Może coś Więcej nr 18 / 2015 (44)

Page 1

nr 18 (44) / 2015

31 sierpnia - 6 września

ISSN 2391-8535

Wyrusz w podróż! 1


OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ

Wydarzenia i Opinie

Wyrusz w podróż!

Wiara na chłopski rozum

SPIS TREŚCI

10 Prawnik dla każdego!

28 Wyrusz w drogę!

Mateusz Ponikwia

Kajetan Garbela

Polityka

32 Przejechali Busem do Marzeń

14 Monarchia bez króla? Wojciech Urban

Felieton 20 Lepiej mieć niż nie mieć? Marcin Kożuszek

Myśli Niekontrolowane 22 Dobre pytania o dobro i dobra Maciej Puczkowski

Marzena Bieniecka

36 Dlaczego warto odpoczywać? Michał Musiał

40 Bo kolej da się lubić! Mateusz Ponikwia

44 NINIWA TEAM w podróży w Nieznane Łukasz Łój

48 Pielgrzymka inna niż wszystkie Krzysztof Reszka

54 (Nie)Święta Droga Anna Janczyk

Rozmowa numeru

56 Moja misja w Chile Emilia Ciuła

2

60 Do prostaczka – wiara na chłopski rozum - PYCHA Anna Janczyk


KULTURA

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

Kultura

Nowości

Refleksje

64 Na świętokrzyskim szlaku literatury

74 Zabłąkana gwiazda Amy

82 Wolność i Miłość

Michał Wilk

Michał Musiał

Beata Krzywda

Rozmowa kulturalna

Książki

68 Człowiek z Radomia

78 Inwestygator w królewskim mieście

Jarosław Janusz

Beata Krzywda

3


Wyrusz w podróż! WSTĘPNIAK

C

4

Anna Zemełka

P

rzed nami ostatni miesiąc - przynajmniej dla studentów - wakacyjnego odpoczynku. Może warto by pomyśleć o jakiejś podróży, dalszej bądź bliższej, fizycznej bądź intelektualnej, w głąb Polski, bądź w głąb świata? Opcji jest naprawdę sporo. Chociaż osobiście za podróżami nie przepadam, to już jutro zawitam wraz z mężem do Łeby, by chociaż przez kilka dni nacieszyć się chwilami relaksu. Wydaje mi się, że tuż przed początkiem roku akademickiego ten relaks jest dla każdego jak najbardziej wskazany. Bo w końcu już niedługo znowu zacznie się ten pościg. Za wszystkim i za niczym. Przed startem warto więc zebrać odpowiednią ilość sił, aby nie odpaść już na pierwszych metrach tego maratonu. A podróże niewątpliwie

i bardziej dociekliwi i wiernie nas czytający zapewne wiedzą, że numer o podróżach już kiedyś był. Bynajmniej nie próbujemy sprzedać Wam odgrzewanego kotleta. Jedynie zaznaczamy, że o podróżowaniu można by pisać i pisać i pisać...

A podróże niewątpliwie pozwalają na naładowanie akumulatorów. Pomimo że jest to forma odpoczynku dość aktywna (nie licząc np. wylegiwania się na plaży, albo w hotelu – kto co lubi), to jednak ta aktywność naprawdę pozwala wypocząć. Wynika to chyba z tego, że bardzo dobrze na człowieka działa taka odskocznia.

pozwalają na naładowanie akumulatorów. Pomimo że jest to forma odpoczynku dość aktywna (nie licząc np. wylegiwania się na plaży, albo w hotelu – kto

co lubi), to jednak ta aktywność naprawdę pozwala wypocząć. Wynika to chyba z tego, że bardzo dobrze na człowieka działa taka odskocznia. Kiedy szara codzienność przytłacza, to nawet całodzienna gonitwa w poszukiwaniu zabytków, czy wyścigi po muzeach mogą w dużym stopniu poprawić nasze samopoczucie i dać psychiczny odpoczynek. Co więcej, nawet maratony po górach – jakkolwiek męczące i jakkolwiek wydaje się to być paradoksalne – mogą sprawić, że wypoczniemy. Po prostu to wszystko stanowi pewną nowość dla naszego organizmu, dla naszej sfery emocjonalnej i duchowej. Dlatego po raz kolejny zapraszamy Was do krótkiej refleksji na temat podróży i zachęcamy, aby w jakąkolwiek podróż wyruszyć - przeżyć przygodę,


źródło: www.pixabay.com

zwiedzić coś, czego jeszcze się nie widziało, albo odwiedzić dalekich krewnych w dalekich krajach. Możliwości tutaj są ograniczone tylko i wyłącznie przez własną wyobraźnię. No i może jeszcze odrobinę przez portfel, ale jak mówi stare porzekadło: dla chcącego nic trudnego, bo przecież zawsze można coś wymyślić. Temat numeru udało nam się w tym wydaniu McW nieco rozczłonkować, rozebrać na czynniki pierwsze i uszczknąć z różnych elementów podróżniczych po trochu. Przede wszystkim na tapetę wzięliśmy dwie wyjątkowe inicjatywy opierające się na dość ekstremalnym podróżowaniu. O pierwszych śmiałkach już pisaliśmy – Busem do Marzeń chcieli przejechać

całą Europę. Teraz chcenia stały się faktem i część podróży za nimi. Opisują więc co przeżyli i czego się przez ten czas nauczyli. Natomiast drugą inicjatywą jest ta o. Tomasza Maniury, który od dobrych kilku lat przemierza świat na rowerze wraz ze swoją ekipą. Niniwa Team w zeszłym roku udała się w enigmatyczną podróż w Nieznane, którą postanowiliśmy zrelacjonować. Oprócz tego zapewniamy Was, że kolej da się lubić! Pomimo wielu wad i różnych słabych punktów podróżowanie pociągami może być wygodne i pełne przygód. Do tego zachęcamy, aby mimo wszystko wyruszyć w drogę. Tylko co to właściwie oznacza? Staramy się na to pytanie odpowiedzieć. O podró-

żowaniu do Santiago de Compostela już pisaliśmy, ale takich wyjątkowych świadectw nigdy za wiele dlatego w tym numerze swoimi przeżyciami związanymi z podróżowaniem szlakiem św. Jakuba dzieli się kolejna osoba. A na koniec rozmowa z wyjątkową dziewczyną, która podróżowała do Chile niosąc innym swoją pomoc. Tyle z naszej strony. A może Wy podzielicie się swoimi przeżyciami z wakacyjnych podróży? Piszcie do nas: mozecoswiecej@ gmail.com. Tymczasem zapraszam do lektury! Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zemełka

5


REDAKTOR NACZELNA: Anna Zemełka

REDAKTORZY: Emilia Ciuła

STOPKA REDAKCYJNA

Krzysztof Reszka Kajetan Garbela Małgorzata Różycka Rafał Growiec Wojciech Urban Beata Krzywda Piotr Zemełka Mateusz Nowak

Mateusz Ponikwia

Maciej Puczkowski

6


DZIAŁ PROMOCJI: Kajetan Garbela

Beata Krzywda

DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx

Alicja Rup

WSPÓŁPRACOWNICY: Anna Bonio Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Łukasz Lubański Łukasz Łój

Tomasz Markiewka Marek Nawrot Szymon Steckiewicz Michał Wilk

KONTAKT: • • • •

strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl

WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7


OKIEM REDAKCJI 8

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

9


WYDARZENIA I OPINIE

Prawnik dla każdego

10

W Z Mateusz Ponikwia

P

rawo dostępu do wymiaru sprawiedliwości jest gwarantowane przez polską Konstytucję oraz akty prawa międzynarodowego, wśród których warto wspomnieć o Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Ustawa z dnia 5 sierpnia 2015 roku o nieodpłatnej pomocy prawnej i edukacji prawnej ma za zadanie w jeszcze pełniejszy sposób zagwarantować realizację owego dostępu do wymiaru sprawiedliwości. Celem ustawy jest bowiem wyrównanie szans obywateli w dostępie do pomocy prawnej, zwłaszcza dla osób niezamożnych. Bezpłatną pomoc prawną oferować będą specjalnie utworzone punkty pomocy prawnej. W ciągu kilku kolejnych miesięcy ma powstać ponad 1500 miejsc, w których będzie można uzyskać fachową i profesjonalną poradę ad-

styczniu przyszłego roku polski wymiar sprawiedliwości czeka prawdziwa rewolucja. a sprawą przyjętej przez Parlament i podpisanej przez Prezydenta RP ustawy wiele osób będzie miało możliwość skorzystania z nieodpłatnej porady prawnej.

Chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakim zainteresowaniem i popularnością będą cieszyły się darmowe usługi prawników. Jedno jest pewne – ustawę należy poczytywać jako pozytywny przejaw troski o dobro obywateli i pełniejsze umożliwienie im korzystania z prawa dostępu do wymiaru sprawiedliwości.

wokata, radcy prawnego lub doradcy podatkowego. Powiaty, jako podmioty odpowiedzialne za wdrożenie przyjętych postanowień, będą miały uprawnienia do powierzania prowadzenia

porad prawnych organizacjom pozarządowym. Ustawa zakłada, że punkty będą dostępne dla zainteresowanych przez minimum cztery godziny dziennie, pięć dni w tygodniu. Paleta osób uprawnionych do skorzystania z nieodpłatnej informacji i porady prawnej zdaje się być dość szeroka. Pomoc taka została bowiem przewidziana dla osób najbardziej jej potrzebujących, czyli takich, które same nie są w stanie ponieść kosztów zaangażowania adwokata lub radcy prawnego. Zatem skierowana jest przede wszystkim do osób uprawnionych do korzystania z pomocy społecznej z powodu długotrwałej lub ciężkiej choroby, sieroctwa, wielodzietności czy niepełnosprawności. Niewątpliwie za korzystne rozwiązanie trzeba uznać objęcie zakresem podmiotowym w


źródło: www.pixabay.com

ramach ustawy osób legitymowanych do korzystania z ulg gwarantowanych przez Kartę Dużej Rodziny. W kręgu osób objętych możliwością udzielenia darmowej porady prawnej należy również dostrzec osoby młode, które nie ukończyły jeszcze 26. roku życia, a także seniorów, którzy osiągnęli już co najmniej wiek 65 lat. Troska o młodzież i osoby starsze powinna być postrzegana jako krok w dobrym kierunku. Często bowiem zdarza się, że młodzi ludzie nie potrafią należycie bronić własnych interesów ze względu na brak dostatecznego życiowego doświadczenia. Taka zmiana jest bez wątpienia także sporym ułatwieniem i odciążeniem finansowym dla starszych. Za niebagatelny trzeba uznać również wachlarz dziedzin i gałęzi prawa, z których będzie moż-

na zasięgnąć informacji. Punkty darmowej pomocy będą świadczyć usługi z zakresu prawa cywilnego, karnego, administracyjnego oraz pracy. Ponadto osoby uprawnione będą miały sposobność zasięgnąć pomocy w sprawach z zakresu ubezpieczeń społecznych, prawa rodzinnego czy prawa podatkowego, za wyjątkiem spraw związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Nieodpłatna pomoc prawna nie będzie ograniczona jedynie do udzielenia informacji o dostępnych sposobach radzenia sobie w danej sytuacji. Zespoły doradcze, oprócz informowania o stanie prawnym, przysługujących uprawnieniach lub ciążących obowiązkach, będą bowiem oferowały kompleksowe załatwienie spraw. Chodzi o możliwość sporządzenia pisma o zwolnienie od

kosztów sądowych oraz wniosku o ustanowienie pełnomocnika z urzędu, a także projektu pisma rozpoczynającego postępowanie sądowe lub sądowo-administracyjne. Dzięki zaangażowaniu organizacji pozarządowych w projekt punktów darmowej pomocy prawnej będą one tworzone w miejscach szczególnego zapotrzebowania. Zwiększeniu użyteczności miejsc poradnictwa ma służyć również decentralizacja, czyli oparcie całego systemu o samorząd powiatowy. Dzięki współdziałaniu samorządów zawodów prawniczych, organizacji pozarządowych oraz jednostek samorządu terytorialnego, powstanie sieć punktów oferujących nieodpłatne porady prawne, co zapewni powszechność dostępu do wymiaru sprawiedliwości. Wątpliwości budzi re-

11


gulacja umożliwiająca udzielanie porad nie tylko adwokatom czy radcom prawnym, ale także absolwentom magisterskich studiów prawniczych i aplikantom adwokackim i radcowskim po wystawieniu stosownego upoważnienia. Obawy te nie dotyczą niskiego poziomu merytorycznego udzielanych porad, wszakże system studiów jurydycznych w Polsce zdaje się być dość wymagający. Poza tym, aby móc udzielać porad prawnych, prawnik musi legitymować się przynajmniej trzyletnią praktyką zawodową. Chodzi raczej o nadmierne obcią-

żanie obowiązkami i wykorzystywanie aplikantów przez adwokatów i radców prawnych. Chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakim zainteresowaniem i popularnością będą cieszyły się darmowe usługi prawników. Jedno jest pewne – ustawę należy poczytywać jako pozytywny przejaw troski o dobro obywateli i pełniejsze umożliwienie im korzystania z prawa dostępu do wymiaru sprawiedliwości. Miejmy nadzieję, że wdrożony w życie akt prawny umożliwi wyrównanie szans i zwiększenie dostępności usług fachowych doradców.

Oby jednak prawnicy profesjonaliści z zapałem i zaangażowaniem oddali się nowym obowiązkom i nie traktowali ich jak przysłowiowego piątego koła u wozu. Bo choć osoby do wykonywania dodatkowych zadań będą wyznaczane odgórnie przez okręgowe rady adwokackie i okręgowe izby radców prawnych, to jednak nie pozostaną one bez wynagrodzenia za świadczoną pracę, którego wysokość będzie określało porozumienie zawierane z powiatem. 

źródło: www.pixabay.com

12


13


Monarchia bez króla PJOW-K . J POLITYKA

aweł

Wojciech Urban

D

iagnoza Kukiza, a więc i proponowane lekarstwo sprowadzają się do kwestii systemu wyborczego. Rzecz jest o tyle istotna, że regulacje określające sposób wyboru urzędników na organa państwowe są ważniejsze dla ustroju państwa niż konstytucja. Najlepsza nawet Ustawa Zasadnicza pozostanie martwym zapisem, jeśli wybrana wskutek złej ordynacji władza będzie ją ignorować na każdym kroku. Wiemy z niedawnych przypadków z kraju, że i prezydent, i Trybunał Konstytucyjny mogą stać się posłusznym narzędziem w rękach cwanego rządu. GŁOSOWANIE ZA BŁĘDEM Że obecna ordynacja ma wady, wiedzieli wszyscy. Nie wszyscy jednak o tym mówili, gdyż owe wady były na rękę liderom partii, którym

14

ukiz wyniósł do przestrzeni publicznej y jako remedium na choroby polskiej demokracji ego diagnoza jest prosta – chory system wyborczy. Polska demokracja choruje jednak dlatego, że nie ma w niej podmiotu władzy – demosu.

W Polsce tak pojętego demosu nie ma. Dlatego państwo polskie funkcjonuje jak monarchia bez króla. W historii takie przypadki zdarzały się wielokrotnie: np. po bitwie pod Warną (1444) nie wiedziano, czy polski monarcha zginął, czy tylko zaginął i nie wróci wkrótce do kraju.

udało dostać się do Sejmu. Dawały im realną władzę i możliwość utrzymania we względnym posłuchu posłów z podległych im partii. W praktyce więc nie decydowaliśmy, czy w parlamencie zasiądzie poseł Nowak z posłem Kowalskim, a tylko ile

głosów (żeby nie powiedzieć szabel) dostanie Tusk, a ile Kaczyński. Na szkodliwość ordynacji proporcjonalnej zwracał uwagę Max Weber († 1920), wybitny ekonomista, prawnik i teoretyk polityki („Jest to typowe zjawisko demokracji bez przywódcy […], w przyszłości umożliwi związkom interesów wywieranie presji w celu umieszczenia ich urzędników na listach, a tym samym tworzeniu niepolitycznego parlamentu” – PO lansowała się w minionej kampanii parlamentarnej hasłem: „Nie róbmy polityki…”. Przypadek?). Z kolei Karl Popper († 1994), światowej sławy filozof zajmujący się kwestiami społeczno -politycznymi twierdził, że: „System wyborczy reprezentacji proporcjonalnej odziera posła z odpowiedzialności osobistej. Czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego


źródło: www.pixabay.com

człowieka”. Startując w tegorocznych wyborach prezydenckich, Paweł Kukiz z JOW-ów uczynił swój sztandarowy (i w sumie jedyny) postulat. Jeśli ktoś mówił o tym projekcie, to tylko jego zwolennicy, nie mający zbyt wielkiej siły przebicia w mediach. Po ogłoszeniu referendum przez Bronisława Komorowskiego nad JOW-ami wybuchła gorąca dyskusja. Dyskusja – jak zwykle nad Wisłą bywa – jałowa, gdyż merytoryczne argumenty znikły w cieniu populistycznych bon motów i szyderstw. Pewnym ciosem dla postulatu Kukiza zdawały się wyniki wyborów w Wielkiej Brytanii, gdzie dzięki jednomandatowym okręgom Patia Konserwatywna z poparciem równym 36,9% zdobyła 331 mandatów, uzyskując tym samym wystarczającą do samodzielnego rządzenia większość. Z kolei Partia Niepodległości

Zjednoczonego Królestwa (szerzej znana dzięki kontrowersyjnemu przewodniczącemu, Nigelowi Farage), uzyskując 12,6% głosów, zdobyła tylko jeden mandat. W opinii przeciwników JOW-ów miał to być dowód na nieprzeciwskuteczność takiego rozwiązania. Nie zmieniło to jednak faktu, że ujęty widmem porażki w II turze prezydent Komorowski zdecydował się rozpisać referendum. GŁUPOTA PYTANIA, GŁUPOTA KRYTYKI Pytanie o JOW-y sformułowane zostało dość nieprecyzyjne, gdyż pod tym hasłem można rozumieć kilka rozwiązań. Najprostszym jest ordynacja większościowa, z zasadą „pierwszy na mecie” tzn. mandat otrzymuje zdobywca największej liczby głosów. Pewną modyfikacją jest wprowadzenie wymogu, by starający się

o mandat uzyskał poparcie ponad połowy uprawnionych do głosowania w danym okręgu (jak ma to miejsce w wyborach prezydenckich w Polsce). Jeszcze innym rozwiązaniem jest ordynacja alternatywnego głosu proporcjonalnego, gdzie wyborcy głosują preferencyjnie, tzn. szeregują kandydatów ustawiając przy ich nazwiskach kolejne cyfry 1, 2 ,3… itd. W tym wypadku istnieje również próg, który musi osiągnąć kandydat chcący zdobyć mandat, zależny od ilości mandatów do obsadzenia w danym okręgu (rozwiązanie to stosowane jest również w wielomandatowych okręgach), w przypadku JOW-u wynosi on powyżej 50%. Jeśli żaden z kandydatów nie przekroczy progu (po podliczeniu głosów oznaczonych cyfrą 1), wówczas skreśla się z listy kandydata z najmniejszym wynikiem, po czym przelicza

15


jeszcze raz jego karty, tym razem licząc głosy oznaczone jako 2. Jeżeli nadal nie uzyska się zwycięzcy, skreśla się kolejnego kandydata (z najmniejszą liczbą głosów) i zlicza głosy oznaczone jako 3 itd. aż do wyłonienia zwycięzcy. Każde z tych rozwiązań ma swoje wady i zalety, nad którymi jednak nikt się dotychczas w publicznej debacie nie pochylił. Ruch JOW, z którym Paweł Kukiz był przez pewien czas związany, określił dokładnie, jaki kształt miałoby przyjąć w Polsce to rozwiązanie. Jest to siedem konkretnych zasad, próbujących w sposób całościowy podejść do reformy ordynacji wyborczej. Zamiast tego mieliśmy kpiny, iż gdyby metodologię JOW-ów przenieść na wyniki wyborów prezydenckich, wówczas „ugrupowanie Pawła Kukiza” zdobyłoby jeden mandat, resztę podzieliłyby między siebie PO (Komorowski) i PiS (Duda). Większość komentatorów, krytykując JOW-y, odnosiła się tylko do własnego wyobrażenia, nie zaś do konkretnego rozwiązania proponowanego przez Ruch JOW. Stąd liczne, nieraz absurdalne zarzuty pod adresem okręgów jednomandatowych. Jedną z kardynalnych wad JOW-ów miała być wysoka niereprezentatywność

16

społeczna. Na to zżymał się już Rafał Ziemkiewicz z „DoRzeczy”, twierdząc, iż jeśli za priorytet w demokracji uznać kwestię reprezentacji społeczeństwa, to za wzór musimy sobie postawić PRL, gdzie rzeczywiście dokładano starań, aby każda grupa zawodowa miała swoją reprezentację w sejmie. Z kolei zjawisko zmarnowanego głosu będzie występować zawsze – no chyba, że zajdzie przypadek, iż jeden kandydat zgarnie pełną pulę głosów. Prawdopodobieństwo niewielkie. ZABETONOWANE MYŚLENIE Innym zarzutem podnoszonym przeciwko JOW-om jest „zabetonowanie sceny politycznej”. Polska zostałaby podzielona pomiędzy dwie partie i skazana tym samym na wieczną wojnę PO-PiS, gdzie jakakolwiek kampania wyborcza miałaby sens tylko w kilku centralnych okręgach, gdyż w reszcie wynik byłby z góry przesądzony. Potwierdzeniem tej tezy miało być już przeliczenie głosów z wyborów prezydenckich na ilość mandatów zdobytych przez poszczególne partie, gdyby wybory przeprowadzono według JOW. W gruncie rzeczy jest to twierdzenie absurdalne. Przede wszystkim


źródło: www.pixabay.com

oddanie głosu na Komorowskiego czy Dudę jako prezydenta, nie jest jednoznaczne z określeniem, że zawsze będę głosował tylko na tę partię. Poza tym w systemie JOW-ów partie wodzowskie, z jakimi mamy dziś do czynienia, nie będą miały racji bytu. Prognozowanie o wyniku wyborów do parlamentu na podstawie wyników innego rodzaju wyborów, świadczy o stopniu zakażenia myślenia o polityce partyjniactwem najgorszego rodzaju. Posłów zaczynamy traktować jako bezwolne maszynki do głosowania (jak przewidywał wspomniany wcześniej Popper), których jedynym celem jest zdobycie i utrzymanie łaskawości szefa partii, aby w następnych wyborach znów umieścił danego jegomościa na liście. Faktycznie, tak to wygląda obecnie. Nawet głosując na człowieka w pewien sposób sprawdzonego, ale osadzonego na dalszej pozycji na liście, i tak „wpychamy” do sejmu wazeliniarza osadzonego przez prezesa na „jedynce”. Ale w każdej partii chętnych do stołków zawsze jest więcej, niż miejsc, które można obsadzić. W momencie, gdy względy prezesa partii zaczynają się miej liczyć, zwiększa się szansa osób mających realne

zaufanie wyborców. Dobrze wywiązawszy się ze swojej funkcji, w następnej kadencji mógłby spokojnie startować, nie oglądając się nawet, co o nim myśli Kaczyński, Duda, Kopacz, Komorowski et consortes. NIE LUBIĘ POSŁA X, BO SAM GO WYBRAŁEM Rozwiązanie, które proponuje Ruch JOW, otwiera nawet możliwość kandydowania kogoś, kto nie jest członkiem partii, co zasadniczo dziś nie jest możliwe. W obecnym systemie istnieje oczywiście furtka w postaci obywatelskiej listy wyborczej, ale rozwiązanie to jest w praktyce niewykonalne. W sytuacji, gdy okręg wyborczy byłby wielkości powiatu (w przypadku większych miast dzielnicy) i liczył ok. 67 tys. mieszkańców, wygrana wymaga zdecydowanie mniejszego nakładu finansowego oraz ogranicza wpływ massmediów na wybory. Ruch JOW postuluje, aby kandydować mógł każdy, kto zbierze 10 podpisów poparcia uprawnionych w danym okręgu oraz wpłaci kaucję, zwracaną w przypadku zdobycia powyżej 5% głosów. Zwolennicy JOW-ów chcą również, aby wybory odbywały się tylko w jednej turze, finansowanie komitetów wyborczych odbywa-

17


ło się wyłącznie ze środków niepublicznych i miało taki sam limit dla posłów partyjnych i niezależnych (Obecnie w przypadku wyborów do senatu, gdzie zastosowano JOW-y, limit wydatków dla kandydatów partyjnych wynosi 1 zł na wyborcę, dla niepartyjnych… 0,18 zł). Domagają się również większego medialnego i obywatelskiego monitoringu procesu wyborczego. Pomysł JOW-ów nie jest więc tak absurdalny, jak starają się to przedstawiać polskie media. Czy ma więc szansę uzdrowić polską scenę polityczną, jak domagają się jego zwolennicy? Oczywistym jest, że system zaproponowany przez Ruch JOW jest prostszy i czytelniejszy niż obowiązująca ordynacja proporcjonalna. Że wprowadzenie JOW-ów jest niezgodne z konstytucją? Jeśli naród (czyli, przypomnę, my) w referendum opowie się za tym rozwiązaniem, to trzeba będzie zmienić konstytucję. Tyle że naród nie bardzo jest świadomy i konsekwentny w swoich wyborach. Od kilkunastu lat, niezależnie od tego, jaka partia jest u steru, z prac sejmu niezado-

18

wolonych jest ok. 60-70% wyborców. Frekwencja wyborcza nigdy takiego poziomu nie osiągnęła. Z takim społeczeństwem nawet najlepszy system weźmie w łeb. Ta dysproporcja między frekwencją wyborczą a społecznym poparciem dla sejmu nie jest jednak żadną zagadką. Otóż najgłębszym problemem polskiej demokracji, a więc i polskiego parlamentaryzmu jest brak demosu. Demos to z greckiego „lud”, od tego słowa bierze się pojęcie „demokracja”. W tym wyjaśnieniu filologicznym jest zawarta z kolei istotna myśl: to demokracja tworzy się z demosu, nie odwrotnie. Demos czyli grupa ludzi na tyle bogatych, że nie musząc pracować na dwa etaty, są w stanie zapewnić przyzwoity poziom życia rodzinie i mieć wciąż na tyle czasu, by regularnie, czynnie i zupełnie dobrowolnie interesować się życiem publicznym na różnych poziomach – począwszy od rady rodzicielskiej w podstawówce, gdzie uczęszczają ich pociechy, po działalność najwyższych organów państwowych – i to nie tylko przy okazji wyborów. Jednocześnie nie na tyle bogatych, żeby


mieli pokusę i możliwości korumpowania urzędników państwowych. W skrócie: średnia klasa majątkowa. Aby dany ustrój mógł być rzeczywiście demokratyczny, średnia klasa majątkowa, czyli ów demos, musi być liczniejsza niż pozostałe „klasy” majątkowe (niska, tj. uboga i wyższa, czyli najbogatsza). A najlepiej, gdyby był liczniejszy niż pozostałe obie razem wzięte. NIE TYLKO JOW–ÓW NAM TRZEBA W Polsce tak pojętego demosu nie ma. Dlatego państwo polskie funkcjonuje jak monarchia bez króla. W historii takie przypadki zdarzały się wielokrotnie: np. po bitwie pod Warną (1444) nie wiedziano, czy polski monarcha zginął, czy tylko zaginął i nie wróci wkrótce do kraju. W czasie takiego bezkrólewia rządził ten, kto się dorwał. Zasadniczo nigdy to nie wychodziło państwu na korzyść. A przecież byliśmy krajem o starej tradycji demokratycznej. Już monarchie piastowskie cechowała duża stosunkowa rola wieców – zebrań całej ludności, również niż-

szych stanów. W epoce nowożytnej szlachta polska stanowiła już całkiem rozwinięty, odpowiedzialny politycznie i świadomy swej roli demos. Pod rozbiorami szlachta jednak wymarła, pozostawiając sobie popłuczyny w postaci ziemiaństwa oraz warstwę inteligencką, która byłaby świetnym zaczynem na demos, gdyby się zrodziła w niepodległym i demokratycznym państwie, a nie pod butem imperialnych zaborców. Stąd też kulawość parlamentaryzmu po I wojnie światowej. Ta kulawość tak zirytowała marszałka Piłsudskiego, że po siedmiu latach młodą demokrację obalił. Ani następna wojna, ani czasy PRL-u nie sprzyjały odnowieniu demosu. Stąd nie dziwne, że po ’89 okazało się, że demokracja Polakom wychodzi nie tak, jak by tego sobie życzyli. Wadliwa ordynacja wyborcza tylko pogarsza i tak kiepską sytuację. Najprawdopodobniej sama jej zmiana nie wystarczy. Co jednak nie jest argumentem, aby tej zmiany nie dokonać. 

źródło: www.pixabay.com

19


Lepiej mieć, niż nie mieć?

FELIETON

K J

20

Marcin Kożuszek

K

iedy w szale ostatniej kumulacji Lotto siedzieliśmy ze znajomymi przed telewizorem, czekając na wyniki losowania, do gorączkowego oczekiwania dołączyła moja babcia. Wszyscy po kolei, ściskając w spoconej dłoni swój kupon, opowiadali o marzeniach i planach, które będą mogli zrealizować za pomocą pieniędzy z wygranej. Na szczęście nie musieliśmy być nadto kreatywni, gdyż od kilku dni wszystkie media wskazywały, na co będzie stać szczęśliwego zwycięzcę losowania. Kilka mieszkań bądź też duży dom z basenem, świetny samochód, mały jacht lub zwyczajne odłożenie forsy na lokatę i życie z odsetek – oto najczęściej wysnuwane scenariusze. Kiedy tak opowiadaliśmy o swoim przyszłym życiu oligarchy, do żywej dyskusji włączyła się bab-

ażdy z nas zna osobę, która jest źródłem powiedzeń, aforyzmów i mądrości życiowych. edne z nich są sensowne, drugie troszkę mniej. Jedne z nich uczą, inne bawią. Mądrości te nie zawsze mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, ale zazwyczaj powtarza się je wtedy, gdy nie wiadomo, co powiedzieć.

W jednej chwili staliśmy się szczęśliwsi, zażarta wojna między zwolennikami inwestycji w obligacje i zakupu nieruchomości poszła w niepamięć. Przestaliśmy zastanawiać się nad niuansami podatkowymi i prawnymi i mogliśmy powrócić do życia TU i TERAZ.

cia, która powiedziała, że z takimi pieniędzmi to przecież same kłopoty. „Z rana, jak poszłam do kiosku po gazetę to i owszem, dałam się ponieść i kupiłam dwa zakłady, ale po południu wszystko przemyślałam i wyrzuciłam kupon. No bo co ja bym zrobiła z taką

forsą? Zgłupiałabym!”. Oczywiście początkowo nikt nie podzielił jej zdania, ale gdy już okazało się, że absolutnie żadna z naszych liczb nie pokrywa się z tymi z maszyny losującej, nawet się ucieszyliśmy. Co prawda babcia co najmniej od dwudziestu pięciu lat powtarza, że „lepiej mieć niż nie mieć” ale przecież „co za dużo to i świnia nie zje”. W jednej chwili staliśmy się szczęśliwsi, zażarta wojna między zwolennikami inwestycji w obligacje i zakupu nieruchomości poszła w niepamięć. Przestaliśmy zastanawiać się nad niuansami podatkowymi i prawnymi i mogliśmy powrócić do życia TU i TERAZ. Swoją drogą interesującą wizję przedstawiła jedna z naszych koleżanek, której tak bardzo przypadł do gustu pewien piłkarzy polskiej ekstraklasy, że sprawdziła na portalu transferowym


jego cenę rynkową i chciała go sobie wykupić na własność z któregoś z klubów piłkarskich. Całe szczęście, że „za marzenia nie karzą”. Osobną grupę mądrości stanowią zaklęcia i czary, których używamy (raczej mniej niż bardziej świadomie) w przeróżnych sytuacjach życia codziennego. Oczywistym jest, że nie przechodzimy pod drabiną i unikamy czarnych kotów przechodzących przez drogę. Ale przecież nie każdy mężczyzna wie, że widząc siostrę zakonną, winien po trzykroć splunąć przez lewe ramię, żeby nie zostać starym kawalerem (o tym fakcie niżej podpisany dowiedział się chyba zbyt

późno, a że dość często widuje idące ulicą siostry, to daleko mu do ożenku. No… Chyba że wszystko przez to, że kiedyś usiadł przy narożniku stołu – wtedy nawet nie ma co marzyć o uwiciu małżeńskiego gniazdka). Pół biedy, gdy takimi „niuansami” zajmujemy się w żartach. Gorzej, gdy na siłę przekładamy dziecku długopis z lewej do prawej ręki, bo „musi ktoś na nie jaki urok rzucił”, jak to się wierzy w niektórych rodzinach. Albo gdy w uniesieniu ogłoszeń duszpasterskich przedstawiciel kleru zaprasza na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę, mówiąc, że „w prognozie pogody nie

zapowiadali żadnego deszczu, odpukać w niemalowane” (i następuje puk-puk -puk w ambonkę). Żeby nie było, że znowu w mediach tylko księży krytykują – wierni świeccy też nie są bez winy! Czy widzieliście kiedyś, żeby ktokolwiek w kościele, przekazując znak pokoju, podawał rękę „na krzyż”? Nie wolno! Odpowiedzialność – zarówno za to, co robimy z dobrami, które posiadamy, jak i za słowa, które wypowiadamy – to cecha, która potrafi kształtować rzeczywistość wokół nas. Życzę jej wszystkim czytelnikom… Bo lepiej ją mieć, niż nie mieć, prawda? 

źródło: www.pixabay.com

21


M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E 22

Dobre pytania o dobro i dobra N Maciej Puczkowski

M

oże na początku warto przyjrzeć się chwilę owej wyroczni, która zazwyczaj zdaje się wiedzieć, co jest dobre, a co złe. Nie jest to byt tak bardzo tajemniczy, człowiek odkrył go w sobie już dawno i nazwał sumieniem, choć współcześnie łatwo znaleźć takich, którzy będą woleli symbolikę serca. Problemem jednak nie jest to, jak nazwiemy naszą wyrocznię, tylko jak wytłumaczymy jej pochodzenie. Bez popadania w sprzeczność można powiedzieć, że sumienie jest środkiem komunikacji pomiędzy człowiekiem a Duchem Świętym oraz że jest jakąś funkcją mózgu, za którą odpowiedzialne są neurony formowane pod wpływem czynników zewnętrznych. Czynniki zewnętrzne mogą być bardzo niekorzystne. Chrześcijanin będzie mówił wtedy o źle

a pierwszy rzut oka wydaje się, że posiadamy jakąś łatwość w intuicyjnym rozróżnianiu dobra od zła. Zupełnie jakbyśmy mieli dostęp do wyroczni podpowiadającej nam ocenę, choć często zmieniającej zdanie w zależności od czynników zewnętrznych. Gdy jednak przenosimy sąd na płaszczyznę rozumu okazuje się, że to, co wydawało się oczywiste, staje się nierozwiązywalne.

Stajemy przed potrzebą naprawy pojęć, bo przestajemy rozumieć świat i zdaje się, że nie jesteśmy tego w większości świadomi. Mówimy: “ jestem dobrym człowiekiem”, nie wiedząc, co to oznacza. Nasz mózg podpowiada nam, że tak jest.

uformowanym sumieniu, mimo wszystko będzie jednak się go słuchał. Jak jednak można takie sumienie przeformować? Być może właśnie odnosząc się do rozumu. Zakładając, że rzeczywiście istnieje obszar w mózgu odpowiedzialny

za nasze oceny moralne i znając nieco zasadę działania neuronów, możemy wyobrazić sobie sytuację, w której nasze sumienie podda ocenie moralnej coś, co według rozumu nie powinno jej podlegać. Znane są przypadki słyszenia kolorów. Dzieje się tak, kiedy sygnał pochodzący od bodźca wzrokowego w jakiś sposób pobudza obszar w mózgu interpretujący dźwięki. Jest to oczywiście rzadki i anormalny przypadek. Wyobraźmy sobie teraz, że ze zmysłem wzroku połączony jest obszar dokonujący oceny moralnej. Wtedy dowolny przedmiot bylibyśmy w stanie ocenić jako dobry lub zły. Podobne wyobrażenia można przenieść na wszystkie zmysły. Rodzi się jeszcze jeden istotny problem. Załóżmy, że mózg potrafi ocenić dowolny przedmiot jako dobry i zły. Na jakiej podstawie to


źródło: www.pixabay.com

robi? Taka funkcja w mózgu może być albo zaprogramowana tak jak cała obsługa naszego organizmu, albo wyuczona. Gdyby była w całości zaprogramowana, nie zmieniałaby się w trakcie życia i pod wpływem takich czynników jak kultura, gdyby była w całości wyuczona potrzebowałaby jakiegoś kryterium uczącego. Takiego kryterium mógłby dostarczać rozum. Istnieje jednak możliwość, że pierwotnie zaprogramowane neurony potrafią się douczać pod wpływem czynników zewnętrznych. Znów rozum mógłby być takim czynnikiem. Powyższe rozważania, mimo że więcej stawiają pytań, niż dają odpowiedzi, rzucają nieco światła na to, skąd się biorą problemy ze złem i dobrem, kiedy pró-

bujemy je jakoś rozumowo usystematyzować. Podejmując już raz temat dobra i zła, uzasadniliśmy pogląd, że zło jest niezgodnością z wolą Bożą, która była pierwsza. W ramach dygresji warto wspomnieć, że Platon rozprawił się z podobnym poglądem, jakoby postępowanie dobre miało być postępowaniem zgodnym z wolą bogów, jego argumenty jednak opierały się na założeniu, że bogów jest wielu, więc w tym przypadku nie są na mocy. Ponieważ w Księdze Rodzaju Bóg stworzył wszystko dobre, na przełomie wieków skupiliśmy się na pytaniu: “Skąd się wzięło zło?”. Natomiast w tej samej księdze jest zdanie, które powinno nieco intrygować. Człowiek, popełniając grzech pierworodny, poznał

nie dobro i zło. Nie poznał tylko zła, ani nie nauczył się rozróżniać dobra od zła, ale poznał dobro. Zostawiając na boku rozważania teologiczne, które mogą wynikać z nadinterpretacji, pojawia się pytanie: “co to jest dobro?”. Znalezienie odpowiedzi jest niezwykle trudne, jeśli nie odwołujemy się do sumienia. Czy da się stworzyć wyłącznie rozumowe kategorie dobra i zła? Moglibyśmy wzorem sumienia odnieść się do czynników zewnętrznych takich jak kultura. Problem w tym, że taki czynnik nie jest dla naszego rozumu przekonujący. W przeciwieństwie do sumienia nasz rozum jest świadomy, że kultura i środowisko, w którym żyjemy, może nam dostarczać złych podpowiedzi. Być może

23


właśnie stąd się biorą nasze dylematy, kiedy sumienie nam coś podpowiada, a rozum wie, że nie musi mieć racji. Kolejną ważną obserwacją jest spostrzeżenie podobieństwa pojęć prawdy, dobra i piękna, zwłaszcza dwóch ostatnich. Współcześnie piękno rozumie się nieco inaczej, prościej. Piękny oznacza zwykle ładny. Jednak wystarczy powiedzieć: “piękny umysł”, żeby zauważyć, że pojęcie to jest znacznie szersze. Umysł nie jest czymś fizycznym, więc nie może być ładny, ale może być piękny. Natomiast skoro jest piękny, to czy nie musi być dobry? Znów, czy umysł dobry nie jest piękny? Z drugiej strony, czy dobro jest cechą rzeczy czy jej kategorią? Czy powinniśmy mówić, że coś “jest dobre”, czy “jest dobrem”? Umysł jest dobrem. Czy zawsze jest dobry? Mówimy o dobrach materialnych, ale przestrzegamy przed ich nadmiernym gromadzeniem. Wpadamy w tak zwany chaos semantyczny. Okazuje się, że współcześnie potrafimy rozróżnić dobro od

24

zła, ale dobra od piękna już nie zawsze. Można przyjąć, że cechą rzeczy nie jest dobro, ale piękno, a dobro jest jej kategorią. Inaczej mówiąc, rzeczy nie mogą być dobre, tylko piękne, oraz mogą być dobrami lub nie. Tylko czym w takim modelu byłoby zło? Co wtedy będzie rozstrzygać sumienie? Czy coś jest dobre lub złe, a może piękne lub brzydkie? (O ile w ogóle możemy przyjąć takie przeciwieństwo, bo musielibyśmy zredefiniować brzydotę) Stajemy przed potrzebą naprawy pojęć, bo przestajemy rozumieć świat i zdaje się, że nie jesteśmy tego w większości świadomi. Mówimy: “jestem dobrym człowiekiem”, nie wiedząc, co to oznacza. Nasz mózg podpowiada nam, że tak jest. Nie należy mu się dziwić, w końcu czy zdrowy mózg może ocenić nas negatywnie? Choć może oceniać negatywnie pewne aspekty naszego bycia - wygląd, zachowanie itp. - ale zauważmy, że mózg wystawia ocenę rzeczy na podstawie tego, w jakim stosunku jest ta rzecz do nas lub


ludzi nam podobnych. Stąd sami w stosunku do siebie musimy zostać pozytywnie ocenieni, inaczej wpadniemy w katastrofalną sprzeczność mówiącą, że nasze istnienie jest dla nas czymś złym. Dlatego tak łatwo jest nam powiedzieć: “jestem dobrym człowiekiem, nawet jeśli grzesznym”. Gdyby nasz mózg kiedykolwiek ocenił nas negatywnie, czymś moralnie dobrym wydałoby nam się samobójstwo, a nawet ci, którzy je popełniają, nie czynią z tego misji swojego życia. Ciekawą zależnością w człowieku jest połączenie uczuć z dobrem i pięknem. Pomimo naszych semantycznych problemów, jeśli ocenimy coś jako dobre lub piękne, doświadczamy uczuć, które oceniamy pozytywnie, i odwrotnie: negatywne uczucia towarzyszą nam, kiedy zetkniemy się z czymś, co oceniamy jako złe i brzydkie. Należy tu jednak dokonać korekty i powiedzieć, że nie zawsze tak jest. Zdarza się nam bowiem doświadczać czegoś, co nazywamy mieszanymi uczuciami. W

dodatku nie zawsze występują one wtedy kiedy nasz mózg nie potrafi dokonać oceny. Zdarza się, że sumienie jednoznacznie podpowiada nam, że coś jest złe, z drugiej strony nasze pragnienia mówią nam, że tego chcemy, natomiast rozum dokonuje wyboru, a mózg nie wie jakie uczucia ma obudzić. Żeby zrozumieć, jak bardzo niebezpieczna jest to sytuacja, należy uświadomić sobie, że posiadamy tendencje do usprawiedliwiania się i racjonalizowania. Przecież, skoro jesteśmy dobrzy, a mózg nie lubi sprzeczności, to znaczy, że jakiegokolwiek byśmy nie dokonali wyboru, nasz mózg zacznie oceniać pozytywniej rzecz, którą wybraliśmy, kształtując tym samym nasze sumienie w kierunku naszego postępowania. Pamiętając, że nasz wybór był pomiędzy pragnieniem a sumieniem, to w sytuacji, kiedy poddajemy się pragnieniu, nasze sumienie kształtuje się w kierunku tego pragnienia. 

źródło: www.pixabay.com

25


26

OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

27


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 28

Wyrusz w drogę! S Kajetan Garbela

M

asz czasem uczucie zastoju? Popadnięcia w rutynę, często połączonego z brakiem mobilności (jazda tramwajem na uczelnię / do pracy lub też wieczorny spacer po parku się nie liczą). Wzrasta w tobie wtedy chęć wyjechania gdzieś, wyjazdu chociaż w krótką podróż? Już zapewne wiesz, o czym mówię. To jest jak najbardziej ludzkie, tak stworzył nas Bóg – zastój, ciągłe siedzenie w jednym miejscu i powtarzanie tych samych czynności są dla nas na dłuższą metę zabójcze. Dlatego czasem tak bardzo ciągnie nas w świat. Dlatego od zawsze wielką popularnością cieszą się książki podróżnicze, filmy drogi i opowieści ludzi, którzy w różnych stronach świata bywali. Sam uwielbiam jeździć na rowerze i w 2010 roku wybrałem się razem z przyjacielem na ośmiodniową podróż na

łuchając radia, możemy zauważyć brak w ich repertuarze kilku znanych powszechnie gatunków. Jednym z nich jest country. Co sprawia, że (przynajmniej zdaniem rozgłośni) Polacy nie chcą słuchać tej muzyki?

Stare przysłowie mówi, że podróże kształcą. Zawsze rozumiałem to jako powiększanie wiedzy o świecie. Z wiekiem zrozumiałem, że chodzi o inny rodzaj kształcenia – poznawanie samego siebie i Boga, rozumienie swojego życia, powołania, pracę nad sobą.

dwóch kółkach po Polsce. Przejechaliśmy ponad 1000 kilometrów, poszło nam bardzo sprawnie i przyznam szczerze, spodziewałem się w jej trakcie większych problemów. Ktoś powie: co to jest? Gdyby to było trzy, cztery razy tyle… Może to i prawda. Dla mnie jednak

było to – i nadal jest! - naprawdę wielkie osiągnięcie, dzięki któremu uwierzyłem w siebie i swoje siły, a z tym miałem spore problemy. Uświadomiłem sobie wtedy, że warto mieć marzenia i być ambitnym, a wytrwałość pozwoli nam na wiele Zwątpienie co prawda pojawia się i dziś - kto tego nie zna? - ale wtedy pierwszy raz tak świadomie zrozumiałem, że potrafię, że jestem w stanie dokonać czegoś, co może wydawać się (prawie) nieosiągalne. Stare przysłowie mówi, że podróże kształcą. Zawsze rozumiałem to jako powiększanie wiedzy o świecie. Z wiekiem zrozumiałem, że chodzi o inny rodzaj kształcenia – poznawanie samego siebie i Boga, rozumienie swojego życia, powołania, pracę nad sobą. Czasem zastanawiam się, czy nie ma w tym jakiegoś przekleństwa. W końcu Adam i Ewa mieli


źródło: www.pixabay.com

według zamysłu Boga żyć w raju, ale zgrzeszyli, musieli go opuścić i poszukiwać nowego miejsca do życia. Stali się więc pierwszymi podróżnikami, poszukującymi siebie i utraconej relacji ze Stwórcą właśnie w trakcie podróży po świecie. A co było później? Przykładów mamy setki. Abraham został wezwany do opuszczenia domu swojego ojca w Ur chaldejskim. Gdyby się na to nie zdecydował, nie zostałby pierwszym wielkim patriarchą i ojcem Narodu Wybranego. Mojżesz – po ucieczce z Egiptu na ziemie Madianitów spotkał Boga w krzewie ognistym, a później doprowadził do eksodusu Izraelitów z Egiptu. Oni sami ukształtowali się jako naród i ludzie wierzący właśnie w trakcie wielkiej, czterdziestoletniej podróży przez pustynię, którą – jak twierdzą bibliści czy geografowie - można było przejść

raptem w kilka tygodni! Bóg prowadził ich przez nią tak długo, ponieważ dobrze wiedział, że muszą wejść do Ziemi Obiecanej jako odpowiednio ukształtowany lud i jak widać – Żydzi potrzebowali na to sporo czasu. On jednak wiedział, co robi. Wiedział również wtedy, gdy kazał prorokowi Jonaszowi wstać i iść do Niniwy, stolicy wielkiego imperium i głównego przeciwnika politycznego Izraela. Wszyscy zresztą znamy historię o ucieczce niechętnego Jonasza do Tarszisz, wielkiej rybie, nawróceniu Niniwy i tym, co stało się z krzewem, pod którym Jonasz leżał. Podobnie zresztą było z prorokiem Eliaszem, który uciekł na pustynię przed gniewem królowej i chciał umrzeć. Dwukrotnie trącał go anioł, dał do zjedzenia podpłomyk i wodę, po spożyciu których Eliasz mógł aż czterdzieści dni i nocy iść do góry Horeb,

gdzie w powiewie łagodnego wiatru spotkał Boga. Z Jezusem nie było inaczej. Całe jego życie było drogą, szczególnie ostatnie trzy lata, w trakcie których podróżował po Ziemi Świętej, uzdrawiał chorych i opowiadał o Ojcu i Jego Królestwie. Święty Łukasz przedstawia swoją Ewangelię jako wielką podróż Jezusa do Jerozolimy, gdzie wszystko ma się wypełnić. Nie można w tym miejscu nie wspomnieć o podróży dwóch uczniów do Emaus, w trakcie której spotkali (na początku całkowicie nieświadomie) Jezusa. W całym chrześcijańskim świecie wielką popularnością cieszyły się zawsze pielgrzymki. Czy to do Ziemi Świętej, czy do Rzymu, czy do Santiago – słynne Camino, które w ostatnich latach przeżywa prawdziwy renesans. W Polsce najbardziej obleganym i najsłynniejszym celem pielgrzymek jest

29


oczywiście częstochowska Jasna Góra. Słyszałem kiedyś słowa pewnego kapłana, wyjaśniającego, dlaczego podróżowanie wiążące się z wysiłkiem fizycznym i trwające wiele dni, jest dla człowieka tak ważne. W czasie takiej drogi opadają z ludzkich twarzy maski. W pewnym momencie nie można już udawać, robić dobrej miny do złej gry, być kimś, kim się nie jest. Z człowieka wychodzi to, kim jest naprawdę, jakie ma skłonności, problemy, i dzięki tej świadomości często także ze wsparciem towarzyszy podróży - może zacząć nad sobą pracować. Na szczęście, takie podróże to również pole do popisu dla naszej dobrej natury. Do pewnego czasu nie rozumiałem sensu pielgrzymek. Jeszcze w liceum i na początku studiów bywałem na różnych jednodniowych,

30

dokładniej nawet - jednonocnych pielgrzymkach . Jednonocnych? Tak. W mojej rodzinnej diecezji gliwickiej co roku we wrześniu młodzież pielgrzymuje z katedry w Gliwicach do sanktuarium maryjnego w Rudach Raciborskich właśnie w nocy z piątku na sobotę. Wybrałem się na taką pielgrzymkę kilka razy, choć zawsze żałowałem. Dlaczego? Po prostu dlatego, że jestem śpiochem i w nocy lubię się wyspać, a tam musiałem drałować na obolałych nogach, ciemną i zimną nocą czy też bladym świtem wśród pól i lasów. Dlaczego więc kilkukrotnie brałem w nich udział? Bo jakoś zawsze mnie ekscytowały, były swoistą atrakcją i ciekawostką dla młodych. Aż głupio się przyznać, ale zawsze na tę pielgrzymkę czekałem, w trakcie plułem sobie w brodę, że znowu idę i się męczę, i ostatecznie

nic z tych pielgrzymek nie wyniosłem. Przełom nastąpił dopiero dwa lata temu, gdy zachęcany przez różne osoby, postanowiłem pójść na pielgrzymkę dominikańską. Co prawda byłem kwatermistrzem i co drugi dzień szukałem dla pielgrzymów noclegów, mimo tego było dla mnie prawdziwie mordercze osiem dni. W wielkim upale, ze strasznie bolącymi nogami (na ostatnich kilometrach ledwie nimi powłóczyłem). Przez dwa dni miałem gorączkę (w początkach sierpnia!), a pięć ostatnich cierpiałem na straszny kaszel i wciąż faszerowałem się tabletkami. Jakby tego było mało, obiecywałem sobie po tej pielgrzymce bardzo wiele. Liczyłem na dobrą spowiedź, rozmowę z jakimś mądrym ojcem, który przemówi mi do rozsądku, miałem nadzieję na


źródło: www.pixabay.com

to, że poznam jakąś dobrą i piękną dziewczynę – w ogóle moją główną intencją, z jaką poszedłem, było znalezienie żony. Nic z tego się nie udało. Ze spowiedzi i rozmów zbyt wiele nie wyciągnąłem, z pielgrzymkowych konferencji nic nie zapamiętałem, minęły właśnie dwa lata, a ja nadal nie mam dziewczyny. Powiecie zapewne – no i na co ci to było? Myślisz, że to działa jak automat z coca colą? Ty Bogu pielgrzymkę, on ci od razu żonę? Prawdę mówiąc, to mnie teraz nie obchodzi i nie przeżywam już tak bardzo tego, że na razie Bóg nie wysłuchał mojej ówczesnej prośby. Poszedłem, by znaleźć żonę, ale dowiedziałem się wiele o Bogu, sobie i ludziach. Przede wszystkim zacząłem bardzo mocno dostrzegać to, że tak naprawdę jako ludzie wszyscy jedziemy na tym samym wózku i

nie ma się co porównywać, zazdrościć – bez względu na pochodzenie, wykształcenie, majątek, stan zdrowia lub cywilny – i dobrze jest trzymać się razem, być dla siebie nawzajem dobrymi. Zrozumiałem, że w trudnych momentach grupa zawsze jakoś nam pomoże, podciągnie, a i my możemy dać jej coś dobrego, mimo wszystkich swoich ułomności czy problemów. Pierwszy raz zaświtała mi myśl, że Bóg może spełniać nasze prośby po czasie, najpierw przygotowując nas (czasem w dość bolesny sposób) do jak najlepszego przyjęcia tego, o co się modlimy. Może musiałem przeżyć z tak wielkimi trudami tę pielgrzymkę, by za kilka lat być naprawdę dobrym mężem? Jestem świadomy tego, że może to brzmieć banalnie. Pamiętajmy jednak, że trudno jest zrozumieć takie

rzeczy, kursując jedynie na linii dom-szkoła, dom-praca, dom-sklep, dom-duszpasterstwo, dom-niedzielna Msza. Siedząc w fotelu lub zamykając się w kółku wzajemnej adoracji, w które niestety mogą zamienić się nasze grupy przyjaciół, wspólnoty, duszpasterstwa, pewna ważna wiedza będzie przed nami zakryta, albo też potraktujemy ją jak nudny truizm. O ile nie wyruszymy w drogę, nie będziemy chcieli się rozruszać – często właśnie w tym wymiarze fizycznym – przestaniemy się rozwijać, nie poznamy tak naprawdę siebie, drugiego człowieka, Boga i świata, który dla nas stworzył. I często w takich wypadkach okaże się, że tak naprawdę mieliśmy ciągle te prawdy i mądrości pod nosem, ale byliśmy tak zastani, że nie mogliśmy ich dostrzec. 

31


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 32

Przejechali Busem do Marzeń! N Marzena Bieniecka

G

PS Kalwaria to stowarzyszenie stworzone nieco ponad rok temu przez grupę studentów z Kalwarii Zebrzydowskiej. Swoją działalnością nawiązuje do nauczania świętego Jana Pawła II stąd nazwa, GPS, czyli Giovanni Paolo Secondo. Od kilku miesięcy młodzi spod Krakowa intensywnie przygotowują się do Światowych Dni Młodzieży, w tym poprzez realizację projektu “Busem do marzeń”. Mają już za sobą pierwszą trasę zagraniczną, obejmującą południową część Europy. Jagoda, Andrzej i Maciek podróżowali w busie przez całą drogę. Miesiąc na pasztecie? - Da się! tak przynajmniej mówią. Spali w domach prywatnych, w namiotach, raz na busie i raz pod gołym niebem, gdzieś na Morzu Śródziemnym na pokładzie promu z Włoch do Gre-

ie tak dawno wrócili z miesięcznej wyprawy po Europie Południowej, pokonali busem prawie 6000 km, spotykając się z setkami ludzi różnych państw i narodowości. Zapraszali na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa, a dzięki pomocy Małopolskiej Organizacji Turystycznej promowali też swoje województwo i region.

Już niedługo ekipa z GPS Kalwaria wyruszy w kolejną podróż, tym razem na wschód. Druga przygotowywana przez nich trasa będzie nieco krótsza, ale trudniejsza, ponieważ wybierają się do krajów spoza Unii Europejskiej, na Ukrainę, Białoruś, Litwę i Łotwę. Wiąże się to z wieloma formalnościami.

cji. Dwie pozostałe części ekipy, towarzyszące im w samochodach osobowych, zmieniły się połowie drogi. W jednym z nich jechał najmłodszy wolontariusz ŚDM, trzynastomiesięczny Kuba, oczywiście wraz z

rodzicami. W czasie wyprawy “Busem do marzeń” odbyło się wiele spotkań, które na pewno długo pozostaną w pamięci ekipy Busa. Jednym z nich była na pewno wizyta w bułgarskim Belozem, gdzie mieli za zadanie przeprowadzić zajęcia dla dzieci. W czasie improwizowanego koncertu okazało się, że dzieciaki, niemające dostępu do telewizji i internetu, nigdy nie spotkały się z takimi słowami jak "scena", "mikrofon", "koncert". Ta mała wioska była dla nich całym światem. W tej samej miejscowości poznali niesamowitego kapłana, który dla swoich podopiecznych gotów był zrobić niemal wszystko. Podczas pracy przy naprawie ogrodzenia pokazał jednemu z pomocników, Maćkowi, swoje dłonie czarne, jakby je ktoś sadzą posmarował - i powiedział:


źródło: www.facebook.com/busemdomarzen

“Widzisz? Tak u nas wyglądają ręce kapłana, który podaje ludziom ciało Chrystusa”. W Rumunii mieli nocować w Domu Polskim, ale niestety jego opiekun zapomniał o ich przyjeździe i nie było miejsca. W środku nocy skierował ich "do ciotki Hanki", cokolwiek miałyby znaczyć te tajemnicze słowa. Ciotka okazała się przemiłą starszą panią, posiadającą małą chałupkę bez bieżącej wody i... ogromne pole, na którym można rozbić namioty. To też uczynili. Jak na rozkładane w zupełnych ciemnościach namioty nawet nieźle by się trzymały, gdyby nie deszcz, który spadł w nocy. Deszcz błogosławieństw, można powiedzieć, ponieważ w tamtych okolicach od wielu miesięcy panowała susza. Mieszkańcy śmiali się, że Polacy przywieźli ze sobą

trochę szczęścia. Nie zabrakło też czasu na sport. W Dubie nad Morawą, w Czechach, rozegrany został jedyny w swoim rodzaju mecz piłki nożnej pod flagą ŚDM. Po dwóch stronach boiska stanęły ekipy polska i czeska. Walka była zacięta, zwłaszcza kiedy na murawę wskoczyły też kobiety. A wynik? Cóż. Ambasadorzy ŚDM relacjonują, że gdyby nie beznadziejne obuwie, niesprzyjający klimat i kwadratowa piłka, na pewno by zwyciężyli... Wszystko jednak sprzysięgło się przeciw nim i dostali solidnie po głowie, ku radości czeskich gospodarzy. W Dubie także spotkali wyjątkowego kapłana, księdza Jana, który sam zajmuje się swoją parafią i kilkoma filiami w okolicy. Mieszka w ogromnym budynku, który służył wcześniej jako dwór, i opiekuje

się majestatyczną katedrą leżącą dosłownie w środku pól. Poprzednik proboszcza został zamordowany przez satanistów, a w miejscu, gdzie zginął, do dziś zaznaczone są ślady krwi. Ksiądz Jan bardzo dba o swoich parafian, szczególnie młodzież, dla której wywalczył boisko sportowe. Nie mógł patrzeć, jak dzieciaki w czasie lekcji WF-u biegają wokół katedry. Teraz przychodzą do niego nie tylko pograć w nogę, ale i poprosić o radę oraz pomoc. Wielkim doświadczeniem była obecność na festiwalu młodych w Popradzie. Jeszcze przed wyjęciem ŚDM-owych flag i banerów wiedzieli, że w tym miejscu to nie oni będą zapraszać do Polski, ale sami zostaną zachęceni i zaproszeni. Młodzież ze Słowacji czeka na wydarzenia w Krakowie bardziej niż niejeden Polak.

33


źródło: www.facebook.com/busemdomarzen

Jeśli już mówimy o spotkaniach z obcą kulturą, warto nadmienić, że w Grecji kierowcy busa dostali prawdziwą lekcję parkowania. W Salonikach, na drodze składającej się z trzech pasów ruchu, w tym jednego dla autobusów, panują następujące zasady: buspas zajęty jest przez zaparkowane tam samochody osobowe, czasem przez kontenery i śmietniki. To byłoby nic, gdyby nie fakt, że drugi pas także rzadko jest wolny - i na nim stoją pojazdy. Natomiast na trzecim... On z reguły jest przejezdny. A nawet jeśli i tam ktoś zaparkował, to bardzo kulturalnie, zostawiając w

34

środku kluczyki i włączając światła awaryjne - nie ma się co martwić, tylko do sklepu skoczył! - Główną częścią wyprawy były spotkania z okoliczną młodzieżą, takie, na jakie istniało zapotrzebowanie - mówi Andrzej z ekipy Busa. - Staraliśmy się trafiać nie tylko do tych, którzy są blisko Kościoła, ale też do tych z innymi poglądami. Graliśmy z nimi w nogę, siatkówkę, śpiewaliśmy, tańczyliśmy, urządzaliśmy konkursy i modliliśmy się. Tam, gdzie istniała taka możliwość, wychodziliśmy na ulice, robiąc raban zgodnie z zaleceniem papieża Franciszka. Pytaliśmy naszych gospodarzy, jak

możemy odwdzięczyć się za ich gościnę, więc w efekcie obieraliśmy też ziemniaki na wesele odbywające się w "parafialnej" stodole, myliśmy okna, sprzątaliśmy strychy, naprawialiśmy ogrodzenie… - wylicza Andrzej. W każdym miejscu spotykali się z ogromną życzliwością, usłyszeli też mnóstwo deklaracji przyjazdu do Polski, do Krakowa. Po ich wizycie dziewczyna z Czech nagrała nawet swoją własną aranżację hymnu ŚDM w wersji instrumentalnej, na organach. Już niedługo ekipa z GPS Kalwaria wyruszy w kolejną podróż, tym razem na wschód. Druga przygo-


towywana przez nich trasa będzie nieco krótsza, ale trudniejsza, ponieważ wybierają się do krajów spoza Unii Europejskiej, na Ukrainę, Białoruś, Litwę i Łotwę. Wiąże się to z wieloma formalnościami. Wyprawa trwać będzie 2 tygodnie, od 19 września do 4 października. W tych czterech państwach busiarze dotrą do miejsc, gdzie znajdują się największe skupiska Polaków, takich jak Lwów, Winnica, Berdyczów, Grodno, Wilno, Kowno. Zależy im, aby odwiedzić Rodaków i zaprosić ich na Światowe Dni Młodzieży, bo ten czas może być dla nich szansą powrotu do ojczyzny, choć na chwilę. Tym razem swój wyjazd

wzbogacą o jeszcze jeden "miłosierny" element. W drugim tygodniu września w Kalwarii Zebrzydowskiej, Libiążu i Limanowej przeprowadzą zbiórkę artykułów szkolnych, które przekażą dzieciom i młodzieży z Troków na Litwie. Zrealizowanie poprzedniej trasy stało się dla nich dowodem, że warto poświęcić trochę swojego czasu i zaangażowania na rzecz drugiego człowieka. Trafili do osób, które nigdy nie słyszały o Światowych Dniach Młodzieży, o samej Polsce też wiedziały niewiele. Wskazywali na zdjęcia, którymi oklejony jest bus i zapraszali do Polski. Ich wyprawa z pewnością nie doszłaby do skut-

ku, gdyby nie pomoc życzliwych osób. Wsparły ich osoby indywidualne, firmy i instytucje, za co są serdecznie wdzięczni. Szukają też nowych sojuszników, żeby móc kontynuować swoje dzieło. Jak pomóc? Wystarczy wejść na stronę www. busemdomarzen.pl/mapka i tam wlać do wirtualnego baku dowolną kwotę. Więcej o projekcie na www. busemdomarzen.pl i www. fb.com/busemdomarzen 

źródło: www.facebook.com/busemdomarzen

35


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 36

Dlaczego warto odpoczywać? CP Michał Musiał

Z

astanawiałeś się kiedyś, drogi czytelniku, jaki jest sens niedzieli? Oczywiście każdy odpowie sobie, że jest to dzień przeznaczony dla Boga, tyle że Bóg nie potrzebuje odpoczynku, ten dzień został bardziej przeznaczony dla nas, bo przecież człowiek nie jest maszyną i musi mieć chwilę wytchnienia, którą przeznaczy dla Boga i tylko i wyłącznie dla siebie! Pozwólcie, że przytoczę tutaj pewną historię, przez którą przemawia duża mądrość w tej właśnie materii: „Stary, szacowny mnich miał zwyczaj bawić się ze swoją oswojoną kuropatwą. Pewnego dnia przyszedł do niego myśliwy i zdziwił się, że tak uduchowiony człowiek zabawia się ptakiem. Mógłby przecież w tym czasie uczynić wiele dobrego i pożytecznego, pomyślał o nim. Spytał zatem:

zy często zdarza ci się czuć zmęczonym? rzepracowywać się? Dużo czasu poświęcać problemom dnia codziennego? Zapewne często nie chcesz lub nie możesz poświęcić choćby chwili na odpoczynek i zatrzymać się w natłoku tylu ważnych niecierpiących zwłoki spraw. Jeśli tak, to przeczytaj moje słowa z uwagą, być może pomogą ci znaleźć chociaż chwilę, którą przeznaczysz na odpoczynek dla ciała i umysłu.

Kiedy poświęcamy czas sobie i odpoczywamy możemy naładować baterie, pozytywnie nastawić się na nadchodzące dni, bo kiedy zaczyna nam tego brakować, istnieje ryzyko, że staniemy się ludźmi o ponurym usposobieniu i pesymistycznym spojrzeniu na otaczający nas świat.

- Po co trawisz swój czas na zabawie? Po co kierujesz swoją uwagę na jakieś tam bezużyteczne zwierzę? Mnich spojrzał na niego zdziwiony. Dlaczego miałby się nie bawić? Dlaczego myśliwy go nie rozumiał?

Powiedział więc do niego: - Czemu łuk w twojej dłoni nie jest napięty?. - Nie wolno tego czynić - odrzekł myśliwy. - Łuk straciłby swoją sprężystość, gdyby był zawsze napięty. Gdybym chciał później wypuścić strzałę, nie miałby na to wystarczającej siły. Mnich odpowiedział: Młody człowieku, tak jak ty wyluzowujesz swój łuk, nie napinając go przez cały czas, tak musisz również sam siebie wciąż na nowo rozluźniać i odprężać. Dotyczy to każdego człowieka, mnie samego również. Jeśli nie będę się odprężał i po prostu bawił, wtedy nie starczy mi energii w czasie dużego napięcia, wtedy zabraknie mi jej do czynienia tego, co konieczne i wymagające wykorzystania wszystkich moich sił”. Tak właśnie jest z nami, ludźmi żyjącymi w dzisiejszym świecie, który wyma-


źródło: www.pixabay.com

ga od nas coraz więcej, wytwarza sztuczną presję, że ciągle coś musimy, a prawda jest taka, że nie musimy nic czego tak naprawdę nie chcemy. Brzmi to nierealnie i naiwnie prawda? Jednak wydaje się to najcenniejszą prawdą, która może nas wyzwolić, bo ograniczamy się tak naprawdę sami, nie widząc do czego jesteśmy zdolni, nie wierząc w siebie. Świat niczego od nas nie oczekuje, jedynym pytaniem jakie należy sobie zadawać jest: „Czego ja oczekuję od siebie? Jaki jest cel mojego działania i co chciałbym osiągnąć, żeby być szczęśliwym?”. Nie chodzi tu oczywiście o powiedzenie sobie, że nie będę robić nic, niech inni zrobią za mnie, ale o speł-

nianie się w tym, co daje mi radość, a jeśli jeszcze nie mam czegoś takiego, to chodzi o usilne poszukiwanie tego. Odpoczynek jest integralną częścią naszej egzystencji, przynajmniej powinien być, o co jest niestety coraz trudniej, spoglądając na dzisiejsze realia i życie przeciętnego człowieka starającego się dojść do czegoś więcej niż zarabianie najniższej krajowej. Czasem trudno powiedzieć sobie “dość, zostawię to wszystko i idę odpocząć, poświęcę czas bliskim, zadzwonię do znajomych z którymi dawno nie rozmawiałem”, ale naprawdę warto to zrobić. Kiedy poświęcamy czas sobie i odpoczywamy możemy naładować baterie,

pozytywnie nastawić się na nadchodzące dni, bo kiedy zaczyna nam tego brakować, istnieje ryzyko, że staniemy się ludźmi o ponurym usposobieniu i pesymistycznym spojrzeniu na otaczający nas świat. Zdaję sobie sprawę z różnorodności sytuacji i tego, że każdy człowiek znajduje się na innym etapie życia pozwalającym na mniej lub więcej relaksu czy odprężenia, ale bez względu na to należy zawsze pamiętać o sobie. Bo jeśli najpierw nie zadbamy o siebie, to nie będziemy umieli poświęcić czasu i siebie innym ludziom bliskim naszemu sercu. Wracając do niedzieli, warto pamiętać (w miarę możliwości oczywiście, bo

37


źródło: www.pixabay.com

wiele osób niestety pracuje tego dnia), że jest to dzień przeznaczony specjalnie na świętowanie razem z Bogiem, modlitwę, ale nie tylko, również na spędzenie większej ilości czasu z osobami bliskimi, na których nam zależy. Bo czy to nie bliscy są dla nas najważniejsi? A najcenniejsze, co możemy im i sobie dać, to czas. Czy nie dość mamy trosk dnia dzisiejszego, żeby martwić się dniem jutrzejszym? Warto pamiętać o chwili odpoczynku, zrobić coś, co naprawdę lubimy, coś, co przynosi nam radość szczególnie teraz w okresie wakacyjnym, ale nie tylko,

38

bo o tym należy pamiętać cały rok, dosłownie każdego dnia. Niezależnie od ilości godzin, jakie spędzamy dziennie na wykonywaniu obowiązków, trzeba zrobić coś wyłącznie dla siebie i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia, bo być może dzięki temu lepiej będziemy znosić trudności, jakie nas spotykają, a w chwili kryzysowej będziemy silniejsi i podołamy czemuś, z czym normalnie nie dalibyśmy rady, będąc ciągle pozbawionymi sił i pozytywnej energii, jaką ładujemy się, odpoczywając. Jeśli więc jest coś takiego, co daje ci, drogi czytelniku, „frajdę” i najzwyczajniej w

świecie sprawia, że czujesz się szczęśliwy, to bez wahania poświęć temu choćby kilka minut dziennie. Odpowiednio zaplanowany dzień powinien uwzględniać chwilę relaksu, żeby w pewnym momencie nie okazało się, że w zasadzie cały czas chodzimy zmęczeni i nie mamy siły na nic poza pracą. Jeśli wciąż będziemy funkcjonować na wyższych obrotach, to ucierpi na tym nasze ciało i dusza. Pamiętaj, że praca to tylko część twojego życia, pomimo, że modne w dzisiejszych czasach jest ciągłe zabieganie i nie odpoczywanie! 


39


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 40

Bo kolej da się lubić! C Mateusz Ponikwia

Z

całą pewnością na twarzach niektórych osób, czytających tytuł tego artykułu pojawił się grymas, a w głowach myśl w stylu „co on opowiada”. Bo patrząc na medialne doniesienia o polskiej kolei, można odnieść wrażenie, że to miejsce gdzie gromadzą się wszystkie nieszczęścia. Także osoby korzystające z usług przewozowych nie szczędzą języka i traktują kolej jak zło konieczne, które najchętniej (jeśli byłaby taka możliwość) omijałyby szerokim łukiem. Na każdym kroku słychać o opóźnionych pociągach, brudnych wagonach bez światła w przedziale, obskurnych dworcach czy ogrzewaniu, które na przekór działa w lecie zamiast zimą. Ale to raczej nie jest całościowy i obiektywny obraz polskiego transportu szynowego. Owszem, nie

hociaż brzmi to może zaskakująco i nieprzekonująco, to lubię polską kolej! A to dlatego, że pociągi działają trochę jak magnes. Pomimo ciągłych opóźnień, przestarzałego taboru czy chwilami niemiłosiernie wolnej jazdy, w podróżowaniu drogą żelazną tkwi ogromna magia i jakaś tajemna siła, która przyciąga i daje frajdę.

Znaczną rolę w kształtowaniu sytuacji na kolei odgrywają także politycy różnego szczebla. Z niewiadomych powodów władza nie chce dotować niektórych, zdawałoby się strategicznych, połączeń. Nie trzeba daleko szukać destrukcyjnego działania rządzących.

sposób nie dostrzegać i przechodzić obojętnie obok wielu niedociągnięć i niedoskonałości. Z drugiej jednak strony należy poważnie zastanowić się nad odmienną stroną medalu. Oprócz trzeszczących megafonów na stacjach, toalet pozbawionych wody i świąteczne-

go przeładowania składów kolej daje nam możliwość przeżycia niezapomnianej przygody, zagłębienia się w najskrytsze zakamarki naszego kraju czy rozkochania się w krajobrazach obserwowanych przez okno wagonu. Wiedzą o tym zwłaszcza osoby podróżujące pociągami dalekobieżnymi. W przedziałach można bowiem spotkać wiele wartościowych osób i zawrzeć znajomości nie tylko krótkotrwałe, na czas podróży, ale i nierzadko na długie lata. PKP często dba o zacieśnianie bratersko-siostrzanych więzi, zwłaszcza wtedy, gdy pociąg (zwykle wbrew woli załogi i pasażerów) zmuszony zostaje do zrobienia sobie kilkugodzinnego postoju w szczerym polu. Czasem zdarza się to w upalny dzień, gdy temperatura sięga trzydziestu stopni w cieniu, czasem w


mroźną noc, gdy na domiar złego nie ma możliwości włączenia ogrzewania. Już od najmłodszych lat bardzo cieszyłem się na każdy wyjazd pociągiem. Nawet ten najkrótszy. Chyba nic w tym zaskakującego, że duże rozmiary składów pociągów robią kolosalne wrażenie na małym chłopcu. Jakże pobudzający wyobraźnię jest widok lokomotywy prowadzącej sznur wagonów. Prawdopodobnie każdy kojarzy słowa wiersza Juliana Tuwima o silnym i niezmordowanym parowozie, który potrafi uciągnąć nawet czterdzieści wagonów. Niestety (a może na szczęście już?) na stacji czekały na mnie (a raczej ja na nie) pociągi prowa-

dzone przez lokomotywy elektryczne. I tak fascynacja koleją pozostała do dnia dzisiejszego. Może wydawać się, że moje spojrzenie na kolej jest nieco wyidealizowane i wypaczone przez tę młodzieńczą fascynację. Chcę jednak podkreślić, że mam świadomość, iż daleko nam jeszcze do standardu, jaki panuje obecnie w Japonii, we Francji albo w Stanach Zjednoczonych. Niemniej jednak nikt nie zaprzeczy, że w ostatnich latach dzieje się w ojczystym kolejnictwie sporo dobrego. Nie da się nie zauważyć, że duży nacisk położony został na unowocześnienie nie tylko taboru, ale także infrastruktury kolejowej.

Niestety, na sytuację na kolei w dużej mierze wpływa rozdrobnienie kapitału, które z pewnością nie służy rozwojowi tej gałęzi transportu. Chodzi o to, że utworzono kilkanaście różnych spółek. Każda z nich zarządza jakąś częścią majątku, który niegdyś skonsolidowany był w ramach PKP. Jak nie trudno się domyślić, szefowie poszczególnych spółek bardziej niż o dobro przewozów i pasażera dbają raczej o dodatni wynik finansowy. Takie działanie nakierowane na własny zysk okazuje się nierzadko zgubne w skutkach. Wspomniana sytuacja prowadzi bowiem do zjawiska rozmywania odpowieźródło: www.pixabay.com

41


dzialności i zatracenia poczucia potrzeby wprowadzania reform, a także wdrażania innowacyjnej infrastruktury oraz sposobu zarządzania. Zmorą dla podróżnych jest, wynikające też z nagromadzenia wielu spółek, wzajemne niehonorowanie biletów przez przewoźników. Nieodosobnione są sytuacje, w których pasażer musi czekać na spóźniony skład podstawiany przez danego przewoźnika nawet wtedy, gdy mógłby skorzystać z innego połączenia oferowanego przez konkurencyjną spółkę. Znaczną rolę w kształtowaniu sytuacji na kolei odgrywają także politycy różnego szczebla. Z niewiadomych powodów władza nie chce dotować niektórych, zdawałoby się strategicznych, połączeń.

42

Nie trzeba daleko szukać destrukcyjnego działania rządzących. Władze wojewódzkie, jako odpowiedzialne za finansowanie transportu kolejowego na swoim obszarze, powinny zadbać o zagwarantowanie siatki połączeń umożliwiającej w miarę efektywną komunikację regionalną. Patrząc jednak na poczynania samorządów, gołym okiem można dostrzec dążenie do zmarginalizowania roli kolei i systematycznego wycinania kursów. Dzieje się tak nawet na tych liniach, które cieszą się zadawalającą frekwencją i pełnią kluczowe znaczenie z punktu widzenia rozwoju turystycznego regionu. Tymczasem żaden inny środek transportu nie jest w stanie zastąpić pociągu.


źródło: www.pixabay.com

Po pierwsze, ze względu na dużą pojemność składów i w miarę wygodne warunki podróży. Nikt chyba nie zaneguje stwierdzenia, że pociągi zapewniają o wiele więcej miejsca niż busy czy nawet autokary. Po drugie, podczas jazdy istnieje możliwość przemieszczania się po składzie pociągu, rozprostowania kości, skorzystania z toalety czy usług gastronomicznych. Po trzecie, jak ładnie głosi hasło promocyjne – „pociągi nie stoją w korkach” i gwarantują skomunikowanie między centrami miast. Poza tym ceny biletów nie należą do zbyt wygórowanych. Choć pofragmentowane na różnorakie spółki Polskie Koleje Państwowe nie mogą równać się z najszybszymi pociągami

świata czy poszczycić wzorcową punktualnością, to wiele innych atutów przemawia za skorzystaniem z dróg żelaznych. Inspirujące krajobrazy, malownicze widoki, trasy wiodące w urokliwe zakątki górskie i nadmorskie zachęcają do odstawienia samochodu i rekompensują ślimacze tempo podróży. W pociągu można się odprężyć, nawet słysząc stukot kół i pisk hamulców. Trzeba też zaznaczyć, że co by się nie działo, to zawsze można liczyć na wydobywające się z głośników „za opóźnienie pociągu podróżnych serdecznie przepraszamy”. 

43


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 44

NINIWA Team w podróży w Nieznane “P

Emilia Ciuła

“O

Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam, gdzie panuje krzywda; jedność tam, gdzie panuje zwątpienie; nadzieję tam, gdzie panuje rozpacz; światło tam, gdzie panuje mrok; radość tam, gdzie panuje smutek. Spraw abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać; nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć; nie tyle szukać miłości, co kochać; albowiem dając- otrzymujemy; wybaczając- zyskujemy przebaczenie; a umierając, rodzimy się do wiecznego życia, przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego”. / Święty Franciszek z Asyżu Właśnie ta modlitwa rozpoczyna książkę “Wyprawa w Nieznane”, opisująca przygodę młodych, odważnych ludzi, którzy

okój jest możliwy. Walczyć trzeba, ale z samym sobą. Walczyć w sobie o miłość, walczyć ze swoim egoizmem. Walczyć o zaufanie, by dać się prowadzić. To była piękna wyprawa w Nieznane. Życzę każdemu takiego doświadczenia. Bogu niech będą dzięki”.

Rowerzyści każdego dnia pokonują dziesiątki kilometrów. Nie zważają na upał, deszcz czy niesprzyjającą aurę. Z samego początku najgorsze dla nich jest to, że nie wiedzą, w którym kierunku podążą następnego dnia. O tym, gdzie się udadzą, poprzez głosowanie decydują internauci.

porzucając wygody i bezpieczeństwo ruszają w drogę, a przyświeca im jeden cel- pokój na świecie. Grupa - NINIWA Team - to zapaleni rowerzyści, w książce określeni jako “hardkołowcy”. Przewodzi im ojciec Tomasz Maniu-

ra OMI, oblat i założyciel NINIWY. Wyprawa w Nieznane Rowerzyści każdego dnia pokonują dziesiątki kilometrów. Nie zważają na upał, deszcz czy niesprzyjającą aurę. Z samego początku najgorsze dla nich jest to, że nie wiedzą, w którym kierunku podążą następnego dnia. O tym, gdzie się udadzą, poprzez głosowanie decydują internauci. Największym zaskoczeniem dla ekipy był wynik głosowania już 3 dnia wyprawy, kiedy to zadecydowano, że chociaż NINIWA Team niedawno opuściła granicę Polski, teraz ma zawrócić w jej kierunku. To właśnie w tym momencie rozpoczęła się duchowa walka uczestników z oczekiwaniami i własnymi planami na dalszą drogę. Kto mógł się spodziewać takiego obrotu spraw? Jednak wyprawa w Nieznane uczy


źródło: www.niniwateam.pl

pokory, poddania się temu, co przewidział Bóg, chociaż czasem jest to sprzeczne z naszymi własnymi pragnieniami. “W pewnym momencie przestali już “przewidywać” i zaczęli patrzeć na to po prostu z ufnością - gdziekolwiek nie pojadą będzie dobrze.” NINIWA Team podczas swojej drogi przebyła aż 6433 km i odwiedziła takie kraje jak: Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Chorwacja, Włochy, Francja, Niemcy i Holandia. Wyprawa w Nieznane, to nie tylko podążanie w nieznajomym kierunku, ale również brak bezpiecznego i pewnego schronienia. Rowerzyści nie wiedzą, gdzie zatrzymają się na nocny wypoczynek. Jednak i oto Bóg się zatroszczył i zesłał dobrych ludzi, którzy zaoferowali swoją pomoc. Bywały noce, kiedy niepewność rosła z chwili

na chwile, jednak wzajemne wsparcie uczestników łagodziło strach i dodawało otuchy. “Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane. Nie martwcie się o jutro, bo dzień jutrzejszy zatroszczy się o siebie” (Mt 6, 31-34) CEL WYPRAWY Niepewna sytuacja na Ukrainie i toczące się konflikty na całym świecie pokazały, jak ważna jest modlitwa o pokój. To właśnie on stał się celem wyprawy. Każdy ból, dzień, każda napotkana trudność była poświęcona intencji, aby na Ziemi zapanował pokój. Jak wspominają uczestnicy wyprawy nie stanie się tak, jeśli wcześniej nie przemienią się ludzkie serca. Jeżeli w nich samych nie zagości Bóg i nie uleczy wszystkiego co boli, co jest trudne. Bez przemiany

serc, nie da się przemienić ludzi. Pokój musimy zbudować najpierw we własnym sercu, we własnych rodzinach, związkach, zanim zaczniemy zmieniać świat. “Ale nie będzie pokoju na świecie, jeśli nie będzie go w naszych domach. Rozbite małżeństwa i wszelkie “wojny domowe” to epidemia dzisiejszych czasów (...) To dlatego trzeba po niego jechać choćby na koniec świata”. GIGANCI POKOJU Grupa podczas wyjazdu powoływała się szczególnie na Św. Franciszka z Asyżu, Bł. Matkę Teresę z Kalkuty i brata Rogera z Taizé. W książce nazwano ich “Gigantami Pokoju” ponieważ przez swoje życie pokazali jak bardzo drugiemu człowiekowi potrzebna jest miłość. Odrzucenie dóbr materialnych uwalnia od troski o następny dzień, a miłość

45


źródło: www.niniwateam.pl

okazana bliźniemu daje o stokroć więcej - “niebo na ziemi” i pokój serca. Jak mawiała Matka z Teresa z Kalkuty : “Nie liczy się, co robimy ani ile robimy, lecz to, ile miłości wkładamy w działanie”. Właśnie to robi NINIWA Team. Nie ważne jest tylko to, że jadą, ale ważne jest, że wkładają w to całe serce i nie opuszczają siebie nawzajem w potrzebie przekazując i ucząc się wzajemnej miłości. UPS! Jak każda z tego rodzaju wypraw, tak i ta, nie mogła się obyć bez kontuzji, usterek technicznych i zjawiskowych (ale nie niebezpiecznych) “gleb”. Podczas lektury zwróciłam szczególną uwagę na jedno wydarzenie, które bardzo

46

mnie rozbawiło. Wspomina o nim Marcin Mazurek (jeden z uczestników wyprawy) mówiąc: “Nie wszystkie śruby w rowerze są potrzebne”- słowa Sławka Kunickiego po zgubieniu pedała. Od razu uruchomiła mi się wyobraźnia, a w niej zobaczyłam reakcję całej ekipy po usłyszeniu tych słów po zaistniałej sytuacji. Z pewnością było wesoło. A jak ten wyjazd podsumował o. Tomasz Maniura? “Pokój jest możliwy. Walczyć trzeba, ale z samym sobą. Walczyć w sobie o miłość, walczyć ze swoim egoizmem. Walczyć o zaufanie, by dać się prowadzić. To była piękna wyprawa w Nieznane. Życzę każdemu takiego doświadczenia. Bogu niech będą dzięki”. Grupa rowerzystów

pokonała setki kilometrów aby wyprosić u Boga pokój na świecie. Jednak nie skończyli tylko na tej wyprawie. Właśnie w tej chwili “hardkołowcy” są w podróży (już9!) z kolejną misją. Tym razem modlą się o radość. O to, by ludzie dostrzegali w najmniejszych rzeczach szczęście. Kolejny ból i kontuzje, ale co z tego, jeśli obok jest drugi człowiek, który potrzebuje wsparcia i pocieszenia! Tę radość chcą przekazać innym, również TOBIE. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o aktualnej wyprawie NINIWY Team oraz zakupić książkę opisującą ich “Podróż w Nieznane” możesz zajrzeć pod następujące adresy: http://niniwateam.pl/ http://niniwa.org/o-nas/kup-nasze-ksiki/ 


47


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 48

Pielgrzymka inna niż wszystkie? NKrzysztof Reszka

D

laczego w wieku 27 lat zdecydowałem się pierwszy raz w życiu iść na pielgrzymkę i to jeszcze z niepełnosprawnymi przyjaciółmi? Po pierwsze od dawna czułem potrzebę, by oddalić się od miejskiego zgiełku i wszystkich pilnych spraw, by pobyć sam na sam z tym, który dał mi życie i chce mojego szczęścia. Skoro daje mi 365 dni w roku, to czemu nie poświęcić Mu siedmiu dni? Żyjąc w szybkim tempie, można czasem zapomnieć po co się żyje. Ostatnio papież Franciszek powiedział, że modlitwa pozwala wyzwolić się z "obsesji życia", w którym brakuje zawsze czasu, odnaleźć spokój i odkryć radość nieoczekiwanych darów. Sam bym tego lepiej nie ujął. Po drugie, chciałem spędzić trochę czasu z ciekawymi ludźmi, ale też uczyć się przez przebywanie z nimi. A gdzież można spotkać

igdy nie chciałem iść na pielgrzymkę. To nie dla mnie myślałem - zupełnie tego nie czuję, lepiej pomodlić się samemu w ciszy i spokoju. Tego roku stało się coś, co zupełnie zmieniło moje nastawienie. Postanowiłem wziąć udział w pielgrzymce, gdyż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że warto. Ruszyłem więc do Częstochowy z "Kliką" - Katolickim Stowarzyszeniem Osób Niepełnosprawnych i ich Przyjaciół.

Czego się nauczyłem na pielgrzymce? Tego, że Bóg jest piękniejszy niż nam się wydaje; że warto cieszyć się chwilą obecną bez zamartwiania się o przyszłość. Nauczyłem się docenienia tego, co mam, bo w porównaniu z trudnościami, jakie pokonują osoby niepełnosprawne czy niewidome, moje problemy to błahostki.

bardziej interesujące osobowości niż w "Klice"? Trzecim powodem są wyznawane przeze mnie poglądy, moja "prywatna polityka społeczna". Odkąd sięgam pamięcią, zawsze opowiadałem się za integracją osób niepeł-

nosprawnych ze społeczeństwem. Gdy dowiedziałem się, że brakuje mężczyzn do pchania wózków i wspierania niepełnosprawnych mężczyzn na noclegach i postojach, pomyślałem że przecież chciałbym żyć w świecie, gdzie niepełnosprawni mogą uczestniczyć w normalnym życiu, robić to, co pełnosprawni, a więc także pielgrzymować. To mnie przekonało by wyruszyć. Ostatni powód, dla którego się wybrałem, jest taki, że każdy mężczyzna potrzebuje wyzwań, wysiłku, misji. Chęć sprawdzenia się w trudnych warunkach, testowanie swoich granic, ekstremalne sytuacje - to jest to, co każdy z nas lubi najbardziej (choć czasem się tego obawia). Nieraz trzeba wyjść poza swoją strefę komfortu, rzucić się na głęboką wodę, żeby się rozwijać. Życie i tak nie będzie nas oszczędzało,


źródło: www.pixabay.com--

więc lepiej dobrowolnie się do tego przygotować i zahartować. Mój tata mawiał że im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi na wojnie. W Polsce, aby zostać komandosem, trzeba przejść tygodniowy sprawdzian psychofizyczny, podczas którego codziennie przemierza się kilkadziesiąt kilometrów i wykonuje dodatkowe zadania. Od strony technicznej pielgrzymka wygląda przecież całkiem podobnie! Nie od dziś wiadomo, że podróże kształcą, a wspólne pokonywanie trudności nie tylko wykształca nowe nawyki i umiejętności, ale także rodzi najtrwalsze przyjaźnie. Jeden z moich znajomych, którego “zwerbowałem” na pielgrzymkę aż dwukrotnie dziękował mi, że dzięki mnie mógł przeżyć prawdziwą, męską przygodę! Ponieważ nigdy nie byłem na pielgrzymce i nie wiedziałem, czego się spodziewać, zacząłem intensywnie trenować już w lipcu, przemierzając zielone tereny w Krakowie i spacerując godzinami po Lesie Wolskim. Dość szybko na

moich stopach pojawiły się bąble i odciski, toteż porzuciłem sandały i zaopatrzyłem się przed wyjazdem w buty na dobrej amortyzującej podeszwie. Gdybym nie zrobił "próby generalnej" na miesiąc przed pielgrzymką, mogłoby być naprawdę trudno. Dzięki dobrym butom podczas pielgrzymki moje stopy nie doznały większych uszczerbków na zdrowiu i obyło się bez bąbli czy plastrów. Pielgrzymkę dla niepełnosprawnych organizują Bawer i Grażyna Aondo-Akaa, znane w Krakowie młode małżeństwo intelektualistów i działaczy społecznych. Dominikańska pielgrzymka na Jasną Górę liczy ponad tysiąc uczestników podzielonych na grupy. "Klika" szła (pchała wózki inwalidzkie / jechała na nich) na czele grupy Beczka 1, czyli wśród młodych ludzi sympatyzujących z duszpasterstwem u dominikanów, głównie studentów, doktorantów i świeżych absolwentów. Każda grupa miała swój "dżingiel" czyli piosenkę odtwarzaną z głośników przy każdym

wymarszu z postoju. My wyruszaliśmy w bardzo imprezowym nastroju, gdyż zawsze zaczynaliśmy drogę z piosenką Ricky'ego Martina "Livin la vida loca", co w slangu Latynosów z USA znaczy "Żyjąc szalonym życiem". Zaprzyjaźniona grupa Beczka 2 wyruszała natomiast przy dźwiękach remiksu o “charakterze edukacyjnym” z Krzysztofem Ibiszem w roli głównej: "Krzysiu! Powiedz mi jak mam żyć?! - Racjonalne żywienie, pięć posiłków dziennie. - Krzysiu! Chcę być młody tak jak ty! - Uśmiech, moc, fitness, sport!". Wszystkim udzielał się entuzjazm, atmosfera przyjaźni, luzu i radości, która pomagała znosić narastające zmęczenie. Przyjemnie było maszerować, często wśród lasów i pięknych łąk, mijając ciekawe miejsca czy jeziorka. Mimo wysiłku fizycznego czułem, że psychicznie bardzo odpoczywam i że dawno nie byłem tak zrelaksowany i optymistycznie nastawiony. Na początku szła przewodniczka, za nią kolumna wózków inwalidz-

49


kich ustawionych parami, jedna za drugą. Za wózkami - wolontariuszki i wolontariusze z "Kliki", zawsze w pogotowiu. Pchanie wózka inwalidzkiego w Krakowie nie jest niczym trudnym, ale gdy robi się to kilka godzin dziennie, w słońcu i upale, często pod górkę lub z górki, nieraz potrzeba wsparcia. Dlatego każdy, kto chciał odpocząć i się zamienić, albo po prostu napić się wody - podnosił rękę. Kiedy faceci pchali wózki, dziewczyny zajmowały się szybką i mobilną dystrybucją wody. Być może właśnie dlatego obyło się bez omdleń i odwodnień, że zawsze któraś koleżanka przybiegała do każdego z nas, przejmowała na chwilę wózek, lub łapała za jedną rączkę, aby pchający mógł bez zatrzymywania się chwycić butelkę drugą ręką i wypić kilka łyków. Wszystko działało niezwykle sprawnie. Ludzie witali nas jak zwycięską armię wyzwolicieli. Nie przesadzam. Całe rodziny z małymi dziećmi wychodziły na podwórka czy balkony, aby nas witać, często machając papieskimi flagami. Przed domy wystawiano kosze napełnione jabłkami. Inni stali z tacami pełnymi herbatników. Gdzie indziej ludzie wynieśli przed dom stoły, na których czekały plastikowe kubeczki z chłodnym

50

kompotem. W jednej miejscowości pewna dziewczynka wręczała bukiety osobom niepełnosprawnym lub wkładała kwiaty do wózków inwalidzkich. Przechodnie i pasażerowie przejeżdżających samochodów do nas machali. Kierowcy tirów pozdrawiali klaksonami (dowiedziałem się że na pielgrzymce jest taki zwyczaj, że "zaczepia się" kierowców ciężarówek i cała grupa charakterystycznym gestem prosi o odzew, a gdy kierowca zareaguje pozytywnie, odpowiada się dzikim entuzjazmem). W upalne dni niektórzy byli tak mili, że polewali nas rozpyloną chłodną wodą z węża ogrodowego (pewien gospodarz zapewniał że jest to woda przebadana i zdatna do picia). W słoneczny dzień, przy temperaturze 35 stopni, na rozgrzanym asfalcie - to niezwykle przyjemna i naprawdę zbawienna przysługa. Szkoła w Rudawie i osoby prywatne karmiły nas pysznymi i pożywnymi potrawami (zupy, gulasze) których - żeby oddać im sprawiedliwość - nie mogę nazwać inaczej niż "przedbitewne wzmacniacze woja" (jak w pewnym skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju). W niektórych parafiach gotowano i rozdawano zupę przygotowaną dla ponad tysiąca pielgrzymów. Jedna gospody-


źródło: www.facebook.com/Klika.krakow

ni, u której nocowało kilku wolontariuszy i niepełnosprawnych, nie tylko pytała nas już wieczorem, kto jaką kawę zamawia na śniadanie (żeby od razu mogła nam ją podać o 5:00 rano), ale jeszcze dała każdemu zestaw na drogę, który zawierał: wielką kanapkę z porządnym kawałkiem mięsa, jabłko i pomidor. Inna pani nie tylko zapewniła nam nocleg, kolację, śniadanie, chłodzącą herbatę ze świeżą miętą, kawę i możliwość kąpieli ale - jakby tego było mało - wzięła nasze brudne rzeczy do prania tak że rano były już czyste i względnie wysuszone. Ale wróćmy do sedna. Na pielgrzymkę idzie się przede wszystkim po to, aby spędzić trochę czasu z Bogiem i Go poznawać. W drodze modliliśmy się, śpiewaliśmy i słuchaliśmy konferencji głoszonych przez ojców i braci z Zakonu Kaznodziejskiego. Mówiąc o swoim powołaniu, dominikanie wspominali, jak sami zaczęli poznawać Boga. Bo w religii chrześcijańskiej tak naprawdę ciekawy jest tylko Bóg. Jeśli ktoś uważa, że Bóg jest nudny, to najwyraźniej popadł w herezję i jeszcze nie spotkał się z Bogiem żywym. Prawdziwy Bóg jest o wiele bardziej fascynujący i wspaniały, niż zwykło się powszechnie uważać. Dowód? Kiedy Je-

zus Chrystus chodził po ziemi, pociągał wielu ludzi. Na jednym zgromadzeniu było pięć tysięcy samych mężczyzn, którzy porzucili wszystko aby Go słuchać (naturalnie oprócz tych pięciu tysięcy mężczyzn były też kobiety i dzieci). Co więcej, ludzie, którzy za nim poszli, niekoniecznie byli poetami, marzycielami czy ekscentrycznymi milionerami szukającymi rozrywki. Często byli to rybacy, poborcy podatków czy np. rzymski setnik, a więc ludzie którzy wiedzieli, czego chcą, twardo stąpający po ziemi i znający życie. Odkryli, że to Jezus jest kimś, kto proponuje coś realnego, co odpowiada najgłębszym tęsknotom ludzkich serc. Pewien dominikanin odpowiadał, że wstąpił do zakonu powodowany głębokim zachwytem, bo pragnie opowiadać wszystkim o Bogu, którego poznał i który okazał się niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem. Bóg przyjmuje człowieka takim, jakim on w danej chwili jest, razem z jego historią, słabościami i grzechem. Doktor Marek Kita, tłumacząc kiedyś trudności w zrozumieniu Starego Testamentu, mówił, że Bóg zachowuje się jak wychowawca, który zaprzyjaźnia się z młodocianymi gangsterami, zdobywa ich zaufanie i pomału ich

51


kształtuje, a oni pod jego okiem dojrzewają i uczą się kochać. Pamiętam z pielgrzymki konferencję o nawróceniu Mojżesza. Ten Hebrajczyk wychowany na dworze faraona, chciał wyzwolić swoich rodaków. Bóg powołał go, aby spełnił pragnienie swego serca. Kiedy uwolnieni Hebrajczycy wędrowali przez pustynię, zaczęli szemrać przeciwko Mojżeszowi i Bogu. Byli tak przesiąknięci mentalnością niewolników, że wolność i branie za siebie odpowiedzialności wcale im nie smakowało. Doszło nawet do tego, że chcieli wracać do Egiptu, do miejsca gdzie byli bici, a ich dzieci mordowane! Mojżesz zaczął skarżyć się Bogu na swój los i niewdzięczność ludzi, tymczasem Bóg proponuje Mojżeszowi że to on stanie się ojcem nowego narodu wybranego, a tych krnąbrnych niewolników z Egiptu spiszą na straty. Wtedy Mojżesz nie będzie się musiał z nimi “męczyć” i spotka go niezwykły zaszczyt. W Mojżeszu jednak obudziła się miłość do swych podopiecznych i zaczął wstawiać się za nimi. Przestał być wyzwolicielem "z

52

urzędu". Zaczyna utożsamiać się ze swoim ludem. Odkrył, że zależy mu na tych ludziach i gotów jest dzielić z nimi radości i cierpienia. Chciał tego już nie z poczucia obowiązku, ale z własnej inicjatywy. I waśnie do tego inspiruje nas Bóg - by żyć z pasją, autentycznie, z całego serca! Żyć tu i teraz i widzieć Jego obraz w każdym napotkanym człowieku. Pan Jezus chciał zaprosić uczniów by żyli Jego życiem: "Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego" ( J 15,15). Na pielgrzymce poznałem wielu wspaniałych ludzi. Na przykład niewidomego Andrzeja, który potrafi fenomenalnie naśladować głosy polityków czy postaci z kreskówek, a także odgłosy pojazdów i ogłoszeń na dworcach w różnych częściach Polski. Ponadto dał się poznać jako genialny masażysta osób niepełnosprawnych. Poznałem też Dominikę, która zgrabnym ruchem przywróciła do stanu używalności mój plecak,


kiedy uległ uszkodzeniu, oraz Dominika, który jako przodownik śpiewania zawsze nieźle rozkręcał zabawę i poprawiał wszystkim humor. Warto wspomnieć także Adama i Natalię którzy rozwalają głupkowate stereotypy. Oboje poruszają się na wózkach inwalidzkich, a mimo to są narzeczeństwem i wkrótce się pobiorą. Historia jakich wiele, ale podobno nadal istnieją ludzie, którzy sądzą, że niepełnosprawni nie umawiają się na randki. Otóż - umawiają się, zakochują, zaręczają, biorą śluby i wychowują swoje dzieci. Czego się nauczyłem na pielgrzymce? Tego, że Bóg jest piękniejszy niż nam się wydaje; że warto cieszyć się chwilą obecną bez zamartwiania się o przyszłość. Nauczyłem się docenienia tego, co mam, bo w porównaniu z trudnościami, jakie pokonują osoby niepełnosprawne czy niewidome, moje problemy to błahostki. Przejąłem również od kolegi mądry zwyczaj zjadania w całości dużych pomidorów, dokładnie tak jak je się jabłka. Nauczyłem się także słodko,

szybko i głęboko zasypiać nawet wtedy, gdy ktoś obok chrapie jak stado niedźwiedzi. Wiele tzw. "niemożliwych" rzeczy można zrobić od ręki, gdy nie ma się innego wyboru. Do domu wróciłem z wielkim spokojem ducha i radością. Po powrocie zacząłem lepiej planować swój dzień, przeznaczając więcej czasu na czytanie i spacery. Ojciec Janusz Pyda mówił na pielgrzymce, że wielu ludzi przychodzi do niego po radę w życiu duchowym. Oczekują, że jakiś nowy rodzaj modlitwy, jakaś książka, wyjazd, znany kaznodzieja, nowe rekolekcje czy warsztaty zmienią ich życie. Tymczasem najlepsze efekty osiągamy wtedy, gdy zaczniemy po prostu pomagać komuś innemu, najlepiej tak, żeby samemu nic z tego nie mieć. Najprostsze i najbardziej prozaiczne rozwiązania, okazują się najskuteczniejsze. A życie to uczta. Warto jej posmakować. 

źródło: www.pielgrzymka.dominikanie.pl, fot. Karol Banyś

53


TEMAT NUMERU - Wyrusz w podróż! 54

(Nie)Święta Droga C Anna Janczyk

S

zewc by się zawstydził. W całym swoim życiu nie klęłam tak wiele i tak otwarcie jak podczas wędrówki do Santiago de Compostela. W życiu nie narzekałam tyle, ile wtedy. Nigdy nie płakałam ze zmęczenia tak, jak po kolejnych, przemierzonych kilometrach. Wyprawę zaczęłam w Porto, więc w porównaniu z innymi trasami była to droga stosunkowo krótka. Jednak nawet te 280 kilometrów, pokonanych w dziewięć dni pokazało, jak śmieszny jest człowiek ze swoimi planami i jak łatwo potrafi się zmienić, gdy zabraknie tego, czego na co dzień nawet nie zauważa. Założenie było takie, że podczas drogi będzie czas na głębokie refleksje, poukładanie pewnych spraw w głowie, modlitwę, spotkania z ludźmi. Wyszło z tego ciągłe zajmowanie się

hciałoby się uświęcić, ulepszyć, wygładzić, wypięknić duchowo. Odkryć w sobie wędrowca, zmagającego się z trudnościami, cierpliwego, snującego refleksje o Bogu i życiu, z uśmiechem przemierzającego kolejne kilometry. Droga niszczy wszystkie plany, obraz samego siebie, który nosisz w sobie, wyciąga to, co najgorsze, aby po czasie przynieść owoce, jakich się nie spodziewasz.

Droga nauczyła mnie, że sama nic nie mogę, że wysypka na stopach jest w stanie obedrzeć mnie z wszelkiej duchowości. Pokazała, jak naiwnie jest sądzić, że nasze zachowanie, uczucia (nawet jeśli najwznioślejsze) będą takie, jak sobie wyobrażamy. Uprzytomniła, jak niewiele potrzeba, żeby być szczęśliwym.

bolącymi plecami, nogami, odciskami, spuchniętymi stopami, które nie chcą zmieścić się w butach. Plastrami, pudrami i kremami. Ciepłem, zimnem, głodem, słowem: wszystkim, co nie jest związane z duchową

stroną naszej ludzkiej egzystencji. Nawet dotarcie do Santiago de Compostela na Wielkanoc nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Dotarliśmy i jedyną pocieszającą myślą było to, że juto nie trzeba iść dalej. O dobrym przeżyciu Mszy Świętej w Katedrze także mowy nie było, bo jak skupić się, kiedy wokół ciebie ktoś namiętnie fotografuje każdy fragment ściany, ktoś inny prowadzi ożywioną rozmowę, a przez cały czas przesuwa się sznur turystów, którzy do kościoła wpadli tylko na chwilę? Oczywiście nie chcę powiedzieć, że Droga Świętego Jakuba była drogą przez mękę. Piękno przyrody zachwycało i pozwalało nie myśleć o pokonywanym dystansie. Spotkani pielgrzymi śmiali się ze mnie i ze mną, gdy ze zgrozą stwierdzałam, że moje nogi


źródło: www.pixabay.com

nie chcą zrobić ani kroku, a przed nami 26 kilometrów marszu i jedyne, co mi pozostawało, to śmiech. W malutkich portugalskich wioskach ludzie życzyli nam „Bom Camino”, a wieczorami można było wyłożyć się na trawie i odpocząć. „Camino nie da ci tego co chcesz, da ci to czego potrzebujesz”. Ten ładny, banalny cytat zawiera w sobie jednak cały sens pielgrzymowania. Dodać powinni jeszcze do niego, że to, czego potrzebujesz „otrzymasz od Camino” w czasie, w którym całkiem tego się nie spodziewasz. Droga nauczyła mnie, że sama nic nie mogę, że wysypka na stopach jest w stanie obedrzeć mnie z wszelkiej duchowości.

Pokazała, jak naiwnie jest sądzić, że nasze zachowanie, uczucia (nawet jeśli najwznioślejsze) będą takie, jak sobie wyobrażamy. Uprzytomniła, jak niewiele potrzeba, żeby być szczęśliwym. Jak wiele otrzymałam i w pośpiechu życia przestałam doceniać i za to dziękować. Udowodniła, że jestem silniejsza, niż myślałam. Spotkałam ludzi, którzy byli podporą, ale w których także mogłam zobaczyć swoje wady i słabości nieukryte pod maską codziennej ogłady. Podczas wędrówki co krok zastanawiałam się, dlaczego byłam na tyle głupia, żeby wybrać zmęczenie, ból i wysiłek zamiast wylegiwać się na plaży, lub chociaż zostać w pięknej Li-

zbonie i cieszyć się wszystkimi wygodami. Teraz tego czasu nie oddałabym za nic w świecie. Aby uczyć się, rozwijać, zmieniać, doceniać, potrzeba wyjść ze strefy komfortu, wędrować. Trzeba ruszyć w drogę, aby poznać siebie w sytuacjach niecodziennych, kiedy najlepsze wychowanie i kultura osobista jest wystawiona na próbę. Aby po skończonej podróży z zachwytem usiąść w wygodnym fotelu i cieszyć się kubkiem gorącej herbaty z cytryną. Niby wszystko takie proste, jasne i banalne. Tylko dlaczego tak trudno o tym banale pamiętać i żyć nim nie tylko podczas Camino?

55


R O Z M O WA N U M E R U

Moja misja w Chile W Emilia Ciuła

Z

acznijmy od początku. Opowiedz mi coś o sobie. Co studiujesz? Ile masz lat? Zosia Sotwin: W czerwcu tego roku ukończyłam studia na kierunku prawo na UJ. Teraz jestem na etapie załatwiania papierów i przygotowywania się do wyjazdu na roczny staż w jednej z europejskich instytucji. Mam 25 lat. Moją pasją są podróże, szczególnie wędrówki górskie. Skąd pomysł żeby jechać na misję? Z.S: Odkąd pamiętam, nosiłam w sercu pragnienie, by pewnego dnia wyjechać na misję (wolontariat) do Ameryki Południowej. Być może źródłem inspiracji był jeden z kuzynów mojej mamy, który jako ksiądz (misjonarz) mieszkał w jednym z najbiedniejszych krajów Afryki - Sierra Leone. Decyzja o wyjeździe nie była

56

yjazd na misję to poważna decyzja. Wyrusza się w zupełnie inny świat. Nie ma wygód, komfortu, a często całe dnie wypełniane są pomocą drugiemu człowiekowi. Niewielu odważyłoby się na tę wyprawę. Są jednak ludzie, którzy nie boją się ryzyka. Idą w nieznane, aby nieść radość, obecność i pocieszenie. Jedną z takich osób jest Zosia Sotwin. Oto jej krótka historia.

Życie wolontariusza Domów Serca opiera się na 3 filarach: życiu modlitewnym, życiu wspólnotowym i apostolacie. Nasz rytm dnia wyznaczała modlitwa. Wspólnie modliliśmy się brewiarzem. W ciągu dnia mieliśmy także godzinę adoracji, Mszę Świętą i czas na odmówienie różańca.

jednak prosta. Przez wiele lat znajdowałam jakieś “ale”, aż w końcu pewnego dnia, wchodząc do kościoła Mariackiego zobaczyłam plakat zapraszający na weekend informacyjny organizowany przez katolickie dzieło współczucia i pocieszenia - Domy

Serca. Wtedy przypomniało mi się spotkanie z wolontariuszami tej organizacji , które ponad rok wcześniej miało miejsce w krakowskiej “Beczce”. Pomyślałam: “teraz albo wcale. Tak, żebym kiedyś, za 60 lat nie musiała żałować, że zabrakło mi odwagi”. Byłam wtedy na 3. roku studiów. Trochę nimi znudzona, zadawałam sobie pytania, czy rzeczywiście prawo jest tym, co chcę robić. Ponadto, jestem przekonana, że pragnienie pomagania innym było tym, co Pan Bóg już od jakiegoś czasu zasiewał w moim sercu. Jak wyglądał proces przygotowywania się do wyjazdu? Z.S: Proces przygotowania do wyjazdu na misję z Domami Serca jest bardzo prosty. Składa się z 3 weekendów formacyjnych i 2-tygodniowego stażu, podczas którego przyszli


źródło: fot. Zosia Sotwin

wolontariusze poznają, czym jest charyzmat organizacji współczucie i pocieszenie, a także zdobywają praktyczne informacje dotyczące wszystkich aspektów związanych z wyjazdem za granicę, życiem w międzynarodowej wspólnocie młodych ludzi, kulturą kraju, do którego zostaną posłani. Domy Serca nie stawiają młodym ludziom żadnych wymagań ponad otwartość serca na bliźnich i Pana Boga. Od momentu, w którym rozpoczął się pierwszy weekend informacyjny do mojego wyjazdu do Chile minęło 6 miesięcy. Opowiedz mi trochę o miejscu, do którego się udałaś. Z.S: Miejscem mojego posłania było chilijskie miasto Valparaiso położone nad Oceanem Spokojnym. W jednej z najbiedniejszych jego części spędziłam 16 miesięcy. Życie wolontariusza Domów Serca opiera się na 3 filarach: życiu modlitewnym, życiu wspólnotowym i apostolacie. Nasz rytm dnia

wyznaczała modlitwa. Wspólnie modliliśmy się brewiarzem. W ciągu dnia mieliśmy także godzinę adoracji, Mszę Świętą i czas na odmówienie różańca. Ponadto sporą ilość naszego czasu zajmowały proste czynności życia codziennego - dbanie o dom, zakupy, gotowanie. Głównie popołudnia spędzaliśmy na spotkaniach z ludźmi z dzielnicy. W Chile każdego dnia o godzinie 15.00 nasz dom otwierał się dla dzieci, które przychodziły się z nami pobawić lub po prostu doświadczyć potrzebnej im miłości. Z dziećmi zostawał jeden z wolontariuszy. Reszta wychodziła w odwiedziny do przyjaciół. Odwiedzaliśmy ludzi samotnych, zmarginalizowanych, chorych. Pukaliśmy do drzwi narkomanów, miejscowych pijaków. Raz w tygodniu udawaliśmy się na apostolat do więzienia, który znajdował się w niedużej odległości od naszego domu. Charyzmat współczucia i pocieszenia opiera się na przyjaźni i oznacza prostą obecność.

Czy masz w planach kolejny wyjazd na misję? Z.S: Pytanie o kolejny wyjazd na misję jest pytaniem o powołanie, a dokładnie o to, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje. Ten, kto na misjach spędził już jakiś czas swojego życia, zdaje sobie sprawę, że kolejna decyzja nie jest już prostą odpowiedzią na zwyczajne pragnienie, tylko podążaniem za własnym sercem. Niemniej jednak dla większości powrót do kraju nie jest prosty. Życie w Chile było wielokrotnie wyczerpujące, jednak uczyło bycia dla innych Myślę, że dla każdego z nas każdy dzień byłby znacznie prostszy, gdyby w jego centrum rzeczywiście był Pan Bóg oraz inny człowiek. Jeśli ta krótka opowieść Zosi zainspirowała was, by wyruszyć w świat i nieść ludziom pocieszenie oraz radość, to wszelkie potrzebne informacje odnajdziecie pod następującym adresem: http://www.domyserca.pl/ 

57


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 58

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

59


WIARA NA CHŁOPSKI ROZUM

Do prostaczka – PYCHA

60

D Anna Janczyk

P

ycha, jak podaje słownik języka polskiego, to “przecenianie własnej wartości, zarozumiałość, wysokie mniemanie o sobie, zarozumiałość”. Dla prostaczka już sama definicja pychy wystarczy, aby zobaczyć, że to jest przede wszystkim grzech przeciwko własnemu rozumowi. Człowiek pyszny w jakimś stopniu jest po prostu głupi. Pyszałek zawsze ocenia siebie lepiej od innych, jest przekonany o swojej niezwykłości i wspaniałości. Wnioskuje błędnie i tym samym udowadnia, że co jak co, ale do najmądrzejszych to on nie należy. Już poczciwy Sokrates, którego „wiem, że nic nie wiem” wałkują uczniowie na każdym szczeblu edukacji, pokazał, że tylko mędrzec jest w stanie przyznać się do niewiedzy i omylności. Już wiemy, że pycha jest grzechem głupoty.

wie bardzo ważne kwestie w naszym życiu. Ściśle ze sobą powiązane, bo przecież miłość kojarzy nam się z wolnością (tak, właśnie dzięki prawdziwej miłości możemy czuć się wolni), a wolność z miłością, nie tylko w materii dotyczącej religii i naszej relacji z Bogiem, ale także w stosunkach z innymi ludźmi.

Pyszałek odcina się od Boga i człowieka. Jest przecież samowystarczalny, to co robi, jak się mu powodzi, to wszystko jego zasługa. Bóg może i jest, ale tutaj na ziemi to tylko… ja, ja, ja.

Dlaczego jednak zajmuje tak niezaszczytne pierwsze miejsce na liście 7 grzechów głównych? Pyszałek odcina się od Boga i człowieka. Jest przecież samowystarczalny, to co robi, jak się mu powodzi, to wszystko jego zasługa. Bóg może i jest, ale tutaj na ziemi to tylko… ja, ja, ja. A co z innymi ludźmi? Pyszałek z założenia wywyższa siebie, przez co poniża innych. Wtedy inne

grzechy łatwo wytłumaczyć i „wybielić”. Pycha dodatkowo strasznie nas ogranicza. To przez nią nie umiemy przegrywać, uczyć się na błędach, czyli w prosty sposób hamujemy swój rozwój. Gdy już od przedszkola chcą od nas, abyśmy zajmowali pierwsze miejsce w konkursie recytatorskim wierszy Jana Brzechwy czy w lepieniu bałwana z plasteliny, bycie nie najlepszym wywołuje w nas stres i frustracje. Gdy na rozmowach kwalifikacyjnych szukają osób przebojowych, pewnych siebie i z siłą przebicia, cechy takie jak skromność i pokora nie mają racji bytu. Oj, łatwo zatracić granicę między dumą i szacunkiem dla siebie a pychą i samouwielbieniem. 


61


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 62

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK

KĄCIK KULTURALNY KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

63


Na świętokrzyskim szlaku literatury P KULTURA

odróżować i zwiedzać Polskę można na wiele sposobów. Jednym z nich jest śledzenie autorów najsłynniejszych dzieł literatury polskiej.

Beata Krzywda

S

ą wśród nas tacy, którzy nie wyobrażają sobie świata bez książek. Dość często zdarza się, że chcemy wraz z bohaterami przemierzać te same ścieżki. Każdy chciałby zobaczyć mieszkanie swojego ulubionego bohatera książkowego. Chętnie także odwiedzamy miejsca związane z popularnymi pisarzami czy poetami. SZLAK ŻEROMSKIEGO Jeśli wybieramy się na wycieczkę w Góry Świętokrzyskie, mamy szansę na spacer śladami Stefana Żeromskiego. Trasa prowadzi ze Świętej Katarzyny do Ciekot. Już przy wejściu na szlak (czerwony) prowadzący na Łysicę warto zatrzymać się przy kapliczce, zaraz na początku. Na jednej ze ścian znajduje się w niej autograf pisarza. Wandalizm? W tym przypadku to zabytek! Nieda-

64

Na koniec warto wybrać się do Kielc. Pierwsze kroki kierujemy do Muzeum Lat Szkolnych Żeromskiego. W czasach życia pisarza mieściła się tutaj szkoła (Męskie Gimnazjum Rządowe), w której pobierał nauki. Trzeba przyznać, że Żeromski nie należał do klasowej elity prymusów.

leko znajduje się również pomnik Żeromskiego. Będziemy przechodzić przez Dolinę Wilkowską (zwaną Doliną Poetów), którą inspirował się pisarz. Krajobraz ten uwiecznił w swojej powieści. W Ciekotach w 2010 roku powstało

centrum edukacyjne Szklany Dom. Nazwa nawiązuje oczywiście do Przedwiośnia. Miejsce to jest zwane Żeromszczyzną. Warto też wiedzieć, że stał tutaj niegdyś dwór rodziny Żeromskich, w którym pisarz spędził swoje dzieciństwo. Aktualnie nieistniejący. Ślad Żeromskiego można też odnaleźć w Strawczynie, gdzie pisarz się urodził, a jeden z grobów na tamtejszym cmentarzu kryje ciała jego rodziców. Na koniec warto wybrać się do Kielc. Pierwsze kroki kierujemy do Muzeum Lat Szkolnych Żeromskiego. W czasach życia pisarza mieściła się tutaj szkoła (Męskie Gimnazjum Rządowe), w której pobierał nauki. Trzeba przyznać, że Żeromski nie należał do klasowej elity prymusów. Wiele doświadczeń z tego okresu znajdziemy w Syzyfowych pracach. Natomiast przy ul.


źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311

H. Sienkiewicza 9 na rogu budynku można zobaczyć jego portret wykonany metodą sgraffitową. ŚLADY SIENKIEWICZA Śladów Sienkiewicza na ziemi kieleckiej jest mniej. Wróćmy jednak na ulicę jego imienia w Kielcach. Na wprost podobizny Żeromskiego znajdziemy sgraffitowy portret Sienkiewicza. Na jej przedłużeniu (na placu Moniuszki) postawiono jego pomnik, którego autorem jest prof. Gustaw Zemła. Najważniejszym miejscem związanym z Sienkiewiczem jest oczywiście pałacyk w Oblęgorku.

Dworek ów otrzymał on od narodu z okazji 25-lecia pracy literackiej, a aktualnie znajduje się tutaj muzeum w całości poświęcone pisarzowi. Na wystawach stałych można zobaczyć zgromadzone pamiątki związane z życiem i pacą autora Trylogii. Ponadto muzeum proponuje zwiedzającym ciekawe wystawy czasowe. NA POŁUDNIE OD KIELC Po tej stronie stolicy województwa świętokrzyskiego znajdziemy wiele innych miejsc związanych z najwybitniejszymi przedstawicielami literatury polskiej. Przede wszystkim

mowa tu o ojcu literatury w naszym języku ojczystym. W Nagłowicach mieści się dworek Mikołaja Reja. Jest to XIX wieczny budynek stojący w miejscu wcześniejszego gospodarstwa twórcy. Muzeum, które mieści się w dworku, obrazuje twórczość Reja, a także jego związki z Nagłowicami. Można tutaj też zanocować! Natomiast w stolicy Ponidzia − Pińczowie − znajdziemy wiele miejsc związanych z Adolfem Dygasińskim. Urodził się w Niegłowicach i przez jakiś czas kształcił się w Pińczowie. W jego dziełach można znaleźć opis krajobrazów

65


tego terenu. Tutaj, przed muzeum regionalnym, stoi jego pomnik, a jedna z wystaw stałych jest poświęcona właśnie jemu. Świętokrzyska podróż literacka nie może pominąć Sandomierza. To tutaj żył Jarosław Iwaszkiewicz i w swoich wierszach wielokrotnie o nim wspominał. Cieszył się, że Sandomierz wybrał sobie jako ulubione miejsce, jeszcze zanim zrobiło się o mieście głośno. W mieszkaniu przy ulicy Katedralnej 5 napisał wiele swoich utworów m.in. w całości powstało tu Lato w Nohant czy Młyn nad Utratą. Przez pewien czas mieściło się tu muzeum jego imienia. Aktualnie w Muzeum Okręgowym na zamku w Sandomierzu znajduje się sala poświęcona jego życiu i twórczości.

Jarosław Iwaszkiewicz *** (II)

I miasto całe w tumanie leży.

Wietrze wiosenny, ty mi odsłonisz Z mgieł i oparów piękny Sandomierz, Rozdmuchasz kwiaty i bzy zapalisz I na Browarnej, i na Podwalu.

Dopóki zimą nie zaśnie w śniegu, Jak stado wilków zastygłe w biegu; Dachy i wieże, domy i doły Na poły płyną, drzemią na poły.

A znowu latem – bo w polu stoisz – Wozy kopiaste brną przez Sandomierz, I wozy złote – i złota Wisła, Bo lato pali – i Wisła wyschła.

Aż kiedy przyjdziesz – i znów odsłonisz, Wietrze wiosenny, stary Sandomierz.

A na jesieni w kurzawie liści Wszystko się zdaje nierzeczywiste, Mury katedry i dzwony wieży,

Wiersz J. Iwaszkiewicza dostępny na: http://www.sandomierz. org/poezja.htm 

źródło: www.pixabay.com

66


67


R O Z M O WA K U L T U R A L N A

Człowiek z Radomia N U P Jarosław Janusz

J

akie są twoje inspiracje muzyczne? Jesteś wychowany na rapie zza wielkiej wody czy jednak masz także sentyment to rodzimych raperów? Hase: Z sentymentu do rodzimych raperów już nic nie zostało, kiedyś słuchałem dużo Polskiego rapu, dziś sprawdzam już tylko kilka osób. Generalnie "dinozaury" wypaliły się już jakiś czas temu i nawet tego nie włączam, czasem sprawdzam z ciekawości, czy może się mylę, ale nie złapałem się na tym od dawna. Jeśli chodzi o rap zza oceanu to od lat leci u mnie Eminem na przemian z 2Pakiem i ostatnio Ricky Hil, którego mi koleżka podesłał, sprawdźcie sobie. Co czułeś, kiedy się okazało, że zostałeś pierwszym wybrańcem Underdraftu?

68

a dobre ruszyła inicjatywa pod nazwą nderdraft. Odpowiedzialny za nią jest skład atokalipsa. Chcą dać szanse wybicia się raperom z podziemia, którzy są warci uwagi, lecz ich odbiór jest nieproporcjonalny do umiejętności. Popieramy takie działania! Z Hasem, młodym chłopakiem z Radomia, rozmawia Jarosław Janusz.

Niczego nie chcę przez nią przekazać. Co miałbym przekazać? Że należy dużo dawać na tacę? Albo głosować na tych, a nie na tamtych ? Chcę zaprezentować swój punkt widzenia na niektóre sprawy i trafić do osób, które myślą podobnie.

H.: Zajawkę. Bo tu nie chodzi jedynie o promocję mojej muzyki, Underdraft to duża akcja, z potencjałem. To, że biorę w tym udział, jest również dodatkowym kopem dla mnie i TRK, żeby robić jeszcze więcej i jeszcze lepiej. Jak w ogóle poznałeś się z ekipą Patokalipsy?

H.: Ktoś w komentarzach na ich profilu wstawił mój numer, który się chłopakom spodobał. Jakiś czas później Eripe napisał do mnie, czy chciałbym zagrać koncert w Krakowie na ich imprezie "PatoParty", pojechaliśmy tam z TRK i chyba tak się poznałem z resztą ekipy, ale szybko musieliśmy się niestety zwijać (śmiech). Myślisz ze UnderDraft da większe szanse na wypłynięcie tym młodym bądź jeszcze nieznanym, a doświadczonym? H.: Oczywiście, że tak. Z resztą, kto ma wypłynąć, w końcu wypłynie, a można z tej akcji wyciągnąć więcej niż samą promocję, poznajesz przede wszystkim więcej ludzi. Na razie akcja jest świeża i dopiero się rozkręca, ale wkrótce dołączy więcej osób. Nie wiadomo, jakie kolabora-


źródło: materiały promocyjne

cje z tego wynikną. Myślę, że Underdraft przyniesie słuchaczom dużo dobrego rapu i ci, którzy to wszystko śledzą, się nie zawiodą. Obecnie w polskim rapie następuje przełom. Coraz więcej raperów zakłada labele i zbiera wokół siebie młodych i uzdolnionych tekściarzy. Dobrym przykładem jest QueQuality. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Jest to czymś dobrym czy lepiej iść tradycyjną drogą, gdzie duża wytwórnia mająca budżet jest skłonna promować i inwestować w rapera?

H.: Jeśli raper, który ma fanbase, chce promować dobry rap, to wszystko spoko, czemu nie? Według mnie problem powstaje wtedy, kiedy zaczyna się promocja jakiegoś rapera, który chce podbić serca małolatek swoim płaczliwym rapem. Wiadomo, że każdy chce zarobić, ale promowanie np. Hucza, bo jego „stękanie” przynosi zyski, albo Zbuka, bo jego teksty są proste i chwytliwe, to dla mnie słaba akcja. Jestem na tak, kiedy wytwórnia zarabia na dobrych zawodnikach. Dziś niestety jest tak, że wyłapuje się tych, którzy łatwo staną się popularni i szybko

przyniosą kasę. Jesteś z Radomia, więc nie mogę nie zapytać o Kękę. Myślisz, że mógłbyś powtórzyć jego sukces? On przez lata egzystował w podziemiu i nagle stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych raperów w Polsce. H.: Nie wiem. Myślę, że odniosę sukces, kiedy przyjdzie na to czas. Trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał ten proces. Będę robił swoje i jeśli słuchacze się do tego przekonają, to będzie fajnie. A czy to będzie jutro, czy za dziesięć lat, to mi już generalnie

69


“lata”. Czy jest ktoś w podziemiu, kto mógłby w podobny spektakularny sposób wedrzeć się na salony polskiego rapu? H.: Może ktoś z Underdraftu? Zdradzisz nam kto obok ciebie w najbliższym czasie zasili Underdraft czy jest to owiane tajemnicą? H.: Jeśli zdradzę, to nie będzie niespodzianki, a niespodzianki są spoko. „Procesy poznawcze” - może opowiesz trochę o płycie. Co chciałbyś przez nią przekazać? H.: Niczego nie chcę przez nią przekazać. Co miałbym przekazać? Że należy dużo dawać na tacę? Albo głosować na tych, a nie na tamtych ? Chcę zaprezentować swój punkt widzenia na niektóre sprawy i trafić do osób, które myślą podobnie. “Procesy poznawcze” to płyta o mnie i moim podejściu do życia. Słuchacz będzie miał okazję poznać rzeczywistość z mojej perspektywy, jeśli znajdą się ludzie, którzy

70

się utożsamią z moim podejściem, będzie spoko. No i braggowe numery, które wszyscy lubimy. To są “Procesy poznawcze”. Kiedy możemy się jej spodziewać? H.: Na pewno w tym roku, płyta będzie nieco dłuższa, niż miała być i dlatego się wszystko trochę przeciąga. Przewidujesz teledyski promujące zbliżający się materiał? H.: Jest w planie klip do trzeciego i chyba już ostatniego singla. Mam nadzieję, że wszystko wypali. Może pomyślę jeszcze po premierze całości nad jakimś teledyskiem, zobaczymy, jak będzie. Kto będzie odpowiadał za warstwę muzyczną? Przewidujesz gościnne zwrotki? H.: Cała płyta na bitach TRK. Duecik MC/Producent. Jeśli chodzi o gości, to jeszcze ktoś się pojawi, ale póki nie mam zwrotek na dysku, więc nic nie powiem, bo kiedyś się już tak przejechałem. Powiedz, jak doszło do twojej współpracy z Eripe. To taki benefit


źródło: materiały promocyjne

za uczestnictwo w UnderDrafcie czy plany na wspólny kawałek były już wcześniej? H.: Jeśli ktoś pomyślał, że Eripe rozdaje zwrotki, bo to fajnie rozkręci UnderDraft, to jest w dużym błędzie. Plany na wspólny numer już mieliśmy ze 2 lata temu, nawet był nagrany w ramach jendego projektu producenckiego. On wszystko organizował, a ja spóźniłem się oczywiście z wysłaniem wokali i zamiast mnie w numerze jest Enson. Z Ripem się umówiliśmy, że nagramy numer na moją płytę, bez durnego pośrednictwa. No i nagraliśmy na “Procesy poznawcze”, a dopiero potem Delekta zadzwonił, czy chcę brać udział w takiej akcji, jak numer z Eripe był już “w produkcji”. Odnośnie do „Kiedy skończę gadać”, widzę u ciebie mocno undergroundowe podejście. Czemu gardzisz tym lżejszym, klubowym rapem? Przecież często bangerowe kawałki są naprawdę dobrze poskładane. Możesz rozwinąć swoje słowa z tego kawałka?

H.: Bengerowe kawałki są spoko, nic do nich nie mam, póki nie stają się, jak to nazwałeś, "klubowym" rapem. Śmieszą mnie numery zrobione pod picie drinków przy barze w różowych koszulach, na bitach podchodzących pod prostackie techno, nazywanie tego rapem to idiotyzm. Nazwij to popem albo jakkolwiek inaczej i sobie rób, ale czemu rap? Chyba dlatego, że koledzy nawijają od bardzo dawna , nazywają się raperami i potem tak głupio się przyznać, że mają ciągotki do robienia "hitów" na sezon. Więc "disko" zamieniają na "progress" i w taki sposób promują ten miałki rap. Gardzę. Tak na koniec może opowiesz o swoich pozarapowych zainteresowaniach? H.: Interesują mnie współczesne konflikty zbrojne. Gram dużo na konsoli, czytam trochę książek o kryminalistyce i medycynie sadowej. Lubię fantasy, polecam "Nekroskop" Bryana Lumley'a. A w wolnych chwilach pracuję na magazynie. Dzięki za wywiad i życzę sukcesów. H.: Dzięki, pozdrawiam. 

71


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 72

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

73


Zbłąkana gwiazda Amy NOWOŚCI

P N

74

Michał Wilk

C

o ciekawe i istotne, podobnie jak wielu innych głośnych artystów, wśród których znajdziemy Kurta Cobaina, Jimiego Hendrixa czy Jima Morrisona, Amy Winehouse zmarła w wieku 27 lat. Najnowszy film Asifa Kapadiego ma przedstawić jej życie, jej sukcesy i porażki, karierę i upadek na dno. No właśnie, ma, ale czy rzeczywiście to robi? Od razu zaznaczę, że oceniam i komentuję film, nie życie Winehouse. Nie znam jej biografii na tyle, by weryfikować fakty, by sprawdzać zgodność przedstawionych w filmie obrazów z rzeczywistością. Do tego przyznam szczerze, że po obejrzeniu „Amy”, nawet nie mam na to ochoty. Dlaczego? Dla mnie produkcja jest średnia. Wcale nie porywa, może ze względu na fakt, że nie znałem muzyki Winehouse wcześniej, a jej

ostać piosenkarki Amy Winehouse dla popkultury ma z pewnością spore znaczenie. ie tylko ze względu na jej niekwestionowany talent, niezwykły głos, ale przede wszystkim z powodu burzliwej biografii i przedwczesnej śmierci.

W filmie Amy Winehouse jest kobietą obdarzoną wielkim talentem wokalnym, ale zagubioną, bezbronną, skrzywdzoną, obciążoną wieloma problemami - od rodzinnych, przez sercowe, po zdrowotne. I tyle...

śmierć wydała mi się czymś niezwykłym tylko dlatego, że innym tak się wydała (no i z powodu młodego wieku). Pytanie tylko, czy znajomość sylwetki piosenkarki jest wymagana do odpowiedniego odbioru produkcji filmowej? Czy film nie może być dobry sam w sobie? Amy śpiewa, koncertuje, pije i ćpa, znów śpiewa, przepycha się wśród tłumu

fotografów, znów śpiewa (ciągle o miłości, głównie nieszczęśliwej), imprezuje, stara się (lub nie) ułożyć sobie życie. Fabuła filmu jest ułożona tak, że właściwie trudno zrozumieć następstwo wydarzeń, przynajmniej na początku. Amy nagle staje się wielką gwiazdą, nagle wchodzi w wielki świat, nagle pojawiają się narkotyki i alkohol, nie było widać wielkiej szamotaniny, walki, tylko wycofanie się, ucieczkę. Stąd brak dramatyzmu. Ktoś może prychnie − ale jak to? Przecież przepychała się z paparazzi, nie znosiła dziennikarzy, walczyła z nałogami, zwłaszcza pod koniec życia. Tylko czy to wynika z filmu? A może tak było naprawdę... Jak już napisałem wcześniej, recenzuję film, nie jej biografię. Piszę o tym, co widziałem na ekranie, a nie o prawdzie (bo jej nie


źródło: materiały promocyjne

znam). W pewnym momencie mamy wrażenie, że ten film był tworzony już od samego startu kariery Winehouse. Tyle tu zapisów kulisowych, intymnych, czasem wręcz niesmacznych i obrzydliwych, że ma się dość. Ktoś powie − dokumentalizm! Ja odpowiem, bzdura. Przedstawienie takich scen i obrazów niczemu nie służy, nic nie wnosi do filmu. Chyba, że chodziło o pokazanie tego otaczającego Amy Winehouse syfu, to może się udało. Ale to wcale nie buduje dramatyzmu, nie wzrusza widza. Ani razu nie poczułem dreszczu na plecach, ani razu się nie wzruszyłem, nie wściekłem, nie poczułem żalu ani litości, właściwie niczego nie poczułem. Co za nuda! Nie wynika to wcale z braku mojej wrażli-

wości czy braku empatii. Co więcej, nie tylko ja wzdychałem z rozczarowania. Raz po raz słyszałem na sali kinowej głośne wypuszczanie powietrza. I wcale nie było to spowodowane późną porą projekcji. Film był po prostu średni. Z kina wyszedłem rozczarowany. Pewnie niepotrzebnie tak bardzo zaufałem pozytywnym recenzjom, które moim zdaniem zachwalają film nad wyrost. Nie wystarczy charakterystyczna postać, która zrobiła zawrotną karierę i zmarła w młodym wieku. W filmie Amy Winehouse jest kobietą obdarzoną wielkim talentem wokalnym, ale zagubioną, bezbronną, skrzywdzoną, obciążoną wieloma problemami − od rodzinnych, przez sercowe, po zdrowotne. I tyle... Jeżeli ktoś chce

doszukiwać się czegoś więcej, musi mocno się wysilić. I albo popadnie w nadinterpretację i wypatrywanie czegoś, czego nie ma, a czego tylko chce, by było, albo po prostu niczego nie znajdzie. Tak to wygląda w moim odczuciu. Oglądając film łatwo można dostrzec, że głównym wątkiem jest miłość, a dokładniej zranione uczucia. W pewnym momencie bardzo dobrze to widać, przez co widz czuje się okropnie przytłoczony. W pewnym stopniu to takie pretensjonalne! I wbrew pozorom, to spłyca historię, nie nadaje jej dramatycznej głębi, artystycznego wdzięku. Może to wina formy, w końcu starano się zrobić z tego film dokumentalny a nie fabularny? Zatem pytam − film dokumentalny? Raczej fabuła udokumen-

75


źródło: materiały promocyjne

towana. Dobry filmowy patchwork, nawet nie reportaż, po prostu paradokument, w którym o prawdzie ma zaświadczać parę wypowiedzi, krótkich nagrań, zdjęć itp. Dużo i mało zarazem. Pozytywem jest, że zrezygnowano z tak zwanych gadających głów, z drugiej jednak strony trudno było w paru miejscach nadążyć za wypowiedziami, czytając do tego napisy w dwu językach. Mankament polskiej wersji.

76

Niestety, oglądając inne produkcje tego typu, mogę stwierdzić, że modne odejście od „gadających głów” jest tylko modne i trudno zdecydować czy odpowiednie. Ogromnym plusem była jeszcze muzyka. Montaż ścieżki filmowej robi wrażenie. Dlatego może dla niego warto pójść do kina? Jestem zaskoczony, że dało się to tak opowiedzieć w trochę ponad dwie godziny. A przecież tyle było niedomówień, przeskoków.

Wiele można było jeszcze przedstawić. Choć wówczas byłaby to przydługa telenowela muzyczna. Cóż, kolejna cegiełka do pomnika zbłąkanej gwiazdy. 


77


Inwestygator w królewskim mieście P W KSIĄŻKA

owieść to czy przewodnik? Na “Kacpra Ryxa” polowałam już kilka razy w kilku bibliotekach. reszcie się udało, choć nie w Krakowie, a Gdańsku. Było warto?

78

Beata Krzywda

C

oraz więcej jest na sklepowych półkach książek, które nawiązują do czasów dawnych, średniowiecznych bądź renesansowych. Jest to obszar niezwykle interesujący, wciąż nie do końca zbadany. Choć prawdą jest, że sporo szczegółów się w takich fabularnych powieściach przewija. Nie tylko poruszamy się w obszarze legend i ogólnego tła historycznego, ale wiemy też sporo o obyczajowości i codziennym życiu ludzi w tamtych wiekach. To wszystko zawiera książka “Kacper Ryx” autorstwa Mariusza Wollnego. W powieści nie tylko znajdziemy odwzorowanie obyczajowości i dokładny opis tego, jak żyło się mieszczanom w Złotym Wieku. Mamy też sporo legend o Krakowie. Bohaterami powieści w większości są postacie historyczne, które wspierają główną postać

Autora należy jednak pochwalić za promocję Krakowa. Zamiast czytania zwyczajnego przewodnika po mieście, czytelnik otrzymuje mnóstwo wskazówek dotyczących miejsc godnych odwiedzenia w Krakowie.

– Kacpra Ryxa. Wokół bohatera spotkamy więc Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego, Łukasza Górnickiego, Jana Kochanowskiego, protagonista może liczyć też na audiencję u samego Zygmunta Augusta, w różnych okolicznościach (zwykle mało przyjaznych), ma do czynienia z Czeczotką (a raczej Tłokińskim), ówczesnym burmistrzem cieszącym się

złą sławą. Wprowadzenie takich postaci jest posunięciem więcej niż ryzykownym i mnie chyba nie przypadło do gustu. Wolę opowieści osadzone w historii, gdzie prawdziwe postacie są jedynie odległym tłem wydarzeń. Tutaj daję minusa. Autora należy jednak pochwalić za promocję Krakowa. Zamiast czytania zwyczajnego przewodnika po mieście, czytelnik otrzymuje mnóstwo wskazówek dotyczących miejsc godnych odwiedzenia w Krakowie. Poznajemy m.in. legendę o Smoku Wawelskim i dowiadujemy się o knajpie, która ponoć w dawnych czasach funkcjonowała w jednej z jaskiń. Możemy też przeczytać o ratuszu miejskim i mieszczących się w nim lochach, o kościele mariackim i legendzie o braciach budowniczych czy pałacu Krzysztofory, pod którym ponoć ciągną się długie podziemia.


źródło: materiały promocyjne

Kacper Ryx nie tylko jest świetnym przewodnikiem miejskim, ale też, kształcony na medyka, staje się przewodnikiem po realiach obyczajowości swoich czasów. Wiemy dzięki niemu sporo o higienie, o niedozwolonych wówczas sekcjach zwłok czy wszelkiego rodzaju znanych wówczas metodom leczenia i operacjach. Wszystkie te informacje są sprytnie przemycone i rozrzucone zgrabnie po tekście. Pojawiają się smaczki, których w książkach historycznych nie znajduje się zbyt łatwo. Członkowie jego rodziny należą do cechów, co też pokazuje, jak funkcjonowały transakcje kupna-sprzedaży w renesansie. Z kolei jego przyjaciel, znany nam z lekcji języka polskiego Mikołaj Sęp-Szarzyński, delikatny poeta, choć chętny do bitki, opowie o tym, jak wyglądają miejskie egzekucje publiczne. Uwzględnia tłumy oglą-

dających prawdziwy spektakl z procesją zaczynający się na Rynku, a kończący, jak przystało na krakowskie realia, na szubienicy umiejscowionej na Pędzichowie. Zdziwiło mnie tylko, że przy tak dobrym odwzorowaniu krakowskich tradycji przez autora, skazaniec nie miał szans na ostatnią modlitwę w kościele św. Walentego. Myślę, że dla osoby, która nie zna Krakowa, albo zna w niewielkim stopniu, ta książka będzie świetnym przewodnikiem. Bogata akcja i opisy odwiedzanych miejsc na pewno ułatwią zapamiętanie historii miasta. Jednak dla tych, którzy krakowskie legendy znają nieźle, może się wydawać to wszystko nudne. Miałam chwilami wrażenie, że w rzeczywistości czytam przewodnik wzbogacony o akcję, niż akcję wzbogaconą o historię Krakowa. Dla niektórych będzie to plus, dla mnie jest

minusem. Bilans wychodzi na zero. Mimo tych wad, czyli zbyt dużej ilości postaci historycznych wokół głównego bohatera i zbyt wielu legend, książkę czyta się szybko. Akcja jest ciekawa i wciągająca, oparta na legendach. Śledztwo królewskiego inwestygatora jest dobrze rozłożone i zawsze się coś dzieje. Czasy bogate w ciekawostki (z punktu widzenia współczesnego człowieka) i historia zawarcia unii między Polską a Litwą mocno wzbogacają treść. Do czytania na pewno zachęcam, szczególnie tych, którzy chcą poszerzyć swoją wiedzę zarówno o sposobie myślenia krakowskiego społeczeństwa XVI wieku, jak i tych, którzy chcą wiedzieć więcej o Krakowie. Do moich ulubionych książek jej nie zaliczę, ale z pewnością jest to pozycja godna polecenia innym. 

79


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 80

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 81


Wolność i Miłość REFLEKSJE

82

Michał Musiał

N

ie można nazwać miłością czegoś, co będzie nas ograniczać, sprawiać, że jesteśmy do czegoś zmuszani, bo miłość wybieramy sami i ma ona dodawać nam skrzydeł, tak samo nie można mówić o wolności, jeśli nie płynie ona z prawdziwej miłości. A co dokładnie mam na myśli? Różne są rodzaje miłości − miłość do Boga, miłość do bliźniego, do przyjaciela, do rodziców, do ukochanej lub ukochanego i pewnie można by tak wymieniać w nieskończoność. Tylko powstaje pytanie, co daje nam ta miłość? Skoro stworzeni jesteśmy do kochania i bycia kochanymi, to wydaje się, że bez miłości po prostu się nie da, tak jakby miało nam zabraknąć tlenu. Co można rozumieć na przykład przez miłość objawiającą się w przyjaźni? To

wie bardzo ważne kwestie w naszym życiu. ciśle ze sobą powiązane, bo przecież miłość kojarzy nam się z wolnością (tak, właśnie dzięki prawdziwej miłości możemy czuć się wolni), a wolność z miłością, nie tylko w materii dotyczącej religii i naszej relacji z Bogiem, ale także w stosunkach z innymi ludźmi.

Myślę, że warto tu przytoczyć te słowa: „Im bardziej kochamy innych, tym bardziej inni będą otwarci na to, co mamy im powiedzieć. Kiedy kochamy, możemy się mylić i nie być nazwani hipokrytami. Kiedy kochamy, możemy podejmować wyzwania, nie bojąc się osądów.”

znaczy, że nie będzie ona nas ograniczać, próbować zamknąć nas w pewnych określonych wcześniej ramach, nie będzie stwarzać ciągłej presji bycia takim samym człowiekiem, który nie może popełnić błędu ani

najzwyczajniej w świecie zmienić się, bo każda najdrobniejsza nawet zmiana doprowadzić może do końca takiej relacji, nie będzie oceniać i szufladkować. Piękno i wolność płynąca z przyjaźni z drugim człowiekiem oznacza raczej akceptację i nieustanne wspieranie się, ale też odwagę do powiedzenia przyjacielowi, że to co robi jest złe. Mowa tu oczywiście o przyjaźni idealnej, do której powinniśmy dążyć, bo jak wiadomo przyjaźń może być także niestety interesowna i spełniać pewien cel. Miłość w relacji z Bogiem. Jak to w ogóle brzmi? Jak kochać Boga i jak rozumieć wolność płynącą z jego miłości do człowieka? Najczęściej słyszany argument: „Gdyby Bóg mnie kochał to nie pozwoliłby…”. Otóż nie. Oczywiście Bóg mógłby powstrzymać na przykład


źródło: www.pixabay.com

rękę mordercy, który zabija dziecko, mógłby nie dopuścić do wypadku samochodowego, w którym giną ludzie i zapobiec wielu innym, z naszego punktu widzenia, tragediom. Tylko co by to oznaczało? Raz dana nam przez Boga wolność nie może być przez niego tak nagle odebrana, poza tym wydaje mi się, że działa on w każdym człowieku cały czas, na swój boski sposób z każdego zła potrafi wyciągnąć coś dobrego, nigdy nie pozostaje obojętny, mimo że od razu nie zauważamy jego działania. Często jest to także inny wpływ i efekt niż byśmy chcieli. Jest wiele sytuacji, w których ciężko nam to zrozumieć

i pojąć, kiedy wolelibyśmy, zamiast być wolnymi, żeby została spełniona każda nasza prośba i żeby zostało zabrane całe zło. Na pewno wielu rodziców pomyślałoby tu, że osoba, która nie posiada dziecka nie jest w stanie zrozumieć takiej miłości i relacji, a co więcej straty dziecka. To oczywiście prawda, ale jak inaczej osoba wierząca ma poradzić sobie z taką stratą? Trzeba też pamiętać, że raz ustalona zasada nie może zostać złamana, tym bardziej, jeśli jest to boska zasada. Kiedy w takiej właśnie wolności, z jaką spotykamy się każdego dnia, postanowimy spróbować pokochać Boga, to tu zacznie kiełkować jakaś wiara

i zrozumienie, że wcześniej wspomniana miłość i wolność w tym właśnie przypadku są nierozłączne. Oczywiście będziemy się z tym nie zgadzać wiele razy, aż do momentu, gdy naprawdę zobaczymy, że tak po prostu jest i niektóre rzeczy trzeba zaakceptować i w nie uwierzyć. Miłość do bliźniego. Jak okazujemy ją naszym najbliższym? Jaką dajemy im wolność? Myślę, że warto tu przytoczyć te słowa: „Im bardziej kochamy innych, tym bardziej inni będą otwarci na to, co mamy im powiedzieć. Kiedy kochamy, możemy się mylić i nie być nazwani hipokrytami. Kiedy kochamy, możemy podejmować wyzwania,

83


nie bojąc się osądów.” Wszystko zależy od naszego wewnętrznego podejścia do drugiego człowieka. Nie można na przykład próbować zmienić kogoś na siłę ani pomóc mu na siłę, bo każda najdrobniejsza nawet zmiana musi zacząć się sama u osoby, która jej potrzebuje i choćbyśmy nie wiem jak się starali i poświęcali, to dopóki ktoś sam nie zechce zmiany, czekają nas tylko porażki i irytacja. Nie oznacza to zaprzestania wspierania takiego człowieka, ale danie mu możliwości wyboru. Tu właśnie zaczyna się podarowanie wolności komuś, na kim nam zależy mniej lub bardziej. Czasami na przykład trzeba pozwolić komuś odejść, uszanować jego decyzję, nie zmuszając go do niczego, dać mu szansę do samodzielnej zmiany nawet wtedy, jeśli będzie się to wiązało z doświadczeniem

84

cierpienia (a często większy ból odczuwać będzie strona dająca wolność niż ta, która ją otrzymuje), bo przecież właśnie taka zmiana wydaje się mieć najsilniejszy skutek, każda inna może być tylko chwilowa lub nieszczera. Tak samo ważna jest wolność płynąca z miłości, jeśli chodzi o małżeństwo czy związek kobiety i mężczyzny. Taka miłość daje swobodę i pozwala naszemu partnerowi być naszym towarzyszem, przyjacielem i jednocześnie właśnie kimś, kogo kochamy w sposób namiętny. Wydaje się, że innej drogi nie ma, bo w przeciwnym razie będzie to uczucie nieszczere oparte na zaspokajaniu własnych potrzeb, a przecież nie o to chodzi w tego rodzaju miłości. Nie ma tu miejsca na zbytnią zaborczość, decydowanie o kimś, ograniczanie go.


Chodzi raczej o wzajemny dialog i akceptację, dbanie o relację, o te najdrobniejsze szczegóły, które naprawdę mają decydujący wpływ na kondycję związku dwojga ludzi, którzy zdecydowali się pokochać. Bo o ile na początku często jest to przypływ chwili, to później staje się to świadomą decyzją i ma najwyższą wartość − w swojej wolności zdecydować się „na kogoś”, znając jego wady i lęki, akceptując je i wciąż pomagając przezwyciężać. Myślę, że kończąc, warto przytoczyć również te słowa: „Miłość jest źródłem łaski. Ludzie muszą odczuć, że ich kochamy. Miłość zmienia wszystko”. Czy ciężko w dzisiejszych czasach jest komuś dać odczuć, że darzymy go miłością jako bliźniego? Wydaje mi się, że bardzo ciężko, ale kiedy już uda nam się wybaczyć nie siód-

my a siedemdziesiąty siódmy raz, to może wtedy przekonamy się, że jest to możliwe. Nie należy zapominać, że wszystko co wartościowe nie przyjdzie łatwo, szybko i przyjemnie, ale jeśli już będziemy to mieli, to o ile staniemy się lepszymi ludźmi! Żadnej nagrody za to nie będzie, ale zapewne łatwiej będzie nam się żyło. Cytaty zostały zaczerpnięte z tekstu Tylera Edwardsa “Lekarstwo na obłudę” przetłumaczonego przez Marka Rojszyka OP. 

źródło: www.pixabay.com

85


86


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.