u rodziny “u rodziny” to projekt oparty na spotkaniu w pracowni i archiwum Władysława Hasiora. Grupa studentów i doktorantów z Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod opieką dra hab. Bogusława Bachorczyka podjęła się artystycznej interwencji w szeroko rozumianą przestrzeń Galerii Władysława Hasiora. Trwająca kilka dni konfrontacja ze zgromadzonym dorobkiem artysty oraz z jego obszerną dokumentacją umożliwiła wnikliwe spojrzenie na tajemnicę jego dzieł. Wspólna praca nad wystawą sprawiła, że rezonując z jego twórczością poznawaliśmy też siebie nawzajem. Weszliśmy w ten świat przez chwilę stając się jego integralną częścią, czego fizycznym śladem jest prezentowana wystawa. W dniu wernisażu wystawy przypada 88. rocznica urodzin Hasiora. Ciekawe, jak na te działania zareagowałby gospodarz?
miejsce Góra Hasior. Władysław Hasior jest jak górski potok, góra widziana z daleka. Ma swoje miejsce, które stworzył od podstaw. Najpierw w Borku, jego pierwszej pracowni, a potem w starej Leżakowni, która jest dzisiaj jego muzeum. Naznaczył te miejsca swoim życiem i talentem. W swoich pracach jest rzeźbiarzem, który wykorzystywał ogień, wodę, wiatr, ziemię, sprzęty i przedmioty codziennego użytku, łączył miejsca, rzeczy, żywioły, ustawiał je na nowo i dyrygował nimi przywracając do życia. Czarował tworząc z codzienności i prowincjonalności tajemnicę. Był biegaczem, objechał Europę motocyklem, prowadził dziennik i rozległe archiwum, w którym możemy dzisiaj zobaczyć jak bardzo był wrażliwy, nowoczesny i zaciekawiony światem. Dzisiaj możemy mu tylko zazdrościć i cieszyć się przebywając w jego galerii i archiwum. BOGUSŁAW BACHORCZYK
uczestnicy
Artyści: Bogusław Bachorczyk Małgorzata Biłuńska Róża Duda Władysław Hasior Karolina Jabłońska Karina Janik Krzysztof Maniak Mateusz Pitala Michał Sroka Radosław Szlęzak Katarzyna Szymkiewicz
p r a c o w n i a
Przynoszę rzeczy do środka, układam w najrozmaitszych kompilacjach, przyglądam się, jak zaczynają ze sobą rozmawiać. Przerywam tę akumulację, wyciągam poszczególne przed nawias. To są szkice, elementy konstrukcji, fragmenty pejzażu, prace i to, co będzie się z nimi działo. Od kilku lat tak powracam, czekając każdego dnia na odpo wiedni moment. Bo może inaczej to nie istnieje? Detale powiększam, zbliżając się do nich, dłońmi wskazuję i oswajam. Teraz już należą do języka, którym się posługuję. Jeszcze raz wracam do pracowni. Znalazłem zastygłą pia nkę poliuretanową i kawałek gałązki nią oblany. Fragment betonu z kamieniem, który odpadając od niego,pozostawił wgłębienie, coś na kształt półki. Pomalowany na czarno pęd dzikiej róży, boli. Pewnej zimy, zrobiłem w pracowni też kilka zdjęć. KRZYSZTOF MANIAK
a r c h
Najbardziej istotnym momentem tej przestrzeni jest wejście. Spędziwszy zaledwie kilka (albo i więcej) chwil w “tym co na zewnątrz”, widz wychodzi z bezpiecznego i okiełznanego miejsca, by znaleźć się w “wielkiej świątyni zjaw”, “osobliwej kunstkamerze”, w “granicy wyobraźni”, jednym słowem – u niego. Odurzony gwarem, zielenią, może trochę zbyt nachalnym deszczem, zapachem kawy, która miała utrzymać go w pozycji pionowej – wyrusza w przedziwną podróż. Wchodząc do tego miejsca można było odczuć wielkie zaskoczenie, kiedy przywabiony jakąś niezwykłą potrzebą, miarowym dźwiękiem, dobiegającym zza zwyczajnych drzwi widz spostrzegał, że to było skąpane w resztkach sennych wędrówek, jakby zabarwione kolorami z dna oka – czerwienią, purpurą, oranżem, aż w końcu czernią. Widz musiał przyznać w głębi ducha, że miejsce to musiało posiadać wręcz nadprzyrodzone właściwości, bo przecież same odczucia psychiczne nie były w stanie wytłumaczyć tej nadludzkiej aury, a przede wszystkim poczucia osaczenia z każdej strony. Wielkie płachty materiału kołysały się łagodnie, jak morskie rośliny. Trudno było odzyskać równowagę zmysłów, porządek codziennych rzeczy, kiedy miało się wciąż wrażenie czyjejś obecności. Możliwe, że kątem oka dało się dostrzec postać przesuwającą się w takie deszczowe dni jak ten, korytarzami i innymi kondygnacjami wystawy. Była nieco mniejsza od tego wszystkiego wokół, ale nie sprawiała wrażenia skarlałej lub pokrzywdzonej przez naturę. Jej niewielkie rozmiary winikały raczej z oddalenia, a sama zdawała się poruszać po krańcach zgromadzonych tu rzeczy. Jej włosy zaczesane były gładko, a palce delikatnie gładziły tafle porozkładanych gdzieniegdzie zwierciadeł. Co uważniejszy widz mógł osądzić, że ma do czynienia ze zjawą w najbardziej niezwykłej formie, gdyż nikt i nic nie pozwalało jej objawić się do końca. Zachwycające widmo, nagi obraz tego, czym było lub kim zostało już na zawsze. Fascynację – bo trzeba w tym momencie uchylić rąbka tajemnicy – jego osobą przeżywa do tej pory wiele osób. Panie, które opowiadały o nim historie z taką samą czułością, jakby przed chwilą zniknął w swoim pokoju z kubkiem gorącej herbaty, znający go ludzie... znajomi, może przyjaciele? Być może mieszkańcy okolicznych domów. Zupełnie jakby oddalił się na moment, na odległość donioślejszego głosu. Przecież tak naprawdę nie umarł. Nie pochowali go na Pęksowym Brzyzku, gdzie ziemia była tak kamienista, bo podobno kiedyś, dawno temu, Pan Bóg pogniewał się na górali...
i w u m Tutaj, w tym miejscu ofiarował tym, co przychodzili, swój świat, nie przejmując się bezsensownymi podziałami, rzeczywistość i sen, marzenie i koszmar. Jego dziwny, przepełniony kośćmi, plastikowymi lalkami, świeczkami, kolorowymi szmatkami świat, był wciąż w pełni prawdziwy. To, co z tego świata, było mu potrzebne tylko po to, by osiągnąć irracjonalny efekt, wypełniający niczym gęsta maź szczeliny wyobraźni. Na pierwszy rzut oka wydawać się mogło, że lubił to, co inni uważali za niepotrzebne. Czy kochał te nikomu niepotrzebne rupiecie? Czy czasem podpytywał o główki lalek? Z tych resztek budował swój świat, obudowując nimi skrzypiące na wietrze deski tego domu. Kiedyś postanowił skoczyć bardzo głęboko. Pochować w tym wszystkim część siebie. To, że jego ciało było gdzieś dalej nie miało żadnego znaczenia. Och, żeby już zapadła noc! Ale deszcz wciąż uderzał o metalowe dachówki, jakby akompaniował niedającym się zagłuszyć ptakom. Podobno najłatwiej jest odejść w nocy. Czy komuś go brakowało? A on miał wreszcie spokój? Możliwe, że były dni w których czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek. W tym miejscu pewnie panowała cisza. Jakby nikt w nim nie mieszkał, nie przestawiał mebli, nie wietrzył pościeli pomiędzy pniami drzew. A On? On, który miał teraz dwa oblicza? Jedno, promieniujące czymś hipnotycznym, zachowane w zdjęciach, filmach, w tym, co po sobie pozostawił? I drugie, poważne, obserwujące wszystko każdego dnia, każdej minuty – tak przenikli we, że czasem widz miał wrażenie, że czuł je na swoich plecach. Czy był kiedyś w tym miejscu szczęśliwy? Ile razy stał przed oknami i zastanawiał się, czy zerwać z tym wszystkim? Płacz, szloch mógł stawać się gwałtowny, aż zaczynał krzyczeć. Wystraszony, że ktoś go usłyszy, zatykał usta kawałkiem materiału, który potem starsznnie obszywał, by nikt nigdy nie odszyfrował ukrytego w nim głosu. To dominujące pragnienie, aby wyjść wysoko, zostawić coś po sobie, było niczym innym jak chęcią stania się częścią. Przekroczenia indywidualności do całości. Bo wszystko przecież było uzupełniającą się strukturą. Każdy fragment tego miejsca przywoływał katastrofę. Dawał możliwość usłyszenia stłumionych głosów, które szepczą o tajemnicy. O człowieku, który poszukiwał czaszek zwierząt, ich kości, by potem w zaciszu tego miejsca stwarzać je na nowo. Te głosy każą podążać widzowi wciąż od nowa i od nowa, poszukiwać odpowiedzi, odnaleźć ukryte, wytłumaczyć niewytłumaczalne. Wciąż pragnąć i potrzebować. By potem wyjść -i chcieć powrócić. Marta Kudelska
spotkanie
warsztaty
Sierpień 2014. Spotniali i brudni wielogodzinną, kolejową drogą; w duchocie lata dolatujemy do stalowych kamratów. Zataczamy koła wokół rzeźby; wiemy, że trzeba ją dotknąć, złożyć pocałunek. Rydwan ognistych ptaków płonie w głowach, by po kilku minutach stanąć w nawałnicy deszczu. Nasiąknięci liczymy ptaki i uciekamy do szczecińskiego Teatru Letniego. Hołd oddany. Trzeba jechać dalej, by znowu spotkać się z żywiołem zwanym - Hasior. MAŁGORZATA BIŁUŃSKA
pomnik Wszystkie wielkie zjawiska artystyczne (Cimabue, sakralna sztuka ludowa, stare zegary, zbroje, rzeźba…) to źródła z których kradnę wszystko, co może wzbogacić moją pracę, tak by z kolei moje prace miały wartość szczerego, intymnego listu miłosnego i najtrwalsze ma być samo wrażenie od czytania, a nie ich moc fizyczna. WŁADYSŁAW HASIOR
Bogusław Bachorczyk
Tkwiąc w całym zdziwaczałym ”teatrze” Hasiora, czułem przedziwny niepokój. Może nawet strach? Ciężko mi zdefiniować moje emocje. Miejsce to mnie wręcz wciągnęło. Uległem tym strasznym, lecz pięknym spektaklom. Osiad łem wygodnie w jego kinie fotograficznym. Lekcje wrażliwości niezwykle uderzają swoimi spostrzeżeniami. Zacząłem poszukiwać w naturze czegoś, co wcześniej by ło dla mnie zupełnie nieznane. MATEUSZ PITALA
Bogusław Bachorczyk
światło
Karol
t
a e
e t a t
r t r
lina Jabłońska
relacjejcaler
Karolina Jabłońska
r
Światowid o czterech głowach był najwyższym bóstwem Słowian. Światowid, czyli ten, który widzi świat, bóg nieomylny. Zainspirowałam się jego przedstawieniami. Moje figury są jednak zaprzeczeniem pierwowzoru. Antydrogowskazy, Światowidy rozdarte, niewiedzące w którą stronę patrzeć, gdzie zmierzać, co robić, ciągle na rozstajach. Gdzie w tym jest Hasior? Myśląc o tym artyście, pierwsze określenia jakie przychodzą mi do głowy to polski artysta, który zawojował świat, tryumfator, prekursor. Zaraz potem myślę artysta uziemiony własnym przywiązaniem, człowiek rozdarty żyjący w niepewności. KAROLINA JABŁOŃSKA
c z czło o w i e człowiek
Ta placówka, zdaje mi się, wreszcie skończy nieproduktywne, mało ambitne w naszym zakopiańskim środowisku wspomnienia o byłych tradycjach Zakopanego w dziedzinie kultury. Po prostu ta placówka powinna nowe tradycje stwarzać. WŁADYSŁAW HASIOR
owiek
Radek Szlęzak
Ja bym to widział tak – wszystko, co robię w mojej pracowni, w domu, nazwałbym ciągłym trenowaniem własnej fantazji, własnej wyobraźni – są to ćwiczenia labratoryjne z materią, formą, kolorem, ekspresją. WŁADYSŁAW HASIOR
Radek Szlęzak
zmysły
land-art
Krzysztof Maniak
bet
on
Michał Sroka Krzysztof Maniak
Michał Sroka
Chciałbym powiesić na drzwiach mojej pracowni tabliczkę, jaką wieszają w Polsce mistrzowie rzemieślniczej profesji: Tu świadczy się usługi dla ludności! WŁADYSŁAW HASIOR
materia materia materia materia materia materia
harmonia Krzysztof Maniak Michał Sroka
harmonia
Ćwiczenie Próbuję się dopatrzeć choć ułamka obwodu Ziemi. Ta linia, która biegnie od oka do sinych niewysokich gór, jest jego częścią setną. Są psy, pasmo trawy, pasmo niezżętego zboża, jacyś ludzie z terkoczącą kosiarką i jaskółki, jak foki nurkujące wprost w ławicę śledzi. O tym mógłbym zaświadczyć, w resztę tylko wierzę, wzywając na pomoc boską iskrę wyobraźni, lecz ta, mnie na złość lub z powodów, których nie ogarniam, powtarza uparcie: zielone pasmo łąki, żółte zbóż uprawnych, jaskółki, ludzie, śledzie. MICHAŁ SOBOL
ć w i c Jeszcze w czasie studiów (...) uznałem, że klasyczne wypowiadanie się w formie rzeźby czystej, realizowanej w jednym materiale, niezależnie od tego czy w sposób naturalistyczny, realistyczny czy czysto formalny, abstrakcyjny, jest zbyt słabym sposobem przekazywania treści. Są problemy, tematy, które nie sposób wyrazić w jakimkolwiek materiale, stąd konieczność poszukiwania innych środków formalnych, aby przekazać intencje. WŁADYSŁAW HASIOR
Róża Duda
z e n i a
Chciałbym bardzo, by moja praca miała siłę terapii wstrząsowej, by podważała ustabilizowany leniwy błogostan, by niszczyła przyzwyczajenia i by była w swej ekspresji mocniejsza od ekspresji pociągu wjeżdżającego na stację w gwieździstą noc. WŁADYSŁAW HASIOR
konstr u k c j a
Katarzyna Szymkiewicz
Mateusz Pitala
To co szczególnie cenię w Hasiorze, to jego monumentalne realizacje plenerowe. Posługuję się w nich niekonwencjonalnymi materiami jak woda, ogień, powietrze, ziemia. Jak mówił:“Kontrastem dla wody jest ogień, ziemia i powietrze. Taką klasyfikacje ustalono straszliwie dawno - wtedy, kiedy ludzie nie umieli się doliczyć wszystkich żywiołów, bo - o dziwo - jest ich o jeden więcej. Piątym żywiołem jest ludzka zdolność fantazjowania”. Hasior zaprzągł do swojej sztuki wszystkie pięć żywiołów i uczynił z nich podstawowe tworzywo pracy artystycznej. MICHAŁ SROKA
natura
kompozycja
Małgorzata Biłuńska
Władysław Hasior
“Hasior to krewny późnośredniowiecznych plastyków-poetów ewokujących piękny i potworny świat łączący rzeczywistość z metaforą i zaświatem, mający oczarować człowieka nękane go rzeczywistością i tęskniącego za jej przekroczeniem – epoka Hieronima Boscha, Bruegla, czarownic czy hiszpań skich lubowników męczeństw.[…] Żadna rzecz nie jest u niego tym, czym jest, ale tym, czym może ją widzieć niekontrolowana wyobraźnia. To jest bajka jeszcze i dlatego, że w zdaniach Hasiora wyrazy znaczą co innego niż każdy z osobna” MAREK ROSTWOROWSKI
Karina Janik
ołtarz
Po niebie został tylko księżyc. WŁADYSŁAW HASIOR
w y s t a w a
u gรณry
Czysty obraz Wyraźniejsze niż rzeczywistość, ale też jak rzeczywistość wytrącone z ruchu, który nas tylko może przeniknąć, prawie pozbawione dobrego smaku, zawieszone na krzywych żerdziach płótno, obraz czysty, nie przyśniony, ale taki z którego wyparowały ostatnie włókna snu. I jeszcze: wyobraźnia poddana takiemu ciśnieniu przypomina sprasowany w ilustrowanym podręczniku anatomii – tysiąc stron zwartego druku plus barwne tablice – płatek białej róży. MICHAŁ SOBOL
“U Rodziny” Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem Galeria Władysława Hasiora Jagiellońska 18 b 14.05-18.06.2016 Inicjator i opiekun projektu: dr hab. Bogusław Bachorczyk Koordynatorki: Karolina Jabłońska Julita Dembowska Korekta: prof. Adam Wsiołkowski projekt katalogu: michał sroka/bogusław bachorczyk Zdjęcia: archiwa artystów Wydawnictwo: akademia sztuk pieknych w krakowie ISBN 978-83-64448-29-4 kraków/zakopane 2016