KULTURA CZ/PL 3

Page 1

Nr 3/2011 cena 0 zł

OD POMYSŁU DO FESTIWALU, CZYLI jak się robi

Metalową twierdzę Znacznie więcej niż rejestr, czyli “Nysa. Zabytki i historia”

dr. Marka Sikorskiego Rozstania i powroty

God In Ruins

Jezioro Łabędzie

The Russian National Ballet przez wielkie „K”

Jakub KobylińskI Robię to dla siebie


SIERPIEŃ 2011

Tęsknota odczarowana

Nr 3

W ramach projektu Nyski Dom Kultury wydaje czasopismo o tematyce kulturalnej pt.: KULTURA CZ/PL Po stronie czeskiej wydawane jest w ramach tego projektu czasopismo o nazwie YES. Obie redakcje czasopism wymieniają się informacjami o kulturze po obu stronach granicy.

tekst Anna Skrzypiec

Wróciłby Pan tam? Albin Przybyłowski nie waha się ani chwili, natychmiast odpowiada: A po co? Tak zaczyna się Lwów odczarowany, spotkanie z człowiekiem, który w (nie)świadomości wielu obrósł w atmosferę wspomnień i tęsknoty. Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku, po latach zakłamań i przemilczeń w całym kraju, w tym także w Nysie, zawiązywały się oddziały Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Wschodnich. Dzieje ich członków to dramatyczne opowieści o życiu i śmierci, zbrodni na ludzkości oraz przesiedleniu. Wreszcie także o poczuciu obcości wobec miejsca przydzielonego na obcej ziemi, która z biegiem czasu przerodziła się we własną. Ci ludzie są żywą lekcją historii, z którą spotkanie zostaje w głowie i w sercu na całe życie. Lwowianie mieszkający w Nysie niemal z czułością wspominają miasto lat dziecinnych, ale dalecy są od mitu złamanego tęsknotą przesiedleńca. Żyją tu, w Nysie. Tu mają swój dom, choć starają się jak najczęściej bywać w niegdysiejszej stolicy kulturalnej Polski. Żyją teraz, w XXI wieku, kiedy w dawnej ojczyźnie mogą być jedynie turystami. Albin Przybyłowski, który urodził się we Lwowie, jest zdecydowany: Tego Lwowa już nie ma. Działalność Towarzystwa tłumaczy w prosty i logiczny sposób: Każdego ciągnie do

miejsca urodzenia, przecież to nasza Ukraina. Po ’45 wszyscy mówili: my tu jesteśmy tylko tymczasowo. To nasze korzenie. Przybyłowski surowo ocenia postawę trwania w żalu za życiem, które mieli przed przesiedleniem: To jest nasz błąd narodowy polski, te nieustanne wspomnienia. Życie idzie do przodu, tak nie można żyć. Miał 6 lat, kiedy wraz z rodziną opuścił rodzinne miasto. Lwów z tamtych lat zna właściwie tylko z opowiadań, które nazywa legendami. Skonfrontował je z rzeczywistością, kiedy pierwszy raz wybrał się na Ukrainę. Pamiętał opowieści o majątkach, jakie mieszkańcy miasta zostawili, o gospodarstwach, wielopokoleniowych sklepach. Również jego rodzina miała swoją opowieść — o porzuconej kamienicy. Odnalazł ją, okazała się zaledwie niewielkim dwupiętrowym budynkiem. Ale jest pewien szczegół, który mimo upływu lat pozostał taki sam — kran w kuchni i piec kaflowy, jakich dziś już nie ma. To było ogromne wzruszenie, przyznaje Przybyłowski. Stara się zachować obiektywizm, nie mitologizuje, choć nie kryje miłości do Lwowa. Przecież to miasto z bogatą tradycją, piękne, po prostu z duszą. Otwarcie odcina się od sentymentów utrwalonych w stereotypach — na Ukrainie nie jest już u siebie, nie ma tam po co wracać. Starych drzew się nie przesadza.

Mini imprezownia: 12–14.08.2011 — Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny „Folk Fiesta Nysa 2011” 5–7.08.2011 — Festiwalowe Lato w Europradziadzie – House 26–28.08.2011 — Festiwal Muzyki rockowej i metalowej „Metalowa Twierdza 2011” 2–4.09.2011 — Festiwalowe Lato w Europradziadzie — Festiwal Twórczości Młodzieżowej 3.09.2011 — Wystawa: „Miraże Ery Globalizmu” Jan Wieczorek . Wystawa czynna do kończa września. 17.09.2011 — Koncert zespołów: Sztywny Pal Azji, Proceder Blues, Blues jak Cobra. 20.09.2011 — “Egipt — od starożytności do współczesności. W krainie piramid i fellachów.” Wystawa połączona z wykładem prof. H. Brandysa.


Jezioro Łabędzie The Russian National Ballet przez wielkie „K” tekst Anna Skrzypiec

J

uż 10 listopada Nysa przekonania się, że po kulturę przez wielkie „K” nie musi wyprawiać się za przysłowiową wielką wodę. Zaproszony przez Nyski Dom Kultury The Russian National Ballet wykona jeden z najsłynniejszych baletów świata — Jezioro Łabędzie. Ludzka namiętność, zdrada, ból, potęga miłości, walka dobra ze złem stały się kanwą dla historii obsypanej Oskarami. Teraz nadszedł czas, by porywające libretto do muzyki Piotra Czajkowskiego podbiło nyską scenę. O kulturę przez wielkie „K” w niewielkiej miejscowości jak Nysa nie jest łatwo. Po taką Kulturę zwykliśmy jeździć do Wrocławia, w tańszej wersji do Opola, choć chyba częściej wtedy mowa o kinie niż o teatrze. Skok na wielkie miasto i jego atrakcje często jednak okazuje się być niewart poniesionych kosztów. Ale jeździmy, bo goni nas tęsknota za aurą tego, co zwykliśmy nazywać Wydarzeniem Kulturalnym. Z całym jego splendorem: eleganckim płaszczem zostawionym w szatni, podniosłą atmosferą, ukradkowymi spojrzeniami rzucanymi w lustro, szelestem wytwornych sukien i zapachem dobrych perfum. Ściągniecie do Nysy The Russian National Ballet to wynik poszukiwań NDK – poszukiwań formy ekspresji najwyższej próby oraz ludzi otwartych na sztukę, gotowych przeżyć te same emocje, które były udziałem Stanów Zjednoczonych, Południowej Afryki, Chin i Europy. Żeby jednak to przedsięwzięcie mogło dojść do skutku, Nyski Dom Kultury musiał sprostać ogromowi wymagań gwiazd, na co dzień tańczących w jednym z najsłynniejszych baletów świata. Artyści The Russian National Ballet nawykli do wielkiego formatu, splendoru dużych miast z ich kapitałem, bogatym zapleczem. Dotychczas moskiewski fenomen pozostawał nieosiągalny dla NDK, cena za występ przekraczała możliwości

finansowe placówki, była zaporowa. Między innymi dlatego aż dwa lata trwały pertraktacje, nim udało się sfinalizować kontrakt. Nysa znalazła się w pobliżu trasy zespołu i wreszcie udało się przekonać agencję zajmującą się baletem do tego występu. Artyści przylatują prosto z Moskwy, koszty więc znów się mnożą, są kolosalne jak na nasze warunki. Tym bardziej, że ceny biletów nie pozwolą mówić o zyskach. The Russian National Ballet to 35 wykonawców, 2 tiry dekoracji, godziny prób przed występem, masa obwarowań w umowie — takiego zadana taktycznego NDK jeszcze nigdy się nie podejmował. Stara prawda głosi jednak, że co drogie, to miłe. W Nysie nie brak pasjonatów, ludzi głodnych Kultury i artystycznych wzruszeń na wysokim poziomie. To oni zapełniają widownię NDK w czasie koncertów muzyki klasycznej, to oni dzielą się słowem poetyckim w Bibliotece Miejskiej, to oni uczęszczają na wernisaże w Bastionie św. Jadwigi. Jezioro Łabędzie w wykonaniu The Russian National Ballet jest im potrzebne. Tak doniosłe wydarzenie kulturalne to bezdyskusyjny ewenement. Nigdy wcześniej na deskach Domu Kultury nie wystąpili artyści tej klasy. Nigdy wcześniej i niemal pewne jest, że przez następnych kilka lat nie ma co liczyć na powtórzenie sukcesu, jakim jest ściągniecie spadkobierców Pavlovej do Nysy. Nie podobna nie skorzystać. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że tancerze The Russian National Ballet to artyści w pełnym tego słowa znaczeniu. Cena biletu, 120 złotych to w prostym przeliczeniu 120 jednostek najwyższej klasy baletu z rosyjską duszą, fenomenu zachwycającego niezmiennie od pond stu lat, klasyki w najlepszym wydaniu i tradycji. Nazwijmy rzeczy po imieniu — niekwestionowanej perfekcji.


walu, i t s e f u do i ł s y m Od po i jak się rob czyl

tekst Anna Skrzypiec zdjęcie www.metalowatwierdza.nysa.pl

Zaczęło się od tak zwanej inicjatywy oddolnej, której realizacja była możliwa tylko dzięki zbiórce publicznej. Budżet imprezy w pamiętnym 2003, pierwszym roku jej istnienia, wynosił 1400zł, czyli… 120%! Dziś o Metalowej Twierdzy, niegdysiejszej „inicjatywie”, otwarcie mówi się festiwal muzyki metalowej. Pamiętam wydarzenie, które miało miejsce na Forcie Wodnym w 2003 roku, gdzie przy lampionach kilkudziesięciu świeczek bawiło się 300 osób. Zagrało kilka lokalnych zespołów, ale park naprawdę tętnił życiem i dla mnie to było piorunujące wrażenie, zobaczyć nagle takich młodych ludzi bawiących się i grających na żywo muzykę. To było coś wielkiego! opowiada Adam Zelent. Tak się zaczęło: kilkanaście portali internetowych, gazety branżowe, media lokalne — o Metalowej Twierdzy zrobiło się głośno. Sierpniowe ciężkie granie niewiele ma już wspólnego z tamtą imprezą. Zainteresowanie festiwalem


Program VIII edycji Metalowej Twierdzy Piątek, 26.08.2011 18.00 Pussy Busters - Heavy Metal 19.00 Victory Vain - Death metal 20.00 Thempest - Dark Death Metal 21.00 Face OF Reality - Indian Hardcore, Melodramatic Metal 22.00 Frontside - Metal

Sobota, 27.08.2011 17.00 Stand all hazard (CZ) - HC-punk 18.00 Vecordia - Folk/Gothic Metal 19.00 Swarga - Death/Black/Power Metal 20.00 Mandragora (SL) - Stoner Metal 21.00 Lostbone - Metal 22.00 Closterkeller - Gothic Rock

jest ogromne, toteż i publika coraz liczniejszej, a amatorów zastępują gwiazdy. Metalową Twierdzę tworzą młodzi ludzie z Formatu Nysa, tytułujący się Załogą, w historię imprezy wpisali się Wiesław Kamiński i wspomniany Adam Zelent. Od lat festiwal intensywnie wspiera NDK, a od tegorocznej, VIII edycji także ludzie ze Stowarzyszenia Ad Astra. Organizacja tak dużego przedsięwzięcia to długoterminowe zmaganie się z rzeczywistością, a organizacja MT 2011 to prawdziwa walka nie tyle o rozwój, co o przetrwanie. Przeszkód nie brakuje, szczególnie finansowych. Rok 2010 mógł być początkiem końca historii nyskiego święta muzyki metalowej. Wtedy właśnie weszła ustawa uniemożliwiająca gminie przekazywanie zadań i uczestnictwa w konkursach placówkom formalnie z nią powiązanym, czyli takim jak NDK. Dlaczego do konkursu ogłoszonego przez Urząd Miejski stanęło tylko Stowarzyszenie Ad Astra, nie wiadomo. Może innym zabrakło dobrych chęci i determinacji, a być może po prostu pieniędzy, bo projekty z UM wymagają 10% wkładu finansowego, czyli 5 600zł, które się nie zwróci. Świętujący przez trzy dni fani metalu nie zdają sobie sprawy, że MT trwa na długo przed i na długo po koncertach. Na kilka miesięcy wstecz powstaje projekt, najpierw w głowach (co dwie, to nie jedna), potem na papierze. Do orki zaprzęgnięta jest księgowa NDK, bo imprezę trzeba potem skrupulatnie rozliczyć. To trwa, bo musi: Urzędy wymagają bardzo skrupulatnego prowadzenia dokumentacji, młodzież z Formatu Nysa nie dałaby sobie z tym rady, tłumaczy czasoi pracochłonność tego etapu Marcin Miłkowski ze Stowarzyszenia Ad Astra. Lista płac zdaje się nie mieć końca: prąd, ochrona, sanitariaty, sprzęt sceniczny i obsługa techniczna. Poza konkursem (czytaj: budżetem) są niespodzianki, za które trzeba zapłacić dodatkowo: opłaty bankowe, koszulki dla załogi, identyfikatory itd.

Niedziela, 28.08.2011 17.00 Grin Piss - Hardcore/alternative/Punk 18.00 SoulSick (CZ) - Groove metal 19.00 Saratan - Thrash 20.00 Sacrifer - Heavy Metal 21.00 Crimson Valley - Heavy Metal 22.00 Nikt - Metal/Hardcore

Miłkowski kwestię organizacji MT przez Stowarzyszenie ze śmiechem określa „ani heroicznym, ani ciekawym”: Wielu ludzi ze Stowarzyszenia jest również związanych z NDK i w ogóle z kulturą w Nysie. Impreza jest bardzo fajna, godna kontynuowania. W sytuacji, kiedy zmieniło się prawo, ktoś musiał się tym zająć. Stowarzyszenie jak najbardziej się do tego nadaje, ponieważ posiada w swoich szeregach ludzi, potrafiących zapanować nad stroną techniczną. Z Metalową jest jak z tangiem, tu potrzeba dwóch ciał. Jednym z nich jest stowarzyszenie Format Nysa, zajmują się stroną muzyczną festiwalu oraz organizacją pracy już w trakcie jego trwania. Pamiętam jak pod koniec koncertu turbo wokalista powiedział, że to jest jedna z nielicznych imprez, gdzie załoga bawi się razem z publicznością, a nie jej przeszkadza, chwali ich pracę pan Marcin. Drugim ciałem jest właśnie Ad Astra, twór od zadań specjalnych — papierologii, problemów technicznych oraz strać z urzędami. MT to już marka — przez jednych znana z dobrej zabawy, organizacji na wciąż rosnącym poziomie, a przede wszystkim mocnego grania. Przez innych kojarzona raczej z hałasem, a także stereotypem agresywnego „metala”: w glanach, czarnych długich włosach, z przekleństwem na ustach. Tymczasem MT nie ma na swoim koncie rozrób, interwencji policji, czy pobić. Marcin Miłkowski ma na to pewną teorię: Muzyka metalowa jest na tyle ekspresyjna i w warstwie słownej, i muzycznej, i również w warstwie ubioru, że nie ma tam żadnych kłopotów dyscyplinarnych. To są bardzo spokojni ludzie. Na imprezie jako takiej nie jest potrzebna ochrona, tam jest po prostu bezpiecznie. Format Nysa o tegorocznej MT na swojej stronie www. metalowatwierdza.nysa.pl, pisze: Nie zamykamy się na jeden gatunek, a stawiamy na różnorodność, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Ale żeby się o tym przekonać, trzeba tu być: Nysa, Fort Wodny 26–28 sierpnia. Zapraszamy!


Znacznie więcej niż rejestr, czyli

„Nysa. Zabytki i historia” dr. Marka Sikorskiego tekst Anna Skrzypiec

Historia to niewiele więcej niż rejestr zbrodni, szaleństw i nieszczęść ludzkości Edward Gibbon Już niebawem ukaże się książka dr. Marka Sikorskiego Nysa. Zabytki i historia. To publikacja wielu już znana, a jednak zupełnie nowa. Znana, bo oparta na materiale wcześniej publikowanym: Nysa w kręgu zabytków i historii. Nowa, bo uzupełniona, poprawiona i wzbogacona o kilka rozdziałów oraz unikatowe ilustracje. A przed zarzutem powtarzalności broni się sama po kilkunastu pierwszych stronach, dobrze przyprawionych niepoprawną politycznie sensacją historyczną. Wydaniem i promocją książki zajął się Nyski Dom Kultury. Nie sposób oprzeć się urokowi tej barwnej opowieści zanurzonej w tajemniczych dziejach miasta. Dr Sikorski stworzył tekst na tyle sugestywny, że czytanie zmienia się w przechadzkę po mieście, która jednak z przewodnikiem niewiele ma wspólnego. To raczej spacer po metafizyce sztuki. Autor wolny jest od obowiązku datowania, dlatego książka jest lekka, finezyjna, ale i nieco przekorna. Sikorski odsłaniając ciekawe fakty z historii Kościoła nie goni za sensacją, lecz puszczając oczko w stronę zdziwionego czytelnika, taktownie się wycofuje. Promowana przez Nyski Dom Kultury lektura nie wymaga specjalistycznej wiedzy. Daje czystą przyjemność odkrywania, ponieważ jest doskonale skomponowana. Każdy rozdział stanowi właściwie osobną opowieść, a jednak współtworzącą

tożsamość naszego miasta. Brak tu zawiłości typowych dla pozycji naukowych, informacje są starannie wyselekcjonowane i podparte solidną wiedzą własną autora, który chętnie odwołuje się do autorytetów, jednak nie pozwala sobie na odtwórczość, czy banał. Dokonał selekcji, zinterpretował, lecz pozostawił przestrzeń i dla osądu czytelnika. Otwarcie przyznając się, że to punkt widzenia subiektywny, zachęca do dyskusji. Język książki jest prosty w najlepszym tego słowa znaczeniu — swobodny i zrozumiały. Po prostu zachęcający do czytania. Na tę niezwykłą opowieść składa się także bogata bibliografia, będąca furtką do świata ciekawości. Źródła są bowiem szczególnym śladem poszukiwań własnych Sikorskiego. Czytelnik może za nim podążyć, albo poprzestać na tym, co zostało mu dane. Wydający książkę Nyski Dom Kultury prace znanego historyka i humanisty promuje nie pierwszy raz, dlatego z całą pewnością zapewnia, że tegoroczne, lepsze wydanie nie okaże się wrogiem dobrego sprzed roku. Nysa. Zabytki i historia to niemal 200 stron napisanych przez człowieka, który choć nazywa siebie jedynie rzemieślnikiem, to jednak bakcylem historii zaraża innych.


W kilku słowach o problemach z inkwizycjĄą Pomimo natłoku zajęć i trwającej właśnie promocji książki o Otmuchowie, dr Marek Sikorski zgadza się na rozmowę już po pierwszym telefonie. Spotykamy się w czwartkowe popołudnie. Warunek jest tylko jeden — herbata z miodem. Mocny uścisk dłoni, uśmiech na „Dzień dobry” i rzadko spotykana dziś szczera otwartość wobec ludzi, a do tego wiedza, która imponuje — to chyba najtrafniejsze podsumowanie tego, kim jest autor książki Nysa. Zabytki i historia. Anna Skrzypiec, Nyski Dom Kultury — Dosłownie za pięć minut ukarze się Pana nowa publikacja, Nysa. Zabytki i historia. To kolejna już książka o Nysie i zastanawiam się dlaczego właściwie czytelnik miałby po niąsięgnąć? Nie jest to książka jedna z wielu? Dr Marek Sikorski — Jest to książka jedna z wielu (uśmiech). Czy czytelnik sięgnie po nią, jest sprawą złożoną, ponieważ o tym nie decyduje tylko i wyłącznie treść, ale też wydanie książki, jej warunki techniczne oraz informacja o niej. Przede wszystkim jednak sympatia do tego rodzaju piśmiennictwa, bo otwarcie przyznaję, że unikam pisania książek typu „rowerkiem po Nysie” — po prostu przedstawiam mój punkt widzenia dotyczący historii i sztuki. AS — Trzeba być znawcą historii i sztuki, historii Nysy, żeby odnaleźć się w Pana książce? Dr MS — To jest sprawa indywidualna, czy ktoś się odnajdzie. Ja nie szukam spraw związanych tylko z historią, mnie interesują też z gadnienia odnoszące się do z tak zwanej metafizyki sztuki. AS — Mówi Pan, że to nie ma być kolejny przewodnik „rowerkiem po Nysie”, ale mimo to miałam wrażenie, że gdybym wzięła tę książkę i przeszła się po mieście, odnalazłabym wszystkie atrakcje, o których Pan wspomina. Ja czułam się jak na spacerze… Dr MS — Książka dotyczy Nysy i jest o Nysie, to jest proste, prawda? Przedmiot, który jest tematem danego rozdziału książki istnieje, zatem musi to być książka, która dotyczy nyskiej rzeczywistości. To punkt widzenia, interpretacja tych przedmiotów — dzieł sztuki, jest inna w stosunku do popularnych przewodników. Unikam pisania przewodników turystycznych. Niech to robią inni, którzy są w tym o wiele lepsi (uśmiech). Pozdrawiam ich, bo czytam takie prace, ale

moja książka jest indywidualnym sposobem interpretowania zjawisk artystycznych w kontekście teologii i filozofii. AS — W dużej mierze treści Nysa. Zabytki i historia oscylują wokół zagadnień sakralnych. Kościół rzeczywiście determinuje historię miasta? Dr MS — To jest rzecz podstawowa, ponieważ Nysa była stolicą księstwa biskupiego. Tu rezydowali biskupi, którzy byli książętami, mieszkali w pałacach, prowadzili wytworne życie, byli mecenatami sztuki… Z tego powodu mamy tu do czynienia z substancją artystyczną, która jest w przeważającej większości właśnie sztuką sakralną: to są pomniki nagrobne, ołtarze, kaplice, kościoły, niektóre fenomenalne dzieła sztuki jak kościół Bożogrobców, czy też kościół świętego Jakuba ze swoimi rzeźbami nagrobnymi. To jest substancja artystyczna siłą rzeczy związana historycznie właśnie z Kościołem. Natomiast ja nie jestem propagatorem spraw związanych z wyznawaniem wiary w jakikolwiek sposób, czy propagowaniem treści religijnych. Ja tylko zajmuję się interpretowaniem zjawisk artystycznych, które po prostu są z terenu sztuki sakralnej. Zajmuję się ikonografią sztuki kościelnej i ją po prostu interpretuję. Na własny sposób pokazuję mój punkt widzenia, żeby to było indywidualne. Nie jest to katechizm, tylko spojrzenie człowieka, który być może jeszcze 200 czy 300 lat temu miałby za tę książkę problemy z inkwizycją. I ja na ten temat też mogę powiedzieć, bo rzeczywiście jeden z rozdziałów jest bardzo problematyczny…

Dr MS — To nie jest rewolucja, ponieważ w tej książce zacytowałem prace wielkich autorytetów z terenu Kościoła. Chodzi mi tutaj o opracowania naukowe z byłej Akademii Teologii Katolickiej, która po prostu wcześniej w ramach badań nad ikonografią publikowała te materiały. To nie jest tak, że to jest tylko mój pomysł. To pomysł częściowo powtórzony, interpretacja, która jest oficjalna, która ma nawet przyzwolenie kościelne. Powołuję się na książkę pod redakcją ks. prof. Janusza St. Pasierba, dotycząca ikonografii sztuki kościelnej. To jest kwestia posługiwania się materiałami naukowymi, nie jakiegoś blefu z mojej strony. Ja wiem, że jest to temat bardzo problematyczny. AS — Pojawia się i oblubienica z brodą… Dr MS — Ach, to proszę Pani… Niech się Kościół sam wstydzi. AS — To nie bagatelka. Dr MS — To nie bagatelka, ale dyskretnie to potraktowałem. Bardzo delikatnie. Ponieważ Kościół sam się przyznał, że miał z tym problem. Powtarzanie prac kościelnych nie jest żadną rewolucją. Tu nie ma żadnej rewelacji, to o czym tutaj pisałem już w XVIII wieku opracowywali jezuici, hagiografowie, którzy poddali pod wątpliwość ten kult tzw. „dziewicy z brodą”. Nie jest to mój wymysł, który na marginesie podejrzewam, nie byłby zaakceptowany przez inkwizycję. AS — Czy tych smaczków jest więcej w Pana książce? Dr MS — Jest.

AS — O! problematyczny! Pan dokonuje swojego rodzaju rewolucji. Nie wiem, czy zdaje Pan sobie z tego sprawę? Dr MS — Rewolucji?

AS — Zdradzi nam Pan kilka z ich, czy trzeba sięgnąć po książkę? Dr MS — Nie, bo „owoc zakazany” najbardziej smakuje.

AS — No choćby fragmenty o Niepokalanej Maryi Pannie. To jest rewolucja w naszej świadomości.

AS — W takim razie gratuluję i czekam na moment jej ukazania się na rynku. Dr MS — Dziękuję!


Robię to dla siebie Jakub Kobyliński — grafik z dyplomem renomowanej uczelni, fotograf, rzeźbiarz, malarz — po prostu artysta. Obecnie pracuje nad albumowym wydaniem książki „Nysa. Zabytki i historia”, która ukaże się niebawem w nyskich księgarniach.

BJ — Wiodącym tematem Twoich prac jest człowiek, dlaczego właśnie on? JK — Człowiek od zawsze był inspiracją dla wielu artystów, zajmujących się czy to malarstwem, czy fotografią. Moja przygoda z tym tematem ma swój początek w rzeźbie, którą zajmowałem się od czwartego roku życia, później w malarstwie. Fotografia jest jedynie zmianą medium, którym pracuję — farby i ołówek, zostały zastąpione aparatem i błoną światłoczułą, lub w przypadku fotografii cyfrowej, odpowiednim programem do obróbki zdjęć. BJ — Dlaczego wybrałeś tak artystyczny zawód? Czemu nie zostałeś, na przykład, prawnikiem? JK —Wszyscy mnie oto pytają. Mam swoją drogę w życiu. Tak naprawdę zająłem się sztuką, bo właśnie sztuka jest tym, co daje mi frajdę.

Pierwszą wystawę miałem w wieku pięciu lat i jakoś tak od zawsze nie miałem zamiaru „iść na prawo”. BJ — Czy zarabiasz jakieś pieniądze na rzeczach, którymi się zajmujesz, czy jest to tylko pasja? JK — Jest to połączenie pasji i zawodu, którym się zajmuję zarobkowo. W dużej mierze zajmuję się grafiką, jednak fotografia w dzisiejszych czasach, jest jej nieodłącznym elementem. BJ — Myślałeś o tym, by pracować w jakiejś redakcji, chciałbyś zająć się składem prasy? JK — W przyszłości — czemu nie. Bardzo lubię ten rodzaj pracy. Chcąc rozwijać swoją wiedzę na ten temat, często kupuję różnego rodzaju magazyny, tylko za względu na formę ich wykonania i ich atrakcyjność wizualną. Niejednokrotnie zdarzyło

mi się nabyć zagraniczne gazety, w języku dla mnie obcym lub o tematyce kompletnie mnie nie interesującej, tylko ze względu na ich ciekawe wydanie i kunszt grafików je składających. BJ — Jesteś z pewnością postacią niekonwencjonalną. Czy uważasz siebie za realistę, czy raczej za zwolennika cyganerii artystycznej? Co myślisz o konwenansach? JK — Staram się jak najmniej uczestniczyć w „formalnym” życiu obok mnie — biurokracja czy polityka, nie są dla mnie, ale nie da się od tego odciąć całkowicie, więc sobie radzę. BJ — Bohema też do czegoś zobowiązuje. Czasami spotykamy w życiu takie osoby, nie do końca zrealizowane — wiesz, takiego czterdziestoletniego „młodzieńca” o niechlujnym wyglądzie, któremu się wydaje, że należy do


sjonistyczną, czymś w stylu jednorazowych happeningów. Jest to sztuka użytkowa. BJ — Mówiłeś o agencji reklamowej, jakim kanałem chciałbyś się komunikować z odbiorcami reklamy? JK— Chciałbym komunikować się na wszystkich możliwych płaszczyznach. W dzisiejszych czasach, technologia rozwija się w tak szybkim tempie, że nie można ograniczać się do jednego kanału. BJ — A może Twoja artystyczna twórczość, mogłaby stanowić medium skupiające uwagę. Myślałeś by to połączyć? JK — Naturalnie, postaram się wykorzystać swoje umiejętności, by wpływały one na atrakcyjność obrazów przeze mnie tworzonych.

BJ — Co Twoim zdaniem najbardziej przyciąga ludzką uwagę? JK — Można to podzielić na parę kategorii. Dziś najczęściej występującymi i najsilniej przykuwającymi uwagę, są reklamy piękne, bądź ciekawe od strony wizualnej lub reklamy humorystyczne, często bardzo głupie. Najlepszym ich połączeniem jakie widziałem, była akcja reklamowa „be stupid” firmy odzieżowej Diesel. BJ — A czego byś chciał, o czym marzysz? JK — Chciałbym być po prostu szczęśliwy. Tego też życzę innym — żeby mogli robić to, co daje im poczucie radości i spełnienia, tak jak mi daje tworzenie pięknych rzeczy. Patrzę na nie i czuję radość. Robię to dla siebie. Taka praca — to prawdziwe szczęście. Życzę tego wszystkim.

Tutaj czuję się bezpiecznie, 2009

środowiska artystycznego i że ma talent. Nie boisz się, że Ciebie to również spotka? JK — Niektórzy nie potrafią się obiektywnie ocenić. To rzeczywiście smutne. BJ— A Ty sam? Jesteś utalentowany? JK — Kiedy byłem dzieckiem, sam nie wiem jak, nauczyłem się rzeźbić, głównie w glinie. Większość czasu spędziłem w ognisku plastycznym rozwijając swoje umiejętności.

Bez tytułu, 2010

BJ — Ludzie obawiają się niezrealizowania, chcą się nazywać artystami. Co o tym sadzisz? JK — Jeżeli ktoś mnie nazywa artystą, to nie odbieram tego jako pochwały czy wyróżnienia. O tym, czy jestem artystą, świadczą wernisaże, wystawy, czyli moje prace. BJ — Czy nie sądzisz, że bycie artystą nie daje pewności jutra. Freelance brzmi fajnie, ale jest to niepewny sposób na życie. JK — Mam inne zdanie. Chciałbym mieć swoją agencję reklamową. Jestem projektantem, fotografem. To, co robię, nie odbiega od rzeczy bardzo rzeczywistych. Nie jest sztuką impre-

Nie z tego świata, 2010


Rozstania i powroty

God In Ruins tekst Anna Skrzypiec

Starsi panowie — tak bywają nazywani w Bastionie św. Jadwigi, gdzie NDK udostępnił im salę prób. God In Ruins to najprawdopodobniej najdłużej istniejący metalowy zespół w Nysie. Mają po trzydzieści lat z okładem, obecnie grają w pierwszym składzie sprzed półtorej dekady: Damon ryczy, Thomas dzierży gitarę, Markus bass, Andy wali w talerze. Na koncie kapeli jest spora dawka dobrego materiału, kilka rozstań i powrotów, demówki gorsze i lepsze, i naprawdę dobre. Najczęściej przypina im się łatkę Death/Black Metal oraz fascynację dokonaniami Inflames, czy Gardenian, tyle że w dużo ostrzejszym wydaniu. Bywają też oskarżani o melodyjność, która podobno metalowcom nie przystoi.

Anna Skrzypiec, Nyski Dom Kultury: Znów się reaktywujecie, tym razem po półtora roku. Damon, wokal God In Ruins: My się ciągle reaktywujemy, pogramy trochę, rozpadamy się i reaktywujemy. To jest najnowsza reaktywacja.

AS: Ile było reanimacji zespołu po drodze? D, GIR: Zawsze mamy problem ze składem. Założyliśmy zespół w ‘96 roku: Marek na basie, ja na wokalu i Andy na perkusji. Do tej pory wszyscy trzej gramy, natomiast zmieniali się gitarzyści, a to od nich najwięcej zależało, bo to oni tworzyli tę muzykę. Pierwszy skład trwał do 1999 roku, później zmienił się gitarzysta. Nagraliśmy z nim bardzo dobry

materiał. Koncertowaliśmy w Gdańsku, Wrocławiu, Opolu, w Katowicach na Mistycznej Nocy z Hate, Ghost, Yatering. AS: Byliście rozpoznawalni? D, GIR: Ja wiem… w podziemiu tak, ale na szerszą skalę nie. AS: Granie z nimi było osiągnięciem? D, GIR: Tak to odbieraliśmy — granie z tak znanymi kapelami, ogromna scena, to robiło wrażenie. W roku 2001 zespół znów się rozpadł, z powodu gitarzysty.


AS: Czemu problem leżał właśnie na tym polu? D, GIR: Nigdy nie mieliśmy szczęścia do oddanych muzyce ludzi, grali z nami trochę, potem realizowali swoje prywatne sprawy i odchodzili. Później mieliśmy równie dobry skład z gitarzystami z Opola. Nagraliśmy demo w studio Selani w Olsztynie, gdzie nagrywały na prawdę dobre zespoły. To było najlepsze studio metalowe w tamtych czasach, nagrywał tam choćby Vader. Demo Agony of the Fallen Gods zostało oficjalnie wydane na kasecie w 2002 roku przez Apocalypse Productions, ale i tak po kilku miesiącach ponowie wszystko się rozsypało, tym razem z powodu sali prób. W 2007 zrobiliśmy kilka kawałków i nagraliśmy kolejne demo i teledyski. W Come meet the vampire jest scena z filmu Nosferatu a w Moon Hunter z Hipnozy Hitchcock. AS: Sprzęt i nakłady były „domowe”? D, GIR: Kręciliśmy je zwykłą kamerką, właściwie dla siebie, ale efekty umieściłem na you tube. AS: Co się z Wami działo dalej? D, GIR: Na przełomie lat 2007/2008 znowu graliśmy regularnie. W składzie mieliśmy jeszcze klawiszowca Wojtka, zrobiliśmy z nim 7 nowych kawałków, zagraliśmy koncert na Metalowej Twierdzy, w Głuchołazach i znowu się rozpadło. AS: Czyli jak jesteście na fali, to kapela przestaje istnieć? D, GIR: No tak to chyba właśnie jest... Odkąd zespół rozpadł się półtora roku temu, ja, Marek i Andy staraliśmy się reaktywować GIR po raz wtóry. Zagadałem do Thomasa, pierwszego gitarzysty, czy nie chciałby pograć i choć początkowo odmówił ze względu na brak czasu, nie poddałem się. Za jakiś czas znowu zapytałem i tym razem się zgodził. Od miesiąca mamy próby. AS: Co z materiałem – szlifujecie stary czy można spodziewać się czegoś zupełnie nowego? D, GIR: Gramy już piętnaście lat i mamy mnóstwo kawałków, jakby je zsumować, to jest tego chyba kilkadziesiąt. Zrobimy teraz parę tych najlepszych z ostatniego okresu, bo nasz styl się zmienił, wcześniej graliśmy ostrzej, szybciej, bardziej agresywnie, bardziej utwory skomplikowane.

AS: Kwestia wieku? D, GIR: Chyba tak. Teraz wolimy grać prościej, jak choćby AC/DC, kawałki są dużo prostsze, ale za to ciekawsze, łatwiej wpadające w ucho. AS: Od początku jesteście oskarżani o melodyjne granie. D, GIR: To prawda, ja sam słucham zespołów, w których melodia odgrywa bardzo ważną rolę i nigdy się tego nie balem. Dużo zespołów metalowych mówi, że melodia to jest obciach, ale gdyby tak rzeczywiście było, Iron Maiden nie miałoby racji bytu. Ale tekst też musi być konkretny. AS: Podpinacie pod jakiś konkretny gatunek? D, GIR: Absolutnie, gramy to, co nam pasuje. Jeśli ktoś chce to klasyfikować, to ok. AS: Jaki macie największy sukces na swoim koncie? D, GIR: Dla mnie osobiście największym sukcesem jest nagranie trzech oficjalnych demówek, z których druga, nagrywana w 2001 w Selani odbiła się szerokim echem w polskim oraz włoskim Metal Hammerze. Mieliśmy wywiady w polskich i francuskich stacjach radiowych, fanzinach... W roku 2002 nagraliśmy God Is Not. AS: Był odzew? D, GIR: Może trochę mniejszy, bo zespół sie zaraz rozpadł. AS: Myślałam, że sukces mobilizuje. D, GIR: Też tak myślałem, tak na prawdę nie zawsze chcieć znaczy móc. AS: Ostatnia demówka to? D, GIR: Reptilian, funkcjonuje w Internecie. Nagrywaliśmy w Opolu, nie ma takiej dobrej jakości jak wcześniejsze, ale są na niej bardzo dobre kawałki. AS: Planujecie w przyszłości zaryczeć na MT? D, GIR: Jasne! Jak zrobimy materiał, planujemy koncerty. Zagralismy już 4 próby, 3 kawałki mamy zrobione. Chcemy jeszcze dograć 6 do 8 starych kawałków i wtedy weźmiemy się za nowe.

AS: Dążycie do odbudowania swojej pozycji w metalowym światku? D, GIR: Nie mamy zamiaru odbudowywać swojej pozycji, nie wiem czy w ogóle taka był. Każdy z nas ma po 30 lat, granie to już jest bardziej hobby. Kiedyś rzeczywiście byliśmy nastawieni żeby grać, koncertować, wreszcie wypłynąć. Jedno marzenie które mam przez całe życie, to nagranie płyty w porządnym studio. Kiedy się spełni, będę naprawdę zadowolony. AS: Tego Wam życzę. Dziękuję za rozmowę


Pasja zwana

South Blunt System tekst Anna Skrzypiec zdjęcie Michał Baraniewicz

W długie zimowe wieczory można robić wiele mniej lub bardziej ciekawych rzeczy: czytać książki, oglądać filmy, czy surfować po Internecie, ale można też grać. I to naprawdę dobrze. Tak właśnie, od długiego grudniowego popołudnia, zaczęła się historia nyskiego zespołu reggae–rock South Blunt System. Skład tworzą młodzi ludzie w wieku od 17 do 20 lat: Szymon Chodyniecki — wokal, Michał Wilk — gitara, Kamil Dąbrowski — bas. Michał Wilk do kapeli wdarł się przebojem. Pod nieobecność niegdysiejszego perkusisty uderzył w bębny i tak już zostało. Z tą tylko zmianą, że z biegiem prób przekwalifikował się na wiosło. Za nimi trzy dema, jednak ze względu na niezadowalającą jakość nagrań, niechętnie o nich mówią. Demówki nagrali niedługo po zawiązaniu zespołu, dziś twierdzą, że na ten krok odważyli się za wcześnie. Zwyczajnie zachłysnęli się graniem, chcieli w ten sposób dać się zauważyć. South Blunt System zadebiutował czerwcowym występem na Nyskiej Nucie. Byli najmłodszym zespołem. Zostali dostrzeżeni przez NDK, współorganizatora przeglądu. Dali się dobrze zapamiętać władającą w ucho melodią, dobrym i co ciekawe, dwujęzycznym tekstem. Pomimo że nie udało im się wyśpiewać podium, NDK zaprosił ich do współpracy, udostępnił salę prób. Kolejny koncert to już skok na wysokiego konia, bo muzycy zagrali na organizowanym przez NDK Reggae Festival. Zaprezentowali 10 utworów, a gorące przyjęcie przez rozbujaną publikę nie pozostawia wątpliwości – było dobrze.

Wszyscy oni mieli okazję przekonać się, jak gra się z nut — uczęszczali do szkół muzycznych, zarówno państwowych, jak i prywatnych. To jednak nie była formuła dla nich, nie odnaleźli się w klasach, pod batutą. Część z nich ma też na swoim koncie przeszłość sceniczną. Szymon Chodyniecki szlifował głos przy NDK, w Nyskim Studio Piosenki, pod czujnym uchem Romana Hudaszka. Miał też przygodę z poezją śpiewaną. Michał z powodzeniem grał wcześniej w kilku zespołach. Mają 7miesięczny staż grania, a i tak muzyczna pasja zdeterminowała już ich życiorysy. South Blunt System to nyskie pokolenie Beat Generation — są zakochanymi w muzyce indywidualistami. Chodyniecki zawiesił edukację, bez reszty poświęca się muzyce, nawet za cenę nieporozumień z ojcem. W śpiewaniu oficjalnie wspiera go tylko mama, co nie zmienia faktu, że przeforsował w domu pomysł zaadoptowania jednego pokoju na studio, a sprzęt grający jest po prostu wszędzie. Wilk również nie potrzebuje papierka, który orzekałby o jego wartości. Jest wolnym duchem, dlatego nigdy nie zdarzyło mu się zagrać solówki dwa razy w ten sam sposób. Tylko Kamil nie przerwał nauki w szkole, sam siebie żartobliwie nazywa aspołecznym tradycjonalistą. Jednak daleko mu do stereotypu wrogiego wobec szarego zjadacza chleba bitnika. Inspirują się gatunkami wszelakimi. Wilk stawia na różnorodność: od rock&roll’a, przez mocne rockowe uderzenie, aż po POP, który docenia za harmonijne brzmienie. Szymek, jak na wokalistę reggae przystało, aktualnie jest pod wpływem Boba Marleya. Kamil ma zwyczaj zmieniać swoje muzyczne upodobania średnio raz na trzy miesiące, wciąż poszukuje. W jego płytotece Bach, Paganini i Wan Halen stoją na jednej półce, ale to basista kapeli Korn jest jego najnowszym odkryciem. South Blunt System mają plany na przyszłość, a najistotniejszym z nich jest nagranie płyty długogrającej. Wierzą, że są w stanie to zrobić. Mają profesjonalny sprzęt do nagrań: średniej klasy nagłośnienie, dobry pojemnościowo mikrofon. To pozwala patrzeć im na ten cel z cierpliwym optymizmem. Chociaż muzycy bronią się przed komercją, przyznają się do jeszcze jednego marzenia — żeby kiedyś zespół pozwolił im realizować muzyczną pasję i zarabiać na życie.


Jesienna ramówka taneczna

w NDK tekst Anna Skrzypiec

Paradny strój przypominający mundur, albo wręcz przeciwnie — bogato zdobiona orientalna chusta. Popy i locki mięśni brzucha, latynoski żar, układy prawie akrobatyczne, czyli ruch, ruch, ruch! Wrocław, Warszawa, Gorzów Wielkopolski, a teraz przyszła kolej i na Nysę! Od września w Nyskim Domu Kultury startują nowe grupy taneczne i o ile Mażoretki zdążyły już na stałe wpisać się w koloryt miasta, to grupa Zumby i Bellydance są niekwestionowaną innowacją na nyskim rynku dance. Mażoretki działające przy NDK zawiązały się w 2009 roku. Zajęcia od początku prowadzi profesjonalna instruktorka z Jesennika, Jana Slamova ze słynnej czeskiej wylęgarni talentów Privatna Skola Tanca Bahova. Parady uliczne, choreografie taneczno–sportowe z wykorzystaniem gimnastyki artystycznej to dla nich marszowy krok powszedni, tak samo zresztą jak zachwyt widzów. Slamova zapewnia, że mażoretką może zostać każda dziewczyna, wystarczy tylko by miała poczucie rytmu, a o resztę zatroszczy się trenerka. Do dobrej zabawy na zajęciach Czeszka gratis dodaje zgrabną sylwetkę, a NDK profesjonalną salę do ćwiczeń. Zubma w Stanach Zjednoczonych to niekwestionowany hit, sukcesywnie wypierający fitness i aerobik. Sukces Zumby polega na braku ograniczeń wiekowych i kondycyjnych, a nawet

układów ćwiczeń. W Nysie to jeszcze nieznany ląd, który podbić chce NDK. I tak, w ramach Projektu Współpracy Instytucjonalnej Pomiędzy Miejskim Ośrodkiem Kultury w Jeseniku a Nyskim Domem Kultury, już po wakacjach rozpocznie się prawdziwe szaleństwo. Cel zajęć Zumby ten sam, co w każdym klubie wellness — zgrabna sylwetka. Tylko metody inne — ma być bez wysiłku. Brzmi jak slogan reklamowy? Ale to możliwe! Zumba jest połączeniem tańca i aerobiku, to specyficzny system fitness oparty o dobrą zabawę, to po prostu alternatywa dla męczących, tradycyjnych metod kształtowania sylwetki. A do spalania kalorii dodatkowo zachęca energetyzująca muzyka w gorącym latynoskim rytmie: flamenco, salsa, cza–cza, rumba, twist oraz wykwalifikowana instruktorka współpracująca z NDK. W ostatnich latach taniec orientalny ze srebrnego ekranu przeniósł się na sale fitness i nic w tym dziwnego, bo tradycja arabska w połączeniu z inspiracjami scenicznymi wygląda i brzmi kusząco! To taniec szczególny, bo nakierowany

nie tylko na ciało, ale i na duszę tancerki. Pozwala jej odkryć swoją kobiecość, a tym samym lepiej poznać i pokochać swoje ciało. Ruchy Bellydance izolują poszczególne partie mięśni, co gwarantuje szybką utratę zbędnych kilogramów, a uzyskaną rzeźbę sylwetki czyni trwałą. Taniec orientalny korzystnie wpływa też na kondycję kręgosłupa. Slamova, prowadząca podobne zajęcia w Czechach, podkreśla, że dzięki Bellydance każda kobieta, bez względu na wiek, może pozbyć się kompleksów i odkryć na nowo swoją atrakcyjność. Te wyjątkowe zajęcia zarezerwowane są dla tylko dla kobiet, które ukończyły 18 rok życia. Żeby uczestniczyć w tanecznych projektach proponowanych od jesieni w NDK powodów jest kilka, a każdy dobry. Po pierwsze — zajęcia odbywają się na miejscu. Po drugie — prowadzi je certyfikowana instruktorka. Po trzecie — koszt jest symboliczny. Po czwarte — wstęp mają tu tylko panie. Reasumując — już dziś warto zaznaczyć w kalendarzu pierwszy września i zapisując się, zrobić coś dla siebie. Pamiętaj! Start — wrzesień 2011r.,Twoja obecność na zajęciach jest obowiązkowa! Zaproś koleżanki, teściową, znajome, po prostu wszystkie kobiety, które chcą dobrej zabawy i pięknej figury!


Gábina Kotasová W Zlatých Horách będą płukać złoto, śpiewać i uprawiać sport. Zlaté Hory otrzymały swoją nazwę od złota, które wydobywało się tu od XIII wieku. Górnicze miasto tętni życiem nawet, gdy zamknięto kopalnie. Złoto i piękne krajobrazy nadal przyciągają turystów. Zapytaliśmy kierownika Miejskiej placówki kulturalnej pani Gabrieli Kotasovej, jaki został przygotowany program dla odwiedzających Zlaté Hory w tym roku. 1. Ma już Pani za sobą widowisko „Palenia Czarownic”, otwarcie sezonu turystycznego nad Mchowym Jeziorem w gminie Rejvíz. Co w tym roku czeka na turystów odwiedzających Zlaté Hory i okolice? W szczególności, dużo kultury, sportu i turystyki. Obchody Dni Miasta „Zlaté dny“ („Złote Dni“) będą oferować dużo dobrej muzyki i wielkie historyczne bitwy. Nie zabraknie również konkursów w płukaniu złota, pleneru rzeźbiarskiego „Zlatá hoblina“ („Złote wióry“), tradycyjnej pielgrzymki do Sanktuarium Marii Panny Nieustającej Pomocy, Złotogórskiego trekkingu, świątecznych targów, pokazów filmów w nowo wyremontowanym teatrze, itp. 2. Czy zostały przygotowane na ten rok jakieś nowości? W czerwcu w naszych Złotogórskich drewnianych chatach (tzw. Zlatokopecké sruby) odbędzie się koncert muzyki o charakterze nokturnowym, gdzie zaprezentują się lokalne zespoły muzyczne takie jak F-16 i IRON, jak również zespół Talisman pochodzący z miasta Vrbno. We wrześniu natomiast będziemy gościć Śląskie Sympozjum Krajoznawców. 3. Historia Zlatých Hor związana jest ze złotem. W Dolinie Zagubionych

Sztolni (Údolí Ztracených štol) miasto wybudowało Muzeum Górnictwa z replikami Złotorudnych młynów (Zlatorudné mlýny), gdzie co roku poszukiwacze złota konkurują ze sobą o nagrodę Złotej Miski Burmistrza. W zeszłym roku zostaliście nawet gospodarzami Mistrzostw Świata w płukania złota i zjechali się tu poszukiwacze z całego świata. Konkurs i jego organizację, w którą zostały zaangażowane dziesiątki osób, odniósł ogromny sukces. Czy skorzystacie z doświadczeń z lat wcześniejszych podczas sierpniowych zawodów o Złotą Miskę Burmistrza? Czy w konkursach obiecali wziąć udział matadorzy, którzy brali udział w Mistrzostwach Świata? Na pewno przy organizacji skorzystamy z doświadczenia z ubiegłego roku, co będzie oczywiście procentować. Ze względu na to, że Mistrzostwa Świata odbędą się w tym roku w polskiej Złotoryi, obowiązuje nas słowne porozumienie, że płukanie złota w konkurencjach o charakterze lokalnym i ogólnokrajowym są jedynie wstępne, a termin tegorocznej osiemnastej edycji konkursu został wyznaczony na 20 sierpnia. Spodziewamy się, że w konkursie weźmie udział ubiegłoroczny zwycięzca Antonni Säppela z Finlandii i obroni pozycję lidera w konkursie o Złotą Miskę Płukaczy Złota, a oprócz niego przyjadą poszukiwacze ze Słowacji, Austrii i Czech oczywiście, którzy skorzystają wcześniej z naszej imprezy jako ze szkolenia przed wyjazdem do Polski, gdzie MŚ rozpoczynają się w przyszłym tygodniu. Wsparcie wykorzystamy też przy organizacji tegorocznych obchodów dni miasta z inscenizacją wielkiej historycznej bitwy, które odbędą się na terenie tzw. Zlatokopeckých srub.

4. Złotorudne młyny nie tętnią życiem jedynie podczas sierpniowej bitwy. Dolina Zagubionych Sztolni żyje swoim życiem. W jakim celu mieliby się tutaj udać turyści? Można podziwiać sztukę starożytnych poszukiwaczy złota. Podczas słuchania interesującego wykładu przewodnika Złotorudnych młynów niespodziewanie poczujecie jakbyście w jednej chwili byli nad Klondike, gdzie jak komuś dopisze szczęście możne zabrać sobie wypłukane złoto. Możemy także zobaczyć miejsca, gdzie woda płynie pod górę i doświadczyć dużo zabawy. 5. Warto wybrać się również do Waszego muzeum, które znajduje się na nowo wyremontowanym rynku. Na co konkretnie zaprosiłaby Pani tutaj turystów? Turyści mogą zobaczyć w muzeum historię wydobywania złota, nowo przygotowaną wystawę poświęconą zeszłorocznym Mistrzostwom Świata w płukaniu złota; dowiedzieć się więcej o historii miasta i gminie Rejvíz z pocztówek i fotografii, zobaczyć wystawę smutnych procesów czarownic oraz galerię zmienianych wystaw w ciągu roku.


Mam wrażenie, że tutaj nie pasuję Petra Hečková

Miasto Žulová w powiecie Jesenickim słynie z wysokiego poziomu bezrobocia oraz niskiego poziomu wykształcenia. Z drugiej strony, nawet doktorat nie zapewnia pracy jego właścicielowi, który przez lata prowadził badania. Przykładem jest Petra Hečková z Žulovej.

„Na Uniwersytecie w Pilźnie w zachodnich Czechach, uczyłam w niepełnym wymiarze godzin jako asystentka, wykładając estetykę, historię sztuki i kultury. W tym samym czasie studiowałam również trzy lata Archeologię w Pradze, ale studiów nie ukończyłam ze względów finansowych.“

Trzydziestoletnia Petra Hečková najpierw studiowała na kierunku technik farmacji, ale już w pierwszej klasie szkoły średniej wiedziała, że jej powołaniem jest sztuka, do której już w dzieciństwie namawiała ją matka. Dlatego już od pierwszej

Petra posiada tytuł doktora, ale nawet to nie pomogło jej w znalezieniu pracy. „Czasami mam wrażenie, że tutaj nie pasuję. Przez większość mojego życia czuję się jak egzot. Jeseniki to trudny region, ale nie dla historyka, żeby pracy nie było tutaj, ale nie ma zapotrzebowania społecznego i pieniędzy na jego wynagrodzenie“, żali się inteligentna kobieta, która przez długi czas marnie się odżywiała, a przy tym całe miesiące ciężko pracowała przy dystrybucji ulotek lub pisząc dla Jesenickiego tygodnika, potrafiła zarobić więcej niż wynosi minimalna płaca. Obecnie Petra ma nadzieję, że szczęście się do niej uśmiechnęło. Na uniwersytecie przygotowują projekty. Historyczka sztuki się nie poddaje, bo to jej marzenie. “Mam chyba jakieś misyjne skłonności. Bardzo bym chciała połączyć badania naukowe z nauczaniem, ponieważ pragnę przekazywać dalej nabyte przeze mnie doświadczenia” powiedziała Peter Hečková.

„Mam wrażenie, że tutaj nie pasuję“, mówi historyk sztuki Petra Hečková, której nawet doktorat nie pomógł znaleźć pracę w Jesenikach. klasy rozpoczęła przygotowania do egzaminów wstępnych z historii sztuki na Uniwersytecie w Ołomuńcu. Po sześciu latach studiów i uzyskaniu tytuł magistra kontynuowała studia doktoranckie. Po pierwszych trzech latach studiowania musiała podjąć pracę ze względów finansowych .


Sotiris Joanidis

Czytać zaczął dopiero w wieku 18 lat, dziś książki pisarza z Rejvízu znają też za Oceanem. Rejvíz — Czy wiecie, dlaczego miasto Hunohrad zostało pod czarną powierzchnią Wielkiego Mchowego Jeziora? Zgadnijcie, jak powstał najwyższy szczyt Jeseników — Pradziad i dlaczego pasterz Gill został skazany na wieczną tułaczkę w głodzie i błądzeniu po górach? Nie wiecie? To powinniście przeczytać książki Rejvíz i mity okolicy lub Złote legendy o Złotych Górach, czy inne prace Sotirisa Joanidisa, dla którego Rejvíz stał się drugim domem. Kiedy człowiek zaczyta się w niektórych książkach pisanych pięknym językiem pisarza Joanidisa. Albo jeszcze lepiej, jeśli ma to szczęście i możne się zasłuchać w jego opowieściach, to ma wrażenie, że siedzi przy wspaniałym dziadku opowiadającym bajki. Tak pięknie Joanidis potrafi opowiadać. Człowiekowi nie chce się uwierzyć, że ten Grek, który gra tak pięknie każdym słowem, nauczył się czytać dopiero w wieku osiemnastu lat. “Tak, to prawda. W wieku dziewięciu lat, moje rodzeństwo i inne cztery tysiące greckich dzieci, wysłano po wojnie domowej do Republiki Czeskiej. Kilka lat spędziliśmy w sierocińcach, gdzie uczyliśmy się czeskiego. W wieku szesnastu lat trafiłem za rodzicami do Rejvízu, gdzie podjąłem pracę jako drwal“ wspomina Joanidis. Następnie rozpoczął naukę w szkole o charakterze leśnym i zaczął czytać czeskie książki. “Kocham historię tak samo jak

ten region. Zabrałem się do zbierania materiałów historycznych o Zlatých Horách. Żeby móc przeczytać i przetłumaczyć zebrane materiały uczyłem się niemieckiego i łaciny. Z języka niemieckiego zdałem maturę mając trzydzieści lat w jesenickim gimnazjum“ uśmiechnął się pisarz. Sotiris Joanidis długo ociągał się z nauką pisania. A mianowicie wierzył, że rolę tą przejmą nauczyciele. „Tak się nie stało, a więc pewnego dnia usiadłem i zacząłem pisać. Kto nie ma ochoty, inwencji twórczej i nie czerpie przyjemności z pisania i badań, ten nie może takiej pracy wykonywać. Ja ją kocham, nawet jeśli czeskiego zbyt dobrze nie znam, ale moja gramatyka jest doskonała i nazywa się Květoslav Grówka“ podziękował pisarz historykowi z jesenickiego muzeum. A jak się żyje pisarzowi? „Jak gajowemu lub drwalowi. Chciałem, żeby ludzie poznali ten region i udało się“ powiedział skromnie autor szesnastu książek i wielu broszur na temat historii regionu, który zasłynął i za Oceanem. „Przydarzyła mi się niewiarygodna rzecz. Na Rejvízu znalazł mnie lekarz z Toronto. Dostał od kogoś książkę Rejvíz i mity okolicy i obiecał sobie, że tego faceta, co to napisał musi zobaczyć. Byłem w siódmym niebie. To ogrzało moje serce“ uśmiechnął się mężczyzna, który jeszcze nie kończy z pisaniem. Planów ma dużo.


Orkiestra dęta? Wcale nie jest nudna Jesenik – Czterdzieści lat podbija już sceny światowych miast Młodzieżowa Orkiestra Dęta z Artystycznej Szkoły Podstawowej w Jeseniku, której założycielem w roku 1971 był Vladimír Vraňovský. Znaczące rocznice upamiętniają uroczystymi koncertami prowadzeni przez największych kompozytorów młodzi muzycy, którzy z prestiżowych konkursów przynoszą cenne trofea. Przez Młodzieżową Orkiestrę Dętą (skr. DOM) w ciągu czterdziestu lat przeszło trzysta sześćdziesiąt muzyków. „Z naszej orkiestry wyszli ludzie, którym udało się zasłynąć na całym świecie. Wśród najważniejszych członków jest honorowy konsul w Meksyku Radko Tichavský. Ale on nie mógł przyjechać. Dla innych byłych członków dołączyliśmy do programu utwory z archiwum. Pod kierownictwem kompozytorów wprowadziliśmy też nowe piosenki, które były wielkim przeżyciem dla dzieci“, powiedział dyrektor artystyczny i były członek Tomáš Uhlíř. Dla wielu muzyków hobby z dzieciństwa staje się z czasem misją. Tak jak w przypadku Tomáša Uhlířa. On wstąpił do orkiestry mając dziesięć lat jako klarnecista, później zaczął grać też na saksofonie i perkusji. „Był to wspaniały czas. Z orkiestrą wyjeżdżaliśmy też za granicę, a to w tamtym czasie było prawie niemożliwe“ wspominał Uhlíř, dla którego hobby stało się przez przypadek powołaniem. Po gimnazjum bowiem nie dostał się na Wydział Pedagogiczny. Zamiast tego otrzymał ofertę zastępstwa za chorą nauczycielkę i już tak pozostał kierownikiem orkiestry i co ważne, nie żałuje tej decyzji. W czasach, kiedy w dyskotekach słychać techno, RnB, rap, house, słowa muzyka dęta wywołuje u wielu młodych ironiczne poglądy. Muzykę dętą kojarzą raczej z babciną muzyką. Ten pogląd muzycy zdecydowanie odrzucają. „Naszą orkiestrę tworzy duża grupa grających, gdzie praca zespołowa jest bardzo ważna i ciężka, ale przede wszystkim możemy sobie pozwolić zagrać inny repertuar, niż mały ograniczony zbiór, któremu brakuje niektórych instrumentów. Nic dziwnego, że na naszych pułkach pojawia się muzyka filmowa lub „hity“ takie jak YMCA, czy zespołu Abba. Nudy w orkiestrze nie ma

nigdy. Jest to artykulacja naszego wolnego czasu z hobby, przyprawione większym doświadczeniem i humorem!“ powiedziała grająca na klarnecie Jitka Matušková, która przed dziesięcioma laty nie wiedziała, gdzie jeszcze muzyka ją zaprowadzi. „Każdy rok coś mnie nauczył, przyniósł, wzbogacił i też mile zaskoczył. Była mi dana masa koncertów, marszy i występów. Nie wystarczyło po prostu stać i grać, ale trzeba było szybko się przebrać, złożyć instrument, wziąć nuty i pulpit, ustawić się w szeregu, iść poprawną nogą, na równi z szeregiem i z parą, do tego jeszcze grać i rozglądać się, czy aby nie wejdę w kałużę, do kanału lub też do końskich odchodów“ uśmiechnęła się pani muzyk. Podobnie wypowiadali się inni członkowie orkiestry. „Myślę sobie, że to, co wkładamy w tę orkiestrę zwraca nam się stokrotnie. Mamy możliwość podróżowania, nawiązywania nowych kontaktów, poznawania innych kultur i to wszystko ze spontaniczną formą, którą jest muzyka. Rozrywki nigdy nie jest mało“ powiedziała saksofonistka Barbora Hájková, która stale zajmuje się przygotowywaniem trudnych kompozycji. „Pewnie, że tak! Tylko w dzisiejszych czasach interesuje mnie to jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. W obecnych czasach, kiedy każdy chce być inny, a jest taki sam jak pozostali, jest to coś, co sprawia, że jesteśmy przynajmniej troszkę inni i niepowtarzalni. Jest to dobre i rozsądne hobby, a nawet jeśli godzinami siedzicie i uczycie się nut, to przychodzi nagroda w postaci koncertów i wyjazdów, które są w większości na świeżym powietrzu. Nie martwcie się, my tu nie cierpimy“ powiedziała Barbora Hájková.

Rubryka Artystyczna

Przedstawienie malarza Ladislav Michalis Archontidis

Lenka Juránková – cukiernik

rzeźbiarz z České Vsi


Naarden — bandzone.cz/naarden rodzaj: psychedelic punk Naarden z Jesenika są podstawą lokalnej sceny muzycznej w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Zespół, którego początki można datować na rok 1995 (czyli w zeszłym roku obchodzili piętnastą rocznicę istnienia), rozpoczynali swoją przygodę z czterema członkami, według tradycyjnej rokowej linii (David Nepejchal – voc, Norbert Vilímek – g, Ivan Kalafatič – bg, Pavel Pupík – ds), a w swoich początkach

— bandzone.cz/staytrue rodzaj: hardcore/metal Chociaż Stay True! jest obecnie najnowszym dodatkiem do jesenickiej sceny metalowej, to zdecydowanie nie jest to nic ostrego, ale są dumnymi przedstawicielami hardcorowych zmian w ciężkiej metalowej muzyce, które mają pozytywnie zaowocować. Podstawy zespołu Stay True! powstały pod koniec 2009 roku, kiedy wspólnie grupa

grali, teraz już bardzo rzadko prezentowany, punk o tematyce gotyckiej. Wkrótce jednak zaczęli tworzyć własną ścieżkę z różnymi gatunkami. Studyjny debiut nazwany „Oko“ z roku 2001 już rejestruje zespół w grupie pięciu członków, w międzyczasie zespół wzbogacił się o dźwięki rogu Michaeli Hajzerovej, a na miejscu perkusisty pojawił się Standa Hanák. Oryginalna i mocno zaszufladkowana muzyka zespołu niosła ze sobą bezkompromisowe kawałki alternatywnego punk rocka, toksyczny hałas

rocka i szczyptę psychodelii, co w połączeniu z jego szczególną i symboliczną poetyką tekstów spowodowało, że Naarden zdobyło reputację, która jest tak duża jak Ognie świętego Elma. Rok po wydaniu albumu „Oko“ Naarden zajął się przygotowaniami do festiwalu Předříjí, który przez kilka lat był w stanie ożywić letni teatr w Smetanových sadech trochę alternatywną kulturą. Nie próżnowali nawet przez doświadczenie, a w najbliższych latach zachwycili swoich fanów dwiema pięcioutworowymi płytami,

z których najszybsza i najbardziej przekonująca płyta „Spojenectví” (Przymierze), to w niej widzieli sukces na przełomie 2004 i 2005 roku, a poza tym była ostatnią płytą wśród wielu oficjalnych nagrań grupy Naarden. Wkrótce po wydaniu płyty „Spojenectví” zespół opuszcza długoletni gitarzysta Norbert, po wielu miesiącach poszukiwań zespół znajduje zastępstwo w osobie Marka Kolářa. Idą dalej. Choć może wydawać się, że Naarden w ostatnich latach hamuje swoją aktywność to na pewno nie można mówić o łabędzim śpiewie. Ich koncerty regularnie są wzbogacane nowymi utworami, będącymi mniej psychodeliczne i bardziej bezpośrednie, a zarazem też bardziej energiczne i w dudniących szatach. Wciąż są jeszcze ozdobami podczas undergroundowych spotkań towarzyskich, ani też nie zawodzą podczas większych występów. W pewien sposób ich wyjątkowego statusu wśród lokalnej publiczności już im nikt nie zabierze. Szesnaście lat przy sterze nauczy was wszystkiego.

trzech muzyków Venca (voc), Lapkis (g) i Kurec (ds) zaczęła zajmować się klasycznymi motywami hardcoru (Pro-Pain) i rap rocku (Beastie Boys), przy czym stwierdzili, że zapanowała między nimi owa legendarna „muzyczna chemia“ i rozpoczęli własną produkcję. Nowo utworzony zespół na początku na odległość trzymały dwie bariery – brak basisty i własnego doświadczenia, które poszły w zapomnienie na wiosnę 2010 roku, kiedy zespół

przyjmuję do siebie Cube (bg), pochodzącego z ołomunieckiego zespołu Dusted. Śmigła śmigłowca Stay True! zaczynają się kręcić pełnią sił i nawet gdy zespół ponownie spowalnia z powodu osobistych nieporozumień, to w październiku 2010 roku zespół uzupełnia nowy gitarzysta Ondra i Stay True! może pomału kończyć swój pierwszy krążek. Stay True! zagrał pierwszy koncert w styczniu 2011 przed lokalną publicznością w klubie Plíživá

Kontra z udziałem zespołu Stand All Hazard. Na występy obu zespołów przyszło około 150 osób. Na wiosnę liczba zagranych koncertów stale wzrastała i powstająca grupa fanów doczekała się również czteroutworowej płyty nagranej w przeciągu marca w jesenickim studiu Půda. Stay True! są bezkompromisową maszyną, która łączy w sobie elementy metalu i gatunki core`owe. Nacisk na burzliwy, ale uporządkowany rytm i wokalnej ekspresji odnosi


Stand All Hazard

— bandzone.cz/standallhazard rodzaj: hardcore punk Również podgatunek hardcore punk ma w Jeseniku swojego przedstawiciela – i to w postaci czteroczłonowej grupy muzyków nazywających się Stand All Hazard. Droga Stand All Hazard do punkowego piekła zaczęła się w roku 2008, kiedy powstał zespół w składzie Shakul ( również Shockwave, g, voc), Dudis

(g, voc), Marek (bg) i Přema (ex – Re-Volt, ds). Kwartet początkowo występował pod nazwą Fuel For Hate, jednak w niedługim czasie po pierwszym koncercie, który miał miejsce w czerwcu Roku Pańskiego 2009, zmienili nazwę na bardziej przekonującą Stand All Hazard. W następnych latach „hazardziści“ dokładali wszelkich starań pracując nad tym, aby na ich scenie koncertowej wytężać ostrogi wyobraźni i dodatkowo

Stay True! się do klasycznego hardcoru, różnych gitarowych riffów, które następnie zawierają odmiany death metalu, thrashcoru czy metalcoru. Dużą zaletą zespołu jest także energiczna mowa sceniczna, która jest w stanie rozkołysać. Zdecydowanie Stay True! nie daje powodów do przytulania się na ich koncertach i zarówno sobie, jak i publiczności daje odpowiedni wycisk. Muzyka Stay True! jest prawdziwa z głośnym muzycznym i tekstowym przesłaniem — co w dzisiejszych czasach jest doceniane.

Bokserskim ringiem zespołu Stand All Hazard jest hardcore punk klasycznego stylu pochodzącego z Nowego Jorku. Energiczny, ostry i autentycznie przypominający warczącego dobermana z najeżoną sierścią. Nie trzymają się wyraźnego charakteru frontmana, wręcz przeciwnie wszyscy członkowie zespołu wyglądają tak samo, a ich występy są przyporządkowane w całość. Nieustające gitary, riffy jak opancerzony kombajn tnący listwy od płotu, kanoprzygotowywali swoje pierwsze nada bębnów jak z karabinów demo, co ostatecznie akustycznie prezentują fanom w czerwcu 2010 maszynowych i szczekające dwa zmienne wokale tworzą razem roku. Na jesień zespół z werwą zabiera się do koncertowania, które bardzo wybuchowe połączenie, przynosi owoce – Stand All Hazard które często wzbudza pod sceną właściwy bałagan. Stand All Hagrają na przykład jako wsparcie dla zespołu Kurtizány z 25. Avenue zard są po prostu zespołem, który idealnie pasuje do występów na w Szumperku (Šumperk) w klubie scenie, a jeśli sprzyjają temu okoH-Club, czy w Strojovně w Hradcu Králové przy boku takich zespołów liczności, to chcą, aby ich występy na żywo były naprawdę dzikim jak Locomotive, Ingrowing czy doświadczeniem. Isacaarum.


Męskie mażoretki nie wstydzą się owłosionych nóg Písečná – kiedy na scenę wbiegnie banda facetów zamaskowanych w srebrne peruki, czarne okulary, w krótkich spodenkach, to widownia szaleje. Czekali na mażoreki, na dziewczyny szczupłe jak gałązki, elastyczne, eleganckie a zamiast nich przed oczami zaczynają machać owłosionymi nogami i zdają sobie sprawę, że w programie nie ma literówki. To nie są mażoretki, ale męskie mażoretki „Mužoretky“ z miejscowości Písečná. To są mężczyźni w strojach mażoretek i za swój występ otrzymają nie tylko ogromne brawa. Publiczność przy ich występach nawet płacze ze śmiechu, i o to tym kilku facetom z Písečné przede wszystkim chodziło, aby rozbawić siebie i innych.

chcieli zaprezentować się jako ich przeciwieństwo“ powiedziała menedżerka grupy Jana Bohačíková. Pomysł się udał.

Mażoretki w wersji męskiej powstały trzy lata temu. Kilku tatusiów chciało naśladować swoje córki i rozbawić sąsiadów na uroczystym otwarciu nowego boiska. „Nasze dziewczyny chodzą do mażoretek do pani Buriánkové, no i panowie wpadli na pomysł, że wcale nie ma nic strasznego w tym, żeby przećwiczyć układ taki jak mają dziewczyny, które naprawdę to potrafią i mają kilka tytułów z mistrzostw w kraju i w Europie, a oni

Mężczyźni z mażoretek z Písečné ćwiczą wiernie dwa razy w tygodniu. Podczas zimy rozbawiali gości na różnych balach. Obecnie przygotowują nowy układ, w którym będą grać piratów z Karaibów. „Nie zabraknie nawet piramid, ale mamy już swój wiek, wagę, także na wysokie piramidy sobie pozwolić nie możemy, ani na wyskoki, żebyśmy sobie krzywdy nie zrobili“ zaśmiał się Heralt.

Premiera miała też być ich ostatnim występem, ale los zdecydował inaczej. Było takie zainteresowanie facetami w sukienkach, ze wstążkami, pomponami, że musieli kontynuować. „Powstaliśmy z recesji. Naszym celem było zabawić ludzi, zażartować sami z siebie. A kiedy w ubiegłym roku podczas Mistrzostw Europy, które miały miejsce w Jeseniku, wystąpiliśmy w luźnej dyscyplinie, to powiedziano nam, że byliśmy lepsi niż niektóre mażoretki“ z dumą ogłosił Václav Heralt.


Dwóch przedsiębiorców wymyśliło nowe tradycje, aby ożywić Horní Lipovą Horní Lipová — Siedzenie w domu przy piecu nie jest w zwyczaju komika i właściciela pensjonatu pn. „U ospalého heligónu“ ani właściciela pensjonatu pn. „Kovárna“ Josefa Sekuly w Horní Lipovéj. Ci dwaj mężczyźni są siłą napędową wszystkich działań i intryg, aby rozbawić turystów i sąsiadów. „Sudety są zimne, tu nie ma żadnych tradycji. Dlatego zaczęliśmy organizować imprezy i mamy nadzieję, że z nich powstaną tradycje.“ powiedział komik ciałem i duchem Zdeněk Korčián. Pierwotna grupa amatorów już została sprofesjonalizowana poprzez założenie obywatelskiego stowarzyszenia „Jeseniki - horní hřeben“, które co roku organizuje około trzynaście imprez. „Robimy to, aby ożywić wieś i przyznajemy, że naszym celem jest też przyciągnąć

do nas turystów“ powiedział Josef Sekula. Rok w miejscowości Horní Lipová rozpoczynamy od biegów narciarskich. Świetna zabawa jest w Magacíně przy zaplataniu wierzbowych rózg, malowaniu jajek, a mężczyzn szczególnie przyciąga kosztowanie śliwowicy. Tego roku po raz pierwszy przedsiębiorcy zorganizowali koszenie łąk w kostiumach. „Zawsze przygotujemy jakąś zabawę, ja przywiozę stroje i cieszymy się, kiedy praca wre, ale niestety nie udało nam jeszcze, żeby przyłączyli się miejscowi i pomogli z organizacją. Nadal nie uznają naszych działań też za swoją radość i myślą sobie, że jest to tylko dla przedsiębiorców, którzy chcą się przy tym wzbogacić. Czasem nie mamy chęci się tym bawić, ponieważ nasze imprezy wywołują zazdrość,

a przecież my żadnego z tego zysku nie mamy. Brakuje tu otwartych morawskich serc“ westchnął Korčián. Potem dodał „Ale my jesteśmy uparci i się nie damy“. W Horní Lipovéj zainteresowani rozrywką mogą jeszcze liczyć na Kulturalne Lato z Horní Lipovą pn. „Na Schroth.“ 3.09. Pielgrzymka do kapliczki i przyjazd cesarza Józefa II, a przy tym mnóstwo zabawy 29.19. Zakończenie sezonu uzdrowiskowego z zabawą przy muzyce country 11.11 Dzień Weterana z martyńskim posiedzeniem 29.12. Przygotowania do Sylwestra przy tańcach i szykowaniu wyrobów w Magacíně

W Jeseniku informujemy o nadchodzących wydarzeniach kulturalnych rozsyłając SMS-y za darmo. W każdym letnim sezonie kalendarz kulturowy wypełniony jest różnego rodzaju imprezami. Organizatorzy zastanawiają się, jak najlepiej i najskuteczniej informować potencjalnych zainteresowanych gości. Miejsca bilbordowe stają się nieczytelne i szybko zapomina się przeczytane z nich informacje. E–mailowe skrzynki pocztowe są przepełnione i zależne od urządzeń mobilnych. Tym, co prawie każdy obywatel posiada i ma niemal zawsze przy sobie jest telefon komórkowy. Dlatego Centrum Informacji w Jeseniku wpadło na pomysł, aby wprowadzić nową bezpłatną usługę — wysyłanie SMS-ów z aktualnymi wydarzeniami kulturalnymi i społecznymi w regionie Jesenickim. Rejestracja jest bardzo prosta — wystarczy w Centrum Informacji w Jeseniku podać swoje imię, numer telefonu komórkowego i wybraną kategorię imprez — a co tydzień będziesz otrzymywać informacje o tym, co odbędzie się w regionie. Swoje dane możesz przekazać do

Centrum Informacji osobiście, pod numerem telefonu +420‑584‑498‑155, lub też w sposób elektroniczny wysyłając e-maila na adres ic@jesenik. org. Do wyboru są cztery kategorie — Młodzież, Dorośli, Seniorzy, Rodziny z dziećmi. Otrzymasz dokładnie taki rodzaj informacji, jaki Cię interesuje i nie trzeba tracić czasu na zbieranie odpowiednich informacji — zrobi to za Ciebie Centrum Informacji w Jeseniku. Ta usługa jest oferowana od połowy czerwca tego roku i znalazła już setkę zainteresowanych. Użytkownicy za największą zaletę uważają natychmiastową informację, która jest częścią ich telefonu komórkowego. „Ta usługa jest jak przypomnienie w kalendarzu, który macie zawsze przy sobie. W swoim napiętym grafiku z przyjemnością znajdę czas na kulturę, dlatego jestem wdzięczny za tą usługę“ powiedział Zastępca Burmistrza Jesenika Petr Procházka.

Centrum Informacji w Jeseniku ma zamiar poszerzyć zakres dostarczanych usług na informacje kulturalne i społeczne. W przyszłości obywatele będą mogli być informowani o przerwach w dostawie energii elektrycznej, zbliżających się klęskach żywiołowych lub ważnych wydarzeniach regionalnych. Zastosowanie nowoczesnej komunikacji w dzisiejszych czasach alfy i omegi pozwala nie tylko prezentować kulturę, ale i turystykę. Marian Bodnár Centrum Informacji w Jeseniku


, a t s ie F Folk albo inaczej

międzynarodowy

muzyczny

miszmasz tekst Anna Skrzypiec zdjęcie Rafał Okrzymowski

Artystom z Czech nikt już w Nysie się nie dziwi — współpracują z NDK w ramach wielu projektów, które wciąż się mnożą, bo zainteresowanie efektami polsko–czeskiej fuzji nie tylko nie maleje, ale wciąż rośnie. Czesi u nas tańczą, śpiewają, prezentują prace plastyczne. Jednak Nyski Dom Kultury nawiązuje kontakty nie tylko z najbliższymi sąsiadami. I tak oto narodziła się Folk Fiesta, która opanuje miasto już 11 sierpnia. Festiwal zagra już 6 raz. Trzydniowy muzyczno-taneczy maraton rozpocznie się wieczorową porą 11 sierpnia, kiedy to ulice miasta zapełni barwny korowód artystów. Mieszkancy usłyszą wypróbowaną formułę opartą na nieposkromionym żywiole, czyli serbski zespół Sveti Sava oraz łotewski Jukums. Międzynarodowy rytm wybijać będą także Słowacy (Nadsenci), mniejszość rumuńska z Serbii (orkiestra dęta Doina), Rosjanie (Kristal), a nawet goście z Holandii, wykonujący fantastyczne układy muzyki niderlandzkiej, oczywiście na ludową nutę. Już trzy lata trwają starania NDK o sprowadzenie do Nysy gości specjalnych — z Indii, Nepalu oraz Algierii. Być może rokroczne kłopoty z wizami mogą tym razem się nie powtórzą. Na muzyczny deser w ramach Echa Folk Fiesty, 18 sierpnia, swoje przybycie potwierdzili artyści z Uzbekistanu. Zaserwują muzyczną ferię pozytywnej energii. Będzie też nie lada gratka dla miłośników rytmów nietuzinkowych, bo twórczość sefardyjskich Żydów zaprezentuje czeski zespół Toque de silencio w dniu 20.08.2011. Do współpracy z NDK zgłosił się sam, przyciągnęła go dobra sława Folk Fiesty. Sekretem powodzenia przedsięwzięcia jest przyjazna atmosfera daleka od rywalizacji typowej dla konkursów. Folk Fiesta szybko przekształciła się z wydarzenia muzycznego w kulturalne i stała się okazją do wymiany doświadczeń, poznawania innych nacji z właściwą im mentalnością i tradycjami. Kierunek, w którym impreza podąża wprawił w zdziwienie samych organizatorów: Kiedy zaczynaliśmy tutaj pracę myśleliśmy, że festiwale folkowe będą czymś, co po prostu cierpliwie się znosi. Tymczasem to niesamowite doświadczenie, bardzo wartościowe. To święto tańca, otwartości i wspaniałego humoru, opowiada dyrektor NDK Janina Janik.

Tutaj liczy się zadowolenie — występujących i widzów. Wszyscy mają być usatysfakcjonowani udziałem w Folk Fieście. Brak również ograniczeń wiekowych dla artystów — najmłodszy wykonawca ubiegłej edycji (w trakcie występu głównie przyklejony do mamy) miał niespełna 12 miesięcy, reprezentant młodzieży starszej pięćdziesiąt z dyplomatycznym hakiem. Goście festiwalu nawet po koncertach i pokazach wciąż się bawią, a w tę zabawę wciągają widzów. Na płycie bocznej nieustannie tańczą lub śpiewają. Wszystko dzieje się w duchu międzynarodowej wspólnoty kulturalnej: Nie ma barier językowych, każdy radzi sobie jak może, bo jest dużo dobrej woli. Ludzie nastawieni są na drugiego człowieka, tłumaczy dyrektor Janik. Prym wiodą przełamujący stereotyp władczego muzułmanina Turcy. Ich radosne usposobienie zadziwia: spontanicznie pląsają, wszystkim rozdają wodę różaną, tajemnicze słodkości i tradycyjne chusty. To zaraźliwy żywioł, toteż z edycji na edycję ludzie coraz tłumniej bawią się razem z NDK i jego gośćmi. Zeszłoroczny mały jubileusz okazał się sukcesem, jednak organizujący imprezę NDK chce pójść o krok do przodu. Dąży do wypracowania marki znanej nie tylko w mieście, ale także w regionie. A dzięki podjętym w tym roku wysiłkom i zawiązanym niedawno kontaktom, nadarzyła się ku temu realna szansa. Dyrektor NDK Janina Janik może poszczycić się nawiązaniem współpracy z fenomenalna animatorka kultury zza czeskiej granicy, Libuse Drtilową, organizatorką festiwalu folklorystycznego w czeskim Sumperku.. Drtilowa to kopalnia kontaktów kulturalnych, doświadczenia i nietuzinkowych pomysłów. Zapowiada się inspirujący sierpień!




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.