nowyczas2009/124/008

Page 1

chArIty dlA POlAKów KOntrA POlAcy 3

PerłA OceAnu IndyjsKIegO – czylI OPOwIeść O wOjnIe I POKOju 16-17

Ku naszemu zaskoczeniu dowiedzieliśmy się o wystawieniu budynku należącego do sPK w luton na sprzedaż na wolnym rynku…

LONDON 9 Maj 2009 8 (124) FREE ISSN 1752-0339

Kraj rzeczywiście piękny. Przy wyjeździe z lotniska zauważam jednak jeden szczegół, który umknął mojej uwadze…

NEW TIME

www.nowyczas.co.uk

Polscy artyści w Southwark

CZAS NA WYSPIE

Poszukiwacz skarbów Zbierałem, zbierałem, aż w końcu pudełko po butach zapełniło się i okazało się, że mam w domu prawdziwy skarb – powiedział Norman Davies, jeden z najpopularniejszych historyków i zdecydowanie najbardziej poczytnych profesorów, na spotkaniu poświęconym promocji swojej najnowszej książki w londyńskim POSK-u.

CZAS NA WYSPIE

Zostań internetowym studentem Studia na prestiżowej uczelni bez wychodzenia z domu...? Bez konieczności wyjazdu za granicę? Bez ponoszenia kosztów mieszkania i życia w ośrodkach akademickich? Tak, to już możliwe!

CZAS NA RELAKS

Płaskorzeźba Adama Kossowskiego już w trakcie wernisażu-spotkania, jaki „nowy czas” zorganizował w galerii przy Old Kent road okazało się, że jest jeszcze jeden polski artysta lokalny. Kilkaset metrów dalej fasada ośrodka the civic, który służy teraz innym celom, ozdobiona jest płaskorzeźbami Adama Kossowskiego (1905-1986), polskiego artysty, mieszkającego od zakończenia II wojny światowej w londynie. Płaskorzeźby przedstawiające sceny z „Opowieści kanterberyjskich” chaucera powstały, o czym informuje wmurowana tablica, w 1965 roku. Fragment zamieszczony powyżej nawiązuje do jeszcze starszej historii Old Kent road – Via romana.

stan obecny Old Kent road nie wskazuje na dawny splendor rzymskiego traktu, ale wystarczy się zatrzymać i historie związane z jedną z najstarszych londyńskich ulic przedzierają się przez hałas i bylejakość XXI wieku. wernisaż przy Old Kent road miał więc swój początek znacznie wcześniej. Od ponad 40 lat płaskorzeźby Adama Kossowskiego, ilustrujące początki literatury angielskiej, jest ekspozycją stałą, która wymaga już konserwacji. Budynek niestety niszczeje i być może zostanie w niedługim czasie zmodernizowany. co stanie się wtedy z monumentalnym dziełem Adama Kossowskiego?

Miejsca niezwykłe


2|

9 maja 2009 | nowy czas

” Sobota, 9 maja, GrzeGorza, bożydara 1987

W Lesie Kabackim pod Warszawą doszło do katastrofy samolotu PLL LOT Ił-62 „Tadeusz Kościuszko” lecącego do Nowego Jorku z 183 osobami na pokładzie. Wszyscy pasażerowie zginęli.

niedziela, 10 maja, antoniny, izydora 1899

Urodził się Fred Astaire, tancerz, aktor rewiowy i teatralny, znany z takich filmów jak: „Wszyscy na scenę”, „Zabawna buzia”, „Ostatni brzeg”.

Poniedziałek, 11 maja, FranciSzka, iGnaceGo 1944

Rozpoczęła się bitwa o Monte Cassino. Wzgórze zostało zdobyte 18 maja przez 2 Korpus Polski dowodzony przez gen. Władysława Andersa.

Wtorek, 12 maja, PankraceGo, dominika 1935

Zmarł marszałek Józef Piłsudski, polityk i mąż stanu. Ogłoszono stan żałoby narodowej.

Środa, 13 maja, SerWaceGo, Glorii 1981

Postrzelenie Jana Pawła II na Placu św. Piotra w Rzymie. Zamachowcem okazał się Turek, Mehmed Ali Agca.

czWartek, 14 maja, boniFaceGo, dobieSłaWa 1983

W wyniku pobicia w komisariacie MO w Warszawie zmarł Grzegorz Przemyk, syn znanej poetki opozycyjnej, Barbary Sadowskiej.

Piątek, 15 maja, zoFii, izydora 1951

Attache kulturalny Ambasady RP w Paryżu Czesław Miłosz podjął decyzję o pozostaniu na emigracji.

Sobota, 16 maja, andrzeja, Szymona 1920

Urodził się Leopold Tyrmand, prozaik, publicysta; popularyzator jazzu w Polsce. Autor powieści „Zły”, „Filip” oraz „Dziennika 1954”.

niedziela, 17 maja, Weroniki, SłaWomira 1954

Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wydał ustawę znoszącą segregację rasową w szkołach.

Poniedziałek, 18 maja, alekSandry, FelikSa 1806 1944

Francuski senat proklamował Napoleona Bonaparte „cesarzem Francuzów”. Biorące udział w ofensywie alianckiej we Włoszech oddziały polskiego II Korpusu zdobyły Monte Cassino.

Wtorek, 19 maja, Piotra, mikołaja 1939

W Paryżu podpisano protokół o natychmiastowej pomocy francuskich sił zbrojnych w wypadku agresji Niemiec na Polskę.

Środa, 20 maja, anaStazeGo, bronimira 1900

Otwarcie II Igrzysk Olimpijskich w Paryżu ery nowożytnej. W olimpiadzie po raz pierwszy mogły brać udział kobiety.

czWartek, 21 maja, Wiktora, tymoteuSza 1932

Amelia Patnam-Earhart jako pierwsza kobieta-pilot przeleciała Atlantyk.

Piątek, 22 maja, alekSandry, FelikSa 1885

Zmarł Victor Hugo, francuski pisarz; przywódca i teoretyk romantyzmu. Autor dramatów „Cromwell”, „Hernani”, powieści „Katedra Marii Panny w Paryżu”, „Nędznicy”.

czaS na noWe miejSca! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!

0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Małorzata Białecka, Jacek Ozaist (j.ozaist@nowyczas.co.uk), Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk) Maciej Psyk FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Dariusz Zientalak, Michał Sędzikowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz, WSpółpRaca: Joanna Bąk, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Łucja Piejko, Paweł Rosolski, Alex Sławiński, Aleksandra Solarewicz

dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas

Szanowna Redakcjo, do napisania tego listu skłonił mnie felieton Pana Wacława Lewandowskiego pt. Przeciw cyklistom (NC nr 123, 18.04), który głosi, jeśli nie pochwałę, to na pewno pobłażliwość wobec pijaństwa. Panie Redaktorze Lewandowski, proszę wyobrazić sobie następującą sytuację: jedzie sobie poboczem na rowerze taki właśnie chłopina po kilku piwach, bo chłopina towarzyska i pół knajpy znajomków posiadająca. Jedzie sobie grzecznie i zwolna poboczem, aż nagle, nie wiadomo czemu (może żabę chciał ominąć, jako że chłopina ze wsi i przyrodę kocha), odbija w lewo na jezdnię prosto pod nadjeżdżający z tyłu samochód. Kierowca, nie chcąc chłopa zabić, też odbija w lewo na przeciwległy pas ruchu i zderza się czołowo z innym samochodem. Dwóch kierowców, zupełnie trzeźwych, nie żyje, pozostały po nich dwie wdowy i pięcioro dzieci bez ojców. Czy dalej uważa Pan, że pijanych rowerzystów poruszających się po drogach publicznych należy traktować odmiennie, czyli łagodniej, niż pijanych kierowców ? Czy zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego, wprowadzane przez pijanego rowerzystę jest mniejsze niż to wprowadzane przez pijanego kierowcę ? Czy słyszał Pan o przepisie Kodeksu Karnego „Kto wprowadza zagrożenie w ruchu lądowym… podlega karze… Choć nie jestem prawnikiem, zapewniam Pana, że przepis ten nie rozgranicza kierowców i innych osób. Czy wie Pan również, że Konstytucja nakazuje równe traktowanie wszystkich obywateli wobec prawa, a więc jednakowe karanie za złamanie tych samych przepisów? Sędziowie TK wiedzą i dlatego orzekli jak orzekli. I jeszcze jeden „argument” podnoszony czasami przez ludzi wyznających podobne do Pańskich poglądy – koszty utrzymania więźniów ponoszone przez społeczeństwo. A czy niższe są koszty leczenia i utrzymywania z rent i zasiłków kalek i sierot po wypadkach spowodowanych pijaństwem ? A idąc krok dalej za Pańską logiką można byłoby zastanowić się nad odmiennym traktowaniem kierowców maluchów, smartów i podobnego planktonu niż kierowców TIR-ów, no bo przecież… no… przecież każdy widzi, co tu uzasadniać, nie będę się narażał na smieszność. Krótko kończąc, Panie Wacławie: „popiłeś – siedź w chałupie i trzeźwiej”, oto jedyne przesłanie, jakie może i powinien przekazywać publicysta, który chce mówić do tysięcy, chce, aby te tysiące go słuchały, chce kształtować poglądy i zachowania tych tysięcy. Przepraszam za może nieco napastliwy ton mego listu, ale jestem zbulwersowany Pańskim potępieniem i ironią wobec akurat bardzo trafnego, moim zdaniem, orzeczenia Trybunału. Karanie za łamanie prawa jest drugą, tuż zaraz po edukacji społeczeństwa, powinnością państwa. I trzeba to uszanować. MAReK KALICIńSKI Hounslow

Niech każdy będzie panem swego czasu. William Shakespeare

list otwarty The Polish ex-Combatants Association in Great Britain Trust Fund Charity number 249509 240 King Street, London, W6 0RF Sz. P. Barbara Orłowska – Wiceprezes Szanowna Pani, Active Polish Community jest organizacją skupiającą polską społeczność w okolicach Luton. Jako nowo powstała organizacja musimy sprostać wielu problemom. Jedną z najważniejszych kwestii jest lokal, który w pełnym stopniu umożliwiłby nam wykorzystanie potencjału ludzi skupionych wokół stowarzyszenia oraz realizację naszych zadań. W chwili obecnej Active Polish Community prowadzi cztery projekty, kolejnych sześć jest w przygotowaniu. Więcej informacji o naszej działalności znajdziecie Państwo na stronie internetowej www.activepolish.co.uk, w cotygodniowej audycji radiowej w Radiu Flash oraz innych polskich mediach. Ku naszemu niezmiernemu zaskoczeniu dowiedzieliśmy się o wystawieniu budynku należącego do SPK w Luton na sprzedaż na wolnym rynku. Ubolewamy nad tym z wielu powodów, choćby dlatego, iż od dawna staramy się o przywrócenie temu budynkowi jego dawnej świetności i funkcjonalności, którą wykazywał wiele lat temu. Zakończenie działalności społecznej i charytatywnej w budynku nie powinno jednak skutkować jego sprzedażą, lecz przeciwnie – tchnięciem w niego nowego życia, zgodnie z celami statutowymi SPK wśród których jest: „any charitable purpose for the benefit of Poles throughout the world and for the purposes of this deed Poles shall mean individuals who are or have been at any time Polish citizens or the descendants of such individuals or the spouses child or dependants of such individuals or descendants”. Celem SPK jest także „education, training and relief of poverty” poprzez „making grants to individuals or organizations”. Mamy mocne podstawy by sądzić, że w myśl tych zapisów jesteśmy głównym partnerem SPK w rozmowach o przyszłości tego budynku. Nie oczekujemy jednak przekazania tego budynku za darmo, mimo podstawy prawnej. W związku z zaistniałą sytuacją zgromadziliśmy środki pozwalające nam na odkupienie go. Prosimy o wstrzymanie sprzedaży, co pozwoliłoby polskiej społeczności zrzeszonej wokół Active Polish Community na kontynuację tak znakomicie zapoczątkowanej i trwającej przez wiele lat działalności SPK na rzecz Polaków w Wielkiej Brytanii. Poddajemy pod rozwagę, że sprzedaż budynku byłaby na szkodę samych członków SPK, odbierając im możliwość uczestniczenia w spotkaniach integracyjnych, towarzyskich oraz promujących polską historię i kulturę. Active Polish Community rozważa realizację projektu polegającego na zapewnieniu starszym osobom regularnych spotkań, wycieczek oraz warsztatów integracyjnych z młodzieżą. Korzyści płynące ze spotkań różnych pokoleń Polaków są wielorakie, począwszy od przekazywania świadectwa historycznego, poprzez zapewnienie kontaktu z polskimi tradycjami, po zaspokojenie podstawowego ludzkiego pragnienia bycia potrzebnym. Sprzedaż budynku byłaby najgorszym rozwiązaniem – nie tylko krzywdzącym i niepotrzebnym, ale też sprzecznym z przytoczonymi celami charytatywnymi. Bardzo liczymy na pozostawienie budynku SPK w rękach polskiej społeczności oraz możliwość kontynuowania przez Active Polish Community znakomitego dzieła, które zostało rozpoczęte przez emigrację z okresu II wojny światowej. W tej sytuacji prosimy o spotkanie z Panią oraz Powiernikami celem omówienia przyszłości budynku. Z poważaniem, Magdalena Oska Active Polish Community. Reg. No. 6822049 9 Thtford Gardens, Luton LU2 7Fe tel: 01582 459 595, email: info@activepolish.co.uk

Prenumeratę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

13

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czaS PubliSherS ltd. 63 kings Grove london Se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

nowy czas | 9 maja 2009

czas na wyspie

Charity dla Polaków kontra Polacy Stowarzyszenie Polskich Kombatantów chce sprzedać Dom Kombatanta w Luton na wolnym rynku, mimo iż miejscowa Polonia zaoferowała za tę posesję znaczną kwotę.

Maciej Psyk

P

o zakończeniu wojny liczni polscy emigranci łącznie z żołnierzami armii generała Andersa oraz wyswobodzonymi przez aliantów z obozów w Niemczech dipisami (displaced persons) począwszy od 1946 roku zaczęli zapuszczać swoje korzenie w Wielkiej Brytanii. Kiedy stało się jasne, że Polska znalazła się po drugiej stronie „żelaznej kurtyny” a Zimna Wojna potrwa wiele lat, celem osiadłych tu rodaków stało się zachowanie polskości w różnych organizacjach i miejscach im służących. Jeszcze za życia generała Andersa, polscy emigranci, którzy osiedli w Luton, kupili posesję, w której powstał Dom Kombatanta. Stał się miejscem służącym pielęgnowaniu kultury narodowej, spotkań i wzajemnej pomocy. Następnie budynek został przekazany Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów, które miało sprawować nad nim pieczę. SPK otrzymało go jako gotowy już ośrodek od nieżyjącego już kombatanta, po którym wdowa, pani Irena Chruściel, jest do dzisiaj szanowaną postacią lokalnej społeczności. Przekazanie zaś nastąpiło tylko dlatego, że Stowarzyszenie Polskich Kombatantów jest organizacją charytatywną, zarejestrowaną pod numerem 249509 w 1966 roku. Do jej celów należy „edukowanie, szkolenie i ulżenie w ubóstwie” i troska o Polaków oraz osoby polskiego pochodzenia na całym świecie. Zgodnie z jawnymi zapisami Charity Commission, dostępnymi na stronie internetowej, SPK wypełnia swoje cele statutowe poprzez „udzielanie grantów dla osób indywidualnych oraz organizacji”. W miarę upływu lat, naturalną koleją rzeczy kombatantów ubywało i budynek tracił swoją początkową świetność. Tych zaś, których obecność nadal sankcjonowała użyteczność budynku, powoli opuszczały siły. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej jego stan był już niepokojący, a działalność kulturalno-oświatowa ustała. Dom Kombatanta był zamknięty i jedynie sporadycznie wdowa po liderze miejscowej Polonii pani Irena oraz obecny przewodniczący oddziału SPK w Luton pan Leonard Nowak otwierali go np. na spotkania opłatkowe. Na szczęście, albo na nieszczęście dla niektórych, od 2004 roku w Luton pojawiła się „trzecia fala” – młodzi Polacy, którzy stanęli przed podobnymi wyzwaniami co „pierw-

sza fala”. Naturalną rzeczą wydawało się tchnięcie nowych sił w podupadający budynek i wykorzystanie go dla tysięcy Polaków, którzy osiedlili się w Luton w ciągu ostatnich kilku lat. Tu na scenę wkracza Active Polish Community, prężnie działająca organizacja Polaków „trzeciej fali”. – Kiedy zorientowaliśmy się, że w polskich rękach znajduje się Dom Kombatanta w Luton, bardzo się z tego cieszyliśmy. Polacy szukali miejsca do prowadzenia działalności społecznej, kulturalnej i charytatywnej. Chcieliśmy go społecznie odmalować, aby zasłużyć na szacunek weteranów wojennych. Liczyliśmy także na to, że podzielą się z nami swoimi historiami, chcieliśmy się od nich uczyć. Przez pewien czas w Domu Kombatanta funkcjonował bar, ale współpraca nie układała się najlepiej. Przykro mi o tym mówić, ale brakowało wspólnego języka, mimo iż mówimy tym samym. Być może już wtedy SPK zdecydowało o sprzedaży budynku. Obecnie prowadzimy kilka projektów służących polskiej społeczności i fakt, że nie możemy korzystać ze wspólnego dorobku Polaków jest dla nas ogromnym utrudnieniem – mówi Magdalena Oska, prezes Active Polish Community. – Starałam się o możliwość korzystania z budynku,

ale spotkałam się z opinią, że Polacy w Luton to lenie i pijacy. To boli bardziej niż wyzysk w chłodniach czy na taśmach fabrycznych. Stowarzyszenie Polskich Kombatantów z siedzibą w londyńskim POSK-u reprezentowane przez wicerpezes Barbarę Orłowską, wystawiło budynek na sprzedaż na wolnym rynku. Obecnie jest on w dyspozycji agencji nieruchomości, która reklamuje go na swojej stronie internetowej. Według nieoficjalnych informacji SPK chce go sprzedać za 600 tysięcy funtów i ani grosza mniej. Co najciekawsze jednak, Active Polish Community ma spore fundusze na wykup budynku. Agencja nieruchomości nie jest jednak zainteresowana polskimi sprawami, a pani Orłowska nie wydaje się być chętna, by zejść z ceny mimo że działający w Active Polish Community rodacy według statutu SPK powinni być prawowitymi następcami w sztafecie pokoleń. Stąd dramatyczny apel do SPK, który zamieszczamy obok. W rozmowie telefonicznej z „Nowym Czasem” pani Barbara Orłowska nie kryła niechęci do poruszania tego tematu. – Polacy w Luton chcą odkupić Dom Kombatanta, który wystawiła pani na sprzedaż. Czy dostała pani list w tej sprawie? – pytam.

„ Ku naszemu zaskoczeniu dowiedzieliśmy się o wystawieniu budynku należącego do SPK w Luton na sprzedaż na wolnym rynku. Ubolewamy nad tym z wielu powodów, choćby dlatego iż od dawna staramy się o przywrócenie temu budynkowi jego dawnej świetności i funkcjonalności, którą wykazywał wiele lat temu.

– Dostałam. Zobaczymy, co mają i ile mają. Ale to nie jest do prasy. Nie ma o czym pisać – poinstruowała mnie wiceprezes SPK. – Dlaczego nie chce pani, aby o tym pisać? Odpowiedzią na pytanie było długie milczenie. – Dlaczego wystawiliście państwo na sprzedaż Dom Kombatanta, skoro SPK jest organizacją charytatywną pomagającą Polakom, a oni chcą go używać? – Proszę pana, nie mogę z panem rozmawiać. Nie może pan o tym pisać. Z żalem wobec pani Barbary Orłowskiej i poczuciem konieczności działania w interesie publicznym posatnowiłem napisać. Czy uda się zatrzymać sprzedaż budynku zbudowanego społecznie przez Polaków dla Polaków? Do sprawy wrócimy. Z ostatniej chwili:

Agencja nieruchomości, do której zwróciło się SPK, dowiedziawszy się o tym, że jest to organizacja charytatywna działająca na rzecz Polaków rozważa odstąpienie od pośrednictwa w tej transakcji.

Fundacje, fundacje…

xx

w w w. n o w y c z a s . c o . u k


4|

9 maja 2009 | nowy czas

czas na wyspie w skrócie Jak donosi lokalna gazeta „Whitchurch Herald” około piętnastu policjantów z okolic North Shropshire oraz Oswestr będzie uczęszczało na lekcje języka polskiego. Przez dziesięć tygodni, w komisariacie policji w Shrewsbury lokalni stróże prawa będą poznawali podstawowe słowa i zwroty naszego języka. Sierżant Ed Hancom z jednostki policyjnej w Shropshire wyjaśnia: – W naszych okolicach jest dość duża społeczność polska, a nasza strategia zakłada bardzo dobry kontakt z każdą grupą, która tu mieszka. Sam pomysł wyszedł od policjantów sugerujących, że lekcje polskiego pozwolą im lepie komunikować się z Polakami na naszym terenie. Podobne kursy zorganizowano także w zeszłym roku. Część hrabstwa Norfolk, które bierze udział w badaniu wpływu i sposobu dotarcia do imigrantów ma szansę na część funduszy z 3 mln funtów przeznaczonych na ten projekt. Breckland Council stara się o pieniądze z rzadowego programu pilotażowego mającego na celu wykazanie wpływu imigrantów na lokalne społeczności. Ośmiomiesięczny program ma wskazać zależności i powiązanie nowych oraz istniejących mieszkańców i ma ustalić wytyczne dla innych obszarów z podobnymi wyzwaniami. Obejmuje on tworzenie stowarzyszeń, miejsc zamieszkania, pomoc w tłumaczeniu dokumentów i pism rządowych oraz prezentowaniu działalności imigrantów mieszkających na tym terenie. Fundusze, o które stara się Breckland pomogą kontynuować prace które prowadzone są już od lat 90. w związku z pojawieniem się przybyszów z innych krajów Europy, jak Portugalczyków czy Polaków. Szkocka policja potwierdziła wszczęcie dochodzenia w sprawie antypolskich graffiti, które pojawiły się ostatnio w kilku miastach. Rasistowskie hasła namawiające Polaków do powrotu do kraju oraz oskarżajace ich o zabieranie pracy miejscowym znaleziono na murach domów oraz na przystankach autobusowych w Leith, Comiston oraz Polwarth. Od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej do Szkocji przyjechały dziesiątki tysięcy Polaków, którzy w większości dobrze zasymilowali się z lokalną społecznością. Przedstawiciele organizacji walczących z różnymi przejawami dyskryminacji po raz kolejny zapewniają, że każdy przybysz jest tam mile widziany. Na dowód tego w przyszłym miesiącu zorganizowano pierwszy festiwal pod nazwą Love Music Hate Racism, na którym wystąpią polscy oraz szkoccy artyści.

Marsz emigrantów przeszedł przez Londyn W wolny poniedziałek 4 maja kilkanaście tysięcy londyńczyków, głównie emigrantów spoza Unii Europejskiej, wzięło udział w Marszu na rzecz migrantów i integracji.

Marsz, będący formą wyrażenia niezadowolenia z restrykcyjnej polityki imigracyjnej Wielkiej Brytanii zorganizowała sieć lokalnych grup organizacji London Citizens. Jej hasłem było „stwórzmy drogę do legalizacji dla wieloletnich migrantów”. Jak podkreślali organizatorzy, tysiące londyńczyków wychodząc rano do pracy nie wie, czy wieczorem wróci do domu czy do ośrodka dla azylantów, po aresztowaniu przez policję. Taki stan niepewności trwa często całymi latami, mimo uczciwego życia i znajomości angielskiego. Kampania Strangers into Citizens (Od obcych do obywateli) chce to zmienić. Jej celem jest zalegalizowanie pobytu tych, którzy udowodnili, że integrują się ze społeczeństwem i nie stanowią zagrożenia kryminalnego. Po sześciu latach otrzymywaliby prawo pobytu drogą „zasłużenia na amnestię”. Proponowana ustawa ma poparcie nie tylko mniejszości narodowych, związków wyznaniowych (tak chrześcijańskich jak i islamskich) czy działaczy społecznych, ale także wielu posłów parlamentu brytyjskiego. Jej uchwalenie jest bardzo prawdopodobne, a takie inicjatywy jak poniedziałkowy marsz może w tym tylko pomóc. Sprawa dotyczy ok. 450 tysięcy osób w Wielkiej Brytanii. Głównym argumentem ekonomicznym, wspierającym argumenty moralne jest fakt, że osoby, które nie mogą legalnie pracować, nie mogą także w pełni rozwinąć swojego potencjału, a tym samym znaleźć pracę odpowiadającą ich możliwościom. Inne zaś dane wskazują, że z powodu częstej – zwłaszcza wśród emigrantów – pracy poniżej kwalifikacji państwo traci wiele miliardów funtów rocznie. – Nie zapomnijmy, że Polacy sami byli w położeniu nielegalnych imigrantów jeszcze kilka lat temu. Wielu

nadal jest wyzyskiwanych w hotelach i na budowach. Te wszystkie grupy mniejszościowe to nasi potencjalni sprzymierzeńcy w walce z Brytyjską Partią Narodową, ksenofobią, w walce o minimum płacowe w Londynie (7,45 funta wobec 5,73 funta za godzinę w skali całego kraju) i równoprawny dostęp do zasiłków dla poszukujących pracy – powiedział uczestniczący w wiecu znany działacz polonijny Wiktor Moszczyński. Przed marszem odbyła się msza święta w Katedrze Westminsterskiej z udziałem około dwóch tysięcy osób. Uczestniczyło w niej kilkudziesięciu Polaków a Robert Nowakowski reprezentujący Zjednoczenie Polskie jako jeden z emigrantów prosił o modlitwę za krzywdy i niesprawiedliwość, jakie ich dotykają. Trzech biskupów i wielu księży (w tym rektor polskie Misji katolickie ks. praat TAdeusz Kukla) podczas mszy wysłało jednoznaczny sygnał, że

wyzysk emigrantów lub odmowa pomocy humanitarnej są grzechem, który Kościół potępia. – Emigranci nie mogą stać się kozłami ofiarnymi spowolnienia gospodarczego– jak powiedział JE Patrick Lynch, biskup pomocniczy diecezji Southwark. Po mszy zebrani w głośnym, tańczącym i śpiewającym pochodzie przeszli na Trafalgar Squere, gdzie dołączyły do nich inne grupy. Powiewały flagi wielu państw świata – w tym polska. Przy kolumnie Nelsona na wielkiej estradzie występowali politycy, duchowni, działacze społeczni i artyści. – Dziękuje wszystkim, którzy pojawili się na marszu i przez to pokazali swoje poparcie dla samej kampanii i tysięcy ludzi, którzy nie mogą normalnie żyć w kraju, który szczyci się zasadami demokracji i wysokim poziomem cywilizacyjnym. Marsz był również marszem solidarności wszystkich, także Polaków, którzy przyjechali do Wielkiej

Brytanii by tutaj godnie i uczciwie żyć. Dziękuję też polskim organizacjom, Zjednoczeniu Polskiemu, Poland Street i Polish Professionals za pomoc w organizacji i promocji tego wydarzenia, polskim księżom, którzy wzięli udział we mszy świętej w Westminster Cathedral i zachęcali swoich parafian do udziału. London Citizens prowadzi kampanie i akcje obywatelskie, które mają na celu pokazanie kapitału społecznego zwykłych londyńczyków. Naszym głównym zadaniem jest szkolenie i angażowanie liderów społecznych, wolontariuszy, którzy nie godzą się na niesprawiedliwość i wykorzystywanie. Zapraszam na naszą stronę www.londoncitizens.org.uk a zainteresowanych proszę o kontakt na Marzena.Cichon@londoncitizens.org.uk – powiedziała współorganizatorka marszu, Marzena Cichoń. Tekst i fot.

Maciej Psyk


|5

nowy czas | 9 maja 2009

czas na wyspie

Nagroda za przekład literatury polskiej Jak poinformował Instytut Kultury Polskiej w Londynie, zwycięzcą nagrody Found in Translation 2009, przyznawanej corocznie najlepszemu przekładowi polskiej literatury na język angielski została Antonia Lloyd-Jones za tłumaczenie książki Pawła Huelle „Ostatnia Wieczerza” (The Last Supper). Książka ukazała się w Wielkiej Brytanii pod koniec 2008 roku. Antonia Lloyd-Jones jest abolwentką Oxford Univeristy, gdzie studiowała filologię rosyjską i grecką. Ma na swoim koncie przekłady powieści Olgi Tokarczuk i Pawła Huelle opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza oraz reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Tłumaczka otrzyma nagrodę z rąk Pawła Huelle podczas Europejskiego Wieczoru Literackiego, który odbędzie się 13 maja w Conference Centre w British Library (gopdz. 18.30. Europejski Wieczór Literacki w Londynie to jedno z wielu wydarzeń literackich, które tego samego dnia –13 maja – odbywają się jednocześnie na terenie całej Europy. Podczas imprezy w British Library, zostanie zaprezentowanych sześciu autorów z sześciu europejskich krajów (Czechy – Petra Hulova, Francja – Gilles Petel, Polska – Paweł Huelle, Rumunia –

Zbierałem, zbierałem, aż w końcu pudełko po butach zapełniło się i okazało się, że mam w domu prawdziwy skarb – powiedział Norman Davies, jeden z najpopularniejszych historyków i zdecydowanie najbardziej poczytnych profesorów, na spotkaniu poświęconym promocji swojej najnowszej książki w londyńskim POSK-u.

Mircea Cartarescu, Węgry – Tibor Fischer, Włochy – Simoneta Agnela Hornby). Polskiego pisarza, Pawła Huelle, zaprezentuje dyrektor Museum of London Jack Lohman. Huelle opowie słuchaczom o swojej twórczości, a także przeczyta publiczności fragment jego najnowszej powieści „Ostatnia Wieczerza”. Po zakończeniu prezentacji, a także po wręczeniu Nagrody Found in Translatioon, autorzy będą podpisywać swoje książki. Fundatorami nagrody Found in Translatioon są Instytut Książki z Krakowa, londyński oraz nowojorski Instytut Kultury Polskiej a także wydawictwo W.A.B. z Warszawy. Jej pierwszym laureatem rok temu Bill Johnston za tłumaczenie poezji Tadeusza Różewicza (New Poems by Tadeusz Rozewicz, Archipelago Books, New York, 2007).

Fot. Piotr Apolinarski

Poszukiwacz skarbów „Od i do. Najnowsze dzieje Polski według historii pocztowej” to album dla każdego. Zawiłe, często bolesne losy naszej Ojczyzny ukazane zostały bez zbędnych słów i nadmiernego patosu. Wystarczył zbiór listów, kartek i znaczków pocztowych, a więc rzeczy, w unikatowny sposób łączących ważkie wydarzenia z przeszłości z codziennym życiem uczestniczących w nich ludzi. – Album ten jest owocem mojego hobby –wyjaśniał zebranym walijski historyk. – Od wielu lat gromadziłem najróżniejsze drobiazgi i jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że mam uzbierany naprawdę różnorodny i bogaty materiał. I że coś wypadałoby z tym wszystkim zrobić. A ponieważ o Polsce piszę już od trzydziestu lat i struktury historii mam w głowie, nie miałem z „Od i do” dużych trudności. I choć trudno uwierzyć, nie była to ciężka praca w archiwach, lecz wyjątkowo przyjemne zajęcie, w czasie którego bardzo wielu rzeczy się nauczyłem– dodaje. A wszystko zaczęło się wiele lat temu właśnie tu, w Londynie, na Strandzie, w małym sklepiku filatelistycznym pana Borkiewicza, w którym Davies nabył pierwszy element opublikowanej niedawno układanki. – Dokładnie pamiętam to jesienne popołudnie, gdy uciekając przed deszczem schroniłem się u pana Borkiewicza. I gdy za parę funtów kupiłem pierwszą kopertę – z Bielska-Białej do Imperium Ottomańskiego – wspomina Davies. – Z czasem stało się to moją pasją i nałogiem. Szu-

kałem skarbów ukrytych na pchlich targach i w antykwariatach. Nie jestem jednak zbieraczem znaczków! Ja zawsze patrzę na godzinę nadania i odbioru, na kod pocztowy, miasto i datę. Kartka wysłana w dniu pierwszego września ’39 przez niemieckiego żołnierza, z pierwszego napotkanego przez niego urzędu pocztowego po polskiej stronie granicy, dla filatelisty nic nie znaczy. Dla mnie to historia... A takiej historii na kartach „Od i do” jest wiele. – Mam sporo eksponatów, które darzę szczególnym sentymentem. Jest list polskiego lekarza z Lublina, wysłanego przez państwo rosyjskie na wojnę z Japonią. Jest i pocztówka z Syberii. Młody człowiek, deportowany z Lwowa, po około czterech miesiącach znajduje urząd pocztowy, wysyła kartkę. Wciąż nie wie, za co został aresztowany. Umiera wkrótce potem… I chyba to jest ta ulubiona – dodaje Profesor. Norman Davies, pytany o motywy wyboru przedstawienia historii narodu w obrazkach, wyjaśnił, że jest to inna, bardziej bezpośrednia i przystępna, a przede wszystkim zgodna z duchem czasu droga dotarcia do młodego człowieka. I w zasadzie trudno nie przyznać mu racji. „Od i do” to znakomita, intrygująca i poruszająca lekcja historii Polski. Znacznie łatwiejsza i lepiej strawna niż ta, opisana siermiężnym językiem w opasłych podręcznikach.

Łucja Piejko


6|

9 maja 2009 | nowy czas

majowe święta Fot. Piotr Apolinarski

Obchody w Londynieiiiiii Wszystko zapięte było na ostatni guzik. Bilety rozdane dostojnym gościom. Muzycy przygotowani do podniosłego wieczoru, na którym mieli zaprezentować klasykę polskiej muzyki. Swoją obecność potwierdził przedstawiciel rodziny królewskiej ksiąşę Kentu. Zabrakło tylko prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, którego reprezentowała şona. Pani prezydentowa usprawiedliwiła nieobecność męşa chorobą jego matki. Do Cadogan Hall 30 kwietnia zmierzały tłumy. Z pięknie wydrukowanego programu jeszcze raz moşna było do-

wiedzieć się, şe jest to koncert z okazji Święta 3 Maja i jednocześnie jeszcze jedna inauguracja programu Polska! Year (pierwsza odbyła się kilka dni wcześniej w Town Hall z udziałem wiceburmistrza Londynu, Richarda Barnesa). Sala jednak nie pękała w szwach. Do pustych rzędów, nawet przed rzędem honorowym, przemówiła ambasador RP w Londynie Barbara Tuge-Erecińska, podniośle o naszej historii. Nie zawiodła tylko Orkiestra Polskiego Radia w Katowicach pod dyrekcją Jacka Kaspszyka. Muzycy

wykonali utwory Andrzeja Panufnika, Mieczysława Karłowicza i Witolda Lutosławskiego. Nie zawiodła teş małşonka prezydenta RP Maria Kaczyńska. Po skończonym wieczorze, po rozmowach z dostojnymi gośćmi, wchodząc do samochodu zauwaşyła stojącą obok parę starszych Polaków, Józefa i Irenę Dereń de Cornelian (na zdjęciu). Podeszła do nich i serdecznie się z nimi przywitała. To było ich Święto.

komentarz > 15

RefLeKsja na bOK Przemysław Kobus

P

omimo wysiłków organizacji kombatanckich, stowarzyszeń patriotycznych i polityków, Polaków do „naleşytego� świętowania najwaşniejszych dni w maju juş nie da się zmusić. Nie ma szans, by odciągnąć rodziny od spotkania przy grilu, czy teş zmusić do opuszczenia atrakcyjnej majówki. Pod pomnikami zbierają się najbardziej zagorzali patrioci, głównie kombatanci, których z roku na rok jest coraz mniej. Święto Pracy hucznie obchodzone w czasach PRL-u pozostało dzisiaj tylko wspomnieniem, nie zawsze przyjemnym, które reaktywować chcą juş tylko organizacje lewicowe. Na początek Święto Pracy. Dzisiaj deprecjonowane przez media, jak i polityków prawicy i centrum. Kilkadziesiąt lat PRL-u nie pozwala jednak traktować 1 Maja inaczej, jak tylko jako złego wspomnienia i przymusowej wędrówki w zakładowej ekipie prezentującej się w pochodzie. Masówki i pokazówki odeszły do lamusa, ale nie wszyscy potrafią się z tym pogodzić. Ot, na przykład polska lewica. SLD w wielu miastach zorganizowało tzw. capsztyki, podczas

których przekonywał, şe Święto Pracy jest z premedytacją ponişane przez rządzących i przez media, a szczególnie przez upolitycznione media publiczne. W wielu miastach pojawiła się garstka mieszkańców i cały „dywizjon� lokalnej lewicy, z przedstawicielami tej partii w parlamencie na czele. Nie brakowało płomiennych, politycznych przemówień, podczas których działacze Sojuszu przekonywali, şe liberalizm i kapitalizm nie są najlepszym rozwiązaniem dla Polski, şe nie zdołały uchronić jej przed kryzysem, şe znów mamy do czynienia z wyzyskiem pracowników. Do grona mówców dołączyli przedstawiciele OPZZ, którzy podkreślali, şe 1 Maja nie był świętem komunistycznym, bo przecieş zrodził się w Stanach Zjednoczonych. Były więc przemówienia, polityczne tyrady, nagonka na rządzących, krytyka obecnego ustroju i pochwała rządów socjalistycznych. Nie zabrakło teş „Międzynarodówki�. Problem jednak w tym, şe z roku na rok, zainteresowanych występami działaczy lewicy jest coraz mniej. Po przemówieniach rozpoczynała się majówka w iście kapitalistycznym stylu – z kiełbaskami, z występami muzycznymi, z piwkiem. A şeby było ciekawiej, majówkę zorganizował‌ SLD, ten sam, który jeszcze przed chwilą z łezką w oku wspominał stare czasy. Lewica pokazała się w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Gdańsku.

W niektórych miastach nie zabrakło kontrpochodów, ale na szczęście nie doszło do powaşnych w skutkach starć. To tyle, jeśli chodzi o akty polityczne, które interesowały chyba głównie polskie media. Było o czym mówić, ale‌ czy ktoś słuchał dziennikarzy, czy ktoś oglądał w ten dzień dzienniki telewizyjne? Nieliczni. Gros z nas korzystało z pięknej pogody, z wysokiej temperatury i bawiło się na imprezach u znajomych, na majówkach, przy grilach w ogródkach i na działkach. Polacy pokazali, şe mają naszych rządzących w głębokim powaşaniu i nie chcą zaprzątać sobie nimi głowy w wolnych dniach. – Przyszliśmy tu z rodziną pobawić się. Fajna odskocznia. Koncerty, muzyka, jest co zjeść. Dzieciaki są zadowolone – mówiła młoda kobieta na podmiejskiej majówce. Takich jak ona było kilka tysięcy. Wielu z nich, to właśnie ludzie młodzi, dla których pierwszomajowe pochody są tylko akcentem na lekcjach historii, dla których 1 Maja jest po prostu dniem wolnym od pracy, a zarazem początkiem długiego weekendu. – Nie wiem, jak to kiedyś wyglądało. Ale było śmiesznie. Na kronikach filmowych widziałem. Jak traktuję Święto Pracy? Jak święto. Odpoczywam, w ten sposób świętuję – tłumaczył pewien młodzieniec z

kubkiem wypeĹ‚nionym do poĹ‚owy zĹ‚ocistym napojem. Na majĂłwkÄ™ wybraĹ‚ siÄ™ ze znajomymi. Po weekendzie wracaĹ‚ do WĹ‚och, do pracy. Polacy pokazali rĂłwnieĹź, Ĺźe z pozostaĹ‚ymi Ĺ›wiÄ™tami nie specjalnie siÄ™ utoĹźsamiajÄ…. 2 maja zostaĹ‚ niedawno ogĹ‚oszonym Dniem Flagi, wielu PolakĂłw nawet o tym nie wie. Nie wspominajÄ…c o tradycji wywieszania flagi w oknach swoich domĂłw. BiaĹ‚o-czerwono na osiedlach nie byĹ‚o. Gdyby nie troska spółdzielni mieszkaniowych i wĹ‚adz poszczegĂłlnych samorzÄ…dowcĂłw, flagi na zewnÄ…trz pewnie byĹ‚yby niebywaĹ‚Ä… rzadkoĹ›ciÄ…. 2 maja byĹ‚ w Polsce kolejnym dniem majĂłwki, sĹ‚onecznej i upalnej majĂłwki. 3 Maja w swoich obchodach nie róşniĹ‚ siÄ™ od pozostaĹ‚ych dni. O tym, Ĺźe mieliĹ›my do czynienia z 218. rocznicÄ… uchwalenia Konstytucji mogliĹ›my dowiedzieć siÄ™ z telewizji, albo od duchownych, ktĂłrzy organizowali w niedziele msze Ĺ›wiÄ™te w intencji Ojczyzny. Nad jeziorami wciÄ…Ĺź mieliĹ›my tĹ‚umy, na kÄ…pieliskach podobnie, na dziaĹ‚kach unosiĹ‚ siÄ™ zapach pieczonych kieĹ‚basek, a na

Dover-Francja

promy taniej

19

*

GBP

starówkach miast ogródki piwne były wypełnione po brzegi. Czy ktoś poświęcał czas na refleksje, na wspomnienia o Sejmie Czteroletnim? Czy ktoś wznosił toast za pierwszą w Europie Konstytucję? A gdzieş tam. Polacy doskonale wiedzieli, z jakim świętem mają do czynienia, ale pokazali, şe chcą je obchodzić na własny sposób. Sposób nie obciąşony patosem, nie wypełniony martyrologią, nie wzbogacony o płomienne wystąpienia władz państwowych czy samorządowych. Zwykli Polacy chcieli po prostu odetchnąć od smutnej przecieş codzienności. Bezrobocie wciąş rośnie, czarna strefa się poszerza, a koszty şycia w kraju nad Wisłą rosną. Po co więc jeszcze słuchać tych, którzy są u władzy, a z niczym nie są w stanie się uporać? Zjawisko polskiego świętowania majowych wydarzeń byłoby z pewnością wdzięcznym tematem dla socjologów, a moşe nawet psychologów odkrywających funkcjonujące juş mechanizmy, które zaraz będą stanowiły temat i poşywkę dla mediów, które odtrąbią, şe Polacy nie obchodzą naleşycie świąt.

Rosyth

Belfast Dublin

Liverpool

Dover

Zeebrugge

Dunkirk

0844 847 5040 7ARUNKI I POSTANOWIENIA #ENA '"0 DOTYCZY WYBRANYCH REJSĂŠW POZA OKRESEM SZCZYTU DO DNIA /BOWIÂ?ZUJE OPŠATA W WYSOKOuCI '"0 W PRZYPADKU ZMIAN W REZERWACJI #ENA MO–E ULEC PODWY–SZENIU W NASTĂ PSTWIE DOKONANIA ZMIAN W REZERWACJI :APŠACONE REZERWACJE NIE PODLEGAJÂ? ZWROTOWI /FERTA DOSTĂ PNA DO WYCZERPANIA BILETĂŠW ORAZ JEST WA–NA JEDYNIE JAKO CZĂ u½ REZERWACJI DOKONANEJ NA PODRʖ W OBIE STRONY $ODATKOWE OPŠATY OBOWIÂ?ZUJÂ? W PRZYPADKU WSZYSTKICH INNYCH REJSĂŠW /BOWIÂ?ZUJÂ? WARUNKI .ORFOLKLINE


|7

nowy czas | 9 maja 2009

czas na wyspie

Bydgoszcz i zapraszai Grzegorz Małkiewicz Bydgoszcz, to już czwarte z kolei miasto, które w Londynie przedstawiło uroki turystyczno-kulturalne i perspektywy rozwoju gospodarczego swojego regionu w ramach projektu Stowarzyszenia Poland Street „12 Miast”. 25 kwietnia na spotkaniu z Polonią miasto reprezentował zastępca prezydenta Bydgoszczy, Maciej Grześkowiak. Sam pod koniec lat 80. był emigrantem zarobkowym na Wyspach, co jego zdaniem pozwala mu zrozumieć oczekiwania młodych Polaków pracujących poza krajem i docenić rangę zdobytego przez nich doświadczenia. – Takich ludzi w Polsce potrzebujemy, nie tylko w Bydgoszczy. Kraj przechodzi prawdziwą rewolucję cywilizacyjną, za kilka lat będzie nie do poznania, a wy w takich strukturach już pracujecie. Maciej Grześkowiak nie ukrywał, że przyspieszenie rozwoju dokonuje się dzięki dotacjom unijnym i dobremu zagospodarowaniu środ-

Zastępca prezydenta Bydgoszczy, Maciej Grześkowiak, nie uważa się za polityka. – Jestem urzędnikiem w firmie założonej 360 lat temu przez Kzimierza Wielkiego – powiedział na spotkaniu w Londynie

ków. Podkreślał, że mówi o konkretnych projektach, zatwierdzonych już, a nie planowanych. Do Bydgoszczy wraca dawna świetność. Bydgoski węzeł wodny, który decydował o rozwoju miasta w przeszłości stał się priorytetem w planach rozwojowych. Z Bydgoszczy można popłynąć do Berlina i dalej, po Brdzie pływają już nowoczesne jednostki napędzane systemem słonecznym, a w rzecznym porcie można swoją motorówkę zacumować na dłuży czas i skorzystać z atrakcji miasta. A jest z czego – kawiarnie, opera na wyspie, festiwale (być może na mniejszą skalę niż

Bydgoszcz nie pozostaje też w tyle jeśli chodzi o rozwój najnowszych technologii wykorzystywanych w zarządzaniu i szkoleniu pracowników. Pierwszym budynkiem użyteczności publicznej, jaki powstał na Wyspie Młyńskiej, było centrum przedsiębiorczości, gdzie pod jednym dachem można założyć firmę, dowiedzieć się o możliwościach dofinansowania i ulgach dla młodych przedsiębiorców. Żywym przykładem bydgoskiego sukcesu był prowadzący spotkanie Marek Niedźwiecki, z wykształcenia śpiewak operowy, który dzięki dotacji unijnej założył firmę marketingową.

Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court

Autobus Miłości Pogoda nie zachęcała do podróży, ale nikogo nie opuszczał dobry humor, a nowy, lśniący autokar-ambulans gwarantował wygodną podróż do Lourdes we Francji. Autokar potocznie nazywany „Autobusem Miłości” ma 13 metrów długości, jest wyposażony w pięć łóżek, osiemnaście foteli, toaletę, kuchnię, sprzęt medyczny oraz windę. 17 kwietnia spod hotelu Ramada Jarvis na Ealing Common wyruszył w podróż z polską grupą chorych i niepełnosprawnych Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii, do których dołączyli też rodacy z kraju. Podróżni poza kom-

w większych miastach) są atrakcyjną ofertą dla każdego przybysza. Demograficznie miasto jest młode (średnia wieku 36 lat) i dzięki temu dynamiczne. Między innymi z tego powodu od dłuższego czasu władze miasta inwestują w infrastrukturę sportową. W okresie przejściowym, kiedy obiekty sportowe upadały, znalazły od razu nowego właściciela w ratuszu. Oczywiście jak przystało na miasto pocięte kanałami, ambicją radnych było i jest wioślarstwo. Bydgoskich wioślarzy zobaczymy już niedługo w regatach na Tamizie (o szczegółach poinformujemy w kolejnym numerze „Nowego Czasu”).

fortem mieli pełną opiekę lekarską. Czuwała na nimi doktor Bożena Laskiewicz. Mieli też opiekę duchowną, zadbał o nią proboszcz z kościoła pw. św. Andrzeja Boboli, ks. Bronisław Gostomski. Ponieważ była to pierwsza podróż polskiej grupy tym nowym jumbulansem, odjazd miał charakter bardzo uroczysty. Obecny był burmistrz Ealingu, Ian Green i konsul RP, Jakub Zaborowski. Po dziesięciu dniach „Autobus Miłości” wrócił na Wyspy. O przebieg podróży i sam pobyt w Lourdes zapytaliśmy doktor Bożenę Laskiewicz.

c/o Macierz Szkolna w Wielkiej Brytanii 240 King Street, London W6 ORF Tel: 0208 741 1606 savefawley@hotmail.com Zwracamy sie do społeczeństwa polskiego z gorącą prośbą o poparcie naszej akcji mającej na celu zachowanie Fawley Court dla kościoła i społeczeństwa polskiego. Ten piękny polski ośrodek,w Henley nad Tamiza, który przez 55 lat służył Polakom jest wciaż dla nas żywy i mamy nadzieję, iż dalej będzie pełnić swą rolę służąc młodemu pokoleniu. Poniżej podajemy treść petycji z prośbą do wszystkich, którzy uważają, iż Fawley Court powinien nadal służyć polskiemu społeczeństwu o wypełnienie jej, wycięcie i przesłanie na podany powyżej adres Macierzy Szkolnej. Odjeżdżających pożegnał osobiście burmistrz londyńskiej dzielnicy Ealing, Ian Green

– Podróż była wspaniała, pierwszą noc spaliśmy w autobusie, a pozostałe w Domu Pielgrzyma. Doktor Laskiewicz wyjazdy grupowe dla ludzi chorych i niepełnosprawnych organizuje od 1977 roku. – Coraz częściej słyszę, że ktoś jest zbyt chory, a my właśnie jesteśmy po to, żeby ludziom chorym umożliwić podróżowanie. Taki cel ma Jumbulance Trust, w którym działam. Dysponujemy też dwoma starszymi autobusami, które wyremontowaliśmy i jednym mniejszym, co pozwala nam na większą elastyczność w planowaniu wycieczek. (gm)

Celem zachowania pamięci oraz uzupełnienia faktów historycznych gorąco prosimy każdego kto ma jakieś pamiątki, zapiski, świadectwa czy też dokumenty dotyczące Fawley Court o przesyłanie ich, bądż ich kopii na adres Macierzy Szkolnej. Szczególnie prosimy osoby, które znały ks. Jarzembowskiego i początki Fawley Court o skontaktowanie sie z nami. Bardzo chętnie też nawiążemy kontakt z byłymi wychowankami Divine Mercy College.

To The Charity Commission We the undersigned strongly object to the sale of Fawley Court by the Marian Fathers. Fawley Court was established by the Polish Community, for the Polish Community and is needed by the Polish Community. Name & Surname

Address

Signature


8|

9 maja 2009 | nowy czas

czas na wyspie Fot. Monika Startek-Pawlik

Orzeł Biały w regaliach burmistrza gminy Islington To kolejny symbol polskości wpięty w łańcuch włodarzy londyńskich dzielnic. Noszą go burmistrzowie Ealingu – to jakby sprawa naturalna, Hammersmith & Fulham i Hillingdon. Ale najpierw pojawił się w regaliach gminy Wandsworth, za sprawą pierwszego w historii burmistrza polskiego pochodzenia Franka Staffa. Teraz przyszła kolej na Islington.

– Dziwię się, że stało się to dopiero teraz – powiedział już po oficjalnej uroczystości Stefan Kasprzyk, dumny ze swoich polskich korzeni burmistrz gminy Islington. – Polska parafia działała tu już przed wojną, jesteśmy tu obecni od lat i stanowimy ważną społeczność. Mało osób z młodszych generacji zdaje sobie sprawę, że polski kościół na Devonii poświęcony został przez kardynała Hlonda już w 1930 roku, a wraz z nim zaczęło rozwijać się tu polskie życie. Uczestniczył w nim Stefan Kasprzyk, będąc uczniem powstałej w 1950 roku sobotniej szkoły przedmiotów ojczystych funkcjonującej przy parafii. – Był członkiem drużyny harcerskiej, zespołu tanecznego Iskry, brał

Przeciwko rasizmowi Adam Ficek, z pochodzenia Polak, perkusista angielskiej grupy rockowej Babyshambles wystąpi jako gość specjalny na koncercie Common Language, który odbędzie się w czwartek, 14 maja o godz. 19.00 w londyńskim klubie 229 The Venue (229 Great Portland St).

aktywny udział w wielu lokalnych imprezach – wspomina jego zaangażowanie w życie polskiej społeczności pan Jacek Bernasiński. W czwartek 30 kwietnia ksiądz Tadeusz Kukla, rektor Polskiej Misji Katolickiej, której siedzibą jest właśnie parafia na Devonii, wpiął w łańcuch burmistrza tej dzielnicy medalion z Orłem Białym. Było to niezwykle wydarzenie dla Stefana Kasprzyka, który na tę okazję przygotował oficjalne wystąpienie. Wzruszony, zaniechał jednak czytania przemówienia i podziękował słowami „od serca”. O jego związkach z parafią na Devonii, szkołą przedmiotów ojczystych, wpływie naszej społeczności na życie Islingtonu mówił kolega burmistrza Kasprzyka, Ryszard Protasiewicz, pełniący funkcję prezesa Rady Administracyjnej w tej najstarszej polskiej parafii na Wyspach Brytyjskich. Stefan Kasprzyk kończy już swoją kadencję burmistrza Islington, ale medalion z Orłem Białym pozostanie na zawsze w regaliach tej gminy, świadcząc o naszej tu obecności. Teresa Bazarnik

Celem inicjatywy „Common Language” jest angażowanie muzyków z Europy Środkowo-Wschodniej, mieszkających obecnie w Londynie, by powiedzieli „nie” wobec głosowania na partie faszystowskie i nacjonalistyczne w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego. Common Language to koncert charytatywny i sposób wyrażenia sprzeciwu wobec rosnącej fali nacjonalizmu w Europie i w Wielkiej Brytanii, organizowany wspólnie ze znaną brytyjską organizacją antyrasistowską Love Music Hate Racism. Koncert otworzy The Poise Rite – kapela powstała w 1997 roku w Rzeszowie, a od 2003 roku przebywająca w Anglii. W 2007 roku nakładem EMI Music Poland ukazał się album Passagalia. W związku z wydaniem płyty zespół nakręcił w Londynie z udziałem publiczności teledyski do utworu Underground oraz Kill The Pain. Dzisiaj The Poise Rite – zespół mający już za sobą występ na prestiżowym festiwalu muzyki alternatywnej Glastonbury 2007 – nagrywa materiał na nową płytę. W zeszłym roku zespół wydał utwór 2130 Nangar Khel. Piosenka z wolnej stopy – antywojenny protest-song o strzelaninie w Afganistanie. – Osobiście jest to dla mnie pewnego rodzaju powrót do korzeni. Będąc w liceum byłem dosyć mocno zaangażowany w ruch antyrasistowski. Wiązało się to z częstymi koncertami, demonstracjami i poznawaniem ciekawych ludzi – mówi Bart Zaborowski z The Poise Rite.

Walka o polskie głosy

Mieszkająca na stałe w Hamburgu polska piosenkarka Aneta Barcik wystąpi z repertuarem znanych arabskich piosenek w Camden Town w Londynie. Zaprezentuje też nowy singiel, który ma wyjść latem oraz kilka starych polskich piosenek przy akompaniamencie autora „Nowego Czasu” Włodka Fenrycha. Aneta Barcik (śpiew) Abdul Salam Kheir (oud) Adam Różański (perkusja) Włodek Fenrych (gitara) 15 maja Green Note, 106 Parkway Camden Town, NW1 7AN tel: 020 7485 9899 www.greennote.co.uk wejście od godz. 19.00 Koncert o godz. 21.00 bilety £7 w przedsprzedaży przed wejściem £8 rezerwacja: www.wegottickets.com/event /47472 Prowadzenie: Wallee Mc Donnell.

1 maja, dokładnie w piątą rocznicę przystąpienia Polski i pozostałych siedmiu państw Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej, czworo kandydatów do Parlamentu Europejskiego w nadchodzących wyborach europejskich wzięło udział w debacie na temat imigracji i obecności Polaków w Wielkiej Brytanii. Debata pod nazwą „Wreszcie Ty Decydujesz” została zorganizowana przez kampanię społeczną „Polacy Głosują” w Ognisku Polskim. Udział wzięli przedstawiciele czterech głównych brytyjskich partii proeuropejskich – Warwick Lightfoot z Partii Konserwatywnej, Jean Lambert, eurodeputowana z Partii Zielonych, Dinti Batstone z Liberalnych Demokratów i Anne Fairweather z Partii Parcy. Debatę prowadził George Matlock, dyrektor Radia Orła, które było patronem medialnym. W spotkaniu wzięło udział kilkadziesiąt osób. Debata podzielona była na sześć zagadnień, które Polacy najczęściej poruszają jako problematyczne: zatrudnienie i warunki pracy, zakładanie przedsiębiorstw i warunki prowadzenia biznesu, sprawy związane z zabezpieczeniem socjalnym, ochrona zdrowia i środowiska, edukacja i integracja Polaków z resztą społeczeństwa oraz wizerunek Polaków w prasie brytyjskiej. W każdym z tych zagadnień politycy starali się wskazywać na lepsze rozumienie potrzeb i obaw Polaków niż ich konkurenci. Np. mocno lewicowa Jean Lambert broniła dyrektywy unijnej wprowadzającej maksymalny 48-godzinny czas pracy. Z kolei War-

wick Lightfoot mówił o tym, że konserwatyści byli prawdziwymi przyjaciółmi Polaków w czasach zimnej wojny. Również dobór uczestników nie był przypadkowy – Dinti Batstone przekonywała, że rozumie Polaków lepiej niż inni, ponieważ sama urodziła się poza Wielką Brytanią, zaś Anne Fairweather spędziła część swojego życia studiując i pracując poza swoim krajem. Była też możliwość zadawania pytań. Nie próżnowali aktywiści partyjni – każda partia informowała jak do niej dotrzeć. Stała obecność Polaków w partiach politycznych to jeden z efektów kampanii „Polacy Głosują”. Korzystając z portalu MyPolitIQ.org można sprawdzić, jaka partia najbardziej odpowiada naszym poglądom. Na zakończenie stypendyści The Guidhall School of Music and Drama oczarowali publiczność znakomitym koncertem muzyki poważnej. – Chcemy, aby debata, którą zorganizowała kampania „Polacy Głosują” przysłużyła się do większego zainteresowania naszych rodaków wyborami do Parlamentu Europejskiego 4 czerwca, ale także pomogła zadecydować, komu powierzyć swój głos. Cieszy nas, że politycy uznają polską społeczność za bardzo ważną, a wsłuchiwanie się w zgłaszane przez Polaków problemy i postulaty jest wyznacznikiem poziomu debaty społecznej. Życzę sobie i nam wszystkim, aby ten kapitał był równie ważny po wyborach – powiedział Adam Komarnicki, jeden z organizatorów spotkania.

Maciej Psyk


|9

nowy czas | 9 maja 2009

czas na wyspie

Zostań internetowym studentem Studia na prestiżowej uczelni bez wychodzenia z domu...? Bez konieczności wyjazdu za granicę? Bez ponoszenia kosztów mieszkania i życia w ośrodkach akademickich? Tak, to już możliwe! Evan Dickerson – doradca ds. studiów on-line – odkrywa przed nami tajemnice studiów niestacjonarnych.

››

Evan Dickerson, Higher Education eLearning Adviser, pracujacy dla rządowej agencji JISC Regional Support Centre for London

E

dukacja i system akademicki są naturalnym środowiskiem dla nowych technologii i nowinek technicznych. Brytyjskie uczelnie doskonale opanowały umiejętność wychodzenia naprzeciw potrzebom nowego pokolenia studentów, a jest to pokolenie internetu, telefonów komórkowych, mp4 i braku czasu. Wraz z rozwojem internetu powstała możliwość docierania do miejsc, gdzie nie zawsze moglibyśmy dotrzeć. Takim miejscem są też prestiżowe uczelnie. Większość z nich proponuje studia niestacjonarne, które dodatkowo mogą zawierać spotkania w lokalnych ośrodkach akademickich, dyskusje on-line z innymi studentami czy wykłady na żywo za pomocą com-kamer. Z tej formy kształcenia korzysta coraz większa liczba osób. Zdaniem Evana Dickersona, konsultanta ds. studiów niestacjonarnych i koordynatora studiów on-line na londyńskich uczelniach, to świetny sposób na studiowanie kierunków humanistycznych. Jeśli tylko potrafimy być na tyle zdyscyplinowani, by zasiadać przed komputerem o określonej godzinie i wirtualnie spotkać się z wykładowcą, a później samodzielnie pracować nad zadanym tematem – to doskonały sposób na ciągłe poszerzanie wiedzy i zdobywanie wykształcenia wyższego. Większość tego rodzaju kursów oparta jest na pracy z tekstem, czytaniu, myśleniu i odpowiedzi na pytania. Nowe pokolenie studentów ma już praktykę w tego typu uczeniu się – powstaje coraz większa liczba szkół średnich on-line. Niezależnie od miejsca zamieszkania i narodowości, po spełnieniu niezbędnych warunków opisanych przez większość uczelni na ich stronach i po przejściu (często również on-line) rozmowy kwalifikacyjnej, zostajemy przyjęci na studia i zaopatrzeni w niezbędne materiały, a są to poza podręcznikiem i przewodnikiem po studiowaniu on-line również studenckie konto e-mail i hasło do wirtualnej przestrzeni akademickiej, gdzie spotykają się wszyscy studiujący. London School of Economics właśnie w ten

sposób umożliwia studiowanie prawa. London Fasion College daje możliwość internetowych studiów z marketingu. Oczywiście studia on-line nie zastąpią studiów na kierunkach praktycznych i wymagających uczestnictwa w ćwiczeniach, jednak wzrasta liczba kierunków, które można studiować niestacjonarnie. Evan Dickerson radzi, by przed wyborem uczelni i tej formy studiów przeglądnąć fora i porozmawiać z ludźmi, którzy tak studiowali,

zobaczyć przykłady pracy studentów, które ujawnią nam standard prezentowany przez uczelnię. Choć ten sposób studiowania nie da nam poczucia wspólnoty z innymi studentami, nie zagwarantuje bogatego życia towarzyskiego i wspomnień na całe lata, pozwala jednak kontynuować pracę zawodową nawet na pełnym etacie i nie pozostaje w konflikcie z życiem rodzinnym. Wielu wykładowców prowadzących swoje wirtualne grupy studentów zachęca ich do spotkań, jeśli

pozwala na to lokalizacja, w jakiej się znajdują. Niestety mimo zminimalizowania obciążeń związanych z pobytem studenta na samej uczelni, wciąż nie minimalizuje się ceny studiów niestacjonarnych i jest ona zbliżona do tej za studia w pełnym wymiarze godzin. Jednak i na to znajdzie się rada: wystarczy skontaktować się z UCAS, agencją pośredniczącą w zdobyciu kredytu studenckiego.

Małgorzata Białecka


10|

9 maja 2009 | nowy czas

czas na wyspie

Tu kryzysu nie widać Kolejne targi książki w Londynie za nami (odbyły się w dniach 20-22 kwietnia). Wydawcy z rozmachem prezentowali nowości, nie zabrakło spotkań z autorami i seminariów branżowych – kryzys najwyraźniej ominął tę branżę! Dla nas to wyjątkowo udane kolejne London Book Fair – powiedział Bogdan Szymanik, szef wydawnictwa Bosz. – Udało nam się przekonać do koedycji Niemców, Japończyków, Francuzów, a być może też Chińczyków. Pod koniec roku więc wraz z wydaniem polskim ukaże się tłumaczenie naszego albumu o Chopinie we wszystkich tych krajach. Podobny optymizm ujawniali prawie wszyscy polscy wydawcy prezentujący swoje nowości na zbiorczym stoisku Polskiego Instytutu Książki. Byli tam szefowie największych naszych wydawnictw, jak np. Znak czy WAB i tych mniejszych jak Czarne. W sumie pojawiło się 24 wydawców z Polski zachęcających do swoich książek kolegów z zagranicy. Polski Instytut Książki przygotował świetne materiały promocyjne i promował najlepsze tytuły na własnej półce. Ogromnym powodzeniem cieszył się wciąż słabo znany wśród wydawnictw zagranicznych „©Poland Translation Programme” , dzięki któremu wydawca zagraniczny może otrzymać pokrycie kosztów tłumaczonej na własny język literatury polskiej i dodatkowo skorzystać z najlepszych tłumaczeń, które firmuje Instytut. W ramach tego programu wydano już kilkaset naszych tytułów za granicą. Program ma promować polską literaturę na świecie Po angiel-

sku można już czytać dzięki niemu m.in. Ryszarda Kapuścińskiego „Ten Inny” (wyd. Verso, 2008), Andrzeja Sapkowskiego „Ostatnie życzenie” (Orion House, 2005), Andrzeja Stasiuka „Mury Hebronu” (Secker&Warburg), Wojciecha Tochmana „Jakbyś kamień jadła” (Portobello Books, 2007), Olgi Tokarczuk „Dom dzienny dom nocny” (Granta) i inne. Choć generalnie branża wydawnicza ma się dobrze i kryzys zdaje się ją omijać, wydawcy podchodzą jednak z pewną rezerwą do nowych i ryzykownych tytułów. Według Bogdana Szymanika w Polsce wciąż książka ma się dobrze i sprzedaż nie spada. Być może zadziałał tu „syndrom szminki” – zrezygnuję z kupna nowego samochodu, lodówki czy pralki, ale nie z tego, co sprawia mi przyjemność – na książkę więc tak jak na przysłowiową szminką znajduje się wciąż pieniądze. Zachodnie wydawnictwa zabezpieczają swój sukces promując książki napisane przez celebrities – ich stoiska były więc wyklejone ogromnymi plakatami znanych i lubianych, jak Gordon Ramsey czy kontrowersyjny Russell Brand. Było też sporo książek dla koneserów: np. z wydawnictwa Taschen, których ceny przekraczają 600 funtów za egzemplarz. Najdroższą książką, przynajmniej tych targów, była bez wątpienia Art Edition Christophera Woola – 2250 funtów za egzemplarz. Nie można więc mówić o kryzysie dopóki znajdują się kupcy z takim budżetem. Tekst i fot:.

Małgorzata Białecka

Studenci w akcji Pod hasłem „Piąta rocznica obecności Polski w Unii Europejskiej” odbył się w londyńskim Bloomsbury II Kongres Polskich Stowarzyszeń Studenckich (2nd Congress of Polish Societies). Na zorganizowane przez zrzeszenie London Polish Society obrady, które odbyły się w dniach 24-26 kwietnia przybyło ok. 120 studentów, przedstawicieli organizacji polskich z piętnastu brytyjskich uniwersytetów, m. in. University of Oxford, London School of Economics, University College London, University of Manchester, Imperial College, University of Glasgow i University of Nottingham. Przez trzy dni debatowali oni nad dorobkiem pięcioletniej obecności Polski w Unii Europejskiej oraz sposobem organizacji studenckiej Polonii na Wyspach. Honorowymi gośćmi konferencji byli między innymi komisarz Unii Europejskiej ds. polityki regionalnej Danuta Hubner, dyrektor generalny w UE Jarosław Pietras, założyciel stowarzyszenia „Szkoła Liderów” profesor Zbigniew Pełczyński oraz prezes Polish City Club Roksana Ciurysek. W kongresie wzięli także udział przedstawiciele Ambasady RP w Londynie, świata nauki i biznesu. Tematem przewodnim kongresu było pięć lat Polski w Unii Europejskiej – nasze sukcesy, doświadczenia i wyzwania w tej organizacji. Podczas obrad przeprowadzono panele dyskusyjne dotyczące m. in. polskich negocjacji akcesyjnych, podsumowania pięciu lat obecności Rzeczpospolitej w Unii oraz sposobów promocji rodzimej kultury za granicą. Odbyło się także kilka wykładów (m. in. na temat transformacji po roku ’89 oraz pracy w służbie dyplomatycznej) i sprawozdania z działalności poszczególnych polskich stowarzyszeń studenckich. – Wystąpienia gości kongresu przekroczyły nasze oczekiwania. Pani komisarz Hubner oraz pan dyrektor Pietras podzielili się z nami doświadczeniami i anegdotami dotyczącymi polskich negocjacji akcesyjnych. Rozmawialiśmy także o roli Polski w UE i potrzebie głosowania w wyborach europejskich. Nasi goście poparli kampanię „Polacy głosują” omówioną przez Adama Komarnickiego. W dalszej części dyskutowaliśmy o bilansie naszego członkostwa po pięciu latach gdzie padło wiele pytań ze strony publiczności do ekspertów. Myślę, że ta dyskusja stała na bardzo wysokim poziomie. Poza tym poruszaliśmy tematy kulturalne i społeczne. Dziękuję za wsparcie, jakie otrzymaliśmy z Instytutu

Kultury Polskiej jak i Ambasady RP, a także firmy Sami Swoi. – powiedziała prezydent London Polish Society, studentka ekonomii politycznej Maria Rosnowska. Podczas konferencji odbyło się także otwarcie na University College London wystawy o Lechu Wałęsie, zatytułowanej The Man, Who Stopped Communism. Jej tytuł nawiązuje do słynnego meczu Anglia – Polska z 1973 roku, po którym media angielskie ochrzciły Jana Tomaszewskiego przydomkiem The Man, Who Stopped England. Wystawa skierowana do brytyjskiej publiczności ma promować wiedzę o polskiej historii najnowszej. Obrady zwieńczyły zorganizowane przez specjalistów z Polski i Wielkiej Brytanii warsztaty, których uczestnicy mogli zgłębić tajniki sztuki negocjacji. Kongres został zorganizowany przez organizację studencką London Polish Society, założoną w październiku zeszłego roku przez studentów University College London, London Metropolitan University, King’s College London i London School of Economics. Stowarzyszenie to jest organizacją parasolową, zrzeszającą dziesięć polskich klubów studenckich reprezentujących łącznie 250 osób. Powstało, aby utworzyć platformę kontaktów dla polskich studentów w Londynie i wspólnie realizować projekty promujące Polskę na terenie Wielkiej Brytanii. Oprócz organizacji kongresu London Polish Society może pochwalić się sekcją filmową, piłki nożnej, udziałem w obchodach 90. rocznicy odzyskania niepodległości, współpracą z uniwersytetami w Polsce, m.in. Uniwersytetem Jagiellońskim oraz organizacjami polonijnymi, jak na przykład Polish City Club. To już drugie spotkanie polskich studentów. W kwietniu zeszłego roku pierwszy Kongres Stowarzyszeń Polskich zorganizowany został w Oksfordzie przez studentów z University of St. Andrews i University of Oxford. Inicjatorem tamtej akcji był profesor Zbigniew Pełczyński, który patronował także tegorocznej konferencji. Podczas owocnych obrad polscy studenci zaplanowali wspólne przedsięwzięcia i cele na najbliższe miesiące oraz zdecydowali, że następne spotkanie odbędzie się w Glasgow.

Michał Wojciech Zdzieborski


|11

nowy czas | 9 maja 2009

reklama

Pomoc w zasięgu ręki W połowie kwietnia w północno-zachodnim oraz północno-wschodnim regionie Anglii wprowadzona została przez The Financial Services Authority oraz brytyjskie Ministerstwo Skarbu nowa usługa, oferująca informacje oraz praktyczną pomoc w kwestiach finansowych. Moneymadeclear oferuje realną pomoc na miarę indywidualnych potrzeb, obejmującą szeroki wachlarz usług: od radzenia sobie z budżetem i oszczędnościami, poprzez pokonywanie efektów spadku koniunktury, aż do zrozumienia podatków i planowania emerytur. Pomoc jest dostępna przez stronę internetową Moneymadeclea, na której znajdują się narzędzia takie jak analiza osobistej sytuacji finansowej oraz kalkulator budżetu. Pomoc można otrzymać również przez telefon od wykwalifikowanych doradców finansowych oraz osobiście w lokalnych placówkach. Usługa Moneymadeclear jest dostępna dla wszystkich zamieszkałych w północno-zachodnim oraz północno-wschodnim regionie Anglii jako część rocznego programu pilotażowego. Chris Pond, dyrektor ds. finansów FSA, powiedział: – Usługa Moneymadeclear zapewni pomoc na miarę indywidualnych potrzeb. Testujemy udzielanie jasnych, bezstronnych oraz osobistych informa-

The Met: representing London’s diverse communities

The Metropolitan Police Service is constantly evolving to meet the demands of London’s vibrant mix of nationalities, faiths and cultures. Diversity is embedded in the organisation, running like a golden thread through every aspect of its work.

cji i wskazówek dotyczących spraw finansowych. Chcemy, by usługa Moneymadeclear pomagała ludziom w zdobyciu pewności siebie do jak najlepszego zarządzania swoimi pieniędzmi, zarówno teraz, jak i w przyszłości. By to osiągnąć, udzielamy wskazówek niezbędnych w sprawach finansowych, które kształtują codzienne życie ludzi.”

W celu uzyskania bezstronnej porady w sprawach finansowych, odwiedź www.moneymadeclear.fsa.gov.uk lub zadzwoń pod numer 0300 500 5000, aby przeprowadzić całkowicie poufną rozmowę lub umówić się na osobiste spotkanie z doradcą finansowym w pobliżu miejsca zamieszkania.

What’s more, because London offers such a diverse and challenging environment in which to work, there is never a dull moment. It’s probably fair to say that no other profession brings with it such variety – and such reward. This is reflected in the sheer range of opportunities on offer – from surveillance and detective work, fraud investigation to counter terrorism. So as you can imagine, becoming a Police Officer opens up all kinds of doors to all kinds of new and exciting opportunities.

There is, of course, a real sense of pride amongst Police Officers about the work that they do. They enable the rest of us to live and work in a safer city. They forge invaluable links with the many and various communities that live in our city. Not to mention facing the challenge of combating and solving crime across London.

If you think you could police London’s streets, find out more about life as a Police Officer in the Met by registering your details to apply on 0870 067 8466 quoting reference 152/09, or text POLICE36 to 84118 by 15 May.

APPLY YOURSELF NOW Police Officers Earn up to £30k after training Few careers offer the chance to improve the lives of seven million people. But then few organisations are as rewarding as the Metropolitan Police Service. Looking after a diverse capital like London calls on the skills of a diverse range of people. People who enjoy the challenge of never knowing what each day will bring. People who want opportunity and excitement. People who can engage with communities and build positive relationships with all kinds of individuals. People like you. Find out more about life as a Met Police Officer by registering your details to apply on 0870 067 8466 quoting reference number 152/09, or text POLICE36 to 84118. Please note that registration is limited. Please register by 15 May 2009. We want to be as diverse as the city we serve. The Met particularly welcomes applications from groups which are currently under-represented in the Service, including women and black and minority ethnic communities.


12|

9 maja 2009 | nowy czas

reportaż

Southwark zobaczył na co nas stać Magdalena Jackiewicz

N

ikt nie wiedział, czego się spodziewać po pierwszej polskiej wystawie sztuki, która odbyła się w Nolias Gallery w London Borough of Southwark przy Old Kent Road. Przechadzając się w sobotnie popołudnie tą ulicą trzeba było stawić czoło wszechobecnemu tłumowi, który – jak na kraj multikulturowy przystało – namalowany jest „wszystkimi kolorami tęczy”. Ogólny harmider i wrzawa nie są tutaj niczym wyjątkowym, tak jest zresztą każdego innego dnia o dowolnej porze. Natomiast po wejściu do Nolias Gallery, gdzie swoje prace wystawiło jedenastu przedstawicieli polskiej sztuki, okazało się, że jest... zupełnie tak samo! Zdziwieni? Sukces tego wydarzenia przerósł oczekiwania wszystkich – organizatorów, sponsorów i samych artystów.

Prace Danuty Sołowiej (rzeźba), Krzysztofa Malskiego (fotografia) i Marcina Drogosza (instalacja)

SzanSa lepSzego poznania

Pracownicy Southwark Council

Sławek Blatton z gośćmi

Konsul Jakub Zaborowski

Wojciech Sobczyński

Marcin Dudek i Grzegorz Małkiewicz

Prace Joanny Szwej-Hawkin

Pierwsza wystawa polskich artystów mieszkających bądź pracujących w Southwark, która odbyła się w sobotę 18 kwietnia, przyciągnęła tłum, zarówno Polaków jak i „nie-Polaków”, przy czym frekwencję można spokojnie oszacować na 1:1. Forma spotkania była pomysłem wydawcy „Nowego Czasu”, Teresy Bazarnik, która chciała, by rodacy tu mieszkający, a z drugiej strony władze dzielnicy i ludzie z sąsiedztwa lepiej się poznali. Inicjatywa, która wyszła zarówno od redakcji dwutygodnika jak i władz Southwark była pierwszym tego typu przedsięwzięciem – nikt dotąd nie wpadł na pomysł urządzenia wernisażu-spotkania, które stworzyłoby ludziom szansę lepszego poznania. Dzięki współpracy z Active Citizens Hub oraz Southwark Council (sponsorów przedsięwzięcia), na przestrzeni prawie 100 metrów kwadratowych swoje prace wystawiło jedenastu polskich artystów, zarówno starszych jak i młodszych, mieszkających tu od niedawna, oraz tych pośrodku. Efekt końcowy był dość imponujący – zaowocował ciekawym i różnorodnym przekrojem prac fotograficznych, rzeźbiarskich, malarskich, graficznych i garncarskich. Southwark w końcu zobaczył nas i to, co sobą reprezentujemy, oraz jak rozmaici jesteśmy. – Bardzo podoba mi się ten przekrój wiekowy wśród artystów ze względu na to, że mogłam się porównać z tymi, którzy tworzą tutaj już od wielu, wielu lat – mówi Justyna Kabała, przedstawicielka najmłodszego pokolenia artystów pokazujących swe prace w Nolias Gallery. Justyna do Londynu przyjechała sześć lat temu mając dziewiętnaście lat, w ubiegłym roku wraz z hiszpańską artystką Celią Arias otworzyła galerię-studio Danse Macabre, a kilka dni przed wystawą dostała wiadomość o przyjęciu jej do Royal College of Arts. W Nolias Gallery zaprezentowała dwie ze swoich fotograficzno-graficznych prac. Oprócz twórczości tej młodej artystki mogliśmy podziwiać prace urodzonego tutaj, ale dumnego ze swoich polskich korzeni Martina Drogosza, absolwenta South Bank University, fo-

tografie Agaty Kadenacy, również reprezentującej najmłodsze pokolenie studentki London College of Communication i grafiki absolwenta Slade School of Arts Marcina Dudka. Średnie pokolenie to wystawiające w wielu londyńskich galeriach Basia Lautman ze swoimi przesiąkniętymi dużym poczuciem specyficznego humoru mini grafikami i Danuta Sołowiej, prezentująca monumentalne rzeźby-postaci. Byli też artyści z dużym doświadczeniem i o ugruntowanej na rynku brytyjskim pozycji: malarz Sławomir Blatton, fotograf Krzysztof Malski czy eksperymentujący w wielu formach artystycznych Wojciech Sobczyński. Piękną ceramikę pokazała Joanna Szwej-Hawkin.

Więcej niż WerniSaż Wystawa ruszyła o godz. 13.00, kiedy artyści jeszcze przyklejali ostatnie fiszki z tytułami prac. Przy drzwiach gości witali pracownicy Southwark Council i redakcja „Nowego Czasu”, częstując przychodzących winem. Oprócz samych artystów, tłumek w tym średnich rozmiarów pomieszczeniu tworzyli ci, którzy przyszli na dobrych parę godzin, jak i ci, którzy wpadali tylko i wypadali obejrzawszy wszystkie prace. Ci, którzy zdecydowali się zostać dłużej, najwyraźniej bawili się świetnie konwersując z artystami przy winie i zakąskach przygotowanych przez Mikołaja Hęciaka, speca od kulinariów, piszącego na łamach gazety, oraz Agatę Racut. Było o czym rozmawiać, bo artyści chętnie opowiadali o swoich pracach. Każdy czuł się bardziej jak na imprezie w galerii niż na wystawie (tylko) sztuki. – Piękna wystawa. Marzyłbym o tym, by była pokazana w kryptach mojego kościoła – wyraził swoje wrażenia Ray Andrews, proboszcz anglikańskiego kościoła w Borough, jeden z pierwszych gości wystawy. Jak powiedziała Teresa Bazarnik i przedstawiciele Southwark Council, głównym celem tego spotkania było umożliwienie ludziom poznania się. I to z pewnością się udało. Paweł Wąsek, absolwent łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych, który wystawił w galerii cztery prace powiedział, że dla niego takie spotkanie to świetna inicjatywa. – Stwarza możliwość spotkania znajomych, których widzi się zbyt rzadko oraz poznania innych w świetnej atmosferze, jak również pokazania swoich prac. Był dreszczyk emocji przy wieszaniu prac, wiele ciekawych rozmów. To się wszystko ze sobą łączy. Jest to coś więcej niż przyjść, pokazać i wyjść. To jest bardzo świetna inicjatywa – powiedział Paweł. Paweł Wąsek głównie maluje i rysuje, ale również lubi wykorzystywać w swoich pracach rzeczy pozornie bezużyteczne, które sam znajduje, takie jak chociażby kawałki ceramiki wyrzucone na brzeg przez Tamizę, nadając im zupełnie nowe znaczenie. – Ta malutka historyczna enklawa (dawny pub Thomas a Becket, leżąca na drodze dawnych pielgrzymek do Canterbury, gdzie zginął ten męczennik) zamieniła się w tętniące polskim pulsem miejsce – powiedział mieszkający w Londynie od końca lat 60. absolwent krakowskiej ASP, Wojciech Sobczyński. – Kiedy „Nowy Czas” wystąpił z inicjatywą tej wystawy wydawało mi się to ciekawym pomysłem, choć improwizowane w krótkim terminie imprezy mogą być czymś świetnym albo kompletną klapą. Kiedy pierwszy raz


|13

nowy czas | 9 maja 2009

reportaż Artystka przyznała, że sama niestety odczuwa na sobie te stereotypy poprzez pewne komentarze czy żarciki. – Wymiana zdań na temat kultury szerzy otwartość i akceptację oraz współżycie w zgodzie, przeciwstawiając się szufladkowaniu mniejszości i kreowaniu stereotypów, więc takie imprezy mogą pokazać inną stronę naszego narodu. Uważam, że jest to bardzo potrzebne – dodała.

tym muzyczNym akceNtem...

Basia Lautman i Agata Kadenacy; obok Justyna Kabała ze swoimi pracami

wszedłem do galerii, która była długo zamknięta, wychłodzona, w deszczowy dzień, wrażenie było dość ponure. Zdumiało mnie więc to, co zobaczyłem, kiedy prace już wisiały. Wieszaliśmy całą wystawę zbiorowo, ale w kompletnej harmonii, a bardzo dobre, wiodące oko Teresy Bazarnik czuwało nad całością. Myślę, że przedstawiciele Southwark Council są mile zaskoczeni. To stwarza inne wrażenie o Polakach, których w Southwark jest bardzo dużo, a którzy raptem pokazali się od kulturalnej strony. Cieszę się też ze spotkania z młodymi artystami, którzy rokują dobre nadzieje, myślę, że ich talent będzie się rozwijał. Z tego wywiąże się też pewnie dalsza współpraca. Wynoszę z tego spotkania jak najbardziej pozytywne odczucia – dodał na koniec Wojciech Sobczyński. Według Sławomira Blattona, absolwenta warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, który w Londynie tworzy od 1970 roku, spotkanie to naznacza pewnego rodzaju przełom naszej tu artystycznej obecności. – To idealny moment zapisu i reprezentacji polskich artystów w południowym Londynie. Polacy zaznaczają teraz swoją obecność na równi z angielskim establishmentem. No, może szanse nie są jeszcze zupełnie równe, ale jest to duży krok. Uważam, że to się wyrówna szybciej niż się spodziewamy. To spotkanie pokazało, że znikają wszelkie kompleksy niższości, że położenie geograficzne przestaje odgrywać rolę i w rezultacie artyści polscy zaczynają pokazywać się na równi z artystami angielskimi. Tak zresztą jak i inne narodowości – mówi entuzjastycznie Sławek Blatton. Jak zaznaczył, Polacy powinni wyzbyć się wszelkich kompleksów, bo po prostu nie warto i nie ma powodu, by je mieć. Tuż przed głównym punktem programu tłumek, który zastałam przekraczając progi galerii rozrósł się do tłumu. Około godz. 18.00 wystąpił z krótkim przemówieniem przedstawiciel Southwark Council, Kevin Dykes, który pogratulował wspaniałego pomysłu i „sukcesu, który przejawił się tak ogromnym zainteresowaniem”. Kevin przyznał, że wystawa przypomniała mu, jak bardzo interesująca jest polska kultura, a Teresa Bazarnik podziękowała sponsorom – Active Citizens Hub i Southwark Council oraz publiczności za tak liczne przybycie. Wystąpił też konsul ds. emigracji Jakub Zaborowski, który podkreślił, że nie musi mówić o integracji, bo realizuje się ona na naszych oczach właśnie poprzez takie spotkania. Najbardziej cie-

kawe – zdaniem konsula – było jednak to, że artyści pokazujący swoje prace reprezentują różne pokolenia Polaków. Nie bez znaczenia był także według niego fakt, że wystawa udowodniła, że istnieje polskie życie po drugiej stronie rzeki i nie tylko w zachodnim Londynie. Integracja, o której wspomniał konsul Zaborowski przebiegała na dwóch różnych poziomach. Z jednej strony starszego pokolenia Polaków, od lat mieszkającego na Wyspach Brytyjskich, z tymi, którzy przybyli tu po włączeniu Polski do Unii Europejskiej bądź tutaj się urodzili. Z drugiej – liczba Anglików oraz innych obcokrajowców była tak duża, że można było spokojnie mówić o naszej integracji z lokalną społecznością.

Na przekór stereotypom Przedsięwzięcie takie jak wystawa w Nolias Gallery jest ważnym krokiem w kreowaniu wizerunku Polaków na Wyspach. Jak stwierdził sam Kevin Dykes: – Stereotypy o polskich budowlańcach zabierającym Anglikom pracę, czy też inne,

są przecież bardzo widoczne i dlatego ważne jest, aby polskie społeczeństwo mogło dać o sobie znać. Jeśli Anglik będzie miał możliwość poznania Polaka osobiście, być może pomyśli, że jego podejście było błędne. Być może zapoczątkuje to nowy tryb myślenia – wielu Anglików przecież nie wie, że w Southwark jest tak duża społeczność polska. Takie wystawy jak ta mogą więc lekko zmienić podejście do Polaków – usłyszeliśmy z ust pracownika Southwark Council. Cieszymy się, że Kevin Dykes nie podziela takiego stereotypowego myślenia. Justyna Kabała również jest świadoma stereotypu Polaka, który mieszka w Anglii. Przyznała, że wystawa ma ogromne znaczenie właśnie ze względu na to, że „tego typu imprezy mają duży wpływ na zmianę stereotypowego myślenia o Polakach w Londynie, zawsze wrzucanych do szufladki z napisem: związane wyłącznie w z kasą, dobrym bytem i karierą. Im więcej tego typu imprez, tym łatwiej będzie się nam zintegrować z brytyjskim, multikulturowym światem”.

Zwieńczeniem wieczoru był koncert Aleksandry Kwaśniewskiej, wokalistki popowo-jazzowej, która wystąpiła wraz z trio Tomasza Zyrmonta, studenta Guildhall School of Music. Chociaż słowo „koncert” jest tutaj raczej źle dobrane – filigranowa Aleksandra wystąpiła stojąc może dwa metry od słuchaczy, którzy otaczali ją z każdej możliwej strony, i nawet przywołała do siebie jednego z przyjaciół, który zaśpiewał razem z nią. Było to raczej klubowe granie niż koncert sam w sobie, co zdawało się bardzo podobać publiczności. – Fajnie było widzieć znajome twarze w tym miejscu. Gratuluję zrealizowania tego wspaniałego pomysłu. Myślę, że takie imprezy jak ta powinny być organizowane o wiele częściej, po frekwencji zresztą widać, że ludzie tego chcą – powiedziała wokalistka. Tomasz Zyrmont zagrał wraz z perkusistą Flavio Li Vigni z Włoch oraz z czarnoskórym basistą Rickiem Jamesem, występującym między innymi z Amy Winehouse, z którą się przyjaźni, oraz Estelle. To iście międzynarodowe trio wyraźnie świetnie się bawiło grając w kameralnej atmosferze galerii. Impreza zakończyła się tuż po 21.00, ale mimo iż trwała tak długo, nie wszyscy byli skłonni do wyjścia. Przed wystawą Teresa Bazarnik powiedziała mi, że jeśli dużo ludzi zainteresuje się tym wydarzeniem, to może Southwark Council wesprze więcej tego typu imprez w przyszłości. Wszystko miało zależeć od ludzi. Dziś z zadowoleniem przyznaje, iż jest zaskoczona tak dużym zainteresowaniem. Miejmy więc nadzieję, że to spotkanie otworzy furtkę kolejnym.

Magdalena Jackiewicz zdjęcia: Fernando ezquerra, Włodzimierz Fenrych, Justyna kabała, Danuta sołowiej

komentarz » 14

Aleksandra Kwaśniewska i zespół Tomasza Zyrmonda


14|

9 maja 2009 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA

Debile z debetem Krystyna Cywińska

Nie chadzam do banku. Nie mam potrzeby. Bank, jak ma potrzebę, sam się do mnie zgłasza. Nęka mnie monitami. Przekroczyła pani, jak ten debil, ustaloną sumę debetu. Czyli pozycji „winien” i „ma”. – Jest pani winna. Całe życie byłam winna tego i owego. Można się przyzwyczaić. I nie tracić głowy.

Moja przyjaciółka straciła jednak głowę parę dni temu. Poszła na zakupy do Tesco, wyjęła kartę kredytową i czeka. A tu despekt. Bank odmówił płatności. Nie ma pokrycia na koncie. Przyleciała do mnie roztrzęsiona i krzyczy: – Ja nigdy w życiu nie byłam bez pokrycia! – No to masz szczęście – powiadam. I pokrywam milczeniem jej brak wyczucia odcieni naszego języka. – Co robić? – pyta. – Idziemy do banku – mówię. W banku kolejka. Różne obieżyświaty w różnym wieku i w różnych strojach. Szeptające różnymi dialektami. Przestępujemy z nogi na nogę, wzdychamy, jęczymy, sykamy. Usiąść nie ma gdzie. Dwa krzesełka zajęte przez korpulentne Hinduski. Pod ścianą nadwerężony zużyciem stół. Pod nogami zadeptany carpet. Dawno mnie tu nie było – myślę. A bywałam tu często przed pół wiekiem. Wchodziło się wtedy do tego banku jak do świątynni Mammona, biblijnego bożka, wielbiącego dobra doczesne, ponęty i mamidła świata. Według Ewangelii św. Mateusza nie możemy służyć Bogu i Mammonowi. Ale ksiądz proboszcz w naszej parafii potrafi, dzięki Bogu, obie te służby jakoś godzić. Nasz bank był godną Mammona świątynią. Wszędzie mahoniowe boazerie. Wszystko otwarte, żadnych krat. Za mahoniowymi biurkami eleganccy kasjerzy. Sztuczkowe spodnie, białe koszule, dyskretne krawaty, czarne marynarki. Przed biurkami skórzane fotele. Pod ręką kryształowe popielniczki na postumentach z brą-

zu. Wszędzie brązowe okucia i klamki na dostojnych mahoniowych drzwiach. Pod nogami puszysty dywan w gustowne desenie, a wokół nabożny szmer pożądania i szelest banknotów. I gdzie się to wszystko podziało? Przez burżuazyjny kapitalizm przeleciała burza proletariacka. Proletariusze wszystkich krajów połączyli się w kapitalizmie. I nastąpiło zrównanie. A z nim weszły okienka za kratami i plebejski wystrój. Na złom poszły brązowe okucia i ozdoby, zniknęły mahoniowe biurka i boazerie. Filie wielkich banków przekształciły się, ewolucyjnie, z burżuazyjnych świątyń w plebejskie stoiska kapitału. Więc stoimy i czekamy. I wzdychamy. W końcu dochodzimy do okienka. Kasjerka, wymięta, zadręczona przez klientów z wymogami i bez wspólnego języka pyta: – Yes? Na co moja przyjaciółka powiada, że bank odmówił jej pokrycia na karcie kredytowej. A ona ma tu jeszcze dwa inne konta z pokryciem. Na co kasjerka wstaje i wychodzi. Czekamy i wzdychamy. Z czeluści zaplecza wyłania się wreszcie młody człowiek o azjatyckim profilu. Prosi za przepierzenie z wymęczonym biurkiem i twardymi krzesełkami. – Więc pani powiada – mówi – że bank odmówił zapłacenia rachunku na pani kartę kredytową. – Tak, odmówił, takiego się wstydu najadłam. – Zaraz sprawdzimy – powiada młody człowiek. Sprawdza w komputerze i anonsuje – Zgadza się. No money na koncie. Null, zero. I przekroczyła pani limit na overdraft. – Debet na

minus – myślę – ty debilu. – Ale ja mam tu dwa inne konta z pieniędzmi – mówi moja przyjaciółka. Młody człowiek wychodzi, po czym wchodzi z czarnoskórym menedżerem. – How do you do – mówi menedżer i zasiada za biurkiem. – Pani imię? – Nazwisko? Imiona ojca i matki? A jak się pani nazywała z domu? I jak się pani matka nazywała z domu? – moja przyjaciółka sinieje. – Moja matka nazywała się z domu Czajkowska – mówi. Menedżer się uśmiecha. – To rosyjskie nazwisko? – pyta. – Pani jest Rosjanką? Myślałam, że moją przyjaciółkę szlag na miejscu trafi. – Moja matka nie była Rosjanką, mój ojciec nie był Rosjaninem i ja nie jestem Rosjanką! – wykrztusiła ze wzburzeniem. Na twarzy menedżera rozczarowanie. Bo gdyby była, to byłoby co innego. Pewnie by była milionerką gazową czy naftową. – Jestem British, polskiego pochodzenia. – No tak, szkoda – myśli pewnie menedżer. – W takim razie poproszę panią o datę urodzenia. – O co? – O datę urodzenia. No, tego już było za wiele. Moja przyjaciółka prawie dostała apopleksji. – Datę urodzenia? A to dlaczego? – Żeby sprawdzić pani tożsamość – słyszymy. Coś tam bąknęła pod nosem, podała jakąś datę. Menedżer zerknął do komputera i powiedział: – Sorry. Nie zgadza się. – Jak to się nie zgadza? – Data jest inna. – Jak to inna? – Znacznie późniejsza. Przy tym nazwisku, jakie pani podała, figuruje inna data. – Co to znaczy późniejsza? Dajcie mi wody! Nie wytrzymam! A

o ile lat późniejsza. – O, przepraszam, to jest tajemnica służbowa. Proszę przyjść z paszportem. I am sorry. I wyszedł. Ludzie! Czyż kobieta w pewnym wieku nie może sobie uszczknąć kilku lat z życiorysu? To skandal. Wróciłyśmy z paszportem. Czekała na nas urzędniczka, Polka. Miła, przepraszała, wyjaśniała, że to wymogi security. Dokonała szybko przelewu z konta na konto. Wszystko się dobrze kończy, jak się ma w życiu pokrycie. Ale nie daj Boże, jak się człowiek bez pokrycia budzi. W Daily Telegraph przeczytałam artykuł o praktykach Lloyds Bank w takich przypadkach. Urzędnicy bankowi zastraszają klientów – ofiary recesji, zalegające ze spłacaniem pożyczek. Urzędnicy banku – jak pisze Daily Telegraph – mają przykazane straszyć ich konsekwencjami, napastować telefonicznie i listownie. Brytyjski dziennik podał szereg przykładów takiego brutalnego traktowania dłużników Lloyds Bank, który po tym artykule gęsto się tłumaczył. Wszystko to piszę ku przestrodze. Bo nie ma banków pobożnych, jakie były za dawnych czasów. Nazywane komorami potrzebujących. Zakładał je w Krakowie ksiądz Piotr Skarga w Roku Pańskim 1585, żeby służyły potrzebującym bez oprocentowania. Przetrwały wiele lat, aż je wykończył kapitalizm. A że czasem czasu nie wystarczy, by czekać na cud gospodarczy, lepiej przestać w cuda wierzyć i na razie kredytów nie zaciągać.

Nowy czas potrzebuje nowych miejsc Przestrzeń jest w zachodnim świecie powszechnie przyjętym symbolem wolności. (...). Zamknięta i uczłowieczona przestrzeń staje się miejscem. W porównaniu z przestrzenią, miejsce jest spokojnym centrum ustalonych wartości. Istotom ludzkim potrzebne jest zarówno miejsce, jak i przestrzeń (...). Miejsce to bezpieczeństwo, przestrzeń to wolność: przywiązani jesteśmy do pierwszego i tęsknimy za drugą. Yi –Fu Tuan (Przestrzeń i miejsce)

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem w redakcji o idei zorganizowania wystawy w Nolias Gallery, pomyślałem – świetny pomysł! Ale już za chwilę pojawiły się wątpliwości: jaki ma być temat wystawy? Adres (Southwark) jako kryterium wyboru artystów wydawał mi się pretekstem niewystarczającym, wątłym i kruchym dla zaproszenia na wystawę. Dzisiaj mogę powiedzieć, że się myliłem. Podjąć próbę przemienienia Southwark w miejsce to prawdziwe wyzwanie. Wystawa nie miała jednego wątku tematycznego. To prawda. Artyści prezentujący swoje prace operują różnymi technikami i uprawiają różne dziedziny sztuki. To też prawda. Trudno powiedzieć co ich łączy, bo nawet daty urodzenia dzieli dystans ponad czterdziestu lat. Najmłodszy z nich urodził się w 1983 roku a najstarszy w 1944. O wspólnocie pokoleniowego doświadczenia nie może być mowy. Łączy ich So-

uthwark – terytorium i przestrzeń, autobusowe przystanki, geometria ulic i punktów na mapie. Być może mijali się na Old Kent Road idąc do Tesco lub czekali wspólnie na autobus, ale większość z nich nigdy wcześniej się nie spotkała. Gdyby nie dwuznaczność tej frazy, moglibyśmy opisać sytuację braku kontaktu na ulicy, tak jak robią to współcześni socjologowie, jako „obcowanie z namacalną, anonimową cielesnością innych ludzi”. Tutaj wystarczy powiedzieć, że anonimowość jest doświadczeniem każdego z nas, żyjącego w metropolii. I jeśli prawdą jest, jak mówił Heidegger, że „człowiek jest o tyle, o ile mieszka”, to poszerzanie granic przestrzeni rzeczywistego spotkania ludzi i rozwijanie życia społeczności lokalnej ma swoje znaczenie daleko wykraczające poza ramy wąsko pojętej działalności społecznej. Tworzenie miejsc spotkania pozwalających

utrzymywać kontakty twarzą w twarz jest, mówiąc metaforycznie, rzucaniem kotwicy lub jak kto woli – koła ratunkowego ludzkiej potrzebie budowania bezpiecznego i przyjaznego siedliska. Z tego punktu widzenia wystawa spełniła swoje zadanie. Nolias Gallery, na rogu Old Kent Road i Albany, była wypełniona po brzegi i przez kilka godzin nikt nie miał ochoty jej opuścić. Obrazy, rzeźby, fotografie i ceramikę jedenastu polskich artystów z Southwark zobaczyło ok. 300 osób. Co pokazuje, jak duża jest potrzeba tego typu spotkań. Wszyscy wiemy, że Londyn jest miastem wielokulturowym, ale często dla polskich organizatorów tzw. wydarzeń kulturalnych niewiele z tej wiedzy wynika. Na szczęście tym razem było inaczej. W budynku, w którym w latach 70. David Bowie robił próby do albumu Spiders from

Mars, 18 kwietnia zagrali jazzowi muzycy z Polski, Włoch i Jamajki. Okazuje się, że fala polskiej emigracji, jaka w ostatnich pięciu latach napłynęła do Londynu, wyrzuciła na Wyspy wielu młodych artystów. Stworzenie im pola konfrontacji własnej twórczości z publicznością i spotkanie z artystami starszego pokolenia, od wielu lat mieszkających w Wielkiej Brytanii daje możliwość wzajemnych inspiracji i nawiązania nowych kontaktów. Chętnie zobaczyłbym prace zaproszonych artystów w jakiejś tematycznej wystawie. W sytuacji kiedy POSK zbyt wielu rozczarowuje, a inne miejsca, takie jak Fawley Court, przeszły już niestety do legendy, potrzebne są miejsca nowe, w których Polacy, razem z innymi emigrantami przybyłymi do Londynu, napiszą własną historię.

Wojciech Goczkowski


|15

nowy czas | 9 maja 2009

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Podobno przestały nas interesować święta narodowe. Nie wiadomo, kogo winić. Polityków, czy naród? A może problem jest głębszy? Może tak skutecznie przez lata komunizmu pozbawiano nas podmiotowości, że teraz wszystko, co publiczne, wydaje się nam marionetkowe? Jeśli tak jest, to politycy nie robią nic, żeby ten stan zmienić. A jeśli coś robią, to kończy się to farsą. Spójrzmy na własne podwórko. Ambasada RP w Londynie przez całe dwudziestolecie od 1989 roku nie miała żadnego pomysłu na obchody świąt narodowych. Owszem, z inicjatywy Warszawy świąt przybywało, co jeszcze pogarszało sytuację. Obowiązywała sztampowa formuła okolicznościowego spotkania dla wybranych gości w ambasadzie z tradycyjnym poczęstunkiem i drętwymi mowami. Nikt tego nie próbował zmienić, bo zawsze można znaleźć te 50-100 osób, które poczują się nobilitowane przez fakt zaproszenia w progi ambasady. Frekwencja nie była problemem. Wydawało się, że w tym roku ambasada podjęła wyzwanie. Dużym nakładem środków sprowadzono renomowaną orkiestrę Polskiego Radia z Katowic. Wynajęto światowej sławy dyrygenta Jacka Kaspszyka, a nawet skrzypaczkę Tasminę Little. O atrakcyjności wieczoru miał również decydować repertuar: utwory Andrzeja Panufnika, mniej znanego poza Polską Mieczysława Karłowicza (którego w końcu i Polacy zaczęli promować, wcześniej robił to Nigel Kennedy) i Witolda Lutosławskiego. Z takim programem i w takim miejscu (Cadogan Hall) trudno… i tutaj muszę zacytować Młynarskiego… coś

„spiepszyć panowie”. A jednak można, czyli rozpoznanie Młynarskiego było ponadczasowe i ponadsystemowe. Cadogan Hall świecił pustkami. Świetna muzyka i takież samo wykonanie, a na sali całe rzędy puste. I żeby było ciekawiej, puste przed rzędem honorowym. Osoby dostojne, bo zaproszenia wydawane są zawsze w systemie hierachicznym, zmówiły się i nie przyszły? A może odpowiedzialny za biletowanie uznał, że lepiej stworzyć taką strefę buforową, bo a nuż przyjdzie jakiś dryblas i przysłoni prezydentowej Kaczyńskiej scenę? Wbrew jego dobrej woli skończyło się na tym, że prezydentowa zamiast sceny widziała puste miejsca, o czym głośno powiedziała. Nie podaję nazwisk, kto za co był odpowiedzialny, niestety ich nie znam. Wiem za to, że biletowanie na imprezę w całości zorganizowaną przez Instytut im. Adama Mickiewicza i Instytut Kultury Polskiej przejęła ambasada. Czy dlatego, że zamieszane w nią było święto narodowe, co wymaga organizacji wyższego szczebla? Szczebel nie jest żadną gwarancją, więc wyszła farsa, a mogło być inaczej, jak na przykład w Canterbury, gdzie organizatorzy pozostawieni samym sobie zgromadzili w katedrze ponad tysiąc osób.

APEL Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy Przez ponad dwa lata wydawaliśmy bezpłatny „Nowy Czas” bez żadnej pomocy finansowej z zewnątrz. Na początku, było ciężko. Stworzyliśmy jednak tytuł, który się sprawdził na rynku wydawniczym i ta świadomość motywowała naszą działalność. Po roku gazeta wprawdzie nie przynosiła dochodu, ale zaczęła się samofinansować, co w naszym przypadku, grupy trochę szalonych ludzi, było najważniejsze. W obecnych warunkach ekonomicznych gazecie grozi likwidacja. Gdyby do tego doszło, oznaczałoby to, że nie ma miejsca na brytyjskim rynku prasy polonijnej dla publikacji niezależnej, ambitnej, rzetelnej (w ten sposób „Nowy Czas” jest oceniany przez czytelników i ekspertów). Od samego początku niezależność pisma decydowała o tym, że nie zwracaliśmy się o dofinansowanie. Z powodu kryzysu kontynuacja takiej polityki stała się niemożliwa. Na każdym kroku słyszymy od naszych czytelników – nie wolno zamykać gazety. Postaramy się zrobić wszystko, żeby jej nie zamknąć. Nawet najmniejsza pomoc się liczy, a o sukcesie naszej akcji obiecujemy informować czytelników . Jeśli ktoś z Państwa chciałby nas wesprzeć, czeki prosimy wystawiać na: Czas Publishers Ltd. Wszystkim ofiarodawcom z góry dziękujemy.

Grzegorz Małkiewicz Li sta osób, któ re wspar ły f in ans o wo fund usz wy daw nic zy „No we go Cza su ”: Pa weł Bon ow icz, J. P. Finn, L. Gu dy now ska, Ot ton Hu lac ki, Li dia P’ng, Li ly Po hl mann, Wa l e ria Sa wic ka, Ma r ia Sen tuc, Elż bie ta Sa dow ska, Rys zard Żół ta niec ki. Na zwi ska au to rów, któ rzy zrze kli się ho no ra r ium na ten sam cel po da my w na stęp nym nu me rze.

Wacław Lewandowski

Miniaturyzacja Ulegających sugestii tytułu uprzedzam, że nie jest to felieton o technicznych czy elektronicznych nowinkach, ani tendencji panującej we współczesnej wytwórczości sprzętów użytkowych. Chodzi tu – cóż poradzić – o polskie życie polityczne i kierunek rozwoju polityki polskiej. Niedawno jeszcze polityka ta żywiła się wielkimi hasłami, ogłaszała podejmowanie ogromnych wyzwań, zapowiadała czyny radykalne i olbrzymie. Najpierw słyszeliśmy o budowie nowego państwa, IV Rzeczypospolitej, która zastąpi ułomny pokomunistyczny twór państwowy i ziści ideały niepodległości. Gdy okazało się, że budowniczowie postawili tyle nowego państwowego gmachu, ile położyli nowych odcinków autostrad, przyszli następni – z ambitnym programem naprawy państwa, budowy kraju nowoczesnego, likwidacji prawnych absurdów i „wojenek na górze”, wreszcie stworzenia „drugiej Irlandii” (mowa o czasie, gdy ta pierwsza jeszcze nie była dotknięta kryzysem). Z tego też niewiele zostało i dziś już do tych haseł i programów mało kto wraca, a jeśli się je wspomina, to raczej w wypowiedziach zjadliwie ironicznych. Istotne dla polskiej polityki zagadnienia i problemy mają dziś bo-

wiem małe i coraz mniejsze rozmiary. Doba miniaturyzacji nadeszła niepostrzeżenie, ale zdołała już podporządkować sobie całe polskie życie polityczne. Gdy, np. przedstawiciele rządów państw UE spotykają się na tzw. szczycie, by pomówić o globalnym kryzysie czy o problemach energetycznych i ekologicznych, dla przedstawicieli Polski najbardziej palące jest zagadnienie, kto i przed kim zdoła posadzić wiadomą część ciała na przydzielonym polskiej delegacji krześle. Gdy inni debatują, komu powierzyć kierowanie NATO, dla naszych ważniejsze jest, jakim snem i w jakiej kondycji spał ostatniej nocy minister Sikorski. W Warszawie natomiast, jeśli dochodzi do publicznych wystąpień premiera, jest pewne, że nie będzie mowy o jakichś posunięciach antykryzysowych ani politycznych programach, lecz o zachowaniu bądź wypowiedzi prezydenta. W ogóle odnosi się wrażenie, że Polska ma prezydenta po to, by był ktoś, kto zawsze wystąpi z krytyką poczynań premiera i odwrotnie – premiera trzyma się na etacie po to, by było komu wyzłośliwiać się nad prawdziwą czy rzekomą nieporadnością prezydenta. Obaj panowie dawno już zredukowali obszar swoich zainteresowań tak radykalnie, że gdyby

jednemu zabrakło nagle drugiego, nie mieliby o czym mówić, zaś w polityce nie znaleźliby już niczego do roboty. To samo dotyczy ich współpracowników i politycznych drużyn. Trudno sobie wyobrazić, co mógłby, na przykład, robić w polityce Stefan Niesiołowski, gdyby nagle zabrakło w niej braci Kaczyńskich. Czym mogliby wypełnić czas Ziobro, Szczygło czy Kurski, gdyby zabrakło „ataków PO na prezydenta”, czyli słownych zaczepek, odpowiadaniem na które głównie się zajmują? Bo polityki polskiej nie obchodzi dziś świat, Europa, kraj własny i los jego mieszkańców, a tylko to, co ludzie Tuska powiedzieli o Kaczyńskich i co ludzie Kaczyńskich mówią o ludziach Tuska. Nic więcej. Janusz Palikot, który oskarżył prezydenta o alkoholizm, wytykając zakupy trunków w małych (!) buteleczkach prezydenckiej kancelarii, pozwolił sobie nazwać braci Kaczyńskich „kurduplami”. Proces karlenia polskiej polityki nazwałbym więc procesem jej kurduplizacji. Bo polityka polska nie tylko miniaturyzuje obiekty swych zainteresowań, ale także kurtyzuje i systematycznie pomniejsza samych polityków, przepoczwarzając ich w ludzi małych. Stara to bowiem prawda – małością do wielkości nie dojdziesz.


16|

9 maja 2009 | nowy czas

takie czasy

Perła Oceanu Indyjskiego czyli opowieść o wojnie i pokoju Irena Bieniusa

Ż

yczę miłego pobytu w naszym pięknym kraju, madame – oficer z uśmiechem oddaje mi paszport przystęplowany egzotyczną pieczątką. Kolorowy, rozgadany tłum taszczy wypchane do granic możliwości walizy, torby i tobołki, wszystkie obowiązkowo zamknięte na kłódkę. Moją walizkę też zdobi pokaźnych rozmiarów kłódka, bo jak powiedział mój mąż: – Lecimy do Azji, więc musimy się odpowiednio zabezpieczyć. Azja to nie Europa... Kraj rzeczywiście jest piękny. Pełnia lata, lazurowe niebo, delikatna bryza znad morza, leniwie kołyszące się palmy. Obrazek jak z reklamy biura podróży. Przy wyjeździe z lotniska zauważam jednak jeden szczegół, który początkowo umknął mojej uwadze. Na skrzyżowaniu stoi dwóch żołnierzy. Są uzbrojeni po zęby, z bronią gotową do strzału i uważnie obserwują otoczenie. To samo powtarza się na następnym skrzyżowaniu i kilka ulic dalej... Cejlon to wyspa położona u południowych wybrzeży Indii, zwana Perłą Oceanu Indyjskiego. Historia cywilizacji na wyspie sięga V stulecia p.n.e. Po podboju wyspy przez Indusów, na Cejlonie powstało państwo Syngalezów, których nastepnie inwazje Tamilów i innych najeźdźców zmusiły do wycofania się na południe wyspy. Na początku XVI wieku Cejlon stał się kolonią – najpierw portugalską, później holenderską i wreszcie brytyjską. Wyspa osiągnęła pełną niepodległość w roku 1948. Wtedy to rząd postanowił zmienić dotychczasową nazwę kraju – Cejlon (kojarzyła się z czasami kolonialnymi) na Sri Lanka. W Polsce kojarzymy Sri Lankę przede wszystkim z herbatą. Ludzie wyobrażają sobie piękne, zielone plantacje i pracujace tam kolorowo ubrane, uśmiechnięte kobiety. Tak jak w reklamach herbaty w telewizji. Rzeczywistość niestety przedstawia się mniej kolorowo. Praca na plantacji herbaty jest ciążkim i najgorzej płatnym zajęciem, a ludzie, którzy tam pracują, z reguły należą do najniższych warstw społeczeństwa i są traktowani przez innych z pogardą. Pomimo tego że pracują na plantacji herbaty, często nie stać ich na to, aby ją pić. Jest po prostu za droga. Zresztą najlepsze gatunki i tak są przeznaczone na eksport. Ewentualnie można je kupić w sklepach dla turystów. Bo na Sri Lance są sklepy, hotele i restauracje, ba, nawet całe

Targ rybny w Negombo

dzielnice wybudowane tylko z myślą o turystach. Przestronne, bogate, zdobione marmurem i zapchane wszelkiego rodzaju towarami z cenami w rupiach, euro, funtach i dolarach. Miejscowi, nie zatrudnieni w przemyśle turystycznym, raczej tam nie zachodzą, bo i po co. Po uzyskaniu niepodległości dominujący w państwie Syngalezi zaczęli dyskryminować i ograniczać prawa będących w mniejszości Tamilów. W latach 60. i 70. doszło do największych pogromów ludności tamilskiej. W roku 1983, po wydarzeniach zwanych Czarnym Lipcem, kiedy tylko w samej stolicy kraju zamordowano kilka tysięcy Tamilów, doszło do wybuchu wojny domowej, która trwa do dziś. – Chwilę. Zaraz wracam – nasz kierowca trzasnął drzwiami i pobiegł w stronę przydrożnej kapliczki, w głębi której dojrzałam figurę Maryi z Dzieciątkiem. – To cudowna kapliczka. Czeka nas kilka godzin jazdy i to drogą, która uchodzi za niebezpieczną, więc lepiej się pomodlić o dobrą podróż – wyjaśnił nam z uśmiechem kierowca i ruszyliśmy dalej.

Jazda samochodem na Sri Lance graniczy z samobójstwem. Do końca życia zapamiętam drogę z lotniska. Byłam pewna, że wypadek jest nie do uniknięcia i albo zaraz my w kogoś uderzymy albo ktoś uderzy w nas. Co chwilę wydawałam głośne okrzyki, co niesłychanie bawiło naszego kierowcę. Na Sri Lance nie obowiązują żadne przepisy drogowe, a nawet jeśli, to i tak nikt się nimi nie

przejmuje. Kierowcy wyprzedzają beztrosko „na trzeciego”, trąbiąc przy tym niemiłosiernie. Chcą w ten sposób dać znać innym uczestnikom ruchu drogowego, żeby uważali, bo oni właśnie wyprzedzają. – Dajcie mi minutkę. Za chwilę będę z powrotem – tym razem z głębi kapliczki spojrzała na mnie dostojna twarz Buddy. – Ten Budda pomógł już niejedne-

Kapliczka w Negombo, przy której modlił się nasz kierowca

mu kierowcy, więc i nam nie zaszkodzi poprosić o szczęśliwą podróż – wyjaśnił nasz kierowca sadowiąc się na siedzeniu. Jednak biorąc pod uwagę tutejszy styl jazdy, trzeba przyznać, że co dziwne, wypadki drogowe wcale nie zdarzają się aż tak często, jakby się można było tego spodziewać. Dlaczego? Otóż czynnikiem decydującym jest z pewnością miejscowy zwyczaj polegający na, ni mniej ni więcej, tylko biciu (często do nieprzytomności) kierowcy, który spowodował wypadek. Dlatego też na Sri Lance widok pokrwawionego człowieka, uciekającego co sił w nogach przed rozjuszonym tłumem nikogo nie dziwi i nikt nawet nie próbuje nieszczęśnikowi pomóc. Bo jak to ładnie wyjaśnił nasz kierowca: – Skoro taki nie wie, jak prowadzić samochód, to po co w ogóle siada za kierownicą??? Kiedy po raz kolejny usłyszałam sakramentalne: za chwilę będę z powrotem – nawet nie zdziwiłam się, gdy tym razem za szybą naszego samochodu ujrzałam hinduską światynię. Przecież to jasne, że nie za-


|17

nowy czas | 9 maja 2009

takie czasy szkodzi jeszcze raz pomodlić się o bezpieczną podróż... Tamilskie Tygrysy (Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu – LTTE) to organizacja założona w 1976 roku przez Velupillai Prabhakarana. Od samego początku celem LTTE było utworzenie w północnej części Sri Lanki niepodległego państwa Tamilów – Ilamu. Jednak początkowo organizacja starała się realizować ten cel w sposób pokojowy, ale później stopniowo przekształciła się w ugrupowanie militarne stosujące przemoc. Tamilskim Tygrysom udało sie przejąć kontrolę nad północnym i wschodnim wybrzeżem Sri Lanki. Wskutek tego powstało swoiste państwo w państwie, wprawdzie nie uznawane na arenie międzynarodowej, ale praktycznie będące pod pełną kontrolą LTTE. Na południu kraju, szczególnie w nieturystycznych częściach miast i w małych wioskach ludzie i owszem zwracali na mnie uwagę, ale to nie z powodu koloru mojej skóry, tylko dlatego, że raczej nie często zdarzało im się oglądać Europejkę podróżującą w towarzystwie czterech Lankijczyków. Patrzyli jednak na mnie z sympatią, pytali skąd pochodzę, gdzie jest Polska i czy podoba mi się Sri Lanka. Czasami chcieli, abym coś od nich kupiła, ale nigdy nie byli natarczywi i nigdy nie próbowali mnie dotknąć. Dlatego zdziwiłam się, gdy pewnego razu mała, może dwuletnia dziewczynka stanęła na mój widok jak wryta, przez chwilę przyglądała mi się uporczywie i nagle bez żadnej zapowiedzi podbiegła do mnie,

chwyciła mnie za rękę i zaczęła ją uważnie oglądać. – Przepraszam. Przyjechaliśmy z północy. Moja córeczka nigdy nie widziała kogoś takiego jak ty. Jest po prostu ciekawa – jej matka uśmiecha się do mnie przepraszająco. Wyglada na bardzo zmęczoną. Mężczyzna niesie pokaźnych rozmiarów torbę. Przyjechali wczoraj. Podróż, która normalnie zajmuje około trzech godzin, tym razem trwała szesnaście. Co kilkanaście kilometrów posterunki i punkty kontrolne i oczywiście długie kolejki samochodów do każdego z nich. Żołnierze uważnie przetrząsają każdy pakunek i zadają niekończące się pytania. Później trzeba wszystko zapakować na nowo i znowu za kilkanaście metrów punkt kontrolny i znowu trzeba czekać, wyładowywać bagaże, odpowiadać na pytania... Obecnie w wielu krajach, m.in. w USA i UE Tamilskie Tygrysy zostały uznane za organizację terrorystyczną, a ich przywódca, Prabhakaran, oskarżony o terroryzm, morderstwa i przestępczość zorganizowaną .LTTE ma rozległe kontakty na całym świecie. Publiczną tajemnicą jest to, że uzyskuje ona fundusze od tamilskiej diaspory z Ameryki, Azji, Europy i Australii. Po 26 latach rząd Sri Lanki postanowił krwawo rozprawić się z Tamilskimi Tygrysami i wreszcie zakończyć rujnującą kraj wojnę domową. Ludność cywilna mieszkająca na terenie kontrolowanym przez LTTE znalazła się w rozpaczliwej sytuacji. I choć organizacje międzynarodowe starają się im pomóc, to ani Tamilskie Tygrysy, ani strona rządowa jakoś specjalnie nie kwapią się do tego, aby

Sklep w Negombo, w nieturystycznej części miasta

pozwolić im bezpiecznie opuścić strefę walk. Obie strony jak na razie poprzestają tylko na oskarżaniu się nawzajem o zbrodnie przeciw ludzkości i o używanie bezbronnych cywilów jako żywych tarcz. Koniec państwa Tamilskich Tygrysów to koniec wojny domowej, ale czy na pewno? Na poczatku lat 80. LTTE utworzyło specjalną jednostkę, określaną jako Czarne Tygrysy, która

wsławiła się m.in. samobójczymi zamachami bombowymi. Zniszczenie państwa LTTE może niestety przyczynić się do nasilenia tego typu aktów przemocy na terenie całego kraju. Punkt kontrolny. Żołnierz ogląda mój paszport, z którego wypada liść (zerwałam go z drzewa cynamonowego). Żołnierz pochyla się, podnosi go z ziemi i wkłada z powrotem do mojego paszportu. Uśmiecha się przeprasza-

jąco i poprawia karabin. Jesteśmy na południu kraju. Tutaj kontrola wygląda zupełnie inaczej niż na Północy, a poza tym dla niego jestem przecież „turystką”, której tutejsze problemy nie dotyczą i która przyjechała po prostu spędzić miło czas w tym pięknym kraju. Tekst i zdjęcia:

Irena Bieniusa

Wierzę, że potrafimy żyć w zgodzie Z Sujeeva Nivunhella, urodzonym na Sri Lance dziennikarzem, który obecie mieszka i pracuje w Londynie, rozmawia Irena Bieniusa. Wielu Lankijczyków obawia, że koniec wojny domowej będzie zarazem początkiem wzmożonej aktywności terrorystycznej na terenie Sri Lanki.

– Wierzę, że wojna skończy się już niebawem i nareszcie będziemy mogli normalnie żyć. Jeśli chodzi o terrorystów to nie sposób ich całkowicie powstrzymać, jak to widać na przykładzie choćby Londynu czy USA. Nie znaczy to jednak, że ludzie w Londynie czy w USA nie żyją normalnie. Najważniejsze jest, aby obie narodowości – Tamilowie i Syngalezi żyli ze sobą w zgodzie. Czy myślisz, że po tylu tragicznych doświadczeniach jest to możliwe?

– Oczywiście. Rząd Sri Lanki zapamiętał swoją lekcję i nie dopuści do tego, aby tragiczne wydarzenia lat 60. i 70. kiedykolwiek się powtórzyły. Wierzę, że potrafimy życ razem w zgodzie, co widać choćby na przykładzie południa kraju. Tamilowie i Syngalezi, którzy tam razem mieszkają, nie maja problemów ze sobą. Dlaczego rząd Sri Lanki czekał aż 26 lat na to, aby wreszcie zakończyć wojnę domową?

– Rząd czekał tak długo, bo próbował rozmawiać z LTTE, ale oni nie chcieli nic innego tylko niepodległego państwa.Takie rozwiązanie było nie do przyjęcia dla rządu, zresztą Indie nigdy nie wyraziłyby na to zgody, bo obawiałyby się, i słusznie, że Tamilowie mieszkający w Tamil Nadu też zechcą odłączyć się od nich, by utworzyć własne, niepodległe państwo. Co zmieni się w polityce rządu po zakończeniu wojny?

Na Parliament Square w Londynie codziennie od kilku tgodni gromadzą się tłumy protestujących przeciwko siłom rządowym Sri Lanki

– Przede wszystkim rząd planuje wybory do parlamentu, które odbędą się jak tylko wojna się skończy. Tamilowie mieszkający na północy kraju, będącej do niedawna pod kontrolą LTTE, będą mieli prawo wybrać własnych kandydatów, którzy będą ich reprezentować w parlamencie. Rząd obiecał, że prawa obu narodowości będą respektowane na równi.


18|

9 maja 2009 | nowy czas

agenda

TwArze emigrAcJi maria Bogdaniec-Polkowskai

Języka polskiego uczyłam się w Afryce… Anna maria grabania O SOBIE. Z okazji odebrania orderu „Polonia Mater Nostra East” (2003): Ja, dziecko Kresów Wschodnich RP, skazana na zagładę na Syberii, uczyłam się o kraju, którego nie

Afryka – os. Koja Na zdjęciu od lewej: Janka, Nadia, Olesia & Marysia. W środku: matka Katarzyna Bogdaniec (1943 r.) znałam, dowiadywałam się o nim jedynie z opowiadań, z podręczników, z gazet… Ludzie często pytają, czy pamiętam deportację. Jak miałabym pamiętać? Gdy wywozili nas, miałam zaledwie dwa i pół roku!

Z RELACJI MATKI. 10 luty 1940 r. Sroga zima i pierwsza wywózka. Mieszkali wówczas w gajówce k. Łunińca na Polesiu (obecnie Białoruś). Na pierwszy ogień poszli kolejarze, policja, pracownicy leśni. Ojciec pracował jako gajowy u księcia Druckiego-Lubeckiego. Przyszli w nocy. Podobno obudziła się i płakała. Przekopali cały dom. Szukali broni. Na spakowanie dawali pół godziny. Jeden z nich (jakiś ludzki enkawudzista?) nachylając się, konspiracyjnie szepnął matce: – Bierz co ciepłe, bo tam, gdzie jedziesz, jest zimno. Żadnych dokumentów, zdjęć, pod karą śmierci, zabierać nie było wolno! Wychodząc matka pospiesznie wyjęła z szuflady kilka fotografii i schowała do kieszeni. Sanie zatrzymały się przed najbliższą stacją.Tam już stał pociąg towarowy. Podróż trwała kilka dni. Stacja docelowa: Listwinica pod Archangielskiem. PRZESUWAJĄ SIĘ OBRAZY… Co zapamiętała? Trochę Pahlevi, Teheran i Afrykę. Pamięta przyjazd do obozu Koja (Uganda). Przedpołudnie. Upał. Gliniane domki kryte słomą były prawie niewidoczne, przysłaniała je wysoka trawa. Tam miały zamieszkać: ona, matka i trzy siostry: Janka, Olesia i Nadzia. Nie było z nimi ojca. Pozostał w Teheranie, gdzie tworzył się II Korpus. Spieszono się z rozmieszczaniem rodzin, by zdążyć przed zachodem słońca. Znajdowali się na samym równiku, gdzie nie było wieczorów, a zmrok zapadał nagle, gdzie południa były upalne, a noce chłodne. W oddali widać było taflę jeziora, dalej rozpościerała się dżungla. Dobie-

jacek ozaist

wYSPA [04] Rzędy sklepików z zasuniętymi roletami, jasno świecące neony stacji benzynowej, gromadka podpitych Hindusów kopiących piłkę na chodniku. – Zdrzemnąłeś się – uśmiecha się Archie. – Zaraz wskoczysz do wyra. To rzut beretem stąd. Przechodzimy na światłach. Mimo późnej pory, ruch jest całkiem spory. Prawie wpadam pod jakąś ciężarówkę, bo spodziewam się jej z innej strony. Lewostronność wymaga zmian w mózgu. Podejrzewam, że trochę to potrwa. Archie opowiada mi, co to jest squat. Nie wolno o tym mówić, a tym bardziej zdradzać, gdzie się znajduje. Ealing to polska dzielnica. Co rusz, chłopaki w dżinsach, z browcem albo komórą w ręce i matki mówiące do dzieci czystą polszczyzną. Jest mnóstwo polskich sklepów, nawet gazeta. Na squacie mieszka pewien dyrektor marketingu, dziennikarka i pani z banku. To dość wstydliwy temat. Normalni ludzie płacą za pokój od 50 do 100 funtów w zależności od stre-

gały odgłosy małp i płacz kobiet. Teheran. Pamięta prowizoryczny szpital namiotowy. Ona i siostra Nadia. Obie ciężko chore, nie mogły chodzić. Obok młoda kobieta z córeczką. Zapamiętała jej czarne loczki, jasną cerę. Poranny obchód. Lekarz poprosił matkę na bok: coś tłumaczył, bezradnie rozkładał ręce. W pewnym momencie kobieta zaczęła głośno szlochać, jej szloch przechodził w spazmy. Na to córka: – Mamusiu, nie płacz, mnie tam będzie dobrze. Popatrz, Bozia na mnie patrzy! I straciła przytomność. Mała Marysia nie mogła tej nocy spać. Następnego dnia przewieziono ją do szpitala miejskiego. Codziennie lekarze nachylali się nad nią. Sprawdzali opinie medyczne, naradzali się i odchodzili. W nocy usłyszała fragment rozmowy, dobiegający z pokoju obok. – Ta mała długo nie pożyje, to tylko kwestia czasu – usłyszała. Usiadła na łóżku, zacisnęła piąstki i płacząc szeptała: – Właśnie że nie umrę, właśnie że nie umrę! Z OPOWIADAN MATKI. Na oddziale było około trzydzieścioro dzieci; wszystkie skrajnie wycieńczone. Umierały jedne po drugich. Nikomu nie dawano szans. Podczas rannego obchodu jeden z lekarzy dłużej zatrzymał się przy chorej Marysi. Długo ją badał. Zwrócił się do zatroskanej matki, że zamierza zastosować specjalną kurację i czy wyraża zgodę. To był właśnie dr Filipowicz. Przystojny, z manierami. Znał biegle kilka języków: rosyjski, perski, francuski, a nawet polski. Chodziły słuchy, że był synem lekarza, służącego w

fy, odległości od centrum, bliskości stacji metra. Squatowcy nie płacą nic, dlatego ci normalni czują zazdrość, a nawet zawiść i zazwyczaj nie kryją pogardy dla tego procederu. W Polsce gorszych ruder pilnuje jednonogi emeryt z wyliniałym wilczurem, gotów lać kijem albo dzwonić po policję. I te rudery niszczeją latami, ciągle ofiarnie chronione przed złodziejami i bezdomnymi. A tutaj? Tutaj zajmujesz całkiem przyzwoicie zachowany budynek, dokonujesz niezbędnych prac remontowych i wprowadzasz się, jak do siebie. Oczywiście nie kupujesz ratanowych mebli, wanny z jacuzzi, porcelanowych płytek, skórzanej sofy z Kalwarii Zebrzydowskiej ani plazmowego telewizora 30 cali z zestawem kina domowego. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Normalnie przychodzą ci rachunki za wodę i prąd, nie płacisz jednak podatku od nieruchomości. Pewnego dnia może wpaść policja i cię przegonić. Tyle wywnioskowałem z opowieści Archiego. Teraz mam to przed oczami. Jakaś obwodnica. Chaszcze, zaniedbany żywopłot, nad którym majaczy dach budynku. Archie nagle skręca między krzewy. Okazuje się, że kryje się tam chodnik idący między dwoma domami. Okna są pozabijane metalowymi płytami, na drzwiach wisi ostrzeżenie, że wstęp wzbroniony. – Tylko pamiętaj, że to jest squat – uprzedza Archie.

carskiej armii, który zdezerterował i na stałe osiadł w Teheranie, gdzie ożenił się z miejscową dziewczyną. Kuracja miała polegać na codziennym podawaniu rosołu z kurczaka w stopniowo zwiększanych dawkach. Po tygodniu Marysia wypijała już całą filiżankę i zjadała skrzydełko, później nóżkę. Źle znosiła serię bolesnych zastrzyków. Po kilku tygodniach przy jej łóżku postawiono półmisek z owocami. Obudziła się w nocy, czuła straszliwy głód i urządziła sobie ucztę. – Czy nie zaszkodzą? – pytała lekarza matka. – Chyba nie! Lekarz cieszył się, jego mała pacjentka wyraźnie wracała do zdrowia. Czy wyzdrowieję? – pytała. Wyzdrowiejesz, wyzdrowiejesz – zapewniał z uśmiechem. Pozostałe dzieci umierały, nie ratowano ich. Dlaczego wybrał właśnie ją? Ciężko jej z tym żyć, często o tym myśli. AFRYKA. Tam zaczęła chodzić do szkoły i uczyć się polskiego. W Afryce ukończyła szkołę podstawową. Miała szczęście; uczyli ją przedwojenni nauczyciele. WIELE LAT PÓŹNIEJ. Spotkała młodych ludzi z Krakowa, z którymi się zaprzyjaźniła. A oni do niej: – Co, ty, Polkowska, tak dziwnie mówisz po polsku! Trudno im było uwierzyć, że polskiego uczyła się za granicą, i to na polskich klasykach i z …„Przekroju”. ANGLIA. Rodzina zeszła się w 1948. Mieszkali w powojskowych obozach najpierw w Daglingwort, później w Keevill koło Trowbridge. Ojciec odnalazł

– And so what? – przedrzeźniam go i obaj rechoczemy. Podobno każdy nowy przeżywa pierwszy kontakt ze squatem tak samo. Czuje szok i przerażenie. Ja chwilowo nie czuję nic. Pracowałem na tylu budowach, że rozgrzebany parter, odkryte, przeciekające rury, gruz i zbutwiałe dechy nie robią na mnie większego wrażenia. Gorszy jest smród. Najpierw czuć stęchłą trawę, potem zgniłą wodę. Odrapane ściany straszą liszajami, dziurami i strzępami izolacji. Wchodzimy po starych schodach. Półpiętro też jest zniszczone, ale już wygląda nieco lepiej. Za to pierwsze piętro przedstawia całkiem inną rzeczywistość. Ściany zamalowane są kolorowym graffiti, schody zaściela wzorzysty dywanik. Jest ciepło, miło, przytulnie. Na drugim piętrze podobnie. Na wprost są drzwi czyjegoś pokoju. Obok wiklinowy stoliczek pełen gazet i popielniczek, dwa foteliki. Po prawej kuchnia. Kilka lodówek, kuchenek mikrofalowych, zlew, rzędy szafek, stół i krzesła, okno zasłonięte firanką. Gdyby zakryć stare dechy podłogi, byłaby z tego całkiem zwyczajna kuchnia. Archie popycha drzwi po lewej. – Tu jest twój pokój. Są jeszcze rzeczy poprzedniej lokatorki, ale wkrótce je zabierze. Wchodzę z wahaniem. Jakie miłe rozczarowanie! Ściany pomalowane, na podłodze wykła-

Nowożeńcy: Maria i Zdzisław Polkowscy (29.03.1953 r., Londyn) ich przez Czerwony Krzyż. Któregoś dnia przyjechał z bratem. Mama woła ją, wskazując na nieznajomego: – To jest twój tata. A ona spojrzała na obcego i pobiegła bawić się dalej. Nie rozumiała słowa „tata”. Długo jeszcze trudno było jej przyzwyczaić się do przybysza, który okazał się jej ojcem.

dzina, na ścianach półeczki. Obok zasłoniętego płytą wiórową okna, wyłożony kafelkami kominek. W kącie wysoki materac ortopedyczny. Wzdłuż jednej ściany zalegają czyjeś torby, walizki i siatki. Ciskam plecaczek pod przeciwległą ścianę i szybko zdejmuję płytę z okna. Uwolniona firanka powiewa radośnie, pokój wypełnia świeże powietrze. – I jak? – pyta Archie. – Super! – To spoko. Jak się odkujesz, a chciałbyś zostać dłużej, pobieramy 20 funtów tygodniowo na nową instalację elektryczną. – Jasna sprawa. – To śpij dobrze. Rano poznasz resztę ekipy. Teraz kimają po robocie. Archie ma wyjść, lecz zatrzymuje się w drzwiach. – Łazienka jest na półpiętrze. – Dzięki, stary. Nie mam ochoty na łazienkę. Zresztą moje bety zostały u Jarka. Nie mam nawet śpiwora. Padam więc na materac tak jak jestem. W ciągu minuty przepadam w studni pełnej snów. Wstałem w południe. Wszyscy dawno zdążyli wziąć prysznic, zjeść śniadanie i pobiec do pracy, a ja wciąż leżałem na moim materacu i gapiłem się w sufit. Coś wyraźnie jest nie tak z tym londyńskim klimatem. Już wczoraj byłem


|19

nowy czas | 9 maja 2009

agenda Najpierw pracował w Oil Company, w zakładzie brytyjskim, ale w niedługim czasie otrzymał pracę w firmie amerykańskiej. W sumie w przemyśle petrochemicznym przepracował lata w Wielkiej Brytanii, w Holandii, w Niemczech i w Arabii Saudyjskiej. Był ceniony za fachowość i lubiany jako człowiek. Nigdy nie kręcił. Często potrafił wybrnąć z kłopotliwych sytuacji. Kiedyś firma, w której pracował, znalazła się w poważnych tarapatach: za niewywiązanie się w terminie z umowy groziło jej wysokie odszkodowanie w tysiącach funtów. To jego wysłano jako negocjatora. Iudało się. Ustalono nowy termin wykonania zlecenia. Miał też przyjaciół w świecie arabskim. Właściwie to umiał dogadać się z każdym.

Maria Polkowska redaguje „Panoramę Polską – Nottingham”, Long Eaton, 1996 r. O Anglii słyszała same stereotypy, że jest zimno, że deszczowo, że mglisto. Tymczasem przywitała ich cudowna wiosna! Idą nad strumyczek. Ciepło, okoliczne łąki porośnięte kaczeńcami. W oddali widać było farmy i pola. Aż chciało się żyć! Anglicy przeznaczyli powojskowe budynki na szkoły internatowe. Wkrótce rozpoczęła naukę w jednej z polskich szkół tego typu, w Stowell Park koło Cheltenham (1948-53), dalszą naukę kontynuowała w College for Further Education (1953-1956) w Melksham.

ZARĘCZYNY, OŚWIADCZYNY, ŚLUB. Uroczysta kolacja, kino, Wieczorem odprowadził ją do domu. Żeby zawsze było tak fajnie !– usłyszała. Następnego dnia pojechali do jej rodziców, on z kwiatami, a jakże. Rodzice byli trochę przerażeni tempem. Ojciec: – Czy chcesz dobrowolnie wyjść za niego za mąż? Ona: – Tak. Ojciec: –Żebyś tylko nie miała do nas pretensji! Ślub odbył się w marcu 1953 roku w polskim kościele na Devonii. Również przyszła teściowa nie była zachwycona tak szybkim biegiem wydarzeń. Marzyła jej się inna synowa, córka znajomych lekarzy.

LONDYN. Do Londynu przyjechała w 1952 r. w poszukiwaniu pracy. Życie towarzyskie Polaków w tej wielonarodowej metropolii kwitło, głównie skupiało się wokół kościoła Brompton Oratory na South Kensington. Kiedyś spotkała koleżankę z Modern Secondary School, ta zaprosiła ją do siebie. Opowiadała, że wynajmuje pokój u jakichś Polkowskich z Baranowicz. Była w trakcie prasowania, gdy niespodziewanie wpadł Zdzisiek, syn gospodarzy. Zamiast normalnie przywitać się, objął ją i pocałował. Zaczęli się spotykać.

NA NOWYM ETAPIE ZYCIA. Od pierwszego spotkania świetnie się rozumieli. Choć ona pochodziła z Polesia, a on z Baranowicz, mieli podobne poczucie humoru, cechowała ich bezpośredniość, wschodnia serdeczność, gościnność, otwartość na ludzi. Do męża zwracała się: „Słuchaj stary”. On to uwielbiał. Oboje lubili książki. Dużo ze sobą rozmawiali: o pracy, o wszystkim. Nie mieli sekretów. Mąż przejawiał zdolności do nauk ścisłych, robił duże postępy w angielskim. Zaczynał jako kreślarz, szybko awansował. Specjalizował się w projektowaniu rurociągów naftowych.

lekko ospały, dziś urosło to do rozmiarów ociężałości. Snuję się, niby cień po moim maleńkim pokoju i nie mam większego pojęcia, co powinienem dalej robić. Muszę pojechać po moje rzeczy, ale boję się, że zgubię drogę, no, i zjadłbym coś wreszcie, bo co jak co, ale mój żołądek przystosował się do warunków najszybciej. Biegnę do kuchni, kradnę komuś dwie kromki chleba oraz plasterek szynki i z gotową grzanką wracam do pokoju. Uff, nikt mnie nie przyłapał. Wracam więc i bezczelnie parzę sobie kawę. Popijam tę ciepłą ambrozję i czuję, jak budzi się we mnie potężny duch przyszłego kierownika, dyrektora albo co najmniej brygadzisty. Z takim nastawieniem podchodzę do okna, by sprawdzić, jaki będę miał widok, jeżeli zostanę tu dłużej. Ludzie! Tym razem to jednak był szok. Najpierw ujrzałem kompletnie zapuszczony ogród zakończony zdezelowanym, drewnianym płotem, a potem wielką górę śmieci leżącą na podwórku. Jest tam wszystko: potłuczone muszle klozetowe, rozbite telewizory, abażury z przetrąconymi kręgosłupami, szczątki mebli, puszki po piwie i konserwowanym żarciu, stosy szkła, gipsu, cegieł, betonu, jakieś kartony, rury, wózek dziecięcy, odkurzacz – jednym słowem totalny syf. Ktoś puka. Nic nie mówię, więc wchodzi bez zaproszenia.

„PANORAMA POLSKA – NOTTINGHAM”. Od pewnego czasu dużo zaczęło mówić się o potrzebie powołania lokalnej gazety polskiej w Notttingham. Na jednym z zebrań parafialnych zawiązał się komitet redakcyjny, w skład którego wchodzili: Witek Jagiełło (pomysłodawca), Basia Barcikowska i ona. Dyskutowano nad charakterem przyszłego pisma. Przeszedł jej pomysł, że będzie to kwartalnik, opisujący życie Polonii w Nottingham, wystrzegający się plotek i wielkiej (!) polityki. Tak powstała „Panorama”. Została redaktorem i wydawcą nowego kwartalnika, a Zdzisław, jej mąż, który obiecał pomoc finansową, był, jak się później okazało, jedynym sponsorem. To był wspaniały okres w ich małżeństwie i ciekawy okres w życiu tamtejszej Polonii. O „Panoramie” było głośno. Nottingham odwiedzali pracownicy ambasady i konsulatu z Londynu, przyjeżdżały także osobistości z Polski. Wszyscy chętnie się fotografowali. W marcu 2002 roku ukazał się ostatni numer „Panoramy”. FERALNY DZIEŃ. Niedziela. Styczeń 1998 r. Piękny, słoneczny dzień. Jechali do Londynu na „opłatek” ZASP-u. Irena Sparham usiadła z przodu, ona z

– A, jesteś – mówi uśmiechnięty Archie. – Sorry, że zostałeś sam. Robota, rozumiesz. – Ukradłem komuś dwie grzanki i trochę kawy – mówię skruszony. – Potem oddam. – Spoko – macha lekceważąco ręką. – Chodź na schody. Siadamy w wiklinowych fotelach. Archie zapala fajkę, ja papierosa. Dym mojego peta brutalnie zabija aromat jego machorki. – Czym się zajmujesz? – pytam. – Dłubię w ogrodach. Mam własną firmę, sprzęt i ludzi. Na najlepszą kosiarkę, przedłużacze i sekatory poszedł zarobek z całego tygodnia, ale nie żałuję. Jestem sobie panem. Co dwa tygodnie roznoszę ulotki. Odzew z reguły jest całkiem niezły. Jestem pod wrażeniem. Nie mówię tego, jednak w głębi duszy czuję dumę, że poznałem kogoś takiego. Zaciągam się w milczeniu, bo nie wiem co powiedzieć. – Czasem mogę cię zabrać na robotę – ciągnie Archie. – Tylko muszę wiedzieć, że się do czegoś nadajesz. Pisać podobno umiesz... – Mogę kopać, ryć, siać, sprzątać. Sprawdź mnie. Archie pyka i myśli. Prawie słyszę, jak pracują jego szare komórki. – Zobaczymy. Jutro pójdziesz z Rayem do Ahmeda. Trzeba wnieść furę worków z ziemią, wysypać ją i rozplantować. Prosta robota.

tyłu. Przed wyjazdem zaniepokoił ją wygląd męża. Był zmieniony na twarzy, jakby zmęczony. Jadą autostradą M1, niespodziewanie samochód zjeżdża na przeciwległy pas. Szczęśliwie, że tego poranka nie było dużego ruchu! Mąż zatrzymuje samochód. Nie wysiada. Dalej samochód prowadzi ona. Następnego dnia jego stan zdrowia pogarsza się. Szpital. Lekarz przydziela go na oddział intensywnej terapii. Ma niewyraźną minę. To chyba coś poważnego, przychodzą jej najczarniejsze myśli. Wszystkie badania były gotowe już następnego dnia rano, łącznie z diagnozą: astracytoma, rak mózgu. Lekarz wyjaśnia, że jest to ostatnie stadium i że nic nie mogą zrobić. – To najgorszy rodzaj raka – dodaje. Zalecono tabletki przeciwbólowe. Mąż wiadomość o chorobie przyjmuje ze spokojem. TYDZIEŃ PÓŹNIEJ. Godzina szósta rano. Telefon. Wzywają ją do szpitala. Spodziewa się najgorszego. Zdążyła, była przy jego śmierci. Leżał na boku, odwrócony do ściany, smutny. Tak bardzo nie chciał umierać! Miał tylko sześćdziesiąt cztery lata. Za rok miał przejść na emeryturę, już przygotowywał na swoje miejsce następcę. Do dzisiaj przechowuje list z zakładu pracy, w którym pisano: „To był człowiek o wybitnej inteligencji i wielkiej dobroci”. Może chciałaby jeszcze dodać: Przeżył życie intensywnie i pięknie!

Maria i Zdzisław Polkowscy (Nottingham, 1995) JEJ NAJWIĘKSZE MARZENIE? Żeby mieć dom murowany, z czerwonej cegły, kryty dachówką, wsparty dwiema kolumnami. A w ogrodzie staw, sadzawka, fontanna. Mieszka w domu kupionym jeszcze za życia męża. Myśli, że jest trochę podobny do tego z marzeń.

MARIA BOGDANIEC-POLKOWSKA urodziła się 1 czerwca 1937 r. w gajówce k. Łunińca na Polesiu (obecie Białoruś). Wdowa po Zdzisławie Polkowskim. Dwóch synów Marek (l. 50) i Ryszard (l. 46). Działaczka społeczna. Redaktor i wydawca kwartrtalnika „Panorama Polska-Nottingham” (1989-2002) Deportowana z rodziną 10 lutego 1940 r. do Listwinicy w Archangielskim Okręgu. Pahlevia (Iran) 1942-1943. Obóz Koja k. Kampali (Uganda) 1943-1948. W Anglii od 1948 r. W Long Eaton k. Nottingham (Wielka Brytania) mieszka od 1986 r. Posiada: Złotą Odznakę Związku Ziem Wschodnich (1991) Srebrny Krzyż Zasługi (1994), Krzyż Zasługi Polskiej Misji Katolickiej oraz order „Polonia Mater Nostra East” (2003).

– Nie ma sprawy – prawie krzyczę z zachwytu. – A czemu ty tego nie robisz? – Trzeba się cenić. Jako szefowi firmy nie wypada mi robić byle czego. Wierz mi. To istotna różnica. Ja wykonuję prace specjalistyczne i odpowiednio za to kasuję. Wy dostaniecie pięć albo sześć funtów. Jeszcze się zastanowię. Pewnie chciałbyś pojechać po swoje rzeczy. Patrz, tu jest tube map. Wsiadasz na tej stacji... Archie całkiem niechcący wcielił się w rolę mojego przewodnika i wychowawcy. Przyjmuję to wszystko z wdzięcznością, choć w środku coś mi się buntuje i miga na czerwono, żebym więcej od siebie wymagał. Objechałem w półtorej godziny. Jarek bardzo się dziwił, że nie chcę jego pomocy. Chyba go zabolało. Każdy z nas ma w sobie odrobinę mesjańskiej szlachetności, której czasem wspaniałomyślnie używa. Odebrałem Jarkowi tę przyjemność, więc pożegnał mnie chłodno, życząc szczęścia i pomyślnych wiatrów. W domu wrze. Po południu wszyscy wracają z roboty i jeśli nie dziubnęli po drodze czikena z frytkami, okupują kuchnię, kłócąc się, kto był pierwszy przy kuchence. Potulnie znikam u siebie i siedzę jak mysz pod miotłą, nasłuchując odgłosów ogólnego zamieszania. Dopiero teraz odkrywam akustykę tego domu. W deskach odbija się każdy krok, ściany przepuszczają każde głośniejsze słowo lub gest. Od razu przypomina

mi się akademik (a mieszkałem chyba w pięciu czy sześciu), gdzie o intymności można było zapomnieć. A to ktoś opijał udaną sesję, a to za ścianą płakało zbyt wcześnie spłodzone dziecko, a to ktoś rzępolił na rozstrojonej gitarze, a to jakiś kujon w spódnicy mamrotał swoje notatki, bo jutro egzamin. Krótko mówiąc, absolutna kakofonia. Jest jeszcze coś. Zza okna dobiega jednostajny, niekończący się szum silników samochodowych. Słychać go tak, jakby auta jeździły po podłodze piętro wyżej albo jakbym mieszkał pod wiaduktem. Tak czy inaczej, trochę to dziwaczne.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


20|

9 maja 2009 | nowy czas

czas przeszły teraźniejszy

W kręgu „Jolanty” Podczas II wojny światowej wyprowadziła z getta warszawskiego ponad dwa tysiące żydowskich dzieci. Aresztowana przez gestapo, uniknęła śmierci. Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata, nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla, odznaczona Orderem Orła Białego i Orderem Uśmiechu, szanowana na całym świecie. 12 maja mija pierwsza rocznica śmierci IreNy SeNdlerOWeJ.

Jerzy Korczak

P

ogodny, wczesnowiosenny dzień 1943 roku nie różnił się niczym od innych dni okupacyjnej Warszawy. Po ulicach z wyciem klaksonów pędziły ciężarówki wypełnione więźniami, a z murów i parkanów czerwieniły się obwieszczenia z nazwiskami więźniów przeznaczonych do rozstrzelania. Przechadzałem się wolno po jednym ze śródmiejskich skwerów, rozmyślając co ze sobą zrobić. O świcie pod internat Rady Głównej Opiekuńczej na dolnym Mokotowie zajechały budy pełne policji. W ostatnim momencie tuż przed wkroczeniem Niemców udało mi się uciec przez dach i przebiec ogrodem na sąsiednią ulicę. Klucząc po mieście dotarłem na przeciwległy kraniec Warszawy, gdzie w dzielnicy Ochota mieścił się punkt kontaktowy mojej konspiracyjnej sekcji. Tam ze zgrozą dowiedziałem się, że też była wsypa i mam natychmiast zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Zagrożenie moje było podwójne: nie tylko konspiracja, ale i złe pochodzenie. Z tego pierwszego grzechu wobec okupanta udawało się niekiedy, gdy szczęście sprzyjało, ujść z życiem; za ten drugi grzech wyrok był tylko jeden. I dobrze, jeśli to była szybka kula, a nie długotrwałe męczarnie w lochach gestapo. Niewiele więc ryzykowałem włączając się do konspiracji, bo przecież dwa razy i tak się nie umiera. A że Bóg nade mną czuwał, miałem okazję przekonać się już nie raz. Parokrotnie, w różnych okolicznościach, Niemcy sprawdzali moje lewe papiery i zawsze cało wychodziłem z najgorszych nawet opresji, ale stałe wyzywanie losu mogło się przecież Panu Bogu w końcu znudzić. Wtedy, na owym skwerku, gdy zamyślony usiłowałem znaleźć wyjście z patowej sytuacji, zwróciłem uwagę na dwie spacerujące dziewczyny. Zwłaszcza jedna, urodziwa szatynka, wpadła mi w oko, choć przecież nie w głowie mi były zaloty. Do szesnastu lat brakowało mi parę miesięcy i główną myślą, która mi w owych czasach towarzyszyła, to sposób, jak przeżyć wojnę. Po latach zatarły mi się w pamięci słowa, na które się zdobyłem, zaczepiając obie panny. Wbrew wszelkim podstawowym regułom bezpieczeństwa, kierując się tylko wiarą w moje słowa i chyba czymś co zwykło się nazywać intuicją, dziewczyna o imieniu Anna zaprosiła mnie do sie-

bie. Chyba tylko jakiś wizjoner mógł przewidzieć, że w trzy dziesiątki lat później Anna i jej matka, Maria Kukulska, obierać będą medale „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W ich mieszkaniu na Pradze przy ul. Markowskiej 15, najpierw ostro ją skarcono za lekkomyślność, a potem poddano mnie przemyślnemu testowi na prawdomówność. Egzaminatorką była drobna, niewysoka blondynka o gładko zaczesanych włosach i dużych jasnych oczach. Nie ona była gospodynią, ale łatwo wyczułem, że od jej decyzji zależy dalszy mój los. Egzamin wypadł pomyślnie i szybko zostałem włączony w niecodzienny rytm tego domu. Daleko mi jednak było do poznania wszystkich tajemnic które kryły jego ściany...

„Jolantę”, czyli Irenę Sendlerową – bo o niej mowa – poznałem w połowie roku 1943, w tymże mieszkaniu. Tam też odbywały się regularne zebrania „Żegoty” i ludzi tego kręgu. W ten sposób trafiłem do koła jej podopiecznych – ale długo jeszcze nie wiedziałem kim była i jak ważną rolę odgrywała w konspiracji.

Zawsze skromnie ubrana, była idealnie wtopiona w pejzaż okupacyjnej warszawskiej ulicy. Tylko ci, co zetknęli się z nią bliżej, mogli w jej wyglądzie dopatrzyć się jakichś cech szczególnych. Na pewno oczy. Duże, jasne, zawsze z uwagą wpatrzone w rozmówcę. Od jej decyzji zależało wszystko – ukrycie zaszczutej istoty, dobrze dobrane papiery, mądrze wymyślony życiorys. Ratowała nie tylko przemycane z getta żydowskie dzieci. Raz po raz ratować trzeba było także dorosłych, naznaczonych piętnem złego pochodzenia. A ona, bez względu na trudności, pomocy nie odmawiała nigdy. Była urodzonym społecznikiem. Nie tylko z powołania. Jako pracownica Wydziału Opieki Społecznej w Zarządzie Miasta Warszawy poznała setki pogmatwanych życiorysów i dramatów. Aby poznać szczegóły jej biografii dużo wody musiało upłynąć w Wiśle. Była córką lekarza-społecznika, Stanisława Krzyżanowskiego, który jeszcze przed I wojną światową leczył w podwarszawskim Otwocku chłopów i żydowską biedotę. Irena dzieciństwo spędziła na zabawie z żydowskimi dziećmi i wkrótce swobodnie porozumiewała się ich żargonem. W domu panowała bieda, bo pan doktor nie przyjmował honorariów od ubogich, a takich w Otwocku i okolicy była większość. Za swoje socjalistyczne przekonania zapłacił relegowaniem z uczelni medycznych w Krakowie i Warszawie, studia musiał ukończyć w Charkowie. W pamięci Ireny pozostała scena, jak matka sprzedała palto, a na wieczorny spacer wychodziła w kożuchu męża. Pamiętała też wydarzenie, które miało odmienić ich życie. Pewnego dnia pojawili się w ich mieszkaniu wujostwo Karbowscy. Wuj, inżynier komunikacji, dorobił się majątku w Rosji, budując koleje. Postanowił kupić w Otwocku budynek z rozległym parkiem. Obiekt świetnie nadawał się na sanatorium, a doktor Krzyżanowski na jego użytkownika. Los zdawał się do rodziny uśmiechać. Pacjentów było coraz więcej, popularność lekarza rosła. Wszystko to jednak pokrzyżował wybuch I wojny światowej. Rozszalała się epidemia tyfusu i Krzyżanowski stał się jedną z pierwszych ofiar. Po jego śmierci Karbowscy sanatorium sprzedali, a Irena z matką przeniosła się do Warszawy. Niespełna dwu-

dziestoletnia Irena wychodzi za mąż za Mieczysława Sendlera, studenta filologii klasycznej, ale małżeństwo po kilku latach się rozpada. Studiuje polonistykę, działa w lewicującym Związku Młodzieży Demokratycznej. Na wykładach stoi. To znak protestu wobec getta ławkowego dla Żydów. Bojówkarz ONR szturcha pałką jej przyjaciółkę. – Dlaczego stoisz? – pyta. – Bo jestem Żydówką. – A dlaczego ty stoisz? – Bo jestem Polką – odpowiada Irena i dostaje od ORN-owca w twarz. Parokrotnie zawieszana w prawach studentki kończy ostatecznie studia, ale pracy w żadnej warszawskiej szkole nie dostaje. Wiąże się ze środowiskiem Wolnej Wszechnicy Polskiej, gdzie działało Studium Pracy Społeczno-Wychowawczej. Wśród kadry profesorskiej byli wybitni naukowcy o liberalnych poglądach: Krzywicki, Czarnowski, Gąsiorowska. Tu żadne antyżydowskie hece nie mogły mieć miejsca. Kiedy zdarzały się wypadki, że do uczelni wpadały bojówki ONR-u z kastetami w rękach, studenci odcinali ich odwrót i polewali wodą z hydrantu. W tym kręgu powstał Ośrodek Opieki nad Matką i Małym Dzieckiem. Była to instytucja powołana przede wszystkim do pomocy bezrobotnym. Irena poczuła się na właściwym miejscu. Przeprowadzała wywiady środowiskowe w rodzinach, na własne oczy przekonywała się jak skrajna nędza panuje wśród obu społeczności – polskiej i żydowskiej. Kiedy wybuchła wojna i zaczęło się na masową skalę mordowanie Żydów, taka osoba nie mogła obojętnie patrzeć na to co się dzieje. Oficjalnie pracowała w Wydziale Opieki Społecznej, ale to była tylko przykrywka. Korzystając z legitymacji kolumny sanitarnej przemycała do getta żywność, odzież, pieniądze i lekarstwa. A przede wszystkim ratowała dzieci, które w najbardziej przemyślny sposób wyprowadzała zza murów. Dopiero wiele miesięcy po wojnie ujawniono, że liczba ocalonych prze nią małych istnień przekraczała dwa tysiące. Pomagały klasztory i ludzie z różnych kręgów społecznych. Z ulicy dochodziło coraz głośniejsze, wesołe hali-halo, wydzierające się z gardeł maszerującej kolumny wojska. Zaskrzeczała okupacyjna rzeczywistość.


|21

nowy czas | 9 maja 2009

czas przeszły teraźniejszy Adam – tak zwracano się do mężczyzny, który wespół z panią Ireną zadawał mi pytania – chciał zbliżyć się do okna, ale zatrzymał go jej stanowczy głos. – Nie podchodzić! Później, kiedy już dokładniej poznałem różne sekrety mieszkania przy Markowskiej, miałem okazję nie raz patrzeć, jak Adam męczy się w zamknięciu czterech ścian. Wychodzić nie mógł – jego wygląd zdradzał natychmiast „złe pochodzenie”. Na takich właśnie polowali nie tylko Niemcy, ale także zorganizowane szajki szantażystów. Było ich w Warszawie sporo i choć na każdego, któremu udowodniono haniebny proceder, władze Polski Podziemnej wydawały wyrok śmierci, to jednak groźba ta wisiała nad każdym tropionym człowiekiem do końca okupacji. Adam – pod takim pseudonimem funkcjonował Stefan Zgrzembski – był człowiekiem pełnym energii i wciąż rwał się do działania. Dużo zdrowia kosztowało Panią Irenę, aby wyznaczać mu zadania, w których był przydatny nie wystawiając nosa za drzwi. Pomagał więc przy rozdzielaniu zapomóg, sortował dokumenty, główkował, gdzie i w jaki sposób ulokować coraz większą liczbę podopiecznych „Jolanty”. Stał się czynnym działaczem „Żegoty”, bo taki kryptonim przyjęła Rada Pomocy Żydom. Właścicielką mieszkania i jego dobrym duchem była Maria Kukulska, warszawska nauczycielka, przedwojenna członkini Polskiej Partii Soc[ jalistycznej. Oprócz stałego zagrożenia, na głowie miała jeszcze jeden niebezpieczny obowiązek. Jako pedagog z powołania, nie chciała rozstać się z ukochanym zawodem. Przy ulicy Kawęczyńskiej, w podziemiach bazyliki, prowadziła konspiracyjne nauczanie. Mnie, po raz kolejny, zaczął palić się grunt pod nogami. Jako pomocnik mechanika dostałem pracę w niemieckiej placówce, zajmującej się remontami motocykli marki Zündapp. Firma, będąca we władaniu Wehrmachtu, dawała znakomite papiery; Ausweis miał ogromny stempel ze swastyką i zaświadczał, że posiadacz jest Im Dienst der Deutsche Wehrmacht. W warsztacie panowała atmosfera złudnej swobody – podziemna robota szła tu na całego. Krążyły gazetki i radiowe nasłuchy. A o nielegalnych zadaniach mówiło się prawie pełnym głosem. Najgroźniejsza choroba konspiracji – zbytnia fanfaronada objawiała się tu w całej pełni. I stało się to, co się stać musiało – pewnego dnia wkroczyło gestapo i spora część załogi została aresztowana. Jako jednemu z najmłodszych udało mi się szczęśliwie uniknąć najgorszego, ale postanowiłem już tam nie wracać. Natychmiast po fajrancie wskoczyłem do tramwaju na Pragę. Jak najszybciej chciałem być na Markowskiej. W tym tak bardzo zagrożonym mieszkaniu czułem się dziwnie bezpiecznie. Atmosfera przyjaźni i serdeczności robiła swoje. Tego dnia panowało jednak prawo serii. Już od progu wiedziałem, że stało się coś złego. Zawsze ożywiony Adam, który nigdy nie tracił nadziei, że uda się wojnę przeżyć, siedział teraz w roku pokoju na krześle i tępo patrzył przed siebie. Ledwo zauważył moją obecność. – Irena… Już wiesz… – mruknął. – Jest na Szucha, a może już na Pawiaku. – Stają na głowie, żeby ją wydobyć – dodała Hania. Wydawało się, że świat się zawalił. Nie zawsze widzialna ręka Pani Ireny kierowała dotąd wszystkim.

Wiedziałem, że ja zawsze mogę liczyć na jej pomoc. Co teraz? Po latach z relacji „Jolanty” dowiedzieliśmy się jak przebiegały ówczesne wydarzenia. „…Moja matka od dłuższego czasu była przykuta do łóżka. Ciężko chorowała na serce. Przyszły do nas ciotka oraz bliska przyjaciółka, Janka Grabowska. Zasiedziały się do późnego wieczora i musiały nocować. Z pierwszego głębokiego snu wyrwało nas gwałtowne pukanie do drzwi. – Otworzyć! Gestapo! Na stole leżały zaszyfrowane adresy podopiecznych Żegoty”, wypisane na wąskich paskach cienkiej bibułki. Trzymałam to zawsze pod ręką, licząc, że na wypadek rewizji zdążę wrzucić w krzaki ogródka pod naszym oknem. Dom był jednak obstawiony ze wszystkich stron. Niezawodna Janka, nie tracąc przytomności umysłu, zdążyła schować paczuszkę. Gestapowcy zaczęli wyważać drzwi. Otworzyłam, zapominając, że pod prowizorycznym posłaniem schowałam torbę z pokaźną sumą pieniędzy, pobraną z kasy „Żegoty”. Były przeznaczone dla ukrywanych Żydów. Rewizja trwała trzy godziny. W rozgardiaszu leżanki się zapadły, kryjąc pod sobą torbę z pieniędzmi. Nic nie znaleźli, ale mnie aresztowali. W śledztwie zorientowałam się, że jedna z naszych „skrzynek” – tak nazywaliśmy nasze punkty spotkań – została zdekonspirowana. „Skrzynka” ta znajdowała się w pralni. Aresztowana właścicielka nie wytrzymała tortur i wydała moje nazwisko. Osadzono mnie na Pawiaku. Był to okres masowych egzekucji. Codziennie nad ranem otwierały się cele więzienia, wywoływano z nich ludzi, którzy nigdy już do nich nie wracali. Pewnego dnia usłyszałam również moje nazwisko. Wieziono nas na aleje Szucha. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to moja ostatnia droga. I tu zdarzyła się rzecz wprost nie do wiary. Niespodziewanie pojawił się gestapowiec, który miał mnie odprowadzić na dodatkowe śledztwo. Wyszliśmy z gmachu gestapo w kierunku Sejmu. Na rogu obecnej ulicy Wyzwolenia powiedział po polsku: „Jesteś wolna, Zmykaj szybko!”. Byłam oszołomiona, nie mogłam się ruszyć z miejsca. Zażądałam od niego dokumentów. W odpowiedzi uderzył mnie w twarz. Zalałam się krwią…” Ocalono ją dzięki ogromnej łapówce, którą zebrała „Żegota”, ale to wcale nie znaczyło, że była bezpieczna. Ponowne uwięzienie groziło w każdej chwili. Musiała zerwać wszystkie kontakty z dawnym miejscem pracy i już pod nowym nazwiskiem zacząć życie takie, jak jej podopieczni – w całkowitym podziemiu. Z jeszcze większą energią oddała się działalności w „Żegocie”. Głównym zadaniem było wciąż ratowanie żydowskich dzieci. Dzieliły los dorosłych, ale były jeszcze bardziej bezbronne. Poza gettem urządzano na nie specjalne obławy. Chowały się przeważnie w ruinach i innych opustoszałych miejscach. Do normalnych widoków należało to, co któregoś dnia zobaczyli przechodnie na jednej z warszawskich ulic. Wałęsającego się malca o żydowskich rysach złapał niemiecki oficer. Trzymając go jedną ręką za kark jak szczeniaka, drugą uniósł pokrywę kanału. Nie zważając na błagania świadków wydarzenia, bez wahania wepchnął dziecko do środka. – Jude! – objaśnił i zatrzaskując klapę poszedł spokojnie dalej. Pani Irena zorganizowała całą siatkę

ludzi, którzy otaczali opieką małych skazańców. W starannie dobieranych mieszkaniach urządzano coś w rodzaju pokoju rozdzielczego. Tam uczono je pacierza i w miarę możliwości dokonywano zewnętrznej charakteryzacji. Dziewczynkom, aby nie wzbudzały podejrzeń, wystarczało często przyciąć i rozjaśnić włosy. Gorzej było z chłopcami, których zawsze mogło zdradzić obrzezanie. Tym o bardziej semickich rysach zmieniano więc niekiedy płeć – dostawali sukienki i kapelusiki, dla niepoznaki bandażowano im nawet twarze. Po kilku lub kilkunastu dniach kierowano dzieci do wyszukanych przez ten czas rodzin lub domów zakonnych. Najbardziej niebezpieczne było, zdaniem pani Ireny, ratowanie malców trzech-, lub czteroletnich. U nich nie działała jeszcze myślowa cenzura. Często odtwarzały głośno jakiś zapamiętany z poprzedniego życia obrazek, powtarzały uparcie swoje żydowskie imię. Nie pomagało uspokajanie, czego zresztą nie można było robić zbyt jawnie. Dziecko

w żaden sposób nie mogło pojąć dlaczego mu się tego zabrania. Tak mijała późna jesień 1943 roku. W tym czasie moje losy potoczyły się inaczej niż planowałem. Nie dane mi było partyzanckie wojowanie. W wynajętym przez panią Irenę mieszkaniu w Otwocku kazano mi się uczyć na tajnych kompletach gimnazjalnych. przyjąłem to z pokorą – od nauki całkiem odwykłem i trzeba było zaległości odrobić. Wkrótce zresztą miało się okazać, że wyznaczono mi nie tylko rolę ucznia. Do mieszkania przy ulicy Akacjowej wprowadziło się tajemnicze małżeństwo. Nie trudno było się zorientować, że państwo Grabowscy nie są zwykłymi lokatorami. Takich zresztą w kręgu pani Ireny nie było – albo konspiratorzy, albo Żydzi, a niekiedy i jedno i drugie. Ci nowi lokatorzy na Żydów nie wyglądali. Pan Julian był najwyraźniej ciężko chory. Niemal cały dzień leżał, ale wokół niego panował nieustanny ruch. Wciąż przewijali się jacyś ludzie, coś tajemniczo szeptali i znikali, a wtedy on, podnosząc się z łóż-

ka, wydawał żonie polecenia. Pojawiała się też pani Irena. Z nią rozmowy trwały w nieskończoność. Czułem, że wokół dziele się coś bardzo ważnego, ale znów musiało minąć trochę czasu zanim zostałem wciągnięty w krąg wtajemniczonych. W tym ostatnim okresie wojny moim stałym zajęciem stało się dostarczanie różnym ludziom fałszywych dokumentów. Miały im ocalić życie, bo hitlerowski terror trwał do samego końca. Od wschodu dudniły już działa, gdy dwiedziałem się, że moim współlokatorem był Julian Grobelny, konspiracyjny przełożony pani Ireny, prezes Rady Pomocy Żydom i jedna z pierwszo planowych postaci Polski Podziemnej.

Jerzy Korczak Au tor jest pro za ikiem, au to rem opo wia dań i po wie ści oraz re por ta ży hi storycz nych po świę con ych różnym epi zo dom II woj ny świa to wej. Powyższy tekst został przekazany redakcji przez Lili Pohlmann.


22|

9 maja 2009 | nowy czas

czas na rozmowę Fot. Krzysztof Serafin

Inspiracje i wariacje Albumem Out wydanym w 2007 roku Gabriela Kulka niewątpliwie tchnęła powiew artystycznej wolności w polski rynek muzyczny, rzadko grzeszący przecież kreatywnym rozpasaniem. Out otrzymał nominację do nagrody im. Mateusza Święcickiego przyznawanej przez Program III Polskiego Radia, a tygodnik „Polityka” zaliczył album do grona najciekawszych zjawisk artystycznych owego roku. 4 maja ukazała się najnowsza płyta tej młodej warszawianki. Hat, rabbit jest kolejną podróżą Kulki w otchłanie muzycznoliryczne, które z przekorą przemierza tym razem już nie sama, lecz w towarzystiwe grupy Raayal.

Hat, rabbit jest Twoją trzecią płytą, ale pierwszą nagraną z zespołem. Czy podczas pracy nad nią musiałaś chować swoje rozbudowane ego?

– A skąd od razu wiadomo, że rozbudowane? Ego nie jest na szczęście wielkim problemem wśród naszej czwórki, wszyscy mamy właściwe priorytety: przede wszystkim muzyka, czego potrzebuje piosenka, co jest potrzebne w aranżacji, nie „czy ja będę mógł zabłysnąć tutaj”. Pierwsze lata pracy z zespołem były bardziej próbą znaleziona wspólnego języka muzycznego, poznawaniem swoich mocnych i słabych stron. Wracając do „chowania ego” – odwrotnie, musiałam to ego bardziej uruchomić podczas pracy nad albumem; nauczyć się mówić „tak będzie, bo tak zdecydowałam”. Może dlatego, że to ja biorę pełną odpowiedzialność za album, nikt nie będzie dociekał, czyj to był pomysł. Moi muzycy mają wielki wkład w brzmienie i konstrukcję wszystkich aranżacji, ale odpowiedzialność za album jest po mojej stronie. Dlaczego zdecydowałaś się na projekt zespołowy?

Gramy razem z Raalya od prawie trzech lat, w tym czasie zaczęło kluć się nasze wspólne brzmienie, które cały czas zmienia się. Chciałam uchwycić to, co pokazujemy na żywo, złapać tę energię. Szczególne zależało mi na bębnach – fortepian to instrument perkusyjny, dobrze czuje się w ich towarzystwie. Ale poza tym istnieje cała masa muzyki konstruowanej w podobnym składzie, do ktorej chciałam nawiązać na przykładzie Queen. Kto by nie wykorzystał zespołu, z którym gra? Po wydaniu albumu Out, który zrobił trochę szumu w Polsce, powiedziałaś, że jest on dopiero zalążkiem nowej płyty. Czy Hat, rabbit jest w takim razie kontynuuacją klimatów z Out czy zupełnie nowym tworem?

– O Out mówiłam w ten sposób, ponieważ był albumem w pigułce – dość skromnym aranżacyjnie, skoncentro-

wanym na pokazaniu różnych form piosenek. Tutaj jest więcej zabawy, dźwiękowego puszczania oka do słuchacza, zabawy cytatami, które były poza moim zasięgiem wcześniej. Hat, Rabbit jest na swój sposób też prosty, bo w dużej części gramy na żywo, ale ma też więcej warstw. Gdy dwa lata temu usłyszałam Out (a było to u znajomego Brytyjczyka), pomyślałam: skąd ona się urwała? – brzmiałaś jak żadna wtedy wokalistka z Polski...

– Trudno powiedzieć. Nie dany mi był ten element zaskoczenia, z jakim ludzie postrzegają moją muzykę, bo zawsze była blisko. Jeśli miałabym zgadywać, dlaczego jest inna, jeśli rzeczywiście jest, to winiłabym mój słuch - dobrze zapamiętuję dźwięki, akcenty, barwy, a że moje uszy wystawione były na trochę inne inspiracje, tym nasiąkłam i tym teraz operuję. Na Out dominują dwa nurty – jednym z nich to bajkowość, studyjne eksperymenty i wokalne zabawy w stylu Kate Bush. Jak bardzo się z nią utożsamiasz? Jak odnosisz się do takich porównań?

– Porównania do artystów tej rangi nie mogą być aż tak złe, z drugiej strony mamy Tori Amos, która była porównywana do Kate wbrew wszelkim prawom zdrowego rozsądku. Albo Reginę Spektor, która jest dla wielu krzyżówką Tori i Bjork. Ludzie kochają szufladki, bo dają złudzenie porządku. Nie dotyka mnie to mocno, bo moje inspiracje są na tyle oczywiste, że nie mam szansy ściemniać, ale mam też świadomość, ile w tym wszystkim jest mnie. Jeśli ktoś widzi to – w porządku, jeśli nie, to w sumie nie przedmiot mojej troski. Drugim zauważalnym nurtem na Out jest przedwojenny kabaret niemiecki, który przywołuje klimaty artystycznej wolności i seksulanej rozwiązłości Berlina z owego okresu. Wydajesz się dość mocno zanurzać w przeszłości...

– Seksualna rozwiązłość przedmiotem

inspiracji artysty? Zawsze. Żartuję. Jestem zanurzona w przeszłości, kropka. A klasyczny kabaret i musical zawsze wzbudzały we mnie największe emocje. Jeden i drugi zdarza się gdzieś na granicy sztuki bardzo niskiej i wysokiej, wystarczy spojrzeć na ich najznamienitszych twórców: Weilla, Gershwina. Kabaret ma też w sobie pewną anarchię, z pozoru ubraną w atrakcyjny kształt. Nic dziwnego, że the Dresden Dolls mieszają go z rodzajem punka. To wszystko jest bardzo pociągające. Może przez wątek kabaretu niemieckiego, a może przez teksty, w których poruszasz motyw ulotności kariery, kiedy słucham Out, przychodzą mi na myśl, takie ikony jak Garbo czy Dietrich. Gdzie szukasz inspiracji?

– Kariera po prostu jest ulotna. Myślę że tyle mamy pop-archetypów z tym związanych, że nie trzeba wielkiej filo-

zofii, by to rozumieć. Ja staram się zachować równowagę. Potrzebuję jej w życiu, dlatego, gdy kogoś ponosi entuzjazm co do mojej osoby, myślę: tak, ale wszystko to się kiedyś skończy. Z drugiej strony, gdy ktoś mnie dołuje, myślę: ok, ale zdarzą się jeszcze fantastyczne rzeczy. Czy tworzenie muzyki pomaga Ci racjonalizować?

Może nie racjonalizować, ale na pewno jest rodzajem przetworzenia, a przez to oswojenia. Problem czy emocje zawarte w piosence są już po części sztuczne, a więc nie tak groźne, bardziej abstrakcyjne. W sumie muzyka to równoległa rzeczywistość, często nie ma wiele wspólnego z tą codzienną. Twoja muzyka wydaje się kreować Cię na osobę tajemniczą, skomplikowaną, silną indywidualność – jak ważny jest dla Ciebie sceniczny image?

– Nie jestem chyba ani trochę bardziej skomplikowana niż przeciętnie, chociaż momentami wiele czuję, a to komplikuje sprawy. Ale nie odbieram przede wszystkim tego elementu tajemniczości - myślę, że znajomi postrzegają mnie jako bezpośrednią i pogodną osobę. Szczerze mówiąc, nie bawi mnie bardzo autokreacja na tym poziomie – oczywiście, scena i płyta mają swoje wymagania i żeby pozwolić słuchaczowi wejść w nastrój piosenki, swój własny charakter wymaga drobnej charakteryzacji: komediowej, demonicznej, romantycznej... A jak Ci się żyje w Warszawie?

– Bardzo miło. Może to jedno z miejsc, w którym trzeba się urodzić, żeby je szczerze lubić, bo nie ukrywam, ma swoje mankamenty. Ale ludzie są świetni, przynajmniej ci, których znam. Rozmawiała

Anna Gałandzij


|23

nowy czas | 9 maja 2009

kultura

Penderecki monumentalnie Fot. Grzegorz Lepiarz

Łucja Piejko

G

dy w pierwszej połowie lat sześćdziesiąt ych Krzysztof Penderecki tworzył „Pasję wg św. Łukasza”, nie przypuszczał zapewne, że nie tylko osiągnie ona rozgłos i międzynarodowy sukces, będąc uznaną za jeden z najważniejszych utworów oratoryjno-kantatowych dwudziestego stulecia, ale że i jego samego niemal jednogłośnie okrzykną jednym z największych objawień współczesnej sceny muzycznej. Na pewno musiał się jednak liczyć z nieuniknionym porównaniem swojego utworu do Bachowskich Pasji Św. Jana i Mateusza. Wywodząca się z początków średniowiecza forma, właśnie w twórczości Mistrza z Eisenach sięgnęła bowiem wyżyn. Penderecki napisał „Pasję wg św. Łukasza” (Passio et Mors Domini Nostri Jesu Christi secundum Lucam) na zamówienie niemieckiego radia Westdeutscher Rundfunk z okazji siedemsetlecia katedry w Münster, gdzie 30 marca 1966 roku odbyło się prawykonanie dzieła. Zbiegło się to również z przypadającą na rok 1966 okrągłą rocznicą tysiąclecia Chrztu Polski. – Sięgnąłem po tekst Ewangelii św. Łukasza ze względu na jego niewątpliwe walory językowe – tłumaczył kompozytor w jednym z wywiadów. – Przede wszystkim jednak powstały już kiedyś dwie, znakomite kompozycje oparte na Ewangelii Janowej i Mateuszowej – dodał. I choć nawiązanie do „klasycznego” Bachowskiego wzorca czytelne jest zarówno w kwestiach formalnych jak i wyrazowych, a nadto poprzez ponad stukrotne wykorzystanie wzorca melodycznego B-A-C-H na przestrzeni całego utworu, to monumentalne dzieło Pendereckiego osadzone jest głęboko w dwudziestowiecznych muzycznych realiach. I nic w tym dziwnego. Po dodekafonicznych eksperymentach Arnolda Schoenberga i Pierwszej Awangardy, Druga Awangarda poszła o krok da-

lej. Penderecki wykorzystuje instrumenty – nie wyłączając głosu ludzkiego – w daleki od tradycyjnego sposób, stosuje niekonwencjonalne metody wydobycia dźwięku i muzycznej notacji. System tonalny ustępuje miejsca ato-

nalności, miejsce harmonijnych współbrzmień zajęły klastery i ćwierćtony, choć gdzieniegdzie, jak przebiśniegi wczesną wiosną, pojawiają się znowu przebłyski tradycyjnych brzmień... Przy całej nowoczesności języka mu-

zycznego, nie jest to już bowiem szalejąca awangarda „Trenu Pamięci Ofiar Hiroszimy”, powstałego zaledwie kilka lat wcześniej. „Pasja wg św. Łukasza” prezentuje mniej radykalną stronę artystycznych inklinacji kompozytora,

w którą skłoni się w późniejszym okresie swej twórczości. – Nie zależy mi na tym, jak Pasja zostanie określona, czy jest tradycjonalna, czy awangardowa. Dla mnie jest po prostu autentyczna. I to wystarczy – powiedział kiedyś Penderecki. Długa, dogłębnie przejmująca cisza poprzedzająca gorące owacje na stojąco po sobotnim wykonaniu Passio et Mors Domini Nostri Jesu Christi secundum Lucam w Katedrze w Canterbury pod batutą kompozytora, może być wymownym potwierdzeniem prawdziwości jego słów. Średniowieczna katedra, w której w 1170 roku zginął śmiercią męczeńską Thomas Becket, była miejsce idealnym na ten właśnie koncert – co podkreślali organizatorzy, szczególnie dyrektor artystyczny festiwalu Sounds New, Paul Max Edlin. Koncert zorganizowany w ramach trwającego cały rok festiwalu Polska! Year oraz Sounds New Contemporary Music Festival przy współudziale brytyjskiego Arts Council, Instytutu Adama Mickieiwcza w Warszawie oraz Instytutu Kultury Polskiej w Londynie zgromadził tłum melomanów (ponad tysiąc osób, głównie Brytyjczyków, choć byli też i polscy, włącznie z przedstawicielami korpusu dyplomatycznego reprezentowanego przez ambasador Barbarę Tuge-Erecińską.) Przyjechał na ten koncert minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski oraz dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza Paweł Potoroczyn. Monumentalne dzieło Pendereckiego, dyrygowane przez samego kompozytora, wykonane przez Narodową Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach, Chór Polskiego Radia z Krakowa, Camerata Silesia i Warszawski Chór Chłopięcy zostało przyjęte entuzjastycznie. Do sukcesu niewątpliwie przyczynili się soliści: Iwona Hossa – sopran, Adam Kruszewski – baryton, Piotr Nowacki – bas. Wielkie wrażenie wywołały też łacińskie recytatywy Borisa Carmeli. Kompozytor – nieco zaskoczony, jak się wydawało, taką reakcją – wychodzil wielokrotnie do rozemocjonowanej publiczności. Jak podkreślił „The Guardian” brytyjscy melomani czekali na to wydarzenie 20 lat. Przejdzie ono z pewnością do historii jako najmocniejszy punkt polskiego roku kulturalnego w Wielkiej Brytanii.

Rafała Blechacza sukces własny Wszystko zaczęło się na dobre, gdy cztery lata temu, w październiku 2005 roku Rafał Blechacz bezapelacyjnie wygrał XV Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina. Młody, dwudziestoletni wówczas pianista z Nakła nad Notecią okazał się absolutnym olśnieniem. Nic więc dziwnego, że złoty medal Międzynarodowego Konkursu błyskawicznie otworzył artyście drzwi do najbardziej prestiżowych sal koncertowych na kilku kontynentach. Już w niecały rok później, latem 2006 roku

Blechacz, jako drugi w historii po Krystianie Zimermmanie Polak, podpisał ekskluzywny, pięcioletni kontrakt z Deutsche Grammophon, największąwytwórnią płytową muzyki klasycznej na świecie. Pianistę bezwarunkowo pokochała zarówno publiczność, jak i krytycy, co w praktyce raczej nie często się zdarza. Wydana we wrześniu 2007 roku płyta z kompletem Preludiów Chopina, już po jednym dniu od ukazania się na polskim rynku uzyskała status „złotej”. „Platyną” pokryła się

w niecałe dwa tygodnie. Recenzenci prześcigiwali się w wygłaszanych superlatywach, rozpływając się w słowach zachwytu nad artyzmem i kunsztem polskiego artysty. Nic zatem dziwnego, że ubiegłotygodniowy recital Rafała Blechacza w londyńskim Wigmore Hall okazał się wielkim sukcesem. Był Bach, Mozart, Szymanowski i wreszcie ukochany przez Blechacza Chopin. Była nienaganna technika, poruszająca i głęboko przemyślana interpretacja, magiczna

siła i blask bijące z dystyngowanej postaci polskiego pianisty. Była wreszcie fenomenalna akustyka sali, zapełnionej do ostatniego miejsca, potęgująca tylko wrażenie, jakie muzyka Rafała Blechacza wywiera na słuchaczach. Nic więc chyba dziwnego, że przy „Preludium deszczowym” wykonanym „na bis” z emocji i artystycznego uniesienia w niejednym oku zakręciła się łza...

Łucja Piejko


24|

9 maja 2009 | nowy czas

raport

Fundacje, fundacje... Polski Londyn posiada wiele fundacji. Ile ich jest naprawdę, jakimi dysponują kapitałami i odsetkami, jak funkcjonują? Przypatrzmy się przynajmniej ich bieżącej sytuacji na przykładzie tych największych.

The POSK Foundation

powstała pod nazwą Fundacja Przyszłości POSK-u. Analiza danych tej fundacji wskazuje spadek jej dochodów. Słaba ochrona kapitału spowodowała obniżenie z około £3 mln do dzisiejszego stanu funduszy – około £2 mln Wszystkie dochody procentowe zostały zużyte na potrzeby POSK-u. Tym niemniej jest to fundacja o dużej przyszłości, istnienie jej

PC

NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥

CENTRUM

HAVEN GREEN

W5 2NX

EALING BROADWAY

EALING BDY

164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB

48 Haven Green LONDON W5 2NX

TOOTING BEC 16 Trinity Road LONDON SW17 7RE

HARLESDEN

SLOUGH

DELIKATESY

POLSKIE DELIKATESY

157 High Street LONDON NW10 4TR

10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB

NORTHAMPTON GOSIA DELIKATESY

HOUNSLOW

LEYTON

FLASH BIURO KSIÊGOWE

FOCUS PL LTD.

54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS

5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS

198 Francis Road LONDON E10 6PR

Pn-Pt 9-20 So-Nd 9-16*

0207 828 5550

PACZKI DO POLSKI

Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*

0208 998 6999

PACZKI DO POLSKI

Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*

0208 767 5551

Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*

0208 767 5551

Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*

0208 767 5551

PACZKI DO POLSKI

Pn-So10-18 Nd 10-15*

0160 462 6157

RD.

STREET HIGH

T STREE HIGH

Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*

0208 767 5551

HIGH STREET

YORK

LEYTON

RD.

POLSKIE CENTRUM

RD.

48

VICTORIA wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16

Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16

AS DUGL

079 5110 5315 020 8998 4666

www.gosiatravel.com

CALL CENTRE

INFORMACJA I SPRZEDA¯:

0787 501 1097 0208 767 5551 NDRA ALEXA

USUWANIE: WIRUSÓW SPYWARE

Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE

Pn-Nd 9-20

. GUE RD MONTA

SERWIS: KOMPUTERÓW LAPTOPÓW

NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ!

WARREN ROAD GROVE GREEN RD.

A12

Leyton

Pn-Pt 10-20 Sobota 10-16*

0208 767 5551

BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5

* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR

O

statnia reforma prawna, której wyniki zawiera dokumentacja Charities Act 2006 (The Act) – weszła w życie w latach 2007-2008, stworzyła nowe możliwości działania istniejącym od dawna jak i nowo zakładanym fundacjom. Przede wszystkim pozwala na większą elastyczność ich funkcjonowania i zapobiega biurokracji. Pozwala też na zmianę definicji celów i statutu. Daje nowe możliwości administrowania aktywami, ustala sprawy procedury zamykania i konsolidacji z instytucjami o podobnej działalności. Mamy obecnie do dyspozycji legalne struktury – Charitable Incorporated Organization (CIO). Prawo charytatywne, rozwijające się na przestrzeni ostatnich trzech wieków, nie zawsze było dostosowane do czasów najnowszych. Nowoczesne uwarunkowania wymagają bardziej precyzyjnego zdefiniowania np. tego, co to znaczy for charity lub for public benefit. The Act w 13 punktach mieści wszystko to, co prawo uznaje za cel charytatywny. Ubezpiecza działalność fundacji dla pożytku publicznego, to znaczy w sposób dokładniejszy niż poprzednio zabezpiecza społeczność przed nadużyciami. Tym samym wpływa na wzrost społecznego zaufania. Dwa słowa angielskie: accountability i transpasrency najlepiej określają, czego nie należy lekceważyć: ,,odpowiedzialności wobec’’ i ,,przejrzystości’’ działań. Około 13000 większych instytucji charytatywnych (Charities), poprzednio zwolnionych z prezentacji danych w Charities Commission Register, obecnie musi podlegać temu rejestrowi. Weźmy pod lupę wybrane fundacje w dwu sporządzonych przeze mnie na

podstawie danych Charity Commission (CC), załączonych tutaj tabelach. Wiele równie ważnych (około 20) fundacji zostało tu pominiętych. W tabelach uwidocznione są: ochrona kapitału i dyscyplina wydatków, jak również dynamika dochodów poszczególnych fundacji. Głębszą ocenę danych pozostawiam czytelnikom. Fundacje, które mają wielokrotne opóźnienia w składaniu prezentacji mogą być skreślone z rejestru CC. W wyjątkowych przypadkach, jeżeli opóźnienia spowodowane były ważnymi przyczynami Charity Commision jest liberalna. Kryteria stawiane kandydatom na powierników są zdefiniowane w The Act. Warunki polskiego środowiska w Wielkiej Brytanii narzucają dodatkowe wymagania. Powinnością każdej fundacji jest zdobywanie funduszy (fundraising) – The Act precyzuje więc i warunki wzbogacania fundacji, określa też reguły postępowania powierników. Nie jest wskazane, by te same osoby były powiernikami w kilku fundacjach, może to powodować konflikty interesu. Nowym szczegółem, który wprowadza The Act, jest rodzaj zabezpieczenia dla każdej fundacji w postaci sygnału zwanego gwizdkiem alarmowym (whistleblowing). Prawo i etyka zawodowa wymagają od Auditors, Accountants i Examiners sygnalizowania wykroczeń, jeżeli takie zaistniały w fundacji. Na podstawie załączonych tabeli spróbujmy oszacować wybrane fundacje.

AD FRANCIS RO

Ryszard M. Żółtaniecki


|25

nowy czas | 9 maja 2009

raport ściśle wiąże się z nowelizowaniem jej statutu i z rozwojem POSK-u. The Fifth Polish Kresowa Infantry Division Widows Orphans & Invalids Relief Fund (5DSK)

jedna z najstarszych fundacji o szlachetnych celach uwidocznionych w nazwie. Jej inicjatorem był gen. Nikodem Sulik. Słabą ochronę kapitału fundacji można tłumaczyć dążeniem powierników do zaspokojenia potrzeb 5DSK w ciągu ostatnich 20 lat. The Charities Act 2006 daje możliwości reformy celów lub fuzji z fundacją o podobnych celach. Fundacja posiada 12 powierników. The Polish Education Society (Polska Macierz Szkolna za Granicą – PMSZ)

jest to stosunkowo młoda fundacja obejmująca majątek PMSZ, o wydajnej kulturze ochrony kapitału, posiadająca dyscyplinę wydatków. Jej niedostatkiem wydaje się mała liczba powierników (trzech). Warto śledzić jej postępy. Polish Cultural Foundation ( Polska Fundacja Kulturalna – PFK)

istnieje od 1950 r., jest właścicielem ,,Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza’’. Fundacja o wielkich potrzebach. Lata 2002-2005 wykazały błędną politykę finansową, personalną i wydawniczą. Kiedy PFK groził upadek, powiernicy złożyli rezygnacje. Fundacja ma duże osiągnięcia wydawnicze (ponad 500 opublikowanych książek autorów emigracyjnych i krajowych). The Polonia Aid Foundation Trust (PAFT)

fundacja powstała w 1987 r. Pozytywna ochrona kapitału (gorzej jest z jej dyscypliną dotrzymywania dat obowiązujących wobec CC). PAFT regularnie wspomaga ,,Dziennik Polski’,’ Bibliotekę Polską w Londynie i Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii. Udziela kwartalnie dotacje m.in. na działalność dydaktyczno-oświatową i naukową, na inicjatywy wydawnicze i artystyczne. Posiada 10 powierników. Jedyna to fundacja, która regularnie podaje do wiadomości publicznej w ,,Dzienniku Polskim’’ wysokość dotacji na poszczególne cele. Nie wspomaga działalności politycznej i gospodarczej. M. B. Grabowski Fund (Fundacja Mateusza B. Grabowskiego)

fundusz założony przez londyńskiego aptekarza w 1975 r. Świecka fundacja zasłużona dla niesienia kultury polskiej w społeczność angielską, w której na ośmiu powierników jest czterech księży. Warto zauważyć, że od 1986 r. fundacja dotuje School of Slavonic and East European Studies. M.B. Grabowski stworzył wspaniały instrument do promowania polskiej kultury i nauki. Z wielkim niepokojeniem obserwuję dalsze losy tej fundacji. Children’s Health Centre (Warsaw) Fund

celem fundacji jest wspomaganie Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Ze względu na to, że fundacja odznacza się niską dyscypliną przestrzegania dat (compliance histo-

ry) oraz przekazuje mało danych w swoich sprawozdaniach do CC – trudno ocenić jej działalność. Wielu z zainteresowaniem śledzi funkcjonowanie tej fundacji. Polish Air Force Association Charitable Trust 1995 – PAFA (Fundacja Stowarzyszenia Lotników Polskich 1995)

fundacja o specyficznych celach: pomoc byłym żołnierzom Polskich Sił Powietrznych oraz ich rodzinom, kształcenie na studiach doktoranckich z aerodynamiki, dotowanie publikacji o polskim lotnictwie w Wielkiej Brytanii. Wspiera też wiele instytucji, miedzy innymi ,,Dziennik Polski’’. Obecnie można zauważyć niską ochronę kapitału tej fundacji. Jeżeli chodzi o przyszłość, biorąc pod uwagę szybko malejącą liczbę kombatantów, fundacja podjęła kroki w kierunku przygotowań zakończenia działalności. Trwają konsultacje z Charity Commission. Polish Social and Cultural Association Limited (Polski Ośrodek Spoleczno-Kulturalny – POSK)

stowarzyszenie charytatywne odpowiedzialne za sprawne funkcjonowanie jednego z najbardziej żywotnych ośrodków społeczności polskiej w Wielkiej Brytanii. W wyniku darów i spadków POSK skutecznie balansuje swoje finanse. Koszty utrzymania ośrodka są duże. Na jego utrzymanie nie wystarczają dochody z działalności komercyjnej. Jeżeli ofiarność naszego społeczeństwa nie zawiedzie, możemy przepowiadać długą i pomyślną przyszłość POSK-u.

madzenia Księży Marianów ) w ciągu stosunkowo krótkiego okresu oo. marianie dzięki polskim wiernym zgromadzili znaczne fundusze. Oprócz realizowania własnych celów w Wielkiej Brytanii fundacja wspomaga misje w Afryce, w Ameryce Płd., w byłym Związku Sowieckim, w Polsce i na ziemiach IIRP. Odznacza się znaczną kulturą ochrony kapitału oraz dużą dyscypliną przestrzegania dat Charity Commission. Dane w tabeli nie uwzględniają planowanej sprzedaży nieruchomości w Fawley Court.

ma swoje korzenie w Polskim Czerwonym Krzyżu okresu wojennego. Posiada szerokie cele charytatywne. Według Raport of Trusties koordynuje siedem grup charytatywnych w Anglii. Raport dla CC nie podaje szczegółów tej działalności. Nowych powierników fundacja wybiera spośród członków Towarzystwa lub wolontariuszy. TPP obecnie posiada pięciu powierników.

Fundusz Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii (FZP)

fundacja koncentrująca siły i zasoby na promocji kultury katolickiej. Ma znaczące osiągnięcia na polu publikacji dotyczących wyznania rzymskokatolickiego. Wspiera tygodnik ,,Gazeta Niedzielna’’ oraz Veritas Printing & Publishing Ltd (VPP).

jedna z najmłodszych fundacji o skromnym zasobie kapitału. Głównym jej celem jest wspomaganie działalności Zjednoczenia Polskiego. Potencjalnie FZP ma warunki na stały rozwój zasobów kapitałowych. Warto zaznaczyć, że jednym z celów Zjednoczenia jest reprezentowanie interesów społeczności polskiej na Wyspach Brytyjskich. The Polish Benevolent Fund ( PBF)

najstarsza polska fundacja charytatywna, fundacja Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii. Skład powierników (3 świeckich i 5 księży). Jest również jedną z najzasobniejszych fundacji. Duża kultura ochrony kapitału wzbogaca jej zasoby. Ostatnio powstała nowa fundacja: The Polish Catholic Mission (Polska Misja Katolicka) z początkowym kapitałem £100. Skład osobowy powierników jest taki sam jak PBF. The Relief Society for Poles Trust (Towarzystwo Pomocy Polakom, TPP)

Veritas Catholic Education, Welfare and Cultural Foundtion (Veritas Foundation)

The Polish Institute and Sikorski Muzeum (Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego)

znana i zasłużona instytucja o szeroko zakrojonych celach w wobec historii wojskowości z uwzględnieniem wkładu Polskich Sił Zbrojnych z okresu II wojny światowej pod dowództwem gen. Sikorskiego. Historyczne znaczenie tej instytucji jest doceniane w darach i spadkach przekazywanych na jej konto przez polską społeczność. Instytucja odznacza się dobrze rozumianą kulturą ochrony kapitału. Polish University Abroad (Polski Uniwersytet na Obczyźnie – PUNO)

fundacja zarejestrowana w 1988 r. Uczelnia o długich tradycjach, prowadzi działalność w zakresie nauk humanistycznych i społecznych oraz kursy komputerowe. Organizuje cykle

wykładów, seminaria, sympozja i konferencje. Obecnie ma niefortunnie niski zasób kapitału oraz niską kulturę jego ochrony. *** Kończąc ten krótki przegląd warto zauważyć, że wiele polskich fundacji posiada zbieżne cele, a więc i możliwości fuzji, duże zastrzeżenia budzi polityka personalna w doborze powierników niektórych fundacji. Dzieje się tak, gdy na przykład w dwu lub kilku fundacjach o tych samych lub konkurujących ze sobą celach te same osoby są powiernikami. Niepokoi też, że zbyt często selekcja nowych powierników ograniczona jest do zawężonych kręgów. W wielu przypadkach przydałaby się lustracja zarówno nowych kandydatów, jak i działających powierników. Prawdopodobnie wpłynęłoby to na wzrost funduszy ze źródeł prywatnych. Biorąc pod uwagę obecną sytuację ekonomiczną Wielkiej Brytanii, dochody prawie wszystkich fundacji, także polskich – spadną, co ujemnie odbije się na ich działalności. Interesujące podsumowanie dochodów i rozchodów 19 fundacji dają tabele. Kapitał fundacyjny polskiego Londynu, podsumowując najogólniej, wynosi kilkadziesiąt milionów funtów. The Act 2006 w licznych przypadkach funkcjonowania fundacji przychodzi z pomocą, ale wykorzystanie różnych możliwości operowania kapitałem i odsetkami zależy głównie od dobrej woli i wizji powierników. O wymienionych wyżej fundacjach obszerniej traktuje dokumentacja The Charities Commission, a w wielu przypadkach także „Encyklopedia polskiej emigracji i Polonii”.

The Medical Aid for Poland Fund (MAPF)

fundacja o dużych zasługach. Powstała w okresie stanu wojennego. Cele fundacji odzwierciedlone są w nazwie. Charakteryzuje się wysoką kulturą ochrony kapitału, regularnym i w odpowiednim czasie udostępnianiem danych do Charity Commission. MAPF posiada tylko czterech powierników. Na ten fundusz pracuje sklep (MAPF) charytatywny na Ealingu. The Polish Ex-Combatants Association Trust Fund (Stowarzyszenie Polskich Kombatantów w Wielkiej Brytanii – SPK )

fundacja o szerokich celach, podobnie jak PAFT odznacza się dużą ofiarnością wobec potrzebujących. Posiada pozytywną kulturę ochrony kapitału. Jest szczególnie zasłużona w akcji ratowania ,,Dziennika Polskiego’’. Niskie zasoby kapitału sprawiają, że dalsze losy tej fundacji mogą niepokoić. Polish Women’s Benevolent Association Ltd (PWBA, Zjednoczenie Polek)

zasłużona organizacja o dużym wachlarzu celów. Zjednoczenie obecnie koncentruje się na pracy charytatywnej na Kresach II RP i dla Polaków w Wielkiej Brytanii. Odznacza się dobrą kulturą ochrony kapitału oraz dyscypliną przestrzegania dat. PWBA nie ma płatnych pracowników. Marian Fathers Charitable Trust (MFCT)

młoda fundacja (powiernictwo Zgro-

Dostepny 24/7

BEZ UKRYTYCH OPLAT

Dzwon taniej z tel. stacjonarnego Dzwon do Polski 2p/min na tel. stacjonarny

Wybierz poniĪszy numer dostĊpowy a nastĊpnie numer docelowy Polska Polska Niemcy Slowacja Czechy Irlandia

2p/min - 0844 831 4029 7p/min - 087 1412 4029 2p/min - 084 4831 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029

nta: 0208 497 9287 Polska Obsáuga Klie

www.auracall.com

/polska

Tanie Rozmowy! *T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


26|

9 maja 2009 | nowy czas

podróże w czasie i przestrzeni

Co indiańskie maski robią w muzeum? Bowling Green to mały skwerek na samym końcu Manhattanu, od niego zaczyna się nowojorski Broadway. To prawdopodobnie gdzieś tutaj paręset lat temu holenderscy żeglarze spotkali się z wodzami Delawarów, by kupić od nich kawałek ziemi – tylko mały koniuszek Manhattanu. Wtedy szumiała tu puszcza, wśród której Delawarowie polowali na jelenie. Dziś przy Bowling Green, pośród lasu drapaczy chmur, stoi Museum of the American Indian.

Włodzimierz Fenrych

B

yłem w tym muzeum i muszę przyznać, że się rozczarowałem. Spodziewałem się, że zobaczę wystawę opowiadającą o rozlicznych kulturach rozkwitających w Ameryce, z którymi po kolei stykali się biali przybysze. Były to w końcu kultury nie mniej zróżnicowane niż kultury Starego Świata. Tymczasem znalazłem w tym muzeum tylko czasowe wystawy – jakieś zdjęcia, jakieś malarstwo abstrakcyjne, tyle że twórcy pochodzą z rezerwatów indiańskich. Ale jedna wystawa – też czasowa – zwróciła moją uwagę. Była to wystawa tradycyjnej rzeźby ludów mieszkających wzdłuż kanadyjskiego wybrzeża Pacyfiku, przede wszystkim ludu Nisga. Niezwykłe rzeźby i malowidła, maski jakichś stworów uśmiechających się niesamowicie. Tylko co te maski robią w muzeum? Kiedy pod koniec XVIII wikeu kapitan James Cook dotarł do północno-wschodniego wybrzeża Pacyfiku (czyli tam, gdzie dziś sięga Kanada), zastał ludy żyjące z rybołóstwa i wielorybnictwa, mieszkające we wsiach składających się z wielkich chat zbudowanych z cedrowych desek. Połowy w tym rejonie świata były tak niewiarygodnie obfite i tak regularne, że ustanawiały rytm życia analogiczny do rolnictwa. Łosoś płynie na tarło w ściśle określonych porach roku, a wtedy rzeki są tak pełne ryb, że można je nieomal wyjmować z wody rękami. Podobnie w określonych porach roku pojawiają się w tej części oceanu wieloryby. Wielorybnictwo wymaga umiejętności budowy łodzi pełnomorskich. Ciekawe, że choć ludy zamieszkujące archipelagi wzdłuż wybrzeża Kolumbii Brytyjskiej odbywały morskie podróże, to jednak nie znały żagla, ich

łodzie poruszane były wyłącznie wiosłami. Świadczyłoby to o braku kontaktów nie tylko z ludami Azji, ale także z Polinezyjczykami, którzy przemierzali ocean od Nowej Zelandii do Hawajów, ale jakoś nigdy nie dotarli do Ameryki. Ludy Kolumbii Brytyjskiej budowały drewniane domy, ale ich sposób pozyskiwania desek był również drastycznie różny od znanego nam sposobu stosowanego w Eurazji. Indianie nie znali żelaza, nie mieli więc pił, a deski pozyskiwali z rosnących drzew, wbijając kliny wzdłuż słojów i w ten sposób odłupując deski. Indianie mieli wielki szacunek dla drzew, które ofiarowywały im tak cenne dary. Podobnie mieli wielki szacunek dla wielorybów, które same pozwalały się upolować, by ludzie mieli co jeść. Wyprawa na wieloryby wiązała się z modlitwą i postem. Łódź indiańskich wielorybników miała kilku wioślarzy, ale tylko wódz miał prawo przebić wieloryba harpunem. On też przed wyprawą pościł, a co ciekawe – pościć musiała także jego żona. Od tego zależało (zdaniem Indian) powodzenie wyprawy. Tylko wódz miał prawo przebić wieloryba, ale oznaczało to, że wodzem musiał być ktoś z charakterem, bo polowanie na wieloryby z czółna to nie przejażdżka łódką po sadzawce. Post u Indian (nie tylko tych) był ważną praktyką i wiązał się z istotnymi momentami w życiu zarówno jednost-

ki, jak i społeczności. Te dwa aspekty były zresztą powiązane, bowiem ważne momenty w życiu jednostki świętowała cała wieś. Na przykład dziewczyna po pierwszej miesiączce pościła przez cztery dni w specjalnie do tego przygotowanej części domu, za fantazyjnie malowanymi parawanami, a następnie jej rodzina organizowała imprezę (zwaną potlacz) z wielkim żarciem, tańcami i rozdawaniem prezentów. Tańce – wykonywane w przedziwnych strojach, w fantazyjnie rzeźbionych maskach – były teatralnym przedstawieniem opowieści o mitycznych przodkach, albo o stanach psychicznych osoby przechodzącej przez ten czy inny moment w życiu. Na przykład chłopcy przechodzili przez rytuał opanowania własnego charakteru poszcząc gdzieś w górach, skąd wracali jako „ludożercy”, rzucali się na mieszkańców wioski chcąc ich gryźć; te instynkty były następnie wyganiane z ich głowy podczas specjalnego tańca, oczywiście z maskami. Maski miały charakter sakralny i wyjmowane były tylko do ceremonii. Istniały specjalne tajne stowarzyszenia taneczne, różne do różnych tańców, a kto do danego towarzystwa nie należał, ten nie miał prawa do wykonywania tańca. Biali kupcy dotarli do tego wybrzeża stosunkowo późno, dopiero pod koniec XVIII wieku. Rozkwitł wtedy handel futrami, w wyniku którego Indianie uzyskali żelazne narzę-

››

Maska zdziwiona; poniżej maska klanu wilków Fot.: Włodzimierz Fenrych

dzia. Znacznie to ułatwiło pracę rzeźbiarzy, w rezultacie w XIX wieku nastąpiła eksplozja indiańskiej sztuki w tym rejonie świata. W czasach kapitana Cooka nie było jeszcze tych starannie rzeźbionych słupów totemicznych, które pod koniec XIX wieku stały w indiańskich wsiach przed każdą chatą. Ten rozwój sztuki był magnesem dla kolekcjonerów, którzy przybywali do Indian i zamiast futerek kupowali maski. Plemiona najbardziej znane ze swej sztuki to mieszkający na archipelagach Nootka, Kwakiutl i Haida oraz zamieszkujące nadmorskie doliny Gór

Skalistych Tlingit, Nisga oraz Bella Coola (w dzisiejszej politycznie poprawnej literaturze niektóre z tych nazw zastąpione zostały przez inne, długie i skomplikowane, więc nie będę ich tu cytował). Wiek XX to okres, kiedy Kanada i Stany Zjednoczone prowadziły politykę „cywilizowania” Indian, co polegało na masowym odbieraniu dzieci rodzicom i wysyłaniu ich do szkół z internatem, skąd nie wracały do domu przez całe lata. Zakazano także tradycyjnych ceremonii, udział w nich groził więzieniem i konfiskatą mienia. Oczywiście Indianie tak łatwo się nie poddali, organizowali ceremonie w niedostępnych miejscach, na przykład wysoko w górach albo na odległych małych wysepkach na oceanie. Tym niemniej zdarzało się, że ktoś sypnął i wszystkich uczestników ceremonii aresztowano i kończyli w więzieniu, a ceremonialne stroje i maski konfiskowano, by trafić do muzeum. W rezultacie tradycyjna sztuka podupadła. Zostało to, co kiedyś kupili kolekcjonerzy oraz to, co skonfiskowali policjanci. Dzis można tę sztukę sobie obejrzeć w muzeach, na przykład w muzeum przy Bowling Green w Nowym Jorku. Tylko co ona tam robi? Co robią w muzeach maski, które wyjmowano na światło dzienne tylko podczas ceremonii uczczenia pierwszej miesiączki? Co robią tam maski używane podczas ceremonii okiełznania dzikiej natury młodzieńca? Czy aby są one tam na właściwym miejscu?


|27

nowy czas | 9 maja 2009

czas na relaks

GerMaN baker

» Nikogo nie dziwią już rzesze Polaków w

maNIa GotoWaNIa Mikołaj Hęciak

Trudno jednak nie zauważyć obecności innych nacji, szczególnie tych, które od dłuższego czasu korzystają z angielskiej gościnności. Chińczycy, Japończycy, ludzie z Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Jamajczycy, Hindusi i Pakistańczycy oraz przybysze z kontynentu afrykańskiego. Przedstawiciele wszystkich krajów należących do Common Wealth. Mieszkańcy z Południowej Ameryki, na czele z Brazylijczykami i Argentyńczykami. Ale proszę mi powiedzieć, jaka nacja nie przychodzi automatycznie do głowy, kiedy mówi się o wielokulturowości mieszkańców Londynu? Gdyby był na to czas, można by zrobić szybkie głosowanie z nagrodami, ale tego czasu nie ma, więc zaspokoję Państwa ciekawość natychmiast. Mam na myśli Niemców. Przez cztery lata spotkałem może jednego przedstawiciela tego narodu w brytyjskiej stolicy. Niedawno jednak, kilka ulic od naszego mieszkania, zaczął pojawiać się niemiecki piekarz. I dzięki temu znam teraz znacznie więcej Niemców. Z początku omijałem jego stoisko, nie z powodów historycznych zaszłości, lecz raczej ze względów ekonomicznych. Miał wysokie ceny na wszystkie swoje wypieki. Jednak w końcu razem z żoną wyściubiliśmy kilka funcików, by przekonać się, jak naprawdę smakuje jego niemiecki chleb czy bułeczki. Od tamtej pory regularnie, co tydzień, zjawiam się z samego rana przy samochodzie niemieckiego piekarza, by zakupić pieczywo na cały tydzień i jeszcze obdzielić znajomych i przyjaciół. Chętnych przybywa… Z ręką na sercu muszę przyznać, że tak dobrego chleba nie jadłem jeszcze z żadnej polskiej piekarni w Londynie. Mam nadzieję, że kiedyś mi się uda, ale jak na razie, German Baker jest nie do pobicia. A nie jest to tylko moje odczucie. Może więc warto przez chwilę pochylić się nad niemiecką kuchnią? Dla mnie osobiście obie kuchnie – polska i niemiecka– mają wiele wspólnych elementów. I nie powinno nikogo to dziwić, wszakże jesteśmy sąsiadami. Na dobre i na złe. Ale jeżeli piszemy o jedzeniu, to z pewnością na dobre. Wykorzystujemy podobne warzywa, z kapustą i cebulą na czele. Ziemniaki, czyli kartofle, są ważną częścią diety po obu stronach

brytyjskiej stolicy. Jesteśmy wszędzie. A tam, gdzie my, tam nasze kościoły, sklepy i restauracje. Każdy z nas mógłby wyliczyć choćby kilka polskich jadłodajni i lokalizację najbliższego sklepu z polskimi produktami. granicy. Wędliniarstwo ma bogate tradycje w obu krajach. Upodobanie do potraw z dziczyzny też. O piwie nawet nie wspomnę, bo to już jest ikoną niemieckiej kultury, do czego niewątpliwie przyczynia się Oktoberfest. Do tej długiej listy trzeba koniecznie jeszcze dodać chleb. W Niemczech wypieka się bardzo dużo pieczywa i w tym przypadku ilość nie ustępuje jakości. Zapytać niemieckiego imigranta, czego brakuje mu na obczyźnie, natychmiast odpowie, że chleba. Polski najczęściej powie to samo. Popularność brot, czyli chleba. odcisnęła swoje piętno nawet w języku. Kolacja to abentbrot, a brotzeit to przekąska. Chleb i coś do chleba to najprostszy niemiecki posiłek. Co prawda w Anglii też spożywa się dużo chleba i jest on częścią codziennej diety. Z tą różnicą – którą odczuwa prawie każdy emigrant z Polski i Niemiec – że lokalny chleb jest pieczony w inny sposób, bez zakwasu. Stąd też można znaleźć wiele przepisów na domowo wypiekany chleb. Specyfiką angielskich wypieków jest też tak zwany teabread, czyli słodka odmiana pieczywa, którą tradycyjnie Anglicy spożywają (czy może spożywali) do przysłowiowej herbatki. Ten, nazwijmy go słodki, chleb łączy w sobie właściwości i chleba – dzięki mące używanej do jego wypieku (strong flour) – i ciasta, przez dodatki takie, jak np. owoce czy bakalie. Bochenek ciasta drożdżowego z bakaliami w Irlandii Północnej zwany jest barm brack. W Szkocji będzie nazywał się Selkirk bannock, a w Walii bara brith. Szczególnym wypiekiem w hrabstwie Kent, które grani-

Jeśli nożem zawirujemy trochę ciasto, zwiększymy efekt prążków w upieczonym już cieście

czy z południowo-wschodnią częścią Londynu jest Kentish huffkins. Rodzaj chleba, gdzie strong flour zastąpiono plain flour. Przez tę zamianę skórka chleba jest bardziej miękka, a jego struktura bardziej delikatna. I taki kawałek pieczywa z masłem uchodził w Kent za deser godny podwieczorku. A teraz proszę o uwagę. Któż nie zna popularnego w Polsce ciasta marmurkowego? Otóż tutaj, w Anglii, za panowania królowej Wiktorii był to bardzo popularny wypiek. Proszę porównać z polską wersją, czy są podobne?

Marbled ChoColate teabread Na około 10 kawałków potrzeba: 225 g masła i tyleż samo cukru (caster), 4 jajka, 225 g mąki (self-raising flour), drobno starta skórka z 1 pomarańczy, 1 łyżka soku pomarańczowego, 75 g czekolady deserowej i 1łyżka kakao. Podłużną foremkę jak na keksy natłuszczamy i wykładamy papierem do pieczenia. Masło ucieramy z cukrem i stopniowo dodajemy jajka. Następnie dodajemy mąkę. Dzielimy na dwie części. Do jednej dodajemy sok i skórkę pomarańczową. Czekoladę łamiemy na kostki i roztapiamy w rondelku zanurzonym w gorącej wodzie. Razem z kakao dodajemy do drugiej połowy ciasta, mieszamy. Na zmianę nakładamy ciasto do foremki. Dodatkowo możemy nożem zawirować trochę ciasto, by zwiększyć efekt prążków po upieczeniu. Wygładzamy powierzchnię i pieczemy w temperaturze 1800C od ok. 70 do 90 minut. Po wyjęciu z piekarnika odwracamy do góry dnem na metalową kratkę, by ostygło. Smacznego!!!

ykłe w z e i n a c s j e mi Traf staje się niezłym przewodnikiem, szczególnie gdy podążając jego tropem zboczymy w pozornie nieciekawe zaułki Londynu. Podwórze Neal's Yard tego wymaga – kluczenia w głąb zwartej zabudowy Covent Garden, by ku zaskoczeniu, ba, można nawet rzec zauroczeniu – nieoczekiwanie przenieść się do czarująco świata brazylijskiej pozytywnej energii i żywiołowej ekspresji. Do kamieniczek w kolorach najjaskrawszych z palety barw. Podwórze skrzy się nimi niczym ilustracja dziecięcej książeczki. Nie mniej pstrokato wyraziste są ościeżnice okien i drzwi, skrzydła bramy – wszystko dookoła mieni się tu wesołym nastrojem lekkości, rześko odbiegającym od przyciężkiej powagi Covent Garden. Wiosenne słońce swawolnie rozpala kolorystykę podwórza nadając mu widowiskowość wartą sfotografowania. W moim odczuciu jest to w istocie plenerowe dzieło sztuki, choć nasączone swawolą odważnego kiczu. Nazwa lokalu – Neal's Yard Salad Bar nawet w najmniejszym stopniu nie budzi apetytu na kawę, choć serwuje ją w doskonałej jakości; miejsce warte jest miana subtelniejszego, wyrafinowanego, fantazyjnie wkomponowanego w atmosferę zakątka. Neal's Yard Salad Bar powstał w 1982 roku i wyspecjalizował się w potrawach wegetariańskich. Po jednej stronie podwórza znajduje się bufet owego przekąskowego bistro, z rzędem rytualnych masek ponad wejściem. Płonące na stopniach schodów świece wiodą wieczorem do przytulnej, zacisznej sali restauracyjnej na piętrze. To należne miejsce do degustacji oryginalnych potraw i ziołowych napojów, przyrządzanych według tradycyjnych, brazylijskich receptur, wyszczególnionych w menu portugalską pisownią. Salka kawiarni po przeciwnej stronie podwórza sprzyja natomiast aromatowi brazylijskiej kawy. Miło nawiązuje do niej pomarańczowy tynk ściany z jednej strony, melanż barw na pozostałych; w prześwitach wąskich okienek drzemią buddyjskie figurki; na ścianach zdjęcia tropikalnego, południowo-amerykańskiego wybrzeża. Smakoszom z Covent Garden proponuje się też gamę smakołyków przyrządzanych na bieżąco metodą domową: pieczywo, paszteciki, pierogi, owocowe placuszki. Na Neal's Yard dotrzemy od strony Cambridge Circus (WC2 – plac na Charing Cross Road, w połowie drogi między Tottenham Court Road i Trafalgar Square). Skierujemy się na prawą stronę Shaftsbury Avenue, miniemy pub The Marquis of Grandby i wejdźmy w Earlham Street. Na placu z charakterystycznym, centralnym obeliskiem skierujmy kroki w Shorts Gardens – trzecią uliczkę na lewo. Zaułek Neil's Yard jest po lewej stronie. Doprawdy, niebanalny koloryt Brazylii obecny jest w sercu Londynu, gdzie z największą przyjemnością, nie tylko na kawę, zaprasza

Andrzej Łapiński


28|

9 maja 2009 | nowy czas

ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

MAJOWA pROMOCJA!!! MIESIąC REKLAMY ZA £40 ZAMóW WIZYTóWKĘ DRUGą OTRZYMASZ GRATIS! Szukałeś sposobu na trudne czasy? Oto oferta dla Ciebie!

POLSKI KSIĘGOW Y 724 Seven Sisters Road London N15 5NH Seven Sisters, Metro – Victoria Line 20 m od sklepu WICKES

www.polskiksiegowy.com Pon-Pt. : 9.00 - 20.00 Sobota: 10.00 - 17.00 Tel/Fax 0208 8265 102 0797 4884 380 0773 7352 885 0794 6681 250

ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

USŁUGI BUDOWLANE

ARCHITEKT REJESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice.

www.polishinfooffice.co.uk na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

ANTENY SATELITARNE Jan Wójtowicz

162D HIGH STREET HOUNSLOW TW3 1BQ

Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy cctV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. anteny telewizyjne.

TEL.: 0208 814 1013 MOBILE: 07980076748

polskie ceny Tel. 0751 526 8302

info@omegaplusltd.co.uk

USŁUGI TRANSpORTOWE

pRZEpROWADZKI pRZEWOZY DUŻY VAN SpRAWNIE I RZETELNIE TEL. 0797 396 1340

URODA

AGATA TEL. 0795 797 8398 (Zamówienia tylko z Londynu)

Zwrot podatków Pełna księgowość dla se/Ltd Wnioskowanie o rezydenturę n.i.n, c.i.s., c.s.c.s. Benefity

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406

DOMOWE WYpIEKI ROZLICZENIA I BENEfITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy)

USŁUGI RóŻNE

BIURO KSIĘGOWE

prosimy o kontakt z

TEL.: 0208 739 0036 MOBILE: 0770 869 6377

TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 KSIĘGOWOśĆ fINANSE

ABY ZAMIEśCIĆ OGŁOSZENIE RAMKOWE

pROfESJONALNE fRYZJERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729

WYWóZ śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSpOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEJ

ZDROWIE

GINEKOLOG-pOŁOŻNIK DR N. MED. MICHAŁ SAMBERGER The Hale Clinic 7 park Crescent London W1B 1pf Tel.: 0750 912 0608 www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu

KLINIKA TERAPII SOLNEJ

pEŁNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office nin, cis, cscs, zasiłki i benefity ACTON suite 16 Premier Business centre 47-49 Park royal London nW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 CAMDEN suite 26 63-65 camden high street London nW1 7jL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk

TESTY NA BRYTYJSKIE pRAWO JAZDY NA WSZYSTKIE KATEGORIE ORAZ BRYTYJSKI KODEKS DROGOWY W JĘZYKU pOLSKIM. pROfESJONALNE I KOMpLETNE. BeZPłatne doradZtWo odnośnie uZyskania PraWa jaZdy W WB. WWW.EMANO.CO.UK BIURO@EMANO.CO.UK 07871 410 164

LABORATORIUM MEDYCZNE: THE pATH LAB kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (hiV – wyniki tego samego dnia), ekG, usG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

OGŁOSZENIA 0207 358 8406

pOSZUKIWANE Są OSOBY pOCHODZąCE Z NOWEJ HUTY (KRAKóW), które ZechciałyBy oPoWiedZieć o sWoim mieście Z PersPektyWy emiGranta. małGorZata Białecka m.BiaLecka@hotmaiL.com


|29

nowy czas | 9 maja 2009

ogłoszenia Employer: New Era Restaurant Pension: No details held Duration: PERMANENT + PART-TIME

job vacancies Marketing Assistant Location: UNITED KINGDOM Work Pattern: Days Employer: Salli Systems Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: Salli Systems (www.salli.com) recruits talented marketing assistant to Uk, Germany, France, Sweden, Norway and Poland. Job is to promote Salli export mainly by recruiting and training dealers, informing work health pros and contacting media. Requirements : University degree (physical/occupational therapist is also ok), perfect command of the language of the area, talented in writing, deep interest in ergonomics, willing to keep lectures about sitting physiology, social, open, positive, outspoken and uninhibited character, advanced computer skills and some sport habits. We offer high quality international job with interesting health training and information, possibility to career development, home office with super ergonomic Salli work station, support of positive, young and well trained Salli team. Please do not send application unless you fulfill all the requirements. Qualified applicants send full application in English to vessi@salli.com with full education and work history and detailed personality description. Mr Veli-Jussi Jalkanen, President, Salli Systems How to apply: Letter + CV mailto:vessi@salli.com Tel: +358 400 763 700, Fax: +358 17 531601 Skype: vessij www.salli.com COMMIS CHEF Location: GREATER LONDON Hours: 5 DAYS OF 7 Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Work Pattern: Days , Evenings , Weekends Employer: Gordon Ramsay Restaurants Closing Date: 22/05/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: As a commis chef you are responsible for assisting the kitchen brigade in the preparation and cooking of produce. Key Accountabilities: Complete preparation of produce as instructed Adhere to the cleaning schedule for the kitchen Knowledge of the full menu, and be able to give a description of all dishes To work as part of the wider restaurant team To comply with legal requirements under the H&S act 1974 and food hygiene The successful candidate will: Have previous experience in a Commis Chef role, within fine dining environment. Be organized and motivated Possess excellent communication skills. Be able to work effectively as part of a team. Be calm under pressure. Please view our www.gordonramsay.com/careers for information and follow the links to apply. How to apply: You can apply for this job by obtaining an application form from, and returning it to Anna Slender at Gordon Ramsay Restaurants, 1 Catherine Place, Victoria, London, SW1E 6DX. CATERING ASSISTANT Location: GREATER LONDON Hours: 12 HOURS A WEEK EVENINGS AND WEEKENDS Wage: MEETS NAT MIN WAGES

Description: Good communication skills and customer serving experience essential. Trustworthy and reliable. Handling cash transactions. Food hygiene certificate preferable. Duties include serving customers and cleaning. Please email CV to geemoon@hotmail.co.uk. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sze Sze Lee at New Era Restaurant, 107, ALDERSGATE STREET, LONDON, EC1A 4JQ. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. BARTENDER Location: GREATER LONDON Hours: 5 DAYS OF SEVEN Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Gordon Ramsay Restaurants Closing Date: 22/05/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: As a Bartender you will interact directly with our guests and create the perfect environment for a memorable evening. Key accountabilities Able to make and present drinks, cocktails and wine to standards required.To have a thorough understanding of the Food and Beverage systems operating in the restaurant.To ensure that all maintenance and repairs are. reported in the correct manner. The successful candidate will Have previous bar experience, preferably within fine dining environment Possess excellent communication skills Be able to work effectively as part of a team Be calm under pressure Be enthusiastic and willing to learn Have a competent knowledge of cocktails Please view our website www.gordonramsay.com careers to apply for this vacancy.. For more information www.gordonramsay.com careers. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Tim Olliver at Gordon Ramsay Restaurants, employmentgordonramsay.com. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. Air Conditioning Eng Maintenance Eng Location: GREATER LONDON Wage: GBP 27,000 Work Pattern: Night Shifts Closing Date: 15/05/2009 Employer: Tiro Associates Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: ROLE Air Conditioning Engineer Maintenance Engineer SALARY cGBP 27,000 plus van, plus call out allowance plus benefits. LOCATION London This well established national maintenance services contractor seeks a mobile air conditioning engineer to service planned and reactive air conditioning equipment, working in and around London on London Underground contracts. You will have responsibility for Maintaining and servicing air conditioning and refrigeration units. Splits, multi splits VRV VRFs ECT... You will possess Excellent customer service skills. LUL Entry permit or PTS or QAF 54 Must hold CG or NVQ Level 2 in air conditioning and refrigeration This company offers a stable future to any potential candidate, as they are securing new contracts on a regular basis. There are opportunities within the company to progress to supervisory. How to apply: You can apply for this job by telephoning +44 1277 840117 and asking for Danielle Fisher.

Level 3 Nursery Nurse - Islington N5 Location: GREATER LONDON Hours: 40 hours, Mon to Fri Wage: GBP 16,200pa Employer: Gem Select Recruitment Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME Description: This vacancy is being advertised on behalf of GEM Select who are operating as an employment agency. This warm and friendly community nursery is recruiting an enthusiastic and fully qualified Level 3 Nursery Nurse. You are good at your job, confident at planning relevant and fun activities for children and most of all you have a passion for delivering high-quality childcare. You must be qualified with a level 3 in childcare and have good previous experience working in a nursery environment. The setting offers flexible shifts, 25 days holidays and ongoing training. To apply, please quote ref. JC281 and email your full CV with details of two work referees to jobsgemselect.org.uk. Successful applicants will be required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by the employer. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sandrine Schurer at Gem Select Recruitment Ltd, 57 Windermere Road, London, W5 4TJ. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. CALL CENTRE AGENT (POLISH SPEAKING) Location: BOURNEMOUTH, DORSET Hours: 37.5 PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, 8AM-4.30PM

Wage: L14,000 PER ANNUM Employer: Astute Ltd Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: his Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Must be able to converse in Polish on a business to business level. Must have a very good telephone manner and excellent verbal and written communication skills. Must have be able to converse in English both written and verbally, as will be working with an english speaking team. Duties will include making high levels of outbound calls to potential clients, generating appointments and leads for our clients. OTE of L18,000. This is a temporary position for an unknown duration. How to apply:Please send CV by email only. Applicants can call 01202312444 for further information. You can apply for this job by sending a CV/written application to Joanna Andrys Way at Astute Ltd, 7th Floor, 80 Holden Hurst Road, BOURNEMOUTH, BH8 8ZQ, or to jobs@astute.com. RECEPTIONIST CUSTOMER SERVICE Location: UNITED KINGDOM Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS Wage: GBP 12,000 PER ANNUM Employer: Specsavers Opticians Pension: Available Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: We have a full time vacancy for an experienced Receptionist in our

very busy Optical Practice in Bexleyheath. Duties include meet and greet patients, book appointments, registration, pretesting, advising, filing and problem solving. Excellent communication skills, including telephone are required. The ideal candidate will be able to work under. pressure, as part of our team, but also on own initiative. Working hours include Saturdays and or Sundays. Full training is given. Excellent salary and company benefits. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Wouter de Wit at Specsavers Opticians, 116 Broadway, SPECSAVERS, BEXLEYHEATH, Kent, DA6 7DQ. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. TRANSLATOR Location: WILLINGHAM, CAMBRIDGE, CAMBS Hours: 8 PER WEEK, MONDAY – FRIDAY, DAYS ONLY Wage: EXCEEDS NAT MIN WAGE Employer: FP Trading Limited Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY

Description: Applicants must have a good standard of fluency in Polish for this vacancy. Must be computer literate. Duties will include translation predominantly on the telephone (English – Polish), but will also be required to communicate in writing (English – Polish). This is an ongoing temporary contract with a possibility of becoming permanent. How to apply:: You can apply for this job by telephoning 0195 4261758 ext 0 or 0790

7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH

6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\

3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX

0870 999 05 06 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ

MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H] *RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob


30|

9 maja 2009 | nowy czas

czas na relaks sudoku

łatwe

8

średnie

3 7 5

6 4 9 2 5

9 6 1 5 4 9 8 1 7 8

7 6 4 8 7 2 6 3

7 3 5 6 1 4 7 9 2

trudne

9 4 5 3 7 8 5 7 6 6 3 4 9 7 3 9 3 9 1 2 2 5 6 5 1 4 8 4 6 9 1 2

4 3 6 1 2 8 7 4

9

4

5 1

6

8

2

2

1 3

2

9 3 5 8 6 5 9 4

8

krzyżówka

horoskop

BARAN 21.03 – 19.04 O sportowych szaleństwach, forsujących ćwiczeniach i szaleńczej jeździe samochodem raczej zapomnij. Młode Barany w czasie nocnych powrotów z zabaw szczególnie powinny unikać brawury za kierownicą i omijać podejrzane dzielnice. Kontroluj swoje nerwy – wybuch złości może zaszkodzić w sprawach tak prywatnych jak i zawodowych.

BYK

20.04 – 20.05

Lepiej teraz w tym tygodniu zacisnąć pasa i liczyć tylko na siebie. Jeśli udajesz się w podróż służbową, możesz spodziewać się problemów. Jednak już pod koniec tygodnia wszelkie podróże oraz kontakty z cudzoziemcami będą pomyślne. Na powodzenie w interesach mogą liczyć osoby zawodowo zajmujące się finansami: bankowcy i księgowi.

BLIŹNIĘTA 21.05 – 21.06

Życie towarzyskie i rodzinne przyniesie Ci satysfakcję, poczujesz się potrzebny i lubiany. Od rodziny i przyjaciół możesz oczekiwać pomocy w trudniejszych chwilach i słów prawdziwej otuchy, od znajomych – bezinteresownej rady i protekcji w załatwianiu spraw prawnych oraz urzędowych. Gorzej będzie ze sprawami domowymi, ponieważ czekają Cię spore wydatki.

RAK 22.06 – 22.07

Dar intuicji dopisze pracującym w zawodach terapeutycznych i uzdolnionym literacko. Jeśli nawet znajdziesz się w trudnej sytuacji, będziesz mieć mnóstwo energii i odwagi, by jej sprostać. Pozycja Marsa wskazuje, że właściwie nie będzie teraz dla Ciebie problemu nie do rozwiązania. W sprawach finansowych powinieneś jednak być realistą.

LEW 23.07 – 22.08

Osoby w formalnych i nieformalnych związkach poważnie podejdą do cementowania więzi z partnerem. Spędzisz z nim więcej czasu, analizując motywy jego postępowania. Jest szansa, by w Twoim związku zapanowały zrozumienie i dobra atmosfera. Uważaj jednak pod koniec tygodnia na pseudoprzyjaciół.

PANNA 23.08 – 22.09

W pracy być może będziesz musiał pełnić funkcję reprezentacyjną: rozmawiać z trudnymi klientami, lub dbać o dobry wizerunek firmy. Nieharmonijne wpływy Planet mogą sprawić, że pierwsze dni tygodnia mogą być nieco trudniejsze. Spadną na Ciebie wyjątkowo uciążliwe obowiązki, pojawią się jakieś nieprzewidziane przeszkody.

GA WA 23.09 – 22.10

Jednak czasami lepiej spojrzeć prawdzie w oczy niż żyć złudzeniami. Słońce w znaku Strzelca w sprawach uczuć wróży ciche dni i niesnaski w związkach partnerskich. Warto ten, nie sprzyjający dla uczuć, czas cierpliwie przeczekać i nie wywoływać kłótni. W tym tygodniu Wagi oddadzą się wspomnieniom, chwilami zrobi Ci się rzewnie na sercu.

PION SKOR 23.10 – 21.11

Pora roku sprzyja miłości, będziesz przeżywać miłe chwile, zwłaszcza, że jesteś nastawiony ugodowo, a różki trzymasz schowane. Samotne Skorpiony nie będą teraz skore do romantycznych uniesień. Pochłonie Cię zdobywanie nowych doświadczeń zawodowych i nie starczy Ci czasu ani sił, by szukać drugiej połówki.

LEC STRZE 22.11 – 21.12

Na smuteczki i lekkie depresje pij dziurawiec i melisę. Postaraj się nie zarywać nocy a także nie szarżuj za kierownicą. Niektórym zodiakalnym Strzelcom może dokuczać bezsenność i będą oni ulegać niepotrzebnej irytacji. W tym tygodniu jednak, dopisze Ci znakomita forma intelektualna.

ZIOROŻEC

KO 22.12 – 19.01

Koziorożce zapragną zmiany w życiu. Planety będą Cię kusić do przygód i krytycznego spojrzenia na partnera. Te małe kryzysy warto jednak przeczekać. Słońce obdarzy skłonnością do platonicznych fascynacji zarówno młode jak i dojrzałe Koziorożce.

NIK WOD 20.01 – 18.02

Twój organizm zażąda szczególnej troski. Mogą pojawić się kłopoty natury prawnej. Na gorsze chwile powinny się przygotować Wodniki pracujące w handlu, ubezpieczeniach, usługach i niewielkich firmach. Niektórzy Twoi klienci lub współpracownicy okażą się nieuczciwi, przede wszystkim w sprawach finansowych.

BY

RY 19.02 – 20.03

Z trudem będziesz znosić majowe dni. Twoja witalność zależy od energii solarnej, dlatego też postaraj się, jeżeli pozwala Ci na to stan zdrowia, jak najczęściej odwiedzać solaria i korzystać z dobroczynnego wpływu sauny. Do 23 maja Twoja kondycja psychiczna może być niestabilna, ogarnie Cię znużenie i niechęć do rzetelnego wypełniania obowiązków. Po 23 maja będzie lepiej.


|31

nowy czas | 9 maja 2009

sport

Transferowa uwertura Czesław Ludwiczek

Sezon ligowy jeszcze się nie skończył, a już pobrzmiewają dźwięki transferowej uwertury upowszechnianej głównie w mediach elektronicznych i telewizyjnych.

W przygrywce lub, jak kto woli, w uwerturze prezentuje się zazwyczaj w sposób lekki, zwiewny, impresyjny główny temat dzieła, jaki po niej ma nastąpić. Tym razem jednak pomija się ów zawoalowany wstęp i rozpoczyna transferowy koncert od mocnego uderzenia. Być może dlatego, że rzecz nie dotyczy prawdziwej muzyki, lecz tylko zwykłego, piłkarskiego grania, za to w wykonaniu futbolowych artystów, którzy mają zamiar zmienić estrady, na których dotychczas najczęściej występowali. Intencję taką wyraził przede wszystkim szwedzki napastnik Zlatan Ibrahimovic występujący we włoskim Interze Mediolan. Wprawdzie kontrakt wiąże go z tym klubem do 2013 roku, ale mimo to on sam chciałby już teraz pożegnać się z Włochami. W wywiadzie udzielonym dziennikarzom British Eurosport i wyeksponowanym bezpośrednio po tym przez portal internetowy La Gazzetta dello Sport, szwedzki piłkarz stwierdził, że w Interze zdobył już wszystko, co było możliwe. Przybył do tego klubu z Juventusu Turyn w 2004 roku kupiony za 25 mln euro. Od tego czasu wystąpił w 111 meczach i zdobył 62 gole. Dwukrotnie, w latach 2007 i 2008, wywalczył mistrzostwo Włoch, i dwukrotnie także, w latach 2006 i 2008, zdobył Superpuchar Włoch. Nie udało

mu się niestety osiągnąć sukcesu w Lidze Mistrzów. Mimo bardzo dobrego składu, Inter nie mógł przekroczyć pewnej bariery w tych prestiżowych rozgrywkach. W tym sezonie wyeliminowany został w 1/8 finału przez Manchester United i wówczas powiadało się, że klub ten wydaje się niezdolny do skutecznej rywalizacji z Barceloną i czołowymi drużynami angielskimi. Między innymi dlatego Ibrahimovic nie chce dłużej zostać w tym klubie. I jest to niewątpliwie wyraz braku zaufania do aktualnego trenera Interu Jose Mourinho. A co na to ów trener? Otóż oświadczył on dla Sky Sport Italia, że przekona Ibrahimovicia do pozostania w Interze. Dodał też, że oświadczenie tego piłkarza nie jest żadną niespodzianką, ani tym bardziej dramatem, bo nie powiedział nic więcej niż to, że nie zamierza pozostać w tym samym klubie do końca życia. Wygląda na to, jakby Mourinho sam siebie pocieszał. Tymczasem trwają już spekulacje, za ile i dokąd uda się Ibrahimovic. Wiarygodne źródła podają, że jeżeli jakiś klub chciałby przejąć tego szwedzkiego napastnika, to musiałby zapłacić za niego 45 milionów euro, bo na taką sumę został on oszacowany. Nie brak także dziennikarskich spekulacji, które określają

wysokość sumy transferowej na 100 mln euro. Podobno Barcelona się nie przestraszyła i gotowa jest wyłożyć duże pieniądze za tego zawodnika. Dlaczego jednak ów pierwszy wywiad ukazał się w brytyjskiej stacji? Czyżby Ibrahimovic nie myślał o Barcelonie, lecz o którejś z angielskich drużyn? Coraz wyżej na piłkarskim rynku stoją akcje francuskiego napastnika Francka Ribery grającego już od dwóch lat w Bayernie Monachium. On sam zdaje sobie z tego sprawę i pragnie to wykorzystać. Mimo iż z Bayernem wiąże go kontrakt do 2011 roku, chciałby już teraz zmienić klub. Jego marzeniem jest spróbowanie swych sił w Barcelonie, Realu, Chelsea lub Manchesterze United. W mediach, głównie niemieckich, informuje się jednak, że francuski skrzydłowy przeniesie się do Barcelony. Podobno doszedł już do porozumienia z tym klubem w sprawie indywidualnego kontraktu. Wstępne rozmowy Bayernu i Barcelony także zakończyły się pomyślnie. Wiele więc wskazuje na to, że ten 25-letni reprezentant Francji przeniesie się na Camp Nou. Agent piłkarza Alain Migliaccio jest jednak bardziej ostrożny w swoich wypowiedziach. Niedawno oświadczył, że Franck chętnie prze-

Punkty ujemne Czasem komentator sportowy zanadto się zagalopuje i powie w swojej relacji, że ktoś „zdobył pięć punktów karnych”. To oczywisty lapsus językowy, bo punktów karnych „zdobywać” nie można, bywa jednak, że się na nie zasługuje.

O odejmowaniu już zdobytych punktów, albo wręcz o przyznawaniu punktów karnych na przyszłość, przypomnieliśmy sobie ostatnio, gdy PZPN zamienił Jagiellonii degradację o jedną klasę rozgrywkową za korupcję właśnie na dziesięć punktów karnych w przyszłym sezonie. Kara surowa, może mniej sprawiedliwa, bo po przestępstwie chciałoby się widzieć jednoznaczne i natychmiastowe skwitowanie wykroczenia przeciwko prawu, ale może i bardziej dotkliwa, bo rozciągnięta w czasie i bardzo długo piętnująca winowajcę. Przy tym (to jest argument przeciwko tym, co domagają się już korupcyjnej abolicji wobec klubu, przy pozostawieniu karania osób fizycznych), nie dezorganizuje rozgrywek i nie daje innym niezasłużonych szans. No cóż, na karnej degradacji Korony i Zagłębia Lubin w poprzednim sezonie skorzystały takie kluby jak Piast i Arka, też w przeszłości poważnie „umoczone” w korupcję, a teraz awansowane do Ekstraklasy w miejsce nowych winowajców. To dziwne, że takiej kary wcześniej nie stosowano w szerszym zakresie. Myślę, że decydowa-

ły między innymi względy taktyczne: łatwiej jest ukarać winnego surowiej, bo można wtedy „zejść z kary” w apelacji. Tak stało się właśnie w przypadku Jagiellonii – od początku trudno było uwierzyć, zwłaszcza po tym, co mówili ludzie z Canal Plus, który bądź co bądź finansuje w znacznym stopniu rozgrywki ligowe, a więc musi mieć coś do powiedzenia, że nałożona na klub z Białegostoku degradacja zostanie utrzymana. To także dobra metoda wyjścia z kryzysu „widzewskiego”, jaki związkowi zafundował Trybunał Arbitrażowy PKOl. Jeżeli Sąd Najwyższy, jak można się spodziewać, przekaże sprawę do ponownego rozpatrzenia przez PZPN (na początku maja wyznaczony ma być termin takiej rozprawy), to wszyscy (związek i klub) wyjdą z twarzą z całej tej afery, a ewentualna kara w postaci punktów karnych na pewno będzie uczciwsza niż rozwiązanie proponowane przez Widzew: „Jesteśmy niewinni, ale zgadzamy się wpłacić 700 tysięcy złotych na piłkarstwo młodzieżowe i dajcie nam spokój”. O tym, że przystąpienie do rozgrywek z ujemnymi punktami może być bardzo bolesne, przekonali się piłkarze i kibice Piasta i Podbeskidzia, w taki właśnie sposób potraktowani przez PZPN w poprzednich sezonach. Przecież Piast mógł znaleźć się w ekstraklasie znacznie wcześniej, ale musiał najpierw solidnie pracować na wymazanie tych minusów. Gdyby nie punkty

karne, Podbeskidzie też grałoby już w Ekstraklasie, a nie walczyło po raz drugi w czołówce I ligi. Nie ulega też wątpliwości, że to kara bardziej „humanitarna” niż bezlitosna i bezwarunkowa degradacja. Minus dziesięć w przypadku Jagiellonii to też w praktyce wyrok, ale pozostawiający przecież szansę sportowego obronienia się przed spadkiem. No chyba że w Białymstoku zabrali się już teraz do niwelowania strat z przyszłego sezonu, umawiając się na korzystne wyniki z Odrą Wodzisław... Wydaje się, że kara w postaci punktów ujemnych jest stosowana zbyt rzadko i zbyt łagodnie, nie tylko w przypadkach korupcji, ale i na przykład w przewinieniach licencyjno-finansowych. Anglicy przywalili właśnie „minus dziesięć” Świętym z Southampton za długi i bankowe machlojki, co dla zdegradowanego już do League One zespołu może oznaczać spadek za rok do jeszcze niższej klasy. Istnej rzezi dokonano przed rozpoczęciem sezonu w angielskiej League Two (czyli lidze czwartej, ale ktoś, kto uczy się właśnie tego języka, nie musi się w tym przypadku martwić nieznajomością liczebników). Lutonowi odjęto 30 punktów, Darlington stracił na dzień dobry dziesięć, a Rotherham i Bournemouth – po 17. Wszystkie te klubu dostały jednak szansę rehabilitacji i odbudowania się do nowego życia.

Wojciech Filipiak

Szwedzki napastnik Zlatan Ibrahimovic stwierdził, że w Interze zdobył już wszystko, co było możliwe

szedłby do takiego klubu jak Barcelona, ale do tego jeszcze daleko. Natomiast niemiecki „Bild am Sonntag” twierdzi, że wszystko jest już uzgodnione. Coś jednak musi być na rzeczy, bo inny czołowy napastnik Bayernu, Włoch Luca Toni, oświadczył na konferencji prasowej, że prosił szefów niemieckiego klubu, aby zrobili wszystko, co tylko jest możliwe, aby zatrzymać Francka Ribery przynajmniej na przyszły sezon. – Jest on niezbędny, jeśli chcemy wygrać Ligę Mistrzów – stwierdził Toni. W ostatnich dniach zabrzmiał głośno nowy duet transferowy. Podobno Barcelona i Manchester City rozpoczęły negocjacje w sprawie transferu na Wyspy kameruńskiego napastnika Samuela Eto’o. „The Times” pisze, że prezydent Barcy Joan Laporta spotkał się w Londynie z dyrektorem generalnym City Garrym Cookiem. Transfer tego zawodnika do manchesterskiego klubu wydaje się prawdopodobny, ponieważ niedawno odmówił on podpisania kontraktu na cztery kolejne lata z katalońskim klubem. W tej sytuacji Barcelonie także zależy na sprzedaniu Eto’o, bo za rok skończy się jego obecny kontrakt, a wtedy nic by nie zarobiła. Zresztą Laporta nie ogranicza się tylko do City, ale wysyła również sygnały do Chelsea i Tottenhamu.


EUROPE EAN PARLIAMENT A TA AR RY ELECTION Thursda ay 4 June 2009 The Europ pean Parliamentar y electio on is taking place on Thursday 4 June 2009.

WYBOR RY DO PAR ARLAMENTU EUROP PEJSKIEGO Czwartek 4 czerwca 2009 Wybor y do Parlamentu Europejskiego odbędą się w czwar tek 4 czerwca 2009.

To vote in this election you need to make sure that you are on the electoral register. Applications to vote in this election must be receiv e ed by midnight, Tue esday 19 May 2009.

Aby wziąć udział w głossowaniu należy zarejestrow o ać sie na liście wyborców. Formu ularze rejestracyjne muszą ą zostać złożone do północy we wtorek 19 ma ajja 2009.

If you are not registered, or you have rece ently moved, contact you ur local council's electoral ser vices team now!

Jeżeli nie jesteś zarejesstrowany lub w ostatnim czasie c zmieniłeś miejsce zamieszkania, jak najszybciej skontaktuj się z lokalnym Electoral Registration Of fice!

You o can only o vote once in the European o Parliamentar y election. If you ar a e a European Union citizzen and wish to vote in the UK U and not in your home countr c y, you need to complete a fur the er form, available from you ur electoral ser vices of fice. This form must reach us before mid dnight, Tuesday 19 May 2009. You o can vote in the European Parliame entar y election if you are over 18 yea ars of age and are a British, Irish or European Union (EU) citizzen. Commonwealth citize ens who are resident in the UK can also vote in this election. You o can vote in person between 7am and 10pm on the day of poll. Yo ou will be e sent a polling card before the election giving you the address off your polling station. If you know you u will be unable to get to the polling station on the da ay of the election, you can apply to vote by post or proxy (wherre a friend or relative can vote on your behalf) The last da ay for receipt of postal vote applications a is 5pm, Tue esday 19 May 2009. The last day for receipt of proxy vote applications a is 5pm, Wedne esday 27 May 2009.

Każdy wyborca może oddać o tylko jeden głos. Jeżżeli jesteś obywatelem Unii Europejskiej i chcesz głosować na terenie Wielkiej Br ytanii, a nie kr k aju pochodzenia, musisz wypełnić dodatkowy formularz, dos d tępny w lokalnym Electtoral Registration Of fice i zło ożyć go przed północą we wtorek 19 ma ajja 2009. Prawo do głosu mają ossoby, które ukończyły 18 lat, l są obywatelami Wielkiej Br ytanii, Irlandii lub pozosta ałych członków Unii Europejsskiej. Obywatele Br ytyjskie ej Wspólnoty Narodów mieszkający w Wielkiej Br ytanii równieżż mogą wziąć udział w wyboracch. Głosować można osobiiście pomiędzy 7.00 a 22.0 00 w dniu wyborów. Kar ty do głossowania wskazujące adress twojego biura wyborczego zosta aną wysłane drogą pocztową o przed wyborami. Jeżeli wiesz, że nie będ dziesz mógł uczestniczyć w wyborach osobiście, możesz wystąpić t o głosowanie listown nie lub przez pełnomocnika (znajomy lub członek rodziny może głosować w twoim imieniu). Te ermin zgłoszenia do głosowania korespondencyyjnego miija we wttorek k 19 ma ajja 200 09 o godz. d 17.00. 00 Te ermin zgłoszenia do głosowania przez pełnomo ocnika mija w środę 27 ma ajja 2009 o godz. 17.00.

For more information contact: | Bliższych informacji ud dziela:

Lamb beth 020 7926 2685 electoralservices@ @lambeth.gov.uk www.lambeth.gov.uk/regis . tertovote

Southw wark 020 7525 5 7373 electoralenquiries@s southwark.gov.uk www.southwark.gov.uk/vote

Wandsworth 020 8871 6023 electoral@wandsworth.gov.uk www.wandsworth h.gov.uk/vote


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.