PRACoWNiK FizyCzNy, to BRzMi duMNie 16
WyBieg dLA doBRoCzyNNyCh ModeLeK‌ 18
Mechanicy samochodowi, operatorzy
Jak tylko po znajomych rozniesie się wieść o
wózków widłowych, kierowcy cięşarówek,
kolejnym Pokazie Mody Medical Aid for Poland
malarze pokojowi i hydraulicy Ĺźyli poniekÄ…d
Fund, dziewczyny zgłaszają się same. Córki,
na marginesie nowej polskiej wizji rozwoju.
siostry, siostrzenice i ich koleşanki‌
LONDON 17 October 2008 41 (106) nowyczas.co.uk FREE ISSN 1752-0339
NEW TIME
Mity o Polakach
THE POLISH WEEKLY
;"#"8" /*& /" Š"35:
"/%3;&+" ,3"6;&(0 8:45"8" 3:46/,08 1BzE[JFSOJL r 4UZD[FĂŒ
Dobre i to, na początek. Badania ograniczone były do 100 losowo wybranych osób w tym regionie. Nie są więc reprezentatywne, niemniej jednak jest to bodajşe pierwszy brytyjski sygnał odrzucający powszechny stereotyp, şe Polacy przybyli na Wyspy to tania siła robocza, bez znajomości języka, nastawiona jedynie na poprawienie swojego materialnego bytu. Są teş inni. Młodzi, wykształceni ludzie, dla których doskonalenie swoich umiejętności jest równie waşne jak zarabianie funtów. Taka grupa planuje swoje powroty, o których głośno, inaczej. Na 100 respondentów 51 posiadało wykształcenie akademickie, 39 odpowiedziało, şe ich głównym celem przyjechania do Wielkiej Brytanii była nauka języka angielskiego. Zaskoczeniem dla Brytyjczyków przeprowadzających badania była deklaracja, şe Polacy zawiązują przyjaźnie z Anglikami. Czyli integracja spontaniczna, bez urzędowych interwencji.
Eurodeputowany Richard Howitt, który przedstawił rezultaty ankiety na konferencji dotyczącej imigracji, podkreślał to wszystko, co wykracza poza stereotyp, i co powinno mieć, jego zdaniem, duşe znaczenie dla pracodawców. Według niego najwaşniejszym atutem Polaków jest wykształcenie i potrzeba identyfikowania się z lokalną społecznością. To waşny głos, pokazujący ile korzyści czerpie Wielka Brytania z polityki imigracyjnej rządu, a nas Polaków stawiający nie w sytuacji petenta, ale partnera, którego moşliwości nie do końca są wykorzystywane. Róşnorodność polskiej społeczności jest teş widoczna z naszej perspektywy redakcyjnej. Jest nas duşo i w takiej liczbie znajdziemy cały przekrój społeczny. W codziennej pracy poznajemy swoich czytelników, którzy w ciągu kilku lat zamienili pracę ponişej swoich kwalifikacji, na pracę dającą zawodową satysfakcję. Wielu z nich pracuje w swoim wyuczonym zawodzie i jak na razie nie planuje powrotu do kraju. Mają rzeczywiście angielskich znajomych i posługują się swobodnie językiem angielskim, bez şadnych kompleksów.
FELIETONY
KULTURA
Kryzysowy ubaw
Na parkiecie‌
KRYSTYNA CYWIĹƒSKA: Kryzys ma swoje dobre strony. Nie trzeba siÄ™ ograniczać ani oszczÄ™dzać. Bo i tak oszczÄ™dnoĹ›ci w banku diabli wezmÄ…. Nie trzeba siÄ™ wysilać na kupno domu czy mieszkania, bo bank nie rozdaje juĹź poĹźyczek tak jak rozdawaĹ‚. Nie trzeba siÄ™ gĹ‚owić nad kredytem na nowy bojler, lodĂłwkÄ™ czy urlop, bo nie bÄ™dzie z czego kredytu spĹ‚acać. I spokĂłj!
Na Polish the Dancefloor spotkasz zarówno Polaków, jak i ludzi z reszty globu – Włocha, Kanadyjczyka, Brazylijkę, Japończyka, Anglika oraz Tajkę, która kiedyś była męşczyzną. Od dwunastu juş lat Krzysztof Winter, czyli Dj Sssixa, jeden z załoşycieli i filarów Polish the Dancefloor, wydobywa z dźwięków to, co najlepsze na róşnych imprezach w Polsce, Londynie czy Barcelonie.
Grzegorz Małkiewicz
(3"'*, "%".4 "440$*"5&4
Wbrew panującym stereotypom duşy procent Polaków, którzy osiedlili się na Wyspach, posiada wyşsze wykształcenie. Tak wynika z badań przeprowadzonych w Bishop’s Stortford we wschodniej Anglii.
'VOEBDKB +VEBJDB $FOUSVN ,VMUVSZ ŠZEPXTLJFK VM .FJTFMTB ,SBLÎX UFM XXX KVEBJDB QM
Mieszkający w Londynie, wybitny artysta Andrzej Krauze, który co tydzień dzieli się swoimi komentarzami z czytelnikami „Nowego Czasu�, będzie miał kolejną wystawę w Krakowie. Warto zobaczyć przy okazji wizyty w starym grodzie. Będą tam „mocne� rysunki, jak chociaşby ten wykorzystany przez Richarda Adamsa, autora plakatu. Fundacja Judaica Centrum Kultury ŝydowskiej ul. Meiselsa 17, 31-088 Kraków
2|
17 października 2008 | nowy czas
” Piątek, 17 Października, Małgorzaty, Lucyny 1912 1992
Zawiązała się koalicja antyturecka tzw. Liga Bałkańska, w skład której wchodziła Bułgaria, Czarnogóra, Grecja, Serbia. Sejm RP uchwalił tzw. Małą Konstytucję. Ustawa zasadnicza wprowadziła zasadę trójpodziału władzy i wzmocniła władzę wykonawczą.
Sobota, 18 Października, JuLiana, łukaSza 1529 1558
Dziewięcioletni królewicz Zygmunt August został wybrany Wielkim Księciem Litewskim. Dzień ten uważa się za moment powstania poczty w Polsce. Król Zygmunt August zainicjował pierwsze w Polsce, międzynarodowe połączenie pocztowe między Krakowem a Wenecją. Król mianował pierwszym przełożonym poczty swego dworzanina Prospera Prowanę.
niedzieLa, 19 Października, Piotra, Ferdynanda 1466
1469
Pokój Toruński, II. Król Kazimierz Jagiellończyk zawarł traktat pokojowy z Zakonem Krzyżackim, kończący wojnę trzynastoletnią. Polska odzyskała Pomorze Gdańskie i Warmię, państwo krzyżackie zostało lennem Polski. Odbył się potajemny ślub Ferdynanda Aragońskiego z Izabelą Kastylijską w Valladolid, który zapoczątkował zjednoczenie państw z Półwyspu Iberyjskiego.
Poniedziałek, 20 Października, ireny, kLeoPatry 1918 1922
Politycy ukraińscy ustanowili we Lwowie Zachodnią Ukraińską Republikę Ludową. Pod naciskiem faszystów król Włoch Wiktor Emanuel III powołał na stanowisko premiera Benito Mussoliniego.
Wtorek, 21 Października, urSzuLi, ceLiny 1805
1947
Bitwa morska pod Trafalgarem; flota angielska pod dowódzctwem admirała Horacego Nelsona pokonała połączone floty hiszpańską i francuską. Z Polski uciekł Stanisław Mikołajczyk, zagrożony aresztowaniem przez Służby Bezpieczeństwa.
Duch Czasu straszy nawet ateistów Stanisław Jerzy Lec
listy@nowyczas.co.uk Szanowna Redakcjo, nie wiem czy zainteresuje Państwa mój problem, ale odczuwam ogromną potrzebę podzielenia się – ku przestrodze – tym, co przeżyłem. Okradziono mnie, wyłudzono ode mnie 2800 funtów i nie ma żadnej szansy, bym pieniądze te odzyskał. Ale opowiem po kolei. Pod koniec września przeglądając strony magazynu „Autotrader” natrafiłem na ofertę sprzedaży auta Ford Mondeo 2.2 Tdci ST (wersja usportowiona). Dołączone były dwa zdjęcia, adres e-mail oraz krótki opis, że auto ma trzy lata, 15,000 mil przebiegu i jest w doskonałym stanie, a sprzedawcy (osoba prywatna) zależy na szybkiej sprzedaży – cena 3000 GBP. Zainteresowała mnie ta oferta, bo auto w tej właśnie wersji jest moim wymarzonym. Na podany adres wysłałem e-mail z zapytaniem, co jest nie tak z tym autem, że oferowane jest za tak niską cenę, oraz poprosiłem o większą ilość informacji o nim oraz o więcej zdjęć. Po kilku dniach otrzymałem odpowiedź ( adres e-mail nieco się różnił od poprzedniego, ale było wiele zbieżności – nie niepokoiło mnie to, bo wielu ludzi ma po kilka adresów e-mailowych). Pani przedsta-
wiła się (podając imię i nazwisko), pisała, że rozwodzi się właśnie, jest w ciąży i przebywa aktualnie w Niemczech, a auto jest w Birmingham. Podała mi informację, że jest drugim właścicielem auta, że jest ono w doskonałej kondycji, a sprzedaje je, ponieważ opuszcza Wielką Brytanię. Przekazała mi też link do strony, gdzie ujrzałem więcej zdjęć tegoż auta wraz z widocznym numerem rejestracyjnym. Pani zaproponowała mi, jak przeprowadzić naszą transakcję. Dla obustronnego zaufania pośredniczyć będzie eBay – ona uruchomi tam niezbędne działania, wpłaci również kaucję, ja przekażę pieniądze (stargowałem do 2700) poprzez MoneyGram na podane mi dane agenta eBay w Newcastle. Pani będzie miała pewność, że jestem poważnym i wypłacalnym kupcem i na darmo nie przyleci z Niemiec, ja zaś będę miał pewność, że ona nie otrzyma pieniędzy zanim ja nie ujrzę auta (ona miała mi je dostarczyć do Londynu). Miałem mieć również możliwość wycofania się z transakcji do pięciu dni, jeśli z autem będzie coś nie tak. Te informacje otrzymałem już od eBay. W sobotę, 10 października rano,
przed pracą, pieniądze za pośrednictwem cashpointu przekazałem (za przelew zapłaciłem 100 GBP). Wieczorem po pracy, przeczytałem e-mail od pani, zapytujący czy przekazałem pieniądze i że powinienem podać eBayowi namiary referencyjne. Ustaliliśmy, że gdy tylko ona otrzyma potwierdzenie od eBay, że wpłaciłem pieniądze, to przylatuje i możemy się spotkać we wtorek (to mój dzień wolny). Ja już byłem tak podekscytowany (zaślepiony), że nie mogłem doczekać się wtorku. Zrobiłem sobie nawet symulację ubezpieczenia. Wyszło dość drogo, ale nieważne – w końcu kupuję tanio! W poniedziałek, 6 października po południu, jako że nie miałem żadnych wieści od pani, zaczęły kiełkować w mej głowie podejrzenia. Zacząłem kojarzyć fakty, „wrzuciłem” w wyszukiwarkę Googla wszystkie namiary, jakie miałem w związku z transakcją. Na jeden z nich była reakcja: eBay nie był eBayem – był podrobiony!
ciąg dalszy na str. 3
Środa, 22 Października, kordiana, FiLiPa 1914 1939
W Królestwie Polskim powstała Polska Organizacja Bojowa. ZSRR na zajętych wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej przeprowadziło sfałszowane wybory, w których wyłoniono parlamenty Zachodniej Republiki Białorusi i Ukrainy.
z teki andrzeJa LicHoty
czWartek, 23 Października, MarLeny, SeWeryna 1950 1956
Po raz pierwszy na warszawskie ulice wyjechała miejska taksówka. Wybuch powstania na Węgrzech przeciw rządowi komunistycznemu. 4 listopada wkroczyły na Węgry wojska sowieckie, by pomóc w stłumieniu powstania.
godziny dłużej mogą od czwartku, 9 października szczekać moskiewskie psy. Zakaz szczekania dla psów w Moskwie obowiązuje teraz od 23.00 do 7.00 rano.
2
milionów funtów kosztuje budowa repliki Titanica, która stanie w Southampton z okazji 100. rocznicy zatonięcia słynnego statku.
15
czaS na noWe MieJSca! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!
0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0 207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Grzegorz Borkowski (Southampton, g.borkowski@nowyczas.co.uk), Marcin Piniak (m.piniak@nowyczas.co.uk), Elżbieta Sobolewska (e.sobolewska@nowyczas.co.uk) FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Michał Sędzikowski, Przemysław Wilczyński RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Damian Chrobak, Grzegorz Lepiarz, Agnieszka Mierzwa, Maricn Piniak WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Justyna Daniluk, Włodzimierz Fenrych, Katarzyna Gryniewicz, Stefan Gołębiowski, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Daniel Kowalski, Grzegorz Ostrożański, Łucja Piejko, Paweł Rosolski, Bartosz Rutkowski, Mikołaj Skrzypiec, Alex Sławiński, Jakub Sobik, Aleksandra Solarewicz, Tomasz Tułasiewicz; STaŻ dzIennIkaRSkI: Joanna Bąk.
dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Jakub Piś (j.pis@nowyczas.co.uk), Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk); STaŻ MaRkeTIngoWy: Magdalena Kubiak WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.
PrenuMeratę zamówic można na dowolny adres w UK, bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Tygodnik wysyłany jest w dniu wydania.
ForMuLarz Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres.............................................................................................
PłatnoŚć ........................................................................................................ liczba wydań
uk
ue
13
£25
£40
26
£47
£77
52
£90
£140
czaS PubLiSHerS Ltd. 63 kings grove London Se15 2na
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
nowy czas | 17 października 2008
czas na wyspie listy@nowyczas.co.uk Zaraz wieczorem byłem na policji, Czekałem dwie godziny, ale nikt mnie nie przyjął. Zrezygnowałem – musiałem iść do pracy. Następnego dnia rano poszedłem na policję ponownie. Policjant przyjął mnie natychmiast. Przeczytał informacje zawarte na dowodzie wpłaty z MoneyGram, przeczytał – jako że wziąłem laptop – wszystkie e-maile od pani i te z eBaya, i podał mi adres strony internetowej policji mówiąc, że muszę zgłosić to tam. Wróciłem do domu, wszedłem na stronę eBay chcąc się jeszcze upewnić, że nic nie wiedzą o transakcji (w końcu miałem nadany numer referencyjny !), ale nie przeżyłem zaskoczenia. Zadzwoniłem do MoneyGram, gdzie potwierdzono mi, że pieniądze zostały jak najbardziej odebrane w poniedziałek o 10.30. Wszedłem na stronę policji, a tam znalazłem wyraźną informację, że tego typu przestępstwa zgłaszać należy na lokalnym posterunku! Nie miałem już naprawdę siły iść tam trzeci raz (dwa dni nie spałem). Zadzwoniłem do nich, po kolejnych przełączeniach, uprzejma i kompetentna pani powiedziała, że przyjmie zgłoszenie, a na koniec (po 14 minutach), ze w ciągu trzech dni ktoś zadzwoni po więcej szczegółów. Po dwóch dniach zadzwonił policjant, powypytywał o sprawę, powiedział parę razy, że jestem naiwny (wiem to), przekazał numer referencyjny sprawy i powiedział, że będziemy w kontakcie. Na moja ofertę, ze chętnie do nich przyjdę z laptopem – mam adresy e-mail, numer rejestracyjny auta, rachunek z MoneyGram – powiedział, że to na razie wszystko. Niech moja historia będzie przestrogą dla innych. Straciłem mnóstwo pieniędzy, na które muszę ciężko pracować około trzy miesiące, zaciągnąłem debet w banku, mam parę drobnych w portfelu, znajomym nie opowiadam o tej historii, bo nie chcę, by ludzie się ze mnie śmiali. Mam 39 lat. Imię i nazwisko do wiadomości redakcji Zaginiony bagaż
jestem wierną czytelniczką „Nowego Czasu” i wiem, że wielokrotnie pisaliście Państwo o sprawach dotykających codziennego życia Polaków dzielących życie między Polską a Wielką Bryta-
nią. Chciałabym zainteresować Redakcję tym, co przytrafiło mi się w czasie podróży do Polski, mając jednocześnie nadzieję, że Czytelnicy potraktują moją opowieść jako przestrogę. Zbliża się Boże Narodzenie i okres intensywnych podróży rodaków do kraju na Święta. To, co przytrafiło mi się w czasie mojej ostatniej podróży do Polski, może spotkać, lub spotkało, wiele innych osób i pewnie nie wiedzą, co z tym dalej zrobić i do kogo się zwrócić. Moja sprawa jest dalej nierozwiązana, ale postanowiłam napisać do Państwa i poprosić o nie pozostanie obojętnym. Otóż 3 sierpnia miałam w Polsce chrzciny mojej wnuczki Matyldy. Do Polski wybrałam się autokarem z biurem podróży OMAR. Miałam ze sobą dwa bagaże – jeden z moimi osobistymi rzeczami i prezentami dla rodziny, drugi z ubrankami dla Matyldy. Za drugi bagaż musiałam zapłacić 10 funtów. Jechałam z Londynu do Sokółki przez Białystok, gdzie mój zięć miał odebrać torbę z ubrankami. Po blisko dwóch dobach w autokarze, dotarliśmy wreszcie do Białegostoku. Torba z ubrankami była w luku, ale mojego głównego bagażu nie było nigdzie. Kierowca zapytany co w takiej sytuacji należy zrobić, odpowiedział, że nie ma pewności, czy oby na pewno nadałam dwa bagaże. Oprócz tego komentarza nie zaoferował żadnej pomocy. W zaginionym bagażu miałam wszystkie osobiste rzeczy. Tego samego dnia udałam się do głównego biura firmy OMAR w Białymstoku, by dowiedzieć się o losy mojego bagażu i oficjalnie zgłosić reklamację. Pracownica biura poinformowała mnie, że szef jest nieosiągalny, ale że szefowa zajmie się sprawą jeszcze tego samego dnia. Przez ponad tydzień czekałam na kontakt od szefów firmy OMAR z propozycją rozwiązania sytuacji, ale niestety, nie doczekałam się ani telefonu, ani jakiejkolwiek propozycji. Po dziesięciu dniach od złożenia reklamacji w firmie OMAR, ukazał się w bydgoskiej „Gazecie Współczesnej” artykuł interwencyjny, opisujący moją „przygodę” z zaginionym bagażem. W czasie kiedy ukazał się artykuł, miałam jeszcze nadzieję, że właściciel OMAR-u zachowa się jak odpowiedzialny przedsiębiorca i w ciągu 30 dni wysto-
suje choćby list z ubolewaniem z powodu zaistniałej sytuacji. Termin powrotu do Londynu wyznaczyłam sobie na koniec sierpnia. Pod koniec miesiąca raz jeszcze złożyłam wizytę w biurze OMAR-u. Spotkałam tam dyrektora i właściciela firmy, pana Marka Orzechowskiego. Kiedy tylko pan Orzechowski dowiedział się kim jestem i w jakiej sprawie przyszłam, przystąpił do ataku. W niewybrednych słowach, podniesionym głosem poinformował mnie, że nie tylko nie dostanę rekompensaty za zgubiony bagaż, ale że nie powinnam się również spodziewać odpowiedzi na moją oficjalną reklamację. Ostrzegł mnie, że jeśli zgłoszę się do sądu, on przedstawi tylu kierowców ilu będzie potrzeba, żeby zaświadczyć, że nadałam tylko jedną torbę i że moje roszczenie jest wyssane z palca. Jestem dorosłą osobą, matką trzech córek, wiele w życiu doświadczyłam, ale z taką agresją i przekonaniem o własnej bezkarności jeszcze się nie spotkałam… Zgłosiłam się z moją sprawą do Powiatowego Rzecznika Interesu Konsumenta w Sokółce. Pan Rzecznik uznał, że moje roszczenia są bez bez wątpienia zasadne. W tej chwili Rzecznik reprezentuje mnie w rozmowach z OMAR-em, ale nie mam wielkiej nadziei na pozytywne zakończenie. Nie chodzi mi o materialną stratę związaną z bagażem, to były tylko rzeczy, które można odtworzyć. Najbardziej boli mnie to, że osoby, które w ramach opłaconego biletu biorą na siebie odpowiedzialność za mienie pasażerów, nie traktują swojego zadania poważnie. Oburzające jest to, że nieuczciwy przedsiębiorąca czuje się bezkarny. Po wydeptaniu wielu ścieżek w związku z moją sprawą doszedłem do smutnego wniosku, że najłatwiej jest machnąć ręką… Oczywiście możemy ukarać nieuczciwych przewoźników nie kupując biletów w firmach, które o nas nie dbają. Możemy też wysiadać na każdym przystanku w czasie wielogodzinnej podróży do kraju i sprawdzać, czy obca osoba nie oddala się z naszym bagażem. Byłoby to uciążliwe, ale zyskalibyśmy pewność, że mamy na oku własne mienie. Ja już wiem, że nikt inny – przynajmniej w firmie OMAR – o to nie dba. Z poważaniem TeReSA MIełuK
UWAgA: KonKURS! Instytut Józefa Piłsudskiego zaprasza uczniów szkół polskich w Londynie do udziału w konkursie plastycznym pt. Portret Józefa Piłsudskiego. Zadaniem konkursowym jest przygotowanie portretu Marszałka Józefa Piłsudskiego, wykonanego dowolną techniką plastyczną (rysunek, collage, praca graficzna, malarska itp.) w formacie nie większym niż A3 na dowolnym materiale. Do pracy należy dołączyć informacje: imię i nazwisko autora pracy oraz nazwę i adres polskiej szkoły sobotniej, w której się uczy. Prace należy przesłać lub dostarczyć na adres do 30 listopada: Instytut Józefa Piłsudskiego, 238-246 King Street, London W6 0RF z dopiskiem „Konkurs”
|
17 października 2008 | nowy czas
czas na wyspie
Definicja pijanego 400 euro kary musi zapłacić polski właściciel pubu w Listowel w hrabstwie Kerry za przyzwolenie na pijaństwo w swoim lokalu. Policjanci, którzy przeprowadzili inspekcję w pubie twierdzą, że jedna z kobiet była w takim stanie, że jej córka musiała po-
Bobski the Builder Polscy kontra brytyjscy budowlańcy – tak w skrócie można opisać fabułę nowej serii Chanel 4. W programie Bobski the Builder dwie firmy mają za zadanie przeprowadzenie remontu domu w określonym czasie i za określoną cenę.
móc jej wyjść z lokalu. W dniu inspekcji barem zajmował się syn właściciela, Jan. Twierdzi, że sprzedał kobiecie „tylko” cztery duże piwa. Adwokat Polaka, Pat Enright zakwestionował oskarżenie na podstawie definicji osoby pijanej – musi wykazywać się „nietrzeźwym zachowaniem”, a kobieta siedząca przy barze zachowywała się spokojnie, więc nie powinna być uznana za pijaną. Z taką definicją nie zgo-
dził się jednak inspektor O’Riordan: – W tej sytuacji policja była zaniepokojona bez względu na to, czy kobieta rozbijała się po pubie czy siedziała spokojnie. Definicję „pijanej osoby” podważył również sędzia, Tim Lucey: – Taka osoba po prostu nie może przebywać w lokalu – powiedział. Polak nie prowadzi już pubu, z ustaleń policji wynika, że Paweł B. nie wystąpił o przedłużenie licencji.
Czy jednak chodzi tylko o to, kto potrafi sprawniej i skuteczniej pracować? Wydaje się, że producenci chcą raczej pokazać, który z budowlańców – Terry czy Jarek – ma do opowiedzenia lepszą historię. W tej kategorii, jej zdaniem, zdecydowanie wygrywa Polak, opowiadający o swoich marzeniach i obniżający koszty remontu tylko dlate-
go, że zleceniodawcy to młoda, potrzebująca pomocy, para. W przeciwieństwie do Jarka, Brytyjczycy za swoje usługi żądają 4 tys. funtów więcej i w dodatku przedłużają termin zakończenia prac. O tym, kto uzyska większe zaufanie Brytyjczyków, można się przekonać oglądając Channel 4 w czwartki o godz. 21.00. (mk)
Nowy numer Metropolitan Police uruchomiła w Londynie nowy numer telefonu. W sytuacjach, które nie wymagają natychmiastowej interwencji policji, zamiast wybierać znany numer 999, należy dzwonić na 0300 1231212.. – Każdego miesiąca otrzymujemy średnio 200 tys. telefonów na linię 999, z których ponad 25 proc. nie wymaga natychmiastowej interwencji – powiedział komendant Simon Bray. Rzecznik Metropolitan Police poinformował, że numer 999 należy wykręcać tylko w sytuacjach wyjątkowych, m.in. gdy zostało popełnione przestępstwo lub ktoś znajduje się w niebezpieczeństwie, albo uległ wypadkowi. We wszystkich pozostałych przypadkach: 0300 1231212.
8 listopada odbędą się uroczyste obchody z okazji 90. rocznicy Święta niepodległoŚci
Godz. 15.15 – MARSZ Marsz niepodległościowy z Katedry Westminsterskiej na Trafalgar Square Marsz prowadzić będzie Orkiestra Marynarki Wojennej
Godz. 16.00 – WIEC Wiec niepodległościowy na Trafalgar Square. Przemawiać będą: Prezydent RP na uchodźstwie Pan Ryszard Kaczorowski J.E Ambasador RP w Wielkiej Brytanii Pani Barbara Tuge Erecińska Członkowie Parlamentu Brytyjskiego: Denis McShane - były Minister do spraw Europy Greg Hands Wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych. Wystąpią chóry Ave Verum i chór parafii Balham Orkiestra Polskiej Marynarki Wojennej Dołączcie do nas, pokażmy nasz patriotyzm i siłę, razem spędzając ten specjalny dzień w gronie przyjaciół i znajomych.
Komitet organizacyjny obchodów 90. rocznicy Święta niepodległości
10 października ponad 60 osób, pikietowało przed barem szybkiej obsługi Subway w centralnym Belfaście, w celu przywrócenia do pracy wyrzuconej Polki. Natalia Szymańska, straciła posadę na podstawie nieuzasadnionych zarzutów naruszenia przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy. Prawdziwym powodem decyzji pracodawcy mógł być jednak fakt, że dziewczyna jest w piątym miesiącu ciąży. W proteście wzięli udział m. in. przedstawiciele związków zawodowych oraz Ruchu Solidarności Pracowników (Workers Solidarity Movement). Zgromadzeni przed Subway’em pikietujący informowali przechodniów i klientów baru o przyczynach zorganizowania manifestacji i nakłaniali do zbojkotowania firmy do czasu przywrócenia Polki do pracy i zwrócenia jej kosztów, jakie poniosła w wyniku utraty środków do życia. Na miejsce przyjechała policja. Uczestnicy protestu zapowiadają kolejne pikiety, dopóki nie osiągną zamierzonego celu. Nauczyciele z Zespołu Szkół z
Godz 13.30 – MSZA ŚW. W INTENCJI OJCZYZNY KATEDRA WESTMINSTER Koncelebrują Kard. Józef Glemp - Prymas Polski, abp. Szczepan Wesoły – duchowy Opiekun Emigracji, ks. Tadeusz Kukla – Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii Ks. Marian Łękawa - Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Szkocji
tydzień na wyspach
7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH
6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\
3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX
0870 999 05 06 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ
MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H] *RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob
Gliwic odwiedzili partnerskie miasto Doncaster, w ramach zapoczątkowanej w 2000 roku współpracy. Dyrektor szkoły Adam Sarkowicz oraz nauczyciele języka angielskiego z Zespołu Szkół w Gliwicach, odwiedzili oddział szkoły Doncaster College w Waterfront. Spotkali się z nauczycielami przygotowującymi uczniów do międzynarodowej matury, którą gliwicka szkoła planuje wprowadzić od 2010 roku. Zapoznali się z programem nauczania, omówili planowaną w przyszłości wymianę uczniowską oraz współpracę pomiędzy uczniami z obu krajów. Spotkali się również z polskimi uczniami z Danum School. Anglicy mają odwiedzić gliwicką szkołę w kwietniu 2009 roku. Policja ujawniła dane mężczy-
zny, który zginął 13 września, gdy jego samochód uderzył w barierkę na autostradzie A3 i stanął w płomieniach. To 30-letni Mariusz Kuczma z Gdańska. Polak jadący Chevroletem Lacetti uderzył w barierkę na zjeździe z autostrady A3 w okolicach Guilford. Pojazd zapalił się, a kierowca nie miał szans wydostać się z auta. Spłonął żywcem. Pracownicy z Polski coraz liczniej wyjeżdżają do Norwegii. Od początku roku osiadło tam już około 40 tys. osób. Połowa z nich przyjechała z Wielkiej Brytanii – czytamy w serwisie mirror.co.uk. W kraju tym minimalna płaca jest prawie dwa razy wyższa niż na Wyspach – wynosi 10 funtów na godzinę. Co piąty papieros wypalany
na Wyspach Brytyjskich pochodzi z przemytu – podał „Daily Express”. Zdaniem ekspertów z University College of London, gdyby nie przemyt, co dwudziesty palacz rozstałby się z nałogiem.
|
nowy czas | 17 października 2008
czas na wyspie
Hotel Action Elżbieta Sobolewska – Jestem z organizacji London Citizens, chciałabym rozmawiać z głównym menedżerem hotelu. – Jesteś już piątą osobą, która o to prosi. Nie ma go – odpowiedział lekko poirytowany recepcjonista hotelu Andaz przy Liverpool Street. Jednego z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Londynie, z sieci należącej do holdingu Global Hyatt Corporation. Pracownicy London Citizens od kilku miesięcy dobijają się do drzwi gabinetu Arnauda de Saint-Exupery, by porozmawiać z nim o wprowadzeniu w tym hotelu London Living Wage – £7,45 na godzinę. W czwartek, 16 października, kilkanaście osób z London Citizens i członkowie związku zawodowego Unite, „okupowali” recepcję próbując spotkać się z asystentką menedżera. – Będzie tam czterech pracowników, każdy z nas podchodzi do jednego z nich i pyta o możliwość rozmowy z głównym menedżerem . Strategia ta doprowadza do irytacji recepcjonistów – tłumaczyła nam Marzena Cichoń, pracująca w London Citizens jako organiser. Wiedzieliśmy, że menedżer jest w Nowym Jorku, jak twierdziła jego asystentka, z którą Marzena Cichoń rozmawiała kilka dni wcześniej. Chodziło więc przede wszystkim o przypomnienie się i wprowadzenie chociaż małego zamieszania. Każdy, nawet najmniejszy chaos, tak nobilitowanej placówce nie służy. Dlatego organizuje się przed hotelami demonstracje, happeningi, rozdaje się ulotki, aby naruszyć nieskazitelny make-up wielkich korporacji, pod
Pracownicy London Citizens oraz wolontariusze przed hotelem Andaz w czwartek 16 października. Fot. Magdalena Plewa
którym często kryje się bardzo brzydka prawda. – O godz. 9.00 przychodzi asystentka pana de Saint-Exupery, powiem jej, że chcecie się z nią spotkać – powiedział wreszcie jeden z recepcjonistów. Kilka minut po 9.00 usłyszeliśmy: – Przykro mi. Możecie ewentualnie do niej zadzwonić. To lepsze niż nic. – Rozmowa z nami zajmie ci
pięć minut, chcemy tylko ustalić datę spotkania. – Ale pana de Saint-Exupery nie ma. – A kiedy będzie? Bez odpowiedzi. Słowna przepychanka trwała dobrą chwilę. Asystentka się zdenerwowała i również o to chodziło. Zgodziła się na telefon w przyszły czwartek. Przekaże szefowi, że chcemy się z nim spotkać, tak
jak nam obiecał dwa miesiące temu, a potem zignorował swoją obietnicę. Pod koniec przyszłego tygodnia urządzimy mały happening. W hotelowej restauracji zamówimy coś do jedzenia. Usiądziemy przy stoliku.
ciąg dalszy na str. 9
6|
17 października 2008 | nowy czas
czas na wyspie
›› Robert Makłowicz : – Jadłem aligatora, serce węża, szarańcze, a nawet świnkę morską podczas wesela w Andach, ale za skarby świata nie przełknąłbym hamburgera. Fot. Grzegorz Lepiarz
A co na to wiewiórki? Przez żołądek do serca? – Nie wiem, nie jestem chirurgiem! A co pan w takim razie na „w marcu jak w garncu”? .... I sala buchnęła śmiechem!... – Gotuję, bo nie umiem malować czy grać na fortepianie. Gotowanie to przecież też sztuka wyrażania siebie – tłumaczył publiczności zebranej w piątkowy wieczór, 10 października, w londyńskim POSK-u, najbardziej medialny spośród polskich kucharzy i najlepszy kucharz spośród polskich gwiazd – Robert Makłowicz. Przyjechał do Londynu na zaproszenie „Gazety Niedzielnej” i Fundacji Veritas. – Gotuję, bo jedzenie sprawia mi perwersyjną wręcz radość! I chyba zbyt długo nie trzeba by o tym nikogo przekonywać. Wystarczy obejrzeć jeden z jego programów kulinarnych, wystarczy poświęcić pięć minut na wysłuchanie tego, co pan Robert na temat kuchni ma do powiedzenia, by
zrozumieć, że ma się do czynienia z najprawdziwszym Mistrzem, który o swojej pasji opowiada tak wymownie, że na samą myśl powoli cieknie ślinka! Wszystko zaczęło się u schyłku lat osiemdziesiątych właśnie w Londynie. Makłowicz spędził tu rok. Dniami pracował na budowie, wieczorami poznawał niuanse kuchni. A okazje miał do tego zupełnie wyjątkową. Londyn jest bowiem drugim, obok Nowego Jorku, miastem dającym szansę zasmakowania potraw z najdalszych nawet zakątków kuli ziemskiej. Miastem, będącym mieszanką kultur, narodowości, religii, życiorysów, przepisów i smaków. Pierwsza wielka fascynacja kulinarna Roberta Makłowicza to kuchnia hinduska. Potem przyszła kolej na inne kuchnie Bliskiego i Dalekiego Wschodu, a więc te, których bukiety smaków i aromatów do dziś znajdują się na samym szczycie jego kulinarnej toplisty. Nic zatem dziwnego, że jedyna szkoła kucharska, jaką ukończył,
mieściła się w egzotycznej Tajlandii. Makłowicz, nie da się ukryć, o kuchni wie dużo. Dlatego dziwić może bardzo wyraźnie określone stanowisko w pewnej kwestii: – Ostatnią rzeczą, jaką mógłbym zrobić, byłoby otworzenie własnej restauracji. Wolę jeździć po świecie, próbować nowych rzeczy, a nie wstawać codziennie o czwartej nad ranem, by pilnować interesu. To rzeczywiście może zabrzmieć
absurdalnie, ale właśnie dlatego, że kuchnia to moja pasja, nie chciałbym prowadzić niczego własnego. Mimo to pan Robert uwielbia jadać poza domem. Przy tej okazji pojawia się jednak pewien problem. – Jest niewiele rzeczy, które działają na mnie jak płachta na byka. Jedną z nich jest zwrot powtarzany na okrągło wszędzie i przez wszystkich: oliwa z oliwek, a więc błąd z gatunku masło maślane. Drugą, znacznie gorszą, jest dopisek kuchnia domowa, dodawany do nazwy co drugiej polskiej restauracji. Na miłość boską! Przecież nie po to idę do restauracji, żeby jeść po domowemu. Jeżeli jem poza domem, chcę spróbować kuchni fachowców, a nie cioci Jadzi! Zastanawiam się czasem, jaki ruch miałby szewc, który pod nazwą swojego zakładu doczepiłby tabliczkę z napisem: Sklejam buty po domowemu, jak wujek Józek...?! To samo z tak zwaną kuchnią staropolską. Przecież blisko siedemdziesiąt procent potraw, które wtedy jadano, byłoby dziś zupełnie niezjadliwych! Śmierdzące mięsa, trzymane bez lodówek, świniaki ubierane w skórę po upieczeniu, żeby było ciekawiej! Staropolska kuchnia dziś nie istnieje, a gdyby istniała, nikt by nie odważył się jej spróbować! – zaklinał się Makłowicz. Pan Robert nie ukrywa jednak, że sam ma na koncie rzeczy, których zjedzenia niejeden odważny mógłby odmówić. – Cóż, wszystko jest względne – przekonywał. – To co dla jednych jest przysmakiem, innych odrzuca. Rzeczywiście, jadłem aligatora, serce węża, szarańcze, a nawet świnkę morską podczas indiańskiego wesela w Andach, ale za skarby świata nie przełknąłbym hamburgera, chipsów czy pulpetów w sosie pomidorowym ze słoika! Prawdziwą dumą napawa go jednak kuchnia rodzima. Ale nie ryba po grecku, placek po węgiersku czy sałatka po żydowsku, a więc rzeczy, które u nas mają się świetnie, tymczasem w rodzimych krajach w ogóle nie istnieją.– Kuchnia polska to nie schabowy z kapustą. Kuchnia polska to kasza gryczana, chleb razowy, maślaki na masełku. A kuchnia angielska? – Wyspiarze mają znacznie więcej do zaoferowania niż wyśmiewane, jak świat długi i szeroki, fish and chips. Widać to tym bardziej, im bardziej zwróci się w stronę historii. To przecież właśnie Anglicy nauczyli Francuzów jeść ostrygi, Anglicy nauczyli Europę pić cherry i porto. To wreszcie Anglicy „wynaleźli” znakomitego burgunda. Tylko jak do tych znakomitych tradycji kulinarnych, mają się jedzone do dziś na Wyspach wiewiórki?
Łucja Piejko
›› Skwer Sue Ryder w Warszawie
Na pomoc Fundacji Sue Ryder 25 października w Ambasadzie RP w Londynie odbędzie się koncert charytatywny – recital młodej, utalentowanej skrzypaczki Jennifer Pike. Po raz drugi zgodziła się ona pomóc The Lady Ryder Foundation w zgromadzeniu funduszy na prowadzenie działalności. Po wybuchu II wojny światowej, Sue Ryder w wieku 16 lat była wolontariuszką organizacji charytatywnej. Wkrótce została przeniesiona do polskiej sekcji w Special Operations Executive. Jej zadaniem było odwożenie cichociemnych na lotnisko, skąd wylatywali na swoje misje. W sierpniu 1944 roku, Sue Ryder organizowała zrzuty broni dla walczącej Warszawy, a po wojnie, z międzynarodową grupą wolontariuszy, pomagała mieszkańcom podnoszącej się z gruzów stolicy. W 1953 roku założyła w Wielkiej Brytanii fundację wspierającą ubogich. The Sue Ryder Foundation wybudowała w piętnastu krajach świata, w tym w Polsce, ponad osiemdziesiąt domów, w których mieszkają chorzy i cierpiący. Po upadku komunizmu nie zaprzestała działalności w Polsce. W 1989 roku, po apelu opublikowanym w dzienniku The Daily Telegraph, zebrała 40 tys. funtów pomocy. W 1979 roku otrzymała tytuł szlachecki, przyjmując tytuł Baroness of Warsaw. Ambasador RP w Wielkiej Brytanii Barbara Tuge-Erecińska udostępniła organizacji jedno z pomieszczeń prowadzonej przez siebie placówki. Jennifer Pike, to zaledwie osiemnastoletnia skrzypaczka, lecz mimo tak młodego wieku ma na swoim koncie wiele sukcesów, między innymi występy w salach koncertowych w Londynie, Ulsterze czy Finlandii. Brała także udział w nagraniach programów dla stacji BBC Symphony oraz BBC Scottish Symphony. (mk)
8|
17 października 2008 | nowy czas
czas na wyspie
rewers czyli déjá vu z ubiegłego tygodnia Teresa Bazarnik
Wywozić, czy nie wywozić? Zaiskrzyło w okołoposkowym życiu. A to z powodu kontrower syjnego przekazania do kraju archiwalnych zbiorów Związku Artystów Scen Polskich za Granicą. Prezes ZASP-u, Irena Delmar, samowolnie uznała, że zbiory działającego tu od wojny Związku – czyli dokumentację twórczości artystów występujących pod jego egidą – należy przekazać do kraju. Uczyniła to nie konsultując swojej decyzji z nikim. Prezes ZASP-u ma na swoją obronę to, że zbiory, którymi nikt się nie zajmował – czyli w bliższej czy dalszej przyszłości skazane byłyby tak czy inaczej na zatracenie, trzymała u siebie w domu w specjalnie dobudowanym pomieszczeniu. Część z nich znajdowała się w Bibliotece POSK. „Przechowywaliśmy je – stwierdza na łamach Dziennika Polskiego i Dziennik Żołnierza szefowa tej instytucji mgr Jadwiga Szmidt – bezinteresownie”. Jest to dość kuriozalne skądinąd stwierdzenie, które natychmiast rodzi pytanie, czy za przechowywanie emigracyjnej spuścizny w zbiorach biblioteki, która powstała dzięki ofiarności właśnie emigracyjnej społeczności trzeba składać jakąś daninę? Mimo tego stwierdzenia, mgr Jadwiga Szmidt uważa, że zbiory nie powinny wyjechać do Polski. Choć – zgodnie z tym co mówi prezes rena Delmar – Biblioteka POSK oddała im tylko jedną półkę (do Polski wyjechało czterdzieści pudeł!). Takie samo zdanie wyraziła przewodnicząca Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego Ewa Brzeska, która powiedziała, że zrobi wszystko w celu odzyskania tego, co jest wartością i własnością emigracji na Wyspach. Maciej Nowak, szef Instytutu Teatralnego w Warszawie, podczas uroczystości przekazania emigracyjnego archiwum nie krył radości mówiąc o przekazanych zbiorach: – Po sześćdziesięciu latach symbolicznie kończą swe dalekie peregrynacje pamiątki po polskim teatrze i polskich artystach pracujących za granicą. Pamiątki po ludziach, których losy wojenne, a potem polityka, wygnały z kraju.
Specjaliści w tej dziedzinie oraz prezes krajowego ZASP-u, Ignacy Gogolewski sądzą, że sprowadzenie zbiorów do Polski to decyzja właściwa. W Londynie zbiory mieściły się w pudłach, nikomu niepotrzebne, stopniowo nadgryzane zębem czasu. W kraju natomiast poddane zostaną fachowej inwentaryzacji, zabezpieczeniu i w niedalekiej przyszłości udostępnione będą badaczom i studentom. Ci, którzy prowadzą badania naukowe nad twórczością teatralną emigracji niepodległościowej, nie będą więc musieli przyjeżdżać do Londynu, ubiegać się o stypendia, dofinansowania itp. Po czyjej stronie leży racja? Tych, którzy wywieźli? Czy tych, którzy chcieliby stać na straży emigracyjnego dorobku? Na pewno nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, bo czy prezes jakiejkolwiek organizacji ma prawo arbitralnie, bez uzgodnienia z członkami – w tym wypadku wciąż funkcjonującego Związku Artystów Scen Polskich za Granicą – podjąć taką decyzję? Czy można się upominać o zbiory, które do tej pory „bezinteresownie” przechowywano w Bibliotece POSK oraz w prywatnej dobudówce, bez odpowiedniego zabezpieczenia? Czy trudno zaprzeczyć, że zbiory wprowadzone do rejestru Instytutu Teatralnego w Warszawie będą łatwiej dostępne znacznie szerszej rzeszy badaczy? Czy w końcu należy się dziwić przewodniczącej POSK-u, że chciałaby, by zbiory zostały tam, gdzie artyści w większości występowali. A jest to zapis niezwykle barwnej historii i kalejdoskop największych nazwisk: Marian Hemar, Zofia Terné, Renata Bogdańska (żona gen. Andersa), Lola Kitajewicz, Leopold Kielanowski, Feliks Konarski, Włada Majewska – by wymienić choćby kilka z nich. Burza trwa. Oby wkrótce nie okazało się, że ograniczyła się ona do przysłowiowej szklanki wody i kilku fleszy, w świetle których stanęła pani Prezes. Że tak naprawdę chodzi o kilka personalnych zadrażnień, a zbiorami nikt tu za chwilę nie będzie się przejmował…
|9
nowy czas | 17 października 2008
czas na wyspie
To WaRTo zobaczyĆ
To WaRTo zobaczyĆ
To WaRTo zobaczyĆ
Dwie emigracyjne jubilatki i krajowi debiutanci Blisko sześćdziesiąt lat temu powstała w Londynie Oficyna Poetów i Malarzy, która wydała rekordową liczbę książek na emigracji, przekraczającą tysiąc tytułów.
Jest to dorobek pokaźny dla każdego wydawnictwa, a jeśli przypomnę, że Oficyna została założona przez małżeństwo poetów, Czesława i Krystynę Bednarczyków i właściwie tylko przez tych dwoje poetów-typografów prowadzona jako niezależna instytucja, to szybko uzmysłowimy sobie, że mamy do czynienia z fenomenem kulturowym. Związek Pisarzy przy wsparciu Konsulatu Generalnego RP w Londynie przygotowuje na 28 października benefis Krystyny Bednarczyk w 85. rocznicę jej urodzin, który jest dla nas pretekstem, aby przypomnieć dorobek legendarnego domu wydawniczego. Świadomie użyłam słowa „dom”, bo przecież wiemy, że przez kilka dekad Oficyna Poetów i Malarzy posiadała swoją słynną drukarnię „Pod Mostem”, czyli pod przęsłem wiaduktu kolejowego łączącego stacje Charing Cross i Waterloo. Tam też wydawali Bednarczykowie przez dziesięć lat kwartalnik „Oficyna Poetów” – będący niedościgłym przykładem współpracy poetów, tłumaczy, plastyków i wydawców. Tam też drukowali Feliksowi Topolskiemu, będąc sąsiadami, jego słynną „Kronikę XX wieku”. Wobec ogromnych zasług
Hotel Action ciąg dalszy ze str. 5 W pewnym momencie ktoś z nas wstanie. – Czy wiecie, że pracownicy tego luksusowego hotelu ledwo wiążą koniec z końcem? Czy wiecie, że zarabiają grosze? Czy słyszeliście o Living Wage? Ochrona nie wyrzuci nas za drzwi, to miejsce jest zbyt napuszone, poproszą, żebyśmy wyszli, ale swoje zrobić zdążymy. Menedżer zapewne nie spotka się z nami jeszcze długo, ale nie może o naszym istnieniu zapomnieć. Taktykę irytacji będziemy stosowali nawet pół roku, ale w kilkunastu przypadkach już się sprawdziła, wynegocjowano Living Wage między innymi dla pracowników hotelu Ascott London Mayfair. 4 sierpnia kilkudziesięciu przedstawicieli grup członkowskich London
dla kultury polskiej – nie tylko dla emigracji – i ciągle słabej wiedzy wśród Polaków na temat dorobku Oficyny Poetów i Malarzy, przygotowywana jest specjalna uroczystość. Wieczór Oficyny Poetów i Malarzy zgromadzi w teatrze POSK-u kilka znanych postaci związanych z tym wydawnictwem. Wystąpią w Londynie m.in.: ks. prof. Bonifacy Miązek (Wiedeń), Tadeusz Wyrwa (Paryż), Marian Pankowski (Bruksela), prof. Janusz Gruchała (UJ Kraków), prof. Ewa Lewandowska-Tarasiuk (Warszawa). Podczas uroczystości można będzie obejrzeć wystawę książek i druków Oficyny oraz „Bednarczykowie w fotografii” – wybór zdjęć z albumu rodzinnego. Nawiasem mówiąc, będzie to rzadka okazja do nabycia dubletów dawno wydanych książek i kwartalników o wartości teraz już bibliofilskiej. W krótkiej części przypominającej twórczość poetycką Bednarczyków usłyszymy znakomitych aktorów: Joan-
nę Kańską, Zbigniewa Grusznica, Janusza Guttnera. Część artystyczna, uświetniająca tę uroczystość, zapowiada się wyjątkowo. Wypełni ją występ młodego zespołu baletowego z Krakowa, prowadzonego przez znanego tancerza i choreografa, Svetlanę Gaida. W programie zobaczymy wariacje ze znanych baletów: „Raymonda”, „Bajadera”, „Don Kichote”, układy z techniki tańca nowoczesnego i jazzu. Przyjazd dziewięcioosobowego zespółu baletowego z Krakowa sponsorowany jest przez szkockiego biznesmena Robina Prior. Dwie jubilatki – Oficyna Poetów i Malarzy oraz Krystyna Bednarczyk – a także debiutujący w Londynie zespół baletowy z Krakowa wypełnią 28 października w POSK-u ciekawy program teatralny. Wstęp na imprezę jest bezpłatny. Nie przegap tej okazji!
Citizens demonstrowało pod Andazem. Wtedy menedżer obiecał spotkanie, a potem zignorował telefony i korespondencję. Ostatni list w tej sprawie wysłano do niego w 13 października. Pozostał bez odpowiedzi. Tego samego dnia w POSK-u odbyło się robocze spotkanie Hotel Action Team. Przez najbliższy rok grupa ta będzie prowadziła kampanię LW w dwóch londyńskich hotelach koncernu Hyatt – Churchill przy Portman Square i Andaz przy Liverpool Street i w hotelach Hilton. Prowadząca spotkanie Valery Voak zapytała, jakie posiadamy umiejętności, które przydadzą się w prowadzeniu tej kampanii. Większość nie umiała konkretnie odpowiedzieć. Połowa zgromadzonych doświadczyła pracy w najgorzej opłacanych londyńskich sektorach, gdzie byli zatrudnieni jako sprzątacze czy kelnerzy. Ich umiejętność to doświadczenie, z którego wynika pełne zrozumienie sytuacji tych, którym teraz chcą pomóc. Inni chcą za darmo uczyć angielskiego, jeszcze inni oferują po prostu swój wolny czas.
We wtorek, 21 października, od godziny 16.00, wolontariusze będą rozdawali ulotki informujące o kampanii Living Wage pod dwoma wyżej wymienionymi hotelami, Churchill i Andaz. Wtedy osoby z pierwszej zmiany kończą pracę. Akcja skierowana jest właśnie do nich, aby nawiązać z nimi kontakt, uświadomić im, że jeśli włączą się w działania grupy, łatwiej będzie później prowadzić negocjacje z menedżerem hotelu, ponieważ obecność pracownika hotelu w grupie negocjatorów podwyższa jej wiarygodność i siłę oddziaływania. Kilka osób z Churchill Hotel włączyło się już do pomocy London Citizens, a tym samym do poprawienia własnych warunków zatrudnienia. Bo Living Wage to nie tylko £7,45 za godzinę pracy. To również zgoda na dwadzieścia dni płatnego urlopu w ciągu roku, na dziesięć dni płatnego chorobowego, to zapewnienie pracownikom możliwości rozwoju, czyli na przykład nauki języka angielskiego.
Regina Wasiak-Taylor
szczegóły na str. 25
Elżbieta Sobolewska
10|
17 października 2008 | nowy czas
polska
tydzień w kraju Wyjątkowo uroczysty przebieg miał VIII Dzień Papieski, który obchodzono w niedzielę poprzedzającą 30 rocznicę wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. W Mszy św. na Wawelu wziął udział prezydent Lech Kaczyński. W kościołach całej Polski zbierano datki na stypendia dla biednej młodzieży. W okolicach katedry wawelskiej stanął pomnik Jana Pawła II. Z powodu braku załatwienia na czas odpowiednich zezwoleń, pomnik ma jednak charakter „ruchomego monumentu”. Brak przytwierdzenia na stałe do podłoża pozwolił ominąć administracyjne przeszkody. Wizytę w Polsce złożył prezydent Czech Vaclav Klaus. Spotkał się m.in. z Lechem Kaczyńskim. Głównym celem jego pobytu w Polsce była jednak promocja książki „Błękitna planeta w zielonych okowach”, która opowiada o klimatycznym szantażu i zagrożeniu nie klimatu, ale wolności. Sejm przyjął pakiet uchwał zdrowotnych. Prezydent chce referendum w sprawie komercjalizacji szpitali. Ideę taką popiera 63 proc. ankietowanych Polaków. PO pomysł odrzuca. I chyba słusznie, bo jak postawić tu pytanie, skoro nawet Platforma nie chce prywatyzacji, ale komercjalizacji. Trzeba w końcu kręcić lody… Obradował XXII Zjazd NSZZ „Solidarność”. Delegaci ostro skrytykowali projekty rządowych reform. Upomniano się też o sytuację w polskich stoczniach. W Sejmie pojawił się projekt prezydencki odłożenia o rok reform emerytalnych. Rządowy pomysł chce ograniczyć możliwość wcześniejszego przechodzenia na emeryturę. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski uznał, że „sądy 24-godzinne” są zbyt drogie i zapowiedział ich reorganizację, czyli praktyczną likwidację. W Szczecinie ma powstać pomnik Weteranów Iraku. Upamiętni on 22 zabitych w czasie pełnienia misji polskich żołnierzy. Problem z pomnikiem polega na tym, że ma stanąć na miejscu obecnego pomnika żołnierzy sowieckich. Ambasada Rosji już złożyła protest. Porwany w Pakistanie Polak żyje. Porywacze przesłali film, na którym inżynier z przystawionym do głowy karabinem prosi o spełnienie żądań porywaczy. Żądają oni wypuszczenia z pakistańskich więzień Talibów. Politycy związani wcześniej głównie z LPR złożyli w sądzie wniosek o rejestrację partii o nazwie „Naprzód Polsko!”. Może pójdą do przodu, ale przed nimi raczej… przepaść. Budżet zakłada obcięcie dla kancelarii prezydenta 36 milionów zł. Chodzi o to, żeby nie stać ich było na czartery?
sPołeczeństwo
emigracja najbogatszych?
Krauze zwija się z Polski bartosz rutkowski
Kiedy na warszawskiej aukcji dzieł sztuki pojawił się jeden z najbogatszych Polaków Ryszard Krauze po sali przeszedł szmer zdziwienia. Ale wszyscy wiedzieli, że krezus sprzedaje kolekcję swoich obrazów, w tym dzieła Matejki, Kossaków, bo – jak wieść niesie – na gwałt potrzebuje pieniędzy. I to każdych. I na nic zdawały się tłumaczenia przyjaciół Krauzego, że od czasu do czasu każdy pozbywa się swojej kolekcji. Dodawali też, że kiedy akcje na giełdach spadają, ceny obrazów rosną, bo wielu widzi w tym możliwość lokowania swych oszczędności.
Za kolekcję Krauze zgarnął siedem milionów złotych, ale pozbywa się nie tylko obrazów, pozbywa się też swoich spółek i prawdopodobnie niebawem na stałe opuści Polskę. Nie ma już swego biotechnologicznego Biotonu, nie ma wielkiej firmy komputerowej, została tylko jedna wielka spółka – Petroinvest. Jest ona ostatnią szansą Krauzego na odzyskanie fortuny. A ta zaczęła gwałtownie topnieć, gdy wybuchła afera z jego udziałem w akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego przeciwko aferzystom gruntowym. Nocne odwiedziny Janusza Kaczmarka, byłego szefa resortu spraw wewnętrznych w warszawskim hotelu Marriott miały sprawić, że następnego dnia rano ówczesny wicepremier Andrzej Lepper dowiedział się o prowokacji szykowanej przez agentów CBA przeciwko niemu. A miał go poinformować jeden z posłów Samoobrony, który – co za przypadek – tuż po spotkaniu Kaczmarka z Krauzem widział się przez chwilę z tym ostatnim.
Kabaret mocarzy Donald Tusk i Lech Kaczyński po blisko tygodniowych przepychankach, o to kto ma lecieć na szczyt Unii Europejskiej ostatecznie wspólnie wylądowali w Brukseli. Nie polecieli jednym samolotem, na szczycie udawali, że się nie znają. Media przed rozpoczęciem szczytu miast informować o polskim stanowisku w poszczególnych sprawach, skupiły się na politycznych, a bardziej dziecinnych sporach między prezydentem a premierem. Głos konstytucjonalistów w tej sytuacji nie miał znaczenia – prezydent uparł się, że chce lecieć, a premier twierdził, że głowa państwa jest w Brukseli do niczego niepotrzebna. O kłótniach i sporach na linii prezydent – premier w gruncie rzeczy nie ma sensu i nie powinno się mówić. Problem jednak w tym, że ostatnie utarczki ośmieszyły Polskę na arenie międzynarodowej. Zagraniczni dziennikarze, którzy wiedzieli o sporze między Tuskiem a Kaczyńskim, obu powitali wcale nie cichym śmiechem. A o co poszło? O to, że prezydent chciał lecieć do Brukseli, a premier tego nie chciał. Lech Kaczyński bez żadnych konsultacji ze stroną rządową w sprawie prezentowania określonego stanowiska podczas negocjacji, zdecydował, że też będzie reprezentował Rzeczpospolitą w Brukseli. Premier Tusk na darmo przekonywał Kaczyńskiego (głównie za pośrednictwem mediów), że jego obecność na szczycie nie jest konieczna, a wręcz niewskazana. Długo też tłumaczył, że obecność prezydenta, który nie został ofi-
cjalnie wpisany w skład polskiej delegacji, ośmieszy nasz kraj. Na próżno. Prezydent mówił, że chce lecieć i tyle. Nie powstrzymało go nawet odebranie rządowego samolotu (Tusk go zabrał do Brukseli, a Polska ma obecnie jeden sprawny samolot rządowy, załoga drugiego ponoć zachorowała), prezydent wyczarterował sobie maszynę i w ten sposób dostał się na szczyt w Brukseli. Żeby dostać się na salę plenarną ze swoich przepustek zrezygnowali na chwilę ministrowie finansów i spraw zagranicznych. Prezydent wysłuchał tymczasem irlandzkiego przemówienia na temat Traktatu Lizbońskiego i opuścił salę. Problem jednak w tym, że polskie życie publiczne w ostatnich dniach zostało zdominowane przez żenujący spektakl między dwoma najważniejszymi postaciami w państwie. Ujawniane były nieoficjalnie i niesympatyczne cytaty z rozmów między politykami, obaj nie stronili od wzajemnych złośliwości i dogryzania sobie. Po co? Trudno tu szukać racjonalnego wytłumaczenia. Najłatwiej uwierzyć po prostu w pierwsze próby zbijania politycznego kapitału choćby pod zbliżające się za jakiś czas wybory samorządowe. Szkoda tylko, że w ferworze walki obaj „mocarze” zapomnieli, że reprezentują Polskę i jej interesy. W Konstytucji, na którą powoływano się w minionym tygodniu setki razy, nie ma mowy, by jednym z zadań premiera czy prezydenta było ośmieszanie kraju.
Przemysław Kobus
Teraz, jak się mówi, sprawa przeciwko Krauzemu ma być umorzona, ale to i tak nie poprawia klimatu wokół firm bogacza, które po tej aferze straciły dobre notowania. Teraz Krauze inwestuje w Petroinvest, firmę, która od dwóch lat szuka ropy i gazu w Kazachstanie. Na razie bez sukcesu. Jeśli Krauze nie znajdzie tam ropy będzie mógł powiedzieć, że setki milionów złotych, a może i dolarów wyrzucił w błoto, a mówiąc dokładniej w piasek. I stąd pozbywanie się przez niego swoich firm, bo potrzebuje dramatycznie pieniędzy. Poza tym nikt teraz nie chce się wiązać z człowiekiem, który był podejrzany we wspomnianej aferze. Problemy powiększyła też obecna sytuacja finansowa w Polsce, kiedy to banki niechętnie udzielają dużych pożyczek. I być może po Janie Kulczyku, który też był podejrzewany o nieczyste interesy w Polsce, a który rzadko odwiedza już kraj ojczysty, i drugi oligarcha wyjedzie, zwijając wcześniej w Polsce swoje interesy.
Pięciolatek za kierownicą W minioną niedzielę 5-letni chłopiec „uprowadził” samochód ojca. Po drodze potrącił kobietę i stratował dwa inne pojazdy. Do zdarzenia doszło w Gorzowie Wielkopolskim. Wypadek nietypowy ze względu na sprawcę przestępstwa – 5-latka. Przed sądem stanie jednak 30-letni ojciec małego „rajdowcy”, któremu przedstawiono zarzut niedopilnowania dziecka i niezabezpieczenia auta. Okazało się bowiem, że kluczyki od samochodu znajdowały się w stacyjce. Mały kierowca wykorzystał ten fakt, a na domiar złego stracił z oczu ojca. Przekręcił kluczyk i samochód ruszył. Pod koła wpadła przechodząca przed autem kobieta (ze złamaną nogą trafiła do szpitala), samochód zatrzymał się na dwóch innych, zaparkowanych nieopodal. Prokuratura już postawiła zarzut ojcu dziecka. Grozi mu do trzech lat więzienia. (pk)
Pies to choroba... Listonosze w Polsce postulują, by wpisać na listę chorób zawodowych... pogryzienie przez psa. Postulat z jednej strony dość zabawny, ale po przejrzeniu statystyk związanych z pokąsaniem przez czworonożne bestie, zdaje się mieć całkiem realne i rozsądne podstawy. Choroba zawodowa pojawia się zwykle po dłuższym okresie przebywania w niesprzyjających warunkach, a przebieg i leczenie jest także długotrwałe. Definicja idealnie pasuje do utraty głosu przez nauczycieli, do utraty słuchu przez operatorów młotów pneumatycznych, czy przez policjantów, którzy z racji stresujących warunków pracy mogą nabawić się nerwicy. W przypadku listonoszy za szkodliwe warunki pracy należałoby uznać wszystkie podwórka, na których się pojawiają z przesyłkami, a których bronią psy. Chorobą byłoby permanentne gryzienie przez wspomniane psy poszczególnych listonoszy. Brzmi śmiesznie? Owszem, ale gdybyśmy mieli kiedykolwiek okazję zobaczyć przynajmniej półnagiego listonosza z np. 20-letnim stażem pracy, to widok szwów, ran, śladów po kłach będzie gwarantowany. Pomysł, by wpisać psy
na listę chorób zawodowych zrodził się w łonie jednego ze związków działających w Poczcie Polskiej. Podchwycili go inni związkowcy, a poparli weterynarze, którzy także mają do czynienia z pogryzieniami. Inspekcja Pracy natomiast – która otrzymała wniosek – uznała pomysł za niedorzeczny i odmówiła komentarza. Wydaje się jednak, że urzędnicy nie powinni byli tak postępować. – Atakują nas na podwórkach, gdy chcemy dojść spod bramki do drzwi, wyskakują z mieszkań, starają się nas zrzucić z rowerów – skarży się pan Stanisław, listonosz z pow. zielonogórskiego, który na poczcie pracuje od blisko 25 lat. Wtórują mu listonosze z całego kraju. – Jest niebezpiecznie, a naszym głównym wrogiem są psy – mówią. Co prawda listonosz ma na wyposażeniu środki obezwładniające w postaci miotacza gazu, bądź pieprzu. Mają też paralizatory, ale... psy bywają szybsze. Listonosze w końcu nie są rewolwerowcami, by opanowywać sztukę błyskawicznego sięgania po „broń”. Wpisanie „psów” na listę chorób zawodowych umożliwiłoby listonoszom np. staranie się o odszkodowania. (pk)
|11
nowy czas | 17 paĹşdziernika 2008
polska
wymiaR spRawiedliwości
akt oskaRşenia şołnieRzy odRzucony
Nie są juş zbrodniarzami Jeszcze nie tak dawno oskarşano ich o zbrodnie ludobójstwa. Dziś są tylko podejrzani, bo Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie zwrócił do prokuratury akt oskarşenia wobec polskich şołnierzy, którzy mieli popełnić zbrodnię wojenną. – Nareszcie coś się w naszym şyciu odmieni – westchnął po tej decyzji chorąşy Andrzej Osiecki, jeden z oskarşonych, to znaczy teraz tylko podejrzany. Od początku akt oskarşenia po masakrze w afgańskiej wiosce Nanghar Khel był kontrowersyjny, şołnierze nie pojechali do Afganistanu na paradę, tylko na wojnę, a wojna rządzi się swoimi prawami, czego nie wiedzieli prokuratorzy i niektórzy polscy politycy. Ci ostat-
ni skazali naszych şołnierzy nim jeszcze doszło do rozprawy sądowej. Dziś nie wiadomo, czy taka rozprawa się odbędzie. – Bo prokuratura doznała totalnej klęski – mówi profesor Piotr Kruszyński, obrońca jednego z şołnierzy i dodaje, şe śledczym wydawało się, şe to sąd będzie musiał zbierać dowody winy şołnierzy. Najwaşniejsza sprawa, to konieczność wyjazdu prokuratorów na miejsce, do Afganistanu i tam przeprowadzenie eksperymentu z bronią, jakiej 16 sierpnia ubiegłego roku uşyli nasi şołnierze. Ale w tym rejonie toczą się teraz zacięte walki, idzie zima i nie wiadomo, czy prokuratorom starczy odwagi, by w ten rejon świata się udać. – A bez tego nie ma co mówić, şe polscy şołnierze będą mieli uczciwy proces – twierdzi Władysław Bywalec, ojciec jednego z podejrzanych şołnierzy. – Jak moşna było na podstawie tak słabych dowodów stawiać şołnierzom tak powaşne zarzuty – dziwi się generał Stanisław Koziej, były wiceminister obrony narodowej. Prokuratora wojskowa wycofuje się teraz z zarzutów i tylko mętnie tłumaczy, şe będzie stara-
ła się zrobić wszystko, by jednak proces się odbył. A prokuratura zrobiła juş wiele złego w tej sprawie – pół roku za kratami dla polskich şołnierzy. Jedyne osoby z tamtej strony muru, jakie okazywały im dowody sympatii byli wyrokowcy, którzy mówili: czapki z głów przed wami, chłopaki, jesteście dla nas bohaterami. Dla prokuratury byli oni od początku zbrodniarzami. Na oczach kamer telewizyjnych, a więc całej Polski wyprowadzano ich z domowych pieleszy, z hoteli i domów ich przyjaciół. Potem skutych prowadzono, jak najgorszych przestępców, za kraty. – Teraz ten koszmar mamy za sobą, pora zrobić wszystko, by do końca się oczyścić – mówią şołnierze, którzy od początku powtarzali, şe są niewinni. Przypomnijmy. Prokuratura wojskowa oskarşyła sześciu wojskowych o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi doşywocie. Kolejnego şołnierza oskarşono o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od 5 do 15 lat. Dziś wszyscy oskarşeni, którzy byli aresztowani, są na wolności.
Bartosz Rutkowski
Wolszczan opuszcza Toruń Znany na całym świecie polski astronom, prof. Aleksander Wolszczan opuszcza toruńską uczelnię. Złoşył dymisję, a ta została przyjęta przez rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Decyzja ta jest pokłosiem ujawnienia przez media współpracy Wolszczana w czasach PRL z SB. Wolszczan współpracował z SB w latach 1973 – 1981. Działał pod pseudonimem „Lange�. Astronom przekonywał w mediach, şe „nieopatrznie zgodził się na kontakty z SB�. Zapewnił przy tym, şe jego zeznania na pewno nikomu nie zaszkodziły. Dodał, şe w ówczesnych latach nie widział w tym nic szczególnego. Zdaniem prof. Wolszczana współpraca z SB oznaczała dla niego w latach 70-tych rozwój kariery zawodowej, która polegała głównie na zagranicznych wyjazdach. UMK nie wyklucza dalszej współpracy z prof. Wolszczanem, ale juş nie jako pracownikiem tej uczelni. Dodajmy tylko, şe obecnie polski astronom wykłada głównie na zagranicznych uniwersytetach. (pk)
tydzień w kraju Skandal w konsulacie we Lwowie. Urzędnicy tej placówki nie dali wiz ukraińskim pisarzom zaproszonym przez polskie instytucje. W szpitalu w Warszawie zmarł Kameruńczyk Simone Mol, który świadomie zaraşał wirusem HIV młode kobiety. Do Polski przybyli Irańczycy, którzy pełnili m.in. funkcję tłumaczy przy naszym kontyngencie wojskowym w tym kraju. Mają oni otrzymać pomoc w osiedleniu się. Rząd co prawda twierdzi, şe w Polsce kryzysu nie ma i prezydent niepotrzebnie zwołuje radę gabinetową, ale pewne symptomy są widoczne. VW ogranicza produkcję swoich aut w Poznaniu. Wcześniej zrobił to GM w Gliwicach. W Hucie Katowice, z powodu spadku zamówień, wygaszono jeden z pieców. Lech Wałęsa ma się znaleźć w 12-osobowej „grupie refleksji�, która ma debatować nad przyszłością UE. Rząd rezygnuje z pomysłu podwyşki w styczniu 2009 roku zasiłków dla bezrobotnych.
Â&#x2021; %( =3 JZDU ,(&=(Ä&#x2019; DQWX MH EH 67:2 ° Â&#x2021; 6= ]SLHF : <%. ]HÄ&#x201C;V LDU\JRG 2 ]Ă RWy Ä&#x153; QR WZR Z ZNRZ Ăş ° 0R SĂ DW Ä?Ăť VLHFL H Z F ÄŠHV] Z 0RQ LÄ&#x201E; \ =$'= VĂ D JX ]D H\*U DP OHGZ Ăť SLHQLÄ&#x201E; : LH 2 G ] %(= 24 g Ä&#x2019; 32 H Q D o N d D 3Ă&#x;$7 z ÄŠGH N ' RQWR 1$ ,1 180(5 in** )2/, $%< =$5( 1$
-675 2:$ Ăş 6,Ä&#x2C6; -8Ĩ '=,Ä&#x153;
0080 0 89 71 8 971
www .mon Â&#x2039; eygr 0R QH\* am UDP :
.com
V]HON LH SUD ZD ] DVWU] HÄŠRQ H
'RVWÄ&#x2030;SQD Z
2UD] Z NDÄŠG\P PLHMVFX JG]LH ]REDF]\V] ]QDN 0RQH\*UDP
2SĂ DWD Z Z\VRNRÄ?FL Â&#x2026; RERZLÄ&#x201E;]XMH ]D SU]HND]\ Z\NRQDQH QD REV]DU]H /RQG\QX ° Z JUDQLFDFK REZRGQLF\ 0 2SĂ DWD ]D SU]HND]\ VSR]D WHJR REV]DUX Z\QRVL Â&#x2026; 'RGDWNRZR GR RSĂ DW\ ]D SU]HND] ]DVWRVRZDQ\ ]RVWDQLH NXUV Z\PLDQ\ ZDOXW 0RQH\*UDP OXE MHJR DJHQWyZ =JRGQLH ] SURFHGXUDPL L SU]HSLVDPL EDQNX SU]\PXMÄ&#x201E;FHJR SU]HND]
CTA PRE PL A3 L
12|
17 października 2008 | nowy czas
wielka brytania świat
tydzień w skrócie Kryzys finansowy trwa. Kolejne rządy ogłaszają plany ratowania banków i udzielają im finansowej pomocy. Wybory na Litwie wygrała znajdującą się do tej pory w opozycji koalicja Związek Ojczyzny – Chadecja Andrusa Kubiliusa. Otrzymała ona 16,44 proc. Akcji Wyborczej Polaków na Litwie do 5 proc. progu zabrakło niewiele. Wysoka frekwencja spowodowała, że partia ta dostała 4,86 proc. Do parlamentu mogą wejść jednak jej działacze z okręgów jednomandatowych. Sztuka ta udała się już przewodniczącemu Akcji Waldemarowi Tomaszewskiemu. Francja i Niemcy są za wznowieniem rozmów z Moskwą na temat nowej umowy o partnerstwie. Ich zdaniem Rosja wycofując się ze strefy buforowej w Gruzji spełniła już oczekiwania unijnej dyplomacji. Inne kraje są w tej materii bardziej wstrzemięźliwe. W wypadku samochodowym zginął austriacki polityk prawicowy Jorg Haider, szef niedawno powołanej Partii dla Przyszłości i gubernator Karyntii. Wybory w Kanadzie wygrali Konserwatyści, którzy dostaną w 308-osobowym parlamencie 119 miejsc. Na 70 mandat mogą liczyć Liberałowie, na 38 – Nowa Partia Demokratyczna. Blok Quebeku uzyskał 20 miejsc. W Wietnamie skazano na dwa lata więzienia dwójkę dziennikarzy, którzy ujawniali korupcję na szczytach tamtejszej władzy. Korea Północna wpuściła inspektorów do ośrodka jądrowego w Jongbion. USA w zamian wykreśliły to państwo z listy krajów wspierających terroryzm. UE „odmroziła” stosunki dyplomatyczne z Białorusią. Prezydent Łukaszenka może już przekraczać unijne granice. Sankcje wizowe zniesiono także wobec władz Uzbekistanu. Rosjanie przeprowadzili próby z rakietami balistycznymi. Po raz pierwszy terenem testów był Pacyfik. Wystrzelenie rakiet obserwował osobiście prezydent Dmitrij Miedwiedjew. Były już unijny komisarz ds. handlu Peter Mandelson (obecnie Lord of Foy and Hartlepool) został powołany na funkcję ministra brytyjskiej gospodarki. Informacja pozornie zwyczajna, gdyby nie suma odprawy, jaką otrzymał z Brukseli. UE daje Mandelsonowi 1 milion funtów. Znany czeski pisarz Milan Kundera okazał się donosicielem. W latach 50-tych zadenuncjował przyjaciela koleżanki – pilota. Otrzymał on od komunistów wyrok 22 lat więzienia. 75-letni Kundera mieszka obecnie we Francji. Na meczu Francja – Tunezja na Stade de France kibice wygwizdali „Marsyliankę”.
kRyzyS finAnSowy
BRytyjSkie RozwiązAnie pRzyjęli AmeRykAnie
Nacjonalizacja największych banków Adam Szlongiewicz
Sytuacja na rynkach finansowych doprowadziła do dramatycznej interwencji rządu brytyjskiego. Premier Gordon Brown zdecydował się na bardziej radykalne (w porównaniu z amerykańską interwencją wykupienia „toksycznych kredytów”) przejęcie państwowej kontroli nad upa-
dającymi bankami. W poniedziałek pod kontrolą rządu znalazł się Royal Bank of Scotland. Operacja ta kosztowała podatników 20 mld funtów. We wtorek rząd ratował następne dwa banki, które nie zdołały się połączyć – HBOS i Lloyds TSB, inwestując w nie kolejne 17 mld funtów. W Royal Bank of Scotland rząd stał się większościowym udziałowcem (ponad 60 proc.). Z udzielonej pomocy przez rząd na każdą rodzinę w Wielkiej Brytanii przypada 11 tys. funtów Interwencja brytyjskiego rządu poprawiła sytuację na giełdzie. Po raz pierwszy od kilku tygodni nastąpił
wzrost notowań. Niestety nie wpłynęło to na wzrost cen akcji w bankach. Brytyjski wzór ratowania rynków finansowych, po rozmowach z Gordonem Brownem, przyjęły Stany Zjednoczone. Podobne rozwiązania stosują państwa Unii Europejskiej. Nie wiadomo jeszcze czy nacjonalizacja będzie skutecznym manewrem, jedno jest już pewne – uratowała Gordona Browna, ponury dotąd premier zaczął się nawet uśmiechać i żartować.
komentarz > 15 czas to pieniądz > 17
Siatka powstrzyma szaleńców Były ostre dyskusje, były też liczne protesty, że takie zabezpieczenia tylko oszpecą unikalną budowlę. Ale ostatecznie władze San Francisco zdecydowały: pod słynnym mostem Golden Gate będzie rozpostarta specjalna siatka po to, by ratować tych, którzy rzucają się z mostu, aby popełnić samobójstwo. Golden Gate Bridge jest nie tylko jedną z najpiękniejszych tego typu konstrukcji na kuli ziemskiej, ale ma też jakąś magiczną moc przyciągania samobójców i to niemal z całego świata. Od czasu jak go otworzono, czyli od roku 1937 już ponad 1300 osób skutecznie odebrało sobie tam życie. Nie ma drugiego takiego miejsca na kuli ziemskiej, by aż tylu ludzi popełniło samobójstwo. W ubiegłym roku, mimo kontroli i pewnych zabezpieczeń 36 osobom udało się popełnić samobójstwo. W tym roku takie próby powiodły się już 19 osobom, w tym pięknej brytyjskiej studentce, 23-letniej Olivii Crowther, która po lekturze w internecie specjalnie wybrała się w to miejsce, by skończyć swoje życie.
Władze postanowiły wreszcie, że należy skończyć z tymi praktykami, które tylko przynoszą złą sławę słynnemu mostowi. Przez wiele lat sprzeczali się ze sobą specjaliści od psychiatrii, którzy wskazywali na niezwykłą siłę przyciągania samobójców przez ten most, jak i architektami, którzy oponowali stanowczo przeciwko jakimś widocznym elementom zabezpieczeń, które mogą oszpecić całą konstrukcję. Dyrektor firmy odpowiedzialnej za most Eric Steel ma nagrania 23 z 24 samobójstw, jakie dokonano tam w roku 2004. To między innymi po przejrzeniu tych dramatycznych zapisów zgodził się na to, by specjalna siatka zabezpieczająca została jednak zamontowana. Wśród tych, którzy pokonali bariery i skoczyli z mostu, a jednak ten skok przeżyli był jako jedyny Kevin Hines. Spadł z wysokości aż 67 metrów, uderzył z całą siłą o taflę wody, a jednak żyje! Hines spędził całe 40 minut płacząc i wrzeszcząc na moście i nie był w tym czasie przez nikogo niepokojony. No może poza turystką z Niemiec, która
zaproponowała, że zrobi mu... zdjęcie. Sam niedoszły samobójca wspominał potem, jak leciał do wody, jak bezradnie walczył jednak o swoje życie, bo w ostatniej chwili zmienił zdanie. Tyle, że na ratunek było wtedy już za późno. Na szczęście dla niego skończyło się na obrażeniach. Specjalna plastikowa siatka będzie wykonana w tym samym kolorze co
konstrukcja mostu. Jej montaż zajmie miesiące, a całkowity koszt tej inwestycji szacuje się na 50 milionów dolarów. Jest tylko jeden problem, którego nie udało się do tej pory rozwiązać: co zrobić, by ta siatka ratująca ludzi nie stała się jednocześnie pułapką dla ... ptaków?
Bartosz Rutkowski
Na stoisku Renault…
34 tys. dolarów za noc!
W normalnych czasach salony samochodowe są świętem dla ich producentów. Obecny kryzys finansowo-gospodarczy spowodował jednak, że np. wystawie motoryzacyjnej w Paryżu towarzyszą informacje dla firm dość przykre. Renault ogłosiło plan zwolnień czterech tysięcy pracowników we Francji i dwóch tysięcy w europejskich filiach koncernu. Związki zawodowe zdecydowały się na kontrakcję. Poza blokadą zakładów Renault w Sandouville syndykaliści weszli także na Salon Automobilowy. Na paryskiej wystawie na Porte de Versailles grupa działaczy związkowych z centrali CGT spustoszyła stoisko Renault. Rozrzucono ulotki, a wystawione modele oklejono związkowymi nalepkami. Najmocniej ucierpiał prototyp Ondelios, który przy okazji trochę odrapano. Spokój przywróciła dopiero interwencja policji. Związkowcy uspokoili się dość szybko i poszli zwiedzać inne stoiska paryskiego Salonu. Podobno ich największym zainteresowaniem cieszyły się… Maserati, Ferrari i Rolls-Royce. Syndykaliści, a też ludzie… (rs)
Kryzys w Ameryce? Jaki tam kryzys. Za jedną noc w hotelu „Four Seasons” trzeba, bagatela, zapłacić – 34 tys. dolarów! Kiedy wielu Amerykanów zapomina dziś o luksusie, w „Four Seasons” nie widać oznak załamania. – To jest najbardziej luksusowy hotel w mieście, z najlepszymi widokami. Aby jednak mieć jeden z najładniejszych widoków w Nowym Jorku trzeba mieć odpowiednio wypchany portfel. Wtedy można zagościć w hotelu, o którym mówi się, że to 5400
stóp kwadratowych marmurów, które przykrywają resztę luksusów. Ten najbardziej pożądany i drogi jednocześnie pokój, czyli „Ty Warner Suite” jest na 52 piętrze hotelu, z wodospadami na... ścianie, przecudnymi kandelabrami i innymi luksusami, jakich nie spotka się w innym hotelu na kuli ziemskiej. We wspomnianej cenie za jedną noc mamy na przykład do swojej dyspozycji kamerdynera, gotowego przez 24 godziny na okrągło spełniać nasze zachcianki. (br)
WYJDŹ Z CIENIA
Jeśli jesteś źle traktowany przez nielegalnego pracodawcę, poinformuj GLA, a położymy temu kres Udzielimy pomocy: t 0GFSVKnjD QSPTUnj QPSBEǗ X 5XPJN języku t *OGPSNVKnjD $JǗ P 5XPJDI QSBXBDI t 1S[FSZXBKnjD XZ[ZTL pracowników
0845 602 5020 GLA MOŻE CI POMÓC www.gla.gov.uk enquiries6gla.gsi.gov.uk
14|
17 października 2008 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA
Kryzysowy ubaw Krystyna Cywińska
Kryzys ma swoje dobre strony. Nie trzeba się ograniczać, ani oszczędzać. Bo i tak oszczędności w banku diabli wezmą. Nie trzeba się wysilać na kupno domu czy mieszkania, bo bank nie rozdaje już pożyczek tak jak rozdawał. Nie trzeba się głowić nad kredytem na nowy bojler, lodówkę czy urlop, bo nie będzie z czego kredytu spłacać. I spokój!
Można hulać za to, co się ma, bo wkrótce nie będzie za co hulać. I cieszyć się tym, co się ma, bo nic innego mieć się nie będzie. I można żyć bez zmartwień, jak koniec związać z końcem, bo kryzysu końca nie widać. A martwienie się jest czysto „salomonowe”, bo z pustego i Salomon nie naleje. I nie trzeba się zastanawiać nad szukaniem lepszej pracy czy pozycji, bo żadna praca i pozycja nie jest pewna. Można odetchnąć i wreszcie zacząć żyć. Zwolnić gonitwę za mirażami, chodzić na spacerki po parku. Dreptać po jesiennych liściach, potem w domu zaparzyć sobie ziółka i poczytać romans w łóżku. Są jeszcze inne plusy tej minusowej sytuacji. Usługi nagle bardziej usłużne. W sklepach, gdzie klient był zdany na siebie, żeby znaleźć to, co chce kupić, teraz jest obsługiwany. Paplające dawniej po kątach ekspedientki przestały paplać. Czyhają na klientów. – Czym mogę służyć? W czym mogę pomóc? Nie mamy na składzie tego typu worków do odkurzacza, ale służymy innymi. Jeśli nie są odpowiednie, sprowadzimy odpowiednie. Dostarczymy do domu. Prosimy o telefon i adres. I moje uszanowanie, i do usług… Nawet gazownia stała się ugrzeczniona. I bardziej ludzka. Katarynce skrócono gdakanie. Nie trzeba przyciskać kolejnych guzików w pogoni za ludzkim głosem. – Tu gazownia. Czym możemy służyć? Bojler szwan-
kuje? – Czy to ludzki głos? – pytam z niedowierzaniem. – Ależ oczywiście. Jutro skoro świt przyjedzie mechanik. A jeśli świt nie odpowiada, może przyjechać nawet po północy. I służymy nową ofertą cen gazu i usług. Kryzys napędza nowe oferty, nowe ceny, nowe usługi. Wszystko powoli tanieje. Świat zamienia się w jedną wielką wyprzedaż. Włącznie z wyprzedażą domniemanych wartości. Takich jak zaufanie do kapitalizmu, wiara w prywatne instytucje, lokaty na giełdzie i potęgę pieniądza. Kryzys niesie ze sobą korekty rozbuchanego, rozwydrzonego, zmaterializowanego świata. Korekty rozpasania, wyuzdania, pazerności. Nawet handel seksownością nie będzie już przynosił takich profitów. Wydatne biusty i krągłe pośladki modelek siedzących sugestywnym okrakiem na samochodach, samochodów nie sprzedadzą. Chyba że za pół ceny. Bez biustów, tyłków i rozkroku. Lada tydzień zaczną się zmieniać reklamy. Już na jednej z nich urzędnik z banku namawia klientów do udzielenia bankowi pożyczki. I roztacza wizję końca kryzysu. Na innej z bankomatu wyskakuje sprężyna z młotkiem i wali klienta po głowie. Na jeszcze innej reklamie napis: Jak sobie pościeliłeś, tak się wyspałeś. Kupujcie śpiwory z pokryciem. Wszystko inne jest bez pokrycia. Bez pokrycia znajdą się różne finansowe i inne autorytety. I różne przypadkowe osobistości wirtualne. I cały wydumany świat blichtru.
Kryzys może położyć kres dekadencji. Kryzys może sprawić, że nadaremne wypowiedzi Jana Pawła II, potępiające rozpasany kapitalizm, nawołujące do opamiętania, odniosą skutek. Pytanie tylko, na jak długo. Bo przecież wszystko musi się zmienić, żeby nie zmieniło się nic. Myślałam o Janie Pawle II i o tym co głosił, w ubiegłą sobotę. Poszłam, dzięki przyjaciołom, na koncert w wielkiej sali przy Katedrze Westminsterskiej. Był to koncert z małym, inteligentnym kabaretem, poświęcony głównie Edith Piaf. W hołdzie dla jej niepowtarzalnej osobowości. Niepowtarzalnej? Lynn Holland, Angielka, śpiewająca jej piosenki okazała się współczesnym wcieleniem tej wielkiej pieśniarki. Dzięki niej zrozumiałam, czym była Edith Piaf dla swojej publiczności. Była ich bólem, ich dramatem, ich siłą, ich wiarą i radością. Lynn Holland dała nam to, co za życia dawała ludziom Edith Piaf. Wzruszenie i radość. Takie koncerty są nam potrzebne na te podłe czasy. Organizator koncertu, Kevin Greenan, nie witał tam huzarów, patronów, prezesów i notabli. Nie dziękował sponsorom. Witał i dziękował wszystkim, którzy przyszli na ten wieczór. Po to też, żeby wesprzeć fundusz kościelny, bo dach katedry może się zawalić A przyszedł tam tłum katolików w przekroju wielu pokoleń. Bliskich sobie w ten wieczór. Taka jest widocznie siła wspólnej wiary, łączącej młodość ze starością.
Może dziękczynna msza święta w Katedrze Westminsterskiej z okazji 90. rocznicy naszej niepodległości połączy na chwilę i nasze polonijne pokolenia? Bo prawie nic ani nikt nie zdołał ich połączyć. Może pójdziemy z orkiestrą czy bez radośnie świętować tę rocznicę na Trafalgar Square. Ku zdziwieniu tubylców, którzy tę rocznicę obchodzą jak zaduszki za wszystkich swoich poległych w obu wojnach i światowych kryzysach. Ale tubylcy nigdy swojej niepodłegłości nie stracili. A my ją znowu mamy z inwentarzem donosów, pomówień i szkalowania, w imię różnych interesów. Zaraźliwe to donoszenie. Donoszę zatem i ja. Otóż stojąc przed Katedrą Westminsterską usłyszałam, że pisuję do pisma utrzymywanego przez „ob-rzydliwego” komucha i ateistę, Jerzego Urbana. Rzekomo zostało to oświadczone – jako zasłyszane na mieście – na zebraniu czcigodnego emigracyjnego Zjednoczenia Polek. Urban by się ucieszył. Zawsze twierdził, że stara emigracja niepodległościowa jest zakłamana i podłymi walczy metodami. Powinien za ten donos wysłać donosicielce bukiet polskich kwiatów, z kartką z napisem: Nie pomyliłem się! Podobno cel uświęca środki. Ale w jakim celu powtarza się zasłyszane kalumnie? Moja babcia mówiła, że roznosicielom plugawych plotek należy wręczać klucze do magla. Złą stroną każdego kryzysu jest to, że sprzyja maglowi. Ale jaki mamy za to ubaw!
dzieci, „Fakt dla Wielkiej Brytanii” dodaje kolejną tragedię, tym razem dotyczącą wszystkich mieszkających na Wyspach Polaków: „Wszyscy czytają już Fakt dla Wielkiej Brytanii” – donosi na stronie internetowej gazeta i swoją tragiczną tezę popiera wypowiedziami Anety Dziewulskiej, Artura Skupińskiego oraz Sławomira Uzarskiego. Aneta Dziewulska stwierdza, iż z przyjemnością kupiła „Fakt dla Wielkiej Brytanii”, zaś jeszcze większą przyjemność miała po lekturze. Artur Skupiński utrzymuje, że przeczytał, że jest fajny i dodatkowo mocny, zaś Sławomir Uzarski zeznaje, że po lekturze „Faktu dla Wielkiej Brytanii” dopiero poczuł się jak w Polsce. Na koniec „Fakt dla Wielkiej Brytanii” donosi, iż mieszkający tu Polacy nie wracają do kraju, co jest pierwszym na tych łamach światełkiem w tunelu: gdyby wszak do Polski powrócił upokorzony Łukasz Z., upokorzeni bywalcy barów, upokorzone polskie kobiety z trzydziestoma tysiącami upokorzonych polskich dzieci, a wszyscy oni byliby po i w trakcie lektury „Faktu dla Wielkiej
Brytanii”, Polska popadłaby w kryzys, przy którym obecny kryzys finansowy to bułka z masłem. Dodatkowo w kryzysie pogrążyłby się „Fakt dla Wielkiej Brytanii”. A tego już byśmy nie znieśli. Póki co „Fakt dla Wielkiej Brytanii” ma się dobrze. Tragizm gazety, którą wszyscy czytają – polegający na tym, że nic już więcej nie da się zrobić – jest tragizmem pozornym, o czym pośrednio dowiadujemy się z polskich odpowiedników „Faktu dla Wielkiej Brytanii”. „Nowa Trybuna Opolska” donosi, iż podczas niedawnego tornada krowa Olga przeleciała kilometr i wylądowała w gospodarstwie w sąsiednim województwie, zaś „Fakt” dwanaście dni później opisuje, co krowa Olga, lecąc, czuła. Oto nadzieja dla czytanego ponoć przez wszystkich „Faktu dla Wielkiej Brytanii”: opisywać emocje polskich psów, koni i krów, powiększając tym samym nie tylko perspektywę poznawczą dotychczasowych czytelników, ale też ich liczbę – o licznie, mam nadzieję, na Wyspach reprezentowany polski drób, trzodę chlewną oraz bydło.
„Fakt” faktem Przemysław Wilczyński
Na Wyspach pojawił się „Fakt dla Wielkiej Brytanii”. Fakt ten przyjmuję, po wstępnej lekturze pisma, z ogromną nadzieją na przyszłość.
Nadzieja dotyczy samego „Faktu”, nie jego czytelników. Czytelnicy „Faktu dla Wielkiej Brytanii” znajdują się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Są notorycznie poniżani. Na pytanie, czy poniżająca sytuacja Polaków w Wielkiej Brytanii ma związek z pojawieniem się „Faktu dla Wielkiej Brytanii”, gazeta nie odpowiada, co jest zapewne efektem zwykłego niedopatrzenia. Jedna z pierwszych informacji „Faktu dla Wielkiej Brytanii” jest taka, iż życie Łukasza Z. legło w gruzach. Wyjechał zarobić na dziecko, tyrał kilkanaście godzin dziennie, przysyłał funty do Polski, za co żona odwdzięczyła mu się tyleż zaskakującą co lakoniczną depeszą, że wszystko skończone, w związku z czym Łukasz Z. może sobie spokojnie zostać w Wielkiej Brytanii. Poniżenie Łukasza Z. jakoś byśmy może znieśli, ale okazuje się, że poniżani są wszyscy niepijący Polacy, o czym dowiadujemy się z kolejnego doniesienia „Faktu dla Wielkiej Brytanii”: „Jak on tak mógł! Karygodny atak angielskiego sędziego na Polaków z Wysp
Brytyjskich i na cały naród polski. Przedstawiciel brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości miał śmiałość nazwać wszystkich nas pijakami.” Pewnie tragedię Łukasza Z. oraz wszystkich niepijących Polaków (nie jest ich znowu tak dużo) jakoś byśmy znieśli, gdyby nie to, że poniżane są też wszystkie Polki: „To zwykłe chamstwo! Tym razem Anglicy przekroczyli granicę dobrego smaku! Serwują drinka o obleśnej nazwie Polish Cipka w londyńskim barze w jednej z gastronomicznych sieci.” Poniżenie owo jakoś byśmy po czasie przeboleli, może nie zapomnieli, ale przebaczyli, tyle że nagonka nie ogranicza się do Łukasza Z., niepijących Polaków i polskich kobiet. Dotyczy naszych dzieci! Oddajmy głos „Faktowi dla Wielkiej Brytanii”: „Poniżają nasze dzieci! To oburzające! Polscy uczniowie są szykanowani za swoje pochodzenie!” – pisze gazeta i szacuje, że problem poniżania dotyczy 30 tysięcy polskich dzieci. Do tragedii Łukasza Z, dramatu polskich kobiet, upokorzenia niepijących Polaków oraz traumy 30 tys. polskich
|15
nowy czas | 17 października 2008
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Narzekamy na banalność życia, a to może życie ma więcej powodów, żeby narzekać. W tym związku niechcianym, a koniecznym to my, element myślący, jesteśmy częścią słabszą i bezradną. Życie zwycięża i dokonuje selekcji. Słabszy staje się silniejszy i na odwrót. Najciekawszą transformację przechodzi brytyjski premier Gordon Brown. Wygląda na to, że znalazł się w swoim żywiole. Do tej pory z premierem Brownem, sprawnym wcześniej kanclerzem, który zapragnął być przywódcą, ludzie od PR nie wiedzieli co zrobić. Nie pasował do tej roli tak wyraziście określonej przez swojego poprzednika. Tony Blair genialnie zrozumiał społeczne zapotrzebowanie na lidera uśmiechniętego, który nie tyle że przewodzi, co jest wizytówką ogólnego zadowolenia. Gordon Brown nie uśmiechał się. Można sobie wyobrazić zdenerwowanych doradców i ekspertów, którzy nerwowo szukali jakiejś cudownej formuły. Na nic zdały się długie sesje. Premier uśmiechać się nie potrafił. Tracił punkty, bo walutą wymienną był uśmiech przyklejony do twarzy. Zaniepokojeni laburzyści, że z powodu ponurego premiera stracą pracę, postanowili go usunąć i zastąpić kandydatem z gotowym na twarzy uśmiechem. Z nadzieją spoglądali na ministra spraw zagranicznych Davida Milibanda dysponującego całą gamą uśmiechów. W końcu zdesperowany i zapędzony w kozi róg Gordon Brown zgodził się na kabaret promocyjny. Uśmiechu z siebie nie wydobył, ale z żoną wystąpił przed partią i narodem i żonę czule pocałował. Wrażliwy przywódca, taki rodzinny, ludzki. I nic. Zszedł ze sceny, zostawił na niej rekwizyty, nawet żona, którą całował przestała być jego, tam na scenie była lalą. Gordon Brown był wyrobnikiem epoki, był dobry za sceną w państwowej buchalterii. Kiedy wyszedł na pierwszy plan, stał się anachronizmem. Nie pasował do epoki, którą tworzył. Był rzemieślnikiem. Sprawnym transformatorem laburzystowskiej transfor-
macji. To on, nie Tony Blair, dokonał niemożliwego zapewniając długoletnią ciągłość rządzenia Partii Pracy. I nagle w sukurs Brownowi przychodzi życie. Kryzys finansowy powala innych – premiera stwarza. Z dnia na dzień staje się mężem stanu, porównywanym z Churchillem i Rooseveltem. Na międzynarodowej scenie politycznej nie ma praktycznie konkurentów. W Ameryce zmiana warty, w Europie przywódcy papierowi, którzy reagują na wydarzenia podobnie jak akcjonariusze na giełdach. Na naszym podwórku dwie głowy państwa (co dwie głowy to nie jedna) bawią się, jak donosi również „The Times”, w piaskownicy. Premier twierdzi, że prezydent psuje mu szyki. W czym? Chyba właśnie w piaskownicy. Czy premier rzeczywiście uważa, że wygra jakąś sprawę w Europie? Do Polski jeszcze nie dotarła wiadomość, że czasy papierowych przywódców skończyły się? Bo my dalej, chociaż świat się sypnął, częstujemy swoich partnerów polskim węzłem gordyjskim. Prosimy o dostawienie krzesła dla prezydenta RP. Krzeseł w Brukseli nie brakuje. A było już tak dobrze, wzdychają do przeszłości zachodni dyplomaci (też „The Times”). Premier i prezydent byli dla nich nie do odróżnienia. Mówili też jednym głosem. Tymczasem uśmiechniętemu Gordonowi eksperci wróżą zwycięstwo wyborcze w stylu Margaret Thatcher. Też była niepopularna przed wojną falklandzką, a jej determinacja przyniosła zwycięstwo na froncie i w wyborach. Gorzej było z Churchilem – wygrał wojnę, przegrał wybory. Przed Gordonem Brownem daleka jeszcze droga.
absurd tygodnia Panie i Panowie! Jeśli brytyjskim deputowanym wszystko pójdzie zgodnie z planem, skończą się romantyczne wieczory przy lampce wina. Rząd doszedł do wniosku, że za dużo pijemy i postanowił raz jeszcze zadbać o nasze zdrowie. Przygotowywana ustawa mająca ograniczyć spożycie alkoholu wzorowana jest na akcji antynikotynowej. Na szczęście pijącym nie grozi jeszcze zakaz spożywania alkoholu w pubach. Na razie będą ostrzegające napisy na butelkach i na stolikach. Zamiast patrzeć sobie głęboko w oczy, zakochani oddadzą się lekturze wyszukanych i makabrycznych ostrzeżeń o zaniku płodności, marskości wątroby, skróconym życiu itd. Zdrowa wątroba stanie się mrocznym przedmiotem pożądania. (gem)
Wacław Lewandowski
Mała rzecz, a nie cieszy „Gazeta Wyborcza” ogłosiła sensacyjne odkrycie. Oto sekretarz Stanisława Lema w papierach pośmiertnych pisarza znalazł „Korzenie. Drama wieloaktowe” – prześmiewczą, antystalinowską groteskę dramatyczną, napisaną przez młodego Lema i czytaną (a nawet odgrywaną) przez niego wąskiemu kręgowi przyjaciół w latach stalinizmu. Pisarz wielokrotnie mówił o tym dramatycznym drobiazgu, wciąż mając nadzieję, że tekst kiedyś się odnajdzie. Jakoż schowany w innym maszynopisie, „wypłynął” dopiero po śmierci autora. Za to wypłynął z hukiem i przytupem! O odkryciu informowała telewizja, „Gazeta Wyborcza” przedrukowała tekst w całości, zapowiadając rychłe dołączenie go do ostatniego tomu dzieł zebranych Lema. Ów zaginiony, a teraz odnaleziony utwór przeczytałem bez przyjemnych doznań. Literacko rzecz jest bardzo mierna i nie zasługuje na uwagę, mimo że wyszła spod pióra wielkiego pisarza. Ot, żarcik – kilka stron zabawy sowiecką nowomową, trochę drwiny z „kultu jednostki” i produkcyjnej niewydolności bolszewickiego państwa. Tytułowe „korzenie” to odczasownikowy rzeczownik – chodzi o zjawisko korzenia się przed Zachodem, czyli „ideologiczne odchy-
lenie” ludzi sowieckich, uznawane za przestępstwo i tropione przez władze bezpieczeństwa. Humor próby nie najwyższej, literatura żadna, jeśli rzecz mogłaby być ważna, to tylko jako świadectwo świadomości autora. Czytam w „Gazecie Wyborczej”, że Lem napisał ten utwór pod koniec lat 40., „w apogeum stalinizmu”. I dalej – komentarz: „Za znacznie mniejsze przewinienie można było wtedy stracić wolność, a nawet życie. Jeszcze w latach 60. Janusz Szpotański za wykonywaną w kręgu przyjaciół operę Cisi i gęgacze dostał swoistą nagrodę literacką – 3 lata więzienia.” Czyli – według „Gazety” – Lem heroiczny, porównywalny ze Szpotańskim... I bardzo, przyznam, takie porównanie mi się nie podoba. Bo czy ktoś słyszał, by Janusz Szpotański pisał dla grona przyjaciół antykomunistyczne komiczne utwory, a równocześnie publikował w PRL-owskich wydawnictwach inne, zgodne „z linią” i wymaganiami kom-partii? – Oczywiście, nikt nie słyszał, bo Szpotański czegoś takiego nie robił! A Lem? – Przeciwnie. Nietrudno w pierwszych książkach, które przyniosły mu rozgłos, w „Astronautach” i „Obłoku Magellana” odnaleźć ślady serwitutów płaconych przez młodego autora komunistycznej władzy. A „Sezam” z 1954 roku? Czysty socrealizm prze-
cież. I cóż z tego, że są tam pierwsze z przygód Ijona Tichego, potem rozwinięte w „Dzienniki gwiazdowe”, skoro początek istnienia tego bohatera jest żywotem bohatera soc-prozy! O napisanym wspólnie z Romanem Hussarskim dramacie „Jacht Paradise” z litości dla zmarłego pisarza wspominać nie warto. „Korzenie” nie są więc świadectwem pisarskiego heroizmu, lecz pisarskiego dwójmyślenia. Dowodzą koniunkturalizmu młodego autora, który o komunizmie „prywatnie” myślał racjonalnie, publicznie zaś udawał ideowca. Osobiście wolałbym Lema jako młodzieńca „ukąszonego”, zarażonego bakcylem stalinowskim, który dopiero później przejrzał na oczy i się wyleczył. Człowiek, który rozumiał istotę tamtej społecznej rzeczywistości i nie odmawiał w niej czynnego udziału, nie jest herosem, zasługującym na podziw. Można go żałować, ale nie podziwiać. Żałować, bo pewnie trudno się żyje w takim rozdwojeniu na „prywatne”, czyli prawdziwe i „publiczne”, czyli koniunkturalnie odgrywane. Żałuję więc, współczuję nawet. Ale do podziwiania wybieram sobie Szpotańskich. I bardzo proszę ich nie pomniejszać. Nie zrównywać z Lemami, choćby nawet dla efektownego dziennikarskiego porównania.
16|
17 października 2008 | nowy czas
takie czasy
Pracownik fizyczny, to brzmi dumnie! Pracownik fizyczny przez kilkanaście lat nowej Polski [tej po 1989 r. – red.] żył w niełasce. Polska intelektualna, Polska wykształcona, dawała do zrozumienia, że czasy, w których pracownikom fizycznym żyło się dobrze minęły i pora na docenienie intelektualistów, ludzi sztuki, kultury i nauki. Mechanicy samochodowi, operatorzy wózków widłowych, kierowcy ciężarówek i autobusów, malarze pokojowi i hydraulicy żyli poniekąd na marginesie nowej polskiej wizji rozwoju. Przemysław Kobus Dzięki Unii Europejskiej, a dokładnie otwarciu zagranicznych rynków pracy, odzyskali swoją godność i należne miejsce w społeczeństwie. Okazało się, że bez nich żyć się po prostu nie da. „Fizyczni” wrócili do łask Polaków z należnym im wynagrodzeniem. Innego rozwiązania już nie było – albo godziwa płaca w Polsce, albo za granicą.
Lata 90. To w tym okresie doszło do marginalizacji zawodów opartych o zdolności fizyczne pracowników. Po latach dominacji „sił robotniczych” w czasach PRL-u, zrehabilitować chciały się środowiska naukowe, inteligencja. Rehabilitacja przebiegła pomyślnie, ale kosztem tej grupy społecznej podupadły inne. Mechanicy, hydraulicy, malarze, budowlańcy pracowali za grosze i nikt nie chciał płacić im więcej. Często wielu rodzinom robotników brakowało na życie, a na godziwe zarobki mogli liczyć tylko ci „po studiach”. Polski rynek został zalany uczelniami kształcącymi w zakresie marketingu, zarządzania, powstawały szkoły dla menedżerów, dla kierowników, dyrektorów. O wykształcenie było też znacznie łatwiej, bo na prywatnych uczelniach bardziej liczyły się regularne wpłaty czesnego, aniżeli poziom wiedzy studenta. Doszło do sytuacji, w której Polska kierownikami i menedżerami stała. Ale zabrakło instytucji i przedsiębiorstw skłonnych zatrudniać wykwalifikowaną kadrę. Sytuacja taka utrzymywała się do połowy dekady nowego wieku. Zwiastunem zmian okazało się przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, a co za tym idzie, nowe rynki pracy. Część państw nie wprowadziła bowiem specjalnych okresów przejściowych, a tam, gdzie one obowiązują i tak nie ma jakichś specjalnych przeszkód w podjęciu działalności zarobkowej. Przykładem niech będą Niemcy, gdzie co prawda o etat trudno, ale nie ma żadnych przeszkód, by np. założyć własną działalność gospodarczą (co ciekawe, warunki podatkowe są atrakcyjniejsze od obowiązujących w Polsce). W ten sposób, od roku 2004 z kraju nad Wisłą zaczęli powoli znikać budowlańcy, kierowcy, operatorzy wózków widłowych, ogrodnicy, itd. Najwięcej wyemigrowało do Anglii i Irlandii. Wielu wyjechało do niewielkiej Holandii, sporo nas w Hiszpanii i we Włoszech. W Polsce natomiast okazało się, że nie ma kto budować domów – a popyt na nowe mieszkania zaczął wzrastać. Okazało się, że nie ma profesjonalnych ekip remontowych, że w zakładach komunikacji miejskiej zaczęło brakować kierowców.
Dzisiaj nie wstyd powiedzieć, że wykonuje się zawód fizyczny, bo w wielu przypadkach jest on bardziej opłacalny od umysłowego. Buta i wygórowane ambicje ustępują miejsca racjonalnemu podejściu do życia Polskie firmy spedycyjne miały samochody, ale nie miał kto nimi kierować. W przeciągu zaledwie dwóch, trzech lat należało zrehabilitować „fizycznych” i odpowiednio ich wynagradzać. Polscy pracodawcy nie czynili tego nader chętnie, ale nie mieli innego wyjścia. Bo jak bowiem zatrzymać pracownika, który za granicą zarobi więcej niż tutaj, a znajomość języka obcego w wielu branżach przestała być przeszkodą? Nie ma takiej siły.
Jestem kieRowcą, nie naRzekam Kilka lat temu zaczynałem pracę w PKS-ie. Płacili około półtora tysiąca złotych na rękę. Nie stać mnie było na utrzymanie rodziny, domu. Na większe pieniądze nie miałem co liczyć. Gdy tylko pojawiła się okazja pracy za
granicą, wyjechałem do Niemiec. Dowoziłem tam autobusem pracowników jednej z kopalń do pracy i z powrotem. Dwa tygodnie w Niemczech, dwa tygodnie w Polsce. Ile zarabiałem? Około pięć tysięcy złotych miesięcznie – opowiada Dominik, 30-latek z Leszna w Wielkopolsce. Dzisiaj przesiadł się na TIR-y. W domu bywa rzadziej, ale zarabia znacznie więcej. Wyremontował dom, kupił nowy samochód, odłożył trochę w banku. – Popracuję tak jeszcze z rok, może dwa lata. A później pomyślę nad założeniem własnej firmy, tu w Polsce – mówi o planach na przyszłość. Takich przypadków jest znacznie więcej. Ale co ważne, nie wszyscy „fizyczni” musieli wyjechać za granicę, by dobrze zarabiać. – Mnie się udało zostać w kraju. Z zawodu jestem elektromonterem, ale w zawodzie nie miałem co liczyć na pracę. Za granicę nie wyjechałem, bo nie znam języka. Bałem się poza tym. Rok temu, gdy już u nas nie było komu pracować, zacząłem malować ludziom mieszkania, kłaść posadzki, panele. Było tyle zleceń, że przestałem wyrabiać, musiałem szukać pomocników. Właśnie zakładam firmę, większą, nie tylko działalność gospodarczą – mówi z kolei 27-letni Artur z Zielonej Góry w Lubuskiem.
Kalendarz ma wypełniony zleceniami. – W życiu bym nie pomyślał, że to możliwe – dodał. Istotne, że klienci nie stawiali zwykle żadnych warunków finansowych – to on dyktuje cenniki, a ludziom pozostaje na nie przystawać. Konkurencja teraz nie jest największa. Poza tym, poniżej pewnych stawek „fizyczni” już nie schodzą. Znacznie lepiej powodzi się również budowlańcom. Średnie płace sięgają trzy tysiące złotych, a praca choć ciężka, to nieskomplikowana. Pracodawcy nie mogą sobie pozwolić na grymaszenie, bo pracownik pójdzie do innej firmy, albo wyjedzie. Gdyby dzisiaj przejrzeć listy ofert pracy, wywieszane regularnie w poszczególnych urzędach pracy, to można by zaryzykować stwierdzenie, że w Polsce całkowicie brakuje siły roboczej. Poszukiwane są szwaczki, budowlańcy, monterzy, pracownicy wysokościowi, operatorzy wózków widłowych, ogrodnicy, magazynierzy i oczywiście kierowcy, najlepiej z uprawnieniami na TIR-y. Płace w tej ostatniej branży są pokaźne, kierowcom nie trudno o znalezienie pracy, spedytorzy również nie mogą sobie pozwolić na zatrudnianie „po kosztach”. – Ile dzisiaj zarabiam? (śmieje się) Nie wiem, czy mogę powiedzieć, ale... około dziesięć tysięcy złotych na rękę – mówi Dominik. Jego żona nie pracuje, wychowuje dzieci, pilnuje domu. W branżach „fizycznych” nastąpiła też zmiana pokoleniowa i mentalna. Wyglądają inaczej – w modnych ubraniach, modnych fryzurach. Stereotyp brudnego, zaniedbanego i często ziejącego alkoholem mechanika przechodzi do lamusa. Pracownicy firm remontowych czy budowlanych nie przemieszczają się już tak często zdezelowanymi żukami, ale nowszymi Fordami Transitami, leasingowanymi Mercedesami Sprinterami. Zmienia się również wizerunek medialny „fizycznych”. Różne instytucje, kierując do nich swoją ofertę, przedstawiają budowlańców w reklamach jako młodych specjalistów, nastawionych na
rozwój firm. I ten wizerunek ma wiele wspólnego z prawdą. Operatorzy telefonii komórkowej oferują specjalne pakiety dla małych przedsiębiorstw, a w reklamówkach telewizyjnych widzimy właścicieli firm ogrodniczych, remontowych, budowlańców, itd. Nie dominują już tylko biznesmeni czy lekarze. Skończyło się dyskryminowanie „fizycznych”, rozpoczęła się era równouprawnienia. I to zjawisko należy ocenić bardzo pozytywnie.
Jest inaczeJ Polacy mają tendencję do wpadania z jednej skrajności w drugą. W czasach PRL-u hydraulik był „panem” i należało obchodzić się z nim jak z sekretarzem KC. W latach 90. rzeczywistość pokazała, że nie w sile fizycznej tkwi szansa rozwoju, ale w wykształceniu. Dzisiaj mamy chyba – ośmielę się zaryzykować – poprawną równowagę w tej materii. Polacy zaczynają znać swoje miejsce w szeregu. Buta i wygórowane ambicje ustępują miejsca racjonalnemu podejściu do życia. Oczywiście nie we wszystkich dziedzinach, np. w polityce dalej mamy bałagan i zachwianie wszelkich wartości. Ale, co najważniejsze, dzisiaj nie wstyd powiedzieć, że wykonuje się zawód fizyczny, bo w wielu przypadkach jest on bardziej opłacalny od umysłowego. Wykształcony młody nauczyciel zarobi dzisiaj ok. 1,6 tys. złotych na rękę. „Fizyczny” może sięgnąć nawet po 58 tys. złotych. O zarobkach, o zawodach zaczynają decydować potrzeby rynku, potrzeby społeczeństwa, a więc realizowane są założenia kapitalizmu. Decydują mechanizmy rynkowe, a nie sztuczne wspomaganie ze strony państwa. Ktoś może dzisiaj powiedzieć, że wszystko się zmieni, gdy Polacy wrócą z zagranicy. Masowych powrotów prawdopodobnie nie będzie, z powolnym powrotem bądź z rotacją na rynkach pracy, Polska gospodarka i rzeczywistość powinny już sobie poradzić. Byleby tylko politycy czegoś nie popsuli.
|17
nowy czas | 17 października 2008
redaguje Roman Waldca
migawki
biznes media nieruchomości
Jedni tracą, drudzy mogą zyskać
GRUPA RYZYKA Ci którzy pracują w motoryzacji, przemyśle odzieżowym i meblarskim oraz w budownictwie są narażeni na utratę pracy w najbliższym czasie – wynika z raportu opracowanego przez polskich specjalistów. NUDA! Co piąty Amerykanin nudzi się w pracy. Nuda jest też czwartą z przyczyn zmiany pracy w Stanach Zjednoczonych. Na pierwszym miejscu są względy finansowe. Szukanie lepszych zarobków to także główny powód zmiany pracy połowy Polaków. KARTEL...BANANOWY Do listy karteli dołączył ostatnio kolejny… bananowy. Komisja Europejska ukarała grzywną na łączną sumę 60,3 mln euro importerów bananów firmy Dole i Weichert za łamanie przepisów o konkurencji i utworzenie wraz z firmą Chiquita kartelu. LATAMY TANIEJ British Airways oraz Virgin Atlantic zmiejszyły dopłaty na paliwo pobierane od pasażerów. Wszystko przez kryzys finansowy, dzięki któremu spadają ceny ropy. PIJEMY CORAZ... LEPIEJ Polacy piją coraz więcej, jednak nie chodzi tym razem o ilość, ale jakość. Sprzedaż dobrych jakościowo trunków – whisky, ginu, koniaku czy wysokogatunkowej wódki rośnie w Polsce z roku na rok.
GBP
czas pieniądz
EURO
10.10
4,45 zł
3,53 zł
13.10
4,46 zł
3,54 zł
14.10
4,48 zł
3,59 zł
15.10
4,53 zł
3,53 zł
16.10
4,55 zł
3,55zł
Świat zwariował: nie liczy się już nic, tylko mamona. A właściwie jej topniejące zasoby. Tracą ci, którzy mieli dużo, czy ci, którzy mają mniej, mogą na kryzysie zyskać? Od tygodni nie mówi się o niczym innym, tylko o liczbach. Najpierw były miliony, potem miliardy wyłożonych przez rządy na całym świecie. Cel był jeden: uratować mamonę. A właściwie cały ten system, dzięki któremu mamona miała się dobrze. Teraz liczba ma już dwanaście zer i nikt nie ma pewności, czy to już wystarczy, czy trzeba będzie jeszcze pakować kasę, by pogrążającą się gospodarkę wielu krajów uratować. W Wielkiej Brytanii wydano już na ten cel 500 mld funtów. Sześć największych europejskich krajów dołożyło 1,16 mld funtów. Tylko Amerykanie są bardziej oszczędni – wydali dotychczas jedynie 458 mld. Czy to wszystko wystarczy? Czy uchroni nas to od kryzysu, o którym od tygodni trąbią wszyscy i wszędzie? I wreszcie co to wszystko ma wspólnego z nami, szarymi obywatelami, dla których tak ogromne liczby są poza zasięgiem percepcji? Czy może nie powinniśmy na to wszystko zwracać uwagi i po prostu robić swoje? Może nas to wszystko nie dotyczy? Niestety, dotyczy! I to coraz bardziej. W Londynie właśnie opublikowano ostatnie dane o poziomie bezrobocia. Są one na tyle złe, że po dwóch dniach dużych wzrostów na giełdzie zapanowało przygnębienie i w środę przy zamknięciu giełdy zanotowano przeszło siedmioprocentowy spadek notowań. I źle wróży to na przyszłość, tak samo jak informacja o tym, że w trzech miesiącach do sierpnia przybyło ponad 164 tys. nowych bezrobotnych. Jest to największy wzrost bezrobocia od siedemnastu lat. Co więcej – ogólna liczba ludzi bez pracy na Wyspach Brytyjskich wyno-
si już prawie 6 proc. ogółu pracujących, co jest liczbą zastraszająco wysoką. A liczba ta będzie rosła! O ile w ciągu lata sporo osób pracowało sezonowo w rolnictwie, to pod koniec roku pracy tej już nie ma. Z drugiej strony ogromne zwolnienia czekają pracowników londyńskiego City – mówi się nawet o 60 tys. osób, które do świąt Bożego Narodzenia stracą pracę. A przecież pracownicy sektora finansowego to jedynie jedna część całej układanki. Handlowcy już narzekają, że obroty we wrześniu tego roku były znacznie mniejsze niż rok wcześniej. I bez wątpienia w tym sektorze też będą zwolnienia. Co więcej, przewiduje się, że tegoroczne szaleństwo świątecznych zakupów wcale nie będzie szaleństwem, a dokładnym liczeniem każdego funta i zastanawianiem się, czy aby na pewno potrzebny jest nam nowy telewizor, szybszy komputer czy nowocześniejszy telefon komórkowy. Na kupowanie nowej odzieży czy butów decydujemy się – zdaniem analityków – coraz rzadziej i przeważnie z konieczności. Nie będziemy więc w tym roku narzekać na gigantyczne tłumy na Oxford Street.
Czy rzeczywiście? To, co handlowcom spędza sen z powiek, ma również drugą stronę medalu, z której cieszą się kupujący, czyli przynajmniej teoretycznie: każdy z nas. Niekończące się wyprzedaże, obniżki cen i promocje sprawiają, że przy odrobinie wolnej gotówki możemy zrobić całkiem przyzwoite zakupy. I oszczędzimy przy tym sporo pieniędzy – gdyby nie kryzys, wydalibyśmy znacznie więcej. I tak dobrze ma być już do końca tego roku. Argos już promuje swój świąteczny katalog zapewniając, że wiele produktów jest tańszych nawet o 25 proc. A do świąt zostało jeszcze sporo czasu, wyścig dopiero się zaczyna. Taniej kupimy nie tylko na High Street. Trudności z pozyskaniem kredytu mieszkaniowego sprawiły, że ceny mieszkań nie tylko ciągle spadają, ale również z dnia na dzień, realizowanych jest coraz mniej transakcji. W Londynie agencje nieruchomości sprzedają kilka mieszkań miesięcznie. Dla kupujących to prawdziwa gratka: jest nie tylko w czym wybierać, ale również śmiało można negocjować ceny. Nie dalej jak dwa lata temu na rynku nieru-
chomości dochodziło do prawdziwej walki o mieszkania, agenci na jedno oglądanie mieszkania (viewing) umawiali jednocześnie kilku, a nawet kilkunastu chętnych. Teraz takiego ruchu już nie ma, można wybrzydzać, przebierać, wybierać. I nawet grymasić i na pewno targować się. Trzeba bowiem pamiętać o tym, o czym zdaje się wszyscy zapomnieli. Gdy cały świat z drżeniem przygląda się giełdowym notowaniom, upadającym bankom i doniesieniom statystyków o recesji, są również i tacy, którzy właśnie teraz robią największe interesy swojego życia. Na każdym kryzysie i i finansowych zawirowaniach da się zarobić. Na większą lub mniejszą skalę. Możemy zyskać również i my, zwykłe szaraczki, żyjący z miesiąca na miesiąc i też trochę dla siebie uszczknąć. Wszystko oczywiście pod jednym warunkiem – że mamy pracę, która pozwala nam nie tylko na płacenie rachunków, ale i zostawia trochę grosza w portfelu, a do naszej historii kredytowej nikt nie może się przyczepić, bo nigdy nie spóźniliśmy się ze spłacaniem karty kredytowej czy council tax.
The Perfect Property. The Perfect Location
Parkowa Aleja - Poznan Parkowa Aleja znajduje sie tylko 5 minut od centrum Poznania. Tworzy ja 40 apartamentów oraz piekny wspólny ogród. Mozliwosc posiadania miejsca parkingowego. Dostepne juz w drugiej polowie 2009 roku.
Wysmakowane apartamenty z 1,2 lub 3 sypialniami juz od 320,000 PLN. www.maexpa-international.co.uk
Biuro sprzedazy w Londynie tel: 0044 (0) 207 960 6039. Email: info@maexpa-international.co.uk
18 |
17 października 2008 | nowy czas
ważne sprawy
Wybieg dla dobroczynnych modelek Z modelkami kłopotu nie ma. Jak tylko po znajomych rozniesie się wieść o kolejnym Pokazie Mody Medical Aid for Poland Fund (MAPF), dziewczyny zgłaszają się same. Córki, siostry, siostrzenice i ich koleżanki. Zgłosiły się już krawcowe, gdyby trzeba było coś przeszyć i wizażystka, a nawet fryzjerka, Aleksandra. Najbardziej jednak potrzeba ubrań. Noszonych, ale nie znoszonych. Używanych, lecz nie zużytych. Ubrań, które pod okiem Uli Jarosz staną się kreacjami, a teatralna scena POSKu, stanie się wybiegiem dla dobroczynnych modelek. Tylko na ten jeden, listopadowy wieczór.
Elżbieta Sobolewska Niektórzy mają do mody indywidualne podejście. Chwytają z ulicy obowiązujące trendy, kolory i pomysły. Potrafią stworzyć styl sobie i innym, potrafią zaproponować coś więcej niż zakupy w Zarze. Tak jak Ula Jarosz. Kiedyś projektantka we własnym butiku. Przez dwadzieścia lat prowadziła Ula Fashion Studio. Najpierw na Kensington, potem na Paddingtonie. Wreszcie w jednej z bocznych ulic Knightsbridge, nieopodal Harrodsa, dzieliła przestrzeń mody między innymi z Basią Zarzycką, wziętą projektantką piekielnie ekskluzywnych sukien i dodatków dla niebywale zamożnych. – Nie pamiętam dokładnie kiedy się zaczęło, ale dosyć szybko po moim przyjeździe do Londynu pod koniec lat 70. Najpierw urządziłam Fashion Club. Wiedzieli o nim tylko znajomi. Nie miał witryny od ulicy, nie był ogólnie dostępny. Potem klub przekształcił się w butik. Projektowałam stroje dla bywalczyń Ascott, dla pań, które chciały oryginalnie wyglądać na ekskluzywnych przyjęciach – opowiada Ula Jarosz. W butiku urządzała mini pokazy mody. Szlifowała umiejętności krawców, których sprowadzała z Polski. Z niektórymi ma kontakt do dzisiaj. Niektórym wydawało się, że doskonale wiedzą, jak uszyć spodnie. Ale nie według pomysłu, który miała w głowie. „To się nie da, pani Ulu” – czasem mówili, a pani Ula przekonywała. Szycie podpatrzyła u mamy. – Zawsze słynęła z elegancji, z szyku, który tak naprawdę rzadko komu jest dany, który się ma, albo nie. Wyrastałam w tej jej umiejętności niebywałego doboru stroju, dodatków, przywiązania do swego wyglądu – wspomina. Potem siostra Uli wyjechała do Anglii. Rodzina i przyjaciele mówili: „Masz zaproszenie, to jedź. No jak mogłabyś nie skorzystać”. Jakoś specjalnie jej na tym wyjeździe nie zależało, ale przecież „nie mogłaby nie skorzystać”. Przyjechała więc i została na dłużej. Z butikiem skończyło się jakieś dziesięć lat temu. Jej klientki – modne,
zamożne kobietki – przerzuciły się na światowe marki. Teraz nie projektuje już ubrań, za to biżuterię. Kupuje kamienie i niezbędne akcesoria, z których komponuje naszyjniki. Z lawy, korali, bursztynów, tygrysich oczu, jaspisów i mnóstwa innych, których nazw ciągle zapomina, bo liczy się dla niej kolor i kształt, a nie etykietka. Nie pamięta też, kto i kiedy zaproponował jej przygotowanie pierwszego pokazu mody dla Medical Aid for Poland Fund. Pracuje nad nimi po kilka miesięcy. Najtrudniej jest znaleźć lokum, gdzie można przewieźć ubrania i tam spokojnie nad nimi pracować. Bywało, że był to duży salon koleżanki, który na całe tygodnie stawał się designersko-krawiecką pracownią. Zawaloną wieszakami z ubraniami po wstępnej selekcji, kiedy wybrało się już te, które nie zasługują na to, by leżały zgniecione w czarnych, plastikowych workach, lecz rokują nadzieję na nowy szyk. Czasem trzeba z nich coś wyciąć czy coś im doszyć, ale przede wszystkim skomponować w oryginalną, świeżą i intrygującą całość. Nie na wieszaku czy na podłodze. Nigdy nie na kartce papieru. Bezpośrednio na modelce. Robią tak wszyscy projektanci mody. Ula Jarosz staje się na te kilka miesięcy projektantką mody używanej. Dysponuje ciuchami, które już dawno przestały cieszyć swego pierwszego właściciela, albo z dnia na dzień stały się dlań za małe, rzadziej za duże. Powieszone według swoich rodzajów, czasem nawet kolorów, znudzone, przymałe spodnie, bluzki i sukienki tworzą potem swoiste kolekcje charity shops. Również tego jedynego w Londynie, w którym wisi na ścianie biało-czerwony orzeł, a nazywa się MAPF Charity Shop i w szyldzie ma logo fundacji wspierającej polskie szpitale i czasem również osoby prywatne. Medical Aid for Poland Fund to fundacja założona przez grupę przyjaciół w 1981 roku. Do drugiej połowy lat 90. do Polski jeździły z Londynu ciężarówki z darami rzeczowymi, między innymi ze sprzętem medycznym, który kupowano dzięki darczyńcom lub otrzymywano z brytyjskich szpitali pozbywających się sprzętu z likwidowanych oddziałów. Dziesięć lat temu fundacja otworzyła w dzielnicy South Ealing, minutę od stacji metra,
›› Pokaz mody Medical Aid for Poland Fund przygotuje Ula Jarosz. Fot. Elżbieta Sobolewska sklep charity, który jest teraz głównym i co najważniejsze, stałym źródłem dochodów, które niemal w całości trafiają do niepełnosprawnych i potrzebujących w Polsce. Sklep „zatrudnia” wolontariuszy – panie, które każdego dnia pełnią w nim kilkugodzinne dyżury wzajemnie się zmieniając. Dzięki nim może funkcjonować od godz. 10.30 do 16.30 przez cały tydzień, z wyjątkiem niedzieli. To właśnie z rzeczy tam przynoszonych powstanie jedyna w swoim rodzaju kolekcja na je-
den wieczór. Dochód z jej pokazu zasili konto MAPF. Fundacja dostanie zastrzyk gotówki, a my za bezcen będziemy mogli kupić prezentowane w czasie pokazu ubrania. Wieszaki wypełnią foyer Sali Teatralnej w POSK-u i staną pod sceną. Będzie można wybierać i przebierać do woli, a gdy się dobrze rozejrzeć, na pewno będzie można znaleźć Ulę Jarosz, która tego listopadowego wieczoru na pewno nie odmówi modnej porady. Aby jednak pokaz mógł się odbyć, potrzebne są
wasze ubrania. Te, których już nie lubicie, odwieźcie do charity na South Ealing. Znajdziecie go pod numerem 100. Jeśli nie możecie oddać rzeczy osobiście, zadzwońcie pod numer: 020 8579 1114 lub 020 8748 1116, gdzie podacie swój adres, a wolontariusze fundacji odbiorą od was ubrania. Niech jednak będą noszone, ale nie znoszone; używane, lecz nie zużyte.
POKAZ MODY lub w MANGO kolorze Kolor zielony, jasna pastela – to bluzka. W groszki spódnica, pasek szeroki, szal piękny, przez ramię rzucony. A może też spodnie w mango kolorze do garsonki odważnie skrojonej. Na głowie kapelusz fikuśnie włożony. Też torba z zapięciem, szeroka i duża, piękne apaszki. A dalej garnitur sportowy dla Pana w kolorze piasku z koszulą w morskim odcieniu. Orgia kolorów, smak kroju, wszystko to dla nas na Pokaz Mody szykują. To taki krótki, średnio rymowany skład z prośbą o Państwa szafy opróżnienie, by do sklepu przy South Ealing Road numer sto przywieźć to, rzeczy znaczy się mało lub nieużywane, czy po prostu niechciane.
Po otrzymaniu od Państwa telefonu odbiór ekspresem będzie załatwiony. Więc Drodzy Czytelnicy, i naszego Fashion Show miłośnicy, prośbę o rzeczy do Was kierujemy, które na catwalk pokazać pragniemy, a później sprzedawać chcemy. Imprezę wspaniałą, jak zawsze pod Uli Jarosz batutą zapewnimy i z góry dziękujemy za rzeczy w bardzo dobrym stanie, które prosimy przywozić do sklepu MAPF, 100 South Ealing Road w godz. od 10:30 do 4:30, poniedziałek – sobota lub telefonicznie zgłaszać adres, pod którym możemy odebrać rzeczy. Tel. biura 020 8748 1116 Tel. sklepu 020 8579 1114 Hanna Groszek
Pokaz Mody Medical Aid for Poland Fund Charity No. 294461 Teatr POSK, 238-246 King Street,
niedziela 16.11.2008, godz. 16:00 Bilety: biuro MAPF 020 8748 1116 Kasa teatru 8, 9, 15 listopada, godz.: 18:00-20:00, tel. 020 8741 1887/0398 oraz w dniu pokazu. Cena biletu £12 i £10
|19
17 października 2008 | nowy czas
reportaż
Zdjęcia: Marcin Piniak
Miasto świateł Marcin Piniak W oknach zamglone ludzkie sylwetki. Zapach miasta – gęsty i ociężały. O tej godzinie wszystko spowalnia, nieznajomi nikną w ciemnych bramach, ulice milkną nagle i niespodziewanie. Pozostają sztuczne światła, tysiące małych jasnych punktów, a w ich jądrach tysiące anonimowych twarzy. Zupełnie jak te na tych małych drewnianych krążkach. Niewidzialne życia. Twarze wyłowione z ulic wielkich miast. Asia szyje małe poduszki. To na kolana. Już niebawem użyją ich mieszkańcy Liverpoolu, by zobaczyć jej projekt Invisible Lines w przestrzeni miejskiej podczas biennale na ulicach dzielnicy Garston. Pochylą się, by dojrzeć niewidzialne twarze obcych ludzi z obcych miejsc. Wiele z nich jest stąd. W refleksach świateł na burych szybach tramwaju nr 2 widzę smugi popielatych twarzy, przebite widokami odrapanych kamienic, szklanych banków, plastikowych bud i blaszanych kontenerów. Prostytutki pod bankiem PKO na Zachodniej malujące usta, zataczający się człowiek z reklamówką Biedronki. Kobieta z różańcem odmawia wieczorną modlitwę w takt kołyszącego się wagonu. Czerwona fala ulicznych świateł. Za oknem wyrastają nagle nowe hotele, galerie, salony. Jednocześnie miasto się rozpada. Odlatują tynki, tablice, okna i ściany. Tutaj wciąż ma się coś ruszyć, ale nikt za bardzo nie wie kiedy. Trzeba wierzyć. Podobno to przez płaskie dachy – jak mówi Radek – wszystko tonie, nim zdąży wypłynąć. Taki Kraków, Wrocław ze strzelistymi dachami potrafi kumulować energię wzrostu i rozkwitu. Tutaj jest płasko i nudno. W gazetach piszą, że będzie dobrze. Robią ładne zdjęcia, na których jest kolorowa Łódź. Stolica kultury 2016. Kosmiczny tramwaj podmiejski i przystanki z systemami
grzewczymi. Elektroniczne tablice jak w Londynie. Na Piotrkowskiej dominują sklepy z używaną odzieżą i salony błyskawicznych pożyczek i kredytów. Wielu wyjechało. Wielu wróciło. Zaczynają studia, kupują mieszkania i samochody. Spłacają kredyty. Jakoś żyją. Nie jest przecież tak źle. Miasto trwa. Moja Łódź to pajęczyna kilku ulic. Zacisza skąpanych w blasku klatek schodowych o zapachu szczyny i starości. To ławka na przeciw szyn kolejowych przy ulicy Kopcińskiego i zapadnięte chodniki na starych Bałutach. Pieśni starych kobiet w cerkwi przy ulicy Piramowicza 12, gdzie kiedyś był sierociniec. Strzeliste kominy elektrowni EC-2 przy Wróblewskiego. Dach jednej z kamienic na ulicy Pryncypalnej, skąd patrzyliśmy z Piotrem na spadające gwiazdy. Antykwariat Silva Rerum przy Piotrkowskiej 147. Kino Charlie z kilkoma czerwonymi fotelami w korytarzu. Klub Jazzga nazwany przez nas Mordorem z nieodłącznym inwentarzem garstki stałych bywalców. Smak porannego papierosa przy pomniku Kościuszki i naleśników z serem w barze przy Narutowicza. Ulica Wschodnia o poranku. Kiedyś w tym miejscu odebrałem kilka mocnych ciosów od panów z czerwonymi karkami. Dokładnie w tej bramie, gdzie mieści się redakcja „Tygla Kultury”, pod numerem 49. Bolało. Teraz opustoszała ulica tonie w słońcu, wiatr porusza delikatnie biało-czerwone flagi i rozwiewa plastikowe torby po chodnikach. Kilka numerów wcześniej pod 45 swoją siedzibę mają Białe Gawrony – Fundacja na rzecz Kultury Żywej. Młodzi, pełni zapału ludzie, którzy chcą coś zmienić. Na murze żółty napis: „Bądź zmianą, którą chcesz zobaczyć” i niebieski: „Każdy człowiek to skarbnica cudów”. Jak tych kilku panów pijących tanie wino na klatce, rzucających ukradkiem gniewne spojrzenia. Z otwartych okien wybrzmiewają „niedzielne Polaków roz-
mowy” z akcentem na k..wa. Żywa kultura śródmieścia. Gwiazdy Dawida pomiędzy R a S rzucane na ściany w pośpiechu przez kiboli ŁKS-u. Jednak w czerwcu nad Wschodnią wzeszło słońce entuzjazmu. Białe Gawrony wzlatując pod prąd utartych stereotypów o monotonii i brzydocie ulic śródmieścia dzięki własnej inicjatywie i pomocy równie energicznych osób zalały szare przestrzenie ulicy kolorami tańca, farby, rytmu i spirali żywego ognia. Za szereg dobrych imprez odpowiedzialne jest także prężnie działające Łódź Art Centre przy Tymienickiego 3, organizujące w ostatnim czasie duży ambitny
Łódź sprawiła, że zacząłem marzyć. David Lynch projekt muzyczny „Łódź Alternatywa”, gdzie zagrała czołówka łódzkiej sceny niezależnej i kilka zaproszonych kapel. Coś organizują. Nie jest przecież tak źle. Miasto trwa kulturalnie. W dość brutalny sposób podsumował Łódź Maciej Werk, lider zespołu Hedone, niezależny producent i twórca łódzkiej wytwórni muzycznej Love Industry podczas „Łódź Alternatywa”: „Moje miasto, nasze miasto i twoje miasto Łódź jest jednym wielkim burzącym się syfem”. Pozostając niejako w muzycznych klimatach przypomina mi się, kiedy przed laty Wiktor Skok, lider industrialnego zespołu Jude oraz aktywny animator kultury w tym mieście, na pytanie o genezę nazwy Jude odpowiedział: „To proste – wzięła się niejako z ulicy. Znasz to miasto i jego mury. Myślę, że była jak najbardziej odpowiednia w miejscu naszego pochodzenia, w klimacie, w którym powstaliśmy. To jest Łódź”. Jednak jest pięknie w to niedzielne przedpołudnie, kiedy Park Staszica tonie w żółci i czerwieni opadających liści.
Spotykam Mariana, który prosi o papierosa. Jest zatrudniony jako sprzątacz. Tysiąc na miesiąc, żadnych nadgodzin i premii. – Wegetacja – mówi, paląc nerwowo papierosa. Jednak nie chce wyjeżdżać. To jest jego miejsce – miasto permanentnej recesji, które oswaja w braku i niedokonaniu. Miasto, które osacza marazmem i wszechogarniającą apatią mijanych twarzy na każdym rogu. Miasto oderwanych mikroświatów i osamotnionych nisz, które z uporem próbują przeciwstawić się szarości. Miasto migocących świateł w pudłach szarych bloków. Refleksyjne, mroczne
i bezlitosne. Miasto marzeń i urojeń. Śliwowica ma ostry, palący smak, szybko obiega korytarze żył. Duży pokój na Gdańskiej nabiera cieplejszej barwy i mocniejszego kontrastu. Julek jest Francuzem. Właśnie wrócił z wieczoru kawalerskiego. Wypili dużo wódki. Siedem butelek na pięciu, do tego schabowy, żur, kiełbasa. Pyta, dlaczego Polacy tyle piją. Po siódmej flaszce ich wyproszono. Kolega wymiotował. Sobota. Dochodzi północ. Za oknem miasto świateł z jedną ulicą. Drogą wewnętrzną.
20|
17 października 2008 | nowy czas
podróże
Kartka z par yskieg o kalendarza
PORANEK Dziewiąta rano. Piątek. Dworzec kolejowy Gare du Nord. Dzień zapowiada się piękny. Bezchmurny. Słońce świeci mocno, choć poranne, wrześniowe powietrze naznaczone jest piętnem nadchodzącej jesieni. Ulica, tuż przy dworcu, tętni życiem. Turyści z walizkami spieszą na ostatni pociąg w nieznanym kierunku. Paryżanie, z gazetą codzienną w dłoni, zaczynają dzień filiżanką kawy. W jednej z urokliwych ulicznych kafejek, w której uśmiech francuskiego kelnera wliczony jest w cenę, za-
mawiam pierwszą porcję Francji. Podwójne espresso bez pianki, chrupiący croissant. Drugą porcję wymyślam sama. Świeża bagietka z piekarni na rogu, zielone winogrona, znakomity ser o specyficznym zapachu, lampka czerwonego wina z Normandii. Czy do szczęścia naprawdę potrzeba wiele?
HOTEL POD JEDNĄ GWIAZDĄ Hotel pod Jedną Gwiazdą przy Rue de chateau d’eau. Recepcjonista o azjatyckich rysach. W wymiętej pod-
koszulce, z rozwianymi włosem, z pestką brzoskwini w dłoni. Zdziwiony, patrzy na mnie mętnym wzrokiem. Jakbym niechcący pomyliła adres. Jakby ściany w kolorze słabej kawy zbożowej, meble rozpadające się w drzazgi i fotele, wytarte do ostatniej nici przez kolejnych podróżnych, nie miały być moje. Jakby to, co widzę, było sennym koszmarem wczorajszej nocy. Ale nie moim koszmarem. Nie zastanawiam się długo. Wychodzę.
POCIĄG WIDMO Poczułam się dziwnie.
Małe, stare, białe, popękane, nadgryzione zębem odległego czasu kafelki. Złamane dziwną, bezbarwną zielenią. Poczułam się dziwnie, bo atmosfera ciężka. Smutne twarze. Zaschnięte usta. Zgasłe spojrzenia szarych ludzi. Oczy bez błysku i blasku. Półsenne postaci wpatrzone w półotwarte okna. Powietrze cuchnące szaletem. Bez tlenu. Pociąg-widmo sprzed wieków zabiera w podróż donikąd. Do kolejnej stacji pełnej smutnych, szarych ludzi. Dobrze, że zaraz wysiadam.
KATEDRA Otoczona bezmiarem chmur, wody i zieleni. Gotycko wystrzelona w kosmos, zahacza dachem o fundament niebios. W środku ciemność, rozjaśniana promieniami światła tańczącego pośród witraży. Kolorowe plamy na kamiennym sklepieniu, na twarzach zebranych, na drewnianych krzyżach. I eteryczna melodia. Przeszywająca duszę na wylot. Melodia anielska, unosząca dusze wiernych do bram innego świata. Średniowieczny chorał z kilku dziecięcych gardeł. Jakby Leoninus po raz kolejny przemówił z zaświatów.
|21
nowy czas | 17 października 2008
obyczaje
Kocha, lubi, szpieguje... Czy tobie również zdarza się przeglądać skrzynkę mailową swojego partnera, archiwum gadu-gadu bądź czytać jego SMS-y? Nie? To w takim razie jesteś w mniejszości.
y aje sobie spraw d z ie n s a n z Większość ś glądanie czyje ywanie e rz p e ż , o g te z to czyste okłam korespondencji rugiej osoby. d i szpiegowanie
PAN W KAPELUSZU Mała, drewniana ławka tuż nad rzeką. Na kamiennym moście. Na ławce pan. W brązowym płaszczu i zielonym kapeluszu. Pod kapeluszem burza loków, kołtun myśli, para piwnych oczu. Na kapeluszu złoty listek z drzewa stojącego obok. Znak, że zbliża się jesień.
chińskich, polskich. Łańcuszek, porwany na części. Poupychany w małe metalowe wagoniki. Droga na szczyt nie jest długa. Jest wysoka. A wysokość lękliwa. Jakby 325 metrów metalowej konstrukcji sięgało ponad chmury. Jakby stało się na czubku świata. Jakby wystarczyło rozwinąć skrzydła i wzbić się w przestworza. Tylko gdzie są moje skrzydła?
UŚMIECH MONA LISY Złożone ręce, dziwne spojrzenie, tajemniczy uśmiech. Przykryty warstwą szkła.
WIEŻA Łańcuszek twarzy. Rosyjskich, niemieckich, brytyjskich, francuskich,
PRZY GROBIE CHOPINA To jedno z TYCH miejsc. Magiczna ziemia obiecana. Ziemska przystań tych, którzy odeszli. Nekropolia naznaczona śladem boskości. Pere Lachais. Zwłaszcza wieczorem, gdy
tabuny turystów nawiedzają pachnące czerwonym winem kawiarnie, a dziwny dreszcz podniecenia można odczuć bez świadków. Jest Callas, Piaf, Hugo i Balzac. Jest Bellini i Wilde. Jest Morisson. Jest i Chopin. Otoczony naręczem kwiatów, łańcuchem aniołów, uwielbieniem wiernych. Jest i ogrodnik Chopina, układający z oddaniem bukiety z fiołków. Cicho. Wiatr szemrze wśród drzew. Słowa wyrywają się z ust bezszelestnie i toną w głębinach czasu. Już zmierzcha. Pora wracać. Tekst i fot.:
Łucja Piejko
W dzisiejszych czasach partnerzy są zdolni do wszystkiego, by sprawdzić, czy druga połowa czegoś przed nimi nie ukrywa. Parę miesięcy temu związek mojej koleżanki rozpadł się zaraz po hucznych zaręczynach. Marek rozpracował kłódeczkę broniącą dostępu do wyznań swojej narzeczonej. Dlaczego to zrobił? Po prostu – z czystej ciekawości. Tłumaczył się, że to był ostatni moment, aby sprawdzić swoją dziewczynę. I sprawdził. Z pachnących różami stron dowiedział się o jednonocnej przygodzie ukochanej z kolegą ze studiów. – Co ty znowu wymyśliłeś? Nigdy cię nie zdradziłam – upierała się Ania. Jednak przestała, gdy Marek pomachał jej przed nosem czerwonym dzienniczkiem. Może nie każdy prowadzi dzienniki, ale prawie każdy pisze SMS-y. Jak podają wyniki badań, szperając w komórce partnera wykrywamy ponad 90 proc. zdrad. W dzisiejszych czasach obserwuje się rosnącą zazdrość. Coraz więcej kobiet przyznaje, że denerwuje się, gdy ich mężczyźni oglądają teledyski z wyidealizowanymi modelkami, czy też nie pozwala partnerowi wyjść wieczorem z kolegami na piwo, gdyż mu nie ufa. – Gdy tylko nie odbiera komórki, lub jest gdzieś dłużej, od razu wymyślam sobie historyjki – napisała jedna z internautek na forum.kafeteria.pl. W liczącym sobie już ponad czternaście stron wątku „Obsesyjna zazdrość”, głosy przeciwko pojawiają się niezwykle rzadko. – Ludzie, przecież to jest jakaś paranoja! – wyłamie się ktoś czasem. Internautki chwalą się tym, która bardziej trzyma swojego mężczyznę pod pantoflem. Wymieniają się coraz to
bardziej wyszukanymi sposobami na inwigilację swoich ukochanych. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, że przeglądanie czyjeś korespondencji to czyste okłamywanie i szpiegowanie drugiej osoby. Miłość może być prawdziwa tylko wtedy, gdy jest oparta na wzajemnym zaufaniu. Bez zaufania rozpad zwiazku jest tylko kwestią czasu. Artur, był tak zazdrosny o swoją dziewczynę, że ilekroć wychodziła z koleżankami do pubu, prosił kolegów, aby któryś wpadł tam na chwilę i miał ją na oku. Kiedyś została „przyłapana” na tańcu z innym mężczyzną. Kolega zrobił jej zdjęcie i przesłał MMS-em Arturowi. Ten czekał do rana, a kiedy dziewczyna wróciła, zrobił jej awanturę. Jednak to ona odeszła, gdyż nie wytrzymała presji. Na oszustwach nie da się zbudować dobrej, trwałej relacji. Zamiast węszyć, lepiej porozmawiać o swoich obawach. Sytuacje wcześniej przedstawione nie mają źródła nigdzie indziej, jak w obawie przed, np. ośmieszeniem w oczach innych. Ludzie nie chcą wyjść na tych, którzy dowiadują się o zdradzie ostatni. Kiedyś przyłapanie na szpiegostwie oznaczało dla osoby szpiegującej totalną kompromitację. Dziś grzebanie w cudzym życiu postrzegane jest jako coś normalnego. To wchodzenie z butami w czyjąś sferę prywatności. Być może takie zachowanie wywołane jest znudzeniem jednego z partnerów, który ma już dość, jednak nie ma odwagi powiedzieć o tym drugiej połówce. Dlatego próbuje wygrzebać jakiś dowód zdrady. Jednak życie to nie sąd. Nie liczą się dowody a uczucia.
Karolina Suska
22|
17 października 2008 | nowy czas
podróże w czasie i przestrzeni
Którędy droga do Krainy Poziomek? – Kiedy tak patrzę na te chmury, to myślę, że życie jest takie jak one. One się pojawiają, rosną, czasem są wielkie i powodują burzę, a potem się rozwiewają. Tak samo jest z ludźmi – mówił Arnie General, siedząc na werandzie swojego domu i patrząc w niebo.
Włodzimierz Fenrych
rnie jest wodzem Onondagów. Spotkałem go pierwszy raz dziewięć lat temu, pokazywał mi wtedy rezerwat Irokezów nad Grand River w Ontario. Woził mnie to tu, to tam, zawiózł mnie też do Długiego Domu Kajugów w Sour Springs. Ten Długi Dom nie był specjalnie długi, był to po prostu dom, zbudowany z ogromnych bali drzewnych. We frontowej ścianie miał drzwi po lewej stronie i malutkie okienko pośrodku. Zapytałem wtedy, czy do środka można wejść. Arnie powiedział, że jest to święte miejsce, otwierane tylko na czas ceremonii. Na pytanie, czy podczas ceremonii mogę być obecny powiedział, że nie widzi przeszkód, ale żadnej ceremonii w najbliższym czasie nie ma. Ceremonie w Długim Domu odbywają się nieregularnie i mają się nijak do europejskiego kalendarza. Irokezi to lud tradycyjnie rolniczy i ceremonie związane są z pojawiającymi się darami ziemi, ale ich daty zależne są od obserwacji przyrody, a nie ustalone raz na zawsze w kalendarzu. Tych ceremonii jest kilkanaście w roku. Jedynie ostatnimi czasy ich daty dostosowywane są nieco do kalendarza, a to dlatego, że większość uczestników pracuje i dlatego ceremonie odbywają się w niedziele. Stwierdzenie, że Arnie General jest „wodzem” Onondagów jest trochę mylące. Jego prawdziwy tytuł brzmi royane, co tłumaczy się zwykle na „szlachetny”. Godność ta istnieje wśród Irokezów przynajmniej od czasów, kiedy Deganawida chodził po ziemi. Deganawida, czyli Przynosiciel Pokoju (jego imię jest święte i nie powinno być wymawiane), nie był zwykłym człowiekiem. Jego matką była dziewica, a ojcem sam Stworzyciel Świata. Chodził on po ziemi na długo przed przybyciem białego człowieka i to on nakłonił wojujące bez ustanku plemiona Irokezów, by zakopały topory i rozwiązywały konflikty rozmawiając. Ustalono, że w Długim Domu Onondagów spotykać się będzie pięćdziesięciu royane, reprezentujących wszystkie pięć narodów irokeskich i tam, w drodze rozmowy, rozwiązywac będą wszelkie spo-
A
ry. Jeśli jeden z owych pięćdziesieciu royane umrze lub zostanie odwołany, na jego miejsce natychmiast wybrany zostanie następny. Tylko mężczyźni mogą być royane, ale tylko kobiety mają władzę ich wybierać i odwoływać. Z czego wynika, że royane bardziej przypomina członka parlamentu, niz „wodza”, który rozkazuje wojownikom. Owe pięć narodów to Seneka, Kajuga, Onondaga, Oneida i Mohawk. Później dołaczył do nich jeszcze lud Tuskarora, dlatego dziś się mówi o Sześciu Narodach – jest to poniekąd synonim nazwy „Irokezi”. Pięćdziesięciu wodzów do dziś spotyka się w Długim Domu Onondagów. Irokezi uważają, że w wyniku przegranych wojen zrzekli sie większości swych ziem, ale nigdy nie zrzekali się suwerenności. W wojnach prowadzonych przez aliantów, do dziś biorą udział oficjalnie jako sojusznicy, nie jako poddani Korony Brytyjskiej. Weterani na uroczystościach pojawiają się w mundurach Sześciu Narodów. Mają własne reprezentacje sportowe na międzynarodowych zawodach, własną flagę i nawet własne paszporty. Paszporty te wydawane są w imieniu Rady Sześciu Narodów. Ale Długi Dom Onondagów to nie tylko budynek parlamentu, to także dom modlitwy. Długi Dom Kajugów w Sour Springs jest tylko domem modlitwy, świętym miejscem, do którego można wejść tylko podczas ceremonii. Długi Dom nazywa się tak dlatego, że niegdyś Irokezi mieszkali w domach komunalnych, które rzeczywiście były długie. Kryte były od góry do dołu gontem z kory drzewnej. Mieszkało w nich wiele rodzin, odbywały się też tam ceremonie. Jednakże już w XVIII wieku Irokezi zaczęli przyjmować wiele zwyczajów białego człowieka, takich jak sposób uprawiania ziemi i hodowli zwierząt, zaczęto też budować domy zamieszkałe przez jedną rodzinę. Zaczynało wyglądać na to, że zaniknie również dawna religia, którą Irokezi też przejmą od białego
czło wie ka. Nie któ rzy tak wła śnie zro bi li, ale nie wszy scy, bo wiem wte dy wła śnie po ja wił się pro rok, któ r y od no wił re li gi ną tra dy cję Dłu gie go Do mu. Pro rok ów miał na imię Pięk ne Je zio ro. Za mło du był dziel nym wo jow ni kiem, ale od kąd zmuszony był za miesz kać w re zer wa cie – po padł w me lan cho lię. Pew ne go dnia w do mu na gle stra cił przy tom ność i upadł, a kie dy po kil ku dniach chcia no go po cho wać – on na gle wstał i oświad czył, że był wła śnie w Kra inie Po zio mek i roz ma wiał z wy słan ni ka mi Naj wyż sze go. Kra ina Po zio mek to iro ke skie nie bo; sta rzy Iro ke zi po wia da ja, że czło wiek umie ra jąc czu je naj pierw za pach po zio mek. Tak więc Pięk ne Je zio ro był w Kra inie Po zio mek i otrzy mał od Naj wyż sze go Do brą No wi nę, któ rą miał prze ka zać swe mu lu do wi. Do bra No wi na Pięk ne go Je zio ra po pie ra ła prze ję cie nie któ rych zwy cza jów bia łe go czło wie ka – spo so bu upra wy ro li czy bu do wy do mów – ale jed no cze śnie wpro wa dza ła kil ka su ro wych za ka zów. Zgod nie z tym pro roc twem do cięż kich grze chów na le ży pi cie al ko ho lu i prze ry wa nie cią ży. In dia nie po sia da li roz le głą wie dzę na te mat zielarstwa, zna li więc rów nież zio ła po ron ne; w cza sach na ro do wej klę ski by ły one sto so wa ne na gmin nie i po pu la cja dra stycz nie spa da ła. Zda je się, że pro roc two Pięk ne go Je zio ra przy czy ni ło się do za trzy ma nia te go pro ce su. No i oczy wi ście daw ne ce re mo nie mia ły być na dal wy ko ny wa ne, ty le że w osob nym do mu. To wła śnie jest ten Dłu gi Dom, któ ry wca le nie ko niecz nie mu si być spe cjal nie dłu gi. Od wie dziw szy Ar nie go po now nie po dzie wię ciu la tach, przy po mnia łem mu roz mo wę o Dłu gim Do mu. Za py ta łem, czy mo że w naj bliż szym cza sie bę dzie ja kaś ce re mo nia i czy mógł bym w niej wziąć udział. Ar nie chwy cił za te le fon i przez chwi lę roz ma wiał w ję zy ku, któ re go nie ro zu mia łem. Po tem po wie dział: – OK, przyjdź w naj bliż szą nie dzie lę do So ur Springs – powiedział.
– Tyl ko przy nieś ze so bą ja kiś dar, coś do je dze nia. Na za koń cze nie ce re mo nii jest wspól ny po si łek i wszy scy dzie lą się je dze niem. Przy je cha łem tam w nie dzie le z Ma ry sią tro chę za wcza su. Ce re mo nię miał prow dzić roy ane Ka ju gów Cle ve Ge ne ral (to do nie go wła śnie dzwo nił Ar nie), ale go jesz cze nie by ło, a przed otwar ty mi drzwia mi sta ła grup ka ko biet. Nie któ re star sze pa nie ubra ne by ły w stro je, któ re wy glą da ły na daw ne od święt ne ubio ry, ale któ re ni jak się mia ły do na sze go wy obra że nia o stro ju In dia nek. Męż czyź ni przy szli w swo ich co dzien nych ubra niach, bez żad nych in diań skich ak cen tów. Po chwi li przy je chał Cle ve i wy wią za ła się dys -
››
Arnie General w wodzows-kiej czapce z rogami; poniżej: Długi Dom.
ku sja na te mat moż li wo ści na sze go udzia łu w ce re mo nii. Naj wy raź niej nie wszyst kim się ten po mysł po do bał, choć w koń cu zo sta li śmy za pro sze ni, z za strze rze niem, że nie bę dzie my ro bić zdjęć i pi sać no ta tek. Dłu gi Dom w So ur Springs ma dwa wej ścia, jed no (od fron tu) dla ko biet i dru gie (z ty łu) dla męż czyzn. We wnątrz ko bie ty i męż czyź ni sie dzą osob no na ła wach usta wio nych wo kół ścian. Po środ ku są dwa pie cy ki oraz dwie ła wy dla bęb ni stów. Jak wy glą da mo dli twa w Dłu gim Do mu? Na po cząt ku by ła dość dłu ga prze mo wa wy gło szo na przez roy ane Cle ve Ge ne ra la w ję zy ku ka ju ga. Czu łem się tro chę jak na iro ke skim ka za niu. Ale to był tyl ko wstęp, po tem by ły tań ce, róż ne tań ce, wszyst kie go ra zem trzy go dzi ny. Mo dli twa w Dłu gim Do mu to tań ce. Ina czej niż w cza sie pow wow, ko ro wód ob cho dzi po miesz cze nie w kie run ku prze ciw nym do ru chu słoń ca. W cza sie jed ne go z tych tań ców na środ ku pod ło gi po sta wio no ko cioł z gę stym czer wo nym na po jem. Spró bo wa łem. Był to sok po ziom ko wy. Pach niał po ziom ka mi.
|23
nowy czas | 17 października 2008
kultura
W imię brata Film „Outlan ders”, któ r y nie ba wem wej dzie na ekra ny bry tyj skich kin, to mię dzy in ny mi pró ba uchwy ce nia Lon dy nu nie le gal ne go. Mia sta, w któ r ym za trud nie ni na czar no, bez wi zo wi pra cow ni cy z Eu ro py Wschod niej są to wa rem, któ r ym do wol nie się ma ni pu lu je, któ r y po sia da swe go wła ści cie la lub na jem cę. Czarny rynek stał się dla reżysera, Dominika lees, pretekstem do opowieści o dwóch braciach. Rozstają się, kiedy Adam jest jeszcze chłopcem, a Jan to nie tylko starszy brat, lecz przede wszystkim przyjaciel. Ponownie spotykają się po latach. Adam przeżywa wstrząs, bo odnajduje kogoś zupełnie innego, kto żyje w sposób, którego on nie powinien zaakceptować, lecz nie ma innego wyjścia. bo tym złym jest jego brat, a bratu należy wybaczyć i nie można mu odmówić pomocy, wbrew własnej moralności i zasadom, poza logiką i strachem o samego siebie. Człowiek i jego plan ulega tutaj wszechwładzy okoliczności. każdy z głównych bohaterów staje przed trudnym wyborem, każda decyzja, jaką podejmie, będzie zła. Jan – handlarz „towarem”; Adam – świadek i mimowolny uczestnik zbrodni; policjant, który prowadzi sprawę „czarnej”, londyńskiej budowy, jednej z wielu. Nikt tu nie jest bez winy. Adam (Jakub Tolak) ma tylko pozornie biały charakter. Do momentu wypadku na rusztowaniu, pomaga bratu. Niby nie wie, jaki uprawia proceder, a niby wie. Jest za, a nawet przeciw, dostaje nową skórzaną kurtkę, kluczyk do samochodu i w zasadzie przestaje oceniać sytuację, w której przyszło mu żyć, bo przecież zostaje z bratem na dłużej, skoro już go odnalazł. Jego moralność jest bardzo ludzka, czyli byle jaka. Nie każe bratu oddać się w ręce prawa, radzi mu zwiać do Gdańska, bo tam będzie bezpieczny.
oglądamy te sceny i mimowolnie zadajemy sobie pytanie – co sami zrobilibyśmy w takiej sytuacji? Potępienie, czy wybaczenie? Pomóc, czy chronić siebie, więc uciec? Adam postanawia pomóc. mimo wszystko. Najmniej rozterek ma Jan. Powody jego postępowania zostały w tym filmie wyjaśnione, zresztą przez niego samego. Powody te oczywiście w żaden sposób go nie usprawiedliwiają. Jest to notabene najlepiej zagrana postać w tym filmie (Przemysław Sadowski) i najbardziej konsekwentna w działaniu. Nie brudzi sobie rączek, udając potem, że są czyste (Adam). Jest jeszcze Anna, przez którą „młodszy” zaczyna współpracować z policją. Annę otaczają okoliczności, które z kolei w policjancie pokonują stróża prawa, każą mu być człowiekiem. Większość zdjęć do tego filmu nakręcono w londynie. Nie zobaczymy tu jednak pocztówki. Jest szaro i brudno, mamy świat szemranych nocnych klubów, budowli, mieszkań w przyczepach i budek z tanim jedzeniem. Historię, której minusem jest mało prawdopodobny happy end, tak jakby scenarzysta się wystraszył i nie chciał nam jednak zepsuć humoru. Tak jakby gruby hollywoodzki producent pogroził mu palcem i powiedział: – Stary, tylko żeby mnie się tam jednak ładnie wszystko ułożyło... Ale w filmie niskobudżetowym, niezależnym jak „outlanders”, hollywoodzcy producenci przecież głosu nie mają.
Elż bie ta So bo lew ska
›› Jakub Tolak i Dominic Lees Fot. Piotr Apolinarski
Po „Somers Town” czas na... „Outlan ders”. Mie siąc zdjęć w Lon dy nie, tro chę dłu żej w Trój mie ście – po wstał nie za leż ny, ni sko bu dże to wy film o pol skich bra ciach. W 2007 ro ku film ten jeź dził po fe sti wa lach, gdzie zdo był kil ka na gród, te raz tra fia na ekra ny kin. Z Ja ku bem To la kiem, od twór cą ro li Ada ma i re ży se rem fil mu, Do mi ni kiem Le es, roz ma wia Elż bie ta So bo lew ska Dla cze go two imi głów ny mi bo ha te ra mi są Po la cy?
DomINIC leeS: – Jak dla wielu londyńczyków, tak i dla mnie, obecność tak ogromnej liczby Polaków tutaj, ma duże znaczenie. To miasto zmieniło się przez ostatnie pięć lat. Do tej pory, kiedy przyglądaliśmy się naszej historii powojennej, zawsze mówiliśmy o dużym napływie ludzi z karaibów, z Afryki. Ale prawie milion ludzi, który w tak krótkim czasie przyjechał tylko z samej Polski, to jest fala, jakiej wcześniej nie doświadczyliśmy. Nasza kultura na tę silną obecność będzie coraz bardziej reagować. Film pokazuje dwa pokolenia Polaków w londynie. Z jednej strony jest Jan, który przyjechał tu przed 2004 rokiem
i został bardzo ciężko doświadczony. Padł ofiarą systemu, był wykorzystywany, uległ wreszcie demoralizacji, stał się taki, jak ludzie, z którymi miał wcześniej do czynienia. I jest Adam, który przyjeżdża do zupełnie innego miasta, które jest dla niego przyjazne. Pokazuję, że sytuacje, w których się znajdziemy, wywierają na nas piętno, mogą też nas całkowicie zmienić. JAkub TolAk: – Nie możemy też zapominać o postaci Anglika, który bierze czynny udział w tej czarnej robocie. korzysta z usług Jana, który prowadzi jego budowę i sprowadza dla niego nielegalnych pracowników zza wschodniej granicy. Przede wszystkim jednak trzeba pamiętać, że tu nie chodzi o zestaw bohaterów narodowych: Rosjanin, Polak i Anglik. Nie można upraszczać problemu pokazanego w tym filmie do ataku na przedstawicieli jakiejś narodowości. Chodzi tu raczej o pokazanie uczestników pewnego negatywnego mechanizmu. Za le tą te go fil mu jest brak jed no wy mia ro wo ści głów nych bo ha te rów. Tu nie ma ka te go ry za cji: do bry – zły. Adam szyb ko go dzi się z sy tu acją, ja ką za sta je, do sta je klu czy ki od sa mo cho du, miesz ka w ładnym miesz ka niu...
JT: – I jest fajnie. Zgadza się. Ale właśnie o to chodzi, tu jest mowa o ludzkich sytuacjach. Głównym tematem filmu jest to, co się dzieje z braćmi. Jeden z nich dawno temu wyjechał i ich związek zatrzymał się w momencie, kiedy kopali razem piłkę. Pozostał na etapie dziecięcego zachwytu Janem i opieki starszego brata nad młodszym. Potem nagle się spotykają jako dorośli ludzie i okazuje się, że ich związek jest trochę niedorozwinięty. Dl: kiedy pisaliśmy z Jimmym scenariusz, zadaliśmy sobie i naszym znajomym pytanie: co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że twój brat jest mordercą? I tylko jedna osoba odpo-
wiedziała, że poszłaby na policję. każdy mówił: musiałbym go chronić. I o tym właśnie opowiada ten film. W pierwszym rzędzie o więzi między braćmi, potem o mechanizmach wykorzystywania ludzi na czarnym rynku. Istotna była tutaj też perspektywa Jimmy’ego jako najstarszego brata dla trójki pozostałych, i moja, jako najmłodszego w rodzinie. Zajmowaliśmy, że tak powiem, przeciwległe pozycje w naszych rodzinach, więc moje i jego doświadczenia bardzo się różniły. Jak wy glą da pra ca nad fil mem au tor skim, gdzie oprócz sa mych twór ców nikt nie dyk tu je wa run ków?
JT: – Jest to przede wszystkim przygoda i pasja. Nikt nie zajmuje się takim kinem dla pieniędzy, bo z założenia nie dostaje się ich wcale, albo są dużo mniejsze niż zwykle. Główny czynnik, jaki nas skłaniał do pracy nad tym filmem, to po prostu chęć jego zrealizowania. Dla mnie było to wyzwanie. Doświadczenie gry w obcym języku było bardzo ważne i spotkanie oraz praca z ludźmi z różnych stron świata, co właśnie oferuje Anglia. Jak wy glą da dys try bu cja fil mu, czy tra fi rów nież do pol skich kin?
Dl: – Niestety, nie będzie można obejrzeć „outlanders” w polskich kinach. Film ma w Polsce swojego dystrybutora, ale raczej będzie dostępny tylko na DVD i może będzie go można zobaczyć w telewizji. Natomiast w Wielkiej brytanii, trafi do Apollo Cinema w londynie, potem do kin w całym kraju i również w Szkocji. Nie jest łatwo przekonać brytyjskich dystrybutorów do niezależnego, niskobudżetowego filmu bez gwiazd. Jakub i Przemek są znani w Polsce, ale nie tutaj. Zobaczymy, jeśli tutaj ludzie zechcą przyjść na film z polskimi aktorami, których nie znają, to będzie to coś nowego.
24|
17 października 2008 | nowy czas
kultura
świat kulturalnie W wieku 88 lat zmarł 15 października w Warszawie Anatol Potemkowski, ceniony satyryk i dziennikarz. Urodził się w Konstantynopolu, od 1939 r. mieszkał w Warszawie, był więźniem obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Mauthausen. Jako felietonista debiutował w roku 1945 na łamach „Rzeczpospolitej”, potem przez cztery dekady współpracował ze „Szpilkami”, gdzie zasłynął literackimi pastiszami podpisywanymi pseudonimem Megan. Współpracował z kabaretami Szpak i Dudek, programami telewizyjnymi „Wielokropek” i „Express” oraz kroniką radiową „Decybel”. Napisał kilka książek, z których największe uznanie zdobyła autobiograficzna powieść „Wszystkie pieniądze świata” zekranizowana przez Andrzeja Kotkowskiego. 16 października w Watykanie w obecności Benedykta XVI odbyła się światowa prapremiera filmu „Świadectwo” Pawła Pitery. Nieznane dotąd zdjęcia z drugiego zamachu na Jana Pawła II w Fatimie w 1982 r. i z mszy św. z udziałem papieża w klinice Gemelli tuż po zabiegu tracheotomii znalazły się w fabularyzowanym dokumencie, jaki powstał na motywach książki „Świadectwo” kardynała Stanisława Dziwisza i Gian Franco Svidercoschiego. Film, do którego muzykę napisał m.in. Vangelis, przygotowany został w kilku wersjach językowych. W Polsce będzie wyświetlany w 180 kinach już od 17 października. Szwajcarscy celnicy znaleźli szkicownik Pabla Picassa, który może być wart 1,5 mln dolarów. Znajdował się w bagażu pasażera na zuryskim lotnisku.
Na parkiecie z Polakami i resztą globu – Na Polish The Dancefloor spotkasz zarówno Polaków, jak i ludzi z reszty naszego globu. To bardzo ciekawe doświadczenie... Spotkasz Włocha, Kanadyjczyka, Brazylijkę, Japończyka, Anglika, Polaka urodzonego w Afryce oraz Tajkę, która kiedyś była mężczyzną. Nazywa się „rzeźbiarzem dźwięku”, bo tworząc muzykę stara się spojrzeć na poszczególne brzmienia wielowymiarowo, co wywołuje niepowtarzalną ich głębię. Od dwunastu już lat wydobywa z nich to, co najlepsze na różnych imprezach w Polsce, Londynie czy Barcelonie. Pierwszą piosenkę nagrał razem z siostrą w wieku sześciu lat na magnetofonie ojca. Jako nastolatek był perkusistą punkowego zespołu Suchy Chleb dla Konia. A na nowe brzmienia oczy i uszy otworzył mu soundtrack z… „Akademii Pana Kleksa”. – Płyta ta była, jest i będzie jedną z moich ulubionych, bo kojarzy mi się z dzieciństwem. A poza tym słuchając jej, po raz pierwszy usłyszałem dźwięki, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Dźwięki elektroniczne, dźwięki syntezatorów – mówi Krzysztof Winter, bardziej znany jako Dj Sssixa, jeden z założycieli i filarów Polish the Dancefloor. W 2006 roku razem z Piotrem Słotwińskim założył Nu Media Ltd, kolektyw didżejsko-producencki, zajmujący się organizowaniem wydarzeń kulturalnych, produkcją i postprodukcją muzyki oraz wideo. PTD to jeden z projektów grupy – cykl londyńskich imprez nie tylko tanecznych, ale oddziałujących na wszystkie zmysły. – Nowatorskie zastosowania audiowizualne, wzbogacone o performance na żywo czy instalacje powodują, że nasze imprezy są niepowtarzalnym wydarzeniem – opowiada Sssixa. W skład kolektywu wchodzą nie tylko didżeje, ale też między innymi twórcy filmów, producenci muzyki, designerzy. Jest tu na przykład KT – operatorka maszyn fonograficznych i filmowych, performerka makijażu Patrycja, czy VJ HEK, odpowiedzialny za stronę wizualną imprez. Wydarzeń organizowanych PTD nie można jednak scharakteryzować jako „wszystkiego dla wszystkich”. Jest to oferta skierowana do miłośników wyselekcjonowanej muzyki, ludzi wrażliwych,
otwartych na nowe doznania wizualne i przede wszystkim dźwiękowe. – Staram się stworzyć postać didżeja jako medium pomiędzy muzyką a słuchaczami. Najważniejsza jest dla mnie dynamika występu – charakteryzuje swój styl Sssixa. – Nie jestem typem wodzireja ani skaczącą małpką za gramofonami. Nie zapowiadam kawałków, przykładam za to dużą wagę do ich selekcji i sposobu łączenia poszczególnych elementów. Kolektyw, stworzony przez grupę znajomych stał się uznaną, profesjonalną organizacją. Na swoim koncie ma występy między innymi w klubie Exit na Brick Lane, Aquarium, The Gramopomysłami wyszli także poza Londyn, organizując eventy w Barcelonie, Warszawie i Toruniu. – Jednym z naszych głównych celów jest poszukiwanie zaangażowanego odbiorcy – tłumaczy rozszerzenie działalności Sssixa. – Staramy się też odnajdować i promować ciekawych artystów, umożliwiając im zaprezentowanie się szerszej publiczności. Cały czas jednak działalność PTD skupia się głównie w Londynie. Przede wszystkim dlatego, że ze względu na liczebność i różnorodność kulturową, można tu znaleźć więcej ludzi otwartych na nowe brzmienia. „Dziecko” Krzysztofa Wintera i Piotra Słotwińskiego w tym roku obchodzi swoje drugie urodziny. Z tej okazji, dumni rodzice postanowili zorganizować specjalną imprezę w klubie Platinum. 25 października na wszystkich, którzy zjawią się w tym czteropoziomowym lokalu, utrzymanym w stylu lat trzydziestych, czekać będzie sporo niespodzianek i przede wszystkim niepowtarzalny klimat muzyczny, tworzony przez PTD i ich gości. „Poliszowanie” parkietu potrwa od godz. 22.00 do samego rana.
Magdalena Kubiak phone czy Platinum na Shoreditch. Didżeje z PTD odpowiedzialni są także za oprawę dźwiękową na corocznych im-
prezach, jak London Fashion Week, Polish Film Festiwal czy Poland Street Underground. W zeszłym roku ze swoimi
szczegóły na str. 25
Na Tamizie dziesięć w skali Bouforta... W grudniu do Warszawy przyjedzie Woody Allen. Wystąpi jako klarnecista z zespołem Woody Allen and his New Orleans Jazz Band. Pokazem „Ziemi obiecanej” rozpoczął się 17 października przegląd filmów Andrzeja Wajdy w Nowym Jorku.
Wieczór zapowiadał się obiecująco. Rejs po Tamizie, przy dźwiękach szantowych melodii i smaku zimnego piwa z pianką. Brzmi jak bajka?... Tym większe było więc moje rozczarowanie, gdy okazało się, gdy już dotarłam na miejsce, że plan imprezy uległ drobnej zmianie. O ile trunek i oprawa muzyczna pozostają te same, o tyle z rejsem będzie problem, bo statek nie popłynie. Przez bardzo krótką
chwilę wydawało mi się, że to koniec mojego wymarzonego wieczoru... Tymczasem był to dopiero jego początek! Wprawdzie zamiast „wody szumu i ptaków śpiewu”, było delikatne kołysanie łajby w takt „Dziesięciu w skali Beauforta”, ale zabawa i tak była przednia. W programie wieczoru znalazły się bowiem nie tylko żeglarskie hity znad Bałtyku, ale i występ starego wilka morskiego z Wysp Bry-
tyjskich, tańce kozackie i wiele innych znakomitych atrakcji. Co uczyniło jednak ten wieczór aż tak wyjątkowym? Nie tylko znakomita muzyka, wygodne skórzane sofy czy przytulne, drewniane, oświetlone ciepłym światłem wnętrze „Regalii”, lecz przede wszystkim wspaniała, niemal rodzinna atmosfera! Gorące brawa należą się więc organizatorowi i pomysłodawcy imprezy – Bernardowi
Wieczorkowi, człowiekowi, bez którego szantów nad Tamizą by nie było. Jeżeli więc ktoś nie wie co zrobić z wolnym czasem, nie ma żadnego pomysłu, albo chciałby, ale się boi, to ja Szantowe Wieczory gorąco polecam!
Łucja Piejko PS. A zimne piwo nigdzie nie smakuje tak jak tam!
|25
nowy czas | 17 października 2008
co się dzieje film
muzyka
Burn After Reading
Big Joe Louis And His Blues Kings
Frames of Mind: Museum of Croydon Exhibition Gallery
17 października, godz. 21.30-3.00 Ain't Nothing But Blues Bar, 20 Kingly St, W1B 5PZ Bilety: £7, £5 przed 23.00 Wieczór swingującego „down-home” bluesa i R&B.
Croydon Clocktower pn-sb, godz. 11.00-17.00 Wstęp wolny Prace ludzi umysłowo chorych ze zbiorów Bethlem Royal Hospital. Obrazy, rysunki, rzeźba, ceramika. Zbiory sięgające początków XIX stulecia aż po czasy współczesne.
Koncert Janusza Kohuta
Robin Rhode
18 października, godz. 19.30 St Matthew Church North Common Road, W5 2QA Bilety: £7 Info: 079 1617 5356, e-mail: ania.ars-via@hotmail.com Wybitny pianista, kompozytor muzyki filmowej, teatralnej i oratoryjnej zaprezentuje swoje napiękniejsze utwory.
The Hayward, Southbank Centre, SE1 8XZ Codziennie, 10.00-18.00, pt. do 22.00 Fotografia, animacja, filmy, rzeźby i rysunki – podsumowanie ostatniego dziesięciolecia pracy tego najwybitniejszego współczesnego artysty z Południowej Afryki
Central Station
Scorpions + Michael Schenker
Design Cities
dramat, 1998 r. reż. Walter Salles godz. 18.30 Film nagrodzony m.in. Złotym Niedźwiedziem w Berlinie oraz za scenariusz w Sundance Institute. Opowieść o przyjaźni emerytowanej nauczycielki z osieroconym chłopcem, która odmienia ich życie...
18 października, godz. 19.00 Hammersmith Apollo, Queen Caroline St, W6 9QH Bilety: £35, rezerwacja: 020 8748 8660 Niemiecka grupa hard-rockowo-soft-metalowa, która pod koniec lat 80. święciła triumfy popularności na światowych listach przebojów.
Design Museum, 28 Butlers Wharf, Shad Thames, SE1 2YD Codziennie: 10.00-17.45 Współczesne wzornictwo, od roku 1851 do teraz. Trendy i style przedstawiono na podstawie siedmiu światowych stolic.
Chas & Dave
Tylko do 19 października! National Portrait Gallery, St Martin's Place, WC2H 0HE Codziennie godz. 10.00-18.00, czw i pt do 21.00 Bilety: £4.50/£4 Lewis był pisarzem, dziennikarzem i malarzem, zmarł w 1957 r. Był członkiem British Camden Town Group.
komedia, 2008 r. reż. Joel Coen & Ethan Coen 17-23 października, godz. 18.15, 20.30 Barbican Centre Silk Street, EC2Y 8DS Bilety: £9.50 / £7.50 (poniedziałek) Cox jest tajnym agentem CIA starającym się nie stracić zajęcia. Harry jest szeryfem w ministerstwie skarbu, ale nie może sobie poradzić ze swoją próżnością. Cox zostaje zwolniony, postanawia opisać poufne działania CIA... Dwa filmy w jednym 20 października Riverside Studios Crisp Road, W6 9RL Bilety: £ 7,50 (za dwa filmy)
Wyndham Lewis Portraits
Elite Squad
thriller, 2008 r. reż. Jose Padilha godz. 20.45 W Rio de Janeiro korupcja jest prawem. Elitarna jednostka policji – BOPE zwalcza handel narkotykami, ale utrzymanie porządku ma swą cenę. Elitarnym trudno dostrzec granicę między dobrem i złem, sprawiedliwością i zemstą. 52th London Film Festival 15-30 października
18 października, godz. 20.00 Broadway Theatre, Catford Broadway, SE6 4RU Bilety: £18.50-£17.50 Duet cockneyów, weteranów współpracy z Jerry Lee Lewisem, Joe Meekiem, Labi Siffre, Shirley Bassey. Camille 19 października, godz. 19.00 The Roundhouse, Chalk Farm Rd, NW1 8EH Bilety: £19.50, rezerwacja: 0844 482 8008 Francuska wokalistka, porównywana do Björk, która swój głos traktuje jak instrument. Big Band Metheny
The Karamazovs
dramat, 2008 r. reż. Peter Zelenka 18 października, godz. 18.45 Curzon Mayfair Curzon Street, W1J 7TY 21 października, godz. 13.30 Odeon West End 40 Leicester Square, WC2H 7LP Rzecz o polsko-czeskich relacjach, a także sposobie widzenia świata. Bohaterami są autentyczni czescy aktorzy, którzy od lat grają adaptację „Braci Karamazow” i z tą ekranizacją zostają zaproszeni do Polski. Sztuczki (Tricks)
obycz., 2008 r. reż. Andrzej Jakimowski 22 października, godz. 21.00 BFI Southbank (NFT 1) Belvedere Road, SE1 8XT 6-letni Stefek rzuca wyzwanie opatrzności. Wierzy, że sprowokowany przez niego ciąg zdarzeń pozwoli mu zbliżyć się do ojca, który porzucił matkę dla innej kobiety. Siostra Stefka, 17-letnia Elka, uczy go, jak „przekupić” los drobnymi ofiarami...
19 października, godz. 13.00 Bull's Head Barnes, 373 Lonsdale Rd, SW13 9PY Bilety: £8 Osiemnastoosobowy Big Band prowadzony przez trębacza Simona Gilby'ego w repertuarze Pata Metheny i Lyla Maysa. Ivo Papasov's Wedding Band + Koby Israelite 20 października, godz. 19.00-1.00 Cargo, 83 Rivington St, EC2A 3AY Bilety: £20 Papsov to legenda bułgarskiej, undergroundowej muzyki. Kiedyś był znanym muzykiem weselnym, potem równie znanym klarnecistą. Support zagra bębniarz i akordeonista Israelite.
wystawy Andy Warhol: Other Voices, Other Rooms The Hayward, Southbank Centre, SE1 8XZ Codziennie, 10.00-18.00, pt. do 22.00 Bilety: £10
teatr UCHO, GARDŁO, NÓŻ
in-I Ostatnia szansa! National Theatre, South Bank, SE1 9PX Bilety: £10-£41, rezerwacja: 020 7452 3000 Teatr tańca, wykreowany i zagrany przez Juliet Binoche i Akrama Khana. Za wizualną stronę spektaklu odpowiada laureat Turner Prize, rzeźbiarz Kapoor. Jedna z głośniejszych produkcji sezonu.
Bilety: £12/£15/£20 Info: Joanna Mludzinska, mludzinski@btopenworld.com tel. 0208 997 0427
Oedipus do 4 stycznia National Theatre, Olivier, South Bank, SE1 9PX czw-sb, pn, wt godz. 20.00 Bilety: £10-£41, rezerwacja: 020 7452 3000 Ralph Fiennes w roli Edypa w nowej adaptacji tragedii Sofoklesa. JUŻ WKRÓTCE MegaYoga zaprasza: JAMINN NIGHT 25 października, godz. 21.00 Rhythm Factory 16-18 Whitechapel Road, E1 1EW Bilety: £10 (www.ticketweb.co.uk, polskie sklepy), £13 Jamal (Miód i Frenchman); JAreX (Bakshish); BoB One (Rub Pulse); Dj. Feel-X (Kaliber 44, Mad Crew); IBX92 (UK), Herb’s Man Sound (dj.Kula); dj.shclash i vizuale VJ Nobe. VERBUM NOBILE Opera Stanisława Moniuszki 24 października, godz. 20.00 25 października, godz. 19.30 26 października, godz. 16.00 Sala Teatralna w POSK-u, 240 King Street, W6 ORF
Prapremiera „Verbum Nobile” odbyła się w Warszawie 1 stycznia 1861 roku. Artyści, którzy wystąpią w POSK-u to młodzi absolwenci czołowych akademii muzycznych w Londynie. Wspaniała okazja posłuchania wesołej muzyki Stanisława Moniuszki. 60 lat Oficyny Poetów i Malarzy Benefis Krystyny Bednarczyk 28 października, godz. 18.15 Wstęp wolny Gośćmi wieczoru będą ks. prof. Bonifacy Miązek, Tadeusz Wyrwa, Marian Pankowski, prof. Janusz Gruchała, prof. Ewa Lewandowska-Tarasiuk. Twórczość poetycką Krystyny i Czesława Bednarczyków przypomną: Joanna Kańska, Zbigniew Grusznic, Janusz Guttner. Możliwość kupna dubletów książek i kwartalników. Wystąpi zespół baletowy z Krakowa prowadzony przez choreografa Svetlanę Gaida: wariacje z „Raymonda”, „Bajadera”, „Don Kichote”; taniec nowoczesny.
18 października, godz. 19.00 19 października, godz. 16.00 i 19.30 Sala Teatralna POSK 238-246 King Street, W6 0RF Bilety: £17 i £20 Krystyna Janda w monodramie, który powstał w oparciu o prozę Vedrany Rudan i opowiada o bratobójczych walkach, jakie dotknęły dwudziestowieczne Bałkany. La Cage aux Folles Playhouse Theatre, Northumberland Avenue, WC2N 5DE pn-sb, godz. 19.30 Bilety: £7.50-£57.50, rezerwacja: 0870 040 0046 Głównie bohaterowie to para gejów. Dwadzieścia lat wcześniej jeden z nich przeżył przygodę z kobietą, a jej owoc – syn Laurent – właśnie chce się ożenić. Narzeczona to córka przewodniczącego konserwatywnej partii o nazwie Unia Ładu Moralnego. La Clique do 2 lutego, czw-sb, pn i śr, godz. 20.00, nd. 18.00 London Hippodrome, Leicester Square, WC2H 7JH bilety: £10-£55, rezerwacja: 020 7907 7097 Melanż kabaretu, burleski, sztuki cyrkowej z powodzeniem pokazywany na teatralnym festiwalu w Edynburgu.
Polish The Dancefloor zaprasza 25 października do The Platinum przy Paul Street. W tym czteropoziomowym klubie, utrzymanym w stylu lat 30., będą świętować swoje urodziny. Początek imprezy o godz. 22.00. Dla czytelników „Nowego Czasu” – bilety w cenie £5. Aby otrzymać zniżkę należy wysłać e-mail ze swoim imieniem, nazwiskiem oraz dopiskiem „Nowy Czas” na adres: numedialtd@googlemail.com. The Platinum, 23-25 Paul Street. EC2A 4JU, stacja metra: Old Street
26
17 października 2008 | nowy czas
czas na relaks
o WINIe kulTurAlNIe
» Ostatnio napisałem, że to Rzymianom Anglia
mANIA GoToWANIA Mikołaj Hęciak
Zresztą nie zawsze i wszędzie Rzymianie zachowywali się przyzwoicie na podbitych ziemiach. Jednak podbijając nowe ziemie włączali je w krąg ówczesnej cywilizacji. A Rzym wtedy niewątpliwie dominował w tej części świata. Podobnie jak Londyn obecnie. To tu pojawiają się nowe trendy i rozchodzą na cały świat. Te kulinarne też. Ale wróćmy jeszcze do obywateli Rzymu. Oprócz owoców wiśni, Anglia otrzymała w spadku winnice i kulturę uprawiania szczepów winnych. Później ten winny depozyt przejęły głównie klasztory, będące ostoją i ośrodkami rozwoju. I działo się tak aż do czasu, gdy król Henryk VIII rozwiązał wszystkie zakony na terenie swojego królestwa, zakładając Kościół anglikański. Potem przez długi czas, aż do lat 40. XX wieku Anglia mogła tylko pocieszać się importem tego szlachetnego trunku, za jakie wino uchodzi. Zainteresowanie winiarstwem odżyło po wojnie. Proces ten przybrał na sile szczególnie w ciągu ostatnich 20 lat. Obecnie w Wielkiej Brytanii można doliczyć się ponad tysiąca hodowców winogron. A większość z nich znajduje się w omawianej południowo-wschodniej części Anglii. Do uprawy winogron trudno w Europie o lepsze warunki, niż te, jakie ma Francja czy Włochy. Ma na to wpływ klimat, rodzaj gleby, nasłonecznienie, a nawet ukształtowanie terenu. Winnice zakłada się na stokach zwróconych w stronę południa. Zarówno nadmiar deszczu, jak i jego niedosyt może zaważyć na obfitości zbiorów. W metodzie prób i błędów hodowcy wyselekcjonowali kilka szczepów winnych, zwłaszcza z Niemiec, które dość dobrze sprawdzają się w angielskim, niepewnym dla winogron klimacie. Istnieje rozróżnienie na wina English i British. Te pierwsze, wyprodukowane są z winogron wyhodowanych tutaj, na miejscu, natomiast te drugie – z kocentratów i owoców pochodzących z kontynentu. Jednak wina to nie tylko winogrona. Ten interesujący napój można otrzymać z innych owoców, np. jabłek, agrestu czy typowo dla Anglii – z bzu. Krzak ten dostarcza cudownie pachnące kwiaty, które
zawdzięcza wiśnie i kulturę ich uprawy. Okazuje się, że to nie koniec dobrodziejstw, jakie mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego przywieźli ze sobą w tamtych czasach. wykorzystuje się w produkcji kordiałów, czyli napojów bezalkoholowych. Natomiast z owoców otrzymać możemy wino. Ale nie tylko. Te malutkie, czarne perełki dobrze nadają się do konfitur, wypieków czy wytrawnych sosów, dobrze pasujących do wieprzowiny czy dziczyzny. Bez jest dziś jednak mało popularny jako produkt spożywczy. Nie zawsze tak było, a to pokazuje, jak zmieniają się trendy żywnościowe i upodobania
Wino jest najpotężniejsze spośród napojów, najsmaczniejsze spośród lekarstw i najprzyjemniejsze spośród potraw. Plutarch
kulinarne. Miejmy nadzieję, że bez wróci jeszcze do łask gastronomów i gospodyń domowych. Łagodność bzu doskonale uzupełnia się z ostrością agrestu. Wracając do winogron, które potrzebne są do wyrobu wina, Anglicy rozróżniają je według koloru i dzielą je na białe i czarne. Innym
podziałem, jaki można zastosować może być ich przydatność kulinarna i tutaj podział przebiega na te deserowe, czyli stołowe, do bezpośredniego spożycia i na te do produkcji wina. Najlepsze jak dotąd, z delikatna skórą i bez pestek, są te duże owoce o smaku lekko muszkatelowym. Mogą być one zarówno białe, jak i czarne. Natomiast, gdy wyliczamy te odmiany, które używa się do produkcji wina...No cóż, podobno jest ich tyle, że jeszcze nikt nie zliczył, a wszystkie stronice „Nowego Czasu” wyliczenia tego by nie pomieściły. Ta różnorodność, trudna do okiełznania bierze się z faktu, że nazwa i smak tych owoców zależy od wyżej wymienionych czynników, czyli przypomnijmy: miejsca zbioru, jakości gleby, nasłonecznienia, temperatury i nawet roku zbioru. Do obecnie najpowszechniejszych można zaliczyć: Cabernet Sauvignon, Pinot Grigio, Chardonnay, Merlot, Sauvignon Blanc, Shiraz. Podobno miejscem, gdzie po raz pierwszy otrzymano wino są tereny pomiędzy współczesnym Iranem i Gruzją. A miało to być już sześć tysięcy lat temu. Stamtąd winiarstwo rozprzestrzeniło się na cały świat, nie omijając Anglii. Francja ciągle wiedzie prym w produkcji wina, ale coraz to nowe regiony świata zagrażają jej pozycji bezspornego lidera. Oprócz tradycyjnych producentów, jak Włochy czy Hiszpania oraz Niemcy, beniaminkami są kraje Ameryki Południowej, Nowa Zelandia, Australia czy RPA. Teraz czas na szybki i w skrócie dużym przekazany przepis na przygotowanie wina. Nie będzie to podanie domowej receptury, a raczej przyjrzenie się procesowi na większą skalę. Dzisiaj zobaczymy, co dzieje się z czerwonym winem. Zbiór winogron przypada na wrzesień. I zaczyna się produkcja soku z owoców. Na tym etapie miąższ jest duszony razem ze skórą. Barwniki i garbniki zawarte w skórce mają wpływ na uzyskany kolor. Następny krok to wyeliminowanie pestek i skórek przez mechaniczne odfiltrowanie ich. W olbrzymich beczkach sok jest poddany leżakowaniu przez odpowiedni czas, a potem ponownie przefiltrowany. Teraz wystarczy tylko rozlać do butelek i wypuścić na rynek, ale nigdy nie z rąk. Do zobaczenia za tydzień.
Aloes (finansowy) lek na XXI wiek Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo ta zielona roślina, czasami mylona z kaktusem, jest kuzynem czosnku i cebuli. Tutaj możemy zacząć się domyślać, jakie zdrowotne właściwości może posiadać. Już starożytni Egipcjanie, Grecy i Rzymianie używali aloesu do celów leczniczych. Jest on z pewnością środkiem pomagającym zwalczyć różne dolegliwości i uodpornić organizm. W przenośni, bo korzystanie z dobrodziejstw aloesu może wpłynąć także na nasze samopoczucie. Dzięki tej roślinie możemy również stać się niezależni finansowo. Myślę, że nie ma wśród czytelników „Nowego Czasu” osoby, która nie chciałaby osiagnąć niezależności finansowej. Nawet, jeśli dla każdego z nas oznaczać to może coś zupełnie innego. Do takich osób należę również ja, mama rocznego Frania. Po urodzeniu synka, postanowiłam nie wracać do pracy i sama zająć się jego wychowaniem. W tym wszystkim dzielnie pomaga mi mój mąż, na którego barkach spoczęło utrzymanie naszej rodziny. Chcę jednak mieć swój wkład do domowego budżetu. Dlatego okazją dla mnie było przyłączenie się do największego na świecie producenta i dystrybutora – uprawiającego na swoich ekologicznych farmach w Teksasie setki hektarów pól aloesowych – Forever Living. Firma ta nie obiecuje kokosów, ale dobre samopoczucie dla stosujących produkty na bazie aloesu, a dla wytrwałych współpracowników – niezależność finansową. Jak każdy biznes, wymaga to pewnego wysiłku i wytrwałości. Na pewno jest to świetna możliwość na dodatkowy dochód w rodzinie, a dla wielu, których poznałam, jest to praca na pełny etat. Niezależność finansową osiągam małymi kroczkami. Szukam osób, które są uczciwe, nie boją się ciężkiej pracy i chętnie podejmą wyzwanie bycia własnym szefem. Osoby zainteresowane dodatkowym źródłem dochodu i pracą na własny rachunek proszę o kontakt:
Anna Wyleżyńska Independent Distributor of Forever living Products Tel: 07725742192 e-mail: awpm_2@yahoo.co.uk
Nowe punkty dystrybucyjne Nowego Czasu Od kilku tygodni „Nowy Czas” jest również dostępny w czterdziestu specjalnych skrzynkach, rozmieszczonych przy głównych stacjach metra w Londynie oraz przed niektórymi polskimi parafiami.
|27
nowy czas | 17 października 2008
czas na relaks sudoku
średnie
łatwe
6 9 4
8 4 2 3
9 5
6 4 3
1 6
1 3 1 2 3
8 6 5
5 1 4 8
4 1 6 8
2 7 1
1 5 7 2 4 7
2 9
3
1 9 8
8
4 2 7
3 8
5 6 4
8 1 5 2 3
4 2
trudne
7 3
6 9
2 5
8
9
3 5 3 1 4 6
5 4
2
3 9 6
9 7
5 3
5 4
7
2 6
1
8
2 1
2 7
krzyżówka
horoskop
BARAN 21.03 – 19.04 Na wasze relacje partnerskie i miłosne największy wpływ w tym tygodniu będzie miał wasz własny temperament. Dlatego zanim coś powiecie, zamknijcie oczy i policzcie do dziesięciu. Dobrze to zrobi waszemu związkowi. W tym tygodniu rozwiążecie wasze problemy w pracy. Warunek jest taki, że powściągniecie temperament i nie powiecie dwóch słów za dużo.
BYK
20.04 – 20.05
Sprawy zawodowe Byków układają się dobrze już od września, jednak istnieją problemy, z którymi dotąd nie udało wam się uporać. Rozwiązanie posunie wam ktoś znajomy. Nie zastanawiajcie się nad tym przez kolejny miesiąc. Od szybkości działania wiele będzie zależało. Wielu z was doświadczy przypływu gotówki.
NIĘTA BLIŹ 21.05 – 21.06
Sprawy uczuciowe w tym tygodniu nie będą wyglądały zbyt różowo, a to z powodu braku zaangażowania z twojej strony. Po prostu sobie troszkę odpuścisz i poczekasz ąz partner wykaże inicjatywę. Kokosów na razie nie zarobicie, a żeby zachować to co macie musicie tylko przypilnować własnych spraw. Niestety troszeczkę musicie się wysilić, żeby kogoś do siebie nie zniechęcić.
RAK 22.06 – 22.0
Nadwrażliwe Raki popadną w huśtawkę nastojów, co dla spraw miłosnych nie musi wcale oznaczać nieszczęścia. Dzięki temu, że nie będziecie za bardzo pilnować słów, na światło dzienne wyjdą problemy, o których wcześniej nie rozmawialiście. Wyjaśnicie je i atmosfera się poprawi. Niektóre z was mogą mieć naprawdę duże problemy finansowe.
LEW 23.07 – 22.08
W tym tygodniu oczy przysłonią wam wizje lepszego świata i rzeczywistości bliskiej ideału, dlatego ciężko wam będzie pogodzić się z przywarami i wadami partnera. Raczej nazbyt mili nie będziecie, krzyki i tupania będą na porządku dziennym. Zrozum Lwie, że ty również ideałem nie jesteś!
NA PAN 23.08 – 22.09
Trochę niezdecydowane będziecie w tym tygodniu, dlatego wasi partnerzy przyglądać się będą wam ze zdziwieniem. Oddacie im ster i pogrążycie się w błogim nicnierobieniu. Wszystkie decyzje, ktoś będzie musiał podjąć za was. W pracy musisz mieć więcej czasu na wywiązanie się z codziennych obowiązków. Na szczęście twoja obowiązkowość i niezawodność sprawią, że nikt się na tobie nie zawiedzie.
GA WA 23.09 – 22.10
Mniej szczęścia w uczuciach. Nie będziesz dokonywać wyborów, bo decyzja o rozstaniu już zapadła; musisz się z nią pogodzić... Dla samotnych wag to również nie jest dobry okres na szukanie swojej drugiej połówki. W tym tygodniu praca będzie Cię szukać. Posypią się różne oferty, a Ty staniesz przed trudnym wyborem, wszystkich nie przyjmiesz.
SKORPION 23.10 – 21.11
Możecie sobie wiele obiecywać po tym tygodniu. Będziecie wiodły prym w towarzystwie i nie uciekniecie od zachwyconych spojrzeń. Może zdarzyć się, że nawiążecie bardzo obiecująca znajomość, również jakieś miłosne sprawy z przeszłości mogą zostać odkurzone. Skuteczne działanie i energiczne podejmowanie wyzwań, tak można by was opisać w tym tygodniu.
STRZELEC 22.11 – 21.12
Ogólnie w miłości nie będzie się wam, niestety, wiodło w tym tygodniu. Zabraknie wam normalnej ludzkiej empatii i wyczucia. Palniecie coś, co dla partnera będzie, co najmniej krzywdzące, albo w ogóle podejmiecie decyzję za was oboje i będzie awantura. Raczej powinniście się na trochę wycofać z inicjatywą i przeczekać.
ZIOROŻEC
KO 22.12 – 19.01
Raczej wiele napięć cię czeka w dziedzinie miłości, nie będziesz ani wyrozumiały, ani wspaniałomyślny. Prowokowanie kłótni sprawi ci zresztą jakąś dziwna przyjemność, będziesz miał wrażenie, że rozładowanie napięcia w ten sposób dodaje ci sił. Partner zacznie ignorować twoje zaczepki.
NIK WOD 20.01 – 18.02
Jeżeli zależy ci Wodniku na harmonii w związku, musisz się nieźle postarać. Przede wszystkim opanuj swoją złośliwość, ponieważ teraz będzie ona głównym powodem niezgody w związku. Partner nie zostanie ci zresztą dłużny i rozpęta się wojna. Jeżeli się postarasz, twój partner doceni to i wynagrodzi z nawiązką. Bardzo dużo obowiązków przed wami.
BY
RY 19.02 – 20.03
Dla niektórych ryb to będzie pamiętny tydzień. Rozpocznie się związek, który potrwa długie lata. Inne również ucieszy powodzenie, ale skończy się na flircie lub romansie. Wydacie się piękne i pociągające, otoczenie będzie was adorować. Może nie potrwa to długo, ale będzie bardzo przyjemne. Jesteście w swoim żywiole, bo intuicja to jest to, co przyda się wam w sprawach zawodowych.
28|
17 października 2008 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I W YGOD ą! rt Zapłać ka
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
KsiĘgowośĆ finanse
uroda
profesJonalne fryZJersTwo
roZlicZenia podaTKowe Rozliczenia self-employed Zwroty podatku (szybko!) Rozliczenia zaległe Obsługa firm LTD NIN, CIS, CSCS, Benefity ealing Office 018 Ealing House 33 Hanger Lane, Ealing W5 3HJ Tel.: 0208 998 1121 sTraTford: 125 The Grove Stratford E15 1EN Tel.: 0208 519 1320 www.taxpol.ltd.uk
POLSKI KSIĘGOWY
strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. iza west acton, Tel. 0786 2278729
VAT, payroll – lista płac, rozliczenia kontraktorskie, statutory account, Doradztwo finansowo-prawne Tax return, benefity Tel. 02088265102 Tel. 07915673769 polskiksiegowy@polskiksiegowy.com
724 seven sisTers rd london n15 5nH
BogusŁaw: 0208 9989047 0772 891 6271
Zdrowie
fiZJoTerapia, masaż lecZnicZy Bóle kręgosłupa, stawów, mięśniobóle, nerwobóle Wizyty domowe maŁgorZaTa Tel:0793 338 8935
wróżKa faryda mówiąca po polsku Wróży z kart tarota, z ręki, ze zdjęcia. Zdejmuje klątwę, urok i odwraca złe fatum. Pomoże Ci we wszystkich problemach, wyprowadzi Cię z labiryntu. Daj sobie pomóc. nie czekaj! dzwoń! Tel. 0208 826 5074
laBoraTorium medycZne: THe paTH laB Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. Tel: 020 7935 6650 lub po polsku: iwona – 0797 704 1616
usŁugi różne
wróżKa seBila przepowie Ci przyszłość, wskaże Ci szczęśliwą gwiazdę, która będzie oświecała Twoją ścieżkę życiową. Wróży z kart tarota i z ręki. Zdejmuje złe fatum. Tel. 0798 855 3378
Biuro KsiĘgowe Zwrot podatków Pełna księgowość dla SE/LTD Wnioskowanie o rezydenturę N.I.N, C.I.S., C.S.C.S. Benefity 162d HigH sTreeT Hounslow Tw3 1BQ Tel.: 0208 814 1013 moBile: 07980076748 info@omegaplusltd.co.uk
działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
wywóZ śmieci przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free Transpol tel. 0786 227 8730 lub 29 andrZeJ
Tel: 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@szkolatanca.co.uk
anTeny saTeliTarne Jan wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. polskie ceny Tel. 0751 526 8302
25-27 welbeck street london w1g 8 en
roZlicZenia podaTKowe £40.00 za rozliczenie i ani pensa więcej Świadczymy także inne usługi księgowe. Dojazd do klienta. BCH ACCOUNTING, 33 HANGER LANE, W5 3HJ EALING, POKÓJ 16 (parter).
prosimy o kontakt z
auTo-ZŁomowanie Za każde auto płacimy od £50,00 do £100,00 Załatwiamy wszystkie formalności w DVL Auto odbieramy od klienta. pomoc drogowa i autoholowanie 24 godz./7 dni w tygodniu Tel. 0759 230 4530
usŁugi KompuTerowe
www.polskiksiegowy.com Kompleksowa obsługa lTd od rejestracji do rozliczenia
ZaprasZam na Kurs Tańca TowarZysKiego 1-sTopnia dla młodzieży i dorosłych pierwszy taniec choreografie dla par ślubnych, prywatne lekcje tańca towarzyskiego.
aBy ZamieściĆ ogŁosZenie ramKowe
maluJĘ porTreTy Z naTury luB foTografii Akwarela – £100.00 Akryl – £150.00 Olejny – £200.00 Tel. 0788 415 5281 0208 578 7787 www.zojka.com
arcHiTeKT reJesTrowany w anglii wyKonuJe proJeKTy: lofts extensions, full service – planning application, building control notice. Tel.: 0208 739 0036 moBile: 0770 869 6377
TransporT prZeprowadZKi
auTo-laweTa (pomoc drogowa, aukcje, e-bay) Transport motocykli (recovery, aukcje) Współpraca z warsztatem i lakiernikiem. TransporT na loTnisKa prZeprowadZKi. Punktualność i rzetelność. Tel.: 0793 257 3973
ogŁosZenia 0207 358 8406
Hl-compuTer service profesjonalne usługi informatyczne Naprawy, modernizacje usuwanie wirusów, reinstalacja Windows, instalacje internetu. Konfiguracja routerów Odzyskiwanie danych Drukowanie wizytówek Projektowanie www Sprzedaż komputerów Technik-informatyk olgierd 07961222932 www.hl-computerservice.com www.hl-shop.com
|29
nowy czas | 17 paĹşdziernika 2008
ogĹ&#x201A;oszenia How to apply: You can apply for this job by telephoning 01634 291491 and asking for Marlies Brown.
crEDIT coNTroLLEr
job vacancies MÄ&#x2122;ĹźczyzNA NIEpEĹ&#x201A;NoSprAwNy 59 lat, poszukuje pani do opieki od listopada 2008 do lutego 2009 Zagwarantowane zakwaterowanie i wyĹźywienie + zapĹ&#x201A;ata DoĹ&#x203A;wiadczenie i referencje wymagane. LoNDyN SE21 DULwIcH VILLAGE TEL.: 0778 535 0220
TELESALES ASSISTANT Location: ROCHESTER, KENT Hours: FULL AND PART TIME, MONDAYFRIDAY, TO BE ARRANGED Wage: MEETS NMW Work Pattern: Days Employer: H E Services Plant Hire Services Closing Date: 06/11/2008 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY
Description: Polish speaking telesales assistant required in order to contact Polish customers and promote used construction machinery. This will involve face-to-face translation. Must have basic computer skills and a good telephone manner. Based in Medway City Estate.
Location: MANCHESTER Hours: 37.5 hours over 5 days Wage: ÂŁ19,000 Work Pattern: Days Employer: BTG Recruitment Ltd. Employer: Ref12986 Closing Date: 01/11/2008 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: I am currently searching for an outstanding individual with impressive language skills. The candidate will be able to communicate in French, Polish and English and be chasing debt with a value over ÂŁ3 million in a corporate environment. If you are a polished performer with a desire to make a real impact then give me a call. For an more information please contact Neil Jones BTG Recruitment on 0161 236 5503 How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Deborah Rosenblum at BTG Recruitment Ltd., The Boardwalk, Lower Ground, 21 Little Peter Street, Manchester, Lancs, M15 4PS, or to manchester@btgrecruitment.com.
SITE rEcrUITMENT co-orDINATor Location: MAGOR, CALDICOT, GWENT Hours: 5 DAYS OUT OF 7, 40 PER WEEK, SHIFTS OVER 24 HOURS Wage: ÂŁ6.50 PER HOUR Work Pattern: Days , Evenings , Nights , Weekends Employer: Omega Selection Services Ltd
BEZ NOWEJ KARTY SIM
Pension: Pension available Duration: TEMPORARY ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Omega Selection Services Ltd who are operating as an employment agency. The ability to speak Polish is an advantage but not essential. Will be responsible for registering new candidates, handling induction days, handling recruitment, speaking to account managers and other tasks. This position is temporary, duration is unknown. How to apply: You can apply for this job by telephoning 07980 699592 and asking for Anna Rudynska.
BILINGUAL TEAcHING ASSISTANT Location: ELLESMERE PORT Hours: MON- FRI Wage: ÂŁ50-ÂŁ60 PER DAY Work Pattern: Days , Term-Time Employer: Aaron Clarke Teaching Ref: EPORTBILINGUALTA Closing Date: 20/10/2008 Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Aaron Clarke Teaching Ltd who is operating as an employment agency. Bilingual Teaching Assistant required to work on a one to one basis with pupils. Languages preferred are Chinese, Polish and Russian. The position is for a Primary School based in Ellesmere Port. Applicants are subject to an enhance CRB check and references. Aaron Clarke Teaching Ltd are committed to Safeguarding the Welfare of Children and Young Adults. How to apply:You can apply for this job by telephoning 0845 2242734 ext 0 and asking for Cassie Whitmore.
BEZ UKRYTYCH OPLAT
INSUrANcE coNSULTANT Location: WORKSOP, NOTTINGHAMSHIRE Hours: 20 HOURS PER WEEK 4PM - 8PM Wage: NMW Work Pattern: Days , Evenings , Weekends Closing Date: 01/11/2008 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Polish speaking Insurance consultant required, Must have, computer skills essential, English & Polish language, Experiance in a financial services type job advantageous but not essential as full training will be given. Will involve outbound & inbound sales calls, administration skills also neccesary How to apply: For further details about job reference WOP/33636, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255.
cHEF MANAGEr Location: LONDON NW5 Hours: 30-35 HOURS PER WEEK MONDAY FRIDAY Wage: NEGOTIABLE DEPENDING ON EXPERIENCE Work Pattern: Days , Term-Time Employer: Cater Link Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer Shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Must have a knowledge of health & safety and food hygiene legislation. Applicants with a City and Guilds 706/1 and 706/2 would be highly desirable.An NVQ level 1 and/or 2 and previous experience in contract catering would be an advantage. Duties will include preparing and cooking meals and managing a small team. Will be required to work at different locations throughout the borough. Enhanced disclosure to be provided. Disclosure expense will be met by employer. Wages negotiable depending on experience. Non-UK applicants to email CV to
THERESA.THOMAS@JOBCENTREPLUS. GSI.GOV.UK Please send completed application forms to Kentish Town JCP FAO Theresa Thomas, 178 Kentish Town Rd NW5 2AG. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Cater Link, 174-178 Kentish Town Road, Kentish Town, London, NW5 2AG. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
poLISH SpEAKING TrANSLATor Location: PRESTON, LANCASHIRE Hours: 37.5 PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY, 9AM-5PM Wage: ÂŁ6 PER HOUR Work Pattern: Days Employer: Service Legal Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Main duties include speaking and dealing with new and existing clients, filling in claim forms. You will be required to deal with our panel of solicitors and translate official and personal documentation. Training for use of our system will be provided. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Vicky Newsham at Service Legal Ltd, Suite 1 Sanderson House, Salter Street, Preston, Lancashire, PR1 1NT. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
Z Â&#x2DC;uÂ&#x192;Â&#x2019;IÂ&#x2019;ÂśÂ&#x2DC;Ă&#x17D;IÂ&#x2019;Â&#x192;I Â&#x2019;IĂ&#x2026;Â&#x2C6;Â&#x192;
 [Â&#x192;IÂ?SĂ?¡ Ă&#x2019;Ă&#x17D;Â&#x192;rÂ&#x2C6;ÂśĂ&#x2019;Ă?\ ÂśĂ&#x17D;Â&#x2DC;Â&#x2021;i ÂśĂ&#x2019;IÂ&#x2019;Âśi Â&#x2019;I bÂ&#x2DC;SÂąN  ¹I[r¨ EIbĂ&#x2019;Ă&#x17D;Â&#x2DC;Â&#x201C; bÂ&#x2DC; IÂąii¹œ bĂ?Â&#x192;[i 4iÂąĂ?Â&#x192;[i
0800 093 1114 Â&#x2019;uÂ&#x2DC;ÂąÂ&#x2018;I[Â&#x2021;i Â&#x192;  Â&#x2DC;ÂąIbĂ?  Â&#x2DC;  Â&#x2DC;Â&#x160;ÂśÂ&#x2C6;Ă&#x2026;
:\ELHU]
& 1 po £5 kredytu T-Talk. Nastêpnie wybierz numer docelowy i #. Poczekaj na po³šczenie. Do³aduj T-Talk z komórki wybierz Do³aduj T-Talk przez internet* 0208 497 4029 & 1 po £5 kredytu. na www.auracall.com/polska
Polska 2p/min Polska 7p/min
1.6p/min 5.5p/min RESTAURACJA (przy polskim koĹ&#x203A;ciele) 2 WINDSOR ROAD, EALING, LONDON W5 5PD 0793 171 3066
www.auracall.com/polska
Do 27% extra kredytu ZA DARMO jeĤli do³adujesz konto przez INTERNET Infolinia: 020 8497 4698
Tanie Rozmowy!
T&Câ&#x20AC;&#x2122;s: Ask bill payerâ&#x20AC;&#x2122;s permission. Calls charged per minute. Charges apply from the moment of connection. Calls to the 020 number cost mobile standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Calls made to mobiles may cost more. Connection fee varies between 1.5p & 15p. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. *Pence a minute quoted are based on extra credit gained from ÂŁ20 minimum top-up online & on first call. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
od poniedziaĹ&#x201A;ku do czwartku 10.00 â&#x20AC;&#x201C; 15.00
piÄ&#x2026;tek sobota 10.00 â&#x20AC;&#x201C; 23.00
niedziela 09.00 â&#x20AC;&#x201C; 23.00
ZAPRASZAMY!!!
30|
17 października 2008 | nowy czas
port PiłKa nożna
Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk
PolSKa – CzeChy 2:1
SłowaCja – PolSKa 2:1
Powtórka z rozrywki Daniel Kowalski Chorzów
Silny rywal, komplet publiczności, ten sam sędzia i co najważniejsze zwycięstwo 2:1. Po dwóch latach od wielkiego sukcesu nad Portugalią nasi piłkarze skopiowali sukces, tym razem z Czechami.
Przed meczem o zwycięstwie raczej głośno nie wspominano, remis był jednak absolutnym minimum. Pierw-
sze minuty meczu pokazały już jednak, iż wcale nie musimy się bronić. To właśnie nasz zespół był stroną przeważającą. Dominowaliśmy na całym boisku, potwierdzając to dwoma wspaniałymi bramkami. Najpierw wspaniałą akcję Jakuba Błaszczykowskiego równie ładnym strzałem wykończył Paweł Brożek, a następnie sam Błaszczykowski wspiął się na wyżyny swoich umiejętności i technicznym lobem podwyższył na 2:0. Euforii na trybuna „Kotła Czarownic” nie było końca. Nasz zespół dalej atakował, ale gola zdobyli goście. Podobnie jak w meczu z Portugalią straciliśmy ją w końcówce i podobnie jak przed dwoma laty, były to najbardziej nerwowe minuty meczu. Ostatecznie jednak wygraliśmy i to się najbardziej liczy. Ten wieczór bez wątpienia należał do Jakuba Błaszczykowskiego.
Były piłkarz Wisły Kraków odowodnił, iż jest wart dużo więcej niż oferuje za niego FC Liverpool. Jeśli wysłannicy z Anfield Road oglądali jego występ w środowy wieczór, wątpliwości co do ewentualnego transferu mieć nie powinni. Na pomeczowej konferencji prasowej Leo Beenhakker pochwalił swoich piłkarzy za walkę i wynik, na pytania dziennikarzy odpowiadał jednak niechętnie. Przypomniał, iż nie powinniśmy się zbytnio ekscytować, bo to dopiero początek walki. Wypomniał też żurnalistom, że często popadają w skrajności.
POLSKA – CZECHY 2:1 1:0 27 min. Paweł Brożek 2:0 53 min. Jakub Błaszczykowski 2:1 87 min. Martin Fenin
Pechowy Boruc Widzów: 45 000 Sędzia: Wolfgang Stark (Niemcy). Polska: Artur Boruc – Marcin Wasilewski, Michał Żewłakow, Dariusz Dudka, Jakub Wawrzyniak (od 43 min. Jacek Krzynówek) – Jakub Błaszczykowski, Mariusz Lewandowski, Rafał Murawski (od 90 min. Tomasz Jodłowiec), Euzebiusz Smolarek – Roger Guerreiro – Paweł Brożek (od 69 min. Robert Lewandowski). Czechy: Petr Cech – Zdenek Grygera (od 58 min. Libor Sionko), David Rozehnal, Tomas Ujfalusi, Marek Jankulovski – Zdenek Pospech, Radoslav Kovac, Jaroslav Plasil, Radek Sirl - Milan Baros (od 81 min. Martin Fenin), Miroslav Slepicka (od 58 min. Vaclav Sverkos).
Po niezapomnianym zwycięskim meczu z Czechami przyszło nam przełknąć gorzką pigułkę. Choć jeszcze na dwie minuty przed końcem meczu ze Słowacją wygrywaliśmy 1:0, ostatecznie przegraliśmy ten pojedynek 1:2. Główna w tym zasługa Artura Boruca, który przy pierwszym golu popełnił kardynalny błąd. Choć faworytem spotkania bez wątpienia byli podopieczni Leo Beenhakkera, mecz był w miarę wyrównany. Polacy odczuwali skutki sobotniej potyczki z Czechami, co na boisku widać było aż nadto. W siedemdziesiątej minucie meczu objęliśmy prowadzenie i zanosiło się na kolejny komplet punktów. Gola strzelił Ebi Smolarek, który wykorzystał wyśmienite podanie Pawła Brożka i z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki. Na pięć minut przed zakończeniem meczu polscy kibice przeżyli jednak prawdziwy szok. Dwie kuriozalne bramki autorstwa Stanislava Sestaka będą zapamiętane jeszcze przez długi czas. Najpierw błąd popełnił Artur Boruc, kilkadziesiąt sekund później cały blok defensywny. Zamiast czterech punktów w dwumeczu z Czechami i Słowacją mamy tylko trzy. Na nasze szczęście Czesi już wcześniej stracili punkty z Irlandią Północną, tak więc zapowiada się zacięta walka. SŁOWACJA – POLSKA 2:1 0:1 70 min. Ebi Smolarek 1:1 85 min. Stanislav Sestak 2:1 86 min. Stanislav Sestak Widzów: 12 000 Sędziował: Bertrand Layec (Francja). Polska: Artur Boruc – Marcin Wasilewski, Michał Żewłakow, Dariusz Dudka, Grzegorz Wojtkowiak – Jakub Błaszczykowski, Mariusz Lewandowski, Rafał Murawski (od 65 min. Łukasz Garguła), Euzebiusz Smolarek – Roger Guerreiro (od 89 min. Robert Lewandowski) – Paweł Brożek (od 84 min. Jacek Krzynówek). Słowacja: Stefan Senecky – Peter Pekarik, Martin Petras, Jan Durica, Marek Cech – Marek Sapara (od 72 min. Martin Jakubko), Radoslav Zabavnik (od 83 min. Jan Kozak), Stanislav Sestak, Marek Hamsik, Erik Jendrisek (od 81 min. Branislav Obżera) – Robert Vittek
Daniel Kowalski
|31
nowy czas | 17 października 2008
sport
Dyscyplina jaką narzucił reprezentacji Anglii Fabio Capello przynosi rezultaty. Kolejny wygrany mecz, tym razem z Białorusią, 3:1.
Tajemne życie Zidane’a Czesław Ludwiczek
Jakkolwiek minęły już przeszło dwa lata od chwili, kiedy Zinedine Zidane zszedł z piłkarskiej sceny, to jednak nadal jest bohaterem licznych publikacji medialnych, a ostatnio znalazł się nawet w „oku cyklonu” propagandowego.
Bo oto pod sam koniec września francuskie wydawnictwo Flammarion rzuciło na księgarski rynek książkę zatytułowaną: „Zidane, une vie secrete” („Tajemne życie Zidane’a”) napisaną przez Besmę Lahouri. Autorka jest dziennikarką, ale nie zajmuje się sportem, specjalizuje się natomiast w problematyce islamistycznej, a swoje artykuły publikuje w dwóch prestiżowych tygodnikach: „L’Express” i „Le Point”. Zidanem zainteresowała się dopiero po jego słynnej, bo ogromnie nagłośnionej podróży do Algierii w 2006 roku. Tak przynajmniej pisze dziennikarka, choć nie uzasadnia bliżej tej decyzji. Można by zatem sądzić, że skłoniło ją do tego jego algierskie, a więc islamistyczne pochodzenie. Wszakże w innym miejscu pisarka przytacza zdarzenie, które całkowicie przeczy tej tezie. Otóż twierdzi ona, że podczas meczu Francja-Algieria w 2001 roku, kiedy tłumy kibiców algierskich ruszyły na boisko, przerywając mecz, Zidane nie zareagował, a podobnie wstrzemięźliwą postawę wykazywał, kiedy innym razem uwielbiany był na przedmieściach Algieru przez swoich sympatyków. Postawę tę wyjaśnia następujący fakt: pewnego razu król Hiszpanii Juan Carlos zaprosił go na obiad wydawany z okazji wizyty w tym kraju prezydenta Algierii Butefliki.
Zidane odpowiedział wówczas: „Ależ ja jestem Francuzem, nie Algierczykiem”. Besama Lahouri kreśli więc portret byłego piłkarza francuskiego. Ta biografia nie jest autoryzowana przez bohatera książki, ale mimo to przedstawia dość barwnie jego drogę życiową i kompleksowo jego osobowość. Wszakże czytelnicy, którzy oczekują jakichś nadzwyczajnych rewelacji na temat tego najbardziej znanego w świecie Francuza, mogą być zawiedzeni. Bo na 420 stronach tej książki trudno znaleźć skandalizujące wydarzenia. Istnieją też pewne luki w jego piłkarskiej drodze, a brak dokładnej znajomości futbolu przez autorkę prowadzi do pewnych, choć nielicznych błędów. Wszystko to nie zaciera jednak podstawowych zalet książki, choć recenzeci są podzieleni w swych opiniach. Jedni wytykają autorce sporo niedoróbek, inni twierdzą, że jest to najlepszy tekst spośród wszystkich, jakie kiedykolwiek o Zidanie napisano. Mieliśmy okazję przeczytać w „L’Express” i na niektórych stronach internetowych dość znaczne fragmenty tej książki i stwierdzić, że najlepiej wypadają opisy jego osobowości. Autorka rysuje obraz człowieka tajemniczego, zakompleksionego, starannie ukrywającego swoje prawdziwe uczucia, chroniącego konsekwentnie swoje
życie prywatne. Przy tym wszystkim posiadającego zdolność kontrolowania różnych związków – rodzinnych, przyjacielskich, doradczych, i wykazującego absolutne zaufanie do swojego najbliższego otoczenia. Sporo miejsca poświęca też problematyce popularności piłkarza i stawia pytanie: czy sława mu ciąży? I natychmiast odpowiada: nie, jeśli przynosi mu pieniądze. I daje na to m.in. przykład, że po MŚ piłkarz powierzył firmie finansowej we Fribourgu w Szwajcarii prawo do zarządzania marką Zidane. Szacuje się, że z tego tytułu zarobił do tej chwili 35 mln euro. Utrzymuje też bliskie kontakty z jego potężnymi sponsorami. Za każdym razem, kiedy opuszcza Hiszpanię, gdzie zresztą mieszka w ekskluzywnej dzielnicy Madrytu, korzysta z ich pomocy. Najczęściej lata odrzutowcem bossa firmy Danon, Francka Ribouda, albo szefa firmy PPR Francois-Henri Pinaulta. Wszystko to jest interesujące, ale dla masowego czytelnika niewystarczające, bo poszukuje on sensacji. I autorka stara się spełniać jego życzenia. W rozdziale zatytułowanym „Kwestia dopingu” sugeruje, że Zidane korzystał z niedozwolonych środków, ale dowodów na to prawie nie ma. Pisze, że podczas MŚ 98 Zidane otrzymał czerwoną kartkę w meczu Francja-Arabia Saudyjska. Według regulaminu powinien był być podda-
ny kontroli antydopingowej, ale on jej nie przechodził. Podobnie było podczas MŚ 2006 w Niemczech, kiedy w finale wyrzucony został z boiska. I tym razem uniknął kontroli, ale czy to jest powód, by stawiać mu zarzut dopingu? Wiele dywagacji nakręca autorka wokół słynnego uderzenia głową w pierś Włocha Meterrazziego. Powołuje się przy tym na zdanie pierwszych trenerów Zidane’a, Guya Lacombe’a i Rollanda Curbisa, którzy tłumaczą jej, że Zinedine przyszedł do futbolu wprost z ulicy, gdzie na brak respektu była tylko jedna odpowiedź – uderzenie. A w toku swojej kariery często zachowywał się na boisku brutalnie, o czym świadczy 14 czerwonych kartek, które otrzymał. Na tej podstawie Besma Lahouri wyciąga wniosek, że nic nie usprawiedliwia jego ataku głową we włoskiego obrońcę. Sama jednak przyznaje, że inni mają odwrotne zdanie. Prasa francuska potraktowała go łagodnie, Raymond Domenech nie powiedział mu jednego złego słowa, a ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac serdecznie go uścisnął. W sumie jest to książka interesująca, ale czy któreś z polskich wydawnictw zechce ją wydać w naszym kraju?
Czesław Ludwiczek jest korespondentem „France Football”
Co minister chciał przez to powiedzieć? Dariusz Jan Mikus
Do niedawna w polskich szkołach królowało jeszcze nieśmiertelne pytanie pani nauczycielki: Co poeta chciał przez to powiedzieć? Wtedy wystarczyło powiedzieć cokolwiek o pięknie przyrody, miłości do ojczyzny czy nieskalanym uczuciu między ludźmi.
W przypadku ministra Drzewieckiego podobne pytanie stanowi dla odpowiadającego nie lada problem. No bo niby czemu miała służyć cała zadyma z odwoływaniem zarządu PZPN? Wszak efekty tej akcji na poziomie rządowym okazały się w sferze faktów – żadne, zaś w sferze prestiżu państwa – wręcz katastrofalne. Po co więc ta cała zadyma i czemu miała służyć...? Biorąc pod uwagę nieźle już zakorzeniony w naszej mentalności slogan Leszka Millera, miarą męskości ministra Drzewieckiego nie jest to, jak zaczął, tylko – jak skończył. A minister od sportu śpiewa teraz cieniutko – chłopięcym falsetem. Idąc tropem powiedzenia Millera, jest to głos sugerujący
wręcz niemożność doprowadzenia sprawy do końca... Efekt starań reformatora polskiego sportu można mierzyć skalą zmian, jakie zaszły od czasu jego zdecydowanych działań. Praktycznie nie zaszły żadne zmiany – a już na pewno nie na korzyść strony rządowej. Będąc złośliwym do granic przyzwoitości, można powiedzieć, że ministrowi nie „ostał się nawet ino sznur”. Trąba, w którą zadął medialnie, huka po lesie, czapkę z piórami wiatr poniósł w diabły, a on sam został w mocno pobrudzonych... reformach na poziomie kolan. I tak cały świat zobaczył nagą prawdę o polskim sporcie... Jan Tomaszewski w programie Tomasza Lisa ostentacyjnie odpiął
mikrofon i poszedł sobie ze studia. Wcześniej nawrzucał ministrowi i sarkastycznie oświadczył rzecznikowi PZPN – Koźmińskiemu: Gratuluję wam, jesteście wielcy!! Czy oni są wielcy? Wątpię... To raczej uzdrowiciele polskiej piłki są tragicznie mali i biegają jak małe dzieci po zamglonym boisku. A to krzykną, że Kazik jest głupi, a to powiedzą, że Jacuś oszukuje. Potem pobiegną razem zjeść obiadek, a po powrocie spierają się, kto teraz ma wyrzucić piłkę z autu. W ferworze walki zapominają, kto gra z której strony i skutecznie kopią piłkę do własnej bramki... No bo jak inaczej skomentować ostatnie wyczyny spółki z wyjątkowo małą odpowiedzialnością Drzewiecki & Co?
Sytuacja w polskiej piłce nie jest w żaden sposób lepsza niż przed całą zadymą – a kapitał w postaci społecznego przyzwolenia na użycie jak najbardziej drastycznych środków dla zrobienia porządków w PZPN został wyczerpany. Co minister chciał przez to powiedzieć? Nie wiem. Co minister uzyskał? Wiem – nic... Co uzyskali przeciwnicy ministra? Sporo – teraz już wiedzą, iż są praktycznie bezkarni i mogą w naszym kraju zagrać na nosie każdemu. I jeszcze jedno – czy ktoś zwrócił uwagę, jak z dala od całej zawieruchy stara się trzymać Michał L.? A dlaczego? Bo dostał od rządu placet na sprawowanie ciepłej posadki w kontekście organizacji Euro 2012. No i jak tu mówić o walce z układami, panie ministrze...?
Miłość kwitnie w najmniej oczekiwanych momentach
Polska 1942. Gdzie marzeniem była wolność. Gdzie nadzieja i radość mogły przezwycię yć strach. Gdzie miłość nie znała granic…
Od 4 listopada
NEW LONDON THEATRE A REALLY USEFUL GROUP THEATRE
REZERWACJE BEZ DODATKOWYCH OPŁAT
1. ZADZWOŃ Call - 020 7087 7468 Grupy powy ej 8 osób:
0844 412 4650
2. INTERNET ImagineThisTheMusical.com Grupy powy ej 8 osób:
groups@seetickets.com
3. OSOBIŚCIE NEW LONDON THEATRE DRURY LANE LONDON WC2B 5PW