nr 1 / 2014
6-19 stycznia
Czy potrzebujemy rewolucji? s. 1
SPIS TREŚCI
T E M AT N U M E R U 16
Kłamstwo rewolucji
KRZYSZTOF RESZKA
WYDARZENIA I OPINIE 7
Przebudzenie się skończy
BARTŁOMIEJ LIGAS
Rewolucja czy bunt, kura 8 Polska Razem Jarosława czy jajko? Gowina 20
MARCIN DRYJA
Kościół własnością rewolucji - to się nie sprawda 24
ANNA ŻMUDZIŃSKA
9
Pocztówka z Rosji
WOJCIECH GREŃ
TA K A S Y T U A C J A
KAJETAN GARBELA
Dlaczego nie umiemy ze 29 Polska to zaniedbany kraj sobą rozmawiać? ALEKSANDRA BRZEZICKA - rozmowa z Janem Rokitą R O Z M O WA N U M E R U
11
PIOTR ZEMEŁKA
EDUKACJA
Czy polska szkoła potrzebuje kolejnej rewolucji? 39
KAMIL DUC
RO Z MO WA KULT U R A LN A
Umykamy uwadze krytyków 57
ANNA ZAWALSKA
ROZMOWY
Młodzi, zblazowani, bez siły na bunt? 35
MARIUSZ BACZYŃSKI
NIE OGARNIAM 11 s. 2
Głodowe Igrzyska
MARIUSZ BACZYŃSKI
SPIS TREŚCI
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Nie będzie rewolucji moralnej w Kościele 42
KAMIL DUC
K U LT U R A M A S O W A
Smok, hobbit i elf akrobata 65
MATEUSZ NOWAK
Rewolucja w teologii katolickiej 45
ROBERT JANKOWIAK
R E P O R TA Ż 49
Beczkowe pomaganie
KAJETAN GARBELA
PIESZO DO WILNA
Bóg zaprosił mnie na wschód 52
RECENZJE
DANIEL WOJDA SJ
Dzieci Starego Dobrego Małżeństwa 62
ALEKSANDRA BRZEZICKA
Brak czasu, starość i smierć 64
ANITA GRABARCZYK
KSIĄŻKA VS FILM
Przygody Sherlocka 46 Ślub musi być wyczekany Holmesa KAROLINA KOWALCZE KAZANIA PONADCZASOWE 68 KS. MIROSŁAW MALIŃSKI
CZEMU ŻYCIE 47
Po co życie?
O. TOMASZ MANIURA OMI
FELIETON KULTURALNY 71
Kino młodych onanistów
ANNA ZAWALSKA s. 3
WSTĘPNIAK
Im więcej pustosłowia,
tym lepiej
Anna Zawalska
Piszę ten wstępniak za pięć dwunasta, niedługo trzeba będzie opublikować numer. Całe podekscytowanie gdzieś prysło. Czuję się zmęczona i już na starcie mam serdecznie dosyć. Chcę mi się płakać i już nie chcę „czegoś więcej”. Chcę wrócić do bycia studentką, przejmować się egzaminami i niespełnionymi miłościami.
Jeden wykładowca na dziennikarstwie uczył nas pisać wstępniaki do pierwszego numeru nowego pisma. Powiedział wtedy, że grunt to pustosłowie: im więcej, tym lepiej. Trzeba zachwalać, trzeba w samych, często nic nieznaczących superlatywach opowiedzieć o tym, jak to super, że wyszło nasze pismo i jaką to innowację wprowadza na rynku. Nasze pismo nic nowego nie wprowadza. Dodaje raczej coś więcej do tej sterty opiniotwórczych mediów, portali, stron internetowych czy osobistych blogów. Poszerza ofertę o punkt widzenia kilkunastu młodych ludzi. Punkt widzenia o tyle ważny, o ile ktoś liczy się ze zdaniem innym. Nie będę pisać, że warto nas czytać. Jesteśmy zwykłymi młodymi ludźmi, swoistą mozaiką żyjącą we wspólnocie Kościoła, ale także we wspólnocie akademickiej. Każdy z nas chce podzielić się z Wami czymś więcej, czymś swoim, swoim punktem widzenia, swoją opinią, swoim zlepkiem myśli. Zapraszając jednocześnie do dyskusji.
Jeśli komukolwiek z Was kiedykolwiek przyjdzie do głowy wybitny pomysł stworzenia czegoś z niczego, zechce Wam się wnieść do opinii publicznej coś więcej, a potem najdą Was szczytne chęci zawładnięcia światem, to odstawcie to wszystko na bok. Bowiem nie ma większego wrzodu na dupie niż robienie czegoś więcej. Zacznie się wtedy ciągłe upominanie ludzi, ciągłe słuchanie krytykanctwa od prawa do lewa, ciągły brak czasu na cokolwiek i nie nadążanie ze wszystkim. To właśnie dlatego już teraz mam dość mojego „czegoś więcej”. Nie brzmi zachęcająco, prawda? Jednak z drugiej strony... Miło posłuchać pozytywnych opinii na temat swojej pracy. Miło widzieć zaangażowanie ze strony ludzi. Miło jest kiedy mama jest tak dumna ze swojej córki, że wszystkim wokół opowiada o inicjatywie i nawet specjalnie zakłada konto na fejsie, żeby lajkować. Miło czuć wsparcie ze strony tak wielu. Tak, to jest zdecydowanie to „coś więcej”, które nadaje
temu sens i jest motywacją. W tym rozliczeniu plusów i minusów całość jednak wychodzi pozytywnie. Mimo że ludzie dalej będą krytykować, redakcja chyba nigdy się nie podporządkuje odgórnym zasadom, brak czasu będzie jeszcze bardziej uciążliwy kiedy na horyzoncie pojawi się sesja, a o nadążaniu z czymkolwiek to już w ogóle mogę zapomnieć. Już nie chce mi się ryczeć. Entuzjazm powoli wraca. Kończę ten wstępniak i tym samym zamykam numer. A na koniec… Jesteśmy super, trzeba nas czytać, bo jesteśmy super i zmienimy świat! Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska
Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Bartłomiej Ligas, Mateusz Nowak, Marcin Dryja, Anna Żmudzińska, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Daniej Wojda SJ, Anna Kasprzyk, Marta Fick, Anita Grabarczyk, Tomasz Markiewka, Wojciech Greń Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Bajak Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com
s. 4
Polityk roku W zasadzie można na dwa sposoby: Bronisław Komorowski drugi raz z rzędu zwyciężył w badaniach CBOSu jako „polityk roku”. Zaufanie i uznanie respondenci okazali też Jarosławowi Kaczyńskiemu, który uplasował się na drugiej pozycji. Można by zwycięzcom pogratulować i życzyć podtrzymania dobrej passy społecznego zaufania i uznania w nowym roku. Ale można też swoje zainteresowanie przenieść z nich na tych, którzy wybierali, by bardziej niż nad politycznym wydźwiękiem tego ulicznego plebiscytu, pochylić się nad jego wymiarem społecznym. Bo jak
WYDARZENIA się okazuje, rozdaniu laurów towarzyszy raczej poczucie przegranej i konsternacja. By zaskarbić sobie tytuł najlepszego polityka polskiej sceny politycznej w 2013, wystarczy 17% głosów, by zostać uhonorowanym tytułem tylko troszkę mniej najlepszego polityka polskiej sceny politycznej w 2013, pozwala już 5% głosów, a aby zostać okrzykniętym i tak lubianym politykiem polskiej sceny politycznej w 2013 (trzecią lokatę zajęli ex aequo Donald Tusk, Jarosław Gowin i Radosław Sikorski) wystarczy zaledwie 2% poparcia. Kogo lubią i doceniają pozostałe 63% polskiego społeczeństwa? Może nikogo. A może… może aż tylu, że ciężko było się im zdecydować, by wskazać chociaż jednego bez krzywdy dla innych – równie fajnych i równie zasłużonych. Na pewno tak było.
•••
Bez tytułów honorowych w Kościele W Kościele przyznawano dotąd tytuły prałata oraz infułata za pracę i zasługi w lokalnych wspólnotach. Nie wiązały się z żadnymi dodatkowymi funkcjami. Z wcześniejszych wieków
pozostał jedynie przywilej noszenia określonych szat. Te tytuły honorowe zostały zniesione przez Ojca Świętego Franciszka. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski ksiądz Józef Kloch poinformował na Twitterze, że decyzją papieża, zasłużonym duchownym diecezjalnym po 65 roku życia będzie przyznawany jedynie tytuł Kapelana Jego Świątobliwości. Znikną tym samym odznaczenia, jakim były godności prałata oraz Protonotariusza
Apostolskiego (infułata). Tytuły udzielone do tej pory przez papieży zostają zachowane zarówno osobom fizycznym jak i prawnym – w określonych bazylikach proboszczowi przysługiwał tytuł infułata. Informację o decyzji Franciszka dotyczącej odznaczeń papieskich przekazał arcybiskup Celestino Migliore wszystkim biskupom w Polsce oraz sekretarzowi generalnemu KEP. (KAI/kd)
•••
Oblężenie Muzeów Watykańskich W ubiegłym roku niemal 5,5 miliona turystów odwiedziło Muzea Watykańskie. Wszystko za sprawą popularności nowego papieża. Ci, którzy przybyli go zobaczyć lub posłuchać, korzystają również z okazji, aby obejrzeć jedną z najbogatszych kolekcji dzieł sztuki z całego świata. Dyrektor muzeów profesor Antonio Paolucci alarmuje. Pisze on, że tak ogromna liczba zwiedzających niesie zagrożenie dla eksponatów zgromadzonych przez wieki w Watykanie. Zwiększonych nakładów finansowych wymagają ochrona i konserwacja. Obawy o dobry stan i bezpieczeństwo zabytków ros-
ną. Zbliża się bowiem kanonizacja Jana Pawła II oraz Jana XXIII, co przyciągnie jeszcze więcej turystów, podobnie jak obchody Wielkanocy. Antonio Paolucci poinformował również, że w tym roku najważniejszą sprawą będzie zabezpieczenie Kaplicy Sykstyńskiej, nad którą prace trwają już trzy lata. W maju oddana do użytku zostanie specjalna aparatura oczyszczająca powietrze i regulująca poziom wilgotności. Zminimalizuje ona negatywny wpływ zwiedzających na eksponaty. (KAI / kd)
s. 5
WYDARZENIA
Lodowisko na Stadionie Narodowym
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
„Basen narodowy” zamarzł i stał się ślizgawką! Chętni mają do dyspozycji ponad 2 000 metrów kwadratowych tafli, więc jest się gdzie pościgać lub podszkolić technikę jeździecką. Ale to nie koniec atrakcji! Oprócz tego Warszawiacy, będą mieli do dyspozycji podziemny skatepark oraz miejsce do jazdy na rolkach i longboardach! Stadion będzie tak funkcjonował niemal przez całą zimę bo aż do 20-go lutego. Godziny otwarcia: od poniedziałku do czwartku w godz. 16:00-22:00 (6 stycznia i podczas ferii 10:00-22:00); w piątki 16.00-23.30; w soboty 10.00 -23.00; w niedziele 10.00–22.00.
W piątkowe (21:30) i sobotnie (22:00) wieczory ślizganie się uprzyjemniać będzie muzyka w ramach imprezy pt. „Disco Lodowisko”. Równie zachęcająca jest także cena biletów! W ramach 12 zł za wstęp dla osoby dorosłej, można nie tylko przez 1,5 g. korzystać z lodowiska, ale także ze wszystkich pozostały atrakcji. Organizator, przewiduje także zniżki dla rodzin i grup zorganizowanych. Dzieci do 5go roku życia, wchodzą na teren obiektu całkowicie za darmo ! (md)
Dobrowolne kontrole alkomatem Alko – szach – mat ! Policjanci w całej Polsce zaskoczeni liczbą osób, które dobrowolnie poddały się badaniu alkomatem! Czyżbyśmy stali się świadkami wytwarzania nowej kultury picia i/lub jazdy samochodem? Możemy przypuszczać, że tak. Jak podaje nadkom. krakowskiej policji pani Katarzyna Cisło, liczba osób, które dobrowolnie udały się na komisariat policji 1-go stycznia, w celu przebadania na zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu, wyniosła około 400. Niemal wszyscy badani reprezentowali grupę wiekową młodzieży.
s. 6
Podobnie wyglądały noworoczne statystyki w innych miastach w Polsce. W Poznaniu liczna przebadanych również wyniosła 400 osób, w Zielonej Górze 20, a w Warszawie aż 577 ! Rożnie wygląda tylko procedura dostępu do alkomatu. W stolicy trzeba się zarejestrować przy pomocy dowodu osobistego, w Krakowie, Poznaniu i innych większych miastach, badanie jest anonimowe, w Lublinie nie potrzebujemy nawet rozmawiać z oficerem dyżurnym – alkomaty są tam całkowicie zautomatyzowane i dostępne dla każdego chętnego!
Nie trzeba chyba przypominać, że prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu, wiąże się z konsekwencjami, które najłagodniej możemy nazwać nieprzyjemnymi. Gdy jego zawartość we krwi wynosi od 0,2 do 0,5 promila, jesteśmy zmuszeni odpowiadać za wykroczenia karane ewentualnym pozbawieniem wolności, grzywną oraz zakazem prowadzenia pojazdów na czas od sześciu miesięcy do 3 lat. (md)
fot. WP.PL / Konrad Żelazowski
WYDARZENIA I OPINIE
Przebudzenie się skończy Bartłomiej Ligas
W ostatnim tygodniu listopada gościł w Krakowie Robert Winnicki – honorowy prezes Młodzieży Wszechpolskiej, główna postać wśród twórców Ruchu Narodowego. Celem „działań terenowych” czyli prelekcji i wizyt w miastach całej Polski jest uświadamianie szczególnie młodym ludziom - kim jesteśmy jako naród, jakie mamy szanse, zagrożenia, zadania i obowiązki, a także kształtowanie patriotyczno-narodowej elity. Elity, która będzie zdolna w przyszłości do mądrego i godnego zarządzania państwem,
Sala konferencyjna hotelu pękała w szwach. Oprócz dużej liczby ludzi młodych i studentów, pojawili się również profesorowie, działacze społeczno-polityczni wielu środowisk, a także duchowni. W części wykładowej Winnicki mocno uderzał w szerzącą się kontrkulturę lewacko-liberalną, uzasadniał jej irracjonalność, wskazywał jak podjąć walkę, aby wygrać wojnę o wolność, godność i bezpieczną przyszłość Polski. Dobrze wiemy, że wojująca maszyneria lewacka psuje człowieka, demoralizuje narody, a jej „córka” czyli poprawność polityczna niszczy tkankę społeczną. Przedstawiciel Ruchu Narodowego słusznie postulował i zachęcał do ponownego odkrywania i utożsamiania się z Polską, czy szerzej: słowiańską kulturą ludową. Właśnie w jej bogactwie i tradycji widzi lekarstwo na otaczającą nas bylejakość, szkodliwość i żałosność paradoksalnie kolorowej nowej eurokultury, która de facto jest po prostu chamstwem. Wiele powiedziano o roli Kościoła w Polsce, w tym o roli Katolickiej Nauki Społecznej jako jednego z głównych fundamentów szeroko pojętej pomyślności naszej Ojczyzny. Padło wiele odniesień do architekta Polski niepodległej Romana Dmowskiego, jego myśli społeczno-politycznej. Jako polityk nigdy nie rozdzielał polskiej historii od dziedzictwa i działalności Kościoła Katolickiego.
Jedyna i prawdziwa antropologia i moralność muszą z natury być zakorzenione w katolicyzmie - podsumował Winnicki. Tematem debaty był również sposób uprawiania prawdziwej i odpowiedzialnej polityki historycznej. W tym miejscu gość spotkania przywołał znamienny przykład warszawskiego Muzeum Żydów Polskich finansowanego z przez instytucje państwowe i kulturalne. Według niego mądra władza zamiast tego tworu powinna jak najszybciej wybudować należne Muzeum Kresów Polskich. Parafrazując Roberta Winnickiego: komuś pomyliła się kolejność skoro polską politykę historyczną kreują Żydzi a nie Polacy. W nawiązaniu do tematów historycznych, prezes Młodzieży Wszechpolskiej podkreślał coraz mocniejszą nić współpracy ze środowiskami Polonijnymi na całym świecie. Przedstawiciele idei Ruchu Narodowego zapraszani są zarówno do Polonii amerykańskiej jak i rodaków historycznie zamieszkujących Rumunię czy Mołdawię – deklarował. Marzeniem – ale i realnym zadaniem i celem – nie tylko Winnickiego, ale przede wszystkim środowisk narodowych jest stała formacja intelektualna, historyczna, społeczna i duchowa w ramach wymienionych organizacji. To one mają być zasiewem polskich patriotów, którzy w perspektywie lat mają objąć odpowied-
zialne stery państwa. Na koniec Robert Winnicki odpowiadał na nurtujące kwestie i podpowiadał jak walczyć o każdą instytucję, szkołę, gminę. Utwierdzał w przekonaniu, że warto walczyć o każdą polską rodzinę, jak i wywierać presję na pseudoautorytetach pokroju Zygmunta Baumanna – za pomocą np. pomysłowych happeningów – jak nie dać się prowokować rozmaitym służbom szukającym „haków”, jak dyskutować w mediach. Końcowe przesłanie prelegenta to apel, ale i zadanie: aby patriotyczny wysiłek i praca dla wspólnego dobra narodowego były stale w rozwoju. Aby filarem była oddolna organizacja, edukacja, tworzenie ośrodków myśli politycznej typu think-tank. Fatalnie zarządzane państwo polskie nam nigdy nic nie da. Nie ma nic za darmo. Dobrobyt ludzi polega na uczciwej, mozolnej pracy, zaangażowaniu i mądrych rządzących. Marsz Niepodległości w święto 11 listopada niech będzie tylko (sic!) wisienką na torcie, ukoronowaniem całorocznego trudu. - zakończył Robert Winnicki. To przebudzenie, o którym często się mówi kiedyś się skończy. Obyśmy obudzili się znów w silnej Polsce, gdzie sto tysięcy maszerujących dumnych, pewnych i szczęśliwych Polaków pojawi się nie tylko w Warszawie, ale w każdym dużym mieście w naszej Ojczyźnie.
s. 7
WYDARZENIA I OPINIE
Polska Razem
Jarosława Gowina Po długich namysłach Jarosława Gowina została utworzona nowa partia „Polska Razem”, do której w skład weszli Przemysław Wipler (Republikanie) i Paweł Kowal (Polska jest Najważniejsza).Czy partia w przyszłości ma szansę na wejście do Sejmu?
Anna Żmudzińska Wydaje się, że głównymi zwolennikami tej partii są ludzie rozczarowani działalnością Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości. Jak sam Gowin stwierdził podczas swojej konwencji założycielskiej w Warszawie, pragną oni wyeliminować dwie rządzące partie i odsunąć je od władzy. Głównymi postulatami nowej partii są: gospodarka wolnorynkowa, jednomandatowe okręgi wyborcze, polityka prorodzinna, własność, niskie podatki, likwidacja finansowania partii z budżetu państwa oraz możliwość organizowania referendum w przypadku, gdy rządzący chcą podnieść podatki. Polityków łączy uwrażliwienie na poglądy liberalno-konserwatywne, co wydaje się atutem i wyraźną alternatywą dla środowiska konserwatywnego. Jak czytamy w Deklaracji Założycielskiej: „Jesteśmy częścią dumnego Narodu, który nie wstydzi się swojej tradycji i wiary. Dlatego będziemy prowadzić politykę zagraniczną na miarę ambicji ciężko pracujących na swoje utrzymanie Polaków oraz stać na straży cywilizacji europejskiej, której fundamentem jest Dekalog.” Jednak już od samego początku wzbudzili wiele kontrowersji. Przeciwnicy uważają, że jest to ugrupowanie składające się z ludzi, którzy nie odegrali większej roli na scenie politycznej albo ludzi wykluc-
s. 8
zonych z dawnych ugrupowań, więc założyli coś nowego, głosząc populizm, by zwrócić uwagę mediów. Zwolennicy widzą wybawienie od partii rządzących i realną szansę na zmianę. Poglądów jest sporo. Obawy, niedowierzanie, dezaprobata, nadzieje, gratulacje i inne. Jedno trzeba przyznać – wprowadzają innowacje do życia politycznego. Myślę, że nie ma co wydawać pospiesznych osądów. Warto się przypatrywać działaniom tej partii, ponieważ niekoniecznie musi to
być populizm, a możliwe, że przez pobieżne osądzanie przegapimy dość ciekawą programowo partię, która ma świeże, sensowne i realne założenia po „prawej stronie” dla Polski. Akcją obywatelską „Godzina dla Polski” Jarosław Gowin już udowodnił, że nie głosi pustych słów, a rzeczywiście wprowadza demokrację bezpośrednią, w którą zaangażowało się mnóstwo obywateli. Jak będzie teraz – powiedziałabym „po owocach ich poznamy”.
WYDARZENIA I OPINIE
Pocztówka
z Rosji
Im bliżej zimowych igrzysk olimpijskich tym bardziej oczy świata zwrócone są w kierunku Rosji. Nie byłoby w tym nic szczególnie dziwnego, gdyby nie ciąg osobliwych zdarzeń, które w efekcie zdetronizowały ów temat do drugorzędnej rangi. Splot tych wydarzeń jest tak obszerny, że pozwolę sobie przetestować cierpliwość czytelnika i rozbić cały artykuł na swoiste bloki informacyjne. Jednocześnie dla Wojciech Greń
jak największej przejrzystości tekstu postaram się wszystko zewrzeć w swego rodzaju specyficzne kalendarium.
Kiedy na miniony rok spojrzymy przez rosyjski pryzmat okaże się, że był to dlań szczególnie ważny okres. Kremlowscy dygnitarze mieli pełne ręce roboty zważywszy choćby na mocno napiętą sytuację Ukrainy i Syrii, jednak – co warto odnotować – z powierzonego im zadania wywiązali się tak „wzorowo”, że mogliby sobie przypiąć do piersi kolejny medal uzupełniający zapewne i tak bogatą ich kolekcję. Niestety wszyscy Ci – na czele z prezydentem Obamą – którzy liczyli na jakiekolwiek błąd lub zwykłe rozluźnienie w relacjach z tym gigantem areny międzynarodowej srogo się przeliczyli. Ubiegłe dwanaście miesięcy to także sprawa przyznania azylu tymczasowego zbiegłemu z USA analitykowi NSA Edwardowi Snowdenowi, który naraził się amerykańskiej administracji ujawniając informacje o ściśle tajnym programie „PRISM”. Łatwo się domyślić jak Biały Dom na to zareagował zwłaszcza, iż chyba nikt nie miał złudzeń co do intencji Moskwy, która chciała Ameryce zagrać na nosie. Dokonując rewizji tego czasu możemy doszukać się także kilku polskich akcentów, spośród nich najbardziej wyróżniło się zatrzymanie Tomasza Dziemianczuka wraz z około trzydziestoma aktywistami Greenpeace’u. Cała historia mogła o tyle elektryzować, że naszemu rodakowi i jego kolegom
“Cała historia mogła
o tyle elektryzować, że naszemu rodakowi i jego kolegom przedstawiono zarzuty związane z działalnością terrorystyczną, a takie postawienie sprawy mogło mieć dla nich dramatyczne konsekwencje. przedstawiono zarzuty związane z działalnością terrorystyczną a takie postawienie sprawy mogło mieć dla nich dramatyczne konsekwencje. Szczęśliwie jednak wraz z rozwojem sytuacji złagodzono nieco ton zmieniając oskarżenie najpierw na piractwo a ostatecznie ekologom zarzucono „jedynie” chuligaństwo. Finalnie załogę „Arctic Sunrise” objęła amnestia Dumy Państwowej związana z 20-leciem uchwalenia konstytucji, na mocy której obywatel naszego kraju może cieszyć się zwróconą wolnością i powrotem do grona najbliższych. Choć wszystkie powyżej przywołane wydarzenia wymagały by przynajmniej w kilku słowach o nich wzmiankować na łamach tego pisma to mimo wszystko nie były one odpowiedzią na omen jakim dla wie-
lu był czelabiński meteor, który miał zwiastować ciąg dramatycznych chwil – notabene stał się on nawet obiektem kultu chociaż wywołał niemałe szkody – okazuje się bowiem, że na najważniejsze momenty omawianego „rosyjskiego” roku przyszło poczekać aż do ostatniego miesiąca. Pierwszym takim grudniowym przypadkiem którym należy się zająć to zwolnieniem – dzięki wyżej wzmiankowanej amnestii – z kolonii karanej członkiń zespołu Pussy Riot. Jakkolwiek owe panie były jedynie jednymi z wielu którzy skorzystali z miłosierdzia systemu rosyjskiego, bo jak szacuje się mogło ono objąć około 25 tysięcy osób, to bezsprzecznie o nich zrobiło się najgłośniej. Choć działaczki punkrockowego zespołu spędziły w łagrze niespełna dwa lata to właściwie zaraz po oswobodzeniu wróciły do przestrzeni publicznej zabierając głos w debacie. Ufff jak dobrze, że więzienie ich nie złamało i mają na tyle przytomny umysł by stwierdzić, że całe zamieszanie wokół nich jest jedynie częścią marketingu politycznego związanego z przygotowaniem igrzysk - brawo. Ciekaw jestem tylko co ma na celu działalność tej grupy? Czy faktycznie działają na rzecz praw człowieka? Może jest to tylko dobrze ukryta ich autopromocja? Jak w to wszystko wpisuje się przekraczanie pewnych granic za którymi widnieje już tylko wandal-
s. 9
WYDARZENIA I OPINIE
Foto: RIA Novosti
izm? Ocenę oczywiście pozostawiam czytelnikom. Równie ważnym i znaczącym gestem trybów rosyjskiego „wymiaru sprawiedliwości” była decyzja o ułaskawieniu Michaiła Chodorkowskiego, która to wręcz z prędkością światła została podchwycona przez światowe media i żywo przez kilka dni komentowana. Wszyscy jak jeden mąż zajęli się wychwalaniem niemieckich dyplomatów za sprawność w niesieniu pomocy dysydentowi, gratulowaniu Putinowi świetnego zmysłu politycznego, snuciem wspaniałych perspektyw dla Chodorkowskiego. Jednakże nikogo za bardzo nie obchodzi jak ten człowiek wygląda po dziesięcioletnim okresie izolacji od świata, jak bardzo mogło go to złamać zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ciekaw jestem jak on dziś patrzy na świat – bo jak świat na niego patrzy to już wiemy – jak silnie jego serce musi ranić fakt, że ten czas który został mu zabrany nigdy już nie zostanie mu zwrócony nawet za cenę wszystkich pieniędzy tego świata? Warto może na jego przykładzie pochylić się nad wszyst-
s. 10
kimi ciemiężonymi przez totalitaryzm niezależnie od co mówią media i gdzie nasz wzrok kierują. Ostatnim i jednocześnie najistotniejszym wydarzeniem a raczej – gwoli ścisłości – wydarzeniami jest fala zamachów terrorystycznych, która przelała się w ciągu ostatniego miesiąca przez Federację Rosyjską. Mimo iż wszyscy łączą owe akty terroru ze zbliżającym się świętem sportu, to dziś prawie ze stuprocentową pewnością możemy wskazać, iż nieprzypadkowa zbieżność ma wyłącznie celu nagłośnić żądania muzułmańskich separatystów o utworzenie suwerennego Emiratu Kaukaskiego. Choć Putin stanowczo ogłasza brak litości dla wszystkich tych, którzy podnoszą rękę na jego kraj to jednak efektów próżno szukać. FSB jakoś specjalnie nie spieszy się ani z ustaleniem kim są winowajcy a tym bardziej nie widać wytężonej pracy służb by ich pojmać. Sam prezydent natomiast wodzony dumą czy też arogancją odmawia przyjęcia zaoferowanej przez Obamę pomocy w ochronie ludności. Zasadne zatem wydaje się pytanie czy kogokolwiek
obchodzi bezpieczeństwo zarówno obywateli jak i turystów którzy przybędą nacieszyć oczy zmaganiami sportowców? Jak to wszystko ma się do ciężkiej i mozolnej pracy nad poprawą wizerunku wyżej wzmiankowanego reżimu? Czyżby chodziło tylko o pozory i ładne obrazki na widokówkach? Wydaje się że odpowiedzi zna tylko jedna osoba. Powyższy artykuł jest jedynie formą kompendium najistotniejszych faktów, które zostały splecione w jedną całość. Jednak kiedy przyjrzymy się im z bliska ciężko nie odnieść wrażenia że to wszystko jest realizacją spójnego planu, który w dużej mierze się udał i nikt nie śmie wątpić w arcymistrzowstwo głowy państwa w rozgrywaniu międzynarodowych szachów. Zwieńczeniem owych skrupulatnych poczynań jest palma w postaci przyznania Władimirowi Putinowi tytułu międzynarodowej osobowości roku 2013 przez The Times.
TAKA SYTUACJA
Dlaczego nie umiemy ze sobą
rozmawiać?
s. 11
TAKA SYTUACJA
Aleksandra Brzezicka
Szybka wymiana informacji. Krótkie sformułowania – idź, weź, kup, daj... Nasze wypowiedzi w coraz większym stopniu zdominowane są przez komunikaty nakierowane na „ja”: myślę, wiem, mój, moje, u mnie... Często zwracamy się do „drugiego”, do „ty” (lub – po chrześcijańsku bardziej – do bliźniego), jednak wtedy stosujemy najczęściej sformułowania w trybie rozkazującym, oskarżenia lub pejoratywne określenia: ty taki i owaki.
Rodzice nie rozmawiają ze swoimi dziećmi, zadawalając się odburkniętym „fajnie” na pytanie o to, jak minął dzień w szkole. Rozmowa między małżonkami ogranicza się do – kluczowej skądinąd kwestii – czy na kolację będzie jajecznica czy kanapki z pasztetem. Przerysowuję, naturalnie... Ale spójrzmy chociaż na jeden przykład – składanie życzeń. Wypowiedzenie kilku ciepłych i magicznych słów – a już na pewno szczerych – stało się dla Polaków przykrą koniecznością związaną ze świętami i innymi okolicznościami. „Zdrowia, szczęścia, pomyślności…” – i tak osiem razy do roku – przy opłatku, z okazji urodzin, ślubu czy awansu. Posługujemy się utartymi sformułowaniami, które – znacząc wszystko („wesołych świąt”, „wszystkiego dobrego”) – nie znaczą już absolutnie nic. O czym to świadczy? O upadku kompetencji retorycznych Polaków ale też, a może i przede wszystkim, o utracie poczucia empatii i szczerej wrażliwości. Przykłady te prowadzą do prostej diagnozy: rozmawiamy ze sobą coraz mniej, a nasze rozmowy stają się bardziej jałowe. Co doprowadziło do takiego stanu rzeczy? Gdzie zatraciliśmy potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem i –
“Stół od wieków
gromadził bliskich, którzy spożywając posiłki, zacieśniali kontakty między sobą. Dziś dzieci stołują się w szkołach, dorośli jedzą lunch w pracy. s. 12
“Debaty polityczne
i wystąpienia publiczne niejednokrotnie zamieniają się w teatr – niestety z kiepskimi aktorami. najbardziej naturalną przecież - umiejętność rozmowy? Za główną przyczynę uważam zaniechanie spędzania wspólnego czasu w rodzinie. Stół od wieków gromadził bliskich, którzy spożywając posiłki, zacieśniali kontakty między sobą. Dziś dzieci stołują się w szkołach, dorośli jedzą lunch w pracy. Nic w tym dziwnego, taki tryb życia narzuca XXI wiek. Dopiero pora kolacji ma szanse zgromadzić wszystkich domowników przy stole. Ale czy tak się dzieje? Nic podobnego. Każdy z członków rodziny zabiera swój talerz do innego pokoju i ucztuje w obecności komputera, telewizora czy ulubionej gazety. A to kolejne powody naszej upadłości. Gadżety elektroniczne i coraz lepsze, tańsze i szybsze sposoby komunikowania się na odległość, mają swój udział w obniżeniu się naszych zdolności komunikacyjnych (umożliwiają ilość, obniżają jednak zdecydowanie ich jakość). Przykład? Rola emotek w odbiorze tekstu elektronicznego. Wszelkie buźki stosowane w smsach i mailach z założenia mają być substytutem emocjonalnych aspektów wypowiedzi. Jest to techniczne rozwiązanie. Może trochę sztuczne, ale sam fakt wprowadzenia go w globalnej komunikacji świadczy o potrzebie uzupełnienia tekstów elektronicznych, które są w swojej naturze wybrakowane – ponieważ nie towarzyszy im mimika, gestykulacja
czy ton głosu nadawcy. Wzorów dobrej komunikacji nie dostarczają niestety również media. A właściwiej byłoby powiedzieć, że ich wpływ odciska się negatywnym piętnem na naszej zdolności porozumiewania się. Bo czego uczą nas politycy, ludzie nauki i dziennikarze, którzy nie szanują swoich rozmówców, raczą nas pustosłowiem, czy co chwila obrzucają się niewybrednymi inwektywami? Debaty polityczne i wystąpienia publiczne niejednokrotnie zamieniają się w teatr – niestety z kiepskimi aktorami. „Ja panu nie przerywałem”, „Pan jest wieśniak” – i w sumie niewiele ponadto. Brak rzeczowej argumentacji i siłowe forsowanie swoich przekonań nie dają szans na wywiązanie się autentycznej rozmowy, dialogu. Nie tylko zresztą na polskiej scenie politycznej, bo także i w rodzinach, kiedy to podczas imieninowego obiadu wywiąże się „rozmowa” pomiędzy dwoma wujami-historykami, reprezentującymi odmienne prawdy dziejowe czy sprzyjającymi dwu różnym stronnictwom politycznym. Nieoceniony wpływ na obniżenie naszych kontaktów interpersonalnych mają też zapewne negatywne zmiany w naszych osobowościach. Jak stwierdzam z przykrością - jesteśmy coraz gorsi! Kiełkuje w nas poczucie wyższości, egoizm. Dlatego cały czas mówimy wyłącznie o sobie. Nie słuchamy i nie szanujemy zdania i praw innych – bo i jakże – skoro wszystko sami wiemy najlepiej i tylko my postępujemy słusznie. Sytuacja jest naprawdę poważna. Nasze kontakty z innymi ludźmi, nawet z najbliższymi, zaczynają przypominać biblijną wieżę Babel. Starotestamentowych zgubiła pycha i egoizm, gubi i nas...
NIE OGARNIAM
Głodowe
Igrzyska s. 13
NIE OGA
NA MARGINESIE
Jestem niemal pewny, że wszystko co najważniejsze zostało już powiedziane i przewałkowane po dziesięćkroć. Ale nie byłbym sobą gdybym czegoś nie dorzucił, ot kilka śmiesznych zdań komentarza, parę słów nieobarczonych nadmierną cenzuąa, takie pitu-pitu, a zapewniam, że ostatnio nazbierało się kilka drobiazgów. Więc tak na marginesie chciałbym dodać, że… …Sylwester w Krakowie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zdecydowanie! Takiej chały to dawno świat nie widział. Oczywiście, nie mówię, że cały, bo kilku wykonawców dało radę i poniosło te tłumy, które stawiły się na placu przed wieżą ratuszową. Ale za 5 milionów złotych można byłoby ściągnąć ze dwie mega gwiazdy światowego formatu. A tu klops. Krakowianie dostali starą, polską, drogą - i nie powiem, że beznadziejną, więc powiem, że przekwitłą – słabiznę. Oczywiście, znajdą się tacy, którzy dla Lady Pank i Perfectu będą się zabijać pod sceną, a dla Piasecznego i Feela setki niewiast pewnie piszczałoby w niebogłosy. Jednak jakimś dziwnym trafem wszyscy ci ludzie wyjechali z Krakowa, bo pod sceną znalazło się pięciokrotnie mniej osób niż planowano. Cóż więcej powiedzieć. To mógł być sylwester zapamiętany przez lata, a w takim wypadku organizatorom i TVNowi pozostaje się modlić, żeby wszyscy zapomnieli o nim jak najszybciej.
...ponadto chciałem zauważyć, że...
…pod naciskiem różnych grup społecznych, niezwiązanych ze środowiskami LGBTQ, zostałem uprzejmie sprowadzony na ziemię i muszę stwierdzić, że praca w korpo wcale nie jest taką złą jaką ją malowałem. Choć przez całe życie daleki byłem od stwierdzenia, że korpo to czyste zło i narzędzie uciemiężenia ludu, to nie ulega wątpliwości, że posłużyłem się stosunkowo krzywdzącym stereotypem. Nie będę wspominać już o tym, że pracę w owym korpo zestawiłem z kupą. Reasumując, korporacja korporacji nierówna. Pracoholików znajdziesz wszędzie. A ponad tym wszystkim trzeba korpo oddać, że to jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie przeciętny absolwent kulturoznawstwa sensowną pracę znaleźć może.
s. 14
Już jakiś czas temu odwiedziłem p bezcelowo oczywiście – przyciąg ci. Produkcja znana większości z tów i stolica zwana Kapitolem. N pozostałe dystrykty. Rzeczywist lucji. Nie dziwie się im, też chciał Mariusz Baczyński
dwoje młodych ludzi z naszego m arenie.
I na tym mógłbym skończyć ten wywód gdyby nie grupka panienek wiekiem oscylująca w granicach osiemnastki. W sumie widząc je nie spodziewałem się niczego odkrywczego. Ciekawe jaką dadzą nową arenę? – powiedziała pierwsza, a inne niemal podskoczyły z podniecenia. Wtedy się zaczęło. Pytania, stwierdzenia i ogólna podnieta dotycząca to włosów Katniss, to jej ubioru, albo tego czy uda się jej przeżyć, a jeśli tak to w jaki sposób wykończy ostatniego wroga. Krótko mówiąc: wzorcowe z nich mieszkanki Kapitolu. Myślały, zachowywały się i mówiły z dokładnie takim samym akcentem jak mieszkańcy stolicy. Ja wiem – to tylko film, ale jego przesłanie to coś więcej niż sukienka, rzeź i nowa arena. Tego zachowania naprawdę nie ogarniam. Takich różnych aren już się dość naprodukowaliśmy. Kiedyś ludziom wystarczyły walki kogutów. Teraz coraz większą publikę przyciągają realityshows, a nie stara dobra polska piłka nożna i to wcale nie ze względu na jej żenujący poziom. I to nie jest tak, że taką tanią rozrywką zaspokajają się jakieś marginalne przestrzenie społeczne. To są setki tysięcy ludzi, którzy z lubością patrzą na płytkie i wyraźnie oznaczone postacie, które robią to czego nam nie wolno. Mam nadzieję, że tylko patrzą, bo jeśli dojdzie do utożsamiania się z nimi, to będzie to kolejny milowy krok w stronę kamienia i małpy. Już od dobrego roku możemy przebierać w propozycjach seriali paradokumentalnych. Niewygodne prawdy, szpitale na peryferiach czy inne pamiętniki z wakacji zalały nas falą spod której na światło dzienne wyjrzymy przy dobrych wiatrach dopiero przy okazji wyrzucenia
“Krótko mówiąc:
wzorcowe z nich mieszkanki Kapitolu. Myślały, zachowywały się i mówiły z dokładnie takim samym akcentem jak mieszkańcy stolicy. telewizora za okno. Niestety te seriale są odpowiedzią na pragnienia wszystkich ludzi którzy usilnie starają wyrwać się z chorej rzeczywistości, niestety za pomocą półśrodków i zerowego wkładu własnego. Szukamy przestrzeni, która pozwoli nam na kompletną swobodę. Nawet jeśli nam nie wolno w niej uczestniczyć, to cieszymy się z tego, że komuś udało się do niej wpasować. Nawet jeśli jest ona nierealna, bo chyba nikt nie wątpi w narracyjność mięsnego jeża. Jednak skoro ludzie to chwytają to jest to sposób na biznes. Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że owe seriale to fikcja, a wszelkie realityshows to jakiś odsetek marginesu społecznego na tyle odważnego żeby robić z siebie debili przed kamerą, to skąd się bierze ich nieustająca popularność? Nie ogarniam tego, czy społeczeństwo naprawdę jest już tak głupie, że nie trawi niczego ponad papkę cycków, seksu i skrajnego debilizmu? Oczywiście ktoś może powiedzieć, że kilkaset tysięcy oglądalności to i tak mały odsetek, że to grupa która zawsze statystycznie ma grubo poniżej 90 punktów IQ, jednak jest to swoisty zaczątek do powolnej degradacji. Dlaczego? Bo dużo łatwiej
ARNIAM
NA MARGINESIE
pewną korporację kinematograficzną.
Nie gnął mnie tam nocny maraton z Igrzyskami Śmierz Was. Świat podzielony na dwanaście dystrykNa elity żyjące w centrum pracują wszystkie tość przedstawiona w filmie stoi na progu rewo-
łbym przewrotu jakby rok w rok ktoś zabierał
miasteczka i kazał się im szlachtować na jakiejś
młode pokolenie przyswaja to, co nie wymaga wkładu własnego niż to, co stawia wyzwanie inne niż rozebranie się przed kamerą. Nagość i czysty seks już od dawna jest kurą znoszącą złote jaja. Jednak do pewnego czasu żyło to sobie w swojej enklawie gdzieś pomiędzy klubami goł goł, a czasopismami wyciąganymi spod lady, które za gówniarza chciało się koniecznie, choć od czasu do czasu zobaczyć. Wtedy przynajmniej stanowiło to jakieś tabu, jakąś zakrytą przestrzeń dostępną tylko na kodowanych kanałach. Oczywiście, ani wtedy ani dziś w żadnym stopniu nie jest to dobre, bo niszczy to moralność i jakąkolwiek świadomość narodową. Nie są to jakieś wnioski wyssane z palca, są to sposoby, którymi już Hitler wyniszczał zmęczone polskie społeczeństwo, wkładając do rąk młodych ludzi czystą pornografię. Wracając do Igrzysk. Nie potrzeba nam rewolucji, żeby doprowadzić do tego co widzimy w filmie! Nasze społeczeństwo jest psychicznie przygotowane na najbardziej wymyślne
“Nie potrzeba nam re-
wolucji, żeby doprowadzić do tego co widzimy w filmie! Nasze społeczeństwo jest psychicznie przygotowane na najbardziej wymyślne show, wyzute z podstawowych zasad etycznych.
show, wyzute z podstawowych zasad etycznych. Byle było tam widać ludzkie nagie uczucia, pustosłowie i głębokie dekolty, a najlepiej ich brak. Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie na takie obnażenie patrzeć to i tak nie zareagujemy, bo będzie to kolejne marketingowe przedsięwzięcie, kolejny master show. Następna produkcja dla dziesiątków tysięcy, która pełnią sławy będzie żyć góra do trzeciej edycji. Raczej na pewno nie wejdzie do mediów głównego nurtu, ale po co? Będzie o niej głośno i znów przesunie granicę moralności kawałek dalej. Mimo, że wisi w powietrzu rewolucja przeciwko takiemu stanowi rzeczy to dużo trudniej będzie ją przeprowadzić niż kiedykolwiek indziej. Prościej jest dać się ponieść szarej masie, popłynąć za nurtem bezmyślności, niż stanąć okoniem przeciwko temu. Póki co, większość z nas stoi gdzieś z boku i patrzy na tą bezkształtną breję mięsnych pamiętników, wymieszaną z jeżami z wakacji, na tych wszystkich widzów wpatrzonych w Trybsona i jego zniżkujące IQ. Nie ogarniam tego, bo to większość z tych, którzy mogliby złamać ten pęd. Tymczasem urządzają sobie własne igrzyska i wpatrują się, i zwijają boki ze śmiechu, jak widzą co się dzieje. Macie jednak problem, bo jak tej szarej masy będzie za dużo, to tak was ona zmieli, że piosenkę mięsnego „Mięsnego Jeża” będziecie śpiewać przy wigilii. W pełni przekonani, że to i tak lepiej niż Ci którzy właśnie oglądają Głodowe Igrzyska na TVNie.
...ale nie zapominajmy w tym wszystkim, że…
…niedługo rozpocznie się wielka mega akacja pompowana przez wszystkie media z lewa do prawie prawa. Bowiem już za 6 dni objawi się nam w pełnej swojej krasie 22. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Oczywiście nie śmiem jej odbierać zasług jakich dokonała. Bowiem, nomen omen, odwala robotę, o którą troszczyć powinno się nasze państwo. Jednak nie martwi was ogrom niedomówień i wątpliwości, które narastają z każdym finałem? Nie wydaje się wam, że wraz ze wzrostem zebranej kwoty puchną też portfele osób niekoniecznie mających na utrzymaniu szpital, albo chociaż klinikę opatrunkową? I mimo, że zeznania podatkowe WOŚPu są jawne i mimo, że z żadnego z nich jasno nie wynika, że ktoś na lewo jakąś kasę wyprowadza, to nie mam ochoty niczego nikomu do puszek wrzucać, mimo, że przez wiele lat z takową marzłem na ulicy. Więc w tym roku zrobię mały przelew na konto Caritasu, bo 12 stycznia zagra dla mnie Wielka Orkiestra Finansowych Wątpliwości.
a na koniec krótko o tym, że…
…nie jest za późno na postanowienia Noworoczne. Nikt przecież nie powiedział, że równo z rozpoczęciem Nowego Roku należy zakasać rękawy i zabrać się do wykonywania wytycznych nakreślonych w planach. Dla wszystkich tych, którzy nie wiedzą jak zmienić swoje życie polecam zestaw podstawowych postanowień. Rzuć palenie! To na pewno warto, a jeśli nie palisz to zacznij, będziesz mógł z czystym sumieniem rzucać w przyszłym roku. Jeśli nie interesują cie standardowe postanowienia polecam rozpoczęcie nietypowych sportów. W te wakacje szczególnie modne okazały się gruzing, łopating i betoning. Warto więc kontynuować dobrą modę, zwłaszcza, że prognozuje się, że na wiosnę będzie można zarobić na tych dyscyplinach. Analitycy sugerują, że będzie to stawka 10 zł za godzinę uprawiania takiego sportu. Jeśli żadna z powyższych opcji nie odpowiada to zalecam nicnierobienie. W przyszłym roku zaczniesz cokolwiek i postęp będzie widoczny gołym okiem. Chyba tyle chciałem dodać na marginesie, coś pewnie pominąłem, komuś znów nie spodoba się karkołomny szyk zdania, ale co poradzić. Czy ktoś kiedykolwiek widział, żeby zlepek myśli dodanych na marginesie poważnej rozmowy miał ręce i nogi?
s. 15
TEMAT NUMERU
Kłamstwo rewolucji
s. 16
TEMAT NUMERU
Krzysztof Reszka
Fiodor Dostojewski w słynnej powieści “Zbrodnia i Kara” ukazuje byłego studenta, który zamordował lichwiarkę, sądząc że ma prawo dokonać tego w imię postępu. Tym sposobem zamordowano już dziesiątki milionów ludzi. Ktoś pozwolił sobie na chwileczkę zapomnienia i wyciągnął rękę po zakazany owoc. A wtedy “wiedział lepiej”, jak ma świat wyglądać. Są jednak tacy którzy zaprowadzają najpierw pokój we własnym sercu, a potem zwyciężają świat.
Zaczynając myśl od Adama i Ewy, warto wspomnieć obietnicę rajskiego węża - "gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło" (por. Rdz 3,5). Oczywiście jest to manipulacja. W biblijnym języku hebrajskim "poznawać" coś, to znaczy doświadczać tego, współżyć, być z czymś w zażyłej relacji, intymnej więzi. W Biblii słowo "poznać" oznacza także zbliżyć się, tak jak mąż do żony, kiedy poczyna się dziecko. W takim znaczeniu Bóg nie zna zła, nie ma z nim nic wspólnego! A w jaki sposób Bóg poznaje świat? Po prostu go stwarza. Przewrotna obietnica kłamcy spełnia się w historii ludzkości. Zaczęliśmy sobie stwarzać "rzeczywistość", zamiast poznawać ją taką, jaka jest. Ciekawie ujął tą sytuację Gilbert Keith Chesterton: "Najbardziej prawdopodobne jest, że nadal żyjemy w rajskim ogrodzie. To tylko nasze oczy się zmieniły". Człowiek zaczął stwarzać sobie absurdalne koncepcje, stawiając siebie ponad prawem moralnym. Kiedy sam stał się dla siebie punktem odniesienia, poczuł się nagi i potrzebował skryć się za "figowym listkiem", przybrać jakąś maskę. "Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: Gdzie jesteś? On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się" (Rdz 3,9-10). Przez pokolenia w ludzkich sercach odbija się perfidna plotka, jakoby Boga należało się lękać, jakby chciał nam coś zabrać. Stąd człowiek ma skłonność by odrzucać obiektywną prawdę, a podążać za złudzeniami. W tym właśnie sedno rewolucji: kiedy umysł śpi - budzą się upiory.
NADCZŁOWIEK
“Człowiek zaczął st-
warzać sobie absurdalne koncepcje, stawiając siebie ponad prawem moralnym. Kiedy sam stał się dla siebie punktem odniesienia, poczuł się nagi i potrzebował skryć się za "figowym listkiem", przybrać jakąś maskę. Fryderyk Nietzsche w poetycki sposób ukazuje konsekwencje tej drogi: "Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami – kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda obmyć by nas mogła? Jakież uroczystości pokutne, jakież igrzyska święte będziem musieli wynaleźć? Nie jestże wielkość tego czynu za wielka dla nas? Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi?". Fiodor Dostojewski w swej powieści "Zbrodnia i kara", ukazuje dzieje Rodiona Raskolnikowa. Ten były student prawa, mniemał, że jednostki wybitne mają prawo - zawieszając obowiązujący system etyczny - dokonywać wielkich czynów w imię postępu. Miał kłopoty finansowe więc postanowił okraść i zamordować starą lichwiarkę. Łudził się, że przy okazji wspomoże zadłużonych u niej ludzi, ale przecież geniusz usprawiedliwia wszelkie zbrodnie. Zamordował lichwiarkę
uderzając ją siekierą w głowę, niestety uznał także że zmuszony jest zabić jej siostrę Lizawietę, aby pozbyć się świadków. Zbrodnia doprowadza go do obłędu, najwyraźniej nie ma siły by być "nadczłowiekiem". Ukojenie przynosi mu dziewczyna zmuszana do prostytucji - Sonia. Za jej namową przyznaje się do zbrodni i odbywa karę ośmiu lat katorgi na Syberii. Jednak ona jedzie tam z nim, a jej miłość pomaga mu odnaleźć nadzieję na lepszą przyszłość. Wspierała jego duszę czytając fragment z Ewangelii Jana, o wskrzeszeniu Łazarza.
WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ I SZALEŃSTWO
Krwawy scenariusz powtarzał się w historii wiele razy. Kiedy wybuchła rewolucja (anty-) francuska, zamordowano króla i jego rodzinę. Mordowano duchowieństwo i szlachtę. Niszczono kościoły i okradano groby. Dzieci zamiast odmawiać pacierz, miały śpiewać Marsyliankę. Ustanowiono nowy kalendarz. Wprowadzono tydzień dziesięciodniowy. Zabroniono odprawiać Mszy Świętej. Nie wszystkim jedna podobały się nowe porządki. Szczególnie departament Wandea zapłonął gorliwością dla Boga i króla. Ubodzy chłopi, którzy rzekomo mieli być bronieni przez rewolucję, stali się jej największymi wrogami. Znienawidzono ich i mordowano ze szczególną zaciekłością, gdyż podważali rację bytu rewolucji. Wymordowano ok 120 tys. chłopów z Wandei. Zabijano mężczyzn i kobiety, dzieci i niemowlęta. Zatruwano studnie. Spędzano ludzi do starych statków i zatapiano je. Ze skóry mężczyzn sporządzano buty. Z delikatniejszej skóry kobiet wyrabiano rękawiczki. Było to pierwsze
s. 17
TEMAT NUMERU ludobójstwo nowożytności, dokonane w imię oświeceniowych ideałów. Najlepiej chyba podsumowuje to Madame Roland, która w roku 1792 została skazana na gilotynę na podstawie sfabrykowanych zarzutów. Przed śmiercią wykonała szyderczy ukłon w stronę Statuy Wolności i wyrzekła słowa które zapewniły jej nieśmiertelność: "Wolności, jakież zbrodnie popełnia się w twoje imię!". Rewolucja pożera własne dzieci, toteż przewrót we Francji nie rozwiązał problemów, doprowadził jedynie do dalszego rozlewu krwi i ubóstwa. Stał się jednak inspiracją do dalszych rewolucji, które jak czkawka, odbijały się po świecie. W styczniu 1849 r., w redagowanej przez Karola Marksa gazecie "Neue Rheinische Zeitung", Fryderyk Engels opisał walkę klas, która nastąpi po rewolucji socjalistycznej. Uznał, że w Europie są społeczeństwa opóźnione względem innych o dwa poziomy. Nie są nawet kapitalistyczne i nie uda sie podnieść ich na poziom rewolucyjny. Byli to Baskowie, Bretończycy, Serbowie i szkoccy górale. Uznał ich za "volkerabfalle" - śmieciowe ludy. Uznawał Słowian za brudnych i wulgarnych. Pisał też, że nie ma powodu by istniała Polska. Natomiast Karol Marks głosił: "Klasy i rasy zbyt słabe by opanować nowe warunki życia muszą odejść… muszą zginąć w rewolucyjnym holokauście" (Karl Marx, "Marx People’s Paper", April 16, 1856, Journal of the History of Idea, 1981). Te straszne słowa z XIX w. stały się rzeczywistością w totalitarnych systemach
“Krwawy scenariusz
powtarzał się w historii wiele razy. Kiedy wybuchła rewolucja (anty-) francuska, zamordowano króla i jego rodzinę. Mordowano duchowieństwo i szlachtę. Niszczono kościoły i okradano groby. s. 18
XX w. Wtedy znów stosowano metody zaczerpnięte jeszcze z rewolucji francuskiej. Niemcy produkowali mydło z ludzkiego tłuszczu i materace z ludzkich włosów. W Związku Radzieckim już w 1929 r. wprowadzono pięciodniowy tydzień pracy, a później zastąpiono go sześciodniowym, aż do 1940 r. gdy przywrócono siedmiodniowy tydzień. Było to narzędzie do walki z Cerkwią Prawosławną, gdyż dzięki temu chrześcijańska niedziela wypadało w różne dni tygodnia. Narodowy socjalizm Hitlera i międzynarodowy socjalizm Stalina, były systemami bratnimi, które współpracowały ze sobą! Dopiero później zaczęły wzajemnie sie od siebie odcinać. Oba totalitarne systemy, próbowały wykreować "nowego człowieka"- i to po trupach! Warto wspomnieć, że to Adolf Hitler 9 marca 1943 r. po raz pierwszy w historii, wprowadził aborcję dla Polek. Stalin był w stanie doprowadzić do śmierci miliony ludzi na Ukrainie, po prostu odcinając ich od dostaw jedzenia. Wszędzie powtarzały się te same absurdy - ludobójstwo, czystki we własnych szeregach i występowanie przeciwko tym, których z założenia powinno sie bronić. Znamienne że partia która w naszym kraju strzelała do robotników, sama nazywała się robotniczą. Niestety zaraza rewolucji rozprzestrzeniała się dalej, sprawiając że państwo, partia rządząca a szczególnie osoba przywódcy stawała się fałszywym bogiem na ziemi. Kolejne zniszczenia i mordy nastąpiły w czasie Rewolucji kulturalnej w Chinach...
SEKS, SEKS, SEKS...
Członkini partii mienszewików, a od 1914 r. - partii bolszewików, socjalistyczna feministka Aleksandra Kołłontaj, była pierwszą na świecie kobietą, pełniącą funkcję ambasadora i ministra. Porzuciła męża i dzieci. Zajmowała się propagandą i edukacją kobiet. Historyk Norman Davies określa ją jako "aspostołkę wolnej miłości". Twierdziła ona, że stosunek płciowy powinien być jak wypicie szklanki wody. Rewolucji seksualnej domagał się także Wilchelm Reich, austriacki psychoanalityk i seksuolog, członek Komunistycznej Partii
“Rewolucja pożera
własne dzieci, toteż przewrót we Francji nie rozwiązał problemów, doprowadził jedynie do dalszego rozlewu krwi i ubóstwa. Stał się jednak inspiracją do dalszych rewolucji. Niemiec. Dopiero po śmierci tych działaczy, nastąpiły przemiany obyczajowe w krajach Zachodu, zwane "rewolucją seksualną". Francuski egzystencjalista Jean Paul Sartre i lewicowa feministka Simone de Beauvoir, prowadzili życie będące jednym wielkim eksperymentem. Swój związek nazywali "miłością konieczną" i z założenia pozostawali otwarci na "miłości przygodne". Mieli także wspólne kochanki, często słowiańskiego pochodzenia. Ich postawa doprowadzała nieraz do załamania nerwowego i prób samobójczych u osób, które czuły się przez nich wykorzystane. "Eksperyment na ludziach" jednak się nie powiódł. Nie udało im się uchronić przez zazdrością. Ostatecznie Sartre zapisał wszystko w testamencie swojej adoptowanej córce Arlecie, nie pozostawiając wieloletniej partnerce nawet sentymentalnych pamiątek. Chcieli być wolni od mieszczańskich zasad, ale niestety ich szczęście wyżarł rewolucyjny kwas.
NOWY BEZSENSOWNY ŚWIAT
Co ciekawe, za jedną z przyczyn wybuchu rewolucji seksualnej, uznaje się opublikowanie Raportu Kinsey'a wedle którego 86% dorosłych ludzi żyje w sprzeczności z kodeksem obyczajowym! Można więc było uznać, że moralne konwenanse to - mówiąc skrótowo - jedna wielka obłuda i hipokryzja. A jednak raport okazał sie jednym wielkim fałszerstwem. Judith A. Reisman, badając szczegóły pracy Kinsey'a wykryła bardzo ciekawe niezgodności. Otóż 1/3 ogółu
TEMAT NUMERU
badanych była karana za przestępstwa seksualne, 10% męskiej próby badawczej stanowili stali bywalcy klubów gejowskich w San Francisco, zaś "małżeństwem" był każdy nieformalny związek, spotykających się co najmniej rok. Kinsey mógł uznać za małżeństwo nawet prostytutkę i jej alfonsa! Wyższe wykształcenie (college level education) uznawano u wszystkich, którzy kiedykolwiek uczęszczali na jakikolwiek kurs uniwersytecki. W ten sposób, można było wykazać, że badania dotyczyły przeciętnego, wykształconego Amerykanina! Wydawać by się mogło, że człowiek pragnie odnaleźć sens życia. Są jednak tacy, którzy po prostu nie chcą aby świat miał sens! Aldous Huxley, znany jako użytkownik narkotyków psychodelicznych i autor powieści "Nowy Wspaniały Świat", przyznaje: "Nie chcąc, aby świat miał sens, kierowałem się pewnymi pobudkami. Zakładałem zatem, że nie ma on sensu, i byłem w stanie, bez najmniejszych kłopotów znaleźć zadowalające powody takiego założenia. Filozofa, który nie znajduje w świecie sensu, nie trapi wyłącznie problem czysto metafizyczny. Zależy mu również na dowiedzeniu, iż brak istotnego powodu, dla którego on osobiście nie miałby robić tego, co chce, bądź też jego przyjaciele nie mieliby przejąć władzy politycznej i rządzić tak jak uznają za najkorzystniejsze dla siebie. [...] Jeśli o mnie chodzi, filozofia bezsensowności była zasadniczo narzędziem wyzwolenia seksualnego i politycznego" (Huxley A., Ends and Means). Na Zachodzie,
po rewoltach 1968 r. studenci chcieli uznawać wszelkie wypowiedzi o wartościach za faszyzm. Walczono z tradycyjną moralnością, rozumowym porządkowaniem świata, a nawet klasyczną logiką, uważając je za środki zniewolenia! Niedługo potem, wykształceni we Francji i oszlifowani w marksistowskich klubach dyskusyjnych Czerwoni Khmerzy, wymordowali do 2 mln ludzi w Kambodży. Wcielając w życie lewicowe ideały "równości", doprowadzili do śmierci ok. 25% własnego narodu!
POWRÓCIĆ DO SENSU
Jan Paweł II pisał, że jeśli demokracja nie opiera się na wartościach, szybko zamieni się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Fundamentalną wartością jaka łączyć może ludzi różnych wierzeń, jest z pewnością godność osoby ludzkiej. Budzi we mnie nadzieję nowe zjawisko we Francji - tzw. "Ruch Czuwających". W odpowiedzi na kontrowersyjne reformy prezydenta Hollande'a - zwłaszcza w kwestii
tzw. "małżeństw" homoseksualnych - protestowały miliony ludzi. Napotkali na opór a nawet agresję ze strony policji. Młodzi ludzie postanowili jednak manifestować pokojowo. Zbierają się, zapalają świece, śpiewają i czytają teksty Mahatmy Gandhiego, Martina Luthera Kinga, a także Ewangelię. Chcą budzić sumienia polityków nie używając przemocy. Ruch ten jednoczy ludzi różnych wyznań - katolików, protestantów, ateistów i muzułmanów. Także wielu aktywistów gejowskich jest przeciwnych adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Warto wspomnieć, że Wielka Rewolucja (anty-) Francuska nie przyniosła oczekiwanego efektu, gdyż później i tak nastąpiła restauracja Burbonów. Natomiast pokojowa kampania Mahatmy Gandhiego, oparta o idee biernego oporu i walki bez przemocy, sprawiła że do dziś Indie są niepodległym państwem! Nie potrzeba nam kolejnej Wieży Babel. Powinniśmy szukać ratunku w nowej Arce Noego. Wszelkie krwawe rewolucje, miały za zadanie wprowadzić piękne ideały i pokój na świecie. Jednak nie zaprowadzimy braterstwa, przez uruchomienie gilotyny. Chrześcijaństwo ma na celu zaprowadzić pokój najpierw w ludzkim sercu. Trzeba nam jednak docenić również ateistów, takich jak Albert Camus, który demaskował oszustwa komunistów i powiedział: "Ratujmy ciała, a nie idee!". A najtrafniejsza chyba odpowiedź na wszelkie rewolucyjne dążenia to słowa św. Augustyna, skierowane do naszego Ojca w niebie: "Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie".
s. 19
TEMAT NUMERU
Rewolucja czy bunt,
kura czy jajko?
s. 20
TEMAT NUMERU Rewolucja, łacińskie revolutio, czyli przewrót, gwałtowna zmiana, pucz, rewolta, która przy pomocy mocarnej łopaty systemu edukacji, układa nam się w głowie w skojarzenia związane przede wszystkim z konieczną ofiarą, tłumem, gniewem, ogniem i krzykiem.
W toku nauki
szkolnej, akademickiej, a na końcu życiowej, poznajemy przykłady takich przewrotów.
Marcin Dryja
Rewolucję neolityczną, Zieloną Rewolucję, potem Chińską, Francuską, Październikową/Listopadową, Aksamitną, Pomarańczową, a w końcu i nawet, „Kuchenną”. I przeważnie, jeżeli
nie mamy akurat do czynienia z wyplataniem koszyków czy gotowaniem, leje się krew!
Ludziska zbierają się we wściekłe watahy i zaczynają walczyć: warczą, ryczą, wymachują wulgarnymi transparentami, wysuwają żądania, urządzają walki na kułaki, pałki i kamienie, plądrują, podpalają (choćby zjawiska meteorologiczne takie jak tęcza) i kompletnie nic ich nie obchodzi. Ideały schodzą na dalszy plan i wdzięcznym strumieniem potu i juchy, spływają prosto do rynsztoka. Wszystko kończy się źle – rewolucja pożera własne dzieci. Dotychczasowa ofiara, zmienia się w oprawcę i mamy policyjne łapanki, mandaty, grzywny i odsiadki. Historia i telewizja uczą zgodnie, że to się nie opłaca (no chyba, że wojujesz z kimś kto w danym momencie, historii czy telewizji, raczej „nie podchodzi”), że to to nie ma sensu i lepiej, wygodniej i bezpieczniej, nie wychodzić z domu. Można, miast tego, pooglądać tv(n), z jej wyśmienitym repertuarem talk show’owo – serialowym i wczuć się w high life…
NA POCZĄTKU BYŁ...
Ale można też zacząć się zastanawiać... Podstawą każdej rewolucji jest bunt. BUM! „Bunt” to słowo klucz. A dlaczego akurat ono? Bo nie ma już tak wielu negatywnych konotacji. Bo w naszej historii, literaturze i filmie, odnajdziemy mnóstwo przykładów buntowników, którzy mogą wzbudzić sympatię. Mamy Williama Wallesa o walecznym sercu, hollywood’zkiego „Buntownika z Wyboru”, bezimiennego rewolwerowca ze Sphagetti Westernów Sergio Leone, socjalistę Janosika, brodatego Rumcajsa, Andrzeja Kmicica alias Babinicza, który tak ładnie nam się rehabilituje pod Częstochową i wielu innych.
“Kluczowym czynni-
kiem, motywującym jego więźniów do zaplanowania i przeprowadzenia powstania, była ich świadomość. Nie łudzili się oni bowiem co do intencji swoich niemieckich oprawców, nie wmawiali sobie nadziei, na rychłe wyzwolenie czy „amnestię”. Ich działanie determinował strach o własne życie i chęć bezlitosnej zemsty. Mamy w końcu naszych rodzimych, historycznych bohaterów: Michałów Iych Dzierżanowskich z Bożej łaski Królów Madagaskaru, Kościuszków, Trauguttów, dla caratu wywrotowców Piłsudskich, rotmistrzów Pileckich, Żołnierzy Wyklętych czy wreszcie wąsatego Lecha… Chociaż w tym ostatnim przypadku, tak do końca nie wiadomo. Wszyscy mogą imponować romantyczną postawą sprzeciwu wobec zastanej niesprawiedliwości czy uciskowi albo, lub też przy okazji, iście ułańską fantazją i zawadiackością. Wszystkich łączyło to, że dzierżyli w dłoniach płonący znicz buntu, który dla wielu był i nadal bywa, najpiękniejszą inspiracją, sensem lub wskazówką na drodze do prawdy. I choć czynili rzeczy wielkie, moim skromnym zdaniem, w najgłębszych
strukturach swoich osobowości, byli podobni to tych, którzy na co dzień, potrafią się zbuntować przeciw społecznej znieczulicy: pchając czyjś popsuty samochód, przeprowadzając przez ruchliwą ulicę babcię obładowaną zakupami, czy lejąc po gębie cwaniaczków, którzy uważają, że 3 : 1, to najbardziej męska i godna podziwu proporcja. Dla takich ludzi bunt jest drogą do człowieczeństwa. Trafniej wyjaśni nam to psychologia: „To początek drugiego etapu rozwoju oso¬bowego (po socjalizacji), który można nazwać indywiduali¬zacją człowiek dystansuje się do tego, co zewnętrzne, ustala własne normy i wartości, po to, by w efekcie odnaleźć sens swojego życia i nadać mu kierunek, nowe znaczenie.” Dlatego właśnie, chciałbym Wam dzisiaj opowiedzieć kilka krótkich, mało znanych, ale prawdziwych historii herosów, którzy potrafili z całą stanowczością i mocą, na jaką było ich stać, powiedzieć „NIE !” i zbuntować się. Zbuntować w momencie kiedy wielu innym, nie starczyło na to odwagi. Opowiem Wam pyszne historie o buncie dla godnej śmierci, o buncie dla ratowania życia i o nowym życiu. Smacznego!
BEZIMIENNY BOHATER KATYNIA
Wyobraźmy sobie smutną i ponurą wiosnę roku 1940go w lasach opodal Smoleńska. Wyobraźmy sobie konwój czarnych jak noc ciężarówek z zaciemnionymi szybami, zajeżdżających pod siedzibę NKWD. Każdy z polskich oficerów prowadzony jest przez dwóch strażników pod bronią, na krótkie „przesłuchanie”, które ma potwierdzić jego tożsamość. Po
s. 21
TEMAT NUMERU tem długim korytarzem i schodami w dół, do piwnicy. W tej ostatniej drodze krępuje się im ręce. Żaden z nich nie wie, co go czeka. Żaden, nie domyśla się także, co stało się z jego poprzednikiem. I nagle dzieje się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać. Polski oficer wyrywa się, próbującemu go skrępować, odbiera broń i obala szybkim ciosem kolby, mierząc jednocześnie w drugiego, którego zabija na miejscu. Pierwszemu strażnikowi udaje się uciec. Wszczyna alarm. Oficer, unikając sypiącego się nań gradu pocisków, dopada stalowych drzwi. Otwiera je i zbiega schodami do piwnicy. Pech chce, że jest to zbrojownia. Oczywiście pech enkawudzistów. Budynek zostaje otoczony i wówczas rozpoczyna się regularna bitwa, która trwa trzy dni. Nie pomaga ostrzał z broni maszynowej, ani nawet zalanie piwnicy. Dzielny oficer zajadle ostrzeliwuje się strażnikom, raniąc nawet ich zwierzchnika. Walczy o godną śmierć, która przychodzi trzeciego dnia, kiedy do piwnicy zostaje wpuszczony gaz… Brzmi jak fragment powieści z gatunku fikcji historycznej, ale to prawda! Ukrywana przez wiele lat, tak jak cały ogrom zbrodni aparatu ucisku ZSRR, ujrzała światło dziennie dzięki pracy i niezwykłemu poświęceniu jednego człowieka – Olega Zakirova, byłego oficera KGB, który sprzeniewierzając się swoim zwierzchnikom, poświęcił się badaniu zbrodni katyńskiej i ujawnieniu prawdy o niej. Relacje o niezwykłym bohaterstwie polskiego oficera, spisał na podstawie, rozmów przeprowadzonych z emerytowanymi funkcjonariuszami sowieckiej bezpieki i opublikował w książce „Obcy element”. Nie trzeba chyba dodawać, że za swoją niesubordynację, tak on jak i członkowie jego rodziny, byli narażeni na liczne szykany i pogróżki. Dlatego zbiegł do naszego kraju, gdzie w 2005 roku został uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, otrzymując jednocześnie polskie obywatelstwo. Gdyby nie on, nigdy nie poznali byśmy tej fascynującej historii buntu polskiego oficera. Mógł być Polakiem, Żydem lub Białorusinem, tego nie wiemy. Za to z całą pewnością,
s. 22
możemy stwierdzić, że był gigantem, któremu za tak piękną walkę, należy się nasza wieczna pamięć.
KAMIEŃ W TRYBACH MACHINY ŚMIERCI
Druga historia, również związana jest z tragicznymi wydarzeniami II Wojny Światowej, a dotyczy buntu więźniów obozu koncentracyjnego w Sobiborze. Buntu spektakularnego w swoim przebiegu oraz buntu udanego! Posłuchajcie! Utworzony na przełomie marca i kwietnia 1942 roku, obóz był częścią większego kompleksu, funkcjonującego w ramach akcji „Reinhardt”, której założeniem była eksterminacja ludności żydowskiej na okupowanym terytorium RP. W jej ramach działały jeszcze dwie placówki – w Bełżcu i Treblince. Do października 1943 roku, Niemcy zdołali wymordować w nich około 1,5 mln ludzi. W samym Sobiborze ok. 300 tysięcy. Kluczowym czynnikiem, motywującym jego więźniów do zaplanowania i przeprowadzenia powstania, była ich świadomość. Nie łudzili się oni bowiem co do intencji swoich niemieckich oprawców, nie wmawiali
sobie nadziei, na rychłe wyzwolenie czy „amnestię”. Ich działanie determinował strach o własne życie i chęć bezlitosnej zemsty. Dochodziły do nich również echa takich wydarzeń jak powstanie w getcie warszawskim czy przerwanie niemieckiego frontu na wschodzie. Kropką nad i dla ich zuchwałych poczynań, była także eksterminacja ponad 300 więźniów, przywiezionych do Sobiboru ze zlikwidowanego obozu w Bełżcu, w czerwcu 1943 roku. Wówczas grupa skupiona wokół Leona Feldhendlera, zaczęła przygotowania do buntu. Brakowało im jednak doświadczenia w zaplanowaniu i przeprowadzeniu samej akcji zbrojnej. Prawdziwą gwiazdką z nieba, okazał się dla nich transport więźniów z getta w Mińsku, w którego szeregach, znajdowali się także żołnierze Armii Czerwonej. Uwagę Feldhendlera, zwrócił wówczas charyzmatyczny Aleksander „Sasza” Pieczerski. 29 września, zaledwie po 5 dniach po przybyciu transportu, doszło do pierwszego spotkania i nawiązania współpracy między obydwoma mężczyznami, aczkolwiek ze względów bezpieczeństwa pierwsze spotkanie grupy
TEMAT NUMERU organizacyjnej, ustalające szczegóły przeprowadzenia powstania, odbyło się dopiero 12go października, zaledwie dwa dni przed terminem przeprowadzenia akcji! Ta zaś przebiegała w następujący sposób… Zaczęło się jak u Dostojewskiego. Niczego nieświadomy naczelnik obozu Johann Niemann, udając się do pracowni krawieckiej, zapewne dla przymiarki, nowego, ślicznego munduru SS, dostał obuchem siekiery w łeb, a na dokładkę kilka ciosów nożem. Towarzyszący mu Niemiec podobnież. W tym samym czasie inny SS-man Gettinger, zginał równie tragicznie, przymierzając w innej pracowni, nową parę butów. Widać moda nie jest dziedziną, która sprzyja zbrodniarzom. Do godziny siedemnastej czyli czasu obozowej zbiórki, jeńcy zabili, w różnych częściach obozu, dziesięciu Niemców. Zdołano również przeciąć kable telefoniczne i elektryczne, doprowadzające prąd do ogrodzenia obozu. Kiedy więźniowie zaczęli się zbierać na placu, Pieczerski donośnym krzykiem, dał sygnał do ataku. Części buntowników, pomimo ostrzału, udało się zdobyć magazyn broni. Część rozbiegła się aby forsować bramę i ogrodzenia. Kilkudziesięciu z nich, trafiając na pole minowe, okalające rozcięte druty, zginęło na miejscu. Ich ciała utworzyły „bezpieczną” drogę dla reszty. W sumie w wyniku walki z pracownikami obozu, śmierć poniosło 40u więźniów. Większości, to jest 275 osobom, udało się uciec. 12u z 17u strzegących wówczas obozów Niemców zginęło, oprócz nich także 2óch Ukraińców. Główne założenia buntu czyli uwolnienie jak największej liczby osób, zostały w pełni osiągnięte! Choć był to dopiero początek ich walki o przetrwanie… Jak potoczyły się dalsze losy buntowników Sobiboru? Ciekawych zachęcam, do zagłębienia się w treści odpowiednich lektur! Nam natomiast powinna zaimponować ich postawa i solidarność w chwili zagrożenia oraz determinacja w dążeniu do wolności. Zapewne można usłyszeć głosy, mówiące o tym, że wolność, nie może być zdobywana kosztem czyjegoś życia, że mordując, jeńcy Sobiboru,
stawali się takimi samymi oprawcami jak strzegący ich SS- mani. Nie wiem czy ich osąd może być aż tak jednoznaczny… Wolałbym raczej zastanowić się nad tym, co przeważyło by na szali człowieczeństwa: pokora i akceptacja, nawet w obliczu najgorszego czy usilna wola życia lub śmierci na własnych warunkach postawionych światu? Jakieś sugestie?
POWRÓT DO RAJU
Ostatnia historia to flagowy przykład buntu dla nowego, lepszego życia. Buntu, który powstaje w wyniku porównania obrazu „własnego podwórka” z podwórkiem czy raczej pięknym, przestronnym i uporządkowanym podwórzem sąsiada lub osoby, która udzieliła nam gościny. Mowa o legendarnym „Buncie na Bounty”, który stał wyśmienitą pożywką niemal wszystkich muz, doczekawszy się nawet, aż pięciokrotnej ekranizacji! Ale nie jesteśmy tutaj po to żeby rozmawiać o filmach! Oto, przedstawiona po krótce, opowieść o ucieczce wynędzniałych pariasów do ziemskiego raju… Był 23 grudnia 1787 roku. Okręt Marynarki Handlowej Jej Królewskiej Mości o wdzięcznej nazwie „Bounty” (szczodrość, premia, podarunek) pod dowództwem apodyktycznego kapitana Williama Bligh’a, wypływał z angielskiego portu, obierając sobie za cel odległą wyspę Tahiti. Jego misją było zabranie jak największej ilości sadzonek drzewa chlebowego i odtransportowanie ich na Jamajkę, gdzie miały zapewnić źródło pożywienia, pracującym na plantacjach niewolnikom. Po 10u miesiącach wyczerpującej żeglugi morskiej i przebyciu 27u tysięcy mil, załoga osiągnęła w końcu swój cel i wtedy… Zaczęła się zabawa! Nasze wilki morskie, mogły zakosztować życia, które wcześniej mogło im się jawić tylko sennym marzeniem. Przyjazny, podzwrotnikowy klimat, który odpędzał od nich troski o pokarm czy przyodziewek oraz niezwykła uroda i przystępność tahitańskich kobiet, sprawiła, że mogli poczuć smak zupełnie innego życia niż to jakie wiedli w Wielkiej Brytanii. Nie ma się co dziwić zatem, że kiedy 4 kwietnia 1789 roku, odpływa-
li aby kontynuować swoją misję, czuli w sercach przepastny żal i tęsknotę, która kilka tygodni później, doprowadziła do wybuchu buntu. Rebelią dowodził jej pomysłodawca i zarazem pierwszy oficer Fletcher Christian. Kapitan wraz z osiemnastoma wiernymi marynarzami, został załadowany do kilkumetrowej szalupy i pozostawiony na pastwę oceanu. Buntownicy zaś, powrócili na Tahiti. Cześć z nich osiedliła się na wyspie, ośmiu innych wraz z grupą tahitańskich kobiet i mężczyzn i Christianem na czele, wybrała dalszą tułaczkę. Było to spowodowane obawą przed brytyjskim wymiarem sprawiedliwości, która niestety, okazała się słuszna. Po przebyciu kolejnych 1350 mil, wylądowali na maleńkiej wysepce Pitcairn, dając początek społeczności, która żyje tam do dziś. Dlaczego się zbuntowali? A kto by nie chciał żyć w warunkach kojącej niebiedy lub względnego dostatku, wolny od niewolniczej pracy, a do tego mając u boku piękną ukochaną? No właśnie! My też płyniemy swoim alegorycznym „Bounty” w kierunku, który ktoś, kiedyś wybrał za nas. Częstokroć, bez żadnego namysłu, wypełniamy czyjeś rozkazy lub małpujemy zachowania, nie zadając pytań o ich sens. Jednak w każdym momencie, w każdej najdrobniejszej sekundzie, możemy zdobyć się na to, aby powiedzieć lub krzyknąć : „NIE! STOP! NIE ZGADZAM SIĘ!” i zawrócić. Nieprawdaż? Czy to niewolnicza praca za marne grosze, czy uwikłanie w toksyczne znajomości lub związek, układy i układziki, nadopiekuńczy rodzice, banda filistrów, krytykujących wszystko czego nie znają i nie rozumieją, do której zostaliśmy przypisani zrządzeniem losu, stereotypy, niesprawiedliwość, bierność, zazdrość, system, podatki etc. Zawsze możemy się zbuntować! A każdy taki bunt – czyli walka o samego siebie - to początek najprawdziwszej rewolucji. Miłego żeglowania!
s. 23
TEMAT
NUMERU
Kościół własnością rewolucji
– to się nie sprawdza
s. 24
TEMAT NUMERU
Kajetan Garbela
Historia pokazuje, że idee rewolucyjne widziały w Kościele z jednej strony pomniki znienawidzonej przeszłości, z drugiej zaś poważnego konkurenta w walce o rząd dusz, nie wspominając o źródle wielkich dochodów. Przykład dwóch największych i najbardziej trwałych w skutkach rewolucji – francuskiej i październikowej – przekonuje jednak, że państwowe „Kościoły” czy też całkiem nowe kulty są nietrafione, a społeczeństwo woli powrócić do religii ojców, której nie zniszczą najgorsze prześladowania.
POCZĄTKI REWOLUCJI WE FRANCJI I KONSTYTUCJA CYWILNA KLERU
W przededniu rewolucji ilość duchownych we Francji oscylowała wokół 120 000. Liczba ta dzieliła się mniej więcej po równo między kler diecezjalny i zakonny. Udział przedstawicieli duchowieństwa w rozpoczynających rewolucję Stanach Generalnych w roku 1788 oraz następującym po nich Zgromadzeniu Narodowym był dosyć znaczny. Początkowe obrady rewolucyjnych władz nie zapowiadały wytoczenia ciężkich dział przeciwko prymatowi papieskiemu w Kościele. Co prawda w październiku 1789 roku podjęto decyzję o nacjonalizacji majątku kościelnego, obejmującego niecałe 10% dóbr ziemskich, jednak decyzja ta była spowodowana wysokim deficytem budżetowym i w zamyśle nie miała być antykatolicka. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, iż w epoce oświecenia zdecydowanie zmniejszyła się ilość powołań, szczególnie zakonnych, przez co wiele klasztorów świeciło pustkami, a państwo potrzebowało szybkiego zastrzyku gotówki. Duch rewolucyjny pobudzał jednak coraz większą niechęć społeczeństwa, głównie elit, do zakonników, postrzeganych jako bezproduktywnych i w niczym niesłużących ogółowi. W związku z tym 13 stycznia 1790 roku Konstytuanta samowolnie zniosła większość zakonów (poza zajmującymi się dziełami charytatywnymi) jako „niezgodne z prawem naturalnym” i pozwoliła powrócić ich członkom do stanu świeckiego. Spotkało się to jednak ze słabym odzewem samych zainteresowanych, szczególnie zakonnic, oraz niepokojem papiestwa. Dosyć łatwe sukcesy na drodze do
“Na tym polu ry-
walizowały ze sobą wyznania, opierające się na ideach oświeceniowych: Kult Rozumu, lansowany przez skrajnie rewolucyjnych i antykościelnych hebertystów oraz komunę Paryża, oraz Kult Istoty Najwyższej przejęcia kontroli nad religią katolicką zachęciły rewolucję do sięgnięcia po pełną pulę. Już 12 lipca 1790 r. uchwalono konstytucję cywilną kleru, ustawę podporządkowującą Kościół francuski państwu oraz znoszącą konkordat z 1516 roku. Zmuszała ona księży do przysięgi posłuszeństwa królowi, narodowi i jego prawom, oraz wyznaczała stawki wynagrodzeń. Przy okazji zmniejszono ilość diecezji (ze 130 do 83), zlikwidowano parafie, które według władz liczyły zbyt mało wiernych, oraz skasowano wszystkie zakony, tak żeńskie, jak i męskie. Była to więc ze strony państwa bezpardonowa uzurpacja władzy nad Kościołem. Na nic zdały się protesty ojca świętego Piusa VI oraz części wyższego duchowieństwa - król konstytucję zatwierdził i księża zostali zmuszeni do jej zaprzysiężenia. Wielu odmówiło, jednocześnie nie zamierzając zaprzestać wykonywania funkcji kapłańskich. Doprowadziło to do faktycznego współistnienia w rewolucyjnej Francji dwóch Kościołów: konstytucyjnego i niekonstytucyjnego.
Ten drugi, wspierany przez papieża, który w oficjalnych pismach potępiał decyzje Konstytuanty jako heretyckie i świętokradcze, był reprezentowany przez liczną rzeszę Francuzów. Wystarczy powiedzieć, że do zastąpienia „niewiernych” duchownych władze musiały wyznaczyć, najczęściej spośród samych wiernych lub byłych zakonników, aż 80 nowych biskupów i 20 000 nowych prezbiterów, co oczywiście z punktu widzenia prawa kanonicznego było całkowicie nieważne. W Legislatywie, która zastąpiła Konstytuantę w 1791 roku, duchowieństwo (oczywiście jedynie jego propaństwowi przedstawiciele) posiadało bardzo słabą pozycję. Częściowo było to spowodowane wzrostem antyklerykalizmu wśród Francuzów, na co niebagatelny wpływ miał wspomniany wyżej sprzeciw wobec konstytucji cywilnych kleru. Nowa władza poczęła coraz odważniej poczynać sobie z religią katolicką i jej kapłanami, tym bardziej, że rządy Legislatywy przypadły na czas wojny z Austrią i Prusami oraz oficjalnego zniesienia monarchii we Francji. Podejrzewano, że niechętni zmianom społecznym i ustrojowym duchowni będą swoistą piąta kolumną obu kontrrewolucyjnych państw niemieckich. Od każdego kapłana żądano więc złożenia przysięgi wierności państwu, zniesiono wszystkie ocalałe z wcześniejszej kasaty zakony, zabroniono odprawiania nabożeństw poza budowlami sakralnymi. Kapłani niezaprzysiężeni państwu nie mogli także publicznie nosić stroju duchownego, a z czasem zostali uznani za czołowych wrogów państwa i zmuszeni do rejestracji pod groźbą 10 lat więzienia.
s. 25
“Rewolucyjnie nastaw-
ionym bolszewikom było z Cerkwią całkowicie nie po drodze. Co prawda początkowo wielu z nich, w tym sam Lenin, nie miało zamiaru niszczenia dominującego w państwie wyznania, a tylko zepchnięcia go do sfery prywatnej każdego obywatela.
KULTY-NIEWYPAŁY I NAPOLEOŃSKA REHABILITACJA KATOLICYZMU
Niepowodzenia w wojnie z Austrią i Prusami oraz coraz silniejszy stereotyp, że katolicy to monarchiści i reakcjoniści, a więc wrogowie rewolucyjnego ustroju, doprowadziło do prawdziwych prześladowań religijnych. Również powstanie w Wandei, które wybuchło w 1793 roku przede wszystkim pod hasłem obrony katolicyzmu i starego ustroju, było wodą na młyn przeciwników Kościoła. Mordy tych, którzy pozostali wierni władzy papieskiej, stały się masowe. Wiele dóbr kościelnych sprzedano droga licytacji, zaś kościoły, na zakup których było najmniej chętnych, burzono. Taki los spotkał m. in. główny kościół opactwa Cluny, jedną z najbardziej monumentalnych średniowiecznych budowli w historii. Szybko dostrzeżono jednak, że społeczeństwo potrzebuje jakiejś religii, że może stać się ona silnym czynnikiem stabilizującym i propaństwowym. Starano się więc wprowadzić nowy, państwowy kult. Na tym polu rywalizowały ze sobą wyznania, opierające się na ideach oświeceniowych: Kult Rozumu, lansowany przez skrajnie rewolucyjnych i antykościelnych hebertystów oraz komunę Paryża, oraz Kult Istoty Najwyższej, popierany przez jakobinów z Maksymilianem Robes-
s. 26
TEMAT NUMERU pierrem na czele, którzy skorzystali z przewagi w nowym najwyższym organie władzy, Konwencie, i doprowadzili do uznania tego drugiego za oficjalną religię państwową. Mimo potężnej propagandy oraz strachu przed ich promotorami nie przekonały one do siebie większej ilości Francuzów. Szybko jednak – bo już po przewrocie thermidoriańskim w 1794 roku (nazwa od dnia 9 thermidora wg nowego, rewolucyjnego kalendarza, tj. 27 lipca) jakobini stracili władzę, a wielu z nich, w tym Robespierre, także i głowę. Kult Rozumu i Istoty najwyższej odeszły do lamusa. Nadeszły lepsze czasy dla Kościoła, który odzyskał część świątyń oraz możliwość sprawowania nabożeństw, to wszystko jednak za cenę dalszego składania przysięgi lojalności wobec państwa. Nie ustały
także szykany ze strony elit i posądzenia o szkodliwe tendencje pro monarchistyczne. Dopiero dojście do władzy Napoleona spowodowało znaczący awans religii i duchowieństwa katolickiego w społeczeństwie Francuskim, czego wyrazem był konkordat, zwarty w 1801 roku. Mimo dość konserwatywnego podejścia do sprawy związku wiary i władzy, cesarz traktował religię dosyć instrumentalnie. Potrzebował w miarę silnego Kościoła jako sojusznika, legitymizującego jego władzę we francuskim społeczeństwie oraz scalającego je i przygotowującego na wieloletnie, ambitne wojny, które już wówczas planował. Wymagał więc od duchownych de facto agitacji propaństwowej i starał się wpajać im całkowitą lojalność wobec władzy świeckiej. Kościół cieszył się więc co
TEMAT NUMERU prawda oficjalnym poparciem państwa, jednak nie mógł liczyć ani na zwrot zagrabionych majątków, ani tym bardziej na bardzo swobodną i silną przedrewolucyjną pozycję.
PRAWOSŁAWIE I REWOLUCJA PAŹDZIERNIKOWA
Podobnie jak w przedrewolucyjnej Francji, także rosyjska Cerkiew przed rokiem 1917 znajdowała się w dobrej kondycji materialnej, ale nienajlepszej pod względem duchowym. Liczyła około 50 000 kapłanów oraz 95 000 mnichów, obsługujących około 50000 cerkwi i 550 monasterów, jednak poza szacunkiem chłopstwem nie cieszyła się zbyt wielkim autorytetem społecznym. Inteligencja i mieszczaństwo były wobec niej nieufne i uważały ją za zacofaną, zaś władza traktowała ją jako swoją własność i narzędzie indoktrynacji społeczeństwa. Praktycznie od zawsze Cerkiew w Rosji była traktowana jako pośrednik między ludem a carem. Ten ostatni miał nad nią formalną władzę od czasów Piotra Wielkiego, który zawiesił patriarchat i ustanowił całkowicie zależny od woli panującego Świątobliwy
Synod Rządzący. Cerkiew stała się więc osobnym narzędziem władzy świeckiej, duchowni urzędnikami państwowymi, a seminaria szkołami zawodowymi. W parze z upaństwowieniem religii szedł także kryzys misji ewangelizacyjnej prawosławia. Wielu młodych mężczyzn decydowało się na życie duchowne, zapewniające stałe, państwowe utrzymanie oraz wysoką pozycję społeczną, jednocześnie nie interesując się wcale kwestiami wiary, służbą wiernym, a nawet nieoficjalnie przyznając się do ateizmu. Co prawda wydarzenia roku 1917 – rewolucja lutowa, decyzja rządu tymczasowego o zrównaniu wszystkich religii według prawa oraz zwołanie pierwszego od 217 lat soboru krajowego, chcącego uniezależnienia Cerkwi od państwa zapowiadały zmiany, rzadko kto mógł jednak powiedzieć, czy przyniosą one więcej dobra niż zła. Rewolucyjnie nastawionym bolszewikom było z Cerkwią całkowicie nie po drodze. Co prawda początkowo wielu z nich, w tym sam Lenin, nie miało zamiaru niszczenia dominującego w państwie wyznania, a tylko zepchnięcia go do sfery prywatnej każdego obywatela, jednak szybko
okazało się, jak wielki i niewygodny dla rewolucji wpływ może mieć ona na ludzkie umysły. Nie dość, że zażarci komuniści negowali możliwość istnienia Boga oraz wyznawali filozofię stricte materialistyczną, niezgodną z zasadami wiary chrześcijańskiej, to Cerkiew w ich oczach stanowiła przede wszystkim oddanego sojusznika caratu. Jakby tego było mało, sojusznika cieszącego się oddaniem najniższych i najbardziej kojarzonych z ciężką praca stanów - a to przecież partia komunistyczna winna być bastionem i jedynym autorytetem rosyjskiego proletariatu. Bardzo szybko walka z religią stała się więc sztandarową misją partii bolszewickiej. Początki zatargu z Cerkwią były bardzo podobne do tego, co działo się we Francji w początku rewolucji – rozpoczęło się od konfiskaty majątku kościelnego. I jak w 1789 roku, także teraz najczęściej zasłaniano się dobrem wspólnym całego społeczeństwa. Tym sposobem w 1917 roku odebrano Kościołowi prawosławnemu posiadaną ziemię oraz prowadzone szkoły, zaś klasztory oddano pod zarząd Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Oficjalnie oddzielono
s. 27
“Gdy w 1922 roku
aresztowano patriarchę Tichona oraz jego głównych współpracowników, komunistyczne władze zastąpiły ich działaczami Żywej Cerkwi, co było oczywiście posunięciem całkowicie ignorującym prawo kanoniczne. Organizację uznała jednak część rosyjskich biskupów i zezwoliła na przejęcie dużej części świątyń. Cerkiew od państwa i zakazano jej prowadzenia szkół w 1918 roku, zaś w 1920 zakazano kultu relikwii, które odesłano do muzeów. W działaniach tych prym wiodła Komisja ds. Zabobonów. W 1922 roku skonfiskowano cerkiewny majątek ruchomy, a rok później wszystkie budynki kościelne. Te ostatnie wydarzenia najczęściej argumentowano szczytnym celem zwalczenia głodu, który szerzył się na Powołżu od 1921 roku. Był to doskonały argument dla bolszewików, przedstawiających się jako troskliwi opiekunowie ludu, w przeciwieństwie do reakcyjnego prawosławia, skąpiącego głodującym świątynnego złota. Przy okazji rekwizycji dochodziło oczywiście do zamieszek, w których śmierć ponosiły tysiące Rosjan, a dziesiątki tysięcy, głównie duchownych, zesłano do łagrów i na przymusowe roboty na Syberii.
ŻYWA CERKIEW, WOJUJĄCY BEZBOŻNICY I PROPOZYCJA STALINA
Przez krótki czas bolszewicy rozważali nawet stworzenie prokomunistycznej odmiany prawosławia, prowadzonego przez „czerwonych” popów, szybko jednak zarzucono ten
s. 28
TEMAT NUMERU pomysł. Zamiast tego władze postanowiły lansować Żywą Cerkiew – ruch w rosyjskim prawosławiu, istniejący nieformalnie od początku XX wieku, a przez hierarchię duchowną traktowany jako herezja. Postulował on m. in. zmiany w liturgii czy możliwość małżeństw wyższego kleru oraz wykazywał bardzo mocne tendencje socjalistyczne. Już w 1917 roku powstał oficjalny probolszewicki Związek Demokratycznego Duchowieństwa i Świeckich, kierowany przede wszystkim przez Aleksandra Wwiedeńskiego, Aleksandr Bojarskiego i Iwana Jegorowa. Gdy w 1922 roku aresztowano patriarchę Tichona oraz jego głównych współpracowników, komunistyczne władze zastąpiły ich działaczami Żywej Cerkwi, co było oczywiście posunięciem całkowicie ignorującym prawo kanoniczne. Organizację uznała jednak część rosyjskich biskupów i zezwoliła na przejęcie dużej części świątyń. Metropolitą moskiewskim mianowano emerytowanego biskupa Antonina, który szybko utworzył Wyższa Administrację Cerkiewną, całkowicie podporządkowaną władającym państwem bolszewikom. W 1923 roku odbył się II Wszechrosyjski Sobór, mający tworzyć ułudę prokomunistycznie nastawionej, zjednoczonej Cerkwi, oficjalnie oddającej się pod patronat państwa, które ten fakt oczywiście uznało. Wewnątrz samej organizacji szybko jednak doszło do głębokich rozłamów, powodowanych m. in. podejściem do kwestii zakonów – jedni je popierali i postulowali powstawanie nowych, inni żądali dalszego ich unicestwiania. Tak podzielona grupa duchownych nie zyskała większego poparcia mas ludowych, bardzo szybko zraziła do siebie dotychczasowych wiernych i straciła kredyt zaufania władz. Doszło nawet do tego, że dotychczas wroga prawosławiu inteligencja szukała w nim pocieszenia oraz sojusznika w walce z bolszewikami. Co prawda Żywa Cerkiew w drugiej połowie lat dwudziestych zaczęła gwałtownie tracić na popularności i stała się ruchem całkowicie marginalnym, to za jej koniec uznaje się śmierć Wwiedeńskiego, ostatniego samozwańczego patriarchy, w 1946
roku. Dość powiedzieć, że przed śmiercią administrował on jedynie jedną parafią. Co się zaś tyczy samej Cerkwii prawosławnej, skorzystała ona ze spadku popularności swojej konkurentki – zapewniła komunistów o tym, iż będzie wierna i lojalna państwu, co ostatecznie zadecydowało o jego zgodzie na wyjście prawosławia z podziemi i legalną działalność. Bolszewicy popierali coraz prężniejszy Związek Wojujących Bezbożników, propagujący agresywny ateizm i zyskujący wielomilionowych członków, było im więc wszystko jedno, jaki będzie status religii prawosławnej, skoro coraz otwarciej propagowali organizację, nastawioną na jego zniszczenie. Tak się jednak nie stało – lansowanie materializmu i ośmieszanie wszelakiej duchowości, szczególnie tradycyjnej, nie spowodowało zmierzchu prawosławia. Mimo pozbawienia życia ok. 45 000 kapłanów i zamknięciu prawie 40 000 świątyń, z których wiele zostało zburzonych (w tym jedna z najważniejszych w państwie – sobór Chrystusa Zbawiciela w Moskwie) w przededniu wojny ponad 150 milionów obywateli ZSRR deklarowało wiarę w Boga. Po agresji III Rzeszy w 1941 roku Stalin potrzebował Cerkwi jako czynnika jednoczącego lud w walce z wrogiem, więc postanowił znacząco poprawić jej kondycję. Bez zbędnych ceregieli wezwał do siebie głównych hierarchów, którym zaproponował przywrócenie do łask prawosławia i więzionych dotychczas kapłanów. Takie posunięcie było całkowitym zaskoczeniem tak dla wiernych, jak i dla samych komunistów. Według sugestii zdumionych biskupów Stalin nakazał natychmiastowe wyciągnięcie z łagrów większości duchownych, których w trybie ekspresowym eskortowany do Moskwy. W 1943 roku dyktator zwołał oficjalny sobór, który zapoczątkował powolną odwilż w relacjach państwa radzieckiego z religią prawosławną, trwająca nieprzerwanie przez kilkadziesiąt lat. Kolejny raz okazało się, że zwiększenie swobód Kościoła i zaprzestanie prześladowań wyszło państwu na dobre.
ROZMOWA NUMERU
Polska to
zaniedbany kraj - wywiad z Janem RokitÄ…
s. 29
ROZMOWA
NUMERU
Zimny poranek, rosa na przydrożnym trawniku. Stoję przy dawnej kawiarni BWA i czekam. Czekam na człowieka, który jeszcze parę lat temu był jednym z głównych rozgrywających w polskim parlamencie. Rozpoznawany przede wszystkim po kapeluszu na głowie i szaliku owiniętym wokół szyi.
Piotr Zemełka Nie tak dawna rekonstrukcja rządu, nowi ministrowie i liczne komentarze w tym temacie – czy możemy dzięki temu spodziewać się jakiś poważnych reform w państwie? Jan Rokita: Dawniej w polityce europejskiej, szefowie rządów zmieniali ministrów, bo mieli jakieś nowe plany polityczne, które chcieli przeprowadzić za pomocą innych ludzi, chcieli zaznaczyć bardzo wyraźnie, że zmieniają linię w danej kwestii. Innymi słowy, dawniej przyczyny zmiany rządów bywały w demokracjach europejskich bardzo praktyczne i merytoryczne. Zmieniło się to w ostatnich latach, nie tylko w Polsce. Specjaliści od reklamy wymyślili, że dokonanie dużych zmian w składzie rządu dla jego szefa może być po prostu dobrą operacją wizerunkowo-reklamową. Mam jednak wrażenie, że od pewnego czasu te metody mocno się zdewaluowały, nie tylko w Polsce i w tym momencie ludzie zwyczajnie wzruszają ramionami, gdy mają do czynienia z taką sytuacją. Ta ostatnia rekonstrukcja, Tuska jest klasycznym zagraniem wizerunkowym. Zmiany są bardzo duże, jest wielu nowych ministrów. Jednak nikt tutaj nie rysuje jakiegokolwiek nowego kierunku politycznego. Nie zdeklarowano żadnego nowego podejścia do spraw w którymkolwiek z tych ministerstw. Natomiast operacja jest bardzo głośna, a nawet spektakularna. Czyli robimy szum wokół samej zmiany, nie wokół tego co rząd mógłby mieć w planach. J. R.: To jest jej główny cel, ale i Tusk tego nie ukrywał szczególnie. To nie znaczy, że ta rekonstrukcja nie doprowadzi do jakiś zmian politycznych w tym, czy innym resorcie. My tego nie wiemy. To jest na dwoje babka
s. 30
“Tusk odsuwa ludzi
z bardzo różnych powodów. To znaczy w finansach czy oświacie są to ministrowie ewidentnie symbolizujący rzeczy, które były społecznie bardzo krytykowane. wróżyła. Nic nam o tym nie powiedziano. Ani żaden z ministrów się nie wypowiadał, ani pan premier. Ale chyba możemy liczyć na jakieś realne zmiany? J. R.: Wiadomo, że polityka finansowa państwa reprezentowana przez Rostowskiego była bardzo kontrowersyjna. Zagarnięcie funduszy emerytalnych, podwyżki podatków… Zmiana ministra finansów miałaby sens wtedy, gdyby powiedziano np.: nowy minister finansów nie zamierza rozwalać funduszy emerytalnych, zamierza obniżyć podatki, albo składki za ubezpieczenie społeczne, albo zamierza doprowadzić do istotnych redukcji długu publicznego. Jednak żadna z takich deklaracji nie padła, czyli nie mamy do czynienia ze zjawiskiem zmiany politycznej tylko zmiany personalnej i wizerunkowej. Podobnie jest z oświatą. Polityka oświatowa Tuska jest bardzo kontrowersyjna. Jedni uważają że słuszna, inni że niekoniecznie. W każdym razie kontrowersyjna: bunt przeciwko posyłaniu sześciolatków do szkoły, ruch przeciwko
faktycznej likwidacji nauki historii w szkołach. Gdyby więc Tusk powiedział np.: polityka w sprawie wieku szkolnego sześciolatków, okazała się kontrowersyjna, wadliwa, potrzebny jest nowy minister, nowa polityka. Są inne plany, zweryfikowaliśmy plany pod wpływem doświadczeń i jest nowy minister! Ale również i taka deklaracja nie padła. Sondaże wykazują jednak, że PO wcale nie poprawiło swojego wizerunku. Z czego to wynika? J. R.: Na pewno nie jest to kwestia wyczulenia ludzi. Chodzi głównie o zużycie pewnej operacji. Inne wrażenie robi coś, z czym spotykamy się po raz pierwszy, a nieco inne jeśli już któryś raz mamy z tym do czynienia. To jest normalny mechanizm. To nie znaczy że ludzie są bardziej dojrzali politycznie, mądrzejsi, że coś się w ludzkich głowa podziało. To byłoby z byt optymistyczne. Jak pan pierwszy raz pokaże komuś język, to będzie mocno zdziwiony. Drugi raz zrobi to na nim jeszcze jakieś wrażenie. Trzeci raz powie: stuknięty, niech pokazuje język ile razy chce. Więc również zmiana rządu w tym wypadku nie robi już takiego wrażenia politycznego na społeczeństwie. Tusk odsuwa ministrów, którzy są kojarzenia z jakimiś kontrowersyjnymi wydarzeniami, aferami, jak chociażby Rostowski, Nowak czy Szumilas. Czy to forma odwrócenia od tego uwagi? J. R.: Też, ale Tusk odsuwa ludzi z bardzo różnych powodów. To znaczy w finansach czy oświacie są to ministrowie ewidentnie symbolizujący rzeczy, które były społecznie bardzo krytykowane. Więc nie ulega wątpliwość, że jest to jeden z tych istotnych elementów tych dymisji, ale to nie-
ROZMOWA NUMERU koniecznie jest wystarczające uzasadnienie dla wszystkich ministrów. Nie wszyscy zdymisjonowani ministrowie prowadzili takie kontrowersyjne działania. Resort Rostowskiego na pewno naraził się na krytykę ze strony społeczeństwa, chociażby przez nową reformę emerytalną. J. R.: Ja jestem zdecydowanym zwolennikiem podejścia Leszka Balcerowicza. To, co w tym momencie robi rząd uważam, za konfiskatę pieniędzy składkowych znajdujących się w obligacjach. Po za tym uważam, że jest to operacja niekorzystna dla polskiej gospodarki. Powodów jest wiele, ale chyba najważniejszy jest ten, że w kraju, w którym istnieje tak bardzo kiepska tendencja demograficzna, przejmowanie przez państwo i rząd pełnej odpowiedzialności za wypłatę przyszłych emerytur jest nieodpowiedzialne. W takiej sytuacji znacznie bezpieczniejsze dla przyszłości emerytur, a także dla systemu finansów publicznych są systemy które są choć częściowo urynkowione. Jak jest źle, to powinno się dzielić odpowiedzialnością z rynkiem, a nie populistycznie tylko i wyłącznie z rynku pełną odpowiedzialność przejmować. Więc teza głoszona przez Tuska, że to tylko państwo może uczciwie wziąć odpowiedzialność za przyszłe wypłaty emerytur obywateli, jest tezą z gruntu fałszywą w Polskiej rzeczywistości demograficznej. Poza tym, czego Tusk nie ukrywał, ta operacja wcale nie miała na celu poprawienie systemu emerytalnego. Rostowski tego też nie ukrywa, jeśli chodzi o konfiskatę. Jak się buduje system emerytalny ze względu na doraźne problemy fiskalne państwa to w perspektywie musi się źle skończyć. W jaki sposób może się to odbić na przyszłych emeryturach? J. R.: Dla przyszłego emeryta znaczy to tyle, że bezpieczeństwo wypłaty w przyszłości, pod wpływem tej reformy, staje się nieco mniejsze niż było. Krótko mówiąc, jeśli przed listopadem prawdopodobieństwo, że pan dostanie emeryturę było 60%, no to teraz zmniejszyło się do 40. Czyli raczej już jest 60% na to, że Pan nie dostanie żadnej emerytury.
Wojciech Matusik/Polskapresse
Zakładając, że w nowych wyborach dojdzie do zmiany rządu, czy nowa partia powinna powrócić do poprzedniego sytemu? J. R.: Bardzo ciężko to z powrotem ponownie odbudowywać. W grę wchodzi kwestia niskiego zaufania rynku do tego typu operacji. Skoro Polska raz taki system rozwaliła, to bardzo trudno będzie go przywrócić. To znaczy, teraz jeszcze, powiedzmy w ciągu roku, czy dwóch póki ta operacja będzie świeża i te kwoty, które państwo będzie winne OFE nie staną się astronomiczne, to jest to jeszcze do cofnięcia. Jak to będzie dziesięć lat, to będą już one niewyobrażalne. Poparcie dla PO wyraźnie spada i jest szansa, że rząd zostanie zmieniony. Czy może to zwiastować przedterminowe wybory? J. R.: Hipotetycznie są one możliwe, ponieważ rząd osłabł. Jak rząd jest na tendencji schodzącej, to zawsze są możliwe przedterminowe wybory. Tyle tylko, że polski system konstytucyjny jest tak zbudowany, że bardzo trudno wypełnić przesłanki przedterminowych wyborów. Dlaczego? Dlatego, że w Polsce takie wybory są możliwe praktycznie w dwóch sytuacjach: kiedy parlament sam z siebie podejmie decyzje o rozwiązaniu albo wtedy gdy rząd nie jest zdolny do ustalenia
ustawy budżetowej. Przypuszczenie, że Tusk będzie nie zdolny do ustalenia tej ustawy, jest mało prawdopodobne. Przypuszczenie, że parlament sam się rozwiąże jest również mało prawdopodobne, ponieważ spór pomiędzy rządem, a opozycją jest tak głęboki, że jak rząd chce trwać to opozycja będzie za tym by upadł. Ale jak rząd będzie chciał rozwiązać parlament to opozycja będzie przeciwko. Więc szanse na doprowadzenie do zgody na rozwiązanie sejmu są małe. Więc może to zwiastować przyspieszone wybory, jest to nawet możliwe, ale mało prawdopodobne. Czyli będą w 2015. Czy PiS ma szanse wtedy wygrać i dojść do władzy? J. R.: Od dłuższego czasu widać, że ma. W Polsce stworzył się taki system dwupartyjny, czyli władza może się koncentrować, tylko albo wokół Platformy albo wokół PiSu. Jeśli nie Platforma to PiS, jeśli nie PiS to Platforma. Trzeciego konkurenta realnego raczej nie ma. Ten system dwupartyjny zaczyna trzeszczeć, jest nie wykluczone, że po następnych wyborach w 2015 okaże się, że sytuacja będzie wyglądać całkiem inaczej. Ale tak czy owak PiS jest jedyną alternatywą dla Platformy. Jednak czy coś by to zmieniło? Pod wieloma względami na pewno. Pytanie czy na lepsze czy na gorsze. To zależy od punktu widzenia.
s. 31
ROZMOWA Mogłoby mieć to wpływ na politykę zagraniczną? Czy Polska byłaby bardziej liczącym się krajem a nie tylko chłopcem do bicia? J. R.: A kto nas bije? Wszyscy dookoła. Przykładowo Rosja. Przykład po marszu niepodległości i sprawa kalania się Polski w ramach przeprosin za atak na ambasadę rosyjską. J. R.: Rosjanie mają to do siebie, że kiedy gdzieś ktoś dotknie w jakikolwiek sposób, takiej ambasady, to rzekomo w sposób spontaniczny organizują analogiczną rzecz w ambasadzie innego kraju w Moskwie. To jest taki śmieszny rytuał rosyjskiej polityki: jak wy nam, to my wam to samo. Rosjanie od zawsze tak działają. Cała ta sprawa z ambasadą w Polsce miała wymiar mocno histeryczny. Ze względu na to, że chodzi o Rosję, wielkiego sąsiada, to w Polsce zapanowała jakaś panika, atmosfera uniesienia, setki artykułów prasowych w gazetach, było to również przez kilka tygodni głównym tematem programów TV, jakieś wielkie społeczne emocje, itd. Według mnie, całkowicie bez powodu. Pokazuje to, że polskie dziennikarstwo i polityka jest histeryczna w takich sytuacjach. A to było Banalne, trzeciorzędne wydarzenie. Na odburkiwania z Moskwy należało wzruszyć ramionami, a wszystko co należało zrobić to przedłożyć ambasadzie rosyjskiej notę z przeprosinami i koniec, nic więcej. Taki jest standard demokratyczny, tak by zrobili Niemcy, Francuzi. Nie bierze się to z takiego podejścia mającego na celu nie drażnienie Rosji? J. R.: To jest też kwestia stosunku do Rosji. Polska polityka ma kompleksy wobec Rosjan. Prawdopodobnie gdyby to została zaatakowana ambasada czeska, to problem byłby jednodniowy. Tak, polska polityka ma rosyjski kompleks, zupełnie niepotrzebnie. Ilekroć przychodzi do rozprawiania o kwestiach rosyjskich, tylekroć w Polsce się pojawia przesada, histeria, emocja, namiętność. Wnioskuję, że przesadą i histerią jest również domaganie się od Rosji zwrotu szczątków Tupolewa. J. R.: Ale to jest problem nie tyle
s. 32
NUMERU
polityki polskiej, co polityki rosyjskiej. Zawłaszczenie przez Rosję szczątków samolotu, w którym zginął polski prezydent jest aktem niebywałym, czegoś podobnego się nie da w gruncie rzeczy wskazać w europejskiej historii po II wojnie światowej. To jest po prostu niemożliwe. Tak naprawdę to jest klasyczny w stosunkach międzynarodowych fakt na granicy wypowiedzenia wojny. Pojawia się pytanie dlaczego Rosjanie tak postępują, ale to jest inna kwestia. Bez znaczenia jest również konwencja w jakiej prowadzone jest śledztwo. Ruscy nie chcą oddać tego wraku, oni to zawłaszczyli. Moim zdaniem posługują się argumentami z dziedziny swojego systemu prawnego. Mówią, że to jest dowód w ich procesie, który oni prowadzą, co jest absurdalną logiką. To jest tak samo jak z Katyniem. Rosjanie mówią, że nie oddadzą akt, ponieważ jest to kwestia danych osobowych. J. R.: To jest dokładnie tego rodzaju mechanizm. Czy ten kompleks w prowadzeniu polityki zagranicznej tyczy się tylko Rosji czy również innych krajów. Jak pan widzi naszą pozycję na arenie międzynarodowej? J. R.: W UE jest nie najgorzej. Od początku tak naprawdę, od wejścia do UE czyli od 2004 roku, taki respekt dla polskiego stanowiska w różnych sporach wzrasta. To znaczy, naturalny stan rzeczy po 2004 roku w Unii był taki, zwłaszcza duże państwa Unijne wychodziły z założenia, że ze stanowiskiem nowych członków liczyć się nie
“Rosjanie mają to do
siebie, że kiedy gdzieś ktoś dotknie w jakikolwiek sposób, takiej ambasady, to rzekomo w sposób spontaniczny organizują analogiczną rzecz w ambasadzie innego kraju w Moskwie.
“Polska w 2014 jest
krajem dużo bardziej znaczącym w Unii niż w 2004. Wcale nie jest powiedziane, że to musiało rosnąć. Ponadto Polska ma zdolność budowania koalicji wewnątrz Unii. należy w żadnej sprawie. To był punkt wyjściowy po 2004 roku, zresztą oni to otwarcie mówili. Pamiętam taką, swoją dyskusję z jednym z polityków francuskich, publiczną dyskusję we Francji, kiedy on mi powiedział: no proszę Pana, to jest trochę tak, że to jest nasz dom, wyście przyszli jako goście i nie słyszałem, żeby jacyś goście przychodzący do czyjegoś domu wydawali zarządzenia dotyczące jego przemeblowania. To był bardzo typowy punkt widzenia. Ja mu na to odpowiedziałem: pan się myli całkowicie co do naszego statusu, dlatego, że my nie jesteśmy tu gośćmi, tylko myśmy się tu wprowadzili do waszego mieszkania na stałe, musicie sobie z tego zdawać sprawę, to jest nowa dla was sytuacja. Trzeba lat, żeby dopracowywać się jakiejś pozycji i powiedziałbym, żeby nie przesadzać, że bilans dziesięciolecia między 2004 a 2014 jest pozytywny. Polska w 2014 jest krajem dużo bardziej znaczącym w Unii niż w 2004. Wcale nie jest powiedziane, że to musiało rosnąć. Ponadto Polska ma zdolność budowania koalicji wewnątrz Unii. Świadczy o tym choćby niedawna sytuacja dotycząca przepisów wydobycia łupków. Jest to dyrektywa wprowadzająca bardzo kosztowne badania ekologiczne poprzedzające każde odwierty. Dyrektywa oczywiście niekorzystna dla Polskich interesów. Za nim jednak zostanie to uchwalone musi to zostać przyjęte przez Radę Europejską, w której Polsce akurat udało się stworzyć koalicję – w ramach mniejszości blokującej – złożoną z Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii, Grecji, Irlandii i oczywiś-
ROZMOWA NUMERU cie, bo bez tego nie było by wymaganej większości, Wielkiej Brytanii. Przeciw Niemcom, przeciw Francuzom, przeciw Włochom, przeciw Hiszpanom, przeciw najbardziej kluczowym graczom UE i przeciw całej Skandynawii i wygraliśmy to. To pokazuje podmiotowość państwa polskiego, pokazuje, że nie jesteśmy skazani na podążanie za najsilniejszymi. Mamy możliwość żeby zbudować w sprawach, które dotyczą naszych najbardziej zasadniczych interesów, taką koalicję oporu przeciwko najsilniejszym w UE. Wspomniał Pan o mniejszości blokującej. J. R.: Polska nadal jest beneficjentem tego, że śp. Lech Kaczyński przeforsował przy traktacie lizbońskim wydłużenie tzw. nicejskiego podejmowania decyzji, do 2014 roku. W tej chwili jest tak, że po wszystkich głosowaniach w Radzie, trzy największe państwa, czyli Niemcy, Francja i Wielka Brytania mają 29 głosów, a zaraz za nimi jest Polska, która ma 27 głosów. Tylko dwa głosy mniej, więc mamy mocarstwową pozycję w systemie liczenia. Po listopadzie, ta nasza pozycja spadnie. Powinniśmy więc być na pozycji respektowanej w Unii Europejskiej. J. R.: Nasza pozycja jest jak najbardziej respektowana, bo np. Polska jest w konflikcie z całą Unią, z Niemcami na czele, jeśli chodzi o politykę energetyczną. To znaczy, krótko mówiąc chodzi o utrzymanie energetyki węglowej. I co jest ciekawe, w zasadzie będąc tak odosobnieni powinniśmy przegrywać to kompletnie, powinniśmy być przedmiotem nagonki. Tak nie jest. To znaczy, ani Niemcy ani Francuzi, nie mają odwagi wprost, tak na bezczelnego negować faktu istnienia polskich interesów, nie brać ich po uwagę. Szukają kompromisu. Pojawiają się jakieś próby dyskutowania. Polska jest na tyle dużym już krajem i na tyle istotnym w grze wewnątrz europejskiej, że interesy Polski, nawet jak Polska jest przegłosowywana, nie są ostentacyjnie lekceważone. Taka silna pozycja Polski w Unii, jest zasługą tego że PiS tak twardo stawiał
swoje warunki na forum europejskim? J. R.: Też, absolutnie. Właśnie chciałem to powiedzieć. Znaczy, faktem jest to, że w Unii Kaczyński był bardzo nielubiany. W końcu Kaczyński często wetował różne postanowienia UE. J. R.: Nawet nie dlatego. On kulturowo trochę odbiegał od Unijnych technik dyskutowania. Kaczyński nie podejmował próby porozumiewania się w obcych językach, tylko wyłącznie ostentacyjnie mówił po polsku, co w Unii jest nie akceptowane. Znaczy, gość mówi, nikt go nie rozumie. Począwszy, że to są banalne rzeczy, ale to wbrew pozorom ma znaczenie. Tam inna kultura obowiązuje. Merkel mówi bardzo źle po angielsku, ale cały czas próbuje. Duka, jąka, to samo było z Sarkozym, mówił tak, że trudno go było zrozumieć. Ale wykazywał dobrą wolę, starał się rozumieć, mówił coś, pisał. Kaczyński jak wielki pan przyjeżdża ze Wschodu, posługując się własnym językiem. To jest szczegół, oczywiście nie najistotniejszy, ale takie rzeczy budują taki klimat wokół człowieka. Ale to nie ma znaczenia, czy go lubiano czy nie. Istotne jest to, że odkąd Kaczyński zrobił awanturę w sprawie traktatu lizbońskiego, którą przegrał na końcu tak naprawdę, długo się stawiał, nie chciał podpisać, wymusił przedłużenie systemu nicejskiego do listopada 2014. Oni się wszyscy zorientowali, że Polska jest dla nich potencjalnym problemem. To jest jedyny kraj spośród nowych członków, który wszedł i z dnia na dzień może się postawić. I że to nie jest tak, że to tylko ten się postawił, a jego następca się nie postawi, że każdy następny też się może postawić. Krótko mówiąc, to jest kraj który należy poważnie traktować. Właśnie od Kaczyńskiego rozpoczął się respekt dla polskiej polityki, oni zrozumieli, że polskie interesy muszą być w Europie uwzględniane. Nawet jak je lekceważą, to próbują lekceważyć je po cichu, nie okazują tego. I to się od tamtego czasu się zaczęło. Czy Tusk to kontynuuje, wykorzystuje? J. R.: Wykorzystuje, ale politykę w UE prowadzi w innym stylu. Takie prze-
“Polska ostatnich 6 lat,
jest krajem dramatycznie zaniedbanym, jeśli chodzi o najbardziej fundamentalne reformy instytucji publicznych. Przez 6 lat w gruncie rzeczy żadne poważne naprawy różnych elementów systemu politycznego, gospodarczego nie zostały podjęte konanie, że jest marionetką zachodu jest nieprawdziwe. Faktem jest, że Tusk nie stawia się tak jak Kaczyński, bardziej godzi się na kompromis a tym samym łatwiej jest się z nim dogadać. Są jednak pewne linie europejskie, których się trzyma. Choćby polityka energetyczna i kwestia łupków. Polska polityka jest chyba aktualnie w jakimś zastoju. Możliwe są tutaj jakieś rewolucje, drastyczne zmiany? J. R.: W Polsce jest jeden bardzo zasadniczy problem, o którym wszyscy wiedzą i napisano na ten temat bardzo wiele. Mianowicie, Polska ostatnich 6 lat, jest krajem dramatycznie zaniedbanym, jeśli chodzi o najbardziej fundamentalne reformy instytucji publicznych. Przez 6 lat w gruncie rzeczy żadne poważne naprawy różnych elementów systemu politycznego, gospodarczego nie zostały podjęte. W efekcie tego, jest strasznie dużo części państwa, które się zaczęły sypać. Sypią się finanse publiczne, sypie się wymiar sprawiedliwości, sypie się prokuratura, sypie się system szkolny, sypie się ZUS, rozwala się system emerytalny. Rzeczy do podjęcia znowu po 6 latach zaniedbań, jest strasznie dużo. Dlaczego tak się dzieje? Bo Tusk przyjął – tego też nie ukrywa i głosi otwarcie – pewną koncepcję uprawiania polityki, polegającą na tym, że nie należy przeprowadzać żadnych istotniejszych reform w państwie. Dlaczego? Dlatego, że takie przeprowadzanie budzi antagonizmy,
s. 33
ROZMOWA
NUMERU przyszłości. Mi się wydaję, że Polska dramatycznie potrzebuje takiego rządu, który na nowo podejmie dzieło naprawy różnych segmentów państwa, które zgniły, popsuły się w międzyczasie. Patrząc na politykę PiSu, z 2005-2007 roku partia zabrała się za gruntowne reformy.
Fot.: Bloomberg
tworzy wrogów, wywołuje konflikty społeczne, w efekcie podważa stabilność władzy. W związku z tym, Tusk jest pierwszym premierem po 1989 po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, który postanowił bardzo drastycznie zerwać z doktryną taką, która była absolutnie dla wszystkich wcześniejszych rządów w mniejszym bądź większym stopniu obowiązująca. Nawet komuniści czy SLD jak dochodziło do władzy tę doktrynę przyjmowali. Była to doktryna „bolesnych reform”. To znaczy, że jesteśmy krajem, który wyszedł z komunizmu i który jest skazany na to, że jeżeli ma iść do przodu to musi podejmować bez przerwy różne bolesne reformy. Ludzie muszą to zrozumieć, ludzie muszą to akceptować. Potrzebne są ze strony ludzi wyrzeczenia, zrozumienie, patriotyzm, poświęcenie. Rządy się ciągle odwoływały do tych lepszych pokładów etyki obywatelskiej. Ciągle powiadano obywatelom: musicie coś poświęcić dla Polski, musicie począć jakiś wysiłek, musicie być lepsi. Tusk
s. 34
przyjął założenie dokładnie odwrotne, niczego od ludzi nie chce, żadnych bolesnych reform, w ogóle żadnych reform najlepiej. To co jest, jest wystarczające. Rząd jest od tego, jak to wielokrotnie mówił, żeby ludziom robić przyjemności, tylko i wyłącznie. To oczywiście powoduje, że po 6 latach, w bardzo wielu dziedzinach wymagających naprawiania, wszystko się sypie. Czyli mamy do czynienia z dwoma różnymi podejściami do wykorzystania władzy. Kiedyś jeden z profesorów omawiał na zajęciach dwie największe partie i ich podejście polityczne. PiS mówi: dajcie nam władze a my rozpoczniemy reformy, a z kolei PO mówi: dajcie nam władze, a my wam damy spokój. J. R.: Tak jest, to jest bardzo dobrze powiedziane. Tak się oczywiście na długą metę rządzić nie da bez szkód dla kraju. To przynosi różnego rodzaju przykre konsekwencje. Mówiliśmy o OFE, to jest bardzo dobry przykład tego rodzaju podejścia. Najmniejszym kosztem załatać dziurę finansową, nie przejmując się tym, co się stanie w
J. R.: Tuż przed kryzysem, w ostatnim roku rządów Kaczyńskiego, potężne obniżenie składek i podatków, przeprowadzone przez Kaczyńskiego i Zytę Gilowską, dały olbrzymi impuls konkurencyjności polskiej gospodarki i pozwolił przetrwać kryzys. To Tusk był wyłącznie beneficjentem. Ale poza tym obszarem finansów, gdzie dzięki Kaczyńskiemu i Gilowskiej, rzeczywiście polityka była godna poparcia i nie ulega to najmniejszej wątpliwości, to takich instytucjonalnych przedsięwzięć reformatorskich było mało. Np. dzieła naprawy szkolnictwa, Kaczyński nie podjął – szkolnictwo się sypie od wielu lat; dzieła naprawy wymiaru sprawiedliwości również – Ziobro pokrzykiwał, ale nie podjął tak naprawdę żadnych kroków. Pierwsze realne reformy pojawiły się za Gowina i zostały stosunkowo szybko przycięte, czyli wiele lat później. Więc czy Kaczyński u władzy byłby rozwiązaniem tych wszystkich problemów? Tego nie wiemy, być może się przekonamy. Jedna rzecz jest z pewnością prawdziwa, Tusk głęboko wierzy w to, że taka doktryna antyreformatorska, nie robienie niczego, jest czynnikiem stabilizującym władzę i silną podporą władzy. Kaczyński takiej doktryny nie ma, to na pewno. Pod tym względem budzi na pewno większe nadzieje niż Tusk. Po Tusku się tu nie można niczego spodziewać Biorąc pod uwagę to, co pan powiedział i patrząc przez pryzmat rządów PiSu w latach 2005-2007, teraz możemy się spodziewać, że jeśli Kaczyński dojdzie do władzy, to zostałyby podjęte poważne reformy. J. R.: Na pewno po Kaczyńskim można się spodziewać więcej pod tym względem niż po Tusku. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Co by było w praktyce? Ciężko powiedzieć.
ROZMOWA
Młodzi, zblazowani,
bez siły na bunt?
s. 35
Mariusz Baczyński
Sytuacja w naszym kraju ma się podobnie, jak pierwsza spisana definicja konia – jaka jest każdy widzi. Niestety brak nam siły na to, żeby postawić wszystko na jedną kartę. Z czego wynika brak zapału do walki, a może na dobre straciliśmy szlachecką moc do wyszarpywania tego co nasze siłą? A co jeśli źródło problemu jest zupełnie inne? Może jest tak jak Twierdzi O. Jacek Prusak SJ, czyli, że sytuacja tylko wydaje się nam tak zła. Odpowiedzi na te pytania szukałem podczas rozmowy. Czy są one wystarczające?
Ostatnio obserwujemy zjawisko, które zbiera ludzi w małe społeczności. To taki ruch odnowy, taka zmiana względem tego co mieliśmy kilkadziesiąt lat temu, podczas głębokiego PRL-u. ks. Jacek Prusak: Nie jest prawdą, że wszyscy chcieliśmy być jedną wielką narodowością. Państwa narodowe powstały bardzo późno w historii cywilizacji. Zawsze mieliśmy plemiona i wioski, zawsze byli MY i ONI – tak mówi antropologia i socjologia. Zawsze interesowali nas tylko nasi najbliżsi i to zainteresowanie najbliższym gronem powodowało, że ciężko było zbudować uniwersalistyczną etykę. Ktoś, kto nie był z mojego klanu był inny. Tendencje uniwersalistyczne pojawiły się na dużą skalę w średniowieczu, kiedy chrześcijaństwo było religią która miała aspiracje do stworzenia świata zdominowanego, w pozytywnym sensie tego słowa, przez jedną religię, która byłaby nadrzędnym punktem odniesienia dla ludzi różnych plemion języków i narodów. To był tylko projekt, który nigdy nie stał się w pełni rzeczywistością. Teraz mamy, co prawda, globalizację która jest sekularnym odpowiednikiem takich aspiracji, ale mamy równocześnie silne ruchy oddolne, które nie chcą się dać zglobalizować, chcą za to zachować tożsamość, a nie podporządkować się uniformizmowi. Związane jest to z tym, ze zawsze żyjemy w społecznościach i zawsze te społeczności zbudowane są hierarchicznie i zawsze jedni uważają, że są lepsi od innych i z tego powodu się im należy więcej. To nie jest nic nowego, co nie miało miejsca wcześniej. Jedyna nowość polega na tym że mamy takie środki komunikacji i takie technologie, które sprawiają że
s. 36
“Polacy coraz mniej
protestują, bo coraz mniej wierzą w siłę takiego protestu, są bardzo ostrożni w wyjściu na ulicę. Często jest to bardzo prymitywne. Ale to nie znaczy, że stracili gotowość do tego. żyjemy w globalnej wiosce. A to nie jest tak, że dużą masą ludzi łatwiej się kieruje jeśli posegregujemy ją w odpowiednich szufladach z napisami: kobiety, mężczyźni, wierzący, niewierzący ? ks. J. P..: Oczywiście, że łatwiej jest sterować grupą, która się charakteryzuje wewnętrzną spójnością i zorganizowaniem. Bo wtedy jesteśmy MY i ONI. A jeśli się znajdzie wroga – INNEGO, to on scala grupę od wewnątrz. To są strategie istniejące od początku człowieczeństwa. Natomiast pojawia się tu inny problem związany z autorytetem, bo ktoś musi nim być, a w tej chwili przeżywamy kryzys wielkich autorytetów. Pojawiają się ich namiastki. To zaspokaja inną ludzką potrzebę – mamy instynkt stadny, więc za przynależność do grupy i bezpieczeństwo jakie to daje ludzie są w stanie poświecić swoją wolność. Namiastki autorytetów? ks. J. P..: One wynikają z manipulacji władzą, a nie ze zdolności do prowadzenia ludzi w kierunki wspólnie wyznaczonej przyszłości.
Skoro władza stara się nami sterować w ten sposób, że stawia przed nami wiele takich namiastek autorytetów, nie strzela sobie przypadkiem w stopę? Czy takie rozdrabnianie na dziesiątki małych społeczności może prowadzić do szeroko pojętej rewolucji? Niekoniecznie zbrojnej, ale bardziej do takiej zmiany w myśleniu, zmiany w poglądach. ks. J. P..: To są szerokie procesy socjologiczno- kulturowe i nie można jednoznacznie określić na podstawie jednej czy drugiej przyczyny, co się może wydarzyć w takiej, a nie innej sytuacji. Ale Polakom ostatnio ewidentnie się nie chce zmieniać sytuacji w państwie ks. J. P..: Chodzi o to, że przestajemy być szczelnymi grupami, dlatego że zmieniają się ich kategorie. Wiele ludzi urodziło się w jednym miejscu, a żyje i pracuje w innym. Nie chcę się wypowiadać za Polaków. Możemy się też dalej pytać czy pewne zjawiska społeczne mogą wygenerować rodzaj protestu i wynikające niezadowolenie może doprowadzić ludzi na barykady. I tak, i nie, bo jak sam pan zauważył Polacy coraz mniej protestują, bo coraz mniej wierzą w siłę takiego protestu, są bardzo ostrożni w wyjściu na ulicę. Ale to nie znaczy, że stracili gotowość do tego. Widać po innych manifestacjach odbywających się w Polsce. Tylko, że one są krótkotrwałe. Ostatnie manifestacje na ulicach, to bardziej chęć wyrażenia emocji niż pragnienie zmiany czegokolwiek. Ostatnia taka manifestacja, która miała coś zmienić to protest w sprawie ACTA, więc czym się różni tamta sytuacja od tej, czemu wtedy mieliśmy więcej gotowość i chęć do zmian? ks. J. P..: Tamten protest zrobili
młodzi ludzie, bo poczuli że się im odbiera prawa obywatelskie i wolność. Ponieważ to młodzi ludzie, dzięki komunikatorom mogli skrzyknąć się na jedną akcję. Takie rzeczy teraz się zdarzają, tak jak ostatnie ogłoszenie przez facebook, przez które w jednym miejscu Krakowa pojawiło się dwa tysiące ludzi. To było tylko hasło rzucone w sieć i dzięki temu ludzie zebrali się w jednym miejscu. To też kwestia przemiany kulturowej i tego, jak technologie kształtują młode pokolenie. Tego nie można się spodziewać po Polakach starszej generacji, którzy nie są obeznani z technologiami. Z drugiej strony byli świadkami zrywów i protestów mniej i bardziej udanych. Kiedyś wystarczyło napisać na wagonach pociągu że stocznie stoją i nagle cała gospodarka stanęła. Nie potrzebowaliśmy globalnych komunikatorów. ks. J. P..: Dlatego, że była świadomość ogólnonarodowa. Teraz jej nie ma? ks. J. P..: Nie. Teraz żadna partia polityczna nie ma monopolu na tworzenie rzeczywistości. Obserwujemy to od wielu lat, z tym mamy trudności. Za komuny wystarczył napis na murze, bo większość społeczeństwa uważała, że jest oszukiwana przez rząd. Teraz też możemy powiedzieć że jesteśmy oszukiwani. Zabiera się nam część emerytur… ks. J. P..: Tak, ale jesteśmy oszukiwani w jakimś segmencie. Gdyby tak było, że wszyscy Polacy uważają, że są oszukiwani, to państwo nie miałoby możliwości funkcjonowania. Polacy są niezadowoleni. Widzą, że pewne reformy nie miały miejsca, ale też nie mają wizji, że ktoś może zrobić coś lepszego. Dotyczy to wielu młodych ludzi, którzy są zblazowani i nie mają lepszego pomysłu na przyszłość niż ten, żeby żyć z dnia na dzien. Trzeba uważać, bo to nie są te same czasy. Czym innym był zryw w komunie, a czym innym zryw jest teraz. Po pierwsze dlatego, że sytuacja jest bardziej zróżnicowana, po drugie, środki masowego przekazu robią swoje. A
fot. Grażyna Makara/ “Tygodnik Powszechny”
żeby zrywać się do czegoś, to trzeba przede wszystkim wierzyć w siłę idei i mieć świadomość konsekwencji. A ta świadomość w młodym pokoleniu nie występuje. Co innego zrobić fan, protest, a co innego z racji protestu przyjąć niemiłe konsekwencje. Teraz każdy chce być przed kamerą, a nikt nie chce być w więzieniu! Oczywiście nie chce pokazać, że kiedyś młodzi ludzie byli wspaniali, a teraz już nie są. Teraz są bardziej krytyczni. Nie mają doświadczenia tamtych czasów, znają tylko przestrzeń postkomunistyczną. Nie mają doświadczenia, biało-czarnej rzeczywistości, kiedy wystarczyło stanąć po jednej stronie barykady i było wszystko dobrze. Mamy za dużo różnych opozycji? Grup społecznych które są przeciwstawne do wszystkich? ks. J. P..: Mamy po prostu to, co nazywa się postmodernizmem. Zakwestionowaniem dużych narracji, szukaniem lokalnych kwestii, skupienie się nie na tym, co łączy wszystkich. Nie myślimy o tym żeby spajać różne grupy dla wspólnych celów. Jest za to podkreślanie odrębności, wyjątkowości, różnorodności. Tego, że ludzie są różni i różnie przeżywają świat. Trzeba nauczyć się to tolerować, jeśli nie akceptować. Mamy taki system społeczny i taką kulturę, która podkreśla wartość jednostki i tego, co ona zdobędzie, a więc rywalizacji, au-
tonomii. To jest coś za coś. Z drugiej strony panaceum na to mamy ruchy które próbują nas przywrócić do życia w „lesie”, na tej zasadzie że będziemy wtedy wspólnotą. Chyba teraz na budowanie wspólnoty nie ma szans. Powstają przecież nowe grupy społeczne. Każdy z nas chce być członkiem mniejszej grupy bo czuje się wyróżniony. Ale pytanie gdzie leży źródło pochodzenia tych grup? Czy to jest wola jakiejś grupy, czy mamy tu do czynienia z manipulacją, tak jak w przypadku autorytetów, pojedynczych osób które tworzą sztuczną potrzebę i zwyczajnie liczą że z czasem taka grupa się wypełni? ks. J. P..: Nie wiem. Ale na przykład jeśli chodzi o homoseksualistów i gender, mamy tu do czynienia z grupą, która w środowisku heteroseksualnym na przestrzeni dziejów była marginalizowana. Byli traktowani prawie jak osoby drugiej kategorii które mają żyć w getcie i mają się schować ze swoją orientacją, nie mają mieć prawa do wyrażania swoich postulatów. Dlatego że są INNI. Więc ruch gender pokazuje nam to, jak ci INNI są tworzeni wskutek tego że nie odpowiadają normą heteroseksualnym. Chce tu pokazać jak ta inność jest stereotypizowana, jak się tworzy błędne wyobrażenie, czyli inni gorsi, inni niebezpieczni, inni grzeszni. Zawsze jak coś wpuścimy w kategorię
s. 37
inny to trzeba brać pod uwagę, że jest on inny, bo się z nim nie zgadzamy albo go zwyczajnie nie rozumiemy. Skoro takie mniejszości były tak długo marginalizowane to może zwyczajnie było ich tak mało, że nawet nie potrafili się zebrać i zmotywować na choćby małą rewolucję w myśleniu? ks. J. P..: Coś się dzieje, ale w inny sposób. Zmienia się coś bardziej poprzez edukację społeczeństwa, niż przez same protesty. Ostatecznie dużo zależy od przemiany świadomości. Co z tego że grupy mniejszościowe pójdą na ulicę żeby protestować. Jeśli zdarzy się to w kraju niedemokratycznym, to zostaną zdławione, bo większość ma siłę. Jeśli żyjemy w państwie demokratycznym, to wtedy mniejszości dążą do zmiany ustawodawstwa, do tego żeby prawo, które ma być nośnikiem ładu, uwzględniało także sytuację takich osób. Poza tym różne mamy teraz protesty. Jednak grubą kreską oddzieliłbym protest od rewolucji. Bo są one czym innym. W debacie publicznej mamy ciągle do czynienia z różnego rodzaju protestami. W Polsce mamy takie dziedzictwo historyczne, że jesteśmy narodem raczej monoetniczmym. U nas grupy etniczne są skrajnie mniejszościowe i zwykle są dobrze zasymilowane historycznie. Większość Polaków to chrześcijanie… Z czego połowa z nich wierzy w zmartwychwstanie Chrystusa... ks. J. P..: To trochę inna rzecz, bo dotykamy wiary i świadomości religijnej Polaków. Mamy chrześcijaństwo kulturowe, które jest często powierzchowne. Kwestia tego jest taka, że u nas inność jest stereotypizowana. Teraz inny to homoseksualista i genderysta. Dobrze, ale teraz mówi się, że inny to jest Katolik. Katolicyzm nie jest teraz „modny”. Też staję się jakimś marginesem. ks. J. P..: Ale co to znaczy, że nie jest modny? Jeśli kiedyś był modny, to chodziło tylko o przynależność do jakiejś grupy społecznej, bo łatwo było przynależeć do Kościoła w czasach komunizmu. Była to wtedy przestrzeń wolności. A teraz katol-
s. 38
icyzm jest wyborem, więc nie jest modny. I bardzo dobrze, że przestał taki być. Oznaka buntu wobec Kościoła nie jest automatycznie dowodem na bycie dojrzałym. I nie ma w tym nic dziwnego, że młodzi ludzie mają potrzebę buntu, są w takiej fazie rozwoju. Kiedyś taką potrzebą wypełniał komunizm, buntowanie na komunę było oznaką dojrzałości. Większość z tych buntów, to są kryzysy, więc to, że ktoś krzyczy nie powinno robić na nikim wrażenia. Natomiast ja się bardzo cieszę, że sytuacja się odwróciła, że katolicyzm jest wyborem, a nie jest wyssany z mlekiem matki, bo widać jakie to było słabe. Jak pod wpływem sytuacji tracimy punkt odniesienia i sprowadzamy istotę Kościoła do zakładu usługowego. Społeczne uroczystości i jakieś kulturowe zdarzenia „obszyte” religijnością nie są drogą inicjacji w chrześcijaństwo. To nie jest żadne bycie uczniem Chrystusa. To kulturowy dodatek. Wracając do mniejszości w demokracji. Powiedział ojciec że w demokratycznym kraju mniejszości nie będą tłumione, bo mamy wolność wypowiedzi. A co z przykładem z Argentyny, gdzie nasilający protest feministek przerodził się w brutalny pokaz siły. Spalenie kukły, atak na kościół... ks. J. P..: Na tym polega ideologia. Garstka kobiet została tak przedstawiona, jakby to zdarzenie miało jakieś znaczenie. Poza tym, użył Pan słowa feministki, mówiąc o kilku kobietach które się wygłupiły. Pytanie tylko co je motywowało. Dobrze - trzeba to ocenić. Taka forma protestu niczego nie wnosi i jest bezsensowna. Ale nie należy mówić feministki, bo po pierwsze feministki nigdzie nie napisały, że te kobiety ich reprezentowały. Po drugie, większość feministek tak się nie zachowuje. Ale przykładów na takie zachowanie jest więcej. Mniejszości się narzucają i to w sposób bardzo brutalny. Tu rodzi się inny problem, bo dochodzimy do punktu gdzie mniejszości czują się silniejsze niż większość i głos mniejszości jest lepiej słyszalny niż reszty. ks. J. P..: Głos większości zawsze będzie pierwszym głosem. Poza tym
“Zawsze trzeba brać
pod uwagę, że będą formy niezadowolenia. A my panikujemy w Polsce, bo protest uważamy to za atak na Kościół ze strony wrogich sił i zepsutej części społeczeństwa. nie chodzi tu o to czyj jest głos, tylko o to, kto tu ma racje. Prawda nie polega na tym, czy w danej grupie jest osób dziesięć, czy sto. A problem tych feministek pojawił się dlatego, że to był protest w Argentynie, czyli kraju z którego pochodzi papież. I dlatego zostało nagłośnione. A ile trwał ten protest? Całość stworzono tylko po to, żeby pokazać, że zagraża nam jakaś mniejszość. Przecież to wszystko jest manipulacja, wyciąga się te rzeczy z kontekstu tak, żeby pasowały do własnej wizji. Równie dobrze zza oceanu można uznać niektóre wypowiedzi naszych biskupów za równie bezsensowne. Albo wypowiedzi naszych polityków, żeby było po równo. Sugeruje ojciec że powinniśmy się bać bardziej mediów niż mniejszości? ks. J. P..: Nie, powinniśmy być bardziej krytyczni. Uważam, że mniejszości nam nie zagrażają. One się domagają żeby je po prostu zauważyć. Zawsze trzeba brać pod uwagę, że będą formy niezadowolenia. A my panikujemy w Polsce, bo protest uważamy za atak na Kościół ze strony wrogich sił i zepsutej części społeczeństwa. Jak się kończy jakaś epoka, to wszyscy narzekają na to, że kiedyś było lepiej. Nie ma takiego złotego wieku, to tylko nasz fantazmat. Teraz po prostu jest taki zalew informacji, że trudno to jakkolwiek uporządkować. Poza tym informacje często podawane są w taki sposób, żebyśmy przyjęli jedną wizję rzeczywistości. Bo ludzie nie potrafią formułować wspólnych wizji. Po prostu nie panikowałbym, że jakaś grupa w Argentynie głupio się zachowała.
EDUKACJA
Czy polska szkoła
potrzebuje kolejnej rewolucji?
s. 39
EDUKACJA
Kamil Duc
Reform w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie widać końca. Kiedy w 1999 roku rząd Jerzego Buzka całkowicie zmienił system oświaty, uruchomiliśmy proces odnowy polskiej szkoły. Mimo upływu kilkunastu lat nadal nie potrafimy wskazać konkretnego celu, do którego prowadzą reformy. Dlaczego? Każdy kolejny minister obejmujący stanowisko wytycza nowe ścieżki, kierując się swoją własną wizją systemu.
PRZEBUDOWA SYSTEMU
Mirosław Handke pełnił funkcję ministra edukacji narodowej w latach 1997-2000. Był jednym z autorów reformy systemu oświaty z 1999 roku. Cele, jakie postawił sobie rząd w związku z naprawą polskiej edukacji, można zawrzeć w następujących punktach: upowszechnienie kształcenia średniego i wzrost liczby podejmujących studia, wyrównanie szans edukacyjnych na wszystkich etapach, poprawa jakości edukacji. Najważniejszą zmianą systemu stała się przebudowa jego struktur. O dwa lata został skrócony czas nauki w szkole podstawowej. Powstały gimnazja. Zmieniono formułę kształcenia ponadgimnazjalnego. Stworzono nową podstawę programową. Wynikiem tych przekształceń było również późniejsze wprowadzenie egzaminów zewnętrznych przeprowadzanych przez powołaną specjalnie Centralną Komisję Egzaminacyjną. Za istotną kwestię można uznać też nowelizację Karty nauczyciela. Wprowadzono stopnie awansu nauczycieli wpływające na wysokość wynagrodzenia. Po piętnastu miesiącach urzędowania Edmunda Wittbrodta, w 2001 roku stanowisko ministra w tym czasie edukacji narodowej i sportu objęła Krystyna Łybacka. Jej resort stanął przed zadaniem określenia formy edukacji na poziomie ponadgimnazjalnym. Zdecydowano o powstaniu trzyletnich liceów ogólnokształcących oraz profilowanych, czteroletnich techników oraz dwuipółletnich i dwuletnich szkół zawodowych. Inną wizję mieli poprzednicy. Nie przewidywała ona chociażby techników. Posłanka SLD jest odpowiedzialna za obniżenie wieku obowiązku szkolnego do 6 lat
s. 40
“Zero tolerancji dla
przemocy w szkole oraz próby wzmocnienia wychowania patriotycznego. Uczniowie przywdziali mundurki oraz podlegali bardzo rygorystycznemu prawu. przez przymus posłania dzieci do zerówki. Uczniowie kojarzą ją jednak ze skróceniem wakacji o kilka dni czerwca. Minister Łybacka dopuściła też czwartą godzinę wychowania fizycznego w tygodniu w zależności od potrzeb uczniów oraz możliwości kadrowych.
WOJNY POGLĄDÓW
Kolejni trzej szefowie resortu piastowali urząd po kilkanaście miesięcy. Mirosław Sawicki wprowadził w tym czasie kilka zmian do Karty Nauczyciela. Michał Seweryński natomiast, jako minister edukacji i nauki zajmował się głównie kwestią pomocy materialnej. Jednak prawdziwą burzę w oświacie i nie tylko wywołał dopiero Roman Giertych. Jego powołaniu na stanowisko towarzyszyły liczne protesty środowisk studenckich oraz szkolnych. Przywrócono wtedy ministerstwo edukacji narodowej. Jako jego szef, poseł LPR zasłynął między innymi z programu Zero tolerancji dla przemocy w szkole oraz próby wzmocnienia wychowania patriotycznego. Uczniowie przywdziali mundurki oraz podlegali bardzo rygorystycznemu prawu. Roman
Giertych był również pomysłodawcą amnestii maturalnej, która miała zwiększyć zdawalność egzaminu. Myślał również o wprowadzeniu religii jako przedmiotu maturalnego. Próbował pomóc w sprawie drogich podręczników, ale nie miał pieniędzy. W pewnym momencie wyglądało na to, że cała Polska zwróciła się przeciwko niemu. Nowe oblicze szkoły nie zyskało zbyt wielu zwolenników. Posła LPR zastąpił na stanowisku, pełniąc je jedynie trzy miesiące, Ryszard Legutko. Gdy władzę przejęła Platforma Obywatelska wszystkie działania podejmowane przez ministra Giertycha zostały odstawione na bok. Inne pomysły zaprzątały głowę rządzących, więc nimi trzeba było się zająć. Katarzyna Hall oraz Krystyna Szumilas jako kolejne szefowe resortu uczestniczyły w pracach nad dwoma ważnymi projektami, które ciągle wzbudzają wiele kontrowersji. Chodzi oczywiście o wprowadzenie nowej podstawy programowej oraz obniżenie wieku obowiązku szkolnego. Jak w pierwszym tak i w drugim przypadku zaangażowana cześć społeczeństwa podzieliła się na dwa obozy: popierających reformy i ich zagorzałych przeciwników przekrzykujących się nawzajem. Szkoda tylko że nie potrafimy skupić się na tym, co z tych zmian wynika. Dyrektorzy i nauczyciele przede wszystkim szkół ponadgimnazjalnych muszą przystosować się do zupełnie nowych rozwiązań związanych z realizacją przedmiotów rozszerzonych przez uczniów przygotowujących się do matury. Budzi to ich obawy. Jedni krytykują, inni chwalą. Taki podział wyraźniej widać na przykładzie rodziców pięciolatków i młodszych.
EDUKACJA
Próbują walczyć o zmiany w ustawie, ale jak widać nie mają na co liczyć. Zauważane jest tylko środowisko wspierające ministerstwo. Obecna, świeża pani minister Joanna Kluzik-Rostkowska ma zamiar kontynuować politykę swoich poprzedniczek. Pewnie będzie musiała się również zmierzyć z kwestią edukacji seksualnej w szkole i znaleźć rozwiązanie w sytuacji buntu rodziców i środowisk katolickich. Z jej wypowiedzi z wywiadu dla Polskiego Radia wynika, że jest przeciwniczką włączenia religii do grupy przedmiotów maturalnych. O dalszych krokach minister Kluzik-Rostkowskiej przekonamy się pewnie niedługo.
DOKĄD?
Co kilka lat przeżywamy prawdziwą rewolucję w polskiej edukacji. Kiedy nowy minister obejmuje stanowisko, zaczyna realizować za wszelką cenę swój własny plan działania. Widać to szczególnie, gdy zmienia się partia rządząca. Problem polega na tym, że taki szef, nawet mając najlepsze intencje, chce budować system od początku, po swojemu. Wprowadza reformy, lecz za swojej kadencji raczej nie może liczyć, że doczeka się efektów. W tym momencie minister się zmienia, a wraz z nim system. Nie potrafimy współpracować w kwestii edukacji, jak i w żadnej innej. Kolejni rządzący przekonują, że oni zrobią to lepiej. Niestety tutaj na szali są losy młodych ludzi. Ich przyszłość w dużej mierze zależy od wykształcenia. Nie może tu być miejsca
“Jak w pierwszym
tak i w drugim przypadku zaangażowana cześć społeczeństwa podzieliła się na dwa obozy: popierających reformy i ich zagorzałych przeciwników przekrzykujących się nawzajem.
“Ministerstwo eduk-
acji chyba zapomniało, że zadaniem szkoły nie jest możliwość wręczenia papierka, ale popularyzacja wiedzy. Nauczyciele powinni uczniów inspirować. dla prześcigania się, kto ma lepszy pomysł na polską szkołę. Ministerstwo ciągle zdaje się eksperymentować, tyle że na całej populacji. Potrzebujemy jednej wyraźnej linii rozwoju ponad politycznymi podziałami. Można zastanawiać się, czym kieruje się ministerstwo dzisiaj, przeprowadzając wspomniane wcześniej reformy. O ile przed 2005 rokiem zrozumiały był cel zmian w systemie oświaty i związane z nim działania, tak później nie jest to już tak oczywiste. Od czasu Romana Giertycha obserwujemy, jak rząd próbuje wpływać na treści przekazywane w szkole. Najpierw zwrot ku wartościom patriotycznym i kontrola nad zachowaniem. Trzeba też wspomnieć o bardzo negatywnym stosunku posła LPR do popularyzacji Unii Europejskiej w szkołach. Potem nastąpiło poluźnienie w tym obszarze, ale zaczęły się dyskusje o edukacji seksualnej. Przyszła moda na wałkowanie równouprawnienia, więc trzeba było uważać, żeby dzieciom nie powiedzieć przypadkiem, że zawód górnika jest przeznaczony dla mężczyzn, a pielęgniarki dla kobiet. Do tego wszystkiego dochodzi sprawa podstawy programowej. Została ona tak zbudowana, że nauczycielom postawiono jasne wymagania, co powinni wpoić swoim uczniom. Nawet jeśli chcieliby rozszerzyć program, ciężko znaleźć na to czas. Co roku w okolicach wakacji zaczynają się dyskusje o wynikach matur. Największą bolączką ministerstwa jest zdawalność. Biedacy z resortu czują się winni, że to przez nich jedna piąta absolwentów nie przekracza magicznego progu 30%
punktów na egzaminie. No to obniżają wymagania. Wykreślają co trudniejsze zagadnienia z programów nauczania. Komisje układają zadania według schematów. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł stworzenia bazy obowiązujących pytań. I tak ministerstwo realizuje cel. Tylko jakie ten cel ma przynieść konsekwencje? Jeśli ktoś matury nie zdał, znaczy, że się nie nauczył. Proste. Po co komu egzamin, który wszyscy zaliczają. Niedługo straci zupełnie jakąkolwiek wartość. Ministerstwo edukacji chyba zapomniało, że zadaniem szkoły nie jest możliwość wręczenia papierka, ale popularyzacja wiedzy. Nauczyciele powinni uczniów inspirować, rozwijać ich uzdolnienia, wprowadzać w dorosłe życie z potrzebnymi ku temu narzędziami. To młody człowiek powinien być w centrum wszelkich zmian. Należy ułatwić mu zdobywanie wiedzy. Pomóc wyrównywać szanse dzieciom z różnych środowisk. Tymczasem ciągle czekamy na obiecywane dawno tańsze podręczniki. Patrzymy bezradnie na likwidacje szkół i przepełnione klasy. Dokąd zmierza edukacja w Polsce? Nie wiem, ale ucznia zostawia daleko w tyle. Potrzebujemy ministra, który zawalczy o młodych w systemie, jaki zastanie, bez drastycznych reform, bez rewolucji. Zamiast ciągłych sporów poglądowych, rząd powinien zastanowić się, jak mądrze zarządzać pieniędzmi w resorcie edukacji. Zarządzać pieniędzmi, a nie wiedzą i przekonaniami. Od wychowania są rodzice. Dajmy szansę rozwijać się młodym ludziom. Pozwólmy odkrywać świat. Nauczmy patrzeć krytycznie i radzić sobie z problemami. Wtedy o swoich poglądach będą potrafili zdecydować sami.
s. 41
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Nie będzie
rewolucji moralnej w Kościele
s. 42
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Kamil Duc
Świat się zmienia. Zmienia się człowiek, jego obyczaje, warunki życia oraz potrzeby. Zmienia się też Kościół, bo jest on wspólnotą ludzi. Jedno jest stałe, trwałe, ciągle od wieków niezmienne. Nauka Chrystusa. Boga Człowieka, który naprawdę chodził po ziemi. Nie zapomniał o tym Franciszek i nie zapomni żaden następny papież.
OD CZEGO SIĘ ZACZĘŁO
O uczuciach, które towarzyszyły wiernym zwłaszcza w Polsce, gdy wybrano Karola Wojtyłę na następcę świętego Piotra, my młodzi możemy usłyszeć tylko z opowiadań. Pewnie wielu czuło dumę. Inni radość. A niektórzy wierzyli wtedy, że sytuacja w kraju się zmieni na lepsze. Ale chyba nikt nie zastanawiał się, na co ten nasz papież pozwoli, a co potępi. Wiązaliśmy z nim pewne nadzieje, ale z pewnością nie dotyczyły one przekonań moralnych. Jan Paweł II pokazał światu nowe oblicze głowy Kościoła. Wychodził on do ludzi. Młodzi go uwielbiali. On z kolei ich dowartościowywał. Pokładał w nich nadzieję. Był autentyczny. Stał na straży godności człowieka. Bronił wartości życia. Wydawać by się wtedy mogło, że cenimy naszego wielkiego rodaka w Watykanie za jego piękne słowa o wierze i za naukę o miłości. A może tylko z szacunku nie oskarżano go o szerzenie poglądów rodem z ciemnogrodu. Przecież dzisiaj znajdziemy takich, co są odważni tylko w sieci, wypisując brednie, obrażając pamięć papieża Polaka. Kiedy Benedykt XVI został papieżem to już nikt się nie przejmował czy wypada o nim pisać w taki czy inny sposób. Gazety chętnie komentowały jego słowa. Dziennikarze krytykowali ostro za konserwatyzm, za walkę z nowoczesnością. Tymczasem Benedykt przed niczym się nie ugiął. Kontynuował w większości nauczanie Polaka. Skupił się mocniej na wierze od strony poznawania jej źródeł. Wyraźnie wskazywał na rolę rozumu, bez którego szukanie prawdy nigdy nie będzie skuteczne. Owszem, jako teolog ma podejście naukowe do wielu spraw i często trudno zrozumieć jego teksty.
“Papież z Niemiec
wykazał się też odwagą, poruszając tematy niewygodne. Nie bał się mówić o aferach w instytucji kościelnej. Z jego słów płynie jednak niezwykła mądrość. Rozwiązania problemów człowieka każe on szukać w Chrystusie, w Eucharystii i Duchu Świętym. Nie pomoże przedefiniowanie przykazań, jeśli wierni nie wrócą do tego co najważniejsze w chrześcijaństwie. Papież z Niemiec wykazał się też odwagą, poruszając tematy niewygodne. Nie bał się mówić o aferach w instytucji kościelnej. Zmienił sposób rozwiązywania problemów przez Watykan. Jednak fala krytyki Ojca Świętego nie ustawała. Coraz odważniejsze ruchy ideologiczne posuwały się nawet dalej. Wystarczy wspomnieć chociażby profanację paryskiej katedry przez feministki. Może ta nienawiść do Kościoła i jego zasad nie zrodziła się ostatnio. Może już poprzednicy Franciszka nie odpowiadali środowiskom o liberalnych, wyzwolonych poglądach. A może wszystko ma źródło w jeszcze wcześniejszych pontyfikatach, tylko dopiero teraz media stały się na tyle powszechne, że służą jako narzędzie do zmasowanego ataku na Kościół. Wydaje się jednak, że ta zmiana obyczajów dotknęła społeczeństwo dopiero w ostatnich kilkunastu latach. Z lekcji języka polskiego pamiętam wykres obrazujący epoki literackie na przemian hołdujące to Bogu to człowiekowi. Czyżbyśmy znów stawiali
ludzką potęgę w centrum i mamy potrzebę dosadnego wyrażania niechęci do religii?
KOŚCIÓŁ FRANCISZKA
Nieoczekiwana wiadomość o rezygnacji z urzędu Benedykta XVI wywołała medialną burzę. Spekulacjom nie było końca. Mogliśmy się na przykład dowiedzieć, ilu liberalnych kardynałów służy w Kościele. Wszyscy, nawet ci na co dzień nieukrywający swej wrogości do katolików, wpatrywali się w komin nad kaplicą sykstyńską, pokładając nadzieję w osobie, która pokieruje Stolicą Piotrową. Telewizja i gazety odstawiły teatrzyk z białym dymem w tle. Od momentu, kiedy kardynał Jorge Bergoglio ukazał się na balkonie, komentowano niemal każdy jego gest i każde słowo. Ludzie chyba uwierzyli, że nowy papież faktycznie może zmienić stosunek Kościoła do spraw budzących wielkie emocje w społeczeństwie. Od razu, gdy w jednej z wypowiedzi Franciszka pojawiło się magiczne słowo homoseksualizm, w Internecie zawrzało. Szybko doszukano się tutaj przyzwolenia na związki osób tej samej płci. Jednak nadzieje zostały szybko rozwiane. Liberałowie przekonali się, że żadnych rewolucji moralnych w Kościele nie będzie. Nauka Chrystusa jest jasna i należy ją odczytywać w pełni. Mimo wszystko zmiany w Watykanie można zauważyć. Podobnie jak Jan Paweł II sprawił, że osoba papieża stała się jakby bliższa ludziom, tak Franciszek udowadnia na każdym kroku, że duchowny, nawet tak wysoko postawiony w hierarchii, jest ciągle takim samym człowiekiem jak każdy z nas. Pokora Ojca świętego porywa za serce. Jeśli jego czyny są absolutnie szczere, to daje on piękny
s. 43
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
przykład posługi dla Kościoła. Wydaje nam się często, że ksiądz to gość z innej planety. Dlatego papież tak często wzywa kapłanów aby swój wizerunek zmieniali. Zarówno w kwestii podejścia do ludzi, jak i życia codziennego. Ich posługa jest przecież tak niezwykle ważna. Franciszek czuje, jakich duchownych potrzebuje dzisiaj świat. Godnych zaufania, autentycznych, zabiegających o sprawy duchowe a nie materialne, odpowiedzialnych, znających swoich wiernych i przede wszystkim pokornych. Widzi on też potrzebę nauki komunikowania się wiernych oraz kapłanów. Jednak trzeba tu dobrej woli ze strony kleru, aby na wszystkie wskazówki papieża odpowiedzieć czynem. Należy otwarcie stwierdzić, że inna jest dziś rola Kościoła niż kilkadziesiąt czy kilkaset lat temu. Nauka i wiedza nie są już przymiotem wyłącznie tejże instytucji. Minęły też czasy, kiedy w parze z godnościami szła władza. Franciszek doskonale odczytuje położenie współczesnego chrześcijaństwa. Nie potrzeba już ludzi dokształcać, bo dostęp do wiedzy mamy na wyciągnięcie ręki. Nie należy traktować Kościoła jak instytucji charytatywnej. Człowiek musi dziś dwoić się i troić, żeby sprostać wymaganiom społeczeństwa. Czasem budzi się nagle i ma wrażenie pustki. Czuje, że jest coś więcej. Każdy ma taką przestrzeń przeznaczoną na wiarę. Religia może ją wypełnić. Nie gadanie o złu pod postacią gender i feminizmu, ale o
s. 44
Chrystusie, miłości, krzyżu i zbawieniu. To właśnie stawia Franciszek w centrum swojego nauczania, bo o tym człowiek nie usłyszy w sklepie czy na siłowni. W tym tkwi siła Kościoła, którą papież potrafi dobrze spożytkować.
NIE LICZ NA WIĘCEJ. WSZYSTKO ZALEŻY OD CIEBIE
Świat się zmienia. Wspólnota chrześcijan wygląda dziś zupełnie inaczej niż dwa tysiące lat temu. Kościół też nie może stać w miejscu. Do pewnych spraw musi on też czasem dojrzeć. Nie oznacza to jednak, że nagle zanegowane zostaną podstawowe wartości zawarte w Ewangelii. Na tym opiera się religia katolicka. Kto tego nie rozumie, nie zna Kościoła. Franciszek widzi potrzeby współczesności. Tylko że on patrzy głębiej niż inni. W perspektywie ma życie wieczne, a nie wyłącznie ziemskie. Jak każdy papież również i ten z Argentyny zmieni oblicze instytucji, ale nigdy nie zgasi prawdziwego ducha chrześcijaństwa opartego na nauce Chrystusa. Sam wybór kardynała spoza Europy pokazuje ruch w Kościele. Do tej pory to duchowni z naszego kontynentu wysyłani byli we wszystkie zakątki świata. Sytuacja się odwraca. Wspólnoty chrześcijan rodzą się i ożywają w Ameryce Południowej, Afryce i Azji. Spada natomiast liczba powołań w Europie, gdzie postępuje laicyzacja.
Franciszek musi odpowiedzieć na potrzeby tak pierwszych, jak i drugich. Chcąc poznać obecny pontyfikat należy odczytywać całość przesłania Franciszka. Warto grzebać w sieci w poszukiwaniu homilii, komentarzy czy dokumentów papieskich oraz zerkać na tweettera, gdzie również się dzieje. Media niestety wyciągają tylko pojedyncze zdania, wokół których mogą dorobić własną filozofię. Magia kina to nie wszystko. Z telewizji dowiemy się, co Franciszek jadł na śniadanie, a z gazet, że nie założył czerwonych butów. A teraz już zupełnie poważnie. Dziennikarz przygotowujący materiał zawsze ma swoje poglądy. Nigdy nie streści papieskich słów tak, by oddać ich sens w stu procentach. Widać jak media śledzą poczynania Franciszka. Czekają na sensację. Nie na naukę ewangelicznej miłości. Kiedy Jezus zaczynał nauczać, wielu przyłączyło się do Niego, bo wierzyli, że przyszedł król by ich poprowadzić, że w końcu pojawił się wódz, który wyzwoli naród izraelski. Nie doczekawszy się rewolucji, postanowili go ukrzyżować. Dziś wygląda to podobnie. Oczekujemy przewrotu. Sprawiedliwości. Naiwni liczą, że jakiś papież zmieni przykazania. Każdy upatrzył sobie w nauczaniu Kościoła to, co mu odpowiada. Prawdziwym katolikiem jest jednak ten, który przyjmuje wszystko, mimo że to sprawa wcale nie łatwa. Nie warto czekać na rewolucję, bo jej nie będzie. Ani za pontyfikatu Franciszka, ani później.
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Rewolucja w
teologii katolickiej? Wszystko zaczęło się w połowie XX wieku w Ameryce Łacińskiej. Był to czas wielkiej przepaści między obszarami niewyobrażalnej nędzy i wielkiego bogactwa wśród rządzących. stał system dyktatur.
Robert Jankowiak
Na straży takiego porządku
Biedna część społeczeństwa zainteresowała się marksizmem, ponieważ kładł nacisk na nowy podział dóbr, dzięki czemu ubodzy chłopi mogli dzielić zamożność elity kolonialnej.
W tym właśnie czasie, a dokładniej w 1968 roku Gustavo Gutiérrez, ksiądz zaangażowany w pracę z ubogimi, wydaje swoje najsłynniejsze dzieło Teología de la liberación. Perspectivas (tłum. polskie „Teologia wyzwolenia”). Wygłasza także konferencję pod tym tytułem dla świeckich, zakonników i duchownych. Wtedy rodzi się teologia wyzwolenia. Za punkt wyjścia przyjmuje ona doświadczenie zniewolenia przez niesprawiedliwość i biedę. Kładzie nacisk na te fragmenty Biblii, w których jest mowa o wyzwoleniu i przywróceniu sprawiedliwości. Niestety przyjmuje marksistowski model wzrostu gospodarczego. W walkę polityczną a nawet militarną zaangażowali się księża. Wstępowali do lewicowych ugrupowań podejmując regularną partyzantkę. Nie mogło się to obyć bez echa w samej Stolicy Apostolskiej. Watykan oficjalnie odciął się od tego nurtu, wyrażając swoje stanowisko w dokumencie Libertatis nuntius z 1984 roku. Odrzucił w nim zasadnicze założenia teologii wyzwolenia. Pojawia się jednak pytanie czy jeśli odrzucimy ideologię marksistowską, to czy będziemy mieć „prawdziwą” teologię wyzwolenia? No i na czym miałaby ona polegać. Pytanie jest dość aktualne ponieważ przed trzema miesiącami pojawiły się pogłoski o tym że o. Gutiérrez został serdecznie przyjęty
przez Watykan. Zaprzeczył temu kard. Juan Luis Cipriani. Arcybiskup Limy powiedział, iż peruwiański teolog „koncelebrował jedynie z Papieżem Mszę razem z dwudziestoma pięcioma innymi kapłanami. Na zakończenie Papież wszystkich pozdrowił. Na tym koniec. Nie zmyślajmy jakiejś audiencji i pojednania”. Także w tym czasie w Mantui odbyła się promocja włoskiego tłumaczenia książki "Po stronie ubogich. Teologia wyzwolenia", jaką abp Müller (prefekt Kongregacji Nauki Wiary) i o. Gutierrez wydali razem po niemiecku dziewięć lat temu. Na łamach „L’Osservatore Romano” mogliśmy przeczytać słowa szefa wspomnianej Kongregacji: „Teologia wyzwolenia jest bardzo mocno zakorzeniona w Objawieniu Biblijnym i w całej Tradycji Doktrynalnej Kościoła. Kościół nie może zrezygnować i odciąć się od teologii wyzwolenia”. Dodatkowo warto wspomnieć, że przed kilkoma miesiącami o. Juan Carlos Scannone, badacz teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej, ujawnił, że papież Franciszek, jeszcze jako arcybiskup Buenos Aires, wspierał argentyński nurt teologii wyzwolenia, w której jednak nie było analiz marksistowskich. W całej sprawie pewne jest właśnie to, że „Kościół nie akceptuje marksistowskiej walki klas” co powiedział bezpośrednio kard. Juan Luis Cipriani. Warto wiedzieć co na ten temat
mówią dokumenty wspomnianej Kongregacji Nauki Wiary. Czytamy tam „wyrażenie "teologia wyzwolenia", samo w sobie, jest określeniem w pełni słusznym: oznacza bowiem refleksję teologiczną, skupioną na problemach biblijnych wyzwolenia i wolności oraz na nie cierpiących zwłoki wnioskach praktycznych” („Libertatis nuntius”). Widzimy tu, że teologia wyzwolenia ma swoje miejsce w Kościele i jest mu potrzebna. Jednak musimy uważać żeby przy udzielaniu pomocy materialnej nie zagubić tego co Kościół może dać najcenniejszego – Jezusa Chrystusa. Dokument wspomina też o ważnym szczególe: na konferencji w Puebla określono podwójny charakter prymatu opcji: na rzecz ubogich i na rzecz młodzieży. Natomiast „opcja na rzecz młodzieży została pominięta niemal całkowitym milczeniem”. Instrukcja mówi także o właściwie rozumianej teologii wyzwolenia, która stanowi „zadanie stojące przed teologami, by pogłębić pewne istotne tematy biblijne, w trosce o udzielenie odpowiedzi na poważne i pilne pytania stawiane Kościołowi”. Czy właściwie rozumiana teologia wyzwolenia ma „coś do roboty” dziś? Myślę, że tak. Przecież nadal mamy kraje ogarnięte materialną, bądź duchową nędzą. Ma ona przecież wyzwalać zarówno materialnie jak i duchowo.
s. 45
KAZANIA PONADCZASOWE
Ślub musi być
wyczekany
Człowiek jest niezwykle subtelny i delikatny. Każdy z nas potrzebuje poezji, mocnych przeżyć, mocnych doświadczeń.
ks. Mirosław Maliński Kiedy dwoje młodych ludzi zamieszka razem, rozpocznie współżycie, to trudno będzie się z nimi nie zgodzić jeśli będą mówić: Po co nam ślub? Ślub w naszym życiu niczego nie zmieni. A ślub ma coś zmienić. Ślub ma zmienić całe życie. Ważne jest to oczekiwanie na ślub, na moment kiedy to nastąpi. Bywa tak, że młodzi ludzie przychodzą i mówią: Słuchaj Malina, może ślub w listopadzie? Ja mówię: No dobrze w listopadzie. A po dwóch miesiącach przychodzą: A może tak w czerwcu. To jest cudowne, a wręcz fantastyczne, że oni nie mogą się tego tak doczekać. Ten moment kiedy stoją przy ołtarzu, by potem rzucić się sobie w ramiona i doczekać w końcu tej upragnionej chwili. Bo przecież tyle czekali. Jeśli takich mocnych momentów zabraknie nam w życiu, to pozostają tylko skoki na bungee. Ja pamiętam jak byłem dzieckiem – były to czasy późnych rządów Gierka, w sklepach nie było niczego prócz octu. Ciotka wtedy mieszkała w Szczecinie więc w Berlinie robiła zakupy. Zawsze przywoziła rodzynki, kakao, chowając to wcześniej w pończochach by móc potem to swobodnie przemycić. Ja z kolei stawałem w kolejce po cukier, by na święta Bożego Narodzenia można było zrobić pierniczki. A robiliśmy je już w końcu listopada. Zanosiliśmy je do piekarza mieszkającego naprzeciw nas. Najpierw
s. 46
jednak Babcia dokładnie liczyła ile jest pierniczków, by potem ich liczbę zapisać na blaszce. To samo robiła gdy przynosiło się je z powrotem. To było ważne, ponieważ to były pierniczki na Boże Narodzenie, a nie na Wszystkich Świętych. Następnie babcia wkładała je do okrągłego kartonu, wyścielała go płótnem, a na końcu zawijała w to płótno i chowała przed nami. Myśmy oczywiście za każdym razem próbowali je znaleźć. Udało nam się to dwa razy, natomiast raz udało nam się do nich dobrać po czym wszystkie zeżarliśmy i rzygaliśmy po nich jak koty. Inny przykład: zawsze chciałem mieć gitarę, wiecznie prosiłem o nią moich rodziców, którzy jednak nie chcieli mi jej kupić, bo wiedzieli
jakie są moje zdolności muzyczne. I właśnie zbliżające się wtedy święta Bożego Narodzenia miały być najpiękniejsze w moim życiu, bo miałem w końcu dostać wymarzony instrument. Dlatego też wszystko wydawało się dla mnie piękne, Wigilia, która kojarzy mi się z zapachem świerku, pierniczków wydawała się wymarzoną. I kiedy już zasiedliśmy do wigilijnego stołu, babcia położyła pusty talerz bez pierników. I tak czegoś brakowało. To miała być najpiękniejsza Wigilia w moim życiu, a przez te głupie pierniczki... My jesteśmy bardzo wrażliwi, bardzo delikatni i bardzo potrzebujemy poezji w naszym życiu.
CZEMU ŻYCIE
Po co życie? Kwestia tak oczywista, że w zasadzie nieobecna w naszym myśleniu. Zajmujemy się życiem, ale już o nim nie myślimy. Pochłania nas, aż do tego stopnia, że niejednokrotnie dbanie o życie, nam je odbiera. Po co to wszystko? Tomasz Maniura OMI Jeśli powiem, że życie jest po to, żeby żyć, to mi zarzucą, że to masło maślane. Ale nie znajduje wyższej wartości, jakiegoś większego sensu życia. Żyć, aby żyć. Rozumieją to tylko ci, którzy wiedzą, że życie jest żywe. Patrząc wokół można stwierdzić, że nie dla wszystkich jest to oczywiste. Nie każdy widzi, że życie jest żywe, dynamiczne i nie da się go zamknąć w jakichkolwiek przepisach, zawsze jest większe, zawsze nieprzewidywalne i zaskakujące. Czy ktoś z nas spodziewał się życia? Czy ktoś z nas o nie poprosił? Albo na nie zapracował, zasłużył na nie? Życie jest dużo większe od nas. Z jednej strony jest nasze, ale z drugiej jakby poza nami, niedoścignione, wymykające się spod kontroli. Gdzieś podskórnie czujemy, że nie
ma końca. Mamy nad nim władze w jakimś stopniu, ale przecież po śnie, gdy jesteśmy nieświadomi siebie, gdy świat wokół nas porusza się niezależnie od nas, nie my sobie przywracamy świadomość naszego istnienia, świadomość kolejnego dnia. Nie my wpędziliśmy w ruch nasze serca, które biją bez naszej woli. Po co mi to życie? Patrzę na drzewo – jest potrzebne, ale widzę, że mam dużo większy sens. Dokąd zmierzam? Jak napiszę, że do życia – to znów powiedzą, że nic z tego nie wynika, że to wkoło to samo. A jednak co można prawdziwszego napisać. Oczywiście, że do życia zmierzam, bo inaczej po co żyć? Co nam zatem zostaje zrobić z tym pytaniem – po co życie? Uklęknąć przed życiem, obserwować je, zachwycać się
nim, jak najbardziej je rozwijać, ale przede wszystkim żyć. Warto zobaczyć, że to wszystko co wokół ciebie, co ożywione i co nieożywione, jest dla ciebie. To co możesz dotknąć i to, czego nie da się dotknąć, to jest dla ciebie. Cały ten świat, życie drugiego człowieka, każda chwila, jest po to, byś ty żył, byś ty wzrastał, rozwijał się. Czym jest twoje życie, że takie istotne, że nie tylko ty go doświadczasz, ale jest też dla innych. Wiele tych wątków jak na takie pierwsze refleksje o życiu. Zjawisko to wyjątkowe, niepojęte, a bardzo bliskie, tworzące nas. Warto żyjąc zatrzymać się i samemu odpowiedzieć sobie na to pytanie – po co żyjesz? Dla siebie, dla świata, dla innych? Żyjesz dla życia, aby żyć?
s. 47
REPORTAĹť
Beczkowe
pomaganie
s. 48
REPORTAŻ „Jak można kochać Boga który jest niewidzialny, nie kochając człowieka który jest obok nas?” pytał Jan Paweł II. Wielu ludzi Kościoła wzięło sobie te słowa do serca i od jakiegoś czasu prężnie współtworzy liczne działania charytatywne.
Kajetan Garbela
Zapewne każdy słyszał o Caritasie czy Szlachetnej Paczce, co roku docierających z pomocą do wielu Polaków. Dziś chcieliśmy przybliżyć inicjatywę co prawda lokalną, ale równie skuteczną co wyżej wymienione - grupę Szpunt, działającą przy Dominikańskim Duszpasterstwie „Beczka” w Krakowie.
DLACZEGO „SZPUNT” I Z CZYM SIĘ TO JE?
Na początku każdego nieobeznanego z „beczkową” terminologią zastanawia na pewno, skąd ta nazwa? Jak podaje Wikipedia, szpunt to „drewniany mały kołek lub czop, służący do zatykania otworu w beczce czyli szpuntowania.” Ma to więc być miejsce, przez które uchodzić będzie całe dobro, obecne w studentach, należących do Beczki. Już na pierwszy rzut oka widać, że wychodzi to całkiem nieźle. Jest poniedziałek, godzina 19:30. Do tzw. dużej beczki, głównego pomieszczenia duszpasterstwa mieszczącego się w krakowskim klasztorze dominikanów, schodzą się po zakończonej adoracji studenci. Po kilku minutach na ławach i krzesłach zasiada około pięćdziesiąt osób. Już na pierwszy rzut oka widać, że około trzy czwarte z nich to kobiety. Pytam, czy takie proporcje to norma, na co słyszę odpowiedź jednego z chłopaków: - Tak, ale mi się to podoba, nie mam zbyt dużej konkurencji – to mówiąc, uśmiecha się znacząco i chwyta w dłoń tekst nieszporów. Ich modlitwa rozpoczyna cotygodniowe spotkanie grupy. Jak mówi Piotrek, student ostatniego roku geografii i jeden z odpowiedzialnych Szpuntu, na niektóre spotkania przychodzi jeszcze więcej ludzi, niż dziś. Chcą się modlić, rozmawiać, spędzać ze sobą czas, jednocześnie angażując się w różnorodne akcje. Wymieńmy tylko niektóre: „Nakręć się na pomaganie” – zbiórka zakrętek (z butelek po napojach, kartonów po mleku, itp.), które później są wymieniane na nowe wózki inwalidzkie, mikołajki
“Jak mówi Piotrek,
student ostatniego roku geografii i jeden z odpowiedzialnych Szpuntu, na niektóre spotkania przychodzi jeszcze więcej ludzi, niż dziś. Chcą się modlić, rozmawiać, spędzać ze sobą czas, jednocześnie angażując się w różnorodne akcje. czy wieczory kolędowe dla dzieci z domów dziecka lub szpitali, szpuntowa Szlachetna Paczka, adwentowe zbiórki żywności dla kuchni pani Sawickiej, organizowane przy kościele dominikanów… Każdy z licznego grona wolontariuszy na pewno znajdzie coś dla siebie. Dzisiejsze spotkanie będzie bardzo pracowite – trzeba zająć się przygotowaniami akcji, popularnie zwanej „Ciachem”, a oficjalnie znanej jako „Ciacho za ciacho”. W czym rzecz? Otóż dwa razy do roku, w adwencie oraz wielkim poście, Szpunt organizuje kiermasz ciast, rękodzieła i książek, przekazanych przez licznych ofiarodawców, często samych studentów. Uzyskane z ich sprzedaży pieniądze są przekazywane na z góry wyznaczony cel – tym razem będzie to budowa szkoły angielskojęzycznej w Jeevodaya w Indiach, gdzie będą uczyć się dzieci z rodzin dotkniętych trądem. – Nasz rekord to 34 000 zł z
jednego tylko „Ciacha” – stwierdza Piotek z dumą w głosie. – Ostatnie, wiosenne, w trakcie którego zbieraliśmy pieniądze na Peru, przyniosło także sporo, bo około 27 000 złotych. Wszyscy mają nadzieję, że i tym razem darczyńcy okażą się szczodrzy. Po zakończonych nieszporach chłopaki pod wodzą Piotrka oraz diakona Pawła schodzą do podziemi – muszą przenieść z magazynu do krypty książki, które później należy wycenić. Dziewczyny zaś zostają w „dużej beczce”, gdzie razem z pozostałymi odpowiedzialnymi - Alicją, Faustyną i Damianem tworzą dekoracje na „Ciacho” oraz różnorakie rękodzieło – tym razem mają zamiar zająć się tworzeniem bombek. Pracy jest niemało, jednak przyjazna atmosfera sprzyja zapoznaniu się z niektórymi „szpuntowiczami”.
PODSTAWA TO SZCZYTNE INTENCJE
Damian, ten, który wcześniej wspominał o braku „konkurencji”, jest student edukacji techniczno-informatycznej na Akademii Górniczo-Hutniczej. Ze Szpuntem jest związany od roku. Otwarcie przyznaje, że od zawsze chciał zajmować się dziećmi. – Moja ciotka jest zakonnicą, pracuje w domu dziecka na Podkarpaciu. Właśnie dzięki niej odkryłem, że lubię dzieci, i mocno zżyłem się z jej wychowankami. Później niektóre z nich zostały adoptowane i siłą rzeczy nie mogłem już się nimi opiekować. Jak sam przyznaje, było to dla niego dosyć trudne i smutne. Na szczęście, mniej więcej w tym samym czasie poznał Anię, której zwierzył się z tego problemu. Właśnie ona
s. 49
REPORTAŻ zaproponowała, by zgłosił się do Szpuntu, który co roku tworzy tzw. Tabelę spraw indywidualnych. Na niej znalazł dane osób, które prosiły o pomoc – najpierw odwiedzał dziewczynę o imieniu Patrycja, później zaś pomagałem rodzinie, wychowującej ośmioro dzieci. – Wśród nich poczułem się na swoim miejscu! Teraz jestem już pewien, że sam chcę założyć wielodzietną rodzinę. Po chwili dodaje, że marzy o czternaściorgu dzieci. Ośmiorgu własnych i szóstce adoptowanych. Z kolei Alicja, studentka geodezji, działa w Szpuncie pierwszy rok. O jego działalności dowiedziała się w czasie prezentacji grup beczkowych, która odbywa się co roku w połowie października, po niedzielnych „dwudziestkach”. – Spodobało mi się to, co robią, uznałam, że sama mam dość dużo wolnego czasu, i postanowiłam przyjść na spotkanie. Jak widać, zostałam na dłużej. Alicja pomaga także pani Alinie, niewidomej 74-latce. Odwiedza ją co tydzień, rozmawiają, wychodzą wspólnie do kościoła czy do lekarza. – Wiem, że robię coś dobrego w bardzo konkrety sposób – dodaje. O tym, że pani Alina potrzebuje pomocy i towarzystwa, dowiedziała się również z Tabeli spraw indywidualnych.
SPAWY INDYWIDUALNE – DZIAŁANIE W TERENIE
Ale czym jest ta kilkukrotnie już wspomniana Tabela? Spisem osób, które za pośrednictwem Szpuntu proszą o pomoc wolontariuszy. Prośby są bardzo różne – w niektórych rodzice proszą o pomoc w nauce dla swoich dzieci, w innych, jak w tej, którą zajmuje się Alicja, chodzi o dotrzymanie komuś towarzystwa, rozmowę, pomoc w załatwianiu różnorakich spraw na mieście. Są to przede wszystkim osoby starsze, chore, w trudnej sytuacji materialnej czy też rodziny wielodzietne, gdzie rodzice ciężko pracują i nie zawsze mogą poświęcić odpowiednią ilość czasu swoim pociechom. Poza sprawami łatwiejszymi, takimi jak zakupy czy towarzystwo, zdarzają się także dosyć
s. 50
REPORTAŻ delikatne i wymagające większego poświęcenia – np. potrzebujący towarzystwa student z zespołem Aspergera (forma autyzmu), który z powodu swojej choroby ma poważne trudności w kontaktach z rówieśnikami, pani chora na porażenie mózgowe, poszukująca wprawnego rehabilitanta na konkretne godziny dwa razy w tygodniu. Razem z wolontariuszem Michałem, studentem informatyki, odwiedzamy pana Ferdynanda. Ten miły i bardzo rozmowny osiemdziesięciolatek rezyduje w niewielkim mieszkaniu, położonym niedaleko Uniwersytetu Pedagogicznego. Wita nas serdecznie, wprowadza do środka, po czym przedstawia listę zakupów do zrobienia: żarówki można kupić w niedalekim sklepie, chleby trzeba będzie odebrać z piekarni obok, no i odwiedzić pobliską aptekę oraz sklep spożywczy. Michał otrzymuje
pieniądze i wychodzi, ja zaś wdaję się w pogawędkę z panem Ferdynandem. Opowiada o swoim życiu – o tym, jak to w czasie okupacji chodził do szkoły przy ulicy Siennej, po której ukończeniu odbywał praktykę w jednym z krakowskich hoteli; jak to pracował przez 40 lat w urzędzie miasta, aż w końcu przeszedł na emeryturę. Mimo wieku, nie siedzi jednak z założonymi rękoma – działa czynnie w różnych organizacjach, między innymi w Stowarzyszeniu Bezinteresownej Pomocy Dla Osób Samotnych lub Niepełnosprawnych. Tak się złożyło, że z biegiem czasu sam zaczął korzystać z bezinteresownej pomocy wolontariuszy Szpuntu. – Od kiedy pamiętam, byłem związany z krakowskimi dominikanami, i to w jakimś stopniu zaważyło na tym, kto mi pomaga. Od jakiegoś czasu mam problemy z chodzeniem, wcześniej miałem z sercem. Jestem bardzo
wdzięczny chłopakom, że chcą mi pomóc. Michał odwiedza pana Ferdynanda na początku każdego tygodnia, zaś drugi wolontariusz, Paweł, pod koniec. Wcześniej umawiają się z nim telefonicznie, a gdy przychodzą, zawsze czeka na nich gotowa lista zakupów. Tym razem była krótka – Michał wraca po niecałym kwadransie. Po rozliczeniu się z pieniędzy, życzymy sobie z panem Ferdynandem wesołych świąt i wychodzimy. Kolejne odwiedziny odbędą się już w nowym roku. Większość szpuntowiczów wraca na święta do domów, z których powróci w styczniu, by rozpocząć nowy rok wolontariatu, zgodnie ze słowami „ Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40)
s. 51
P TI E AS K ZA OS Y DT OU W A ICLJNAA
Bóg zaprosił
mnie na Wschód - część I
s. 52
PIESZO DO WILNA
Daniel Wojda SJ
Już przed wyjściem w trasę wiedzieliśmy, że będzie zimno. Do Wilna daleko, a my mieliśmy ruszyć pod koniec września – bez żadnego namiotu, tylko ze śpiworami. Trasa nie była zaplanowana. Ani ja, ani Łukasz nie znaliśmy żadnego słowa po litewsku. No i oczywiście szliśmy bez żadnych pieniędzy i zapasów jedzenia. Jedyne, czego nam nie brakowało to strachu i wątpliwości, czy ta podróż to na pewno dobry pomysł? Kilka osób powiedziało nam: idźcie, Bóg się wami zaopiekuje. Właśnie to chciałem usłyszeć i jeszcze raz poczuć opiekę Boga. Gdzieś w sercu czułem, że ta wyprawa może dać mi coś głębokiego. Coś, za czym od dawna tęsknię.
Spotykamy się z Łukaszem dzień przed wyjściem, około godziny 23:00. Nocujemy w domu jezuitów na Rakowieckiej w Warszawie. Stamtąd już blisko do Dworca Centralnego, z którego następnego dnia rano odjeżdża nasz pociąg.
DZIEŃ I
Noc była krótka, budzik zadzwonił o 5:00 rano. Wstać nie było trudno – emocje robiły swoje i nie pozwalały zasnąć. Szybko wstajemy i idziemy na Mszę Świętą do kościoła orionistów. Była to pierwsza Eucharystia tego dnia. Małe zakupy i o 7:25 jesteśmy już w pociągu, w drodze do Suwałk. Tam planujemy przesiąść się do PKS-u i pojechać do Sejn. Dalej na wschód ruszymy już pieszo. W przedziale pociągu spotykamy dwoje ludzi. Mówią w jakimś dziwnym języku, nie potrafię poznać czy to słowacki, rosyjski, a może jakiś zupełnie inny. Wyższy z nich zaczepia Łukasza i pyta o gazetę, którą ten trzyma w ręku. Zaczynają rozmawiać. Okazuje się, że jeden z nich jest Polakiem, a drugi Łotyszem. Rozmawiają na przemian po Litewsku i Łotewsku. Kiedy dowiedzieli się, że wybieramy się pieszo do Wilna, szybko i chętnie nauczyli nas kilku – jak się później okazało bardzo potrzebnych – zwrotów: poproszę trochę wody, czy mogliby państwo dać nam coś do jedzenia, którędy do Wilna, itp. Czy to było przypadkowe spotkanie? Na to wygląda. Może trochę naiwnie, ale myślę teraz o tym, co mnie popychało do tego wyjścia. Niech Bóg pokaże mi raz jeszcze, że
“Czy to było
przypadkowe spotkanie? Na to wygląda. Może trochę naiwnie, ale myślę teraz o tym, co mnie popychało do tego wyjścia. Niech Bóg pokaże mi raz jeszcze, że się mną zajmuje. się mną zajmuje, że go naprawdę interesuję. Mam nadzieję, że ta sytuacja była jego odpowiedzią. Jest we mnie jakieś nieugaszone pragnienie poczucia zainteresowania ze strony Boga. Może to normalne, a może nie. Sporo osób tak ma, ale większość szybko z tego rezygnuje. Pociąg dojeżdża do Suwałk, chłopaki idą łapać stopa do Rygi – nie mniejsi wariaci, niż my – a ja z Łukaszem idziemy na autobus, który dowozi nas do Sejn. Stąd pieszo ruszamy w stronę Litwy. Pierwsze 3,5 godziny marszu są dla mnie najtrudniejsze. Mimo że w plecaku mam niewiele rzeczy, to czuję, jak bardzo wbija mi się on w plecy. Nie potrafię wejść w rytm marszu i zadumę, która zwykle towarzyszyła mi w czasie wędrówek. Zadziwiająco szybko zaczynam się nudzić, ogarnia mnie jakaś niechęć. Na naszej mapie odległość od Sejn do Wilna to jakieś 15 cm, więc mapa nie należy do najbardziej dokładnych. Mniejsze drogi nie są nawet na niej zaznaczone. Nawet ciężko się zorientować, gdzie dokładnie jesteśmy. A granicy jak nie
było, tak nie ma. Chyba minęło elektryzujące oczekiwanie niepewnej przygody, a przyszło zniechęcenie i ponury nastrój. Gdybym mógł, to bym zawrócił. Ale nie mogę, nie idę sam. Zresztą duma nie pozwoliłaby mi przyznać się do porażki. Staram się nie okazywać Łukaszowi mojego złego nastroju, żeby już na samym początku nie tworzyć nieznośnej atmosfery. Tak chyba zawsze jest – na początku podniecenie nowym projektem, jakimś wyzwaniem, albo czymś niecodziennym, a kiedy przychodzi do realizacji planów, spada jakiś marazm, zmęczenie na człowieka i wtedy zaczyna rezygnować ze swoich marzeń. Idziemy główną drogą do granicy, mija nas mnóstwo samochodów, towarzyszy nam hałas, brud i zanieczyszczone powietrze. A miał być powiew natury... Z oddali widać stare przejście graniczne. Po wejściu Litwy do Strefy Schengen kontrole na granicach zostały zlikwidowane, zostały po nich tylko wielkie szare wiaty. Droga, którą idziemy nie ma ani pobocza, ani chodnika, więc nie wiem, czy wolno nam podróżować w taki właśnie sposób. Jest dość późno. Tego dnia chcieliśmy dojść do Łoździeji – pierwszego przygranicznego miasta, ale jesteśmy dopiero w połowie drogi, a słońce jest już bardzo nisko. Ulica, choć prowadząca do państwowej granicy, jest prawie pusta. Tylko od czasu do czasu przejeżdżają nią samochody. Domów mało, a ludzi prawie wcale. W Polsce są pola, a między nimi wioski, w których domy stoją w pobliżu siebie. Ludzie żyją razem. Na
s. 53
PIESZO DO WILNA Litwie jest mnóstwo pól i wolnych pagórkowatych przestrzeni, ale nie ma wiosek. Tylko od czasu do czasu pojawiają się pojedyncze małe domki, często drewniane. Domostwa małe i biedne, ale zadbane. Przy każdym z nich rośnie gaik z drzew, który otacza dom. Czasami można przeoczyć zabudowania, znajdujące się za zaroślami, które są posadzone obok siebie tak gęsto, że nie widać co się za nimi kryje. Ciekawe jak ludzie utrzymują ze sobą kontakty, skoro domy są oddalone od siebie więcej niż na odległość wzroku? Albo lubią się odwiedzać i kiedy pojadą do kogoś to spędzają z nim dużo czasu, albo Litwini to naród samotników. Powoli robi się szarówka. Szukam telefonu, żeby sprawdzić godzinę, ale nie mogę go znaleźć. To nasz jedyny telefon i zegarek jednocześnie! Przeszukuję kurtkę, spodnie, plecak. Nie ma telefonu! No tak, zostawiłem go na plecaku, sprawdzając mapę zaraz po przejściu granicy, a później nie włożyłem go z powrotem. Nie ma mowy, żeby po niego wracać. Jest za daleko. Teraz nie mamy ani możliwości skontaktowania się z kimś z Polski, ani żadnego wyznacznika czasu. Z jednej strony może i jest to trochę niebezpieczne, ale z drugiej obaj lubimy smak ryzyka, więc żaden z nas nie przejął się jakoś bardzo tą stratą. Zgodnie z przewidywaniami nie docieramy tego dnia do Łozdziei. Jesteśmy na drodze między łąkami i lasami, robi się coraz ciemniej. Dzisiejszą noc spędzimy pod gołym niebem, bo w okolicy nie ma miejsca, gdzie można byłoby się zatrzymać. Najlepszym miejscem do przenocowania wydaje się las. Schodzimy z drogi, żeby znaleźć dobre miejsce. Rozbijamy się w małym zagłębieniu, dzięki czemu nie będzie nas widać, zwłaszcza jeśli rozpalimy ognisko. Bardzo szybko zrobiło się ciemno, teraz widzimy tylko płomienie ognia i to, co wokół niego. Oby w nocy nie było zbyt zimno, bo drzewo sosnowe bardzo szybko się spala i nie uda nam się utrzymać ognia przez całą noc. Łukasz robi kolacje. Pieczone ziemniaki, pasztet, który przywieźliśmy z Warszawy i trochę
s. 54
wody. Na jutro zostaje nam tylko ser do rozsmarowania na chlebie. Idziemy spać. To moja pierwsza noc, którą spędzam w lesie, w dodatku w samym śpiworze. W głowie pojawia mi się nadzieja, że w tym kraju nie ma zbyt dużo dzikiej zwierzyny, bo inaczej może to być nasza ostatnia noc na Litwie. W nocy budzę się od uderzenia zimna w twarz. Na chwilę mój wzrok zajmuje rozgwieżdżone niebo. Totalna ciemność, nawet ognisko, które paliło się obok mnie jest już całkiem wygasłe i nie daje żadnego światła. Nigdzie nie widać latarni, ani sztucznego światła. Jedyne jasne punkty to gwiazdy na niebie. Niesamowity widok, ale jest mi zbyt zimno, żebym mógł podziwiać piękne niebo. Śpię w ubraniu, a mimo to czuję się cały wychłodzony. Najbardziej dokucza zimno w stopy, może trzeba było spać w butach? Ale kto by o tym pomyślał... Tej nocy budzę się jeszcze wiele razy. Za każdym razem powodem jest przenikliwy chłód.
DZIEŃ II
Pobudka! Jest jasno i zrobiło się w miarę ciepło. Nie wiadomo, która jest godzina. Tak na intuicję, to może być przedpołudnie, około 10. Wszystko wokół nas jest pokryte rosą, plecaki są zawilgotniałe. Całe szczęście, że Pismo Święte, które czytałem leżąc
przy ognisku, schowałem do plecaka. Inaczej całe byłoby mokre. Wstajemy i zjadamy resztki jedzenia jakie nam zostały. Trzeba ruszyć w dalszą drogę. Jesteśmy wyspani, ale pierwsza noc spędzona na patykach i nierównej ziemi też daje o sobie znać. Czuć to w plecach, na których musimy nieść swoje plecaki. Po godzinie dochodzimy do obrzeży Łozdziei. Nie wchodzimy do miasta, bo spotkani robotnicy pokazują nam drogę na południe kraju, która przechodzi obok zachodniej części miasta. Chcemy iść w stronę południa. Słyszeliśmy, że są tam polskie wioski i mamy nadzieję, że spotkamy tam naszych rodaków. Zaraz za pierwszym zakrętem pojawia się zejście do miejscowego jeziora. Żartujemy między sobą, że to niesamowita okazja na nadrobienie porannej toalety. Nad jeziorem nikogo nie ma, bo jest zbyt zimno, żeby się kąpać. Wychodzimy z takiej wody i ubieramy się w pośpiechu – od razu robi się ciepło. Przypomniała mi się wtedy opowieść dziadka, który wspominał życie na wsi. Kiedy w domu było tak zimno, że woda w miednicy zamarzała, żeby się ogrzać rozbierał się do pasa, wychodził na zewnątrz i nacierał śniegiem. Nam lodowata kąpiel również pomaga – jest nam o wiele cieplej. Idziemy dalej i powoli zaczynamy
PIESZO DO WILNA
“Trzeba ruszyć w
dalszą drogę. Jesteśmy wyspani, ale pierwsza noc spędzona na patykach i nierównej ziemi też daje o sobie znać. Czuć to w plecach, na których musimy nieść swoje plecaki. odczuwać głód. Wcześniej byliśmy przygotowani, że będzie trzeba żebrać o jedzenie, ale kiedy trzeba zacząć, podświadomie odciągamy ten moment tak długo, jak się da. Prosić o jedzenie i to w niezrozumiałym dla ludzi języku, jest dość kłopotliwe. Już dłużej czekać nie można. Podchodzimy do bloków, wokół których nie ma żadnych innych zabudowań. Jest jeden wolno stojący budynek, który wygląda na opuszczony przez jednostkę wojskową. Próbujemy porozmawiać z mężczyzną, który przed domem czyści swój samochód. Nic nie rozumie z tego, co do niego mówimy, ale pokazuje na innego człowieka. - Czy mógłby Pan dać nam coś do jedzenia? – zwracamy się do tego drugiego. - Siadajcie – mówi do nas, wskazując na ławkę zrobioną z deski i dwóch pieńków drzewa. Wchodzi do bloku. Za chwilę przychodzi z jeszcze jednym mężczyzną, w ręku trzyma kiełbasę, dżem, jakiś sos i coś do picia. Panowie mówią po polsku. Pracują handlując jabłkami w Suwałkach. Bardzo otwarci i serdeczni ludzie. Kiedy przyznaliśmy się, że idziemy do Ostrej Bramy – bo obrazu Jezusa Miłosiernego nie kojarzą – okazują nam duży szacunek. Mówią, że to daleko i że złą drogą idziemy. Pan Ilya oferuje nam, że jak zjemy to podwiezie nas do tej właściwej drogi swoim samochodem. Wsiadamy do czegoś w rodzaju starego Tarpana – totalny grat. Z przodu trzy miejsca siedzące, a z tyłu krypa na towar. Plecak wrzucam na
krypę, mając nadzieję, że nic go nie zwieje, bo miejsce na ładunek nie jest zamykane, ani okrywane plandeką. W szoferce miejsca mało. Drzwi się nie domykają, pasów nie ma, blacha przerdzewiała, ale kierowca wciska gaz do dechy i jedziemy „ile fabryka dała”. Nie zwalniamy nawet na zakrętach, a samochód na wszystkich wzniesieniach podskakuje jak piłeczka pingpongowa, bo kto by tam wymieniał amortyzatory. Scena jak z filmu. W końcu wyjeżdżamy na drogę wylotową z miasta. Piękny widok. Droga przecina ogromny liściasty las, który zdążył już pożółknąć. Jesień zaczyna się tutaj wcześniej niż w Polsce. Wjeżdżamy na wysokie wzniesienia, a później bardzo szybko z nich zjeżdżamy. Ilya zatrzymuje się i wysadza nas na poboczu. Bardzo serdecznie żegna się z nami i wciska nam 10 litów na jedzenie. Nie chcieliśmy przyjąć pieniędzy, ale trudno z nim dyskutować. Facet robi wrażenie oschłego, ale ma serce na dłoni. Po trzech godzinach marszu jesteśmy na tej samej na drodze nr 134 na której wysadził na Ilya. Mimo że to droga krajowa, nie ma na niej zbyt dużego ruchu. Samochody mijają nas tylko co jakiś czas. Przechodzimy przez małą miejscowość, w której jest sklep. Okazuje się, że za 10 litów można kupić sporo jedzenia. Mamy chleb, jakąś wędlinę, twarożek, wystarczyło nawet na małą paczkę ciastek. Miejscowość nazywa się Wiejseje – jest tu duży kościół, ale zaniedbany i zamknięty. Jemy trochę i postanawiamy poszukać księdza. Osada jest mała, więc bez problemu znajdujemy jego dom: duży i bogaty, a przed nim stoi zagraniczny samochód – żenujące, skoro cała wioska aż piszczy od biedy. Księdza nie ma w domu, a nasz misterny plan poproszenia go o udzielenie nam Komunii Świętej legł w gruzach. Najwyraźniej nie uda nam się być dzisiaj na Eucharystii. Będzie to dla mnie pierwszy taki dzień od kilku lat, ale nie ma innej możliwości. Ruszamy do Lejpun. Droga znów jest cicha, cały czas idziemy przez lasy. Wspólnie z Łukaszem odmawiamy koronkę do Bożego Miłosierdzia,
różaniec i powoli pozwalamy sobie na kontemplowanie. Oboje chcemy mieć czas na przemyślenia. Na oderwanie się od normalnego życia i zagłębienie się w ciszy. Cisza jest jak szczery przyjaciel. Wystarczy jej posłuchać, żeby powiedziała o tym, co się przeżywa, przed czym ucieka, za czym tęskni. Czasami cisza wali prosto z mostu, czego samemu nie chcesz usłyszeć. Powoli i delikatnie, ale powie ci bardzo dużo o tobie. Uwielbiam takie momenty ciszy, głębokiego wejścia w siebie, w swoje wnętrze. One zawsze kończą się jakimś konkretem, jakimś światłem od Boga, które bardzo mocno rozświetla moją sytuacje. Bardzo wyraźniej odpowiada na moje problemy. Po drodze zatrzymujemy się, aby poprosić kogoś o wodę. - Valdans praszł! (Prosimy o trochę wody!) Nie wiem czy kobieta jest bardziej zaintrygowana, czy zaskoczona dwoma mężczynami, którzy przyszli do jej domu. Pokazuje nam na studnię i znika w drzwiach swojego domu. Woda ze studni jest bardzo zimna i ma dziwny, ale przyjemny smak. Umawiamy się z Łukaszem, że dajemy sobie jakąś godzinę na medytacje fragmentu z Pisma. To może Księga Rodzaju? Pan rzekł do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca, do kraju, który ci ukażę. Ten tekst pasuje do naszego wyjścia. Po dwudziestu minutach zaczynam go głębiej rozumieć. On coś do mnie mówi. Nie chodzi tu o
“W końcu wy-
jeżdżamy na drogę wylotową z miasta. Piękny widok. Droga przecina ogromny liściasty las, który zdążył już pożółknąć. Jesień zaczyna się tutaj wcześniej niż w Polsce. s. 55
PIESZO DO WILNA
wyjście fizyczne. To uczucie jest dla mnie tak przejmujące, że fizycznie czuje ścisk w klatce piersiowej, kiedy wczytuję się w te słowa: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej. Długie medytacje ignacjańskie nauczyły mnie, że kiedy pojawia się takie poruszenia w Duszy, to Bóg ma tu coś do powiedzenia. Ale gdzie mam wyjść? Przecież już wyjechałem z domu, kiedy wstępowałem do zakonu. Nic nie przychodzi mi do głowy, a wewnętrzny imperatyw coraz mocniej wskazuje, że w tym fragmencie znajdę coś bardzo dla mnie ważnego. Abraham miał wyjść ze swojego miejsca zamieszkania, żeby iść do innego. W tamtych czasach takie wyjście wiązało się z zupełnym porzuceniem wszystkiego, co posiadał do tej pory. Zostawić pola, a więc swoje własności i iść w nieznane tereny. To było bardzo niebezpieczne – musiał wejść na ziemie innych, wojowniczych plemion. Wyjście Abrahama wiązało się z rozpoczęciem zupełnie nowego sposobu życia. Porzucając jedno miejsce zamieszkania, zrywał zupełnie ze swoim stylem funkcjonowania. Musiał przyzwyczaić się do nowych warunków, nowych priorytetów, może nawet nowego sposobu myślenia. Tak jakby musiał wejść w nową kulturę. Mocno wybrzmiewa w tym mianownik ryzyka. A ja co porzuciłem? Czy zmieniłem mój sposób myślenia? Chyba wiem... Wstąpiłem do zakonu. Wyjechałem z domu. Ze starych znajomych pozostało tylko
s. 56
kilka kontaktów, ale czy to coś we mnie zmieniło? NIE! Wciąż myślę tym samym sposobem myślenia, co wcześniej. Wciąż analizuję możliwe zyski i straty zamiast w zupełności zaufać Bogu. Cały czas podchodzę do ludzi tak jak dawniej, a nie jak w Ewangelii kazał Jezus. Mimo tych trzech lat w zakonie cały czas podchodzę do życia tak, jak tego nauczyłem się w domu rodzinnym. Ale właśnie po to wstąpiłem do zakonu, żeby zacząć żyć inaczej. Cały czas używam schematów, które wpoili mi rodzice i dziadkowie. Chyba nadszedł czas, żeby zacząć wcielać w życie to, co mnie popychało
“Cisza jest jak
szczery przyjaciel. Wystarczy jej posłuchać, żeby powiedziała o tym, co się przeżywa, przed czym ucieka, za czym tęskni. Czasami cisza wali prosto z mostu, czego samemu nie chcesz usłyszeć. Powoli i delikatnie, ale powie ci bardzo dużo o tobie.
do decyzji o wstąpieniu do zakonu. Wymowne, że mając niewiele wolnego czasu musiałem wybrać między odwiedzaniem rodziców, a pieszym wyjściem do Wilna. Podskórnie czułem, że Bóg zapraszam mnie na wschód. Teraz zaczyna do mnie mówić. Medytacja mocno się przeciąga. Trwa znacznie dłużej, niż godzinę. Dalszą część drogi idziemy, albo w milczeniu, albo krótko dzieląc się owocami swoich przemyśleń. Dziś też nie dojdziemy do wyznaczonego miejsca. Przeszliśmy 35 kilometrów. Jak na podróż z plecakami to zdecydowane maksimum. Jest już ciemno i znów musimy zejść z drogi szukając jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy spokojnie położyć się spać. Schodzimy na dużą polanę obok drogi. Przez przypadek płoszymy sarny. Miejsce, na którym leżały zwierzęta jest idealne do spania. Jest tuż przy wzniesieniu, gdzie rosną krzaki. Drzewa układają się nad nami tak, że śpimy dokładnie pod opadającymi gałęziami. Tej nocy bardzo długo rozmawiamy ze sobą. O tym, jak mija nam to wyjście, o planach i w ogóle o życiu. Nocne Polaków rozmowy, tym razem w niecodziennym miejscu. W nocy słychać wycie jakiegoś zwierzęcia. To chyba wilk. Wyraźnie zwierzak jest na wprost nas, gdzieś blisko, ale jest zbyt ciemno, żeby go zobaczyć. Może to ognisko go zwabiło.
ROZMOWA KULTURALNA
Umykamy uwadze
krytyk贸w
s. 57
ROZMOWA KULTURALNA Spotykam się z zespołem w klubie, gdzie mają zagrać za godzinę koncert. Wchodzę do sali, w której ćwiczą. Pochodzi do mnie uroczy blondyn, podaje mi rękę. Przedstawia siebie i kolegę obok. Jakub Wiśniewski i Mateusz Antas zostają oddelegowani do rozmowy ze mną. Anna Zawalska Początki. Rok 2008, pierwsza płyta Pejzaż Zbawienia. Taka nazwa ma konotację dość religijną, a znajdujące się na niej piosenki mają ewidentnie związek z wiarą. Jakub Wiśniewski: Tak, to była płyta czysto religijna. Bardzo dawno temu. Mateusz Antas: Zaczynaliśmy jako zespół grający muzykę chrześcijańską. Wynikało to głównie z naszych przekonań, a po drugie z charakteru miejsca i czasu w jakim się spotkaliśmy, którym była oaza Ruchu Światło-Życie. Tam się poznaliśmy. Mieliśmy instrumenty, czy to pożyczone, czy to kupione przez rodziców i miło spędzaliśmy czas grając ze sobą różne utwory. Natomiast z propozycją nagrania tej płyty wyszedł nasz dobry znajomy ks. Paweł Płatek, który zaproponował: chłopaki, może byśmy to utrwalili. Nie myśląc w ogóle o tym, że to sprzedamy, nie myśląc też w ogóle o przyszłości zespołu nagraliśmy te kilka kawałków. Głównym założeniem wtedy było utrwalenie tego co jest, żeby to nie zginęło. Ksiądz pewnie widział w was potencjał. Mateusz Antas: Na pewno. Nie wiem czy akurat kierunki w jakich podążyliśmy są zgodne z jego założeniami początkowymi, ale na pewno widział w nas wtedy duży potencjał. Może większy niż sami byliśmy w stanie dostrzec. Jakub Wiśniewski: Fakty mówią same za siebie. Z tamtej ekipy pozostały dwie osoby: ja i Mateusz. Reszta zmieniała się na przestrzeni lat. Tylko jedna trzecia obecnego składu zakładała zespół. I nie wiem co zmieniło się bardziej: skład czy ja i Mateusz.
s. 58
“Nie przekazujemy
swoją twórczością tak konkretnych przekonań ideologicznych jak kiedyś i na pewno nie widzimy świata w tak prosty sposób jak widzieliśmy wtedy. Widzenie go w jednoznacznych barwach pozwalało na tak gorące zaangażowanie się w jednym, konkretnym kierunku. Teraz jest inaczej. Jak w takim razie opiszecie aktualne kierunki jakimi zmierzacie? Mateusz Antas: Myślę, że w miarę tego jak sami się zmienialiśmy, zmieniała się też nasza muzyka. Zmiany z religią i wiarą nie mają nic wspólnego, bardziej chodzi tutaj o samą muzykę i teksty, które były o wiele prostsze. One podawały wszystko na tacy i były – myślę, że również ze względu na wiek – bardzo jednoznaczne, bezpośrednie. Mieliśmy wtedy po szesnaście, siedemnaście lat. W tym momencie staramy się, żeby teksty naszych piosenek były bardziej poetyckie, a na pewno bardziej ambitne. Poetyckie... Czyli można mówić, że wykonujecie poezję śpiewaną?
Jakub Wiśniewski: Ja bym się wzbraniał przed określaniem tego poezją. Jestem autorem większości tekstów i nie aspiruję do miana poety, jeżeli mówimy o tym, co tworzę w ramach tego zespołu. Zależy mi na tym, żeby były to po prostu dobre piosenki, które coś ze sobą niosą, jakąś historię, mówią o czymś konkretnym, nie są tylko wypełniaczem muzyki. Natomiast na pewno nie przekazujemy swoją twórczością tak konkretnych przekonań ideologicznych jak kiedyś i na pewno nie widzimy świata w tak prosty sposób jak widzieliśmy wtedy. Widzenie go w jednoznacznych barwach pozwalało na tak gorące zaangażowanie się w jednym, konkretnym kierunku. Teraz jest inaczej. Mateusz Antas: Co wcale nie oznacza, że to, co tworzyliśmy kiedyś było złe, że tego żałujemy. Bardzo dobrze wspominamy ten okres, były to nasze początki i myślę, że nikt z naszego obecnego, jak i dawnego składu tego nie żałuje. Jakub Wiśniewski: Na pewno wszystko było wtedy prostsze. Jak w takim razie określilibyście ostatnią płytę w stosunku do poprzednich? Mateusz Antas: Lepsza! Jakub Wiśniewski: Nie wiem czy jest sens na tak wczesnym etapie patrzeć w tył i porównywać aktualne dokonania z tym co było. Nie stworzyliśmy jeszcze nic na tyle dobrego, żeby móc inspirować się własną twórczością i zestawiać ze sobą poszczególne płyty. Więc ja, zamiast spoglądać za siebie, staram się po pierwsze rozglądać na boki, czerpiąc inspirację z tego, co mnie otacza, a przede wszystkim patrzeć w przód.
ROZMOWA KULTURALNA
Skąd zatem biorą się inspiracje do twoich tekstów? Jakub Wiśniewski: Z wszystkiego po trochu. To nie jest tak, że mam jeden folder pod nazwą inspiracje i tam jest wszystko. Coś ciśnie się przez człowieka i w pewnym momencie po prostu z niego wychodzi. Na pewno duże znaczenie mają książki. Wpływają na to, jak widzę świat, a to z kolei przelewa się na teksty. Nie jest to jednak rzecz do końca świadoma. Jesteś tym, co jesz. [śmiech] To co bierzesz do siebie, ma związek z tym co z ciebie wychodzi. A inspiracje pod względem muzycznym? Jakub Wiśniewski: Myślę, że każdy z zespołu ma swoje własne gusta i muzyczne przyzwyczajenia, chociaż ostatnio coraz bardziej się one zazębiają na rejonie country, czy też akustycznego country, więc możliwe, że w pewnym stopniu spotkaliśmy się w jednym punkcie. Aczkolwiek chyba też nie wszyscy… Jeżeli chodzi o mnie, słucham przeróżnych rzeczy, począwszy od post rocka, przez rock progresywny, do folku, poezji śpiewanej, lubię czasem posłuchać doom metalu. A co mnie inspiruje w różnych typach muzyki - to już inna sprawa. Mateusz Antas: Ja myślę, że dobrym określeniem było to, że nasze inspiracje muzyczne są bardzo złożoną mieszanką.
Na facebooku o waszych koncertach informuje plakat z koniem… To jakaś kolejna inspiracja? Jakub Wiśniewski: Koń wie… [śmiech] Poprosiliśmy koleżankę naszego skrzypka żeby wymyśliła nam jakiś plakat. Podesłała mnóstwo propozycji i jakoś najbardziej zaintrygowała nas opcja z koniem, coś w niej było, coś czaiło się za tym wizerunkiem. Na początku nie znaczył właściwie nic, a przynajmniej nic, czego bylibyśmy świadomi. A teraz już w zanadrzu mamy piosenkę, w trakcie pisania której inspirowałem się właśnie tym plakatem i odczytałem go w bardziej konkretny sposób. I wydaje mi się, że jeśli zaczniemy grać tę piosenkę, to interpretacja większości słuchaczy mimowolnie pójdzie w tym właśnie kierunku, mniej więcej. Ale o tym, mam nadzieję, przekonamy się w najbliższym czasie.
na mniej więcej podobnym etapie rozwoju. I u nas wygląda to tak, że na koncertach od dłuższego czasu jest zazwyczaj mnóstwo ludzi, cały czas pojawiają się nowe osoby, nowi słuchacze, ale jednocześnie przez cały czas trwania zespołu udało nam się zdobyć jedną jedyną naprawdę porządnie napisaną recenzję koncertu, na jednym z mało znanych ale dobrych portali kulturalnych. Mam wrażenie, że o innych więcej się mówi, a my wypadamy na ich tle dość populistycznie: przyciągamy słuchaczy, ale nie przyciągamy osób, które z racji tego, czym się zajmują powinny mieć dobre wyczucie muzyczne. To chyba dość niepokojące… [śmiech] Jedno jest pewne: przed nami mnóstwo pracy. Wpisując w google frazę Pora Wiatru ciężko cokolwiek znaleźć w tym temacie... Mateusz Antas: To ma związek również z faktem, że wszystkimi sprawami zespołu, w tym kwestiami promocyjnymi zajmujemy się sami, no i trudno jest to wszystko ze sobą pogodzić. Najważniejsze jest tworzenie, aranżacje, pomysły związane z muzyką...
Skupmy się teraz na promocji zespołu. Niestety nie należy ona do najlepszych. Ludzie raczej dowiadują się o was od kolegi, który dowiedział się od kolegi, że fajnie gracie... Jakub Wiśniewski: Rozgłaszanie się nie powinno leżeć w naszym polu działania. Życie chce inaczej: sami musimy dbać o promocję. Ale przede wszystkim powinniśmy skupić się na tworzeniu i z tego założenia wychodzimy. Osobna kwestia: mam wrażenie, że umykamy uwadze krytyków. Znam sporo zespołów, artystów krakowskich, którzy też znajdują się
s. 59
ROZMOWA KULTURALNA
A my musimy jeszcze zadbać o to, żeby zrobić sobie piękną gębę, która pojawi się w Internecie i która będzie przyciągać ludzi. Plusem takiej sytuacji jest to, że większość informacji, które docierają do odbiorców pochodzą bezpośrednio od nas. Na drodze między nami, a nimi nie ma żadnego przekłamania, jest to bardziej autentyczne. Wielu ludzi na koncertach poza Krakowem mówi nam: super gracie, ale promocja koncertu była słaba. Więc z jednej strony mamy plus, a drugiej niewspółmiernie istniejący minus. Miejmy nadzieję, że to się jednak zmieni, że promocja też będzie coraz lepsza w miarę rozwoju naszej działalności artystycznej. Braliście udział w Must Be The Music. Czy program pomógł wam się rozwinąć? Jakub Wiśniewki: Spotykamy ludzi mówiących, że trochę im wstyd, że odnaleźli nas przez tego typu program, ale dzięki temu mogą poznać nasze piosenki. Od takich kuchennych drzwi wchodzą do naszej twórczości. Myślę, że to dobra sprawa.
s. 60
Mateusz Antas: Ciężko jest stwierdzić ile osób dzięki programowi o nas usłyszało i ile osób skłoni to do tego, do czego dążyliśmy: posłuchania naszej muzyki, przyjścia na koncert, zapoznania się z naszą twórczością. Na pewno nie odczuwamy jeszcze żadnych minusów, więc jest dobrze. Wielu artystów, szczególnie zagranicznych, rozgłos zdobywa przez wrzucanie swoich na YouTube’a coverów znanych piosenek. Nie myśleliście wykorzystaniu tego? Jakub Wiśniewski: Troszeczkę coś takiego zrobiliśmy właśnie w tym programie. Chcąc nie chcąc, bo najchętniej gralibyśmy tylko swoje numery, przekupiliśmy publiczność coverem. Dzięki temu mogliśmy zaprezentować własny kawałek. Coverów nam nie brakuje, mamy ich w repertuarze mnóstwo i często po koncertach robimy swego rodzaju after party, gdzie gramy rzeczy, które lubimy (zazwyczaj prostsze niż nasze piosenki), świetnie się przy tym bawiąc. Mateusz Antas: Przez dłuższy czas, kiedy zaczynaliśmy grać w Krakowie,
wyglądało to tak, ze graliśmy covery i wśród nich przemycaliśmy nasze utwory. My też tak robiliśmy mieszając utwory autorskie z tymi bardziej znanymi. Próbowaliśmy, poprzez zagranie coveru w ciekawej aranżacji, skupić uwagę słuchacza również na utworze, którzy był przemycany jakby między wierszami. W końcu jednak
“Plusem takiej sytuacji
jest to, że większość informacji, które docierają do odbiorców pochodzą bezpośrednio od nas. Na drodze między nami, a nimi nie ma żadnego przekłamania, jest to bardziej autentyczne.
ROZMOWA KULTURALNA stwierdziliśmy, że nie mamy nic do stracenia, a na pewno coś do zyskania na tym, że gramy wyłącznie własne utwory i że tak wygląda koncert. Jeszcze nie zrezygnowaliśmy z grania coverów po koncercie. Próbujemy właśnie na zasadzie grania po godzinach, po pracy – coś w tym stylu – pokazać słuchaczom, że jesteśmy częścią tego, co się dzieje i że razem z nimi chcemy się bawić na naszym występie. Dlatego proponujemy im zawsze posłuchanie i pobawienie się przy utworach, które my również bardzo lubimy. Macie dość specyficzny styl, więc w ten sposób że covery w tym wykonaniu są na pewno ciekawsze. A jak w takim razie odniesiecie się do tego, co Kora powiedziała o waszej autorskiej piosence: Muzycznie to było takie cichusieńkie, kruchusieńkie. Takie troszeczkę bez jaj. Jakub Wisniewski: Myślę, że to wynikało z tego, jak nasz numer wypadł na tle reszty piosenek. Byliśmy jednym z niewielu zespołów akustycznych i rzeczywiście, kiedy słuchałem tego później, było to jakieś ciche, czegoś tam brakowało i nie brzmiało to zbyt dobrze. I piosenka jest dość spokojna, przynajmniej z pozoru. Mateusz Antas: W tym wypadku dość kluczowe znaczenie ma perkusja. Kiedy na scenę wychodzi zespół z dobrym perkusistą, dobrze nagłośniony, to zawsze są tam te jaja i t ta energiczność. My nie mamy perkusji. U nas każdy błąd jest zauważalny, bo odbiorca słyszy każdy z instrumentów bardzo dobrze. Także śpiew u zespołów grających cięższą muzykę jest przykrywany przez mocniejsze dźwięki instrumentów. U nas tak nie ma, bo my głównie stawiamy na wokal, dlatego że jest on dla nas nośnikiem treści, jaką chcemy przekazać. A gdybyście mieli określić „to coś” w waszej muzyce, to co by to było? Mateusz Antas: Moim zdaniem tego czegoś właśnie nie da się określić. I dlatego to jest takie fajne. Akurat zdanie Adama Sztaby na temat naszego wykonania tutaj można zacytować, który powiedział, że jest zdziwiony,
że nic szczególnego, a jednak coś. To coś. Miejmy nadzieję, że to coś, którego nie da się nazwać właśnie będzie magnesem, który będzie przyciągał do nas słuchaczy. A dla mnie osobiście jest to szczególnie treść. Ania Zawalska: Jaką rolę odgrywają ludzie w waszym życiu artystycznym inni ludzie? Wasi bliscy, przyjaciele... Jakub Wiśniewski: Wielu znajomym zawdzięczamy bardzo dużo. Mnóstwo ludzi stoi za nami cały czas, wspierają nas od dawna. Są trochę w naszym cieniu, ale bez nich nie zrobilibyśmy nic i nie zaszlibyśmy nigdzie bez ich pomocy. To tacy bliscy przyjaciele zespołu. Dzięki pomocy naszych rodzin możemy robić to, co robimy, bez nich w ogóle by tego wszystkiego nie było. Nie zaszlibyśmy w to miejsce, w jakim aktualnie się znajdujemy. Opiszcie zespół w kilku słowach. Jakub Wiśniewski: Wiemy skąd przyszliśmy, nie wiemy kim jesteśmy i nie wiemy gdzie zmierzamy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Szpyra, chodź! Kacpeeer! Określ nasz zespół w kilku słowach. Bez przekleństw.
Czyli w takim razie ciężko was określić? Kacper Szpyrka: Staramy się robić cokolwiek. A może coś w nawiązaniu do „coś więcej”? Czym dla was jest „coś więcej”? Kacper Szpyrka: Coś więcej niż pieniądze. Bo wszystko można przeliczyć. Jakub Wiśniewski: Coś więcej, niż mniej… Wyrażenie „coś więcej” zakłada, że już jest coś i że to coś komuś nie wystarcza. Czy w waszej muzyce jest coś więcej? Kacper Szpyrka: Ja bym to określił w ten sposób: zawsze, jak się coś robi, to ma się w tym jakiś interes, jakiś cel. Robi się coś po coś. A my oprócz tego, że chcemy coś zarobić, że chcemy mieć z tego frajdę, to mamy takie momenty kiedy gramy, czujemy, że to nie jest interesowne, że to nas napędza do dalszego działania. Mateusz Antas: Robimy to po to, żeby to robić.
Kacper Szpyrka: Nie mam dzisiaj głowy.
s. 61
RECENZJE
Dzieci
Starego Dobrego Małżeństwa
s. 62
RECENZJE
Stare Dobre Małżeństwo doczekało się potomstwa! Sześcioraczki – urodzone nieco wcześniej - światu pokazały się w 2008. Razem ważą pewnie ze 400 kilogramów, albo i więcej. Hałasują co niemiara, a mimo to jakoś cicho o nich… Przed państwem Pora Wiatru i ich Nielogika. Aleksandra Brzezicka Wprowadzając „nowego”, najlepiej określa się poprzez porównanie do tego, co już jest. Jak się zdaje - blisko Porze Wiatru do Starego Dobrego Małżeństwa: jest i bogaty znaczeniowo tekst, jest i blues. Ale też mocno zaznacza się country, co finalnie daje nawet ciekawą jakość. Jest Bóg, jest afirmacja świata. Tego Pierwszego szuka się, poznaje i zaszczepia innym, choć nie poprzez tłuczenie opasłym woluminem Biblii po głowach, a przez branie wiary „na wiarę” /tłumy bardzo mądrych głów, mówią mi, że umarł Bóg. Inni zapewniają mnie, że nawet nie narodził się. Wszystkie liczby mówią że, to nie do uwierzenia jest, lecz ja wstanę i zaśmieję się, bo wierzę w to, co nie do wiary jest/. Mimo że są młodym zespołem – jeśli idzie o debiut na ogólnopolskim rynku muzycznym – jak się zdaje, linia i kierunek ich muzyki są już jas-
no określone i sprecyzowane. Nie do końca chcą podążać szlakiem SDMu, bo jakoś etykietę „poezja śpiewana” traktują – jak wynika z wywiadu - za mocno stygmatyzującą. A przecież ich teksty to czysta poezja! Jakie kierunki jeszcze obierają? Znać, że długo szli szlakami oazy. Kilka singli jest inspirowanych młodzieńczymi doświadczeniami wspólnot religijnych. Nie tylko na płaszczyźnie merytorycznej – w przekonaniach, ale – chyba jeszcze bardziej – w oprawie dźwiękowej, która od razu odgrzewa stare wspomnienia z gitarą i harmonią przy ognisku. Inspiracji doszukać można się zatem w takich zespołach jak choćby Siewcy Lednicy czy TGD, choć różnica jest znaczna i zasadza się na fundamentalnej kwestii – tamci wykonują utwory stricte religijne, Pora Wiatru zaś w centrum zainteresowania stawia człowieka – choć oczywiście w relacji
z Bogiem/do Boga. A to duży walor. To, co zostaje „po lekturze”, to przede wszystkim zupełnie zdumiewające wrażenie kontaktu z naturą i odczucie przebycia drogi – słuchanie to jakieś kroczenie: słuchasz i dajesz się prowadzić. Jeśli można mówić o świecie poetyckim całej Nielogiki, to stanowi go przyroda, z mocnym zaakcentowaniem wszystkich żywiołów Matki Natury. Jest też trochę Krakowa (Karmelicka i hejnał mariacki), są skurwysyny i święci, całkowanie duszy i szukanie stałej. Sporo dzieje się też na płaszczyźnie języka: przechadzają się mimochodem, strumień leje wodę, wiatr rzuca słowa na wiatr, a jeśli człowiek człowiekowi... to do końca nie wiadomo czy wilkiem czy pomóc chce. Kogo drażni country i bluesowe dźwięki, pewnie pozostanie nieprzekonany. Ale energii i hartu ducha Porze Wiatru odmówić się nie da. I przesłania, które niosą tak uparcie choć wcale nie pretensjonalnie. Dobrze się składa, że PW gości na łamach pierwszego numeru naszego dwutygodnika. Jedenaście singli najnowszej płyty to swoisty manifest i domaganie się czegoś więcej: porzucenie konwenansów, które ograniczają człowieka /Mam już dość tych twardych skorup wokół/, chwila na refleksje / pora (…) torbę przemyśleń zarzucić na plecy/, wreszcie motto: /Nim powiesz – beznadziejny świat …– świat ma ludzką twarz, więc nie ma człowieka, który nie miałby wpływu na rzeczywistość , którego słowa nie mogłyby stać się dłutem rzeźbiącym raz po raz ogromny blok, twardych jak stal, sumień ludzi/. By nie przecenić – ale jednak docenić – powiem krótko: chłopaki dają radę!
s. 63
RECENZJE
Brak czasu, starość i śmierć
– w skrócie L.A.S
Usłyszałam ostatnio w radiu całkiem przyjemnie brzmiący, nieznajomy głos z dość szybką, chwytliwą muzyką w tle. Słowa natomiast traktowały o starzeniu się i śmierci. Jako że kocham sprzeczności, postanowiłam od razu to sprawdzić i w ten właśnie sposób trafiłam na nowy projekt
Jacka Lachowicza.
Anita Grabarczyk Pod tym nazwiskiem kryje się kompozytor, multiinstrumentalista i wokalista. Możecie go kojarzyć z zespołu Ścianka i projektu Artura Rojka - Lenny Valentiono. Po 2004 roku spod jego ręki wyszło jeszcze kilka płyt, niestety nie odbiły się one głośnym echem. Dziś natomiast mamy L.A.S., bo tak właśnie nazywa się projekt. Lachowicz jest wokalistą, autorem tekstów i muzyki do singli Za lasem i Winda. To właśnie ten pierwszy usłyszałam w radiu i odnalazłam, więc od niego zacznę. Czy myślałeś kiedyś o tym, że... Cały mózg się rozpada na milion smutnych atomów? Autor jest już po 40-stce i sądząc po słowach oraz teledysku, ten czas dość szybko mu upłynął. Zaczęłam się bać, że ani się obejrzę i też będę w takim wieku. Pora zacząć spełniać marzenia i zająć się czymś, co kocham. Tylko skąd znaleźć na to czas? I o tym właśnie traktuje drugi utwór, ale po kolei, bo dla spragnionych wrażeń i krytyki mam jeszcze seksizm językowy, a mianowicie w utworze Za lasem, zwroty skierowane do anonimowego słuchacza, którym może być kobieta lub mężczyzną, są odmieniane w rodzaju męskim. Tylko czy to nie brzmi wątło i blado w porównaniu do tego, że kiedyś
s. 64
wszyscy się zestarzejemy (jeśli będziemy mieli szczęście lub nieszczęście) i umrzemy? Ależ wesoło się zrobiło, a to jeszcze nie wszystko, bo przecież jest drugi singiel. W Windzie jeżdżą z góry na dół, zabijając czas, którego nie mają. Życie z dnia na dzień. Banalne i przewidywalne, bez większych wyzwań, bo tak jest łatwiej. Są jakieś próby zmian, ale chyba za mało woli. Czy ja to na pewno dobrze rozumiem? Taka inwencja twórcza. Przerysowany
obraz świata, bo w końcu autor już trochę w swoim życiu zrobił. Słucha się tego rewelacyjnie dzięki połączeniu muzyki z głosem, który spodobał mi się na tyle, żeby w 5 minut odszukać jego właściciela. To wszystko wprowadza w swego rodzaju trans. Chce się ruszyć z miejsca i zacząć tańczyć, mimo dość ciężkiego tematu w tle i tego, że ja nigdy nie tańczę.
KULTURA MASOWA
Smok, hobbit i
elf akrobata
s. 65
KULTURA MASOWA
Mateusz Nowak
Film, na którego premierę oczekiwały miliony fanów tolkienowskiej prozy na całym świecie, w końcu zagościł na ekranach naszych kin. I trzeba przyznać jedno: reżyser Peter Jackson w pełni wynagradza ten rok oczekiwań, w postaci wspaniałego, ponad dwuipółgodzinnego widowiska.
Obawiałem się nowego Hobbita. Nie ze względu na całą oprawę wizualną. Nie od dziś wiadomo, że Jackson w swoim kunszcie jest prawdziwym mistrzem. Jednak od samego początku trudne do wyobrażenia wydawało mi się rozciągnięcie tej nie najdłuższej powieści do rozmiarów prawie dziewięciogodzinnej trylogii. Na całe szczęście - tylko na strachu się skończyło. Już w pierwszych minutach Pustkowia Smauga naszło mnie to samo uczucie, które miałem zaczynając seans pierwszej części - Niezwykłej podróży, a które nie opuszcza mnie od momentu, gdy obejrzałem pierwszego Władcę Pierścieni. Ten sam klimat, podobna muzyka autorstwa niezastąpionego Howarda Shore'a – to wszystko otacza widza od samego początku, wprowadzając w świat tak dobrze znany. Jest to trochę jak z powrotem do domu. Wypada tylko rozsiąść się w fotelu i rozkoszować kolejnymi fragmentami historii Bilba, która stanowi preludium do wydarzeń z Władcy Pierścieni. Pustkowie Smauga rozpoczyna się od pierwszego spotkania Gandalfa z Thorinem Dębową Tarczą – sceny, która mogłaby być prologiem całej trylogii, a dzięki umieszczeniu jej w drugiej części, stanowi bardzo dobry łącznik z pierwszą odsłoną cyklu.
“Nowy Hobbit to
rozrywka z najwyższej światowej półki. W konkurencji z pierwszą częścią trylogii wygrywa bezapelacyjnie. s. 66
Dalej akcja nabiera wyraźnie tempa, widz nie ma praktycznie ani chwili wytchnienia. Hobbita, czarodzieja i bandę krasnoludów na każdym kroku spotykają nowe przygody, ale i czyhają na nich niebezpieczeństwa. A to wielki człowiek-niedźwiedź, to znów olbrzymie pająki, mało przyjazne elfy z niewyobrażalnie giętkim Legolasem na czele, czy nieustannie żądni krwi orkowie. A to wszystko stanowi tylko wstęp do tego, co kryje się we wnętrzu Samotnej Góry. Nowy Hobbit to rozrywka z najwyższej światowej półki. W konkurencji z pierwszą częścią trylogii wygrywa bezapelacyjnie. Przede wszystkim nie ma w nim żadnych przestojów akcji, co zarzucano Niezwykłej podróży. Pustkowie Smauga nie jest też już tylko bajką dla dzieci. Film jest mroczniejszy od swojego poprzednika, Jackson bardzo wyraźnie pokazuje zło, które powoli odradza się w Śródziemiu. Dzięki temu cały cykl zaczyna być kierowany już do starszego widza,
a i fanom Tolkiena powinna dużo bardziej przypaść do gustu właśnie taka stylistyka. Jednak jak w każdej superprodukcji, także i w tej możemy doszukać się pewnych mankamentów. Po pierwsze, zapewne wielu ortodoksyjnych fanów Tolkiena może się złapać za głowy po wyjściu z sali kinowej. Reżyser dość luźno interpretuje dzieło literackie, na którym opiera swój obraz. Jak można się było spodziewać patrząc na długość nowego filmu Jacksona, dodanych zostało sporo wątków, których w książce po prostu nie ma. Jedna z ważnych postaci w ekranizacji - elfka Tauriel, to postać stworzona całkowicie od nowa przez scenarzystów, którzy argumentują to odważne posunięcie brakiem żeńskich charakterów. Z tego można wnioskować, że poprawność polityczna wkracza nawet do kinematografii. Mnie osobiście sama postać Tauriel nie przeszkadzała na ekranie, a wręcz dodała filmowi wdzięku. Jednak już motyw romansu
KULTURA MASOWA
pomiędzy elfką a jednym z krasnoludów Kilim zdaje się być mocno przesadzony. Dodatkowo przez dodanie pewnych nowych wątków, nieuniknionym było pominięcie lub skrócenie wydarzeń, które miały miejsce w powieści. To są jednak elementy, które nie rzutują na wartość artystyczną filmu. Hobbit: Pustkowie Smauga jest przede wszystkim pięknym obrazem – zdjęcia, efekty specjalne czy krajobrazy po prostu zwalają z nóg, a do tego stanowią doskonałą korespondencję z Władcą Pierścieni. Podobnie z innymi elementami filmu. O muzyce już wspominałem – może nie będzie aż tak niezapomniana jak motywy z właściwej trylogii, ale niewątpliwie jest stworzona w takim samym klimacie. Scenariusz, któremu można zarzucić, że odbiega nieco od książkowego pierwowzoru, wyjaśnia wiele spraw związanych z późniejszymi przygodami Froda. Trzeba też dodać, że bardzo dobrze wypada obsada filmu, która w porównaniu do pierwszej części powiększyła się m.in. o Evangeline Lilly (Tauriel), Orlando Blooma (Legolas) czy Luke'a Evansa (Bard). Tu szczególną uwagę zwraca na siebie elf o blond włosach, który z każdym kolejnym pojawieniem się na ekranie wprawia widza w coraz większe zdziwienie. Jego akrobacje, wyczyny w walce, coraz to bardziej wymyślne sposoby zabijania orków, sprawiają, że moim zdaniem Legolas nie miałby sobie równych w żadnej konkurencji
“...bardzo dobrze
wypada obsada filmu, która w porównaniu do pierwszej części powiększyła się m.in. o Evangeline Lilly (Tauriel), Orlando Blooma (Legolas) czy Luke'a Evansa (Bard). olimpijskiej. Bloom trzyma więc ten sam wysoki poziom, który przedstawił już we Władcy Pierścieni. Nie na jego barkach spoczywa jednak ciężar filmu, ale przede wszystkim na postaci głównego bohatera - Bilba (Martin Freeman). Za każdym razem gdy pojawia się na ekranie, to przykuwa uwagę, głównie przez swoją autentyczność. A za najlepszą scenę filmu uważam całą jego rozmowę ze Smaugiem, w której tylko potwierdza swój bardzo dobry warsztat aktorski. Partneruje mu w niej swoim głębokim głosem Benedict Cumberbatch, który z kolei nadał smokowi jeszcze mroczniejszą aurę. Biorąc pod lupę kolejne dzieło Petera Jacksona starałem się patrzeć na nie dość obiektywnie. I wiem jedno: film ten jest wspaniałym widowiskiem i powinien przypaść do gustu każdemu miłośnikowi dobrego kina i wspaniałych efektów specjalnych.
Uważam też, że ponowne pominięcie Hobbita przy Oskarach będzie dużym błędem Amerykańskiej Akademii Filmowej. Każdemu przyda się czasem odrobina rozrywki i odpoczynku, nawet tym najbardziej zatwardziałym przeciwnikom kultury masowej i filmów o niewyobrażalnych budżetach. A wybór Hobbita jako środka antystresowego będzie jak najbardziej trafiony. Poza tym warto czasem wiedzieć czym karmione są masy i czy opłaca się choć trochę tego posiłku skosztować osobiście. A najlepsze opinie to te, które wydajemy sami, nie sugerując się zdaniem innych.
s. 67
KSIĄŻKA
VS F I L M
Przygody Sherlocka
Holmesa
s. 68
K S I Ą Ż K A VS F I L M
Karolina Kowalcze
Sir Artur Conan Doyle, ojciec Sherlocka Holmesa, dokonał wyśnionej przez każdego pisarza rzeczy: ponad 120 lat temu stworzył postać, która do dzisiaj fascynuje czytelników z całego świata. Przygody najsłynniejszego detektywa z Londynu nie raz były pokazywane na wielkim ekranie. Problem w tym, że twórcy adaptacji filmowych i serialowych zapominają, że Sherlock nie był cynicznym młodzieńcem z wyglądu przypominającym młodego herosa greckiego, ale dojrzałym mężczyzną powoli zbliżającym się do emerytury.
Zafascynowany – jakże modnymi w jego czasach – wolnomularstwem oraz spirytyzmem Doyle był autorem wielu powieści przygodowych. Jedną z bardziej znanych jest Zaginiony świat. W późniejszych latach była wielokrotnie filmowana, jednak nie przyniosła mu takiej sławy, jaką dał mu Sherlock. I nie jest ważne czy przygody detektywa zaczniemy czytać od pierwszej części Studium w szkarłacie, czy od ostatniej, Spraw Sherlocka Holmesa, ponieważ przygody detektywa zaciekawią nas od pierwszego zdania. Holmes wykreowany przez Doyle’a jest niezwykle inteligentny. Przywiązuje wielką wagę do najdrobniejszych szczegółów: butów, wytartych nogawek spodni, języka dłoni, popiołu papierosów, charakteru pisma, zadrapań na ciałach ofiar, czy ich mimiki twarzy w momencie śmierci... Dar dedukcji, jakim hojnie obdarzyła go natura, pozwala wysnuć trafne wnioski na podstawie prawie niezauważalnych detali, pomysłowość i spryt, których używa do przygotowywania przebrań pozwala poruszać się po Londynie niemalże incognito, intuicja i chęć przygód prawie zawsze doprowadza go do złapania winnych. Wbrew większości filmowych czy serialowych przedstawień, Sherlock Holmes nie jest przystojnym młodzieńcem w każdej chwili gotowym do walki na pięści, jak w Sherlocku Holmesie w reżyserii Guy’a Ritchier’a (2009-2011). Książkowy Holmes jest dojrzałym mężczyzną powoli zbliżającym się do emerytury, a niezdrowy i nieregularny tryb życia jeszcze bardziej go osłabia. Najciekawsze są zwłaszcza napady nudy podczas których słynny detektyw poświęca się ekspery-
“Nie-zakochany bo-
hater to nie-dzisiejszy bohater… Samotny geniusz? Nie, nie, żaden dzisiejszy serial, nawet kryminalny, nie może się obejść bez pięknej kobiety o hipnotyzującym, albo nawet manipulującym wyrazie twarzy, która stworzy odpowiednie napięcie.
odpowiednie napięcie. Nawet w serialu Sherlock (2010) pojawia się kobieca postać, której ciało jest tak idealne i nie posiadające żadnych elementów do analizy, że aż prawdopodobnie po raz pierwszy w karierze detektywa wprowadza go w zakłopotanie. Książkowy Holmes, podobnie do Detektywa Poirota, nie był zainteresowany romansami. Piękno kobiet nie wywierało na nim żadnego wrażenia. Kiedy zakochany w jednej z jego klientek dr Watson wykrzykuje: Cóż za niezwykle atrakcyjna kobieta!, ten stwierdza: Rzeczą najwyższego znaczenia jest, aby nie dopuścić do tego, aby nasz osąd miał wpływ na jakieś osobiste odczucia. Dla mnie klient jest po prostu jednostką, czynnikiem w danej sprawie. Emocje są przeci
mentowaniu, pisaniu artykułów na temat ważnej roli dedukcji w kryminologii, pasji gry na skrzypcach oraz często wykorzystywanej przez filmowców sympatii do tzw. miękkich narkotyków. Dla przykładu w serialu Elementary, (2012) - uwaga, bardzo wciąga! - którego bohaterem jest Sherlock - młody i przystojny (a jakże!) geniusz, detektyw-cynik, z łatwością rani doktor Watson, piękną ex-chirurg, o azjackich rysach twarzy, która pomaga mu wyjść… z nałogu narkotykowego. W serii wspomnianej już filmów Sherlock Holmes, twórcy nie mogli pominąć wątku miłosnego dodając bohaterkę Iren Adler, która skradła mu serce. Nie-zakochany bohater to nie-dzisiejszy bohater… Samotny geniusz? Nie, nie, żaden dzisiejszy serial, nawet kryminalny, nie może się obejść bez pięknej kobiety o hipnotyzującym, albo nawet manipulującym wyrazie twarzy, która stworzy
s. 69
K S I Ą Ż K A VS F I L M
wieństwem chłodnego rozumowania. Zapewniam cię, że najbardziej ujmująca kobieta, jaką kiedykolwiek znałem, została powieszona za otrucie trójki małych dzieci aby dostać pieniądze z ich polisy ubezpieczeniowej, a najbardziej odrażającym człowiekiem, jakiego znam, jest pewien filantrop, który wydał ćwierć miliona funtów na londyńską biedota (A. Conan-Doyle, Znak Czterech). Bardzo dobrze zachowane są realia Anglii końca XIX i początku wieku XX w adaptacji powieści Pies Baskervielle’ów (1988). Sami bohaterowie nie są już piękni i młodzi. Film jest pełen dramatów i zwrotów akcji. Zaciekawia od samego początku. Godny polecenia podobnie jak wszystkie ekranizacje Sherlocka reżyserii Trevora Browena.
s. 70
Wielka moda na przygody detektywa trwa nie od dziś. Wozy fantazji puścili twórcy filmu Młody Sherlock Holmes (1985) wymyślając zatajoną przez Doyle’a młodość Sherlocka. Książkowa przeszłość Sherlocka jest nie jasna. W Studium w szkarłacie możemy się jedynie dowiedzieć jak doszło do spotkania Holmes’a z doktorem Watsonem, a w jednym z najciekawszych opowiadań możemy przeczytać, że Sherlock miał starszego brata obdarzonego jeszcze większymi zdolnościami dedukcji, niestety zbyt leniwego na wymagającą poświęceń pracę detektywa. Filmowcy nie starają się pokazać detektywa jako poważnego śledczego, którego obecność jest niezbędna do rozwiązania skomplikowanych zagadek. Bez śladu (1988) jest parodią
zrobioną z Sherlock’a. To właśnie dr Watson jest geniuszem, który stworzył detektywa. Sprawy nieco się komplikują, kiedy Watson urażony aroganckim stylem życia zwalnia „detektywa”. Ciekawie i z humorem Sherlock Holmes w krzywym zwierciadle. Artur Conan Doyle napisał dziewięć książek o Sherlocku Holmes’ie, w tym cztery powieści i pięć zbiorów opowiadań. Kiedy w jednym z nich uśmiercił głównego bohatera wraz z jego największym wrogiem profesorem Moriartym, fani detektywa zaczęli strajk i dlatego autor postanowił go „wskrzesić”. Oczywiście wszystkie książki o genialnym detektywie można przeczytać w języku polskim. I znając każdą z nich dużo zabawniej ogląda się każdy serial i film.
FELIETON KULTURALNY
Kino
młodych onanistów s. 71
FELIETON
Anna Zawalska
Do pruderyjnych nie należę. Lubię obejrzeć film z ładnie wyegzekwowaną sceną erotyczną. Umiejętnie pokazana namiętność budzi pewne emocje, rozpala człowieka i jest piękna. Jednak jeśli nagość pokazywana jest dla samej nagości, a perwersyjne sceny seksu dla wzbudzenia kontrowersji to jedyne co czuję, to niesmak. Pewne rzeczy powinny jednak pozostać za zamkniętymi drzwiami sypialni.
Nagość przestała być tabu. Przestała być sprawą wstydliwą. Seks już dawno traktowany jest jako forma wyładowania i świetnej rozrywki. Ludzie to już nie istoty myślące, ale zwierzątka, którymi władają ich własne popędy. Taki rozwój sytuacji można zaobserwować również w kinie, gdzie serwuje się coraz to ciekawsze wariacje na temat ludzkiej seksualności. Już niedługo premiera jednego z najbardziej oczekiwanych filmów. Nimfomankę będzie okazja obejrzeć na dużym ekranie już od 10 stycznia. Film budzi wiele kontrowersji. Dziennik.pl przekonuje, że to nie tylko najbardziej skandalizujący film w karierze Larsa von Triera, ale także jeden z najbardziej kontrowersyjnych w historii kina w ogóle. Smutne jest to, że doszliśmy do tego momentu, kiedy w celu pozyskania odbiorcy, reżyserzy zmuszeni są do uciekania się w kontrowersję na skrajnym poziomie. Nimfomanka to opowieść, opierająca się na wspomnieniach tytułowej bohaterki, kobiety uzależnionej od seksu. Problem istotny i ważny. Uzależnienia różnego rodzaju to tragedia ludzka, zaś przedstawianie ich w filmie ma za zadanie uwrażliwić odbiorcę na to, z jakimi rozterkami życiowymi owi uzależnieni się borykają. Niestety, głównym celem trailerów Nimfomanki s. 72
KULTURALNY
“Seks to temat, który
się sprzedaje w ilości hurtowej. Jak nie wiadomo czym przyciągnąć widza, to najlepiej zrobić to za pomocą sceny ostrego bzykania. Ewentualnie stosunku lesbijskiego, bądź gejowskiego, bo to też świetnie się sprawdza. jest przyciągnięcie do kina jak największej ilości ludzi za pomocą ostrych scen seksu (różnego rodzaju) i enigmatycznych ujęć, zapewne z drugim dnem, który odczytają tylko ci najbardziej otwarci na wykwintną sztukę. Zwiastuny nie oddają tragedii uzależnienia głównej bohaterki. One pokazują, jaką frajdę można czerpać z różnych kombinacji stosunku płciowego. Mam nadzieję, że to jedynie trick marketingowy i że film zaprezentuje sobą nieco więcej. Sam reżyser znany jest z takich filmów jak Antychryst i Melancholia. Lars von Trier w specyficzny sposób przeraża swoimi obrazami i pozostawia w odbiorcy refleksję. Przygnębiający styl ma coś w sobie i nie pozostawia obojętnym. Kończąc seans pierwszego, czy drugiego filmu, tak naprawdę trudno określić jasne zdanie, negatywną bądź pozytywną opinię. Dlatego tym bardziej zastanawia, co ten skandynawski
reżyser ma do zaoferowania w swoim najnowszym dziele. Seks to temat, który się sprzedaje w ilości hurtowej. Jak nie wiadomo czym przyciągnąć widza, to najlepiej zrobić to za pomocą sceny ostrego bzykania. Ewentualnie stosunku lesbijskiego, bądź gejowskiego, bo to też świetnie się sprawdza ostatnimi czasy. W grudniu kilka plakatów na przystankach i bilbordach kusiło widza, by wybrał się kina. W tym między innymi na opowieść o młodej prostytutce Piękna i młoda, czy na twór w polskiej produkcji o zakazanym związku dwóch homoseksualistów Płynące wieżowce. Oba filmy, choć reklamowane jako wysublimowane spojrzenie na problem prostytucji nieletnich i homoseksualizm, niewiele wnoszą do życia poza kilkoma pikantnymi scenami, które przedstawione w sposób o wiele bardziej enigmatyczny na pewno zrobiłyby zdecydowanie większe wrażenie na widzach, dając tym samym do myślenia, powodując refleksję. Kino erotyczne to jednak nie wymysł ostatniego roku, czy nawet kilku lat. Jednak im dalej w las, tym bardziej nogi bolą, tak samo jak w kinie coraz więcej się pokazuje. O tyle, o ile sam film erotyczny jest definiowany jako gatunek, którego celem jest ukazywanie piękna ludzkiego ciała i przedstawianie w sposób estetyczny seksu, to niektóre z filmów tagowane w ten sposób żadnego z tych celów nie spełniają.
Weźmy chociażby Intymność (2001) w reżyserii Patrice’a Chéreau. Jest to erotyczny dramat, do którego obejrzenia zachęciły mnie bardzo pochlebne recenzje. Oceniany jako wybitny obraz poszukiwania własnej tożsamości przez człowieka, okazał się jedynie wulgarnym pastiszem sprowadzającym ową tożsamość do seksualności. Realistyczne i naturalistyczne sceny erotyczne, zamiast pokazywać tą tytułową intymność powodowały we mnie odruch wymiotny. Seks został pokazany jako coś brudnego, wulgarnego i na pewno nie intymnego. Relacja pomiędzy głównymi bohaterami, ograniczająca się tylko do owych przeżyć seksualnych przerodziła się w miłość, mimo że w całym filmie nie zamienili oni ze sobą zbyt wiele słów. Piękna Kerry Fox zamiast emanować swoją kobiecością, jedyne czym się popisała to umiejętnością przeżywania orgazmu. Po raz kolejny ciekawy temat został spłycony do granic możliwości. Film ten jednak nie dorasta do pięt pod względem obsceniczności Q (2011). Trudno nazwać to nawet przykładem kina erotycznego. Już z początku odbiorcę witają przechadzające się po ekranie waginy i gołe tyłki w całej okazałości. Scena ta przewija się w filmie jeszcze kilka razy, a widz do samego końca nie wie, o co chodzi. Potem jest już tylko gorzej. Ilość scen nieudawanego seksu przysłania całkowicie fabułę i po takim seansie odbiorca już sam nie wie czy obejrzał film erotyczny, czy zwykłego pornola. Dziennik nimfomanki (2005) choć nie szokuje aż tak wulgarnymi scenami, jak wymienieni przeze mnie poprzednicy, to jednak ma durną fabułę. Wynieść z niej można takie mądrości głównej bohaterki, jak porównanie małżeństwa do prostytucji, czy
też patetyczne stwierdzenia, że człowiek nie może zmienić swoich pragnień, które definiują jego tożsamość. Koniec końców dowiadujemy się, że tytułowa nimfomanka wcale nie jest uzależniona od seksu, jej nieustanna ochota na stosunek ze wszystkim co się porusza wcale nie jest chorobą, a jedynie jej cechą charakteru. Taka już jest i się nie zmieni. Proste. Nie zapominajmy oczywiście o polskich pseudo-tworach, które zamiast podejmować kontrowersyjną tematykę skupiają się na kontrowersyjnych scenach. Chociażby Sponsoring (2011) Małgorzaty Szumowskiej. Niestety jest to sztandarowy przykład przerostu formy nad treścią. Od początku do końca film nudzi i nie zmieniają tego nawet niesmaczne sceny czy to seksu, czy to wymyślnych seksualnych „pieszczot” (patrz: facet oddający mocz na nagie piersi kobiety). Temat wybrany przez panią
reżyser (reżyserkę?) jest ważny i stanowi pewien społeczny problem, który powinno się naświetlić. Jednak głównym przesłaniem filmu. jak dla mnie, jest to, że każda kobieta czasem powinna spróbować być jak taka „sponsorowana” i pozwolić mężowi na coś wyuzdanego, by ten nie uciekł w ramiona młodej zbuntowanej, poszukującej łatwego zarobku. Czy można tego typu filmy nazywać sztuką? Mnie kojarzą się co najwyżej ze sztuką mięsa rzuconą tygrysom w zoo, zaś w tym przypadku młodym onanistom, którzy skuszeni bezpruderyjnymi zdjęciami z trailerów wybiorą się do kina, obejrzą film na DVD czy ściągną z Internetu, dając upust swoim popędom, zużywając przy tym duże ilości chusteczek higienicznych, bynajmniej nie z powodu wzruszenia.
s. 73
Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora s. 74