Fragment powieści „Asurito Sagishi – cnotliwy aferzysta” Nigdy po alkoholu nie rzygam, ale też nigdy po wypiciu flaszki wódki nie wsadzano mnie do bagażnika bmw, które, jak przystało na auto markowe, powinno mieć bagażnik przestronny i klimatyzowany. Nic z tego. Bagażnik był zawalony łopatami, śmieciami, zapleśniały, zatęchły i śmierdzący. Rzucało jak na kutrze rybackim przy sztormowej pogodzie. Pierwszego pawia puściłem na wstępie, drugi urodził się w przeciągu kwadransa, przy trzecim już tylko kaszlałem i kląłem. O mało się nie udusiłem. W końcu bmw przystanęło i odziani w skóry „żołnierze” wyciągnęli mnie na łono natury. Skrzywili się z odrazą na mój nowy zapach. Korzystając z chwili nieuwagi, rozejrzałem się wokoło. Zaparkowaliśmy na leśnej polance pooranej odciskami kół luksusowych limuzyn. Te drzewa wokół nie pierwszy raz widziały podobną scenę. Bulterier numer jeden wyciągnął z nogawki półmetrową maczetę i pewnym, wyćwiczonym ruchem wykonał przekonujący, pełen ekspresji gest, jakby zamierzał podciąć sobie gardło. Dwa centymetry dalej i miałbym ubaw. – Wiesz co cię czeka? – Możesz sobie wybrać towarzystwo – dodał drugi. – Po prawej masz Wariata, Gruchę i całą jego rodzinkę, dalej Anatola z Sandomierza i Felę, która się stawiała Pershingowi. Swoją drogą jego drużyna leży nieco dalej na zachód. Dziesięciu gniewnych murzynków. Czytałeś Agatę Christie? – Tylko „Śmierć na Nilu” – odparłem niezbyt zgodnie z prawdą; nigdy nie przeczytałem żadnej książki do końca. – Ale oglądałem sporo filmów. – To nie to samo. Żałuj. Teraz już nie zdążysz. – Czy można zapytać szanownych panów, czemu zawdzięczam ich zainteresowanie? Spojrzeli po sobie i zarechotali. – Grzeczny, skubaniec – powiedział pierwszy – Powiemy mu? – Zabronili. – E, przecież i tak już nikomu nie wyśpiewa? Drugi podrapał się po głowie.
– Ale zabronili. – No dobra, tnij. Maczeta zakręciła młynka i znalazła się przy mojej szyi. Dwa centymetry. Gdybym nie był pijany, mógłbym spróbować zdzielić pierwszego w nos i odebrać mu nóż, a następnie powalić go kopniakiem, jednocześnie wykonując woltę ostrzem na szyję drugiego. Szanse powodzenia? Cóż: zero, ale lepsze to, niż czekać z założonymi rękami aż obetną mi głowę. Jednak z powodu upojenia alkoholowego było mi wszystko jedno. Szczerze mówiąc, znów zrobiło mi się niedobrze i jedyne, czego pragnąłem, to się zdrzemnąć. Z głową czy bez niej. W tym momencie posłyszeliśmy głośny warkot i na polanę wjechał na pełnej szybkości krzykliwie pomalowany nissan terano. Miał na dachu i bokach nadruki z emblematami koncernu paliwowego PKN Orlen i napisy świadczące o uczestnictwie w rajdzie Paryż - Dakar. Z szoferki wyskoczył mały łysiejący człowieczek w garniturze, a z naczepy dwóch bliźniaczo podobnych do moich oprawców goryli, trzymających pod ramiona gościa w worku na głowie. – O kurwa, Mały – rzekł z wyraźną atencją jeden z moich bulterierów. Mały zmierzył nas groźnym spojrzeniem, rzucił coś do goryli, którzy powalili zakapturzonego na kolana i sprzedali mu dwa kopniaki w głowę i plecy. Następnie niewysoki przybysz wyjął z kabury lugera i ruszył w naszym kierunku. Wyglądał na nerwowego. – Co tu robicie? – My tylko… – zaczął niepewnie ten od Agaty Christie. – My tylko, my tylko – przedrzeźniał Mały – Przecież już wam tłumaczyłem, że to mój teren. Czy ja wyglądam na takiego, który chce się powtarzać? – Nie, nie. – A jednak przyjeżdżam tu się rozerwać, na dodatek w interesach, i co widzę? Myszkin i Goły z jakimś zarzyganym… kim ty właściwie jesteś? – Stawiński. Michał. – O rzesz. Więc macie klienta. Czy ja mam wystawić przed tą polanką tablicę informacyjną, że to mój cmentarz? Czy nie dość zapłaciłem Mrówie za to, żeby sobie znalazł inne miejsce dla rozstrzygania swoich sporów? Czy muszę wpadać tu
zrelaksowany i znów się denerwować? – To nie tak. – Na dodatek zachowujecie się jak dyletanci – Mały pokręcił z niedowierzaniem głową i zajrzał do bagażnika bmw. – Zarzygał wam cały autobus. A gdzie folia? Gdzie zabezpieczenie? Czy wiecie, że jak gliny będą chciały, to za dziesięć lat zidentyfikują z pozostawionych przez was śladów, że wieźliście autem tego gościa? Jak tak patrzę, to na dodatek pewnie ta beemka wcale nie jest trefna. – Skąd. Zarejestrowana. Legalna. Popowodziowa. Z Niemiec – rzucał jak karabin Myszkin, choć z każdym słowem ciszej, jakby po niewczasie docierało do niego, że pieprzy głupoty. – Legalna? – Mały chwycił się za brzuch ze śmiechu. – Jakie to szczęście, że wykopsałem was od siebie i poszliście do Mrówy. Jesteście lepsi niż piąta kolumna. – Słuchaj Mały, tego gościa to my mieliśmy tylko nastraszyć. Nie chcieliśmy wchodzić ci w drogę. Nastraszyć. To brzmiało jak trąbka kawalerii, co prawda słyszana jeszcze w oddali. Właściwie bardzo daleko. – Ale weszliście – Mały spoważniał. Błyskawicznie uniósł parabellum i wymierzył w Gołego. – A dlaczego mieliście go nastraszyć? – Mrówa chce, żeby odczepił się od pewnej babki – wyrecytował Goły. Na twarzy włączył mu się tik nerwowy, który zapierdzielał jak zepsuty kierunkowskaz. – Właściwie to nawet nie sam Mrówa, ale jacyś jego znajomi. – Od jakiej babki? – Nie znasz jej. Nazywa się Danuta Piekus. Mały przytaknął, zdaje się, że rzeczywiście jej nie znał. Mało tego, ja też jej nie znałem. Kim, u diabła, była Danuta Piekus? Mały skierował broń w moim kierunku. – Masz się trzymać z dala od pani Piekus, jasne? – Jak słońce. Już o niej zapomniałem – przyszło mi to nadzwyczaj łatwo. Mały ponownie wymierzył w Gołego. – No i nastraszony. Trzeba było tu przyjeżdżać i mnie denerwować? Nie mogliście go dorwać gdzieś w mieście i załatwić to jak trzeba? Przecież od razu widać, że facet jest kumaty, prawda?!
Goły i Myszkin gwałtownie pokiwali głowami, choć Mały wyraźnie do mnie skierował to pytanie. Więc też pokiwałem. – Pokaż mi ten scyzoryk – poprosił Mały i wziął od Myszkina maczetę. – Ładna. Wyważona, elegancka. – Prosto z Peru. Jak ci się podoba, jest twoja. – Może być – próbował ją sobie schować za pasek, ale strasznie wystawała. Wykorzystał więc cholewkę wysokiego buta – A teraz wy dwaj wykopcie dół. Może być tam, pod brzeziną. Bulteriery ruszyły jak na komendę we wskazanym kierunku. Mały z zadowoleniem pokiwał głową, a potem spojrzał na mnie spode łba i zagaił szeptem: – Czy ja cię skądś nie znam? Może chodziliśmy razem do przedszkola? A może nawet byliśmy wówczas przyjaciółmi? Ale co, jeśli z przedszkola Mały wyniósł tylko nieprzyjemne wspomnienia? – Nie przypominam sobie. – Kasiasty jesteś? – Jakoś wiążę koniec z końcem. – Ile dasz za sprzątnięcie tych dwóch? Splunął znacząco, dając do zrozumienia, jakie zdanie ma na temat Myszkina i Gołego. Mimo wszystko ta rozmowa nie przebiegał po mojej myśli. Co miałem mu powiedzieć? Że zwykłem sam załatwiać swoje problemy? To mogło być dobrze odebrane, ale co by się stało, gdyby Mały wręczył mi maczetę czy lugera i powiedział: no to załatw? – Właściwie ostatnio popadłem w tarapaty. Urząd skarbowy dobrał mi się do tyłka – powiedziałem niepewnie. Mały omal nie podskoczył z radości, wynikającej – jak się miało okazać – ze spotkania bratniej duszy. – Kurwa mać. Tobie też? Od roku próbuję się pozbyć tych skurwieli. Musiałem im oddać pokój w firmie. Siedzą i grzebią mi w papierach, jadają na stołówce na mój koszt, nawet bywają na firmowych imprezach. Strasznie niekumaci. Jak im podesłałem paczkę ze zdechłą rybą i listem, że jeśli się nie odpierdolą od mojej firmy, to skończą w betonowych butach, wiesz co zrobili?
– Pojęcia nie mam. – Przyszli do mnie i powiedzieli, że ktoś próbuje ich zaszantażować, a może nawet zastraszyć. Zasugerowali, że powinienem zwrócić się do policji o ochronę dla nich albo lepiej wynająć jakiś prywatnych łapsów. Na dodatek zżarli tę zdechłą rybę i po tym rozbolały ich brzuchy, więc nasłali sanepid na moją stołówkę. Dasz wiarę? – Mały pokręcił głową z niedowierzaniem – Z takimi to nie wiadomo, co zrobić. Zabijać nie ma sensu, bo przyjdą następni, może jeszcze gorsi. A poza tym w skarbówce podobno aż roi się od służb specjalnych. Nie wiadomo, z kim zadrzesz. – Też tak słyszałem. – Tak więc staram się ich tolerować, ale jak ostatnio wzięli sobie po komputerze na święta, niby dla dzieci, to prawie nie wytrzymałem. Robię w komputerach. – Przyszłościowa branża. – Gówno, nie branża. Konkurencja jak cholera, ceny spadają, marże coraz niższe i pełno złodziei za plecami. Ten tam – wskazał na człowieka w worku na głowie, który kwilił o litość – niejaki Gustaw Pawełek, magazynier. To znaczy były. Wziąłem go do roboty z ulicy i traktowałem jak syna. A jak się odwdzięczył? Ukradł mi ze dwa tysiące procesorów. – Niewdzięcznik – przyznałem. – To nic. Jak go wylałem z roboty, poszedł na policję i do dziennikarzy. Zgłosił donos, że niby sam kradnę procesory, żeby wyciągać kasę z ubezpieczeń, a potem wstawiam je do sprzętu, który sprzedajemy w przetargach, dzięki czemu zawsze jesteśmy najtańsi. Zamarzyła mu się, kurwa, afera gospodarcza. – Chyba nie przewidział konsekwencji. – Kosztował mnie już worek dobrych tysięcy. Trzeba było opłacić prokuratora, gliny, którym na dodatek musiałem kupić radiowóz w ramach dobrej współpracy biznes policja. A na koniec tych cholernych darmozjadów dziennikarzy. – Święta racja. – Bóg mi świadkiem, że staram się uczciwie działać. Płacę podatki, pensje na czas, stworzyłem program emerytalny. Ale jak trafiam na takie szuje, to mnie krew zalewa. Lepiej nie patrz. Mały ruszył w kierunku brzeziny. Zdarł worek z głowy nieszczęśnika, zamienił z nim trzy słowa, a następnie wymierzył broń i bez wahania strzelił mu dwukrotnie w
głowę. Wszystko to stało się tak szybko, że nie miałem czasu się zastanowić, czego właśnie byłem świadkiem. Ludzie Małego przenieśli ciało do wykopanego dołu. Ukradkiem puściłem pawia, czego na szczęście nikt nie zauważył. – Zasypać – polecił głośno Mały, a Goły i Myszkin pośpiesznie zabrali się do pracy. Gangster podszedł do mnie. – To jak – zapytał – Mam ich załatwić? – Nie widzę takiej potrzeby. Chyba nie był szczęśliwy. Pewnie wyszedł z założenia, że jak już jednego kropnął, to dwóch następnych nie robi różnicy. A przemykała mu pod wyczulonym nosem dodatkowo okazja na zarobek na boku. Kto jak kto, ale ja powinienem go rozumieć. – Tak czy inaczej masz u mnie dług, zapamiętaj. – Jestem pana dłużnikiem – przyznałem. Poklepał mnie przyjacielsko po plecach. – Ta Piekus jest ładna? Zaskoczył mnie tym pytaniem i jak każdy człowiek zaskoczony o mało co nie dałem plamy i nie powiedziałem mu, że nie mam pojęcia. Na szczęście przeszedłem kilka kursów szybkiego myślenia, które pomagały głównie w negocjacjach, ale jak widać mogły się przydać w takich niecodziennych sytuacjach. Dzięki nim, podczas gdy w rozmowie Mały - Stawiński minęła zaledwie sekunda, w mojej głowie przebiegł cały proces przyczynowo-skutkowy rozbierający na części pierwsze gangsterską logikę. Pytanie o urodę musiało mieć jakiś cel. Nie doszedłem, co prawda, jaki, ale – koniec końców – z równania prawdopodobieństwa wyszło mi, że lepiej było udzielić odpowiedzi pozytywnej. – Całkiem do rzeczy. – Masz jej numer? – znów mnie zaskoczył. – Nie. – A gdzie mieszka? Numeru telefonu mogłem nie mieć, ale przecież jakiś kontakt musiałem. Gdybym powiedział, że nie, Mały mógłby zmienić swoje dość przyjacielskie nastawienie. Z niedostrzegalnym ociąganiem podałem mu adres Reginy Wegner. Było to ryzykowne, groziło wyrzutami sumienia i śmiertelną czkawką, ale cóż miałem robić? Zadowolony poklepał mnie po ramieniu.
– Bierz beemkę i spadaj!