Rozdział 3 Mistrz Siekiera Przez następne kilka dni Berren starał się zapomnieć o tych paru chwilach w zaułku. Patrzeć z bezpiecznej odległości, jak obcina się głowy trzem ludziom, było świetnie. Widzieć, jak umiera trzech ludzi tuż przed nim, i bać się, że on będzie następny, to coś zupełnie innego. Ale najgorsze było otworzyć sakiewkę z przekonaniem, że jest się bogatym nad wszelkie marzenia, i znaleźć tylko śmieci. Kiedy wreszcie wrócił do domu, dostał lanie od mistrza Siekiery za to, że przyszedł późno. Ale był już tak otępiały z rozczarowania, że niewiele poczuł. Zapomniał nawet schować dla siebie kilka drobnych. Siekiera mógłby go przeszukać i nic by nie znalazł. Przed tą egzekucją był jednym z ulubieńców Siekiery. Ale to się zmieniło. Teraz leżał w środku nocy na jego strychu, słuchał stłumionych oddechów innych chłopców i nasłuchiwał odgłosów z dołu. Siekiera miał gościa. Sądząc z brzmienia rozmowy, niemiłego. Zaczęło się od trzasku drzwi wyważanych kopniakiem. Siekiera był ogromnym mężczyzną, górą tłuszczu i mięśni, zbudowaną na wołowinie i piwie, mającym dłonie jak szynki i ręce mocne jak maszt statku. Berren widział, jak Siekiera niemal zatłukł człowieka na śmierć z powodu kilku drobnych; na pewno nie był kimś, komu spodobałoby się wyważanie jego drzwi. Jednak zamiast odgłosów walki Berren słyszał jedynie pełną napięcia wymianę słów. – Kto tu jest, na cholernego Khrozusa?! – krzyknął Siekiera. A zaraz potem dało się słyszeć: – Kim jesteś, na cholernego Khrozusa? Zrobię z ciebie cholernego kalekę... Wtedy rozległ się łomot, trzask rozbijanego drewna i zapadła długa cisza. Kiedy Siekiera znów się odezwał, głos miał cichy i pełen napięcia. – Czego chcesz? Przez szpary w podłodze przenikało pełgające światło świec. Berren przesunął się w bok i przycisnął ucho do desek, lecz kimkolwiek był intruz, mężczyźni rozmawiali za cicho, by zdołał coś usłyszeć. – Nic o tym nie wiem – rzekł Siekiera. Przez chwilę Berren słyszał tylko szmer głosów, a potem Siekiera znów powiedział głośniej: – On? Po co ci ten chłopak? Cisza. W głosie Siekiery pojawiła się nuta chytrości. – Ile jest wart? Cisza.
– Koronę? Cholerną koronę? Co to dla mnie jest? Nic! Myślisz, że możesz... Urwał raptownie. Przez minutę Berren prawie nic nie słyszał. A potem zaczęły skrzypieć wąskie schody prowadzące na strych. Berren liczył kroki. Znał je. Na górę szedł Siekiera, a to nigdy nie znaczyło nic dobrego. Nie wiedział, ilu innych chłopców nie śpi. Czuł jednak unoszący się w powietrzu ostry zapach strachu. Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Stał w nich Siekiera, oświetlony blaskiem trzymanej przed sobą świecy. – Berrenie! Berren potarł oczy. Siekiera wcisnął się na strych. – Berrenie, zabieraj stąd swoją bezużyteczną duszę. – Chwycił chłopaka za rękę, pociągnął w stronę drzwi, a potem w dół po schodach. – Masz kłopoty, chłopcze. Kradłeś. Kradłeś! Coś okropnego! Nie sądziłem, że mam w domu złodzieja. Po tym wszystkim, co ci dałem. – Słowa
te
były
wyraźnie
przeznaczone
dla
nieznajomego
czekającego
na dole.
Pomieszczenie oświetlała jedna świeca. Siekiera pchnął chłopca w krąg światła. – To ten? – Tak – rozległo się z półmroku. Berren wysilił wzrok, by zobaczyć, kto się odezwał. Głos sprawiał wrażenie wyrafinowanego, jakby mówił ktoś wykształcony, i brzmiała w nim obca nuta. I znów tamten zapach, odrobina czegoś... Mężczyzna z zaułka. Beren zamarł. Serce na moment przestało mu bić, a potem zaczęło walić jak szalone. Musi uciekać! Mężczyzna wyszedł z cienia i chwycił go za rękę. Uścisk był mocny. Nie bolesny, lecz na tyle stanowczy, by Berren wiedział, że łatwo się nie wyrwie. Siekiera kręcił głową. – Bardzo przepraszam, sir, że ten złodziej sprawił panu tyle kłopotu. Jakakolwiek czeka go kara, jestem pewien, że na nią zasługuje. – Odwrócił się do Berrena i syknął: – Niewdzięczny chłopcze! Dałem ci jedzenie i dach nad głową, a ty jak mi odpłacasz za moją dobroć? Tym! – Masz swoją koronę – powiedział szyderczo mężczyzna z zaułka. – A teraz obaj miejmy nadzieję, że nasze drogi już się więcej nie skrzyżują. Wycofał się do drzwi i wyszedł na zimne nocne powietrze, pociągając Berrena za sobą. Chłopak patrzył na zatrzaskujące się drzwi. Za nimi coś krzyczał Siekiera. Zapewne ze strychu wyjrzał któryś z chłopców, by lepiej słyszeć, co się dzieje. Ktokolwiek to był, Berren wzdrygnął się w jego imieniu. Najprawdopodobniej szykowało się lanie nad laniami. Dłoń na jego ręce zacisnęła się mocniej, przypominając mu o jego trudnej sytuacji.
– Przed laty ktoś mi coś ukradł – odezwał się mężczyzna z zaułka. – Coś bardzo ważnego i bardzo cennego. Coś, bez czego naprawdę nie mogłem się obejść. W rezultacie niezbyt lubię złodziei. Jestem też bardzo dobry w ich chwytaniu. Uczyniłem z tego swoje zajęcie. Czy zaskoczyłbym cię informacją, że jesteś jedyną osobą, która od tamtej pory coś mi ukradła? Przez cały ten czas nie udało się zabrać mi sakiewki ani jednemu złodziejowi. Wyobrażasz to sobie? Chłopak udawał, że jest niemową. Niebo było czyste i tuż nad nimi wisiał jasny księżyc zbliżający się do pełni, lecz twarz mężczyzny kryła się w cieniu. Berren nie widział jego oczu. Dłoń potrząsnęła nim boleśnie. – Nie, sir – wymamrotał. – Głośniej! – Nie, sir! – Wiesz, kim jestem? Berren pokręcił głową. – Jestem łowcą złodziei. Wiesz, kto to taki? Wiedział bardzo dobrze. Ktoś, kto ścigał złodziei za wyznaczoną za nich nagrodę. Skinął głową. – Tam, skąd pochodzę, ludzie często mają wiele imion. Zdobywamy je tak, jak wy, Arianie, zdobywacie złoto. One po prostu spadają na nas z powietrza. Bywa, że ci, którzy mnie znają, kiedy myślą, że ich nie słyszę, nazywają mnie Przedsiębiorcą. – Roześmiał się. – Rozumiesz? Berren przytaknął. – Ponieważ zabijasz ludzi – wyrwało się mu. Łowca złodziei pokręcił głową. – Nie, chłopcze, to gra słów. Ponieważ podejmuję się robienia pewnych rzeczy i kiedy już coś przedsięwezmę, zawsze dotrzymuję obietnic. I, owszem, ponieważ czasami zabijam wtedy ludzi. Ci, którzy mi płacą, lubią żarciki. – Prychnął. – Lecz w przeciwieństwie do innych, gdy się czegoś podejmuję, sprawa zostaje załatwiona. Przysiągłem sobie, że jeśli ktoś mi znów coś ukradnie, wytropię go i ukarzę. Przyszedłem zatem, by cię ukarać za okradzenie mnie. Musiałem tak postąpić. Nie chcę ci zrobić krzywdy, chyba że będę musiał. Poza tym ty i ja mamy do załatwienia pewną sprawę. – Obrócił Berrena twarzą do siebie, tak że patrzyli sobie w oczy, jak wtedy w zaułku. – Tamten człowiek. Siekiera. Jemu mógłbym zrobić krzywdę. Chciałbyś? Jeśli zechcesz, zrobię to. Jestem pewien, że miasto bez niego byłoby lepsze.
Berren wpatrywał się w niego. Nie miał wątpliwości, że mężczyzna mówi poważnie. – Na pewno cię bije. Berren skinął głową. – Sprzedał mi ciebie za srebrną koronę. To wszystko. Więc chcesz, żebym zrobił mu coś złego? Wystarczy, że poprosisz. Jeśli trudno ci mówić, możesz kiwnąć głową. Berren milczał. Piekły go oczy. – A gdybym powiedział, że cię puszczę? Musiałbym to zrobić. Nie mógłbym cię trzymać, robiąc jednocześnie kalekę z twojego pana, prawda? Mógłbyś uciec. Jeśli sądzisz, że nie zdołałbym cię znaleźć. Berren czuł, że lada chwila z oczu trysną mu łzy. Szarpnął się z całych sił, usiłując wyrwać, lecz uścisk łowcy złodziei był niczym kajdany. Mężczyzna nim potrząsnął. – Odpowiedz mi, chłopcze. Berren pokręcił głową. Po policzkach popłynęły mu łzy. – Dobrze. – Łowca złodziei skinął głową. – Przynajmniej wiemy już, że na czymś możemy bazować. Na wyrzutach sumienia, wstydzie czy po trochu i na tym, i na tym, nieważne. Bogowie jedni wiedzą, że mam ich dość, by mnie zatopiły. – Znów spojrzał na Berrena tym samym na wpół nieobecnym spojrzeniem, którym obdarzył go w zaułku, tyle że tym razem nie rozluźnił chwytu. – Na Słońce, naprawdę masz w sobie coś z niego. Pokręcił głową jakby ze zdumieniem i pociągnął Berrena za sobą.