W nowej rzeczywistości chyba najlepiej znaleźli się zwykli Polacy, którzy wykorzystali możliwości oferowane przez unijne rynki pracy. No bo skąd nas dzisiaj tyle w Londynie?
piĘĆ lat w unii lonDon 18 april 2009 7 (123) Free issn 1752-0339
12-13
new tiMe
www.nowyczas.co.uk Czas na wyspie
Wyborom stało się zadość Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, organizacja oficjalnie reprezentująca Polaków na Wyspach ma nowego prezesa. Dotychczasowy prezes został wiceprezesem a wiceprezes prezesem. Poza roszadą personalną 47. Zjazd ZP nie stał się areną żadnej głębszej refleksji.
Felietony
Przeciw cyklistom Wsiada chłopina na rower i jedzie poboczem drogi do sklepu, tam kupi chleb i coś do chleba, przed sklepem przystanie ze znajomymi, jak zwyczaj każe pogawędzi, papierosa wypali, wypije piwo albo dwa i wraca do domu. Rowerem, oczywiście, jak przyjechał. Ale gdzieś na drugim kilometrze pojawił się policyjny radiowóz i kontrolę drogową chłopu urządzają. Przy okazji każą dmuchnąć w miernik i stwierdzają spożycie alkoholu. Chłop dostaje mandat, a za kilka tygodni wezwanie do sądu.
reportaŻ
Alterglobaliści w mieście Londyn, czyli nie taki diabeł straszny…
15 dni, trzykołowy wózek i ogrom silnej woli – tyle potrzeba, aby dokonać wspaniałego wyczynu. Krzysztof Jastrzębski, niepełnosprawny sportowiec z Pabianic osiągnął go pokonując na swoim wózku ponad 2 tys. km z Łodzi do Londynu w niewiele ponad dwa tygodnie. Trasa obejmowała Polskę, Czechy, Niemcy, Luksemburg, Belgię, Francję i Anglię i nie była pierwszą w dotychczasowych osiągnięciach Krzysztofa. Wszystko to aby kontynuować wieloletnią karierę sportową pomimo choroby i kalectwa oraz pokazać wszystkim w podobnej sytuacji, że wciąż są w stanie wiele osiągnąć. Krzysztof dotarł na londyński Trafalgar Square 3 kwietnia zmęczony i szczęśliwy i już myśli o kolejnych zawodach, docelowo Paraolimpiadzie w Londynie w 2012 roku.
kultura
Polskie artystki w londyńskich galeriach
2|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
” 18 kwietnia, BoGusławy, apoloniusza 1025 1926
Koronacja Bolesława Chrobrego w Gnieźnie na pierwszego króla Polski. W Warszawie uruchomiono pierwszą stację radiową w Polsce.
W getcie warszawskim zdesperowani Żydzi wzniecili powstanie. Trwało do 16 maja 1943 roku.
niedziela, 20 kwietnia, aGnieszki, Czesława 1893
Urodził się Joan Miró, hiszpański malarz i rzeźbiarz; jeden z najwybitniejszych artystów XX wieku.
21 kwietnia, anzelMa, Bartosza 1773
Poseł nowogródzki Tadeusz Reytan wygłosił pełne dramatyzmu przemówienie w Sejmie będące sprzeciwem wobec I rozbioruPolski.
22 kwietnia, łukasza, teodora 1931
Urodził się Krzysztof Komeda, pianista i kompozytor jazzowy; autor m.in. m.in. muzyki do filmów Polańskiego „Nóż w wodzie” i „Dziecko Rosemary”
23 kwietnia, wojCieCha, jerzeGo 1616
Zmarł William Shakespeare, twórca dzieł dramatycznych, które zapisały się w historii literatury jako należące do najwybitniejszych w swoim gatunku.
24 kwietnia, aleksandra, GrzeGorza 1961
Z Bałtyku szwedzcy archeolodzy wydobyli XVII-wieczny galeon Vasa, który zatonął w 1628 roku w czasie swojego dziewiczego rejsu.
25 kwietnia, jarosława, Marka 1920
Rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka, zakończona traktatem w Rydze, który wytyczył granicę polsko-sowiecką obowiązującą do agresji ZSRR na Polskę w 1939 r.
Jerzy Leszczyński
apel Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy
19 kwietnia, tyMona, leona 1943
Całowanie w rękę nagiej kobiety jest stratą czasu.
Przez ponad dwa lata wydawaliśmy bezpłatny „Nowy Czas” bez żadnej pomocy finansowej z zewnątrz. Na początku, było ciężko. Stworzyliśmy jednak tytuł, który się sprawdził na rynku wydawniczym i ta świadomość motywowała naszą działalność. Po roku gazeta wprawdzie nie przynosiła dochodu, ale zaczęła się samofinansować, co w naszym przypadku, grupy trochę szalonych ludzi, było najważniejsze. Kiedy było już dobrze, kiedy mogliśmy w końcu planować kosztorys wydawniczy z wyprzedzeniem kilkumiesięcznym, przyszedł światowy kryzys, fundusze firm, z którymi współpracowaliśmy, zostały drastycznie obcięte. Bilans wydawniczy przestawał się zgadzać, a banki o kredytach nie chcą słyszeć. Tym samym zostaliśmy zmuszeni do zmiany cyklu wydawniczego. Z tygodnika powstał dwutygodnik, ale i to rozwiązanie nie gwarantuje ciągłości wydawniczej. Obawiamy się, że w obecnych warunkach ekonomicznych ta zmiana może nie wystarczyć. Gazecie grozi likwidacja. Gdyby do tego doszło, oznaczałoby to, że nie ma miejsca na brytyjskim rynku prasy polonijnej dla publikacji niezależnej, ambitnej, rzetelnej (w ten sposób „Nowy Czas” jest oceniany przez czytelników i ekspertów). Od samego początku niezależność pisma decydowała o tym, że nie zwracaliśmy się o dofinansowanie. Z powodu
kryzysu kontynuacja takiej polityki stała się niemożliwa. Na każdym kroku słyszymy od naszych czytelników – nie wolno zamykać gazety. Postaramy się zrobić wszystko, żeby jej nie zamknąć. Obecnie jedynym rozwiązaniem jest stworzenie funduszu wydawniczego. Mamy nadzieję, że z Państwa pomocą „Nowy Czas” przeżyje recesję. Jesteśmy przekonani, że polska emigracja potrzebuje prasy, która angażuje się w tworzenie silnej, ambitnej, świadomej swych praw i obowiązków społeczności, dbając przy tym o wysoki poziom merytoryczny publikacji i uczciwość w przekazywaniu informacji. Nawet najmniejsza pomoc się liczy, a o sukcesie naszej akcji obiecujemy informować czytelników . Jeśli ktoś z Państwa chciałby nas wesprzeć, czeki prosimy wystawiać na: Czas Publishers Ltd. Wszystkim ofiarodawcom z góry dziękujemy.
Grzegorz Małkiewicz
Lista osób, które wsparły już f inansowo fundusz wydawniczy „Nowego Czasu”: Paweł Bonowicz, J. P. Finn, Otton Hulacki, Lily Pohlmann, Waleria Sawicka, Maria Sentuc, Elżbieta Sadowska, Ryszard Żółtaniecki.
26 kwietnia, Marii, Marzeny 1986
Na skutek błędów operatora i wyłączenia systemów awaryjnych doszło do utraty kontroli nad reaktorem elektrowni atomowej w Czernobylu.
z teki andrzeja liChoty
27 kwietnia, zyty, teofila 1792
W Petersburgu polscy magnaci przeciwni reformom Sejmu Wielkiego zawiązali konfederację, ogłoszoną potem w Targowicy.
28 kwietnia, pawła, witalisa 1939
Niemcy wypowiedziały ponownie pakt o nieagresji wobec Polski, zażądały zwrotu Gdańska.
29 kwietnia, piotra, BoGusława 1707
Połączenie parlamentów Anglii i Szkocji. Powstanie Wielkiej Brytanii.
30 kwietnia, katarzyny, Mariana 1945
Przywódca III Rzeszy, Adolf Hitler popełnił samobójstwo. Wraz z nim życie odebrała sobie Ewa Braun – jego żona.
1 Maja, Święto praCy 1951 1956
Rozpoczęła się emisja programu Radio Wolna Europa dla krajów Europy Wschodniej. W Warszawie powstał pierwszy w Polsce ośrodek telewizyjny. Program nadawany był początkowo przez pięć dni w tygodniu.
Czas na nowe MiejsCa! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!
0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Małorzata Białecka, Jacek Ozaist (j.ozaist@nowyczas.co.uk), Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk) Maciej Psyk FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Dariusz Zientalak, Michał Sędzikowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz, WSpółpRaca: Joanna Bąk, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Łucja Piejko, Paweł Rosolski, Alex Sławiński, Aleksandra Solarewicz
dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas
prenuMeratę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................
liczba wydań
uk
ue
13
£25
£40
26
£47
£77
52
£90
£140
Czas puBlishers ltd. 63 kings Grove london se15 2na
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
nowy czas | 18 kwietnia 2009
czas na wyspie
Polish Artists in Southwarki
now y czas &i
WE WSPÓŁPRACY Z ACTIVE CITIZENS HUB
ZAPRASZAJĄ na spotkanie w Nolias Gallery PRZyJdź! 18 kwietnia 322 Old Kent Road SE1 5UE godz. 13.00 – 21.00 część oficjalna godz. 18.00
Justyna Kabala Agata Kadenacy Basia Lautman Danuta Sołowiej Joanna Szwej-Hawkin Sławomir Blatton Martin Drogosz Marcin Dudek Krzysztof Malski Wojciech Sobczyński Paweł Wąsek Wystąpią: Aleksandra Kwaśniewska z zespołem oraz zespół Giewont i Aneta Barciś
Przyjdź, pokaż, że tu jesteś, włącz się w życie lokalnej społeczności!
Z
aczęło się od zabawy andrzejkowej przygotowanej dzięki finansowej pomocy Southwark Council. Kolejną inicjatywą było spotkanie zorganizowane przez pracowników Southwark Council zajmujących się sprawami mieszkaniowymi, edukacją, integracją społeczną, na które zaproszony został biskup lokalnej diecezji katolickiej oraz przedstawiciele policji i polskich mieszkańców dzielnicy. Był tam także „Nowy Czas”. Wszyscy zastanawialiśmy się, jakie kroki podjąć, by usługi oferowane przez Southwark Council skierować również do mieszkających tu Polaków. Teraz nadszedł czas na kolejne działanie. Dzięki wspólnym wysiłkom Active Citizens Hub, Southwark Council i „Nowego Czasu” odbędzie się wernisaż prac artystów mieszkających lub pracujących w Southwark, który będzie towarzyszył spotkaniu Polaków z tej dzielnicy. Wszyscy, do których się zwróciliśmy,
podeszli do pomysłu wspólnego spotkania entuzjastycznie. Będzie więc wystawa prac artystów dojrzałych (Barbara Lautman, Danuta Sołowiej, Sławomir Blatton, Krzysztof Malski, Wojciech Sobczyński), mocno osadzonych na brytyjskim gruncie, oraz tych, którzy szlify artystyczne dopiero co zdobywają, ukończywszy tutejsze uczelnie artystyczne bądź jeszcze studiują (Justyna Kabala, Agata Kadenacy, Marcin Dudek, Marcin Drogosz). Chcemy, żeby wystawa była spotkaniem międzypokoleniowym. Nowa fala przybyłych na Wyspy Polaków często nie zdaje sobie sprawy z tego, że dobrze zorganizowane życie emigracyjne toczy się tu od lat czterdziestych, choć oczywiście zmiennym nurtem, w zależności od czasu, ale też miejsca. Niektóre dzielnice Londynu mają swoje polskie kościoły, kluby, kawiarnie, restauracje. Są jednak takie, gdzie instytucjonalnego życia polonijnego praktycznie brak. Taką dzielnicą jest Southwark.
Jeśli jednak pokażemy, że jest nas tu spora liczba, być może przekonamy pracowników lokalnych władz, że też jesteśmy częścią tej społeczności i może uda nam się doprowadzić do otwarcia np. polskiego klubu po drugiej stronie rzeki. Zapraszamy więc na wernisaż i spotkanie18 kwietnia od godz. 13.00 oraz na występ Anety Barciś, zespołu Giewont (godz. 18.00) oraz Aleksandry Kwaśniewskiej (godz. 19.00). Będzie można porozmawiać z urzędnikami Southwark Council i Active Citizens Hub o problemach mieszkaniowych, związanych z edukacją czy bezpieczeństwem oraz z aktywnym uczestniczeniem w życiu dzielnicy, w której mieszkamy. Będzie wino oraz przekąski. Mamy nadzieję, że coraz więcej naszych rodaków doceni te starania i uświadomi sobie, że mogą z tego płynąć wymierne korzyści dla nas samych. Dajmy o sobie znać.
Teresa Bazarnik
w w w. n o w y c z a s . c o . u k
4|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
czas na wyspie w skrócie Jak podaje „Financial Times”, rośnie liczba Polaków składających wnioski o zasiłki. Według gazety przeczy to mitowi o masowych powrotach Polaków do kraju. Wielu z nich pozostaje na Wyspach i tracąc pracę w związku z coraz bardziej odczuwalną recesją zwraca się do urzędów opieki socjalnej po zasiłki dla bezrobotnych. W ostatnim kwartale ubiegłego roku o zasiłki zwróciło się 4049 osób z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym większość Polaków. Czy wobec takich danych pisanie, że tysiące Polaków ubiega się o zasiłki nie jest więc lekką przesadą skoro stanowimy tu około milionową rzeszę imigrantów? Na klifach w Devon (Beer Hill, Seaton) zdarzył się tragiczny wypadek, w którym w Wielką Niedzielę zginął 39-letni Polak. Nazwiska ofiary policja do tej pory nie ujawniła, choć nie ma żadnych podejrzeń jeśli chodzi o powody jego śmierci. W czasie spaceru Polak poślizgnął się i spadł z wysokości 90-metrów. Wypadek zdarzył się w obecności wielu turystów spacerujących w tamtej okolicy w niedzielne popołudnie. Nie pomogło natychmiastowe przybycie helikoptera. Polak śmierć poniósł na miejscu.
Wyborom stało się zadość Wiceprezes został prezesem, a prezes wiceprezesem Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, organizacja oficjalnie reprezentująca Polaków na Wyspach ma nowego prezesa. Dotychczasowy prezes został wiceprezesem a wiceprezes prezesem. Poza roszadą personalną 47. Zjazd ZP nie stał się areną żadnej głębszej refleksji.
af fordable
homes NOWE DOMY W OFERCIE PART BUY - PART RENT
W sobotę, 4 kwietnia, odbyło się Walne Zgromadzenie Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii, najstarszej organizacji parasolowej reprezentującej tutejszą Polonię. Wygasła bowiem dwuletnia kadencja ustępujących władz, z prezesem Janem Mokrzyckim na czele. Wybory w Sali Teatralnej POSK-u zgromadziły około pięćdziesięciu delegatów z dwudziestu kilku organizacji, włącznie z Centralnym Kołem Członków Indywidualnych. Mandat delegata kosztował 40 funtów. I „na dzień dobry” konfuzja. Czy mogę wejść na salę? Żaden ze mnie delegat, choć jestem członkiem organizacji członkowskiej Zjednoczenia Polskiego. Pojawiają się obiekcje. Na szczęście prezes Mokrzycki podejmuje salomonową decyzję – mam prawo wejść, pod warunkiem że nie będę się odzywał. Umowa stoi. Wchodzę. 300-osobowa Sala Teatralna POSK-u wydaje się być miarą ambicji władz Zjednoczenia. Równie dobrze mogła to być znacznie mniejsza Sala Malinowa. Przy około pięćdziesięciu osobach puste rzędy sprawiały przygnębiające wrażenie. Nawiązał do tego jeden z delegatów. – Pamiętam czasy, gdy ta sala była podczas wyborów wypełniona po brzegi – zauważył melancholijnie. Ustępujący prezes zaczął zebranie minutą ciszy ku czci zmarłych w ostatnich dwóch latach działaczy tej organizacji. Następnie modlitwa. Zwyczaj cokolwiek anachroniczny, którego próżno by szukać w przestrzeni publicznej zarówno wśród polskich jak i angielskich organizacji. Wyjaśnia go jednak w zupełności struktura wiekowa zebranych. Za wyjątkiem kilku osób z Poland Street
Enfield
North London
On the Green
Hatfield
Welwyn & Hatfield
The Forum
Two bedroom apartments available to people living or working in London Minimum income required to buy here is from £20,822 a year
i Polish City Club, wszyscy obecni na sali z pewnością jeżdżą środkami komunikacji miejskiej za darmo. Ryszard Kaczorowski, ostatni Prezydent RP na Uchodźstwie, przypomniał pokrótce historię Zjednoczenia Polskiego jako organizacji parasolowej licznie tu kiedyś działających stowarzyszeń, klubów etc. i reprezentującej nas wobec władz brytyjskich. Następnie usłyszeliśmy sprawozdanie ustępującego prezesa. W nim m.in. zreferowane zostało spotkanie z wiceburmistrzem Londynu, podczas którego dyskutowano o problemach Polaków mieszkających w brytyjskiej stolicy. Bez większych emocji przyjęto sprawozdanie finansowe. Na jeden głos z prośbą o wyszczególnienie wydatków na reprezentację i koszty transportu wiceprzewodnicząca Helena Miziniak odparła, że zjazd powinien mieć zaufanie do skarbnika. Dochodzimy do momentu najważniejszego, czyli wyborów nowego prezesa. Zgłoszono dwie kandydatury – Andrzeja Morawicza, szefa Ogniska Polskiego, i Helenę Miziniak, dotychczasowego wiceprezesa Zjednoczenia Polskiego, prezesa Zjednoczenia Polek i prezydenta Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych. Ku zaskoczeniu co niektórych, Andrzej Morawicz nie wyraził zgody na kandydowanie motywując to anonimowym oskarżeniem go o współpracę z SB, które pojawiło się na kilka dni przed zjazdem. Proszony o to, by nie dawał satysfakcji autorowi anonimu i nie sankcjonował takiej metody walki przedwyborczej, minorowym głosem potwierdził jedynie, że to jego ostateczna decyzja, wobec czego pani Helena Miziniak została jedynym kandydatem.
Muswell Hill
North London
Hackney
Coppetts Wood (Phase 1)
One and two bedroom apartments available to local residents of Welwyn and Hatfield Minimum income required to buy here is from £20,515 a year
East London
Cordwainer House
4 x three bedroom houses available to residents of Haringey Minimum income required to buy a new home here is from £39,398 (single) or £42,505 (joint) a year
A selection of one, two and three bedroom apartments available from January 2009 Minimum income required to buy a new home here is from £23,686 a year
HURRY! 50% RESERVED Available NOW! Brent
West London
Available NOW! Brent
West London
Available NOW! Southwark
South East London
Available NOW! London & Home counties
Image is of similar MHO development
The Kingsbury
Inspiration
1 x one bedroom apartment available to Brent residents Minimum income required to buy here is from £21,993 a year
Selection of one and two bedroom apartments available to people who live and work in Brent and London Key Workers Minimum income required to buy here is from £20,961 a year
Only one remaining!
Last few remaining!
McKenzie Court Two bedroom apartment available to Southeast sub-region and Southwark residents Minimum income required to buy here is £25,784 a year
Resales We also have a range of affordable resale homes on offer across London and Home counties Houses and 1 & 2 bedroom apartments available
Only one remaining!
For more information on these new homes call our sales team on 0845 230 4422 or email mhosales@mht.co.uk quoting ‘The Polish Weekly’ Images are indicative only and may show a similar MHO development. Metropolitan Home Ownership is a trading name of Metropolitan Housing Trust Limited. Metropolitan Housing Trust is charitable, registered under the Industrial & Provident Societies Act 1965, No: 16337R and registered with the Housing Corporation, No: LO726 Consumer Credit Licence No: 557055. *Terms & conditions apply. Details correct at time of print January 2009.
Available NOW!
|5
nowy czas | 18 kwietnia 2009
czas na wyspie – Chcę, by prezesem był ktoś kto się na tym zna – powiedziała o sobie w swoim wystąpieniu. Wówczas nastąpiło coś bardzo niespotykanego – głosowanie nad jedyną kandydaturą odbyło się jawnie. Tylko jedna osoba wstrzymała się od głosu. W innych organizacjach przeprowadza się tajne głosowanie, w czasie którego nazwisko kandydata można skreślić lub nie. Jeszcze bardziej twórczo ideę demokracji rozwinięto podczas wyborów prezydium, w skład którego weszli: Helena Miziniak, dr Jan Mokrzycki, Tadeusz Stenzel, Małgorzata Sztuka, Maria KruczkowskaYoung, Monika Tkaczyk, Robert Nowakowski, Liz Walker, Bartek Wasilewski). Helena Miziniak, już jako nowy prezes, po prostu wyczytała osoby, które chciała tam widzieć. Na sakramentalne pytanie: – Czy ktoś jest przeciwko? – lasu rąk nie było. Na jedno nieśmiałe zaskoczenie delegata, czy jest już po wyborach, odpowiedziała, że jeśli są inne kandydatury to
można je „dokooptować”. Najwyraźniej jednak szanowny delegat uznał, że w takich warunkach nikogo „dokooptować” nie chce. Stało się więc tak jak obiecał były prezes i nowy wiceprezes Jan Mokrzycki – było nudno. Jedyna dyskusja, jaka się odbyła, dotyczyła stosunku Zjednoczenia do sprzedaży Fawley Court. Starły się dwie koncepcje – legalistyczna, tj. uznania, że polskiej społeczności nie stać na utrzymanie lub wykup budynku, oraz romantyczna, tj. żądająca utrzymania budynku „w polskich rękach”. Ostatecznie zwyciężyła koncepcja „romantyczna”, tzn. zadeklarowano poparcie dla działań Komitetu Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court. Następny demokratyczny zjazd Zjednoczenia Polskiego już za dwa lata.
Ma ciej Psyk
komentarze » 10-11
››
ZjednocZenie Polskie w wielkiej Brytanii zostało utworzone w 1946 roku, kiedy rząd brytyjski ostatecznie cofnął uznanie dla działającego od 1940 roku w londynie polskiego rządu na Uchodźstwie. do 1990 roku, czyli przekazania insygniów władzy do wolnej Polski, Zjednoczenie reprezentowało interesy emigracji niepodległościowej wobec oficjalnych instytucji tego kraju. od kiedy insygnia rządu na Uchodźstwie, którego ostatnim prezydentem był ryszard kaczorowski zostały przekazane do Polski, na ręce sprawującego urząd prezydenta lecha wałęsy, Zjednodzenie Polskie nadal jest postrzegane przez władze brytyjskie, polskie oraz organizacje emigracyjne na świecie jako oficjalna reprezentacja polskiej społeczności w wielkiej Brytanii. Zadaniem organizacji jest nie tylko reprezentacja i ochrona interesów polskiej mniejszości na wyspach Brytyjskich, lecz również promowanie polskiej historii, kultury oraz naszych tradycji wśród Brytyjczyków.
Klucz do własnego mieszkania Metropolitan Home Ownership oferuje osobom o średnich dochodach realną i bezpieczną szansę na własne lokum. Oferta part-buy, part-rent pozwala na zakup nie od razu całego mieszkania, ale takiej jego części, na jaką kupujący może sobie w danej chwili pozwolić. Niezależnie od tego czy lokator decyduje się na zakup 25 proc. czy 50 proc. wartości mieszkania (pozostała część jest wynajmowana w postaci czynszu), w każdej chwili może on zwiększyć udziały własne do 100 proc. Bernie Conroy, dyrektor Metropolitan Home Ownership podkreśla: – Jesteśmy dumni, że osobom, które po raz pierwszy w życiu kupują mieszkanie możemy zaoferować bardzo wysoki standard za rozsądną cenę. Mieszkania w ofercie Metropolitan Home Ownership są starannie zaprojektowane, aby jak najlepiej wykorzystać dostępną przestrzeń mieszkalną. Dodatkowo otoczenie stylowych apartamentowców, w których mieszczą sie mieszkania, jest zadbane, a mieszkańcy mają łatwy dostęp do lekarza, siłowni czy innych miejsc wypoczynku. Ceny mieszkań w ofercie MHO part-buy, part-rent zaczynają się już od kilkudziesięciu tysięcy GBP za 25 proc. udziału w wartości mieszkania i nawet wraz z czynszem stanowią doskonałą alternatywę dla osób wynajmujących. Dodatkowo kupujący zwolnieni są z opłaty Stamp Duty do momentu osiagnięcia 80 proc. udziałów w wartości mieszkania. Więcej informacji o ofercie MHO mozna uzyskać pod numerem 08452304422 oraz na stronie internetowej www.mho.co.uk. Chętnych zapraszamy także na spotkanie z konsultantami, którzy odpowiedzą na wszystkie niejasności oraz przedstawią wybór dostępnych lokalizacji. Spotkanie odbędzie się: 24 kwietnia od godz. 15.00 do 20.00 w Stratford Old Town Hall, 29 The Broadway, Stratford, London, E15 4BQ (mapka poniżej).
With thousands of brand new affordable homes on offer, from over 100 providers, in East London...
Goldfinch House, Dagenham Repton Street, Tower Hamlets, Metropolitan Home Ownership E14, Newlon Homeownership
Lathams Yard, Hackney Southern Housing Home Ownership
Gill Street, Tower Hamlets, E14, Erskine Road, Waltham Forest, Gateway Housing Association E17, London & Quadrant Housing Trust
Blackberry Court, Redbridge Circle Anglia
You’ve got Options The East London Affordable New Homes Show Friday 24th April 2009, 3pm to 8pm at Stratford Old Town Hall, 29 The Broadway, Stratford, London, E15 4BQ Come along to the show for up to date information on affordable homes available in East London and the opportunity to gain expert advice from independent financial advisors and solicitors.
For further details please call 0845 230 8099 or visit www.housingoptions.co.uk
FREE ENTRY Hundr eds of
on off homes er! Don’t miss t oppor his great tunity !
6|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
nasze sprawy Fot. Michał rosiak.
Jak to się robi?
Europa da się lubić polscy uczniowie mogą przekonać się o tym, dzięki aktywnym nauczycielom
Milena adaszek-Waliszczak
P
rzyjazd do innego państwa dla większości wciąż łączy się ze stresem, bywa że ogromnym, czasem mniejszym. Polska była krajem jednorodnym narodowościowo i wyznaniowo. Mniejszości narodowe występowały nielicznie i tylko w niektórych regionach. Przez wiele lat widok cudzoziemca, zwłaszcza o innej karnacji skóry, budził ciekawość na pograniczu z nieufnością, a w mniejszych miejscowościach nawet sensację. Stąd pierwszy kontakt ze społeczeństwem tak różnorodnym jak np. brytyjskie wielu z nas zaskakiwał czy nawet szokował. Niepewność, zdziwienie połączone z kompleksami narodowymi i świadomością stereotypów na nas ciążących działała destrukcyjnie na poczucie własnej wartości i samopoczucie emigrantów. Dziś jest już nieco inaczej – Polacy wyjeżdżają coraz częściej, a i Polskę odwiedza coraz więcej cudzoziemców. Czy przez to następne pokolenia będą lepiej przygotowane do kontaktów międzykulturowych? Pewnie tak, ale to nie wystarczy.
być EuropEJczykiEM Ważną rolę w przygotowaniu do prawdziwego obywatelstwa europejskiego odgrywa szkoła, polska szkoła.
Nie chodzi tu tylko i wyłącznie o naukę języka obcego, choć to też ważne. Młody człowiek musi nabrać przekonania, że ludzie mieszkający kilkaset kilometrów od niego, w innym kraju, mówiący innym językiem, mającym inne doświadczenia historyczne, problemy codzienne mają bardzo podobne. To nie jest jakaś „elita”, mająca prawo patrzeć na nas z wyższością tylko dlatego, że ktoś pochodzi z biedniejszego kraju. Istotne także, by „ci inni” wiedzieli, że Polacy to nie pijacy czy ludzkie maszyny gotowe pracować długie godziny za najniższe stawki – to także naród o bogatej historii, niebagatelnych osiągnięciach kulturalnych, piękny kraj o dużych walorach krajobrazowych. Aby ludzie przełamali stereotypowe myślenie, kontakty międzynarodowe trzeba zacząć jak najwcześniej. Takie akcje już podejmują polskie szkoły. Obecnie funkcjonuje sporo programów unijnych, które pomagają w takich kontaktach. Udział w nich wymaga od nauczycieli wiele pracy (dodajmy, że charytatywnej), jednak coraz częściej podejmują oni takie inicjatywy.
na wycieczki i obozy. Ich motywacja do nauki języków obcych była więc niewielka, uczyli się „tyle, by zdać maturę”. Racjonalne argumenty, że „UE otwiera nowe możliwości...., znajomość języka się przydaje....itd.” jakoś do nich nie trafiały. Zmieniło się to za sprawą projektów w programie Comenius (program finansuje szkolną współpracę międzynarodową). Choć szkoła w Szydłowie rozpoczęła prace dopiero we wrześniu 2008 roku, zmiany widać już teraz. Od września wyjechało już dziesięcioro uczniów (dwie osoby na Łotwę, osiem do Włoch), a dziewięcioro przygotowuje się jeszcze przed wakacjami do wyjazdu do Norwegii. W styczniu przyjechała duża grupa uczniów i nauczycieli z Norwegii, Hiszpanii, Łotwy i Wielkiej Brytanii. Polska młodzież spędziła z nimi kilka dni. Okazało się, że mimo barier językowych można się razem świetnie bawić na dyskotece, w czasie zajęć sportowych czy przy wspólnym ognisku. Bliższe poznanie pozwoliło na dostrzeżenia podobieństw, pokonanie barier, otwarcie umysłów.
co MożE zrobić szkoła
czy widać EFEkty?
Posłużę się tutaj przykładem Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Szydłowie, w powiecie piotrkowskim (woj. łódzkie). Szkoła nieduża, uczniowie pochodzą przede wszystkim ze środowisk wiejskich. Rzadko wyjeżdżają, bo albo pomagają rodzicom w pracach gospodarskich albo rodziców nie stać
Motywacją do nauki języka są już nie namowy nauczycieli, ale zwykłe życiowe problemy: „Podoba mi się ta Norweżka, ale nie umiem do niej po angielsku zagadać...”, „rozumiem, o co pytają Anglicy, ale nie mogę im tego wytłumaczyć, bo brakuje mi angielskich słówek”… To tylko jedna korzyść z programu.
Inną jest wzmacnianie patriotyzmu. Może to wydać się dziwne, ale młodzież, gdy zobaczy, jak wyglądają szkoły w innych państwach, jakie warunki panują w domach ich zagranicznych rówieśników, jak wygląda życie codzienne w krajach Unii, bardziej zaczyna cenić to, co ma w Polsce. Nabiera przekonania, że w ojczyźnie nie jest tak źle, że nie ma się czego wstydzić. Układając program pobytu dla grupy obcokrajowców okazuje się, że w okolicy jest tyle rzeczy wartych pokazania, że trudno się zdecydować, co wybrać, bo nie sposób pokazać wszystkiego w kilka dni. Przy takich okazjach dobrze umieć zatańczyć poloneza czy zaśpiewać łatwo wpadającą w ucho polską piosenkę. Młodzież zagraniczna, która w ramach projektów przyjeżdża do Polski, inaczej potem patrzy na polskich imigrantów w swoim kraju. Trochę już wie o polskiej kulturze, ma doświadczenia w kontaktach z polskimi rówieśnikami, czasami zawiązują się przyjaźnie. Dobra to więc wróżba na przyszłość. – Anglików ucieszył nie tylko widok śniegu. Bardzo smakowało im polskie jedzenie, bo postaraliśmy się, aby było naprawdę polskie. Żadnych hamburgerów, pizzy czy kebabów. Za to kilka rodzajów pierogów, żurek, grochówka, kluski śląskie, bigos i ciasto drożdżowe. Trzeciego dnia żartowali, że gdyby spędzili u nas dwa tygodnie, to samolot by ich nie uniósł w drodze powrotnej – opowiada anglista, Michał Rosiak.
Uruchomienie takiego projektu wymaga sporo pracy i zaangażowania kilkuosobowego zespołu nauczycieli. W niektórych krajach (np. na Łotwie, w Norwegii czy w Wielkiej Brytanii) utworzono w szkołach specjalne stanowiska do koordynacji takich projektów, w Polsce nie ma takiej praktyki. We Włoszech np. nauczyciel koordynujący projekt otrzymuje dodatkowe wynagrodzenie. – W projekcie mogą uczestniczyć co najmniej trzy szkoły z trzech różnych państwa europejskich. Koordynatorzy szkolni nie tylko ustalają temat projektu, ale wszelkie działania na okres dwóch lat, wspólnie wypełniają kilkudzięsięciostronicowy formularz. Projekty zgłasza się do konkursu, nie wszystkie zyskują akceptację. Gdy projekt otrzymuje zgodę na realizację, a co za tym idzie i fundusze unijne, praca się nie kończy, ale zaczyna. – Międzynarodowe spotkania to „czubek góry lodowej”, który widać – mówi koordynator projektów Comeniusa w ZSP w Szydłowie, a jednocześnie wicedyrektor szkoły, Ewa Grzesiak. – Masa pracy, którą trzeba wykonać „schowana jest pod wodą”. Trochę przykro, gdy słucha się, jak w innych krajach tworzy się specjalne stanowiska dla koordynatorów projektów szkolnych, aby zajmowali się tylko tym, podczas gdy u nas robi się to „po godzinach”. Projekty pisze się na rok lub dwa lata. Już na etapie planowania ustala się liczbę uczestników, miejsca i terminy wizyt. Program wizyty układa szkoła, która jest gościem, ale musi być on zgodny z tematem projektu. Dlatego młodzież nie tylko poznaje życie rówieśników w innych państwach UE, lecz także zdobywa wiedzę czy umiejętności z określonej dziedziny. Młodzież spędzając razem czas, uczestnicząc we wspólnych zajęciach, integruje się, przełamuje stereotypy. Ruchy migracyjne w Unii Europejskiej to naturalny proces, warto więc zadbać, by nowe pokolenie lepiej było przygotowane do tego zjawiska. Odwiedzanie przez młodych Brytyjczyków, Hiszpanów czy Norwegów Polski zmieni ich postrzeganie naszego kraju. Wizyty polskich dzieci w europejskich szkołach pomogą im wyleczyć się z kompleksów, bo chociaż jako kraj mamy zaległości w rozwoju gospodarczym, to jako społeczeństwo, naród możemy być dumni z naszej kultury, tradycji, historii. Projekty unijne czekają na chętnych do ich relaizacji, a korzyści, które mogą przynieść, będą odczuwalne zarówno przez nas, jak i w przyszłości przez nasze dzieci. Dzięki takim działaniom emigrująca młodzież będzie czuła mniejsze osamotnienie, zagubienie niż ci, którzy wyjechali kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu. To otwiera przed nimi szersze perspektywy, wyjazd na wymarzony Zachód nie jest już przywilejem dla nielicznych, ale możliowścią rozwoju i poszerzania horyzontów dla każdego. Takie działania to więc zmierzanie do budowy społeczeństwa europejskiego, dojrzałego i światłego – takiego, jakim wielu chciałoby go widzieć.
|7
nowy czas | 18 kwietnia 2009
czas na wyspie
Marsz imigrantĂłw
Negatywne nastroje wobec imigrantów w róşnych regionach Wysp w związku z recesją potęgują się, mimo iş politycy i przedstawiciele związków zawodowych i instytucji obywatelskich starają się udowodnić, şe imigranci wnoszą więcej do brytyjskiej gospodarki i ekonomii niş otrzymują w zamian. Marsz Imigrantów poprzedzony będzie naboşeństwami róşnych grup wyznaniowych w kościołach i domach modlitewnych w poblişu Trafalgar Square i będzie wydarzeniem ekumenicznym – w Londynie w tym samym czasie w intencji migrantów odbywać się będzie wiele naboşeństw odprawianych w róşnych obrządkach. W Westminster Cathedral (Victoria, SW1) 4 maja o godz. 10.30 msza św. będzie koncelebrowana przez kończącego swoją posługę jako głowa Kościoła katolickiego w Anglii i Walii kard. Cormacka Murphy-O’Connora oraz księşy z parafii rzymsko-katolickich reprezentujących róşne grupy etniczne Londynu. Co roku w tej mszy św. bierze równieş udział jako koncelebrant ks. prałat Tadeusz Kukla, rektor Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii. Msza rozpocznie się procesją przedstawicieli wszystkich grup i organizacji biorących udział w tym wydarzeniu. Zbiórka dla osób, które nie chcą uczestniczyć w naboşeństwach odbędzie się w poblişu St James’s Park, na Tothill Street. Tam teş będzie miejsce spotkania dla Polaków. Następnie wszystkie grupy przemaszerują z róşnych części Londynu na Trafalgar Square, gdzie o godz. 12.00 odbędzie się wiec na rzecz sprawiedliwości dla imigrantów. Organizatorzy marszu – London Citizens – prowadzi kampanię Strangers into Citizens, w której domaga się amnestii dla imigrantów, którzy od lat şyją tu w ciągłej niepewności swego losu, w oczekiwaniu na przyznanie statusu rezydenta. Jednorazowa amnestia, którą popiera burmistrz Londynu Boris Johnson, umoşliwi tysiącom ludzi stać się pełnoprawnymi członka-
– Stwórzmy drogę do legalizacji dla wieloletnich migrantów –
››
Ar cy bi skup Vin cent Ni co las, do tych cza so wy me tro po li ta Bir ming ham, zo stał mia no wa ny przez pa pie şa Be ne dyk ta XVI me tro po li tą West min ste ru, sta jąc się tym sa mym gło wą Ko ścio ła ka to lic kie go w An glii i Wa lii. 63-let ni ar cy bi skup za stą pi na tym urzę dzie prze cho dzą ce go na eme ry tu rę 76let nie go kar dy na ła Cor ma ca Mur phy -O’Con no ra. Pro wa dzo na przez nie go msza św., 4 ma ja, w in ten cji imi gran tów bę dzie jed ną z ostat nich, ja ką od cho dzą cy bi skup West min ste ru w katedrze przy Vic to ria Stre et w Lon dy nie.
WIELKI MARSZ NA RZECZ MIGRANTĂ“W I INTEGRACJI Bank Holiday Monday, 4 Maja
Dołącz do nas w największej do tej pory akcji na rzecz sprawiedliwości dla migrantów Godzina 12:00 ʝStrangers into Citizensʟ Wiec na Trafalgar Square
Targi ksiąşki w Londynie design & photography Š ChrisJepson.com
4 maja, w Bank Holiday, odbędzie się Marsz na rzecz Migrantów i Integracji zorganizowany przez London Citizens. Marsz jest wyrazem solidarności wszystkich imigrantów mieszkających na terenie Wielkiej Brytanii, którzy chcą zaprotestować przeciwko coraz częściej pojawiającym się negatywnym nastrojom wobec nich, a takşe przyczynić się do zalegalizowania statusu tych, którzy od lat walczą o to, by tu przebywać na równych prawach.
Więcej informacji moşna uzyskać na naszej stronie internetowej: www.strangersintocitizens.org.uk oraz pod numerem telefonu 020 7043 9874 lub drogą mailową strangers@cof.org.uk
mi tutejszej społeczności, uniknąć dalszej marginalizacji i şycia na granicy ubóstwa. Przewiduje się, şe w marszu weźmie udział ok. 20 tys. osób. Miejmy nadzieje, şe znajdzie się wśród nich wielu Polaków. Na Trafalgar Square będą krótkie przemówienia i występy etnicznych grup muzycznych. Liczną obecność zapowiadają teş tutejsze media. Dzięki naszej akcesji do Unii Europejskiej obywatele polscy uzyskali moşliwość legalnej pracy i mieszkania na terenie Wielkiej Brytanii. Obecnie stanowią trzecią co do wielkości grupę narodowościową. Aby zaznaczyć naszą obecność i w pewnym sensie wdzięczność za tę moşliwość, zachęcamy wszystkich Polaków do wzięcia udziału w wydarzeniach 4 maja. Jesteśmy tutaj silni liczebnie, jednak według powszechnej opinii nie jesteśmy wystarczająco
zorganizowani i nie włączamy się w şycie społeczne stolicy dając tym samym świadectwo swojej tu obecności. Przy organizacji marszu pracuje sztab organizatorów i wolontariuszy z róşnych krajów, grup etnicznych i społecznych, w związku z czym energia generowana wokół wydarzenia jest niesamowita. Dla wolontariuszy dodatkowa atrakcja – afterparty 4 maja od godz. 17.00 (do rana), w czasie której moşna nawiązać kontakt z innymi grupami i organizacjami obywatelskimi działającymi w całej Wielkiej Brytanii. Polacy, którzy chcą wziąć udział w marszu proszeni są o przyniesienie flag, banerów oraz innych emblematów, które pozwolą im identyfikować się w wielonarodowym tłumie uczestników marszu.
Dover-Francja
promy taniej
19
*
GBP
Od poniedziałku 20 kwietnia do środy 22 kwietnia trwać będzie London Book Fair – drugie co do wielkości targi ksiąşki na świecie (największe odbywają się co roku we Frankfurcie). Spotyka się na nich ponad 25 tys. wystawców, wydawców, tłumaczy, agentów praw autorskich, grafików i wiele innych osób zaangaşowanych w rynek wydawniczy. Co roku na tych targach zapoznać się moşna z nowościami i tytułami, które stają się bestsellerami na całym świecie. Zakupu ksiąşek moşna dokonać po obnişonych cenach w ostatnim dniu targów. Wystawcy prezentują swoje tytuły oraz ujawniają nowe trendy na rynku wydawniczym w otoczeniu imponująco zaprojektowanych stoisk. To prawdziwe święto ksiąşki swoją obecnością wzbogacją liczni autorzy światowej sławy: w tym roku to James Peterson, autor thrillerów, który będzie podpisywał darmowe egzemplarze swojej ksiąşki w poniedziałek; Vikram Seth (wtorek); Prue Leith (środa). Będzie teş Polska Izba (Instytut) Ksiąşki. (mb) Więcej na www.londonbookfair.co.uk Earls Cour t Exhibition Hall stacja metra: Earls Cour t (znişki na bilet y ws tępu przy rejestracji on-line)
Rosyth
Belfast Dublin
Liverpool
Dover
Zeebrugge
Dunkirk
0844 847 5040 7ARUNKI I POSTANOWIENIA #ENA '"0 DOTYCZY WYBRANYCH REJSÊW POZA OKRESEM SZCZYTU DO DNIA /BOWI�ZUJE OPŠATA W WYSOKOuCI '"0 W PRZYPADKU ZMIAN W REZERWACJI #ENA MO–E ULEC PODWY–SZENIU W NASTà PSTWIE DOKONANIA ZMIAN W REZERWACJI :APŠACONE REZERWACJE NIE PODLEGAJ� ZWROTOWI /FERTA DOSTà PNA DO WYCZERPANIA BILETÊW ORAZ JEST WA–NA JEDYNIE JAKO CZà u½ REZERWACJI DOKONANEJ NA PODRʖ W OBIE STRONY $ODATKOWE OPŠATY OBOWI�ZUJ� W PRZYPADKU WSZYSTKICH INNYCH REJSÊW /BOWI�ZUJ� WARUNKI .ORFOLKLINE
8|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
czas na wyspie
BALLADA O TOMASZKU Kim jest polski imigrant w Wielkiej Brytanii A.D. 2009? To godzien szacunku lekarz, pielęgniarka, nauczyciel, ceniony rzemieślnik, przedsiębiorca o dobrej opinii czy raczej warszawski cwaniaczek, złodziejaszek o lepkich łapkach, typowy „łysol”, który angielską uczciwość, łatwowierność i uprzejmość traktuje w kategoriach okazji do szybkiego i niekoniecznie uczciwego zarobku?
Grzegorz Borkowski
wyczaiła ją w funciaku. – Zmieściła się w kieszeni kurtki, na takie zakupy bierze się kurtkę z dużymi kieszeniami. Masz łeb i ch...j, to kombinuj! – odpowiedział Tomaszek.
H
Angole to głupole
istoria, którą teraz opowiem, nie może być oczywiście generalizowana. Nie każdy z nas jest jak Tomaszek. Zdecydowałem się ją opowiedzieć ku przestrodze. Bo tak naprawdę wszyscy musimy być ostrożni i na takich „Tomaszków” wyczuleni. Potrafią naprawdę zakraść się pod nasze drzwi, wyłudzić wstawienie się za nimi, pomoc w urzędzie. I pozostawiają po sobie ruiny i zszarganą opinię polskiego środowiska, którą naprawić jest naprawdę bardzo ciężko.
mAsZ łeb i ch...j to kombinuj To popularne w Polsce powiedzonko usłyszeć można często także w Anglii, szczególnie w miejscach zamieszkanych przez polskich emigrantów zarobkowych. Z jednej z takich dzielnic – „sołtchamptońskiego” Shirley – gdzie ani pomyśl o pozostawieniu roweru przed domem lub nawigacji satelitarnej w samochodzie – pochodził Tomaszek. Piszę: pochodził, gdyż jakiś rok temu, wraz z narzeczoną, zmęczony wszechobecną polszczyzną uznał, iż pora sprezentować sobie mały awans społeczny i przeprowadzić się do lepszej, angielskiej dzielnicy, wolnej od rodaków i kolorowych. Tak oto zostaliśmy sąsiadami. Nie powiem, serce nawet mile drgnęło, gdy żona, wyglądając przez okno powiedziała któregoś dnia: – Słuchaj, ci nowi to chyba też Polacy. Nie wierzę, że Angielka by tak solidnie myła okna po przeprowadzce. I spełniło się. Tomaszek i Magda okazali się bardzo wylewni. A sąsiedztwo dobrze zaadaptowanych i płynnie znających angielski Polonusów zdawało się ich bardzo cieszyć. I nie bez powodu. Tomaszek z moją pomocą szybko załatwił wszystkie związane z przeprowadzką formalności. Napisałem do landlorda list wytykający usterki w mieszkaniu, a nawet wybrałem się z Tomaszkiem do agencji, by posłużyć za tłumacza. Pierwsza drobna refleksja, ale widocznie niewystarczająca, obudziła się w mojej głowie, gdy podczas pewnego, lekko zakrapianego duńskim piwem sobotniego wieczora Madzia pochwaliła się nam nową cukierniczką. – Gdzie kupiłaś? – oczywiście padło pytanie. – A kto mówi o kupieniu? Madzia
Mijały kolejne tygodnie i miesiące. Tomaszek zaglądał do mnie średnio raz na tydzień, zawsze z jakąś drobną prośbą. To list przetłumacz z urzędu, to zadzwoń zarezerwować prom, to kolejne pismo do Agencji wysmaż, jedź z nim do sklepu, banku, porozmawiaj z jego szefem... Nie powiem, jego arogancki język coraz bardziej działał mi na nerwy. – Panie, powiedz co te głupole-Angole tu znowu powypisywały... – zwykł mawiać. Aż wreszcie pewnego zimowego wieczora zjawił się u mnie Tomaszek jakiś odmieniony, wylękniony, poddenerwowany. Jego rozbiegane oczka latały po pokoju nie mogąc sie zatrzymać na niczym konkretnym. – Panie, źle się robi. W naszej firmie transportowej zaczynają prześladować Polaków – wyjąkał wreszcie. – Kryzys jest, coraz mniej przewozów, chyba będą likwidować nocne kursy, a w pierwszej kolejności do zwolnienia są Polacy... – Jak to Polacy? – zapytałem niedowierzając. – Przecież nie można ot tak sobie, w ramach zwolnień zbiorowych, kierować się narodowością. Można wydajnością, rodzajem kontraktu, ale nie można do obywatela Zjednoczonej Europy powiedzieć „zwalniamy cię, bo nie jesteś Anglikiem”. – A ja ci, panie, mówię, że tak robią. Już przyczepili się do jednego łebka od nas, a ja podobno jestem następny.
ZjeżdżAmy stąd „Zjeżdżać” – słowo to robi ostatnio na Wyspach nową karierę. Może niekoniecznie zawrotną, ale można je usłyszeć tu i ówdzie. Bo ten i ów powtarza sakramentalne zdanie: „Chyba będziemy zjeżdżali...”. Oznacza ono oczywi-
ście postanowienie powrotu do Polski. No i pewnego dnia, na początku tej wiosny Tomaszek i Madzia wypowiedzieli swoje sakramentalne „zjeżdżamy”. – Zwolnili mnie gnoje! Po prostu zadzwonili, że nie mam już przychodzić do pracy, tak z dnia na dzień – odparł Tomaszek zapytany o powód. – Słuchaj, nie chcę się wtrącać, ale co tydzień przeglądam „Daily Echo” i jest tam sporo ogłoszeń o pracy dla kierowców ciężarówek. Nie udało ci się w tej firmie, ale po co zaraz takie rozwiązanie drastyczne? Pomogę ci napisać CV, weź od tych ludzi referencje i w tydzień znajdziemy ci nową robotę, może nawet z lepszą płacą – zaproponowałem nieśmiało. – Nic z tego, zjeżdżamy stąd, decyzja już podjęta – odpowiedzieli solidarnie. I nie było co dyskutować. Nie powiem, łezka w oku się zakręciła. To w końcu rodak. Zżyłem się trochę z człowiekiem przez ten rok. Poznałem jego problemy, wszedłem do środka jego życia pisząc jego listy, reklamacje, skargi do landlorda czy tłumacząc przy sporach z pracodawcą... Z jednej strony trochę mnie to irytowało, z drugiej... pozostanie chyba jakaś pustka. Zawsze miałem rodaka, który mieszkał kilka metrów od moich drzwi. Jakże gorzkie czekało mnie rozczarowanie...
pAliwo ZA trZy tysiące... Prawdziwe powody zjazdu, a raczej panicznej ucieczki sąsiadów poznałem nieco po ich pośpiesznym zniknięciu, za sprawą znajomych znajomych. Ale wszystko w swoim czasie... A wyjeżdżali naprawdę w pośpiechu. Pretekstem było załatwienie formalności w kraju. Jedno z nich miało wrócić po dwóch tygodniach, by – zgodnie z miesięcznym wypowiedzeniem – załatwić formalności związane ze zwolnieniem mieszkania, rozliczeniem ostatnich rachunków, podatku lokalnego i tym podobnych detali.
Wcześniej jednak zabrali cały majątek – meble, sprzęt, odzież. Wszystko w panice pakowali na – prawdopodobnie wynajęty – samochód dostawczy. Zniknęli z naszego życia błyskawicznie – jak leżący zazwyczaj tylko kilka godzin i niezwykle rzadki na południu Anglii śnieg. Zostało puste mieszkanie i wybita na „do widzenia” szyba w salonie. Zniknęli, ale pozostał kac i to najgorsza jego odmiana – kac moralny, pogarszający się z każdą chwilą, gdy za sprawą znajomych zaczęły docierać do nas kolejne rewelacje na temat Tomaszka. A więc po pierwsze: Tomaszek został oskarżony o kradzież paliwa i to nie kilku litrów. Jego szefowie, notując nieproporcjonalne nawet w branży transportowej straty paliwa, bez
Dostepny 24/7
wiedzy kierowców zainstalowali w autach urządzenia GPS śledzące na bieżąco tryb pracy samochodu i zużycie paliwa. Zlokalizowanie winnego kierowcy było dziecinnie łatwe. Pozostała kwestia udowodnienia kradzieży. I to nie było trudne. Pewnego wieczora szefowie wybrali się za nim w trasę prywatnym samochodem. Znaleźli ciężarówkę zaparkowaną na poboczu, a na niej kanistry z nielegalnie ściągniętym z baku paliwem. Z kalkulacji firmy wynika, że spuszczając po trosze z baku Tomaszek skradł paliwo wartości ok. 3000 funtów. Pracodawca zawiózł go na posterunek policji, gdzie złożył oficjalne oskarżenie. Nie trzeba dodawać, że nasz bohater został zwolniony dyscyplinarnie...
BEZ UKRYTYCH OPLAT
Dzwon taniej z tel. stacjonarnego Dzwon do Polski 2p/min na tel. stacjonarny
Wybierz poniĪszy numer dostĊpowy a nastĊpnie numer docelowy Polska Polska Niemcy Slowacja Czechy Irlandia
2p/min - 0844 831 4029 7p/min - 087 1412 4029 2p/min - 084 4831 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029
87 enta: 0208 497 92 Polska Obsáuga Kli
www.auracall.co
m/polska
Tanie Rozmowy! *T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
|9
nowy czas | 18 kwietnia 2009
czas na wyspie Jesteśmy rozczarowani Chociaż trudno było uwierzyć własnym uszom, afera z paliwem była zaledwie czubkiem góry lodowej. Rzekomy dwutygodniowy urlop minął, a nasz sąsiad nie wrócił, by rozliczyć się z landlordem. Dowiedziałem się o tym od kierowniczki agencji, telefonicznie. – Jesteśmy rozczarowani – usłyszałem i mogłem jedynie przytaknąć. Głupia sytuacja... Jako że to ja napisałem podanie o wcześniejsze wypowiedzenie umowy najmu, właśnie do mnie zwróciła się z pierwszym, niedowierzającym pytaniem: – Czy to możliwe, że mój sąsiad już nie wróci do Anglii?. Przy okazji dowiedziałem się, że na liście niecierpliwie oczekujących jego powrotu jest nie tylko agencja mieszkaniowa, ale także dostawca energii, operatorzy telefoniczni i sieci internetowej, o czym dobitnie świadczyły znalezione przy drzwiach rachunki... Krótko mówiąc, sąsiad uciekł z Anglii bezpowrotnie, nie płacąc ostatniego czynszu za mieszkanie, wszystkich bieżących rachunków i podatku lokalnego. Zgaduję, że nie zgłosił się także we wskazanym terminie na rozprawę sądową. Zostawił mnie w naprawdę niezręcznej sytuacji wobec wspólnego landlorda, który dotąd zwykł łączyć nasze osoby. I trudno się dziwić, skoro na każdym kroku jawiłem mu się jako tłumacz Tomaszka. Jak teraz mam mu
wytłumaczyć, że nie mam nic wspólnego z matactwami i nieuczciwością sąsiada Polaka? Nieważne, że od niemalże dwóch lat systematycznie i w terminie płacę czynsz, trzymam mieszkanie w nienagannym stanie, co potwierdzają kolejne inspekcje, rzetelnie płacę wszystkie rachunki. Dlaczego po niespełna dwóch latach uczciwej pracy muszę teraz znów kogoś przekonywać o mojej rzetelności?
ilu takich tomaszków? Czy przykład Tomaszka jest odosobniony, a jeśli nie, to jak powszechne są podobne przykładny nieuczciwości naszych rodaków? W jakim stopniu takie przypadki wpływają na wizerunek Polaka w Wielkiej Brytanii? Nie musi ich być wiele. Prawdę powiedziawszy wystarczy, by operator internetu bezprzewodowego i telefonii komórkowej „przejechał” się na kilku Polakach, którzy niespodziewanie wrócili do kraju nie regulując swoich rachunków. Najdobitniejszym dowodem, że coś jest na rzeczy niech będzie fakt, że obecnie w Southampton podpisanie umowy abonenckiej na telefon komórkowy czy modem internetowy dla Polaka praktycznie graniczy z cudem. A jeszcze rok temu obywało się to bez zbędnych formalności – wystarczył jeden dowód tożsamości i podpis. Teraz już się na nas poznali. To przykre. Coraz więcej agencji mieszkaniowych słysząc, że
ma do czynienia z Polakami, prosi o wyższe niż zwyczajowe kaucje. Nie trzeba być naprawdę wyczulonym, by spotkać się w codziennym życiu z pewną ostrożnością, ot chociażby w sklepie RTV który chętnie sprzeda Polakowi każdy towar za gotówkę, ale nie rozłoży na raty... Paradoks: to właśnie ci nieuczciwi, wracając do Polski rozprzestrzeniają wieści o tym, że Polacy w Anglii są źle traktowani, nie ma mowy o równości, są represjonowani w zatrudnieniu i życiu codziennym. I wieści te są trochę jak samospełniająca się wróżba – dzięki takim jak oni tu, w Anglii, cierpią przykładnie uczciwi polscy lekarze, nauczyciele, pielęgniarki, budowlańcy, sprzątacze, kucharze – ludzie solidnej, codziennej roboty, którzy tak naprawdę cenieni są tylko za jedno: że potrafią pracować tak ciężko, jak nikt inny. Patetyczne? Może trochę. Ale zmęczony już jestem czytaniem kolejnych internetowych komentarzy w stylu: „Ja, mieszkający ciągle w Polsce proszę: Drodzy emigranci w Anglii, nie wracajcie...”. A wręcz mam ochotę sparafrazować: „Drodzy jumole, łysole, cwaniaki, złodzieje... wróćcie do kraju. A ci, którzy tam są, niech zostaną. Nie musi nas tu być półtora miliona. Wystarczy sto tysięcy, ale takich, za których nie będziemy się wstydzić”.
Grzegorz Borkowski Imię bohatera zos tało zmienione
The Met: representing London’s diverse communities
The Metropolitan Police Service grows and evolves constantly to meet the ever-changing demands of London’s vibrant mix of nationalities, faiths and cultures. We are here to protect and serve every Londoner. So ours is a uniquely challenging and comprehensive remit that helps to make us an employer of choice. We have an open culture, a commitment to embracing change and a fundamental understanding and appreciation of the fact that our people – uniformed and non-uniformed alike – make us what we are. Our dedication to finding new ways to provide the kind of service that London wants and needs means that the Met is recognised the world over as a leading authority on modern policing. Founded in 1829 by Home Secretary Sir Robert Peel, the Met started out with just 1,000 officers policing a population of two million. Nowadays there are some 50,000 officers and staff, responsible for 7.2 million Londoners, spanning 32 boroughs and 620 square miles.
Working for the Met is a unique job with unique demands, particularly in a city such as London. As a uniformed police officer you’ll be operating on the front-line, supporting victims and witnesses as well as providing and instilling confidence. You’ll also be in a position to make a proactive contribution to your local area, building up relationships and trust.
Your training will provide you with all the tools you need to carry out such tasks, including how to gather and manage information and intelligence effectively, enabling you to make arrests and ensure prosecutions are successful. And because the Met is committed to creating a police service that fully reflects London’s diversity, it’s essential that you have a genuine respect and sensitivity for working effectively with the capital’s many different
communities.
To find out more about becoming a police officer visit www.metpolicecareers.co.uk
APPLY YOURSELF NOW Police Officers Earn up to £30k after training Few careers offer the chance to improve the lives of seven million people. But then few organisations are as rewarding as the Metropolitan Police Service. Looking after a diverse capital like London calls on the skills of a diverse range of people. People who enjoy the challenge of never knowing what each day will bring. People who want opportunity and excitement. People who can engage with communities and build positive relationships with all kinds of individuals. People like you. Find out more about life as a Met Police Officer by registering your details to apply on 0870 067 8464 quoting reference number 32/09, or text POLICE9 to 84118. Please note that limited packs are available. Please register by 24 April 2009. We particularly welcome applications from under-represented groups.
10|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA
Worek Judaszy Krystyna Cywińska
Kto się nie oczyścił w Wielkanoc, ten się nie oczyści i po Wielkanocy. A który to z was i z was która w Wielkanoc się oczyściła, niech podniesie rękę – mawiał pewien pleban. A skoro to zawiodło, pilnie patrzył, kto komu rękę w kościele podaje na pojednanie. Niestety, pojednać się mogą wrogowie i skłóceni tylko w zaświatach. A i to nie jest takie pewne.
Cholerni idioci Każde prawo wcześniej czy później zostanie sprowadzone do absurdu, jeśli egzekwować je będą idioci. Przeważnie wcześniej. Weźmy taki niewinny przepis, jak zakaz sprzedaży alkoholu nieletnim. W Anglii jest on regulowany poprzez Lincensing Act, w myśl którego jeśli klient wygląda na mniej niż 21 lat, sprzedawca powinien zażądać dowodu tożsamości. Właściciel sklepu sprzedającego nieletnim alkohol może zostać ukarany grzywną do 10 tys. funtów, natomiast sprzedawca, który nieletniego obsługiwał, grzywną do 5 tys. funtów. Nic więc dziwnego, że wszyscy wolą dmuchać na zimne. Ale od czasu do czasu natykam się na historie, od których ręce opadają jak płetwy.
Rozliczą was z nienawiści, zawiści i złości na Sądzie Ostatecznym. Kiedy zatrąbi archanioł Gabriel. Jeden z archaniołów żydów, chrześcijan i muzułmanów, co przypominam antysemitom i innym anty. A po Sądzie Ostatecznym ci, którzy dostąpią zmartwychwstania pewnie znowu zaczną się kłócić, okładać pięściami, kijami, wyzywać, szkalować i piętnować. Oto refleksja po Wielkanocy. W kraju jazgotanie i piętnowanie trwało i w tym świątecznym okresie. Pewna wzburzona tym emigrantka-patriotka orzekła: – Polska miała być Chrystusem narodów, a okazała się krajem Judaszy. Tak ją zirytowała kolejna nagonka na Wałęsę. I zagorzały spór o jego przeszłość. Nowym tego sporu powodem jest książka – praca magisterska młodego historyka, Pawła Zyzaka. Absolwenta wydziału historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisał tę pracę pod kierunkiem prof. A. Nowaka, już okrzykniętego wraz z autorem Judaszem. Książkę „Lech Wałęsa. Idea i historia” opublikowało krakowskie wydawnictwo Arkana. Okazała się nie sondą historyczną, ale petardą. Wybuchła smrodliwym zapachem – podobno – pomówień. Pałający gniewem Wałęsa skomentował po swojemu: – To, co zrobił ten gówniarz, nie mieści się w pale. Inni warknęli: – Niech się zezowaty Zyzak wyspowiada i odszczeka. Z czego? Z powtarzanych zarzutów o rzekomym donosicielstwie Wałęsy. Tajnego współpracownika ubecji o pseudo-
nimie „Bolek”. Ale nic tak nie rozjusza w tej książce jak rozdziały z Wałęsy młodości. Warchoł, chuligan, za młodu siusiał w kościele do kadzielnicy. Rozrabiał, kamieniami rzucał, itp. itd. Miał też romans i do tego nieślubne dziecko. Siusiał do kadzielnicy, czy nie siusiał? A jeśli jako smarkacz siusiał, no to co? A jeśli jako młody człowiek miał romans i nieślubne dziecko? No to co? W dziejach większości wielkich mężów działy się różne nieopisane rzeczy. Nieopisane, bo się o nich milczało. Bo nie było zwyczaju zaglądania bohaterom narodowym w portki i do łóżek. Dewiza „korek, worek i rozporek” jest stosunkowo nowa. Nikt dawniej nie trąbił, że Roman Dmowski zadawał się rzekomo z prostytutkami, jak roztrąbiono niedawno. No to co, że się zadawał? A dla większości z nas, wielbicieli wielkiego Marszałka Piłsudskiego, nie było ważne jego życie osobiste. Ani to, że się ożenił z rozwódką. Ani to, że żył bez ślubu nim się ożenił ze swoją drugą żoną. Ani też i to, że jego córki urodziły się przed ślubem. No to co? W niczym to nie uchybiało wielkości i zasług tych naszych narodowych mężów. Że nie wspomnę o innych naszych narodowych bohaterach. Nie bez skazy i zmazy według swoistego obyczajowego czy religijnego ukazu i zakazu. Wielkości i zasług nie mierzy się życiem osobistym. Ani preferencjami prywatnymi bohaterów. Gdyby nimi mierzyć, ich narodowy poczet byłby znikomy. I należałoby ich pomniki zsuwać z cokołów.
Czego chcecie dokonać szperacze w ich portkach, workach i butelkach? Bo większość z nich popijała, nierozliczała się z grosza i nie liczyła się z moralnością seksualną. I nic się nie zmieniło. Czy jesteśmy krajem dulszczyzny? Chyba nie. A czy jesteśmy krajem Judaszy? Poniekąd. Za dużo wśród nas donosów, pomówień, oskarżeń i nierozliczonych z kłamstw donosicieli. Ostrożnie z grzebaniem się w bebechach cudzej przeszłości. I ze strzykaniem jadem, gdzie popadnie. Nawet tu, na emigracji, nie jesteśmy od tego wolni. Ostatnio, jak słyszę, opluto zasłużonego działacza polonijnego Andrzeja Morawicza. To w końcu dzięki niemu stoi pomnik generała Sikorskiego koło naszej ambasady. Morawiczowi zarzucono, że też był donosicielem. Szkodnikiem emigracji. A przestał rzekomo donosić, rzekomo jako pułkownik ubecji, kiedy mu rzekomo odmówiono stopnia generała. Nawet w donosicielstwie na rzekomego donosiciela są pewne granice facecji, farsy i fantazji. Skutek jest taki, jak wiemy, że Andrzej Morawicz wycofał swoją kandydaturę na prezesa Zjednoczenia Polskiego. A szkoda. Nie powinien był tego robić. Prezesem została pani Helena Miziniak, prezes paru innych organizacji. Ile srok można za ogon trzymać, żeby żadnej nie wypuścić? Mniejsza o to. To wszystko małe, emigracyjne piwo w porównaniu z kubłami pomyj w kraju. Z powodu tych krajowych rzekomo Judaszy, wybuchła kontrowersja wokół IPN-u. Wyrzucić prezesa Kurtykę, zlikwidować tę hydrę! Żaden kraj ani ża-
den naród nie uniknie rozrachunków ze swoją przeszłością. Prędzej czy później ktoś się do niej dobierze. Chyba lepiej później i lepiej z umiarem. Z pewną kontrolą historyczną, opartą nie tylko na dowodach, ale też na uczciwej ich interpretacji. Taka miała być rola IPN-u. A na ewentualne pytania, czy Wałęsa siusiał, czy nie siusiał do kościelnej kadzielnicy, IPN powinien nabrać wody w usta. Uświęconej tradycją dobrego smaku. Szkalowanie i opluwanie politycznych przeciwników nie jest naszą wyłączną przywarą. Wszędzie się to dzieje. W tym kraju, tu w Wielkiej Brytanii, jak donoszą media, doradcy rządowi planowali emailową kampanię wymierzoną w polityków z opozycji. Kampanię znacznie bardziej wyrafinowaną. Bo przy pomocy nie oskarżeń, ale dwuznacznych pytań i domysłów. Na granicy blagowania w blogach. Przestrzeń wirtualna to przyszłość oszczerstw, machlojek i malwersacji. To nowoczesny worek Judaszy. Mnie się Wielkanoc nie skojarzyła z Judaszami, jak tej emigracyjnej patriotce. – A z czym ci się skojarzyła – spytała. – Z jajami. – Jak to z jajami? Wszystko to jaja robione z ludzi i z historii. Na rysunku na okładce pisma „Angora” kurczak patrzy na jajka w koszu: „Ciekawe, które z nich jest nieślubne? A wszystkie pewnie święcił ksiądz na plebani, pomstując przeciwko rozpasaniu. A co do Wałęsy, jak ktoś trafnie napisał, jest tak bardzo przeciw, że nie dostrzega, iż tym samym jest za. Ale przejdzie do historii i buławy nikt mu już nie odbierze. Alleluja!
Oto pani Tinie MacNoughton, lat 47, odmówiono sprzedaży butelki czerwonego wina, bo nie miała przy sobie dowodu tożsamości. Na pomoc matce pośpieszyła jej 22-letnia córka, która pokazała kasjerce swoje prawo jazdy. Na próżno, kasjerka pozostała niewzruszona, gdyż – jak stwierdziła – możliwe, że córka kupuje alkohol dla swojej matki, a ta nie miała dowodu tożsamości, a wyglądała poniżej swojego wieku. Witamy w Strefie Mroku. Pani Karen Dumelow, lat 47, wybrała się ze swoją córką, lat 14, na zakupy do Tesco. Oprócz szeregu innych produktów, w jej koszyku znalazły się dwie butelki wina. Tym razem kasjerka odmówiła sprzedaży tłumacząc odmowę obawą, że matka kupuje alkohol dla nieletniej córki. Pani Dumelow zareagowała świętym oburzeniem, zjawił się menedżer sklepu i wspólnymi siłami osiągnięto kompromis – wino powędrowało z powrotem na półkę, pani Dumelow zapłaciła za pozostałe zakupy, odesłała córkę do zaparkowanego przed sklepem samochodu, po czym stanęła jeszcze raz w kolejce do kasy, żeby zapłacić za sam alkohol. Smakiem obeszła się Claire Bichell, lat 25, która próbowała kupić w Tesco sos barbecue. Czujny kasjer w porę dostrzegł wśród składników sosu alkohol (około 2 proc.) i anulował transakcję. Interwenio-
wał kuzyn Philip Dover, lat 27, demonstrując swoje prawo jazdy, ale na nic to się zdało. Wiadomo, jak zasady to zasady. To może coś o papieroskach, które jak wiadomo są źródłem zła wszelkiego i każdy niepalący jest wart setki palących. Istnieje społeczne przyzwolenie na powolne zaszczuwanie palących przy jednoczesnym wmawianiu im, że to dla ich dobra. James Earl, dżentelmen lat 59, cierpiący na zaawansowaną osteoporozę i poruszający się o balkoniku, nie mógł udowodnić swojego wieku, więc odmówiono mu sprzedaży paczki papierosów (znowu Tesco). W odpowiedzi na skargę rzecznik sieci przeprosił zapewniając, że dobro klienta przede wszystkim, klient ma zawsze rację i bardzo sobie cenimy wszelkie uwagi, które mogą podnieść jakość świadczonych przez nas usług, bla bla bla, ale – uwaga – sklep wprowadził na próbę regułę, że nikomu bez dowodu tożsamości papierosy ani alkohol sprzedawane nie będą. Nikomu. Czyli starszemu człowiekowi, dla którego wyjście z domu do sklepu to cała ekspedycja, też nie. I tak przepis, który miał trzymać dzieciaki z dala od rozrywek dorosłych został dzięki mozolnej pracy cholernych idiotów (ang. bloody idiots) sprowadzony do roli szykany, którą można stosować wedle uznania.
Ktoś powie, przecież to tylko gorzała i fajki. No to może z innej beczki – John Payne, lat 73, próbował kupić haczyki w sklepie wędkarskim. Odmówiono mu, ponieważ nie miał dokumentu stwierdzającego, że ukończył 18 lat, a haczyki zalicza się do niebezpiecznych narzędzi (podobnie jak noże, maczety, siekiery i wyrzutnie rakiet ziemia-powietrze). Po haczyki musiała przyjść córka pana Payne’a, lat 50. Z odpowiednim dokumentem. Jedziemy dalej: pani Karen Richards, lat 39, usiłowała (bezskutecznie) kupić film DVD w sklepie sieci Morrison. Kasjerka zauważyła, że film ma certyfikat „od lat 12”, a ponieważ pani Richards była z dziećmi w wieku osiem lat i dziewięć miesięcy, do transakcji nie doszło. Jak rozumiem chodziło o to, żeby nieodpowiedzialna matka nie pokazała filmu swoim latoroślom. Jakiego filmu? Ano chodziło o „Lawendowe wzgórze”, ckliwą opowieść rozgrywającą się w Anglii w przededniu II wojny światowej, o dwóch starszych paniach (w tych rolach Judi Dench i Maggie Smith) opiekujących się polskim rozbitkiem uciekającym z Europy przed szerzącym się antysemityzmem. Na szczęście Morrison najwyraźniej nie jest tak restrykcyjny, jeśli
chodzi o sprzedaż alkoholu jak Tesco, bo w tym samym koszyku znalazła się butelka wina, która niczyjego podejrzenia nie wzbudziła. Przynajmniej pani Richards mogła się upić neutralizując szok po powrocie ze sklepu. I znowu zaczepiono rzecznika sieci, do której należy wzmiankowany sklep, a ten odpowiedział: „Nasze reguły mają na celu ochronę naszych klientów i ich rodzin oraz generalnie społeczeństwa, które w większości docenia naszą czujność. Na pudełku z płytą znajdowała się informacja o ograniczeniu wiekowym i personel sklepu zachował się prawidłowo”. Czyli szafa gra… Tyle że niezupełnie. Informacja o ograniczeniu wiekowym „od lat 12” w tym wypadku była wskazówką dla matki, a nie dla sklepowej i to do matki, a nie do sklepowej powinna należeć ostatecznie decyzja, co będą oglądać jej dzieci. Mógłbym tak jeszcze długo, ale muszę wyskoczyć po kawę. Na wszelki wypadek biorę ze sobą paszport, zaświadczenie, że mam zdrowe serce, i trzy ostatnie payslipy. A dzieci przywiążę do słupka przed sklepem.
Dariusz Zientalak d.zientalak@ nowyczas.co.uk
|11
nowy czas | 18 kwietnia 2009
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Nigdy nie było mi po drodze z formalnymi organizacjami. Partie nie te (oględnie mówiąc), działaczami nawet nie warto się zajmować. Organizacje w moim wieku poborowym były w dwójnasób skażone, nie tylko że wpisane w system, to jeszcze z jakiejś niższej półki, zależne, podległe, dyspozycyjne. Kiedy historia popuściła, byłem już niereformowalnym outsiderem, zdanym na samego siebie, co nie znaczy, że potrzeby zorganizowanych gremiów nie dostrzegam. Dostrzegam, niemniej bycie na zewnątrz zorganizowanych struktur zrobiło swoje, dręczą mnie pewne wątpliwości, mam, być może wyidealizowany obraz działacza, prezesa, sekretarza i rzeszy członków, których reprezentują z jakiegoś namaszczenia. No właśnie z jakiego? I na ile członkowie oczekują tej reprezentacji? Ten niewdzięczny, nawet rebeliancki stosunek do organizacji wraca ilekroć słyszę taką oto deklarację: „Zjednoczenie Polskie – największa organizacja zrzeszająca Polaków w Wielkiej Brytanii”… Mnie nie zrzesza, bo jak wyjaśniłem powyżej, jestem przypadkiem patologicznym, zepsutym przez komunizm, to znaczy człowiekiem nieufnym i jakoś tam aspołecznym. Ale będąc niezrzeszonym słyszę też, że Zjednoczenie występuje w moim imieniu. Tego nie zmienię, jestem Polakiem, i jeśli ktoś, w tym przypadku organizacja, występuje w imieniu Polaków, tym samym występuje w moim imieniu. I tu siłą rzeczy jestem wciągnięty w orbitę działalności Zjednoczenia Polskiego. Jestem reprezentowany i jednocześnie pozbawiony głosu. Podobno głos odzyskam stając się członkiem. Ale ja członkiem nie zostanę, nawet honorowym. A z drugiej strony, co takiego zyskam będąc w szeregu członków? Są dwie możliwości. Albo zapiszę się do organizacji, która jest już członkiem, i jako członek pierwszej stanę się członkiem drugiej, albo zostanę członkiem indywidualnym. Jakie będę miał prawa, jakie obo-
wiązki? Na przykład prawo do wyboru władz Zjednoczenia, pod warunkiem że wykupię mandat wyborczy (40 funtów). Mandat uprawni mnie też do wejścia na salę obrad Walnego Zjazdu, czego nie gwarantuje mi członkostwo. Jaką w takim razie organizacją jest Zjednoczenie Polskie? Czy wzorowaną może na prywatnych klubach angielskich, które poza członkami nikogo innego nie reprezentują? Jeśli tak, to dlaczego Zjednoczenie reprezentuje Polaków zamieszkałych na Wyspach, skoro nawet od swoich członków wymaga dodatkowych opłat za przywilej wzięcia udziału w procesach demokratycznych? Bycie największą organizacją i najstarszą nie wystarcza. Zresztą przymiotnik „największa” został brutalnie zweryfikowany na ostatnim Zjeździe – liczba zrzeszonych organizacji (70) skurczyła się do 20 reprezentowanych. Zapowiedź wyjścia w teren, pobudzenia organizacji członkowskich, wydaje się rozwiązaniem mało realnym. A wszystko rozbije się o fundusze, czyli ich brak. Z rocznym budżetem nie przekraczającym pensji lekarza, w dodatku ograniczonym do konkretnych projektów finansowanych przez instytucje w kraju, można zapomnieć o pobudzaniu. Bycie organizacją „parasolową” to przede wszystkim finansowe wspomaganie projektów lokalnych, czyli redystrybucja pozyskanych środków. A ponieważ takich środków nie ma, pozostaje dziurawy parasol, i kilka kierowniczych stanowisk do obsadzenia.
kronika absurdu Ratowniczki stacji pogotowia w całej Polsce tracą pracę. Nie jest to jednak konsekwencja kryzysu. Urzędnicy z Państwowej Inspekcji Pracy doszli do wniosku, że zatrudnianie kobiet w charakterze ratowniczek jest nielegalne. Zgodnie z obowiązującymi przepisami zatrudniona kobieta może dźwigać ciężary do 20 kg. Dobrze, że nie więcej. Na przykład przy ograniczeniu do 70 kg można sobie wyobrazić ważenie pacjenta przed udzieleniem mu pierwszej pomocy przez kobietę. A jak się rozkłada ciężar pacjenta niesionego przez kobietę i mężczyznę? Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Przeciw cyklistom Wyobraźmy sobie chłopinę gdzieś na polskiej wsi, człowieka ubogiego i prawie nie korzystającego z cywilizacyjnego przyspieszenia w kraju, kogoś, kto na przejeżdżających drogą przez jego wieś w wygodnych samochodach miastowych patrzy jak na cudaków, albo istoty z innej, dla niego niedosiężnej planety. Zdobyczą cywilizacyjną największą dla kogoś takiego jest to, że w sąsiedniej wsi działa sklep spożywczy, gdy przed kilkunastu laty po zakupy trzeba było się wybrać dalej, aż do gminy. Wsiada chłopina na rower i jedzie poboczem drogi do sklepu, tam kupi chleb i coś do chleba, przed sklepem przystanie ze znajomymi, jak zwyczaj każe pogawędzi, papierosa wypali, wypije piwo albo dwa i wraca do domu. Rowerem, oczywiście, jak przyjechał. Ale gdzieś na drugim kilometrze pojawił się policyjny radiowóz i kontrolę drogową chłopu urządzają. Przy okazji każą dmuchnąć w miernik i stwierdzają spożycie alkoholu. Chłop dostaje mandat, a za kilka tygodni wezwanie do sądu. Tam dowiaduje się, że prowadził pojazd w stanie nietrzeźwym i dostaje wyrok – pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Nim dwa lata miną, znów chłop po piwie wpada w łapy drogówki, znów staje przed sądem i – jako recy-
dywista – dostaje najwyższy wymiar, tj. rok więzienia bez zawieszenia, do tego to, co było zawieszone, razem półtora roku. I chłop idzie siedzieć, pozbawiony nawet nadziei na zwolnienie przedterminowe, bo przecież „recydywa”. Inny przypadek: chłop wypija nie jakieś piwo, ale tyle, że na rower wdrapać się nie może, pieszo wędruje do odległego domu, ale mu nogi odmówią posłuszeństwa, senność ogarnie i zwali się jak kłoda na pobocze drogi, by zasnąć w pijackim otumanieniu – wtedy, jeśli obudzi go policja, podlega karze grzywny i przewiezieniu do izby wytrzeźwień. Ale przestępcą nie jest, bo pojazdem nie kierował! We Wschowie znalazł się rozsądny prawnik, który taką praktykę karną zaskarżył przed Trybunałem Konstytucyjnym. Prowincjonalnemu sędziemu logika i sumienie podpowiadały, że pijany rowerzysta powinien być karany jak pijany pieszy, nie jak zalkoholizowany kierowca auta. Uznał, że w przypadku pieszego i rowerzysty zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym jest porównywalne. Trybunał Konstytucyjny wykonał olbrzymią robotę intelektualną. Jej plonem jest orzeczenie, w myśl którego „fakt napędzania pojazdu siłą mięśni nie może być podstawą porów-
nania rowerzysty z pieszym” i karanie cyklistów „pod wpływem” jak kierowców po kielichu powinno być jednakowe. Sędziowie Trybunału pozostali obojętni na absurd, jaki się w Polsce dokonuje od czasu, gdy taka praktyka prawna obowiązuje – corocznie do więzienia za jazdę rowerem po spożyciu alkoholu trafia około dwa tysięce osób! Z reguły nie są to żadni przestępcy, lecz zwyczajni ubodzy ludzie z prowincji, którym trudno pojąć, jak można ze znajomkiem piwa pod sklepem nie wypić i dlaczego, gdy się wypiło, nie wolno do domu wracać rowerem. Sądy to widzą, ale skazują, bo muszą z mocy prawa. Trybunał Konstytucyjny orzeka, że nic w tym nieprawidłowego, bo wprawdzie wysiłek mięśni piechura i rowerzysty to jedno, za to prędkość na rowerze większą można osiągnąć. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego dowiedli już nieraz swej niezależności i niezawisłości. Najdobitniej, gdy zmasakrowali przepisy ustawy lustracyjnej, czyniąc Polskę jedynym z krajów posowieckich, w którym lustracji nie można będzie przeprowadzić. Orzeczeniem w sprawie podchmielonych chłopów na rowerach sędziowie dowiedli natomiast wielkiej odwagi. Pokazali, że nie lękają się niczego, przede wszystkim zaś, że nie boją się śmieszności.
12|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
publicystyka
Przemysław Kobus
N
iebawem minie pięć lat od kiedy Polska znalazła się w strukturach Unii Europejskiej. To dobry czas na podsumowanie, na dokonanie przeglądu dotychczasowych osiągnięć, na wymianę doświadczeń i może wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Wierutnym kłamstwem byłoby dzisiaj mówienie, że Unia Europejska nie zmieniła życia Polaków. Trzeba jednak przyznać, że za sprawą Unii Europejskiej poznaliśmy też problemy, których dotąd na próżno było szukać nad Wisłą. Co ciekawe, w nowych, wydawać by się mogło znacznie lepszych realiach, na znaczeniu straciły istniejące od wielu lat proeuropejskie organizacje, które niegdyś odgrywały kluczową rolę w integracji mieszkańców pogranicza, głównie polskoniemieckiego. W nowej rzeczywistości chyba najlepiej znaleźli się zwykli Polacy, którzy wykorzystali możliwości oferowane przez unijne rynki pracy. No bo skąd nas dzisiaj tyle w Londynie?
Dyskretne Początki W Polsce bardziej chyba świętowano przystąpienie do NATO, aniżeli początek naszych dziejów w Unii Europejskiej. Na granicach nie dało się dostrzec specjalnej euforii, zresztą poza zmianą statusu, w Polsce niewiele się wówczas zmieniło. Dalej staliśmy w gigantycznych kolejkach do przejść granicznych, a kontakt z walutą europejską nie zmienił swojego charakteru. Powoli jednak zaczęło ubywać młodych. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak. Na początku żaden socjolog nie traktował tego zjawiska poważnie, tym bardziej nie przejmowali się wzrostem liczby rejsowych autokarów do Anglii polscy politycy. Bo i czym się było przyjmować? Pojadą, zobaczą i wrócą – mówili wówczas liderzy wszystkich liczących się ugrupowań. Polski start w Unii Europejskiej został również przyćmiony politycznymi wojenkami. W 2005 roku były przecież wybory, a poprzedniej, lewicowej ekipy rządzącej nikt nie traktował poważnie. Skompromitowana ekipa Leszka Millera mało komu kojarzy się dzisiaj w Polsce z przystąpieniem do Unii Europejskiej. Wielu znacznie lepiej pamięta jego wypadek lotniczy [rządowy śmigłowiec z Millerem spadł – red.], aniżeli fakt radosnego witania struktur unijnych. Unia – tak przynajmniej oceniam to z perspektywy czasu – wchodziła do nas cicho i spokojnie, bez zbędnych emocji i szumu wokół siebie. Rząd, samorządy, wojewodowie, organizacje pozarządowe, stowarzyszenia pożytku publicznego, uczelnie, szkoły, przedszkola i gminy zaczęły jednak dostrzegać znacznie więcej kanałów, którymi płynęły unijne pieniądze do Polski. Wachlarz programów i projektów znacznie się rozszerzył, a do tego czas oczekiwania na zwrot pieniędzy z przeprowadzonych inwestycji zaczął się skracać. Co ważne, pojawiły się programy w których polscy beneficjenci nie musieli wykładać już swojej gotówki na całość inwestycji, bo Unia finansowała ją już na początku. Oczywiście w określonej części. Polacy mogli coraz częściej spoglądać na nowe trasy rowerowe opatrzone logo Unii Europejskiej, takie same etykiety zaczęły się pojawiać na wyremontowanych muzeach, nad jeziorami, w portach drogowych, na magistratach, itd., itd. Wiedzieliśmy, że Unia Europejska już jest, że w jakiś sposób działa, ale chyba jeszcze wielu z nas nie potrafiło powiedzieć – tak, jesteśmy już Europejczykami. Młodych Polaków tymczasem wciąż ubywało, liczba pocztówek wysyłanych z Wielkiej Brytanii do domu w Polsce ciągle rosła.
wyjechaliśmy, Ponieważ… – Nie miałam na co czekać. W Polsce skończyłam dwa fakultety, liczyłam na dobrą pracę.
Pięć lat w Unii Europejskiej Kiedyś byłam gimnastyczką, mam doświadczenie w prowadzeniu grup. Ale w Polsce nie było dla mnie pracy. Po iluś tam latach studiowania trafiłam do prywatnego przedszkola, by miesięcznie dostawać 800 złotych. Mieszkałam z rodzicami, bo na własne nie było mnie stać. Nie było mnie stać nawet na wynajem mieszkania – opowiada dzisiaj 32-letnia Magdalena. Do Irlandii wyjechała pod koniec 2004 roku. Nad wyjazdem nie zastanawiała się. – To był przypadek. Znajoma mi powiedziała, żebyśmy pojechały, bo jest praca, bo uda się podszkolić w angielskim. Z oszczędnościami i językiem uda nam się potem wiele zdziałać w kraju – relacjonuje Magdalena. Dzisiaj zapiera się, że kiedykolwiek mówiła o powrocie. W Irlandii nie ma pracy marzeń. Nawet na to nie liczy. – Znam swoje miejsce w szeregu – przekonuje. Jest kelnerką, ale ta praca pozwala jej na utrzymanie mieszkania, kupno auta, raz do roku zagraniczny wypad do ciepłych krajów. Nie boi się o jutro, nawet w dobie kryzysu. Poza tym, jak przekonuje, tam żyje się inaczej. – Bez tej polskiej głupoty, nachalności i armii urzędników – stwierdza Magdalena. – Przyjeżdżam czasem do Polski, do rodziny. Myślę jakby tam ściągnąć mamę. Nasz kraj nie nadaje się do spokojnego i normalnego życia – puentuje naszą rozmowę. – A ja wyjechałem, bo chciałem spróbować czegoś nowego. Do Holandii trafiłem przypadkiem. Zobaczyłem ogłoszenie, że szukają kogoś na wózek widłowy. Wziąłem tę pracę, bo gwarantowali jeszcze przeszkolenie. W Polsce „przyjemność” posiadania nowych uprawnień trochę kosztuje. Przyjechałem, dostałem pracę. Pokazali mi, gdzie można tanio wynająć mieszkanie. Przyjemna okolica, z dala od miasta i mnóstwo wody… – mówi Robert. Miał 31 lat, kiedy dwa lata temu wyjechał za
granicę. – Nie mam ochoty wracać. Jak mnie nie wyrzucą, to nie wrócę. Tu jest inaczej, spokojniej, wszystko jest takie dla człowieka, a nie odwrotnie. Każdy wyznaje zasadę – żyj i pozwól żyć innym. U nas, tzn. w Polsce, tak nie ma. Mamy zawiść, zgryzoty, zazdrość. To gorsze od biurokracji, a w tej przecież ci sami ludzie. Dodaje, że Unia Europejska Polski i Unia Europejska Holandii to dwa różne światy. Ma niewielką nadzieję na to, że kiedyś i u nas, w Polsce, będzie inaczej. Gdyby nie Unia, nie wyjechałby. – Nie mam nawet paszportu – śmieje się Robert machając mi nieco sfatygowanym dowodem osobistym. Ale i Magda i Robert widzą, że w Polsce coś się zmienia, że dzięki Unii Europejskiej Polacy zyskali możliwość po pierwsze – swobody zamieszkania i pracy, po drugie – otrzymują wskazówki jak działać i jak żyć lepiej. Po trzecie – dostają pieniądze, o których nigdy nie śnili i o ile nie zmarnotrawią ich polscy urzędnicy, to jest szansa znakomitego ich wykorzystania. Chwała Unii, że nie dopuszcza do samowoli przy konsumpcji wspólnych środków i domaga się dokładnych rozliczeń – co i na co poszło, za ile kupiono to i dlaczego nie taniej. Każda faktura i paragon muszą być na swoim miejscu.
Unia nie tylko w stolicy Warszawa, jakby nie patrzeć, uwielbiała rządzić, rozdzielać, czekać na tych, którzy przyjdą się płaszczyć i prosić o pieniądze. Taka to już domena polskiej stolicy – u nas najlepiej, a reszta niech sobie radzi jak może. Za sprawą Unii Europejskiej traktowanie „prowincji”, a więc wszystkiego co poza Warszawą znacznie się zmieniło. Określone kwoty przypisano poszczególnym regionom, utworzono regionalne programy operacyjne z których środki przeznaczane są na najlepsze inwestycje w regionach.
Tworzone są tzw. listy indykatywne inwestycji, które ze względu na swoje znaczenie i dobre przygotowanie na etapie planowania mają szanse na dofinansowanie bez przechodzenia etapu konkursowego. Takie zjawiska motywują inwestorów – tych publicznych i prywatnych – do składania atrakcyjnych projektów. Niestety – jak to w Polsce – nie udało się wyeliminować pewnych patologicznych zjawisk, jak np. umieszczanie w komisjach konkursowych osób, które były autorami lub współautorami określonych projektów starających się o unijne wsparcie. Rząd Donalda Tuska w ostatnim czasie stanowczo skrytykował takie praktyki i wręcz wydał nakaz usunięcia z gremiów oceniających osób jakkolwiek związanych z danym wnioskiem. Inne jednak podłoże stosowania takich praktyk to deficyt profesjonalistów z zakresu korzystania z funduszy unijnych. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości doczekamy się nowych fachowców zdolnych merytorycznie i zupełnie obiektywnie spoglądać na składane wnioski. Musimy przecież pamiętać, że jakiekolwiek potknięcia w zakresie dysponowania środkami z Unii są karane odbieraniem dofinansowania – czy to na wstępnym etapie realizacji projektu, czy też nakazem zwrotu unijnego wsparcia. To dotkliwe kary, tym bardziej że niektóre z inwestycji są w stanie otrzymać trzy czwarte wsparcia z Unii Europejskiej. Tu nie ma zbyt szerokiego pola dla kreatywnej księgowości. Mam cichą nadzieję, że się nie mylę.
Pięć lat Unii okiem kowalskiego Przeciętny Kowalski, nawet bezrobotny, nawet z tzw. kręgów patologicznych musiał w przeciągu ostatnich pięciu lat zauważyć zmiany. Taki Kowalski zobaczył, że udało się wyremontować chodnik albo nawet kilka ciągów
|13
nowy czas | 18 kwietnia 2009
publicystyka pieszych, że zbudowano jakiś wiadukt, że zmodernizowano jakąś trasę szybkiego ruchu, że szkoła w jego mieście wygląda inaczej, a liczba szkolnych wymian międzynarodowych wzrosła. Kowalski zauważył też, że pośredniak ma dla niego więcej ofert z zakresu doskonalenia zawodowego, że jest w stanie skorzystać z kursów dla tych, którzy są bezrobotni dłuższy czas, że zwiększyła się liczba zdrowotnych akcji profilaktycznych. Kowalski musiał dostrzec takie zmiany. Jeśli jeszcze ten Kowalski jest w miarę obrotnym człowiekiem, być może skorzystał z dofinansowania dla otwierających działalność gospodarczą (w niektórych przypadkach nawet 40 tys. złotych na start), być może napisał projekt, dzięki któremu park maszynowy jego przedsiębiorstwa został zmodernizowany. Jakby więc nie patrzeć, Unii Europejskiej w Polsce czy Polski w Unii Europejskiej nie da się nie zauważyć. Co nie znaczy, że unijna sielanka udziela się wszystkim regionom w Polsce. Tak oczywiście nie jest, ale często wynika to ze słabej aktywności gmin w pozyskiwaniu środków. Dlaczego? Bo nie wszystkie jednostki samorządu terytorialnego dysponują wykwalifikowaną kadrą urzędników znających realia Unii Europejskiej i korzystania z jej dobrodziejstw. Innym powodem słabego korzystania z oferty unijnego wsparcia jest brak środków własnych na określone działania. Mamy bowiem i takie miejscowości, których nie stać nawet na mały procent udziału w inwestycji. I wówczas pozostaje czekać na działania odgórne – wojewódzkie, krajowe. Co prawda programy wyrównywania szans w Unii funkcjonują na porządku dziennym, ale pamiętajmy, że do dzisiaj w wielu nawet miastach niesamowitym osiągnięciem jest… zbudowanie kanalizacji. Gdy więc zestawimy obok siebie w miarę nieźle prosperujące miasto z mieściną, do której prowadzi droga gruntowa, to wyłania nam się obraz drastycznych kontrastów w jakich funkcjonuje część naszego kraju. A każdy z tych podmiotów chciałby korzystać z unijnych rarytasów. Na szczęście, właśnie dzięki Unii Europejskiej udaje się przeprowadzać inwestycje, których żadna władza od 1945 roku zrealizować z różnych powodów nie mogła. Przeciętny Kowalski ma okazję zapoznać się z realiami unijnymi także poza granicami Polski. Dobitnym tego przykładem jest fala emigracji zarobkowej. Gdzieś nam ci Polacy przecież uciekli, a było to możliwe za sprawą naszego wstąpienia w unijne struktury. Przeciętny Kowalski o istnieniu Unii dowiedział się jednak tak naprawdę, tak w rzeczywistości, gdy na granicy państwa nie musiał już stać w kolejce, w oczekiwaniu na odprawę.
nicy polsko-niemieckiej są bardziej widoczne. Gdy kierownica zaczyna uciekać nam z rąk, wiemy, że jesteśmy w koleinach drogi krajowej nr 2, wiodącej ze Świecka przez Poznań do Warszawy. Ale kontroli nie ma, kolejek i przestojów nie ma. Taki obraz ogólnej szczęśliwości mamy tylko na zachodzie i południu kraju. Ściana wschodnia stała się w istocie prawdziwą ścianą, szczelnie zamkniętą przed napływem sąsiadów ze wschodu. Wystarczy powiedzieć, że już sama organizacja Euro 2012 rodzi sporo problemów ze względu na Ukrainę, która nie jest w Unii. Jak rozwiązać problem sprawnego przepływu ludzi? Głowią się nad tym specjaliści, ale unijne przepisy są nie do złamania. Zobaczymy, co wymyślą. Być w Unii Europejskiej, być w Schengen, to swoisty przywilej. Niedawno miałem okazję wybrać się w rejs po Morzu Śródziemnym. Statek zawijał do portów w Hiszpanii, Francji, we Włoszech. Ot, tak po prostu schodziłem na ląd, podziwiałem, wracałem i płynąłem do kolejnego państwa. Moi rosyjscy towarzysze podróży nie mogli już tak beztrosko podchodzić do sprawy. Musieli pamiętać o odprawach, paszportach, o poruszaniu się w grupach.
Drugie wejście Do unii europejskiej
ByleBy jak najDłużej w ue
– Teraz to ja mogę mówić, że mieszkam w Unii. Nikt mnie nie kontroluje, nie stoję w kolejce – mówi pan Ryszard ze Słubic (miasto sąsiadujące z Frankfurtem nad Odrą). – Niby do Unii weszliśmy pięć lat temu, ale dopiero od dwóch wiem, że w niej jesteśmy. Bo co to za Unia, w której kontrolowali nas jak przestępców, przeglądali samochody czy godzinę sprawdzali nas w komputerach – dodaje słubiczanin. I trzeba się z nim zgodzić. Przeciętny Kowalski, mieszkający na pograniczu, Unię poczuł po przystąpieniu Polski do strefy Schengen, bo wówczas pokonanie kilkudziesięciometrowego odcinka z Polski do Niemiec czy Czech nie zajmowało już nawet godziny. Straż Graniczna nie weryfikowała każdego chcącego wydostać się z kraju lub do niego wjechać. Ruch stał się płynny, normalny i taki jest do dzisiaj. Od 21 grudnia 2007 roku Unia Europejska zyskała nowy wymiar. Taki rzeczywisty, taki prawdziwy. Tak właśnie przecież postrzegaliśmy Unię, gdy jadąc we włoskie Dolomity nie traciliśmy od granicy niemieckiej czasu na kontrole. Granica niemiecko-holenderska była niewidoczna, a o jej obecności mówiły nam tylko napisy powitalne na wjeździe do kraju. W końcu doczekaliśmy się tego samego. Problem oczywiście w tym, że różnice w przypadku gra-
To moje odczucie, to moje marzenie, by Polska nie starała się separować, by nie straszyła potworami z Unii, by politycy nie wykorzystywali jej jako instrumentu w pozyskiwaniu elektoratu, wygłaszając brednie na jej temat. Wierzę jednak w to, że społeczeństwo samo dostrzegło plusy integracji i z korzystania z możliwości, jakie oferuje UE. Wierzę, że nie da się omamić. Bo jak np. zaufać przedstawicielowi Ligi Polskich Rodzin, który korzysta z finansowych profitów bycia europosłem, a ludziom wmawia, że nienawidzi tego miejsca i struktur, ale musi mieć wroga na oku. Jak on się „poświęca”, prawda? Wierzę, że hipokrytom, szczególnie dojrzewający Polacy będą coraz częściej mówili nie. Na razie – odpukać – wstęp do kampanii europarlamentarnej przebiega w Polsce spokojnie. Z wielu stron słychać nawoływania do udziału w głosowaniu, do wybierania swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim. To dobrze. Niedobrze jednak, jeśli do Brukseli wyślemy osoby niekompetentne, nieznające realiów UE, udające się tam na kilka lat dla wysokich dochodów i ogólnego nieróbstwa. Dzisiaj aktywnych Polaków-europosłów można policzyć na palcach jednej ręki. Niestety. Pamiętajmy jednak, że to było nasze europejskie rozdziewiczenie, nie zmarnujmy drugiej szansy.
Unia Europejska nie jest straszna, jest pomocna, jest potrzebna. Polskie władze wielokrotnie dały przykład nieudolności i słabego przygotowania do sprawowania władzy. Teraz Polacy w Unii Europejskiej mają swoistego dobrego ducha, który nie pozwoli na zbyt wielkie i zbyt spektakularne harce polskich władz. Trzeba się pilnować i zachowywać tak, jak stanowią europejskie standardy zawarte w
BEZ NOWEJ KARTY SIM
licznych aktach prawa unijnego. Własna więc radosna twórczość polityczna niech sobie kwitnie, byleby nie przekładała się na gospodarkę. Szukając plusów istnienia w Unii Europejskiej warto wyobrazić sobie taką oto sytuację – jesteśmy poza UE, dopada nas kryzys światowy. I co dalej? Nie mamy zewnętrznych programów wsparcia, nie mamy pieniędzy na inwestycje, a co za tym idzie, na tworzenie lub przynajmniej utrzymanie dotychczasowych miejsc pracy. I jak przetrwać ciężki okres? Dzisiaj nie jesteśmy w nim sami i mamy na kogo liczyć. Unia zweryfikowała pogląd na funkcjonowanie wielu dziedzin życia społecznego w Polsce. Zmieniły się zasady funkcjonowania przedsiębiorstw, instytucji, ośrodków naukowych i wielu innych. Zapomina się jednak o niegdyś najważniejszych tworach zbliżających nas do Europy. Mowa tu m.in. o euroregionach. Jeden z nich (Sprewa-Nysa-Bóbr) przechodzi ostatnio trudne chwile. Po 15 latach funkcjonowania strona niemiecka nie ma pieniędzy na działalność swojej organizacji. Pieniędzmi zarządzają Warszawa i Poczdam, chociaż w rzeczywistości o ich wykorzystaniu decydować powinny euroregiony. Potrzeba decentralizacji władania środkami na współpracę międzynarodową zdaje się być coraz mocniejsza. W omawianym przypadku nie wiadomo kto przyblokował pieniądze i dlaczego? Przykład ten pokazuje jednak, że i w Unii Europejskiej nie wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Ale bynajmniej nie jest to argument do skarżenia się na jej struktury. Po pięciu latach naszej obecności w Unii Europejskiej wydaje mi się, że przeciwników naszej akcesji nie znajdziemy zbyt wielu. Więcej będzie tych, którzy stwierdzą, że UE nic im nie dała. Ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że UE tylko nam zaszkodziła.
BEZ UKRYTYCH OPLAT
Dzwon z komorki jeszcze taniej Dzwon do Polski 2p/min na tel. stacjonarny
Wybierz poniĪszy numer dostĊpowy a nastĊpnie numer docelowy Polska Polska Niemcy Slowacja Czechy Irlandia
Polska Obsáu
2p/min - 0844 831 4029 7p/min - 087 1412 4029 2p/min - 084 4831 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029
7 9287 ga Klienta: 0208 49
www.auracall.co
m/polska
Tanie Rozmowy! *T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
14|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
reportaż
Alterglobaliści w mieście Londyn, czyli nie taki diabeł straszny 1 kwietnia alterglobaliści z całego świata przybyli do pępka finansjery, przepychu i bogactwa z jednej strony, a nędzy, upadku w przepaść, bezdomności z drugiej. Przyjechali, by w przeddzień szczytu G20 – czyli spotkań przedstawicieli najbogatszych państw świata – zamanifestować swoje niezadowolenie wobec kapitalizmu, który szczególnie w ostatnich miesiącach kryzysu, nie zdał egzaminu. Przyjechali, by sparaliżować miasto, by dać wyraz swemu niezadowoleniu z porządku, w jakim przyszło nam żyć. Fot. Gabriela Jatkowska
Gabriela Jatkowska
M
anifestacje przetaczały się przez cały Londyn. Uczestniczyło w nich około pięć tysięcy protestujących. Jednak niezwykłej próbie wytrzymałości zostało poddane londyńskie City, zablokowane ze wszech stron. Demonstracje nadzorowane były przez Czterech Jeźdźców Apokalipsy, jak nazwano cztery różne demonstracje grupy Meltdown. Miały one dzielić ideologicznie protestujące masy. I tak Zielony demonstrował swoje niezadowolenie wobec zmian klimatycznych na świecie. Srebrny wymierzony był przeciw przestępstwom finansowym, szczególnie zaś bankierom z City, oraz znienawidzonemu przez alterglobalistów Bank of Scotland (RBS). Szkocki bank stanąwszy na skraju bankructwa, został finansowo wsparty przez państwo. Czarny przeciwko zmianom granic. Czerwony przeciwko wojnie. Wszystkie cztery demonstracje spotkały się koło godz. 12.00 w okolicach Bank of England. Aresztowano ponad 90 demonstrantów. Postawiono im głównie zarzuty zniszczenia mienia publicznego. Następny dzień (2.04) nie wniósł niczego nowego. Szczyt G20 w londyńskiej ExCeL Exhibition w Docklands odbył się bez większych przeszkód. Demonstrowało zaledwie kilkaset osób.
Climate CamP Autobus numer 100 relacji Shadwell – Elephant & Castle nie dociera do stacji Liverpool. „Zablokowane” – informuje kierowca. Wyskakujemy gdzieś w okolicach Bishopsgate, by za chwilę znaleźć się w centrum zamieszek. Tak to przynajmniej wygląda, w momencie gdy docieramy do grupy policjantów okalających szczelnie zgromadzenie manifestantów. Nie tak szczelnie, jak się pierwotnie wydaje. Udaje nam się wśliznąć w sam środek demonstracji. Taniec, zabawa. Gdzieś tam w oknach, na przystankach okupowanych przez radośnie uśmiechniętą młodzież, wysiadujących na dachach jak kury na grzędzie, wyeksponowane są hasła: „Kapitalizm jest zły”, „Ludzie a nie zysk”. Atmosfera jak na pikniku hipisowskim, bębny, taniec, muzyka, śpiewy. Wszędzie porozstawiane namioty. Kuchnia za darmo dla tych zgłodniałych. Tylko piwa brak. Przysłuchujemy się wygłaszanym z rzadka manifestom.
O CO właśCiwie ChOdzi? Ruch alterglobalistyczny skierowany jest przeciw nowoczesnym stosunkom ekonomicznym, ekologicznym, politycznym. Jest antykapitali-
styczny i łączy różne grupy polityczno-społeczne. „Kapitalizm zniewala ludzi, bo wszystko kręci się wokół pieniądza” – tłumaczy jedna z uczestniczek. Bardzo oględnie przekazywane są manifesty ugrupowania Climate Camp. Mam wrażenie, że więcej tam obserwatorów, prasy, grup „przeciw” wszelkiej maści. Niby przeciw rządzącemu światem pieniądzu, niby przeciw zmianom klimatycznym. Domagają się konkretnych działań przywódców w sprawie kryzysu. Pracy dla bezrobotnych. Zmniejszenia pensji bankierów. Tak naprawę wiele grup, które wtopiło się w kolorowe miasteczko demonstrantów, nie ma wcale na uwadze dobra planety. Mijamy Anarchistyczną Grupę z Whitechapel (wszyscy w czarnych chustach, zakrywających twarz), członków Ludzie i Planeta, Londyńską Koalicję przeciwko Ubóstwu i wiele innych. W tym samym czasie, w innej części miasta, gdzieś koło 11 zaczynają się zamieszki z prawdziwego zdarzenia. Protestanci wybijają szyby w Bank of Scotland. Ścierają się z policją. W tym czasie umiera na zawał jedyna śmiertelna ofiara zajść. Niejaki Ian Tomilson. Spekulacje dotyczące jego śmierci będą rozpatrywane w osobnym dochodzeniu. Czy umarł na zawał w sposób naturalny, czy też wymierzona przeciw niemu policyjna pałka pomogła mu w tym? Tu, w okolicach Bank Station, demonstracje przyjęły bardziej wyrazisty obrót. Pierwsze ofiary, pierwsze aresztowania.
myśl GlObalnie, działaJ lOkalnie Nasze uczestnictwo nieoczekiwanie wydłuża się. Okazuje się, że ci, którzy weszli – czy to z czystej ciekawości, czy też z pobudek ideologicznych – nie mogą opuścić demonstracji. Jedynie prasa może bez ograniczeń wchodzić i wychodzić. Wolni obserwatorzy, których zadaniem jest pomoc wszelaka oraz negocjacje między pikietującymi a policją, nie są w stanie tak naprawdę w niczym nam pomóc. Rozmowy z policją oraz wznoszone przez grupę tych, którzy już najwyraźniej mają dosyć przeciągającej się wizyty na „polu bitwy”, okrzyki: – Let us out! – nie są w stanie rozmiękczyć serc funkcjonariuszy. Nawet osoby, które faktycznie potrzebują pomocy lekarskiej – jak Chris, pragnący wrócić do domu, by przyjąć niezbędne leki – nie są wypuszczane. – Wszedłeś na własne życze-
|15
nowy czas | 18 kwietnia 2009
reportaż Fot. piotr Apolinarski
nie, na wyjście stąd musisz poczekać. Wiedziałeś, co robisz – ripostuje policjantka. Pomoc medyczna nikomu nie jest udzielana. Nad głowami słychać monitorujące wszystko helikoptery. Gdzieś obok wciąż trwają prace budowlane. Demonstracja przebudza się z hipnozy zabawy i tańca, przeistaczając się w burzę mózgów. – Chcecie wyjść? – zapytuje przez megafon jedna z organizatorek. Tłum ryczy: – Chcemy zostać. Będziemy tu siedzieć nawet przez całą noc. Tylko po co ? – pytam w myślach. Można, jak w przypadku Doliny Rospudy, wywalczyć zmiany. Ale jakich zmian oczekują ci uczestnicy? Jakiegoś cudu? Zastopowania emisji dwutlenku węgla? Pracy dla wszystkich? Cudownego uzdrowienia gospodarki z recesji?
Brudny pieniądz Owe wszelakie changes w głowach uczestników nieoczekiwanie spotykają się z hasłem wyborczym Obamy. Pewnie gdyby tu był, przybiłby z nami „piątkę”. Rozumiem rozgoryczenie, jakie wywołuje fakt, iż miliony funtów wydano na organizację szczytu G20, podczas gdy większość demonstrantów pozostaje bez pracy. Agresja, jaką wyładowali uczestnicy akcji na Bank of Scotland, została wywołana przez bankierów, którzy z okien okolicznych instytucji powiewali banknotami 10-, nierzadko 50-funtowymi. Dali tym samym wyraz przywiązania, by nie rzec miłości, do pieniądza. Pieniądza, który jawi się tu jako „zło” – ale jakże konieczne. Praca, jakiej domagają się manifestanci oraz walka z ubóstwem jest niczym innym jak chęcią polepszenia swej sytuacji materialnej. Walka o czystość planety, główne hasło, pod którym zorganizo-
wano Climate Camp, jakoś stoi w sprzeczności do walających się wszędzie plastikowych butelek i takich samych talerzyków czy sztućców. Rozmawiamy z niektórymi manifestantami. – Przyszliśmy się zabawić, potańczyć, popatrzeć, a przy okazji zobaczyć, co można zrobić – opowiada Karl, popijając szampana z butelki...
przypuśćmy szturm W końcu przychodzą rozwiązania. Pierwsze – damy się sfotografować, dzięki czemu wyjdziemy... z mandatami. Drugie: Będziemy szturmować policję. Pokojowo, oczywiście. Ale pomożemy rozbić szwadron funkcjonariuszy, by pomóc wyjść tym,
którzy chcą wrócić do domów. Pamiętając, że nie jest to demonstracja przeciw policji, jakoś obawami napawa mnie ta wizja. Nacieramy na policjantów. Zebrało się ich już znacznie więcej. Gdzieś za barykadą widzimy kontrdemonstrację, bardziej agresywną w wyrazie. Potyczki z policją. To dlatego nie chcą stąd nikogo wypuścić. Boją się, że rozbiegniemy się po mieście i je zdemolujemy. Około północy otwiera się brama do nieba, jak jawi nam się w tym momencie możliwość wyjścia z pułapki. Policja pojedynczo zaczyna nas wypuszczać. Pierwsi uwolnieni swe kroki kierują w stronę... McDonalda. Można w końcu załatwić najpilniejsze potrzeby – pójść do toalety (większość uczestników „zraszała” okoliczne budynki Bishopsgate), zjeść „coś porządnego”. Co za ironia – przez ponad sześć godzin tkwiliśmy uwięzieni na własne życzenie w pułapce wolności od wielkich korporacji, by następnie oddać się wprost w ramiona symbolu zniewolenia korporacyjnego.
Co z tego? Wszyscy szukają wyjścia z kryzysu. I to łączy różne idee, które tego dnia spotkały się w wielu częściach miasta. Trochę na soft, trochę na poważnie. Nie rewolucja, ale wyczulenie rządzących na palące problemy społeczne. Nie walenie w podbrzusze finansistów, ale rozmiękczenie skamieniałego, kalkulacyjnego serca spod znaku kasy. Tylko co dalej? Co z tego? Blokada miasta i zwołanie dodatkowych sił policji powinno mieć poważniejsze wytłumaczenie aniżeli chęć biesiady, tańca i zwrócenia uwagi mediów. Tyle na pewno demonstrantom udało się uzyskać. Ale czy to aby nie za mało? Czy zamknięcie kilku in-
stytucji i restauracji oraz obrzucenie inwektywami „kasiastych” z City jest wystarczającą rekompensatą na bolączki świata, na które uwagę próbowano zwrócić? Jak będzie malować się przyszłość świata? Kiedy minie kryzys? Czy rządy państw znajdą antidotum na szerzące się bezrobocie i ubóstwo? Nie uzyskano odpowiedzi na te pytania. Lakoniczne changes dały wygraną Obamie. Jakie zmiany wprowadzą w życie tych, którzy się ich domagali w Londynie i domagać się będą przy innych tego typu okazjach? 1 kwietnia, znany wszystkim jako prima aprilis (w Wielkiej Brytanii Fools’ Day), przypominał trochę kiepski żart. Tylko kto kogo nabił w butelkę? Bankowcy, manifestując uwielbienie dla pieniądza (porzucając garnitury i przebierając się w ten dzień w dżinsy), rzucając demonstrantom w twarz stwierdzenie: „My pracę mamy”? Protestujący, którzy postawili w stan gotowości całą City of London Police z pomocą Metropolitan Police, wprowadzając utrudnienia komunikacyjne, obrzucając „błotem” bankierów, niszcząc mienie państwowe, nie uzyskując przy tym niczego? Nie miało być rewolucji. Ruch alterglobalistyczny przycichł, złagodniał i ... rozdrobnił się. Może trochę przez to adoptowanie dzieci wielu ideologii nie udało się wypracować jednego sensownego rozwiązania, postawić konkretnych żądań. Może to zwykły brak pomysłów w obliczu paraliżującego kryzysu? Może w końcu czas, by podjąć inne metody włączenia się do gry politycznej, zabrania głosu?
czas to pieniądz» 18
16|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
agenda
Co z tą pracą?x Czyli impresje na temat zatrudnienia w Polsce Konrad Stachnio
W
ielu ludzi mówi, że Polska przeszła wielką transformację i rynek pracy wygląda prawie jak Disneyland. Jak dotąd nie miałem okazji się o tym przekonać. Po dosyć długim czasie pobytu za granicą w końcu przyjechałem spróbować do Krakowa. Siedząc na Plantach, ćmiąc papierosa i kontemplując to wszystko, za czym tak tęskniłem – marzyłem, że znajdę tutaj jakieś sensowne zajęcie na miarę moich możliwości. Przecież Kraków to miasto kultury i sztuki, ludzi w dreadach, wyluzowania i wszechogarniającej wolności, która na pewno ma swoje choćby nikłe odzwierciedlenie na rynku pracy. Więc zacząłem szukać. Przez pierwszy miesiąc chodziłem jak lord na rozmowy, przyzwyczajony do angielskich stawek i angielskich warunków pracy i raczej o politowanie przyprawiały mnie propozycje pracodawców.
IMPRESJA I No nic, zgodziłem się w końcu, budżet mi szczuplał, chodzenie bez celu nawet z najlepszymi książkami pod pachą też bywa męczące. Jako że jestem typo-
wym melancholikiem, który jesienną porą siedzi na Plantach, ćmi tytoń i czyta dramaty Witkacego, ucieszyłem się, gdy trafiłem na jakże przytulną i jesienną knajpkę w samym centrum Krakowa. Rozmowa kwalifikacyjna przypadła na dzień iście wilgotno-szary i świąteczny, w którym ulice były puste i tylko jakiś kundel i wiatr wałęsali się po opuszczonych węgłach. Tak tam trafiłem. Na początku zdawało mi się, że knajpa jest zamknięta – sugerowały to zabite dyktą drzwi – odszedłem więc na moment, aby zobaczyć jak to się wszystko przedstawia. Otworzyła kobiecina lat 28, karnacja koloru pleśniejącej ściany zdradzała wypalanie dwóch paczek papierosów dziennie oraz „nocny tryb życia” – była to bardzo miła i „kulturalna”, menedżerka. Zaproponowała mi pracę na pół etatu w papierach – w rzeczywistości mogłem pracować na całym etacie. Wiedziałem już, że jest to stała praktyka oszczędzania pracodawców w tym mieście. Oprócz tego miałem dostać procent od sprzedaży alkoholu, stawkę 5 zł/h plus napiwki. W środku było bardzo nastrojowo: kominek, przyćmione światło, wszystko z drewna. Pracowało się fajnie, nocne zmiany, grzane wino, gdy za oknem szalał jesienny chłód, wieczorne rozmowy z ludźmi, których nigdy bym nie poznał. Opowieści o duchu zamieszkującym tę
jacek ozaist
WYSPA [03] Gdybym został w Polsce, zarobiłbym w sam raz na chatę dla swoich dzieci. Zastanawialiście się kiedyś nad tą kwestią? Tyracie całe życie, kupujecie mieszkanie albo dom. Emerytura tuż tuż. Odpoczywacie jakieś dziesięć, dwadzieścia lat. Wasze dzieci dorastają i dom już na nie czeka. Umieracie, pozostawiając je urzadzonymi na cacy. Mnie nikt nic w życiu nie dał. Moi rodzice byli biednymi, choć szanowanymi nauczycielami. Teraz mama mieszka w małej klitce, w której nie ma już dla mnie miejsca. Zresztą i tak bym nie chciał. Muszę zapracować na własny dom, by go potem oddać. Trochę to niesprawiedliwe, co? Tak, bywam małostkowy. To skutek przemęczenia. W pełni sił wcale tak nie myślę. O, przypomniałem sobie! Coś jednak dostałem. W połowie lat 80. dziadek wpłacił mi 100 000 złotych (słownie sto tysięcy złotych i to była fura kasy) na książeczkę oszczędnościową, żebym odebrał, gdy skończę osiemnasty rok życia. No to dorosłem, ustrój się
knajpę i palące się w kominku drewno wprawiały w bezpieczny, domowy nastrój, doprawiając go szczyptą baśniowej niesamowitości. W pewnym momencie lubiłem tam przychodzić. Lubiłem swoich współpracowników. Jednym z klientów był Kacper – rok wcześniej skończył genetykę (czy coś w „ten deseń”) na Uniwersytecie Jagiellońskim – po studiach trochę „kelnerzył”. Mówił, że miał dość gastronomii i upokorzeń. Lubił „zachlać” się z kolegami u nas w knajpie. Był w nim jakiś smutek i nigdy nie wiedziałem, czy on po prostu taki jest, czy tak działa na niego chroniczny brak pieniędzy. Był szczupłym, czarnowłosym okularnikiem z roztargnionym wyrazem twarzy i poczuciem ciągłej nieobecności, był też wrażliwym i inteligentnym kompanem do rozmowy. Kiedyś podchmieleni rozmawialiśmy o tym, dlaczego poszedł na genetykę. Odpowiedział, że chciał upiększać świat, nadać mu więcej kolorów. Kiedy ze mną rozmawiał, zajmował się kładzeniem kostki chodnikowej. Nie mógł się z tego utrzymać, wyjechał do Irlandii – udało mu się dostać tam na studia doktoranckie. Janek (szef knajpy) był twardym, a zarazem wyluzowanym „mężczyzną Marlboro”, a przynajmniej za takiego chciał uchodzić w oczach wszystkich, co wychodziło mu raczej słabo. Chyba że chodziło mu o tych „mężczyzn Marlboro”, którzy umarli na raka. Znany był z tego, że lubił wypocząć i
zmienił, przyszła dewaluacja i wystarczyło w sam raz na garnitur do matury. Z głębi parku ktoś nadchodzi. Słyszałem, że Londyn to bezpieczne miasto. Wszędzie są kamery i ekipy umięśnionych panów w białych koszulkach, na które założyli kuloodporne kamizelki. To nie konstable, oni nie pokazują drogi, nie kultywują żadnej tradycji. Oni przybywają na miejsce konkretnego zdarzenia lub zapobiec tragedii. Nie pytają o nic. Podejrzany osobnik ma kilka sekund na reakcję, zanim nie przytulą go do ziemi. Wszędobylskie kamery. Jednocześnie strzegą bezpieczeństwa i odbierają jakąkolwiek intymność. Codziennie zaczyna się fascynujący reality show. Marzę, aby kiedyś dorwać się do tych kamer i zmontować z nich jakiś film, nawet przypadkowy. Zderzenie poszczególnych kadrów musi dać jakiś sens. Może taki film byłby wydarzeniem, a ja pojechałbym w zabłoconych butach na czerwony dywanik do Cannes? W parku nie ma kamer i przesiadywanie w nim po zmroku to kuszenie złego – tak chyba jest na całym świecie. Wypijam piwo, ciskam puszkę do kosza i zapalam papierosa. Wydaje mi się, wyglądam groźnie dla dwóch białych mężczyzn, którzy zbliżają się do mnie. Jeden ma czarne dredy, drugi rozwianą blond czuprynę. Idą niespiesznie w moją stronę. Zaciągam się, pociągam nosem. Staram się na nich nie patrzeć. Czuję jednak, że uśmiecha-
pojechać na wakacje nie informując o tym nikogo, nie wspominając o wypłaceniu gaży dla pracowników. Raz zrobił sobie miesięczną wycieczkę do Nie Wiadomo Gdzie. Rano zamknął knajpę i wyjechał, zaś cała załoga została bez pieniędzy i bez pracy. Miałem okazję przekonać się o jego nieodpowiedzialności i chyba po prostu bezmyślności, gdy bez mrugnięcia okiem „nakazał” zaryzykować zdrowie klientów swojej knajpy. Pewnego dnia postanowiłem poszukać sprawcy potłuczonych butelek, poprzegryzanych kartoników z sokami i notorycznie kradzionych paluszków. Sprawca sam mnie znalazł, skacząc mi na nogawkę – był to sporych rozmiarów szczur. Szefa poinformowałem o śladach szczurzych zębów odciśniętych w znajdującym się w stosownym naczyniu cukrze. Szef spokojnym i opanowanym, a jednocześnie wyrażającym zadziwienie z powodu mojego nieukrywanego szoku, tonem oświadczył, że mam ów cukier podać klientom.
Przez pierwszy miesiąc chodziłem jak lord na rozmowy, przyzwyczajony do angielskich stawek i angielskich warunków pracy i raczej o politowanie przyprawiały mnie propozycje pracodawców.
ją się kpiąco i coś o mnie mówią. – Cześć, koleś – mówi dredziasty. – Może byś coś przyjarał? Mamy promocję. O Boże mój, jaka ulga! Polskie ćpuny, nie bandyci. – Dzięki, wolę piwo. Skąd wiecie, że jestem z Polski? Wybuchają gromkim śmiechem, a ja czuję się, jak pierwszego dnia w szkole, otoczony chłopakami ze starszych klas. – Stary, dżinsy, adidasy i ta słowiańska gęba to twoja wizytówka. Nawet nie trzeba ci browara w ręce ani komóry, żebyśmy poznali. Sam się przekonasz. Polak nie musi się odzywać, bo ma wygląd. Patrzę na nich. No, faktycznie. Mają skórzane buty, spodnie z materiału i fantazyjne koszulki. Teraz czuję, jakby mnie słoma w butach uwierała pośrodku ulicy w wielkim mieście. Mogłem zostawić dżinsy w szafie, ale nie wiem, co zrobić ze swoją słowiańską facjatą. – To tego, nara, Archie. Towar jest. Wystarczy brzęknąć i siadam w metro. – No, nara. Dredziasty odchodzi miękkim krokiem, jakby miał nogi z gumy. Buja się śmiesznie, sprawiając wrażenie, że za chwilę wzbije się w powietrze, zawinie wokół amorka na Piccadilly i zniknie za drzwiami nieba. Archie przygląda mi się z zamyślonym wyrazem twarzy.
Coraz częściej wpadał stary skład pracowników knajpy, dziwiąc się, że w ogóle mamy piwo i zakładając się o to, ile jeszcze wytrzymamy. Wszystko szło w miarę sprawnie do momentu wypłat, kiedy „okazało się”, że wszyscy mamy manka – co było ponoć sprawdzoną praktyką szefa na pokrywanie strat knajpy: Jedna z dziewczyn się popłakała (miała sporo długów i mamę na utrzymaniu), połowa ludzi się zwolniła, zaś ja straciłem wszelkie nadzieje co do przyszłości w tym klubie. Nie wypłacono nam procentu od sprzedaży alkoholu, mimo iż było to zagwarantowane w umowie. Jak mówił szef: jesteśmy rodziną, odpowiedzialność ponosić musimy wspólnie. Rodzina rodziną, ojciec po wszystkim pojechał na wakacje.
IMPRESJA II Pierwsze koty za ploty, pomyślałem – może to pomyłka, czasem można źle trafić. Drugim pracodawcą był Pan Tadek vel Tadeczek, czyli bliżej niezidentyfikowana postać, mały, ryżawy trzydziestoparoletni facecik przypominający cinkciarza lub bazarowego biznesmena. Były student europeistyki w Krakowie. Przy pierwszej naszej rozmowie wszystkie śrubki wypadły mu z dłoni, mówił nerwowo i cały czas zgrywał chojraka, rozkraczając nogi, to znów je łącząc w jakichś całkiem niepotrzebnych nerwowych spazmach. Miało być ciężko, jednak wiedziałem, że pracując u niego będę mógł opłacić kolejny semestr studiów. Mogłem zapomnieć o wszelkiej dekadencji i fajeczkach na Plantach. Oddając się rannemu chodzeniu po dachach obserwowałem budzące się miasto, rozcierałem zziębnięte ręce i słuchałem historii o urzędasach i ich sekretarkach. Wszystko to było dla mnie całkowicie nowe i obce. Wiedziałem, że i tak mam programowo przechlapane: moje ręce nie przypominały szpachli, nie kląłem co drugie słowo, a na dodatek jeszcze coś tam studiowałem. Męczyło mnie udawanie rasowego
– A ja cię znam – mówi w końcu ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. – Przewaletowałeś mnie kiedyś przez tydzień w „Nawojce”. Wywalili nas z takim kolesiem z Bydgoskiej za imprezowanie i zakłócanie porządku. Nie kojarzysz? Chodziliśmy razem na komparatystykę dramatu hiszpańskiego i angielskiego. Szekspir i Calderon, Marlowe i Lope de Vega, gdzieś w tle Słowacki. Referowałeś „Narodziny tragedii” Nietzchego. Naprawdę nie pamietasz? – Masz znakomitą pamięć – przyznałem i wtedy zaskoczyła mi klepka. To te jego włosy i ogorzała twarz sprawiły, że go nie poznałem – Coś jarzę. Podrywałeś panienki na motyw cudzoziemca, któremu trzeba pokazać miasto. – He, he, stare dzieje. Najlepiej zapamiętałem koncert jakichś popaprańców w knajpie na dole. Upaliliśmy się zdrowo i wydawało mi się, że jestem solistą Marylin Manson. – Ja odkryłem wzór na funkcjonowanie wszechświata. Chciałem go potem szybko zapisać, ale nic nie pamiętałem. – Niezła jazda – Archie klasnął w dłonie. – Skończyłeś te studia? Z trudem. Zmarła jedna z profesorek, u których robiłem opcję. Nikt nie wiedział, u kogo będzie egzamin. Długo to trwało. Już miałem napisane dwa rodziały pracy magisterskiej, a jeszcze kończyłem warunkowo czwarty rok. Ujot. Piękne czasy w Krakowie. Mnie zniszczyły języki. Zwłaszcza ruski. Jakiś debil ułożył za-
|17
nowy czas | 18 kwietnia 2009
agenda budowlańca, męczyły mnie ich żarty. Nie wychodziło mi to zupełnie i wszyscy to widzieli, ale nie przychodziłem tam, by się zwieszać, lecz zarabiać. No i zarabiałem. Zaczynaliśmy o piątej rano, pracowaliśmy na dachach w zimie, nosząc pustaki, układając stalowe maszty odbiorcze na krawędziach dachów. Pracowaliśmy bez żadnych zabezpieczeń. Tadek stwierdził, że robota z szelkami zabezpieczającymi będzie szła za wolno. Dlatego czasem, aby nie spaść z oblodzonego dachu, po prostu trzeba było się czegoś trzymać. Marzliśmy cholernie, praca w grudniu przez 10 godzin dziennie podczas zwiewającego cię z dachu wiatru ze śniegiem, dawała nam sporą dawkę motywacji do zmian w swoim życiu. Każdy z nas miał jednak dobry bodziec, a było nim obiecywane 13 zł netto na godzinę. Było nas trzech: wysoki, szczupły milczek z Katowic: postać dla mnie dość tajemnicza. Patrząc na niego zacząłem rozumieć dlaczego to właśnie na Śląsku, pomijając uwarunkowania geologiczne, znajduje się tyle kopalń węgla. W pracy był gotowy wykonać każde, nawet najtrudniejsze zadanie. Nie przeszkadzał mu mróz, deszcz, zmęczenie, był zacięty do granic. Drugi – gruby cwaniura, przeciwieństwo „milczka”. Do niedawna TIR-owiec, lubiący pogawędzić i poleżeć, podśmiechując się z pracowitości kompana i zaskarbiając sobie przez to, o dziwo, względy szefa, który też lubił pośmiać się z „milczka” i jego pracowitości. Byłem wreszcie także i ja, czyli zagubione dziecko, szukające zarobku na drugi semestr studiów. Żaden z nas nie miał podpisanej umowy, ryzykując codziennie swoje życie na oblodzonych dachach. Uparcie chcieliśmy wierzyć, że pracując tak ciężko na pewno zaskarbiamy sobie względy pracodawcy. Zresztą, umowy Tadzik przynieść miał lada dzień, a my postanowiliśmy nie naciskać szefa w kwestii formalności. Pan Tadek był zadowolony, robota szła. Każdy miał jakieś zobowiąza-
nia – ja akurat studia i spłacenie czesnego. Wypłatę mieliśmy dostać dzień przed Świętami Bożego Narodzenia. Wszyscy aż zacierali ręce na myśl o tym co kupią swoim bliskim, wypłacane kwoty miały być bowiem spore. W dzień wypłaty, czyli w przeddzień Wigilii, Pan Tadek wysłał SMS-a z informacją, że jest teraz zajęty spędzając święta z rodziną i że wypłaci pieniądze po świętach. Nie wypłacił. Dowiedziałem się w agencji pracy,
jęcia w ten sposób, że lektorat z ruskiego miałem o 19:30. Nie wiem, kto o tej porze myśli klarownie, ale ja wolałem siedzieć w Pubie Kulturalnym i dyskutować. Wyjąłem po piwie, nie pytając go o zdanie. Wziął bez szemrania. Pstryknęliśmy głośno. Świat jest maleńki. Jedziesz ileś tam tysięcy kilometrów, wchodzisz do pierwszego lepszego parku i natrafiasz na kumpla ze studiów. – Dawno wjechałeś? – pyta Archie, bekając rozkosznie. – Parę godzin temu. – I zamierzasz spać w parku? – Nie, no... Jest taki kumpel... – Ok. Jakiej roboty szukasz? – To można wybierać??? – Każdy coś umie. Co ty potrafisz? Drapię się w głowę. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia o odpowiedzieć. Z braku lepszych pomysłów, mówię: – Przyjechałem napisać o Londynie. Archie patrzy na mnie z dziwacznym grymasem. – Ooo, to witaj w drużynie. – Nie kumam. Śmieje się. Ja też próbuję, jednak trudno mi ukryć zmieszanie. – A ty myślisz, że ja tu po dragi przyjechałem? Stary, ja piszę duży reportaż o londyńskich ćpunach. Ktoś go kupi. Wolałbym „Wyborczą”, ale nie pogardzę „Rzepą” ani którymś z tygodników.
przez którą dostałem tę ofertę, że im z kolei nie zapłacił za pośrednictwo. Pół miesiąca pracowałem za darmo, na święta zostając bez grosza.
IMPRESJA III Po tym wszystkim straciłem zupełnie wiarę w to, że w Polsce może mi się udać, od tamtej pory moje relacje z pracodawcami w ojczystym kraju są już całkiem inne: podejrzliwe i raczej chłodne. Pracować jednak musiałem,
– Ekstra, chyba starczy dla nas Londynu, nie? – O to jestem spokojny. Masz gdzie spać? Mile połechtany, przygladam mu się z wdzięcznością. – Niby mam bazę na parę dni... – Jeśli chcesz, możesz pomieszkać u mnie. Tylko nie licz na wygody. – No co ty? Nie przyjechałem tu na wczasy. – To ok. Mieszka u mnie chłopak, który dłubie w nieruchomościach. Wiesz, jakie on dostaje maile z Polski? Czekaj, wczoraj chyba jakiś matoł napisał: znajdź mi i mojej dziewczynie pracę, to przyjedziemy i zarobisz na prowizji za wynajęcie nam pokoju. Prawie nas wszystkich szlag trafił. Odpisaliśmy gnojowi, że w Sheratonie dają pokoje i może praca też się znajdzie, bo podobno robią nabór na kałboja i pissuardessę. Śmiech wstrząsa uśpionym parkiem. Czuję się odlotowo. Wesoła pogawędka czyni mnie silniejszym. Dziwne to i miłe. Już w pierwszy dzień na obcej ziemi spotykam bratnią duszę, kogoś, kto oferuje mi kawałek podłogi. Nie jest źle. Naprawdę nie jest źle. Wychodzimy z parku. Archie prowadzi, trzymając lewą rękę lekko uniesioną. Macha nią w tę i w drugą, jak gdyby to był kompas. – Może dokupimy piwa? – pytam nieśmiało. – Zapomnij. Sprzedają tylko do 23.00. Zerkam na zegarek. Rzeczywiście muszę zapomnieć.
pomimo usilnych prób żywienia się światłem, lubiłem jeszcze czasem zjeść śniadanie. Pojawił się on, Amerykanin-Polak-Kanadyjczyk, właściwie człowiek multikulturowy. Coś dla mnie, myślałem, w końcu może ktoś kumaty – kto łyknął trochę świata i wie, jak to jest żyć i pracować normalnie – wie jak to jest być normalnym szefem. Właściwie byłem o tym przekonany. Nosił czapeczkę, krótkie spodenki i był prawdziwym kowbojem: pomimo braku licencji na wykonywanie zawodu, zatrudniania ludzi „na lewo” i nieposiadania zezwolenia Sanepidu na sprzedaż produktów spożywczych, od trzech lat radził sobie całkiem nieźle. Miał wypożyczalnię rowerów i robił wycieczki dla klientów z zagranicy. Pracowałem od 9.00 do 16.00, stawka 5 zł/h, bez umowy w tzw szeroko pojętym „okresie próbnym”. W zamian za zaawansowany angielski i pełną dyspozycyjność. Byłem już wtedy doświadczonym wyjadaczem – wiedziałem, że pracując bez umowy pieniądze chcę dostawać codziennie – tak też się umówiliśmy. Szło nieźle, przynajmniej na początku. Praca wydawała się prosta. Byłem przyparty do muru, musiałem gdzieś pracować, resztkami sił łudziłem się, że Tadek zadzwoni i przepraszając mnie na mentalnych kolanach, odda mi moje pieniądze. Chleb dalej nie taniał, a moje buty i żołądek nie stały się zjawiskami eterycznymi. Marcel wydawał się być w porządku. Po jakimś czasie zorientowałem się, iż w istocie był to nad wyraz zgorzkniały, narzekający na wszystko człowiek – „wszystkim” byłem w tym przypadku ja. W momencie, gdy dochodziło do wypłaty, robił to tak, jak gdyby ruchem dawania chciał mi te pieniądze odebrać. Całe wyluzowanie w tej chwili pryskało, był skrupulatny co do 50 gr. Nie wiem, czy była to manifestacja jego amerykańskiej biznesowej połowy, czy fantazyjnej słowiańskiej duszy. Po miesiącu pracy za 5 zł, będąc na każde skinienie mojego szefa, poczułem, że coś tracę. Spostrzegłem moich znajo-
– Ale w pubach chyba dają? – nie rezygnuję, chcąc mu się jakoś odwdzięczyć za chęć pomocy. – Nie żal ci trzech funtów na jednego browara? – odpowiada. – Są tu tacy, którzy dostają tyle za godzinę. – Pewnie, że żal. Chciałem tylko podziękować za pomoc. – Jeszcze zdążysz. Chodź. Zbiegamy do metra. Z rozpędu wskakujemy do wagonu i zajmujemy miejsca. Pociąg rusza. Jadę w nieznane ze znajomym z dawnych lat i zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem. Tyle się słyszy o różnych mafiach, które wykorzystują ludzi. Archie nic ode mnie nie chce, więc uspokajam się nieco. Mam tylko nadzieję, że nie jest przywódcą sekty składającej ofiary z ludzi ani szefem gangu handlującego ludzkimi organami. Ech, naoglądałem się horrorów. Tak fajnie buja, że zaczynam przysypiać. Już tylko jednym okiem sprawdzam Archiego, który przygląda się pięknej, śniadej dziewczynie siedzącej naprzeciwko. Nagle do wagonu wchodzi Aneta. Ma na sobie ogrodniczki i chustkę, wygląda, jak dziewczyna z propagandowych plakatów sowieckich. W plecaku trzyma jakieś widły, łopaty i grabie. Na dłoniach nosi siermiężne rękawice robocze. – Cześć, kochanie. Przyjechałam na pomoc. – Jezu, ale po co? To dopiero pierwszy dzień. Zrobiłem, co mogłem. – Muszę zarabiać, żebyś mógł pić z kolega-
mych żyjących w Polsce i świetnie prosperujących. Myślałem, że to ze mną jest coś nie tak. Sprzedawanie tak tanio każdej bezzwrotnej godziny i tak krótkiego przecież życia wydawać mi się zaczęło profanowaniem samego siebie. Czułem się jak frajer, który na swoich plecach daje zarabiać innym. W końcu zwolniono mnie i zastąpiono nowym modelem. Nie byłem już w stanie z uśmiechem na ustach znosić ciągłych pretensji z tego powodu, że trzeba mi w ogóle za coś płacić.
IMPRESJA IV Ostatnio już bez złudzeń co do możliwości pracy w Krakowie trafiłem na rozmowę kwalifikacyjną. Odbyła się w krakowskim hotelu, miałem być tam recepcjonistą, do moich obowiązków miało należeć: siedzenie na recepcji , pełna obsługa gości, mycie kibli, kuchni, pokoi + ścielenie łóżek. Na koniec po wyliczeniu wszystkich tych obowiązków pani wymieniła kwotę 4zł /h Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z rynkiem pracy w Krakowie, przytoczyłem tutaj tylko parę bardzo rażących przykładów, były też w miarę normalne propozycje. Nie jest to w żaden sposób jakaś objawiona prawda. Wiem jednak tyle, że nie ja jedyny miałem problemy ze znalezieniem normalnej pracy. Zdesperowani studenci z małych polskich miast przyjeżdżający do Krakowa na studia chwycą się każdej szansy, aby zostać w „magicznym mieście”. Doskonale wiedzą o tym pracodawcy, wiedzą to też właściciele mieszkań i tak kółko się zamyka. Pomimo ciągłych zapewnień o wysokości średniej krajowej i jej wzroście, w rzeczywistości tego nie widać – owszem może i coś wzrasta, lecz proporcjonalnie rosną ceny mieszkań i wynajmu. Po tym wszystkim może miałbym się czym przejmować, ale nie jestem głupi i wiem, że nad każdym moim posunięciem finansowym czuwa PKO, o zdrowie dbają specjaliści z Colgate, a o bezpieczeństwo troszczy się PZU.
mi w parku. – Ale ja nie chcę! Będę pracował! Jeśli nie znajdę nic w pubie, pójdę do Job Centre. Tam podobno mają mnóstwo ofert. Aktualnych i konkretnych. Nie to co u nas. U nas pani Krysia wiesza ogłoszenie, mimo że już zajął tę posadę jej szwagier. Tu jest inaczej. Uwierz mi. Czuję szarpnięcie za ramię i otwieram oczy. Jest mi zimno i źle. Rozespany, w samym środku londyńskiej nocy, idę za Archim przez peron. To jakaś podrzędna stacyjka, która klimatem przypomina okolice rodzinnego domu Kuby Rozpruwacza. Wlokę się po schodach, mijam otwarte już bramki metra i z ulgą patrzę na normalną podmiejską ulicę.
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix
www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
18|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
redaguje Roman Waldca
czas pieniądz biznes media nieruchomości
Nadchodzi waluta światowa Maciej Psyk
Z
a kilkoma kordonami policji i ochrony przywódcy najpotężniejszych państw świata dyskutowali o jego przyszłości. Jednym z poruszanych zagadnień szczytu G20 w Londynie (zapewne na wniosek Chin) było odejście od dolara jako głównej waluty rezerwowej świata. Czy globalny kryzys został wywołany po to, by świat przyjął jako ratunek jedną walutę? Zwolennicy teorii spiskowych uważają że właśnie tak było. Sceptycy twierdzą jedynie, że kryzys został wykorzystany do jej wprowadzenia. To, co wydawało się nierealne, na naszych oczach staje się rzeczywistością – światowi przywódcy, finansowa superelita, a za nimi gazety – w ciągu kilku tygodni wszyscy zaczęli mówić o wspólnej walucie najbardziej uprzemysłowionych krajów jako panaceum na obecny kryzys. Hasło dał laureat Nagrody Nobla w ekonomii Robert Mundell 11 marca w stolicy Kazachstanu Astanie, wspólnie z prezydentem tego kraju. Jego zdaniem powody obecnego kryzysu to: brak wystarczającego oddziaływania na siebie rynków, dolar jako waluta rezerwowa, brak nadzoru finansowego, niestabilność kursów wymiany walut. To wszystko prowadzi do wniosku, że powodem kryzysu był brak waluty światowej. Idea nie jest nowa. Już w latach 30. XX wieku zgłosił ją twórca ekonomicznej doktryny interwencjonizmu państwowego John Keynes. Nazwał ją bancor. Według niego składałaby się ze wszystkich ważniejszych walut świata oraz złota. Zgłosił tę koncepcję w roku 1944 na konferencji w Bretton Woods, kiedy decydowano o powojennym ekonomicznym kształcie świata. Sprzeciwili się temu Amerykanie, którzy chcieli, by walutą rezerwową świata był dolar. Zaproponowali więc nazwę unitas, ale był to tylko wybieg – 1 unitas miał być warty 10 dolarów. Koncepcja Amerykanów zwyciężyła i w ten sposób dolar stał się powojenną walutą rezerwową świata. Było to możliwe dzięki temu, że dolar był powiązany z wartością złota. Jedna uncja trojańska, czyli 31,1035 gram złota, kosztowała dokładnie 35 dolarów. Ostatecznie więc światowy system finansowy oparty był na złocie. Jednak w sierpniu 1971 roku prezydent USA Nixon odszedł od wymienialności dolara na złoto kładąc tym samym kres systemowi z Bretton Woods. Od tego czasu pieniądze nie mają żadnego związku z metalami szlachetnymi –
ekonomiści mówią, że jest to pieniądz fiducjarny. Od 1971 roku na świecie nie ma systemu walutowego – zwyciężyła koncepcja Miltona Friedmana, która jest obecnie coraz bardziej krytykowana za umożliwianie spekulacji walutowych, zwłaszcza w epoce informatycznej, kiedy nie dokonuje się transferów fizycznych pieniędzy, ale ich cyfrowy zapis. Być może Friedman nie byłby zwolennikiem pieniądza fiducjarnego, gdyby żył w epoce internetu. W 1968 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy wprowadził nową jednostkę walutową – SDR (Specjalne Prawo Ciągnienia). Odejście dolara od wymienialności na złoto spowodowało jednak, że cała operacja okazała się fiaskiem. SDR posługują się jedynie rządy, ponieważ z powodu braku powiązań między walutami w „koszyku” nie ma gwarancji, że system się nie załamie. Obecnie SDR składa się z 44 proc. dolarów, 34 proc. euro, 11 proc. jena i 11 proc. funtów. Zawartość koszyka i wartość poszczególnych walut ustala co pięć lat Rada Wykonawcza Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kryzys ekonomiczny dokonał jednak tak znacznego osłabienia dolara (jego wartość spadła we wszystkich krajach poza Chinami), że nie może on być dłużej główną walutą rezerwową świata. Z kolei euro jest w tej roli za słabe. Laureat ekonomicznego Nobla Robert Mundell zaproponował wprowadzenie nowego koszyka, złożonego w połowie z SDR i w połowie ze złota. Byłaby to podstawa waluty światowej o nazwie intor, terra lub acmetal. Na początku byłaby to „niewidzialna” waluta, w której odbywałyby się transakcje walutowe. W ten sam sposób funkcjonowało ecu w latach 1979-98, czyli przed wprowadzeniem euro. Ecu nigdy nie było pieniądzem i nie przyjmowało postaci materialnej. Było konstrukcją prawno-finansową, umożliwiającą rozliczanie się w handlu międzynarodowym. W 1999 roku zostało jednak zastąpione przez rzeczywistą walutę – euro – w stosunku 1:1. W ten sam sposób może zostać w ciągu 15 lat wprowadzona waluta światowa. Mundell wypowiada się o takiej możliwości entuzjastycznie. Jej udział w globalnym handlu byłby tak olbrzymi, że nawet tak silne ekonomicznie kraje jak Rosja czy Kanada nie miałby wyjścia i musiałyby ją przyjąć lub przynajmniej prowadzić w niej rozliczenia. Już w 1984 roku profesor Richard Cooper z Harvardu wezwał do stworzenia jednej waluty światowej. W 1987 roku pisał o tym spekulant walutowy George Soros, rok później – „The Economist”, przewidując jej nadejście w ciągu 30 lat, czyli w 2018 roku.
W 2003 roku powstało Single Global Currency Association (Stowarzyszenie na rzecz Jednolitej Waluty Światowej). Stowarzyszenie planuje, że w 2012 roku odbędzie się międzynarodowa konferencja, która oficjalnie ogłosi wprowadzenie tej waluty, w 2020 powstanie Global Central Bank, w 2021 wejdzie do użytku bezgotówkowego, a w 2024 zostanie wprowadzona do obiegu gotówka. Po czterech miesiącach, 1 maja 2024 waluty dotychczasowe zostałyby wycofane i nowa waluta byłaby jedynym środkiem płatniczym prawie na całym świecie. Największym przeciwnikiem waluty światowej są Stany Zjednoczone. Po jej wprowadzeniu dolar przestałby być główną walutą rezerwową świata, odbierając tym samym USA „nadzwyczajny przywilej” (ang. exorbitant
privilege). Polega on na tym, że inne państwa kupują dolary, co ma taki sam efekt jak pomoc zagraniczna. Prezydent Obama zmuszony do zerwania z zasadą, że prezydenci nie wypowiadają się o wartości dolara oświadczył, że jest on „wyjątkowo silny” i „nie wierzy, że istnieje potrzeba wprowadzenia waluty światowej”. Do podobnych wypowiedzi został zmuszony minister finansów Timothy Geithner. Wcześniej prezes chińskiego banku centralnego Zhou Xiaochuan zasugerował zastąpienie dolara przez SDR. Chiny posiadają ponad bilion dolarów jako waluty rezerwowej oraz 740 miliardów dolarów w amerykańskich obligacjach. Boją się więc, że je stracą, jeśli USA staną się niewypłacalne. To właśnie Chiny najbardziej naciskały G20 na przyjęcie waluty światowej. W komunikacie po
szczycie dyskusja o reformie systemu walutowego nie jest wspomniana, co nie znaczy jednak, że jej nie było. Również dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) Dominique Strauss-Kahn powiedział, że „rozmowy [w sprawie waluty światowej] będą się toczyć w następnych miesiącach”. Technicznie od przyjęcia propozycji Mundella świat dzieli tylko prawo weta USA w IMF. Stąd naciski na administrację Obamy, by przyjął ten plan. W 2007 roku sMundell powiedział, że „reforma międzynarodowego systemu walutowego możliwa jest tylko w odpowiedzi na pilną potrzebę i zagrożenie globalnym kryzysem”. Kryzys powstał i ten sam człowiek jako pierwszy podaje panaceum – walutę światową. Elementy układanki w sprawie kryzysu wreszcie ułożyły się w całość.
7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH
6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\
3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX
0870 999 05 06 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ
MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H] *RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob
|19
nowy czas | 18 kwietnia 2009
rozmowa na czasie
Instrument – orkiestrai Fot. Adam Wojnicz
Z Grzegorzem Nowakiem, dyrygentem Royal Philharmonic Orchestra w Londynie, rozmawia Łucja Piejko Po co orkiestrze dyrygent?
– Orkiestra to zespół złożony z wielu muzyków. Każdy z nich jest odrębną indywidualnością artystyczną. Każdy ma własne podejście do sztuki, własną interpretację i wizję. Żeby ta całość ze sobą harmonijnie współgrała, potrzeba kogoś, kto w pewien sposób narzuci swą artystyczną wolę. Tą osobą jest właśnie dyrygent. W sensie czysto praktycznym, po prostu łatwiej się gra, gdy ktoś prowadzi zespół. Zdarza się jednak, że zespoły występują na scenie bez dyrygenta.
– W muzyce dawnej nieobecność dyrygenta może się zdarzyć, ale już samodzielne zagranie Strawińskiego w ogóle nie byłoby możliwe. W utworach muzyki dawnej prowadzenie zespołu przez koncertmistrza czy klawesynistę było powszechnie przyjętą praktyką. Także kwartety smyczkowe bardzo często grają bez dyrygenta. Nie należy jednak zapominać, że dyrygent zawsze musiał być zaangażowany w przygotowanie zespołu. W przeciwnym razie zajęłoby to dużo więcej czasu, na co dziś nikt nie może sobie pozwolić. Poza tym, wizja artystyczna musi być spójna. W przypadku zespołu złożonego z wielu muzyków, może tego dopilnować tylko jeden człowiek. To dyrygent jest osobą odpowiedzialną za interpretację, a orkiestra – instrumentem, przy pomocy którego realizuje on swój twórczy plan. Gombrowicz w swoim małym emigracyjnym pokoju słuchając muzyki stawał przed lusterm i dyrygowal. Zazdrościł dyrygentom ich sprawczej roli w interpretowaniu dzieła. Miał czego zazdrościć?
– Dyrygent gra na najbarwniejszym z najbarwniejszych instrumentów, złożonym z wielu elementów, kolorów, indywidualności, które dopiero idealnie poprowadzone, tworzą muzykę. Dyrygent machający batutą na podium nie wygeneruje żadnego dźwięku. W byciu dyrygentem jest więc jakaś metafizyczna wspaniałość. Coś, czego w inny sposób nie da się osiągnąć – wzajemna zależność, wynosząca muzykę na inny poziom. Jest w tym coś nadzwyczajnego. Trudno się więc Gombrowiczowi dziwić. Z kolei Fellini w jednym ze swoich filmów posłużył się orkiestrą jako alegorią społe-
czeństwa. Czy można posłużyć się takim porównaniem? Jak dyrygent radzi sobie z istniejącymi w zespole napięciami międzyludzkimi?
– Orkiestra łączy w sobie najróżniejsze osobowości, temperamenty, charaktery. Często zupełnie wobec siebie przeciwne. Nic więc dziwnego, że muzycy grający ze sobą od wielu lat, po czasie mogą przestać ze sobą rozmawiać, a nawet, jak w przypadku słynnego Kwartetu Borodina, nocować w oddzielnych hotelach. I dopiero po wejściu na scenę zjednoczyć się na nowo magią dźwięku i muzyki. Z mojego doświadczenia wynika, że im lepsza orkiestra, tym bardziej sympatyczni, zwyczajni i przyjacielscy ludzie. Królewska Filharmonia w Londynie, z którą mam przyjemność współpracować, jest tego najlepszym przykładem. Ci wspaniali muzycy to po prostu grupa przyjaciół, zbierających się, by wspólnie muzykować. I to jest wspaniałe. Studiował Pan skrzypce, kompozycję i dyrygenturę. Dlaczego ostatecznie poświęcił się Pan dyrygowaniu?
– O tym zadecydowało w zasadzie życie. Tuż po ukończeniu studiów na poznańskiej uczelni dostałem propozycję utworzenia orkiestry w Słupsku. Było to dla mnie na tyle ciekawe wyzwanie, że ochoczo się tego podjąłem. Później wyjechałem na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Tam współpracowałem z takimi mistrzami batuty jak Leonard Bernstein, Seiji Ozawa i Erich Leinsdorf, przez co pokochałem i zafascynowałem się sztuką dyrygowania jeszcze mocniej. I od tamtego czasu jestem jej wierny.
– Wielu dyrygentów rzeczywiście podpiera się partyturą. Ja jednak czuję się znacznie lepiej i swobodniej, gdy nie muszę martwić się przewracaniem kartek i śledzeniem nut i gdy całą moją energię mogę spożytkować na prowadzenie orkiestry w sensie muzycznej interpretacji.
Podczas koncertów dyryguje pan bez partytury. Czy uczy się pan na pamięć partii każdego z instrumentów?
Współpracował Pan z najjaśniejszymi gwiazdami muzycznego firmamentu. Którą z nich wspomina Pan najmilej?
– Jeden z moich mistrzów – Igor Markevitch, na zakończenie prowadzonego przez siebie kursu mistrzowskiego, podał trzy przykazania dyrygenta: po pierwsze – studiować partyturę, po drugie – studiować partyturę, po trzecie – studiować partyturę. I to w zasadzie wystarczy. Lepiej wreszcie, jak również mawiał Markevitch, mieć partyturę w głowie niż głowę w partyturze!
– W ciągu mojej artystycznej działalności miałem przyjemność spotkania wielu fenomenalnych i zupełnie niesamowitych artystów, z których każdy zapadł na zawsze w moje serce i pamięć. Jest więc Filharmonia Królewska z którą obecnie współpracuję. Fanstastyczy zespół, złożony nie tylko z wytrawnych, niezwykle profesjonalnych i świadomych artystycznie muzyków, ale jednocześnie wyjątkowo miłych i sympatycznych ludzi. Nasze wzajemne relacje są więc bardzo ciepłe i przyjacielskie. Wśród solistów zdecydowanie najlepiej wspominam
Czy mimo wszystko nie czułby się Pan pewniej, mając przed sobą nuty? Większość dyrygentów nie rezygnuje z tej wygody.
Grzegorz Nowak po koncercie w Cadogan Hall w Londynie, w czasie którego dyrygował Royal Philharmonic Orchestra
- Rozmowy z komórki do Polski - Roaming w 77 krajach www.globalcell.EU
Krystiana Zimmermanna, który zagrał ze mną więcej koncertów niż z jakimkolwiek innym dyrygentem. Krystian jest wspaniałym artystą, który zna partyturę na wskroś i tak naprawdę nic nie umknie jego uwagi. A jest to rzecz wyjątkowa, bo nie każdy solista jest tak dogłębnie zaznajomiony z utworem symfonicznym. Co ważniejsze jednak, Krystian to bardzo miły człowiek. Za każdym razem współpraca z nim była dla mnie nie tylko wielkim, artystycznym przeżyciem, ale i niezapomnianą przygodą towarzyską. „Karajan jest światowym dyrygentem numer jeden, gdyż najpełniej wciela osobowość ludzką swej epoki. Jest dyrygentem inżynierów i matematyków, jak Furtwängler był dyrygentem poetów i marzycieli” – pisał w swej książce Diabły i anioły Jerzy Waldorff. A jakim dyrygentem jest Grzegorz Nowak?
– Zapraszam na moje koncerty i to ja jestem ciekaw odpowiedzi no to pytanie.
3
p/min
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
20|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
kultura
W STRONĘ ARCHITEKTURY EPOKI Uważany za jednego z najbardziej wpływowych architektów XX wieku. Jedni widzieli w nim proroka, inni hochsztaplera. Chciał burzyć europejskie stolice i na ich gruzach budować miasta przyszłości – architekturę epoki maszyn. LE CORbUSIER
Wojciech Goczkowski
C
har les -Édo uard Je an ne ret -Gris (psd. Le Cor bu sier) uro dził się w 1887 ro ku. W Pa ry żu roz po czy na no wła śnie bu do wę wie ży Eif f la, a w Ame ry ce Emil Ber li ner wy na lazł gra mo fon otwie ra jąc tym sa mym pły cie wi ny lo wej dro gę do świa to wej ka rie ry. Lu dzie słu cha li wte dy The Whi stling Co on Geo r ge’a John so na, a ko bie ty cho dzi ły w dłu gich suk niach z gor se tem. Kie dy umie rał w 1965 ro ku, ludz kość mia ła już za so bą pierw szy spa cer czło wie ka w ko smo sie, na czo ło wych miej scach list prze bo jów by ły Yester day i Mi chel le Be atle sów, a Ma ry Qu ant zro bi ła ko lej ny krok w stro nę sek su al nej re wo lu cji – wy pusz cza jąc na ry nek pierw szą se rię mi ni spód ni czek po ka za ła świa tu jak ubie ra się wy zwo lo na ko bie ta. Po wie dzieć, że re wo lu cji w ar chi tek tu rze do ko nał już Le Cor bu sier by ło by prze sa dą, ale z pew no ścią je go dzia łal ność w du żej mie rze przy czy ni ła się do zdję cia z bu dyn ków ko stiu mu eklek tycz nych de ko ra cji i zmia ny wi ze run ku dwu dzie sto wiecz nych miast. Sło wo re wo lu cja znaj do wa ło się na jed nym z
notebook Życiem pisane Paweł Zawadzki
O wiele lat wcześniej, zanim usłyszałem o „nieznośnej lekkości bytu” mieszkając w Zakopanem, przyjaźniłem się z Tadeuszem Schiele. Pilot RAF-u, taternik, potomek słynnych browarników warszawskich Heberbush i Schiele, blagier, mitoman niewylewający za kołnierz. Po powrocie do Polski po 1945 roku osiadł w Zakopanem. Swoje życie traktował jako żart, cudnie żartując z siebie i wszystkiego, gdyż nie miał pewności, czy nie jesteśmy żartem Pana Boga. Był bohaterem niezliczonej ilości anegdot, potwierdzających jego sposób na życie. Nie ma też przesady w stwierdzeniu, że był jedną z najbardziej lubianych postaci zakopiańskich. Podobnie piękny sposób żartowania z otaczającego nas świata znalazłem potem w Piwnicy pod Baranami (w jej najlepszym okresie, tj. w latach 1956-1976 oraz w Kabarecie Starszych Panów. Co piszę, by podkreślić pewien rys „polskiej duszy” – pozornej lekkomyślności, połączonej z bezinteresownym żartem. Żartem, którego źródłem jest radość życia, miłość, życzliwość. I – co najważniejsze – żartem, który nigdy nie zbliża się nawet do szyderstwa. Bodaj w 1967 roku „U Hopfera” na Krakowskim Przedmieściu poznałem, za sprawą przyjaciół, Edwarda Stachurę. Zdumiał mnie swoją niechęcią do „szalonego miasta pod Giewontem”, w którym nigdy nie był, jak przyznał. Około dziesięć lat później spotkaliśmy się ponownie, byłem jednym z pierwszych czytelników „Tabula Rasa”. Te spotkania sprawiły, że wykłócałem się o koncepcję „życiopisania” uważając, że przypisywanie jej wyłącznie Stachurze jest niesłuszne i zawęża to pojęcie. Ukułem wtedy własną definicję: „Życie ma sens, jeśli jego zapis literacki tworzy dobrą literaturę”. Zdarzało mi się spotykać książki, gdzie biografia, przygoda, żart, razem stopione, tworzyły literaturę, którą człek pochłaniał łapczywie, zapominając o bożym świecie. Do tej kategorii zaliczyłbym też książkę Jerzego Targowskiego pt. „Ankieta ostatniego szwoleżera”. Autor urodził się w 1923 roku, koło Sandomierza. Opis czasów szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa jest fascynujący, przypominał mi przygody Tomka Sawyera i całą literaturę przygodową. Lasy, pola, łąki, wycieczki konne, życie codzienne polskich ziemian, awantury i przygody, żarty i anegdoty, w których można znaleźć i Wieniawę, i nieco skąpego wujka Gombrowicza – są opisane tak porywająco, że mimochodem nasuwały się określenia: portret polskiej duszy, zaginiony świat, ciąg dalszy „Pana Tadeusza”, pojmowanego jako opis polskiego życia i obyczaju, tego wszystkiego, co nazywamy polską tradycją. Lata II wojny światowej to partyzantka i wygnanie do Rosji – bez cienia patosu
pierw szych miejsc w pod ręcz nym słow ni ku po jęć uży wa nych przez mo der ni stycz nych ar ty stów. Trud no się zresz tą te mu dzi wić, sko ro w cią gu nie speł na osiem dzie się ciu lat do ko na no od kryć i wy na laz ków, któ ry mi moż na by ob dzie lić trwa ją cą kil ka wie ków epo kę. Jest to okres in ten syw ne go po szu ki wa nia no wo ści w sztu ce i sil ne go opo ru wo bec tra dy cji. Le Cor bu sier na le żał do śro do wi ska ar ty stów pró bu ją cych zna leźć es te ty kę od po wia da ją cą szyb kim zmia nom za cho dzą cym w świe cie na uki, tech ni ki i oby cza jo wo ści. W la tach 20. za czął uży wać pseu do ni mu Le Cor bu sier, któ ry miał ko ja rzyć się z fran cu skim sło wem cor be au (kruk) i był jed no cze śnie znie kształ co ną wer sją na zwi ska je go dziad ka ze stro ny mat ki (Le corbésier). Od wo ły wa nie się do zwie rząt ja ko pa tro nów, co dziś mo gli by śmy na zwać bu do wa niem mar ki lub lo go, by ło ro dza jem sty li za cji chęt nie sto so wa nym przez nie któ rych ar ty stów ze śro do wi ska awan gar dy. Sko ro Pi cas so mógł po zwo lić so bie na fa scy na cję by kiem, a Sa lva dor Da li no so roż cem to Je an ne ret mógł, rów nie do brze, pró bo wać ota czać swo ją oso bę au rą sko ja rzeń i ob ra zów zwią za nych z kru kiem. Ce cho wa ły go upór i kon se kwen cja po łą czo ne z ta len tem do sa mo re kla my (na pi sał 60 ksią żek i ese jów). Mot to ro dzi ny Je an ne ret brzmia ło: „Rób to co
czy martyrologicznego zadęcia, opowiedziane leciutko, „na paluszkach”, jako przygody, które po prostu się przydarzyły autorowi. Ze znakomitym poczuciem humoru, spostrzegawczością, pamięcią szczegółu i świetnym zmysłem obserwacji. Polecam jej lekturę – jest świetnym przyczynkiem do wszelkich dysput o polskiej tożsamości („polskiej duszy”). „Ankieta ostatniego szwoleżera” – życie jako przygoda i żart, nie ustępuje książkom Cendrarsa, Pruszyńskiego, Wańkowicza. Jest też modelową ilustracją owego postulatu, iż „życie ma sens, jeśli jego zapis tworzy dobrą literaturę”. Spór o relacje między Naturą a Kulturą ta książka rozstrzyga idealnie. Dla ekologa symboliczna będzie scena spotkania autora i jego kolegów ze słynnym polskim przyrodnikiem, Włodzimierzem Puchalskim. Ponoć w ostatnich latach więcej osób opuściło Warszawę niż w niej osiadło, zjawisko jest szersze i dotyczy wielkich miast. Czy jest możliwe odtworzenie modelu życia ziemiańskiego, jakie opisuje Targowski? Życia zgodnego z naturą, a zarazem barwnego, niezwykłego? Sądzę, że tak, za symbole tego zjawiska uznając choćby dwie osoby. Jedną jest Pani Samuraj, czyli Akiko Miwa, mająca już polskie obywatelstwo, która założyła japoński pensjonat w Harklowej koło Nowego Targu, zakochana w Polsce i panoramie Tatr oglądanej z okien. Drugą – Lawendowa Pani, z duszą kresową. Pracę w banku zamieniła na ekologiczną uprawę lawendy w pięknym pejzażu północno-mazurskim. Być może wskazując drogę powrotu do życia sługom złotego cielca. Wyboru dokonała już wiele lat temu, jest więc pionierem absolutnym. Gwoli ścisłości należałoby tu także odnotować powstanie pierwszego polskiego ośrodka terapii odwykowej dla pracoholików – powstał w Rytwinach koło Sandomierza. W dawnym zespole pokamedulskim. Śmierć z przepracowania to zjawisko egzotyczne w polskim obyczaju, ale ponieważ w Japonii i USA rocznie około 200 tys. osób umiera z przepracowania, ufam, że powstaną dalsze ośrodki terapii odwykowej dla pracoholików z całego świata. Polska wydaje się być idealnym miejscem dla nich, urodzonych terapeutów mamy dostatek. Życie w zgodzie z naturą, ciekawe, kolorowe, pełne przygód wydaje mi się być dobrą odpowiedzią na totalne ogłupienie sług złotego cielca, których świat się teraz zawala. Howgh! Jerzy Targowski „Ankieta ostatniego szwoleżera”, Sandomierz 2009; www.wds.pl
|21
nowy czas | 18 kwietnia 2009
kultura
MASZYN musisz zrobić bez wahania. Niech nie powstrzymują cię ani sława, ani potępienie. Wierz w to co robisz i rób to dobrze”. I Le Corbusier wierzył. Potrafił wzbudzić w sobie entuzjazm dla każdego systemu politycznego. Mógłby razem z bohaterem jednej z powieści Balzaca powiedzieć: „Człowiek, który jest dumny z tego, że przez całe życie podążał jedną drogą jest durniem, który wierzy w swoją nieomylność. Nie ma takich rzeczy jak zasady: są tylko wydarzenia, nie ma praw tylko doraźne cele”. Godna podziwu elastyczność czy skrajny konformizm? Jedno jest pewne, projektował zarówno na zamówienie ekscentrycznych milionerów, jak i sowieckiego rządu. Kiedy Niemcy przekroczyli granicę francuską w maju 1940 roku, napisał do swojej matki: „Takie wydarzenia nie zniechęcają mnie; przeciwnie, mój temperament pozwala mi dostrzec w nich jedyny i ostateczny sposób poprawienia świata. Nie można i nie wolno trzymać się kurczowo umarłej przeszłości”. Mimo współpracy z rządem Vichy, po wojnie doskonale odnalazł się we Francji generała de Gaulle’a. To właśnie jemu, jako jednemu z najsłynniejszych architektów powierzano najbardziej prestiżowe realizacje, nie tylko w Europie, ale i w Indiach czy Brazylii. W 1947 został członkiem komitetu złożonego z architektów, który miał przygotować plany budowy siedziby ONZ w Nowym Jorku; ostatecznie realizację przyznano Amerykaninowi Wallace'owi Harrisonowi, lecz opierała się ona w dużym stopniu na koncepcji Le Corbusiera. Otaczająca nas architektura, rozwiązania urbanistyczne i wnętrza budynków ukształtowane zostały przez wyobraźnię modernistycznych architektów. W niemałym stopniu również przez Le Corbusiera. Większość bloków mieszkalnych i osiedli wznoszonych po II wojnie światowej jest echem jego koncepcji architektonicznych. Każdy otwarty pokój dzienny połączony z jadalnią to też Le Corbusier. Nikt nie zrobił więcej od niego, aby spopularyzować beton i zachęcić architektów do eksponowania jego właściwości „dekoracyjnych”. W Londynie najlepszym przykładem skuteczności jego wysiłków jest South Bank. Również fasada Barbican Centre, w którym prezentowana jest wystawa poświecona jego twórczości, wiele zawdzięcza najbardziej kontrowersyjnej realizacji Le Corbusiera, Unité d'Habitation. (Uwaga! Odszukanie wejścia do Barbican Art Gallery będzie w przyszłości dyscypliną olimpijską). „Jednostce mieszkaniowej” poświęcono w Barbican odrębną część ekspozycji. Możemy zobaczyć nie tylko film i model architektoniczny budynku,
›› Zdjęcia z wystawy Le Corbusier. The Art of Architecture. Barbican Art Gallery, Silk St, EC2Y 8DS. Czynna do 24 maja 11.00-18.00 Więcej informacji: www.barbican.org.uk ale również odtworzoną w naturalnej skali kuchnię jednego z mieszkań. Wszyscy doskonale znamy te rozwiązania. Szczególnie ci, którzy poznali walory życia w blokach powstałych w latach 60. i 70. Odnoszę wrażenie, że w Unité d'Habitation Le Corbusier zbliżył się do swojego ideału domu jako „maszyny do mieszkania”. Na 12 kondygnacjach budynku znajduje się 337 mieszkań, sklepy, miejsca do uprawiania sportu, pomieszczenia medyczne, edukacyjne i hotel. Wszystko to pod jednym dachem, który jest zarówno miejscem widokowym, jak i placem zabaw z basenem. Zadaję sobie pyta-
- Bezplatna infolinia
nie, jak można żyć w mieszkaniu o szerokości 360 cm i 226 cm wysokości, nawet jeśli jest ono dwupoziomowe i ma 20 metrów długości? Mieszkańcy są podobno zadowoleni. Tuż przed jego śmiercią pojawiły się w architekturze pierwsze symptomy postmodernizmu. Nadeszło pokolenie dla którego Le Corbusier był już tylko starszym panem w niemodnym kapeluszu, a modernizm „umarłą przeszłością”. Logika permanentnej rewolucji, która zawsze faworyzuje młodych i nowości, zwróciła się przeciwko Le Corbusierowi. Krytykowano go za naiwny funk-
cjonalizm – oderwany od wiedzy o rzeczywistych potrzebach człowieka. Młodzi architekci mieli swoje własne pomysły, w tradycji widzieli sprzymierzeńca a nie uciążliwy balast. Modernistyczne hasło „mniej znaczy więcej” zmienili prowokacyjnie na „mniej znaczy nudniej”. Symbolicznym końcem architektury modernistycznej nie była jednak śmierć Le Corbusiera, ale zburzenie (1972), wzniesionego w latach 50., osiedla według projektu Minoru Yamasakiego w St. Louis w stanie Missouri. Modernizm odszedł w przeszłość, epoka maszyn trwa nadal.
333
- SIM karta mówi po polsku www.globalcell.EU
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
22|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
kultura
Fot. Teresa Bazarnik
Ostatniai odsłonai Andrzej Żuławski, który w ramach Kinoteki pokazał w Londynie dwa swoje filmy – „Na srebrnym globie” i „Trzecią część nocy” – stworzył swój własny, wyrazisty styl, który często, jak podkreślał artysta na spotkaniu z widzami mylnie jest przypisywany „Polskiej Nowej Fali”. Takiej szkoły nie było twierdzi Żuławski. Wystarczy porównać reżyserów, których poza skończeniem łódzkiej filmówki nic nie łączy. W przeciwieństwie do „Francuskiej Nowej Fali”, czyli grupy artystów związanych z miesięcznikiem „Zeszyty Filmowe”.
Fot. Grzegorz Lepiarz
S
zkoda że „Nowy Czas” nie jest gazetą większą, grubszą, w której można by pomieścić to wszystko, co wydarzyło się na festiwalu polskich filmów. Wydarzyło się sporo i byłoby o czym pisać, tym bardziej że festiwal cieszył się dużym zainteresowaniem również naszych czytelników. Z drugiej strony nie jesteśmy „Zeszytami Filmowymi” i nie zamierzamy stworzyć wokół naszego tytułu szkoły filmowej. Zresztą szkoły są bardziej potrzebne krytykom niż artystom. Przychylamy się więc do uwagi Andrzeja Żuławskiego, że żadnej „polskiej szkoły” nie było. Oglądając tak różnorodne tematycznie i artystycznie polskie filmy na festiwalu widzowie mogli sami sobie odpowiedzieć na ile ten skrót w katalogowaniu polskiej kinematografii odpowiadał rzeczywistości.
A W PrZysZłyM roKu BędZIe JesZcZe LePIeJ Trwający cały miesiąc festiwal Kinoteka już za nami. Choć tak trudno podsumowywać, coś co jeszcze niedawno miało się świeżo przed oczami, to jeszcze trudniej uwierzyć, że to koniec. Autorskie wynurzenia Małgorzaty Szumowskiej, socjologiczne obserwacje Kasi Adamik, gęste, intensywne kino Doroty Kędzierzawskiej, zaskakujący powrót Jerzego Skolimowskiego, kolejny film duetu Piekorz-Kuczok, komedie Machulskiego i Koneckiego. Pełne sale, spotkania z twórcami, owacje. Prestiżowe miejsca. Czułem się, jak za dawnych lat w krakowskim kinie Wanda (zamienionym parę lat temu na supermarket), gdzie bywali Antonioni, Kieślowski, Polański, Kusturica... Tam już nie zawita żaden mistrz, tymczasem tu, w Londynie, miałem na wyciągnięcie ręki zarówno legendy polskiego ki-
Na zakończenie Kinoteki, podczas wielkiej gali w Barbicanie wystąpił jeden z największych współczesnych brytyjskich kompozytorów Michael Nyman z polskimi akordeonistami Motion Trio (Janusz Wojtarowicz, Paweł Baranek, Marcin Gałażyn) i swoim zespołem Michael Nyman Band. Niezwykłość koncertu polegała na tym, że była to premiera muzyki skomponowanej przez Nymana do sekwencji kadrów z polskich filmów. Nowy film z tego zabiegu nie powstał, bo nie o to chodziło. Powstała dynamiczna muzyka z tematami polskiego kina w tle i niezwykłym wykorzystaniem brzmienia akordeonów. Pomysłodawcą projektu był Instytut Kultury Polskiej.
na – Skolimowskiego i Żuławskiego, jak obiecujących twórców młodego pokolenia – Szumowską i Adamik. Na pokazach było wielu, naprawdę wielu Brytyjczyków. Czasami trudno było poznać, kto jest kim. I nie miało to żadnego znaczenia. Nurtują mnie pytania, na które nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi. Co oni wynieśli z tych
pokazów? Jaką Polskę ujrzeli? Czy ich zainteresowała? Czy skutecznie przełamała stereotypy od lat stygmatyzujące nas i nasz kraj w opinii międzynarodowej? W tym roku zapewne nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi, ale kto wie, może za kilka lat, gdy festiwal wtopi się na stałe w kalendarz imprez kulturalnych Londynu... Mnie najbardziej zapadł w pamięć 15-minutowy film Edyty Wróblewskiej „PRL de Luxe” (2007). Niejaki Crazy Mike organizuje „egzotyczne” wycieczki dla obcokrajowców po Nowej Hucie. Uczy prowadzić trabanta, wozi turystów pamiętnym „ogórkiem”, zabiera ich do kombinatu, próbując pokazać możliwości wielkiego pieca, pokazuje tradycyjne mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, a nawet nietkniętą duchem czasu knajpę przy Placu Centralnym; poi ich wódką i wciąga w dyskusje o historii. Początkowo śmieją się głównie Polacy, ale już po kilku chwilach ca-
ła sala ryczy ze śmiechu, obserwując tę rozbrajającą lekcję komunizmu, który chyba nigdy nie był bardziej bezbronny. A niedługo potem w Riverside wyświetlono „Ile waży koń trojański?” Machulskiego... Krótko mówiąc – udany festiwal. I aż trudno uwierzyć, że zorganizował to młody zespół z Instytutu Kultury Polskiej – z profesjonalizmem rzadko spotykanym w polskich instytucjach. Wielkie gratulacje!
Jacek Ozaist
|23
nowy czas | 18 kwietnia 2009
takie czasy
Odczarować Anglię językiem
P
amiętam, że z ledwością się powstrzymałam, by nie powiedzieć czegoś, co zepsułoby atmosferę tamtego wieczoru. Piliśmy na stojąco piwo w pubie w centrum Londynu. Chyba nikomu poza mną nie udzielił się dobry nastrój stałych bywalców. Tamta dziewczyna w żałosny sposób opowiadała, jak marzyła o zrobieniu tutaj kariery, ale nikt nie chciał jej zatrudnić, choć ona ma przecież ten dyplom... z anglistyki. Ugryzłam się w język, żeby nie wypalić, że tutaj dyplom z anglistyki wart jest mniej niż papier toaletowy, a poziom znajomości języka każdego cudzoziemca równa się biegłości reprezentowanej przez brytyjskie dzieci w przedszkolu. Język jest kluczem, który narzucał i wciąż narzuca porządek w brytyjskim społeczeństwie. Choć obecnie nikt nie używa już terminów takich jak: upper, middle czy working class, funkcjonują one silnie w świadomości społecznej i sprawiają, że całe rzesze ludzi po prostu nie istnieją, jeśli nie mówią takim językiem, jakim mówi klasa, do której są przypisani. Wspomina o tym Ferninand Mount w swojej książce Mind the gap. The new class divide in Britain (Shorts books). Istnieje wiele sposobów, na jakie upper class czyli U-speakers zaznaczali i wciąż zaznaczają granice klasowe w społeczeństwie. David, Anglik z wyboru, Kanadyjczyk z urodzenia (jak najbardziej upper class), z rozbawieniem opowiada, jak trafił na przyjęcie do ludzi wywodzących sięz working-class. – Nigdy wcześniej nie poczęstowano mnie jedzeniem i alkoholem w plastikowym kubku – dodaje ze śmiechem. Jednak nie chodziło tylko o jednorazówki. Gospodarz kupił co prawda wiktoriański dom szeregowy, tzw. tarassed house, i był księgowym, jednak nie pozbył się „okropnego” akcentu, przywiezionego z Liverpool, a może jeszcze gorzej – ze wschodniego Londynu, jak w serialu East Enders, nie należał więc do kasty dobrze sytuowanej klasy średniej, choć bardzo się starał. Bronią jego U-sąsiadów był ostracyzm. A Mary, moja landlady, zupełnie naturalnie wyjaśniła swoim wnuczkom, że przekłuwanie uszu małym dziewczynkom jest kwestią „klasową” – dzieciom klasy średniej nie przekłuwa się uszu w dzieciństwie, więc dziewczynki nie dostaną kolczyków. Język w tym kraju silnie zdominował podział społeczny i uwięził w granicach klasy jej członków. Najbardziej zagorzałymi strażnikami wejścia do dobrze sytuowanej klasy średniej są osoby około sześćdziesiątego roku życia, których akcje co prawda spadły w czasie kryzysu, jednak członkostwo w National Trust wciąż daje im złudzenie bycia niezastąpionymi i tak szczodrymi, by co roku wesprzeć fundusz na zabytki należące do dziedzictwa narodowego. Ta grupa społeczna pieczołowicie strzeże czystości języka i dzieli społeczeństwo na grupy według używanego przez nie akcentu. Rzeszom emigrantów często jest trudno zrozumieć problemy,
Status finansowy księgowego pozwolił mu kupić dom w sąsiedztwie dobrze sytuowanej klasy średniej, by jednak zostać zaakceptowanym, nasz bohater musiałby zmienić akcent i sposób mówienia. z jakimi zmagają się w pracy i życiu codziennym, choć odpowiedź jest bardzo prosta. Dla brytyjskiej arystokracji i klasy U-speakers cała ta masa ludzi nie istnieje, ponieważ nie należy do żadnej z silnie zakorzenionych w świadomości społecznej klas. Wyjątek stanowią biznesmeni posiadający swoje fabryki, gdzie tania siła robocza stanowi silny czynnik mnożący ich kapitał. Jednak i oni odbierają imigrantów raczej w aspekcie jednej ze składowych kapitalizmu niż rzeczywistej grupy, w jakikolwiek sposób wpływającej na porządek społeczny w państwie. Obserwujemy to choćby w serialu East Enders, gdzie bohaterowie należący do jak najbardziej working class nigdy nie wyłamują się z tej grupy społecznej, nie spotkamy też w tym serialu arystokracji czy klasy średniej, bo w rzeczywistości do takich spotkań nigdy nie dochodzi.
0
p/min
Brytyjska klasa średnia stworzyła swoisty kod chroniący ją w pewien sposób przed wtargnięciem w jej szeregi nieproszonych nowych członków. Poza statusem finansowym, pewnym kodem zachowań jest głównie kod językowy. W minionych dziesięcioleciach to właśnie klasa średnia miała największe aspiracje, by wskoczyć na wyższą półkę, arystokracja zaś mogła sobie pozwolić na ekstrawagancję, niekonwencjonalne zachowania i dziwactwa. Dorothy, moja przewodniczka po brytyjskim porządku społecznym stwierdza, że klasę średnią charakteryzuje przerost aspiracji, podczas gdy klasę pracującą jej całkowity brak. Skąd jednak takie przywiązanie do języka? Każda zmiana akcentu lub sposobu mówienia i poszerzenie słownictwa wiąże się z pewnym ruchem w porządku społecznym (lub wiązała się przynajmniej do końca XX wieku). Status finansowy księgowego pozwolił mu kupić dom w sąsiedztwie dobrze sytuowanej klasy średniej, by jednak zostać zaakceptowanym nasz bohater musiałby zmienić akcent i sposób mówienia. Jednak taka zmiana wpływa automatycznie na jego stosunki z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, którzy wciąż mieszkają w Liwerpool lub na East Endzie... Więc ostatecznie, tak czy inaczej, spotyka go ostracyzm. Przesunięcie się z working class ku górze wiąże się z wyłamaniem z pewnego schematu. David z rozbawieniem dodaje, że wiele osób w Wielkiej Brytanii ukrywa swoje pochodzenie, bierze lekcje poprawnej wymowy lub zatrudnia stylistę, który doradza takiej osobie, jak się elegancko ubrać – wszystko tylko po to, by dostać się „piętro” wyżej. Tak było w przypadku jego sąsiadki, która również kupiła tarassed house. Niestety, nie zdołała ukryć przed sąsiadami braków w etykiecie i błyskawicznie została zdemaskowana. Ferdinand Mount wskazuje w swojej książce najbardziej oczywiste różnice językowe, dzięki którym w łatwy sposób można zidentyfikować, do której z klas należy nasz rozmówca. Pardon powie każdy, kto nie należy do U-spekers – ta grupa używa słowa sorry. Autor zaznacza jednak, że obecnie zwracanie uwagi na czyjś akcent jest bardzo niepoprawne polityczne, więc najlepiej od razu zmienić temat. Według Mounta silny podział społeczny wciąż zachował się na przykład w sposobie adresowania listów: list do gentelmana adresujemy: A.C.L. Blair Esq podczas gdy do nie-genletmena Mr John Prescott. Genteman nie rozpoczyna listu od słów Dear Tony Blair i nie kończy Yours truly. Przechadzka po niuansach kulturowych brytyjskiego społeczeństwa jest ogromną przygodą. Kiedy po raz trzeci oglądnęłam „Gosford Park” Roberta Altmana, genialnie pokazujący schyłek świetności upper class w latach czterdziestych, zauważyłam, że bohaterowie tej historii nie tyle mówią, co milczą wymownie i grają intonacją oraz zawieszaniem głosu. W scenie, gdzie córka właściciela fabryki rękawiczek, przypadkowo zaproszona z mężem na przyjęcie wyraża zachwyt nad sukienką arystokratki, ta odpowiada „dziękuję” i znacząco mierzy sukienkę dziedziczki fabrykanta, która niestety nie wzbudza podziwu, zapada więc znaczące milczenie. Odnalezienie się w rzeczywistości Wielkiej Brytanii jest silnie związane ze znajomością historii, języka i kultury tego kraju.
*
ZHZQĈWU] VLHFL
www.globalcell.EU
020 70 648 220 Szukaj nas w swoim lokalnym lub polskim sklepie.
Karta SIM
S ]D SLHUZV]Ĉ PLQXWč NROHMQH PLQXW JUDWLV
Małgorzata Białecka
24|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
kultura
Polskie artystki w londyńskich galeriach Fot. Ian Parsons
Stefan Gołębiowski
T
›› Obok Apolonia Nowak w Horniman Museum, 100 London Road, Forest Hill SE23 3PQ. Wystawa „Wycinanki: The Art of Polish Paper Cuts” otwarta jest do 27 września, w godz. 10.30-17.30
›› Poniżej Goshka Macuga i wejście Whitechapel Gallery, 77-82 Whitechapel High Road E1 7QX. „Goshka Macuga: The Nature of the Beast”. Do 18 kwietnia, w godz. 11.00-18.00.
nikt nie wiedział, czy się sprawdzi. Whitechapel Gallery szybko jednak zdobyła sobie swoją publiczność – trudno wprost uwierzyć, iż w tej małej, lokalnej galerii pokazana została w 1939 roku sławna „Guernica” Pabla Picassa. Po II wojnie światowej prezentowano w niej amerykańskiego artystę Jacksona Pollocka (po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii), Pop Art in London, a jednym z jej dyrektorów był Nicholas Serota, dziś dyrektor Tate Modern. Goshka Macuga (urodzona w Warszawie jako Małgorzata Macuga, od lat mieszkająca w Londynie, niedawno jedna z kandydatek do prestiżowej, budzącej zawsze wiele kontrowersji dorocznej Turner Prize) nawiązuje w swej wystawie do politycznej przeszłości galerii, a także do obecnych światowych konfliktów. Główny eksponat to gobelin z „Guernica”, wypożyczony specjalnie od amerykańskich właścicieli (oryginał jest zbyt delikatny, by mógł opuścić madryckie muzeum). Gobelin został zaaprobowany przez Pabla Picassa i na co dzień znajduje się w Radzie Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. Na ścianie obok wyświetlane są dokumentalne filmy o irackim konflikcie – skojarzenie nieprzypadkowe, bo kiedy amerykański sekretarz stanu Colin Powell mówił w Radzie o irackiej broni masowego rażenia, amerykańska telewizja obawiała się pokazania gobelinu ze względu na antywojenną wymowę „Guerniki”.
Fot. Ian Parsons
ak się złożyło, że w dwóch odmiennie różnych galeriach równocześnie prezentowane są prace polskich artystek o diametralnie odmiennym podejściu do sztuki. W Horniman Museum pokazywane są kurpiowskie i łowickie wycinanki – sławne w Polsce, praktycznie nieznane w Wielkiej Brytanii. Odwiedzający to małe muzeum w południowym Londynie Brytyjczycy prawie z otwartymi ustami oglądają misterne polskie papierowe „koronki”, zupełnie inne niż sławne na cały świat japońskie origami. Na pomysł zorganizowania wystawy wpadła pracująca w Horniman Museum Justyna Pyz, która przypadkowo odnalazła zbiór wycinanek w archiwum, gdzie leżały praktycznie zapomniane. Sprowadziła też nowsze prace, a także jedną z kurpiowskich ludowych artystek – Apolonię Nowak, pokazującą „na żywo”, jak się te wycinanki robi. Oglądający nie mogą się nadziwić, iż ciężkimi nożycami do strzyżenia owiec można powycinać tak misterne wzory i że są one tworzone przez niewykształcone w akademiach artystycznych kobiety z polskich miasteczek i wsi. Apolonia Nowak jest bardzo interesującą postacią. Urodzona w 1944 roku koło Kadzidła na Kurpiach, sztuki ludowej nauczyła się od matki i babki. Oprócz wycinanek, robi także papierowe kwiaty, palemki i pisanki. Jej prace znajdują się w muzeach, prywatnych kolekcjach, a także w Watykanie. Ale wycinanki to nie koniec talentów pani Poli: mając świetny głos jest solistką regionalnego zespołu „Kurpianka”, z którym występuje na scenach polskich i zagranicznych. Została między innymi nagrodzona na Festiwalu Folklorystycznym w Łodzi oraz Ogólnopolskim Konkursie Kapel i Śpiewaków Ludowych. Jej śpiew a capella podczas prezentacji w Horniman Muzeum przyjęty został z ogromnym aplauzem przez zaskoczonych widzów. Głównymi tematami wycinanek są świątki, motywy ludowe, postacie w regionalnych kostiumach – przeszłość, która powoli odchodzi w zapomnienie. Tym bardziej więc należy hołubić to, co jeszcze zostało i dbać, by ta amatorska sztuka nie zginęła całkowicie. Horniman Muzeum, odrestaurowane kilka lat temu, ma świetne zbiory (m.in. instrumentów muzycznych) oraz piękną oranżerię-kawiarnię i duży ogród, ale położone jest w południowo-wschodnim Londynie (Forest Hill), do którego większość turystów nie dociera (zwłaszcza iż nie ma w pobliżu linii metra). Gdyby polska sztuka ludowa pokazana została w np. w Victoria & Albert Museum zainteresowanie byłoby na pewno większe i kto wie, czy o naszych „koronkach” nie zaczęto by mówić jako o wschodnioeuropejskim origami. Zupełnie inny rodzaj sztuki prezentuje Goshka Macuga, mająca swą wystawę w świeżo wyremontowanej Whitechapel Gallery, oddanej do użytku na początku kwietnia, po przebudowie, która kosztowało 13 mln funtów. Galeria otwarta została na początku XX wieku, głównie dla okolicznych mieszkańców – zamieszkałej tam wtedy żydowskiej biedoty, imigrantów ze wschodniej Europy, Irlandczyków oraz radykałów o różnych poglądach politycznych. Krótko mówiąc: ludzi, którzy nie bywali w przybytkach sztuki znajdujących się w centrum Londynu. Był to pewnego rodzaju społeczny eksperyment i
Oprócz gobelinu i filmów Macuga zainstalowała „okrągły stół” nawiązujący do sali w Radzie Bezpieczeństwa, przy którym mogą odbywać się dyskusje i wymiana poglądów podczas trwania wystawy. Wydana została także specjalna darmowa gazeta z obszernym wywiadem z artystką przeprowadzonym przez Anthony’ego Spire, byłego kuratora Whitechapel Gallery oraz transskryptem przemówienia Colina Powella z lutego 2003 roku. W galerii są również inne interesujące wystawy: niemieckiej artystki Isy Genzken, pokazującej artystyczny misz-masz, na który składają się manekiny, zabawki, pudełka po pizzy, sztuczne kwiaty i tym podobny bałagan. W salach na piętrze jest wystawa tzw. Whitechapel Boys, czyli grupy żydowskich artystów z początku XX wieku. Jest tu także ekspozycja z kolekcji British Council, m.in. prace Henry’go Moore’a i Anisha Kapoora. Galeria ma niewielką bibliotekę-czytelnię, studia dla artystów, księgarnię oraz kawiarnię i restaurację. Nie jest zbyt duża, ale świetnie rozwiązana przestrzennie – widać, że miliony przeznaczone na jej modernizację nie zostały zmarnowane. W przeciwieństwie do Horniman Museum położona jest tuż przy stacji metra na obrzeżach londyńskiego City i łatwo dostępna. Obecnym dyrektorem Galerii jest Iwona Blazwick, urodzona wprawdzie w Anglii, ale polskiego pochodzenia, o rodowym nazwisku Błaszczyk (jaki Brytyjczyk by to wymówił?).
|25
nowy czas | 18 kwietnia 2009
kultura
Szansa na sukces Polski zespół rockowy Why Not Here zakwalifikował się do półfinału prestiżowego konkursu muzycznego Emergenza. W londyńskim świecie muzycznym o zespole robi się coraz głośniej. Mimo że istnieje dopiero od kilku miesięcy, zdołał już podbić serca wielu fanów.
Alex Sławiński
M
iłośnicy kapeli mieli okazję obejrzeć ją na żywo 2 marca. Tego wieczoru, na scenie znajdującego się w Camden klubu Purple Turtle, oprócz Why Not Here swój talent zaprezentowało kilka innych zespołów. Ich występ odbywał się w ramach Emergenzy, prestiżowego konkursu promującego nowe talenty. Poziom wykonawców był bardzo wysoki. To już druga tura w bieżącej edycji konkursu. Tak daleko doszły jedynie naprawdę dobre zespoły, przecisnąwszy się przez gęste sito eliminacji. Sama muzyka, jeśli chodzi o gatunki, była bardzo różna. Przeważały różnorakie odmiany metalu. Jednak oprócz tego na scenie pojawił się również Mohamad Islam, grający etniczny pop, zabarwiony muzułmańską nutą. A także band, którego źródeł inspiracji doszukiwać można by się w twórczości takich bandów jak Prong czy Primus. Jednak mocno zakręcone rytmy najwyraźniej nie przypadły do gustu publiczności. A w walce o przejście do kolejnego etapu „podobanie się” słuchaczom jest najważniejsze. To właśnie oni są jurorami Emergenzy. Oba zespoły znalazły się ostatecznie w dole tabeli, bez szans na przejście do majowego półfinału. Na ich tle Why Not Here wypadł bardzo dobrze. Kapela wyszła na scenę jako trzecia bądź czwarta. To był chyba najlepszy moment na występ. Publiczność zdążyła juz nieco rozgrzać się tym, co przedstawiły inne zespoły i żywiołowo reagowała na to, co się dzieje na scenie. Atmosferę podgrzewało dodatkowo spore stadko polskich fanów, których przybywa wraz z kolejnymi koncertami Why Not Here. Również i tym razem ich nie zabrakło. I to właśnie oni porwali za sobą resztę widzów. Zespoły dysponowały ograniczonym czasem na prezentację swych umiejętności. Dlatego z pewnością nie każdemu udało się w pełni rozwinąć skrzydła. Why Not Here wykorzystali swoją szansę znakomicie. Podbili serca zgromadzonego w Purple Turtle tłumu zarówno techniką gry, jak i brawurowym wykonaniem utworów. I nic w tym dziwnego. Każdy z członków kapeli ma za sobą wieloletnie doświadczenie sceniczne. Zaś Paweł, lider zespołu, jest urodzonym showmanem. Wplecenie w repertuar coveru popularnego kawałka sprawiło, że publika „jadła zespołowi z ręki”. W kraju o bogatych tradycjach artystycznych, który oglądał narodziny wszystkich gatunków muzycznych ubiegłego półwiecza, granie mocnego rocka, opartego na twardych,
›› Why Not Here powstał we wrześniu 2008 roku. Tworzą go: Paweł Majewski – wokal, kompozycje, teksty; Krzysztof Adamowski – perkusja; Mateusz Tomasiewicz – gitara, kompozycje, Sebastian Swillo – gitara; w zespole gra jeden Bułgar, Ed Yordanov – bas. Więcej informacji na: www.why-not-here.com oraz www.myspace.com/whynotherecom gi ta ro wych rif fach, za wsze spo tka się z uzna niem i tra fi do serc słu cha czy. Rock? Punk? Me tal? – To wszyst ko już by ło – ktoś po wie. Tak. By ło. Ale też – jest. Trwa na dal. I – na ile po tra fią nam po ka zać ta kie im pre zy, jak Emer gen za – ma ją się na praw dę nie źle. Na wy stę py ka pel gi ta ro wych pu bli ka wa li ta bu na mi. Wi dać, że lu dzie są zmę cze ni chał tu rą, ja ką w ich uszy le ją roz gło śnie ra dio we i sta cje te le wi zyj ne. I po pro stu chcą po słu chać cze goś au ten tycz ne go, za gra ne go na ży wo, a nie z play bac ku, i dla nich – a nie dla ka sy. W od róż nie niu od po po we go błot ka, w któ rym gwiaz dy jed no ra zo we go użyt ku pro du ko wa ne są w ma so wych ilo ściach przez za trud nio nych w wiel kich kon cer nach mu zycz nych ma gi ków zaj mu ją cych się sprze da żą, w świe cie roc ka moż na zo stać KIMŚ nie za leż nie od te go, czy jest się w sta nie za peł nić sta dion, czy też tyl ko przy do mo wy ga raż ro dzi ców.
Od da nych fa nów mo że mieć na wet sto sun ko wo ma ło zna ny band. Bo mia rą je go ar ty zmu bę dzie wło żo ne w mu zy kę ser ce i ta lent, a nie mi lio ny do la rów, wpom po wa nych przez spe ców od re kla my w wy pro du ko wa nie ko lej nej pa ry śpie wa ją cych cyc ków. Ze spół Why Not He re nie za mie rza spo cząć na lau rach, po za kwa li f i ko wa niu się do pół f i na łów Emer gen zy. Wręcz prze ciw nie – pa no wie pi szą no we utwo ry, krę cą te le dysk (za pis wi deo z ich mar co we go kon cer tu już jest do stęp ny na stro nie my spa ce ka pe li) i du żo ćwi czą przed ko lej nym eta pem. Pią te go ma ja po now nie wej dą na sce nę. Tym ra zem,po to, by wal czyć o miej sce w fi na łach kon kur su. A tak że, by – jak za wsze – dać słu cha czom ka wał do bre go, szcze re go roc ka. Kon cert bę dzie miał miej sce w klu bie Din gwalls w Cam den. Ja ko je den z nie wie lu słu cha czy, mia łem już przy jem ność za po znać się z kil ko ma naj now szy mi
utwo ra mi ka pe li. Ro bią bar dzo do bre wra że nie, mi mo że jak na ra zie ist nie ją je dy nie w wer sji de mo. Dla te go wiem, że ze spół mo że nas bar dzo mi le za sko czyć, je śli zde cy du je się któ ryś z tych ka wał ków wy ko nać na ży wo. W każ dym ra zie – już od li czam dni dzie lą ce mnie od wy stę pu Why Not He re, bo mam pew ność, że przy szłość na le ży do nich. Je śli więc nie chce cie prze ga pić praw dzi wej roc ko wej uczty – mu si cie zja wić się na ich kon cer cie. PS. Wła śnie do wie dzia łem się, że te le wi zja BBC za pro si ła Why Not He re do wy stę pu 4 ma ja. Nie znam jesz cze szcze gó łów te go przed się wzię cia. Jed nak wy glą da na to, że nie za leż nie od suk ce sów sce nicz nych, ze spół zo stał do strze żo ny przez ma in stre amo we me dia bry tyj skie. Wró ży mu to jak naj le piej na przy szłość i ży wię na dzie ję, że wy ko rzy sta swo ją szan sę jak naj le piej.
Ukończyła wydział aktorski krakowskiej PWST. Potem pracowała w różnych teatrach, profesjonalnych i offowych, te drugie zawsze bardziej ją pociągały. – Interesował mnie bardziej teatr ekspeprymentalny i może dlatego zaczęłam śpiewać. Był to też rodzaj eksperymentu scenicznego – mówi Beata Aleksandrowicz. – Miałam swój zespół jazzowy, z którym występowałam w Krakowie przez kilka lat. Nawiązałam współpracę z Włodzimierzem Nahornym. Niestety nie trwała ona zbyt długo, bo wyjechałam do Anglii. Po wielu latach wróciła do śpiewania. – Wiedziałam, że swoim śpiewem muszę się podzielić tymi latami, które minęły. Postanowiłam, że muszę śpiewać po polsku. Zaczęłam tłumaczyć piosenki Brela, Edit Piaff… Do tego repreturaru dołączyłam piosenki w języku angielskim, m.in. Leonarda Cohena. Beata Aleksandrowicz wstąpi w Sali Teatralnej POSK-u 22 i 30 kwietnia oraz 7 maja w Jazz Cafe o godz. 19.30. Dla Czytelników Nowego Czasu mamy 10 podwójnych biletów. Piszcie na adres: redakcja@nowyczas.co.uk
26
18 kwietnia 2009 | nowy czas
czas na relaks
Po świętach
» Ostatnio eksperymentowaliśmy z
mania gotowania Mikołaj Hęciak
Chociaż kakaowiec znaleźć można i w Afryce i na Karaibach, to jednak najprzedniejsze gatunki pochodzą z Ameryki Południowej, gdzie zależnie od położenia geograficznego i kraju widać duże zróżnicowanie. Według znawców najbardziej aromatyczne ziarna spotkać można w Wenezueli. Brązowy proszek pochodzi z tropikalnej rośliny rodzącej kakaowe ziarna. Te znajdują się w strąkach, zależnie od odmiany, zawierających do 40 ziaren. Po zebraniu i wyłuskaniu nasion są one poddawane procesowi fermentacji. Jest to bardzo ważny moment w ciągu produkcyjnym, bo od niego zależy zarówno smak, jak i posmak przyszłego kakao. Tak przygotowane nasiona sortuje się odpowiednio, a po wypłukaniu i wysuszeniu są gotowe do prażenia. Na tym nie koniec, bo następnie nasiona należy jeszcze rozgnieść i to jest również bardzo ważna czynność. Od niej zależy jakość masy kakaowej, która wygląda jak tłuste i gorzkie w smaku błotko. I dopiero po zmieleniu tej masy otrzymuje się proszek zwany kakao. Mielenie pozwala na zmniejszenie zawartości tłuszczu w masie kakaowej z 60 proc. do poniżej 20 60 proc., a nawet 10 60 proc.. I jak pamiętamy, kakao w odpowiedniej proporcji z cukrem i ewentualnie innymi dodatkami daje nam czekoladę, a tę można wykorzystać na wiele sposobów do przygotowania różnych słodkości. Od cukierków po rozliczne ciasta. Ale w wielu przepisach można czekoladę zastąpić po prostu kakao. Jednym z ciągle popularnych w całej Wielkiej Brytanii wypieków jest ciasto zwane pudding, podobne do polskich babek. Są dwa sposoby jego przygotowania – albo na parze, albo w piekarniku. A zależnie od dodatków powstało wiele różnych wariacji tego smacznego deseru. Jednym z nich jest jego czekoladowa wersja, gdzie można użyć albo czekoladę, lub tylko kakao. Wypróbujmy ten drugi wariant.
Pudding czEkoLadowy Na 4 porcje potrzebujemy: 175 g mąki (self-raising flour), masło lub znany w angielskiej kuchni łój wołowy w ilości 75 g, 50 g cukru
czekoladowymi przepisami. Ale nie byłoby czekolady bez kakao. Sam wyraz kakao ma pochodzić z języka azteckiego. Aztekowie uważali drzewo kakaowe za niezwykle piękne i przypisywali mu wiele cudownych właściwości, jak choćby siłę leczenia różnych chorób i władzę uzdrawiania; posiadania wiedzy czy zaspokajania głodu i pragnienia. caster, 1 jajko i około 6 łyżek mleka, szczyptę soli i 3 kopiate łyżki kakao. Formę natłuszczamy (najczęściej forma ta podobna jest do tych do wypieku babek). Mąkę przesiewamy razem z kakao, by usunąć ewentualne zanieczyszczenia i napowietrzyć ją. Dodajemy sól i łączymy z tłuszczem oraz cukrem. Dodajemy jajko i dostateczną ilość mleka, by otrzymać nie za gęstą konsystencję ciasta. Wlewamy całość do foremki. Wstawiamy do piekarnika, bez przykrycia, na około 1 godzinę (1800C). Najlepsze są podawane na ciepło i koniecznie ze słodkim sosem typu custard. Jeżeli podajemy dodatkowe składniki, np. owoce czy bakalie, układamy je na spodzie formy i zalewamy ciastem. Do wyrabiania ciasta możemy posłużyć się robotem kuchennym, co skróci nam czas pracy. Choć Anglicy uwielbiają tego typu ciasta i zapytani na pewno powiedzą, że to jedno z ich tradycyjnych, to jak zaznaczyłem wcześniej, ten rodzaj ciast piecze się i w Polsce i innych krajach też z nie mniejszą fascynacją. Poniżej zamieszczę przepis na wielkanocnego baranka. Przepis ten dostałem od znajomej Niemki. W ramach sąsiedzkiej sympatii otrzymaliśmy razem z żoną nie tylko przepis, ale, i specjalną formę do wypieku baranków wielkanocnych. Rok w rok na Wielkanoc w rodzinie Katrin, bo tak ma na imię nasza przyjaciółka, piecze się baranki, jak na załączonym zdjęciu. Dzieci zawsze czekają z niecierpliwością na moment podziału baranka. I z tym podziałem wiąże się pewien przesąd. Mianowicie nikt nie ma ochoty na
spożycie głowy i ta pozostaje nietknięta. Jak zauważymy, jest to bardzo podobna receptura do tej angielskiej, podanej powyżej. Może przepis będzie jak znalazł na przyszły rok?
EastEr Lamb Na jednego baranka potrzeba 60g masła, 80g cukru, 2 łyżeczki cukru waniliowego, 2 jajka, 90g mąki (plain flour), 25g mąki ziemniaczanej (corn flour), 1 łyżeczka proszku do pieczenia i zależnie od wyboru – albo 10 kropli rumowej esencji, albo starta skórka z jednej cytryny. Masło ucieramy z cukrem i cukrem waniliowym, dodajemy jajka dalej ucierając. Do jednolitej masy dodajemy obydwa rodzaje mąki, mieszamy razem z proszkiem do pieczenia. Na koniec dodajemy wybraną wersję zapachową. Wkładamy do natłuszczonej foremki. Pieczemy w nagrzanym piekarniku około 35 minut (1800C). Po wyjęciu z pieca zostawiamy do przestygnięcia na dalsze 5 minut, po czym możemy otworzyć foremkę. Baranek jest świetną dekoracją wielkanocnego stołu. Można dodatkowo udekorować go posypką z cukru pudru, lukrem albo sosem czekoladowym. P.S. Szybko tylko zaglądając do „Kuchni Polskiej”, pierwszy z brzegu przepis na babkę ucieraną zawiera ikonę polskiej rogatywki, co oznacza, że to tradycyjny przepis polski. Dbajmy więc o tradycyjne przepisy i pielęgnujmy rodzimą kuchnię i z radością witajmy nie tylko różnice, ale i podobieństwa innych kulinarnych tradycji.
Sobota 2.05, godz. 20.30, bilety £5 Carlos Lopez-Real’s „Mandorla Saksofonista, kompozytor i pedagog, Carlos swobodnie porusza się we wszystkich stylach jazzowych, od lat 20tych poprzez bebop, fusion, awangardę jak również popularne rytmy taneczne. Artysta czerpie inspirację nie tylko z muzyki jazzowej ale ównież z klasycznej muzyki europejskiej i hinduskiej. Obok regularnych koncertów w kraju i za granicą, Carlos znajduje czas na występy w radio i telewizji jak również na komponowanie muzyki do filmu. W naszej kawiarni artysta wystąpi ze swym klasycznym składem Mandorla: Simon Colam - fortepian, Justin Quinn - gitara, Oli Hayhurst kontrabas i Jon Scott - perkusja.
Niedziela 3.05, godz. 19.00, bilety £5 Max Klezmer Band, Kraków. KONCERT MIESIĄCA! Zespół Max Klezmer Band został założony w 1998 roku przez Maxa Kowalskiego. Początkowo zainspirowany muzyką żydowską, dzięki ciągłym poszukiwaniom stworzył swój własny, niepowtarzalny styl. W ich utworach można usłyszeć elementy muzyki klezmerskiej, bałkańskiej, hinduskiej oraz jazzu. Koncerty zespołu to wspaniałe spektakle muzyczne, które porywają słuchaczy i długo nie dają o sobie zapomnieć. Muzycy potrafią stworzyć klimat niemal metafizyczny zadziwiając publiczność kunsztem wirtuozerskich improwizacji, a także umiejętnościami aktorskimi. Dorobek zespołu to kilka płyt, z których ostatnia – Tsunami swoją premierę miała w 2007 roku. Ich muzyka, odczuwana jako połączenie tradycji i nowoczesności, sięga w głąb duszy ludzkiej odkrywając wspólną kulturową i artystyczną tożsamość ludzi różnych nacji, skłania zarazem do refleksji i budzi radość życia. Zespół wystąpi tylko jeden raz w Londynie, radzimy więc wcześniej zarezerwować bilety przez internet na adres jazzcafe@posk.org.
„Kinior & Makaruk”, Koncerty zespołu często przybierają charakter występu parateatralnego. Muzyka klubowa oraz trans. Elementy polskiej i zagranicznej muzyki etnicznej w charakterze elementów nowoczesnego rytmu. Orient spełniający rolę tanecznego beatu. Housowe brzmienia i reggae’owe pulsowanie współgra z saksofonową melodyką i spontanicznymi rytmami granymi na akustycznych perkusjonaliach Kiniora. „Blady Kris” aktualnie po raz drugi został zakwalifikowany do mistrzostw świata WORLD BBOX CHAMPIONSHIP. Podczas Światowej Konwencji Beatboxingu w Berlinie, został uznany za najlepszy show – przez najlepszych beatboxerów na świecie. Popularność zyskał dzięki programowi „MAM TALENT”, w którym doszedł do finału. Oficialnie otrzymał wiele „slow aprobary” oraz „wielki szacun" od Kuby Wojewódzkiego. Prowadził serię warsztatów i wykładów o beatboxie w Singapurze, Hiszpanii, Holandi i Niemczech. Darmowe bilety dla czytelników „Nowego Czasu” – maile prosimy wysyłac na adres: redakcja@nowyczas.co.uk
|27
nowy czas | 18 kwietnia 2009
czas na relaks sudoku
łatwe
średnie
9 6 4 2 5 1
8 1 7 4
4 1 2 6 1 7 2
2 7 5 7 4 6 5 1 7 5 9
6 8 6 3 8 2
9 8
trudne
5 7 3 8 9
3 1 7 9 6 1 2 4
8
3
7
1 5 2 5 3 5 4
1 4
3
2 8
5 8 7 6 2 8
5 7 6
6 9 8 2 9 4 7 4 6 5 9 1 1 7 6 1 1 4 5 9 2 5
krzyżówka
horoskop
BARAN 21.03 – 19.04 Większą rolę w Twoim życiu odegra rodzina, partner lub najbliżsi przyjaciele. Niewykluczone, że po prostu będziesz potrzebować ich pomocy. W pracy powinieneś teraz bardziej korzystać z cudzych doswiadczeń i uważniej podpatrywać tych, którzy odnieśli sukces. Daruj sobie na razie większe rewolucje i szarżowanie na wyższe szczeble kariery.
BYK
20.04 – 20.05
RAK 22.06 – 22.07
Szykuje się napięta miłość. Ale Ty teraz możesz mieć wrażenie, że jesteś zdominowany i niewiele w tym związku masz do gadania. Jeśli jednak przyjdzie ci ochota na skok w bok, wiedz, że teraz zawarta znajomość będzie krótka jak burza latem. Postaraj się także o zmianę garderoby i odwiedź siłownię lub klub fitness.
LEW 23.07 – 22.08
Nie możesz na razie kierować się dewizą „po trupach do celu”. Nadejdą jeszcze lepsze czasy, by to zrealizować. Między Tobą a ukochaną osobą prawdziwe burze. Kiedy dwie tak silne osobowości jak Wy staną naprzeciwko siebie, musi zaiskrzyć. Ale za to jakże słodkie i namiętne będzie pojednanie! Koniecznie dbaj o zdrowie i się nie przesilaj.
Ambitne plany, które chodzą Ci po głowie od lata, teraz wreszcie będziesz mógł zacząć wprowadzać w życie. Nie czekaj na lepszą okazję, teraz bowiem masz siłę przebicia, odwagę i energię. W pracy możesz oczekiwać podwyżek, awansów i pochwał. Jesli zaś ostatnio odniosłeś porażkę, teraz na wszystko spojrzysz inaczej.
Większe tempo życia każe Ci lepiej organizować czas i do minimum ograniczyć zajęcia, w których można Cię zastąpić. Twoje kontakty z innymi będą powierzchowne i bardziej formalne. Spotkania w konkretnych sprawach i interesach zastąpią intymne rozmowy z przyjacielem. Ale gdy te dni miną, z ulgą stwierdzisz, że uciążliwa sprawa jest za Tobą.
W życiu prywatnym do głosu dojdą skrywane tęsknoty serca i ciała. Chyba masz ochotę, by sięgnąć po zakazany owoc, zrobić coś szokującego. Śmiało, marzec to taki dziwny miesiąc, kiedy wiele rzeczy uchodzi na sucho. W pracy szykują się zmiany. Może zainteresujesz się inną, nieznaną dotąd dziedziną, która Cię zafascynuje.
BLIŹNIĘTA 21.05 – 21.06
NA PAN 23.08 – 22.09
GA WA 23.09 – 22.10
W codziennym życiu czeka Cię więcej radości i uśmiechów losu. Częściej spotykać się będziesz z bezinteresowną życzliwością innych. Jest to doskonały czas na załatwienie spraw, o których powodzeniu decyduje łut szczęścia lub czyjaś pomoc. Ty sam zaś wprost emanować będziesz wdziękiem i seksapilem.
PION SKOR 23.10 – 21.11
ZIOROŻEC
KO 22.12 – 19.01
Możesz dostać dużo ciekawszą pracę, ale więcej obowiązków i wiekszą odpowiedzialność. W sprawach finansowych będzie nieźle, ale pamiętaj, że patrzysz teraz na świat przez różowe okulary. Koniecznie zdejmuj je, gdy podpisujesz umowy, liczysz pieniądze lub zaciągasz kredyt. W sprawach sercowych bez zmian i na razie nic Cię nie czeka.
NIK WOD 20.01 – 18.02
Niektórzy z Was odkryją w sobie zdolności artystyczne, wszystkim zaś Skorpionom dobry gust podpowie, jak za pomocą paru celnych posunięć w gabinecie fryzjerskim lub w sklepie z ciuchami zyskać nowy, interesujący image. W Twoich sprawach sercowych pod koniec tygodnia zapanuje ożywienie. W pracy bez żadnych zmian.
Rozpoczęte sprawy trzeba doprowadzić do końca. Pod koniec tygodnia życie nabierze tempa, więc żeby nadążyć, powinieneś być na bieżąco z obecnymi obowiązkami. Czeka Cię spory wysiłek organizacyjny, ale przynajmniej będzie ciekawie, a poza tym pojawią się widoki na większe pieniądze.
Na horyzoncie mogą pojawić się nowi znajomi, przed Tobą otworzą się nowe możliwości i szanse na ciekawsze życie. Może to będą zmiany w pracy, a może zainteresujesz się jakąś nieznaną dziedziną, zyskasz nową pasję? Potrzebujesz jednak odmiany i urozmaiceń. Twoje potrzeby miłosne wzrosną. Masz szansę na większe pieniądze.
W sprawach sercowych - wiosna. To wspaniały czas, kiedy nieporozumienia idą w niepamięć i znów jest jak kiedyś. Na Twojej drodze może także pojawić się ktoś całkiem nowy. Jeśli nawet nie będzie to miłość od pierwszego wejrzenia, to znajomość ta z czasem może przekształcić się w bliższy związek. W sprawach zawodowych niewątpliwie zapanuje ożywienie.
LEC STRZE 22.11 – 21.12
BY
RY 19.02 – 20.03
28|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
to owo
redaguje Michał Straszewicz
Truskawki z szamponemi
KONSUMENTA Co kryje się pod lakierowaną okładką magazynu dla kobiet? Nieco mniej błyszcząca rzeczywistość. Rodzimy diabeł nie ubiera się u Prady, maluje się używanymi kosmetykami, a na bankietach jest skupiony niczym pilot myśliwca. Katarzyna Gryniewicz – do niedawna autorka tej kolumny, obecnie wychowująca czteromiesięcznego syna Aleksandra – w książce pod przewrotnym tytułem „Truskawki z szamponem” przedstawia satyrę na środowisko polskich mediów. Rzecz jest prawdziwa, wciągająca i superśmieszna. Konia z rzędem temu, kogo nie rozśmieszy!
Piątka z innowacji Podobno najmniej chętnie kusimy się o przewidywanie nieodległej przeszłości. To, co stanie się za kilkadziesiąt lat, trudno będzie zweryfikować. Ale to, co czeka nas za najbliższe pięć lat, zobaczymy na własne oczy. IBM opublikował raport pt. IBM Next Five in Five, przedstawiający pięć innowacji, nad którymi trwają prace w laboratoriach firmy. Z raportu wynika, że wkrótce będziemy mogli przewidywać własne choroby. Stanie się to możliwe dzięki upowszechnieniu i obniżeniu kosztów badań genetycznych. Kolejną innowacją będzie możliwość wirtualnego przymierzania ubrań, które kupujemy w internecie. Klawiatura i mysz stracą na znaczeniu na rzecz głosowego porozumiewania się z komputerem. Energia słoneczna stanie się sensowną alternatywą dla węgla i ropy, a zapominanie przestanie być problemem, bo urządzenia takie jak telefon komórkowy będą przypominały nam o wszystkim. Już niedługo przekonamy się, ile z tego uda się zrealizować.
Chłodny urok telewizji Za oknem coraz cieplej, ale nie wszyscy się z tego cieszą. Okazuje się, że temperatura powietrza na zewnątrz ma niemal liniowy związek ze średnią oglądalnością telewizji w ciągu dnia. Tak, tak, to prawda. Specjaliści z domów mediowych prowadzą i takie badania. Wynika z nich, że średni wzrost temperatury o jeden stopień w skali Celcjusza powoduje średni spadek oglądalności telewizji o 1,6 proc. To bardzo dużo. Wahania temperatury powietrza wiosną i latem powodują, że w tych porach roku wahania oglądalności są trudniej przewidywalne. W dodatku nawet najbardziej atrakcyjne ramówki nie są w stanie przeciwdziałać tej zależności. Wyjątkiem są jednak telewizyjne tasiemce. Badania pokazały, że zwolennicy ciągnących się latami seriali są na tyle lojalnymi widzami, że nawet najładniejsza pogodna nie skłoni ich do wyjścia z domu w porze emisji kolejnego odcinka. Jak wiadomo skutki takiej decyzji mogłyby się okazać bardzo dotkliwe, nieoczekiwane zwroty akcji to wszak najmocniejsza strona mydlanych oper. Kto wie czyją córką okaże się być główna bohaterka w następnym odcinku...
Pomidory a muzy Już dwie dekady temu książę Karol przekonywał, jak ważne jest mówienie do roślin. Royal Horticultural Society dopiero teraz postanowiło udowodnić, że miał rację. Strach nawet wyobrazić sobie, jak będzie wyglądało to badanie. Dość powiedzieć, że kilku poważnych naukowców, w pewnym ogrodzie w Surrey czyta pomidorom... Pomidory potraktowano z szacunkiem – na tapecie są Shakespeare i John Wyndham. Roślinom założono też słuchawki na korzenie, żeby sobie posłuchały MP3. Pomiary wzięte przed i po badaniu mają wykazać zależności między muzyką, literaturą i botaniką. Oby tylko muzyka nie była zbyt monotonna, a wolontariusze, którzy będą pomagali w badaniach nie nabawili się chrypki... Nie tylko Książę Walii czeka niecierpliwie na rezultaty badań. Ludzie lubią słuchać jak szumią drzewa, kto wie, może z wzajemnością.
Dżesika wysiada Bawi nas, kiedy znane gwiazdy nadają swoim dzieciom wymyślne imiona, mamy więc Zowie Bowie czy Peaches Geldof. Tymczasem okazuje się, że zwykli śmiertelnicy są znacznie bardziej oryginalni, gdy chodzi o nazywanie swoich pociech. Dwaj Amerykanie, Michael Sherrod i Matthew Rayback, prześledzili stare spisy obywateli, a efekty tych poszukiwań zgromadzili w książce pt. Bad Baby Names. Włos się jeży na głowie, kiedy pomyślimy, jaki prezent na resztę życia dostali od rodziców obywatele: Wanna Funk, United States, Jump Jump, Zero Pie, Envy Burger, Young Boozer czy Christian Devil. W niektórych przypadkach okoliczności, jakie towarzyszyły wyborowi imienia, nie budzą wątpliwości, weźmy choćby: Welcome Darling, Sexy Chambers. Można sobie wyobrazić, jak ciężko było takim szczęśliwcom zrobić karierę, np. w dyplomacji.
Przygotuj i gotuj
Masz pod ręką truskawki, kiwi, brzoskwinie i nie masz pojęcia co z tego zrobić... Moja rada to: przejrzyj zawartość lodówki i kuchennych szafek, a potem wejdź na stronę www.cookingbynumbers.com podaj co masz i wciśnij przycisk „znajdź przepis”. Dostaniesz całą masę ciekawych propozycji na pyszne dania. Pomysł genialny w swojej prostocie. Działa, i to jak! Kolejny dowód na to, że wystarczy znaleźć niszę i nawet najbardziej oryginalny biznes-plan ma szansę na sukces. Na tej samej stronie znajdziemy nie tylko mnóstwo przepisów, ale i ilustrowane zdjęciami instruktaże, dzięki którym nabierzemy wprawy w kuchennych czynnościach. Jak pokroić w równą kosteczkę ziemniaka, jak zrobić karmel, a nawet jak, za przeproszeniem, rozebrać kurczaka. Wszystko to opisane jest krok po kroku. A jak nam się znudzi gotowanie, możemy sobie zrobić niebanalnego drinka albo pograć w strzelanie do szalejących pomidorów. Tę stronę musiał wymyślić mężczyzna :)
|29
nowy czas | 18 kwietnia 2009
ogłoszenia
Description: This vacancy is being advertised on behalf of GEM Select who are operating as an employment agency. This 50-place day nursery part of a reputable private primary school in Chiswick is looking for qualified L2 L3 Nursery Nurses. Committed to training and personal development, the manager will also consider newly qualified applicants with the desire to . progress Previous nursery experience with babies and or toddlers is required. Skills sought are flexibility, energy, enthusiasm and long-term commitment. You will be required to work 35 40hrs-shifts between 7.45am and 6pm and receive 20 days holidays BH, pension scheme and training grants. To apply, please quote Ref. JC285 and email your Cv to jobsgemselect.org.uk. Successful applicants will be required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by the employer. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sandrine Schurer at Gem Select Recruitment Ltd, 57 Windermere Road, London, W5 4TJ. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
LEATHER WORKER Location: GREATER LONDON Hours: 40 PER WEEK MONDAY FRIDAY 9AM - 6PM Wage: GBP 9 - GBP 11 PER HOUR Work Pattern: Days Employer: Alma London Homes Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME Description: Experience in making
NIGHT RECEPTIONIST Location: GREATER LONDON Hours: THE HOURS ARE 10.00 PM TO 7.00 AM FOUR DAYS A WEEK 40 HRS Wage: GBP 15,500 PER ANNUM Employer: Metropolitan Hotel Closing Date: 06/05/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME Description: This Local Employment Partnership employer Shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Located on Park Lane, the Metropolitan hotel offers a sleek yet serene urban aesthetic for the discerning traveller. We are looking to recruit a Night Receptionist within the hotel.. Your main tasks will be to provide our guests with prompt and efficient check in and check outs, to complete night audits and to check all daily entries from Front Office Cashiers. To be successful in this role you will have a good communication skills both written and verbal, and previous 5 or other hotel Receptionist experience. This role will suit well spoken, polite and professional individual who has good attention to detail and natural ability to provide an excellent customer service.. PLEASE SEND CVS TO juan.fernandezuribemetropolitan.como.bz. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Juan Fernandez Uribe at Metropolitan Hotel, 19 Old Park Lane, London, W1K 1LB. Advice
PC
HAVEN GREEN
W5 2NX
EALING BROADWAY
PIPE FITTER WELDER Location: UNITED KINGDOM Hours: 40 HOURS PER WEEK MONDAY TO FRIDAY 8.AM - 5.PM Wage: GBP 27,000 PER ANNUM Employer: Norland Managed Services Closing Date: 20/04/2009 Pension: Pension available.
NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ!
Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE
www.gosiatravel.com VICTORIA
EALING BDY POLSKIE CENTRUM
164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB
48 Haven Green LONDON W5 2NX
TOOTING BEC 16 Trinity Road LONDON SW17 7RE
HARLESDEN
SLOUGH
DELIKATESY
POLSKIE DELIKATESY
157 High Street LONDON NW10 4TR
10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB
CALL CENTRE
INFORMACJA I SPRZEDA¯: Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16
NORTHAMPTON
0787 501 1097 0208 767 5551
GOSIA DELIKATESY
HOUNSLOW
LEYTON
FLASH BIURO KSIÊGOWE
FOCUS PL LTD.
54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS
5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS
198 Francis Road LONDON E10 6PR
Pn-Pt 9-20 So-Nd 9-16*
0207 828 5550
PACZKI DO POLSKI
Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*
0208 998 6999
PACZKI DO POLSKI
Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*
0208 767 5551
Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
PACZKI DO POLSKI
Pn-So10-18 Nd 10-15*
0160 462 6157
HIGH
STREET
LEYTON
RD.
STRE HIGH
ET
Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*
0208 767 5551
HIGH STREET
YORK
NDRA ALEXA
RD.
wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16
Pn-Nd 9-20
RD.
48
Description: A well established independent dealership requires an experienced administrator to support their sales force and customers. You will be based within a small but busy team. The ideal candidate will have a previous background in the automotive industry. Duties Manning the reception, entering orders into the system and checking specifications, answering. customer enquiries over the telephone and email. Placing and chasing orders, visiting the local register office to TAX the vehicles, create sales reports and registration reports, accounts administration, website administration and online advertising Key skills Full drivers licence, be flexible, Excel and Word skills, customer service skills, have initiative and multitask. Must be able to supply x2 references. Email cv to
Description: Wealmoor Ltd are currently looking for Forklift Drivers REACH who have the ability to work with Production Intake Teams in undertaking Cooler Management and allocating stock to the Production Line. You must take accountability for- Picking Orders Ensuring the correct product is brought to the line on a first in first out basis. Ensure. Health Safety Procedures complied with. Completion of Fork Lift Driver Log Books. Signing IN and signing OUT Forklift Keys. Using hand-held computers Rubicon to place stock in and take stock out of the coolers. Please email your CV to Miss Asmat Hussain on asmat.hussainwealmoor.co.uk. How to apply: For more details please telephone Jobseeker Direct on +44 845 6060 234. Lines are open (UK time) 08.00hrs 18.00hrs weekdays, 09.00hrs - 13.00hrs Saturday. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is +44 845 6055 255. If you are suitable for this job you will be asked to register your details (name, date of birth, location, contact telephone) and you will be told how your application will be handled. Please quote job reference number: EAL/39216.
AS DUGL
079 5110 5315 020 8998 4666
OFFICE MANAGER SALES SUPPORT Location: GREATER LONDON Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS, SAT SUN ROTA Wage: 18,000 pa Employer: W L F E Motor Co Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME
FORKLIFT DRIVERS REACH Location: GREATER LONDON Hours: 12 HOUR SHIFT 6AM - 6PM OR 6PM-6AM. Wage: 6.40 PER HOUR 9.60 OVERTIME Employer: Wealmoor Ltd Closing Date: 01/05/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME
. GUE RD MONTA
USUWANIE: WIRUSÓW SPYWARE
Duration: PERMANENT + FULL-TIME Description: This vacancy is being advertised on behalf of Neway who are operating as an employment business. Kitchen porters required to work for a busy catering recruitment company in the heart of the westend and city areas in establishments including 4 and 5 star hotels, contact catering units, fine dining, restaurants and outside venue events. The ideal applicant must have gained experience working in a kitchen, able to work in a team environment, work under pressure during busy periods, be organised and use time management efficiently.. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Voytek Swiatkowski at Neway Catering and Hospitality Recruitment, 3a Princes Parade, Golders Green Road, Golders Green Road, NW11 9PS, or to maria@newayresources.com.
NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥
CENTRUM SERWIS: KOMPUTERÓW LAPTOPÓW
KITCHEN PORTER Location: GREATER LONDON Hours: 5 days out of 7 per week Wage: GBP 5.73 per hour Employer: Neway Catering and Hospitality Recruitment Closing Date: 28/04/2009 Pension: No details held
Duration: PERMANENT + FULL-TIME Description: Main Duties To carry out reactive pipe repair works and planned preventative maintenance to client Steam, MTHW, LTHW, DWS, Commercial and Domestic Heating Boilers, AirConditioning Systems, Specialist Autoclave and Cage Washer equipment. Key Skills Pipe fitting and welding of all pipe material included heavy gauge steel, copper, galvanised, black iron. and aluminium. This must include a high degree of skills in the use and application of ox acetylene, mig, tig and arc welding and brazing. Essential Qualifications HNC or equivalent in a Mechanical Engineering discipline. Recommended Qualifications IOSH Working Safely. Accountability Is the lead mechanical engineer, accountable for the site induction of all new mechanical engineers and apprenticeship mentoring. Benefits 25 days holiday per annum. Company pension scheme available. How to apply: For more details please telephone Jobseeker Direct on +44 845 6060 234. Lines are open (UK time) 08.00hrs - 18.00hrs weekdays, 09.00hrs - 13.00hrs Saturday. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is +44 845 6055 255. If you are suitable for this job you will be asked to register your details (name, date of birth, location, contact telephone) and you will be told how your application will be handled. Please quote job reference
SUZANNAH.SAFFERWLFE.CO.UK. How to apply: For more details please telephone Jobseeker Direct on +44 845 6060 234. Lines are open (UK time) 08.00hrs - 18.00hrs weekdays, 09.00hrs - 13.00hrs Saturday. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is +44 845 6055 255. If you are suitable for this job you will be asked to register your details (name, date of birth, location, contact telephone) and you will be told how your application will be handled. Please quote job reference number: WAN/11207.
WARREN ROAD GROVE GREEN RD.
A12
Leyton
Pn-Pt 10-20 Sobota 10-16*
0208 767 5551
BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5
* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR
NURSERY NURSES LEVEL 2 AND 3 CHISWICK Location: GREATER LONDON Hours: 40 hours, Mon to Fri Wage: Up to GBP 16,000pa Work Pattern: Days Employer: Gem Select Recruitment Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME
about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
AD FRANCIS RO
job vacancies
leather articles such as note books, diaries, briefcases, portfolios and boxes is essential. Must be able to make bespoke products from scratch and clients design, to make detailed product specifications and source any necessary materials and trimmings.. Must be able to cut and pattern and use heavy duty sewing machines extremely well. Must be organised and efficient and be a quick learner to be able to learn about the companies range of products. Must be fluent in written and oral English. There will be a 3 month probation period. Must be prepared to work long hours when required.. Applicants are to fax CV to 02073752471 for the attention of Tisha Richbell. Or email to jobsalmahome.co.uk. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to LMRA Team at Alma London Homes Ltd, 12-14 Greatorex Street, Whitechapel, Whitechapel, E1 5NF, or to jobs@almahome.co.uk.
30|
18 kwietnia 2009 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
NAUKA
ZApRASZAM NA KURS TAŃCA TOWARZYSKIEGO 1-STOpNIA KTóRY ROZpOCZNIE SIĘ 25.04 O GODZ. 16.30 dla młodzieży i dorosłych pierwszy taniec choreografie dla par ślubnych prywatne lekcje tańca towarzyskiego Tel. 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@ szkolatanca.co.uk
POLSKI KSIĘGOW Y 724 Seven Sisters Road London N15 5NH Seven Sisters, Metro – Victoria Line 20 m od sklepu WICKES
www.polskiksiegowy.com Pon-Pt. : 9.00 - 20.00 Sobota: 10.00 - 17.00 Tel/Fax 0208 8265 102 0797 4884 380 0773 7352 885 0794 6681 250
ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
USŁUGI BUDOWLANE
ARCHITEKT REJESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice.
www.polishinfooffice.co.uk na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.
ANTENY SATELITARNE Jan Wójtowicz
162D HIGH STREET HOUNSLOW TW3 1BQ
Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy cctV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. anteny telewizyjne.
TEL.: 0208 814 1013 MOBILE: 07980076748
polskie ceny Tel. 0751 526 8302
info@omegaplusltd.co.uk
USŁUGI TRANSpORTOWE
pRZEpROWADZKI pRZEWOZY DUŻY VAN SpRAWNIE I RZETELNIE TEL. 0797 396 1340
URODA
AGATA TEL. 0795 797 8398 (Zamówienia tylko z Londynu)
Zwrot podatków Pełna księgowość dla se/Ltd Wnioskowanie o rezydenturę n.i.n, c.i.s., c.s.c.s. Benefity
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406
DOMOWE WYpIEKI ROZLICZENIA I BENEfITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy)
USŁUGI RóŻNE
BIURO KSIĘGOWE
prosimy o kontakt z
TEL.: 0208 739 0036 MOBILE: 0770 869 6377
TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 KSIĘGOWOśĆ fINANSE
ABY ZAMIEśCIĆ OGŁOSZENIE RAMKOWE
pROfESJONALNE fRYZJERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729
WYWóZ śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSpOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEJ
ZDROWIE
GINEKOLOG-pOŁOŻNIK DR N. MED. MICHAŁ SAMBERGER The Hale Clinic 7 park Crescent London W1B 1pf Tel.: 0750 912 0608 www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu
KLINIKA TERAPII SOLNEJ
pEŁNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office nin, cis, cscs, zasiłki i benefity ACTON suite 16 Premier Business centre 47-49 Park royal London nW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 CAMDEN suite 26 63-65 camden high street London nW1 7jL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk
TESTY NA BRYTYJSKIE pRAWO JAZDY NA WSZYSTKIE KATEGORIE ORAZ BRYTYJSKI KODEKS DROGOWY W JĘZYKU pOLSKIM. pROfESJONALNE I KOMpLETNE. BeZPłatne doradZtWo odnośnie uZyskania PraWa jaZdy W WB. WWW.EMANO.CO.UK BIURO@EMANO.CO.UK 07871 410 164
LABORATORIUM MEDYCZNE: THE pATH LAB kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (hiV – wyniki tego samego dnia), ekG, usG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN
OGŁOSZENIA 0207 358 8406
pOSZUKIWANE Są OSOBY pOCHODZąCE Z NOWEJ HUTY (KRAKóW), które ZechciałyBy oPoWiedZieć o sWoim mieście Z PersPektyWy emiGranta. małGorZata Białecka m.BiaLecka@hotmaiL.com
|31
nowy czas | 18 kwietnia 2009
port
Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk
PIłKa NożNa
PIłKa NożNa
LIGa MISTRZÓW
Emocje godne finału Daniel Kowalski
Prawdziwą huśtawkę nastrojów przeżywali w miniony wtorek kibice Chelsea oraz Liverpool FC. W rewanżowym spotkaniu ¼ finału Ligi Mistrzów zanotowano remis, ale o finał zagrają londyńczycy, którzy wygrali pierwszy mecz 3:1. Oba zespoły w ostatnich latach w Lidze Mistrzów spotykały się wielokrotnie, nigdy jednak w dwumeczu nie padło aż tyle bramek. Rewanżowy pojedynek w Londynie tradycyjnie już wzbudził bardzo wielkie zainteresowanie fanów. O zakupie biletów przez zwykłych kibiców nie mogło być mowy, chyba że dysponowali kwotami grubo ponad pięćset funtów. Tyle właśnie kosztowały wejściówki tuż przed meczem u koników. Kto jednak zdecydował się wyłożyć taką sumę na pewno nie żałował. To był bez wątpienia najlepszy mecz tegorocznej edycji LM i kto wie, czy nie okaże się nim również nawet po majowym finale w Rzymie. Niektórzy dziennikarze posunęli się jeszcze dalej oceniając go jako najbardziej emocjonujący w historii tych rozgrywek. Ja z tym zdaniem mocno bym jednak polemizował, bo do dziś mam w pamięci słynny finał w Istambule, który miałem zresztą przyjemność oglądać na żywo. Przed meczem oba zespoły zapowiadały walkę i słowa dotrzymały. Najpierw zaatakował Liverpool, który nie miał nic do stracenia. W pierwszej połowie The Reds królowali na murawie niepodzielnie wielokrotnie zagrażając bramce przeciętnego tego dnia Petra Cecha. W dziewiętnastej minucie meczu reprezen-
tacyjny bramkarz Czech popełnił kardynalny błąd przy rzucie wolnym wykonywanym przez Aurelio i było 1:0 dla gości. Dziesięć minut później podopieczni Rafa Beniteza podwyższyli na 2:0. Po faulu na Xabi Alonso sędzia podyktował rzut karny, a na gola zamienił go sam poszkodowany. Zapachniało niespodzianką. Piłkarze z Anfield Road słyną bowiem z gry do ostatniej minuty, co udowodnili już wielokrotnie. Kibicom przypomniał się słynny finał z Istambułu, gdzie ekipa Beniteza wydarła zwycięstwo słynnemu Milanowi, przegrywając już 0:3. Do przerwy wynik nie uległ już jednak zmianie. W drugiej odsłonie emocji było jeszcze więcej. Wszystko za sprawą gospodarzy, którzy w ciągu dwunastu minut doprowadzili do wyrównania za sprawą Drogby oraz Alexa. Przełomowy był szczególnie pierwszy gol który był wynikiem błędu Pepe Reiny. To właśnie po nim The Blues nabrali wiary w zwycięstwo i przystąpili do bardziej zdecydowanych ataków. W siedemdziesiątej szóstej minucie wydawało się, że jest już po meczu. Na 3:2 strzela Frank Lampard i na trybunach gospodarzy zapanowała euforia. Nie trwała jednak długo, bo ostatniego słowa nie powiedzieli również rywale. Po dwóch bramkach autorstwa Lukasa oraz Kuyta zrobiło się 4:3 dla Liverpoolu i czekało nas jeszcze blisko dziesięć minut niezwykłych emocji. Wszelkie nadzieje rozwiał jednak Frank Lampard, który w osiemdziesiątej dziewiątej minucie ustalił wynik meczu na 4:4. Warto wspomnieć, iż w meczu tym nie wystąpiło dwóch najlepszych piłkarzy obu drużyn. Na trybunach zasiadł Steven Gerrard, który ma problemy z pachwiną, ale jego zadania bardzo dobrze wypełniali Xabi Alonso oraz Javier Mascherano. W Chelsea zabrakło natomiast kapitana i podpory formacji obronnej, Johna Terry'ego i jego brak akurat był aż nadto widoczny. Momentami defensywa The Blues przypominała szwajcarski ser i niewiele brakowało, a losy meczu
rozstrzygnęły by się już w pierwszej odsłonie. Najsłabszymi ogniwami obu jedenastek byli jednak bramkarze. To właśnie ich błędy zmieniały tak diametralnie losy tego meczu. O finał podopieczni Guusa Hiddinka zagrają z FC Barcelona. Hiszpanie zremisowali w rewanżu z Bayernem Monachium 1:1, ale w pierwszym rozgromili bawarczyków aż 4:0 i drugie spotkanie było już praktycznie tylko formalnością. Spore szanse na półfinał ma również Arsenal Londyn, w którego barwach występuje Łukasz Fabiański. Polak zajął ostatnio miejsce w pierwszym składzie Kanonierów, po kontuzji jakiej doznał Almunia. Jak się spisze nasz reprezentacyjny bramkarz i jego drużyna przekonamy się jednak już po zamknięciu tego numeru. W pierwszym meczu z Villarreal padł remis 1:1, co w korzystniejszej sytuacji stawia oczywiście londyńczyków. W drugim środowym ćwierćfinale Manchester United zagra na wyjeździe z FC Porto. Na Old Trafford padł remis 2:2, tak więc jeśli Czerwone Diabły myślą o awansie muszą ten mecz koniecznie wygrać, bo remis 3:3 jest raczej mało prawdopodobny. Chelsea – Liverpool 4:4 (0:2) 0:119 min. Aurelio 0:228 min. Alonso 1:251 min. Drogba 2:257 min. Alex 3:276 min. Lampard 3:381 min. Lucas 3:483 min. Kuyt 4:489 min. Lampard Chelsea Londyn: Cech – Ivanović, Alex, Carvalho, Cole – Ballack, Essien, Lampard – Kalou (od 36 min. Anelka), Drogba (od 09 min. Di Santo), Malouda. Trener: Guus Hiddink. Liverpool FC: Reina – Arbeloa (od 85 min. Babel), Skrtel, Carragher, Aurelio – Alonso, Mascherano (od 69 min. Riera), Lucas – Kuyt, Benayoun, Torres (od 80 min. Ngog). Trener: Rafael Benitez.
SaRa INT CUP 2009
Kto zagrozi Scyzorykom?
Przed nami kolejna runda pucharowych rozgrywek Sara-Int Cup 2009. 26 kwietnia osiem najlepszych drużyn dotychczasowych eliminacji walczyć będzie o awans do najważniejszej batalii. Mecze fazy decydującej odbędą się 21 czerwca. Wtedy to osiem najlepszych zespołów systemem pucharowym powalczy o główną nagrodę. Przypomnimy, iż zwycięzcą zeszłorocznej edycji tych rozgrywek jest „piątka” Scyzoryków. Inko, Księgarnia, Janosiki, Kasa,
Polmar Team, Varsglopol, Słomka Biulders oraz Scyzoryki to ósemka, która wygrała rywalizację w drugim etapie rozgrywek Pucharu Sara Int Cup. Za tydzień poznamy finalistów, którzy w drugiej połowie czerwca powalczą o główną nagrodę. Faworytem zdaje się być Inko Team, aczkolwiek ostatnie wyniki pokazują, że do walki włączyć mogą się równieź inne zespoły. Wyniki poznamy już za tydzień.
Daniel Kowalski
Zestaw par II rundy 26.04.2009: 10.00
Boisko Nr 1
Boisko Nr 2
Gr. A INKO TEAM FC – MACCITY
Gr. D PANORAMA – KANCELARIATECZA
11.00
Gr.B POLMAR TEAM – W.W.SENIORS
Gr. C PIATKA BRONKA – BOTAFOGO
12.00
Gr. A INKO TEAM FC – SCYZORYKI
Gr. D PANORAMA – ANGLOPOL
13.00
Gr.B POLMAR TEAM – MLECZKO
14.00
Gr.A INKO TEAM FC – PCW OLIMPIA
Gr.D PANORAMA – INDIGO BUILDING
15.00
Gr.B POLMAR TEAM - MOTOR FONT
Gr.C PIATKA BRONKA – GIANTS
10.30 11.30
12.30 13.30 14.30 15.30
SCYZORYKI – PCW OLIMPIA
MLECZKO – MOTOR FONT
MACCITY – PCW OLIMPIA
W.W. SENIORS - MOTOR FONT MACCITY – SCYZORYKI
MLECZKO – W.W. SENIORS
ANGLOPOL – INDIGO BUILDING KS04 – GIANTS
KANCELARIA TECZA – INDIGO B. Gr.C PIATKA BRONKA – KS04 BOTAFOGO - GIANTS
ANGLOPOL – KANCELARIA TECZA KS04 – BOTAFOGO
Chorzów za burtą?i Za nami kolejna wizyta władz UEFA w naszym kraju. W najbliższym tygodniu Michel Platini i spółka zadecydują o przyszłości EURO 2012 w Polsce. Warszawa pozostaje poza wszelkimi spekulacjami. Stadion Narodowy w Warszawie i Kijowie to podstawa organizacji tej imprezy. O swoją pozycję mogą się martwić takie miasta jak Kraków, Chorzów czy nawet Poznań. Według ostatnich nieformalnych prognoz z walki odpadnie Chorzów, choć minister sportu Mirosław Drzewiecki niczego przesądzać nie chce. Decyzja nastąpi już w połowie maja. (dako)
Jimi Hendrix grał tutaj i pił polskie piwo pił polskie piwo grał tutaj (niepotrzebne skreślić) The Duke of Cambridge, 1 Kingsley Road, Hounslow TW3 1PA
Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres: redakcja@nowyczas.co.uk do 5 maja 2009 Spośród trafnych odpowiedzi wylosujemy nagrody – obiad dla dwóch osób w The Duke of Cambridge (Strefie Smaku)