nr 8 (34) / 2015
13-26 kwietnia
ISSN 2391-8535
Zdrowy styl Ĺźycia 1
OKIEM REDAKCJI
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
Wydarzenia i Opinie
Zdrowy styl życia
Światowe Dni Młodzieży
12 Tragedia wciąż żywa
SPIS TREŚCI
Mateusz Ponikwia
28 Stres - nasz przyjaciel czy wróg? Rafał Growiec
16 Czy szkoła "świecka" znaczy "ateistyczna"?
32 Ucz się, ucz… ale jak?
Rafał Growiec
Mateusz Ponikwia
20 Misja niemożliwa
36 Mów głośniej, bo nie słyszę!
Tomasz Markiewka
Emilia Ciuła
Myśli Niekontrolowane 22 O istnieniu dobra i zła Maciej Puczkowski
40 Luksus pierwszego świata Małgorzata Różycka
44 Droga do wnętrza Wojciech Urban
Rozmowa numeru
48 Rosa Vita - fundacja wspierająca życie Emilia Ciuła
2
52 Busem do marzeń! Kajetan Garbela
KULTURA
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
Rozmowa Kulturalna
Klasyka
Rozmowy
68 Pomyślę o tym jutro
76 Słuchają, chociaż nie słyszą
58 Znamy się tylko poprzez innych
Anna Zawalska
Krzysztof Zimoch
Beata Krzywda
64 SB Maffija rośnie w siłę Jarosław Janusz Szymon Steckiewicz
Teatr Telewizji 72 Bigos po katolicku Anna Zawalska
3
Zdrowy styl życia WSTĘPNIAK
Z
4
Anna Zawalska
T
a nasza sfera psychiczno-duchowa, zwykle jest traktowana przez nas po macoszemu. Skupiając się nadmiernie nad tym co mamy jeść i jak często mamy się ruszać, kompletnie zapominamy o tym, w jaki sposób prowadzić higienę naszego umysłu i sfery emocjonalnej. Jest to bardzo ważny element – o ile nie ważniejszy – prowadzenia zdrowego trybu życia. W końcu nie tylko jedzenie buraków, czy codzienny jogging uchronią nas przed zawałem w wieku czterdziestu lat. Proporcjonalnie o wiele mniej miejsca poświęca się na zagadnienia związane z dbaniem o życie wewnętrzne człowieka. Na pierwszy plan zawsze wysuwa się to, co dotyczy naszego ciała. Zdrowa sylwetka, niski poziom cholesterolu czy optymalny procent tkan-
awsze ilekroć czytamy nagłówek „zdrowy styl życia”, bądź myślimy o tym, żeby zmienić swoje przyzwyczajenia dotyczące zdrowia, po głowie chodzi nam głównie to, co związane z naszym organizmem od strony fizycznej. Tymczasem zapominamy, że równie ważna jest ta strona psychiczna.
“
Żyjemy w czasach szybkich, hałaśliwych i stresujących. To wpływa na nasze istnienie bardzo intensywnie, Struktura społeczno-zawodowa naszego życia została w taki sposób ułożona, byśmy mieli jak najmniej czasu dla siebie. Z jednej strony praca, a z drugiej różnego rodzaju elementy, które proponuje nam rozwój technologicznocywilizacyjny.
ki tłuszczowej to coś, co fanatykom zdrowego trybu życia spędza sen z powiek i właśnie wokół tego układają swoje życie. W końcu raczej trudno znaleźć u
takiej Chodakowskiej czy innego trenera personalnego, którego rady znajdziemy w odmętach Internetu, przepis na udane życie emocjonalno-duchowe. A idąc za z teorią, że człowiek jest istotą psychofizyczną, równie ważne jest jego zdrowie psychiczne, jak i fizyczne. Dbanie o nasze wnętrze – i nie mam tu na myśli narządów – nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać. Nasza sfera duchowa jest bardzo delikatna, co czyni ją podatną na różnego rodzaju zanieczyszczenia i szkodliwe substancje, które bardzo szybko infekują nasze samopoczucie, emocje i umysł. Bardzo trudno jest się z tego oczyścić. Żyjemy w czasach szybkich, hałaśliwych i stresujących. To wpływa na nasze istnienie bardzo intensywnie, nawet jeśli
źródło: www.pixabay.com
nie zdajemy sobie z tego sprawy. Struktura społeczno-zawodowa naszego życia została w taki sposób ułożona, byśmy mieli jak najmniej czasu dla siebie. Z jednej strony praca, która coraz częściej wdziera się w nasz czas wolny, tak że stajemy się jej niewolnikami, a z drugiej różnego rodzaju elementy, które proponuje nam rozwój technologiczno-cywilizacyjny. Bardzo mało jest przestrzeni, w której możemy się tak zwyczajnie wyciszyć i pomyśleć. Dlatego w najnowszym numerze „Może coś Więcej” staramy się pokazać zdrowy styl życia od nieco innej strony – tej psychicznej, emocjonalnej, duchowej. Przede wszystkim skupimy się na kilku elementach. Pierwszym z nich będzie stres – w jaki sposób wpływa na nasz organizm, jak sobie z nim
radzić i jak ewentualnie wykorzystywać go na swoją korzyść. Oprócz tego – co jest związane bardzo mocno ze stresem – przyjrzymy się technikom efektywnego uczenia się. Być może okaże się to przydatne w zbliżającym się okresie zaliczeniowych kolokwiów. Do tego dodamy co nieco na temat naszego zdrowia duchowego – odpowiemy na kilka pytań związanych z grzechem, z dążeniem do świętości i z tym, jak sobie radzić z budowaniem swojej religijności i relacji z Bogiem. Proponujemy także refleksję nad tym, czy czasem nie przydałoby się nam w życiu trochę więcej ciszy – w końcu żyjemy w bardzo hałaśliwych czasach, dlatego hałas stał się nieodłącznym elementem naszego życia. W dużej mierze od tego, w jaki sposób dba-
my o swoje zdrowie wewnętrzne i duchowe zależy to, jak nam się żyje – czy potrafimy się zrelaksować, czy nie przejmujemy się wszystkim nadto i czy aby na pewno nasz tryb życia jest na tyle wyważony jak nam się wydaje. Bo w końcu nawet dbanie o sylwetkę, zdrową figurę czy zwracanie uwagę na to co jemy, albo ile ruchu zażywamy może być dla nas wyjątkowo stresujące. Na ten piękny, wiosenny czas proponujemy Wam zająć się Waszym zdrowiem wewnętrznym, aby zaznać w życiu trochę więcej relaksu. Niech nowy numer „Może coś Więcej” stanie się ku temu pierwszym krokiem! Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zawalska
5
REDAKTOR NACZELNA: Anna Zawalska
REDAKTORZY:
STOPKA REDAKCYJNA
Aleksandra Brzezicka
Dominik Cwikła
Emilia Ciuła
Aleksandra Frontczak
Kajetan Garbela
Rafał Growiec
Beata Krzywda
Michał Musiał
6
Mateusz Nowak
Mateusz Ponikwia
Maciej Puczkowski
Krzysztof Reszka
Małgorzata Różycka
Wojciech Urban
Piotr Zemełka
DZIAŁ PROMOCJI: Mariusz Baczyński
Kajetan Garbela
DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx
Alicja Rup
WSPÓŁPRACOWNICY: Anna Bonio Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Tomasz Markiewka
Magdalena Mróz Marek Nawrot Sara Nałęcz-Nieniewska Szymon Steckiewicz
KONTAKT: • • • •
strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl
WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7
Od Reni i Krysi: “Lato. Budapeszt. Godzina 24. Zdecydowałyśmy że naszą ostatnią noc w Budapeszcie spędzimy na zacnym dworcu kolejowym. Po nocnym zwiedzaniu miasta w okolicach północy dotarłyśmy do celu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że dworzec jest zamykany na 3h. Szybka decyzja i już układamy się do snu na zewnątrz przed głównym wejściem. Uczucia mamy mieszane tym bardziej, gdy panowie z obsługi dworcowej nie podchodzą do naszego zamiaru zbyt optymistycznie, twierdząc, że przecież to niebezpieczne, że jak to dwie dziewczyny same w nocy, że przecież nas okradną, zabiją, czy zrobią krzywdę. Świetny zwiastun! Po 1h snu, nagle się budzimy, a przed nami stoi on. Mężczyzn narodowości tureckiej i o dziwo w rękach zamiast siekiery ma dwa soki Cappi ;D Ponadto zaprasza nas na kawę do swojej restauracji, z której nas widział. Z serca i szczerym uśmiechem dziękujemy, po czym idziemy dalej spać. Po jakimś czasie budzi nas ten sam pan, lecz tym razem z dwoma kubkami gorącej herbaty z cukrem. Dziękujemy mu z jeszcze większym zakłopotaniem niż poprzednio, na co on odpowiada dobrotliwym uśmiechem i znika. Przed nami jeszcze godzina spania na zewnątrz. Okazana nam bezinteresowna dobroć sprawia, że nie możemy zasnąć – ale jednak się udało. Po raz trzeci zafundowano nam piękną pobudkę. Węgier, który także czekał na otwarcie dworca podarował nam gorącą kawę. Miała to być straszna noc, a okazała się najpiękniejsza! Serce rośnie!
8
Od K. - połowa lutego: “Centralny Londyn (sam środek europejskiego Wall Street). Wszędzie dookoła panowie w skrojonych na miarę garniturach i panie w szykownych, oficjalnych spódnicach. Zazwyczaj nikt na nikogo nie patrzy (albo patrzy 'z konia'), każdy się śpieszy i nawet zmarnowanie czyjegoś czasu poprzez choćby miłe zagadnięcie jest wykluczone. Czekam na światłach, a 15 m ode mnie na chodniku pod wielkim wieżowcem siedzi bezdomny na kartonie, owinięty jakimś śpiworem. Koło niego przeszli rozmawiający ze sobą facet z kobietą - oboje wyglądający jak maklerzy albo bankierzy. Po paru metrach kobieta się zatrzymała, poprosiła dotychczasowego kompana o chwilę przerwy, po czym wróciła się kilka kroków do bezdomnego. Wsadziła mu w rękę (którą on pośpiesznie wyciągnął spod śpiwora) garść drobnych, pochyliła się nad nim i szepnęła mu parę słów do ucha. Na koniec pocałowała go w czoło (albo policzek, nie pamiętam) i wróciła do swojego oniemiałego kolegi. Ja do teraz mam problem ze szczęką. Takie rzeczy tutaj się po prostu nie zdarzają (a zwłaszcza w tej części miasta). Ludzie są niesamowici. Pozdro!”
Więcej opowieści pełnych dobroci znajdziesz na: www.facebook.com/Druiddobro 9
OKIEM REDAKCJI 10
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
11
WYDARZENIA I OPINIE
Tragedia wciąż żywa
12
Z Mateusz Ponikwia
10
kwietnia 2010 roku pozostanie zapamiętany jako jeden z najczarniejszych dni III Rzeczypospolitej Polskiej. Oto wtedy wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką Marią w katastrofie samolotowej śmierć poniosły 94 inne osoby – czołowi politycy i intelektualiści. Tragedia, której byliśmy świadkami, wciąż pozostaje żywa w społeczeństwie. Szokujące zdarzenia, mimo upływu czasu, nie tracą na znaczeniu. Wydaje się, że wyjaśnienie przyczyn i przebiegu tejże katastrofy powinno być priorytetowym zadaniem polskich władz i wymiaru sprawiedliwości. Poza tym feralne wydarzenia dały asumpt do powzięcia wątpliwości co do bezpieczeństwa strategicznego naszej Ojczyzny. Zapewne zabrzmi to banalnie, ale trudno jest
apewne data 10 kwietnia 2010 roku zapadła w pamięci wszystkim Polakom. W tym dniu doszło do katastrofy polskiego samolotu TU-154M, w wyniku której zginęło 96 osób. Choć mija już piąta rocznica tragicznych zdarzeń pod Smoleńskiem, ich niepewny przebieg budzi ożywioną dyskusję i spore kontrowersje.
“
Szkoda, że nawet tak wielka katastrofa nie zdołała przyczynić się do załagodzenia sytuacji politycznej w Polsce i zakopania topora wojennego. Z pewnym niedowierzaniem patrzy się na organizowanie we własnym zakresie obchodów upamiętniających rocznicę katastrofy, osobne oddawanie czci zmarłym.
przejść do porządku dziennego po utracie bliskiej osoby. Z pewnością jeszcze trudniej wrócić do normalności po tak wielkiej tragedii, która dotknęła całego
naszego kraju. Z całą stanowczością należy zaznaczyć, że zaistniałe wydarzenia w sposób najbardziej dotkliwy odczuły osoby najbliższe dla tragicznie zmarłych. To właśnie ze względu na nie i zmarłych członków ich rodzin, powinno się podchodzić do problematyki wyjaśnienia powodów i przebiegu katastrofy ze wzmożoną ostrożnością. Nie wolno ferować wyroków w oparciu o swoje przemyślenia i domniemania, co niestety bardzo często miało już miejsce (i zapewne w dalszym ciągu będzie mieć). Wydawać by się mogło, że smoleńska tragedia powinna była zjednoczyć zwaśnione strony polskiej sceny politycznej. Wszak na pokładzie tupolewa prócz pary prezydenckiej znajdowali się przedstawiciele także innych stronnictw politycznych. Niestety, nie
źródło: PAP
mogliśmy zaobserwować podobnych obrazków jak po śmierci świętego Jana Pawła II w 2005 roku. Nie doszło do zsolidaryzowania się i wspólnego ubolewania nad tragicznym losem pasażerów samolotu. Zamiast tego od samego początku, jeszcze przed pogrzebem zmarłych ofiar, rozpętała się wewnątrznarodowa kłótnia (zwana modnie wojną polsko-polską). Awantura nie ominęła także kwestii obrania Wawelu jako miejsca pochówku pary prezydenckiej – Lecha i Marii Kaczyńskich. W załagodzeniu sytuacji nie pomaga prowadzenie śledztwa w sposób nader swobodny. Naczelna Prokuratura Wojskowa co rusz udowadnia, że nie radzi
sobie z zaistniałą sytuacją. Przejawem tej bezradności może być wyciek do mediów najnowszej ekspertyzy fonoskopijnej. Stenogram przedstawiony w ubiegłym tygodniu przez RMF FM okazał się nierzetelnie oddawać poczynione ustalenia biegłych. Rozgłośnia zmusiła tym aktem prokuraturę do ujawnienia treści sporządzonych dokumentów wraz z opiniami niezależnych ekspertów. Materiał zaprezentowany przez dziennikarzy, chociaż zawierał w określonych obszarach stwierdzenia i cytaty wynikające ze stenogramu wykonanego przez biegłych, to jednak zawierał szereg nieścisłości. „Chodzi o nieprawidłowości w zakresie treści wypowia-
danych fraz, identyfikacji mówców oraz, w pewnych przypadkach, opatrzenie komentarzem niebędącym interpretacją przebiegu zdarzenia zaprezentowanego przez biegłych” – zaznacza mjr Marcin Maksjan z NPW. Negatywnie należy oceniać także postępowanie strony rosyjskiej. Chyba każdy ma świadomość, że wrak i czarne skrzynki z maszyny powinny już dawno trafić do Polski. Przykro się patrzy na podejmowane próby jakiejkolwiek interwencji i wywarcia wpływu na Rosjan, które kończą się mniej więcej w taki sam sposób. Efektem nieustępliwego zachowania Federacji Rosyjskiej jest narastające niezadowolenie społeczno-
13
źródło:PAP
ści w Polsce oraz wzbudzanie kolejnych wątpliwości wśród obywateli. Charakterystyczne jest, że ogrom tragedii przytłoczył wszystkich. Począwszy od bliskich (co jest naturalne), poprzez polityków, dziennikarzy, aż po całe społeczeństwo. Ducha żałoby i wsparcia dla osób bliskich można było odczuć w pierwszych chwilach po rozbiciu się samolotu. Za ujmujący należy uznać fakt, że środki przekazu z dużą dozą ostrożności podawały informacje o katastrofie i dopiero po upewnieniu się co do ich prawdziwości, przekazywały je opinii publicznej. Zdaje się, że brakuje takiej powściągliwości teraz, kilka lat po zdarzeniu. Agencje informacyjne prześcigają się w poszukiwaniu i upublicznianiu sensacyjnych wiadomości, niekoniecznie rzetelnych i zweryfikowanych. Podobnie zresztą do niektórych polityków. I to z każdej strony areny politycznej Szkoda, że nawet tak
14
wielka katastrofa nie zdołała przyczynić się do załagodzenia sytuacji politycznej w Polsce i zakopania topora wojennego. Z pewnym niedowierzaniem patrzy się na organizowanie we własnym zakresie obchodów upamiętniających rocznicę katastrofy, osobne oddawanie czci zmarłym. Jedni udają się na warszawskie Powązki rankiem, inni w środku dnia, jeszcze inni wyjeżdżają z delegacją do Smoleńska czy do Krakowa… Wydaje się, że wspominanie tak wielkiej tragedii winno być wspólnym zadaniem. Wszak powinniśmy ukazać, że otrząsnąwszy się z szoku, wychodzimy umocnieni i zjednoczeni, by działać dla dobra Ojczyzny. Potrzeba nam patrzenia z wiarą w przyszłość, a nie oglądania się z jękiem zawodu na to, co już nie powróci. Wydaje się, że każdy już zna swoją własną prawdę o Smoleńsku. Zarówno osoby mówiące jedynie o katastrofie, jak i ci, którzy opowiadają się za tezą o zamachu, nie dopuszczają
do siebie i nie przyjmują nowych argumentów. Każdy poszukuje dowodów na potwierdzenie swoich racji, odmawiając wiarygodności innym źródłom. Ciągłe podgrzewanie atmosfery stawia pod ogromnym znakiem zapytania intencje spierających się stron. Wątpliwości budzi fakt, czy wyjaśnienie (bądź niewyjaśnienie) przyczyn katastrofy nie jest traktowane jako polityczna rozgrywka, karta przetargowa. Czy czasami działania podejmowane pod pozorem rozwiania niejasności nie mają na celu zbicia kapitału politycznego i pozyskania nowego elektoratu? Jedno jest pewne – ludziom, którzy tam zginęli, należy się szacunek i pamięć po śmierci. Nie zasłużyli bowiem, aby sprowadzać tragiczny koniec ich życia do prowadzenia (czasami nieczystej i krzywdzącej) gry politycznej. Niechaj więc spoczywają w pokoju.
15
WYDARZENIA I OPINIE
Czy szkoła „świecka” znaczy „ateistyczna”?
16
S
towarzyszenie Liberté! zbiera podpisy pod obywatelskim projektem ustawy wycofującym finansowanie nauczania religii w polskich szkołach.
Rafał Growiec
L
iberté! Postanowiło iść w ślady Elbanowskich i Fundacji Pro i złożyć obywatelski projekt ustawy, którym miałby się zająć Sejm. Potrzeba do tego zarejestrowania komitetu, złożenia stu tysięcy podpisów pełnoletnich obywateli Polski, złożonych w Kancelarii Sejmu. Cel inicjatywy wydaje się być słuszny – za usługi edukacyjne oferowane katolikom powinni płacić sami katolicy. O czym jednak mówi ustawa? O tym, że lekcje katechezy są organizowane na życzenie rodziców, ale jakiekolwiek koszta związane z nimi nie mogą być nawet w części opłacane ze środków publicznych a rzecznik. Co to oznacza? Co to są „koszta prowadzenia katechezy”? Szkoła, jako instytucja publiczna, płaci katechetom, pokrywa cześć kosztów zakupu pomocy naukowych
“
Oficjalne strony inicjatywy zapraszają na facebookowy profil założony przez Liberte!. Teoretycznie powinno to być miejsce, gdzie przedstawia się rzeczowe argumenty mające przekonać członków największej wirtualnej społeczności do zbierania podpisu lub podpisania się. (a i tak wiele z nich nauczyciele muszą kupować sami). Do tego dochodzą całkowicie poboczne koszty oświetlenia, ogrzewania. Detal, możliwy do podjęcia jedynie przez awanturników? Twórcy inicjatywy
są awanturnikami, czego dowodzi ich fanpejdż na facebooku, o którym kilka słów za chwilę. Problem w tym, że już za to płacą, gdyż płacą podatki. Z których finansowane są pensje nauczycieli, ogrzewanie w szkołach i tak dalej. Dlaczego więc z ich pieniędzy nie można płacić katechetom? Zwalamy na szkołę ciężar wychowania „świeckiego” więc dlaczego i nie religijnego? Wielu rodziców, choć wychowuje swoje dzieci, przekazuje im wiedzę religijną, potrzebuje wsparcia osoby, która po prostu wie lepiej, dlaczego jest zło na świecie, dlaczego Kościół błogosławi małżeństwa i skąd się wzięli biskupi. Tak samo jak wielu rodziców potrzebuje kogoś mądrzejszego, by wyjaśnił dziecku zasady termodynamiki czy budowę strukturalną „Pana Tadeusza”. Rodzice chcą mieć kogoś
źródło: www.pixabay.com
takiego W SZKOLE, dlatego posyłają dzieci na religię. Głównym problemem Liberté! jest przekonanie, że neutralność światopoglądowa oznacza świeckość, a świeckość oznacza rugowanie religijności z przestrzeni publicznej. Walka o świeckość nie wynika z pragnienia obiektywności, a podporządkowania szkole wizji świata bez religii. Przestrzeń publiczna, należąca do wszystkich jest przestrzenią szczególną, wymagającą wzajemnego zrozumienia i cierpliwości do siebie. Ci, którzy uważają obecność w niej osób o innych poglądach za jej zawłaszczanie i chcą je z niej wygnać dokonują właśnie. O ile jest to zrozumiałe w przypadku religii twierdzących, że poznały dzięki objawieniu prawdę o naturze świata, o tyle dziwi to u liberałów, którzy chcą aby poglądy religijne były wy-
głaszane jedynie po cichu, w kruchcie, tak, żeby nikogo nie zindoktrynować. Ograniczanie wolności w imię wolności jest wewnętrznie sprzeczne. Na swoim blogu na tok. fm Stowarzyszenie Liberté! wprost dowodzi swojego ideologicznego zacietrzewienia, pokazując, że jak wielu lewicowców myli prawo do milczenia o swoim światopoglądzie z zakazem mówienia o nim („Sposób organizacji tych lekcji ustanawia praktykę ujawniania własnych przekonań religijnych, co jest konstytucyjnie wprost zabronione”). FACEBOOKOWY TROLLING Oficjalne strony inicjatywy zapraszają na facebookowy profil założony przez Liberté!. Teoretycznie powinno to być miejsce, gdzie przedstawia się rzeczowe argumenty mające przeko-
nać członków największej wirtualnej społeczności do zbierania podpisu lub podpisania się. Tymczasem profil „Domagamy się wycofania religii ze szkół” daleki jest od takich nadziei. Zalęgły się tam znane katolickim fanpejdżom trole ateistyczne, zaśmiecające stronę pytaniami na poziomie: „Napisz, co należy zrobić z religią w szkołach i dlaczego wywalić i zakazać?”, komentarzami pełnymi nienawiści do Kościoła (który jest według nich głównym winnym masowej emigracji) i grafik. Żadnej moderacji. Albo więc jest to tak nieskładnie zorganizowane, że admini śpią, albo im taki poziom pasuje jak ulał. Nie bez winy są tu sami organizatorzy, którzy w tle ustawili obrazek szydzący z lekcji religii. Najwyraźniej więc zależy im w pierwszy rzędzie na zainteresowa-
17
niu ludzi, którzy przede wszystkim są przeciw Kościołowi a nie za obiektywnością w nauczaniu. LIBERTÉ! VS RUMPOLOGIA Inicjatywa Liberté! jest efektem pewnego kompleksu widocznego na polskiej lewicy. Widzi ona znaczne sukcesy polskich prawicowców i obrońców życia, zbierających setki tysięcy, a czasem i miliony podpisów pod swoimi inicjatywami i zastanawiają się, dlaczego u nich się to tak nie da. Pytanie to zadała i Wanda Nowicka i Kazimiera Szczuka. Ta druga pani uznała, że to kwestia organizacyjnych możliwości Kościoła. Zebranie 200 000 pod-
pisów to dla przeciwników aborcji czy permisywnej edukacji seksualnej żadne wyzwanie. Gdy rusza inicjatywa, mówi się raczej o tym, by podbić rekord, a nie o tym, że 100 000 wymagane przez Kancelarię Sejmu to jakiś straszliwy limit nie do przeskoczenia. Na stronach Liberté! zachęca się, aby je zbierać, choć to dużo. A i nawet jeśli zbiorą zawsze muszą się liczyć z tym, że te projekty zostaną zapewne odrzucone. Jak dotąd wszystkie projekty obywatelskie były mielone przez nieoficjalny Rządowy Urząd Mielenia Projektów Obywatelskich – odrzucane, głównie głosami rządzącej koalicji Platformy
(nomen omen) Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa (także nomen omen) Ludowego. Jeśli uda się zebrać 100 000 podpisów i ustawa trafi przed oblicza jaśnie nam panujących – wtedy być może będziemy musieli podziękować garstce szaleńców z Liberté!, którzy wystąpili z pierwszym lewicowym projektem ustawy za zdjęcie z tych oblicz masek. Strona bloga Liberte!: http://www.tokfm.pl/blogi/ liberte/2015/03/swiecka_szkola_obywatelska_inicjatywa_ustawodawcza_o_ zniesieniu_finansowania_ religii_z_budzetu/1
źródło: www.pixabay.com
18
19
WYDARZENIA I OPINIE
Misja niemożliwa J
eśli mamy do czynienia z molochem, który zabiera Ci znaczną część pieniędzy z wypłaty, na którą ciężko pracujesz to nie możesz być zadowolony. Prędzej taka instytucja doprowadza Cię do irytacji. Tym bardziej jeśli jesteś do tego zmuszany i nie masz innego wyjścia.
Tomasz Markiewka
T
ak mniej więcej przedstawia się wizerunek osławionego z różnych powodów (najczęściej negatywnych) Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Czy zmiana prezesa, który tak naprawdę nie ma wpływu na fundusze, a jedynie na procedury czy skuteczne ich rozprowadzanie może coś zmienić w takim postrzeganiu? Po dymisji Zbigniewa Deridziuka, który mimo wszystko sporo zmienił na korzyść tej instytucji. Sprostał on części zadań stawianych przed nim. Jednak duży wpływ na to miały reformy Sejmu, który zrobił tzw. skok na OFE i dzięki temu znacząco odsunął w czasie widmo katastrofy finansowej tego giganta na glinianych nogach. I oto na scenie pojawia się Katarzyna Kalata. KALATA? PIERWSZE SŁYSZĘ Sympatyczna blondynka, która sama nie ma dość
20
“
To jednak na co dr Kalata chce zwrócić najmocniej uwagę to kwestia poprawy wizerunku ZUSu. Chce aby wyraźnej poprawie uległa jakość i sprawność obsługi klientów. Jednak to co najbardziej chce poprawić to same relacje do klientów oraz sposób ich traktowanie.
sympatycznego zdania o ZUSie. To ciekawe, że właśnie ona sprostała wszystkim wymaganiom jakie stawiano wszystkim kandydatom. Jest ona z wykształcenia prawniczką z świeżo obronioną pracą doktorską
właśnie na temat ubezpieczeń społecznych i tego jak one się mają do konstytucyjnej zasady równości. Z całym przekonaniem można śmiało stwierdzić, że nie jest to doktorat o lichej jakości podobny temu, jaki ma w swoim dorobku kandydującą Magdalena Ogórek na Prezydenta RP. Jeśli je porównać, to łączy je właściwie tylko miła powierzchowność, bo na pewno nie doświadczenie i umiejętności. Dr Katarzyna Kalata mimo młodego wieku ( tylko 31 lat) już może pochwalić się bogatym doświadczeniem zawodowym. W działach personalnych różnych placówek spędziła ona 11 lat. Do tego może pochwalić się byciem współautorką dwóch książek o tematyce ubezpieczeń społecznych oraz sporą liczbą artykułów naukowych w tej dziedzinie. Sama odpiera zarzuty odnośnie swojego młodego wieku
źródło: www.polska.newsweek.pl
mówiąc, że jej poprzednik nie miał żadnej znajomości tematu, którym się miał zajmować. Kandydatów było czternastu, jednak tylko ona potrafiła zdać wymagający egzamin pisemny na poziomie uprawniającym do ubiegania się o to stanowisko, czyli 65 %. Jej wynik to 70 %, jednak ze swojego wyniku nie jest specjalnie zadowolona. To też w pewien sposób mówi o tym jaką jest osobą. Nie usprawiedliwiała swojego rezultatu, tylko teraz spokojnie czeka czy premier Ewa Kopacz zaaprobuje jej kandydaturę, ponieważ to od niej zależy. Wśród kandydatów nie było głośnych nazwisk. Komentatorzy sugerują, że było to spowodowane bliskim terminem wyborów parlamentarnych, które mogą ponownie wpłynąć na obsadę tego stanowiska, gdyby to obecna opozycja tworzyła przyszły Rząd. WSZYSTKO WYJDZIE W PRANIU Jako prezes ZUSu będzie
mogła liczyć na pensję na poziomie 20 tys. złotych. Będzie musiała jednak zarządzać liczbą ponad 50 tys. urzędników i trzymać ich w ryzach. Sama Katarzyna Kalata wie, że ma sporo do zrobienia i otwarcie to zapowiada. Dostrzega wiele mankamentów i problemów, które ma ta instytucja. Jak to jest, że emeryci podejmujący pracę muszą płacić składki rentowe, skoro nigdy ich nie dostaną jako, iż są już na emeryturze. Innym świetnym pomysłem jakim popisał się jeden z oddziałów Zakładu Ubezpieczeń Społecznych było rozesłanie do emerytów i rencistów prośba o potwierdzenie, że żyją. Ciekawe jak miały zrobić to osoby już nieżyjące… To jednak na co dr Kalata chce zwrócić najmocniej uwagę to kwestia poprawy wizerunku ZUSu. Chce aby wyraźnej poprawie uległa jakość i sprawność obsługi klientów. Jednak to co najbardziej chce poprawić to same relacje do klientów oraz sposób ich traktowa-
nie. Ma ona wizję kontaktów partnerskich, a nie opartych na nieufności i podejrzeniach o cwaniactwo czy wyłudzanie. Sama podaje mnóstwo przykładów na to jak działa instytucja - jaką możliwe, że będzie zarządzać - a nie powinna tak funkcjonować. Pretensjonalność urzędników, którzy jak przychodzi ktoś z umówioną wcześniej wizytą to bezczelnie oświadczają, że teraz jest ich czas na przerwę i interesant musi czekać. Tak samo bezsensowne jest podejrzewanie wszystkich przedsiębiorców z pełną nieufnością o nadużywanie umów o dzieło. Sama mówi, że nie zamierza mieszać się w koneksje polityczne i chce realizować śmiało swój plan na ZUS. Zapowiada ujawnienia brudów instytucji jeśli takowe znajdzie. To wszystko wydaje się piękne na papierze i w teorii, jednak jak będzie to dopiero czas pokaże. Sama o sobie mówi, że jest gotowa na ZUS. Jednak czy ZUS jest gotowy na nią?
21
M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E
O istnieniu dobra i zła
22
T Maciej Puczkowski
D
obro i zło dotyczy bezpośrednio człowieka. Nieszczęście polega na tym, że będąc tematem tak ważnym, doczekał się literatury tak bogatej, że zwykłemu śmiertelnikowi uwikłanemu w sprawy codzienności zupełnie niedostępnej. Bogactwo myśli, koncepcji, rozwiązań w poszukiwaniu dobra i zła sprawiło, że człowiek miast znaleźć w nich odpowiedzi, gubi się jeszcze bardziej. A przecież jest to tak ważne dla każdego z nas, żeby wiedzieć, czym jest dobro i zło, gdyż z jakichś przyczyn chcemy dążyć do pierwszego, unikając drugiego. Nawet jeśli komuś nie zależałoby na czynieniu dobra, to nawet on nie chciałby doświadczać zła - czymkolwiek ono jest. Stąd pytania o dobro i zło nie tylko najusilniej domagają się odpowiedzi, lecz domagają się odpowiedzi
emat dobra i zła został już przepracowany niejednokrotnie przez filozofów, zarówno duchownych, jak i świeckich, katolickich i pogańskich. Dotykając bezpośrednio istoty człowieka, świata i wszelkiej rzeczy, stał się niezwykle ważny i zmusza nas do szukania rozwiązań, nawet jeśli na co dzień nie zajmujemy się rozważaniem świata.
“
Możemy wszak powiedzieć, że jeden kierunek jest dobry, bo jest prawdziwy. Daje to pewną poszlakę, że dobro, jeśli istnieje, jest tam, gdzie jest prawda, jednak utożsamienie dobra z samą prawdą nie daje nam odpowiedzi na pytanie, czym jest dobro moralne.
najkrótszych i dostępnych dla przeciętnego umysłu, któremu nie wystarczy pokazać palcem granic dobra. Temat ten jest tym ważniejszy współcześnie, im bardziej nasza kultura dąży ku rozpadowi. Kultura, która wyznaczała granice dobra w oparciu o konkretne koncepcje filozoficzne, pozwalała przeciętnemu czło-
wiekowi dotrzeć na skróty tam, gdzie rzesza filozofów szła przez lata. Sprawiała, że człowiek wiedzę tę dziedziczył, choć jej nie rozumiał. Niemniej jednak, pomimo braku zrozumienia przyczyniała się ona do jego wzrostu i dawała mu korzyść. Można to porównać do współczesnej technologii, z której umiemy swobodnie korzystać, choć w większości nie rozumiemy, jak działa. Tak samo kultura daje gotowe narzędzia, nie wymagając zrozumienia ich działania. Rozpad kultury określającej granice dobra niesie ze sobą poważne niebezpieczeństwo. Proces ten daje miejsce koncepcjom zupełnie absurdalnym i dla człowieka destrukcyjnym. Jedna z nich mówi, że nie istnieje podział na dobro lub zło, a nawet jeśli, to nie jest jednoznaczny. Oznacza to, że nie możemy osądzać żadne-
źródło: www.pixabay.com
go czynu w kategoriach moralnych. Alternatywnie czyn, który normalnie uchodziłby za zły, będzie jednocześnie zły - gdyż wyrządzający jakąś krzywdę - i dobry gdyż wypełniający jakieś wyższe dobro. Problemem jest jednak to, że pogląd taki - jakkolwiek jest absurdalny dla nas, którzy wychowani jesteśmy w kulturze, w której podział bytów na dobre i zły był zawsze obecny - nie jest zupełnie wyssany z palca. Żeby szukać jednoznacznego i absolutnego podziału na dobro i zło, należy wyjść z nieoczywistego aksjomatu. Możemy z góry założyć, że byty dzielą się na dobre i złe, a następnie szukać tego podziału. Samo założenie jednak nie wystarczy. Potrzebujemy jeszcze narzędzi, które pozwolą nam skategoryzować wszystkie byty. Sama wszak wiedza, że istnieje dobro i zło, nie daje nam jeszcze faktycznej możliwości dzielenia bytów
na dobre i złe, dopóki nie wiemy, jak to zrobić. W innym podejściu możemy niczego nie zakładać. Wyjdźmy z rzeczywistości, w której nie wiemy o istnieniu dobra i zła. Nie możemy więc żadnego czynu określić jako moralnie zły lub moralnie dobry. Zauważmy jednak, że w świecie możemy zaobserwować pewnego rodzaju dwoistość. Gdyby ktoś mnie spytał, którędy w prostej lini mógłby dojść najszybciej do Krakowa, wyłączając osobliwe przypadki, tylko jeden kierunek byłby prawidłowy. Reszta byłaby fałszywa. Nie jest tak, że byłaby równie prawdziwa lub trochę prawdziwa. Mamy więc do czynienia z radykalnym podziałem na prawdę i fałsz, który nie posiada stanów pośrednich. Czy to wystarczy, żeby znaleźć dobro i zło? Możemy wszak powiedzieć, że jeden kierunek jest dobry, bo jest prawdziwy. Daje to pewną poszlakę, że dobro, jeśli istnieje, jest tam, gdzie jest
prawda, jednak utożsamienie dobra z samą prawdą nie daje nam odpowiedzi na pytanie, czym jest dobro moralne. Możemy sobie wyobrazić, że pytany uważa, że pytający nie powinien iść do Krakowa, gdyż stanie mu się tam krzywda. Jednocześnie mamy więc do czynienia z pragnieniem korzyści dla pytającego i kłamstwem. Czy taki czyn powinniśmy uznać za moralnie dobry czy moralnie zły? Prawdę mówiąc, żaden, gdyż nie znamy jeszcze podziału na dobro i zło. Z pomocą przychodzi nam fakt, że w problemie oprócz pytanego mamy jeszcze pytającego. To znaczy, że mamy do czynienia z dwoma oddzielnymi i wolnymi wolami. Wolą pytającego jest znać najkrótszą drogę w lini prostej do Krakowa, wolą pytanego jest, żeby pytający tej drogi nie znał. Nie znając dobra ani zła, nie możemy kłamstwa uznać za złe ani dobre. Pojawia się
23
jednak jednoznaczny podział na to, co jest zgodne z daną wolą. Mamy więc do czynienia, z jedną rzeczywistością i dwoma wolami. Rzeczywistość ta może być zgodna lub niezgodna z daną wolą przy założeniu, że wole te są jednolite. Znaczy, to, że pytający nie ma wątpliwości, że wolą jego jest znać drogę do Krakowa i jest wręcz niezdolny do posiadania takich wątpliwości. Wolą pytającego jest znajomość drogi do Krakowa, na zadane pytanie uzyskuje odpowiedź, która jest nieprawdziwa. Zaczyna istnieć w jakiejś niezgodności z rzeczywistością. Jest to nie tylko fałsz, czyli niegodność rozumu z rzeczywistością, ale wręcz zaprzeczenie jego woli. Jest to dla pytającego złem. Wpadamy tu niestety w pułapkę relatywizmu. Dlatego, że stworzyliśmy właśnie zło i dobro, które jest względne. Nie możemy jeszcze powiedzieć, że coś jest dobre lub złe, ale możemy powiedzieć, że coś jest dobre względem jakiejś woli lub złe względem niej.
Nie widać niestety sposobu, żeby wyjść z tego impasu, jeżeli nie przyjmiemy jednego poważnego założenia istnienia Stwórcy, czyli woli, według której wszystko powstało i takiej, która była pierwsza. Wyobraźmy sobie więc, że istnieje Stwórca i tylko Stwórca, co więcej nie istnieje inna wola niż wola Stwórcy. Stwórca, o ile posiada wolę, która jest jednolita, nie może siłą rzeczy uczynić zła, gdyż wszystko, co robi jest zgodne z Jego wolą, wszystko, co stwarza, jest zgodne z Jego wolą i nie ma żadnej innej woli, z którą mogłoby to być niezgodne. W pewnym momencie Stwórca stwarza istotę posiadającą swoją własną i wolną wolę. Istnienie tej osobnej woli jest zgodne z wolą Stwórcy, dopóki jest zgodne nią samą, wciąż nie ma innej woli, z którą mogłoby być niezgodne - jest więc dobre. W pewnym momencie, któraś ze stworzonych woli zaczyna chcieć czegoś innego niż reszta, dlatego, że jest do tego zdolna, ponieważ jest wolna. Pojawia się
pierwsza w rzeczywistości wola, która jest niezgodna z wolą Stwórcy - pojawia się pierwsze zło, a wola, przez którą się to zło pojawiło jest jego przyczyną. Mamy więc do czynienia z jednym dobrem, które siłą rzeczy było od zawsze, odkąd był Stwórca i pierwsze zło, które pojawiło się w momencie pierwszego zaprzeczenia woli Stwórcy. Stąd mamy dobro i zło, które są względne i różnią się stosunku do poszczególnej woli, oraz wolę Stwórcy, która była pierwsza, wszystko zaplanowała i stworzyła, a wszystko, co jest z nią niezgodne, jest względem niej złe. Możemy więc uznać, że mamy punkt odniesienia. Wszystko, co jest zgodne z pierwszą wolą, która stworzyła świat, jest dobre, a to co się jej sprzeciwia - jest złe. Ponieważ mamy punkt odniesienia, możemy uznać, że wszystko, co robię z własnej woli, jest dobre przez wzgląd na moją wolę, ale może być złe przez wzgląd na Wolę, która była pierwsza.
źródło: www.pixabay.com
24
25
26
OKIEM REDAKCJI
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
27
TEMAT NUMERU - Zdrowy styl życia 28
Stres – nasz przyjaciel czy wróg? E
lementem zdrowego trybu życia jest stres. Nie chodzi jednak, by go unikać, gdyż nie zawsze jest to możliwe. Stres może być nam przyjacielem.
Rafał Growiec
S
tres, tak jak seks, nie jest chorobą. Przewlekły i zbyt intensywny szkodzi psychice i ciału, jednak wpisuje się tu jedynie w zasadę „co za dużo, to niezdrowo”. Stanowi naturalny element zachowania się organizmu postawionego w sytuacji, gdy środki zwyczajne nie wystarczają, by przeżyć lub osiągnąć inny cel. Wtedy nasz organizm zaczyna się przygotowywać, by zmobilizować jak największe siły i skupić pracę mózgu – efektem tego jest napięcie (ang. stress, od łacińskiego stringere – naciskać) nie tylko mięśni. Zauważmy, jak zachowuje się człowiek zestresowany – szybciej bije mu serce, krew napływa do kończyn, oddech staje się szybszy. Daleko mu od stoickiego ideału spokoju. Problem w tym, że w przyrodzie stoicki spokój
“
Co robić, gdy już się stresujemy, a pod ręką nie ma znajomego farmaceuty? Można próbować odciąć się od przyczyny stresu i myśleć o czymś przyjemnym, miłym i lekkim, puścić relaksującą muzykę – ale udawanie, że czegoś nie ma, nie sprawi, że to coś zniknie.
nie zawsze zdaje egzamin – postawa „nie ma się co denerwować” zabiła już zapewne niejedną gazelę. Stres ma bardzo złą prasę, traktuje się go jak chorobę, gdyż upraszcza się jego mechanikę, pomijając pozytywne skutki pojawiające się zwłaszcza
w pierwszych fazach. Choć sprzedaje się to dobrze w reklamach leków uspokajających, to jednak jest dalekie od prawdy. Ignorancja na temat etapów stresu powoduje, że każdy jego przejaw traktowany jest jako działanie wybitego z równowagi organizmu. A nie jest to prawda. POZNAJ STRES Stres jest efektem dość skomplikowanego działania hormonów na układ nerwowy. Jest efektem pracy czynnika stresującego, zwanego też stresorem – wypadku drogowego, strachu, hałasu, zbliżającego się kolokwium czy też rozmowy kwalifikacyjnej. Pierwsza faza stresu to właśnie faza alarmowa: organizm krzyczy, że coś tu nie gra, że coś mu zagraża i trzeba coś z tym zrobić. Oznacza to przygotowanie do ucieczki lub walki. Naj-
źródło: www.pixabay.com
pierw jednak mamy szok. Objawiający się spadkiem koncentracji, lękiem, a niekiedy paniką – stąd blednięcie i spadek ciśnienia. Zaraz potem organizm próbuje zmobilizować się do działania – ciśnienie rośnie, krew zaczyna znowu płynąć. Ma to swoje objawy zabawne tylko dla osób trzecich – na przykład parcie na pęcherz. Następnie organizm stara uporać się ze stresorem, gdyż dzięki fazie mobilizacji osiąga okolice optimum swojego działania. Od tego, czy mu się to uda, zależy dalszy ciąg całego procesu. Żołądek produkuje kwasy, by pokarm jak najszybciej został strawiony, serce szybciej pompuje krew, która dostarcza tym samym więcej tlenu i substancji odżywczych. Nie może to jednak trwać zbyt długo. Po napięciu musi nastąpić rozluźnienie trwające na tyle długo, by organizm mógł odpocząć i wrócić do normy. Jeśli
stresor zostanie usunięty – nasze ciało dość szybko ochłonie. Zbyt liczne stresory lub brak uporania się z problemem mogą powodować, że żołądek wciąż będzie produkował kwasy, co doprowadzi wkrótce do choroby wrzodowej, a zmęczone serce w końcu odmówi posłuszeństwa. Utrzymywanie umysłu w stanie ciągłego czuwania skończy się wreszcie chronicznym zmęczeniem, zaburzeniami w koncentracji czy zanikami pamięci. Na to wszystko oczywiście są tabletki – leki, suplementy diety i kojące nerwy herbatki. ZAMIAST APTEKI Co robić, gdy już się stresujemy, a pod ręką nie ma znajomego farmaceuty? Najlepszą metodą jest uporać się ze stresorem, jednak nie zawsze jest to możliwe na zawołanie. Zwłaszcza, gdy po egzaminie jeszcze trzeba czekać na wyniki. Można próbować odciąć się od przyczyny
stresu i myśleć o czymś przyjemnym, miłym i lekkim, puścić relaksującą muzykę – ale udawanie, że czegoś nie ma, nie sprawi, że to coś zniknie. Wszelkie metody relaksacyjne stanowią pomoc tylko wtedy, gdy stres się przeciąga lub chcemy jedynie przyspieszyć powrót organizmu do stanu przed działaniem stresora. Nie zatrzymamy rozpoczętych w fazie alarmowej reakcji, ale możemy powstrzymać lub zniwelować ich objawy. Punkt pierwszy – oddech. W czasie stresu jest szybki i płytki, warto więc go uspokoić. Wziąć kilka głębszych spokojnych oddechów. Zapanowanie nad własną, poganianą przez hormony, przeponą metodą „powoli, wdech -wydech” usprawni gospodarkę tlenową organizmu, ale też pozwoli uspokoić rozbiegane myśli. Najlepiej oddychać metodą holistyczną – wdychamy powietrze nosem (zwłaszcza, gdy jest
29
mróz), angażując wszystkie mięśnie, wydychamy ustami, podnosząc wysoko ramiona. Pomoże to także rozluźnić napięte w stresie mięśnie. Punkt drugi – suchość w ustach/ślinotok. Na zbyt małą wilgotność najlepsza jest woda: niegazowana, niesmakowa, czysta. Napoje słodzone czy gazowane mogą jeszcze bardziej potęgować pragnienie (być może dlatego tak dobrze się sprzedają). Zaś na nadmiar śliny dobrze jest „przedmuchać” jamę ustną – przykładając język do górnych zębów i robiąc kilka płytkich wdechów i wydechów. Punkt trzeci – dłonie. Tu rozważmy dwa podpunkty. Najpierw zajmijmy się potem, zalewającym nie tylko dłonie, ale i całe ciało. Jest to efekt szybszego bicia serca, a więc i większej ciepłoty ciała. Tu niewiele można zdziałać, poza lep-
szą przewiewnością ubrań i talkiem na dłonie. Podpunkt drugi – nerwowość. Jak już wspomnieliśmy, ręce w sytuacjach stresowych są pobudzone niejako genetycznie, mają się przygotować do walki lub ucieczki. Trzęsące się dłonie można czymś zająć. Pomocą służą tu wszelkiej maści przedmioty, na których można zacisnąć palce, a więc kasztany, małe piłeczki, czasem jakiś gadżet, na przykład długopis. Pewną metodą jest wykorzystanie zbyt nerwowych rąk – zwłaszcza, gdy mamy zwyczaj stresować się podczas wypowiedzi, nadwyżka energii w kończynach może zostać wciągnięta w gestykulację wspomagającą wypowiedź. Wymaga to jednak jasnego umysłu, koordynacji gestów z treścią oraz pewnego umiaru. CO JEŚĆ? A co jeść, gdy się stre-
sujemy? Odpadają najpopularniejsze źródła endorfin – czekolada, odrdzewiacz marki Coca-Cola, słone przekąski − będą one jak cukrowy cios w gospodarkę organizmu. Chwilowy zastrzyk substancji odżywczych szybko się wyczerpie, zostawiając nas z uczuciem niedosytu. Także kawa podniesie ciśnienie i wypłucze magnez. Dużo lepsze będą produkty bogate w ten pierwiastek. Nie najgorszym pomysłem będzie za to czarna herbata, która najpierw podniesie, ale potem przyspieszy obniżanie poziomu kortyzolu. Przyjacielem człowieka w sytuacji stresowej jest stara, dobra witamina C. Stres to dla naszego organizmu krytyczny moment. Jednak sprawnie wykorzystany nie będzie nam wrogiem, a raczej pomocą w osiąganiu celów. Trzeba jednak wiedzieć jak i kiedy. źródło: www.pixabay.com
30
31
TEMAT NUMERU - Zdrowy styl życia
Ucz się, ucz… Ale jak? S Mateusz Ponikwia
W
iększość ludzi niewątpliwie ma świadomość konieczności dbania o własne zdrowie czy to przez prowadzenie tzw. zdrowego trybu życia, właściwej diety, czy podejmowania codziennej aktywności fizycznej. Niestety, niewielu już zwraca uwagę na niezwiązane z aspektami fizycznymi potrzeby organizmu. Podkreślić trzeba, że mózg, podobnie jak inne narządy i organy w całym ciele, funkcjonuje znacznie sprawniej w ściśle ustalonych warunkach. Naszym zadaniem jest takie rozplanowanie działań, żeby w sposób jak najbardziej optymalny stymulować mózg do podejmowania współpracy. POZNAWCZE DZIAŁANIE MÓZGU Mózg ludzki spełnia wiele funkcji. Jedną z istotniejszych jest zdolność do
32
en z powiek wielu studentów (i nie tylko) spędza problem skutecznego uczenia się. Każdy bowiem chciałby poświęcać na naukę optymalną ilość czasu, która pozwoli na opanowanie materiału w satysfakcjonującym stopniu i odtworzenie wiedzy zarówno podczas egzaminu, jak i w późniejszej praktyce zawodowej.
“
Nieodzownym elementem zdaje się być także zrozumienie danej partii materiału. Pod pojęciem zrozumienia kryje się zdolność do uchwycenia znaczenia wszystkich faktów, wyjaśnienia ich oraz dostrzeżenia związków między nimi.
zapamiętywania. Należy przez to rozumieć możliwość gromadzenia informacji, przetwarzania ich oraz późniejszego odtwarzania i wykorzystywania. Nie można jednakże tracić z pola widzenia, że mózg nie jest organem doskonałym, działającym na takiej zasadzie
jak chociażby dyktafon czy taśma rejestrująca. Na każdym bowiem etapie przyswajania informacji, może być on poddany działaniu wielu czynników rozpraszających percepcję, zwanych dystraktorami. Proces uczenia się – zapamiętywania, przez specjalistów dzielony jest na trzy zasadnicze etapy. Zaliczyć do nich możemy: fazę kodowania, magazynowania oraz przypominania wiadomości. Najpierw dochodzi do zarejestrowania informacji, które jest dokonywane poprzez swoiste przyłączanie do już zdobytych i zarejestrowanych danych. Chodzi tu przede wszystkim o rozbudowywanie struktur zdeponowanych w mózgu informacji, przez powiększanie swoistych kodów. Tak pozyskane dane są przechowywane i w odpowiednim czasie, w razie potrzeby, odszukiwane.
źródło: www.pixabay.com
INTERFERENCJA Zdobywana wiedza nakłada się na tą, którą już posiadamy. Mamy zatem do czynienia ze zjawiskiem interferencji, która może przybrać dwie postacie. W grę wchodzi interferencja retroaktywna, która powoduje zapominanie wcześniej przyswojonych informacji i zastępowanie ich nowo nabytymi, a także nakładanie proaktywne, charakteryzujące się utrudnionym sposobem nabywania nowej wiedzy z uwagi na posiadane już wcześniej, ugruntowane wiadomości. Oba przedstawione sposoby nakładania się informacji wypada uznać za niekorzystne, gdyż powodują one utratę wcześniej nabytych wiadomości bądź w znaczny sposób utrudniają przyswajanie wiedzy. Dlatego tak ważne jest uczenie się naprzemiennie kilku przedmiotów, najlepiej
niepowiązanych ze sobą tematycznie. Zalecane jest w szczególności przeplatanie materii przedmiotów humanistycznych i ścisłych. Umożliwia to zredukowanie nakładania się podobnych informacji i ogranicza zjawisko interferencji oraz wytracania informacji. EFEKT PIERWSZEŃSTWA I ŚWIEŻOŚCI Z całą pewnością każdy zauważył, że łatwiej zapamiętać informacje, które podawane są na początku albo na końcu jakiejś prezentacji czy rozdziału podręcznika. Przyczyną takiego łatwiejszego zapamiętywania informacji krańcowych są dwa zjawiska, nazwane w psychologii odpowiednio efektami: pierwszeństwa i świeżości. W celu ich wzmocnienia zaleca się, żeby dzielić materiał przyswajany na mniejsze partie, które możemy odrębnie
tytułować. Często taką naukę porcjami określa się mianem „zjadania słonia po kawałku”. Korzystne jest także wyciąganie niejako przed nawias najważniejszych informacji, z którymi zaznajomimy się na początku i przy końcu uczenia się. Takie dane pozostaną prawdopodobnie lepiej i wyraźniej zapamiętane. Za bardzo ważne uznawane jest także robienie krótkich przerw podczas nauki. Na około półgodzinny czas uczenia się powinny przypadać co najmniej dwie minuty odpoczynku. Wraz z wydłużaniem czasu nauki należy zadbać o zwiększanie długości przerw. TECHNIKI WSPOMAGAJĄCE Lansowanych jest wiele metod wspomagających naukę. Od najpopularniejszej metody skojarzenio-
33
źródło: www.pixabay.com
wej, poprzez tworzenia nierzadko rozbudowanych map myśli, aż po takie mnemotechniki jak szybkie czytanie. Nie sposób wymienić wszystkich z nich. Podobnie nie jest możliwa globalna i całościowa weryfikacja ich skuteczności. Każda jednostka bowiem musi odnaleźć optymalny dla siebie sposób uczenia się. Kwestia ta wymaga obrania zindywidualizowanej strategii i dostosowania do możliwości konkretnego organizmu. Mnemotechniki pomagają pamięci krótkotrwałej opracować informacje w sposób sensowny oraz doprowadzić do ich logicznego połączenia zanim znajdą się w pamięci długotrwałej. Mając na uwadze, ze każda informacja ma swoje połączenia z innymi już przyswojonymi, istotne jest takie oddziaływanie na pamięć, które pozwoli na gromadzenie podob-
34
nych tematycznie treści w jednym miejscu. Dlatego podkreślany i doceniany jest wpływ kontekstu uczenia się. Chodzi tu przede wszystkim o miejsce, zapach czy przywoływany widok. Umożliwia to odszukiwanie odpowiednich kodów w mózgu i odtwarzanie połączeń prowadzących do zapamiętanych informacji. POWODZENIE PROCESU UCZENIA SIĘ Chociaż sam proces powtarzania wiedzy jest niezbędny w celu jej utrwalenia i zakodowania informacji na stałe, to jednak nie może być on sprowadzany do techniki zwanej popularnie „wkuwaniem”. Jak trafnie oddaje to popularne szkolna reguła „Trzy razy Z, czyli zakuj, zdaj i zapomnij” taka metoda nie jest efektywnym sposobem nauki. Często ma ona charakter niewystarczający i po prostu nudny. Nie moż-
na bowiem wtenczas mówić o stymulowaniu żadnych bodźców czy wpływaniu na wyobraźnię. Nie oznacza to, że pamięć nie potrzebuje uporządkowania. Niemniej odbywać się ono powinno na zasadzie aktywnych powtórek, podejmowanych już w trakcie nauki, a nie jedynie po jej zakończeniu. Bardzo doniosłe znaczenie pełni tworzenie obrazów w pamięci, wizualizacji, a także powtarzanie na głos. Nieodzownym elementem zdaje się być także zrozumienie danej partii materiału. Pod pojęciem zrozumienia kryje się zdolność do uchwycenia znaczenia wszystkich faktów, wyjaśnienia ich oraz dostrzeżenia związków między nimi. W zrozumieniu danego problemu pomocna może okazać się metoda „lotu ptaka”, która polega na wydobywaniu esencji zagadnienia i przechodzeniu od ogółu do szczegółu.
Tak jak ptak obniżając lot nad ziemią dostrzega większą ilość szczegółów, tak samo człowiek winien przyswajając wiedzę zagłębiać się w dane zagadnienie. Nie należy bagatelizować zaleceń uczenia się w stałych miejscach i o stałej godzinie. Zdaje się, że jest to niezwykle ważne. Mózg człowieka przystosowuje się do okresowej, rutynowej czynności. Będzie on przyzwyczajony i gotowy do podjęcia pracy. Warto podkreślić, że należy zapewnić odpowiednią ilość świeżego powietrza podczas nauki, a także umożliwić regenerację mózgu podczas snu. Dlatego też powinno się wietrzyć pomieszczenia oraz spać co
najmniej osiem godzin w ciągu doby. CEL NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI Mówi się, że niektórzy mają niemalże fotograficzną pamięć do dat czy nazwisk znanych osób. Innych ceni się za zdolność rozwiązywania zadań matematycznych bez użycia kalkulatora. Jedno jest pewne – zdolność uczenia się oraz umiejętności mózgu można – a nawet należy – wspierać i wspomagać. Oczywiście, styli i sposobów uczenia się jest tak wiele, jak wielu ludzi. Kwestia metody uczenia się jest skorelowana z daną jednostką i niewątpliwie ma charakter indywidualny. To
co dla jednych jest wręcz niezbędne podczas przyswajania wiedzy, dla innych może być szkodzące i działające hamująco na procesy gromadzenia informacji przez ludzki mózg. Trzeba więc podjąć trud żeby odnaleźć optymalną ścieżkę nauki, która zaowocuje sukcesem edukacyjnym i pozwoli na czerpanie z nauki satysfakcji oraz spełnienia. Proces uczenia nie powinien budzić frustracji czy kojarzyć się z męczarniami. Raczej powinien być wizualizowany jako intelektualna uczta, poznawanie świata, odkrywanie niezbadanych horyzontów, zagłębianie się w meandry wiedzy…
źródło: www.wikipedia.org
35
TEMAT NUMERU - Zdrowy styl życia 36
Mów głośniej, bo nie słyszę! S Emilia Ciuła
Z
jawisko to może mieć różne pochodzenie, ale najczęściej mówi się o hałasie przemysłowym, domowym, związanym z miejscem pracy, komunikacyjnym i komunalnym. Gdy nadchodzi sesja, studentów rozprasza dosłownie wszystko. Słyszalny jest każdy szmer: kapanie wody czy samochód przejeżdżający po drugiej stronie osiedla. Ale gdy pojawia się nieumiejętność skupienia uwagi, nerwowość, zmęczenie, ból głowy, który nie wynika z nadmiaru nauki, być może przyczyną jest zbyt głośno grająca muzyka lub hałas, który dostaje się do uszu. Konieczne jest zaznaczenie, że każdy człowiek ma swoją tolerancję na głośność dźwięków. Powyżej pewnego progu, napływające dźwięki stają się niekomfortowe i dokuczliwe.
łuch to jeden z 5 zmysłów, który odgrywa bardzo ważną rolę w życiu człowieka. Dbanie o niego już od najmłodszych lat, może zaowocować zachowaniem jego sprawności aż do później starości. Istnieje wiele czynników, które mogą niekorzystnie wpłynąć na percepcję słuchu. Jednym z nich jest hałas, czyli wszelki niepożądany, nieprzyjemny i szkodliwy dla zdrowia dźwięk, który uniemożliwia lub utrudnia pracę albo odpoczynek.
“
Najbardziej wstrząsający jest fakt, że młodzież doskonale zdaje sobie sprawę ze szkodliwości hałasu, który powoduje głośne słuchanie muzyki. Nie biorą jednak na poważnie konsekwencji, które to za sobą niesie.
Hałas ze względu na natężenie: - poniżej 35 dB - przeszkadza w pracy wymagającej skupienia, powoduje nerwowość; - 35-70 dB - powoduje zmęczenie układu nerwowego człowieka, utrudnia zrozumienie mowy, wypoczynek i sen; - 70-85 dB - wpływa na zmniejszenie wydajności
pracy, może powodować uszkodzenie słuchu, szkodliwy dla zdrowia człowieka; - 85-130 dB - uniemożliwia zrozumienie mowy nawet z 50 cm, powoduje liczne schorzenia organizmu ludzkiego; - powyżej 130 dB - pobudza do drgań narządy wewnętrzne człowieka, powodując liczne schorzenia, trwale uszkadza słuch. JAK OCHRONIĆ SIĘ PRZED HAŁASEM? Podstawową rzeczą jest odpowiednie wyciszenie mieszkania, domu, w szeczgólności jeśli mieszka się przy ruchliwych ulicach czy głośnych miejscach typu Dworzec Kolejowy. Hałas często dociera do pomieszczeń przez drzwi i okna. Rozwiązaniem jest wstawienie np.podwójnych szyb w oknach, uszczelnienie drzwi, zapełnienie
źródło: www.pixabay.com
szczelin w ścianach i podłodze. Zaczynając już od pierwszych dni życia, małe dziecko bardzo żywo reaguje na dźwięki. Z prostej przyczyny - słyszy je wielokrotnie. Spowodowane jest to możliwością odbioru fal dźwiękowych, które odbijają się od przedmiotów. Aby proces kształtowania się słuchu u niemowlęcia przebiegał prawidłowo, należy zapewnić mu odpowiednie warunki. Rozwój słuchu zależy od stylu życia rodziny. Ciągle włączony telewizor, otwarte okno wychodzące na ruchliwa ulicę czy szumiący komputer, może spowodować ubytek słuchu. Ważny jest też odpowiedni dobór zabawek. Najlepsze są te, w których melodyjka nie gra zbyt głośno. Współczesność niesie za sobą wiele nowinek technicznych, które pomagają słuchać muzyki wszędzie tam, gdzie człowiek ma na to ochotę. Witryny sklepowe wypełnione są koloro-
wymi słuchawkami, które przyciągają wzrok nawet najmłodszych. Niewielu orientuje się, że słuchawki wprowadzają dźwięk bezpośrednio do ucha. Nie rozprasza się on, a więc nie słabnie. Gdy stojąc w autobusie, jest się w stanie rozpoznać utwór muzyczny słuchany przez osobę obok, to znak, że natężenie dźwięku w słuchawce przekracza 100 decybeli. Ucho broni się przed tak głośnymi dźwiękami powodując skurcz mięśnia strzemiączkowego. Zasada jest jedna - im dłużej słucha się głośnej muzyki, tym dłużej mięsień zostaje napięty. Zmęczenie ucha prowadzi do przesunięcia progu słyszalności, a w rezultacie zaniku słyszalności dźwięków o niższym natężeniu. Im częściej ucho narażone jest na ten typ hałasu, tym większa szansa, że dojdzie do uszkodzenia słuchu. Podobnie jest podczas dyskotek lub koncertów. Dlatego po każdorazowym wydarze-
niu, który mógłby nadwyrężyć mięśnie ucha, należy mu się odpoczynek! Najbardziej wstrząsający jest fakt, że młodzież doskonale zdaje sobie sprawę ze szkodliwości hałasu, który powoduje głośne słuchanie muzyki. Nie biorą jednak na poważnie konsekwencji, które to za sobą niesie. Niepokojący jest również fakt, że pomimo wszelkich działań profilaktycznych, problem hałasu drogowego wciąż wzrasta. Pomimo wybudowania licznych obwodnic, ekranów akustycznych, izolacyjnych pasów zadrzewień badania wykazują, że wciąż przekraczany jest dopuszczlany poziom hałasu. Marta Stępień - protetyk słuchu w firmie “Oticon” w Krakowie - uczula: “W naszym życiu codziennie spotykamy się z rożnorodnymi dźwiękami - w szkole, pracy czy w domu. Niestety, niektóre dźwięki są tak głośne, że mogą trwale
37
źródło: www.pixabay.com
uszkodzić narząd słuchu. Obecnie niemalże połowa osób po 50 roku życia ma trudności ze zrozumieniem mowy w hałasie. Również młodzi ludzie są narażeni na utratę słuchu, przede wszystkim ze względu na przebywanie w głośnym otoczeniu i głośne słuchanie muzyki.” JAKIE OBJAWY SĄ NIEPOKOJĄCE? Jeżeli jesteś w głośniejszym otoczeniu i nie słyszysz, co mówi osoba stojąca w odległości ramienia. Zauważyłeś, że bolą Cię uszy, nawet po opuszczeniu miejsca, w którym było głośno. Niepokojącym objawem może być też dzwonienie lub brzęczenie w uszach po wyjściu z hałaśliwego miejsca. A JAK CHRONIĆ SWÓJ SŁUCH? Staraj się odsunąć jak najdalej źródła głośnego dźwięku. Gdy jesteś w domu, ścisz radio czy telewizor. Wyłącz część hałaśliwych urządzeń, aby nie działały w tym samym czasie. Używaj ochronników słuchu, gdy tylko to możli-
38
we, a jeżeli nie, to chociaż zasłoń rękoma swoje uszy przed nadjeżdżającą karetką bądź przed chodzeniem obok na przykład remontu drogowego, gdzie używane są młoty pneumatyczne czy szlifierki. Jeżeli martwisz się o swój słuch, skorzystaj z pomocy specjalisty, np. lekarza laryngologa bądź protetyka słuchu, który wykona bezpłatne badanie i zaproponuje odpowiednie rozwiązanie dla Ciebie. Jeżeli pracujesz w głośnym otoczeniu, badaj swój słuch przynajmniej raz w roku. Świadomość problemu i odpowiednia profilaktyka dobrego stanu słyszenia może zapobiec komplikacjom w późniejszym życiu. Bierność społeczeństwa jest porażająca. Być może wynika to z braku wiedzy na ten temat. Edukacja zdrowotna młodych ludzi powinna wyjść od rodziców, a jeśli oni zaniedbali tę sferę, powinna być ona uzupełniona w szkołach. Złe warunki akustyczne w miejscach pracy, powodują pojawienie się ubytku słuchu, który z czasem postępuje. Niestety ilość osób z
wadą słuchu z roku na rok jest coraz większa. Podsumowując: jeżeli ludzie, którym zależy na dobru i zdrowiu swoim, a także innych, nie nauczą się, w jaki sposób dbać o swój słuch, to u wielu z nich w przyszłości pojawi się niedosłuch. Trzeba głośno mówić o tym aktualnym i poważnym problemie, który dotyka coraz większą liczbę społeczeństwa, a pewnie już za niedługo zostanie zakwalifikowany jako jeden z najczęściej występujących “chorób” XXI wieku. Źródła:
• http://www.krakow.pios. gov.pl/publikacje/raporty/ raport07/3_halas.pdf • http://www.pcworld.pl/ news/145457/Mlodziez.nie. przejmuje.sie.sluchem.html • http://www.halas.wortale. net/300-UBYTKI-SLUCHU-U -MLODZIEZY-USZY-SAMENIE-OBRONIA-SIE-PRZEDGLOSNA-MUZYKA.html • http://www.halas.wortale. net/66-Jak-sie-chronic -przed-halasem.html,comments=dodaj • http://jejswiat.pl/5033,jak -dbac-o-sluch-dziecka
m
39
TEMAT NUMERU - Zaczynać ciągle od nowa 40
Luksus pierwszego świata Z T
drowy tryb życia kojarzy się przede wszystkim ze zbilansowaną dietą oraz aktywnością fizyczną. ymczasem zdrowie umysłu wymaga niemniejszej troski, choć często zdarza się nam o tym zapominać. Kilka słów o higienie psychicznej oraz szczęśliwszym życiu.
Małgorzata Różycka
K
iedy boli głowa zażywa się tabletkę, robi okłady, albo idzie na spacer i po kłopocie. Bolący ząb lub brzuch potrafią dokuczyć, jednak nie na długo. Ale kiedy boli dusza, albo czujemy, że codzienność zaczyna nas przerastać, nie wystarczy zażyć środka przeciwbólowego. Często takie dolegliwości bywają lekceważone, bo święte prawo wydajności nie pozwala „smęcić” i „tracić czasu na głupoty”. Na nic zdrowe, wysportowane ciało, kiedy nie potrafimy się nim cieszyć i dbamy o nie tylko dla tego, że ktoś kiedyś powiedział, że tak trzeba oraz ze strachu przed starzeniem się. Ciągle rosnące tempo życia, atakujące zewsząd bodźce, bombardowanie informacjami oraz nadmiar możliwości sprawiają, że nasze umysły stają się przeciążone i nie dają rady sprostać
“
Samotność trzeba umieć odróżniać od osamotnienia. Samotność to stan, kiedy jest się po prostu samym i nie stanowi to problemu. Natomiast osamotnienie to stan dotkliwy, poczucie braku innych ludzi we własnej przestrzeni.
wszystkim naszym wymaganiom. W takiej sytuacji pojawia się ryzyko depresji, zaburzeń nerwicowych, a przede wszystkim słynnego zespołu wypalenia, diagnozowanego coraz częściej i u coraz młodszych osób. Tymczasem profilaktyka nie jest wcale trudna, a przyswojenie sobie paru cennych rad i systematyczne wcielanie w ich życie
mogą niebotycznie poprawić nasze samopoczucie oraz zwiększyć naszą efektywność na wielu płaszczyznach. W PUŁAPCE CZASU Czas jest kategorią w pełni niezależną od człowieka. Od dzieciństwa uczymy się odczytywania godzin z zegarka, punktualności oraz dobrego zarządzania czasem. I nic w tym złego. Problem pojawia się wtedy, gdy człowiek staje się niewolnikiem czasu. Zaczyna wszystko skrzętnie planować, żyć od minuty do minuty, biegać, pędzić, aż w końcu zupełnie traci kontrolę. Ilość spraw, które chce załatwić jest przytłaczająca i nigdy nie ma wystarczająco dużo czasu. Jeszcze to i tamto i tak do upadłego. Wydaje się, że inaczej się nie da, bo z niczego nie można zrezygnować. Krąg się zacieśnia
źródło: www.pixabay.com
i w końcu przychodzi moment, kiedy już się pada bez sił. Tymczasem trzeba uwolnić się z pułapki myślenia, że cokolwiek muszę. Owszem, każdy ma swoje obowiązki i nie chodzi o ich porzucenie, lecz o wyeliminowanie pośpiechu, w którym paradoksalnie traci się najwięcej czasu oraz o codziennych aktywności. Zakupy można robić większe, za to rzadziej. Regularne sprzątanie przez kilka minut oszczędza długich godzin spędzonych na „odgruzowywaniu” mieszkania. Nie trzeba też obejrzeć wszystkich zdjęć, jakie znajomi wrzucili do sieci. Warto pomyśleć także o dobroczynnej bezczynności, czyli czasie przeznaczanym na spotkanie z samym sobą i na odpoczynek od wyreżyserowanej codzienności. Wyjście z kołowrotka czasu sprawi, że arytme-
tycznie mając go dokładnie tyle samo, poczujemy się, jakby było go dużo więcej i da nam poczucie, że nie jesteśmy niewolnikami, co dla higieny psychicznej ma olbrzymie znaczenie. DOBRA SAMOTNOŚĆ Samotność trzeba umieć odróżniać od osamotnienia. Samotność to stan, kiedy jest się po prostu samym i nie stanowi to problemu. Natomiast osamotnienie to stan dotkliwy, poczucie braku innych ludzi we własnej przestrzeni. Boimy się być sami, ponieważ w ilości otaczających nas znajomych widzimy wyznacznik naszej atrakcyjności i pozycji w grupie. Blokuje nas także strach przed konfrontacją z prawdą o sobie, która w takich okolicznościach bezlitośnie wychodzi na światło dzienne. Lubimy nasze iluzje i
nie chcemy się ich pozbywać. Przebywanie sam na sam ze sobą jest poza tym wielką sztuką, której też trzeba się uczyć. Cisza i odosobnienie są w odpowiednich dawkach absolutnie niezbędne. Pozwalają nabrać dystansu do wielu rzeczy i uzyskać nową perspektywę. W takich warunkach można też naprawdę odpocząć i się zwyczajnie zresetować. Wcale nie trzeba przeprowadzać się na pustynię albo decydować na długie rekolekcje w milczeniu. Wystarczy w pojedynkę wybrać się w góry, albo skorzystać z nieobecności domowników, by zyskać świeży pryzmat, spojrzeć z dystansu na to, co nas otacza. Lepsza znajomość siebie czyni nas bardziej świadomymi, a co za tym idzie, szczęśliwszymi. Samotność jest wyzwaniem, ale tylko wymaga-
41
źródło: www.pixabay.com
jące ćwiczenia są w stanie przynieść pożądany efekt. PROSTOTA Niemal gwarancja zachowania psychicznej i duchowej równowagi. Nadmiar jest wielkim wrogiem zdrowia w wielu wymiarach. Niedobór motywuje, stwarza przestrzeń do poszukiwania, inspiruje. Przesyt usypia, czyni krótkowzrocznym, powoduje, że tracimy z oczu cel. Przez niego łatwo się zgubić w gąszczu nadmiernych pragnień, których się nie weryfikuje, lecz bezmyślnie spełnia. Chce się nauczyć jeszcze jednego języka, zwiedzić jeszcze jeden kraj, poznać jeszcze kilka osób.
42
Z pozoru są to rzeczy dobre. To przecież normalne, że marzy się o dobrym samochodzie, pięknym domu itp. Pytanie tylko: czy ja tego naprawdę potrzebuję? Ile rzeczy, które posiadam, to przedmioty zbędne? Oczyszczenie życia z tego, co jest nadmiarem, przynosi ulgę i radość. Prostota pomaga docenić to, co się ma i cieszyć się z tego. Łóżko, biurko, szafa potrafią w zupełności wystarczyć. Jasne jest, że nie można przeżyć wszystkiego, zobaczyć całego świata i być przyjacielem wszystkich. Im wcześniej to sobie uświadomimy, tym łatwiej będzie nam uporządkować nasz świat i pozostawić w
nim to, co rzeczywiście niezbędne. Prostsze życie niekoniecznie jest łatwiejsze, ale na pewno szczęśliwsze. WYSTARCZAJĄCO DOBRZE Wystarczająco dobrze, a nie najlepiej. Precz z perfekcjonizmem! Można to nazwać luksusem pierwszego świata, bo oprócz tego nic nam praktycznie nie brakuje. Działamy pod dyktando wydajności, efektywności i totalnej eksploatacji. Tylko czy tak naprawdę trzeba? Może wystarczy żyć wystarczająco dobrze i wcale nie musi się być idealnym?
43
TEMAT NUMERU - Zaczynać ciągle od nowa 44
Droga do wnętrza M Wojciech Urban
Życie wewnętrzne, życie duchowe, życie modlitwy – różne nazwy na określenie jednej rzeczywistości: przeżywanie relacji człowieka do Boga. Streszczając pokrótce katolickie spojrzenie na duchowość wyszlibyśmy od grzechu pierwszych rodziców, który wszyscy odziedziczyliśmy, a który odciął nas od Boga. Człowiek poszedł za szatańską pokusą: ”Staniecie się jako bogowie”. Efektem tego jest cierpienie i śmierć. Jednak Bóg powodowany miłością do ludzi posłał Swego Syna, Jezusa, by ten odkupił ludzi oraz na powrót pojednał ich z Bogiem. Dokonał tego przez Swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie, co uroczyście zaczęliśmy świętować tydzień temu. Problem z życiem duchowym polega na pewnym paradoksie, którego źródłem jest w pewnym
ożna by się pokusić o wysnucie analogii pomiędzy zdrowiem fizycznym, cielesnym, a duchowym. I tak jak w trosce o zdrowe ciało zaleca się odpowiednią dietę, aktywność fizyczną i unikanie czynników szkodliwych, tak też należałoby wyszukać odpowiednią dietę, treningi i zagrożenia dla duszy. Ale nie. Bo w gruncie rzeczy, byłoby to trochę niechrześcijańskie.
“
Oczywistym jest, że chrześcijanin świadomy takiej właśnie kondycji swej duszy podejmie jakiś wysiłek ku doskonałości. I tu dochodzimy do wspomnianego wyżej paradoksu: takie podejście również pochodzi z pychy.. sensie grzech pierworodny. Istotą tego skażenia jest zdolność tworzenia fikcji w dziedzinie poznania siebie samego, oraz poznania tego, co powinniśmy robić, aby osiągnąć zbawienie. Zdolność poznania siebie, a więc obiektywnego stwierdzenia stanu, w jakim się znajduje nasza dusza (i nie tylko) jest zaślepiona przez pychę. Zamiast widzieć się takimi, jakimi jesteśmy,
tworzymy wyidealizowane wizje samych siebie – bez wad i grzechów. Jest w tym jakiś Boży instynkt, zostaliśmy przecież stworzeni na obraz Boży, więc tak jak On chcemy być święci. Również w dziedzinie działania grzech pierworodny poczynił spustoszenie. Marzenia i plany na przyszłość koncentrujemy na zaspokajaniu własnych pożądań. Nieraz upajamy się wizjami, w których odnosimy sukcesy, zdumiewamy innych, zdobywamy uznanie. Plany na przyszłość, mające zaspokoić nasze ego nigdy jednak nie odnoszą takich skutków, jakich byśmy chcieli, gdyż apetyt powodowanej pychą duszy, rośnie w miarę jedzenia. Z nieudanych planów rodzi się rozpacz, którą uleczyć próbujemy kolejnymi, jeszcze wspanialszymi marzeniami. Oczywistym jest, że
źródło: www.pixabay.com
chrześcijanin świadomy takiej właśnie kondycji swej duszy podejmie jakiś wysiłek ku doskonałości. I tu dochodzimy do wspomnianego wyżej paradoksu: takie podejście również pochodzi z pychy. Bo nie możemy znieść faktu, że taki dobry chrześcijanin popełnia grzech, więc jak śmierdzącą szmatę, próbujemy jak najszybciej wyrzucić naszą niedoskonałość do kosza i posprzątać po niej wszelkie ślady. To jednak przekracza ludzkie możliwości, zawsze nasz olbrzymi wysiłek włożony w zmienienie upadłej natury kończy się niepowodzeniem i rozczarowaniem. A im owe starania większe, tym większe również rozczarowanie. Dla potwierdzenia powyższych słów można by przytoczyć scenę z Ewangelii, gdzie Jezus powyrzucał ze świątyni kupców (por. J 2, 13-25). Jeśliby to uwspółcześnić, to Chrystus zamiast przeganiać owce i
wywracać stoły bankierów, wyrywałby ludziom z rąk różańce. Nie dlatego, że modlitwa różańcowa jest czymś złym – tak samo jak złe nie było składanie Bogu ofiar. Chrystus tłumaczył się z tego, zapowiadając swoje zmartwychwstanie. Mówił o zburzeniu i odbudowie świątyni, a więc miejsca spotkania człowieka z Bogiem – miejsca, w którym realizuje się życie wewnętrzne. Pokazuje, że ludzkie starania przestają być potrzebne, gdyż o odbudowę relacji Bóg-człowiek postarał się On sam. Nie wystarczy jednak usiąść z założonymi rękami. Tak jak wszyscy zgrzeszyli, tak samo wszyscy dostępują usprawiedliwienia. Najpierw jednak musimy tę prawdę przyjąć, a więc z pokorą uznać, że sami nie jesteśmy zdolni się usprawiedliwić, oraz uwierzyć w to, że Bóg chce nas usprawiedliwić bez żadnych naszych zasług, a mocą Chrystusowej Krwi
wylanej na krzyżu. Miarą szczerości i autentyczności przyjęcia tej rzeczywistości są właśnie uczynki płynące z miłości. Są one efektem, a nie przyczyną naszego usprawiedliwienia. Jednak pycha wciąż w nas walczy i nieustannie jest w nas obecna pokusa faryzejstwa – przypisanie sobie , swoim wysiłkom, postom, modlitwom i jałmużną osiągnięcia zbawienia. Przezwyciężanie tej pokusy wymaga pewnego procesu wewnętrznego, który literatura ascetyczna dzieli na trzy etapy: drogę oczyszczenia, drogę oświecenia i drogę zjednoczenia. Via purificationis to okres, który może trwać wiele lat. Polega na oczyszczeniu i jednoczesnym pogłębieniu cnoty wiary. Dokonuje się to poprzez jej „zaciemnianie”. W początkach życia duchowego otrzymujemy od Boga jakieś pomoce, św. Terska od Dzieciątka Jezus nazywała je cukierkami, zaś św. Pa-
45
weł pisał do Koryntian, że daje im mleko, bo są jeszcze młodzi w wierze (por. 1 Kor 3,1-3). Mogą to być jakieś uczuciowe wzloty, spektakularnie wysłuchane modlitwy czy nadzwyczajne charyzmaty. Nasza wiara wydaje się wtedy mocna, w rzeczywistości jednak, z powodu jej słabości Bóg obdarza nas tymi „cukierkami”. Im wiara staje się silniejsza, tym cukierków robi się mniej, aż w końcu nie będą już w ogóle potrzebne. Wówczas wiara staje się ciemnością, brak jej doznań duchowych, doświadczeń czy uczuć. Człowiek taki wydaje się sam sobie zaprzeczeniem wiary, jednak trwa w przekonaniu, że Bóg
jest, że go kocha i zbawił. To wiara na kształt światła gwiazdy, które choć małe i nie rozprasza ciemności, to jednak świeci nieustannie i pozwala utrzymać właściwy kurs. Dalszy etap, via illuminativa, paradoksalnie nazywana bywa „ciemną nocą ducha”, gdyż dzięki Bożemu światłu poznajemy dogłębnie siebie, całą ponura niekiedy prawdę, ukrywaną pod płaszczyzną wyidealizowanych wizji. Poznajemy prawdziwą ciemność skażonej ludzkiej natury. To z kolei prowadzi do otwarcia na miłość Bożą, na via unitiva – do złączenia z ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Chrystusem. Powyższe etapy zary-
sowane zostały dość ogólnikowo, jednak jak powiedział św. Karol Boromeusz: „Jedna dusza to diecezja dostatecznie wielka dla biskupa”. Droga życia duchowego dla każdego wygląda trochę inaczej, ciężko więc napisać coś ponad ogólne myśli. Aby się nie pogubić w tym ogromie, dobrze korzystać z dorobku wcześniejszych pokoleń. Kościół wypracował teologię życia wewnętrznego, pomocą są również życiorysy, a szczególnie autobiografie świętych oraz pisma autorytetów z tej dziedziny. I w końcu, na drodze życia duchowego, dobrze by było skorzystać z kierownictwa duchowego mądrego kapłana.
źródło: www.pixabay.com
46
47
R O Z M O WA N U M E R U
Rosa Vita - fundacja wspierająca życie
48
NW, Emilia Ciuła
J
ak to wszystko się zaczęło?
Katarzyna Gardeła: Zaczęło się od spotkań w ramach Stowarzyszenia “Projekt Nadzieja”. Ktoś powiedział mi, że tu w Wolbromiu jest tylu chorych i być może niektórzy chcieliby się spotykać. Postanowiłam spróbować. Napisaliśmy prośbę na realizację działania publicznego. Zorganizowaliśmy pierwsze spotkanie. Miałam pewnie obawy, ponieważ Wolbrom to małe, zamknięte środowisko, gdzie chorobę się ukrywa. Rozwiesiłam plakaty, rozniosłam ulotki i czekałam... Bardzo się zdziwiłam, gdy już wtedy przyszło 10 osób. Okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, możemy się spotkać i porozmawiać. Z czasem coraz większa liczba chorych dowiadywała się o naszej działalności. Wychodziliśmy razem do kina (niektórzy
iewielkie miasteczko 47 km od Krakowa olbrom. Nic nadzwyczajnego. Kilka ulic, sklepy osiedla. Ale w tym na pozór spokojnym mieście istnieje fundacja prowadzona przez Katarzynę Gardełę. Jest to organizacja pomagająca ludziom, którzy zostali doświadczeni przez chorobę nowotworową. Niektóre z tych osób straciły bliskich, inne są w trakcie leczenia, a jeszcze inne przychodzą, bo chcą po prostu pomóc.
“
Bezinteresowna dobroć i czas poświęcony drugiemu człowiekowi, jest niekiedy najcenniejszym darem jaki można otrzymać.
pierwszy raz od 30 lat), organizowaliśmy spotkania z lekarzami, jakieś dodatkowe badania, wycieczki. Wtedy, mój dobry przyjaciel - Sławomir Jurczyk - zaproponował, żeby założyć fundację, która będzie wspierała osoby walczące z nowotworem. To on dał mi odwagę, żeby to zrobić. Sławek zajął się wszystkim. Jest niezastąpiony, krystalicznie uczciwy, skromny i na wszystkim się zna. Bardzo go cenię i podziwiam. Jak powstała nazwa? Dlaczego Rosa Vita?
K.G.: Podczas choroby było mi bardzo ciężko. Jeździłam codziennie do Krakowa na radioterapię, którą prowadziła pani doktor Bolek-Górska, od której bardzo dużo się nauczyłam. Zdałam sobie sprawę, jak zły stan psychiczny wpływa na zdrowie fizyczne. Organizm nie mógł już wytrzymać i wysłał mi sygnał - chorobę nowotworową. W czasie jednej z podróży do szpitala, siedząc w autobusie, zobaczyłam w szczerym polu krzak dzikiej róży. Pomyślałam, że ma ona ogromną siłę, nikt się nią nie zajmuje, wiatr wieje na wszystkie strony, a ona ma jeszcze owoce i w dodatku zdrowe. Kiedy zastanawiałam się nad nazwą, to przypomniała mi się ta róża. Pomyślałam, że my wszyscy powinniśmy być jak ta róża - co ma swoje kolce, żeby się obronić, ma swoją wielką wartość i jest piękna.
źródło: www.rosavita.org
Kto uczestniczy w spotkaniach? K.G.: Spotkania odbywają się raz w tygodniu. Przychodzą nie tylko osoby, które przeszły przez chorobę nowotworową. Są tu również wdowy, wdowcy, przyjaciele, którzy chcą pomóc. Jak wyglądają działania fundacji? K.G.: Poza normalnym wspieraniem się, telefonowaniem, pomocą, jeżdżeniem z kimś do lekarza na pierwszą wizytę, zdarzają mi się dwugodzinne rozmowy z kimś, kto teraz tej rozmowy potrzebuje. Organizujemy wystawy, wycieczki, wyjścia do kina, spotkania z lekarzami specjalistami oraz dodatkowe badania. Fundacja ma rok. Dopiero się rozkręca i mamy bardzo dużo pomysłów. Jednym z nich jest uświadamianie chorych i ich bliskich w prawach pacjenta. Co roku organizujemy również zbiórkę materiałów szkolnych dla dzieci w szpitalach. Nigdy nie zapomnę jednego chłopca, którego właśnie tata zapisywał na chemię… chyba miał trzy i pół roku. Zapytałam, czy bę-
dzie się tu leczył. Kiedy potwierdził, dałam ku kredki, książeczkę, blok i farbki. On to tak strasznie ściskał i po chwili podbiegł do mnie i zapytał: “Proszę Pani… A kiedy ja to muszę oddać?”. Bardzo się wzruszyłam. Powiedziałam mu, że to tylko dla niego i że nie musi się z nimi dzielić. A on wtedy z takimi wielkimi oczami powiedział do taty: “Tatusiu, czy ty to słyszałeś?”. Uśmiech na jego twarzy to jedna z chwil, które zapamiętam do końca życia. Albo inny chłopiec, który podbiegł do nas z kroplówką w ręce i krzyczał: “Proszę Pani! Ja chciałbym takie farbki dla kolegi, bo on tam leży, nie może wstać, ale takie najzwyklejsze, proszę Pani, żeby tylko miał”. Szpital to nie jest tylko leczenie. To jest czas, nos przyklejony do szyby, myśl, że nie mogę wyjść się pobawić. Fundacja zajmuje się przedziwnymi sprawami np. w zeszłym roku wysłaliśmy chłopca z rodzicami nad morze na 3 dni. Do tej pory malec ma w pamięci ten wyjazd. Gdy jest zmęczony leczeniem lub kiedy ma gorszy dzień, wyciąga zdjęcia z tej wycieczki
i wspomina. Jak praca w fundacji działa na Panią? K.G.: Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja daję, ale od bardzo wielu osób dostaję w zamian jeszcze więcej. Wiem, że mam gdzie zadzwonić w kłopocie, mam z kim pogadać. Jest to dla mnie bardzo cenne i inspirujące. Gdy dopada mnie kryzys, to zadzwoni telefon, że ktoś potrzebuje pomocy. Natychmiast zapominam o swoich problemach, bo w tym momencie trzeba ratować czyjeś życie. Bezinteresowna dobroć i czas poświęcony drugiemu człowiekowi, jest niekiedy najcenniejszym darem jaki można otrzymać. Ludzie, którzy przeszli przez piekło choroby nowotworowej oraz ich bliscy są tuż obok. Takie organizacje jak Fundacja Rosa Vita - pomaga im wyjść do innych i chociaż na chwile pozbyć się uczucia samotności. Informacje o fundacji można odnaleźć pod następującym adresem: http://rosavita.org/
49
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 50
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
51
ŚWIATOWE DNI MŁODZIEŻY
Busem do marzeń!
52
JŚ Kajetan Garbela
I
nicjatywa ruszyła 1 kwietnia 2014 roku. Jak mówi Marzena Bieniecka, współodpowiedzialna za promocję „Busa do marzeń”, bynajmniej nie był to primaaprilisowy żart. Na początku – jak to często bywa – była grupa znajomych, którzy chcieli spędzić czas wolny w jakiś niecodzienny sposób. A że akurat zbliżały się wakacje, a do dyspozycji był bus – Renault Master II, rocznik 1999, postanowili ruszyć nim w świat. Szybko stwierdzili, że to nadal za mało, że trzeba się czymś wyróżniać – przecież co jakiś czas słyszy się, że jakaś ekipa wsiadła w busa i zwiedziła kilka państw. A czym przede wszystkim można się wyróżnić w dzisiejszym świecie, jeśli nie odważną manifestacją swojej wiary? Tak powstał pomysł, aby w czasie podróży promować Światowe Dni Młodzieży Kraków 2016.
ak połączyć ewangelizację i promocję wiatowych Dni Młodzieży z niecodziennym spędzaniem wolnego czasu? Młodzież z podkrakowskiej Kalwarii Zebrzydowskiej ma na to patent. I żółtego busa, którym jeździ po Polsce i Europie. A nawet osobiste błogosławieństwo papieża Franciszka.
“
Dzisiejszy świat potrzebuje ludzi, którzy potrafią marzyć i swoje marzenia wcielać w życie. Stowarzyszenie GPS Kalwaria tworzą młodzi, przede wszystkim studenci, a takim ludziom zawsze najbardziej się chce. Mają w sobie najwięcej odwagi, pomysłów i są pozytywnie zakręceni. I to owocuje.
Akcję „Busem do marzeń” koordynuje stowarzyszenie GPS Kalwaria. GPS – skrót od Giovanni Paolo Secondo – ma za cel aktywizację młodych ludzi, od których zależy przy-
szłość tego świata. Takich stowarzyszeń jest w świecie kilkanaście i liczba ta ciągle wzrasta, w Polsce jedynym jest właśnie to z podkrakowskiej Kalwarii Zebrzydowskiej. W oparciu o naukę Kościoła i spuściznę Jana Pawła II, GPS-y prowadzą różnorakie działania lokalne - koncerty, akcje charytatywne – zachęcające młodych do wzięcia odpowiedzialności za przyszłość swoją i bliźnich. Młodzi z Kalwarii mają nadzieję, że zarażą innych swoim przykładem i w najbliższym czasie powstaną w Polsce nowe GPS-y. Ekipa busa otrzymała już błogosławieństwo kardynała Stanisława Dziwisza, a także samego papieża Franciszka. Młodzież z Kalwarii odwiedziła go – a jakże, busem – w początkach marca. Wręcz cudem udało się im dostać na audiencję generalną u ojca świętego.
źródło: https://www.facebook.com/busemdomarzen
Co ciekawe, jeszcze w nocy przed wyjazdem trwało oklejanie samochodu, aby jak najlepiej zaprezentować się w drodze i u jej celu, a przed samym wjazdem na teren państwa watykańskiego bus zaliczył jeszcze ekspresowe mycie. Ojcu świętemu taka forma promowania ŚDM oraz dawania świadectwa wiary bardzo przypadła do gustu. Franciszek pobłogosławił „Busa do marzeń” i ludzi, którzy go tworzą, a także ich rodziny, przyjaciół i miasto, z którego przybyli do Watykanu. Europejska trasa żółtego busa jest już ustalona – dwunastoosobowa ekipa wyrusza 15 lipca i wróci do Polski w początkach września. Na swej trasie odwiedzą Białoruś, Ukrainę, Mołdawię, Gruzję, Armenię,
Turcję, Bułgarię, Rumunię, Grecję, Węgry, Serbię, Czarnogórę, Albanię, Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Słowenię, Austrię i Włochy. Teraz starają się pozyskać ludzi dobrej woli, którzy pomogą w organizacji wyprawy, przekażą środki pieniężne czy materialne albo ugoszczą ich w podróży. Zanim jednak bus wyruszy w świat, jego ekipa ma zamiar objechać część Polski – jak sami mówią, dostają zaproszenia z różnych parafii, którym przyda się ich zastrzyk ŚDM-owej motywacji. Do tego dojdą także na pewno działania lokalne – w końcu bus to nie jedyna inicjatywa, którą prowadzi kalwaryjski GPS. W tym miejscu warto przypomnieć ciekawe wydarzenie, które udało się
zorganizować ekipie „Busa”. Mowa tutaj o happeningu na 500 dni przed ŚDM, który miał miejsce na krakowskim rynku 13 marca. Spotkał się on z dużym zainteresowaniem tak przypadkowych ludzi, którzy akurat znaleźli się na płycie rynku, jak i mediów. Happening ten miał związek z akcją Project Countdown, którą inicjatywa prowadzi na swoim profilu na Facebooku. - Wspólnie z młodzieżą z całego świata odliczamy czas do ŚDM, wstawiając na naszego Facebooka fotografie z wypisana ilością dni, pozostałych do tego wydarzenia. Zachęcamy, aby samemu się sfotografować i przysłać nam zdjęcie, a my postaramy się je opublikować – mówi Marzena.
53
źródło: https://www.facebook.com/busemdomarzen
– Numer 500 odliczył sam Franciszek, teraz kolej na młodych z całego świata. Dzisiejszy świat potrzebuje ludzi, którzy potrafią marzyć i swoje marzenia wcielać w życie. Stowarzyszenie GPS Kalwaria tworzą młodzi, przede wszystkim studenci, a takim ludziom zawsze najbardziej się chce. Mają w sobie najwięcej odwagi, pomysłów i są pozytywnie zakręceni. I to
owocuje. Akcja „Busem do marzeń” wywiera w wielu sercach bardzo pozytywne skojarzenia i chęć pomocy – w końcu kto nie chciałby pomóc komuś, komu bardzo zależy na realizacji swoich marzeń? Na razie ekipa „Busa do marzeń” skupia się przede wszystkim na Światowych Dniach Młodzieży. A co potem? Według słów Marzeny do lipca przyszłego roku planują
jeździć po Polsce i świecie, spotykając się z młodymi ludźmi, dzieląc sobą, swoim świadectwem, i na pewno wiele się przy tym ucząc. - Po zakończeniu projektu bus ma zostać przekazany parafii w Kalwarii. Można więc powiedzieć, że będziemy dbać, aby cała ta idea trwała, nawet jeśli w nieco innym wymiarze niż obecnie.
źródło: https://www.facebook.com/busemdomarzen
54
55
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 56
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK
KĄCIK KULTURALNY KULTURALNY
RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
57
R O Z M O WA K U L T U R A L N A
Znamy się tylko poprzez innych... „O
dsłony” to najnowszy spektakl taneczny przygotowywany przez zespół tańca irlandzkiego Eriu. Słowo o postrzeganiu siebie i innych, o kontaktach międzyludzkich i o tym, czy istnieje granica między życiem a tańcem.
Beata Krzywda
Z
tego co wiem, Eriu jest irlandzką boginią suwerenności, skąd właśnie ona w nazwie zespołu? Agata Kowalczyk: Skąd właśnie ona? Bo kiedy Eriu powstawało, chciałyśmy stworzyć własny pomysł na taniec irlandzki zarówno w Polsce, jak i taniec irlandzki opracowany przez Polaków. Stąd suwerenność, stąd odrębność i stąd moc. Tylko i wyłącznie dlatego. Dla wielu osób taniec irlandzki może być zagadką. Czy możecie powiedzieć, co jest najbardziej charakterystyczne w tym tańcu? A.K.: Taniec irlandzki jest zagadkowy, ale coraz bardziej odkrywany na świecie i w Polsce. Myślę, że dla zwykłego odbiorcy, taniec irlandzki kojarzy się głównie z Irlandią, więc z czymś zielonym, nie wspomnę tutaj o trunkach...
58
“
Zdecydowanie nie jesteśmy tradycyjnym zespołem. Nawet wśród innych polskich zespołów mamy opinię zespołu awangardowego. Nasze choreografie bazują na podstawowych krokach tańca irlandzkiego, ale korzystamy z innych inspiracji. Tańczymy nie tylko do muzyki irlandzkiej – ostatnio pojawiła się salsa, tango, muzyka elektroniczna.
Natomiast jeśli chodzi o taniec, to kojarzy się głównie z podskokami. Jak na co dzień to wygląda, mogą się o tym przekonać tancerki i tancerze zespołów tańców irlandzkich,
szczególnie ci z zespołu Eriu. Każdemu, kto do nas przychodzi, wydaje się, że podskoki są takie proste i fajne: i poklaskać można i potupać, ale jak powiedzenie głosi „im dalej w las tym więcej drzew”. Te podskoki okazują się jednym z najtrudniejszych elementów charakterystycznych dla tańca irlandzkiego. Nie ma tutaj granicy: wyżej, lżej, lepiej. Schodki zaczynają się też przy tańcu zespołowym, ponieważ dodatkowo wszyscy tancerze powinni wykonać podskok tak samo, musimy przy tym zrezygnować ze swoich nawyków, przyzwyczajeń i upodobań. To też jest cechą tańca irlandzkiego, że wszystko wygląda spójnie, perfekcyjnie i synchronicznie. Joanna Baraniak: Dodatkowo w tańcu irlandzkim jest też step i to też na pewno kojarzy się wielu osobom, szczególnie dlatego, że został
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
upowszechniony przez grupę Riverdance i show „Lord of the Dance”. Można więc tańczyć zarówno w baletkach, jak i butach twardych do stepu. A.K.: Postrzeganie tańca irlandzkiego zmieniło się na przestrzeni wieków. Wcześniej było powiedziane, że mistrzem tańca irlandzkiego jest ten, kto potrafi stepować na denku od beczki. To oczywiście historia i uwarunkowania dziejowe Irlandii. Najlepszy tancerz to taki, który na minimalnej przestrzeni potrafi wykonać jak najwięcej uderzeń, jeśli chodzi o taniec w butach twardych. W dzisiejszych czasach jest tak, że tancerz ma odejmowane punkty na zawodach, jeśli swój pokaz zaprezentuje na niewielkiej przestrzeni scenicznej. Zmieniło się to z jednej skrajności w drugą, ale myślę, że jest to spowodowane tym, że taniec irlandzki wyszedł z ukrycia i knajp. Wiele osób też myli step irlandzki ze stepem amerykań-
skim (np. w wykonaniu Freda Astaire’a), jest to jednak zupełnie inny rodzaj tańca i zupełnie inaczej wykonywane kroki. W tańcu irlandzkim wszystko wykonuje się na bardzo wysokich palcach i mocno przekrzyżowanych nogach. Agata, jesteś zespołowym choreografem, skąd czerpiesz inspiracje? A.K.: Taniec to jest tak naprawdę rytm i ruch, i jeśli chodzi o pomysły na choreografie, to daje muzyka. Jeśli chodzi o choreografie do danego układu, to ja widzę muzykę – jej kolor i ruch. Natomiast jeśli chodzi o postrzeganie choreografii w szerszym kontekście, czyli w kontekście spektaklu, to zawsze inspiracja jest pierwsza i z nią bywa różnie: czasem może to być inspiracja życiem codziennym, czy może jakimś cytatem, wystawą lub wycieczką, czy jakąkolwiek inną obserwacją i z tego wynika choreografia w tym szerokim
znaczeniu – choreografia spektaklu. Chciałabym przedstawić to, co mi się z tym kojarzy i to coś nigdy nie ma jednego odcienia, jest wiele kolorów, bo przecież każdy z nas tę samą sytuację widzi inaczej. Najpierw widzę w całości to, co chcę przedstawić, to czym się inspiruję, do tego szukam muzyki, rytmu, potem ruchu. I tak powstaje całość. O czym są „Odsłony”? A.K.: „Odsłony” są inspiracją pochodzącą z cytatu, którym zainspirowałam się znacznie wcześniej. Przejawia się on w moim życiu w różnych postaciach, w różnej literaturze. Są to słowa hinduskiego guru Osho: Znamy siebie tylko poprzez innych, a inni znają tylko naszą zewnętrzną formę. Dlatego utożsamiamy się z tą formą. Znamy swój obraz odbijający się w oczach innych ludzi albo w lustrze. Literatura pokazuje nam, że może być milion sytuacji odbijających akurat ten
59
wybrany przeze mnie cytat. Chociażby, że jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest takim, jak miejsce, w którym się jest (Z. Nałkowska Granica – przyp. red.). Zainspirował mnie cytat Osho w codzienności, bo rzeczywiście ostatnie sekundy przed wyjściem z domu poświęcamy na spojrzenie w lustro i wtedy coś o sobie myślimy. Czy nosimy później ten obraz ze sobą przez cały dzień? My tak. Ale czy inni również tak nas będą postrzegać? Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o sobie i o ludziach – wyimaginowany obraz, który jest tworzony przez nas o innych i innych o nas. Czasem zupełnie odbiega od naszego początkowego spojrzenia w lustro. Nie bez kozery też się tak mówi, że nasz obraz to jest odbicie w czyichś oczach. Małgorzata Śliwa: No wła-
śnie, ale kwintesencją jest to, że nasz obraz tworzą obrazy nałożone na siebie. A.K.: Obraz, który chciałybyśmy pokazać w spektaklu, jest właśnie mozaiką z tych wszystkich wyobrażeń, nas o nas, nas o kimś, kimś o nas i kimś o kimś. Myślę, że ta prawdziwa mozaika oddaje to, co nosimy ze sobą przez cały dzień, przez cały rok, przez całe życie. Budujemy siebie poprzez kontakty, poprzez relacje, przez każdy gest lub brak tego gestu w stronę drugiego człowieka i przez każde spojrzenie. Każdemu z nas na pewno pod koniec dnia potrzeba długiego i bardzo krytycznego spojrzenia samemu sobie prosto w oczy. Chodzi o postrzeganie czegoś w nowym świetle. Wystarczy zmienić światło czy otoczenie i nagle okazuje się, że nasze zachowanie czy nasz obraz, z którym wychodzi-
my rano, może się zupełnie zmienić. „Rano”, to nie tylko początek dnia, może oznaczać całe życie, czyli nasze dorastanie, nasze doświadczenie, nasze kontakty. Czyli uczę się ciebie, człowieku/ powoli się uczę, powoli/ (...) ale twe ranne wesele,/ twą troskę wieczorną rozumiem (cytat z wiersza J. Lieberta Uczę się ciebie człowieku – przyp. red.), to też jest spojrzenie na nas. Nie możemy budować obrazu tylko i wyłącznie w teorii. Każde nasze zachowanie względem innego człowieka, to jest malowanie kolorem tego obrazu. Jak go namalujemy, to jest jedno, a jak chcemy go namalować – to są nasze dążenia do tego, żeby być. W jakim świetle go zobaczymy, w jakim przedstawimy... wybór należy do nas. Myślę, że naprawdę potrzeba nam takiego spojrzenia na siebie i spojrzenia w
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
60
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
lustrze. Mówiłaś o gestach, o spojrzeniach, na pewno przygotowanie takiego spektaklu trwa bardzo długo. Ile musicie pracować nad jednym spektaklem? A.K.: Nad każdym jednym spektaklem pracujemy od początku istnienia zespołu Eriu. Na każde nasze odsłanianie i dzielenie się z publicznością ma wpływ wszystko, co zrobiłyśmy do tej pory. Na sali baletowej uczymy się siebie, uczymy się słuchać i mówić o sobie nawzajem. Jeśli do zespołu przychodzi ktoś nowy, to nie przychodzi do czegoś, co dopiero powstaje. Na to wszystko składa się kultura zespołu, doświadczenie, przeżycia, wspomnienia. Nowa osoba dostaje „produkt”, który uzupełnia i tworzy swoimi rzeczami. Jednak źródło istnieje już od 2006 roku.
J.B.: Taka nowa osoba faktycznie musi się nauczyć bycia częścią zespołu Eriu, ale zawsze może coś od siebie dać. Coś nowego i ciekawego. M.Ś.: Każdy ma inną osobowość i dlatego zawsze wnosi coś jeszcze, czego nie było do tej pory. A skąd się biorą u Was nowe osoby? Prowadzicie otwarte nabory do zespołu, może planujecie warsztaty, na których można się nauczyć tańczyć, czy raczej przychodząc tutaj, trzeba już znać podstawowe kroki tańca irlandzkiego? M.Ś.: Raczej ta druga opcja – trzeba przyjść do zespołu znając kroki. Choć to nie jest reguła. Jeśli ktoś bardzo chce, jest zaangażowany, to jesteśmy otwarte. A.K.: Myślę, że tutaj możemy wrócić do nazwy
zespołu Eriu, do inspiracji, do tego, co tworzy i do bogini suwerenności. Każdy, kto jest suwerenny, ma w sobie niezbywalną siłę i moc. Bardzo łatwo rozproszyć się w życiu codziennym przez wszystkie świecidełka, przez blichtr życia codziennego, możliwości wyborów, dodatkowych propozycji, a bogini suwerenności ma w sobie siłę i moc. Moc jest równoznaczna z naszą determinacją, żeby na każdej próbie pokonywać nowe wyzwania i własne słabości. Każdy, kto do nas przychodzi, musi mieć w sobie kawałek naszej patronki. Skupiacie się na bardziej tradycyjnej wersji tańca irlandzkiego, czy korzystacie też z innych wpływów tanecznych? J.B.: Zdecydowanie nie jesteśmy tradycyjnym zespołem. Nawet wśród innych polskich zespołów mamy opi-
61
nię zespołu awangardowego. Nasze choreografie bazują na podstawowych krokach tańca irlandzkiego, ale korzystamy z innych inspiracji. Tańczymy nie tylko do muzyki irlandzkiej – ostatnio pojawiła się salsa, tango, muzyka elektroniczna. Czy w „Odsłonach” też będzie można to zobaczyć? J.B.: Tak, zdecydowanie tak. A.K.: Myślę, że nie jesteśmy tradycyjnym zespołem, ale nie chodzi o to, że wyłamujemy wszystkie schematy. Raczej chodzi o to, że patrzymy na taniec trochę inaczej, trochę szerzej, nie zamykamy go w krokach, bo taniec to jest, jak już mówiłam wcześniej, ruch
62
i rytm. Ale nie zapominajmy o jeszcze jednej bardzo istotnej części składowej – o człowieku. Nawet „Odsłony” o tym mówią, że nie możemy zamknąć się w jednym obrazku. Nie przejdziemy całego życia w jednym obrazku, jednym spojrzeniu, jednym geście. Stąd też nasz taniec. Patrzymy na niego przez pryzmat naszych doświadczeń życiowych, naszego rozwoju. Tak, jak każdy w życiu, nie zatrzymujemy się na etapie przedszkola, szkoły, ale dodajemy do naszego patrzenia na świat i oceniania samych siebie wszystko to, co nam się wydarzyło. I tak jest z tańcem. Na pewno Eriu będzie można zobaczyć 18 kwietnia na dużym spektaklu
w Nowohuckim Centrum Kultury. Czy w najbliższym czasie będzie można Was zobaczyć gdzieś jeszcze? J.B.: 19 kwietnia, również w NCK na koncercie charytatywnym, na który wszystkich serdecznie zapraszamy. A.K.: Jest to koncert pt. Kapele serc, odbywa się w kilkudziesięciu miastach w całej Polsce. Koncert ten ma na celu zbiórkę pieniężną i wsparcie dla osób ze stwardnieniem rozsianym. Natomiast 25 kwietnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Tańca, mimo że oficjalna data, ustalona przez Oświatową Organizację Taneczną, to 29 kwietnia. My ten dzień będziemy świętować w teatrze Praska 52, przy ulicy Praskiej
źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311
52 w Krakowie, gdzie będzie można również zobaczyć inne techniki taneczne, nie tylko taniec irlandzki w formie opracowanej artystycznie przez zespół Eriu. Na koniec rozmowy zostawiam miejsce do Waszej dyspozycji. A.K.: Na pewno zapraszamy wszystkich na 18 kwietnia na 18.00 do Nowohuckiego Centrum Kultury na Al. Jana Pawła II 232. Myślę, że będzie tam można zobaczyć też kawałek siebie. Spojrzenia i odsłony to jest jedna strona, ale druga strona każdego spojrzenia i odsłony to jest ocenianie, przypinanie etykietek, wyrabianie sobie opinii. Czasem bardzo szybko wyrabianej opinii – bez możliwości głębszego zastanowienia czy
konstruktywnej odpowiedzi na ten obraz, który widzimy. Ale zapraszamy też wszystkich chętnych do nas do zespołu, wszystkich, którzy chcą poznać taniec i przeżyć przygodę życia. J.B.: Zachęcamy też do odwiedzania nas na Facebooku. Tutaj wrzucamy zdjęcia z prób, zwiastuny, ciekawostki zarówno o Irlandii, jak i o tańcu, wygłupy... A.K.: Wygłupy... może i tak, ale trzeba pamiętać, tutaj mogę powiedzieć o sobie, że taniec nie jest tylko kawałkiem dnia, roku. Dla mnie taniec jest całym życiem, bo tylko w tańcu i na sali baletowej można być sobą naprawdę.
Zespół ERIU działa w Krakowie już od 2006 roku. Powstał z inicjatywy kilku pasjonatek tańca, które, oczarowane muzyką irlandzką, zapoczątkowały istnienie grupy. Obecnie Eriu liczy już kilkanaście mocno zaangażowanych w prace zespołu osób, których emocje i namiętności tworzą jego finezyjny koloryt (www. eriu.art.pl).
I niech to zostanie puentą naszego spotkania.
63
R O Z M O WA K U L T U R A L N A
SB Maffija rośnie w siłę R
ozmowa z ADM-em o tym, jak dołączył do ekipy Solara i Białasa, o jego inspiracjach oraz nadchodzącej płycie.
Jarosław Janusz
Szymon Steckiewicz
A
DM jako jeden z członów z SB Maffiji. Powiedz, jak dołączyłeś do tego szalonego kolektywu? ADM: W 2011 roku miałem w planach track z Tombem, ale był to czas, gdy on zrobił sobie „przerwę” w rapie i ten kawałek nie doszedł do skutku. Dopiero gdy on „wrócił”, ja już wtedy mieszkałem w Warszawie, udało nam się zarejestrować track „Nie daj poznać tego po sobie” w studio Nobocoto. Potem, kolejną naszą kolaboracją był „Czas panczlajnerów”. Te numery przypadły do gustu zarówno Solarowi, jak i Białasowi, chłopaki odezwali się do mnie. Przeżyliśmy parę wspólnych melanży i od tamtego czasu jestem w SB Maffiji . Swoim słuchaczom dałeś się poznać jako mistrz panczlajnów oraz
64
“
Muzycznie zawsze najbardziej zajarany byłem Dipsetami. To ich muzyka miała największy wpływ na to, co sam robiłem zawsze.
gry słownej. Kto jest twoją największą inspiracją jeżeli chodzi o ten typ rapu? ADM: Od zawsze jarałem się panczami Cassidiego, Juelza Santany, J.R.Writera , Lila Wayne’a , Big L-a, Royce’a 59 (ogólnie całym slaughterhouse). Ostatnio do mojej czołówki dołączyli King Los oraz Jon Connor . A inni raperzy czy grupy, którymi się jarasz?
ADM: Muzycznie zawsze najbardziej zajarany byłem Dipsetami. To ich muzyka miała największy wpływ na to, co sam robiłem zawsze. Jeśli chodzi o nowe rzeczy, to wymienię ci kilka płyt, które słyszałem w przeciągu dwóch lat i wywarły na mnie największe wrażenie. Przede wszystkim Joe Budden i jego „No Love Lost”, nowy J. Cole, który mnie absolutnie zniszczył. „Unconscious State” Jon’a Connora - istne mistrzostwo świata. King Los - „Becoming King” oraz Kendrick Lamar „Good Kid, M.A.A.D City”. Jesteś fanem Lila Wayne’a. Co sądzisz o całym konflikcie pomiędzy Carterem a Birdmanem, szefem wytwórni, który opóźnia wydanie już gotowego albumu? ADM: Wydaje mi się, że po prostu Birdman nie jara
źródło: https://www.facebook.com/admtypku
się nowym Carterem, dlatego tego nie puszcza i się pokłócili.
„rozkminkowy” kawałek, jemu też chciałbym poświęcić jakiś teledysk.
Teraz coś o tobie. Ostatnio pojawił się nowy singiel „Młodość”. Kiedy w końcu premiera płyty?
Masz w planach jakichś gości?
ADM: Moja płyta pojawi się w przeciągu dwóch miesięcy. Kolejny singiel zaś w przeciągu miesiąca. Jak będzie wyglądała promocja, przewidujesz jakieś klipy? ADM: Od dłuższego czasu w sieci egzystuje „Czuć luz”, którego wyświetlenia są konkretne. Teraz wyszedł track „Młodość”. Następnie przewiduję „bengerowy” numer, do którego powstanie teledysk. Mam w planach także wypuścić taki
ADM: Jeżeli chodzi o raperów to: Solar, Białas, King Tomb, Quebonafide, Leh, Kadoen, Rose, Hary i jeszcze paru gości na płycie usłyszycie. Za produkcje będą odpowiadać: Lanek , Deemz, Got Barss, RiskZero. Poznaliśmy już Twoje inspiracje muzyczne i plany wydawnicze, teraz coś o życiu prywatnym. Wiele osób wie, że jesteś z Podlasia. Co sprawiło, iż postanowiłeś zamieszkać w stolicy?
rzenia (śmiech). Drugim aspekt jest to, że zawsze chciałem być komentatorem sportowym i kiedyś pewnie nim zostanę! Będziemy z Lankiem komentować mecze w duecie (śmiech). A wracając do sedna, ze względu swoje zainteresowanie poszedłem na studia dziennikarskie, gdzie udało mi się ukończyć licencjat. ADM, dziękuje za wywiad, życzę owocnej kariery oraz spełnienia komentatorskich marzeń. ADM: Również dziękuje. Pozdrawiam wszystkich czytelników.
ADM: Oczywiście, żeby spełnić swoje rapowe ma-
65
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 66
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE RECENZJE
COŚ WIĘCEJ
67
Pomyślę o tym jutro
KLASYKA
SO
68
Anna Zawalska
P
rzebojowa, silna charakterem, piękna kokietka, ale z drugiej strony rozchwiana, zmienna i w całym swym istnieniu nielogiczna. Taka właśnie jest Scarlett O’Hara, główna bohaterka filmu „Przeminęło z wiatrem” (1939) opartego na powieści o tym samym tytule autorstwa Margaret Mitchell. Tłem wszystkich wydarzeń widzianych oczami młodej kobiety jest wojna secesyjna która miała miejsce w latach 1861-1865 w Stanach Zjednoczonych Ameryki, a także późniejsze jej konsekwencje. Oprócz ukazanych w filmie losów Scarlett, przez beznadziejną miłość do Ashley’a Wilkesa, po wchodzenie w kolejne równie beznadziejne związki małżeńskie, po płomienny romans z Rhettem Butlerem, twórcy przedstawili również przemianę bohaterki. Z rozka-
carlett O'Hara to typ kobiety idealnej. czywiście trudno mówić tutaj o ideale pozbawionym skazy, o wzorze do naśladowania. Chodzi bardziej o to, że Scarlett w idealny sposób pokazuje tryb myślenia i postępowania większości – o ile nie wszystkich – kobiet na świecie.
“
Leigh tworząc kreację Scarlett tchnęła w nią życie, autentyzm, pomimo tego, że patos momentami aż wylewał się z każdej sceny. Jednak to właśnie ten patos uczynił kreację Leigh tak wyjątkową. Płacz na zawołanie, modulowanie tonem mówienia, robienie z siebie ofiary kiedy sytuacja tego wymagała .
pryszonej, rozkochującej w sobie każdego mężczyznę kokietki, nie przejmującej się zbytnio tym co tu i teraz, Scarlett zmienia się w dojrzałą kobietę, która dąży do postawionych sobie ce-
lów, pracuje w pocie czoła by uratować ukochaną Tarę i zapewnić sobie dostatnie życie. „Przeminęło z wiatrem” (1939) należy do klasyki w swojej kategorii. To przede wszystkim jeden z najsławniejszych melodramatów stawiany za wzór produkcji hollywoodzkich z I. połowy XX wieku. Film, którego formy właściwie nic nie przebije, ani nic do niej się nawet nie zbliży. Chociaż nie przepadam za twierdzeniem, że dzisiaj takich filmów już się nie kręci, to jednak jeśli mowa o „Przeminęło z wiatrem”, trzeba to powiedzieć, bo dzisiaj, zrobić niemal czterogodzinną epopeję melodramatyczną, skupiającą się na jednej postaci, to zadanie niewykonalne. Biorąc na tapetę to, w jaki sposób traktuje się współczesne melodramaty, to niestety forma ta woła o pomstę do
źródło: materiały dystrybutora
nieba. Tymczasem „Przeminęło z wiatrem” to prawdziwa perełka, do której wraca się chętnie, pomimo że film ma już prawie osiemdziesiąt lat. Co wybija się w tym filmie ponad przeciętność to niewątpliwie kreacje aktorskie. Wybitny duet Vivien Leigh i Clark Gable przyćmiewa właściwie pozostało postaci i sprawia, że cała produkcja kręci się tylko i wyłącznie wokół relacji Scarlett z Rhettem. Z jednej strony Leigh pokazała prawdziwą klasę, co udowodniła wygraną statuetką Oskara w 1940 roku za najlepszą aktorkę pierwszoplanową. Tworząc kreację Scarlett tchnęła w nią życie, autentyzm, pomimo tego, że patos momentami aż wylewał się z każdej sceny. Jednak to właśnie ten patos uczynił kreację
Leigh tak wyjątkową. Płacz na zawołanie, modulowanie tonem mówienia, robienie z siebie ofiary kiedy sytuacja tego wymagała i końcu zawziętość z jaką kobieta coś sobie postanawiała. Paradoks tej postaci pokazuje idealnie scena, kiedy Scarlett jadąc sama powozem zostaje napadnięta przez wstrętnych Jankesów. Z jednej strony broni się zawzięcie, uderza batem, miota się z pojedynku z większym od siebie mężczyzną i nie daje za wygraną, by w końcu, ni z tego, ni z owego omdleć i paść teatralnie bez życia na siedzenie. Charakter głównej postaci pokazuje również jej standardowe powiedzenie na wszelkie problemy. „Pomyślę o tym jutro” stało się swego rodzaju życiowym mottem i znakiem rozpoznawczym O’Hary.
Pokazywało jej wieczne zmęczenie życiem i chęć powrotu do beztroskich lat. Była w tym swego rodzaju neuroza, która mocno dała się we znaki głównej bohaterce. Brawa należą się również Clarkowi Gable’owi, który co prawda nie zdobył za rolę Rhetta złotej statuetki, to jednak pokazał prawdziwą klasę. Wcielił się w postać prawdziwego mężczyzny, który jednak nie ma w sobie nic z gentelmana. To raczej mężczyzna twardy i trudny do złamania, a przy tym cyniczny i cechujący się brakiem zaangażowania w cokolwiek. Żyje chwilą, nie ma zamiaru ginąć za idee. Jest grubiański i osiąga szyty w swoim szowinizmie – traktuje kobiety jak rzeczy, zabawia się nimi, by potem porzucić. Zapewnia,
69
że nigdy się nie ożeni. To jednak nie przeszkadza w tym, by owe niewiasty do niego lgnęły. Tak samo lgnie do niego Scarlett, jednak jest coś wyjątkowego w tym uczuciu. Z jednej strony ma ona świadomość tego, jaką osobą jest Rhett i nie ma zamiaru tak tanio sprzedać skóry. Z drugiej odczuwa zaintrygowanie jego postacią i za wszelką cenę stara się go usidlić i zresocjalizować. Relacja tych dwojga to bardzo przemyślana gra, w której każde chce wygrać, stosując przy tym najrozmaitsze sztuczki. Niestety taka gra nigdy nie kończy się dobrze. Jeśli chodzi o inne kreacje aktorskie, to dla mnie wybitna okazała się również drugoplanowa rola Olivii de Havilland. Wcieliła się ona w postać Melanie, która
wyszła za mąż za życiową miłość Scarlett. Stworzona przez nią kreacja to całkowite przeciwieństwo porywczej i cholerycznej Scarlett. Aktorka postarała się tchnąć w nią niewysłowioną dobroć. W całym filmie jest ona niczym plaster miodu, który osładza poszczególne sceny, w których się pojawia. Trudno jej nie polubić. „Przeminęło z wiatrem” (1939) zdobyło w 1940 roku Oskara za najlepszy film. Oprócz tego produkcja ma na swoim koncie jeszcze statuetki w ośmiu innych kategoriach: za najlepszą aktorkę pierwszoplanową, za najlepszą aktorkę drugoplanową (Hattie McDaniel), za najlepszy scenariusz adaptowany (Sidney Howard), za najlepsze zdjęcia (Ernest Haller, Ray Rennahan), za najlepszy montaż (Hal C. Kern, Ja-
mes E. Newcom), za najlepszą scenografię (Lyle R. Wheeler) i w końcu za najlepsze osiągnięcia techniczne (R.D. Musgrave). Jak widać jest to film wyjątkowy w wielu aspektach, dlatego tym bardziej warto go znać. Cały film to prawdziwy majstersztyk, jedyny w swoim rodzaju. I chociaż patrzenie na niego przez pryzmat tych lat działa na jego korzyść, to jednak trudno tutaj zaprzeczyć temu, że należy do klasyki gatunku. Po tych latach, które od premiery minęły trudno również wykazywać błędy i negatywne elementy tej produkcji. Ja na pewno do tego ręki nie przyłożę, bo filmem „Przeminęło z wiatrem” jestem po prostu urzeczona.
źródło: materiały dystrybutora
70
71
Bigos po katolicku TEATR TELEWIZJI
„TP
72
o jest nasza pielgrzymka. Tacy jesteśmy. odzieleni, skłóceni, słabi. Pilnujący własnych interesów, spraw mniejszych i większych. Wszystko pod sztandarem Boga i prawdy.”
Anna Zawalska
P
ielgrzymka za chwile się rozpocznie, jednak każdy tak naprawdę jedzie w inną stronę. Jest jednak pewien problem – mają tylko jeden autobus. Małżeństwo, które złapało okazję „last minute”, buntownicza artystka, szukająca swojej wiary, moherowa dewotka z fałszywym przeświadczeniem o swojej świętości, wodząca na pokuszenie kokietka i para nastolatków spragniona przygód i wrażeń. Takim właśnie bigosem jest polski katolicyzm dwudziestego pierwszego wieku ukazany w teatrze telewizji „Pielgrzymi” wyreżyserowanym przez Macieja Dejczera. Sztuka „Pielgrzymi” napisana przez Marka Pruchniewskiego to historia ludzi pielgrzymujących po słynnych europejskich miastach religijnego kultu. Podczas tej podróży ukazuje się bardzo trafny obraz
“
Pielgrzymka, która ma być czasem wzmocnienia więzi człowieka z Bogiem, a także wyjątkowym modlitewnym przeżyciem, dla bohaterów filmu staje się czasem kiedy przybrane maski opadają i ujawniają się ich prawdziwe oblicza.
katolików wyjeżdżających w świat, w celu pogłębienia swojej wiary. Obraz Polski wierzącej, ale przede wszystkim tej udającej wiarę. Pielgrzymka, która ma być czasem wzmocnienia więzi człowieka z Bogiem, a także wyjątkowym modlitewnym przeżyciem, dla
bohaterów filmu staje się czasem kiedy przybrane maski opadają i ujawniają się ich prawdziwe oblicza. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że są to oblicza osób, które w swojej podróży po wzniosłe cele duchowe, martwią się jedynie przyziemnymi potrzebami ciała. Podczas oglądania tego spektaklu nasuwa się jedno, choć oczywiste, ale bardzo ważne pytanie: jaka tak naprawdę jest moja hierarchia wartości? Bowiem film bogaty jest w różne wizje tych hierarchii. Począwszy od przejmowania się chrapaniem sąsiada, przez wścibskie wręcz zainteresowanie ludzkimi problemami, a skończywszy na miłości i wyborach jakich musi dokonać człowiek. Choć z początku film zdaje się być dla widza niedorzeczny, to tak naprawdę z czasem okazuje
źródło: materiały promocyjne
się, że pytania i wątpliwości pielgrzymów, dotyczą nas wszystkich i każdego z osobna. Muzyka, choć nie jest wybitna, to bardzo wyraziście oddaje nastrój filmu. Nie jest zbyt nachalna, a subtelne akordy sprawiają, że odbiorca szybko wczuwa się w pielgrzymkową atmosferę. Ujęcia przedstawiono w dwojaki sposób. Z jednej strony widzimy świat oczami operatora kamery, jednak z drugiej rzeczywistość przedstawiona jest za pomocą pamiątkowych nagrań Młodego. Dialogi bohaterów były dostosowane do ich kreacji. Choć w niektórych momentach gra aktorska nie zachwyciła, to można dostrzec pewne perełki. Przykładem może być Edyta Jungowska, która idealnie wcieliła się w rolę nieco zwariowanej i nierozgarniętej Marii Waleczny, czy Grzegorz Halama, który
oddał rzeczywiste zachowanie tępawego kierowcy autobusu. Zakończenie filmu jest bardzo groteskowe i rozczarowuje. Po ambitnym i dającym do myślenia przemówienia ojca Jacka przesuwamy się w przyszłość o sześć miesięcy. Naszym oczom ukazuje się bajkowy wręcz obrazek. Mamy do czynienia z wyjątkową metamorfozą. Wszyscy uśmiechnięci, radośni, a co najważniejsze żyjący ze sobą w zgodzie. Nienawidzona dotąd Maria Waleczny, wraz ze swoim mężem staje się nagle przez wszystkich lubiana, pani Strzelista, wcześniej zrzędząca i gniewna względem innych, teraz staje się sympatyczną starszą panią. Pan Jaskółka z bankrutującego i wrednego właściciela biura podróży, zmienia się w zaradnego biznesmena, a jego nieco przygłupi kie-
rowca autobusu, już niedługo ma zostać ojcem. Z jednej strony zakończenie daje odbiorcy do myślenia. Ma on możliwość uzupełnienia we własnym zakresie pominiętych sześciu miesięcy z życia pielgrzymów. Może wyobrazić sobie sposób w jaki zachodziła w nich przemiana. Jednak jest i druga strona medalu. Puenta filmu bowiem pozostawia wiele niedopowiedzeń i stanowi za bardzo wyidealizowany obraz katolickiego społeczeństwa, które z pomocą Bożej ręki zmienia się nie do poznania na lepsze. Jedno jest pewne. Ten zdezelowany i ciągle psujący się autobus jest jak Kościół, który pomimo wszelkich wad i niedociągnięć połączył ze sobą tych pozornie różnych ludzi. Jednoczy ludzi nadając im wspólny cel, który można osiągnąć tylko razem.
73
OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 74
TEMAT NUMERU
KOŚCIÓŁ
KĄCIK KULTURALNY
RECENZJE
COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 75
Słuchają, chociaż nie słyszą PW ROZMOWY
lac Trzech Krzyży jest wyjątkowym miejscem dla niesłyszących. To tutaj, w jedynym miejscu w arszawie w każdą niedzielę o godz. 10:00, sprawowana jest Eucharystia z ich udziałem. Schodzenie do podziemi można potraktować dosłownie, dolny kościół wypełnił się po brzegi.
76
Krzysztof Zimoch
N
a 5 minut przed Liturgią we wszystkich ławach migało kilkadziesiąt par rąk. Ktoś nieprzyzwyczajony do przebywania z Głuchymi mógłby dostać oczopląsu lub stwierdzić, że ma do czynienia z bandą rozkapryszonych dzieciaków nieumiejących się zachować w świętym miejscu (to ostatnie ze względu na średnią wiekową wiernych na tej Mszy można śmiało odrzucić). Co ciekawe, fakt głuchoty wcale nie wyklucza ożywczej komunikacji werbalnej, jaką prowadzili niemal wszyscy zgromadzeni w dolnym kościele. Moment rozpoczęcia Eucharystii był czynnikiem mobilizującym do zaprzestania rozmów towarzyskich. Ksiądz w towarzystwie Głuchych ministrantów rozpoczął Mszę Świętą. Dla większości zebranych nie było w tym nic
“
Środowisko Głuchych w Warszawie jest duszpastersko zaniedbane. Jeden ksiądz, Dariusz Furmanik, jest kroplą w morzu potrzeb. Choć nie znam sytuacji z innych miast, to po kilku rozmowach z głuchą koleżanką myślę, że i tam wcale nie jest lepiej.
nadzwyczajnego. Z kolei ja pierwszy raz widziałem, żeby kapłan przy ołtarzu wykonywał tyle sekwencji skomplikowanych ruchów. Z pomocą pani tłumacz zostały przeczytane fragmenty Pisma Świętego, a wierni mogli obserwować, jak należy migać odpowiednie formuły mszalne. Dalej,
prócz migania w formie sprawowania Eucharystii, nie zadziało się nic szczególnego. Ksiądz przeczytał Ewangelię, zamigał kazanie (na szczęście dla mnie - również w kanale werbalnym). I wszystko odbyło się tak samo, jak na Mszy z udziałem słyszących. Początkowe zdziwienie minęło po wyznaniu wiary, którego kapłan dokonał używając chyba około 15 000 gestów... Szok zastąpiony został smutną konstatacją na temat roli Głuchych nie tylko w życiu Kościoła, ale i całego społeczeństwa. Nie da się ukryć, że jakiś procent z tych, którzy przyszli na tę Msze, zrobiło to ze względów towarzyskich. Co by pani Krysia mogła obmigać z panią Heleną, że pan Henryk to ostatnio zmienił sobie aparat słuchowy na droższy. Krzywdzącym byłoby na-
źródło: www.gosc.pl
pisać, że był to jedyny cel wizyty w kościele. Wręcz przeciwnie. Wyraźne zainteresowanie tym, co miga ksiądz, zauważyłem na wielu twarzach. Dowód na to, że nie trzeba słyszeć, aby słuchać (niestety i na odwrót…). Młodych na Mszy było jak na lekarstwo. Prócz mojej głuchej koleżanki może jeszcze z 5-6 osób. Nie trudno się domyśleć, że prócz grupy starszych, Głusi nie biorą raczej czynnego udziału w życiu religijnym. „Bo są ważniejsze sprawy: praca, dom, studia. Komu by się chciało przychodzić do kościoła?” Trudno się jednak dziwić, skoro w stolicy Polski tylko w parafii św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży Głusi mogą uczestniczyć we Mszy dostosowanej właśnie do nich. Odpowiedzcie sobie teraz na jedno pytanie: Jak często byliście w kościele i nudziliście się na kazaniu (tak samo zresztą przed nim, jak i po nim)? Ja po niedzielnej Mszy wśród
Głuchych postanawiam dziękować za wszystkie nudne kazania…dlatego, że mogę je słyszeć. Nie tylko raz w tygodniu w jednym zaledwie kościele dwumilionowego miasta. Nie pocieszyła mnie wcale pani tłumacz, do której podszedłem po Mszy, dzieląc się swoimi smutnymi refleksjami. „ I tak dobrze, że jest taka Eucharystia raz w tygodniu. W innych miastach raz na miesiąc - najczęściej”. Środowisko Głuchych w Warszawie jest duszpastersko zaniedbane. Jeden ksiądz, Dariusz Furmanik, jest kroplą w morzu potrzeb. Choć nie znam sytuacji z innych miast, to po kilku rozmowach z głuchą koleżanką myślę, że i tam wcale nie jest lepiej. Głusi są zaniedbani przez nas nie tylko w Kościele. Wiedza społeczna na temat kultury Głuchych równać się może chyba jedynie wierze w sukces polskich piłkarzy. Mało kto w ogóle wie, że Głusi mają
swoją kulturę, swój własny język (zupełnie różny gramatycznie od polskiego), inne tradycje, zwyczaje, inne żarty, inny sposób odbierania komunikatów. Nawet odrębny konkurs piękności - Miss Polski Niesłyszących. Często, my słyszący, stawiamy znak równości między ich niepełnosprawnością fizyczną a niepełnosprawnością intelektualną. Tymczasem Głusi każdego dnia muszą przebijać się przez krainę absurdów czy to szukając tłumacza w urzędach, czy też prosząc o dodanie w telewizji napisów choćby do wieczornych wiadomości. Nie mówiąc już o posłudze duszpasterskiej. Rodzi się pytanie, czy od głuchoty fizycznej istnieje coś gorszego? Owszem. Głuchota społeczna. Z miłości do Głuchych, Krzysiek Zimoch
77
78