nowyczas2008/080/015

Page 1

Nikt Nie Narzeka, że do Wielkiej BrytaNii przyjeżdżają zagraNiczNi BaNkierzy… Czy kradniemy Brytyjczykom pracę? Dimitri CollingriDge z Channel 4: – Problem polega na tym, że nic nie kradniecie. Praca jest. Brytyjczycy nie chcą wykonywać pewnych prac, a ktoś je musi wykonać. Polacy pracują ciężko, są lepiej wykwalifikowani i paradoksalnie zmuszają Brytyjczyków do zmiany kwalifikacji. Z autorem programu o imigrantach rozmawia Aleksandra Łojek-magdziarz

LONDON 18 APRIL 2008 15 (80) nowyczas.co.uk FREE

NEW TIME

Artykuł ten nie powstał w celu obrażenia lub zgorszenia kogokolwiek, a szczególnie Zgromadzenia Księży Marianów, którego zasługi i pracę misyjną doceniam i szanuję. Ale w obliczu gorszących faktów, których wszyscy jesteśmy świadkami, zachowanie milczenia jest prostą drogą do cynizmu i oschłości serca – na to nikt nie może sobie pozwolić, a na pewno nie za cenę zachowania „świętego spokoju”.

Wojciech Goczkowski Jak zinterpretować to, co od kilku lat dzieje się w Fawley Court? Zła wola, ignorancja czy nieporadność w zarządzaniu dobrem zgromadzonym przez dwa pokolenia? Jak powinna zareagować polska społeczność w Wielkiej Brytanii na pomysł wystawienia na sprzedaż symbolu naszej obecności w Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej? Oburzeniem czy współczuciem? Gniewem czy obojętnością? U wielu sprawa ta wywołuje uczucie smutku i rozczarowania. Czy można wyznaczyć cenę wartościom, które do tej pory wydawały się nie podlegać prawom rynku? Czy można zlicytować świadectwa nadziei i bohaterstwa? Smutne, że Marianie zachowują się tak, jakby trzeba im było to tłumaczyć. Sprzedaż Fawley Court prowokuje pytania o teraźniejszość i przyszłość polskiej społeczności w Londynie i na Wyspach, o jej tożsamość i zdolność samoorganizacji. Czy jesteśmy jeszcze jedną etniczną grupą w strukturze współczesnej wieży Babel, rozpoznającą się jedynie przez obyczajowe przyzwyczajenia, czy też stać nas na wysiłek podtrzymywania pamięci i kształtowania wizji przyszłości? Dla stworzenia wspólnoty i wychowania jednostki ważne jest połączenie tych dwóch elementów. Zdawał sobie z tego sprawę założyciel Fawley Court, ksiądz Józef Jarzębowski. Dlatego w szkole, którą założył w 1953

trzecia część filmu immigration; inconvenient truth będzie pokazana w channel 4 w najbliższy poniedziałek, 21 kwietnia, o godz. 20.00.

THE POLISH WEEKLY

Komu potrzebny jest

Fawley Court? znalazło się miejsce dla muzeum polskiej historii i polowego ołtarza w pałacowej kaplicy. Dzisiejsi następcy księdza Jarzębowskiego wydają się tego nie rozumieć. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy po raz pierwszy odwiedziłem Fawley Court w 2005 roku. Pojechałem, zachęcony przez spotkanych w Londynie Polaków, którzy opowiedzili mi o możliwości zwiedzenia Muzeum i poznania historii bohaterskiego księdza. Zgromadzenie Marianów kojarzyło mi się z Licheniem i kilkoma wykładowcami z czasów studiów. Kiedy wyjeżdżałem z Fawley Court moja wiedza poszerzyła się o wiele nowych faktów, ale niestety poznałem też w pełni czym są tzw. „mieszane uczucia”. Powodem moich wewnętrznych niepokojów była rozmowa z jednym z zakonników na temat przyszłości wspomnianego ołtarza. W opinii Marianina ołtarz powinien zostać usunięty z prezbiterium, ponieważ jego symbolika nie koresponduje ze współczesnością, a militarne elementy (skrzydła husarskie i głownia miecza) fałszują pokojowe przesłanie chrześcijaństwa. Wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej nie został poddany krytyce, ale już jego historyczne związki z Kultem Miłosierdzia Bo-

żego przedstawiały się mojemu rozmówcy dosyć mgławicowo i mętnie. Z naszej dyskusji wynikało, że tym co powstrzymuje Ojców Marianów przed przeniesieniem ołtarza do muzeum jest obawa przed reakcją, już coraz mniej licznych, ale wciąż żyjących ludzi z pokolenia, którego doświadczenie ten ołtarz przekazuje. Teraz już wiem (fakty o tym mówią), że zdaniem Marianów również cała posiadłość nie odpowiada nowym czasom. Otóż głębokim nieporozumieniem jest myśleć, że ołtarz i Fawley Court jest dzisiaj potrzebne wojennemu pokoleniu. Dla nich spełniły już swoją rolę. Dawały oparcie w czasie wojny i chroniły przed upadkiem w rozczarowanie i bezradność po przegranej wojnie. Przesłanie, jakie niesie niechciany ołtarz i jego otoczenie potrzebne jest przede wszystkim młodemu pokoleniu. Myślę, że w ten sposób rozumował również ksiądz Jarzębowski gromadząc pamiątki po Powstaniu Styczniowym i zachowując świadectwa czasów jemu współczesnych. Jak prowadzić pracę wychowawczą i duszpasterską nie mogąc pokazać materialnych świadectw ludzi, którzy w najtrudniejszych momentach swojego życia, Polski i historii Europy nie utracili wiary i nadziei?

Fawley Court to nie historyczne sentymenty, ale miejsce, które powinno należeć do przyszłości. Historia w nim opowiedziana może służyć następnym pokoleniom. Gdyby takiego miejsca nie było, należałoby je stworzyć. Święto Zesłania Ducha Świetego, obchodzone co roku w Fawley Court, wyznacza horyzont myślenia o przyszłości tego ośrodka, który musi wrócić do idei prowadzenia pracy edukacyjnej w poszerzonej i unowocześnionej formule. Jest w Fawley Court wystarczający potencjał, aby stało się centrum spotkania ludzi z różnych ras, kultur i narodów, którzy potrafią się porozumieć mimo różnic języ-

kowych i cywilzacyjnych. W ten sposób powstałaby również przestrzeń, w granicach której pojawiłaby się szansa podzielenia się z innymi własną historią i pamięcią pokoleń, co w kontekście zachodzących procesów jednoczenia się Europy ma wyjątkowe znaczenie. Wszystko jednak wskazuje na to, że władze Zakonu Marianów wolą widzieć przyszłość Europy bez historii Polski. Przeniesienie zbiorów księdza Jarzębowskiego do Lichenia jest tego wystarczającym dowodem i żadne słowa wyjaśnień nie mogą usunąć sprzed oczu tych niemożliwych do zaakceptowania faktów.


2|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

Jeśli kochasz, czas zawsze odnajdziesz.

” PiąteK, 18 KwietNia, boGusławY, aPoloNiusza 1025 1926

Koronacja Bolesława Chrobrego w Gnieźnie, który został pierwszym królem Polski. W Warszawie uruchomiono pierwszą stację radiową w Polsce.

sobota, 19 KwietNia, tYmoNa, leoNa 1943

1983

W getcie warszawskim zdesperowani Żydzi wzniecili powstanie pod przywództwem Mordechaja Anielewicza. Powstanie trwało do 16 maja 1943 roku. Zmarł pisarz Jerzy Andrzejewski; autor głośnych powieści: „Popiół i diament”, „Miazga”, „Bramy raju”, „Ciemności kryją ziemię”.

Niedziela, 20 KwietNia, aGNieszKi, Czesława 1893 1957

Urodził się Joan Miró, hiszpański malarz i rzeźbiarz; jeden z najwybitniejszych artystów XX wieku. Premiera filmu „Kanał” w reżyserii Andrzeja Wajdy.

PoNiedziałeK, 21 KwietNia, aNzelma, bartosza 1773 1920

Poseł nowogródzki Tadeusz Reytan wygłosił pełne dramatyzmu przemówienie w Sejmie będące sprzeciwem wobec I rozbioruPolski. Polska podpisała układ z Ukrainą o wzajemnym współdziałaniu wojskowym. Józef Piłsudski zawarł umowę z atamanem Symenem Petlurą.

wtoreK, 22 KwietNia, łuKasza, teodora 1870

1931

Urodził się Włodzimierz Ilicz Lenin, przywódca rewolucji październiko wej. Organizator państwa sowieckiego, ideolog komunizmu. Inicjator powołania ZSRR. Urodził się Krzysztof Komeda, pianista i kompozytor jazzowy; autor m.in. muzyki do takich filmów, jak „Nóż w wodzie” i „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego.

Jan Twardowski

listy@nowyczas.co.uk Fawley Court Nic nie jest wieczne. Ludzie przychodzą i odchodzą. Przemijają epoki i idee. I tak jest od początku świata. Ale jest coś, co zatrzymuje czas. Historia, kultura zachowana w przedmiocie, książce, pamięci. Wszystko to przybliża nam przeszłość. Wielkim miejscem dla Polaków w Anglii stał się Fawley Court. Włodarzem wspaniałych murów pamiętających XVII wiek stali się Księża Marianie. Od późnych lat 40. nie tylko utworzyli swoją Misję ze świątyniami, ale także założyli wspaniałą Polską Szkołę dla Chłopców, Muzeum z pamiątkami, m.in. z Powstania Styczniowego, ogromną bibliotekę. Cała posiadłość rozciąga się na rozległym terenie, tworząc wspaniały park. Szczególnie w Święta i w Zielone Świątki ciągną tam liczne rzesze miłośników polskiej kultury, i to nie tylko Polacy. I nagle społeczność polska poraziła wiadomość, że Fawley Court zostanie sprzedany. Szok, żal, zdziwienie. Ale takie jest życie. Dlatego wybiła godzina

dla ludzi przedsiębiorczych. Już nie tylko jest prośba i apel do ludzi mających pieniądze na pozostawienie w polskich rękach Fawley Court. Jest apel do wszystkich, a więc do organizacji emigracyjnych, parafii, sklepów, bibliotek, osób prywatnych, aby nawet najmniejsze stróżki pieniędzy płynęły na wykupienie Fawley Court. Każda cegiełka będzie wspierała ideę zachowania w polskich rękach naszego skarbu. Równolegle z tym należy myśleć nad ukierunkowaniem działalności Fawley Court. Bo oprócz kościoła i stałej ekspozycji, jaką będzie muzeum i biblioteka, może znaleźć się tam uniwersytet. Ale musi to być uczelnia wyjątkowa, kształcąca studentów różnych narodów, innych kultur, psychik. Uniwersytet powinien szerzyć idee pokoju, przyjaźni i tolerancji. Taki projekt na pewno zainteresuje instytucje rządowe nie tylko w Londynie, ale także w Warszawie i Brukseli. Pomysłodawcom niech przyświeca idea nowatorskich rozwiązań, które zachęcą protektorów do poparcia wzniosłego apelu, a Faw-

ley Court uczyni miejscem wypełnionym wyjątkowymi ideami. Kamil Kosicki *** List ten piszę jako głos protestu przeciwko planowanej likwidacji Fawley Court przez Księży Marianów. Fawley Court to dla nas serce polskiego życia religijnego za granicą. To nie dom czy nawet kościół – to pomnik starej emigracji i nam przekazanej tradycji. Symbol ocalenia naszych Ojców z katorg Rosji i spod brutalności Niemiec. Pomnik sprzedać? – to zdrada społeczeństwa! Nasz Papież nigdy nie dopuściłby do takiego posunięcia. Dlaczego plany sprzedaży nie były konsultowane z polskim społeczeństwem, które dawało pieniądze, czas i pomoc przez pół wieku? Pieniądze dawane były „in good faith”, z myślą i wiarą, że to nasze katolickie centrum będzie na wieki.

Ciąg dalszy na str. 4

środa, 23 KwietNia, woJCieCha, JerzeGo 1616 1996

Zmarł William Shakespeare, twórca dzieł dramatycznych, które zapisały się w historii literatury jako należące do najwybitniejszych w swoim gatunku. Prokuratura w Warszawie umorzyła postępowanie wobec premiera Józefa Oleksego.

z teKi aNdrzeJa liChotY

CzwarteK, 24 KwietNia, aleKsaNdra, GrzeGorza 1729 1961

Urodziła się Katarzyna II, czyli księżna Zofia Augusta Anhalt-Zerbst; caryca Rosji i jedna z największych władców tego kraju. Z Bałtyku szwedzcy archeolodzy wydobyli XVII-wieczny galeon Vasa, który zatonął w 1628 roku w czasie swojego dziewiczego rejsu.

tysięcy złotych warte są zabytkowe skrzypce z XVII wieku, które zgubił w pociągu pewien Brytyjczyk wracając z nimi od rzeczoznawcy.

800

tysięcy słuchaczy odnotowuje dziennie brytyjska stacja radiowa Birdsong, która od 6 rano do północy emituje tylko odgłosy śpiewających ptaków.

500

Czas Na Nowe mieJsCa! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!

0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk

63 King’s Grove, London SE15 2NA Redakcja: tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Marcin Piniak (m.piniak@nowyczas.co.uk), Elżbieta Sobolewska (e.sobolewska@nowyczas.co.uk) zdjęcia: Piotr Apolinarski (p.apolinarski@nowyczas.co.uk), Damian Chrobak, Agnieszka Mierzwa WspółpRaca: Milena Adaszek, Krystyna Cywińska, Justyna Daniluk, Włodzimierz Fenrych, Sławomir Fiedkiewicz, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Mikołaj Hęciak, Wacław Lewandowski, Andrzej Lichota, Marek Kaźmierski, Andrzej Krauze, Aleksander Killman, Przemysław Kobus, Daniel Kowalski, Grzegorz Ostrożański, Łucja Piejko, Anna Rączkowska, Bartosz Rutkowski, Michał Sędzikowski, Mikołaj Skrzypiec, Aleksandra Solarewicz, Konrad Szlendak, Tomasz Tułasiewicz, Przemysław Wilczyński

dział MaRketingu: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk

PreNumeratę zamówic można na dowolny adres w UK, bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Tygodnik wysyłany jest w dniu wydania.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres.............................................................................................

PłatNość ........................................................................................................ liczba wydań

uK

ue

13

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

Alicja Kwaśna (a.kwasna@nowyczas.co.uk), Maciej Steppa (maciej@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Formularz

Czas Publishers ltd. 63 Kings Grove london se15 2Na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)



|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

ludzie listy piszą

ciąg dalszy ze str. 2 Dlaczego ukrywany był plan sprzedaży? To, że Muzeum zamykano, powinni byli księża Marianie ogłosić emigracji i dać ludziom szansę zobaczenia po raz ostatni tych eksponatów, które nie tylko były kolekcją ks. Jarzębowskiego, ale były darami naszych ojców. Niedawno pojechałam tam z grupą młodzieży urodzonej tutaj, której również Fawley Court leży na sercu. Zapytaliśmy panią Karen, Angielkę, długoletnią pracownicę, czy Fawley Court ma być sprzedane. Ona zwróciła się do księży, a potem oznajmiła nam, że: „Fawley Court will be here in the forseable future”. Dlaczego nie powiedziano nam prawdy? W Wielkiej Brytanii każda inna religia ma swoje największe centra: Hindusi na Neasden, wielki meczet planowany jest w East London, świątynia Hare Krishna jest w Hertfordshire, w domu zmarłego Beatlesa Georga Harrisona – nikt tego nie sprzedaje! Księża Marianie chcą szybko i cicho sprzedać Fawley Court w momencie, kiedy napłynęła tu największa emigracja od czasów wojny. Ta emigracja i ich dzieci są narażone na utratę tożsamości jak i również inne niebezpieczeństwa współczesnego świata. Księża Marianie wtedy, kiedy najbardziej potrzebujemy, aby stali się opiekunami naszymi i naszych dzieci, i ofiarowywali pomoc w miejscu, gdzie rozwijała się nasza duchowa tradycja – opuszczają nas. Polska i katolicka tożsamość emigracyjna związana jest ściśle z Fawley Court. Wielu Anglików zawiozłam tam w ich trudnych chwilach życiowych. Odnaleźli tam właśnie siebie, swoją równowagę myślową i swoją duchowość. Jest to możliwe dzięki wspaniałej atmosferze, przestrzeni, naturze. To miejsce jest uświęcone modlitwami tysięcy Polaków. Tego miejsca trzeba strzec przed nieodpowiedzialnymi decyzjami krótkowzrocznych powierników. Przez odpowiednie apele do emigracji pomoc przyjdzie, a księża Marianie uszanują intencje naszych Ojców. Niech dadzą szansę odkrywać tam Boga tym, którzy Go szukają, nabierając odporności na wszelkie przejawy codziennego życia. Niech młodzi księża wezmą przykład ze swych poprzedników, którzy pracowali z nami poświęcając się, i dadzą z siebie wszyst-

ko, a nie cicho, ukradkiem czekają na kasę, handlując naszymi uczuciami, a przede wszystkim wiarą. TATiANA STENZEL

Fawley Court – zatrzymać! Zagadnienie Fawley Court zaostrza się w rozmowach i artykułach, wrze w ośrodkach polonijnych. Społeczność bardzo mocno reaguje na wiadomość o planach ewentualnego sprzedania tego obiektu, który został zakupiony przez Polaków i spłacany przez Polaków. Księża Marianie chcą sprzedać coś, czego sami nie kupili, a kupili Polacy przekazując swoje pieniądze i swoje majątki. Konsekwencje sprzedaży Fawley Court mogą być nieobliczalne, bo ludzie tego nie zapomną. A księża zostali powołani do pewnej roli, którą mają spełniać w społeczeństwie, czyli do dbania przede wszystkim o młode pokolenie poza granicami kraju, aby w tym wypróbowanym już przez lata miejscu nadać moralny kierunek – ta myśl powinna kierować ich decyzjmi, nie zbaczając ze swego powołania na doczesne tory poprzez próby handlowania spuścizną naszych ojców. Dlaczego nie było apeli do emigracji przedstawiających problem wysokich kosztów utrzymania ośrodka oraz malejącego zainteresowania nim? Przecież to sprawa ogółu, a nie tylko księży. Mam nadzieję, że będzie szansa uratowania tego, tak drogiego nam wszystkim ośrodka. Teraz, kiedy znana jest sytuacja, znajdzie się rozwiązanie, aby utrzymać w rękach polskich ten nasz kawałek ziemi. Naszym wspólnym obowiązkiem jest przywrócić ośrodek do życia i znaleźć wspólne rozwiązania dla dobra rosnącego pokolenia. DANuTA REuTT Petycja W związku z decyzją Ojców Marianów sprzedaży Fawley Court uważam, że sprawą najważniejszą jest konkretne działanie, które może uniemożliwić sprzedaż tego kawałka Polski na Obczyźnie. Czasu jest mało. Powinniśmy wystosować petycję do rządu RP, rządu brytyjskiego, Watykanu, unii Europejskiej, a przede wszystkim do Ojców Marianów. Zbierajmy podpisy wśród Polaków za granicą i w Kraju, co bę-

dzie wyrazem sprzeciwu wobec tej decyzji i da podstawy prawne wstrzymania sprzedaży. Właścicielami Fawley Court są Polacy, którzy przez ponad 50 lat wspierali finansowo ten ośrodek. Gorąco apeluję o wyrażanie wszelkiego rodzaju poparcia dla akcji utrzymania Fawley Court w rękach Polaków. KRySTyNA STEvENSON Polowanie na archiwa Zastanawiam się, na ile felietoniście wolno przekraczać granice przyzwoitości. Nie zasypiając gruszek w popiele, profesor Wacław Lewandowski próbował złowić polskie archiwalia w Rapperswilu („Polonmuseum”, NC, nr13/78, 4.04). Toruńskie apetyty, jak widać, nie zostały jeszcze zaspokojone. Czy uprawnia to do atakowania ludzi niesprawdzonymi informacjami? Jeżeli ktoś pozwala sobie na taką „wolność” , czy jego felieton nie jest paszkwilem nie tylko o znamionach osobistych, ale obrażających całą zainteresowaną sprawą społeczność? W dyskusji z ostatniego tygodnia (Listy, NC, nr14/79, 11.04) wokół Speaker's Corner profesora Lewandowskiego, Muzeum Polskie w Rapperswilu nie ma prawdziwych obrońców. Dobrze, że pojawiły się głosy, ale żaden nie daje Muzeum zasadniczego wsparcia, bo głosy zapieniły się kokieteryjnie i poszły bokiem. i można się było popłakać, czytając, że w epoce elektronicznej, dyskutantka ubolewa nad niesprawiedliwością wynikającą z tego, że dyrektor Muzeum Polskiego w Rapperswilu, Anna Buchmann „nie ma możliwości odpowiedzi, bo mieszka w Zurichu i gazety nie otrzymuje”. Czyżby w Bibliotece Polskiej POSK nie było mailowego adresu p. Buchmann? To, że redakcja „Nowego Czasu” nie uważała za stosowne dać szansę jednoczesnego z felietonem ustosunkowania się do pomówień, zostało przełknięte. Od kierownictwa Biblioteki Polskiej oczekiwalibyśmy wyjaśnień, jak zagrożenie Muzeum Polskiego w Rapperswilu zostało potraktowane podczas wrześniowej (2007) Sesji Stałej Konferencji Muzeów Archiwów i Bibliotek Polskich na Zachodzie. Podobnie jak p. Lewandowski, dyskutanci nie sięgnęli po aktualne fakty, które przeczą danym z artykułu

profesora. A wystarczyłoby kilka kontaktów: z polskim Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, z Biblioteką Narodową w Warszawie, z Naczelną Dyrekcją Archiwów Państwowych, by je otrzymać. Jeżeli chodzi o zarzuty pod adresem p. Buchmann, to osoba ta nie musiała nabierać praktyki w pracach archiwalno-bibliotecznych od byłego dyrektora (chemika, specjalisty od miejskich ścieków i sprawnego organizatora), gdyż ukończyła polonistykę uniwersytetu Jagiellońskiego, a nie jakieś studia na skróty. Zna środowisko, jest osobą zakorzenioną w Szwajcarii przez pochodzenie męża. A co najważniejsze, jest rozmiłowana w przeszłości Muzeum w Rapperswilu. Dowodzą tego jej świetne prelekcje wygłaszane w Kraju i na Emigracji, umacniające zasługi kilku generacji Polaków w budowie doniosłego ośrodka kultury (którego, jak się wydaje, p. Lewandowski nie poznał naocznie). Miałem okazję wysłuchać prelekcji p. Buchmann we wrześniu w 2007 roku podczas prezentacji Muzeum w POSK-u. Już ten nurt jej aktywności pozwala zorientować się, jak nieodpowiedzialne (i niegodne pracownika nauki!) jest traktowanie przez prof. Lewandowskiego pracy dyrektora Muzeum jako „nicnierobienie”. Panią Annę Buchmann należałoby za próbę podważania jej zasług publicznie przeprosić. Wbrew toruńskim zakusom na zbiory, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pracuje na rzecz utrzymania tej ważnej polskiej placówki w Szwajcarii i Muzeum Polskiemu w Rapperswilu nic nie grozi do roku 2011, dokąd ma dzierżawę zamku. Do tego czasu należy zorganizować wszystkie siły, by ta znakomita instytucja zawsze mogła promować polską kulturę właśnie z pozycji rapperswilskiego Zamku. RySZARD M. ŻÓłTANiECKi ••• Od redakcji: Felieton jest wypowiedzią subiektywną i nie obowiązują go zasady artykułu interwencyjnego, gdzie obydwie strony powinny być skonfrontowane, a poruszony temat przedstawiony obiektywnie. dobry felietonista powinien prowokować, choćby po to, by wywoływać dyskusję na ważne tematy!

W POSKLuB-ie bez zmian Po przeczytaniu listu POSKLuB-u w „Dzienniku Polskim” z dnia 12.03.2008 można powiedzieć, że treść tego listu zawiera dużo nieprawdy oraz propagandy POSKLuB-bu. W obecnych czasach coraz więcej ludzi ewidentne zło nazywa dobrem. Autorka listu pt. „Postawmy POSKLuB na nogi” jest zdania, że te bezimienne panie krytykują ten Klub bez uzasadnienia. No cóż, trudno przyznać się do winy i napisać „przepraszamy”. W zamian mamy wielką prośbę i zaproszenie, aby te panie wspomagały POSKlub. To zakrawa na ironię i kpiny. Ja to rozumiem – dajcie nam pieniądze, a my będziemy rządzić. Fakty są takie, że obecny prezes i zarząd przez ostatnie prawie dziesięć lat są niezdolni wypracować fundusze na utrzymanie POSKlubu. Jak to jest możliwe, że obroty od mojego ustąpienia z zarządu zostały podwojone, a dochody są na deficycie. Fundusze wypracowane przez poprzednie zarządy (około £70.000) miały służyć tylko ulepszeniu Klubu, np. wymiana starej klimatyzacji, nowy bar, meble itd., a nie na niedobory, z których obecny zarząd korzysta od wielu lat. Nasuwa się pytanie – czy obecny prezes/zarząd nadaje się do dalszego prowadzenia POSKLuB-u? Dajcie szansę innym, którzy mogą wyprowadzić Klub z nędzy do pieniędzy. Nowy statut może pozostać w całości, z wyjątkiem jednego punktu, który jest nie do przyjęcia w dzisiejszych czasach. W tej chwili mamy sytuację, że prezes może pełnić swą funkcję w nieskończoność – jak w prywatnych klubach. Tak sobie zarządzał ostatni prezes i zarząd POSKLuB-u. Chcieliśmy ograniczyć prezesurę do czterech lat, jak jest obecnie w POSK-u i Zjednoczeniu Polskim. Co najbardziej smuci to fakt, że obecny zarząd podzielił członków z wielką szkodą dla interesów Klubu i POSK-u. Dlatego duża część byłych członków przestała odnawiać członkostwo Klubu. Nowa emigracja naprawdę niewiele wie o historii naszego Klubu, jeśli wie, to pseudoprawdę, a bez prawdy nie ma sensu istnienia. Musimy się nauczyć odróżniać dobro od zła, a prawdę od fałszu. Z poważaniem ZyGMuNT GRZyB (jeden z założycieli POSKLuB-u)


|5

nowy czas | 18 kwietnia 2008

czas na wyspie

Targi Książki w Londynie

›› Marek Mierzwa i Dariusz Kuczynowski nie wylosowali co prawda głównej nagrody, ale i tak byli szczęśliwi, że wzięli udział w konkursie. Obok John Fawcett z Lebara Mobile i i Teresa Bazarnik z „Nowego Czasu” podczas wręczania nagród.

Konkurs Lebary i „Nowego Czasu” rozwiązany Kilka tygodni temu ogłosiliśmy na naszych łamach konkurs, w którym główną nagrodę – telefon komórkowy o wartości £100 i kartę SIM Pay-As-You-Go o wartości £20 – ufundowała firma Lebara Mobile, oferująca tanie połączenia telefoniczne, m.in. do Polski. Tanie, bo za minutę połączenia z numerem stacjonarnym zapłacimy tylko cztery pensy, dzięki karcie za £10 możemy więc rozmawiać i... jeszcze

raz rozmawiać aż 250 minut. Rozstrzygnięcie konkursu połączone z losowaniem nagród odbyło się 15 kwietnia w West Kensington Village Restaurant & Bar. Wczesny poniedziałkowy wieczór niestety nie sprzyjał obecności wszystkich uczestników naszego konkursu, dlatego część rozlosowanych nagród dostarczymy pocztą. Główną nagrodę otrzymała pani Dorota Dębowska. Wśród obecnych,

oprócz uczesników konkursu i zespołu naszej redakcji, byli przedstawiciele firmy Lebara: John Fawcett, kierujący działem marketingu; Gina Wessels, menedżer do spraw komunikacji oraz Michał Korzeniewski i Zarina McCulloch. Losowanie wśród czytelników którzy poprawnie odpowiedzieli na pytanie, gdzie mieści się najstarszy polski kościół w Londynie (na Devonii) trwało kilka minut, za to dużo więcej czasu spędziliśmy na rozmowach. Nie obyło się bez opowieści o emigracyjnych doświadczeniach i rozważań o powrocie albo pozostaniu w Londynie. Jedna z naszych czytelniczek, pani Marzena, wpadła tylko na rozdanie na-

gród i wracała do pracy, z kolei pan Dariusz zwolnił się wcześniej, bo jak mówił, bez względu na efekt losowania, postawił sobie za punkt honoru obecność na imprezie. Z kolei z przedstawicielami Lebary rozmawialiśmy o polskiej społeczności w kontekście możliwości jej wsparcia. – Bardzo nam zależy na wspomaganiu społeczności lokalnych, również polskiej, bo jest przecież w Londynie bardzo znaczna. Jej powodzenie sprzyja również i nam, dlatego warto zastanowić się nad wspólnym działaniem – mówił John Fawcett. A takiego z pewnością nie zabraknie, bo pomysłów, nie tylko na konkursy, nam nie brakuje. (es)

Doroczne międzynarodowe Targi Książki – The London Book Fair, odbyły się w dniach 14-16 kwietnia w centrum wystawowym Earls Court. Na targach zaprezentowało się również kilkudziesięciu wystawców z Polski. Jest to potężna impreza branżowa, druga największa po jesiennych targach we Frankfurcie, zwykły czytelnik nie ma na nią wstępu. Były obecne nie tylko wydawnictwa z sześćdziesięciu dwóch krajów, lecz również księgarze, bibliotekarze a nawet agenci zajmujący się promocją danego pisarza. Polskę reprezentowały takie wydawnictwa jak: Bellona, Czarne, ZNAK, Księgarnia Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, Prószyński i S-ka, W.A.B, Wydawnictwo Sejmowe. Było lepiej niż w zeszłym roku, bo wtedy na targach pokazało się 19 wystawców, a tym razem przybyło 25 przedstawicieli polskiego ruchu wydawniczego. Polska literatura trafiła już do brytyjskich księgarń, przykładem jest Borders w Londynie. Coraz częściej bywa też przekładana na język angielski. Ostatnio ukazały się na Wyspach „Śmierć w Breslau” Marka Krajewskiego oraz „Ostatnie życzenie” Andrzeja Sapkowskiego. (es)


6|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

czas na wyspie

Rzecz o ważnym spotkaniu Teresa Bazarnik

W dniu maratonu londyńskiego, w niedzielę, 13 kwietnia, odbył się również maraton polski. W przeciwieństwie do londyńskiego, nikt nie biegł, wszyscy wytrwale siedzieli. W pięknej sali Ogniska Polskiego przy Exhibition Road w Londynie spotkały się w ubiegłą niedzielę zaproszone przez konsula RP, Roberta Rusieckiego, organizacje polonijne. Stare i młode. Nie wszystkie nawet wiedziały o sobie, i nie o wszystkich, organizując konferencję wiedział konsul. Zabrakło tych, które działają poza Londynem. Ale to nieważne, liczy się początek, dobry początek.

›› Konsul RP Robert Rusiecki ze swadą pełnił przez cały dzień funkcję gospodarza. Spotkanie miało charakter autoprezentacji, czego nie sposób w jednym wydaniu gazety reportersko zrelacjonować, ale każdej organizacji, bez względu na staż i zasługi oddamy głos w kolejnych numerach „Nowego Czasu”. Organizacje obecne w Ognisku nie narzekają wprawdzie na brak zainteresowania i chętnych do skorzystania z pomocy, jak przekonywali ich przedstawiciele (niektórzy wręcz obawiając się jakiegokolwiek rozgłosu, by nie zwiększać długości kolejek przed biurem), niemniej jednak ogólnie dostępna informacja, przekazywana różnymi kanałami może mieć duży wpływ na integrację środowiskową, na poczucie bezpieczeństwa czy choćby skuteczne przeciwdziałanie stanom alienacji i osamotnieniu. A o to w

Uczestnicy konferencji Fundacja BarkaUK barkauk.org Enfield Citizens Advice Bureau enfieldcab.org.uk East European Advice Centre easteuropeanadvicecentre.org.uk Poland Street Stowarzyszenie Polaków w Wielkiej Brytanii polandstreet.org.uk Polish City Club polishcityclub.org Polish Profeessionals in London polishprofessionals.org.uk Polish Psychologists’ Club polishpsychologistsclub.org Polska Macierz Szkolna polsakamacierz.org Fundacja Solidarni solidarni.net Wybieram.pl polsakamacierz.org Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii zpwb.org Grażyna Czubińska (NAZ Project London) intymnet.pl Broadway Centre broadwaylondon.org Konsulat Generalny Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie polishconsulate.co.uk koń cu wszyst kim tym or ga ni za cjom cho dzi. Bar dzo czę sto sa ma świa do mość, że jest ta kie miej sce, gdzie w sy tu acji kry zy so wej moż na się zgło sić, że jest ktoś, kto wy słu cha opo wie ści o na szych pro ble mach, do da je otu chy i jest źró dłem ener gii po zwa la ją cej na wet sa me mu nie je den pro blem roz wią zać. Dla te go tak waż ne jest wy cho dze nie na ze wnątrz. Or ga ni za cje, któ re w Ogni sku przed sta wi ły swój za kres dzia ła nia i struk tu r y po wsta ły z po trze by po ma ga nia in nym, czę sto spon ta nicz nie, bez żad nej in sty tu cjo nal nej in spi ra cji. Nie dys po nu ją du ży mi środ ka mi fi nan so wy mi, co mo że zmniej sza ich moż li wo ści i skuteczność działania, ale nie znie chę ca do dal szej pra cy. Lep sza sy tu acja, od nie sio ny suk ces za wo do wy zo bo wią zu ją. Wszy scy je ste śmy Po la ka mi, więc po win ni śmy dbać wspól nie o nasz do bry wi ze ru nek w bry t yj skim spo łe czeń stwie – po wta rza li wie lo krot nie uczest ni cy spo tka nia. W nie sie niu po mo cy in nym nie bez zna cze nia są wy ko ny wa ne za wo dy. Mło dzi praw ni cy czy psy cho lo dzy z za wo do we go do świad cze nia wie dzą, jak wiel kie jest za po trze bo wa nie na ich usłu gi. Ich za an ga żo wa nie cie szy się du żym po par ciem pra co daw ców, co w przy pad ku na przy kład kan ce la rii praw nych jest waż nym czyn ni kiem w nie sie niu sku tecz nej po mo cy praw nej. Ko niecz ność dzia ła nia do strze gli też Po la cy pra cu ją cy w sek to rze fi nan so wym. Dzia łal ność cha r y ta tyw na kosz tu je, i to du żo. Ale nie tyl ko dzia łal ność cha r y ta tyw na wy ma ga do f i nan so wa nia. Waż nym ele men tem bu do wa nia wi ze run ku Po la ka w spo łe czeń stwie bry tyj skim, w tym rów nież ele men tem in te gra cyj nym jest pro mo -

›› Przerwę w konferencji uczestnicy wykorzystali na bardziej bezpośrednie nawiązywanie kontaktów

›› Wytrwali maratończycy – w niedzielę, 13 kwietnia od godz. 10.00 do 18.15 (z przerwą na lunch) prawie nikt nie opuścił sali Ogniska Polskiego. wa nie dzia łal no ści ar ty stycz nej. Pol skich ini cja tyw ar ty stycz nych jest co raz wię cej na Wy spach i brak pie nię dzy, zda niem mło dych fi nan si stów, nie mo że być ba rie rą nie do po ko na nia. Pol scy pro fe sjo na li ści pod nie śli wy so ko po przecz kę. Nie jest więc praw dą, że z po wo du kul tu ro we go opóź nie nia prze ra bia my wszyst ko to, co by ło na Za cho dzie kil ka na ście lat te mu. Pie nią dze, brak cza su dla in nych, bez względ na wal ka w miej skiej dżun gli – zja wi ska tak po wszech ne w la tach 80. ubie głe go wie ku w Lon dy nie nie są ich wzor cem po stę po wa nia.

W ogni sko wym spo tka niu uczest ni czy ły też oso by dzia ła ją ce bez za ple cza or ga ni za cyj ne go, na wła sną rę kę in ter we niu jąc tam, gdzie wi dzia ły naj więk szą te go po trze bę. Dzię ki tej ofiar no ści i za an ga żo wa niu pow sta ła w Lon dy nie pla ców ka dla Po la ków działająca w za kre sie pro f i lak t y ki zdro wia sek su al ne go. No wo ścią kon fe ren cji zor ga ni zo wa nej przez Kon su lat Ge ne ral ny RP by ło spo tka nie or ga ni za cji sta r ych i no wych. Współ pra ca na tej li nii nie za wsze wy glą da ła naj le piej, mó wiąc eu fe mi stycz nie. Wza jem na nie uf ność

by ła naj częst szym po wo dem, nie po ma ga ły też „obo wią zu ją ce” ste reo ty py. Jest du żą za słu gą kon su la Ro ber ta Ru siec kie go, że do ta kie go spo tka nia w koń cu do szło, a ste reo ty py zo sta ły gdzieś na ze wnątrz. Róż ni ce są wszę dzie, nie moż na się jed nak zgo dzić na to, by róż ni ce dzie li ły. W wie lu spra wach, jak na przy kład edu ka cji, int e re sy sta rej i no wej emi gra cji są iden t ycz ne. Nie trze ba wszyst kie go za czy nać od no wa. Są już struk tu ry, od lat dzia ła ją ce szko ły so bot nie i ofiar na pra ca garst ki lu dzi. Ale ska la zja wi ska prze ro sła moż li wo -


|7

nowy czas | 18 kwietnia 2008

czas na wyspie ści organizacyjne i kadrowe. I właśnie dlatego w dziedzinie kształcenia najmłodszego pokolenia jest najbardziej paląca potrzeba współpracy wszystkich organizacji, ale ważne też jest wsparcie ze strony rządu RP. Mówimy o tysiącach polskich dzieci, których kształcenie jest inwestycją, bo bez względu na to, czy wrócą do Polski czy zostaną tutaj, ich poczucie tożsamości narodowej i znajomość języka będa największym kapitałem. – Czy państwo polskie ma obowiązek dbania o obywateli, którzy nie płacą podatku w kraju? – padło ważne pytanie. Podatku nie płacą, a raczej mają nie płacić jeśli ustawa o abolicji zostanie przyjęta przez Sejm, ale póki co wysyłając miliardy funtów do Polski są jednym z największych inwestorów na polskim rynku. To dzięki ich pieniądzom dynamicznie rozwija się rynek konsumencki w Polsce, nie mówiąc już o rozwoju polskiego eksportu, a zapotrzebowania na polskie produkty w Wielkiej Brytanii nie trzeba było stwarzać przez kosztowne kampanie reklamowe. To bardzo dużo i nie trzeba tłumaczyć, jaki ma to wpływ na rozwój krajowej gospodarki. Na szczęście obecni na spotkaniu przedstawiciele polskich władz nie mieli takich wątpliwości. Zapewniali, że rząd w najbliższym czasie opracuje konkretne propozycje, w jaki sposób rozwiązać problemy najmłodszych Polaków przebywających w Wielkiej Brytanii. Na konferencji były również obecne organizacje brytyjskie udzielające pomocy Polakom. W pracy tej pomagają im polskojęzyczni pracownicy. Wszystkie te organizacje w jakimś stopniu wspomagają prace konsulatu, który również boryka się z problemami finansowymi i kadrowymi. Jest wprawdzie niewielka poprawa, ale, jak wszyscy przyznali, niewystarczająca. Konferencje zwykle marnują czas uczestników, tym razem było inaczej. Nawet prezes Ogniska Polskiego, Andrzej Morawicz, który udostępnił ogniskowy salon, wytrwał do końca. Ognisko też skorzystało. Znowu, jak za dawnych lat, stało się domem dużej, połączonej wspólną ideą grupy Polaków. Było ogniskiem. A najważniejszym postanowieniem była ogólna zgoda, że należy spotkać się ponownie w październiku. Miejmy nadzieję, że konfrontacja działań z deklaracjami wypadnie pozytywnie, a konsul na kolejne spotkanie zaprosi najprężniej działające organizacje z prowincji. Gośćmi konferencji byli: senator Roman Ludwiczuk, wiceprzewodniczący Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą w Senacie RP, Artur Kozłowski, dyrektor Biura Polonijnego Kancelarii Senatu RP, Beata Kozioł, Departament Konsularny i Polonii Ministerstwa Spraw Zagranicznych, oraz Helena Miziniak, Przewodnicząca Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych i Andrzej Morawicz, prezes Ogniska Polskiego. W następnym numerze „Nowego Czasu” Fundacja Barka, pierwsza z organizacji, która zaprezentowała się na niedzielnej konferencji.

Komentarz >>13 Dziękujemy pracownikom Citizens Advice Bureau w Enfield za udostępnienie zdjęć z konferencji.

Biznes a sztuka Elżbieta Sobolewska

14 maja w polskiej Ambasadzie RP w Londynie zostanie zorganizowane spotkanie, które kręcić się będzie nie tylko dookoła zawierania tzw. biznesowych kontaktów, lecz również promocji wyselekcjonowanej i wartościowej sztuki. Zgodnie z hasłem przedsięwzięcia: Biznes dla sztuki – sztuka dla biznesu. – Bo kto powiedział, że te dwie dziedziny nie mogą się nawzajem przenikać i sobie pomagać – mówią jednym głosem trzy przedsiębiorcze kobiety: Anna McKeever z British-Polish Business Club oraz Agata Smużniak i Marzena Żołądź, pomysłodawczynie projektu Polish deConstruction, który jak dotąd przetrwał najdłużej spośród wszystkich tego typu nowych, pozainstytucjonalnych inicjatyw promowania i skupiania młodego środowiska artystów. Polish deConstruction rozwija się powoli, lecz systematycznie. Buduje bazę danych, do której nie wrzuca każdego profilu czy portfolio osoby, jaka się do nich zgłosi, lecz dokonuje selekcji za-

równo poziomu wypowiedzi, jak i szans na jej szerszy odbiór. Agata i Marzena odpowiedzialne są za wybór prac na majową prezentację. Mają już dwa nazwiska: Anna Bachota i Agnieszka Mlicka. Dojdzie jeszcze jedno. – Oby autor kolejnych dwóch obrazów okazał się naszym rodzynkiem – żartują „selekcjonerki”, które mają niełatwe zadanie, bowiem chętnych do pokazania swojej twórczości w murach ambasady i w dużym gronie, głównie brytyjskich przedsiębiorców, nie brakuje. – Wystawimy sześć obrazów. Szukamy takich, które nie będą w swojej formie i przekazie zbyt niszowe, a jednocześnie będą na tyle interesujące i oryginalne, by spotkały się z zainteresowaniem zgromadzonych tam biznesmanów. Kto wie, może któryś z nich zechce stać się mecenasem jednego z obecnych tam artystów. Bo i takich nadziei nie brakuje również organizatorce spotkania od strony biznesowej, Annie McKeever, która przez kilka lat zarządzała londyńskim oddziałem biura Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej, aż powołała własną firmę. British-Polish Business Club ma służyć nawiązywaniu biznesowych kontaktów między przedsiębiorcami, którzy w ramach Klubu będą wzajemnie się wspierać nie tyle dobrym słowem, co konkretną, „klubową” ofertą wzajemnych usług i zniżek. Członkami BPBC może być każda firma niezależnie od jej wielkości czy sektora, w jakim działa. Grunt, żeby miała co zaoferować innym członkom Klubu i wiedziała czego oczekuje w zamian.

Paddick do Polaków Brian Paddick, kandydat na urząd burmistrza partii liberalnych demokratów, spotkał się w czwartek, 17 kwietnia, z przedstawicielami mediów polonijnych, na konferencji zorganizowanej w POSKu. Zaproszeni dziennikarze mieli szansę zapoznać się bliżej z programem wyborczym trzeciego w aktualnych sondażach kandydata. Fot. Mikołaj Skrzypiec

Brian Pad dick to „praw dzi wy lon dyń czyk”, jak nie bez du my mó wi o so bie. Więk szość swo je go ży cia spę dził w sto li cy, wy kształ ce nie otrzy mał na Oxford Uni ver si ty, kon ty nu ując na ukę w War wick, a na stęp nie w Cam brid ge. Po mi mo wy kształ ce nia eko no micz ne go, spę dził pra wie 30 lat pra cu jąc w po li cji. Jest obec ny w bry tyj skich me diach już od pew ne go cza su: za sły nął, nie bez

kon tro wer sji m.in. wpro wa dza jąc prób ne pro gra my de kry mi na li za cji ma ri hu any w po łu dnio wym Lon dy nie. Zre zy gno wał ze swo je go sta no wi ska po tra gicz nej śmier ci Bra zy lij czy ka Char le sa De Me ne ze sa, za strze lo ne go po mył ko wo przez an ty ter ro ry stów na sta cji me tra Stoc kwell. Jed nak że je go dłu go let nie do świad cze nie w naj wyż szych wła dzach po li cji jest jed nym z je go naj -

Fot. Elżbieta Sobolewska

Bo kto powiedział, że te dwie dziedziny nie mogą się nawzajem przenikać i sobie pomagać – mówią jednym głosem przedsiębiorcze kobiety: Anna McKeever (z prawej) oraz Agata Smużniak i Marzena Żołądź „Biznes dla sztuki – sztuka dla biznesu” to spotkanie, które zaowocuje również zastrzykiem gotówki dla autorów. Prezentowane prace będzie można kupić na aukcji, która jednak nie przebiegnie w sposób tradycyjny. – Nie chcemy, by zapanowała sztywna atmosfera. Licytacja będzie odbywać się podczas całej imprezy. Wstępne ceny zostaną podane, goście

więk szych atu tów, co często pod kre śla. Za sad ni czo je go pro gram nie róż ni się zbyt nio w ogól nych za ło że niach od pro gra mu je go opo nen tów. Bez piecz niej sze mia sto, a więc wal ka z prze stęp czo ścią oraz bro nią na uli cach. Chce też wal czyć z nie rów no ścia mi i bra kiem to le ran cji, na któ rą sam, jak mó wi, jest rów nież na ra żo ny. Zmia ny w trans por cie pu blicz nym ma ją ob jąć au to bu sy (cho ciaż jest zwo len ni kiem prze gu bow ców), jak i roz sze rze nie sys te mu tram wa jów miej skich. Po stu lu je też, jak in ni kan dy da ci, lob bing za Lon don Li ving Wa ge, czy li zwięk sze niem mi ni mal nej pła cy w sto li cy, no i oczy wi ście ta nie, po wszech nie do stęp ne miesz ka nia czyn szo we, na budowę któ r ych, jak twier dzi, jest w Lon dy niejesz cze wie le miej sca. Paddick nie szczę dził po chwał Po la kom, a na spo tka nie przy był do syć przy go to wa ny. Za zna czył jed nak, iż ja ko bur mistrz nie fa wo ry zo wał by jed nej gru py spo łecz nej kosz tem dru giej, co w je go prze ko na niu ro bi Ken Li ving -

sami będą proponować jej zmianę, a propozycje wrzucać do pojemnika. Obraz trafi oczywiście do rąk tej osoby, która zaproponuje najlepszą cenę, ale nie zostanie zachwiany naturalny rytm spotkania. Rozmowom towarzyszyć będzie lekka, jazzująca muzyka w wykonaniu pianisty. W polskim Londynie miewamy od czasu do czasu możliwość uczestnictwa w aukcjach sztuki, z których dochód przeznaczany jest na wsparcie jakiejś charytatywnej akcji. Artyści, na ogół jeszcze „bez nazwiska”, proszeni są wtedy o ofiarowanie swoich prac na szczytny cel i tak naprawdę, poza satysfakcją uczestnictwa w działaniu społecznie pożytecznym, niewiele z tego mają. Tutaj możliwość autoprezentacji i pokazania swego malarstwa w gronie osób, które inwestują pieniądze na co dzień, może zaowocować konkretnym wsparciem artystycznego rozwoju. I wcale nie musi on oznaczać pójścia tropem komercji.

sto ne. Na tu ral nie, je śli Po la cy za de cy du ją o tym, iż chcie li by ce le bro wać pol ską kul tu rę w Lon dy nie, bur mistrz Pad dick był by za chwy co ny mo gąc po móc. De cy zję o tym, jak mia ło by to wy glą dać, po zo sta wi Po la kom. Przy ok. 12 proc. po par cia Pad dick nie ma więk szych szans na zwy cię stwo, jed nak że li czy się, ko go zdo ła prze ko nać je go wy wa żo ny i spo koj ny ton. Na spo tka niu w bar dzo pro fe sjo nal ny sposób przed sta wił on swoje po stu la ty, nie szczę dząc słów cię tej kry ty ki wo bec swo ich opo nen tów. Ja ko wy so ki ran gą po li cjant ma nie wąt pli wie wie le do świad cze nia i po my słów na wal kę z prze stęp czo ścią. In ne punk ty je go pro gra mu jed nak że nie róż nią się zbyt nio od tych pro po no wa nych przez to ry sów czy la bu rzy stów. Ge ne ral nie słusz na po li ty ka miesz ka nio wa, nie ma szans na za ist nie nie przy obec nym ukła dzie sił w par la men cie, a li be ral ni de mo kra ci jesz cze dłu go bę dą mu sie li pra co wać nad osią gnię ciem sta tu su trze ciej, istot nej si ły po li tycz nej.

Mikołaj Skrzkypiec

Spotkanie z Kenem Livingstonem Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii w ramach kampanii „Polacy głosują” zaprasza na spotkanie wyborcze z Kenem Livingstonem, które odbędzie się w niedzielę, 20 kwietnia o godz. 16.00 w Klubie Orła Białego przy 211 Balham High Road, SW17 7BQ. Organizatorzy proszą zainteresowanych o potwierdzenie przybycia: info@polacyglosuja.org.uk.


8|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

czas na wyspie

tydzień na wyspach Napływ imigrantów z Europy

Wschodniej nie przyczynił się do wzrostu przestępczości w Wielkiej Brytanii. Polacy, Rumuni i Bułgarzy nie różnią się pod względem naruszania prawa od innych grup narodowościowych – wynika z raportu brytyjskiej policji, o którym napisał w środę, 16 kwietnia „The Guardian”. Na wyspie Jersey produkowana będzie polska maślanka. Niewykluczone, że już wkrótce słynny polski napój mleczny trafi do sklepów na terenie całej Wielkiej Brytanii – podał serwis BBC News. Firma „Poland 2 Jersey”, która zajmuje się dostawami polskiej żywności, zaproponowała współpracę mleczarni Jersey Dairy, ponieważ taniej wyjdzie produkcja maślanki na miejscu, niż jej import z Polski. Nikła obecność w szkockich

szkołach nauczycieli znających poza angielskim również język polski, może powstrzymać imigracyjną falę polskich rodzin osiedlających się w Szkocji. Odpływ imigrantów z Polski pozostawiłby ogromną lukę na rynku pracy i osłabiłby szkocką gospodarkę – napisał dziennik „The Scotsman”. W regionie Higland zatrudniony jest zaledwie jeden dwujęzyczny nauczyciel na pełnym etacie oraz dwóch pracuje na pół etatu. Starają się pomóc aż czterystu dzieciom z Polski.

Rocznicowe spotkanie 12 kwietnia w Sali Malinowej POSK-u odbyło się spotkanie byłych żołnierzy AK. Spotykają się zwykle trzy razy w roku. Po Bo żym Na ro dze niu na „opłat ku”, po Wiel ka noc ny na „jaj ku” i 1 sierp nia, w rocz ni cę wy bu chu Po wsta nia War szaw skie go. Jest ich co raz mniej, dla te go te spo tka nia są tak waż ne, by utrzy my wać kon takt. Jak zresz tą po wie dzia la jed na z uczest ni czek spo tka nia, Wan da Le sisz, któ ra na „jaj ko” AK -owców przy je cha ła z Man che ste ru: – My wszy scy je ste śmy jak jed na ro dzi na. Te go rocz ne spo tka nie by ło dość nie zwy kłe, bo wy pa dło do kład nie w dniu oswo bo dze nia obo zu Obe rlan gen, gdzie po upad ku Po wsta nia War szaw skie go tra f i ła więk szość AK -aczek, wśród nich Ma rzen na Schej bal, prze wod ni czą ca Ra dy Na czel nej AK na Za cho dzie. Wi ta jąc ze bra nych uczest ni ków spo tka nia przy po mnia ła o tej rocz ni cy. Po ka za no też krót ki do ku ment, na któ rym za re je stro wo wa no sce nę wy zwo le nia obo zu. – 12 kwiet nia mi nę ła 63 rocz ni ca

oswo bo dze nia nas, AK -aczek, z obo zu Obe rlan gen przez I Dy wi zję Pan cer ną gen. Sta ni sła wa Macz ka – po wie dzia ła Ma rzen na Schej bal, przy ta cza jąc opis tej sce ny. Po rucz nik Hen r yk Papée za mel do wał puł kow ni ko wi Ko szut skie mu, że w Niem czech, 10 ki lo me trów od gra ni cy ho len der skiej, znaj du je się obóz je niec ki. Puł kow nik Ko szut ski zor ga ni zo wał więc pa trol bo jo wy, skła da ją cy się z czoł gu, dwóch sa mo cho dów zwia dow czych i mo to cy kli sty. W ostat niej chwi li do łą czył je ep z po rucz ni kiem Zbi gnie wem Ko za kiem. Był to pierw szy pol ski od dział, któ r y wcho dził do wa lą cych się, ale cią gle wal czą cych Nie miec. Puł kow nik Ko szut ski tak opi sał mo ment wy zwo le nia w swo ich wspo mnie niach: „Pa rę se rii po bu dyn ku war tow ni czym po wo du je pod da nie się nie miec kiej stra ży. Czołg wy ła mu je dru gą, we wnętrz ną bra mę. Je ste śmy te raz na skra ju czwo ro bo ków. Co u dia bła? Co to za stwór? Ja kaś ma lut ka po stać bie gnie do nas. Ubra na w dłu gi, pra wie do zie mi płaszcz żoł nier ski. Na gło wie ma fu ra żer kę z orzeł kiem i pro por czy kiem 7. Puł ku Uła nów. W su mie jest to mło dziut ka, ład na dziew czyn ka. – En glish? Fran ca is? Ame ry ka no? Ka na da? – krzy czy do nas. – Po la cy! Po la cy pa -

nien ko, I Dy wi zja Pan cer na ko cha nie! – wrzesz czy Wit kow ski (...) Z ba ra ków wy sy pu ją się jak z ulów sa me ko bie ty. Więk szość w strzę pach mun du rów”. Ko men dant ka Ja ga Mi lew ska za rzą dzi ła zbiór kę. Z tłu mu zro bił się zwar ty, po rząd ny od dział. – Pa nie puł kow ni ku, mel du ję po słusz nie ba ta lion ko biet Ochro ny War sza wy. Stan ba ta lio nu, 1718 żoł nie rzy na pla cu, 20 w izbie cho rych i 9 nie mow ląt”. Ty le wspo mnie ń, a ży cie to czy się da lej, w Pol sce żoł nie rze AK lub wdo wy po nich żyją czę sto w wie lkim ubó stwie, dal te go dzia ła ją cy w Lon dy nie pod kie row nic twem An drze ja Sła wiń skie go Fun dusz Po mo cy b. Żoł nie rzom Ar nii Kra jo wej przesyła co ro ku spo rą po moc fi nan so wą tym naj bar dziej po trze bu ją cym. Co ro ku or ga ni zu je zbiór ki pie nię dzy, do których od pa ru lat włą cza ją się ak tyw nie mło de or ga ni za cje, m.in. Sto wa rzy sze nie „Po land Stre et”, TO PAZ, czy har ce rze. Du że wra że nie wy war ła wy po wiedź księ dza Jó ze fa Gu li, któ r y po od mó wie niu krót kiej mo dli twy, za grzmiał, że Faw ley Co urt to naj waż niej sze pol skie miej sce na Wy spach i po win no w pol skich rę kach pozo stać.

Teresa Bazarnik

››

Przewodnicząca Koła AK, Marzenna Schejbal z nieukrywanym wzruszeniem mówiła o pierwszym spotkaniu z wyzwalającymi obóz Oberlangen żołnierzami generała Maczka. Fot. Grzegorz Małkiewicz

We wtorek, w centrum Edynbur-

ga, trzej biali mężczyźni dotkliwie pobili Polaka. Policja szuka świadków – podał serwis BBC News. Napastnicy szli za mężczyzną, policja podejrzewa, że wcześniej pili w jednym z pobliskich pubów. Napastników spłoszył taksówkarz. – To był atak na tle narodowościowym – powiedział rzecznik prasowy edynburskiej policji. Największa brytyjska gazeta

katolicka „The Universe” co tydzień będzie zamieszczała wiadomości kościelne dla polskich czytelników, pracujących w Wielkiej Brytanii.

Technicy działają W czwartek, 17 kwietnia, w siedzibie Stowarzyszenia Techników Polskich w POSK-u odbyło się spotkanie mające na celu przybliżenie działalności tego stowarzyszenia.

Po polsku mówi się w irlandz-

kich sądach najczęściej, oczywiście poza językiem angielskim – wynika z opublikowanych danych biura obsługi sądów (Courts Service). Spośród wszystkich spraw, w których niezbędna była w ostatnim roku obecność tłumacza, około 25 proc. spraw wymagało udziału właśnie tłumacza polskiego. Ponadto najczęściej używa się języków: litewskiego, rumuńskiego, rosyjskiego oraz mandaryńskiego. 16 kwietnia był ostatnim dniem, kiedy można się było zarejestrować na liście wyborczej. Już następnego dnia w brytyjskiej telewizji ruszyła kampania, której celem jest zachęcenie ludzi do udziału w wyborach. Na razie składają się na nią dwa 10-sekundowe spoty, które przypominają nam o tym, że mamy wybór i prawo oddać swój głos 1 Maja. Jeżeli ktoś głosuje po raz pierwszy, wszelkich informacji może poszukać na stronie: londonelects.org.com

STP to jed na z naj star szych po lo nij nych or ga ni za cji w Lod y nie, któ ra przez dzie siąt ki lat jed no czy ła pol skich in ży nie rów, tech ni ków i spe cja li stów na ob czyź nie, przy czy nia jąc się do kształ to wa nia i roz wo ju in nych pol skich in ty tu cji. Jej sta tut i dzia łal ność ma na ce lu po moc wykształconym Po la kom. Od po cząt ku swo jej dłu go let niej hi sto rii jed no czy lu dzi z po czu ciem mi sji i od po wie dzial no ści za wspól ne lo sy ca łej Po lo nii, co wi dać po jej wkła dzie ma te rial nym i fi nan so wym w roz wój ta kich in sty tu cji jak np. POSK. W la tach naj więk szej świet no ści, w sze re gach STP by ło po nad pięć ty się cy członków. Dzi siaj, choć jest ich mniej, STP wciąż ak tyw nie wspie ra ro da ków na ob czyź nie. No wa fa la imi gra cji po sta wi ła przed sto wa rzy sze niem no we wy zwa nia, two rząc no we ce le dzia łań w przy szło ści. Hi sto ria świet nie zor ga ni zo wa ne go STP udo wad nia, iż tech ni cy, z wła ści wą so bie pre cy zją, dzia ła ją nie zwy kle sku tecz nie. Dzi siaj, je go człon ko wie za chę ca ją do przy łą cza nia się młod szych osób, któ re są za in te re so wa ne wspól ny mi dzia ła nia mi. We dług ba dań,

ja kie prze pro wa dzi ło STP, 53 proc. an kie to wa nych przez nich Po la ków ma wy kształ ce nie wyż sze tech nicz ne, 60 proc. z nich pra cu je po ni żej kwa li fi ka cji bądź nie w za wo dzie. Nad cho dzą ce w ma ju wy bo ry władz lo kal nych w Lon dy nie da ły Tech ni kom oka zję do te go, by wal czyć o za pla no wa ne la ta te mu Cen trum Ada pta cji Za wo do wej. STP pro wa dzi ak tyw ny lob bing wśród kan dy da tów na bur mi strza Lon dy nu w ce lu uzy ska nia od po wied niej po mo cy fi nan so wej ze stro ny wła dzy mia sta, nie za leż nie od wy ni ków wy bo rów. Po wsta nie ta kie go ośrod ka słu ży ło by ada pta cji pol skich spe cja li stów do wy mo gów pra cy w Wiel kiej Bry ta nii. We dług Ry szar da Chmie low ca z STP oraz Lesz ka Ka sprza ka, sze fa pro jek tu, cho dzi o to, aby po móc ty siąc om Po la ków pra cu ją cych po ni żej swo ich kwa li fi ka cji czy wy kształ ce nia, w ka rie rze za wo do wej w wy uczo nym fa chu. – Spe cja li ści ci, nie pracując w swoim zawodzie, za le d wie po kil ku la tach mo gą stra cić umie jęt no ści lub zdo by te upraw nie nia – mó wią in ży nie ro wie z za rzą du STP. Dzia łal ność sto wa rzy sze nia ma na ce lu po maganie ta kim lu dziom, co le ży w in te re sie nie tyl ko Po la ków, ale i An gli ków – am bit ne pro gra my bu do w la ne rzą du Wiel kiej Bry ta nii bę dą wy ma gać ty się cy in ży nie rów, po trzeb nych przy re ali za cji pro jek tów na prze strze ni naj bliż szych lat. Pro jekt cen trum po par li ubie ga ją cy się o re elek cję Ken Li ving sto ne oraz Bo rys John son. – Ko go chce cie z po wro tem? – ta kie py ta nie pol skim wła dzom za da li in ży nie ro wie z za rzą du STP, ak tyw nie ubie gający się o fun du sze z Pol ski, któ re

››

Konferencja prasowa w siedzibie Stowarzyszenia Techników Polskich. Fot. Mikołaj Skrzypiec

po mo gły by w re ali za cji je go pro jek tów. Je śli pol ski rząd chce po wro tu do kra ju wy kwa li fi ko wa nych in ży nie rów i tech ni ków, na le ża ło by im ja koś w po móc – mó wił prezes STP Krzysz tof Rusz czyń ski. – Nie uda ło się uzy skać konk ret nej po mo cy ani na wet obiet nic ze stro ny pol skich władz, cho ciaż wia do mo, iż pla no wa ne Cen trum le ży w in te re sie wszyst kich. Pol ska też sko rzy sta na po wro cie kadr, któ re wró cą ja ko pro fe sjo nal ni in ży nie ro wie z eu ro pej skim do świad cze niem. Cho ciaż Cen trum Ada pta cji Za wo do wej to wciąż pla ny, STP już dzi siaj pro wa dzi dzia ła nia, by pol skich spe cja li stów kształ cić w kie run ku ich wcze śniej zdo by tych umie jęt no ści. Nie ba wem roz po czy na ją się ko lej ne kur sy pro gra mu Au to CAD, pod sta wo we go na rzę dzia we współ cze snym pro jek to wa niu, nie tyl ko bu dow la nym. STP ofe ru je bar dzo ta nie za ję cia dla po cząt ku ją cych i za awan so wa nych. Pro wa dzo ne są one w ich do sko na le wy po sa żo nej sprzę to wo pra cow ni kom pu te ro wej, któ ra dys po nu je naj now szym opro gra mo wa niem. – Za ję cia pro -

wa dzo ne są przez człon ków STP, któ rzy nie po bie ra ją za to ho no ra rium, je dy ne kosz ta zwią za ne są z utrzy ma niem pra cow ni i nie zwy kle dro gich pro gra mów – mó wi mgr inż. Piotr Du dek, dy rek tor kur su, no mi no wa ny przez STP do na gro dy „Zło te go In ży nie ra”w kon kur sie or ga ni zo wa nym przez NOT w Pol sce. – Ma my wie le lat do świad czeń, to mo że po móc każ de mu – mówią członkowie zarządu. – Chce my po móc w jed no cze niu dzia łań in nych pol skich or ga ni za cji, szcze gól nie tych młod szych. Za chę ca my wszyst kich za in te re so wa nych do od wie dze nia na szej stro ny in ter ne to wej oraz do skon tak to wa nia się z na mi, nie za leż nie od wy uczo nej pro fe sji. Wszy scy dzia ła my w jed nym ce lu, cho dzi o to, by wy cią gać pol skich spe cja li stów do od po wied nie go po zio mu, by bu do wać no we pol skie eu ro pej skie ka dry – mó wi za rząd STP.

Mikołaj Skrzypiec więcej na stronie www.stpuk.org


|9

nowy czas | 18 kwietnia 2008

wielka brytania RAPORT STOWARZYSZENIA KOMENDANTÓW I OFICERÓW POLICJI

Kłopoty Gordona Browna

Imigracja bez wpływu na przestępczość Mikołaj Skrzypiec

Masowy napływ imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej do Wielkiej Brytanii nie wpływa na wzrost liczby przestępstw, jak wynika z raportu Stowarzyszenia Komendantów i Oficerów Policji. Dokładny raport przedstawiono rządowi w tym tygodniu, po prawie roku badań. To pierwsza oficjalna informacja policji, dotycząca wpływu cudzoziemców z poszerzonej Unii Europejskiej na bezpieczeństwo w kraju. We wrześniu ubiegłego roku rozpoczęła się nagonka medialna, którą

wywołały kontrowersyjne wypowiedzi Julie Spence, komisarza policji w hrabstwie Cambridgeshire. Według niej oraz kilku wysokich rangą policjantów z hrabstwa fala imigracji wywołała wzrost liczby przestępstw w ich jurysdykcji. To z kolei łączyć się miało z pogorszeniem bezpieczeństwa oraz rosnącymi kosztami, na przykład tłumaczeń, niewystarczającą liczbą policjantów. Sprawę momentalnie podchwyciły brytyjskie bulwarówki, alarmując opinię publiczną w całym kraju. Ostatni raport ukazał się trzy dni po ujawnieniu statystyk z 25 okręgów policyjnych kraju, z których wynika, iż jedna na pięć osób oskarżonych i skazanych w związku z zabójstwami między rokiem 2006 a 2007, to cudzoziemcy. Opublikowany w środę raport zdecydowanie odrzuca spekulacje co do wzrostu liczby przestępstw spowodowanego napływem imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej do Wielkiej Brytanii. Autorzy publikacji prze-

prowadzili badania statystyk, oraz ankiety wśród komisarzy i komendantów na terenie całego kraju. Wyniki badań wskazują, iż prawie milionowa rzesza pracowników zarobkowych nie pogorszyła bezpieczeństwa Brytyjczyków, oraz że nie istnieją dowody na wzrost liczby przestępstw. Peter Fahy, jeden z autorów raportu powiedział, iż istnieją lokalne problemy i obciążenia placówek policji w niektórych częściach kraju, jednakże nie ma podstaw, by obwiniać całą społeczność imigrantów. Z raportu wynika również, iż istnieje konieczność monitorowania i notowania narodowości przestępców, by dokładniej śledzić trendy przestępczości. Autorzy raportu podkreślili również, iż trzeba usprawnić wymianę informacji między Wielką Brytanią oraz krajami Unii Europejskiej, w celu lepszej walki z kryminalistami. Temat poruszyły największe tytuły gazet brytyjskich oraz BBC, jednakże bulwarówki zdają się na temat raportu o stanie bezpieczeństwa milczeć.

Premier Gordon Brown po kilku miesiącach na stanowisku o które walczył przez całą kadencję Tony’ego Blaira znalazł się w sytuacji wymagającej obrony swojej pozycji w szeregach własnej partii. W ubiegły weekend prasa brytyjska wymieniała nawet kandydatów, którzy mogliby go zastąpić na stanowisku lidera. Sam Gordon Brown przed odlotem do Stanów Zjednoczonych musiał w wywiadzie telewizyjnym dla stacji Sky ustosunkować się do coraz powszechniejszych spekulacji. – Pracę, którą rozpocząłem zamierzam dokończyć – stwierdził premier. Nie zmienia to jednak niskich notowań jego skuteczności rządzenia w badaniach opinii publicznej. Również Partia Pracy traci kolejne punkty w stosunku do konserwatystów, i musi liczyć się z dużymi stratami w zbliżających się majowych wyborach lokalnych. Niektórzy analitycy uważają, że może nawet zająć trzecie miejsce. Wszystko wskazuje na to, że wyborcy zagłosują w majowych wyborach przeciwko rządowi, który nie jest w stanie poradzić sobie z pogarszającym się kryzysem ekonomicznym, odpowiedzialnym za spadek cen mieszkań. Duże niezadowolenie wywołuje także kontrowersyjna polityka podatkowa rządu uderzająca w grupę najmniej zarabiającą. (gm)

Redukcja etatów w City Globalny kryzys finansowy może oznaczać, że w londyńskim City znajdzie się na bezrobociu około 40 tys. pracowników. Taką liczbę podają analitycy z JP Morgan, amerykańskiego banku inwestycyjnego. Jest to około 5 proc. zatrudnionych. Do redukcji etatów doszło już w takich bankach, jak HSBC, Citigroup i Morgan Stanley. Zwolnienia związane są z brakiem zapotrzebowania na kompleksowe usługi finansowe oparte na kredytach. Do zwolnień może dojść też w dużych sieciach handlowych. Domy towarowe Debenhams odnotowały ponad 12 proc. spadek w dochodzie. Na krawędzi bankructwa znalazła się, zatrudniająca 2,800 pracowników, sieć Ethel Austin. Obecny kryzys w sektorze finansowym i handlowym porównywalny jest z rokiem 2000, kiedy nagle załamał się najmłodszy i najbardziej dynamiczny sektor „dot-com”. Wtedy pracę straciło 7 proc. zatrudnionych. Do tej pory pracę w City straciło 2,500 zatrudnionych. (gm)

DZWOŃ DZW WOŃ DO D DOMU z kkażdej ażdej d komórki komórki w TT-Mobile -Mobile aciół i rodziny rodziny w Polsce Polsce za tylko tylko 3p/min, prosto prost o o z kkażdej ażdej komór ki w Dzwoń do przyjaciół komórki T-Mobile. Teraz możesz dzwonił UK! ożesz dzwonić dzwonić do domu do omu za mniej niż gdybyś gdybyś dz wonił na ttelefony elefony w UK K

WYBIERZ WY BIERZ NUMER DOSTĘPU DOSTĘPU

WYBIERZ WY BIERZ TWÓJ TWÓJ POLSKI LSKI NUMER

z ttelefonu eleffonu T-Mobile T-Mobile (i nac naciśnij ciśnij 'zadz 'zadzwoń') woń')

na kt który óry chc chcesz esz zzadzwonić adzwonić

3p p 07755 22 48 03 0 10p 10 p 07755 20 48 03 0

POLSKIE TELEFONY TELEFONY ST STACJONARNE TACJONARNE J

Wyb Wybierz bierz międzynarodowy międzynarodowy num numer mer na kt który óry chcesz zadzwonić Polsce chc esz zadz wonić w P olsce rrozpoczynając ozp poczynając od 0048 i kończąc kkrzyżykiem rzyżykieem (#)

POLSKIE KO KOMÓRKI OMÓRKI

BEZ OPŁATY Z ZA A POŁ POŁĄCZENIE ĄCZENIE E

BEZ MINIM MINIMALNEJ A ALNE J OPŁ OPŁATY ATY Z ZA A POŁĄCZENIE POŁ P ĄCZENIE

SPRAWDŹ, SPR RAWDŹ, JAK POR PORÓWNUJEMY ÓWNU UJEMY STACJONARNE ST TACJONARNE K KOMÓRKI OM MÓRKI

Vodafone V odafone

5p

1 15p

O2

7p

30p 3

12p

20p 2

3p

10p 1

O ran nge Orange

Wszystkie W szystkie ceny ceny podane p są za minut minutę ę połacz połaczenia enia

LONDYN

Działa z każdego telefonu T-Mobile

WWW.POLSKATEL.COM WWW WW.POLSKA LSKA ATEL.COM L.COM Ws z y s t k i e p Wszystkie podane o d a n e cceny e ny ssąą aaktualne k tualne p przy r z y rrozmowach oz m ow a ch w wychodzących yc h o d z ą c yc h z UK U K z ssieci i e c i TT-Mobile, - M o b i l e, dostępne d o s tę p n e rrównież ó w n i e ż w iinnych n ny c h wybranych w y b r a nyc h sieciach. sie ciach. W Warunki arunk i d dostępne o s tę p n e w internecie. i nt e r n e c i e . © Co Core r e Communications. Co m m u n i c a t i o n s . P Polskatel, o l s k a te l , aagent gent Y Yourcall ourc all


|

8 kwietnia 2 8 | nowy czas

polska tydzień w skrócie Prezydent Lech Kaczyński przyjął prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę. Podpisano umowę o przedłużeniu rurociągu Odessa-Brody do Gdańska. Tematami rozmów były starania Ukrainy o wejście do programu przygotowującego do NATO (MAP), zniesienie wiz do UE i przygotowania do organizacji Euro 2012. W czasie spotkania salę opuściła delegacja Autokefalicznej Cerkwi w Polsce, której składu, przez błąd urzędnika, nie wymieniono. Prawosławni uznali to za faworyzowanie grekokatolików, których nazwiska odczytano. Prezydent Lech Kaczyński brał udział wspólnie z prezydentem Izraela Szymonem Peresem w uroczystościach z okazji rocznicy wybuchu powstania w warszawskim getcie. Uroczystości odbywały się w Treblince i Warszawie. Obchody przyspieszono o kilka dni ze względu na przypadające w tym terminie żydowskie święto Paschy. Po długich i burzliwych negocjacjach prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat z Lizbony. Szef MSZ Radosław Sikorski spotkał się w Warszawie z ministrem spraw zagranicznych Francji Bernardem Kouchnerem. Tematem rozmów była wschodnia polityka UE, Afganistan, Traktat z Lizbony. Kouchner przyjechał do Polski na uroczystości rocznicy powstania w getcie warszawskim, podczas których udekorował Marka Edelmana Legią Honorową. Do Czadu wyjechała pierwsza grupa polskich żołnierzy. 60-osobowy kontyngent ma przygotować bazę dla kolejnych żołnierzy. Minister Edukacji Katarzyna Hall doszła do wniosku, że skoro uczniowie i tak nie czytają lektur, trzeba sprawy im ułatwić i zrezygnować z niektórych książek na rzecz ich fragmentów. Ofiarą propozycji MEN mają paść m.in. Gombrowicz, Bełza („Kto ty jesteś? – Polak mały”), Sienkiewicz. Jak Giertych likwiduje Gombrowicza jest „be”, Hall, jak się okazuje, może. Sąd Najwyższy orzekł, że stalinowski prokurator-zbrodniarz Kazimierz Graff jest niewinny, bo działał zgodnie z ówczesnym prawem. Zbrodniarze hitlerowscy też działali…? Minister obrony narodowej Bogdan Klich zapowiada „przykręcenie śruby” dyscyplinie w wojsku. Rozprężenie poszło tak daleko, że sprawy narkotyków i alkoholu stały się ponoć żołnierską codziennością. Zakończono „przesłuchanie” laptopa Zbigniewa Ziobry. Badania ABW trwały od lutego. Nie stwierdzono, by znajdowały się na komputerze dokumenty ściśle tajne i nie stwierdzono także celowego uszkodzenia. Ale co się za to nagadano...

polityka

możliwe niemożliwe

Lepper come back Andrzej Lepper pełen wiary w wielki powrót Samoobrony na polską scenę polityczną. Sam zamierza dostać się do parlamentu obecnej kadencji startując w wyborach uzupełniających do Senatu z Podkarpacia. Andrzej Lepper opuszczał politykę w niesławie jako jeden z głównych bohaterów tzw. seksafery. Do dzisiaj jednak żaden prawomocny wyrok w jego sprawie nie zapadł. Szef Samoobrony nie został też tymczasowo aresztowany. Mimo to, partia mu się rozsypała. Po klęsce w ubiegłorocznych wyborach wielu działaczy terenowych Samoobrony zdezerterowało do innych partii, wielu do Platformy Obywatelskiej. Jego główni przyboczni wpadli na pomysł organizowania własnej partii, Partii Regionów. Ale do dzisiaj bez sukcesów. Andrzej Lepper jest więc teraz przekonany, że w

końcu zaistniał klimat do powrotu jego ugrupowania. – Ludzie przychodzą, odchodzą. Pocieszające jest to, że przychodzi bardzo wielu młodych, którzy chcą działać – przekonywał Lepper podczas ostatniej konferencji prasowej w Szczecinie. Przekonywał, że wielu młodych garnących się do Samoobrony wcześniej popierało PO, ale dzisiaj żałują swych głosów. W młodych Andrzej Lepper widzi przyszłość swojego ugrupowania. Na razie zastanawia się nad startem w wyborach uzupełniających do Senatu. Liczy też na sukces partii w zbliżających się wyborach do europarlamentu. Jest przekonany, że po tych zabiegach, partia z powrotem zabłyśnie w polskim Sejmie. (pk)

Eurosieroty w Polsce 27-letnia Justyna z Sokółki niedaleko Białegostoku wyjechała półtora roku temu do Wielkiej Brytanii, bo w Polsce nie mogła znaleźć pracy. Zostawiła swoją 4-letnią córeczkę w... domu dziecka. Nie chce nawet powiedzieć w jakim mieście, bo po powrocie do kraju bliscy by jej tego nie darowali. – Nie mogłam liczyć ani na mojego partnera, ani na rodzinę, czy krewnych, to co miałam zrobić? – pyta kobieta i twierdzi, że przed latem wróci do Polski.

Takie sytuacje sprzyjają powstawaniu patologii wśród dzieci. W ucieczce od samotności bez rodziców pomagają narkotyki i alkohol. To najbardziej skrajny i dramatyczny przykład tego, co robi zarobkowa emigracja z najmłodszymi. Już dziś mówi się, że w Polsce jest takich dzieci od 120 do 150 tysięcy. Na szczęście nie wszystkie spotyka tak tragiczny los, jak dziecko pani Justyny. Większość z nich wychowywana jest przez jednego z rodziców, a jedna czwarta z tej ogromnej liczby przez dziadków lub krewnych rodziców. Zdaniem polskich pedagogów już kilka procent dzieci w wieku szkol-

nym wychowuje się w niepełnej rodzinie, właśnie z powodu tego, że jednocześnie oboje rodzice pojechali do pracy, najczęściej do Wielkiej Brytanii lub Irlandii. – Staramy się dopiero teraz nadrobić to, czego nie robiono latami, a więc zająć się losem tych dzieci – słyszymy w biurze rzecznika praw dziecka. Ale pracownicy tej instytucji nie mają wątpliwości, że sprawa utknie w jakiejś szufladzie, bo teraz politycy zajęci są właśnie... odwołaniem pani rzecznik. Niedawno w jednym z miast śląskich 12-letnia dziewczynka targnęła się na życie. Z pozostawionego listu wynikało, że zabiła ją tęsknota za rodzicami. Oboje pojechali pracować do Anglii, a dziadkowie nie byli w stanie zastąpić jej najbliższych opiekunów. Polscy pedagodzy przebadali prawie 200 szkół podstawowych, starając się ustalić choć przybliżoną liczbę dzieci, których rodzice wyjechali do pracy za granicę. I z pobieżnych szacunków wychodzi, że takich dzieci może być co najmniej 150 tysięcy, a może i więcej. Szkoda, że tego problemu nie widziały i nadal nie dostrzegają polskie władze. Nie docierano do takich maleństw, nie pomagano tym, którzy mieli się pozostawionymi dziećmi opiekować, często nie mając do tego żadnych kwalifikacji. Tylko od czasu do czasu księża z ambon nawoływali, by nie pozostawiać dzieci bezpańsko, a już pod żadnym pozorem nie oddawać ich do domów dziecka. (br)

Pochowałem wreszcie tatę – W 1939 roku nasz biedny kraj został zaatakowany przez dwóch potworów – jednego ze Wschodu, drugiego z Zachodu. Naród bardzo ucierpiał. Mam nadzieję, że wolno nam wybaczyć, ale zapomnieć – nigdy. Tak nam dopomóż Bóg – mówił po niedzielnej mszy wzruszony Jerzy Szymański. To właśnie czaszka jego ojca, kapitana Ludwika Szymańskiego pośmiertnie awansowanego do stopnia majora spoczęła w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie. W roku 1943, kiedy hitlerowcy odkryli w lesie katyńskim groby pomordowanych przez sowiecką bezpiekę w roku 1940 polskich oficerów, informacja od razu poszła w świat. Niemcy zaprosili wtedy, poza swoimi specjalistami, 12 naukowców z innych państw, by ci uczestniczyli w ekshumacji ofiar. Wśród nich był duński naukowiec, prof. Helge Tramsen. Mimo, iż on, jak i pozostali z tej niezależnej grupy, byli przez cały czas pod czujną i stałą obserwacją Niemców, jakimś cudem udało mu się wywieźć jedną czaszkę do Danii. Naukowiec schował ją w Instytucie Medycyny Sądowej w Kopenhadze. I dopiero po 60 latach została całkiem przypadkowo odnaleziona. Zaczęło się sprawdzanie. Ustalono szybko, że był to zamordowany oficer, Ludwik Szymański. Należało teraz odnaleźć jeszcze jego rodzinę i tu z pomocą przyszli duńscy dziennikarze, którzy niesamowitą historią zainteresowali Polaków. I po nitce do kłębka

udało się dotrzeć do syna oficera. – Ojca widziałem po raz ostatni w roku 1939, kiedy szedł na wojnę. Potem dostaliśmy od niego jeden list z niewoli, w którym pisał, byśmy się nie martwili o niego, bo wszystko z nim w porządku. Dopiero po kilkudziesięciu latach moja mama dowiedziała się, że tata został zamordowany w Katyniu. Uroczystość w katedrze była ostatnim etapem jego drogi, to była wzruszająca chwila i dla mnie. Wreszcie pochowałem tatę – dodaje Jerzy Szymański. * W Polsce po raz pierwszy obchodzono Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. Ustanowił go Sejm 14 listopada ubiegłego roku dla uczczenia pamięci wszystkich żołnierzy wymordowanych przez NKWD wiosną 1940 roku. – W zniewolonej Polsce nie wolno było wypowiadać słów o Zbrodni Katyńskiej. Rodziny ofiar – wdowy, córki i synowie poddawani byli różnym szykanom. Lata zniewolenia komunistycznego nauczyły nas pokory i cierpliwości, ale jednocześnie umacniały wiarę, że prawda zwycięży, że ofiara życia naszych bliskich nie zostanie zapomniana, wymazana z pamięci historycznej, jak chciał tego zbrodniczy system – powiedział Prezes Federacji Rodzin Katyńskich, Andrzej Sariusz-Skąpski.

Bartosz Rutkowski

Śnieg sterroryzował Szczecin Nie zamach terrorystyczny, nie działania wojenne, ale zła pogoda sparaliżowała Szczecin i niemal pół województwa zachodniopomorskiego. Tydzień temu obfite opady śniegu i śniegu z deszczem doprowadziły do zerwania czterech głównych linii zasilających miasto w prąd. Usuwanie awarii w regionie zakończyło się kilka dni temu. Co w całej sprawie jest zadziwiające, to fakt, że najważniejsze trakcje doprowadzające do kilkusettysięcznego miasta energię elektryczną nie są odpowiednio zabezpieczone. Linie zostały zerwane pod naporem śniegu. Praktycznie całe miasto zostało pozbawione prądu. Sparaliżowana została komunikacja miejska, handel, oświata, służba zdrowia. W szpitalach

trzeba było odwołać planowane zabiegi, kilka lecznic zasilanych było przy pomocy generatorów. Zamknięto niektóre szkoły. Prądu zostały też pozbawione nawet odległe o blisko 100 km miejscowości. Gorączkowe prace energetyków przy usuwaniu skutków awarii trwały non stop. Ze względu na ryzyko wzrostu przestępczości w zaciemnionym mieście, ściągnięto do Szczecina dodatkowych policjantów i wojskowych. Sprawa „ociemniałego” Szczecina została szybko wykorzystana przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy winą za taki stan rzeczy obarczyli Platformę Obywatelską, choć w gruncie rzeczy przyczyn powinno się upatrywać jeszcze w czasach PRL-u, gdy instalacje tworzono. Fakt jednak, że odcięcie miasta od prądu, a dokładnie sposób, w jaki do tego doszło może budzić przerażenie. Prezydent Lech Kaczyński zażądał w tej sprawie raportu. Zdaniem wicepremiera Waldemara Pawlaka, firmy, które budują infrastrukturę powinny zagwarantować pewność dostaw energii. (pk)


|11

nowy czas | 18 kwietnia 2008

świat Włochy

Rozkaz Busha:

poWRót BeRlusconiego

Do trzech razy… Mikołaj skrzypiec

Partia byłego premiera Włoch, multimilionera i magnata mediowego Silvio Berlusconiego, odniosła w tym tygodniu zwycięstwo w wyborach do obu izb parlamentu we Włoszech. Berlusconi obejmie urząd premiera po raz trzeci, pierwszy raz zasiadał jako szef rządu ponad 14 lat temu, w 1994 roku, drugi w 2001. Koalicja z drugim centroprawicowym ugrupowaniem Ligą Północną daje partii Berlusconiego – Partii Wolności, miażdżącą przewagę w obu izbach parlamentu. Tym razem, nowy premier będzie borykał się z wieloma kłopotami, rządząc w kraju, który niejednokrotnie jest nazywany „chorym kuzynem Europy”. Włochy znajdują się w nie najlepszej sytuacji ekonomicznej, eksperci przewidują zerowy wzrost PKB w nadchodzących latach, państwo jest zadłużone, a produktywność gospodarki jest nikła w kontekście coraz mocniejszego Euro. Jedną z głównych, złożonych w

toku jego kampanii wyborczej obietnic, było obniżenie podatków i uzdrowienie gospodarki. W odchudzonym gabinecie Berlusconiego ma zasiąść 12 ministrów, w tym cztery kobiety. Przeciwnicy sceptycznie oceniają szanse na polepszenie sytuacji kraju. Poprzednie rządy Berlusconiego są wciąż obiektem krytyki rozmaitych środowisk, w tym sądownictwa. Berlusconi był zamieszany w afery związane z konfliktem prowadzonych przez niego interesów oraz rządzeniem krajem. Silvio Berlusconi jest właścicielem wielu stacji telewizyjnych we Włoszech, kontroluje gazety i agencje reklamowe. Ta ogromna siła mediowa, oraz charyzmatyczny charakter według niektórych obserwatorów ułatwiła mu zwycięstwo w wyborach. Pojawiają się głosy przypo-

minające kontrowersje, jakie podczas poprzednich kadencji zrodziła jego polityka międzynarodowa, oraz nieostrożne decyzje ekonomiczne. Silvio Berlusconi natomiast jest optymistą, chociaż w swym wystąpieniu po wygranych wyborach, zapowiedział ciężkie czasy, jakie czekają kraj w pierwszym etapie jego kadencji. – Nadchodzące miesiące będą wymagały siły – powiedział Berlusconi. Również samemu premierowi będzie ona potrzebna. Partner jego partii w koalicji, Liga Północna to szybko rosnące ugrupowanie, które znacząco powiększyło swój elektorat od ostatnich wyborów. Zdecydowane głosy jej przywódców zapowiadają rządy, które pomogą wydobyć Włochy z kryzysu, przy jednoczesnym dopilnowaniu, by przyszły premier wywiązał się ze swoich obietnic.

Żołnierze zostają w Iraku! Ta decyzja zaskoczyła wszystkich, ale prezydent George W. Bush nakazał wstrzymać bezterminowo wycofywanie wojsk amerykańskich z Iraku. Zrobił to, bo takie były zalecenia generałów, a przede wszystkim dowodzącego w Iraku, gen. Davida Petraeusa. Oznacza to, że amerykańscy żołnierze zostaną tam co najmniej do stycznia przyszłego roku, kiedy nastąpi zmiana warty w Waszyngtonie. Prezydent Bush postanowił też, że zmniejsza pobyt sił USA w Afganistanie z dotychczasowych 15 miesięcy do 12. Te ostatnie zmiany wejdą w życie 1sierpnia tego roku. Decyzja ta zapadła tuż po przesłuchaniach w Kongresie generała Petraeusa i amerykańskiego ambasadora w Bagdadzie, Ryana Crockera. Ta decyzja nie może już bardziej zaszkodzić odchodzącemu prezydentowi, który wedle najnowszych badań ma poparcie narodu nie przekraczające 28 proc. I choć liczba samobójczych ataków w Iraku zmalała w porównaniu z rokiem ubiegłym, to nadal kraj ten trudno uznać i za demokratyczny i za spokojny. Najlepszym przykładem, że miejscowe siły wojskowe i policyjne nie radzą sobie, było niedawne powstanie rebeliantów w Basrze. Tymczasem koalicja w Iraku sypie się. Po wycofaniu się Hiszpanów i Ukraińców, pora na Polaków. Ostatni nasz kontyngent ma się wynieść z Iraku w październiku. (br)

Będzie sąd nad końcem świata – Zaklinamy was na wszystko, byście nie przeprowadzali tego eksperymentu, inaczej życie na naszej planecie, a może i w całej galaktyce przestanie istnieć – apelują dramatycznie Walter F. Wagner i Luis Sancho. Nie kończy się jednak tylko na ich apelach, obaj naukowcy podali już do sądu na Hawajach amerykańską firmę Farmilab oraz europejski ośrodek badawczy CERN, by nakazano im wstrzymać eksperyment badawczy.

Koniec świata w maju? Twierdzą, że próba zaplanowana na maj tego roku w ośrodku pod Zurychem może oznaczać koniec świata. Wtedy to bowiem w specjalnym tunelu, którego obwód wynosi aż 27 kilometrów, w zbudowanym tam akceleratorze LHC rozpocznie się próba odtworzenia w małej skali tzw. Wielkiego Wybuchu, który zapoczątkował istnienie naszego

wszechświata. Cząstki materii rozpędzone niemal do prędkości światła będą się ze sobą zderzać. – W czasie tych badań może się okazać, że na przykład powstaną w akceleratorze zupełnie nowe cząstki, które zaczną zmieniać każdą materię z jaką się zetkną – ostrzega Wagner.

PieKielna moc antymaterii Innymi słowy może powstać tzw. antymateria, a ta w zetknięciu z naszą materią sprawi, że obie zaczną się nawzajem niszczyć. Może to skończyć się powstaniem sztucznej czarnej dziury, która pochłonie naszą planetę, a razem z nią cały Układ Słoneczny, być może też całą galaktykę. I dlatego obaj naukowcy domagają się najpierw wstrzymania prób, potem przebadania tego eksperymentu przez niezależnych naukowców, którzy mogliby orzec, czy przez takie próby fizyków grozi nam zagłada.

Sąd na HawajacH orzeKnie Sprawa została przez amerykański sąd potraktowana jak najbardziej poważnie, pozew jest już w sądzie na Hawajach, pytanie tylko czy sprawa odbędzie się szybko. Zespoły fizyków zarówno z Farmilab jak i CERN zapewniają, że światu nic nie grozi, ale swoje racje będą musieli udowodnić na sali sądowej. Zapowiada się jeden z najgłośniejszych procesów w dziejach świata, gdzie swoich racji będą bronić najbardziej genialni naukowcy.

nauKa igrała z ogniem O tym, że wiele finałów licznych eksperymentów nie można przewidzieć najlepiej świadczy los pierwszej bomby jądrowej. Jej ojcowie, w tym Oppenheimer, Fermi i Szilard przestrzegali, że nie są w stanie wyliczyć, jaka ilość energii zostanie uwolniona w

tydzień w skrócie Ojciec św. odbywa pielgrzymkę do USA. W ciągu 5 dni odwiedził Waszyngton i Nowy Jork, gdzie przemawiał na forum ONZ. W Iraku ukarano 1300 żołnierzy i policjantów za uchylanie się od walk z ugrupowaniami szyickimi. Tureckie lotnictwo ponownie zaatakowało bazy Kurdów w północnym Iraku. W wyborach do Zgromadzenia Narodowego Nepalu triumfowali maoiści. Komunistyczna Partia Nepalu doprowadziła wcześniej do upadku trwającej od XIII wieku monarchii. Gruzja wycofuje swój wojskowy kontyngent z Kosowa. Oficjalny powód to wzmocnienie misji gruzińskiej w Afganistanie. Armia hinduska będzie szkolić żołnierzy afgańskich w zwalczaniu partyzantki. Szef sztabu Rosji gen. Bałujewski zagroził Ukrainie i Gruzji „militarnymi krokami” w przypadku zacieśnienia współpracy tych krajów z NATO. Serbia domaga się śledztwa w sprawie rewelacji Karli del Ponte. Była prokurator napisała w swojej książce, że Albańczycy z Kosowa w latach 1998-99 handlowali organami ludzkimi pobieranymi z jeńców serbskich. W Hiszpanii zaprzysiężono nowy gabinet premiera Zapatero. Po raz pierwszy w jego składzie jest więcej kobiet niż mężczyzn. Polityka pozostaje „stara”. Najnowsze posunięcie rządu to spisywanie lekarzy, którzy odmawiają dokonywania aborcji. Ciekawostką jest, że największa liczba Hiszpanów upatruje zagrożenie dla swojego kraju ze strony USA (według badań ogólnoeuropejskich w innych krajach wygrywały Chiny). W Zimbabwe postanowiono raz jeszcze przeliczyć wyborcze głosy. Robert Mugabe nie chce oddać władzy. Były prezydent USA Jimmi Carter spotkał się na Bliskim Wschodzie z przywódcą palestyńskiego Hamasu. Spowodowało to oficjalny komunikat Waszyngtonu, że Carter nie działa w imieniu rządu USA.

wyniku takiej eksplozji, zalecali nawet porzucenie planów budowy broni. Stało się jednak inaczej i świat był potem świadkiem nieograniczonego wręcz wyścigu zbrojeń. Tym razem, jak twierdzą autorzy pozwu, sprawa jest o wiele poważniejsza, bo większość badań zarówno ludzi Farmilabu jak i tych pracujących w podziemiach w Szwajcarii owiane są największą tajemnicą.

Bartosz Rutkowski

Włoski dziennik „La Republica” twierdzi, że prezydent Rosji Władmir Putin rozwiódł się już w lutym ze swoją żoną Ludmiłą i poślubi wkrótce młodszą o 30 lat gimnastyczkę. Razem ze zmianą na stanowisku prezydenta przyszła pora na odmładzanie kadr? Putin nie odchodzi daleko od centrum władzy. Były prezydent potwierdził, że obejmie tekę premiera rządu i stanie także (jako bezpartyjny) na czele partii rządzącej Jedna Rosja. W Brazylii znaleziono największe od 30 lat na świecie złoża ropy naftowej. Może spadną ceny paliw?


|

8 kwietnia 008 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA

Utracony raj? Krystyna Cywińska

Żadna teraźniejszość nie wydaje się piękna. Piękna wydaje się przeszłość. A przyszłość? Zawsze gorsza od teraźniejszości. Taki jest w przekroju pogląd na życie większości ludzi, szczególnie tych w pewnym wieku. Dla powojennej emigracji ówczesna teraźniejszość w Anglii była niczym czyściec. Miejscem przechodnim z wojennego piekła do utraconego raju świetlanej przeszłości w ojczyźnie.

Wszystko tu było krytykowane. Klimat straszny. Wiecznie leje. Jedzenie okropne. Nie do strawienia. Ludzie flegmatyczni, bez temperamentu. Żadnych manier. Kobiet w rękę nie całują. Ręce trzymają w kieszeniach. Gustu za grosz nie mają. Niczego nie rozumieją. Psy i koty kochają, ludźmi pomiatają. Zarozumialcy, aroganccy, siebie pewni. I do tego ta polityczna obłuda. No i historyczne przekręty. I na dodatek sprzedali nas Sowietom w Jałcie, zakłamywali Katyń i przywłaszczyli sobie Enigmę. To przecież nasi matematycy pierwsi Enigmę rozszyfrowali. I gdyby nie oni, Anglicy cienko by śpiewali w czasie wojny. I być może źle by się ta wojna skończyła. Perfidny kraj i perfidni ludzie. Pozytywów i osiągnięć w życiu społecznym tego kraju prawie nie dostrzegano. Choć z nich korzystano i owszem. Przez lata wysłuchiwałam tych żalów i pretensji do Anglii. A dzisiaj? Wysłuchuję tęsknych westchnień i wspomnień za tą utraconą Anglią. I w niej naszą przeszłością. Cóż to był za uroczy kraj! Jacy tu byli kulturalni, mili i serdeczni ludzie. Jaki tu był porządek. Na urzędach można było polegać. W szpitalach leczono, a nie zakażano bakteriami. Wszędzie było czysto, schludnie, przyjaźnie. Na ulicach nie napadano. Torebek nie wyrywano, nikogo nie mordowano. Domów na klucz nie trzeba było zamykać. A policjanci zawsze byli uśmiechnięci i pomocni. W Clapham

Common kaczki przeprowadzali przez jezdnię z jeziorka do jeziorka. A starsze panie pod rękę. I nikt tu nie wrzeszczał, nie przeklinał, nie rzucał brzydkimi słowami. Za publiczne powiedzenie bloody hell można było dostać mandat. I jacy wszyscy byli eleganccy. Wytwornie ubrane panie i panowie z klasą. W jeansach i bez krawata czy bez wieczorowej sukni nie wpuszczano widzów do opery czy teatru. A po spektaklach, późną porą można było bezpiecznie wracać piechotą do domu, przez wiecznie zielone parki i skwery. Jak piękna i dobra była ta Anglia. A dziś? Jest zalana tłumem najeźdźców, wrzeszczących do komórek na ulicach i w autobusach. W dzikich narzeczach i niezrozumiałych językach. Po angielsku trudno się nawet dogadać w sklepach, urzędach i szpitalach. Koszmarna wieża Babel. Opanowana przez obdartusów, obieżyświatów, bandziorów i naciągaczy. Obniżających tu poziom życia społecznego. Narzucających swoje okropne obyczaje. Zamieniających całe dzielnice w getta produkujące terrorystów i bumelantów. A szkoły w meliny narkotyków, nierządu i kopulacji. A skarb państwa w dojną krowę na sfory niesfornych dzieci różnej maści dający. I darmowy dach nad głową nad głowami z wyżywieniem. O, Anglio! Zmieniłaś się nie do poznania. Jakiż tu teraz estetyczny patos i etos. Dopiero teraz stałaś się czyśćcem. Takich i innych jęków i jeremiad

wysłuchuję teraz. A przecież i nasza emigracja miała i ma swój udział w procesie odmieniania tego kraju. I mało kto pamięta, jakich sposobów się chwytano, żeby się do tego czyśćca za barierami zakazów dostać. I jakie były z tym trudności i przykrości. Ile tu za pieniądze ślubów fikcyjnych zawarto dla brytyjskiego paszportu. Ile robiono przekrętów w życiorysach, ile łgarstw wypisywano na podaniach do urzędów. I ilu tolerancyjnych, uprzejmych urzędników w urzędach nabierano. Udało się to nawet dziadkowi ministra spraw zagranicznych Davida Milibanda. Rodziny rodem z Polski. Ów dziadek powołał się na antysemityzm. Spokojnie, spokojnie patriotyczni czytelnicy. Nie zabierajcie się do pisania protestujących listów do redakcji. Antysemityzm w stylu nazzi miał dziadka prześladować nie w Polsce, ale w powojennej Belgii, gdzie rodzina wylądowała. I uwierzono mu. Uwierzono też konfabulacjom ojca Michela Howarda, byłego lidera konserwatystów. Rodzina wyjątkowo nie pochodzi z Polski tylko z Rumunii. Ojciec Howarda dostał paszport w roku 1947. Myśmy też o rok później dostali paszporty, ale bez konfabulacji. Byłemu liderowi konserwatystów ten zeznaniowy przekręt ojca wytknięto kiedy jego partia ostro się przeciwstawiała imigracji. Tak jak dziś imigracji przeciwstawia się bodaj większość osiadłych tu Polaków. Także i tych z dawnymi konfabulacjami na kontach. Nie da się

obrócić wstecz koła historii, choć nakazuje to manifest komunistyczny Marksa i Engelsa. Życie zawsze płata różne figle różnym manifestom, nakazom i zakazom. Ani nie da się już chyba zburzyć tej wieży Babel, w której żyjemy. I to mimo negatywnego niedawno raportu Izby Lordów w kwestii imigracji. Negatywnego, bo wynika z niego, że wkład ekonomiczny imigrantów w byt i dobrobyt brytyjskiego społeczeństwa jest prawie żaden. Zaledwie 59 proc. rocznie dochodu na głowę mieszkańców. – Więc za takie marne grosze mamy tu cierpieć te tłumy najeźdźców? – spytała retorycznie pewna polska emigrantka z wątpliwym prawnie brytyjskim paszportem. I dodała: – Boże uchowaj Polskę od takiego losu. A podobny los gotują jej nowi polscy imigranci. Na ich miejsce przyjdą inni. Z różnych życiowych czyśćców, szukający w Polsce nieba. A znajdą w niej raczej piekiełko. Bo my nie lubimy, oj, nie lubimy obcych nacji ani obcych racji, ani obcych religii i obyczajów. I co się teraz uskarżać na Brytyjczyków, że nas też już nie bardzo lubią. Trzeba się przyzwyczaić do teraźniejszości. I ją polubić. Wzdychanie do przeszłości nie wpłynie na przyszłość. W sztuce Mikołaja Gogola „Rewizor” jedna z postaci powiada: „Od nas, choć trzy lata galopem pędzić, a do żadnego państwa nie dojedzie. I powiedzcie, czy taki ma być raj na ziemi?

Cywilizacja, aberracja, regres Przemysław Wilczyński

Trwają obecnie w kraju i na emigracji Mistrzostwa Polski w Tolerancji. Odbywają się też Mistrzostwa w Ksenofobii. Fakt, że te dwie prestiżowe imprezy oglądamy na tym samym stadionie, nie dziwi: kraj nasz nie od dziś ma skłonność do przesady.

W weekend ostatni wybrałem się do włoskiej restauracji w centrum Krakowa. Wśród uśmiechniętych polskich kelnerek uwagę moją przykuł młody Hindus. Same plusy dodatnie (jak mawiał prezydent Wałęsa) byłem skłonny dostrzec w jego obecności. W końcu – myślę sobie – dobijamy do Europy. Nareszcie – mówię sobie – „londyński” koloryt kulturowy wykracza poza deptaki krakowskiego Rynku i wnika w tkankę życia codziennego Polaków. Ale dalsze wydarzenia były zaskakujące. Hinduski kelner – jakby chcąc przekonać mnie, że nie jest częścią dekoracji, ale z krwi i kości kelnerem – podszedł do naszego stolika. Podchodzi, uśmiecha się, kłania, uśmiecha, ponownie kłania, na kartkę pokazuje. My się uśmiechamy, grzecznie odkłaniamy, na kartkę tę co i on spojrzał spoglądamy. On znowu coraz już niżej się kłania, nerwowo uśmiecha, na kartkę sugestywnie spogląda, chrząkać porozumiewawczo zaczyna. My więc, tak jak i on, spoglądamy, chrząkać zaczynamy i coraz

większa konsternacja zapada: ileż chrząkać, machać i uśmiechać się można – jednen przez drugiego pochrząkujemy. W końcu Hindus odkrywa karty: – Ani słowa po polsku nie mówię – mówi. – Show me, show me – wykrzykuje, pokazując na przetłumaczone na angielski menu. Dopiero się przestraszyłem! Pomny lektury menu w restauracji obok, w którym fraza „polska kuchnia” przetłumaczona została jako „Polish kitchen” – przystąpiłem do autorskiego tłumaczenia własnego zamówienia. *** Czy da się przesadzić z tolerancją? Czy zatrudnienie w polskiej restauracji kelnera nie mówiącego po polsku nie jest objawem fałszywie pojmowanej poprawności? Nie wiem. Ale kiedy po wizycie dwóch słynnych gejów w Polsce biorę do ręki prasę – również i tę emigracyjną – myślę sobie, że odbywają się swoiste mistrzostwa w tolerancji: nie tylko, kto lepiej obroni geja, ale też kto bardziej przekonująco przy okazji dowiedzie, że nad Wi-

słą trwa nie XXI a XIV najwyżej wiek. W niezręcznej sytuacji jestem: sam na tych łamach podśmiewałem się z prezydenckiego orędzia, po którym urażeni poczuli się geje z USA. Sytuacja moja podwójnie jest niezręczna: rzeczywiście twierdzę, że Polacy w dużej części są narodem ksenofobicznym i nietolerancyjnym. Co innego jednak orędzie, co innego mniejszości, a co innego Mistrzostwa Polski w Tolerancji (w skrócie MPwT). Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Czytam na stronie tygodnika Cooltura felieton Konrada Klaczyńskiego. „Prędzej czy później – powiada autor – nastroje społeczne dojrzeją do tego, że gejowskie małżeństwa, łącznie z adoptowaniem przez nie dzieci, staną się dla większości z nas tak oczywiste, jak stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest chorobą (…) Jeśli tak się nie stanie, czeka nas cywilizacyjny regres”. Pomijam profetyczną brawurę redaktora, nie mam bladego pojęcia – w odróżnieniu od górującego nade mną odwagą myśli Klaczyńskiego – do czego

prędzej czy później dojrzeją nastroje społeczne. Chciałbym tylko zapytać: czy Klaczyński nie przejęzyczył się czasami? Czy na pewno miał na myśli regres? Na pewno cywilizacyjny? Tyle jest słów podobnie brzmiących – wszystkich nie sposób spamiętać. Czy na serio sądzi redaktor „Cooltury”, że postęp cywilizacji zależy od przyzwolenia na adoptowanie przez homoseksualistów dzieci? A więc jest tak, jeśli dobrze rozumiem: z jednej strony ci, którzy twierdzą, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, a dziecko nie powinno mieć dwóch ojców w roli taty i mamy – są to hamulcowi światowej cywilizacji; z drugiej strony zaś ci, którzy uważają inaczej – na czele z ocierającym pot z czoła redaktorem Klaczyńskim – popychają koła cywilizacyjnego postępu do przodu. Czy tak? Jeśli to nie przejęzyczenie, jeśli tak w istocie myśli redaktor, to cywilizacja nasza – której częścią jest piśmiennictwo, a więc i nasze skromne gazetopisarstwo – faktycznie przeżywa regres.


|13

nowy czas | 18 kwietnia 2008

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

W ubiegłą niedzielę zweryfikowałem kilka stereotypów, z którymi zdążyłem się oswoić. Życie było proste, ktoś za mnie pomyślał, a ja spoglądałem na świat przez wygodne okulary. Do tego stopnia byłem uzależniony, że samo zaproszenie na niedzielną konferencję organizacji polonijnych przez Konsulat RP potraktowałem sceptycznie. Kto na nią przyjdzie? – pomyślałem. Niedziela, dzień wolny od pracy, całodniowa konferencja, rozpoczynająca się o godznie 10.00? – nie ma lepszej formuły na odstraszenie ludzi. I tu pierwsze zaskoczenie, frekwencja dopisała i utrzymała się do samego końca, czyli do godziny 18.00, a ja co chwilę poddawany byłem sprawdzianom i zmuszany do przebudzenia z wygodnego, stereotypowego snu. O czym? O tym… …że młode pokolenie nie wie, co to znaczy praca charytatywna. Zainteresowane jedynie karierą zawodową, wrzucone w szufladę „emigracji zarobkowej”, pozbawione motywów patriotycznych i obywatelskich goni jedynie za pieniądzem i bezwzględnie niszczy konkurentów, a zwykle są to inni Polacy. Nieprawda, jest inaczej. Większość organizacji to inicjatywy prywatne, powstałe z potrzeby pomagania innym, bez jakiegokolwiek wsparcia instytucjonalnego. To organizacje powołane do życia przez młodych ludzi, którzy odnieśli sukces zawodowy, a sukces, tak jak kiedyś pochodzenie, ich zdaniem, zobowiązuje. Dlatego działają, nie licząc na odznaczenia państwowe, przyznawane często za pracę zawodową w sektorze „użyteczności publicznej”. Jedyną satysfakcją jest kolejny sukces, kolejna

osoba, której pomogli, kolejna osoba, którą spotkali, bo spotkania też się liczą. Coraz większy krąg towarzyski to gwarancja dobrze spędzonego czasu, przełamywanie alienacji. Drugim stereotypem, trudniejszym do przełamania, są granice świata, w którym żyjemy, a konkretnie Londyn. Na spotkaniu nie było przedstawicieli spoza Londynu, a przecież Londyn to nie Wyspy. Stał się najważniejszym miejscem z tej racji, że jest stolicą, ale mieszka w nim zaledwie 20 proc. Polaków. Są inne skupiska, równie ważne, a tam rozproszeni Polacy, którzy szukają kontaktu. Na tak zwanej prowincji jest ten sam entuzjazm i zaangażowanie. Powstają grupy kierujące się podobnymi celami. Niektóre działają od kilku lat i mogą służyć swoim doświadczeniem i radą dla nowo powstających. Wzorcową wręcz organizacją jest SOS Polonia w Southampton, która działa niczym polska ambasada w terenie. Ma własne biuro, stałych pracowników, wolontariuszy, nawet klub sportowy. Na drugie spotkanie organizacji polonijnych w październiku dobrze byłoby zaprosić Polaków spoza Londynu. Pierwsze, mimo wszystko, przerosło chyba oczekiwania wszystkich uczestników. Dzięki osobistemu zaangażowaniu konsula Roberta Rusieckiego.

absurd tygodnia Emerytowany inżynier, 77-letni William Lyttle, oddawał się przez ostatnie 40 lat szczególnej pasji. Kopał pod swoją posesją w De Beauvoir Town, w północnym Londynie, labirynt tuneli, bez specjalnego celu, dla samego kopania. A może chciał sprawdzić jakieś swoje teorie na temat wytrzymałości materiału i funkcjonalności coraz bardziej skomplikowanych tuneli? Jaka miała być ich funkcja? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, że poświęcił się swojej pasji bez reszty, nie szczędząc na realizację podziemnych pomysłów pieniędzy. Przed posesją stał zwykle kolejny „skip”, co jak wiadomo, nie jest tanie. Ziemię systematycznie wywoził, a osłabione kopaniem fundamenty domu wzmacniał starymi lodówkami i znalezionymi meblami. Udało mu się nawet wepchnąć do tunelu samochód. W końcu postanowiły interweniować lokalne władze zaniepokojone pęknięciami murów. Na dom znalazł się kupiec, który oferował 1,2 mln funtów. William Lyttle domu nie sprzedał, nie zgodził się też na rozbiórkę lub remont i nakazem sądu został zmuszony do opuszczenia posesji. Niebawem jednak wrócił w celu oczywiście kontynuowania swoich wykopalisk. Sąd nakazał kolejną eksmisję i… przesłał rachunek na 300 tys. funtów za wypełnianie tuneli betonem.

Wacław Lewandowski

Polska na co dzień Zachciało mi się ostatnio wysłać dla bliskiej mi osoby przebywającej w USA paczkę z dziecięcą odzieżą. Poszedłem na pocztę główną w B. i spytałem pani w okienku, jaki rozmiar paczki jest dozwolony. – Nie wolno wysyłać wyrobów spirytusowych, ani żywności – odpowiedziała urzędniczka, zerknąwszy w jakąś broszurkę. – Ale ja nie chcę wysyłać alkoholu czy zakąski, pytam o rozmiar paczki. – No, czytam panu, że nie wolno... – głos zabarwił się odcieniem irytacji. – Chcę wysłać odzież, nie żywność! – Odzież do Ameryki? – pani nie dowierzała. – Ja powiedziałam, czego nie wolno! – Ubrania, szmaty chcę posłać, rozumie pani? I pytam o rozmiar kartonu! Teraz i ja straciłem spokój i pogodę ducha. – Chciałbym kupić karton, objętościowo największy, jaki mogę tam nadać pocztą lotniczą – dodałem. Pani sięgnęła za siebie i podała mi pudło do samodzielnego złożenia, z nadrukiem „Poczta Polska” i logo firmy, niebieskim na białym tle. Ładny. – Ten jest największy – powiedziała tonem znawcy. Pojechałem do domu, zapakowałem wszystko jak należy, okleiłem, wypełniłem druki adresowe i wróciłem do okienka. Pani spojrzała na paczkę,

wyjęła z szuflady nieco sfatygowany liniał, przyłożyła do pudła w paru miejscach i wyrecytowała: – Nie mogę przyjąć. Za duży. Może być 200, a jest 206! – Za duży? O co chodzi? – Jeden raz długość plus dwa razy wysokość i dwa razy szerokość nie może przekroczyć 200 centymetrów, a tu jest 206 – potrząsnęła linijką nadal trzymaną w dłoni. – Ale przecież prosiłem o karton największy, jaki mogę wysłać. I pani mi taki sprzedała! – Bo ten jest największy! – Ale za duży, żeby go nadać, a przecież... – Ja pana rozumiem, ale chciał pan duży, to sprzedałam duży, a przyjąć nie mogę. Do kraju w Europie to bym mogła, do USA nie mogę... – Przecież panią pytałem i sprzedała mi pani ten... – Bo chciał pan największy, a ten jest największy! – Ale chciałem do USA! – Ja pana rozumiem, ale nie można, za duży! – To dlaczego pani taki sprzedaje? – Bo innych dużych nie mamy, to jakie mam sprzedawać? – Ale – skapitulowałem – proszę sprzedać mi dobry, przepakuję... – Dobrych nie mamy, tylko małe, a

ten był największy. – To po co poczta handluje nieodpowiednimi? Nie może takimi, których można użyć? – Ja pana rozumiem, ale pan nie pierwszy nie jest zadowolony. Zawsze klienci narzekają, że za duży. – I co wtedy robią? – spytałem zrezygnowany. – No szukają po sklepach jakichś używanych kartonów, ale nie jest łatwo znaleźć, żeby był duży i nie przekraczał 200 centymetrów jak się weźmie raz długość dwa razy wysokość i dwa razy szerokość – w jej głosie brzmiało teraz uczucie triumfu. Zabrałem paczkę, wrzuciłem do samochodu i dalej po sklepach, szukać odpowiedniego pudła. Spotkałem się z życzliwością. W dużych magazynach mają na zapleczu niszczarki do kartonów po towarze. Wpuszczano mnie tam, dawano możliwość przeglądu i pomiaru pudeł. W końcu znalazłem. Teraz do domu, przepakować wszystko, okleić, zaadresować i znowu na pocztę. Pani rzuciła okiem z uznaniem i nie sięgając po liniał przyjęła paczkę. – Chiński! – klepnęła z satysfakcją dłonią w pudło. – Chińskie zawsze pasują, mają 199! Bo Chińczycy, proszę pana, myślą! Nie zrobią takiego kartonu, żeby nie można go było wysłać do Ameryki!


14|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

ważne sprawy

Komu kartę, komu? elżbieta Sobolewska arta Polaka to nowe uprawnienia dla Polaków na Wschodzie, a na Zachodzie? Polacy, którzy osiedlili się w Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej od lat posługują się brytyjskim paszportem. „Dzięki” ustawie o obywatelstwie polskim z 1962 roku, wielu z nich je straciło, gdyż aby otrzymać wtedy wizę umożliwiającą im odwiedziny w kraju, musieli zrzec się polskiego obywatelstwa. Nie mogli być oficjalnie równocześnie obywatelami Polski i Wielkiej Brytanii. I tak jest do dzisiaj. Helena Miziniak (na zdjęciu) – prezydent Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, która pod koniec lat 50. zgodnie z regułą łączenia rodzin połączyła się ze swoimi rodzicami, utraciła polskie obywatelstwo właśnie na mocy ustawy z 1962 roku. – Zdaniem ówczesnych władz wyszłam za mąż za obcokrajowca. A mój mąż jest Polakiem, nigdy nie zrzekł się polskiego obywatelstwa, chociaż ma brytyjski paszport. Mogłam prosić o przywrócenie mi obywatelstwa. Ale nie zrobię tego. Nie będę prosić o to, co bezprawnie mi odebrano. Uważam, że Karta Polaka w tej formie, w jakiej została uchwalona, jest kontrowersyjna, ponieważ do jakiegoś stopnia podzieliła Polaków mieszkających poza granicami kraju. Powinna dotyczyć wszystkich nas mieszkających poza Polską, bo jest dokumentem potwierdzającym przynależność do narodu polskiego. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że możliwość jej otrzymania dostali Polacy mieszkający na Wschodzie, walczyliśmy o to przez dziesięć lat. Ale Polacy mieszkający na Zachodzie powinni również ją otrzymać. Bez żadnych ulg i przywilejów, bo nam nie są one potrzebne. Należą się Polakom ze Wschodu, bo to często ludzie bardzo biedni – mówi Helena Miziniak. W 1999 roku senacka Komisja Emigracji i Polaków za Granicą zaproponowała projekt Ustawy o Karcie Praw Polaka i Trybie Stwierdzania Przynależności do Narodu Polskiego, którego jednak nie rozpatrzono aż do końca III kadencji Sejmu. Miał jedno czytanie, po czym „zajęły się” nim dwie Komisje Sejmowe: Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Łączności z Polakami za Granicą. W ciągu niespełna dwóch lat pochyliły się nad nim tylko trzy razy. Prace nad projektem zakończyła decyzja ówczesnego marszałka Sejmu, Macieja Płażyńskiego, który skierował projekt do drugiego czytania i… tyle. Drugiego czytania nigdy nie było. – Wzbudził bardzo dużo kontrowersji, bo był bardzo rozbudowany – wspomina Helena Miziniak. Nie uwzględniał podziału na Polaków ze Wschodu i z Zachodu. My, jako Europejska Unia Wspólnot Polonijnych, wnieśliśmy do tego projektu swoje poprawki i w tej formie wpłynął do sejmu. Zostałam jednak

K

poinformowana, że do końca jego kadencji na agendzie obrad Karty nie ma. Napisałam wtedy list do marszałka Płażyńskiego, że na kogo, jak na kogo, ale na AWS bardzo liczyliśmy, że Polacy nie są tylko po to, by wspierać Polskę, kiedy tego potrzebuje, ale też mają prawo liczyć na wsparcie państwa. Nigdy nie otrzymałam na ten list odpowiedzi. Spotkałam się z marszałkiem jakiś czas potem, był bardzo zażenowany i powiedział, że nigdy tego listu nie otrzymał. A ja myślę, że go zignorował, bo nie chciał ruszać tej sprawy. Pamiętam też debatę w TV Polonia, gdzie bardzo mocno ścięłam się z posłanką SLD Joanną Senyszyn, która mówiła, że przyznanie Karty Polaka w ogóle trzeba bardzo przemyśleć. Jak można było zastanawiać się nad sensem jej powołania? – pytałam. Można się zastanawiać, jak przywileje związane z tą Kartą w zależności od możliwości państwa polskiego ograniczyć, ale nie można się zastanawiać nad sensem jej wprowadzenia! Potem PiS za punkt honoru przyjął sobie uchwalenie tej karty. Kilka razy spotkałam się z Michałem Dworczykiem, który urzędował wtedy przy premierze Jarosławie Kaczyńskim [b. doradca ds. Polonii – red.] i za każdym razem zapewniał mnie, że zostanie uchwalona. Po wyborach mówił: w czerwcu. A stało się to dopiero we wrześniu 2007 roku. Karta została podpisana na szybko, przed wyborami. Ustawę o Karcie Polaka uchwalono dopiero na posiedzeniu Sejmu V kadencji, 7 września. Próbowano

wnieść poprawki (PO), które rozszerzyłyby Kartę również na Polaków mieszkających za Zachodzie, jednak nie były one proponowane samodzielnie, lecz we wspólnym pakiecie, co spowodowało hurtowe ich odrzucenie wraz z innymi. Czy PO próbowała wnieść je tylko dla przyszłych przedwyborczych argumentów w stylu „przecież próbowaliśmy”, zdając sobie sprawę, że grupowo i tak nie zostaną one rozpatrzone, czy była to rzeczywista troska o konstytucyjną równość obywateli, pokaże stopień zaangażowania Platformy w prace nowelizacyjne, o których mówi się od początku wejścia ustawy w życie, czyli od 1 kwietnia 2008 roku. Szybkie uchwalenie Karty Polaka było szczególnie ważne ze względu na

koszty wizowe, jakie musieliby ponosić po wejściu Polski do strefy Schengen Polacy z Białorusi czy Ukrainy odwiedzający swoje rodziny w kraju. Posiadanie Karty daje możliwość albo zwolnienia z obowiązku posiadania wizy, albo jej refundacji, jeżeli została już zapłacona. Od kilku tygodni pojawiają się w mediach informacje o liczbie ludzi, którzy już ubiegają się o przyznanie Karty oraz komentarze internatów, które oscylują między pełną akceptacją powrotów Polaków do ojczyzny, a jatką, której uczestnicy piszą o najeździe biedaków ze Wschodu, nie znających języka polskiego. Na razie najwięcej chętnych zgłosiło się do polskiego konsulatu w Grodnie. Oczywiście konsulat takiego zainteresowania nie przewidział. Do placówki we Lwowie przysłano czterech dodatkowych konsulów, w tym dwóch bez większego doświadczenia. Warszawski „Dziennik” napisał o milionie Ukraińców, którzy będą chcieli osiedlić się w Polsce i pracować, ale też pobierać zasiłki i korzystać z darmowej służby zdrowia i ulg w przejazdach, czyli wszystkich przywilejów, które gwarantuje Karta. Ale dla wielu Polaków na Wschodzie ten dokument jest zadośćuczynieniem. – Absolutnie nie zgodzę się z tym, że są to Polacy wynarodowieni – mówi Helena Miziniak. – Pokolenie dziadków starało się zachować więź z językiem, już ich dzieci nie, natomiast wnukowie wracają do korzeni. Kiedy byłam na Ukrainie, spotkałam się z młodymi ludźmi, którzy wstydzili się mówić, ale mówili po polsku

GŁOSY INTERNATÓW w SPRAWIE KARTY POLAKA: Stary WiaruS: – W debacie nad Kartą Polaka Sejm wykluczył jej nadawanie także potomkom Polaków z Zachodu. Co przejrzyście dowodzi, jaka jest intencja – żadna tam duszosczypatielna więź narodowa, chodzi o tanią siłę roboczą mającą zastąpić emigrację „głosującą nogami”. Polakom z Zachodu natomiast będziemy wpychać polskie paszporty po pięciokrotnej cenie krajowej, grożąc im niewypuszczeniem do domu z urlopu w Polsce, bo ich stać. tacx: – Dla mnie to jakiś idiotyzm. Na zachodniej Ukrainie co druga osoba ma dziadka, babkę Polaka. Ktoś, kto ustalał te zasady, kompletnie nie wie, co tam się działo. Polakiem tam był ktoś kto miał ojca Polaka. Jak ojciec był Ukrainiec, to niepisanie prawo mówiło, że dzieci wychowywało się na Ukraińców. Tam nie papier decydował o narodowośc,i tylko wychowanie i wiara. W niejednej rodzinie kuzyn kuzyna zabił tylko dlatego, że wychowali się na Polaka lub Ukraińca i ludziom, którzy z Polską mają tylko wspólną prababkę mamy dawać teraz obywatelstwo? Poroniony pomysł! indiced: – Ludzie z Kresów Wschodnich nigdzie nie uciekali i nie byli wywiezieni, ale po prostu granice się zmieniły i tak jakby to Polska ich opuściła. Karta Polaka to jest taka sprawiedliwość historyczna i dobrze. W Lublinie – gdzie mieszkam,

jest bardzo wielu Ukraińców i Polaków z Ukrainy i jestem za tym, aby mieli tu jak najszersze prawa. edyta: – Jestem dumna, że mój kraj choć częściowo przyjmie tamtych Polaków. Niezwykle ważne to dla nich, dla Ukrainy i dla nas. Mam nadzieję, że ściślejsze kontakty z Polską przyczynią się też do rozwoju Ukrainy. Bardzo się cieszę z Karty Polaka. To piękny i potrzebny gest. Również ekonomicznie. kS. robak: – Przesada z tym milionem. Są jednak kryteria przyznawania i mam nadzieję, że będziemy tak dobrzy w przyznawaniu Karty Polaka, jak Amerykanie z przyznawaniem nam wiz. Niech dostaną ci co MAJĄ związek z polskością, a nie ci, co teraz robią szybkie kursy języka polskiego, a zależy im na prawie do pracy. Stako: – Nareszcie, po prawie 70 latach Polacy, którzy zrządzeniem historii pozostali poza granicami państwa polskiego otrzymają dokument poświadczający – ze strony Rzeczypospolitej – że są nadal uważani za jej obywateli. W wielu przypadkach to symboliczne, ale jakże ważne uznanie dla ich nieugiętej, patriotycznej postawy. Ich patriotyzm nie był ani na pokaz ani nie służył doraźnym korzyściom. Takiego patriotyzmu na zachód od Bugu już się nie spotyka.

andżelika boryS, przewodnicząca Związku Polaków na Białorusi: – To potwierdza naszą przynależności do narodu. Polacy na Wschodzie musieli walczyć o zachowanie swojej tożsamości. Nie było szkół, na siłę wpisywano nam narodowość białoruską, wbijano w głowy, że jesteśmy Białorusy. To zadośćuczynienie za te wszystkie lata i moralne wsparcie. (...) W końcu będziemy mogli bez problemu wyjeżdżać do macierzy i nie chodzi o to, by zostawać w Polsce na stałe. To szansa dla młodych, którzy będą mogli wybrać polskie uczelnie, ale i satysfakcja dla starszych, którzy będą mogli za darmo odwiedzać bliskich.

i wyrażałam podziw dla ich rodziców, że o to zadbali, a oni mówili, że to niestety nie rodzice, którzy często nie mówią słowa po polsku, lecz ich dziadkowie. Na Litwie Polacy jako społeczność są bardzo silni. Mimo okresu zniewolenia komunistycznego mieli polskie szkoły i kościoły. Na Łotwie jest gorzej niż na Białorusi. Pamiętam takie spotkanie z Polakiem ze Lwowa, który powiedział: „Ja już nigdy stamtąd nie wyjadę, bo tam jest moja ziemia, natomiast chciałbym umrzeć Polakiem”. Dla niego Krata Polaka to jest symbol, który chciałby sobie choćby powiesić na ścianie, jak relikwię mieć ją przy sobie, jako potwierdzenie tego, że nie poddał się rusyfikacji. Na zachodniej Ukrainie mieszka około 40 tys. Polaków, którzy zgodnie z postanowieniami dokumentu albo będą musieli potwierdzić swoje korzenie, czyli wykazać, że bliscy przodkowie posiadali obywatelstwo polskie, albo jak widnieje w zapisie: „(…) można również przedłożyć zaświadczenie organizacji polskiej lub polonijnej działającej na terenie zamieszkałego państwa potwierdzające aktywne zaangażowanie w działalność na rzecz języka i kultury polskiej lub mniejszości narodowej”. Wobec takich wymogów, które pozwalają uniknąć potwierdzenia biało-czerwonej więzi z przodkami na rzecz zaświadczenia o propolskiej działalności, istnieją konkretne podstawy do obaw o próby manipulacji w uzyskaniu Karty Polaka. – Wiem, że konsulaty borykają się teraz z niesamowitym problemem. Do konsulatu na Ukrainie skierowano do pracy kilka dodatkowych osób, które nie mają pojęcia, na jakich zasadach Kartę Polaka przyznawać. Bo trzeba stwierdzić, na jakiej podstawie ta przynależność do narodu polskiego istnieje. Nie można dać komuś Karty Polaka, kto nie jest Polakiem, ale wykazuje zainteresowanie polską kulturą a Karta ta nie precyzuje, że otrzymać ją może tylko ten, kto ma polskie korzenie. Na wschodzie ludzie mają problem z potwierdzeniem swojej przynależności dokumentem. Polacy zakorzenieni na Ukrainie, Białorusi do Polski nie przyjadą, natomiast Ukraińcy, Białorusini będą się starali udowodnić swoje kontakty z Polakami, swoje zaangażowanie w promowanie kultury polskiej, po to, by Kartę tę otrzymać, bo dla nich Polska jest atrakcyjnym krajem. Według mnie otworzono im furtkę, z której będą mogli skorzystać. Jeżeli Karta stwierdza przynależność do polskiego narodu, to nie może być tutaj wyznacznikiem tylko chęć promowania polskiej kultury, to za mało. Ale w takiej formie została już uchwalona, choć już teraz mówi się o nowelizacji. Resort spraw zagranicznych przesłał do konsulatów zestaw 150 pytań, które pozwolą ocenić wiedzę kandydatów o Polsce. Łatwo wyuczyć się na pamięć daty chrztu Polski, czy nazwiska zwycięzcy w bitwie pod Grunwaldem. Łatwo będzie udowodnić, że jest się prawdziwym Polakiem. Witajcie w raju.


|15

18 kwietnia 2008 | nowy czas

rozmowa na czasie 20 kwietnia 1968 roku Enoch Powell, konserwatysta, wygłosił przemówienie pt. „Rzeki krwi”, którego echa do dziś słychać po prawej stronie sceny politycznej Wielkiej Brytanii w związku z liczbowo nieposkromionym napływem imigrantów z krajów Europy Środkowo-Wschodniej. W przemówieniu przepełnionym akcentami antyimigracyjnymi Powell przewidywał, że imigracja podzieli społeczeństwo, doprowadzi do alienacji Brytyjczyków i przyczyni się do powstania silnych resentymentów. „Jesteśmy szaleńcami (…). Pozwolenie na to, by przybywało tu 50 tysięcy imigrantów rocznie, to jak przyglądanie się temu, jak naród brytyjski przygotowuje sobie stos pogrzebowy” – powiedział Powell. „Mieszkańcy tego kraju czują się obco na własnej ziemi”. Czy te resentymenty wciąż istnieją w Wielkiej Brytanii? Dimitri Collingridge z Channel 4 i reporter Rageh Omaar, w trzecim odcinku serii Dispatches – Immigration, Inconvenient Truth, sprawdzają, jak w Wielkiej Brytanii czują się przyjezdni z Europy Środkowo-Wschodniej (głównie Polacy). Z DIMITRIM COllIngRIDgE rozmawia Aleksandra Łojek-Magdziarz

Dimitri Collingridge oraz grupa imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej w Barze Polskim na Holborn. Fot Jan Magdziarz

Nikt nie narzeka na to, że do Wielkiej Brytanii przyjeżdżają zagraniczni bankierzy… Czy słowa Powella nadal są dla Brytyjczyków punktem odniesienia w stosunku do ostatniej fali imigracji?

– Powell przewidywał, że imigracja spowoduje powstanie resentymentów wśród ludności brytyjskiej. Dlatego postanowiłem sprawdzić, co rzeczywiście przewidział, a czego nie, gdzie się pomylił. Wiemy, jakie aspekty migracyjne najbardziej martwią Brytyjczyków. To lęk przed utratą pracy, rozwarstwianie społeczeństwa i liczba przyjezdnych. Powell stwierdził też, że imigracja zniszczy brytyjski styl życia. Zatem moim punktem wyjścia było sprawdzenie czy rzeczywiście tak jest. Dlaczego zająłeś się imigrantami?

– Myślę, że trochę dlatego, że sam pochodzę z rodziny imigrantów. Moja rodzina przyjechała do Wielkiej Brytanii z Rosji w latach trzydziestych. Nie wpływa to jednak na moją postawę wobec problemu, staram się być na tyle obiektywny, na ile jest to możliwe. Czy Powell się mylił?

– Powell nie przewidział jednej, bardzo istotnej rzeczy: globalizacji. Mamy do czynienia z zupełnie nowym fenomenem. To, co teraz się dzieje,

nie może być określone słowem „imigracja”. Słownik oksfordzki podaje, że „imigracja” oznacza przyjazd do obcego kraju na stałe, a w tej chwili nie mamy z tym do czynienia. Kiedy Powell wygłaszał swoje przemówienie, były zupełnie inne czasy, ludzie przyjeżdżali głównie z Commonwealth, żeby się tu osiedlić. Teraz przyjeżdżają z powodów ekonomicznych, to są migracje, a ja podciągnąłbym ich pod kategorię ludzi dojeżdżających do pracy, tyle że z innych krajów (international commuters). Mamy do czynienia z zupełnie nową rzeczywistością i o tym opowiada nasz program. Żyjemy w świecie, w którym przemieszczanie się jest bardzo proste, jedzie się tam, gdzie jest praca. A co o tym myślą sami Brytyjczycy?

– Utknęliśmy w nieaktualnym już paradygmacie powellowskim, że ludzie, którzy tu przyjadą, zostaną i ich obecność tutaj będzie wywierała istotny wpływ na nasze życie społeczne, będzie nadwyrężała nasze usługi socjalne. Niektórzy Brytyjczycy nadal tak uważają. A my przecież nie żyjemy w przeszłości. Skoro istnieje wolny rynek, wolny przepływ kapitału, pojawia się też niczym nieskrępowany przepływ ludzi.

Czy Polacy, z którymi rozmawiałeś, odczuwali niechęć ze strony Brytyjczyków? Byli na nich źli? Rozczarowani?

– Nie. Uważają, że są dobrze przez nich przyjmowani, chociaż zdecydowanie są bardziej podatni na wszelkie negatywne zjawiska, jakie mogą mieć miejsce, są bardziej wyczuleni. Może Londyn jest takim miejscem z racji swojego kosmopolitycznego charakteru, że ludzie nie spotkają się tu z niechęcią. Ale przecież „kradniemy” wam pracę…

– Problem polega na tym, że nic nie kradniecie. Praca jest. Brytyjczycy nie chcą wykonywać pewnych prac, a ktoś je musi wykonać. Polacy pracują ciężko, są lepiej wykwalifikowani i paradoksalnie zmuszają Brytyjczyków do zmiany kwalifikacji. Teraz wielu Brytyjczyków postanowiło zostać hydraulikami, skoro – jak się okazało – nie są najlepszymi budowlańcami. Siedzenie z założonymi rękami i narzekanie do niczego nie prowadzi. Fakt, że typ edukacji polegający na uczeniu konkretnego fachu w szkołach zawodowych w Wielkiej Brytanii nie istnieje. Teraz wszyscy studiują media i komunikację, a potem nie mają pracy. Niemniej spotkałem ludzi, którzy nie

mieli z tym problemu, którzy najnormalniej w świecie podchodzili do nowej sytuacji wychodząc z założenia, że jeśli nie mogą dostać pracy w budownictwe, muszą się przyłączyć do globalnego wyścigu szczurów. Nikt nie narzeka na to, że do Wielkiej Brytanii przyjeżdżają zagraniczni bankierzy, ale narzeka się na Polaków, którzy wykonują prace, których my nie lubimy. Czy zatem imigracja wpłynęła na brytyjski styl życia?

– Nie imigracja, a globalizacja. Kiedyś ludzie czuli się pewniej, wiedzieli, że praca będzie. Mam nadzieję, że ten film będzie czymś w rodzaju pobudki dla tych, którzy utknęli w starym sposobie myślenia. Jesteśmy w Unii Europejskiej, mamy takie same prawa. Wiele osób przyjechało do Wielkiej Brytanii po to, żeby zarobić, a że ludzie są stworzeniami przywiązanymi do swojego terytorium, wywołało to pewne napięcia. Czy sam byłbyś skłonny emigrować?

– Gdybym czuł się zagrożony przez państwo, gdyby ograniczano moje narzędzie pracy, jakim jest wolność słowa – wtedy tak. Ale jestem zdecydowanie Anglikiem, zawsze część mnie będzie należała do tego miejsca. W ostatnim

roku bardzo wielu Brytyjczyków wyjechało z Wielkiej Brytanii do Stanów Zjednoczonych, Francji, Hiszpanii. Takie czasy. Oznacza to, że trend imigracyjny nie jest obcy i nam. Kiedyś usłyszałam z ust posła Dunwoody żartobliwe pytanie, czym też sobie Hiszpania zasłużyła na najazd brytyjski…

– Wielka Brytania jest najbardziej otwartym społeczeństwem w Europie. Oczywiście nie jest idealna, bo nie ma czegoś takiego, jak idealne społeczeństwo, ale staramy się ciągle dążyć do doskonałości. Ludzie mają wolność wyboru – chcą wyjeżdżać, wyjeżdżają, emigrują, przemieszczają się. Kto, jeśli w ogóle, narzeka najbardziej na Polaków?

– Ci, którzy czują się przez nich zagrożeni, słabiej wykwalifikowani oraz ci, którzy żyją z zasiłków. Chciałbym, żeby widzowie tego programu przemyśleli swoją postawę wobec imigracji i imigrantów. Myślę, ze niektórzy Brytyjczycy nie zauważyli, że świat się zmienił. Trze cia część fil mu Imm ig rat ion; Inc on ve- nient Truth bę dzie po ka za na w Chan nel 4 w naj bl iż szy po nie dzia łek, 21 kwiet nia o godz. 20.00.


16|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

podroże z czasem Maryja przyniosła wodę

Wyspy Zielonego Przylądka, czyli Afryka, która chce być Europą Claudia Fabian

Głośna muzyka reggae przerywa ciszę afrykańskiej nocy. W przerwy pomiędzy kolejnymi utworami wkrada się monotonny, groźny szum oceanu. Ośmiu dobrze zbudowanych, ciemnoskórych młodych mężczyzn ubranych w tradycyjne, kolorowe długie koszule i wąskie spodnie, ciasno otacza mojego męża, który sumiennie odlicza pieniądze przy ledwo widocznym świetle płonącej zapałki. To jedyna plamka światła, która rozprasza ciemności. W jej migotliwym świetle widzę błysk metalowego przedmiotu. Po chwili rosły, ciemnoskóry mężczyzna pochyla się ku ziemi i wyjmuje z walizki małe pudełko,

które wręcza memu mężowi – zakup zostaje dokonany. Raz jeszcze błyska w świetle zapałki metalowy zamek walizki, którą mężczyzna zamyka na mały kluczyk. Oddalamy się w ciemność nocy z paczką papierosów Marlboro Light kupioną od ulicznego handlarza, żegnani jego grzecznym „dziękuję” w języku kreolskim. Jego współziomkowie, którzy pomagali memu mężowi odliczyć odpowiednią sumę w tutejszej walucie – escudos rozsiadają się znów na ziemi wokół sklepiku-walizki, chętni pomóc kolejnemu turyście, który zapragnie kupić papierosy. Taka jest Afryka.

krwawe diaMenty nie są fikcją Pomysł wyjazdu do Afryki zrodził się po tym, gdy mój mąż, zmęczony londyńską gonitwą od rana do wieczora, wyznał, że chciałby kupić farmę gdzieś na wsi, z dala od zgiełku miasta-molocha. Gdzieś, gdzie są białe plaże i lazurowy ocean. Jeden z naszych znajomych wspomniał Cape Verde (nazwa używana w języku angielskim na określenie Wysp Zielonego Przylądka) – archipelag położony na Atlantyku w połowie drogi pomiędzy Portugalią a Brazylią. I tak kilka tygodni później wylądowaliśmy na Sal, jednej z Wysp Zielonego Przylądka. Moje pierwsze afrykańskie doświadczenie było jak kadr z filmu

„Krwawe diamenty”, z Leonardo Di Caprio w roli głównej. Nie, nie spotkałam Leonardo na super nowoczesnym, choć małym lotnisku w Sal, ale tuż po wylądowaniu podszedł do mnie ciemnoskóry, nastoletni chłopiec z wyciągniętą w żebrzącym geście dłonią. Miał tylko jedną, druga była ucięta ponad nadgarstkiem. Po obejrzeniu filmu i przeczytaniu kilku wstrząsających artykułów w prasie na temat konfliktów w krajach zachodniej Afryki, wiedziałam, że chłopiec pochodzi z Angoli, Sierra Leone lub Wybrzeża Kości Słoniowej, w którym działały grupy partyzanckie przeciwne rządowi. Narkotyki i nielegalny handel złożami mineralnymi, takimi jak diamenty, pomagały juntom przeżyć i kupić broń do walki. W krajach tych nawet dzieci padały ofiarami niesnasek i wojen domowych, a za nawet najmniejsze nieposłuszeństwo jedna czy druga grupa rebeliancka mściła się na rzeczywistych lub wyobrażonych przeciwnikach obcinając im siekierą kończyny. Stojąc twarzą w twarz z tą wstrząsającą ludzką tragedią, otoczona olbrzymim pustkowiem spalonej słońcem ziemi i targana silnym, suchym wiatrem znad oddalonej o setki kilometrów Sahary, zrobiłam to, co robią zazwyczaj zachodnioeuropejscy turyści – rozłożyłam swoje wymanikiurowane, zadbane dłonie w geście bezradności i powiedziałam: No money. No money.

Archipelag Wysp Zielonego Przylądka leży na południe od Wysp Kanaryjskich i 480 kilometrów na zachód od wybrzeży Afryki Zachodniej, a konkretnie Senegalu. Zostały utworzone miliony lat temu pod wpływem tektonicznych ruchów Ziemi, które „wypchnęły” wulkaniczne wyspy ponad poziom Atlantyku. Jeszcze 200 lat temu wyspy te były rajem dla przemierzających Atlantyk żaglowców – pełne roślinności, stanowiły strategiczny punkt, gdzie podróżnicy mogli zaopatrzyć się w żywność i świeżą wodę oraz odpocząć w cieniu palmowych gajów. Były również ważnym punktem handlu niewolnikami. Początek XX wieku przyniósł jednak ze sobą „chude” lata. Straszliwa susza i fakt, że statki napędzane ropą nie musiały już przystawać na środku Atlantyku, przyniosły zubożenie i koniec okresu, w którym stanowiły one ważny punkt strategiczny i handlowy. Legenda głosi, że wtedy wieśniaczka z południa wyspy Sal, zdesperowana brakiem wody i jakichkolwiek perspektyw, wybrała się w poszukiwaniu lepszego jutra, po czym powróciła na południe z dzbanem wody dla spragnionych współziomków. Wioskę leżącą na południu wyspy nazwano potem jej imieniem – Santa Maria. Dziś Wyspy Zielonego Przylądka, o pięknie brzmiących nazwach: Sal, Boa Vista, Santo Antao, Santa Luzia, Sao Nicolau, Santiago, Fogo, Maio i Brava oferują, nawet najbardziej wymagającemu turyście, wielką różnorodność: od płaskich połaci suchej, spalonej słońcem ziemi, gdzie nic nie rośnie, ale gdzie znajdują się kilometrami ciągnące się czyste plaże z białym piaskiem, poprzez górzyste wyspy porośnięte zielenią, a kończąc na świetnych warunkach do surfingu i sportów wodnych. Wyspy Zielonego Przylądka były kolonią portugalską do 1975 roku, kiedy to uzyskały niepodległość. Po świetności kolonialnej, gdy przyszły gorsze lata, republikański rząd postanowił postawić na rozwój turystyki. Premier rządu, Jose Maria Neves, zapewnił wyspom specjalny status w obrębie Unii Europejskiej i związał finanse i rozwój ekonomiczny z Europą. Decyzje te, na pewno istotne dla biednego afrykańskiego kraju, który musi importować żywność i nie posiada żadnych złóż mineralnych, z których mógłby czerpać finansowe korzyści, prowadzą jednak do dziwnych anomalii, bo t-shirt kosztuje tu 35 euro, a paczka soli do kąpieli ze słynnej solanki Pedra de Lume sprzedawana jest za 8 euro – ceny, które są wręcz astronomicznie wysokie dla tutejszej ludności. Mimo że należą do najlepiej rozwiniętych w Afryce Zachodniej, Wyspy Zielonego Przylądka to wciąż biedny kraj afrykański, gdzie przychód na głowę mieszkańca jest wciąż bardzo niski, a warunki pracy daleko różniące się od tych, które znamy z Europy. Rząd stawia na rozwój turystyki, oferując potencjalnym deweloperom dobre warunki biznesowe. Euro używane jest tutaj jako moneta płatnicza na równi z escudos. Ceny posiadłości są jednak bardzo „europejskie” – aby stać się właścicielem

trzypokojowego mieszkania, trzeba zapłacić 350, tys. euro. Niektórzy deweloperzy zachęcają potencjalnych inwestorów do kupna na wyspach, oferując mieszkania już za 50 tys. euro. Nie wspominają jednak, że posiadłości te budowane będą na wyspach, które nie posiadają jeszcze żadnej infrastruktury ani dróg, ani restauracji, ani nawet sklepu, gdzie można byłoby kupić żywność.

w sercu czynnego wulkanu Malutki, kilkuosobowy samolot przemierza dobrze sobie znaną podniebną trasę z Sal na wyspę Fogo. Dwie turbiny zawieszone na skrzydłach, popychają maszynę do przodu. Pod nami rozległe połacie Atlantyku. Po godzinie lotu, zza chmur wyłaniają się kształty wysokiej, brunatnej góry. Jej wierzchołek schowany jest w chmurach. To czynny wulkan o wysokości 1600 m.n.p.m., który po raz ostatni wybuchł w 1995 roku. Jadąc przez liczne, malutkie wioski w stronę wulkanicznego krateru spotkaliśmy dużo dzieci z umorusanymi wulkanicznym pyłem buziami, które sprzedają na rozpalonej słońcem drodze małe, wykonane z wulkanicznej lawy domki pokryte słomianymi dachami – pamiątki dla turystów. Nawet malutkie, dwulub trzylatki wyciągają ręce pełne pamiątek wykonanych z czarnej, chropowatej lawy w błagalnym geście, aby zamożni turyści kupili ich wyroby. Lokalna przewodniczka mówi nam, że większość mieszkańców wyspy nie stać nawet na kupno bananów dla dzieci. Na Fogo jest trochę zieleni i rośnie kilka plantacji bananów i winogron, z których wyrabiane jest tutejsze wino i plantacja kawy, położona w kraterze wulkanu. Wulkaniczna gleba jest niezwykle żyzna, ale mieszkańcy żyją i pracują pod presją wybuchu tej groźnie wyglądającej góry, która zdominowała krajobraz wyspy. Nawet piasek na plażach jest koloru czarnego (!). Natomiast pokolonialne miasteczko Sao Filipe różni się zdecydowanie od otaczających je biednych wiosek. Niektóre ze starych domów są pięknie odrestaurowane, często za pieniądze południowoafrykańskich lub europejskich deweloperów, którzy zakochali się w tym urokliwym zakątku świata. Nie na darmo mówi się, że Afryka to kontynent kontrastów.

sal, wyspa soli Stolicą Sal jest Espargos, gdzie mieszka i pracuje większość mieszkańców wyspy. To typowo afrykańskie miasteczko z niską zabudową kolorowych domów, nie zachwyci raczej europejskiego turystę. Dużo bardziej interesujące są duże solne jeziora, zwane Pedra de Lume. Kiedyś stanowiły źródło dochodu, dziś są atrakcją turystyczną. Przewodnik zachęca nas do wejścia do solanki, gdzie nasycenie soli jest tak duże, że ciało z łatwością utrzymuje się na powierzchni wody. Wchodzimy – nie toniemy. Nad nami rozżarzone afrykańskim słońcem, bezchmurne niebo i silny, ciepły wiatr znad Sahary. W niedzielę idziemy na mszę do rzymskokatolickiego kościoła, znajdującego się w centrum Santa Maria. Oprócz nas w małym, skromnie ude-


|17

18 kwietnia 2008 | nowy czas

podróże z czasem korowanym kościółku o przybrudzonych, błękitnych ścianach i ozdobionym kwiatami ołtarzu, są inni europejscy turyści: dwie eleganckie Włoszki siedzą w ławce za nami, a rodzina Anglików z Manchesteru usiadła po przeciwnej stronie. W pierwszych rzędach siedzą tutejsze dzieci, od kręcących się ciągle pięcio- i sześciolatków, aż do szepcących sobie do ucha rozchichotanych nastolatków. Chłopcy i dziewczynki. Wszyscy starannie uczesani i ubrani w czyste, ładne ubrania; I am the boss – głosi napis na koszulce nastoletniej modnisi. Tuż przed nami usiadła mała dziewczynka o oliwkowej cerze, błękitnych oczach i mocno skręconej fryzurze afro… koloru blond. Kościół powoli zapełnia się wiernymi. Msza powinna rozpocząć się o 11.30, ale nikt nie zaczyna się modlić aż do południa. Wtedy to dzieci zaczynają śpiewać: Panie, gdy jesteś z nami – wszystko jest możliwe. Wszystko jest możliwe! Ich głosy są tak piękne, zharmonizowane i wyrażają tyle emocji, że nie sposób nie podziwiać tej cudownej melodii. Zaraz po wstępnej pieśni chór zaczyna śpiewać kolejny, równie wzruszający hymn. Siedzący przede mną wysoki, barczysty, ciemnoskóry mężczyzna ogląda się i podaje mi kartkę papieru z wydrukowanymi tekstami pieśni – po kreolsku. Po chwili zaczynam „łapać” melodię i słowa, choć niektóre są tak trudne, że mogę tylko wymówić ich część. Włoszki

siedzące za mną też dostały tekst i też mamroczą słowa pieśni. Kazanie jest krótkie i oczywiście zupełnie dla nas niezrozumiałe. Obserwujemy siedzące w pierwszych rzędach dzieci – niektóre słuchają z uwagą, inne wciąż szepczą do ucha sobie tylko znane sekrety. I znów zaczynamy śpiewać: „Panie, gdy jesteś z nami – wszystko jest możliwe. Wszystko jest możliwe! – powtarzam refren wesoło brzmiącej pieśni. Obok księdza, przy ołtarzu usługują trzy dziewczynki ubrane w białe, proste, długie alby. Ciekawe, czy spotkane wczoraj, zakurzone wulkanicz-

nym pyłem dzieci z Fogo też śpiewają dziś w kościele? Czy mają na sobie czyste ubrania? Afryka – kontynent naznaczony piętnem wojen domowych, korupcji, wyzysku, nędzy i głodu. Ląd zamieszkały przez przyjaznych ludzi mówiących setkami języków, dialektów i narzeczy. Świat dzikiej zwierzyny i cudów natury. Afryka – której część chce być Europą. Czy u schyłku swego życia będę mogła napisać tak jak Isak Dinesen, duńska pisarka, autorka książki „Pożegnanie z Afryką”, że „...miałam farmę w Afryce...”?

Czy spotkam kiedyś jeszcze nastoletniego żebraka z Angoli, by móc podzielić się z nim tym, co i tak mam w nadmiarze, by naprawić swój błąd nowicjusza? Tak bardzo bym chciała. Przecież właśnie tam

otrzymałam najważniejszą i najpiękniejszą lekcję w życiu. Rezerwujemy bilety lotnicze do Afryki na maj – wszystko jest możliwe. Wszystko jest możliwe!


18|

nowy czas | 18 kwietnia 2008

takie czasy

Abolicja z kruczkami Nie tak dawno obwieściliśmy na łamach „Nowego Czasu” informację o zakończeniu prac nad ustawą o abolicji podatkowej. Premier Donald Tusk zapraszał Polaków z Anglii, Irlandii i wielu innych zakątków świata, żeby wracali, bo fiskus nie będzie czatował pod ich drzwiami w związku z nieopłaconymi podatkami. Może rzeczywiście fiskus pod drzwi nie podejdzie, ale Polak będzie musiał powędrować do fiskusa i dokładnie wyspowiadać się z dochodów. Po co? Chyba tylko po to, by formalności stało się zadość, albo po to, by przypadkiem zniechęcić Polaka do wniosku o zwrot nadpłaconego podatku.

Przemysław Kobus Zgodnie z projektem ustawy, Polacy, którzy płacili podatki poza granicami Polski nie będą musieli płacić dodatkowych podatków w Polsce. Uregulowania dotyczące przeszłości obejmują nie tylko okres od 2004 roku, ale także lata wcześniejsze, od 2002 roku. Rok ten może być bowiem pierwszym rokiem kwalifikującym się do objęcia nową regulacją ustawową. – Zapraszamy ludzi z powrotem do Polski mówiąc: nie musicie płacić podatków – mówił premier Donald Tusk. Podkreślał, że zakończenie prac nad ustawą oznacza spełnienie przedwyborczych obietnic Platformy Obywatelskiej. Nowa ustawa reguluje sprawy podatkowe w przeszłości i przyszłości. Dotyczy bowiem abolicji podatkowej od roku 2002 a także reguluje kwestie podatkowe w przyszłości. Zdaniem premiera, ustawa reguluje więc całokształt międzynarodowych stosunków fiskalnych. Żeby jednak skorzystać z „dobrodziejstw” ustawy, trzeba będzie spełnić kilka warunków. O niektórych nich z racji posiadanej wówczas niewielkiej wie-

dzy (w oparciu o informacje przekazane przez premiera na konferencji prasowej-red.) wspominaliśmy fragmentarycznie. Gdy jednak dotarliśmy do szczegółowych regulacji projektu ustawy... No cóż, można się było zdziwić. Skorzystanie z abolicji podatkowej będzie wymagało od Polaków przebywających za granicą po pierwsze: szczególnej czujności, po drugie: śledzenia Dziennika Ustaw, po trzecie: przygotowania zestawu dokumentów nawet sprzed pięciu lat, po czwarte: olbrzymiej woli, by stanąć w szranki z urzędnikiem polskiej skarbówki i wytłumaczyć mu chęć skorzystania z abolicji podatkowej serwowanej przez rząd Donalda Tuska. Ale od początku. Okazuje się, że skorzystanie z abolicji nie jest tak do końca dla wszystkich i nie jest tak do końca zaproszeniem do powrotu do kraju. Bardziej przypomina rygorystyczną alternatywę: Albo wracasz, albo nie. Jeśli wracasz, pilnuj się. Brzmi okrutnie, ale weźmy na przykład wymóg stawienia się w polskim Urzędzie Skarbowym. Po przyjeździe do kraju należy stawić się w takiej placówce i powiedzieć, czy chcemy skorzystać z

umorzenia nieopłaconego podatku czy też chcemy odzyskać nadpłacony podatek. W sytuacji pierwszej – przedstawiamy odpowiedni wniosek (oczywiście wypełniony-red.), do tego kopie dokumentów poświadczających uzyskanie dochodu – począwszy od 2002 roku, a także zaświadczenia o odprowadzonym podatku dochodowym. Zastanawiam się, czy wszyscy pracodawcy na całym świecie są w stanie od ręki przekazać swoim pracownikom informacje o odprowadzonych za nich podatkach. A jeśli jakaś osoba kilka razy zmieniała pracę? Albo w jeszcze innym przypadku, jakaś osoba w ogóle nie zarabiała legalnie, ale w Polsce wybudowała sobie dom i nie chce, by fiskus zaczął się dopytywać o źródło pochodzenia pieniędzy? Na takie pytania projekt ustawy o abolicji nie odpowiada. Teraz inna sprawa, czujność rewolucyjna. Obywatel Polski przebywając za granicą, a nosząc się z zamiarem powrotu do Ojczyzny musi dokładnie sprawdzać, kiedy ustawa o abolicji podatkowej wejdzie w życie. Podatnik będzie miał tylko pół roku od wejścia abolicji w życie na złożenie deklaracji w skarbówce o zwrot lub umorzenie podatku. W przypad-

ku, gdy dochody będą dotyczyć jeszcze roku 2002, tylko miesiąc czasu na zameldowanie się w polskim urzędzie skarbowym. Po co to ograniczenie? Na myśl przychodzi tylko jedno wytłumaczenie – im mniej Polaków skorzysta z abolicji, tym mniejsze straty poniesie państwo. Ale to oczywiście tylko hipoteza, nie poparta żadnymi wypowiedziami ze strony rządowej, czy też ze strony Platformy Obywatelskiej. Jeszcze inaczej sprawy się mają w przypadku części umorzonego lub zwróconego podatku. Z początkowych wypowiedzi premiera wynikało, że

Skorzystanie z abolicji nie jest tak do końca dla wszystkich i nie jest tak do końca zaproszeniem do powrotu do kraju. Bardziej przypomina rygorystyczną alternatywę: Albo wracasz, albo nie. Jeśli wracasz, pilnuj się. chodzi oczywiście o umorzenie bądź zwrot całości podatku, ale pojawiło się pewne „ale”. Otóż w projekcie ustawy o abolicji podatkowej nie ma stwierdzenia, że sprawa tyczy się całości. Mało tego, nie ma kategorycznego

stwierdzenia, że urząd skarbowy postąpi zgodnie z wolą podatnika. Takich 100-procentowych zapewnień nie ma. Mamy w zamian zapis o półrocznym okresie reakcji na nasze wnioski ze strony fiskusa. W ciągu tego pół roku urzędnicy mają wydać decyzję, w której określą wysokość umorzonej kwoty lub zwrotu nadpłaconego podatku. A więc wysokość nie została określona, decydować będą o niej urzędy skarbowe. Sytuacja taka rodzi podejrzenia o ewentualne działanie urzędów na niekorzyść petentów poprzez stosowanie abolicji, ale nie całkowitej, a tylko częściowej. Pamiętajmy, że dzisiaj skarbówki nie pałają specjalną miłością do petentów, wręcz przeciwnie – mamy do czynienia ze swoistą „świętą wojną” na linii petent-urząd skarbowy. To oczywiście nie powinno w ogóle nikogo dziwić. Po zarażeniu wielu Polaków dobrą nowiną dotyczącą abolicji warto niektórych sprowadzić na ziemię. Co skrywa projekt abolicji, już wiemy. Poza tym jednak, należy pamiętać, że do dzisiaj Sejm nie zajął się na dobre projektem ustawy. Nie rozpoczęły się żadne istotne prace w tej materii. Oznacza to więc na pewno, że osoby chcące w pełni legalnie rozliczyć się z polską skarbówką będą musiały poczekać przynajmniej do końca tego roku, albowiem w kwietniu kończy się termin składania zeznań podatkowych, a ustawy do tego czasu nikt nie uchwali. Warto też pamiętać, że jeśli projekt wejdzie na ścieżkę legislacyjną, trafi na szereg kłód, jak choćby wnioski opozycji dotyczące niekonstytucyjności, czy też niezgodności z innymi przepisami. Jak więc widać, szumne obwieszczenie dobrej nowiny, a istota sprawy, to dwie zupełnie odrębne rzeczy. Szkoda. Rządzącym powinniśmy ufać, a nie z łatwością znajdować kruczki i haczyki w ich deklaracjach.


|19

nowy czas | 18 kwietnia 2008

reportaż

A teraz Maestro… szybko – woła siostrę z pokoju obok (prawdopodobnie księgową). – Tu przyszedł zakręcony facet. Lody przełamane. Siostry organizują widownię. Kiedy wychodzi na scenę, widzi roześmiane buzie, szczerą, dziecięcą radość. Mile wspomina szkołę podstawową nr 10 w Pabianicach. Również prowadzoną przez siostry. – Jakoś mam wzięcie u sióstr zakonnych – żartuje. Otwierają nie tylko drzwi, ale i serca – dodaje.

Anna Maria Grabania

Grał w pociągach, w autobusach, w kościołach, na lotniskach, w samolotach, na okrętach wojennych, w radiu, w telewizji …. Wiosenne przedpołudnie. Siedzimy w małej kawiarence, tuż przy żywieckim Rynku. Jacenty Ignatowicz opowiada mi o swojej pasji, o muzykowaniu. Z zawodu inżynier rolnik. Drugi wyuczony zawód to technik geodeta. Pasja: muzykowanie. Ta pasja pochłonęła go bez reszty. Mówi o sobie: – Jestem chodzącą muzyką, muzyka mieszka w moim sercu. A wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Urodził się na Lubelszczyźnie, w małej miejscowości Parczew. Jego pierwszą nauczycielką śpiewu była matka, która krzątając się po domu zawsze coś podśpiewywała, a to pieśni religijne, a to popularne szlagiery… To po niej odziedziczył pogodne usposobienie. Jako mały chłopiec chłonął muzykę nie zdając sobie sprawy, że w przyszłości to ona będzie jego drogowskazem. W trzeciej klasie szkoły podstawowej zaczął uczyć się gry na skrzypcach i otrzymał wymarzony instrument. W następnych latach poznawał tajnik i gry na flecie poprzecznym, później na saksofonie. Matka zmarła, gdy miał szesnaście lat. Ojciec zajęty pracami na roli, nie interesował się edukacją chopca. Zresztą wkrótce powtórnie się ożenił. Jacenty musiał radzić sobie sam. Miejscowi muzycy zachęcili go, aby uczył się gry na klarnecie, co pozwoli mu zarabiać na życie. Posłuchał ich. Ta mądra rada otworzyła mu nową drogę. Jeździł na furmance – rozwoził węgiel, zboże, a wieczorami grał na zabawach, na weselach. Uczył się gry na kolejnych instrumentach. Obecnie może się poszczycić umiejętnością gry aż na osiemnastu! Wszystkich jednak najbardziej zadziwia jego gra na listku.. Grał w kościołach, w autobusach, pociągach, na lotniskach, w samolotach, na okrętach wojennych, w radiu, w telewizji. Kiedyś ksiądz w kolońskiej katedrze wywołał z tłumu utalentowanego grajka, wypytał co robi i skąd przybywa i przedstawił go zwiedzającej świątynię publiczności Proszono, aby zagrał raz jeszcze i jeszcze.

PRzyByWaM DO Was z PRzesŁanieM … Tak zaczyna zwykle swoje spotkania. Niestrudzony, nie zniechęcony, spełnia swoje powołanie, zachęcając do muzykowania. – Moje muzykowanie jest jak pielgrzymowanie. Koncertuję w odległych miejscowościach. Trafiam do dzieci, do nastolatków, do starszej młodzieży. Błagam was, nie przesiadujcie godzinami przed telewizorami, nie oglądajcie kryminałów, w których ludzie się mordują. Weźcie do ręki jakikolwiek instrument, choćby harmonijkę ustną, i … nauczcie się na niej grać.

Pan nietutejszy

Pan Jacenty znikąd pomocy nie otrzymuje. Obecnie jest na emeryturze, z której część przeznacza na swoje wojaże. Zwykle działa przez zaskoczenie. Nigdy wcześniej nie telefonuje, nie zapowiada swojego przyjazdu. To nie to samo. Dyrektor szkoły musi poznać go osobiście, przekonać się do niego. Nabrać do niego zaufania. A jak przygotowuje trasę wyjazdową? Rozkłada mapę i wybiera sobie miejscowość, zamawia hotel, kupuje bilet. W szkołach pojawia się zwykle przed pierwszą lekcją. Nikt go nikomu nie poleca, może liczyć tylko na autopromocję. Ma już w tym doświadczenie. Organizował przecież warsztaty metodyczne w dwunastu ośodkach w Polsce! Podczas tych wypraw zdarzają się przeróżne sytuacje. Legnica. Szkoła podstawowa. Udaje się do sekretariatu. Dyrektorka jest zmęczona, sfrustrowana.Widzi, że nie ma ochoty na rozmowę. Zrywa liść pelargonii i zaczyna grać. A kierowniczka swoje: – Biedna szkoła, biedne dzieci. – Przyjeżdżam do szkoły podstawowej w Gdyni – opowiada artysta. – Dyrektorka wita mnie chłodno. Pyta, ile kosztuje koncert. Aż trzysta złotych? – dziwi się. W takich sytuacjach muszę tłumaczyć, że uczeń zapłaci zaldwie 2 zl 50 gr, a więc mniej od ceny za dwa znaczki pocztowe, mniej od coca-coli. Do publiczności zwraca się zwykle pół żartem, pół serio. Sam lubi przecież żartować! – Jest jedna Maryla Rodowicz i jest jeden Ignatowicz. Zdarza się, że musi dalej przekonywać. Wtedy wyjmuje kalkulator: koszt instrumentów – 10 tys. zł, noclegi, wyżywienie, dojazd… Tłumaczy, że przyjechał

w słusznej sprawie, że nie muszą nigdzie jeździć, to on, gwiazda muzyki ludowej, przyjechał do nich. Kiedyś ktoś jego zachęcił do muzykowania, teraz on chce zachęcać innych, przekazać pałeczkę dalej. Nieprzyjemne wrażenie pozostawiła jego wizyta w jednej ze szkół w Krakowie.

Nie zdążył jeszcze przekroczyć progu gabinetu dyrektora, a już usłyszał: – Proszę pana, my tu mamy Filharmonię! Gdańsk (Nowy Port). Wchodzi do przedszkola, prowadzonego przez siostry zakonne. Siostra dyrektor wita go chłodno. – Na wieków wieki… – odpowiada od niechcenia. – Siostro, przyjeżdżam jako ciekawa postać, choć jeszcze nie historyczna. Muzykiem folklorystą jestem, pragnę zachęcić dzieci do muzykowania. Gram na osiemnastu instrumentach. A jak trzeba, to i na liściu zagram. Zrywa liść z pelargonii i zaczyna grać. Siostra śmieje się do rozpuku. – Siostro, szybko,

W 1979 roku został zaproszony do Żywca na kurs kierowników wycieczek szkolnych. Mieszkał wtedy w rodzinnym Pinczewie. Na wycieczkę zaprosił Grażynę Czuprynównę (od pewnego czasu mieli się ku sobie). Oryginalna muzyka góralska, krajobraz górski oczarował młodą parę. W Żywcu zostali na stałe. Jeszcze w tym samym roku odbył się ich ślub. Zamieszkali w dworku Kępińskich w Żywcu-Moszczanicy, gdzie mieszkają do dzisiaj. „Ogromnie radują fakty, że w beskidzkim regionie działają tego rodzaju folkloryści-instrumentaliści, którzy swą miłość do kultury ludowej, głęboką wiedzę muzyczną i bogate doświadczenie potrafią przekazywać swoim następcom. W ten sposób ratuje się od zapomnienia bezcenne skarby góralskiego folkloru” – napisał w „Kalendarzu Beskidzkim” – Ale początki nie były łatwe – kontynuuje swą opowieść pan Jacenty. Nie zawsze się darzyło. Przypominano mi skąd przyjechałem. Traktowano mnie z rezerwą. Mówiono o mnie: „jakiś taki”. Również miejscowa konkurencja przyglądała mi się nieufnie. Upłynęło tyle lat, a jeszcze nie tak dawno kierownik jednego z miejscowych zespołów, gdy zobaczył mnie w telewizji, pozwolił sobie na uwagę: – Pan nietutejszy. – Jak to nietutejszy! – odpowiedziałem. Oddycham tym powietrzem, jadam chleb z tej ziemi już ponad dwadzieścia dziewięć lat! To tak jakby zarzucić muzykowi, że gra jazz amerykański, a nie pochodzi ze Stanów. Przyjechał do Żywca, zachwycił się góralszczyzną. Nie tylko zaczął poznawać muzykę i pieśni regionalne, ale założył Muzyczną Izbę Regionalną. Tak jak Kolberg i on chodzi po żywieckich wsiach, zbiera i zapisuje żywieckie pieśni, melodie. Wciąż wzbogaca zebrane przez siebie zbiory o nowe instrumenty, sprzęt gosopodarstwa domowego, stroje, meble, zabawki… Czy to się nie liczy? Ogólnie jednak nie narzeka. Najważniejsze, że został doceniony. Najpierw docenił go prof. Alojzy Kopoczek, prorektor filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Lipec 1998 r. Któregoś dnia telefon. Dzwoniła sekretarka w imieniu Jego Ekscelencji prorektora, prof. Alojzego Kopoczka, który chciał się z nim spotkać w ważnej sprawie. Proponował spotkanie u niego w domu. Był zaskoczony, bo nie wiedział o co chodzi. O umówionej godzinie przyjechali do niego prof. Alojzy Kopoczek i znany folklorysta prof. Daniel Kadłubiec. Proponowali mu stałe zatrudnieniae w charakterze wykładowcy w Instytucie Muzyki, w Katedrze Folklorystyki w Cieszynie. Obawiał się,

czy podoła. I nie żałuje tej decyzji. Pracował z młodzieżą przez sześć lat. Wierzy, że nie tylko zapalił tych młodych ludzi do muzyki góralskiej, ale wiele ich nauczył. Ileż było radości, gdy na okładce podręcznika do nauki na instrumentach ludowych, zobaczył swoje zdjęcie! Jan Broda, wybitny muzyk z Wisły, prowadził kiedyś koncert w Zielonej Górze. – A teraz Maestro! – zapowiedział jego występ. Rozległy się brawa. Od lat spotykają się na różnych imprezach. – Broda mówi mu przy każdym spotkaniu: – Tak jak ty grasz, to ja nie potrafię. Miło usłyszeć te słowa od wybitnego artysty. W końcu Jan Broda to nie byle kto. Kiedyś zadzwonił Kuba Wojewódzki, popularny prezenter z TVN, proponując mu udział w pierwszym swoim programie z nowego cyklu Talk-Show. – Skąd taki Wojewódzki ma jego telefon? – zastanawiał się. – To jak? To pan nie wie – usłyszał w słuchawce. – W „Polityce” jest o Panu artykuł. Cały świat dziś czyta tylko o panu!

„ŻyWieCKi KOLBeRG” zaPOMniany? Jacenty Ignatowicz to niewątpliwie zasłużony artysta, promotor muzyki i sztuki, góralszczyzny, Żywiecczyzny. Swoim talentem i pracowitym życiem zasłużył na najwyższe odznaczenia. Otrzymał wiele nagród. Przyznaje, że dziennikarze często piszą o nim, widocznie go lubią. Rzeczywiście da się lubić: trochę fantasta, serdeczny, życzliwy, pogodnego usposobienia, prawdziwy. Wszyscy podziwiają jego umiejętność gry na osiemnastu instrumentach. Największe jednak zdziwienie i zachwyt budzi gra na listku.. Na I Otwartym Konkursie Chopinowskim na wszystkie Instrumenty z wyjątkiem fortepianu ( Kraków, czerwiec 1999 r.) zagrał sześć utworów na saksofonie, na okarynie, na fletni i… na liściu wierzby, za co otrzymał II nagrodę. Wcześniej i później otrzymywał i inne nagrody, Np. w 2000 roku podczas Tygodnia Kultury Żywieckiej zdobył spośród górali-muzykantów, jako Mistrz Instrumentalista – najwyższą nagrodę: Złote Serce. Odznaką Zasłużonego Działacza Kultury wyróżniono go jeszcze w PRL-u, we wrześniu 1989 roku. Ale najbardziej cieszą go podziękowania po koncertach szkolnych. „Za przybliżenie folkloru góralskiego, za wspaniały, niecodzienny koncert, za piękną muzykę, śpiew i gawędy góralskie”. Przeglądam podziękowania. Jest ich wiele. Nasuwa się smutna refleksja. Jak to możliwe, że ten niezwykły człowiek, animator kultury ludowej, „żywiecki Kolberg” (jak nazywają go miejscowi) za ożywienie, pielęgnowanie tradycji, dotąd nie otrzymał należnej mu się Nagrody im. Oskara Kolberga! Władze miasta Zywca przyznały mu zaledwie Medal Pamiątkowy Żywca. To skandal, że artysta tej miary musi sam się o odznaczenie upominać. Podobno papiery zostały wysłane, ale utknęły gdzieś w Warszawie. Pan Jacenty nie bardzo w to wierzy. – Przyznaje, że chciałby otrzymać to odznaczenie jeszcze za żywota.


20|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

punkt widzenia TaRgi nieRuchomości >> WySTaWa inWeSTycji mieSzkanioWych

Sprzedaż a targi Se ba stian Bu da

Zacznę od słów uznania dla inicjatywy spółki „Murator Expo” i dla niektórych osób, które w tym przedsięwzięciu brały udział, ale o tym trochę później. Bar dzo po zy tyw nym aspek tem jest to, że te go ty pu im pre zy od by wa ją się po za gra ni ca mi na sze go kra ju i są or ga ni zo wa ne przez ro dzi me fir my dla na szych ro da ków. Na tym koń czył by się jed nak ów po zy tyw ny aspekt tej im pre zy, po za ma ły mi wy jąt ka mi. Od no sząc się do ty tu łu ar ty ku łu, trud no z dru giej stro ny po my śleć, aby do brzy sprze daw cy, któ rzy zaj mu ją się mar ke tin giem prze oczy li tak ła ko my ką sek, któ rym je ste śmy my, Po la cy prze by wa ją cy w An glii. W koń cu według róż nych da nych jest nas tu taj mniej więcej ty lu, ile mieszkańców li czy so bie War sza wa. Zde cy do wa na więk szość z nas to oso by w wie ku pro duk cyj nym

(zdol ne do pra cy), a za rob ki tutaj są trochę lep sze niż u nas w kra ju. Wszyst ko to prze kła da się od ra zu na więk szą zdol ność kre dy to wą w ban kach, itp. Wra ca jąc do sa mych tar gów i od no sząc się do ich or ga ni za cji, do kład niej mó wiąc – do ca łej otocz ki i pro mo cji, moż na śmia ło po wie dzieć, że by ła ona jak naj bar dziej w po rząd ku. Stwier dze nie, ja kie moż na po sta wić wo bec te go, co dzia ło się przed sa my mi tar ga mi brzmi: „Nie wszyst ko zło to, co się świe ci”. Za po wie dzi i re kla ma by ły w jak naj lep szym po rząd ku (bra wo dla osób od po wie dzial nych za tę cześć pro mo cji). Idąc da lej, tzn. przy jeż dża jąc na tar gi czu liśmy się lek ko za wie dze ni, aby nie użyć więk szych słów kry ty ki. Oso ba od wie dza ją ca tar gi, któ ra przy go to wa ła się do te go ty pu im pre zy (mię dzy in ny mi ja), tj. prze czy ta ła pro gram i wie dzia ła, co bę dzie się na nich znaj do wać, z wiel kim tru dem mo gła uzy skać in for ma cje od osób re pre zen tu ją cych fir my de we lo per skie, ban ki, itp. To, czego chcia ła się dowiedzieć, po zo sta ło w wie lu przy pad kach dal szą nie wia do mą. Py ta nie brzmi, co ze zwy kły mi klien ta mi, któ rzy od wie dzi li te tar gi, po nie waż chcie li uzyskać konkretne informacje w za kre sie nie ru cho mo ści, lecz nie są na ty le od waż ni, zde cy do wa ni i zo rien to wa ni w te ma cie,

rewers czyli déjá vu z ubiegłego tygodnia Roman Waldca

Na rynku ukazał się nowy magazyn pod tajemniczym tytułem 4youk, którego wydawcą jest Cooltura Ltd. Sam fakt pojawienia się nowego tytułu nie jest niczym dziwnym, takie są prawa rynku. Ale wobec kolejnego pomysłu Cooltury trudno przejść obojętnie. Przede wszystkim dlatego, że jest to bodaj pierwsza publikacja w języku angielskim przygotowana przez polskiego wydawcę. Po drugie – prezes Witkowski (właściciel firmy) ze swoim zespołem ma już pewne doświadczenie na rynku medialnym. Jeszcze nie tak dawno wszystkie działania firmowane były przez Sara Ltd, firmę Wojciecha Witkowskiego, która oprócz wydawania pisma zamuje się załatwianiem zasiłków, rozliczeniami podatkowymi, roznoszeniem ulotek czy sprzątaniem mieszkań. Po

aby zwra cać się do każ de go z osob na przed sta wi cie la fir my w ce lu uzy ska nia bliż szych in for ma cji? Przy kła dem jest mój zna jo my, któ re go za bra łem ze so bą na te tar gi, po nie waż był on cie ka wy te ma tu. Wra ca jąc do do mu stwier dził jed nak, że za wie le się nie do wie dział. To ra czej oni (sprze daw cy) po win ni za in te re so wać klien ta swo ją ofer tą i pró bo wać przy bli żyć mu te mat nie ru cho mo ści. Gdzie by li sprze daw cy, któ rzy re pre zen to wa li swo je fir my (wy łą cza jąc kil ka , któ re po tra f i ły po zy skać klien ta)? Tu taj od po wiedź – sie dzie li na krze seł kach przy sto isku, czę sto od dzie le ni sto li ka mi, któ re, jak od no szę wra że nie, w nie któ rych przy pad kach po słu ży ły do od se pa ro wa nia się od klien ta i do po sta wie nia kaw ki lub her bat ki, ani że li mia ły po móc w pre zen to wa niu swo jej ofer ty. Pod sta wo wą za sa dą sprze da ży, a my ślę, że to mie li na uwa dze głów ni pre ze si swo ich firm obec nych na tych tar gach, jest umie jęt ność do strze ga nia lu dzi, czy li po ten cjal nych klien tów. Tu taj na le żą się jesz cze raz bra wa dla osób, któ re zro bi ły ca łą „otocz kę” przed tar ga mi. Im uda ło się, za uwa ży li nas. Py ta nie jed nak, co z ty mi, któ rzy mie li wy ko nać „koń co wą ro bo tę”. Mo im zda niem – dys ku to wa łem na ten te mat z kil ko ma uczest ni ka mi tar gów – by ła to kla pa. Na szczę ście z ma -

ły mi wy jąt ka mi. Gdy bym był pre ze sem któ rejś z firm de we lo per skich i ob ser wo wał za cho wa nie swo ich przed sta wi cie li (sprze daw ców) w sto sun ku do klien ta, za uwa żył bym swo je pie nią dze, któ re w więk szo ści lą du ją w bło cie, za miast w mo jej kie sze ni. I tu po ja wia się py ta nie, co z ty mi sprze daw ca mi, czy to ich błąd, czy też błąd firm, któ re ich za trud nia ją. A mo że jak za wsze wi na le ży po obu stro nach? Sprze daw cy nie sta ra ją się sa mi roz wi jać, a fir my nie za pew nia ją od po wied nich szko leń, aby pod wyż szać po ziom swo ich pra cow ni ków.

trzecie, po raczej mało udanym radiu PRL 24 jest oczywiste, że prezes będzie poszukiwał nowych źródeł dochodu, które poprawią wyniki finansowe całej grupy. A przynajmniej tak zrobiłby każdy prawdziwy przedsiębiorca. Jeszcze przed pojawieniem się nowego tytułu w oczy biły duże ogłoszenia w Coolturze, zapowiadające pojawienie się pisma w języku angielskim o dużym nakładzie. I do tego za darmo. Można było oczekiwać wysokiego poziomu publikacji, w końcu by rozdać bezpłatnie 300 tys. egzemplarzy trzeba się do tego przygotować. Tymczasem nawet pobieżne przekartkowanie 4youk nie pozostawia złudzeń – jest to jedynie poprawnie wydrukowana makulatura. Wydawca najwyraźniej zachłysnął się pomysłem i na tym koniec. Nawet sprowadzenie Maryli Rodowicz niewiele pomogło, bo – po pierwsze – na koncercie nie rozdawano pisma, a po drugie: raczej pomylono i odbiorcę pisma, i artystę. Przeglądając 4youk nasuwa się kilka podstawowych pytań, które z pewnością zadałby sobie każdy wydawca. Co robimy, dla kogo i pod jakim tytułem. Tytuł 4youk budzi wiele wątpliwości, no bo właściwie co on oznacza? 4 you-k? Albo może 4 yo-uk? Rozumiem intencje i zamiar, których raczej nie osiągnięto. Po wpisaniu 4 you uk w przeglądarce internetowej wyskakuje serwis randkowy. Tytuł dla każdego pisma to podstawa – hasło, znak towarowy, symbol, który będzie łatwo rozpoznawalny dla czytelnika, ale również dla reklamodawcy i wydawcy. Rozumiem, że przygotowując się do wydawania pisma wydawca chciał dać coś Anglikom w prezencie, tylko tak bowiem można rozumieć intecję i pomysł wydawniczy. I muszę przyznać, że jest to dobry pomysł, pod warunkiem, że wie się, jak to osiągnąć i do kogo chce się swoją ofertę skierować. Czasy pism o wszystkim i dla wszystkich skończyły się dawno. Zaczynając od wstępniaka, który – jeśli mamy do czynienia z magazynem – powinien być podpisany przez autora. Ale tego wstępniaka nikt nie firmuje swoim nazwiskiem, co pokazuje, że raczej nie mamy do czynienia z poważnym produktem. Nie będę się już zajmował grafomańską formą, z której nie wynika nic poza faktem, iż coś trzeba tam było napisać. I jakoś wytłumaczyć się... no właśnie. Z czego? Przy tej okazji pojawia się pytanie: czy można nazwać „magazynem” publikację 34-stronicową (plus okładka), w której znajdujemy cztery artykuły i całą resztę w postaci ogłoszeń i reklam? Pisanie o własnej firmie (Sara ltd) czy radiu to już nawet

Je stem pe wien, że w naj bliż szych la tach, dla do bre go roz wo ju fir my i dla za pew nie nia jej od po wied niej ka dry pra cow ni czej nie wy star cza ją cy bę dzie pa pie rek z uczel ni ukoń czo nej wie le lat te mu lub zna jo my w bran ży. Fir mom po trzeb ni są na praw dę wy kwa li f i ko wa ni pra cow ni cy, jak i pra cow ni kom fir my, któ re zadba ją o ich dal szy roz wój. To stwier dze nie po zo sta wiam już do prze my śle nia or ga ni za to rom oraz uczest ni kom tar gów, tym po jed nej stro nie sto licz ka (sprze daw com), jak i tym po dru giej (klien tom).

nie jest śmieszne. Jest przygnębiające. Wysoki nakład to nie wszystko, czego potrzeba, by nazwać tę publikację magazynem. Nie sztuka wydrukować nawet pół miliona nakładu. W przypadku bezpłatnego wydawnictwa sztuką jest go rozdać. A – jak pokazują sygnały z rynku – wydawca ma z tym spory problem, bo zostawienie pisma w tych samych miejscach dystrybucji co Cooltura równa się wyrzuceniem nakładu do kosza. Ma to być pismo dla innego czytelnika, więc gdzie indziej powinno być rozdawane. Efekt? Stosy 4youk zalegające w tych samych miejscach co tygodnik Cooltura. W świetle powyższych wątpliwości dziwią mnie reklamy polskiej wódki, które w piśmie zajmują kilka stron. Czy dla jej producenta liczy się tylko nakład, w jakim ogłoszenie zostanie wydrukowane? Czy nikt, przed wysłaniem zlecenia do redakcji nie zapytał, jakie są gwarancje dystrybucji nakładu? Dziwi również fakt pojawienia się kilkustronicowych ogłoszeń tego samego towaru w pierwszym numerze: w przypadku marek luksusowych, zjawisko obserwowane dotychczas u największych wydawców, posiadających najlepsze tytuły. Kilka stron reklamy wódki w 4youk może się okazać stratą pieniędzy. Jestem nawet skłonny stwierdzić, iż reklama w „Big Issue” byłaby bardziej opłacalna, bez wnikania w szczegóły dlaczego. Gdy grupa Guardiana przygotowywała się do wydania tygodnika Fusion, który również ukazywał się bezpłatnie po angielsku w znacznie mniejszym nakładzie niż 4youk, prace redakcji rozpoczęły się kilka miesięcy przed pojawieniem się tytułu. Stworzono redakcję, budżet, wszystko zaplanowano. Na ulicach pojawiły się boksy, w których rozkładano pismo. A jednak się nie udało. 4youk nie ma redakcji, nie przygotowano numeru zerowego. W sumie nie przygotowano niczego. Wydawca zachłyśnięty cyframi (wysoki nakład) zapomniał o podstawach: nie wiadomo do kogo pismo jest skierowane, jaki ma być jego charakter. Zmarnowano szansę na stworzenie naprawdę dobrego towaru. No, ale pewnie nie o to chodziło szefowi, który nigdy nie ukrywał, że najważniejsza jest kasa z reklam, cała reszta mniej się liczy. Może i ma rację. Wiem za to jedno, że teraz z dumą i otwartą przyłbicą może on wydrukować w Coolturze kolejne całostronicowe ogłoszenie Sary Ltd. Tym razem firma zapewni, że jest profesjonalnym producentem makulatury. Gratuluję.


|21

18 kwietnia 2008 | nowy czas

promocja

Rozmowy z Polską! Tanie, łatwe, bez limitu

T-Mobile wychodzi na przeciw potrzebom Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Rewoluconizując rynek połączeń telefonicznych, T-Mobile przybliża komunikację w skali globalnej na rynek lokalny. Telefony do Polski nigdy nie były tak tanie z T-Mobile jak dziś!

Teraz nie musisz czekać na kolejne święta, by porozmawiać z rodziną czy przyjaciółmi w Polsce. Połączenia stały się teraz tak tanie jak rozmowy lokalne więc możesz sobie pozwolić na stały kontakt telefoniczny z Polską. Klienci korzystający z kart pre-paid w sieci TMobile mogą obiniżyć koszty połączeń telefonicznych. Włączając teraz opcję „International” mogą korzystać z połączeń z Polską już za 5 pensów za minutę w sieci stacjonarnej i 15 pensów za minutę w sieci komórkowej. Minimalny koszt połączenia telefonicznego to 10 pensów. T-Mobile nie nalicza żadnych dodatkowych opłat! Nie potrzebujesz żadnej karty, żadnego kodu, niemusisz pamiętać o upływie daty ważności twojej karty ani o doładowaniu „tanich” minut do Polski.

JAK TO DZIAŁA? Jeżeli posiadasz kartę sim w sieci T-Mobile w opcji pre-paid wystarczy, że wyślesz sms o treści „INT” na numer 441, następnie dostaniesz informację, że opcja rozmów międzynarodowych została aktywizowana. Gotowe! Teraz już możesz dzwonić do rodziny i przyjaciół w Polsce za 5 p na numery stacjonarne lub 15 p na komórkę. Wystarczy sięgnąć po telefon i spokojnie rozmawiać. Jeżeli więc przeprowadzasz częste lub długie rozmowy z odbiorcą w Polsce oferta T-Mobile pomoże Ci zredukować Twoje wydatki na komórkę. Nie trać czasu ani pieniędzy. Zostań klientem T-Mobile i korzystaj z tanich połaczeń w opcji International. Więcej szczegółów na stronie: www.t-mobile.co.uk/intcalling

Asia, w Londynie od dwóch lat. Jest wychowawczynią w przedszkolu na Southfields. Każde wakacje spędza u rodziny pod Warszawą, jednak z Londynu do domu dzwoniła bardzo rzadko, bo wychodziło za drogo. Od kiedy przyłączyła się do T-Mobile w opcji International, nie musi już tak często doładowywać karty. Teraz korzystając z oferty T-Mobile połaczenia do Polski bardziej się kalkulują, a przede wszystkim można rozmawiać w dowolnym czasie i miejscu.

Ania, w Londynie od dwunastu lat. Zajmuje się opieką nad starszymi ludzi. Często podróżuje po Anglii. Mimo że czuje się tutaj prawie jak w domu, w Polsce pozostawiła rodzinę, do której jest bardzo przywiązana. Teraz może do Polski dzwonić bez przeszkód z dowolnego miejsca w Wielkiej Brytanii. Dzięki opcji International koszt połączeń jest tak niski, że Ania ma silne wrażenie bliskości z rodziną w Polsce. Dziś wszystkim swoim koleżankom poleca T-Mobile Int.


22|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

pociąg wiedzy express

redaguje Tomasz Tułasiewicz

Pociągająca maszyna na szynach

ZAKOCHANY WILK? Media podają, że w chińskim zoo wilk w wyjątkowy sposób zaprzyjaźnił się z kozą. Do tego stopnia, że zamieszkali w jednej klatce. Drapieżnik, widocznie zapomniawszy swej natury, wyje za kozą z tęsknoty, kiedy ta dłużej przebywa na wybiegu. Ale jeść jej nie chce, mimo że jeszcze nie zmienił diety na wegetariańską, choć taką preferuje wybranka jego serca. Jednak czego nie robi się dla kobiety – wszystko przed nim! Czy ma to związek z Tybetem, niezwykle potulną naturą Chin jako państwa oraz olimpiadą nie wiem, ale i tak chylę czoła przed chińską agitacją. Bo żeby wmówić wilkowi, że kocha kozę, potrzeba nie lada specjalistów. Drżyjcie narody! Ta informacja nie jest żartem. Przynajmniej nie moim. CHINY ZNOWU NAJ... Najciekawsze zoo, największa liczba mieszkanców. Największy eksporter – niedawno kraj ten wyprzedził Stany Zjednoczone, dotychczasowego lidera, pod względem kwot uzyskiwanych ze sprzedaży produkowanych dóbr (no, może nie zawsze to właściwe słowo). Jak się okazuje, teraz znów jest naj. Wyprzedził dotychczasowego lidera, USA, i to jeszcze raz pod względem produkcji. Tym razem dwutlenku węgla. I jak to z największymi emitentami CO2 bywa, za nic mają protokół z Kioto. Podobno w przeliczeniu na mieszkańca Europa bardziej daje czadu. Przepraszam, dwutlenku węgla. BEKON JEDZ, NIE JABŁKO! Wyspiarscy dietetycy mogą się wydawać nieco kontrowersyjni. Ostatnio doszli do wniosku, że brytyjskie przedszkolaki jedzą za dużo warzyw i owoców, co źle wpływa na ich rozwój fizyczny. Rzecz w odmienności diety dzieci i dorosłych. Naukowcy twierdzą, iż ze względu na proporcje układu pokarmowego małe dzieci po spożyciu dużej ilości błonnika – zawartego właśnie w warzywach i owocach – nie są w stanie przyswoić kluczowych dla nich składników pożywienia. Jednak patrząc na młodych londyńczyków zastanawiam się, czy ci naukowcy nie zapomnieli przypadkiem o hamburgerach, chipsach i coli?

Chyba przyszła chwila, by w „Pociągu do wiedzy” napisać o... pociągu właśnie. Tym bardziej, że Nowy Czas wydawany jest w Anglii, niebezpodstawnie uważanej za ojczyznę kolei oraz największe skupisko jej pasjonatów. Mało jednak brakowało, by kolej narodziła się po drugiej stronie kanału La Manche. Oficer francuskiej armii Nicolas Joseph Cugnot zbudował w 1770 roku parowy ciągnik artyleryjski. Była to osobliwa, trójkołowa maszyna, która osiągała prędkość około 4 kilometrów na godzinę i musiała zatrzymywać się na dłuższy postój co kilkanaście minut, ponieważ – przyznam, że dziwne – nie posiadała własnego paleniska. Ogień pod kotłem rozpalano więc na ziemi, dając w ten sposób ciągnikowi energię na kolejne kilkanaście minut pracy. Niestety, podczas jego pokazu przed ministrem wojny machina Cugnota rozbiła mur, pod którego cegłami pogrzebane zostały jej szanse na karierę. Pomysł jednak nie zaginął. Następnym zapaleńcem, który podjąl odważną próbę skonstruowania samobieżnego pojazdu był Anglik Richard Trevithick. Zdolny wynalazca, autor ulepszonej – mniejszej, lżejszej i bardziej wydajnej – wersji parowego silnika swojego rodaka Jamesa Watta, zastosował ją do napędzania pojazdu ciągnącego wagony po torze służącym wózkom konnym na terenie jednego z walijskich zakładów metalowych. Prezentacja z 21 lutego 1804 roku nie była do końca udana – żeliwne szyny popękały pod ważącą 5 ton lokomotywą. Zmniejszenie jej masy spowodowało natomiast ślizganie się kół. Trevithick zaniechał dalszych prac. Brytyjczycy dostrzegli jednak potencjał drzemiący w jego pomyśle. Powstało mnóstwo niezbyt praktycznych

konstrukcji (wsród nich taka z mechanicznymi łapami, które pojazd miały popychać) oraz całkiem praktyczna, bo przez 50 lat pracująca dla kopalni węgla w Wylam, lokomotywa „Puffing Billy” Williama Hedleya z 1813 roku. Zaś w roku następnym swój pierwszy parowóz stworzył kolejny Anglik, George Stephenson. Swiadomy ograniczeń wynikających z kruchości ówczesnych szyn nie tylko ciężar nowego pojazdu rozłożył na sześć kół, ale – co niezwykle istotne – zaprojektował znacznie wytrzymalsze tory. Kiedy kopalnie węgla postanowiły wybudować trakcję kolejową między Darlington a portowym miastem Stockton, kierownictwo robót powierzono Stephensonowi. Zdołał on namówić swych mocodawców na wprowadzenie, wciąż w ramach eksperymentu, kursów skonstruowanej przez siebie lokomotywy na tym szlaku. 12 wagonów załadowanych węglem i 22 pasażerów-ochotników przewiozła ona na dystansie 16 kilometrów w nieco ponad godzinę. Dziś wydaje się to bardzo długo, jednak jak na owe czasy było nie lada osiągnięciem. Jednak prawdziwą erę kolei zapoczątkowały dwa wydarzenia: wygrany przez legendarną lokomotywę Stephensona „Rocket” konkurs z 1829 roku i otwarcie regularnej linii kolejowej na trasie Liverpool – Manchester w roku 1830. Świat z zapatrtym tchem przyglądał się temu spektakularnemu rozwojowi nowego, jakże wydajnego, środka transportu. Tory kolejowe zaczęły oplatać inne kraje Europy: Francję, Niemcy, Rosję, wreszcie w 1845 roku powstał pierwsza na terenie ówczesnego Królestwa Polskiego linia kolejowa łącząca Warszawę z Grodziskiem Mazowieckim. Dziś sieć kolejowyą z powodzeniem można by nazwać world wide web – gdyby nie to, że jest zarezerwowana dla innej sieci, informatycznej. Tory wspinają się w najbardziej niedostępnych górach, np. Tybetu, biegną w niewyobrażalnie długich tunelach zarówno górskich, jak i podwodnych, choćby pod kanałem La Manche. Również metro, bez którego nie wyobrażam sobie transportu w Londynie, obsługują pociągi. Już nie parowe, a elektryczne.

Napęd lokomotyw jest we wsółczesnych nam czasach zróżnicowany. Wciąż kursują na świecie lokomotywy parowe, jednak wypierane są przez lokomotywy z silnikami Diesla – szybszymi i bardziej wydajnymi, bowiem ropa jest około cztery razy bardziej kaloryczna niż drewno. Wszystko wskazuje jednak na to, że to napęd elektryczny zaciągnie kolej ku jej świetlanej, miejmy nadzieję, przyszłości. TGV, najszybsze pociągi kołowe, w normalnej eksploatacji osiągają prędkość do 320 kilometrów na godzinę. Miałem przyjemność jechać takim we Francji. Ponieważ technika prze ciągle naprzód, znaleziono alternatywę dla pociągów poruszających się na kołach. Są to tzw. maglewy – pojazdy lewitujące na poduszce magnetycznej, czyli unoszące się nad torem. Maglewy kursują już w Japonii i osiągają prędkości jeszcze wyż-

sze niż TGV, nawet 500 kilometrów na godzinę. To chyba nie koniec możliwości staruszki kolei. Plany zakładające wybudowanie podwodnego tunelu łączącego Europę z Ameryką przewidują prędkości wręcz zawrotne. Siedem tysięcy kilometrów na godzinę. Tak, siedem tysięcy. Nierealne? Być może, ale nie ze wględów technicznych, a finansowych. Teoretycznie bowiem rzecz jest możliwa. Maglew lecący nad teorem w tunelu w którym nie ma oporu powietrza – bo powietrze zeń wypompowano – mogłby poruszać się tak szybko. Mimo to nie wróżę temu pomysłowi najlepiej. Inwestycje tego typu muszą się opłacać. Koszty budowy i konserwacji systemu byłyby z pewnością zabójcze. Równie ważna jest kwestia bezpieczeństwa – coś mi mówi, że taki długi tunel to wymarzony cel dla terrorystów...

WINO KONTRA RAK Odkryto kolejne dobrodziejstwa „płynące” z czerwonego wina. Resveratrol, substancja używana przez rośliny (obecna w winogronach, ale także w malinach i jagodach) oprócz tego, że korzystnie wpływa na układ krążenia, to jeszcze może zabijać komórki raka trzustki. Jeżeli wyniki badań amerykańskich uczonych potwierdzą testy kliniczne, to kto wie... Może na raka trzustki czy wątroby lekarze będą przepisywać wino?

Szkło, które się kulom nie kłania Chyba wszyscy pamiętamy pancerne szyby słynnego pojazdu papieża, tzw. papa mobile. Są one tak wytrzymałe, że potrafią zatrzymać nie tylko kulę pistoletową, ale nawet wystrzeloną z karabinu snajperskiego. A taki pocisk ma o wiele większą energię oraz masę. Jak powstają takie szyby? Jest kilka kategorii wytrzymałości szyb. W domach stosuje się zazwyczaj

zwykłe szyby, nie wzmocnione w żaden sposób. Niektórzy jednak zamawiają specjalne antywłamaniowe oszklenie (o symbolach od P3 do P8 – im wyższa liczba, tym wytrzymalsze). Wzmocnienie polega nie tylko na zastosowaniu szkła o nieco odmiennym składzie chemicznym, ale przede wszystkim na przedzieleniu ich warstw specjalnymi foliami, które dzięki swej

wytrzymałości zapobiegają rozbiciu okna mimo tego, że samo szkło może zostać potłuczone. Folia trzyma rozbite kawałki razem. W podobny sposób buduje się szyby pancerne. Są one dużo grubsze – nawet na kilka centymetrów – złożone z wielu warstw i poprzedzielane podobną, bardzo silną folią. Poszczególne warstwy szkła, pękając, rozpraszają

energię uderzenia pocisku i rozpłaszczają go. Wewnętrzna folia nie pozwala szybie się rozprysnąć i sama również hamuje karabinową kulę. Jak łatwo zauważyć, szyby pancerne nie są wcale niezniszczalne. Same ulegają po kilku-kilkunastu trafieniach destrukcji, ale dają chronionemu tak cenny czas na reakcję – zazwyczaj ucieczkę.



24|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

czas na boku

No Way Back Where

Face-Off

by Marek Kazmierski

How do you get lost in a city you were born in? A capital? Dead in its heart, a heart stretched across the biggest square in Europe, dominate by a monstrous landmark visible for miles around?

RThe Palace of Culture and Science, built in honour of Uncle Joe, still looms over Warszawa, but other skyscrapers, of the modern, glass-fronted kind, have surrounded it of late. Their shiny faces challenge the relic, ridiculing it with its own reflection. On this clear, March day, I try to picture the crowd of rooms and bodies behind their windows, but can’t. Can’t make my imagination penetrate. Far below, I’m surrounded by fast-food booths selling micro-waved hot dogs, bus stop ads for mobile phones and French underwear, and McDonald’s Golden Arches everywhere. A Coke-red-faced girl smiles at me from the world’s biggest advertising billboard half a kilometre away, while right in front of me a five metre tall stone-cast boy looks out from an alcove. There is a book under his arm, the names Marx, Engels and Lenin etched into its cover. He’s no longer guarding the old revolution and its high temple, but a restaurant, a casino and a cinema,

inserted into it by someone with more of an epic sense of humour than I’m in the mood for today. I see all of this as I stand next to my father, waiting to meet a stranger about an international car deal. Too bad the ten year old BMW my old man is here to pay for died just past the border, last week. However, we are still here, in the street, waiting to meet a man neither of us has seen before, who will collect the money for the car anyway. Why that is is my father’s business, and nothing to do with me. It’s not even his money. Never is. He has come all the way from London, an immigrant back for a few days to catch up on some things, avoid others, make the best of a compromised situation. The stranger appears. He is small, full of friendly talk and excuses, an apologetic grin hiding under a large moustache. We stand swaying in the cold, the stranger smoking a cheap brand of Polish fags, my father an effeminately thin, white Vogue, both of

them killing time before money exchanges hands. Standing by, out of the deal, I try to find a face for so senseless an occasion. I’ve worn so many of them today. The blank stare of a nameless stranger during several long lift rides. The smile beamed at some pretty student handing out leaflets in the street. The glare of an impatient customer meaning business at a travel agents messing us around. One of studied distance during a call to a woman I’m keen to get close to. It was only a phone conversation, but even so, I felt my face tense in concentration, thinking about meeting her soon enough. About trying to get close without getting hurt. But here and now, among strangers of various degree, I’m lost for any kind of identity to own up to. The penetrating cold feels like the only thing connecting me with the world right now. Everything else seems unreal, dead, or at least two-dimensional, which amounts to the same stupid thing. Waiting for the two of them to stop

wasting my time, I withdraw into silent thought. I know that tomorrow my father will be on a coach back to London, and I, alone in my flat, will wonder how to put a sharp spin on the tail of this story. Words cross my mind - car, deal, father, foreigner - but they all piece together into a picture far more romantic than the reality of what is actually happening, or rather not happening, here today. It will be easy to romanticise. To show it as an open-air exchange of fat cash between strangers, set within a cute picture of a schizophrenic city, with allusions to similar forces within my family. And it’s not like that. Nothing like that at all. It’s dumb and small and the vacuum of it sucks life from me with every breath I expel, but living is not the same as writing. And reading is different to living. All these different states, different worlds, different voices. I hope this is the right one. The one to stop my words vanishing from your memory the moment this text ends and real life takes over.

GALERIA

nowy

czas HUBERT

I RUDOWSK


|25

nowy czas | 18 kwietnia 2008

temat na dwa głosy złowiek Zachodu widział już prawdopodobnie w ramach sztuki wszystko, dlatego jego zaskoczenie jest obecnie zadaniem znacznie trudniejszym niż jeszcze trzydzieści lat temu. Pewnym sposobem ne jego reakcję, wciąż pozostaje jednak przemoc. Czy fascynacja pierwotnymi instynktami, to nieuchronny znak tego, iż chaos zawsze musi równoważyć ucywilizowany porządek? Jesteśmy w opuszczonym magazynie na tyłach Peckham Library. W dzielnicy uchodzącej za jedną z najniebezpieczniejszych w Londynie zdarzyć się może prawie wszystko... ale to co rozgrywa się przed naszymi oczami, przerasta wszelkie oczekiwania. Na bramce chcą od nas potwierdzenia rezerwacji biletów, uprawniających do udziału w tej niecodziennej imprezie, której trzecia lub czwarta runda właśnie rozgrywa się w postawionym na środku i odgrodzonym od reszty pomieszczenia ringu. To druga edycja Scrap Club, artystycznego projektu, którego ideą jest uwalnianie pierwotnych instynktów, drzemiących w każdej istocie ludzkiej: gniewu, agresji i furii niszczenia. Niestety, nie posiadamy biletów, więc wchodzimy tylko i siadamy sobie z boku wsłuchując się w odgłosy post-industrialnego chaosu, niosącego rozedrgany, dziki przekaz. Z sufitu kapie woda, ale nikogo to nie rusza. Stojący obok, rozwalony automat Coca-Coli staje się niemym świadkiem grupowej fascynacji scenami, które mają w sobie błyskotliwość kinematografii Nicka Zedda. Sposoby na destrukcję lodówek, kanap, monitorów i krzeseł są różne. Od delikatnego opukiwania po grupową współpracę, w której metodyczna rozwałka bierze górę nad dzikim nieopamiętaniem. Nawalony, jak stodoła blondyn podbiega do barierek, przy których właśnie stoimy, by krzyknąć na całe gardło: „Więcej przemocy, k**wa!”.

C

Niewolnicy, chiński mur. Babilon. Przetrwały wielkie kamienie. Okrągłe wieże. Pozostaje rumowisko, rozrzucone przedmieścia tandetnie zbudowane, domy jednakowe jak grzyby, wiatrem podszyte. Nocne schronienie. Każdy jest niczym. James Joyce „Ulisses”

Medytacja przemocy? Jak najbardziej. Jej duchowe atrybuty – gniew, pot, krzyk i huk. Dewastacja. Modlitwa sprzeciwu. Taniec. Rozładowanie. Po tym wszystkim ogromne magazynowe pomieszczenie, opanował dziwny spokój i świeżość. Anty-estetyka. Na środku sali spocone postaci za mgłą kurzu łapczywie wciągają hausty powietrza. Patrzą po sobie trzymając w dłoniach młoty, rury, pałki a na ich twarzach rysuje się zadowolenie. Szczupli chłopcy i drobne dziewczęta jeszcze chwilę temu w dzikim spazmie niszczyli atrybuty tak zwanej rozwiniętej cywilizacji. Uderzenia pierwotnej siły, instynktu w kreacje zimnych mózgów – metalowe dodatki do istnienia. Jesteśmy ich niewolnikami trzymanymi krótko na smyczy przyzwyczajeń i uzależnienia. Tego

KULTURA GNIEWU Gdy podejmujemy dialog, okazuje się Norwegiem, zafascynowanym kulturą berserkerów – szaleńczej kasty nordyckich wojowników, którzy wpadali w dziki szał na polu bitwy pod wpływem mieszanki alkoholu i roślinnych psychedelików. Jest tu dlatego, iż kocha przemoc i w pewien sposób żywi się tą wyzwoloną z wszelkich więzów, pierwotną dzikością. Nienawiść to wielka siła i w ten wieczór także my sami zaczynamy doceniać jej smak. – Co to jest, k**wa! Nawet nie potrafią wydobyć z siebie energii! – przekrzykuje hałas Norweg, zwracając się w naszą stronę. Jak mówi socjolog, psychonauta i właściciel wydawnictwa Okultura, Dariusz Misiuna: – Sztuka odwołująca się do przemocy zastępuje we współczesnym społeczeństwie archaiczne rytuały religijne. Człowiek jest istotą energetyczną, rozpieraną żądzami, które okiełznywane są jednak codziennie przez uporządkowany świat pracy. Wywołuje to w nim napięcie, które musi gdzieś wyzwolić. Jedną z takich form uwalniania

energii może być branie udziału w ekstremalnych przeżyciach, które eksplorowane są na polu sztuki, ale normalnemu człowiekowi mogą wydawać się groźne. Odkąd jeden z najsłynniejszych performerów wszechczasów, akcjonista wiedeński, Rudolf Schwarzkogler, popełnił samobójstwo wyskakując przez okno, co było prawdopodobnie dopełnieniem życia, wypełnionego fascynacją samodestrukcją własnego ciała, ciężko jest sztuce ekstremalnej posunąć się jeszcze dalej. Jednak wciąż jesteśmy świadkami prób kreatywnego wykorzystania Ciemnej Strony Mocy, która odwiecznie fascynuje jednostki ludzkie swoją tajemniczą głębią. Kiedy patrzymy jednak w oczy uczestników Scrap Club, którzy właśnie schodzą z ringu, tli się w nich niedawna ekstaza, która powoli ustępuje miejsca cichemu zadowoleniu i wewnętrznej harmonii. Czyżby była to po prostu inna forma duchowego ćwiczenia – medytacja przemocy?

wieczoru odwrócono role. Na myśl przychodzi powieść Chucka Palahniuka „Fight Club” i nakręcony na jej podstawie kultowy film Davida Finchera „Podziemny krąg”. Główny bohater ze zblazowanego yuppie zniewolonego przez konsumpcjonizm przeistacza się w charyzmatyczną postać budzącą swoje pierwotne instynkty tworząc klub walki na pięści. Agresja walczących stanowi sposób na wyrwanie się z kajdanów dehumanizacji życia – podanego jako łatwostrawne szybkie danie. Scrap Club to wentyl bezpieczeństwa dla czegoś co każdy z nas nosi w sobie – gniewu, frustracji i stłumionej agresji. To terapia bez terapeutów. Podczas rundy niszczenia kiedy trzymasz mocno ciężką metalową rurę uderzając z całych sił w przedmiot symbolizujący bezduszny mechaniczny świat masz poczucie odrodzenia. Przez ten krótki moment stajesz się impulsem, pociskiem gniewu wystrzelonym w akcie desperacji. Na pohybel. Twój gniew ma w sobie coś bezlitośnie precyzyjnego, wszystko staje się wyraźne i przejrzyste. Gniew to stłumiony potencjał. Moc. Orgii niszczenia towarzyszą industrialne bezkompromisowe muzyczne

sety grane na żywo przytłaczające ciężarem i brzmieniem. Kultura industrialna a szczególnie muzyka ma swoje korzenie właśnie w Wielkiej Brytanii. To awangardowe zjawisko powstało w latach 70-tych jako odpowiedź artystów na spuściznę industrialnej cywilizacji i jej haniebne apogeum w postaci obozów zagłady – fuzji technologi, precyzyjnej organizacji i mechaniki zabijania na masową skalę. Kultura industrialna to z jednej strony fascynacja cywilizacją i jej potencjałem, a z innej rozpaczliwy krzyk w proteście przeciwko jej dominacji. Nasza codzienność – coraz bardziej niepokojące uzależnienie od maszyn, ich obecności na każdym kroku. Ich niezbędność i nasz czas jaki w coraz większym stopniu im poświęcany. Wizja pisarza Williama Gibsona twórcy literatury cyber punk i określenia „cyberprzestrzeń”, którego literackie przepowiednie stały się faktem w postaci internetu i wirtualnej rzeczywistości, która pochłania nas coraz bardziej. Rzeczywistość chaosu szybkiej informacji, przetwarzania danych i globalnej komunikacji. Czy wymyślona przez przedstawicieli modernizmu zasada

Konrad Szlendak

3M – Miasto, Masa, Maszyna. Dominat narzędzi nad twórcami. Sama sztuka pada ofiarą technologii – jej masowość, dominacja formy wytwarzanej za pomocą zaawansowanych narzędzi i jednocześnie ubogość treści. Pusta zabawa estetyką. Technologia zaczyna używać nas po cichu przejmując kontrolę w niezauważalny sposób. Jej orędownicy ometkowani tytułami naukowymi prorocy lepszego jutra – raju o klimatyzowanych wnętrzach i nieśmiertelności na bazie części zamiennych – głoszą swoje przepowiednie. Fascynacja zabawkami, które przestają być zabawne. Zabawa w demiurga, którego miażdży własne królestwo. Ni-

cość postępu i postęp nicości. Tytuł jednego z albumów powstałego w Birmingham zespołu industrialnego Godflesh nosi nazwę „Zimny świat” i przywodzi na myśl miejsce beznamiętnej gry z formą, gdzie ludzkość zniewoli sama siebie zastępując życie jego symulacją. Świat w którym projekcje zastąpią rzeczywistość, a kontakt z innym człowiekiem będzie poprzedzał przycisk enter. Nie ufam tym, którzy nawołują do pozbycia się emocji w zamian obiecując nirwanę. Imaginacja pustych słów. Tego wieczoru nirwana to krzyk, uderzenie i gniew. To prawo do słowa – jestem.

Marcin Piniak


26|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

kultura Izreael I dezerter >> londyŃSKIe Koncerty

świat kulturalnie Zakończyły się zdjęcia do nowego filmu Krzysztofa Zanussiego – „Serce na dłoni”, pierwszej w jego karierze czarnej komedii. Zagrają aktorzy znani z seriali telewizyjnych, a także Nina Andrycz i Bohdan Stupka („Ogniem i mieczem”) oraz niekoronowana królowa kiczu – Doda. Daniel Olbrychski odebrał w Ambasadzie Rosji w Warszawie rosyjski Medal Puszkina, przyznawany za „Zasługi w dziedzinie kultury, literatury, edukacji, sztuki oraz za wkład we wzbogacenie i zbliżenie kultur rożnych narodów”. Przyznał go aktorowi Władimir Putin, za „duży osobisty wkład w promocję języka rosyjskiego oraz rozwój międzynarodowej współpracy kulturalnej”. W księgarniach w Polsce od czwartku można kupić nową powieść Jerzego Pilcha pt. „Marsz Polonia”. Książka o naszych świętościach i paranojach, o skutkach abstynencji generała, o dzisiejszej emigracji i o kobietach. O tym ,że „wszystko w Polsce jest możliwe – nawet zmiany

Decydujące starcie! Kon rad Szlen dak

Mi nio ny week end upłynął pod zna kiem kon cer tów dwóch pol skich le gend, Izra ela w klu bie Mass i De zer te ra w klu bie Un der world na Cam den Town.

Le gen da pol skie go reg gae nie przy wró ciła lat świet no ści, za to fi lar pol skie go punk roc ka dał świet ny po pis dzię ki, jak na le ży za uwa żyć, wciąż od da nej pu bli ce. Izra ela wsparł du et Ki nior & Ma ka ruk. Usły sze li śmy folk tro ni kę, miej sca mi ocie ra ją cą się o bre ak be at, a miej sca mi sta wia ją cą na qu asi dub ste po we ba sy z im pro wi za cja mi Ki nio ra na klar ne cie i djem be. Podkłady Ma ka ru ka obro ni ły się dzię ki przy zwo ite mu brzmie niu i sta ran ne mu ich zgry wa niu, lecz Ki nior udo wod nił, że po sied miu la tach wciąż moż na być nie zgra nym z ko le gą. Po ja wił się też Mad Pro fes sor w to wa rzy stwie le gen dy ro ots reg gae – Ear la Si xte ena. Po le cia ły naj now sze, step pa so we tu ny, wy pro du ko wa ne w Ari wa Stu dio, tj. zna ko mi ty War rior Sty le (Kun ta Kin te Rid dim), gra ne ze ście żek i du bo wa ne na ży wo.

notebook Raz. Dwa. Trzy Justyna daniluk na lepsze”. Książka dostępna będzie także w formie audiobooka w interpretacji samego autora. Krzysztof Penderecki zainaugurował Sezon Kultury Polskiej w Rosji. Zaprezentują się głównie młodzi twórcy, w tym kraju jeszcze nie znani. Minister kultury Bogdan Zdrojewski podkreśla, że Sezon różni się od wcześniejszych prezentacji polskiej kultury w Rosji, gdyż imprezy odbędą się nie tylko w Moskwie i Petersburgu, ale i w mniejszych ośrodkach. Trwa pierwsza pełna retrospektywa twórczości Krzysztofa Kieślowskiego w Izraelu, która rozpoczęła się 5 kwietnia a zakończy 15 maja. Pokazanych zostanie ponad trzydzieści filmów w ramach Roku Polskiego w Izraelu, organizowanego przez Instytut Adama Mickiewicza.

Na przeciętnym punkowym koncercie w UK nie ma tak dynamicznej energii.

W koń cu zagrał Izra el. Per fek cyj ne na gło śnie nie po zwo li ło mu zy kom na wie le. Nie ste ty, igno ro wa no cał ko wi cie bas, co za wsze by ło dla mnie mi nu sem pol skie go reg gae. Początkowo ze spół nie mógł się od na leźć, mia łem wra że nie, że Ro ber to wi Bry lew skie mu gi ta ra wy le ci z dło ni. Ma leo czuł się za to jak w do mu i zdo mi no wał resz tę skła du. Do sta li śmy pra wie wszyst kie hi ty, w tym Wol ny Na ród, pod czas któ re go squ aters z Por to bel lo Ro ad wdra pał się na sce nę i roz piął fla gę Ty be tu! Co in ne go cze ka ło nas na kon cer -

cie De zer te ra. M imo iż na ży wo wi dzia łem ich wie le ra zy (pierw szy raz w wie ku 12 lat), to jed nak go rą ca at mos fe ra spra wi ła, że po le cia łem pod sce nę. Więk szość pu bli ki sta no wi li Po la cy, sa mi za wo dow cy, sta rzy za ło gan ci, bez kom pro mi so wo roz krę ca ją cy młyn na oczach prze ra żonej ochro ny. Cóż, nasze stan dar dy pun ko wej za ba wy znacz nie od bie ga ją od tutejszych nor m bez pie czeń stwa pra cy. Kon cert nawet prze r wa no, kie dy fa n gru py chciał so bie wy ko nać sta ge di ving, ale zo stał chwy co ny przez ochro nę. Pra -

Postać pisarza, autora powieści „Raz. Dwa. Trzy” może nie być ogólnie znana, a zapewniam, że jest dość interesująca. Hubert Klimko-Dobrzaniecki urodził się w Bielawie na Dolnym Śląsku w 1967 roku. Jak podają media, studiował teologię, filozofię i filologię islandzką. Do tej pory wydał dwa tomiki wierszy po islandzku, opowiadania „Stacja Bielawa Zachodnia” (2003), powieści: „Dom Róży. Krysuvik” (2006), „Kołysanka dla wisielca”, „Raz. Dwa. Trzy” oraz opowiadanie „Wariat”, trzy ostatnie pozycje z 2007 roku. Pisarz ma bardzo interesującą przeszłość zawodową, która może być znajoma nam, emigrantom, niekoniecznie pracującym w zawodach, do których przygotowaliśmy się studiując na uniwersytetach. Klimko-Dobrzaniecki był skubaczem indyków, świniopasem, pracownikiem rolnym, przemytnikiem diamentów, mimem, pracował w domu starców, handlował kawiorem i dziełami sztuki. (Brzmi znajomo? No, może za wyjątkiem świniopasa i przemytnika diamentów.) Publikował w „Studium”, „Czasie Kultury” i „Portrecie”. Bardzo długo mieszkał w Islandii, obecnie przebywa w Austrii. Przyznam, że zaintrygowana postacią autora postanowiłam jak najszybciej przeczytać jedną z jego książek i ku mojemu rozczarowaniu nie udało mi się kupić ani jednej z jego „islandzkich” pozycji. Za to trafiłam na powieść „Raz. Dwa. Trzy”. Jest to książka o bliżej nieokreślonej przeszłości PRL-owskiego miasteczka na Śląsku, umiejscowionego „gdzieś między Bielawą, Srebrną Górą, Dzierżeniowem, Ząbkowicami a końcem świata”. Narracja prowadzona jest przez trzech bohaterów, których losy przeplatają się tworząc miejscami zagmatwaną mieszankę. Bohaterowie są dość schematyczni: młody, bardzo gniewny punkowiec (który pozostaje w kazirodczym związku ze swoją kuzynką), były kandydat na księdza nie-z-powołania, a

wie do szło do re gu lar nej za dy my, jed nak ochro nia rze wy co fa li się wi dząc roz sza la ły tłum krzy czą cy w ich stro nę „WY***LAĆ!”. Po tym in cy den cie sa la na le ża ła do nas, a De zer ter jesz cze pod krę cił tem po. Zdzie ra ne co chwi lę ko szul ki, sa me świad czy ły o wiel kim wy sił ku, ja ki pu bli ka wkła da w za ba wę. Głód wy ła do wa nia był od czu wal ny, co jest zro zu mia łe, gdyż na prze cięt nym pun ko wym kon cer cie w UK nie ma tak dy na micz nej ener gii. Gru pa dłu go bi so wa ła, a my dłu go po tem lu zo wa li śmy się przy piwku.

z braku lepszych perspektyw oraz fryzjer-homoseksualista. Wszyscy oni pokiereszowani są jakimiś wspomnieniami z dzieciństwa. Maltretowani przez matki, odepchnięci przez ojców, niezrozumieni przez otoczenie, niczyi i niechciani, z przypadku. Toksyczni rodzice z toksycznego małego miasteczka na końcu śląskiego świata, nawet nie wiedzą, kiedy skręcają kręgosłupy swoim dzieciom. Tak mógłby brzmieć komentarz do tej książki, gdyby talent Klimko-Dobrzanieckigo nie wydobył z tej smutnej historii paru perełek. Pierwszą podstawową zaletą tej powieści jest sposób, w jaki została skomponowana. Anarchia i chaos narracji sprawiają, że miejscami czytelnik nie do końca jest pewien, który z bohaterów do niego przemawia, te tragedie małomiasteczkowego życia są tak do siebie podobne! Fragmentaryczność powieści nie jest przypadkowa, sami bohaterowie nie wiedzą tak naprawdę kim są. Książkę czyta się szybko, akcja jest dynamiczna, a język autora wartki. Pisarz potrafi pposługiwać się słowem lirycznym, ale też nie stroni od dosadności. Nigdy nie byłam zbyt wrażliwa na wulgaryzmy, ale Klimko-Dobrzaniecki przesunął granicę mojej tolerancji o krok dalej, nie tylko gwałtowną brutalnością języka, a także sugestywnością drastycznych opisów. Jest to więc druga zaleta tej książki. Za trzecią (zaletę) uważam postać ubranego na czarno pana ze sztucznym okiem i kawką na ramieniu. Łączy on losy wszystkich bohaterów i pojawia się w ostatniej finalnej scenie, gdzie być może już wszyscy wiedzą kim są lub kim na pewno nie są. Dorośli. Na pierwszy rzut oka moża byłoby uznać powieść Huberta Klimko-Dobrzanieckiego za jeszcze jedno wspomnienie z modnego we współczesnej literaturze, PRL-owskiego „wieku ciemnego”. Jednakże pisarz „ratuje” swą powieść doskonałym pomysłem na nią oraz charyzmą języka i kompozycji.


|27

nowy czas | 18 kwietnia 2008

kultura

Rula Lenska w That’s love Stefan Gołębiowski

Jedyna aktorka polskiego pochodzenia, która nie ogranicza się do środowiska polskiego, ale dobrze znana jest Brytyjczykom to oczywiście Rula Lenska.

Andrzej Klimowski, autor plakatu festiwalowego, w czasie wieczoru inauguracyjnego KINOTEKI w Riverside Studios. W czwartek, 17 kwietnia, w Ambasadzie RP w Londynie odbyła się promocja komiksowej wersji książki Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata” z rysunkami Andrzeja Klimowskiego i jego żony Danusi Schejbal oraz wystawa oryginalnych rysunków.

Kino nie tylko w teczce Sławomir Fiedkiewicz

Pierwsze koty za płoty – chciałoby się rzec po inauguracji tegorocznej KINOTEKI, czyli Festiwalu Filmów Polskich w Londynie. W wypełnionej do ostatniego miejsca sali kinowej Riverside Studios widzowie zobaczyli wyjątkowo mizerny „Korowód” w reżyserii Jerzego Stuhra. Przyznam uczciwie – już dawno nie czułem się tak znużony podczas seansu w kinie. Temat arcyciekawy: lustracja. Stuhr jako pierwszy uznany reżyser przeniósł na duży ekran historię, którą żyła (żyje nadal?) znaczna część polskiego społeczeństwa. teczki Instytutu Pamięci Narodowej, Tajni Współpracownicy, niejednoznaczna przeszłość, trudna teraźniejszość, przyszłość pełna pytań. Poprzednie filmy Stuhra, mocno osadzone w twórczości Kieślowskiego, urzekały swoją szczerością i bezpretensjonalnością. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. „Korowód” to przede wszystkim zmarnowana

szansa na opowiedzenie ciekawej historii. Zamiast tego otrzymaliśmy zmanierowaną opowieść o nieuczciwym studencie i spotkanym przypadkowo profesorze, dawnym współpracowniku SB. Stuhr, nie wiedzieć dlaczego, bardziej skupił się na tej pierwszej postaci, pozostawiając w zupełnym zawieszeniu dramatyczną historię prof. Dąbrowskiego (w tej roli Jan Frycz). Szkoda. To mógł być naprawdę wielki film. Zagadką pozostaje także udział w tym filmie Kamila Maćkowiaka. Jego papierowe, żenujące wręcz aktorstwo idealnie przystaje co najwyżej do telewizyjnych telenowel. Dlaczego pojawił się w „Korowodzie”, wie chyba tylko Jerzy Stuhr. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że otwarcie KINOTEKI było całkowicie odmienne od tego, do czego przyzwyczaił nas przez lata „polski Londyn”. Bez napuszonych przemówień, bez wymieniania dziesiątek nazwisk, bez tanich pochlebstw i kalkierstwa. Było krótko, miło i dowcipnie, czyli tak jak być powinno. *** Na szczęście program tegorocznego Festiwalu Filmów Polskich w Londynie jest tak bogaty i różnorodny, że nawet malkontenci mojego pokroju, znajdą tu coś wartego większej uwagi. W tym miejscu słowa największego szacunku należą się Marlenie Łukasiak z Instytutu Kultury Polskiej w Londynie, która od trzech lat stoi na czele Festiwalu. To dzięki jej ogromnej pracy i

zaangażowaniu w Londynie pokazanych zostanie blisko 60 polskich filmów. I to nie tylko we wspomnianym Riverside Studios, ale także m.in. w Tate Modern (filmy awangardowe) czy w prestiżowym BFI Southbank (przegląd filmów Andrzeja Wajdy oraz brytyjska premiera „Katynia”). Nie sposób również nie wspomnieć o wspólnej dyskusji Agnieszki Holland („zastąpi” Andrzeja Wajdę, który z przyczyn zdrowotnych musiał odwołać swoją wizytę w Londynie), Istvana Szabó i Jiři Menzla. Tych troje wybitnych reżyserów spotka się z widzami w piątek, 25 kwietnia o godz. 19.00 w The Barbican, by wspólnie porozmawiać o… cenzurze (temat dyskusji: cenzura jako siła kreatywna). Tegoroczna KINOTEKA potrwa aż do 30 maja. Warto wybrać się na jakikolwiek z festiwalowych filmów także i dlatego, że przed każdym z nich wyświetlany jest trzydziestosekundowy majstersztyk braci Quay. Legendarni twórcy filmowych animacji skorzystali z zaproszenia Instytutu Kultury Polskiej w Londynie i zrealizowali festiwalową czołówkę. To doprawdy zdumiewające jak wiele można opowiedzieć w zaledwie pół minuty (gdyby tej trudnej sztuki pt. „Czasami mniej znaczy więcej” nauczyli się także niektórzy polscy reżyserzy… Marzenie ściętej głowy?). Szczegółowy program Festiwalu: www.kinoteka.org.uk

Arystokratka Róża Maria Łubieńska urodziła się w St Neots (Cambridgeshire). Jej matką była Elżbieta Tyszkiewicz, ojcem hrabia Ludwik Łubieński, szef polskiej misji wojskowej na Gibraltarze, a po wojnie Radia Wolna Europa. Rozpoczynając aktorską karierę musiała oczywiście zmodyfikować swoje imię i nazwisko, by Anglicy mogli je wymawiać bez problemu, ale zostawiła charakterystyczną polskobrzmiącą końcówkę „ska”. W 1976 roku zagrała w kultowym już dzisiaj telewizyjnym serialu Rock Follies, który natychmiast przyniósł jej rozgłos. Zdobyła również popularność w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a to za sprawą telewizyjnej reklamy szamponu do włosów, zaczynającej się od słów: „Jestem Rula Lenska”. Widzowie zapamiętali więc dobrze nazwisko, a dziennikarze zastanawiali się, kim jest ta gwiazda. Występowała w wielu brytyjskich programach, m.in. w Minder, To the Manor Born, Footballers’ Wives, Casualty, w teatrach na West Endzie oraz poza Wielką Brytanią. Ostatnio rozgłos przyniósł jej udział w telewizyjnym Celebrity Big Brother, w którym „karmiła” z ręki brytyjskiego posła Georga Gallowaya, udającego kota. Scena była tak zabawna, że gazety długo się o tym rozpisywały. Działa na rzecz organizacji charytatywnych i pasjonuje się

ochroną przyrody. Była dwa razy zamężna: z Brianem Deaconem (z którym ma córkę Lare) oraz z Dennisem Watermanem. Zobaczyłem Rulę ostatnio w sztuce Rona Aldridge’a That’s Love, graną w teatrzyku The Mill at Sonning. Teatrzyk mieści się w pięknym dworku wśród drzew, a koncepcja jest taka, iż w cenę biletu wliczona jest kolacja (bardzo dobra), co oznacza, że wyjście do teatru staje się pewnego rodzaju świętem. Niestety nie można dojechać tam bez samochodu. Sonning leży blisko Reading, ale praktycznie na odludziu. That’s Love to sztuka o miłości, na którą jest już za późno. Główny bohater Tony jest umierający, a Sarah (grana przez Rulę), mając świadomość, że czas ucieka, próbuje mu wytłumaczyć dlaczego, choć była w nim zakochana, wyszła za mąż za kogoś innego. W to wszystko włączone są muzyczno-taneczne sceny z trójką aktorów – odpowiedników głównych bohaterów, ale sprzed 30 lat. Posągowa, słynna ze swoich miedzianych włosów Rula zmieniła się we wspaniałą blondynkę i bardzo subtelnie gra rolę dojrzałej Sarah, zdającej sobie sprawę, iż popełniła błąd dokonując życiowego wyboru i niewiele jej czasu zostało, by przynajmniej wyjaśnić to umierajacemu czlowiekowi, którego zawsze kochała. Rola do łatwych nie należy, bo aktorka na scenie jest prawie cały czas. Rula jest delikatnie wyciszona, a jej nieskazitelna dykcja sprawia, iż każde słowo dochodzi do widowni. Zresztą cały zespół jest bardzo dobry, a młodzi aktorzy świetnie tańczą i śpiewają. That’s Love ma w Sonning swoją prapremierę. Spektakl został wyreżyserowany przez autora i grany będzie do 10 maja. Polecam, bo warto. Kontakt: www.millatsonning.com

Aktrzy spektaklu That’s Love, w środku (stoi) Rula Lenska.


|28

18 kwietnia 2008 | nowy czas

co się dzieje Beauty in trouble

dramat, 2006 r. reż. Jan Hrebejk 23 kwietnia, godz. 18.15 Rio Cinema 103-107 Kingsland High Street, Dalston, E8 2PB Marcela jest atrakcyjną trzydziestolatką, żoną i matką dwójki dzieci. Rodzina przechodzi kryzys, pewnego dnia Marcela poznaje starszego, bogatego mężczyznę, który mieszka w Toskanii. Cykl filmów „Behind the Iron Curtain” Lambeth Road, SE1 6HZ Wstęp wolny na wszystkie pokazy! 18, 19, 21 i 22 kwietnia godz. 11.00: It began on the Vistula

dok., 1961 r. reż. Barbara Górska, Janusz Piekałkiewicz Film opowiedziany z perspektywy Polaków mieszkających we Francji, o sowieckiej dominacji we wschodniej Europie.

Kompozytorka brytyjska polskiego pochodzenia, córka Andrzeja Panufnika. „Westminster Mass” dotarła do szerokiej rzeszy słuchaczy po wydaniu utworu na płycie przez wytwórnię Warner Classics. ETHER: Led Bib 18 kwietnia, godz. 17.30-19.30 Queen Elizabeth Hall, South Bank Centre, SE1 8XX Wstęp wolny Amerykański bębniarz Mark Holub's poprowadzi swój kwintet przez dźwięki free jazzowego funka, którym patronuje muzyka Ornette Colemana i Johna Zorna. II Festial Piosenki Religijnej 19 kwietnia, godz. 17.30 kościół pw. Św. Andrzeja Boboli 1 Leysfield Road, W12 9JF Wstęp wolny Festiwal organizuje zespół Dei Trust. Wystąpią muzycy polscy i brytyjscy, działający przy parafiach w Londynie. Zabawa wiosenna

Witold Lanowski

film 6. Festiwal Polskiego Filmu Kinoteka przedstawia: Analytical Strategies

dok/video-art 21 kwietnia, godz. 18.30 Tate Modern Bankside, SE1 9TG Bilety: £5 Eksperyment filmowy w polskiej sztuce kinematografii od lat 70. do współczesnych, na podstawie m.in twórczości Józefa Robakowskiego i jego studentów w łódzkiej filmówce oraz video-art Wilhelma Sasnala. Katyń

dramat, 2007 r. reż. Andrzej Wajda 22 kwietnia, godz. 18.30 BFI Southbank Belvedere Road, SE1 8XT Bilety: £14,75

East End Film Festival

Lejdis

kom., 2008 r. reż. Tomasz Konecki Film o perypetiach kobiet usiłujących poradzić sobie z życiem, które nigdy nie wygląda tak, jak sobie zaplanowały. Po filmie spotkanie z jego twórcami, m.in z Tomaszem Koneckim i Andrzejem Saramanowiczem. 20 kwietnia, godz.19.00: The Class

dramat, 2007 r. reż. Ilmar Raag Film estoński. Szesnastolatek jest ofiarą sadystycznych kolegów. Pewnego dnia w jednym ze swoich prześladowców znajduje sprzymierzeńca. Po filmie spotkanie z reżyserem. 21 kwietnia, godz. 20.30 I am dramat, 2005 r. reż. Dorota Kędzierzawska Chłopiec, po ucieczce z domu dziecka, nie szukany przez nikogo, nie oczekiwany przez matkę, został sam ze sobą. Stara barka staje się jego domem. Po filmie spotkanie z kompozytorem Michaelem Nymanem. 23 kwietnia, godz. 20.00 Cykl Reanimacja

Genesis Cinema

93-95 Mile End Road, E1 4UJ 19 kwietnia godz. 18.00: Polskie etiudy filmowe

„Bezwładność” Konrada Białkowskiego, „Bywa za późno” Filipa Grudziela, „Edina” Nenada Mikowića, „Elegia wisielca” Alka Wasilewskiego, „Gdy rozum śpi” Benjamin Szweda, „Latarnik” Mateusza Rakowicza, „Miasto ucieczki” Wojciecha Kasperskiego. godz. 20.00:

Polskie filmy animowane: „Caracas” Anny Błaszczyk, „Ośli wybór” Aleksandry Popińskiej, „Dłuży się doży” Małgorzaty Łupiny i Andrzeja Dudzińskiego, „Dies irae” Joanny Jasińskiej-Koronkiewicz, „Dokumanimo” Małgorzaty Bosek, „Drzazga” Wojtka Wawszczyka, „Ichtys” Marka Skrobeckiego. Dolls

dramat, 2007 r. reż. Karin Babinská 22 kwietnia, godz. 19.30 Rich Mix Cinema Bethnal Green Road, E1 6LA Bohaterkami tego czeskiego filmu są trzy dziewczyny, które właśnie skończyły szkołę średnią. Postanawiają odbyć wspólnie podróż do Holandii. Niestety, dołącza do nich brat Iski, Vojta.

dok., 1964 r. reż. Christopher Brasher Reportaż BBC o walce polskiego pilota biorącego udział w II wojnie światowej o odszkodowanie od rządu amerykańskiego za niewypłacone wynagrodzenie za służbę między październikiem 1944 a sierpniem 1945 roku. godz. 14.00:

19 kwietnia, godz. 20.00 Jazz Café POSK, 238-246 King Street, W6 0RF Bilety: £8 Zabawę organizuje stowarzyszenie TOPAZ: muzykę do słuchania i tańca zagra orkiestra Kopi Katz.

Matka Królów

19 kwietnia, godz. 19:30 20 kwietnia, godz. 16:00 Sala Teatralna, POSK Rezerwacja biletów pod nr tel. 07878 047013 Jerzy Połomski będzie świętował 50lecie swojej kariery na scenie polskiej piosenki.

dramat, 1982 r. reż. Janusz Zaorski Dzieje Łucji Król, zubożałej wdowy i jej czterech synów w najburzliwszym okresie XX wieku. Przedwojenna Warszawa, czasy okupacji niemieckiej i stalinizm. 20 kwietnia, godz. 14.00 Katyń

dok., 2007 r. reż. Józef Gębski Autor przeszukał polskie, rosyjskie, niemieckie i amerykańskie archiwa, by odkryć ukryte i często fałszowane prawdy o morderstwach. 23,24 i 25 kwietnia godz. 11.00

Jurek Jarosz zaprasza: Jerzy Połomski

Megayoga all night Jammin'rum’n’bass – Breaks – Hip-Hop – Reggae

Prymas. Trzy lata z tysiąca

dramat, 2007 r. reż. Teresa Kotlarczyk Rok 1953. Gdy prymas Wyszyński protestuje przeciw bezprawnym atakom na ludzi w liście „Non possumus”, komuniści go aresztują. Urząd Bezpieczeństwa przygotowuje prowokację.

muzyka Roxanna Panufnik: Westminster Mass 18 kwietnia, godz. 19.30 The Oratory Church Brompton Road, SW7 Bilety: £15 przed koncertem lub on-line: www.london-oratory.org/schola

Flamenco and Sitar 20 kwietnia, godz. 19.30 Royal Festival Hall, Belvedere Road, SE1 8XX Bilety: £12-£36 Niezwykły koncert będący efektem współpracy legendy flamenco Paco Peña i gitarzysty sitar Nishat Khan. Katya Sourikova Trio 20 kwietnia, godz. 19.00 Baltic, 74 Blackfriars Road, SE1 Wstęp wolny Katya jest pianistką jazzową, urodziła się w Rosji. Gra nowoczesny jazz pełen długich, lirycznych, melodyjnych narracji. Sola Akingbola 22 kwietnia, godz. 20.00 Momo's, 25 Heddon Street, W1B 4BH Wstęp wolny Perkusista bitów afrykańskich, współpracownik Jamiroquai w pierwszym solowym występie własnego zespołu. Zagra na bębnach, kongach i innych afrykańskich instrumentach. Britten, Shostakovich i Bartók 23 kwietnia, godz. 19.30 Royal Festival Hall, Belvedere Road, SE1 8XX Bilety: £9-£38 Wystąpi London Philharmonic Orchestra, soliści: Sally Matthews (sopran), Martin Helmchen (piano), Paul Beniston (trąbka). W programie: „Britten's 'Variations on a theme of Frank Bridge”, Piano Concerto No 1 (na fortepian, trąbkę i skrzypce) Szostakowicza, „Muzyka na skrzypce, perkusję i celeste” Bartoka. Big Girls Blues Band

The Struggles for Poland: in this life

dok.,1988 r. reż. Paul Robinson Wpływ Kościoła Katolickiego na polską politykę i społeczeństwo. godz. 14.00

19 kwietnia, godz. 21.00 Rhythm Factory 16-18 Whitechapel Rd, E1 1EW Bilety: £8 tylko na www.ticketweb.co.uk i przed imprezą Wystąpią: Dj Mk Fever + MC Cheeba; Fokus znany ze współpracy z Paktofoniką i Pokahontaz + Dj 5cet (brak2sensu) oraz Dj Kula Herb’s Man Sound i Dj.shclash I

24 kwietnia, godz. 20.30 The Cricketers Club, 71 Blandford

nowy czas darmowe bilety Po 5 wejściówek na:

DJ Taks oraz Dj Maniana Aby wygrać zaproszenie na interesującą Cię imprezę, wyślij SMS na numer 87070 o treści: NC NAZWA IMPREZY (w zależności od tego, którą jesteś zainteresowany). Bilety do wygrania również na stronie internetowej

www.nowyczas.co.uk Konkursy będą rozwiązywane na trzy dni przed datą wydarzenia. Koszt wysłania SMS to £1,50 + standardowa stawka operatora


|29

18 kwietnia 2008 | nowy czas

co się dzieje Street, W1V 8AB Bilety: £6 Bluesa zagra zespół pięciu pięknych dam. Puccini Day 24 kwietnia, godz. 18.30 Italian Cultural Institute, 39 Belgrave Square, SW1X 8NX Dzień poświęcony muzyce jednego z najwybitniejszych kompozytorów opery, zabrzmią jego nasłynniejsze arie. Wstęp wolny, rezerwacja wejściówek na stronie: www.icilondon.esteri.it

wystawy Andrzej Klimowski’s Posters Riverside Studios Crisp Road, W6 9RL

Marta Michałowska Gdańsk – polish lives found in translation The Wapping Project Wapping hydraulic power station, Wapping Wall, E1W 3SG Codziennie, 12.00-22.30, nd. do godz. 17.30 Wstęp wolny Filmy Marty Michałowskiej, których głównym bohaterem jest zmieniający się Gdańsk. Paper Trail Estorick Collection, 39a Canonbury Sq, N1 2AN śr-sb, 11.00-18.00, czw. do 20.00, nd 12.00-17.00 Obrazy Giorgio de Chirico, Carlo Carry z kolekcji Vito Merliniego. Sadie Murdoch The Agency, 15A Cremer St, E2 8HD wt-sb, 10.30-18.00 Fotografie i prace inspirowane sztukami teatralnymi, które były wystawione w czasach dominacji Konstruktywizmu i Suprematyzmu.

Charyzmatyczna Babe to ich przywódca, po drugiej stronie stoi nieugięty Sid. Pride and Prejudice od 15 kwietnia! Barons Court Theatre, 28A Comeragh Rd, W14 9HR wt-pt i nd, godz. 19.30 Bilety: £12 Adaptacja powieści Jane Austen. The Bones Theatre zaprasza: Undercrown

20 kwietnia, godz. 19.00 The Railway Bar 7 Station Rise, Tulse Hill, SE27 9BW

spotkania Speed-the-Plow Ostatnia szansa! Old Vic, 103 The Cut, Waterloo Road, SE1 8NB Bilety: £10-£47.50 W najnowszej sztuce Davida Mameta występują Jeff Goldblum i Kevin Spacey. Grają dwóch producentów filmowych, którzy usiłują przetrwać w hollywoodzkiej dżungli.

Wieczór poetów: Adam Ziemianin i Wacław Kostrzewa 18 kwietnia, godz. 19.00 Jazz Cafe POSK 238-246 King Street, W6 0RF Adam Ziemianin zaprezentuje swój tomik pt. „Dzikie Zapałki” a Wacław Kostrzewa anglojęzyczne wydanie jego poezji pt. „Two Rivers”. Zaśpiewa Monika Thomas.

William Blake The Tiger Lillies Tate Britain, Millbank, SW1P 4RG codziennie 10.00-17.50 Wybór prac Williama Blake'a z kolekcji galerii Tate: druki, ilustracje książkowe, rysunki. Origami

Nawiązuje do stylu twórców tzw. polskiej szkoły plakatu. Kieruje wydziałem Ilustracji w Royal College of Art, zilustrował filmy m.in. Jimiego Jarmuscha, Carlosa Saury, Roberta Altmana, Martina Scorsese. Consumption art-video, 80 min. 23 kwietnia, godz. 18.30 Tate Modern Bankside, SE1 9TG Bilety: £5 Film o grupie polskich artystów neoawangardowych z lat 70. Grupę tworzyli Natalia LL, Zdzisław Sosnowski, Janusz Haka i Zygmunt Rytka. Tomasz Cyhitski Microclimates Oh! Oxford House Derbyshire Street, Bethnal Green, E2 6HG pn-pt, godz. 9.00-22.00 sb, nd. godz. 10.00-18.00 Wstęp wolny Londyn i jego atmosfera to temat prac tego artysty. Obrazy zapezentowane na tej wystawie to część cyklu, który zaczął powstawać w 2005 roku. Live Art on Camera Space, 129-131 Mare Street, E8 3RH pn-pt, 10.00-17.00 Sfilmowane happeningi artystów z lat 50., m.in. Joseph Beuys, Ana Mendieta i Stuart Brisley.

Ferreira Projects, Lower Ground Floor 23 Charlotte Road, EC2A 3PB pn-sb 10.00-18.00 Instalacja zbudowana z tysiąca origami.

do 26 kwietnia! New Players Theatre, 3 The Arches, Villiers Street, WC2N 6NG pn-czw. godz. 20.00, pt i sb godz. 19.30 i 22.00 Bilety: £15 -£19.50 „7 Deadly Sins” to nowy kabaret ekscentrycznej grupy The Tiger Lillies, pełen groteski, czarnegohumoru i tradycji spod znaku Brechta i Weilla.

Discussion: Cenzorship as a creative force Agnieszka Holland/Istvan Szabo/Jiri menzel Ucieczka z kina wolność

dramat, 1991 r. reż. Wojciech Marczewski 25 kwietnia, godz. 19.00 The Barbican Silk Street, EC2Y 8DS

Wybitni reżyserzy kina europejskiego okresu komunizmu opowiedzą po filmie Wojciecha Marczewskiego o swoich doświadczeniach z cenzurą. Cenzorship as a creative force 25 kwietnia, godz. 9.15-15.30 School of Slavonic and East European Studies Chadwick Lecture Theatre, Main Quad, UCL Wstęp: £10 Konferencja poświęcona tematowi cenzury jako siły twórczej. Wśród uczestników reprezentanci uniwersytetów z Polski, Szkocji, Anglii,Czech, Węgier oraz Józef Tejchma, minister kultury w PRL lat 70. i 80., Grzegorz Boguta z podziemnego wydawnictwa NOWA.

już wkrótce Promieniowanie

Paradise Now! Tate Modern, Bankside, SE1 9TG Codziennie: 10.00-18.00, pt. i sb. do 22.00 Bilety: £5 Spotkanie z kinem francuskiej awangardy, portretującej działania Duchampa, Man Raya, Picabii.

Rzecz o Marii Skłodowskiej Curie 26 kwietnia, godz. 18.30 27 kwietnia, godz. 16.00 Sala Teatralna POSK 238-246 King Street, W6 0RF Bilety: £12, £10, pod nr tel. 020 8741 0398/1887 (kasa teatru)

Daniel Pflumm Whitechapel Gallery, 80-82 Whitechapel High Street, E1 7QX śr-nd 11.00-18.00, czw. do 21.00 Filmy-kolaże zrobione z fragmentów telewizyjnych wiadomości i reklam. China Design Now V&A Museum Cromwell Road, SW7 2RL Codziennie 10.00-17.45, w pt. do godz. 22.00 Bilety: £8 Nowe trendy w chińskiej sztuce użytkowej: moda, grafika, fotografia, meble i architektura.

teatr The Pajama Game od 15 kwietnia! Union Theatre, 204 Union St, SE1 wt-sb, godz. 19.30 Bilety: £15 Musical trzykrotnie wyróżniony nagrodą Tony. Pracownicy fabryki Sleeptite Pajama są zdeterminowani walczyć o podwyżkę.

DJ Taks oraz Dj Maniana w Peterborough 3 maja The Park Nightclub 30-32 Park Rd, Peterborough Bilety: £8 (przedsprzedaż), £10 (przy wejściu) do nabycia w polskich Delikatesach „Frykas” przy 381 Lincoln Rd oraz „U Zoki” i na stronie: www.thepark4music.com Impreza taneczna, którą poprowadzą najlepsi Dje.


30

18 kwietnia 2008 | nowy czas

czas na relaks

Istotą tej książki jest opowieść człowieka, który ucieka przed służbą wojskową i w Ameryce Południowej poszukuje różnego rodzaju „wrażeń”. wypowiedź Romana Giertycha na temat "Trans-Atlantyku" Witolda Gombrowicza

blackheaTh STandard

mania GoToWania Wegetacja zaczyna się tutaj wcześniej, niż w innych regionach, co sprzyja obfitym plonom. I choć wschodnie hrabstwa stanowią spichlerz Anglii, to jednak nic nie jest w stanie odebrać Kornwalii palmy pierwszeństwa, tak uroczy to zakątek. Najróżniejsze foldery i przewodniki kuszą i zachęcają potencjalnych wczasowiczów do spędzenia wakacji, właśnie tam. Są rodziny, które nie wyobrażają sobie innego miejsca na letni odpoczynek. Gdzie jednak turyści odpoczywają beztrosko, wydając swoje ciężko zarobione pieniądze, tam też i lokalna ludność ciężko pracuje. I nie tylko cała rzesza pracowników turystyki, ale i miejscowi rolnicy. Bardziej zmechanizowani obecnie, wspierani również przez wielu naszych rodaków kornwalijscy farmerzy korzystają z hojności natury. Wystarczy wspomnieć nazwę Somerset, by na myśl przyszedł pyszny, dojrzały ser, a wspominając Devon między innymi skojarzeniami znajdzie się clotted cream i ciasteczka nieodzownie towarzyszące tradycyjnej angielskiej herbacie. Ale zanim więcej powiemy sobie o skojarzeniach z ziemiami zachodnimi Wysp Brytyjskich, chciałbym nawiązać do dzisiejszego tytułu – Blackheath Standard. Miejsce to znajduje się w południowo-wschodniej części Londynu. Dosłownie na granicy ze słynnym Greenwich Park. I od lat jest punktem zbiórki maratończyków. Już kilka dni przed ostatnią niedzielą, 13 kwietnia, ekipy organizacyjne ustawiły tymczasowe ogrodzenie i każdego dnia przybywało więcej namiotów, toalet i wszelkiego sprzętu potrzebnego dla przywitania biegaczy. W tym roku wpłynęło 92 tys. podań o pozwolenie na wzięcie udziału w biegu. Zaakceptowanych przez organizatorów zostało 45 tys., a ostatecznie zarejestrowało się 35 tys. Szczęśliwie do mety dobiegło ponad 34 tys. Ta charytatywna, sportowa impreza gościła w Londynie już 28 razy. I nawet deszcz nie ostudził zapału sportowców. Wspominam to wydarzenie w dzisiejszym artykule, ponieważ zawsze porusza mnie spotkanie z maratończykami, pełnymi zapału i wytrwałości, zdeterminowanymi pokonać własne słabości i dokonać tego, co nie jest udziałem statystycznego człowieka. Tak się składa, że już od trzech lat mogę serwować śniadania dla części z nich. Śmiesznym wydarzeniem z zeszłego roku był fakt, że podczas wydawania śniadania wcześnie rano, zagadnąłem jednego z uczestników, pytając, jak się czuje przed biegiem. Odpowiedział mi, że właściwie on nie

» Południowa część kraju dzięki łagodniejszemu klimatowi zasługuje na miano angielskiego Edenu. bierze udziału w maratonie, a przyjechał do Londynu ze swoją rodziną by się temu przyglądnąć. Uśmiechnąwszy się nieśmiało, trochę zmieszany, życzyłem mu przyjemnego zwiedzania. Śniadanie dla maratończyków wydane, wróćmy więc do kuchni. Dzisiaj podam dwa szybkie przepisy odpowiednie nie tylko dla maratończyków, ale dla każdego z nas, kto nie ma czasu spędzać go w kuchni za dużo. Obydwa przepisy zajmują około pół godziny, a posiłek w przeliczeniu na jedną porcję to około 2,5 funta.

sok z lemonki oraz posiekaną kolendrę. Serwujemy z ryżem i opcjonalnie z hinduskim chlebem naan.

Pieczony cod z koPrem WŁoSkim i czerWoną cebulą

Thai red curry z indykiem Na 4 osoby potrzebujemy: 600 g piersi indyka, 2 cm korzenia imbiru, 3 łyżki Thai Red Curry w koncentracie, 400 ml mleka kokosowego, 2 marchewki, 200 g zielonej fasolki, 1 lemonkę, pół pęczka świeżej kolendry, 300 g ryżu, trochę oleju ze słonecznika do smażenia.

Innym szybkim przepisem, dobrym nie tylko na piątek z racji, że to ryba, jest pieczony cod, czyli po polsku dorsz. Dla 4 osób potrzebujemy 1 dużą czerwoną cebulę, 2 małe lub 1 dużą główkę kopru włoskiego, 1 czerwoną paprykę, 2 łyżki loliwy z oliwek, 4 kawałki ryby około 150-225 g każda (zależnie od apetytu) sól i pieprz, 1 cytrynę, 300 g cous-cous i pęczek zielonej pietruszki. Nagrzewamy piekarnik na 200C.

Indyka kroimy w duże cząstki i na dużej patelni lub w rondlu obsmażamy ze wszystkich stron. Tę ilość mięsa możemy podzielić na dwie części lub przy niewielkim naczyniu nawet na trzy. Nie wrzucajmy całego mięsa naraz, ponieważ nadmiar soku, jaki się wydzieli, obniży temperaturę patelni i mięso zacznie się dusić, a nie podsmażać. Wiadomo, że świat się nie zawali, a i mało kto się pozna, jak mięso było przygotowane, jednak warto wiedzieć na czym polega różnica. Podsmażone mięso odkładamy na osobny półmisek, a patelnię czy garnek używamy do podsmażenia startego bądź drobno pokrojonego imbiru i pasty curry. Po 2-3 minutach dodajemy mleko kokosowe i dobrze mieszamy. Dodajemy marchewkę pociętą w słupki, zieloną fasolkę w całości bądź przekrojoną na pół i przygotowanego wcześniej indyka. Gotujemy pod przykryciem na wolnym ogniu około 10 minut, mieszając od czasu do czasu. Przed podaniem dodajemy startą skórkę i

Cebulę i koper kroimy wzdłuż na cząstki. Paprykę przekrawamy na pół, wyjmujemy gniazdo nasienne i każdą połówkę kroimy jeszcze na 4 kawałki. Warzywa kładziemy na blaszce do pieczenia i skrapiamy odrobiną oliwy. Pieczemy przez 15 minut. W tym czasie przyprawiamy dorsza solą, pieprzem, startą skórką z cytryny, wcześniej smarując delikatnie oliwą. Wyjmujemy warzywa z pieca, mieszamy i na wierzchu układamy rybę. Jeżeli uznamy to za potrzebne, w tym momencie możemy dodać jeszcze trochę oliwy i pieczemy następne 15 minut. W tym czasie przygotowujemy cous-cous. Nie musimy go gotować. Zalewamy wrzątkiem w ilości dwukrotnie większej niż ziarna, przykrywamy na kilka minut. Potem dodajemy oliwę lub masło, mieszamy całość i odstawiamy na następne kilka minut. Doprawiamy do smaku i cous-cous gotowy. Możemy dodać świeżą natkę pietruszki lub drobno posiekaną paprykę, ogórka lub pomidory. Życzę smacznego i miłych spotkań z ciekawymi ludźmi w tym tygodniu.


|31

nowy czas | 18 kwietnia 2008

czas na relaks sudoku

średnie

łatwe

6 9

4 9

7

2 8

8 3

7 4 9 2 5 6 4 3 7 9 1 6 6 7 8 2 5 9 3 9 3 2 7 4 5 8 1

trudne

5

6

1

9 3 2

4

2 5 8 7 1 2 5 9 7 4 2 2 9 3 4 7 1 2 5 9 5 7 2 3 2 6 8 4 7

5

6

1

2

4 2 9 5 8

5

4 8

4 7

1 6 3

3 1 5

4

1

5

7

3 8 2

krzyżówka

horoskop

BARAN 21.03 – 19.04

RAK 22.06 – 22.07

GA WA 23.09 – 22.10

ZIOROŻEC

KO 22.12 – 19.01

Jeśli planujesz wziąć kredyt na duże zakupy – nie wahaj się, a napewno uda Ci się wywiązać z zobowiązań. W sprawach zawodowych mogą nastąpić poważne zmiany ( nawet przejście do innej firmy). Twoje życie erotyczne nabierze wyraźnych rumieńców. Koniecznie przeanalizuj swój ostatni nieudany związek, wybacz i zapomnij.

Wygląda na to, że musisz się sprężyć, aby sprostać obecnym obowiązkom i uzupełnić zaległości, na dodatek pod krytycznym spojrzeniem kogoś, kto zawsze lubi mieć rację. Z dużą rozwagą powinieneś teraz traktować sprawy finansowe. Alarmowa lampka powinna Ci się zapalić, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś zaproponuje ci złoty interes.

Jeśli jesteś nieśmiały teraz możesz stosunkowo małym wysiłkiem przełamać opory i wykonać coś, co już robiłeś wiele razy, tyle że w wyobraźni. Na przykład pierwszy krok w kierunku pewnego dalekiego znajomego, który od tej pory stanie się znajomym bardzo bliskim. Pod koniec tygodnia możesz stanąć przed trudnym wyborem.

Czy tak zajęta osoba znajdzie jeszcze czas na miłość? Będziesz musiał! Twoje potrzeby erotyczne wzrosną, a zmniejszą się wymagania oraz krytycyzm wobec nowo poznanych osób płci przeciwnej. Cóż, ma to swoje dobre strony – może w końcu przestaniesz czekać na ideał i pokochasz normalną osobę – prawdziwą z krwi i kości.

Sprawa, na której ci zależy, rozstrzygnie się zgodnie z Twoim życzeniem. Może podpiszesz korzystną umowę albo sfinalizujesz atrakcyjny kontrakt, wreszcie nadejdą oczekiwane pieniądze albo zwyciężysz w jakimś sporze. W natłoku codziennych obowiązków znajdziesz czas, by zadbać o kondycję, zdrowie i urodę.

Świetnym antidotum na małe i duże kłopoty będzie dla Ciebie Twój partner. Nie wzruszaj z niedowierzaniem ramionami – naprawdę, czekają Was teraz słodkie chwile, a jeśli kroczycie wojenną ścieżką, już wkrótce wypalicie fajkę pokoju. W sprawach finansowych zapowiada się nieźle.

Przed Tobą pracowite dni. To właśnie na Ciebie może spaść odpowiedzialność za powodzenie pewnych zawodowych przedsięwzięć. Jeśli coś przeoczysz, mogą być kłopoty. Wodniki planujące duże zakupy niech nie czekają na lepszą okazję. Teraz wydane pieniądze przyniosą Wam pożytek i radość.

Wciąż będziesz w ruchu – w tygodniu delegacje, wyjazdy, bieganie po mieście, w weekend – wycieczka. W krótkich chwilach odpoczynku trzeba będzie znaleść czas na naukę (jeśli studiujesz) lub podnoszenie swoich kwalifikacji. Pieniądze nie będą problemem, a nawet dzięki pewnym nadwyżkom sprawisz sobie lub komuś miłą niespodziankę.

Z rozwagą podejmuj wszystkie decyzje, gdyż Twoje obecne przedsięwzięcia przetrwają próbę czasu i przyniosą trwałe rezultaty. Dotyczy to zarówno zawieranych teraz umów, jak i nowych znajomości, również tych z podtekstem erotycznym. Nuda i samotność na pewno Ci nie grożą, wręcz przeciwnie pod koniec tygodnia szykuje się imprezka u znajomych.

Na początku tygodnia pochłoną Cię głównie sprawy przyziemne. Ale jeśli bardziej skupisz się na finansach, poprawisz swoją sytuację materialną. Koniec tygodnia zapowiada się atrakcyjniej: imprezy i imprezki, a także nowe, intrygujące znajomości. Może wciągnie Cię interesująca lektura, trafisz na niezwykły koncert albo przedstawienie teatralne.

Na początku tygodnia uważaj, by nie podjąć niewłaściwej decyzji lub nie zrobić czegoś, czego będziesz później żałować. Skup się na sumiennym wykonaniu tego, co do Ciebie należy, tak by niczego nie można Ci było zarzucić. Rybom „parzystym” dopiecze przytłoczenie prozą życia, brak romantycznych uniesień i zwykłego zrozumienia.

Pojawi się pokusa, by uciec do kogoś, z kim nie rozmawia się o pieniądzach, płaceniu rachunków i kto od czasu do czasu ma naprawdę odlotowy pomysł, który na dodatek natychmiast wprowadza w życie... W dziedzinie uczuć ostatnie dni tygodnia przyniosą poprawę. Koniecznie popracuj nad swoją kondycją fizyczną.

BYK

20.04 – 20.05

NIĘTA BLIŹ 21.05 – 21.06

LEW 23.07 – 22.08 NA PAN 23.08 – 22.09

PION SKOR 23.10 – 21.11

LEC STRZE 22.11 – 21.12

NIK WOD 20.01 – 18.02

BY

RY 19.02 – 20.03


32|

18 kwietnia 2008 | nowy czas

jak drobne? ja k zzamieszczać amieszczać oogłoszenia głoszenia d r o b ne ? aby zamieścić ogŁoszenie komeRcyjne skontaktuj się z

ogŁoszenia zWykŁe aby zamieścić ogłoszenie drobne w dziale: „Zatrudnię”, „Szukam pracy”, „Kupię”, „Sprzedam”, „Mieszkania do wynajęcia”, „Oddam za darmo”, „Towarzyskie” wyślij SMS: nC + treść ogłoszenia (np. nC oddam kota...) na numer 87070. Otrzymasz wiadomość zwrotną – odpowiedz wpisując słowo COrreCT.

ia Ogłoszen e w o k ram 0. 1 £ d już o O I N A T NIE! I W YGOD rtą! Zapłać ka

działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

w ramce kolorowe

do 15 słów

£10

£15

do 30 słów

£15

£25

koszt ogłoszenia £1,50 (plus opłata operatora)

mieszkanie do Wynajęcia

Perivale. Miejsce w pokoju dla niepalącego mężczyzny w spokojnym domu. Bardzo dobre warunki, blisko stacji Perivale. Tel. 0778 352 8784. PlaiSTOW. Duże pokoje dwuosobowe do wynajęcia w umeblowanym domu. 5 min. do stacji. Cena od £55/os./tyg., rachunki wliczone. Tel. 0780 9472556. Mile enD (2 strefa, 5min. do stacji, trzy linie metra). Dwuosobowy pokój w umeblowanym, czystym mieszkaniu z internetem. £55/os/tyg. rachunki wliczone. Tel. 0790 454 6630

pRoFesjonalne FRyzjeRsTWo, strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. iza, West acton, tel. 0786 2278729

WyWóz śmieci przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa auto-laweta, złomowanie aut – free TRanspol 0786 227 8730 lub 29 andRzej

WeSTferry, Mile enD. Miejsce dla chłopaka, £55/tyg. Duża dwójka z balkonem w umeblowanym mieszkaniu z internetem. rachunki wliczone. Tel. 0790 4546630. KilBurn ParK /SWiSS COTTage. Dwuosbowy duży pokój na abbey rd, nW6, 2 strefa, komfort , Tv, internet. Od 1 maja. rachunki wliczone. £130/tydz. Tel. 0797 6354 659

szukam pRacy

PielęgniarKa z wieloletnim doświadczeniem zaopiekuje się starszą osobą. Tel. 07727027464

ToWaRzyskie

kaWaleR katolik, po wyższych studiach pragnie poznać Polkę do lat 40, która chętnie zamieszkałaby we Francji lub Włoszech. Mowię po angielksu, francusku i włosku Tel. 020 7697 0005

nieśmiały brunet, 34 lat, 176 cm, szczupły, pozna Panią, z dzieckiem również, cel – stały związek. Tylko poważne oferty, sms na nr 07973825112 Jesli czujesz sie samotna, masz kompleksy z nadwaga, lubisz gotowac i miałabys ochotę wypić lampkę wina z 50-latkiem, zapraszam na flirt smsowy 0751 497 7801 Poznam dziewczyne les z Southampton. 0784 2636743

usŁugi

Rozliczenia podatkowe, konta, NIN, zasiłki, rezydentura, tłumaczenia, pożyczki, zakładanie firm i działalności gospodarczej. Profesjonalnie i tanio!!! Tel.: 0207 388 0066 0795 442 5707

TŁumacz pRzysięgŁy szybko, niedrogo. Adres: Suite 103, 20 Lavington Street, London SE1 0NN (London Bridge). Tel. biuRo: 0207 9282 558; komóRka: 0789 4802 777. email: inFo@TRaducTio.co.uk

zaTRzymaj najpiękniejsze chWile życia W kadRze fotografia ślubna, portretowa, dziecięca, okolicznosciowa, sesje do portfolio. eWa 0-7946850788; www.myspace.com/fotoewa

WRóżka sebila, przepowie Ci przyszłość, wskaże Ci szczęśliwą gwiazdę, która będzie oświecała Twoją ścieżkę życiową. Wróży z kart tarota i z ręki. Zdejmuje złe fatum. Tel. 07988553378

laboRaToRium medyczne: The paTh lab Kompleksowe badania krwi na zawartość narkotyków, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową. EKG, USG. Tel.: 020 7935 6650, lub po polsku: iwona 0797 704 1616

paznokcie akryl, żel, manicure, pedicure, henna z regulacją, depilacja woskiem. Przyjmuję w domu, w Londynie, Greenford. Pięć lat doświadczenia. monika 07835412859,

WRóżka milena wróży z kart Tarota, zdejmuje złe fatum, wyprowadzi Cię na szczęśliwą gwiazdę. Tel. 0-7961816736

FizjoTeRapia, masaż leczniczy, bóle kręgosłupa, nerwobóle, aromaterapia; małgorzata mobile: 0793 338 8935

ipsWich – okazja dla biznesmenóW! Sklep z zapleczem 60 m2 i mieszkanie z osobnym wejściem. Lokalizacja: Ipswich, obok Klubu Polskiego. Idealny na sklep z wyrobami rzemieślniczymi lub innymi. Koszt wynajmu 10 tys. funtów rocznie + rachunki. kontakt: andrew soltysik 0797 389 9686

mechanika, elektryka samochodowa oraz diagnostyka komputerowa. Tel 0-7881552350

maluję poRTReTy z natury lub ze zdjęć – akwarelą £70,00, olejną £200,00. Tel. 0-7884155281; www.zojka.com

anTeny saTeliTaRne Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóceń, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny. Tel. 0751 526 8302

dean manson soliciToRs kancelaRia pRaWna

kRęgaRsTWo, RehabiliTacja, Manualna terapia, diagnoza, bioenergoterapia, Porady. Skutecznie i szybko. Tel. 0795 867 7615

Sprzedaż, kupno domów i mieszkań wynajem sklepów, biur etc Prawo pracy Prawo rodzinne Odzyskiwanie długów Prawo imigracyjne (pobyt st ały, obywatelstwo) Prawo handlowe (kontrakty, biznes, spółki) Landlord and Tenant (spory, konrtakty) Odszkodowania powypadkowe (No win no fee) Odwołania od decyzji urzędowych Prawa człowieka i obywatela Testamenty, prawo spadkowe Spory/sprawy sądowe Prawo karne

monTaż, napRaWa oraz wszelkie przeróbki instalacji wodnokanalizacyjnych oraz centralnego ogrzewania. 0777 455 8445

kompleksoWe RemonTy kuchni i łazienek (hydraulika, kafelki, panele, elektryka). 0777 455 8445

Tel: 020 8767 5000 mon-Fri 09:30-17:30, sat 12:00-17:00 Kontakt: Katarzyna Bogucka (Trainee Solicitor) Solicitors: M. Mansoor, E. Baig, S. Bhatti

243-245 miTcham Road, london sW17 9jQ www.dmansonsolicitors.com Regulated by the Solicitors Regulation Authority


|33

nowy czas | 18 kwietnia 2008

ogłoszenia TWEEN 9AM - 5PM Wage: ABOVE NAT MIN WAGE Work Pattern: Days Employer: Furniture Services Ltd

job vacancies EAL SUPPORT Location: COVENTRY, WEST MIDLANDS Hours: 37 HOURS PER WEEK Wage: £14,492 - £16,536 PER ANNUM PRO RATA Work Pattern: Days Closing Date: 24/04/2008

Description: We are looking to appoint enthusiastic and energetic teaching assistants to join the learning support team. To work with students for whom English is not their first language. Not essential but the ability to speak Polish or French would be desirable. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. The employer will meet disclosure expense. How to apply: For further details about job reference CFA/18088, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. POLISH SPEAKING SALES ADMINISTRATOR Location: MILTON KEYNES, BUCKINGHAMSHIRE Hours: 35 PER WEEK, MONDAY - FRIDAY, BE-

Description: Must be able to speak and write Polish. Must be computer literate in MS Office applications., Experience in SAGELINE 50 would be an advantage. Duties will include data entry, filing, photocopying, correspondence and telephone calls including dealing with Polish suppliers (written and verbal communication). Applicant will be based in Tingrith. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sharon Irwing at Furniture Services Ltd, The Daintry, Wood House, Tingrith, Milton Keynes, MK17 9EG. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. RECEPTIONIST Location: PRESTON, LANCASHIRE Hours: 7 - 18 PER HOUR, OVER 7 DAYS, HOURS TO ARRANGED Wage: £5.52 - £6.00 PER HOUR Work Pattern: Days Employer: Speak School

Description: Must be able to speak a high level of English and an additional language would be an advantage such as Polish, Spanish, Hungarian, Arabic or Portuguese. Duties include reception work, liaising between students and teachers, administration tasks, cash handling and light cleaning duties. Full training given. Immediate start. Excellent communication skills are essential as you will take enquiries made in English from students of all nationalities, and advise on suitable courses. The above languages would be an advantage as our students are primarily speakers of those languages. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0177 2204500 ext 0 and asking for Edward Gildea.

OFFICE SUPPORT Location: MORECAMBE, LANCASHIRE Hours: 6 DAYS Wage: ABOVE NAT. MIN. WAGE Work Pattern: Days , Weekends Employer: Independant Services Centre Ltd Closing Date: 01/05/2008

Description: WHO WE ARE ISC Ltd is a newly established company operating in the finance sector with huge scope for rapid expansion. WE ARE LOOKING FOR a highly motivated professional individual full of enthusiasm and positive energy, willingness to improve skills on the daily basis. KEY SKILLS - Ability to speak and write in both English and Polish -Good organisation skills - IT literature MAIN DUTIES - Organise and preparing sales documentation -Administration of specified databases - Any other task as required BENEFITS OF WORKING WITH ISC. Excellent working environment - Ongoing job training -Possibility to gain further industry related qualifications. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Chris Perkins at Independent Services Centre Ltd, 98A Euston Road, Morecambe, Lancashire, LA4 5LD, or to recruitment@isc24.co.uk. job ref 322 INTERNET MARKETING PERSON POLISH WEBSITE Location: MANCHESTER Hours: 8 HOURS PER DAY, 5 DAYS A WEEK. USUAL OFFICE HOURS. Wage: £12,500+ DEPENDING ON EXPERIENCE Work Pattern: Days Employer: NDC.CO.UK Closing Date: 30/04/2008

Description: Person fluent in Polish language required to manage sales/advertising on Polish websites such as eBay.pl and Allegro.pl for a laptop sales company and to deal on the telephone with Polish customers

calling us. No cold calling is required. General computer hardware knowledge and use of eBay.pl and Allegro.pl would be an advantage but not essential. Knowledge of other European languages (French, German or Spanish) would also be an advantage but again not necessary. Immediate start is available for the right person. Salary is negotiable depending on experience. Benefits include paid annual holidays and a flexible work schedule. This job is a full time permanent vacancy. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0870 7870410 and asking for Hamid Taqui or email hamid@ndc.co.uk or send BUS DRIVER Location: MARDEN, HEREFORD HEREFORDSHIRE Hours: 48 PER WEEK OVER 7 DAYS, INCLUDES EVENINGS AND WEEKENDS. Wage: £6.00 PER HOUR Work Pattern: Days , Evenings , Weekends Employer: S and A Produce (UK) Ltd

Description: Temporary contract - duration unknown. Must be qualified to drive Class D vehicles and Class C and E an advantage but not essential. Duties are to provide a safe, comfortable transportation of Company employees at all times. You will ensure buses are checked daily and complete daily defects form. Ensure Company and Health and Safety Rules are adhered to. Shared accommodation is provided on site. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Elaine Tustin at S and A Produce (UK) Ltd, Brook Farm, Marden, Hereford, Herefordshire, HR1 3ET. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office or email to recruitment-pl@sagroup.co.uk OFFICE ADMINISTRATOR Location: BRIGHTON EAST SUSSEX Hours: 37.5 HOURS PER WEEK MONDAY-FRIDAY BETWEEN 9AM-5PM Wage: £12,000 PER ANNUM Work Pattern: Days Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY Description: Polish owned Telecom Company requires office administrator in central Brighton. Must be able to speak Polish as will be liasing with management in offices in Poland. Duties include customer services, checking invoices and staff rotas and general office duties. Must be computer literate with MS Office skills. Good telephone manner essential. The company runs two TV channels on Sky TV and the role involves liaison with offices in Poland, hence the need for good telephone manner and Polish language skills. How to apply: For further details about job reference BWH/16744, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. SPECIALIST/MANAGING TAILOR Location: LONDON N2 Hours: 40 HOURS PER WEEK Wage: £25,000 - £30,000 PER ANNUM Work Pattern: Days Employer: Pristine Dry Cleaners Closing Date: 07/05/2008

Description: Must have previous relevant experience at NVQ level 3 or above. Must be familiar with Asian fashion trends, modern and traditional and help with its marketing. Must have ability to

recognise material suitable for type of design/clothing and be familiar with appropriate machinery to be used including its general maintenance. This is a supervisory level post and with a growing planned business, applicant is required to be able to oversee management, have supervisory and training of staff abilities. Duties include providing for custom designed clothing for all occasions for men and women, from design to cutting and manufacture, alterations, repair and be familiar with embroidery. Applicant expected to manage this department and possibly other local branches, monitor staff, order stock, quality control, health and safety and staff rotas. Applicants from other EEA member states to email CV to PUSHPA.KERAI@JOBCENTREPLUS.GSI.GOV.UK How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Krishna Pattani at Pristine Dry Cleaners, 71 High Road, London, N2 8AB. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. RECEPTIONIST Location: PRESTON, LANCASHIRE Hours: 7 - 18 PER HOUR, OVER 7 DAYS, HOURS TO ARRANGED Wage: £5.52 - £6.00 PER HOUR Work Pattern: Days Employer: Speak School

Description: Must be able to speak a high level of English and an additional language would be an advantage such as Polish, Spanish, Hungarian, Arabic or Portuguese. Duties include reception work, liaising between students and teachers, administration tasks, cash handling and light cleaning duties. Full training will be provided. Immediate start. Excellent communication skills are essential as you will take enquiries made in English from students of all nationalities, and advise on suitable courses. The above languages would be an advantage as our students are primarily speakers of those languages. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0177 2204500 ext 0 and asking for Edward Gildea. RECEPTIONIST Location: SOUTHAMPTON, HAMPSHIRE Hours: 15-37 PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, BETWEEN 10AM-6PM FLEXIBLE Wage: £5.65 PER HOUR Work Pattern: Days Employer: B Fluent Communications Ltd

Description: Polish speaker is preferred. Sales experience would be an advantage but is not essential. Duties will include answering the telephone, meeting customers dealing with enquiries and all other general duties as required. This is a temporary position for 3 weeks but could be extended for the right applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning 02380 678500 ext 0 or 07765280153 and asking for Alistair Cooke. SHIFT MANAGER Location: GLASGOW Hours: 45 PER WEEK MONDAY TO FRIDAY BETWEEN 2PM - 10PM Wage: £8 PER HOUR Work Pattern: Days , Evenings Employer: Work Services UK Ltd

Description: Must be able to speak Polish. Must have experience in a warehouse environment with supervisory or management experience of at least 20 staff. Must also be computer literate. Duties include managing a team of staff, monitoring and control of KPI's for the process function within the warehouse, leading and developing others within the team and organising shift patterns. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0203 1708332 ext 0 and asking for Alexandra Blaszkowska.


34|

nowy czas | 18 kwietnia 2008

wokół sportu

EURO 2012 – zdążymy? Mamy kolejną deklarację z Ukrainą dotyczącą pogłębiania współpracy w zakresie przygotowań do zbliżających się wielkimi krokami EURO 2012. Podpisali ją prezydenci obu państw. Patrząc jednak na faktyczny stan przygotowań obu krajów do tego piłkarskiego wydarzenia, należy zacząć solidnie powątpiewać w realność zakończenia całego przedsięwzięcia powodzeniem. W prima aprilis niektóre polskie media nadały taki oto komunikat: UEFA odebrała Polsce i Ukrainie prawo do organizowania Euro 2012. Brzmiało to tak poważnie, że gros Polaków święcie uwierzyło w te doniesienia. Wielu nawet nie starało się zlokalizować tych doniesień w odpowiedniej czasoprzestrzeni, a więc nie kojarzono informacji z żartem. Potraktowano ją całkiem serio. Dlaczego? Ponieważ w Polsce od przyznania

Michel Platini ogłasza zwycięzców – Polskę i Ukrainę

nam prawa do organizacji imprezy – a to już będzie ponad rok – niewiele się zmieniło. Politycy wolą się kłócić o drobnostki, do samorządów nie trafiają żadne środki na realizację inwestycji, ponieważ nie ma kto ich tam kierować, a gdy przychodzi co do czego, to słyszymy, że w przeciągu czterech lat dokonamy cudów. Żałosne tłumaczenia i żałosne zdają się być kolejne deklaracje o „pogłębianiu współpracy”. Warto może zapytać, czym jest to pogłębianie, skoro nie widać współpracy, czy też zwykłej pracy – zupełnie nie pogłębionej – na rzecz przygotowań do Euro. Ale jak się okazuje, władze nie są ślepe. Na przykład prezydent Lech Kaczyński podczas spotkania z prezydentem Ukrainy, Wiktorem Juszczenką zauważył, że w sprawie organizacji Euro 2012 potrzebna jest bar-

dziej ścisła współpraca i to przede wszystkim w kwestii infrastruktury drogowej. Wyjaśnię tylko, że w przeciągu roku nie powstała w Polsce absolutnie żadna nitka autostrady planowana w ramach przygotowań do Euro. Z Niemiec przez Poznań do Warszawy dalej jedziemy najpierw wyboistą drogą szybkiego ruchu (szybkiego tylko z nazwy, na każdym odcinku obowiązuje ograniczenie prędkości do 70 km/h), a później możemy udać się na wybudowaną przed laty autostradę A-2. Ze Szczecina do Wrocławia jedzie się głównie drogą dwupasmową, na pochwałę zasługuje połączenie Katowic z Wrocławiem – jest autostrada, ale też nie powstała w tym roku. A jak wygląda połączenie innych miast? Nijak, kompletnie nijak. Prace przy budowie autostrad nie wiedzieć czemu znajdują się w powijakach, nie wspominając o budowie stadionów. Blisko rok (!) – co trzeba podkreślić – trwała planistyczna batalia o umiejscowienie Stadionu Narodowego w Warszawie. Wielka, potężna stolica nie potrafiła znaleźć odpowiedniej lokalizacji, a największym problemem byli – przynajmniej według włodarzy – kupcy z targowiska na Stadionie Dziesięciolecia. Co chwilę media alarmują nas o zmianach na tej liście inwestycyjnych priorytetów, ale do tej pory żaden z tych priorytetów nie został nawet solidnie rozpoczęty. Owszem, na Ukrainie też nie można w tej chwili obserwować specjalnych piłkarskich popisów, ale padają słowa prezydenta tego kraju, że w drugiej połowie roku zostaną oddane do użytku dwa olbrzymie stadiony; w Doniecku i Dniepropawłowsku. A w Polsce ile? Żaden stadion z prawdziwego zdarzenia w tym roku w Polsce nie ujrzy światła dziennego. Biorąc więc pod uwagę fakt, że inwestycje publiczne w Polsce ciągną się latami, a przez rok nie przedstawiono nawet żadnych konkretnych projektów, trudno uwierzyć, że zdążymy w cztery lata przeprowadzić inwestycyjną rewolucję. W Polsce budowa 25 km autostrady potrafi zająć lata, jak nie dekady. A mamy niecałe cztery lata!

UEFA niEdowiArkiEM Już w lutym przewodniczący UEFA, Michel Platini zaapelował do Polaków i Ukraińców, aby w kwestii przygotowań do Euro 2012 obudzili się i rozpoczęli konkretne działania. Przypomnijmy, że Platini nie wykazał szczególnego entuzjazmu po wylosowaniu w ub. roku Polski i Ukrainy jako organizatorów imprezy. Nie dziwi więc, że nie podchodzi ze specjalnym huraoptymizmem do polskich i ukraińskich uspokajających zapowiedzi, że wszyscy zdążymy na czas. Szef UEFA pozostaje niedowiarkiem. – Musimy ich (Polaków i Ukraińców-red.) obudzić i uświadomić, że czas płynie nieubłaganie – mówił Michel Platini jeszcze w lutym tego roku. Do

dzisiaj niewiele się zmieniło, a oba słowiańskie narody – przynajmniej można żywić taką nadzieję – dopiero budzą się z zimowego snu. Tymczasem Platini powiedział wprost, że ani Polacy ani Ukraińcy nie mogą pod żadnym pozorem przespać najbliższych miesięcy, które zdaniem szefa UEFA, będą kluczowe dla tempa inwestycji w obu krajach. Problem nadal w tym, że wiosna już w pełni, a prac nie widać. Drogowcy pojawiający się na trasach ograniczają się do łatania pozimowych ubytków, ewentualnie grzebią się przy kanalizacjach czy światłowodach. Ale żeby zobaczyć gdzieś w Polsce stado buldożerów, walców, czy też lawę asfaltu pod przyszłe autostrady... Tego nie uświadczymy.

CzEgo nAM brAkUjE? Mówiąc ogólnie, brakuje nam wszystkiego. Baza hotelowa w Polsce do najlepszych nie należy. Stadionów w gruncie rzeczy nie mamy, a przynajmniej nie mamy takich na miarę Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Nie mamy też autostrad z prawdziwego zdarzenia. Niestety, poruszanie się po polskich drogach przypomina alpejski slalom-gigant, a nie cywilizowane przemieszczanie się z punktu A do punktu B. Na domiar złego każdy w miarę przystępny odcinek jest automatycznie obstawiany przez policjantów z fotoradarami, albo na poboczach ustawia się znaki ograniczające prędkość – tak dla naszego bezpieczeństwa. Poza tym, problemem są połączenia kolejowe Polski z Ukrainą i Polski z Niemcami. Pociąg przejeżdżający Odrę musi zwalniać, ponieważ most na rzece grozi zawaleniem (tu na szczęście, dzięki Niemcom, którzy wzięli się za przebudowę konstrukcji, jest szansa na poprawę sytuacji jeszcze przed rokiem 2012). Połączenia kolejowe z Ukrainą generalnie nadają się do poprawki – a to i tak delikatne sformułowanie. Tymczasem prezydent tego kraju zapowiada – na niecałe cztery lata przed Euro – ogłoszenie niebawem studium rozbudowy kolei europejskiej m.in. do Lwowa. Do tego jeszcze lotniska, a w zasadzie ich brak. Jakim bowiem przywilejem jest lotnisko Katowic, które znajduje się daleko od miasta, bo w Pyrzowicach. Poznańskie przeznaczonejest do modernizacji i na razie na nią czeka. Podobnie ma się sprawa z lotniskiem wrocławskim. Lokalnych lotnisk natomiast jak na lekarstwo, a gros z nich do tej pory nie może się rozwijać nawet za pieniądze samorządów, ponieważ parlamentarzyści od roku szerokim łukiem omijają pewien projekt ustawy o komunalizacji dawnych lotnisk wojskowych. Najlepiej stan przygotowań obrazuje najnowszy raport UEFA, do jakiego dotarli polscy dziennikarze, a którego polski PZPN nie chciał ujawniać. Wychodzi na to, że z zaplanowanych 41 tys. miejsc hotelowych do tej pory powstało najwyżej 7 tys. Z zaplanowanych na mi-

strzostwa 2,3 tys. km autostrad, w trakcie normalnej realizacji jest blisko 800 km. Gdzie reszta? Nie wiadomo.

&

A PolityCy... ... jak mantrę powtarzają, że ze wszystkim zdążą. Premier Donald Tusk ogłaszając przeznaczenie 100 mln euro na budowę trzech stadionów był chyba święcie przekonany, że rozwiązał problem. Ale nie. Stadionów nie ma. Minister sportu Mirosław Drzewiecki ze swoimi zapewnie-

van

niami wydaje się być mieszkańcem innego kraju. – Mamy małe opóźnienie, ale na pewno zdążymy na czas – mówił. Małe opóźnienie? Roczne opóźnienie w przedsięwzięciu planowanym na pięć lat, to utrata 20 procent szans. A dodajmy, że nadal niewiele się dzieje. Zamiast listy czynności, mamy listę zaniechań. Codziennie można odhaczać kolejne, nie rozpoczęte inwestycje, kolejne nie wcielone w życie pomysły (tych nam oczywiście nie brakuje). Zegar tymczasem tyka...

£25/godz minimum 2 godziny

0779 158 2949

man

Przemysław Kobus


|35

nowy czas | 18 kwietnia 2008

port

redaguje Daniel Kowalski info@sportpress.pl

HerMes Nevez soArez

ByŁy PiŁKArz KoroNy KielCe

Najtrudniejszy zakręt życia Łukasz Żurek

O Koronie nigdy nie będę mówił źle. W Kielcach zawsze byłem szanowany. Pokochałem to miasto i jego ludzi. Dziękuję za to wszystkim, z którymi się zetknąłem – tymi słowami Hermes zakończył najpiękniejszy etap swojej kariery. Korona Kielce nigdy nie będzie już taka sama. Kontrakt z Kolporterem rozwiązał Hermes – człowiek, który w krótkim czasie stał się ikoną kieleckiej piłki. To jedna z tych historii, kiedy z tonącego okrętu kapitan nie schodzi ostatni. Wraz z nim w szalupie ratunkowej znaleźli się dwaj inni zawodnicy zawieszeni przez zarząd – Jakub Zabłocki i Sławomir Rutka. Kielecki etap w Pana karierze definitywnie dobiegł końca. To była przemyślana decyzja?

– Nie chciałem odchodzić i nigdy

wcześniej o tym nie myślałem. Zawsze mówiłem, że chcę zostać w Koronie do końca kontraktu, a może nawet do końca kariery. Skoro jednak zaufanie do mnie wygasło, mój czas tutaj dobiegł końca. O tym klubie nigdy nie będę mówił źle. W Kielcach zawsze byłem szanowany. Pokochałem to miasto i jego ludzi. Dziękuję za to wszystkim, z którymi się zetknąłem. Nigdy tego nie zapomnę. Naprawdę nigdy nie zhańbił się Pan udziałem w korupcyjnym procederze?

– Nigdy. Zostawiłem w tym klubie serce i zdrowie. Dobrze, że są dzisiaj ludzie, którzy chcą to pamiętać. Oni mi wierzą. Nie rozumiał Pan, że dzieje się coś złego?

– Nic nie podejrzewałem. Jako jedyny w szatni nie mówiłem nawet słowa po polsku. Wszystko tłumaczył mi Andrzej Woźniak. Dla mnie całym światem był wtedy trening i mecz. Skoro byłem w klubie tak długo, to znaczy, że ze swych zadań wywiązywałem się jak najlepiej. Na boisku nie da się udawać dobrego zawodnika. Może dałoby się to zrobić raz, ale nie przez pięć i pół roku. Koledzy nie namawiali, żeby Pan został?

– Nie. Rozumieją moje postępowanie. Przed meczem z Legią, kiedy odmówili wyjazdu na zgrupowanie, tłumaczyłem im, że to jest mój problem. Ich ta sprawa nie dotyczy, ale wszyscy bardzo przeżywają to, co się dzieje.

Opcja nr 1 Arsenal – Reading typ 1/1 (pierwsza połowa/pełny czas) Arsenal/Arsenal sobota 12.45 kurs 1/1 zakład bukmacherski: Paddy Power Z formą jaką reprezentują goście, skazani są na dotkliwą porażkę. Żadnego celnie oddanego strzału w kierunku bramki podczas ostatniego meczu we własnym mieście przeciwko walczącym o przetrwanie stołecznym Fulham wskazuje jasno, iż drużyna Steve Coppella znajduje się w ogromnym kryzysie. Ponadto 60. tysięczny stadion „Emirates Fly” z pewnością nie będzie zbyt gościnny. Gospodarze na własnych śmieciach nie doznali jeszcze porażki w obecnym sezonie, lecz trzy ostatnie mecze zakończyły się podziałem punktów. Czas to zmienić i walczyć o pozycję wicelidera. Tym bardziej, że w niedzielnym spektaklu na Old Tratford „Młode Strzelby” pokazały się z bardzo dobrej strony, a ubytki w postaci obrońcy Bakariego Sagny, czy napastnika Eduardo da Silvy spokojnie można uzupełnić zawodnikami z szerokiej kadry. Tak, więc od początku gwizdka sędziego nastąpi ostra kanonada „Kanonierów” z kilkoma celnymi trafieniami.

– Na razie zostaję w Kielcach, bo syn kończy tutaj czwartą klasę. Co potem? Jeden z menedżerów zaproponował mi zagraniczny klub, ale odmówiłem. Chcę zostać w Polsce. Czekam na rozwój wypadków. Nikt do mnie jeszcze nie dzwonił z propozycjami angażu.

W pierwszym środowym meczu eliminacji turnieju UEFA w futsalu reprezentacji U-21 Ukraina pokonała Litwę 6:1 (2:1). W drugim meczu Polska gra z Rumunią.

– Najbardziej załamany jest Edi. On przyszedł do Kielc ze względu na mnie. Opowiedziałem mu o klubie wszystko, co najlepsze. Zaufał mi i odrzucił inne oferty, także znacznie lepsze niż ta z Korony.

Nie rozważa Pan wyjazd do innego kraju lub powrotu do Brazylii?

Agnieszka Radwańska awansowała do trzeciej rundy turnieju tenisistek w w Charleston (z pulą nagród 1,3 mln dol.). W meczu drugiej rundy rozstawiona z "11" Polka wygrała z Rumunką Ediną Gallovits 6:7 (7-9), 6:2, 7:5. Kolejną rywalką krakowianki będzie rozstawiona z "siódemką" Szwajcarka Patty Schnyder.

– W tej chwili nie. Jeśli będę miał pracę, z Polski nie wyjadę.

Siatkarze Skry Bełchatów po raz

Decyzję o rychłym rozstaniu z klubem ogłosił również Krzysztof Klicki...

– Byłoby trudno, bo życie spędziłem z piłką przy nodze. I nadal chcę zostać przy futbolu. Nie boję się jednak zmian. Jeśli przyjdzie na nie pora, to będę gotowy. Muszę nauczyć się żyć bez Korony. Na początku po prostu biegałem po lesie. Potem zacząłem rozglądać się za jakimś klubem w okolicach Kielc, gdzie mógłbym potrenować do czasu znalezienia nowego pracodawcy. Cieszę się, że więcej czasu mogę teraz poświęcić rodzinie. Tak się złożyło, że tuż przed moim pożegnaniem z Kolporterem przyjechał do mnie brat z żoną. Dobrze, że byli ze mną akurat wtedy, kiedy znalazłem się w najtrudniejszym momencie mojego życia...

Jak wydarzenia ostatnich dni komentują pana rodacy grający w Koronie?

– Jestem zaskoczony jego postanowieniem, ale jednocześnie mam świadomość, że w całej tej aferze to właśnie on jest najbardziej poszkodowany. Został oszukany przez ludzi, którym zaufał. To człowiek z charakterem. Jego szanuję najbardziej. Co teraz stanie się z Koroną?

– Nie wyobrażam sobie tego klubu bez Kolportera. Korona będzie pewnie istniała. Ale to wszystko będzie się toczyć w warunkach dalekich od tych, do jakich przyzwyczaił nas pan Klicki.

WeeKeNDoWe TyPy PiŁKArsKie Po paru tygodniach miernych prognoz, w końcu jesteśmy do przodu. Zarobiliśmy dokładnie 31 funtów przez co nasze konto na debecie wynosi zaledwie 48 funtów. W tym tygodniu powinniśmy wyjść z niego. Zapraszamy do analizy naszych propozycji.

A jaki los czeka Hermesa?

bieg na przełaj

Opcja nr 2 Middlesbrough – Bolton typ 2 (wygrana gości) sobota 15.00 kurs 11/4 zakład bukmacherski: Blue Square Nasza propozycja na pierwszy rzut oka wygląda dość zaskakująco, lecz są to tylko pozory. Zawodnicy z przedmieść Manchesteru mają przysłowiowy nóż przy gardle. Jeśli wciąż myślą o utrzymaniu się w Premiership, to trzy punkty na Riverside Stadium powinny być w ich zasięgu. Podopiecznym Garetha Souhgate degradacja do niższej ligi raczej nie grozi. Posiadają aż siedem punktów przewagi nad strefą spadkową, a do końca rozgrywek pozostało naprawdę niewiele. Tylko cztery rundy, z czego trzy Middlesbrough zagra na własnej murawie. Tak dogodna sytuacja, może być przyczyną lekkiego potraktowania przeciwnika, zdeterminowanego widmem opuszczenia szeregu najlepszych. Liczymy więc na drugie sezonowe zwycięstwo Bolton. Stać ich na to!

Mógłby Pan zarabiać na życie, nie dotykając piłki?

Nowa liga w Birmingham W Birmingham powstaje polonijna liga „piątek” piłkarskich. W minioną sobotę odbyło się już nawet pierwsze spotkanie organizacyjne. Wszystko zaczeło się od akcji promocyjnej w portalach bham.pl oraz astonvilla.com.pl. Ogłoszenia pojawiły się też w polskich sklepach, a nawet w kościołach.

czwarty z rzędu mistrzami Polski. W trzecim meczu finałowym Polskiej Ligi Siatkówki Ekipa Daniela Castellaniego pokonała Wkręt-Met Domex AZS Częstochowa i rozstrzygnęła rywalizację play off w stosunku 3-0. Sparing ze szwajcarskim drugoligowcem FC Schaffhausen oraz trzy mecze towarzyskie - z Macedonią, Albanią i Danią rozegrają polscy piłkarze w ostatnim okresie przygotowań do występu w mistrzostwach Europy. Jak podaje włoski dziennik Corriere dello Sport Real Madryt zamierza złożyć Interowi Mediolan ofertę kupna Zlatana Ibrahimovica, opiewającą na 70 milionów Euro. Szykuje się więc kolejny rekord transferowy. Atlas Stal Ostrów Wlkp to jedyny zespół, który odniósł wyjazdowe zwycięstwo w pierwszym meczu ćwierćfinałów mistrzostw Polski koszykarzy. Ostrowianie, którzy po raz ostatni na wyjeździe wygrali 3 listopada, pokonali we Wrocławiu, po dogrywce, ASCO Śląsk 85:80. Piłkarze Olympiakosu Pireus i Arisu Saloniki spotkają się 17 maja w finale Pucharu Grecji. W rewanżowych meczach półfinałowych Olympiakos pokonał drugoligową drużynę Thrassivoulas 3:1, a Aris zwyciężył Atromitos 2:1. W drużynie z Pireusu występuje Michał Żewłakow. Skra Bełchatów pokonała na

wyjeździe Wkręt-Met Domex AZS Częstochowa 3:2 w trzecim i ostatnim meczu finału PLS. W pojedynku do trzech zwycięstw Skra Bełchatów zwyciężyła 3:0.

Grzegorz ostrożański Zainteresowanie przeszło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Udział w rozgrywkach już teraz zapowiedziało szesnaście ekip, a zgłaszają się kolejne. Kolejne spotkanie na którym załatwione mają być wszystkie sprawy formalne odbędzie się 26 kwietnia. Inauguracja ligi nastąpi trzy tygodnie póżniej. (dako)

Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) zdecydowała, że pierwszymi zawodami Pucharu Świata w skokach w sezonie 2008/2009 będzie, tak samo, jak w poprzednich latach, konkurs w fińskim Kuusamo. W zaległym meczu szkockiej ekstraklasy, Celtic pokonał w 378. derbach Glasgow z ekipą Rangers 2:1 (1:0).


36|

nowy czas | 18 kwietnia 2008

sport

Bez polskich sędziów odbędą się Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii. Na listę rezerwową trafił wprawdzie Grzegorz Gilewski, ale jego szanse na występ są bardzo małe.

crewcarD 5-a-siDe polish football league

sylwester JeDynaK

euro 2008

leo beenhaKKer ogłosił KaDrę

Szczegóły za dwa tygodnie Euronominacje Daniel Kowalski

Kilka dni temu zawieszono rzecznika prasowego ligi, Krzysztofa Wiciaka. Liga zmieniła też swojego prasowego patrona. Bez wątpienia w ostatnim czasie więcej w lidze dzieje się poza boiskiem, aniżeli na nim. Pod koniec ubiegłego sezonu od władzy odsunięto założyciela ligi, Mariusza Stopę. Powołano nowy zarząd i wydawało się, że w końcu wszystko wróci do normalności. Zapowiadano profesjonalizację pod każdym względem. Przede wszystkim poprawa miała nastąpić w

kwestiach finansowych. Tymczasem kilka dni temu poinformowano nas o zawieszeniu w prawach członka zarządu Krzysztofa Wiciaka. Powodem są niejasności w... rozliczeniach finansowych. Rzecznik prasowy ligi ma czas do końca tego miesiąca na rozwianie wszystkich wątpliwości i dopiero wtedy rozstrzygną się jego dalsze losy. Na rozliczenia czeka nie tylko Zarząd, ale również wszystkie drużyny uczestniczące w rozgrywkach. Nie tak dawno na naszych łamach pan Wiciak obiecywał wszystkie szczegóły po trzech pierwszych kolejkach. W najbliższą niedzielę rozegrana zostanie już siódma, a informacji dalej nie ma. Dlatego też organizatorzy nie powinni się dziwić niepochlebnym komentarzom na internetowych forach, gdzie aż roi się od pytań i oskarżeń. Jeśli rozgrywki będą prowadzone w sposób nieprofesjonalny, liga może stracić sponsora, który zgodnie z umową,

Lody kręcone w Sheratonie Michał Listkiewicz po raz kolejny skutecznie zagrał na nosie polskiej opinii publicznej, kibiców, a nawet władz państwowych. Kręcenie lodów w polskiej piłce trwa w najlepsze, a postawiony do kąta minister sportu grzecznie zapewnia lud zgromadzony na stadionach, że ufa dobrej woli prezesa PZPN. Zapewnia pokornie – bo musi... Minister Mirosław Drzewiecki postanowił przebić słynny, sejmowy rozkrok Donalda Tuska i sam, pozując z dobrym uśmiechem do złej gry, wykonuje przed polskimi kibicami efektowny szpagat. Z jednej strony chce uchodzić za Katona zwalczającego wszelkie objawy patologii w polskiej piłce – a jednocześnie musi szczerzyć zgryz do Michała Listkiewicza, na którego pasku, de facto, chodzi. Tenże grozi palcem ministrowi, tupie nóżką i grozi sankcjami ze strony FIFA. A są to groźby realne – chodzi o uniemożliwienie startu w 2008 r. a następnie odebranie organizacji ME 2012 r. Układ jest prosty. Pan minister – którego Listkiewicz publicznie ośmieszył – stoi pomiędzy politycznym młotem a kowadłem. Rząd z jednej strony musi być pryncypialny i prowadzić walkę z korupcją, a jednocześnie jest wystawiony na wielką próbę, jaką będzie utrata zaufania (czytaj: głosów wyborczych) obywateli RP. Nikt nie wybaczy rządzącym wyeliminowania nas przy zielonym stoliku z udziału w finałach ME. Listkiewicz doskonale o tym wie i cynicznie tą kartą gra. Drzewiecki dał się do tej gry wciągnąć i nie chcąc wyjść na naiwniaka, który dał się ograć Listkiewiczowi, robi teraz za poplecznika chłopców z PZPN. Tyle, że w przypadku ministra to tylko odroczenie egzekucji... Poleci jako twarz firmująca przekręt, a jedyny zysk odniesie Listkiewicz, który po raz kolejny ucieknie spod topora. Honorowe wyjście? Pewnie – jeśli ktoś ma na myśli honorowe odkładanie dymisji aż do kadencji... Godzinę po zjeździe w Sheratonie, Listkiewicz wystąpił przed kamerami TVN24, gdzie we właściwy sobie, bezczelny sposób zachowywał się w stosunku do dziennikarzy. Już na początku podparł się formułką, że wszyscy powinni uwierzyć, że odchodzi na dobre,

w całym sezonie ma wyłożyć 15 tysięcy funtów! – Potrzebujemy jeszcze trochę czasu – mówi członek zarządu ligi, Sylwester Jedynak. – Dokładnie 27 kwietnia jesteśmy umówieni z Krzyśkiem na szczegółowe przedstawienie bilansu. Dopiero wtedy będziemy mogli podjąć wiążące decyzje dotyczące finansów. Wszystkich niecierpliwych prosimy więc o jeszcze trochę wytrwałości i zrozumienia. Londyńska liga zmieniła też swojego prasowego patrona. Kilka dni temu podpisano umowę z tygodnikiem „Cooltura” oraz radiem PRL. To już trzeci patron w historii ligi. Wcześniej rozgrywki promowały tygodniki „Polish Express” oraz „Goniec”. Trwają też rozmowy z portalem Londynek.net. Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem umowa o współpracy podpisana zostanie do końca kwietnia.

Trener piłkarskiej reprezentacji Polski, Leo Beenhakker ogłosił skład szerokiej kadry przygotowującej się do finałowego turnieju mistrzostw Europy. Z grona 31 zawodników pod koniec miesiąca wyłoni jedynie 25, którzy wyjadą na zgrupowanie przed turniejem. Bramkarze: Artur Boruc (Celtic Glasgow), Tomasz Kuszczak (Manchester United), Łukasz Fabiański (Arsenal Londyn), Wojciech Kowalewski (Kolporter Korona Kielce). Obrońcy: Jacek Bąk, Arkadiusz Radomski (obaj Austria Wiedeń), Marcin Wasilewski (Anderlecht Bruksela), Paweł Golański (Steaua Bukareszt), Mariusz Jop (FK Moskwa), Adam Kokoszka (Wisła Kraków), Jakub Wawrzyniak (Legia Warszawa), Michał Żewłakow (Olympiakos Pireus), Grzegorz Bronowicki (Crvena Zvezda Belgrad). Pomocnicy: Dariusz Dudka, Wojciech Łobodziński (obaj Wisła

bowiem powiedział o swoim odejściu głośno i publicznie. Czyżby zapomniał, że jego poprzednie wypowiedzi o uczciwości działaczy PZPN były także publiczne? – Wiedziałem o korupcji – powiedział Listkiewicz do kamery. Jak więc można wierzyć człowiekowi, który wiedząc o tym zjawisku, publicznie oświadczał – wielokrotnie!! – iż przypadek pierwszego zatrzymania za przestępstwo korupcji to nic innego jak ujawnienie „jednej czarnej owcy”. Baca Listkiewicz przez całe miesiące łgał jak owczarek podhalański, a teraz chce, aby mu uwierzyć, że w aferze korupcyjnej winni są także dziennikarze sportowi – np. Dariusz Łuszczyna. Będzie teraz podawał do sądu prokuratora Olejnika i posła Palikota – bo nie może im wybaczyć wypowiedzi na temat PZPN. Bo przecież nie ma bardziej winnych niż ostro krytykujący patologię w polskiej piłce... A kogo spośród dotychczas zamieszanych w aferę korupcyjną aktywistów PZPN pan prezes już podał do sądu? Listkiewicz poparł plan, aby wszystkie pieniądze z kar za korupcję przekazać na rzecz piłkarskiej młodzieży. Huuuurrraa!!! Będziemy mieli najbogatszą ligę juniorów na świecie! Teraz kombinowanie nie dotyczy już korupcji, ale uniknięcia jej konsekwencji – czytaj: wymyślenia formuły pozwalającej uniknąć odpowiedzialności. Aktualnie najlepszy dla ul. Miodowej wydaje się wariant wskazania korupcji jako zjawiska globalnego i tak bardzo rozpowszechnionego, że należy zaprzestać degradacji. W konsekwencji nikt nie spadnie – bo wszyscy są winni – a sprawa załatwiona poprzez „dotkliwe kary pieniężne i odejmowanie punktów”. Ale moment – forsa brana od wszystkich nie będzie karą, tylko nowym podatkiem, a przy odejmowaniu punktów od wszystkich, nie będzie żadnego klubu, który ucierpi! Czy dlatego, że w jakimś mieście 95 proc. ludzi to notoryczni złodzieje i kanciarze, to trzeba zrezygnować ze stawiania ich przed sądem i karania za popełnione czyny? Póki co, zjazdowe towarzystwo z hotelu Sheraton doskonale radzi sobie z kręceniem lodów, które uśmiechnięty baca Listkiewicz reklamuje jako najsłodszy produkt PZPN, a minister Drzewiecki bez mrugnięcia okiem łyka te konserwanty, twierdząc, że sport to zdrowie. Tylko czy zdrowie psychiczne również, panie ministrze sportu? Obrady przebiegały w atmosferze wzajemnego zaufania, choć jeden z delegatów przestrzegał, że „znowu się ośmieszymy w oczach mediów i prasy”. Natomiast obywatel Boniek zaczął jątrzyć, pytając, że skoro jest to zjazd na temat dokumentu obrazującego korupcję w polskiej piłce, to... dobrze by było, żeby taki dokument istniał i był delegatom pokazany!! Delegat Boniek pokazał w ten sposób brak wiary w odrodzenie polskiej piłki za pomocą odczyniania czarów i innych obietnic prezesa PZPN. Kolejny sabat – jak zawsze owocny i skuteczny – odbyć ma się 14 września roku bieżącego, a wtedy nastąpić ma

Kraków), Jakub Błaszczykowski (Borussia Dortmund), Mariusz Lewandowski (Szachtar Donieck), Rafał Murawski (Lech Poznań), Łukasz Garguła (GKS Bełchatów), Jacek Krzynówek (VfL Wolfsburg), Euzebiusz Smolarek (Racing Santander), Radosław Majewski (Groclin Grodzisk Wlkp.), Michał Goliński (Zagłębie Lubin), Michał Pazdan (Górnik Zabrze). Napastnicy: Maciej Żurawski (AE Larisa), Tomasz Zahorski (Górnik Zabrze), Radosław Matusiak (Wisła Kraków), Łukasz Piszczek (Hertha Berlin), Marek Saganowski (FC Southampton), Artur Wichniarek (Arminia Bielefeld), Dawid Janczyk (CSKA Moskwa). W rezerwie pozostał piłkarz Legii Warszawa, Roger Guerreiro, który znajdzie się w kadrze zaraz po otrzymaniu polskiego obywatelstwa i pozwoleniu z międzynarodowej federacji FIFA.

Daniel Kowalski

uroczysta wymiana uprawnień do posiadania latających mioteł i szklanych kul. Ciekawe, czy zamiast do Sheratona Listkiewicz zaprosi swoich kumpli na Łysą Górę? Nie ulega wątpliwości, że po kilku latach namolnego ogłupiania ludu, iż zawodnicy i działacze biegają po nieskalanych korupcją niebiańskich łąkach, nikt chyba nie ma wątpliwości, że Michał L. ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Zjazd antykorupcyjny odłożono ad acta – czytaj: udając rozsądek, przykryto problem katafalkiem namysłu. Zwolennikiem takiego rozwiązania był oczywiście pan prezes Listkiewcz. – Dziś nie uda się podjąć mądrej, dobrej decyzji. Ryzyko błędu jest zbyt duże. Kto weźmie odpowiedzialność za błędne decyzje? – To kompromitacja zarządu, który nie miał krzty pomysłu, po co dziś tu wszyscy przyjechaliśmy – replikował całkiem sensownie Arkadiusz Kasznia z bialskopodlaskiego OZPN. W kontekście niedzielnych wydarzeń wprost żałosna jest postawa ministra Drzewieckiego, który w TVN 24 zapewniał widzów, iż podczas obrad w Sheratonie zarząd PZPN podał się do dymisji z dniem 14 września. Natychmiast wyprostował to pobożne życzenie Janusz Wójcik, a potem zabrał głos Ryszard Czarnecki, który przytoczył słowa Jerzego Engela, iż nie podaje się do dymisji. Zapędzony do kąta przez prowadzącą dyskusję dziennikarkę i gości w studio minister sportu nie potrafił zrobić nic innego niż udawać, że ustalenia wewnętrzne szefów PZPN mają – nawet bez żadnego głosowania – moc uchwały. Ministrowi Drzewieckiemu jest chyba bardzo głupio, bo po hucznych zapowiedziach zlikwidowania korupcji już za kilka dni – podmiot tych obietnic, Michał Listkiewicz, publicznie pokazał mu język i zagrał na nosie. Występująca po obradach sejmowej komisji sportu Elżbieta Jakubiak – właśnie przy pełnej aprobacie ministra sportu – zadeklarowała koniec czasów, w których państwo polskie będzie szantażowane przez PZPN odebraniem nam przez międzynarodowe federacje praw organizacji Euro 2012 czy uczestnictwa w najbliższych mistrzostwach Europy. – PZPN to jest burdel, w którym dziwki zarażają HIV-em. Trzeba wreszcie z tym skończyć – powiedział w niedzielę rano – czyli jeszcze przed ustaleniami zjadu PZPN – poseł Janusz Palikot (PO). Choć to trudne do wyobrażenia, zgodził się z nim nawet bulterier PiS – Jacek Kurski. I to jest chyba jedyny sukces korupcyjnej ekipy Michała Listkiewicza. Chłopcy z PZPN wzbili się ponad podziały partyjne i zjednoczyli naród. Nadchodzi IV PZPN...

Dariusz Jan Mikus


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.