nr 22 / 2014
27 października - 9 listopada
Śmierć i świętość s. 1
SPIS TREŚCI
WYDARZENIA I OPINIE 6
Rozbiór Ukrainy - rzekoma dyplomacja RAFAŁ GROWIEC
TEMAT TEMAT NUMERU NUMERU 14 16 18
Niebo dla wszystkich MATEUSZ PONIKWIA
Czy to już? MAŁGORZATA RÓŻYCKA
Śmierć jako ulga w cierpieniu MATEUSZ PONIKWIA
22 24
Cmentarze Katowic RAFAŁ GROWIEC
Patrizia Cattaneo o Świętym bez granic ALEKSANDRA FRONTCZAK
TAKA SYTUACJA 8
Człowiek człowiekowi człowiekiem
26
Starożytne Królestwo Śmierci
28
Godne życie mordercy
ALEKSANDRA BRZEZICKA 32
MYŚLI NIEKONTROLOWANE 10
Po diabła narody! MACIEJ PUCZKOWSKI
NIE OGARNIAM 12
Bóg postępuje nieetycznie MARIUSZ BACZYŃSKI
s. 2
DOMINIK CWIKŁA
MAŁGORZATA RÓŻYCKA
Czyściec - co tak naprawdę mówi o nim Biblia
KRZYSZTOF RESZKA
34
Niebo - egzystencjalna jazda na maksa! KRZYSZTOF RESZKA
38
Święty pod sąd
40
Teologia beznadziei
TOMASZ MARKIEWKA
MARIUSZ BACZYŃSKI
SPIS TREŚCI
ROZMOWA NUMERU 42
W spotkaniu nie z czymś, ale Kimś
TOMASZ MARKIEWKA
KULTURA 46
RECENZJE Za miłością do piekła 56 58
Poszukiwacze zaginionego szatana
MATEUSZ NOWAK
Holmes dla niewymagających
ANNA ZAWALSKA
RAFAŁ GROWIEC
50
Dziedzictwo czy «bękarty» architektury?
MAJA MROCZKOWSKA
52
Santo Subito ALEKSANDRA FRONTCZAK
REFLEKSJE 60
Unikalne atrakcje Krakowa MICHAŁ MUSIAŁ
PORADNIK
HISTORIA JEDNEJ PIOSENKI 54
Mama, just killed a man MATEUSZ NOWAK
62
Jak (ambitnie) szukać pracy na studiach MICHAŁ MUSIAŁ s. 3
WSTĘPNIAK
Śmierć i świętość
Już za kilka dni obchodzić będziemy Uroczystość Wszystkich Świętych. Potem Dzień Zaduszny. To chyba nie przypadek, że te dwa elementy wspominamy w Kościele Katolickim obok siebie.
Anna Zawalska Śmierć i świętość to zestawienie, które w pierwszej myśli nie pasuje nam zbytnio. Jedno z drugim związane jest średnio. Śmierć kojarzy nam się z czymś smutnym, czasem strasznym i do tego jest czymś, co kończy życie ziemskie. Z kolei świętość to coś wyjątkowego, coś na co każdy z nas liczy i kojarzy nam się ona ze szczęściem wiecznym. Dwie różne rzeczy, budzące skrajne emocje, a jednak tak ze sobą związane. W listopadzie robi się tak refleksyjnie. Odwiedzamy groby bliskich zmarłych, modlimy się za ich dusze, uzyskujemy w ich intencjach odpusty. O wiele intensywniej zastanawiamy się nad śmiercią. Zadajemy sobie pytanie: co po śmierci? Z jednej strony boimy się odpowiedzi, odczuwamy permanentny strach przed tym co nieznane. Zaś z drugiej strony przecież na każdej Mszy świętej wyznajemy „wierzę w świętych obcowanie”,
„wierzę w ciała zmartwychwstanie” i „wierzę w żywot wieczny”. Z tego wynika, że dobry katolik śmierci się nie boi. A jednak odczuwamy lęk. W Uroczystość Wszystkich Świętych wspominamy wszystkich tych – znanych i nie znanych – którzy już cieszą się chwałą nieba. To dla nas święto nadziei na to, że pewnego dnia również i my będziemy mogli doświadczyć Boga. Zaraz po 1 listopada przychodzi Dzień Zaduszny. To z kolei przypomina nam o kruchości życia ziemskiego, o jego tymczasowości i o tym, że tylko po śmierci czeka nas wieczne życie. Tak więc śmierć i świętość to dwa elementy, które pasują do siebie jak ulał. Jedno prowadzi nas do drugiego. Oczywiście na świętość trzeba „zasłużyć”. To nie tak, że każdy z nas, niezależnie od tego jakie życie prowadził, po śmierci dostanie z marszu wejściówkę na Wielką Ucztę.
Coś jednak trzeba sobą reprezentować. Jakoś trzeba to życie przyzwoicie poprowadzić. Może jest to trudne, ale nie niewykonalne. Dlatego w tym numerze pochylamy się nad kwestiami związanymi zarówno ze śmiercią, jak i świętością. Poruszamy tematy moralności, zastanawiamy się nad tym, kiedy właściwie kończy się ludzkie życie, prowadzimy rozmyślania o czyśćcu i niebie, a także znajdujemy sens – bądź wykazujemy jego brak – w twierdzeniu, że wszyscy spotkamy się „na szczycie Góry”. Co nieco piszemy również o procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Wszystko na temat śmierci i świętości w pigułce. Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska
Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Mateusz Nowak, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Anna Kasprzyk, Tomasz Markiewka, Agnieszka Bar, Maciej Puczkowski, Kamil Majcherek, Sara Nałęcz-Nieniewska, Wojciech Urban, Konstancja Nałęcz-Nieniewska, Anna Bonio, Maja Mroczkowska, Michał Musiał, Marek Nawrot, Małgorzata Różycka, Danuta Cebula, Beata Krzywda, Rafał Growiec, Dominik Cwikła, Aleksandra Frontczak Korekta: Andrea Marx Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Krzywda Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com
s. 4
s. 5
WYDARZENIA I OPINIE
Rozbiór Ukrainy - rzekoma dyplomacja
Informacja o propozycji Władymira Putina, by razem z nim rozbierać Ukrainę wstrząsnęła polską sceną nie tylko polityczną. To trzęsienie ziemi nie tylko strąciło z piedestału świeżo upieczonego marszałka Sejmu, ale także odsłoniło kilka starszych problemów.
Rafał Growiec EPICENTRUM Wywiad, jaki opublikował na portalu politico.com brytyjski Ben Judah (Ben to zapewne skrót od Benjamin, a nie hebrajski „syn”) zdawał się świetnie wpisywać w obecny klimat stosunków z Rosją. Spotkanie między Putinem a Tuskiem miało być okazją, by prezydent Rosji zaproponował Donaldowi Tuskowi rozbiór Ukrainy. Pomoc w zniszczeniu „sztucznego tworu” miałaby zaowocować przejęciem przez nas „polskiego” Lwowa. Nie ma pewności, czy także naród Ukraiński uważa Putin za twór sztuczny, jednak wiadomo że premier Tusk nic nie odpowiedział, gdyż był nagrywany. Aż dziw, że nie wykorzystał takiej okazji, by pokazać swój opór wobec imperialistycznej polityki i stanowczo odmówić udziału w politycznej zbrodni, którą nasz naród przerabiał już trzykrotnie pod koniec XVIII wieku. Całą pomocą Polski było rzekome ostrzeżenie Ukraińców przez Tuska i Sikorskiego. Rzekome, gdyż wszelkie synonimy słowa „niepewny/a/e” musiałyby
s. 6
“Jeśli za rządów Ka-
czyńskich naszą politykę zagraniczną zdominowały „dyplomatołki”, to dziś chyba trzeba poszukać innego określenia, by matołków nie obrażać. pojawiać się przed niemal każdym rzeczownikiem w tym artykule. Wyjątkami mogłyby pozostać co najwyżej „skandal”, „wstyd' i „kompromitacja” – je zafundowano nam na pewno. 10 W SKALI RICHTERA Sprawa w Polsce spotkała się z żywym odzewem. Media były bardzo zainteresowane tematem, jednak marszałek Sikorski nie obszedł się z nimi łaskawie. Na zwołanej konferencji dawał do zrozumienia, że jak chce się czegoś prasa dowiedzieć, to niech czyta oświadczenie na stronie. Skrytykowany przez partyjną szefową, premierzycę Kopacz, przeprosił grzecznie, jednak co rusz to zmieniając wersję zdarzeń.
Punktem kluczowym dla Sikorskiego jest brak autoryzacji tekstu. Potwierdzanie przez rozmówcę tekstu spisanego przez dziennikarza nie jest jednak popularne w Wielkiej Brytanii. Problem w tym, że sam Sikorski wystawił sobie niezbyt piękne świadectwo, w ciągu kilku godzin przypominając sobie, że nie był obecny przy spotkaniu, a zaraz potem, że było to tym bardziej niemożliwe że spotkania w ogóle nie było. Opozycja domaga się dymisji kłamcy ze stanowiska Marszałka Sejmu, Donald Tusk milczy, wszyscy inaczej patrzą na politykę zagraniczną. Nic dziwnego, skoro propozycja miała zostać złożona w roku 2008., dwa lata przed inwazją Rosji na Gruzję, katastrofą prezydenckiego samolotu, sześć lat przed inwazją na Ukrainę. Jeśli rzeczywiście takie słowa padły, to jak można było przyjąć bardzo prorosyjską politykę, kpiąc z zaangażowania śp. Lecha Kaczyńskiego na Kaukazie czy dobrowolnie oddając śledztwo w sprawie lotu smoleńskiego w ręce Rosjan?
WYDARZENIA I OPINIE
Nawet jeśli do rozmowy nie doszło, to jak przedstawia się rzetelność tak ważnego dla Polski polityka, jakim jest były Minister Spraw Zagranicznych? Nawet jeśli słowa dla politico. com zostały źle zrozumiane, to mamy jeszcze maraton konferencji prasowych na których Radosław Sikorski dementował własne słowa. Jeśli za rządów Kaczyńskich naszą politykę zagraniczną zdominowały „dyplomatołki”, to dziś chyba trzeba poszukać innego określenia, by matołków nie obrażać. O tym, jak szanowana jest Polska dyplomacja i zaufanie do niej najlepiej świadczy fakt, że rozmowy o przyszłości naszego wschodniego sąsiada prowadzone są bez nas. W sprawie wywiadu Sikorski był przepytywany na spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, gdzie np. Janusz Palikot pytał go o reakcję Ukrainy na ostrzeżenia ze strony premiera i ówczesnego Ministra Spraw Zagranicznych. Według Sikorskiego tej reakcji nie było. Więc albo potraktowano naszych liderów jako niewiarygodnych albo wierzono w dobre intencje Putina. Czy może Ukraińcy zrazili się do mediacji Sikorskiego po niesławnym „wszyscy będziecie martwi” w czasie negocjacji Majdanu z rządem. Także tutaj rewelacje z wywiadu każą stawiać pytania. Na przykład: Czy Sikorski podejrzewał możliwość interwencji Rosji? Dla rządzącego od siedmiu lat Tuska i szefa jego dyplomacji na pewno nie są to wygodne pytania.
PRAWDA CZY FAŁSZ? Ostateczna wersja Sikorskiego (że do spotkania Tusk-Putin nie doszło) kłóci się jednak z rosyjskimi stronami rządowymi, przekazującymi stenogram z powitania polskiej delegacji z premierem na czele. Na szczęście pan marszałek skończył i wstydu oszczędził i nie tworzy nowych wersji. Jak na razie jedynie kłóci się z Benem Judah o autoryzację. Opozycja, z PiS na czele, już zgłosiła chęć odwołania Sikorskiego ze świeżo objętej funkcji Marszałka Sejmu. Także niektóre media zaczęły przypominać, że jednak jego przeszłość nie jest czysta. Nim zapowiadał dorżnięcie watahy, sam należał do PiS. Prezydent Komorowski jednak przyjął taktykę „na przeczekanie” wpisując się w nurt logiki radosławskiej – twierdzi, że polska polityka na aferze nic nie straciła, trzeba jednak, aby tych strat nie pogłębiać. „Nie pali się, ludzie, ale dzwońcie po strażaków”... Stefan Niesiołowski wielce oryginalnie twierdzi, że to wina Kaczyńskiego, który od lat podpala Polskę. Tylko Grzegorz Schetyna (świeżo zrehabilitowany) twardo oświadczył, że sprawa jest zamknięta. Zakładając, że rzeczywiście Ben Judah całkowicie poprawnie zrozumiał słowa rozmówcy, do spotkania doszło i rzeczywiście padła tam propozycja rozbioru, to dlaczego sprawa czekała w szufladzie tyle lat? Czy straszenie „rusofobicznym” PiSem było tak ważne, że rząd nie mógł się wpisać w narrację Kaczyńskich? O ile można mówić, że
Sikorski popadłby w rusofobię, wszak fobia to strach irracjonalny, a obawa przed szaleńcem proponującym zniszczenie sąsiedniego państwa jest jak najbardziej racjonalna. WSTRZĄSY WTÓRNE W efekcie afery rząd Ewy Kopacz, a wraz z nim cała Platforma stoi na rozdrożu – albo Marszałek Sejmu jest bajkopisarzem i konfabuluje na tematy tak istotne jak rozbiór niepodległego kraju, albo jest niekompetentnym sklerotykiem. Sytuacja Sikorskiego jest o tyle trudna, że do niedawna mógł się czuć bardzo pewnie. Z wysokim poparciem społecznym, własnym dworkiem na własnej wsi w Chobielinie Dworze, postawiony na nowym stanowisku... Czyżby poczuł się zbyt pewnie i został sprowadzony na ziemię przez partyjnych i rządowych kolegów, którzy wypadali miernie niezależnie od kolejnej wersji tworzonej przez wrzuconego w krzyżowy ogień pytań Marszałka? Niezależnie od tego, co się stanie z Sikorskim, miną długie lata nim ktoś na poważnie potraktuje polską dyplomację. To strata znacznie większa niż myśli prezydent Komorowski i chyba niemożliwa do zabliźnienia. Musimy nauczyć się żyć z tym, że jesteśmy na politycznym uboczu, skazani na role państwa satelickiego UE, USA lub – oby nie – Rosji.
s. 7
TAKA SYTUACJA
Człowiek
człowiekowi człowiekiem
To, co odróżnia ludzi od zwierząt to – ponoć – umiejętność wykazywania uczuć i generowania emocji. Tak przynajmniej mówiła pani na biologii, tak mówią księża w rozmaitych kazaniach, tak – zdroworozsądkowe spojrzenie, bez chorobliwego skrzywienia na tle bycia ‘zielonym’ – dostrzega. Nie tylko ta osobliwa zdolność odczuwania, ale i wychowanie w tak czy inaczej pojętej kulturze usposabia człowieka do bycia dla innych… człowiekiem właśnie.
Aleksandra Brzezicka Być człowiekiem dla człowieka oznacza być ludzkim. O ironio! Czyli – według słownika synonimów – być też swojskim, humanitarnym (też: humanistycznym), łagodnym. To proste (po)równanie wskazuje, że kultura, empatia, życzliwość i im pokrewne konstytuują każdego w jego człowieczeństwie. Jakiś koszmarny błąd ewolucyjny bądź genetyczna pomyłka stały się udziałem kobiety, z którą miałam wątpliwą przyjemność podróżować ostatnio jednym z krakowskich tramwajów. Rzeczona pani, elegancka, pachnąca, w zgrabnym płaszczyku na niekoniecznie zgrabnym ciele, zapragnęła włączyć się do wspólnej przejażdżki. Kiedy niebieski Bobmardier wtoczył się pod wiatę Dworca Towarowego, nasza dama ruszyła do wnętrza tramwaju z rozwianym włosem, wypiekami na policzkach i zaciśniętymi zębami przez które zdawała się cedzić krótki cel swojego przedsięwzięcia pt. „zdobyć miejsce!”. Na jej nieszczęście, tramwaj próbowała opuścić młoda matka zaopatrzona w wózek typu:
s. 8
“Jakiś koszmarny
błąd ewolucyjny bądź genetyczna pomyłka stały się udziałem kobiety, z którą miałam wątpliwą przyjemność podróżować ostatnio jednym z krakowskich tramwajów. Rzeczona pani, elegancka, pachnąca, w zgrabnym płaszczyku na niekoniecznie zgrabnym ciele, zapragnęła włączyć się do wspólnej przejażdżki. dziecięcy. Tak uzbrojona pasażerka to poważna przeszkoda w wyścigu o miejsce wyścielone kolorowymi Lajkonikami, jak to w krakowskiej MZK. Nie wahając się długo, nasza ulubienica postanowiła wykorzystać
swoją lakierowaną torebkę, poły purpurowego płaszcza i plastikowe klipsy jako zbroję, być może nawet jako taran (któż zgadnie, jakie pomysły i wyobrażenia o sobie samej zrodziły się spontanicznie w tej niecodziennej – jak sądzę i wywnioskowałam - umysłowości). Więc ruuuszyła…. Ale coż to?! – Opór! Nagle okazało się, że – nie wiedzieć czemu – siła połączona z prędkością napotkały się ( i uległy! ) prośbie ze strony młodej matki sformułowanej w słowach następujących: „czy mogłaby pani chwileczkę poczekać?”. Ta bezpodstawna, bezczelna i ograniczająca podstawowe prawa ludzkie prośba wystosowana przez młodą kobietę, jeszcze szybciej postawiła krakowską damę w stan gotowości do walki, niż – ułamek sekundy wcześniej – wprawiła w zrozumiałe osłupienie. „-A co to, wózek musi wychodzić z tramwaju całą szerokością?!” – wrzasnęła oprzytomniała dama, która zyskała w moich oczach za tę poetycką personifikację wózka. ”- Ja wiem kim jestem i co mogę!” – dodała szybko i pewnie, po czym z dyskusyjną gracją
przecisnęła się między drzwiami a stojącą w nich kobietą bezczelnie proszącą o życzliwość i wykazanie krzty kultury osobistej. Owa dama w wieku średnim wbiła samobója nie tylko sobie. Nikt przecież nie będzie wypatrywał na krakowskich ulicach bohaterki (cóż za dwuznaczność tego rzeczownika!) tego tekstu, choć potencjalnych pierwowzorów spotkać można tu – ale i ówdzie - bez liku. Jej aparycja, ale i cechy osobowości, których tak wiele ujawniła w krótkim incydencie przy Dworcu Towarowym dobrze wpisują się w pewne wyobrażenie o eleganc-
kich kobietach tuż po wieku średnim (kto swoje postał w urzędach i przed dziekanatem wie, o czym mówię). Doktor Be., mój wykładowca za „Stereotypów w kulturze” (tak, tak, pozdrawiam serdecznie)będzie wyraźnie niepocieszony, że na łamach McW umacniam, zamiast przełamywać, ten gorszący i nieumotywowany stereotyp. Ale nikt nie powiedział, że kultura ubierania, noszenia się, kultura malowania paznokci, a i najpewniej rzekoma kultura zajmowania urzędowej posady (wiem to na pewno, bo wywnioskowałam z rozmowy telefonicznej prowadzonej
przez naszą damę w kolejnych etapach podróży – „Krysiu, Krysiu, weź no spójrz na biurko, bo zostawiłam tam dokumenty dla pana X…”) idzie w parze z kulturą osobistą. I zwykłym człowieczeństwem.
s. 9
MYŚLI NIEKONTROLOWANE
Po diabła narody? Są tacy, którzy wywodzą, że pojęcie narodu jest pojęciem doktrynalnym wytworzonym przez pewną ideologię i nie ma ono odzwierciedlenia w procesie naturalnym.
Będą się oni posługiwać argumentami językowymi i pokazywać na niejednoznaczność tegoż pojęcia.
Maciej Puczkowski Jacek Kaczmarski w utworze pt. “Limeryki o narodach” pytał: “po diabła narody, stojące na drodze do szczęścia i zgody?”. Jedni będą się spierać o to, czy taki lub inny naród istnieje, drudzy uznają istnienie narodu za zbiorową iluzję, a jeszcze inni będą przekonywać, że brak narodów wyjdzie wszystkim na dobre. Spróbujmy więc najpierw odpowiedzieć na pytanie: “czym jest naród?”. Jak zostało wspomniane, odpowiedź na to pytanie jest niejednoznaczna, ale wcale nie musi taka być. Przede wszystkim jest to grupa nieprzypadkowych ludzi, którzy się z nią utożsamiają. Przy okazji ludzie ci, utożsamiając się z danym narodem, nie utożsamiają się z żadnym innym. Muszą więc istnieć między nimi jakieś szczególne więzi. Można zatem powiedzieć, że naród jest jakimś rodzajem rodziny. Znamienne nawet jest to, że wzorem rodziny może posiadać własny majątek. Zatem jeśli państwo byłoby przedłużeniem gospodarstwa domowego, to naród byłby przedłużeniem rodziny. W tym sensie państwo będzie domem narodu. Jeśli zatem ludzie potrafią jed-
s. 10
“Z obserwacji wie-
my, że narody mogą rodzić się i umierać, wypadałoby więc zastanowić się w jakich warunkach zachodzą owe procesy i czy zachodzą w sposób naturalny, czy muszą być podsycane przez ideologię. Ci, którzy twierdzą, że to nacjonalizm tworzy narody, powinni wytłumaczyć zjawisko “Rzeczpospolitej Obojga Narodów. noznacznie określić, do jakiego narodu należą, muszą istnieć jakieś szczególne więzi między nimi. Zastanówmy się zatem, jakie to więzi i skąd się biorą. Najogólniej moglibyśmy powiedzieć, że więzi tworzące naród należą do tych, dzięki którym człowiek uznaje drugiego człowieka za “swojego” – za jakiegoś rodzaju przyjaciela. To znaczy, że ludzie należący do jednego narodu
powinni mieć jakieś cechy wspólne, które eliminują podstawowe bariery między nimi. Taką cechą jest choćby ten sam język. Niweluje on nie tylko barierę komunikacyjną, lecz również psychiczną. Jeżeli mówimy w tym samym języku, to myślimy w tym samym języku i na świat patrzymy w tym samym języku. Jesteśmy do siebie podobnie na płaszczyźnie myśli, a wspólna mowa jest tego świadectwem. Jest przecież wielu, którzy umieją składnie powiedzieć coś w obcym języku, ale świat zawsze rozumieją w swoim. Więzią, która jest swojego rodzaju odpowiednikiem więzi krwi w rodzinie, jest przynależność do tej samej grupy etnicznej. Kiedy widzę kogoś podobnego do mnie, kogoś, kto nie wygląda egzotycznie, ma ten sam kolor i odcień skóry, jest podobnie zbudowany, rośnie moje zaufanie do niego. Choć może być właśnie odwrotnie – moje zaufanie maleje wobec ludzi wyglądających nietypowo. Należy przy okazji zaznaczyć, że nie ma w tym grama rasizmu, gdyż jest to tylko naturalna reakcja mózgu. Z ludźmi wyglądającymi inaczej można się obyć, tym samym
przełamując jakąś barierę, która jednak wśród ludzi podobnych nie występuje w ogóle. Kolejną i być może najważniejszą więzią tworzącą naród jest podstawa kulturowa. Sama kultura poszczególnych części narodu może nieco się od siebie różnić, jednak naród nie powstanie z ludzi, których kultura nie wywodzi się z jednego pnia. Wspólnota kulturowa zaś w połączeniu z językiem tworzy więź, dzięki której naród jest w stanie przetrwać stulecia bez własnego państwa. Z obserwacji wiemy, że narody mogą rodzić się i umierać, wypadałoby więc zastanowić się w jakich warunkach zachodzą owe procesy i czy zachodzą w sposób naturalny, czy muszą być podsycane przez ideologię. Ci, którzy twierdzą, że to nacjonalizm tworzy narody, powinni wytłumaczyć zjawisko “Rzeczpospolitej Obojga Narodów”, które zaistniało jeszcze zanim w głowie
filozofa zaświtała myśl o nacjonalizmie. W świetle analizy, której już dokonaliśmy, powinniśmy umieć odpowiedzieć na to pytanie. Naród tworzy się w podobnych warunkach, w jakich tworzy się rodzina. Kiedy ludzie zyskują autonomię i władzę nad własnym domem. Naród nie zrodzi się z ludzi, którzy nie poczuli się nigdy odpowiedzialni za dom i rodzinę. Nie zrodzi się również z niewolników. Naród rodzi się z ludzi wolnych, odpowiedzialnych za dom, którym jest państwo, a umiera, kiedy traci język lub kulturę. Ostatecznie więzi etniczne, choć współgrają z resztą, tak samo jak więzi w krwi w rodzinie, nie są niezbędne. Wszystkie przytoczone wyżej elementy: język, kultura, wolność i odpowiedzialność składają się na to, co nazywamy tożsamością narodową. Ktoś może odnieść też nieco mylne wrażenie, że naród łączy wspólny interes. Lepiej jednak na to
spojrzeć pod kątem sztuki gospodarstwa domowego. Ów wspólny interes będzie wówczas dbałością o wspólne państwo. Podsumowując, naród jest naturalnym etapem rozwoju społeczeństwa, który rozpoczyna się w rodzinie, a nacjonalizm do istnienia jest mu całkowicie zbędny. Ponieważ narody są zjawiskiem naturalnym, pytanie o sens ich istnienia jest tak samo zasadne jak pytanie o sens istnienia gwiazd na niebie. Tak samo jak rodziny między sobą jakoś się dogadują, tak istnienie różnych narodów obok siebie nie musi powodować konfliktów. Zaś zacieranie granic pomiędzy narodami cofa nas do epoki dzikich plemion.
s. 11
NA MARGINESIE Nie sposób ukryć, że jedyną rzeczą jaka do mnie dziś dochodzi, jest bardzo uciążliwa zmiana czasu. Jednak specjalnie dla Was, w to niedzielne popołudnie, które normalnie byłoby wczesnym wieczorem zmuszam się do zawiłych konkluzji na tematy różnej maści. Bo o ile tekst po prawej od początku do końca był przemyślany i bólach się nie rodził to poszarpane myśli, które za chwile skumuluję poniżej będą należeć do tych spisanych w znacznie mniej przyjemnej atmosferze psychofizycznej. Skoro więc dostaję jeszcze swoje pięć minut to zupełnie na marginesie chciałbym dodać, że… …polityka zaczęła mnie przerażać. Chciałoby się rzec, że za moich czasów było inaczej… Ale tak poważnie, jak byłem mały, to mówiło się o realnych problemach. W Wiadomościach mówiło się jasno. Tu są pieniądze, każdy podwyżki nie dostanie, mama czekała, tata czekał, jedno dostało drugie nie. Teraz widzę, jak oboje mają dość tej parodii i zamiast Głównego Wydania, oglądają Scoobiego z moją czteroletnią siostrą. Zupełnie się im nie dziwię. Tego już słuchać się nie da. I nawet nie chodzi, o kolejne afery, ani o to, że znów dziura budżetowa rośnie. Chodzi o to, że w rządzie mamy debili. Albo ludzi, którzy uważają, że mogą debili robić ze społeczeństwa. O czym mówię? O tym, że wstałem pewnego ranka odpaliłem swojego rzęcha z dwurdzeniowym procesorem, zjadłem śniadanie, wypiłem herbatę i tak koło południa się już rozkręcił na tyle, że mogłem poszusować po Internetach. Pierwsze co się rzuciło mi w oczy, to Sikorski mówiący o rozbiorze Ukrainy. Potem się okazało, że to niby Putin chciał ją rozbierać z Tuskiem, że niby tylko propozycja. Nie minęła doba, a nasz Marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, były szef dyplomacji polskiej wypiera się wszystkiego i broni się zawodną pamięcią. A potem się dziwić, że jak takiego spytasz, gdzie są nasze pieniądze, to odpowiedzieć nie umie…
...ponadto chciałem zauważyć, że...
…Targi Książki w Krakowie to niezły biznes musi być. Ogólnie imprezę popieram, do momentu gdy nie muszę płacić za wejście. Na szczęście jeszcze dziennikarzy wszelkich na tyle się szanuje, że zapewnia się im, akredytacje, ale pewnie to i też tylko do czasu trwać będzie. Ale do rzeczy, bo w całej obfitości książek, w całej mnogości ludzi, a było ich chyba z milion i wreszcie w całej profesjonalnej oprawie Targów zain-
s. 12
NIE OGA
Bóg pos nieety
Nie tak znowu dawno temu, niemra debata o Komunii dla rozwodników Jednak wtedy wystarczającej siły p
afera wywołana przez przyjaciół s
Mariusz Baczyński Doszedłem do ciekawego wniosku, choć zajęło mi to, co prawda, prawie rok, ale jak to mawiają, zwycięzców się nie sądzi. Jak grzyby po deszczu pojawiają się sportowcy nie dość, że zdolni to i jeszcze wierzący! Ba! Mówią o tym otwarcie. No jest się z czego cieszyć, bo takie świadectwa mówią same za siebie. I w sumie na tej błogiej radości mógłbym skończyć i postawić kropkę. Jednak męczy mnie coś jeszcze, żeby nie powiedzieć, że może coś więcej. Zacznijmy od tego, kto tak naprawdę w mediach, choć chwilowo, się przewinął na fali sławy z krzyżem na piersi. Wszystko zaczęło się oczywiście od piłki nożnej. Pamiętamy doskonale, niewstydzących się Jezusa reprezentantów Polski. Błaszczykowski i Lewandowski, przed turniejem z dość popularnym breloczkiem brylowali w telewizji. Na samym turnieju pokazali niewiele, ale za to ratujący nas spod gilotyny Tytoń zrobił swoje wykonując znak krzyża na oczach milionów i wyłapując „jedenastkę”. Radwańską też każdy pamięta, choć sprawa dość kanciaste koła zataczała w kręgach katolickich. Skończyło się jednak dobrze, bo Jezus nie wstydzi się Radwańskiej. Potem olimpiady, letnia i zimowa. Na tej letniej wiele się nie działo, najbardziej interesujące były wypowiedzi reprezentantki USA, która wyraziła chęć
przejścia na katolicyzm, choć do tamtej pory była protestantką. Nagle nadeszły ZIO w Soczi i wysyp sportowców! Tu skoczkowie ze Stochem na czele, tam zdjęcia z kameralnej Mszy przed konkursem drużynowym, no i oczywiście Zbigniew Bródka i jego ułamki sekund. Tak długo by wyliczać, bo i na MŚ w Brazylii kilku piłkarzy wypłynęło, nie z Polski oczywiście, ale potem bramka w meczu z Niemcami Sebastiana Mili, który w jednym z wywiadów powiedział, że „Bóg i rodzina zafundowali mu wspaniałe życie”. No i nasi siatkarze z Wlazłym na czele. No sporo tego było. Sporo nieprzypadkowych sukcesów w jednym czasie. Naprawdę sporo, nie ogarniam tego skąd się tyle tego namnożyło! Wychodząc z założenia, że nic nie dzieje się przez przypadek dochodzimy do wniosku, że ktoś tu maczał swoje palce, a właściwie jeden, Boży Palec jest w to zamieszany. Czyli Boża ręka ich nosiła, skoki wydłużała i układała stopę na piłce. Można by rzec, że to nie sprawiedliwe i trochę groteskowe. Ot nagle sportowców Katolickich co nie miara. To wręcz nieetyczne ze strony Boga, że tak bezpardonowo wykorzystał akurat tych sportowców. Już podnosimy rękę, by palcem pokiwać z dezaprobatą, już niemal kiwać głową zaczynamy, ale wtedy do
ARNIAM
stępuje ycznie
awo na światło dzienne poczęła być wypychana
w.
Temat nieśmiało pojawiał się to tu, to ówdzie. przebicia nie zyskał, albo zwyczajnie zyskała ją sowy.
nas dochodzi, że każdy z powyższych litry potu na treningu stracił, krwi sobie napsuł, przeżył kryzysów, upadków, ale i wzlotów tyle co całe nasze sąsiedztwo razy siedemdziesiąt siedem. No i w sumie dlaczego miałoby im się nie udać? Kolega z redakcji stwierdził, że on nie lubi, jak tam wyciąga się „katolickie korzenie sukcesu” na światło dzienne. Że to niepotrzebne, że trochę na siłę. Nie ogarniam, Kajetanie, dlaczego tak myślisz. Toż to doskonały przykład na to, jak sukces nierozerwalnie połączony jest z wiarą. Ktoś powie, pewnie Kajetan, że setki innych, niewierzących albo co gorsza czytelników Wyborczej, sukcesy także odnosi, że takim też się udaje i że w sumie po równo się to rozkłada. Jednak trzeba pamiętać, że sukces sportowy wiąże się z przełamywaniem przeciwności. Na walce z najcięższym przeciwnikiem, czyli na walce ze samym sobą, a skoro walczymy z własnymi słabościami, to potrzebujemy mocnego sprzymierzeńca. Dlaczego nim nie może być Bóg? Bóg wspiera, Bóg pomaga, Bóg wysłuchuje. Czemu więc, nie pokazywać wszystkim, że sportowcom-katolikom może nie jest łatwiej osiągać sukcesu, ale lżej walczyć na drodze ku niemu? Wszystko łączy się w całość mającą ręce nogi i medale. Daje życie pełne
pasji i radości, czy Bóg w tym przeszkadza? Mamy wręcz obowiązek pokazywać, że życie katolika to nie sama pusta Wiara, Nadzieja i Miłość i że za tymi słowami kryję się sedno życia. Że znalezienie powołania to nie tylko decyzja nad przyjęciem bądź odrzuceniem zaproszenia z seminarium czy zakonu i że dobry wybór może nas wprowadzić na ścieżkę sukcesów olimpijskich. I przede wszystkim, że Bóg nie jest ciężarem. Nie ogarniam, jak możemy zapominać o tym, że naszym obowiązkiem jest być szczęśliwym i pokazywać to światu, ale nie dlatego, że świat to szczęście nam narzuca, tylko dlatego, że potrafimy szczęście dane od Boga wykorzystać w codzienności.
NA MARGINESIE trygowała mnie jedna rzecz. Mianowicie, pierwszy raz widziałem automat z książkami. Wyobrażacie to sobie prawda? Taki automat, jak czasem w szkołach stoi, chipsy, kawa, drażetki. Wrzucasz parę piątek i masz książkę. Naprawdę sprytne. A wracając do profesjonalnej oprawy. Przez swoją głupotę wszedłem na targi WYJŚCIEM. Zupełnie przypadkiem, bo zaparkowałem obok tych drzwi samochód. Żadnej ochrony, żadnego pytania dlaczego wchodzę tędy i ogólnie wszyscy mogliby sobie wejść tyłem i nie płacić. Tak, to bardzo profesjonalnie przygotowane targi…
...ale nie zapominajmy, że...
…Rosjanie chyba już nigdy nie odpuszczą Ukraińcom. To już nawet nie jest uciążliwe. To czysta złośliwość i regularny zamach na wolne państwo. Woja wojną, Krym Krymem, a teraz jeszcze dopieprzyli się hakerzy, do serwerów Ukraińskich Komisji Wyborczych. Wszak nie wiem czy wiecie, a na Ukrainie w wyborach parlamentarnych wygrał blok Petra Poroszenki, na który głosował co czwarty Ukrainiec. Wracając do hakerów. Nie podoba się mi bierność zachodu, wszyscy widzą co jest grane, ale małym palcem w bucie nie ruszą. Ba! Jak w ’39 rozjeżdżał nas blitzkrieg to wielkie oburzenie, a teraz sami nie jesteśmy lepsi, więc chłopie jakby co, gotów bądź do wojny, zachód ci na pewno nie pomoże…
…a na koniec krótko o tym, że…
…śmierć nie jest sprawiedliwa. Zupełnie poważnie i z pełnym szacunkiem do tragicznie zmarłej dziennikarskiej rodziny Kmiecików. Wszyscy chyba jesteśmy świadomi, jak zwyczajni i dobrzy byli to ludzie. Ile dobrego robili w swoim dziennikarskim fachu i jakim profesjonalizmem się wykazywali. Zauważają to wszystkie media, bo oni po prostu byli specjalistami w swoim zawodzie. Jednak już pojawiają się teorie zamachu. Już ktoś pismo czuje nosem. Ludzie, nie czytajcie i klikajcie, okażcie szacunek zmarłym. Śledztwo jest wszczęte i niech się toczy swoim biegiem, a tym co robią dym wokół zdarzenia zalecam modlitwę i puknięcie się w głowę. To by było na tyle, dochodzi 20:00, a skoro żyjemy w dobie Internetu i wszechobecnej obecności wszystkiego to chyba wypytam wujka Google, gdzie można obejrzeć jakieś odcinki Scoobiego. Bo szczerze mówiąc, jak sobie wyobrażę, że coś ktoś jeszcze mógłby głupiego powiedzieć… Strach się bać, zimne dreszcze przechodzą mnie na samą myśl.i....
s. 13
TEMAT NUMERU
Niebo dla
wszystkich Otaczająca nas słotna, jesienna aura oraz zbliżający się wielkimi krokami miesiąc listopad, w którym wspominamy naszych bliskich zmarłych, przypominają nam o ulotności i przemijaniu ziemskiej egzystencji. Skłania nas to do podjęcia refleksji na temat życia pośmiertnego. W kontekst tychże przemyśleń bardzo dobrze wpasowuje się głoszona przez o. prof. Wacława Hryniewicza OMI teologia nadziei, której głównym założeniem jest ufność w powszechne zbawienie. Mateusz Ponikwia Rozważania na temat rzeczy ostatecznych nie są obce człowiekowi. Już od najdawniejszych czasów ludzkość nurtowało pytanie, co dzieje się po śmierci. Refleksje o konsekwencjach kresu ziemskiego życia nie są charakterystyczne jedynie dla religii katolickiej. Wyznawcy innych wierzeń także mają własne poglądy na temat życia pośmiertnego. Również w Kościele katolickim dopatrzeć się możemy co najmniej kilku wytłumaczeń próbujących określać los ludzi po zakończeniu ziemskiej wędrówki. Tradycyjna nauka Kościoła głosi, że po śmierci czekają człowieka trzy rzeczy ostateczne. Należą do nich: niebo, piekło i czyściec. Odmienne zapatrywania głoszą tzw. teolodzy nadziei. Do reprezentantów tego poglądu można zaliczyć o. prof. Wacława Hryniewicza – emerytowanego wykładowcę Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Warto zaznaczyć, że teoria nadziei powszechnego zbawienia nie jest tożsama z pojęciem apokatastazy, czyli idei konieczności pustego piekła.
s. 14
“ Teoria nadziei po-
wszechnego zbawienia nie jest tożsama z pojęciem apokatastazy, czyli idei konieczności pustego piekła. Zakłada ona pewność o końcowej i ostatecznej odnowie całego stworzenia poprzez przywrócenie mu pierwotnej doskonałości i bezgrzeszności. Zakłada ona pewność o końcowej i ostatecznej odnowie całego stworzenia poprzez przywrócenie mu pierwotnej doskonałości i bezgrzeszności. Radykalizm w sformułowaniu tezy powszechnego zbawienia prowadzi zwolenników (m.in. św. Grzegorza z Nyssy) do stwierdzenia, że także Szatan zostanie zbawiony. Apokatastaza jest jednak oficjalnie potępiona przez nauczanie Magisterium Kościoła. Nadzieja uniwersalnego zbaw-
ienia oznacza z kolei ufność i wiarę, że Miłosierny Bóg odkupi całe stworzenie. Nie jest to więc myślenie kategoryczne. Sfera konieczności ustępuje miejsca zawierzeniu i ufności. Człowiek pozostaje istotą swobodnie działającą i wyposażoną w wolną wolę, dzięki której może podejmować samodzielne decyzje. Ma możliwość zatem odrzucić Boga. Pedagogia nadziei głosi jednak przekonanie, że żadna jednostka nie dokona ostatecznego odtrącenia Stwórcy. Każda istota bowiem pragnie zatopienia się w Bożej miłości. Podkreślić należy, że dokonanie wyboru nie jest jedynie zarezerwowane dla życia ziemskiego. Oznacza to, że także po śmierci dana osoba może niejako zmienić decyzję, swoją postawę i zaczerpnąć łask płynących z Bożej dobroci. Profesor KUL akcentuje powyższą tezę słowami: „Wydaje nam się, że nie ma wyjścia z takiej pośmiertnej sytuacji. Eschatologia nadziei idzie dalej – wraz z momentem śmierci nie rozstrzygają się jeszcze definitywnie zamknięte losy stworze-
nia”. Te słowa mogą być odczytywane i rozumiane jako negacja piekła, przynajmniej tego rozumianego w klasycznym ujęciu katolickiego nauczania. Żywe jest bowiem przekonanie, że nie istnieje takie miejsce, które w sposób ostateczny, bezpowrotny i nieodwracalny odłącza nas od Boga. Zdaniem duchownego nie możemy z całą stanowczością wykluczyć, że zbawienie będzie udziałem osób, które za życia nie ukazały się z dobrej strony, a które często określamy i etykietujemy jako złoczyńców i zbrodniarzy. Szansa na przeorientowanie swojej postawy wypływa z wiary w to, że Bóg jest dobrem i miłością. Nikt nie jest bowiem na tyle zły i zepsuty, aby zasługiwał na całkowite potępienie. Prawdę o sobie łatwiej jest odnaleźć przechodząc przez śmierć. Stając w Majestacie Stwórcy, dusza zostaje przepełniona Jego mocą, a punktem nawiązania zatraconej więzi i relacji staje się nawet najmniejsza namiastka uczynionego dobra. Profesor KUL uważa, że nurt tradycyjnej eschatologii został zdominowany przez duszpasterstwo i pedagogikę strachu. Z kolei drugi nurt – nadziei – uparcie pokazuje Boga, który w swej miłości i miłosierdziu ma niezawodny sposób docierania do ludzkiej wolności. Poszanowanie dla wolnej woli nie stoi w sprzeczności z prezentowanym twierdzeniem, że pragnieniem każdej duszy jest zjednoczenie
z Bogiem. Jeśli nawet nie zostaje ono uświadomione za życia to pozostaje odkryte już po śmierci. To swoiste przebudzenie traktowane jest według teologów nadziei za wystarczające do zbawienia. Zdaniem Hryniewicza ukazywanie Boga w nauczaniu Kościoła może prowadzić do zafałszowania Jego oblicza. Często postrzegany jest On jako groźny i surowy. Dobra Nowina uczy nas jednak, że jest wprost przeciwnie. Przekonać się o tym możemy w bardzo prosty sposób. Doskonałość świata ukazana przez Księgę Rodzaju, a nade wszystko posłanie jedynego Syna na świat w celu zbawienia wszystkich ludzi, dobitnie ukazują nieskończoną i bezgraniczną miłość Boga do człowieka. Duchowny akcentuje, że to nie Bóg tworzy piekło, ale sam człowiek. Poprzez podejmowanie takich, a nie innych decyzji ludzie prowadzą samych siebie do zatracenia. Mianem piekła można określić bowiem swoisty stan zamknięcia, izolacji, odrzucenia drugich, nienawiści, buntu, choroby ducha. Niewytłumaczalne jest, żeby Bóg, który jest czystą miłością, kreował byt na kształt obozu koncentracyjnego. Także w nauczaniu świętego Jana Pawła II odnaleźć możemy elementy programu głoszonego przez teologów nadziei. Choć świadome trwanie w grzechu kieruje osobę ku rzeczywistości piekła, czyli dobrowolnego
wyrzeczenia i odrzucenia Boga, to polski papież podkreślał potrzebę wiary we wszechmocność Zbawcy. Należy przez nią rozumieć sposobność wydobywania dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest obecne w świecie i w człowieku. Biskup Rzymu zaznaczał, iż chrześcijanom zasadniczą prawdę o życiu wiecznym powinny nieść słowa świętego Pawła: "Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1 Tym 2, 4). Przestrzegał on także przy tym przed irracjonalnym strachem, jaki wywołać mogą źle interpretowane obrazy biblijne. Pełne nadziei (niemalże) orędzie lubelskiego kapłana napawać może optymizmem. Wyraża ono głębokie przekonanie, że życie w Nowym Świecie oparte jest na pojednaniu, miłości, sprawiedliwości i pokoju. Niewątpliwie i bezapelacyjnie zatem jest ono o wiele lepsze od ziemskiego i przemijalnego bytowania. Pewnym pozostaje także, że człowiek ograniczony w swoim pojmowaniu nie jest w stanie zrozumieć i odczytać Bożego planu i zamysłów. Sfera eschatologiczna pozostaje tajemnicą. Dzięki temu wiara nie traci jednak na swej wartości. Człowiek może w każdej chwili dokonywać swobodnych wyborów. Należy żywić nadzieję i prosić, aby wszyscy mieli szansę skorzystania z Bożej łaski oraz odnaleźli swoje miejsce w Królestwie Niebieskim.
s. 15
TEMAT NUMERU
Czy to już? Małgorzata Różycka
Sala OIOM. Noc. Słychać tylko szmer medycznej aparatury i miarowe pikanie urządzenia monitorującego pracę serca. Nagle dźwięk zwiększa swoją częstotliwość, a linia EKG staje się ciągła i zupełnie prosta. Uruchamia się sygnał alarmujący pielęgniarkę i dyżurującego lekarza. Po chwili do sali wbiega zespół reanimacyjny. Zaczyna się walka na śmierć i życie. Po pewnym czasie wyczerpany lekarz spogląda na zegarek, wpisuje godzinę zgonu i wdraża odpowiednią procedurę. Czy to już? Po wszystkim?
Taką scenę znamy z filmów i seriali medycznych, a w znacznej mierze nie odbiega ona od szpitalnych realiów. Według obowiązującego prawa kartę zgonu, będącą podstawą do wystawienia dalszych dokumentów, może podpisać wyłącznie posiadający ważne prawo wykonywania zawodu lekarz. Ustawa stawia go zatem w roli osoby orzekającej, czy dana osoba jeszcze żyje, czy już nie. I w tym miejscu pojawia się fundamentalne pytanie o powszechnie stosowaną definicję śmierci. Choć bazuje ona na najlepszych osiągnięciach medycyny, to trudno oprzeć się wrażeniu, że czegoś tak nieuchwytnego, stanowiącego tak wielką tajemnicę jak przejście do wieczności, nie da się tak łatwo zamknąć, o ile to w ogóle możliwe, w kilku zdaniach, nawet i tych najsubtelniejszych. Skąd więc lekarz wie, że to już? OD SERCA DO MÓZGU Mimo że powołaniem medycyny jest ratowanie zdrowia i życia, umieranie pacjentów było, jest i będzie nieodłączną częścią lekarskiej praktyki, dlatego kryteria orzekania o zgonie człowieka zawsze są wymier-
s. 16
“Tylko Bóg tak
naprawdę wie, kiedy mamy odejść i daje nam na czas przechodzenia z życia do Życia za opiekunkę Maryję. Prosimy ją o wstawiennictwo w godzinie, a nie minucie śmierci. To z pozoru kwestia doboru słów, ale w bardzo piękny sposób sugeruje, że umieranie wymyka się naszym kryteriom czasu, przestrzeni, wszystkiego. nym obrazem stanu wiedzy medyków danej epoki. Przez bardzo długi czas brak pulsu i oddechu świadczyły o czyjejś śmierci, co dawało stosunkowo dużą łatwość osądu. Jednakże od kilkudziesięciu lat wiemy, że można żyć nawet wtedy, gdy serce nie bije, a płuca nie podejmują swojej pracy, bowiem są to stany w pewnym prze-
dziale czasu odwracalne ze względu na mniejszą wrażliwość komórek tych organów na brak zaopatrzenia w tlen i glukozę. Natomiast dla tkanki nerwowej niedobór któregokolwiek z tych składników przez nawet kilka sekund oznacza nieodwracalne uszkodzenia, których skutki zależą od ich umiejscowienia. To dało naukowcom bodziec do dokładniejszych poszukiwań konkretnych struktur w mózgu, mogących pomóc w precyzyjniejszym stwierdzaniu zgonu, tym bardziej, że do drzwi pukała już transplantologia. EUREKA? Po burzliwych dyskusjach specjaliści z wielu dziedzin medycyny orzekli, że śmierć pnia mózgu – struktury kontrolującej podstawowe funkcje życiowe, m.in. krążenie, oddech oraz fundamentalne odruchy – będzie najlepszym kryterium, bowiem jest to proces nieodwracalny, powodujący utratę podstawowych parametrów. Żeby ograniczyć ryzyko pomyłki do minimum, powyższy stan muszą stwierdzić niezależnie od siebie dwa zespoły lekarzy po dokonaniu szczegółowego badania w określonym odstępie czasowym. Taką procedurę
stosuje się na całym świecie w stosunku do pacjentów w śpiączce, których oddech i krążenie są podtrzymywane za pomocą aparatury. U pozostałych zgon określa się zazwyczaj na podstawie klasycznych kryteriów, czyli braku funkcji życiowych i występowania charakterystycznych oznak, zwanych stigmata mortis (łac. znamiona śmierci). Wytyczne odnośnie stwierdzania śmierci pnia mózgu reguluje w Polsce obwieszczenie Ministra Zdrowia z dnia 17 lipca 2007 r., dotyczące również pobierania tkanek do przeszczepów, w którym znajdziemy następujące zdanie: „Rozpoznanie śmierci mózgu opiera się na stwierdzeniu nieodwracalnej utraty jego funkcji. (…) W takich sytuacjach czynnikiem kwalifikującym śmierć mózgu jest nieodwracalny brak funkcji pnia mózgu”. Choć brzmi to wszystko niezwykle fachowo i przekonująco, to znane są przypadki, że ludzie z orzeczoną śmiercią pnia mózgu wracali do życia i zdrowia… ŻYĆ, NIE UMIERAĆ? Takich sytuacji współczesna medycyna zna bardzo niewiele, ale za to pokazują one, jak bardzo śmierć nam się wymyka spod kontroli już na poziomie fizjologii. Do tego dochodzi jeszcze problematyka natury etycz-
nej, bowiem każda transplantacja ma dwie strony: życie jednej osoby i śmierć drugiej. Wtedy na scenę wkracza zarzut o zbyt utylitarne podejście lekarzy do tego tematu. Że czasem forsują orzeczenie o śmierci, bo jest pilnie potrzebujący biorca. Sztucznie można przecież podtrzymywać oddech i krążenie praktycznie w nieskończoność. Decyzję o odłączeniu pacjenta od respiratora podejmują lekarze, ale zawsze w porozumieniu z rodziną, która bardzo często, co jest swoją drogą zrozumiałe, nie chce przyjąć do wiadomości faktu śmierci bliskiej osoby. I co w takiej sytuacji? MĄDROŚĆ KOŚCIOŁA Kościół katolicki kwestię definicji śmierci ciała zostawił nauce, a w Katechizmie znajdziemy takie sformułowanie: “W śmierci, będącej «rozdzieleniem duszy i ciała, ciało człowieka ulega zniszczeniu», podczas gdy jego dusza idzie na spotkanie z Bogiem, chociaż trwa w oczekiwaniu na ponowne zjednoczenie ze swoim uwielbionym ciałem” (KKK 997). Momentu oddzielenia duszy od ciała nie sposób jednak ustalić, dlatego powszechną praktyką jest np. udzielanie sakramentu namaszczenia chorych do mniej więcej dwóch godzin po stwierdzeniu zgonu przez lekarza. W
tym zwyczaju objawia się mądrość Kościoła, który podpowiada, że tylko Bóg tak naprawdę wie, kiedy mamy odejść i daje nam na czas przechodzenia z życia do Życia za opiekunkę Maryję. Prosimy ją o wstawiennictwo w godzinie, a nie minucie śmierci. To z pozoru kwestia doboru słów, ale w bardzo piękny sposób sugeruje, że umieranie wymyka się naszym kryteriom czasu, przestrzeni, wszystkiego. ARS MORIENDI W czasie wakacyjnych studenckich praktyk w szpitalu spotkałam się bezpośrednio ze śmiercią i muszę przyznać, że odchodzeniu pacjentów towarzyszy szczególna aura wyjątkowości i godności. Przy łóżku chorego pali się gromnica, kapelan jest do dyspozycji, a rodzina może czuwać przy bliskim do samego końca. Po stwierdzeniu zgonu następuje pośmiertna toaleta, ciało przez dwie godziny leży w łóżku przykryte białym prześcieradłem. Na myśl przychodzi wtedy średniowieczna ars bene moriendi – sztuka dobrej śmierci, o której nowożytny, oświecony świat chyba już zapomniał, a szkoda. Śmierć to jedyny element życia (sic!), który bezwzględnie sprawiedliwie traktuje wszystkich. Od początku do samego końca każdego ludzkiego świata.
s. 17
TEMAT NUMERU
Śmierć jako ulga
w cierpieniu W dyskusji o śmierci często podejmowany jest temat dopuszczalności
przerywania i kończenia życia ludzkiego na życzenie określonej jednostki.
Większość osób ogranicza się do refleksji na temat możliwości zastosowania eutanazji. Jednak niewielu ma świadomość, że równie istotną kwestią jest problematyka przerywania leczenia. W wielu przypadkach wiąże się to z poszanowaniem godności osoby ludzkiej i zapewnieniem jej swoistego minimum komfortu.
Mateusz Ponikwia Należy zaznaczyć, że życie ludzkie nie jest wartością absolutną i nie jesteśmy w stanie utrzymywać go przez nieskończony okres czasu. Śmierć jest nieuchronną konsekwencją biologiczną, nierozłącznie związaną z życiem każdej istoty. Wraz z postępem medycyny możemy zaobserwować zwiększenie możliwości w zakresie podtrzymywania ludzkiej egzystencji. To, co przez długie wieki wydawało się nierealnym snem, w ostatnich latach jawi się jako rzeczywistość. Wiele chorób uznawanych za nieuleczalne jeszcze kilkanaście lat temu obecnie z powodzeniem może zostać zażegnanych. Pozytywne efekty rozwoju medycyny jako dyscypliny nauki czasem powodują konieczność radzenia sobie z nowymi problemami, zwłaszcza natury bioetycznej i moralnej. Zdarza się bowiem, że ratowanie ludzkiego życia do samego końca i ze wszystkich sił mija się z celem. Działając za wszelką cenę, można bowiem stracić z pola wid-
s. 18
“Bardzo jasno należy
odróżnić dopuszczanie zaprzestania stosowania danej terapii od – nagannego z punktu widzenia moralnego, etycznego i prawnego – dokonywania zabiegów eutanazji czynnej, które ze swojej istoty sprzeczne są z biologiczną naturą człowieka. zenia zadawany ból i cierpienie oraz fakt nieefektywności stosowanych środków. Wykształcone przez specjalistów pojęcie uporczywej terapii zakreśla krąg pewnych działań, które uznawane są za możliwe do zaaplikowania, acz niepomocne. Oznacza to sytuacje, w których, zgodnie ze stanem obecnej wiedzy, nie jest moż-
liwe przywrócenie funkcji życiowych i samowystarczalności działania organizmu. Zatem podejmowane kroki medyczne w swej istocie nakierowane są na jałowe podtrzymywanie życia przy jednoczesnej dolegliwości dla pacjenta w postaci cierpienia fizycznego. Kodeks Etyki Lekarskiej zezwala w takich sytuacjach na odstąpienie od podejmowania takiej terapii i przerwania leczenia uznanego za niehumanitarne. Problematyczne pozostaje jednak pytanie: co można zakwalifikować jako ową bezowocną i bolesną terapię? Nie ma jasno wyznaczonego katalogu zakazanych praktyk. Duże znaczenie ma wnikliwe zbadanie szans na przywrócenie sprawności organizmu, mając na uwadze indywidualne cechy i predyspozycje jednostkowe. Decyzja taka nie może mieć zatem abstrakcyjnego i arbitralnego charakteru, ale musi odzwierciedlać realia konkretnego przypadku. Historia dostarcza wielu tragicznych przykładów, w których zwykli
TEMAT NUMERU
ludzie postawieni zostają przed dylematem rzutującym w swych skutkach na całokształt późniejszego życia ich oraz osób im bliskich. Warto w tym miejscu wspomnieć sprawę Karen Ann Quinlan z 1975 roku. Rodzice młodej dziewczyny, która po utracie przytomności zapadła w trwały stan wegetatywny (określany mianem PVS), podjęli decyzję o odłączeniu jej od sondy nosowo-żołądkowej, która umożliwiała doprowadzanie pokarmu. Sąd Najwyższy Stanu New Jersey, przychylając się do niej, orzekł, że dziewczyna, gdyby mogła samodzielnie decydować, również chciałaby, aby umożliwiono jej odejść w sytuacji, gdy nie było żadnej nadziei na poprawę stanu zdrowia. Wydaje się prawdziwym twierdzenie, że ratowanie życia za wszelką cenę nie zawsze jest moralnie usprawiedliwione. Należy zbadać czy stan osoby w danym, zindywidualizowanym przypadku może być interpretowany jako nierokujący poprawy, a samo podtrzymywanie przy
życiu – niecelowe. Wiele problemów narasta wokół dopuszczalności przerywania leczenia. Z całą pewnością należy stwierdzić, że środki należące do katalogu zwyczajnych środków leczniczych muszą być bezwzględnie gwarantowane. Oznacza to, że nie można zrezygnować z ich stosowania. Możliwe jest z kolei jedynie wyjątkowe odstąpienie od poddawania pacjenta leczeniu o charakterze nadzwyczajnym, powiązanym z wyższym ryzykiem, nikłą skutecznością i nadmiernym bólem. Nieostrość pojęć może prowadzić do nadużyć i manipulacji, a w efekcie skutkować podjęciem krzywdzącej dla pacjenta decyzji o zaprzestaniu leczenia. Wysoce problemowe zdaje się określenie kręgu podmiotów mogących wyrazić ową zgodę na powstrzymanie się od terapii podtrzymującej życie. Powszechnie aprobowany jest pogląd, że sam chory może wyrazić taką wolę (tzw. odmowa leczenia). Czy dopuszczalne jest jednak, aby inny podmiot wyraził
zgodę w sposób zastępczy, z uwagi na ciężki stan zdrowia i niemożność kontaktu z chorym? Amerykańskie sądy, rozstrzygając tę kwestię, co do zasady były zgodne, że takie oświadczenie może zostać złożone także przez najbliższych, z tym jednak zastrzeżeniem, że chęć odstąpienia od leczenia miała być wyrażona jeszcze za życia danej jednostki. Sprawa Terri Schiavo dobitnie pokazuje, że nawet grono najbliższych może mieć odmienne zapatrywania. Mąż Terri wystąpił z wnioskiem o odłączenie aparatury medycznej zaznaczając, że taką właśnie wolę wyraziła ona sama, zanim uległa zawałowi mięśnia sercowego, który doprowadził do trwałego stanu wegetatywnego. Sąd Najwyższy zaaprobował jego stanowisko, chociaż takim twierdzeniom zdecydowanie sprzeciwiali się rodzice kobiety podnosząc, że prezentowana zgoda była tak naprawdę wyimaginowana. Warto odnotować, że trwały stan wegetatywny (odmiennie niż uszko-
s. 19
dzenie pnia mózgu) nie jest wymieniany jako kryterium śmierci. Osoba dotknięta nim może wieść względnie długie życie. Układ oddechowy, krążeniowy i wydalniczy funkcjonują prawidłowo, ale chory pozostaje przykuty do łóżka, pozbawiony świadomości i wymaga nieustannej opieki. Organizm wymaga także sztucznego odżywiania. Konieczne jest doprowadzania pokarmu za pomocą sondy. Zabieg ten z uwagi na podtrzymywanie funkcji życiowych musi być uznany za niezbędny w takich
sztuczny poprzez np. zastrzyk lekarza i diametralnie różni się od śmierci z przyczyn czysto biologicznych. Czynnik inicjujący umieranie pochodzi bowiem spoza organizmu. Zadaniem lekarza nie jest stawianie oporu naturze w sposób jedynie przedłużający życie (a zarazem i cierpienia) pacjenta, gdy z oczywistych względów medycyna nie jest w stanie w żaden sposób pozbyć się patologicznego dla organizmu stanu. Warto także odnieść się do motywu czynu w poszczególnych wypadk-
jmują się dyskusji i zastanawiają, czy do jednych z jej aspektów nie można byłoby zaliczyć prawa do godnej śmierci. Kwestie związane z zaniechaniem uporczywej terapii nierozerwalnie łączą się z rozważaniami natury bioetycznej. Stają się przyczynkiem do szerszej dyskusji, czy możemy mówić o takim istnieniu, które utraciło już znamiona wszelkiej atrakcyjności i nie niesie dla osoby żadnej wartości. Spór o to czy istnieje życie niewarte życia wydaje się nierozwiązywalny. Racje
przypadkach do utrzymywania danej osoby przy życiu. Brak sondy uniemożliwiłby podawanie pokarmu, a to skutkowałoby śmiercią przez zagłodzenie. Bardzo jasno należy odróżnić dopuszczanie zaprzestania stosowania danej terapii od – nagannego z punktu widzenia moralnego, etycznego i prawnego – dokonywania zabiegów eutanazji czynnej, które ze swojej istoty sprzeczne są z biologiczną naturą człowieka. Śmierć taka powodowana jest bowiem w sposób
ach. Odłączając osobę od respiratora bądź zaprzestając innych działań, lekarz pozwala jedynie umrzeć pacjentowi (nie jest w stanie nic więcej dla niego zrobić), w odróżnieniu od działania celem spowodowania skutku śmiertelnego w wypadku zabójstwa eutanatycznego. Polska Konstytucja chroni życie ludzkie. Brak jest przepisów statuujących prawo do śmierci. Interpretatorzy, odwołując się do poszanowania niezbywalnej i nienaruszalnej godności każdego człowieka, pode-
obu oponujących stron zasługują na poważne potraktowanie. Czy jednak człowiek jako istota z gruntu rzeczy słaba i niedoskonała może o tym decydować i zastępować wolę Doskonałego Stwórcy?
s. 20
s. 21
TEMAT NUMERU
Cmentarze Katowic
Wiele jest cmentarzy w Katowicach – komunalnych, parafialnych, katolickich, ewangelickich... Są jednak też takie, które jak gdyby umykają uwadze, stojące gdzieś na uboczu – nie tylko miasta, ale też ludzkiej świadomości. Czy na początku listopada zapłoną tam znicze? A może ci, którzy tam spoczywają, by sobie tego nie życzyli?
Rafał Growiec PAMIĄTKA DAWNEJ WSPÓLNOTY Pierwszy z tych cmentarzy znajduje się blisko centrum miasta, na ulicy Kozielskiej. Wystarczy przejść kilkaset metrów od ulicy Mikołowskiej, by natrafić na pierwsze budynki cmentarna żydowskiego, czyli kirkutu. Nie jest to widok przyjemny. Kilka walących się, opatrzonych ostrzegawczymi napisami ścian, wulgarne graffiti wymalowane na odchodzącym tynku. Jest to efekt wieloletnich zaniedbań, braku funduszów i szacunku ze strony okolicznych mieszkańców. Nawet mur dookoła nekropolii odstrasza – betonowe płyty z rozciągniętym (a coraz bardziej „rozkradzionym”) drutem kolczastym nie powstrzymują jednak dzieciaków od biegania między macewami. Zdaje się, że to jedyna wyraźna i oryginalna pozostałość po gminie żydowskiej w Katowicach. Przed wojną w mieście stała synagoga, zburzona przez Niemców. Upamiętniający ją i ofiary Szoah obelisk zasłaniają dziś budki straganów na ul. Mickiewicza. Sam cmentarz otwarty został w roku 1868, a pierwszą pochowaną na nim osobą był 4-letni Karl. Także i cmentarz na Kozielskiej nie uniknął szkód ze strony nazistów.
s. 22
“Sam cmentarz ude-
rza prostotą. Groby są głównie jednolite, krzyże z nazwiskami i datami osadzone na niewielkich cokołach. Czasem pojawia się na nich napis „NIEZNANY”. Przy głównej alei spoczywają przywódcy walk o przyłączenie Górnego Śląska do Polski: Józef Alojzy Gawrych Stanisław Mastalerz, Karol Orliński, Robert Oszek, Antoni Walczak. W 1939 rooku zwożono tu zwłoki pomordowanych mieszkańców Katowic. Wbrew pogłoskom, Niemcy nie ograniczali powierzchni nekropolii – teren (poza okresem okupacji) był jedynie powiększany, aż osiągnął obecną powierzchnię 1,1 hektara. Obecnie znajduje się tu około 1400 grobów, a wśród spoczywających są postaci ważne dla Katowic:
Goldsteinowie, Schalsowie czy rabin Jacob Cohn. Umieszczono tu także pomnik upamiętniający ofiary zbrodni nazistowskich w latach 1939-1945. Cmentarzem zajmuje się obecnie chrześcijańsko-żydowska fundacja Or Chaim, której efektów pracy niemal nie widać. Wciąż grzebie się tu zmarłych, choć wspólnota Żydów nie jest w Katowicach tak wielka i prężna jak przed wojną. Może jednak warto, nie w ramach dialogu międzyreligijnego, ale z czystej ludzkiej solidarności, zadbać o tak istotną dla nich nekropolię. CI „ŹLI”... Nieco dalej na południe, w Parku im. Tadeusza Kościuszki znajduje się nekropolia pamiętająca czasy wojny. Niedaleko drewnianego kościółka pod wezwaniem św. Michała Archanioła można natrafić na niskie ogrodzenie, ozdobione sierpami i młotami. Tu spoczywają prochy kilkuset czerwonoarmistów, którzy polegli w czasie „wyzwalania” Górnego Śląska spod niemieckiej okupacji. Przez kilka lat (1945-1967) cmentarz znajdował się w miejscu obecnego Pomnika Powstańców Śląskich, blisko Spodka. Na aktualną lokalizację trafił w latach 60., kiedy
też zmontowano ogrodzenie. Nie ma tu typowych grobów, a jedynie niskie płyty z zapisanymi cyrylicą: stopniem, nazwiskiem i datami urodzin i śmierci. Naprzeciw wejścia znajduje się obelisk z pięcioramienną gwiazdą i inskrypcją w języku rosyjskim: „WIECZNA CZEŚĆ BOHATEROM/ POLEGŁYM W WALKACH ZA WOLNOŚĆ/ I NIEPODLEGŁOŚĆ NASZEJ/ OJCZYZNY”. Znajdują się tu prochy blisko trzystu żołnierzy 59. armii i 4. Samodzielnego Korpusu Pancernego Gwardii z I Frontu Ukraińskiego. Osiemdziesięciu oficerów zasłużyło na mogiły pojedyncze, reszta spoczywa w trzech zbiorowych mogiłach. Cmentarz budzi kontrowersje. Nie może być inaczej – czy wyobrażamy sobie ogrodzenie ze swastykami i obelisk nazywający „bohaterami” żołnierzy Wehrmachtu poległych w walkach z sowietami? Ci ludzie nie przynieśli nam wyzwolenia i niepodległości. Najlepszym dowodem niech będzie hitlerowska katownia na ul. Powstańców, gdzie po wojnie nie zmieniło się nic, poza tym, że teraz oprawcami było UB. A jednak, nie możemy największemu nawet zbrodniarzowi odmówić prawa do pochówku.
Zwłaszcza, że być może wielu z tych leżących tu krasnoarmiejskich szczerze wierzyło w to, co głosiła propaganda: że idą walczyć o wolność. Na cmentarz trafi też zapewne pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, usunięty z Placu Wolności [sic!]. To chyba najlepsze rozwiązanie – upchnięcie propagandy radzieckiej na jednym skrawku ziemi. Trzeba tylko pamiętać, by w tym zapale nie uderzyć w Bogu ducha winnych zmarłych. A może i warto zapalić znicz i się pomodlić? NASI I NIE TYLKO Ostatnia nekropolią, o której mam zamiar wspomnieć jest Cmentarz Garnizonowy, leżący na niemal totalnym uboczu, między ulicami Meteorologów i Ceglaną. Powstał on na miejscu dawnego cmentarza dla jeńców z 1917 roku, a dziś spoczywają tu żołnierze polscy, powstańcy śląscy i alianci polegli w czasie I Wojny Światowej. Sam cmentarz uderza prostotą. Groby są głównie jednolite, krzyże z nazwiskami i datami osadzone na niewielkich cokołach. Czasem pojawia się na nich napis „NIEZNANY”. Przy głównej alei spoczywają przywódcy walk o przyłączenie
Górnego Śląska do Polski: Józef Alojzy Gawrych Stanisław Mastalerz, Karol Orliński, Robert Oszek, Antoni Walczak. Stoi tu także Pomnik Nieznanego Żołnierza i Powstańca Śląskiego. Idea takich monumentów powstała we Francji, gdy Fryderyk Simon stracił w I Wojnie Światowej trzech synów i nie był w stanie odnaleźć ich ciał. Dlatego powstają na całym świecie miejsca, gdzie można przyjść i pomodlić się za dusze wszystkich tych, którzy zginęli za różne sprawy z bronią w ręku. To nie wszystkie nekropolie Katowic. Nie wspomniałem o cmentarzu na Sienkiewicza, gdzie spoczywa Wojciech Kilar; o panewnickich grobach harcerzy i harcerek poległych we wrześniu 1939… Każde miasto ma swoje groby, które warto odwiedzić. Nie tylko po to, by dotknąć historii. Przede wszystkim po to, by pamiętać o ludziach tam spoczywających, wspomnieć ich w modlitwie i poprosić Boga o zbawienie także dla tych, którzy najwięcej potrzebują miłosierdzia. zdjęcia pochodzą z: http://www. kirkuty.xip.pl/katowice18.htm oraz http://cmentarze.katowice.pl/
s. 23
Patrizia Cattaneo o Świętym TEMAT NUMERU
bez granic
Czasy są trudne, ale zanim Jezus przyjdzie w glanach, wyśle swoich Świętych, co by każdy wiedział, że Bóg potrafi działać niekonwencjonalnie. Oto metody, jakimi na łono Kościoła przywraca ludzi święty Charbel Makhlouf.
Aleksandra Frontczak „Istnieje na świecie około siedemdziesięciu książek o świętym Charbelu Makhloufie, libańskim świętym od nieprawdopodobnych cudów” pisze Cattaneo, po czym kilka linijek dalej dodaje: „Jestem chyba pierwszą kobietą, która w trzecim tysiącleciu publikuje książkę o tajemnicy św. Charbela”. Te dwa zdania wyjęte z „Wprowadzenia” świadczą o małym jeszcze zainteresowaniu postacią mnicha z Kraju Cedrów, niemniej jednak takie pozycje jak ta zaznajamiają coraz szersze grono odbiorców z osobą jednego z najniezwyklejszych Obywateli Królestwa Niebieskiego. 128 STRON CHARBELOWI WYSTARCZY W pozycji „Św. Charbel – mnich cudotwórca. Życie, cuda, orędzia, modlitwy” pióra Patrizii Cattaneo nie znajdziemy egzaltowanych form składniowych i atypowej narracji. Na próżno szukać będziemy rzeszy słów
s. 24
“ Życie, cuda,
orędzia, modlitwy. Autorka biografii Świętego Charbela całkowicie skondensowała jej treść, uciekłszy się do sugestywnych, poruszających obrazów – bez miejsca na jakiekolwiek „ale”. niepojętych przy pierwszej lekturze i głębokich wynurzeń, okraszonych wysmakowanymi dygresjami. Nic z tych rzeczy. Pozycja ta ukierunkowana jest na szybką lekturę i równie szubką odpowiedź odbiorcy. Życie, cuda, orędzia, modlitwy. Autorka biografii Świętego Charbela całkowicie skondensowała jej treść, uciekłszy się do sugestywnych, poruszających obrazów – bez miejsca na jakiekol-
wiek „ale”. Gdy nastanie już poruszenie, odbiorca od razu sięgnąć może do modlitw, wezwań czy nowenny. Sto dwadzieścia osiem stron lektury wystarcza na urozmaicenie podróży w pociągu lub autobusie, okienko między zajęciami na uczelni czy chociażby na deszczowy, jesienny wieczór z herbatą, pod kocem. Mnich z Annaya nie potrzebuje dużo czasu, by zadziałać. Zdaje się, że autorka wie o tym doskonale. PO ŚMIERCI SIĘ ZACZNIE 8 maja 1828 – narodziny. Skromność. Modlitwa. 3 godziny snu dziennie. Jeden posiłek na dobę. 23 lata życia w samotności w pustelni Annaya. 24 grudnia 1898 – śmierć. Istnienie podobne do wielu spośród tych, które na trasie Ziemia–Niebo całkowicie zostały podporządkowane Bogu, samotności i ubóstwu. Jednakże indywidualnego charakteru nabiera działalność Charbela po jego śmierci. Przez 45 dni od zgonu ciało
jego emanowało tajemniczym światłem. Nie rozłożyło się ono także aż do zakończenia procesu beatyfikacyjnego, zakończonego 67 lat po śmierci Mnicha, wydzielając przy tym płyn o leczniczych właściwościach. Ponadto takowa substancja wydobywa się także do dziś z dębu, pod którym Święty często się modlił. Od czasu śmierci Charbela zanotowano około 24 tysięcy uzdrowień za jego przyczyną, a liczba ta wciąż wzrasta. Dziś ciało Pustelnika jest wysuszoną skórą, która powleka kości. Tymczasem Bóg nie poprzestaje w swojej działalności wyłącznie na ciele. Wytacza przeciw niedowiarstwu broń masowego rażenia – świadectwo Nouhad Al-Chami z Libanu. OPERACJA W BOŻYM STYLU „Połowiczne porażenie z podwójnym zablokowaniem tętnicy szyjnej”. Nadzieja? Prawie żadna. Agonia w udręczeniu ciała i duszy rozpoczęła się. Jednak chora z żarliwością wzywała opieki Matki Bożej i świętego Charbela. Nocą, między 21 a 22 stycznia 1993 roku Al-Chami we śnie ukazuje się Mnich z Annaya, aby… zoperować chorą. Gdy kobieta się budzi, na jej szyi, po obu stronach, widnieją dwie dwunastocentymetrowe blizny ze szwami z czarnych nici chirurgicznych.
Sparaliżowane kończyny poruszają się, a nocna koszula splamiona jest krwią. Św. Charbel szybko wskazuje zszokowanej kobiecie i rządnym sensacji ludziom, komu należy się chwała za jego pracę. Ponownie ukazuje się Libance, mówiąc: „Zoperowałem cię, aby wszyscy cię widzieli i ludzie wracali do wiary. Wielu oddaliło się od Boga, od modlitwy, od Kościoła. Proszę cię o uczestniczenie we Mszy przy pustelni Annaya w każdy 22 dzień miesiąca. Przez całe twoje życie twoje rany będą krwawić w każdy pierwszy piątek i 22 dzień miesiąca, na pamiątkę otrzymanej łaski”. JAK TO? ZDJĘCIE BEZE MNIE? Aczkolwiek cudowna działalność Mnicha nie chyli się jeszcze ku końcowi. Uzdrowienia fizyczne, psychiczne, duchowe, niewytłumaczalne znaki medycznie , konsternacja lekarzy – wciąż trwają. Wszystko to budzi zainteresowanie nawet wśród wiernych kościoła prawosławnego. Chwała Boża wszędzie znajdzie dla siebie ujście. Nawet w fotografii, bo i ona jest dzisiaj namiastką naszego kultu dla osoby świętego z Annaya. Wszystkie znane dziś wizerunki Charbela odtworzone zostały na podstawie tej jednej jedynej, wyjątkowej fotografii z 1950 roku. W tym
to czasie, a było to w dniu urodzin świętego (8 maja), czterej misjonarze nawiedzili grób świętego Charbela, fotografując się przy nim wraz ze stróżem tegoż miejsca. Podczas wywoływania fotografii dostrzeżono szóstą postać, widoczną do połowy ciała. Bracia, którzy pamiętali świętego zaświadczyli: to Charbel Makhlouf. Fotomontaż został wykluczony przez ekspertów. (NIE)ZWYKŁE ORĘDZIE To, do czego wzywa nas obecnie Bóg przez swojego sługę, jest niczym innym, jak urzeczywistnieniem prawd ewangelicznych. Co chce nam w swoim orędziu przekazać pustelnik Charbel? „Jezus jest drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przez Niego” (por. J 14, 6); „Jesteśmy światłością świata” (por. Mt 5; 13-14); „Nie chowajcie sobie skarbów na ziemi (…) w niebie skarby sobie chowajcie (…). Gdzie skarb jest twój, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 19-21). Jedna, ewangeliczna prawda, a tak wiele możliwości, by nadać jej widzialny kształt. Charbel wzywa więc także do tego, do czego wzywał już święty Paweł: „Słuchajcie, rozumiejcie i wypełniajcie wolę Bożą (…). Badaj twoje sumienie, rozważaj, odczuwaj skruchę i zmieniaj życie!”.
s. 25
TEMAT NUMERU
Starożytne Królestwo Śmierci Kult zmarłych znany nam w czasach obecnych w świecie chrześcijaństwa jest zgoła inny od tego, który wyznawali starożytni. Co ciekawe, nawet Żydzi wierzyli w zupełnie inną wizję losu zmarłych. W starożytnym Bliskim Wschodzie zarówno pogańskie jak i judaistyczne wierzenia w tej kwestii złączone były jednym kręgiem cywilizacyjnym.
Dominik Cwikła PŁASKI ŚWIAT BĘDĄCY BAŃKĄ Trzeba zacząć od koncepcji świata. Otóż początki cywilizacji mają swoje korzenie na wspomnianym przed chwilą obszarze. Był to teren pustynny, gdzie życie skupiało się wokół największych rzek: Eufratu i Tygrysu. Do tego kręgu zaliczany jest również starożytny Egipt, który wyrósł na rzece Nil, jednak ze względu na jego izolację koncepcja świata była inna, dlatego go tutaj pominę. Skupiamy się na terenach dzisiejszej Palestyny, Iraku i Iranu. Poganie wierzący w wiele bóstw (za wyjątkiem Izraela) mieli ciężkie warunki do życia. W wyniku rozwoju organizacyjnego oraz wzrostu populacji, przy największych rzekach powstały systemy irrygacyjne oraz miasta. Jednak klimat był (i jest nadal!) bardzo gorący i nieprzyjazny. Wszyscy wierzyli, że powierzchnia ziemi jest płaska. Na jej krańcach miały być góry, od których w górę szła pewna bariera, pod
s. 26
“ Inaczej rzecz się
miała w Egipcie. Otóż pomylone przez krzyżowców z biblijnymi silosami na lata chude, piramidy były grobowcami faraonów i ich najbliższej służby. Ci zmarli także musieli jeść w zaświatach. którą znajduje się świat. Ta "bańka" oddzielała świat od słonych wód śmierci, które niewątpliwie zabiłyby wszystkich ludzi oraz bogów, gdyby pękła. Pod barierą znajdowało się słońce i chmury. Poniżej zaś powierzchnia ziemi. Zaś pod nią znajdowało się królestwo śmierci – Kur. Było to miejsce bez powrotu, o czym opowiada Epos o Gilgameszu, legendarnym władcą sumeryjskiego
miasta Unug. Los zmarłych zaś był iście godny pożałowania. ŻRYJ BRUD, SUMERYJCZYKU Według mitologii starożytnych, nie tylko ludzie musieli jeść i pić. Musieli czynić to także bogowie. Po to zresztą stworzyli ludzi. Bogowie mający dość pracy, utworzyli człowieka, by ten pracował i – poprzez składanie ofiar – karmił bogów. Jeść musiały także osoby zmarłe. Gdy człowiek umierał, przechodził do Kur. Tam zdany był na łaskę żyjących. Ci bowiem mogli składać ofiary z jedzenia, które przeznaczone były dla zmarłych. W ten sposób "transportowano" żywność do królestwa śmierci. W ten sposób żywi kontynuowali pamięć o swoich zmarłych. Jednocześnie była to motywacja dla żyjących, by zachowywali się dobrze wobec swoich najbliższych, ponieważ byli zdani przez wieczność na ich pamięć i łaskę. Jeśli o zmarłym zapomniano i nie składano mu ofiar, jego los
był marny. Zmuszony do jedzenia, jadł popiół i pił pełną mułu wodę, które to "artykuły spożywcze" były wszędzie w Kur. Samo królestwo zmarłych było miejscem ponurym. Wszędzie panował mrok, gdyż – jak zapewne się domyślacie – pod ziemię nie dochodziło słońce. Panował tam także dotkliwy chłód. PIRAMIDY Inaczej rzecz się miała w Egipcie. Otóż pomylone przez krzyżowców z biblijnymi silosami na lata chude, piramidy były grobowcami faraonów i ich najbliższej służby. Ci zmarli także musieli jeść w zaświatach. Jednak nie donoszono im ofiar na bieżąco. Gdy budowa piramidy dobiegała końca i chowano tam far-
aona wraz z jego świtą, zostawiano jeden raz żywność oraz przybory do jedzenia. Dlatego właśnie w XX wieku, gdy badano starożytne grobowce, odnajdywano tam wiele naczyń, sztućców, czy rozłożonych resztek jedzenia. Zmarli bowiem – według wierzeń starożytnych Egipcjan – spożywali je. Co ważne, faraon za swoje wybitne zadanie, jakiego podejmował się za życia, stawiał się po śmierci bogiem. Jednak kilkukrotnie zdarzało się, że dusze zmarłych według wyznawców mitologii egipskiej ulegały zniszczeniu. Bowiem po roku 2200 przed Chrystusem nastała tzw. epoka "Pierwszego Okresu Przejściowego". Był to czas załamania się władzy centralnej, gospodarki oraz
siły politycznej. Zaczęły się bunty. Państwo rozpadło się na mniejsze części, gdzie dominującymi frakcjami był Egipt Dolny oraz Egipt Górny. Rebelianci zaś dopuszczali się m. in. profanacji grobów. Według pism kapłańskich wiemy, że rozpaczano nad "zniszczeniem dusz" oraz "unicestwieniem bóstw", czyli zmarłych faraonów. Był to potężny cios dla Egiptu. Patrząc na zimne otchłanie podziemi z serwowanym na śniadanie, obiad i kolację popiołem w sosie z mułu rzecznego oraz na niepewność przetrwania duszy, cieszę się, że jestem chrześcijaninem.
s. 27
TEMAT NUMERU
Godne życie mordercy Powszechna w cywilizacji zachodniej zaduma nad przemijalnością ludzkiego życia, doprowadziła do zakazania kary śmierci w praktycznie większości cywilizowanych państw. Uchodzi to za efekt walk o prawa człowieka i godność ludzką. W istocie, jest podeptaniem fundamentów cywilizacji. Wojciech Urban Karę śmierci po raz pierwszy zniesiono w 1786 roku w niektórych, włoskich posiadłościach Habsburgów. Mimo wąskiego obszaru na którym zakazano tej formy wymierzania sprawiedliwości, miało to duże znaczenie dla rozpowszechnienia się idei. Od 1977 roku międzynarodowa organizacja Amnesty International prowadzi kampanię na celu zniesienia kary śmierci na całym świecie. NIE TYLKO DOBRZY NIE ZABIJAJĄ Prym w tej tendencji wiodła Europa, głównie państwa spoza bloku wschodniego. 28 kwietnia 1983 w Strasburgu uchwalono protokół nr 6 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka z 1950, znoszący wśród sygnatariuszy karę śmierci w czasie pokoju. Dodatkowo, 3 maja 2002 r. uchwalono w Wilnie protokół nr 13 do tej konwencji, bezwzględnie znoszący karę śmierci, także podczas wojny, którego jednak nie ratyfikowały jeszcze wszystkie państwa zjed-
s. 28
“Resocjalizacja
więźniów jest oczywiście ważna, natomiast nie może się ona odbywać ze szkodą dla bezpieczeństwa ogółu społeczeństwa. Musimy przy tym pamiętać, w jakich przypadkach postuluje się zastosowanie kary śmierci. noczonej Europy. Jednak wiązanie zniesienia kary śmierci z demokratyzacją społeczną wiedzie na manowce. Olbrzymia część krajów, które ciężko nazwać demokratycznymi, zniosło tę formę kary z przyczyn wizerunkowych, lub w celu poprawy relacji z bogatymi krajami Europy Zachodniej, np. Serbia pod rządami Slobodana Miloševi-
cia w 1995 roku, Turkmenistan w 1999, Chile pod rządami wojskowej junty gen. Pinocheta w 1985. Z drugiej strony, niektóre kraje bezsprzecznie demokratyczne, jak Japonia czy Korea Południowa, wciąż tę karę stosują. Pozostaje jeszcze w tej kwestii sztandarowy, choć trudny przypadek Stanów Zjednoczonych. Kara śmierci funkcjonowała w USA nieprzerwanie od momentu powstania państwa aż do roku 1972, kiedy to Sąd Najwyższy uznał, że obowiązujący sposób jej orzekania jest sprzeczny z konstytucją. Z tego powodu powstało nieoficjalne moratorium, tzn. kara była orzekana, ale jej wykonanie zostawało zawieszone do czasu nieokreślonego. W 1976 roku, na skutek wcielenia w życie zaleceń Sądu Najwyższego co do procedur orzekania kary śmierci, zaczęto ją ponownie wykonywać. Dziś kara ta obowiązuje w 32 na 50 stanów, choć nie we wszystkich jest w praktyce stosowana.
SOFISTYCZNE ARGUMENTY Przeciwnicy kary śmierci swoje stanowisko argumentują kilkoma, pozornie poważnymi, argumentami. Po pierwsze chodzi o cel kary: w czasach, gdy praktykowano karę śmierci, chodziło nieraz o wymierzenie sprawiedliwości i zemstę. Współcześnie w systemach karnych kara ma pomóc skazanemu poprawić się i umożliwić powrót do społeczeństwa, oraz normalne w nim funkcjonowanie. Nie trzeba być geniuszem, żeby odkryć, iż nie da się zresocjalizować martwego. Bardzo często w dyskusjach na temat kary śmierci podkreśla się, że surowość kary nie odstrasza od popełnienia przestępstwa, takie działanie ma jedynie nieuchronność kary. Do tego dochodzi uzasadnienie moralne: każdy człowiek ma niezbywalne prawo do życia; oraz religijne, choć właśnie to ostatnie nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Powyższe argumenty nie mają jednak racji bytu, jeśli poddać je rzetelnej krytyce. Teza, iż kara ma na celu przede wszystkim resocjalizację skazanego, uderza nie tylko w karę śmierci, lecz również w karę dożywo-
cia, którą zamiast tej pierwszej się stosuje. Człowiek skazany na dożywotnie pozbawienie wolności, podobnie jak człowiek martwy, traci możliwość powrotu i normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Zresztą odwołajmy się do lokalnej rzeczywistości. Jakiś czas temu zakład karny opuścił niejaki pan Trynkiewicz. Skazany został na karę śmierci, którą jednak zamieniono na 25 lat pozbawienia wolności. Dzięki temu na społeczeństwo padł taki strach, że owemu bohaterowi trzeba było podrzucić do celi pornografię dziecięcą, aby można go było legalnie w dalszym ciągu izolować od społeczeństwa. PRAKTYKA PRZECZY TEORII Resocjalizacja więźniów jest oczywiście ważna, natomiast nie może się ona odbywać ze szkodą dla bezpieczeństwa ogółu społeczeństwa. Musimy przy tym pamiętać, w jakich przypadkach postuluje się zastosowanie kary śmierci. Kilka lat temu Liga Polskich Rodzin wysunęła projekt legislacyjny, w którym domagała się przywrócenia tej kary. Miała być ona jednak stosowana tylko
w przypadku morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, na tle seksualnym, popełnionym na osobie poniżej 15 roku życia. Tylko przestępstwo, które spełniało te cztery warunki, miało być obarczone karą śmierci. Czy 25 lat resocjalizacji to wystarczająco, by kogoś, kto dopuścił się takiego czynu wypuścić na wolność? Szczególnie idiotyczne jest twierdzenie, że wysokość kary nie odstrasza potencjalnych przestępców. Popiera się to stwierdzeniem, iż w momencie złamania prawa nikt nie zastanawia się nad zapisami kodeksu karnego. Wysuwanie w opozycji do tego nieuchronności kary, jako czynnika odstraszającego, zakrawa na absurd. W rzeczywistości, muszą zaistnieć oba te czynniki, żeby kara odstraszała. W każde przestępstwo wliczone jest pewne ryzyko: można osiągnąć zamierzony cel, ale może spotkać za to pewna kara, mniej lub bardziej dolegliwa. Cóż z tego, jeśli za morderstwo obowiązywałaby główszczyzna (jak miało to miejsce jeszcze w XVII wieku)? Gdyby nawet kara taka byłaby egzekwowana w 100% przypadków, bogaty bandzior
s. 29
mógłby bez przeszkód eliminować niewygodne osoby, w końcu go stać! Z drugiej strony, jeśli kara za jazdę tramwajem bez biletu wynosiłaby, powiedzmy dwu- czy trzykrotność ceny biletu, to jeżdżących na gapę byłoby zdecydowanie więcej, niż gdyby kara taka wynosiłaby dwudziestokrotność ceny biletu. W przypadku członków, szczególnie przywódców organizacji terrorystycznych czy gangów samo przetrzymywanie przestępców okazuje się być niebezpieczne dla społeczeństwa. Pokazuje to między innymi przykład RAF-u, (Frakcji Czerwonej Partii), zachodnioniemieckiej, skrajnie lewicowej organizacji terrorystycznej, która w kwietniu 1975 roku dokonała zamachu na ambasadę RFN w Sztok-
oni uwagę, że w ocenie moralnej kary śmierci należy szukać „większego dobra” w trzech aspektach: 1. Dobro zbrodniarza, 2. Dobro potencjalnych zbrodniarzy, 3. Dobro społeczeństwa. Arystoteles przedstawiał karę śmierci jako lekarstwo służące samemu zbrodniarzowi, odcinając ją od społecznej zemsty. Inni myśliciele porównywali ją do amputacji odciętej kończyny. Myśl tę rozwinął św. Tomasz, pisząc, iż jeśli złoczyńca w obliczu kary śmierci nie okazuje skruchy, nie ma żadnych przesłanek by sądzić, że w więzieniu zacząłby żałować swoich czynów. Uznał on więc, że dobro wynikłe zastosowania kary śmierci jest większe i pewniejsze niż domniemanie nawrócenia. Współcześnie przeciwnicy kary
na tym, że wcześniej traktowano tę karę jako konieczny element porządku społeczno-prawnego, a dzisiaj wskazuje się, że ma ona swoje sytuacyjne uwarunkowania. Choć, patrząc na realia, ciężko z tym się zgodzić. Patrząc na polskie realia (choć nie tylko) nie sposób nie zauważyć fatalnego stanu więziennictwa. I nie tylko tej branży- ciężko znaleźć w tym kraju sektor publiczny, który nie byłby niedofinansowany. W podobno bogatej Europie Zachodniej dziura budżetowa jest takim samym problemem, jak dla nas. Zamieniając karę śmierci na dożywotnie więzienie, (które przecież sporo kosztuje, a więzień tego nie odpracuje w żaden sposób) de facto skazujemy na śmierć niewinnego człowieka, który nie dostał się na
holmie, domagając się uwolnienia przetrzymywanych w Niemczech członków organizacji. By uniknąć takich sytuacji, Saddam Husajn został powieszony w kilka miesięcy po schwytaniu, zaś Osama bin-Laden zastrzelony w miejscu, gdzie go znaleziono.
śmierci powołują się na encyklikę św. Jana Pawła II Evangelium Vitae. Stwierdził on, że w dzisiejszej sytuacji zorganizowanych państw oraz nowoczesnymi systemami penitencjarnymi, nie ma potrzeby bronienia społeczeństwa przed zbrodniarzami tą metodą. Papież jednak nie kwestionował tradycyjnej argumentacji, stosowanej do usprawiedliwienia „w przypadkach absolutnej konieczności” stosowania k. ś., a zatem odwoływanie się do „obrony ładu publicznego i bezpieczeństwa osób”, ale także, odnośnie do samego przestępcy, bycie „bodźcem i pomocą do poprawy oraz wynagrodzenia za winy”. Nowość nauczania Jana Pawła II na temat kary śmierci polega głównie
kosztowny zabieg z braku funduszy w NFZ. Doprawdy, ciężko to nazwać sprawiedliwością. Stworzyliśmy cywilizację, w której międzynarodowe organizacje bronią życia jednostek skrajnie patologicznych. Jedną z głównych, charakterystycznych cech cywilizacji europejskiej była ochrona słabszych. Dziś zadajemy sobie sporo trudu, wydajemy ogromne ilości funduszy na to, by chronić tych, którzy na słabszych od siebie żerują. Ot, jeszcze jeden przykład upadku świata zachodniego.
MORALNE UZASADNIENIE STARE JAK ŚWIAT Przez długi czas kara śmierci była powszechnie akceptowalną praktyką. Jej słuszność argumentowali najwięksi filozofowie greccy, z Platonem i Arystotelesem na czele, jak również chrześcijańscy myśliciele, ze świętymi doktorami Kościoła: Augustynem i (szczególnie) Tomaszem. Zwracali
s. 30
s. 31
TEMAT NUMERU
Czyściec - co tak
naprawdę mówi o nim
Biblia
Miesiąc listopad zwyczajowo poświęcamy jest modlitwie za dusze czyścowe. Czy jednak taka praktyka jest zgodna z nauczaniem Pisma Świętego? Rzeczywiście, w Biblii, nauce rabinów i pismach starożytnych chrześcijan, pojawiają się wzmianki o oczyszczaniu się z grzechów po śmierci oraz modlitwie za zmarłych. Krzysztof Reszka OCZYSZCZENIE PO ŚMIERCI W NOWYM TESTAMENCIE Złoto hartuje się i oczyszcza w ogniu. Stąd Biblia przedstawia ogień jako symbol próby, sądu i oczyszczenia człowieka, aby spłonęło wszystko co jest grzechem a zostało tylko nasze "prawdziwe ja", tylko miłość. Słowo Boże osądza pragnienia i myśli serca, pozwala nam uświadomić sobie nasze skryte intencje i oczyścić je. Dlatego warto budować swoje życie na Jezusie Chrystusie. Bo - jak powiedziałby poeta "tylko jedno życie, które wkrótce trwać przestanie, tylko to co z miłości jest dane - na wieki sie ostanie". Również św. Jan pisał w swym liście: "Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat; tym właśnie zwycięstwem, które
s. 32
zwyciężyło świat, jest nasza wiara" (1 J 5,4). Do ostatecznych rzeczy człowieka należy śmierć, sąd Boży, a następnie niebo albo piekło. Jednakże jest możliwe oczyszczenie i terapia człowieka po śmierci, jeśli jeszcze nie zdołał wydoskonalić się w miłości ale nie odrzucił Bożej łaski. Wydaje się że na tę prawdę wskazuje św. Paweł pisząc o nas ludziach którzy codziennymi wyborami budujemy gmach własnego życia: "... jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz jakby przez ogień" (1 Kor 3:13-15).
Również przypowieści Jezusa wskazują na jakiś rodzaj rozliczenia który jednakże nie jest równoznaczny z wiecznym i całkowitym odrzuceniem: "Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz" (Mt 5, 25-26). Jezus sugeruje że grzechy lekkie mogą być odpuszczone po śmierci w wieku przyszłym: "Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym" (Mt 12,32).
TEMAT NUMERU
CZYŚCIEC U ŻYDÓW? W Drugiej Księdze Machabejskiej mowa jest o modlitwie za zmarłych, kiedy wojownicy izraelscy polegli w bitwie. "Pod chitonem jednak u każdego ze zmarłych znaleźli przedmioty poświęcone bóstwom, zabrane z Jamni, chociaż Prawo tego Żydom zakazuje. Dla wszystkich więc stało się jasne, że to oni i z tej właśnie przyczyny zginęli. Wszyscy zaś wychwalali Pana, sprawiedliwego Sędziego, który rzeczy ukryte czyni jawnymi, a potem oddali się modlitwie i błagali, by popełniony grzech został całkowicie wymazany. Mężny Juda upomniał lud, aby strzegli samych siebie i byli bez grzechu mając przed oczyma to, co się stało na skutek grzechu tych, którzy zginęli. Uczyniwszy zaś składkę pomiędzy ludźmi, posłał do Jerozolimy około dwu tysięcy srebrnych drachm, aby złożono ofiarę za grzech. Bardzo pięknie i szlachetnie uczynił, myślał bowiem o zmartwychwstaniu. Gdyby bowiem nie był przekonany, że ci zabici zmartwychwstaną, to modlitwa za zmarłych byłaby czymś zbędnym i niedorzecznym, lecz jeśli uważał, że dla tych, którzy pobożnie zasnęli, jest przygotowana najwspanialsza nagroda - była to myśl święta i pobożna. Dlatego właśnie sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu" (2 Mch 12:40-45). Judaizm czasów Chrystusa znał naukę o stanie pośrednim. Szkoła rabina Szammaja (I w. przed Chr./ I w.po Chr.) nauczała o trzech kategoriach Sądu Bożego: 1) na życie wieczne; 2)
na hańbę wieczną; 3) na oczyszczenie, dla nie w pełni sprawiedliwych ale i nie całkiem bezbożnych. CHRZEŚCIJAŃSKIE MODLITWY ZA ZMARŁYCH Można przypuszczać że przykład chrześcijańskiej modlitwy za zmarłych znajdujemy już u św. Pawła "Niechże Pan użyczy miłosierdzia domowi Onezyfora za to, że często mnie krzepił i łańcucha mego się nie zawstydził, lecz skoro się znalazł w Rzymie, gorliwie mnie poszukał i odnalazł. Niechaj mu da Pan w owym dniu znaleźć miłosierdzie u Pana!" (2 Tm 1:16-18) Wystarczy te słowa zestawić z pozdrowieniem końcowym tegoż listu: "Pozdrów Pryskę i Akwilę oraz dom Onezyfora!" (4:19), by z braku pozdrowień dla samego Onezyfora wysnuć przypuszczalny wniosek, że on już nie żyje, gdy Paweł pisze te słowa. Apostoł zatem prosi o miłosierdzie Boga dla Onezyfora w dniu sądu, a prosi za pośrednictwem Chrystusa. Wczesnymi dowodami modlitwy za zmarłych, a więc i wiary w czyściec są zachowane nagrobki chrześcijańskie z II w. z napisami tej treści: "Eucharis jest moją matką, Pius ojcem. Proszę was, o bracia kiedy tu przyjdziecie o modlitwę. Aby Wszechmogący Bóg zachował Agapę na wieki", "To ja sam Abercjusz w mojej obecności kazałem tu wypisać: Niech każdy, który te słowa rozumie, pomodli się za Abercjusza". Świadectwem modlitwy za zmarłych są także Akta "Męczeństwa św. Perpetuy i Felicyty" 7 (zm.203). Młoda
kobieta która została skazana na śmierć za wiarę w Chrystusa, oczekując na wykonanie wyroku miała wizje. Pisała o nich: "Dinokrates był moim rodzonym bratem. Zmarł (...) za niego zatem się modliłam. Dzieliła nas jednak ogromna otchłań i ani ja do niego, ani on do mnie nie mogliśmy się przedostać (...) Wtedy oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że brat mój cierpi. Byłam jednak przeświadczona o tym, że mogę mu ulżyć w jego cierpieniach". Od najdawniejszych czasów Kościół zalecał jałmużnę, odpusty i dzieła pokutne ofiarowane za zmarłych. Św. Jan Chryzostom (zm. 407) pisał: "Nieśmy im pomoc i pamiętajmy o nich. Jeśli synowie Hioba zostali oczyszczeni przez ofiarę ich ojca, dlaczego mielibyśmy wątpić, że nasze ofiary za zmarłych przynoszą im jakąś pociechę? Nie wahajmy się nieść pomocy tym, którzy odeszli, i ofiarujmy za nich nasze modlitwy" (Św. Jan Chryzostom, Homiliae in primuam ad Corinthios, 41, 5, w: PG 61, 594-595, cyt. za KKK 1032; por. Hi 1,5). O stanie pośrednim nauczali św. Bazyli (zm.379), św. Cyryl Jerozolimski (zm.386), św. Grzegorz z Nysy (zm.395) św. Ambroży (zm.397), św. Augustyn (zm.430), św. Cezary z Arles (zm.543) i Grzegorz Wielki (zm.604) ("Patrologia" Ks. J. Czuj., "Eschatologia" Ks. W. Granat, "Miłość oczyszczająca" Ks. A. Skwierczyński MIC). Więcej szczegółowych rozważań na ten temat można znaleźć tu: http:// www.effatha.org.pl/apologetyka/czysciec2.html
s. 33
TEMAT NUMERU
Niebo -
egzystencjalna
jazda na maksa
Czeka nas życie wieczne i zmartwychwstanie ciała. Czy Niebo to impreza przy winie z Chrystusem w roli gospodarza usługującego do stołu? Czy raczej jest jak koncert rockowy gdzie wszyscy tańczą, śpiewają, skaczą i szaleją z radości? Może jak randka gdzie zakochani w świetle księżyca skąpani, wpadają sobie w objęcia upojeni wonią kwiatów? A może coś więcej? Tak!
Krzysztof Reszka Bóg jest miłością (por. 1 J 4,8.16). W swej Istocie - choć przekracza to możliwości naszego rozumu - żyje jako Jedność i Wspólnota zarazem. Bóg jest Ojcem, od którego wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi bierze swoje imię (por Ef 3,14-15). Słowo OJCIEC oznacza kogoś, kto: JEST i trwa w relacji osobowej, daje życie i troszczy się o nie, kocha, karmi chlebem, przekazuje swoje dobra, towarzyszy i uczy – by doprowadzić do przyjaźni ze sobą i twórczej aktywności. Bóg Ojciec odwiecznie - zawsze - doskonale wyraża Samego Siebie, wypowiada Słowo, czyli rodzi Syna który jest obrazem Boga niewidzialnego (Kol 1,15), odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty (Hbr 1,3). Ojciec miłuje Syna i wszystko oddał w Jego ręce (J 3, 25). Czasami o atmosferze panującej między dwoma osobami mówimy „duch” – np. „duch braterstwa”. Obserwując kochające się małżeństwa, widać czasem jak działają i mówią w jakimś sobie właściwym
s. 34
“Pan Bóg może i
chce zaspokoić nasze pragnienia. Pragnienia serca, których nie zaspokoi żaden człowiek, żadna inna relacja, żadne pieniądze, wygody, zaszczyty czy używki: „O, wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy!” rytmie, harmonii, ich ruchy zbiegają się ze sobą nawet gdy nie patrzą na siebie. Widzi się i wyczuwa wzajemną otwartość i wsparcie. Klimat błogiego bezpieczeństwa i akceptacji udziela się także osobie którą goszczą. Podobnie właśnie doskonała Miłość Ojca do Syna to Osoba - Duch Święty. Porównywany do orzeźwiającej wody na pustyni, lub powiewu świeżego
powietrza - Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego (1 Kor 2, 10 b). Jezus nazywa Go – Pocieszycielem, Duchem Prawdy, porównuje do ognia. Życie Ojca, Syna i Ducha Świętego jest ekstazą – wzajemnym obdarowywaniem, udzielaniem się Sobie, przekazywaniem miłości, – mówiąc poetycko – swego rodzaju tańcem! Miłość z natury pragnie się dzielić. Któż z nas mając ciekawy film, płytę czy książkę, nie chce pokazać innym tego, co mu się podoba? Czy nie po to udostępniamy np. na facebooku zdjęcia, piosenki i artykuły, aby podzielić się z przyjaciółmi tym co dla nas drogie lub interesujące? Bóg właśnie dlatego zechciał zaprosić nas do Swojego Życia. Jeszcze przed stworzeniem świata, Bóg pokochał, zapragnął i zaplanował Ciebie. Stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Powziął wspaniały plan: „(…) Ja was przyjmę i będę wam Ojcem, a wy będziecie
moimi synami i córkami - mówi Pan wszechmogący” (2 Kor 6, 17-18). Chce obdarzyć każdą i każdego z nas swoim szczęściem - byśmy kochali i byli kochani. “Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi” (Rz 8,29). To zaproszenie, abyśmy się stali “uczestnikami Boskiej natury” (2 P 1,4), można porównać do spraw znanych z codziennego życia... ŻYCIE Z BOGIEM TO EKSTAZA MIŁOŚCI Relacja między ludzkością a Bogiem może być porównana do romantycznego zakochania, zaślubin, wesela i miłości małżeńskiej. Świadczą o tym następujące wersety: „A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka a Nasz obraz, podobnego Nam. (…) Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się (…) A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz
1,26-28.31); „O jak piękna jesteś, jakże wdzięczna, umiłowana, pełna rozkoszy! Postać twoja wysmukła jak palma, a piersi twe jak grona winne. Rzekłem: wespnę się na palmę, pochwycę gałązki jej owocem brzemienne. Tak! Piersi twe niech [mi] będą jako grona winne, a tchnienie twe jak zapach jabłek. (…) - Jam miłego mego i ku mnie zwraca się jego pożądanie. Pójdź, mój miły, powędrujemy w pola, nocujmy po wioskach! O świcie pospieszmy do winnic, zobaczyć, czy kwitnie winorośl, czy pączki otwarły się, czy w kwieciu są już granaty: tam ci dam miłość moją” (Pnp 7,7-9.11-13); „Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62,5). „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (…) Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół,
bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła” (Ef 5,25.2832); „Weselmy się i radujmy, i dajmy Mu chwałę, bo nadeszły Gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła” (Ap 19,7). POWOŁANIE DO ŚWIĘTOŚCI JEST JAK ZAPROSZENIE NA KRÓLEWSKĄ UCZTĘ Synostwo wobec Boga jest ukazane jako wspaniała uczta na jaką jesteśmy zaproszeni: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi” (Mt 22,2); „I mówi mi: Napisz: Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka! I mówi im: Te słowa prawdziwe są Boże” (Ap 19,9); “Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. (Łk 12,37); “Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! Wprowadź mnie, królu, w twe kom-
s. 35
TEMAT NUMERU naty! Cieszyć się będziemy i weselić tobą, i sławić twą miłość nad wino; [jakże] słusznie cię miłują!” (Pnp 1,4). CHRZEŚCIJANIN TAŃCZY! Życie w Niebie można porównać także do wielkiego zwycięstwa oraz zabawy pełnej muzyki, tańca i śpiewu. Taniec w Biblii często służył świętowaniu i uwielbianiu Boga: „Miriam prorokini, siostra Aarona, wzięła bębenek do ręki, a wszystkie kobiety szły za nią w pląsach i uderzały w bębenki. A Miriam przyśpiewywała im (…)” (Wj 15,20); „Tak Dawid, jak i cały dom Izraela tańczyli przed Panem z całej
siły przy dźwiękach pieśni i gry na cytrach, harfach, bębnach, grzechotkach i cymbałach (…) Dawid wtedy tańczył z całym zapałem w obecności Pana, a ubrany był w lniany efod. (2 Sm 6,5.14); “Dawid zaś i cały Izrael tańczyli z całej siły przed Bogiem, przy dźwiękach pieśni, cytr, harf, lutni, bębnów, cymbałów i trąb” (1 Krn 13,8); „Potem uczyniły sobie wieńce oliwne, ona i jej towarzyszki. I tańcząc szła przed całym ludem, prowadząc ze sobą wszystkie kobiety. Przyłączyli się też do nich wszyscy mężowie izraelscy i uzbrojeni, z wieńcami na głowach, i śpiewali głośno hymny. Judyta rozpoczęła przed całym Izraelem tę pieśń pochwalną, a lud cały wtórował jej w
s. 36
tym wychwalaniu. I mówiła Judyta: Uderzcie w bębny na cześć mojego Boga, zagrajcie Panu na cymbałach, zanućcie Mu psalm i pieśń uwielbienia, wysławiajcie i wzywajcie Jego imię!” (Jdt 15,13-14); 16,1) „Chwalcie Go dźwiękiem rogu, chwalcie Go na harfie i cytrze! Chwalcie Go bębnem i tańcem, chwalcie Go na strunach i flecie! Chwalcie Go na cymbałach dźwięcznych, chwalcie Go na cymbałach brzęczących” (Ps 150,3-5). Warto przypomnieć przypowieść o Synu Marnotrawnym, którą opowiedział Jezus. Wspomina w niej, że gdy syn powrócił do miłosiernego ojca,
zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49,15); „A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem (…). Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11,3-4). Jezus mówił, że chce zgromadzić ludzi „jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła” (Mt 23,37)
ten zarządził zabawę i ucztę, a wokół domu słyszano “muzykę i tańce” (Łk 15,25).
kochającej rodziny i zaufanych przyjaciół: „Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają razem; jest to jak wyborny olejek na głowie, który spływa na brodę, <brodę Aarona, który spływa na brzeg jego szaty> jak rosa Hermonu, która spada na górę Syjon: bo tam udziela Pan błogosławieństwa, życia na wieki” (Ps 133,1b-3); „I rzekł im Nehemiasz: Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie - poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma: albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją” (Neh 8,10); “Pan Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na
ODPOCZYNEK Z TATĄ Niebo można też porównać do odpoczynku dziecka w ramionach rodziców. Biblia naucza, że Bóg jest „jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi” (Pwt 32,11); Psalmista woła: „Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie” (Ps 27,10); Bóg mówi: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona
ŻARCIE ZA DARMOCHĘ I WYPASIONY MELANŻ Z ZIOMKAMI! Życie z Bogiem i ludźmi w Niebie, można porównać do wspólnego jedzenia i picia za darmo, w gronie
TEMAT NUMERU tej górze ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win. Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Pan Bóg otrze łzy z każdego oblicza, odejmie hańbę od swego ludu na całej ziemi, bo Pan przyrzekł” (Iz 25,6-8). NAJGŁĘBSZE PRAGNIENIA SERCA ZOSTANĄ ZASPOKOJONE Pan Bóg może i chce zaspokoić nasze pragnienia. Pragnienia serca, których nie zaspokoi żaden człowiek, żadna inna relacja, żadne pieniądze, wygody, zaszczyty czy używki: „O, wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, <dalejże, kupujcie> bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko! Czemu wydajecie pieniądza na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę - na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie.” (Iz 55,1-3a); „W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta, Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego
wnętrza. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego;” (J7,37-39a); „Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu” (J 4,14); „A Duch i Oblubienica mówią: Przyjdź! A kto słyszy, niech powie: Przyjdź! I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie” (Ap 22,17). NA PEWNO COŚ WIĘCEJ! Życie z Bogiem jest oczywiście czymś zawsze większym niż wspomniane radości i przyjemności, ale z pewnością nie jest niczym mniej! Obrazy te są środkiem wyrażenia doskonałej radości, więc jeśli nie lubicie mięsa czy tańca, nie martwcie się, lecz dołóżcie starań by „poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą” (por. Ef 3,19). Powołaniem człowieka jest współ-królowanie z Bogiem, satysfakcjonująca praca dla celów większych niż my sami, rozwijanie w sobie coraz większego podobieństwa do Stwórcy, „abyśmy naszym istnieniem ukazywali chwałę Jego majestatu” (Ef 1,12a). Także św. Ireneusz z Lyonu, który żył w II w., nauczał: „Chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest oglądanie Boga”. Bożym przeznaczeniem i naturalnym
środowiskiem dla rozkwitu naszego jestestwa jest Osobowa Wspólnota Miłości. Do tego właśnie zostaliśmy stworzeni! Naszym przeznaczeniem jest zmartwychwstanie w doskonałych, niezniszczalnych ciałach i wieczne, szczęśliwe, żywe życie. Aha i jeszcze jedno! “Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3,2). Jak pewnie się domyślacie, nie napisałem tu jeszcze wszystkiego. Wybaczcie mi proszę, no ale sami chyba już domyślacie się że “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Dołóżmy starań, aby dzięki nam więcej Nieba działo się już teraz na ziemi. Bo to wszystko zaczyna się już w tym życiu: “Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17,21). Daj chleb głodnemu, pociesz strapionego, odwiedź chorego, pomóż osobie niepełnosprawnej wybrać się na spacer - a zobaczysz co się będzie działo. Zignoruj to, a nie zrozumiesz niczego. Weź poczytaj Ewangelię i oczami duszy wpatruj się w Jezusa tak jak zakochany patrzy swoją narzeczoną, jak ciele na malowane wrota, jak sroka w kość. Bo z kim przestajesz, takim się stajesz.
s. 37
TEMAT NUMERU
Święty pod sąd Szczególnie przy pontyfikatach ostatnich Papieży mieliśmy do czynienia z masową produkcją błogosławionych i świętych. Głównym odpowiedzialnym za ten stan rzeczy był nasz rodak – Jan Paweł II (zresztą całkiem niedawno sam uznany najpierw za błogosławionego, a później za świętego).
Tomasz Markiewka To on rozpoczął tendencję ku temu, aby wskazywać tych wszystkich ludzi, którzy dostąpili tego zaszczytu jako przykład dla innych chrześcijan. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę jak żmudny to proces. To słowo jest bardzo pożądane, ponieważ to właśnie proces się wtedy toczy, ale nie przeciwko tym osobom, ale właściwie w ich obronie, żeby udowodnić ich chrześcijańskiego statusu jako wybranego przez Boga już za życia, co jest także dowiedzione po śmierci. JAK BYŁO W HISTORII Beatyfikacja pozwala na publiczny kult udzielany przez Kościół, jednak nie tak jak w przypadku kanonizacji dla całego Kościoła, ale dla lokalnej wspólnoty, chyba że chodzi tu o Papieża. I to jest najważniejsze w tym wszystkim. Są jednak kwestie, których nie mogę pominąć i to nie dlatego, że tak sobie postanowiłem, ale dlatego że jest pewne mylne mniemanie o rzekomej fabryce świętych. Zarzuca
s. 38
“Cały proces beaty-
fikacyjny jest prowadzony przez Trybunał Beatyfikacyjny. Na jego czele stoi postulator. To on dąży do tego, aby wszystko przebiegało zgodnie z procedurami i chce doprowadzić do tego, żeby dowieść heroiczności cnót kandydata na ołtarze. się Kościołowi (szczególnie od strony ludzi nic wiedzących o twardych kryteriach w procedurach kościelnych) ubóstwianie ludzi bez znaczącego powodu. Początek mamy już w pierwotnym Kościele gdy opierając się na słowach Chrystusa do dobrego łotra o tym, że tego samego dnia będą w Raju. Konsekwentnie było to wprow-
adzane w życie przez Kościół najpierw odnosząc te słowa do męczenników, którzy oddali to co mieli najcenniejsze za wiarę. Dlatego tez mogli być podawani jako przykład dla innych w Drodze. Wyrażało się to także w tym, że corocznie w dzień ich śmierci spotykano się na ich grobach, aby uczcić ich dzień narodzin dla Nieba. Sprawowano wtedy na grobach Eucharystię oraz czytano opis ich śmierci lub żywoty konkretnych osób, gdzie były także opisy cudów. Ich imiona wpisywano do klandarza gminy, który przekazywano dalej i tak szerzył się kult wokół tej osoby. Szło to w parze z aprobatą biskupa co w konsekwencji w tamtych czasach można uznać za akt kanonizacji, bo beatyfikacja to twór późniejszy. W średniowieczu podobnym aktem było przeniesienie relikwii danej osoby z cmentarza do kościoła albo przez wyniesienie z grobu ponad poziom ziemii. Znowu dokonywał tego biskup. Przy każdym takm pro-
cesie musiał być obecny. Świadczy to o tym, że Kościół od początku zdawał sobie sprawę nie tylko z przywilejów, ale także tego iż tylko On może zadecydować o tym kogo uznać świętym, a kogo nie. To było od samego początku bardzo odpowiedzialne zadanie, w którym trzeba było się kierować ojcowską roztropnością, aby nie wprowadzać podziałów między chrześcijan. W XIII wieku tą całą procedurą zaczęto kierować ze Stolicy Apostolskiej, a w XVI powołano specjalną Komisję, która miałą dokładniej weryfikować i sprawdzać kandydatów na ołtarze za sprawą Sykstusa V. Beatyfikacja jest formą późniejszą, ale także miała miejsce już w średniowieczu gdy Papieże zezwalali na kult miejscowy na danym terytorium i stąd się ten zwyczaj wziął, żeby miejscowe tradycje miały za sobą aprobatę Kościoła jeśli się z Jego nauczaniem nie kłóciły. Dopiero w XV wieku zarezerwowano tą decyzję dla Watykanu. W 1634 roku Urban VIII rozróżnił te instytucje i uznał procedurę beatyfikacji jako poprzedzającą kanonizacje. Pewne wyjątki uczynił jedynie dla tzw. dawnych świętych. NOWE CZASY, NOWE ZASADY Dziś jest trochę inaczej, przepisy uszczegółowiono. Nie zawsze jednak dany proces trwa tak samo długo. Jest to zależne od bardzo wielu czynników. Nie jest to dogmat, ani prawda wiary, żeby wierzyć w to inaczej zostanie
się postawionym poza Kościołem. Jest to jednak akt niezwykły, gdyż człowiek orzeka o rzeczywistości nadprzyrodzonej, którą ogarnia tylko w minimalnym stopniu i nakazuje kult prowadzący do czczenia Boga, nawet przez samo naśladowanie świętego. W dużym skrócie potrzebne są trzy elementy, aby mogła wydarzyć się kanonizacja: opinia Ludu o świętości osoby, weryfikacja sądowa i potwierdzenie cudu(nie tylko przez duchownych, ale także przez specjalistów świeckich, często niewierzących). Beatyfikacja to dziś często stopień po którym do kanonizacji potrzeba potwierdzenia kolejnego cudu, a gdy się to stanie to nic nie stoi na przeszkodzie do pozwolenia na kult nie tylko miejscowy, ale i w całym Kościele. Ten akt o mniejszym zakresie to bardziej odpowiedź na potrzeb kościoła partykularnego niż decyzja Papieża, która ostatecznie zamyka sprawę. Rzadko mamy do czynienia z formą z czasów pontyfikatu Urbana VIII, czyli potwierdzeniem jedynie ciągłości kultu i stwierdzenie heroiczności cnót takiego człowieka. Jeśli chodzi o szczegóły to sam początek takiego procesu wychodzi nie tyle od hierarchów co od ludzi. Niejako popychają taką osobę w sam środek uwagi. To zwykli chrześcijanie zwracają uwagę Kościoła na to, że dany człowiek żył blisko Boga, a jego czyny miały w sobie znamiona łaski
Bożej. Jest to później weryfikowane przez Kościół, który dokładnie bada sprawdza pod wieloma względami taką postać. Do stwierdzenia tego, że można taką osobę uznać za przykład podążania do Boga potrzeba także zgody Boga, czyli cudu dokonanego za wstawiennictwem zmarłego. Cały proces beatyfikacyjny jest prowadzony przez Trybunał Beatyfikacyjny. Na jego czele stoi postulator. To on dąży do tego, aby wszystko przebiegało zgodnie z procedurami i chce doprowadzić do tego, żeby dowieść heroiczności cnót kandydata na ołtarze. Ważną rolę pełnią świadkowie. Może ni zostać każdy kto miał styczność z kandydatem. Lista świadków jest ujawniana jednak dopiero po zakończeniu procesu beatyfikacyjnego. Świadczą osoby nie tylko z grona sympatyków przyszłego błogosławionego, ale także osoby niekoniecznie mu sprzyjające i pochlebne. Jest to konieczne by wszechstronnie i dokładnie zbadać cały życiorys Sługi Bożego. Konieczne do potwierdzenia beatyfikacji jest męczeństwo albo heroiczność cnót oraz cud po śmierci kandydata, który nie jest jednak wymagany w przypadku męczenników. Jeśli chodzi o kanonizację to wszystko przebiega podobnie z tym, że jest rozszerzony kult, a cała dokładna procedura toczy się wg. Konstytucji apostolskiej Divinus Perfectionis Magister wydanej przez Jana Pawła II w roku 1983.
s. 39
TEMAT NUMERU
Teologia
beznadziei Mariusz Baczyński
Żeby zrozumieć działanie całego społeczeństwa trzeba wykrystalizować z niego uśrednioną grupę. Dopiero wtedy jesteśmy wstanie ze względną pewnością przewidzieć jak zareaguje całość. Oczywiście z tej całości odciąć należy bezsprzecznie wyciąć, dość spory margines jednostek myślących własnotorowo i górnolotnie, nie poddających się schematom i prostym rozwiązaniom. Ale to nie zmienia faktu że uśrednione społeczeństwo lubi sobie treści upraszczać, sprowadzać je do skrótów myślowych nie oddających clou, zwłaszcza, jeśli chodzi o nauki abstrakcyjne takie jak matematyka, termofizyka jądrowa i teologia.
Do sedna, jak powiesz człowiekowi, że Bóg jest tak dobry, że każdy powędruje do raju, to ten człowiek sobie dopowie, że może piekła nie ma w ogóle, że to jakaś przenośnia, a sam Szatan jest czymś pokroju makiety radiowozu i policjanta przed szkolnym przejściem dla pieszych. No, a skoro zbawi wszystkich, to tych gorszych ode mnie też zbawi, więc po co ja mam się starać? No, skoro nie muszę się starać, to po co Msza, to po co sakramenty, po co się wybijać, bo Bóg i tak mnie kocha? I w tym momencie cała teologia Chrześcijaństwa umrzeć w butach może. Bo to nie do końca tak wygląda. Teologia nadziei ma sens. Bóg powołuje wszystkich do świętości. Każdy, nawet autor tego tekstu, ma taką samą szanse na zbawienie, bez względu na to jak beznadziejnie zaczął swój żywot. Mamy nieustającą szanse powrotu do Łaski. I co więcej, Bóg nas bezsprzecznie kocha i to Miłością doskonałą. Daje nam wolność, a w tej wolności cały czas pokazuje, że jakbyśmy jednak chcieli być zbawieni to jest do tego droga. „Wstąpiłeś w związek niesakramentalny, ale jakbyś chciał mnie kochać,
s. 40
“Ogromna część
katolików jest na poziomie dziecka, jeśli chodzi o znajomość teologii. Bazują na podstawach zaczerpniętych podczas Komunii i Bierzmowania. Powiedz któremuś dziecku, że bez względu na to ile razy będzie wagarowało to i tak może dostać wzorowe zachowanie. to skręć tutaj, krzywdzisz rodzinę od lat, ale możesz każdego dnia to zmienić, zapraszam podejdź. Zabiłaś swoje dziecko, ale nie odbieraj życia sobie, tu jest droga, zapraszam.” I tak codziennie za każdym naszym grzechem mamy rekalkulację ścieżki zbawienia. Tu leży ta niekończąca się nadzieja, ale tak jak mówiłem wyżej, do ludzi dociera „wszyscy będą
zbawieni”. To nie do końca nasza wina, że wszystko odbieramy w pigułce wersji uproszczonej. Od maleńkości uczy się nas, często nieświadomie, że możesz wybrać sobie poziom trudności i bez względu na to jaki on będzie to i tak osiągniesz ten sam cel w grze. Potem dostajemy uderzeniową dawkę reklamy która wytępia i wykrzywia nasze ostrze myślenia, a co najważniejsze wg. mnie, nauczyliśmy się myśleć językiem propagandy i kłamstwa i odruchowo upiększamy treści i z teologii nadziei na zbawienie wszystkich, szybko zrobimy, teologię powszechnego zbawienia, a apokatastaza tak jakby trochę, została oficjalnie odrzucona przez Kościół. Wszystko przez to, że teologia nadziei jest dobra marketingowo. Idealnie wpasowuje się w ramy reklam kredytów od ręki, ubezpieczeń od wszystkiego, czy doskonałych ofert last minute. Mamy doskonałe hasło przewodnie, pięknie łączące dwa słowa, teologię i nadzieję. Jedno, trochę obce, brzmiące dostojnie i mądrze, drugie przyjemne i ciepłe w odbiorze, jednoznacznie pozytywne. Do tego mamy pod nim
kuszącą ofertę. Chrześcijaninie! Wszyscy będą zbawieni, a gdzieś obok małym druczkiem dopisane, że to niekoniecznie wszyscy, a tak właściwie to tylko możesz mieć nadzieję, że wszyscy. I że to nic nie zmienia właściwie w nauczaniu Kościoła, a tak właściwie to lepiej idź do spowiedzi bo skończysz w Piekle. Cóż można rzecz, teolog płakał, jak formułował. Co zwykle się dzieje, jak dochodzi do nas, że ta oferta na którą się skusiliśmy nie jest tak cudowna jak się nam na początku wydawało? Jesteśmy wściekli, że daliśmy się wrobić. To nic, że od początku do końca samodzielnie ludzie pakują na siebie pułapkę „oferty doskonałej”. To nic, że teolodzy tłumaczą i powtarzają jak mantrę, że to kwestia nadziei, że to nie jest żadna pewność, tylko możliwość płynąca z Bożego Miłosierdzia, ludzkiej Nadziei i wszechdostępnej szansy na zbawienie. To nic, że sama nazwa mówi, że to Teologia NADZIEI, a nie pewności absolutnej. To nic nie zmienia i tak jesteśmy wściekli i rezygnujemy z umowy. Na nasze własne życzenie stworzyliśmy teologię beznadziei. Dlaczego beznadziei? Bo jest beznadziejnie zbudowana. Jest niebezpieczna i podatna na manip-
ulację. Łatwo powiedzieć, że Kościół mówi o nadziei zbawienia wszystkich i dodać, na przykład, że w związku z tym dalej możesz mieszkać z wieczną narzeczoną i mieć z nią dobre pożycie, że skoro tak, to czym dla Boga jest taki drobiazg jak drobne oszustwo podatkowe, albo usprawiedliwić tym cokolwiek innego, bo to dobry Bóg, tak po ludzku patrzy. Bóg nie ma być dla nas ludzki, On chce z nas wydobyć najprawdziwsze dobro. Czasem prowokuje, czasem stawia wyzwania. Częściej prowadzi za rękę i wskazuje drogę. Ale nie jest olewusem, nie jest bierny, nie macha ręką jak widzi nasze błędy. Zrzucił św Pawła z konia i go oślepił. Wybił w pień sługi, które zabiły jego syna gdy ten przybył do winnicy po należną zapłatę, wyrzucił w ciemność gościa siedzącego przed stołem weselnym, bo był niegodny. Oj, piekło istnieje i On z Miłością o tym przypomina. Ta teologia jest zwyczajnie niewychowawcza. Ogromna część katolików jest na poziomie dziecka, jeśli chodzi o znajomość teologii. Bazują na podstawach zaczerpniętych podczas Komunii i Bierzmowania. Powiedz któremuś dziecku, że bez względu na to ile razy będzie waga-
rowało to i tak może dostać wzorowe zachowanie. Pedagodzy by ciebie ukatrupili. Bo ciężko potem takie coś byłoby odkręcić. Dziecko nie będzie chodzić do szkoły, bo jakiś jego autorytet powiedział, że nie musi. Skrzywienie na całe życie. No to powiedz katolikom, że nie ważne ile razy wyprą się Boga to i tak mogą być zbawieni… To nie chodzi o to, że neguję teologię nadziei. Chodzi o to, że beznadziejnie jest od niej zaczynać teologiczną edukację. Sztampowo mówiąc: W dobie Internetu masz dostęp do wszystkiego. Sprawdzisz jakiego masz raka za pomocą wikipedii, Google powie Ci gdzie znaleźć najtańszą spłuczkę do XIX wiecznej toalety, a co sprytniejsi z Internetu wyciągną Twój własny portfel. Skoro masz dostęp do wszystkiego, to i do takiej myśli teologicznej także. Teologia nadziei jest dobra, pomaga w rozwoju, dodaje sił i jak sama nazwa mówi – daje nadzieję! Ale tylko dojrzałym katolikom, tylko w oparciu o wyjaśnienia i prowadzenie duchowe. A i tak istnieje niebezpieczeństwo, że wydłubie się z niej tylko szanse na zbawienie, bo przy braku sił i totalnym załamaniu tylko nadzieja pozostaje.
s. 41
ROZMOWA NUMERU
W spotkaniu nie z czymś,
ale Kimś
Umieranie jest nierozłącznie związane ze świętością lub odrzucaniem jej. Jak na to patrzy człowiek mówiący o niej, ale także starający się wprowadzać ją w życie, aby inni mieli łatwiej mówi nam Ks. dr hab. Marcinem Godawą – wykładowca krakowskiego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II.
Tomasz Markiewka Myśląc świętość jaki obraz ma ksiądz przed oczyma? Ks. Marcin Godawa: Przede wszystkim mam przed oczyma człowieka, który jest w drodze. Kogoś kroczącego ku kolejnej przemianie. Taki człowiek ma za zadanie ciągle się przemieniać i iść w stronę nieskończoności Boga. Dlaczego akurat ten? Ks. M. G.: Z punktu widzenia przyjmowanej dziś perspektywy antropologicznej refleksja często zaczyna się od człowieka. Pozostaje niezmienioną prawdą to, co tak pięknie i głęboko ujął św. Augustyn: Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie. Tutaj zawiera się tajemnica świętości. Człowiek nosi w sobie głód, który może zostać zaspokojony tylko w Bogu. Osiąganie tego pokoju jest uświęcaniem, osiągnięcie – świętością. Jest to tylko jeden z jej obrazów, ważny o tyle, że przekonująco apeluje do ludzkiej potrzeby szczęścia, a tym samym ujmuje
s. 42
“A czy nie warto
pozwolić sobie na luksus życia tym, co najważniejsze? Nie bójmy się odkrywania siebie, lecz koniecznie zaprośmy do tego Chrystusa. Bardzo pomocna jest medytacja, która nie jest jakimś nieokreślonym stanem, ale prostą i skuteczną refleksją nad słowem Bożym, a właściwie życiem w obecności Boga. świętość jako pełnię szczęścia. Wielu ludziom świętość kojarzy się z czymś nudnym. Innym z kolei z czymś, co jest dostępne jedynie dla niektórych, dla elity. Jak z tym jest naprawdę?
Ks. M. G.: Ani jedno, ani drugie… Świętość nie jest nudna, bo spotkanie z Bogiem jest przygodą ciągle zaczynającą się od nowa, a nie może być nudne spotkanie z nieskończonym szczęściem. Nie jest teżświętość dostępna tylko dla niektórych,bo świadcząo tym choćby ewangeliczny nakaz nauczania wszystkich narodów, głos Kościoła czy ilość i różnorodność świętych, także tych zapamiętanych a niekanonizowanych. Na ile każdy może i powinien naśladować swojego patrona? Ks. M. G.: Pewien ojciec duchowny powiedział mi kiedyś, że do nieba trzeba iść we własnych butach. Święci, patroni są dla nas inspiracją, pomocą, opiekują się nami, dopingują nas, modlą za nas. Jednak nie można ich naśladować kurczowo ani ślepo. Bardzo ciekawą kwestią jest rola świętych patronów, na przykład z chrztu. Są nam oni zadani przez rodziców, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by stali się najlepszymi przyjaciółmi.
Teraz zapytam o coś bardziej osobistego. Który święty jest najbardziej księdzu bliski? Ks. M. G.: Wielu świętych jest mi bliskich, ale szczególnie są to cztery osoby. Św. Marcin – mój patron z chrztu, między innymi dlatego, że należy do bliskiego mi świata antyku. Okazał wyrazisty, żołnierski i monastyczny charakter oraz głębię duchowości płynącej z serdecznej przyjaźni z Chrystusem. Drugą jest św. Jakub Większy, patron z bierzmowania. Trzecią - wspomnianyśw. Augustyn ze względu na wielką szczerość w traktowaniu własnej duchowości, głębokie ujęcia teologiczne, nauczanie o radości z prawdy (gaudiumveritatis). Ludzi byliby dziś dużo zdrowsi, gdyby uważnie czytali Wyznania. Czwarta figura to św. Tomasz Morus, który dał poruszające świadectwo radości w obliczu skrajnych doświadczeń, także śmierci. Ta radość wynika z faktu, że pozwolił się Chrystusowi przemienić. W tym miesiącu znana brytyjska dziennikarka BBC – Martina Purdy postanowiła iść do zakonu po 25 latach pracy w telewizji. Czy nie wydaje się to księdzu dość wyjątkowe? Ks. M. G.: Ja to rozumiem! Cho-
ciaż nie znam jej, widzę tu wypełnianie przypowieści o kupcu, który dla jednej perły sprzedał wszystko, co miał. Taka jest moc przyciągania świętości. Gdyby nie była ona fascynującą tajemnicą (misterium fascinosum), to by się takie decyzje nie zdarzały. Owoce pokazują, że są one autentyczne, wolne. Świat wydaje się być dość skomplikowany i trudny. Jak ksiądz myśli, który święty byłby teraz najbardziej odpowiedni do naśladowania? Może wspomniany Św. Tomasz Morus, który jest patronem polityków?
lecz już teraz powinniśmy przyjąć przemieniające działanie łaski uświęcającej. Rzecz w tym, aby nie lękać się Chrystusa, jak przypomniał św. Jan Paweł II. Już Jezus sobie z ludzkim wnętrzem poradzi. Wielu świętych cierpiało i miało swoje doświadczenia większe lub mniejsze. Czy jest to naprawdę konieczne? Dzisiejszy świat zdecydowanie ucieka przed bólem.
Ludzie wiążą świętość ze śmiercią. Na ile to jest prawdziwe? Można być świętym już za życia?
Ks. M. G.: Z jednej strony potrafimy dziś zwalczać ból i jest to wielkim osiągnięciem ludzkiej myśli. Z drugiej jednak w życiu doczesnym nie ma ucieczki od cierpienia w takiej czy innej formie, od śmierci. Wielkość i mądrość chrześcijaństwa polega na tym, że może nazwać cierpienie krzyżem, czyli zaprosić Chrystusa do tego, co boli. Wtedy w przedziwny sposób wypełniają się słowa o brzemieniu, które staje się lekkie i jarzmie, które jest słodkie. Święci to wiedzą, dlatego na wszystko patrzą w sposób wolny. Teresa Wielka powiedziała, że chętnie przeżyłaby całe swoje cierpienie jeszcze raz, byleby być w niebie bliżej Boga. Mocne, nie?
Ks. M. G.: Tak. Wypełnienie odnajdziemy w Zmartwychwstaniu,
Z każdym miesiącem coraz bliżej Światowe Dni Młodzieży, które
Ks. M. G.: Niewątpliwie, św. Tomasz jest inspiracją, lecz nie tylko on. Na szczęście mamy w czym wybierać, prawda? Może przemówi do kogoś głęboka i zrównoważona doktryna św. Ignacego Loyoli, łagodna mądrość św. Tomasza z Akwinu, radość św. Jana Bosco? Warto na pewno szukać ‘swoich’ świętych, takiej dobrej kompanii na całe życie, także to wieczne.
s. 43
odbędą się w Krakowie. Czy to miasto może jakoś specjalnie pokazać ludziom z całego świata wartość świętości? Ks. M. G.: Kraków ma bardzo wielu świętych. W programie wyeksponowane będą zapewne postaci Jana Pawła II i Siostry Faustyny.Przy okazji tego pytania myślę, że bardzo ważne będzie nasze świadectwo –osobiste i społeczne. Trzeba uporządkować przestrzeń, aby stała się nie klerykalna, jak obawiają się nasi szanowni adwersarze, lecz po prostu normalna. Czyli rozwiązać problem sklepów z wódą co parę kroków czy nocnych klubów. Tak wygląda miasto literatury? Stolica kultury? Powtórzę, tu chodzi o normalność, która wbrew współczesnemu gaworzeniu rozmaitych ‘lewoskrętów’ ma się całkiem dobrze. Skoro wspomniał ksiądz o temacie nadużywania alkoholu, to powiem, że całkiem niedawno komisja zajmująca się procesem beatyfikacyjnym sługi Bożego Ks. Franciszka Blachnickiego, który zajmował się także walką z alkoholizmem stwierdziła heroiczność cnót tego człowieka. Teraz do
s. 44
beatyfikacji potrzebne jest już tylko stwierdzenie cudu. Czy może on być dodatkowo jednym z patronów Światowych Dni? Ks. M. G.: Franciszek Blachnicki stał się - w Pawłowym znaczeniu rodzenia dla Ewangelii - ojcem Oazy, która stanowi piękny i wartościowy fenomen polskiej duchowości. Pewnie będzie z nami, ale beatyfikacja uczyniłaby tę obecność wyraźniejszą. Kończąc naszą rozmowę chciałbym zapytać jeszcze jak zachęcić dzisiejszego człowieka do tego, by chciał być świętym nawet kosztem przyjemności? Czy ten stan nie jest dla niego zbyt odległy? Jak to zrobić, także w perspektywie ewangelizacji? Ks. M. G.: A czy nie warto pozwolić sobie na luksus życia tym, co najważniejsze? Nie bójmy się odkrywania siebie, lecz koniecznie zaprośmy do tego Chrystusa. Podpowiem tutaj, że bardzo pomocna jest medytacja, która nie jest jakimś nieokreślonym stanem, ale prostą i skuteczną refleksją nad słowem
Bożym, a właściwie życiem w obecności Boga. Właśnie tworzymy pod patronatem Papieskiego Uniwersytetu Jana Pawła II rodzaj szkoły chrześcijańskiej medytacji o nazwie Bogomyślność. We wtorki o 19.30 w kościele oo. Zmartwychwstańców na ul. Łobzowskiej 10 w Krakowie spotykamy się, aby uczyć się tej modlitwy i praktykować ją –wspólnie i indywidualnie. Pomijamy skomplikowane systemy i modne metody, sięgamy do sprawdzonej tradycji, by ukazać, jak niewielkie rzeczy – nawet jedno słowo – potrafią wiele dać. Forum otwarte jest dla wszystkich chętnych, byleby chcieli szczerze i pokornie szukać Jezusa. Od Adwentu zaczniemy regularne spotkania, lecz już teraz można nas tam zastać. Zabierzcie Pismo święte i przychodźcie! Dziękuję serdecznie za rozmowę. Ks. M. G.: Ja również dziękuję.
s. 45
KULTURA
Poszukiwacze
zaginionego
szatana
Zdawałoby się, że w dzisiejszych czasach temat diabła już nie działa. Został on przememłany na wszystkie sposoby przez kulturę wysoką, niską, ludową i popkulturę. Wciąż jednak są tacy, którzy są zdolni widzieć wpływy Złego nawet w niewinnym kotku bez ust. Paranoja? A może szatan rzeczywiście jest wszędzie? Rafał Growiec PRZYKRE DOŚWIADCZENIA Któregoś razu trafiłem na facebookowy profil, którego administratorzy zajmowali się tropieniem satanistycznych wątków w muzyce pop. Z ciekawości wysłałem im wiadomość-test. Podsunąłem im dwa tytuły piosenek country: „Devils right hand” i „Devil went down to Georgia”. Nie jest trudno wyguglować te utwory i (przy minimalnej znajomości angielskiego, albo chociaż zapoznaniu się z animowanym filmem do drugiej) dojść do wniosku, że jeden opowiada o kończącej się zbrodnią fascynacji bronią, a drugi to typowy ludowy tekst o tym jak „Jontek wygroł od diobła złote skrzypki”. Adresaci jednak nie pokusili się o ten krótki rekonesans. Zapewnili mnie jedynie, że nie ograniczają się jedynie do popu, a gdy wyjaśniłem sens piosenek, obrazili się. Czy więc ten profil był bez sensu? Czy diabeł naprawdę grasuje między wersami popularnych piosenek, czatując na niewinne dusze nastolatków? Czy kotek bez ust to dowód na pakt autora z mocami piekielnymi? Czy
s. 46
“Jest jednak jedynie
stworzeniem, niezmiernie słabszym od Boga. To, co daje mu szansę na połowiczne zwycięstwo (i tak przegra, ale uniemożliwi ludziom szczęście z Bogiem) w tej batalii to ludzka wola, zdolna wybrać zło poprzez odcięcie się od Dobra Najwyższego młodociani s(z)ataniści od Behemotha muszą skończyć jako zdegenerowani zabójcy bezczeszczący hostie? CZY BRAKUJE NAM DIABŁA? Wyjaśnijmy może na początku, kim jest dla chrześcijanina szatan. To upadły Anioł, który, odtrąciwszy przyjaźń z Bogiem, stoczył się tak nisko, że stał się synonimem zła. Chcąc być jak Bóg, został jego przeciwnikiem, wrogiem wszystkiego, co prawdziwie Boże. Niczym pies
ogrodnika stara się uniemożliwić innym korzystanie z łask Boga. A ma ku temu wielkie możliwości. Jako Anioł jest znacznie inteligentniejszy od nas, do tego ma za sobą więcej niż kilkadziesiąt lat doświadczenia walki o duszę ludzką. Jest jednak jedynie stworzeniem, niezmiernie słabszym od Boga. To, co daje mu szansę na połowiczne zwycięstwo (i tak przegra, ale uniemożliwi ludziom szczęście z Bogiem) w tej batalii to ludzka wola, zdolna wybrać zło poprzez odcięcie się od Dobra Najwyższego. To człowiek wybiera, czy chce iść na potępienie, może jednak zostać zmanipulowany, gdy jako proste przedstawi mu się krzywe a jako jasne – ciemne. Odwracanie kota ogonem i stawianie wszystkiego na głowie to domena szatańska, gdyż szatan bierze się z tego, że nie chce pogodzić się z prawdą o tym, że jest tylko stworzeniem; Bogiem może być tylko Bóg. Dziwi więc ludzka fascynacja szatanami, czyli ogółem upadłych duchów, a w szczególności ich przywód-
cą, którego nazywa się Lucyferem. A może właśnie „nie dziwi”? Ludzi interesuje ktoś, kto chce ich zguby. Gorzej, że dopada wielu syndrom sztokholmski i diabła się wybiela lub to jego zło traktuje jako przejaw prawdziwej swobody i wyzwolenia spod tyranii dobra. Człowiek w swej wolności jest skłonny do grzechu, a to co zakazane smakuje mu najlepiej. Wiemy, że hamburgery są niezdrowe, a jednak McDonaldy nie narzekają na brak klientów. DIABEŁ NIEJEDNO MA OBLICZE To był wykład katolickiej nauki na temat diabłów. Jednak poprzez wiarę temat zbuntowanego Anioła przeniknął do kultury i nabrał różnych odcieni. Nie jest to dziwne – przypomnieć tu można choćby inkulturację, która nieraz łączyła obecne w ludowej mitologii stworzenia czy bóstwa z Szatanem. W ten sposób czasami mity mieszały się z chrześcijaństwem, generując postaci diabła niejedno-
znacznego, a więc niechrześcijańskiego. Kontakt z kulturą wysoką i filozofią doprowadził do refleksji nad szatanem w filozofii i sztuce. Tu w końcu dochodzi do głosu liberalizm i przeciwstawia się przykazującego cokolwiek Boga buntownikowi, któremu dorabia się idealistyczne cechy. Wraz z rozwojem kultury popularnej dochodzi do wciągnięcia postaci diabła w standardowe toposy. W komiksach staje się on wrogiem, zagrażającym światu, nieraz dorównując siłą Bogu. Jego wizja ulega spłyceniu, stając się albo nienaturalnie wypaczona i nierealistyczna albo wręcz cukierkowa. W muzyce chętnie sięga po motyw diabła brzmienie ciężkie, zwłaszcza to związane z mentalnością sex, drugs and rock’n’roll. Na jakiego więc możemy diabła trafić? Wymienię tu tylko kilka typów, zapewne jakiś bardziej zaawansowany kulturoznawca łatwo znajdzie jeszcze
jakieś rodzaje czy podrodzaje. SZATAN – SZLACHETNY BUNTOWNIK Literatura, zwłaszcza ta z pogranicza chrześcijaństwa (a raczej: zrzynająca z niego najbardziej popularne toposy i mieszająca je z pogaństwem) lubi kreować postać Szatana, który niby się zbuntował, ale nie jest przez to zły. Miał jakieś swoje wspaniałomyślne powody i nawet jest lepszy od Pana Boga. Taki Diabeł wręcz broni ludzi przed tyranią Boga, a w niektórych filmach nawet ratuje od zagłady. Aż chce się przyłączyć do tej rebelii i odrzucić Stwórcę. O ile taki motyw może wynikać z chęci postawienia pewnych spraw na głowie i tym samym zainteresowania widza, o tyle nie przestaje być kłamliwy i sprzeczny z wizją chrześcijańską. Przeciwstawienie sobie Boga-despoty i Szatana-wyzwoliciela może być atrakcyjne dla gimbazy, która
s. 47
uważa za szczyt zniewolenia Dekalog. Pojawia się tu pierwsze kłamstwo, iście diabelskie – przedstawienie pewnego drogowskazu jako zagrożenia. To tak, jakby powiedzieć, że zakaz wkładania palców do gniazdka jest efektem żądzy rządzenia rodziców nad dzieckiem. Przede wszystkim celem szatana jest zguba człowieka, a nie jego wyzwolenie. Jedyna wolność, jaką oferuje szatan, jest jak wolność od spadochronu w czasie spadania z dwudziestu kilometrów. Przez chwilę cieszysz się tą swobodą, pędem, ale ziemia zbliża się nieubłaganie. Wolność szatańska kończy się, gdy człowiek chce wybrać dobro. Wtedy znikają cudowne slogany o tym, że wszystko wolno, gdyż raz upodlony szatan nie pozwoli, by ktokolwiek się z upodlenia podniósł.
aż w końcu diabeł w podobnej pozie co Bóg. Podpis głosi, że Bóg i Diabeł toczą ze sobą walkę, a my jesteśmy pośrodku niej. Jest to wizja fałszywa, gdyż – jak już było wspomniane – Bóg i Szatan nie dysponują równymi siłami. Choć taka wizja jest chwytliwa w sensie walki, najlepiej na jakieś efektowne bronie, jest błędna i wprowadza w pewien dysonans. Przede wszystkim – jaka jest tu rola ludzi? Autor wspomnianego demota chciał raczej pokazać, że jesteśmy bezbronnymi ofiarami starć między dwoma potęgami. Tymczasem nasza rola jest inna – jesteśmy w tej walce wojownikami i celem. A jeśli jesteśmy wojownikami, nie możemy być bierni. Wciąż jednak wizja dualizmu stawia człowieka przed niebezpieczną alternatywą –
Przybiera takie formy, jakie nakazuje dana kultura – na przykład szlachecki Boruta czy chłopski Rokita. Nie przestaje być groźny, jednak jest bardziej znośny. Ma swoje wady, czasem tak samo jak chłop nie lubi władzy ziemskiej, tak on nie lubi władzy piekielnej. Właściwie jedynym, co ogranicza diabła ludowego, jest inwencja autora. Może być wykorzystany, by opowiedzieć o najlepszym skrzypku na świecie („Devil went down to Georgia”) czy o tym, że baby są okropne („Farmer’s curst wife”). Odpowiednio sprytnemu człowiekowi uda się diabła przechytrzyć, jak Twardowskiemu, który unikał Rzymu, a potem chciał wyswatać czarta z własną żoną. Taki diabeł, choć sympatyczny na swój swojski sposób, może jednak powodować, że przestanie się poważ-
SZATAN – DRUGI BÓG Inną wizją, równie niebezpieczną, jest dualizm, znany już starożytnym heretykom. Najlepiej przedstawia to pewien obrazek znaleziony kiedyś przeze mnie na demotywatorach – jest Niebo, w nim brodaty starzec wyciągający dłonie nad światem, niżej gwiazdy, chmury, miasto, powierzchnia ziemi, kanalizacja, kolejne warstwy ziemi, coraz więcej ognia
gdy Szatan może zostać wybrany jako wódz lepszy od Boga.
nie traktować prawdziwego Szatana, wliczając go w szereg ludowych bajęd, obok zbója Madeja i Hogzilli.
s. 48
SZATAN LUDOWY Sprawą skomplikowaną jest diabeł ludowy. Często jest to twór synkretyczny, będący wypadkową chrześcijańskiej nauki i lokalnych wierzeń. Jest więc nieraz postacią bliską wierze chrześcijańskiej – złą, dążącą do zguby człowieka, ale bardziej ludzką.
SZATAN – SZATAN Spotykamy też w kulturze prawdziwego Szatana. Tego, który zaginął nam w morzu podróbek. Nie jest to jednak zjawisko wystarczająco częste, by zakryć te diabły wolnomyślicielskie, ludowe czy manichejskie. Wciąż
taki Szatan musi być oczyszczony z typowo ludzkich naleciałości – jak np. wizja piekła pod ziemią czy kopyt i rogów na głowie. Ale i tu widać nieraz inwencję twórców, choćby przy „Adwokacie diabła”. Bardzo często jednak Szatan traktowany poważnie i pozornie po chrześcijańsku umyka gdzieś w stronę okultyzmu, stając się zagrożeniem czającym się w ciemnościach spowijających horror. Może nie być o nim bezpośredniej wzmianki – jak w „Van Helsingu”, ale wciąż może być wrogiem Boga, któremu zagrażają sakramentalia (choć w przywołanym filmie dość nieskutecznie: Dracula potrafi wytrzymać dotknięcie krzyża). Paradoksalnie, najbliższy temu chrześcijańskiemu jest Szatan satanistów – wredny typ, który cieszy się, gdy obraża się Boga, którego nienawidzi, niszczy moralność, narusza wszelkie przykazania. Pytanie – na ile muzycy Behemotha chcieliby żyć w takim świecie? SZATAN BEZ BOGA Ostatnim rodzajem szatana kulturowego jest właśnie szatan horroru,
zwłaszcza tego, który nie może mieć dobrego zakończenia. Diabeł atakuje człowieka, dąży do zagłady, zniszczenia, ale człowiek nie może tu liczyć na Boga. Raz pokonane zło – najczęściej czysto ludzkimi siłami, ewentualnie przy użyciu magii czy rytuału – odradza się, jest niepokonane. Po części widać to w filmach „Ghost Rider” czy „Śmierć w Tombstone”. Diabeł działa, posługuje się ludźmi, jednak gdy pytamy o Boga, następuje milczenie. Człowiek może się zbuntować, zerwać pakt, ale nie uzyska pomocy z Nieba. To chyba najgorsza z możliwych wizji, potwornie, szatańsko pesymistyczna. Nawet ateizm jest na tyle dobry, że nie daje ani nadziei, ani nie straszy. Tu mamy tylko strach. Niby to tylko konwencja – ale na ile przekonująca? WNIOSKI Różne są obrazy diabła w kulturze. Czy więc jest sens tropić diabła w popkulturze jedynie poprzez wyszukiwanie słowa „devil” czy „satan”? Raczej nie. Demonologia w kulturze to sprawa zawiła, wymagająca porządnego rozeznania i ostrożności
zarówno od twórców, jak i od krytyków. Wskazujmy diabła tam, gdzie jest naprawdę i jest groźny, a nie tam, gdzie służy on ludowej przyśpiewce. Inaczej będziemy jak ten chłopiec lubiący straszyć wieś wilkiem, ignorowany, gdy zagrożenie naprawdę się pojawiło. Druga skrajność to zupełne ignorowanie tematu złego ducha, a czasem traktowanie go jak nieosobowej siły czy personalizacji ogólnego, istniejącego w świecie zła. Choć zdaje się to mądrzejsze od rogatego satyra w niemieckim fraku, jest jeszcze bardziej błędne. Tak samo można tłumaczyć Boga jako personalizację Dobra – już teraz wielu wiernych ma problem z zaakceptowaniem osobowości nie tylko Ducha Świętego, ale i Ojca. Tropicielom Szatana i jego sług pozostaje nie tylko życzyć rozwagi i łaski Bożej, ale wręcz ich wymagać, gdyż nie da się podejść do tego tematu „na luzie”, ignorując wszystko lub wyłapując wszystko jak leci. Nic na siłę i na deadline – w końcu wiadomo, kto się cieszy, jak się człowiek śpieszy…
s. 49
KULTURA
Dziedzictwo
czy
„bękarty” architektury? 15 października w FORUM Przestrzenie przy ul. Konopnickiej 28 w Krakowie odbył się wykład inauguracyjny projektu „Krakowski Szlak Modernizmu”. Tytuł zajścia: „Bękarty architektury. Krakowski modernizm 1918-1989”, mówiący pan: dr Michał Wiśniewski
Maja Mroczkowska PETITIO PRINCIPII Projekt „Krakowski Szlak Modernizmu” został rozpoczęty dzięki dofinansowaniu z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pomoc pieniężna z tego źródła potrwa do grudnia bieżącego roku, później „dziecię” będzie musiało znaleźć innych „opiekunów”, na co zresztą szczerze oczekuje i w co głęboko wierzy. Inicjatorami Szlaku są: Fundacja Instytutu Architektury (z siedzibą w Krakowie) oraz Krakowskie Stowarzyszenie Przestrzeń– Ludzie–Miasto. PRZESŁANKA Celem-parasolem całego „zgromadzenia powodów” omawianego projektu jest chęć budzenia w mieszkańcach wrażliwości na jakość przestrzennego wymiaru miasta. Świadomość architektoniczna daje możliwość głębszego rozumienia
s. 50
“Istnieje przez to
szansa wypracowania należytej postawy oburzenia, kiedy np. jakiś zabytkowy budynek ma nagle być albo już jest Biedronką czy też innym rodzajem nieprzystającego „wcielenia”. dialektyki miejsca, co sprawia, że nie jest się tylko bezmyślnym „deptaczem chodników”. Temu z kolei towarzyszy element zżycia z przestrzenią miejską, później empatia, a w konsekwencji dobrze ugruntowana troska o tzw. wspólne – zwłaszcza w kontekście nieustanych przemian, bo: remonty, rewaloryzacje, rewitalizacje, renowac-
je i reszta rozstrzygnięć. Istnieje przez to szansa wypracowania należytej postawy oburzenia, kiedy np. jakiś zabytkowy budynek ma nagle być albo już jest Biedronką czy też innym rodzajem nieprzystającego „wcielenia”. CO MY TU MAMY W ramach Krakowskiego Szlaku Modernizmu organizatorzy przewidują szereg imprez: różnego rodzaju warsztaty (terenowe, socjologiczne, modelarskie dla dzieci w wieku 6–8 lat, dla przedszkolaków, dla szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych), wykłady oraz spacery architektoniczne. Pierwsze wydarzenie – Nowa Huta czyli socmodernistyczny spacer architektoniczny – odbyło się w niedzielę 19 października, start: Blok Szwedzki, os. Szklane Domy I. Harmonogram wydarzeń można pobrać na stronie
szlaku: http://szlakmodernizmu. pl. Znajdziemy tam również inne wspaniałości w postaci propozycji tras innych spacerów szlakami: Stare Miasto, Aleja Trzech Wieszczów, Błonia/Miasteczko studenckie, Półwsie Zwierzynieckie oraz (właśnie) Nowa Huta. Do każdej z propozycji można pobrać i wydrukować odpowiednio przygotowaną mapę, a także e-przewodnik. Ponadto, wirtualna mapa na portalu internetowym projektu zawiera pasmo hiperłączy przyporządkowanych każdemu z oznaczonych obiektów – po kliknięciu wyświetla nam się datacja, architekt i historia danego budynku. Istnieje też możliwość zaprojektowania własnej trasy, później również do pobrania i wydrukowania razem z odpowiednio wygenerowaną mapą. Za niedługo będzie także udostępniona do pobrania aplikacja mobilna Szlaku Modernizmu dla systemu Android.
FEEL FREE Organizatorzy chcą uczynić Szlak sprawą tzw. wspólnego zaangażowania. Dlatego zachęcają wszystkich do rozwijania tej części projektu, która zatytułowana jest „Opowieści budynków”. Można zasyłać zdjęcia z albumów i rodzinnych, i nierodzinnych, także własne historie związane z danymi obiektami. Między innymi od zaangażowania odbiorców będą zależeć dalsze losy inicjatywy. CZY BĘKARTY? Pytania dotyczą podejścia. Czy budynki, które powstawały w latach 1918–1989, szczególnie te z okresu PRL-u, zasługują na miano dziedzictwa kulturowego? Czy to tylko sentymentalno-gorzka pozostałość po dawnym ustroju, którego „soc-klocowatości” należałoby się bardziej wstydzić? Czy ma się pra-
wo w ramach zabiegów renowacyjnych robić, co nam się podoba bez uszanowania pierwotnej tożsamości obiektów? Komu na tym nie zależy i z jakiego powodu? Wrażliwość czy użytkowość? Tożsamość czy pragmatyzm? Zdaje się, że inicjatorzy „Krakowskiego Szlaku Modernizmu” chcą swoim projektem pokazać, że jedno wcale nie musi kłócić się z drugim. Potrzeba tylko mądrości – i po pierwsze – żeby zależało. Coraz większemu gronu. http://szlakmodernizmu.pl https://www.facebook.com/SzlakModernizmu
s. 51
KULTURA
Santo Subito „Jeżeli się mówi, że dla zostania świętym trzeba się wyróżniać spośród drugich, to nie znaczy, że mamy robić rzeczy nadzwyczajne, lecz zwyczajne z nadzwyczajną doskonałością” (Św. Rafał Kalinowski)
Aleksandra Frontczak No jak to ostatecznie jest z tą naszą świętością? Grzeszni czy Święci?; dobrzy czy źli?; predestynowani do chwały Nieba czy skazani na czeluści piekieł? Bo że Bóg Zbawia, że Krzyż, ustawiczne usprawiedliwienie przed Tronem Najwyższego – te prawdy jeszcze jakoś są w stanie zapuścić korzenie w naszej świadomości (choć gwarancja siły przebicia w codziennej praktyce nie jest już aksjomatem). Wciąż jednak wielu z nas potrzebuje ustawicznie utwierdzać się w przekonaniu, że zbawienie jest dane raz na zawsze i za darmo. Wielu też zmaga się codziennie z lękiem, niemocą, poczuciem osamotnienia w toczącej się walce ze światem, ciałem i szatanem. Ale chwileczkę… Coś tam kłuje wewnętrznie… ach, Dusza! Trzeba przecież dać jakiś znak Temu, który do końca nas umiłował! Ostatecznie, jak mówi o. Adam Szustak, odpowiedzialność znaczy: poznałem wolę Bożą i na nią odpowiadam. Wszak można być członkiem Apostolstwa Dobrej Śmierci lub siódmy raz z rzędu rozpocząć praktykę pierwszych piątków miesiąca, lecz nic to, jeżeli
s. 52
“Finalnie – myśli
przeciętny człowiek rzucam świętość. Jest za wysoko, by po nią sięgnąć, a ja mam za krótkie rączki. Co więcej, nie mam wizji Matki Najświętszej od dzieciństwa. Nigdy nie czułem podczas Mszy chęci oddania się Bogu w ubóstwie i samotności. nasza Dusza permanentnie walić będzie z niezadowolenia w ściany rosnące wokół niej, a budowane na martwych uczynkach lub z czystego strachu, domagając się respektowania jej odwiecznej tęsknoty za swym Stwórcą. Doprawdy, nie słyszysz? A nasi bracia w Królestwie Ojca wciąż wzywają: słuchajcie. Nie ma to jak dobra rada od starszego rodzeństwa! Znamy to: wolne od pracy/nauki weekendy. Wakacje. Poruszające książki. Spotkania wspólnotowe. Wtedy aż chce się człowiekowi stale przebywać z Bogiem. Jakoś nam
wtedy po drodze do Kościoła, a i różaniec sobie każdy przypomni. Na łonie natury z lekkością poddać się można kontemplacji piękna Stwórcy, usłyszeć jak w lekkim powiewie nawiedza nasze wewnętrzne sanktuaria Duch Święty. Ale znamy i to: wczesne wstawanie. Piętrzące się obowiązki z serii must do it. Zaplanowane spotkania. Chroniczne przemęczenie. Zgiełk miasta. Szare, beznamiętne twarze ludzi mijanych na ulicy. Człowiek się zatraca, zniechęca, kapituluje. Jak tu osiągać szczyty duchowości i ćwiczyć się w bezinteresownej miłości, jeżeli dookoła żadnej ewentualnej opcji light? Mamy być jak dzieci, ale najczęściej z tej pieluchowej natury zostaje nam jedynie kaprys tupania na Pana Boga nóżką: „Nie słyszę Cię Boże! Albo do mnie mówisz albo wracam do pracy!”. Dystans między wolą Bożą a rzeczywistością dnia codziennego urasta w umysłach do odległości, którą żadne cuda współczesnej techniki nie są w stanie zmniejszyć, uczynić łatwiejszą do przebycie. Roboty zdecydowanie nie ułatwia wyemancypowany rozsądek,
dławiący u źródła jakiekolwiek przejawy buntu podległego mu serca i ducha. Finalnie – myśli przeciętny człowiek - rzucam świętość. Jest za wysoko, by po nią sięgnąć, a ja mam za krótkie rączki. Co więcej, nie mam wizji Matki Najświętszej od dzieciństwa. Nigdy nie czułem podczas Mszy chęci oddania się Bogu w ubóstwie i samotności. Nie potrafię powstrzymać się od zjedzenia batonika, mimo że zacząłem post od słodyczy. Nie codziennie odpowiadam na zaproszenie do Stołu Pańskiego. Zdarza mi się powiedzieć coś przykrego, mój język nie głosi tylko życia, a czyny nie zawsze są pełne miłości. Tak ciężko mi kochać nieprzyjaciół, gdy zazwyczaj mam problem z kochaniem nawet tych, którzy są mi bliscy. Gdybym wygrał w „lotka” kupił bym sobie furę i dom z basenem (i trochę oddał na cele charytatywne). No i przede wszystkim nie czuję się na siłach, by umierać za wiarę. Boję się, że
jeśli odpowiem Panu Bogu, to On zrobi ze mnie udziwnione coś. Nie muszę spróbować, żeby wiedzieć, jak ciężkie życie mieli święci. Znamy i to. Takie myśli są poetyką dnia codziennego, choć życie częściej bywa prozą niż liryką. Ale na wiersze przyjdzie jeszcze czas – w Niebie. Tymczasem jest to tylko teoria i to mocno zsubiektywizowana. I choć zawsze opanowana jest do perfekcji, destabilizuje się jednak w swojej rudymentarności bez praktyki. A praktyka, to właśnie rzeczywistość dnia codziennego. Rzeczy zwykłe wykonywać z nadzwyczajną doskonałością – oto co nam mówi Pan. Fajerwerki duchowe przyjdą potem. Zatem, drogą dedukcji, szansa należy się Wszechmocnemu zawsze i wszędzie. Gdy czytasz, gdy oglądasz filmy, gdy śpiewasz, gdy odpoczywasz, gdy pijesz kawę ze znajomymi w kawiarni, gdy myjesz podłogę w kuchni lub robisz pranie. A że się noga podwinie, że przyjdzie zniechęcenie i inne wymówki, utrudnienia,
to nic. Bóg jest elastyczny w swoim działaniu. Nie ma takiej przestrzeni, w której Jego chwała nie znalazłaby dla siebie ujścia; nie ma takiej płaszczyzny, w której nie mógłby zadziałać; nie ma takiej rzeczywistości, w której nie potrafiłby zamanifestować swojej potęgi; nie ma takiej czynności, przez którą nie mógłby cię uświęcić. Nie wierzysz? Zapytaj swoich braci i sióstr, którzy nieraz z lękiem, przerażeniem, bezradnością dali Najwyższemu pole do popisu. Zapytaj Świętych.
s. 53
HISTORIA JEDNEJ PIOSENKI
Mama,
just killed a man
Put a gun against his head, pulled my trigger, now he’s dead. I wszystko jasne. Kilka słów, które chyba najbardziej zapadają pamięć z całego utworu. No właśnie, utworu niebanalnego, zdrowo pokręconego i do tego jednego z najlepszych w historii. Nie boję się stwierdzić, że w latach 70tych ta piosenka po prostu przeszła epokę. Takiego zróżnicowania próżno szukać w przytłaczającej większości utworów szeroko pojętej muzyki rozrywkowej.
Mateusz Nowak „Bohemian Rhapsody” to na pewno najlepszy utwór w całym dorobku zespołu Queen, a przecież Freddie i spółka natworzyli przez tych przeszło dwadzieścia lat działalności masę wielkich przebojów. To jednak nie zmienia faktu, że najlepiej wykonali swoją robotę już w kilka lat po utworzeniu zespołu. A niewiele zabrakło do tego, żeby to dzieło nie uzyskało aż takiego rozgłosu. Już wtedy stacjom radiowym zależało bardzo na czasie antenowym i dlatego odradzano członkom zespołu promocję ich czwartego albumu studyjnego „A night at the opera” właśnie tym utworem. Twierdzono, że nikt nie będzie chciał słuchać niemal sześciominutowego nagrania. Mercury i May jednak się uparli i stawiając na swoim zrobili świetny interes. „Bohemian Rhapsody” szybko zyskało ogromną popularność i zarobiło kupę kasy windując zespół na pierwsze miejsca list przebojów. Piosenka była puszczana dosłownie wszędzie, a niektóre stacje radiowe puszczały go nawet
s. 54
To jak w końcu - is this the real life? Is this just fantasy?
“Abstrakcyjne sło-
wa, które w teorii nie mają większego sensu, plus pokręcona kompozycja, jedna z najbardziej różnorodnych i zaskakujących w historii muzyki, dała w rezultacie utwór legendarny, kultowy, który zna ze słyszenia chyba każdy z nas. Da się? kilkanaście razy dziennie. Sukces był niepodważalny, a wszystko za sprawą geniuszu Mercury’ego, w którego głowie powstała zarówno muzyka, jak i słowa, uzupełnione potem świetnym wykonaniem. Mógłbym tu przytaczać statystyki, przypominając, że „Bohemian Rhapsody” to jedyny utwór w historii, który dwukrotnie, w różnych
momentach, został sprzedany w liczbie miliona egzemplarzy. To oczywiście działa na wyobraźnię, jednak nie wyjaśnia fenomenu tej piosenki. Zresztą wyjaśnienie go graniczy chyba z cudem. Bo przecież w tym utworze w teorii nic się nie powinno zgadzać, partia zaczynająca się od „I see a liitle silhouetto of a man” nie przypomina niczego innego, do tego jest skonstruowana ze zlepku różnych słów, które wydają się nie mieć większego sensu. Wspominany jest Galileusz, bohater opery Figaro, a nawet Belzebub i Bismillah, czyli inne imiona diabła i Boga. Wydaje się być to jeden, wielki pastisz, w którym jednak elementy są dobrane na tyle dobrze, że świetnie ze sobą współgrają. I to właśnie zdało egzamin. Połączenie tego środkowego elementu, wraz ze spokojnym początkiem i rockowym końcem, dają recepturę, która okazała się sukcesem. Wydaje się to w sumie proste, a jednak nikt wcześniej na to nie wpadł i nikt później nie był w stanie tego powtórzyć.
Mercury pytany kiedyś o znaczenie tekstu mówił, że to przypadkowe słowa, które się po prostu rymują. Zostawił w ten sposób fanom dowolność w interpretacji, dlatego też pojawiają się setki teorii, z których każda kolejna wydaje się coraz mniej prawdopodobna. Na swój sposób jednak każda będzie miała sens, głównie też dlatego, że te słowa są po prostu bardzo abstrakcyjne. Czyli tak podsumowując, to abstrakcyjne słowa, które w teorii nie mają większego sensu, plus pokręcona kompozycja, jedna z najbardziej różnorodnych i zaskakujących w historii muzyki, dała w rezultacie utwór legendarny, kultowy, który zna ze słyszenia chyba każdy z nas.
Da się? „Wystarczy” tylko nie mieć oporów przed tworzeniem czegoś, co pozornie tylko nie ma sensu, co wykracza poza ramy i jest w ten sposób niezwykle oryginalne. Gdyby jednak było to takie łatwe, to każdy z nas mógłby być geniuszem. A wtedy świat już dawno zostałby zniszczony. Dzięki temu, że tak nie jest, możemy się cieszyć właśnie z takich dzieł, które tworzyli najwięksi muzycy w historii. I Freddie choćby tylko dzięki „Bohemian Rhapsody” musi należeć do tego grona. A dla mnie osobiście jest on też jednym z najlepszych piosenkarzy, jacy chodzili kiedykolwiek po tym świecie. A że był gejem, no cóż, każdy ma jakieś wady. Homoseksu-
alizm nie wpływał na jego twórczość, nie obnosił się też ze swoją odmiennością, jak dzisiejsze rafalalalululale i inni tego typu pseudodziałacze. Liczy się tylko jego muzyka, a ona do dzisiaj porusza i inspiruje ludzi na całym świecie.
s. 55
RECENZJA - Fi
l m
Za miłością
do piekła
Co jest w stanie uczynić człowiek dla prawdziwej miłości? Czy śmierć i otchłanie piekielne mogą ją rozdzielić? Jak będzie wyglądało niebo i piekło? Co stanie się z nami po przejściu na drugą stronę? Na te i inne pytania próbował odpowiedzieć reżyser Vincent Ward w swoim filmie “Między piekłem a niebem” z 1998 roku. Wizja którą przedstawił to oczywiście jego subiektywne odczucie, oparte jednak w dużym stopniu o wiarę chrześcijańską. Mateusz Nowak Główny bohater, Chris Nielsen, grany przez niezapomnianego Robina Williamsa, to, pisząc dość kolokwialnie, po prostu porządny facet. Wraz z żoną Annie (Annabella Sciorra) wiódł spokojne, szczęśliwe życie, aż do wypadku samochodowego, w którym zginęła dwójka ich dzieci. Po tym wydarzeniu Annie popadła w wielką depresję, z której nie wyszłaby gdyby nie pomoc Chrisa. Po kilku latach jednak ich życie wraca do normy, choć oczywistym jest, że po takiej tragedii nic już nigdy nie ma szans być takie samo jak wcześniej. Los okazuje się jednak być dla Nielsenów nadal okrutny. Chris jadąc po obrazy żony jest świadkiem wypadku samochodowego. Wysiada więc i chcąc pomóc poszkodowanym, sam zostaje potrącony i ginie. Dalej akcja filmu przenosi się w zaświaty, Chris trafia do nieba, którego sceneria jest wytworzona przez wyobraźnię zmarłego. Jego żona, nie mogąc pogodzić się z zaistniałą sytuacją, popełnia samobójstwo. Chris wie, że za taki grzech grozi wieczne potępienie. Rozpoczyna więc podróż z nieba do piekła, by uratować swoją ukochaną.
s. 56
“Piekło Warda to po
prostu miejsce potępionych. To miejsce wielkiego smutku, ponure i przerażające. Widok tych wszystkich ludzi, dla których nie ma już ratunku, którzy na zawsze będą już cierpieć, jest dość przerażający i daje poważnie do myślenia. Bez względu na wynik starań Chrisa, film potrafi uzmysłowić, że dla prawdziwej miłości człowiek jest zdolny zrobić dosłownie wszystko. Robin Williams został zapamiętany głównie dzięki jego rolom komediowym i niezwykłemu talentowi do bawienia ludzi. Miał jednak w swojej filmografii kilka perełek, takich jak oczywiście "Buntownik z wyboru", za którego otrzymał Oscara, ale i właśnie "Między piekłem a niebem". Jest to film, który może nie stał się jakąś ikoną, wielu ludzi
zapewne go nie oglądało, jednak ma w sobie coś magicznego i przyciągającego, co potrafi urzec człowieka. Rola Williamsa jest naprawdę świetna i szkoda, że pozostaje często zapomniana. Trzeba docenić pracę scenografów i specjalistów od efektów specjalnych. Dzięki nim ten film ma tak piękną oprawę. Mam wrażenie, że ci ludzie po prostu bawili się barwami i potrafili doskonale ukazać kontrast między szczęściem w raju, a potępieniem w piekle. Wizje reżysera na te dwa miejsca są bardzo ciekawe. Niebo według niego każdy tworzy na swój sposób, nie ma jednak w nim najważniejszego, interakcji z Bogiem. Niebo jest tu po prostu miejscem, do którego dostał się Chris po śmierci w nagrodę za uczciwe i dobre życie. To oczywiście spojrzenie sprzeczne z wiarą chrześcijańską, nie oznacza ono jednak, że Boga w tym niebie nie ma. Reżyser po prostu postanowił go nie ruszać, być może nie chcąc, by ten film stał się swego rodzaju pomnikiem katolików. Skupił się na ludziach, ich czynach, uczuciach i ogromnej różnicy między piekłem a niebem.
Piekło Warda to po prostu miejsce potępionych. To miejsce wielkiego smutku, ponure i przerażające. Widok tych wszystkich ludzi, dla których nie ma już ratunku, którzy na zawsze będą już cierpieć, jest dość przerażający i daje poważnie do myślenia. Taki obraz zawsze lepiej zadziała na wyobraźnię niż np. opis biblijny, bo uzmysławia naocznie, co może nas czekać. Oczywiście ateistów zapewne to do niczego i tak nie przekona. Zresztą nie to film ma na celu, nie został on stworzony, by nawracać, ale by ukazać przede wszystkim zdolność jednego
człowieka do dokonania wielkich poświęceń, byle tylko uzyskać szczęście dla ukochanej osoby. "Między piekłem a niebem" to po prostu nic innego jak ładny film o miłości, opowiedziany jednak w oryginalny i ciekawy sposób, bez specjalnych fajerwerków i jakiejś otoczki romantycznej. Uważam go za jedną z tych pozycji, które naprawdę warto obejrzeć, bo taki z takiego seansu możemy wynieść wiele wartościowych lekcji. Oczywiście do każdego filmu można sie przyczepić i go jakoś zanegować, mnie osobiście nie podobało się
zbytnio zakończenie, które można na miejscu reżyser poprowadziłbym trochę inaczej. Innym jednak taka koncepcja może się podobać, ponieważ to jest już tylko kwestia gustu i tego, co nas w kinie bardziej pociąga, czy happy endy, czy smutne zakończenia, czy historie niedopowiedziane.
s. 57
RECENZJE - S
e r i a l
Holmes dla
niewymagających Motyw geniusza rozwikłującego zagadki i tajemnice jest wykorzystywany w tasiemcowych serialach bardzo często. Każdy kojarzy doktora House’a rozpoznającego trudne do rozpoznania choroby, błyskotliwego Holmesa w wielu odsłonach, czy wiekowego już porucznika Columbo, który potrafił wyjaśnić każdą zbrodnię. U mnie ostatnio przyszła pora na poznanie “Mentalisty”. Anna Zawalska Narracja serialu opiera się na schemacie sprawdzonym już na wiele możliwych sposobów. Grupa detektywów rozwiązująca niewyjaśnione morderstwa, a wśród nich wyjątkowo bystry konsultant, domykający każdą sprawę – to przepis na wyjątkowo udanego serialowego tasiemca. Każdy odcinek opiera się właściwie na tej jednej konstrukcji, więc jak ktoś liczy na wartką akcję, to niestety sromotnie się rozczaruje. W każdym odcinku to samo. I tak przez sześć sezonów. Do morderstwa wzywana jest ekipa z CBI. Doglądają miejsca zbrodni, robią notatki, przesłuchują świadków. Wśród nich znajduje się wybitna jednostka: Patrick Jane, którego zmysł obserwacji i dedukcji zawsze znajdzie jakiś szczegół, który pomaga w zbrodni doskonałej dostrzec mankamenty. Dla tytułowego mentalisty znaczenie ma praktycznie wszystko: począwszy od zapachu, przez ułożenie ciała, aż po dawne blizny na ciele ofiary. Wszystko do czegoś prowadzi, a już na pewno doprowadzi do zabójcy. Niestety konsultant-geniusz w
s. 58
“W każdym kolej-
nym odcinku są rozwiązywane coraz bardziej wymyślne morderstwa, jednak upragniona zemsta Jane’a nie przychodzi. Czerwony John pozostaje nieuchwytny, a główny bohater popada w paranoję i wykazuje się jeszcze większą determinacją. większości opiera się na przesłankach i domysłach, które mogą, ale nie muszą się sprawdzić. Chociaż wszystko, co mówi, zdaje się mieć logiczny związek przyczynowo-skutkowy, to jednak niewiele trzeba, żeby cała teoria się posypała. Niestety w serialu sypie się rzadko, a sprawdza się praktycznie zawsze. Koniec końców oddział z Patrickiem w swoich szeregach zamyka najwięcej spraw, dlatego serial trwa w najlep-
sze. Dedukujący geniusz, pomimo sprawianych swoim przełożonym kłopotów, dalej pracuje jako konsultant, dalej rozwiązuje sprawy i dalej jest w swoim fachu najlepszy. To nie tak, że odcinka z odcinkiem nie łączy żadne spoiwo. Jest bowiem jedna sprawa, która ciągnie się przez wszystkie sezony. Sprawa, od której właściwie wszystko się zaczyna. Oto już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, dlaczego Jane pomaga w rozwiązywaniu morderstw i kogo tak naprawdę chce dopaść: Czerwonego Johna, który zabił mu rodzinę. To właśnie po tym incydencie fałszywy jasnowidz i medium postanawia wkroczyć na ścieżkę prawości i pomagać policji. Ma w tym oczywiście ukryty interes: może w spokoju pracować nad sprawą seryjnego mordercy, by w końcu zasmakować zemsty. W każdym kolejnym odcinku są rozwiązywane coraz bardziej wymyślne morderstwa, jednak upragniona zemsta Jane’a nie przychodzi. Czerwony John pozostaje nieuchwytny, a główny bohater popada w paranoję i wykazuje się jeszcze
większą determinacją. Budowanie postaci wokół takich właśnie cech i pożądliwości sprawia, że staje się ona ciekawa dla odbiorcy głównie pod względem psychologicznym. Tutaj niestety zamysł twórcom nie wyszedł, bo oglądając serial, odnosimy wrażenie, że Patrick Jane stacza się w swoim własnym szaleństwie, a historia seryjnego mordercy prowadzona przez cały serial wymyka się spod kontroli logiki. Przez to produkcja staje się nużąca i serial oglądamy tylko i wyłącznie z ciekawości, jakie nowe morderstwo scenarzyści wymyślili. Sprawa Czerwonego Johna zaczyna być mocno irytująca i potrzeba wiele cierpliwości, by wyczekać jej rozwiązania. Twórcą serialu jest brytyjski scenarzysta Bruno Heller znany z takich produkcji, jak “Dotyk zła” (2004), “Rzym” (2005-2007) czy z goszczącego od niedawna na ekranach amerykańskich telewizorów “Gotham” (2014). O ile dwa pierwsze seriale nie przekroczyły dwóch
sezonów, o tyle “Mentalista” (2008) zdaje się niepotrzebne przedłużany. Twórczość Hellera raczej nie wymyka się pewnym schematom, dlatego tym bardziej dziwi, że opowieść o błyskotliwym obserwatorze ciągnie się i zdaje się nie mieć końca. Co prawda siódmy sezon, który ma się pojawić w przyszłym roku w styczniu, zapowiadany jest jako ostatni, jednak poczucie dłużyzny jest tutaj wyjątkowo męczące. Z sezonu na sezon niestety coraz gorzej spisują się również aktorzy. O ile Simon Baker, wcielający się w postać Jane’a trzyma poziom, to jednak reszta skazana jest na klęskę. Tak naprawdę tylko początkowe sezony wprowadzają szczątkowe historie bohaterów, a potem mamy do czynienia z teatrem jednego aktora, który – zdaje się – celowo przyćmiewa innych. Na początku świetnie radzi sobie również Robin Tunney w roli agentki Teresy Lisbon. Z czasem jednak popada w jakiś niezidentyfikowany marazm i jej postać staje
się coraz bardziej irytująca, głównie przez mimikę, będącą nie do zniesienia, wyrażającą jakiś wyjątkowy ból psychiczny. Zestawiając ten serial z innymi podobnymi tasiemcami, opierającymi się na takim, a nie innym schemacie narracyjnym, to niestety “Mentalista” wypada dość słabo. To taki Sherlock Holmes dla niewymagających, niedoskonała i pozbawiona intensywności wersja dra House’a, bardzo bezpłciowy Columbo. Nawet sporo brakuje mu do Kojaka czy błyskotliwego Neala Caffrey’a. Mentalista co prawda ma po trochu wszystkiego, jednak jest to zarówno jego zaleta, jak i wada. Zaleta, bo w czyjeś gusta na pewno się wpisze, a wada, bo niestety brakuje mu wyrazistości. Odbiorca oczekujący “czegoś więcej” bardzo się zawiedzie.
s. 59
REFLEKSJE
Unikalne atrakcje Krakowa Gdy czyta się „Zaginionych chłopców” Orsona Scotta Carda ma się wrażenie, że ten uznany autor fantasy i science fiction chciał napisać powieść obyczajową, a wydawca na siłę niejako zmusił go do wtrącenia tam jednego wątku paranormalnego. Co nie znaczy, że nie wyszło dobrze, ale i tak mogło być lepiej.
Michał Musiał CENTRUM NURKOWE NA ZAKRZÓWKU Brzmi strasznie? Nic bardziej mylnego! Wiem, co mówię, bo doświadczyłem tego na własnej skórze, a nie umiem pływać. Otóż do nurkowania nie jest to w ogóle potrzebne. Po ubraniu na siebie całego niezbędnego sprzętu, będziesz mógł poczuć się jak ci nurkowie, których dotychczas oglądałeś na filmach. A ubierzesz się w dwa specjalne kombinezony, mające za zadanie chronić Cię przed zimnem, buty, rękawiczki, płetwy, jacket (rodzaj nadmuchiwanej kamizelki, który pomaga kontrolować Ci głębokość zanurzenia), obciążniki na pas (żebyś za szybko się nie wynurzył), butlę z tlenem i aparatem tlenowym oraz maskę. Samo ubranie się zajmuje trochę czasu, ale kiedy już wejdziesz do wody i masz świadomość, że za chwilę zanurzysz się na głębokość ok. 8 m (mniej więcej na tyle pozwalają przepisy, jeśli ktoś nie ma zrobionego kursu nurkowania), to możesz poczuć przypływ adrenaliny. Jeśli chodzi o
s. 60
“Jeśli chodzi o bez-
pieczeństwo to również nie ma się czym się martwić, ponieważ cały czas jesteśmy pod opieką doświadczonego nurka, który decyduje o kierunku i zanurzeniu, organizując nam swoistą podwodną wycieczkę. Przed wejściem do zbiornika kilkanaście minut poświęconych jest na zapoznanie się ze sprzętem i omówienie sytuacji awaryjnych. bezpieczeństwo to również nie ma się czym się martwić, ponieważ cały czas jesteśmy pod opieką doświadczonego nurka, który decyduje o kierunku i zanurzeniu, organizując nam swoistą podwodną wycieczkę. Przed wejściem do zbiornika kilkanaście
minut poświęconych jest na zapoznanie się ze sprzętem i omówienie sytuacji awaryjnych. Na dnie jest co oglądać, czeka tam na nas wiele atrakcji. Ważne jest, aby wybrać się do centrum w dobrą pogodę (najlepiej we wrześniu), wtedy jest o wiele lepsza widoczność pod wodą (do 15 m!) i więcej możemy zobaczyć. Według mnie warto spróbować chociaż raz, najlepiej wybrać się tam z grupą przyjaciół, wtedy koszty rozkładają się na więcej osób (wszystkie elementy sprzętu można wypożyczyć na miejscu), ponieważ na jednej butli spokojnie mogą zanurkować dwie osoby przez około 30 minut, tak samo innych elementów sprzętu wymienionych wyżej może używać kilka osób. Warto wcześniej zadzwonić i zapytać o cenę, warunki i termin. Przy odpowiednio dużej grupie (8-10 osób) koszt prawdopodobnie będzie wahał się w okolicach 100 zł od osoby (nie jest to mało, lecz jeśli ktoś chce naprawdę spróbować, to uzbiera), a także sprawdzić, czy nasze zdrowie
WYDARZENIA I OPINIE
pozwala na tak ekstremalny sport, ponieważ np. przebyte zapalenie ucha – a także wiele innych dolegliwości – jest przeszkodą. Szczegóły na stronie internetowej centrum nurkowego Kraken.
jest wygodny ubiór, najlepiej coś cieplejszego, ponieważ – jak wiadomo – im wyżej, tym bardziej wieje. Przy dobrej widoczności można podziwiać piękny Kraków i okolice, a nawet Tatry.
LOT BALONEM Jest to również jedna z mniej znanych i dostępnych atrakcji w Polsce. Na pewno każdy zwiedzając Kraków, widział go, spoglądając na niebo. Może czas spróbować? Mam nadzieję, że nie macie lęku wysokości, a nawet jeśli, to każdy lęk można przezwyciężyć. Cena jest bardziej przystępna w porównaniu do nurkowania, bo wynosi od około 20 do 45 zł od osoby (zależnie od posiadanej ulgi i aktualnego sezonu). Loty odbywają się przez cały tydzień od godziny 9:00 do 20:00. Wszystko zależy jednak od pogody, dlatego najlepiej wcześniej zadzwonić i dowiedzieć się, czy danego dnia pogoda umożliwi wzniesienie. Lepsze warunki atmosferyczne gwarantują nam wyższy lot (około 150 metrów), całość trwa od 10 do 15 minut. Jedynym wymaganiem w tym przypadku
SKOK NA BUNGEE Jedno z niewielu miejsc w tej okolicy, gdzie możemy skoczyć z 90 metrów i przeżyć. Znajduje się pod adresem al. Pokoju 16. O kwestie bezpieczeństwa również nie mamy się co martwić, cały czas jesteśmy pod czujnym okiem wykwalifikowanych pracowników, którzy kilka razy sprawdzają wszystko przed skokiem. Koszt pojedynczego skoku wynosi 130 zł, dlatego także i tutaj warto wybrać się ze znajomymi (przy grupie od 5 do 9 osób koszt to 110 zł, a powyżej 10 osób 100 zł), do tego dokupić możemy sobie filmik i zdjęcia ze skoku (koszt od 15 do 45 zł zł). Krakowski tramwaj wodny Tego trzeba spróbować. Obecnie jest już niestety po sezonie, ponieważ krakowski tramwaj wodny działa zwykle od 1 maja do 31 września, ale i tak chciałem o tym
wspomnieć, ponieważ wielką stratą jest odwiedzić Kraków i przegapić tę atrakcję, także pamiętajcie o tym za rok. Dostępne są dwie linie. Linia 1 obejmuje przystanki: Flisacka – Most Dębnicki – Paulińska – Most Grunwaldzki – Galeria Kazimierz (ok. 20 km). Linia 2 obejmuje przystanki: Flisacka – Tor Kajakarstwa Górskiego – Stopień Wodny „Kościuszko” – Tyniec Klasztor (10 km). Osobiście polecam skorzystanie z opcji numer 2 (kursuje w soboty i niedziele). Strona internetowa z rozkładem jazdy z tego roku: http:// www.zis.krakow.pl/pl/zarzadzanie -obiektami-sportowymi/krakowski -tramwaj-wodny/rozklad-rejsow-ktw -na-2014-rok/. Warto zabrać ze sobą aparat i podziwiać widoki, ponieważ przepłynięcie całej trasy zajmuje od dwóch i pół do pięciu godzin.
s. 61
PORADNIK
Jak (ambitnie)
szukać pracy na studiach? Potrzebujesz pieniędzy, chcesz zdobyć doświadczenie, nauczyć się czegoś nowego? Jeśli zależy Ci na pracy lepszej niż roznoszenie ulotek (co tak naprawdę bardziej szkodzi środowisku i rynkowi pracy, niż pomaga) czy telemarketing, to być może tutaj znajdziesz kilka pomocnych wskazówek, które pomogą Ci zainteresować pracodawcę swoją osobą, nie będzie to jednak recepta na sukces. Michał Musiał
JAK SZUKAĆ? Bez wątpienia w dzisiejszych czasach CV i list motywacyjny są to ważne dokumenty podczas naszych poszukiwań, mam jednak wrażenie, że ważniejszą rolę odgrywa rozmowa kwalifikacyjna, czy po prostu osobisty kontakt z pracodawcą, ale o tym za chwilę. Najpierw musisz zdecydować, jaka praca Cię interesuje, wybrać kilka firm, które się tym zajmują i wtedy wysłać lub najlepiej osobiście zanieść tam swoje dokumenty, porozmawiać z pracownikami i właścicielem. Uwaga! Osobiście uważam korzystanie ze serwisów z ogłoszeniami oferującymi pracę za MAŁO skuteczne (oczywiście czasami można tam zaglądać, może trafi się jakaś perełka). Po pierwsze dlatego, że niewiele poważnych firm szuka tam pracowników czy stażystów, a inną kwestią jest to, że jeśli raz podamy tam swoje dane osobowe, to później nie opędzimy się od telefonów i propozycji pracy za 3-4 tysiące złotych, co oczywiście jest bzdurą, ponieważ
s. 62
“Może nawet nie
wiesz od czego zacząć? Oczywiście należy wpisać wszystko, co jest naszym atutem i co wiąże się z naszym wcześniejszym doświadczeniem. Mam nadzieję, że nie muszę rozpisywać się dłużej niż jedno zdanie o tym, że warto napisać wszystko zgodnie z prawdą, bo możemy bardziej sobie zaszkodzić niż pomóc. strategia takich „śmieciowych” firm polega na ściąganiu coraz to nowych pracowników i obiecywaniu im kokosów, a potem na płaceniu im stawki podstawowej w wysokości powiedzmy 1200 zł i tłumaczeniu niższego wynagrodzenia starą
wymówką: „W tej pracy wszystko zależy od ciebie, ile wypracujesz, tyle dostaniesz, za mało się starałeś”. Tak jak pisałem wyżej, najlepiej pójść do miejsca, którym jesteśmy zainteresowani, nawet jeśli nigdzie nie znaleźliśmy ogłoszenia z tej firmy, nie będzie to nietaktem z naszej strony, a raczej będzie świadczyć o naszym wkładzie w poszukiwania i pewności siebie, co na pewno zadziała na plus i być może akurat znajdzie się jakieś miejsce pracy, szczególnie w okresie wakacyjnym. Nie jest również niczym złym, jeśli ktoś ma możliwość polecenia nas i załatwienia nam pracy, jest to dosyć częste i wcale nie jest nieuczciwe, jeśli staramy się dobrze pracować i jeśli przez nas nie wyleci jakiś stary dobry pracownik w firmie, tylko dlatego, że jesteśmy np. kolegą kolegi szefa. Przykładowe katalogi i bazy firm, gdzie możemy szukać: http://www.baza firm.com. pl, http://krakow.naszemiasto.pl/firmy/. Przy wybieraniu należy jeszcze pamiętać o zdrowym rozsądku, bo jeśli ktoś studiuje polonistykę i in-
WYDARZENIA I OPINIE
teresuje się edycją tekstów, a będzie aplikował na programistę, bo to w sumie też tekst, który trzeba edytować, to nic dziwnego, że później nie otrzymuje żadnej odpowiedzi. CV I LIST MOTYWACYJNY? Może nawet nie wiesz od czego zacząć? Oczywiście należy wpisać wszystko, co jest naszym atutem i co wiąże się z naszym wcześniejszym doświadczeniem (to bardzo ważna sprawa). Mam nadzieję, że nie muszę rozpisywać się dłużej niż jedno zdanie o tym, że warto napisać wszystko zgodnie z prawdą, bo możemy bardziej sobie zaszkodzić niż pomóc. Do doświadczenia możemy zaliczyć każdą wcześniejszą pracę, którą wykonywaliśmy nawet nie zarobkowo: wolontariat, obsługę programów. Warto wpisać kierunek studiów, zainteresowania, podesłać potencjalnemu pracodawcy linka ze swoimi pracami, jeśli takimi dysponujemy, ogólnie zrobić wszystko, żeby zwrócić uwagę właśnie na siebie – mailowo czy też osobiście. Jeśli chodzi o list motywacyjny, to powinien być dostosowany do każdej firmy osob-
no, tak żeby pracodawca widział, że zapoznaliśmy się ze wszystkimi szczegółami, a co ważniejsze żebyśmy sami mogli sprecyzować swoje oczekiwania odnośnie do stanowiska i finansów – w tym musimy mieć bardzo konkretne oczekiwania już na początku, żeby nie dać się zaskoczyć takim pytaniem podczas rozmowy i nie podać przypadkiem za mało (o zgrozo!) lub za dużo – w końcu będziemy pracować tylko w okresie wakacyjnym lub w roku akademickim, ale nie na cały etat. Co więcej taki dostosowany list motywacyjny będzie świadectwem na to, że zapoznaliśmy się z produktami i usługami danej firmy, czyli nie będziemy zupełnie zieloni na stanowisku, bo zdążyliśmy się przygotować. No dobrze, ale co z wyglądem CV? Aspekt wizualny też jest bardzo ważny, w końcu to wizytówka (dlatego też według mnie w CV powinno być umieszczone zdjęcie). Powiedzmy, że CV napisane w Wordzie lub innym edytorze tekstu nie jest zbyt ładne i zachęcające, więc mam na to radę. Tę oto stronę: https://europass.cedefop.europa.
eu/editors/pl/cv/compose. Dzięki niej jesteśmy w stanie zrobić sobie samodzielnie bardzo profesjonalne CV, bez większego zastanawiania się co powinno być w nim zawarte, gdyż wszystko możemy wybrać sobie z okienka po prawej stronie. Interfejs jest bardzo przyjazny i intuicyjny w obsłudze. Co więcej, od niedawna na tej stronie możemy sobie zrobić także list motywacyjny i paszport językowy. DLACZEGO WARTO? Doświadczenie, doświadczenie i jeszcze raz doświadczenie. A poza tym nowi ludzie, umiejętności (nic tak nie rozwija jak praktyka), znajomości (może to słowo źle się nam kojarzy, ale nie jest niczym złym). Należy pamiętać, że wielu pracodawców oczekuje od nas już nie tylko studiów ale i doświadczenia. O korzyściach finansowych nie muszę wspominać.
s. 63
Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora zdjęcia do artykułów historycznych: Instytut Pamięci Narodowej zdjęcia do artykuu o Niniwie: http://niniwa.org/galeria/
s. 64