Moze cos wiecej nr 11 / 2015 (37)

Page 1

nr 11 (37) / 2015

25 maja - 7 czerwca

ISSN 2391-8535

Jak żyć, Panie Jezu? 1


OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KULT

Wydarzenia i Opinie

Jak żyć, Panie Jezu?

Kult

10 W cieniu męża Małgorzata Różycka

12 Telewizja (nie) publiczna

SPIS TREŚCI

Mateusz Nowak

14 Sześć tysięcy twarzy Platformy Rafał Growiec

18 Twój głos się liczy! Mateusz Ponikwia

28 Zmotywuj się do życia! Emilia Ciuła

32 Jak pracować żeby nie grzeszyć? Rafał Growiec

36 Pomagając innym, pomagamy sobie

40 Nie narzekaj na narzekających!

Myśli Niekontrolowane

Maciej Puczkowski

Kul

5 Wiedźmin Gron - p

Łukas

Historia pios

5 Bo tutaj je

Mateusz

Rozmowa numeru 44 Chrystus rozumie nasze problemy Kajetan Garbela

2

Beata K

Mateusz Ponikwia

Wojciech Urban

22 Właśność intelektualna - nauka

5 Miasto lit Miasto


TURA

tura

52 teratury Miłosza

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

Nowości

Spacerownik

62 Samotność Ultrona

78 Śladem świętych krakowskich - św. Jacek i św. Józef

Anna Zawalska

Krzywda

Beata Krzywda

Film tua

54 n 3: Dziki premiera

66 Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz Łukasz Łój

58 est jak jest

82 Historia jednego wózka Emilia Ciuła

sz Łój

a jednej senki

Rozmowy

Książka 68 Znowelizowana ekonomia Rafał Growiec

sz Nowak

Muzyka 72 Za górami, za lasami, za czterema Burger Kingami Michał Wilk

3


Jak żyć, Panie Jezu? P WSTĘPNIAK

odejrzewam, że wielu ludzi zadaje sobie co jakiś czas pytanie „jak żyć?”. W końcu dotyczy ono naszej egzystencji, która naznaczona bywa momentami bezsensowności. Postanowiliśmy na to pytanie odpowiedzieć „po Bożemu”, odwołując się do duchowości chrześcijańskiej.

4

Anna Zawalska

P

omysł kiełkował na redakcyjnych spotkaniach bardzo długo, a wyszedł od redakcyjnego kolegi Kajetana, który refleksję nad tym pytaniem rozpoczął już jakiś czas temu (numer 23 / 2014). W tym numerze postanowiliśmy ową refleksję nieco poszerzyć, starając się prazy tym podać Wam pewne drogowskazy. Tylko właściwie do czego? Uznając, że życie ludzkie to droga, musimy również określić jej cel. Dla człowieka wierzącego tym celem powinno być życie wieczne. Dla część pozostałych tym celem może być po prostu chęć przeżycia dobrego życia, by przy śmierci powiedzieć sobie: tak, dobrze wykorzystałem ten czas. Wbrew pozorom chrześcijaństwo pokazuje sposoby na życie, które pomogą w osiągnięciu zarówno pierwszego, jak i drugie-

Dla człowieka wierzącego tym celem powinno być życie wieczne. Dla część pozostałych tym celem może być po prostu chęć przeżycia dobrego życia, by przy śmierci powiedzieć sobie: tak, dobrze wykorzystałem ten czas. Wbrew pozorom chrześcijaństwo pokazuje sposoby na życie, które pomogą w osiągnięciu zarówno pierwszego, jak i drugiego celu. go celu. Nie bez przyczyny Blaise Pascala w „Myślach” założył, że żyjąc w zgodzie z zasadami chrześcijaństwa niczego nie tracimy, a zy-

skać możemy wiele. Kajtek w swoim tekście podsumował w kilku zdaniach biblijną refleksję nad tym jak żyć: „Biblijny przepis na dobre życie jest więc bardzo konkretny. Kochaj przede wszystkim Boga i bliźnich tak samo, jak siebie. Bądź fair w stosunku do Stwórcy i innych ludzi. Nie bądź wyrachowanym egoistą. Pełnij wolę bożą i ćwicz się w cnotach, unikając grzechów. Nie idź na łatwiznę, nie dąż do wygodnictwa, nie opieraj się na bogactwach i władzy, bo to droga do zguby. Staraj się o wzrost Królestwa Bożego na tym świecie, a za życia Bóg zatroszczy się o ciebie, a po śmierci będziesz żyć wiecznie razem z Nim.” Niby to wszystko dość proste i oczywiste. Wymaga oczywiście od nas pewnego rodzaju wysiłku, jednak nasza wiara obliguje nas do tego, by właśnie w


źródło: www.pixabay.com

taki sposób przeżyć swoje życie. Nierzadko jednak gubimy się w tych receptach i pozostajemy w dużym stopniu zdezorientowani. Odpowiedź na pytanie „jak żyć?” nie jest już taka oczywista i prosta do sformułowania. Temat w tym numerze rozpatrujemy na kilka sposobów. Ludzie we współczesnym świecie zdecydowanie za dużo narzekają, dlatego staramy się właśnie na tym skupić i proponujemy dwugłos w sprawie. Z jednej strony wynika, że jednak narzekanie przydaje się w życiu i bywa budujące. Natomiast z drugiej wiadomo wszem i wobec, że zbyt intensywne narzekanie nas blokuje, wprowadza zastój w naszym życiu i uniemożliwia rozwój. Katolik w swoim życiu powinien jednak odchodzić od ciągłego biadolenia i marudzenia – w końcu świadectwo

mamy dawać całym swoim istnieniem. Wiara powinna być dla nas przede wszystkim budująca i właśnie to powinniśmy pokazywać światu. Kolejnym tematem, nad którym się zastanawiamy to kwestia naszego sumienia i tego, czy możliwa jest praca, w której będziemy unikać grzechu. Wiele w mediach się mówi o klauzuli sumienia – szczególnie w odniesieniu do ludzi wykonujących zawód lekarza / pielęgniarki / aptekarza. Jednak kwestie sumienia powinny być podejmowane w temacie wszystkich zawodów i profesji, bo przecież każdy człowiek narażony jest na ciągły dysonans między swoją wiarą, a tym gdzie, dla kogo i w jaki sposób pracuje. Do całości dokładamy refleksję nad miłością bliźniego, dobrymi uczynkami i altruizmem. W końcu po-

maganie innym to naturalny element naszego życia. Dobre uczynki to coś co powinno być nam wpojone nie tylko z wiarą katolicką. W końcu czynienie dobra to nie jest domena przeznaczona tylko i wyłącznie do chrześcijan. Na koniec coś stricte dla wierzących – rozmowa numeru o problemach z modlitwą. Wynika z niej, że owe problemy nie dotyczą jednostek, nie są to również przypadki odosobnione. Problemy z modlitwą może mieć każdy. Nie są wyjątkiem osoby, które napotykają na trudności związane z porozumieniem się z Bogiem. Dlatego zapytaliśmy speca od duchowości w jaki sposób sobie z tego typu kłopotami radzić. Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zawalska

5


REDAKTOR NACZELNA: Anna Zawalska

REDAKTORZY:

STOPKA REDAKCYJNA

Aleksandra Brzezicka

Dominik Cwikła

Emilia Ciuła

Aleksandra Frontczak

Kajetan Garbela

Rafał Growiec

Beata Krzywda

6

Mateusz Nowak

Mateusz Ponikwia

Maciej Puczkowski

Krzysztof Reszka

Małgorzata Różycka

Wojciech Urban

Piotr Zemełka


DZIAŁ PROMOCJI: Mariusz Baczyński

Kajetan Garbela

DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx

Alicja Rup

WSPÓŁPRACOWNICY: Anna Bonio Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Łukasz Łój

Tomasz Markiewka Magdalena Mróz Szymon Steckiewicz Michał Wilk

KONTAKT: • • • •

strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl

WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7


OKIEM REDAKCJI 8

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

9


WYDARZENIA I OPINIE

W cieniu męża

10

N

ieoficjalnymi twarzami drugiej tury wyborów prezydenckich zostały żony i dzieci kandydatów. Oficjalnie zabierają głos, próbując ocieplać wizerunek swoich mężów oraz ojców. Czy aby na pewno skutecznie?

Małgorzata Różycka

W

ynik pierwszej tury wyborów prezydenckich zaskoczył opinię publiczną. Zarówno jeśli chodzi o starcie Komorowski‒Duda, jak i o imponujący wynik debiutującego w polityce Pawła Kukiza, znanego do tej pory raczej z estrady. Pierwszy tydzień walki o głosy przed drugą turą upłynął pod znakiem kobiet z otoczenia obu kandydatów, co nieco ożywiło nadzwyczaj spokojną, żeby nie powiedzieć wręcz mdłą, kampanię. O ile mało dyskretne suflerowanie pani Jowity i Beaty Szydło można nazwać medialną wpadką, to szczere zainteresowanie wywołuje zaangażowanie rodzin po obu stronach barykady. Panie, które miały za zadanie głównie stać obok swojego męża, miło się uśmiechać i dobrze wyglądać, postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Skąd ta nagła aktywizacja?

Miałka kampania, której jedynym urozmaiceniem było paru egzotycznych kandydatów, znudziła chyba wszystkich. Ciekawie zrobiło się, gdy starający się o reelekcję prezydent zbłaźnił się, proponując osobie zarabiającej dwa tysiące złotych, chcącej kupić mieszkanie, zmianę pracy i wzięcie kredytu.

JEDNA SZANSA NA MILION Miałka kampania, której jedynym urozmaiceniem było paru egzotycznych kandydatów, znudziła chyba wszystkich. Ciekawie zrobiło się, gdy starający się o

reelekcję prezydent zbłaźnił się, proponując osobie zarabiającej dwa tysiące złotych, chcącej kupić mieszkanie, zmianę pracy i wzięcie kredytu. Do braku wyobraźni o życiu przeciętnego Kowalskiego u naszych polityków zdążyliśmy się przyzwyczaić. Pierwsza Dama kreowała natomiast swój wizerunek osoby bliskiej zwykłym ludziom, znającej ich problemy, energicznej, zaangażowanej. Taki miałam do tej pory obraz Anny Komorowskiej. Uległ on drastycznej zmianie po wywiadzie udzielonym przez żonę prezydenta Monice Olejnik w miniony piątek. Prezydentowa na pytanie dziennikarki: „A czy według pani to nie jest problemem dla Polski, że tylu młodych ludzi wyjeżdża za granicę, że dwa miliony ludzi opuściło Polskę?”, odpowiedziała: „Pytanie jest, jak się człowiek tam urządzi, czy będzie chciał wrócić, świat


źródło: PAP

dzisiaj jest tak bliski, że ja bym tego jako dramat nie traktowała, że to jest jakąś szansą. Natomiast też jest warto oczywiście włożyć więcej wysiłku w to, żeby więcej miejsc pracy w Polsce powstawało”. Natomiast radę w kwestii kredytu na mieszkanie udzieloną przez męża nazwała zachętą do dzielności. Pozwolę sobie nie komentować tych słów. Dzieci obecnego prezydenta udostępniły natomiast spot, w którym delikatnie pokpiwają z ojca i zachwalają jego troskę o kraj. Niby naturalnie i prawie przekonywająco, tylko mało skutecznie. Nie wiem, czy była to spontaniczna akcja czy starannie zaplanowane PR-owe posunięcie, w każdym razie trudno oprzeć się wrażeniu, że wyjątkowo mało udane. GWIAZDKA Z NIEBA Po drugiej stronie też nie było lepiej. Rodzina

była poniekąd znakiem rozpoznawczym Andrzeja Dudy i w sumie nic w tym złego. Jednak dosyć populistyczne hasła głoszone przez kandydata PiS-u jego żona okrasiła słowami: „Jak Andrzej coś mówi, to zawsze dotrzymuje słowa”. Jeśli tak jest naprawdę, to cóż, życzę powodzenia. Pokazowe całowanie na rozkaz Beaty Szydło po ogłoszeniu wstępnych wyników też nie podniosło wiarygodności „rodzinności”. Dobre chęci nie wystarczyły i zamiast iście amerykańskiej kampanii – swoistego wyścigu PR-owych zbrojeń- wyszła żenująca czcza gadanina, która wzbudza niesmak. Przykłady można by jeszcze mnożyć, ale nie w tym rzecz. Zastanawiam się, dlaczego kobiety polityków tak chętnie wchodzą w rolę dosyć bezmyślnych dodatków do swoich mę-

żów. Czasem coś powiedzą, może nawet coś kontrowersyjnego, albo mądrego, zrobią Szlachetną Paczkę. Ale poza tym, to trudno mi wymienić inne ich zasługi. Pozycja Pierwszej Damy daje dużo okazji do zrobienia czegoś konkretnego, do polepszenia sytuacji innych kobiet, do zachęcenia ich do aktywniejszego udziału w życiu społeczno-politycznym. Mężczyźni się tym z pewnością nie zajmą, dlatego życzyłabym sobie, by żona prezydenta, niezależnie od tego, kto nim ostatecznie zostanie, pokazała, że kobiety się do polityki nadają i to nie do „ocieplania” wizerunku, tylko do myślenia i działania. 

11


WYDARZENIA I OPINIE

Telewizja (nie) publiczna?

12

Z

eszły tydzień przyniósł dwie dość ciekawe sytuacje w TVP. Po pierwsze, bezpodstawny atak w programie "Tomasz Lis na żywo" na córkę Andrzeja Dudy. A po drugie, nagłe zdjęcie czwartkowego programu Jana Pospieszalskiego "Bliżej".

Mateusz Nowak

Z

acznę od tej pierwszej sytuacji, jeśli jakimś cudem ona komuś umknęła. Prowadzący program - pan Tomasz Lis, wspólnie ze swoim gościem - Tomaszem Karolakiem rozprawiali na temat wyborów, zdecydowanie sprzyjając Bronisławowi Komorowskiemu. W pewnym momencie, próbując w jakiś sposób zdyskredytować kandydata PiSu - Andrzeja Dudę, zaczęli rozmawiać o niedorzecznym wpisie dotyczącym oddania Oscara za "Idę", córki kandydata na Twitterze. Jak się szybko okazało, wpis pochodził z fałszywego konta i nie został zamieszczony przez Kingę Dudę. Doszło więc do manipulacji faktami i czystego kłamstwa. Czy świadomego, tego nie wiemy, choć powoli coraz mniej rzeczy zaczyna dziwić. Oczywiście zarówno pan Lis, jak i Karolak, gdy

Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że z Pospieszalskim się nie skonsultowano przed wygłoszeniem przeprosin, tak więc doszło do takiego kuriozum, że TVP przeprasza za swojego pracownika, a on o niczym nie wie.

tylko poznali prawdę, przeprosili za niesłuszne oskarżenia na portalach społecznościowych. Lis poszedł nawet dalej i osobiście przeprosił Andrzeja Dudę, a redakcja TVP zrobiła to samo w wieczornych "Wiadomościach". I można by powiedzieć, że jakoś z tego wyszli z twarzą. Gdyby nie fakt, że obok przeprosin

dla pana Dudy, znalazły się także przeprosiny dla pana Komorowskiego. Pana prezydenta przeproszono za nierzetelne dziennikarstwo prowadzone przez pana Pospieszalskiego w programie "Bliżej". Tematem ostatniego odcinka były teoretyczne związki prezydenta z WSI. Zarząd TVP poszedł dalej i zdjął program Pospieszalskiego z anteny, na dwa dni przed emisją kolejnego odcinka (gościem miał być między innymi Paweł Kukiz). Sytuacja wydaje się być o tyle dziwna, że ma miejsce w trakcie kampanii wyborczej, tuż przed drugą turą wyborów. Sam Pospieszalski to świetnie skomentował, mówiąc, że cisza wyborcza w TVP trwa już od czwartku. Sam nie chcę wyrokować i pozostawiam to każdemu to do wolnej interpretacji. Sytuacja jednak


wydaje się co najmniej niejasna. To Lis może zapraszać sobie kogo chce, samych zwolenników urzędującego prezydenta i nikt nie widzi w tym problemu. A gdy Pospieszalski chce zrobić to samo, poruszając temat, o którym w sieci wrze już od kilku miesięcy, to tego już robić nie może. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że z Pospieszalskim się nie skonsultowano przed wygłoszeniem przeprosin, tak więc doszło do takiego kuriozum, że TVP przeprasza za swojego pracownika, a on o niczym nie wie. Dodatkowo, jak podkreśla redaktor, TVP mogła wyświadczyć prezydentowi niedźwiedzią przysługę, ponieważ w programie zadano telewidzom pytanie "Czy zagłosujesz na kandydata popieranego przez WSI?".

Nie padło konkretne nazwisko, tak więc racji trochę jest w tym, że niejako pan Kraśko, wygłaszający te przeprosiny, wskazał na powiązania prezydenta z WSI. To wszystko śmierdzi. Jest brzydkie i nieprzyjemne. TVP nie jest prywatnym nadawcą, nie powinna jawnie wspierać żadnego z kandydatów. A w ostatnich dniach swoimi agitacjami przebija nawet TVN. Nic więc dziwnego, że ludzie się buntują. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym był wynik Kukiza w pierwszej turze wyborów oraz nieznaczne zwycięstwo Dudy. Tym razem, jeśli dochodzi do takich akcji, to nie zdziwię się, jeśli Duda wygra także w drugiej turze (tekst pisany był jeszcze przed drugą turą wyborów). Ludzie nie lubią

jak robi się ich w konia. A już ponad wszystko cenią sobie wolność słowa. A ta została wyraźnie naruszona. Przeprosiny Lisa niekoniecznie wiele dadzą. Ci co oglądali jego program i nie mają dostępu do Internetu lub z niego nie korzystają, to już sobie wyrobili jasną opinię. I niewiele może ją zmienić. Rodzi się coraz więcej pytań. Czy w ogóle można liczyć na rzetelność dziennikarską w mediach głównego nurtu? Brakuje obiektywizmu i to jest zauważane przez coraz większą grupę ludzi. Do czego to doprowadzi? Odpowiedź tak naprawdę poznamy dopiero po wyborach parlamentarnych. 

źródło: PAP

13


WYDARZENIA I OPINIE

Sześć tysięcy twarzy Platformy

14

K

olejny odcinek afery taśmowej ujawnił podejście elity rządzącej do pieniędzy. Najwyraźniej niektórzy z nich przywykli już do stawek o których prosty śmiertelnik może tylko pomarzyć.

Rafał Growiec

T

ygodnik „Do Rzeczy” opublikował dwugodzinne nagranie rozmowy, jaką szef CBA, Paweł Wojtunik, przeprowadził z Elżbietą Bieńkowską w lubianej do niedawna przez polityków restauracji „Sowa&Przyjaciele”. Jak twierdzi Cezary „Trotyl” Gmyz, zapis konwersacji z 2014 roku trafił do jego redakcji przed tygodniem i jego publikacja nie jest powiązana z kampanią prezydencką. Co znajdujemy na taśmach? Najbardziej kontrowersyjne jest stwierdzenie Wojtunika, jakoby Bartłomiej Sienkiewicz nauczył się wszystko załatwiać przez telefon i tak też zorganizował prowokację na Marszu Niepodległości 2013. Przypomnijmy, że w czasie zamieszek tego dnia spłonęła budka strażnicza pod ambasadą Rosji. „On dzwoni i on im rozkazuje – mówi na taśmach szef CBA. – I tak

Podsumujmy – szef CBA mówi, że ludzie sprawujący funkcje publiczne za mało zarabiają i przez to są narażeni na korupcję. Elżbieta Bieńkowska zaś wskazuje przykład ministerialnego urzędnika, który „ledwo wiąże koniec z końcem” zarabiając znacznie powyżej średniej pensji.

samo poszli poszli i spalili budkę pod ambasadą.” Bieńkowska krytykuje także politykę rządu w sprawie przemysłu węglowego i stwierdza – uwaga, cytat – „w dupie mieli całe górnictwo”. Przez siedem lat zajmowano się przede

wszystkim obstawianiem swoich ludzi na różnych etatach i korzystaniem z funduszy nie do końca zgodnie z ich przeznaczeniem. Podobnie było z PZU i KGHM, z których wyprowadzano wielomilionowe kwoty na doradztwo, którego nie da się udowodnić. JAK TAK MOŻNA? Komentując taśmy Paweł Wojtunik protestuje, jakoby oskarżał B. Sienkiewicza o zlecenie spalenia budki strażniczej. Za wszelką cenę rząd stara się zwrócić uwagę opinii publicznej na to, że nagrania wykonano nielegalnie. Fakt, nagrywanie różnych osób bez ich zezwolenia jest karalne i nawet służby potrzebują odpowiedniego uprawnienia, by podsłuchiwać podejrzanych. Dochodzenie w sprawie „spisku kelnerów” toczy się osobno, a osobno należy zadać pytanie, skąd wpadli na pomysł, by rejestrować


pogwarki i żarty elit rządzących. Teoria pierwsza mówi, że ktoś płacił kelnerom za nagrania i jest to działanie motywowane przez wpływowych zleceniodawców. Druga – że sami zaczęli nagrywać, skuszeni chęcią zysku i pewni, że ktoś to kupi. Trzecia, moja własna – kelnerzy słuchając tych rozmów nie mogli zdzierżyć takiego poziomu buty i chamstwa i to było języczkiem u wagi, który przesądził o tym, że pod blatem znalazł się mikrofon. Głośne larum podsłuchiwanych można streścić w zdaniu: „Że też już nie można spokojnie porozmawiać o swoich przekrętach!” Ludzie, którzy w mediach kreują się na mężów opatrzności, starają się dbać o wizerunek profesjonalisty i erudyty na taśmach okazują się cwaniakami, kombinującymi, jak wydoić z państwa jeszcze parę milionów. Wojtunik może

przed kamerami twierdzić, że nie jest wrogiem Sienkiewicza, ale to nie zmienia faktu, że w „Sowie” wyśmiewał jego styl rządzenia przez telefon i jasno wyraził pogląd, że to szef MSW zlecił incydent, o który oskarżył potem przeciwników politycznych. Sądząc po nagraniu to właśnie Wojtunik był bliżej mikrofonu, gdyż jego wypowiedzi są wyraźniejsze, lepiej nagrane, choć może to być efekt niższego i bardziej donośnego głosu. Czy nagrywającemu bardziej zależało na jego wypowiedziach (jak sam przyznał, był wtedy dwa dni po kontrolach u Joanny Kluzik-Rostkowskiej), czy też może sam nagrywał? Szef CBA mówił też o Pendolino, że jest „słaba rzecz”, a jego producent ma problemy z urzędami antykorupcyjnymi wszędzie (firma przyznała się do przekupywania urzędników m.in. w Indonezji, Arabii Saudyjskiej i

Egipcie). CZY 6 TYSIĘCY TO DUŻO? Szczególne oburzenie wywołała wypowiedź Bieńkowskiej o zarobkach jednej z jej koleżanek, „Dorotki” Pyć. Wdowa, z Gdyni, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Gdańskiego z dwójką dzieci w wieku „późnopodstawówkowym”. Pani ta mieszka w lokalu, o którym E. Bie,ńkowska mówi: „przejęliśmy to”, co pozwoliło obniżyć czynsz. Pani Dorota zarabia sześć tysięcy złotych. Dla pani Bieńkowskiej to kwota śmieszna. „Złodziej albo idiota” tyle zarabia. Koledzy pracujący po uczelniach pukają się w czoło i pytają, co ona jeszcze tam robi. Jak to rozumieć? Zacznijmy od tego, że fragment ten jest częścią rozmowy o zarobkach ministrów. Wojtunik wskazuje na to, że podsekretarz stanu zarabia osiem tysięcy,

źródło: PAP

15


do tego musi ciągle gdzieś dojeżdżać, więc nic dziwnego, że po pewnym czasie zacznie coś kombinować. Jako przykład „normalnego kraju” Wojtunik podał Niemcy, gdzie na czas sprawowania urzędu minister dostaje reprezentacyjną willę, gdzie może przyjmować zagranicznych ministrów. Następnie wskazuje, że dawniej wiceminister był szychą, a po skończonej kadencji był traktowany jak autorytet.

Obecnie zaś jego zdaniem byli wiceministrowie klepią biedę, są opendoorsami. Podsumujmy – szef CBA mówi, że ludzie sprawujący funkcje publiczne za mało zarabiają i przez to są narażeni na korupcję. Elżbieta Bieńkowska zaś wskazuje przykład ministerialnego urzędnika, który „ledwo wiąże koniec z końcem” zarabiając znacznie powyżej średniej pensji. Czy świadczy to oderwaniu

rozmawiających u „Sowy” od rzeczywistości? Jeśli tak, to u pani Bieńkowskiej, która pyta: „Kto za tyle pracuje?”. Otóż znaczna część Polaków pracuje za znacznie mniej. Fakt, nie piastują oni wspaniałych urzędów, nie przyjmują ministrów z Niemiec i USA, ale też mają dzieci, też prowadzą gospodarstwa domowe, też płacą rachunki. Jest wiele samotnych matek, które muszą sobie radzić ze znacznie

źródło: PAP

większymi gromadkami niż dwójka dzieci i to za o wiele mniejsze pieniądze niż sześć tysięcy. O ile można mieć empatię do pani Pyć, która piastując ważne stanowisko musi kombinować, jak obniżyć sobie czynsz, o tyle nie do pojęcia jest, że pani Bieńkowska w osobach zarabiających tak „marne” pieniądze jak ona widzi złodziei albo idiotów. Pokazuje to, w jakich kręgach obracają się ludzie rządzący Polską – powiedzmy sobie szczerze, pracownicy prywatnych firm, zwłaszcza tych lobbujących, zarabiają

16

więcej niż osiem tysięcy. Czy była wicepremier była już wtedy tak przyzwyczajona do wielotysięcznych i wielomilionowych kwot, że 1500 złotych, za jakie muszą żyć polskie rodziny to kwoty mikroskopijne? Jeśli za sześć tysięcy pracują idioci, to kto za dwa czterysta? Pamiętajmy – wszystko to w kontekście wypowiedzi o tym, że ministerstwo poupychało w urzędach górniczych swoich ludzi, którzy zarabiali tam krocie. Niezależnie, czy człowiek zarabia 1000 złotych czy sześć razy tyle, to czy

będzie go kusiło, by kręcić interesy na boku zależy przede wszystkim od jego osobistej uczciwości. Czy można jej oczekiwać od ludzi, którzy myślą przede wszystkim o partyjnych interesach? Czy można oczekiwać uczciwości od ludzi, którzy na wiecach wyborczych uśmiechają się i udają mężów stanu, w czasie pracy piją i palą lulki, w czasie prywatnych spotkań oskarżają się wzajemnie o przekręty i manipulacje, a w studiach telewizyjnych są bulterierami? 


17


WYDARZENIA I OPINIE

Twój głos się liczy!

18

6

września 2015 roku po raz kolejny Polacy udadzą się do urn. Tym razem jednak nie w celu wybrania władz. W tym dniu zostanie przeprowadzone ogólnokrajowe referendum, które zarządził Prezydent RP za zgodą Senatu.

Mateusz Ponikwia

P

omysł przeprowadzenia referendum został zaprezentowany przez Prezydenta RP w dniu 11 maja 2015 roku. Głowa państwa postanowiła skorzystać z inicjatywy referendalnej, którą gwarantuje Konstytucja. Doprecyzowanie konstytucyjnej regulacji w tym zakresie zawiera ustawa o referendum ogólnokrajowym. W myśl tego aktu prawnego, referendum może zostać zarządzone przez Prezydenta po zatwierdzeniu przez Senat. Zgoda Izby Wyższej Parlamentu musi zostać wyrażona z zachowaniem tzw. większości bezwzględnej głosów w obecności co najmniej połowy konstytucyjnej liczby senatorów. Referendum może zostać zarządzone w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa. Pod osąd obywateli poddane zostaną trzy problematycz-

Referendum nie jest narzędziem często wykorzystywanym przez władze. W czasach III RP zostało dotychczas rozpisane tylko trzykrotnie. Warto też zauważyć, że wrześniowe referendum może okazać się jedynie zbytecznym wydatkiem.

ne kwestie. Po pierwsze Polacy odniosą się do pomysłu wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu. Kolejne pytanie odnosi się do zagadnienia finansowania partii politycznych z pieniędzy publicznych pochodzących z

budżetu państwa. Poza tym obywatele wypowiedzą się na temat ogólnej zasady dotyczącej korzystnej dla podatnika interpretacji i wykładni przepisów prawa podatkowego. Sprawa referendum wywołała w Senacie burzliwą dyskusję (trwającą niemal dziesięć godzin), której oś była wyznaczona przez wzajemne oskarżenia o wykorzystywanie głosowania do rozgrywania kampanii wyborczej. W głosowaniu nad wnioskiem o wyrażenie zgody na zarządzenie referendum brało udział 57 senatorów. Wszystkie oddane głosy okazały się głosami popierającymi prezydencki wniosek. W głosowaniu nie wzięli udziału przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości pomimo, że byli obecni na Sali obrad. Senatorowie PiS tłumacząc się z podjętej decyzji o niewzięciu udziału w


źródło: pintsreen z gazeta.pl

głosowaniu przekonywali, że złożony wniosek nosił znamiona niekonstytucyjności, a ponadto miał agitacyjno-wyborczy charakter. Ich zdaniem nie do końca wiadomo jak należy rozumieć pytanie dotyczące finansowania partii politycznych – czy chodzi o całkowite zniesienie opłacania ich z budżetu, czy tylko zmianę dotychczasowych zasad. Jak zapewniał Stanisław Karczewski, Wicemarszałek senatu, PiS nie jest przeciwne przeprowadzeniu ogólnopolskiego referendum, ponieważ zawsze należy dać możliwość wypowiedzenia się obywatelom. Nie sposób nie dostrzec, że działania Prezydenta Bronisława Komorowskiego zostały spowodowane wynikiem pierwszej tury prezydenckich wyborów. Wszakże o podjęciu kroków zmierzających do rozpisania referendum głowa

państwa powiadomiła w poniedziałek, tuż po tym jak okazało się, że z sondażowych wyliczeń wynika, że wygrał Andrzej Duda. Silnym elementem skłaniającym był też nadspodziewanie wysoki wynik Pawła Kukiza, kandydata niezależnego, który w kampanii dał się poznać jako gorący zwolennik i orędownik wprowadzenia okręgów jednomandatowych. Obliczone na polityczny zysk wydają się słowa o konieczności wsłuchiwania się w głos społeczeństwa. Warto bowiem zaznaczyć, ze głos ludu nie pojawił się dopiero w niedzielę wyborczą. Środowiska postulujące wprowadzenie tzw. JOW -ów działały już od dawna. Trzeba jednak przyznać, ze inicjatywa zyskała wielu sympatyków w ostatniej kampanii prezydenckiej. Nie można również tracić z pola widzenia innych oby-

watelskich poczynań, które nie zostały do tej pory dostrzeżone. Wspomnieć wypada o rodzicach domagających się referendum w sprawie posyłania sześciolatków do szkół czy też ruchu na rzecz obniżenia wieku emerytalnego. Głos społeczeństwa wydaje się mało słyszalny z piedestału władzy. Jednak w przeddzień wyborów wszyscy politycy przypominają sobie o wyborcach i próbują przekonywać, że to ich kandydatura zasługuje na poparcie. Każdy stara się ukazać przeróżne działania jakie będzie chciał podjąć. Niestety ogromny zapał do poprawiania sytuacji obywateli maleje albo wręcz zanika razem z wygraną i objęciem określonego stanowiska, oczywiście aż do czasu kolejnych wyborów. Referendum nie jest narzędziem często wyko-

19


źródło: pintsreen z gazeta.pl

rzystywanym przez władze. W czasach III RP zostało dotychczas rozpisane tylko trzykrotnie. Warto też zauważyć, że wrześniowe referendum może okazać się jedynie zbytecznym wydatkiem. Zgodnie z regulacją konstytucyjną i ustawową, aby mówić o wiążącym wyniku głosowania, musi wziąć w nim udział przynajmniej połowa uprawnionych obywateli. Analiza historyczna rezultatów przeprowadzanych referendów w ostatnich dwudziestu latach nie napawa optymizmem. Pomimo udzielenia możliwości wypowiedzenia się Polakom, frekwencja tylko w jednym przypadku przekroczyła wymagane 50%. Miało to miejsce podczas referendum akcesyjnego w 2003 roku. Wtedy to Polacy wypowiadali się

20

na temat przystąpienia do Unii Europejskiej. Do urn poszło 58,85% uprawnionych. Należy podkreślić, że aby uzyskać minimalny poziom frekwencji, a co za tym idzie wiążący charakter głosowania, zostało ono zorganizowane w ciągu dwóch dni. Nie bez znaczenia był także (o ironio!) głos Kościoła, a w szczególności polskiego papieża, dziś świętego Jana Pawła II, który zachęcał do integracji europejskiej. Wiążącego charakteru nie zyskało przeprowadzone w 1996 roku referendum dotyczące powszechnego uwłaszczenia oraz niektórych kierunków wykorzystania majątku państwowego. Udział w głosowaniu wzięło zaledwie nieco ponad 32% osób legitymowanych. Z kolei wyż-

szą popularnością cieszyło się referendum w sprawie przyjęcia Konstytucji RP w 1997 roku. Wówczas odnotowano frekwencję na poziomie około 43%. To referendum nie wymagało jednak spełnienia warunku frekwencji, ponieważ tak przesądził przepis tzw. Małej Konstytucji. Obywatele niechętnie podejmują trud udania się do lokalu wyborczego niezależnie od tego czy mają oddać głos w referendum, czy dokonać wyboru władzy. Niska popularność głosowań może wynikać z wielu czynników. Warto jednak mobilizować się i korzystać z własnych praw obywatelskich, bo to też o nie walczyli obrońcy Ojczyzny, nierzadko oddając swoje życie. 


21


M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E 22

Własność intelektualna nauka O

sprawach własności powiedzieliśmy sobie już wiele. Wiemy, że potrzebna jest ona do rozwijania cnót, zwłaszcza hojności. Znamy różnicę pomiędzy posiadaniem własności, korzystaniem z niej i władzą nad nią.

Maciej Puczkowski

W

iemy również, że państwo nie może ograniczać władzy nad posiadaną własnością, a nawet zmuszać właściciela do udostępnienia jego własności innym do korzystania. Powinno natomiast dążyć, żeby właściciel, nabywszy odpowiednich cnót, sam udostępniał swoją własność w odpowiedniej ilości, tak żeby jemu i innym służyła w dążeniu do szlachetności. Następnym problemem, jaki należy rozwiązać jest kwestia tego, co w ogóle podlega własności. Czy wszystko da się posiadać, czy są takie dobra, których nie da się posiadać na wyłączność, a jedynie przez wspólnotę? Dalej, czy wszystkie dobra można nabyć i w jakim stopniu oraz czy wszystkich można się wyzbyć? Problem podziału dóbr na rodzaje jest dość obszerny i będziemy

Jeśli naukowiec zauważa jakieś właściwości, które kierują światem, nie staje się przecież ich właścicielem. Nawet jeśli zostaje autorem twierdzenia matematycznego, nie może posiąść na własność praw, które sprawiają, że to twierdzenie jest prawdziwe.

jeszcze do niego wracać w przyszłości. Wiele sporów budzi własność, tak zwana intelektualna. Zacznijmy więc od pytania, czy przedmiot sporu jest w ogóle czymś, co można posiadać. Na początku trzeba powiedzieć, że powszechnie za własność intelektualną

uznaje się to, co zostało w szerokim rozumieniu stworzone przez człowieka za pomocą zdolności twórczych jego rozumu. Za własność intelektualną nie uznaje się domu lub samochodu, mimo że oba te dobra zostały wytworzone przez człowieka. Chociaż w powszechnym rozumieniu samochód nie jest dziełem “intelektualnym”, pojawiają się próby zakwalifikowania go do takiego. Próby te w rzeczywistości mają na celu uniemożliwić dokonywanie napraw i wymian poszczególnych części przez firmy trzecie i nie można ich tłumaczyć inaczej, jak tylko chciwością. Pokazuje to, że pojęcie własności intelektualnej może być wykorzystane jako narzędzie do tworzenia monopolów w niezwykle nikczemny sposób. Nikczemność ta przejawia się tym, że czyny, które nie mają podstaw do


źródło: www.pixabay.com

bycia niemoralnymi, przedstawia się jako niemoralne i ściga z ramienia prawa. Wobec tego ważne jest bliższe zbadanie tego, co uważamy powszechnie za własność intelektualną. Już sama próba takiego badania pokazuje, na jak bardzo grząskim gruncie się poruszamy, gdyż dziedziny sztuki, do których się odnosi to pojęcie, tak dalece są od siebie odmienne, że nie powinny być rozpatrywane razem, a to właśnie czynimy, kiedy mówimy o własności intelektualnej. Już na wstępie można zauważyć, że nie wszystkie dobra wytwarzane za pomocą zdolności intelektualnych poddają się własności. Przykładem może być tu spora część nauki. Jeśli naukowiec zauważa jakieś właściwości, które kierują światem, nie staje się przecież ich właścicielem. Nawet jeśli zostaje autorem twier-

dzenia matematycznego, nie może posiąść na własność praw, które sprawiają, że to twierdzenie jest prawdziwe. Tym bardziej, że przecież prawda nie do niego należy, nawet jeśli to on ją odkrył. Z drugiej strony zaś nie może wyzbyć się autorstwa tegoż twierdzenia. Nie da się żadną siłą sprawić - i być wciąż w zgodzie z prawdą - żeby autorem twierdzenia został ktoś inny niż ten, kto je wypowiedział. Stąd wydaje się słuszne połączenie twierdzenia z nazwiskiem, nie wynikają jednak z tego żadne prawa, które dotyczą własności. Zatem nawet wtedy, kiedy - słusznie - chcemy wynagrodzić matematyka za jego wkład twórczy, wynagrodzenie to nie może być uzasadnione żadnym prawem do własności intelektualnej, a co najwyżej wdzięcznością lub zachętą do dalszego podejmowania trudu poznawczego.

Przypuśćmy przykładowo, że ktoś odkrył lekarstwo na raka. Czy staje się właścicielem tej prawdy, którą odkrył? Staje się właścicielem wiedzy o tej prawdzie. Jednak czy moralne byłoby ukrywanie takiej prawdy w jakimkolwiek celu? Zwłaszcza jeśli tym celem jest chęć nabycia bogactwa? Wiedza o prawdzie należy do niego, ale ma on moralny obowiązek tą wiedzą się podzielić, gdyż prawda nie należy do niego. Gdyby utrzymywał tę wiedzę w tajemnicy, byłby jak złodziej. Złodziej, kiedy ukradnie czyjąś własność, sam wchodzi w posiadanie tej własności. Tak samo naukowiec, który wchodzi w posiadanie wiedzy o prawdzie, która do niego nie należy, a ukrywa ją przed innymi, jest jak złodziej. Trzeba tu jednak odróżnić wiedzę o tym, jak taką szczepionkę sporządzić, od

23


samego jej sporządzenia. Podobnie rzecz się ma z innymi sztukami. Wiedza o tym, jak należy budować domy nie powinna być tajona i nie podlega własności, lecz wykonany dom na podstawie tej wiedzy już tak. Kiedy wykonam dwie szczepionki, staję się właścicielem dwóch szczepionek, a po sprzedaniu ich nie jestem już właścicielem żadnej szczepionki. Podobnie ma się sprawa z rzemiosłem, do którego wliczyć można również część informatyki polegającą na pisaniu kodu. Własności podlega nie algorytm, gdyż jest to część jakiejś prawdy o świecie, ale konkretny kod, zwłaszcza konkretny program. Mamy tu jednak do czynienia z jeszcze innym rodzajem własności. Różnicę widać już przy pierwszym spojrzeniu. W przypadku wykonywania szczepionek lub domów

dobra, które tworzymy, ubywają. Po sprzedaniu programu dalej będziemy w jego posiadaniu. Jest to bowiem taki rodzaj dobra, który pomnaża swoją liczbę bezstratnie. Kiedy złodziej ukradnie buty właścicielowi, ten przestaje być w posiadaniu butów. Kiedy zaś ukradnie kod, właściciel wciąż jest w jego posiadaniu. Pojawia się więc uzasadnione pytanie, czy rzeczywiście doszło do kradzieży, skoro skradzione dobro zostało przy właścicielu? Podobnie rzecz się ma z takimi sztukami, jak muzyka, poezja, pisarstwo, fotografia czy kinematografia, inaczej zaś - z malarstwem. Będą one przedmiotem dalszych rozważań. Rzeczywisty problem, kiedy mówi się o własności intelektualnej, można sprowadzić do pytania: “jak zachęcić twórcę do tworzenia?”.

Skoro twórca nie może zostać właścicielem dzieła, które tworzy, gdyż ono z natury nie podlega własności, to nie może również tego dzieła wymienić na coś, co mógłby posiadać, chociażby pieniądze czy inne dobra. Drugim problemem jest to, czy podczas powielenia dzieła podczas sprzedaży dochodzi do nabycia własności. Dotyczy to dzieł, które dają się bezstratnie kopiować. Zwłaszcza, że nie dochodzi tu do przypadku, w którym za pieniądze udzielona zostaje jedynie możliwość korzystania z dzieła. Stałoby się tak wtedy, kiedy osoba kupująca taką możliwość jednocześnie nie wchodziła w posiadanie dzieła, a jedynie dostawała dostęp do niego. Jeśli zaś kupuję program, to wchodzę w rzeczywiste posiadanie tego programu. Jest to również przedmiot do dalszych rozważań.  źródło: www.pixabay.com

24


25


26

OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

27


TEMAT NUMERU - Jak żyć, Panie Jezu? 28

Zmotywuj się do życia! N

ic mi się w życiu nie udaje. Moja praca jest taka nudna. Pogoda, to przez tę pogodę, tak mi się nic nie chce… Ile razy u każdego pojawiały się takie myśli?

Emilia Ciuła

C

hwilami wynikają one ze złego samopoczucia, do którego każdy ma prawo. Jednak czasami takie nastawienie do świata staje się sposobem na życie i przetrwanie. Człowiek tłumaczy swoją niechęć i lenistwo czynnikami zewnętrznymi: to nie moja wina, że siedzę w tej pracy...przecież gdzie indziej mnie nie zatrudnią, chciałbym się zmienić, ale to wszystko na nic bo i tak nikt mnie nie zechce. Prawda, że wygodnie? Wspaniała perspektywa, siedzieć sobie w swojej skorupce żalu i zmartwień, gdzie ludzie przychodzą tylko poklepać mnie po głowie. A jeszcze najlepiej żeby ktoś się mną zajął, przytulił i pozwolił rozpływać się w smutku. Ale ile można?! Zmiana jest na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba chcieć i wyjść z domu, z decyzją, z której nie mogę się wycofać. A brzmi onawalczę o swoje lepsze życie.

Gdy już zdasz sobie sprawę ze swoich talentów i możliwości - czas zacząć działać. Wytrwałość to klucz do sukcesu, nawet gdy ponosi się porażkę. Ważna jest organizacja swojego czasu i pracy.

DZIAŁAJ Masz marzenia ale nie możesz zdobyć się na ich realizację. Dlatego jesteś zgorzkniały i nic Ci się nie chcę. Podczas jednej rozmowy z moim kolegą doznałam olśnienia. Jego sposób widzenia marzeń był nieco odmienny od mojego, ale wydaje mi się, że bardziej prawidłowy. Stwierdził on, że pragnienia, które ktoś

ma, mogą być czymś kompletnie nieosiągalnym. Ktoś chciałby np. polecieć w kosmos, albo odkryć coś naprawdę spektakularnego. Być może jedna osoba na milion jest tym wybrańcem, ale prawdopodobieństwo, że jesteś nią Ty, jest mało realne. Jeśli jednak ma marzenia poparte talentem i umiejętnościami, to na co czeka? Przecież Bóg nie przyjdzie do niego, gdy nie chce mu się wstać z łożka z czystego lenistwa (nie mówię tu o depresji). Człowiek musi wykonać pierwszy krok: wstać, rozpędzić się i skoczyć. Owszem, istnieje ryzyko upadku, ale tylko zwycięzcy upadają, po to, aby wstać i iść dalej. “Dobra wiadomość jest taka, że Bóg uwielbia łapać tych, którzy już lecą w powietrzu. On dobrze wie, czym jest prawdziwe ryzyko. Wie również, że ludzie szybujący nad ziemią


potrzebują Jego pomocy i łaski: Nie lękaj się, bo Ja jestem z Tobą; nie trwóż się, bo Ja jestem Twoim Bogiem. Umacniam cię, a także wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą (Iz 41,10)” (H, Cloud, J.Townsend) STAŃ W PRAWDZIE Kolejną kwestią, którą ludzie uwielbiają robić, to obwinianie innych za swoje niepowodzenia. Za to, że czują się nieszczęśliwi. Henry Cloud i John Townsend w swojej książce podają szereg przykładów takich zachowań. Jednym z nich są desperackie oskarżycielskie działania przeciw sieci McDonald, przez dwie otyłe kobiety. Uważały one, że to nie ich wina, że przytyły. To wszystko przez niezdrowe jedzenie, które kusi

biednych głodnych ludzi. A przecież nikt ich nie zmuszał żeby odżywiały się w ten sposób. Jednak kobiety te, zamiast przyjrzeć się problemowi głębiej, poszły na łatwiznę. Źródło problemu zawsze tkwi w człowieku. Posiada on wolną wolę i dobrowolnie zgadza się na wszystko co go spotyka. Tak jak w tym przypadku: kobiety obwiniały McDonald, zamiast postarać się ograniczyć spożywanie posiłków w takich miejscach. Innym przykładem są ludzie, którzy całymi dniami przesiadują w domach, skarżąc się, że nikt ich nie chce. A prawie żadna z tych osób nie postarała się nawet trochę zmienić swoich nawyków, przestać narzekać i być może po raz pierwszy od wielu lat posłuchać życzliwych jej ludzi,

którzy mówią mu prawdę. UWAGA WAMPIRY Opisany powyżej typ ludzi często bywa toksyczny. Gaszą entuzjazm innych i wysysają szczęście. Są to, jak ich określa Beata Pawlikowska w książce “W dżungli życia” - ludzie wampiry. Nie chodzi im o to, żeby ktoś im doradził czy pomógł. Słuchają rad, kiwają głową, ba! Nawet się zgadzają z propozycjami zmian, ale nic nie zrobią, bo przecież tak wygodnie jest nic nie robić. Są w centrum uwagi bo ich nieszczęście rozpływa się jak magma podczas wybuchu wulkanów, na każdą sferę ich życia, równocześnie zalewając życzliwe im osoby. Jak mówi Pawlikowska: “Każdy wampir powinien dostać szansę. Nawet jeśli źródło: www.pixabay.com

29


jest wampirem, ale ma problem i prosi o radę, powinien ją dostać. Ale jeśli nie chce z niej skorzystać i wybiera trwanie w swojej mizerii, to nie męczcie się dłużej. Pomoc drugiemu człowiekowi ma sens wtedy, kiedy obie strony chcą zmiany na lepsze i są gotowe włożyć trochę pracy w osiągnięcie celu: zarówno osoba oferująca pomoc, jak i ofiara. Jeżeli pacjent nie ma ochoty wyzdrowieć, to żaden lekarz mu nie pomoże”. NADOPIEKUCZOŚĆ Człowiek ma tendencję (szczególnie kobiety) do pomagania tym, którzy pomocy potrzebują. Czasem bezwiednie rzucają się w wir działań, na rzecz kogoś kto po prostu tylko mówi o swojej ciężkiej sytuacji, a wcale w niej nie jest. Opieka i pomoc, która jest udzielana innym, niewątpliwie jest czymś dobrym, ale może stać się toksycznym przywiązaniem jeśli jest źle zrozumiana. Ludzie stają się odpowiedzialni za drugiego człowieka, co niestety nie ma dobrych konsekwencji. Bardzo dobrze ten mechanizm opisują Henry Cloud i John Townsend w ksiażce “To nie moja wina”: “W rezultacie dochodzi do tego, że zamiast okazywania innym troski i udzielania im pomocy, stosujemy wobec nich metodę przyzwolenia i mechnicznego ratowania z opresji. Takie postępowanie nie służy nauce samodzielności. Przeciwnie, wzmaga jedy-

30

nie czyjeś uzależnienie od nas, skłania do roszczeń i lekkomyślnych zachowań. Charakter kształtuje się dzięki miłości, nadopiekuńczość go łamie”. WYTRWAŁOŚĆ Gdy już zdasz sobie sprawę ze swoich talentów i możliwości- czas zacząć działać. Wytrwałość to klucz do sukcesu, nawet gdy ponosi się porażkę. Ważna jest organizacja swojego czasu i pracy. Powiedzmy, że chcesz naprawiać instrumenty, czy podróżować. Zastanów się. Co w takim razie potrzebujesz do realizacji tych pragnień? Po pierwsze- modlitwy- bez wsparcia Boga może być Ci ciężej osiągnąć pewne cele. Kto jak nie on rozumie wytrwałość i poświecenie? Bóg jest też w innych ludziach- szukaj go i bądź dobry dla innych, a to z pewnością zaowocuje. Główną przeszkodą do realizacji marzeń mogą być pieniądze. Idąc tym tropem, co zrobić aby je zdobyć? To proste! Albo znaleźć kogoś kto sfinansuje nam nasze działania (życzę powodzenia), albo iść do pracy!. Gdy dostaniesz już pracę (normalną, a nie żeby była), nie patrz na nią przez pryzmat przymusu. Robisz to by zrealizować marzenia! A jeśli są one zgodne z planem Bożym, to Bóg postawi na twojej drodze ludzi, którzy będą Cię wspierać. Wcześniej czy później się uda.


źródło: www.pixabay.com

PODEJMUJ WYBORY Ludziom biernym nie przytrafiają się fantastyczne rzeczy. Chyba dlatego, że sami ich nie pragną bo jest im wszystko jedno. Trzeba jednak pamietać o tym, że mamy wybór. Nie jesteśmy maszynami, którym programuje się działanie. Trzeba walczyć o swoje szczęście, bo nikt tego za nas nie zrobi. Na przykład, gdy ktoś posiada rodziców, którzy ciągle krytykują i sprawiają, że jest się nieszczęśliwym. Są dwa wyjścia. 1) Bądź nieszczęśliwy razem z nimi; 2) Zdobądź się na to, żeby im o tym powiedzieć i zaakceptuj, że tacy są. Będą marudzić i narzekać, ale ty możesz być już poza tym, ponieważ znasz swoją wartość. W oczach Boga jesteś kochany i najlepszy, a jego obraz Ciebie jest najprawdziwszy. Kolejnym przykładem może być nieudany związek. Przypuśćmy, że jakaś para ma trudności z komunikowaniem się. Chłopak jest już zmęczony, ale bardzo kocha swoją dziewczynę. Może zostawić wszystko tak jak jest albo: 1) Porozmawiać z nią szczerze o problemach; 2) Zakomunikować, że jeśli się nie uda wypracować kompromisu, to mogą wyniknąć jeszcze większe problemy i konsekwencje;

3) Zaproponować uczestnictwo w warsztatach komunikacji; 4) Porozmawiać z kimś życzliwym i posłuchać jego rad. Być może on też ma sobie dużo do zarzucenia. Oczywiście istnieje więcej opcji wyborów, które można podjąć. Każda sytuacja jest inna i wymaga indywidualnego podejścia. “Nigdy nie pozostajesz bez możliwości wyboru. Tak wygląda świat stworzony przez Boga. To prawda, że przypadły nam w udziale takie, a nie inne karty, ale od nas zależy, jak nimi zagramy. Dobry gracz potrafi coś ugrać nawet kiepską kartą. Bóg obdarzył cię twórczą wolą i pozostawia ci furtkę, byś mógł wyjść z sytuacji, w której się znajdujesz.” (H. Cloud, J. Townsend). To tylko kilka wskazówek jak ułatwić sobie życie, a przede wszystkim zacząć żyć. To od Ciebie zależy, co zrobisz. To Ty jesteś artystą w swoim życiu i Ty nadajesz mu barwy. Jeśli jesteś dobrym człowiekiem, szukasz Boga w innych ludziach i w sobie samym, to nie zmarnuj szansy, którą Ci On oferuje. Bóg dał Ci wszystko byś mógł być szczęśliwy, talenty, które możesz rozwijać. On będzie czuwał nad Tobą i jeśli zdecydujesz się skoczyć… pochwyci Cię w locie. 

31


TEMAT NUMERU - Jak żyć, Panie Jezu? 32

Jak pracować, by nie grzeszyć? C

hciałoby się czasem, jak niektórzy, wziąć i zawiesić całe to chrześcijaństwo na kołek przed miejscem pracy i żyć, jak nakazuje praktyka. Ale czy tak się da? Ano, się nie da.

Rafał Growiec

P

ytanie, przed jakim od zawsze stawali chrześcijanie, brzmiało: czy można być politykiem i wyznawcą Chrystusa? W powszechnym przekonaniu różne urzędy wręcz wymuszają na pełniących je ludziach postępowanie nie tylko wbrew sobie, ale też wbrew Bogu. W starożytności ludzie władzy przyjmowali chrzest pod koniec życia – ot, tak, na wypadek gdyby po drodze przyszło wydać wyrok skazujący kogoś na śmierć, albo dziejowa (czyt. „chwilowa”) konieczność wymuszała postępowanie niegodne chrześcijanina. Stąd lepiej było wierzyć w Chrystusa, ale żyć jako poganin i zmazać wszystkie swoje grzechy za jednym zamachem, gdy śmierć będzie już pukała do bram. Przykładem niech będzie tu Konstantyn Wielki, który choć chrześcijaństwo popierał, to jednak

Zgrzeszyć może także klient wobec pracownika np. sklepu. Na przykład okradając go, czy plotkując na jego temat, jak to niby „tam kantują”. Ale także uniemożliwiając mu godny wypoczynek. Klient, który idzie w niedzielę do marketu rzadko kiedy zastanawia się nad tym, co wtedy chciałby robić obsługujący go sprzedawca.

ochrzcił się na krótko przed zgonem. Także i dzisiaj zdaje się, że działalność w życiu publicznym jest niekończącym się pasmem dylematów moralnych i konflik-

tów sumienia z poczuciem obowiązku. Tak, jak każdy człowiek, polityk musi znać działkę na której pracuje i mieć świadomość, jakie konsekwencje mają podejmowane przez niego działania. Należy brać pod uwagę, że w naszym, demokratycznym systemie, rządzący podlegają wszelkim mechanizmom populizmu – to znaczy, że bardzo często chcą się podobać wszystkim, a przynajmniej większości, gdyż to właśnie większość decyduje, kto będzie rządził. Czy da się zostać świętym politykiem? Otóż, da się. Przypomnijmy tu chociaż sługę Bożego Roberta Schumana, „założyciela Unii Europejskiej”. Da się? Da się. BYLE WYKONAĆ PLAN? Zacznijmy może od tego, jak można zgrzeszyć w pracy. Przede wszystkim


źródło: www.pixabay.com

oszukując innych. Wszelkie próby działania na szkodę innych osób, wyłudzenia od nich pieniędzy, fałszowania rachunków, świadczenia nieprawdy, wykorzystywania ich pracy bez należytej zapłaty – są grzechami przeciwko bliźniemu. Ktoś powie: „Ale przecież takie są surowe prawa rynku, walka o przetrwanie w dzikiej, kapitalistycznej dżungli od dwóch konkurujących ze sobą monopolowych po wielkie korporacje farmaceutyczne”. Darwinizm, jak widzimy, ma się nieźle nie tylko w biologii. Problem w tym, że przejawia się on już nie na poziomie firma‒ klient, a pracownik–pracodawca. W polskich realiach, gdzie pracodawca był przez lata jednocześnie przedstawicielem nielubianej władzy ludowej, doszło do sytuacji, gdy czymś normalnym jest okraść własnego pracodawcę. Dziki kapitalizm lat 90.

z kolei sprawił, że w przeświadczeniu wielu przedsiębiorców warto wyzyskiwać pracownika, by samemu zarobić trochę więcej. Zgrzeszyć można wobec klienta – okłamując go lub oferując mu szkodliwy produkt. Pytanie brzmi, czy grzechem jest sprzedawanie alkoholu osobom od niego uzależnionym. Oczywiście, najnowsze badanie bez trudu udowodnią, że nawet najzdrowsza żywność niechybnie doprowadzi do choroby rakowej, jednak na ile producent może być odpowiedzialny za to, co oferuje? Oczywiście, tak jak zawsze – wymaga to świetnej znajomości swojego fachu i sumiennego wykonywania go tak, by nie szkodzić innym. Zgrzeszyć może także klient wobec pracownika np. sklepu. Na przykład okradając go, czy plotkując na jego temat, jak to niby

„tam kantują”. Ale także uniemożliwiając mu godny wypoczynek. Klient, który idzie w niedzielę do marketu rzadko kiedy zastanawia się nad tym, co wtedy chciałby robić obsługujący go sprzedawca. Najwięcej dylematów mają ci, których zawody są stosunkowo nowe i nie do końca wiadomo, czy podejmowane przez nich czynności są moralnie dobre czy złe. Być może największe dylematy moralne stoją przed tymi, którzy zajmują się ciałem ludzkim, zwłaszcza w dobie silnego zideologizowania tej sfery. Czy chirurg plastyczny powinien odmówić operacji, która okalecza ciało w imię np. chęci przypodobanie się partnerowi? W Polsce co jakiś czas wybucha afera o klauzulę sumienia, mającą rzekomo uniemożliwiać korzystanie ze swoich praw pacjentom.

33


źródło: www.pixabay.com

Pojawia się też problem przy wszelkiej maści wymiarze sprawiedliwości. Czy policjant, który czasem musi użyć przemocy, grzeszy? Już św. Justyn pisał o tym, że chrześcijanin może być żołnierzem, byleby nie musiał zabijać. A jednak zdaje się nam, że policja to środowisko głęboko umoczone w różne afery, nadużywające swoich kompetencji. Pytanie – czy oznacza to, że wszyscy policjanci z zasady są bijącymi ludzi bez powodu bandytami? Czy mamy jakieś przykłady świętych robotników? Mamy św. Józefa, stawianego za wzór męskiemu ludowi pracującemu miast i wsi. Kto jeszcze? Jezus. W końcu przez około piętnaście lat, nim zaczął nauczać (zakładając, że zaczął w pełni pomagać Józefowi

34

gdzieś około 13-15 r. n.e.) pracował jako cieśla. Da się? Da się. Z BOGIEM? A czy można zgrzeszyć w pracy przeciwko Bogu? Można, bez wielkiego wysiłku. Choćby przedkładając wyniki sprzedażowe nad własną relację do Chrystusa. Przykład? Czy kioskarz może sprzedawać pisma obrażające Boga i wiarę? Jeżeli tak nakazuje mu umowa z właścicielem marki – teoretycznie wręcz musi. Czy urzędnik musi w czasie oficjalnego wystąpienia przestrzegać zasady świeckości państwa (rozumianej przez wielu jako ateizm)? Teoretycznie, zwłaszcza gdy wymaga tego przełożony, musi. Czy historyk może w czasie lekcji świadczyć o swojej wierze, czy musi chwalić

wprowadzany przez dyrektora podręcznik, nawet jeżeli zawiera on historyczne uproszczenia posunięte aż do przekłamań? Teoretycznie, jeśli zgłosi się kilku nadgorliwych misjonarzy ateizmu, może mieć problemy. A co ze świętowaniem niedzieli? Ilu pracowników rezygnuje z tego nie prawa, ale obowiązku, gdyż szef wymaga, aby wszystkie kasy były obstawione? Praca to także relacje między pracownikami. Czy można zaryzykować napięcie między mną a kolegą z pracy, gdy ten „zabawia” wszystkich wulgarnymi żartami o księdzu i zakonnicy? Przytoczę tu w odpowiedzi anegdotkę, którą opowiadał nam jeden z wykładowców, ksiądz starej daty, który jako kleryk odbył po trzecim roku praktykę w


kopalni. Nie jako duszpasterz, ale jako górnik „na dole”*. Wiadomo jak to w męskim gronie – zdaje się, że sztywne ramy kultury języka są rozluźnione i bardziej swobodnie lecą niecenzuralne słowa. Na co protestuje sztygar – „Chopcy, wy se dejcie pozór, bo łon je kleryk i przi nimu ni wypado”. Można być przykładem do naśladowania? Można. A czy można być kabareciarzem i nie grzeszyć? Powiedzmy sobie szczerze – żarty, które nikogo nie obrażają, się nie sprzedają. A już najlepiej się sprzedaje to, co kpi z rzeczy świętych. Niby to tylko przymrużenie oka, niby lekki dystans, ale kiedy

kończy się „lekki dystans” a zaczyna poziom „Charlie Hebdo”? Czy można poruszać się w na pograniczu sfery sacrum i sfery humoru i nie grzeszyć? Weźmy na przykład takiego Louis’a de Funesa. Genialny komik, do tego katol. Kto pamięta zakonnicę z filmów o żandarmie? „Jakiś postępowy, a nie smutas przedsoborowy” – ktoś powie. A nie, bo tradycjonalista, który sporą sumkę ze spadku zapisał Bractwu Piusa X. Da się? Da się. Wszystko się da. Co nie znaczy, że nie jest to trudne. Zawsze znajdzie się masa przeszkód i pokus, stawianych na naszej drodze nie tylko przez zakorzenioną w narodzie men-

talność pańszczyźnianą, urzędy wszelkiej maści czy kolegów z dobrymi radami w zanadrzu. Chrystus jednak nie mówił, że w tym życiu będziemy noszeni na rękach i wszyscy będą nas chwalić. * Śląsk pozdrawia resztę kraju – była to decyzja bp. Herberta Bednorza (1908-1989), by wszyscy klerycy śląskiego seminarium po trzecim roku odbyli roczny staż przy pracy fizycznej. Miało to na celu przybliżenie przyszłym duszpasterzom realiów, w jakich pracują ich wierni. Tacy byli (i są) na Śląsku księża-robotnicy. 

źródło: www.pixabay.com

35


TEMAT NUMERU - Jak żyć, Panie Jezu? 36

Pomagając innym, pomagamy sobie N Mateusz Ponikwia

A

ltruizm definiowany jest jako zachowanie polegające na działaniu na korzyść innych. Nierzadko wiąże się ono z pewnymi wyrzeczeniami po stronie osoby udzielającej pomocy. Podkreśla się także, że jest to działanie bezinteresowne, wypływające z poczucia braterstwa i będące przejawem miłości do bliźniego. Czasem jednak ludzie decydują się na pomaganie innym ze zgoła odmiennych powodów. DLACZEGO POMAGAMY? Na tak postawione pytanie można udzielić wielu odpowiedzi. Z całą pewnością niektórzy pomagają z potrzeby serca – z czystej chęci niesienia pomocy. Inni zostali nauczeni i przyzwyczajeni do pomagania potrzebującym. Skuteczna nauka zachowań prospołecznych – opierająca się na nagradzaniu już od

ie brakuje osób chętnych do niesienia pomocy potrzebującym. Świadczą o tym dobitnie różne akcje społeczne organizowane w celu prowadzenia szeroko pojętego wsparcia dla osób znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej. Prężną działalność prowadzą też różnorakie fundacje oraz grupy wolontariuszy.

Duże grupy ludzi powodują rozproszenie odpowiedzialności. Przejawia się to w stwierdzeniu o anonimowości miast i przyzwoleniu na niepomaganie. Ważne jest też, aby wiedzieć, jak udzielić pomocy. Czasem blokadą działania okazuje się brak umiejętności

najmłodszych lat zachowań pożądanych – przyczynia się do utwierdzenia w dzieciach przekonania, że warto pomagać. Chwaląc i doceniając pozytywne postawy, zwiększamy szanse na ich przyswojenie. O potrzebie niesienia pomocy przekonują nas także pewne normy spo-

łeczne, które mówią, że trzeba wspierać słabszych. Do pomocy może skłonić zinternalizowany wzorzec – widząc, że inni wykazują się altruizmem, także i my chcemy włączyć się i zaangażować w różne akcje społeczne. Nie budzi także wątpliwości, że są osoby, które udzielają pomocy innym ze względu na regułę wzajemności. Pomagamy, ponieważ liczymy się z możliwością zaistnienia takiej sytuacji, w której będziemy zdani na zaangażowanie ze strony innych osób. WARUNKI UDZIELENIA POMOCY Odnosząc się do kwestii pomagania innym, nie sposób nie zwrócić uwagi na warunki, w jakich do niego dochodzi. Wypracowany w psychologii poznawczy model interwencji obserwatora umożliwia


wyznaczenie sytuacji, w których będziemy gotowi udzielić pomocy innym. Po pierwsze – niezbędne jest dostrzeżenie zdarzenia. Po drugie – zinterpretowanie, że zaobserwowane wydarzenie wymaga przyjścia z pomocą. Następnie osoba interpretująca zajście zastanawia się nad tym, czy powinna pomóc oraz czy wie, w jaki sposób to uczynić. Na samym końcu podejmuje wybór, czy chce komuś pomóc, czy nie. Na każdym z etapów podejmowania decyzji o pomocy innym, na nasze zachowanie mogą oddziaływać dystraktory. Mechanizmy te zakłócają prawidłowy odbiór i analizowanie sytuacji, a w konsekwencji podjęcie właściwej decyzji. W wielu eksperymentach

psychologicznych udowodniono, że ludzie chętniej pomagają na wsiach niż w miastach. Dzieje się tak dlatego, że w miastach występuje zjawisko zamykania się na bodźce z powodu ich znacznej (nierzadko nadmiernej) ilości. Dużo łatwiej jest dostrzec problem w małych społecznościach. Dobrą ilustracją jest tu metro bądź tramwaj stanowiące zamkniętą przestrzeń, w której łatwiej jest zauważyć niepokojące zdarzenie. Poza tym ogromne znaczenie ma fenomen określany jako kumulacja ignorancji. Zjawisko to przejawia się w braku reakcji spowodowanym bierną postawą innych. Ich zachowanie staje się kryterium oceny, czy dzieje się coś, co wymagałoby reakcji.

Zachodzi następujący proces myślowy: „skoro inni się nie zainteresowali i nie pomogli, to ja też nie muszę”. Dlatego bardzo istotne jest proszenie o pomoc konkretnej osoby. Wskazanie w sposób indywidualny zwiększa bowiem szanse na uzyskanie wsparcia. Duże grupy ludzi powodują rozproszenie odpowiedzialności. Przejawia się to w stwierdzeniu o anonimowości miast i przyzwoleniu na niepomaganie. Ważne jest też, aby wiedzieć, jak udzielić pomocy. Czasem blokadą działania okazuje się brak umiejętności, a nawet strach przed ewentualnym pogorszeniem sytuacji danego człowieka. Należy dodać, że łatwiej jest pomagać (a także prosić o pomoc) w otoczeniu, któźródło: www.pixabay.com

37


źródło: www.pixabay.com

re znamy i które jest nam bliskie. PERSPEKTYWA KOSZTÓW I ZYSKÓW Ludzie, podejmując decyzję, jak się zachować w danej sytuacji, dokonują swoistego bilansu kosztów i strat. Tak określona teoria wymiany nie opiera się jednak jedynie na wyliczeniach czysto ekonomicznych. Bardzo duże znaczenie mają niemierzalne wskaźniki psychiczne. Decydując o udzieleniu pomocy nawet w najprostszych sytuacjach, nasz mózg – najczęściej w sposób dla nas nieświadomy – analizuje rezultaty ewentualnych wyborów. Rozważmy poniższy przykład. Wychodząc z domu, napotykamy na samochód, który wpadł

38

do przydrożnego rowu. Kierowca auta prosi nas o udzielenie mu pomocy przy jego wypchnięciu na jezdnię. Decydując, czy pomóc właścicielowi pojazdu czy nie, dokonujemy pewnej kalkulacji. W perspektywie zysków – udzielając kierowcy pomocy, zyskamy jego wdzięczność i uznanie. Poza tym we własnych oczach będziemy się jawić jako porządni ludzie. Jednakże zachowanie pomocowe będzie związane z pewnymi wyrzeczeniami. Przede wszystkim utracimy określoną ilość czasu. Może też dojść do zabrudzenia naszego ubrania. Jeśli zaś odstąpimy od udzielenia pomocy, to nie zabrudzimy się ani nie utracimy czasu, ale nasza samoocena się obniży, a

właściciel pojazdu z pewnością nie będzie zadowolony. To, czy przyjdziemy z pomocą czy nie, zależeć będzie od wielu czynników. Z większą ochotą pomożemy osobie, która znalazła się w rowie nie ze swojej winy, na skutek np. poślizgu. Mniej chętnie będziemy decydować się na wypchnięcie samochodu kierowcy znajdującemu się w stanie nietrzeźwości. Trafnie uznamy bowiem, że nie powinien on prowadzić pojazdu po spożyciu alkoholu i tak naprawdę „sam jest sobie winny”. WSPÓŁODCZUWANIE Twierdzi się, że wszelkie zachowania prospołeczne podejmowane przez człowieka są nakierowane na minimalizowanie nega-


tywnych emocji i stanów towarzyszących w codziennym życiu. Człowiek, dostrzegając trudną sytuację bliźniego, próbuje wczuć się w nią – współodczuwać. Wzbudzanie takich zwykle przykrych i smutnych emocji może powodować konieczność ich wyzbycia się. Dlatego ludzie pomagają. Chcą poprawić własne samopoczucie i zredukować poczucie winy. Kobiety jako bardziej empatyczne są w większym stopniu skłonne do niesienia pomocy, zwłaszcza długofalowej. Mężczyźni z kolei pomagają raczej incydentalnie, ale za to bardziej efektywnie. Eksperymenty potwierdziły, że chętnie pomagają ludzie w dobrym nastroju. Jest to spowodo-

wane postrzeganiem potrzebującego w kategorii ofiary, a nie sprawcy danej sytuacji. Pomagając innym, przedłużamy nasze dobre samopoczucie i podbudowujemy przekonanie o sobie jako o dobrym człowieku. Jak zatem łatwo można zaobserwować, fakt niesienia pomocy jest uzależniony od wielu czynników. Niezależnie od motywów przyświecających osobom pragnącym udzielać pomocy, należy podkreślić jej nieocenioną rolę we wpływaniu na poprawę sytuacji wielu ludzi. Spotykane bardzo często postawy osób chętnych do niesienia bezinteresownej pomocy napawają optymizmem. Poza tym należy pamię-

tać, że każdy z nas może choć w minimalnym zakresie włączyć się w naprawianie świata. Niekoniecznie w grę muszą wchodzić nakłady finansowe. Czasami wystarczy tak niewiele – chwila rozmowy, ciepłe słowo, pomoc w zrobieniu zakupów, dostrzeżenie bliźniego i jego problemów. Wszak każdy z nas wezwany został do niesienia pomocy w imię bezinteresownej miłości innych. 

źródło: www.pixabay.com

m

39


TEMAT NUMERU - Jak żyć, Panie Jezu? 40

Nie narzekaj na narzekających! Z

narzekaniem jest podobnie jak z kichaniem – jeśli robisz to ciągle, znaczy, że coś jest z tobą nie w porządku. Ale sporadycznie praktykowane okazuje się być całkiem pożyteczne. Grunt, to nie narzekać na to, że inni narzekają.

Wojciech Urban

M

arud nikt nie lubi. Mają oni wyjątkowo złą prasę, szczególnie nad Wisłą. Być może z tego powodu narzekanie obrosło szeregiem mitów. Uważamy się za najbardziej narzekający naród. Podkreślamy to kontrastując się z przysłowiowymi Amerykanami, którzy na „Cześć, co u Ciebie?” odpowiadają „Świetnie!”. A Polak? „A stara bieda…”. Tyle że to mit. Ludzie narzekają pod każdą szerokością geograficzną. Paradoksalnie, ludzie żyjący w lepszych warunkach częściej psioczą na otoczenie! Wielkimi „narzekaczami” są na przykład Brytyjczycy. Według przeprowadzonych niedawno badań wynika, że poddani Królowej Elżbiety zgłaszają reklamację 30% częściej, niż pozostali mieszkańcy Europy. Z kolei podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie,

Wysłuchanie ze zrozumieniem drugiego człowieka buduje z nim więź. To komunikat, że nie jestem sam w smutku czy lęku, który mnie gnębi, że inni też się muszą z tym zmagać. Ułatwia to komunikację ze światem.

gdy po pierwszym tygodniu zawodów żaden reprezentant gospodarzy nie zdobył medalu, prasa brytyjska sugerowała, żeby dodać jeszcze jedną dyscyplinę: narzekanie. Było oczywiste, że to oni zdobędą złoty medal w niej. Z kolei niemiecki „Der Spiegel” co jakiś czas wypuszcza artykuły o tym, że swoistym sportem na-

rodowym Niemców jest narzekanie. Podobnie jest z Hiszpanami, mieszkańcami Singapuru, Rosjanami, Peruwiańczykami i w zasadzie wszystkimi ludźmi na świecie. W każdej grupie ludzkiej poziom narzekania utrzymuje się na podobnym poziomie. Dlaczego więc większość narodów uważa, że to właśnie oni narzekają najczęściej? Bo wszyscy lubią narzekać, ale tylko we własnym gronie. Rozkosze narzekania Dr Wanda Sztander z Instytutu Psychologii Zdrowia PTP, narzekanie jest ważną częścią naszych relacji z innymi ludźmi, szczególnie, że funkcjonuje zarówno w przestrzeni życia prywatnego, jak i zawodowego. Bierze się z kontaktu z żalem lub lękiem i spełnia różne funkcje: ekspresyjną, komunikacyjną, podtrzymującą więzi. Narzekanie jest dopuszcze-


niem do własnej świadomości trudnych i przykrych uczuć. Jest oznaką podjęcia trudu radzenia sobie z nimi. - Rozkosze narzekania polegają na tym, że folgujemy sobie w zmaganiu się z lękiem i żalem poprzez mówienie o tym. Ktoś może powiedzieć, że od mówienia o przykrej i trudnej rzeczywistości zewnętrznej nic się w tej rzeczywistości nie zmieni. To prawda. Jednak wyrażanie uczuć przynosi ulgę. Nagromadzone w człowieku uczucia zarówno przykre, jak i przyjemne, domagają się ujścia. Dlatego narzekanie pełni przede wszystkim i po prostu funkcję ekspresyjną – twierdzi dr Sztander. Wyrażenie tych negatywnych uczuć prowadzi jednak do zmniejszenia napięcia psychicznego,

jest punktem wyjścia do porządkowania własnego stanu emocjonalnego. Jeżeli nasze narzekanie trafi na człowieka życzliwego, który wyrazi akceptację dla naszych lęków i żali, otrzymamy emocjonalne wsparcie – rzecz nie do przecenienia. Wysłuchanie ze zrozumieniem drugiego człowieka buduje z nim więź. To komunikat, że nie jestem sam w smutku czy lęku, który mnie gnębi, że inni też się muszą z tym zmagać. Ułatwia to komunikację ze światem. WSPÓLNOTA NARZEKAJĄCYCH Dr Dorota Krzemionka-Brózda z Instytutu Psychologii Stosowanej UJ podkreśla z kolei, że żyjemy we wspólnocie narzekających. Jest to efekt

społecznych frustracji wywołanych między innymi rozczarowaniem z przemian ustrojowych i gospodarczych. Narzekamy aby znaleźć u innych wsparcie i zrozumienie. Jest to również próba psychicznej asekuracji na wypadek niepowodzeń. Wyolbrzymianie trudności zwiększa też rangę ewentualnego sukcesu. Choć, jak zaznacza dr Krzemionka-Brózda, w Polsce trudno chwalić się sukcesem. – Melchior Wańkowicz mówił nawet o polskim kundlizmie. Jeśli ktoś z rodaków odnosi sukces np. ekonomiczny, szanujemy go bardziej, ale jednocześnie lubimy mniej. Doceniamy jego kompetencje, ale niżej oceniamy pod względem moralnym. Zakładamy, że jeśli komuś się powiodło, to nie mogło źródło: www.pixabay.com

41


się odbyć moralnie i uczciwie. Dzieje się tak dlatego, że Polakom życie społeczne wydaje się grą o sumie zero. Uważamy, że ilość dóbr jest ograniczona, więc gdy ktoś się wzbogacił, to naszym kosztem. Jeśli on zyskał, my nieuchronnie straciliśmy. – Mark Twain stwierdził kiedyś – „Wszyscy gadają o pogodzie, ale nikt z nią niczego nie robi.” – Czy narzekanie na coś, na co nie ma się wpływu, ma sens? Okazuje się że tak. John Weeks z University of Instead przeprowadził trwające rok badania w dużym brytyjskim banku. Ich efekty opisał w książce Unpopular Culture: The Ritual of Complaint In a British Bank. Pracownicy tego banku narzekali codziennie wygłaszali do siebie tę samą śpiewkę żali. Mimo tego przedsiębiorstwo funkcjonowało całkiem dobrze, a atmosfera pomiędzy pracownikami była fantastyczna. Narzekanie było dla nich codziennym rytuałem, który ułatwiał im budowanie więzi i poczucia wspólnoty. Dzięki temu mogli czuć się swobodniej. Niestety nie zawsze to tak działa. Jeśli zbyt długo jesteśmy w kontakcie z negatywnymi emocjami, zaczniemy się nimi zatruwać. W pewnych ilościach narzekanie może przynieść ulgę, jednak w nadmiarze

42

prowadzi do uczucia bezsilności oraz zerwania więzi z inny ludźmi, którzy raczej nie będą mieli ochoty na przebywanie z toksyczną osobą. Zdrowy psychicznie człowiek jest w stanie intuicyjnie poznać, co jest jeszcze narzekaniem właściwym, a co już nadmiernym. Zniecierpliwienie, chęć opuszczenia danej sytuacji to oznaki, że przekroczona została granica. Dalsze narzekanie, zamiast ulgi, przyniesie ze sobą tylko więcej stresu. WYJŚCIE Z KRĘGU NARZEKANIA Co zrobić w takiej sytuacji? Metody radzenia sobie z ”narzekaczami” wskazuje Peter Bregman, konsultant do spraw zarządzania i ceniony autor czasopisma Harvard Business Review . Przede wszystkim, na narzekanie nie można reagować postawą pozytywną. To rodzi spór. – Ludzie nie lubią, kiedy ktoś mówi im, co mają czuć, a kiedy próbujemy przekonać ich, że nie powinni czuć się w określony sposób, jeszcze bardziej utwierdzamy ich w dotychczasowych przekonaniach. – uważa Bregman. Jednakże, bezowocne okaże się również dołączenie się do narzekania. – To drugie instynktowne podejście, czyli skonfrontowanie czyjejś negatywnej


źródło: www.pixabay.com

postawy z własną równie negatywną, nie działa, gdyż wartości te się dodają. Twoja negatywna reakcja tylko dolewa oliwy do ognia. – zaznacza. Propozycja Bregmana na rozwiązanie takiego problemu prowadzi przez trzy stopnie. Po pierwsze, dowiedz się, co czuje narzekający i przyznaj mu rację. Nie chodzi o potwierdzenie tego, że rzeczywiście wszystko jest źle, lecz o dostrzeżenie tego, jak dany człowiek odbiera rzeczywistość. Pokaż mu, że rozumiesz, jak się czują. Drugi stopień, znajdź przestrzeń, w której możesz się z nim zgodzić. Nie trzeba od razu zgadzać się ze wszystkimi żalami drugiej osoby, wystarczy, jeśli podzielasz przynajmniej niektóre z jej trosk. Powyższe sprowadzają się do tego, że twoja reakcja jest negatywna, lecz nie występujesz przeciwko narzekającej osobie, tylko „idziesz za nią”. Dajesz jej do zrozumienia, że nie jest sama, a ty wiesz, jak faktycznie sprawy się mają. Aby wyprowadzić się z kręgu narzekania, trzeba przejść do konkretu. Stopień trzeci, czyli dowiedz się, czy dostrzegają jakieś "światło w tunelu" i staraj się wzmacniać te odczucia. Nie polega to na wmawianiu sloganów typu: „myśl pozy-

tywnie”, „staraj się dostrzegać jasne strony”. Chodzi raczej o skierowanie zainteresowania, na oznaki odczuć pozytywnych u narzekającego. – Idea takiego postępowania polega na wyrażaniu uznania a tym samym wzmacnianiu pozytywnych odczuć drugiej strony - wtedy mogą dostrzec możliwości konkretnego rozwiązania. Możliwości te są jak najbardziej realne, gdyż opierają się na pozytywnych odczuciach, które faktycznie w ludziach istnieją, a nie na ciągłym mówieniu o pozytywnych nastrojach, jakich - twoim zdaniem - powinni doświadczać. – twierdzi Bregman. Przejście z kimś tych trzech stopni jest jednak trudne, ponieważ musimy wpierw zwalczyć naszą własną emocjonalną - a do tego nawet uzasadnioną - tendencję do wyrażania krytyki wobec ludzi, którzy narzekają. Bregman wspomina nawet, że łatwiej jest mu kogoś nauczyć tych zasad, niż samemu je zastosować. Jeśli jednak się uda, metoda ta zawsze odnosi sukces.

43


R O Z M O WA N U M E R U

Chrystus rozumie nasze problemy

44

O

tym, jak powinniśmy się modlić, co jest prawdziwym celem modlitwy i kiedy nasza modlitwa jest szczególnie miła Bogu, opowiada karmelita bosy, o. Andrzej Cekiera, duszpasterz akademicki DA „Karmel” w Krakowie.

Kajetan Garbela

D

la wielu katolików modlitwa to paradoks. Z jednej strony w Piśmie Świętym znajdziemy słowa: „Proście, a będzie wam dane”, z drugiej św. Paweł mówi, że nie otrzymujemy, bo się źle modlimy. Może nam się wydawać, że to sprzeczność. o. Andrzej Cekiera: Zacznijmy może od tego, że wielu z nas nie rozumie, że nasza modlitwa powinna rozwijać się razem z nami. Gdy byliśmy mali, nauczono nas bardzo prostych i podstawowych modlitw. Czasem przychodzi do mnie 25-letni student i w trakcie rozmowy wspomina, że „mówi pacierz”, albo czasem nawet zdrobniale, dziecinnie - „paciorek”. Wtedy pytam, czy skoro już dorósł, rozwinął się emocjonalnie, psychicznie, rozwinął się na płaszczyźnie fizycznej, nie wypadałoby

Czasem modlitwa jest oschła i nic nam nie daje właśnie po to, by odzwyczaić człowieka od modlitwy skierowanej na niego samego. Żeby zauważył, że celem nie jest dobre samopoczucie na modlitwie, ale sam Bóg.

także wejść na wyższy poziom modlitwy? Rozwinąć swoją duchowość, relację Bogiem? Niektórzy wraz z ludzkim rozwojem w ogóle nie rozwijają modlitwy i pozostają przy dziecinnym paciorku. Sam kiedyś słyszałem słowa pewnego licealisty, który przyszedł na godzinną adorację i ciągle

odmawiał tylko „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Chwała ojcu”, bo nie przyszło mu do głowy, żeby modlić się innymi słowami! o. A.C.: To spory problem. Tacy ludzie nie radzą sobie na cichych adoracjach, nabożeństwach. Z drugiej strony, nabożeństwa prowadzone przez jedną osobę bądź wspólnotę mogą stanowić niemałe zagrożenie. Najpierw wspólny różaniec, potem koronka, rozważania… I w końcu pół godziny zajęte i nie było w ogóle czasu i okazji na modlitwę serca, zastanowienie nad tym, co chcę powiedzieć Bogu. Tylko ciągłe, automatyczne powtarzanie formułek, wręcz zagadywanie Pana Boga. Powinniśmy spojrzeć na to, jak modlił się Jezus… A Jezus powiedział, że kiedy chcemy się modlić, powinniśmy mówić: Ojcze


źródło: www.pixabay.com

nasz… I tym sposobem przekazał nam modlitwę „Ojcze nasz”. Można powiedzieć, że jest w tym zawarte wszystko to, co najważniejsze. Oddanie Bogu chwały, prośby… o. A.C.: Bo jest. Wszystko to, co najistotniejsze, mieści się w tych słowach. Ważne jest jednak to, jak my do tych słów podchodzimy, jak je przeżyjemy. Czy jest to dla mnie teksty żywy, słowa, z którymi się utożsamiam, które stają się moimi własnymi, czy po prostu formułka, którą odklepię, i w ogóle się nad nią nie zastanawiam. To zdarza się chyba każdemu, nawet księżom… o. A.C.: To są nieszczęsne wyrażenia – „odklepię”, ”zaliczę”… Jezus pokazuje nam modlitwę, która jest relacją z Ojcem, i takiej modlitwy uczy Apostołów. Zakłada ona dialog, ufność – w to, że nie tylko ja sobie coś tam mówię, ale że Bóg będzie mi odpowiadał. To jest modlitwa właściwa duchowości karmelitańskiej. Jezus mówi,

że jesteśmy jego przyjaciółmi. Często pytam ludzi w konfesjonale: „Czy na spotkanie z przyjacielem idziesz z gotowymi formułkami, z zapisaną kartką?” Czy tak wyglądają nasze rozmowy, czy są sztywne i zaplanowane? Raczej nie. Więc tak też nie powinna wyglądać modlitwa. Powinna być naturalna, wypływająca z serca, doświadczeń, myśli. Nasze życie powinno stać się treścią modlitwy. Jak to jest z rozeznawaniem poruszeń, emocji na modlitwie? o. A.C.: Rozeznawanie duchów pod kątem tego, czy nasze natchnienia na modlitwie pochodzą od Boga, jest trudne i wymaga wiele czasu. Jednak nawet mimo wszelkich trudności i problemów na modlitwie, ten czas nie jest stracony. Czasem mówimy sobie: „Jak źle mi się dzisiaj modliło, tyle rozproszeń, nie mogłem się skupić, to chyba jest nic nie warte i Bogu się nie podoba”. A może właśnie Bóg szczególnie docenia taką modlitwę? Trudną, związana ze

zmęczeniem, ale wierną. Nie taką, na której jest przyjemnie i łatwo, gdy otrzymujemy same „cukierki” duchowne. Nie oceniałbym, czy modlitwa była dobra dlatego, że było nam na niej miło i po prostu dobrze. Niekoniecznie… Czasem właśnie taka trudna i oschła modlitwa może być Bogu milsza i przynieść nam więcej łask. Bo to On, a nie my, jesteśmy głównymi bohaterami modlitwy. W końcu Pismo Święte mówi, że bez pomocy Ducha Świętego nie jesteśmy w stanie się modlić, nie jesteśmy w stanie szczerze wypowiedzieć Imienia Jezus. To właśnie przekazują nam nasi karmelitańscy święci – że powinniśmy trwać przy Bogu, przyporządkować swoje trwanie Jego działaniu. To są kolejne etapy modlitwy - ja robię coraz mniej, a Bóg coraz więcej. Aż do takiego momentu, kiedy ja nic nie odczuwam i nawet nie muszę nic mówić, ale po prostu staję w obecności Boga. On działa. Są nawet tak zaawansowane stany modlitwy, gdy człowiek nie jest w stanie nic zrobić, jego zmysły

45


są wręcz zawieszone. Wtedy po prostu czuje, że Bóg jest, że Jego obecność go przenika, a godzina mija jak minuta. Mimo tego, że naprawdę się wtedy nic nie robiło, po prostu przyszedłem i byłem, oddałem się Bogu – On wówczas działał. Karmelici uchodzą za specjalistów od modlitwy… o. A.C.: To dosyć indywidualna sprawa (śmiech). Na pewno mamy świętych-specjalistów od modlitwy, którzy są Doktorami Kościoła, jego skarbami: Teresa od Jezusa, Jan od Krzyża, Teresa od Dzieciątka Jezus. Jan od Krzyża pisał także o oczyszczeniu zmysłów i ducha – pewnej drodze, która zakłada oczyszczenie serca i modlitwy – coraz większe upodabnianie się do Chrystusa. Krótko mówiąc: oderwanie się od tego, co nieistotne, i mocne przylgnięcie do Jezusa. To są jakby dwie szyny jednego toru: modlitwa i oczyszczenie, po nich jedzie nasz duchowy pociąg. Co według ojca jest najbardziej charakterystyczne dla modlitwy karmelitańskiej? Mi kojarzy się ona przede wszystkim z kontemplacją, choć jest to pojęcie trudne i chyba przez wielu niezrozumiałe… Karmelici chyba znaleźli pewne prawidła w modlitwie o. A.C.: Racja, samo to określenie jest dosyć trudne. Powiedziałbym zatem prościej:

46

jest to trwanie, bycie przy Bogu, chodzenie w Jego obecności. Jak w przyjaźni – nie trzeba nawet słów. Jestem z kimś i jest nam po prostu dobrze razem. Tak samo z Bogiem – czuję Jego obecność i jest to samo w sobie dobre. Położyłbym akcent właśnie na trwanie w obecności Boga. Drugi aspekt, szczególnie ważny dla św. Teresy z Avili – człowieczeństwo Jezusa. Uświadomienie sobie tego, że On był jednym z nas. To wręcz może otworzyć nam drogę do zjednoczenia z Trójca Świętą. Teresa nie nawróciła się w czasie kontemplacji Trójcy świętej czy też Jezusa przemienionego na Górze Tabor, ale wtedy, gdy zobaczyła Jezusa ubiczowanego, po ludzku bardzo cierpiącego. Wielu z nas zadaje sobie pytanie: co Bóg może wiedzieć o moich codziennych problemach? O tym, że nie mam pracy, że zostawiła mnie dziewczyna, że coś ważnego mi się nie udaje? o. A.C.: A czy Jezus nie doświadczył trudu emigracji? Czy nie pracował ciężko ze świętym Józefem? Czy nie był niesprawiedliwie osądzony i opuszczony przez najbliższych? Chrystus sam powiedział, że nie ma miejsca, gdzie mógłby w spokoju złożyć głowę. W takich ekstremalnych sytuacjach staje się On bardzo bliski każdemu z nas. Dzielił je z nami i doskonale rozumie nasze codzienne problemy. Oczywiście nie da się wszystkich sytuacji z ludzkiego życia odnaleźć w życio-


źródło: www.pixabay.com

rysie Jezusa, ale wierzymy, stał się On we wszystkim podobny do nas – we wszystkim oprócz grzechu. W tym w cierpieniu i trudach codzienności Wcielenie Boga temu właśnie służyło – maksymalnemu zrozumieniu człowieka przez Boga. Pismo Święte pyta nawet, który lud ma takiego Boga, jak my? Jezus modlił się nawet w sytuacjach najbardziej kryzysowych… o. A.C.: I co ciekawe, w ogóle nie ukazywał tam swojego bóstwa, potęgi. Prosił o to, by działa się wola Ojca, a nie Jego własna. Nawet w momencie największej męki mówi do Niego „dziękuję, że mnie wysłuchałeś”. A co takiego zrobił Ojciec, czy odebrał od Niego ten kielich? Nie… Największym pragnieniem Jezusa było pełnienie woli Ojca i odkupienie człowieka i dziękował właśnie dlatego, że mógł te pragnienia wypełnić.

niewysłuchanie przez Boga naszych modlitw, można spotkać się z dwoma szkołami. Jedna mówi, że trzeba za wszystko dziękować, wszystko potulnie przyjmować i nie narzekać. Że nie wypada narzekać i upominać się. Druga z kolei uczy, że trzeba Boga pytać, dlaczego tak się stało, nawet w pewien sposób wygarnąć mu. Pokazać, jak nam bardzo zależało i jak bardzo pokrzywdzeni się czujemy.

o. A.C.: Podchodzimy zbyt automatycznie do wiary i modlitwy. Jak na korytarzu na uczelni – wrzuciłem monetę do automatu, więc batonik powinien wyskoczyć. To jest taka ludzka potrzeba kontroli i cała sztuka polega na tym, by się z tego oczyszczać. My mamy swój plan, ale Bóg mówi, że ma swój, lepszy. Trzeba uczyć się zawierzenia Jemu i rezygnacji ze swoich planów.

o. A.C.: Pismo Święte mówi, żebyśmy zrzucili swoje troski na Boga, a On nas podtrzyma. To nie jest problem dla Boga, jeśli nawet gwałtownie ktoś Mu wygarnie. Kapitalnym sposobem modlitwy są psalmy – wyrażają wszystkie możliwe ludzkie nastroje i uczucia. Są wręcz takimi gotowcami, dzięki którym możemy lepiej wyrazić przed Bogiem to, co czujemy. Jeśli uświadomimy sobie, że szczera i pełna zawierzenia modlitwa może nam bardzo pomóc, że przez przychodzenie do Niego z troskami i problemami tępimy swoją samowystarczalność i uznajemy, że to On panuje w naszym życiu, wówczas jesteśmy na dobrej drodze do prawdziwej relacji z Bogiem. On przecież wie, czego potrzebujemy. Modlitwa służy nam – dzięki niej możemy sobie uświadomić, że tylko On może nam pomóc. Pan Jezus mówił, że nasza wiara jest słaba, pytał, czemu troszczymy się o jutro.

Jeśli chodzi o sposoby reakcji na

Nie można jednak zrzucać wszyst-

Często brakuje nam takiego zawierzenia…

47


źródło: www.pixabay.com

kiego na Boga.

cząco?

o. A.C.: Oczywiście, Chrystus mówił do uczniów, by czuwali i modlili się. Każdy z nas czasem staje w takiej sytuacji, że nawet jeśli zaciśnie zęby, pewnych rzeczy nie przeskoczy. Co wtedy? Zostaje tylko powiedzieć: Boże, zrobiłem co mogłem, teraz resztę zostawiam Tobie.

o. A.C.: Jeśli ktoś uważa, że istotą modlitwy jest klęczenie, to jest w błędzie. Czasem długotrwałe klęczenie może zepsuć zdrowie. Znam braci, którzy z tego powodu musieli mieć zoperowane kolana. Możemy zatracić prawdziwą istotę modlitwy, skupiając się tylko na postawie ciała. Można modlić się na leżąco, przed snem, wtedy nasze ostatnie myśli będą skierowane ku Bogu. Jeśli jednak ciągle odkładamy modlitwę na sam koniec dnia, na ostatni moment, to też nie jest najlepszym wyjściem.

Czasem jesteśmy tak załamani czy zmęczeni, że nie możemy nawet wypowiedzieć słów modlitwy…. o. A.C.: „W każdym położeniu dziękujcie”, jak mówi Pismo. Święta Tereska z Lisieux przez lata zasypiała na różańcu i to wcale nie z lenistwa. Ona zrozumiała, że Bóg jednakowo kocha to dziecko, które się modli, i to, które się bawi, czy… śpi. Ojciec kocha dziecko bez względu na to, co ono robi. A jak jest z postawą modlitwy? Czy wypada się modlić tylko na klę-

48

Jezus opowiada w Ewangelii przypowieść o faryzeuszu i celniku, którzy modlili się w świętymi. Jest to dosyć trudna przypowieść – niby obaj się modlili, ale tylko jednego z nich Jezus pochwala. o. A.C.: Ten faryzeusz właściwie nie mówił o sobie. Niby mówił, niby dziękował,

ale jednak oczerniał innych. Wytykał ich palcami. Był tak doskonały, że mało brakowało, a nie powiedziałby Bogu: „Jestem tak idealny, (nie jak tamten celnik czy inny grzesznik), że Ciebie Boże nie potrzebuję.” Takie samochwalstwo nie jest modlitwą, bo w ogóle nie otwiera nas na Boga. Celnik stanął przed Bogiem z pokorą i jasno stwierdził, że jego życie to porażka i bez Boga sobie nie poradzi. Niektórzy uważają, że skoro robią tak wiele dobrych rzeczy, to Bóg powinien tym bardziej wysłuchiwać ich modlitw. To bardzo ludzkie – oczekiwanie na jakąś wdzięczność. o. A.C.: Zapominają o tym, że Bóg nie ma względu na osoby. Trzeba także uważać, żeby nie stworzyć fałszywego obrazu siebie jako mniej czy bardziej wartościowego od innych. Święta Teresa mówi, że każdy z nas nosi w sobie drogocenny dia-


ment Bożej obecności, tylko często jest on oblepiony smołą-grzechem, przez którą nie może się przebić łaska Boża. To nie jest tak, że ktoś jest lepszy, bo coś tam robi, a ktoś zły i zasłużył tylko na potępienie. W każdym człowieku jest obecny Bóg i każdego chce oczyszczać. Dla człowieka normalne jest porównywanie się z innymi – jego Bóg wysłuchał, a mnie nie, choć tak się modliłem… o. A.C.: Porównywanie się z innymi jest z gruntu nie najlepsze. Przecież nie jesteśmy tacy sami, jeden nie jest kalką drugiego. Nie porównuj się z innymi ludźmi, tylko z Jezusem. Naśladuj Jego sposób myślenia, to, co mówił, i przyjrzyj się Jego słowu. Temu, jak do ciebie przemawia, jakiego sposobu życia Cię uczy. Do czego ma prowadzić modlitwa? Do tego, bym stał się lepszy? Czy może do tego, by spełniły się moje prośby? A może do tego, by oddać Bogu chwałę? o. A.C.: Poza tym ostat-

nim, wszystkie motywacje są tak naprawdę egoistyczne. Czasem modlitwa jest oschła i nic nam nie daje właśnie po to, by odzwyczaić człowieka od modlitwy skierowanej na niego samego. Żeby zauważył, że celem nie jest dobre samopoczucie na modlitwie, ale sam Bóg. W przeciwnym razie stawiamy przyjemność nad dążeniem do Boga. Poprzestajemy na środkach, a nie celu. Z pragnienia „fajnej” modlitwy trzeba się oczyszczać. Każdy, kto wchodzi głębiej w życie duchowe, spotka się z doświadczeniem oschłości i trudów. O ile nie jest ono efektem naszego zaniedbania, na pewno doprowadzi nas do rozwoju duchowego. I wcale nie musi się to wydarzyć tylko raz – co jakiś czas się do czegoś przywiązujemy i trzeba się z tego oczyścić, by móc zmierzać do Boga. A jak najbardziej lubi się modlić ojciec? o. A.C.: Cenię szczególnie modlitwę Słowem Bożym, jego medytowanie. Nie można jednak powiedzieć, że inne formy modlitwy, np. różaniec czy pacierz są gorsze.

Niektórych ludzi również taka modlitwa może prowadzić do głębokiej relacji z Bogiem. Święta Teresa mówi nawet, że nie wszyscy są zdolni do głębszych form modlitwy, ale to nie musi być przeszkodą do świętości, jeśli szczerze i z uwagą wypowiadają słowa modlitw ustnych. Krótko mówiąc: jak się modlić, a jak się nie modlić? o. A.C.: Na pewno trzeb unikać wszelkiej rutyny, klepania modlitw, a szukać dialogu, relacji Bogiem. Modlitwa musi być żywa i nas rozwijać, nie może być sztywna i martwa.  -Duszpasterstwo akademickie karmelitów bosych „Karmel” zaprasza do codziennych rozważań na temat Słowa Bożego, własnego życia i relacji z Bogiem i innymi ludźmi. Oddaj 1% swojej doby Jezusowi! Rozważania znajdziesz http:// www.da.karmel.pl/archiwum -aktualnosci/1-_-dla-jezusa-193/

źródło: www.pixabay.com

49


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 50

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK

KĄCIK KULTURALNY KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

51


Miasto Literatury – Miasto Miłosza KUNESCO,

KULTURA

raków to przecież Miasto Literatury jak ze złotego rogu wysypują się z niego kolejne wydarzenia literackie. Jednym z festiwali, który co dwa lata ściąga do Polski największych światowych poetów jest Festiwal Miłosza. W tym roku odbył się pod hasłem „The Book of Luminous Things (Księga Olśnień)”.

52

Beata Krzywda

D

la tych, którzy choć trochę interesują się poezją polską czy światową, takie wydarzenie jak Festiwal Miłosza przyprawia o lekki zawrót głowy – co wybrać z tak bogatego programu i jak czasami być w dwóch miejscach na raz. Kilkanaście nazwisk najwybitniejszych współczesnych poetów (będących prawdziwie światowymi gwiazdami literatury), spotkania, rozmowy, wieczory poetyckie – to wszystko naprawdę robi wrażenie. Do tego dorzucamy koncerty tematyczne, spektakle, debaty, spacery literackie, warsztaty przekładu poetyckiego i jeszcze całe pasmo literatury przeznaczone dla najmłodszych odbiorców, nie mogło też zabraknąć gry miejskiej... Był też jeden taki wieczór, bardzo szczególny z resztą – wieczór poetycki „Requiem dla poetów”, dzięki któremu znowu wybrzmiała twórczość

tych wybitnych twórców, których już nie ma. Poeci czytani byli przez poetów w oprawie muzycznej, o którą zatroszczył się Joachim Mencel, a całość poprowadził Adam Zagajewski. Poezja przecież nie umiera wraz z twórcą, wręcz przeciwnie – ma coraz to nowych odbiorców, którzy mogą ją na nowo odkrywać i interpretować. Z całego bogactwa programowego chyba najchętniej wybieram właśnie spotkania z poezją czytaną, bo dopiero kiedy ona wybrzmiewa, jest czas na to, żeby się nad nią pochylić. Korzystam też ze spotkań z poetami, bo to szansa na rozmowy o świecie, o życiu, o ludziach. W tym roku m.in. zorganizowano spotkanie z laureatem nagrody im. Zbigniewa Herberta – Ryszardem Krynickim – które poprowadził Andrzej Franaszek. Wypytywał on swojego gościa o to, jakie

znaczenie w jego życiu miała znajomość z Herbertem. Dopełnieniem festiwalu są zawsze niezwykłe koncerty. Przede wszystkim „Białoszewski do słuchu” w dwóch częściach, czyli polska scena alternatywna zmiksowana z poezją, artyści, którzy wykorzystują w muzyce oryginalne nagrania Mirona Białoszewskiego. Jak dla mnie – robi to wrażenie. Kto by pomyślał, że eksperymenty i zabawy z zapisem dźwiękowym w wykonaniu tego poety zainspirują do tworzenia muzyki alternatywnej? Czas szybko płynie i już można zacząć odliczanie do kolejnej edycji Festiwalu Miłosza, mimo że odbędzie się on, zgodnie z tradycją, dopiero za dwa lata. Mam nadzieję, że kolejna edycja będzie jeszcze lepsza niż dotychczasowe (o ile to możliwe) – w końcu jubileuszowa, bo piąta, rocznica do czegoś zobowiązuje! 


53


Wiedźmin 3: Dziki Gon – premiera KULTURA

W

54

Łukasz Łój

To prawda, gra zasłużyła na uznanie. Jestem wielkim fanem części pierwszej, i umiarkowanym fanem części drugiej. Na „trójkę” nie miałem ochoty w ogóle. Twórcy obiecywali wspaniałą zawartość i nie miałem powodu aby im nie ufać. Otwarty świat, szeroki wpływ na wydarzenia w świecie gry oraz niesamowita grafika to były najczęściej wymieniane zalety nadchodzącej gry. A jednak im bliżej premiery, tym bardziej malało moje zainteresowanie. Wielka kampania promocyjna włączyła mi lampkę ostrzegawczą. Przecież dobrego produktu nie trzeba reklamować. A w tym wypadku Wiedźmin zerkał na nas z bilbordów, czasopism, czyhał na nas na portalach społecznościowych i całym niemalże Internecie. Sklepy prowadziły nocną sprzedaż specjalnie dla tej gry. Pewnego razu

iedźmin. Gra legenda. Pierwsza część rozeszła się w milionie kopii w ciągu dwunastu miesięcy od premiery. Wiedźmin 2:Zabójcy Królów znalazł dwa miliony nabywców w osiemnaście miesięcy. Sprzedaż przedpremierowa Wiedźmin 3:Dziki Gon przekroczyła wynik półtora miliona. Przedpremierowa.

Tak potężna gra zasługuje moim zdaniem na kilka słów wyjaśnienia jak walczyć, lub jak rozwijać swoje talenty. Jest to modne ostatnio w grach, by zamiast instrukcji zamieszczać ostrzeżenia przed chorobami i numerem do pomocy technicznej.

otworzyłem lodówkę, i tam był Wiedźmin. DROGA, Z KTÓREJ SIĘ NIE WRACA Przesuwanie premier przed Cd Projekt RED oraz przesyt hype’u powolutku odbierał graczom radość z czekania. Ja na szczęście nie oglądałem materiałów

promocyjnych ani zapowiedzi, by nie psuć sobie zabawy. Nie miałem też za złe twórcom przesunięcia premiery. Była szansa, że dopracują swój produkt, a ja nie jestem człowiekiem narzekającym na nadmiar czasu, dlatego chętnie poczekałem. TROCHĘ POŚWIĘCENIA Gdy nadszedł osiemnasty maja, przeddzień premiery, nie planowałem kupna tej gry. Nie udzielił mi się wiedźmiński entuzjazm, który opanował całą Polskę. Czytałem o nocnych premierach w dużych miastach, o twórcach mających odwiedzać sklepy, o celebrytach. Zachęcających do zagrania. Nawet prezydent Bronisław Komorowski i premier Ewa Kopacz zainteresowali się grą i wypowiadali się na oficjalnych spotkaniach z fanami. Co prawda zamówienie


przedpremierowe złożyłem już w 2013 roku, jednak zrezygnowałem z niego. Wiedźmina było za dużo w mediach, zniknął cały urok czekania. KRANIEC ŚWIATA Okazało się jednak, że w lokalnym markecie nie dla idiotów również jest nocna premiera o 23:00. O 20:00 byłem gotów wybrać się, aby zobaczyć jak takie premiery wyglądają. O 21:00 stwierdziłem, że nie warto się tłuc po nocach, aż tak mi nie zależy. O 21:30 pobieżnie przejrzałem recenzje w Internecie. Wahałem się, czy jechać. O 22: Stwierdziłem, że definitywnie nie pojadę, bo na pewno nie będzie tam nic ciekawego. O 22:30 siedziałem już w samochodzie. Myślałem, że obejrzę

sobie ludzi zabijających się o grę i wrócę. O 23:50 siedziałem już przy swoim biurku i rozpakowywałem grę. Jednak kupiłem. KWESTIA CENY Nocna premiera w mniejszym mieście wyglądała bardzo skromnie. O 23:00 otwarto drzwi. Ludzi było sporo, ale nie tak sporo jak na promocji w Lidlu. Grę sprzedawano w punkcie obsługi klienta. Sprzedawano tylko grę, i ochroniarz bardzo groźnie się spojrzał, kiedy powiedziałem, że chciałbym kupić telewizor i odkurzacz. Widziałem jak ludzie z radością odbierają swoje egzemplarze i robią zdjęcia. Ochroniarze krzyczeli, że nie wolno robić zdjęć. To akurat mnie zasmuciło, bo na zachodzie nie ma takich

problemów w sklepach. W pewnym momencie tłumem poruszyło nieznaczne podniecenie- zaczęto rozdawać plakaty z Wiedźminem i Ciri, jego przybraną córką. Za darmo. Wziąłem dwa. Gdy tak patrzyłem na radość ludzi kupujących grę, postanowiłem również zagłosować portfelem na CD Projekt Red. GŁOS ROZSĄDKU Ostania część trylogii była jak dotąd promowana najintensywniej. Szkoda tylko, że wydana jest gorzej niż poprzedniczki. Wiedźmin z 2007 roku zawierał trzy pudełka DVD, opowiadanie, poradnik i bogatą instrukcję. Druga część podobnie – dwa pudełka DVD, konkretna instrukcja i poradnik. Do tego mapa i jakieś bajeźródło: www.pixabay.com

55


źródło: www.pixabay.com

ry. Trzecia część również ma dwa pudełka DVD, ale instrukcja wygląda jak broszurka informacyjna. Ma kilka storn, na których jest informacja, jak instalować grę oraz ostrzeżenie przed epilepsją. Tak potężna gra zasługuje moim zdaniem na kilka słów wyjaśnienia jak walczyć, lub jak rozwijać swoje talenty. Jest to modne ostatnio w grach, by zamiast instrukcji zamieszczać ostrzeżenia przed chorobami i numerem do pomocy technicznej. Oni już wiedzą, że ten numer się nam przyda. Poradnika brak. Do tego szata graficzna, która w ogóle nie pasuje do poprzednich części. Grzbiet pudełka wygląda tak, jakby to była gra z promocji w Biedronce. OSTATNIE ŻYCZENIE Absolutnym błędem ze

56

strony wydawcy jest to, że sprzedali mi egzemplarz z popsutą, źle wytłoczoną płytą. Takie błędy nie powinny się zdarzać. Wielu graczy ma ten sam problem, a CD Projekt milczy. Na oficjalnym forum aż szumi od głosów niezadowolenia. Uszkodzone płyty uniemożliwiają instalację. Na szczęście można pobrać grę z Internetu, wpisując specjalny kod w sklepie GOG.com. Ten akapit miał być o wiele dłuższy, ale już się troszkę uspokoiłem i nie ma sensu rzucać epitetami na prawo i lewo. ZIARNO PRAWDY Gdy już zainstalowałem grę, byłem zachwycony grafiką. Mimo tego, że została celowo pogorszona na rzecz graczy konsolowych, ja na sowim laptopie i tak osiągnąłem bardzo

ładne widoczki. Głosy są jak zwykle na najwyższym poziomie, a Jacek Rozenek w roli Geralta po prostu jest klasą samą w sobie. Niestety, Wiedźmin 3 nie trafił w moje gusta w kilku aspektach. Interface jest brzydki i mało intuicyjny. Rozwój postaci, czy ekran ekwipunku- w poprzednich częściach było to lepiej rozwiązane. System walki i sterowanie także sprawiły mi na początku nie lada kłopot. Za to muzyka jest bardzo dobra, przypomina tę z jedynki. Klimat jest bardzo słowiański, nie było tego w dwójce, a moim zdaniem to klimat jest tu najważniejszy. Po kilku godzinach gry mogę polecić ją z czystym sumieniem. Tylko uważajcie na uszkodzone płyty. 


57


HISTORIA JEDNEJ PIOSENKI

Bo tutaj jest jak jest

58

D Mateusz Nowak

J

edna z najlepszych gitar rockowych w kraju plus charyzmatyczny i wyrazisty piosenkarz? To nie mogło się nie udać. Może nie wystąpiły na ich wspólnej płycie jakieś spektakularne utwory, jednak kilka z nich zapadło w pamięć. "Jest taki dzień", "Jeśli tylko chcesz" czy właśnie "Bo tutaj jest, jak jest". Tytuł tego ostatniego jest taki cudownie banalny. Czasem nie trzeba wiele mówić, żeby wysłać w świat prosty przekaz. I to jest właśnie taka piosenka, taki mały wielki utwór. Pozornie nic wielkiego, nieprzesadzony, prosty tekst, a trafiający celnie w myślenie zwykłego człowieka. I chyba dlatego ten hit ma taką siłę. Kukiz potwierdził tym utworem, że ma sprawną rękę do pisania tekstów. Oczywiście napisał dużo lepszych, barwniejszych,

obór tej piosenki jest nieprzypadkowy, w końcu Paweł Kukiz to w ostatnich tygodniach najgorętsze nazwisko we wszystkich polskich mediach. Postaram się jednak polityki dotykać jak najmniej, a za to zająć utworem, który ze wspólnego przedsięwzięcia Jana Borysewicza i Pawła Kukiza z 2002 roku został chyba najbardziej zapamiętany.

Czasem nie trzeba wiele mówić, żeby wysłać w świat prosty przekaz. I to jest właśnie taka piosenka, taki mały wielki utwór. Pozornie nic wielkiego, nieprzesadzony, prosty tekst, a trafiający celnie w myślenie zwykłego człowieka. I chyba dlatego ten hit ma taką siłę.

ambitniejszych, jednak czasem siła tkwi w prostocie. Dwie krótkie zwrotki plus refren. Do tego tekst, którego nie trzeba tłumaczyć, a w którym jednak zawarte zostały istotne pytania, jak choćby "(...) dokąd zmierza świat? Kto wiarę naszą sprzedał?". Kukiz odpo-

wiedzi de facto nie udziela, mówi tylko, że w tej rzeczywistości nie jest żyć łatwo i my wszyscy o tym wiemy. Resztę zostawia naszej wolnej interpretacji, własnemu zastanowieniu się nad tym problemem. I kto by pomyślał, że trzynaście lat później frustracja spowodowana otaczającą rzeczywistością doprowadzi Kukiza do miejsca, w którym jest teraz. "Wierzę w to, że przyjdzie czas, wierzę w to, że zmieni się, wierzę w to, że Ty i ja obudzimy nowy dzień". Powiem szczerze, że dziwię się, że Kukiz tych słów nie wykorzystywał w swojej kampanii wyborczej, patrząc na głoszone przez niego hasła. Płynąca z tekstu piosenki wiara i nadzieja na odmianę, na przyjście lepszych czasów jest bardzo mocna. Choć chyba bardziej martwi, że gdybyśmy się cofnęli w czasy


źródło: www.pixabay.com

PRL-u, to te słowa byłyby aktualne tak samo jak dzisiaj, mimo że oczywiście tych dwóch stanów państwa polskiego nie ma co ze sobą porównywać. Mam to szczęście, że urodziłem się już po 1989 roku i nie zaznałem życia w komunie. Jednak powiem szczerze, że dzisiejsza Polska nie jest krajem moich marzeń i choć miałem się nie mieszać w politykę, to nietrudno zauważyć, że wiele z tego, co mówi dzisiaj Kukiz, ma sens. Narastające przez

lata społeczne niezadowolenie z powodu nieudolności władzy, ciągłego podnoszenia podatków i szeregu innych reform, które uprzykrzają życie przeciętnego Polaka spowodowało, że to musiało się tak skończyć. Kukiz trafił na podatny grunt, w dobrym momencie i dlatego słowa, że “razem obudzimy nowy dzień” w końcu nabierają rzeczywistych kształtów. I choć nie wiemy do czego to wszystko doprowadzi, to trzeba przyznać szczerze, że robi

się coraz ciekawiej, a obywatele w końcu dają upust swojemu niezadowoleniu. Tyle o polityce. Sama piosenka myślę, że nie jest wymagająca. Jest dobrym utworem do posłuchania na polepszenie sobie nastroju i zbudowanie pozytywniejszego podejścia do świata. Wypełniona jak zawsze przyjemną kompozycją Borysewicza pozostaje w pamięci. A to jest chyba zawsze najlepszym wyznacznikiem wartości danego utworu. 

59


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 60

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

61


Samotność Ultrona NOWOŚCI

F M

62

Anna Zawalska

N

a początek - z lekkim zawstydzeniem - muszę przyznać, że pierwszą część „Avengersów” oglądałam milion razy. Czy to z młodszym rodzeństwem (w końcu zawsze to jakaś wymówka) czy to w zaciszu własnej samotni za każdym razem film ten robił na mnie takie samo wrażenie. Dlatego kiedy na ekrany polskich kin weszła druga część przygód komiksowych Mścicieli, przy pierwszej możliwej okazji udałam się na seans. Fabuła rozpoczyna się w miejscu, w którym zakończyły się wydarzenia z drugiej części „Kapitana Ameryki”. Avengersi rozpracowują ostatnią jednostkę Hydry, aby w ten sposób zapobiec złowieszczym planom organizacji. Jak wiadomo, licho nie śpi, dlatego Tony Stark (Robert Downey Jr.) wpada na pomysł stworzenia sztucznej

ilmy o superbohaterach - zwłaszcza te wychodzące z taśmy produkcyjnej Universum arvela - to dla mnie przedłużenie dzieciństwa. A że z dziecka mam w sobie sporo, to niestety nie potrafię krytykować kolejnych adaptacji opartych na komiksach. „Czas Ultrona” w moim przekonaniu na krytykę również nie zasłużył, chociaż kilka niedociągnięć warto wymienić.

Ultron w całym swoim śmiercionośnym planie ma jakąś logikę, której jest konsekwentnie wierny, aż do końca. Chociaż jest sztuczną inteligencją i wierzy przede wszystkim w ewolucję, to jednak w dużym stopniu kieruje się ludzkimi emocjami, a najbardziej się boi… samotności.

inteligencji, która będzie gwarantem bezpieczeństwa i pokoju na świecie. Nie wszystko jednak idzie tak, jak zaplanował sobie naukowiec – inteligencja wymyka się spod czyjejkolwiek kontroli i tak powsta-

je Ultron (James Spader), który swoją rolę na świecie odbiera zgoła inaczej niż jego twórca. Dochodzi więc do momentu, w którym Mściciele zmuszeni są walczyć z tworem Starka i jego armią. Chociaż schemat całej historii opiera się na tradycyjnym podziale na dobrych i złych bohaterów, chociaż protagoniści walczą z antagonistą, to jednak twórcy skupili się na czymś zupełnie innym. Ukazuje się nam bowiem obraz bohaterów, którzy muszą poradzić sobie z wrogami, z tym że okazuje się, że są nimi oni sami. Dlatego pomijając ostrą naparzankę pomiędzy Avengersami, a armią Ultrona warto zwrócić uwagę na wątki psychologiczne zawarte w fabule. Nie są one jakoś wybitnie rozbudowane – w końcu czego można się spodziewać po kasowym


źródło: materiały dystrybutora

blockbusterze. Trudno jednak odmówić Whedonowi, że zgrabnie wplótł analizę psychologiczną w rozgrywające się wydarzenia. To właśnie główne postacie są wrogami zarówno dla samych siebie, jak i dla siebie nawzajem. Każdy ma swojego wewnętrznego potwora, z którym prędzej czy później musi się zmierzyć. Spoiwem całości zdaje się tutaj być - raczej nieobecny w pierwszej części - Sokole Oko. Poznajemy jego rodzinę i zwykłe życie jakie wiedzie pomiędzy walkami z mocami zła. Staje się on dla pozostałych postaci nie tylko motywatorem do zastanowienia się nad sobą, ale przede wszystkim przykładem ustatkowania i oswojenia własnych demonów. Oprócz stałej ekipy z pierwszej części „Aven-

gers” dostajemy dodatek w postaci bliźniąt z nadprzyrodzonymi mocami. Pietro Maximoff (Aaron Taylor-Johnson) jest szybki niczym błyskawica, a jego siostra Wanda (Elizabeth Olsen) z łatwością miesza ludziom w głowach za pomocą hipnozy. O ile postać Quicksilvera jest pokazana w całokształcie, to ze Scarlet Witch właściwie nic nie wiadomo. Niby ma w zanadrzu tę hipnozę, jednak w scenach walki po prostu powala przeciwników magicznymi czary-mary. Postać ta nie trzyma się jakiegoś ustalonego schematu, zdaje się jakby była dopracowywana zgodnie z tym, co pasuje w danym momencie do scenariusza. Przez to jest mdła i pozbawiona wyrazu. Ciekawym przypadkiem jest również sam Ultron,

który w niczym nie przypomina tradycyjnych czarnych charakterów. Chce co prawda zawładnąć światem, chce zagłady całej ludzkości, ale bynajmniej nie dlatego, że jest zły do szpiku kości - jak krwiożerczy kosmici z pierwszej części. Ultron w całym swoim śmiercionośnym planie ma jakąś logikę, której jest konsekwentnie wierny, aż do końca. Chociaż jest sztuczną inteligencją i wierzy przede wszystkim w ewolucję, to jednak w dużym stopniu kieruje się ludzkimi emocjami, a najbardziej się boi… samotności. To postać wbrew pozorom na swój własny pokręcony sposób tragiczna, której się współczuje. Stworzony przez Tony’ego Starka w dużym stopniu przejął jego sposób postrzegania świata. Nie-

63


stety pod tym względem bardzo opacznie zrozumiał sens swojego istnienia. Mając być obrońcą Ziemi, Ultron za wszelką cenę chce się odciąć od człowieczych korzeni i kompulsywnie reaguje na każde porównanie go z rasą ludzką. Ma świadomość, że chcąc ochronić świat, chcąc zapewnić rozwój musi zniszczyć do cna to, co na tym świecie najsłabsze – człowieka. Bo to właśnie człowiek sam dla siebie jest największym wrogiem. Przy całym bezlitośnym planie zagłady Ultron odczuwa swego rodzaju melancholię. Widać jego cierpienie, widać ból jego istnienia. Dialogi w „Czasie Ultrona” to majstersztyk. Połączone z komizmem sytuacyjnym tworzą błyskotliwą całość, powodującą w wielu momentach niekontrolowany śmiech. Właśnie to specyficzne poczucie humoru wyróżnia Avengersów od innych superbohaterskich

produkcji. Z jednej strony mamy dramatyczną walkę, trzymające w napięciu pojedynki, po których następuje gwałtowna zmiana - słyszymy z ust bohaterów kwestię, która kompletnie rozwala wcześniejszy patos. Zabieg ten to niewątpliwie mocna strona całego filmu. O ile występował umiarkowanie w pierwszej części, to teraz Joss Whedon postanowił zaszaleć na całej linii i stworzył scenariusz naszpikowany ironią względem konwencji. Nad warstwą audiowizualną trudno się tutaj rozpisywać, bo została ona stworzona po mistrzowsku. Zaplecze techniczne Uniwersum Marvela jest na tyle rozbudowane, że do przewidzenia było wyjątkowe widowisko, naszpikowane efektami specjalnymi i dynamiczną muzyką. Dzięki temu film ogląda się z przyjemnością, chociażby przez wzgląd na miłe dla oka widoki. Można się

smucić, że film jest o niczym, można przeżywać płytkość całej produkcji, jednak nie można jej odmówić naprawdę świetnych efektów wizualnych, które wprowadzają odbiorcę w zupełnie inny świat. Przez to, główny cel filmu został wypełniony. Kto szuka relaksu i chwili zapomnienia przy suberbohaterskich naparzankach na pewno się nie zawiedzie. Podsumowując seans muszę stwierdzić, że postać Ultrona to zdecydowanie najmocniejsza strona tego filmu. Twórcom udało się stworzyć osobowość, która odbiega od schematu. Zło zostało niejako rozłożone na czynniki pierwsze – zamiast jednoznacznego bohatera dostajemy postać, której działania podyktowane są logicznymi przesłankami. Dostajemy antagonistę, którego sposób odczuwania jest możliwie najbardziej uczłowieczony. źródło: materiały dystrybutora

64


65


Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz N

FILM

Łukasz Łój

66

P

rzede wszystkim twórcom udało się tchnąć w Kapitana ducha współczesności. Nie jest już propagandową kukiełką, a przy tym zgubił gdzieś patriotyczne zadęcie. Kapitan Ameryka nie daje się porwać dzisiejszej modzie na bohatera-frajera. Zauważyliście modę na smutne filmy superbohaterskie? Schemat jest taki: po latach świetności przychodzi refleksja nad sensem życia, rezygnacja, smutne miny i patetyczne stwierdzenia. Następnie pod wpływem namowy (Gotham mnie potrzebuje, Metropolis mnie potrzebuje, MI6 mnie potrzebuje) zbiera się w sobie i wygrywa ostateczne starcie. A ja mam dość użalających się nad sobą bohaterów. Dotknęło to nawet Bonda, do cholery! A ja nie chcę takich postaci w kinie bohaterskim. Bohater ma być pewny

igdy nie przepadałem za Kapitanem Ameryką. Jako uosobienie wszelkich amerykańskich cnót był dla mnie nieco archaiczny i przesłodzony. Ostatecznie bieganie za żołnierzami w stroju LGBT nie jest czymś, czego oczekuje się od superherosa. Steve Rogers w „Pierwszym Starciu” był mdły, niedzisiejszy i bez wyrazu. Co zatem sprawiło, że po obejrzeniu „Zimowego Żołnierza” nie mogę doczekać się kolejnych jego przygód?

Sceny akcji za to chwyciły mnie za gardło. Mocno. Ruchy bohatera, choreografia walk, czy też rzuty tarczą - nawet jeśli niewiarygodne, to jakże widowiskowe! Efekty specjalne również sycą oczy - z każdym kolejnym filmem jest ich coraz więcej.

siebie. Ma dawać przykład, brać się z życiem za bary! I taki jest Steve Rogers w „Zimowym Żołnierzu”. Kapitan Ameryka nie użala się nad sobą jak gówniarz czy inny Batman. Pomimo rzeczywistości, do której nie bardzo pasuje, on robi swoje bez zbędnego marudzenia. A przy tym jest charyzmatyczny i wzbu-

dzający sympatię. Potrafi i porozmawiać i kopnąć w gębę. Nie mam pojęcia, w jaki sposób przeszedł taką pozytywną przemianę w tak krótkim czasie, ale brawa dla twórców. Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale „Kapitan Ameryka” przypadł mi do gustu bardziej niż Iron Man! Tony Stark wypada co prawda dość dobrze w „Avengers: Czas Ultrona” ale w „Iron Manie 3” wyglądał jak jeden wielki kryzys wieku średniego. Kapitana Ameryki to nie dotyczy. Nasz odmrożony żołnierz ma również pewną zaletę, której nie mają ani Tony Stark, ani Bond czy też Batman. Nie jest zarozumiały. Zna swoje możliwości, ale do problemów podchodzi bardzo po ludzku. Poza tym, że świetnie się bije, w tym filmie zaczyna myśleć i działać na własną rękę. Pewne


wydarzenia skłaniają go do prywatnego śledztwa i widzimy, że radzi sobie równie dobrze schowany za ciemnymi okularami i pod czapką z daszkiem. I przechodzimy do kolejnej zalety filmu: to jest fenomenalny thriller polityczny. Robert Redford, który jest znany z ról w takich filmach, doskonale podkreśla szpiegowsko-korporacyjny charakter filmu. Wybuchy, pościgi i lanie się po mordach również jest obecne, ale twórcy dozują nam to w dobrze przemyślanych proporcjach. Szpiegowska warstwa filmu rozłożyła mnie na łopatki nie ze względu na to, że jest skomplikowana. Nie, jest bardzo prosta i przewidywalna. A mimo to klimat i wymiar spisku skierowanego w S.H.I.E.L.D potrafi unieść ten film ponad inne inspiriwane Marvelem. Steve Rogers odkrywający brudy pracodawców to

już nie ten sam harcerzyk, który biegał za nazistami. Również Nick Fury i Czarna Wdowa nieco wyewoluowali. Relacje tej trójki nabrały bliższego wymiaru: dopiero w tym filmie zacząłem zauważać Czarną Wdowę, a Nicka zacząłem lubić. A skoro jesteśmy przy Nicku - fani Samuela L. Jacksona będą mile zaskoczeni gdy zobaczą nawiązanie do jego roli w Pulp Fiction. Więcej nie zdradzę. Muzyka nie wpadła mi ucho jakoś szczególnie. Ot, zwyczajne popularne u Marvela plumkanie. Wyjątkiem był kiedyś Iron Man dwa pierwsze filmy ilustrowane były muzyką AC/DC. Niestety, Tony Stark podłapał doła w trzeciej części, a fajna muzyka opuściła Marvela raz na zawsze. Sceny akcji za to chwyciły mnie za gardło. Mocno. Ruchy bohatera, choreografia walk, czy też rzuty tarczą - nawet jeśli niewiarygod-

ne, to jakże widowiskowe! Efekty specjalne również sycą oczy - z każdym kolejnym filmem jest ich coraz więcej. Jeżeli jest tu jakaś wada, jest nią dobór antagonistów. Są to postaci z pierwszej części. Postaci, których nie zapamiętałem, bo były poboczn. Nie wspomniałem ani razu o filmie „Avengers”, którego akcja odbywa się między pierwszym „Kapitanem Ameryką” a drugim. To dlatego, że w tamtym filmie Kapitan nie był postacią na tyle samodzielną, by ją opisywać. Przynajmniej dla mnie był obecny jako bohater tylko przez pryzmat swoich towarzyszy. Tym razem nie jest reklamą Avengersów, a samodzielną, pełnokrwistą postacią. Co więcej, w kontynuacji, „Czasie Ultrona”, nie gubi się wśród innych bohaterów. Ale o tym filmie sza. Przeczytacie o nim w tekście Ani Zawalskiej.  źródło: materiały dystrybutora

67


Znowelizowana ekonomia S

KSIĄŻKA

ą książki, które trudno zekranizować. A jak napisać książkę na podstawie praktycznie pozbawionej fabuły gry planszowej?

68

Rafał Growiec

Z

acznijmy od samej gry planszowej, wydanej w 1995 r., która stała się punktem wyjścia dla powieści. „Osadnicy z Catanu” to strategia ekonomiczna pomysłu Klausa Teubera, w której nacisk jest położony przede wszystkim na pozyskiwanie surowców, handel nimi i usprawnianie gospodarki swojego królestwa poprzez wznoszenie nowych osad i budowę szlaków komunikacyjnych między nimi. Wszystko to rozgrywa się na złożonej z sześciokątów mapie Catanu – legendarnej, pełnej bogactw naturalnych wyspy. Każdy skrawek mapy ma przypisany numer, który decyduje, ile oczek trzeba wyrzucić na początku tury, by zabrać z niego plony. Za każdą rozgrywką wyspa wygląda inaczej, gdyż położenie pól jest w dużej mierze losowe, co rzutuje na działania podejmowa-

Z punktu widzenia katolika powieść jest dwuznaczna. Z jednej strony wiara Austina jest bardziej cywilizowana niż pogańskie obrzędy, z drugiej to właśnie spór o religię staje się przyczyną konfliktu w ostatnich rozdziałach.

ne przez graczy. Ci swoją infrastrukturę stawiają na krawędziach (drogi) i wierzchołkach (osady) sześciobocznych pól o różnym charakterze. Lasy dają drewno, glinianki – glinę na cegły, góry – rudę żelaza, pola – zboże, pastwiska – wełnodajne owce. Jest jeszcze pole zupełnie nieurodzajne, pustynia, na której grę zaczyna Złodziej – figurka uniemożliwiają-

ca pozyskiwanie z danego pola surowców (zostaje przesunięta, gdy któryś z graczy wyrzuci na kostkach siódemkę). Na krawędziach mapy znajdują się porty, umożliwiające wymianę zbędnych towarów na bardziej potrzebne. Gra toczy się tak długo, aż jeden z czterech graczy zbierze odpowiednią ilość punktów zwycięstwa – te są zaś liczone za osady, drogi i karty rycerskie, otrzymywane na przykład za zbudowanie odpowiedniej drogi. Rozgrywka jest całkowicie pozbawiona rywalizacji innej niż ekonomiczna. Nie ma walk, wojen, a przestrzeń do rozbudowy zdobywa się metodą kapitalistyczną: zajmując ją, nim zajmie ją przeciwnik. Można jednak działać przeciwko innemu graczowi – na przykład po wyrzuceniu siódemki ustawiając Złodzieja na jednym


źródło: materiały promocyjne

z cennych dla niego pól lub budując drogę tak, by zablokować podobną inwestycję ze strony rywala. Gra w Polsce została okrzyknięta grą roku 2005, za czym poszły kolejne wydania (z poprawioną szatą graficzną) i dodatki urozmaicające lub (zdaniem niektórych) psujące rozgrywkę. Pierwszą istotną modyfikacją jest uczynienie z „Osadników” gry całkowicie karcianej w „Catanie – grze karcianej”. Druga to przywrócenie opcji eksploracji nowych terenów (jak zakładał pierwszy projekt) w „Żeglarzach”. Pozostałe wprowadzają np. inwazję barbarzyńców i walczących z nią rycerzy, gotowe scenariusze czy dodające dwóch dodatkowych graczy. Modyfikacje historyczne na licencji gry przenoszą rozgrywkę od Egiptu przez

Kanaan po Ankh-Morpork. Dodatkowo pojawiły się wersje elektroniczne. JAK TO ZNOWELIZOWAĆ? Na fali tej popularności i wielopłaszczyznowej adaptacji prędzej czy później musiała powstać książka. Jej napisania na zlecenie samego Klausa Teubera podjęła się Rebecca Gablé, niemiecka mediewistka i literaturoznawczyni. Stało przed nią trudne zadanie, gdyż gra jako taka nie posiada ani fabuły, ani wyznaczonych bohaterów, ponadto jej schemat sugeruje raczej działania rozciągnięte na wiele lat (w ciągu kilku tygodni z wioski się miasta nie zrobi). Jednym z pierwszych ustaleń, jakie uzgodniono, było skreślenie z powieści słowa „wiking”. Autorka tłumaczy to fak-

tem, że Normanowie praktycznie nie używali tego słowa na określenie siebie (z kolei inne źródła sugerują, że „vikingr” było słowem oznaczającym kogoś wyruszającego na wyprawę łupieżczą). Tak więc nie uraczymy w książce ani „Normanów” ani „wikingów”. Kręgu kulturowego z jakiego wywodzą się bohaterowie możemy jedynie domniemywać po czczonych przez nich bogach: Thorze, Lokim, Odynie i Freyrze. Trudno także ustalić konkretną datę czy lokalizację krainy Elasund. Ta nieokreśloność jest zaplanowana przez autorkę, między innymi po to, by nie wdawać się w niepotrzebne szczegóły. Bohaterami są mieszkańcy krainy Elasund, nędznego skrawka ziemi tuż nad morzem. Na

69


pierwszy plan wysuwają się dwie postaci: Candamir i jego mleczny brat Osmund. Po kolejnym napadzie Turończyków postanawiają oni wraz zresztą współplemieńców wyruszyć do kraju odkrytego przez najzamożniejszego z nich, Olafa, gdzieś na południowych morzach. Brygida, stara kapłanka, przywołuje tu opowieść o Catanie, wyspie, którą stworzył Odyn wraz z olbrzymami, by zadowolić kobietę, która pokochał – Tanuri. A była to bardzo kapryśna niewiasta i jednooki bóg musiał się naprawdę wysilić, by spełnić jej zachcianki. Po drodze, na Zimnych Wyspach, osadnicy unikają próby zagarnięcia majątku, z którym podróżują, biorą za to pasażerkę – Siglind, żonę tamtejszego króla. Młoda niewiasta szybko wpada w oko zarówno Candamirowi, jak i Osmundowi. Równie szybko znajduje też wspólny język z Austinem (czy też Saksonem, jak nazywa go Candamir) – niewolnikiem, mnichem i wyznawcą wiary chrześcijańskiej. Nowy kraj okazuje się tak żyzny, jak opowiada legenda. Ma jednak też wady – znajduje się tu ognista góra, wulkan pośrodku pustkowia znanego z wersji planszowej. I złodzieje się tu znajdą, choć

70

dopiero po jakimś czasie. NIE TYLKO ZBOŻE MA ZNACZENIE Candamir i reszta opuszczają Elasund w nadziei na to, że w nowej ojczyźnie nie będą musieli obawiać się napadów, biedy, głodu i śmierci. Jak się okazuje, poza sprzętem zabierają także zwyczaje i wierzenia. Wciąż trzymają niewolników, wciąż wręcz karykaturalnie wysoko cenią honor, jednak pojawiają się głosy, by pewne rzeczy zmienić. Istotną siłą staje się Austin, gromadzący powoli wokół siebie grupę wyznawców Chrystusa, ale też następczyni Brygidy – Inga. Kapłanki pogańskie są ukazane jako manipulujące społeczeństwem i jednostkami z wykorzystaniem interpretacji znaków i przepowiedni. Kto jest tym, który stawi czoła „zdradzieckiemu odszczepieńcowi” – ten, kto zabije przywódcę bandy rabującej dobytek osadników czy ten, kto uśmierci kapłana odwodzącego ludzi od wiary w bogów? Pytanie o to, co należy zachować ze starych zwyczajów nie spotyka się z oczywistą odpowiedzią. Jedni chętnie pożegnają się z tradycją wielopokoleniowej krwawej zemsty za czyny popełnione przez


źródło: materiały promocyjne

pradziadów. Inni uznają to za nieusuwalny element tożsamości. Czy ukarać (czyt. „okaleczyć”) niewolnika, który popchnął wolnego człowieka i wyrwał mu broń, czy też uwzględnić fakt, że tym samym ocalił mu życie? Z punktu widzenia katolika powieść jest dwuznaczna. Z jednej strony wiara Austina jest bardziej cywilizowana niż pogańskie obrzędy, z drugiej to właśnie spór o religię staje się przyczyną konfliktu w ostatnich rozdziałach. Nacisk położony jest jednak na tolerancję wobec cudzych poglądów. Co ciekawe, największy zbrodniarz na Catanie jest jednocześnie praktykującym homoseksualistą. Jedynym zresztą. Może też kłuć w oczy wyraźna chęć podkreślania swobody obyczajowej Elasundczyków. KTO JEST KIM!? Autorka nie daje czytelnikowi spokoju, od razu wprowadzając do powieści tyle nazwisk i imion, że trudno się w tym na początku połapać. Na szczęście nie ma zbyt wielkich rotacji i po kilkudziesięciu stronach można czytać bez wertowania poprzednich rozdziałów w poszukiwaniu

odpowiedzi na pytanie, czym się różni Siwald od Siwolda. Imiona także nie powtarzają się wcale, dzięki czemu nie mamy dwudziestu Jasiów. Mimo to bardzo cennym wsparciem dla czytelnika jest podawanie relacji czy zawodu danej postaci. Styl tłumaczenia jest troszkę ciężki. Jakoś nie chce mi się wierzyć, by prości osadnicy posługiwali się dość eleganckimi zwrotami, a i „docinki” są chwilami niezgrabne, jakby spod niemieckiego pióra. O ile opisy w narracji są piękne (wchodzą w detale dotyczące realiów życia średniowiecznego), to jednak gdy postaci otwierają usta, zdaje się, że odeszli od uczonych dysput na zamku, a nie od krosna, hebla czy kosy. To rolnicy, rybacy i rzemieślnicy czy szlachta? Trochę razi także bardzo powolny rozwój fabuły. Catan pojawia się stosunkowo późno, najpierw mamy opis trudów życia w Elasundzie: najazd Turończyków, uciążliwą zimę, wreszcie rozterki osadników, czy warto ruszać w nieznane i zostawić wszystko, co tej pory znali. Dzięki temu czytelnik może zauważyć przepastną różnicę między starym a nowym domem bohaterów. 

71


„Za górami, za lasami, za czterema Burger Kingami” P

MUZYKA

Michał Wilk

72

M

imo że artyści piszą na swojej stronie internetowej, że album był inspirowany Brzechwą, to jednak bardziej słychać tu dosadność i bezpardonowość Tuwima, tego dla dzieci też, owszem, ale dorosłych i inteligentnych. I nawet jeśli Hubert „Spięty” Dobaczewski przekonuje, że Lao Che tworzy teraz płyty swobodne, bez ściśle określonego konceptu, to i tak trzeba przyznać, że utwory mają swój klucz, zatem albumy ostatnich lat są jak najbardziej konceptualne. Pod tym względem nigdy nie było inaczej, nawet przy realizacji takiej produkcji jak „Soundtrack”. I że „Dzieciom” to „najbardziej spontanicznie i żywiołowo stworzona płyta w dotychczasowym dorobku grupy”? To znaczy, że Lao Che potrafi zrobić coś spontanicznie, do tego bardzo, bardzo dobrze, nawet

łyta dla dzieci, dużych i mniejszych, stworzona przez dzieci - dorosłe, które sięgają do świata dzieciństwa, by opowiedzieć o rzeczywistości w sposób prosty, mimo że tematy nie są łatwe ani przyjemne. I jak zaklasyfikować tę płytę? Nie da się, więc nawet wysiłek jest bez sensu. To po prostu dobra płyta.

Lao Che z właściwymi dla siebie humorem i przenikliwością patrzy na problemy współczesnego świata, na rozterki człowieka żyjącego tu i teraz, tu, czyli na ziemi, w świecie rzeczywistym, bo w „piekle jakoś tak se”, a „do nieba, dziękuję, nie trzeba”.

jeśli nagrywają utwory w godzinę i na „setkę”. Po prostu chapeau bas! Lao Che z właściwymi dla siebie humorem i przenikliwością patrzy na problemy współczesnego świata, na rozterki człowieka żyjącego tu i teraz, tu, czyli na ziemi, w świecie rzeczywistym, bo w „piekle jakoś tak se”, a „do nie-

ba, dziękuję, nie trzeba”. Zatem pośrodku, u mamy, bo gdzież indziej jest tak dobrze? Nawet wojna staje się wojenką, niesforną dziewczynką, w obliczu której kłamstwo jest dozwolone, choć niezbyt przyzwoite. Spięty udowadnia po raz kolejny, że świetny z niego tekściarz i aforysta, a opowiadanie bajek (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) nie stanowi dla niego problemu, co pokazał już znaczenie wcześniej. Fani jego piosenek powinni znać „Antyszanty” (nagrane sześć lat temu!). I nie dziwi, że początkowo materiał, który znalazł się na albumie „Dzieciom”, był zalążkiem drugiej solowej płyty Spiętego. Jak ktoś potrzebuje komentarzy do tego, co ostatnio stało się i dzieje w świecie, koniecznie niech odsłucha „Bajkę o Misiu”,


źródło: materiały dystrybutora

oba tomy, obowiązkowo. Jednak na całej płycie Spięty diagnozuje współczesny świat z niezwykłą spostrzegawczością, dostrzega w nim wiele tego, co dobre i pozytywne oraz złe i negatywne. Wojny, kryzysy, egzystencjalny upadek, zwątpienie, moralne rozleniwienie i rozwiązłość, zagrożenia czyhające na człowieka niemal każdego dnia. Artysta dostrzega jednak, że można być dobrym i przyzwoitym, choć to cnoty, które dziś trudno spotkać. Spięty nie jest utopistą, racjonalnie patrzy na świat. Patrzy i widzi, wie, że nie ma miejsca na szczęście i dobroć, a mimo to, tu, pośrodku, jest najlepiej. Przedstawia więc Lebnizowski najlepszy z możliwych światów, porusza też związaną z tym filozofem sprawę teodycei. Zresztą, filozoficzne wypady Spię-

tego nie są wcale przypadkowe. Nie mam, niestety, kompetencji, aby tropić takie ślady, choć łatwo można zauważyć, nie tylko na albumie „Dzieciom”, że Spięty po prostu filozofuje na swój sposób, bez zbędnego moralizatorstwa. Śpiewa, jak jest. Nie zabrakło oczywiście miejsca na tematy religijne. Właściwie płytę można streścić trzema słowami: metafizyka, religia, apokryfy. Dlatego należy zauważyć też, że album „Dzieciom” jest na swój sposób podobny do albumu „Gospel” ‒ również podejmuje temat wiary, tego, co piekielne, ziemskie i niebiańskie, tego, co czysto ludzkie, zestawione z metafizyką. A wątek ten podkreśla ostatnio utwór, który jest jakby o spięciu (nomen omen) na linii Spięty–Bóg. Znów powraca temat osobi-

stych zatargów Dobaczewskiego ze Stwórcą, znów coś nie pasuje, coś uwiera, zatem czas na komentarz, no i robi się z jednej strony odautorsko, subiektywnie, a z drugiej autotematycznie, czyli o pisaniu piosenek. I widać tu pewną zmianę. Od nieśmiałych, bardziej ostrożnych dyskusji z Bogiem na płycie „Gospel” (choć i tak trzeba przyznać, słowami samego Spiętego z „Bajki o śmierci”, że „nie je miętki, nie gamoń, nie pizda” i potrafił się Bogu postawić, choć nie w bezmyślny sposób), po nieco bardziej stanowcze na „Soundracku”, aż po naprawdę zdecydowane deklaracje na „Dzieciom”: „Bo ojciec jest ojciec, / A Bóg? Toż obcy chłop...”, „Do nieba ‒ dziękuję nie trzeba”, „Na górze Jezusy / I ich lizusy”, „I choć jestem duży, czasem robię się mały, / Choć dzie-

73


ci się jeszcze nie zorientowały. / A o Tobie im powiem, że Ci wisi w niebie, / Czy ktoś w Ciebie wierzy. / Idzie chyba o to, by uwierzyć w siebie...”. Mimo wszystko Bóg jest Bogiem (zawsze wielką literą), zatem nie narzekajmy. Wielkim atutem Lao Che i wokalu Spiętego są – podobnie jak na „Soundtracku” czy poprzednich płytach – hipnotyczne, niemal rytualne powtórzenia, nierzadko w obcych, egzotycznych (istniejących?) językach. Tutaj można to usłyszeć m.in. w utworze „Znajda”. Dla mnie największym zaskoczeniem jest „Errata”. Czegoś takiego w wykonaniu Lao Che jeszcze nie słyszałem, a Spięty z tym falsetem kompletnie mnie położył. Płytę wyprodukował Piotr „Emade” Waglewski, co słychać od razu i zanim to sprawdziłem, podejrzewałem, że któryś z braci Waglewskich maczał palce w najnowszym albumie Lao Che. Słychać po prostu dużo wpływów w brzmieniu, zwłaszcza gitarowym, np. w „Bajce o Misiu (tom drugi)” czy „Legendzie o Smoku”, a taki styl można sobie podsłuchać u Kim Nowak. Na dobre wyszła też współpraca Lao Che z grupą Pink Freud podczas trasy

74

Jazzombi!e. Na krążku „Dzieciom” sekcja dęta wspaniale współgra z rockowo-elektrocznicznym graniem Lao Che, wystarczy posłuchać końcowych taktów utworów „Znajda” czy „Z kamerą wśród zwierząt buszujących w sieci”. Po prostu genialne dęciaki! Majstersztyk! Poza Adamem Miwiw-Baronem i Karolem Golą z Pink Freud na płycie gościnnie pojawił się też Miłosz Pękala (m.in. Mitch&Mitch, Kwadrofonik). Dodać jednak należy, że Lao Che nic z siebie nie utraciło. Jest spokojnie, refleksyjnie, jest też ostro, z przytupem, czyli tak, jak Lao Che zdążyło do siebie przyzwyczaić (choć czy na pewno przyzwyczaja?). Brzmi znajomo i inaczej, brzmi po prostu świetnie. I nawet jeśli słychać wpływy z poprzednich płyt, np. z „Prądu Stałego / Prądu Zmiennego”, przede wszystkim w warstwie elektronicznej, to nie są one dominujące. Są na tyle czytelne, że osoba znająca twórczość Lao Che wychwyci je od razu, od pierwszej nuty, w ciemno. I znów album zamyka jeden z najdłuższych utworów. Porównując go z pozostałymi płytami, widać, że jest to pewien stały trend, a więc można zaryzykować


źrodło: m,ateriały dystrybutora

stwierdzenie, że Lao Che kończy tak, jakby skończyć nie chciało, jakby miało zamiar grać jeszcze dłużej niż czas trwania muzyki na płycie. I słuchać chce się tak samo, dłużej, więcej, bardziej. Przesłuchanie „Dzieciom” mija tak, jak wszystko co dobre – szybko. Obserwując działalność Lao Che i Spiętego, dochodzę do przekonania, że mogliby spokojnie wypuszczać jeden album rocznie, bez utraty werwy. Śpiewają o tylu rzeczach, tyle różnych utworów słyszałem na koncertach, a tylko część znajduje swoje miejsce na wydawanych krążkach. Ponoć i tak przebierali w materiale do najnowszego albumu. Na koniec jeszcze parę słów o okładce. Ona sama w sobie nie jest jednoznaczna. Na froncie dobry, uśmiechnięty (choć czarny) miś, a po wysunięciu mamy do czynienia ze złymi misiami, spadającymi jak w grze Space Invaders, złymi misiami niczym ze Świetlickiego (u niego na okładce też były zwierzątka, ale już zupełnie inne). Zresztą inspiracja jest dość widoczna, bo: „Złe mi się śni” (Świetlicki) – „Kurde Misie, a może mi to śni się?” „Bajka o Misiu (tom II)”.

Podsumowując, warto spędzić niecałą godzinę z najnowszym wydawnictwem Lao Che. To ciekawa i przyjemna przygoda, która jednak pozostawia po sobie gorzki posmak przykrych wniosków o współczesnym świecie i człowieku, nawet jeśli nie są one zbyt wyszukane, wnikliwe, przeintelektualizowane. Za każdym razem nie potrafię się od Lao Che uwolnić. Podobnie jest i tym razem. Ile razy to już przesłuchałem „Dzieciom”? Według mnie ta płyta to najbardziej spójny, a zarazem stylistycznie różnorodny album Lao Che ostatnich lat. Może nawet bardziej od płyty „Gospel”. Jednego jestem jednak pewien – Lao Che to jeden z najbardziej twórczych, zwariowanych i wspaniałych zespołów w tym kraju, co udowadniają na koncertach, na których nie sposób się nudzić.  Lao Che, Dzieciom (Mystic Production, 2015)

75


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 76

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 77


Śladem świętych krakowskich: św. Jacek i św. Józef

SPACEROWNIK

P J Beata Krzywda

D

la polskich Dominikanów jedną z najważniejszych postaci jest święty Jacek, wywodzący się ze śląskiej linii Odrowążów. Jego wujem był Iwo Odrowąż – krakowski biskup, a wśród krewnych wymienić można także bł. Czesława (którego szczególną czcią otacza się we Wrocławiu) i bł. Bronisławę. Św. Jacek, zanim jeszcze wstąpił do zakonu kaznodziejskiego, pracował w Krakowie jako kanonik katedralny. Święcenia zakonne przyjął w Rzymie w 1221 roku. Już dwa lata później wrócił do Krakowa, gdzie pomagał w zakładaniu pierwszego w Polsce konwentu dominikanów. IKONOGRAFIA W ikonografii przedstawia się św. Jacka jako człowieka w średnim wieku, ubranego w habit dominikański i czarną kapę.

78

isząc o Krakowie i najważniejszych świętych dla tego miasta, nie można nie wspomnieć o św. acku i św. Józefie. Pierwszy tutaj żył, mieszkał, pracował, drugi jest znany dzięki licznym cudom, które dokonały się za jego wstawiennictwem. Jednak nie tylko dla Krakowa ci dwaj święci są niezwykle ważni. Zapraszam na wycieczkę po stolicy Małopolski oraz do Sandomierza i Kalisza!

Zgodnie z legendą święty posadził wokół świątyni lipy, ale... korzeniami do góry. Stało się tak dlatego, że teren należący dziś do dominikanów był własnością skąpca i niedowiarka o imieniu Konrad.

Najczęściej w jednej ręce trzyma monstrancję, a w drugiej Matkę Bożą, czasem jest też przedstawiany w pozie adorującej Matkę Bożą. Odgrywała Ona w życiu św. Jacka szczególną rolę. Wiąże się z tym legenda, zgodnie z którą w czasie najazdu Tatarów na Kijów św. Jacek zmuszony był do ucieczki. Postanowił zabrać ze sobą monstran-

cję z Najświętszym Sakramentem, ale nawet nie zdążył wybiec z kościoła, kiedy usłyszał głos: „Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. W kościele pozostała bowiem duża figura Matki Bożej. Jacek przestraszony spytał: „Jakże mogę Cię zabrać, skoro figura taka ciężka?”, jednak wrócił do kościoła i kiedy chciał podnieść rzeźbę, okazała się niezwykle lekka. Do dziś u krakowskich dominikanów można podziwiać tzw. Matkę Bożą Jackową – figurę z kamienia. KSIĘGA CUDÓW Tuż po śmierci św. Jacka (w latach 1257-1290), przy jego grobie wystawiono księgę cudów, w której zapisano w sumie 35 cudownych sytuacji, które wydarzyły się za jego wstawiennictwem i miały posłużyć w procesie kanonizacyjnym. Już za życia św.


źródło: www.wikipedia.org

Jacek znany był z cudownej pomocy: leczył, wskrzeszał (w razie potrzeb również krowy!), a nawet chodził po wodzie. Św. Jacek był w sumie prostym człowiekiem: kiedy spotkał kogoś przypadkiem, lub ktoś do niego przyszedł z prośbą o pomoc, on po prostu się modlił i uzdrawiał. Według legendy karmił również biednych po najazdach tatarskich własnoręcznie lepionymi pierogami. Na pamiątkę tego wydarzenia podczas Festiwalu Pierogów w Krakowie można zdobyć nagrodę główną w kształcie figury św. Jacka z pierogami. Postać św. Jacka wiąże się też z Sandomierzem i kościołem św. Jakuba. Zgodnie z legendą święty posadził wokół świątyni lipy, ale... korzeniami do góry. Stało się tak dlatego, że teren należący dziś do dominikanów był własnością skąpca i niedowiarka o imieniu Konrad. Po długich i trudnych negocjacjach Konrad umówił się ze św. Jackiem, że odda teren za darmo pod warunkiem,

że święty posadzi lipy do góry korzeniami. Św. Jacek przystał na tę propozycję i posadził drzewa zgodnie z umową. Ku wielkiemu zdumieniu Konrada lipy zakwitły dzięki modlitwom dominikanina i dzięki temu otrzymał on miejsce pod budowę nowego klasztoru. ŚW. JÓZEF? Całkiem niedawno dowiedziałam się, że jednym z głównych patronów Krakowa jest święty Józef i trochę mnie to zaskoczyło, bo tej postaci ze stolicą Małopolski nigdy w sposób szczególny nie wiązałam. Co również może być zaskoczeniem św. Józefa na patrona Krakowa wybrano na mocy prawa – 12 czerwca 1714 roku radni wybrali go podczas generalnego zgromadzenia, a ich decyzja została później zatwierdzona przez papieża Klemensa XI. Uroczyste objęcie patronatu nastąpiło 11 maja 1715 roku. Zaledwie kilkanaście dni temu obchodziliśmy trzysetną rocznicę tego wydarzenia!

NA TROPIE ŚWIĘTEGO Kult św. Józefa w Archidiecezji Krakowskiej rozwija się w dwóch kościołach. Ustalenie, które miejsce czci jest ważniejsze, wcale nie należy do prostych. Podążając za kalendarium można przyjąć, że palmę pierwszeństwa powinno się oddać siostrom bernardynkom, które związane są z kościołem św. Józefa przy ul. Poselskiej. Zgodnie z przekazami kronikarskimi i tradycją, papież Urban VIII przekazał obraz św. Józefa biskupowi krakowskiemu Jakubowi Zadzikowi w roku 1627. On zaś ofiarował obraz siostrze Teresie Zadzik, która pragnęła założyć nowy klasztor w Krakowie. Już w pierwszym, drewnianym kościele obraz został umieszczony w ołtarzu głównym, a siostrom zakonnym zalecony był kult tego świętego i życie w zgodzie z jego cnotami. Drugim kościołem, w którym rozwija się kult św. Józefa, jest kościół karmelitów bosych przy ul. Rakowickiej. Znajduje się

79


źródło: www.wikipedia.org

tutaj obraz namalowany ok. 1668 oku. przez flamandzkiego artystę Łukasza Charles’a Sibrecque’a. Na początku obraz ten znajdował się w kościele św.św. Michała i Józefa – tam, gdzie dziś mieści się Muzeum Archeologiczne. W czasie kiedy klasztor na zbiegu ulic Poselskiej i Kanoniczej zamieniono na austriackie więzienie (1797), obraz przeniesiono do klasztoru karmelitanek przy ul. Kopernika. W ukryciu przetrwał 135 lat do czasu, kiedy to karmelici znów się o niego upomnieli i przenieśli do nowego kościoła. Przed obrazem od wieków wierni modlą się o uzdrowienia, a początkowo, podczas szalejących na terenie Krakowa zaraz, przynosili wota w podziękowaniu za ocalenie od śmierci. W Krakowie warto też odwiedzić kościół św. Jó-

80

zefa na Podgórzu. Jest to piękna, neogotycka budowla zaprojektowana przez Jana Sas-Zubrzyckiego, a w ołtarzu głównym znajduje się figura patrona kościoła. CO DALEJ? Dalej udajemy się na wycieczkę do Kalisza. W tym mieście także czcią otacza się postać św. Józefa, a obraz, który znajduje się w sanktuarium, jest pierwszym wizerunkiem św. Józefa w Polsce, który został ukoronowany. Początki sanktuarium tego świętego w Kaliszu sięgają 1670 roku, kiedy to dzięki wstawiennictwu św. Józefa został uzdrowiony mieszkaniec wsi Szulec (lub Solec). Był on całkowicie sparaliżowany i modlił się o dobrą śmierć, aż któregoś dnia zobaczył św. Józefa. Powiedział on, że jeśli chory zleci namalowanie obrazu,

na którym będzie św. Józef wraz z Maryją i Jezusem pośrodku nich, a następnie odda go do kaliskiej kolegiaty, zostanie całkowicie uzdrowiony. Obietnica się wypełniła, a obraz dziś można oglądać w sanktuarium. FINAŁ A u Was? W waszych kościołach, kapliczkach przydrożnych można znaleźć św. Józefa albo św. Jacka? Zapraszam do odkrywania własnych ścieżek śladem wielkich świętych! Źródła: http://www.sandomierz. org/legendy.htm http://bernardynki.com/ kult-sw-jozefa.html http://rakowicka18.pl/ swiety-jozef-patron-miasta -krakowa.html http://www.swietyjozef. kalisz.pl/


81


Historia jednego wózka C ROZMOWY

zasem Bóg w zaskakujący sposób sprawdza zaufanie człowieka. W pewnych momentach coś odbiera, aby później dać po tysiąckroć więcej. Zapewne każdy w swoim życiu doznał porażek i upadków, które podcięły mu skrzydła, ale niosły one zbawienną naukę, że nie można tracić wiary.

Emilia Ciuła

W

łaśnie jedną z takich osób jest niepełnosprawna, 26-letnia mieszkanka Krakowa - Barbara Turek. Przygoda, która ją spotkała, jest zadziwiająca. Opowiada ona “historię jednego wózka” oraz to, że Bóg nie zostawia człowieka w potrzebie i ześle szereg dobrodziejstw, jeśli się mu zaufa. Dlaczego wózek inwalidzki pełni w Twoim życiu tak ważną rolę? Barbara Turek: Wózek jest nieodłącznym elementem mojego funkcjonowania. Od urodzenia cierpię na czterokończynowe dziecięce porażenie mózgowe i bez niego nie mogę się poruszać. Ostatnio było o Tobie głośno. Opowiedz, co takiego Ci się przytrafiło? B.T.: Pewnego dnia wróciłam z kościoła, padał wtedy śnieg. Chciałam, żeby wózek się trochę obsuszył,

82

Kilka godzin po otwarciu konta znaleźli się darczyńcy, którzy wpłacili prawie 18 tysięcy. Dzięki temu dostałam wózek, materac, opłacono mi też rehabilitację na prawie rok. Wierzę, że Pan Bóg miał w tym plan.

więc zostawiłam go na klatce schodowej. Kiedy ostatnia z koleżanek wróciła do domu, zapytała: czy mój wózek jest w domu? Odparłam, że powinien być na klatce. Odpowiedź koleżanki przeraziła mnie - wózka nie było. Myślałam, że to jakiś żart. Pamiętam okropną złość i jedną myśl w głowie, że teraz nie będę mogła wychodzić, bo ten wózek, który został w mieszkaniu nie nadawał się

do poruszania na zewnątrz, tylko po domu. Co było dalej? B.T.: Zadzwoniłam na policję, a oni pomyśleli że to żart. Jednak dali się przekonać i przyjęli zgłoszenie. Powiedzieli, że jest mała szansa aby wózek się odnalazł i że moją jedyną nadzieją jest internet. Było mi strasznie przykro. Nie miałam pracy, pieniędzy, a taki wózek jest bardzo drogi. Idąc za radą policjantów, napisałam na Facebooku, że skradziono mi wózek. Dodałam również mały plakat, który zwiesiłam na klatce schodowej. Podczas wieczornej modlitwy byłam bardzo zła i powiedziałam Bogu o moim żalu i rozczarowaniu. Rano zerkam na Facebooka. Nie mogłam uwierzyć. Pobiłam chyba rekord “Langusty na palmie” w ilości udostępnień i polubień mojego posta. Można było je w tysiącach policzyć. Gdy za


źródło: Edyta Bąd

namową znajomych utworzyłam wydarzenie publiczne, zaczęli rozdzwaniać się dziennikarze: TVN24, Teleexpress, Fakt (tu się przeraziłam), Radio ESKA, Radio Kraków, RMF FM i wiele innych. Lawina ruszyła. Opowiadałam dziennikarzom, co mi się przytrafiło i właśnie w tym momencie zaczęłam wierzyć, że to jest plan Pana Boga. Podczas pytań o to, co sądzę na temat złodzieja, odpowiadałam, że nie mnie jest oceniać jego zachowanie. Jak to się stało, że masz dzisiaj nowy wózek? B.T.: Dowiedziała się o mnie fundacja “MALAK”. Jako pierwsi nie chcieli sensacji, ale chcieli mi pomóc. Utworzyli mi konto, na które ludzie mogli wpłacać pieniądze. W międzyczasie trwała burza medialna. Kilka godzin po otwarciu konta znaleźli się darczyńcy, którzy wpłacili prawie 18 tysięcy. Dzięki temu dostałam wózek, materac, opłacono mi też rehabilitację na prawie rok. Wierzę, że Pan Bóg miał w tym plan. Całe to wydarzenie nauczyło mnie zaufania do

Niego i tego, że On czuwa, mimo że tracę nadzieję. Jak zakończyła się ta historia? B.T.: Historia zakończyła się bardzo niespodziewanie. Gdy dostałam już nowy wózek, odwiedziła mnie moja koleżanka ze wspólnoty. Ze wstrząśniętą miną oznajmiła, że widziała mój wózek. Zaczęłam się śmiać i zapytałam, co robił? Znajoma odpowiedziała, że wiózł zakupy dwóm kobietom. Była jednak w takim szoku, że nie zareagowała. Opowiedziałam to koleżankom z mieszkania. Dzień później współlokatorki podniosły alarm, że na podwórku w śmietniku grzebie jakaś pani (widziałyśmy ją w dniu kradzieży). Moje koleżanki mają duże poczucie humoru i w dodatku poczuły potrzebę rozwikłania tej zagadki. Przebrały się za ”Inspektorów Gadżetów”. Założyły czapki z daszkiem i ciemne okulary, a następnie poszły śledzić tę kobietę. Myślałam, że to będzie żart, ale nie było ich pół dnia. Z ich późniejszej relacji dowiedziałam się, że były bliskie porzucenia misji, gdy kobieta zniknęła im z pola

widzenia. Uważały jednak, że zasłużyły sobie na nagrodę i kupią sobie ciastko. Gdy weszły do cukierni stanęły jak wryte, ponieważ prawie zderzyły się z kobietą, którą śledziły. Stwierdziły, że to znak i że nie odpuszczą. Znalazły kamienicę, w której mieszka, ale nie udało im się dostać do środka. Policjanci nam uwierzyli. Zrobili rysopis oraz obserwowali mieszkanie kobiety. Po pewnym czasie na podstawie zgromadzonych dowodów przeprowadzili rewizję. Okazało się, że ma ona mój wózek. BÓG DZIAŁA Świadectwo Basi Turek jest nadzwyczajne i zadziwiające. Nieprawdopodobne jest to, jak Bóg działa, chcąc człowieka do siebie przyciągnąć. Zabrał coś, bez czego nie wyobrażała sobie życia, by za chwilę ofiarować jej jeszcze więcej. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego co ma, póki tego nie straci. Bóg nigdy nie stawia na drodze przeszkód nie do pokonania. Dzięki pomocy wspaniałych ludzi niepełnosprawna dziewczyna może w miarę normalnie funkcjonować. A przyjaciół można jej tylko pozazdrościć! 

83


84


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.