nr 16 / 2014
4 - 17 sierpnia
Polska walczÄ…ca s. 1
SPIS TREŚCI
WYDARZENIA I OPINIE 6
Bo wszystkie dzieci rządu są... RAFAŁ GROWIEC
8
Sprawdź rewers zanim wystrzelisz rakietę
TEMAT TEMAT NUMERU NUMERU 14 18
MAJA MROCZKOWSKA
10
Czy będziesz mógł obejrzeć Mundial?
24
Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831 Maurycego Mochnackiego Powstanie styczniowe jest naszym zwycięstwem DOMINIK CWIKŁA
Powstanie Polska Agencja Kosmiczna RAFAŁ GROWIEC
ANDREA MARX
KAJETAN GARBELA
ANNA BONIO
11
Powstania śląskie
28
Zapomniane zwycięstwa TOMASZ MARKIEWKA
30
Kościół a powstania w XIX wieku RAFAŁ GROWIEC
34 36
Powstańmy i my WOJCIECH URBAN
Powojenna odbudowa Warszawy KAMIL MAJCHEREK
MYŚLI NIEKONTROLOWANE 12
Współczesne niewolnictwo MACIEJ PUCZKOWSKI
s. 2
38
Jakie piękne samobójstwo WOJCIECH URBAN
X
SPIS TREŚCI
RECENZJE
REPORTAŻ 40
Bezdomni, ale nie bez serca KRZYSZTOF RESZKA
52
Aż chce się umierać
54
Ktoś to w końcu musi rozbroić
MAŁGORZATA RÓŻYCKA
MAJA MROCZKOWSKA
KAZANIA PONADCZASOWE 46
Pornografia, która kształtuje
56
‘’Sezon burz’’ czyli powrót Geralta
58
Na wschód od Edenu
60
Pozostawieni
62
Serialowy Top 3
KS. MIROSŁAW MALIŃSKI
CZEMU ŻYCIE 47
Bądź sobą
48
50
66
68
SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA
Polak-katolik i inne mutacje Rozważania o sprawach ostatecznych MICHAŁ MUSIAŁ
HISTORIA
ANNA KASPRZYK
MAŁGORZATA RÓŻYCKA
MICHAŁ MUSIAŁ
RAFAŁ GROWIEC
Historia pantomimy Cztery kroki
RAFAŁ GROWIEC
REFLEKSJE
O. TOMASZ MANIURA
KULTURA
MATEUSZ NOWAK
70
Sto lat od Wielkiej Wojny KAJETAN GARBELA s. 3
WSTĘPNIAK
Polska walcząca Z wstępniakami zawsze mam największy problem. Pisane na ostatnią chwilę, w zasadzie o wszystkim i o niczym. A jeszcze trudniej pisać o czymś patetycznym. O czymś, co wymaga pewnej dozy uniesienia i szacunku względem tego, o czym się pisze.
Anna Zawalska Temat szesnastego numeru nie należy do lekkostrawnych. Właściwie trudno o nim czytać, jeszcze trudniej coś w temacie napisać. Historyczne elaboraty zostały już stworzone w przytaczanych przez nas kwestiach, dlatego niełatwym zadaniem jest zareklamować coś, co już właściwie się pojawiło. O powstaniach bowiem można poczytać w historycznych podręcznikach. Również tygodniki i inne czasopisma podejmują tę tematykę przy każdej możliwej rocznicy. Rozkmin i dyskusji czasem nie ma końca, każda strona reprezentuje bowiem inne stanowisko. Podobnie było z 70. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Media ścigały się w różnych doniesieniach w temacie, przedstawiały nowe wypowiedzi ekspertów i tworzyły coraz to lepsze spekulacje. Krytyka przeplatała się z wyrazami szacunku,
a lista z argumentami za i przeciw właściwie nie miała końca. Z lewej do prawej, z prawej do lewej przeszła lawina różnego rodzaju przemyśleń. Gadające Głowy przekrzykiwały się w swoich własnych racjach, próbując wygłosić światu jedyną i najprawdziwszą prawdę. I tak jest z wszelkimi powstaniami Polaków. Mimo że mamy tendencję do cierpiętnictwa, do wiecznego mesjanizmu i rozpamiętujemy zażarcie każdą porażkę, to jednak wśród tych wszystkich obrazów klaruje się pewien obraz Polski. Walczący naród, który potrzebuje punktu zapalnego, by ruszyć w obronie ideałów, to wyjątkowa cecha. Upór i wiara w swoje możliwości cechowała nas praktycznie przy każdym zbrojnym ruszeniu naprzeciw wrogowi. Jest to dla mnie coś niebywałego! Pomimo wszelkich przeciwności stanąć i walczyć o
swoje, to postawa, która zasługuje na szacunek. Dlatego też piszemy o powstaniach. Styczniowe, listopadowe, wielkopolskie, śląskie, warszawskie... Każde z nich łączyły określone elementy, cechy Polaków, czy wspólna idea, która łączyła w walce z nieprzyjacielem. Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska
Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Mateusz Nowak, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Anna Kasprzyk, Tomasz Markiewka, Agnieszka Bar, Maciej Puczkowski, Kamil Majcherek, Sara Nałęcz-Nieniewska, Wojciech Urban, Konstancja Nałęcz-Nieniewska, Anna Bonio, Maja Mroczkowska, Michał Musiał, Marek Nawrot, Małgorzata Różecka, Danuta Cebula, Rafał Growiec, Dominik Cwikła Korekta: Andrea Marx Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Bajak Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com
s. 4
s. 5
WYDARZENIA I OPINIE
Bo wszystkie
dzieci
rządu są... Pani Kluzik-Rostkowska, Minister Edukacji Rzeczypospolitej Polskiej, walcząc z rodzicami domagającymi się niewciągania na siłę sześciolatków do szkół, tragicznymi wynikami matur i darmowymi podręcznikami postanowiła się trochę wyluzować.
Jak inaczej określić wytaczanie wojny katolikom na podstawie jednego wpisu na niezbyt znaczącym blogu? Hucpa, żart, komedia omyłek? Rafał Growiec A jednak. Media wyciągnęły z przepastnej otchłani internetów wpis mający kilkadziesiąt wyświetleń i natychmiast poprosiły panią Minister o opinię i interwencję. Ta jak lew rzuciła się bronić szkoły przed katolami... A właściwie przed jednym katolem, który coś tam zaproponował. Oczywiście, chodzi tu o obronę neutralności światopoglądowej szkoły. To nawet dobrze, że się pani tym przejmuje, bo może wygoni ze szkół różnych edukatorów seksualnych lansujących bardzo lewicowy światopogląd. Mam jednak przeczucie, że po prostu pani Joanna zapragnęła włączyć się jakkolwiek w coraz silniej nakręcaną przez różne media nagonkę na wszystko, co ma w swojej nazwie człon „katolicki”. Dała się wciągnąć głupio, wytaczając ciężkie działa przeciw urojonemu wrogowi. Jak na razie nie ma żadnych poważnych planów, by powstała deklaracja wiary dla katolickich nauczycieli. Mimo to całe Ministerstwo jest postawione na nogi, bo przecież już za miesiąc w szkołach ktoś może powiedzieć, że nie będzie uczył o ewolucji, bo nie ma jej w Biblii, albo o tym, że była w ogóle jakaś
s. 6
“Pani Kluzik-Rost-
kowska zachowuje się jakby chciała mieć rządy nad duszami swoich podwładnych. Nie chcąc dzielić się pieczą nad wychowaniem dzieci z ich rodzicami i nauczycielami z ich własnym sumieniem, narzuca określony z góry światopogląd. reformacja... Cała ta szopka to robienie z igły widły tylko po to, by zbudować atmosferę zagrożenia ze strony katotalibanu. A jak jest banda terrorystów, to wiadomo – nie ma negocjacji, o ile nie mają jakichś powiązań z Grupą Trzymająca Kurki. Można wysuwać przeciwko nim ciężkie działa i grzać jak tylko się da, nawet honor tak jakby nie obowiązuje, bo cel uświęca środki. Chcąc uniknąć wojny
religijnej w szkołach pani Minister wprowadza ją do mediów, bo wojna jest jej potrzebna. Opór katolików i ich żądania mogą być wytłumaczeniem każdej porażki. Podręcznik niedorobiony? Bo zamiast zadaniami trzeba było się świętami nieświętymi zajmować! Matury marne? Bo trzy dni uciekły na rekolekcje! Rząd pilnie potrzebuje tematów zastępczych, jednocześnie musi odzyskać część elektoratu. Zapewne liczy na to, że zaraz w obronie wolności katolików stanie PiS, który ustami posłanki Pawłowicz przypomni o tym, jak straszny jest wróg przed którym PO chroni Polskę. Skoro jednak sprawa doszła do tego poziomu, że Minister wypowiada się o wpisach na blogu, to może i tak wysoko postawionych osobistości nie trzeba będzie angażować. A nuż, ktoś da jakiś komentarz o pedałach na facebooku. I już będzie dowód na katolicką agresję. Jakby krzyż na ścianach mało było. Jak na razie agresję widać tylko po stronie pani Minister, która zapowiada, że dopilnuje, by szkoła pozostała neutralna światopoglądowo, a tych, którzy będą przypominać co jakiś
WYDARZENIA I OPINIE
źródło:
PAP / Rafał Guz / PAP
czas o tym, że są katolikami czekają nieprzyjemności. Pani Kluzik-Rostkowska reprezentuje tu nurt neutralności jednowymiarowej, skierowanej na niwelowanie wpływów jednego poglądu, przy jednoczesnym pochwalaniu drugiego. Gender faktycznie wprowadzane w przedszkolach równościowych jest cacy, hipotetyczna deklaracja wiary nauczycieli jest już be. Nie da się wychowywać młodzieży i dzieci neutralnie światopoglądowo. To mrzonka, chyba, że mówimy tylko o tabliczce mnożenia i pokrewnych zadaniach arytmetycznych. Nie da się uczyć historii poprzez podanie suchych dat – zwłaszcza historii najnowszej. O tym, jak ważny jest dobór kanonu lektur na język polski, nie wspomnę. Już mieliśmy neutralność światopoglądową w „darmowym” podręczniku, gdzie Boże Narodzenie było czymś między Świętem Lasu a Mikołajkami. Pani Kluzik-Rostkowska zachowuje się jakby chciała mieć rządy nad duszami swoich podwładnych. Nie chcąc dzielić się pieczą nad wychowa-
niem dzieci z ich rodzicami i nauczycielami z ich własnym sumieniem, narzuca określony z góry światopogląd. Ktoś o innych zapatrywaniach na świat dookoła może co najwyżej podzielić się tą opinią w prywatnej rozmowie. Mam nadzieję, że pani Minister tylko bawi się w państwo totalitarne, a nie robi tego na poważnie. Powołuje się na stosowne ustawy, Kartę Nauczyciela, ale to wszystko w kontekście sytuacji, która nie ma miejsca nigdzie poza wyobraźnią jednego blogera i ignorując konstytucyjne prawo do wyrażania swoich poglądów. Odpowiedzią na to wystąpienie jest stanowisko Przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski, Abp. Stanisława Gądeckiego, który w miarę prosty sposób przedstawił argumenty za swobodą kierowania się wiarą w pracy – konstytucyjne i w oparciu o Magisterium Kościoła. Przy okazji nazywa to, co robi pani Minister po imieniu – są to groźby i laicka ateizacja. Jest to wykluczanie katolików z życia społecznego. I rząd – z Joanną
Kluzik-Rostkowską na czele – już się tym zajmuje. Stanowisko Przewodniczącego KEP: http://gosc.pl/doc/2103795. Przewodniczacy-KEP-o-neutralnosci-w-szkolach w sprawie wypowiedzi Minister Kluzik-Rostkowskiej: (http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/ 206998-nauczyciel-ktory-bedzie -uczyl-wg-wiary-katolickiej-zlamie -konstytucje-kluzik-rostkowska-grozi -wychowawcom)
s. 7
WYDARZENIA I OPINIE
Sprawdź rewers,
zanim wystrzelisz rakietę „Możemy wybaczyć Arabom, że zabijają nasze dzieci. Ale nie wybaczymy im tego, że zmuszają nas do zabijania ich dzieci. Pokój będzie możliwy dopiero wtedy, kiedy oni zaczną kochać swoje dzieci bardziej niż nienawidzą nas” Golda Meir, była premier Izraela.
Maja Mroczkowska Na samym początku słówko o przekazie i stronniczości. Otóż, media w Polsce pokazują w dużej mierze tylko jedną stronę medalu przy relacjonowaniu wydarzeń związanych z konfliktem izraelsko-palestyńskim. Reportaże bardzo zgodnie trzymają się osi „biedni Palestyńczycy – źli Izraelczycy”, mówiąc oględnie, ponieważ nie brakuje też i wyszukanych, ślicznie spienionych zwrotów w stylu „żydowski szał mordów” czy „żydowskie ludobójstwo” (np. portal wolna-polska.pl). Prawda, spotkałam się również z próbą obiektywnego opisu sytuacji w Gościu Niedzielnym na ostatnią niedzielę lipca (nr 30 rok XCI), jednak uwzględnianie przez redaktora także tych faktów, które nie mają potwierdzać „biedaczkowatości” Strefy Gazy jest raczej grzecznościowe i bardziej wpisuje się w mgliste „piszę, żeby potem nie było”. Niewiele dobrego można powiedzieć i o przekazie telewizyjnym. Sugestywne zdjęcia, wyskakujące na widza liczby, bilans zabitych, gruzy i dym. To obraz jakby 2D, niewyba-
s. 8
“Z islamskimi ter-
rorystami nie ma okrągłego stołu. Są rakiety i operacje wojskowe, bo oni mają już cel, cel który nie podlega dyskusji. Jedyną winą państwa Izrael jest to, że nie przeprasza, że żyje, tylko się broni i, zamiast bezczynnie obserwować deszcz rakiet nad swoją głową, rozpoczyna operację. czalne spłycenie. Mało kto podejmuje trud rzeczywistego wniknięcia w delikatną tkankę tego konfliktu, który nie trwa przecież od wczoraj, ani nawet od miesiąca. Sprawa jest na tyle przewlekle sięgająca lata wstecz, że naprawdę można by już wreszcie zaprezentować opinii publicznej coś więcej niż zwyczajowe „te Araby z
tymi Żydami znowu o coś się tam tłuką”. Niechby było chociaż tak! Teraz powierzchowność staje się o tyle niebezpieczna, że w eter idzie wiadomość: „tym Żydom znowu coś nie pasuje” (w wersji potocznej „zaś te Żydy”), co tylko napędza odwieczną machinę antysemityzmu, uprzedzeń, itd. Swoją drogą, warto zadać sobie pytanie, komu zależy na podsycaniu nienawiści polsko-żydowskiej? Nienawiść taka w wielu przypadkach jest tylko mitem, dlatego niepokojące jest obserwować, jak karmiona kłamliwym przekazem zaczyna stawać się ciałem. Tu nie chodzi o filosemityzm, który jest ograniczonym konstruktem i w swoim zasięgu dochodzi w końcu do momentu społecznej impotencji, ale zwyczajnie o prawdę. Warto tu wspomnieć o liście prezesa Towarzystwa Przyjaźni Izrael–Polska Henryka Zvi Kelnera do redakcji TVN-u. Kelner jest Żydem, który z Polski wyemigrował w 1957 roku zachęcony „Polską dla Polaków” towarzysza Wiesława, a w tekście wyraża swoje oburzenie i ubolewanie nad niekom-
WYDARZENIA I OPINIE
źródło:
PAP / IDF
petencją telewizji TVN w przedstawianiu konfliktu izraelsko-palestyńskiego: „Można nas nie lubić, można myśleć i mieć o nas różne poglądy pod względem etycznym, ale jako dziennikarze powinniście ten zawód wykonywać profesjonalnie i pokazać, co się dzieje w obu rejonach konfliktu neutralnie (…)” (zainteresowanych odsyłam do portalu fronda.pl, który opublikował tekst listu w całości). O co chodzi? Całe palestyńsko -izraelskie zajście to, oprócz tego, że kraina mlekiem i miodem..., to przede wszystkim kraina różnorakich kulturowych, religijnych, politycznych subtelności w wersji na tyle bliskowschodniej, że nie tak łatwej do uchwycenia dla europejskiego odbiorcy. Linijka naszego mindsetu po przyłożeniu nijak się ma do tamtych realiów, dlatego potrzebne są pewne wskazówki, żeby wiedzieć, jak się w tym wszystkich poruszać. W 2005 roku premier Izraela Ariel Sharon wydał decyzję o wycofaniu ze Strefy Gazy izraelskiego wojska oraz o opuszczeniu żydowskich zabudowań. Stało się tak ze względu na silną presję międzynarodową, aby państwo Izrael zwróciło w ręce Palestyńczyków tereny sprzed wojny w 1967 roku. Odtąd miało się kształtować państwo palestyńskie. Sytuację
jednakże skomplikowało 2 lata później dojście do władzy partii Hamas powszechnie uznanej za organizację terrorystyczną. Hamas czyli islamscy oportuniści, którzy jawnie głoszą, że ich celem jest zniszczenie całego Izraela. Hamas, którego apetyt terytorialny to państwo od Morza Śródziemnego po Jordan. Z islamskimi terrorystami nie ma okrągłego stołu. Są rakiety i operacje wojskowe, bo oni mają już cel, cel który nie podlega dyskusji. Jedyną winą państwa Izrael jest to, że nie przeprasza, że żyje, tylko się broni i, zamiast bezczynnie obserwować deszcz rakiet nad swoją głową, rozpoczyna operację. Wiadomo, każdemu zdarzają się chybione przedsięwzięcia, nieopatrznie podjęte decyzje, ale to jeszcze nie powód do mówienia o „żydowskim szale mordu” (!). Owszem, są drastyczne różnice w liczbie ofiar po obu stronach, ale może bilans wyglądał by zupełnie inaczej, gdyby Hamas nie używał podwładnych sobie obywateli jako żywe tarcze albo gdyby domy cywilne i boiska szkolne nie zostały przemianowane na obiekty militarne. Mało kto mówi o tym, że na przykład w oparach fanatycznego absurdu, w sytuacjach, kiedy dany obiekt znajduje się w gęsto zabudowanym sąsiedztwie, „wojsko izrael-
skie wykonuje telefony ostrzegawcze do mieszkańców obiektu i każdego z sąsiadów (to informacja potwierdzona przez osoby, które w poprzednich latach mieszkały w Gazie i taki telefon rzeczywiście otrzymały)” (cyt. za ester-hadassa.blogspot.com – blog prowadzony przez Esterę Wieję, polską korespondentkę w Międzynarodowej Chrześcijańskiej Ambasadzie w Jerozolimie (ICEJ)). Można, zatem pytam, to skąd tyle ofiar? Żywe tarcze, wspominałam? Ta wojna nie jest logiczna, nie trzyma się konwencji i nie dba o to. Izrael jest niepojętą mozaiką kultur, wierzeń itd., ale jest to państwo, jakby nie było, demokratyczne. Element islamski z kolei jest nieobliczalny i nieprzewidywalny. Wiadomo, że Hamas to nie wszystko, że są zwyczajni ludzie, którzy po prostu chcą żyć normalnie, niewinni cywile, którzy giną. A nie musieliby, gdyby ich życie w oczach rządzących nimi miało większą wartość niż fanatyczne racje. Bądźmy mądrzy. Prawda zamiast bicia piany. Polecam.
s. 9
WYDARZENIA I OPINIE
Czy będziesz mógł obejrzeć Mundial? Nie wszyscy będą mogli obejrzeć zbliżający się mundial w siatkówce, który odbędzie się w Polsce. Telewizja Polsat postanowiła, że tylko ceremonia otwarcia oraz pierwszy mecz polskiej drużyny zostanie pokazany w otwartej stacji.
Anna Bonio Członek zarządu Polsatu Maciej Stec, poinformował, że telewizja Polsat nie uzyskała potrzebnych funduszy. Tylko użytkownicy Cyfrowego Polsatu będą mogli w pełni za darmo obejrzeć wszystkie mecze Mistrzostw Świata. Posiadacze innych dekoderów, telewizji będą musieli płacić za dodatkowe kanały Polsat Volleyball, których telewizja komercyjna uruchomi aż cztery, by móc pokazać wszystkie mecze. O to niepowodzenie nie możemy winić telewizji Polsat. Oni jak zapewniają, starali się uzyskać pieniądze. Minister Sportu i Turystyki, Andrzej Biernat powiedział, że nie leży w kompetencjach jego resortu opłacanie transmisji telewizyjnych. I coś w tym jest. Ale też coś jest w tym, że w siatkarski mundial nasz kraj nie jest tak zaangażowany jak w Euro dwa lata temu. Nadal nie doceniamy innych sportów. W siatce mamy dobrą drużynę. Ale jakoś to nas nie kręci. Mało co się mówi o zbliżającym się mundialu. Szczerze mówiąc, zapomniałam o nim. Abonent innej telewizji niż Cyfrowy Polsat, a człowiek zaangażowany w sport, może poczuć się nieco urażony. Posiadacz dekoderu polsatowskiego będzie miał dostęp
s. 10
“Z informacji uzy-
skanych od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, że telewizja Polsat nie dostarczyła jeszcze odpowiedniego wniosku, który pozwoli na uruchomienie płatnych kanałów. darmowy do wszelkich transmisji, wywiadów, kulis. Użytkownik innych telewizji nie wie jeszcze ile zapłaci, gdyby chciał zobaczyć mecze live. Nie jest jeszcze rozwiązana sprawa internetowych transmisji. Podejrzewam jednak, że strony zajmujące się tym będą udostępniać transmisje swoim odbiorcom ze swoich dekoderów, jak to zwykle bywa. Polsat przygotował także specjalną ofertę dla użytkowników Plusa, który wchodzi w skład grupy. Telewizja Polsat poinformowała także, że otrzymała ofertę kupna transmisji od Telewizji Polskiej, ale podobno była ona „nie do zaakceptowania”. Z informacji uzyskanych od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, że telewizja Polsat nie
dostarczyła jeszcze odpowiedniego wniosku, który pozwoli na uruchomienie płatnych kanałów. A powinna to zrobić trzydzieści dni przed rozpoczęciem nadawania stacji. Mundial będą mogli obejrzeć kibice w 168 krajach. Telewizja Polsat zadbała, by w transmisjach była promowana Polska. Mistrzostwa Świata rozpoczną się 30 sierpnia, meczem Polska – Serbia na Stadionie Narodowym. Bilety wykupiło 63 tysiące widzów. Zakończą się natomiast 21 września finałem w Katowicach. Spotkania odbywać się będą w 7 polskich miastach. Zagra w nich 24 drużyny. Nie chcę się zagłębiać w szanse Polaków. Chyba nie jest to już ta drużyna sprzed kilku lat. Ale nadal mamy wspaniałych siatkarzy. Mamy także fantastycznych kibiców, którzy powinni ponieść Bartka Kurka i spółkę. „Ściany” na pewno nam pomogą. Wszyscy Polacy musza trzymać kciuki za naszą ekipę. Jesteśmy w niełatwej grupie, więc zaciśnięte dłonie na pewno się przydadzą. Atutem jest nowy, młody trener, który mam nadzieję „wyprodukuje” zgrany zespół. Nie napierajmy jednak na naszych.. Presja na pewno nie pomoże im w dobrych wynikach.
Powstanie Polska Agencja Kosmiczna Niezwykłą zgodnością wykazali się posłowie wszystkich ugrupowań w sprawie powołania Polskiej Agencji Kosmicznej. Zaledwie trzech na 438 obecnych posłów sprzeciwiło się powstaniu polskiego odpowiednika NASA (jeden się wstrzymał).
Rafał Growiec Nie, nie planuje się wysłania pierwszej polskiej ekspedycji na Marsa ani nawet na Księżyc. Co najwyżej wystrzelimy z Gujany Francuskiej jakąś sondę czy satelitę. A i te jeśli już, to nie samodzielnie, ale we współpracy z Europejską Agencją Kosmiczną (European Space Agency, ESA). Nasza POLSA ma koordynować rozsiane po całym kraju instytucje, wspomagać wymianę informacji, tworzyć własne ośrodki badawcze i tym samym ułatwić naszym firmom udział w pracach instytucji europejskiej, a za jej pośrednictwem także z NASA. Dzięki temu będziemy mogli zaśmiecić trochę niebo nad naszymi głowami biało-czerwonymi sondami czy satelitami. O jakimś następcy Hermaszewskiego chyba nie ma co na razie myśleć. Wszystko ładnie, pięknie, gdyby nie jeden szkopuł – tworzy się polską przybudówkę do ESA, jednocześnie pozwalając by polskie firmy, dysponujące olbrzymim potencjałem, wykupywał obcy kapitał. Jak mamy podbijać naszymi technologiami kosmos, skoro na naszym własnym kawałku Ziemi dajemy sobie wyrywać spod kontroli spółki kontrolujące prawa patentowe do takich wynalazków jak grafen?
Jak przy każdej państwowej instytucji rodzi się pytanie, według jakiego klucza będą dobierani jej kierownicy. W radzie zasiądzie dziewięciu ludzi z administracji rządowej i czterech przedstawicieli świata naukowego i przemysłu. Proporcja zdaje się w miarę racjonalna – pod warunkiem, że urzędnicy nie będą bombardować pomysłów specjalistów sprawami czysto formalnymi. Z drugiej strony, jeden organ, w dodatku dość reprezentatywny, będzie mógł silniej lobbować na rzecz zmian w prawie i przepisach tak, by ułatwić działanie badaczom i producentom kosmicznych technologii made in Poland. Prezesa POLSA wybierać będzie premier spośród osób, które przejdą przez konkurs zorganizowany przez Radę Agencji. Pozostaje tylko modlić
się o to, by prezes Rady Ministrów nie wybierał miernych a wiernych i nie traktował tak ważnej instytucji jak ciepłej posadki. POLSA ma nas kosztować około dziesięciu milionów rocznie. To niewielka suma, biorąc pod uwagę, że mówimy o złotówkach, a nie euro, funtach czy dolarach. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że pieniądze te nie zostaną zmarnowane, a sama Agencja da polskim naukowcom i przedsiębiorcom szansę na zabłyśnięcie wśród orbitalnych sław. Wyniki głosowania w Sejmie: http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/ agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=7&NrPosiedzenia=72&NrGlosowania=74
s. 11
MYŚLI NIEKONTROLOWANE
Nowoczesne niewolnictwo Człowiek z natury wolny zawsze będzie czuł się wolny, za mało dążąc tym samym do wolności, natomiast ten, który z natury jest niewolnikiem, pod przykrywką wolnościowych dążeń szukał będzie sobie pana.
Maciej Puczkowski Już Arystoteles w “Polityce” pisał, że wół zastępuje gospodarzowi niewolnika. Ten ostatni zaś jest tylko narzędziem w rękach pana, służącym mu do rozwijania i pielęgnowania gospodarstwa domowego. Z tego samego dzieła można wywnioskować jednak, że kontrowersje co do niewolnictwa były obecne również wówczas. Jak wiele mogliby się ówcześni filozofowie nauczyć od nas, którzy tego typu problemy załatwiamy zmianą terminologii. Wydaje się, że problem niewolnictwa rozwiązaliśmy raz na zawsze. Cały znany nam na co dzień świat jednym głosem je potępia. To dobrze. Pojawia się jednak wątpliwość. Czy niewolnictwo nie zniknęło tylko dlatego, że nazwano je inaczej i dano mu pozory wolności? Nie wiemy przecież, jak ono wyglądało – właściwie wiemy, ale komu chciałoby się czytać odpowiednie książki – kojarzymy je z ciężką fizyczną pracą pod okiem nadzorcy z batem w ręku. Kiedy mówimy o niewolnictwie oczyma wyobraźni widzimy półnagich wychudzonych Egipcjan – lub Żydów jeśli trzymać się Exodusu – lub ludzi skazanych na obozy pracy. Chociaż częściej kojarzymy niewolnictwo z seriali typu “Spartakus”. Co by było jednak, gdyby okazało się, że
s. 12
“Kto z ludzi jest
wolny? Z drugiej strony kto z ludzi czułby się zniewolony w nieskończonej klatce? Dlatego ci, którzy są z natury wolni, czują tę niewolę “czegoś” i próbują się wyzwolić, natomiast ci, których natura uczyniła niewolnikami, będą czuć się w tej klatce narażeni na niebezpieczeństwo i szukać będą pana. życie niewolnika starożytnej Hellady lub Rzymu łudząco przypominało naszą codzienność? Może lepiej, że nie czytamy… Wyobraźmy sobie, że jesteśmy zamknięci w klatce. Klatka nam doskwiera, bo została wystawiona na słońce i nie daje żadnej osłony przed wiatrem. Nasza niewola jest oczywista i dokuczliwa – nawet
naturalny niewolnik nie chciałby takiej niewoli. Jest więc oczywistym, że dążymy do wolności. Wyobraźmy sobie teraz, że jesteśmy niewolnikami u bogatego pana, który jest dobry i niewymagający. Mieszkamy w celach z własną łazienką – nasz pan jest bardzo bogaty – mamy nawet swój kąt do przygotowywania posiłków, łóżko na którym śpimy jest miękkie, a cela ciepła. W dodatku dostajemy kieszonkowe, co prawda tyle tylko, że starcza na podstawowe potrzeby typu jedzenie i przyzwoity strój. Musimy jednak jako niewolnicy spełniać wolę naszego pana, co sprowadza się do dbania o dom, ogród i gospodarstwo – zwykła płaca. Gdybyśmy uciekli wybierając wolność – zostajemy bez niczego. Ilu by uciekło? Następnie wyobraźmy sobie, że nasz pan jest obrzydliwie bogaty i ma tak wielu niewolników, że większości nie zna osobiście, a i większość z nich go nigdy na żywo nie widziała. Wszyscy oni są jednak skrupulatnie spisani. Każdy oddaje panu swoje dzieci na wychowanie i pielęgnacje. Pan w zamian dba o każdego dostarczając mu środków do życia, wymagając, żeby ten pracował zgodnie ze swoimi umiejętnościami i przysparzał mu tym samym
majątku. Każdy niewolnik jest jednoznacznie przypisany do pana i musi spełniać jego wolę. Ma obowiązek zapinania pasów w samochodzie, nie może narażać się na niebezpieczeństwo – byłoby to zubożeniem majątku pana. Czy analogia do socjalizmu stała się widoczna? Nie ciągnijmy więc dalej tego przykładu. Dalsza gradacja niewoli zmienia zupełnie złożoność problemu. Niech teraz pan będzie zupełnie nieznany, a klatką cały świat. Kto z ludzi jest wolny? Z drugiej strony kto z ludzi czułby się zniewolony w nieskończonej klatce? Dlatego ci, którzy są z natury wolni, czują tę niewolę “czegoś” i próbują się wyzwolić, natomiast ci, których natura uczyniła niewolnikami, będą czuć się w tej klatce nara-
żeni na niebezpieczeństwo i szukać będą pana. Odbiór świata uzależniony jest tu od natury człowieka. Klaruje nam się odpowiedź na pytanie: “jak poznać człowieka wolnego?”. Po tym, że próbuje się wyzwolić. To człowiek wolny będzie marzył o lataniu, podróżach kosmicznych, zbawieniu. Człowiek wolny będzie wiercił w tej klatce świata otwory, będzie próbował go zrozumieć, wydostać z niego, podporządkować go sobie. Co w tym czasie będzie robił niewolnik? Będzie doskonalił swoje rzemiosło, żeby móc nim służyć panu. Niewolnik będzie martwił się o swoje bezpieczeńswo i swoją przyszłość. Będzie rozwijał się po to, żeby stać się atrakcyjniejszym na
rynku pracy i wymyślał teorie na temat tego jak najłatwiej i najlepiej się na tym rynku sprzedać. Ostatecznie paradoks polega na tym, że niewolnikowi będzie żyło się lepiej. Dlaczego? Bo ludzie wolni nie są z tego świata i im nigdy nie będzie tu dobrze.
s. 13
TEMAT NUMERU
Powstania śląskie Andrea Marx
Niemcy przegrały I wojnę światową. Państwa ościenne wysunęły wobec nich postulaty graniczne. Rzesza liczyła się ze zmianami na zachodzie, ale nie do przyjęcia były dla nich żądania Polski i Czechosłowacji – na wschodzie bowiem armia niemiecka odnosiła sukcesy. Wobec nieustępliwej postawy Niemców postulaty terytorialne zgłoszone przez polską stronę – m.in. o przyłączeniu Śląska do przyszłego państwa polskiego – zostały w traktacie wersalskim uwzględnione tylko częściowo. Polsce przyznano kawałek Dolnego Śląska, a o przynależności państwowej na Górnym Śląsku ludność miała wypowiedzieć się w plebiscycie.
ak myślicie? Czy wszyscy zgodnie odpowiedzieli „jesteśmy Polakami”? Otóż nie. „W zapowiedzianym plebiscycie postanowiono zapytać mieszkańców nie o narodowość lecz o wolę życia w jednym z państw. Formułę tę wypada uznać za szczęśliwszą, ponieważ identyfikacja narodowa dużej grupy Górnoślązaków pozostawała nieokreślona. Byli wśród nich zdeklarowani Polacy albo Niemcy, ale nadal wielu za nadrzędną uważało tożsamość regionalną, górnośląską”. Skoro miało być głosowanie, to rozpoczęła się propaganda. Polegała ona na obrażaniu i poniżaniu drugiej strony, a także zastraszaniu i terrorze. Uwaga! Dotyczy to obu stron – Polacy też nie byli święci! Niemcy chwalili się swoją gospodarczą i kulturalną wielkością, a straszyli polską biedą. Polacy zaś, mimo że zdawali sobie sprawę z tego, że Niemcy mają rację, powoływali się na dyskryminację narodowościową, z jaką spotkali się z ich strony. Było o co walczyć – Górnośląski Okręg Przemysłowy mógł albo umocnić Rzeszę albo uniezależnić Europę od przemysłu niemieckiego. Wojciech Korfanty, który kierował propagandą polską miał twardszy orzech do zgryzienia. Ludzie byli przyzwyczajeni do
s. 14
“Wojciech Korfanty,
który kierował propagandą polską miał twardszy orzech do zgryzienia. Ludzie byli przyzwyczajeni do niemieckiego porządku, żyli w tym klimacie dziesiątki lat, więc jak ich nagle przekonać do wyrzekania się tego, co znane? A jeśli do tego pracodawcy i urzędy stoją po niemieckiej stronie? niemieckiego porządku, żyli w tym klimacie dziesiątki lat, więc jak ich nagle przekonać do wyrzekania się tego, co znane? A jeśli do tego pracodawcy i urzędy stoją po niemieckiej stronie? Plebiscyt. Zanim do niego doszło
wybuchły dwa powstania śląskie – w 1919 i 1920 roku. Obszar plebiscytowy obejmował takie miasta jak Kluczbork, Opole, Głogówek, Głubczyce, Racibórz, Rybnik, Pszczyna, Mysłowice, Bytom, Tarnowskie Góry, Lubliniec, Olesno. I powstanie – 16 VIII 1919. Bezpośrednią przyczyną wybuchu była masakra mysłowicka – strajk polskich górników przeciwko zatrudnianiu w kopalniach byłych żołnierzy Grenzschutzu (Grenzschutz siłą rozbijał manifestacje polskich robotników). Zginęło wtedy 10 osób. Dodatkowo Polacy byli niezadowoleni z postanowień konferencji paryskiej. Wygrane niedawno powstanie wielkopolskie (grudzień 1918) zachęciło do podjęcia działań. Zryw objął Rybnik, Mikołów, Mysłowice, Bytom i Tarnowskie Góry. Trwał kilka dni, powstańcom zabrakło jednak przygotowania i dowództwa. Nie pomogły wojska polskie, bo Naczelnemu Dowództwu i premierowi Paderewskiemu zależało na legalnym wypełnieniu postanowień traktatu wersalskiego dotyczących Górnego Śląska, poza tym wojska były na wschodzie. Efekt: przegrana Polaków, represje Niemców wobec Górnoślązaków (w
następstwie: ucieczki), w późniejszym czasie amnestia dla powstańców (możliwość ich powrotu na Śląsk). II powstanie – 17/18 VIII 1920. Wybuchło jako odpowiedź na krwawe represje w Katowicach, które z kolei były wywołane rozochoconymi oczekiwaniami Niemców. Po pierwsze, od wschodu szło na Polskę zagro-
żenie bolszewickie, w czym Rzesza widziała swoją szansę – jeśli Rosjanie pokonają Polaków, oni zachowają sporny obszar. Po drugie, opcja niemiecka zwyciężyła podczas plebiscytu na Warmii i Mazurach. Powstanie objęło obszar poprzedniego zrywu plus ziemię pszczyńską, Katowice, Chorzów, Zabrze, Gliwice, Pyskowice
oraz kawałek ziemi strzeleckiej. Tym razem było lepiej zorganizowane, żądania były umiarkowane, blokowano po kolei będące w rękach Niemców miasta. Efekt: sukces Polaków. Zrealizowano cel, który przyświecał powstaniu od początku: zniesiono policję niemiecką (zamieniono na polsko-niemiecką policję plebiscyto-
s. 15
wą). Powstańcy nie chcieli przyłączenia Śląska do Polski, ale ograniczenia terroru Niemiec. Plebiscyt – 20 III 1921. Wzięło w nim udział 1,2 mln ludzi. 56% opowiedziało się za pozostaniem Śląska w granicach Niemiec, 44% - za przyłączeniem do Polski. Za tą drugą opcją najwięcej opowiedziało się mieszkańców powiatu pszczyńskiego, rybnickiego i tarnogórskiego, najmniej – głubczyckiego, kluczborskiego i miejskiego opolskiego. Głosowali także emigranci (na rzecz Niemiec). Za Polską były przeważnie wsie, za Niemcami – miasta. Efekt: niewielka różnica procentowa nie ułatwiła ostatecznego werdyktu w sprawie Górnego Śląska. Niemcy ciągle domagały się całego terytorium, Korfanty dla Polski – obszaru aż po linię Odry. Wielka Brytania i Włochy proponowały Polsce ziemię pszczyńską, rybnicką i kawałek GOP-u. III powstanie – 2/3 V 1921. Dotarło ono na południu do linii Odry (lecz już nie do Opola), jego granica przecina ziemie między Olesnem a
s. 16
Kluczborkiem. Miejscem najważniejszej walki była Góra św. Anny – symbol zmagań o Górny Śląsk. Polacy chcieli więcej niż proponowali Anglicy i Włosi. 2 maja ogłoszono strajk powszechny we wszystkich górnośląskich zakładach pracy. Powstańcom w tydzień udało się osiągnąć założony cel, czyli dotarcie do Odry. Posuwali się szybko i skutecznie. Zaskoczyli Niemców, ale ci szybko zorganizowali kontratak. 21 maja zdobyli Górę św. Anny, później Kędzierzyn, nie udało im się jednak odblokować GOP-u. Efektem było zawieszenie broni. Państwa europejskie ponownie rozpatrzyły sprawę górnośląską. 20 X 1921 Rada Ambasadorów przyznała Polsce obszar podobny do tego, który proponowała na początku Anglia i Włochy, jednak powiększony o kilka ośrodków przemysłowych (Rybik, Pszczyna, Chorzów, Katowice, Tarnowskie Góry, Lubliniec). Było to 29% obszaru plebiscytowego. Wnioski? Nie powinny być jednoznaczne. Z polskiej strony powstania śląskie to sukces, ponieważ Polacy
otrzymali większość tego, na czym im zależało. Jednak poza nowymi granicami znalazło się wielu tych, którzy głosowali za Polską i byli oni represjonowani. Z perspektywy niemieckiej nie ma czegoś takiego jak powstania śląskie. Oni nazywają to „tłumieniem buntów”, „walkami plebiscytowymi”. Z tamtej strony też były ofiary, też byli ranni. Bardzo dobrym podsumowaniem są słowa z książki Piotra Pregla i Tomasza Przerwy “Dzieje Śląska” (na którą już wcześniej się powoływałam): „Ocena tych wypadków nadal pozostaje kwestią sporną i często zależy od piszącego na ten temat. Polakom powstańcy jednoznacznie kojarzą się z bohaterskim poświęceniem, Niemcom – z bandytyzmem. Mechanizm ten działa również kierunku odwrotnym”.
s. 17
TEMAT NUMERU
„Powstanie
narodu polskiego w roku 1830 i 1831”
Maurycego Mochnackiego
Maurycy Mochnacki urodził się 13 września 1803 w Bojańcu (gmina Mosty Wielkie pod Żółkwią) był polskim działaczem, teoretykiem polskiego romantyzmu oraz publicystą politycznym, a także pianistą. Uczęszczał do liceum w Warszawie, gdzie później także studiował – na uniwersytecie, na wydziale prawa. Kajetan Garbela Był członkiem Towarzystwa Patriotycznego i Związku Wolnych Polaków. Wychowanie odebrał w domu rodzicielskim, a chcąc być przyjętym na studia, przez kilka miesięcy uczęszczał w Warszawie do liceum. Studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W owym czasie był także więziony i zmuszany do robót publicznych. Z rozkazu samego Wielkiego Księcia Konstantego został usunięty z uniwersytetu oraz zabroniono mu pracy w urzędach publicznych. W latach 1823-1824 więziony za członkostwo w Związku Wolnych Polaków, zaś w latach 1825-1829 był Mochnacki współwydawcą miesięcznika naukowo-literackiego „Dziennik Warszawski”. W latach 1826-1830 pracował dla „Izydy Polskiej”. Później, razem z Ksawerym Bronikowskim, założył „Gazetę Polską” i był jej redaktorem
s. 18
“W czasie powstania
listopadowego zasłynął jako jeden z przywódców obozu radykalnego, sprzeciwiającego się działaniom Rady Administracyjnej oraz dyktaturze gen. Józefa Chłopickiego od grudnia 1827 r. do grudnia 1829 r. a później „Kurier Polski”. W owym czasie również bardzo popularne było jego, rozchodzące się w rękopisach pismo „Głos obywatela z ziemi zabranej”. Jego brat Kamil był słuchaczem Szkoły Podchorążych, brali oni obaj udział w licznych spiskach młodzieży wojskowej przeciw władzy rosyjskiej w Królestwie. Od stycznia 1829 r. należał Moch-
nacki do Sprzysiężenia Piotra Wysockiego. Po wybuchu powstania listopadowego przez krótki czas sterował klubem rewolucyjnym, opozycyjnym głównie w stosunku do Rady Administracyjnej Królestwa. W czasie powstania listopadowego zasłynął jako jeden z przywódców obozu radykalnego, sprzeciwiającego się działaniom Rady Administracyjnej oraz dyktaturze gen. Józefa Chłopickiego. W późniejszym czasie naczelny wódz Siły Zbrojnej Narodowej Michał Gedeon Radziwiłł awansował Mochnackiego na stopień oficerski, ten jednak wolał zaciągnąć się jako szeregowiec do 1 Pułku Strzelców Pieszych gen. Piotra Szembeka i wziąć udział w bitwie pod Olszynką Grochowską, gdzie został ranny w nogę i ramię. Wyleczył rany i przyjął patent oficerski, a w późniejszym czasie walczył także pod Okuniewem, Wawrem, nad Liwcem,
pod Długosiodłem i pod Ostrołęką, gdzie został czterokrotnie ranny i od tego czasu nie brał czynnego udziału w walkach, związał się natomiast z obozem dyktatora gen. Jana Krukowieckiego. 19 stycznia 1831 r. założył Towarzystwo Patriotyczne, którego był wiceprezesem. Na początku 1831 r. założył wydawany przez bardzo krótki czas dziennik „Nowa Polska”. W czasie powstania pisał artykuły do „Dziennika Powszechnego Krajowego”. Mochnacki został także odznaczony Krzyżem Orderu Virtuti Militarii. Po klęsce powstania znalazł się na emigracji w Paryżu, a na początku 1832 r. wyjechał do Metz. We Francji współtworzył wraz ze swym przyjacielem Michałem Podczaszyńskim „Pamiętnik Emigracji”. Zmarł na gruźlicę 20 grudnia 1834 w Auxerre, gdzie przeniósł się na krótko przed śmiercią. Był uczestnikiem i kronikarzem powstania listopadowego – napisał „Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831”. Już w czasie wyjazdu do Metz Mochnacki miał posiadać wstępny zarys dzieła, znanego później pod nazwą „Powstania Narodu Polskiego w roku 1830 i 1831”. Później postanowił jednak znacznie rozszerzyć tekst, musiał się udać także do Paryża po niektóre potrzebne do tego materiały. Za życia Mochnackiego wydrukowane zostały jedynie dwa pierwsze tomy dzieła, obliczonego początkowo na
trzy, a później nawet na cztery tomy. Tom I zawiera charakterystykę ziem polskich, głównie Królestwa Polskiego oraz zaboru rosyjskiego, oraz opowiada historię Królestwa Kongresowego oraz tajnych związków antyrosyjskich. Podzielona jest ona na przedmowę, osiem numerowanych rozdziałów oraz krótki tekst oddzielony kreską od ostatniego rozdziału, swoiste podsumowanie i zakończenie. W Przedmowie Mochnacki stawia swą główną, przyświecającą całemu dziełu oraz jego osobistym poglądom, tezę: iż powstanie listopadowe przegraliśmy de facto z własnej winy; mogliśmy odnieść sukces, lecz nie chcieliśmy tego. Podkreśla wielką wewnętrzna moc w narodzie, która wręcz domaga się spożytkowania w celu odzyskania niepodległości, lecz jednocześnie wytyka nieodpowiedniość działań do tego zmierzających, brak odpowiednich informacji na temat swoich i nieprzyjaciela możliwości. Postuluje całkowite odrodzenie Polski, do którego można doprowadzić między innymi na drodze lepszego poznania dziejów ojczystych, zaś „najwyższe i najdzielniejsze objawienie ducha narodowego, ducha Polski” widzi właśnie w powstaniu listopadowym, w czasie, gdy „śmiało rzec można, iż nigdy Polska tak potężną nie była jak w dniu 29 listopada” jakby sumuje doświadczenia poprzednich zrywów narodowych. Co ważne, na kartach Przedmowy autor pragnie się
usprawiedliwić tym, iż jego osobiste zaangażowanie w opisywane kwestie zapewne utrudni mu obiektywne osądy, widzi niedoskonałość swej pracy, tłumaczy ją jednak utajnieniem lub brakiem dostępu do niektórych ważnych materiałów. Rozdział I Księgi I zatytułowany jest „Teatr wojny. Ogólne widoki strategiczne”, już w pierwszym zdaniu Mochnacki stawia mocna tezę – dopóki z Rosją walczyć będziemy na terytorium Królestwa Polskiego, nie mamy szans na zwycięstwo. Należy przenieść konflikt zbrojny na tereny zaboru rosyjskiego, „za Bug i do Litwy”, w prowadzeniu walk na tych terenach widzi autor główny powód utrzymania się Konfederacji Barskiej przez cztery lata. Nie widzi także sensu w opieraniu się powstańców przede wszystkim na Warszawie, uznaje ją za zbyt łatwy dla wroga cel, pod którym można się tylko bronić, za to bardzo mocno postuluje współudział w powstaniu mas ludowych i ubolewa, że nie stało się tak zaraz po 29 listopada 1830 roku. Rozdział II nosi tytuł „Litwa i Ruś Czerwona pod względem polityki wschodnio-południowej gabinetu petersburskiego”. Na początku tego rozdziału znów mocno podkreślony jest przymus przeniesienia ewentualnego powstania na ziemie zaboru rosyjskiego, którym, według Mochnackiego, Cesarstwo Rosyjskie zawdzięcza silną pozycję w Europie
s. 19
TEMAT NUMERU oraz które mają być bazą wypadową dla ewentualnych rosyjskich planów podboju Turcji, bez której Rosja nie może utrzymać, a nawet podwyższyć, pozycji mocarstwa lądowego i morskiego. Takie plany mają zagrażać również innym krajom Europy. Niepodległą Polskę widzi w przymierzy z Prusami lub Austrią, lub oboma państwami naraz, w Rosji nie widzi zaś narodu, społeczności, a jedynie państwo, będące narzędziem i wyrazem nieograniczonej władzy carów, które po opanowaniu Turcji ma być jeszcze skuteczniejszym „żandarmem Europy”. Autor twierdzi nawet, iż dla paraliżu Cesarstwa oraz pertraktowania z nim z poziomu silniejszego wystarczy opanować jedynie dawne ziemie Rzeczypospolitej wcielone do Rosji, jednak pozostanie w Królestwie skazuje zryw na pewną klęskę (tak samo jak i dalszy marsz w głąb Rosji, co wedługg Mochnackiego miało zgubić Napoleona) W rozdziale III pt. „Stan rzeczy przed 29 listopada w ziemiach zabranych. Administracja tych krajów” Mochnacki twierdzi, iż polskie powstania mają dwojaką naturę – w pewnym sensie są rewolucjami, w pewnym zaś próbami restauracji. Jako wyraz pierwszej z nich widzi pewne-
s. 20
go rodzaju rewolucję społeczną – nie widzi możliwości i sensu wskrzeszania polski w jej postaci sprzed ostatecznej utraty niepodległości, a drugiego – restaurację terytorialną. Kolejny raz podkreśla, iż powstanie miało duże szanse na sukces, a inaugurujący je liczyli na szybkie przyłączenie się do walk dawnych ziem wschodnich Rzeczypospolitej, których Rosja „nie wypolszczyła” a więc nie uczyniła nic, by nie chciały one łączyć się z Królestwem. Wspomina obłudną jego zdaniem politykę cara Aleksandra co do Polski – jakoby chciał on jej dobra i przywrócenia na mapy, od razu jednak dodaje, iż z czasem opadło ono, a szczególnie po śmierci cara, rozpoczął się nieprzychylny dla polski i Polaków okres. Przypomina niedogodności, jakie spotykały ze strony władz rosyjskich szlachtę – nakaz potwierdzenia szlachectwa, a w razie jego braku możliwość „zakupienia” od sprzedajnych urzędników, oraz udzielane przez rząd łatwych pożyczek, które de facto rujnowały majątki i zmuszały właścicieli do sprzedaży ich caratowi za bezcen. Wskazuje także, iż pomocy powstaniu mogli udzielić Żydzi, którym nie podobał się carski nakaz służby w wojsku, od czego zawsze
byli zwolnieni; Żydzi mieli także mieć duży wpływ na tajną policję. Wspomina o antyrosyjskich i popowstańczych nastrojach na Litwie w 1830 roku, opisuje opieszałość i nieudolność rosyjskiej administracji oraz korupcję w niej oraz armii. Rozdział IV nosi tytuł „Obliczenie sił Moskiewskich przed 29 listopada”, które to, według autora, znajdowały się w stanie wręcz opłakanym, wyniszczone cholerą, długimi wojnami z Rosją, Persją, na Kaukazie; obliczał je na ok. 150 000 – 180 000 żołnierzy rozłożonych wzdłuż ogromnie długich granic Cesarstwa, z czego jedna trzecia miała strzec kordonu cholerycznego, a jednie 60 000 – 70 000 znajdować się na terenie Europy. Nie wierzy w prawdziwość plotek, według których car chciał użyć swych wojsk do walki przeciw Belgii i Francji na wiosnę 1831 roku, gdyż miały one jeszcze wtedy nie być w stanie do podjęcia walki, a nawet wymarszu za granice. Automatycznie także odcina się od teorii, jakoby powstanie listopadowe było wzniecone dla ochrony Francji przed rosyjską interwencją – podkreśla, że jego celem była jedynie wala o niepodległość Polski. Mochnacki podaje dokładnie rozlokowanie sił rosyjskich oraz fakt, że rosyjskie
twierdze na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej posiadały słone załogi i bardzo dobre zaopatrzenie. Przytacza tezę ciekawostkę, według której Rosjanie mieli po wybuchu powstania rekrutować do armii nawet żołnierzy z grubymi szyjami, bez jednego oka lub przednich zębów tak potrzebnych do walki (celowanie, odgryzanie ładunku), co miało być znakiem swoistej paniki oraz ostatecznych prób podniesienia ilości żołnierzy w słabej armii rosyjskiej. W Rozdziale V – „Obliczenie siły zbrojnej narodowej w kraju kongresowym” Mochnacki podaje konkretne dane na temat ilości żołnierzy w Królestwie na początku powstania na ponad 30 000, która to liczba na początku 1831 r. miała ulec podwojeniu; podaje ilość piechoty, jazdy i artylerii, oblicza liczbę ludzi zdolnych do walki w 1830 r. – na podstawie dokumentów Królestwa – na 246 000, wypisuje także ilość broni i zapasów w magazynach i arsenałach. Podkreśla początkowy zapał chłopów, szlachty, młodzieży, starców, nawet dzieci i kalek do walki, co jednak spotkało się z niezgodą i niezrozumieniem władz powstańczych; podkreśla bogactwo skarbu państwa. Krytykuje opieszałość działań na początku powstania, wskazuje, że Rosjanie przeciw powstaniu wyprowadzili maksymalnie 100 000 żołnierzy. Rozdział VI nosi tytuł „Wzgląd na Prusy i Austrią”. Autor twierdzi, że powstaniu w Polsce sprzyjała życzliwa neutralność innych państw, przede wszystkim Prus i Austrii, wierzył nawet w propolskie nastawienie i mediację Anglii i Francji między odradzająca się Polską a Rosją. Wierzył w przychylną jedność wszystkich trzech państw zaborczych w kwestii niepodległości Polski, a nawet uważał, że szczególnie Austrii byłoby to na rękę – umocniłoby jej pozycję w Europie środkowej oraz w Niemczech; a po części i Prusom, wyzwolonym ze – zdaniem Mochnackiego – dominacji rosyjskiej. Rozdział VII, pod tytułem „Królestwo Polskie Kongresowe” autor opisuje historię Królestwa Polskiego. Przytacza carskie zabiegi z okresu napoleońskiego, by poddać Księstwo
Warszawskie Rosji, znów podkreśla załamanie cara, łudzącego Polskę widokiem odbudowy i złączenia z Cesarstwem, jako jedyną drogę do szczęścia w państwie. Twierdzi, że te zabiegi władcy oraz późniejsza ich konfrontacja ze stanem po kongresie wiedeńskim były zaczątkiem powstania 1830 i 1831 roku. Mochnacki widzi bezsensowność trwania obecnej rewolucji przy nagminnym łamaniu jej, chce więc albo jej całkowitego przestrzegania, albo usunięcia. Opisuje dzieje sejmowych opozycji antyrosyjskich ze szczególnym uwzględnieniem Kaliszan, pisze o prześladowaniu na Niemojowskich, sejmach odbytych w czasach Królestwa. Z wyraźną niechęcią odnosi się do wielkiego księcia Konstantego, przytaczając jego liczne wykroczenia oraz nieodpowiednie zachowania, przytacza szkodliwe dla narodu i państwa działania Grabowskiego, Szaniawskiego i Nowosilcowa, a szczególnie Lubeckiego, którego nie darzy szacunkiem ani zbyt wielkim uznaniem, sądzi nawet, że jego gospodarcze zasługi bledną przy fakcie jego
oddania władzom carskim, wyrzuca mu bezwzględność, podaje nawet konkretne fakty jego działań, szkodzących skarbowi publicznemu lub społeczeństwu, widzi w nim wręcz człowieka materializującego Królestwo w interesie Rosji, obracającego w ruinę państwo, choć docenia niektóre działania podjęte w czasie jego rządów, np. Towarzystwo Kredytowe. Rozdział VIII, „Tajne związki”, jest najobszerniejszym rozdziałem w Księdze I. Podaje on bardzo szczegółowo ujętą historię tajnych związków, związywanych w Królestwie Polskim. Mochnacki widzi w tajnych związkach naturalne zabiegi państw podległych, prowadzące bezpośrednio do powstań. Przyznaje, że sam nie wie nic konkretnego o początkach polskich tajnych związków, jako wcześniejsze podaje działania Kilińskiego i Kościuszki, zaś na samym początku historii związków w Królestwie wymienia Wolnomularstwo Narodowe Waleriana Łukasińskiego, którego dzieje przytacza, później przychodzi kolej na Towarzystwo Patriotyczne, Związek Templariuszów, uniwersytec-
s. 21
kie tajne związki w Warszawie i Wilnie, a także Towarzystwo Szubrawców, Związek Promienistych, opisuje aresztowania, śledztwa i sądy nad tajnymi związkami oraz ich kontakty ze związkami rosyjskimi oraz opisuje konflikty Nowosilcowa i Lubeckiego, aż ostatecznie przytacza historię Sprzysiężenia Podchorążych, opowiada także o ich spotkaniu z Lelewelem, na którym to miał on w imieniu rządu wyrazić poparcie dla powstania, jeśli takowe zostanie przez podchorążych wywołane; podkreśla, ze Sprzysiężenie potrafiło przygotować powstanie ale nawet nie interesowało się późniejszym objęciem jego sterów. Opisuje przygotowania do wybuchu powstania oraz zapatrywania Podchorążych na osobę Chłopickiego, którego uważał za żołnierza-kosmopolitę, w mniejszej części za patriotę, który z lekceważeniem i sprzeciwem odnosił się do potencjalnego wystąpienia zbrojnego. W ostatniej części I Księgi autor dokonuje podsumowania jej treści, przedstawia pokrótce treść każdego rozdziału, wnioskuje także, iż przedstawił dobitnie dzieje związków oraz historię Królestwa oraz jego sytuację wewnętrzną oraz warunki zewnętrzne; wszystko to oceniał jako nadzwyczaj pomyślne dla przyszłego powstania.
s. 22
Księga II składa się z czerech rozdziałów, noszą one kolejno tytuły: „Noc 29 listopada. Powstanie wojska i ludu stolicy”, „Kontrrewolucja. Klub. Rząd Tymczasowy. Dyktatura”, „Pojęcie ogólne dyktatury” oraz „Pierwsza dyktatura. Sejm. Druga Dyktatura. Upadek żołnierskiego jedynowładztwa. Rząd cywilny pięciu”. Jest to chronologiczny zapis wydarzeń rozgrywających się między 29 listopada 1830 roku a 25 stycznia 1831 roku, czyli do dnia detronizacji cara Mikołaja I jako króla Polski. Mochnacki bardzo szczegółowo opisuje wydarzenia nocy 29 listopada, podaje bardzo wiele informacji o działaniach Polaków i Rosjan w różnych częściach miasta oraz wiele anegdot (np. o Polakach, którzy zdobyli ładunek amunicji, a zapytani po drodze przez rosyjskich żołnierzy, co wiozą, odpowiedzieli, że mundury dla wojsk rosyjskich), lub chociażby przytacza rozmowę Wielkiego Księcia Konstantego z gen. Szembekiem – Wielki Książę zaklina generała, by został mu wierny, grozi nawet jego uwięzieniem, lecz generał odpowiada, iż w takim wypadku jego żołnierze uwolniliby go siłą, Konstanty więc wypuszcza go. Autor wspomina o przedpowstańczych sygnałach przyszłych działań (np. plakaty rozwieszane w Warszawie mówiące o
Belwederze wolnym, niezamieszkałym) od najbliższego czasu podkreśla początkowe negatywne nastawienie ludności do powstania, brak dobrej koordynacji działań w Warszawie (brak sukcesu ataku na Belweder czy nieudana próba podpalenia browaru na Solcu), chwiejną postawę Rady Administracyjnej, wielkie nadzieje pokładane w gen. Chłopickim (który, według Mochnackiego, noc 29 listopada spędził w ukryciu bojąc się, iż lud postawi go na swoim czele), opisuje działania klubu rewolucyjnego, którego był członkiem oraz jego konflikt z Radą Administracyjną (w tym wątku kilkakrotnie pisze o sobie w pierwszej osobie, a nawet przytacza swoje słowa, głównie w bezpośrednich słownych sporach z członkami Rady); odnosi się negatywnie do Rządu Tymczasowego, w którym widzi silniejszą wersję Rady, w zamyśle mającą sprawniej ukrócić „anarchię” i ostatecznie oddać Królestwo na powrót pod władze cara. Twierdzi, iż powstanie już w pierwszą noc mogło odanieść sukces i bardzo ubolewa nad jego klęską, głównie z powodu braku silnej władzy, rządu powstańczego, koordynacji polskich sił zbrojnych. Mochnacki podaje także gotowy przepis, według którego powstanie mogłoby odnieść sukces: szybkie aresztowanie lub nawet zabójstwo
TEMAT NUMERU Konstantego, ogłoszenie niepodległości, zawiązanie silnego, zdecydowanie działającego rządu, na czele którego widzi działaczy opozycji sejmowej, oraz szybkie działania mające na celu rozszerzenie powstania za Bug i na Litwę. Stwierdza, iż 29 listopada nie uczyniono nic dla zwycięstwa, za to bardzo wiele, by przybliżyć klęskę i ściągnąć na siebie gniew cara. Jest wrogo nastawiony do „kontrrewolucji” – polityków, którzy zamiast walki, chcieli jedynie gwarancji przestrzegania dotychczas łamanych swobód konstytucyjnych, za co chętnie odstąpiliby od powstańców i zwalczali ich. Krytykuje także działania gen. Chłopickiego, jest rozczarowany jego wyczekiwaniem, brakiem zbrojeń oraz zaczepnych działań wojskowych, oskarża go o zaprzepaszczenie dotychczasowych sukcesów zrywu, przy okazji wini także sejm i rząd oraz Radę Najwyższą, które udzieliły mu kredytu zaufania i poparły. Fatalnie ocenia odrzucenie planu walki na wchód od granic Królestwa. Mimo wszystko, ciągle mocno obstaje przy dyktaturze władzy silnej i utalentowanej jednostki jako gwarancji sukcesu powstania, pisze, jakoby w czasie powstania było to powszechne w kraju stwierdzenie. Wytyka także nieodpowiednie działania takim działaczom, jak Lelewel, bracia Niemojewscy, bracia Ostrowscy, książę Adam Czartoryski oraz jego Rząd Narodowy, jednak dostrzega ich patriotyzm. Winni są według niego najbardziej ci, którzy nic nie robili, by „kontrrewolucję” zwalczyć. Do nich zalicza także większość członków Towarzystwa Patriotycznego, które co prawda sam Mochnacki 19 stycznia założył, ale po krótkim czasie, jak pisze, opuścił, rozczarowany jego gadulstwem i brakiem słusznych działań. Przede wszystkim jednak głównego winnego widzi w sejmie albo bezczynnym, albo za bardzo zachowawczym, dbającym o interesy swoich członków lub ich środowisk. Ostatecznym ratunkiem, w sytuacji kompromitacji sejmu, rządu, dyktatury, był według autora obiór króla, ale tylko Polaka. W tej księdze Mochnacki, tak samo jak i w pierwszej,
prowadzi narrację bardzo żywiołową, emocjonalną, wykazuje jednak także swoiste przygnębienie, rozczarowanie oraz frustrację, które uwidaczniają się w licznych wykrzyknieniach, krytykach. Kilkukrotnie opisuje swoje słowa i działania, przy tym czasami przyznaje się do swojej niewiedzy i braku informacji, z drugiej jednak strony przytacza często całe rozmowy, dokładne przebiegi spotkań, treść listów, odezw, rozkazów. Jest więc „Powstanie…” bardzo dobrym źródłem pomocnym w poznaniu okresu początku powstania listopadowego oraz czasów je poprzedzających oraz jego przyczyn.
Co prawda nie jest pozbawione wad, takich jak bardzo subiektywne postrzeganie niektórych zdarzeń (co, jak sam pisze, dostrzega), osób, postaw przez autora, który, szczególnie w pierwszych rozdziałach i księgi, jawi się wręcz jako jedyny nieomylny, a nie jest prawdą, iż tak było – nie miał prawa znać wszystkich faktów i realiów przedpowstaniowych na ziemiach polskich, ukazuje jednak bardzo dobrze nastroje społeczne, podaje ze szczegółami, czasami bardzo interesującymi, chronologię zdarzeń nie tylko powstania, ale i wcześniejszych wydarzeń w Królestwie, które do niego doprowadziły.
s. 23
TEMAT NUMERU
Powstanie Styczniowe jest naszym zwycięstwem Wiele osób podnosi krzyk, że polskie powstania to porażka i rozdrapywanie ran. Nieraz jako przykład podają Powstanie Styczniowe, które zakończyło się militarną klęską. Jednak czy ocena efektów powstania wyłącznie do jego wojskowego przebiegu oraz natychmiastowego skutku nie jest ograniczeniem?
Dominik Cwikła To ten zryw sprawił, że car uwłaszczył polskich chłopów. Co istotne, warunki uwłaszczenia były korzystniejsze niż na ziemiach polskich pod zaborem pruskim czy austriackim. Doszło też do niesłychanej sytuacji, gdzie chłopi polscy będacy pod zaborem mieli lepsze warunki prawne i większą wolność, niż rodzimi dla cara Rosjanie, którzy zajmowali się uprawą ziemi. Uwłaszczenie chłopów miało bardzo istotne skutki w świadomości obywateli. Wpłynęło także istotnie na budowę świadomości narodowej Polaków. Bo o ile chłop po uwłaszczeniu porzucił Powstanie Styczniowe i wydawać by się mogło, że zniszczono w nim patriotyzm i poczucie obowiązku, o tyle stało się dokładnie odwrotnie. Nie zawsze widać skutki pewnych decyzji czy działań od razu. Tak było i w tym przypadku. Niecałe 60 lat później, gdy już na wolną Polskę nacierała bolszewicka dzicz, Wincenty Witos wygłosił odezwę do chłopów. Na froncie bowiem potrzeba było jak najwięcej ludzi. I chłopi nie postąpili tak, jak ich
s. 24
“Uwłaszczenie nada-
ło chłopom prawa, ziemię i majątek. Stali się wolni, a wolny człowiek zaczyna zastanawiać się nad swoją tożsamością. To uwłaszczenie sprawiło, że tylu było Polaków gotowych walczyć z okupantem niemieckim, a potem sowieckim.
przodkowie, lecz już jako patrioci i obywatele, ruszyli do boju. Czy gdyby nie uwłaszczenie, które chłopi otrzymali w wyniku wybuchu powstania, to Polacy zebraliby wystarczającą ilość wojsk do powstrzymania zarazy komunistycznej w 1920 roku? Jest to spekulacja, niemniej śmiem wątpić. Uwłaszczenie nadało chłopom prawa, ziemię i majątek. Stali się wolni, a wolny człowiek zaczyna zastanawiać się nad swoją tożsamością. To uwłaszczenie sprawiło, że tylu było Polaków gotowych walczyć z okupantem niemieckim, a potem
sowieckim. Dla porównania mamy chłopów rosyjskich. Czy gdy komuniści zaczęli zagrażać carowi, ci stanęli w jego obronie? Nie. Dla nich było obojętne, kto będzie ich panem. Mało tego – komuniści obiecali wyzwolenie. Oczywistym więc było, że ci pójdą za swoimi „wyzwolicielami”. Tym bardziej, że od swojego cara nie doczekali się tego co my, jako naród pod carskim zaborem już otrzymaliśmy. Bardzo prawdopodobne jest, że chłopi polscy stanęliby po stronie komunistów w wojnie polsko-bolszewickiej. Nie mieliby bowiem interesu w tym, by bronić „polskich panów” przed armią „wyzwolicieli”. Dekret cara wywołany Powstaniem styczniowym dał chłopom świadomość narodową i poczucie obowiązku wobec ojczyzny. Patrząc przez pryzmat tych wszystkich faktów możemy śmiało powiedzieć, że Powstanie Styczniowe było wielkim zwycięstwem narodu polskiego.
TEMAT NUMERU
s. 25
TEMAT NUMERU
Zapomniane zwycięstwa Jeszcze kilka – kilkanaście lat temu mówiąc powstanie myślałeś wspaniały heroizm bohaterów i pokaz prawdziwego patriotyzmu czy też walka o wolność, która jest cenniejsza nad wszystko inne.
Dziś w szkołach bardzo
często powstania są przedstawiane jako bezmyślny romantyzm walczących oraz nieprzemyślany względem zmierzenia sił na zamiary odruch głupoty.
Tak się mówi o powstaniach XIX wieku oraz często o tak nam bliskim Warszawskim. Tomasz Markiewka Ludzie którzy tworzyli II Rzeczpospolitą Polską, odwoływali się do powstania Styczniowego. Było to powstanie przegrane, a mimo to tak ważne dla ówczesnych mężów stanu naszego państwa. Chętnie wspominamy te powstania przegrane, a tak nikła jest znajomość z naszej strony powstań zwycięskich. Owszem, chwała poległym bohaterom, ale nie zapominajmy o tych zwycięskich, którzy pokazali iż Polska nie tylko rozpamiętywaniem wielkich klęsk stoi, ale mimo wszystko potrafi w pewnym stopniu wyciąga wnioski ze swoich porażek.
MISTRZ DAŁ SYGNAŁ
Oba powstania, które będę próbował wyciągnąć z mroków niepamięci i bezmyślnego lekceważenia miały swoje miejsce w XX-leciu międzywojennym, u jego początku, gdy właściwie nasze państwo dopiero powstawało po 123 latach bezskutecznych prób odzyskania suwerenności. Oba te powstania dotyczyły walk z tym samym zaborcą – Niemcami. Pierwsze z nich było próbą odzyskania części ziem z zaboru pruskiego, które przez lata próbowano silnie germanizować, szczególnie od lat 70-tych XIX wieku, gdy włądze
s. 26
“Polacy zyskiwali
coraz większą kontrolę i wpływy w Poznaniu, które rozszerzały się po za miasto na resztę Wielkopolski. Policja w coraz większym stopniu stawała się polska. Prezydentem miasta został wybrany Jarogniew Drwęski. Centralny Komitet Obywatelski tworzyli: ks. Stanisław Adamski, Wojciech Korfanty i Adam Poszwiński. niemieckie na czele z kanclerzem – Otto von Bismarckiem próbowały za pomocą kulturkampfu nie tylko ograniczyć wpływy Kościoła, który był dla polaków nośnikiem tradycji oraz tym który starał się bronić ich praw, ale samych polaków wynarodowić i sprawić by nie myśleli o walczeniu o niepodległość. Działa-
nia te zwiększyły jednak działalność polskich ruchów narodowych walczących nie tylko o to by nie zapomnieć o swych korzeniach, ale i przygotowujących grunt pod wywalczenie – koniec końców – niepodległości. Stowarzyszenia oświatowe czy polityczne szczególnie troszczące się o tajne szkolenia wojskowe to m. in. Skaut i Sokół. 15 lutego 1918 roku w Poznaniu założono Polską Organizację Wojskową (POW) na której czele stanął Wincenty Wierzejewski. Powstawała też sieć Komitetów Obywatelskich, która później zajmowała się gromadzeniem broni i amunicji. Utworzono także Radę Żołnierską Cytadeli. Te wszystkie struktury były bardzo istotne dla sukcesu powstania Wielkopolskiego, bo o nim tu mowa. Polacy zyskiwali coraz większą kontrolę i wpływy w Poznaniu, które rozszerzały się po za miasto na resztę Wielkopolski. Policja w coraz większym stopniu stawała się polska. Prezydentem miasta został wybrany Jarogniew Drwęski. Centralny Komitet Obywatelski tworzyli: ks. Stanisław Adamski, Wojciech Korfanty i Adam Poszwiński. Po zauważeniu przez niemców tych wszystkich przemian i rosnących wpływów polskich, gdy usłyszeli pogłoski o rzekomym marszu Legionów Piłsud-
TEMAT NUMERU
skiego w stronę Poznania to powołali dodatkowe siły wojskowe mające bronić swoich wschodnich prowincji. Powstanie wybuchło 27 grudnia w Poznaniu. Impulsem do jego rozpoczęcia był przyjazd wielkiego wirtuoza i ambasadora Polski w USA – Ignacego Jana Paderewskiego. Przybył on do stolicy wielkopolski dnia poprzedniego. Niemcy nie chcieli dopuścić do jego przyjazdu, ale stało się to niemożliwe. Już od kilku dni w Poznaniu powiewały polskie flagi, z czym niemcy próbowali walczyć co tylko zaogniało sytuację. Dochodziło nawet do znieważania flagi polskiej. Paderewski z dworca kolejowego w stronę hotelu Bazar ruszył w asyście tłumów. To właśnie tam przemawiał do 50 tyś. ludzi, którzy zgromadzili się bo mieli dość niemieckich rządów. Na drugi dzień niemcy poruszając się
po mieście głosili, że Poznań to ich miasto. Doszło do wymiany ognia i niespodziewanie wybuchło powstanie, które było planowane na niecały miesiąc później. Pierwszy dzień powstania zakończył się sukcesem polaków. Stopniowo opanowywano miasto oraz rozbrojono pociąg z posiłkami z Leszna, skąd przybyli żołnierze niemieccy z odsieczą. Wielkim sukcesem okazało się zdobycie 6 stycznia lotniska na Ławicy, które było bardzo starannie przygotowane. Mimo, że 200-osobowa załoga była wyposażona w broń maszynową to Polacy po kilkunastu minutach walk pokonali ją tracąc tylko jednego zabitego towarzysza. Za tymi sukcesami stał niedoświadczony kpt. Stanisław Taczak. Dopiero 17 stycznia dowództwo przejął doświadczony oficer Józef Dowbor
– Muśnicki. Armia która wyzwoliła m. in: Szamotuły, Wrześnię, Grodzisk czy Gniezno miała ok. 70 tys. ludzi. Po pierwszych porażkach Niemcy otrząsnęli się i zaczęła się regularna wojna. Używano artylerii, karabinów maszynowych, a strona niemiecka dodatkowo gazów bojowych i pociągów opancerzonych. Starty obu stron były coraz większe. W końcu 16 lutego 1919 roku Niemcy podpisali rozejm w Trewirze, który był korzystniejszy dla powstańców. Niemcy próbowały przygotowywać jeszcze kontrofensywę, ale 9 lipca podpisano traktat pokojowy. Pod presją Francji Niemcy zgodziły się na linię demarkacyjną oddzielającą Poznańskie od naszych zachodnich sąsiadów. Powstanie dlatego zakończyło się takim sukcesem dlatego też, że wtedy wybuchnął ogromny strajk robot-
s. 27
niczy w Niemczech. Powstanie było dobrze przygotowane w dobrym kontakcie z Warszawą. Politycy, którzy początkowo byli obserwatorami tego co robiły masy po krótkim czasie przyłączyli się do nich. To wydarzenie było potrzebne nie tylko dla polaków mieszkających w Wielkopolsce, ale wszystkich, którzy zobaczyli, że Polska staje się realną siłą, z którą muszą się liczyć także potencjalnie silniejsze państwa. Drugim przypadkiem gdy pol-
skie powstanie zbrojne okazało się skuteczne były powstania Śląskie. Ich zwycięstwo nie było tak jednoznaczne jak to, które jest opisane powyżej, ale ostatecznie także zakończyło się w pewnym stopniu zwycięstwem Polski. Miały one swoją genezę na konferencji pokojowej w Paryżu. Powołano tam specjalną komisję do spraw polskich. Polska miała otrzymać Wielkopolskę, Górny Śląsk i Pomorze Gdańskie. Projektowi temu sprzeciwiał się premier Wielkiej Brytanii – David Lloyd George, który sprzyjał Niemcom. Z kolei Ci drudzy
zginęło siedmiu polskich górników. Spowodowało to wybuch pierwszego powstania. Trwało ono od 17 do 24 sierpnia. Około 30 tys. członków powstania i ich rodzin uciekło przed spodziewaną zemstą niemców do Polski. Mimo czystek i brutalnej akcji pacyfikacyjnej dalej większość na Górnym Śląsku stanowili Polacy. W przeprowadzonych wtedy wyborach samorządowych polscy kandydaci zdobyli aż 61 % mandatów. 10 stycznia 1920 roku na Śląsk przybyła Komisja Plebiscytowa wraz z wojskami francuskimi i włoskimi. Dlate-
przekonywali, że bez okręgu przemysłowego Górnego Śląska nie uda się im spłacić nałożonych na nich reparacji wojennych. Natomiast Roman Dmowski i Ignacy Paderewski argumentowali, że większość obywateli Górnego Śląska to Polacy i dlatego to oni powinni otrzymać ten teren. W wyniku tych roszczeń z obu stron zadecydowano, że na terenie spornym odbędzie się plebiscyt. Było to wysoce niezadowalające dla obu stron. Stąd i Polska, i Niemcy rozpoczęły kam-
panię propagandową oraz przygotowania do walki zbrojnej. Powstania Śląskie miało trzy etapy. Trzy razy wybuchało na nowo w niewielkich odstępach czasowych. Przed wybuchem pierwszego rozpoczęły się masowe protesty i demonstracje w odpowiedzi na decyzję o przeprowadzeniu plebiscytu. W konsekwencji 11 sierpnia 1919 roku powstał masowy strajk. Niemcy postanowili go stłumić. Rozpoczął się brutalny terror w wyniku którego
go też wojska niemieckie musiały opuścić teren plebiscytu. Wojna polsko – bolszewicka sprawiła, że jednostki niemieckie stały się bardzo zuchwałe. Zaczęły dokonywać licznych ataków na żołnierzy francuskich i członków Polskiego Komisariatu Plebiscytowego na czele którego stał Wojciech Korfanty. Ekscesy niemców spowodowały wybuch drugiego powstania Śląskiego, które rozpoczęło się 20 sierpnia 1920 roku i objęło swym
DO TRZECH RAZY SZTUKA
s. 28
zasięgiem tereny aż po Odrę i Małą Panew. Podjęto decyzję o zlikwidowaniu niemieckiej policji bezpieczeństwa i stworzono oddziały policji składającej się zarówno z niemców jak i polaków. Po 6 dniach walk Korfanty wezwał do ich zaprzestania. Plebiscyt odbył się 20 marca 1921. Niemcy by zwiększyć swoje szansę na wygraną w nim. Sprowadzili na teren Górnego Śląska mieszkańców całej Rzeszy, którzy urodzili się na tym terenie aby mogli ono oddać swój głos. Ponadto prowadzili skuteczną akcję propagandową wykorzystując fakt wojny z bolszewikami. Gwarantowali bezpieczeństwo i stanięcie w obronie tych, którzy zdecydują się głosować za Niemcami. Polskie państwo, które stanęło wyniku tego niebezpieczeństwa nad przepaścią nie mogło tego z taką pewnością zapewnić, ponadto władze mieli głowy zajęte sprawą bardziej rychłą niż plebiscyt. W wyniku tego wszystkiego za Polską głosowało 479 tys. osób. Natomiast na niemców aż 707 tys, z czego conajmniej aż 180 tys. stanowili emigranci. Sprzyjające Niemcom rządy Wielkiej Brytanii i Włoch proponowały by Niemcom przyznać cały Górnośląski Okręg Przemysłowy. Polska natomiast miała uzyskać tylko powiaty: rybnicki, pszczyński i część katowickiego. Z powodu tak niesprawiedliwego podziału najpierw wybuchł strajk generalny, a następnie doszło do trzeciego powstania w nocy 3 maja 1921 roku. Dyktatorem tego zrywu stał się Wojciech Korfanty. Po kilku dniach powstańcy opanowali prawie cały rejon przemysłowy i oparli się o linię Odry. W wyniku nacisków innych krajów zaprzestano walk. Znaczna część powstańców wróciło do domów umożliwiło Niemcom kontrnatarcie. Najciężej walki toczyły się w okolicach Góry Św. Anny. Mimo znacznej przewagi Niemcy nie potrafiły pokonać oporu powstańców, a Ci drudzy utrzymali główną linię frontu na zachód od GOPu. 28 czerwca podpisano porozumienie o zawieszeniu broni. Październikiem 1921 roku zdecydowano się na ostateczny podział tego spornego terytorium między
Polskę i Niemcy. Polska mimo, że otrzymała tylko 29 % terenów plebiscytowych z 46 % ludności to były to tereny najsilniej uprzemysłowione. W nasze posiadanie weszły wszystkie huty cynku i ołowiu, 82 % kopalń rudy cynkowej, 76 % kopalń węgla, połowa hut żelaza i koksowni oraz elektrownia chorzowska. Podział był silnie sztuczny więc na 15 lat tereny sporne Górnego Śląska miały łączność gospodarczą między dwoma państwami. Śląsk wrócił oficjalnie do Polski wraz z wkroczeniem na tamtejsze tereny wojsk dowodzonych przez generała Stanisława Szeptyckiego 20 czerwca 1922 roku. Mimo, że polemizować można nad zasadnością uznania tego powstania jako zwycięskie ja skłaniam się ku tej opinii, dlatego, że to Niemcy miały wypracowaną przez lata dużo lepszą strategię propa-
gandową, a ponadto sprzyjała im też sytuacja zagrożenia Polski od strony bolszewików, która dużo bardziej zajmowała polaków niż kwestia plebiscytu nie sprawiająca zagrożenia dla istnienia państwa polskiego. Można stale zastanawiać się nad wspaniałością powstań styczniowego czy listopadowego, ale to w odniesieniu do tego drugiego wybitny historyk Wojciech Roszkowski wypowiedział się, że na terenach byłej Rzeczpospolitej zapanowała noc Metternichowska, Flottwellowska i Paskiewiczowska. Natomiast po powstaniach zwycięskich zapanował jasny dzień dla Polski mimo, że nie trwał zbyt długo, tylko 20 lat. Nieprzypadkowo właśnie do tego okresu odwoływał się w swojej wizji państwa ś.p. Lech Kaczyński.
s. 29
TEMAT NUMERU
Kościół a powstania
w XIX wieku Historia Polski od samego początku jest historią Kościoła Katolickiego w Polsce. Musieli to uznać nawet komuniści, organizując obchody tysiąclecia państwa polskiego w jubileusz chrztu Polski. Ludzie Kościoła mieli udział w wielkich wydarzeniach, jakie rozegrały się przez te dziesięć wieków, także gdy Polska traciła lub już straciła niepodległość. Jak zachowywali się papieże, biskupi, księża w obliczu niepodległościowych zrywów?
Rafał Growiec Przede wszystkim, trzeba zwrócić uwagę na kontekst historyczny. Nam, Polakom-katolikom, odbija się czasem czkawką syndrom Papieża-Polaka i myślimy, że wydarzenia w Polsce są centrum uwagi Kościoła. Pod koniec XVIII wieku tak nie było. Pierwsza polska insurekcja, kościuszkowska, miała miejsce w chwili, gdy Francja, najstarsza Córa Kościoła, ogarnięta była rewolucją, ścięto króla, prześladowano chrześcijan, zanegowano rolę Kościoła w świecie. Miało wpływ to nie tylko na odbiór przez papieży działań Kościuszki, ale też wszystkich kolejnych powstań. Kościół, nie tylko katolicki, stawiał po doświadczeniu francuskim na wychowanie w posłuszeństwie. Podkreślano to, że każda władza pochodzi od Boga, a bunt traktowano jako grzech. W efekcie z podejrzliwością patrzano z perspektywy Rzymu na wszelkie wypowiadanie wierności nawet tym królom i cesarzom, którzy byli obcy wierze katolickiej, jak na przykład rosyjskim carom.
s. 30
“Następne powstanie
spotkało się już z bardziej entuzjastycznym odzewem biskupów polskich, którzy nie tylko nie protestowali gdy rząd powstańczy zażądał od nich dzwonów na armaty czy naczyń liturgicznych, ale także... zdetronizowali Mikołaja I
1794: KOSY, SREBRNE ZASTAWY I SZUBIENICE
Jak już było wspomniane, rewolucja francuska położyła się cieniem przede wszystkim na powstaniu dowodzonym przez Tadeusza Kościuszkę. Miały na to wpływ także próby otrzymania wsparcia od rewolucjonistów na początku 1973. roku. We wrześniu tego samego roku doszło
w Paryżu do masakr, w których zabito ponad dwustu księży. Sprawa polska nie paliła też tak bardzo w świetle grasującego w Austrii józefinizmu (próba podporządkowania lokalnego Kościoła cesarzowi, przez co ograniczano np. kontakt biskupów z Rzymem). Oświeceniowe ideały głoszone przez Kościuszkę, udział w powstaniu jakobinów polskich, powieszenie biskupów -targowiczan Józefa Kossakowskiego i Ignacego Massalskiego doprowadziły do tego, że Wawrzyniec Litta, nuncjusz apostolski w Polsce, miał nadzieję na rychły koniec insurekcji jako groźnej dla katolicyzmu. Z drugiej strony, powstanie wspomógł (przez oddanie m.in. zastawy srebrnej) nawet krytyczny wobec niego prymas Michał Poniatowski, szablę Kościuszki pobłogosławili krakowscy kapucyni. Prymas zmarł w czasie powstania, mając z okna widok na szubienicę, na której mieli zamiar go powiesić radykałowie za domniemane spiskowanie z zaborcami. Sam Namiestnik zachęcał księży, by wspierali
jego inicjatywę jako obywatele i osoby powołane do służby. Wywołało to pewien rozłam wśród duchowieństwa, którego poszczególni członkowie sami decydowali jak się zachować w obliczu toczącego się na ich oczach konfliktu.
1831: DZWONY, REFLEKS ZASPANEGO ŻÓŁWIA I ŚWIECKOŚĆ PAŃSTWA
Następne powstanie spotkało się już z bardziej entuzjastycznym odzewem biskupów polskich, którzy nie tylko nie protestowali gdy rząd powstańczy zażądał od nich dzwonów na armaty czy naczyń liturgicznych, ale także... zdetronizowali Mikołaja I, pełniącego wtedy rolę króla Polski. Niechlubnym wyjątkiem był np. biskup Gutkowski, który był kapelanem wojskowym do 1825. roku. W chwili wybuchu powstania wojsko polskie miało zaledwie 22 kapelanów. Szybko dołączyli do nich inni księża, służący powstańcom wsparciem nie tylko duchowym, ale też medycznym. Spora opieszałością wykazało się kierownictwo powstania. Pamiętajmy, że był to okres, gdy nie było youtube'a i nikt nie robił na twitterze relacji dzień po dniu z zajść w Warszawie. Poparcie papieża można było zyskać tylko i wyłącznie przekazując mu informacje i przedstawiając swoje stanowisko przez swoich ludzi w Rzymie. Taką funkcję na rzecz Rosjan pełnił poseł przy Stolicy Apostolskiej
Grigorij Iwanowicz Gagarin. To on miał przez pół roku monopol na wieści z Polski. Mimo, że już po wybuchu powstania w październiku 1830. r. planowano nawiązać kontakty ze Stolicą Apostolską, zrobiono to dopiero po bitwie pod Grochowem, w kwietniu następnego roku. Ten czas wykorzystywał Gagarin, świadom autorytetu duchownych katolickich, przedstawiając papieżowi działania Polaków nie tylko jako działalność wywrotową, ale też herezję czy akcję ateistyczną. Liczył na to, że papież zakaże księżom wspierania powstańców jako heretyków. Wygrał ten wyścig. Adres rządu powstańczego do papieża dotarł 1. lipca 1831. r., brewe Cum primum wydano 9. czerwca. Hrabia Badeni, który dostarczył wiadomość od dowódców powstania, miał za zadanie przekonać papieża Grzegorza XVI, by ten poprosił o wsparcie dla Polski ze strony mocarstw katolickich. Udało mu się na tyle, na ile pozwalał stracony czas. Papież w sierpniu interweniował w Wiedniu u Franciszka I, jednak było już za późno, powstanie chyliło się już ku upadkowi. Samo Cum primum traktowane jest jak stanowcze potępienie akcji powstańczej. Nie było jednak dość stanowcze dla Rosjan, gdyż feldmarszałek Iwan Dybicz nie dopuścił do jego ogłoszenia z powodu nie dość ostrej polemiki z Polakami. Właściwie, to obecnie brewe zyskałoby poparcie
naszych antyklerykałów, gdyż krytykuje religijne usprawiedliwianie działań politycznych. Stanowiło raczej potępienie romantycznych ideałów i powstających na ich obrzeżach teologicznych teorii o Ludzie Bożym jako najważniejszym organie decydującym o Kościele. W dodatku papież nakazał wysłać brewe bezpośrednio do biskupów polskich, wiedząc, że Gagarin trochę je przeredagował. Po powstaniu represje dotknęły także księży biorących w nich udział: aresztowania, zsyłki, wygnanie, część zdecydowała się na emigrację. Zemsta cara dosięgła także gorącego zwolennika zrywu bp. Karola Skórkowskiego, który został wygnany do Opawy na Śląsku.
1863: PATRIOTYZM KOŚCIELNY, LISTY I JESZCZE WIĘCEJ SZUBIENIC
Jeszcze większy rozdźwięk między opinią Stolicy Apostolskiej a postawami księży zobaczyć można było trzy dekady później. Rzym, kierując się XIX-wiecznym umiłowaniem porządku, niechętnie podchodził do tego, by kler angażował się w tajne organizacje. Tymczasem w Polsce to właśnie Kościół Katolicki stał się ostoją patriotyzmu i sprzeciwu wobec zaborców – o czym wiedzieli także carowie. Stąd w 1861. r. Rosjanie nie wahali się obić kolbami wiernych zebranych w kościele ojców bernardynów, a na to odpo-
s. 31
wiedziano zamknięciem wszystkich warszawskich kościołów. Ważną rolę odegrało tu radykalne w kwestiach społecznych i politycznych nielegalne czasopismo „Głos Kapłana Polskiego”, redagowane przez ks. Karola Mikoszewskiego. Księża byli też gwarantami wiarygodności Komitetu Centralnego powstania – poparło go trzystu (ok. 10%) kapłanów w Królestwie Polskim, nawet pomimo niechęci metropolity warszawskiego, bp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Rzym nie próżnował. Zachęcił ks. Kajsiewicza do napisania Listu otwartego do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych. Jako, że pismo krytykowało spiski i plany powstania, nie spodobało się adresatom, a ks. Mikoszewski odpowiedział Listem duchowieństwa polskiego do ks. Hieronima Kajsiewicza, brata kapłana, grzesznie gardłującego za cara i schizmę. Tytuły mówią same za siebie. Gdy powstanie już wybuchło biskupi nie byli tak entuzjastyczni jak w 1831. r. Czuli nosem, że to się skończy źle. Naród oberwie, młodzież się wykrwawi, zaborcy rozsierdzą. Insurekcję potępili biskupi wrocławski, sejneński, płocki i podlaski. Z ciekawą inicjatywą wystąpił sceptyczny wobec niepodległościowych spisków bp warszawski, Zygmunt Feliński. Otóż, przez księcia Konstantego, metropolita zapropono-
s. 32
wał, by Polsce przywrócić niepodległość, ale z królem z dynastii Romanowów. Najwyraźniej jednak omawiano tę sprawę w jakiejś restauracji, gdyż list wyciekł we francuskim „Le Monde”, za co oberwało się biskupowi. Gwoździem do trumny Felińskiego była sprawa egzekucji Agrypina Konarskiego. Tego kapucyna, kapelana oddziału powstańczego, powieszono w habicie i przez cały dzień pozostawiono na szubienicy. Protest biskupa zakończył się dwudziestoletnim zesłaniem Felińskiego w głąb Rosji. Księża szeregowi chętnie przyłączali się do oddziałów powstańczych jako kapelani. Przyjmowali przysięgi, święcili sztandary, zagrzewali do walki kazaniami, udzielali sakramentów rannym i konającym, grzebali zmarłych, ale także zajmowali się zbiórkami funduszy, zaopatrzeniem czy organizacją ochotników. Ci, którzy pozostali w swoich parafiach mogli odczytywać manifesty i agitować za powstaniem z ambony. Wśród kapelanów walką zbrojną zajmowali się m.in ks. Antoni Mackiewicz (powieszony w grudniu 1863. r.) i ks. Stanisław Brzóska (naczelny kapelan wojsk powstańczych, pozostał ze swoimi żołnierzami po upadku powstania, powieszony w 1865. r.). Gdy powstanie upadło, represje dotknęły także Kościół. Gubernator Murawiow zwany „Wieszatielem”
nie krępował się skazywać na śmierć duchownych nie tylko biorących czynny udział w walkach jako kapelani, ale także tych, którzy działali z ambon. Zaangażowanie duchownych w powstaniu doprowadziło do serii antykościelnych ustaw, przeciwko którym ostro protestował Pius IX. Papież ten był na bieżąco informowany o przebiegu wydarzeń przez nuncjatury w Wiedniu i Monachium oraz Hotel Lambert, zmartwychwstańców i Polaków w Rzymie. W 1866. r. wydał Esposizione documentata, stanowiące wypis wszystkich rosyjskich praw antykościelnych oraz teksty wypowiedzi papieskich i dokumentów urzędowych. W efekcie Rosja wypowiedziała konkordat i rozpoczęła starania nad uniezależnieniem Kościoła w Polsce od Rzymu. Na śmierć skazano trzydziestu księży, stu na katorgę, kilkuset na zesłanie. Trudno oceniać jednoznacznie relację Kościoła do naszych narodowych zrywów, tak samo trudno oceniać jednoznacznie samą ich ideę. Wykrwawianie się narodu czy szansa na wolność? Tak samo można zastanawiać się, czym kierował się Grzegorz XVI pisząc Cum primum czy kim naprawdę był prymas Poniatowski: zdrajcą czy patriotą? Takich pytań możemy wymienić dziesiątki, nie da się jednak zaprzeczyć, że kolejne powstania narodowe XIX wieku skutkowały nie tylko represjami. Udział ludzi Kościoła miał wpływ na pogłębienie więzi między tożsamością narodową i religijną. Pieśni religijne, sylwetki księży, biskupów, reakcje papieży – tak nieraz niejednoznaczne – stały się elementami naszej kultury, weszły do poezji, sztuki, podręczników historii. Ten sojusz odbił się na przyszłych losach Polski, tym jak religia pozwalała nam przetrwać okupację radziecką i okres PRL, ale niestety także w tym, jak katolicyzm zagarnęły dla siebie kręgi skrajnie narodowe, uznając niechęć czy nawet nienawiść do Żydów i obcokrajowców jak przejaw miłości do Boga. Spojrzenie na historię relacji Kościół-naród może nas wiele nauczyć – i nie chodzi mi tu tylko o to, jak srebrna zastawa prymasa może się przysłuyć do niepodległości.
s. 33
TEMAT NUMERU
Powstańmy i my!
To bez wątpienia najtrudniejszy temat polskiej historii. I jeden z ważniejszych – czy na pewno? Co roku wywołuje wiele kontrowersji, dyskusji i emocji. Jedni wprost mówią: „nie można fetować klęsk, i do tego tak idiotycznych”. Inni, krytykując decyzje polskich władz na uchodźstwie, czczą męstwo i poświęcenie powstańców. Są i tacy, którzy nie chcą pytać o jego sens.
Wojciech Urban Po pięciu latach okupacji, łapanek, terroru, upokorzeń i egzekucji, końcem lipca mieszkańcy Warszawy widzą przemieszczające, a właściwie uciekające na zachód jednostki niemieckie, pobite na froncie wschodnim. Następnego dnia ze stolicy ewakuują się niemieccy cywile, urzędnicy, żandarmeria. Ewakuowane są całe fabryki. Jednocześnie ze wschodu nadciąga Armia Czerwona, mająca na sobie krew tysięcy Polaków. Skwar i upał końcówki lipca doskonale oddaje atmosferę tamtych dni, nerwowy klimat niepewności. I nadzieję na choć kilka dni godności, kilka dni normalności. 27 lipca pada rozkaz gubernatora Ludwika Fischera, iż 100 tysięcy ludzi ma stawić się do robót przy fortyfikacji miasta. A więc nadzieje spełzły na niczym – mamy walczyć, by miasto pozostało w rękach niemieckich. Walczyć do końca, gdyż Rosjanie nie pójdą dalej bez zdobycia Warszawy, a dla Niemców będzie to oznaczało koniec. Więc mamy zginąć w obcej sprawie? Czy nie lepiej już powalczyć o choć chwilę godności. Przez pięć ostatnich długich lat żyliśmy na kolanach, teraz możemy umrzeć stojąc, w mieście, nad którym będzie powiewać biało-czerwona flaga!
s. 34
“ I tak jest z nami.
Walczyć przez 63 dni, przy takich dysproporcjach potencjału – to wymaga hartu ducha, męstwa i odwagi. Ale dużo trudniejszą sztuką jest walczyć przez 365 dni co roku, w warunkach może łatwiejszych, o poprawę własnego losu, o dobro wspólne - Ojczyznę. Dyskusje o sensowności powstania, o tym, czy dowódcy AK i Rząd na uchodźstwie miał odpowiednie rozeznanie, był świadom konsekwencji itp., zawsze będą skazane na niepowodzenie, jeśli nie uwzględnimy w nich tego, co czuli zwykli mieszkańcy Warszawy. Decyzje polityczne, rozkazy są ważne, ale nawet gdyby ich nie było, powstanie i tak mogłoby wybuchnąć spontanicznie, tak jak w PRL-u wybuchały strajki. Gdy kończy się jedna okupacja, a zamiast wolności nadchodzi
następna, wystarczy jeden człowiek, który powie: „Pier***ę, nie robię. Mama tego dość!”. Iskra. I gdy padł niemiecki rozkaz o stawieniu się na budowie, zamiast 100 tysięcy przyszło 28 osób. Cała reszta chórem powiedziała: „Mam tego dość, gorzej już i tak nie będzie”. Rozprawianie o sensowności powstania warszawskiego nie ma sensu. W lipcu 1944 roku, kiedy podejmowano decyzję, było już za późno. Wtedy pozostało już tylko patrzeć, z której strony przyjdzie iskra, żeby tę beczkę prochu rozsadzić. Ale nie możemy spuścić zasłony milczenia. Nie możemy się ograniczyć do stwierdzenia: „Cześć i chwała bohaterom”. Jeżeli chcemy, żeby na tej ziemi już nigdy nie doszło do takich tragicznych wydarzeń, musimy stale szukać odpowiedzi na pytanie: „Co można było zrobić, aby tego uniknąć”. Mimo zmiany granic, nasze położenie geopolityczne nie uległo zmianie. Mamy podobne, jeśli nie te same, wyzwania, którym sprostać musieli nasi przodkowie. Odziedziczyliśmy po nich pewną tradycję, sposoby myślenia i postępowania. Jakkolwiek jest to piękne i szlachetne to dziedzictwo, należy mu się pamięć i cześć, nie oznacza
to jednak, że mamy te odziedziczone wzorce powielać. Bo jeżeli za kilka lat znów znajdziemy się pod jawną i zbrojną okupacją, jeżeli, za kilka miesięcy rosyjskie czołgi przekroczą Bug (co nie jest z kolei pozbawione realności), to co nam pozostanie? Na śmierć iść po kolei, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec? To by oznaczało, że warszawscy powstańcy zginęli na marne. Że niczego z ich przykładu się nie nauczyliśmy. Być może komuś takie porównanie wyda się niestosowne, ale jednak przytoczę. Otóż z naród nasz jest jak student zdolny, ale potwornie leniwy. Cały semestr używa życia, zaniedbując regularną i systematyczną naukę, a dopiero gdy sesja stanie się rzeczywistością mobilizuje drzemiące w sobie pokłady siły i kreatywności, by w dwie noce wyuczyć się materiału z całego semestru. Jakimś cudem dokonuje tej sztuki i sesję udaje mu się zdać. Choć mógłby mieć średnią 5.0, załapać się na stypendium, po egzaminach ma w indeksie same tróje, dodatkowo jest krańcowo wyczerpany maratonem nauki. A skoro raz udało mu się w kilka dni wyuczyć do wszystkich egzaminów, to i następny semestr sobie
„bimba” (jakoś to będzie), w efekcie kończąc studia w połowie drugiego roku. I tak jest z nami. Walczyć przez 63 dni, przy takich dysproporcjach potencjału – to wymaga hartu ducha, męstwa i odwagi. Ale dużo trudniejszą sztuką jest walczyć przez 365 dni co roku, w warunkach może łatwiejszych, o poprawę własnego losu, o dobro wspólne- Ojczyznę. Walczyć w małych sprawach, na przykład kupując polskie produkty, nie tylko wtedy gdy Rosja nałoży na nie embargo. Prosty przykład – kto idąc do sklepu po batona wybierze „Grześka” zamiast „Snickersa”? Mamy w kraju bałagan, na niewiele rzeczy mamy tak naprawdę wpływ, ale codzienne konsumenckie decyzje są dziś naszym orężem. Powstańcy porywali się z łomami na czołgi. Próbowali. Jeżeli oddajemy im dziś cześć i szacunek, to uczmy się od nich poświęcenia. Polski produkt jest gorszy, droższy od zagranicznego? Kup go i tak – by pieniądze rozwinęły firmę w kraju, nie zagranicę. Dzięki temu Twoje dzieci nie będą musiały szukać pracy na zmywaku w Londynie. Druga sprawa – zaangażuj się w
politykę. Nie musisz należeć do żadnej partii, ale czytaj gazety, patrz w wiadomości telewizyjne i myśl. Jeżeli nie pamiętasz, o co chodzi z aferą taśmową, co to ma wspólnego z majątkiem ex prezydenta Kwaśniewskiego, to choćbyś codziennie do Muzeum Powstania Warszawskiego chodził, patriota z Ciebie żaden. Polityka to bagno, ale spróbujmy to bagno osuszyć – mniej lania wody, więcej prawdy! II RP trapiły bardzo podobne problemy do współczesnych. Rządziła nieusuwalna klika premiująca miernoty, prasa służyła tylko realizacji rządowej propagandy, a w kraju kryzys. W efekcie poszliśmy na wojnę nieprzygotowani. Stojąc nad mogiłami powstańców, oddajmy im szacunek, należy im się. Ale pamiętajmy, że bardzie przydaliby się Ojczyźnie żywi. Dziś nie musimy umierać. Musimy sumiennie pracować dla wspólnego dobra. Kiedy będą widoczne jakieś efekty? Pewnie nieprędko. Ale to właśnie niech będzie nasze powstanie, nasz hołd dla poległych. Patrząc na nich czerpmy siły do codziennej, mozolnej pracy, tylko dzięki temu wylana przez nich krew użyźni Polskę.
s. 35
TEMAT NUMERU
Powojenna odbudowa Warszawy Jakie uczucia budzi dzisiejsza Warszawa? Zapewne, mówiąc delikatnie, mieszane (autor niniejszego tekstu przyznaje, że w nim budzi ona uczucia jednoznacznie negatywne). Jak jednak powstało owo miasto?
Kamil Majcherek Wydaje się mi się zresztą, że bardziej uzasadnione jest mówienie o Warszawie powojennej jako o w dużej mierze mieście całkowicie nowym – czyli właśnie o mieście, które po wojnie „powstało”, a nie o mieście, które zostało „odbudowane”. Plan socjalistycznego rządu przewidywał bowiem zdecydowane zerwanie ciągłości pomiędzy tymi dwoma, oddzielonymi wojenną historią, miastami. „Plan sześcioletniej odbudowy Warszawy” zawierał pierwotnie wiele projektów znacznie bardziej ambitnych i realizowanych z większym rozmachem niż te, które ostatecznie powstały. Gdyby wcielony został ów plan pierwotny, stolica Polski upodobniłaby się do stolicy radzieckiego imperium – Moskwy. Cała odbudowa przebiegać miała oczywiście w obowiązującym wówczas stylu socrealistycznym („panowanie” owego stylu zostało oficjalnie ogłoszone przez Bolesława Bieruta w 1949 r.). Jak oceniano wygląd Warszawy przedwojennej? Był to, zdaniem
s. 36
“ Całość wzorować
się miała na klasycyzmie, z wieloma odniesieniami do renesansu, i – przytłaczając swym rozmachem – wywoływać w odbiorcy podziw dla socjalizmu, którego była dziełem. Większość z owych planów pozostała niezrealizowana – a część wprawdzie zrealizowano, ale ze znacznie mniejszym rozmachem, niż pierwotnie zakładano.
partyjnego kierownictwa, „pstrokaty i kosmopolityczny obraz miasta kapitalistycznego”. Nic więc dziwnego, że – po zniszczeniach dokonanych przez wojska niemieckie w czasie tłumienia powstania – kolejnych, jeszcze poważniejszych zniszczeń dokonali już żołnierze radzieccy, a następ-
nie – same władze stolicy, nakazując rozbiórkę kolejnych budynków, mających ustąpić miejsca pomnikom socrealizmu. Miasto miało narodzić się od nowa, otrzymując „właściwy sens” i „właściwe piękno”, dzięki odbudowaniu go według jednolitego planu. Zadanie dla architektów stolicy było bardzo ambitne: towarzysz Bierut stwierdzał wszak, że Warszawa „promieniując i oddziałując na cały kraj przyspieszy i uwielokrotni twórczy wysiłek budownictwa socjalistycznego w najodleglejszych i najbardziej zaniedbanych dzielnicach i zakątkach”. Oczywiście, jedną z idei przewodnich nowego budownictwa stała się równość: Warszawę przedwojenną oskarżono o niestworzenie robotnikom godnych warunków mieszkalnych; w imię walki o ową równość rozpoczęto rozbiórkę zachowanych kamienic, stojących przy głównych ulicach miasta. Bierut przekonywał, że „nowa Warszawa nie może być powtórzeniem dawnej, nie
może być poprawionym jedynie powtórzeniem przedwojennego zbiorowiska prywatnych interesów kapitalistycznego społeczeństwa”. W związku z tym „nowa Warszawa” miała „urzeczywistniać ideę stalinowskiej troski o człowieka”. Udoskonalony miał zostać system komunikacji; ulice miały być przy tym dostosowane do przyjmowania wielkich propagandowych marszów: „Będą to arterie tętniące pełnią bogatego wielobarwnego życia, miejsce wielkich masowych zebrań i manifestacji w dniach uroczystych i ważnych dla całego społeczeństwa” – to oczywiście znów słowa samego Bieruta. W samym centrum, jako znak postępu, powstać miały również fabryki; widok kominów miał przypominać mieszkańcom o ciągłym rozwoju socjalistycznego państwa. Jakie były założenia samego socrealizmu, który był stylem, według którego – jak już powiedziałem – budowano „nową Warszawę”? Za jedyną możliwą (tj. zgodną z marksizmem) formę artystycznej ekspresji uznano realizm, co – jeśli idzie o architekturę – oznaczało potępienie „burżuazyjnego kosmopolityzmu i pstrokactwa” (czyli powszechnych w architekturze przedwojennej warszawy eklekty-
zmu czy secesji). Zmiany (tj. zniszczenie dorobku wielu pokoleń dla dania miejsca dziełom architektury socrealistycznej) przeprowadzano w towarzystwie retoryki walki klas. Radziecki architekt Michał Capenko dzielił się swymi doświadczeniami z budowniczymi polskiej stolicy, powiadając: „Rozwój architektury socjalistycznego realizmu nie był procesem pokojowym, lecz odbywał się w nieustannej i konsekwentnej walce, zmierzającej do całkowitego wyrzucenia przeżytków formalistycznej burżuazyjnej architektury. Walka o socjalistyczny realizm (…) stanowi rdzeń radzieckiej estetyki”. Architektura miała więc zostać pozbawiona wszelkich form abstrakcyjnych, w ten sposób stając się łatwiejszą w odbiorze dla klasy robotniczej. Skąd brała się cegła na całą „odbudowę”? Otóż… z rozbiórki prowadzonej w innych polskich miastach. Najszczególniej ucierpiał w związku z tym Wrocław, z którego wywieziono do stolicy około 200 wagonów gotyckiej cegły. Rozbiórkę prowadzono również w miastach takich, jak: Nowogrodziec, Legnica, Brzeg czy Szczecin (w tym ostatnim znikła z powierzchni ziemi m.in. trzystuletnia
Brama Portowa). Odbudowa Warszawy prowadzona była więc głównie kosztem tzw. ziem odzyskanych, czyli miast zachodniej Polski. Całość wzorować się miała na klasycyzmie, z wieloma odniesieniami do renesansu, i – przytłaczając swym rozmachem – wywoływać w odbiorcy podziw dla socjalizmu, którego była dziełem. Większość z owych planów pozostała niezrealizowana – a część wprawdzie zrealizowano, ale ze znacznie mniejszym rozmachem, niż pierwotnie zakładano. Powodem był naturalnie brak pieniędzy potrzebnych na tak olbrzymie inwestycje. Jednak same obiekty, które powstały, pozwalają nam ocenić, jak bardzo marksizm, socjalizm oraz socrealizm oderwane były od życia „zwykłych ludzi”, którym rzekomo miały służyć. Zbudowano miasto puste, szare, niefunkcjonalne i monotonne. Tak socrealizm znikł po kilku latach z polskiej architektury. Po nim wkroczyło jednak budownictwo bloków z tzw. „wielkiej płyty” – jeszcze bardziej szare, monotonne i nieżyciowe. Nadejście jego ery sprawiło, że wielu architektów zaczęło jednak tęsknić za socrealizmem.
s. 37
TEMAT NUMERU
Jakie piękne
samobójstwo
Coraz więcej mamy takich głosów, które skłaniają nas do bardzo krytycznego spojrzenia na naszą przeszłość. Do rozwiania romantycznych mitów, jednak bez negacji patriotyzmu. Po dwóch książkach Piotra Zychowicza – „Pakt Ribbentrop-Beck” i „Obłęd ‘44” za rozprawę z historią Polski podczas drugiej wojny światowej wziął się również Rafał Ziemkiewicz. Wojciech Urban Ziemkiewicz zadebiutował jako pisarz science fiction w 1982 roku. Trzykrotnie nagradzany prestiżową nagrodą im. Janusza Zajdla, dwukrotny laureat nagrody Śląskiego Klubu Fantastyki, Śkląkfy, jako twórca roku. Karierę publicystyczną rozpoczął od pisania felietonów w „Najwyższym CZASie” . Pracował również jako dziennikarz w radiu WAWA i Polskim Radiu Euro. W międzyczasie został stypendystą National Forum Fundation, dzięki czemu pracował w Biurze Partii Republikańskiej w Seattle. Od 2001 roku jego teksty zaczęły ukazywać się w różnych czasopismach, od „Polityki”, przez „Nesweeka” po „Przewdonik Katolicki”. Ziemkiewicz, podobnie jak Zychowicz jest pod wielkim wpływem twórczości Stanisława Cata-Mackiewicza. Zasadnicze tezy obu autorów są dość podobne, z tej też racji „Jakie piękne samobójstwo” jeszcze przed wydaniem próbowano zaszuflad-
s. 38
“ Nie jest to pozy-
cja naukowa, niemniej przy przytaczaniu źródeł należy dokładnie podać źródło chociażby dla uwiarygodnienia własnego dowodu. Poza tym autor dość dużą uwagę przykłada do roli pojedynczych jednostek, będących u steru władzy, jednocześnie marginalizuje znaczenie zwykłych ludzi. kować jako kolejną obrazoburczą pozycję. Autor świadom był takich zarzutów i we wstępie się przed nimi broni, tłumacząc, o czym ta książka nie jest. Ziemkiewicz nie tworzy alternatywnych historii. Zamiast tego analizuje kolejne lata polskiej
historii, wskazując na te elementy, które, jego zdaniem, doprowadziły do narodowej tragedii. Ciężko więc porównać najnowszą książkę Ziemkiewicza z pozycjami Zychowicza. Mimo, iż obaj autorzy zdają się twierdzić to samo, dzieli ich kolosalna różnica w stylu. Znamienne jest, iż „Jakie piękne samobójstwo” było mocno krytykowane przed wydaniem, gdy zaś pozycja trafiła na półki, ucichło o niej. Co w sumie nie dziwi. Zychowicz napisał książki kiepskie. Pierwsza to megalomańskie fantazje nastolatka, druga natomiast pozbawiona była elementarnej podstawy źródłowej. Z kolie z Ziemkiewiczem można się nie zgadzać, można wytknąć kilka drobnych pomyłek w faktografii czy parę nietrafionych interpretacji, ale po lekturze „Samobójstwa” trudno nie zweryfikować swoje dotychczasowe myślenie o Polakach przed i podczas II wojny światowej. „Ta książka powstała po
to, by pokazać pewien proces, który doprowadził nas jako naród na krawędź zagłady i poza nią” – tak sam autor wyjaśnia cel napisania takiej pozycji. Przyznać trzeba, że Ziemkiewicz do sprawy wziął się sumiennie. Sięga aż do XVI wieku, by pokazać kształtowanie, oraz jednoczesne wykoślawianie się polskiego demosu – co jest wedle niego jedną z podstawowych przyczyn późniejszych nieszczęść. Chroniczny brak elit, spowodowany tym, iż elity te chętnie umierają, to sprawia, że jako naród nie jesteśmy w stanie wypracować ani dobrobytu, ani pozycji międzynarodowej. Jest to bolączką aż do dnia dzisiejszego, dlatego właśnie Ziemkiewicz na przykładzie „świeżej historii” pokazuje, jak tragiczne może to być w skutkach. Brak elit objawił się rażąco w czasie II RP. Mimo jawnej sympatii do Dmowskiego, Ziemkiewicz nie szczędzi gorzkich słów endecji, umie jednocześnie pochwalić Piłsudzkiego i Sanację, gdy jest za co. Sęk w tym, że nie bardzo jest. Sięgając do źródeł pamiętnikarskich wskazuje degenerację kliki rządzącej odrodzoną Rzeczpospolitą, kliki, która premio-
wała kumoterstwo i kolesiostwo, przez co na szczycie znalazły się jednostki całkowicie niezdolne do objęcia steru państwa. Każdy uważał się za drugiego Marszałka, nie mając ku temu żadnych zdolności, ani predyspozycji – uważa Ziemkiwicz. Nie miejsce tu by przytaczać czy komentować kolejne tezy Ziemkiewicza. Jego chłodny i racjonalny wywód pełen jest trafnych spostrzeżeń. Sumiennie oczyszcza wizję przeszłości z pięknych, wzruszających, pełnych emocji mrzonek. To duży plus, dlatego też z książką tą powinien zapoznać się każdy, komu zależy na przyszłości Polski. Bo o to tu chodzi, o przyszłość. Jak stwierdza autor, przepracowanie przeszłości, odarcie jej z mitów ma nam pomóc wskazać przyczyny obecnych bolączek, a w następstwie pomóc je przezwyciężyć, byśmy mogli pracować na lepsze jutro nie popełniając tych samych błędów, co nasi przodkowie. Mimo wszystko książka ta ma pewne niedociągnięcia. Pisząc o historii, odwołując się do licznych źródeł, opracowań itp. pozycja ta nie ma choćby szczątkowej bibliografii. Dzieł na te tematy jest co prawda sporo, są w miarę powszechne,
niemniej autor powinien wskazać, z którymi się zapoznał, jakich czerpał więcej, które uważa za ważniejsze. Nie jest to pozycja naukowa, niemniej przy przytaczaniu źródeł należy dokładnie podać źródło chociażby dla uwiarygodnienia własnego dowodu. Poza tym autor dość dużą uwagę przykłada do roli pojedynczych jednostek, będących u steru władzy, jednocześnie marginalizuje znaczenie zwykłych ludzi. Jest to ważne na przykład przy ocenie sensowności powstania warszawskiego – jedną rzeczą jest to, co wiedzieli dowódcy, natomiast zupełnie zmienimy perspektywę, jeśli uświadomimy sobie, co czuła w tych dniach „ulica”. Bardzo ciężko spojrzeć krytycznie na bolesną historię, by nie popaść w skrajność. By właściwie ocenić konkretne decyzje, jednocześnie nie urągając niczyjej pamięci. Ziemkiewiczowi jednak ta sztuka wyszła dość dobrze, a „Jakie piękne samobójstwo” powinno wejść do kanonu lektur świadomego obywatela.
s. 39
REPORTAŻ
Bezdomni, ale nie bez serca
Huk przejeżdżających tramwajów, szum rozmów, tłumy turystów, studenci spieszący się na zajęcia. Wszyscy prawie biegną, wyprzedzając się nawzajem. Tylko pani sprzedająca obwarzanki stoi w miejscu. Inni rozdają ulotki lub czekają na kogoś. To normalny widok przy Teatrze Bagatela w Krakowie.
Krzysztof Reszka Miejsce, w którym krzyżują się trasy licznych autobusów i tramwajów, a wysoka kultura styka się z codziennością. Miasto pulsuje swoim rytmem i prawie nikt nie zauważa mężczyzny z długą siwą brodą. Podchodzę do niego, bo prosi mnie o pieniądze. Siadam obok niego na schodach teatru i pytam go o imię. Nie zamierzam dawać pieniędzy panu Marianowi, bo dobrze wiem, na co zostaną przeznaczone. Opowiadał mi o swoim życiu w nałogu: „To trzeba być debilem, żeby tak jak ja chlać, wiedząc, że to mnie niszczy. To jest głupota, potworne zniszczenie i ja wiem o tym, ale nie potrafię przestać”. Kiedy zobaczył mój krzyżyk, który przypadkowo wysunął się zza kołnierza spytał czy jestem wierzący. Sam przyznał, że bardzo szanuje Boga, ale nie chodzi do kościoła, gdyż czuje ogromny wstyd. Zaniedbany wygląd i nieświeży zapach potęgują poczucie wykluczenia. Obawia się także wszawicy i ewentualnego zarażenia nią innych. Przyznał, że ma możliwość skorzystać z kąpieli dzięki pomocy zako-
s. 40
“ Kiedy obserwuje
się bezdomnych, można odnieść wrażenie, że jedynym ich zmartwieniem, jest zdobywanie pieniędzy. Jednak w sercach tli się tęsknota – za rodziną, miłością, poczuciem godności… i za Bogiem. nów, ale życie pod dyktando alkoholu nie zawsze pozwala na regularną toaletę. Opowiada, że bardzo tęskni za córką, ale nie ma śmiałości się jej pokazać. Wiele razy próbował wyjść z pijaństwa, ale nie udawało się. Nie dałem mu ani grosza, ale zobaczyłem, że gdy się wygadał, jego twarz się rozpogodziła się. Wciąż marzył, aby przestać pić i pojechać do córki. W Krakowie widok bezdomnych wpisuje się w krajobraz miasta. Wielu z nich przyjechało tutaj
z innych miejscowości – Nowego Sącza, Stalowej Woli. Ludzie niechętnie dają im pieniądze, bo nie chcą finansować alkoholu ani papierosów. Niektórzy mają swoje stałe miejsca przy barach i sklepach, gdzie proszą przechodniów o kupienie gotowych produktów. Każdego dnia ok. godz. 9:00 przed klasztorem kapucynów przy ul. Loretańskiej 11, ustawia się długa kolejka ubogich. Kiedy ich mijam, zaczepia mnie pewna pani. Prosi, abym postał razem z nią, bo inna kobieta ją atakuje i zmusza, aby opuściła kolejkę. Stoimy razem, rozmawiamy i rzeczywiście po chwili przyszła kobieta, która zaczęła zadręczać ochranianą przeze mnie staruszkę: „Ty szmato, nic ci nie pomoże ten pan, co tu stoi z tobą. Ja na ciebie doniosę do braciszka, że chleb wyrzucasz, a wpychasz się przede mną w kolejce! Ja cię zajebię!”. Staruszka wyjaśniła mi, że nie wyrzucała nigdy chleba i gotowa jest dla świętego spokoju przepuścić napastliwą panią. Kobiety kłóciły się, a ja obserwowałem je, pilnując tylko, by nie dochodziło do rękoczynów.
W końcu przestałem „pilnować” starszej pani, a zacząłem rozmawiać z tą młodszą kobietą. Gdy zapytałem serdecznie, co u niej – ku mojemu zdziwieniu, w jednej chwili przestała krzyczeć i spokojnym, miękkim głosem opowiedziała mi o wczesnej śmierci rodziców, biedzie, spaniu w altankach na działce, chorobach i swoim facecie. Tym sposobem skończyły się przepychanki. Wystarczyło odrobinę życzliwej uwagi, by zażegnać konflikt. Kiedy obserwuje się bezdomnych, można odnieść wrażenie, że jedynym ich zmartwieniem, jest zdobywanie pieniędzy. Jednak w sercach tli się tęsknota – za rodziną, miłością, poczuciem godności… i za Bogiem. –„Mam już dosyć tego zasranego życia. Wiecie, jaki to jest wstyd, się przełamać, poniżyć i prosić ludzi pieniądze? Nawet wy sobie nie zdajecie sprawy… Nie wiesz nigdy, jak cię ludzie potraktują. Ja już mam dość!” – mówi bezdomny Adam do protestanckiej działaczki Moniki Gardockiej i katolickiego teologa Bawera Aondo-Akaa. Kiedy wdają się z nim w bardzo długą rozmowę, opowiada historię swojego życia, które od dwudziestu lat mija w pijaństwie. – „Kiedyś miałem dom, samochód, pracę. Miałem
żonę, dzieci. Normalnie żyłem jak inni. Przecież ja studia skończyłem! Kiedyś ja byłem normalnym człowiekiem… Po prostu byłem człowiekiem, a teraz….”. Wtedy Bawer powiedział głośno: „Teraz też jesteś człowiekiem!”, a Adam na to: „NIE!!! Jestem szmatą, łachudrą, która chodzi i od ludzi żebrze”. Adam płakał i przyznał, że wierzy, ale ma wrażenie, że Bóg o nim zapomniał. Mówił, że nie ma żadnych przyjaciół, co najwyżej kumpli od butelki, z którymi nic go nie łączy – każdy kombinuje na własna rękę. W trakcie długiej rozmowy Monika zaproponowała mu modlitwę wstawienniczą. I zgodził się. Położyła rękę na jego ramieniu i zwróciła się do Boga Ojca słowem: „Tato!”. Prosiła o uzdrowienie, aby Pan uleczył jego zranione serce, uzdrowił go z jego poczucia odrzucenia, podźwignął z alkoholizmu. Monika zwróciła też jego uwagę na ukochaną siostrzenicę, która za nim tęskni i dla której warto żyć. Jego twarz się rozpogodziła, po czym został przytulony przez wolontariuszy i wsparty materialnie, by mógł zaspokoić głód. Był tak wzruszony i miło zaskoczony, że postanowił kontynuować 3-dniową już abstynencję i wrócić do rodziców, którzy – mimo bardzo podeszłego wieku – na szczę-
ście nadal żyją. W 2004 r. ks. Sławomir Bar założył w Bydgoszczy wspólnotę Młodzieży Misjonarskiej (MM). Od początku istniała w niej służba zajmująca się roznoszeniem kanapek ubogim. „Nasza pomoc nie jest niezbędna dla życia bezdomnych, ani nie rozwiązuje ich problemów – tłumaczy ks. Sławek – ale uczy nas wrażliwości i pozwala ubogim doznać ludzkiej życzliwości. Chodzi o gest, symbol miłości. Tak naprawdę to kanapki są tylko pretekstem do rozmowy”. Obecnie ta wspólnota ma swoje oddziały w innych miastach Polski, także w Krakowie. Pierwszy raz uczestniczyłem w „akcji kanapkowej” w październiku 2005 r. To, co mnie uderzyło, to ogromna liczba ubogich w Krakowie, ich różnorodność i wzruszenie, jakie okazywali. Specyficzną grupę stanowili starsi amatorzy muzyki rockowej i metalowej, w skórzanych ubraniach i tatuażach. Nazywaliśmy ich harley’owcy bez Harley’a ze względu na naszywki „Harley Davidson”. Dla nich całym życiem była muzyka. Jeździli po festiwalach takich jak Woodstock, Jarocin, Hunter Fest czy Metalmania. Po Polsce włóczyli się pociągami, zawsze jeżdżąc na gapę,
s. 41
dopóki nie złapał konduktor. Dwóch z nich, o pseudonimach Anioł (wysoki i tęższy) oraz Demon (bardzo niski i szczupły), w podziękowaniu za kanapki z dżemem, śpiewało piosenki zespołu Dżem, np. „Wehikuł czasu”. W tym środowisku wytatuowane pentagramy czy komentarze takie jak „straciłam do niego szacunek, gdy wziął ślub kościelny”– są na porządku dziennym. Jednak w stosunku do katolickiej grupy częstującej kanapkami wykazywali otwartość i sympatię. Anioł i Demon poznali się pod koniec lat 90-tych na Metalmanii. Zaczęło się od pytania: „Przepraszam bardzo, gdzie tu można piwo kupić?” Od tej pory stali się braćmi z wyboru. Spacerując po Plantach, można było zobaczyć ich jak śpią razem na ławce, jeden za drugim z podkurczonymi nogami, tak, że twarz Demona skryta była za glanami Anioła. Innym razem Anioł siedział sam na ławce – dąsając się pół żartem, pół serio – a Demon
s. 42
naprzeciwko z dziewczyną. Kaszlała i nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Była niska, szczupła, blada. Z trudem łapała powietrze. Wyglądała na mocno przeziębioną, mimo że było lato. Otaczały nas drzewa skąpane w upalnym powietrzu, a w tle rozbrzmiewał śpiew ptaków. „Ona ma AIDS i zapalenie płuc – wyjaśniał Demon – namawialiśmy ją, żeby się zgodziła pójść do szpitala, ale nie chce”. Na twarzy dziewczyny zauważyłem łzę. Siedziała na ławce skulona i wyszeptała: „Macie może chusteczkę?” Sięgnąłem do kieszeni i podałem jej całą paczkę. „Dzięki chłopaki…” – wydusiła przez łzy i pokazała gest rogatej dłoni. Ona wyglądała na mniej niż 20 lat! „Tam siedzi HIVis i HIViska – dzieci chwasty”, powiedział Anioł o niej i przyjacielu, gdy wróciliśmy do jego ławki. Po kilku miesiącach dowiedzieliśmy się od Demona, że Anioł został skopany i pobity przez dresiarzy, gdy leżał pijany na ławce.
Doszło do uszkodzenia kręgosłupa i stracił władzę w nogach. Został zabrany do szpitala i na odwyk. Z czasem również Demon i inni z tej grupy, przestali pojawiać się na Plantach. Wigilia Bożego Narodzenia to – zwłaszcza w Polsce – wyjątkowy czas. Tego dnia aktywiści MM ruszają na miasto, by odwiedzać ubogich i bezdomnych w okolicach Rynku, Plant i Dworca. Jednak 24 grudnia prócz kanapek, zabierają także ciasto, czekolady i – najważniejsze – opłatki. Niespodziewana namiastka wieczerzy wigilijnej, budzi zaciekawienie. Trzeba być delikatnym, gdyż gest łamania opłatkiem przywołuje rodzinne wspomnienia. To chwile pełne wzruszeń. Grupa bezdomnych reaguje z wielkim entuzjazmem. Uśmiechają się, żartują, składają życzenia ze łzami w oczach. Ale jeden z nich nie potrafi się przełamać. Zasłania twarz rękami, odwraca się i odchodzi kilka kroków. Koledzy wołają go bezskutecznie. Wciąż stoi nieruchomo. Jarosław Satała, animator MM, prosi, aby nie zmuszać go do niczego i przekazać mu czekoladę z życzeniami. Ludzie przedstawiają się i opowiadają o swojej codzienności, bólach i nadziejach. Czuje się wtedy prawdziwą atmosferę świąt. Nie chodzi o komercyjną Gwiazdkę, czy politycznie poprawny Zimowy Festiwal Światła. Wśród śniegu, z daleka od gorączki zakupów, młodzież u progu dorosłego życia i bezdomni dzielą się białym chlebem, dobrym słowem i radością mimo bólu. To święto solidarności, dla której Stwórca stał się człowiekiem i przyszedł jako bezbronne Dziecko, przyjęte przez ubogich. Święta, to jednak trudny czas dla rozbitych małżeństw. – „Ja w tym czasie chleję non stop, żeby wytrzymać. A później to już się zajmuję swoją robotą. Byłem niedawno w Gdańsku u żony, połamaliśmy się opłatkiem, zaprosiła mnie do baru na pierogi. A kiedy płaciła, to zobaczyłem, że w portfelu nadal trzyma moje zdjęcie… Więc jednak nadal mnie kocha…”– zwierza się wolontariuszom pan Ludwik w dzień Wigilii. Przetrwanie zimy jest trudnym
wyzwaniem dla bezdomnych. Co jakiś czas słyszy się o ludziach, którzy, będąc pod wpływem alkoholu, zamarzli. Bezdomni sami przyznają, że piją przed snem, aby nie czuć zimna – „wiem, że to jest iluzja, ale skuteczna, udaje się oszukać umysł i po prostu zasnąć”– tłumaczy jeden z nich. Ale nie wszyscy piją. Niektórzy uważają, że stereotyp bezdomnego -alkoholika jest bardzo krzywdzący, bo od razu ich szufladkuje. Wielu nocuje na klatkach schodowych. Inni grzeją się przy rurach ciepłowniczych. W tak trudnych warunkach łatwo stracić poczucie sensu życia. – „Bóg jest miłością! Człowiek został stworzony do szczęścia, aby kochać i być kochanym. Taki plan Pan Bóg zamyślił dla nas, kiedy jeszcze przed stworzeniem świata każdą i każdego z nas zapragnął,
wybrał i ukochał – mówi ks. dr Piotr Jamioł, zajmujący się ewangelizacją prostytutek, bezdomnych i alkoholików. – Człowiek zniszczył plan Boga przez swoje nieposłuszeństwo, grzech. Ale Jezus Chrystus wziął na siebie nasze grzechy i umarł za nie na krzyżu. Zmartwychwstał i daje nam nowe życie. Kiedy słyszą o tym prostytutki i alkoholicy, budzi się w nich nadzieja, że nie są przekreśleni, mogą otrzymać nowe życie”. Narzeka, że kaznodzieje nieraz głupio głoszą moralistyczne przesłanie i karcą ludzi, którzy, choćby chcieli się zmienić, nie mają na to sił. Czasem sama jego obecność jest bardzo wymowna. „A ksiądz się nie brzydzi ze mną siedzieć?” – pyta wyniszczony i brudny mężczyzna. „Nie, nie brzydzę się. A do kościoła przyjdziesz?” – „…A przyjdę!” –
odpowiada alkoholik, jakby sam nie dowierzając własnym słowom. Ks. Piotr cieszy się, że po latach ciężkiej pracy, wielu ludzi wychodzi z nałogu. Nie o własnych siłach, bo te zawodzą, ale dzięki mocy z wysoka. Naprawdę otrzymują nowe życie…
s. 43
MĘŻCZYZNA W KOŚCIELE
Ewangelia i
śrubokręt Pamiętam, że kiedy prowadziłem zajęcia z młodzieżą na temat naszego powołania do świętości, pewien sympatyczny chłopak powiedział mi, że nie chciałby zostać osobą świętą. Jego pasją były komputery. Obawiał się że praktykując modlitwę i ascezę, nie miałby czasu na rozwijanie swoich zainteresowań. Z pewnością zdziwiłby się, gdyby odkrył, że umysły rozważające Ewangelię dokonywały przełomowych odkryć, a ręce nawykłe do różańca czy brewiarza montowały maszyny, jakich świat dotąd nie widział!
Kryzsytof Resyka Chiny. Od 1659 r. na dworze cesarza Kangxi przebywa niezwykły gość z Europy. To belgijski jezuita, o. Ferdinand Verbiest który zajmował się astronomią, geografią oraz badaniami i doświadczeniami z zakresu fizyki. Kiedy pokonał swego chińskiego konkurenta w konkursie astronomicznym, został mianowany nadwornym matematykiem cesarskim. Około r. 1678 o. Verbiest konstruuje pierwszy w historii pojazd mechaniczny. Jego urządzenie działało na zasadzie niewielkiej i prostej turbiny parowej. Składało się z drewnianej ramy (podwozia) długości ok. 60 cm, ustawionego na nim metalowego kociołka, napełnionego wodą, umieszczonego nad paleniskiem z węglem. Kociołek posiadał wysunięty ustnik, z którego wydobywający się strumień pary napędzał – poziomo ustawione nad tylną osią – koło zębate. Koło za pośrednictwem prostej przekładni przenosiło napęd na oś tylnego koła. Do ramy doczepiono z przodu piąte koło, które pozwalało na kierowanie modelem. Podobno owe urządzenie mogło jeździć przez około godzinę. O. Ferdinand nazwał swój pojazd „gorący wiatr” i opisał w pracy
s. 44
“Historia o. Ferdi-
nanda to nie ostatni przypadek mężczyzny który miał serce oddane Bogu i ręce zaprawione w majsterkowaniu. Gdy w XIX w. często zdarzały się eksplozje kotłów parowych, szkocki duchowny Robert Stirling postanowił znaleźć bezpieczniejszą alternatywę. „Astronomia Europea”, wydanej po chińsku a potem w 1687 r. po łacinie. Jazda próbna prototypu odbyła się w 1679 r. w ogrodach pałacu cesarskiego w Pekinie i zachwyciła władcę Państwa Środka. Według niektórych źródeł, jezuita zbudował nie tylko prototyp ale także pojazd normalnej wielkości, którym jeździł po ulicach
Pekinu. Co ciekawe, Verbiest utrzymywał kontakt korespondencyjny z królem Janem III Sobieskim, który próbował nawiązać stosunki z Chinami. Sobieski przesłał cesarzowi Kangxi za pośrednictwem Verbiesta swój portret, w zamian otrzymał napisaną przez cesarza odę i dwa wazony z porcelany. Historia o. Ferdinanda to nie ostatni przypadek mężczyzny który miał serce oddane Bogu i ręce zaprawione w majsterkowaniu. Gdy w XIX w. często zdarzały się eksplozje kotłów parowych, szkocki duchowny Robert Stirling postanowił znaleźć bezpieczniejszą alternatywę. W 1816 r. opatentował całkiem sprytny wynalazek zwany silnikiem Stirlinga. Na Wikipedii można zobaczyć ruchome animacje ukazujące sposób działa różnych wariantów takiego silnika, który w ogóle nie wymaga spalania, gdyż wykorzystuje różnicę temperatur między dwoma cylindrami wypełnionymi gazem. Mimo upływu lat, wynalazek duchownego nie odszedł do lamusa. Silnik Stirlinga był wykorzystywany m.in. w agregatach prądotwórczych. W latach 80. szwedzka
firma Kockums zamontowała silniki Stirlinga do kilku okrętów podwodnych, gdzie służą jako źródło energii pracujące bez dostępu do powietrza. W XXI w. zainteresowanie wzbudziły jednostki tzw. micro-CHP (z ang. Combined Heat and Power), które zarazem ogrzewają i produkują energię elektryczną, oraz silniki Stirlinga używające słońca jako źródła ciepła. Taki silnik oprócz energii słonecznej, może wykorzystywać także geotermalne źródła ciepła. Patent Stirlinga wciąż jest brany pod uwagę jako możliwe źródło energii dla sond kosmicznych. Być może jeszcze przyda się nam w przyszłości... Kto zajmuje się techniką, ten wie, że jednostką natężenia prądu jest amper, od nazwiska wybitnego uczonego. Ale nie wszyscy wiedzą, że André Marie Ampère często czytał Biblię i pisma Ojców Kościoła. Ten zasłużony
matematyk, fizyk, pionier badań nad elektrycznością i magnetyzmem oraz odkrywca fluoru - należał do franciszkańskiego zakonu świeckich. Co ciekawe, jednostka napięcia elektrycznego, wolt - pochodzi od nazwiska naukowca, który również należał do franciszkańskiego zakonu świeckich. Przypadek? Alessandro Volta uczęszczał do szkoły prowadzonej przez jezuitów. W 1775 r. udoskonalił elektrofor - przyrząd służący jako generator ładunku elektrycznego. Rok później odkrył metan. W 1781 r. skonstruował elektroskop, służący pomiarom elektryczności, a rok później kondensator. W roku 1800 r. zbudował ogniwo Volty poprzez zanurzenie płytek srebra i cynku w słonej wodzie. Bystrość jego umysłu zachwyciła nawet samego cesarza Napoleona Bonaparte. Volta był człowiekiem głęboko religijnym, codzien-
nie palił lampkę przed wizerunkiem Matki Bożej i codziennie odmawiał przy domowym ołtarzyku różaniec. Warto jednak podkreślić, że wiara nie była dla niego czczą tradycją czy sentymentem, ale świadomą i rozumną decyzją. O swoich poszukiwaniach Prawdy pisze tak: „Zbadałem w książkach apologetów i przeciwników wiary racje pro i contra - i znalazłem tam dowody najbardziej przekonywujące, które ją czynią w oczach rozumu naturalnego tak zupełnie wiarygodną, że wszelki rozum zdrowy, nie uwiedziony przez występki i namiętności, nie może jej nie przyjąć i nie ukochać”. Źródła: Wikipedia, KAI, http:// znanichrzescijanie.wordpress.com/
s. 45
KAZANIA PONADCZASOWE
Pornografia, która kształtuje
Pornografia i cała sprawa pornografii. Tu chodzi nie tylko o to, że żyjemy w świecie, w którym jesteśmy nadmiernie pobudzeni seksualnie. Choćby przez różnego rodzaju reklamy przez które powiedziałbym nawet że jesteśmy wykorzystywani. gust seksualny.
Ale chodzi o coś jeszcze innego. Pornografia kształtuje
ks. Mirosław Maliński
Pamiętam jak kiedyś byłem u znajomych, którzy mieli syna około siedemnastoletniego. Kiedy wszedłem do jego pokoju byłem zdumiony. Cały jego pokój był obklejony, że tak powiem, skórzaną pornografią. Okiem duszpasterskim rzuciłem na półeczkę, a tam filmy. Kiedy później rozmawiałem z rodzicami to mówię, że kurcze może jednak wypadałoby coś zrobić. Na co ojciec, słuchaj Malina, ja się cieszę, że chłopak się normalnie rozwija. Fajnie, że ma dziewczyny, a nie coś innego. Więc się wycofałem nie
s. 46
kontynuując tematu. Po kilku latach dzwonią do mnie, że chcieliby porozmawiać i czy może do nich wpadnę. Kiedy już to zrobiłem, to mówią: słuchaj nasz Janek znalazł sobie dziewczynę. No to super, trzeba się cieszyć. No niby tak, ale wiesz, to jest dramat. Ale jaki dramat, to będzie jego żona a nie Wasza, Wasze życie się kończy, zaczyna jego… No i tak próbuje, a w tym momencie dzwonek do drzwi dzwoni. Otwieramy drzwi i oniemiałem. Na progu stanęła dziewczyna Janka. Ufff, to było
naprawdę mocne. Od razu zrozumiałem, że ta dziewczyna nie będzie za bardzo nadawać się na wychowanie dzieci czy ugotowanie obiadu. Ale Janek właśnie tak wykształcił sobie gust seksualny. Jemu właśnie takie coś się podobało. Pornografia kształtuje nasz gust seksualny, który ukształtowany w pewnym kierunku nie zawsze będzie się zgadzał z naszym pomysłem na rodzinę i ciepłą, dobrą żonkę.
CZEMU ŻYCIE
Bądź sobą Nie raz trzeba zejść do punktu zero, niejako do punktu, a raczej momentu wyjściowego. Potrzeba oczyszczenia. Życie każdego z nas bardzo szybko narasta brudem. Jest to jakaś rdza, którą trzeba oczyszczać. Skąd się to bierze? Dlaczego nie ma w nas samego życia? Skąd te wszystkie naleciałości, ciemne punkty, dodatkowe balasty, które niczemu nie służą, które są całkowicie zbyteczne? o. Tomasz Maniura OMI Może za mało w ruchu jesteśmy? Wtedy gdy nie wychodzimy z siebie, gdy nie spotykamy się z drugim człowiekiem, gdy się nie angażujemy jesteśmy obciążeni niepotrzebnym brudem samotnego egoizmu, który zanieczyszcza, który niszczy nakładając na nas zazdrość, zawiść, pożądliwość, chciwość. W zasadzie nieustannie trzeba być w ruchu, w drodze. Momenty przerwy, wypoczynku służą dalszemu wyjściu, jeszcze dalej, jeszcze głębiej. Ale potrzeba mi być w drodze, być w drodze do człowieka, być ciągle gotowym do spotkania, w momentach przerw po prostu być z sobą, spotykać się ze sobą, żebym wiedział kim jestem, żebym wiedział z czym idę, co niosę. Czasem potrzeba wyruszyć w drogę w celu zrzucenia niepotrzebnego ciemnego balastu, bo za bardzo się zasiedziałem. W drogę oczyszczającą, w
drogę pokory, w drogę bez niczego, w drogę do momentu wyjściowego, żeby zacząć od nowa. Wszystko ma swój czas. Jest czas wchodzenia i czas schodzenia. Jest czas zdobywania i czas pozostawiania. Na pewno w życiu musi być czas powracania do siebie, do pozostawiania tego wszystkiego co nie jest mną, a gdzieś jakoś się mnie uczepiło niepotrzebnie. Oczyszczenie boli, wymaga odwagi, wytrwałości, stanowczości i miłości do samego siebie. Ale nie można odkładać go na później. Spróbuj dłuższy czas się nie myć, nie obcinać paznokci, nie myć włosów. Konieczne jest oczyszczenie, zejście w swoim życiu do punktu wyjścia, do punktu zero. Zostać samemu ze swoim życiem. Ruszyć w kierunku swojego życia, by je zdobyć, by je poznać, by się nim cieszyć. Oczyszczenie choć bolesne, prowadzi do radości, daje wolność, pewność
sensu, poczucie piękna, niezależność od rzeczy zewnętrznych. Dlaczego tego nie chcemy, dlaczego skupiamy się na zewnętrznej obudowie naszego życia? Dlaczego przyjmujemy na siebie tyle rzeczy, który przygniatają nasze życie? Po co? Czyżbyśmy nie chcieli żyć. Przyszliśmy na ten świat bez niczego, z samym życiem. Świat, który nas otacza jest przestrzenią dla naszego życia, ale nie możemy go posiadać, posiadać mamy życie. Najlepszą drogą do siebie jest cisza, poznawanie siebie i wychodzenie na spotkanie człowieka. Nie bój się pozbyć niepotrzebnych farbek, które masz na sobie, masek, sztucznych przedmiotów, to wszystko ci nie służy. Jak zdobędziesz się na prawdziwe oczyszczenie to będziesz sobą. Bądź sobą.
s. 47
KULTURA
Historia pantomimy
Sama pantomima, jako forma, raczej powinna nam być znana – jest obecna na ulicach, scenach itd. Często jest wykorzystywana do amatorskich przedstawień, ale również tych zawodowych.
Anna Kasprzyk Zdaje się, że jest to dość łatwa sztuka do zaprezentowania, ponieważ nie trzeba się uczyć do niej tekstu. Posługuje się przede wszystkim gestem i ruchem odtwórcy. Ale czy to świadczy o łatwości w przekazywaniu treści spektaklu? Pozostawiam to pytanie Tobie, czytelniku. W tekście skupię się jednak na samej historii tego gatunku. Jak zauważamy pantomima to sztuka ekspresji ciała – ruchu i gestu. Werbalne przekazy są tutaj zbędne, wręcz niepożądane. Za to mile widziany jest podkład muzyczny, oddający charakter spektaklu, tego co widz ma odczuć bądź doszukać się w treści. Aktor mimiczny – mim, najczęściej jest samowystarczalny i występuje sam na scenie, ale zdarza się także większa ilość mimów. Czasem bywa, że aktor używa przedmiotów dla podkreślenia i pewnego rodzaju wzmocnienia widowiska, ale czy to o to chodzi? Czy nie jest sztuką i wyzwaniem dla mima przekazanie widzowi, za pomocą ekspresji ciała, co trzyma w dłoni, jaką przeszkodę pokonuje itd.?
SKĄD SIĘ WZIĘŁA TA SZTUKA? Można doszukiwać się wielu
s. 48
“Aktor mimiczny –
mim, najczęściej jest samowystarczalny i występuje sam na scenie, ale zdarza się także większa ilość mimów. Czasem bywa, że aktor używa przedmiotów dla podkreślenia i pewnego rodzaju wzmocnienia widowiska, ale czy to o to chodzi? źródeł powstania pantomimy. Najmocniejsze zdaje się przypuszczenie, że początki dotyczą obrzędów religijnych ludów pierwotnych. Jak było czy mogło być? Otóż np. wódz lub ktoś ważny w społeczności pierwotnej przy pomocy ruchów i gestów tworzył inscenizację polowania i zdobycia zwierzyny. Może i w takim rytuale brali udział wszyscy uprawnieni do polowań mężczyźni? Znając tradycje kultywowania różnych obrzędów ludowych, wiem że takim rytuałom towarzyszą odpowiednio dobrane pieśni. Dlatego nie wątpię,
że takim inscenizacjom towarzyszyły śpiewy czy słowa. Dziś mamy do dyspozycji muzykę i nią się ochoczo posługujemy. Jak już wspomniałam, stanowi ona ważne tło dla sztuki mimicznej.
MIM Z PRZYPADKU…
Starożytny Rzym, III w. p.n.e. – stamtąd pochodził poeta i aktor Livius Andronicus. Legenda głosi, że grał tak dużo, że w końcu stracił głos. Ponieważ nie chciał rezygnować z aktorstwa, kupił niewolnika, który za sceną czytał teksty, które Livius odgrywał na scenie za pomocą gestów. Rzymianie rozkochali się w sztuce mimicznej – z tego okresu pochodzą także pierwsze zapisy o pantomimie.
ZMIENNA SZTUKA
W Starożytności mim wchodził na scenę sam. Ponieważ podczas spektakli miał ubraną maskę, wszystko co chciał przedstawić, musiało być podkreślone ruchem rąk i ciała. Z kolei tradycje indyjskie i chińskie opierają się na przedstawieniach, składających się z różnych elementów artystycznych. Obok słowa, pieśni i tańca, oczywiście występowała sztuka mimiczna. W tych kulturach dużą symbolikę mają gesty, zatem do przekazywania treści,
stosowano znaki umowne, których kody społeczność doskonale znała. Wieki Średnie to czas przedstawień ściśle powiązanych z religią. Wówczas nie zmieniał się charakter pantomimy – nie łączono jej z innymi sztukami. Okres renesansu stał się czasem większej popularności tej sztuki. Pantomima była często elementem większego wydarzenia artystycznego – przede wszystkim teatralnego. Jej zadaniem było wprowadzenie widza do sztuki bądź następnego aktu spektaklu. Z kolei William Sheakspire w swoich dwóch dziełach: Hamlet i Perykles, sprawił inaczej. Spowodował, że pantomima w tych spektaklach odegrała istotna rolę. Na przykład w Hamlecie, jest zawarta scena jak książę Hamlet zorganizował występ trupy mimów. W utworze mieli oni przedstawić historię zamordowania ojca Hamleta przez stryja (po to,
aby zaobserwować reakcję stryja, wywołaną przedstawieniem mimów. Reakcja ta miała pomóc w rozszyfrowaniu zagadki, kto jest winny śmierci ojca Hamleta). Zatem sztuka mimiczna odegrała tutaj ważną rolę. W XVIII w. w Anglii zaczęły powstawać muzyczno - mimiczne przedstawienia – arlekinady. Arlekin ma wiele wspólnego z Klownem – bohaterem teatru ludowego (commedia dell’arte). Dziś tacy „kolorowi przebierańcy” są kojarzeni głównie z arenami cyrkowymi bądź happeningami. Kiedy w Anglii sztuka mimiczna przestawała zachwycać, we Francji w XVIII w. i XIX w. wciąż cieszyła się uznaniem. Może było to nieco wymuszone zainteresowanie – w teatrach bez licencji występował zakaz używania słów, a treść akcji wyjaśniały napisy na tabliczkach), ale nie można wykluczyć, że dzięki temu pantomima przetrwała po dziś
dzień. Jak widać, sztuka mimiczna zmieniała się w ciągu lat. Może szła z duchem czasu, może poddawana była modzie czy aspiracjom. Przetrwała jednak do dziś i możemy być jej widzami, ale i także uczestnikami – mimami amatorami. Zanim się połakomimy na ambitną i na pewno ciekawą zabawę w mima, proponuję zainteresować się repertuarem dość znanego nie tylko w Polsce Wrocławskiego Teatru Pantomimy – myślę, że warto.
s. 49
Cztery kroki KULTURA
Masz już dość ciągłego czytania i słuchania o Camino de Santiago? Chcesz w końcu wyruszyć w swoją Drogę? Ale nie wiesz, jak się do tego zabrać? Spokojnie, wystarczą cztery kroki, by móc podążać za żółtymi strzałkami z przypiętą do plecaka muszlą! Odcinek 3: Po prostu idź!
Małgorzata Różycka
KROK 1: Z KIM?
To podstawowe pytanie, które należy sobie zadać. Od naszych towarzyszy drogi zależy naprawdę wiele. Oczywiście nie mamy wpływu na to, kogo spotkamy na szlaku, choć mogę zagwarantować, że większość caminowych spotkać będziemy wspominać jako zupełnie wyjątkowe i ubogacające. Wracając do tematu, zaznaczę, na samym początku należy zastanowić się, czy za jedynego stałego współpielgrzyma obieramy swojego Anioła Stróża, czy też decydujemy się na towarzystwo jakichś osób. Warto mieć na uwadze, że camino to przede wszystkim bardzo intymne przeżycie i obecność kogoś znajomego nie może być dla nas ciężarem, który będzie odciągał naszą uwagę od Drogi, odbywającej się, jak pisałam w pierwszym odcinku, na trzech płaszczyznach: Bóg, ja, inni ludzie. Sporo ludzi odbywa swoją pielgrzymkę samotnie, choć nie brakuje też pielgrzymów wędrujących we dwójkę lub w kilkuosobowych grupkach. Decyzję trzeba naprawdę dobrze przemyśleć, by uniknąć rozczarowania. Jeśli decydujemy się na towarzystwo, trzeba
s. 50
“Jeśli już wiemy,
z kim wyruszymy do Hiszpanii, trzeba ustalić, kiedy chcemy odbyć camino. Główne uroczystości w Santiago de Compostela odbywają się rokrocznie 25 lipca, w święto świętego Jakuba Starszego. dobrać je pod kątem kondycji, wzajemnych oczekiwań, nie zapominając, że każdy musi mieć sporo przestrzeni na osobiste refleksje i choć odrobinę samotnej drogi, bo takie po prostu jest Camino de Santiago.
KROK 2: KIEDY?
Jeśli już wiemy, z kim wyruszymy do Hiszpanii, trzeba ustalić, kiedy chcemy odbyć camino. Główne uroczystości w Santiago de Compostela odbywają się rokrocznie 25 lipca, w święto świętego Jakuba Starszego. Właśnie w lipcu pojawia się najwięcej
pielgrzymów, chcących wziąć udział w tych obchodach i zobaczyć najsłynniejsze w Hiszpanii fajerwerki, co powoduje, że na szlaku panuje tłum i trzeba pojawiać się w schroniskach dużo wcześniej, by dostać miejsce. Ponadto miesiące: czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień są zazwyczaj bardzo upalne (choć sama Galicja uchodzi za najbardziej deszczowy region Hiszpanii), więc osoby źle znoszące upał powinny to dobrze przemyśleć. Całkiem dobrym pomysłem są maj i październik, czyli tuż przed sezonem lub tuż po, kiedy to pogoda bywa przeważnie łaskawa, a nie ma dzikich tłumów. Ponadto wtedy dużo łatwiej „upolować” bilety lotnicze w naprawdę przystępnych cenach. Tak naprawdę, to zawsze jest dobry czas na camino, bo nie o pogodę się przecież rozchodzi…
KROK 3: GDZIE?
Szlaków prowadzących do katedry w Santiago de Compostela jest mnóstwo. W zależności od indywidualnych preferencji możemy wybierać i wybierać. Najpopularniejszy szlak to Camino Francés wiodący od Pirene-
jów przez Pampelunę, Burgos, León, Astorgę i Ponferradę. Bardziej wymagające, ale niezwykle atrakcyjne jest Camino del Norte, wiodące wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Na uwagę zasługuje też droga wiodąca z Fatimy do Santiago, czyli Camino Portugues oraz Camino Primitivo rozpoczynające się w Oviedo, a uchodzące za pierwszy powstały Szlak Jakubowy. Oczywiście istnieje dużo więcej dróg, każda ma coś do zaoferowania, a wybór na pewno będzie trafiony, bo tu nie mam ani lepszych ani gorszych. Jeśli przejdziemy przez pierwsze trzy kroki, to warto pomyśleć o zarezerwowaniu biletu na samolot do Hiszpanii (to naprawdę najlepiej opłacający się środek transportu do Hiszpanii i to pod wieloma względami) i ewentualnie autobus/pociąg, by dostać się z lotniska na szlak. Im wcześniej, tym łatwiej o większą promocję. Ponadto wtedy rezerwujemy sobie konkretny termin i nic nie stanie nam na przeszkodzie, by wyruszyć w Drogę.
przed wyjazdem i dokładnie kompletują sprzęt, są też tacy, którzy wszystko robią spontanicznie. Obie metody potrafią być skuteczne, jednak bardziej polecam przemyślenie kilku kwestii. Buty muszą być najwygodniejsze na świecie i warto przetestować różne pary, a jeśli chcemy kupić nowe, specjalnie na camino, to już koniecznie. To samo tyczy się plecaka. Najlepszy jest taki 40-60 l (warto, żeby miał wymiary bagażu podręcznego w samolocie), z regulowanymi szelkami, pasem biodrowym, licznymi kieszonkami, itp. Nie musi być z górnej półki cenowej, bo warunek jest jeden: WYGODA. O pakowaniu warto wspomnieć, że trzeba wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy, np. 2 podkoszulki, 2-3 komplety bielizny, 2 pary spodni (wszystko się pierze w razie potrzeby), apteczkę, śpiwór, ewentualnie zapasowe buty, mapę/ przewodnik, mały notatnik. Trzeba cały czas myśleć, że to „tylko” jakieś 10 kg pomnożone przez wiele, wiele kilometrów.
KROK 4: JAK?
POLSKIE DROGI
Tu metod jest wiele. Są osoby, które żmudnie trenują kilka tygodni
nym celem, warto zainteresować się polskimi Drogami Świętego Jakuba, których sieć bardzo dynamicznie się rozwija. Na licznych forach i stronach internetowych poświęconych tematyce caminowej, można znaleźć relacje z takich pielgrzymek, adresy noclegów i całe mnóstwo innych przydatnych informacji. Ciekawą opcją wydaje się np. szlak z Sandomierza do Krakowa, albo z Ogrodników (miejscowość przy granicy z Litwą) do granicy z Niemcami. Oczywiście nie ma na nich takiej infrastruktury jak w Hiszpanii, ale z relacji znajomych polskich caminowiczów wynika, że przed pielgrzymami chętnie otwierają się drzwi domów i plebanii. Widocznie święty Jakub czuwa, gdziekolwiek ludzie podążają jego drogami, a camino można – jak za dawnych czasów – rozpocząć tuż za progiem własnego domu i dotrzeć do jakiegoś małego, polskiego Santiago.
Jeśli Hiszpania jest dla nas z różnych powodów chwilowo niedostęp-
s. 51
RECENZJA - Fi
l m
Aż chce się
umierać
Filmów o śmierci powstało wiele, jednak mało który potrafi tak pokazać ten temat, żeby widz przeżył swoje katharsis, ale nie popadł jednocześnie w marazm. Ta sztuka udała się kameralnemu obrazowi polskiej reżyserki, Doroty Kędzierzawskiej. Zapraszam zatem do kina „Może coś więcej” na „Pora umierać”! Małgorzata Różycka „Pora umierać” w reżyserii Doroty Kędzierzawskiej to czarno-biały film o kolorach starości. Główną bohaterką jest pani Aniela mieszkająca ze swym towarzyszem życia, czyli psem, w pięknej, starej willi, która czasy świetności ma dawno za sobą. Po pozbyciu się ostatniego lokatora zameldowanego po wojnie wbrew jej woli, staje się prawdziwą właścicielką domostwa. Syn nie chce się do niej wprowadzić, więc pani Anieli pozostaje samotność... Mimo to główna bohaterka zachowuje wigor, niemały tupet, a także inteligentne i dosyć ironiczne poczucie humoru. Jest ono tak doskonałe, że można płakać ze śmiechu na filmie traktującym przecież przede wszystkim o odchodzeniu z tego świata! Jedna z postaci mówi, że jest ona czarująca, nawet jak się złości. Stary dom przywołuje powracające do widza w retrospekcjach wspomnienia starszej pani z młodości oraz dzieciństwa, które zwiastują to, co nieuchronne... Moim zdaniem „Pora umierać” to film po prostu piękny: pełen humoru, melancholii, a także szacunku i pokory wobec życia. Z całą pewnością można nazwać go arcydziełem filmowym. Genialna kreacja Danuty Szaflarskiej, w pełni zasługującej na
s. 52
tytuł wybitnej aktorki, w połączeniu z błyskotliwym tekstem, składającym się w znacznej mierze z monologów pani Anieli, tworzy niezwykle ciepły klimat, poruszający widza do głębi. Subtelna muzyka wraz z zachwycającą scenografią dopełniają dzieła. W czasie oglądania tego obrazu można jednocześnie śmiać się i płakać, bo zmagania bohaterki z ludzkimi słabościami wspaniale kontrastują z jej doskonałym poczuciem humoru. Dorota Kędzierzawska nakręciła świetny film osobisty. Potwierdzeniem tych słów są liczne nagrody,
jakie otrzymał: m.in. na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2007 roku. Jest to na pewno obowiązkowy punkt na liście filmowych patriotów, którym obce jest powiedzenie „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Ponadto pojawia się jeszcze jeden patriotyczny akcent: Danuta Szaflarska brała udział w Powstaniu Warszawskim jako łączniczka. Serdecznie polecam go także tym, którzy boją się starości. Niech tylko zobaczą panią Anielę, a od razu zapragną mieć parę lat więcej...
s. 53
RECENZJE - Fi
Ktoś to
l m
w końcu musi
rozbroić
„Tak sobie myślę, że jesteśmy nieśmiertelni. Bo jeśli jesteśmy śmiertelni - i tak już tej Polsce nie pomożemy. Ale jeśli jesteśmy nieśmiertelni - to Polska będzie żyła” Mieczysław Dziemieszkiewicz, ps. Rój.
Maja Mroczkowska W początkowych założeniach to miał być serial współfinansowany przez Telewizję Polską. Coś utrzymanego w lubianej przez widownię estetyce – tej stylowo zaaranżowanej historycznie, jak np. „Czas honoru”. Jednak rzecz utknęła w martwym punkcie tak jak wiele innych wskutek złowieszczego domina katastrofy smoleńskiej. Serial „Historia Roja” miał dotyczyć losów starszego sierżanta Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i Narodowych Sił Zbrojnych Mieczysława Dziemieszkiewicza o pseudonimie „Rój” oraz jego oddziału, którzy, walcząc jako antykomunistyczne podziemie, nie złożyli broni aż do roku 1951, kiedy to Dziemieszkiewicz został zamordowany. Miałaby to być pierwsza filmowa realizacja dotycząca Żołnierzy Wyklętych. Projekt zyskał honorowy patronat śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który „Roja” odznaczył pośmiertnie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski w 2007 roku. Możliwość powstania pro-
s. 54
“Święte poruszenie
po zakończeniu pokazu towarzyszyło mi jeszcze długo, oj długo. Oglądając, miałam świadomość, że tu chodzi o coś więcej niż reżyserska duma czy zysk (jeśli Zalewski dokończy ten film i tak wyjdzie na minusie). Czułam, że ten film ma potencjał wygrać walkę o umysły Polaków dukcji tego typu miała niebagatelne znaczenie właśnie ze względu na narastającą potrzebę rozprawienia się z kłamstwem założycielskim PRL głoszącym przestępczy charakter wszelkiej opozycji antykomunistycznej w Polsce po 1945 roku („zbrodnicza klika sanacyjna” itp.). Sam reżyser Jerzy Zalewski twierdzi, że „film ten
powstaje wyłącznie dlatego, że przez chwilę zaistniała w Polsce IV RP, a jest zagrożony, ponieważ trwała zbyt krótko”. Po 10 kwietnia 2010 z finalizacją projektu były już tylko same problemy. Naraz realizatorzy filmu otrzymali decyzje odmowne od partnerów finansowych, w tym Telewizji Polskiej. Powody wycofania kapitału były groteskowe. Producenci po obejrzeniu wersji roboczej „Roja” zgłosili zastrzeżenia co do długości filmu – miał on być o 2 minuty za długi! Początkowo przewidziany jako kilkuodcinkowy serial (co już czyni go dłuższym od wariantu pełnometrażowego), następnie, i tak już narzuconym wymogiem, okrojony do „jednego długiego odcinka” wciąż okazał się jednak za długi. Na nic się zdały listy – m.in. do prezesa TVP S.A. Juliusza Brauna z 09 czerwca 2011 roku, w których reżyser apeluje o ratowanie produkcji wstrzymanej przez jakąś niepojętą nagonkę w stylu „zmowy milczenia ścian”. Sytuacja, mało że się nie poprawiła, to jeszcze od twórców filmu zażą-
WYDARZENIA I OPINIE
dano zwrotu części kosztów! Czyli: uziemić i pogrążyć przez zadłużenie – mission completed. Jerzy Zalewski i ekipa filmowa od tamtej pory działają na własną rękę. Jeżdżą tam, gdzie ich zaproszą z wersją roboczą filmu i zbierają – najpierw na zwrot kosztów zadłużenia, potem na dokończenie produkcji. Pierwszy etap zbiórki – 200 tys. złotych na pokrycie części długu i nagranie postsynchronów zakończył się sukcesem. Obecnie trwa drugie podejście mające na celu zebranie 700 tys. na postprodukcję. Na dzień dzisiejszy brakuje jeszcze nieco ponad 500 tys. Pieniądze wpłacają zwyczajnie ludzie dobrej woli, którym leży na sercu wygranie tej na razie cichej i systematycznej batalii o to, by historia „Roja” została poznana. Akcja została nazwana po prostu „Ratujmy Roja”. Jej postępy można śledzić na stronie internetowej ratujmy-roja.pl oraz na facebooku
pod nazwą „Historia Roja”. Tam też znajdują się dane do przelewu, listy z nazwiskami darczyńców, tablica z odliczaniem, ile „już” a ile „jeszcze”. Ja sama miałam okazję/zaszczyt uczestniczyć w pokazie wersji roboczej filmu – pełne brzmienie to „Historia Roja czyli w ziemi lepiej słychać” – 2 lata temu w Rybniku. Pamiętam całe zajście jako nieco podziemnie pachnącą inicjatywę. To było w jakiś sposób magnetyczne. Święte poruszenie po zakończeniu pokazu towarzyszyło mi jeszcze długo, oj długo. Oglądając, miałam świadomość, że tu chodzi o coś więcej niż reżyserska duma czy zysk (jeśli Zalewski dokończy ten film i tak wyjdzie na minusie). Czułam, że ten film ma potencjał wygrać walkę o umysły Polaków, ma potencjał rozbroić mistrzostwa społecznej obłudy albo obojętności tych, którzy mają w zwyczaju mówić „w tym kraju” zamiast „Polska”. Ma potencjał złamać
złowieszczą moc „grubej kreski”, która wlecze się za nami i wlecze, a może to już bardziej cały „blok techniczny grubych kresek”? Przecież ktoś to w końcu musi rozbroić. Od tamtej też pory nie jestem w stanie oglądać „Czasu honoru”. Jak bajka na dobranoc, jak upudrowana rzecz z przetrąconym sednem, wersja „honor i ojczyzna”, bo „Bóg” zakłóca już trochę walory rozrywkowe. Rozrywka i poprawność. Boże, jak długo jeszcze?
s. 55
RECENZJE - K
s i ą ż k a
“Sezon burz”
czyli powrót
Geralta
Gdy Andrzej Sapkowski zapowiedział powrót do świata wiedźmina, wielu fanów sagi chwytało się za głowy. Pojawiały się ataki na autora, że odcina kupony i jest to jedynie skok na kasę. Obawiali się, że nowa powieść nie utrzyma poziomu poprzednich i może wprowadzić jedynie zamęt w naszych głowach.
Mateusz Nowak
Jednak na szczęście po tym świecie chodzą nie tylko malkontenci i wieczni krytykanci – równie wielu fanów cieszyło się jak dzieci, że będą mogli ponownie zagłębić się w przygody Geralta, spływające spod pióra Sapkowskiego.
Akcja "Sezonu burz" rozgrywa się w okresie, gdy Geralt i Yennefer byli w, jakbyśmy to teraz nazwali, separacji. Było to jeszcze przed wydarzeniami z pierwszego opowiadania, kiedy Geralt odczarowuje Addę – córkę Foltesta, króla Temerii. Sapkowski nie daje nam długo czekać i błyskawicznie wrzuca nas w wir wydarzeń, które początkowo trudno pojąć. Niemniej jednak gdy pojawia się na horyzoncie czarodziejka Lytta Neyd, to praktycznie czytelnik już wie, że jej znajomość z Geraltem nie ograniczy się tylko do rozmów, w tym aspekcie autor stał się już przewidywalny. Pozostałe wątki prowadzone są bardzo sprawnie, akcja jest wartka i nie ma tu czasu na nudę, nawet jeśli wiemy dobrze, że Geralt wyjdzie obronną ręką z każdej beznadziejnej sytuacji. Czasami nasz wiedźmin wydaje się naiwny, aż nazbyt prostoduszny, przez co pewne wydarzenia stają się odrobinę naciągane. Jednak te błędy zostają wybaczone głównie dzięki temu, że cała historia wciąga,
s. 56
“Wiedźmin gubi
swoje najcenniejsze skarby już na początku książki i właśnie to wydarzenie staje się motorem napędowym całej akcji. Takim prostym zabiegiem Sapkowskiemu udało się przykuć uwagę czytelnika. I sam pomysł był bardzo dobry, bo można było na nim oprzeć całą oś fabularną książki. czyta się tę książkę równie dobrze, jak całą sagę, a charakterystyczne dla Sapkowskiego barwne dialogi z bardzo ciętym językiem sprawiają, że czytelnik całym sobą naprawdę wraca do długo nieodwiedzanego
świata. Jaskier dalej jest tym samym Jaskrem, trochę naiwnym, trochę tchórzliwym, ale jednak zawsze oddanym przyjacielem Geralta. Yennefer pojawia się na krótko, ale za to odgrywa dość istotną rolę. No a Geralt jak to Geralt, nie odmawia pomocy ludziom i nieludziom, a tym razem nawet czarodziejom, przez co nieraz wpada w gigantyczne kłopoty. Ale gdyby taki nie był, to byśmy go aż tak nie uwielbiali. Mógłbym się tu rozpisać na temat wątków, jakie zostały przedstawione w "Sezonie burz", jednak jest ich bardzo wiele, a tak naprawdę najistotniejszym jest ten, który przewija się przez całą powieść. Dotyczy on skradzionych mieczy Geralta. Wiedźmin gubi swoje najcenniejsze skarby już na początku książki i właśnie to wydarzenie staje się motorem napędowym całej akcji. Takim prostym zabiegiem Sapkowskiemu udało się przykuć uwagę czytelnika. I sam pomysł był bardzo dobry, bo można było na nim oprzeć całą oś fabularną książki. Mam jednak pewne zastrze-
WYDARZENIA I OPINIE
żenia co do samego wykonania, bo wydaje mi się, że czasami autor już nie miał za bardzo pomysłu, co powinno wydarzyć się dalej. Przez to czasami można się uśmiechnąć pod nosem, bo pewne przygody stają się przewidywalne, a inne wręcz trochę naiwne i zbyt naciągane. Na szczęście nie niszczy to całej koncepcji. Moralność w świecie wiedźmina jest niestety pojęciem dość luźno interpretowanym, jednak wiedzą o tym już wszyscy ci, co czytali sagę. "Sezon burz" pod tym względem jest taki sam – znów wywalone są ludzkie brudy na wierzch. Ponownie przychodzi nam stykać się z aktami totalnego zezwierzęcenia ludzi, a czasem i o wiele gorzej, bo zwierzęta przynajmniej nie zabijają dla przyjemności. Geralt nadal z jednej strony jest tym strażnikiem moralności, walczącym w imię dobra, stającym w obronie bezbronnych nawet za darmo, ale z drugiej strony kompletnie
się nie zmienił w kwestii podejścia do kobiet. Mimo że nadal emocjonalnie zaangażowany jest w związek z Yennefer, nie przeszkadza mu to w baraszkowaniu z innymi paniami. Trochę szokuje, że od początku do końca nie widzi w tym kompletnie nic złego. Po prostu taki już jest, a bezpłodność to oczywiście wielki atut przy takim trybie życia. Jednak tego mogliśmy się spodziewać i pewnie tego wielu fanów oczekiwało. Sapkowski ich nie zawiódł. Zawiódł za to mnie, bo mógł pokazać chociaż raz Geralta z innej strony. Wolał jednak dalej przedstawiać go takim, jaki był do tej pory. Nie wykazał się żadną innowacją, po prostu odtworzył dzieło swojego życia w nowej historii. Można to krytykować lub nie, jednak na pewno było to trochę pójście na łatwiznę. Tak chcąc podsumować, obawiam się, że jednak "Sezon burz" jest pewnego rodzaju skokiem na kasę,
choć nie można odmówić Sapkowskiemu starań, żeby przekonać fanów, że powrót do wiedźmina to dobra decyzja. Książkę i tak kupiło mnóstwo ludzi, odniosła ona sukces, choć krytyków nie zachwyciła. Poziomem trochę chyba odstaje od sagi, jednak jako całość i tak dla mnie jest na plus. Bo pomijając już wszelkie mankamenty, to fajnie było tak po prostu przeżywać ponownie przygody z Geraltem, jedną z najlepszych postaci fantasy, jakie kiedykolwiek stworzono.
s. 57
RECENZJE - K
s i ą ż k a
Na wschód od Edenu Rafał Growiec
Przyznam, że po powieść Johna Steinbecka sięgnąłem głównie dlatego, że nie wiedziałem nic o tym, by był poetą. Zmęczony prozą Okudżawy (którego pozaprozatorską twórczość lubię) postanowiłem zobaczyć, czy to ze mną jest coś nie tak, czy to autor i jego styl pisania sprawiają, że trudno mi przebiedzić nawet pięćdziesiąt stron. Dwutomowe wydanie Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1981 roku w tłumaczeniu Bronisława Zielińskiego wypożyczyłem z Biblioteki Śląskiej i szybko się zaczytałem. Ten tekst zaś nie jest tyle recenzją, co swobodnymi przemyśleniami na temat lektury, więc będę zdradzał szczegóły fabuły. Osoby, które jeszcze nie przeczytały książki proszone są o znalezienie sobie innego tekstu. Ja powiem tylko tyle, że „polecam, ale z zastrzeżeniami”.
Steinbeck pisze w sposób żywy, ciekawy, większość jego postaci, nawet drugoplanowych, jest na tyle ciekawa, że nie zastanawiamy się, dlaczego połowa książki poświęcona jest Hamiltonom czy ojcu Adama, Calebowi. Okolice Salinas i jego mieszkańcy przedstawieni są tak malowniczo, aż widać, że Steinbeck był bardzo zżyty z tym miejscem nie tylko dlatego, że co jakiś czas wplata do narracji pierwszą osobę czy wspomina, że ktoś minął dom Steinbecków. Być może ta bliskość, nie tylko czasowa i geograficzna, ale też emocjonalna jest jednym z wielu elementów, które sprawiają, że „Na wschód od Edenu” nie męczy tak jak Okudżawa piszący o czasach napoleońskich. O ile od strony technicznej i stylistycznej powieść jest świetna, fabuła jest genialna (o czym za chwilę), to dręczy jej wydźwięk ideowy. Mnie osobiście trudno było zgodzić się z autorem, gdy ten wygłaszał niemal pochwały instytucji burdelu z jednoczesną pogardą dla dziewczyn tam pracujących. Właściwie nie wiem na ile to maniera lat 50. ubiegłego wieku, a na ile czysta wulgarność każe Steinbeckowi używać na określenie prostytutek
s. 58
“O ile historia opi-
sana przez Steinbecka porywa, to jego wizja ludzkiej i świata kondycji odrzuca. Jego antropologia i interpretacja jednego biblijnego słowa sprawia, że aż chce się zaprotestować. albo rozwodnionych do granic możliwości opisów, albo prostackich „kurw” czy „dziwczysk” w dialogach. Burdel zaś jest wszechobecny na kartach „Na wschód od Edenu”. Do „dziewczyn na piętrze” chodzi Karol Trask, historia Cathy orbituje od jednego do drugiego epizodu związanego z tym czy innym domem publicznym. Prostytutki to zdaniem Steinbecka dziewczyny albo głupie, albo biedne, albo rozpustne, albo leniwe, możliwość uprowadzeń do domu publicznego (które pojawia się, gdy głupie i rozpustne nie są w stanie zadowolić wszystkich klientów, czyli zawsze) traktuje on z przymrużeniem oka.
Co do fabuły: z początku i przez mniej więcej ¾ powieści jest to przeplatająca się historia dwóch rodzin, Hamiltonów i Trasków. Są one na tyle charakterystyczne, że trudno je mylić. Sam Hamilton to człowiek, który pracując jak wół, ledwo potrafi wyżyć z suchego spłachetka ziemi. Cyrus Trask zaś jest oszustem, złodziejem, może nawet gwałcicielem (trudno mi inaczej zinterpretować wzmiankę o zaganianiu na stogi konfederackich dziewczyn w czasie wojny secesyjnej). Istotna relacja między braćmi opiera się na kontraście najpierw między Adamem a Karolem, a potem między Aronem a Kalebem. W tę relację wkracza Cathy Ames, kobieta której można poświęcić osobny traktat z psychopatologii. Pozbawiona sumienia, nie znająca dobra, a jedynie zło, traktuje obu braci jedynie jak pionki w jej własnej grze. Wszystkich ludzi traktuje zresztą jak przedmioty, niezdolne jej pojąć, za to możliwe do rozpracowania dla niej. Przerażenie budzą w niej ci, którzy mogą ją rozgryźć i nie dają sobą pogrywać. To jej postawa rzutuje na losy wszystkich głównych postaci: powoduje odsunięcie się Adama od synów, ją wykorzystuje Kal do zemsty
na bracie. Mierzy wszystkich swoją miarką i zakłada, że cały świat i wszyscy ludzie chcą ją skrzywdzić tak, jak ona nie czuje moralnego oporu przed skrzywdzeniem innych. Gdy przychodzi do nadania imion synom Cathy, przez chwilę Trask rozważa by nazwać ich Abel i Kain. Nie można czytać „Na wschód od Edenu” w oderwaniu od Biblii. Kilka scen jest niemal dosłownym cytatem z Pisma Świętego. Relacja ojciec-dzieci, a szczególnie ojciec-dwaj synowie jest polem do pokazania biblijnej historii o Ablu i Kainie w nowy sposób. Istotną rolę spełnia tu odrzucenie ofiary rolnika (scyzoryk Karola i pieniądze Kala) i przyjęcie ofiary gorszej, zdobytej bez wysiłku (szczeniak Adama i nauka Arona). One są katalizatorami fabuły, niszczą braterską miłość. Właściwie to ojciec jest tu winien tego, że syn niekochany/kochany mniej zwraca się przeciwko swemu bratu. Jego niesprawiedliwość (a w przypadku Adama także niewyciąganie wniosków z własnego wychowania) powoduje, że dochodzi do zbrodni. Trudno w takim wypadku nie spytać, czy też i tak Steinbeck nie widział Boga Ojca, który zdaje się nie błogosławić wszystkim po równo. Steinbeck zakłada, że skoro Kain uśmiercił Abla, tylko ten pierwszy doczekał się potomstwa i przekazał wszystkim ludziom swoje znamię. Lekceważy przy tym to, że Pismo Święte mówi o Secie, który urodził się Adamowi i Ewie po śmierci Abla i to, że Kain lękał się innych ludzi i po to mu było znamię gwarantujące ochronę. Wybiórcze stosowanie Pisma pomaga Steinbeckowi tworzyć swoją wizję świata, gdzie grzech jest naturalną częścią ludzkiej kondycji i przez to musi być dla niego miejsce. Bez sensu są wysiłki pobożnych pań, bo burdel jest tak samo potrzebny jak kościół i zawsze będzie. Religia to tylko sposób na ułożenie sobie życia, na stworzenie sobie norm, których trzeba się trzymać. Można powiedzieć nawet, że u Steinbecka grzesznik ma się lepiej. Idealiści, tacy jak Hamiltonowie, umierają skonfrontowani z realizmem świata: chorobami, poczuciem winy. Używając słów Kate skierowanych do Adama: są zbyt słodziutcy, aby żyć. Znikają z kart
powieści powoli, mogąc się cieszyć co najwyżej tym, że dobrze przeżyli swoje życie. Znamieniem człowieka grzesznego jest to, iż posiada on pieniądze i potrafi je mnożyć. Majątku dorabia się Cyrus Trask, a jego synowie podejrzewają, że te sto tysięcy dolarów, które otrzymują po nim w spadku, pochodzi z kradzieży. Już za jego życia Karol ciężko pracuje, podczas gdy Adam po zwolnieniu z wojska włóczy się i pracuje tylko przymuszony. Karol dwukrotnie pomnaża swoją część spadku i zostawia bratu i szwagierce sto tysięcy. Podczas gdy Adam przejada z wolna swoje pieniądze, biernie dzierżawi ranczo i traci fortunę na próbie transportu sałaty przez cały kontynent, Cathy dorabia się na szantażu i prowadzeniu burdelu, a gdy umiera, zostawia Kalowi także sto tysięcy. Także Kaleb, jako ten „gorszy” brat zarabia piętnaście tysięcy i je oferuje ojcu. Jedynym wyjątkiem od tej reguły zdaje się Will Hamilton, który staje się bogaty jako jedyny z rodziny, ale też ma pewien dystans do ideałów oraz zapału ojca i jest raczej pozbawioną większych ideałów maszyną do zarabiania pieniędzy tak, jak jego automobile są maszynami do poruszania się. O ile historia opisana przez Steinbecka porywa, to jego wizja ludzkiej i świata kondycji odrzuca. Jego antropologia i interpretacja jednego biblijnego słowa sprawia, że aż chce się zaprotestować. Wobec swoistej pochwały grzechu jako rzeczy ludzkiej, nad którą nie ma się tak do końca władzy trzeba sięgnąć po słówko „timszel”. Jest ono istotne dla całej powieści. Pojawia się
w Rdz 4,7, gdy Bóg mówi Kainowi, że może on panować nad grzechem. Inne przekłady podkreślają obowiązek i dlatego to „możesz” jest dla bohaterów wyzwalające. Steinbeck, co można wywnioskować z postawy różnych postaci, akcent kładzie na możliwość wyboru między dobrem a złem, podczas gdy kontekst wiersza i to, jak rozumie go np. Talmud, sugerują, że chodzi raczej o zdolność do zapanowania nad grzechem. Abra zachwyca się „timszel” zmęczona wymaganiami Arona, który kładzie wielką wagę na czystość i chce wymusić na niej dopasowanie się do stworzonego na jego potrzeby ideału. Wolność do grzechu zdaje się w tej powieści ucieczką od sztywnych reguł życia codziennego, społeczeństwa, które wymaga nieskazitelności. Teczki kompromitujące tych nieskazitelnych i szanowanych ma w swoim biurku Kate-burdelmama. Wszyscy są skażeni grzechem Kaina, więc wszyscy są skazani na grzech, który gotuje się w nas i musi być czasem uwalniany, gdyż inaczej stanie się nie do opanowania. Kompletnie odrzuca się tu wymowę „timszel” jako zdolności do opanowania tego, co w człowieku złe, grzeszne i brudne. Steinbeck widzi człowieka słabego, dla którego jedynym wyjściem jest wyrwanie się z tego, co ma robić z woli Boga czy społeczeństwa i oferuje mu wolność do zła i dobra. Jest to niechrześcijańskie do bólu. Chrześcijaństwo uświadamia człowiekowi jego wielkość jako dziecka Bożego i nie mówi mu „timszel-możesz”, ale „timszel-potrafisz”.
s. 59
RECENZJE - S
Pozostawieni Michał Musiał
Co gdybyś obudził się pewnego ranka i okazałoby się, że w niewyjaśnionych okolicznościach znikła najbliższa Ci osoba? Nikt nie wie gdzie może być, dlaczego zniknęła i czy kiedykolwiek wróci. Zniknęli też inni ludzie, niemowlęta, dzieci i dorośli. Na początku panikujesz, szukasz sposobu jak ich odnaleźć, ale powoli dociera do Ciebie, że stało się coś, czego prawdopodobnie nie da się odwrócić, coś czego nikt nie potrafi wytłumaczyć. Musisz wrócić do codzienności, zacząć żyć po staremu, tylko czy to w ogóle będzie możliwe? A co jeśli ktoś obierze sobie za cel ciągłe przypominanie Ci o stracie? Jak wtedy zareagujesz?
„Pozostawieni” to amerykański serial będący ekranizacją powieści o tym samy tytule autorstwa Toma Perrotta, wyprodukowany przez Warner Bros Television. Obecnie wyemitowanych zostało 5 odcinków pierwszego sezonu mających po około 60 minut, odcinek finałowy będziemy mogli zobaczyć 31 sierpnia. Już od początku zostajemy wprowadzeni w realia ludzi borykających się ze stratą, nie od razu wszystko wyda się nam jasne, przecież nie jest możliwe żeby w ciągu chwili zniknęło nagle 2 % populacji na całej Ziemi (było by to ok. 145 mln ludzi). Wszyscy oni mieli dzieci, żony, mężów, przyjaciół. Istnieje wiele niedopowiedzeń, a kiedy wydaje nam się, że czegoś się domyślamy, to okazuje się, że prawda jest zupełnie inna. Świat staje na głowie, a ludzie w końcu zdają sobie sprawę, że nie wszystko mogą kontrolować i wyjaśnić w sposób naukowy i oczywisty. Niektórzy z głównych bohaterów starają się interpretować to także jako karę, którą zesłał na ludzkość Bóg, a jeszcze inni próbują od tego uciec. Pomysłodawcami tej produkcji są: Damon Lindelof i wspomniany
s. 60
e r i a l
“Może wydawać się,
że fabuła „Pozostawionych” skupia się tylko i wyłącznie na głównym wątku, jednak wcale tak nie jest, ponieważ możemy obserwować zmiany jakie zachodzą w zachowaniu i myśleniu bohaterów, to jak próbują odnaleźć się w tej strasznej sytuacji. wcześniej Tom Perrota. Zaraz po premierze Lindelof stwierdził, że niczego nie będzie wyjaśniał, bo w „Pozostawionych” nie chodzi o tych którzy zniknęli ale o tych którzy zostali. Akcja serialu toczy się trzy lata po zniknięciu w USA, a konkretnie w małym miasteczku Mapleton znajdującym się w stanie Iowa. Pierwszoplanowe postacie to Kevin Garvey będą-
cy komendantem miejscowej policji (Justin Theroux) oraz jego córka syn i żona, Matt Jamison (Christopher Eccleston), oraz Patti Levin (Ann Dowd) będąca na czele miejscowej sekty zwanej WP (przynajmniej ja ich tak postrzegam). Może wydawać się, że fabuła „Pozostawionych” skupia się tylko i wyłącznie na głównym wątku, jednak wcale tak nie jest, ponieważ możemy obserwować zmiany jakie zachodzą w zachowaniu i myśleniu bohaterów, to jak próbują odnaleźć się w tej strasznej sytuacji. Ukazuje także pewne mechanizmy psychologiczne i to jak potrafimy być gwałtowni w sytuacjach gdy ktoś trafia w czuły punkt naszej świadomości jakim jest strata kogoś bliskiego, szczególnie gdy słyszymy o nim same złe rzeczy, a przecież była to osoba którą kochaliśmy i bez względu na to jaka była, chcielibyśmy aby do nas wróciła. Pytanie kiedy zaczniemy przekraczać granice człowieczeństwa, a zaczniemy zachowywać się jak żądne krwi i zemsty bestie? Spotkałem się nawet z interpretacją tego serialu nawiązującą do 11 września 2001 roku
(zniszczenie World Trade Center), prawdopodobnie sam autor stwierdził, że gdyby nie WTC, to „Pozostawieni” nigdy by nie powstali. Myślę jednak, że okoliczności przedstawione w serialu pasują do wielu innych sytuacji związanych ze stratą bliskich. Komendant Kevin również boryka się ze stratą, tylko z jedną małą różnicą, nikt z jego bliskich nie znikną, mimo to opuściła go własna żona (na rzecz wstąpienia do tajemniczych WP, którzy uważają że: „Koniec z małżeństwami, koniec z rodzinami, koniec z konsumpcjonizmem, koniec z polityką, koniec z konwencjonalną religią, koniec z bezmyślną rozrywką”). Wtedy też zaczęły się jego problemy z wychowywaniem dzieci. Jest to sytuacja szczególnie trudna. Policjant próbuje odzyskać nie tylko
żonę, ale i nastoletniego syna, który zostaje wyznawcą Boskiego Wayne’a. Ten samozwańczy mesjasz wykorzystuje sytuację dla własnych celów, przyciągając do siebie naiwnych zagubionych młodych ludzi, w tym przede wszystkim seksowne piętnastolatki. „Pozostawieni” wydają się być przede wszystkim serialem obyczajowym z elementami fantastyki służącymi jedynie do zbudowania tła przedstawianych nam wydarzeń. Jedną z głównych zagadek są także WP, którzy swoim zachowaniem doprowadzają ludzi do szału, wywołują w nich agresję i doprowadzają do zamieszek cały czas przy tym milcząc. Oglądając można postawić sobie wiele pytań, na które jest ciężko odpowiedzieć, a czasami się nie da. Można próbować zrozumieć ludzi
i ich decyzje, jednak oby nigdy nie było dane nam znaleźć się w sytuacji gdy z dnia na dzień stracimy wszystkich znanych nam i bliskich ludzi. Na pewno warto poświęcić godzinę na choćby pierwszy odcinek, myślę, że to wystarczy, aby wyrobić sobie zdanie o tej produkcji i zdecydować, czy warto oglądać dalej.
s. 61
RECENZJE - S
e r i a l
Serialowy top 3
Sara
Nałęcz-Nieniewska
Przedstawiam mały ranking seriali wyprodukowanych w ciągu minionych kilku lat. Różnią się fabułą, okolicznościami, grą aktorską, czasem akcji, a mimo to opowiadają tę samą, odwieczną historię o ludziach szamoczących się z życiem. Niektórzy zaślepieni władzą, inni zmuszeni do wybrania mniejszego zła. Czasami potrzeba krztyny wyrozumiałości dla bohaterów, czasami mocnych nerwów, jednak zapewniam, że każda minuta tych seriali jest warta Waszego czasu. Wybór jest całkowicie subiektywny, więc wiecie, do kogo składać ewentualne zażalenia.
3. BOARDWALK EMPIRE – ZAKAZANE IMPERIUM
Nic tak nie kręci człowieka jak zakazy. To samo czuli w latach 20. Amerykanie. A jednak to lata zakazów przyniosły wielu wyzwolenie. W trakcie prohibicji przemysł alkoholowy, podziemne bary, mafijne interesy, skorumpowana policja miały się jak najlepiej. To czasy Ala Capone, Johnny’ego Torrio czy gangstera polskiego pochodzenia Hymiego Weissa. Jednak trudno nie czuć nutki nostalgii za tamtymi dniami. To wtedy rodziły się największe gwiazdy kina i estrady Greta Garbo czy Marlena Dietrich. Powstawały tak charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych drapacze chmur jak Empire State Building. To właśnie w latach 20. Virginia Woolf pokazała swój niezwykły talent literacki. Ale przede wszystkim czarni dali światu jazz, rozpoczynając od Louisa Armstronga i Duke’a Ellingtona. W tęsknocie za tą ulotną dekadencją powstał serial „Boardwalk Empire”. W Ameryce lat 20. w przestępczym światku najmocniejszą pozycję mieli Irlandczycy. To właśnie o perypetiach jednego z nich traktuje serialowa opowieść. Enoch „Nuc-
s. 62
“Może nam się wy-
dawać, że to nasz bohater rozdaje karty. Możemy złapać się nawet na chwilowej sympatii i kibicowaniu mu. Jednak po chwili wbija komuś szpilę nie do przebaczenia. I tak w kółko. Może był czas, kiedy czuł cokolwiek. Widać to w jego spojrzeniu. ky” Thompson (Steve Buscemi) jest skarbnikiem rady miasta i jednym z najbogatszych ludzi. Wraz z bratem, Eliasem (Shea Whigham), miejscowym szeryfem trzyma całe Atlantic City w garści. W tym przepięknym, nadmorskim miasteczku można zaznać wszystkich uciech życia. „Nucky” czuje nieodparty apetyt na władzę. Dobrze znając swoją pozycję i zasięg wpływów, postanawia zmono-
polizować nielegalny rynek alkoholowy. Będzie zmuszony związać swoje interesy z największymi gangsterami Ameryki. Na ekranie zobaczymy Ala Capone (Stephen Graham), “Wielkiego Jima” Colosimo (Frank Crudele) czy “Lucky’ego” Luciano (Vincent Piazza). Jednak jak to zwykle bywa przy ciemnych interesach, nie wszystko pójdzie po jego myśli. Szyki popsuje mu również jego wychowanek James „Jimmy” Darmody (Michael Pitt). Steve Buscemi, Pan Różowy z „Wściekłych Psów” Tarantino daje nam popis znakomitego aktorstwa. Brzydki, zimnokrwisty, wychudzony Irlandczyk, zachowujący wszelkie konwenanse budzi respekt nawet u widza. Inni aktorzy, może nie dorównują mu perfekcją, ale również dają popis swoich talentów. Na wielkie brawa zasługują scenografia i kostiumy. Ktoś wykonał kawał dobrej roboty. Moda kobieca w „Boardwalk Empire” zdecydowanie powala. Jak widać lata 20. żyją w świadomości kulturowej nadal. Podczas oglądania czeka nas też muzyczny powrót do tamtych czasów dzięki Vincowi Giordano and Nighthawks czy Cathrine Russel.
KULTURA MASOWA
2. HOUSE OF CARDS – DOMEK Z KART
Świat polityki, intryg, przekrętów. Są ludzie, którzy dla zysków nie cofną się przed niczym. A kiedy w grę wchodzi władza, wszelkie reguły zostają zachwiane. Wbić w plecy nóż przyjacielowi to dla niektórych chleb powszedni. Czy tak właśnie wygląda dzień jak co dzień w amerykańskim Kongresie? „House of Cards” to kolejny dobry serial z wybitnym aktorem w roli głównej. Kevin Spacey znany m. in. z „American Beauty”, „Podejrzanych” czy „K-Pax” wciela się w nim w rolę Francisa „Franka” Underwooda. Jest to szanowany członek Kongresu, wspierany przez małżonkę Claire Underwood (Robin Wright) w swojej drodze po szczeblach kariery. Kiedy jego partia wygrywa wybory, okazuje się, że obiecane stanowisko Sekretarza Stanu przypada komu innemu. Zawiedziony i zdesperowany Frank postanawia zrobić wszystko, żeby
zniszczyć prezydenta USA. Bohater ukazuje nam się, jako wybitny znawca ludzkiego postępowania. Jest w stanie przewidzieć ruchy swoich przeciwników. Dokładnie planując każdy swój krok, uderza raz po raz w słabości kongresmenów. Grając w tę niebezpieczną układankę trzeba wiedzieć, że można oberwać rykoszetem. Tak jest i w tym przypadku. Frank spotyka na swojej drodze godnych przeciwników, pozycja jego rodziny może w każdej chwili ulec zmianie. A cóż jest ważniejszego w walce o stołki niż gra pozorów? Może nam się wydawać, że to nasz bohater rozdaje karty. Możemy złapać się nawet na chwilowej sympatii i kibicowaniu mu. Jednak po chwili wbija komuś szpilę nie do przebaczenia. I tak w kółko. Może był czas, kiedy czuł cokolwiek. Widać to w jego spojrzeniu. Ale wściekłość i rządza zemsty wypleniają w nim resztki człowieczeństwa. Nikt nie powinien czuć się bezpiecznie. Uważaj,
z kim rozmawiasz, rozglądaj się za ramię, nie obiecuj nic i nic nie bierz, bo zapewniam, że Frank Underwood to wykorzysta. Dla polityków ludzkie życie nie ma znaczenia, przeciętny obywatel nie jest nawet pionkiem w tej grze. Ten serial to naprawdę niezła lekcja życia. Jeśli myślisz, że w świecie polityki obowiązują jakiekolwiek zasady, to po tej historii przestaniesz mieć złudzenia. Serial zdecydowanie dla ludzi o mocnych nerwach i silnym kręgosłupie moralnym.
1. BREAKING BAD
Czy zwykły nauczyciel z dnia na dzień może stać się przestępcą? Co zrobilibyście, gdyby świat zwalił Wam się pod nogi i zniknęła wszelka nadzieja? Okazuje się, że zawód nauczyciela chemii daje, no cóż, kilka niezłych, nielegalnych możliwości. Walter White żyje w Nowym Meksyku wraz z żoną i synkiem po porażeniu mózgowym. Kiedy po
s. 63
kilku omdleniach odwiedza lekarza okazuję się, że ma nieuleczalną odmianę raka. Postanawia zabezpieczyć swoją rodzinę finansowo i wraz ze swoim uczniem, Jessim Pinkmanem, znanym z przestępczej działalności rozpoczyna produkcję metamfetaminy. Rzuca pracę w szkole, ukrywając chorobę i swoje poczynania przed rodziną i znajomymi buduje swoją pozycję w narkotykowym światku. Sytuację utrudnia fakt, że jego szwagier jest policjantem. Walter White prowadzi na pozór normalne życie, jednak żeby z dnia na dzień stać się bossem narkotykowym musi poświęcić wiele. Produkowana przez niego amfetamina jest lepsza i czystsza od tej do tej pory dostępnej na rynku, co nieco zaburza zwykły dzień handlarzom narkotyków. Walter White z przeciętnego, spokojnego i uczciwego gościa musi stać się wytrawnym przestępcą. Jak się okazuje, jest niebywałym twardzielem. Może to lata pracy z niesfornymi uczniami? Praca z jednym z nich
s. 64
zdecydowanie nie jest łatwa. Bohaterów dzieli przepaść wykształcenia, poglądów, wieku. Jednak muszą dbać o swoje tyły, bo nieraz będą musieli wyciągać się z opresji. Czy gra jest warta świeczki? Co jest gorsze: podejrzliwa żona czy może spotkanie z meksykańskimi gangsterami? Walter często musi stawić czoła moralnym wyborom. Każda decyzja ma swoje konsekwencje, często niespotykane. Serial zachowuje równowagę między dramatem człowieka a komizmem niektórych wydarzeń. Prawdziwym i życiowym dialogom towarzyszą często zabawne sytuacje. Widzowie pokochali Waltera White’a za jego autentyczność. To zasługa przede wszystkim aktora, Bryana Cranstona, znanego wcześniej z ról komediowych, jak i scenarzystów, którzy idealnie wyważyli środek ciężkości serialu. Oglądając „Breaking Bad” możemy spodziewać się pięknych widoków i krajobrazów Albuquerque w Nowym Meksyku. Miasto, które począt-
kowo jawi nam się, jako raj skrywa jednak mroczne tajemnice. Nieco oniryczne odczucia budzi również praca kamery, długie, powolne ujęcia. Na wspomnienie również zasługuje muzyka, jaką mamy okazję usłyszeć w serialu - klimatyczna, odpowiednia, dopasowana.
s. 65
REFLEKSJE
Polak-katolik
i inne mutacje
Od wielu lat funkcjonuje w Polsce przekonanie, że Polski patriotyzm jest nierozerwalnie związany z wyznawaniem jedynej słusznej dla Polaka wiary, czyli katolicyzmu. Przeświadczenie to trwa w nas już od czasów przedzaborowych, gdy Rzeczpospolita była przedmurzem chrześcijaństwa, a katolicki król Sobieski dawał łupnia Turkom pod Wiedniem. Rafał Growiec Potem, w czasie zaborów, kościoły stały się ostoją dla patriotycznych uczuć, wspieranych pobożnymi pieśniami takimi jak „Boże, coś Polskę”. W czasie II wojny światowej zarówno Niemcy, jak i Rosjanie zwalczali Kościół katolicki, po jej zakończeniu ta instytucja wspierała walkę z komunizmem. Dodajmy do tego syndrom Papieża-Polaka i mamy scementowany związek skojarzeniowy. Ale czy jest on słuszny i bezpieczny? Czy prawdziwy Polak musi być katolikiem i czy nie szkodzi to katolicyzmowi? Przede wszystkim, zacząć trzeba od tego, że trwanie przy wierze w Boga czy branie udziału w uroczystościach religijnych tylko i wyłącznie z powodu przynależności narodowej to jak jedzenie znienawidzonych kalafiorów, bo mama każe. Przyjmowanie Komunii świętej tylko dlatego, że nie lubi się lewactwa, jest jak całowanie się z obojętną nam dziewczyną tylko dlatego, że Rysiek spod siódemki nazwał ją idiotką. Źródłem wyznania wiary powinno być przekonanie o tym, że Bóg jest, że nas zbawił, że nas kocha. Sama rodzinna tradycja mająca stanowić punkt
s. 66
“Jakaś schizofrenia
spowodowała, że ludzie modlący się słowami „i zaprowadź do nieba wszystkie dusze, a szczególnie te, które najwięcej potrzebują Twojego miłosierdzia” chcą mówić Panu Bogu, kto może tam wejść, a kto jest zdrajca i zaprzaniec i miłosierdzie, choć tak mu potrzebne, nie powinno mu być udzielone. obrony przed zalewem muzułmanów czy libertynów spowoduje tylko to, że ośmieszy się chrześcijaństwo. Wiara zakorzeniona za pośrednictwem patriotycznych uczuć to wiara słaba. Miłość do Boga tylko jako patrona
Ojczyzny uszczupla znacząco Jego moc, stanowi próbę zagarnięcia Go dla jednego narodu. Czy interes Polski zawsze jest zgodny z wolą Bożą? Czy każdy atak na polskość jest atakiem na Boga? Do totalnych absurdów dochodzi, gdy wiara jest tylko i wyłącznie sloganem służącym do usprawiedliwiania czynów wypływających jedynie z postawy patriotycznej lub antylewicowej. Przepraszam bardzo, ale banda łysych wyrostków drących się na wykładzie starego komunisty ma tyle wspólnego ze stylem polemiki Jezusa i kunsztem apologetycznym dwudziestu wieków istnienia Kościoła co małpa na trójkołowym rowerku z Tour de France. Jeśli to są ci osławieni Polacy-katolicy, to strach się bać, co by było, gdyby wrócili do pogaństwa. Chrześcijaństwo wymaga szacunku do drugiego człowieka, miłości bliźniego, a nie traktowania go jak orka z Morgulu. Celem chrześcijanina jest nawrócenie błądzącego a nie zniszczenie go, spalenie aż do ziemi. Zamiast inkwizytorskiego zapału do zwalczania błędu mamy pseudoinkwizycyjny zapał do niszczenia błądzących.
Jest to przejaw łączenia z katolicyzmem nie tylko tego, co chlubne, ale i nie chlubne. Ile razy ktoś, kto odmówił wypicia kilku kieliszków był posądzany – choćby żartobliwie – o bycie Świadkiem Jehowy? W efekcie zamiast wzrastać w dobrym, pielęgnujemy wady, szczycąc się brakiem umiaru i samokontroli. To bardzo nie po katolicku, ale bardzo „po polsku”. Przykład? Pogrzeb gen. Jaruzelskiego. Wielu odmawiało mu prawa do przyjęcia ostatniego namaszczenia czy tego, by za jego duszę odprawiono Mszę świętą, bo to przecież zbrodniarz. No, fakt, zbrodniarz, tchórz uciekający przed sądami świeckimi aż do grobu. Ale widocznie wierzył, że po drugiej stronie coś go czeka, jakiś poważniejszy sąd. Mimo to znalazły się głosy oburzonych tym, że mieliby się znaleźć w niebie z TYM Jaruzelskim. Jakaś schizofrenia spowodowała, że ludzie modlący się słowami „i zaprowadź do nieba wszystkie dusze, a szczególnie te, które najwięcej potrzebują Twojego miłosierdzia” chcą mówić Panu Bogu, kto może tam wejść, a kto jest zdrajca i zaprzaniec i miłosierdzie, choć tak mu potrzebne, nie powinno mu być
udzielone. Tak samo wiesza się psy na Julii „Krwawej Lunie” Brystygier, stalinowskiej oprawczyni, która jednak pod koniec życia nawróciła się i zmarła pogodzona z Bogiem. Jak tak można? To proste: Bóg wybacza, złożony z ludzi naród miewa z tym problemy. Cuda istne zaś się dzieją, gdy przychodzi do świąt. Jakichkolwiek: Wielkanoc, Boże Narodzenie, Wszystkich Świętych, Boże Ciało... Samiśmy chcieli, żeby w tym dniu zamykać sklepy, więc się nie dziwmy, że wolne mają też kioskarki wierzące tylko w moc tarota. Co ma robić Polak-niekatolik, który nagle dostaje wolne w święto, którego jego wyznanie nie obchodzi albo który jest ateistą? Czy da się obchodzić święto bez odniesienia do tego, co święte? Czy nie dochodzi wtedy do jakiejś desakralizacji samych świąt tak, aby każdy mógł uczestniczyć w polskiej tradycji zapominając, że mają one głębokie zakorzenienie w dogmacie? Czy tylko katolik może być Polakiem? Czy muzułmanin z dziada pradziada nie może uznawać za swoją Ojczyznę I, II, III, IV Rzeczpospolitej? Czy bycie Żydem wyklucza bycie patriotą? Abstrahując od ekumenizmu
i dialogu międzyreligijnego, bardzo często akcent w byciu Polakiem-katolikiem jest kładziony na to, że przecież „muzułmanie nas zalewają, a Żydzi rządzą światem”. W efekcie obrywa się mniejszościom, takim jak Tatarzy w Kruszynianach (choć tu sprawa śmierdzi na kilometr prowokacją). Niszczy się to, co przez wieki było siłą Polski – jej różnorodność. Mamy nawet problem z przyjęciem tego, że Kościół ma jakieś swoje filie poza granicami Polski i że ten Murzyn, co przyjechał na wymianę to jednak może być katolikiem. Polonocentryzm naszego katolicyzmu zamyka nas niekiedy na powszechność Kościoła, na jego jedyność. Chcemy za wszelką cenę uznać katolickie zwyczaje za tożsame z katolickimi zwyczajami w Polsce. Brak logiki i schizofrenia nie są jednak tylko i wyłącznie cechami Polaka-katolika. W tej niezwykłej hodowli znajdujemy wierzących-niepraktykujących, katolików bezobjawowych i inne wesołe kombinacje. Warto się czasem zastanowić nad swoją przynależnością gatunkową.
s. 67
REFLEKSJE
Rozważania o sprawach ostatecznych Czy w dzisiejszych czasach śmierć nie stała się większym tabu niż temat seksu? Czy w ogóle warto jeszcze rozmawiać o śmierci człowieka, która jest przecież przeznaczeniem każdego z nas, nauczyć się przeżywać
we właściwy sposób stratę bliskich osób i uświadomić sobie własną śmiertelność?
Michał Musiał
Wszak w dzisiejszych realiach propagujących kult młodości i życia chwilą obecną często się o tym zapomina. Mało kto myśli o tym, że rozmowa i rozważania na temat kresu naszego istnienia mogą doprowadzić nas do wielu ciekawych wniosków, nauczyć ludzi pokory, której tak często nam brakuje, bo czasami wydaje nam się, że jesteśmy niezniszczalni. Zapraszam do przeczytania tego artykułu, być może pomoże Ci on we własnych przemyśleniach.
Zacząć należy od tego, że myślenie o własnej śmierci nie powinno kojarzyć się z jakimś brakiem sensu życia, depresją i innymi zaburzeniami psychicznym, bo mam wrażenie, że wielu osobom z tym właśnie się kojarzy. No bo po co o tym myśleć, skoro to jest coś odległego, coś co nie spotka mnie człowieka, żyję przecież w czasach cywilizowanych rozwiniętej medycyny, będę długo żył. Oczywiście nie chcę tutaj generalizować, zapewne jest wiele osób które uważa inaczej, wydaje mi się po prostu, że ideały przekazywane dzisiejszej młodzieży idą raczej w tą stronę opisaną i przedstawioną przeze mnie. Wielu gubi się w tym świecie, aż do momentu kiedy jest już za późno na jakąś zmianę, warto zatem zacząć już teraz. Wątek religijny jest nierozerwalnie połączony z tematem śmierci ludzkiej (nie jesteśmy przecież wyłącznie pustymi workami kości, mięsa i nieco wyższej inteligencji, czy skłonności do zła mówiąc drastycznie, jesteśmy czymś więcej), nie chodzi mi tu jednak o to, a o samą naukę jaką można zaczerp-
s. 68
“Pierwszym miej-
scem gdzie stykamy się ze śmiercią jest rodzina, ponieważ umierają dziadkowie, później rodzice i inni bliscy. To rodzina pierwsza powinna nauczyć nas jak należy to przeżywać i rozumieć. Umieranie nie jest niczym złym. nąć z takich rozważań o końcu swojej egzystencji na tym świecie. Być może wtedy dopiero zaprowadzi to niektórych do poznania religii. Chociaż nie jest dobrze poznawać Boga tylko i wyłącznie ze strachu prze śmiercią. Myślenie o śmierci nie odbiera nam sensu życia a wręcz przeciwnie,
może nauczyć jego dobrego praktykowania i celebrowania każdej chwili jaka jest nam dana, pożytecznego wykorzystywania i być może w niektórych przypadkach zbliżenia się do osób bliskich, którym nie zostało już tak wiele czasu pomiędzy nami. Wiele mówi się o końcu świata, wiele jest przepowiedni, czy interpretacji Apokalipsy wg. św Jana, natomiast mało kto zdaje sobie sprawę, że śmierć każdego z nas będzie dla niego prywatnym końcem świata, przecież nie musi on być masowy i w jednej chwili. Gdyby tak na to spojrzeć, to można stwierdzić, że każdy z nas ma inną datę końca świata. Bliższą lub dalszą, tego nie wie nikt, no może oprócz tych którzy są na tyle chorzy, że już teraz muszą mierzyć się całkiem poważnie z procesem swojego odejścia. Powinniśmy do tego przygotowywać się przez całe życie, bo jest to czymś nieuchronnym. Z opowiadań bliskich mi starszych osób wydaje mi się, że zanim nadszedł XXI wiek ludzie częściej zadawali sobie pytanie w stylu: „Co
będzie gdy będę umierać? Jak to się stanie? Co z moimi bliskimi?”. Ludzie nie robili czegoś tylko dla siebie ale myśleli bardziej długofalowo myśląc o przyszłości swoich wnuków a nawet pra wnuków. Mimo, że ten artykuł jest raczej o śmierci fizycznej naszego ciała chciałbym wspomnieć o tym, że wbrew pozorom nie zawsze związane jest to tylko z naszą fizjologią. Można umrzeć żyjąc. O co tu chodzi? O śmierć ducha, gdy brakuje nam siły do życia, umierają ambicje, przestajemy chcieć i kochać, stajemy się obojętni. A wydaje mi się, że aby dobrze umrzeć, trzeba najpierw dobrze żyć, inaczej będzie to powolna wegetacja i czekanie na coś nieuniknionego, a nie docenianie każdej chwili i dojrzałe przygotowywanie się do końca. Ktoś może zapytać: „A co jeśli to dziecko umiera?” Na to pytanie niestety nie umiem odpowiedzieć, nikt nie powinien przedwcześnie odchodzić z tego świata, bez względu na wszystko, każdy ma prawo do życia, które jest najwyższą wartością, przynajmniej powinno być. W końcu jeśli ktoś jest
katolikiem powinien wiedzieć, że to życie zwyciężyło śmierć, a jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to sama niepowtarzalność i piękno życia każdego z nas powinno skłonić go do takiego właśnie wniosku. W naszym dzisiejszym życiu nakłania się nas do patrzenia na to co nam się nie udało, w kulturze jest dużo negatywnych przesłanek i pesymizmu, nie umiemy często znaleźć sensu życia zwłaszcza jeśli było w nim dużo porażek i cierpienia, co sprawia, że nie potrafimy się cieszyć, powinno być jednak odwrotnie. Pierwszym miejscem gdzie stykamy się ze śmiercią jest rodzina, ponieważ umierają dziadkowie, później rodzice i inni bliscy. To rodzina pierwsza powinna nauczyć nas jak należy to przeżywać i rozumieć. Umieranie nie jest niczym złym. Jest to coś naturalnego, tak bardzo, że chyba nie ma nic z czym można by to porównać. W momencie gdy czytasz ten artykuł (średnio zajmuje to pewnie od 5 do 15 minut jeśli ktoś jednocześnie stara się zrozumieć co autor ma na myśli i dorzucić do
tego coś od siebie) według statystyk umarło już około 500 osób. Dziennie umiera około 90 tysięcy, tylko my tego po prostu nie zauważamy. Nasze ciała nie są nieśmiertelne. W pewnym momencie przychodzi nasz czas. Często boimy się nie samej śmierci, a raczej bólu z tym związanego, bo nie każdy umiera nieświadomie i bezboleśnie, czy po prostu samego momentu umierania. Mamy prawo się tego bać, z tym związany jest nasz instynkt samozachowawczy, który chroni nas niejednokrotnie w sytuacjach zagrożenia życia. Zachęcam do samodzielnego zgłębiania tematu śmierci, być może komuś jest to potrzebne, żeby w pełni stać się dojrzałym człowiekiem, może doprowadzi do zmiany, czy poprawy dotychczasowego życia, patrzenia na niektóre sprawy lub zmiany poglądów. Każde rozważania są cenne i prowadzą nas do wniosków, które w jakiś zauważalny lub ukryty sposób nas kształtują.
s. 69
REFLEKSJE
Sto lat od Wielkiej
Wojny
Kajetan Garbela
Mija właśnie sto lat od momentu wybuchu I Wojny Światowej, konfliktu, który zakończył wiek XIX i rozpoczął wiek XX, nieodwracalnie zmieniając nasz świat. Kto jeszcze kilkanaście lat wcześniej spodziewał się, że zawiązane w 1815 roku Święte Przymierze Austrii, Prus – późniejszych Niemiec – oraz Rosji rozpadnie się tak nagle, co zaprowadzi – bezpośrednio i pośrednio – aż dwukrotnie całą Europę na skraj totalnej katastrofy? I to wszystko z powodu zastrzelenia przez pewnego młodego Serba kontrowersyjnego habsburskiego arcyksięcia, którego i tak nikt nie lubił w jednej z najbardziej zapomnianych części kontynentu.
Chyba nikt nie mógł przewidzieć tego, że arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg, następca tronu Austro-Węgier padnie trupem akurat w Sarajewie, stolicy Bośni. Był on co prawda nielubianym, bardzo konserwatywnym i kłótliwym człowiekiem ze skłonnościami do autorytaryzmu, jednak lansował prosłowiańską ideę trializmu, zakładającą wydzielenie z dualistycznej monarchii kolejnego, równoważnego pozostałym członu – państwa Słowian, które miałyby tworzyć narody oraz terytoria Słoweńców, Chorwatów i Bośniaków. Bośnia, terytorium świeżo przyłączone do monarchii habsburskiej, pozostawało miejscem konfliktu interesów Cesarstwa Austrii wraz z Królewem Węgier oraz Serbii. Naród serbski, praktycznie przez cały XIX wiek walczący o uzyskanie niepodległości od państwa tureckiego, po osiągnięciu tego celu postanowił zawalczyć z Habsburgami o wpływy nad ziemiami południowosłowiań-
s. 70
“Wojna ta była z
wielu powodów przełomowa. Upadł stary, europocentryczny porządek świata, opracowany w 1915 roku na Kongresie Wiedeńskim, zaś do grona mocarstw doszły państwa z innych części świata, przede wszystkim USA i Japonia. skimi, do których rościli oni sobie prawo zwierzchności. Szczególnym terytorium zapalnym była właśnie Bośnia wraz z Hercegowiną, przyłączona przez cesarza austriackiego i króla węgierskiego Franciszka
Józefa w 1908 roku, mimo protestów niektórych państw europejskich. Austro-Węgry pozostawały wówczas w sojuszu z Cesarstwem Niemieckim – II Rzeszą pruskiej dynastii Hohenzollernów, zjednoczonym ledwo ponad trzy dekady wcześniej, ale już bardzo potężnym państwem, aspirującym do bycia mocarstwem ogólnoświatowym. Wojna tych dwóch państw z Rosją, ogłaszającą się protektorem Słowian Południowych oraz głównego sojusznika Serbii, nie doszła wówczas do skutku przede wszystkim z powodu klęski we wcześniejszym konflikcie z Japonią. Jednak w 1914 roku imperium carów zapewniało Królestwo Serbii o całkowitym poparciu dla ich żądań względem Bośni, nawet za cenę konfliktu z Państwami Centralnymi, do których, poza Niemcami i Austro -Węgrami, należały także Włochy. 28 czerwca 1918 roku Gawriło Princip, zamachowiec powiązany z serbską organizacją „Czarna ręka”,
zastrzelił arcyksięcia oraz jego żonę Zofię von Chotek w czasie ich przejazdu kabrioletem przez Sarajewo, stolicę Bośni. Data nie była przypadkowa – 28 czerwca to dla każdego Serba dzień święty i tragiczny, rocznica serbskiej klęski na Kosowym Polu w 1389 roku, po której państwo to dostało się pod panowanie Turcji. Princip zapewne widział w sobie nowego księcia Miłosza Obilicia, który według legendy miał na polu tej bitwy zabić sułtana Murada I, za co zapłacił własnym życiem – Turcy od razu pochwycili go i na miejscu stracili. Serbski zamachowiec w 1914 roku zapewne liczył się z podobnym losem, zaraz po zabójstwie Franciszka Ferdynanda zażył nawet przygotowany wcześniej cyjanek, który jednak nie zadziałał. Pojmany natychmiast przez policję, trafił do habsburskiego więzienia. Austro-Węgry od razu wiedziały, jakie państwo stoi za zamachem. Przygotowały dla Serbii ultimatum, jednym z jego warunków było umożliwienie państwu cesarza i króla Franciszka Józefa przeprowadzenia własnego śledztwa na jej terytorium. Serbia nie chciała się na ten punkt zgodzić i pewna poparcia Rosji, która publicznie zapewniła o swoim wsparciu,
odrzuciła żądania swojego sąsiada. Upadł również angielski plan zwołania pokojowej konferencji w celu zapobieżenia międzynarodowemu konfliktowi. 28 lipca Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, co rozpoczęło swoisty efekt domina. Petersburg zarządził 29 lipca częściową, i już dzień później powszechną mobilizację, na co zareagował Berlin, grożąc 31 lipca, że wypowie carowi wojnę, jeśli ten nie zaprzestanie powoływania żołnierzy pod broń. 1 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a dwa dni później – Francji, która również niedawno ogłosiła mobilizację. Cesarz Wilhelm II Hohenzollern, pewny swego zwycięstwa, przekonywał wyruszających na front żołnierzy, że wrócą do domów, zanim liście spadną z drzew. Cesarstwo Niemieckie miało zamiar pokonać Ententę, czyli Francję i Rosję, wcielając w życie tzw. plan Schlieffena, stworzony przez generała o tym właśnie nazwisku kilkadziesiąt lat wcześniej. Zakładał on rzucenie 7/8 wojsk niemieckich do ataku przez Belgię i uderzenie na Paryż, co miało w ciągu kilku dni doprowadzić do pełnej kapitulacja Francji. Wówczas większość wojsk miała zostać przesunięta
na wschód Cesarstwa i zaatakować Rosję, wciąż ściągającą wojska zza Uralu, która również miała poddać się w ciągu maksymalnie trzech tygodni. W 1914 roku zdecydowano jednak zmodyfikować ów plan (zmniejszono proporcje żołnierzy, atakujących Francję), szyki II Rzeszy popsuł także silny opór Belgów oraz przystąpienie do wojny po stronie Ententy Wielkiej Brytanii, oburzonej naruszeniem przez Niemców terenów neutralnej Belgii. Był to wielki cios dla Berlina – cesarz i jego generałowie do ostatniej chwili liczyli na to, że Brytyjczycy poprą ich dążenia i przystaną na propozycję podzielenia wpływów w świecie między Imperium Brytyjskie oraz Cesarstwo Niemieckie. Kolejnym ciosem dla Państw Centralnych była zdrada Włoch, które nie dotrzymały warunków sojuszniczych i w kolejnych latach prowadziły wojnę z Austro-Węgrami. Ostatecznie państwa Hohenzollernów oraz Habsburgów poparły tylko Bułgaria i Turcja, Ententę zaś – wiele państw z całego świata, w tym wszystkie dominia brytyjskie (Kanada, Australia, Nowa Zelandia, RPA) , USA, Japonia i liczne kraje Ameryki Południowej. Plan Schlieffena załamał się
s. 71
ostatecznie dzięki bohaterskiej kontrofensywie Francuzów nad rzeką Marną na jesieni 1914 roku. Niemcy byli wówczas zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Paryża, z którego Francuzi dowozili żołnierzy na front zarekwirowanymi taksówkami. Francja się obroniła, Niemcy okopali na długości setek kilometrów i mimo licznych prób ofensyw i kontrofensyw patowa sytuacja na froncie zachodnim utrzymała się praktycznie do 1918 roku. Nie pomogło zastosowanie nowych technologii – gazów bojowych, czołgów, sterowców-bombowców, wojsk na rowerach z zamontowanymi karabinami. Stąd właśnie wzięło się określenie „dziwna wojna”. Na froncie wschodnim Niemcy szybko pobili atakujących Rosjan pod Tannenbergiem i nad jeziorami Mazurskimi, później dochodziło do kilku większych ofensyw i kontrofensyw czy to rosyjskich, czy niemieckich lub austrowęgierskich, trwających do roku 1917, gdy to władzę w Rosji przejęli bolsze-
s. 72
wicy i doprowadzili do podpisania układów pokojowych z Państwami Centralnymi. Z pozostałych frontów warto wymienić także front bałkański (tutaj akurat walki były krótkie i szybkie – armia Franciszka Józefa zajęła Serbię, a niemiecko-bułgarska – Rumunię, które okupowały aż do kontrataku państw Ententy w 1917 i 1918 roku), front włoski (długotrwałe i de facto nic nie wnoszące do przebiegu wojny walki wojsk włoskich z austrowęgierskimi i później niemieckimi) oraz afrykański, bliskowschodni i dalekowschodni (szybkie klęski Niemców, zadane im przede wszystkim przez Brytyjczyków i Japończyków). Ciągle toczyła się także praktycznie nieograniczona wojna na morzu – silna niemiecka Kayserliche Marine próbowała bezskutecznie postawić się Royal Navy, najpotężniejszej wówczas flocie na świecie. Ostatecznie traktat wersalski z 1919 roku przypieczętował zwycięstwo Ententy nad wykrwawionymi państwami centralnymi.
Wojna ta była z wielu powodów przełomowa. Upadł stary, europocentryczny porządek świata, opracowany w 1915 roku na Kongresie Wiedeńskim, zaś do grona mocarstw doszły państwa z innych części świata, przede wszystkim USA i Japonia. Pierwszy raz w historii w walkach uczestniczyło tyle państw, pierwszy raz w dziejach doszło do tak wielu wspomnianych już eksperymentów technologicznych, nie zawsze kończących się pomyślnie (sterowce) lub też takich, które miały zrewolucjonizować przyszłe konflikty zbrojne (czołgi, broń chemiczna i biologiczna). Była to również pierwsza tak wielka wojna, w której uczestniczyły w każdym wymiarze całe narody. W 1914 roku zdawać się mogło, że będzie to jedynie walka monarchów europejskich i ich ambicji, walki armii frontowych i flot, co potwierdzać miała odezwa Franciszka Józefa „Do moich ludów”, w której ciągle powtarzały się określenia typu „mój rząd” czy „mój tron”. W 1918 roku wiadomym już było, że to społeczeństwa, narody, a nie koronowane głowy dzierżą władzę w państwie, bo to one naprawdę walczyły, one ponosiły konsekwencje wojny i one zapracowały na jej ostateczny wynik. Potwierdziło to obalenie wielu dynastii i władców europejskich oraz zmiany ustrojów, np. w Niemczech czy Austrii, które przestały być cesarstwami, a stały się republikami. Całkowicie zmieniły się takie państwa, jak Rosja i tureckie Imperium Osmańskie. Na gruzach pierwszego z nich powstał komunistyczny ZSRR, a drugiego – świecka, autorytarna Turcja Mustafy Kemala zwanego Ataturkiem – „ojcem Turków”. Mapa Europy została również zmieniona przez wybicie się na niepodległość wielu państw, przede wszystkim środkowoeuropejskich, z Polską na czele. Najbardziej poszkodowana w tym procesie powstawania była dawna monarchia austro-węgierska, na gruzach której powstało aż kilka nowych państw, a cesarstwo Austrii i królestwo Węgier utraciły po 1918 roku aż 2/3 swoich terytoriów. Wielokrotne trudy wojenne odbiły się także na całych społecznościach
– walki mężczyzn na frontach zmusiły kobiety do przejmowania ich funkcji np. w fabrykach czy innych miejscach pracy, doprowadziły do zwiększenia roli ich głosu w rodzinie i społeczeństwie. Praktycznie w większości państw, biorących udział w wojnie, uzyskały one bardzo szybko prawa wyborcze. I Wojna Światowa definitywnie zakończyła stary porządek w Europie i na świecie, zarówno ten polityczny, jak i społeczny czy kulturalny, a nawet gospodarczy (miała ona również wpływ na wybuch Wielkie-
go Kryzysu ponad dekadę później). Najbardziej niezadowolone z jej wyniku państwa, w których oburzenie mieszało się z ambicjami mocarstwowymi, postanowiły zrewidować ustalenia traktatu pokojowego z Wersalu. Dlatego do władzy doszli Hitler i Mussolini, a III Rzesza wraz z Włochami i Cesarstwem Japonii doprowadziły do utworzenia Osi oraz wywołania największej tragedii w dziejach ludzkości, jaką byłą II Wojna Światowa, przez niektórych uważanej wraz z tą z lat 1914-18 za jeden ogólnoświatowy konflikt. Nie
mógł tego jednak oglądać Gawriło Princip, który nie dożył nawet końca wywołanej przez siebie wojny. Zmarł bowiem 28 kwietnia 1918 roku na gruźlicę w więzieniu twierdzy Terezin w dzisiejszych Czechach, wówczas austriackich. Miał on przed śmiercią wyryć obok swojego łóżka napis „Nasze duchy będą się błąkać po Wiedniu i straszyć jaśniepanów”. Miał w tym dużo racji – demony obu wojen światowych, tak nierozerwalnie złączonych ze sobą, do dziś mają ogromny i nierzadko negatywny wpływ na otaczający nas świat.
s. 73
Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora zdjęcia do artykułów historycznych: Instytut Pamięci Narodowej zdjęcia do artykuu o Niniwie: http://niniwa.org/galeria/
s. 74