Gdzie StudiOwAć? PytAmy POlAkÓw w wielkiej BrytAnii
Suk w mArOku 16
14-15 LONDON 14 March 2009 5 (121) FREE ISSN 1752-0339
NEW TIME
www.nowyczas.co.uk
Gala Kinoteki. Sala pękała w szwach Siódma edycja Polskiego Festiwalu Filmowego Kinoteka zaczęła się od dwóch mocnych akcentów: wyprzedanych biletów w Riverside Studios i słynnego już filmu „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej (na zdjęciu). Jacek Ozaist Wysiłek wielu ludzi, głównie pracowników Instytutu Kultury Polskiej wspomaganych przez wiele innych organizacji oraz głównego sponsora, producenta Wódki Wyborowej, by na trudnym, londyńskim gruncie zorganizować coś więcej, niż koncert gwiazdek popu, doprowadził do tego, że sala kina Riverside Studios pękała w szwach. Głodni dobrej sztuki ludzie są wszędzie. Wystarczy stworzyć im możliwości obcowania z nią. A to dopiero początek. Oprócz Riverside Studios, w szaleństwo promowania polskiego kina w Londynie włączyły się m.in. Prince Charles Cinema czy takie giganty jak Tate Modern, FBI Southbank czy Barbican. Czeka nas mnóstwo atrakcji: pokazy nowości, retrospektywy, spotkania z twórcami, etiudy, filmy dokumentalne, wystawy... Trudno uwierzyć, ale obchodzimy właśnie dwudziestolecie powstania filmowego „Dekalogu” . Jeszcze trudniej uwierzyć, że Krzysztofa Kieślowskiego nie ma już wśród nas. Jego filmy są wciąż żywe, nadal poruszają, wzruszają i zmuszają do myślenia. Nutkę żalu budzi fakt, że w Riverside pokazane będą tylko część 3 i 4 „Dekalogu”, ale… nie żądajmy
zbyt wiele. Pamietajmy, jaki był i co odpowiadał Kieślowski na tradycyjne anglosaskie: how are you? Ze zbolałą miną mówił: I’m so so... Jego wielbicieli z pewnością zainteresuje również wystawa fotografii związanych z pracą reżysera nad biblijnym cyklem, która będzie prezentowana w Riverside Studios do 23 marca. Czeka nas jeszcze retrospektywa zrobionych w Polsce filmów Jerzego Skolimowskiego, pokazy filmów z tzw. polskiej nowej fali („Na srebrnym globie” Andrzeja Żuławskiego, „Na wylot” Grzegorza Królikiewicza, „Rysopis” Skolimowskiego...), prezentacja krótkmetrażowych filmów Marcina Koszałki... Palce lizać! A do tego starannie wybrane polskie perełki, jak zrobione po 17 latach reżyserskiego milczenia „Cztery noce z Anną” Skolimowskiego, „Senność” Magdaleny Piekorz. Będzie też docenione już „Boisko bezdomnych” i spotkanie z reżyserką Kasią Adamik, a także zrobione w 2007 roku „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego czy „Pora umierać” Doroty Kędzierzawskiej. No i oczywiście rozpalające publiczność, mainstreamowe produkcje: „Ile waży koń trojański” oraz „Idealny facet dla mojej dziewczyny”.
Ciąg dalszy » 3
2|
14 marca 2009 | nowy czas
”
Nie ma wartości równej wartości czasu Johann Wolfgang Goethe
Sobota, 14 marca, Ewy, LEona
listy@nowyczas.co.uk
1980 Samolot PLO IŁ-62 lecąc z Nowego Jorku do Warszawy rozbił się pod
Szkolnictwo polskie i angielskie
Warszawą, w Lesie Kabackim. W katastrofie zginęło 87 osób, w tym popularna polska piosenkarka Anna Jantar.
Mieszkam od 1947 roku w Anglii i pracuję w szkolnictwie. Dowiedziałam się z TVP o debacie w sprawie obniżenia przymusowego wieku szkolnego z 7 do 6 lat i chciałam podzielić się spostrzeżeniami o szkolnictwie w Anglii, gdzie dzieci zaczynają szkołę od pięciu lat. Angielska szkoła powszechna dla dzieci dzieli się na Nursery (5-7 lat) i Junior (7-11). Pięciolatki siedzą przy niskich stolikach i uczą się alfabetu oraz cyfr przy użyciu klocków i obrazków. Nie podlegają rygorom praktykowanym w wyższych klasach. Kiedy opowiadałam o tym znajomym w kraju, którzy mają dzieci w tym wieku, obawiali się, że szkoły w Polsce nie są odpowiednio przygotowane, np. maluchy są popychane przez starszych uczniów, po krótkim nauczaniu spędzają czas w świetlicy, gdzie opiekunka jedynie nakazuje im „bawić się”, bez próby organizowania im czasu. Szkoda marnować potencjału, bo badania wykazały, że dzieci od 4 lat mają zdolności do przyswajania sobie obcych języków. Miałam tego przykład we własnym domu, kiedy moja 4,5-letnia córka leżała chora i włączyłam jej taśmę z operą „Carmen”, śpiewaną po francusku (którą akurat miałam pod ręką) i powtarzałam ją w kółko. Okazało się, że córka nauczyła się repertuaru na pamięć, nie rozumiejąc ani słowa z języka francuskiego. Jeżeli chodzi o naukę obcego języka, miałam u siebie Polkę, która przyjechała tutaj pracować (opiekowała się moją matką) z10-letnią córką uczącą się angielskiego. Proszono mnie o pomoc w rozmówkach. Okazało się, że dziewczynka miała duży zasób słówek, natomiast nie umiała sklecić najprostszego zdania. Pytana „what is you name” albo „how old are you”, wyłapywała poszczególne słowa, jak name old, ale nie rozumiała sensu. W gimnazjum angielskim, gdzie uczyłam historii, uczniowie studiowali w detalach wybrany okres do matury, ale nie mieli pojęcia o całokształcie przedmiotu. Spotyka się to z krytyką rodziców, przyjezdnych ostatnio Rodaków. Ma to jednak taką zaletę, że eseje na wybrany temat muszą być udokumentowane i argument musi być poparty faktami lub statystykami. Nie wystarczy przepisanie tekstu wyuczonego z podręcznika. Polski system polega jedynie na trenowaniu pamięci, a angielski wyrabia
niEdziELa, 15 marca, Luizy, KLEmEnSa 1987 Japońska firma Fuji zaprezentowała jednorazowy aparat fotograficzny.
PoniEdziałEK, 16 marca, izabELi, JuLiana 1941 Urodził się Bernardo Bertolucci, włoski reżyser, twórca m.in.
skandalizującego filmu obyczajowego "Ostatnie tango w Paryżu", oraz nagrodzonej Oskarem trylogii orientalnej "Ostatni cesarz".
wtorEK, 17 marca, Jana, PatryKa 1953 Stany Zjednoczone przeprowadziły próbę z bronią jądrową na pustyni w Nevadzie, niedaleko Las Vegas.
Środa, 18 marca, marty, KryStiana 1996 Odbyło się pierwsze losowanie Multi Lotka i jednocześnie pierwsza
transmisja losowań gier Totalizatora Sportowego nadawana w telewizji Polsat.
czwartEK, 19 marca, marKa, bogdana 1951 Podpisanie przez kraje zachodnie umowy o powstaniu najstarszej z 3 Wspólnot Europejskich: Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali.
PiątEK, 20 marca, aLEKSandry, rafała 1978 Krystyna Chojnowska-Liskiewicz zakończyła samotny rejs dookoła świata
trwający dwa lata, jako pierwsza kobieta, która dokonała takiego wyczynu.
Sobota, 21 marca, miKołaJa, bEnEdyKta 1828 Urodził się Henrik Ibsen, najwybitniejszy dramatopisarz norweski, twórca
"Nory", "Dom lalki", "Upiory", "Dzika kaczka".
niEdziELa, 22 marca, auguSta, Katarzyny 1925 Otwarto skocznię narciarską Wielka Krokiew w Zakopanem.
PoniEdziałEK, 23 marca, fELiKSa, Piotra 1938 Urodził się Józef Zych, polityk; w latach 1991-97 przewodniczący Rady Naczelnej PSL; 1991-95 wicemarszałek, a 1995-97 marszałek sejmu.
wtorEK, 24 marca, marKa, oLiwii 1920 Sejm uchwalił ustawę o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców jeden z najstarszych, obowiązujących do dziś aktów prawnych.
Środa, 25 marca, marioLi, irEnEuSza 1947 Urodził się Elton John (wł. Reginald Kenneth Dwight) brytyski piosenkarz rockandrollowy, kompozytor i pianista (m.in. „Blue Eyes", „Candle In The Wind".
czwartEK, 26 marca, oLgi, tymotEuSza 1908 Na ulice Warszawy wyjechały pierwsze tramwaje elektryczne.
kilometrów przeszedł pies, aby powrócić do swoich właścicieli. Czworonóg przebył trasę z Serbii do Chorwacji.
400
nielegalnych parkingowych zatrzymała policja w Neapolu. Przy pomocy pogróżek wyłudzali od kierowców pieniądze w miejscach, gdzie działały parkometry.
112
czaS na nowE miEJSca! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!
0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0 207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Grzegorz Borkowski (Southampton, g.borkowski@nowyczas.co.uk); FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Damian Chrobak, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz, WSpółpRaca: Joanna Bąk, Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Katarzyna Gryniewicz, Stefan Gołębiowski, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Daniel Kowalski, Jacek Ozaist, Łucja Piejko, Paweł Rosolski, Aleksandra Solarewicz
dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk
Szanowna redakcjo Pierwszy raz, przypadkowo, będąc u Dakowskiego z synową, trafiła w moje ręce Wasza gazeta. Mam dla Was tylko same komplementy czytając gazetę z wielkim trudem pod olbrzymim szkłem powiększającym. Nieszczęściem jest, że generacja która zbierała środki i utrzymywała Fawley Court, już prawie wymarła. Mój mąż, major Pawlak, bez przerwy organizował festyny i bazary. Zamieszczał ogłoszenia i apele w „Dzienniku Polskim” o poparcie tej polskiej placówki. Zawsze wracał do domu z okropną chrypką, bo brał na siebie prowadzenie loterii itp. Biedny, kochany Ojciec Jarzębowski dlatego był pochowany w ziemi, która była wtedy tutaj małą Polską. Dużo mogłabym na ten temat pisać, ale jest mi trudno, a szerze mówiąc jestem naładowana złością. Ksiądz Jasiński nie ma żadnego prawa dysponować własnością, która należy do nas, szczególnie starej emigracji, która choć nei była bogata, była chojna jeśli chodziło o polskie cele. Z poważaniem i pozdrowieniami LALA PAWLAK Szanowny Panie Redaktorze! emigracja nasza dawała pieniądze na Fawley Court nie tylko by utrzymać szkołę, nie tylko by utrzymać muzeum, lecz również by utrzymać miejsce oddane czci Matki Bożej. A miejsc czci Matki Bożej nie sprzedaje się ze względów finansowych. Tym bardziej więc żałujemy, że księża Marianie uznali sprzedaż Fawley Court za konieczną. I pytamy się uprzejmie, czy z pieniędzy otrzymanych ze sprzedaży, za tę część, którą dała społeczność polska, ks. Marianie by kupili mniejszą posiadłość w okolicach Londynu, by jako księża Marianie nadal udostępniali społeczności polskiej miejsce pielgrzymek i czci Najświętszej Marii Panny poza metropolią. Łącze wyrazy szacunku, WŁODZIMIeRZ MIeR-JęDRZeJOWICZ w imieniu Centralnego Koła Członków Indywidualnych Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii
PrEnumEratę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Sza now na Re dak cjo W fe lie to nie – ko la żu/zgrzew ce kil ku wąt ków – p. Kry sty ny Cy wiń skiej (NC, 15.02.09) oprócz do zy ra cji jest do za pro wo ka cji. Do pa try wa nie się w sło wach ,,Że by Pol ska by ła Pol ską’’ pod tek stu szo wi ni zmu, miast pa trio ty zmu, to dy wa ga cja chy bio na, bo szo wi nizm to oczy wi ście kse no fo bia i an ty se mi tyzm. A iluż wspa nia łych ar ty stów ży dow skiej pro we nien cji pod bi ja ło ser ca pu blicz no ści wła śnie u Pie trza ka? Z ostat nich wy stę pów pa mię tam Pszo nia ka i cór kę in ne go bar da „So li dar no ści”, Jac ka Karcz mar skie go, o któ rej pol ski pasz port pu blicz nie za bie gał ze sce ny Pie trzak. Ży czy ła bym so bie, aby ci, któ rzy ją trzą i do pa tru ją się an ty se mi ty zmu tam, gdzie go nie ma, po słu cha li jak na przy kład był trak to wa ny Olo Ro sen feld w Izra elu (aż za wró cił do swo jej Po lin), al bo co wy ga du ją Ży dzi z Izra ela na ro da ków (…). Oczy wi ście, że zło ro dzi me nie tłu ma czy zła oj czyzn wy bra nych. An ty se mi tyzm, a w ślad za nim lu do bój stwo na ro du ży dow skie go jest naj więk szą hań bą ludz ko ści i trze ba z nim wal czyć, nie po mi ja jąc jed nak po staw he ro icz nych (m.in. mo ja ro dzi na) i ofiar, któ re pa dły w obro nie bra ci w star szej wie rze, o czym przy po mi nał wiel ki ,,Pan Pa pież’’. O tym rów no waż ni ku w tym fe lie to nie ani mru, mru, choć by wa ło w in nych. Nie wszy scy jed nak mo gli się de lek to wać pió rem p. Cy wiń skiej na prze strze ni lat i mo gą ode brać fe lie ton zbyt jed no stron nie. (…) W kry ty ce Ja na Pie trza ka na ła mach in nej ga ze ty, pa ziu je, do gra nic ab sur du, po czyt ny ego cen truś p. Le sław Bob ka. A to spoden ki za krót kie u p. Ja sia (a to wzrok nie ten i oku la ry za cięż kie u p. Le sia). Na ta ki lu zac ki fe lie ton, w któ rym roj no od gnoj no, pew nie by się w gro bie prze wró cił nasz wspól ny przy ja ciel Sta ni sław Ba liń ski. On to na przy kład bar dzo ni sko oce niał pió ro Re fre na, ale go dził się z fak tem, że są ta kie me te ory jak ,,Czer wo ne ma ki’’ – a obec nie hymn So li dar no ści ,,Że by Pol ska...’’ – któ re, choć by za ka za ne, ni gdy nie zga sną, nie za leż nie od te go co my ślą o tym emi gra cyj ne, sa mo zwań cze wy rocz nie. Pie trzak choć by zra mo lo ał, pre zy den tu ry nie prze bo lał i prze ro dził się w ka ba ret stu (lat!) – od re mi zy do Ta mi zy – przej dzie do le gen dy i glo rii rów nież za swe la pi dar ne fe lie to ny – mi gaw ki z na szej za wi łej hi sto rii. KRy STy NA Ku LeJ
Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................
liczba wydań
uK
uE
13
£25
£40
26
£47
£77
52
£90
£140
Jakub Piś (j.pis@nowyczas.co.uk), Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas
niezależność myślenia popierania swojego zdania w dyskusji, co pozwala np. późniejszym politykom używać innych metod niż wzajemne przekrzykiwanie się. TeReSA GLAZeR
czaS PubLiShErS Ltd. 63 Kings grove London SE15 2na
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
nowy czas | 14 marca 2009
czas na wyspie
Polish Artists in Southwarki now y czas &i
ZAPRASZAJĄ na spotkanie w Nolias Gallery 18 kwietnia 322 Old Kent Road SE1 5UE godz. 12.00 – 20.00
Justyna Kabala Agata Kadenacy Danuta Sołowiej Sławek Blaton Marcin Dorosz Marcin Dudek Krzysztof Malski Wojciech Sobczyński Aleksandra Kwaśniewska z zespołem
Sala pękała w szwach‌ Ciąg dalszy ze str. 1 ŝaden kinoman nie powienień równieş zapomnieć o pokazie polskich filmów krótkometraşowych w Cargo Club. Dziewieć starannie wyselekcjonowanych produkcji powinno zaspokoić gust osób liczących na siłę naszych reşyserów w najblişszej przyszłości. Kinoteka jest częścią szerszego projektu pod
nazwą Polska! Year, ale co jest w stanie przemówić mocniej, niş kino? Nic tak nie działa na zmysły, rozum i ludzkie emocje. Kino nadal ma wielką moc. Widać to było wyraźnie podczas inauguracji Kinoteki. Film Małgorzaty Szumowskiej bardzo poruszył widownię. Gdy tuş po projekcji wyszła na spotknaie z publicznością, zrazu niepewnie, lecz po chwili juş bardzo płynnie zaczęła
odpowiadać na pytania o sposób realizacji, prowadzenie aktorów, sprawy produkcji, pracę operatora, rodzinną wiwisekcję, recepcję filmu w Polsce itp.To nie było pierwsze i nie dziesiąte spotkanie z publicznością toteş niewiele było w stanie ją zaskoczyć. Zjeździła ze swoim filmem, który zebrał sporo nagród, kawał świata. Emocje kolejnych dni festiwalu mogą być jeszcze silniejsze. Sądząc po tym, jak z roku
Dover-Francja
promy taniej
19
*
GBP
na rok przedsięwzięcie to nabiera coraz większej rangi, oczekiwać moşemy znakomitych premier filmów, spotkań z ciekawymi twórcami u progu sławy, promocji ludzi juş uznanych, choć słabo znanych.
Jacek Ozaist
szczegóły  30
Rosyth
Belfast Dublin
Liverpool
Dover
Zeebrugge
Dunkirk
0844 847 5040 7ARUNKI I POSTANOWIENIA #ENA '"0 DOTYCZY WYBRANYCH REJSÊW POZA OKRESEM SZCZYTU DO DNIA /BOWI�ZUJE OPŠATA W WYSOKOuCI '"0 W PRZYPADKU ZMIAN W REZERWACJI #ENA MO–E ULEC PODWY–SZENIU W NASTà PSTWIE DOKONANIA ZMIAN W REZERWACJI :APŠACONE REZERWACJE NIE PODLEGAJ� ZWROTOWI /FERTA DOSTà PNA DO WYCZERPANIA BILETÊW ORAZ JEST WA–NA JEDYNIE JAKO CZà u½ REZERWACJI DOKONANEJ NA PODRʖ W OBIE STRONY $ODATKOWE OPŠATY OBOWI�ZUJ� W PRZYPADKU WSZYSTKICH INNYCH REJSÊW /BOWI�ZUJ� WARUNKI .ORFOLKLINE
4|
14 marca 2009 | nowy czas
czas na wyspie w skrócie Policjanci prowadzący śledztwo w sprawie Polaka zmordowanego w czekającym na wyburzenie budynku biurowym przy Waterloo Road w pobliżu Waterloo Station zwracają się do społeczości polskiej o jakiekolwiek informacje w tej sprawie. Ciało Tomasza, Bundyry, lat 28, zostało znalezione 26 stycznia. Sekcja zwłok wykazała, że zmarł z powodu licznych obrażeń. Oficerwie śledczy z Met's Homicide and Serious Crime Command zwracają się z prośbą o jakiekolwiek informacje dotyczącego okoliczności śmierci Tomasza, Bundyry. Inspektor Dave Willis powiedział, że jeśli Polak mieszkał w opuszczonym budynku biurowym, powinien być znany lokalnej społeczności. Ktokolwiek ma jakieś informacje związane z tą sprawą proszony jest o kontakt telefoniczny z policją: 020 8721 4155, lub anonimowo z Crimestoppers: 0800 555 111.
W Old Baily zakończył się proces przeciwko Deanowi Gabayowi (l. 19), który pobił śmiertelnie bezdomnego Polaka, Janusza Krasona (l. 36), mieszkającego w opuszczonym garażu w Neasden, w północno-zachodnim Londynie. Krason utrzymywał się z żebrania i sprzedaży złomu. Będąc pod wpływem alkoholu podszedł do Gabaya prosząc o funta. Ten uderzył go w głowę. Cios, jak się okazało, był śmiertelny. Jako modociany przestępca został skazany dla 21 miesięcy pozbawienia wolności.
›› Minister David Miliband i ambasador RP Barbara Tuge-Erecińska z przedstawicielami młodej Polonii (z prawej autor artykułu, Maciej Psyk)
W drodze na polityczny szczyt Po inauguracji Conservative Friends of Poland w Izbie Gmin z podobną inicjatywą wystąpiła Partia Pracy Spo tka nie in au gu ra cyj ne odbyło się w po nie dzia łek, 9 mar ca, w Izbie Gmin i jak przy sta ło na par tię rzą dzą cą, mia ło du ży rozmach. Go ściem spe cjal nym był je den z naj waż niej szych bry tyj skich po li ty ków, mi ni ster spraw za gra nicz nych Da vid Mi li band. Dru gim ważnym gościem by ła wi ce mi ni ster spraw za gra nicz nych ds. eu ro pej skich Ca ro li ne Flint. Obec ni byli też eu ro de pu to wa ni, po sło wie i in ne oso bi sto ści. W spo tka niu uczest ni czy ła am ba sa dor RP Bar ba ra Tu ge -Ere ciń ska. Tak wy so ka ran ga spo tka nia świad czy o roli pol skiej spo łecz no ści w Wiel kiej Bry ta nii. Ce lem po wo ła ne go sto wa rzy sze nia jest „roz wój ko mu ni ka cji po mię dzy pol ską spo łecz no ścią w UK i Par tią Pra cy oraz re pre zen to wa nie wspól nych in te re sów obu tych grup w bry tyj skim par la -
PC
men cie”. Nie jest jed nak ta jem ni cą, że wszyst kie trzy głów ne par tie – Par tia Kon ser wa tyw na, Par tia Pra cy i Li be ral ni De mo kra ci – wy cho dzą w kie run ku Po la ków przed wy bo ra mi lo kal ny mi i eu ro pej ski mi, któ re od bę dą się 4 czerw ca. Lo gi ka wal ki o gło sy wy bor cze po wo du je, że po jed nej in au gu ra cji po zo sta łe par tie zmu szo ne by ły zro bić to sa mo. Nie zna czy to jed nak, że nie pa dło wie le cie płych słów pod ad re sem Pol ski, Po la ków, jak i Par tii Pra cy. Zawarł je w swo im wy stą pie niu za rów no prze wod ni czą cy gru py, po seł Mark La za ro wicz, jak i mi ni stro wie z Parii Pracy. David Mi li band przy po mniał, że je go mat ka by ła Po lką, pre zen tu jąc to ja ko po wód z jed nej stro ny oso bi ste go za an ga żo wa nia w dzia łal ność gru py, a z dru giej ja ko do wód bar -
NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ! Pn-Nd 9-20
CENTRUM
CALL CENTRE
INFORMACJA I SPRZEDA¯:
SERWIS: KOMPUTERÓW LAPTOPÓW USUWANIE: WIRUSÓW SPYWARE
079 5110 5315 020 8998 4666 48
HAVEN GREEN
W5 2NX
EALING BROADWAY
Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16
VICTORIA
EALING BDY
wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16
POLSKIE CENTRUM
164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB
48 Haven Green LONDON W5 2NX
Pn-Pt 9-20 So-Nd 9-16*
Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*
020 7828 5550
020 8998 6999
dzo sil nych re la cji mię dzy obu kra ja mi. – Bar dzo wie le nas łą czy. Zarówno nasza wi zja Eu ro py, jak i sprawa bez pie czeń stwa ener ge tycz ne go czy wspól ne war to ści, któ rym hoł du je my – wy li czał brytyjski minister spraw zagranicznych. Z ko lei wi ce mi ni ster Flint za uwa ży ła, że pra sa bry tyj ska sku pia się na jed nost ko wych przy pad kach prze stępstw lub na gan ne go za cho wa nia Po la ków do ra bia jąc do te go usta lo ną teo rię, nie za uwa żając te go, co pol ska spo łecz ność wnio sła i na dal wno si za rów no do kul tu ry, jak i eko no mii Wielkiej Brytanii. Prze wod ni czą ca As so cia tion of Po lish En ter pre neurs & Com pa nies in the UK Liz Wal ker, któ ra spon so ro wa ła spo tka nie, pod kre śli ła, że dzię ki de cy zji rzą du To ny’ ego Bla ira o otwarciu ryn ku pra cy od dnia przy stą pie nia Pol ski do Unii
16 Trinity Road LONDON SW17 7RE
Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*
020 8767 5551
Maciej Psyk
078 7501 1097 NASZE BIURA O£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥ 020 8767 5551 PPolonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office
www.gosiatravel.com
TOOTING BEC
Eu ro pej skiej Po la cy za ło ży li w Wiel kiej Bry ta nii 47 ty s. firm (włą cza jąc w to dzia łal ność na wła sny ra chu nek). Swój suk ces na ryn ku bry tyj skim przed sta wi ły dwie pol skie fir my – z bran ży spo żyw czej i IT. Nikt nie krył też, że Po la cy są ser decz nie wi ta ni w La bo ur Par ty, a ich udział w ży ciu pu blicz nym mo że za trzy mać po chód eks tre mi stów an ty imi gra cyj nych, któ rzy chcą dzie lić spo łe czeń stwo brytyjskie wy ko rzy stu jąc kry zys eko no micz ny. Pod czas spo tka nia sa la by ła wy peł nio na po brze gi. Spo dzie wa no się mniej niż stu osób, przy szło oko ło dwie ście. Nie za sy pia jąc gru szek w po pie le in au gu ra cję sto wa rzysze nia Friends of Po land szy ku ją też Li be ral ni De mo kra ci.
16 Trinity Road, London SW17 7RE
HARLESDEN
SLOUGH
DELIKATESY
CITY CENTRE
GOSIA DELIKATESY
157 High Street LONDON NW10 4TR
10 QUEENSMERE SLOUGH SL1 1DB
54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS
Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*
Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*
020 8767 5551
020 8767 5551
NORTHAMPTON
Pn-So10-18 Nd 10-15*
01604 626 157
BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5
* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR
Władze brytyjskie rozpoczęły realizację rządowego programu wysyłania bezdomnych Polaków do kraju. Przeznaczono na ten cel 120 tys. funtów. Akcja powrotów dla tych, którzy z powodu utraty pracy lub z innych względów znaleźli się na ulicy wspomagana jest przez organizację charytatywną Thames Reach. Jej dyrektor, Jeremy Swain, powiedział, że wysyłanie bezdomnych z Europy Środkowo-Wschodniej do ich krajów pochodzenia choć kosztowne, jest opcją tańszą, gdyż prędzej czy poźniej staną się oni dużym obciążeniem dla NHS. Jeremy Swain zapewnił jednocześnie, że Thames Reach nadal będzie udzielać pomocy tym, którzy nie zechcą wrócić do kraju, decydując się na dalsze życie na ulicy.
|5
nowy czas | 14 marca 2009
czas na wyspie
Drugie urodziny Jazz Cafe W tym miesiącu przypada druga rocznica otwarcia kawiarni jazzowej w POSK-u. W ciągu minionych dwóch lat kawiarnia stała się popularnym miejscem w zachodnim Londynie, przyciągając na sobotnie koncerty różnojęzyczną publiczność, która miała okazję obejrzeć dotychczas ponad 450 wykonawców reprezentujących niemal wszystkie gatunki jazzowe. Jak powiedział szef Jazz Cafe, Marek Greliak: – W związku z jubileuszem na miesiąc marzec przygotowaliśmy specjalny program, który jest odzwierciedleniem polityki repertuarowej mającej na celu prezentację wybitnych polskich i światowych artystów.
Zapraszając serdecznie Państwa na wszystkie koncerty marcowe pragniemy szczególną uwagę zwrócić na koncert w dniu 21 marca z udziałem wybitnego gitarzysty jazzowego Jarka Śmietany, który zaprezentuje swój nowy program w towarzystwie znanych polskich i zagranicznych muzyków. Jazz Cafe, której udało się przełamać pewnego rodzaju stygmę, kojarzoną słusznie lub nie z POSK-iem, gratulujemy i życzymy konsekwentnego utrwalania własnego wizerunku na muzycznej mapie Londynu.
Wyskie mandaty
Liberałowie
Warto przerejestrować samochód. W kwietniu, dzięki nowym przepisom, policja będzie mogła karać kierowców samochodów z obcą rejestracją mandatem w wysokości nawet 900 funtów na miejscu wykroczenia. Samochód kierowcy niewypłacalnego zostanie zablokowany i przewieziony na specjalny parking, co oznacza, że wysokość opłat automatycznie wzrośnie. Obcokrajowcy nie będą, tak jak brytyjscy kierowcy, otrzymywać punktów karnych za popełnione wykroczenie. Do tej pory cudzoziemcy ignorowali otrzymane w Wielkiej Brytanii mandaty, a zdaniem policji dopuszczają się o 30 proc. częściej różnego rodzaju wykroczeń. W ciągu roku do Wielkiej Brytanii wjeżdża 3 mln zagranicznych samochodów, z czego najwięcej – 36 proc. – z polską rejestracją, 10 proc. francuskich i 9 proc. niemieckich.
W środę, 18 marca, członkowie partii Liberalnych Demokratów organizują w POSK-u spotkanie inauguracyjne swojej grupy Friends of Poland. Jak zapewniają organizatorzy spotkanie nie będzie dotyczyło programu politycznego partii, lecz skoncentruje się na udziale w brytyjskim życiu (wpływach ekonomicznych i kulturowych) Polaków mieszkających na Wyspach. O naszym zaangażowaniu w tutejsze życie społeczne będą opowiadać – na podstawie własnego doświadczenia – między innymi Jan Mokrzycki ze Zjednoczenia Polskiego i Stefan Kasprzyk, burmistrz londyńskiej dzielnicy Islington.
szczegóły » 30
POSK, 238-246 King St, London W6 0RF, 18 marca, 15.00-17.15 (konferencja 18.00-21.30)
Have you got what it takes? Make a difference – Join the Metropolitan Police
The Metropolitan Police Service grows and evolves constantly to meet the ever-changing demands of London’s vibrant mix of nationalities, faiths and cultures. We are here to protect and serve every Londoner. So ours is a uniquely challenging and comprehensive remit that helps to make us an employer of choice. We have an open culture, a commitment to embracing change and a fundamental understanding and appreciation of the fact that our people – uniformed and non-uniformed alike – make us what we are. Our dedication to finding new ways to provide the kind of service that London wants and needs means that the Met is recognised the world over as a leading authority on modern policing. Founded in 1829 by Home Secretary Sir Robert Peel, the Met started out with just 1,000 officers policing a population of two million. Nowadays there are some 50,000 officers and staff, responsible for 7.2 million Londoners, spanning 32 boroughs and 620 square miles.
Working for the Met is a unique job with unique demands, particularly in a city such as London. As a uniformed police officer you’ll be operating on the front-line, supporting victims and witnesses as well as providing and instilling confidence. You’ll also be in a position to make a proactive contribution to your local area, building up relationships and trust. Your training will provide you with all the tools you need to carry out such tasks, including how to gather and manage information and intelligence effectively, enabling you to make arrests and ensure prosecutions are successful. And because the Met is committed to creating a police service that fully reflects London’s diversity, it’s essential that you have a genuine respect and sensitivity for working effectively with the capital’s many different communities. To find out more about becoming a police officer visit www.metpolicecareers.co.uk
Police Officer Recruitment Events: West Brompton 1st and 8th April 2009 Entry is by invitation only. To book your place please call 0870 067 1657 quoting reference 758/08
APPLY YOURSELF NOW Earn up to £30k after training Few careers offer the chance to improve the lives of seven million people. But then few organisations are as rewarding as the Metropolitan Police Service. Looking after a diverse capital like London calls on the skills of a diverse range of people. People who enjoy the challenge of never knowing what each day will bring. People who want opportunity and excitement. People who can engage with communities and build positive relationships with all kinds of individuals. People like you. Find out more about life as a Met Police Officer by registering for one of our recruitment events. We particularly welcome the attendance of those from under-represented groups.
6|
14 marca 2009 | nowy czas
publicystyka IRLANDIA PóŁNoCNA
ZGINęŁo DWóCh żoŁNIERZy I PoLICjANt
Jest terror, nie ma przyzwolenia Irlandia Północna, która przez dekady uczestniczyła w krwawej sekciarsko-politycznej wojnie, znowu padła ofiarą wewnętrznych napięć. Ale, jak twierdzą jej mieszkańcy, nie ma szans na powrót do czasów The Troubles. Nie ma na to przyzwolenia społecznego. Na razie. Aleksandra Łojek-Magdziarz Kilka dni przed pierwszym zamachem MI5 określiła poziom zagrożenia podobnymi incydentami w Irlandii Północnej jako poważny (severe). W języku służb bezpieczeństwa oznacza to, że zamachy są wysoce prawdopodobne. Od dłuższego czasu bowiem rejestrowano podwyższona aktywność dysydentów. W sobotę wieczór 7 marca pod bazą wojskową 25 km na północ od Belfastu doszło do pierwszego od 11 lat zamachu terrorystycznego w Irlandii Północnej. Zginęło dwóch żołnierzy, cztery osoby zostały ranne, w tym jedna ciężko – 32-letni Polak, który feralnego wieczoru zawiózł żołnierzom pizzę. Wieczorem koło godz. 21.20 dwóch rozwoziciele pizzy, Polak i 19-letni Anthony Watson, wyjechali z Domino’s przy ulicy Church St. w Antrim dwoma samochodami dostawczymi. O godz. 21.40 wyszli z aut, żeby wręczyć żołnierzom pizzę. Wtedy rozległy się strzały – 60 kul przeszyło ciała żołnierzy i cywili. Jeden z żołnierzy własnym ciałem zasłonił Anthony’ego, czym uratował mu życie. Polak został ranny w śledzionę i płuco. Ma też złamaną nogę. Sprawcy odczekali chwilę i jeszcze jedną serią dobili żołnierzy, po czym odjechali. Auto porzucili niedaleko autostrady M1 prowadzącej do Belfastu.
Do strzelaniny przyznała się frakcja „Prawdziwa IRA” . Mała grupa dysydencka, która na początku roku zapowiedziała, że będzie prowadziła zbrojne akcje przeciwko siłom bezpieczeństwa w Irlandii Północnej, traktując je jako „współpracowników okupanta”, czyli Wielkiej Brytanii. W poniedziałek 9 marca o tej samej porze zastrzelono policjanta w
hrabstwie Down. Dostał wezwanie do kobiety, która powiedziała, że w okna jej domu ktoś rzuca cegły. To była pułapka. Kule dosięgły go, gdy wychodził z policyjnego samochodu.
Do tego zamachu przyznała się Continuity IRA, (CIRA), inna grupa dysydencka. Obie grupy – Prawdziwa IRA i IRA Kontynuacja – mają podobny cel: zdestabilizować proces pokojowy i zabić tych, którzy biorą w nim udział. Oznacza to, że ich celem są żołnierze, policjanci, ale i ci, którzy w jakikolwiek sposób akceptują status quo, włączając lojalistów zrzeszonych w organizacjach paramilitarnych. Jak twierdzi MI5, dysydenci irlandzcy planują atakować obiekty o znaczeniu ekonomicznym i politycznym. Prawdziwa IRA to ci dysydenci, którzy odłączyli się od IRA w 1997 roku, ponieważ nie zgadzali się na proces pokojowy. Organizacja ta ma już na koncie bardzo poważny zamach, którego sprawców nie wykryto do dziś. W 1998 roku jej członkowie podłożyli potężny ładunek wybuchowy w samochodzie w centrum Omagh, wcześniej zadzwonili na policję z mylącym komunikatem, w którym podali inne miejsce, po to, by policjanci skoncentrowali jak największą liczbę ludzi tam, gdzie faktycznie podłożono bombę. Wybuch był tragiczny w skutkach. Zginęło 27 osób: protestanci, katolicy, turyści, dzieci, kobiety, mężczyźni, starcy. Wiele osób było rannych. Śledztwu w tej sprawie przez wiele lat towarzyszyły skandale, niedomówienia, nagłe klauzule tajności. Rodziny ofiar nie doczekały się sprawiedliwości. Kontynuacja IRA (CIRA) to mniej więcej dwustuosobowa grupa, uznana przez Wielką Brytanię za organizację terrorystyczną. Członkostwo w Kontynuacji jest karane 10 latami więzienia. CIRA zajmuje się nie tylko politycznie umotywowaną działalno-
ścią, ale i porwaniami, handlem narkotykami oraz bronią. Sinn Fein zdecydowanie odcina się od działalności tych grup, choć wielu jej obecnych członków to byli sympatycy IRA. Gerry Adams, lider Sinn Fein, uważany przez CIRA i RIRA za zdrajcę republikanizmu (skoro uczestniczył w procesie pokojowym, oznacza to, według zatwardziałych dysydentów, że zgodził się na okupację Wielkiej Brytanii) został postawiony w bardzo trudnej sytuacji, bowiem obie strony konfliktu są bardzo wyczulone na wszelkie niuanse. I jakakolwiek próba na przykład oskarżenia państwa brytyjskiego o nieumiejętność zapobieżenia zamachom (czy też żołnierzy o niefrasobliwość przy zamawianiu pizzy) może zostać potraktowana jako podważenie autorytetu Wielkiej Brytanii i rzutować na bezpośrednie relacje między lojalistami a republikanami na poziomie lokalnym. Czyli tam, gdzie rodzi się terroryzm. Ci zaś, na razie, żyją dość pokojowo, choć nie ma między nimi szczególnej sympatii. Dlatego jako dużą niezręczność potraktowano pierwsze wypowiedzi Adamsa, w których nie wyraził on żalu z powodu śmierci ofiar. Eksperci są zgodni, że skoro jakaś grupa uważa, że żyje w kraju okupowanym, będzie z okupantem walczyć przy pomocy każdych możliwych środków, głównie uciekając się do aktów terroru. Wybór takiego środka jest oczywisty w sytuacji dysproporcji sił – z jednej strony potężne państwo brytyjskie traktowane przez dysydentów jako bezprawny okupant, z drugiej strony oni sami, niedysponującymi odpowiednią ilością broni i infrastrukturą, by móc wejść w otwarty konflikt. Podobna sytuacja ma miejsce w strefie Gazy, choć naturalnie w innej skali. Dlatego też republikanie bardzo często wykorzystują symbolikę palestyńskiej walki o niepodległość, odnajdując liczne paralele. Ściany budynków w Belfaście od czasu do czasy ożywiają graffiti po...
arabsku. Lojaliści natomiast w walce na słowa i symbole popierają Izrael. Sytuacja w Irlandii Północnej, choć jest napięta, jednak nie wymyka się spod kontroli. Mieszkańcy nie popierają terroru. 11 lat procesu pokojowego bardzo wiele zmieniło. Przede wszystkim pokolenie dzisiejszych nastolatków niemal nie pamięta The Troubles. Anthony Watson, postrzelony dziewiętnastolatek, najprawdopodobniej teraz dopiero zrozumiał to, co kiedyś było rzeczywistością Irlandii Północnej, do której nikt, poza dysydentami, wracać nie chce. Koledzy Anthony’ego z Domino Pizza byli zszokowani całym wydarzeniem. Mogli być na jego miejscu i tylko przypadek zrządził, iż to nie ich wysłano z pizzą do baraków wojskowych. Są równolatkami rannego i dla nich The Troubles to czas tak mentalnie odległy, jak dla młodego Polaka stan wojenny. Policja i służby bezpieczeństwa przyznają jednak, że ostatnio obserwują wyjątkowy ruch na linii Dublin-Belfast. Podejrzewają, że doszło do przemycenia większej ilości materiałów wybuchowych do Belfastu i że nadal planowane są działania terrorystyczne. Jednocześnie do Irlandii Północnej przerzucono większą liczbę agentów MI5, a do ich dyspozycji oddano najnowocześniejsze technologie wywiadowcze, by do powtórki nie doszło. Ranny Polak jest w stanie stabilnym. Jak powiedział „Nowemu Czasowi” honorowy konsul Polski w Irlandii Północnej, Jerome Mullen, „miał bardzo dużo szczęścia”. Polak z rodziną wystosowali oświadczenie do mediów, w którym proszą o pozostawienie ich przez jakiś czas w spokoju. Odmówił podania do wiadomości publicznej bliższych informacji na swój temat, by uchronić rodzinę przed reporterami i by proces trudnej rekonwalescencji przebiegał w miarę bez zakłóceń. – Młodość jest po jego stronie – powiedział konsul Mullen.
Mieszkańcy Irlandii Północnej są zmartwieni zamachami, mocno zaniepokojeni, ale nie przerażeni. – Nie zmienię swoich zwyczajów i nie sądzę, żebym się bała, iż coś złego wydarzy się w centrum handlowym – powiedziała Karen, wykładowca uniwersytecki z Belfastu. – 11 lat spokoju sprawiło, że już nie ma w nas przeświadczenia, że tak musi być, że znowu coś naturalnego wraca, czyli codzienny lęk i obawy. Irlandia Północna za daleko zaszła. Irlandzkie media piszą, że zamachy wzmocniły, paradoksalnie, proces pokojowy. Środowe demonstracje w całej Irlandii Północnej i Południowej, w których wzięły udział tysiące przeciwników przemocy, pokazały że region ten przeszedł gruntowną transformację na tym najważniejszym poziomie – lokalnym. Ale napięcie pozostaje. Widać je na ścianach domów w Belfaście, gdzie trwa wojna na graffiti. Może jednak ograniczy się już tylko do ścian, choć ostrożności nigdy dosyć.
odeszli:i ZBIGNIEW RELIGA
W ubiegłą niedzielę 8 marca zmarł były minister zdrowia prof. Zbigniew Religa. Wybitny polski kardiochirurg w 1986 roku przeprowadził pierwszą w Polsce udaną transplantację serca. W ostatnich latach był posłem klubu PiS i jednym z najbardziej znanych krajowych polityków. Był kawalerem Orderu Orła Białego. Prof. Religa pełnił funkcję ministra zdrowia w rządzie PiS (31.10. 2005 – 7.09.2007), wcześniej był senatorem. Startował także w wyborach prezydenckich w 2005 roku. Prof. Religa urodził się 16 grudnia 1938 roku w Miedniewicach koło Żyrardowa w rodzinie nauczycielskiej. Pożegnanie profesora odbyło się 13 marca na cmentarzu wojskowym na Powązkach w Warszawie. Ceremonia miała charakter świecki.
|7
nowy czas | 14 marca 2009
publicystyka
Niemcy kupują nowe auta w Polsce
B
rzmi niewiarygodnie? A jednak. Niemcy jeżdżą do Polski po nowe samochody, bo przy obecnym kursie euro względem złotówki mogą je nabyć dużo taniej. Co jeszcze ciekawsze, Niemcom przestało się opłacać sprzedawać swoje stare auta. Jeszcze do niedawna zalewały one polski rynek wtórny. Dzisiaj polscy „laweciarze” lamentują, bo w Niemczech ciężko dostać jakiekol-
wiek auto o wartości nie przekraczającej 2 tys. euro. To z kolei za sprawą rządowych atrakcji dla niemieckich kierowców. Bardziej opłaca się w Niemczech zezłomować auto, niż je sprzedać.
Na bliskości granicy korzystają właściciele salonów samochodowych zlokalizowanych niedaleko ważnych tras międzynarodowych i niedaleko przejść granicznych. Niemcy nie muszą się fatygować po auta po kilkaset kilometrów. Mają je tuż przy granicy. W Gorzowie Wielkopolskim w ślad za niemieckimi klientami ruszyli także niemieccy dziennikarze, bo sami nie wierzyli, że ich rodacy wspierają polskich sprzedawców, choć auta kupują niemieckie. Taki nalot medialny przeżył diler VW w Gorzowie. Podobnie było w kilku innych miastach. Co jeszcze ciekawe, samochody z polskich salonów kupują nie tylko klienci indywidualni. Samochody kupują także… niemieckie salony samochodowe. Doszło do paradoksu, albowiem niemieckiemu sprzedawcy aut bardziej opłaca się nabyć auto w Polsce aniżeli sprowadzać je bezpośrednio od krajowego importera. Na parkingach przy drogach wylotowych na Niemcy, koło Olszyny i Świecka mamy po kilka, kilkanaście TIR-lawet wypełnionych autami po brzegi. Lubuscy dilerzy marki KIA wysyłają do Niemiec nawet po kilka lawet samochodów dziennie. Czysty zysk! A w statystykach przeprowadzanych przez grupy motoryzacyjne pieje się o bogactwie Polaków i rosnącej sprzedaży nowych aut w Polsce. Nie zwraca się jednak tej subtelnej uwagi na fakt, że nabywcami nowych aut w Polsce, są Niemcy.
Ja chcieć nowa samochód Albo zupełnie, bez ogródek, po niemiecku. Większość niemieckich klientów odwiedzających w ostatnich miesiącach salony samochodowe w Polsce nawet nie stara się mówić po polsku. Wiadomo przecież czego chcą, wskazują tylko konkretny model i dowiadują się, kiedy go odebrać. Popularne w Niemczech skody (produkowane pod okiem niemieckich specjalistów z VW) są w Polsce dużo tańsze niż za Odrą. – Ostatni raz gościłem niemieckich klientów w swoich progach w 2004 roku, gdy weszliśmy do Unii Europejskiej. Potem euro nie było łaskawe obcokrajowcom, a dzisiaj znów ich mamy, znów opłaca im się kupować nasze auta – opowiada Piotr z jednego z salonów samochodowych w Zgorzelcu. To właśnie auto z tej firmy robi furorę na wystawie w galerii handlowej po niemieckiej stronie granicy. Oferowany przez polski salon model jest blisko 3 tys. euro tańszy od odpowiedników sprzedawanych w Niemczech. Diler samochodowy na brak klientów nie narzeka. Nie inaczej jest w Zielonej Górze, Gorzowie Wielkopolskim i Szczecinie.
af fordable
homes NOWE DOMY W OFERCIE PART BUY - PART RENT
Enfield
North London
On the Green
Hatfield
co się sprzedaJe? i dlaczego? Najczęściej samochody klasy A i B. A więc auta nie najdroższe, ale dla wielu Polaków i tak jeszcze w cenach stanowiących realną barierę ich nabycia. Kupujący w Polsce niemieccy klienci indywidualni, to najczęściej ludzie młodzi lub emeryci, a więc ci, którzy dotychczas poruszali się autami starszymi, nierzadko starszymi niż 10 lat, a dzisiaj w związku z bonusem, jaki funduje im państwo za złomowanie leciwych pojazdów, są w stanie uzbierać kwoty niezbędne do stania się posiadaczem nowego auta wspomnianego segmentu A lub B. Niemcy wprowadziły od stycznia swoisty sposób nagradzania tych, którzy zdecydują się na złomowanie starego auta. Warunkiem koniecznym jest jednak posiadanie go przez przynajmniej rok. Za oddanie samochody na szrot, Niemiec otrzymuje 2,5 tys. euro. To ponad 10 tys. złotych (!) Przy niewielkiej finansowej dokładce, Niemiec może sobie więc pozwolić na nowe auto. Niemiec mieszkający w Brandenburgii, Saksonii lub Pomorzu Przednim ma jeszcze lepszą sytuację, bo może kupić nowy samochód w Polsce i żadne idiotyczne przepisy nie zmuszają go do ponoszenia dodatkowych kosztów wynikających z tytułu sprowadzenia samochodu z innego kraju, co niestety wciąż praktykowane jest w Polsce i co niestety, staje się coraz bardziej uciążliwe. Ale Polska nor-
Welwyn & Hatfield
The Forum
Two bedroom apartments available to people living or working in London Minimum income required to buy here is from £20,822 a year
Muswell Hill
malnym krajem nigdy nie była i niestety nie zanosi się na zmiany, przynajmniej w materii sprowadzania samochodów zza granicy.
pusto, wiatr hula To meldunki laweciarzy-poszukiwaczy, którzy kursując po Niemczech muszą informować swoich przełożonych o obecnej sytuacji na niemieckim, wtórnym rynku motoryzacyjnym. Jakiś czas temu, co bardziej „przedsiębiorczy” Niemiec zarabiał na dwóch frontach – zgłaszał auto jako oddane na złom, pobierał urzędową opłatę, a samochód sprzedawał np. Polakowi. By ukrócić ten proceder, niemieckie władze wymagają dzisiaj od kierowców deklarujących zezłomowanie pojazdów wszystkich przynależnych do auta dokumentów. Bez nich nawet w Polsce nie da się zarejestrować samochodu. Oznacza to de facto, że w ofercie pozostają kilkuletnie, ale poza zasięgiem cenowym przeciętnego Polaka. W ten sposób rząd wspiera niemiecki przemysł motoryzacyjny. W Polsce walka o czyste powietrze wygląda inaczej: żeby Polacy nie jeździli starymi samochodami, wprowadzamy opłatę środowiskową, pseudoakcyzę, opłaty za badania, opłaty za tłumaczenia, opłaty za… Niemiecka władza daje pieniądz, polska władza wyciąga i zmusza do ponoszenia dodatkowych nakładów.
North London
Przemysław Kobus
Hackney
Coppetts Wood (Phase 1)
One and two bedroom apartments available to local residents of Welwyn and Hatfield Minimum income required to buy here is from £20,515 a year
East London
Cordwainer House
4 x three bedroom houses available to residents of Haringey Minimum income required to buy a new home here is from £39,398 (single) or £42,505 (joint) a year
A selection of one, two and three bedroom apartments available from January 2009 Minimum income required to buy a new home here is from £23,686 a year
HURRY! 50% RESERVED Available NOW! Brent
West London
Available NOW! Brent
West London
Available NOW! Southwark
South East London
Available NOW! London & Home counties
Image is of similar MHO development
The Kingsbury
Inspiration
1 x one bedroom apartment available to Brent residents Minimum income required to buy here is from £21,993 a year
Selection of one and two bedroom apartments available to people who live and work in Brent and London Key Workers Minimum income required to buy here is from £20,961 a year
Only one remaining!
Last few remaining!
McKenzie Court Two bedroom apartment available to Southeast sub-region and Southwark residents Minimum income required to buy here is £25,784 a year
Resales We also have a range of affordable resale homes on offer across London and Home counties Houses and 1 & 2 bedroom apartments available
Only one remaining!
For more information on these new homes call our sales team on 0845 230 4422 or email mhosales@mht.co.uk quoting ‘The Polish Weekly’ Images are indicative only and may show a similar MHO development. Metropolitan Home Ownership is a trading name of Metropolitan Housing Trust Limited. Metropolitan Housing Trust is charitable, registered under the Industrial & Provident Societies Act 1965, No: 16337R and registered with the Housing Corporation, No: LO726 Consumer Credit Licence No: 557055. *Terms & conditions apply. Details correct at time of print January 2009.
Available NOW!
8|
14 marca 2009 | nowy czas
projekt 12 miast
DRZWI POZNANIA czyli The Doors of Perception
D
publiczność:
o Londynu przybył tym razem Poznań. To już druga edycja projektu „12 Miast. Wracać? Ale dokąd?”, którego inicjatorem jest Stowarzyszenie Poland Street. Pomysł projektu powstał przed ujawnieniem się obecnego kryzysu, więc – jeśli projekt ma być kontynuowany, musi poszerzyć swoją formułę, bo w którymś momencie zamiast o miejscach pracy, zaproszeni goście, zmuszeni przez nowe realia, będą opowiadać o walce ze zwiększającym się bezrobociem. Ale podobno nie o namawianie do powrotów chodzi, lecz o nawiązanie dialogu przez samorządy dużych miast z Polakami mieszkającymi za granicą. Dialogu, jak podkreślał wiceprezydent Poznania Jerzy Stępień, który przerodzi się w formułę stałej współpracy. Po drugim spotkaniu można powiedzieć, że miasta podjęły wyzwanie. Konferencje wykraczają poza sztampowość – cieszą się powodzeniem (ponad 200 osób na spotkaniu z Poznaniem w sobotę 7 marca, to duży sukces). Stały się nawet swego rodzaju plebiscytem polskich miast na londyńskiej scenie.
AgeNci BRyTyJSKiegO WyWiAdu PeNeTRuJą POzNAń Chodzą nawet słuchy, że do Londyny przyjeżdżają incognito przedstawiciele innych miast, żeby sprawy podpatrzyć, błędy wyeliminować i stworzyć swojej delegacji jak najlepsze warunki prezentacji. Poznań chyba nie podglądał Szczecina, bo popełnił ten sam błąd niekończących się wystąpień. Ale zaczął dobrze. Od filmu prezentującego zalety miasta, turystyczne i artystyczne atrakcje, którego narratorami byli wyjęci z kreskówki brytyjscy agenci Cichy i Ciemny. Rola agentów polegała na znalezieniu haków, na skompromitowani „propagandy sukcesu” uprawianej przez włodarzy miasta. Agenci misję wypełnili, ale haków nie znaleźli. Miasto oferuje znacznie więcej niż można przeczytać w kolorowych folderach.
Mariusz (15 lat w Londynie): Byłem też na spotkaniu szczecińskim, cel ten sam, dwa różne spotkania. Tu najbardziej udana była konferencja wideo. Mówili na żywo o trudnościach i sukcesach ludzie w naszym wieku. Koncert był nieporozumieniem – śpiewali, śpiewali, śpiewali… Ludzie przyszli w innym celu. Renata (6 lat w Londynie): Jestem poznanianką, na spotkanie przyszłam z ciekawości. Organizatorzy powinni przeznaczyć więcej czasu na pytania. Mnie interesują konkrety, a nie marketingowe prezentacje firm, co można znaleźć w internecie. Szkoda też, że konferencje odbywają się tylko z myślą o Polakach. To jest przecież promocja miast, która odbywa się w Londynie, należałoby pomyśleć o Brytyjczykach. Mateusz (rok w Londynie): Spotkanie ciekawe, szczególnie dla mnie, ponieważ rozważam możliwość powrotu do Polski. Na Szczecinie nie byłem, jestem z Katowic, więc przyjdę na to spotkanie. Szukam informacji, internet tego nie daje. Hanna (2 lata w Londynie): Jestem trochę rozczarowana. Liczyłam na spotkanie konkretnych pracodawców, więcej ofert pracy, różnych zawodów, a nie tylko menedżerów. W Poznaniu studiowałam i zamierzam tam wrócić. Najbardziej zainteresowało mnie zielone przedszkole.
Jacek Winnicki, Poland Street: „Projekt 12 Miast” nie jest projektem zachęcającym Polaków do powrotów. Nie jest to projekt pt. „Wracaj do Polski”, lecz „Wracać, ale dokąd?". „Projekt 12 Miast” ma, pośród wielu innych, przede wszystkim cele informacyjne, zdecydowanie nie perswazyjne! To bardzo ważne rozróżnienie, które podkreślam przy każdej okazji. Jednym z celów Projektu jest też zmiana wizerunku Polaków na emigracji, jaki serwowany jest przez media w Polsce. Jest dla nas bardzo ważne, aby ten wizerunek emigranta w Polsce zmieniał się i debata publiczna na temat emigrantów i powrotów stawała się bardziej merytoryczna niż emocjonalno-sensacyjna.
Każdy chyba słyszał o Targach Poznańskich, które obecnie przeżywają renesans. To dzięki targom powstała infrastruktura wystawiennicza i konferencyjna. W ubiegłym roku Poznań był miejscem światowego kongresu na temat ocieplenia. Jeśli chodzi o wydarzenia artystyczne może w tym mieście dzieje się mniej niż w Warszawie, Krakowie czy Łodzi, niemniej ranga tych wydarzeń nie jest prowincjonalna. Swoje miejsca na ogólnopolskiej mapie zdobyło Centrum Kultury Zamek i Stary Browar. W krótkim filmie Poznań wypadł dobrze i dowcipnie, szkoda że tylko w wersji polskojęzycznej, bo z taką prezentacją można by trafić do odbiorcy brytyjskiego.
PięKNi TRzydzieSTOLeTNi Największą jednak innowacją poznańskiej prezentacji była wideokonferencja z udziałem trzech młodych przedsiębiorców. Po krótkim przedstawieniu swojej działalności (agencja turystyczna i przedszkole, bank, wielkoformatowa drukarnia cyfrowa) odpowiadali na pytania z sali. Tutaj powstał mały błąd, na każde pytanie, poza kilkoma wyjątkami, odpowiadali wszyscy przedsiębiorcy, co znowu niepotrzebnie wydłużyło sesję. Szkoda, tym bardziej że moderatorem tej części spotkania był radiowiec z Warszawy, a z urodzenia poznaniak Andrzej Gogulski, który, poza tym niedociągnięciem, wywiązał się z powierzonej roli bez zarzutu. Jak się okazało, wystarczy jeden profesjonalista z dobrze ustawionym głosem, szybko podejmujący decyzje, by z chaosu zrobić wyreżyserowany spektakl. Wideokonferencja cieszyła się dużym zainteresowaniem zebranych. Wprawdzie dzielił ekran i odległość, ale zbliżał wiek przedsiębiorców (30-latkowie) i konkrety potwierdzone doświadczeniem. Odnieśli wymierny sukces, dlatego ich zapewnienia, że można w Polsce ubiegać się o dofinansowanie działalności gospodarczej brzmiały bardziej wiarygodnie niż deklaracje polityków. Co jeszcze ciekawsze, swój sukces w Polsce odnieśli w oparciu o doświadczenie uzyskane za granicą. Z tego też powodu wszyscy trzej zgodnie przyznawali, że bardzo sobie cenią pracowników z emigracyjnym doświadczeniem. W poznańskiej ofercie wzięła też udział firma rekrutacyjna, wyjaśniająca procedury zatrudniania. Była mowa o zapotrzebowaniu na rynku pracy (znowu niestety głównie w firmach IT i bankowości), a całość pakietu wypełniły tradycyjne już elementy: ceny nieruchomości (około 6 tys. zł za m2), część artystyczna i smaczny poczęstunek.
Grzegorz Małkiewicz
Drzwi do Poznania wiceprezydent miasta Jerzy Stępień otworzył kluczem pozytywistycznym. Poznaniacy słyną z praktycznego podejścia do życia, o czym można było się przekonać podczas konferencji.
Bohaterowie pomysłowej kreskówki z Poznaniem w tle
|9
nowy czas | 14 marca 2009
projekt 12 miast
Wiele hałasu o nic Dyskusja na temat reemigracji Polaków z UK, to z jednej strony odgrzewany medialny kotlet przyprawiony rządową propagandą, z drugiej zaś nieustający festiwal życzeń pozostających w sferze płonnych nadziei. Czy seria spotkań z cyklu „Wracać, ale dokąd” wpisze się w te ramy? Obawiam się, że niestety tak, choć bardzo chciałbym się mylić i w styczniu przyszłego roku kajać się za moją niewiarę w przedsięwzięcie i przyznawać się do błędów.
NiekOńcZącA się OPOWieść Gdy ponad dwa lata temu Jan Maria Rokita namawiał nas do osiedlenia się we Wrocławiu, usłyszeliśmy mniej więcej te same quasi-argumenty, które przedstawili nam panowie ze Szczecina i Poznania w ramach wspomnianej wcześniej akcji. Z tą tylko różnicą, że ci ostatni nie przylecieli do Londynu namawiać – tylko informować, co zresztą wielokrotnie powtarzał pomysłodawca akcji „Wracać, ale dokąd” Jacek Winnicki oraz sami delegaci miast. Tym samym – jak sądzę – powinniśmy zwolnić ich z odpowiedzialności za ewentualne niewypały przedstawionej oferty, gdyż nikt do niczego nas przecież nie namawia. Czy tak? Swoją drogą nie za bardzo wierzę, że prezentacja poszczególnych regionów przyniesie jakieś wymierne efekty w postaci powrotów, toteż nie martwię się o potencjalne ofiary – w końcu koń jaki jest, każdy przecież widzi. Jedna rzecz natomiast mocno mnie zastanawia. Skąd ta zmiana w podejściu do emigranta, którego już się nie namawia, lecz informuje? Cóż, wydaje mi się, że po blamażu związanym z koreańską fabryką LG, która nie tylko nie przyciągnęła potencjalnych reemigrantów do wspomnianego wcześniej Wrocławia, ale w ogóle miała ogromny kłopot ze skompletowaniem załogi, przyszedł czas na metodologiczne zmiany w propagandzie sukcesu, ot co. Tak więc po nieudanych namowach Rokity oraz daremnych żalach Jarosława Kaczyńskiego, który z ubolewaniem mówił o upływie młodej krwi za granicę, teraz za rządów Tuska i jego ludzi dostaniemy konkrety i przydatne informacje. Pomysł skądinąd dobry, ale…
PRZeROsT fORMy NAD TReścią
Andrzej Gogulski, moderator wideokonferencji: Do udziału w konferencji zostałem zaproszony przez władze Poznania, z którymi współpracowałem już wcześniej przy różnych akcjach promocyjnych miasta. Jestem poznaniakiem z dziada pradziada, chociaż obecnie mieszkam w Warszawie, gdzie przeniosłem się razem z załogą Radia Poznań. Jeśli wideokonferencja wypadła dobrze, to jest to zasługa organizatorów, którzy postanowili uniknąć efektu gadających głów i postawili na młodych przedsiębiorców, niepowołujących się na statystyki, ale na własne doświadczenie. Z takimi ludźmi publiczność łatwiej nawiązuje kontakt, nie bez znaczenia był też wiek zaproszonych biznesmenów. W czasie prezentacji chcieliśmy też zachować proporcje. Poznań jest małym miastem, i nie może udawać metropolii. To chyba się udało. Może dzięki takim spotkaniom dotrze w końcu do wszystkich to, że emigranci nie są negatywnie postrzegani w kraju. Na początku takie nastawienie miało miejsce. Polaka za granicą kojarzono ze
zmywakiem, ale nie teraz, bo też i Polak awansował, odniósł sukces. O takich Polaków firmy w Polsce walczą, a miasta konkurują między sobą. Poznań przestał być miastem przemysłowym, stawia na najnowsze technologie i potrze-
buje fachowców z doświadczeniem, zdobytym często za granicą. Ale tych etatów na spotkania nikt nie przywiezie, wszędzie obowiązują konkretne procedury rekrutacyjne. Ludzie jednak pytają – gdzie jest ta praca i za ile. A potem pada stwierdzenie – w Londynie mam więcej. Jeszcze długo w Londynie będzie więcej. Nie chodzi w końcu o konkurencyjność polskiej oferty na poziomie wynagrodzenia. Liczą się również inne elementy w odpowiedzi na pytanie „co dalej?”.
Mimo szczerych chęci Jacka Winnickiego, który zdecydowanie odcina swoją akcję od rządowych działań skierowanych do młodych emigrantów, nie sposób nie odnieść wrażenia, że w gruncie rzeczy wszystkie te inicjatywy sprowadzają się do tego samego – pustej frazeologii, której forma zdecydowanie przerasta prezentowane treści. Nie chciałbym się pastwić nad rządowym projektem powrotów i związanymi z nim działaniami, gdyż wystarczająco zostały już skrytykowane, ale nie mogę nie wspomnieć, że podobną broszurę jak „Powrotnik”, który stanowi realizację obietnic premiera Tuska, opracować mógłby w zaciszu domowym niejeden internauta, gdy tymczasem to wiekopomne przedsięwzięcie powierzono całemu sztabowi fachowców. W rezultacie i owszem, niektórzy z nas dowiedzieli się kilku istotnych rzeczy, ale i tak zniknęły one w morzu frazesów i informacji tak egzotycznych, że trudno nie zauważyć, że autorzy tego opasłego kompendium wyraźnie przedłożyli ilość nad jakość. Choć przyznam, że informacja o tym, że do kraju mogę wwieźć bez kontroli fitosanitarnej nawet do pięciu kilogramów świeżych warzyw (z wyłączeniem bulw ziemniaków), szczególnie mnie urzekła. Moje gratulacje – well done! Wbrew niektórym opiniom i oczekiwaniom, podczas prezentacji dwóch – jak dotąd – miast nie padło za wiele konkretów, przez co poprzeczka dla kolejnych została zawieszona tak, by prócz historycznych rysów, opisów turystycznych atrakcji, wizjonerskich ogólników i zatrudnieniowych obietnic dla kilku profesji, emigranci nie usłyszeli za wiele. I tak, moim zdaniem, będzie przez dwanaście miesięcy. W skrócie – wiele hałasu o nic. Z przedstawionych w Londynie ofert pracy skorzystać mogą niestety tylko nieliczni, co nasuwa mi na myśl pewne, mam nadzieję dość trafne, porównanie. Otóż wyobrażam sobie huczne, bo niemal dwustuosobowe przyjęcie, na którym ciepły posiłek dostają tylko wysocy, przystojni blondyni, gdy tymczasem mniej atrakcyjni biesiadnicy muszą zadowolić się co najwyżej kiepskimi przystawkami albo obejść się smakiem. Tak też było w czasie dwóch dotychczasowych prezentacji.
kONkuRs NA PRZeWODNik TuRysTycZNy? Poznań do Londynu przyjechał z hasłem: „Poznań. Tu warto żyć”. „…I nową strategią rozwoju – chce być polską Barceloną (…). Lublin pokaże, że jest sympatyczny. Białystok – że bezpieczny. A Rzeszów zapowiada wielkie show. Szczegóły trzyma w tajemnicy, żeby inne miasta nie ukradły” – pisze „Gazeta Wyborcza” w jednym z artykułów na temat akcji „Wracać, ale dokąd”. Czyli zapowiadają się te same argumenty. Zresztą nie trzeba być wróżką, żeby przewidzieć taki obrót sprawy. Ciekawi mnie tylko rzeszowskie show. Jakieś sztuczne ognie, confetti czy może tańce i zabawy w grupach? Bo przecież nikt nie kryłby się z ofertami pracy, na które wszyscy najbardziej czekają. Byłoby to niedorzeczne – wolnych etatów w danym mieście nie da się tak po prostu ukraść i zaszczepić w drugim. Skąd więc te tajemnice? Ano stąd, że nikt przy zdrowych zmysłach nie ujawni przecież sposobów na skuteczne mydlenie oczu. Pozwólcie jednak, że chociaż na chwilę zatrzymam się jeszcze przy Lublinie. Nie mogę w końcu pominąć rodzinnego miasta – czułbym się winny. Niestety już sam pomysł na prezentację Lublina wywołał u mnie uśmiech politowania. Już widzę oczyma duszy spotkanie z lubelskimi włodarzami, którzy zamiast realnych perspektyw powrotu do tego skądinąd pięknego miasta przedstawiają nam jego artystyczne walory, pomijając przy tym jego największe bolączki: brak pracy, niskie zarobki i kłopoty z inwestycjami – by wspomnieć tylko te najważniejsze. „Chcemy Wam pokazać: miasto prężne, czekające na inwestycje, wygodne i przyjazne dla artystów, niesamowicie otwarte i gościnne. Spróbujemy złamać stereotypy, odkryć miejsca magiczne i przedstawić Wam ludzi pozytywnie zakręconych, którzy za nic nie przeprowadzą się z Lublina do Dublina (…)” – przeczytałem na stronie promującej miasto z perspektywy kulturalnej i już teraz jestem pewien, że m.in. na tej kwestii skupią się lubelscy delegaci, choć oczywiście nie omieszkają również zasygnalizować oferty turystycznej i edukacyjnej. Tylko jeśli tak ma wyglądać prezentacja Lublina – a wierzcie mi, że na tym się skończy – to taniej będzie zamieścić linki do kilku internetowych stron związanych z miastem w którymś z polonijnych serwisów i po sprawie. Zresztą zaoszczędzi to czasu i zachodu wszystkim tym, którzy liczą na coś więcej. Ale może nietaktem z mojej strony jest odmawiać delegatom z Lublina przyjemności podróży do Londynu. W końcu jak powszechnie wiadomo podróże kształcą, toteż i ta przekonać może lubelskich włodarzy, że mieszkający w Wielkiej Brytanii lublinianie, i nie tylko, oczekują godziwej pracy i to w różnych profesjach, nie zaś wizerunkowych igrzysk konstruowanych wokół wspaniałych lubelskich bardów, zapierających dech w piersiach krajobrazów, najlepiej zachowanej w Polsce starówki i wielu wspaniałych uczelni. Bo chyba nikt nie ma złudzeń, że plany związane z budową lotniska w Świdniku czy powstaniem fabryki puszek, zdołają zachęcić młodych ludzi do powrotu do Lublina, gdzie moi rówieśnicy wciąż pracują za najniższe krajowe stawki, bez umów o pracę i świadczeń pracowniczych, za to w pełni profesjonalnych i europejskich teamach. Tak więc póki co polecam Lublin, ale tylko w kontekście atrakcji artystyczno-turystycznych, gdyż naprawdę warto. Powrót zdecydowanie odradzam. I choć na majowym spotkaniu w Londynie z pewnością się pojawię, wątpię jednak bym zaraz po nim pakował swoje walizki. Na koniec tylko dodam, że jeśli w styczniu przyszłego roku okaże się, że akcja „Wracać, ale dokąd” sprowadziła się do tego, o czym pisałem, nie powiem – „a nie mówiłem”. Jeśli zaś okaże się, że się myliłem, z radością się do tego przyznam.
Michał Opolski
10|
14 marca 2009 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA
Myszy i ludzie Krystyna Cywińska
Przyszłość nie jest już taka, jaka była w przeszłości. Bo uschła niewidzialna ręka rynku. I bezradnie teraz zwisa. Ratuj się kto może, i czym może. Deszcz w okna zacina, wicher wyje w kominie. A z czeluści mroku kapitalistycznego słychać chicot Marksa i Engelsa. Nic tylko jęczeć, wyrzekać i złorzeczyć.
Nagle z tej otchłani melancholii odezwał się głos. Rozchmurz się! Nie trać ducha, głowa do góry! Może być jeszcze gorzej. No i rzeczywiście. Stało się jeszcze gorzej niż było. Elektryczność trzasła, bojler ducha wyzionął. W domu ciemności, woda w kranach lodowata, kaloryfery ostygły. Katastrofa domowa! Czym może być załamanie się światowego systemu bankowego wobec awarii bojlera w domu? I ciemności w domu wobec ciemności ekonomicznej? Małym piwem przy kadzi z dziegciem. I niczym jest niepewność jutra, w skali globalnej, wobec niepewności jak tu jutro zagotować wodę na herbatę. A zaczęło się w naszym domu od pohukiwań pod zlewozmywakiem. Jak na światowych halach fabrycznych od trzasku zastygających maszyn. Czytałam właśnie jak to zmarły przed trzema laty Milton Friedman, słynne bożyszcze ekonomiczne, przepowiadał problemy z walutą euro. Prędzej czy później stanie nam kością w gardle – twierdził. No, może ością, w najlepszym wypadku. Bo euro – jak orzekł – może się stać trudnym orzechem do zgryzienia, na którym gospodarki państw mogą sobie zęby połamać. Euro będzie problemem, a nie ratunkiem na problemy, twierdził Friedman. Nigdy przedtem nie było takiej waluty, opartej na gwarancjach poszczególnych gospodarek, podatnych przecież na kryzysy. Były natomiast porozumienia oparte na parytetach złota czy srebra. Na konkretach, a nie na luźnych ocenach.
Odkąd euro w wielu państwach Unii wyparło ich narodową walutę, mamy pieniądz podatny na inflacje, twierdził Friedman. Czytam i myślę, czy wobec tego zamiana złotego na euro wyjdzie nam bokiem, czy na dobre i kto w tej kwestii ma rację. A tu znowu słyszę pohukiwania spod zlewozmywaka. I widzę, jak się stamtąd wydobywa biały dym. Mniejsza o możliwości zapaści euro wobec zapaści domowego systemu hydraulicznego. Co tu robić? Mamy przecież umowę gwarancyjną z gazownią – myślę. Słono kosztuje, ale niby zapewnia gratis pomoc w katastrofalnych sytuacjach. Czyli dzwoń jak w dym, jeśli coś nawali i dym się pokaże. A tu dym coraz gęstszy. Dzwonię do gazowni. – Tu gazownia. Wszyscy nasi doradcy są zajęci i… tralalala bym cyk cyk. Jeśli gaz wycieka, naciśnij guzik nr 1, jeśli nie wycieka nr 2. Naciskam oba. Odzywa się ludzki głos. – Tu gazownia. Wyjaśniam co się stało. Mam sprawdzić wszystkie kontakty, kurki w kranach i zajrzeć do bojlera. – Nic nie działa – mówię. – Jutro skoro świt przyjedzie elektryk – słyszę. Przyjechał w samo południe. Rozłożył laptop, rozsiadł się przy stole. Coś tam odczytywał. I pyta: – Czy lodówka działa? – Nie działa. – Czy zamrażarka działa? – Nie działa. – Czy działa maszyna do prania? – Nie działa. Zmywarka też nie. Panie, przecież elektryczności nie ma! Może myszy przegryzły przewód pod zlewem – mówię półżartem. – Myszy? – elektryk się
bardzo ucieszył. Zamknął laptop, wstał od stołu i powiada: – Nic tu po mnie. – Jak to nic? – No tak – mówi. Bo gwarancja gazowni nie pokrywa uszkodzeń instalacji przez gryzonie. Myszy, szczury, lisy, wiewiórki. – Pewnie także skunksy, szopy, pracze i tygrysy – podpowiadam. Nierozbawiony elektryk stwierdza, że nasza umowa z gazownią nie dotyczy także szkód spowodowanych wodą. – Więc czego dotyczy – pytam – za te nasze 600 funtów rocznie? – Dotyczy doraźnej pomocy nieobejmującej wymiany zepsutej części w urządzeniach. Za to, plus za robociznę trzeba płacić osobno. Ludzie! Czytajcie gwarancje przez lupę, a szczególnie drobny druk, bo inaczej w konia was zrobią albo w osła. – No to ja już idę – orzekł elektryk i zabrał laptop. – Więc co ja mam teraz robić? – pytam. – Sprowadzić pest control, specjalistów od gryzoni i szkodników. Jak rozwiążą problem z myszami i wystawią odpowiednie gwarancje, proszę dzwonić do gazowni. Zabrał się i poszedł. W domu ziąb, na ząb nie ma ciepłej strawy, lodowata woda w kranach, czym się tu myć? No i te ciemności. Dzwonię przez komórkę do miejscowego Council. Do Lambeth Council, i słyszę. – W sprawie śmieci naciśnij guzik nr 1. W sprawie połamanych drzew na ulicy nr 2, w sprawie porzuconych materacy i mebli nr 3. W sprawie zgonów, kremacji lub zwłok znalezionych przypadkiem nr 4 i 5. W końcu odzywa się ludzki głos. Pytam, czy mogą przysłać
specjalistów od gryzoni. Mogą. Za ile? 90 funtów za godzinę przy oględzinach, dalsze 90 funtów za robotę. – Napraw po wierceniu ścian i demolowaniu kuchni nie pokrywamy. Jęknęłam głucho! – Proszę mnie połączyć z działem kremacji – mówię – bo za chwilę trupem padnę. Nie padłam. Zadzwoniłam do naszego polskiego bildera, Andrzeja Gotkowskiego. – Ratunku! – wrzasnęłam w komórkę. – Niech pan tu zaraz przyjedzie z elektrykiem. Przyjechał z Jackiem. Jacek sprawdził wszystkie kontakty i instalacje. Zbadał wszystkie przewody elektryczne. Czy to myszy? – pytam. – Jakie myszy! Skoro się pokazał biały dym, było zwarcie. Przewód się przecież przepalił. Gdyby to była mysz, słychać by było jej pisk a nie trzaski. I gdzie te mysie zwłoki? – zapytał. W pół godziny Jacek przewód naprawił. Prąd ruszył, ruszyły maszyny, bojler zaczął działać, woda w kranach gorąca, kaloryfery ciepłe. I tak to dzięki polskim specom skończyła się nasza saga o myszach i ludziach. A ja już myślałam, że nocą zagryzą nas jak króla Popiela w wieży. Szkocki poeta Robert Burns w poemacie zadedykowanym myszy, To a Mouse (1785), napisał, że nawet najlepsze plany myszy i ludzi często zawodzą. Wychodzą na opak. Tak jak na opak wyszedł socjalizm, kapitalizm, różne izmy i schizmy. I kto wie, czy nie wyjdzie i euro. Mogło być gorzej, ale na szczęście są jeszcze polscy specjaliści wśród nas.
Cywilizacja brodatego człowieka Michał Sędzikowski
Na intelektualnych salonach króluje ostatnio pogląd, że cywilizacja europejska nie jest cywilizacją białego człowieka. Tzn. jest, ale lepiej tak nie mówić…
Lepiej powiedzieć, że jest cywilizacją Zachodu, bo wspominanie o białych ludziach w kontekście osiągnięć cywilizacyjnych śmierdzi ku klux klanem. A czemu by nie zrobić odwrotnie i zamiast zakazywać, to równouprawnić wszystkich? Mówilibyśmy wtedy cywilizacja czarnego człowieka, żółtego, cywilizacja brodatego człowieka. Cóż… Czasami jakoś dobrze to nie chce brzmieć. Powiedzmy to sobie otwarcie – nie chcemy nikogo urazić, bo chociaż wszyscy wiemy czemu to nie brzmi dobrze, to nie wypada się do tej wiedzy przyznawać. Ot, kolejne ustępstwo cywilizacji biał… (tfu!) cywilizacji europejskiej. No i dobrze, ja tam nie chcę robić czarnoskórym przykrości, tym bardziej że wszyscy, których tu poznałem, wypadają sto procent lepiej niż biali
tubylcy, jeśli chodzi o umiejętności socjalizacyjne i wykształcenie. Dodatkowo, nasi praprawnukowie nie będą pewnie rozumieli, jakie to miało znaczenie moralne, że kiedyś tam w zamierzchłych czasach cywilizację europejską budowali tylko biali, tak jak dzisiaj z moralnego punktu widzenia, wisi nam to, czy onegdaj po ziemi biegali tylko murzyni czy też śniadzi. Problem w tym, że jeśli będziemy ciągle tak uważać na słowa, gesty i symbole, to prędzej czy później zafałszujemy sobie rzeczywistość. Przykład ostatni, znany i bardzo jaskrawy – w popularnym serialu brytyjskim „Coronation Street”, gdy kręcono scenę w kościele, zasłonięto krzyż, żeby nie obrażać niczyich uczuć religijnych. Jeśli ktoś nie załapał jeszcze o czyje uczucia się rozchodzi, to podpowiem, że Żydzi, świadkowie
Jehowy, krisznowcy, scjentolodzy, gnostycy, szamani voodoo, wyznawcy Swarożyca, ateiści, deiści, buddyści, spirytyści, maniści i sataniści, wszyscy oni z obecnością krzyży w kościołach się jakoś pogodzili, a ci z nich, którym się to nie udało, na scenach z kościołem zamykają oczy i dzięki temu jakoś udaje im się dożyć następnego dnia. Pomijam problem, że bezmyślność tkwiąca w polityce equal rights, czyni w mózgu białe… (tfu!) niekolorow… (tfu!) kolorowego inaczej człowieka ogromne spustoszenie, skoro dorośli ludzie wyprawiają takie rzeczy. Ważniejsze jest, że mamy tu do czynienia z klasycznym zafałszowaniem rzeczywistości! Jest to moralnie tak samo naganne, jak propaganda socrealistyczna, ponieważ w istocie chodzi o przekazanie społeczeństwu nieprawdy, ponieważ prawda komuś może się nie spodobać.
Nie chciałbym na starość osłupieć otwierając podręcznik do historii wnusia i zobaczyć w średniowiecznych kościołach zamiast krzyży półksiężyce i przeczytać, że Kopernik był kobietą, transwestytką, przybyłą do Torunia z Bliskiego Wschodu. Jak wówczas jakiś urzędas od równych praw się mnie zapyta, czy jako stary biały heteroseksualny mężczyzna z chrześcijańskim wychowaniem nie czuję się urażony, to złapię laskę i wziąwszy szeroki zamach, spróbuję wybić mu przednie zęby. Bez względu na politykę equal rights, bez względu na to, dlaczego tak się stało, faktem jest, że cywilizację europejską zbudowali biali, w dodatku głównie faceci i w dodatku w większości heteroseksualni. Potworne, co? I jakie niesprawiedliwe! Czy nie macie pokusy, żeby coś z tym zrobić?
|11
nowy czas | 14 marca 2009
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Wszystko potaniało. Kiedyś to, co ukazało się w druku, było święte. Czy jest nadal? Próbuje, ale za sprawą bardziej autorów niż czytelników przekaz prasowy (nie mówiąc o internecie, tam wieje zgrozą) przypomina zaczernianie papieru. Papier przyjmie wszystko, i przyjmuje. I najważniejsze, żeby się błyszczał.
W jednym z polonijnych periodyków na stronie felietonowej, czyli opiniotwórczej, stronie, która powinna być wizytówką redakcji czytam, że premierem Hiszpanii jest Moratinos. Coś się zmieniło? Coś przeoczyłem w wydarzeniach międzynarodowych? Doszło w Hiszpanii do nagłego załamania? Premier Zapatero w ślad za donaldem Tuskiem też grał w piłkę podczas ważnego głosowania w parlamencie i po ujawnieniu tego faktu podał się do dymisji? Nie, póki co w piłkę w czasie obrad Sejmu (co jest ewenementem na skalę międzynarodową) grają tylko polscy parlamentarzyści z premierem na czele. Czy wszystkie celne strzały oddane na bramkę przez premiera lojalny goalkeeper kurtuazyjnie wpuszcza? Powinien, tu nie trzeba niczego wymyślać. Był już w niezbyt odległej historii polityk, który podobnie jak Donald Tusk dbał o tężyznę fizyczną i wizerunek niepokonanego. Mowa o Idi Aminie, przywódcy Ugandy i jego słynnych rajdach samochodowych. Do zawodów startowali wszyscy ministrowie i sowicie opłaceni najlepsi rajdowcy świata. Już po starcie kolumna ustawiała się we właściwym szyku i przy niesłabnącym dopingu poddanych Idi Amin jako pierwszy przejeżdżał metę. A może by tak i w Polsce oryginalny pomysł premiera grania w piłkę zamiast rządzenia nieco wzbogacić? Zaprosić znanych footbolistów za odpowiednią cenę i im dołożyć? Oszczędności w budżecie zrobione, więc jest z czego.
W tym samym felietonie czytam, że po zamknięciu więzienia w Guantanamo na Kubie, nie wiadomo gdzie więźniowie odsiedzą swoje wyroki. I znowu, coś się zmieniło? Więźniowie dostali wyroki? Podstawową „hańbą” – zdaniem krytyków – było to, że w Guantanamo Amerykanie przetrzymywali podejrzanych terrorystów bez wyroków. Dlatego wybrano bazę w Guantanamo, gdzie nie obowiązuje amerykańskie prawo, zakazujące tego procederu. Podobną beztroskę znalazłem w gazecie, która chce być na emigracji symbolem „tradycji i nowoczesności”. W wybitym tekście dowiaduję się, że „Wielka Brytania nie monitoruje wjeżdżających”. Od kiedy? Podpisała, o czym nie wiem, porozumienie z Schengen? Autorka jest VIP-em i nie pokazuje paszportu przekraczając granicę? Dalej czytam, że dzieci nielegalnych imigrantów chodzą do szkoły, bo nikt nie sprawdza dokładnie ich statusu. Czy to „nowoczesność” decyduje o takiej dezinformacji? Autorka nie wie, że dzieci, bez względu na status rodziców, chroni brytyjskie prawo? Za nieposyłanie dzieci do szkoły nawet nielegalnie przebywającym rodzicom grozi kara więzienia. Logika takich uproszczeń jest nieubłagana i rodzi kolejne rewelacje, jak chociażby tę, że „dzieci urodzone w Wielkiej Brytanii od urodzenia są nielegalne”. Rzeczywiście powiało nowoczesnością – „nielegalne dziecko”. Wolę tradycję bez nowoczesności.
kronika absurdu Brytyjski rząd przygotował się na zmiany klimatyczne. Wprawdzie tegoroczna zima wszystkich zaskoczyła, ale ewentualne upały nie sparaliżują już życia na Wyspach. Rząd opracował szczegółowy plan kryzysowy na wypadek nadzwyczajnych upałów. Wzorując się na krajach śródziemnomorskich urzędnicy przygotowali plan „siesta alert”, który Brytyjczykom zaleca południową siestę w domu, zmianę ubrania z formalnego na bardziej plażowe, korzystanie z wentylatorów i wachlarzy, zabezpieczenie okien przed promieniami słonecznymi, unikanie gorących potraw. Jak przewidują eksperci jest duże prawdopodobieństwo pojawienia się upalnych dni w kolejnych dwóch dekadach, po 2030 roku będzie to zjawisko występujące z coraz większą częstotliwością, a po roku 2080 stanie się normą. Autorów planu już prawdopodobnie nie będzie, ale plan jest, pieniądze z budżetu dobrze wykorzystane. Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Powiastka Zaciszem naszą wioskę od wieków nazywają, bo i powód jest: cicho u nas, spokojnie, ustronnie i obcy tu nie zaglądają. Z trzech stron świata lasy nieprzebyte nas otaczają, nikt się w nie głęboko nie zapuszcza, wilka czy – Boże chroń – wilkołaka spotkać nie chcąc. Tyle tylko co z brzega, grzybów czy jagód nazbierać, chrustu na opał przynieść. Z czwartej strony droga jest, co do Miasta prowadzi i kto chciałby z Zacisza w świat się wybrać, musi najpierw tam pojechać. Ale mało komu taki pomysł do głowy przyjdzie, ludzie na swoim siedzą, dobrze im i do świata nie tęsknią. Prawda jest, że do Miasta czasem jeżdżą, bo raz w tygodniu autobus w tę i nazad chodzi, ale to tak tylko, rynek szybko obejść, pogapić się i do siebie wracać, nie żeby w świat dalszy się wyrywać. Jasiek, na przykład, Borutów syn, nie tylko w świat, ale i do Miasta wcale nie jeździł, bo – mówił – nieciekaw jest i pieniędzy szkoda. Tak trwałby w uporze, aż go żona namówiła, by jednak się ruszyć, bo się kobiecie miastowe palto i kapelusz zamarzyły, więc pół roku truła, żeby jechać i w największym sklepie przy rynku najszykowniejsze kupić. Jaśkowi gotówki ze skrzyni żal było ruszać, ale że sknerą nie
był i kobietę swą poważał, ustąpił, dwa bilety w obie strony kupił i do Miasta pojechali. Dzień cały im w sklepie szybko zleciał, bo Jaśkowa żona wszystkie kapelusze jeden po drugim mierzyła, a i z paltem wydziwiała, nie mogąc się zdecydować, czy lepiej wziąć czerwone czy zielone. Mało na autobus powrotny się nie spóźnili, gdy wreszcie zielony płaszcz i czerwony kapelusz wybrała, Jasiek zapłacił i na przystanek pobiegli co sił w nogach. Ostatni weszli do autobusu, kiedy wszystkie wygodniejsze miejsca już były zajęte. Zostało tylko takie w kącie, gdzie Jaśkowa usiąść nie chciała, bo – mówiła – nowe palto wygniecie. Na to Jasiek do niej, by palto zdjęła, a on powiesi je jak należy. Tak też zrobił, do przodu podbiegł i na oparciu fotela kierowcy palto starannie ułożył. Nawet jednak w swój kąt wrócić nie zdążył, a już kierowca płaszcz przyniósł i Jaśkowej żonie na kolana rzucił. Krzyczał przy tym, że nikt mu na plecach niczego wieszać nie będzie, w czym racji nie miał, bo przecie Jasiek nie na plecy szofera, a na jego fotel palto kładł. Toteż żeby rzecz wytłumaczyć, znowu do kierowcy podszedł i płaszczyk starannie na oparciu rozłożył. Tego szał jakiś ogarnął, paltem Jaśkowej jak
w kąt nie ciśnie, a do Jaśka krzyczy, że ma się z autobusu wynosić, bo inaczej nikt nie pojedzie! Jasiek, że bilet miał i czuł się w prawie, pod fotel się schował, rękoma i nogami zaparł między fotelowe nóżki i krzyczy, że wyrzucić się nie da. Na to kierowca do Jaśka dopadł i dalej go spod siedzenia wyciągać. Jasiek pomocy zaczął wzywać, ratujta mnie ludzie, wołał, bo mnie miastowe biją! Ludzie jednak, czy to z nieśmiałości na obcym terenie, czy z osłupienia z pomocą nie ruszyli, siedzieli tylko, głowy poodwracali i patrzyli w okna. Szofer, że silny chłop był, w końcu Jaśka za pasek od spodni spod fotela wyciągnął i z autobusu na bruk wyrzucił, wykrzykując przy tym brzydkie słowa. Jaśkowa po dobroci za mężem poszła i sama z autobusu wysiadła. Pomocy znikąd, a tu jeszcze posterunkowy nadszedł i dalej mandat Jaśkowi wystawiać, niby to za złe zachowanie. W końcu od mandatu odstąpił, ale z Miasta kazał się im wynosić natychmiast. No to poszli. 12 godzin szli, z sił opadli, a Jaśkowa nowe palto całkiem po krzakach przydrożnych zszargała. Od tego czasu siedzimy w Zaciszu wszyscy w kupie, nikt już do Miasta nie jeździ, nawet na drogę nie patrzy. Nie ma głupich!
12|
14 marca 2009 | nowy czas
agenda
Czacha dymiii
G
dy na zewnątrz zimno i plucha, kiedy trudno powiedzieć, czy to późna jesień czy już wczesna wiosna, kiedy dzień zlewa się z nocą, miło jest po pracy usiąść w zalanym ciepłym światłem wnętrzu pubu nad szklaneczką czegoś rozgrzewającego i pykając od niechcenia fajeczkę patrzeć jak krople deszczu rozmazują się na szybach. Pewnie, że miło. Niestety, nam, roznosicielom nowotworów, przeznaczone jest miejsce pomiędzy śmietnikiem a odpływem kanalizacyjnym, pod wiatą wielkości znaczka pocztowego, gdzie w ciemnościach, kuląc się przed zimnem i chowając przed deszczem możemy w spokoju oddawać się zgubnemu nałogowi i niewesołym rozmyślaniom. Ja czasu na niewesołe rozmyślania mam nawet więcej niż moi stłoczeni pod wiatą towarzysze niedoli, bom swego czasu dał się omamić hasłu: „Fajka mniej szkodzi”. Owszem może szkodzi mniej, ale wypalenie uczciwie nabitej fajki to czterdzieści minut i więcej, co w warunkach, jakie palczom oferują obecnie angielskie puby i restauracje może skończyć się zapaleniem płuc, a w skrajnych wypadkach śmiercią z wyziębienia. Samo palenie fajki więcej ma wspólnego z chińską ceremonią parzenia herbaty niż „szybkim dym-
kiem po obiedzie”. Najpierw fajkę nabijamy – tytoń powinien być luźniej upakowany na spodzie, bardziej ściśnięty na górze, ułożony spiralnie co zapewnia równomiernie palenie i zapobiega częstemu gaśnięciu fajki. Potem zapałkami lub specjalnie przystosowaną zapalniczką, (pod żadnym pozorem benzynową zippo!) równomiernie rozpalamy tytoń i już możemy delektować się aromatycznym dymem, pilnując by cybuch nie rozgrzał się za bardzo, bo może to doprowadzić do uszkodzenia fajki, a nawet jej pęknięcia.
jacek ozaist
WYSPA [01] Chciałem na początek coś o sobie. Wziąłem długopis – taki ładny, z napisem Poland oraz orzełkiem na skuwce – i zatrzymałem się wpół zdania. Nie wiem, kim jestem. Wiem za to doskonale, kim byłem, bo tak się składa, że gdzieś po drodze umarłem i teraz rodzę się na nowo. Byłem nadużywającym piwa lekkoduchem, który żył tylko po to, by spisywać swoje piękne – jak mu się wydawało – myśli. Byłem szefem maleńkiej, przytulnej firmy, w której zebrałem grupkę dobrze rozumiejących się i współpracujących ludzi. Byłem wreszcie człowiekiem permanentnie zaręczonym. Permanentnie, czyli dozgonnie. Nie było szans na własny dom, poczucie bezpieczeństwa, a co za tym idzie – na dziecko, moje wymarzone małe cacko, człowieczeństwo, które mógłbym hodować na naszych pięknych, nieistniejących włościach. Pojawił się za to kot, stworzenie idealnie zaspokajające naszą potrzebę opiekuńczo-
Piszę o tym nie dlatego, by kogokolwiek zachęcić do palenia, ale by pokazać, że palenie fajki przynależy do świata wygodnych foteli, grubych książek, dyskretnej muzyki i nieśpiesznych rozmów, a nie do ciemnego kąta koło śmietnika, gdzie deszcz bezlitośnie chłoszcze palaczy, a wiatr porywa każde wypowiedziane przez nich słowo. Pewnie, można i tak, fajki palono wszakże na statkach w czasie szotrmu i w zabłoconych okopach na wszystkich frontach świata. Problem jednak w tym, że dzięki angielskim przepisom (które lada moment zostaną wprowadzone w
ści i miłości do istoty słabszej. Czas płynął i płynąłby z pewnością dalej, gdybym pewnego dnia nie zbankrutował. Całą noc przed wyjazdem do Londynu przesiedziałem na balkonie, całkiem jak Ediczka – bohater głośnej w tamtym czasie powieści Lemonowa. Tak jak on stałem się śmieciem wyrzyganym przez społeczeństwo, ale mnie zdarzyło się to we własnym kraju. No i mój balkon był wyżej, na dziesiątym piętrze. Poza tym sama orgia beznadziei. Jedyne, co mi się w życiu udało, to widok z okna. Kiedyś lubiłem zasiadać na balkonie i pisać wiersze albo opowiadania. Z tej perspektywy świat wydawał mi się taki przestronny. Nic go nie zasłaniało, a do tego widać było tyle zieleni. Korony drzew, zbite w gromady, a pomiędzy nimi bloki. Zieleń w betonowej zalewie. Najlepiej oglądało się to przy Piano Concerto nr 20 Mozarta. Te ciągłe fortepianowe pasaże i dudniące przejścia z głębi sali. Coś smakowitego! I nagle fortepian jakby współczesny, z muzyki filmowej. A w tle krakowska huta, która tuż przed świtem wydaje się obraźliwie piękna. Łuna bije z wielkiego pieca, jak gdyby trawił go ogromny pożar. Kominy powoli zaznaczają swą obecność na posępnym niebie. Dym, który się z nich sączy, ma barwę różnych odcieni bieli i szarości. Powoli wspina się ku górze, a tam przebarwia go wschodzące słońce...
pozostałych krajach UE) nie ma żadnej alternatywy. Nie wystarczyło, że właściciel lokalu sam mógł decydować, czy wolno u niego palić czy nie, nie wystarczyły oddzielne sale dla palaczy, trzeba było palących upokorzyć, zredukować do marginesu społecznego lokującego się gdzieś pomiędzy syfilitykami a narkomanami. I niech mi nikt nie próbuje wmówić, że zawodziła wentylacja pomieszczeń – jesteśmy w stanie wysłać człowieka na Księżyc, a nie jesteśmy w stanie zaprojektować odpowiednich wyciągów? Wolne żarty. Chodziło jak zwykle o to samo – żeby pokazać kto tu rządzi. A rządzą ludzie, którzy lepiej ode mnie wiedzą co powieniem zrobić ze swoim wolnym czasem i uczciwie zarobionymi pieniędzmi. Naturalnie wszystko odbyło się metodą małych kroczków, znaczy się bez nachału. Najpierw palarnie w budynkach użyteczności publicznej, przedziały dla palących, specjalnie wyznaczone miejsca na dworcach i lotniskach. To można zrozumieć. Niepalący mają prawa, nie powinni być zmuszani do siedzenia w kłębach tytoniowego dymu z załzawionymi oczami i gilem u nosa. Kłopot w tym, że stopniowo palarnie poznikały, liczbę przedziałów dla palących ograniczono (w Polsce ostatnio do jednego, czasem dwóch na pociąg), a i o „specjalnie wyzanczone miejsce” coraz trudniej. Dlaczego nie wolno palić w sądziestwie stacji benzynowej, łatwo wytłumaczyć. Jaką szkodę może spowodować papieros zapalony na odsłoniętym peronie, gdzie prędkość wiatru przekracza często prędkość dźwięku, tego pojąć nie mogę, a urzędnicy, którzy wymyślili te przepisy, nie zwykli dzielić się wiedzą z maluczkimi. Tym urzędnikom przyświeca bowiem jasny cel. Pozbyć się palaczy. Raz i na zawsze. A kiedy ostatni palacz charcząc dokona żywota na oddziale onkologicznym, zapanuje powszechna szczęśliwość. Niepalący obejmą we władanie tę ziemię, która jakże słusznie im się należy. Odetchną głęboko i napełnią
Owej nocy wcale mnie to nie ekscytowało. Miałem to głęboko, aż do ostatniego zwoju jelita grubego. Byłem obrzydliwie skwaszonym, gnijącym kawałem mięsa, użalającym się nad sobą, trzeźwiejącym wraz ze zbliżającym się świtem. Wróciliśmy z imienin. Aneta od razu padła na wyrko, a beznadziejnie zmieniałem kanały. W końcu wziąłem z lodówki resztkę chardonnay za 13,60, paczkę fajek i zasiadłem na balkonie. To były najbardziej denne imieniny, na jakich w życiu byłem. Sami wykształceni trzydziestolatkowie, niezamężne dziewczyny i nieżonaci kolesie, choć parami. Bezdzietni, bezrobotni lub zarabiający grosze. Solenizantka uczyła historii za 800 na rękę, jej chłopak dawał lekcje angielskiego i lepił pierogi dla turystów. Zosia pracowała za jakieś 1000 zł w sekretariacie posłanki SLD, czyli mogła mieć pracę góra na parę miesięcy, z kolei jej narzeczony, facet po studiach inżynierskich, robił staż za kilka stów, żeby tylko uzyskać niezbędne uprawnienia budowlane. I my. Ja, bezrobotny stylista literacki, tracący czas na prace licencjackie czy magisterskie dla leniwych, oraz Aneta – historyk, chwilowo hotelowa recepcjonistka. Piękni trzydziestoletni, udupieni przez rzeczywistość. Było pyszne żarcie, fura dobrego wina, a jednak impreza wypadła żałośnie. Kiedy Aneta oznajmiła, że jadę szukać szczęścia do Londynu, wszyscy posmutnieli, a ja przy-
swe płuca spalinami samochodowymi. Benzenem, którego stężenie w śródmieściach tysiąckrotnie przewyższa dopuszczalną normę, co zdaniem doktora Simona Wolffa, toksykologa z Uniwersytetu Londyńskiego, jest przyczyną śmierci 3 tys. Brytyjczków każdego roku. Wciągną w spragnione nozdrza dwutlenek azotu, który w 1991 był przyczyną zgonu 160 londyńczyków, a wszystko czego wówczas trzeba było, to cztery dni bez wiatru, który przegnałby spaliny z miasta. I nie był to najpoważniejszy tego typu wypadek. Te same spaliny w 1952 roku zabiły, bagatela, 4 tys. osób, znowu w cztery bezwietrzne dni. Umysły niepalących staną się lekkie jak baloniki, a to za sprawą naszego starego znajomego – tlenku węgla, zwanego „cichym mordercą”, odpowiedzialnego za choroby serca, choroby płucne, uszkodzenia układu nerowego i jakże by inaczej – nowotwory wszelkiej maści. Z danych opublikowanych przez Światową Organizację Zdrowia wynika, że co roku w Europie 80 tys. ludzi umiera na choroby wywołane skażeniem powietrza przez ruch samochodowy. Same pyły samochodowe odpowiedzialne są za 25 mlnzachorowań wśród dzieci na schorzenia górnych dróg oddechowych i ponad 32 tys. zgonów co rok. Są też w czołówce czynników odpowiedzialnych za białaczkę u dzieci. No ale przecież, nie można zakazać ruchu samochodowego, prawda? Stoję w ciemnościach rozjaśnianych jedynie żarem z cybucha. Wiata trzeszczy pod atakami wiatru jakby się miała za chwilę rozlecieć. Myślę o dziesiątkach milionów ludzi każdego dnia nieświadomie pompujących sobie w płuca ołów, siarkę, tlenek azotu. Myslę o urzędnikach, którzy lepiej wiedzą co jest dla mnie dobre, a co mi szkodzi. Wiem, że po tytoniu przyjdzie kolej na alkohol. Następna będzie kawa. A pewnego dnia znikną nawet słone orzeszki. Palę swą fajkę nieśpiesznie.
Dariusz Zientalak
ssałem się do pierwszej z brzegu butelki, by jak najszybciej o tym zapomnieć. Nie żebym się jakoś bał czy sprzeciwiał, po prostu szlag mnie trafiał, że muszę zaczynać tułaczkę od nowa. Pracowałem już za granicą i wiedziałem, ile to kosztuje wyrzeczeń. Niewielu z nas wyjeżdża na Zachód objąć stanowisko prezesa albo katedrę na uniwersytecie. Zwykle jedziemy robić cokolwiek, a najczęściej byle co. Moja przygoda remontowo-budowlana w Norwegii była krótka i przyjemna. Zarobiłem dużo pieniędzy, zwiedziłem wiele ciekawych miejsc, jak Oslo czy Bergen, i wróciłem do życia w Krakowie. Teraz musiałem jechać w akcie desperacji. Znów po trzech, czterech w pokoju – jak w akademiku, parszywe żarcie z puszki, piwo jedynie od święta, do tego najtańsze. Myśl o tym wżerała się w moje flaki niby kawał rozgrzanego żelastwa. Aneta dobijała mnie na każdym kroku. Dzień i noc mówiła tylko o wyjeździe. Otwierałem rano oczy i słyszałem, że trzeba kupić funty, bo złoty jest coraz mocniejszy. Trawiłem nędzny, choć smaczny obiad, a ona, że trzeba CV na „inglisza” przełożyć. Wychodziłem z wanny, woda przestawała pierdzieć w odpływie i co? – w pokoju bełkotali przeraźliwie poprawni lektorzy języka angielskiego. Ucz się, synku, żebyś nie musiał żyć jak ja – ile ja razy to słyszałem? Ironio losu! Uczyłem się, ma-
|13
nowy czas | 14 marca 2009
agenda
Dzień Czerwonego Nosa
Z Rodacy! Jestem anglofilem starej daty, miłośnikiem Dickensa, „Księgi nonsensu”, limeryków i starych, dobrych angielskich tradycji. Z prasy krajowej dowiedziałem się o strasznym losie, jaki może spotkać słynne na cały świat angielskie czerwone budki telefoniczne. Zwracam się z apelem do rodaków przebywających na Wyspach – by co prędzej założyli Komitet Obrony Londyńskich Budek Telefonicznych. Oto moja konstruktywna propozycja: budki należy odmalować i przekazać miastom europejskim najliczniej odwiedzanym przez turystów. Taka czerwona budka, znany wszystkim symbol Albionu, ustawiona na szlaku turystycznym w mieście na kontynencie służyłaby za punkt informacji turystycznej. Zabłądziłeś, potrzebujesz pomocy, informacji – np. w Paryżu, Asyżu, Amsterdamie – podnieś słuchawkę i otrzymasz potrzebne ci informacje w języku angielskim. Stary kontynent żyje z turystów, więc taka forma udzielania informacji potrzebnej turystom na pewno przyjęłaby się w miastach Europy. Ponieważ budki są zabytkowe, więc może w kasie unijnej znalazłyby się pieniądze na ratowanie zabytków i realizację pomysłu, w pewien sposób intrygującego? Ratujmy stare budki telefoniczne! Paweł Zawadzki, Warszawa
musiu, jak stuknięty, a żyję chyba gorzej. Żaden satyryk nie dorasta losowi nawet do pięt. Zastanawiam się, gdzie tkwi błąd. Co zrobiłem nie tak. Dwa języki obce, które powoli wywietrzały mi z głowy, kupa opcji i bzdur monograficznych. Lata spędzone na wykładach, ćwiczeniach i w czytelniach. Po co? Studia wybrałem trochę bez sensu, ale kto wtedy mógł wiedzieć, że lepiej kształcić się kierunkowo? Fakt, trzeba mieć mózg jamochłona, żeby studiować filmoznawstwo. Wiem wszystko o niemieckim ekspresjonizmie, włoskim neorealizmie, polskiej szkole filmowej, radzieckiej i hitlerowkiej propagandzie, Felinim, Viscontim, Antonionim, Bergmanie... Znam filmowe implikacje z punktu widzenia socjologii, teorii kultury, filozofii, politologii, semiotyki... I co z tego? Niedługo wszystko to zapomnę. Zatem pierwszy błąd to studia. A co spaprałem w życiu zawodowym? Próbowałem przecież na tylu frontach. Byłem kołnierzykowym niewolnikiem korporacji, zbijałem bąki na ciepłej posadce państwowej, dłubałem we własnym biznesie, ale nie wyrabiałem z ZUS-em, podatkami i kosztami stałymi, dzięki czemu zyskali wszyscy oprócz mnie. Może ja się po prostu do niczego nie nadaję? To już nie błąd, tylko wada wrodzona. Mój ojciec też jest do niczego. Degenerował się od dyrektora szkoły do portiera i zamiatacza placów. Nie miał aspiracji, chciał mieć na bełta i żeby
pierwszymi dniami wiosny, w lutym bądź marcu, Wielką Brytanię ogarnia szaleństwo czerwonych nosów. W supermarketach pojawiają się produkty z nalepką Red Nose Day, w telewizji reklamy i spoty podpowiadają jak zorganizować zbiórkę pieniędzy. Tego dnia odnotowuje się rekordy oglądalności BBC – telewizja jest żywiołowo zaangażowana w całe czerwononosowe szaleństwo. Red Nose Day, który w tym roku obchodzony był 13 marca, to odpowiednik naszej Orkiestry Świątecznej Pomocy i jej finału w drugą niedzielę po Nowym Roku. W Wielkiej Brytanii pierwszy taki dzień zorganizowano 5 lutego 1988 roku. Był finałem akcji pomocowych i zbiórek pieniędzy prowadzonych przez organizację charytatywną Comic Relief, stworzoną trzy lata wcześniej przez znanych brytyjskich komików. Powstanie organizacji ogłoszono w prowadzonym na żywo programie BBC, a impulsem do tego stała się klęska głodu, która nawiedziła Afrykę oraz konieczność udzielenia natychmiastowej pomocy uchodźcom w Sudanie. Czerwony nos stał się symbolem aktywnego zbierania pieniędzy na charytatywny cel. Ale chodzi o zbieranie pieniędzy w sposób aktywny i kreatywny: Do something funny for money! Nie wystarczy trząść puszką i namawiać ludzi do wrzucenia monety – trzeba w zabawny sposób ustalić, w jakich sytuacjach zbieramy do puszki pieniądze na Comic Relief. A pomysły podpowiada sama organizacja na swojej stronie internetowej. Można ustalić, że przez cały dzień zamiast ze sobą rozmawiać, wyłącznie do siebie piszemy, ten kto pierwszy się odezwie – płaci! Wrzuca datek na Comic Relief. Spoty telewizyjne podpowiadają bardziej drastyczne sposoby, takie jak depilacja woskiem dla mężczyzn – przyjęte zakłady pieniężne w związku z takim wyczynem trafiają na konto fundacji. Pierwsze czerwone gumowe nosy zostały sprzedane w liczbie 3,4 mln egzemplarzy – po 20 latach ich sprzedaż wynosi 50 mln sztuk. Znikają ze sklepów Oxfam jak żaden inny produkt. Red Nose Day to największa telewizyjna impreza charytatywna
wszyscy dali mu święty spokój. Teraz całymi dniami leży w przytułku dla bezdomnych i bezmyślnie ogląda ścianę swojego dożywotniego więzienia. Co innego ja. Mimo że efekt jest właściwie ten sam, wciąż się staram. Wyjeżdżam robić laskę bożkom mamony. Szanse mam, bo na obczyźnie trudniej być żulem. Nikt cię nie zna, nikt ci nie pomoże, więc wstajesz i walczysz, a jak nie, to lepiej zdechnij. Mózg mi puchnie. Pęcznieje i bulgocze. Może by tak głową w dół z wysoka? Przynajmniej fakt mieszkania na dziesiątym piętrze zyskałby trochę na znaczeniu. Super wzrost PKB, miliardy dotacji, dodatnie saldo eksportu, imponujące tempo wzrostu gospodarczego, słabnąca inflacja. No i spadło bezrobocie, bo tysiące ludzi wyjechało za lepszym życiem. Świetne dane w ładnych rubrykach, a ja cały czas obserwowałem jak wszystko mi się kurczy, wszystkiego ubywa. Żarłem schaboszczaki, teraz już tylko spaghetti albo kaszanę z cebulą, a mój kot z Royal Canina przeszedł na przemysłowy Whiskas. W kinie nie byłem ze dwa lata, moje ciuchy pamiętały lepsze czasy, a buty człapały i jęczały żałośnie. Książkę kupiłem z rok temu – w taniej księgarence… To kto właściwie zżera ten cały dobrobyt??? Chciałem przedwczoraj kupić bilet w internecie. System wzgardził moją Visa Electron. Bez karty kredytowej mogłem sobie symulacje poro-
na Wyspach Brytyjskich. Odbywa się co dwa lata, a jej kulminacją jest noc komedii i poruszających filmów dokumentalnych emitowanych przez BBC – odnotowuje się wtedy rekordy oglądalności. Comic Relief prowadzi obecnie wiele projektów, zarówno w Afryce jak i w Wielkiej Brytanii. Są wśród nich akcje na rzecz zwalczania przemocy w rodzinie, na rzecz zdrowia psychicznego, pomocy dla osób w podeszłym wieku, ofiar HIV i AIDS, dzieci ulicy i slumsów oraz wiele innych. W akcje Comic Relief włączają się chętnie artyści reprezentujący różne dziedziny sztuki oraz aktorzy. Byli wśród nich między innymi: Robbie Williams, Woody Allen, Johnny Depp, Ali G i inni. Na zdjęciu komik Lenny Henry. Dzień Czerwonego Nosa stał się w Wielkiej Brytanii narodową instytucją, podobnie jak nasz Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Comic Relief cieszy się ogromnym zaufaniem społecznym i jest swoistym fenomenem wśród akcji charytatywnych. Może dlatego, że uśmiech czyni nas lepszymi i bardziej skorymi do pomocy, a może dlatego, że ktoś aktywnie włącza nas w szlachetny czyn. Niezależnie od tego, co nami kieruje, bądźmy szczodrzy, nie tylko wtedy, kiedy przypada Red Nose Day!
bić i pojeździć w sieci po całym świecie. I znów to piekące poczucie wykluczenia. Musiałem fatygować się do biura podróży i zapłacić prowizję za pośrednictwo. Zamiast samemu skakać, ciskam butelkę i patrzę, jak rozbija się o chodnik. Kiedy coś się nie udawało, babcia powiadała: no to jesteśmy w kaczej dupie. Oto staropolska mądrość. Kochałem swój kraj, swoje miasto, swoje mieszkanko z widokiem, gdy w pogodny dzień mogłem podziwiać panoramę Tatr. Tu zamierzałem spędzić życie, doczekać potomstwa i wczesnej lub późnej starości. Nigdy mi nawet przez myśl nie przeszło, że będę jednym z tych, których po wejściu Polski do Unii Europejskiej szorstka miotła historii wymiecie za granicę. Bardzo nie chciałem jechać. Na nic zdała się histeria, awantury, zderzenia wytwornych argumentów i knajpiane bluzgi. Klamka zapadła i urwała się. Kupiłem bilet, wsiadłem w samolot i oto jestem. Bezwolny jak ciele, ociężały od nadmiaru bagażu, z wielką kluchą strachu w przełyku wysiadłem na Gatwick i ekspresem pognałem na Victorię. Tę samą, która rok temu przeżyła najazd? ludów z Europy Środkowo-Wschodniej. Wszystkie zakazane gęby, zawracane dotychczas na granicy zaczęły dwornie paradować przed urzędnikami imigracyjnymi, a ci z uśmiechem pokazywali: tędy do raju. Znam smutne losy te-
Małgorzata Białecka
go dworca z telewizji i prasy. Przeciskam się wśród przechodniów ze smutkiem. Dziś nie ma po tamtych ludziach ani śladu. Kłębią się tam tłumy, lecz nikt nie siedzi na ziemi i nie patrzy błagalnie w kierunku każdego zbliżającego się przechodnia. Część znalazła robotę, reszta wróciła do wsi i miasteczek, by docenić to, co tam ma. Ja mogłem liczyć na tyle, że kumpel zgodził się przechować mnie na kilka dni, dopóki nie znajdę taniego pokoju i roboty, a znajoma, która już to wszystko przerabiała, wprowadziła mnie z grubsza w obowiązujące zasady. Z Victorii mam dwa kroki do knajpy Hog’s Head, gdzie pracuje Jarek. Jako szef obsługi nie ma jednak dla mnie czasu. Zostawiam bety w jakiejś kanciapie, wkładam do plecaczka plik CV oraz innych to-whom-it-may-concernów i ruszam w miasto.
cdn JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIM Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
14|
14 marca 2009 | nowy czas
szkolnictwo
Studentem być, ale gdzie? Szumnie przyjęty projekt pod nazwą „Pakt dla wiedzy” i strategia dla edukacji na lata 2007-2013 zgodnie stwierdzają, że studia w Polsce powinny być płatne. nie wiadomo tylko od kiedy i ile. choć bezpłatne kształcenie jest często tylko z nazwy „darmowe”, wielu polskich studentów nie czeka na kolejną reformę szkolnictwa wyższego, tylko pakuje plecak i rusza na studia zagranicę. Małgorzata Białecka
P
o lekturze artykułu „Studenci już się nie buntują” w „Tygodniku Powszechnym” (12/10/08), gdzie zaprezentowano opinie prof. Mirosława Handke, ministra edukacji w rządzie Jerzego Buzka i rektora Akademii Górniczo-Hutniczej oraz prof. Tadeusza Sławka, byłego rektora Uniwersytetu Śląskiego, stwierdziłam, że to dobrze, że studia w Polsce mam już dawno za sobą. Kończąc Akademię Ekonomiczną w Poznaniu w roku 2000, odetchnęłam z ulgą – zestaw nieprzydatnych i super teoretycznych przedmiotów skutecznie zniechęcił mnie do ekonomii. Dziś jednak napawa mnie jedynie smutkiem opinia obu panów, że „na uczelniach wyższych ciągle kwitnie PRL” (wg prof. Handke). Minęło prawie piętnaście lat od chwili gdy na makroekonomii przez semestr przerabialiśmy stary podręcznik uświadamiający nas, jak działał system gospodarczy w warunkach komunistycznych, a na pytanie, po co się tego uczymy, skoro nastała demokracja, mruczano, że wykładowca nie zdążył jeszcze napisać nowego. Obaj panowie rektorzy stwierdzili na łamach TP, że tak samo daleko nam do modelu kształcenia amerykańskiego, jak do zachodnio-europejskie-
ewelina BoczkowSka Ma in Bilingual Translation
Studiowanie w Polsce i Anglii różni się pod wieloma względami. Tu inna jest organizacja, programy nauczania (często bardziej praktyczne od polskich, zawierające mniej teorii), inna jest też atmosfera. Przede wszystkim rok akademicki na Wyspach jest znacznie krótszy. Zajęcia rozpoczynają się co prawda pod koniec września lub w październiku, tak jak w Polsce, ale kończą się już w kwietniu. Egzaminy odbywają się maju i już wtedy dla studentów rozpoczynają się wakacje (co najmniej cztery miesiące), podczas gdy w Polsce w czerwcu wszyscy jesteśmy jeszcze w środku sesji. Również w trakcie roku akademickiego jest znacznie więcej wolnego, przerwa świąteczna w semestrze zimowym może trwać ponad miesiąc, w zależności od uniwersytetu. W praktyce rok akademicki to około sześć miesięcy „chodzenia do szkoły”. Zdarzają się też tzw. reading weeks, kiedy studenci mają wolny tydzień po to, aby nadrobić zaległości w czytaniu i nauce. W Polsce od studentów wymaga się by byli na bieżąco cały czas, również wtedy, kiedy mają egzaminy z innych przedmiotów. Zajęcia w trakcie sesji
go, a wszystkiemu winna jest pauperyzacja szkolnictwa wyższego i powszechny dostęp do nauki, która ze swej natury powinna być elitarna. Trudno się z tym nie zgodzić – zwłaszcza po szumnej abolicji Giertycha, kiedy to matura sięgnęła chyba najniższego poziomu w całych dziejach polskiego szkolnictwa. Wielu specjalistów już od dawna dostrzega problem (w tym obaj panowie rektorzy) i bije na alarm. Większość, jeśli nawet nie wszyscy rektorzy wyższych uczelni, stwierdza, że studia w Polsce powinny być płatne, by finansowe problemy uczelni nie spowalniały ich rozwoju i nie obniżały poziomu kształcenia. Ministerstwo przyjmuje więc kolejne projekty, w tym szumnie zwany „Pakt dla wiedzy”, jednak na pytanie, na jakim etapie są prace dotyczące wprowadzenia opłat za studia dzienne, nikt nie chce odpowiedzieć, a biuro rzecznika prasowego enigmatycznie stwierdza: „prace trwają”. Media więc od czasu do czasu podejmują niewygodny temat „pieniędzy” za naukę i straszą kolejnych potencjalnych studentów wprowadzeniem czesnego. Podczas gdy Prof. Handke i Sławek boleją nad wymarciem relacji mistrz-uczeń na polskich uczelniach, ja pakuję „plecak” i ruszam na studia do Wielkiej Brytanii.
Mniej kucia na „blachę” Być może wprowadzenie opłat za studia wyższe dokonałoby magicznej selekcji niezreformowanego systemu i kompletnie nieprzydatnych, mało nie należą do rzadkości. Polski student musi często w tym samym czasie zdawać egzaminy, chodzić na zajęcia i przygotowywać się na nie. Angielski system wydaje się bardziej przyjazny studentom i zaprojektowany dla nich, a nie dla wykładowców. W Polsce często mamy wrażenie, że jest dokładnie odwrotnie, zwłaszcza na dużych uczelniach, gdzie studentów jest tak wielu, że wykładowcy nie są w stanie ich poznać, a jak wiadomo, anonimowość nie sprzyja dobrym stosunkom. „Chodzenie za wykładowcą”, którego chcemy o coś zapytać to częsty widok na polskich uczelniach. Wydaje się, że na angielskich uczelniach wykładowcy są dla studentów, a nie odwrotnie. Prawie każdy wykładowca daje studentom swój adres mailowy i zachęca do przysyłania pytań. Nauczyciele akademiccy są o wiele bardziej dostępni, a atmosfera na zajęciach zazwyczaj bardziej przyjazna. Studenci zwracają się do nich w większości po imieniu. Tak było na University of Westminster, gdzie studiowałam, jak i na City i Metropolitan, gdzie miałam okazję pracować jako disability support worker, czyli pomocnik studenta niepełnosprawnego. I tutaj kolejna różnica. Londyńskie uczelnie oferują szeroko zakrojoną pomoc dla wszystkich niepełnosprawnych studentów – pracownicy Learning Centres oraz Disability Offices organizują pomoc dla tych z dysleksją, problemami w nauce oraz dla fizycznie upośledzonych. Na kampusach spotykamy więc wielu studentów niewidomych lub niedowidzących, niesłyszących oraz na wózkach inwalidzkich, którym pomocnicy robią notatki, pomagają w poruszaniu się po uczelni i korzystaniu z biblioteki. Uniwersytety realizują politykę równych szans. Nie słyszałam nigdy o tak poważnym podejściu do potrzeb studentów na polskich uczelniach. Bardzo dużą uwagę przywiązuje się do po-
praktycznych kierunków i przedmiotów. Jak ze wszystkim w warunkach kapitalizmu (lekcja 1) to popyt dyktuje, jaka będzie podaż, a konkurencyjność zapewnia utrzymanie dobrej jakości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że brytyjskie uczelnie właśnie dzięki temu odnoszą sukcesy. Curiculum zajęć na wielu kierunkach przypomina zakres obowiązków, jakie ma pracownik np. choćby przeciętnego wydawnictwa książkowego. W Printing and Publishing School przy London College of Communication właśnie tak wygląda kształcenie przyszłych drukarzy, dziennikarzy czy pracowników PR. Szukając pracy po trzyletnich studiach, ukoronowanych tytułem Bachelor, agencja rekrutująca zapyta, gdzie i kiedy skończyłeś studia, bo twój przyszły pracodawca dzięki temu będzie doskonale wiedział, co umiesz. I nie ma co się martwić, zaplecze uczelniane – sale wykładowe, ciemnie dla studiujących fotografię, studia komputerowe i biblioteka – tworzą takie warunki do studiowania, że aż trudno się z budynku uczelni wychodzi, więc wszystkiego cię tutaj nauczą. W studiu komputerowym Apple wciąż siedzą dwaj lub trzej panowie, którzy pomogą ci z każdym programem graficznym, jaki istnieje, a w bibliotece możesz wygrzebać każdą kasetę wideo przydatną w studiach i obejrzeć na miejscu. W bibliotece nie zabraknie też książek, bo system nie pozwala ich przetrzymywać, jeśli jest kolejna osoba chętna, by dany tytuł wypożyczyć. Oprócz tego bogaty program zajęć poza przedmiotami obowiązkowymi – konferencje, wykłady, spotkania – zapewni ci wgląd w życie prawności i równego traktowania studentów bez względu na płeć, pochodzenie, religię czy niepełnosprawność. Na każdym kampusie znaleźć można wielowyznaniowe pokoje modlitwy. Popularne są również wyznaniowe związki studentów, które często organizują spotkania i wykłady. Można powiedzieć, że szacunek dla mniejszości, dla odmienności oraz zwyczajne ułatwianie życia są na tutejszych uczelniach traktowane bardzo poważnie. Spierać się natomiast można o to, jaki system oceniania studentów jest lepszy. My jesteśmy przyzwyczajeni do skali ocen od dwójki do piątki, tutaj ocenia się procentami. Dopiero na koniec studiów ważna staje się średnia, a na dyplomie znaleźć się może ocena satisfactory (czyli trójka), good (ocena dobra) lub distinction (wyróżnienie). Wiele londyńskich uczelni zatrudnia zagranicznych wykładowców, co prowadzi czasem do śmiesznych sytuacji z powodu… braków w angielskim. Widziałam kiedyś, jak cała sala studentów skręcała się ze śmiechu, ponieważ wykładowczyni posługująca się raczej marnym angielskim kazała studentom usiąść na plecach zamiast zająć tylne siedzenia (sit at the back zamieniło się w sit on the back). Skąd tak mała troska o to, jakim angielskim mówią wykładowcy? Troska pewnie jest, ale nauczyciele przybyli z innych krajów zgadzają się pracować za niższe stawki… Moje studia w Anglii były bardzo pozytywnym doświadczeniem. Prawie wszyscy wykładowcy byli bardzo mili i niezwykle profesjonalni. Najlepsza rada dla osób pragnących rozpocząć studia w Anglii to popytać znajomych, którzy sami studiowali. Każda uczelnia przeprowadza co roku olbrzymią kampanię reklamową. W prospektach każda jest najlepsza, a jej absolwenci szybko znajdują zatrudnienie. Warto przeprowadzić własne „śledztwo”, zanim zdecydujemy się zapłacić niemałą sumę za studia.
uczelni i da okazję poznania prawdziwych autorytetów w danej branży. Wykładowca poda ci swój e-mail, by swobodnie można się z nim skontaktować poza zajęciami. To wszystko za jedyne trzy tysiące funtów rocznie – średnia wysokość czesnego na kierunkach humanistycznych w Wielkiej Brytanii. Czy warto? Jeszcze jak! Finansowaniu tych studiów pomaga system kredytowy, który pozwala również Polakom na zaciąganie pożyczki na studia w Wielkiej Brytanii, o tym jednak – później. Studia w Anglii po polskim doświadczeniu „kucia na blachę” to niesamowita przygoda, jak twierdzą sami studenci.
Warto studioWać Anna Błasiak miała ambicje, by pracować w muzeum w Londynie, tak jak to robiła w Polsce, jednak na niewiele zdał się jej polski dyplom i lata doświadczenia – dyplom historyka sztuki Uniwersytetu Warszawskiego jest w Anglii nierozpoznawalna przez większość pracodawców, więc pani Ania zdecydowała się skończyć tutaj Arts Policy and Management w Birkbeck College, na University of London. Czy było warto? Dziś piastuje stanowisko Education and Outreach Manager w Topolski Century – galerii należącej do prestiżowego South
Marcin DuDek Ma in Fine arts
Wybrałem studia w Central Saint Martins nie tylko z powodu renomy tej uczelni, ale także położenia w samym sercu Londynu oraz wielokulturowości, która jest kołem napędowym, jeśli chodzi o postrzeganie świata przez ludzi, którzy przyjeżdżają z takich miejsc, jak choćby Kraków, nie mówiąc już o mniejszych miejscowościach, nie tylko polskich. Wcześniej studiowałem w Salzburgu, byłem na swoim roku jedynym studentem obcokrajowcem. Tutaj studenci reprezentują 65 narodowości. Straciłem więc swoją egzotyczność. Na korytarzach, w stołówkach studenckich słyszy się nieprawdopodobną mieszankę językową – od japońskiego poprzez języki afrykańskie, rosyjski aż po najróżniejsze akcenty angielskiego. Dla osób, które wcześniej studiowały w Polsce, skok jeśli chodzi o poziom nie jest wcale duży. Myślę, że Polacy są dobrze przygotowani, niezależnie od tego, czy przyjeżdżają tu, by rozpocząć studia czy je kontynuować. Problemem są natomiast finanse. Dlatego swój Postgraduate Course na wydziale Fine Arts, który normalnie trwa on rok, rozbiłem na dwa lata. Musiałem mieć czas na studiowanie, ale i na pracę, żeby się tu utrzymać. Wydaje mi się, że rozpoczęcie studiów w obcym miejscu jest najlepszym krokiem pozwalającym włączyć się w prawdziwy puls miasta, daje ogromne możliwości zżycia się z nim w sposób organiczny. W czasie studiów najbardziej zaskakujące były dla mnie relacje student – nauczyciel. Otwartość nauczycieli akademickich, ich koncentrowanie się bardziej na studencie niż na grupie, na jego indywidualnym rozwoju artystycznym. Byłem z tego bardzo zadowolony.
|15
nowy czas | 14 marca 2009
szkolnictwo być może brak na nich miejsca na kierunki nie rokujące i ciągłe dostosowywanie curiculum do potrzeb rynku pracy. Pani Ani się udało – pracę po studiach w Londynie znalazła błyskawicznie. Uczenia brytyjska jak każdy podmiot gospodarki rynkowej musi dbać o to, by sprzedawany przez nią produkt w postaci „wiedzy” był więc świeży i wciąż konkurencyjny, bo klient, którym jest tu student, pójdzie tam, gdzie mu taki produkt sprzedadzą (lekcja 2). Brzmi to brutalnie i irracjonalnie w warunkach polskich, gdzie pokutuje wciąż romantyczny obraz kształcenia akademickiego, stworzonego do wyższych celów, niestety bardzo odrealnionych.
ILE TO KOSZTUJE?
eWA ŻABiCkA BsC in sociology & Media studies
Kiedyś, w liceum na zajęciach języka angielskiego, pomyślałam, że fajnie by było studiować w Anglii. Oczywiście wtedy nie wierzyłam, że kiedykolwiek tego doświadczę. Jednak seria przypadków sprawiła, że tu się znalazłam i udało mi się właśnie tu, na City University London uzyskać dyplom. Są oczywiście plusy i minusy studiowania w obcym kraju. Ja miałam kilkuletnią przerwę w edukacji i z radością wkroczyłam w progi akademickie. Niestety zawiodłam się trochę brakiem entuzjazmu ze strony kolegów i koleżanek odnośnie faktu bycia studentem. Byłam trochę starsza od nich i wydawało mi się, że spora ich część nie do końca z pełną świadomością wybrała swój kierunek i zwyczajnie nie była zainteresowana wykładami. Trudno też było nawiązać jakieś głębsze przyjaźnie, widząc niektórych tylko na jednym wykładzie tygodniowo. Oczywiście przez cały okres studiów musiałam pracować, więc studenckie życie towarzyskie mnie ominęło, jak z pewnością większość z nas (i tu na pewno studiowanie w Polsce ma przewagę). Z drugiej strony byłam bardzo zaskoczona łatwością nawiązywania kontaktów z wykładowcami. Byli ekspertami w swoich dziedzinach i z wielkim zaangażowaniem i radością wykładali swe przedmioty. Nie było też problemu, żeby zaaranżować z nimi spotkania i zwyczajnie porozmawiać na interesujące nas tematy. Kolejnym plusem jest to, że studiując w Anglii nie trzeba dużo wydawać na podręczniki, ponieważ dostęp do materiałów online bądź w bibliotekach jest stosunkowo łatwy. Interesująco zaprojektowane programy, jak pisanie raportów, robienie badań czy przygotowywanie prezentacji pomaga przełamać nieśmiałość i barierę językową. Tak więc każdemu, kto wie co i dlaczego chce studiować, polecam studia w Anglii.
Bank Centre w Londynie. Jak sama stwierdza, ogromny przerost teorii na studiach w Polsce był dobrą bazą do studiów w Anglii, jednak – jak mówi – dobrze by było trochę wyraźniej powiązać studia z praktyczną rzeczywistością, pracować nie tylko nad rozszerzeniem wiedzy studenta, lecz także nad jego praktycznymi umiejętnościami, które mają przełożenie na świat zawodowy, a co jest rzadkością w polskim systemie kształcenia. Temu właśnie, wydaje się, ma służyć nowy pomysł polskiego Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego dotyczący kierunków zamawianych – dana branża w Polsce może zgłosić w ministerstwie zapotrzebowanie na określony kierunek. Czy jednak branży będzie się chciało? Polskie uczelnie znowu występują z poziomu jednostek wyższych, niezainteresowanych najwyraźniej dostosowaniem się do potrzeb rynku – no bo po co? Studenci i tak przyjdą. Konkurencyjność uczelni w Wielkiej Brytanii polega właśni na tym, że kształcą pracowników gotowych do natychmiastowego wejścia na rynek pracy, a jeśli któryś z absolwentów odniesie sukces, tym większy prestiż dla uczelni. Stąd
Brytyjskie uczelnie wciąż szukają nowych odbiorców ich usług. Nic więc dziwnego, że na wieść, iż do Wielkiej Brytanii zmierza prawie 2 mln Polaków, po umożliwieniu im swobodnego wjazdu do kraju, stworzono stanowisko polskojęzycznego koordynatora i doradcy ds. studiów brytyjskich, reprezentującego cztery uniwersytety, które obecnie piastuje Marta Anna Włodarczyk, również autorka poradnika „Studia uniwersyteckie w Wielkiej Brytanii”. Jej zdaniem podjecie studiów przez cudzoziemców nie jest wcale w Wielkiej Brytanii trudne, a wielu z nich udaje się też zdobyć pożyczkę studencką, która niejednokrotnie pokrywa cały proces kształcenia. Warunki otrzymania pożyczki są rozpatrywane indywidualnie dla każdego studenta, jednak niskie oprocentowanie (zgodne ze stopą inflacji) i niskie raty związane z późniejszą spłatą rozłożone na tak długi okres jak nawet 25 lat oraz odroczenie spłaty, jeśli absolwent nie może znaleźć pracy lub pracuje w innym zawodzie i umorzenie pożyczki w niektórych przypadkach – kusi wielu. Prześledźmy statystyki: liczba studentów z Polski przyjęta na studia na Wyspach w roku 2005 to 1034 osób, w 2006 – 1555, w 2007 – 1973 osób. W ciągu więc trzech lat prawie 90-proc. wzrost. (dane wg UCAS – University and Colleges Admissions Service). W Wielkiej Brytanii studia podzielono na dwa etapy: 1. najpierw trzy lata ukończone tytułem bachelor niemal na wszystkich kierunkach oraz 2. możliwość kontynuowania kierunku celem zdobycia tytułu master tylko jeśli student czuje ogromny potrzebę rozwinięcia się w danym kierunku lub ma ciągoty do kariery akademickiej. Pięcioletni system kształcenia w Polsce jest bardzo kosztowny, tym bardziej drogi, jeśli student w tzw. międzyczasie rozmyśli się i nie ma zamiaru pracować w danym zawodzie. Powszechność studiowania i wzrost liczby studentów na jednym kierunku (w stosunku do wcześniejszych lat) prowadzi do obniżania poziomu i dewaluacji tytułu magistra, jaki zdobywa w Polsce na jednym kierunku rocznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi (lekcja 3). Jak daleko więc zajdziemy w zjednoczonej Europie z takim systemem kształcenia? Dane kontaktowe dla osób zainteresowanych studiami w UK: www.studiabr yty jskie.com ukstudy@mail.com Dr Marta Wlodarczyk M.Phil., Ph.D. (Cambridge) EPISTEME Educational Placement Services 87 Jessel House, Page Street London SW1P 4BJ
AgnieszkA WolnikoWskA BsC in economics
W czasach szkoły średniej zawsze marzyłam o studiach w Anglii, i... marzenie to udało mi się zrealizować. W 2008 roku skończyłam studia na City University London, kierunek BSc Economics. Moje doświadczenie z brytyjskim systemem wyższej edukacji zaliczam do bardzo udanych. Program studiów był bardzo konkretny (w przeciwieństwie do mojego pierwszego roku studiów magisterskich w Polsce, gdzie duży procent przedmiotów zaliczany był do tzw. „zapełniaczy’’). Poziom nauczania jest tu wysoki, aczkolwiek niesprawiający większego problemu komuś, kto miał do czynienia z edukacją na poziomie szkoły średniej w Polsce. Kadra, z nielicznymi wyjątkami, była fantastyczna, a atmosfera bardziej nieformalna niż na studiach w Polsce – wykładowcy są bardzo życzliwi i zawsze chętni do pomocy. Wykłady prowadzone są bardzo interaktywne, a ćwiczenia bardziej na luzie. W ramach zaliczeń pisaliśmy cztery eseje na semestr co pomagało w szlifowaniu języka i miało świetny efekt w poszerzaniu zasobu słownictwa. Bardzo podobało mi się to, że uniwersytet był bardzo wieloetniczny, aczkolwiek rodaków niestety było tam niewielu. Od strony życia towarzyskiego było raczej nudnawo (czego nie mogę powiedzieć o studiowaniu w Polsce!). Problemem nie jest jednak brak zajęć poza wykładami, ale brak czasu. Studia i życie w Londynie słono kosztują, wiec większość studentów, którzy nie mogą liczyć na finansową pomoc ze strony rodziców, zmuszona jest pracować przynajmniej na pół etatu, a napięty grafik zajęć powoduje, że czasem ciężko jest pogodzić wszystkie obowiązki i na życie towarzyskie czasu już nie wystarcza. Ogólnie studia zaliczam do bardzo udanych i zachęcam więcej młodych Polaków do podjęcia wyzwania, bo nie taki diabeł straszny…, a dyplom z angielskiej uczelni daje ogromną satysfakcję!
Po zdanej maturze przyjechałam na rok do Londynu, aby podszkolić język. Po roku wróciłam do Polski, ale nie dostałam się na studia. Tymczasem nasz kraj stał się członkiem Unii Europejskiej, więc pomyślałam – dlaczego nie spróbować studiowania w Londynie. Obawiałam się o mój stopień znajomości języka, ale rekrutacja była bezproblemowa. Wymagane były tylko dobre wyniki z matury. Dostałam się na studia bez problemu. Wybierałam pomiędzy uczelniami w Szkocji i w Londynie. Podobał mi się Uniwersytet w Greenwich ze względu na historyczny charakter tego miejsca. Zdecydowałam się na stosunki międzynarodowe i socjologię. Nie spotkałam się wcześniej z możliwością studiowania dwóch kierunków na raz, więc postanawiałam to wypróbować. Studia dzienne na moim kierunku to 10 godzin zajęć tygodniowo i 20 godzin indywidualnej nauki. Jestem bardzo zadowolona ze studiowania na tej uczelni, ponieważ przedmioty były bardzo dobrze dopasowane do profilu. Nie musiałam zakuwać po nocach czy stresować się przed przed egzaminami. Nie mieliśmy kolokwiów, kartkówek, odpytywań. Na zaliczenie pisze się sześć esejów na rok i na koniec jest dwugodzinny egzamin z każdego przedmiotu. Wykładowcy byli zawsze pomocni i niezwykle przyjaźni. Odnoszę wrażenie, że na tutejszych uczelniach najważniejsze jest zawsze dobro studenta. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej na Uniwersytecie w Greenwich. Studiowało ze mną wielu Polaków i staliśmy się zgraną paczkArolinA pAjeWskA BsC in international studies ką. Do tej pory utrzymujemy kontakt. W tym roku ubiegam się o miejsce na Postgraduate Course (studia magisterskie). System nauczania różni się tak bardzo od polskiego, że tutaj chciałabym być wiecznym studentem. and socjology
16|
nowy czas | 14 marca 2009
podróże w czasie i przestrzeni Fot. Jakub Sobik
Marokański suki Wojciech Ligęza
W
Maroku jest wszystko: arabski orient i berberyjska Afryka, elegancja-Francja i żydowskie dzielnice, metropolie i pustynia, nowoczesny przemysł i manufaktury, pałace i lepianki. Magia i pragmatyzm, zapuszczenie i wypucowanie, rozpad i rozwój. Zamach na wielość byłby uzurpacją, a udawanie, że zostałem wtajemniczony, zwykłą blagą. Nie chcę w tych zdaniach utkać orientalnego dywanu z gęstych splotów wrażeń. Muszę zatem coś wybrać. Co to takiego? Niech będzie „suk”. Proszę od razu uchylić asocjację kynologiczną (pewien chłopiec – spontaniczny poeta – tak zapytał o płeć mojego psa: „to jest suk czy suka?”), gdyż w Maroku suk (nie suka) to targ, ale niezupełnie odpowiadający wyobrażeniom przeniesionym z naszych miasteczek. Suki mieszczą się za murami starych miast, zwanych medinami. Jeśli jesteś tubylcem, nie musisz wychodzić poza obwarowania i blanki, bo to, co potrzebne do życia, tu się znajduje. Jeśli jesteś turystą, bacz pilnie, by nie zagubić się w labiryncie uliczek i przejść. Znane są legendy o topielcach medin, o tych, którzy nie wyplątali się z gwarnych pajęczyn. Nie do końca więc wiadomo, czy dama w kwefie nie była niegdyś holenderską gospodynią, a ten kiwający się starzec nie pracował na przykład jako makler na Wall Street (zmiana wyglądu to nie dowód). W Rabacie, Fezie, Marrakeszu suki zdają się pączkować zaułkami oraz odgałęzieniami. O metodzie zwiedzania nie może być mowy, gdyż nasz marsz wyznaczy i tak kołowanie. Przynęty dla zmysłów szczodrze nastawiono, tedy patrzymy, wąchamy, słuchamy, dotykamy. Suk jest miejscem magicznym, sposobem istnienia, teatrem życia społecznego, witryną starych rzemiosł, baśnią o archaicznym świecie. Wszyscy tutaj ciężko pracują, ślęcząc nad intarsjami, filigranami, arabeskami. Mistrzowie wyczarowują ciężką biżuterię, dzbany, ażurowe lampy (dżiny dołącza się do rachunku gratis), zszywają babouches – żółte na co dzień, białe od święta, nie dają spocząć stukającym krosnom (dywany i makaty udają się tu znakomicie). I co znamienne, wytwór łączy się z człowiekiem, przeto artysta-rękodzielnik nigdy nie jest zniecierpliwiony, przenigdy sfrustrowany. Wie o tym dobrze, że duch zaklęty w przedmiocie nie znosi pośpiechu, nie toleruje zniecierpliwienia. Wąskimi przejściami ciągną osiołki grubo obłożone towarami, a ich przejście poprzedzają okrzyki belek, belek, czyli zejdźcie przechodnie z drogi, dajcie przystęp. Ani na chwilę nie ustaje transport mechaniczny, osielski, ręczny. Tubylcy mają zwyczaj przebijać się przez tłum na skuterach, motorynkach i rozmaitych krzyżówkach samochodu z rikszą, choć pieszo byłoby o wiele szybciej, lecz im chodzi o koloryt lokalny, dlatego ci wspaniali mężczyźni dosiadają swych zdezelowanych maszyn. Obszarom gwaru, bo trzeba zachwalać rękodzieła i tandetki, bo turysta w końcu musi sięgnąć do kiesy, przeciwstawiają się domeny spokoju. Wewnątrz sklepów i kramów pije się wyśmienitą herbatę z miętą, nalewaną ze srebrnych dzbanków. Wej-
dziesz, zostaniesz poczęstowany, lecz nie dowiesz się nigdy, gdzie przebiega granica między gościnnością, a wyrachowaniem. Targowanie – toż to rytuał, seans magiczny, teatr pełen egzaltacji, walka na śmierć i życie, narkotyczny trans. Następują po sobie zaproszenia, kuszenia, oczami przewracania, za serce łapania, na zydle opadania, przegadywania, żartowania, cen wypisywania, rozbraty-niezgody, wychodzenia, powtórne zaganiania i w końcu targu dobijania. W powietrzu fruwają liczebniki we wszystkich możliwych językach. Pochwała niskich cen w ustach tutejszych kramarzy-lingwistów (bo tak nauczyli ich rodacy) brzmi po polsku dość nieprzyzwoicie. Wylewy wymowy przesłaniają towar. Nabywasz, bo wdałeś się w dialog, zostałeś zaczarowany, pragniesz tylko jednego – by twój partner przestał mówić. Ceny? Tylko Allah orientuje się w systemie, ukrytym przed kupujących, elastycznym dla sprzedającego. Elias Canetti w „Głosach Marrakeszu” tak pisał o cenach: Każda z nich dotyczy innej sytuacji, innego klienta, innej pory dnia, różnych dni tygodnia. [...] Ma się wrażenie, że jest więcej typów cen, aniżeli ludzi na świecie. Sprzedawcy są łowcami spojrzeń. Wystarczy, że wzrok zahaczysz o jakiś przedmiot, a już staje się to zaproszeniem do transakcji. O bezinteresownym oglądaniu należy zapomnieć. A cóż za pożytek z tego, że przemierzymy suk z oczami wzniesionymi ku niebu lub – na modłę kleryków – wbitymi w ziemię? Handlarze znają psychologię, oni wiedzą, jak cię podejść i opracować. Na zasadzie parodystycznego echa wtrącają się do rozmów po polsku. Ni to pytanie, ni to zaproszenie brzmi: Polonia, dobrze? Zniecierpliwienie ustępuje miejsca relacji familiarnej. I rozpoczyna się targowanie – da capo al fine. Krążymy po sukach, bo nie wszystkie jeszcze pachnidła (piżmy, ambry, różane olejki, kremy arganowe), zioła, świecidełka, puzderka, torebki zostały przez nas wykupione, nie wszystkie kaftany i galabije – przymierzone, słodkie przysmaki, płaskie chlebki po drachmie (dirhamie) – skosztowane. W Essaouirze targ rybny, zasobny w potwory morskie. Można tu kupić okazałą płaszczkę, bądź specjał głębinowy w stylu latimeria chalumnae. Nad Safi górują piece garncarskie z kominami wymierzonymi w błękit. Robi to wrażenie wioski Smurfów. Nieopodal na niewielkim targu wystawia się ciekawą sygnowaną ceramikę. W Rabacie mieszkamy o krok od ufortyfikowanej mediny. Wypuszczamy się w noc. Pierwsze koty za ploty i giaury za bramy. Wszystko jest dziwne, nowe. Choćby wielkie żarcie na wąskich ulicach: uwodzicielsko pachną tadżiny (orgia smaku pod glinianą kopułką), piętrzą się owoce, sery, miodne szebbakie, czyli esencje wszelkiej słodkości. Wracamy, a towarzyszy nam wilcze stado wyrostków. Wariat wyje i pewnie bluźni, recytując jakieś dziwne wersety. Kiedy świeci rogaty półksiężyc, wypełzają upiory. Do mediny w Fezie wchodzi się przez Bab Bu Dżedul, zdobną w niebieskie mozaiki na zewnątrz, zielone – wewnątrz. Rzemieślnicy na rusztowaniach przywracają bramie świetność. W sklepie położonym nad mocno woniejącą garbarnią dowiadujemy się o hierarchii skór: najpierw idą kozie – delikatne, później wielbłądzie – solidne, w na końcu owcze – najbardziej pospolite. W dawnym funduku, gdzie zatrzymywali się pielgrzymi, kupcy, studenci, pracuje teraz kilka pokoleń tkaczy, od dziecięcia do pradziada. I tak dzień po dniu z osnowy i wątku powstają wariacje na temat tęczy. Od sklepu grawerów towarzyszą nam uliczni sprzedawcy. Walczą
o byt, przeto wrzeszczą do ucha, brzęczą, grzechoczą. Są nieustępliwi, uparci. Ten potrząsa miedzianymi talerzami, ów podtyka pod nos portfele, inny jeszcze uderza w bębenki. I co znamienite, w miarę zbliżania się do gorszych regionów suku ceny spadają. Odpoczynek w herbaciarni obok uroczej fontanny Nejjarine. Obserwując placyk, zabawiamy się z K. w rozpoznawanie w przechodniach – znanych osób. Niekiedy podobieństwo jest zaskakujące. Oto kroczy znakomity profesor J. Ma na sobie zielone szaty, spoza złotych okularów przesyła nam mądre spojrzenie, badając, jak reagujemy na zmianę wcielenia. Zapewne jest tutaj wykładowcą w starym uniwersytecie Karawijjin. Stajemy w oko w oko z uczonym T., który nieco się postarzał, ale i nabrał większej pewności siebie. Twarz spod kaptura galabiji ta sama, tyle że zdobna patriarchalną brodą. Zgadujmy: w żywocie równoległym T. został szanowanym kupcem, właścicielem wielu składów. Wojciech P. – aktor, odchudzony, ascetyczny, jest bileterem i przewodnikiem po muzeum drewna. Właśnie zwraca się do polskiej grupy słowami dziemy dalej... Już poza zgrywą pomyśleć wypadnie, że gdyby Allah tak postanowił, żylibyśmy w medinie Fezu, nie widząc w tym nic dziwnego. Na słynnym placu Jemma el-Fna w Marrakeszu każdy początkujący czarownik może kupić potrzebne środki oraz akcesoria. Wymieńmy oferowany asortyment: sproszkowany róg gazeli, skrzydło wrony, wypchaną salamandrę, zasuszone nietoperze, szarańczę, czaszki i sierść różnych zwierząt, żywicę, korzeń mandragory, ambrę, cynamon, będźwin i kolender oraz inne trudne do rozpoznania paskudztwa. Wszystko jest dostępne i jawne. Zbliż się, Europejczyku z wieku XXI. Uważaj tylko, by nie nadepnąć na medytującego fakira lub kobrę. Wśród dzież zapewne ukrywa się maść księżycowa – pośredniczka magii. Księżyc przyrasta, księżyc się kurczy, dlatego maść może być używana do celów dobrych i złych, służyć ubytkowi i destrukcji lub przyrostowi i powodzeniu. Wszystko zależy od zaklęcia: niech sczeźnie wróg, niech moje życie kwitnie. W magię agresywną wymierzona jest magia obronna. Jak podsumował rzecz Jean Mazel: trudno jest uchwycić granicę między dozwolonym a zakazanym, między hallal i haram, czystym a nieczystym. W tym miejscu, gdzie promieniują ciemne moce, nie zawadzi sprawić sobie rękę Fatmy. Jest to amulet ochronny, odczyniający złe uroki. Wiedźma z Sopotu, która wikłała mnie w dziwne relacje z czarownikami i szarlatanami, zechce wybaczyć, jeśli pominąłem jakiś ważny wątek. Berberyjska apteka: ściany słojów, które zawierają remedia na wszelkie choroby (również urojone), eliksiry młodości, proszki na urodę, podniety i rozkosze podniebienia. Symfonia zawiesistych zapachów, chromatyczna gradacja barw, jakby ekscentryczny artysta stworzył szklaną instalację. Oto inną odnogą czasu zdarzyło się trafić do alchemicznej pracowni lub baśniowej spiżarni. Oprócz cudownych specyfików przy okazji można zamówić masaż. Nagle grom z jasnego nieba i błyskawice zapowiadają ulewę. Rozświetla się gustowna szubieniczka na wieży meczetu Kutubija. Nabranie wigoru bardzo się przydało. Przechadzka skończona, teraz trafiamy do piekła. Wściekle cieknie wodą, bo zadaszenia suku są prowizoryczne. Tumult i ścisk. Trudno omijać spiętrzone przeszkody. Sklejone włosy, krople na grzbiecie, dotkliwy ziąb. Przeklęta egzotyka – myślą zmoknięte kury. Za zasłoną deszczu znika plac cudów. Umykać, uchodzić. To rozwiązanie jest najbardziej rozsądne.
|17
nowy czas | 14 marca 2009
podróże w czasie i przestrzeni
Czy można pić whiskyi z otwartej butelki?i Pub o nazwie Ain’t Nothin’ But The Blues Bar znajduje się w samym centrum londyńskiego West Endu, w zaułku pomiędzy Carnaby Street a Regent Street. Nie ma tam nic, tylko blues. Piwo oczywiście też jest, ale z muzyki tylko blues, jakaś kapela gra każdego wieczora, na ścianach porozwieszane są potrtety miestrzów: Muddy Waters, B.B. King, John Lee Hooker. Nawet toalety wymalowane są w potrety mistrzów na czarnym tle ściany.
Włodzimierz Fenrych
Naj więk szy z nich na ma lo wa ny jest na su f i cie nad scho da mi pro wa dzą cy mi do to a let: uśmiech nię ty Ro bert John son z gi ta rą, ko pia zna nej fo to gra f ii. Cze mu wła śnie Ro bert John son znaj du je się na tak pro mi nent nym miej scu? Skąd to wy róż nie nie dla mu zy ka, któ ry za ży cia wy dał tyl ko je de na ście trzesz czą cych płyt na 78 ob ro tów? I któ ry od po nad pół wie cza nie ży je? Nie wia do mo, kie dy po wstał styl mu zy ki zwa ny blu esem, ale przyj mu je się, że na po cząt ku XX wie ku. Nikt wcze śniej tej mu zy ki nie za pi sy wał w nu tach (ni ko mu nie przy szło do gło wy, że mu zy ka gra na w spe lun kach mu rzyń skich gett mo że być war ta nu to we go za pi su, a sa mi mu zy cy oczy wi ście nut nie zna li), a naj wcze śniej sze na gra nia po cho dzą z lat dwu dzie stych. Szyb ko jednak się oka za ło, że na ta kie na gra nia jest po pyt i moż na na nich za ro bić, dla te go jest ich spo ra licz ba. Są na gra nia blu esa w sty lu jaz zo wym, ja kie na przy kład w Chi ca go ro bił Lo uis Arm strong, są na gra nia tak zwa ne go „kla sycz ne go blu esa”, czy li gło su (naj czę ściej ko bie ce go, na przy kład Bes sie Smith) z to wa rzy sze niem for te pia nu, są też na gra nia tak zwa ne go „wiej skie go blu esa”, czy li gło su (tym ra zem zwy kle mę skie go) z to wa rzy sze niem gi ta ry, na której gra no czę sto z nie zwy kłą wir tu oze rią. Przy czym mu rzyń scy mu zy cy gra li na gi ta rze w spo sób któ ry nie wie le miał wspól ne go z tym, co wów czas gra li bia li gi ta rzy ści. Mu rzyń scy mu zy cy gra li z po mo cą „szyj ki od bu tel ki”, czy li me ta lo wej lub szkla nej tu lej ki na kła da nej na ma ły pa lec, któ ra umoż li wia ła cha rak te ry stycz ne blu eso we glis san do. W la tach czter dzie stych po ja wił się no wy in stru ment: gi ta ra elek trycz na, szyb ko pod chwy co na przez blu eso wych mu zy ków z Chi ca go i Mem phis. Dzię ki te mu wy na laz ko wi po wstał no -
wy nurt zwa ny „miej skim blu esem”, gra ny za zwy czaj przez czte ro oso bo wą ka pe lę, w któ rej skła dzie są gi ta ra elek trycz na, gi ta ra ba so wa, per ku sja oraz har mo nij ka ust na. W la tach pięć dzie sią tych pe wien mło dy mu zyk z Mem phis (nie -Mu rzyn, co istot ne) pod jął ten styl, tyl ko przy śpie szył tem po, na zwał to rock -n -roll i sprze dał nie -mu rzyń skiej klien te li. Od te go mo men tu blu es za czął pod bi jać świat. Mo da szyb ko przy ję ła się za oce anem, a zwłasz cza w Lon dy nie, (któ re mu men tal nie bli żej jest „za staw”, czy li do No we go Jor ku, niż za ka nał La Man che – do Pa ry ża). W la tach sześć dzie sią tych po wsta ły tu gru py naj zu peł niej bia łych mu zy ków gra ją cych przede wszyst kim blu esa: John May all’s Blu es bre akers, Rol ling Sto nes, Pe ter Gre en’s Fle etwo od Mac. Ci mu zy cy chcie li do trzeć do źró dła, po dró żo wa li więc „za staw”, by od wie dzić miej sca, gdzie gra no wiej skie go blu esa, słu cha li opo wie ści mu rzyń skich mu zy ków, ko lek cjo no wa li sta re na gra nia. Oka za ło się, że wśród tych na grań na trzesz czą cych pły tach jest kil ka, któ re wy róż nia ją się czymś nie -
zwy kłym, co trud no na zwać. By ły to na gra nia Ro ber ta John so na. Za czę to więc szu kać te go mu zy ka. Mo że gdzieś jesz cze gra, w ja kiejś za po mnia nej knaj p ce? Mo że prze stał grać i za jął się czymś in nym, ale dał by się na mó wić na no we na gra nia? Po szu ki wa nia za koń czy ły się jed nak odkryciem, że Ro bert John son zmarł pod ko niec lat trzy dzie stych. Zna le zio no tech ni ka, któ ry z nim ro bił na gra nia – Ro bert John son miał dwie se sje na grań, a na trze cią nie przy je chał, bo w mię dzy cza sie zo stał otru ty. Z za zdro ści. Wy cho wał się w oko li cy zwa nej Mis sis si pi Del ta. Na zwa jest nie co my lą ca, bo wiem nie jest to wca le del ta rze ki Mis sis si pi, tyl ko jej wschod ni brzeg, mniej wię cej po mię dzy mia sta mi Vicks burg i Mem phis. Jest to uro dzaj na rów ni na, gdzie upra wia się ba weł nę. Jest to też te ren za miesz ka ły w du żej mie rze przez lud ność mu rzyń ską, któ ra po go dzi nach pra cy lu bi się za ba wić. To wła śnie w tym re jo nie roz wi nął się styl mu zy ki zwa ny Del ta blu es, któ re go Ro bert John son jest naj wy bit nej szym przed sta wi cie lem. Ale mu zy ka John so na jest tak na -
››
Portret Roberta Johnsona w londyńskim pubie namalowany jest na suficie nad schodami prowadzącymi do toalet Fot.: Włodzimierz Fenrych
praw dę czymś wię cej. Wszyst kie je go utwo ry na gra ne są – tak jak „wiej ski blu es” – tyl ko z akom pa nia men tem gi ta ry aku stycz nej, ale w je go sty lu obec ne są już wszyst kie ele men ty póź niej sze go „miej sc kie go blu esa” z Chi ca go. Mo ża włści wie po wie dzieć, że ca ły ry thm -n -blu es i rock -n -roll wy wo dzą się od te go wiej skie go mu zy ka wy cho wa ne go wśród plan ta cji ba weł ny. Ro bert John son uro dził się w 1911 ro ku w Ha zle hurst w sta nie Mis sis si pi. Sy tu acja ro dzin na by ła ra czej za wi kła na, przez ja kiś czas Ro bert miesz kał z oj czy mem w Mem phis, po tem z mat ką i in nym oj czy mem w Ro bin son svil le, po tem ja kiś czas w Clarks da le, po tem po dru giej stro nie rze ki w mia stecz ku He le na, w sta nie Ar kan sas. Pierw szy raz oże nił się kie dy miał 18 lat, ale je go dwa la ta młod sza żo na zmar ła wkrót ce przy po ro dzie. Z dru gą żo ną się roz stał, z na stęp ny mi ko bie ta mi nie za wie rał for mal nych związ ków. A miał tych ko biet du żo. Za du żo, na pew no o tę jed ną, ostat nią. Miał ich ty le, bo jeź dził od mia sta do mia sta i grał mu zy kę, a grał tak, że ciar ki cho dzi ły po ple cach. Gry wał z mu zy ka mi, któ rzy póź niej zdo by li sła wę świa to wą. Ho ney boy Edwards, któ ry z nim był pod czas ostat nie go kon cer tu, gry wał póź niej w Lon dy nie, sam go pa rę lat te mu sły sza łem. Son ny Boy Wil liam son, gwiaz da blu esa lat pięć dzie sią tych, też był tam obec ny, a na wet wi dział co się świę ci i pró bo wał za po biec nie szczę ściu. Bez sku te cznie. Sta ło się to pew ne go so bot nie go wie czo ru w lip cu 1938 ro ku, w knaj pie
Three Forks (Pod Trze ma Wi del ca mi) w Gre en wo od, w sta nie Mis sis si pi. Gra li te go wie czo ru Son ny Boy i Ro bert John son, Ho ney boy przy szedł nie co póź niej. W prze rwach Ro bert pod ry wał pew ną la skę, któ ra – tak się zło ży ło – by ła żo ną wła ści cie la lo ka lu. W pew nym mo men cie ktoś po dał Ro ber to wi otwar tą bu tel kę whi sky. Son ny Boy, wi dząc co się świę ci, wy trą cił mu ją z rę ki mó wiąc: – Nie pij ni gdy whi sky z otwar tej przez ko goś bu tel ki! Ro bert się ze zło ścił i wrza snął: – A ty mi ni gdy nie wy trą caj bu tel ki z rę ki! Na stęp ną po da ną mu bu tel kę John son spo koj nie wy pił. To był je go ostat ni kon cert, po cho wa no go na cmen ta rzu pod Gre envil le. Jest jesz cze le gen da za sły sza na nie wia do mo gdzie. Po dob no za mło du Ro bert prze cho dził z gi ta rą ko ło cmen ta rza ma rząc o sła wie, kie dy na gle zza za krę tu wy szedł Wiel ki Czar ny Czło wiek i po wie dział: – Daj, na stro ję ci. Wziął gi ta rę do rę ki, po krę cił klu cza mi i od dał. Od tąd gi ta ra gra ła tak, że słu cha czom (i co waż niej sze – słu chacz kom) ciar ki prze cho dzi ły po ple cach. – Spo tka my się Pod Trze ma Wi del ca mi – po wie dział Wiel ki Czar ny Czło wiek i znikł, po zo stał tyl ko po nim po głos szcze ka nia oga rów, głę bo ki, jak by spod zie mi, i uno szą cy się w po wie trzu za pach siar ki. Dro gi Czy tel ni ku, nie daj się na brać, ta le gen da to jed na wiel ka buj da. Mu zy ka Ro ber ta John so na nie jest z pie kła ro dem. A mo rał opo wie ści o ostat nim kon cer cie jest je den: nie pij ni gdy whi sky z otwar tej przez kogoś bu tel ki.
18|
14 marca 2009 | nowy czas
redaguje Roman Waldca
czas pieniądz biznes media nieruchomości
Obraz nędzy i rozpaczyi – to już?i Nie ma dzisiaj konkretnego lekarstwa na coraz bardziej dający się we znaki kryzys finansowy i niestabilną pozycję złotówki względem innych walut. Sytuacja gospodarcza Polski zaczyna przypominać dobrze rozhuśtany na falach transatlantyk, który lada chwila zostanie zalany olbrzymią falą, bo jego burty co rusz nurzają się w wodzie. Masowe zwolnienia, zapowiedzi tych zwolnień, topniejące wpływy do budżetu państwa, banki odmawiające kredytów i rosnące kredyty hipoteczne, a do tego jeszcze problemy z polskim złotym, który w relacjach z innymi ważnymi walutami świata zdaje się mieć bardzo poważne problemy.
Przemysław Kobus
K
toś może mi dzisiaj zarzucić, że tak naprawdę, to wcale nie jest tak źle, jak to się w mediach mówi. Galerie handlowe pełne klientów, w restauracjach na wolne stoliki nie można narzekać, w pubach wieczorami o znalezieniu choćby miejsca przy barze nie ma co nawet marzyć. Owszem, kryzys nie dotknął jeszcze wszystkich, wciąż są branże, które o biedzie nie powinny nawet wspominać. Problem jednak w tym, że grupa osób pozbawionych pracy, czy też grupa firm, które tracą na skutek kryzysu lub słabej złotówki z dnia na dzień powiększa się. Tylko w najbliższych miesiącach przeprowadzone zostaną zwolnienia co najmniej kilkunastu tysięcy osób. Bezrobocie rośnie, produkcja spada (w porównaniu do grudnia ub. roku o blisko 12 proc.), nie maleją co prawda jeszcze wynagrodzenia, ale większe zakłady produkcyjne ograniczają czas pracy do trzech dni w tygodniu (np. TPV w Gorzowie Wielkopol-
GBP
EURO
09.03
5,22 zł
4,72zł
10.03
5,16 zł
4,73 zł
11.03
4,99zł
4,60 zł
12.03
4,98zł
4,62 zł
13.03
4,87zł
4,48 zł
skim), niektóre decydują się na wstrzymanie działaności (oficjalnie – ze względu na sezonowy zastój). Najbardziej ucierpiała branża motoryzacyjna. Tutaj możemy mówić o niemalże całkowitym odpływie zamówień. Wystarczy przecież spojrzeć na sytuację General Motors, by zorientować się, jak naprawdę dzisiaj przedstawia się sprzedaż nowych aut. W Niemczech produkcję ograniczył nawet najpopularniejszy Volkswagen – wstrzymano produkcję najdroższych modeli. Nadal montowane są mniejsze auta, jak VW Polo. Polscy podwykonawcy części do zagranicznych samochodów stracili źródła zamówień, rozstali się ze swoimi pracownikami, ci zasilili długie już kolejki w urzędach pracy. Dużo zamieszania wprowadziło również silne euro i pozostałe zagraniczne waluty. Kredyty we frankach szwajcarskich zdrożały i dzisiaj gros Polaków nie wie, jak sobie poradzić z problemem rosnących kosztów utrzymania zadłużeń. Wielu traci źródła ich finansowania. Problem dotknął biznesmenów, którzy w rozliczeniach z bankami skorzystali z tzw. opcji walutowych. Dzisiaj, gdy przychodzi do rozliczeń w euro, pojawiają się z ich strony zarzuty o nadużycia i oszustwo, jakiego miały dopuścić się banki. Gdy jednak euro utrzymywało się na atrakcyjnym poziomie, nikt nie narzekał. Gdy przyszło spłacać długi w nieprzyjemnych gospodarczo warunkach, pojawiają się żale. Wykorzystują to politycy, którzy przed wyborami do europarlamentu już teraz starają się zbijać polityczny kapitał. Niestety, występują często z
wręcz irracjonalnymi pomysłami, niezgodnymi z żadnymi regułami polskiego czy międzynarodowego prawa. O tym jednak później, na przykładzie wydarzeń krajowych. Rząd i bank centralny starają się podejmować pewne działania zmierzające nie tyle do zapobiegania, co do łagodzenia skutków krachu na światowych rynkach finansowych (obniżka stóp o 25 punktów bazowych). Próby te jednak zdają się być nieudolne, a na domiar złego sprawiają wrażenie pomysłów nieprzemyślanych, chaotycznych, wskazujących na olbrzymią panikę, jaka zapanowała w gabinecie Donalda Tuska. Nie ma dzisiaj jednomyślności, nie ma wspólnej linii przeciwdziałania kryzysowi i wychodzenia na prostą.
W czasie ostatniego spotkania na Downing Street premierzy Donal Tusk i Gordon Brown rozmawiali między innymi o kryzysie finansowym. Wtedy premier Tusk uważał, że kryzys Polsce nie grozi. W końcu kryzys dotarł do Polski, a na rząd wybrał strategię oszczędzania, przeciwną do koncepcji Browna, który postawił na wydawanie, dofinansowywanie i interwencję państwa w zagrożone sektory gspodarki.
Wielkie oSzczędzaNie To jedyna recepta, jaką na dzisiaj serwuje nam premier polskiego rządu. Na polecenie Donalda Tuska przeprowadzono cięcia w budżetach poszczególnych resortów, i to cięcia drastyczne, w wielu przypadkach dotyczące potężnych sum. Łącznie udało się wygospodarować blisko 20 mld złotych. To niezły wynik, chociaż z drugiej strony te 20 mld złotych nie trafi na zamierzone wcześniej działania, nie trafi na podwyżki, na planowane inwestycje. Najwięcej zaoszczędziły – choć nie bez oporu – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwo Obrony Narodowej. Najbardziej osłabione zostały resorty siłowe (a pamiętajmy, że jesteśmy zaangażowani w misje zagraniczne), policjanci mie-
li dostać wyższe uposażenia, funkcjonowanie administracji wojewódzkiej miało być poddane modernizacji m.in. poprzez lepszą komputeryzację. Teraz plany te należy odłożyć na później. Rząd zaciska pasa, a opozycja nie szczędzi słów krytyki pod adresem gabinetu Tuska. – Inwestować, wydawać, napędzać koniunkturę – to hasła, jakimi posługują się dzisiaj przeciwnicy oszczędności, jako sposobu na uniknięcie finansowej klęski. I jakby nie patrzeć, ich racje nie są do końca bezpodstawne. Większa liczba inwestycji to napędzanie gospodarki poprzez państwo. Takie działania podejmuje, a przynajmniej ma zamiar podjąć ostoja i symbol wolnej gospodarki, Stany Zjednoczone pod wodzą Baracka Obamy, a także
premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown. Bank of England podjał wręcz decyzję o dodrukowywaniu pieniędzy, które mają zasilić osłabione kryzysem sektory gospodarki oraz mniejsze biznesy. W Polsce zupełnie na odwrót. Zamiast wydatków, zaciskanie pasa. Co gorsze, nasze przedsięwzięcia antykryzysowe nie zyskują akceptacji i poklasku wśród innych członków Unii Europejskiej i polska waluta nie potrafi zyskać racjonalnej wartości względem euro i franka. Liberalna władza, za jaką uważa się Platforma Obywatelska, zaczyna tracić głowę, wykonuje nerwowe i niepotrzebne ruchy. Do takich można zaliczyć decyzję o uwolnieniu części środków w euro, które miały przyhamować taniejącą z dnia na dzień złotówkę. Doszło do złamania kardynalnych zasad wolnej gospodarki. Państwo swoim niewidzialnym łapskiem wpłynęło na sytuację na rynku finansowym. Zamierzony efekt został osiągnięty, ale nie wiadomo, na jak długo. Przecież kilka dni po tym fakcie, złotówka znów zaczęła spadać na wartości. Inna sprawa budząca wiele kontrowersji, to rozwiązania prawne, które mają w pewien sposób złagodzić dotkliwe kwoty, jakie muszą dzisiaj uiszczać przedsiębiorcy wplątani w tzw. opcje walutowe. Wicepremier i minister skarbu Waldemar Pawlak (PSL) powiedział w mediach, że opcje można by zdelegalizować odpowiednią ustawą. Kilka dni później ze słów Pawlaka tłumaczył się premier Tusk, informując, że dziennikarze nieco przeinaczyli słowa jego koalicjanta. Sytuacji nie poprawiła niefrasobliwość wypowiedzi ministra
|19
nowy czas | 14 marca 2009
czas to pieniądz Sławomira Nowaka [szef gabinetu D. Tuska – red.], który zasugerował, że emisja euroobligacji doprowadzi w krótkim czasie do bankructwa Polski. Po tych słowach opozycja domagała się niemal linczu na ministrze, a to dlatego, że w ostatnim czasie jakiekolwiek wypowiedziane przez polityków słowa wpływają na kursy walut czy sytuację na giełdzie. Zapowiedź premiera o rządowej interwencji na rynku walutowym w przypadku osiągnięcia przez euro ceny pięciu złotych wystarczyła, by nieco ostudzić – jak to mówią w Warszawie – zagranicznych spekulantów wyprzedających masowo złotówki. Oczywiście, jak pamiętamy, interwencja nastąpiła nieco wcześniej. Kto skorzystał z wymiany euro przy kursie skupu po blisko 4,86 złotego za jedno euro, może mówić o doskonałym interesie. Jeszcze wczesną jesienią ubiegłego roku przy 10 tys. euro mieliśmy nieco powyżej 32 tys. złotych, kiedy nastąpiło przesilenie, można było mieć ponad 48 tys. złotych. 16 tys. złotych utargu bez podejmowania żadnych działań? Wspaniały wynik. Pytanie tylko, czy byli tacy, którzy doskonale wiedzieli, kiedy wymieniać walutę? Założę się, że tak.
Kryzys a życie KowalsKiego Przeciętny Jan Kowalski, który dzisiaj pracuje w jakimś zakładzie budżetowym (państwowym lub samorządowym) w zasadzie nie ma powodów do obaw. Przed nim nie rysuje się per-
kach, obawia się o pracę, bo pracodawca traci jedno zlecenie za drugim, pracy jest coraz mniej, płynność finansowa zaczyna szwankować. Pojawiają się problemy i obawa o własne życie. Bo taki Kowalski ma kredyt we frankach i dzisiaj płacze patrząc na zwyżkujące raty. Kowalski nie wie też, jak spłacić raty za samochód, nie wspominając o rezygnacji z zaplanowanych już wczasów w Egipcie czy kosztownych niespodziankach dla dzieci. Kowalski nie wie bowiem dzisiaj, czy jutro nie wesprze „kolejkowiczów” w miejscowym urzędzie pracy. W dramatycznej sytuacji znalazł się również Kowalski-przedsiębiorca. Jeszcze niedawno mamiony ułatwieniami i wsparciem ze strony banków, dzisiaj atakowany przez nie, bo wszędzie zalega. Tu z pożyczką na sprzęt budowlany, tu z leasingiem za samochód, gdzie indziej wychodzi na jaw sprawa zawartych opcji walutowych. Oddawanie pożyczki w euro przy obecnym kursie to samobójstwo. Z nieoficjalnych wyliczeń ekspertów finansowych wynika, że polskie firmy na opcjach stracą 50 mln złotych. To potężne pieniądze. Pojawia się więc propozycja, by opcje przeistoczyć w kredyty – ale ku temu brak instrumentów prawnych, a na domiar złego, brak dobrej woli banków, które dzisiaj chcą zwrotu w żywej gotówce określonych kwot, a nie cedzonych latami rat.
Podejmowane przez Unię Europejską i kraje członkowskie działania antykryzysowe, w tym przyjmo-wanie planów pobudzania gospodarki, nawet jeśli zwiększają one deficyty budżetowe, są absolutnie konieczne – powiedział Ernest-Antoine Seilliere, przewodniczący Konfederacji europejskiego biznesu i pracodawców BusinessEurope . spektywa zwolnień czy ograniczenia czasu pracy. Jedyną negatywną rzeczą, jakiej może się spodziewać, to brak podwyżki płac czy ewentualnie wyrównania ich o wskaźnik inflacji. Weryfikacja budżetów jest nieunikniona. Ale wróćmy do życia przeciętnego Kowalskiego, tym razem Kowalskiego zatrudnionego w jakiejś prywatnej firmie, który dzisiaj siedzi jak na szpil-
Małe głupotKi, KoMproMitacje Przed wyborami do europarlamentu zaczynają się mnożyć w głowach naszych polityków pomysły „przednie” a propos walki z kryzysem i pomocy ludziom. Jednym z nich był wspomniany pomysł zdelegalizowania opcji walutowych, ale premier Pawlak zapomniał o
podstawowej zasadzie wolnych państw – prawo nie działa wstecz. Takie rzeczy były możliwe tylko za komuny. No, chyba że dzisiaj – w obliczu kryzysu – scedujemy całkowitą władzę w ręce państwa. Niewyobrażalne, ale ktoś może miał tu olbrzymią wyobraźnie. Inny pomysł, to tworzenie sporych rozmiarów deficytu budżetowego, a więc inwestowanie bez końca i bez pieniędzy. Pomysł niezły, ale praktykowany już w
przeszłości przez państwa, które dzisiaj nie istnieją, lub istnieją na krawędzi niebytu. No i w moim przekonaniu pomysł niesprawiedliwy i kosztowny, to rządowe dopłaty do kredytów hipotecznych dla bezrobotnych. Pomysł nie został jeszcze ubrany w odpowiednie ramy prawne, wiadomo jednak, że dopłaty wynosiłyby od 500 do 1200 złotych miesięcznie. W jaki sposób bezrobotny
stracił pracę, to już nieistotne. Problem jednak w tym, bo znam już trochę Polaków, że gdy ta charytatywna ustawa wejdzie w życie, liczba bezrobotnych podwoi się, jeśli nawet nie potroi. Dlaczego? Bo dzisiaj nawet niezarejestrowani bezrobotni, których małżonkowie utrzymują gospodarstwa domowe, będą się rejestrować w „pośredniakach”. Skoro rząd daje na kredyt, to dlaczego nie skorzystać?
7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH
6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\
3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX
0870 999 05 06 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ
MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H] *RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob
1DMOHSV]D VLHþ WHOHIRQLL
£10 www.globalcell.EU
HNVWUD
Bonus Sir*
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
SU]\ GRãDGRZDQLX ]D
KOMÓRKOWEJ
20|
14 marca 2009 | nowy czas
kultura
Mam marzenie
wrażenia stoi zapis nutowy, orkiestra, warunki akustyczne, lepszy lub gorszy sprzęt nagłaśniający. Tutaj droga jest krótsza. Recital to bliskie spotkanie z drugim człowiekiem, a nie anonimowe wysyłanie sygnałów w przestrzeń. Dlatego nie przejmuję się, gdy na koncercie jest mało ludzi. Czasem występ dla jednej osoby może dać ogromną satysfakcję. Czym jest dla pana muzyka – zawodem, pasją, szczęściem?
– Zawsze powtarzam, że jestem listonoszem, który przynosi paczki. I jedyne, co można zrobić, to nie przeszkadzać, nie dodawać nic od siebie, nie zniekształcać. Wielokrotnie zdarzało się, że ludzie podczas koncertów wychodzili na scenę, doznawali niezwykłych przeżyć. I to jest piękne. Czasami i ja w czasie grania doświadczam takiego pokarmu duchowego. I to jest dar, za który jestem wdzięczny.
»
Kto jest listonoszem Janusza Kohuta?
– Cenię Chick Corea za perfekcję wykonania, precyzję i niezwykły warsztat. Podziwiam Keitha Jarretta. Z kompozytorów klasycznych ideałem i niedoścignionym wzorem jest Jan Sebastian Bach. Uwielbiam też optymistyczną muzykę Haendla. Dla mnie dobra muzyka daje siłę, inspiruje do pracy, odsłania możliwości. Zła muzyka zamyka. Pamiętam, byłem kiedyś na koncercie heavy metalowym i czułem, jakbym dostał w głowę rurą. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, chciałem uciec, nie istnieć. Takiej muzyki nie mógłbym grać. Jako artysta szukam połączenia z wnętrzem. Staram się, by środki artystyczne były zawsze na usługach przesłania. Może dlatego moja muzyka jest tak różnorodna. Chce pokazać co w życiu naprawdę jest ważne, sprowokować do myślenia i zastanowienia się. To jest moje marzenie.
Spodziewałam się najzwyczajniejszego w świecie koncertu. Kolejny pianista, kolejny zestaw mniej lub bardziej ciekawych utworów, kolejny recital fortepianowy, w jakich uczestniczyłam już wielokrotnie… Ale to, co zdarzyło się w małym anglikańskim kościółku w Richmond za sprawą kompozytora i solisty Janusza Kohuta, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Choć występował tylko jeden pianista, grający na jednym tylko fortepianie, można było odnieść wrażenie, jakby był to koncert symfoniczny. Z mnóstwem instrumentów, muzycznych pomysłów i opowieści. Na blisko dwie godziny kościół wypełnił się kolorową, skrzącą się muzyką. Pełną wolności i przestrzeni, oplatającą uszy zebranych magicznym szalem dźwięków. Muzyką, unoszącą ich dusze w najpiękniejsze krainy muzycznego świata. Dlatego z niecierpliwością oczekuję kolejnego marcowego spotkania z barwną muzyką Janusza Kohuta. Może mieliby Państwo ochotę mi towarzyszyć? Serdecznie zapraszam. Łucja Piejko
Z pianistą i kompozytorem Januszem Kohutem rozmawia Łucja Piejko Pakowanie muzyka na scenie w rolkę papy to sztuka?
Klasyczna notacja nie zawsze pozwala na zapisanie wszystkiego, co jest w głowie kompozytora. W latach awangardy sztuka miała być tym, co wkłada rękę do gardła i potrząsa kręgosłupem. Ja sam na studiach pisałem bardzo dużo rzeczy z pogranicza muzyki graficznej czy teatru instrumentalnego. Dziś wiem, że tamte eksperymenty były potrzebne. Stanowiły znakomitą lekcję warsztatu, prawdziwą szkołę artystycznej świadomości. Dla mnie była to duża inspiracja. Co jeszcze pana inspiruje?
– Plastycy chcieliby, by ich obraz funkcjonował w czasie. Moim największym marzeniem było zawsze uchwycenie całej formy muzycznej w jednym momencie, tak jak ogląda się obraz. Od kiedy pamiętam, jeździłem na warsztaty integracyjne, spotykałem ludzi sztuki, związany byłem z malarzami, plastykami, rzeźbiarzami. Było to dla mnie dużym wzbogaceniem sposobu
myślenia i tworzenia. Ktoś kiedyś powiedział, że tam, gdzie kończy się widzenie, zaczyna się słyszenie. Coś w tym rzeczywiście jest. Wielokrotnie brałem też udział w wystawach plastycznych a także fotograficznych, gdzie muzyka powstawała spontanicznie, na żywo, pod wpływem piękna prezentowanych prac. Czy element nieprzewidywalności i zaskoczenia dalej odgrywa w pana występach tak wielką rolę?
– Moje koncerty oparte są głównie na improwizacji. Wszystko dzieje się niejako na oczach publiczności. Widz jest świadkiem rodzenia się czegoś nowego, odkrywa nowe muzyczne światy. Dla nas, muzyków jest to ogromna radość, która udziela się także publiczności. Nie znaczy to jednak, że nie jestem do występu przygotowany! Zawsze mam plan. Jeżeli jednak w trakcie jego realizacji pojawi się coś innego, ciekawszego, odchodzę od niego i idę w innym kierunku. Żeby być prawdziwie tu i teraz.
W przypadku dużych utworów oratoryjnych jest chyba jednak inaczej?
– Rzeczywiście to jest inna historia. Dla mnie tekst odgrywa niezwykłą rolę. Jak w Starożytnej Grecji, w której to właśnie tekst, z zachowaniem naturalnej akcentuacji, był elementem formotwórczym. W moim przekonaniu utwór powinien stanowić monolit, w którym muzyka nie jest wyłącznie na służbie warstwy słownej, lecz stanowi jej dopowiedzenie i uzupełnienie, wzbogacenie tego, czego słowa oddać nie potrafią. Zazwyczaj dość długo chodzę z pomysłem. Czytam, medytuję. Dopiero później przychodzi czas na muzykę. A czasem jest to po prostu iskra. Widzę obraz i od razu słyszę muzykę. Jak ludzie reagują na te iskrę?
– Bardzo pozytywnie. Nawet tu, w Londynie, podczas ostatnich koncertów zostałem zachęcony, by dawać więcej recitali. Bo występ solowy jest najprostszym sposobem dotarcia do słuchacza. Przy wielkich koncertach, na drodze od pomysłu do
|21
nowy czas | 14 marca 2009
kultura
Teraz Polska! Nasz rok w UK W dziełach tych można łatwo dostrzec estetyczne pokrewieństwa z obrazami wielu brytyjskich artystów początku XX wieku. Bardzo dobrym przykładem związków między oboma krajami jest twórczość Feliksa Jasińskiego i jego graficzne wersje obrazów Edwarda Burne-Jonesa. Oczywiście będzie można również porównać, w jaki sposób polska sztuka i wielcy Polacy oddziaływali na brytyjskich twórców tamtych czasów. Nie można tutaj pominąć wielkiego zafascynowania Ignacym Janem Paderewskim, który został sportretowany przez takich artystów jak Edward Burne-Jones, Alfred Gilbert czy Lawrence Alma-Tadema. Kuratorzy zadecydowali, że wystawa będzie eksponowana w stałej galerii sztuki brytyjskiej, wśród najbardziej znanych obrazów takich malarzy jak m.in. John Everett Milais, George Frederick Watts, Dante Gabriel Rossetti czy wspomniany wcześniej Edward Burne-Jones. Nie ulega wątpliwości, że my, Polacy, jesteśmy tu wciąż postrzegani jako pracownicy fizyczni. Czy Sezon Polski przyczyni się do zmiany tego wizerunku? Czy uda nam się pokazać, że jesteśmy narodem nie tylko sumiennym i pracowitym, ale również kreatywnym, z bardzo bogatą historią i kulturą? Miejmy nadzieje, że tak, i że wystawa ta, jak i cały Rok Polski w Wielkiej Brytanii przysłuży się do nawiązania trwałych kontaktów pomiędzy środowiskami artystycznymi obu krajów.
P
olskie sezony kulturalne odbyły się już we Francji, Austrii, Hiszpanii, Rosji i Niemczech. Teraz nadszedł czas na Zjednoczone Królestwo. Będziemy świadkami około 200 różnych wydarzeń: wystawy, koncerty, spektakle teatralne, imprezy sportowe, pokazy mody i wiele innych. Celem tego przedsięwzięcia jest ukazanie bogatego i różnorodnego dorobku kultury polskiej i ukazanie naszego wkładu w dziedzictwo kulturowe innych narodów. Patronat nad wydarzeniami objęła królowa Elżbieta II. PL! Rok Polski w UK to projekt rządowy. Decyzja o organizacji tego przedsięwzięcia została podjęta przez Radę Ministrów z inicjatywy Ministerstwa Spraw Zagranicznych na początku 2006 roku. Oficjalnie Polski Rok w w Wielkiej Brytanii ma się rozpocząć w maju 2009 (początkowo nazwany The Polish Season). Pierwszą jednak wystawę będzie można zobaczyć już w tę sobotę w Tate Britain. Ekspozycja zatytułowana „Symbolizm w Polsce i Wielkiej Brytanii” powstała przy współpracy Tate Britain z Instytutem Adama Mickiewicza w Warszawie i Instytutem Kultury Polskiej w Londynie. Będzie to pierwsza wystawa sztuki polskiej w tej jednej z najważniejszych galerii brytyjskich. Jest to jednocześnie inauguracja Polskiego Roku w Zjednoczonym Królestwie. Na wystawie pojawią się dzieła ze zbiorów państwowych i prywatnych. Eksponaty przyjechały do Londynu z Muzeum Narodowego w Warszawie, Krakowie i w Poznaniu. Znajdą się też eksponaty z kolekcji Marka Sosenko w Krakowie, a także prace ze zbiorów Tate Britain. Podziwiać będzie można dorobek tak wybitnych artystów jak: Kazimierz Sichulski, Józef Pankiewicz, Stanisław Wyspiański, Witold Wojtkiewicz, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Edward Burne-Jones, Lawrence Alma-Tadema, Alfred Gilbert i wielu innych. 17 prac polskich artystów pojawi się obok obrazów prerafaelitów i dzieł malarzy epoki wiktoriańskiej. Organizatorzy tego wielkiego przedsięwzięcia spodziewają się, że wystawę zwiedzi ok. 100 tys. osób. Jej celem jest ukazanie analogii pomiędzy sztuką obu krajów na przełomie XIX i XX wieku, pokazanie dialogu między artystami, ich wzajemnego oddziaływania na siebie oraz źródeł ich inspiracji. Okazuje się, że związki między Polską a Wielka Brytanią w okresie modernizmu były bardzo silne. Wielu polskich artystów naśladowało swoich kolegów z Wysp, szczególnie bardzo popularnych w tamtych czasach prerafaelitów. Bez wątpienia punktem kulminacyjnym całej wystawy będzie „Apollo” Stanisława Wyspiańskiego, obraz z 1904 roku, który podróżował z Muzeum Narodowego w Krakowie całe trzy dni. Dla wielu Polaków oraz Brytyjczyków będzie to prawdopodobnie jedyna okazja, aby ujrzeć to dzieło. Oprócz „Apolla” podziwiać będzie można między innymi: „Dziwny Ogród” Jozsefa Mehoffera, „Medytacje” Witolda Wojtkiewicza oraz „Anioła” Kazimierza Sichulskiego.
Aneta Grochowska Tate Britain, Millbank, SW1P 4RG. Tel. 020 7887 8888 Wystawa czynna od 14 marca do 21 czer wca, wstęp darmowy. 1 maja wystawę wzbogaci polska edycja cyklicznej imprezy „Late at Tate’. W dniach 12-13 czer wca w Birkbeck Universit y of London odbędzie się konferencja „Rebels, Mar tyrs and the Others: Rethinking Polish Moder nism”.
››
Stanisław Wyspiański, Apollo, projekt witraża, 1904, pastel na papierze, Muzeum Narodowe w Krakowie; obok: Tate Britain, fot. Agata Grochowska
1DMOHSV]D VLHþ WHOHIRQLL
KOMÓRKOWEJ
333
%H]SODWQD LQIROLQLD 6,0 NDUWD MHVW REVãXJLZDQD Z ZLHOX Mč]\NDFK www.globalcell.EU
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
22|
14 marca 2009 | nowy czas
czas na rozmowę
Na przekór oczywistemu Wraz ze spadkiem sprzedaży płyt CD, kurczeniem się powierzchni sieciówek muzycznych i stale rosnącej liczby fanów korzystających z dobrodziejstw internetu (czyli nielegalnego ściągania płyt), wielkie wytwórnie muzyczne już od kilku lat zaciskają pasa. W niepamięć wydają się odchodzić czasy, kiedy oryginalni i utalentowani artyści otrzymywali sowite zaliczki na nagranie debiutanckich płyt. Trend inwestowania w „oczywiste”, czyli w artystów popularnych i rentownych bardzo trafnie odzwierciedlają tegoroczni laureaci nagród Brits czy Grammy. Bo czyż na przykład Duffy to nie ubiegłoroczna Amy Winehouse? 18 lutego, w dzień, w którym branża muzyczna gratulowała sobie nagród Brits 2009, punk-rockowy Royal Treatment Plant (RTP) przekornie lansował swój singiel „Half as much” w jednym z klubów w centrum Londynu. Zdobywając uznanie takich stacji radiowych, jak BBC Radio 6 i XFM czy opiniotwórczego NME, RTP odzwierciedla losy alterntywnych zespołów, których duży potencjał paraliżują chude lata w przemyśle muzycznym.
Lansujecie dziś „Half as much”, singiel z Waszej debiutanckiej płyty „Hope is not enough”, która ukazała się w lipcu zeszłego roku. Skąd to opóźnienie?
Paula (wokal, gitara): „Half as much” jest naszym ulubionym utworem, więc postanowiliśmy go specjalnie potraktować i wydać jako singiel. Nie przejmujemy się zbytnio tym opóźnieniem. A za co lubicie „Half as much”?
Lubię sposób, w jaki buduje się klimat utworu – zaczyna się spokojnie, tajemniczo; czujesz, jak coś nadchodzi, ale nie jesteś pewien kolejnych taktów. Podoba mi się, sposób w jaki ten okres „budowania” współgra ze środkiem utworu, który jest szybszy i psychodeliczny. Uważam, że „Half as much” jest jednym z bardziej melodyjnych utworów, jakie do tej pory nagraliśmy – odbiega od naszego stylu grunge, dzięki czemu jest mniej oczywisty, jakby nasiąknięty nostalgiczną głębią. Tom (giatara elektryczna): Dla mnie jest transcendentalny, unosi się nad nami... no i można przy nim tańczyć. A my lubimy tańczyć! (dodaje Paula) „Half as Much”, podobnie jak większość Waszych utworów, kojarzy mi się z chaosem i licznymi niepokojami życia w metropolii. W jaki sposób piszecie muzykę?
Za muzykę odpowiada cała nasza piątka. Jeśli chodzi o mnie to, gdy tylko wpadnie mi jakiś pomysł do głowy, siadam z gitarą i pracuję nad pierwszymi akordami. Potem puszczam chłopakom moje nagranie, oni proponują swoje pomysły. Każdy dodaje coś od siebie, i tak zaczyna się nasza zabawa. Stopniowo pierwotna linia melodyczna ewoluuje, powstają różne wersje tego samego utworu i na koniec wybieramy, naszym zdaniem, najlepszą opcję. Tak wyglada
mniej więcej proces powstawania naszych utworów. DJ, zanim założyłeś Royal Treatment Plant studiowałeś muzykę klasyczną. Jak i kiedy nastąpiła u Ciebie tak diametralna zmiana muzycznych upodobań?
DJ Walde (gitara basowa): Nadal lubię muzykę klasyczną... Właściwie, to lubię każdy gatunek muzyczny. Lubię nawet to, czego nie lubię, bo dzięki temu wiem, czego powinienem unikać... Tak poważnie, to inspirują mnie Radiohead, Bjork iJeff Buckley, ale to po usłyszeniu Nirvany zamarzyłem o grze w zespole rockowym, długich włosach (wybuchamy śmiechem, bo DJ ma krótkie włosy). Zainspirowała mnie energia Nirvany, ich surowe gitary, porażające buntem kawałki. To były czasy grungu – wszyscy, których znałem, chcieli grać na gitarze. Ja wybrałem gitarę basową. Paula, czytałam, że dorastałaś w rodzinie chrześcijańskich misjonarzy osiadłych przez kilka lat w Nowej Gwineii – jakiej muzyki wtedy słuchałaś? Kiedy poczułaś, że chcesz grać punk rocka?
Zawsze kochałam muzykę. Edukację zaczęłam od klasyki. Muzyka popularna była mi obca, bo moi rodzice akceptowali tylko muzykę klasyczną i kościelną, no, może w wyjątkiem U2, ktorzy byli postrzegani przez nich jako grupa chrześcijańska. Jako dziecko grałam więc na pianinie i śpiewałam w kościele, potem studiowałam klasykę w Austarlii. Pomimo wyjazdu do Australii, gdzie oczywiście zderzyłam się z muzyką rockową, wciąż wolałam swoją klasykę. To w Londynie (Paula mieszka w Londynie od sześciu lat) zaszły we mnie zmiany co do muzycznych inspiracji i stylu grania. Początkowo grałam akustycznie. Jestem jednak cynikiem i denerwują
mnie melancholijni muzycy, którzy grając na gitarze, wylewają swoje smutki – choć nieźle na tym zarabiają. Wydaje mi się, że przyjazd do Londynu zrodził we mnie bunt, który z kolei przerodził się w złość. Zaczęłam zmierzać się z przeszłościa, kwestionować metody, jakimi mnie wychowano, religię, którą mi narzucono... To interesujace jak Twoje religijne wychowanie wpłynęło ostatecznie na to, że grasz punk rocka.
Tak już jest, że pociągają nas zazwyczaj tematy czy rzeczy nam zakazane lub nieznane, że postępujemy często wbrew naukom swoich rodziców. To, co gram, jest wynikiem buntu wobec przeszłości, wobec rodziców, którzy widzą w mojej muzyce samo zło. A kiedy poczułaś, że gra w RTP to coś poważniejszego niż wyraz buntu?
Od momentu kiedy zaczęliśmy grać razem, zarówno ja jak i chłopaki traktowaliśmy zespół poważnie. Wciąż jednak wykonujecie „dzienne” prace. (Paula jest nauczycielką, DJ uczy muzyki w The Roundhouse, jest także dyrektorem artystycznym „Into the Hoods”, słynnego musicalu hip-hopowego wystawianego w West End).
Jesteśmy realistami, jeśli chodzi o branżę muzyczną. Wiemy, że nie zawsze zespoły, które lubimy, możemy usłyszeć w radio. Jak każdy, potrzebujemy pieniędzy, a obecna sytuacja w branży jak wiadomo jest beznadziejna, dlatego wciąż pracujemy w ciągu dnia, a gramy wieczorami. Uczymy się jednocześnie, jak działa brytyjski rynek muzyczny – aby odnieść sukces, potrzebny jest niestety pełny kontrakt. Mimo wszystko, jesteśmy szczęśliwi, że możemy grać razem.
giej strony uzyskaliście już wsparcie Universalu.
Zdołaliście wejść jednak pod skrzydła Universalu.
Na koniec, cofnijmy sie do Waszych początków. Zdradzcie skąd wzięła się nazwa Royal Treatment Plant.
Nasz menedżer pokazał płytę „Hope is not enough” znajomemu z Universalu w Australii. Mimo że płyta spodobała się, nie zagwarantowano nam pieniędzy na porządne jej wydanie. Universal pomógł nam natomiast w jej dystrybucji i promocji. Jako grupa grająca alternatywę, bez wielkich pieniedzy i koneksji w mediach, nie jesteśmy w stanie zapewnić naszej muzyce takiego statusu medialnego i szerszego odbioru, abyśmy mogli z niej żyć. Zastanawiam się, jaką drogę obierzecie, jeśli chodzi o dalszy los RTP. Z jednej strony, sami nagraliście i wydaliście bardzo dobrą płytę, sami produkujecie interesujące teledyski pokazywane na MTV2, z dru-
Planów mamy wiele. Czekamy na rezulalty z Australii, gdzie „Hope is not enough” ukaże się w przyszłym miesiącu. Dziś świętujemy wydanie singla „Half as much” w Wielkiej Brytanii – mamy nadzieję, że wzbudzi on zainteresowanie tutejszych mediów. Oprócz tego planujemy kilka koncertów i pracę nad nową płytą. Mamy dużo materiału, który chcielibyśmy wydać jak najszybciej – nie możemy czekać aż duża wytwórnia się o nas upomni.
Nazwę Royal Treamtent Plant wymyślił kumpel, z którym ja i DJ graliśmy przed obecnym składem. To taka zabawa słowami. Tłumaczone dosłownie, Royal Treatment Plant oznacza królewskie trakotwanie rośliny. Roślina jest krucha i delikatna i zasługuje na traktowanie w stylu gwiazdy spacerującej po czerwonym dywanie. Z drugiej strony, wyraz „plant” tłumczony jako fabryka, to metafora, złośliwy żart, na niegodziwe traktowanie ludzi pracujących fizycznie... Wiele znaczeń, wiele odpowiedzi, aby nie popaść w oczywistość.
Rozmawiała Anna Gałandzij Fot. K. Kula
|23
nowy czas | 14 marca 2009
reklama
Wygraj bilety na premieroWy pokaz!
Vue acton-park royal przy współpracy z Walt Disney oraz „nowym Czasem” oferują niepowtarzalną okazję wygrania biletów na światową premierę filmu „race to Witch mouinain” na leister Square. główna wygrana to dwa bilety na premierowy pokaz filmu z udziałem głównych bohaterów oraz gości Vip. Dodatkowo do wylosowania pięć par wejściówek na „race to Witch mauntain” do kina Vue actonpark royal. aby wziąć udział w losowaniu należy przesłać rysunek lub zdajecie ufo na adres: marketing@nowyczas.co.uk zapraszamy do udziału Warunki konkursu dostępne na www.nowyczas.co.uk Vue Cinema aCton 5 minut od Stacji metra park royal (picadilly line) DarmoWy parking
Wygraj bilety na filmoWy hit roku!
0
KOMÓRKOWEJ
p/min
*
ZHZQĈWU] VLHFL
www.globalcell.EU
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
S FRQQHFWLRQ FKDUJH DQG WKHQ WDON IRU PLQ
1DMOHSV]D VLHþ WHOHIRQLL
24|
14 marca 2009 | nowy czas
to owo
redaguje Michał Straszewicz
KONSUMENTA
Niepokorna Lilyi Oto przepis na gwiazdę pop: weź ładną dziewczynę z niezłym głosem, dość odważną, by opowiadała intymne szczegóły ze swojego życia, dodaj do tego rodziców mocno zakorzenionych w branży muzycznej i już jest. Lily Allen udowodniła, że mając wymienione wcześniej cechy można zsporo zdziałać w muzycznej działce, gdzie – wydawałoby się – wszystko już było. Jej oryginalne popowe kawałki łączą w sobie klasyczne i nowoczesne brzemienia w sposób, który perfekcyjnie wpada w ucho. 24-letnia Brytyjka znalazła się na szczycie UK Charts – zarówno w zestawieniu najlepiej sprzedających się albumów, jak i singli. Jej dwie płyty, wcześniejsza: „Alright, Still” i ostatnia: „It's Not Me, It's You” (ukazała się w UK 9 lutego) są jednymi z najczęściej granych w londyńskich dyskotekach. Kto nie słuchał, niech posłucha, bo warto. Dziewczyna robi wokół siebie sporo zamieszania – co chwila czytamy o tym gdzie i kiedy pokazała się bez bielizny, zalicza kolejne odwyki i łamie męskie serca – ostatnio słynnego galernika, 46-letniego Jay'a Joplinga (dwa razy starszego od niej). Ciekawe, czy to jej metoda autopromocji – jeśli tak to zupełnie niepotrzebna, bo jej muzyka broni się sama.
Odważny i romantycznyi Mężczyźni lubią inne filmy niż kobiety? Hmmm, okazuje się, że mniej niż nam się wydaje. Na zamówienie serwisu Lovefilm sporządzono ranking filmów, które mężczyźni uwielbiają oglądać, ale wstydzą się do tego przyznać. „To właśnie miłość” i „Cztery wesela i pogrzeb” znalazły się na szczycie zestawienia. Na trzecim miejscu, tuż po komediach romantycznych z Hugh Grantem w roli głównej, znalazł się „Titanic”. Czwarta lokata przypadła... „Pretty Woman”. Nie są to filmy dla twardzieli, a jednak działają na facetów. Może oglądają je, żeby lepiej rozumieć kobiety? Piąte miejsce w rankingu należy do Audrey Hepburn i jej kreacji w adaptacji noweli „Śniadanie u Tiffany'ego”. Następne lokaty w zestawieniu zajęły „Dirty Dancing”, „Uwierz w ducha” i „Dziennik Bridget Jones”. Jak tak dalej pójdzie, to okaże się, że kino akcji oglądają wyłącznie kobiety.
Szczery Paoloi Socjalizacja asocjalnychi Pewien 23-letni Japończyk, projektant stron internetowych, obserwując rosnącą popularność serwisów społecznościowych, takich jak Facebook, wpadł na genialny pomysł. – Jestem typem raczej aspołecznym, nie mam dziewczyny i przyjaciół, może jest więcej takich jak ja – założę więc stronę dla takich asocjalnych typów i zobaczymy co będzie. Popularność nowego przedsięwzięcia przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Antyfacebook, czyli serwis społecznościowy oparty na odmiennych pryncypiach niż sławny pierwowzór, nazwano Himote, czyli Niepopularni. Ma już 15 tys. członków i ciągle się rozwija. Żelazna zasada, na której oparte jest członkostwo brzmi: „jeśli masz dziewczynę, albo chłopaka – wylatujesz”. To jest miejsce dla aspołecznych, niechcianych, niepożądanych i odizolowanych. Użytkownicy serwisu zorganizowali ostatnio imprezę pod optymistycznym hasłem: „Party dla facetów, którym nikt nie da czekoladek i dziewczyn, które nie mają ich komu dać”. Były specjalne miejsca, gdzie można było pograć w gry komputerowe w samotności, strefa nieklejących się rozmów, nawet specjalne papierowe torby z dziurami na oczy – uczestnicy imprezy mogli w tym przebrani pozostać całkowicie incognito przez cały wieczór. Mimo tych wszystkich udogodnień, jednej parze udało się nawiązać znajomość. Nie na długo – brak doświadczenia w randkowaniu sprawił, że zerwali ze sobą zaledwie po dwóch godzinach.
„Ile zarabiasz?” – zapytała naiwnie dziewczynka z programu dla dzieci i młodzieży. „Milion euro, taki jest rynek” – odpowiedział szczerze prezenter włoskiej telewizji publicznej RAI Paolo Bonolisa, wywołując gorączkową dyskusję w mediach na temat zarobków. Politycy rozpoczęli natychmiast debatę nad wydatkami telewizji RAI. Zażądano wyjaśnień od kierownictwa firmy, utrzymującej się – jak przypomniano – z abonamentu. Do ministerstwa finansów wpłynął wniosek kilku polityków opozycji, by wyznaczono nieprzekraczalny pułap zarobków w RAI. Milionową pensję Bonolisa uznali za marnotrawstwo i szastanie pieniędzmi, zwłaszcza że jego macierzysta telewizja nie ma ponoć funduszy na nowe kamery. Polemiki i protesty ogarnęły całe Włochy. Paolo może słono zapłacić za swoją szczerość. Przy okazji wydało się, że Roberto Benigni dodatkowo otrzyma za poprowadzenie tegorocznego festiwalu w San Remo 350 tys. euro, a tego krewcy Włosi nie puszczą płazem.
Witamy reklamyi Między 2010 a 2020 rokiem wydatki na brytyjskim rynku reklamy mogą się zwiększyć o ponad 50 proc. – prognozuje stowarzyszenie Advertising Association (AA). Oznacza to, że mimo pesymistycznych prognoz dla gospodarki firmy będą wydawały dużo pieniędzy na promowanie swojego wizerunku. Najbardziej skorzysta internet, który powinien zwiększyć swoje udziały na całym rynku reklamy z obecnych 6 do 14 proc. w roku 2020. W przypadku tego medium kluczową rolę mają odgrywać płatne reklamy w wyszukiwarkach takich jak Google czy Yahoo. W swoim raporcie AA przedstawiło dwa możliwe scenariusze dla brytyjskiego rynku reklamowego – „high option” i „low option”. Pierwszy zakłada 52 proc. wzrost nakładów na reklamę w następnej dekadzie, podczas gdy w drugim przypadku prognozowany wzrost ma wynieść 28 proc. Obie wersje są na tyle optymistyczne, że właściciele rozmaitych nośników reklamowych zacierają ręce. W tym samym raporcie przyjęto, że brytyjska gospodarka zacznie się odradzać w 2010 roku. Pożyjemy, zobaczymy…
Małe zapytankoi Jeszcze jeden dowód na to, że biznes można zrobić dosłownie na wszystkim. Na przykład na odpowiadaniu na pytania. Dwaj 29-latkowie – Krzysztof Szumski, psycholog i Grzegorz Żmijewski, informatyk – prowadzą stronę pt. www.zapytanko.pl. Odpowiadają na niej za pieniądze. Pomysł wziął się stąd, że kiedyś często dostawali sms-y z najróżniejszymi pytaniami – a to jak dojechać do danego miejsca, a to o godziny otwarcia jakiegoś sklepu. Dzisiaj obłożeni książkami robią to co kiedyś, czyli odpowiadają przy pomocy sms-ów. Na każdym o wartości 1,22 złotego zarabiają niecałe 50 groszy. Niedużo, ale pytających ciągle przybywa.
|25
nowy czas | 14 marca 2009
zadbaj o zdrowie
JASKINIE SOLNE – ulga w schorzeniach układu oddechowego Popularna w Polsce terapia solna jest również dostępna w Anglii dzięki otwarciu w Londynie The Salt Cave Clinic, pierwszej takiej placówki w tym kraju. Skuteczna i dokładnie zbadana terapia solna (speleo/haloterapia) stosowana jest z powodzeniem w celu przyniesienia ulgi w przypadkach schorzeń dróg oddechowych, takich jak zapalenie oskrzeli, astma, mukowiscydoza, kaszel oraz zapalenie zatok. Ponieważ leki używane w przypadku problemów z oddychaniem często powodują niepożądane efekty uboczne, zarówno lekarze jak i pacjenci coraz częściej sięgają po alternatywne sposoby leczenia. Haloterapia (od greckiego halos, czyli sól) to rodzaj leczenia przeprowadzany w pomieszczeniu z kontrolowanym opływem powietrza (w „jaskinii”), w którym odtwarza się mikroklimat prawdziwej jaskini solnej. Leczenie w prawdziwych grotach solnych, speleoterapię, stosuje się od wieków. Skuteczność speleoterapii przypisuje się niepowtarzalnym warunkom panującym w grotach solnych, a naturalny aerozol chlorku sodu (sól) uważa się za główny element leczniczy takiego mikroklimatu. W The Salt Cave Clinic (www.saltcave.co.uk) odtwarzane są naturalne warunki panujące w grotach solnych. Pacjenci siedzą na fotelach wypoczynkowych w po-
mieszczeniu przypominającym jaskinię solną. Ściany oraz podłoga pokryte są solą, a wdychane powietrze zawiera maleńkie cząsteczki soli, które wnikają głęboko do układu oddechowego. Cząsteczki te produkowane są przy użyciu supernowoczesnej technologii. Wdychane „słone powietrze” jest uzdrawiającym elementem kuracji. Według The New England Journal of Medicine „wdychanie hipertonicznego roztworu soli powoduje długotrwałe przyspieszenie wydalania wydzieliny śluzowej oraz usprawnia pracę płuc. Kuracja ta może pomóc ochronić płuca przed szkodliwymi czynnikami zmniejszającymi wydalanie wydzieliny śluzowej i prowadzącymi do chorób płuc”. Terapia solna sprawdza się w leczeniu wielu schorzeń układu oddechowego, takich jak przewlekłe zapalenie oskrzeli, zadyszka, ucisk w klatce piersiowej, kaszel (zwłaszcza w nocy lub po ćwiczeniach), rzężenie, alergie dróg oddechowych, nieżyty nosa, zapalenie migdałków, zapalenie gardła, grypa, „kaszel palacza” (wtórne objawy spowodowane dymem tytoniowym), nawracające ostre schorzenia układu oddechowego
oraz zespół nadwrażliwości chemicznej. Efekty terapeutyczne kuracji potwierdzają badania z dziedzin biochemii, immunologii oraz mikrobiologii. Rezultaty mówią same za siebie. Efekty terapii solnej oceniono u 124 pacjentów cierpiących na różnego rodzaju choroby dróg oddechowych (astmę oskrzelową, przewlekłe obturacyjne i nieobturacyjne zapalenie oskrzeli, rozstrzenie oskrzeli, mukowiscydozę) w trakcie kontrolowanej przy pomocy placebo próby klinicznej. W grupie pacjentów leczonych haloterapią zaobserwowano znaczną poprawę (75-98%). Co więcej, pacjenci nie muszą już przyjmować dużych dawek leków. Leczenie jest wyjątkowo skuteczne u dzieci, gdyż uwielbiają się one bawić w „grocie solnej” i nawet nie zdają sobie sprawy, że są leczone. W The Salt Cave Clinic dostępny jest kącik zabaw z zabawkami i solą zamiast piasku.
Więcej informacji: www.saltcave.co.uk lub pod nr telefonu 020 8870 6006
1DMOHSV]D VLHþ WHOHIRQLL
KOMÓRKOWEJ
- Rozmowy do Polski
3
p/min
- Roaming w 77 krajach www.globalcell.EU
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
26
14 marca 2009 | nowy czas
czas na relaks
O JADŁOSPISIE
» Wiem, że są to znane powszechnie prawdy,
mANIA GOTOWANIA Mikołaj Hęciak
Łączy się to z wątkiem sprzed miesiąca, gdy zastanawialiśmy się jak zaoszczędzić trochę grosza na jedzeniu, bez uszczerbku na jakości i obfitości. Otóż planowanie posiłków na cały tydzień może skutecznie ograniczyć nasze wydatki. Pamiętam z dawnych czasów lekturę jednej z najpopularniejszych polskich książek kulinarnych „Kuchnia Polska”, gdy literatura z tej dziedziny nie przeżywała takiego rozkwitu jak to się dzieje obecnie. Ta treściwa książka zawierała nie tylko mnóstwo tradycyjnych przepisów, ale również podstawy żywienia, zasady przechowywania żywności czy ergonomicznego urządzenia kuchni. I to, co dziś najważniejsze – proponowała szeroką gamę jadłospisów z uwzględnieniem sezonowości produktów. Jednym ze sposobów na oszczędne gospodarowanie jest gotowanie większej ilości jedzenia, tak by wystarczyło na dwa dni. A jeżeli mamy pojemną zamrażarkę, możemy pokusić się o przygotowanie jeszcze większych ilości, podzielić na odpowiednie porcje i zamrozić. W warunkach domowych zamrażanie gotowanych produktów na miesiąc jest całkowicie bezpieczne. Do tego dochodzi bardzo przyjemna świadomość, że obiad na „jutro” mamy już z głowy. Co powinien zawierać dobrze skomponowany jadłospis? Liczbę posiłków z wartością kaloryczną i odżywczą dostosowaną do indywidualnych potrzeb każdej osoby. Trzeba pamiętać, ze inne potrzeby mają niemowlęta, inne dzieci, dorośli czy osoby w podeszłym wieku. Podobnie rodzaj wykonywanej pracy różnicuje zapotrzebowanie na ilość energii dostarczanej z posiłkiem. Liczbę kalorii i zapotrzebowanie na wszystkie białka, tłuszcze, węglowodany i witaminy można znaleźć w odpowiednich tabelach. I na tej podstawie można ułożyć jadłospis. Można rozłożyć go na trzy do pięciu posiłków. Następnie wybrać urozmaicone produkty spożywcze tak, by w kółko nie powtarzać jednego produktu czy potrawy i aby w ciągu dnia spożywać i mięso, i pieczywo, i warzywa, owoce, kasze itd. Teoretycznie można dość szybko napisać zgrabne menu, ale w praktyce trzeba pamiętać jeszcze o dostępności produktów spożywczych na rynku i jak zwykle o cenie. Pewnym ułatwieniem
ale warto je od czasu do czasu przypominać. Łatwo się o tym mówi, ale o wiele trudniej realizuje w codziennym życiu. A chodzi o menu, czyli jadłospis. I to na cały tydzień. CZEKOLADOWA TARTA NA SZYBKO
mogą być gotowe już jadłospisy publikowane w przeróżnych książkach kulinarnych. Pojawia się tutaj trudność tej natury, że nawet gdy mamy już podane jak na dłoni menu na cały dzień czy nawet dłuższy okres, to często nie odzwierciedla on dokładnie naszych potrzeb i możliwości. Dotyczy to szczególnie jadłospisów z zagranicznych przedruków, gdzie niektóre produkty w danym miejscu
Jak pamiętamy Anglicy lubują się w ciastach typu tarta. A któż nie lubi czekolady? Podana proporcja wystarczy na 6-8 porcji. Na ciasto potrzebujemy: 250 g niesolonego masła, 40 g cukru pudru, 1 jajko, 500 g mąki (plain flour), a na nadzienie 350 ml śmietany (double), 150 pełnotłustego mleka, 400 g gorzkiej czekolady (naj-
są niedostępne. Koniec końców jadłospis powinien odpowiadać naszym osobistym potrzebom. I należy pamiętać, że jest on tylko częścią całego stylu życia. Dlatego rodzaj aktywności, jakiej oddajemy się w ciągu dnia, ilość stresu i nasze przyzwyczajenia mogą wspomagać dietę lub nie. A oto krótki zarys jadłospisu na jeden tydzień. Danie1. to lunch, danie 2. to obiad albo kolacja lub po prostu obiadokolacja. Dzień1. 1. Stirfry z szynką i ryżem; 2. Gulasz wołowy z kaszą gryczaną. Dzień 2. 1. Zapiekany halibut ze szpinakiem i pieczone ziemniaki; 2. Gulasz wołowy z ryżem. Dzień 3. 1. Rosół z makaronem; 2. Krokiety z mięsem. Dzień 4. 1. Krokiety z mięsem lub rosół; 2. Naleśniki z serem. Dzień 5. 1. Zupa pomidorowa z ryżem; 2. Spaghetti po bolońsku. Dzień 6. 1. Zapiekanka z grzybami i serem; 2. Spaghetti po bolońsku. Dzień 7. 1. Kurczakowa tikka masala z ryżem; 2. Ryba panierowana z zielonymi warzywami i frytkami. Proponuję, by zapisywać przez jeden bądź dwa tygodnie wszystkie posiłki. Pozwoli nam to zobaczyć wstecz jak się odżywialiśmy. Będzie też pomocą przy opracowaniu własnego menu, może z pomocą profesjonalnego dietetyka. Zmiana odżywiania lub trybu życia często może okazać się zbawienna i pomocna przy leczeniu niektórych schorzeń lub pozbyciu się stresu.
lepiej o zawartości 70% kakao), 3 jajka. Piekarnik nagrzewamy do 1800C. Ciasto możemy przygotować zarówno w misce, jak i za pomocą robota kuchennego. Najpierw rozkręcamy miękkie masło z cukrem, aż otrzymamy dość puszystą masę, potem dodajemy jajko, a następnie mąkę. Ciasto zawijamy w folię spożywczą (cling film) i na 30 minut chowamy do lodówki. Okrągłą foremkę o średnicy około 20cm smarujemy masłem. Schłodzone ciasto rozwałkowujemy na 3 mm grubości i o 5 cm szerzej niż średnica foremki. Ciasto układamy w foremce zostawiając 2 cm na brzegach więcej. Podstawę nakłuwamy widelcem. By ciasto nie wyrosło za bardzo, kładziemy na nim papier do pieczenia i wysypujemy na niego tzw. baking beans, czyli porcelanowe kuleczki. Ciasto pieczemy około 20 minut. Odkrawamy brzeg równo z górą foremki. Wyjmujemy baking beans. Temperaturę zmniejszamy do 1200C. By przygotować masę, w garnku podgrzewamy śmietanę z mlekiem prawie do momentu wrzenia. Zdejmujemy z ognia i dodajemy pokruszoną czekoladę. Mieszamy ciągle. Dodajemy ubite wcześniej jajka. Łączymy razem, zalewamy ciasto i pieczemy około godziny. Tarta jest gotowa, gdy w środku jeszcze jest trochę rzadka. Pozostawiamy do okrzepnięcia na przynajmniej 45 minut. Smacznego!
ykłe w z e i n a c s j e mi Miłe rzeczy przytrafiają się często przez przypadek. Candid Café w Islington „odkryłem” właśnie w ten sposób. Pewnego wieczoru spacerowałem tu i tam w okolicach stacji metra Angel poszukując miejsca na kawę, które przyciągnęłoby mnie swoistym klimatem. W tej okolicy nie brak kafejek, lecz są one opatrzone głównie firmowymi znakami popularnych sieci. Zgodnie z własną naturą odmienności wyruszyłem na poszukiwania czegoś niepospolitego w pobliskich zaułkach. Jednym z nich jest Torrent Street (EC1), a mieszczącą się tam Candid Café oceniłem jako unikatową na „kawiarnianej” mapie Londynu. Jeśli nosimy w sobie odrobinę poezji, miejsce to niechybnie pokochamy od pierwszego wejrzenia. W Candid Café drzemie atmosfera spokoju domowego ogniska minionego czasu; zatrzymał się on tu w surowej fakturze ciepła czerwonych ścian, w antycznych kanapach usadowionych w głębi wnętrza, stłumionym świetle abażurów staromodnych lamp, w obrazach. W przestrzeni kawiarni dominuje wygodny, biesiadny stół, wydawałoby się sprzeczny z miejscem przeznaczenia. W ciągu dnia panuje wokoło niego wyczekująca cisza, natomiast wieczorami rozmieszczone na nim kandelabry spływają woskiem świec, których światło wypełnia wnętrze ciepłymi kolorami intymnego półmroku. Candid Café jest liryczną aurą stworzoną zakochanym, nastrojową czytelnią miłośników książek, miejscem pracy z laptopem i czasem spotkań artystycznej bohemy. Kawiarnia nie reklamuje się na głównej ulicy, a zdaje się być ukrytym w zaułku Torrent Street sekretem Islington, klubem dla własnego kręgu miłośników, miejscem, które gorąco polecam. Do Candid Café trafimy bez problemu i szybko: po wyjściu ze stacji metra Angel skierujmy się w lewo i na pierwszym skrzyżowaniu ponownie w lewo. Po kilkunastu metrach pierwsza uliczka w lewo to właśnie Torrent Street. Wejście do Candid Café znajduje się po jej prawej stronie, pod białym mustangiem wierzgającym ponad wejściem zagadkowo ponurej klatki schodowej. Bez obawy, to jest już część tego stylu. Udajmy się na drugie piętro, gdzie przedsionek za niebieskimi drzwiami poprowadzi do kawiarni. Candid Café czynna jest od poniedziałku do piątku w godzinach od 12.00 do 22.00, zaś w niedzielę od 12.00 do 17.00. Życzę mile spędzonego tam czasu.
Andrzej Łapiński
W dniu 22 marca o godzinie 12.00 Andrzej Łapiński zaprasza na kolejny spacer tropem londyńskich ciekawostek. Miejsce spotkania: Trafalgar Square przy pomniku króla Karola I (na zdjęciu) tuż u wylotu ulicy Whitehall.
|27
nowy czas | 14 marca 2009
czas na relaks sudoku
średnie
łatwe
7
3 6 2
4
9 1 4 9 3 7 6 4 6 3 5 1 2 9 7 4 6 2 8 2 5 7 9 5 2 8
2
6 8
9 8 3
2
2 2 4 3 5 3 6
9 3 6 7
2
8 9
1 4
1
7 6 8 4
5 3 2 7
2
6
8 7 5 4 9 1 4 2 5 8
8 6
1
trudne
4
6
1
9 1
9
7
2
4 7 5 4 8
1
5 3 1 6
krzyżówka
horoskop
BARAN 21.03 – 19.04 Zapowiada się trudny okres. Mogą dopaść cię rozterki i dylematy. Nadszedł czas na podsumowanie dotychczasowych osiągnięć. W pracy chwilowy kryzys lub niepowodzenie, które mogą cię zniechęcić do działania. Postaraj się przeczekać, a wiele zyskasz. Zadbaj teraz o zdrowie, by uniknąć przeziębienia. Pojawi się szansa na spotkanie wielkiej miłości, nie przegap tego.
BYK
20.04 – 20.05
Nowe możliwości i okoliczności sprzyjające twojej sytuacji, nie wahaj się i wykorzystaj to, bo drugiej takiej szansy możesz już nie dostać. Jeśli chodzi o pracę, zastanów się nad otwarciem własnej firmy, wykaż się samodzielnością i odwagą. Dobry czas na inwestowanie i zawieranie umów. Zwróć uwagę na swój jadłospis, nie jest dobry dla ciebie.
BLIŹNIĘTA 21.05 – 21.06
Nadszedł właściwy czas, aby twoje zamierzenia i plany się ziściły. Masz teraz wielką szansę na pokazanie swoich możliwości, więc nie czekaj już dłużej. W pracy nie daj się ponieść emocjom i zachowaj dystans do przełożonego. Skup się na oszczędzaniu, ponieważ czekają cię poważne wydatki. Powinieneś zadbać o swój kręgosłup, zacznij uprawiać sport.
RAK 22.06 – 22.0
Two je ży cie na bie rze te raz tem pa, przy go tuj się na du że zmia ny. Po wi nie neś wresz cie za cząć my śleć o so bie i o swo jej przy szło ści. Nie oglą daj się już za sie bie. Wzią łeś na sie bie za du żo obo wiąz ków, nie po zwa laj tak so bą ma ni pu lo wać, po pra cuj nad aser tyw no ścią i po sta raj się za pa no wać nad ner wa mi. W mi ło ści cze ka cię nie spo dzian ka, daw na zna jo mość roz grze je two je ser ce na no wo.
LEW 23.07 – 22.08
To co teraz zrobisz będzie miało wpływ na twoją przyszłość, więc zrób coś, by pokazać, jaki naprawdę jesteś, nie ukrywaj swojego talentu. Ale to, że jesteś najlepszy, nie znaczy, że możesz już nic nie robić, konkurencja nie śpi. Inwestycja w nieruchomości to dobry pomysł, zastanów się i posłuchaj dobrej rady.
NA PAN 23.08 – 22.09
Daj sobie więcej swobody, naucz się śmiać, przyszedł odpowiedni czas, byś realizował swoje plany bez żadnych obaw. Pokonasz wszystkie przeciwności. Dobrze by było, gdybyś zainwestował w swoje wykształcenie, może jakiś kurs? Warto wydać pieniądze na swoje marzenia, a ty możesz to zrobić. Twój organizm jest silnie przeciążony, znajdź więcej czasu dla siebie i odpocznij.
GA WA 23.09 – 22.10
Wreszcie pojawi się szansa na wyjaśnienie spraw, które tak bardzo ci ciążyły, poczujesz wielką ulgę i przypływ nowych sił. Nie bój się i krocz śmiało do przodu. Okaż partnerowi więcej zaufania, bez tego wasz związek nie przetrwa. Nadszedł też czas na rozszerzenie działalności i podjęcie właściwych kroków.
PION SKOR 23.10 – 21.11
Załatwisz ważne sprawy, wszystko będzie ci szło jak z płatka, uważaj tylko byś nie przeoczył czegoś ważnego w swoim życiu. Uważj na finanse – oszczędności topnieją, chyba za dużo ostatnio wydajesz. W pracy należy czasem zaryzykować, więc spróbuj, i tak nic nie tracisz. Warto odświeżyć stare uczucie, może to jest właśnie to, czego szukasz tak długo.
STRZELEC 22.11 – 21.12
Plany, które poczyniłeś, mogą okazać się bardzo trudne do zrealizowania, za dużo od siebie wymagasz. Powinieneś chyba odpocząć i przemyśleć wszystko jeszcze raz. Nie musisz też aż tyle czasu spędzać w pracy, bo za mało poświęcasz go partnerowi, a to nie sprzyja waszemu związkowi. Potrzebujesz też więcej snu. Masz pomysł na inwestycje, zrealizuj go.
ZIOROŻEC
KO 22.12 – 19.01
Znaj dziesz się w bar dzo do brej sy tu acji, wszy scy bę dą ci sprzy jać i po ma gać. Po sta raj się to wy ko rzy stać w jak naj lep szy spo sób. Sko rzy staj z za pro sze nia, na pew no nie bę dziesz ża ło wał. Jest szan sa na po zna nie ko goś no we go. Świet nie po ra dzisz so bie w pra cy, nie ucie kaj od od po wie dzial no ści. Mo żesz się spo dzie wać przy pły wu go tów ki.
NIK WOD 20.01 – 18.02
Jesteś na dobrej drodze do osiągnięcia tego, o czym marzysz, więcej wiary w swoje możliwości i świat stanie otworem przed tobą. Zasługujesz na szczęście. Należy ci coś więcej, nie ulegaj partnerowi. W pracy warto czasem dać z siebie wszystko, twoje trudy zostaną docenione.
BY
RY 19.02 – 20.03
Nadchodzi wspaniały czas, nowe możliwości, korzystne sytuacje. Przed tobą sukcesy i pochwały . Każde twoje przedsięwzięcie się powiedzie. Nadeszła pora, by twoje pomysły ujrzały światło dzienne. Poznasz kogoś, kto zawróci ci w głowie, poddaj się temu, a nie pożałujesz. W finansach może być jeszcze lepiej, wszystko zależy od ciebie i twoich pomysłów. Uważaj na przeziębienie.
28|
14 marca 2009 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I W YGOD ą! rt Zapłać ka
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
Aby ZAmIEścIĆ OGŁOSZENIE rAmKOWE prosimy o kontakt z
działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
NAUKA
ZAprASZAm NA KUrS TAŃcA TOWArZySKIEGO 1-STOpNIA KTóry rOZpOcZNIE SIĘ 25.04 O GOdZ. 16.30 dla młodzieży i dorosłych pierwszy taniec choreografie dla par ślubnych prywatne lekcje tańca towarzyskiego Tel. 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@ szkolatanca.co.uk
jĘZyK ANGIElSKI KOrEpETycjE OrAZ prOfESjONAlNE TŁUmAcZENIA. AbSOlWENTKA ANGlISTyKI OrAZ TrANSlAcjI (UNIvErSITy Of WESTmINSTEr) TEl.: 0785 396 4594 EWElINAbOcZKOWSKA@yAhOO.cO.UK
rOZlIcZENIA I bENEfITy szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy)
KSIĘGOWOśĆ fINANSE USŁUGI róŻNE
ANTENy SATElITArNE jan Wójtowicz
zwrot podatków Pełna księgowość dla se/Ltd wnioskowanie o rezydenturę n.i.n, c.i.s., c.s.c.s. Benefity 162d hIGh STrEET hOUNSlOW TW3 1bQ TEl.: 0208 814 1013 mObIlE: 07980076748 info@omegaplusltd.co.uk
Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy cctv, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. anteny telewizyjne. polskie ceny Tel. 0751 526 8302
ArchITEKT rEjESTrOWANy W ANGlII wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. TEl.: 0208 739 0036 mObIlE: 0770 869 6377
AcTON suite 16 Premier Business centre 47-49 Park royal London nw10 7LQ TEl: 0203 033 0079 0795 442 5707 cAmdEN suite 26 63-65 camden High street London nw1 7jL TEl: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk
TESTy NA bryTyjSKIE prAWO jAZdy NA WSZySTKIE KATEGOrIE OrAZ bryTyjSKI KOdEKS drOGOWy W jĘZyKU pOlSKIm. prOfESjONAlNE I KOmplETNE. BezPłatne doradztwo odnośnie uzyskania Prawa jazdy w wB. WWW.EmANO.cO.UK bIUrO@EmANO.cO.UK 07871 410 164
piątek sobota 10.00 – 23.00
KOmpUTErOWE bAdANIE cAŁEGO OrGANIZmU: •wykrywanie alergii środowiskowych i pokarmowych, pasożytów, bakterii •badanie układu kostnego: skrzywienia, nerwobóle, osteoporoza •infekcje i nieżyty, stany zapalne: górnych dróg oddechowych, serca, jelit, nerek, tarczycy, itp. •regulacja wagi ciała: otyłość i niedowaga •układanie diet •masaże: sportowy, relaksujący, limfatyczny •kąpiele mineralno-ziołowe czynne od 7.00 do 23.00 Ur szu la Reń ska Tel: 0772 996 8769 20 Ladysmith Road Canning Town London E16 4NR (Bus 69, six bus stops) www.allmedicaldiagnosis.com
lAbOrATOrIUm mEdycZNE: ThE pATh lAb kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (Hiv – wyniki tego samego dnia), ekG, usG.
pEŁNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) zwrot podatku w ciągu 48h virtual office nin, cis, cscs, zasiłki i benefity
RESTAURACJA (przy polskim kościele) 2 WINDSOR ROAD, EALING, LONDON W5 5PD 0793 171 3066 od poniedziałku do czwartku 10.00 – 15.00
TEl: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk
bIUrO KSIĘGOWE
ZdrOWIE
TEl: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street london W1G 8 EN
GINEKOlOG-pOŁOŻNIK dr N. mEd. mIchAŁ SAmbErGEr
niedziela 09.00 – 23.00
ZAPRASZAMY!!! UrOdA
prOfESjONAlNE fryZjErSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729
KIErmASZE
22 mArcA 2009 (NIEdZIElA) W GOdZINAch 11.00 – 18.00, W hOlU pOSK-U, OdbĘdZIE SIĘ KIErmASZ dUblETóW KrAjOWych I EmIGrAcyjNych (większość książek w cenie £1.50).
USŁUGI TrANSpOrTOWE
WyWóZ śmIEcI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TrANSpOl tel. 0786 227 8730 lub 29 ANdrZEj
dojazd metrem: district Line, stacja ravenscourt Park.
bIUrA pOdróŻy
dIAGNOSTIc SErvIcE 310 GrEEN lANES N13 5TT Przeglądy (mot) diagnostyka komputerowa serwis samochodów osobowych i dostawczych naprawy mechaniczne, wymiana opon itp. nabijanie, przegląd klimatyzacji w ofercie dojazd do klienta 12 miesięcy gwarancji 100% satysfakcji
The hale clinic 7 park crescent london W1b 1pf Tel.: 0750 912 0608
Tel: 078 90756 276 E-mail: psborowski@hotmail.co.uk
www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu
50 burket close Norwood Green Ub2 5Nr
OGŁOSZENIA 0207 358 8406
|29
nowy czas | 14 marca 2009
ogłoszenia SUPPORT WORKER Location: GREATER LONDON Hours: 37.50 HOURS PER WEEK Wage: GBP 7.50 - GBP 10 PER HOUR - DEPENDING ON EXPERIENCE Employer: Softcare UK Ltd Closing Date: 27/03/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME
job vacancies PRIMARY PHYSICAL EDUCATION TEACHER Location: GREATER LONDON Hours: OVER 5 DAYS AND INCLUDING SOME EVENINGS AND SATURDAYS Wage: 24000-34000 PER ANNUM Employer: Southbank International School Closing Date: 27/03/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME
Description: We are seeking a dynamic and pro-active educator to teach an integrated, developmental PE curriculum and manage the after school activities program at our primary school. Experience of the IB Primary Years Programme is desirable. The ability to inspire, and strong organizational skills are essential. Our school is committed to safeguarding and promoting the. welfare of children and applicants must be willing to undergo child protection screening appropriate to the job, including checks with past employers and an Enhanced Disclosure via the Criminal Records How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Camilla Holland at Southbank International School, 63-65 Portland Place, London, W1B 1QR. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Softcareuk who are operating as an employment agency. Softcareuk is currently recruiting care assistants and support workers within the London region. Applicants must have previous experience and relevant qualifications, NVQ Level 2 in health and social care and manual handling certificate obtained in the last 12. months as a minimum standard. Candidate must be organised and adaptable and ensure an effective and professional delivery of care to service users. You will be working in care homes around the London region. This position is temporary with no duration given. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expenses will be met by applicant. To apply send CV to cvsoftcareuk.eploymail.co.uk for initial screening or log on to www.softcareuk.com and register. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Titus at Softcare UK Ltd, ASTRA HOUSE, ARKLOW ROAD, ARKLOW ROAD, SE14 6EB, or to cv@softcareuk.eploymail.co.uk. FAMILY ASSESSMENT WORKER POLISH SPEAKING Location: GREATER LONDON Hours: DAYS, EVENINGS, NIGHTS, WEEKENDS Wage: ÂŁ12 - ÂŁ16 per hour Employer: Service Care Solutions Ltd. Closing Date: 04/05/2009
BEZ NOWEJ KARTY SIM
Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Service Care Solutions who are operating as an employment agency. We are currently recruiting for a Family Assessment Worker who is fluent in Polish or has ability to speak another language, working within a 4 star organisation in the heart of London. The successful applicant will have to have an enhanced CRB and be able to start as soon as possible. This is a fantastic opportunity to advance and progress your career within Children and Families. The post holder will be expected to fulfil a range of responsibilities; these will include developing programmes of assessment for families and children. Participate in discussions concerning the development of the unit. Undertake responsibility for certain allocated tasks. To assist in budgeting, care of building, catering and administration. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0800 3112020 ext 2020 and asking for John Neary. OUTREACH WORKER Location: LONDON SE1 Hours: FULL TIME, DAYS AND TIMES TO BE ARRANGED Wage: ÂŁ18,526 + LONDON ALLOWANCE Employer: Health and Safety Executive Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must be fluent in either Polish, Romanian or Gujerati with excellent command of English. Will be working alongside inspectors and compliance officers to increase HSE’s interaction with construction workers from Poland, Romania and India. The object is to improve the awareness of vulnerable workers to their rights in relation to health and safety at work. This is a new frontline role that will
BEZ UKRYTYCH OPLAT
involve construction site visits working with immigrant community organisations, local authorities, faith communities, FE colleges, trade unions and employers to organise events and developing links, networks and partnerships. You may also be involved in the resolution of complaints and assistance with investigations. You will also help to educate existing HSE staff about the communities you know about. This is 12 months fixed term. How to apply: You can apply for this job by obtaining an application form from, and returning it to Personnel Dept at Health and Safety Executive, www.hse.gsi.gov.uk.. TELEPHONE INTERPRETER Location: GREATER LONDON Hours: 30 HOURS OVER 5 DAYS Wage: ÂŁ10 PER HOUR Employer: Mitaka Ltd. (trading as the Big Word) Closing Date: 27/03/2009 Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer Shares information about new starters with jobcentreplus for statistical purposes only.See www.dwp.gov.uk for more information. We are looking to recruit in-house Telephone Interpreters for our London office in the following language combinations: "Polish/English, English/Polish "Slovak English, English - Slovak. We would like our Interpreters to work 6 hours a day, but will discuss different 6 hour blocks between the times of 9am and 6pm.The role is intended to be temporary and last for an initial period of 3 months.This may, however, be extended depending on the success of this new in-house role.We have the following requirements: Community Interpreting Level 3 "3 years experience This is an excellent opportunity for someone to get regular and guaranteed interpreting work. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Lucy Sayer at Mitaka Ltd. (trading as the Big Word), thebigword London, Well Court, 14-16 Farringdon Lane, London, EC1R 3AU. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
VIP ACCOUNT EXECUTIVE Location: LONDON, EC1M Hours: 40 PER WEEK, MON TO FRI., DAYS Wage: EXCEEDS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: i4 Recruitment Ltd Employer Ref: i4J-000227 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of i4 Recruitment Ltd who are operating as an employment agency. VIP Executive – Russian and Polish OR Finnish and Swedish Candidate: Bachelor’s degree, Must have fluency in Russian and Polish OR Finnish and Swedish, written and spoken. Must be sales and customer oriented. Able to demonstrate a thorough understanding of e-commerce and have the necessary commercial acumen to appreciate market trends, extensive knowledge and experience of the online gaming/e-commerce industry, excellent phone acumen and ability to build remote relationships, Excellent communication, presentation and influencing skills, highly motivated with strong commitment. How to apply: Plase apply by sending CV by email to HYPERLINK "mailto:apply@i4jobs.co.uk" apply@i4jobs.co.uk. You can apply for this job by sending a CV/written application to Oliver Hilton at i4 Recruitment Ltd, Saxon House, Hellesdon Park Road, Norwich, Norfolk, NR6 5DR. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. ADMINISTRATOR Location: HARWICH, ESSEX Hours: 40+ PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, 8:30AM-6PM Wage: DEPENDANT ON EXPERIENCEWork Pattern: DAYS Employer: Flying Trade Limited Duration: PERMANENT ONLY
Description: Required at group head office in Harwich to monitor imports and stock control. Must be able to communicate in Polish language, computer literate and have a graduate degree or equivalent. Please quote current/expected salary in covering letter. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to D Patel at Flying Trade Limited, 4 Europa Way, Harwich, Essex, CO12 4PT.
Scottish Tides Tides Scottish
POLISH P PO OLLISH ISH
7Ya`ĂŠÇƒJa 7 Y a ` ĂŠ ǃ J a ZPLJ Z P LJ KV K V UHZ U H Z I` I` WYaLa W Y aL a TPLZPǃJL TPLZPǃJ L LRZWSVYV^HÇ… L RZ W S V Y V^H Ç… Ç?`^L Ç? ` ^L a^PǃaRP a ^ P ǃ aR P R\S[\YHSUL R\S[\Y HSUL TPLJKa` T P LJ K a ` :aRVJQǃ : aRVJ Qǃ H 7VSZRǃ 7V S Z R ǃ
:\ELHU]
& 1 po £5 kredytu T-Talk. Nastêpnie wybierz numer docelowy i #. Poczekaj na po³šczenie.
Peatbog P eatbog Faeries Faeries Kapela ze ze W si Warszawa Warszawa Kapela Wsi Kult, Penelope Kult, Sing Sing Sing Sing P enelope Ani Ani Mru Mru Mru Mru +UV èV^J` ) èV^J` ) +UV )SHaPU -PKKSLZ -PKKSLZ )SHaPU HUK THU` THU` TVYL TVYL HUK
DoÂładuj T-Talk z komĂłrki wybierz DoÂładuj T-Talk przez internet* 0208 497 4029 & 1 po ÂŁ5 kredytu. na www.auracall.com/polska
Polska 2p/min Polska 7p/min
1.6p/min 5.5p/min
www.auracall.com/polska 09 FEB::M MAY TO
Do 27% extra kredytu ZA DARMO jeĤli do³adujesz konto przez INTERNET Infolinia: 020 8497 4698
Tanie Rozmowy!
T&C’s: Ask bill payer’s permission. Calls charged per minute. Charges apply from the moment of connection. Calls to the 020 number cost mobile standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Calls made to mobiles may cost more. Connection fee varies between 1.5p & 15p. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. *Pence a minute quoted are based on extra credit gained from £20 minimum top-up online & on first call. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
|
^^^ OVYZLJYVZZ JV \R ^ ^^ OVYZLJYVZZ JV \R
Millll St, Mi St, Perth, Perth, PH1 PH1 5UZ 5UZ
30|
14 marca 2009 | nowy czas
co się dzieje
7 FESTIWAL POLSKICH FILMÓW KINOTEKA Cztery noce z Anną , reż. Jerzy Skolimowski, 2008, 91 min. Po projekcji dyskusja z udziałem Jerzego Skolimowskiego
Niedziela, 15 marca Riverside Studios Crisp Road, Hammersmith, W6 9RL, tel. 0208 237 111, www.riversidestudios.co.uk godz. 15.00 Double Bill: 1. Dekalog III, reż. Krzysztof Kieślowski, 1989, 56 min. 2. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił, reż. Maciej Cuske, 2008, 44 min. godz. 17. 20 Double Bill: Refreny, reż. Wiola Sowa, 2007, 13 min.) Pora umierać, reż. Dorota Kędzierzawska, 2007, 104 min. godz. 19.40 Double Bill: Falsart, reż. Igor Devoid, 2007, 27 min. Sztuczki, reż. Andrzej Jachimowski, 2007, 96 min. Poniedziałek, 16 marca Prince Charles Cinema, 7 Leicester Place, WC2H 7BY, tel. 0870 811 2559, www.princecharlescinema.com godz. 20.30
Sobota, 21 marca Riverside Studios Crisp Road, Hammersmith, W6 9RL, tel. 0208 237 111, www.riversidestudios.co.uk Retrospektywa Jerzego Skolimowskiego godz. 14.30 Rysopis, 1964, 80 min. godz. 16.10 Walkower, 1965, 77 min.
Niedziela, 22 marca Riverside Studios Crisp Road, Hammersmith, W6 9RL, tel. 0208 237 111, www.riversidestudios.co.uk Retrospektywa Jerzego Skolimowskiego godz. 14.00 Bariera, 1966, 84 min. godz. 1545 Ręce do góry, 1967/1981, 90 min.
Poniedziałek, 23 marca
Idealny facet dla mojej dziewczyny
reż. Tomasz Konecki, 2009
Cargo, 83 Rivington Street, Shoreditch, EC2A 3AY, godz. 19.00
Środa, 18 marca
Polskie filmy krótkometrażowe.
FBI Southbank, Belvedere Road, South Ban,k SE1 8XT tel. 0207 9283232, www.bfi.org.uk, godz. 18.30
Po pokazach dyskusja z twórcami obrazów. www.kinoteka.org.uk
W Riverside Studios odbywa się wystawa poświęcona Krzysztofowi Kieślowskiemu,: prywatne pamiątki, zdjęcia oraz plakaty z łódzkiego Muzeum Kinematografii. Wystawa do 23 marca.
muzyka Compassionate Dictatorship 15 marca The Hare Pub, 505 Cambridge Heath Rd, E2 9BU godz. 20:00, za darmo Kwartet Leeds Jazz College, Jeza Franksa. Grają muzykę będącą połączeniem jazzu i rocka, ze zręcznymi solówkami i ciekawymi przejściami. Slim's Cyder Co 17 marca Sir Richard Steel, 97 Haverstock Hill, NW3 4RL godz. 21:00, za darmo Specialny występ z okazji Dnia św. Patryka w wykonaniu muzyków country. ECM LIVE: Marcin Wasilewski Trio 18 marca Hall Two at Kings Place, 90 York Way, N1 9AG godz. 19:30, bilety: £12.50-£17.50 Marcin Wasilewski zyskał sławę jako pianista towarzyszący Tomaszowi Stańko. W Londynie wystąpi z własnym trio, w którego skład wchodzą także basista Sławomir Kurkiewicz oraz perkusista Michał Miśkiewicz. GUILDHALL JAZZ FESTIVAL: Guildhall Jazz Band 19 marca Sundial Court Music Room at Guildhall School of Music & Drama, Silk Street, EC2Y 8DT godz. 19:30, za darmo Ulubione przeboje nowoczesnego jazzu oraz własny materiał grupy, stworzony przez Scotta Stromana.
wystawy Sickert in Venice do 31 maja, Dulwich Picture Galery,
Islington Arts Factory 2 Parkhurst Road, Holloway, N7 0SF. Paulina Mazurek o sobie: Mówi o sobie: – Jestem malarskim naturszczykiem. Czasem słyszę, że nie mam techniki, czasem że jestem niepowtarzalna, ale Bogu dzięki sama zdobywam swoje szczyty, sama studiuję kształty i cienie, jestem zależna tylko od własnej wizji.
Gallery Road, SE21 7AD Sickert po raz pierwszy odwiedził Wenecję jesienią 1895 roku. To właśnie tam odnalazł swoją twórczą osobowość i stworzył największe impresjonistyczne dzieła. Na wystawie w Dulwich Gallery po raz pierwszy można zobaczyć rezultaty jego twórczości z okresu weneckiego. Darwin do 19 kwietnia Natural History Museum, Cromwell Rd, SW7 5BD bilety: £9 Wystawa przygotowana specjalnie na dwusetną rocznicę urodzin Darwina. Notatki, skamieliny, muzealne okazy oraz prywatne listy pochodzące z pięcioletniego okresu, kiedy twórca teorii ewolucji przebywał na Galapagos. Arsenal Museum and Stadium Tour
28 lutego odbędą się specjalne warsztaty dla dzieci, podczas których będą się mogły nauczyć tworzenia własnych wzorów. Elżbieta Chojak-Myśko: The Joy of Creation Galeria POSK, godz. 10.00 do 22.00 Retrospektywna wystawa malarstwa wieloletniej członkini zarządu Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków w Wielkiej Brytanii. My Arkansas
do 31 sierpnia 2010 Arsenal Museum and Stadium Tour, Drayton Park, N5 1BU Atrakcja dla fanów londyńskiego Arsenalu. Standardowa wycieczka po stadionie obejmuje wizytę w szatniach, tunelu prowadzącym na murawę oraz holu dla dziennikarzy. Druga opcja, The Legends tour obejmuje także spotkanie z byłymi zawodnikami klubu i torbę z pamiątkami.
Babylon
Symbiosis Big Band
tylko do 15 marca British Museum, 44 Great Russell St, WC1B 3DG bilety: £8 (do 16 lat za darmo) Wieża Babel oraz Wiszące Ogrody są powszechnie kojarzone z Babilonem. Niewiele osób wie jednak, że w tym mieście, leżącym obecnie na terytorium Iraku, dokonywano znaczących dla ludzkości odkryć. To tu ustalono podział na minuty i godziny oraz znaki zodiaku. Wystawa zawiera 100 eksponatów pokazujących mity związane z Babilonem.
Sobota 14.03. godz. 20.30, wstęp £5 Symbiosis to najmłodszy londyński big band założony na jesieni ubiegłego roku przez rosyjskiego basistę Juri Gałkina i angielskiego pianistę Chrisa Rogersa. Zespół skupia bardzo młodych londyńskich muzyków (przeciętna wieku 25 lat), których pasją jest nawiązanie do tradycji wielkich big bandów z lat 50.
Breakfast with Emma do 8 kwietnia Rosemary Branch Theatre, 2 Shepperton Rd, N1 3DT wt.-pt. 19:30; sob.,niedz. 18:30 bilety: £12 Nowoczesne podejście do klasycznej powieści Gustawa Flauberta „Pani Bovary” w reżyserii Faya Weldona.
Wycinanki. Sztuka Polskich Papierkowych Ozdób
Madame de Sade
od 14 lutego do 27 września Horniman Museum, 100 London Rd, SE23 3PQ codziennie od 10:30 do 17:30 Około 50 eksponatów, pochodzących w większości z darowizny, jakie muzeum otrzymało od warszawskiego Muzeum Etnograficznego. Kolekcja ludowych wycinanek pochodzących z Mazowsza i Kurpiów. Dodatkowo 21 i
do 23 maja Wyndham's Theatre, Charing Cross Rd, WC2H 0DA wt.-sob. 19:30 (pon. i śr.19:00), niedz. 15:00, bilety: £10-£32.50 Historia życia Markiza de Sade przez pryzmat życia sześciu kobiet. Sztuka oparta na poetyckiej wersji historii, stworzonej przez Yukio Mishima. W rolach głównych Judi Dench oraz Rosamund Pike.
Obrazy Pauliny Mazurek i zdjęcia Darka Wyrzykowskiego 27 marco do 8 kwietnia
Jarek Śmietana i przyjaciele Sobota 21.03. godz. 20.30, wstęp £8 Jarek Śmietana to jeden z czołowych muzyków i liderów na polskiej scenie jazzowej. Współpracowałł z gwiazdami jazzowymi największego formatu – Artem Farmerem, Freddim Hubbardem, Eddie Hendersonem, Garym Bartzem, Vincem Mendozą, Johnem Abercrombie, Idrisem Muhammadem, Lee Konitzem, Benny Maupinem, Zbigniewem Seifertem. Występuje z całą czołówką polskiej sceny jazzowej jak m.i: Wojciech Karolak, Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski W 2002 roku został zaproszony do zespołu skrzypka światowej sławy Nigela Kennedy z którym współpracuje dziś Willie Garnett Big Band Piątek 27.03. godz. 20.30, wstęp £5 Bez wątpienia jedna z najwybitniejszych londyńskich orkiestr jazzowych kierowana przez weterana jazzu, saksofonistę Willie Garnetta.
Dostepny 24/7
BEZ UKRYTYCH OPLAT
Dzwon taniej z tel. stacjonarnego Dzwon do Polski 2p/min na tel. stacjonarny
Wybierz poniĪszy numer dostĊpowy a nastĊpnie numer docelowy Polska Polska Niemcy Slowacja Czechy Irlandia
2p/min - 0844 831 4029
Punkty dystrybucyjne nowego Czasu Poza polskimi sklepami, ośrodkami, konsulatem RP, „nowy Czas” jest również dostępny w czterdziestu specjalnych skrzynkach, rozmieszczonych przy głównych stacjach metra w londynie oraz przed niektórymi polskimi parafiami.
7p/min - 087 1412 4029 2p/min - 084 4831 4029 TORQUAY – AngielskA RivieRA! ChelsTOn MOUnT hOTel, hUxTAble hill TORQUAY TQ2 6Rl, DevOn
3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029
nta: 0208 497 9287 ie Kl ga áu bs O ka ls Po
www.auracall.co
m/polska
Tanie Rozmowy! *T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
BRAND
NEW
Smaczna i obfita kuchnia polska. Bar. Parking. Blisko morza. Minimum 4 dni pobytu. £45 dziennie od osoby lub £260 tygodniowo. Niektóre pokoje z łazienkami za małą dopłatą. W normalne dni tygodnia oferujemy dwa posiłki dziennie: śniadania i kolacje (gorący obiad wieczorem), a w dni świąteczne, niedziele – trzy posiłki dziennie. Tel.: 0180 360 7845, MOb.: 0795 1291050
The Boat That Rocked
Race To Witch Mountain
Opens 1st April
Opens 10th April
Monsters vs Aliens
Fast & Furious
Opens 3rd April
Opens 10th April
Dragonball Evolution
X-men Origins: Wolverine
Opens 8th April
Opens 29th April
Relax and enjoy your movie in wider, spacious and more comfortable leather luxury superior seats. Available in all screens for £1 extra per ticket.
Less than 5 minutes walk from Park Royal Station and offers FREE parking.
For more information, visit www.myvue.com or call 08712 240 240 Information is correct at time of going to press