1895 1 Wielki Salon na pokładzie „Imperatorowej Marsa” oszałamiał wykwintną subtelnością. Przepastne kanapy, obite najbledszym japońskim jedwabiem, były przemyślnie ustawione pod wysokimi gotyckimi oknami widokowymi. Stoliki na wszelkie okazje z wyżłobionymi, wygiętymi nóżkami uginały się pod srebrnymi tacami pełnymi pasztecików, tartinek i egzotycznych owoców. Na ścianach okrytych przepięknymi tkaninami sir Williama Morrisa lśniły w świetle elektrycznych żyrandoli ozdobne kryształowe lustra. Pochodzące z Jowisza ośmiokątne dywany na klonowych posadzkach urzekały oryginalnością, a orchidee z wenusjańskich lasów, w wazach z francuskiej porcelany, roztaczały delikatną, egzotyczną woń. Wielki Salon buzował gwarem rozmów. Śmietanka londyńskiego towarzystwa, błękitnokrwiści arystokraci, ocierali się gładkimi, obszytymi galonami ramionami o potentatów z innych światów. Dźwięczały kieliszki do szampana, krążyły spojrzenia pełne znaczeń. Wysokiej rangi oficerowie Elektrycznych Muszkieterów królowej, w błękitnych mundurach aż kapiących od orderów z licznych kampanii, wymieniali dowcipy z korpulentnymi książątkami z królewskich domów Jowisza. Mężczyźni byli eleganccy i wymuskani, kobiety blade i czarujące, o cieniutkich taliach otoczonych pancerzem z filigranowego mosiądzu, zaakcentowanych rozkloszowanymi spódnicami i tiurniurami upiększonymi piórami pawi i strusim puchem, woskowymi różami, klejnotami i jeszcze większą ilością klejnotów. Na ich głowach, umieszczona między ufryzowanymi, wymuskanymi lokami, znajdowała się ostatnia nowinka: maleńki jedwabny kapelusik ozdobiony inkrustowanymi, wieczorowymi goglami. Za Wielkim Salonem, na pokładzie spacerowym, damy i dżentelmeni wędrowali wte i wewte, rozkoszując się widokami. Podczas tego dziewiczego rejsu wieczór był ciepły i łagodny, a widoki warte podziwiania. Na czystym nocnym niebie migotały gwiazdy i planety, którym można się było przyglądać przez jeden z wielu teleskopów ustawionych wzdłuż poręczy w równych odstępach. Poniżej rozciągał się Londyn. „Imperatorowa Marsa” – długi na pół kilometra smukły srebrzysty kształt, jedyny w swoim rodzaju luksusowy powietrzny statek wycieczkowy – dryfowała bezgłośnie nad wielką metropolią. Niestety, tej niezwykłej nocy miasto po raz kolejny zalewała gęsta zupa przemysłowej mgły. Ponad mętnym kłębowiskiem wystawała jedynie kopuła katedry Świętego Pawła oraz identycznego kształtu wieża Instytutu Rozwoju Nauki Babbage’a. Na południu szczyt Sydenham lśnił złotą poświatą, jakby tkwił tam jakiś wspaniały, królewski skarb. To był właśnie cel lotu cudownego statku. Kryształowy Pałac. Dzisiejszej nocy miał się tam odbyć koncert dla wyjątkowego towarzystwa znajdującego się na pokładzie „Imperatorowej Marsa”. Titurel de Schentefleur będzie dyrygował Mechaniczną Orkiestrą Mazaela w przedstawieniu kosmicznej operetki panów Williama Gilberta i Arthura Sullivana: „Mars i ludzkość” (Poruszająca i przykładowa opowieść z obecnego Wieku Moralnej Uczciwości) Poruszającą i przykładową opowieść zamówił premier, pan Gladstone. Filar społeczeństwa osobiście przeczytał i poprawił libretto, aby się upewnić, że historia, jak to brytyjska armia
pokonała Marsjan, zostanie opowiedziana w sposób korzystny dla wszystkich zainteresowanych. Sposób, który położy nacisk na bezinteresowną, lojalną odwagę zwycięskich Elektrycznych Muszkieterów królowej oraz bezduszne okrucieństwo i wrodzone tchórzostwo obywateli Marsa. To, że owo zwycięstwo mogłoby być w jakikolwiek sposób „skażone”, oburzyłoby wszystkich bez wyjątku ludzi, którzy pochłaniali informacje o toczącej się nie-zwykłej międzyplanetarnej kampanii za pośrednictwem artykułów w „Timesie”. Mimo to… Byli tacy, którzy znali całą prawdę. I inni, którzy chcieli tę prawdę ukryć przed tymi, którzy jej nie znali. Wszelkie wojny są obrzydliwe, a wojna między gatunkami istot rozumnych, jak wojna między Marsem a Ziemią i następujący po niej ludobójczy odwet, wchodzi do królestwa obrzydliwości zarezerwowanego dotąd dla zdeprawowanych ekspozycji w Słynnym Gabinecie Ludzkich Dziwadeł profesora Trumienki. Krótko mówiąc, prawdziwa opowieść wygląda tak. Jak to zostało doskonale opisane piórem pana Herberta Wellsa w kronice wydarzeń „Wojna światów”, wszystko się skończyło, kiedy żołnierze marsjańscy wylądowali w swoich maszynach wojennych na brytyjskiej ziemi i rozpoczęli dzieło zniszczenia. Ta straszliwa okoliczność, która zaskutkowała zakończeniem wielu żywotów i zniszczeniem wielu dóbr materialnych, w gruncie rzeczy była szczęśliwa, jeśli można użyć tego słowa w tym akurat wypadku, ograniczyła się bowiem do południowych terenów Anglii. Ci, którzy przeczytali pracę pana Wellsa, rozumieją, że Marsjanie nie zostali pokonani przez bezinteresowną i lojalną odwagę, lecz padli ofiarą ziemskich bakterii, na które ich nieziemskie ciała nie miały naturalnej odporności. Najeźdźcy wylądowali i zginęli. Ich trzynożne rydwany śmierci za-trzęsły się i upadły. Ziemia i brytyjskie imperium ocalały. Ogłoszono zwycięstwo. Po czym nastąpiło świętowanie i lud tańczył radośnie na ulicach przyozdobionych girlandami, wiwatując na cześć królowej i kraju. W Westminsterze jednakże, za zamkniętymi drzwiami, ministrowie robili bilans… W tajnej komnacie spotkała się tajna rada… To był rok 1885. U szczytu stołu siedział pan Gladstone, po jego bokach dwóch typów o pogrzebowej aparycji. Ich nazwiska nie zostały zapisane i nadal pozostają przedmiotem nieustannych spekulacji. Z prawej strony Gladstone’a, obok jednego z anonimowych typów, zasiadał znakomity naukowiec i matematyk Charles Babbage, wesoły mężczyzna o czerwonej twarzy, dokładnie opatulony wielką ilością tweedu. Naprzeciwko niego siedział wychudzony, lecz o wytwornej osobowości obcokrajowiec o nazwisku Nikola Tesla. Nazwisko to przyszłość będzie znała jako „jednostka SI strumienia indukcji magnetycznej równa prze-pływowi jednego webera w jednym metrze kwadratowym”. Obok niego stało puste krzesło. A naprzeciwko tego krzesła, obok pana Babbage’a, siedział Silas Fairc-loud, nowo mianowany królewski astronom, wątły gruźlik. Tajna rada została przywołana do porządku i pan Gladstone przemówił. – Panowie. Spotkaliśmy się tutaj z powodu okoliczności, którą wszyscy musimy uznać za przerażającą: z obawy, że dalsze siły wroga właśnie w tej chwili mogą zbierać się na Marsie, przygotowując do kolejnego ataku. Panie Faircloud, co pan o tym myśli? Pan Faircloud odchrząknął. – Taka możliwość zdecydowanie istnieje. Astronomowie z całego kraju, a nawet w całym cywilizowanym świecie, wszystkie swoje instrumenty wycelowali w tę planetę. Co prawda nie widać żadnej aktywności Marsjan, jednak… – Proszę mi wybaczyć – powiedział pan Babbage – ale nie miałem pojęcia, że istnieje urządzenie optyczne zdolne do zaobserwowania powierzchni Marsa w stopniu pozwalającym na dostrzeżenie pojazdów kosmicznych.
– Właśnie teraz pracuję nad takim urządzeniem – oświadczył pan Tesla – jakkolwiek moje nie posiada optyki zbudowanej ze szkła, lecz z bardziej metafizycznych partykuł, które niesione falami radionicznymi przenikną przez eter przestrzeni kosmicznej. – Właśnie. – Pan Gladstone uderzył w stół zaciśniętą pięścią. – Wszyscy jednak musimy się zgodzić, że prawdopodobieństwo kolejnego ataku jest wysokie. Silas Faircloud pokiwał głową. – Możemy jedynie spekulować, czy na Marsie w ogóle są jeszcze jakieś siły wojskowe. Możliwe, że przylecieli do nas z całą swoją potęgą. Że zatriumfowaliśmy nad całością. – A pan co o tym myśli, panie Babbage? – spytał premier. – Jest to zgodne z prawami matematycznymi? – Och, jak najbardziej, sir. – Pan Babbage uśmiechnął się, wysyłając ku wszystkim potężny, szeroki promień ciepła. – Jakkolwiek sposób myślenia Marsjan ma niewiele odniesień do naszego sposobu myślenia – i mam tu raporty z autopsji ciał Marsjan przeprowadzone przez lekarza jej królewskiej mości, sir Fredericka Trevesa, które sugerują, że mózg Marsjanina ma więcej wspólnego z mózgiem rekina lub morświna niż z mózgiem człowieka – to niezależnie od tych różnic, uniwersalna logika dyktuje, że jeśli decydujesz się na wojnę z inną planetą, najlepiej będzie, jeśli przytłoczysz wroga tak szybko i tak inteligentnie, jak to tylko możliwe. Inaczej mówiąc, leć na niego z całą swoją potęgą w jednym potężnym ataku. Pan Gladstone przytaknął w zamyśleniu. – I można powiedzieć – rzekł – że Wielka Brytania zwycięży ostatecznie, kiedy walki zostaną przeniesione na Marsa. – Przeniesione na Marsa? – zdziwił się Silas Faircloud. – Jak to możliwe? – Panie Babbage, proszę. – Premier wskazał na niego. – Za pomocą procesu, który pan Tesla nazwał „wsteczną inżynierią”. Ujmując to prosto, naprawiamy i odtwarzamy marsjańskie statki kosmiczne. Przystosowujemy ich urządzenia kontrolne do ludzkich pilotów. Leci-my na Marsa i dokonujemy… – Zemsty – dokończył pan Gladstone. – Obrzydliwe słowo, wiem, ale wojna to obrzydliwy interes. Zamierzam zasugerować, aby Elektryczni Muszkieterzy Królowej zostali postawieni w stan gotowości. Poproszę o pańskie zdanie, panie Faircloud. – Cóż. – Królewski astronom się nadął. – Skoro ma to zostać zrobione, najlepiej, jeśli stanie się to szybko. Biorąc pod uwagę najbliższe lata, teraz Mars znajduje się najbliżej. Okazja sama się nasuwa, lecz konsekwencje mogą być przerażające. – A dokładnie? – spytał premier. – To tylko spekulacje. Być może na Marsie istnieją zjadliwe bakterie, na które jego mieszkańcy są uodpornieni, lecz które mogą zniszczyć żołnierzy z Ziemi. – Mało prawdopodobne – stwierdził Nikola Tesla. – Moje badania sugerują, że marsjańska atmosfera jest cieńsza niż nasza, być może podobna do tej na górskich szczytach. W takim wypadku promieniowanie słoneczne oczyści planetę z bakterii. Uważam, że środowisko naturalne Marsa jest całkowicie sterylne. Mogę postawić na to swoją reputację. – A jest to znakomita reputacja – zauważył pan Glad-stone. – Jak rozumiem, ostatnio dokonał pan wielkich odkryć na polu… Jak to się nazywa – telemównicy? – Telekomunikacji – sprostował pan Tesla, przytakując skromnie. – Zdolność porozumiewania się słowami na wielkie odległości, bez korzystania z kabli, drutów czy podobnych środków transmisji. – Niesamowite – wyrzęził królewski astronom. – Że też dożyliśmy takich cudów. Lecz nadal niepokoję się o naszych żołnierzy. Pojazdy Marsjan muszą zostać wyposażone w sprężone powietrze i wystarczające racje po-żywienia. Trzeba wszystko dobrze zaplanować. Kto wie, co nas będzie czekać na Marsie? Potężne armaty wycelowane w niebo? Kto to wie? – Rzeczywiście, kto to wie. – Pan Gladstone wyjął cygarnicę, a z niej cygaro. Obciął koniuszek łańcuszkiem od zegarka i włożył między wargi. – Szybkość i siła – zabrzmiało to
troszkę niewyraźnie – są podstawą, więc proponuję, żebyśmy korzystali z usług pewnego młodego dżentelmena, który ostatnio wyplątał się z kłopotów afrykańskich. Stawiam go na czele sił uderzeniowych. Panie Babbage, pan jest najbliżej – czy mógłby pan otworzyć drzwi i zaprosić go do środka? Charles Babbage wstał od stołu, podszedł do drzwi i otworzył je. Stojący tam drobny mężczyzna o twarzy dziecka uśmiechnął się szeroko. – Panowie – powiedział premier – pozwólcie przed-stawić sobie pana Winstona Churchilla.