nr 2 / 2014
20 stycznia - 2 luty
Nie taki straszny, s. 1
SPIS TREŚCI
T E M AT N U M E R U
Państwowe pieniądze, a Kościół 24
KAJETAN GARBELA
Czy “poza Kościołem nie ma zbawienia”? 28
ROBERT JANKOWIAK
R O Z M O WA N U M E R U 31
WYDARZENIA I OPINIE
Najważniejsze to mieć usprawiedliwienie 9
ALEKSANDRA BRZEZICKA
10
OFE się opłaca! Tylko komu?
12
Rodzina, a co to jest?
KRZYSZTOF SKOPIEC
SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA
14
Zrozumieć Inkwizytora
KAJETAN GARBELA
Rzetelna weryfikacja, czy kolejna nagonka? PIOTR ZEMEŁKA
16
Ruszamy na podbój Soczi MATEUSZ NOWAK
EDUKACJA
Wiara, wiedza czy wychowanie? 36
KAMIL DUC
MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE
RO Z MO WA KULT U R A LN A
Smak wojny, smak Pols46 Bóg stworzył testosteron ki - rozmowa z redaktorem KRZYSZTOF RESZKA Witoldem Gadowskim NIE OGARNIAM
21
Męczennicy Lewicy
MARIUSZ BACZYŃSKI
TA K A S Y T U A C J A
Prysznic, czyli młody u spowiedzi 18
ALEKSANDRA BRZEZICKA
s. 2
51
SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA
SPIS TREŚCI
K U LT U R A M A S O W A
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Nowe życie z wody i Ducha Świętego 40
57
Po trupach do celu
MATEUSZ NOWAK
KAMIL DUC
MYŚLI NIEKONTROLOWANE 20
Bóg jest antysocjalistą
MACIEJ PUCZKOWSKI
WIARA
Wiara i rozum - niewygodne fakty 48
KRZYSZTOF RESZKA
K U LT U R A
Oto dzisiejszy savoirvivre 53
ANNA KASPRZYK
Piosenka turystyczna znika z pola słyszenia 55
ANNA KASPRZYK
KSIĄŻKA VS FILM KAZANIA PONADCZASOWE
Jak zachęcić mężczyznę do małżeństwa
60
CZEMU ŻYCIE 45
Przyjąć życie
KAROLINA KOWALCZE
REFLEKSJE
44
KS. MIROSŁAW MALIŃSKI
Motyl i Skafander
62
Postpolska postępowa
SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA
Gorzki smak słodkiej zemsty 65
MARCIN DRYJA
O. TOMASZ MANIURA OMI s. 3
WSTĘPNIAK
Mój Kościół Od tygodnia zabieram się za pisanie tego wstępniaka, a w głowie nieustannie wybrzmiewają tylko słowa z wiersza Jana Pawła II: „Pragnę opisać Kościół - mój Kościół, który rodzi się wraz ze mną, lecz ze mną nie umiera – ja tez nie umieram z nim, który mnie stale przerasta...” Tyle o moim Kościele chcę napisać, że sama nie wiem od czego zacząć. Anna Zawalska Kościół to wdzięczny temat do pisania. Paleta możliwości jakie możemy tutaj wykorzystać jest naprawdę pokaźna. Kościół można zachwalać. Można go opluwać. Może krytykować. Można wyszukiwać coraz to nowsze kościelne afery. Można Kościoła bronić. Co więcej, o Kościele na dobrą sprawę może wypowiadać się każdy. Zarówno teolog, który wiedzę w temacie ma, jak i kompletny laik. Zarówno osoba wierząca, jak i ktoś kto z Bogiem nie ma po drodze. Co więcej, głosów z tej drugiej strony barykady jakby więcej. Ekspertami z zakresu Kościoła okrzyknęli się przede wszystkim ci, którzy o Kościele nie mają zielonego pojęcia. Sytuację Kościoła zaś najgłośniej komentują ci, którzy się z nim nie utożsamiają i ogłosili już publiczną apostazję lata temu. Jednak ten absurd mało kto dostrzega. Z Kościołem jestem związana od momentu chrztu świętego i rodzicom jestem niesamowicie wdzięczna, że zdecydowali się wychowywać mnie w wierze katolickiej. Później sama
zaczęłam poznawać możliwości jakie daje życie we wspólnocie Kościoła. Oaza, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Duszpasterstwa. Nie raz i nie dwa uratowało mi to życie. Teraz chcę tworzyć czasopismo mocno przesiąknięte katolicyzmem i moją wiarą. Oczywiście życie w Kościele to nie tylko sielanka. Z jednej strony dużo tych wszystkich zakazów, nakazów. No i niełatwo kiedy zewsząd tyle nienawiści, bo Kościół taki, siaki i owaki. Bo ciemnogród i średniowiecze. I wtrąca się w nieswoje sprawy. I chciałby każdemu dyktować co ma robić. Cóż zrobić, taka dola... W tym numerze jednak za dużo o Kościele nie będzie. Bo i nie ma co się rozpisywać. Będzie więc o Funduszu Kościelnym, który budzi tyle kontrowersji w mediach. Będzie też o tym, czy tylko Kościół jest gwarantem zbawienia dla każdego człowieka. Natomiast Rozmowa numeru będzie dotyczyć Inkwizycji i tego, jak właściwie wyglądało rozliczanie się z heretykami. Natomiast w tym wstępniaku
chciałabym napisać coś o moim Kościele. Bo mój Kościół to ten nieustannie walczący, dlatego chcę w nim trwać pomimo wszystko. Walczący o życie ludzkie, o zbawienie świata, o prawdę. To Kościół, który łatwo się nie podda, ani nie ugnie. To Kościół, w który wierzę i w którego obronie zawsze stanę. To mój Kościół, który świadomie wybieram. Zdecydowanie za dużo Kościoła w tym wstępniaku. Taki kościelny wstępniak. Ale to efekt zamierzony. Kościół to temat trudny, z jednej strony tabu połączone z sacrum, z drugiej sfera obarczona wyzwiskami i profanum - dlatego tak ciężko o nim pisać. Jednak numer nie jest aż tak kościelny. Całe 67 stron nie tylko o Kościele, ale także o czymś więcej. Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska
Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Bartłomiej Ligas, Mateusz Nowak, Marcin Dryja, Anna Żmudzińska, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Daniej Wojda SJ, Anna Kasprzyk, Marta Fick, Anita Grabarczyk, Tomasz Markiewka, Wojciech Greń, Agnieszka Bar, Maciej Puczkowski, Anna Donabidowicz, Krzysztof Skopiec, Kamil Majcherek, Sara Nałęcz-Nieniewska Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Bajak Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com
s. 4
WYDARZENIA
Ronaldo w końcu zwycięski! Po czteroletnim niepodzielnym panowaniu Argentyńczyka Lionela Messiego, Złotą Piłkę Fifa i magazynu “France Football” otrzymał Portugalczyk Cristiano Ronaldo. I trzeba chyba otwarcie przyznać, że na tę nagrodę zasługiwał. Wielu ekspertów w dziedzinie piłki nożnej uważało, że Ronaldo jest jedynym piłkarzem, który w pełni zasługuje na otrzymanie za ubiegły rok tytułu najlepszego piłkarza globu. Jego dwaj najpoważniejsi konkurenci nie byli w stanie w 2013 roku wspiąć się na ten sam poziom, który prezentował Portugalczyk. Pierwszy z nich - wspomniany już Messi - nie ma za sobą najlepszego sezonu w karierze.
Dobre występy przeplatał słabszymi, dodatkowo często łapał kontuzje, w związku z czym nie mógł zaprezentować pełni swoich umiejętności. A mimo tego zajął drugie miejsce w plebiscycie. Trzecią pozycję zajął Francuz Franck Ribery, który z całej najlepszej trójki zdobył zdecydowanie najwięcej trofeów w minionym sezonie. Jednak trzeba otwarcie przyznać, że na te sukcesy zapracowała cała drużyna Bayernu Monachium, a samego Ribery’ego nie dzieliła od reszty zespołu aż taka przepaść w prezentowanych umiejętnościach, jak miało to miejsce w przypadku zarówno Messiego, jak i tegorocznego zwycięzcy. Sceptycy mogą zarzucać, że jedy-
nym sukcesem Ronaldo w 2013 roku było poprowadzenie reprezentacji Portugalii do awansu na tegoroczny mundial w Brazylii, jednak moim zdaniem liczy się coś więcej. Kwestia zdobycia pucharu nie zależy tylko i wyłącznie od jednego piłkarza, ale od całej drużyny, w związku z czym nie może być to główne kryterium oceny. O zwycięstwie Ronaldo zadecydował przede wszystkim bardzo wysoki poziom, na jakim gra przez cały czas, a także największa liczba zdobytych goli. I dlatego też uważam, że Złota Piłka trafiła tym razem w odpowiednie ręce, mimo, że od dziecka jestem fanem F.C. Barcelony. (mn)
Odzew na kryzys w Sudanie Rada Kościołów Sudanu Południowego, w odpowiedzi na kryzys polityczny i wszechobecną przemoc, jaka tam panuje, wydała oświadczenie pt. „Pozwólcie mojemu ludowi żyć w pokoju i harmonii.”. Jest to wezwanie liderów środowisk chrześcijańskich do zawieszenia broni i umożliwienia niesienia pomocy poszkodowanym. Naciska się również na zaprzestanie nienawiści na tle plemiennym. Straty w tym najmłodszym państwie świata rosną; po tygodniu wojny domowej szacuje się liczbę zabitych
na 1000, liczbę osób zmuszonych do opuszczenia miejsca zamieszkania na 100 tys. W styczniu doszło do rozmów pokojowych w stolicy Etiopii Addis Abebie, które z powodu prezydenckiej odmowy, co do uwolnienia więźniów politycznych zakończyły się fiaskiem. W Dżubie 9. stycznia setki ludzi przemaszerowało ulicami, żądając pokoju i zakończenia walk politycznych. Według International Crisis Group, w ciągu czterech tygodni walk
w Sudanie Południowym zginęło około 10 tys. ludzi. Do 200 tys. osób musiało chronić się w obozach dla uchodźców lub uciekać do sąsiedniego kraju, najczęściej Kenii i Ugandy. Biskupi Kościoła katolickiego w Sudanie apelują o zaprzestanie przemocy i do modlitwy. Lokalne Kościoły, podejmując apel biskupów, organizują modlitwy o pokój, do których dołączają wyznawcy innych zgromadzeń religijnych. (ab/KAI)
Projekt nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości, mający na celu wprowadzenie zakazu handlu alkoholem na stacjach paliw został złożony przez senatorów wszystkich klubów. Docelowo ma to pomagać w ograniczeniu dostępności alkoholu w naszym kraju. Według senatora Kazimierza Jaworskiego, poprzednio odrzucana nowelizacja, wobec ostatnich tragicznych wydarzeń z udziałem ni-
etrzeźwych kierowców, powinna teraz wejść w życie. Senator zwraca także uwagę na rolę profilaktyki w walce z nietrzeźwością oraz podkreśla, że dostępność i reklamowanie alkoholu na stacjach nie wpływa korzystnie na trzeźwość kierowców. Pod projektem podpisali się senatorowie reprezentujący wszystkie obecne w parlamencie partie. Przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Apos-
tolstwa Trzeźwości, bp Tadeusz Bronakowski przypomniał, że według ekspertów z całego świata, tylko fizyczne ograniczenie dostępności alkoholu przynosi pozytywne efekty w walce z alkoholizmem. Za cel powinno się obierać ograniczenie picia w sposób niebezpieczny i szkodliwy. (ab/KAI)
Zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych?
s. 5
WYDARZENIA
Darmowy podręcznik Premier Tusk zapowiedział, że od września w pierwszej klasie szkoły podstawowej będzie obowiązywał jeden, darmowy podręcznik. Ministerstwo Edukacji Narodowej jest zobowiązane do realizacji tego planu. Pociąga to za sobą konieczność zmiany ustawy o systemie oświaty. Obawy przed tym pomysłem mają przede wszystkim wydawnictwa. Wprowadzenie jednego podręcznika zmniejszy konkurencję na rynku. Prezes Polskiej Izby Książki zaznacza,
że w ten sposób sponsorowani będą bogaci rodzice. Ci, których nie stać na podręczniki, mogą skorzystać z programu Wyprawka szkolna. Włodzimierz Albin zwraca też uwagę na trudność stworzenia takiego elementarza dla pierwszoklasisty. Na wykonanie tego zadania pozostało kilka miesięcy. Oprócz tego nauczyciele stracą dodatki takie jak plany zajęć, scenariusze, lekcji czy testy, które wydawnictwa oferowały przy zakupie kompletu podręczników.
Zdaniem premiera ten projekt nie obciąży zbytnio budżetu. Uważa że państwo powinno przejąć obowiązek zapewnienia podręczników uczniom ze względu na rodziny, których nie stać na ich zakup. Książki mają być udostępniane dzieciom przez szkołę na czas roku szkolnego, a następnie przekazywane kolejnym rocznikom. (kd)
Na konferencji prasowej zorganizowanej 16 stycznia szefowa resortu Lena Kolarska-Bobińska omówiła, czym zajmie się Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w 2014 roku. Wspomniała między innymi o zacieśnianiu powiązań między nauką a gospodarką, poprawie jakości studiów dostosowanych do rynku pracy oraz przejrzystym systemie informacji o stanie uczelni. Z budżetu państwa na naukę przeznaczonych zostanie około 5 mld zł, natomiast na szkolnictwo wyższe 14 mld zł. Oprócz środków strukturalnych Unii Europejskiej, pieniądze
będzie można również pozyskać w programach Horyzont 2020 oraz Erasmus+. Minister zapowiedziała usprawnienie mechanizmów, które pozwolą uczelniom i instytutom badawczym jeszcze łatwiej i efektywniej wykorzystać szansę. Nowością mają być zamówienia przedsiębiorców na innowacyjne badania, kształcenie studentów pod kątem konkretnych umiejętności oraz specjalne prace doktorskie, co pozwoli wykorzystać potencjał naukowy do rozwiązywania konkretnych problemów prywatnych firm. Szanse Polaków na wygrywanie europejskich
konkursów zwiększy rozszerzenie programu Granty na granty oraz Ideas PLUS. Otworzone zostaną nowe kierunki zamawiane. Ministerstwo chce też wzmocnić rolę staży studenckich, wprowadzając obowiązkowe 3-miesięczne praktyki. Jeśli chodzi o wsparcie dla młodych, ministerstwo pracuje nad bezpłatnym udostępnianiem elektronicznych podręczników akademickich. Oprócz tego ma powstać system informacji, gdzie kandydat będzie mógł sprawdzić, czy dana uczelnia zapewni mu odpowiednią jakość kształcenia. (kd)
Zadania ministra nauki na najbliższy rok
s. 6 fot. nauka.gov.pl
WYDARZENIA
Co planuje MON? Minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak zapowiedział, że sprawą priorytetową na rok 2014 będzie wycofanie polskich wojsk z Afganistanu. Od maja tego roku zostanie tam już tylko 500 żołnierzy czyli dwa razy mniej niż obecnie. Wtedy też zakończy się proces przemieszczania sił z bazy Ghazni do Bagram. Piętnasta zmiana wróci do kraju jako ostatnia w czasie trwającej dwanaście lat misji Polaków. Od 1 stycznia weszły w życie pewne zmiany w ustawie pragmatycznej podpisanej przez Bronisława Komorowskiego w październiku. Opinie będą wydawana żołnierzom co roku, nie jak dotąd co trzy lata. Kilkanaście tysięcy z nich zostanie awansowanych na sierżantów,
młodszych chorążych lub starszych chorążych sztabowych ze względy na nieistniejące już stopnie wojskowe. Wśród poruszonych tematów znalazły się też Narodowe Siły Rezerwowe oraz pomoc weteranom. Sekretarz stanu Czesław Mroczek wspomniał o trwających pracach nad tworzeniem zwartych oddziałów NSR oraz efektywniejszym systemem szkoleń. Powstał także projekt ustawy, która upraszcza przedłużenie okresu obowiązywania kontraktu na wykonanie obowiązków względem NSR, umożliwia zmianę stanowiska bez kolejnej umowy, ułatwia uzyskanie rekompensaty przez pracodawcę, gdy żołnierz zostaje powołany oraz wprowadza dodatek motywacy-
jny, jaki otrzymuje obecnie służba zawodowa. W najbliższym czasie planowany jest projekt nowelizacji wprowadzającej zapisy ułatwiające udzielenie pomocy weteranom. W tym roku zacznie działać Centrum Żołnierza Weterana Misji Zagranicznej w Warszawie. Na konferencji minister mówił też o zamówieniach na sprzęt. MON zakupi Kołowego Transportera Opancerzonego Rosomak w wersji bazowej, niszczyciela min Kormoran II, dywizjonowy moduł ogniowy REGINA i samochody średniej ładowności wysokiej mobilności (Jelcz). Priorytetem będzie również umocnienie obrony cyberprzestrzeni. (kd)
fot. mjr Robert Siemaszko/DPI MON
Polska Pucharem Świata stoi W minionym tygodniu Polska gościła najlepszych skoczków narciarskich z całego świata. W czwartek odbył się konkurs indywidualny w Wiśle, na skoczni imienia Adama Małysza. Natomiast w weekend zawodników gościła zakopiańska Wielka Krokiew. W czwartkowych zmaganiach zwyciężył osiemnastolatek z Niemiec - Andreas Wellinger, wygrywając o 0,9 pkt z Kamilem Stochem. Na trzecim stopniu podium stanął Austriak Michael Hayboeck. W sobotę odbył się konkurs drużynowy. W nim sukces odniosła reprezentacja Słowenii, wyprzedzając Niemców oraz Austriaków. Reprezentacja gospodarzy, na czele z Kamilem
Stochem, zajęła czwarte miejsce w zawodach. Rywalizacja była bardzo wyrównana, co zapowiada ciekawy konkurs podczas zbliżających się Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Narciarski tydzień zakończył niedzielny konkurs indywidualny. Ze względu na bardzo ciężkie warunki atmosferyczne jury zdecydowało się na przeprowadzenie tylko jednej serii konkursowej. W tych loteryjnych zawodach zwyciężył Norweg Anders Bardal, przed Słoweńcem Peterem Prevcem i Niemcem Richardem Freitagiem. Najlepszym z Polaków okazał się Maciej Kot, który zajął 10 lokatę. Na Polskę były również w ten weekend zwrócone oczy miłośników
biegów narciarskich. Zawody Pucharu Świata odbywały się na Polanie Jakuszyckiej w Szklarskiej Porębie. W sobotę był to sprint techniką dowolną, a w niedzielę bieg techniką klasyczną na 10 km u kobiet i 15 km u mężczyzn. Doskonale zaprezentowała się przed własną publicznością Justyna Kowalczyk, która zwyciężyła w niedzielnych zmaganiach z przewagą ponad 40 sekund nad drugą zawodniczką w stawce, potwierdzając tym samym, że w Soczi będzie walczyć o najwyższe cele. (mn)
s. 7
WYDARZENIA
I OPINIE
Program polityczny Leszka Millera Leszek Miller zdefiniował trzy podstawowe punkty swojego programu politycznego: (1) podniesienie płacy minimalnej do wysokości 11 złotych brutto za godzinę pracy, (2) podniesienie podatków oraz (3) powrót do PRLowskiego podziału administracyjnego w postaci 49 województw. Ostatnio w Częstochowie zaproponował powrót do 49 województw. Przekonywał, że w miastach , które już nie są centrami administracyjnymi spada liczba ich mieszkańców (w Częstochowie najbardziej), obniżają się zarobki w stosunku do średniej krajowej. Aprobatę uzyskał nie tylko od środowiska lewicowego, ale również od „Solidar-
ności”. Pomysł argumentował tym, że powołaniu 49 województw powinna towarzyszyć decentralizacja władzy publicznej - przenoszenie instytucji centralnych poza Warszawę. Warto przypomnieć działania Ruchu Autonomii Śląska. SLD w tym wypadku nie jest ani trochę odkrywczy. Warto nadmienić, że RAŚ tej autonomii nie uzyskał. Zastanawiające jest to jak SLD, mając poparcie przeważnie w granicy 12%, chce tego dokonać. Miller koncepcję ma natomiast taką: „Wojewodzie zostawić tylko nadzór nad prawem stanowionym w samorządach, żeby było zgodne z prawem krajowym, oraz koordynowanie
służb w razie sytuacji kryzysowych. Prawdziwym gospodarzem województwa powinien być powoływany przez wyborców marszałek, a nie mianowany przez premiera urzędnik.” Bardzo miło się czyta koncepcje z których nie wynika nic. Skąd wziąć na to pieniądze? Gdy nie wiadomo – wystarczy spojrzeć na punkt drugi programu. Wnioskując, Miller woli, aby państwo opłacało większą ilość urzędników, za koszt podniesienia podatków. Patrząc na aktualny stan budżetu Polski innej drogi do urzeczywistnienia tej koncepcji nie ma, jak dać bogatym – zabrać uboższym. (aż)
Media robią nagonkę na księży pedofilów, jakby każdy z nich był pedofilme, a żaden nie był skazany prawomocnym wyrokiem sądu. Pedofilię w Kościele się ponoć ukrywa. Z tym, że warto podkreślić, że każde zgłoszenie do biskupa aktu pedofilii jest generalnie badane. Jak wynika z mądrej sentencji: gdy nie ma jeszcze wyroku, uważa się go za niewinnego. Dlatego też biskup nie zgłasza tego od razu do prokuratury. Czy musi? Nie musi w przypadku, gdy tyczy się to dobra ofiary (czyli wtedy, kiedy nie chce, aby zostało to rozpowszechnione). Mimo wszystko komu jak komu, ale księdzu pedofilii nie darują. Zbyt wielka afera medialna. Fakt, że ktoś jest duchownym wcale nie oznacza, że jest zwolniony z odpowiedzialności przed sądem powszechnym. To, że biskup pociągnie do odpowiedzialności takiego mężczyznę na podstawie prawa kanonicznego, wcale nie znaczy, że to zastępuje odpowiedzialność karną. Każdy, kto dopuszcza się czynu seksualnego na nieletnim odpowiada
na równych zasadach przed sądem karnym. Świeccy, którzy z lubością zajmują się wytępianiem pedofilii wśród księży pewnie nawet nie zdają sobie z tego sprawy, że w prawie kanonicznym pedofilia jest bardziej zaostrzona niż w prawie świeckim (czyt. karnym). Akt pedofilii w Kościele katolickim jest do momentu, gdy ofiara aktu przestępstwa nie ukończy 18. roku życia, a nie tak jak w przypadku prawa świeckiego: Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15. W przeszłości, to jest przed rokiem 1889, instytucja przedawnienia postępowania karnego była nieznana prawu kanonicznemu. A dla przestępstw najcięższych dopiero motu proprio z roku 2001 wprowadziło przedawnienie po dziesięciu latach. Na podstawie tych norm w przypadkach nadużyć seksualnych dziesięć lat zaczyna się od dnia, w którym nieletni ukończy osiemnasty rok życia. 7 listopada 2002 roku Jan Paweł II zezwolił tej kongregacji na uchylenie przedawnienia w poszczególnych przypadkach na uzasadnioną prośbę
poszczególnych biskupów. Zazwyczaj pozwala się wówczas na uchylenie przedawnienia. Przytoczę jeszcze najbardziej kompetentne dane w sprawie pedofilii. Otóż dane Ministra Sprawiedliwości z roku ubiegłego mówią wbrew wyolbrzymiającego krzyku mediów anty-katolickich. Z odpowiedzi ministra wynika, że w listopadzie 2013 roku przebywało w zakładach karnych 1454 skazanych za czyny pedofilskie, w tym jeden ksiądz. Zatem trzeba wrzucić wszystkich księży, a tych prawie 1,5 tysiąca zostawić w spokoju, bo tylko wśród zawodu duchownych jest siedlisko pedofilii. Około 900 skazanych pedofili nie ma zawodu. 70 to murarze, 30 rolnicy, 30 – ślusarze, 25 - mechanicy samochodowi. I jeden ksiądz. Z tego wynika, że w Kościele pedofilia to kompletny margines. (aż)
Pedofilia w Kościele
s. 8
WYDARZENIA I OPINIE
Najważniejsze to
mieć usprawiedliwienie
Aleksandra Brzezicka
Owsiakowi nie dajesz, bo zebrane pieniądze nie idą na cele charytatywne, ale na Woodstock. Żebraka na parkingu nie wesprzesz, bo na pewno chce te pieniądze na piwo. Rumunce z dzieckiem też nie dasz, bo nie będziesz uczył Romów, że bez większego wysiłku da się Polsce przeżyć. A wolontariuszy-domokrążców to już musowo odprawisz z kwitkiem; a bo to niby na niepełnosprawne dziecko, a tak naprawdę, to nigdy do końca nie wiadomo (a bo to mało się słyszy w telewizji?!) - zawsze przecież mogą wspierać jakąś homo-organizację czy coś...
Za twoje dwa złote (i tak nie wrzucisz więcej) Owsiak nie kupi nawet litra błota do taplania się na Woodstocku. A nóż zainwestuje je w realną pomoc? Chcę w to wierzyć i nie zniechęcisz mnie do tego. Wygląda na alkoholika? Stoi tu codziennie od wielu lat i pewnie zbija kokosy na wrażliwości innych? To zabierz go do piekarni, i zamiast dawać pieniądze i martwić się, w co je zainwestuje, kup mu rogala albo bułkę. Najwięcej czujności wykaż jednak w kontakcie z domokrążcą. Oplakietkowany z góry na dół: identyfikator, dokumenty poświadczające legalną
Fot.: Jaslonet.pl / W. Żebracki
działalność fundacji, którą reprezentuje i rozczulające zdjęcie rzekomego podopiecznego… i macha ci tym wszystkim przed nosem. Takie przygotowanie upewnia go w przekonaniu, że dasz się nabrać. Cwany z niego lis, ale nie z tobą te numery! Papiery przecież może podrobić każdy głupi, a żeby zdobyć w miarę wiarygodne zdjęcie rzekomo cierpiącego dziecka, wystarczy dać mu spróbować plasterek cytryny - i pstryk! – szybko cyknąć fotę. Stoję i klaszczę. Brawo! Jesteś taki przenikliwy. Zwietrzysz każdy podstęp, a do tego gromko nawołujesz
innych, żeby też nie dawali, bo… Owsiak zrobi Woodstock, bezdomny kupi flaszkę, a Romowie poczują się zbyt pewnie w naszym kraju. A za te dwa złote, które – dzięki twojej przenikliwości – zostały ci w kieszeni, idź, kup sobie batona.
s. 9
WYDARZENIA
I OPINIE
OFE się opłaca! Tylko komu?
Pomimo tego, że prezydent Komorowski podpisał ustawę o OFE, która marginalizuje działalność funduszy emerytalnych, w mediach ruszyła kampania, która zachęca do pozostania z OFE. To oznacza, że składki emerytalne pozostają łakomym kąskiem dla Powszechnych Towarzystw Emerytalnych. O co naprawdę chodzi z nowelizacją ustawy oraz kampanią „Zostaję z OFE”? Krzysztof Skopiec
ZMIANY W SYSTEMIE EMERYTALNYM SĄ JUŻ PEWNE
Prezydent Bronisław Komorowski 27 grudnia 2013 roku podpisał nowelizację ustawy o organizacji i funkcjonowaniu funduszy emerytalnych, czyli aktu prawnego, który reguluje kwestie związane z Otwartymi Funduszami Emerytalnymi. Prezydencki podpis niesie za sobą kilka poważnych konsekwencji dla Polaków. Przede wszystkim po wejściu ustawy w życie udział w OFE będzie dobrowolny. Czyli został spełniony postulat, o którym od lat mówił dr hab. Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. Ta zmiana oznacza, że jeśli do 31 lipca 2014 roku nie zdecydujemy się na korzystanie z usług OFE, całość naszych przyszłych składek będzie trafiać do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
NACJONALIZACJA
Drugą bardzo poważną konsekwencją wprowadzonego prawa jest przekazanie obligacji skarbowych (kupionych za składki ludzi) będących obecnie w posiadaniu OFE do ZUS. Po tej operacji składki zostaną umorzone. Każdy fundusz przekaże 3 lutego 2014 roku 51,5% swoich aktywów netto. Trzeba sobie powiedzieć wprost – jest to nacjonalizacja znacznej części
s. 10
“Trzeba sobie pow-
iedzieć wprost – jest to nacjonalizacja znacznej części oszczędności szesnastu milionów Polaków lub mówiąc mniej oględnie jest to grabież w majestacie prawa. oszczędności szesnastu milionów Polaków lub mówiąc mniej oględnie jest to grabież w majestacie prawa. Realne zobowiązania wobec Polaków w OFE zostaną zamienione na wirtualne zapisy w ZUS. Inna sprawa, że nie wiadomo, jak długo Rzeczpospolita Polska będzie w stanie spłacać wyemitowane obligacje. Dotychczas wywiązywała się ze swoich zobowiązań, ale nie jest tajemnicą, że finanse publiczne naszej ojczyzny są w coraz gorszym stanie.
PRAWO CZY DEKRET?
The Wall Street Journal i Heritage Foundation publikują co roku Wskaźnik Wolności Gospodarczej. W raporcie z 2013 roku (opartym na danych z drugiej połowy 2011 i pierwszej połowy 2012 roku) dotyczącym Polski możemy przeczy-
tać, że w naszym kraju możliwe są „niespodziewane zmiany w prawie i regulacjach”. Ciekawe, co napiszą wspomniane wyżej organizacje o stabilności polskiego prawa, kiedy będą analizować rok 2013 i zmiany w systemie emerytalnym… Skoro organy państwa potrzebują czterech dni, żeby przegłosować umorzenie obligacji o wartości wielu miliardów złotych, tzn. że polskie władze mogą zrobić wszystko, ale nie ma to już nic wspólnego z pojęciem prawa. Obawiam się, że nie ma znaczenia, do kogo należą pieniądze w Polsce i jakie obowiązują ustawy, skoro rządzący mogą w kilka dni unieważnić prawo uchwalone przed kilkunastoma laty.
CORAZ MNIEJSZA ROLA OFE
Nowelizacja ustawy wprowadza również zmiany dotyczące funkcjonowania OFE. Odtąd fundusze nie będą mogły inwestować w instrumenty dłużne gwarantowane przez Skarb Państwa. Ponadto w ciągu ostatnich dziesięciu lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego środki zgromadzone w OFE będą stopniowo przekazywane na subkonto funduszu emerytalnego ZUS. Tylko że te zmiany dotyczą coraz mniejszej części składki emerytalnej… Od 1999 roku do OFE trafiało 7,3 procent wynagrodzenia brutto, potem w 2011
WYDARZENIA I OPINIE
“Po nowelizacji drugi
filar będzie stanowił jedynie niecałe 15% pobieranej składki emerytalnej. Zatem przedstawiany w spotach fronton stojący na dwóch bliźniaczych kolumnach to mylący obraz. roku rządzący zmniejszyli tę liczbę. Po ostatniej nowelizacji ma on wynosić 2,92 (oczywiście tylko dla tych, którzy chcą pozostać w OFE).
FILAR I FILAREK
Mimo, że gra toczy się o coraz mniejszą stawkę, ruszyła kampania „Zostaję z OFE”. W jednym ze spotów kampanii dwoje sympatycznych dzieci namawia Polaków do pozostania z OFE. Kampania chce przekonać naszych rodaków, że emerytura oparta na dwóch filarach jest stabilniejsza. Problem w tym, że drugi filar staje się przez działania rządzących coraz węższy, a ma przecież w przyszłości utrzymać ciężki strop. Po nowelizacji drugi filar będzie stanowił jedynie niecałe 15% pobieranej składki emerytalnej. Zatem przedstawiany w spotach fronton stojący na dwóch bliźniaczych kolumnach to mylący obraz. W rzeczywistości pierwszy filar jest ponad pięć i pół razy masywniejszy od drugiego.
„ZOSTAJĘ Z OFE” EDUKUJE SPOŁECZEŃSTWO
Poza warstwą propagandową spoty pełnią również funkcję edukacyjną. Przypominanie ludziom, że blisko 20% ich pensji brutto jest im pod przymusem pobierane przez państwo jest potrzebne, a wielu z nas nie ma o tym zwyczajnie pojęcia. Jest prawdą to, co mówi w jednym z filmików „Zostaję z OFE” Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan. Podkreśla on, że pieniądze z OFE są częściowo inwestowane na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościo-
wych i przez to spółki tam notowane mogą się szybciej rozwijać. Z dwojga złego lepiej jest, gdy pieniądze wydawane są przez prywatne firmy niż przez instytucje państwowe. Profesor Wojciech Otto zwraca uwagę na marginalizację drugiego filaru i prognozuje jego całkowitą likwidację w najbliższych latach. Zniknięcie drugiego filaru uważa za nieuniknione również pani Ewa Lewicka, wiceminister pracy w rządzie Jerzego Buzka. Dla porządku należy podać informację, że patronem kampanii „Zostaję z OFE” jest Konfederacja Lewiatan.
STUDENCIE, NIE STRESUJ SIĘ!
Pierwszego kwietnia zacznie się czas wyboru mówi mały Kuba w spocie kampanii. Czas na podjęcie decyzji, czy zostać z OFE będzie do końca lipca. Ci, którzy zechcą oprzeć swoją emeryturę na dwóch filarach będą musieli złożyć w ZUS deklarację – osobiście pisemnie, listownie lub drogą elektroniczną. W przeci-
wnym wypadku nie trzeba robić nic, domyślnie przyjęto, że jeśli Polak nie złoży deklaracji, to chce przekazywać pieniądze wyłącznie do ZUS. Jeśli jesteś studentem, nie musisz się spieszyć. Decyzję o tym, czy powierzyć swoje pieniądze wyłącznie ZUS czy również OFE, możesz podjąć przy podpisaniu swojej pierwszej umowy o pracę.
WSPÓLNY INTERES
Wydaje się, że w wypadku OFE obywatele i Powszechne Towarzystwa Emerytalne mają wspólny interes. Obie te grupy stracą na nowelizacji ustawy podpisanej pod koniec 2013 roku przez prezydenta Komorowskiego. Obywatele w zamian za realną należność otrzymają obietnicę emerytury, a PTE będą odtąd zarządzać zdecydowanie mniejszymi pieniędzmi, w związku z czym pobiorą od nich mniejsze kwoty za zarządzanie.
s. 11
WYDARZENIA I OPINIE
Rodzina? A co to jest?
– całkowicie stronnicze dywagacje
Sara NałęczNieniewska
Problem z poznaniem swojej tożsamości, zdecydowaniem o tym, co chce się robić w życiu, kim się jest, a kim chce się być dotyczy wielu z nas. Swojego czasu też miałam zagwozdkę co zrobić, żeby zaistnieć dla siebie samej, jaką drogę powinnam obrać żeby poczuć się spełnioną. Pomimo tego, zawsze wydawało mi się, że jedno jest pewne: kimkolwiek kiedyś będę, to na pewno zostanę matką. Wychowam swoje dzieci na dobrych ludzi, bez względu na światopogląd jaki sobie wyrobią, czy będą podążać tą samą drogą co ich rodzicielka, czy obiorą inne cele.
Mnie matka wychowywała sama krzewiąc we mnie poczucie pewności siebie, dumę z tego, że jestem kobietą i świadomość, że mogę osiągnąć wiele bez względu na moją płeć. Pamiętam jak sama kładła kafelki w kuchni, pracowała po kilkanaście godzin dziennie. Ofiarowała mojemu tacie wolność i nigdy nie prosiła go o alimenty. On pomagał kiedy mógł. Mimo, że wychowywałam się w rodz-
s. 12
inie „niepełnej” zawsze miałam wielki szacunek do małżeństwa. Uważam, że to poważna decyzja, a ludzie, którzy ją podejmują są niesamowicie odważni. Poświęcić komuś całe swoje życie, to jest coś! Stworzyć dom, rodzinę, mały świat. Nie pomyślałam jednak nigdy, że ktoś postanowi zaburzyć pojęcie rodziny jako wartości, czy jako podstawowego składnika społeczeństwa.
A jednak stało się! Rodzina przestała być wartością, czy dla młodych, czy dla starych. Wartością przestało być też tworzenie nowego życia. Przekazywanie nie tylko swoich genów, ale też tradycji rodzinnych, czy po prostu polskości. Czasy przyszły łajdacze. Pogoń za kasą i za klasą. Konsumpcja i prestiż. Hedonizm. I puff – czar pryska. Nie ma już miejsca na miłość, przynajmniej tą duchową.
WYDARZENIA I OPINIE
“Łatwo w multi-kul-
turowym świecie zapomnieć o korzeniach i wartościach. Znaczenia pewnych wyrażeń zostały zachwiane i całkowicie pomylone. Tolerancja stała się przyzwoleniem na wszystko.
A rodzina to ciągła praca. Przygotować kogoś do wejścia w świat, to nie lada zadanie. Wytrwać w postanowieniach złożonych jednej osobie jest jeszcze trudniej. Jednak przez lata udawało się to wielu. Ale o tych co przeżyli ze sobą 70 lat wspólnego małżeństwa nikt nie mówi. Nikt nie mówi również o potrzebie krzewienia wartości, zasad moralnych czy miłości do ludzi i do ojczyzny. Jesteśmy w końcu obywatelami świata. Dziećmi Europy. Po co przywiązywać się do miejsc, czy tym bardziej do ludzi? Mówi się za to o tym, jak to wiele jest biednych dzieci w domach dziecka, porzuconych i samotnych, które mogłyby mieć nie jednego, a aż dwóch tatusiów. O tym, jak biedne są matki dzieci niepełnosprawnych, nie radzące sobie z ich wychowaniem, zostawione bez pomocy. Jak biedni są Ci, którzy urodzili się z siusiakiem, a bardzo chcieliby mieć to „inne”. Biedne też są tłamszone w małżeństwach kobiety, seksualnie zaniedbane, bo mężczyźni nie dbają o to żeby miały 10 orgazmów dziennie. I nie zapominajmy o starych ludziach, którzy chcieliby samotną i bolesną starość zakończyć. Europa daje nam proste rozwiązania dla tych kwestii. Nie chcesz mieć dziecka? To je zabij.
Przepraszam, przeprowadź zabieg. Twoja matka cierpi w szpitalu? Też ją zabij. A nie, to przecież zastrzyk ulgi. Przepełnione sierocińce? Oddajmy te dzieci na wychowanie parom homoseksualnym. Lubisz seks? Z mężczyzną? Z kobietą? Z kozą? Żyj zgodnie z naturą. Rodzina, małżeństwo to tylko narzucony kulturowo schemat, a chyba nie chcesz żyć w schemacie? Folguj swoim zachciankom, prowadź życie pełne uciech i zapomnij, że można chcieć czegoś więcej. Że można rozwinąć się na wielu płaszczyznach, że seks i pieniądze to nie wszystko. Że normy i zakazy budują charakter człowieka i dają mu siłę. Że życie wartościowe wcale nie musi być przyjemne. Unia Europejska proponuje nawet żeby nasze dzieci uczyć od przedszkola, że mogą zrobić ze swoim życiem co chcą. Mogą określić swoją płeć i tożsamość sami. Seks przecież nie musi polegać tylko na prokreacji i każdy szanujący się przedszkolak powinien o tym wiedzieć! Łatwo w multi-kulturowym świecie zapomnieć o korzeniach i wartościach. Znaczenia pewnych wyrażeń zostały zachwiane i całkowicie pomylone. Tolerancja stała się przyzwoleniem na wszystko. Miłość
myli się z seksem. Polska to tylko miejsce na mapie, a nie naród z tradycją i godłem. Wiara to oznaka słabości. Brak autorytetów i określonych granic sprzyja rozpadowi Polski. Nasz rząd daje przyzwolenie europejskim manipulantom na decydowanie o tym co dla Polaka dobre, ba, nawet prosi o wejście z buciorami i „rewolucje”. Ja niestety to wszystko widzę w czarnych barwach, a nie tęczowych jakby co poniektórzy chcieli. I nie w biało-czerwonych jakbym chciała ja. Za parę lat kiedy dzieci w szkołach będą masturbować się na lekcjach, prezydentem zostanie pan w sukience – już takiego w Sejmie mamy – wasze córki zostaną gwiazdami porno, ludzie będą modlić się do tęczy zamiast do krzyża, a na wojnę będą szły kobiety, wtedy zaczniecie pluć sobie w brodę. Będziecie pluć i się krztusić. Płakać, że nie sprzeciwiliście się oprawcy, że nie uwierzyliście kiedy inni krzyczeli, że Bóg, honor, ojczyzna, że rodzina to kobieta i mężczyzna, że historia i tradycja. Bo zgubić się jest łatwo, ale dużo trudniej się odnaleźć. I niestety banalne powiedzenie: żeby odbić się to trzeba sięgnąć dna, sprawdza się dość często.
s. 13
WYDARZENIA
I
OPINIE
Rzetelna weryfikacja czy kolejna nagonka?
Piotr Zemełka
W ostatnim czasie bohaterem medialnych przepychanek był prof. Chris Cieszewski, jeden z członków zespołu Macierewicza, zajmującego się sprawą katastrofy smoleńskiej. Wszystko zaczęło się od programu, „Po prostu”, wyemitowanego przez TVP, którego prowadzącym jest Tomasz Sekielski. W oparciu o akta paszportowe Cieszewskiego, dziennik rejestracyjny oraz wypisy ewidencyjne z kartotek stwierdzono, że Cieszewski od 1982 roku był współpracownikiem Służb Bezpieczeństwa.
W mediach zawrzało. W Internecie i prasie pojawił się szereg artykułów, w których autorzy niechętni Macierewiczowi, ochoczo dzielili się swoimi wywodami, opowiadając, że zespół Macierewicza to jedna wielka kpina, a jego opinie nie są warte uwagi. Jak się niedawno okazało, cała sprawa została niepotrzebnie rozdmuchana, a wszystko za sprawą błędnego zapisu danych zawartych w dokumentach dot. Cieszewskiego. Jak zostało to wyjaśnione w artykule, w jednym z prawicowych tygodników, pan Sekielski z panem Dudkiem źle zinterpretowali dokumenty Służb Bezpieczeństwa. Chodzi o daty rozpoczęcia rozpracowywania Cieszewskiego oraz jego rejestracji jako tajnego współpracownika. SB prowadząc jego sprawę najprawdopodobniej popełniło błąd, podając jako datę rejestracji współpracy 10 luty 1982 rok. Obok tych danych, widnieje data rozpoczęcia jego rozpracowania, tj. 16 czerwiec 1982. Wychodziłoby na to, że SB podjęło decyzję o zwerbowaniu Cieszewskiego, a dopiero potem rozpoczęło jego rozpracowywanie. Taka sytuacja nie mogła mieć miejsca, bo byłoby to sprzeczne z zasadami działania służb, nie tylko PRL-u, ale także innych. Nie wchodząc w szczegóły pracy służb specjalnych, można to wyjaśnić posługując się prostą logiką. Mianowicie,
s. 14
“Pan Sekielski z Pa-
nem Dudkiem źle zinterpretowali dokumenty Służb Bezpieczeństwa. Chodzi o daty rozpoczęcia rozpracowywania Cieszewskiego oraz jego rejestracji jako tajnego współpracownika. żeby kogoś zwerbować potrzebujemy najpierw zdobyć o nim jakieś informacje, by wiedzieć czy jest to dla nas korzystne. Mamy więc: najpierw rozpracowanie, a dopiero potem werbunek. Nie może być odwrotnie! Wychodzi więc na to, że błąd polega na wpisaniu daty 1982 zamiast 1983. Dlatego obstawanie przy stwierdzeniu, że profesor współpracował od 1982 jest błędne. Ponadto dzięki nowym informacjom, łatwo obalić jeden z argumentów mających przemawiać, za rzekomą współpracą Cieszewskiego z SB od 1982 roku, czyli jego wyjazd do USA w 1983 roku. To m.in. profesor Antoni Dudek, gość programu Sekielskiego mówił, że Cieszewski najprawdopodobniej mógł wyjechać z kraju w ramach nagrody za dobrą współpracę. Jak się jednak okazuje
owa współpraca została zarejestrowana 10 lutego 1983 roku, czyli dzień przed wyjazdem do USA. Jest bardzo małe prawdopodobieństwo, wręcz bliskie zeru, że Cieszewski zgodził się na współpracę, po czym poprosił o wizę, a SB chętnie udzieliło mu zgody na wyjazd następnego dnia. Jak więc mogło to wyglądać? Zakładam, że Cieszewski już wcześniej miał załatwioną wizę. W momencie kiedy Służby Bezpieczeństwa podjęły decyzję o jego werbunku, on mając już potrzebne dokumenty, zgodził się na współpracę, po czym uciekł do USA. Tu jednak pojawia się pytanie jak wyglądała sytuacja kiedy Cieszewski zgodził się na ową współpracę. Według mnie pani Justyna Błażejowska, autorka artykułu sprzeciwiającego się tezom Sekielskiego i Dudka, idzie za daleko mówiąc, że: „profesor w ogóle nie mógł być agentem”. Nie ma bowiem dokładnych informacji jak wyglądała rozmowa z oficerami służb w czasie jego werbunku. Nie wiadomo, czy Cieszewski, przygotowujący się do wyjazdu nie podjął decyzji o podzieleniu się jakąś informacją, która zadowoliłaby SB, gwarantując Cieszewskiemu święty spokój i możliwość szybkiego wyjazdu. Można oczywiście powiedzieć, że mógł on podać informację fałszywą. To prawda, tyle tylko, że podczas jego pobytu w USA, co rok musiał przedłużać sobie wizę, w ambasadzie Polski. W
WYDARZENIA
I
OPINIE
Fot. Andrzej Wiktor / "wSieci"
“Dlaczego nie post-
awić sobie pytania: czy Sekielski wystąpił w imieniu rzetelnej weryfikacji osób współpracujących z SB, czy może była to kolejna nagonka na zespół Macierewicza zajmujący się wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej? związku z tym, gdyby się okazało, że informacje zweryfikowane przez SB okazały się nieprawdziwe, jego wiza nie zostałaby przedłużona. A tak się nie stało. Trzeba więc podejść do sprawy krytycznie, nie dając się ponieść emocjom. Istotne jest jednak to, że profesor został zarejestrowany 10 lutego 1982, więc mit o tym, że współpracował od 1982 przez rok został obalony. Inną kwestią jaką można tu
poruszyć jest osoba prowadzącego program „Po prostu”. Dlaczego nie postawić sobie pytania: czy Sekielski wystąpił w imieniu rzetelnej weryfikacji osób współpracujących z SB, czy może była to kolejna nagonka na zespół Macierewicza zajmujący się wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej? Warto zauważyć, że nieco wcześniej, przed emisją programu, mieliśmy do czynienia z publikacją analizy Służb Wywiadu Wojskowego, mającej rzekomo obalić ekspertyzę Cieszewskiego, która mówiła, że tzw. smoleńska brzoza została złamana przed 5 kwietnia 2010 roku. Jak się później okazało analiza SWW była nierzetelna, a osoby odpowiedzialne za jej tworzenie wykazały się niekompetencją. Można więc tutaj wysnuć wniosek, że ludzie będący nieprzychylni zespołowi Macierewicza, nie potrafili sprostać jego argumentom i nie udało im się skonstruować merytorycznej odpowiedzi. Postanowili więc uderzyć w przeszłość jednego z członków zespołu, mając nadzieje, że tym samym podważą wiarygodność jego działalności.
Chris J. Cieszewski, właśc. Krzysztof Cieszewski (ur. 1957) – amerykański naukowiec polskiego pochodzenia, absolwent SGGW w Warszawie i AR w Krakowie, doktor pracujący na stanowisku profesora (wykładowcy) w Warnell School of Forestry and Natural Resources University of Georgia w Stanach Zjednoczonych. Zajmuje się modelowaniem matematycznym stosowanym w inżynierii leśnej i uczestniczy w projektach badawczych finansowanych przez Departament Rolnictwa USA. W 2012 roku został członkiem "Komitetu organizacyjnego konferencji poświęconej badaniom katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku metodami nauk ścisłych" i przygotował anglojęzyczną stronę internetową poświęconą konferencji. W październiku 2013 na posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku udzielił opinii naukowej dotyczącej tzw. brzozy smoleńskiej. Formalnie nie jest ekspertem Zespołu, mimo że tak bywa określany w mediach. (źródło: wikipedia.pl)
s. 15
WYDARZENIA I OPINIE
Ruszamy na
podbój Soczi!
Mateusz Nowak
Dzień 7 lutego 2014 roku zbliża się nieubłaganie. Wtedy właśnie zapłonie olimpijski znicz i w rosyjskim Soczi do walki o medale najważniejszej zimowej imprezy staną sportowcy z prawie całego świata. Zrobią wszystko, by zdobyć medal, by na stałe zapisać się w historii światowego sportu. My mamy nadzieję, że nasi rodzimi sportowcy dostarczą nam wielu emocji, radości i wzruszeń.
Już od 2012 roku powtarzane są opinie, że reprezentacja Polski wystąpi w Soczi w najsilniejszym składzie w historii, z naprawdę wieloma szansami na zdobycze medalowe. Jednak każdy kij ma dwa końce, a nasz naród ma tendencję do tzw. "pompowania balonika", czyli rozbudzania ogromnych nadziei jeszcze przed rozpoczęciem zawodów, nie mając często przesłanek do tego, że oczekiwany sukces naprawdę nadejdzie. Ostudźmy więc na chwilę nasz ogromny zapał i spójrzmy, jaki na dzień dzisiejszy jest stan rzeczy w polskich sportach zimowych. Zacznę od tych, w których pokładamy najwięcej nadziei skoczków narciarskich. Największą gwiazdą naszej kadry jest Kamil Stoch, Mistrz Świata z włoskiego Val di Fiemme, w tym roku lider Pucharu Świata, oczywisty następca Adama Małysza. Kamilowi trzeba oddać jedno - nie schodzi już poniżej pewnego poziomu skakania, regularnie zajmuje miejsca w czołowej dziesiątce zawodów Pucharu Świata, nie poprzestając tylko na tym. On jest naszą największą nadzieją. Jednak przestrzegam przed wieszaniem na szyi Stocha medali przed rozpoczęciem Igrzysk. W końcu lista faworytów jest długa, a w Soczi odbędą się tylko 2 konkursy. Nie można zapomnieć też o pozostałych naszych skoczkach, którzy prezentują się w tym sezonie
s. 16
“Największą gwiazdą
naszej kadry jest Kamil Stoch, Mistrz Świata z włoskiego Val di Fiemme, w tym roku lider Pucharu Świata, oczywisty następca Adama Małysza. nadzwyczaj dobrze. Oczywistym więc jest, że wiara w medal w konkursie drużynowym jest jak najbardziej uzasadniona. A prawda jest taka, że każdego z naszych stać też na zdobywanie osiągnięć indywidualnych, co w tym sezonie potwierdzali już najmłodsi - Krzysztof Biegun czy Jan Ziobro. Do Soczi pojedzie tylko pięciu naszych Orłów, a kandydatów jest co najmniej siedmiu i to chyba jedyne zmartwienie trenera polskiej kadry - Łukasza Kruczka. Życzyłbym takich zmartwień wszystkim selekcjonerom w naszym kraju. Przejdę teraz do biegów narciarskich. W reprezentacji męskiej nie możemy liczyć na zbyt wiele, Polacy zdecydowanie odstają od reszty stawki. Jedyne dobre rezultaty osiąga w tym sezonie Maciej Staręga w sprincie, jednak i tak dalekie są one od miejsc premiowanych medalami. Zdecydowanie na kogo innego skierowane są tu oczy wszystkich kibiców
w naszym kraju. Mowa oczywiście o Justynie Kowalczyk, multimedalitsce Mistrzostw Świata, Igrzysk Olimpijskich, czterokrotnej zdobywczyni Kryształowej Kuli za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, niekwestionowanie największej gwieździe polskiego sportu, zarówno letniego, jak i zimowego. Trzeba jednak w tym roku spojrzeć prawdzie w oczy. Rozegrane zostaną cztery biegi indywidualne. Dwa z nich w całości odbędą się stylem dowolnym, który nie jest specjalnością naszej mistrzyni. Do tego dochodzą jej słynne już bóle piszczeli w tym sezonie. Wobec tego ciężko się spodziewać, że Kowalczyk będzie w stanie walczyć na równi z Marit Bjoergen, Therese Joaug czy Charlotte Kallą. Również niepewny jest bieg łączony - 7,5 km stylem klasycznym + 7,5 km stylem dowolnym. Wszystko przez tę nieszczęsną "łyżwę" (jak popularnie nazywa się styl dowolny). Pozostaje więc bieg na 10 kilometrów stylem klasycznym, koronna dyscyplina naszej zawodniczki, w której wszyscy spodziewamy się medalu. I patrząc po wynikach z Pucharu Świata w tym sezonie, moglibyśmy wnioskować, że Justyna powinna w cuglach zdobyć na tym dystansie "złoto", jednak to zawsze jest sport, a w nim do końca nie można być pewnym niczego. Teraz przychodzi kolej na biathlon. Tu wśród mężczyzn również próżno szukać jakichkolwiek szans
WYDARZENIA I OPINIE
“Jak więc widać
naprawdę mamy być z czego dumni. Mamy w kim pokładać nadzieję. Wystawiamy do walki o medale najlepszą reprezentację w historii, więc podstawy do optymizmu jak najbardziej są. na podium. Inaczej ma się sprawa u kobiet. Aktualnie w kadrze występują dwie medalistki zeszłorocznych Mistrzostw Świata - Krystyna Pałka i Monika Hojnisz. Dochodzą do tego szybko biegające, a nieobliczalne na strzelnicy - Weronika Nowakowska-Ziemniak i Magdalena Gwizdoń. W ten sposób mamy obraz naszej reprezentacji, która w dobrej formie jest w stanie zdobyć nawet kilka medali w Soczi. Tutaj jednak pozostaje ten element loteryjny, czyli strzelanie, które w tym sezonie nie wychodzi naszym zawodniczkom najlepiej. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że na Igrzyska Polki przygotują świetną formę i będziemy mogli podziwiać jak walczą o najwyższe lokaty. Swoich faworytów mamy także w łyżwiarstwie szybkim. Tu akurat możemy liczyć zarówno na żeńską, jak i na męską kadrę. O sukcesy indywidualne mogą się pokusić Zbigniew Bródka i Konrad Niedźwiecki, którzy to regularnie pobijają swoje rekordy życiowe i rywalizują już od zeszłego sezonu z najlepszymi łyżwiarzami na świecie. Dość powiedzieć, że pierwszy z nich został w zeszłym sezonie zdobywcą Pucharu Świata na dystansie 1500 metrów. U kobiet trochę trudniej wierzyć w sukcesy indywidualne, jednak największe nadzieje pokładane są w sztafecie, która zdobywała już medale zarówno na Mistrzostwach Świata, jak i na poprzednich Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Tak więc i w łyżwiarstwie nasze nadzieje nie są bezpodstawne. W innych dyscyplinach nie mamy wyraźnych faworytów. Co nie oznacza, że nie jesteśmy w nich bez szans.
Zawsze warto będzie też spojrzeć na występy innych reprezentantów, bo być może okaże się, że ich talent eksploduje właśnie na zimowej imprezie w Soczi. Czego zresztą życzę każdemu polskiemu sportowcowi, któremu przyjdzie reprezentować nasz kraj na zbliżających się, XXII Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Jak więc widać naprawdę mamy być z czego dumni. Mamy w kim pokładać nadzieję. Wystawiamy do walki o medale najlepszą reprezen-
tację w historii, więc podstawy do optymizmu jak najbardziej są. Musimy jednak uważać, by nie popaść w hurraoptymizm, bo może on doprowadzić do wielu rozczarowań, jak to już bywało wielokrotnie w historii polskiego sportu. Zostawmy sportowców w spokoju, niech wykonują swoją pracę najlepiej jak umieją. Kibicujmy im szczerze, oglądajmy ich zmagania i wierzmy w sukcesy, a medale przyjdą, w co głęboko wierzę.
s. 17
TAKA SYTUACJA
Prysznic
- czyli Młody u spowiedzi
Aleksandra Brzezicka
Przestępuje nerwowo z nogi na nogę... Wzrok błądzi, lustrując kolejne ławy w kościele. Gorączkowe zerkanie na zegarek... Cztery osoby, trzy, dwie... Wreszcie jego kolej. Uklęka. Zaczyna mówić. Założeń ma kilka: szybko, zwięźle i w miarę na temat. Przy odrobinie szczęścia uda się uniknąć niewygodnych pytań, „zbędnych” dookreśleń. Wyliczanka trwa; a nóż jakiś grzech zgubi się w toku wypowiadanych słów, a nóż Tamten nie usłyszy, nie przyczepi się. Nareszcie koniec. Litania win i wykroczeń wyrecytowana na jednym oddechu. Cisza... Swoje już zrobił. Teraz Tamten przejmuje inicjatywę: czy zapyta? Może zgromi?
Nie istnieją żadne statystyki, które wskazywałyby, jaki odsetek młodych ludzi – deklarujących wiarę katolicką – regularnie korzysta ze spowiedzi. Faktem jest, że znaczna część traktuje spowiedź jako zło konieczne. Tu zarysowuje się swoisty paradoks – współczesny młody człowiek, coraz bardziej bezpośredni, otwarty i uczony podejmowania tematów tabu, lęka się spowiedzi. Łatwiej mu „wyżalić” się na forum internetowym i posłuchać rad quasikatolików, niż otworzyć przed Bogiem w konfesjonale. Przed Bogiem?! - oburzyłaby się pewnie Nika, która na jednym z forów pisze: „skoro Bóg mnie ciągle obserwuje, to zna moje grzechy. Spowiedź przed księdzem nie jest mi potrzebna.” Wśród młodych ludzi pokutuje przekonanie, że to ksiądz siedzący w konfesjonale ustala – wedle swojego „widzimisię” – prawo do rozdawania rozgrzeszenia. Zapominamy, że kapłan jest tylko medium, które łączy nas z Bogiem. Traktowanie spowiednika wyłącznie po ludzku, prowadzi do szeregu nieporozumień i rozmija się z głównym przeznaczeniem sakramentu spowiedzi. Ustami kapłana mówi do nas Bóg - nie możemy zatem podchodzić do spowiedzi jak do sesji na kozetce w gabinecie psychologicznym. Jasne jest, że spowiedź wywołuje swoiste „kath-
s. 18
“Bo nie o ho-
meopatyczne działanie tu chodzi, a o głębie przeżycia kontaktu z Bogiem. Młody człowiek wymaga, by współczesny spowiednik był bardziej wyrozumiały, ale czy też i bardziej liberalny? Na pewno bardziej wrażliwy na problemy dzisiejszej młodzieży. Grzech pozostaje grzechem. arsis” ale – jak przekonuje o. Piotr Śliwiński - „spowiedź to nie prysznic, którym wystarczy się spłukać.” Bo nie o homeopatyczne działanie tu chodzi, a o głębie przeżycia kontaktu z Bogiem. Młody człowiek wymaga, by współczesny spowiednik był bardziej wyrozumiały, ale czy też i bardziej liberalny? Na pewno bardziej wrażliwy na problemy dzisiejszej młodzieży. Grzech pozostaje grzechem. Nie zdewaluuje go choćby najbardziej postępowy i idący z duchem czasu ksiądz spowiednik. Chodzi raczej o
podejście do młodego człowieka, dla którego uklęknięcie przy konfesjonale niejednokrotnie poprzedzone jest poważną walką z samym sobą. Dlaczego tak jest? Z jakich powodów tak się dzieje? Obok tych chciałoby się powiedzieć emocjonalnych, jak przełamanie wstydu, plasują się też te innej natury. Jednym z głównych jest doświadczenie niezrozumienia. W Internecie wątki dotyczące spowiedzi zakładane są i rozwijane głównie przez masę rozgoryczonych i zawiedzionych penitentów. Marta przestała się spowiadać po tym, jak spowiednik „za głośno” wyraził swoje niezadowolenie z jej postawy. Arti23 nie widzi sensu w spowiedzi, bo jak argumentuje „po co pluć księdzu w ucho, skoro za pięć minut on i tak zapomni o tobie.” Prawdziwe przerażenie i smutek budzi rozmowa, której świadkiem byłam ostatnio w autobusie, kiedy to siedemnastolatek zapewniał swojego rówieśnika, że w spowiedzi „gada (tu ocenzurowałam) księdzu” tylko niektóre rzeczy, bo ten mógłby „wydać go psom”. Skoro ktoś świadomie rezygnuje z Boga, to dlaczego nie ma odwagi jawnie się do tego przyznać? Presja i konwenanse powodują masę nieszczerych spowiedzi, a co za tym idzie – i świętokradzkich Komunii. „Najgorsze jest to, że za kilka dni
TAKA SYTUACJA
Fot.: Henryk Przondziono / GN
mam zostać matką chrzestną dziecka w mojej rodzinie. Nie mogę nie pójść do Komunii” – pisze Karolina, która świadomie i dobrowolnie pozostając w grzechu ciężkim, nie dostała rozgrzeszenia. Święta i uroczystości rodzinne to okoliczności, dla których młodzi ludzie decydują się na spowiedź. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że taka spowiedź powodowana jest wyłącznie koniecznością, poczuciem obowiązku czy konwenansami, które niewiele mają wspólnego z autentycznym poczuciem żalu za grzechy, szczerą skruchą. Inaczej sytuacja zarysowuje się jeśli chodzi o trwanie w grzechu. Wspólne mieszkanie przed ślubem, które zazwyczaj spotyka się w konfesjonale z odmową udzielenia rozgrzeszenia, wcale nie musi oznaczać zerwania kontaktu z Bogiem i samym sakramentem. Przeciwnie – w sytuacjach takich, spowiedź jest szczególnie zalecana, nawet jeśli pewne jest, że kolejne również nie przyniosą rozgrzeszenia. Ludzi, nie tylko młodych zresz-
tą, zniechęca też przekonanie, że powielanie tych samych grzechów po kolejnej spowiedzi, oznacza brak sensu przystępowania do niej. „Ręce myjemy często, a dobrze wiemy, że i tak się zbrudzą” – konstatuje ksiądz Marcin Suchanek. Sakramenty są dla wierzących – dodaje. Z kolei wstyd jest naturalnym uczuciem choć dla wielu ludzi stanowi barierę nie do pokonania. Chodzi głównie o grzechy związanie z cielesnością i seksualnością. Znany wszystkim ksiądz Pawlukiewicz zapewnia jednak, że „współcześnie nie ma takich grzechów, które mogłyby wywalić księdza z konfesjonału.” Dodatkowo warto pamiętać, że spowiednika obowiązuje bezwzględna tajemnica spowiedzi, dzięki której możesz być pewny, że to, co powiesz, pozostanie wyłącznie między Wami i Bogiem. Spowiedzi nie da się zastąpić. Wizyta u psychologa czy rozmowa z przyjacielem nie mogą być ekwiwalentem spowiedzi, choćby prowadziły do wykorzenienia na-
“Święta i uroczystości
rodzinne to okoliczności, dla których młodzi ludzie decydują się na spowiedź. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że taka spowiedź powodowana jest wyłącznie koniecznością, poczuciem obowiązku czy konwenansami. jwiększych naszych wad i wyprostowały niejedną ścieżkę. Bo nie ma tam Boga. Boskiego miłosierdzia nie szukaj też, młody człowieku, na forach internetowych, gdzie setki ludzi bawi się w psychologów-spowiedników i – jak np. Milka – stwierdza: „myślę, że w oczach Boga rozgrzeszenie dostałaś”. Bóg czeka na Ciebie. Tam. W konfesjonale.
s. 19
MYŚLI
NIEKONTROLOWANE
Bóg jest
antysocjalistą
Maciej Puczkowski
Socjalizm to jest dokładnie to czego Bóg chciał uniknąć dając nam wolną wolę. Niejednokrotnie zdarza się nam pytać: Dlaczego Bóg nie mógł nas stworzyć tak doskonałymi, żebyśmy robili tylko dobre rzeczy i wybierali zawsze Jego wolę? Odpowiedź z klasycznego kazania brzmiałaby: Bo nie chciał, żebyśmy byli marionetkami, bo miłość jest możliwa tylko dzięki wolnej woli. Odpowiedź jak najbardziej słuszna. Gdyby się jednak zastanowić nad konstrukcją Królestwa Bożego, w którym każdy ma wolną wolę, trzeba by dojść do przekonania, że Bóg jest antysocjalistą.
Świat, o którym mówi Jezus w Ewangelii, to świat miłości do bliźniego, w którym ludzie dzielą się swoimi dobrami i są pełni zapału w pracy dla innych. Gdzie jeden się troszczy o to, żeby drugiemu nie zabrakło, gdzie płaszcz należy oddać temu, kto bardziej go potrzebuje. Jezus nie mówi o dawaniu wędki, tylko o dawaniu ryby. Rozmnaża chleb na pustyni i karmi tłumy obiboków, którzy mogliby w tym czasie pracować. Świat tworzony przez Jezusa jest na pierwszy rzut oka, o zgrozo... socjalistyczny! Tylko, że Jezus kiedy tylko może powtarza: jeśli chcesz. To sprawia, że każdy z tych czynów wynikających z troski o drugiego człowieka musi być gestem naszej wolnej woli. Nie zmusza nikogo do pójścia swoimi śladami. Najpierw karmi tłumy, potem mówi: Jeśli chcesz to mnie naśladuj, ale pamiętaj tą drogą da się iść tylko niosąc krzyż. Dlatego tak długo, jak pomaganie bliźniemu jest gestem naszej wolnej woli i będzie wymagało jakiegoś wyrzeczenia możemy mówić o heroizmie, miłosierdziu i w końcu: miłości. To, do czego namawia nas Jezus można nazwać rycerskością. Socjalizm natomiast tworzy człowieka doskonałego, który nie jest świadom swojej doskonałości. Czegokolwiek nie kupuję, dzielę się tym z bliźnimi w formie podatku,
s. 20
“Wspieramy
słabszych i biedniejszych naszymi dochodami. Raj, utopia, społeczeństwo rycerzy. Na czym więc polega różnica pomiędzy Jezusową rycerskością, a socjalizmem? Jezus mówi: jeśli chcesz. który przynajmniej teoretycznie ma wspomagać jakieś wspólne dobro. Lwią część tego co zarobię oddaję swoim współobywatelom, których być może nie stać na edukację, leczenie i inne potrzeby. Gdyby się przyjrzeć na co – w teorii – przekazane są wypracowane przez nas pieniądze i oddane przy zakupach podatki, można by powiedzieć, że jesteśmy ludźmi czyniącymi dobro. Wspieramy słabszych i biedniejszych naszymi dochodami. Raj, utopia, społeczeństwo rycerzy. Na czym więc polega różnica pomiędzy Jezusową rycerskością, a socjalizmem? Jezus mówi: jeśli chcesz. Socjalizm tworzy ludzi, którzy są doskonali, zawsze czynią dobrze,
a ich czyny są zgodne z wolą socjalizmu. Co więcej: to wola socjalnego państwa decyduje o ich czynach względem bliźniego. Z jakiegoś powodu nie czujemy się jednak rycerzami płacąc podatki, które mają być dla chorych, dla matek wychowujących dzieci, dla tych, których życie zbyt mocno skrzywdziło. Nie można też tego czynu nazwać heroizmem. Za brak tego miłosierdzia zostalibyśmy ukarani. Odwagą więc w tym rozumieniu jest nie być miłosiernym. Wszystko dlatego, że nie możemy zdecydować, czy nasza wola jest zgodna z wolą socjalizmu. Wszystko przez ten przymus. To dlatego nie jesteśmy doskonali. To dlatego Bóg jest antysocjalistą.
“Z jakiegoś powodu
nie czujemy się jednak rycerzami płacąc podatki, które mają być dla chorych, dla matek wychowujących dzieci, dla tych, których życie zbyt mocno skrzywdziło. Nie można też tego czynu nazwać heroizmem.
NIE
OGARNIAM
Męczennicy Lewicy
s. 21
NIE OGA
NA MARGINESIE
Mimo, że ostatnio miałem zdecydowany problem z przyswajaniem informacji i wyduszenie z siebie tego tekstu po prawej przyszło mi w niezmiernych konwulsjach to i tak nie byłbym sobą gdybym czegoś jeszcze od siebie nie dodał. Póki mogę mówić, będę pisać! Bo potem zamkną mi usta i będę taki cichy. Więc tak na marginesie chciałbym dodać że: …zima w tym roku zaskakuje. Brak śniegu doskwiera mi i narciarzom tak bardzo, że biedni Górale z Wisły musieli go zwozić w ciężarówkach prosto z Podhala. Problem jest tak wielki, że każda informacja o prawdopodobnych opadach śniegu jest nagłaśniana równie mocno, co nowa fryzura Cristiano. Nie można się jednak załamywać, szukajmy jakichkolwiek plusów! Samorządy zaoszczędzą na odśnieżaniu, no może wszystkie poza tymi, które płacą z góry ryczałtem za usługę – pozdrawiamy burmistrza Zakopanego! Jednak większość płaci dopiero wtedy, gdy zima drogowców zaskoczy. Co więcej te pieniądze się nie zmarnują. Wszyscy jednym głosem powtarzają, że to co zaoszczędziliśmy przeznaczymy na sprzątanie. Nie wiem jeszcze czego, bo Kraków mimo wszystko czystszy wydawał się jak w końcu poprószyło...
...ponadto chciałem zauważyć, że...
…źle się dzieje z niektórymi czytelnikami. Tendencje tą zauważyłem już jakiś czas temu, bo na niektórych portalach komentarze pod ciężkimi esejami dotyczyły obrazków, żeby było śmieszniej niezałączonych do wyżej wymienionego eseju. Ta dziwna plaga dość energicznie się rozprzestrzenia. Kolejny taki przypadek zaobserwowałem stosunkowo blisko siebie. Dla przestrogi wszystkim ludziom i ku oświecenia ludu. Czytając ironiczny felieton, wielkich prawd życiowych powiedzianych wprost nie znajdziesz. I chciałem przeprosić, bo tytuł „Polskie miasto Istambuł” faktycznie mógł być mylący i nie miałem prawa napisać w nim nic poza historią życia Mickiewicza.
...ale nie zapominajmy w tym wszystkim, że…
…Rosja została pokonana, a zrobił to wielki Szmal. Słowo „wielki” jest tu jak najbardziej słusznie użyte. Sławomir Szmal stanął na wysokości zadania i wyciągał wszelkie piłki lecące na Polską bramkę. Swoje
s. 22
Ostatnie dwa tygodnie były dla mn kilku miesięcy. Praktycznie nie wied o to, że przez dwa tygodnie nie byłe bie, a cały świat ze swoimi newsami,
ograniczyła się do biura na uczeln
macją jaką w pełni przyswoiłem był
Mariusz Baczyński
Marsie. I tu bym mógł postawić kro nem mieć do przekazania, ale sobot
odkrył niemal podświadomie bytują
Jakieś strzępy dojść przecież do mnie musiały, aż taki odporny na wiedzę nie jestem. Więc gdzieś z odmętów umysłu zaczęły pojawiać się twarze i obrazy z ostatnich kilkunastu dni. Z początku niewyraźne, było widać na nich tylko cierpienie. Jednak im bliżej mieszkania wędrowałem z moim budyniem i pryncypałkami tym wyraźniejsze były to rysy. Wchodząc do windy już miałem pewność. Były to twarze męczenników lewicy. Szok, niedowierzanie, absurd! Nie ogarniam dlaczego wśród takiego natłoku informacji doszło do mnie tylko kilka szczątków o tym, jak źle jest lewicy na tym świecie? No niestety taka prawda, widać trąbili o tym na tyle głośno, że zakotwiczyło się to gdzieś w moim umyśle. Ale może faktycznie, ktoś ich uciemiężył i smutna twarz Bratkowskiej, zatroskany ks. Lemański i pokrzywdzony Palikot mają prawo do tak przygnębiającego widoku, więc wracam do archiwów i szukam we wszystkich Internetach co się działo z uciemiężoną lewicą. Pierwsza w ręce wpada mi Bratkowska. Na początku przychodzi mi na myśl to, że nie służy jej zbyt duża dawka szoł biznesu. Po niedawnych wzruszających wypowiedziach o niechcianej ciąży politycznej biedaczka musiała wiele przeżyć. Więc mam nadzieję, że wychwalanie komunizmu to tylko efekt szoku poaborcyjnego ciąży urojonej. Ta ciąża ją w sumie ratuje, z resztą, zawsze mi mówili, kobieta podczas, przed i w ogóle w okresie ciążowym ma dziwne odpały i trzeba patrzeć na nią ze zrozumieniem i dobrocią serca. Więc dajmy tej pani trochę wolności i zwolnijmy ją z pracy, bo jeszcze z
“Mam nadzieję, że
wychwalanie komunizmu to tylko efekt szoku poaborcyjnego ciąży urojonej. Ta ciąża ją w sumie ratuje, z resztą, zawsze mi mówili, kobieta podczas, przed i w ogóle w okresie ciążowym ma dziwne odpały i trzeba patrzeć na nią ze zrozumieniem i dobrocią serca. tego zmęczenia powie, że faszyzm był całkiem w porządku, a wtedy to już będzie gorzej, bo lewica nie lubi patriotów! A to wszyscy przecież zdeklarowani Faszyści są! Chwilę po opowieściach rodem z trudnych spraw na horyzoncie pojawia się Palikot. Tu Pan Janusz pozostaje jak zwykle w dobrej formie, bo ze sceny od dłuższego czasu zejść nie może, choć już dawno grać pierwszych skrzypiec okazji nie miał. Chyba chce to zmienić, bo ogłasza już oficjalnie że Ruch Poparcia Palikota, zmienia nazwę na Twój Ruch. Ja z tej propozycji nie skorzystam i nie będę się nigdzie na razie ruszał, a już na pewno nie do urny z krzyżykiem (mogłem napisać iksem, ale celowo chce być posądzony o przesączanie treści katolskich), postawionym przy
ARNIAM
NA MARGINESIE
nie najbardziej aspołecznym czasem od dobrych
działem co się dzieje.
Żeby było jasne, nie chodzi em wstanie wytrzeźwieć. Po prostu ja żyłem so, sobie. W gruncie rzeczy moja rzeczywistość ni, kilku spotkań z różnymi ludźmi, a jedyną infor-
ło ujawnienie zdjęcia biegnącego szczura na
opkę, bo teoretycznie nic ciekawego nie powinie-
tni popołudniowy spacer po pryncypałki i budyń
ące złoża informacji.
ich liście wyborczej. Niestety to nie koniec trudnego życia Palikota. Został zmuszony stanąć naprzeciwko frontu. Brzmi to niezwykle bojowo, przynajmniej do czasu kiedy doczytałem, że tym frontem jest Kościół walczący z ideologią gender i niegodziwi publicyści prawicowi, stygmatyzujący Żydów. I nie ogarniam gdzie on ten front sobie uwidział, kto wie może faktycznie gdzieś jest. Dla mnie jednak to efekt uboczny zbyt długiego oglądania prognozy pogody w oczekiwaniu na śnieg. Wiecie. Niże, wyże, fronty atmosferyczne. Trzeba mu przy tym oddać, że Kościół faktycznie z tą ideologią się nie polubił. W sumie nie każdy musi lubić to co sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Jeszcze jedna rzecz jest smutna. Pan Janusz mieszka zdecydowanie w złej okolicy, bo skoro każdą rozmowę przerywa mu banda agresywnych kiboli, to adres zamieszkania musi mieć zdecydowanie nietrafiony. Może warto też zmienić pracodawcę? Myślę, że wielu, zgodziłoby się ze mną. Tymczasem na początek zalecam zaprzestanie krzyków „Wisła Pany!” na ulicy Wiejskiej. Panie Januszu! Kilometr dalej stadion Legii! To się
“Trzeba mu przy tym
oddać, że Kościół faktycznie z tą ideologią się nie polubił. W sumie nie każdy musi lubić to co sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.
dla Pana kiedyś źle skończy. Nie ma to tamto, jedziemy dalej z tym wszystkim. Moją ostatnią nadzieją, na względnie normalną sytuację jest ostatni obraz z mojego przebłysku świadomości. Ksiądz Lemański, bo o nim mowa, też ostatnimi czasy nie ma lekko. Swoją drogą też nie mógłbym się pozbierać jakbym dostał tytuł księdza roku od czasopisma, które szanuje księży tak samo UE szanuje Polski rząd. Na szczęście księdzem nie jestem, więc pewnie mi to nie grozi. Niestety, to nie jedyny problem tego księdza. Podobnie jak pani Bratkowska ma problem z pracodawcą. Nawet mnie to nie dziwi, też bym wkurzał się na pracownika, który chwali konkurencję. Pomyślmy, z jednej strony cudowny ksiądz, z drugiej propagator tez sprzecznych z Objawieniem. Oczywiście, nikt nikomu nie narzuca wiary, ale chyba coś tu się ze sobą kłóci. Być może problem tkwi gdzie indziej? Być może jakieś rozdwojenie jaźni? Być może przydałby się tu psycholog z podobnymi problemami. Zna ktoś takiego? Kamień z serca, bo więcej uciemiężonych lewaków nie widziałem w swoich strasznych wspomnieniach. Na całe szczęście doszło do mnie, że nic wielkiego nie straciłem. Zdecydowanie wiadomość o szczurze na Marsie była bardziej fascynująca, niż ten trajkot lewicy. Jeżeli ktoś ma zamiar posądzać mnie o brak obiektywizmu, to muszę powiedzieć, że zdecydowanie ma racje. Bo to moje, nie ogarniam, a nie Twojego Ruchu, Pani w urojonej ciąży politycznej, czy księdza z rozdwojeniem jaźni.
dołożyli koledzy z obrony i swoje rzucili panowie w ataku. Wielki pojedynek na miarę mistrzostw Europy w handballu. Choć to był jedyny mecz, którego nie widziałem na żywo, to mimo wszystko się cieszę. Dwa poprzednie widziałem i nie chciałbym ponownie werbalizować swojej irytacji po kolejnej przegranej jedną bramką.
...w międzyczasie chciałbym wspomnieć, że...
… spotkanie z redaktorem Piotrem Legutko mogę zaliczyć do tych bardziej interesujących na jakich udało mi się pojawić. Rozważania na temat rozwoju mediów, czy strona w którą zmierzają polskie czasopisma - to tylko niektóre z tematów, poruszanych podczas tej godzinnej konferencji. Jednak to co budzi we mnie prawdziwe, nie podszyte ironią, emocje, to stwierdzenie, że hitem tej najbliższej kampanii wyborczej będzie wychodzenie ze studia podczas debaty. W sumie, nie jest to nowość. Poseł Biedroń już raz nie wytrzymał całego wywiadu na kanapie w studiu. Nic dziwnego, to może być trudne z tak obolałą pupą.
a na koniec krótko o tym, że…
…posłanka Grodzka chce dołączyć do parlamentarnego zespołu walki z ideologią gender. Nie jest to fałszywa informacja, jest ona potwierdzona. Moje chwilowe zdziwienie jednak szybko minęło i zostało zastąpione zdziwieniem permanentnym. Niestety, nie jestem wstanie stwierdzić dlaczego. Wiem tyle, że każdy parlamentarzysta może dołączyć do dowolnej komisji i nie ma na to żadnych ograniczeń. Ponadto posłanka deklaruje walkę z ideologią gender głoszoną przez biskupów. Nie wiem, który biskup takową głosi, ale ostatnio mam braki w wiadomościach ze świata. Ale mam nadzieje, że pani Grodzka przez dołączenie zostanie najlepszym przykładem na to, że owa ideologia nie jest do końca trafiona, bo przecież zawsze łatwiej pracuje się na konkretnym przykładzie. Com napisał napisałem. Niczego dodawać nie zamierzam, niech to co powyżej broni się samo. Bo zanosi się na to, że podpadnę nie tylko tym, szukającym kulawej interpunkcji czy osobom potrzebującym tylko tematów najwyższej wagi. Do tego chyba będzie trzeba doliczyć całą lewicę. Cóż, nie można zadowolić każdego, ale za to Sławomir Szmal zawsze będzie moim mistrzem. HAJ FAJF Panie Sławku!
s. 23
TEMAT NUMERU
Państwowe pieniądze
a Kościół – o co właściwie chodzi?
s. 24
TEMAT NUMERU
Kajetan Garbela
Chronicznie powracający temat Funduszu Kościelnego, Komisji Majątkowej czy też finansowania przez państwo, wcale nie służą Kościołowi. Wręcz przeciwnie – to, co na ten temat przenika do społeczeństwa jest dosyć chaotyczne, ukazuje polskich hierarchów w nienajlepszym świetle i co najważniejsze, praktycznie nie dotyka genezy całego zamieszania. Zamieszania, spowodowanego antykościelną polityką PRL-owskich władz, od której dzisiejsi rządzący nie chcą się jasno odciąć.
Jesienią media trąbiły o tym, że Episkopat i rząd wreszcie dogadały się w sprawie możliwości składania przez obywateli odpisu 0,5% podatku na rzecz Kościoła, co ma temu ostatniemu przynieść ok. 300 mln zł rocznie – biorąc pod uwagę dokonanie odpisu jedynie przez uczęszczających regularnie na niedzielne Msze. Miało to oznaczać pozytywny przełom w stosunkach między państwem i Kościołem. Jednak tak naprawdę bliżej temu wydarzeniu do wymęczonego rozejmu, który nie satysfakcjonuje żadnej strony. I co ważne, zawsze można się z niego wycofać – wszak rząd może zasłaniać się kryzysem gospodarczym, a Kościół tym, że ostatnie słowo i tak ma Watykan, a za jego zgodę nikt w naszym Episkopacie nie może ręczyć. Jednak duża część Polaków, nawet tych mocniej związanych z Kościołem, uważa działania biskupów za przejaw zachłanności i przysłowiowego „dojenia” obywateli. Często wypomina się duchownym, że są łasi na krwawicę ciężko pracujących ludzi, która w ogóle się im nie należy, co oczywiście stoi w sprzeczności z ewangelicznym wezwaniem do ubóstwa, służby drugiemu człowiekowi oraz miłosiernego wspierania bliźnich. Przecież księża otrzymują z Funduszu łącznie około 90 mln złotych w ciągu każdego z ostatnich lat, a MSWiA wyliczyło, że w czasie swego istnienia Komisja Majątkowa zwróciła Kościołowi ponad 24 miliardy złotych rekompensaty za znacjonalizowany majątek. Niestety, sprawa nie jest tak oczywista, jak się wydaje. To, co można o niej sądzić dzięki medialnym przekazom, nawet badanym skrupulatnie i krytycznie,
“Sam problem negaty-
wnego postrzegania kościelnych zabiegów finansowych leży jednak przede wszystkim w tym, że Polacy nie wiedzą, dlaczego tak na prawdę Kościołowi pieniądze się należą.
tak naprawdę jest zakłamane i nie dotyka sedna sprawy. Chyba najprostszym przykładem na dezinformację i zakłamywanie rzeczywistości jest fakt, że przy wspomnianych wyżej szacunkach MSWiA nie wzięło pod uwagi denominacji złotówki z 1995 roku, a więc kwotę, która trafiła do skarbu Kościelnego, obliczyło zgodnie z wartością tzw. „starych złotych”. Poprzez ten śmieszny i jednocześnie żenujący błąd przeliczono się o ponad 90% - zgodnie z wyliczeniami na rok 2010 było to jedynie 107,5 mln (sama Komisja mówi o ok. 144 mln na rok 2011). Znacząca różnic w porównaniu z ponad 20 miliardami, czyż nie? I jak można się było spodziewać, na postrzeganiu majątku kościelnego przez wielu Polaków zważyła ta wcześniejsza, astronomicznie wysoka i niedorzecznie zakłamana suma, choć wspominały o tym także mainstreamowe media. Sam problem negatywnego postrzegania kościelnych zabiegów finansowych leży jednak przede wszystkim w tym, że Polacy nie wiedzą, dlaczego tak na prawdę
Kościołowi pieniądze się należą. I że tak naprawdę powinno chodzić o kwoty dużo większe, niż będące tematem aktualnych dyskusji. Problem rozpoczął się w 1946 roku na tzw. Ziemiach Odzyskanych, a więc zajętych przez Polskę dawnych ziemiach niemieckich oraz terytorium Wolnego Miasta Gdańska. 26 września tego roku wszedł w życie dekret o ustroju rolnym na ich obszarze, na mocy którego znacjonalizowano własność kościelną jako „poniemiecką”, co było jawną kpiną – przecież Kościół jest ponadnarodowy, a nie niemiecki bądź polski. Ale takie stawianie sprawy na pewno w pewien sposób legitymizowało w oczach narodu zachłanność władzy – złym Niemcom trzeba za karę wziąć wszystko, co się da. Komuniści postanowili jednak pójść dalej i w 1949 roku znacjonalizowali tzw. dobra martwej ręki, czyli ziemie, będące własnością Kościoła jako osoby prawnej jeszcze przed II wojną światową. Szacowano je wówczas na ok. 167 000 hektarów. Ustalono co prawda, że proboszczowie będą mogli dalej posiadać wcześniejsze uposażenia o wielkości do 50 h, a w województwie śląskim, poznańskim i pomorskim do 100 h, jednak w późniejszych latach władza zagarnęła także te ziemie. Oficjalnie starano się udobruchać Kościół zapewnieniami, że przejęty majątek nie zostanie sprzedany, a pozyskiwane z niego dochody państwo przeznaczy na cele charytatywne i religijne. De facto jednak, cały pokościelny areał trafił do Państwowego Zasobu Ziem, nigdy nie został zewidencjonowany i nawet nie planowano wydzielenia części pozyskiwanych z niego dochodów na
s. 25
“Oficjalnie starano się
TEMAT NUMERU
udobruchać Kościół zapewnieniami, że przejęty majątek nie zostanie sprzedany, a pozyskiwane z niego dochody państwo przeznaczy na cele charytatywne i religijne.
cele duchowieństwa. Powstały w 1950 roku Fundusz Kościelny działał jedynie w oparciu o dotacje budżetowe. Pierwszy Statut Funduszu zakładał, iż będzie on przeznaczał pieniądze na: konserwację i odbudowę miejsc poświęconych kultowi religijnemu, udzielanie duchownym pomocy materialnej oraz lekarskiej, dotowanie związków wyznaniowych, specjalne zaopatrzenie emerytalne duchownych "społecznie zasłużonych", a w uzasadnionych wypadkach również obejmowanie duchownych ubezpieczeniem chorobowym. Jak mówi przysłowie, papier jest cierpliwy. Oficjalnie wszystko wyglądało szczytnie, jednak większość księży przeczuwała, że to jedynie piękne słowa. Nie mylili się. W pierwszych latach działalności Fundusz prawie całe wydatki przeznaczał na wsparcie tzw. księży patriotów, czyli duchownych poddanych całkowicie władzy państwowej i próbujących oderwać Kościół Katolicki w Polsce od Watykanu, oraz na przejęty przez nich (a więc tak na prawdę przez władze PRL) Caritas Polska. Przez długie lata władzy ludowej Kościół otrzymał nikły procent rekompensaty od wartości zagarniętych majątków, zaś państwo często posługiwało się jego własnymi dobrami w celu szkodzenia mu. Budynki kościelne niszczały, związki wyznaniowe żadnych dotacji nie otrzymywały, księża ubezpieczeń nie dostawali – za każdą wizytę lekarską musieli płacić z własnej kieszeni, nie mówiąc już o finansowaniu pobytów w szpitalu czy emerytur. Sytuacja polepszyła się w 1989
s. 26
roku gdy ustalono, że Fundusz zajmie się wypłatą emerytur dla duchownych wszystkich zarejestrowanych w Polsce związków wyznaniowych. Wciąż jednak mowa była o dotacjach budżetowych, a nie o pieniądzach, płynących z zajętych dóbr martwej ręki, które oczywiście trzeba by najpierw zinwentaryzować. Przy czym zapewne na jaw wyszłoby, ile dokładnie państwo zagarnęło i ile od tego czasu wydało czy sprzedało. Te sumy oczywiście łatwo można porównać z tymi, które wypłaciła Komisja Majątkowa i Fundusz. Nie trzeba chyba dodawać, że ich publikacja zapewne wywołałaby niezłe zamieszanie i ujawniła wiele nieprawidłowości i niezgodności z zapisanymi w statutach i ustawach szczytnymi celami. Nie mówiąc już o tym, że pieniądze z zagarniętych Kościołowi Katolickiemu dóbr mogą otrzymać inne wyznania, także powstałe i zarejestrowane po 1989 roku, co jest jawną niesprawiedliwością. Powoły-
wano się także na fakt, iż na mocy ustawy z 1971 roku Kościół Katolicki uzyskał pod państwa 830 ha gruntów, 4800 kościołów i kaplic oraz ponad 200 innych obiektów, odebranych wcześniej niemieckim protestantom, oraz na wyliczenia Komisji Majątkowej o przekazaniu równowartości 5 mld złotych na rzecz Kościoła. Jest to jednak jedynie ok. 1/3 wartości dóbr, odebranych przez władze PRL Kościołowi na ziemiach, wchodzących tak przed, jak i po wojnie w skład państwa polskiego. Nie mówiąc już o tym, że wartość wspomnianych wyżej majątków, przejętych w 1946 roku na Ziemiach Odzyskanych nigdy nie została oszacowana. Obawiano się, że Kościół powinien otrzymać jeszcze kilka razy tyle, co do tej pory, więc czym prędzej sprawę zamieciono pod dywan. Podsycane co jakiś czas przez media i „autorytety” oburzenie na zachłanność Kościoła jest w świetle powyższych danych co najmniej nies-
TEMAT NUMERU
“Wartość majątków,
przejętych w 1946 roku na Ziemiach Odzyskanych nigdy nie została oszacowana. Obawiano się, że Kościół powinien otrzymać jeszcze kilka razy tyle, co do tej pory, więc czym prędzej sprawę zamieciono pod dywan.
maczne. Dodać do tego należy także fakt, że duchowni otrzymują gaże za działalność w państwowych instytucjach – mowa tutaj o pracujących w szkołach katechetach, kapelanach szpitalnych czy więziennych, ordynariacie polowym Wojska Polskiego – więc skoro państwo zatrudnia ich dokładnie tak samo, jak wszystkich innych pracowników, to tak jak świeckim również duchownym i katechetom zapłata za wykonywaną pracę należy się jak psu buda. Analogicznie ma się sprawa z dofinansowaniem remontów zabytków (które jest skądinąd bardzo niskie, np. w 2011 r. było to jedynie 26 mln zł) – pieniądze na ich ratunek i konserwację należą się każdemu, kto o nie wystąpi, więc Kościoła nie można traktować jako instytucji drugiej kategorii. Zresztą, finansowanie polskiego Kościoła przez państwo i tak jest bardzo niewielkie w porównaniu z tym, jak to funkcjonuje w innych państwach. Nie mamy obowiązkowego podatku kościelnego
dla wierzących, tak jak Niemcy (by go nie płacić, muszą oficjalnie wystąpić z Kościoła), Słowacy czy Austriacy. Słowacki Kościół posiada także wiele ulg podatkowych, jego szkoły są całkowicie finansowane przez państwo, a Caristas w dużej mierze dofinansowany. Nie płacimy wypłat ludziom Kościoła, tak jak Grecy płacą prawosławnym biskupom, księżom, diakonom i osobom zatrudnionym przez ten dominujący tam Kościół. W Belgii Kościół jest traktowany jako instytucja kultury narodowej, wszyscy duchowni mają wypłacane państwowe gaże i emerytury, zaś lokalne samorządy musza zapewnić im odpowiednie mieszkania. We Włoszech wierni mogą dokonać odpisu 0,8% swojego podatku na rzecz Kościoła Katolickiego, a samorządy mogą przekazać mu bezpłatnie działki pod budowę nowych świątyń, sam zaś Kościół może nie wliczać do dochodu darowizn do kwoty 1000 euro. Nawet najbardziej zlaicyzowane
w Europie Czechy wypłacają gaże duchownym katolickim. Także bardzo świecka Francja utrzymuje na własny koszt świątynie, zbudowane przed 1905 rokiem, i wynajmuje je nieodpłatnie wspólnotom kościelnym. Widać więc jasno, że Kościół Katolicki może czuć się w Polsce pokrzywdzony. Nie dość, że w ostatnich latach wzmaga się nagonka, wymierzona w księży, rzekomych pedofilów i zboczeńców, to jeszcze oskarża się go o pazerność. Tymczasem w innych państwach religia katolicka cieszy się większymi przywilejami i ulgami podatkowymi i jest finansowana przez władze dużo większymi kwotami, niż w kraju nad Wisłą. Nigdy nie zinwentaryzowano większości skonfiskowanych przez PRL dóbr kościelnych, a ostatnie działania rządu w kwestiach finansowania polskiego Kościoła pokazują, że nie ma co liczyć ani na sprawiedliwe oszacowanie i oddanie zagrabionego w przeszłości mienia, ani na przywieje podobne do tych, jakimi cieszy się on za granicą. Kościół zapewne nie odzyska reszty swoich gospodarstw, szkół, szpitali i innych budynków, w których prowadził działalność oświatową, charytatywną, duszpasterską czy formacyjną. Wstyd powinno być politykom, że nie chcą stanąć w prawdzie, wyrzec się pokrętnych działań i postępować sprawiedliwie i godnie tak, jak ich zagraniczni koledzy, a jedynie mydlą oczy częściową rekompensatą i półśrodkami.
s. 27
TEMAT
NUMERU
Czy „poza Kościołem nie ma zbawienia”? s. 28
TEMAT
NUMERU
Mamy różnych znajomych, przyjaciół, część z nich nie chodzi Kościoła. Ktoś może zna wyznawcę islamu, judaizmu lub jednej z religii wschodu, i może z ciekawości, a może z troski o nich zastanawiamy się czy oni „pójdą do nieba”. Co z nimi będzie, czy spotkamy się kiedyś znowu i czy dotyczy ich zbawienie... Robert Jankowiak Sięgnijmy z tym pytaniem wiele wieków wstecz, mianowicie do starożytności. Ojcowie Kościoła często powtarzali stwierdzenie, że „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Ta zasada jednak zawsze współistniała z obecną w chrześcijaństwie „nadzieją zbawienia dla wszystkich” (W. Hryniewicz). Przejrzyjmy jak w dziejach chrześcijaństwa kształtowało się myślenie w tej kwestii. Już u początku wśród wyznawców Chrystusa pojawiło się napięcie między powszechnością „każdy, kto miłuje swego brata, (…) trwa w światłości” (1 J 2, 10), a partykularyzmem „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 16). Względy misyjne i zagrożenie jedności sprawiły, że strona partykularna zaczęła przeważać. Pisali o tym św. Ireneusz, św. Ignacy Antiocheński, Orygenes, św. Cyprian. Odnosiły się one do wiernych odłączonych przez schizmę lub herezję. Jednak w V-VI w. upowszechniano tą zasadę. W latach 585-1950 Stolica Apostolska wydała 16 orzeczeń podkreślających konieczność Kościoła do zbawienia. Także elementy światopoglądowe wzmacniały wiarę w to, że poza Kościołem Chrystusowym nie ma zbawienia. Dla przykładu: ówczesnym ludziom (katolikom) świat wydawał się niewielki (bez Ameryki Pn. i Pd.; Afryki; Australii i dużej części Azji). W 1650 roku abp James Ussher „obliczył”, że kosmos został stworzony 20 października 4004r. o godz. 9.00. Św. Tomasz z Akwinu uważał, że dzieło nawrócenia świata zostało już ukończone dzięki zaangażowaniu prostych kaznodziejów i misjonarzy. Wydawało się, że Dobra Nowina dotarła już do wszystkich, a
“Stary Testament st-
awia jako autentyczne wzory realizacji planu zbawczego „świętych pogan”: Abla, Henocha, Noego i innych. Zbawienie ludzi nie ochrzczonych zakłada także prawda o zstąpieniu Jezusa do piekieł, którą spotykamy już w Nowym Testamencie. tylko ludzie złej woli nie przyłączają się do Kościoła lub wyłączają z niego. W tym kontekście zasada extra Ecclesiam (poza Kościołem) nie brzmiała aż tak groźnie. Zaczęła jednak budzić wyraźne zastrzeżenia wraz z rozwojem ducha demokracji, praw człowieka, tolerancji oraz wolności sumienia i religii. Uświadamiano sobie także ewolucję świata, miliony lat dziejów człowieka i przemiany demograficzne. Ten niepokój streścił Y. Congar: „Mówi się, że co sekundę rodzi się mały Chińczyk. Co będzie z małym Chińczykiem?”. Wierzący zdawali sobie także sprawę z powszechności Bożego planu zbawienia oraz wierzyli, że Chrystus umarł za każdego. Już Stary Testament stawia jako autentyczne wzory realizacji planu zbawczego „świętych pogan”: Abla, Henocha, Noego i innych. Zbawienie ludzi nie ochrzczonych zakłada także prawda o zstąpieniu Jezusa do piekieł, którą spotykamy już w Nowym Testamencie. Biskup Hippony św. Augustyn wprowadził do eklezjologii
rozróżnienie, które osłabia rygoryzm extra Ecclesiam: „liczni, którzy zdają się być wewnątrz Kościoła, w rzeczywistości są zewnątrz i liczni, którzy są zewnątrz, w czynie i prawdzie są wewnątrz.” Stopniowo w wypowiedziach papieskich zaczęły pojawiać się tezy, które nie wprost były wyrazem odejścia od ekskluzywizmu zbawczego. Należy wspomnieć tu Piusa IX oraz Piusa XII. Magisterium Kościoła otwarło się w tej kwestii, ale jego wypowiedzi były niejasne. Wywołało to dużą dyskusję wśród teologów. I tak L. Boros w „Mysterium mortis” (1962 r.) daje odpowiedź na pytanie: „Jak ludzie, którzy w swoim życiu nie osiągnęli pełnej dojrzałości osobowej, mogą odpowiedzieć na Bożą ofertę miłości, Boski plan zbawienia?”. Jego odpowiedź opiera się na interpretacji faktu śmierci w perspektywie chrystologiczno-antropologicznej. Boros uważa, że Jezus przez swoją śmierć krzyżową, stał się w swoim cielesnym człowieczeństwie źródłem nowej sytuacji zbawczej całego rodzaju ludzkiego. Od tego momentu każda śmierć ma charakter „uchrystusowiony”. Boros pisze dalej, że śmierć jest pierwszym w pełni osobowym aktem człowieka; umierając staje on wobec Chrystusa, wyzwolony z niewiedzy, nieświadomości i niepewności. Wtedy ma możliwość wyboru bez niejasności, rozdarcia, nierówności. Będąc w pełni wolnym wybiera Boga lub Go odrzuca. Dotyczy to dzieci zmarłych bez chrztu, osób umysłowo i duchowo nierozwiniętych oraz miliardów ludzi którzy wcześniej nie zetknęli się z Chrystusem. Jezus, przez swoją śmierć i zmartwychwstanie, tworzy „wszechobejmującą strukturę zbawienia”. Ta hipoteza „jest
s. 29
TEMAT próbą ukazania równych szans zbawienia wszystkich w obliczu Boga, tak bardzo nierównych w odniesieniu do poszczególnych ludzi w ciągu życia ziemskiego”. Na reinterpretację zasady „Extra Ecclesiam nulla salus” poważnie wpłynął Y. Congar. Według niego zasada ta nie daje odpowiedzi na to kto będzie zbawiony a kto nie, ale komu została zlecona posługa na rzecz zbawienia. Ma zatem ona charakter eklezjologiczny, a nie wykluczający. Zbawcza oferta Kościoła dotyczy wszystkich ludzi. Także serce człowieka na wiele sposobów może otworzyć się na łaskę. Bóg jest obecny incognito w najmniejszych braciach Jezusa: głodnych, spragnionych, chorych. Także jezuita Karl Rahner wpłynął na rozpowszechnienie się wiary w powszechną wolę zbawczą Boga. Jego zdaniem każdy kto, otwiera się na głębię i bezwarunkowość miłości, przyjmując swe człowieczeństwo wraz z jego ograniczeniami i podejmując bezinteresowną miłość bliźniego, jest „anonimowym chrześcijaninem”. Teologiczne koncepcje zbawienia niekatolików stanowiły przygotowanie i impuls dla orzeczeń Soboru Watykańskiego II. Na temat możliwości zbawienia - za pośrednictwem Kościoła – każdego człowieka Sobór Powszechny wypowiada się w trzech tekstach. Pierwszy tekst znajduje się w „Dekrecie o działalności misyjnej Kościoła” (nr 7). Podkreślona zostaje w nim konieczność Kościoła, ale w zdaniu pobocznym stwierdza się:
“Nigdy nie może
zabraknąć ludzi głoszących nadzieję płynącą z tajemnicy Paschalnej Chrystusa oraz nie może zostać zaprzepaszczony dar sakramentów, które mamy w Kościele. s. 30
NUMERU
„(...) wiadomymi tylko sobie drogami może Bóg doprowadzić ludzi, nie znających Ewangelii bez własnej winy, do wiary, bez której niepodobna podobać się Bogu (...)”. We współczesnej liturgii rzymskiej zgromadzeni na Eucharystii wierni modlą się nie tylko za zmarłych katolików, ale także „za wszystkich zmarłych, których wiarę jedynie Ty [Ojcze] znałeś”. Drugi tekst pochodzi z „Konstytucji o Kościele” (nr 13-16). Czytamy w niej że do „katolickiej jedności Ludu Bożego (…) powołani są wszyscy ludzie i w różny sposób do niej należą lub są jej przyporządkowani, zarówno wierni katolicy, jak inni wierzący w Chrystusa, jak wreszcie wszyscy w ogóle ludzie, z łaski Bożej powołani do zbawienia” (nr 13). Vaticanum II mówi, że „Kościół jest związany z licznych powodów” z chrześcijanami, którzy „nie wyznają całej wiary lub nie zachowują jedności wspólnoty pod zwierzchnictwem Następcy Piotra”. Konstytucja mówi także o „przyporządkowanych do Ludu Bożego”. Na pierwszym miejscu jest to naród żydowski. Muzułmanów „obejmuje plan zbawienia”. Ludzie którzy „szczerym sercem (…) szukają Boga i wolę Jego poprzez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie”. Według Soboru Watykańskiego II podstawę zbawienia stanowi z jednej strony łaska Boża i Jego powszechna wola zbawcza objawiona w Jezusie Chrystusie, a z drugiej – otwartość na miłość Bożą i uczciwe życie. Wszystkie te warunki nawzajem implikują się. Trzeci tekst, z konstytucji „Gaudium et spes” uwypukla charakter paschalny tego zagadnienia. Chrześcijanin, „włączony w tajemnicę paschalną, upodobniony do śmierci Chrystusa, podąża umocniony nadzieją ku zmartwychwstaniu. Dotyczy to nie tylko wiernych chrześcijan, ale także wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercach działa w sposób niewidzialny łaska. Skoro bowiem za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie Boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiarowuje możli-
“Teologiczne koncep-
cje zbawienia niekatolików stanowiły przygotowanie i impuls dla orzeczeń Soboru Watykańskiego II.
wość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy” (nr 22). Polski teolog Henryk Seweryniak stwierdza że „Chrystus przez Wcielenie stał się „bratem człowieka każdego”, a przez śmierć odkupieńczą ofiarował wszystkim zbawienie. Podstawą zbawienia jest zatem współuczestnictwo w Krzyżu przez darującą się, współcierpiącą miłość, służbę, bezinteresowność, oddanie życia”. Stwierdza on, że „do zbawienia potrzebne jest więc w istocie jedno: iść drogą, którą szedł Chrystus i którą jest On sam dla wszystkich. Kościół jest zwiastunem nadziei powszechnego zbawienia w Chrystusie. Nigdy nie może zabraknąć ludzi głoszących nadzieję płynącą z tajemnicy Paschalnej Chrystusa oraz nie może zostać zaprzepaszczony dar sakramentów, które mamy w Kościele. Sobór Watykański II mówi o ludziach „nie znających Ewangelii bez własnej winy”. Zastanawiające jest czy nie można by tego rozszerzyć o ludzi którzy nie poznali Ewangelii, Chrystusa, Kościoła takim jakim on jest w istocie. O ludziach którzy zamiast widzieć „jak oni się miłują” doświadczyli zranień, zła z powodu ludzi Kościoła. Cieszy mnie to, że myślenie Kościoła poszło w kierunku powszechności zbawienia. Bóg przecież „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy”(1 Tm 2,4). Chce żebyśmy kochali się wzajemnie i kochali nawet nieprzyjaciół, a co za tym idzie, pragnęli dla innych największego szczęścia czyli zbawienia. Przy pisaniu artykułu korzystałem z książki “Święty Kościół powszedni” Henryka Seweryniak
ROZMOWA
NUMERU
Zrozumieć
inkwizytora s. 31
ROZMOWA
NUMERU
Temat inkwizycji należy do bardzo kontrowersyjnych i źle postrzeganych kart historii Kościoła. Nasz dzisiejszy rozmówca, o. Tomasz Gałuszka OP, dyrektor Dominikańskiego Instytutu Historycznego w Krakowie, pokazuje jednak, że była ona instytucją na swoje czasy sprawiedliwą a w pewien sposób nawet humanitarną, mającą na celu dobro zarówno pojedynczych ludzi, jak całych społeczeństw. Kajetan Garbela Jaka była motywacja Kościoła w momencie powołania inkwizycji? o. Tomasz Gałuszka OP: Tak jak się to często zdarza, również kwestia powstania inkwizycji nie jest tak prosta i jednoznaczna, jak może się wydawać. Niestety często zapominamy o tym, że każde wydarzenie historyczne należy obejrzeć ze wszystkich stron, zauważyć jego wielowymiarowość, wziąć pod uwagę wszystkie punkty widzenia. Natomiast wielu dzisiejszych historyków, a co dopiero ludzi nieposiadających większej wiedzy o dawnych czasach, nie chce czy nie potrafi zrozumieć mentalności ludzi średniowiecza. Nie chcą wejść w ich buty, co tak naprawdę bardzo ułatwiłoby im zrozumienie intencji kierujących tymi, którzy inkwizycję powołali i ją prowadzili, oraz tych, wśród których ona działała. Bez przyjęcia ich sposobu myślenia nie zrozumiemy, dlaczego powstała inkwizycja papieska, bo to o niej najczęściej myślimy i mówimy. To znaczy, że istniała także inna inkwizycja? o. T. G.: Jak najbardziej. Inkwizycja papieska była, obrazowo mówiąc, stadium dorosłym ogólnie pojętej „inkwizycji”, czyli badania i opieki nad duszami wiernych. Jej stadium dziecięce przypada na okres do VIII wieku. Już w tych wczesnych wiekach powoływano się na słowa św. Pawła, który wyjaśniał, że w pewnych przypadkach trzeba odsuwać od wspólnoty tych, którzy wprowadzają zamęt i osłabiają wspólnotę, trzeba dbać o czystość wiary. W VIII-IX wiek, kiedy pojawiło się Państwo Kościelne, a później także imperium karolińskie trzeba było oprzeć ich funkcjonowanie na pewnych
s. 32
“To, co dzisiaj może
nas szokować, to fakt, że dla ówczesnych ludzi Bóg był naprawdę najważniejszy. Widać to bardzo wyraźnie, gdy weźmiemy się za lekturę średniowiecznych tekstów. Bije z nich prawdziwy teocentryzm, fascynacja Bogiem. prawach, a weźmy pod uwagę, że średniowiecze słynęło z traktowania wszystkich sfer życia człowieka i społeczeństwa jako systemu naczyń połączonych. Poza przypadkami wyjątkowymi, szczególnie pustelników, nie istniała prywatna pobożność, wszystko było przeżywane wspólnie. Wręcz niewyobrażalne było, aby człowiek średniowiecza, tak jak dzisiejszy, uznawał np. kwestię wiary czy poglądów politycznych za coś prywatnego, tylko swojego, czym inni nie powinni się interesować. Wierzono, że to wszystko bezpośrednio oddziałuje na całe społeczeństwo, więc ono samo powinno dbać o to, by jacyś odszczepieńcy swoim indywidualizmem nie psuli czy gorszyli innych. Nie było czegoś takiego, jak prywatny grzech, który może wpłynąć tylko na mnie – dla ówczesnych ludzi grzech był czymś, co dawało się mocno we znaki całej społeczności, tak jak np. bolący ząb, który jest odczuwalny w całym ciele i różnym jego częściom może utrudnić prawidłowe funkcjonowanie. Nie chodziło tu nawet tyle
o niszczenie stosunków społecznych, ale ranienie poszczególnych ludzi, którzy mieli z takim grzesznikiem jakiekolwiek stosunki. Było to zresztą zgodne z przywoływanym już św. Pawłem, który pisał o Kościele jako jednym ciele. W średniowieczu nie oddzielano także kwestii duchownych od przyziemnych, władzy kościelnej od władzy świeckiej. One wszystkie bardzo mocno na siebie oddziaływały, co było naturalne dla ówczesnych ludzi i miało prowadzić do ich szczęścia. Wierzono wówczas również bardzo mocno w życie wieczne, a co za tym idzie – także w piekło. Sam św. Dominik modlił się gorliwie o ocalenie grzeszników, bo naprawdę bardzo martwił się tym, co z nimi będzie po śmierci, że mogą trafić do piekła. To całkiem inne myślenie, niż dzisiejsze – teraz mówimy „wszystko jest dla ludzi, piekło też jest dla ludzi”, dla ludzi tamtej epoki takie coś było nie do pomyślenia. Uważano, że ludzi należy przed tym piekłem ratować na wszelkie możliwe sposoby. Chodziło więc o to, żeby grzesznik z jednej strony sam nie skazał się na wieczne potępienie, a z drugiej nie gorszył wspólnoty, nie psuł wiary ludzi, z którymi żył na co dzień? o. T. G.: Dokładnie. To, co dzisiaj może nas szokować, to fakt, że dla ówczesnych ludzi Bóg był naprawdę najważniejszy. Widać to bardzo wyraźnie, gdy weźmiemy się za lekturę średniowiecznych tekstów. Bije z nich prawdziwy teocentryzm, fascynacja Bogiem, i to nie Bogiem-kolegą, Bogiem słabym, na usługach człowieka, ale Bogiem potężnym, mocnym, wspaniałym. Można powiedzieć, że pokazują one, że to pies macha ogonem, a nie jak
ROZMOWA
dziś, ogon psem – Bóg jest na pierwszym miejscu i człowiek jest dla Niego, powinien Mu służyć, a nie odwrotnie. Oczywiście, patrzyli na siebie jako słudzy-synowie, a nie słudzy-niewolnicy. Wierząc w tę wielkość Boga, ludzie średniowiecza potrafili zdziałać naprawdę wielkie rzeczy – spójrzmy chociażby na potężne, wspaniałe katedry i kościoły. W późniejszych epokach popularny stał się antropocentryzm – główna w tym zasługa czasów renesansu i oświecenia, i dziś tak trudno przyjąć nam tę postawę człowieka wieków średnich. Ale bez zrozumienia tych trzech kwestii – silnych związków religii z innymi aspektami życia, braku indywidualizmu i postrzegania społeczeństwa jako mocno oddziałującej na siebie wspólnoty, oraz ustawienia Boga w centrum zainteresowań, nie będziemy mogli pojąć zjawiska inkwizycji, tak papieskiej, jak i poprzedzającej ją biskupiej. Kiedy więc możemy mówić o powstaniu papieskiej inkwizycji i bezpośrednich przyczynach jej powołania? o. T. G.: W pierwszej połowie XII wieku papieża Grzegorza IX irytowało, że cesarz Fryderyk II na swoich ziemiach, zaczyna tępić here-
NUMERU
tyków i palić ich na stosie. Postanowił więc, że jako głowa Kościoła nie może pozwolić świeckim władcom na sądzenie kwestii duchowych, bo doprowadzi to do niesprawiedliwości i niepotrzebnego przelewu krwi. Zaś co do inkwizycji biskupiej, to mniej więcej do XII wieku właśnie ci hierarchowie mieli badać dusze swoich wiernych i nawracać ich z grzechu. W Krakowie taki stan rzeczy miał miejsce do lat trzydziestych XIV wieku, biskupi mieli także swoich pomocników, którzy dbali o te sprawy. Jednak już wówczas zauważono, że mają oni bardzo dużo rzeczy na głowie, więc papież postanowił ich w tym wyręczyć. A tak się złożyło, że najlepiej wykształconymi ludźmi w XII i na początku XIII wieku byli mnisi, którzy nie pracowali duszpastersko… …poza dominikanami. o. T. G.: Dokładnie. Co ciekawe, nawet nasza łacińska nazwa – Ordo praedicatorum, zakon kaznodziejski – wcześniej przysługiwała biskupom, którzy jako jedyni mogli głosić kazania doktrynalne. Dominikanie jako pierwszy duchowni mieli być włączeni w tą biskupia posługę. Już Sobór Laterański IV w 1215 roku zobligował biskupów do powoły-
wania stałych kaznodziejów, nawet pod groźbą utraty urzędu, a już rok później pojawiają się dominikanie, którzy na to wezwanie postanowili odpowiedzieć. I znowu, głównym powodem była troska o Kościół i grzeszników. Dominik postanowił stworzyć zakon, który będzie blisko współpracował z biskupami. Ale poza naszym wykształceniem i bliską współpraca z papiestwem i biskupami (przez długie lata byli ich przybocznymi doradcami) nie bez znaczenia pozostawały także inne przyczyny. Po pierwsze, ślub ubóstwa odsuwał podejrzenie, że braciom zależy na majątku skazanego, a po drugie, posiadali oni doskonale sprawdzony system penitencjarny, wywodzący się z tak zwanych kapituł win. Obywały się one co dzień w obecności przeora lub subprzeora, który wysłuchiwał spowiedzi współbraci i nakładał na nich odpowiednie pokuty. A skoro działało to wszystko bardzo dobrze, można je było spokojnie stosować także w stosunku do świeckich. W średniowieczu ludzie myśleli racjonalnie i wierzyli, że pokuta może zmienić człowieka tylko wówczas, jeśli przyjmie ją całkowicie dobrowolnie, więc proces inkwizycyjny polegał przede wszystkim na uświadomieniu
s. 33
ROZMOWA winy oskarżonego i doprowadzeniu go do podjęcia pokuty z własnej woli, a nie narzuconej. Jak więc wyglądały szczegóły takiego procesu? o. T. G.: Rozpoczynał się on na długo przed przybyciem inkwizytora, przy czym po prostu permanentnie podróżowano po kraju, a nie udawano się do konkretnych, zgłoszonych wcześniej przypadków - to działo się dopiero w późniejszych wiekach. Najpierw do wsi lub miasta przybywali kaznodzieje (najczęściej dominikanie czy franciszkanie), którzy specjalnymi kazaniami wzywali do nawrócenia i pokuty. Ludzie mogli zastanowić się nad swoimi czynami, a później zgłosić się po pokutę, jeśli np. ktoś wyznał, że był heretykami lub przynajmniej miał z nimi kontakty, dobrowolnie się do tego przyznaje i chce odpokutować. Najczęściej stosowano specjalne taryfikatory pokut. W trudniejszych przypadkach spisywano dany przypadek i pozostawiano go do przybycia inkwizytora. Czy można było poinformować inkwizycję o tym, że jest ktoś, kogo podejrzewamy o herezję, ale ta osoba nie chce się zgłosić? o. T. G.: Oczywiście, aczkolwiek musiało taki przypadek zgłosić dwóch świadków całkowicie ze sobą zgodnych. Dodatkowo, badano także bardzo skrupulatnie ich prawdomówność czy autorytet wśród sąsiadów i parafian, sprawdzano, czy nie mają jakichś osobistych zatargów z pozwanym. Jeśli uznano, że takie zgłoszenie per denuntiationem nie jest kłamstwem, to po przybyciu inkwizytora wzywano delikwenta przed jego oblicze. Czy działania inkwizytora różniły się jakoś od tego, co robili poprzedzający go kaznodzieje? o. T. G.: Raczej nie, stosowano takie same metody, przede wszystkim argumentację, zrozumiałe i logiczne wywody religijne. Inkwizytorzy uznawali siebie za lekarzy dusz – medici animarum – i zależało im na uleczeniu tej choroby, jaką była herezja, i w związku z tym mogli spędzić wiele godzin na cierpliwej
s. 34
NUMERU
ROZMOWA i rzeczowej dyspucie z heretykiem. Dodam jeszcze, że urząd inkwizytora był szczytem kariery zakonnej. Nie mógł nim zostać byle kto, jedynie świetnie wykształceni, doświadczeni i zasłużeni bracia. W Polsce powoływano na inkwizytorów byłych prowincjałów dominikańskich lub przeorów krakowskich, a więc prawdziwą elitę intelektualną zakonu i duchowieństwa w ogóle. Wymienię chociażby doskonałego kaznodzieję, Peregryna z Opola, albo doradcę królewskiego Alberta z Siecienia. Tacy ludzie byli gwarancją najlepszego zajęcia się sprawą. Aczkolwiek, jeśli nawet oni sobie nie radzili, wzywano nas pomoc innych znanych i zasłużonych teologów. Ostatecznie, bullą Ad extirpanda papież Innocenty IV wprowadza w roku 1252 tortury... A więc poza argumentacją słowną stosowano także tortury, które dziś praktycznie wszystkim kojarzą się ze stereotypową inkwizycją o. T. G.: Nie przeczę, że były stosowane, jednak znów przypomnę o tym, iż dziś mamy całkiem inną mentalność niż ludzie średniowiecza. Dla nich tortury były pewnym wsparciem w drodze do celu, na pewno drażliwym i kontrowersyjnym, ale skutecznym. Dziś tolerujemy swoistą przemoc, jaką jest morderczy trening sportowców, lub np. wielogodzinne i wyczerpujące ćwiczenia uczniów szkół muzycznych, a ludzie średniowiecza w podobny sposób rozumieli tortury – jako może nieprzyjemny, ale jednak skuteczny „nacisk wychowawczy”. Zresztą, było to zapożyczone bezpośrednio z prawa świeckiego. Słyszałem kiedyś, że inkwizytorzy nie mogli skazywać na śmierć. A przecież są o to powszechnie posądzani. o. T. G.: Na karę śmierci skazywała heretyków władza świecka, która uznawała herezję za zbrodnię obrazy majestatu. A ta podlegała karze odebraniu życia łącznie ze spaleniem, co gwarantowało całkowite usunięcie zbrodniarza z tego świata. Jeśli więc delikwent był zatwardziały i nie dał się przekonać argumentacji inkwizytora, ten pozostawiał go w wolności do odrzucenia wiary katolickiej,
NUMERU
ale do wyroków władzy świeckiej nie mógł się mieszać. Co ciekawe, heretyk mógł nawrócić się nawet wtedy, gdy stos już płonął – wówczas przygaszano go i pozwalano mu się wyspowiadać, ale ostatecznie i tak musiał zgiąć – wszak prawo nie działa wstecz. Wyda nam się to śmieszne, ale znanych jest wiele przypadków, gdy taki nawrócony last minute katolik ginął w płomieniach, a zgromadzeni wokół ludzie radowali się z tego, że jego dusza jednak pójdzie do nieba, a nie do piekła. Jak już kilkukrotnie wspominałem, było to spowodowane ich innym sposobem postrzegania życia i wiary, dla dzisiejszych ludzi bardzo specyficznym i niezrozumiałym. Jeśli już jesteśmy przy pokutach i karze śmierci, to czy może ojciec powiedzieć coś więcej na ich temat? Czy były tak krwawe i sadystyczne, a rozpalanie stosów tak częste, jak się najczęściej uważa? o. T. G.: Zdecydowanie nie. Co do kary stosu przytoczę przykład Bernarda Gui, dominikanina, który w powieści Umberto Eco Imię róży został przedstawiony jako żądny krwi sadysta. Tymczasem wydał on od około 4000, przy czym tylko 41 osób oddał ramieniu świeckiemu. Oblicza się, że na stosach, w wyniku działań inkwizycji papieskiej oraz państwowej, zginęło do początku XIX wieku około 17000 ludzi. Bardzo duża w tym zasługa wspomnianej inkwizycji państwowych, głównie hiszpańskiej, które były niezależne od papiestwa, działały jako narzędzie nacisku i doskonały sposób na rozprawienie się z przeciwnikami politycznymi władców. Co do kar, jak już wspomniałem stosowano te, które sprawdziły się w zakonach, np. karę czasowego pozbawienia wolności odbywano w specjalnym więzieniu inkwizycyjnym, które było jednocześnie karcerem klasztornym. Zdarzały się również takie kary, jak posty, pielgrzymki czy konfiskata majątku, lub noszenie żółtego krzyża na szyi nawróconego. Miał być on z jednej strony pokutą, ale z drugiej także czytelnym znakiem, że ten ktoś już zrozumiał swoje błędy i nie można go
za nie karać. A samosądy na domniemanych heretykach zdarzały się przed powołaniem inkwizycji papieskiej oraz w okresie XVI i XVII wieku, gdy niestety inkwizycja była osłabiona, w dużej mierze przez biurokrację i nadmierną komplikację procesu. Szalały one także często w państwach protestanckich, gdzie inkwizycji nie było, i ludzie postanowili na własną rękę szukać i karać odstępców od jedynej słusznej wiary lub też domniemane czarownice. W ojca słowach instytucja inkwizycji jawi się wręcz jako szczyt średniowiecznej sprawiedliwości, jako miłosierne działanie Kościoła, który postanowił jednocześnie zadbać o zbawienie błądzących jednostek i całych społeczeństw, oraz uchronić ich przed bezwzględnymi i niesprawiedliwymi samosądami prostego ludu czy władzy świeckiej. Skąd więc wzięła się czarna legenda inkwizycji, działającej jakoby zgodnie z zasadą, że na każdego znajdzie się paragraf? Że ciągle torturowała i rozpalała stosy, a im większy strach wzbudzała, tym lepiej? o. T. G.: Na pewno duża w tym zasługa właśnie antropocentrycznego poglądu na świat, oraz różnych wrogich Kościołowi ideologii. Obraz inkwizycji został mocno wykrzywiony szczególnie w czasach oświecenia, które było w dużej mierze antyreligijne i podkreślało na każdym kroku źle rozumianą wolność wyznania i sumienia człowieka. Było to zdecydowane przeciwieństwo mentalności średniowiecznej. Według mnie chyba największy czarny PR inkwizycji zrobiła literatura i popkultura. Wymienię tutaj choćby demonicznego Wielkiego Inkwizytora z Braci Karamazow Dostojewskiego czy wspominanego Bernarda Gui z Imienia Róży. Powstała ostatnio bardzo ciekawa i dobrze napisana książka Jaume Cabré Wyznaję, której jednym z bohaterów jest inkwizytor Mikołaj Eymerick, postawiony na równi z hitlerowcami. Taki obraz inkwizycji w literaturze popularnej w bardzo dużej mierze wpłynął na jej zdecydowanie negatywne postrzeganie. Wątpię, żeby w trakcie mojego życia to się zmieniło.
s. 35
EDUKACJA
Wiara, wiedza czy
wychowanie?
s. 36
EDUKACJA
Kamil Duc
Dla jednych to temat zastępczy, dla innych ważne kwestie związane z pracą, wychowaniem lub przekonaniami. Chodzi o obecność katechezy w szkole. Co jakiś czas pojawiają się głosy za zlikwidowaniem tego przedmiotu. Z drugiej strony Konferencja Episkopatu Polski domaga się, aby uczniowie mieli możliwość zdawania egzaminu maturalnego z religii. Nie zanosi się jednak na zmiany w żadnym kierunku.
RELIGIA W SZKOLE
Już konstytucja marcowa z 1921 roku zapewniała uczniom możliwość uczestnictwa w lekcjach religii w szkole. Dlatego do 1961 roku władze PRL nie zlikwidowały ich, mimo wypowiedzenia konkordatu zaraz po wojnie. Początkowo ograniczono liczbę godzin, potem katecheza przestała być obowiązkowa, aż w końcu zakazano jej prowadzenia. Kościół za bardzo przeszkadzał rządzącym. Religia wróciła do szkoły dopiero trzydzieści lat później. Warunki wprowadzenia tego przedmiotu określa artykuł 12. Konkordatu między Stolicą Apostolską a Rzeczpospolitą Polską. Wynika z niego, że szkoły publiczne prowadzone przez organy administracji państwowej zapewniają naukę religii, jeśli rodzice wyrażą taką wolę. Ponadto za opracowanie programu i podręczników odpowiada władza kościelna. Przedstawia ona materiały odpowiednim urzędnikom państwowym. Katecheci podlegają zarządzeniom kościelnym, jeśli chodzi o sprawy nauczania i wychowania, natomiast przepisom państwowym w innych kwestiach. Nie tylko komunistom bliska była idea zwalczania Kościoła. Dziś ich rolę przejęli pan Palikot z kolegami partyjnymi. Domagają się oni między innymi usunięcia religii ze szkoły. Tak się składa, że w Polsce żyje sporo katolików, którzy z chęcią posyłają swoje dzieci na katechezę. Dzięki temu mogą lepiej przekazać im pewne wartości, jakie sami wyznają. Wiara oraz tradycja chrześcijańska są nieoderwalną częścią życia wielu obywateli naszego państwa, ale również całego społeczeństwa. Natomiast zadaniem szkoły jest pomóc młodemu człowiekowi odnaleźć się w rzeczywistości,
“Wiara oraz tradycja
chrześcijańska są nieoderwalną częścią życia wielu obywateli naszego państwa, ale również całego społeczeństwa. Natomiast zadaniem szkoły jest pomóc młodemu człowiekowi odnaleźć się w rzeczywistości, której część stanowi praktyka religijna. której część stanowi praktyka religijna. Szkoła nie daje tu wyboru. Ale edukowanie wyłącznie z katolicyzmu świadczy nie tyle o pozycji Kościoła, ile o strukturze wyznań w Polsce oraz wpływie chrześcijaństwa na naszą kulturę. Ocena z religii, wbrew słowom pani minister Kluzik-Rostkowskiej, nie jest wystawiana za wiarę. Może kogoś zdziwię, ale wiary nie da się nauczyć a katecheci wcale tego nie robią. Mam nadzieję, że szefowa resortu (i nie tylko ona) zada sobie tyle trudu, by przeczytać program przygotowany przez Komisję Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski. Wydaje się bowiem, że nie ma o nim zielonego pojęcia. Religia rzeczywiście w zamyśle pogłębia relację z Bogiem, opiera się przy tym na dogmatach, przybliża formy kultu oraz zachęca do duchowej formacji. Jednak w podręcznikach znajdziemy inne tematy. Troska o dobro wspólne. Postawy wdzięczności, przeproszenia i przebaczenia. Rola sakramentów.
Rodzina. Dylematy moralne w różnych dziedzinach nauki i techniki. Niektóre z tych zagadnień są o tyle ważne, że etyka, na której można byłoby o nich rozmawiać, jest fikcją. Często zagadnienia poszerzają wiedzę z historii, literatury czy wiedzy o społeczeństwie. Znajomość wielkiego dzieła, jakim jest Biblia, instytucji kościelnej oraz jej prawa czy filozofów chrześcijańskich uzupełnia kształcenie. Lubimy dyskutować na te tematy, a często brakuje nam podstawowej wiedzy. Trudno wymagać od dziecka by miało ukształtowane poglądy, ale mówienie mu o godności człowieka, miłości i wartościach duchowych raczej nie powinno mu zaszkodzić. Poza tym najmłodszym należy się wyjaśnienie, dlaczego chodzą do kościoła, przystępują do komunii czy modlą się za babcię i swojego pieska. Gdy dorosną, zdecydują sami, czy oprócz moralności przyjmą od Kościoła również to nauczanie w sprawach wiary. Nikt nie będzie ich zmuszał, żeby przyjmowali za fakt istnienie Boga czy niepokalane poczęcie. Poza tym religia nie jest przedmiotem obowiązkowym. Jeśli rodzic nie chce, żeby dziecko słuchało katechety, wystarczy jeden podpis. Natomiast dla chętnych zdecydowanie lepiej wpisać ten przedmiot w plan lekcji i odbyć go w szkolnych warunkach, co ułatwia organizowanie zajęć uczniom. Pojawiają się często zarzuty, że lekcje religii to farsa, że uczniowie robią zadania na inne przedmioty, że nie uczestniczą aktywnie w zajęciach albo z drugiej strony wykorzystują do podniesienia średniej. Oczywiście wystarczy pomyśleć chociażby o plastyce, aby odnieść podobne wrażenie. Wszystko zależy od nauczyciela. Jeśli
s. 37
EDUKACJA potrafi zainteresować tym, co ma do powiedzenia, klasa potraktuje go poważnie.
KATECHETA KATECHECIE NIERÓWNY
Kilka tygodni temu jeden z tygodników opublikował wyniki sondażu, w którym zapytano Polaków o kilka kwestii związanych z ich wiarą oraz stosunkiem do prawd głoszonych przez Kościół katolicki. Wynika z niego między innymi, że tylko połowa z nas uznaje Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa za prawdziwe, co trzeci Polak uważa, że istnieją anioły i niebo, a osiemdziesiąt procent wierzy w Boga. Może. Niestety statystyka bardzo często kłamie, a media potrafią zrobić z tego użytek. Nie twierdzę jednak, że odpowiedzi zostały wyssane z palca. Jest to z resztą sprawą sumienia i wiary, co nie ma zbyt wiele wspólnego z edukacją religijną. Dziwne są zatem próby szukania powiązań między wynikami sondażu, a pracą katechetów. Zdarzają się za to ludzie wątpiący w historyczność osoby Jezusa. Nie tak dawno na portalu NaTeamat.pl pojawił się artykuł Macieja Kowalskiego o marihuanie. Czytamy w nim: Historycy do tej pory nie ustalili bezsprzecznie, czy taka postać [Chrystus] rzeczywiście istniała, a jego rolę w religii przyjmuje się na wiarę. Pewnie wielu ma podobny punkt widzenia i w dyskusji nie zawahają się podważyć faktu narodzin i śmierci człowieka, który wpłynął na losy świata bardziej niż ktokolwiek inny w historii ludzkości. Swoją drogą ciekawe, czy autor cytowanego tekstu chodził na religię. Problem oczywiście istnieje i potrzeba bardzo dużo złej woli, żeby tego nie zauważać. Poziom edukacji z zakresu religii znacznie różni się w zależności od szkoły. Nie chodzi tylko o typ placówki, ale przede wszystkim o zaangażowanie i kwalifikacje katechetów. Jeśli tych brakuje, to uczniowie kończą edukację z brakiem podstawowej wiedzy, ale należy tu uczciwie dodać, że nie dotyczy to jedynie nauczycieli tego jednego, specyficznego przedmiotu. Przeciwnicy religii w szkole pewnie szybko znajdą przykłady z własne-
s. 38
go podwórka, kiedy to siostry czy katechetki godzinami przekonywały, że antykoncepcja i seks to największe zło tego świata, argumentując przy tym popularnym tak jest i już. Pewnie nieobcy są wiecznie nieprzygotowani do zajęć księża, przez całe czterdzieści pięć minut opowiadający dowcipy. Albo inni oceniający z uczestnictwa w nabożeństwach. Ale wymienić można też tych, którzy nie odpuszczą dopóki nie nauczysz się, jakie źródła niechrześcijańskie potwierdzają, że Jezus jest realną postacią historyczną (tak, ktoś taki jak Chrystus chodził po ziemi, jakbyście mieli jeszcze jak-
ieś wątpliwości). Albo tych wymagających znajomości Ewangelii. Może znów niektórych zaskoczę, ale istnieją otwarci katecheci. Da się z nimi prowadzić rzetelną dyskusję. Marzeniem jest, by wszyscy mogli takiego spotkać. Większym problemem niż treści omawiane na religii czy sama forma prowadzenia zajęć może być postawa katechety w rzeczywistości pozaszkolnej. Dla ludzi przede wszystkim młodych szczerość ma ogromne znaczenie. Nie znosimy hipokryzji. Jako dorośli chyba się do niej z czasem przyzwyczajamy. Nastolatek
“Najmłodszym należy
się wyjaśnienie, dlaczego chodzą do kościoła, przystępują do komunii czy modlą się za babcię i swojego pieska. Gdy dorosną, zdecydują sami, czy oprócz moralności przyjmą od Kościoła również to nauczanie w sprawach wiary. natomiast nie uwierzy komuś, kto jedno mówi, a postępuje zupełnie inaczej. Jeśli katecheta ma przekazać swoim uczniom jakiekolwiek wartości moralne i jako pedagog wychowywać, to powinien pamiętać, że zrobi to tylko i wyłącznie przykładem własnego życia. Autentyczność to podstawa. Co tymczasem dzieje się w społeczeństwie, a szczególnie w mediach? Na wszelkie możliwe sposoby próbuje się podważać, a nawet niszczyć autorytet Kościoła. Zwróćmy jednak uwagę, że w bardzo wielu szkołach, gdzie godziny wychowawcze poświęcane są na odpracowanie zaległości z innych przedmiotów, religia jest jedyną lekcją, na jakiej porusza się kwestie związane z relacjami międzyludzkimi, moralnością czy etyką. Zamiast zwalczać, dlaczego nie wesprzeć katechetów w misji, jaka przyświecać powinna każdemu nauczycielowi. Dla wielu starszych uczniów oraz ich rodziców ważne jest, kto prowadzi lekcje religii. Mają często pretensje do księży, że ci nie muszą borykać się z normalnymi problemami i łatwo przychodzi im pouczać innych. Czasem jednak takie spojrzenie z zewnątrz może pomóc zobaczyć problem z innej perspektywy. Natomiast faktycznie katecheci świeccy wydają się tu dużo lepszą opcją. Ksiądz czy siostra w oczach ucznia są ludźmi innej kategorii. Katechecie świeckiemu łatwiej zmniejszyć ten dystans. Poza
EDUKACJA tym występuje jako osoba, która nie jest kojarzona z nudnymi kazaniami albo strasznym spowiednikiem.
Co z tą maturą
Trudno zgodzić się z opinią, że z religii ocenia się za wiarę. Tę wyrazić można chyba przez praktyki, bo jak inaczej sprawdzić czyjeś przekonania, a tych z kolei oceniać nie wolno na podstawie artykułu drugiego dokumentu określającego zasady oceniania osiągnięć edukacyjnych z religii. A skoro przyswajać należy tu wiedzę, biskupi pomyśleli o jej zweryfikowaniu. Konferencja Episkopatu Polski co jakiś czas wraca do tego tematu, nalegając aby maturzyści mogli zdawać egzamin z religii. Nowa pani minister jest zdecydowaną przeciwniczką tego pomysłu. I choć jej argument z oceną za wiarę wypada słabo, trzeba przyznać rację odmowie skierowanej do Kościoła. Biskupi trochę się zapędzili, pytając, dlaczego uczniowie nie mogą pisać matury z religii skoro w ofercie jest nawet egzamin z wiedzy o tańcu. Brzmi to co najmniej niepoważnie. Resort edukacji powinien akurat już dawno znieść możliwość zdawania tego przedmiotu na maturze. Przygotowanie takiego egzaminu nas kosztuje, a ciężko znaleźć uczelnię, która wymagałaby jego wyniku od kandydata. Podobnie byłoby z religią. Biskupi pytają też, co jeśli ktoś chce się pochwalić swoją wiedzą. Z całym szacunkiem do tych osób, matura do tego nie służy. Dziś nie świadczy nawet o dobrym wykształceniu. Pozwala ona dostać się na studia. I tak należy ją traktować. Przyjmowanie studentów na wydziały teologiczne zależy w dużej mierze od rozmowy kwalifikacyjnej. To się raczej nie zmieni. Zwiększenie wymagań w czasie gdy zamykane są
“Poziom edukacji z
zakresu religii znacznie różni się w zależności od szkoły.
kolejne kierunki byłoby strzałem w kolano. Dlatego matura z religii zdaje się bezcelowa. Generowałaby tylko kolejne, niepotrzebne wydatki. Katecheza ma szczególny charakter. Jest jednym z nielicznych przedmiotów, gdzie kładzie się jeszcze nacisk na wychowanie i kreowanie światopoglądu. Mimo że promuje się tu tylko jeden właściwy, to ciągle można się z nim nie zgadzać i ćwiczyć krytyczne myślenie. Wprowadzenie egzaminu wymusiłoby skupienie się wyłącznie na przekazywaniu wiedzy i zapamiętywaniu formułek, bo przecież należałoby przygotować potencjalnych maturzystów. Nie byłoby tu już miejsca na twórcze myślenie ani dostosowanie zajęć do konkretnej grupy z ich problemami i pytaniami. Wystarczy spojrzeć na język polski. Ofiary dotychczasowej matury musiały nauczyć się zgadywać, czego autor testu od nich chce. Natomiast wielu absolwentów szkół średnich w ogóle nie czyta książek. Obecny stan rzeczy chyba zadowala większość społeczeństwa. Prawo pozwala ci wybrać. Jeśli chcesz chodzić na religię, chodzisz. Jeśli nie, nie chodzisz. Proste. Pomijając już wszelkie sprawy związane z wiarą, katecheza ma zadatki by dopełniać braki w wychowawczym kształceniu młodych. Może warto ją udoskonalić, nie likwidować. O ile jak zwykle chodzi o oszczędności w budżecie, to czemu kosztem edukacji? A jeśli o walkę z Kościołem, to przeciwnicy niech pamiętają, że to nie tylko instytucja ale ludzie z ich przekonaniami i określonym systemem wartości. Tracimy czas na naprawdę niepotrzebną dyskusję. Wady w sposobie nauczania religii w polskiej szkole nie są wyjątkiem. Sytuacja wcale nie wygląda lepiej na lekcjach informatyki, historii oraz fizyki. Ale to nie powód, żeby likwidować te przedmioty. Rezygnacja z religii byłaby kolejną reformą wzbudzającą zamieszanie, która wymagałaby poważnej dyskusji o jakiejś alternatywie. Brak katechezy pozostawi bowiem w systemie edukacji lukę, jaką ciężko będzie wypełnić.
s. 39
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Nowe życie z wody i
Ducha Świętego s. 40
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Kamil Duc
Gdy oczy wszystkich zwrócone są na człowieka roku, uwadze umykają cuda. Gdy światła reflektorów padają na uśmiechniętą twarz papieża Franciszka, w cieniu pozostaje radość i święto całego Kościoła. Trzydzieści dwoje dzieci zostało ochrzczonych tydzień temu przez Ojca Świętego w Kaplicy Sykstyńskiej. Otrzymały nowe życie, za które dziś biorą odpowiedzialność ich rodzice. A kiedy w przyszłości same zdecydują o przyjęciu nauki Jezusa, ten moment będzie dla nich źródłem przynależności do wspólnoty chrześcijan.
TRZEBA NAM DZIELIĆ SIĘ MIŁOŚCIĄ I ŁASKĄ
Tydzień temu obchodziliśmy w Kościele Niedzielę Chrztu Pańskiego. Kończy ona liturgiczny okres Bożego Narodzenia. Naszą uwagę natomiast kieruje na kolejny ważny etap z życia Jezusa. Ważny przede wszystkim z naszego, ludzkiego punktu widzenia. Nauczanie Chrystusa, bo o nim mowa, to nie tylko położenie fundamentów pod katolicką moralność czy zmiana myślenia w kategoriach starotestamentalnych, ale również objawienie nam samego Boga. Jednak początkiem tego jest bardzo szczególne wydarzenie nad Jordanem. Jezus, który wcale tego nie potrzebuje, czyni znak nawrócenia na oczach Jana Chrzciciela i wielu innych pragnących odciąć się od grzechu. Ojciec święty Franciszek rozważał to podczas modlitwy Anioł Pański. Tak się składa, że kilka dni wcześniej rozpoczął też cykl katechez poświęconych sakramentom. A pierwsza z nich dotyczyła właśnie chrztu. Papież Franciszek zauważa: Jezus otrzymuje aprobatę Ojca niebieskiego, który posłał Go właśnie po to, aby zgodził się dzielić naszą ludzką kondycję, nasze ubóstwo. Dzielenie się jest prawdziwym miłowaniem. Jezus nie oddziela się od nas, uważa nas za braci i dzieli się z nami. W ten sposób czyni nas wraz z Nim dziećmi Boga Ojca. To jest objawienie i źródło prawdziwej miłości. (tłum. KAI) Obmywając się tą samą wodą, Chrystus staje się jednym z nas. A my w czasie chrztu stajemy się jak On, synami i córkami Ojca, który jest w niebie. Ten sakrament to prawdziwy znak wspólnoty chrześcijan opartej na dzieleniu się wiarą i miłością. Jeszcze mocniej podkreśla to Ojciec święty w swo-
“Ten sakrament to
prawdziwy znak wspólnoty chrześcijan opartej na dzieleniu się wiarą i miłością. Jeszcze mocniej podkreśla to Ojciec święty w swojej katechezie, mówiąc wyraźnie, że człowiek nie może sam się ochrzcić.
jej katechezie, mówiąc wyraźnie, że człowiek nie może sam się ochrzcić. Argumentuje to tym, że mamy tu za każdym razem do czynienia z aktem braterstwa oraz usynowienia w Kościele. Potrzebuję drugiej osoby aby udzieliła sakramentu, a ta z kolei przekazuje łaskę dziecięctwa Bożego, odpowiadając na prośbę. Papież Franciszek ma jednak pewne zastrzeżenia dotyczące naszej postawy w codziennym życiu. Zauważa braki w praktykowaniu prawdziwej braterskiej miłości. Widzi konieczność zaangażowania w niesienie pomocy drugiemu człowiekowi. Jednak nie jako jednorazowy dobry uczynek. Chodzi bardziej o ciągłe zwracanie uwagi na potrzeby innych i dzielenie się. Może nie tylko w rozumieniu materialnym ale również duchowym. Czasem ktoś tęskni za zwykłą rozmową, albo przydałaby mu się nasza modlitwa. A w końcu przez chrzest jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Zostaliśmy obdarzeni nowym życiem, jak opisuje to święty Paweł w Liście do Rzymian, przez zanurzenie w Jezusie Chrystusie i Jego śmierci. Dzięki temu zło oraz grzech nie mają nad nami władzy.
BÓG DZIAŁA WIELKIE RZECZY W TWOIM ŻYCIU
Przez zanurzenie w wodach Jordanu Jezus dał się poznać ludziom. Ojciec święty Franciszek zwraca uwagę: Bóg Ojciec sprawił, że usłyszano Jego głos z nieba: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. (tłum. KAI) Jezus przestał być tylko synem cieśli, a stał się Synem Boga i nauczycielem. Od tej pory szły za Nim tłumy, by słuchać Jego nauki. Gdy w kościele udzielany jest sakrament chrztu, ludzie często przysłuchują się szczególnie imionom, jakie wybrali rodzice. Ma to swój wymiar. Od tej chwili nie będzie to już przecież anonimowe dziecko, ale Anna, Tomasz albo Filip. Do wspólnoty Kościoła właśnie w tej chwili zostaje włączony nowy człowiek z jego godnością i wyjątkową tożsamością, której część stanowi wybrane mu imię. Często jednak zatrzymujemy się jedynie na tych widzialnych znakach. Czujemy, że chwila, gdy ksiądz wypowiada formułkę chrztu, polewając wodą głowę dziecka, jest ważna, że dzieją się rzeczy wzniosłe i nie będzie to już ten sam człowiek, bo odtąd zamieszka w nim Duch Święty. Skąd zatem wniosek, że nie do końca poważnie traktujemy ten sakrament? Franciszek zadaje proste pytanie. Czy znasz datę własnego chrztu? Wielu nie ma szans jej pamiętać, ale jeśli wierzysz, że Bóg obdarował cię nowym życiem w tym szczególnym znaku, w obecności Kościoła, to powinieneś wiedzieć, kiedy to się stało. Inaczej ciągle będziesz traktował chrzest jako zwykłe wydarzenie oraz stracisz poczucie, że Bóg jest obecny w twojej osobistej historii i działa tak wielkie rzeczy. Ten sakrament to
s. 41
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Fot. AP Photo/LOsservatore Romano
także źródło nadziei. Ojciec Święty mówi: Zapamiętajcie to dobrze: nadzieja w Panu nigdy nie zawodzi! Dzięki sakramentowi chrztu świętego jesteśmy w stanie przebaczać i kochać nawet tych, którzy nas obrażają i czynią nam zło. (tłum. KAI)
CHRZEST I WYCHOWANIE W WIERZE SĄ NIEROZERWALNE
W czasie mszy w Niedzielę Chrztu Pańskiego papież Franciszek przez sakrament włączył do wspólnoty Kościoła 32 dzieci. Jednym z nich była siedmiomiesięczna dziewczynka, której rodzice, jak podają media, żyją w niesakramentalnym związku. Sprawa wzbudziła wielkie poruszenie, bo księża bardzo często odmawiają udzielenia chrztu na prośbę ojca i matki nie będących małżeństwem. Gest papieża odczytano niemal jednoznacznie jako zgodę na podobną praktykę w Kościele. Jednak w żadnej wypowiedzi na temat chrztu,
s. 42
jakich było ostatnio wiele, Franciszek nie wspomniał o tej kwestii. Tylko nieliczni zachowali zdrowy rozsądek. Nie znamy historii tej rodziny. Nie wiemy, co stoi na przeszkodzie do zawarcia małżeństwa. Trudno zatem doszukiwać się ukrytych znaczeń w zaistniałej sytuacji. Pary żyjące bez ślubu najczęściej nie przyjmują do wiadomości uzasadnienia odmowy udzielenia chrztu. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z pewnych kwestii. Warunkiem aby zgodzić się na prośbę rodziców o chrzest dla dziecka jest przekonanie, że wychowają oni dziecko w wierze katolickiej i przekażą mu wartości właściwe chrześcijanom. Jeśli ksiądz widzi, że nie zawarli oni sakramentu małżeństwa, co pozostaje w jawnej sprzeczności ze wspomnianą moralnością, ma pełne prawo sądzić, że takiego wychowania dziecku nie zapewnią. Pewnie zdarza się, że jakiś proboszcz nie wnika w przyczyny takiego stanu rzeczy, ale taka postawa należy do wyjątków. Oczywiście
nikt nie chce krzywdzić w tej sytuacji dziecka, ale jeśli rodzice świadomie odrzucają sakrament małżeństwa, bo o takich przypadkach mówimy, to na jakiej podstawie mielibyśmy ich posądzać o zrozumienie wagi chrztu świętego? W czasie uroczystości w Kaplicy Sykstyńskiej Franciszek powiedział: Każde rodzące się dziecko jest darem radości i nadziei, a każde dziecko, które zostaje ochrzczone, jest cudem wiary i świętem dla rodziny Bożej. (tłum. KAI) Pierwszy udzielony człowiekowi sakrament to także wielki skarb i łaska. Aby jednak mogło się w tych najmłodszych rozwijać nowe życie, rodzice muszą stać na straży dziedzictwa wiary, co również mocno podkreślił Ojciec Święty. Chrzest to dopiero początek drogi ale stanowi źródło przynależności do wspólnoty chrześcijańskiej. Bez tego znaku szczególnej bliskości Jezusa, nie da się znaleźć swojego miejsca w Kościele.
s. 43
KAZANIA
PONADCZASOWE
Jak zachęcić mężczyznę
do małżeństwa
ks. Mirosław Maliński
Postanowiłeś udać się do swojej ukochanej aby się pouczyć. Kiedy już jesteś rozkładacie książki, ona zapala świece, podaje herbatę i rozpoczynacie wspólną naukę. Atmosfera jest cudowna, świetnie się dogadujecie i mimo, że samo uczenie jest obowiązkiem dla Ciebie, to ten czas jest przyjemnością. Jest to pierwszy dzień, w którym nie żałujesz, że poszedłeś na politechnikę.
Tymczasem na polu jest straszliwa ulewa, niska temperatura. To z kolei powoduje, że tym bardziej radujesz się z czasu spędzanego z w ciepłym pomieszczeniu z bliską Ci osobą. Jednak czas szybko mija. Kiedy godzina na zegarze robi się już późna, ukochana daje ci do zrozumienia, żebyś się powoli zbierał. Ty się wzbraniasz, tłumaczysz i próbuje przebłagać kobietę, by pozwoliła ci zostać. W końcu pada desz, zimno i jak tu w takich warunkach wracać do mieszkania? Ona jedynie przytakuje i dalej obstaje przy swoim. Ale Ty nadal próbujesz
s. 44
się targować. Na co twoja ukochana głosem nie znoszącym sprzeciwu: Spadówa! No i co zrobić? Wychodzisz na zewnątrz, ona zostaje w domu. Zamyka drzwi, idzie do okna, odchyla zasłonkę i patrzy. A ty chodzisz na tym przystanku, na którym nie ma nic, żadnej budki, tylko jakiś słupek z rozkładem autobusowym. Desz po tobie leje i trzęsiesz się z zimna. I co ona czuje obserwując taki obraz? Z jednej strony jest jej żał, ale z drugiej przeżywa radość. Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że ten deszcze nie
ma dla ciebie litości, że nie zostawi na tobie suchej nitki. Wie także, że ty w tym momencie dojrzewasz do małżeństwa. Ty się teraz zastanawiasz jak zmienić tę sytuację. Co zrobić? A może kupić jakiś upominek teściowej? A może postawić pół litra teściowi? A może poprosić o rękę?! Właśnie w ten sposób dojrzewa mężczyzna i każda mądra kobieta dobrze wie, że mężczyźnie trzeba pomóc w tym dojrzewaniu.
CZEMU
ŻYCIE
Przyjąć życie Nie żyję sam z siebie. Nie ja wprawiłem w ruch moje serce, nie ja dałem sobie świadomość, nie ja ułożyłem swą pierwszą myśl, nie ja... Mam tyle, ile przyjmuję. Zgodzić się na bycie obdarowywanym. Stać się ubogim, bezbronnym, gotowym przyjąć. Tomasz Maniura OMI Życie to umiejętność przyjmowania. I wcale nie chodzi tu o zachłanność, o chciwość, o zabieganie, by posiadać. Delikatna to granica. Przyjmować, a nie mieć. Posiadać, ale nie być obciążonym. Uświadomić sobie istnienie życia we mnie i mieć pełną wolność. Jak bardzo życie nabiera wartości od momentu zdania sobie z niego sprawy! Jaką wartość ma życie człowieka, który o tym wie, że żyje. I zawsze będzie tajemnica, to pytanie, skąd we mnie życie? Prawdziwe przyjęcie życia spowoduje wielkie pragnienie dzielenia się nim. I jak tu nie cieszyć się życiem? I jak tu nie być wdzięcznym życiu? Przecież to nie ze mnie. Ile pomyłek w ocenie wartości życia, które często mierzy się stanowiskiem, sytuacją materialną, umiejętnościami, użytecznością. Pozbyć się całej tej skorupy, zostawić wszystko, co niepotrzebne. Im prościej, tym lepiej. Tak jak pragniemy dojść do źródła rzeki, znaleźć to miejsce najczystsze, krystaliczne, nieskażone, tak i w sobie znaleźć to źródło, to wielkie pragnienie. Jest to zadanie, moc życia. To początek tego, co w nas nieskończone, co w nas nie przemija. Śmiało można stwierdzić, że życie jest cudem. To niesamowite. Ile potrzeba było czasu, żeby człowiek zauważył, że wszystko, od najdalszych gwiazd jest tak poukładane, żeby życie ludzkie było możliwe. Gołym okiem nie dostrzegamy ciśnienia, składu atmosfery, temperatury, grawitacji i wszystkich innych nazwanych dziwnie przez nas praw fizyki, a bez tego wszystkiego życie byłoby niemożliwe.
Zatem Ktoś mnie chciał. Jak dojść do Niego, jak Go odkryć? Gdzie Go znaleźć? Czy gdzieś daleko, gdzieś ponad tymi wszystkimi prawami fizycznymi, układami gwiezdnymi? Gdzieś w tej stworzonej materii? Przypuszczam, domyślam się, że tam gdzie cała moc i siła życia. Stąd ludzkie poszukiwania i dążenia, stąd tłumy na pełnych energii wydarzeniach, widowiskach, spektaklach, imprezach. Ale czy jest tam źródło życia? Czy ktoś je odnalazł, odkrył, rozpoznał, wskazał? Jak się przebić do pełni życia, jak mieć je w sobie teraz, każdego dnia, w momencie choroby, w momencie, kiedy nie ma się sił, kiedy brak energii do działania, kiedy wszystko wydaje się przeciwko nam?
Pozostaje mi dążyć do wnętrza siebie, do samej głębi. To co najpewniejsze, tam na pewno jest. Pozostaje mi drugi człowiek, tam też na pewno jest początek. Tak jak trudno pod górę iść do źródła, tak trudno przebić się przez maskę do drugiego człowieka, przez wszystkie barykady, mury zabezpieczające, farbki maskujące, zachowania odgradzające. A ile tego we mnie. Jak dojść do źródła? Wielkim pragnieniem. Siłą jest pragnienie, pragnienie czego? Życia, nieprzemijania, trwania w nieśmiertelności. Czy mogę powiedzieć, że pragnieniem celu dojdę do źródła? Czy źródło jest celem? Wydaje się, że tak, tak czuję. Zatem samo życie wystarczy, nic więcej. Po prostu być, być obecnym.
s. 45
MĘŻCZYŹNI W KOŚCIELE
Bóg stworzył
testosteron
Krzysztof Reszka
Aby chłopcy skutecznie uczyli się męskości od starszych mężczyzn, wiele kultur ustanawiało metody kształcenia i inicjacji. Aby pod kloszem cywilizacyjnych “zabezpieczeń” nie utracili hartu ducha, celowo wystawiano ich na próbę, by zmierzyli się ze strachem, samotnością, a nawet bólem. Św. Paweł pisał do młodego biskupa z Efezu: “Weź udział w trudach i przeciwnościach, jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa” (2 Tm,23). Zejdźmy więc do katakumb by zobaczyć jak chrześcijańscy mężczyźni w Krakowie, szykują się do boju. Poznajmy Mężczyzn św. Józefa.
Mroźny środowy wieczór. Wysiadam z tramwaju na przystanku Korona i zmierzam do kościoła św. Józefa na Podgórzu. Monumentalna gotycka cytadela zbudowana na wzniesieniu zdaje się wręcz wrzynać w niebiosa. Wchodzę do środka i klękam w ławce. Kościół pełny ludzi, choć to dzień powszedni. Ale dziś jest spotkanie Mężczyzn św. Józefa. Kim są? "Jeżdżą na wschód słońca na Babią Górę, rzucają wyzwania jaskiniom, rozmawiają otwarcie o seksie i kasie" - tak Gazeta Wyborcza opisuje ten ruch w artykule pt. "Katoliccy macho". Postanowiłem więc zbadać sprawę samemu. Po Mszy przechodzimy do "kamieniołomu", czyli do ogromnej, podziemnej sali. Półkoliste sklepienie wyłożone cegłami przywodzi na myśl katakumby, w których zbierali się pierwsi chrześcijanie. Zaproszeni goście z Ameryki niezależnie od siebie nazywali to miejsce "męską jaskinią". Co robią mężczyźni, którzy pod osłoną nocy zbierają się pod ziemią, na tłumnym zebraniu, gdzie nie ma kobiet? Rzędy krzeseł szybko się zapełniają. Widzę chłopaków z liceum, studentów, mężczyzn w kwiecie wieku, ale nie brak też głów przyprószonych siwizną lub świecących łysiną. Wielu z nich to młodzi małżonkowie i ojcowie, ale widzę również zakonników i księży. Spotykam też znajome twarze ze środow-
s. 46
“Okazuje się że
wbrew medialnym zapewnieniom o laicyzacji i kryzysie Kościoła - przychodzi coraz więcej ludzi. Naliczyłem ok. 140 chłopa, ale mam świadomość, że to jeszcze nie wszyscy. isk katolickich. Artykuł w Wyborczej sugerował że "nie chcą zdradzić ile ich jest", więc przekornie liczę. Okazuje się że wbrew medialnym zapewnieniom o laicyzacji i kryzysie Kościoła - przychodzi coraz więcej ludzi. Naliczyłem ok. 140 chłopa, ale mam świadomość, że to jeszcze nie wszyscy. Zaczynamy od przywitania. Podaję rękę braciom w Chrystusie znajomym i nieznajomym. Słucham ogłoszeń o różnych inicjatywach dla samych mężczyzn, oraz takich gdzie warto zaprosić całą rodzinę. Spotkanie zaczyna się od wspólnej modlitwy. Nie zawsze brzmi ładnie i patetycznie. Ma być szczera, nieraz do bólu. Ciekaw,e że niektóre pieśni,
które znam od lat i za którymi niekoniecznie przepadałem, brzmią zupełnie inaczej gdy są śpiewane przez ponad setkę samych mężczyzn. Czuje się moc, wspólnotę. Jest trochę jak na stadionie, albo na wesołym spotkaniu wśród kolegów z wojska. Śpiewając psalm, czuję się jak wojownik w armii króla Dawida. Przy rockowych brzmieniach chce się śpiewać ku chwale Pana. Po modlitwie, zawsze następuje spotkanie z zaproszonym gościem. Są to najczęściej działacze katoliccy, którzy mieli okazję zdobyć wiedzę i doświadczenie w jakiejś dziedzinie. Gośćmi spotkań byli m.in. Fabian Błaszkiewicz, ks. Jacek WIOSNA Stryczek, który inicjuje akcje takie jak Szlachetna Paczka czy Akademia Przyszłości, Donald Turbitt - emerytowany strażak i lider katolickiej wspólnoty z USA, Michał Piekara autor książek, terapeuta i założyciel wspólnoty Przymierze Wojowników. Zapraszani bywali też psycholodzy ale na szczęście nie mówili książkowych frazesów, ale konkretne, ciekawe historie, humorystyczne anegdotki i praktyczne wnioski. Konferencje w wyłącznie męskim gronie prowadzone są w luźnej atmosferze, stąd często przecinane są salwami śmiechu. Ale tematy są poważne. Poruszane są problemy z jakimi zderza się chrześcijański mężczyzna we współczesnym świecie - tożsamość,
MĘŻCZYŹNI W KOŚCIELE
bycie dzieckiem Boga i uczniem Jezusa, realizowanie królewskiej, kapłańskiej i prorockiej misji jaka powierzona jest każdemu ochrzczonemu, przywództwo jako służba, ojcostwo, relacje z kobietą, małżeństwo, intymność, seks, praca, finanse... Po konferencji są spotkania w małych grupkach, ale ja chcę iść do domu bo już późno i nie chcę marznąć na przystanku. - Te spotkania są raz w miesiącu - nie trać tego, ja cię potem odwiozę jakby co! - mówi kumpel, który specjalnie przyjechał do Krakowa tylko na to spotkanie. Zostaję. O czym rozmawialiśmy w grupie dziewięciu mężczyzn? Nie mogę zdradzić szczegółów, ale nie żałuję że zostałem. Nie co dzień zdarza się okazja, by ludzie w różnym wieku, wykonujący różne zawody mogli szczerze porozmawiać o życiu, podzielić się przemyśleniami, doświadczeniem wiary, a także trudnościami z jakimi się mierzą. Dowiedziałem się też trochę o życiu zawodowym marynarza, którego tam spotkałem. Następnym razem już nie trzeba było mnie namawiać, by zostać na dyskusję w małej męskiej grupce. Niesamowicie cenne są chwile gdy mężczyźni w różnym wieku - studenci i ojcowie dorosłych dzieci, jak równy z równym, po bratersku - dzielą się mądrością, własnymi refleksa-
mi, odkryciami i strategiami działania - podczas wspólnych dyskusji. Oprócz spotkań w trzecią środę miesiąca, Mężczyźni św. Józefa mają swoje grupki formacyjne, które są miejscem modlitwy, dyskusji i przyjaźni. Jest hardkor, bo słyszałem, że spotykają się chętnie w soboty o 7:00 rano, aby później mieć czas dla swoich żon i dzieci. Są też wyjazdy, gdzie można odkrywać Boga, przemierzać dziewiczą przyrodę i skalać ręce fizyczną pracą, np. rąbaniem drewna. Czy więc rzeczywiście są to "katoliccy macho"? Powiedziałbym raczej, że są to mężczyźni którzy szukają "czegoś więcej", zastanawiają się, myślą, modlą się, pracują, zmagają się, dążą do celów, chcą brać odpowiedzialność za własne życie, wspierać innych i służyć Bogu. Na stronie internetowej http://mezczyzni. net określają się jako "Katoliccy mężczyźni oddani Jezusowi". - "Kiedyś poznałem na dyskotece dziewczynę. Gdy usłyszała że należę do Mężczyzn św. Józefa, chciała dać mi numer telefonu. Przyznała że sama nie chodzi do Kościoła, ale szuka właśnie takich facetów jak ja" - powiedział znajomy nauczyciel, który przez skromność nie chciał by publikowano jego imię. Wypada więc poinformować tak panów, jak i panie, że Mężczyźni św. Józefa spotykają się
nie tylko w Krakowie, ale również w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Bielsku-Białej, Pile, Mielcu, a nawet w dalekim Edynburgu.
s. 47
s. 48
WIARA
Wiara i rozum
- niewygodne fakty Czy wiara i rozum się wykluczają? Czy nauka wyjaśniając świat pozostawia coraz mniej miejsca na Boga? Czy kiedyś nauka wyjaśni nam wszystko? Takie pytania stawiają ludzie od czasów oświecenia aż do dziś. A przecież sam Bóg dał nam rozum, zaś chrześcijanie przez wieki byli motorem rozwoju intelektualnego na świecie. I nadal są.
Krzysztof Reszka Przeglądając filmiki i prześmiewcze obrazki w Internecie można sformułować podstawowy zarzut, jaki ateizm wysuwa wobec chrześcijaństwa. Sugeruje się, że wiara wyklucza używanie rozumu i każe ślepo przyjmować absurdalne tezy, bez żadnego uzasadnienia. Niekiedy przeciwnicy religii usiłują pobudzić do myślenia swych wierzących braci podchwytliwymi pytaniami np. "Kiedy ktoś straci przytomność, to co zrobisz? Padniesz na kolana wierząc że dzięki Twojej modlitwie jakieś bóstwo go uratuje, czy też wezwiesz pogotowie i udzielisz pierwszej pomocy?" Pierwsza możliwość miałaby świadczyć o fanatyzmie, a druga o hipokryzji, wewnętrznej sprzeczności i powierzchowności wiary. Jednakże gdy otworzymy Biblię, zaczynają się schody... Okazuje się, że mędrcy Izraela - choć zachęcają do modlitwy - wychwalają również wiedzę medyczną i nakazują szanować lekarza, który jest też stworzeniem i narzędziem Boga (por. Syr 38,1-12). Co więcej, sam Jezus w przypowieści o Miłosiernym Samarytaninie - inspiruje do konkretnej pomocy rannemu który należy do innej grupy etnicznej (!), religijnej (!!) a w dodatku nie ma pieniędzy aby się odwdzięczyć (sic!!! por. Łk 10,34). Nie namawia też do ślepej naiwności, ale do krytycznego myślenia: "Strzeżcie się żeby was kto nie zwiódł" (Mt 24,4; Mk 13,5), "Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!" (Mt
“Wiara w Biblii
oznacza nie tyle przyjmowanie czegoś bez dowodów, co raczej postawę życiową, zaangażowanie serca uwzględniające wymowę faktów, poznanie Boga. 10,16). Przykazuje by kochać Boga ze wszystkich sił - nie tylko całym sercem i duszą, ale również "całym swoim umysłem" (por. Mt 22,37; Mk 12,30), a bliźniego jak siebie samego. Wiara w Biblii oznacza nie tyle przyjmowanie czegoś bez dowodów, co raczej postawę życiową, zaangażowanie serca uwzględniające wymowę faktów, poznanie Boga. Nie poprzestaje ona na tym, by rozmyślając nad światem dojść do wniosku, że istnieje Stwórca i przyjąć że to co On objawia jest prawdą. Wzywa także by "postawić na Niego", oprzeć na Nim swoje życie, przyjąć zaproszenie i odpowiedzieć na miłość. Miłość choć wymyka się prawom logiki klasycznej, nie jest chyba obca wykształconym, racjonalnym ludziom, a nawet profesorom z Oxfordu... Jak jednak pogodzić Biblię z nauką? Jeśli Bóg napisał Biblię,
to dlaczego nie powiedział nic o ewolucji? Czemu nie stwierdza nic o torbaczach i dinozaurach, nie wspominając już o teorii Wielkiego Wybuchu? Kluczem do zrozumienia Biblii jest Jezus Chrystus. Syn Boży, przyjął naturę ludzką. Jest w pełni Bogiem i jest też w pełni prawdziwym Człowiekiem. Tak więc Druga Osoba Trójcy Świętej ma dwie natury Boską i ludzką. To, co Boskie i to, co ludzkie w Chrystusie jest razem, bez rozdzielenia i bez pomieszania. Tak samo Pismo Święte jest dziełem w pełni Bożym i w pełni ludzkim - bez pomieszania i bez rozdzielenia. Dlatego nie zamierzamy szukać Pan Boga poprzez dziury w wiedzy o przyrodzie czy w "białych plamach" na naszych mapach. Nie wymagamy też od starożytnych autorów by w swoich tekstach przekazywali nam wiedzę o nieznanych sobie zwierzętach lub tajnikach fizyki kwantowej. Odkrywamy w Biblii polemikę z mitologią ludów ościennych, mądre porady, poezję, proroctwa, a przede wszystkim prawdy duchowe o zbawieniu - ale mamy świadomość że powstały one w kontekście określonej kultury. Natomiast oblicze, wola i charakter Boga zostały w całej pełni objawione dopiero przez osobę Jezusa Chrystusa. Tak więc wiara i rozum powinny pozostawać razem - bez pomieszania i bez rozdzielenia. "Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki wznosi się ku kontemplacji prawdy" - pisał Jan Paweł II w en-
s. 49
WIARA cyklice "Fides et ratio". Niektórzy mówią, że tylko nauka wyjaśnia nam całą rzeczywistość, a wszystkie opowieści których nie da się udowodnić logicznie lub zweryfikować metodami nauk przyrodniczych - są na pewno fałszywe. Można się zastanowić - może jest w tym racja? Czemu wierzyć czemuś nienaukowemu? Zbadajmy więc sprawę. Postanowiłem zweryfikować twierdzenie Pitagorasa. Narysowałem odcinek o długości 4 cm, a potem pod kątem prostym drugi odcinek o długości 3 cm. Od linijki narysowałem trzeci aby utworzyć trójkąt. Zmierzyłem... i rzeczywiście, miał 5 cm. Wiadomo że 3*3 + 4*4 = 5*5, a więc twierdzenie Pitagorasa jest prawdziwe. Nauka wyjaśnia także sposób rozmnażania się ludzi i rzeczywiście, gdy moi rodzice w akcie małżeńskiej miłości zrobili to, co opisane jest w podręcznikach biologii, pojawiłem się na świecie. A więc znów nauka ma rację - wiem o tym z własnego doświadczenia. Weźmy trzecie twierdzenie, że "nauka wyjaśnia nam całą rzeczywistość i prawdziwe jest tylko to co można zbadać". Kłopot w tym, że nie da się przeprowadzić żadnego eksperymentu, aby zweryfikować to twierdzenie. Jest ono wzajemnie sprzeczne, gdyż twierdzi że tylko nauka wyjaśnia nam rzeczywistość, a samo nie jest i nie może być wyjaśnione przez naukę. Jest to teza filozoficzna, a nie wynik badań naukowych. Nauka bada wycinki rzeczywistości i musi narzucić sobie rygorystyczne ograniczenia i ścisłą metodę. Prowadzi obserwacje, zapisuje wyniki, uogólnia, formułuje wnioski. Dlatego też nauka nie może "obalić Boga", bo te sprawy nie leżą w jej kompetencjach. Nauka tworzy pewne opisy, modele rzeczywistości, które mogą okazać się błędne lub niepełne. Bywa że na podstawie takich modeli czy opisów, ktoś ma ambicje wyjaśnić np. całość bogatej tajemnicy jaką jest człowiek. Tak było w przypadku psychologii, kiedy na przełomie XIX i XX wieku tworzono wszechogarniające teorie psychiki, jak psychoanaliza czy behawioryzm, które - jak dziś wiadomo - były tylko spekulacjami
s. 50
na wyrost. Ale rzeczywistość jest złożona, ma wiele aspektów. Często odkrywamy coś, co przekracza dotychczasowy stan wiedzy. Nauka jest ważna i potrzebna, ale religia, filozofia, literatura, sztuka czy poezja również potrafią uchwycić coś wartościowego i prawdziwego. Nauka wyjaśnia jak i dlaczego działają różne obiekty, substancje chemiczne, ciała niebieskie, instytucje czy organizmy żywe. Religia i filozofia chcą wyjaśnić, jaki w tym wszystkim tkwi sens, jakie to ma znaczenie. Myślenie nad Całością Rzeczywistości nie jest nierozumne. Warto wspomnieć, że matematyka, choć daje nam podstawy do myślenia i przekształcania świata, sama oparta jest na aksjomatach, których nie sposób udowodnić, a które po prostu przyjmujemy. I to działa! Tak jak przyjmujemy że nie można być i nie być jednocześnie, lub że dobro należy czynić a zła unikać. To właśnie jest poznawanie sercem, o którym pisał Blaise Pascal. Prawdziwość wiary chrześcijańskiej opiera się na wydarzeniach historycznych, przede wszystkim na zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. A więc można przeprowadzić w tej sprawie historyczne śledztwo. Warto wspomnieć że wielu sceptyków naprawdę dobrało się do chrześcijaństwa, aby podważyć wiarę. Dwóch profesorów z Oksfordu, Gilbert West i lord George Lyttleton, postanowiło kiedyś obalić podstawy wiary chrześcijańskiej. West zamierzał wykazać, że zmartwychwstanie było oszustwem, Lyttleton natomiast miał udowodnić, że Szaweł z Tarsu nigdy nie przeszedł na chrześcijaństwo. Obaj panowie zgodnie doszli jednak do przeciwnych wniosków i stali się żarliwymi naśladowcami Jezusa (Josh McDowell, Więcej niż Cieśla) Podobnie Clive Staples Lewis, słynny profesor literatury średniowiecznej i renesansowej, oraz autor "Opowieści z Narnii", usiłował udowodnić że "chrześcijanie nie mają racji", ale gdy odważył się przebadać fakty i spojrzeć Prawdzie w oczy, został - jak głosi tytuł jego autobiografii - zaskoczony Radością. Także racjonalistyczny prawnik dr
Frank Morrison badając życie Jezusa i późniejsze wydarzenia, doszedł do wniosku, że musiał On powstać z martwych. Napisał książkę „Who Moved the Stone” (Kto odsunął głaz?). Pierwszy rozdział nosi tytuł: The Book That Refused To be Written (Książka która nie pozwoliła się napisać). Kolejne rozdziały zajmują się dowodami na autentyczność zmartwychwstania Chrystusa. Do dziś żyje Josh McDowell, który spędził ponad 1000 godzin na studiowanie tematu by ośmieszyć chrześcijaństwo. Jednak uczciwość intelektualna skłoniła go, by przyjąć Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela. Od tego czasu, jego potłuczone życie nabrało nowej mocy, zdobył się na przebaczenie znienawidzonemu ojcu-alkoholikowi, przezwyciężenie wielu słabości i założenie szczęśliwej rodziny. Jego książki wyjaśniające autentyczność chrześcijaństwa, takie jak "Więcej niż cieśla" czy "Sprawa zmartwychwstania" są legalnie i za darmo dostępne w Internecie. Widzimy więc że uczciwe poszukiwania intelektualistów - przybliżają do poznania Jezusa Chrystusa. Po swoim zmartwychwstaniu Jezus powiedział do uczniów idących do Emaus: "O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!" (Łk 24,25). Wskazuje więc, że powinni oni użyć trochę rozumu i zaangażować siły ducha by zechcieć wyciągać wnioski zestawiając proroctwa mesjańskie z wydarzeniami ostatnich dni. Wskazuje być może, że człowiek ma obowiązek szukać Prawdy, że najgłębsze pragnienia serca prowadzą nas do czegoś realnego, że istnieje dobro i piękno za którym tęsknimy.
“Nauka bada wycinki
rzeczywistości i musi narzucić sobie rygorystyczne ograniczenia i ścisłą metodę. Prowadzi obserwacje, zapisuje wyniki, uogólnia, formułuje wnioski.
WIARA
Największy rozwój nauki nastąpił w kręgu kultury chrześcijańskiej, gdyż nowa wiara odmitologizowała świat, a przedstawiła go jako rzeczywistość stworzoną w Bożej Mądrości, którą można odkrywać i śledzić jej prawa. Mikołaj Kopernik, który odkrył że Ziemia krąży wokół Słońca - był duchownym. Ale czym byłby nasz "Ciemnogród" bez jezuitów? To przecież ojciec Roger Joseph Bošković SJ, był pionierem współczesnej fizyki atomistycznej (twierdził, że świat zbudowany jest z mikroskopijnych elementów). Zajmował się optyką, magnetyzmem, elektrycznością, chemią, architekturą, biologią, archeologią i wieloma innymi dziedzinami nauki. W 1736 opublikował rozprawę o plamach na Słońcu, które opisał jako zakłócenia fotosfery, występujące w cyklu 11-letnim. Dość zabawne są deklaracje że "to nie Pan Bóg stworzył świat, gdyż nauka udowodniła że Wszechświat powstał w wyniku Wielkiego Wybuchu". Spójrzmy jednak na fakty. Przecież nie objaśniła nam tego sama bezosobowa nauka, tylko jakiś człowiek. Kto taki? Z pomocą przychodzi Wikipedia: "Georges-Henri Lemaître, belgijski ksiądz katolicki i astronom, jeden ze współtwórców współczesnej kosmologii relatywistycznej. Jako pierwszy zastosował w kosmologii fizykę kwantową, Rozwijał idee Alberta Einsteina. Stworzył hipotezę Wielkiego Wybuchu (nazywał ją Hipotezą Pierwotnego Atomu). Przewidział istnienie promieniowania reliktowego". Na całym świecie - od Islandii po Australię, od Finlandii po Argen-
tynę i Chile, na każdym kontynencie używany jest alfabet łaciński. Dlaczego akurat ten? Bo katolickie duchowieństwo przejęło go z Rzymu i zaszczepiło w Europie, gdzie zakładało szkoły i szpitale. Natomiast od Serbii, przez stepy Mongolii aż het - po Kamczatkę, ludzie zapisują swe uczucia i informacje używając cyrylicy - pisma stworzonego przez chrześcijańskich misjonarzy, którzy pracowali wśród Słowian. Trzeba wspomnieć, że kiedy Bliski Wschód znajdował się pod okupacją turecką, to właśnie chrześcijanie ocalili język arabski i stworzyli idee arabizmu. Także dziś chrześcijańskie służby pomagają tworzyć pismo dla ludów Papui Nowej Gwinei czy Oceanii, aby przetłumaczyć na ich języki Biblię. Przy okazji, ocalą ich kulturę. A co z językiem dla niesłyszących? Pionierem edukacji dla głuchych był ksiądz katolicki - Juan Pablo Bonet, który w 1620 r. napisał traktat o systemie znaków migowych. Czy twórca pisma dla niewidomych też był może księdzem? Nie. Louis Braille był organistą, niewidomym od dzieciństwa. Dzięki wsparciu swego proboszcza zdobył wykształcenie i wynalazł wypukłe pismo które do dziś niewidzący czytają palcami. Pierwszy piorunochron wynalazł czeski ksiądz Prokop Diviš. Bardzo zaangażowanymi i świadomymi katolikami byli także: Blaise Pascal matematyk, fizyk i filozof; Guglielmo Marconi, wynalazca radia, który dziękował Bogu za każde swoje odkrycie; Andre Maria Ampere - fizyk i matematyk, badacz zjawiska elektro-
magnetyzmu od którego nazwiska pochodzi jednostka natężenia prądu; oraz Alessandro Volta - odkrywca metanu, pionier badań nad elektrycznością i wynalazca, który codziennie odmawiał różaniec i należał do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich. Idźmy dalej - nie sposób zaprzeczyć, że ojcem genetyki jest Gregor Mendel, prywatnie... katolicki zakonnik, opat augustianów. Także wybitny chemik, prekursor mikrobiologii i twórca pierwszej szczepionki na świecie (przeciw wściekliźnie) - Ludwik Pasteur, był gorliwym katolikiem. Powiedział nawet: "Mało wiedzy oddala od Boga. Dużo wiedzy sprowadza do Niego z powrotem". Jakby tego było mało - na chrześcijaństwo nawrócił się Francis Sellers Collins - amerykański lekarz i genetyk, odkrywca w dziedzinie chorób genetycznych, kierownik Projektu poznania ludzkiego genomu. Do dziś lekarze specjaliści i organizacje humanitarne takie jak Czerwony Krzyż, czy Lekarze bez granic korzystają z metod wypracowanych przez dwóch rodzonych braci - katolickich księży: Pierre'a i Raymonda Jaccard, którzy od 1967 roku przemierzyli tysiące kilometrów, aby pomagać trędowatym. By lepiej służyć tym, do których zostali posłani, wyspecjalizowali się w chirurgii kończyn i produkcji protez. Założone przez nich Centrum Jamot w stolicy Kamerunu, Yaounde, stało się z czasem międzynarodowym ośrodkiem formacyjnym dla specjalistów w zakresie protetyki. Jak przyznają bracia Jaccard: "wszystko zaczęło się od kontemplacji Jezusa. Nie można wykonać dobrej pracy, jeśli najpierw nie poświęci się czasu na kontemplację Jezusa. Kontemplacja jest początkiem wszelkiego działania, nie jego zakończeniem". Tak więc chrześcijanin nie musi bać się, że wiedza naukowa podkopie jego wiarę. Powinien raczej cieszyć się że zna Stwórcę świata, który możemy badać. Dobrze jest - tak jak wynalazca radia Guglielmo Marconi - dziękować Bogu za każde odkrycie. Bo przecież "nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia". (2 Tm 1,7)
s. 51
ROZMOWA KULTURALNA
Smak wojny, smak Polski
- rozmowa z redaktorem Witoldem Gadowskim „Zawód dziennikarza zawsze ma sens, pod warunkiem że uprawia go osoba niezależna i odważna a nie jakieś nieopierzone kurcze z duszą na ramieniu i ręką w żebraczym geście wobec możniejszych tego świata.”
Sara NałęczNieniewska Jest Pan w trakcie promocji swojej nowej książki „Smak wojny”, która jest pierwszą częścią losów niezależnego dziennikarza Andrzeja Brennera. Jaki jest Brenner? Czy czuje Pan do niego sympatię, podziwia go Pan, czy mu współczuje? Witold Gadowski: Brenner jest trochę staroświecki, dziki i nieco zagubiony, w sumie jednak sympatyczny i bardzo go lubię. Czasem mnie wkurza, ale nie ma bohaterów literackich bez wad. „Smak Wojny” opowiada historię bałkańską. Opisuje okrutną wojnę. Dlaczego właśnie Bałkany stały się tematem Pana książki? W: Bo kocham Bałkany. Tam czuje się wolny, do niczego nie zdążam, nic nie planuje, włóczę się tam bez celu w pięknych okolicznościach przyrody. Bałkany mnie inspirują, zawsze jak tam jestem, to opowiadają mi niezwykłe historie. Mam teraz takie dwie ulubione i wyidealizowane – w mojej wyobraźni krainy – Bałkany i Izrael. Wbrew pozorom, ziemie bardzo do siebie podobne i w równym stopniu magiczne.
“To historia jakby
wyjęta z życia. Mam poczucie, że napisałem i romans i prozę wojenną i nawet trochę takiej psychologicznej narracji. Kobiety, one chyba staną się głównymi czytelnikami tej książki. widziałem, dotknąłem, posmakowałem. Wszystkie miejsca i fakty historyczne są prawdziwe, nawet niektóre postacie – nie zdradzę które – też są prawdziwe. „Smak wojny” to historia o wojnie czy też historia o miłości z wojną w tle?
Na ile Pana książka zbieżna jest z faktami, z prawdziwą historią?
W: I jedno i drugie, to historia jakby wyjęta z życia. Mam poczucie, że napisałem i romans i prozę wojenną i nawet trochę takiej psychologicznej narracji. Kobiety, one chyba staną się głównymi czytelniczkami tej książki. Bardzo się nad nimi skupiałem rysując moje bohaterki. Miłość jest tu intensywniejsza niż wojna. To chyba dobrze…
W: Ja mam taki reporterski sposób pisania prozy. Pisze o tym co
Dla kogo napisał Pan „Smak wojny”? Czy to książka dla wszystkich?
s. 52
W: Książki pisze takie, jakie sam chciałbym czytać. Pisze więc dla siebie – jako czytelnika – tym samym pisze też dla wszystkich, którzy chcą aby literatura była dla nich przygodą. Chce, aby moi czytelnicy intensywnie przeżywali „Smak wojny” to akurat ta część trylogii o Brennerze, w której najbardziej liczą się emocje. Gadowski – taka Barbara Taylor Bradfort czy insza Nora Robertson ;) Jakie są Pana oczekiwania w stosunku do odbiorców? W: Tylko tyle, aby dali się wciągnąć w rytm tej opowieści, a jak będzie dalej, to się sami przekonają Premiera książki miała miejsce w ważnym dniu dla Polaków, Święta Niepodległości. Czy termin wydania książki był przypadkowy? W: Nie, wybrałem specjalnie ten dzień. Beznadziejnie jestem Polakiem i tak już zostanie. Czy miał Pan problemy z wydawaniem swoich książek w Polsce? Pamiętam problemy z okładką „Wieży Komunistów”. W: Nie, problemy wynikają jedynie z mojego trudnego charakteru, zawsze wymagam od wydawnictwa, aby książka wyglądała tak jak ja chce, czasem to rodzi konflikty, ale trudno.
ROZMOWA KULTURALNA
Nie jestem łagodnym autorem. Co uważa Pan o sposobie w jaki media Polskie relacjonowały wydarzenia w trakcie Marszu Niepodległości? W: To był popis propagandy i agitacji w iście komunistycznym stylu. Szkoda sobie na to strzępić język… Czy można w dzisiejszych czasach mówić o niezależnych mediach i dziennikarstwie? Czy zawód dziennikarza ma jeszcze sens? W: Zawód dziennikarza zawsze ma sens, pod warunkiem że uprawia go osoba niezależna i odważna a nie jakieś nieopierzone kurcze z duszą na ramieniu i ręką w żebraczym geście wobec możniejszych tego świata. Gówniarze powinni mieć zakaz wstępu do tego zawodu, a tchórze powinni być od niego odrzucani za pomocą elektrycznego pastucha. Czy publikacja w Internecie dają szansę na niezależność i wolność wypowiedzi? W: Tak, na razie pisze co chce. Został Pan pozwany przez
prokuraturę za ujawnienie tajemnicy państwowej po opublikowaniu artykułu „Szpieg, kret i podwójny krawiec " z nr. 23 w „W Sieci”. Czy uważa Pan, że oskarżenia są słuszne? W: To głupoty, które wyprawia zakompleksiony chłopczyk, któremu ofiarowano tekę ministra spraw wewnętrznych. Nic poważnego, zlekceważmy to… Jaki jest według Pana stosunek obecnej władzy do mediów? W: Krytyczny, ale mnie podobno trudno dogodzić. „Miałem oto dziwny sen, przyśnił mi się kraik mały, w którym wszystko nawet tlen na cykliczne był przydziały, krajem rządzi wielki wódz, programowy autokrata co gliniarzy miał za dwóch i z rąk nie wypuszczał bata” – to słowa pieśni Leszka Czajkowskiego ze „Śpiewnika oszołoma”. Myśli Pan, że to właśnie dzieje się w naszym kraju?
postacią w formacie szmondaka i nawet totalitaryzm w jego wykonaniu jest żałosny. Nie ma się czego bać. Król jest coraz bardziej nagi, a widok jest zaiste paskudny. Jakie są Pana przewidywania na temat tego, co czeka nasz kraj? W: To w dużej mierze zależy do nas. Mam nadzieje, ze powstaną ruchy obywatelskie i odbudujemy republikę. Wiele zależy od każdego z nas. Wiele osób wyjeżdża za granicę szukając lepszego jutra. Co radziłby Pan wszystkim młodym ludziom, którzy jednak zostali tutaj, jak mamy odnaleźć w tej sytuacji, w tym kraju? W: Nie wyjeżdżajcie, bo tu jesteście u siebie, tu coś się Wam należy, a na obczyźnie zawsze będziecie przybłędami na cudzym garnuszku. Szkoda tak się umniejszać. Polska to ciągle jeszcze wielka przygoda i szansa.
W: Donald Tusk chciałby nas złapać za twarz, ale on niestety jest
s. 53
KULTURA
Oto dzisiejszy savoir–vivre
Anna Kasprzyk
Myślisz, że obecnie savoir – vivre jest zbędny? A może uważasz, że nie jest przeznaczony dla ciebie, ponieważ nie jesteś np. prezydentem państwa? Nic bardziej mylnego! Savoir-vivre to sztuka życia (tłum. z języka francuskiego), którą wszyscy powinniśmy praktykować poprzez odpowiednie zachowywanie się w określonych okolicznościach. Jest to sztuka, którą sami kreujemy i prezentujemy własnym postępowaniem.
Savoir - vivre to coś więcej niż „twarde” wzory, reguły, formy zachowań w poszczególnych sytuacjach. Jest to sposób, umożliwiający nam lepsze funkcjonowanie w społeczeństwie – bez niepotrzebnych zakłóceń. Na przykład, gdyby nasze prawo nie było unormowane zasadami postępowania i sankcjami za jego nieprzestrzeganie, istniałby chaos w społeczeństwie. Do jakich zasad odnosiliby się Chrześcijanie, gdyby nie Dekalog? Czy brak kryterium postępowania byłby dla nas dogodny? Czy brak ten nie powodowałby społecznego zamętu?
Powszechna sytuacja
Zasady savoir-vivre’u powinny być obecne wśród nas na co dzień. Dobrze by było, gdyby każdy był świadom tego, że pomagają nam one w komunikacji międzyludzkiej, budują dobry wizerunek, a także ich przestrzeganie jest wyrazem szacunku względem innych. Przykładem może być codzienna sytuacja przechodzenia przez jezdnię. Dla pieszych przy „zebrze” świeci się światło czerwone. Po obu stronach stoją piesi, czekający na kolor zielony. Zasady savoirvivre’u wymagają, żeby trzymać się prawej strony (tak jak w ruchu drogowym). Nie ważne czy po przejściu przez „pasy” chcemy skręcić w lewo czy prawo - powinniśmy oczekiwać po stronie prawej. Wszystko po to,
s. 54
“Obecnie społeczeńst-
wo nie zwraca uwagi na etykietę, szczególnie w miejscach przeciętnych, do których każdy ma równy dostęp. Zdaje się nam, że tam dobre maniery nie obowiązują, a jeżeli tak, to w niewielkim stopniu. żeby umożliwić płynne przechodzenie na drugą stronę jezdni, bez zakłóceń. Na pewno gdyby ludzie o tej zasadzie wiedzieli, nie byłoby w trakcie przechodzenia wpadania na siebie bądź mini komplikacji, z której strony wyminąć – jeśli już taka sytuacja nastąpi, powinno się pójść za swoją prawą ręką, mijając osobę Twoją lewą stroną - ruch prawostronny. Znając powyższy przykład, możemy przeprowadzić osobistą obserwację, jak często społeczeństwo stosuje się do tej reguły. A jeśli będziemy chcieli, możemy przeprowadzić sondaż czy ludzie świadomie stają na przejściu po prawej stronie (znają zasadę savoir-vivre’u), czy robią to intuicyjnie (wszechobecny w wielu państwach ruch prawostronny) lub nie
zwracają na to uwagi.
TO NIE EMANCYPACJA!
Kiedy słyszę słowa mężczyzn, że nie praktykują zasad savoir-vivre’u, bo przecież to kobiety chciały równouprawnienia, zatem niech nie oczekują np. przepuszczania ich przez drzwi, mam ochotę wykrzyczeć: Panowie! Tu nie chodzi o emancypację kobiet! Przecież tu chodzi o wyraz szacunku względem kobiet, praktykowany od dawien dawna. A przez stosowanie się do etykiety, przedstawiamy siebie w jak najlepszym świetle, zwłaszcza, że niestety współcześnie savoir – vivre jest traktowany po macoszemu.
DLACZEGO?
Obecnie społeczeństwo nie zwraca uwagi na etykietę, szczególnie w miejscach przeciętnych, do których każdy ma równy dostęp. Zdaje się nam, że tam dobre maniery nie obowiązują, a jeżeli tak, to w niewielkim stopniu. Prościej jest przypomnieć sobie o istnieniu zasad savoir-vivre’u np. gdy wchodzimy do ekskluzywnej restauracji. Klimat tego miejsca, wystrój, kelnerzy w białych koszulach (którzy w takim miejscu z pewnością znają zasady podawania potraw i napojów) sprawiają, że automatycznie chcemy nabrać dobrych manier, a przynajmniej dbamy o zachowanie bon ton – zasa-
KULTURA MAŁY SŁOWNIK POJĘĆ:
Savoir – vivre – z fr. sztuka życia, pojęcie szerokie; dotyczy wszystkich zasad dobrego zachowania, Etykieta – zasady postępowania odnoszące się do konkretnych zachowań (np. ustępowanie pierwszeństwa), Dobre maniery – praktyczna umiejętność realizacji zasad etykiety, Ogłada – powierzchowna znajomość zasad savoir-vivre’u, Bon ton – zachowanie dobrego wrażenia, umiejętność ustrzeżenia się przed faux pas (z fr. gafa, nietakt), Dobre wychowanie – wychowanie uczące dobrych manier oraz odpowiedniego zachowania się w różnych sytuacjach, Kindersztuba – umiejętność zachowania się wyniesiona z domu.
da uniknięcia gafy. Dobrze, że czasem miejsce nas motywuje… Odniesienie do przeszłości Istnieje wiele przykładów niedbałości o zasady savoir-vivre’u lub brak ich znajomości. Ale dlaczego obserwujemy taki kryzys? Głęboki kryzys nastąpił w latach 60-tych XX w., kiedy to modne stało się praktykowanie luźnego zachowania, a „sztywne” zasady etykiety coraz bardziej traciły na znaczeniu. W czasach PRL-u nastąpił duży zanik dobrych manier w społeczeństwie. Jedne były bagatelizowane, inne były zbyt wymagające, a jeszcze inne zupełnie niepotrzebne. Posłużę się przykładem. Gdy w sklepach brakowało towarów, ekspedientki nie musiały dbać o miłe podejście do klienta, ponieważ klient tak czy inaczej przychodził. A jak nie przyszedł, to i tak towar był sprzedany, więc nie było potrzeby zachęcania do ponownego zrobienia zakupów w tym samym miejscu. Można zaryzykować twierdzenie,
że przestrzeganie zasad savoir-vivre wówczas stało się niemodne. Jednak istniały miejsca i grupy, które nieustannie kultywowały „sztukę życia” – byli to inteligenci i dyplomaci, którzy nie poddali się ogólnym zapędom społecznym. Dzięki temu przestrzeganie zasad savoir-vivre’u utrzymało się w praktyce. W latach 90 –tych rozpoczęło się powszechne zainteresowanie tematem, a zatem „przeproszenie się” z pomijaną wcześniej etykietą. Olewackie podejście zamieniło się w ogólny nawrót chęci do podnoszenia kultury osobistej. Pojawiło się wiele książek i poradników, dotyczących zasad postępowania. A czy społeczność była skłonna do sięgania do takiej literatury?
MIEJ WIEDZĘ
Zasady savoir- vivre stanowią bardzo istotną część naszego życia. Dotyczą wszystkich ludzi, którzy funkcjonują w społeczeństwie.
Zasady te ułatwiają komunikację interpersonalną, uczą zachowań w pewnych sytuacjach, uwzględniają szacunek względem innych. Poza tym kształtują obraz naszej osoby, naszego wychowania i kultury osobistej. Należy pamiętać, że etykieta, choć praktykowana na całym świecie, jest sprawą umowną dla każdego narodu. W jednym miejscu całowanie w dłoń będzie wyrazem szacunku dla kobiety, w innej społeczności będzie czymś nieznanym bądź nietaktownym. Dlatego ważne jest to, by udając się w podróż, pamiętać także o poznaniu zasad zachowania się, które są praktykowane w innej kulturze. W gruncie rzeczy, savoir- vivre ułatwia życie – wystarczy się z nim zaznajomić i umiejętnie praktykować. Nie jest to takie trudne. Wystarczy zasięgnąć informacji, poszerzyć swoją wiedzę na ten temat, potem sukcesywnie wprowadzać w życie. To przydatna umiejętność świadcząca o naszej kulturze osobistej, którą przecież osobiście prezentujemy.
s. 55
KULTURA
Piosenka turystyczna znika z pola słyszenia
Kiedyś ludzie czując klimat otoczenia i krajobrazów, chętnie zagłębiali się w tematykę przyrody. Dziś nie ma czasu na rozglądanie się wokół. Bierze się to, co jest „podane na tacy”- nic poza nią . Zatem, co się dzieje z piosenką turystyczną, skoro prawie wcale o niej nie słychać? Może to my jesteśmy jej zabójcami? Anna Kasprzyk
CO SIĘ DZIEJE?
W ostatnich latach poezja śpiewana, piosenka poetycka, piosenka autorska, a zwłaszcza piosenka turystyczna są gatunkami muzycznymi spychanymi na dalszy plan. Niestety nie są rozpowszechniane w mediach, co za tym idzie, potencjalny odbiorca, jeśli nie jest pasjonatem, musi sam poszukiwać tego, czego chciałby posłuchać np. w radiu. Przykre są realia naszej współczesnej rzeczywistości. Świat się obraca wokół „większości”, bo to ona decyduje – ach ta demokracja! Niby dobrze, że mamy taki system, bo w pewnym stopniu mamy swój głos w szeroko rozumianym społeczeństwie – wolność słowa i wyboru. Poprzez przyglądanie się społecznym tendencjom, możemy analizować społeczne zachowania i starać się wpływać na życie ludzi – kto i w jakim stopniu się podda się tym wpływom, to jest jego sprawa. Pozostaje jednak pytanie: czy zamykanie się na świat wartości słowa, wtopionego w treść muzyki jest dobre? Media (szczególnie radiostacje), które mogłyby promować i upowszechniać kulturę, poprzez nadawanie muzyki z konkretną wartością słowa, tego nie robią. Niestety najczęściej chłam i prostota królują w komercyjnych stacjach radiowych, bo to się „sprzedaje”, ma rzesze słuchaczy i są z tego konkretne pieniądze.
s. 56
“Oczywiście do tem-
atyki podróży wplatano liczne wątki z życia np. uczucia. Przygody, wędrowanie, przyroda i krajobrazy zobrazowane w tekstach nadawały wyraz temu gatunkowi. PIOSENKA TURYSTYCZNA – „WŁÓCZĘGA NIESPOKOJNYCH MARZEŃ…”
Piosenka turystyczna to nic nowego. Ten gatunek istniał odkąd wędrowano ze śpiewem na ustach i odkąd rozpalano ogniska, wokół których gromadzili się biesiadnicy. Nikt nie „puszczał” muzyki z odtwarzaczy, telefonów i innych nowinek techniki. Śpiewano głównie przy akompaniamencie gitar. Muzyka była tworzona i odtwarzana na żywo. Właśnie tak, tworzona spontanicznie pod wpływem chwili, a teksty były odniesieniem do ostatnich wydarzeń, których uczestnikiem był ich autor. Śpiewano także znane piosenki, przede wszystkim te, których tematyka związana była z wędrowaniem, podróżami, a także ze wspomnianą biesiadą przy ognisku. To turystyka stawała się głównym motywem
drążonym w tych piosenkach. Oczywiście do tematyki podróży wplatano liczne wątki z życia np. uczucia. Przygody, wędrowanie, przyroda i krajobrazy zobrazowane w tekstach nadawały wyraz temu gatunkowi. Czy ta tematyka przestała być modna, czy nie ma na nią zapotrzebowania?
OGNISKO I DROGA
„Płonie ognisko i szumią knieje ”, a „niebieska mgła ciemną zasłoną spowiła wszystko…”. Gdy wstanę rano powiem, że „senne marzenia zostawiam za siną siatką mgieł. Witam świat, wiem czego chcę: biec pod słońce, kochać mocniej, chłonąć każdy dzień (…)!” Czy w śpiewanej przy żarze ognia, czy na szlaku, zawsze odnajdę w piosence turystycznej obraz przyrody. Czy natura nie zasługuje na tę pochwałę? W tym gatunku utrzymywana jest pamięć o niej. Z resztą inaczej nie mogłoby być. Przecież czym byłoby dla nas wędrowanie, gdybyśmy nie mogli podziwiać cudów natury? Tak też piosenka turystyczna musi czerpać z jej atrybutów. A dlaczego ten gatunek muzyczny tak mocno wiąże się zarówno z podróżniczym aspektem, jak i biesiadą przy ognisku? Istotne powiązanie ma tutaj oczywiście natura oraz wolna przestrzeń, niezabudowane terytorium, turystyczne warunki – inne niż w domu.
KULTURA
“Czy w śpiewanej przy
żarze ognia, czy na szlaku, zawsze odnajdę w piosence turystycznej obraz przyrody. Czy natura nie zasługuje na tę pochwałę? W tym gatunku utrzymywana jest pamięć o niej. CZY TO WYROK?
Było tak pięknie, spokojniej niż dziś, aż nagle stało się: zewsząd media zasypują nas nowościami, hitami, przebojami, które pragniemy śpiewać. Szybko „wpadają nam w ucho”, łatwo je zapamiętać. Melodia też jest prosta. Czy chcemy, czy nie cały czas słyszymy jedno i to samo w radiu. W końcu, nie ucząc się tekstu, pamiętamy całą piosenkę. Wystarczy nauczyć się chwytów na gitarę i możemy zabawiać towarzystwo wspólnym graniem i śpiewaniem piosenki, zapewne znanej przez 98% uczestników ogniska. Proste? Proste, to śpiewamy! Po co szukać nowości wśród nierozpowszechnianych przez media piosenek, skoro samo przyszło nauczenie się tekstu piosenki „puszczanej” non stop w radiu. Poza tym nie ma czasu, żeby uczyć innych nieznanego, „wygrzebanego” skądś tekstu. A improwizacja to już, tak sądzę, niezwykła rzadkość. A jaka tematyka piosenek się najlepiej sprzedaje? Miłość, zdrady, rozpacz itd. Po co jeszcze w to mieszać świat przyrody? No cóż... Oczywiście nie ma nic złego w tym, że chcemy słuchać i śpiewać to, co jest chwytliwe i łatwe, ale czy czasem nie warto pokusić się na zaskoczenie towarzystwa czymś innym niż zwykle? Czy nie warto zakorzenić wśród swoich przyjaciół chęć poszukiwania i poznawania czegoś ukrytego pod nawałem sterty przebojów? Bądźmy wśród „swoich” takimi małymi animatorami kultury, tej wyższej i, jak mówią, „trudnej”.
s. 57
KULTURA MASOWA
Po trupach do celu s. 58
KULTURA MASOWA Niezliczone orgie, prostytutki, alkohol, narkotyki, malwersacje finansowe, kłamstwa, kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa. Ujmując w skrócie - współczesna, rozwinięta do granic ludzkiej wytrzymałości Sodoma i Gomora, w najnowszym filmie Martina Scorsese “Wilk z Wall Street”. Mateusz Nowak Ciężko pisze się recenzję o filmie, o którym piszą wszyscy, który wzbudza tak wiele kontrowersji, że w niektórych krajach został objęty cenzurą. Ciężko jest też pisać recenzję o filmie, którego nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Bo w końcu jest to przecież film oparty na faktach, na życiu prawdziwego Jordana Belforta (granego przez Leonardo di Caprio), którego gorzka historia została nam jednak przedstawiona w komediowym tonie. O fabule krótko. Film opowiada historię maklera - wspomnianego już Jordana Belforta, który nie mając początkowo nic, w krótkim czasie zarobił wielką fortunę na oszustwach finansowych. W trakcie seansu obserwujemy jak wyglądało jego życie - uzależnionego od wszelkich używek bogacza. Więcej, więcej, wszystkiego więcej, taka myśl wydaje się przyświecać twórcom filmu. Więcej pieniędzy, więcej narkotyków, więcej seksu - czyli wszystkiego, co współczesny widz łyknie bez opamiętania. Po 2 godzinach filmu człowiek już naprawdę jest zmęczony oglądaniem kolejnych nagich ciał przewalających się przez ekran. A do końca zostaje jeszcze przecież godzina. I to jest naprawdę tylko wierzchołek góry lodowej. Powiem szczerze, że trochę mnie dziwią płynące z całego świata pochlebne głosy krytyków filmowych nt. nowego dzieła Scorsese. Tych samych krytyków, którzy równali z ziemią filmy pokroju "American Pie" czy "Kac Vegas". A trzeba otwarcie przyznać, że gagi i żarty w "Wilku z Wall Street" są na bardzo podobnym poziomie do tego, który reprezentują dwa wcześniej wspomniane obrazy. Sztandarowym tego przykładem jest scena, w której
“Więcej, więcej,
wszystkiego więcej, taka myśl wydaje się przyświecać twórcom filmu. Więcej pieniędzy, więcej narkotyków, więcej seksu najlepszy przyjaciel Belforta - Donnie Azoff (w tej roli Jonah Hill) onanizuje się w domu pełnym ludzi na widok przyszłej żony swojego przyjaciela Naomi (kreacja Margot Robbie). Niesmak to jedyne słowo, które pozostaje po obejrzeniu tego fragmentu. Zresztą w filmie znajdzie się więcej scen tego poziomu, które nie wzbudzają w widzu śmiechu, ale bardziej obrzydzenie. Pod tym względem uważam, że jest to rozrywka odpowiednia dla gimnazjalistów, którzy właśnie odkryli do czego służy to i owo, a nie dla widza, który oczekuje w tak chwalonym filmie jakichś walorów estetycznych. Kuleje też w "Wilku z Wall Street" dość istotny fragment życia Belforta, czyli etap przejścia od początkującego maklera, zbierającego bandę kumpli, z których każdy następny wydaje się być mniej ogarnięty od poprzedniego, do wielkiego przywódcy finansowego imperium, jakim stało się Stratton Oakmont, po zaledwie kilku latach działalności. Wątek ten został bardzo skrócony, przez co można odnieść wrażenie, że wciskanie ludziom kitu, naciąganie ich, by inwestowali swoje własne pieniądze w śmieciowe spółki i zarabianie na tym dużej kasy to najprostsze zadania na świecie. Reżyser bardziej skupił się na ukaza-
niu przeróżnych sposobów wciągania wszelkich istniejących na tym świecie narkotyków, niż na tych elementach życia Belforta, które odpowiednio podane mogłyby przyciągnąć uwagę widza na dłużej. W tej sytuacji, po wyjściu z sali, w głowie takiego człowieka pozostanie głównie obraz sypiącego się wszędzie, "uzdrawiającego" białego proszku. Odnoszę też nieodparte wrażenie, że scenarzyści chcieli za wszelką cenę w każdy dialog wpleść garść wulgaryzmów. Przeklina tutaj każdy, na potęgę, w każdej sytuacji, nawet kompletnie nieuzasadnionej. Nie jestem może wielkim przeciwnikiem wulgaryzmów, w końcu kto z nas ich nie używa, jednak sądzę, że naprawdę nie we wszystkich kwestiach, wypowiadanych przez bohaterów, były one absolutnie konieczne. I pomimo tych argumentów nie mogę pozostać obojętny wobec faktu, że "Wilk z Wall Street" jako całość zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Przede wszystkim na pierwszy plan wysuwa się wspaniała gra aktorska. Di Caprio jako czołowy hedonista XX wieku, a do tego mówca mogący porywać tłumy, jest niezwykle przekonujący. Jedynym zastrzeżeniem do jego kreacji jest początek filmu, w którym prawie 40-letni aktor odgrywa 22-letniego młodzieńca. Pewnych rzeczy nie da się ukryć, co łatwo zaobserwować patrząc na zmarszczki Di Caprio. Niemniej jednak chyba dopiero właśnie ta rola ukazała całe spectrum aktorskich możliwości Amerykanina, nie dziwi więc kolejna już w jego dorobku nominacja do Oscara. Co ciekawe jego rywalem w walce o statuetkę będzie Matthew McCounaghey (za film "Witaj w klubie") - człowiek, który w filmie
s. 59
Scorsese występuje na ekranie tylko przez pierwszych kilkanaście minut. A pozostaje zapamiętany do samego końca. I pomijam tu wartość merytoryczną słów, które wypowiada, bo gdy pojawia się na ekranie, to swoją grą sprawia, że blednie przy nim nawet główny bohater. Bardzo dobrą robotę (pomimo kilku gorszących scen) wykonał również Jonah Hill, a jego Donnie to od początku do końca postać, której ruchów nie do końca jesteśmy w stanie przewidzieć. Oko widza, szczególnie męskiego, przede wszystkim będzie starało się jednak jak najwięcej wyłapać ze szczegółów anatomicznych pani Margot Robbie, której uroda i wyzywając styl mogą powalić niejednego mężczyznę na sali. Trochę słabiej wypada aktorka, gdy nadchodzą fragmenty dramatyczne, jednak ona przecież przede wszystkim ma świetnie wyglądać na ekranie. Poza aktorstwem docenić trzeba świetny montaż, płynne poruszanie się między scenami, a do tego bardzo ciekawy i udany zabieg zastosowany kilkukrotnie w filmie, gdy tytułowy "Wilk" zwraca się jako narrator bezpośrednio do publiczności, patrząc wprost na kamerę. O tym filmie można napisać jeszcze wiele różnych rzeczy, jednak nie da się ich wszystkich zmieścić w jednej, biednej recenzji. Jedno jest pewne, "Wilk z Wall Street" pozostawia po sobie jakiś ślad w odbiorcy. Pokazuje m.in. jak łatwo jest manipulować ludźmi, zwłaszcza przez telefon, ale także jak będąc na szczycie, mając wszystko, cały świat u stóp, można być tak naprawdę na samym dnie. Co dobitnie widać w scenie, w której naćpany główny bohater wije się po ziemi jak robak, chcąc dotrzeć do samochodu. Nota bene scena ta wywołała najwięcej śmiechu na sali kinowej. Szkoda tylko, że gdy się chwilę nad tym zastanowić, to łatwo dojść do wniosku, że ta scena pokazuje dramat człowieka, który potrafił wielokrotnie doprowadzać się do takiego stanu degeneracji. Przez co w konsekwencji utracił wszystko, co miał - dom, rodzinę, wolność. I nie ma czemu się dziwić, w końcu po każdej zbrodni musi wreszcie nadejść kara.
s. 60
KSIĄŻKA VS FILM
Motyl
i skafander
Jest wiele książek okupionych cierpieniem autorów. Wymagają od twórcy więcej wysiłku, niż wymaga tego standardowa historia. Są czymś więcej dla piszącego. Najczęściej są to wspomnienia wojenne. Jednak nawet w czasach pokoju pojawiają się książki, których napisanie wymaga niezwykłej siły i cierpliwości. Czytając je czytamy prawdziwy skarb: dowód determinacji i chęci pokazania światu... samego siebie. Karolina Kowalcze Francuz, Philippe Vigand 4 lipca 1990 roku doznał udaru, który spowodował paraliż ciała. Jego mózg pracuje jak dawniej, jednak ciało odmawia posłuszeństwa. Nie może mówić, może tylko poruszać okiem. Zespół, w jakim mężczyzna znajduje się do dziś, został nazwany „zamknięty od środka”. Taki paraliż ciała nie jest częsty, dlatego jest niewiele szpitali przygotowanych na pacjentów cierpiących na tę chorobę. Przez pierwszych kilka miesięcy, kiedy Vigand mieszkał w jednym z francuskich szpitali, personel nie zdawał sobie sprawy, że jego ciało nie straciło czucia. Nie dbano więc o ciepło wody, w której był kąpany, wystający gwóźdź na noszach czy o wygodną pozycję snu. Traktowany był jako roślina. Zazwyczaj ludzie z syndromem „zamknięcia” często nie żyją długo. Philippowi się udało. Właściwie można śmiało napisać, że z pomocą wspaniałej rodziny, a w szczególności żony i siostry, wygrał drugie życie. Dzięki pomocy specjalnie wyszkolonych opiekunów znalazł sposób na komunikację. Początkowo pomagał mu w tym specjalnie ułożony alfabet, składający się kolejno od najczęściej używanych liter w języku francuskim, do tych rzadziej używanych. Później w literowaniu zadań zaczął być użyteczny komputer. Czy jest w ogóle możliwe życie z
“Każdy dzień był
dla bliskich Philippa walką. Najpiękniejsze jest to, że w tym całym bałaganie choroby i organizowaniu choremu mężczyźnie minimum samodzielności, rodzina odnalazła się na nowo. tą chorobą? Okazuje się, że tak. Można napisać kilka dobrych książek. Jedną z nich jest Cholerna cisza w której możemy przeczytać dwie historie: pierwsza to doświadczenia Philippa, druga to historia jego żony. Podwójny sposób narracji jednego zdarzenia pozwala spojrzeć na nie głębiej i dostrzec fakt, że każdy dzień był dla rodziny Philippa walką. Najpiękniejsze jest to, że w tym całym bałaganie choroby i organizowaniu choremu mężczyźnie minimum samodzielności, rodzina odnalazła się na nowo. Książka pokazuje również, że poczucie humoru nadaje sens życiu. Jedną z takich zabawnych anegdot przytoczonych przez autora jest jego „rozmowa” z synem. Jedno mrugnięcie okiem znaczy „tak”, dwa - „nie”: „W wieku dwóch lat stale pytał
mnie, czy może oglądać telewizję. Najczęściej mu nie pozwalałem. […] Kiedyś, mimo mojego zakazu, Emmanuel [opiekun-przyp. aut.] znalazł go wpatrzonego w ekran. Na jego wyrzuty mały odparł: dzisiaj mogę, tatuś powiedział dwa razy tak.”. („Cholerna Cisza”, Wrocław 1999). Pięć lat po cichym wypadku Philippe’a podobnemu wypadkowi uległ inny Francuz, Jean-Dominique Bauby. Przyczyną paraliżu był udar mózgu. Choroba nie była już cicha i zamknięta w doświadczeniach jednej rodziny. Bauby był redaktorem francuskiego magazynu „Elle”. O jego syndromie zamknięcia szybko dowiedziało się pół świata… Historia Jean-Dominique’a jest podobna do historii Philippe’a. Ruch prawie całkowicie niewykonalny, z wyjątkiem drobnego poruszenia głową. Mowa prawie niemożliwa, z wyjątkiem chrząknięć. Organizm i mózg funkcjonuje jak dawniej. Komunikacja to recytowanie specjalnie ułożonego alfabetu przez opiekuna, a właściwa literka to mrugnięcie okiem. Ciało jakby zamknięte w skafandrze, nie można wykonać najmniejszego, delikatnego gestu. Wyobraźnia jak motyl, lekka i wolna… Jean-Dominique też napisał książkę. Nocami uczył się słów na pamięć, słowo po słowie, całymi dniami dyktował litery... Niezbyt długa
s. 61
KSIĄŻKA VS FILM książka, podobnie jak w przypadku Philippe’a, okupiona została niezwykłą cierpliwością i uporem. To właśnie Skafander i motyl był dla Dominka dowodem na przekroczenie siebie. Namacalnym, uchwytnym, a nie lekkim jak wyobraźnia... Autobiografia napisana jest prostym językiem, bez długich opisów, pełna przemyśleń o wartości człowieka, śmierci i przemijaniu: ”Z dala od zgiełku, w odzyskanej ciszy, słyszę, jak po mojej głowie latają motyle. Muszę bardzo uważać, a nawet mocno się skupiać, ponieważ bicie ich skrzydeł jest prawie dla ucha nieuchwytne. Wystarczy głośniej odetchnąć, by je zagłuszyć. To zresztą bardzo dziwne. Mój słuch się nie poprawia, a przecież słyszę je coraz lepiej. Muszę mieć ucho motyla” (Skafander i motyl, 2007). Niestety autor nie miał tyle szczęścia ile do dzisiaj ma go Philippe. Zmarł niedługo po ukazaniu się książki. Pisał stosunkowo szybko, jakby przeczuwał swoje odejście. Jego dziełko zostało przetłumaczone na 23 języki, a w 2007 roku ukazał się film „Motyl i skafander” – historia Baubyego. Narracja filmu jest dwutorowa. Pokazuje świat widziany oczami bohatera, oraz świat widziany przez jego otoczenie. Również w filmie została zaakcentowana wyobraźnia, która nie zna granic. Dramat wyczuć można niemalże w każdej scenie filmu. Nie bez powodu został wielokrotnie nagradzany oraz czterokrotnie nominowany do Oskara. Czytając obydwie książki czytamy małe skarby. Obydwie powieści były czymś niezwykle ważnym dla piszących. Kiedy ciało nie działa, jak powinno, duch domaga się czegoś wielkiego. Dowodu na swoje istnienie. Również dowodu na niezwykłą wartość słowa. Oraz wartość pomocy innych ludzi. W 1997 roku, z inicjatywy Jean Dominique-Baubyego powstało Stowarzyszenie ALIS, którego dzisiaj sekretarzem jest... Philippe Vigand, człowiek, którego drugie życie zaczęło się wraz z walką z syndromem „zamknięcia”.
s. 62
REFLEKSJE
Postpolska
postępowa
Wystraszeni, pozbawieni autorytetów i punktów odniesienia, zagubieni. Na takich ludzi przyszło mi dzisiaj patrzeć. Naszym społeczeństwem rządzi strach, jednak nie jest to strach prawdziwy. To sztucznie wytworzony mechanizm mający na celu osłabić człowieka, uzewnętrznić jego czułe punkty, pozbawić go chęci podjęcia jakiejkolwiek walki. Sara NałęczNieniewska
STRACH MA BARDZO LUDZKIE OCZY
Metoda wpajania strachu i niższości wobec hegemona jest stara jak świat. Podsycanie wiary w to, że sami sobie nie poradzimy, wiecznej potrzeby akceptacji, wzorowania się na tych, którzy mają więcej – a więcej nie zawsze oznacza lepiej. Wszechobecna konsumpcja. Markety pełne, portfele puste. Brak perspektyw na przyszłość, ale przecież żyje się dobrze. „Przeszliśmy transformację”. „Polska jest demokratyczna pełną gębą”. Nikt słówka nie piśnie, bo przecież „po co się narażać”. Czy ta niemoc sprawcza wynika z tego, że jesteśmy społeczeństwem postkolonialnym? Czy niewolnicze myślenie jest tak głęboko zakorzenione w umysłach polaków? Czy musimy zawsze godzić się na to co szykują dla nas inni?
GDZIE TA POLSKA?!
Na mapie i w podręcznikach widniejmy jako niepodległe, suwerenne państwo. Ale czy tak jest naprawdę? Czy jesteśmy w stanie pozbierać się po trzech rozbiorach i 50 latach PRL i kontroli Rosji nad nami. Czym jest więc postkolonializm? Przede wszystkim jest to uczucie resentymentu. Nietzsche odnajduje je jako cechę typową dla ludzi słabych i niepewnych.
“Na mapie i w po-
dręcznikach widniejmy jako niepodległe, suwerenne państwo. Ale czy tak jest naprawdę? Czy jesteśmy w stanie pozbierać się po trzech rozbiorach i 50 latach PRL i kontroli Rosji nad nami. To zgoda na bycie ofiarą. Poczucie, że „tam, gdzieś indziej” jest lepsze społeczeństwo. Niewiara w zmiany. Apatia. Rozpamiętywanie zamiast działania. Profesor Ewa Maria Thompson z Rice University w Houston, wyróżnia cztery podstawowe cechy krajów postkolonialnych: ubóstwo, pesymizm, necessery fictions (konieczne wymysły) i wreszcie kulturalizm. Kapitał w Polsce jest w rękach prywaciarzy i w organizacjach pozarządowych. Nie ma go natomiast tam, gdzie być powinien. Polskie władze nie wkładają pieniędzy w rozwój Polski, w nieruchomości historyczne, dzieła sztuki, instytucje finansowe. Cytując socjologa, profesora Andrzeja Zybertowicza: „Post-
kolonialne przesądy to: "Kapitał nie ma ojczyzny"; "Jak tylko otworzymy Polskę na zagraniczne inwestycje i ograniczymy wpływ państwa na gospodarkę, to staniemy się krajem nowoczesnym"; "Szybciej się zmodernizujemy, gdy oderwiemy się od tradycji".” Polacy nie mają możliwości zostawienia swojego spadku, majątku czy mieszkania dzieciom. Niewielu stać na taki luksus, i to wcale nie dlatego, że nie ma rąk chętnych do pracy. W Polsce inwestycje nie należą do Polaków. Ba, nie mogą do Polaków należeć. Są instytucje, które dbają o to, żeby przeciętny obywatel nie zarobił pieniędzy. ZUS, Urzędy Skarbowe, Sanepid. Pozwolenia, mandaty, kary – za wszystkie trzeba płacić kwoty wykraczające poza zdrowy rozsądek. Obca waluta krąży w naszym kraju, pozbawiając złotówkę wartości. Widziałam kiedyś mural na ścianie obskurnego bloku mówiący, że zbrodnią jest pozwolić ludziom żyć za 1200 złotych miesięcznie. Jednak w więzieniach nie widać tych, którzy trwonią publiczne pieniądze. Ale za kradzież bułki z wielkiego hipermarketu można tam trafić. Pesymizm Polaków wiąże się z niewiarą w możliwości swoje i swojego kraju. Wpojono nam i wpaja się dalej, że zajmujemy trzeciorzędne miejsce na arenie narodów. Stosuje
s. 63
REFLEKSJE się w stosunku do nas przemoc symboliczną. Profesor Zybertowicz mówi: „...dla wielu polskich polityków i dyplomatów inne niż trzeciorzędne miejsce Polski w Europie jest trudne do racjonalnego obmyślenia. To ta przemoc przyczynia się do podtrzymywania naszych kompleksów, do braku umiejętności samodzielnego tworzenia wzorców nowoczesnych zachowań, do radowania się z tanich pochwał obcokrajowców”. Tu pojawia się „kulturalizm”, naśladownictwo standardów europejskich nie pasujących do tradycji i kultury naszego kraju. Traktowanie krajów europejskich jako niedościgniony wzór nowoczesnego narodu. Zaprzepaszczanie własnych tradycji na rzecz kulturowych wzorców podpatrzonych u obcych. Otoczeni przez błyszczący, kolorowy świat zapominamy o prawdziwych wartościach. Wydaje nam się, że tak powinno wyglądać życie. Dzięki „koniecznym wymysłom” w Polakach utrzymuje się poczucie beznadziei i niewiary. Poprzez pielęgnowanie porażek przyzwyczailiśmy się już do bycia z tyłu. Profesor Andrzej Zybertowicz mówi również: „Jeśli myśleć o kolonializmie tak, jak uczono mnie w szkołach (okresu PRL), to Polska nigdy nie była kolonią. A jednak mówienie o nas, Polakach, jak o ludziach nasyconych postkolonialną mentalnością ma, niestety, sens. A gdyby chcieć określenie "postkolonialny" zastąpić innym, natychmiast nasuwa się słowo "postniewolniczy”.
“Tu pojawia się „kul-
turalizm”, naśladownictwo standardów europejskich nie pasujących do tradycji i kultury naszego kraju. Traktowanie krajów europejskich jako niedościgniony wzór nowoczesnego narodu. s. 64
Chodzi oczywiście o Polskę okresu transformacji. Borykamy się z postsowieckim pesymizmem. Częstą reakcją na wyrwanie się z rąk hegemona nie jest wcale radość, lecz pozostałe po byciu uciśnionym wrażenie, że i tak nic nie można osiągnąć. Strach przed zmianą jest mocno zakorzeniony w człowieku. Niewolnicze myślenie wielu z nas towarzyszy na co dzień. Transformacja obróciła się przeciwko Polakom. Wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Idąc za myślą profesora Zybertowicza: „Z terminem wychodzenia z komunizmu mieliśmy pecha. Szansa (tylko częściowo wykorzystana) budowy niepodległej Polski przyszła akurat wtedy, gdy globalizacja uległa przyspieszeniu. Propagowano postpolityczność, postmodernizm, ponowoczesność i "ducha" postnarodowego w ogóle. To paradoks, iż gdy wreszcie historia dała nam szansę na suwerenność, wielu Polaków skwapliwie głosiło, że wolny Naród i jego niepodległość to bardziej balast niż błogosławieństwo. Grę na cudzym boisku, w imię bezpieczeństwa i skorzystania z potencjału rozwojowego cywilizacji zachodniej, podjęliśmy, zanim jeszcze zbudowaliśmy państwo sprawne: niepodległe i demokratyczne. I z niektórych współczesnych instrumentów suwerenności musieliśmy rezygnować, zanim jeszcze zdążyliśmy je przyswoić.”
HOMO SOVIETICUS
Jest komu dziękować za taki obrót wydarzeń. Wskazywać palcem nie będę, ale przytoczę pewną definicję, która może dać szerszy obraz tego, kto decyduję o naszym kraju. „Homo sovieticus” , dla niektórych mylnie to ofiary systemu totalitarnego, pozostałość po PRL w mentalności ludzi. Niestety tak nie jest. Termin stworzony przez Zinowiewa opisuje raczej człowieka pozbawionego skrupułów. Konformistycznego, odnajdującego się w systemie skażonym korupcją. Z zakrzywioną moralnością. Wyznającego zasadę relatywnej prawdy. Stosującego sofistyczne i manipulatorskie zabiegi, ukrywające jego niemoralność. „Homo sovieticus” to notoryczny kombinator i cwaniak
“Człowieka nie ma.
Człowiek jako jednostka nie istnieje we współczesnym myśleniu. Nie ma dla niego miejsca w świecie rzeczy. Istniejemy tylko jako masa. Masę łatwo kontrolować.
dążący do osiągnięcia swoich celów za wszelką cenę. Nie odczuwa przywiązania do wspólnoty narodowej, więc czemu miałby przejmować się niedolą innych. Uważa za naturalne i akceptuje państwo, w którym władza oszukuje i kłamie. Nasz dzisiejszy rząd pełen jest takich ludzi, którzy sami próbują swoich sił lub pozwalają na manipulację przez „homo sovieticus” innych krajów. Władza PO i PSL wprowadza idealne środowisko i poletko do popisu dla ludzi tego pokroju. Uniżoność wobec innych narodów, służalczość najpierw wobec Rosji, następnie NATO, czy Unii Europejskiej – tak funkcjonuje polityka w naszym kraju. Osoby rządzące pozwalają podejmować innym krajom decyzję w ważnych kwestiach dla Polski. Interes wspólny nie jest dla nich ważny. Zybertowicz pisze: „Zanim jeszcze polskie elity nauczyły się, na czym polegał nadzór agenturalny Moskwy nad Warszawą, Polska znalazła się pod nadzorem globalizacji - nadzorem gospodarczym i kulturowym, często równie trudnym do zauważenia i zrozumienia, jak ten agenturalny.” Polskie władze pilnują interesów innych krajów, zapewne też w interesie własnym. Jednak czy głowy państwa nie powinny działać w interesie swoich obywateli, prostych ludzi, takich jak ty czy ja? Niestety tak nie jest.
GDZIE JEST CZŁOWIEK?
Człowieka nie ma. Człowiek jako jednostka nie istnieje we współcze-
REFLEKSJE
snym myśleniu. Nie ma dla niego miejsca w świecie rzeczy. Istniejemy tylko jako masa. Masę łatwo kontrolować. A przede wszystkim uformować. Ulepić od nowa. A pole do popisu jest wielkie. Szereg narzędzi manipulacji społecznej, opracowanych i sprawdzonych efektywnie przez wielkich tego świata daje przecież tyle możliwości. Dzięki mediom sterują zza kurtyny, bezpieczni, niewidoczni. Dzięki służbom specjalnym mają wszechwiedzę i wszechkontrolę. CIA i FBI, stare, dobre ruskie KGB, wreszcie polska ubecja. Czemu miałoby się coś zmienić? Po co odpuszczać kiedy trzyma się już kogoś za pysk? Okrzyki sprzeciwu szybko są tłamszone. Słyszałam nawet głosy, żeby zakazać księżom wygłaszać kazania z ambony. Wolność słowa nie istnieje. Wolność wyboru również. Łamane są konstytucyjne prawa. W żadnym innym kraju policja nie legitymuje na ulicy bez podejrzenia przestępstwa. A tym bardziej nie wyłudza pieniędzy od zwykłych ludzi. Brak szacunku, który okazują nam przedstawiciele prawa, jak i w wielu przypadkach urzędnicy państwowi, to nie przypadek. Poniżanie, udowadnianie na każdym kroku, że nic nie znaczymy to tylko jeden z kolejnych zabiegów. Człowiek ma za zadanie harować za pieskie pieniądze, najlepiej po kilkanaście godzin dziennie,
żeby nie miał czasu pomyśleć. Połowę z nich oddać państwu, połowę wydać na rozpadające się, kilkudziesięcioletnie mieszkanie i zagraniczne produkty w sklepach. Bo w końcu jeść coś trzeba. Czym więc jest człowiek mający tylko możliwość zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych i fizjologicznych? Odpowiedź chyba znamy wszyscy. O naszym zniewoleniu świadczy też brak odgłosów sprzeciwu dla takiego stanu rzeczy. Przyzwyczajenie do bycia nikim. Brak buntu.
NOWOMOWA I DEZINFORMACJA
Z telewizyjnej ambony natomiast słychać krzyków wiele. Słowo jest bronią bardzo skuteczną. Kiedy słyszysz jedno z nich wciąż i wciąż, z ust różnych ludzi, na różnych stacjach, w różnych gazetach, wchodzi do głowy i wyjść nie chce i staje się myślą własną. I w tym tkwi geniusz propagandy. Żebyś czyjeś myśli brał za swoje. Słowa oderwane od rzeczywistości są gotową bronią manipulacji. Prosto i zgrabnie. Tak, że nikt nie zauważy. Witold Gadowski w jednym ze swoich felietonów kusi się nawet na stwierdzenie, że jest to kod, którym nie tylko „elity” się posługują, ale i po nim rozpoznają. Cytując: „Naczelnymi konstruktami tego kodu są takie pojęcia jak: „język nienawiści”, „homo (czytaj – ludzko) fobia”,
„przesąd”, „faszyzm”, „szowinizm”, „samcza przemoc”, „niezrozumienie etapu historii”, „nietolerancja”, „ciasny nacjonalizm”, „antysemityzm” i tym podobne nowotwory konstytuujące nowy język.” Brzmi znajomo? A co powiecie na fałszowanie historii. Pejoratywna ocena powstań: ”Oni nie walczyli o wolność, tylko szli na rzeź”. Pozytywna ocena stanu wojennego: „Jaruzelski postąpił tak jak nakazywała sytuacja”, „ Paru górników to nie ofiary”. Czy warto ślepo wierzyć w to co do powiedzenia ma nam plastikowe pudło? Czy nie warto byłoby się pokusić o własną ocenę świata?
MOWA KOŃCOWA
Mogłabym pisać o tym wszystkim bez końca. Ale nie ułatwię Wam życia aż tak! Teraz kolej na Was. Macie ogromne pole do popisu. Weźcie kilka gazet do ręki, i tych z lewej i tych z prawej. Porównajcie. Dowiedzcie się kto do Was pisze, kim jest. Czy słowa, które wypowiada przynoszą mu korzyść. Z jakiej rodziny pochodzi. Jaką szkołę ukończył, wszystko ma znaczenie. Nie macie czasu? Znajdźcie. Od tego zależy Wasze życie. Należy skończyć z udawaniem, że wszystko jest w porządku. Zacząć myśleć i szukać. Bo jeśli tak dalej pójdzie, skończymy w pozłacanej klatce z uchylonymi drzwiczkami. Oślepieni blaskiem krat. Ale bez chęci żeby się z niej wydostać.
s. 65
Z HISTORIĄ W TLE
Gorzki smak
słodkiej zemsty
Marcin Dryja
Palec pod budkę, kto choć raz pomyślał o tym żeby się na kimś i za coś zemścić! Kto choć raz roił sobie w głowie scenariusze składania wrogów lub oponentów na ołtarzu własnego gniewu! Kto choć raz uważał, że jego własną krzywdę, można wyleczyć tylko bólem lub wstydem bliźniego! Kto wyobrażał sobie jak podstawia wrednej, rozwydrzonej babci nogę w tramwaju albo jednym ciosem karate, rozkłada na ziemi cwaniaczka spod piwnej budki! Tak myślałem, mam Was!
Budka pełna, a mściwych paluchów ciągle przybywa. I nie ma się co dziwić. Zemsta i chęć jej wypełniania jest nieodłączną częścią poczciwego, ludzkiego żywota. Tak samo naturalną jak jedzenie śniadania, rolki czy pogawędka przez telefon, choć wiadomo, że jednym przydarza się częściej, a drugim rzadziej. Zemsta, abstrahując już od drobnostek codzienności i tego, że większości z nas sprawia najprawdziwszą rozkosz, pełni jeszcze inną, niepomiernie ważną funkcję. Jest mianowicie swoistym lepikiem na społeczeństwo, który tak jak naszą próżność, skutecznie zaspokaja także potrzebę bezpieczeństwa i „stadnego pożycia” czyli integracji. Zemsta na przestępcach i zbrodniarzach – najlepiej surowa – uświęcona przez prawo, jest gwarantem społecznego porządku. Kiedy odebrać ludziom poczucie sprawiedliwego i adekwatnego zadośćuczynienia, zaczną szukać bezpieczeństwa gdzie indziej. Brzmi niedorzecznie? Nie ja to wymyśliłem, tylko naukowcy. Ale nie legendarni: amerykańscy, ani mityczni: radzieccy, tylko szwajcarscy, z Zurichu, w 2004 roku i pod kierownictwem niejakiego Ernsta Feha. Zachęcam do „goglowania”. Podobnie sprawa wyglądała z uczonymi z University College w Londynie, którzy w 2006 roku, pod wodzą Tani Singer doszli do jeszcze
s. 66
“Zemsta i chęć jej
wypełniania jest nieodłączną częścią poczciwego, ludzkiego żywota. Tak samo naturalną jak jedzenie śniadania, rolki czy pogawędka przez telefon, choć wiadomo, że jednym przydarza się częściej, a drugim rzadziej. innych, interesujących wniosków, które jasno pokazują, że podejście do zagadnienia, różnicuje się przede wszystkim ze względu na płeć. Otóż trzydzieści dwie osoby, pomiędzy którymi było czterech aktorów, poproszono o udział w grze, która polegała na inwestowaniu pieniędzy. Zadaniem dwóch spośród tych czterech aktorów, było wyrobienie sobie opinii oszustów, zaś dwóch pozostałych odwrotnie. Potem poddano ich działaniu wstrząsów elektrycznych, oczywiście udawanych, na oczach pozostałych graczy. Kiedy cierpieli „uczciwi”, zarówno u kobiet jak i mężczyzn, największą aktywność wykazywały obszary mózgu odpowiedzialne za uczucie bólu, kiedy
zaś, karę za swoje uczynki ponosili „oszuści”, współczuć potrafiły już tylko kobiety. Okazało się, że przyjemność z karania winnych, odczuwać może każdy z nas w podobnym stopniu, lecz samo wymierzanie sprawiedliwości, jest męską domeną. W jeszcze innych badaniach przeprowadzonych w Atlancie, dowiedziono, że paradoksalnie męski gniew, gaśnie o wiele szybciej niż kobiecy, a dowodem na to miała być zaciekła nienawiść żywiona przez Albanki wobec Serbów (choć wydaje mi się, że tu akurat powinno być odwrotnie, ale badania przeprowadzili Amerykanie, którzy po wojnie w Kosowie, nie byli raczej mile widziani w Serbii). Ale to tylko taki asumpt do zastanawiania się... Nad tym, przykładowo, czy śmierć jest słuszną karą dla mordercy; czy jeśli wymiar sprawiedliwości danego kraju, daleki jest od doskonałości i daje wrażenie nierówności wobec prawa, niejawności i niesprawiedliwości, człowiek powinien odważyć się na to, aby wziąć sprawy w swoje ręce; co jest najwyższą wartością – życie ludzkie samo w sobie czy poszanowanie tego życia? Nie wiem i nie mam odwagi stwierdzać czegoś z zuchwałością specjalisty, ale mogę Wam za to opowiedzieć historię, która może pomóc w osądzie…
Z HISTORIĄ W TLE NIEMCY, NIEMCY I JESZCZE RAZ NIEMCY…
No cóż, tak się akurat składa, że nasi zachodni sąsiedzi, wraz z milionami wystrzelonych pocisków, zburzonych domów, zakatowanych ludzi oraz agresywnej ideologii rasy panów, dostarczyli nam również milionów powodów do zadumy, a wcześniej całą masę godnych zapamiętania historii. Jedną z nich jest ulubiona historia niemieckich rewizjonistów opowiadająca o wyzwoleniu przez amerykańskich żołnierzy obozu w Dachau. Na pewno coś tam o tym słyszeliście, obiło Wam się o uszy. Pamiętacie film „Wyspa tajemnic” ze świetną rolą topowego Leonardo di Caprio? To właśnie to, choć wyglądało nieco inaczej niż zostało przedstawione w filmie. Inaczej i nieco drastyczniej. Wyobraźcie sobie wiosnę 1945 roku. Dokładnie 29 kwietnia, przed bramą obozu, nad którą widnieje dobrze nam znany napis „Arbeit macht frei”, parkują jeepy z kilkunastoma przedstawicielami jednego z oddziałów 45 Dywizji Piechoty 7 Armii Stanów Zjednoczonych. Wcześniej na polach opodal Dachau, Jankesi odkrywają wagony porzuconego transportu więźniów z Buchenwaldu z przeszło pięcioma tysiącami nagich, zmasak-
rowanych ciał. Niemcy, choć wiedzieli o przekroczeniu Dunaju przez Aliantów, nie spodziewali się ich tutaj tak szybko. Mimo ewakuacji, nie zdążyli zatrzeć śladów swojej działalności. Jankesi zastali w obozie ponad 30 tysięcy więźniów, ponad stu strażników i przeszło czterystu żołnierzy SS, zaleczających w miejscowym lazarecie rany powstałe w wyniku walk na froncie wschodnim. Walk o nowe, lepsze jutro III Rzeszy, szczytowego osiągnięcia europejskiej cywilizacji. Żołnierze zostają zauważeni przez kilku więźniów, którzy na ich widok wznoszą okrzyki i podbiegają do bramy. Wtedy z wieży wartowniczej padają strzały, które uśmiercają jednego więźnia. Amerykanie otwierają ogień, który skutecznie gasi zapal Niemca, który szybko się poddaje. Oni rozwalają mocarną kłódkę i wchodzą do środka. Na spotkanie wychodzi im Obersturmfuhrer Heinrich Skodzensky (szkoda ładnego nazwiska). Stuka obcasami, pozdrawia nazistowskim gestem i zaczyna recytować coś tam zuchwale po niemiecku. Amerykanin spluwa mu w twarz i siłą zaciąga do pobliskiego jeepa, w którym czeka podporucznik William Walsh. Ten
wywozi Niemca poza bramę obozu i strzela mu tam w głowę. Wraca aby zobaczyć to, co ukazuje się oczom pozostałych żołnierzy. „Żywe szkielety” w poszarpanych pasiakach, stosy trupów, krew i resztki ciał, doprowadzają ich do furii. 180 strażników, zostaje zgromadzonych w kupę i zapędzonych na dziedziniec po drugiej stronie obozu, gdzie zaczyna się prawdziwa jatka. Amerykanie zaczynają strzelać na oślep, niektórym spośród więźniów, którzy znaleźli siłę na zemstę, wręcza się broń. Po kolei odszukują w grupie swoich oprawców, tych najbardziej znienawidzonych i zabijają ich. Ci, którzy nie dostali broni, używają łopat, siekier i motyk. Niektórzy Niemcy, są zaciągani do dołów kloacznych i tam topieni. Masakrę przerywa na chwilę wizyta generała Henninga Lindena, który obchodzi obóz, przyjmuje raport z jego przejęcia, po czym odjeżdża. Co działo się dalej z resztą obsługi obozów i SSmanami wypoczywającymi w wojskowym szpitalu? Tego dowiedzcie się sami. Mnie interesuje tylko czy stanęlibyście w obronie Niemców, którzy przez lata katowali więźniów obozu czy może wręczylibyście tym drugim pistolet? I co byłoby bardziej sprawiedliwe?
s. 67
Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora s. 68