Może coś Więcej nr 21 / 2015 (47)

Page 1

nr 21 (47) / 2015

12 - 25 października

ISSN 2391-8535

O książkach 1


OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ

Wydarzenia i Opinie

O Książkach

Z życia Kościoła

Mateusz Ponikwia

28 Zamieszkać w bibliotece Beata Krzywda

48 Straszny język miłości

8 Niech wygra Polska!

12 Hinduizm religią pokoju? Nie zawsze!

SPIS TREŚCI

Rafał Growiec

Wojciech Urban

32 Internetowi Polecacze Książek Rafał Growiec

Felieton 16 Polacy nie lubią innych Kajetan Garbela

20 Trzeba mieć wyczucie Marcin Kożuszek

36 Co z tą poezją?

Mateusz Ponikwia

40 Słowa warte lajka

22 Mafia - gra czy narzędzie naukowe? Maciej Puczkowski

2

Andrea Marx

Życie Konsekrowane

52 Moje posłannictwo w Madrycie

Mateusz Mazur

Emilia Ciuła

44 Leczniczy wpływ książek

Wiara na chłopski rozum

Emilia Ciuła

Myśli Niekontrolowane

50 Co ty wiesz o transitusie?

54 Do prostaczka: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu Anna Janczyk


KULTURA

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

Rozmowa Kulturalna

Nowości

Refleksje

68 Lekarstwo dla frustratów

82 O męskiej przyjaźni

60 Świat kreowany

Michał Musiał

Michał Musiał

Kultura

Film

Relacje

62 Alfabet dźwięków

72 Wszyscy jesteśmy podróżnikami w czasie

86 Busem do marzeń na Dziki Wschód

Beata Krzywda

Anna Kasprzyk

Marzena Bieniecka

Anna Zemełka

64 Muzyka sentymentalna Mieczysław Fogg Michał Musiał

Książka 76 Historia z przeznaczeniem w tle Beata Krzywda

78 Zapis radosnej twórczości Rafał Growiec

3


REDAKTOR NACZELNA: Anna Zemełka

STOPKA REDAKCYJNA

REDAKTORZY: Emilia Ciuła

Mateusz Ponikwia

Kajetan Garbela

Maciej Puczkowski

Rafał Growiec

Marcin Kożuszek

Beata Krzywda

Mateusz Nowak

Michał Musiał

4

Krzysztof Reszka

Małgorzata Różycka

Wojciech Urban


DZIAŁ PROMOCJI: Kajetan Garbela

Beata Krzywda

DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx

Alicja Rup

WSPÓŁPRACOWNICY: Marzena Bieniecka Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Łukasz Łój

Edyta Masełko Mateusz Mazur Michał Wilk Piotr Zemełka

KONTAKT: • • • •

strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl

WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 5


OKIEM REDAKCJI 6

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

7


WYDARZENIA I OPINIE

Niech wygra Polska!

8

J

uż za niespełna 2 tygodnie udamy się do lokali wyborczych. Wrzucając kartę do głosowania do urny wyborczej, zdecydujemy o kształcie Sejmu i Senatu na kolejną, czteroletnią kadencję.

Mateusz Ponikwia

N

ikt nie ma wątpliwości, że kampania wyborcza wkracza w decydujący etap. Wszak już niewiele czasu pozostało politykom na zachęcenie do głosowania potencjalnego elektoratu. Dlatego też nasilają się wszelkiego rodzaju akcje mające na celu zbudowanie pozytywnego wizerunku kandydatów i w konsekwencji zapewnienie im sukcesu podczas głosowania. Nie dziwi więc ponadprzeciętna aktywność medialna zarówno członków obecnej koalicji rządzącej, jak i opozycji. W świetle fleszy i w blasku jupiterów chcą stawać nie tylko reprezentanci sił politycznych obecnych w parlamencie, ale także ci, którzy mają ambicję się tam dopiero dostać. Media bardzo dobrze odnajdują się w gonitwie kampanijnej. To czas, w którym łapią przysłowiowy wiatr w żagle. Zwłaszcza

Polską tradycją stały się już utarczki między koalicją, a opozycją. Niestety, w ostatnim czasie nasiliły się postawy niechęci i wrogości wobec siebie, co procentuje zaostrzeniem kampanii wyborczej.

stacje informacyjne prześcigają się w relacjach z różnej maści wieców wyborczych, konferencji prasowych czy briefingów. Dużym zainteresowaniem cieszą się rozmowy polityczne, zarówno te radiowe, jak i telewizyjne. Jednym słowem, walka o widza trwa w najlepsze. W końcu, jeśli można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, łącząc w dodatku pożyteczne z przyjemnym, to czemuby nie skorzystać? Sondaże wyborcze

Nawał pracy odczuwają w obecnym czasie ośrodki badania opinii publicznej. Dzieje się tak ze względu na wzmożone zapotrzebowanie na sondaże przedwyborcze. Praktycznie codziennie jesteśmy karmieni nową porcją danych statystycznych prognozujących procentowy podział głosów. Analiza wyników ostatnio przeprowadzonych badań jednoznacznie wskazuje, że gdyby wybory już się odbyły, to (z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością) zwyciężyłoby Prawo i Sprawiedliwość. Niektóre z przeprowadzonych badań wskazują, że nawet uzyskałoby samodzielną większość, wprowadzając do Sejmu ponad 230 posłów. Warto zwrócić uwagę na tendencje, które można dostrzec po nawet powierzchownym zapoznani się z wynikami badań. Otóż, rośnie przewaga PiS nad


Platformą Obywatelską. W zależności od ośrodka badań rozbieżności między partiami są różne, ale oscylują w okolicach od 10 do 15 punktów procentowych. Zgodnie z danymi, do Sejmu weszłoby jeszcze kilka mniejszych ugrupowań: Zjednoczona Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe, Nowoczesna i partia Pawła Kukiza. Poparcie dla nich waha się w okolicach wymaganego progu wyborczego i dochodzi maksymalnie do 10%. Nie można jednak traktować wyników badań preferencji społecznych jako stuprocentowo wiarygodnych. Wielokrotnie zdarzało się, że rezultat głosowania diametralnie różnił się od tego, jaki wynikał z prognozy społecznej. Nie trzeba daleko szukać przykładów. Sondaże przed minionymi wyborami prezydenckimi wskazywały, że Bronisław Komorowski nie powinien mieć żadnych problemów z reelekcją, nawet już w pierwszej turze. Podobnie, poparcie dla Pawła Kukiza było szaco-

wane gdzieś w okolicach błędu statystycznego. Jak wiemy, wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda, zaś poparcie dla Pawła Kukiza w pierwszej turze przekroczyło 20%, co uplasowało go na trzecim miejscu. POWIEW ŚWIEŻOŚCI Sztaby wyborcze poszczególnych partii również nie próżnują. Obmyślane działania promocyjne nie ograniczają się już tylko do tradycyjnych telewizyjnych spotów wyborczych czy rozdawania ulotek z programem. W dobie globalizacji, kolosalne znaczenie odgrywa kampania prowadzona w świecie wirtualnym. Dlatego też wiele dzieje się w Internecie. Oficjalne profile poszczególnych opcji na portalach społecznościowych przesycone są wiadomościami o podejmowanych inicjatywach. Trzeba skonstatować, że równie żywiołowa co w świecie rzeczywistym jest kampania toczona wirtualnie. Oczywiście, nie ozna-

cza to odejścia od tradycyjnych i sprawdzonych form promowania się wśród społeczeństwa. Nie sposób nie dostrzec niezliczonych plakatów i banerów przedstawiających zalety poszczególnych kandydatów. Wszelkie zabiegi kampanijne mają jeden cel. Chodzi o wzbudzenie zaufania wśród elektoratu i zachęcenie do oddania głosu na określonego kandydata, a przez to także na daną formację polityczną. Ważne jest jednak, aby podejmując decyzję o zagłosowaniu na konkretną opcję, brać pod uwagę nie tylko obietnice przedwyborcze (pozostające później w dużej mierze bez pokrycia), ale nade wszystko działalność przedsiębraną w minionym okresie. Wydaje się, że na polskiej scenie politycznej można odnotować korzystne zjawisko swoistej wymiany pokoleniowej. Niektóre partie postanowiły wskazać zupełnie nowe osoby, jako potencjalnych kandydatów na urząd premiera, m. in. źródło: www.wiadomości.onet.pl

9


10

Beatę Szydło (PiS) czy Barbarę Nowacką (ZL). Na arenie politycznej pojawiły się poza tym nowe formacje, jak choćby Nowoczesna firmowana przez Ryszarda Petru czy Ruch Pawła Kukiza, zaś skład starych został odświeżony. Znamienne jest też to, że trzy największe ugrupowania wskazały kobiety jako potencjalne kandydatki do objęcia fotela Prezesa Rady Ministrów.

sporo jest też karierowiczów, którzy traktują politykę wyłącznie jako źródło utrzymania i łatwy sposób na zarobienie sporych pieniędzy. Niemało też jest osób nastawionych na brylowanie w mediach i poszukujących własnego dobrobytu. Trzeba jednak pamiętać, że każdy parlamentarzysta zostaje wybrany w procedurze demokratycznych wyborów powszechnych, z woli Narodu.

TEST WYBORCZY Politolodzy i konstytucjonaliści trafnie wskazują, że wybory są swego rodzaju sprawdzianem, weryfikacją dokonań poszczególnych osób. Nie można bowiem dać się zwieść tylko i wyłącznie pięknym, kwiecistym zapewnieniom. Wszakże obiecać można wszystko. Jednak jeśli chodzi o późniejszą realizację programu, często zapomina się o podnoszonych postulatach. Dlatego to właśnie my – wyborcy powinniśmy dokonywać swoistego rozliczania każdej formacji, biorąc pod uwagę jej dotychczasową działalność, poziom wiarygodności, kompetencje i doświadczenie. Oczywiście, nie brakuje mądrych polityków, takich którzy wykazują się wysoką kulturą osobistą, nienagannym poziomem wiedzy merytorycznej i zaangażowaniem w działanie na rzecz poprawy sytuacji w Polsce. Ale ze smutkiem trzeba przyznać, że

ECHA MINIONEJ KADENCJI Nie tracąc z pola widzenia obietnic programowych poszczególnych komitetów wyborczych, warto poświęcić chwilę i przeanalizować, co zostało dokonane w upływającej kadencji Sejmu i Senatu. Z całą pewnością na kartach historii zostanie odnotowana tzw. afera podsłuchowa jako wydarzenie, które ukazało słabość elit politycznych, nastawienie na własne interesy oraz odrealnienie i oderwanie od sytuacji codziennego życia przeciętnego Kowalskiego. Do słownika pojęć politycznych z całą pewnością wejdzie nowe określenie związane z inną niechlubną historią. Mowa oczywiście o kilometrówkach. To wówczas, dzięki wykazaniu nieprawidłowości w finansowaniu wyjazdów służbowych parlamentarzystów, na nowo odżyła dyskusja o marnowaniu pieniędzy polskich podatników. Oczywiście, obie izby parlamentu (jako


emanacja władzy ustawodawczej) były odpowiedzialne za stanowienie i ulepszanie porządku prawnego. Oceny poczynań legislacyjnych należy odnosić do poszczególnych aktów prawnych. Wśród prawotwórczej działalności parlamentu nie zabrakło ustaw pożądanych społecznie, jak choćby nowelizacji wydłużającej urlop macierzyński. Z przykrością jednak trzeba też wskazać na nowe przepisy, które nie spotkały się z akceptacją społeczeństwa, dla przykładu nowelizacje podnoszące i ujednolicające wiek emerytalny, czy wprowadzające obowiązek szkolny wśród sześciolatków. WOJNA POLSKO – POLSKA Polską tradycją stały się już utarczki między koalicją, a opozycją. Niestety, w ostatnim czasie nasiliły się postawy niechęci i wrogości wobec siebie, co procentuje zaostrzeniem kampanii wyborczej. Choć obie strony nawołują do zaprzestania używania mowy nienawiści (mocno już wyświechtany slogan), to co rusz korzystają z określeń, które niewątpliwie można uznać za przejaw języka nienawiści. Politycy zdaje się, że zapomnieli o ich kluczowym zadaniu, jakim jest dbanie o dobro państwa i jego obywateli. Wszak w polityce nie chodzi o to, aby dokopać osobie reprezentującej inny pogląd, ale szukać wspólnego stanowi-

ska, kompromisu, który będzie w stanie (w największym możliwym stopniu) zadowolić maksymalnie dużą część społeczeństwa. Nie można też zapomnieć, że kształt nowego Parlamentu będzie rzutował na skład nowopowstałej Rady Ministrów. Rząd, jak stanowi Konstytucja, sprawuje wraz z Prezydentem władzę wykonawczą i prowadzi bieżącą politykę państwa. Niezależnie od wyniku wyborów, za ważne należy uznać, aby nowo wybrane władze potrafiły ze sobą współpracować i dążyć do zapewnienie dobrobytu w Polsce. Miejmy nadzieję, że sejmowe przepychanki, wzajemne pstryczki w nos i kłótnie o krzesła na salonach międzynarodowych pozostaną już tylko historią. Warto też przekonywać innych do wzięcia udziału w wyborach i skorzystania z czynnego prawa wyborczego. Każdy pełnoletni obywatel winien mieć świadomość, że również w jego ręku spoczywa odpowiedzialność za dalsze losy państwa. Wybory są świętem demokracji. Chciejmy wziąć w nim aktywny udział. Pokażmy, że losy naszej Ojczyzny nie są nam obojętne. Zagłosujmy zgodnie z naszymi wewnętrznymi przekonaniami, w taki sposób abyśmy po zakończeniu kolejnej kadencji, z czystym sercem i donośnym głosem mogli powiedzieć, że jako Naród byliśmy godnie reprezentowani. 

źródło: www.pixabay.com

11


WYDARZENIA I OPINIE

Hinduizm religią pokoju? Nie zawsze!

12

H Rafał Growiec

U

lotki zawierające apel zostały rozrzucone w kościołach przez członków ugrupowania Nepal Morcha (Front Nepalski). We wrześniu doszło do trzech zamachów bombowych na protestanckie miejsca kultu. Jest to efekt oburzenia skrajnych wyznawców hinduizmu, których postulat, by ich wiara stała się oficjalną religią państwową został odrzucony. Byłby to powrót do sytuacji sprzed 2006 r., gdy po zamieszkach obalono monarchię i ustanowiono monarchię. Obecnie krajem rządzą komuniści z dwóch ugrupowań o jednakowej nazwie „Komunistyczna partia Nepalu”: jedno orientacji maoistowskiej, druga marksistowsko-leninowskiej. Hinduizm jest silnie powiązany w Nepalu z tożsamością narodową. Hinduistyczne tradycje

induscy ekstremiści w Nepalu domagają się, aby wszyscy chrześcijanie opuścili ich kraj, a nawróconych Nepalczyków wzywają do powrotu do starej wiary. Jest to odpowiedź na odrzucenie zmian w konstytucji uznającej hinduizm za religię państwową.

Podobne reakcje wyznawców hinduizmu, jak w Nepalu można zaobserwować w Indiach. Tam także, choć prawo gwarantuje wolność wyznania zdarzają przypadki agresji ze strony zwłaszcza prowincjonalnych władz.

powodują, że chrześcijanie, którzy wierzą w zmartwychwstanie nie mogą pochować ciała, gdyż nie ma miejsca na cmentarz. Katolicy, protestanci i plemię Kirlti zmuszeni są spalać zwłoki wbrew swojej wierze. Nierzadkie są przypadki agresji na wspólnoty chrześcijańskie, połączone z grabieżą, najczęściej bydła.

TRUDNA HISTORIA Nepal bardzo długo pozostawał poza zasięgiem ewangelizacji. Odizolowany geograficznie, rzadko przyjmował misjonarzy. W XVII wieku sprowadzono na dwór króla Lakshminarasimha Malla jezuitów z Indii, następnie w XVIII wieku do Nepalu wyruszyło siedmiu kapucynów, z których tylko dwóch dotarło do celu i osiedliło się pod Katmandu. Po podboju tego regionu i zjednoczeniu Nepalu w 1769 r.. Władcą został Pritvi Narayan Szach, hinduizm stał się religią państwowa, a chrześcijan „poproszono o opuszczenie kraju” pod pozorem zagrożenia szpiegostwa. Stan ten utrzymywał się aż do roku 1951, gdy zmiany umożliwiły powrót misjonarzy. Założone przez nich szkoły i szpitale cieszą się renomą ze względu na jakość usług i edukacji. Jezuici wciąż


źródło: www.pixabay.com

jednak nie mogli ewangelizować. Aż do roku 1990 prawo oficjalnie zakazywało konwersji z hinduizmu. W 2007 przyjęto tymczasową konstytucję, która z jednej strony gwarantuje wolność wyznawania religii, ale nie zezwala na nawracania innych na swoją wiarę. Nową Konstytucję Nepalu, której zmiany domagają się hinduiści, ogłoszono 20 września 2015 r. W latach 1983-1996 na terenie Nepalu funkcjonowała misja Sui Iuris, pierwotna jednostka organizacyjna przed ustanowieniem diecezji. Następnie do 2007 r. był to teren Prefektury Apostolskiej, wreszcie Wikariatu Apostolskiego. Nepalski Caritas przeprowadza szkolenia pomagające poprawić sytuację finansową najuboższych chłopów, pomaga ofiarom handlu kobietami i dziećmi oraz katastrof naturalnych.

STRACH Podobne reakcje wyznawców hinduizmu, jak w Nepalu można zaobserwować w Indiach. Tam także, choć prawo gwarantuje wolność wyznania zdarzają przypadki agresji ze strony zwłaszcza prowincjonalnych władz (jak na przykład pobicie przez policję chrześcijan rozdających ulotki w marcu 2015 r.). Znacznie częstsze są przypadki sprzeciwu organizacji ekstremistycznych, jak na przykład Rashtriya Swayamsevak Sangh (Narodowy Korpus Wolontariuszy; RSS) zakazujących konwersji z hinduizmu i czynnie zwalczających mniejszości wyznaniowe. RSS, dzięki wzrostowi nacjonalizmu w Indiach, rozszerza swoje wpływy, bezczeszcząc kościoły i lokując w nich swoje siedziby. Doroczny raport Forum Katolików Świeckich mówi

o śmierci pięciu chrześcijan (w tym jedenastoletniego chłopca) i ponad trzystu przypadkach pobić i ataków na duchownych w 2014 r. Represje wobec świeckich w tym roku przybierają rozmiary siedmiu tysięcy udokumentowanych incydentów, których ofiarami padały także kobiety i dzieci. Napastnikami byli nie tylko obcy, ale także rodzina, jak w przypadku 11-letniego Gowinda Kurama, którego własny stryj zagłodził na śmierć w ramach zemsty za nawrócenie rodziny chłopca na chrześcijaństwo. Skąd taka agresja wobec wspólnot, które w Indiach stanowią 2%, a w Nepalu ledwie 0,5% społeczeństwa? Przede wszystkim, chrześcijaństwo operuje zupełnie inną wizją życia ludzkiego. Hinduizm zakłada podział społeczeństwa na kasty,

13


źródło: www.pixabay.com

od braminów-kapłanów na samym szczycie, po dalitów-Nietykalnych, skazanych na najgorsze zawody i cierpienie. Człowiek, który urodził się w danej kaście nie może w żaden sposób „awansować” – zmianę może przynieść jedynie śmierć, a po niej reinkarnacja w innej kaście lub nawet jako zwierzę. System ten, choć nie obowiązuje formalnie, jest uznawany za aktualny przez 70% indyjskiego społeczeństwa. Ludzka egzystencja w rozumieniu hinduistycznym to cykl wcieleń, z którego należy się wyzwolić poprzez medytację, ascezę i miłość, zapewniające zjednoczenie z Bóstwem. Medytacja i asceza są jednak zarezerwowane dla najwyższych kast.

14

Dalitowie, tak w Indiach, jak w Nepalu, stanowią rodzaj taniej siły roboczej, od najmłodszych lat wychowywani są w poczuciu braku własnej godności. Nietykalne kobiety w Nepalu pracują za marne wynagrodzenie jako akuszerki, często są gwałcone i zajmują się prostytucją, aby zarobić na życie. Nędza, brak wykształcenia czy choroby są przyjmowane jak karma, nieunikniony los, mający na celu odpokutowanie grzesznego poprzedniego życia. Ta ciemna strona hinduizmu, który zdaje się w kolorowych folderach turystycznych sprowadzać do festiwali, kolorowych świątyń i jogi. Chrześcijanie w Indiach to głównie Dalitowie, którzy w szkołach czy to kato-

lickich czy protestanckich otrzymują wykształcenie pozwalające na wyrwanie się z biedy, a także zyskują świadomość swoich praw zagwarantowanych przez międzynarodowe instytucje. 70-80% chrześcijan w Indiach stanowią Dalitowie, co daje ok. 19 milionów niewolników mniej. To zapewne nie ostatnie ataki na chrześcijan w Nepalu, zapewne niedługo będziemy czekać na kolejny rozlew krwi w Indiach. Pozostaje modlitwa i nadzieja, że to tylko daremny opór ze strony najbardziej agresywnych grup, jakich nie brak w żadnym społeczeństwie i religii. 


15


Polacy nie lubią innych G FELIETON

dy tylko zagłębimy się w naszą historię, nie dziwi powszechna w Polsce niechęć do imigrantów.

16

Kajetan Garbela

O

d początku swojej historii musieliśmy walczyć z „innymi”, którzy otaczali nas prawie ze wszystkich stron. Pierwsze wojny Piastów? Z Niemcami, czyli tymi, którzy „nie mówią”, posługują się niezrozumiałym językiem, reprezentują inną kulturę, tradycje. Z Rusinami – niby również Słowianami, ale sojusznikami cesarza wschodniorzymskiego, ochrzczeni przez misjonarzy z Konstantynopola, dziś rzeklibyśmy – wyznającymi prawosławie. Z pogańskimi Pomorzanami, Prusami, Jaćwingami. Nawet Czechy zostały szybko zdominowane przez Niemców i rozpoczął się kilkusetletni proces ich germanizacji. Po drodze oczywiście kilka najazdów straszliwych Mongołów, ludzi wręcz z innego świata, i to pod każdym względem – wyglądu, obyczajów, języka, religii… Jedyną w miarę pokojową była

Rozbiory to jedna z największych traum w naszej historii. Kto nam ją zgotował? Oczywiście, państwa zamieszkałe przez „innych”. Katoliccy byli tylko Habsburgowie, ale to przecież Niemcy, i jeszcze tak pięknie się nam opłacili z odsiecz wiedeńską.

relacja z Węgrami, co prawda odmiennymi kulturowo, jednak zamieszkującymi tereny z wielkimi, trudnymi do przebycia Karpatami, które same w sobie tworzyły poważne utrudnienie w potencjalnych wojnach. Inna sprawa, że mieliśmy tych samych przeciwników – Czechów, Niemców czy

Rusinów, później Turków i Tatarów. A jak wiadomo, wspólny wróg potrafi zjednoczyć. Nawet Krzyżacy, a więc zakon katolicki, walczący z wrogami Polski i religii – pogańskimi Bałtami, stał się bardzo szybko przeciwnikiem naszych przodków. Walczyliśmy co prawda z Niemcami w czasach Mieszka, Chrobrego czy późniejszych Piastów, ale nasza niechęć do tego narodu to właśnie zasługa Zakonu Krzyżackiego. Znamienne, że Maria Konopnicka w „Rocie” pisała o „krzyżackiej zawierusze” zaraz obok zapewnienia, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Przeciwko nim sprzymierzyliśmy się nawet z pogańską Litwą, ale jej „inność” szybko zaczęła odchodzić w zapomnienie – elita państwa litewskiego bardzo szybko się spolonizowała. Krzyżaków co prawda pokonali-


źródło: PAP

śmy, miał miejsce sławetny Hołd Pruski, jednak pokonany wielki mistrz Albrecht Hohenzollern zmienił jednak państwo zakonne, katolickie, podległe w pewien sposób papieżowi i cesarzowi, na świeckie, i do tego protestancki! A więc znów inność – do niemieckości doszła reformacja, zdrada wcześniejszych ideałów i suwerenów, wszak papież i cesarz byli oficjalnymi zwierzchnikami świata katolickiego. Kolejny raz okazało się, że mamy obok siebie „innych”, obcych, i to jeszcze oportunistów. Pod koniec średniowiecza pojawiło się zagrożenie ze strony Tatarów i Turków, ludów azjatyckich, wyznających islam, niespotykanie wręcz agresywnych. Kopyta ich koni deptały kolejne ziemie, pod ciosami ich szabel padały kolejne państwa, ostatecznie zajęli prawie całe Bałkany, zdobywając

Konstantynopol i ostatecznie niszcząc Cesarstwo Rzymskie, a także Serbię czy Węgry. Przez wiele lat uważano, że cała Europa jest zagrożona tą nową i niesłychanie agresywną wędrówką ludów. Najazdy nie oszczędziły i naszych ziem – czasem Tatarzy wpadali na ziemie Rzeczpospolitej kilka razy do roku. Wtedy właśnie ukuł się termin „przedmurza chrześcijaństwa”, którym miały stać się Polska wraz z Litwą. Co prawda równie zagrożeni byli Niemcy, przede wszystkim cesarska Austria, ale kto w Polsce by to przyznał! Z kolei szesnasty wiek, szczególnie jego druga połowa, to okres, w którym powstały dwie nowe, regionalne potęgi. Oczywiście, całkiem odmienne od Rzeczpospolitej. Mowa tutaj o Rosji i Szwecji. Oba państwa znów posiadały odmienny ustrój, kulturę, religię… Nie

można też zapomnieć o Kozakach, prostym ludzie ruskim, podnoszącym coraz odważniej głowy na dalekiej Ukrainie. Wiek siedemnasty to okres wielkich wojen, w trakcie których nasze ziemie przemierzali wszerz i wzdłuż ludzie „inni” - muzułmańscy Tatarzy i Turcy, prawosławni Kozacy i Rosjanie, protestantcy Szwedzi… Wszyscy oni mówili w innych językach, inaczej się ubierali, przynosili ze sobą odmienne obyczaje, tradycje, nawet potrawy… Początek kolejnego wieku nie był inny. Co prawda, w trakcie osiemnastego stulecia zniknęło zagrożenie szwedzkie, tureckie i tatarskie, prawdziwa katastrofa miała dopiero nastąpić… Rozbiory to jedna z największych traum w naszej historii. Kto nam ją zgotował? Oczywiście, państwa zamieszkałe przez „innych”. Katoliccy byli tylko Habs-

17


źródło: PAP

burgowie, ale to przecież Niemcy, i jeszcze tak pięknie się nam opłacili z odsiecz wiedeńską. Prusacy nie dość, że Niemcy, to jeszcze protestanci, i sukcesorzy państwa krzyżackiego. O Rosjanach nie trzeba wspominać – państwo zarządzane przez absolutnych monarchów, zamieszkałe przez ślepo posłusznych, często prostackich w obejściu ludzi. Krótko mówiąc – zewsząd zagrożenie ze strony „innych”. Każdy w Polsce ma swój stereotypowy obraz tak Niemca, jak i Rosjanina. O ile poczęły one powstawać wcześniej, tak zdobyły ogromną popularność dopiero w czasach zaborów. Gdy zamykano polskie szkoły, dzieci musiały się uczyć religii po niemiecku lub rosyjsku, w tych samych językach trzeba było załatwiać sprawy w urzędach. Jakby tego było mało, zaczęły się szykany Kościoła Katolickiego, już wówczas silnie utożsamianego z polskością, z tym, co dla naszych rodaków najdroższe. Kościoły

18

zamykano lub przerabiano na cerkwie czy zbory protestanckie, utrudniano nabory do seminariów czy zakonów. Kolejne powstania gaszono, polskich patriotów ścigano i zamykano w więzieniach. Przez 123 lata byliśmy pod władzą „innych”, i to praktycznie pod każdym względem. Później nastąpiły dwie dekady spokoju, po których znów dostaliśmy się pod obcy bat. Okupacja niemiecka i radziecka, a później lata podległość ZSRR w czasach Polski Ludowej, na dobre usposobiły Polaków negatywnie do obcych. Dziś mamy najmniejszy odsetek mniejszości narodowych wśród wszystkich państw Europy, i choć głośno się o tym nie mówi, wielu z nas jest z tego dumnych. Jedni nazwą to ksenofobią, inni przezornością. Paradoksalnie, dziś słyszymy postulaty „Polski dla Polaków”, zaś przed II wojną światową co trzeci mieszkaniec ówczesnej Rzeczpospolitej był innej narodowości – ukra-

ińskiej, niemieckiej, rosyjskiej, litewskiej, żydowskiej… Przed rozbiorami byliśmy znani z tolerancji, państwa bez stosów”, zamieszkanego przez różnorodne narodowości, których członkowie często zbiegali na ziemie polskie czy litewskie przed prześladowaniami, które groziły im w ojczyźnie. Obcych się boimy, stanowią oni dla miażdżącej większości Polaków potencjalne zagrożenie, jeśli nawet nie terrorystyczne, to na pewno społeczne. Tyle lat walczyliśmy, często krwawo, o Polskę i wszystko, co można z nią utożsamić – język, religię, tradycje, a teraz ktoś chce nam narzucić przyjęcie tłumów ludzi, którzy reprezentują całkowicie inne wartości. Kiedyś byliśmy otwarci – dziś, po latach traumatycznych i nieprzyjemnych wydarzeń, jest inaczej. Bo lepiej dmuchać na zimne… 


19


Trzeba mieć wyczucie

FELIETON

N

20

Marcin Kożuszek

K

iedy ma się lat kilkanaście, wychodzenie ze schematów i łamanie konwencji jest jednym z głównych życiowych celów. Garnitury i krawaty, kwiecista mowa i stosowanie się do skomplikowanych zasad savoir-vivre to dla młodych buntowników oznaka słabości. Bezkompromisowość – albo białe, albo czarne – bez dyskusji! Wolność, żyć „tak jak chcę”, bez zginania karku, bez patrzenia na innych – każdy ma do tego prawo. Jednak bunt ma swoje granice – mój bunt się kończy, gdy zaczyna gorszyć i negatywnie ingerować w życie drugiego człowieka. Niestety, często o tym zapominamy. Przestajemy pamiętać o drugim człowieku i robimy z siebie przysłowiowy pępek świata. Dwa razy pomyśl zanim zrobisz – mówiła babcia. I miała rację. Dzięki niej

iektórzy ludzie wysysają to z mlekiem matki, inni otrzymują to w ramach starannego wychowania w szkole. Są tacy, którzy uczą się na błędach i doświadczeniach życiowych. Dziś jednak będzie o tych, co to się nigdy nie nauczą…

Nie starajmy się jednak zmienić całego świata. To się nie uda! Zawsze znajdzie się ktoś, kto ze swojej wady będzie chciał zrobić zaletę. Nie przyzna się do popełnionego błędu, ale uczyni ze swego wykolejenia znak rozpoznawczy. Uzależniony od alkoholu nie przyzna się do swojego nałogu – będzie mówił o sobie, że co tydzień jest królem melanżu. nauczyłem się, że to, co robię wpływa nie tylko na mnie, ale też na moje otoczenie. To jednak wcale nie oznacza, że jestem jakiś

wyjątkowy. To tylko zwykła grzeczność, umiejętność współżycia społecznego. Tak już się jakoś utarło, że otaczamy należytym szacunkiem starszych – ustępujemy im miejsca w tramwaju, mówimy do nich zrozumiałym językiem, bez wtrącania zbyt wielu terminów obcojęzycznych. Raczej unikamy wchodzenia do świątyni, będąc ubranym w strój kąpielowy. To chyba normalne, że przychodząc zimą do czyjegoś domu, nie kładziemy na kanapie swoich zabłoconych butów. Że wchodząc między wrony, staramy się zanadto nie wyróżniać, szanować obowiązujące tam zasady, a gdy zrobimy coś nie tak jak należy – po prostu przepraszamy. To niewytłumaczalne… Tak po prostu jest! Nie starajmy się jednak zmienić całego świata. To się nie uda! Zawsze znaj-


dzie się ktoś, kto ze swojej wady będzie chciał zrobić zaletę. Nie przyzna się do popełnionego błędu, ale uczyni ze swego wykolejenia znak rozpoznawczy. Uzależniony od alkoholu nie przyzna się do swojego nałogu – będzie mówił o sobie, że co tydzień jest królem melanżu. Zwolniony z pracy bankier nie przyzna, że jest oszustem i złodzie-

jem. Kierowca zatrzymany za przekroczenie prędkości nie powie o sobie, że jest piratem drogowym. On przecież tak świetnie potrafi prowadzić samochód, że te wszystkie ograniczenia są niepotrzebne. Takie jest życie! Tak jak znany piosenkarz nie przeprosi za to, że gra z playbacku (on przecież tylko dba o gardło!), tak ksiądz,

który ujawni na konferencji prasowej, że jest w związku ze swoim partnerem/partnerką, nie przyzna się do błędu i złamania zasad, ale nazwie się rewolucjonistą, symbolem odwagi, wiatrem odnowy dla Kościoła. Świata nie zmienisz – mówiła babcia – ale dwa razy pomyśl, zanim coś zrobisz… 

źródło: www.wiadomości.onet.pl

21


M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E 22

Mafia – gra czy narzędzie naukowe? C Maciej Puczkowski

M

afia jest grą grupową, odbywającą się „na żywo”. Bardzo ważne jest, aby wszyscy uczestnicy widzieli się nawzajem bezpośrednio i przebywali w tym samym pomieszczeniu bez rozpraszaczy. W podstawowej wersji gry spotykamy dwie frakcje: miasto i mafię. Mafia działa w ukryciu i oficjalnie przedstawia się jako miasto. Inaczej mówiąc, na początku rozgrywki tylko członek mafii wie, kto do niej należy. Rozgrywka podzielona jest na dwie naprzemiennie występujące tury: dzień i noc. W dzień wszystkie działania są jawne i każdy (żyjący) uczestnik może zabrać głos. W nocy wszyscy mają zamknięte oczy z wyjątkiem tych, którzy są aktualnie wywoływani przez mistrza gry. Tak więc mafia poznaje się w nocy i o tej porze działa, wskazując ofiarę,

odzienność proponuje nam nienaturalny i zmyślony model świata zaś tych, którzy usiłują wnieść do niego kilka elementarnych prawd nazywa się przewrotnie idealistami. Nie potrafimy jeszcze odpowiedzieć na pytanie „jak zmienić świat?”, lecz możemy coś powiedzieć o narzędziach, którymi dysponujemy. Poniższy tekst będzie o psychice człowieka i bazuje on na doświadczeniu autora z popularnej gry pt. „Mafia”.

Doświadczony gracz potrafi tak zmanipulować miasto, że nawet jeśli jest w mafii i zostanie zdemaskowany przez szeryfa, doprowadzi do sytuacji, w której miasto w demokratycznym głosowaniu zabije szeryfa zamiast jego. Co więcej znaczna część manipulacji opiera się na ludzkim rozumowaniu: „bo kto mógłby tak zrobić?”

która nie dożyje poranka. W dzień miasto debatuje nad tym, kto jest w mafii i na koniec tury musi zabić jedną osobę. Oczywiście stara się zabić mafioza.

Oprócz tego miasto dysponuje szeryfem, który raz na noc przez wskazanie gracza dowiaduje się czy jest w mafii. W wersji rozszerzonej dochodzą inne postacie, nad którymi nie będziemy się teraz rozwodzić. Gra posiada dwie płaszczyzny: logiczną i psychiczną. Innymi słowy do tego, kto jest w mafii można dojść na drodze logicznego rozumowania oraz przeczucia wywoływanego tym, że komuś źle z oczu patrzy. Niestety później musimy przekonać do tego innych, co już może być trudniejszym zadaniem, jeżeli nie posiadamy sensownych przesłanek. W grze można powiedzieć wszystko, włącznie z rzekomym zdradzeniem pełnionej funkcji, nie można jedynie ujawnić swojej karty postaci. Mogę więc powiedzieć, że jestem szeryfem, ale muszę być przy tym przekonujący…


bo każdy tak może powiedzieć, zwłaszcza jeśli jest w mafii. Możemy zatem teraz przejść do korzyści, jakie przynosi nam ta genialna gra. Przede wszystkich łącząc logikę z psychiką, uczymy nasz mózg rozpoznawać nie tylko faktycznego kłamcę, ale także czynimy go wrażliwym na wiele innych subtelnych sygnałów wysyłanych nieświadomie przez innych ludzi. Możemy więc czerpać wiedzę o mowie ciała z podręczników, a potem pamiętać, żeby analizować każdy ruch naszego rozmówcy, podczas gdy zagorzały gracz analizę taką przeprowadza za każdym razem odruchowo i nieświadomie. To jak z jazdą „bez trzymanki” na rowerze. Na początku trzeba myśleć nad tym, żeby nie stracić równowagi,

później ciało samo wie, jak się ma zachować nawet na wyboistym terenie. Czego jednak uczy nas Mafia o człowieku? Wielu rzeczy poczynając od jednostki kończąc na tłumie. Poprawność polityczna każe nam sądzić, że nie ma ludzi głupich, tylko jest wiele rodzajów inteligencji. W tym twierdzeniu tylko to drugie zdanie podrzędne jest prawdą. Niestety gra ta pokazuje wyraźnie, że istnieją ludzie zwyczajnie tępi. Stwierdzenie to nie ma celu nikogo urazić, a autor niniejszego tekstu grał z tak wielką liczbą osób, że nie powinno ono wskazywać na nikogo konkretnego. Jednak jest to prosta i jednocześnie smutna prawda. Co więcej można wymienić kilka charakterystycznych cech takiego człowieka – z nadmienieniem, że posia-

danie takiego wyróżnika nie jest warunkiem wystarczającym do uznania kogoś za tępego. Pierwszą cechą charakterystyczną człowieka tępego jest niesłuchanie argumentów. Taki człowiek, kiedy uwierzy w swoją wizję świata, to nic mu już jej nie zmieni, nawet matematyczny dowód. Problemem nie jest jednak to, że go nie zrozumie, tylko to, że nawet się nie stara. Zatem nawet jeśli dysponujemy niezbitymi dowodami, nie przkonamy takiego człowieka. Jedyne, co jest w stanie go do tego skłonić, to zaufanie. W tym przypadku wzbudzenie w nim zaufania do własnej osoby jest skuteczniejsze niż wyłuszczenie argumentacji. Po jego zdobyciu człowiek tępy uwierzy we wszystko, co powiemy, nawet, jeśli źródło: www.pixabay.com

23


fakty wskazywałyby na coś innego. Drugim atrybutem jest myślenie wyłącznie w modelu: bodziec – wzór – reakcja. W wielu przypadkach w grze pójście na układ ze złym (potocznie ‘zły’, to ten, który nie chce, żeby miasto wygrało grę np. członek mafii), nie demaskując go od razu jest zagraniem korzystniejszym dla miasta. Człowiek tępy zawsze pomyśli: zły = zabić. Inną rzeczą, którą ukazuje Mafia, jest to, że nawet ci, którzy imponują inteligencją popełniają kardynalne błędy i da się ich

wodzić za nos. Zwłaszcza kiedy dokonujemy manipulacji tłumem. O wiele trudniejsze jest sterowanie jedną osobą niż tłumem, a im większy tłum, tym bardziej przewidywalny. Ten, kto to raz zrozumiał i zobaczył na własne oczy, choćby grając w Mafię, nigdy już nie spojrzy z zaufaniem na demokratyczne władze, zwłaszcza media. Doświadczony gracz potrafi tak zmanipulować miasto, że nawet jeśli jest w mafii i zostanie zdemaskowany przez szeryfa, doprowadzi do sytuacji, w której miasto w demokratycznym głosowaniu zabije szeryfa

zamiast jego. Co więcej znaczna część manipulacji opiera się na ludzkim rozumowaniu: „bo kto mógłby tak zrobić?” lub: „to zbyt zagmatwane, żeby ktoś tak zrobił”. Zwróćmy uwagę, że mówimy tu tylko o zabawie towarzyskiej, która służy rozrywce, co więc musi się dziać w prawdziwym życiu, gdzie gra toczy się o bardzo wysokie stawki? To nie wszystkie profity, które płyną z tej gry. Może ona spokojnie służyć jako socjologiczne narzędzie badawcze. Co więcej – może jest jednym z niewielu naprawdę naukowych narzędzi.  źródło: www.pixabay.com

24


25


26

OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

27


TEMAT NUMERU - O Książkach

Zamieszkać w bibliotece N Beata Krzywda

Ż

ycie studenckie nie może obejść się bez książek. Przyznajmy się szczerze, większość z nas żyje dzięki stosom kserówek i na tym opiera swój żywot. Jeśli jednak nie stać nas na nieustanne kserowanie, a do tego nasza przestrzeń życiowa się kurczy, zatopiona w stosach niezidentyfikowanych papierów, warto wstąpić do biblioteki. Jak taki proces wygląda w sieciach bibliotek w najlepiej mi znanych miastach w Polsce? Zapraszam na nietypową wycieczkę po Krakowie i Gdańsku. ECO Ale zanim przedstawię specyfikę wypożyczania książek w tych dwóch miastach, chciałabym przypomnieć cieniutką książeczkę autorstwa Umberto Eco pt. „O bibliotece” (2007), którą kiedyś wypatrzyłam w ta-

28

ie wyobrażam sobie funkcjonowania bez książek. Towarzyszą mi one wszędzie, zawsze mam jakąś w torebce, nawet jeżeli wiem, że nie będę miała czasu na czytanie. Na nowe mnie nie stać, więc chodzę do bibliotek, które często są moimi rajami, w których przepadam na długie godziny...

Biblioteka idealna zapewne nie istnieje, ale można znaleźć przykłady miejsc, w których czujemy się po prostu dobrze i chcielibyśmy spędzić w nich całe dnie, wręcz w nich zamieszkać. Idealna biblioteka jest dla mnie przestrzenią, w której gubiąc się, można odnaleźć książki, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia

niej księgarni i nie mogłam jej nie przygarnąć... W książce znajdziemy między innymi spisany w punktach idealny opis najgorszej na świecie bi-

blioteki, a czytając go nie sposób nie odnieść wrażenia, że zgadza się on po części z rzeczywistością. Na kolejnych stronach znajdziemy też informację, w których bibliotekach autor lubi spędzać czas (wraz z wyjaśnieniem), a następnie wspomina on o kulturze fotokopiarek, które wydają się podstawą każdej biblioteki. Łatwo zgodzić się z autorem, że biblioteka ma dwie podstawowe funkcje: wypożyczać książki i chronić je. Prawda jest jednak taka, że te dwie czynności wzajemnie się wykluczają i dobrze chroniona książka jest trudna do wypożyczenia, a z kolei książki dostępne dla każdego szybciej znikają z bibliotecznych półek i zasilają biblioteczki domowe. Biblioteka idealna zapewne nie istnieje, ale można znaleźć przykłady


źródło: www.pixabay.com

miejsc, w których czujemy się po prostu dobrze i chcielibyśmy spędzić w nich całe dnie, wręcz w nich zamieszkać. Idealna biblioteka jest dla mnie przestrzenią, w której gubiąc się, można odnaleźć książki, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, a które okazują się, oczywiście w naszym mniemaniu, dziełami zasługującymi na Nobla. W ramach tegorocznych wakacji postanowiłam całkowicie oddać się przypadkowi, czyli zatopić się w bibliotecznych murach i wybierać książki „po ładnej okładce” lub „po fajnym tytule”, nie zwracając uwagi na to, kto ją napisał. Cel został połowicznie osiągnięty i na pewno trafiłam na ciekawe pozycje, ale nie

mogłam też nie wypożyczyć znanych mi tytułów, które od dawna są na mojej liście must read. KRAKÓW Wśród studentów UJ panuje lekkie przerażenie i konsternacja, jeśli sytuacja wymaga wstąpienia w tajemnicze progi „Jagiellonki”. Sama nigdy w niej nie byłam, a właściwie byłam raz. To miejsce wydawało mi się nieprzyjaznym i nieogarniętym ogromem. Jak z korzystać z jej zbiorów? Nie wiem. Chyba warto podkreślić fakt, że byłam studentką polonistyki. Ta wspomniana wizyta wydarzyła się jednak z zupełnie innej okazji – wybrałam się na spotkanie z jedną z moich ulubionych współ-

czesnych poetek – Julią Hartwig. Jak więc mogłam sobie poradzić, jeśli studia na takim kierunku wymagają nieustannego czytania niezliczonych tomów? Skorzystałam z sieci innych bibliotek, których jest, jak się okazało, całkiem sporo. Przede wszystkim jest to sieć bibliotek miejskich: Śródmiejska, Krowoderska, Podgórska, które mają po kilka filii w różnych częściach miasta. Do każdej z sieci należy wyrobić sobie oddzielną kartę biblioteczną. Jednak warto. Korzystając później z wyszukiwarki (dostępnej również bez logowania), można sprawdzić dostępność wybranej książki, a po zalogowaniu otrzymujemy

29


możliwość rezerwacji. Nie tylko mamy pewność, że dany utwór będzie na nas czekał, ale jeszcze wystarczy podejść do lady, by otrzymać specjalnie odłożone dla nas książki. Nie musimy tracić czasu na poszukiwanie ich na półkach i nie narażamy się na ryzyko, że ktoś ją nam zabierze sprzed nosa. W każdej z sieci bibliotek można wypożyczyć do 3 książek w jednej filii, a maksymalnie w całej sieci możemy mieć na koncie 10 pozycji. Przyznaję, że czasem zdarzało mi się mieć pożyczonych w sumie kilkanaście…! O ile nie więcej. Kolejna opcja to Wojewódzka Biblioteka Publiczna, czyli ta mieszcząca się przy ul. Rajskiej. W katalogu widnieje naprawdę wiele pozycji, ale niestety większość z nich jest permanentnie wypożyczona i mamy niewielką szansę na wypożyczenie interesującej nas książki. W bibliotece nie tylko znajdziemy powieści i poezję. Są również opracowania naukowe, podręcz-

30

niki do nauki języków, książki w językach obcych, dostępna jest także czytelnia regionalna, w której można skorzystać ze zbioru literatury dotyczącej Krakowa i okolic. Ponadto mamy bogaty wybór książek mówionych. Ostatnią z moich propozycji jest Biblioteka Pedagogiczna (nie mylić z biblioteką Uniwersytetu Pedagogicznego). Z księgozbioru korzystałam dość często, szczególnie, że z łatwością mogłam wypożyczyć podręczniki (w innych bibliotekach często niedostępne lub permanentnie wypożyczone), które okazały się niezbędne do nauki do egzaminów. GDAŃSK Gdańska infrastruktura bibliotek wprawiła mnie w nie lada zachwyt. Aby zapisać się do biblioteki należy wyrobić sobie „Kartę do Kultury”, która kosztuje zaledwie 1 zł. Nie tylko uprawnia ona do korzysta-


źródło: www.pixabay.com

nia ze wszystkich filii Biblioteki Miejskiej i Biblioteki Wojewódzkiej. Dzięki tej karcie otrzymujemy pakiet zniżek do różnych miejsc kulturalnych, wybranych muzeów, teatrów, kin, restauracji, księgarni… Do większości jednak obowiązuje zniżka w postaci możliwości zakupu biletu ulgowego, więc może dla studentów nie jest to wyjątkowo interesująca opcja, ale przecież taka karta ma nieograniczoną (jak na razie) datę ważności. W samych bibliotekach też sporo się dzieje. Odbywają się ciekawe spotkania z bardziej i mniej znanymi osobami. Biblioteki są bardzo dobrze wyposażone, jeśli chodzi o dostępne pozycje i można dostać prawie wszystko. Jest również specjalny oddział z książkami naukowymi. W różnych filiach można też zdobyć książki obcojęzyczne. W sumie możliwe jest wypożyczenie 10 książek łącznie we wszystkich filiach, przy zastrzeżeniu, że

w jednej bibliotece można mieć na koncie maksymalnie 3 pozycje. Warto też zauważyć, że jedna z bibliotek znajduje się w centrum handlowym, więc po zakupach można spokojnie odpocząć w doskonale wyciszonej bibliotece z bogatym księgozbiorem. Czy to nie jest miejsce idealne dla każdego mola książkowego? I chociaż nie miałam tego w planie, wyniosłam ze sobą dwie książki. Nie mogłam się oprzeć... 

31


TEMAT NUMERU - O Książkach 32

Internetowi Polecacze Książek P Rafał Growiec

D

awno, dawno temu najczęstszym sposobem zyskiwania popularności przez książkę było to, że się podobała czytelnikom i oni przekazywali swoją opinię znajomym. Najbardziej ekstrawaganckim rodzajem polecenia był list, a większość opinii odbywała się twarzą w twarz, czasem w gronie towarzyskim. Wtedy recenzentem był najczęściej ktoś znany, nie tylko z nazwiska czy przezwiska, ale także z codziennego życia. Swoistym poleceniem „kościelnym” był brak danej pozycji na Indeksie, a potem imprimatur („niech się drukuje”) i bardziej stonowane nihil obstat („nie ma przeszkód”). Potem nastały recenzje w prasie, telewizji. Tam autorytetami byli krytycy, z którymi można się było zgodzić, albo wyzwać ich od niespełnionych literatów, którzy teraz chcą

radawny konflikt między nowymi mediami a starymi, dobrymi książkami nie jest wojną na śmierć i życie. Obie metody przekazywania sobie wiedzy za pomocą liter nawzajem się wspierają i uzupełniają. Być może odbywa się to nawet z większą korzyścią dla książek.

Obejrzeć filmik, przeczytać recenzję, wziąć udział w wydarzeniu to zbyt prywatne doznanie jak na dzisiejsze czasy. Stąd portale o książkach nabierają cech społecznościowych. pouczać innych. Nowi „polecacze” są znani głównie z tego, że są znani z mediów, rzadko kto może zweryfikować ich gust. Widzimy ich na tle wielkich bibliotek, ale czy możemy sprawdzić, które z tomów za nimi są najbardziej zczytane, a które jedynie odkurzane co tydzień? INTERNETOWE KLUBY CZYTELNICZE Ci mniej lub bardziej znani „polecacze” byli

niezbędni każdemu, kto cokolwiek czytał. Raz – że szkoda czasu na ewidentną szmirę. Dwa – że budżet też nie zawsze pozwala na rozrzutność. Do tego dochodzą problemy rodziców: „Czy można tę książkę kupić dziecku pod choinkę? Czy nie padają tam wulgarne słowa? Czy nie przestawia przemocy?”. Podobnie z wyborem książki na prezent. Wszak bestseller nie zawsze oznacza książkę dobrą stylistycznie, a już na pewno nigdy nie oznacza pozycji, która zadowoli każdego. Wreszcie przyszedł Internet i wszystko wyrównał. Pod nickiem może się kryć zarówno bibliofil, który książkę przeczytał od deski do deski dwa razy, jak i ktoś, kto ledwo liznął pierwszy rozdział i wydał wyrok na podstawie braku ilustracji. Anonimowy krytyk nie musi być wcale


obiektywny, może być pracownikiem wydawnictwa, które wypuściło na rynek mało znany tytuł i teraz chce go wypromować. Co jak co, ale mało kto podejrzewa swoich znajomych zachęcających do lektury o znajdowanie się na liście płac przemysłu wydawniczego. A jak jest w sieci? XIĘGARNIA, GDZIE LUBIMYCZYTAC Kto szuka podpowiedzi, czy dana pozycja spełni jego oczekiwania, może liczyć na wsparcie ze strony kilku portali. Jak jednak ocenić ich przydatność dla czytelnika poszukującego porady? Niemal każdy z nich korzysta z możliwości, jakie daje Internet: pojawiają się nie tylko recenzje pisane, ale także filmiki o książkach, (których sporo

możemy znaleźć zwłaszcza na xięgarni.pl), taka strona ma swój facebookowy czy twitterowy profil, organizuje wydarzenia, informuje o cudzych inicjatywach, a także publikuje informacje zaledwie orbitujące wokół tematów książkowych, jak na przykład regulacje prawne. BookHunter oferuje bazę adaptacji filmowych, teatralnych i innych, która pozwala łatwo zobaczyć, kto i jak mierzył się z literackim oryginałem. Ale to za mało. Obejrzeć filmik, przeczytać recenzję, wziąć udział w wydarzeniu to zbyt prywatne doznanie jak na dzisiejsze czasy. Stąd portale o książkach nabierają cech społecznościowych. Lubimyczytac. pl oferuje możliwość zaszufladkowania książki do odpowiedniej kategorii:

„przeczytane”, „mam na półce” czy „chcę przeczytać”. W ten sposób tworzy się swoista wirtualna półka, którą można się pochwalić. Trudno jednak zweryfikować, na ile to prawda, a na ile czcze przechwałki. Pozostaje otrzaskać się z książkami i konkretnymi użytkownikami na tyle, by wiedzieć, czyja opinia to efekt uważnej lektury, a kto opiera się na krążących w sieci innych opiniach. W tym pomoże klasyczny quasifacebookowy system znajomych, obserwujących i obserwowanych, a także grup dyskusyjnych. Portal udostępnia też kilka lektur za darmo. NOWA FORMA, STARE PROBLEMY Choć jest większa anonimowość, to jednak inźródło: www.gdansk.karmelici.pl

33


źródło: www.pixabay.com

ternetowy system poleceń niewiele się rożni od tradycyjnych form – przez znajomego, przez krytyka prasowego czy telewizyjnego. Tym bardziej, że wśród recenzentów są także sygnujący się swoim nazwiskiem pisarze czy znawcy literatury. Wciąż zachwyt choćby dwudziestu internautów może być jedynie efektem ogólnej klaki, z której wyłamać się jest troszkę niegrzecznie i ryzykownie. Tak samo w drugą stronę: czy można napisać coś dobrego o pozycji uważanej powszechnie za gniota? Gdy pytamy o książki historyczne czy popularnonaukowe, musimy pamiętać, że nie

34

każdy internauta jest fachowcem – wyśmiewany przez historyków i biblistów Kosidowski jest lubiany i miło wspominany przez laików jako lektura z czasów młodości. Spora część książek nie doczekuje się komentarzy na swoim „wallu”, niektórych nie znajdziemy w ogóle. Czasem recenzje są tak skąpe, że trudno z nich cokolwiek wywnioskować poza najbardziej ogólnymi wrażeniami. Niekiedy redaktorzy dają się ponieść i nabierają cech krytyków znanych z telewizji czy gazet, z wyższością podchodząc do ocenianego dzieła, autora, a nawet wszystkich,

którzy mogliby mieć inne zdanie na ten temat. Portale książkowe niewiele wniosły do sposobu zbierania informacji o książkach. Jest szybciej, oferta jest bardziej bogata, ale wciąż opiera się na tym samym systemie, co w czasach „analogowych”. A może właśnie to jest siła tych stron? Połączenie siły krytyków medialnych z social media, gdzie każdy może wyrazić swoją opinię, może mieć przyszłość. 


35


TEMAT NUMERU - O Książkach 36

Co z tą poezją? B Mateusz Ponikwia

W

iele osób nie czyta poezji wcale. Wydaje się, że przyczyn takiego stanu rzeczy może być co najmniej kilka. Przede wszystkim, poezja nie jest kompatybilna z dzisiejszymi czasami. Chodzi o to, że otaczająca nas rzeczywistość przyzwyczaja nas (i chyba już w znacznym stopniu przyzwyczaiła) do zapoznawania się z gotową informacją. W zabieganym i niemającym na nic czasu świecie ludzie dość niechętnie są skłonni znaleźć nawet chwilkę swojego cennego czasu i poświęcić ją na czytanie poezji. Wolą raczej oddać się błogiemu lenistwu przed telewizorem czy w kinie. Tam bowiem uzyskają obrobioną specjalnie dla nich treść, która nie będzie wymagała już szczegółowej i czasochłonnej analizy ani dogłębnego zastanawiania się. Poza tym trzeba zgo-

ardzo trudno jest oprzeć się przekonaniu, że współczesne czasy są trudne dla poezji i samych poetów. Coraz mniejsze zdaje się grono czytelników i miłośników wierszy. Jednak czy tak jest naprawdę?

Mimo sporego nakładu pracy oraz znacznej ilości czasu potrzebnego do skomponowania tomiku, poeci nie mogą liczyć ani na honoraria opiewające na wielocyfrowe sumy pieniędzy, ani na uznanie na przysłowiowych salonach. Powody materialne i troska o zapewnienie własnego bytu zmuszają ich do podejmowania innych form zatrudnienia

dzić się z twierdzeniem, że poezja nie zawsze jest zrozumiała dla odbiorcy. Owe trudności percepcyjno-interpretacyjne mogą przyczyniać się do powsta-

wania pewnej frustracji u czytelników, która w konsekwencji będzie skutkować odejściem od czytania wierszy. Bo niewielu jest chętnych, aby w epoce wszechobecnego wizualizmu odkrywać tajemnice słowa i domyślać się intencji czy zamysłów autora. Poza tym skoro ktoś pisze coś, czego nie jestem w stanie pojąć w momencie czytania, to nie warto tracić sił na taką aktywność. Choć utwory poetyckie pełne są nieraz głębi i przesiąknięte ukrytymi znaczeniami, to jednak bywają też marginalizowane i niedoceniane, a ich twórcy pozostawiani w cieniu. Niebagatelne znaczenie dla kształtowania podejścia do poezji ma z całą pewnością również otoczenie, w którym się wychowujemy, a także sposób przekazywania wiedzy i obchodzenia się z wierszami podczas


źródło: www.pixabay.com

zajęć z języka polskiego. Dla większości uczniów jawiące się jako niemiłosierne męczarnie jest dokonywanie interpretacji wiersza i dociekanie, co podmiot liryczny chce przekazać odbiorcy. Takie podejście powoduje pokusę omijania szerokim łukiem utworów dawnych, wybitnych twórców i zastępowanie ich innymi dziełami, zwłaszcza z gatunku fantasy lub science-fiction. Niechęć do poezji pozostaje i zakorzenia się w młodym człowieku. Skutkuje to wykreowaniem stereotypu, który ukazuje poezję jako niedającą się zrozumieć i w istocie rzeczy niepotrzebną. W efekcie

dochodzi do ukształtowania postawy zamknięcia się na poezję. Dlatego wielu Polaków, którzy zostali zapytani o ostatni kontakt z utworem poetyckim odpowiada, że miał on miejsce w liceum bądź podczas egzaminu maturalnego. Do wierszy powraca się (znowuż bez większej pasji i motywacji) wtedy, gdy nasze pociechy wkraczają w okres swojej edukacji. Warto też zwrócić uwagę, że poezja nie jest w praktycznie żaden sposób promowana. Przemysł medialny koncentruje się na rozwoju kinematografii i innych sztuk, zwłaszcza wizualnych, wpompowując w nie niemałe środki fi-

nansowe. Sporo pieniędzy przeznacza się zarówno na promowanie wytworzonych filmów, jak również na ich tworzenie. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać o tym, że twórcy filmowi dysponują funduszami nieporównywalnie większymi od poetów. Podobnie jeśli chodzi o uznanie i rozpoznawalność w sferze życia publicznego. Mimo sporego nakładu pracy oraz znacznej ilości czasu potrzebnego do skomponowania tomiku, poeci nie mogą liczyć ani na honoraria opiewające na wielocyfrowe sumy pieniędzy, ani na uznanie na przysłowiowych salonach. Powody materialne i troska

37


o zapewnienie własnego bytu zmuszają ich do podejmowania innych form zatrudnienia, umożliwiających utrzymanie. Dlatego też poświęcają swój czas na współpracę z wydawcami gazet czy czasopism. Niektórzy z nich zajmują się tworzeniem (ostatnio bardzo modnych) memów. Nie może być zaskakujący fakt, że środowisko poetów uznawane jest za hermetyczne. Chodzi o to, że istnieje pewna grupa osób poświęcających się poezji. Mam na myśli nie tylko samych twórców, ale i osoby im życzliwe, które pomagają przy wydawaniu wierszy oraz ich promocji (nierzadko ograniczając swój zysk do minimum). Warto jednak wspomnieć też o ludziach, którzy z zamiłowaniem udają się w liryczny świat w poszukiwaniu inspiracji. To właśnie dla nich wydawane są tomiki z

38

wierszami. Złośliwi (i zazdrośni) mówią, że wykupują je i czytają sami autorzy, ich rodziny i przyjaciele oraz inni lirycy. Faktycznie, na kolana nie powala nakład współczesnych wydań wierszy. Zwykle liczba ta oscyluje w granicach 500 egzemplarzy. Za duży sukces uznawane jest ukazanie się wydawnictwa w nakładzie przekraczającym tysiąc kopii. Mimo to wszyscy zainteresowani mają swobodny dostęp do dzieł swoich ulubionych autorów. Warto też pamiętać, że nie zawsze chodzi o ilość. Bardzo ważna jest bowiem jakość utworów, które trafiają do odbiorców. Według krytyków literackich w Polsce obecnie tworzą autorzy, których poziom artystyczny nie odbiega od tego prezentowanego przez słynnych polskich wieszczy narodowych.


źródło: www.pixabay.com

Trzeba niestety stwierdzić, że niezbyt chętnie sięgamy po poezję. Nie chodzi tylko o nowych twórców. Nie pałamy entuzjazmem i nie garniemy się do interpretowania dzieł dawnych poetów. Chyba zapominamy, że poezja jest doskonałym środkiem do wyrażania uczuć i emocji. Dzięki mnogości środków stylistycznych możemy odkrywać sens pisanych słów i poznawać metaforyczne znaczenia użytych sformułowań. Utwory nierzadko są także diagnozą rzeczywistości oraz motorem jej zmian. Zawierają pewne recepty na odmienienie losu. Wystarczy jedynie sięgnąć po nie, zagłębiając się w bogactwie ukrytych treści. Poezja, mimo że czytana przez koneserów, raczej nie zaginie. Choć współcześni autorzy nie mogą poszczycić się kilkudzie-

sięciotysięcznym nakładem swoich dzieł, to jednak są doceniani za swój talent i adekwatny dobór środków wyrazu. Ponadto, w pewnych kręgach zamiłowanie do poezji trwa i nie słabnie. Nawet mimo swoistego zapomnienia i porzucenia przez świat medialny. Twórcy tak czy owak będą tworzyć, dlatego że czynią to z pasją, a przed ich oczyma zawsze ukazuje się niesprecyzowany, mistyczny czytelnik, który zechce wciągnąć się w tę niesamowitą podróż. 

39


TEMAT NUMERU - O Książkach

Słowa warte lajka

40

M Mateusz Mazur

„N

ie masz konta na Fejsie, nie istniejesz” – o ile nad słusznością tej tezy w kontekście zwykłych śmiertelników można jeszcze skutecznie się spierać, o tyle odniesiona do ludzi słowa: pisarzy, dziennikarzy, reportażystów – jest ona prawdą bezsprzeczną. Praktycznie nie istnieją dziś literaci, którzy nie posiadaliby swojego konta na tym popularnym serwisie. Powody są rozmaite. Od możliwości bezpośredniego dotarcia do odbiorcy z promocją prowadzonej przez siebie działalności – uniwersalnej dla każdego człowieka, starającego się zaistnieć w przestrzeni publicznej (a tym przecież właśnie jest tworzenie swoich tekstów z myślą nie o szufladzie, lecz publikacji) – przez możliwość osobistego kontaktu z czytelnikiem, a tym samym zebra-

edialni eksperci, publicyści i medioznawcy dawno już ogłosili zmierzch rzeczywistego świata i proklamowali nadejście czasów nowej rzeczywistości – rzeczywistości 2.0. Internet staje się pierwszym źródłem informacji, otwartą przez całą dobę galerią handlową, a nawet... miejscem spotkań ze znajomymi. Nic dziwnego więc, że i literaturę coraz częściej – miast na pachnących farbą drukarską kartach książek – znaleźć możemy w przepastnych przestrzeniach popularnych portali społecznościowych.

Nieco osobną kategorią są ci twórcy, których dorobek wydawniczy jest relatywnie skromny – na Facebooku zaś, gdzie popyt i podaż regulowane są lajkami i followersami, dzierżą miano literackich władców absolutnych. Ich króciutkie, zaczerpnięte z życia codziennego, dostarczane regularnie statusiki są prawdziwymi literackimi perełkami.

nia z pierwszej ręki danych o odbiorze swoich tekstów, aż po... przeprowadzanie eksperymentów literackich na żywym organizmie. I ten właśnie sposób wy-

korzystywania Facebooka warty jest krótkiej analizy. Facebook dla wielu literatów jest swoistego rodzaju laboratorium, gdzie pomysły, frazy, narracje – zanim zostaną opublikowane drukiem – zostają poddane skrupulatnym testom. Stąd profile ludzi parających się w życiu zawodowym sztuką układania słów obfitują w przeróżne małe formy literackie: od statusów komentujących dowcipnie bieżące wydarzenia, przez krótkie, rytmiczne wierszyki i podsłuchane w codziennym życiu miejskiej dżungli dialogi przechodniów – aż po anegdotki z zaskakującą, celną puentą, rozbudowane do rozmiarów miniopowiadań. A wszystko to sygnowane literackim znakiem jakości autora – a więc z gwarancją świetnego pióra, ale tworzącego statusy z poszanowaniem bezdusznych zasad Facebo-


oka: zwięźle, lekko i atrakcyjnie. Byle tylko przykuło uwagę. Bo przykucie uwagi znudzonych użytkowników, skrolujących beznamiętnie płynący bez wytchnienia po fejsbukowej tablicy potok treści, może przerodzić się w lajki, komentarze i udostępnienia – te zaś, dzięki algorytmom serwisu: w najlepszą możliwą promocję autora. SŁOWA NA WIATR Literatura fejsbukowa jest ulotna. Można porównać ją do płonącej – nomen omen – kartki papieru: ogień jest intensywny, ale krótkotrwały. Opublikowany status żyje tak naprawdę kilka, kilkanaście godzin, później ginie w odmętach kolejnych postów, zdjęć, anegdotek. I w tym – paradoksalnie – największa

zaleta publikowania na Facebooku. Udany status przysporzy autorowi kilku nowych obserwujących i – można być pewnym – zostanie wykorzystany powtórnie, przykładowo: poprzez zgrabne wplecenie go do tworzonej właśnie książki, o nieudanym zaś (‘nieudanym’ w znaczeniu – ‘przeszłym bez echa’) po chwili nikt już nie będzie pamiętał. Publikowanie na Facebooku to dla piszących inwestycja tak naprawdę bez żadnego ryzyka. Teza ta jest prawdziwa przy założeniu, że piszący nie przekroczy w szokujący sposób granic dobrego smaku bądź elementarnej wiedzy – wówczas bowiem można z kolei być pewnym, że status ów zostanie w odpowiednim czasie wykorzystany przeciwko autorowi –

zgodnie z prastarą zasadą, że co raz zostało wrzucone do Internetu, nie ginie już nigdy. Choć, z drugiej strony, skandalizujące posty również mogą być furtką do popularności – nie zawsze jednak zgodnej z marką i reputacją, którą dany autor mozolnie starał się budować. Wbrew pozorom literatura fejsbukowa nie jest gałęzią zupełnie świeżą i bezprecedensową, żadnym tam dzieckiem swoich czasów, powstałym wraz z chwilą założenia społecznościowego giganta z Menlo Park. Jej korzeni można szukać w literackich sztambuchach, dziennikach i marginaliach wszystkich czasów. Od swoich poprzedników różni ją tylko to, że zapisywane niegdyś na ostatnich stronach noteźródło: www.gdansk.karmelici.pl

41


sów szkice i ulotne impresje teraz można od razu poddać weryfikacji czytelników. W tym znaczeniu przywodzi ona na myśl dziewiętnastowieczne powieści drukowane w gazetach w odcinkach – każdy fragment komentowany był przez czytających na bieżąco, a pisarze często uwzględniali w finalnych wersjach książek uwagi zgłaszane przez czytelników w listach, którymi zasypywane były redakcje po wyjściu każdego numeru czasopisma. Literatury fejsbukowa potencjalnie spełnia rolę opiniotwórczą. Najpopularniejsze statusy zyskują przecież tysiące udostępnień, trafiając tak naprawdę do milionów ludzi – dobrym przykładem są minireportaże o imigrantach, które, podawane dalej kolejnymi lajkami i udostępnieniami, nie tak dawno zalewały masowo nasze tablice. Z uwagi na ten fakt oraz częste osadzenie w bieżącej sytuacji społeczno-politycznej można również pokusić się o porównanie tej formy do prasowych felietonów. Felietonami zajmują się zazwyczaj największe dziennikarskie tuzy, dorobienie się w gazecie własnej niewielkiej, stałej rubryki z możliwością regularnego komentowania bieżącej rzeczywistości stanowiło od zawsze symbol literackiego awansu autora – sami

42

zaś czytelnicy niejednokrotnie zaczynają lekturę nowego numeru ulubionej gazety właśnie od rzucenia okiem na te krótkie, inspirujące literackie minidziełka. Zaczynają... i w zasadzie tyle – felietonami można się zachwycić, mało kto jednak zachowuje je na przyszłość z myślą, by jeszcze kiedyś do nich wrócić. Co najwyżej liczy się, że za jakiś czas ukażą się drukiem w jakiejś okolicznościowej antologii. Podobnie ma się rzecz z literaturą fejsbukową – dopiero niedawno pojawiły się próby wydawania zbiorów tekstów, które swoją premierę miały na łamach portalu społecznościowego. Taki charakter miał chociażby pakiet e-booków dystrybuowany w 2014 r. przez BookRage w nowatorskiej formie: klient sam decydował, ile zapłaci i jaka część tej kwoty przypadnie autorom. Była to próba powiedzenia „sprawdzam” przez wszystkich tych, których społecznościowi czytelnicy namawiali w komentarzach do wydania książek – obiecując, że będą pierwszymi, którzy pobiegną do księgarni. W ciągu 14 dni trwania akcji sprzedano blisko 2000 pakietów. OD ZERA DO BESTSELLERA Nieco osobną kategorią są ci twórcy,


których dorobek wydawniczy jest relatywnie skromny – na Facebooku zaś, gdzie popyt i podaż regulowane są lajkami i followersami, dzierżą miano literackich władców absolutnych. Ich króciutkie, zaczerpnięte z życia codziennego, dostarczane regularnie statusiki są prawdziwymi literackimi perełkami. Z racji ograniczonego miejsca nie sposób wymienić tu wszystkich, należy wszakże przedstawić trzy osoby, których czytać warto, a nie znać po prostu nie wypada. Pierwszą z nich jest Łukasz Najder (ponad 6400 obserwujących), w świecie realnym – redaktor wydawnictwa Czarne, w świecie wirtualnym – bezkonkurencyjny mistrz fejsbukowej epiki, piewca Polski codziennej, zwyczajnej, twórca legendarnych statusów podsłuchanych w tramwaju linii 46 z Łodzi do Zgierza. Następnie Jakobe Mansztajn (ponad 1900 lubiących jego autorski fanpejdż) – znany szerzej jako twórca bloga „Make life harder”, poza tym: utalentowany poeta i celny oberwator rzeczywistosci. Wreszcie Julia Szychowiak (ponad 5500 obserwujących) – poetka, autorka lapidarnych, neurotycznych, dosadnych statusów, spośród których największą popularnością cieszą się te, w których pojawia się postać jej wręcz kultowego już ojca. Jej słynny

post o windzie stał się inspiracją do stworzenia w komentarzach dziesiątek zabawnych wierszyków, będących prawdopodobnie najlepszą w historii oddolną kampanią promującą czytelnictwo. Pisarzem na Facebooku zostać może tak naprawdę każdy. Rzecz jasna, nie każda anegdotka z porannej kolejki w spożywczaku może aspirować do miana literatury – trudno bowiem tak naprawdę wyczuć granicę, za którą zwykły status zamienia się w literacką prozę w pełnym tego słowa znaczeniu (odpowiednim kryterium wydaje się właściwa pisarzom „świadomość operowania słowem dla osiągnięcia określonego efektu”). Warto wszakże pamiętać, że w rzeczywistości 2.0 wirtualne wpisy mogą stać się fundamentem zupełnie realnej literackiej kariery – droga popularnego dziś blogera Jasona Hunta (dawnego Kominka) do wydania bestsellerowego „Thorna” zaczęła się od opublikowanej w Internecie tyrady o problemach z ugotowaniem budyniu. 

źródło: www.gdansk.karmelici.pl

43


TEMAT NUMERU - O Książkach

Leczniczy wpływ książek

44

„G

dy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaśnie - w każdym razie wygra…” (Henryk Sienkiewicz)

Emilia Ciuła

C

zytanie książek to jeden ze sposobów na zabicie nudy. Zamiast włączać kolejny odcinek serialu, czy przejść jeszcze jeden poziom w ulubionej grze, lepiej jest sięgnąć po książkę. Każdy ma inny gust literacki. Jedni lubią fantastykę, drudzy - kryminały, a inni poradniki i pozycje o tematyce psychologicznej. Często kupując przypadkową książkę, trafia się na coś, co zmienia sposób myślenia. Czytelnik nie zastanawia się wtedy, jak do tego doszło. Nie analizuje procesu, który zaszedł w chwili przeczytania danego fragmentu powieści, ale czuje, że coś do niego dotarło. Problem, który miał, nagle się rozwiązał, a przede wszystkim sam człowiek spostrzegł, że nie jest sam ze swoim zmartwieniem. Ktoś już o nim pisał i dał radę go rozwiązać. Jak za dotknięciem magicznej różdżki przygnębienie i

Czytanie dobrze dobranych do wieku książek już od najmłodszych lat kształtuje psychikę dziecka. Mały człowiek jest zainteresowany zarówno obrazkami, jak i magicznym światem, który przedstawia mu opiekun.

nuda zniknęły, a na ich miejsce pojawiła się ciekawość i chęć do życia. Terapia wielu ludziom kojarzy się z trudną - zarówno fizyczną, jak i psychiczną - pracą nad sobą. Z dużą ilością łez wzbudzających przykre wspomnienia, od których trzeba się uwolnić, by iść dalej. Istnieje jednak wiele form terapeutycznych, które znajdują zastosowanie w niezliczonej ilości

przypadków i traktowane są jako niezwykle łagodne i przyjemne. Jedną z nich jest biblioterapia, która według E.Tomasik „jest zamierzonym działaniem przy wykorzystaniu książek lub materiałów niedrukowanych (obrazów, filmów itp.) prowadzącym do realizacji celów rewalidacyjnych, resocjalizacyjnych, profilaktycznych i ogólnorozwojowych. Takim celem może być: akceptacja własnej niesprawności - akceptacja siebie, podjęcie akcji kompensacyjnej, akceptacja przez rodziców czy kolegów dziecka upośledzonego”. Pewnie niejeden z czytelników zadałby sobie w tym momencie pytanie: co takiego mają w sobie te książki i dlaczego są takie ważne? Czytanie dobrze dobranych do wieku książek już od najmłodszych lat kształtuje psychikę dziecka. Mały człowiek jest zaintereso-


źródło: www.pixabay.com

wany zarówno obrazkami, jak i magicznym światem, który przedstawia mu opiekun. Dzięki opowiadaniom i bajkom rozwija się jego wyobraźnia i zwiększa się zasób słownictwa. Tak samo i w dorosłym życiu - książki nie tylko uczą nowych słów, pokazują odległy świat, ale również potrafią przenieść człowieka w zupełnie inne miejsce, z dala od problemów, w których tkwi. Właśnie na tym polega biblioterapia. Można ją stosować w wielu przypadkach depresji, dziecięcych lęków, trudnej sytuacji, a nawet kalectwa. Terapeuta wybiera odpowiedni tekst, który czyta pacjentowi, lub zachęca go do samodzielnego przeczytania. Jednym z przykładów zastosowania biblioterapii jest przypadek dziecka, które boi się ciemności i czających się w niej potworów. Rozmowy z dorosłą osobą nie pomagają. Nic w tym dziwnego. Dorosły nigdy nie utożsami się z lękiem małego dziecka. Nie zrozumie go tak jak rówieśnik. Właśnie w takiej sytuacji można wykorzystać opowiadanie o równolatku, który przezwyciężył podobny lęk. Ważne jest, aby dziecko identyfikowało się z bohaterem opowiadania.

Odkryło, że ma on podobny problem i że można sobie z nim poradzić. Innym rozwiązaniem jest przeczytanie śmiesznego wierszyka o pożądanej tematyce, który zmniejszy strach, zamieniając go na śmiech. Inspiracją mogą tu posłużyć wiersze Magłorzaty Strzałkowskiej z tomiku “Wiersze, że aż strach!”. Oto jeden z nich: „Za piątym lasem, za siódmą górą, / żył sobie potwór z dziwną fryzurą. / Miał żółtą brodę, różowe baczki, / a na łbie rude, sterczące kłaczki. (...) / Aż nagle w pewien czwartek grudniowy/ poszedł po rozum do własnej głowy. / Walnął się w piersi z ogromną siłą, / po czym zaryczał, aż zadudniło: / »Czas wreszcie skończyć z dziwnym przesądem, / że potwór musi straszyć wyglądem! / Ten przesąd ludziom w głowach pomieszał! / Ja, zamiast straszyć, będę rozśmieszał!«” („Potwór”). Celem biblioterapii jest zmodyfikowanie, zmiana zachowań i postaw pacjenta, uśmierzenie lęku i gniewu, zwalczenie nieśmiałości oraz pokonanie swoich słabości. Terapia ta nie jest stosowana tylko i wyłącznie w pracy z dziećmi. Można ją wykorzystać również podczas

zajęć z młodzieżą, a nawet z dorosłymi. Ważne jest tutaj zastosowanie literatury odpowiedniej do wieku i zaistniałego problemu. Materiałów do wykorzystania w biblioterapii jest bardzo dużo. Można je odnaleźć zarówno na stronach internetowych, jak i w księgarniach. Drogi czytelniku, również ty możesz skorzystać z dobrodziejstw leczniczego wpływu książek. Gdy jest ci smutno lub gdy ogarnia cię lęk, znajdziesz szereg powieści, w których bohaterowie pokonują swój strach i zmieniają swoje życie. Świat fikcji literackiej pozostanie fikcją. Nigdy nie będziesz miał życia takiego jak bohaterowie, ale możesz uczyć się od nich odwagi i tego, że zawsze, gdy sytuacja wydaje się bez wyjścia, to medal ma zawsze dwie strony. Warto czasem przenieść się w inny świat. Wcielić się w kogoś innego i pożyć czyimś życiem w oderwaniu od swojego. Po chwili wytchnienia można spojrzeć na problem z innej strony i zmierzyć się z przeciwnościami losu z nową siłą.  Więcej o biblioterapii: http://teresasturgulewska. blogspot.com.

45


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 46

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

47


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Straszny język miłości

48

„T Wojciech Urban

B

urza medialna związana z coming-outem ks. Charamsy przesłoniła problem przez tegoż podniesiony. Opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł o działalności ks. Dariusza Oki dotyczył, między innymi, kwestii języka, jakim ów posługuje się w tej działalności. Kwestia jest o tyle istotna, że również na synodzie o rodzinie zastanawiano się nad językiem, jakiego używa Kościół. Jak się okazało, według ojców synodalnych słowo ‘nierozerwalne’ w kontekście małżeństwa jest dla nich „problematyczne”. Dla ks. Charamsy (i wielu środowisk, skupionych m. in. wokół „Tygodnika Powszechnego”) problematyczne okazały się słowa, jakich używał ks. Oko. Krakowski kapłan od pewnego czasu występuje przy różnych kościelnych wydarzeniach, gdzie kon-

o ludzie źli i wiarołomni”, „To są ślepi przewodnicy ślepych”, „Nie naśladujcie ich czynów!”. To nie opinie Tomasza Terlikowskiego o redaktorach „Gazety Wyborczej”, lecz słowa Jezusa zapisane w Ewangelii, które skierował do ludzi, za których oddał życie na krzyżu.

Jeśli apriorycznie założymy, że język miłości składa się wyłącznie z miłych słów, przeżyjemy pewien dysonans poznawczy, gdy otworzymy ewangelię.

centruje się na tematach związanych z ideologią gender i konsekwencjami z niej wypływającymi. Negatywnymi konsekwencjami. A z uwagi na ważkość tematu oraz konieczność przebicia się przez – jak sam określa – „medialny szum” nie unika mocnych i dosadnych sformułowań. Z tego też powodu stał się solą w oku różnej maści lewicowych – chciałoby się rzec – myślicieli. Stąd też „Gazeta Wyborcza” zaraz temat podchwyciła, że wreszcie ktoś

się wziął za utemperowanie niewygodnego kapłana. I to wziął się nie byle kto, bo ks. Charamsa przedstawiony został jako urzędnik Kongregacji Nauki Wiary (niegdysiejszego Świętego Oficjum, tj. inkwizycji). A jaki zarzut wytoczono księdzu Oce? Można powiedzieć, że klasyczny. Jeśli kościelno-lewicowe media (w stylu „Tygodnika Powszechnego”) kogokolwiek krytykują, argument zawsze jest jeden – brak miłości. Brak miłości dla bliźnich przez kościelno-lewicowe media jest rozpoznawany po języku, jakiego „oskarżeni” używają, mówiąc o tych, którzy niekoniecznie są wzorem życia chrześcijańskiego. Np. o zwolennikach udzielania komunii osobom żyjącym w związkach niesakramentalnych, homoseksualistach, chcących kościelnego przyzwolenia dla in-vitro, antykoncepcji czy, ogólnie


źródło: www.niniwa.org

rzecz biorąc, zmian w Kościele idących z „duchem czasu”. Na marginesie zauważmy, że sposób, w jaki ks. Charamsa poinformował świat o swojej orientacji, podważył jego kompetencje w sporze z ks. Oką. O ile wcześniej był na pozycji kapłana wyrażającego troskę o wspólnotę Kościoła, po obwieszczeniu swojego homoseksualizmu jawne się stały jego motywacje – troska o własne, dobre samopoczucie. Przekonanie, że to Kościół powinien dostosować się do niego. Owszem, można rozmawiać na powyższe tematy, można dyskutować, ale jeśli chrześcijanin chce w takiej dyskusji wziąć udział, to – zdaniem katolicko-lewicowych mediów – muszą posługiwać się tylko „językiem miłości”. Wszelkie kategoryczne sformułowania, negatywne określenia czy krytyczne oceny formułowane pod adresem „dyskryminowanych mniejszości” mają świadczyć, że wygłaszający takie opinie nie kieruje się

przykazaniem miłości. A więc przeczy Jezusowi, przeczy papieżowi Franciszkowi, przeczy Kościołowi… choć i Kościół, i papież Franciszek, i nawet sam Pan Jezus mają na ten temat inną opinię, która mogłaby dziennikarzy katolicko-lewicowych mediów zaskoczyć. Gdyby tylko chcieli się z nią zapoznać. Faktycznie, praktycznym wynikiem wcielania w życie przykazania miłości Boga i bliźniego, będzie również zmiana tego, co mówimy i tego, jak mówimy. Można więc mówić o czymś takim, jak język miłości. Tylko, że jeśli apriorycznie założymy, że język miłości składa się wyłącznie z miłych słów, przeżyjemy pewien dysonans poznawczy, gdy otworzymy ewangelię. Otóż jeśli wierzymy, że Jezus w sposób najdoskonalszy kochał każdego człowieka, za każdego oddał życie i każdego chce mieć obok siebie w wieczności, to również kochał faryzeuszy, również za nich oddał życie i ich również chce mieć obok siebie w niebie.

Tych samych faryzeuszy, do których mówił: „Potomstwo żmijowe! Jak możecie powiedzieć coś dobrego, skoro źli jesteście?” (Mt 12,34a), „To ludzie źli i wiarołomni” (por. Mt 12,39), „To są ślepi przewodnicy ślepych” (por. Mt 15,14), „Nie naśladujcie ich czynów. Mówią bowiem, ale nie czynią” (por. Mt 23,5-7), „Zręcznie uchylacie przykazania Boże, aby tworzyć własną tradycję” (por. Mk 6,8), „Objadają domy wdów i dla pozoru długo się modlą” (Mk 12,40), „Wasze wnętrzności pełne jest zachłanności i przewrotności” (por. Łk 11,39), „Waszym ojcem jest diabeł i chcecie pełnić jego zamiary” (J 8,44) i wiele innych w podobnym tonie. Również do Szymona rzekł „Idź precz, Szatanie” (por. Mt 16,15), a o tych, co nie posłuchają napomnień Kościoła - „Niech ci będzie jak poganin i celnik” (por. Mt 18,17). Dlaczego Jezus mówił takie rzeczy? Bo to prawda. Takie jest kryterium „języka miłości”. 

49


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Co ty wiesz o Transitusie?

50

4F Andrea Marx

R

ozpoczyna się on bardzo uroczyście. W kościele panuje mrok, wierni i franciszkanie trzymają w dłoniach świece. Zakonnicy śpiewają jedną ze swoich pieśni, np. „Witaj, Ojcze ukochany, co Serafów zdobisz chór!”. Tę albo inną. Po pewnym czasie następuje komentarz, który przekazuje informację: św. Franciszek zmarł 3 października 1226 roku w nocy, miał wtedy 45 lat; nawrócił się 20 lat wcześniej, a od dwóch lat nosił stygmaty. Franciszkanie wspominają, jak pomimo fizycznej boleści (był już niewidomy) ich założyciel z radością oczekiwał na śmierć. Siostrę śmierć. Podczas nabożeństwa proszą go o błogosławieństwo. W kolejnej części śpiewany jest hymn nieszporny oraz czytany list św. Franciszka do wszystkich wiernych. Namawia on w

października obchodziliśmy wspomnienie św. ranciszka z Asyżu. W wieczór poprzedzający to święto w parafiach franciszkańskich odbywa się nabożeństwo, podczas którego wspominana jest śmierć biedaczyny. Transitus – bo o nim mowa – oznacza ‘przejście’. Nawet nie ‘odejście’, więc nie ‘śmierć’, ale ‘przejście’. Brat Eliasz pisze w liście do zakonu, w którym zawiadamia o śmierci Franciszka, że on „przeszedł ze śmierci do życia”.

Pod koniec Transitusu franciszkanie wykonują piękny gest – wyciągają ręce w kierunku zebranych w kościele wiernych i dają im specjalne błogosławieństwo.

nim do modlitwy i wychwalania Boga, który chce, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni – tylko nie wszyscy to widzą. Mówi też m.in.: „I kochajmy bliźnich jak siebie samych. A jeśli ktoś nie chce lub nie może ich tak kochać jak siebie, niech im przynajmniej nie wyrządza złego, lecz niech czyni im dobrze”. Zakończenie listu może przypominać znaną z liturgii mszy św. formułkę kończącą czytania – słyszymy: „oto słowa świętego Ojca Franciszka”. W śpie-

wie przed następną częścią Transitusu padają słowa modlitwy „Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego pokoju” ułożonej przez asyskiego zakonnika. Dopiero potem słyszymy kolejny już przekaz Franciszka – jedno z jego napomnień. Do tego momentu można było wysłuchać właściwie już trzy (trudno powiedzieć, czy najważniejsze) z pięciu rodzajów pism św. Franciszka – list, modlitwę i napomnienie. Ponadto zaliczamy do nich jeszcze regułę zakonu i testament. Psalm 142, który jest śpiewany w następnej kolejności, nie znajduje się w celebracji przypadkowo. To właśnie jego słowa powtarzał św. Franciszek na łożu śmierci, o czym traktuje spisany przez brata Tomasza z Celano opis jego odejścia na wieki. Rozgrzesza wszystkich braci i błogosławi im, każe sobie


czytać Ewangelię, a następnie przykryć całunem i posypać popiołem. W parafiach, przy których formują się postulanci, nowicjusze lub klerycy, odgrywa się dodatkowo tę scenę. Młodzi franciszkanie przygotowują symboliczne mary i wnoszą na nich współbrata do kościoła. Po wysłuchaniu tego fragmentu śpiewa się krótką antyfonę i odmawia „Ojcze nasz” oraz modlitwę, w której bracia proszą o powołania zakonne. Pod koniec Transitusu franciszkanie wykonują piękny gest – wyciągają ręce w kierunku zebranych w kościele wiernych i dają im specjalne błogosławieństwo. W niektórych parafiach odbywa się zamiast tego procesja do figury albo innego miejsca kultu św. Franciszka. Nabożeństwo kończy ucałowanie relikwii św. Franciszka i podobnie jak na wejściu – pieśń franciszkańska.

ŹRÓDŁA FRANCISZKAŃSKIE Rodzina franciszkańska (a są to aż 3 zakony) 3 października wieczorem celebruje przejście asyskiego patrona do życia wiecznego. Jak to wydarzenie opisywali autorzy najstarszych kronik? „Tak więc w roku od Wcielenia Pańskiego 1226 quatra decima indictione, quatro nonas Octobris, die dominico, święty nasz ojciec Franciszek opuścił więzienie ciała i szczęśnie wzniósł się do mieszkań duchów niebieskich, doskonale wieńcząc to, co był rozpoczął. Było to w Asyżu, gdzie się był urodził; u Najświętszej Maryi z Porcjunkuli, gdzie założył zakon Braci Mniejszych; po upływie dwudziestu lat od czasu, kiedy w sposób doskonały przystał do Chrystusa, idąc za życiem i śladami Apostołów. Ze śpiewem i uwielbieniem przeniesiono jego poświęcone i święte ciało i ze

czcią pochowano w tymże mieście, gdzie ku chwale Wszechmogącego zajaśniało wielu cudami” (Brat Tomasz z Celano „Życiorys pierwszy św. Franciszka z Asyżu”). „Po dwudziestu zaś latach od chwili, gdy błogosławiony Franciszek, ów mąż apostolski, tak doskonale przylgnął do Chrystusa, idąc śladami Apostołów i przyjmując ich styl życia, odszedł bardzo szczęśliwie do Chrystusa w 1226 roku od Wcielenia Pańskiego, w niedzielę 4 października i po wielu trudach osiągnął odpoczynek wieczny, godnie stając przed obliczem swojego Pana. Jeden z jego uczniów, słynący ze świętości, widział, że dusza jego pod postacią promiennej gwiazdy, rozsiewając nad bezmiarem wód blask słoneczny, uniesiona przez mały, biały obłok, wstąpiła wprost do nieba” („Legenda Trzech Towarzyszy”).  źródło: www.gdansk.karmelici.pl

51


Ż Y C I E K O N S E K R O WA N E

Moje posłannictwo w Madrycie B Emilia Ciuła

O

powiedz coś o sobie.

Katarzyna Biel: Jestem Misjonarką Oblatką Maryi Niepokalanej. To młode zgromadzenie, które zrodziło się w Hiszpanii w 1997 roku. Pochodzę z Małopolski, a dokładnie z małej miejscowości – Falkowa, położonej niedaleko Krynicy i gór. Mam 29 lat i już od prawie 8 lat mieszkam w Hiszpanii, a dokładnie w Madrycie, gdzie studiuję teologię i jestem w trakcie formacji. Kiedy wstąpiłaś do zakonu? K.B.: Jak już mówiłam wcześniej od 8 lat mieszkam w Hiszpanii, a po raz pierwszy przyjechałam tutaj w 2007 roku na 3-miesięczne doświadczenie. W tym czasie aktywnie uczyłam się języka hiszpańskiego, poznawałam nowe miejsca, kulturę, a przede

52

óg ma wobec nas plan. Czasami jest on sprzeczny z naszymi własnymi wyobrażeniami, jednak jeśli wybierze się drogę wskazaną przez Niego, to odnajdzie się szczęście i pokój ducha. Tak było z s. Kasią Biel, która zgodziła się opowiedzieć o swoim posłannictwie.

Minęło już dużo czasu od mojego przyjazdu tutaj, a te pierwsze dni w Madrycie pamiętam szczególnie ze względu na to, że nie umiałam powiedzieć ani jednego słówka po hiszpańsku. Wszystko robiłyśmy na migi, to był język, którym w tym momencie się posługiwałam. Aż się dziwię, że jakoś się dogadałyśmy.

wszystkim charyzmat oblacki, zgromadzenie Oblatek i życie wspólnotowe. Po tym okresie na 3 miesiące wróciłam do Polski, gdzie czekałam na odpowiedź,

czy mogę wrócić do Hiszpanii. W marcu 2008 roku na nowo przyjechałam do Madrytu, aby rozpocząć postulat – pierwszy etap formacji. Czy trudno Ci było zdecydować się, aby na stałe zamieszkać w Hiszpanii? K.B.: Jak najbardziej tak, zwłaszcza, że wyjazd wiązał się nie tylko z rozpoczęciem innej drogi życiowej, jaką jest życie konsekrowane, ale także z opuszczeniem Polski. Powiem szczerze, że tak naprawdę to przez 2 lata nie wiedziałam co mam robić. Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć kochającą się rodzinę, dzieci, piękny dom z ogrodem itd., a podjęcie decyzji o wstąpieniu do zakonu wiązało się z pozostawieniem moich marzeń na boku. Jednak nie żałuję tej decyzji i co więcej, w


tym momencie nie wyobrażam sobie dla mnie innego planu życia. W tym czasie mieszkałam w Krakowie i spotykałam tam bardzo dużo ubogich ludzi, przez których Pan Bóg w tym momencie do mnie przemawiał. Czułam, że miłość, którą otrzymuję od Niego każdego dnia jest tak ogromna, że nie jestem w stanie jej przyjąć, że powinnam się nią dzielić z innymi. Dlaczego akurat ten zakon? K.B.: Moja mama zawsze mnie o to pytała – Dlaczego Hiszpania? Przecież w Polsce jest tyle

zakonów. To prawda, jednak dla mnie ważnym było, żeby to było zgromadzenie misyjne. Oprócz tego mój kuzyn jest Misjonarzem Oblatem Maryi Niepokalanej, obecnie pracuje na misji w Meksyku. To właśnie on był pierwszą osobą, która zaczęła opowiadać mi o charyzmacie oblackim, o św. Eugeniuszu de Mazenod. Później sama mogłam doświadczyć jak piękny jest ten charyzmat, będąc na jego ślubach wieczystych i święceniach kapłańskich. Zafascynowałam się nim od samego początku, zwłaszcza taką zwyczajną obecnością wśród ludzi, ich radością,

spontanicznością i prostotą życia. A najważniejsze było właśnie to, że ich charyzmatem jest ewangelizacja najuboższych. Widząc ich, po prostu chciałam zostać oblatem. Niestety nie było to możliwe. W tym momencie nie wiedziałam, że w Hiszpanii istnieje żeńskie zgromadzenie, które żyje tym samym charyzmatem, co oblaci. Z czasem to właśnie mój kuzyn zaczął mi o nim opowiadać. Dla mnie to było coś niemożliwego, inny kraj, z dala od rodziny, inna kultura, język. Po prostu odpuściłam. Jednak Pan Bóg miał inny plan, a dla niego nie było niczego niemożliwego. źródło: www.gdansk.karmelici.pl

53


Jak zareagowała Twoja rodzina na wiadomość, że wstępujesz do zakonu?

postawił.

K.B.: Na początku z trudnością przyjęli moją wiadomość o wstąpieniu do zgromadzenia. Przede wszystkim ze względu na odległość. Potrzebowali swojego czasu, aby się przekonać, że ja tutaj naprawdę jestem szczęśliwa i pragnę tak żyć. A przekonali się o tym w momencie, kiedy przyjechali do Hiszpanii na moje pierwsze śluby w 2011 roku.

K.B.: W tym momencie Hiszpania jest dla mnie taką drugą „ojczyzną”, gdzie czuję się jak w rodzinie. Czas pobytu tutaj pozwolił mi poznać bardzo dużo nowych ludzi, z którymi w jakiś sposób Pan Bóg związał moje życie. Obecnie jestem na etapie junioratu, a od września rozpoczęłam 2 lata doświadczenia misyjnego przed ślubami wieczystymi. Jestem także w trakcie studiów teologicznych, a oprócz tego pracuję z młodzieżą w jednej z oblackich parafii. Na co dzień zajmuję się dziećmi i młodzieżą, które mają trudności w nauce, w rodzinie, wśród rówieśników itd. w ramach projektu, który prowadzą Salezjanie.

Jak wyglądały Twoje pierwsze dni w Madrycie? K.B.: Minęło już dużo czasu od mojego przyjazdu tutaj, a te pierwsze dni w Madrycie pamiętam szczególnie ze względu na to, że nie umiałam powiedzieć ani jednego słówka po hiszpańsku. Wszystko robiłyśmy na migi, to był język, którym w tym momencie się posługiwałam. Aż się dziwię, że jakoś się dogadałyśmy. Jak to się mówi – co kraj, to obyczaj. Ja starałam się od samego początku poznawać to nowe miejsce, w którym Pan Bóg mnie

54

Jak jest teraz? Co robisz na co dzień?

Czego najbardziej Ci brakuje, przebywając w Madrycie? K.B.: Szczerze mówiąc to nie ma takiej rzeczy, której by mi bardzo brakowało. To prawda, że Hiszpania różni się od Polski w


wielu aspektach, jednak myślę, że bardzo ważne jest, aby otworzyć się na inną kulturę, ludzi, zwyczaje itd. Takie podejście bardzo ułatwiło mi wejście w relacje z nowymi ludźmi, których poznawałam. Oprócz tego, Hiszpania jest narodem bardzo otwartym na inne kultury, co pomogło mi odnaleźć się i czuć jak wśród swoich.

się pojawią, szukamy wspólnego rozwiązania. Różnorodność kultur i narodowości pozwala nam wzajemnie się ubogacać. Nie tylko otwieramy się na kulturę hiszpańską, ale także staramy się dać poznać pozostałym siostrom kulturę danego kraju.

Jak wygląda Wasza wspólnota? K.B.: Nasze zgromadzenie liczy 22 siostry 7 różnych narodowości. Moja nowa wspólnota jest wspólnotą ONU (Organización de las Naciones Unidas – Organizacja Narodów Zjednoczonych przyp. red.), gdyż tworzą ją 6 sióstr, jednak każda z nas pochodzi z innego kraju. Z jednej strony jest to wielka radość, a z drugiej ogromne wyzwanie. Wiemy, że dogadanie się i życie razem jest możliwe tylko wtedy, jeśli w centrum naszej wspólnoty będzie sam Bóg. Mimo że każda z nas ma swój język, to między sobą rozmawiamy „językiem miłości”, który nas łączy jako siostry. Nie oznacza to jednak, że nie napotykamy trudności w naszych relacjach. Kiedy takie

S. Katarzyna Biel wybrała drogę, jaką wyznaczył jej Pan. Poszła za swoim powołaniem. Odkrycie powołania w życiu jest celem wielu młodych ludzi, którzy nie rzadko uciekają przed podjęciem poważnej decyzji. Są paraliżowani strachem o swoją przyszłość. A przecież Bóg przychodzi w cichym powiewie i działając za pomocą Ducha Świętego, oświeca drogę. Podążenie za głosem Boga może przynieść tylko i wyłącznie szczęście, nie tylko to doczesne, ale i wieczne. 

źródło: www.gdansk.karmelici.pl

55


WIARA NA CHŁOPSKI ROZUM 56

Do prostaczka: NIEUMIARKOWANIE W JEDZENIU I PICIU Ś

mieszny grzech. W dobie kultu bycia fit wydawałby się całkiem nie na czasie. Ale nieumiarkowanie to brak miary. Może być domiar, może być przesyt.

Anna Janczyk

A

w tym wszystkich chodzi o to, by ODPOWIEDNIO dbać o ciało, które dostaliśmy w prezencie. Nie głodzić się, ale i nie przejadać, prowadząc do problemów zdrowotnych. To chyba aspekt jasny; jeśli nie, proszę podnieść głos sprzeciwu. Kolejne wytłumaczenie ma swoje korzenie w mądrości ludowej. Jak to przysłowiowa „moja babcia” mawiała: „gdy na brzuchu ciężko, źle się myśli”. Trochę w tym racji jest. Asceza i posty to nie tylko wyrzeczenia, to też pomoc w życiu duchowym. Jednak burczeć za bardzo też nie powinno, bo wtedy skupić się nie można. Ostatni aspekt to jedzeniowa obsesja. Włącz telewizor (jeśli masz) i sprawdź kanały. Gdy na żadnym nie znajdziesz programu kulinarnego (o zdrowym jedzeniu, pysznym jedze-

Ostatni aspekt to jedzeniowa obsesja. Włącz telewizor (jeśli masz) i sprawdź kanały. Gdy na żadnym nie znajdziesz programu kulinarnego (o zdrowym jedzeniu, pysznym jedzeniu, śląskim jedzeniu, swojskim jedzeniu i stu innych), wezwij elektryka, telewizor zepsuty.

niu, śląskim jedzeniu, swojskim jedzeniu i stu innych), wezwij elektryka, telewizor zepsuty. Jakoś tak się porobiło, że jedzenie weszło w sferę kultu. Jego ograniczanie lub rozdmuchana ważność posiłków zaczyna stanowić o sensie życia.

Mięcho, pieczywo i warzywa nie są już pomocą w utrzymaniu zdrowia, małą przyjemnością czy okazją do spotkania, tylko sprawą, o której można myśleć permanentnie. Znowu mam propozycję. Ugotuj coś dobrego, najlepiej wspólnie z rodziną, chłopakiem/dziewczyną czy przyjaciółmi. Niech jedzenie stanie się pretekstem do spotkania. I nie zapomnijcie podziękować za to, co na stole. To chyba dobre podsumowanie: „Nie dawaj mi bogactwa, ni nędzy Karm mnie chlebem niezbędnym, Bym syty nie stał się niewdzięczny I nie rzekł: «A któż to jest Pan?»”.


57


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 58

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK

KĄCIK KULTURALNY KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

59


R O Z M O WA K U L T U R A L N A

Świat kreowany W

ośmiu pytaniach na temat powieści „Na przekór przeznaczeniu” (2015), inspiracji i procesie twórczym, rozmowa z autorką – Magdaleną Dziumą.

Beata Krzywda

W

ywiady z autorami są zawsze ciekawe i pozwalają na lepsze zrozumienie intencji i przemyśleń autora. W sobotni poranek spotkałam się w jednaj z sopockich kawiarenek z autorką powieści „Na przekór przeznaczeniu” (2015), która odpowiedziała mi na kilka nurtujących mnie pytań. Jako Krakowianka z urodzenia i zamiłowania muszę na wstępie zapytać: dlaczego cała historia zaczyna się w Krakowie, a nie np. w Trójmieście, skąd Pani pochodzi? Magdalena Dziuma: Żadna z moich historii książkowych nie dzieje się w Trójmieście, bo zbyt dobrze je znam, a to nie sprzyja wyobraźni. W Krakowie byłam raz. Kojarzy mi się on magicznie, ale też z miłością. W książce nie poja-

60

Nowa powieść jest dla mnie wielką próbą, bo pierwszy raz nie będzie oparta na personalnych doświadczeniach. Pierwsza była w afekcie po zawodzie miłosnym, druga po osobistej utracie bratniej duszy.

wiają się żadne konkretne miejsca. Pisząc tę część, nie śledziłam mapy, w przeciwieństwie do tworzenia opisu Paryża. W tym przypadku studiowałam mapę miasta wieczorami, bo to właśnie w Paryżu dzieją się najważniejsze wydarzenia związane z konkretnymi miejscami. A czy była Pani w Paryżu? M.D.: Tak, w Paryżu też byłam. Obydwa te miasta kojarzą mi się z miłością,

dlatego są dobrym tłem do mojej historii. Ruda, piegowata o zielonych oczach. Główna bohaterka to Ania z Zielonego Wzgórza czy typ dziewczęcej urody, który niesie ze sobą „piętno” przygód? M.D.: Aktualnie też jestem ruda… W kreacji tej postaci chodziło mi głównie o naturalną dziewczęcość. Pozostałe osoby, które się pojawiają w książce miały być kontrastem dla głównej bohaterki. Brakuje mi we współczesnym świecie naturalności, która jest zgodna z duszą Laury. Jest to postać indywidualna – nie zjedzona przez ten świat. Osoba, której zdarzyła się tragiczna przygoda. Pisze Pani we fragmentach o świecie widzianym przez mężczyzn. Skąd Pani czerpała wiedzę o takim sposobie myślenia?


źródło: www.projektpilecki.pl

M.D.: Opierałam się na domniemaniu, jak wygląda świat oczami mężczyzn. Starałam się wczuć w ich dusze. Nie jest to proste, bo jesteśmy różni. A w mojej opowieści wykreowałam jak mogłoby to wyglądać. Gdyby musiała Pani wybrać książkę, która w największym stopniu na Panią wpłynęła, co by to było? M.D.: Jako małe dziecko wychowywałam się na „Przeminęło z wiatrem” (autorstwa Margaret Mitchell – przyp. red.). To dzięki mojej mamie zainteresowałam się tak starą powieścią. A mówiąc o współczesności, ważna jest dla mnie powieść obca, która pokazuje życie kobiet z różnych perspektyw. Jednak jeśli chodzi o moją twórczość, to życie dyktuje mi historie. Jaki jest stopień wkładu emocji w książkę? Chodzi mi o to, na ile historia jest tworzona przez życie, a na ile przez emocje. M.D.: Stopień emocjonalności niezależnie od

wydarzeń musi być wysoki. W taki sposób, żebym mogła oddać historię tak, jakbym chciała. Wrażliwość (a to moja cecha) sprzyja tworzeniu. To można zaobserwować na przestrzeni moich dwóch książek. Pierwszą pisałam w wieku 25 lat, będąc na zakręcie. Świadomość poczucia straty bliskiej osoby oscylowała wokół tego, czy dwoje ludzi rzeczywiście chce być razem. W drugiej książce czasem te chęci i pragnienia to zbyt mało, a niezależne okoliczności powodują, że ludzie zostają rozdzieleni. Pisząc tę drugą książkę, miałam inne poczucie emocji, które się z biegiem czasu pogłębiły. Moim marzeniem było to, żeby stworzyć ludzkie historie, takie, które mogłyby się zdarzyć naprawdę. Dlatego nie są one prostymi opowieściami z łatwym do przyjęcia i oczekiwanym przez publiczność happy endem. O czym będzie w takim razie kolejna książka? M.D.: Nowa powieść jest dla mnie wielką próbą, bo pierwszy raz nie będzie

oparta na personalnych doświadczeniach. Pierwsza była w afekcie po zawodzie miłosnym, druga po osobistej utracie bratniej duszy. Trzecia to historia zupełnie nowa. To opowieść o dwojgu bohaterów w wieku ok. 30 lat i o ich wielkiej miłości, której na drodze stanie dramat. Bohater oświadczy się swojej partnerce, zaręczą się, a na 50 dni przed ślubem wydarzy się coś nieoczekiwanego, przez co dziewczyna znajdzie się w szpitalu. To skomplikuje relacje między bohaterami. Ta książka jest dla ludzi, którzy cierpią i zmagają się ze swoją chorobą. W tej opowieści najważniejsza ma być nadzieja. Jakie warunki są dla Pani najbardziej odpowiednie do pisania? M.D.: Wieczorne, kiedy na dworze jest już cicho. Wieczór budzi refleksje. Zawsze mam też rozstawione wokół siebie różnokolorowe świeczki zapachowe. Siadam i później wszystko płynie. Dziękuję za rozmowę!

61


Alfabet dźwięków A

KULTURA

lfabet alfabetem. A co z alfabetem nutowym? Jaka jest geneza tworzenia się zapisu nutowego, z którym mamy dziś do czynienia? Nuty to nie tylko symbole umieszczone na pięciolinii, wskazujące dany dźwięk. To także oznaczenie trwania, nasilenia i tempa.

Anna Kasprzyk

C

hcąc zapisać dane słowo, zapisujemy je i już. Z resztą od małego uczymy się liter, ich zapisu i układanie ich w całość. Prosta sprawa – o czym tu pisać więcej. Natomiast chcąc zapisać melodię, kompozytor musi (nadając oznaczenie danej nucie) uwzględnić warianty, tj.: wysokość tonu, trwanie w czasie, nasilenie głośności i tempo przechodzenia z jednego na drugi dźwięk. POCZĄTKOWE ZNAKI W kulturze europejskiej pierwsze ślady zapisu muzyki można odnaleźć w kulturze starożytnej Grecji. Wówczas zapisywano muzykę za pomocą liter, które były często zapisywane na wspak, na leżąco. Efektem tego działania było to, że zaczęło brakować symboli literowych dla oznaczenia wszystkich dźwięków. Ówczesny zapis nie spotkał się

62

Dopiero na przełomie X i XI wieku, za sprawą mnicha Gwidona z Arezzo, powstała wielolinia. Toskański mnich zrobił duży krok ku ułatwieniu odczytywania melodii. Jednak pozostawało dużo do ustalenia odnoście pozostałych wartości nadawanych muzyce.

z praktycznym zastosowaniem i nie sposób odgadnąć jak brzmiały starogreckie melodie. W Średniowieczu powstały neumy, też nie były doskonałe. Najwierniej odzwierciedlały liturgiczne pieśni kościelne, które

były wyuczane na pamięć, a zapisane neumy jedynie pozwalały nie zapomnieć, w którym momencie melodia ma się wznosić do wyższych dźwięków, a kiedy ma opadać. TROCHĘ PORZĄDKU Dopiero na przełomie X i XI wieku, za sprawą mnicha Gwidona z Arezzo, powstała wielolinia (z czasem została wprowadzona stała forma: pięciolinia). Toskański mnich zrobił duży krok ku ułatwieniu odczytywania melodii. Jednak pozostawało dużo do ustalenia odnoście pozostałych wartości nadawanych muzyce. Kilka wieków (do XVII w.) trwało rozmyślanie teoretyków na temat obrania najlepszego sposobu rejestrowania na piśmie muzyki. Ostatecznie przyjęto, że najdłużej trwające dźwięki zapisywane są całą nutą (kształt owalu), która dzieli się na 2 półnu-


źródło: www.projektpilecki.pl

ty (kształt owalu z ogonkami), a te na ćwierćnuty (zapisywane jako kropki z ogonkami). Taki sam schemat dotyczy pauz w muzyce, które także posiadają różną długość. Nie można przy tym temacie pominąć pewnego oznaczenia, określającego trwanie. Jest to fermata, która w zapisie nutowym pozwala wykonawcy przedłużyć dźwięk, a nawet skrócić – wedle uznania. Symbol fermaty występuje nad pięciolinią, a dokładniej nad nutą, której trwanie można zmienić.

ALE PO CO? Po co nam, przeciętnym słuchaczom muzyki wszelakiej, to wiedzieć? A może po to, by mieć świadomość, że dźwięki z instrumentów bądź nasz własny instrument: głos, mogą sobie brzmieć, mogą się swobodnie wydobywać, mogą wprowadzać doskonałą harmonię z innymi dźwiękami, a jednak nie jest łatwo je zapisać (tak jak wypowiadane słowa) W zwykłym alfabecie jedna litera to jeden dźwięk (nieważne jaki ma ton, długość, itp.),

w muzyce jeden symbol – nuta, zawiera w sobie kilka informacji. Czy słuchając muzyki, my (amatorzy muzyki), zastanawiamy się jak byśmy zapisali dany dźwięk? Może nie jest nam to potrzebne do życia, ale z pewnością możemy uświadomić sobie, że Pani muzyka to nieco skomplikowana piękność. 

63


Muzyka sentymentalna – Mieczysław Fogg

KULTURA

S D

64

Michał Musiał

N

a początek kilka słów o życiu artysty. Mieczysław Fogg (a w zasadzie Mieczysław Fogiel) – polski wokalista i baryton liryczny słynący z przebojów takich jak „Tango milonga” czy „Jesienne róże”. Urodzony w Warszawie (i tam też pochowany) 20 maja 1901 r., zmarł 89 lat później 3 września 1990 r. W unikalny sposób wykonywał swoje tanga, trafiał, i jak widać po mnie trafia nadal, do serc publiczności. Występował do 86. roku życia – jego kariera trwała 60 lat, co wydaje się osiągnięciem godnym podziwu, jeśli chodzi o polską piosenkę – i zagrał ok. 16 tysięcy koncertów. W roku 1928 miał miejsce jego pierwszy solowy publiczny występ na scenie warszawskiego teatru Qui Pro Quo. Grał na terenie 25 państw Europy, wielokrotnie także w USA (wystąpił w 31 stanach) i Kanadzie, Brazylii, Izraelu, Nowej Ze-

tało się – nadeszła jesień, a jak każdy wie, jest to bardzo sentymentalna pora roku. Pozwól zatem rogi Czytelniku, że wprowadzę Cię w świat mojego nowego odkrycia muzycznego, w świat pełny miłości, sentymentalizmu, perfekcji i elegancji. Być może po przeczytaniu tego artykułu również staniesz się fanem Mietka.

Przecież jak można nie lubić piosenek o miłości? Tego rodzaju muzyka wydaje się mieć zawsze aktualny przekaz, niezależnie od obecnego wieku i panującej mody

landii, Australii i na Cejlonie. Był pierwszym Polakiem, który wystąpił za granicą w telewizji. Podczas powstania warszawskiego śpiewał na 104 koncertach dla ludności cywilnej i uczestników powstania, a w trakcie całej swojej kariery nagrał ok. 2 tysięcy utworów. Jego matka prowadziła sklep, ojciec był maszynistą, wejście w dorosłe życie rozpoczął od służby w Wojsku Polskim i udziału w wojnie polsko-bolszewickiej, w czasie której został raniony na froncie. Na początku

śpiewał w chórach kościelnych, potem rozpoczął się czas nauki, ale jednocześnie zaczął zarabiać śpiewaniem na ślubach i pogrzebach. Nie był to dla niego łatwy wybór, ponieważ jego umiejętności i pasja kłóciły się z mocnym postanowieniem ojca, że wychowa kolejnego kolejarza. Podczas okupacji niemieckiej mieszkał w Warszawie i zyskał tytuł barda powstania warszawskiego, śpiewając w schronach, szpitalach i na barykadach, a także w kawiarniach dostępnych dla polskiej publiczności. Za udział w powstaniu otrzymał cenne odznaczenie – Krzyż Walecznych. Po wojnie prowadził autorską kawiarnię Caffe Fogg oraz własną wytwórnię. W okresie międzywojennym jego twórczość powiązana była z Chórem Dana i solowymi występami dla wytwórni Odeon, Syrena Record, Syrena-Electro i


źródło: www.projektpilecki.pl

Parlophone. Łączny nakład nagranych przez niego płyt wyniósł ok 25 milionów. W tym okresie wystąpił także w kilku filmach. W 1937 r. odbył się ogólnopolski plebiscyt słuchaczy Polskiego Radia na najbardziej lubianego, tudzież najpopularniejszego, piosenkarza, jak łatwo się domyślić wygrał Fogg. Zdobył ok. 50 tysięcy głosów na 150 tysięcy oddanych. W marcu 1938 r. rozstał się z Chórem Dana. Mieczysław Fogg pochowany jest na Cmentarzu Bródnowskim, a 7 października 2010 r. odsłonięta została tablica upamiętniająca jego osobę na kamienicy przy ulicy Koszykowej 69. Dlaczego Drogi Czytelniku polecam Ci twórczość tego artysty? Już sama biografia powinna wzbudzić w Tobie podziw i chęć dostrzeżenia w jego muzyce czegoś więcej. A zapewniam Cię, że jeśli dobrze się wsłuchasz i masz w sobie choć odrobinę sentymentalizmu, to zostaniesz urzeczony od razu. Kunsztem wykonania, głosem, tekstem i czarem

tych wspaniałych utworów. Przecież jak można nie lubić piosenek o miłości? Tego rodzaju muzyka wydaje się mieć zawsze aktualny przekaz, niezależnie od obecnego wieku i panującej mody, wszak każdy z nas doświadcza jakiejś miłości, zakochania, zawodu, wzlotów i upadków, a Fogg doskonale o tym opowiada, śpiewając. A jakie są moje ulubione utwory? „Młodym być i więcej nic”, „Bo to się zwykle tak zaczyna”, „Gwiżdżę na wszystko”, „Jedna jedyna”, wcześniej wspomniane „Tango milonga”, „Mały biały domek”, „Ta ostatnia niedziela”, no i oczywiście „Żebyś ty wiedziała”. W czeluściach Internetu znaleźć można o wiele więcej wspaniałych utworów Fogga, włącznie z dużą liczbą ciekawych na swój sposób współczesnych przeróbek. W sklepach dostępne są płyty pt. „40 piosenek Mieczysława Fogga” z tymi najbardziej legendarnymi piosenkami, jego twórczości możemy zakosztować także za darmo, na stronie www.polskastacja.pl. Dużą

wartością będzie, jeśli my Polacy będziemy pamiętać o takich artystach. Może pozwoli nam to uniknąć jakichś absurdalnych kompleksów narodowych, bo przecież 25 milionów płyt to nie lada osiągnięcie w tamtych czasach! Ilu dzisiejszych wokalistów może się pochwalić tak niewyobrażalnie dużą liczbą zagranych koncertów i to w tak ciężkich warunkach jak Fogg? Jego śpiew był nie tylko pasją, ale i formą walki z okupantami oraz podnoszeniem rodaków na duchu. Przecież nic tak nie motywuje do działania w trudnych momentach jak muzyka i odpowiednio dobrane słowa. Tak było, jest i będzie. Słowem zakończenia, jeśli zależy Ci na odkryciu muzyki niekoniecznie „na czasie”, ale za to pięknej, inspirującej, niosącej ze sobą jakąś historię związaną z naszym krajem, motywującej, świadomej, sentymentalnej, ale jednocześnie z wesołymi akcentami, to Mieczysław Fogg na pewno spełni Twoje oczekiwania. 

65


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 66

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

67


Lekarstwo dla frustrata

NOWOŚĆ

MC

68

Michał Musiał

H

istoria przedstawiona nam przez Jerzego Zielińskiego (reżyseria) oraz Fadiego Chakkoura (scenariusz) momentami potrafi doprowadzić widza do łez, mam tu na myśli łzy szczęścia wywoływane refleksjami głównego bohatera Edwarda (Robert Więckiewicz) – według mnie zagrał on naprawdę świetnie. Kim w zasadzie jest Edward? Mężczyzna sukcesu, niedawno przekroczył czterdziestkę, wykształcony, zdolny, biegle mówi kilkoma językami, ma żonę, dziecko, pracuje w dużej korporacji pożerającej ogromną część jego czasu, ot nic nadzwyczajnego w dzisiejszym świecie. Oprócz tego jest nałogowym frustratem, wszystko go denerwuje, jego relacje z żoną są oziębłe. Ich rozmowy opierają się w zasadzie na wzajemnym dogryzaniu sobie, o

iałeś zły dzień? Wszystko Cię denerwuje? iągle chodzisz sfrustrowany? A może po prostu pracujesz w korporacji? Wybierz się zatem do kina na „Króla życia” (2015)! Polskie kino naprawdę warte zobaczenia na dużym ekranie, co prawda wydasz kilkanaście złotych, ale istnieje duża szansa, że popłaczesz się ze śmiechu.

Film opowiada nam o zmianach i to o zmianach na lepsze, o nieprzewidywalności życia, o tym, że czasami żeby zacząć żyć, musimy zdobyć się na trochę odwagi, wyjść ze znanej nam strefy komfortu w nieznane.

kontaktach z rodzicami też w zasadzie niewiele można powiedzieć. Życie ilu z nas może tak wyglądać (albo już takie właśnie jest), jeśli nie stanie się nic nadzwyczajnego? Czasami o zmianach może zadecydować przypadek, czasami nasza decyzja, w tej historii reżyser przedstawił nam tę pierwszą opcję. Wygląda

na to, że aby nasze życie zmieniło się na lepsze wystarczy mocno uderzyć się w głowę. Dosłownie. Przyglądając się dalszym losom głównego bohatera, można z całą pewnością stwierdzić, że recepta na sukces została odnaleziona. Jest to dobra komedia (każdy na pewno ma własną definicję „dobrej komedii”, ale ja uważam, że ma być po prostu zabawnie i ciekawie, a ta produkcja wpisuje się w nią idealnie – jest wręcz kwintesencją tego gatunku) ukazująca rzeczywistość trochę w krzywym zwierciadle, ciężko dopatrzyć się tutaj głębszej ideologii i zaskakujących zwrotów akcji. Szczególnie przerysowani są koledzy i szef Edwarda. Film opowiada nam o zmianach i to o zmianach na lepsze, o nieprzewidywalności życia, o tym, że czasami żeby zacząć żyć,


musimy zdobyć się na trochę odwagi, wyjść ze znanej nam strefy komfortu w nieznane. Opowiada o doświadczaniu życia, pomaganiu innym i czerpaniu z tego siły do dalszego działania, próbuje pokazać nam, że to wszystko jest możliwe. Jednocześnie niczego nam nie narzuca, jako oglądający jesteśmy po prostu obserwatorami. Głównym założeniem jest to, że widz po prostu ma się dobrze czuć i biada temu, kto będzie krytykował tę produkcję za powierzchowność, grubiańskie żarty i banał. Właśnie

o to chodziło twórcom, o zwyczajność i wyzwolenie pozytywnych emocji. A przecież nie wszystko co zwyczajne od razu musi być nudne, ta historia może dotyczyć każdego z nas. Trzeba mieć dystans i zdawać sobie sprawę, na jakiego rodzaju kino się decydujemy, bo później pojawia się fala niezadowolenia i zniesmaczenia, a co gorsza – frustracji. Zupełnie niepotrzebnie, bo w takim przypadku to nie film jest zły, tylko nastawienie. No i na pewno nie należy zabierać ze sobą dzieci. „Pozostań ludzikiem

jak najdłużej, człowieku” – takie słowa Edward wypowiada do córki. Jak mamy to rozumieć? Myślę, że to również uniwersalne przesłanie, żebyśmy byli świadomi, jakimi jesteśmy ludźmi, czy tymi dobrymi, czy tymi groźnymi, których należy się bać, bo są nieprzewidywalni w złym tego słowa znaczeniu i nie należy na nich polegać, a tym bardziej im ufać. Co jeszcze może przyjść nam do głowy podczas oglądania? Oczywiście, że taka nagła, cudowna zmiana w prawdziwym życiu jest niemożliwa. A może jednak? źródło: kadr z filmu / materiały dystrybutora

69


źródło: kadr z filmu / materiały dystrybutora

Wszystko zależy od nas i naszego podejścia, wydaje mi się, że nie potrzeba do tego nawet uderzyć się w głowę, takim uderzeniem w przenośni może być wiele zdarzeń, ale miejmy nadzieję, że nigdy się o tym nie przekonamy. „Amerykańscy naukowcy odkryli, że szczęście jest zaraźliwe w promieniu około 800 metrów” – z wiarą mówi Edward. Gdyby ta zasada faktycznie działała, to przypuszczam, że mielibyśmy wokół nas

70

samych szczęśliwych ludzi. Co zmienia się w życiu głównego bohatera po pewnym niefortunnym zdarzeniu? Najpierw zdecydowanie zwalnia, daje sobie czas na zastanowienie i odnalezienie priorytetów. Edward wraca do starych marzeń, polepsza się sytuacja pomiędzy nim a jego żoną, zagłębia się bardziej w świat swojego dziecka, pozwala poczuć ojcu frajdę z tego, że ma syna, cieszy się z bycia tu i teraz. Postanawia nawet

pomóc obcym ludziom nie być takimi frustratami i to w całkiem ciekawy sposób, niestety kończy się to dla niego boleśnie, co jednak wcale go nie powstrzymuje. Następny pomysł związany jest z bębnem (nie spodziewałem się, że zwykły bęben ma taką moc, ale jak widać ma). A w jaki sposób Edward dokonuje tego wszystkiego? Tego Drogi Czytelniku już nie zdradzę, musisz sam się przekonać – zapewniam Cię, że nie pożałujesz. 


71


Wszyscy jesteśmy podróżnikami w czasie R

FILM

Anna Zemełka

72

P

roblem w tym, że jak już za film ten się zabierzemy, to doznajemy bardzo przyjemnego zaskoczenia. O ile „Czas na miłość” mieści się w konwencji gatunku komedii romantycznej, to jednak wprowadza również swego rodzaju świeżość. Produkcję ogląda się przyjemnie, a po seansie zostajemy wprowadzeni w bardzo... magiczny nastrój. Bo w końcu, co by nie mówić, to film Nowozelandczyka od początku do końca jest przepełniony nie tylko miłością, ale przede wszystkim magią. Sam pomysł na opowieść wydaje się niezwykły. Poznajemy Tima, który odziedziczył po swoim ojcu bardzo dziwną przypadłość - jeśli tylko zechce może odbywać podróże w przeszłość, a także na nią wpływać, zmieniając tym samym bieg historii. Ma-

ichard Curtis to już niemal legendarny twórca komedii romantycznych. Wystarczy wspomnieć takie tytuły jak „Cztery wesela i pogrzeb” (1994), „Dziennik Bridget Jones” (2001) czy „To właśnie miłość” (2003). Dlatego zabierając się za jego niedawny „Czas na miłość” (2013) było wiadomo czego się spodziewać.

Trudno komentować warstwę techniczną filmu, skoro fabuła wynagradza wszelkie niedoskonałości. Trudno obiektywnie oceniać film, skoro od pierwszej minuty wprawia on we wspaniały nastrój. Oczekując kolejnego romansidła wypełnionego po brzegi romantyzmem i sztampowymi rozwiązaniami zostajemy pozytywnie zaskoczeni.

jąc taką możliwość mógłby ułożyć sobie idealne życie. Nasz bohater to jednak chłopak bardzo prostolinijny i niewiele potrzeba

mu do szczęścia - najważniejsze to znaleźć bratnią duszę, drugą połówkę, z którą mógłby założyć rodzinę i spędzić resztę życia. Niestety zanim to nastąpi Tim wpada w różne tarapaty zmuszające go do ciągłego wracania do przeszłości i zmieniania biegu rzeczy. Musi wszystko poukładać w taki sposób, aby jego „czas na miłość” wreszcie nadszedł. Koniec końców, wymarzona chwila spotkania ukochanej osoby nadchodzi i wszystko zdaje się układać tak jak powinno. Życie Tima jest naznaczone niezwykłością, jednak nie wynika ona tylko i wyłącznie z faktu, że może on podróżować do przeszłości. Przede wszystkim bohater stara się jak może czerpać z życia pełnymi garściami. Cieszy się chwilami, przeżywając je nieraz podwójnie, co uświadamia mu, jak ważne jest aby


źródło: kadr z filmu / materiały dystrybutora

dostrzegać dobro w tym co nas spotyka. Oczywiście, bywają momenty trudne, smutne i sprawiające ból. Nie powinny one jednak przysłaniać tego wszystkiego, co może być źródłem radości. Przy finalnym rozliczeniu dochodzi się do wniosku, że życie mamy tylko jedno i od nas zależy czy zmarnujemy je na rozdrapywaniu ran, czy też będziemy się cieszyć najmniejszymi błahostkami, takimi jak chociażby przygotowywanie śniadania, czy podróż tramwajem. Trudno komentować warstwę techniczną filmu, skoro fabuła wynagradza wszelkie niedoskonałości, zaś patrząc przez jej pryzmat błędy zdają się nie istnieć. Trudno obiektyw-

nie oceniać film, skoro od pierwszej minuty wprawia on we wspaniały nastrój. Oczekując kolejnego romansidła wypełnionego po brzegi romantyzmem i sztampowymi rozwiązaniami zostajemy pozytywnie zaskoczeni. Nie jest to bynajmniej tylko i wyłącznie zasługa scenariusza. Świetnie sprawdzają się tutaj aktorzy. Rudowłosy i przeraźliwie chudy Domhnall Gleeson (znany dla mnie głównie z roli któregoś-tam brata Rona Weasleya w „Harrym Potterze”) został do postaci Tima dopasowany idealnie, a jego kreacja to prawdziwa perła całej produkcji. Ciepła, urokliwa i przyjemna w odbiorze Rachel McAdams (występująca w roli Mary) pasuje do

swojego filmowego partnera zadziwiająco dobrze, zaś niezawodny Bill Nighy wprowadza właściwą dla siebie beztroskość i spontaniczność. Wielki plus należy się również za ścieżkę dźwiękową. Nick Laird-Clowes stworzył kompozycje oddające magiczny i romantyczny charakter filmu, a piosenka „How Long Will I Love You" w wykonaniu Jona Bodena, Sama Sweeneya & Bena Colemana chodziła za mną jeszcze tydzień po obejrzeniu produkcji. Muzyka świetnie współgra ze scenografią, z fabułą, z kreacjami aktorskimi dzięki czemu dostajemy produkt, który jest spójną całością - wszystko jest na swoim miejscu i

73


źródło: kadr z filmu / materiały dystrybutora

nic nie zgrzyta. Jedyne co niestety mija się z całą produkcją dość znacząco, to tłumaczenie tytułu według polskiego dystrybutora. O ile wersja angielska „About time” pozostawia tutaj spore pole do popisu dla tłumaczy, dając możliwości słownych wariacji, to u nas zdecydowano się pójść na łatwiznę. Dystrybutorzy spłycili tytuł, ograniczając go jedynie do samych romantycznych skojarzeń. Tymczasem cały film to zdecydowanie coś więcej niż miłosne uniesienia. Richard Curtis nie należy do grupy reżyserów, których się zapamiętuje z imienia i nazwiska. Oczywiście znamy jego sztandarowe dzieła, oglądane nie

74

raz i nie dwa, będące nierzadko wstydliwymi przyjemnościami. Filmy, które tworzy to niejednokrotnie produkcje, do których się wraca chociażby w chłodne jesienne wieczory, zakopując się po uszy w kocu, z kubkiem gorącej herbaty w ręku. „Czas na miłość” sprawia, że jeszcze chętniej będę wracać do dzieł tego reżysera i scenarzysty. Wyobrażaliście sobie kiedyś co byście zrobili z możliwością wracania do przeszłości? Co byście zmienili w swoim postępowaniu? Jak byście się zachowali znając konsekwencje swoich czynów? Chyba każdemu zdarzają się chwile kiedy myśli sobie: „najchętniej cofnąłbym czas”,

„gdybym tylko mógł zmieniłby to” albo „ale byłem wtedy głupi, teraz postąpiłbym inaczej”. Tymczasem głównym przesłaniem filmu Curtisa jest to, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy podróżnikami w czasie. Nie możemy co prawda cofać się i wracać do minionych chwil, ale nasze życie nieustannie gna do przodu. Cały szkopuł tkwi w tym, żeby tą możliwość poruszania się w przyszłość umiejętnie wykorzystać. A co to właściwie oznacza? Cztery słowa: czerpanie radości z życia. 


75


Historia z przeznaczeniem w tle

KSIĄŻKA

C

76

Beata Krzywda

D

o książki Magdaleny Dziumy podeszłam z lekką obawą. Nie bardzo wiedziałam czy mam przed sobą powieść obyczajową, romantyczną czy może portret psychologiczny zakochanych. Po tytule spodziewałam się raczej pustego tekstu o romantycznej miłości z typowym happy endem. Czyżbym się pomyliła? Przyznam, że niezbyt często czytam książki o zakochanych. Nie dlatego, że uważam ten typ literatury za gorszy. Nie. Z jednej strony zwyczajnie nie przepadam za takimi historiami, a z drugiej po prostu mam wrażenie, że o miłości pisze każdy, a wątki miłosne, czy tego chcemy, czy nie, pojawiają się w bardzo wielu dziełach literackich. Wielkich utworach i pomniejszych historiach. Wszędzie. Ale wrodzona ciekawość poznawania coraz to nowych autorów i otwartość na różne gatunki literackie popchnęła

zasem zastanawiamy się, czy to, co dzieje się w naszym życiu jest niepojętym Bożym planem, zbiegiem okoliczności, a może przeznaczeniem. Właśnie o tym ostatnim przeczytamy w najnowszej powieści Magdaleny Dziumy.

W całej tej historii słowem klucz jest słowo przeznaczenie, a problemem – rozważanie jego znaczenia w przypadku bohaterów. Los jest ślepy, kieruje drogi życiowe zakochanych w różnych kierunkach

mnie na spotkanie z młodą sopocką autorką. Po usłyszeniu jej historii, a zarazem historii powstania jej opowieści pomyślałam, że zrobię wyjątek i sięgnę po książkę „Na przekór przeznaczeniu” (2015). Podczas spotkania autorskiego poznaliśmy kilka szczegółów, więc początek historii był mi już znany, choć oczywiście nie dokładnie, co pozwoliło mi nieco bardziej skupić się na stylu

pisarskim autorki, do czego jeszcze wrócę. W całej tej historii słowem klucz jest słowo ‘przeznaczenie’, a problemem – rozważanie jego znaczenia w przypadku bohaterów. Los jest ślepy, kieruje drogi życiowe zakochanych w różnych kierunkach, oddala ich od siebie na potężne odległości, których nie da się pokonać. Czy wreszcie będzie im dane ponownie się spotkać? W jakich okolicznościach i na jak długo? To podstawowe pytania, które trzeba sobie zadać. Można powiedzieć, że gdyby nie Paryż, to prawdopodobnie nic złego by się nie stało. Miasto symbol, które kojarzy się z Mekką zakochanych, romantycznym miastem miłości i punktem typu must see dla wszystkich, szczególnie początkujących turystów. Jest w nim coś, co zdecydowanie do niego przyciąga. W tym przypad-


źródło: okładka książki / materiały dystrybutora

ku z tego wyidealizowanego miejsca przeobraża się w dramatyczną scenerię przypadkowej rozłąki zakochanych na długie lata. Gdyby jeszcze symboli było komuś mało – tragiczne wydarzenia rozgrywają się w okolicy tunelu, w którym rok wcześniej zginęła księżna Diana. Później zbiegów okoliczności jest coraz więcej. Nie zdradzę jednak czy na korzyść, czy niekorzyść bohaterów. Książka, czego dowiedziałam się na spotkaniu autorskim, powstała w afekcie po utracie przez autorkę bratniej duszy. Książka nie jest częścią autobiografii, chodzi raczej o pewne emocje, które są odwzorowane w zachowaniu głównej bohaterki. Jest to intrygujące studium przypadku człowieka po stracie kogoś rzeczywiście bliskiego. Jak najbardziej realne i w tej historii najważniejsze są chyba właśnie uczucia i emocje, dobrze i realistycznie z resztą oddane. Niebanalna historia zakochanych to zdecydowanie nie harlequin z niskiej półki. To raczej dobrze wyważona opowieść. Choć zakończenie mnie osobiście nie zaskoczyło, oczekiwałam takiego rozwiązania, jakie się pojawi-

ło, aczkolwiek dla niektórych może okazać się nietypowe. Trochę inaczej podeszłam do stylu. Powiem szczerze, że oczekiwałam czegoś na nieco wyższym poziomie. Moim zdaniem styl w znacznym stopniu odbiega od zawartej w książce treści. Czułam się nieswojo, kiedy kilkukrotnie na przestrzeni dosłownie paru kartek czytałam tę samą, łatwą do zapamiętania informację. Jako czytelniczka nie chcę, żeby wszystko przekazywano mi aż tak dosadnie i wprost. Chciałabym czasem się czegoś domyślić. Zagrać w niedopowiedzenia. Byłam też przytłoczona ilością opisów wyglądu postaci, które to opisy najczęściej ograniczały się do tego, że ktoś jest ładną brunetką albo przystojnym mężczyzną o zielonych oczach. Świat nie składa się tylko z ludzi pięknych. Ponadto mam nieodparte wrażenie, że tego typu komentarze nie wnoszą (przynajmniej w większości przypadków) niczego do treści książki – są zbędne. Nie wszystko jednak jest winą autorki. Czasem zwyczajnie byłam zdziwiona, że pewne zdania, wyrażenia czy właśnie powtórzenia nie były

zretuszowane podczas redakcji. A może to po prostu moje filologiczne skrzywienie zawodowe, podczas gdy zwykły odbiorca nie zwróciłby na to nawet najmniejszej uwagi? Co mogę powiedzieć, patrząc na książkę już po lekturze? Przede wszystkim dobrze i szybko się czyta, a historia jest mocno wciągająca. Po kilku stronach byłam już solidnie osadzona w świecie uczuć i emocji, szczególnie głównej bohaterki, i wcale z tego świata nie zamierzałam wychodzić. I tak aż do ostatniej strony. Pomimo pewnych niedoskonałości i tego, że przerywałam czytanie, żeby poszukać w Internecie, czy na pewno dana nowinka techniczna w podanym czasie była już dostępna, mam wrażenie spójności. Z resztą – jeśli narracja jest prowadzona w 1. osobie przez 19-letnią dziewczynę (chodzi mi o bohaterkę), to nawet te uchybienia stylistyczne da się wybaczyć – sprawiają wrażenie oddania realności. Przecież nie można oczekiwać od maturzystki wysokiego stylu na poziomie arcydzieł literatury światowej. Byłoby to poniekąd sztuczne. Czyż nie? 

77


Zapis radosnej twórczości

KSIĄŻKA

L

78

Rafał Growiec

J

ak zaznacza we wstępie ks. Stanisław Klimaszewski MIC, podania ludowe o Jezusie, Maryi, świętych czy diabłach stanowią swoiste uzupełnienie tego, czego brakuje w pismach poważanych – od Ewangelii po hagiografie. To on, w oparciu o wydaną w 1963 r. w Mediolanie antologię Luigiego Santucciego wybrał teksty kilkudziesięciu „pozakanonicznych” legend chrześcijańskich. W przedmowie marianin zaznacza, że znajdziemy tu nie tylko naiwne opowiastki powstające wśród niewykształconego gminu i potem zebrane np. przez Jakuba de Voragine w „Legenda aurea” („Złotej legendzie”), ale także także „legendy literackie” – których autorzy wykazywali się już większym kunsztem w posługiwaniu się językiem czy tworzeniu fabuł. Tak więc obok wielu niepodpisanych legend znajdziemy utwory Umberto Eco czy Lwa Tołsto-

iteratura chrześcijańska to nie tylko traktaty teologiczne i pamiętniki mistyków. To także twórczość ludowa, zupełnie niekontrolowana, przybierająca formę legend i opowieści. Zbiór takich utworów wydało Wydawnictwo Księży Marianów.

Przez dziwaczne nieraz znaki Jezus, Maryja, święci i aniołowie nawracają grzeszników, pocieszają strapionych i wyganiają diabła

ja, ale też polską opowieść o Twardowskim Adama Dubowskiego. Obok wyjątkowo krótkich opowiastek są także i kilkustronicowe fabuły, różniące się wyraźnie od nich bardziej rozbudowanym stylem. Antologia zawiera opowieści niejako uzupełniające biblijną Ewangelię dzieciństwa (znaną z przekazów Mateusza i Łukasza) o elementy fantastyczne, dowodzące, jak cudownym dzieckiem był Jezus, a także kilka utworów mówiących o podróżach Piotra i Jezusa. W ten sposób możemy zauważyć, że świat się niewiele

zmienił od starożytności. Wtedy także powstawały utwory, które miały na celu uzupełnienie luk czasowych w narracji biblijnej – dziś zwiemy je apokryfami. Podobnie jak w stosunku do „Ewangelii Dzieciństwa Tomasza”, tak samo w stosunku do tych opowieści trzeba zachować zdrowy dystans, pamiętać o ich rodowodzie i tym, jakie były zamierzenia autorów, z których nie każdy był uczonym w teologii. CO AUTOR TO IDEA Jako, że mamy do czynienia z antologią, w dodatku złożoną w znaczniej mierze z utworów anonimowych, które przeszły już niejedną korektę, a potem jeszcze tłumaczenie, z każdej opowieści można wysnuć inny morał. To, że on jest – mniej lub bardziej oryginalny czy ortodoksyjny – jest jedną z niewielu wspólnych cech wszystkich legend. Jakie są te morały? Przede wszyst-


źródło: okładka książki / materiały dystrybutora

kim, co może nas trochę razić, autorzy legend chętnie sięgali po wszelkiej maści cudowność, która to jest główną oznaką boskiej mocy. Przez dziwaczne nieraz znaki Jezus, Maryja, święci i aniołowie nawracają grzeszników, pocieszają strapionych i wyganiają diabła. Czasami można posądzić bohaterów o czary – jak np. św. Ambrożego, który ofiaruje trzem siostrom sakiewkę bez dna. A co, gdy grzesznik się nawróci? Tu opowieści są radykalne – pokuta najczęściej obejmuje życie w klasztorze, a niekiedy i zaraz po nawróceniu natychmiastowy zgon. Niekiedy zdarzają się także smaczki antymałżeńskie, jak np.: „albowiem niewiasta jest nieprzyjacielem silnych mężczyzn, jak to widać z historii Samsona, która została przytoczona w Piśmie Świętym” (s. 111). Niekiedy można zauważyć podobieństwo legend do znanych baśni – np. opowieść “O Jezusie i wyśmianych skąpcach” przypomina pewną bajkę o karle-czarodzieju ze

zbioru braci Grimm. Na szczęście nie zawsze tak jest. Zdarzają się „apokryfy” naprawdę pouczające, a nie tylko zajmujące wyobraźnię dziwami. Jak na przykład historia „Podpłomyk Jezusa Chrystusa” o zawierzeniu Bogu czy „Matka świętego Piotra” o tym, jak bardzo utrudnia zbawienie zazdrość o cudze dobro. Objawia się w nich cecha typowa dla apokryfu – to znaczy odpowiadają na jakiś teologiczny problem „na chłopski rozum”. Tak autorzy starają się „rozpracować” i kwestię, jaka modlitwa jest skuteczna (czy można wielbić Maryję, żonglując nożami jak brat Barnaba?), i problem raju dla zwierząt (wszak Arka Noego była obrazem raju), i problem, dlaczego wpuszczają do nieba grzeszników. WŁOS SIĘ JEŻY Fantazja niektórych twórców balansowała na granicy nie tyle ortodoksji, co dobrego smaku. Oto mamy historię „Katarzyny grzesznicy”, która nawraca się, gdy w jej łożnicy piękny rycerz

zmienia się w Chrystusa. Kiedy indziej Jezus zmienia chcącego go obrabować łotra w osła. Innym razem uczy On mistrza Eligiusza pokory, podkuwając po mistrzowsku konia. Mało? Jezus z Piotrem trafiają do Katalonii (trochę daleko geograficznie i czasowo z Judei I w., prawda?), gdzie okradają mnicha, niszczą zbiory i doprowadzają do utonięcia wioślarza. A wszystko bardzo pobożnie wytłumaczone – np. utonięcie, bo nieszczęśnik był tuż po spowiedzi i umarł w stanie łaski, a tak by żył grzesznie i trafił do piekła. Takie teologiczne szpagaty mają przedstawiać mądrość Boga lub to, że jest On mistrzem nad mistrzami, czy że należy mu się miłość absolutna. Jak podkreśla sam ks. Klimaszewski, zbiór nie miał na celu naukowej analizy, a bardziej powinien „budować” czytelników. Zachęca też do poszukiwania. W końcu na „Kwiatkach św. Franciszka” świat legendy się nie kończy.

79


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 80

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 81


O męskiej przyjaźni REFLEKSJE

D

82

Michał Musiał

N

a początku warto jest zastanowić się, jakie jest podejście do przyjaźni dzisiejszego świata. Czy coraz częściej w naszych rozmowach słowo „przyjaciel” nie jest zastępowane o wiele mniej ważnymi zamiennikami, takimi jak: „kolega”, „kumpel”, „znajomy”, itp.? Skąd to może wynikać? Sam się nad tym zastanawiam i nie wiem, może to ta z każdej strony atakująca nas homofobia na każdym punkcie? Bo przecież facetom nie wypada na powitanie się uściskać, a „kumpel” brzmi mniej gejowsko niż „przyjaciel”; czy chcemy czy nie, to w jakiś sposób wkrada się do naszej świadomości, niszcząc zdrowe patrzenie na pewne sprawy. Jeśli znamy kogoś, kogo warto nazwać przyjacielem, nie wstydźmy się tego robić. Szczęśliwi są ci, którzy mają oddanych przyjaciół i

użo można mówić o przyjaźni, ale chciałbym skupić się na tej prawdziwej i legendarnej męskiej przyjaźni, której nic nie jest w stanie zakończyć. No bo przecież dla faceta to jedna z ważniejszych rzeczy, aby mieć kogoś, z kim rozumie się bez słów, bez względu na upływ czasu, kogoś, komu zawsze można o wszystkim powiedzieć i oczywiście wyjść na piwo.

Dlaczego legendarna przyjaźń? Bo nie wiąże się tylko z sympatią nie opuszczamy się w najtrudniejszych chwilach, oddajemy za siebie życie, potrafimy się dla siebie poświęcać, jestem pewien, że każdy zna przykład dwóch mężczyzn, których przyjaźń i oddanie było wręcz przykładem heroizmu

dbają o te relacje. A kto to w ogóle jest ten przyjaciel? Dużo jest definicji, przykładów historycznych i zmyślonych związanych z motywem męskiej przyjaźni, braterstwa i odwagi. Mnie się

wydaje, że to jest ktoś taki, z kim rozumiemy się bez słów w każdej sytuacji, ktoś, kto nie będzie nas oceniał, gdy się zmieniamy, ktoś, z kim świetnie się dogadamy nawet po długim niewidywaniu się. A gdy zmieniamy się na gorsze, to wtedy przyjaciel jest zobowiązany zwrócić nam na to uwagę, ale nie opuści i nie powie: „Słuchaj, zmieniłeś się, bądź taki jak wcześniej, bo inaczej nie chcę cię znać”. To ta strona związana z ideologią. A co ze stroną praktyczną? Przyjaźń dwóch mężczyzn może dla kobiet wyglądać co najmniej dziwnie, ba - może to być nawet coś, czego niektóre kobiety nie pojmą. Przyznajmy im rację, może to być dość skomplikowane dla tych - jakby nie było naturalnie delikatniejszych od nas istot. Przykład? Wymyślamy sobie różne przezwiska, używamy


wobec siebie brzydkich epitetów (ba! Żeby tylko!), potrafimy grać razem w gry całymi dniami i robić milion innych różnych, czasem głupich oczywiście, rzeczy. Atmosfera od ironii i sarkazmu robi się często tak gęsta, że można by siekierę powiesić w powietrzu i to jest właśnie ten przejaw obopólnej sympatii. Oczywiście jest to trochę przerysowane, ale jak często tak właśnie to wygląda? Nawet ci na pierwszy rzut oka dżentelmeni, zawsze używający poprawnej pol-

szczyzny i opowiadający przyzwoite żarty w towarzystwie przyjaciela potrafią zmienić się nie do poznania i niech to nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, a tym bardziej powodem do zmiany zdania o takim facecie. Mam szczerą nadzieję, że możecie przytoczyć sobie obrazy takich sytuacji z własnego doświadczenia. Dlaczego legendarna przyjaźń? Bo nie wiąże się tylko z sympatią - nie opuszczamy się w najtrudniejszych chwilach, oddajemy za siebie życie,

potrafimy się dla siebie poświęcać, jestem pewien, że każdy zna przykład dwóch mężczyzn, których przyjaźń i oddanie było wręcz przykładem heroizmu, zważywszy na warunki, w jakich ta relacja się utworzyła. No właśnie, a kiedy poznajemy przyjaciół? Czy faktycznie tylko w biedzie? Jakkolwiek będziemy próbowali obalić tę teorię, to coś w tym jednak jest. Gdy łączy nas na przykład jakaś niezbyt sprzyjająca sytuacja życiowa i akurat napotkamy kogoś, kto przejdzie przez źródło: kadr z filmu / materiały dystrybutora

83


to razem z nami i jest w podobnym momencie swojego życia, to jest duża szansa na głębszą i długą relację. Ale oczywiście też może wyniknąć to ze wspólnej pasji, pracy, wspólnych zainteresowań i przeżyć – zarówno szczęśliwych i pięknych jak chociażby wiadomość o zostaniu ojcem (warto mieć wtedy z kim świętować), jak i tych wywołanych złymi informacjami. Oto kilka zasad męskiej przyjaźni (niektóre są ujęte w dosyć zabawny sposób), które udało mi się znaleźć w Internecie i z którymi w pełni się zgadzam: - Twój dom jest dla niego otwarty o każdej porze, więc miej zawsze w domu coś do picia. Przynajmniej zimne piwo. - Znasz jego słabe strony, ale nie wykorzystuj tej wiedzy. Pamiętaj, że on

84

równie dobrze zna twoje słabości. - Nie dąsaj się. Jak masz gulę o coś, powiedz o tym jasno, a nie strugaj urażonej dziewicy. - Przyjaźni nie trzeba udowadniać, ją się pielęgnuje. - Nie zazdrość. - Bądź partnerem, a nie mądralą, który wszystko wie lepiej i nie przepuszcza żadnej okazji, żeby to udowodnić. - Gdy ma kłopoty, nie pytaj go, czy możesz jakoś pomóc, tylko po prostu pomóż – to, czy możemy na kimś polegać poznajemy po czynach, a nie po słowach. Jest tego o wiele więcej! Jeśli ktoś nie ma pomysłu na to, jak być dobrym przyjacielem, to można poczytać więcej na stronie z której zaczerpnąłem powyższe


porady: http://www.menshealth.pl/sprawy/38-zasad-meskiej-przyjazni,3943,3 . Co więcej o tej pięknej relacji? Podobno najsilniejsze przyjaźnie tworzą się w młodości albo nawet w dzieciństwie, jeśli tylko przetrwają czynnik rywalizacji, który zawsze pojawia się u chłopców, potem jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinno przerodzić się to w szacunek. Starszym, dojrzałym mężczyznom trudniej zbudować jest taką relację, bo - nie oszukujmy się - otoczenie od najmłodszych lat oczekuje od nas bardziej gruboskórności i bycia twardymi, co wiąże się ze swoistą walką o pieniądze, miejsce pracy czy kobietę. Najważniejsza jest lojalność, a o istnieniu kłamstwa (nawet drobnego) nie może być mowy. Wiele jesteśmy sobie w stanie

wybaczyć, czasami nawet po prostu damy sobie po gębach, ale jeśli na działaniu naszego przyjaciela ucierpi honor, duma czy poczucie własnej wartości, to szybko jesteśmy w stanie zakończyć taką znajomość. Czy wyczerpałem temat męskiej przyjaźni? Trudno powiedzieć, że nawet zacząłem, ale mam nadzieję, że zachęciłem cię, Drogi Czytelniku, do własnych rozważań w tej kwestii i nie tylko, ponieważ nie wspomniałem chociażby o damskiej przyjaźni. Jak uważasz, czy ona istnieje i jak bardzo różni się od naszej męskiej? 

źródło: www.pixabay.com

85


Busem do marzeń na Dziki Wschód RELACJE

JK

86

Marzena Bieniecka

P

o lipcowej podróży młodych z Kalwarii Zebrzydowskiej przez południe naszego kontynentu, przyszedł czas na wschód. Tym razem w busie spędzili dwa tygodnie – niemniej intensywne od poprzedniej wyprawy. Ekipa liczyła osiem osób, pięcioro studentów, dwoje licealistów i jednego księdza. Busiarze odwiedzili duże skupiska Polaków: Lwów, Winnicę, Berdyczów, Grodno, Soleczniki, Wilno… Wszędzie tam zanosząc zaproszenie na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa, ale też trochę Polskości, której brakuje mieszkańcom Kresów. Wieźli też ze sobą ładunek specjalny – paczki z materiałami szkolnymi, zabawkami i słodyczami dla dzieciaków z Litwy. Jak powiodła się ta misja? – Już wyruszając w trasę, wiedzieliśmy, że to będzie niesamowity czas.

ak dobrze zakończyć studenckie wakacje (nawet będąc licealistą)? Wybrać się na dwa tygodnie na resy z misją specjalną! Bus do marzeń wrócił z 2. europejskiej wyprawy. Na Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie wykrzyczeli głośno, że widzimy się w Krakowie.

Nie obyło się bez przygód i nagłych zwrotów akcji. Dziura w misce olejowej, zepsuty GPS i przede wszystkim przykra niespodzianka – mimo wcześniejszych starań, sam bus nie został wpuszczony na terytorium Republiki Białorusi.

Z prawie każdego miejsca dostawaliśmy wiadomości, że jesteśmy oczekiwani, co bardzo dobrze rokowało. Przez te dwa tygodnie udało nam się odwiedzić całą masę miejsc i poznać dziesiątki wspaniałych ludzi. Mieliśmy jechać obda-

rowywać sobą innych, a tak naprawdę sami zostaliśmy obdarowani – w każdym znaczeniu tego słowa – mówi Maksymilian. Zanim dotarli na Litwę, odwiedzili sporo innych miejsc. To, co szczególnie zapadło im w pamięć, to wschodnia gościnność i świadectwo wspólnoty, jaka panowała między mieszkańcami. Im trudniejsze warunki, tym bardziej ludzie trzymają się blisko siebie. Widać to było we Lwowie, gdy w ostatniej całkowicie polskiej parafii, liczącej niecałe 50 osób, usłyszeli historię o powolnym odbijaniu świątyni z rąk komunistów. Podobnie Gniewań, małe miasteczko niedaleko Winnicy, gdzie katolicy i prawosławni razem uczą się języka polskiego, bo za zachodnią granicą widzą dla siebie nadzieję na przyszłość. W Berdyczowie poznali pol-


źródło: okładka książki / materiały dystrybutora

skich karmelitów bosych, którzy w wiosce leżącej pośrodku pól i lasów, bez dostępu do bieżącej wody, budują kościół i dom rekolekcyjny. – Podróż była dla nas prawdziwą lekcją patriotyzmu – dzieli się Ula, maturzystka – Wielu mieszkańców Kresów od lat nie ma kontaktu z żywym językiem polskim czy też polską kulturą, a jednak pamięta o swoich korzeniach. Nasza wizyta była dla nich wielkim wydarzeniem, pocztówką z ojczyzny.

Nie obyło się bez przygód i nagłych zwrotów akcji. Dziura w misce olejowej, zepsuty GPS i przede wszystkim przykra niespodzianka – mimo wcześniejszych starań, sam bus nie został wpuszczony na terytorium Republiki Białorusi. Jego pasażerom zarzucono, że wszystkie materiały na pace nie są prezentem, a towarem na sprzedaż. W związku z tym o godzinie 4.30 na przejściu granicznym było szybkie przepakowanie i podział ekipy – 5 osób pojechało do Grodna,

a 3… musiały ruszyć objazdem – króciutkim – całej Białorusi wzdłuż wschodniej granicy Polski. Czasu byłoby w zapasie dużo, bo aż dwie doby, gdyby nie fakt, że po niecałych trzech godzinach jazdy bus przestał działać. Siedem godzin spędzili u mechanika, który nawet korzystając z pomocy kolegów po fachu nie był w stanie określić, co też właściwie jest zepsute. Ukrainiec zapewne poddałby się szybciej, gdyby nie przychylny Polakom szef warsztatu. Oddech ulgi. Nie

87


trzeba holować do Polski! 2. część podróży obejmowała Litwę – i tam zaczęła się nieplanowana podróż śladami Bożego Miłosierdzia. Najpierw oryginalny obraz Jezusa Miłosiernego w Wilnie, potem wizyta w szkołach w Trokach i Rostynianach, gdzie przekazano dary równocześnie z ukazaniem się orędzia Franciszka na XXXI ŚDM… A gdyby tego było mało, na koniec wizyta w Białymstoku. Co to miasto ma wspólnego z Miło-

sierdziem? Jeśli nie wiecie, czas najwyższy to nadgonić. Dużo w Polsce mówi się o siostrze Faustynie, ale niewiele o księdzu Sopoćce, który był jej spowiednikiem. Bez tego pokornego kapłana „Dzienniczek” nie zostałby spisany. Michał Sopoćko pochodził właśnie z Podlasia – i tam znajduje się druga stolica Miłosierdzia, jeśli za pierwszą przyjąć Kraków. - Myślę, że takich przeżyć i momentów zapadających głęboko w pamięci

i sercu mogłam tylko podczas tej trasy doświadczyć – dodaje jeszcze Ula. – Nasza wyprawa była tak naprawdę rekolekcjami. W pamięć zapadł mi czas modlitwy Różańcem w samochodzie… Ale też wiele innych chwil. W Rydze przeszliśmy przez miasto z flagami i śpiewem. Ludzie uśmiechali się, zaczepiali nas. Miło było wnieść do ich życia trochę radości. 

źródło: kadr z filmu / materiały dystrybutora

88


89


90


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.