nr 12 (38) / 2015
8 - 21 czerwca
ISSN 2391-8535
Wiara 1
OKIEM REDAKCJI
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
Wydarzenia i Opinie
Wiara
Z życia Kościoła
12 Praca potrzebna od zaraz Mateusz Ponikwia
14 Anglikanie korygują Jezusa
SPIS TREŚCI
Rafał Growiec
Wydarzenia i Opinie
24 Łaska i spółka Małgorzata Różycka
28 Bóg dotyka Twojej duszy Mateusz Ponikwia
32 Wiara w ludzi Kajetan Garbela
18 Wariograf wyborczy
36 "Credo" querens intellectum
Łukasz Lubański
Rafał Growiec
Myśli Niekontrolowane
42 Wiara vs ateizm czyli w jakiego Boga nie wierzymy
20 Własność intelektualna: wynagrodzenie Maciej Puczkowski
Andrii Letsyn
Rozmowa numeru
44 Uwierz w siebie! Emilia Ciuła
2
48 Śląsk poszedł na Piekary Rafał Growiec
KULTURA
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
Kultura
Nowości
Spacerownik
54 Dlaczego Polikultura?
62 Co zrobić z wiecznym życiem?
Mateusz Ponikwia
Anna Zawalska
78 Śladami świętych krakowskich: Sandomierz
58 Okno na świat przed ks. Twardowskiego poetykę Beata Krzywda
Beata Krzywda
Książki 66 Rozpad świata z perspektywy owada Michał Wilk
70 Jest szał Małgorzata Różycka
72 Czy wierzysz, że Bóg jest miłością? Andrii Lersyn
74 Uwierzyć w Jezusa Emilia Ciuła
3
Wiara C WSTĘPNIAK
hyba każdy w życiu w coś wierzy. Wiara to bowiem ten element naszego istnienia, który pozwala nam odnajdywać w nim sens. Wszystko nabiera sensu, jeśli dodamy do tego odrobinę wiary.
4
Anna Zawalska
S
łownik Języka Polskiego PWN podaje aż pięć różnych definicji słowa „WIARA”. Po pierwsze: jest to «określona religia lub wyznanie; też: przekonanie o istnieniu Boga». Po drugie: «przekonanie, że coś jest słuszne, prawdziwe, wartościowe lub że coś się spełni». Po trzecie: «przeświadczenie, że istnieją istoty lub zjawiska nadprzyrodzone». Po czwarte: pot. «grupa ludzi zżytych ze sobą». Po piąte: daw. «wierność komuś lub czemuś». Trzy pierwsze odnoszą się do rzeczy niematerialnych, czwarta odnosi się do czegoś materialnego, natomiast ostatnia dotyczy naszych relacji z drugim człowiekiem. Warto intensywniej zająć się tymi trzema pierwszymi definicjami. Wśród różnego rodzaju przeciwników, czy to religii, czy wia-
“
Skoro wiara nie jest pewnością, to jej naturalnym składnikiem są również wątpliwości. Jeśli ktoś uważa, że katolik nie powinien / nie może mieć wątpliwości, to jest w ogromnym błędzie. Zaryzykuje twierdzenie, że katolik w swoim życiu przeżywa najwięcej wątpliwości
ry katolickiej konkretnie, pojawia się zarzut, że JAK MOŻNA W COŚ WIERZYĆ? Jest to zarzut zwyczajnie absurdalny i powielanie go albo świadczy o braku zaznajomienia z podstawowymi definicjami wiary,
albo o zwyczajnej głupocie. Trzy pierwsze definicje mówią bowiem o przekonaniu i przeświadczeniu. W żadnej z nich nie można się doszukać słowa „pewność”. Bo wiara nie odnosi się w żadnych wypadku do pewności. Oczywiście, jako katolicy mamy świadomość, że idealnym połączeniem jest to, w którym znajduje się do przekonanie, jak i rozumowe podejście do sprawy. Fides et ratio – jak pisał św. Jan Paweł II. Tak naprawdę jedno bez drugiego nie ma racji bytu. Skupiając się jednak na samym zagadnieniu wiary trzeba mieć świadomość, że nie ma ona nic wspólnego z pewnością. W końcu jeśli komuś wierzymy, to wierzymy mu na słowo. Wiara nie domaga się bowiem dowodów i kompletnym bezsensem zdaje się być stwierdzenie: „uwierzę Ci,
źródło: www.pixabay.com
jak mi to udowodnisz”. Wtedy to już nie będzie wiara. Wtedy, na podstawie dowodów, będziemy wiedzieć, mieć pewność. Skoro wiara nie jest pewnością, to jej naturalnym składnikiem są również wątpliwości. Jeśli ktoś uważa, że katolik nie powinien / nie może mieć wątpliwości, to jest w ogromnym błędzie. Zaryzykuje twierdzenie, że katolik w swoim życiu przeżywa najwięcej wątpliwości, niż np. taki ateista, który w końcu ma pewność, że Bóg nie istnieje. Wątpliwości są stałym elementem życia katolika, a także każdej osoby wierzącej, czy to w naszego Boga w Trójcy Jedynego, czy to w Allaha, czy Latającego Potwora Spaghetti. Można powiedzieć, że jako wierzący mamy prawo mieć wątpliwości. Bo wiara bez wątpliwości już by tą wiarą nie była.
Trochę jednak z tej pewności w wierze jest. Jako katolicy mamy w końcu dowód w postaci Chrystusa, który jako postać historyczna chodził po tym świecie i nauczał. Jednak idealnym przykładem na to, że to nie musi wiele znaczyć jest św. Tomasz Apostoł. Chodził z Jezusem, słuchał Jego słów, towarzyszył przy cudach, które ten czynił, a mimo to, kiedy zobaczył Go zmartwychwstałego w wieczerniku musiał swoje dłonie włożyć w rany, aby prawdziwie UWIERZYĆ (czy może mieć pewność?). Wiara to jednak nie tylko domena katolików/ chrześcijan/religijnych ludzi. Wierzyć można na różne sposoby. Można wierzyć, że coś się spełni. Można wierzyć w czyjeś słowa. Można wierzyć, że życie się odmieni. Można w końcu wierzyć w kogoś. I
w końcu można też wierzyć w siebie. Trochę o tej wierze w tym numerze piszemy. Co więcej, nie tylko na wierze się skończy, bo w następnych numerach czeka nas też przekrojowa przez nadzieję i miłość. Koniec końców i tak wyjdzie, że wszystkie trzy prowadzą do jednego. Tymczasem zachęcam do refleksji nad wiarą, wespół z naszą redakcją! Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zawalska
5
REDAKTOR NACZELNA: Anna Zawalska
REDAKTORZY:
STOPKA REDAKCYJNA
Aleksandra Brzezicka
Dominik Cwikła
Emilia Ciuła
Kajetan Garbela
Rafał Growiec
Beata Krzywda
Mateusz Nowak
Mateusz Ponikwia
Maciej Puczkowski
Krzysztof Reszka
Małgorzata Różycka
Wojciech Urban
Piotr Zemełka
6
DZIAŁ PROMOCJI: Mariusz Baczyński
Kajetan Garbela
DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx
Alicja Rup
WSPÓŁPRACOWNICY: Anna Bonio Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Łukasz Lubański Łukasz Łój
Tomasz Markiewka Marek Nawrot Szymon Steckiewicz Michał Wilka
KONTAKT: • • • •
strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl
WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7
Więcej opowieści pełnych dobroci znajdziesz na: www.facebook.com/Druiddobro
Nadesłane przez Magdę - Kraków: “3.05.2015. Autobus nr 152. Godzina 16.15. Plac Inwalidów. Do autobusu wsiada młoda kobieta i wprowadza wózek inwalidzki. Moja pierwsza myśl - pewnie jedzie z babcią (myślenie trochę stereotypowe). Jednak gdy wreszcie udało mi się dobrze zobaczyć (z racji ogromnego tłumu w autobusie) okazało się, że na wózku siedzi młody mężczyzna. Uśmiechnięty tak samo jak kobieta. Z tego, co udało mi się zauważyć - młode małżeństwo. Przez cała drogę rozmawiali, opowiadali sobie różne rzeczy, śmiali się. W pewnym momencie mężczyzna powiedział do swojej żony "strasznie się cieszę ze udało nam się wyjść z domu, nieważne gdzie, ważne, że przed siebie" i pocałował ja w czoło. Ona chwyciła go za rękę. Gdy autobus gwałtownie zahamował kobieta, wręcz nie zwracając uwagi na swoje bezpieczeństwo odruchowo chwyciła mężczyznę za klatkę piersiowa dbając o to by nie poleciał do przodu. On podziękował buziaczkiem w policzek. Strasznie głupio się czułam, bo w zasadzie przez całą drogę nie odrywałam od nich wzroku. Nie mogłam napatrzeć się na to piękno i miłość, jaka biła od tej pary. Okazało się, że wysiadają na tym samym przystanku co ja. Kobieta wyszła pierwsza i otworzyła klapę w autobusie, by maż mógł spokojnie wyjechać. Zaraz po opuszczeniu autobusu mężczyzna chwycił żonę za rękę i poszli/ pojechali razem w stronę świateł uśmiechając się do siebie, a ja z uśmiechem na twarzy i łezką w oku pomaszerowałam do domu. Jeśli kiedykolwiek zobaczycie ten post chcę, żebyście wiedzieli, że jesteście cudownymi ludźmi i niesamowitymi poprawiaczami humoru!" 8
Nadesłane przez Agę: “Historia miała miejsce jakieś 3 lata temu w Krakowie. Wracałam skądś nocą, było przeraźliwie zimno, lało, uciekł mi nocny autobus, następny za godzinę. Pomyślałam o taksówce, w portfelu miałam 20 zł, więc wsiadłam, podałam taksówkarzowi adres i poprosiłam, żeby dowiózł mnie do momentu, do którego mi wystarczy tych 20 zł. Niestety, ten moment nastąpił szybciej niż myślałam i trochę mnie przeraziła wizja spaceru całkiem spory kawałek w zimnie i deszczu. Kierowca zatrzymał się na parkingu, wziął ode mnie te pieniądze, uśmiechnął się, wyłączył taksometr i podwiózł mnie pod same drzwi. Nie pamiętam jego twarzy, ani samochodu, ale ten drobny gest jaki wtedy dla mnie zrobił zapamiętam do końca życia.”
Od Krzyśka - Kraków - grudniowy piątek wieczorem: “Po ciężkim dniu jechałem tramwajem, żeby spotkać się ze znajomymi. Byłem w niezbyt dobrym nastroju... Jedna pani w tramwaju nie miała drobnych, żeby kupić bilet. Prosiła o wymianę banknotu na drobne innych pasażerów, ale nikt nie miał jej rozmienić. W końcu siedząca przede mną dziewczyna wręczyła jej 5 złotych. Tak po prostu, bezinteresownie, z uśmiechem na ustach. Obdarowana pani oczywiście bardzo się ucieszyła. Drobny gest tej dziewczyny zrobił mój dzień. Miałem “banana na twarzy” przez długi czas. I zastanawiałem się: dlaczego ja tego nie zrobiłem? Obyśmy umieli dzielić się z innymi takimi drobnymi gestami dobroci!” 9
OKIEM REDAKCJI 10
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
11
WYDARZENIA I OPINIE
Praca potrzebna od zaraz
12
NP
ie ma żadnych wątpliwości, że jedną z bolączek olaków jest znaczny poziom bezrobocia. Polityka zatrudnienia prowadzona przez dotychczasowe władze – mająca na celu poprawę sytuacji na rynku pracy – była i jest co najmniej niewystarczająca i nieefektywna.
Mateusz Ponikwia
P
rzez bezrobocie należy rozumieć sytuacje w których osoby pozostają bez pracy, pomimo jej poszukiwania i gotowości niezwłocznego podjęcia. Z sondażu przeprowadzonego niedawno przez Centrum Badań Opinii Społecznej wynika, że niemal w co czwartej rodzinie można spotkać osobę bezrobotną. Analiza badań skłania do wniosku, że ponad połowę osób pozostających bez zatrudnienia stanowią te, które uzyskują najniższe dochody. Z sondażu wynikają także inne zależności. Na bezrobocie znacznie częściej skarżą się osoby gorzej wykształcone, a także mieszkańcy wsi. Oznacza to, że urzędy pracy powinny w swojej działalności kłaść większy nacisk na ułatwianie dokształcania przez dofinansowanie i organizowanie kursów przyuczających czy przekwalifikowujących do
“
Martwić może fakt, że niemal dwie trzecie osób pozostaje bez pracy już ponad rok. Taka sytuacja świadczy o występowaniu w Polsce tzw. bezrobocia długofalowego
pracy w nowym zawodzie. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że w grę wchodzą zwłaszcza szkolenia w zakresie nowych technologii. Poza tym warto zwrócić wzmożoną uwagę na zwiększenie mobilności osób zamieszkujących tereny wiejskie, co umożliwi im poszukiwanie pracy także w mieście. Martwić może fakt, że niemal dwie trzecie osób pozostaje bez pracy już ponad rok. Taka sytuacja świadczy o występowaniu w Polsce tzw. bezrobocia długofalo-
wego i w dobitny sposób przekonuje o niewydolności systemu pośrednictwa pracy i pomocy w zatrudnieniu. Rzeczywistość pokazuje, że działania urzędów pracy sprowadzają się w zasadzie do przyznawania zasiłków. Postawa reaktywna oddziałuje jedynie na skutki bezrobocia, próbując je zniwelować. W żadnym jednak wypadku nie jest nastawiona na wyeliminowanie źródeł i przyczyn tego niepożądanego zjawiska. Dlatego należy postulować prowadzenie bardziej proaktywnej polityki nastawionej na realizację konstytucyjnie gwarantowanej zasady pełnego i produktywnego zatrudnienia. Nie należy ograniczać się także jedynie do prowadzenia pośrednictwa w zatrudnieniu. Dobrym rozwiązaniem wydają się być programy pomocowe mające na celu zaktywizować bezrobotnych
źródło: PAP
i zachęcić do prowadzenia własnej działalności gospodarczej, przez przyznanie funduszy na jej założenie czy dofinansowywanie w początkowym okresie. Warto zwrócić uwagę, że blisko jedna trzecia z osób bezrobotnych nie stara się znaleźć pracy. Częstym powodem takiej decyzji, prócz lenistwa czy braku chęci do pracy, jest sytuacja rodzinna. Niejednokrotnie, zwłaszcza w przypadku gospodyń domowych czy matek wychowujących dzieci, nie chcą one podejmować zatrudnienia ze względu na nawał obowiązków związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego czy wychowaniem dzieci. Dlatego nie bez powodu rodzice domagają się interwencji władz nakierowanej na tworzenie nowych żłobków czy zwiększenie liczby miejsc w przedszkolach. Według danych sporządzonych przez Główny Urząd Statystyczny, w kwietniu stopa bezrobocia w Polsce wyniosła 11,2%. Oznacza to, że ponad milion 782 tysiące osób było zarejestrowanych w Powiatowych Urzędach Pracy jako bez-
robotne. W porównaniu do marca możemy odnotować spadek liczby osób pozostających bez pracy. W marcu bowiem poszukiwało pracy niemal milion 860 tysięcy osób. Zatem liczba bezrobotnych zmniejszyła się o niespełna 80 tysięcy. Oczywiście, takie dane cieszą, jednak nie przesądzają o tym, że wszyscy spośród tej grupy dostali przysłowiowy etat czy też znaleźli zatrudnienie w naszym kraju. Z całą pewnością na zmniejszenie rozmiarów bezrobocia (jak co roku zresztą w porównywalnym okresie) wpłynęła pogoda i nadejście wiosny. Sprzyjające warunki atmosferyczne przyczyniły się do zintensyfikowania pracy w niektórych branżach np. w budownictwie czy ogrodnictwie. Zapewne wiele osób skorzystało z możliwości pracy sezonowej. Nie jest żadną tajemną i wydumaną wiedzą, że wskaźnik bezrobocia jest co do zasady wyższy w miesiącach zimowych, co wiąże się z niemożnością prowadzenia niektórych prac i robót w tym okresie. Inną przyczyną spadku bezrobocia może być pod-
jęcie pracy poza granicami naszego kraju. Niestety, wyjazd za przysłowiowym chlebem jawi się dla niektórych jako jedyna deska ratunku i wyłączna możliwość zarobienia pieniędzy na utrzymanie rodziny. Niepokojem mogą napawać szacunkowe wyliczenia, z których wynika, że około 20% maturzystów rozważa wyjazd za granicę w celach zarobkowych. Młodzi ludzie, nie widząc perspektywy zmian płacowych i polepszenia sytuacji gospodarczej w kraju, chcą skorzystać z szansy jaką daje im praca poza granicami Polski. Oceniając poziom bezrobocia nie należy poprzestawać na liczbach i szacunkach. Trzeba bowiem pamiętać, że za nimi kryją się prawdziwe ludzkie historie. Każdy winien mieć możność zatrudnienia w wybranym zawodzie. Zadaniem państwa jest jak najkorzystniejsze dla społeczeństwa ukształtowanie regulacji prawnych, które umożliwią produktywne zatrudnienie, efektywne funkcjonowanie systemu gospodarczego oraz nie będą narażały na szwank niczyich interesów.
13
WYDARZENIA I OPINIE
Anglikanie korygują Jezusa
14
P
odejście do Biblii w duchu czystej analizy krytyczno-literackiej przynosi coraz to nowe owoce. Anglikanie rozważają skorygowanie Modlitwy Pańskiej, by usunąć z niej seksizm.
Rafał Growiec
F
eministyczna organizacja działająca przy Kościele anglikańskim „Kobiety i Kościół” (Women and the Church, dalej WatCh) zaproponowała zmianę podstawowej modlitwy chrześcijańskiej, to znaczy „Ojcze nasz”. Powód? Forma męska miałaby dyskryminować kobiety, sugerować, że Bóg jest mężczyzną, a kobiety są mniej święte i mniej godne reprezentować Chrystusa w świecie. To wykładnia kapelanki oksfordzkiej Trynity College, Emmy Percy. WatCh zaproponowała więc wariant „Matko nasza, któraś jest w niebie...”. Powołana przez arcybiskupa Canterbury specjalna komisja już teraz zaproponowała, by każdy mógł sobie wybrać, jakiej formy będzie używał. Duchowne anglikańskie także rozpoczęły wprowadzanie odpowiednich zmian w swoich
“
Cała postawa Kościoła anglikańskiego wobec Biblii przypomina o zagrożeniu, jakim dla czystości wiary są nowoczesne trendy światopoglądowe. Domagając się podporządkowania sobie całej sfery życia człowieka, czasem bezmyślnie ją niszczą. Co jest warta Biblia, gdy od Słowa Bożego ważniejsze są ludzkie słowa o równouprawnieniu?
parafiach, choć Synod Generalny jeszcze się do pomysłów nie odniósł. To kolejna profeministyczna zmiana w Kościele
Anglikańskim. Poprzednie (wyświęcanie kobiet na kapłanów i biskupów) zaowocowały licznymi konwersjami na katolicyzm nie tylko świeckich, ale także duchownych, dla których stworzono specjalny ordynariat personalny. POMIESZANI I POPLĄTANE Bóg rzeczywiście jako taki nie posiada płci. Jednak czy wprowadzanie wariantu feministycznego tej modlitwy ma sens i jest poprawne teologicznie? Zacznijmy od rzekomej dyskryminacji kobiet przez mówienie o Bogu jako o Ojcu. Tytuł ten pochodzi jeszcze ze Starego Testamentu, gdzie Bóg był przede wszystkim Ojcem Narodu Wybranego, co wyrażało Jego relację z Izraelitami. On powołał swój lud, On się o niego troszczył, wychowywał, a gdy trzeba było – karał.
W kontekście kulturowym należy pamiętać, że ojciec na Bliskim Wschodzie zawsze miał decydujący głos nie tylko przy wychowaniu syna, ale także córek (np. ich zamążpójścia). „Ale przecież to właśnie przez kontekst kulturowy Boga traktuje się bardziej męskoosobowo niż żeńskoosobowo” – ktoś powie. Czy jednak oznacza to dyskryminację kobiet? Czy rzutowało na pojmowanie ich jako mniej zdolnych do bycia świętymi? Jak się okazuje, Stary Testament zna kobiety realizujące wolę Bożą jako prorokinie czy Sędziowie Izraela lepiej niż panowie – jak Debora, bez której Barak nie chciał iść na wojnę. Mamy Esterę, mamy Rut, mamy Judytę. Ojcostwo nie dyskryminuje córek. Należy pamiętać, że kontekst kulturowy epoki
był w dużej mierze tworzony przez Boga. Skoro Żydzi mieli już jednego Boga – co było zgorszeniem dla wielu politeistów – to dlaczego nie miałaby to być Bogini? Jak widać, Elohim wolał być kojarzony z rodzajem męskim. A co z kapłaństwem? Czy tradycyjne rozumienie Boga-Ojca rzutuje na jego odbiór? Zacznijmy od tego, że kapłaństwo jest średnio związane z Ojcem. Jest bardziej rolą Chrystusa – Kapłana (por. Hbr 4,14 i następne). Poprzez Niego udział w kapłaństwie powszechnym mają wszyscy wierzący niezależnie od płci. Liturgia jest dziełem całego ludu kapłańskiego. A dlaczego tylko mężczyźni przez długie lata mogli być kapłanami w Kościele anglikańskim? Chrystus wybrał na swoich następców
samych mężczyzn, nie było wśród Apostołów kobiety. Czy chodziło tylko o to, by nie szokować patriarchalnych Żydów? Już i tak dość szokował jako „pijak i obżartus”, zadający się z marginesem społecznym, przypisując sobie boskość. „Ale w kościele pierwotnym były diakonise... Na przykład Febe (Rz 16, 1). A diakonat jest jednym ze stopni święceń...”. Problem w tym, że diakoni (i diakonisy) nie zajmowali się głoszeniem Ewangelii. Obsługiwali oni stoły (czyli akcje charytatywne), odciążając w ten sposób Apostołów, by ci mogli się zająć swoją misją. Czyli zajmowali się tym, czym zajmowały się np. Marta i Maria i inni ludzie wspierający Jezusa materialnie. A FE, PANIE BOŻE! Cała postawa Kościoła źródło: www.pixabay.com
15
anglikańskiego wobec Biblii przypomina o zagrożeniu, jakim dla czystości wiary są nowoczesne trendy światopoglądowe. Domagając się podporządkowania sobie całej sfery życia człowieka, czasem bezmyślnie ją niszczą. Co jest warta Biblia, gdy od Słowa Bożego ważniejsze są ludzkie słowa o równouprawnieniu? Na siłę szuka się sposobów, by dopasować Pismo Święte i wiarę do wymagań współczesnych ideologów. A Kościół anglikański musi iść z duchem czasu, bo jest Kościołem państwowym. Musi być w zgodzie z ustawodawstwem. Podobnie jest w przypadku tropicieli antysemityzmu po Holocauście. Jak
słusznie zauważył Paweł Lisicki w książce „Kto zabił Jezusa?”, badacze współcześni na siłę starają się przekonać swoich odbiorców, że to, co nie pasuje do naszego światopoglądu, jest efektem takich a nie innych tendencji u pisarzy natchnionych. Wrogość między faryzeuszami a Jezusem? Efekt późnych tendencji Kościoła po zburzeniu Jerozolimy, gdy judaizm był głównie faryzejski! Męski rodzaj przy mówieniu o Bogu? Efekt seksizmu zakorzenionego w bliskowschodnim patriarchacie. Szukanie na siłę „tendencji” powoduje wręcz chęć korygowania Pana Boga. Modlitwę „Ojcze nasz...” podyktował Jezus
i z samego szacunku do Słowa Bożego należałoby ją zachować w niezmienionym stanie. Co zrobią anglikanie, by usunąć ten seksizm z kart Pisma Świętego? Korektę tłumaczenia z uwzględnieniem równouprawnienia płci i ideologii gender? To Świadkowie Jehowy są pionierami w tropieniu „tendencji” i szybko poprawili Pismo Święte. Kościele anglikański, nie idź tą drogą! Inaczej potwierdzisz jedynie to, co katoliccy tradsi mówią od dawna – że prawdziwy ekumenizm to powrót do Kościoła katolickiego.
źródło: www.pixabay.com
16
17
Wariograf wyborczy J FELIETON
eśli mamy do czynienia z molochem, który zabiera Ci znaczną część pieniędzy z wypłaty, na którą ciężko pracujesz to nie możesz być zadowolony. Prędzej taka instytucja doprowadza Cię do irytacji. Tym bardziej jeśli jesteś do tego zmuszany i nie masz innego wyjścia.
18
Łukasz Lubański
T
ak, katowanie, bo od zeszłej jesieni, czyli od pamiętnych wyborów samorządowych, bez chwili wytchnienia, mój telewizor – i nie tylko mój - bombardowany jest politycznymi farmazonami. Raz nawet, emitując ubiegłoroczną telenowelę o liczeniu głosów wyborczych, stary poczciwy samsung zaprotestował zawieszając się raptownie, trochę tak, jakby sam chciał skomentować kuriozalną sytuację, podsumować ją - gdyby potrafił mówić - słowami: „Houston, mamy problem!”. Odparłem mu, że to nic takiego, że po prostu członkowie PKW wzięli przykład z trwających niemalże pół roku ubiegłorocznych wyborów prezydenckich w Afganistanie i rezygnując z systemu komputerowego - wzorem Afgańczyków – wyciągnęli zakurzone liczydła z domowych piwnic.
“
I znów, gdy ruszy kampania wyborcza, rozpocznie się walka na słowa, obietnice, górnolotne hasła bez pokrycia. Ponownie będziemy podziwiać festiwal sztuki kabaretowej, tym razem z całymi partiami politycznymi w rolach głównych.
Samsung uśmiechnął się do mnie szeroko. O tym, ile obietnice wyborcze są warte, świadczy chociażby zachowanie żegnającego się z Pałacem Prezydenckim - Bronisława Komorowskiego, który po przegranej I turze majowych wyborów prezydenckich, w celu nagłego zwięk-
szenia poparcia, szumnie zapowiedział obniżenie wieku emerytalnego (mimo że wcześniej przyczynił się do jego podniesienia). Ba! Prezydent tuż przez II turą głosowania wyszedł nawet z inicjatywą ustawodawczą w tej sprawie. Byli i tacy, którzy w jego „szczere” intencje uwierzyli. Ach, ależ potwornego “bulu” brzucha musieli dostać, ze złości – albo ze śmiechu – kiedy dowiedzieli się, że pan Komorowski dzień po przegranych wyborach ustawę wycofał. W tym roku czekają nas kolejne wybory, tym razem parlamentarne. I znów, gdy ruszy kampania wyborcza, rozpocznie się walka na słowa, obietnice, górnolotne hasła bez pokrycia. Ponownie będziemy podziwiać festiwal sztuki kabaretowej, tym razem z całymi partiami politycznymi w rolach głównych.
źródło: www.polska.newsweek.pl
To, że programy wyborcze są oderwane od rzeczywistości i sprawdzają się równie często, co przepowiednie wróżbity Macieja, nie jest żadną nowością. Oczami wyobraźni misie z Wiejskiej śnią przecież zawsze o tym samym, czyli o władzy i sałacie – i wcale nie chodzi tu o kulinaria. Ale oczywiście będą mówić inaczej. Ciekawe, jak przedstawiałyby się wyniki badania haseł przedwyborczych na wykrywaczu kłamstw? O ile, rzecz oczywista, wariograf na skutek nadmiaru fałszu nie rozbiłby się w drobny mak. Postanowiłem oszczędzić czasu oraz wstydu zapracowanym elitom i pokazać,
jak mógłby wyglądać uniwersalny program wyborczy po przemaglowaniu posłów na kłamstwomierzu albo w razie ich ewentualnego - wyjątkowego - przypływu szczerości: 1. Wprowadzenie podatku od podatków. 2. Zapewnienie pracy dożywotnio – pracuj aż do śmierci. 3. Uzdrowienie służby zdrowia – projekt „Lecz się sam! Zioła i leki z domowej apteki”. 4. Modernizacja armii – zakup samolotów nielotów. 5. Usprawnienie komunikacji – „Pierdolino” i latający dywan. 6. Wprowadzenie nowej dyscypliny sportu – wyścig z czasem. 7. Lustracja Stumilowego Lasu – gender a Kubuś Pu-
chatek. I tak dalej, i dalej… …możemy jednak spać spokojnie, żadnego przewrotu w sumieniach rządzących synoptycy nie przewidują. Dalej będą natarczywie, na każdym kroku, wciskać nam kit. Maciej Rybiński, wybitny felietonista, w 2006 roku skomentował to następująco: „Najgorsze jest to, co czytają drewnianym głosem z telewizyjnego promptera jako swój program. Obiecują, że się nami zajmą i zaopiekują. A to znaczy po prostu, że wszystkich nas sprowadzą na dziady”. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie…
19
M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E
Własność intelektualna: wynagrodzenie
20
P
unktem zapalnym wszystkich problemów z tak zwaną własnością intelektualną jest to, od kogo i z jakiego tytułu twórca może otrzymać wynagrodzenie, oraz to, jak wysokie ono powinno być.
Maciej Puczkowski
W
ydaje się, że samo pojęcie własności intelektualnej wzięło się właśnie z tego, że ludzie zaczęli wytwarzać dobra, które nie podlegają własności we właściwym sensie. Jeśli dobro nie podlega własności - inaczej mówiąc: nie da się go posiadać, zniszczyć, wyzbyć, ani nie ma się nad nim władzy - to nie podlega również wymianie ani sprzedaży. Nie można nikomu sprzedać prawdy o świecie wypowiedzianej w postaci twierdzenia. Można najwyżej sprzedać wiedzę o tej prawdzie, o ile jest to moralne, ale to problem na inne rozważania. Można więc zadać pytanie, w jakim celu ludzie mieliby tworzyć dzieła, które nie podlegają wymianie na inne dobra. Wiersz poety jest niewątpliwie dobrem, ale trudno utrzymać go przy sobie, skoro raz wypowiedziany może zostać powtó-
“
Punktem zaczepienia niech będzie wniosek, że praca, mimo że nie jest dobrem, to - o ile prowadzi to jakiegoś dobra - może zostać wynagrodzona pieniężnie, stąd może zostać zamieniona na dobro.
rzony przez kogokolwiek. Poeta zaś potrzebuje innych dóbr, aby w ogóle żyć, nie mówiąc już o życiu godnym, zaś za wiersz tych dóbr nie nabędzie. To prowadzi nas do próby rozwiązania problemu tego typu dóbr w postaci własności intelektualnej. Od razu trzeba zwrócić uwagę na to, że dobra, które daje się posiadać we właściwym sensie, nie potrzebują pojęcia własności intelektualnej, stąd sensow-
ne jest rozważać wyłącznie te, których nie da się w ten sposób posiadać - te, których nie ubywa podczas dzielenia i te, których bezpośrednio nie da się posiadać w ogóle, tak jak prawda o świecie. Należy również ustalić, że w tych rozważaniach pieniądz pełni rolę miary dóbr, nie jest natomiast sam w sobie dobrem. Przy tej definicji można powiedzieć, że każde dobro, które podlega własności, można liczyć w pieniądzach. Aby pokazać, że dóbr, które nie podlegają własności, nie można mierzyć w pieniądzach, można zastanowić się, jak wycenić wiersz poety. Mówiąc o kradzieży własności intelektualnej mówimy często o kradzieży potencjalnych zysków. Rzeczywiście trudno jest ukraść poecie wiersz, który został już opublikowany pod jego nazwiskiem, natomiast łatwo jest go
przedrukować lub powtarzać czerpiąc z niego zyski. Podobnie rzecz się ma filmem. Dzięki współczesnej technologii możemy kopiować dowolny film dowolną ilość razy. Czy skopiowanie filmu jest jego kradzieżą, skoro właścicielowi niczego w rzeczywistości nie ubyło? Mówimy, że ubyło mu z potencjalnych zysków, lecz jakie miałyby być te potencjalne zyski? Jeśli mamy do czynienia z dziełem, które zostało słabo rozreklamowane i zarobiło mało pieniędzy, a potem ktoś to dzieło “ukradł” i pod swoim szyldem rozreklamował jak należy i zarobił fortunę, to czy ta fortuna była potencjalnym zyskiem twórcy? Przecież ten twórca nie zarobiłby tych pieniędzy mimo wszystko. Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden element. Skoro pieniądz ma być miarą dóbr, a dóbr, które nie podlegają własności, nie da się spieniężyć, to skąd wziąć pieniądze, aby wynagrodzić twórcę za trud i z jakiego tytułu mu te pieniądze ofiarować, skoro nie możemy mówić o sprzedaży ani
wymianie? Trochę światła na to pytanie może rzucić rozważenie problemu, czy praca sama w sobie może zostać zamieniona na dobro i w jaki sposób. Niestety praca nie może być traktowana jako dobro, ponieważ nie jest czymś, do czego się dąży. Raczej poprzez pracę dąży się do jakiegoś dobra. Jeśli poprzez pracę dąży się do jakiegoś dobra, to wartość tego dobra można mierzyć również poprzez ilość włożonej w nie pracy. Jest to jednak dosyć trudna miara, gdyż zależy od konkretnej osoby i nie zawsze da się ją zastosować. Nie ma powodu, żeby twierdzić, że dobro, w które włożono więcej pracy, jest warte więcej od tego, w które włożono jej mniej. Jeśli jeden twórca potrafi wykonać to samo dzieło o tej samej jakości co drugi mniejszym nakładem pracy, to oba dzieła są warte tyle samo. Jednak już po wykonaniu dzieła możemy ocenić, ile pracy ono rzeczywiście wymagało i na tej podstawie wycenić włożoną w nie pracę. Nie da się tej metody jednak stosować wszędzie. Zwłaszcza
w poezji na podstawie ilości pracy włożonej w jeden wiersz trudno jest cokolwiek powiedzieć o ilości pracy włożonej w następny, nie da się więc takiej pracy wycenić w pieniądzach. Punktem zaczepienia niech będzie wniosek, że praca, mimo że nie jest dobrem, to - o ile prowadzi to jakiegoś dobra - może zostać wynagrodzona pieniężnie, stąd może zostać zamieniona na dobro. Innym problemem jest znalezienie miary, według której ta praca miałaby być wyceniana. Niech śladem przyszłych poszukiwań będzie stwierdzenie, że nie widać innej drogi na znalezienie dóbr, które miałyby być spieniężone w celu wynagrodzenia pracy prowadzącej do dobra nie podlegającego własności, jak wygenerowanie zbytku. Tymczasowo więc zatrzymajmy się przy wniosku, że w państwie, które nie potrafi wygenerować zbytku, nie mogą się rozwijać sztuki, które prowadzą do powstawania dóbr nie podlegających własności.
źródło: www.pixabay.com
21
22
OKIEM REDAKCJI
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
23
TEMAT NUMERU - Wiara
Łaska i spółka
24
S Małgorzata Różycka
K
to z nas nigdy nie słyszał zdania w stylu „Nie wierzę, bo nie mam łaski wiary.”? W takiej sytuacji katolik zazwyczaj kiwa smutno głową ze zrozumieniem i odpuszcza drążenie tematu, uznając sprawę za z góry przegraną. Błąd. A nawet dwa błędy. Jeden teologiczny (o tym za chwilę), a drugi strategiczny, ponieważ w imię dziwacznie pojętej tolerancji nie musi się od razu rezygnować z ewangelizacyjnej rozmowy. Co do teologii, to trzeba przyznać, że temat wzajemnych relacji wiary oraz łaski to materia wyjątkowo trudna, a głowiła się nad nią niejedna pobożna i mądra głowa tego świata. Dlatego ten tekst został napisany z myślą o poruszeniu zagadnień najistotniejszych z punktu widzenia myślącego, wierzącego katolika, przybliżeniu tematu bez
formułowanie „łaska wiary” to jedno z najczęściej błędnie rozumianych pojęć w katolickiej teologii. Jak należy je zatem interpretować? Czy każdy może wierzyć? A co wtedy, kiedy wzgórze mimo usilnych starań ani drgnie? Rzecz o ziarnkach gorczycy, przenoszeniu gór i intelektualnym hazardzie.
“
Postawa odrzucenia wiary i brak odpowiedzi na Objawienie są konsekwencją własnej decyzji człowieka. Nie ma „przymusowych” ateistów. Zgodnie z zasadą sformułowaną przez Akwinatę łaska bazuje na naturze, czyli na naturalnych zasobach, jakimi dysponuje człowiek.
wdawania się w teologiczne niuanse. Trudno w jednym artykule wyczerpać tak obszerny temat. Czytelników czujących po lekturze tego artykułu niedosyt zachęcam natomiast gorąco do sięgnięcia po fachową literaturę z zakresu nauk teologicznych.
U ŹRÓDEŁ Czym zatem jest ta słynna łaska wiary? W poszukiwaniu odpowiedzi niezawodny będzie Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK), który na ten temat wypowiada się następująco: “Wiara jest darem Bożym, cnotą nadprzyrodzoną wlaną przez Niego. "By móc okazać taką wiarę, trzeba mieć łaskę Bożą uprzedzającą i wspomagającą oraz pomoce wewnętrzne Ducha Świętego, który by poruszał serca i do Boga zwracał, otwierał oczy rozumu i udzielał «wszystkim słodyczy w uznawaniu i dawaniu wiary prawdzie»" (KKK nr 153; śródcytat z konstytucji Dei verbum Soboru Watykańskiego II). Dalej Kościół naucza: Wiara jest możliwa tylko dzięki łasce Bożej i wewnętrznej pomocy Ducha Świętego. Niemniej jednak jest prawdą, że wiara jest aktem
źródło: www.pixabay.com
autentycznie ludzkim. Okazanie zaufania Bogu i przylgnięcie do prawd objawionych przez Niego nie jest przeciwne ani wolności, ani rozumowi ludzkiemu. (KKK nr 154) oraz powtarza za świętym Tomaszem z Akwinu Wiara jest aktem rozumu, przekonanego o prawdzie Bożej z nakazu woli, poruszonej łaską przez Boga". Mając na uwadze inne punkty Katechizmu, mówiące o Objawieniu Bożym i otwartości człowieka (KKK nr 27-30; KKK nr 51-53), można powiedzieć, że Bóg zechciał objawić się człowiekowi i pierwszy wyszedł z inicjatywą, zaszczepiając w nim naturalne pragnienie poszukiwania i poznawania Go. Stwórca wyposażył ludzi we wszelkie niezbędne narzędzia,
dając im rozum, wolną wolę, otwartość serca oraz właśnie łaskę, uzdalniającą do przyjęcia postawy wiary oraz obcowania z przekraczającą ludzkie możliwości poznawcze Prawdą. Są to dary dostępne wszystkim bez wyjątku (!), jednak ich przyjęcie pozostaje zawsze aktem wolnej woli człowieka. Z POLSKIEGO NA NASZE Co to oznacza w praktyce? Postawa odrzucenia wiary i brak odpowiedzi na Objawienie są konsekwencją własnej decyzji człowieka. Nie ma „przymusowych” ateistów. Zgodnie z zasadą sformułowaną przez Akwinatę łaska bazuje na naturze, czyli na naturalnych zasobach, jakimi dysponuje człowiek. Jeśli chce
on odkrywać Boga, będzie mu to dane, jednak wiara nie zostanie mu nigdy na siłę wtłoczona. Trzeba być ponadto świadomym, że istotną cechą wiary jest dynamizm. Ze swojej natury domaga się ona rozwijania, pogłębiania, poszerzania, słowem - wysiłku aktywnego poszukiwania. Będzie także narażona na różne trudności, w tym na odrzucenie. Jako potencjalne zagrożenia Katechizm wymienia m. in. bunt przeciw rzeczywistości zła, wrogie religii światopoglądy, niewiedza, obojętność, zły przykład członków Kościoła (por. KKK nr 29). Jednak moc łaski w połączeniu z wewnętrznym przekonaniem człowieka potrafi obronić wiarę i pomóc wierzącemu ustrzec ten bez-
25
cenny dar. Kościół zwraca także uwagę na kolejny ważny aspekt, czyli na rolę wspólnoty w osobowym akcie wiary: Wiara nie jest jednak aktem wyizolowanym. Nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam. Nikt nie dał wiary samemu sobie, tak jak nikt nie dał sam sobie życia. Wierzący otrzymał wiarę od innych, dlatego powinien ją przekazywać innym. (KKK nr 166). Z tego założenia wynika też odpowiedź na pytanie o możliwość realizacji naturalnego powołania do wiary poza Kościołem, zwłaszcza w aktualnym ostatnio kontekście tzw. „wierzących- niepraktykujących”. Odpowiedź bardzo klarowna. AWANGARDA WIARY Choć nauczanie w kwestii wiary jest jednoznaczne i spójne, to Kościół nie bez powodu umieścił włączył do oficjalnego tekstu Modlitwy Eucharystycznej, odmawianej podczas każdej Eucharystii niesamowicie piękne zdanie: Pamiętaj [Boże, Ojcze miłosierdzia]także o wszystkich zmarłych, których wiarę jedynie Ty znałeś. Wiara to jedno z najintymniejszych
26
doświadczeń człowieka, a co za tym idzie, wymyka się definicjom oraz wszelkim innym próbom empirycznego opisu, sklasyfikowania itp. Wiemy dużo, ale na pewno nie wszystko. Niejednokrotnie poszukiwania Boga we własnym życiu bywają wyjątkowo żmudne, a ich zawiłość nie zawsze musi być wynikiem błędów, obojętności czy niewiedzy. Są ludzie, którzy bardzo pragną wiary i najprawdopodobniej ją nawet już mają, ale nie jest to „klasyczna” wiara. Często niewidoczna, zmagająca się sama ze sobą. Ślady takiej wiary bardzo pięknie można śledzić w np. twórczości Stanisława Barańczaka. Jej echa obecne są także u Andrzeja Kijowskiego, który pisał o wierze: Jest stanem umysłu drażniącym, intrygującym i siejącym niezgodę. i dramacie rozumu, który tej wiary odmawia (oba cytaty ze zbioru „Tropy”). Ciekawym zjawiskiem z działu „awangardy” są tzw. ciemne noce wiary, czyli doświadczenie opuszczenia przez Boga, skrajnego osamotnienia, znane największym mistykom, takim jak np. św. Jan od Krzyża, Matka Teresa z Kalkuty, św. Fau-
styna. Ciemność przychodziła tam, gdzie łaska wspaniale współpracowała z naturą, gdzie owoc małego ziarnka gorczycy przenosił wielkie góry. Wiary nigdy sobie w pełni nie wytłumaczymy, nie przeanalizujemy od A do Z. Dlatego konieczna jest tu postawa pokory wobec wiary własnej i innych, ponieważ tylko Pan Bóg zna je na tyle dobrze, by móc je osądzić. Nie nasza to rzecz. DWA SKRZYDŁA Oprócz roli łaski istnieje w kwestii wiary jeszcze jeden ważny punkt zapalny, mianowicie rozum. Problem stary jak świat, omawiany wiele razy, ale wciąż często dziwacznie rozumiany. Sedno sprawy najlepiej ujął Jan Paweł II w pierwszym zdaniu encykliki „Fides et ratio”: Wiara i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Nic dodać, nic ująć. Rozum i wiara nie pozostają w sprzeczności, lecz jako przymioty wyróżniające człowieka spośród wszystkich innych stworzeń umożliwiają realizację powołania do odpo-
wiedzi na samoudzielanie się Boga. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa prawda ta była powszechnie znana. Pięknie wyraził ją święty Augustyn, mówiąc: wierzę, aby rozumieć, i rozumiem, aby głębiej wierzyć („Sermones”) i kilkaset lat później św. Anzelm, formułując zasadę fides quaerens intellectum („wiara szuka rozumienia”). Kościół nigdy nie odrzucał rozumu, ale krytykował filozofie wprowadzające dysharmonię pomiędzy oboma skrzydłami ducha. Trzeba zauważyć, że nie wszystkie prawdy wiary dają się pojąc rozumowo, ponieważ wiara przewyższa rozum (Sobór Watykański I). Część musimy po prostu przyjąć do wierzenia w świetle łaski z nadzieją, że nasz hazard intelektualny, albo niewiedza podniesiona do stopnia wiedzy (tak o wierze pisał Andrzej Kijowski w „Tropach”) ma swój głęboki sens.
źródło: www.pixabay.com
27
TEMAT NUMERU - Wiara
Bóg dotyka Twojej duszy N
iewątpliwie, pragnienie szczęścia jest głęboko zakorzenione w każdym człowieku. Dlatego w chwilach cierpienia i choroby pojawia się naturalne dążenie do uwolnienia z przeżywanych trudności. Uzdrowienie i ulga w ciężkich stanach jest możliwe dzięki głębokiej i szczerej wierze.
Mateusz Ponikwia
C
ierpienie i ból (nie tylko fizyczny) są immanentnie wpisane w krajobraz naszej doczesnej pielgrzymki ziemskiej. Zdaje się, że jedynym i niezawodnym sposobem na walkę z chorobą i towarzyszącymi jej negatywnymi odczuciami jest postawa zawierzenia Bogu. Sam Jezus nauczał: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Niejednokrotnie także w swojej działalności ewangelicznej dowodził prawdziwości wypowiedzianych słów. Karty Pisma Świętego opisują bowiem wiele uzdrowień dokonanych mocą Jezusa Chrystusa. JEZUS - UZDROWICIEL Warto szczególnie przytoczyć jedno z takich cudownych zdarzeń, które zostało odnotowane przez św. Marka. Ewangelista ukazuje
28
“
Pragnienie chorego by odzyskać zdrowie jest czymś naturalnym. Modlitwa o przywrócenie do prawidłowego i normalnego funkcjonowania nie może być oparta jednak na schemacie: „coś za coś”.
Jezusa wychodzącego z Jerycha, który spotkał siedzącego przy drodze niewidomego. Był nim Bartymeusz, który usłyszawszy o obecności Jezusa, nieustępliwie prosił Go o zmiłowanie i uzdrowienie. Chrystus, dostrzegając głęboką i żywą wiarę w Bożą moc, sprawił, że niewidomy przejrzał. Znamienne są słowa Zbawcy skierowane do uleczonego: „Idź, twoja wiara cię
uzdrowiła” (Mk 10, 52). Niezwykłe uzdrowienia charakteryzują całą działalność Jezusa. Z pewnością są znakiem wszechmocy Boga, symbolizują Jego zwycięstwo, a także świadczą nie tylko o cielesnym uzdrowieniu człowieka, ale nade wszystko obrazują oczyszczenie duszy. Swoistym przypieczętowaniem oraz najważniejszym punktem misji Chrystusa była męczeńska śmierć oraz chwalebne Zmartwychwstanie. To właśnie ostateczne zwycięstwo nad Szatanem napawa nas, ludzi żyjących w XXI wieku wiarą we wszechwładność Boga. ZJEDNOCZENIE Z BOGIEM Należy pamiętać, że mesjańskie zwycięstwo Jezusa nad chorobą nie dokonuje się jedynie przez jej usunięcie. Ma ono bowiem także drugi równie ważny i tajem-
źródło: www.pixabay.com
niczy wymiar. Chodzi mianowicie o możliwość współuczestniczenia w Zbawczej męce przez udzielenie wiernym duchowej mocy do znoszenia i przezwyciężania ich cierpień w zjednoczeniu z dobrowolną i niezawinioną ofiarą Chrystusa. Przykładem całkowitego zawierzenia i poddania woli Bożej może być św. Ojciec Pio, który choć był pośrednikiem Bożego uzdrowienia dla innych, to sam zaznawał wielu dolegliwości i udręk. Obietnica Jezusa wyrażona słowami: „Proście, a będzie wam dane” (Łk 11, 10) niewątpliwie winna wzbudzać większą wiarę na uzdrowienie. Nie można jednak ograniczać się jedynie do zanoszenia próśb do Boga. Nie wolno zapominać o postawie dziękczynienia wobec Bożej dobroci. Doskonałym przykładem na takie zamknięcie się jedynie w sferze błagań jest postawa okazana przez uleczonych przez Jezusa z trądu. Tylko jeden z grupy
dziesięciu osób dotkniętych tą chorobą i uzdrowionych mocą Chrystusa zdobył się na wyrażenie wdzięczności wobec dokonanego cudu. Także i w tej sytuacji Jezus zwracając się do uzdrowionego podkreślił znaczenie wiary człowieka: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”(Łk 17, 19). SAKRAMENTY ŚWIĘTE Trzeba zaznaczyć, że Chrystus pozostawił ludziom szczególne znaki swojej obecności, które mają ugruntować i umacniać wiarę. Warto podkreślić w tym miejscu rolę trzech z sakramentów świętych. Po pierwsze, dzięki sakramentowi pojednania mamy możliwość doświadczenia uzdrowienia z grzechów i zranień duchowych. Wyznając przewinienia oczyszczamy duszę i możemy na nowo stanąć w blasku Bożej chwały. Po drugie, przejawem wiary w realizację zbawczej misji Chrystusa jest przyjmowanie Eucharystii. Przystępo-
wanie do komunii świętej, która uobecnia Zbawiciela w postaci białego opłatka, przypomina o Jego odkupieńczej męce. Sakramentem szczególnie pokrzepiającym i umacniającym jest namaszczenie chorych. Nie należy utożsamiać przyjmowania sakramentu chorych z pozostawaniem danej osoby w stanie terminalnym i wizją rychłej śmierci. Wszak celem sakramentu chorych jest umocnienie zarówno duchowe, jak i fizyczne danego organizmu. Poza tym jest to okazja do uczynienia ofiary z własnego cierpienia, a także oddania go Jezusowi oraz złączenia się z cierpieniem Mesjasza. PRAGNIENIE SERCA Pragnienie chorego by odzyskać zdrowie jest czymś naturalnym. Modlitwa o przywrócenie do prawidłowego i normalnego funkcjonowania nie może być oparta jednak na schemacie: „coś za coś”.
29
źródło: www.pixabay.com
Chodzi w szczególności o sytuacje, w których chorzy podejmują pewien wysiłek z nastawieniem prawie takim, jakie przejawiają handlarze na bazarze: „Panie Boże, a teraz mnie uzdrów”. Bóg nie działa jak maszynka do spełniania życzeń. Żarliwą modlitwa, pielgrzymowanie do miejsc naznaczonych działaniem Boga czy codzienne uczestniczenie we mszy świętej mają stanowić sposób na życie, a nie jedynie być środkiem do uzyskania uzdrowienia. Odzyskanie zdrowia winno łączyć się z postanowieniem o zmianie swojego postępowania na lepsze każdego dnia. Nie bez przyczyny staropolskie przysłowie mówi, że: „Jak trwoga to do Boga”. Nie oznacza to jednak, że uzdrowienia mogą dostąpić tylko zawsze wierni Jezusowi. Chodzi raczej o to, że odzyskanie pełni sił winno być traktowane jako dar. Dlatego tak ważne jest prezentowanie poddania doskonałej woli Bożej, zamiast przejawiania postawy roszczeniowej. Z
30
takim bowiem ściśle intencjonalnym nastawieniem może wiązać się ryzyko, że jeżeli prośby danej osoby nie zostaną wysłuchane, to odwróci się ona od Boga. MODLITWA O UZDROWIENIE Wołanie do Boga o uzdrowienie może przybrać szczególną formę, która w ostatnich latach zyskuje na popularności. Chodzi o wykorzystywanie tzw. charyzmatu uzdrawiania podczas specjalnych modlitw o uzdrowienie i uwolnienie, połączonych z uwielbieniem Chrystusa. Charyzmat uzdrawiania jest dziś szczególnie żywy we wspólnotach związanych z ruchem Odnowy w Duchu Świętym. Na podkreślenie zasługuje, że wszelkie łaski i cuda są dziełem Bożym. Człowiek zaś – kapłan lub świecki – stanowi tylko narzędzie w Jego rękach. Błaganie Boga o uzdrowienie może rodzić pewne niebezpieczeństwa w postaci przeżycia modlitwy bardziej na sposób ma-
giczny niż w duchu wiary. Przejawem magicznego myślenia o Bogu jest wspomniane wyżej traktowanie modlitwy jako ekwiwalentu za przywrócenie zdrowia. I tak oczekiwane uzdrowienie może być traktowane raczej jako należny „towar”, nie zaś zależny od woli Bożej dar. Dlatego w modlitwie osiągnięcie uzdrowienia nie powinno stanowić celu samego w sobie. Zatem w wołaniu o uzdrowienie chodzi nade wszystko o wyznanie wiary, że Zmartwychwstały Pan posyła swoim uczniom Ducha Świętego, który działa pośród nich cuda. Ta wiara umożliwia powierzenie się człowieka w ręce niezmierzenie dobrego Boga. Przezwyciężenie choroby może objawić się fizycznym uzdrowieniem, ale i świadomym przyjęciem cierpienia w drodze zjednoczenia z ofiarą Chrystusa. Pewne pozostaje więc to, że Jezus uzdrawia także i dziś. A wiara może przenosić góry…
31
TEMAT NUMERU - Wiara
Wiara w ludzi
32
ZED
wangelii możemy wyciągnąć bardzo różne nauki. la mnie jedną z najważniejszych jest ta, by wierzyć w drugiego człowieka, tak samo, jak Bóg wierzy w nas.
Kajetan Garbela
I
le razy w życiu każdy z nas słyszał skierowane do siebie słowa: „Z ciebie nic nie będzie”, „Co z ciebie wyrośnie?”, „Dla ciebie to już nie ma ratunku?”, „Jesteś u mnie przegrany/ skreślony” lub im podobne? A co jeszcze straszniejsze – ile razy sami formułowaliśmy je pod adresem ludzi ze swojego otoczenia: swojej rodziny, przyjaciół, współpracowników albo też ludzi mniej znanych, z którymi nie utrzymywaliśmy praktycznie żadnych relacji? Te słowa mogą naprawdę poważnie zaważyć na naszym rozwoju psychicznym i duchowym, szczególnie w dzieciństwie i okresie dorastania, ale nie tylko. Nie zawsze jednak chcemy sami wystrzegać się używania tego typu słów… Ile razy skreślaliśmy kogoś z błahego powodu, ile razy nie chcieliśmy komuś
“
Najbardziej wstrząsający jest fakt, że młodzież doskonale zdaje sobie sprawę ze szkodliwości hałasu, który powoduje głośne słuchanie muzyki. Nie biorą jednak na poważnie konsekwencji, które to za sobą niesie.
przebaczyć, zrozumieć jego intencji, wyciągnąć ręki na zgodę? Nie oszukujmy się – nas też tak wielokrotnie traktowano, czasem robiły to osoby bardzo bliskie, na których uznaniu szczególnie nam zależy. Nawet księża i ludzie bardzo religijni, działający poważnie w różnorakich ruchach, wspólnotach, parafiach potrafią się tak zachować.
Zapewne wielu ludzi przez takie traktowanie odeszło z Kościoła albo przynajmniej przestało aktywniej działać w jego strukturach. Takie rany bolą najbardziej i najtrudniej je zaleczyć, a co gorsza – prowadzą do tego, że i my zaczynamy zadawać je innym. Mniej lub bardziej świadomie – czasem jak ranne zwierzę, tak bardzo boimy się kolejnych ciosów, że wolimy zadać je sami, gdy tylko taka potrzeba jawi się na horyzoncie. Czasem z przekory, chęci „dowalenia” komuś, kto nie był dla nas odpowiednio wyrozumiały, albo kogo po prostu z jakichś powodów nie lubimy. Nie pomyślimy, że wcale nie jesteśmy lepsi, że ten ktoś może miał zły dzień, że może miał dobre intencje, że to ja przesadziłem z takim traktowaniem… A jeśli nawet pomyślimy, to szybko te myśli wyprzemy jako
źródło: www.pixabay.com
chore i nieodpowiednie. Myślę, że takie zachowania wynikają przede wszystkim z pychy i strachu. Pychy – bo wolimy wierzyć, że to my jesteśmy tymi dobrymi, a ten drugi, który zawalił, nadużył naszego zaufania i udowodnił, że jest go niegodny i po prostu słaby. Strachu – bo skoro wystawił na szwank naszą renomę, jakąś ważną dla nas sprawę, na pewno to powtórzy, na pewno znowu przysporzy kłopotów i kto wie, do jakiej tragedii doprowadzi. Pycha i strach – te same, które prowadzą do każdego grzechu, powodują to, że ciągle toczymy swoje małe wojenki, zamiast starać się dostrzec w ludziach pierwiastki dobra i za wszelką cenę wyciągnąć je na powierzchnię. Jak w popularnych dowcipach o teściowych – może być śmiesznie, można machnąć ręką, gdy się tym słyszy,
ale gdyby się temu bliżej przyjrzeć, stoją za tym straszne i chore motywacje. Można to wręcz odczytać jako podświadomą, paniczną walkę o przetrwanie – odcinanie się od wszystkiego i wszystkich, którzy mogą nam przysporzyć problemów i utrudnić ziemską egzystencję. Tymczasem Jezus ma dla nas inną naukę. On nie skreślił jawnogrzesznicy, którą chciano ukamienować, nie skarcił Zacheusza, który był przełożonym celników i skrzywdził wielu ludzi. I to wszystko na złość Żydom – a oni takimi ludźmi gardzili. Gardzili, bo tak rozumieli Prawo, nakazujące im zachowywanie przykazań i moralności w swoim narodzie. Nie mieściło im się w głowie, że z takich ludzi może jeszcze być coś dobrego, że przedstawiają wielką wartość, że może pobłądzili i w głębi duszy
chcą wyjść na życiową prostą. Dużo łatwiej jest przecież odgrodzić się wysokim murem od tych, którzy nie pasują do naszego światopoglądu, utrudniają nam życie, zaburzają nasz spokój, porządek, a – nie daj Boże – także nieskazitelny obraz samych siebie. Jawnogrzesznica i Zacheusz byli ludźmi, którzy bezpośrednio nie zrobili Jezusowi niczego złego, ktoś może więc powiedzieć – łatwo Mu przyszło przebaczenie. Ale jak było z Piotrem i Judaszem? Przecież po trzykrotnym zaparciu się przez tego pierwszego Chrystus mógł mu powiedzieć: „Słuchaj, Piotrze, miałeś być moim następcą, na tobie chciałem budować Kościół, ale przykro mi – zawiodłeś mnie, zostawiłeś i co gorsza – wyparłeś się. Teraz muszę znaleźć kogoś innego, bo już ci nie ufam, już w ciebie nie wierzę”. Ilu z
33
źródło: www.pixabay.com
nas by tak postąpiło? Pewnie większość. On postępuje inaczej – wierzy, że mimo tego wypełni misję, którą dla niego przygotował. A Judasz? Czy Jezus nie nazywa go w Ewangelii przyjacielem? To już w ogóle nie do pomyślenia! Dlaczego go wówczas nie skarcił, nie przeklął, w jakikolwiek sposób nie pogardził nim? Oczywiście Jezus jest Bogiem, jest dokonały i wszystko jest w Jego mocy. My tacy nie jesteśmy i nigdy nie będziemy, mimo to jednak nakazał nam On miłowanie swoich bliźnich i przebaczanie im. Mamy przepraszać nie siedem razy, byle tylko odklepać, wypełnić jakiś przepis tradycji, a później niech się
34
dzieje, co chce. Chrystus wprawia w osłupienie apostołów mówiąc, że należy wybaczyć aż siedemdziesiąt siedem razy, aż do znudzenia, kiedy człowiek pogubi się rachubie. Drugi cytat, który przychodzi mi tutaj na myśl, to „błogosławcie, a nie złorzeczcie!” – jak nawoływał Rzymian w jednym ze swych listów św. Paweł Apostoł. Chciałoby się rzec – do znudzenia wybaczajcie, do znudzenia błogosławcie, czyli życzcie dobrze, do znudzenia współpracujcie, ufajcie ludziom, szukajcie w nich tego, co dobre, a nie zatrzymujcie się na tym, co złe, co nie wyszło, co spowodowało problemy. To tak, jak z miłością matczyną – każda matka kocha swoje
dziecko i zawsze widzi w nim pozytywy, możliwość czynienia dobra, bez względu na to, jakim człowiekiem (bandytą, złodziejem, mordercą) jest jej dziecko. Śmiem twierdzić, że to jest najpiękniejsza i najprawdziwsza miłość na tym świecie, najlepsze odbicie miłości Boga do człowieka. Niech to nie będzie argumentem za tym, żeby kogoś olewać. Niech to będzie jednym z elementów Dobrej Nowiny, którą powinniśmy żyć na co dzień.
35
TEMAT NUMERU - Wiara
"Credo" querens intellectum
36
T
ekst powtarzany niemal co tydzień, bardzo często mechanicznie i bez zastanowienia się nad sensem kolejnych artykułów. „Credo”, zwane też „Wierzę w Boga...”. Czy zasługuje na takie traktowanie?
Rafał Growiec
Z
acznijmy może od potencjału teologicznego, jaki posiada tekst Apostolskiego wyznania wiary. Porusza ono zagadnienia takiej ilości traktatów, że trudno je wymienić w prostym wyliczeniu. Zaczynamy od trynitologii (wykład o Trójcy), potem mamy krótką paterologię (naukę o Bogu Ojcu) z elementami protologii (nauka o stworzeniu). Dużo dłuższa jest część chrystologiczna – najpierw mamy antyariański wstęp dogmatyczny o zabarwieniu trynitologicznym, potem wykład soteriologiczny (dotyczący zbawienia) z elementami apologetyki, mariologii i pneumatologii (traktat o Duchu Świętym). Po nim odrobina chrystologicznej eschatologii (traktat o rzeczach ostatecznych). Następnie pneumatologia z elementami sakramentologii, eklezjologii (dotyczącej
“
Bóg zstąpił z nieba, został uznany za zbrodniarza, skazany na najbardziej upadlającą ze wszystkich kar, umarł i został złożony do grobu. Z nieba, przez cierpienia i upokorzenie, po grób, miejsce nieczyste, uznawane w starożytności (i nie tylko) za obrzydliwe. Credo opowiada o miłości Boga do człowieka, ale nie językiem popowych hitów, ale raczej środkami dramatu i tragedii.
Kościoła) i eschatologii. Kto powtarza tak zaawansowany teologicznie tekst bez zrozumienia,
przypomina ucznia, który potrafi powtórzyć wszystkie zasady dynamiki, ale po prostu wyuczył się ich na pamięć i ich nie rozumie. Oczywiście, trudno pojąć wszystkie treści wiary rozumem, ale czasem wypadałoby chociaż wiedzieć, co oznaczają wypowiadane przez nas słowa. Credo następuje w liturgii Mszy świętej po czytaniach Pisma Świętego, po Ewangelii i po homilii. Powinno stanowić żywą odpowiedź na usłyszane Słowo Boże i jeśli ma być to odpowiedź osoby, musi być wypowiadane świadomie, z choćby minimalną wrażliwością na wypowiadane właśnie prawdy. Wyznanie wiary jest swoistą deklaracją chrześcijanina i nie bez przyczyny jest umieszczone po liturgii słowa: w starożytności katechumeni wychodzili z kościoła właśnie w tym momencie. Dalej byli
źródło: www.pixabay.com
już sami chrześcijanie. Należy zauważyć, że teologia Credo rodziła się z obrony ortodoksji przed herezjami. Czasem hierarchom nie mogło przejść przez myśl, jak można było na podstawie Pisma wpaść na tak dziwne pomysły. Najczęściej więc dopiski do „Wierzę...” stanowiły doprecyzowanie ortodoksji katolickiej w obliczu pomysłowości np. arian czy duchoburców CHRYSTOLOGIA, ARIUSZU! Credo, jakie znamy, jest w dużej mierze chrystocentryczne. Dlaczego? Gdyż najwięcej herezji dotyczyło właśnie osoby Jezusa Chrystusa i Jego posłannictwa. Sama historia powstania znanego nam tekstu Credo jest efektem sporów chrystologicznych, w których główną postacią mącącą był niejaki Ariusz. Głosił on – a przynajmniej tak wielu mu współczesnych inter-
pretowało jego naukę – że Chrystus jest stworzeniem, Bogiem w pewien sposób niższym od Ojca. Teologia ariańska była bardzo popularna, gdyż w miarę prosto (żeby nie rzec: prostacko) tłumaczyła, jak to jest, że jest jeden Bóg, ale w trzech osobach. To proste: to nie jest ten sam Bóg, bo bóstwo Chrystusa jest inne niż bóstwo Ojca. W odpowiedzi na spory zwołano sobór w Nicei, podczas którego katoliccy biskupi ustalili normę ortodoksji. Musieli się przy tym posłużyć terminem z filozofii greckiej, gdyż Ariusz stosował wybitną cytatologię biblijną i na obronę wszystkich swoich tez miał odpowiedni werset. Katolicy użyli więc słowa „homouzjos”, czyli „współistotny”, który był nie do zaakceptowania dla arian, ale dobrze oddawał ortodoksyjną naukę o bóstwie Jezusa. To antyariańskie
podejście najmocniej widać w słowach „Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony a nie stworzony, WSPÓŁISTOTNY Ojcu”. Inne herezje także znalazły swoje odbicie w tekście Credo. Można zauważyć akcenty antyadopcjańskie (adopcjanie wierzyli, że Jezus był po prostu przybranym Synem Ojca), antymanichejskie (pogarda materii, ale i Starego Testamentu) i antydoketystyczne (potwierdzenie cielesności Jezusa). EWANGELIA W CREDO W Wyznaniu Wiary znalazło się także miejsce dla skróconej Ewangelii. Obejmuje ona podstawę podstaw – fakt wcielenia, śmierci, pogrzebania i zmartwychwstania. Do Credo „wcisnął się” Poncjusz Piłat, przedstawiciel władzy rzymskiej, odpowiedzialny za śmierć Jezusa,
37
choć zapewne dałoby się oskarżyć Żydów. Jeśli wierzyć spiskowym teoriom dziejów Kościoła, najwyraźniej jadowity antysemityzm nicejskich patriarchów został stłumiony przez chęć Konstantyna do oskarżania swoich pobratymców o bogobójstwo. Na poważnie, chodziło zapewne o umieszczenie Chrystusa w czasie i przestrzeni, w realiach rzymskiej okupacji, przypomnienie tego, co jest jasno wyrażone w Ewangeliach. Tym bardziej, że po trzech wiekach niektórym zaczynało się zacierać, kto, jak i kiedy rządził, a powstające apokryfy nieraz traktowały Jezusa jak postać bajkową, żyjącą „dawno, dawno temu, za górami, za lasami”. Judejski prokurator z I wieku to poza Maryją jedyna czysto ludzka osoba, która znalazła się w Credo. Nie udało się to żadnemu z Ewangelistów ani choćby biednemu Józefowi z Arymatei. Można zauważyć, że ta „Ewangelia w kilku zdaniach” jest bardzo różna od prezentowanej dziś wizji Jezusa. Praktycznie pomija trzy lata publicznej działalności, a skupia się na trzech dniach od Męki do zmartwychwstania i roli Chrystusa jako Boga. Nie zagłębia się w opisy cudów, wytycznych miłości bliźniego, w Kazanie na
38
Górze, ale podejmuje refleksję nad wcieleniem prowadzącym do męki i zmartwychwstania. Esencją nauczania Chrystusa nie było ponowne ustawienie we właściwym porządku relacji międzyludzkich, ale relacji między Bogiem a człowiekiem. Nie przyszedł On zaprowadzić nowego ładu na ziemi, ale „dla naszego zbawienia”, czyli by zlikwidować dłużny zapis. Ewangelia Credo to nie radosne pobrzękiwanie na gitarach o miłości, ale wieść o najwyższej ofierze: Bóg zstąpił z nieba, został uznany za zbrodniarza, skazany na najbardziej upadlającą ze wszystkich kar, umarł i został złożony do grobu. Z nieba, przez cierpienia i upokorzenie, po grób, miejsce nieczyste, uznawane w starożytności (i nie tylko) za obrzydliwe. Credo opowiada o miłości Boga do człowieka, ale nie językiem popowych hitów, ale raczej środkami dramatu i tragedii. Po śmierci mamy zmartwychwstanie, a potem wniebowstąpienie. Credo wykracza poza naturalny porządek rzeczy i sprawia, że myśli chrześcijanina powinny kierować się nie tylko ku ziemskim radom, jak żyć dobrze z drugim człowiekiem tu i teraz, ale ku temu, jaki jest ostateczny cel jego
źródło: www.pixabay.com
życia. Caritas, choć jest integralną częścią christianitas, nie może istnieć w oderwaniu od innych aspektów wiary: liturgii i głoszenia Ewangelii. Mamy też zapowiedź rzeczywistości przyszłej: „przyjdzie sądzić żywych i umarłych”, czyli Sąd Ostateczny. Bez szczegółów, bez wizji ognia piekielnego, za to z Jezusem na czele. Z obrazu Memlinga zostaje tylko centrum i prawa strona. Ten sąd to oczyszczenie przed nastaniem Królestwa Jezusa, które nie będzie miało końca. CO Z POZOSTAŁYMI? Silny nacisk na chrystologię nie oznacza braku Ojca i Ducha w Credo. Zdaje się jednak, że nie doczekali się Oni tylu herezji, których byliby głównymi bohaterami. Ojciec jest oczywiście antybohaterem manichejczyków – w ich rozumieniu jest On złym Demiurgiem, stwórcą materii, który uniemożliwia duszom doskonalenie się poprzez więzienie ich w ciałach. Przeciwstawiano Mu Jezusa, który jakoby miał wskazać drogę ku wyzwoleniu człowieka z okowów materii. Stąd w Credo mamy wzmiankę o tym, że Ojciec stworzył nie
tylko materię, ale i rzeczy niewidzialne i że wszystko to stało się przez Chrystusa. O Ducha Świętego też istnieje spór dogmatyczny, ale nie aż tak ostry. „Który od Ojca i Syna pochodzi” to echo sławetnego sporu o Filioque, czyli próby ustalenia relacji Ducha do Syna. W konwencji wschodniej (a przez nią obecnie także w teologii prawosławnej) Ducha tchnie Ojciec przez Syna. Jest ona bardziej monarchiczna (jednozasadowa, skupiająca się na ukazaniu wyższości Ojca). W rozumieniu katolickim tak Ojciec, jak i Syn (Filioque) tchną razem Ducha. Biskupi zebrani na soborze w Konstantynopolu wyraźnie zaznaczyli też, że jest On Osobą Bożą – Panem i Ożywicielem, a to wszystko przez zwolenników Macedoniusza, którzy powoływali się na jego nauki, jakoby Duch Święty miał udział w historii Starego Testamentu, gdyż to on przemawiał przez proroków. JEDEN, ŚWIĘTY, POWSZECHNY... W Credo znajdujemy także słowa o Kościele: jednym, świętym, powszechnym i apostolskim. „Oj” – ktoś może pomyśleć – „Biskupom brakło odrobiny samokrytyki...”. Rzecz w tym, że to nie biskupi
39
pierwsi utożsamili Kościół z Bogiem, ale niejaki Jezus Chrystus pod Damaszkiem: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” (Dz 9, 4). Należy też jasno powiedzieć, że słowa z Credo odnoszą się do Kościoła jako Ciała Chrystusa, a nie do instytucji, a tym bardziej do poszczególnych ludzi. Co znaczy „jeden” Kościół? Że nie ma innego, nawet jeśli są wspólnoty, które, nazywając się „Kościołami”, głoszą Chrystusa i udzielają chrztu. W myśl teologii możemy mówić o dialogu, ale trzeba jasno postawić problem łączności tych wspólnot z prawdziwym Kościołem, zwłaszcza że coraz częściej różnice są tylko moralno -etyczne. Mogą one być częścią Kościoła Chrystusowego, bez formalnej jedności z Kościołem katolickim, jednak dopóki nie mamy dostępu do Bożych wyroków, warto być ostrożnym. Także w temacie Kościoła katolickiego, w którym trwa Kościół Chrystusowy, ale nie jest powiedziane, że co uchwali Kościół katolicki, zaraz jest równoznaczne z wolą Chrystusa. Tu dochodzimy do kwestii świętości
40
Kościoła. Kościół nie jest wspólnotą wybranych, nieskazitelnych, idealnych. Jezus takich nie wybiera. Chrystus założył święty Kościół, do którego zaprosił grzeszników. To nie życie wiernych uświęca instytucję i sakramenty, ale to sakramenty uświęcają ludzi i tworzone przez nich instytucje. Dlaczego „powszechny” (gr. katholikos)? Bo nie włoski, nie polski, nie dla białych i nie dla czarnych, nie dla bogatych i nie tylko dla biednych, ale po prostu dla wszystkich. Kościół nie uznaje podziałów ekonomicznych, socjalnych, społecznych i rasowych. Nie zamyka się na kogoś tylko dlatego, że ten urodził się po złej stronie rzeki. Co znaczy „apostolski”? Że wywodzi się od apostołów, ale też że ma charakter apostolski, to znaczy, że jest ukierunkowany na głoszenie Ewangelii. Kościół jest posłany do świata, by głosić wyznawaną właśnie wiarę. „Kościół” – czyli każdy z jego członków. Oczywiście, nie znaczy to, że każdy ma teraz pakować się i jechać do Birmy jako misjonarz. Ale gdyby chociaż zechciał świadczyć życiem codziennym...
Co oznaczają słowa „wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów”? Wyrażają one jedyność i jednorazowość chrztu. Nie ma innej drogi odpuszczenia grzechu pierworodnego jak przez chrzest, udział w męce i zmartwychwstaniu Chrystusa. Wierzymy, że ci, którzy nie mogli go przyjąć (jak np. małe dzieci zmarłe przed chrztem lub nawet przed narodzeniem), mogą dostąpić Nieba na mocy łaski Bożej, a katechumeni przygotowujący się do chrztu mogą być traktowani w wypadku nagłej śmierci – zwłaszcza męczeńskiej – jak ochrzczeni. Ale innej drogi oczyszczenia nie ma. Nie przez medytację dalekowschodnią, nie przez nawet doskonałe życie moralne. Można się też ochrzcić tylko raz. To wyciska na człowieku niezacieralne znamię – semel catholicus, semper catholicus (raz katolik, zawsze katolik). Od łaski chrztu można się odciąć, można zostać pozbawionym prawa do przyjmowania i udzielania sakramentów (tak działa ekskomunika), ale nie można cofnąć raz udzielonej łaski Boga. „Oczekujemy wskrzeszenia umarłych
i życia wiecznego w przyszłym świecie”, przez co wyznajemy też wiarę w zmartwychwstanie ciał. Nie zmartwychwstaną same dusze, ale cali ludzie – z duszą i ciałem. Nasze cmentarze to koimeteriony: miejsca snu. Czy to takie istotne? A i owszem, gdyż wymusza szacunek do zwłok ludzkich i jest sprzeczne z niektórymi modnymi poglądami. Toczy się tu głównie spór o kremację. Prawo kanoniczne (kan 1184, punkt 2) nie pozwala, by pochować jak katolika osobę, której ciało spopielono – ale tylko wtedy, gdy miało to podłoże ideologiczne (chęć zjednoczenia się z naturą poprzez rozsypanie prochów lub niewiara w życie po śmierci). Nie do przyjęcia są także wystawy sporządzone ze spreparowanych ludzkich zwłok. Credo ma głęboką treść teologiczną i równie głęboki może być jego oddźwięk w życiu codziennym. Ten artykuł na pewno nie wyczerpuje ich wszystkich. Zachęcam do samodzielnej refleksji na tym tekstem, co na pewno wierze nie zaszkodzi. Jak w tytule: „Credo” querens intellectum - Credo szukające zrozumienia. źródło: www.pixabay.com
41
TEMAT NUMERU - Wiara
Wiara vs ateizm czyli w jakiego Boga nie wierzymy
42
B
ardzo często ludzie niewierzący zastanawiają się, że jak to możliwe, że katolicy mogą wierzyć Kogoś, kto zabija innych ludzi, kto pozwala na smutki i cierpienie na świecie, kto ma ludzi po prostu w nosie. Problem w tym, że my w takiego Boga nie wierzymy.
Andrii Letsyn
N
ie jest wcale tak, że my, katolicy, wierzymy w Boga, który siedzi sobie na chmurce i niczym grasz w Simsy wybiera funkcje: zesłać głód, zesłać trzęsienie ziemi. Nie, w takiego Boga na pewno nie wierzymy. Okazuję się, że z ateistami mamy wspólny pogląd na Boga w którego nie wierzymy, który nie istnieje. Bo taki Bóg raczej mógł być by na olimpie, ale na pewno nie w raju. Ateiści mówią o Bogu dużo rzeczy, których nie uznaje człowiek wierzący, dlatego, że to po prostu bajki babci. Czy wierzymy w to, że Bóg załatwia nam prośby, jakby miał jakąś magiczną różdżkę? Czy jest tak, że o co poprosisz, to będziesz miał? Czy wierzymy w to, że Bóg jest obojętny? Oczywiście, że nie. Wierzymy w Boga miłosiernego, Boga, który jest prawdziwą miłością i prawdziwym dobrem. Tylko Bóg jest dobry. Prze-
“
Bóg nigdy nie zmusza do niczego, daje nam wolną wolę. Nawet jeśli Jezus stanie przed tobą i powie ci, chodź za mną, to i tak masz wolność powiedzieć, że pójdę, ale nie tą drogą, którą wybrałeś.
cież nie wierzymy w Boga, który stworzył i zostawił swoje stworzenie samym sobie. Wierzymy w Boga, który podtrzymuje swoje stworzenie, cały czas otacza opieką, a jeśli pozwala na klęskę, to tylko taką, którą człowiek jest w stanie znieść. Tylko dlatego, że kocha i chcę, żeby człowiek mógł sam do niego dojść. Czy wierzymy w Boga ograniczającego nas, naszą wolność? Tylko w Bogu je-
steśmy wolni tak naprawdę, jeśli On jest prawdziwą miłością. Bóg nigdy nie zmusza do niczego, daje nam wolną wolę. Nawet jeśli Jezus stanie przed tobą i powie ci, chodź za mną, to i tak masz wolność powiedzieć, że pójdę, ale nie tą drogą, którą wybrałeś. Skrajność, ale dobry przykład, który wprost pokazuję, że droga kapłaństwa, droga zakonna jest tylko i wyłącznie dobrowolnym wyborem. Zawsze można pójść inną drogą. Bóg cię nigdy nie ograniczy. Wierzymy w Boga, który daję szanse, daję wybór, stawia jeden cel, którym jest On sam. Jak do niego dojdziesz, to tylko i wyłącznie Twój wybór. Pan nie wątpi w twoją kreatywność. Czy wierzymy w Boga, który każdego, kto w niego nie wierzy ześle do piekła? Oczywiście, że nie. Można nie wierzyć, ale żyć z zasadami moralnymi i godnymi człowieka. Można zro-
bić dużo dobra. I do piekła Bóg nie zrzuca. Piekło wybierają ci, którzy nienawidzą Boga, a to jest wielka różnica między nie wierzę, a nienawidzę/ Szatan wierzy i drży, dlatego nienawidzi Pana. Wierzymy w Boga, który dał szanse każdemu człowiekowi. Który umiłował nas jeszcze przed założeniem świata. Który kocha człowieka. Nie wierzymy w Boga, który potępia. Wierzymy w Boga, który wywyższa człowieka ponad wszelkie stworzenie daje mu jeszcze jedną szansę na zbawienie. Jedna z teorii mówi, że aniołowie i inne niebieskie stworzenia nie mogą być zbawione, bo już widzieli Bożą twarz. Człowiek, oprócz tego, że został stworzony na Jego podobieństwo, był panem nad ziemią, niebem i morzem, to jeszcze dostał szanse na zbawienie po tym, jak zgrzeszył. Bóg wywyższył człowieka ponad wszelkie stworzenie. Sam się stał jednym z ludzi i oddał swoje życie za nich. W takiego Boga wierzymy. Nie wierzymy w Boga, który ogranicza przyjemność człowiekowi, ale daję więcej cierpień. Bóg nie zabrania przyjemności, ale musi być umiarkowana. Nie na darmo znane powiedzenie mówi, że co za dużo, to nie zdrowo. W miłości do Boga nie ma umiaru, ale w pokazywaniu tej miłości musi być. Tak samo z rzeczami wyłącznie ludzkimi. Umiar w przyjemnościach sprawia, że wszystko staje się normalne. To znaczy, że staje się Boże. Dlatego, że w świecie jest grzech, przesadzać z przyjemnością jest niebezpieczne, jak dla ciała tak i dla duszy. Tylko w niebie, gdzie nie będzie grzechu, będzie tylko umiarkowana, to znaczy doskonała radość, wese-
źródło: www.pixabay.com
le, przyjemność. W takiego Boga wierzymy. Nie wierzymy w kogoś, kto się bawi życiem, kto go daje i zabiera, kto po prostu bawi się ludźmi. Nasz Bóg, który jest Miłością daje życie, daje innych ludzi, żeby człowiek był dla człowieka, a razem byli dla Boga. On błogosławi życie i jeśli jest gdzieś jakaś śmierć, to tylko przez to, że był grzech, który powoduję, że taki świat jest z natury. Nie wierzymy w Boga, który chcę zrobić z nas swoich niewolników, kupić nas. Pokazuje to ewangeliczna historia kobiety chorej na krwotok. Dwanaście lat choroby. Brak pieniędzy i zdrowia. Brak szacunku ludzi. Słyszy, że w mieście jest Jezus, idzie, biegnie i pragnie uzdrowienia, jak to ostatniej szansy, a kiedy go dostaje, Jezus pyta, kto to był, kto go dotknął. Co robi ta kobieta? Nie skacze z radości, że ja, ja, dotknęłam i jestem uzdrowiona. Nie, ona drży ze strachu, bo nie ma nic, co mogłaby dać Bogu w darze za uzdrowienie. Wie, że może zmusić ją być Jego
niewolnicą, bo przecież za taki dar co ona może dać Panu? Najdroższe co ma, to życie. A co Pan odpowiada? Idź, jesteś wolna. Właśnie w takiego Boga wierzymy, On nam daje dary i mówi – idź, nie trzymam cię. Kocham i chcę zebyś był szczęśliwy, czy po takich słowach sam nie chcesz iść za nim? W takiego Boga wierzymy, ale na pewno nie w właściciela niewolników do sprzedaży. Dlatego najwięksi święci są kapłanami, mnichami. On ich nie zmuszał, człowiek sam zachciał oddać siebie. Bóg w którego nie wierzą ateiści, jest tym samym Bogiem w którego nie wierzą katolicy. Wspólny punkt odniesienia między ateistami i wierzącymi. Ja wierzę w Boga, ale nie w tego, o którym mówicie. Tak odpowie każdy wierzący, albowiem jest absurdem wierzyć w coś, co po prostu nienawidzi człowieka. Natomiast wiara w Miłość jest wiarą dojrzałą, opartą na doświadczeniach Miłości i przyjęcia jej w swoim życiu, albowiem Bóg jest Miłością.
43
R O Z M O WA N U M E R U
Uwierz w siebie! B,
eata Pawlikowska pisze: “Nie mów, że jesteś słaby, że czegoś nie potrafisz, nie możesz, nie dasz rady nie nadajesz się. Masz w sobie wielki magazyn siły i potężny generator, który dostarczy ci jej jeszcze więcej - jeśli tylko postanowisz go włączyć i zacząć z niego korzystać”.
Emilia Ciuła
W
łaśnie tak postąpiła Patrycja Potaczek - studentka administracji i polityki publicznej na Akademii Ignatianum w Krakowie. Historia Patrycji pokazuje, że wiara we własne siły jest niesamowitą mocą, dzięki której można spełniać marzenia wydawałoby się nieosiągalne dla osób niepełnosprawnych. Dlaczego poruszasz się na wózku inwalidzkim? Patrycja Potaczek: Od urodzenia choruję na przepuklinę oponowo-rdzeniową. Na skutek tej choroby mam całkowity niedowład kończyn dolnych i poruszam się przy pomocy wózka inwalidzkiego. Jednak ręce mam całkowicie sprawne. Dlaczego zdecydowałaś się wystartować w konkursie? Mogłabyś coś o nim opowiedzieć?
44
“
Życie na wózku wcale nie musi być nudne czy uciążliwe. Nie trzeba się tego wstydzić, bo jest to tylko dodatek, a liczy się tylko to, jakimi jesteśmy ludźmi, jakie jest nasze wnętrze.
P.P.: Wybory “Miss Polski na wózku” to konkurs dla kobiet poruszających się na wózku inwalidzkim, chcących osiągnąć jakiś cel, czy przeżyć coś nowego w swoim życiu - można powiedzieć: przygodę życia. W tym roku jest to już trzecia edycja tego przedsięwzięcia. Zdecydowałam się wziąć w nim udział, ponieważ chciałabym przede wszystkim udowodnić, że osoby niepełnosprawne, a w szczególności kobiety, mogą spełniać swoje marzenia
i być szczęśliwe pomimo swojej niepełnosprawności. Dodatkowo mam okazję poznać wiele ciekawych i wartościowych dziewczyn. Przyznam również, że rzeczą, która mnie do tego konkursu popchnęła była chęć uczestniczenia w różnego rodzaju warsztatach piękności, w których miałabym okazję pracować ze sławnymi stylistami mody, fryzjerami czy też kosmetyczkami. Od zawsze interesowałam się modą, dlatego pomyślałam, że warto się odważyć i spróbować swoich sił.. Jakie według Ciebie wartości dla społeczeństwa niesie organizowanie takich konkursów? P.P.: Myślę, że dzięki takim konkursom społeczeństwo zaczyna inaczej postrzegać osoby niepełnosprawne. To znaczy poprzez ukazywanie niepełno-
źródło: www.rosavita.org
sprawnych w nieco innym świetle niż tylko chorych, bezsilnych czy załamanych. Ludzie mogą zobaczyć, że takie osoby tak samo mogą czuć się szczęśliwe i wartościowe, jak każdy inny człowiek, bo przecież my nie różnimy się od innych niczym oprócz ograniczonej sprawności. Tak jak my - osoby niepełnosprawne - będziemy ukazywane w społeczeństwie, tak ono będzie nas postrzegać. Dlatego uważam, że takie konkursy bardzo pomagają odbudować powszechną opinię o osobach niepełnosprawnych i pozbyć się stereotypów na ich temat. Co dla Ciebie znaczy wzięcie udziały w takim konkursie? Przyznam, że to odważny krok. P.P.: Dla mnie jest to przede wszystkim przełamanie swoich wewnętrznych barier, ale też przeżycie ciekawej i niezapomnianej przygody.
Co byś powiedziała osobom, które boją się "żyć" na wózku, boją się odrzucenia, albo po prostu się wstydzą? P.P.: Powiedziałabym, że życie na wózku wcale nie musi być nudne czy uciążliwe. Nie trzeba się tego wstydzić, bo jest to tylko dodatek, a liczy się tylko to, jakimi jesteśmy ludźmi, jakie jest nasze wnętrze. Jeśli zmienimy swoje nastawienie i zaczniemy być po prostu sobą, to mamy sto procent szans, że nasze życie się odmieni, a wózek nie będzie do tego żadną przeszkodą. To, że jesteśmy tacy, a nie inni, świadczy o tym, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju i możemy być przykładem dla innych ludzi - niekoniecznie chorych, ale też zdrowych. Skąd czerpiesz wiarę w swoje siły? P.P.: Wiarę w swoje siły czerpię przede wszystkim
od rodziców. To oni każdego dnia uświadamiają mi, że jestem dla nich bardzo ważna i motywują do tego, żebym się nie poddawała i wierzyła, że mogę więcej, mimo że czasem bywa w życiu ciężko. Jest to dla mnie znaczące, bo dzięki temu wiem, że zawsze w każdej chwili mogę na nich liczyć. Dlaczego wiara w siebie jest taka ważna? P.P.: Myślę, że gdyby człowiek w siebie nie wierzył, to nie byłby w stanie nic osiągnąć. Wiara w siebie jest bardzo ważna, ponieważ ona daje nam siły i chęci do działania. Patrycja jest doskonałym przykładem tego, że gdy tylko się czegoś chce, to można osiągnąć bardzo wiele. Mimo że porusza się na wózku, to żyje pełnią życia i jest inspiracją dla innych.
45
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 46
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
47
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Śląsk przyszedł na Piekary
48
R
az do roku, w ostatnią niedzielę maja, pewne śląskie miasteczko liczące sobie nieco ponad pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców przeżywa oblężenie. I w tym roku było podobnie – na kalwaryjskie wzgórze przybyło blisko sto tysięcy pątników.
Rafał Growiec
C
elem tych peregrynacji jest Sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej, gdzie znajduje się obraz Matki Boskiej Piekarskiej. Wizerunek ten jest właściwie niezbyt wierną kopią dzieła znajdującego się obecnie w Opolu, jednak od dawna otaczany jest szacunkiem i czcią na równi z oryginałem. W roku 1925 obraz otrzymał korony poświęcone przez papieża Piusa XI, który był wcześniej nuncjuszem apostolskim w Polsce i bywał w Piekarach na pielgrzymkach. Ozdoby te zostały skradzione w czasie II wojny światowej, a ich zastępczynie w czasie PRL. Druga rekoronacja odbyła się w roku 1985, a dokonał jej bp Herbert Bednorz. Oryginał zaś trafił do Opola ze względu na wojny religijne w 1702 roku, jednak pielgrzymki wciąż uczęszczały do Piekar. Wcześniej wizerunek wędrował
“
W tym roku pielgrzymka była wyjątkowa, gdyż nałożyły się na nią dwie ważne rocznice. Pierwsza, diecezjalna, to rocznica powstania archidiecezji katowickiej. Druga, związana z sanktuarium, to rocznica pierwszej koronacji obrazu – obie dziewięćdziesiąte.
także do Czech, gdzie miał mieć swój wkład w zwalczenie zarazy w roku 1680. To wydarzenie zaowocowało oficjalnym uznaniem obrazu za cudowny i święty. Nic dziwnego, skoro w procesji z nim miał iść sam cesarz Leopold z małżonką. Pomimo tych fizycznych nieobecności, w Piekarach wciąż
dochodziło do cudownych ozdrowień. Superior piekarski, o. Jerzy Bellmann tak skomentował ten fakt: „Nie pędzel tu mocen, ni praca człowieka, ni drzewo, ni płótno, jeno Duch Boży, który sobie to miejsce i ten lud upodobał”. Pielgrzymki zaś trwają tu już od XVII wieku (wbrew woli biskupów krakowskich, którym na początku podlegały Piekary) i już wtedy gromadziły około stu tysięcy wiernych. W ostatnią niedzielę maja odbywa się pielgrzymka mężczyzn i młodzieńców, w pierwszą niedzielę po 15 sierpnia – niewiast i panien. W tym roku pielgrzymka była wyjątkowa, gdyż nałożyły się na nią dwie ważne rocznice. Pierwsza, diecezjalna, to rocznica powstania archidiecezji katowickiej. Druga, związana z sanktuarium, to rocznica pierwszej koronacji obrazu – obie dziewięć-
źródło: https://www.facebook.com/busemdomarzen
dziesiąte. Z okazji rocznicy koronacji Stolica Apostolska przekazała sanktuarium relikwie św. Bartłomieja, różaniec papieża Franciszka, odnowione korony papieskie z roku 1965 oraz kamień z Nazaretu, który ma stać się kamieniem węgielnym pod budowę domu rekolekcyjno -pielgrzymkowego „Nazaret”. O ŚLĄSKU Pielgrzymkę tradycyjnie poprzedziło sympozjum naukowe dotyczące społecznego nauczania Kościoła w świetle 90-lecia archidiecezji katowickiej. Ks. Arkadiusz Wuwer z Wydziału Teologicznego UŚ zwrócił uwagę, że miłość i sprawiedliwość społeczna były traktowane osobno. Z kolei bp Adam Wodarczyk z Katowic przypomniał postać Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego i jego triadę: nowy człowiek – nowa wspólnota – nowa kultura. O stosunku katolickiej nauki społecznej do postmodernistycznych wa-
runków dzisiejszego świata mówił prof. Jan Mazur z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Same uroczystości zaczęły się od procesji z bazyliki na kalwaryjskie wzgórze. Niesiono w niej nie tylko obraz Matki Boskiej Piekarskiej, ale także symbole Światowych Dni Młodzieży (krzyż i ikonę Matki Bożej) oraz relikwie św. Jacka Odrowąża i św. Bartłomieja wprowadzone do sanktuarium. Pielgrzymów przywitał metropolita katowicki abp Wiktor Skworc, wskazując szczególnie na górników poszkodowanych w ubiegłorocznym wypadku w Mysłowicach-Wesołej, ale także na nieobecnych – m.in. górników wciąż poszukiwanych w kopalni „Wujek” oraz jednego z pielgrzymów, który zmarł w ostatnim roku, a w 2014 był na kalwaryjskim wzgórzu po raz siedemdziesiąty. Przypomniał on o dokumencie „O przebudowie Górnego Ślą-
ska” stworzonym przez ekspertów („a nie fantastów”, co arcybiskup podkreślił) z Rady Społecznej przy Metropolicie Katowickim, który zostanie rozesłany do władz samorządowych i państwowych jako wkład Kościoła w debatę społeczną na temat przyszłości regionu. Pojawił się też wątek ekologiczny – abp Skworc wskazał, że niska emisja spowodowana paleniem w nieefektywnych piecach byle czym powoduje wzajemne zatruwanie się mieszkańców Śląska. Z kolei kard. Stanisław Dziwisz zaakcentował obecność wielu młodych mężczyzn. Nie brakło też wspomnienia o niedawnych wydarzeniach politycznych, o budzeniu się narodu. Jedynie wspomniano list prezydenta-elekta Andrzeja Dudy do pielgrzymów. W PERSPEKTYWIE TRÓJCY Trzecim specyficznym terminem było nałożenie się na ostatnią niedzielę maja
49
Uroczystości Trójcy Świętej. Tej poświęcił swoje kazanie przewodniczący koncelebrowanej Mszy świętej kard. Gerhard Ludwig Müller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Mówił on polsku, jednak z silnym niemieckim akcentem, co przywodziło na myśl czasy polskojęzycznych orędzi Benedykta XVI. Treść jednak była ciekawsza niż forma. Kardynał mówił o potrzebie świadectwa wiary w Trójcę w świetle świadectwa dawanego przez chrześcijan na Bliskim Wschodzie. „Czy wobec ich świadectwa wolno nam zachowywać obojętność?” – pytał i odpowiadał zaraz: – „Nie, nakaz Chrystusa zobowiązuje nas do głoszenia Ewangelii naszym życiem i pracą”. Mówił też o zagrożeniu ze strony współczesnych tendencji do tworzenia złotych cielców i „ostrego powiewu neoliberalizmu i modernizmu”, głoszącego, że można sobie wybrać boga. Kard. Müller wpisał naukę trynitologiczną w kontekst Śląska i Piekar. Podkreślał, że to przed wizerunkiem Maryi, najdoskonalszego dzieła Trójcy, tak często zginały się kolana i składały spracowane ręce, a śląskie pozdrowienie „Szczęść Boże” jest znakiem miłości do Boga i Kościoła. Po Mszy został wykonany tryptyk „Od
50
pyłu czarny...” autorstwa ks. Adama Pawlaszczyka i Barbary Gruszki-Zych w wykonaniu m.in. Jana Skrzeka i Klaudiusza Janii. Teksty dotyczące śląskiej duchowości, także w kontekście pracy na kopalni połączone z podniosłą muzyką chwilami chwytały za serce, chwilami trącały Rubikiem (klaskanie było tylko ze strony pielgrzymów po koncercie). Po niej nastąpiła Godzina Młodzieżowa. Jej głównym gościem był tanzański biskup Michael George Mabuga Msonganzila z diecezji Musoma. Mówił on w języku suahili, a jego tłumaczem był posługujący od 40 lat w Afryce ks. Edward Gorczasty. Świadectwo wygłosił także neoprezbiter z Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego, swoje pięć minut miał też rektor tegoż seminarium, ks. Marek Panek, który żartobliwie przypomniał biskupowi Msongalizie, że nie jest tu jedynym „czarnym” (biskup miał białą sutannę, polscy księża czarne). Zachęcano do rozeznawania powołania i pójścia za głosem Boga, jeśli ten wzywa do kapłaństwa. Oprawę muzyczną Godziny Młodzieżowej zapewniał Radzionkowski Big Band. Podczas nabożeństwa majowego ks. Tomasz Nadbereżny, delegat biskupa z Ukrainy, opowiadał
źródło: https://www.facebook.com/busemdomarzen
o sytuacji temtejszego Kościoła i całego społeczeństwa. NAJWIĘKSZY ODPUST Piekary, jak każde wydarzenie gromadzące tłumy wiernych, nie uniknęły wątpliwego uroku wielkiego odpustu. Ulica prowadząca na Kalwarię zastawiona była stoiskami z makaronami, ciastkami, chińskimi zabawkami. Jedno czy dwa stoiska z książkami religijnymi, Pismem Świętym dewocjonaliami z prawdziwego zdarzenia przy wejściu na wzgórze kalwaryjskie były pociechą po minięciu stolika, na którym rozłożono plastikowe obrazki, a z płyt puszczano maryjne pieśni w aranżacji smutnego disco polo rodem ze ściany wschodniej. Może odpowiadało to gustom wystarczającej liczby klientów, by ktoś to kupił i się opłacało ten chłam produkować, jednak czy jest godne oddawania czci Bogurodzicy – a co dopiero Bogu? Oferowano także sprzęt przydatny pielgrzymom – na przykład rozkładane stołki wędkarskie. Nie obyło się także bez grupy żebrzących, głównie Romów (dawniej: Cyganów), niekiedy nachalnych. Zarobić postanowiło też sanktuarium. Zbierano fundusze na budowę domu reko-
lekcyjno-pielgrzymkowego „Nazaret” przy Kalwarii, którego fundamenty można było podziwiać. Służyło temu wydanie Biblii Piekarskiej z komentarzem Jana Pawła II, stanowiącej cegiełkę. Postanowiono też, że ofiarodawcy będą mieli własne tabliczki wmurowane przy jednym z ogrodzeń, a pierwszą z nich umieścił abp Wiktor Skworc. Ma to być okazja, „by pozostać na zawsze w Piekarach”. Z frekwencji skorzystała także Fundacja Pro – Prawo do życia, która przy wejściach na wzgórze miała swoje stanowiska, gdzie można się było podpisać pod projektem ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Jak donosi sama Fundacja, w tym dniu zebrano dziewięć tysięcy podpisów. Media mają problem z oszacowaniem liczby pielgrzymów. Jedne mówią o blisko stu tysiącach, inne o kilkudziesięciu tysiącach, inne o kilkunastu. Niezależnie od tych szacunków, widać, że wciąż istnieje silna potrzeba przeżycia religijnego. Nawet jeżeli wiąże się ono z wielogodzinnym marszem, brakiem ławki i skwarem, Ślązacy wciąż zanoszą swoje intencje do Matki Miłości i Sprawiedliwości Społecznej.
51
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 52
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK
KĄCIK KULTURALNY KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
53
Dlaczego Polikultura? W K
KULTURA
dniach 22-31 maja 2015 roku już po raz trzeci został zorganizowany Festiwal ultury i Mediów Polikultura. Tegoroczna edycja odbyła się pod hasłem: Zabłocie. Komu? Po co? W tym czasie można było wziąć udział w wielu ciekawych wydarzeniach.
54
Mateusz Ponikwia
I
dea Festiwalu zrodziła się dwa lata temu w Instytucie Kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracownicy naukowi, dostrzegając konieczność praktycznego przygotowania studentów do wykonywania przyszłego zawodu, postanowili dać im możliwość wykazania się kreatywnością oraz zweryfikowania pozyskanej wiedzy teoretycznej. Ponadto organizacja takiego przedsięwzięcia ma umożliwić zapoznanie się studentom pierwszego roku z praktycznymi aspektami związanymi z przyszłą pracą zawodową. Nazwa Polikultura, nawiązująca do mnogości i różnorodności kulturowej możliwej do zaobserwowania w otaczającym świecie, doskonale oddaje zamysł Festiwalu. Oto bowiem można uczestniczyć w inspirujących wydarzeniach
“
Przedstawiciele studentów współtworzących Polikulturę stanowczo zaznaczają, że w zdarzających się chwilach zwątpienia i trudności zawsze mogli liczyć na pomoc i wsparcie ze strony pracowników Uniwersytetu, współodpowiedzialnych i sprawujących fachową opiekę merytoryczną.
o zróżnicowanej tematyce i formie zorganizowanych przez znaczną liczbę studentów. Tegoroczna edycja została przygotowana przez czternaście kilkunastoosobowych zespołów. Każdy z nich był odpowiedzialny
za realizację konkretnie wyznaczonych zadań począwszy od pozyskiwania funduszy na sfinalizowanie całego wydarzenia poprzez zespół odpowiedzialny za promocję, a skończywszy na grupach przygotowujących poszczególne eventy. Główne wydarzenia festiwalowe miały miejsce na krakowskim Zabłociu. Dzielnica ta przez wielu uznawana jest za mało ciekawą i poniekąd zapomnianą. Przed Polikulturą stało więc kolejne zadanie – przywrócić dawny blask tym postindustrialnym terenom oraz zmienić sposób ich postrzegania wśród mieszkańców. Dla entuzjastów Zabłocia ważne jest również, aby sprawić, że stanie się ono atrakcyjne wśród turystów. Sami mieszkańcy dzielnicy przyznają, że prócz Polikultury żaden inny krakowski festiwal nie interesuje się ich miejscem życia. Dlatego
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
jak przypominają koordynatorzy projektu już w zimie Instytut Kultury UJ był pytany o to, czy odbędzie się kolejna edycja Festiwalu. Jak podkreślają studenci zaangażowani w tak wielkie przedsięwzięcie był to czas bardzo zintensyfikowanej pracy, ale i owocnej nauki. Organizacja Polikultury nie sprowadziła się jedynie do pozyskania upragnionego zaliczenia obowiązkowego projektu uczelnianego, ale była przede wszystkim okazją do zorientowania się w meandrach przyszłych zawodów związanych z kulturą, jej promocją oraz oddziaływaniem nowych mediów. Uczestnicy odpowiedzialni za poszczególne wydarzenia bardzo mocno zaznaczają, że czas spędzony podczas organizacji Festiwalu pozwolił im na dostrzeżenie roli współdziałania oraz wspólnej odpowiedzialności za sukces całego przedsięwzięcia. Oczywiście niebagatelną
rolę odegrali liderzy poszczególnych grup. Pomimo tego, że byli nimi zgodnie z zasadą pierwszoroczniacy, to trzeba przyznać, że podołali postawionemu przed nimi wyzwaniu. Jak wspomina Marta Sobolewska, studentka zarządzania kulturą i mediami reprezentująca grupę ponad 150 jej kolegów i koleżanek, praca nad przedsięwzięciem obfitowała w pozyskiwanie nowych doświadczeń. Przyznaje także, że przygotowanie tak wielkiej inicjatywy może napawać dumą oraz przekonuje ona, że postara się brać udział i wykazywać aktywnością przy tworzeniu innych projektów. Tak duża rzesza osób organizująca projekt przełożyła się na obfitość wydarzeń, które miały miejsce podczas Polikultury. Warto wspomnieć choćby o wieczorze zatytułowanym: Zabłocie Inside Out, którego głównym punktem
było ukazanie wideorelacji mieszkańców i osób związanych z Zabłociem przedstawiającej tę dzielnicę z wielu perspektyw i punktów widzenia z uwzględnieniem prowadzonych procesów rewitalizacyjnych. Ciekawy i inspirujący był z pewnością czwartkowy blok tematyczny pod nazwą Kultura Euromajdanu. Podczas tego wydarzenia można było posłuchać koncertu Artura Kryvycha oraz zapoznać się z relacją Wojciecha Muchy, który opisuje rewolucję na kartach książki pt. Krew i ziemia. Obecni na spotkaniu studenci z Ukrainy mogli podzielić się własną perspektywą oraz oceną minionych zdarzeń. Przedstawiciele studentów współtworzących Polikulturę stanowczo zaznaczają, że w zdarzających się chwilach zwątpienia i trudności zawsze mogli liczyć na pomoc i wsparcie ze strony pracowników
55
Uniwersytetu, współodpowiedzialnych i sprawujących fachową opiekę merytoryczną. Wśród nich prym wiódł Michał Pałasz, doktorant na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ i główny koordynator projektu Polikultura. Odnosząc się do organizacji imprezy wskazywał, że bardzo cieszy go tak liczne zaangażowanie studentów. Nie tylko tych, którzy muszą włączyć się w przygotowania z racji konieczności uzyskania zaliczenia przedmiotu, ale i tych, którzy po raz kolejny bezinteresownie wspierają swoją obecnością tę inicjatywę. Anna Gabryś, doktor nauk historycznych, jako osoba mająca wieloletnie doświadczenie w pracy w sektorze kultury, prowa-
dziła w ramach Festiwalu warsztaty pod nazwą Get Social. Ich zadaniem było ukazanie możliwości, jakie dają media społecznościowe w promocji kultury. Jak sama przyznaje, nowe i bardzo intensywnie rozwijające się technologie umożliwiają poznawanie kultury w nieco innym wymiarze. Dlatego bardzo ważne jest powiązanie tradycyjnie rozumianej historyczności z nowoczesnością, jaką niesie postęp technologiczny, który umożliwia także szersze prezentowanie i promowanie historii czy kultury. Zarówno studenci, jak i pracownicy naukowi oraz inni profesjonaliści w swoich branżach odpowiedzialni za zorganizowanie Festiwalu zgodnie przyznają, że to zaszczyt brać udział i móc
współtworzyć tak wielkie przedsięwzięcie. Pochwał nie zabrakło zwłaszcza dla zapału i zaangażowania młodych twórców, co z pewnością może napawać optymizmem. Niemały wkład pracy włożonej w przygotowanie wydarzenia z całą pewnością zaowocuje w przyszłości i ułatwi start zawodowy. Miejmy też nadzieję, że Polikultura na dobre zadomowi się na Zabłociu i będzie zachęcać do bliższego zaznajomienia się z tym ciekawym zakątkiem Krakowa. | Więcej informacji na temat Festiwalu: www.polikultura.pl
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
56
57
Okno na świat przez ks. Twardowskiego poetykę O
KULTURA
wierze można napisać wszystko i zrobić to w niezwykle różnorodny sposób. Dla jednych będą to rozprawy naukowe, dla innych wiersze. Ks. Twardowski nieustannie urzeka swoim prostym stylem, pisząc o sprawach trudnych.
Beata Krzywda
U
rodził się 1 czerwca, w dzień dziecka, a poezja, którą tworzył przeznaczona jest głównie dla najmłodszych odbiorców. O poezji Twardowskiego napisano już chyba wszystko. Jego twórczością zajmują się dzieci w podstawówce, maturzyści i naukowcy. Dostałam w prezencie na 15-ste urodziny książeczkę Dwa osiołki Twardowskiego i czasem do niej wracam. Zbiór wierszyków i krótkich opowiadań jest przeznaczony raczej dla dzieci niż dla dorosłych, ale... Wiersz otwierający ten tomik jest zatytułowany Dzieciństwo wiary. Moja święta wiaro z klasy 3b z coraz dalej i bliżej (...) kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką odnajdywał zagubione
58
klucze a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka (...) kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował bo by się komunia nie udała kiedy rysowałem diabła bez rogów – bo samiczka proszę ciebie moja wiaro malutka powiedz swojej starszej siostrze – wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła – dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć kiedy to się wszystko zawali Prosta twórczość Twardowskiego nie jest naiwna. Wręcz przeciwnie – będąca zgodną z nauką św. Franciszka, pozwala na zachwyt nad tym, co nam bliskie.
Tylko czy w odniesieniu do spraw wielkich jesteśmy gotowi rozmawiać z taką prostotą? Chyba jest to trudne, ale nie niemożliwe. Wiara dorosłego człowieka powinna być nie tylko rytuałem, ale też głęboką refleksją nad sensem, nad Bogiem, nad prawdziwym życiem chrześcijanina. Jednak czy prawdziwy chrześcijanin nie powinien być prosty? Może właśnie w takim zwyczajnym zachwycie nad światem, nad drugim człowiekiem, nad relacjami, w prostym uśmiechu, kryje się Bóg. Wydaje mi się, że z wiarą jest podobnie. Im bardziej próbujemy ją zrozumieć, tym bardziej ona nam się wymyka. I właśnie ta wiara z 3b może uczyć, że nie wszystko musi być do końca zrozumiałe i wyjaśnione. Przecież gdyby człowiek wszystko wiedział na pewno, byłby pozbawio-
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
ny wiary. Dwa osiołki to tomik poetycki, który prowadzi czytelników przez rok liturgiczny, od Bożego Narodzenia przez Nowy Rok, Wielkanoc, okres komunijny, wakacyjny i powrót do szkoły. Opowiada też o rodzinie i o świętych. Ostatni wiersz Modlitwa to
najprostsze westchnienie i zachwyt nad światem. Jako dodatek – na wesoło kilka anegdotek z życia kościelnego z udziałem dzieci. Myślę, że ks. Twardowski pisał naprawdę dla każdego i o każdym, bo przecież kto z nas, niezależnie od wieku, nie ma w sobie odrobiny dziecka?
Kto nie tęskni za pięknym, prostym, bezproblemowym światem, pełnym barw? Warto więc sięgnąć po tę książkę i przypomnieć sobie, że wokół nas jest mnóstwo cudowności.
59
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 60
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
61
Co zrobić z wiecznym życiem? A
KLASYKA
gdyby tak być wiecznie młodym, pięknym i nie musieć umierać? Wielu oddałoby wszystko za nieśmiertelność. Główna bohaterska „Wieku Adaline” oddałaby wszystko, by w spokoju się zestarzeć u boku ukochanego i końcu, po trudach ziemskiego życia, umrzeć.
62
Anna Zawalska
A
daline poznajemy w czasach współczesnych, w momencie, gdy odbiera od młodego chłopaka fałszywy dokumenty tworzące jej nową tożsamość. Następnie narrator wprowadza nas w nieco smutną historię kobiety, urodzonej w poprzednim stuleciu, która do pewnego momentu wiodła w miarę normalne i spokojne życie. Pomimo kilku tragicznych przeżyć, jak np. śmierć męża, Adaline wiodła całkiem poukładane życie. Jednak w jednej chwili wszystko miało się zmienić, kiedy to wypadek samochodowy zagwarantował głównej bohaterce ciekawą przypadłość – przestała się starzeć. Nabywane życiowe doświadczenia nie objawiały się w rosnącej ilości zmarszczek na twarzy. Adaline stała się swego rodzaju anomalią. Musiała więc uciekać, ukrywać swo-
“
Z nastolatkowania Lively już zdecydowanie wyrosła tworząc postać w sposób dojrzały, przemyślany i przede wszystkim spójny. Wachlarz emocji jaki swoim zachowaniem, mimiką czy gestykulacją pokazywała, świadczy niewątpliwie o jej rozwoju aktorskim.
ją prawdziwą tożsamość, aby w ten sposób chronić siebie i swoją córkę. Przenosząc się z miejsca na miejsce, zmieniając nazwisko co kilka lat była wiecznie w podróży, nie mogąc zagrzać nigdzie na dłużej miejsca. Żyjąc w samotno-
ści wiedziała, że nie może nikomu zdradzić swojego sekretu, a ciągła ucieczka była jedynym na to sposobem. Dochodzi jednak do momentu, w którym Adaline jest zwyczajnie zmęczona takim życiem i chce móc spokojnie kochać i być kochaną. Doświadczamy razem z główną bohaterką rozterek nad konsekwencjami, jakie mogę płynąć z wyjawienia przez nią jej największego sekretu. Skoro fabuła została nakreślona, przejdźmy najpierw do zalet filmu, których jest zdecydowanie mniej, niż wad. Właściwie to zalety można wymienić tylko dwie: Blake Lively i Harrison Ford. Jeśli ktoś szuka w tym romansidle czegoś więcej, to może się sromotnie rozczarować. Chociaż dla wielbicieli ckliwych melodramatów film może okazać się strzałem w dziesiątkę. W ogólnym
źródło: materiały dystrybutora
rozrachunku wypada nadzwyczaj słabo. Zjawiskowa Blake Lively kreacją wiecznie młodej Adaline pokazała, ze stać ją na wiele więcej niż tylko odgrywanie rozpieszczonej nastolatki Upper East Side, czy roztrzęsionej ukochanej Zielonej Latarni. Z nastolatkowania Lively już zdecydowanie wyrosła tworząc postać w sposób dojrzały, przemyślany i przede wszystkim spójny. Wachlarz emocji jaki swoim zachowaniem, mimiką czy gestykulacją pokazywała, świadczy niewątpliwie o jej rozwoju aktorskim. Niestety jej największą wadą był grający u jej boku Michiel Huisman, wcielający się w postać Ellisa Jonesa. O ile Lively fantastycznie pokazała emocjonalne zmagania swojej postaci, o tyle w Huismanie najbar-
dziej męska była jego klata wyeksponowana w jednej ze scen. Całościowo wypadł słabo, przypominając bardziej rozmemłaną nastolatkę, niż prawdziwego mężczyznę zakochanego do szaleństwa w blondwłosej piękności. W miłosnym duecie sprawdził się tutaj o wiele lepiej Harrison Ford. Krytycy i recenzenci są dość zgodni w tym, że była to jedna z lepszych kreacji w wykonaniu tego aktora. Może to być prawdą zwłaszcza, że jego reakcja na widok niestarzejącej się miłości z czasów młodości była tak autentyczna i prawdziwa, że było warto czekać dłuższą część filmu, by to zobaczyć. Niespełniona miłość i tragizm swojej postaci Ford miał wypisane na twarzy, co jednak kończy się szczęśliwym pogodzeniem się z całą
sytuacją. Bohater dostaje „zamknięcie” na jakie zasłużył. Niestety, pomijając Lively i Forda zaangażowanych do obsady, twórcy filmu niesamowicie skrzywdzili tę produkcję. Na początek warto wspomnieć o narratorze, który najzwyczajniej w świecie irytuje. Ma on oczywiście za zadanie wprowadzić widza w historię, wyjaśnić niektóre elementy zdarzeń i dodać od siebie co bohaterowie myślą, tylko pojawia się pytanie: po co? Chyba jedynie po to, żeby odbiorca mógł poczuć się jak debil. Możliwe, że twórcy za wszelką cenę chcieli wyjaśnić na czym właściwie polegała przypadłość głównej bohaterki. Pseudonaukowy bełkot jednak wcale tego nie zrobił, bo widz i tak nie miał pojęcia o co narratoro-
63
wi chodzi. Kolejna rzecz to nastrój całego filmu. Zamiast posłużyć się standardowymi narzędziami melodramatu, twórcy zdecydowali, że wepchną romantyzm w każdą scenę. I tym sposobem przez cały film towarzyszy nam rzewna muzyka, która ma jeszcze dobitniej pokazać rozterki emocjonalne głównej bohaterki. Tutaj również nasuwa się pytanie: po co? Lively stworzyła swoją postać perfekcyjnie i co by nie zrobiła dobitnie pokazywało odbiorcy tragizm jej postaci. Niestety, twórcy przedobrzyli i dodali do jej postaci i jej wewnętrznej walki sporą dawkę infantylizmu. Innym rozczarowaniem jest samo zakończenie. Tak, zaspoiluje: wszystko kończy się dobrze. Przez to ciekawa postać
głównej bohaterki zostaje spłaszczona, a lukrowość ostatnich scen filmu sprawia, że jest zwyczajnie za słodko. A wiadomo, że jak jest za słodko, to człowiek ma ochotę zwrócić to, co przed chwilą zjadł. Można powiedzieć, że zakończenie jest przewidywalne, jednak sama oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Jak się okazało, były to tylko mrzonki, które zostały sprowadzone bardzo szybko do parteru. Oczekiwałam nieprzewidywalność, zamiast przygotować się na to co nieuniknione. A „Wiek Adaline” od początku do końca prowadzi do spodziewanych wydarzeń. A może po prostu ja zwyczajnie nie lubię romantycznych filmów, gdzie miłość wylewa się zewsząd, stanowi sens życia, a emocjonalne zmagania głów-
nych bohaterów, dopieszczone wzniosłą muzyką dominują przez całą produkcję. Jedno jednak daje w tym filmie do myślenia: co właściwie zrobić z wiecznym życiem, z wieczną młodością? Postać głównej bohaterki pokazuje, że nie jest to takie kolorowe jak mogłoby się wydawać. Co więcej, w pewnym momencie może być zwyczajnie męczące. Więc może to i dobrze, że świat tak został pomyślany, że wszystko ma swój kres.
źródło: materiały dystrybutora
64
65
Rozpad świata z perspektywy owada O
KSIĄŻKA
książce Woynarowskiego trudno napisać coś jednoznacznego, podobnie jak trudno pisać o prozie Brunona Schulza. W obu przypadkach obcowanie z ich twórczością to nie lada wyzwanie, kierujące czytelnika w otchłań wielu znaczeń, symboli i alegorii.
66
Michał Wilk
C
zasem człowiek myśli, że dostanie książkę do recenzji, przeczyta, może tylko przejrzy, jak nie starczy czasu, bo termin złapie za pysk i wyszepcze morderczo, że tekst trzeba już oddać (nawet samemu sobie). A tu jest zupełnie inaczej. To znaczy, by była jasność, z przeczytaniem i obejrzeniem „Martwego sezonu” Jakuba Woynarowskiego zdążyłem. Miałem sporo czasu, nawet zerknąłem do środka podczas gorączki (to dopiero przygoda!). Tylko co tu teraz napisać? Odbiorca książki na okładce przeczyta między innymi, że „Martwy sezon” to „powieść graficzna oparta na motywach utworów literackich Brunona Schulza”. Wielu wzdrygnie się, przerazi. Pomyśli: „powieść graficzna? A co to, jakiś komiks czy co?”, albo „Schulz, o nie, to ja odpadam, nie chce mi
“
Z drugiej strony odbiór gwarantuje refleksję na dłużej niż kilkadziesiąt minut czy godzin. Tak naprawdę ta publikacja zostaje z odbiorcą na dłużej. I jeśli tylko ktoś jest wrażliwy na niejednoznaczne, enigmatyczne rysunki, a już zwłaszcza na prozę Schulza, to będzie myślał o „Martwym sezonie” dłużej, niż mu się wydaje.
się ze słownikiem siedzieć”. I ciekaw jestem, ile osób tak pomyśli lub pomyślało? Bo ja miałem zupełnie inaczej: „powieść graficzna i Schulz? Muszę to mieć, muszę to
mieć!”. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mam słabość do Schulza. Jego „Sklepy cynamonowe” lub „Sanatorium pod klepsydrą” połykałem w ogólniaku jak beletrystykę, zachwycałem się trudnymi słowami, ich brzmieniem, znaczeniem, nawet jeśli nie miałem pojęcia, jakim językiem do mnie przemawia ten drohobycki pisarz. Wtedy moim największym przyjacielem był Kopaliński. Bez jego „Słownika wyrazów obcych” w zielonej oprawie nie wiedziałbym, co to „telluryczne ingrediencje obiadu”, które poraziły mnie (pamiętam to jak dziś!) od razu, na pierwszej stronie „Sklepów”. Dlatego nie za bardzo się tym chwaliłem, przecież to niezbyt normalne, by nastolatek nie spał po nocach, bo czyta Schulza. Dziś już mi nieco przeszło. To znaczy, nie sypiam po nocach częściej, ale
źródło: materiały promocyjne
teraz już z zupełnie innych powodów. A Woynarowskiego poznałem w dzień, w słoneczny, ciepły dzień, choć i mrok wieczoru mi towarzyszył, a także to szalone podniecenie, gdy przewraca się kolejną stronicę książki, a w głowie rodzi się pytanie: czy ja dobrze to rozumiem, czy ja wiem, o co chodzi, czy na pewno będę widział, co napisać? Przyznaję się, do dzisiaj nie wiem co napisać, ani też nie mam pewności czy to, co napiszę będzie dobre. Istnieje przecież ryzyko banalnych wniosków, powierzchownych spostrzeżeń, nieprzemyślanych ocen. Nie chcę jednak tych możliwości wykorzystywać. Wolę przyjrzeć się „Martwemu sezonowi” dokładnie i z bliska, tak jak Schulz robił z otaczającą go rzeczywistością, a jak Woynarowski zrobił z jego twórczością. Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że autor wydanej przez Korporację Ha!art pozycji jest grafikiem, artystą sztuk wizualnych. To ważne, tym
ważniejsze, że tekst pojawiający się na kartach „Martwego sezonu” jest tekstem Schulza. To są jego słowa, jego literacka obserwacja świata, tylko odpowiednio dobrana na użytek tej książki. Fragmenty nie tylko zostały wybrane, ale również zmodyfikowane (zdegradowane, podobnie jak schulzowska rzeczywistość), zaadaptowane i prozaik z Drohobycza staje się tu nie tylko bazą, na podstawie której Woynarowski tworzy powieść graficzną. Schulz jest tu współautorem tego wydania. Metafizyczne współautorstwo Schulza ma szczególne znaczenie, gdy weźmie się pod uwagę tematykę „Martwego sezonu”. Metafizyka, swoista obecność i nieobecność zarazem, miesza się z realnością, fizycznością, rozkładem tego co materialne i niby ponadczasowe. Woynarowski proponuje odbiorcy (bo nie tylko czytelnikowi w tradycyjnym rozumieniu) świat rozkładu,
rozpadu, powolnego i nagłego zniszczenia, które ma dwojaki wymiar: uniwersalny i jednostkowy. Mamy do czynienia ze świadectwem fin de siecle’owego kataklizmu, rozciągniętego na wszystkie możliwe przestrzenie i czasy. I właśnie kategoria czasu jest tu niezwykle ważna. Przecież to „Martwy sezon”. Nie wnikając w to, jak to wygląda u Schulza, należy zauważyć, że prezentowany cywilizacyjny zmierzch (zachód jest kategorią nie bez znaczenia) jest nie tylko stopniowym rozkruszaniem tego co istnieje, czyli architektury, rzeczy, a więc materii, czy też języka, kultury, ale również natychmiastowa zagłada niemal każdego istnienia, które nie oprze się tej degradacyjnej sile, nie przeciwstawi jej. Możemy zresztą przeczytać na okładce mądrzej napisane słowa: „pole do narracyjnych eksperymentów stwarza zderzenie szybkiego »czasu akcji« i spowolnionego »czasu
67
źródło: materiały promocyjne
procesów«”. Dla mnie owa czasowa dychotomia jest jeszcze obecna w czymś innym. Chodzi o czas lektury i czas przemyśleń. Z jednej strony możemy przeczytać i przejrzeć „Martwy sezon” w jakieś pół godziny, godzinę (to równe sto stron z planszami grafik i krótkimi fragmentami tekstu), choć polecam lekturę dłuższą, bardziej wnikliwą, inaczej można wyrządzić tej książce krzywdę. Z drugiej strony odbiór gwarantuje refleksję na dłużej niż kilkadziesiąt minut czy godzin. Tak naprawdę ta publikacja zostaje z odbiorcą na dłużej. I jeśli tylko ktoś jest wrażliwy na niejednoznaczne, enigmatyczne rysunki, a już zwłaszcza na prozę Schulza, to będzie myślał o „Martwym sezonie” dłużej, niż mu się wydaje. Książka Woynarowskiego to też zderzenie przeciwieństw, dwóch światów. Na poziomie publikacji jest to obraz i tekst, ponadto dominują kolory czerni, bieli i pomarańczu, dalej może to być słowo i myśl. W samej treści odnajdziemy binarne wartości mikro
68
i makrokosmosu, materii i metafizyki, natury i kultury, rozpadu i odrodzenia. Bo właściwie jest tam też miejsce na obfite, wybujałe życie, które powstaje na zgliszczach. Podobnie jak u Schulza rośliny są jak słowa (a może słowa jak rośliny?): wyrastają z nasion i pączkują, rozwijają się, żyją własnym życiem. I świat natury, i kultury krzyżuje się tu w świadomości osobliwych istnień, a mianowicie insektów, robaków, tychże schulzowskich karakonów, w które zamieniał się Ojciec ze „Sklepów cynamonowych”. To świat odrealniony, zaczarowany, mitologiczny. Schulz wyjaśniał świat poprzez jego mitologizację, poprzez mityzację rzeczywistości. Sam pisał, że „nie ma ani okruszyny wśród naszych idei, która by nie pochodziła z mitologii – nie była przeobrażoną, okaleczoną, przeistoczoną mitologią (...)”*. Dlatego można zauważyć, że Woynarowski robi podobnie. Tworzy zarazem postapokaliptyczne i genezyjskie obrazy, pełne śmierci i życia, za to pozbawione ludzi, dla któ-
rych nie ma już miejsca. Dla nich nadszedł właśnie Martwy sezon. Cieszę się, że Bruno Schulz jest wciąż obecny w kulturze, że jego obecność jest zauważana, bo wielu nie docenia jego twórczości lub ją lekceważy przez tę hermetyczność i zawiłość, a przecież to jest wielkim atutem. To stwarza uniwersum, w którym jest miejsce na wiele treści, na ładunek wielu znaczeń, symboli i alegorii. Podobnie jak w powieści graficznej autorstwa Jakuba Woynarowskiego, która jest niezwykle otwarta i należy poświęcić jej wiele czasu, do czego zachęcam. *„Opowiadania. Wybór esejów i listów”, Wrocław 1998, s. 384-385. Więcej o zagadnieniu imagicyjności w twórczości Schulza przeczytać można w moim artykule pt. „Teatr Imaginarium w prozie Brunona Schulza”, „Częstochowski Magazyn Literacki Literackiego Towarzystwa Wzajemnej Adoracji Li-TWA Galeria” 2013, nr 28, s. 6672.
69
Jest szał K C
KSIĄŻKA
siądz-celebryta i to w dodatku onkocelebryta, jak sam siebie nazywa, udziela wywiadu-rzeka. zy może być coś gorszego? Z pewnością tak. A coś lepszego? Niewykluczone, choć będzie ciężko, bo równie odjechana książka zapewne długo nie zagości na księgarnianych półkach.
70
Małgorzata Różycka
„N
ajbardziej lubiany polski ksiądz w rozmowie życia”– to zdanie z okładki było pierwszym, jakie przeczytałam, wyłowiwszy z torby urodzinowych prezentów pachnący nowością egzemplarz Życia na pełnej petardzie. I nie zabrzmiało to zachęcająco. Pomyślałam niezwłocznie o słodkich aż do mdłości opowieściach o tym, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko zaufa się Panu, a rzekomo uszlachetniające cierpienie to najwspanialsze, co może się przydarzyć na ziemi nędznemu ludzkiemu pyłowi (niestety lektura poprzedniego książkowego wywiadu z księdzem Janem Kaczkowskim Szału nie ma, jest rak nie była mi dana, stąd moja mało chwalebna nieznajomość tej postaci). Moja alergia na takie „chrześcijańskie” klimaty dała mocno o sobie znać i niewiele
“
Moja alergia na takie „chrześcijańskie” klimaty dała mocno o sobie znać i niewiele brakowało, by ta książka wylądowała w tych zakątkach domowej biblioteczki, do których wzrok nie sięga.
brakowało, by ta książka wylądowała w tych zakątkach domowej biblioteczki, do których wzrok nie sięga. Jednak cudowny jasnozielony kolor tylnej części rzeczonej okładki i nieco bardziej przekonywająca dalsza część opisu skłoniły mnie, by jednak dać tej pozycji choć cień szansy. Ponadto inteligentny wyraz twarzy księdza Kaczkowskiego patrzącego czytelnikowi prosto w oczy ostrzegł mnie, że mogę na-
prawdę żałować tak pochopnej decyzji. W ten sposób zamiast na regale, Życie na pełnej petardzie wylądowało w walizce i pojechało ze mną do Berlina. Zgodnie z moim odwiecznym zwyczajem zajrzałam najpierw na ostatnią stronę, przeczytałam kilka otwartych na chybił-trafił stron, po czym niezwłocznie popadłam w pełen zachwyt. W tym miejscu gratuluję osobie odpowiedzialnej za szatę graficzną świetnie wykonanego zadania i dziękuję, że dzięki niej, pomimo sporego braku pokory, nie przegapiłam czegoś absolutnie wyjątkowego. Dawno nie miałam w ręku książki, która w równie atrakcyjny sposób i z podobną lekkością mówiłaby o sprawach najważniejszych, najtrudniejszych, najbrutalniej konfrontujących z nagą prawdą o nas samych. A przy tym bez infantylizacji i irytujących truizmów. Sub-
źródło: materiały promocyjne
telnie, prosto oraz – nade wszystko – autentycznie. Dziennikarzowi Piotrowi Żyłce należą się wyrazy uznania za takie prowadzenie rozmowy, które pozwoliło wydobyć z księdza Kaczkowskiego frapujące opowieści o jego drodze, nienależącej bynajmniej do łatwych. Czytelnik spotyka najprawdziwszego człowieka, z wieloma wzlotami i upadkami na koncie, a jednocześnie w każdym akapicie wyczuwa się nienachalną, aczkolwiek bardzo skuteczną, obecność Pana Boga. Żyłka nie boi się pytać dalej, kiedy wyczuwa, że rozmówca waha się, czy czegoś jeszcze nie powiedzieć, ale nie brakuje mu też szacunku, kiedy ksiądz nie chce drążyć jakiegoś tematu. Rozmowa jest pogrupowana na rozdziały, jednak można je spokojnie czytać w dowolnej kolejności, rozkładając sobie przyjemność lektury na wiele dni, choć moim zdaniem to trudne
zadanie, ponieważ książka wciąga niczym porządny narkotyk. Dobry warsztat dziennikarski to podstawa, lecz sam w sobie niewiele zdziała, gdy nie trafi on na podatny grunt interlokutora. Jest wielu fantastycznych księży, ale Kaczkowski tylko jeden. Mogłabym tu długo pisać laudację, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że byłoby to dowodem, że z tej lektury nie zrozumiałam nic a nic. Ksiądz Jan porywa przede wszystkim swoją bezkompromisowością w wychodzeniu naprzeciw drugiemu człowiekowi i nie ma tu znaczenia, czy chodzi o biskupa, zbuntowanego nastolatka, niewierzącego, dziecko czy umierającego podopiecznego puckiego hospicjum. Jego szczerość, niepopadająca jednak w emocjonalny ekshibicjonizm, połączona ze zdrowym dystansem, który nie oszczędza nawet choroby nowotworowej, tworzy
intymną atmosferę rozmowy, której czytelnik staje nie tylko biernym słuchaczem, ale też w jakiś sposób uczestnikiem. Konstruktywna krytyka negatywnych zjawisk w Kościele działa jak balsam na umysł myślącej części wierzących i pozwala mieć nadzieję, że skończy się czas zupełnie fałszywie rozumianych pokory oraz posłuszeństwa. Ksiądz Kaczkowski rozprawia się też z nawiedzonymi grupami modlitewnymi i nieludzkim cierpiętnictwem, często mylonym z chrześcijaństwem. Wreszcie ktoś odważył się to głośno powiedzieć. Zdecydowanie najlepszym momentem książki pozostaje koniec – bardzo mocny, bardzo osobisty, zmuszający bezlitośnie do odpalenia na maksa własnej petardy. Więcej już nie zdradzam – po prostu sięgnijcie po tę książkę, choćby ze względu na ten cudowny zielony kolor…
71
Czy wierzę, że Bóg jest miłością? KSIĄŻKA
W „G
72
Andrii Letsyn
N
apisana w lekkiej formie, prostym językiem, pełna metafor i żartów, a jednocześnie trafiająca w serce. Książka porusza problem ważny wśród ludzi, którzy zastanawiali się lub zastanawiają nad tym, jaki jest Pan Bóg. Z pomysłów na Boga (nie do końca mądrych) często wyrastają w Kościele wielkie problemy, rodzi się fikcyjne podejście do Pana Boga, człowieka i świata. Pojawiają się także problemy w rodzinie, w której wszyscy się kłócą, ponieważ nie ma w ich centrum Boga. On jest tylko od święta, bo jak śmieciarz dwa razy w roku zabiera moje grzechy. Książka porusza problemy w duszy człowieka, który nie potrafi odnaleźć się w tym świecie. Chodzi smutny i załamany, zadaje pytania: „Dlaczego wszystko jest tak, a nie inaczej? Dlaczego są wojny, ból, choroby?”. Z naszego myślenia płynie
czerwcu 2014 roku dostałem w podarunku od ojca dominikanina książkę pod tytułem łupie i mądre pomysły na Boga” (oryginał: „Stupid ways, smart ways to think about God”) autorstwa Michaela Shevacka. Książka ta w całości zmieniła moje spojrzenie na świat, a dokładniej na Boga i jego obecność w moim życiu.
“
Ludzie, przyjmując takie wyjaśnienia, potrafią tłumaczyć sobie różne zjawiska na świecie, Piśmie czy nauczaniu Kościoła na różne sposoby, niezgodne z prawdziwym ich znaczeniem.
więc wniosek, że: „Bóg nas (mnie) opuścił, nie zależy Mu na nas (mnie)”. W ten sposób rodzą się przeróżne złe obrazy Boga. Na początku książki autor wymienia, jakie ludzie mają wizje Boga: „Bóg jako Bozinka” – bardzo często spotykany obraz: „Masz jakiś problem? Bozinka zatroszczy się o wszystko za ciebie. Odpręż się. Złap parę jej promieni”. „Markiz de Bóg” – „Bóg gniewu, gotów pokazać, że bardzo się troszczy o ciebie,
zsyłając kary. Bóg, który nienawidzi”. „Bóg-śmieciarz” – „Bóg -śmieciarz nie jest jednak ani sumiennym pracownikiem służb miejskich, ani Bogiem. Jego zadaniem jest po prostu niesienie pomocy ludzkości w tym, o co ona najbardziej zabiega, a mianowicie: w uniknięciu odpowiedzialności”. Te i inne wizje przedstawione są w książce. Występują one zarówno wśród ludzi wierzących, jak i niewierzących. Szczerze mówiąc, byłem przerażony tym, jak dokładnie autor opisał to, jakiego Boga widzimy i jak On działa. Autor zdawał się czytać w moich myślach, chociaż uważam, że to jest problem powszechny. Naprawdę, takie pomysły na Boga można nazwać „głupimi”. Niestety takie myślenie często przeszkadza rozwojowi duchowemu człowieka, który może przez wiele lat, a nawet przez całe życie, żyć z
źródło: materiały promocyj
takimi pomysłami. Jest ono prawdziwym zagrożeniem dla wiary oraz rozwoju człowieka w wymiarze duchowym i religijnym, a także przyjęcia życia na tym świecie, jego wad i zalet. Ludzie, przyjmując takie wyjaśnienia, potrafią tłumaczyć sobie różne zjawiska na świecie, Piśmie czy nauczaniu Kościoła na różne sposoby, niezgodne z prawdziwym ich znaczeniem. Często kończyło się tym, że pojawiały się osoby mówiące, że Bóg wszystko wybacza i żeby się nie martwić. Coś na kształt Boga-śmieciarza. Tak powstawały herezje, nowe wyznania, sekty. Ta książka odkrywa prawdziwe zagrożenia wypływające z prostej sprawy, jaką jest wizja Boga. Przedstawione wyobrażenia zagrażają człowiekowi, który nie potrafi wyjść z depresji, smutków, nałogów, bo myśli na przykład, że musi sobie zasłużyć na to, żeby Pan Bóg mu w tym pomógł. Uważa, że Bóg nie jest miłosierny. W drugiej części swojej książki autor przedstawia mądre pomysły na Boga, które nie tylko wyciągają człowieka z błędnego myślenia, ale i pomagają ruszyć z miejsca i zacząć – niech
będzie od początku, chociaż nie zawsze – drogę poznania Tego, który “tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” [J 3, 16]. Autor podaje kilka mądrych pomysłów na Boga: „Bóg jest Stworzycielem” – „Czym jest ewolucja, jeśli nie najdobitniejszym dowodem twórczości Boga? Twórczości, która zaczęła się od wielkiego wybuchu, która uformowała planetę z prymitywną atmosferą... Twórczości, która wydobyła muł z pradawnego morza i ukształtowała największy z cudów: życie”. „Bóg jest osobisty” – „Z początku Jego głos może być trudny do usłyszenia. Chociaż jest tak delikatny, jego obecność stanie się faktem. Biblia nazywa go «szmerem łagodnego powiewu». Czy może być coś bardziej osobistego?”. „Bóg jest rzeczywisty” – „Wśród tych licznych cech boskiej osobowości jest jedna, która jakby podsumowuje wszystkie. Bóg jest łaskawy, sprawiedliwy, wierny, litościwy, przebaczający i cierpliwy dlatego, że jest miłosierny. Bóg jest MIŁOŚCIĄ”.
W głowie czytelnika zaczynają pojawiać się myśli, że Pan Bóg to kochający tata. Przytula i nie da nam upaść, a jak sami upadniemy, podniesie nas, tylko musimy na to pozwolić. Pan jest sprawiedliwy, a wszystko, co się dzieje na tym świecie, dzieje się przez nas – tylko przez człowieka, który nie ma miłości w sercu, a nie z winy Boga. Jedno poruszenie skrzydeł motyla zmienia cały świat, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że Pan czuwa nad każdym takim poruszeniem. Książka „Głupie i mądre pomysły na Boga” pokazuje, jaki naprawdę jest Bóg i w jaki sposób chce istnieć w Twoim życiu. On nie chce potępiać, ale kochać. Nie zamierza się też chować, ale oddać się cały tobie! Ta książka kryje niesamowite sekrety o Panu. Wszystkiego na pewno się nie dowiemy, ale z pewnością pomoże nam wyjść ze sposobu myślenia o Bogu, który nie istnieje. 100 stron, dwie godziny czytania i możesz odkryć Pana Boga na nowo – takiego, jaki jest, bez skaz i „głupich pomysłów”. On po prostu Jest i chce jeszcze raz wziąć twój krzyż – tylko Go kochaj.
73
Uwierzyć w Jezusa W“(...) KT
atechizmu Kościoła Katolickiego: wiara w Boga jest nieodłączna od wiary w ego, którego On posłał, Jego umiłowanego Syna, w którym całkowicie sobie upodobał; Bóg polecił nam, aby Go słuchać” (Por. Mk 9,7).
KSIĄŻKA
edług
74
Emilia Ciuła
“U
wierzyć w Jezusa” to książka Ruth Burrows OCD - karmelitanki, która jest autorką wielu bestsellerów na temat modlitwy mistycznej i życia duchowego. W swoim dziele porusza wiele pytań, na które każdy chrześcijanin powinien sobie odpowiedzieć. Daje wskazówki, jak żyć, modlić się i rozwijać wiarę. Zaznacza, że “wiara jest darem, ale żeby go otrzymać, musimy wykonać konieczne kroki i podjąć decyzję, że chcemy wierzyć, chcemy przyjąć Boże słowo i budować na nim życie. Bóg powiedział przez Jezusa, że nas kocha, że uczyni dla nas wszystko; zapewnił, że jeśli będziemy prosić, to otrzymamy, jeśli będziemy szukać, to znajdziemy, jeśli będziemy kołatać, to nam otworzą” (R. Burrows). Zazwyczaj człowiek, który klęka do modlitwy,
liczy na szybką poprawę swojej sytuacji. Chce poczuć się lepiej. Jednak bardzo często ulga nie przychodzi, natomiast pojawia się zawód i rozczarowanie. To normalne. Bóg nie jest zobowiązany do spełniania życzeń ludzi. On wie, co dla nich najlepsze, chociaż czasem wydaje się to drogą naokoło. Ruth Burrows w 13 rozdziałach porusza tematy modlitwy, wiary, Mszy Świętej i zachęca aby oprzeć się na Piśmie Świętym, ponieważ tam zawarta jest cała prawda i sens istnienia człowieka. Czytelnik po lekturze tej książki z pewnością poczuje się przytłoczony jej trudną treścią. Dlatego zalecam czytanie tego dzieła partiami. Przemyślenie tekstu jest kluczem do zrozumienia słów zakonnicy. Zapewne niejedna osoba, która sięgnie po tę pozycję, po-
czuje potrzebę powrócenia do niej ponownie po jakimś czasie. Zachęcam jednak gorąco do niepoddawania się. Lektura jest bardzo pouczająca i wskazuje drogę do rozumowego przyjęcia wiary, która w dzisiejszym świecie często spychana jest na tor boczny. Wiara to fundament życia, a nie tylko jeden z jego elementów. Moim zdaniem ta publikacja obowiązkowo powinna pojawić się na półce każdej osoby, której nieobojętny jest rozwój duchowy. Jak mówi sama autorka: “Musimy nieustannie trzymać w dłoniach wodze i nie wypuścić ich, jeśli mamy zrozumieć, co oznacza życie głęboką wiarą”.
75
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 76
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 77
Śladem świętych krakowskich: Sandomierz J SPACEROWNIK
uż w poprzednim numerze zaproponowałam krótką wycieczkę do Sandomierza. Postanowiłam pociągnąć ten temat, bo nie tylko święty Jacek łączy te dwa miasta, ale i klasztor Dominikanów kryje więcej tajemnic niż legendarne lipy.
Beata Krzywda
J
eśli moim celem jest kroczenie śladem krakowskich świętych i błogosławionych, nie mogę się ograniczać jedynie do murów mojego miasta. Więc tym razem będzie bardzo wyjątkowo, bo nie dość, że odcinek „wyjazdowy” – z bazą wypadową w Sandomierzu, to jeszcze szlakiem błogosławionych – świętych lokalnych. Zatrzymamy się w kościele św. Jakuba, zastanowimy się, co wspólnego miał bł. Wincenty Kadłubek z Sandomierzem i dlaczego biskup został uznany za patrona miasta. Będzie też coś o błogosławionym współczesnym, którego czci się w Sandomierzu. BŁOGOSŁAWIONY KRONIKARZ Wincenty Kadłubek urodził się w Karwowie, czyli we wsi w pobliżu Opatowa. Kto zna Sandomierz, ten
78
“
Gdyby ktoś się zastanawiał, w którym muzeum przechowuje się oryginalny rękopis kroniki kadłubkowej od razu uprzedzam – nigdzie. Można za to znaleźć 29 odpisów tego wielkiego dzieła w bibliotekach, m.in. w Krakowie, Warszawie czy Wiedniu.
wie, że te dwa miasta dzieli niewielka odległość. Do Krakowa przyszły biskup przyjechał dopiero w celu pobierania nauk w szkole katedralnej. Prawdopodobnie dzięki wsparciu finansowemu ze strony Kazimierza Sprawiedliwego wyjechał na zagraniczne studia, a po powrocie do kraju i otrzy-
maniu święceń, udał się do Sandomierza. Pełnił tutaj funkcję prepozyta przez blisko 22 lata, a także zasiadał w sandomierskiej kapitule. Ponadto Kadłubek założył w mieście szkołę parafialną. Mówi się też, że to w tym mieście powstała większa część Kroniki Polskiej. W 1207 roku w Krakowie wybrano go na biskupa. Po raz pierwszy według nowych zasad – na mocy prawa kanonicznego. Dzięki temu wyborowi mógł on wziąć udział w synodach i soborze Laterańskim IV. Szczególnie upodobał sobie jednak zakon cystersów i w czasach, gdy urzędował w Sandomierzu, przekazał na rzecz tego właśnie zakonu kilka wsi: dla opactwa w Sulejowie dwie, dla Pokrzywnicy (dzisiejszej Koprzywnicy) jedną, a opactwu w Brodnicy (Jędrzejowie) dał przywilej
źródło: www.gosc.pl
pobierania dziesięciny z trzech. Po kilku latach posługi jako biskup zrezygnował ze swojej funkcji za zgodą papieża Honoriusza III i przeniósł się do ówczesnej Brodnicy (czyli dzisiejszego Jędrzejowa) do zakonu cystersów. W tym miejscu spędził ostatnie pięć lat życia. W 1633 roku, gdy otworzono grób kronikarza, okazało się, że jego szczątki są prawie nienaruszone. To przyczyniło się do rozprzestrzenienia się kultu i starań o uczynienie go błogosławionym. Obecnie szczątki w posrebrzanej trumience są wystawione na ołtarzu jednej z kaplic w Jędrzejowie. MIEJSCA, PAMIĄTKI, SKARBY Trzeba obeznać się z tem co nie znane, niż wyśmiewać się z rzeczy niewiadomych. Słowo jest chyba najcenniejszym ze skarbów pozostawionych przez Kadłubka. Mimo że Kronika zawiera więcej legend i
„faktów nieautentycznych” – faktów zmienionych czy zinterpretowanych przez pisarza w celu wysnucia nauk moralnych, to jednak czegoś uczy, daje wskazówki, jak postępować uczciwie i jakim należy być człowiekiem. Wśród tych zmienionych danych można też znaleźć nieco prawdy historycznej. Gdyby ktoś się zastanawiał, w którym muzeum przechowuje się oryginalny rękopis kroniki kadłubkowej od razu uprzedzam – nigdzie. Można za to znaleźć 29 odpisów tego wielkiego dzieła w bibliotekach, m.in. w Krakowie, Warszawie czy Wiedniu. W krakowskiej Katedrze można też zobaczyć relikwiarz kronikarza, a w Sandomierzu nieco poniżej katedry, gdy idziemy w stronę zamku, stoi niepozorna figura przedstawiająca błogosławionego. W Sandomierzu co roku odbywa się procesja z relikwiami świętego w dzień odpustu. Rozpoczyna się ona w katedrze, a kończy
Mszą Św. w seminaryjnym kościele św. Michała. Kadłubkowe święto przypada na pierwszą niedzielę po 9 IX i przyciąga tłumy mieszkańców, turystów i kramiarzy z całej Polski. MĘCZENNICY Z SANDOMIERZA Poprzednio w ramach wycieczki do Sandomierza zaproponowałam wizytę u Dominikanów, bo co nieco opowiedzieć o rosnących tu lipach. Romańskie mury kościoła św. Jakuba kryją więcej tajemnic. Jedna z kaplic przypomina historię męczeńskiej śmierci bł. Sadoka i jego 48 towarzyszy. Ich wspomnienie obchodziliśmy 2.06. Skąd się wzięli w Sandomierzu i kiedy? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w 2. poł. XIII wieku podczas najazdu Tatarów na Polskę 49 zakonników wraz z mieszkańcami miasta schroniło się w murach kościoła i tam zostali zamordowani, mimo obietnic, że wszyscy, którzy w kościele się schronili, przeżyją. Długosz podaje,
79
że ginęli ze śpiewem Salve Regina na ustach. Na prośbę dziekana i kanonika sandomierskiego papież Bonifacy VIII w roku 1295 udzielił odpustu tym, którzy nawiedzą kolegiatę w Sandomierzu 2 lipca. W XIV w. wybudowano specjalną kaplicę poświęconą dominikańskim męczennikom, ale był dość duży problem z procesem beatyfikacyjnym, ponieważ nikt nie wiedział, gdzie znajdują się ich ciała. Dopiero w 1959 roku prof. Sarama przeprowadził badania archeologiczne na terenie należącym do zakonników i odnalazł wspólną mogiłę ok. 330 osób. Wśród ciał były groty strzał, a także klamry, które mogą świadczyć o tym, że wśród pogrzebanych są zakonnicy. Jak rozpoznać męczenników w ikonografii? Przede wszystkim zwykle występują wszyscy razem, czyli 49 zakonników w domini-
kańskich habitach. Sadok, który był przeorem, zwykle stoi przed pozostałymi i czyta księgę. WSPÓŁCZESNOŚĆ Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na niepozorny, bo schowany, pomnik bł. Antoniego Rewery. Można go zobaczyć wchodząc na podwórko kościoła św. Józefa. Jest to współczesny błogosławiony, urodził się w pobliskim Samborcu w 1869r. Całe swoje życie związał z Sandomierzem: tutaj się uczył, studiował, pracował jako duszpasterz i proboszcz. Znany jest też jako założyciel m.in Zgromadzenia Córek Świętego Franciszka Serafickiego. W 1942 roku został aresztowany przez Gestapo. Najpierw uwięziono go w zamkowym więzieniu sandomierskim, gdzie mimo zakazów spowiadał współwięźniów. Później księdza wywieziono do obozu
w Oświęcimiu, następnie przeniesiono do Dachau, gdzie zmarł. 12 dnia każdego miesiąca odprawia się Mszę w kościele św. Józefa ku czci błogosławionego Antoniego Rewery. FINAŁ Z Sandomierzem zawsze trudno się rozstawać, ale może jeszcze przy okazji któregoś spaceru tutaj wpadniemy! Tymczasem zapraszam Was do poszukiwania lokalnych świętych z Waszych miejscowości. Czasem można odkryć niesamowite fakty grzebiąc w historii parafii! Źródła:
1) http://www.katedra. sandomierz.org/kadlubek/wincenty.html 2) http://www.brewiarz. pl/czytelnia/swieci/06-02b. php3 3) http://www.swietyjozef.sandomierz.pl/index.php/ bl-antoni-rewera źródło: materiały dystrybutora
80
81
82