nowyczas2009/125/009

Page 1

REGATY OxFORD BYDGOSZCZ CAMBRIDGE ROZPOCZNĄ SIĘ W SOBOTĘ 30 MAJA O GODZ. 11.00 PRZY MOŚCIE VAUxHAll

Bydgoszcz liczy na doping Polaków WIĘCEJ lOnDOn 23 may 2009 9 (125) FRee iSSn 1752-0339

27

new Time

www.nowyczas.co.uk cZaS na wySpie

ZielOne świąTKi w Fawley cOURT

»3

Burmistrz Stefan – Jestem umówiony z burmistrzem Stefanem Kasprzykiem – informuję, z zachowaniem oficjalnej formy, dyżurnego portiera. – A, ze Stefanem – pada serdeczne potwierdzenie. – Proszę siadać. Portier wykonuje kilka telefonów, do magistratu wchodzą urzędnicy. Po chwili wpada burmistrz. Przestronnymi korytarzami idziemy do jego gabinetu, w którym pozostanie jeszcze przez kolejne dwa dni. Roczna kadencja dobiega końca.

FelieTOny

»10

Pani Irena Cały świat powinien się jej kłaniać. Ale prawie nikt na świecie o niej nie słyszał. Gdyby była Niemką... Ach, gdyby była Niemką! Niemcy by dawno rozsławili jej imię. Stałaby się symbolem wielkoduszności, szlachetności, bohaterstwa. Świadectwem rozgrzeszającym ich wojenne bestialstwa. Przecież ratowała żydowskie dzieci, kiedy inni spośród nich je mordowali. Na własną niemal rękę, własnymi rękami. Jej nieskazitelne, dobre ręce Niemcy uznaliby pewnie za rozgrzeszające jakoś ich zbrodnie. Symbolicznie ukazujące, że przecież nie wszyscy Niemcy byli zbrodniarzami.

pUblicySTyKa

»13

Parlamentarny skandal

TwOja ObecnOść jeST TwOim głOSem

Bomba tykała od dawna. Można nawet współczuć posłom, że sprawą dofinansowania ich nieoficjalnych poborów zainteresowali się dziennikarze. Od dłuższego przecież czasu w Westminster obowiązywał system umożliwiający zwroty wydatków związanych z wykonywaniem funkcji reprezentanta wyborców.

S R U K n O K ZESŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO, 31 MAJA, GODZ. 12.00 marlow road | henley-on-thames | oxfordshire RG9 3AE

Petycja w sprawie Fawley Court »28

»28


2|

23 maja 2009 | nowy czas

” Sobota, 23 maja, Iwony, mIchała 1984

W zaocznym procesie oskarżonego o zdradę płk. Ryszarda Kuklińskiego zapadł wyrok śmierci.

nIedzIela, 24 maja, joanny, zuzanny 1609

Zygmunt III Waza opuścił z rodziną Wawel. W ten sposób odbyło się nieformalne przeniesienie stolicy z Krakowa do Warszawy.

PonIedzIałek, 25 maja, GrzeGorza, maGdy 1926

Urodził się Miles Davis, trębacz i kompozytor jazzowy, którego utwory zapoczątkowały nowy styl w muzyce improwizowanej – jazz cool.

wtorek, 26 maja, PaulIny, ewelIny 1998

W Warszawie została oddana do użytku stacja metra Centrum. Długość jedynego w Polsce metra sięga dwanaście kilometrów.

Środa, 27 maja, jana, julIuSza 1941

Okręty brytyjskie wraz z polskim niszczycielem ORP „Piorun” zatopiły dumę floty niemieckiej, pancernik „Bismarck”.

czwartek, 28 maja, auGuStyna, jaromIra 1981

Zmarł Stefan Wyszyński, kardynał prymas Polski w latach 1948-1981, żył 80 lat.

PIątek, 29 maja, marII maGdaleny, boGuSławy 1953

Nowozelandzki alpinista Edmund Hillary i Nepalczyk Szerpa Tensing Norkay zdobyli jako pierwsi najwyższy szczyt świata Mt. Everest.

Sobota, 30 maja, FelIkSa, Ferdynanda 1966

Start amerykańskiej sondy kosmicznej „Surveyor 1”, która przekazała zdjęcia z powierzchni Księżyca.

nIedzIela, 31 maja, anIelI, PetronelI 1940

W Parku Łazienkowskim został wysadzony w powietrze przez okupantów niemieckich pomnik Fryderyka Chopina i wywieziony na złom. Odbudowano go wg modelu i fotografii i odsłonięto w 1958 r.

szanowna redakcjo Dziwna sprawa z tymi domami sPk. słyszałem, że to chyba już trzeci albo czwarty dom idzie na sprzedaż. Na pewno głośna była sprawa pozbycia się domu w Manchesterze i sheffield. zarządzający tym stowarzyszeniem kombatantów zupełnie nie liczą się z głosem społecznym, a przecież nie są organizacją prywatną. Przecież te domy budowali czy remontowali społecznie Polacy na użytek swoich rodaków, a nie po to, by napychać kiesę organizacji, która z racji wieku ma chyba coraz mniej członków. Przecież dzięki takim miejscom budowała się więź społeczna między ludźmi, którzy znaleźli się na obczyźnie. I tak teraz jest z młodą Polonią, oni chcą mieć miejsca, gdzie mogą się spotykać i coś społecznie robić. Na pewno nie wszyscy, ale są tacy, którzy mają w sobie żyłkę społecznikowską. Czy można ich tak otwarcie ignorować? Tutejsi politycy mówią, że możemy się starać o różną pomoc od państwa brytyjskiego. Czy nie jest upokarzające prosić od nich, kiedy pozbawiani jesteśmy możliwości

korzystania z tego, co było polską własnością? Czy ci starsi Polacy nie czują żadnego związku z nami? Jesteśmy dla nich zupełnie obcy? Bardziej obcy niż dla Brytyjczyków? JaCek WrzeszCz Droga redakcjo! Brawo!!! Jestem pod wrażeniem. .Niestety nie mogłam uczestniczyć w tym przedsięwzięciu (wystawa w Nolias Gallery), ale wieści szybko rozchodzą się po mieście… zrobiliście kawał dobrej roboty. IWoNa J. MaDalIńska szanowna redakcjo, Byłam na koncercie zespołu Why Not Here. Chłopaki zagrali super i nie mówię tego, bo jestem Polką, a oni

Szukam Czasu. zasłyszane

Polakami. Po prostu tak jak autor artykułu „szansa na sukces” (NC nr 123) napisał: wokalista, urodzony showman, a grupa dynamit. Niestety zajęli trzecie lub czwarte miejsce, co na osiem kapel jest przecież i tak sukcesem. szkoda tylko, że nasza polska publiczność nie dopisała. kapele, które wygrały, miały dosłownie setki fanów i przy nich polska grupa – tak na około 60 osób – wyglądała mizernie. Po raz kolejny daje mi to dowód na dwie sprawy: 1. Mamy bardzo utalentowanych ludzi tylko trzeba dać im szansę; 2. Tej szansy nigdy nie dostaną od swoich rodaków Przykre, ale prawdziwe. MarTa kosICka

Li sta osób, któ re wspar ły f i nan so wo fun dusz wy daw ni czy „No we go Cza su”: Pa weł Bo no wicz, J. P. Finn, L. Gu dy now ska, Ot ton Hu lac ki, Marek, K aliciński, Li dia P ’ng, Li li Po hl mann, Wa le ria Sa wic ka, Ma ria S en tuc, Elż bie ta S a dow ska, Ry szard Żół ta niec ki. Na zwi ska au to rów, któ rzy zrze kli się hon or a rium na ten sam cel: Irena Bieniusa, Kryst yna Cywińska, Mikołaj Hęciak, Stefan Gołębiowski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Andrzej Krauze, Przemysław Kobus, Jacek Ozaist, Łucja Piejko, Ian Parsons, Maciej Psyk, Michał Sędzikowski. Wszystkm serdecznie dziękujemy.

z tekI andrzeja lIchoty

PonIedzIałek, 1 czerwca, jakuba, hortenSjuSza 1926

Urodziła się Marilyn Monroe, (wł. Norma Jane Baker) amerykańska aktorka filmowa, symbol seksu, znana z filmów: „Mężczyźni wolą blondynki”, „Niagara”, „Pół żartem, pół serio”, „Słomiany wdowiec”.

wtorek, 2 czerwca, marIanny, marzanny 1848

W Pradze rozpoczął się kongres słowiański, który został zwołany w wyniku wydarzeń w 1848 r., zwanych przez historyków Wiosną Ludów.

Środa, 3 czerwca, leSzka, tamary 1906

Urodziła się Josephine Baker, piosenkarka, tancerka, aktorka. Zaadoptowała 12 dzieci różnych ras i religii w proteście przeciw postawom rasistowskim.

czwartek, 4 czerwca, karola, FrancISzka 1989

Masakra studentów na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tienanmen) w Pekinie. Zginęło kilka tysięcy ludzi.

PIątek, 5 czerwca, walerII, bonIFaceGo 1968

Zginął w zamachu w Los Angeles w czasie trwania kampanii prezydenckiej Robert Kennedy, brat Johna; amerykański polityk i senator, demokrata.

czaS na nowe mIejSca! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!

0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk 63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Małgorzata Białecka, Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Maciej Psyk FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Dariusz Zientalak, Michał Sędzikowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz, WSpółpRaca: Joanna Bąk, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Łucja Piejko, Paweł Rosolski, Alex Sławiński, Aleksandra Solarewicz

dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas

Prenumeratę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

13

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czaS PublISherS ltd. 63 kings Grove london Se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

nowy czas | 23 maja 2009

czas na wyspie

Fot. Adam Wojnicz

Burmistrzi Stefani Nigdy nie miałem problemów z tożsamością. Jestem Brytyjczykiem i Polakiem. Co w tym dziwnego? Brytyjczykami są Anglik, Szkot, Walijczyk, dlaczego nie Polak?

Pozostały dwa dni do końca kadencji. Trzeba jeszcze podpisać ostatnie dokumenty…

Grzegorz Małkiewicz

U

dało się, pomimo korków spowodowanych protestami Tamilów przed parlamentem. Wchodzę punktualnie do okazałego magistratu londyńskiej gminy Islington. – Jestem umówiony z burmistrzem Stefanem Kasprzykiem – informuję, z zachowaniem oficjalnej formy, dyżurnego portiera. – A, ze Stefanem – pada serdeczne potwierdzenie. – Proszę siadać. Portier wykonuje kilka telefonów, do magistratu wchodzą urzędnicy. Po chwili wpada burmistrz. Przestronnymi korytarzami idziemy do jego gabinetu, w którym pozostanie jeszcze przez kolejne dwa dni. Roczna kadencja dobiega końca. Do gabinetu najważniejszej osoby w magistracie wchodzimy bezpośrednio z korytarza, nie ma sekretarki, nie było też wpisywania na listę gości. Jak dotąd wszystko pozbawione zwykłej w takich sytuacjach formalności. I nagle, dobrze czytelny już styl sprawowania władzy przez tego burmistrza jakby zderzył się ze splendorem jego gabinetu. Wszystkie ściany od podłogi do sufitu pokryte dębową boazerią, w nią wtopione monumentalne drzwi i jeszcze większe okna. – Piękny gabinet – zauważam. – Piękny, ale konserwacja jest stosunkowo tania, wystarczy od czasu do czasu przetrzeć drewno – jakby usprawiedliwiająco

reaguje na moją uwagę burmistrz Kasprzyk. Ta niezwykłość wystroju z minionej epoki, zdaniem burmistrza, spełnia nadal swoją podstawową i pozytywną, rolę – nadaje funkcji publicznej należną rangę. – Zapraszałem tu różnych ludzi, często dzieciaki, dla których było to duże przeżycie – słyszę komentarz. – Ten okazały Town Hall gminy Islington powstał na początku XX wieku z inicjatywy konserwatywnych radnych, co nie znaczy przecież, że powinni korzystać z niego tylko radni z Partii Konserwatywnej. Korzystają wszyscy, ma służyć społeczności, a nie budowniczym, bo w takim celu powstał. Ta dygresja Stefana Kasprzyka była częścią naszej rozmowy o dorobku polskiej emigracji. Co zrobić z piękną spuścizną tych, którzy zakładali polskie ośrodki na obcej ziemi? Sprzedawać, bo tych, którzy je budowali jest coraz mniej? Nie wchodząc w indywidualne przypadki burmistrz Kasprzyk uważa, że sprzedaż jest najgorszym rozwiązaniem. – Cele się nie zmieniły, jest społeczność, młodzi Polacy, i ośrodki te powinny im służyć. Co z tego, że to nie oni je budowali? Historia Polaków na Wyspach to również rodzinna historia Stefana Kasprzyka. Syberia, armia gen. Andersa, trudne początki w Anglii. Takie były koleje życia jego rodziców. Stefan Kasprzyk urodził się po wojnie w Wielkiej Brytanii, w Islington. Jest więc Brytyjczykiem i Polakiem. – Nigdy nie miałem problemów z tożsamością. Jestem Brytyjczykiem i Polakiem. Co w tym

dziwnego? Brytyjczykami są Anglik, Szkot, Walijczyk, dlaczego nie Polak? Oczywiście w czasach mojej młodości nie było to tak oczywiste jak teraz, w wieloetnicznym Londynie – w samym Islington mieszkańcy mówią w trzystu językach. Przez ponad cztery pierwsze lata swojego życia był jednak tylko Polakiem. Jego pierwszym językiem był polski, wychowywał się w polskim domu. Kiedy zaczął chodzić do angielskiej szkoły o jego polskie korzenie zadbali wychowawcy szkoły sobotniej przy parafii na Devonii. Rozmawiamy po polsku. Podobnie jak wielu Polaków urodzonych na Wyspach na żonę wybiera Polkę z kraju. Stefan Kasprzyk cały czas mieszka w Islington, pracuje jako technik w BBC, jest działaczem związkowym, wstępuje do Partii Liberalnych Demokratów. – Politycznego wyboru dokonałem wcześnie, jeszcze w szkole, mieliśmy wybrać partię polityczną i bronić jej programu na potrzeby debaty uczniowskiej. Mnie przypadła partia liberałów, przeczytałem program, który od razu mi odpowiadał, i tak już zostało. Siedem lat temu liberałowie w Islington poprosili Stefana Kasprzyka o udział w lokalnych wyborach. – Miałem być tzw. „wypełniaczem”, w tym okręgu nie mieliśmy szans z laburzystami. Koledzy powtarzali: „Wybór ci nie grozi, musisz tylko przedstawić wyborcom nasz program”. Przedstawiłem i wygrałem. W ten sposób Stefan Kasprzyk został radnym w swojej dzielnicy, a po

siedmiu latach grono radnych wybrało go na burmistrza, na roczną kadencję. Chociaż burmistrz w strukturze samorządowej nie ma realnej władzy, jak na przykład prezydent polskiego miasta czy burmistrz Londynu wybierany w wyborach bezpośrednich, to jednak jest najbardziej widocznym i rozpoznawalnym przedstawicielem gminy. Jest w dalszym ciągu radnym, a bycie burmistrzem jest jakby dodatkową funkcją wymagającą dużego poświęcenia. – Byłem dumny z tego wyboru, nie byłem wprawdzie pierwszym Polakiem na tak zaszczytnym stanowisku, niemniej jednak… – Nie musi Pan rozwijać tej myśli – wchodzę mu w słowo – udział Polaków w brytyjskim życiu publicznym, a tym bardziej odniesiony w nim sukces nie jest częstym zjawiskiem. Po wstąpieniu Polski do Unii sytuacja powoli się zmienia. Polityka na szczeblu lokalnym nabiera coraz większej rangi. W wyborach liczy się każdy głos, dlatego aktywność polityków w polskim środowisku nie jest tylko kurtuazyjną obecnością. – Ale politycy przestaną się Polakami interesować, kiedy zauważą, że jest to martwy elektorat – zauważa burmistrz Kasprzyk. – Z kolei uzyskane poparcie (bez względu na partię polityczną) przełoży się na konkretne rzeczy. Niestety Polacy, chociaż stanowią dużą grupę społeczną, nie potrafią korzystać ze struktur demokratycznych. – W Islington, podobnie jak w innych miejscach Wielkiej Brytanii, widzimy i słyszymy naszych rodaków na ulicy, ale nie ma ich w statysty-

kach. Znacznie mniejsze grupy etniczne potrafią zadbać o swój interes, Polacy wolą radzić sobie sami, a przecież władze lokalne nie są tylko po to, żeby dbać o czystość ulic i kontrolę ruchu ulicznego. – Chcemy współpracować z naszymi wyborcami, po to nas wybierają – podkreśla burmistrz Kasprzyk. A moi wyborcy to przede wszystkim Brytyjczycy – dodaje. Nie może być automatycznego przełożenia, że ja jako Polak zadbam o interesy Polaków. Polacy muszą sami te interesy sprecyzować i wystąpić publicznie o wsparcie. Plany na przyszłość? – Za dwa dni niewiele się zmieni. Pozostaję w magistracie, do następnych wyborów samorządowych jestem radnym, a jest to trochę więcej niż zwykła praca. Przy największym nawet oddaniu pojawia się zmęczenie, a z nim pytanie – kandydować, czy nie? Takie dylematy rozstrzygnęła jednak moja żona – niech wyborcy zdecydują. Sąd wyborców dla polityka samorządowego to sprawa najważniejsza, ich mandat zobowiązuje. – Przed kolejnymi wyborami czeka mnie dużo pracy, dlatego jadę na krótki urlop. Trzeba trochę odpocząć. Muszę też zawieźć do Polski ojca, co jest zawsze dla nas dużym przeżyciem i źródłem satysfakcji. Polska tak bardzo się zmienia. Polacy mają po tylu latach niewoli możliwość wyboru miejsca zamieszkania. Z takiego wyboru skorzystają ci na Wyspach. Moim zdaniem ponad 30 proc. pozostanie na stałe tutaj i przedłuży naszą obecność i wkład w życie brytyjskie.


4|

23 maja 2009 | nowy czas

czas na wyspie

Ponownie do Polaków W parlamencie odbyło się drugie z kolei spotkanie liberalnych demokratów z przedstawicielami poslkeij społęczności na Wyspach Brytyjskich. W listopadzie pisaliśmy o „wyjściu do Polaków” liberalnych demokratów. Lider partii Nick Clegg oraz burmistrz Islington Stefan Kasprzyk spotkali się wówczas w City Hall (londyńskim ratuszu) z przedstawicielami Polonii. Działalność konkurentów politycznych z lewa (Partia Pracy) i prawa (Partia Konserwatywna), wkładających znacznie więcej wysiłku w tworzenie wizerunku przekonującego o swym szacunku do Polaków przytłoczyła jednak liberałów do tego stopnia, że uznali, iż do tego, co sami stworzyli, potrzebny jest mały make-up. Postanowili spotkanie powtórzyć, a samo wydarzenie zaakcentować w kampanii przedwyborczej. Drugie oficjalne spotkanie z polską społecznością musiało odbyć się w najbardziej prestiżowym miejscu, czyli w brytyjskim parlamencie. W poniedziałek, 11 maja, parlament otworzył się więc na Polaków ponownie. Obecni byli między innymi prezydent Liberal Friends of Poland, baroness Ros Scott, założyciel i sekretarz generalny John Oakes, wiceprzewodniczący partii Vincent Cable, burmistrz gminy Islington Stefan Kasprzyk, eurodeputowana Sarah Ludford, doradca przewodniczącego partii

Dinti Batstone

ds. równości rasowej Fiyaz Mughal, przedstawiciel polskiej ambasady oraz spora liczba kadydatów w czerwcowych wyborach europejskich. Ze strony Polaków licznie reprezentowane było Stowarzyszenie Poland Street. Baroness Sarah Ludford była bardzo konkretna. Podkreśliła, że przedłużenie Workers Registration Scheme na ostatnie dwa lata, do roku 2011, jest bardzo złą decyzją. – Jest to biurokratyczne mitrężenie czasu i zmusza do płacenia za dostęp do rynku pracy. Jest to niesprawiedliwy podatek, którego nie powinno być – powiedziała. Poparła także kampanię społeczną „Polacy głosują”. – W pełni popieram tę bardzo pożyteczną inicjatywę. Proszę Polaków – zagłosujcie na kogo chcecie, ale weźcie udział w wyborach! Korzystajcie z tego prawa! – zaapelowała. Do rejestracji zachęcała także kandydatka w wyborach Dinti Batstone. Mówcy podkreślali, że Polacy wciąż mają dobrą opinię wśród elit i społeczeństwa. Fiyaz Mughal wyraźnie odciął się od antypolskich uprzedzeń przypominając heroizm Ireny Sendler, nominowanej do Pokojowej Nagrody Nobla, która ryzykując życiem uratowała przed śmiercią ponad dwa tysiące dzieci w czasie wojny. Z kolei Stefan Kasprzyk walczy z traktowaniem Polski jako nieznanego kraju gdzieś daleko na wschodzie. W kuluarach politycy rozmawiali o wsparciu dla działalności społecznej prowadzonej przez Polaków. Była to więc dobra okazja do uzyskania pomocy lub rady. Maciej Psyk

Osiem lat więzienia Kierowca ciężarówki Gracjan Marcin Zientara z Piły rozpoczął odsiadywanie swojego wyroku za próbę przewiezienia do Wielkiej Brytanii ponad 44 kilogramów of amfetaminy i 119 kilogramów marihuany Wartość rynkowa przemycanych narkotyków wynosiła ponad 4 mln funtów.

Zientara został zatrzymany w listopadze 2008 roku w Eastern Docks w Dover. Podczas kontroli granicznej znaleziono w jego ciężarówce w ładunkach z maszynami do parzenia kawy 34 pudełka amfetaminy i marihuany. Uczestniczący w śledztwie Malcolm Bragg, z HM Revenue & Customs powiedział, że surawa kara może podziała jako sposób na odstraszenie innych, którzy mogliby dać się wciągnąć w pozornie lukratywny proceder przemytu narkotyków. Sąd Królewski w Canterbury skazał Zientarę 11 maja na osiem lat więzienia za próbę przemytu amfetaminy i siedem lat za marihuany. Kto kol wek ma in for ma cje do t y czą ce prze my tu na rok t y ków pro szo ny jes t o kon takt te le fo nicz ny: 0800 59 5000 lub ma ilo wy: cu s toms.ho tli ne@hmrc.gsi.gov.uk

Komu potrzebne są nasze głosy Alex Sławiński

W

ybory do parlamentu europejskiego jeszcze przed nami. Wszystkie partie, które liczą się na brytyjskiej scenie politycznej zwarły szeregi w czarowaniu polskiego wyborcy przed zbliżającą się godziną Zero. Wprawdzie żadna z nich nie ma nam tak naprawdę zbyt wiele do zaproponowania, jednak wybrani przedstawiciele każdej z nich dwoją się i troją, by zdobywać głosy polskiej mniejszości. Niewybredne ataki na Polaków, „kradnących pracę”, masowo występujących po zasiłki i popełniających wszelkie możliwe zbrodnie na brytyjskiej ziemi – jakże liczne, jeszcze niedawno – skończyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Teraz już nie jesteśmy fu**ing Polacs. Okazało się, że możemy być również szanowanymi obywatelami i – co najbardziej istotne – wyborcami, których głos może przeważyć szalę zwycięstwa.

Nie mam jeszcze pewności, na kogo zagłosuję w zbliżających się wyborach. Wiem jednak, na kogo z pewnością głosować nie będę. Jednakże my – Polacy – mamy również pewne wybory już za sobą. Zarówno w Polskim Ośrodku Społeczno Kulturalnym, jak i w Zjednoczeniu Polskim rozdano karty, chwilę policytowano i ostatecznie wyciągnięto Jockera. Wiemy już, kto będzie rządził Polonią przez następnych kilka lat. Wybory te były może mniej powszechne, niż w przypadku zbliżających się ogólnokrajowych gonitw do urn. Gdyż to nie cała Polonia, lecz nieliczni jej przedstawiciele dokonali namaszczenia tych, którzy będą pełnić władzę w różnorakich zarządach. Jednakże tym, co najbardziej różni zbliżające się wybory od już minionych, jest forma czarowania Polonii. Albowiem wszystkie partie Wielkiej Brytanii wypną się na nas tuż po wyborach, co jest normalną procedurą przed i powyborczą w każdym demokratycznym (jak również i każdym innym) kraju. A w szczególności w kraju Albionu, o czym mieliśmy okazję przekonać się niejednokrotnie. Natomiast w społeczności „okołoposkowej”, czarowanie dopiero się rozpoczyna. Z licznych artykułów w prasie po-

lonijnej dowiadujemy się, że „stara Polonia”, dzierżąca dziś ster naszego życia polityczno-kulturalnego w Wielkiej Brytanii, w końcu zaczęła dostrzegać, że oprócz niej samej istnieje również młoda emigracja. Według licznych deklaracji nowych władz polonijnych stanowi ona całkiem interesujący kąsek do „zagospodarowania”. I nic w tym dziwnego. W ostatnich latach do Wielkiej Brytanii przybyły setki tysięcy Polaków. Prawdopodobnie podwoili oni liczbę Polaków osiedlających się tutaj we wcześniejszym okresie. Jeśli wierzyć oficjalnym danym, jesteśmy obecnie trzecią pod względem wielkości mniejszością narodową w Wielkiej Brytanii. Nic więc dziwnego, że nawet do ultrakonserwatywnej części społeczeństwa dotarło wreszcie, że owe setki tysięcy nowych przybyszy mogą być całkiem niezłym „łupem”. Dla brytyjskich partii są oni potencjalnymi wyborcami, zaś dla władz polonijnych mogą być niezłą kartą przetargową w staraniach o wzmocnienie swojej pozycji w brytyjskiej rzeczywistości. Bo przecież inaczej jest się postrzeganym reprezentując szybko wymierającą grupkę bohaterów II wojny światowej i antykomunistycznych bojowników, a zupełnie inaczej, gdy ma się

za sobą prężną, półtoramilionową rzeszę ludzi, zorganizowanych w konkretnych strukturach. Dostrzeżenie młodych Polaków w Wielkiej Brytanii przez starszą Polonię wydaje się być bardzo zacne. Jednak – czy nie jest to tylko gra pod publiczkę i próba ocalenia własnego stołka? Nie chciałbym być postrzegany jako ktoś, kto do wszelkiej inicjatywy ze strony innych podchodzić będzie jak pies do jeża. Jednak zastanawiam się, czy niektóre pomysły „starej Polonii” nie są już nieco spóźnione? Dziś „młodzi” sami sobie całkiem nieźle dają radę. Organizują koncerty, wystawy, pokazy filmów i wieczory autorskie bez żadnego wsparcia ze strony swoich „oficjalnych przedstawicieli”. Dla wielu z nich współczesne życie na emigracji nie kręci się już wokół dogorywających ośrodków polonijnych, postrzeganych niejednokrotnie jako źródło afer i przepychanek salonowych, finansowych i organizacyjnych. Dziś – niczym w okresie narodzin polskiego romantyzmu w Paryżu – młodzi skupiają się wokół własnych, sobie znanych knajpek, klubów i galerii. Poskowy „Hotel Lambert” mają gdzieś, pamiętając obojętność i niechęć, nierzadko graniczącą z otwartą wrogością, z jaką jeszcze nie-

dawno ich inicjatywy spotykały się na progach „salonów emigracyjnych”. Tylko patrzeć, jak na terenie Londynu i innych miast Wielkiej Brytanii wyrosną kolejne – bardziej lub mniej oficjalne – ośrodki skupiające życie polonijne. Zaś budynki znajdujące się w Hammeresmith, South Kensington (kto jeszcze o tym ośrodku pamieta?), czy w kilku innych miejscach, będzie można sprzedać na wolnym rynku, przekształcić w kolejne azjatyckie supermarkety albo przeznaczyć na inne inwestycje. Zawsze byłem orędownikiem dialogu pomiędzy starą i młodą Polonią. Miło mi więc jest, gdy czytam, że w końcu ktoś wyszedł z inicjatywą zjednoczenia naszej mniejszości w tym kraju. Wiem, jak długą drogę będą musieli przebyć ci, którzy dokonają próby integracji polskiej społeczności. Mam nadzieję, że zdania wypowiedziane przez nowo wybranych nie będą tylko pustymi deklaracjami. Że pójdą za nimi konkretne działania. Pierwsze kroki już uczyniono. Zacieśnienie współpracy z Poland Street i innymi młodymi stowarzyszeniami może być tego przykładem. Jednak potrzebne są dużo bardziej kompleksowe rozwiązania. O tym, czy takie nastąpią, przekonamy się już w ciągu kilku nadchodzących miesięcy.


|5

nowy czas | 23 maja 2009

czas na wyspie

Are you a first-time buyer, earning between £15,000 and £60,000, and struggling to buy a home? Housing Options invites you to its London Affordable New Homes Show taking place on Saturday 20 June 2009 at Wembley Stadium, the Great Hall, Wembley, HA9 0WS between 11am and 4.00pm.

Wysoki poziom festiwalu 16 maja w Londynie, w parafii pw. św. Andrzeja Boboli na Hammersmith odbył się III Festiwal Piosenki Religijnej Tegoroczna edycja zgromadziła kilkusetosobową widownię. Wszyscy wykonawcy zaprezentowali się na bardzo wysokim poziomie. Owacje na stojąco powtarzały się m.in. po występie zespołu Potrzeba Chwili ze Slough, Chóru Akademii Medycznej w Poznaniu (na zdjęciu), oraz grupy Dei Trust, która jest także pomysłodawcą i organizatorem imprezy. Znakomite aranżacje i wykonanie zaprezentował również chór z Balham oraz muzycy z parafii pw. św. Stanisława Kostki w Coventry. Publiczność długo nie pozwoliła zakończyć wspólnego występu wszystkich wykonawców, kiedy to około stuosobowa

grupa wspólnie wykonała kilka pieśni. Festiwal udowodnił jak wielu mamy wspaniałych i utalentowanych ludzi wśród angielskiej Polonii, którzy pomimo zwykłych, codziennych obowiązków potrafią znaleźć czas na pielęgnowanie swoich talentów, nie zapominając przy tym o najważniejszych wartościach. Uznanie budził poziom artystyczny i organizacja festiwalu. Swoje zadowolenie wyraził osobiście Konsul RP w Londynie Robert Rusiecki. Grupa Dei Trust organizuje Festiwal własnym kosztem, bez żadnych dotacji lub sponsorów. Wierzą gorąco w sens tego co robią, a kiedy stają naprzeciw rozmaitym wyzwaniom, zawsze mowią, że „na pewno jakoś to będzie”.

This free event, organised by Housing Options – jointly delivered by London HomeBuy Agents MHO and L&Q – is the only London-wide housing event which brings together major affordable housing providers operating in London, independent financial advisors (IFA’s) and solicitors. All will be on hand to offer expert advice about New Build HomeBuy properties and shared equity housing products. With a single visit, Londoners will be able to find out more about products such as New build HomeBuy, Rent to HomeBuy, and MyChoiceHomeBuy. These products provide safe and secure, high quality housing solutions enabling anyone earning up to £60,000 to access the property ladder on a part-buy, part-rent basis, or through a hared equity product. Graeme Moran, Managing Director at MHO, said: “More and more people are realising there is an affordable and secure alternative to buying a home on the open market. Housing Options is currently receiving a large influx of interest. This show is an ideal way for us to give Londoners a one stop opportunity to shop for a home they can afford, as well as talk face-to-face with sector experts.”

People who are trying to get a foot on the property ladder but are unable to attend the event, can log on and register their details at www.housingoptions.co.uk.

For further information please contact Helen Bishop on 020 8533 8893, or email helen@societymedia.co.uk

Need some help buying a home? We’re here to make your dreams come true. Wembley Park

A4089

r Park D bley m e W

Wembley Arena

Wembley Stadium, The Great Hall, Wembley, London, HA9 0WS Earn between £15k and £60k per year? Then join us at the show for an unmissable opportunity to find out about affordable homes in London and to gain expert legal and financial advice. For more details please visit www.housingoptions.co.uk or call 0845 230 8099

Engineers Way

Lakeside Way

Dag mar Ave Linden Ave

Stadium Way

A479

Road

te

P Wembley Stadium

London Affordable New Homes Show

Royal Rte

y S Wa High

lR ya Ro

First Way

Saturday 20th June 2009,11am to 4pm

Em pire Wa y

The London Affordable New Homes Show

Fulton Road

A479

Rutherford Way

A4089

Jubilee & Metropolitan Lines

B4557

Wembley Stadium Rail

FREE ENTRY Thous ands o

on off f homes er! Don’t miss t h is gre oppor tunity at !

S Way


6|

23 maja 2009 | nowy czas

czas na wyspie

Trwa śledztwo w sprawie tragicznej śmierci Krzysztofa Więcka z Rabki (l. 45), który zginął w wyniku porażenia prądem pracując przy demontażu namiotu wystawowego na terenie parku w Sudeley Castle w Winchcombe. Debbie Hillyard, odpowiedzialna za organizowanie imprez nie przeszła żadnego szkolenia z bezpieczeństwa pracy, nie było też znaków ostrzegawczych o rozmieszczeniu kabli z wysokim napięciem. Lady Elizabeth Ashcombe, właścicielka pałacu powiedziała, że podobna tragedia zdarzyła się w 1984 roku, kiedy śmierć z tego samego powodu poniosło dwóch mężczyzn. Nie zrobiono jednak nic, by podobnemu wypadkowi zapobiec. Czy trzy ofiary śmiertelne to wciąż za mało, by zastosować podstawowe środki bezpieczeństwa? W niewielkiej szkockiej szkole na południu Glasgow polskie dzieci uczą się języka polskiego, aby… poprawić swój język angielski. Jakkolwiek niedorzecznie to może brzmieć, badania pokazują, że dzieci ćwiczące swój język ojczysty poprawiają zdolność do nauki innych języków. Zajęcia rozwijające własny język sprawiają, że dzieci czują się pewniejsze w wysławianiu, mają rozleglejszą bazę do nauki języków obcych oraz znacznie poprawiają ogólne zdolności myślowe. Członek Partii Pracy oraz Parlamentu Europejskiego Glyn Ford twierdzi, iż należy zbadać legalność podjęcia dotacji z Unii Europejskiej przez firmę Toshiba, która przeniosła swoją fabrykę z Plymouth (240 miejsc pracy) do Polski. Jeśli firma dostała środki na tworzenie miejsc pracy w Plymouth, być może będzie musiała je zwrócić. Jak dotąd tylko około 10 proc. Polaków przebywających poza granicami zdecydowało się na powrót do kraju w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Pozostali uznali, że łatwiej im będzie przeczekać światowy kryzys gospodarczy w Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Hiszpani niż w Polsce. Łatwiej w tych krajach utrzymać pracę lub znaleźć inną. Większość tych, którzy wrócili, wyjechała wcześniej tylko w celach zarobkowych. Wielu z nich wraca jednak z nowymi doświadczeniami, oszczędnościami i chęcią założenia własnego biznesu w Polsce. Czy kryzys ich nie zniechęci?

Modlitwa, nauka, sztuka Parafia pw. Chrystusa Króla w dzielnicy Balham, w południowym Londynie tętni życiem. W wyjątkowy sposób zaznaczył się tego roku okres Świętego Triduum Paschalnego oraz Świąt Wielkanocnych. Powodów było kilka: zadziwiająca liczba osób, które nawiedziły kościół bądź to w celu modlitwy, bądź spowiedzi przedświątecznej (tylko w Wielką Sobotę naliczono w kościele ponad 8 tys. wiernych); bogactwo wydarzeń natury duchowo-artystycznej, m.in. rekolekcje ks. prof. dr. hab. Krzysztofa Pawliny, poruszająe średniowieczne oficjum wielkopiątkowe przy świecach czy uroczyste nieszpory świąteczne z udziałem Chóru Chłopięcego im. św. Grzegorza i kantorów parafii Chrystusa Króla. Muzyka organowa jest elementem zwracającym uwagę wielu osób nawiedzających ten kościół. Tradycją już jest, iż w ramach nabożeństw niedzielnych można usłyszeć Toccatę i Fugę d-moll Bacha czy Alleluja z oratorium Mesjasz Haendla. Organy kościoła na Balham są przez znawców wysoko oceniane. W czerwcu instrument zostanie powiększony o dodatkowy zestaw piszczałek, horyzontalnie zamontowanych na froncie szafy organowej. Będzie to nieczęsto spotykany głos o nazwie „trąbka hiszpańska”. O poziom muzyczny parafii zabiega nie tylko proboszcz, ks. prałat Władysław Wyszowadzki. Również Przemysław Salamoński, który od września 2008 roku pełni obowiązki głównego organisty, kantora i dyrygenta Chóru Chłopięcego oraz Scholi Gregoriańskiej im. św. Grzegorza dba o podtrzymywanie wysokiego poziomu muzycznego parafii, przez wiele lat wyznaczanego przez Annę Siwek (organistka parafii do 2008). Przemysław Salamoński jest cenionym w świecie muzycznym artystą, koncertuje regularnie w krajach Europy (wkrótce po raz kolejny będzie koncertować w Wiedniu), ma w swym dorobku kilka nagrań dla Polskiego Radia, posiada bogate doświadczenie dyrygenckie. Na potrzeby liturgii kościoła na

Kościół pw. Chrystusa Króla, Balham High Road msze św. w niedziele: 9.30, 10.45, 12.00 i 18.00 w tygodniu 8.00 i 9.00, wtorki: nieszpory i wieczorna adoracja w duchu Taize – 20.00

Balham komponuje muzykę, której można posłuchać podczas mszy św. lub nieszporów. Sprzyjająca atmosfera muzyczna kościoła przyciąga profesjonalnych muzyków, czego efektem jest piękna i bogata liturgia. Przy kościele działa też Chór Mieszany im. Jana Pawła II pod dyrekcją Anny Jarowicz, absolwentki akademii muzycznej, która również może poszczycić się wieloma

osiągnięciami. To ona zainicjowała pierwszy Festiwal Chóralny, którego II edycja odbędzie się na jesieni w murach kościoła na Balham. Parafia Chrystusa Króla zachwyca pod wieloma względami. Imponujące jest zaangażowanie młodych ludzi w życie parafii (schola młodzieżowa, prowadzona przez rodzinę Muchów, sięga po muzykę Taize, znane religijne piosenki, dołączając do wykonań instrumenty – gitary, skrzypce). Wtorkowe nieszpory i adoracja wieczorna gromadzą coraz większą grupę osób. I tu stykają się różne grupy parafialne, zintegrowane duchowo i modlitewnie w grupę Pro Ecclessia. Staraniem ks. proboszcza przy ofiarnym wsparciu wiernych oraz wspaniałomyślności fundatorów, kościół został przyozdobiony nowymi witrażami. Utrwalone w kolorze tajemnice Różańca Świętego wykonała polska pracownia artystyczna. Rok 2009 jest dla parafii okresem intensywnych inwestycji – dawna drewniana podłoga została zastąpiona kamienną, której walory estetyczno-akustyczne są wyraźnie zauważalne. Interesującym elementem, na który zwrócić można było uwagę w Wielki Piątek, była nowa iluminacja drewnianego stropu – osiem lamp reflektorowych podświetlających sufit. Niepowtarzalna atmosfera, wzbogacona blaskiem świec i tekstami psalmów, bardzo pomagała w skupieniu i modlitwie. Na koniec warto może jeszcze zwrócić uwagę na inny fakt. Wysiłki ks. prałata nie koncentrują się jedynie na działaniach organizacyjno-remontowych. Najważniejsze, co ks. Wyszowadzki chce zapewniać parafianom, to rzetelna formacja duchowa. Nie tylko rekolekcje, ale i homilie, głoszone przez wybitne postaci polskiego Kościoła, czynią Balham nie tylko miejscem kultu, modlitwy i sztuki, ale i miejscem kontaktu z nauką.

Adam Muszyński

Kolejna premiera Sceny Poetyckiej Trwają próby do wystawienia sztuki poetyckiej Dylana Thomasa „Pod Mleczną Drogą”, arcydzieła, które niezmiennie porusza serca i wyobraźnię miłośników literatury i teatru. Opiekun artystyczny zespołu, Helena Kaut-Howson, wybrała adaptację tego utworu dokonaną przez Tymona Terleckiego, uznając ją za najciekawsze przeniesienie sztuki na grunt języka polskiego. Autor adaptacji rozpoczął sztukę od zabiegu polonizującego tło: „...jest wiosna, bezksiężycowa noc w małym miasteczku w Walii, które może się znajdować w Polsce lub gdziekolwiek na świecie”. Wbrew oczekiwaniom, dodało to utworowi walorów uniwersalnych i nasyciło dozą tajemniczości. „Pod Mleczną Drogą” rozgrywa się w mitycznym miasteczku walijskim Llageryb od północy jednego dnia do północy drugiego i w czasie (kalendarzowym) nieokreślonym. Wypełnia je tłum ludzi (w oryginale występuje około 70 postaci) różnych zawodów, pokoleń, charakterów, temperamentów, światopoglądów, których losy, troski, słabości, manie nie tworzą fabuły ani akcji, ale jak różnokolorowe paciorki i kamyczki układają się w swoistą kompozycję, dając niepowtarzalny klimat sennego marzenia, życia na jawie i życia we śnie. Napisana pod koniec życia Dylana Thomasa (1914-1953) sztuka, określana jest często jako summa summarum jego twórczości wiedzy o świecie i o człowieku, hymn na cześć wszystkiego co stworzone i na cześć samego Stwórcy.

Należy tutaj podkreślić specyficzny humor poety, dobrotliwość i wyrozumiałość w traktowaniu spraw estetycznie i moralnie brzydkich, jego ekscytujące

w Polskim Oœrodku Spo³eczno-Kulturalnym w Londynie

„Lublin – miasto inspiracji”, jak głosi jego hasło promocyjne, jest piątą stolicą regionu, tym razem lubelskiego, której reprezentanci przedstawią 23 maja w Londynie swoją ofertę dla Polonii w Wielkiej Brytanii. Spotkanie odbędzie się w ramach projektu „12 Miast – Wracać? Ale dokąd? – porozmawiajmy o konkretach”, którego głównym organizatorem jest Stowarzyszenie Poland Street. Konferencja połączona z otwartą dyskusją rozpocznie się w sobotę 23 maja o godz. 17.00 w londyńskim hotelu Novotel, w dzielnicy Hammersmith.

SCENA POETYCKA

w skrócie

balansowanie na granicy wzniosłości i groteski, przeistaczanie świata rzeczywistego w świat wyimaginowany – i tak wyczarowaną poezją nieuchronnie spi-

nający ziemski byt z kosmiczną przestrzenią Mlecznej Drogi.

Regina Wasiak-Taylor

Jedna z najbardziej poetyckich sztuk w literaturze anglojêzycznej, znana, lubiana i stale przypominana. „Hymn na czeœæ wszystkiego co stworzone, urody i brzydoty, wznios³oœci i groteski, ¿ycia i umierania” (Tymon Terlecki).

Wykonawcy: Renata Chmielewska, Zbigniew Grusznic, Janusz Guttner, Joanna Kañska (re¿.), Konrad £atacha, Wojciech Piekarski, Beata Szajowska, Magda W³odarczyk. Opracowanie muzyczne: Tomasz Lis, opieka artystyczna: Helena Kaut-Howson

NIEDZIELA 31 MAJA 2009 godz. 16.00 i godz. 19.00

JAZZ CAFE POSK, 238-246 King Street, W6 0RF, najbli¿sze metro: Ravenscourt Zapraszamy wszystkich mi³oœników teatru i zespo³u artystycznego Sceny Poetyckiej w Londynie na program pe³en poezji i humoru

Bilety w cenie 6 (z lampk¹ wina) do nabycia w Jazz Cafe na godzinê przed spektaklem



8|

23 maja 2009 | nowy czas

publicystyka

Próżna kampania Przemysław Kobus

K

ampania próżności? Nieprzyjemne to sformułowanie, ale chyba inaczej nie można określić toczącej się w Polsce kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego? Bo brakuje rozmowy na argumenty, mamy za to pyskówki, wzajemne obrażanie, wywlekanie brudów i polityczne happeningi co bardziej aktywnych parlamentarzystów. Co jednak nasi kandydaci zamierzają zrobić w Brukseli? O konkretny i racjonalny program naprawdę ciężko.

Kim są Kandydaci? By móc się wypowiedzieć na ten temat, trzeba na początku wyjaśnić, jak w Polsce traktuje się kandydowanie i kandydatów do Parlamentu Europejskiego. Wybory te mają podwójne znaczenie. Otóż pamiętajmy, że w przyszłym roku odbędą się w Polsce wybory samorządowe. Przyjdzie czas na zmianę prezydentów, burmistrzów i wójtów. Partie już zabiegają o promowanie swoich liderów i potencjalnych kandydatów na najwyższe stanowiska w swoich lokalnych społecznościach. Poza tym, takie wybory do Parlamentu to również doskonały plebiscyt popularności poszczególnych ugrupowań. Dlatego też dzisiaj na wielu listach z kandydatami zobaczyć można kompletnie nieznane szerszemu gronu nazwiska, ale po głębszej analizie, zobaczymy, jak ważne role osoby te pełnią w samorządach. Europejska kampania wyborcza, to również sprawdzian popularności przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi (!). Od dawna wiadomo, że polityczna otoczka partyjna wokół konkretnego kandydata gwarantuje mu zwycięstwo. Bez zaplecza, bez sukcesów macierzystej partii, o wygranej nie ma co marzyć. Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego pokażą partiom, ile jeszcze mają do zrobienia w kierunku poprawy swoich notowań. Teraz o kandydatach. W Polsce obecność w Parlamencie Europejskim nie wszystkim przypada do gustu. Brzmi dziwnie? A jednak. Kiedyś w wielkich zakładach państwowych, gdy określony dyrektor oddziału (ale zarazem członek partii) nie sprawdzał się na danym stanowisku, mało tego, powodował szkody, był przesuwany na stanowisko równorzędne w innym przedsiębiorstwie. Gdy i tam się nie sprawdzał, kierowano go gdzie indziej. A teraz mamy taką sytuację. W łonie jednej partii dochodzi do wewnętrznych sporów i ostrej wymiany zdań. Jeden lider nie dzierży drugiego, z sytuacją coś trzeba zrobić. Większość decyduje więc, że drugi lider zostanie „nagrodzony” nominacją do europarlamentu. Ów kandydat mota się, nie chce zostawiać kraju, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że straci wpływ na bieżącą sytuację w partii. Po powrocie nie będzie miał siły przebicia, będzie de facto nikim. Taką sytuację przećwiczyliśmy na przykładzie Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Po „obale-

niu” Wojciecha Olejniczaka, gdy szefem Sojuszu został Grzegorz Napieralski bardzo głośno mówiło się o wystawieniu Olejniczaka, jako wiarygodnego i kompetentnego kandydata na europosła. Olejniczak zapierał się, że do Brukseli go nie ciągnie. W podobnej sytuacji znalazł się też marszałek-senior polskiego Sejmu, Józef Zych. Poseł wszystkich kadencji otrzymał propozycję startu w wyborach. Ale szybciutko odmówił. – Mam zbyt wiele pracy w kraju, żeby teraz wyjeżdżać do Brukseli. Te rzekomo wielkie pieniądze nie przekonują mnie – mówił Zych w jednym z wywiadów radiowych. Nie zawsze więc, jak widać, kandydowanie do Parlamentu Europejskiego stanowi w Polsce nobilitację. Wielu potencjalnym kandydatom już na wstępie kampanii zaczyna brakować rozgłosu i poklasku. Są bowiem i tacy, którzy bez fleszy i mediów żyć nie potrafią. – Tam, w parlamencie wszyscy są równi, nie ma lepszych i gorszych. Poza tym, trzeba ostro pracować. Tam nie ma czasu na politykę. Trzeba pracować – opowiada europoseł lewicy, Bogusław Liberadzki. Daje tym samym do zrozumienia, że w Brukseli część polskich polityków nie poradziłaby sobie bez politycznych występów i bez sznurka dziennikarzy za sobą. Dziwne, ale polskie. Kolejna grupa kandydatów, to „wypełniacze” list, czyli kandydaci, którzy nie mają absolutnie żadnych szans na dostanie się do parlamentu, ale startują, bo partie w regionach nie mają kogo wystawiać. Kandydaci owi sami przyznają w kuluarowych rozmowach, że nawet nie znają liderów swoich list, doskonale wiedzą, że nigdzie się nie dostaną, ale kogoś na listę należało wstawić. I w ten sposób na listach znajdują się gminni i miejscy radni, dyrektorzy szkół publicznych i niepublicznych, przedstawiciele innych różnych instytucji, którzy są znani w światku lokalnym, ale już np. na szczeblu wojewódzkim są osobami obcymi społeczeństwu. Tymczasem okręgi wyborcze w Polsce są spore, składają się z kilku czasem regionów i nie ma żadnych realnych szans na to, by mieszkaniec np. Szczecina znał doskonale kandydata z Gorzowa Wielkopolskiego. „Wypełniacze” zaszczycają więc swoim nazwiskiem listy tylko po to, by je wypełnić i wzmocnić.

sprawdzić popularność Na listach pojawiają się także potencjalni kandydaci na prezydentów, burmistrzów i wójtów. Partie chcą sprawdzić, na ile rozpoznawalni są ich ludzie, jak wielkie szanse mają na zwycięstwo, czy warto na nich stawiać. Tu jednak zdania specjalistów są podzielone. Z jednej bowiem strony klęska w eurowyborach może stanowić dla takiego kandydata marny argument wyborczy, z drugiej jednak liczba kilku czy kilkunastu tysięcy głosów już pokazuje, że partia ma faworyta, z którym należy się liczyć. Taki kandydat również doskonale zdaje sobie sprawę, że na otrzymanie mandatu szans nie ma. Żeby było ciekawiej, gros z osób znajdujących się na listach do euro parlamentu nie posiada praktycznie żadnych predyspozycji do sprawowania tego mandatu. Wielu nie zna nawet jednego języka obcego, co brutalnie obnażają dziennikarze. Politycy zdają się jednak nie przejmować takimi zarzutami.

Kampania przytyKów Tak szczerze mówiąc, to gdyby nie akcje wyborcze Prawa i Sprawiedliwości (bilbordy, spoty telewizyjne, wycieczki liderów po kraju, itd.) nie wiedzielibyśmy, że w Polsce mamy do czynienia z kampanią wyborczą. Podjazdowe akcje PiS-u wymuszają na innych ugrupowaniach reakcje w postaci komentarzy, ustosunkowania się do określonych wypowiedzi, czy też w postaci pozwów sądowych. Jeden mamy już za sobą. I nie było to korzystne dla PiS-u rozwiązanie. Partia Jarosława Kaczyńskiego rozpoczęła kampanię agresywną. Nie prowadzi dyskusji, nie jest opanowana, stara się unaocznić Polakom, że tylko PiS jest najlepszy, a cała reszta świata to zło wcielone. W dodatku zło nieudaczników. Dlatego mamy spoty w rodzaju – a oni są źli i żerują na biedzie, my załatwiamy pieniądze. Problem w tym, że w spotach partia nieco rozmija się z rzeczywistością, albo coś sugeruje nie przedstawiając jednak istoty sprawy. Polacy mają bowiem zapamiętać, że PO to partia złodziei i ludzi działających na szkodę Polski. Podobna kampania miała miejsce dwa lata temu i nie przyniosła Kaczyńskiemu zwycięstwa w wyborach. Ciekawe, jak będzie tym razem. Ale kampania ma swój bieg także w mediach, w Sejmie, w Senacie. Partie korzystają na razie z darmowych występów w serwisach informacyjnych, w debatach publicznych, na konferencjach prasowych czy podczas inauguracji swoich kampanii w poszczególnych regionach Polski. Co jednak zastanawiające, to fakt, że liderzy podobnie jak w wyborach parlamentarnych, używają tych samych ogólnikowych argumentów, że w Polsce zrobi się lepiej, że polscy parlamentarzyści w Brukseli będą lepiej dbać o interesy polskie. Co niestety jest obłudą, bo nawet kilku polskich europosłów nie wywalczy np. nakazu znacjonalizowania polskich stoczni, nie uda się również próba wymuszenia na nowym właścicielu zobowiązania go do wypłacania określonych wynagrodzeń. Grupa Polaków tego gremium parlamentarzystów z innych krajów członkowskich nie podbije, a z pewnością nie ujmie. W kampanii nie brakuje również „wyskokowych” akcentów i tu prym wiedzie Janusz Palikot, poseł PO. Były już tzw. małpki, czyli alkohole za 3 tys. złotych zamawiane przez kancelarię prezydenta, a podczas majówki było głośne czytanie pracy doktorskiej Lecha Kaczyńskiego, w której odnosił się do Marksa i Engelsa. W sumie sytuacja jest taka, że PiS na potęgę atakuje PO, PO stara się bronić, od czasu do czasu do akcji włączy się SLD, a z boku tych wszystkich przedstawień swój elektorat pozyskują: odradzająca się Samoobrona, radykalna Unia Polityki Realnej pod wodzą Janusza Korwina-Mikke, czy też osławiony ostatnio Libertas, który skupia wokół siebie środowisko Radia Maryja i znanych wcześniej ze swoich skrajności polskich polityków. A co z programem poszczególnych partii? Dobre pytanie, prawda? Polacy tymczasem eurowyborami interesują się mniej więcej tak samo, jak trudną sytuacją gospodarczą w Mozambiku. Średnio tylko co dziesiąty z nich deklaruje udział w czerwcowych wyborach.


|9

nowy czas | 23 maja 2009

czas przeszły teraźniejszy

„Šyşeczka�i Wieczór poświęcony pamięci Ireny Sendlerowej w Ambasadzie RP

Grzegorz Małkiewicz Kolejne spotkania, ksiąşki, próby zrozumienia Holocaustu – tragedii cywilizacyjnej XX wieku, nie dają odpowiedzi na podstawowe pytania. Jak to moşliwe, şe w kraju filozofów, Beethovena i Goethego powstał system ludobójstwa na niespotykaną dotąd skalę, który metodycznie doprowadził do unicestwienia milionów istnień ludzkich? ŝycie ludzkie przestało mieć wartość, a naród şydowski skazany na zagładę stracił nawet wymiar ludzki. Czy człowiek człowiekowi zgotował ten los? ŝyd przestał być człowiekiem. A oprawca? Gdyby uznać, şe teş, to tym samym byłaby to okoliczność usprawiedliwiająca. Mordował, bo został zwolniony z odczuwania ludzkiej empatii? Kto go zwolnił? Nie sposób racjonalnie ogarnąć skali zagłady, jakiej dokonał jednak człowiek na drugim człowieku.

Lili Pohlmann walcząca niezmordowanie o pamięć o Irenie Sendlerowej

Stan ten najlepiej ilustruje bezradność Hanny Arendt, która koszmar Holocaustu nazwała „banalnością złą�. Bo nawet „zło� w licznych fabrykach śmierci, gdzie ludzi po prostu „proszono do gazu� straciło swój wymiar. W systemie, który zdegradował człowieka do rzeczy zwycięstwo odniosła jednak prosta dewiza şyciowa: „ludzie są albo dobrzy, albo źli, a jeśli ktoś tonie, podaj mu rękę�. Taką naukę wyniosła z rodzinnego domu Irena Sendlerowa. Nie musiała się zastanawiać, nie musiała się poświęcać. Instynktownie ratowała skazane na śmierć şydowskie dzieci. Jednym z nich była mała Elşunia, pięciomiesięczne dziecko, które Irena Sendlerowa przemyciła z warszawskiego getta w pudełku pod stertą gruzu załadowanego na wóz. Czy moşna sobie wyobrazić przeşycia rodziców, którzy oddają dziecko licząc na jego przeşycie (chociaş nikt im tego zagwarantować nie mógł), sami wiedząc, şe są skazani na śmierć? Ocalenie dziecka nie kończyło się z chwilą przeniesienia go na bezpieczniejszą stronę. Naleşało zmienić mu toşsamość. O tych dramatycznych chwilach opowiada film „Šyşeczka�. Tytułowa łyşeczka z wygrawerowanym imieniem i datą urodzenia włoşona razem z dzieckiem do pudełka stała się jedyną pamiątką łączącą Elşbietę Ficowską ze światem, z którego pochodziła, a który przestał istnieć. Elşbieta Ficowska swoją historię opowiedziała przed kamerą oraz zebranym w Ambasadzie RP w Londynie na spotkaniu upamiętniającym heroiczną postawę Ireny Sendlerowej w pierwszą rocznicę jej śmierci. O roli Ireny Sendlerowej w swoim şyciu Elşbieta Ficowska dowiedziała się juş jako dorosła osoba. – Była moją trzecią matką – powiedziała.

Irena Sendlerowa i jej dzieci w wrszawskim getcie

Pierwszej nie znała i nie odnalazła nawet jej fotografii mimo poszukiwań na całym świecie, w czym pomagał jej mąş – pisarz Jerzy Ficowski. Druga, która ją wychowała, Stanisława Bussold, otoczyła ją ciepłem macierzyńskim, które nosi w sobie do dziś. O swoim, w końcu tragicznym şyciu, mówiła z niezwykłym spokojem, zrozumieniem, bez jakiejkolwiek oceny. – Byłam niemowlęciem, gdy zostałam przesadzona na inny grunt, na grunt polskiej tradycji i katolickiej religii . Tak zostałam wychowana. Gdy wchodzę do kościoła katolickiego, nieczęsto, ale czasem to się zdarza, to wszystko co tam się dzieje jest mi bliskie – to moja tradycja, moje dzieciństwo, miłość mojej matki, a takşe mojej niani. Ten klimat, zapach, dźwięk – to wszystko jest z mojej bajki. Natomiast dwa razy w roku chodzę do synagogi – cała moja rodzina

tam chodziła. Idę tam, jako delegat mojej şydowskiej rodziny, ale nic tam nie rozumiem. To dla mnie egzotyka, modlę się po swojemu. Ale to nie jest moja tradycja. Moşe chciałabym, şeby było inaczej, ale nie jest. Irena Sendlerowa uratowała ponad 2500 şydowskich dzieci, niektóre z nich do tej pory nie znają swojego pochodzenia. ŝycie tej nadzwyczajnej kobiety pozostanie świadectwem triumfu wartości w czasach największego upodlenia. Robiła to, co według niej było najprostrzym wyborem. Sceny płaczących matek, oddających swoje dzieci, nie opuszczały jej do końca şycia – wyznała ze łzami w oczach organizatorka wieczoru Lili Pohlmann. W wieczorze oprócz Lili Pohlmann, walczącej niezmordowanie o pamięć o Irenie Sendlerowej, oraz Elşbiety Ficowskiej wziął udział Peter Janson-Smith,

Dover-Francja

promy taniej

19

*

GBP

Dla Elşbiety Ficowskiej, uratowanej z getta, Irena Sendlerowa była trzecią matką

który czytał wiersze jej męşa Jerzego Ficowskiego. Z krótkim recitalem fortepianowym (Chopin, Paderewski) wystąpił Ryszard Andrzej Bielicki.

felietony > 10

Rosyth

Belfast Dublin

Liverpool

Dover

Zeebrugge

Dunkirk

0844 847 5040 7ARUNKI I POSTANOWIENIA #ENA '"0 DOTYCZY WYBRANYCH REJSĂŠW POZA OKRESEM SZCZYTU DO DNIA /BOWIÂ?ZUJE OPŠATA W WYSOKOuCI '"0 W PRZYPADKU ZMIAN W REZERWACJI #ENA MO–E ULEC PODWY–SZENIU W NASTĂ PSTWIE DOKONANIA ZMIAN W REZERWACJI :APŠACONE REZERWACJE NIE PODLEGAJÂ? ZWROTOWI /FERTA DOSTĂ PNA DO WYCZERPANIA BILETĂŠW ORAZ JEST WA–NA JEDYNIE JAKO CZĂ u½ REZERWACJI DOKONANEJ NA PODRʖ W OBIE STRONY $ODATKOWE OPŠATY OBOWIÂ?ZUJÂ? W PRZYPADKU WSZYSTKICH INNYCH REJSĂŠW /BOWIÂ?ZUJÂ? WARUNKI .ORFOLKLINE


10|

23 maja 2009 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA

Pani Irena Krystyna Cywińska

Cały świat powinien się jej kłaniać. Ale prawie nikt na świecie o niej nie słyszał. Gdyby była Niemką... Ach, gdyby była Niemką! Niemcy by dawno rozsławili jej imię. Stałaby się symbolem wielkoduszności, szlachetności, bohaterstwa. Świadectwem rozgrzeszającym ich wojenne bestialstwa. Przecież ratowała żydowskie dzieci, kiedy inni spośród nich je mordowali. Na własną niemal rękę, własnymi rękami.

Jej nieskazitelne, dobre ręce Niemcy uznaliby pewnie za rozgrzeszające jakoś ich zbrodnie. Symbolicznie ukazujące, że przecież nie wszyscy Niemcy byli zbrodniarzami. Wydawano by jej biografie. Pisano o niej dramaty i tragedie. Robiono by o niej filmy. Telewizyjne seriale z romantycznymi wątkami o miłości i zbrodni. Niejeden hollywoodzki Spielberg byłby nią zafascynowany. I świat składałby jej hołdy. Ale nie była Niemką. Była tylko Polką. A my jesteśmy narodem cierpiętniczym, szarpiącym się we własnych ranach, kłótliwym i zacietrzewionym. Podnosimy wrzask i larum na głosy o nas krytyczne. Cierpimy na swoistą megalomanię. I mamy do świata pretensje, że nas nie docenia, naszego bohaterstwa nie dostrzega, krytykuje i że nam zarzuca antysemityzm. A ona jedna mogłaby na wielką skalę dać światu świadectwo, że nie wszyscy my. Że w tym okresie wojennej apokalipsy byli wśród nas ratujący tych naszych biblijnych starszych braci. Już czekam na listy do redakcji żarliwych Polaków, katolików i patriotów, protestujących przeciwko temu stwierdzeniu. Choć powtarzał je nasz papież. Jesteśmy zdolni do wszystkiego. Nie jesteśmy jednak zdolni do racjonalnego rozumowania. Racjonalne rozumowanie nakazywałoby nam nie odpieranie zarzutów na nasz temat obrażonymi listami do redakcji mediów, a pokazanie w filmach czy książkach choćby tylko tej jednej postaci. Ireny Sendlerowej, jej towarzyszek i

działaczy Żegoty, ratujących żydowskie dzieci w czasie wojny. I ryzykujących to własnym życiem. Historia Ireny Sendlerowej, pielęgniarki, cichej i skromnej, która uratowała w czasie wojny około 2500 żydowskich dzieci, jest fenomenem trudnym do uwierzenia. Ale żaden z naszych oficjalnych propagandystów ani gęgaczy o naszym bohaterstwie tej heroicznej postaci nie próbował nagłośnić. Zainteresować nią filmowców, w kraju i za granicą, w Hollywood. Jeden o niej film i tych, którzy z nią działali zmieniłby o nas wyobrażenie. O stereotypie Polaka żydożercy. Historia jej życia bardziej by przemówiła do ludzkiej wyobraźni. Znacznie bardziej niż uczone artykuły i zażarte polemiki. Mamy się kim i czym chwalić w tej jednej, drobnej kobiecie. Kim przy niej był Niemiec Schindler, ratujący Żydów, rozsławiony przez film Spielberga? Korzystał z pieniędzy podopiecznych, z ich majętności i umiejętności. Działał prawie oficjalnie. A za ratowanie ludzi naznaczonych wyrokiem śmierci groziło mu najwyżej zesłanie na syberyjski front. A ją, Panią Irenę, po aresztowaniu katowało gestapo. Skazano ją na śmierć. Uniknęła jej dzięki wielkiemu okupowi zapłaconemu za nią przez podziemną organizację Żegota. Powołaną przez polskie władze podziemne do ratowania i pomagania Żydom. Pani Irena ukrywała się potem do końca wojny. A po wojnie lekceważyły ją i nękały z politycznych powodów władze PRL-u. Mamy już dwadzieścia lat

niepodległości, a dopiero w roku 2003 odznaczono Panią Irenę Orderem Orła Białego – najwyższym, na jaki Polskę stać. A w trzy lata potem prezydent Lech Kaczyński wystąpił o przyznanie jej Pokojowej Nagrody Nobla. Rok potem została honorowym obywatelem Warszawy. Prawdziwy rozgłos poza Polską spowodował Norman Conrad. Nauczyciel ze stanu Kansas. Dzięki niemu powstała sztuka pt. „Życie w słoiku”. Bo Pani Irena chowała w słoikach, które zakopywała w ogródku dane uratowanych dzieci żydowskich. Żeby kiedyś poznały swoją tożsamość. Ci, którzy przeżyli, stworzyli Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu, dzieci Pani Ireny. Była dla nich matką, która im po raz drugi dała życie. Wreszcie powstał w Stanach o niej film. Pośrednio dzięki Lili Polhmann i jej mężowi, wybitnemu wydawcy angielskiemu, Peterowi Janson-Smith, bo dzięki nim ukazała się w Polsce biografia Pani Ireny, która posłużyła do zrobienia o niej filmu pt. The Courageous Heart of Irena Sendler. Film nadała stacja telewizyjna CBS. Ma podobno powstać polska wersja. Pani Irena, najbardziej Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, zmarła rok temu w Warszawie. Dożyła w ciszy i skromności dziewięćdziesięciu ośmiu lat. Gdyby nie Lili Pohlmann i jej mąż, rocznica jej śmierci przeszłaby w Londynie niezauważona. Ale Lili jest niestrudzoną, wierną orędowniczką Pani Ireny. Działała tu na rzecz przyznania jej Nobla. A ostatnio zaangażowała naszą ambasadę w Londynie w zorgani-

zowanie rocznicowego wieczoru pamięci o Pani Irenie. Angażowanie instytucji państwowych, w tym ambasad, jest zajęciem dla odpornych na biurokrację i wytrzymałych nerwowo. Zaproszenia były rozproszone, lista gości niepełna, tego i owego pominięto. I czy zaproszono kogoś z ambasady niemieckiej, że zapytam? Z brytyjskich mediów zjawił się tylko dziennikarz „Guardiana”. Dziennikarze „Daily Mail” i „Timesa”, wytykający Polakom antysemityzm, nie wykazali zainteresowania. Ale byli za to przedstawiciele społeczności żydowskiej. Przyszedł nawet rabin. Polskich księży nie było. A nasz rektor, ksiądz Tadeusz Kukla, mimo próśb Lili Pohlmann, nie miał czasu na odprawienie mszy świętej w intencji Pani Ireny. Podejrzana o herezję, zła katoliczka. A zgodnie z cytowaną już na tych szpaltach zasadą, że jak coś można spieprzyć, to spieprzymy, w ambasadzie też spieprzono. Bo krótki film o Pani Irenie i uratowanej przez nią Elżbiecie Ficowskiej raz po raz dostawał czkawki. Parę razy nawet zawył żałośnie, nie á propos. Ale dzięki obecnej na wieczorze Elżbiecie Ficowskiej, Lili Pohlmann i jej mężowi duch Pani Ireny wszedł w serca obecnych. I przez chwilę z wieczności nami zawładnął. W pokorze i wdzięczności za jej wspaniałe życie. Prawdziwie chrześcijańskie. Gdzie byłeś Boże w czasie zagłady, mogła zapytać Pani Irena. Bóg jej pewnie w zaświatach odpowiedział – byłem w twoim sercu. Oby pozostała w naszych.

Kto najwięcej wie o seksie? Lekceważenie wiedzy o życiu seksualnym Polaków degeneruje już kolejne pokolenie, nikomu się nie śpieszy żeby ten stan zmienić, a jeśli już, to na ogół następuje zmiana na gorsze. W dyskusji obowiązuje nowa podstawa programowa – „Wychowania do życia w rodzinie”.

Już sama nazwa przedmiotu budzi we mnie sprzeciw, ale niech tam. Bo jak szkoła może wychować do życia w rodzinie? To zajęcie rodziców przecież. Wychowujemy do życia w rodzinie każdego dnia, używając naszego małego plemienia jako przykładu. Uczymy małych ludzi trudnej sztuki zawierania kompromisów, cierpliwości, poświęcenia i tego, że rodzina to coś więcej niż tylko suma składników. I albo się udaje, albo nie. Ale nikt mi nie wmówi, że kiedy dziecko ogląda na co dzień, jak tata leży pijany w przedpokoju, a mama kotłuje się pod pierzyną z sąsiadem, to jedna godzina lekcyjna tygodniowo coś tu zmieni. Mówimy,więc nie o „życiu w rodzinie”, a pewnym bardzo konkretnym aspekcie tego życia. I tu jest niestety pies pogrzebany. Bowiem podręczniki zalecane przez Ministrstwo Edukacji Narodowej są również, co za zbieg

okoliczności, zalecane przez Komisję Episkopatu Polski do spraw Wychowania Katolickiego, a to, co się w tych podręcznikach dzieje podnosi ciśnienie i włosy na głowie. W ciągu ostatnich szesnastu lat powstało kilkanaście podręczników do „Wychowania do życia w rodzinie”. Są wśród nich takie sobie i zupełnie kuriozalne (włącznie z moim ulubionym – „Zanim wybierzesz”, po lekturze którego śmiałem się tak strasznie, że się pochorowałem), ale łączy je niemożność oderwania sfery życia seksualnego człowieka od kwestii miłości, rodziny, rodzicielstwa. Jasne, bywa, że te rzeczy się łączą, ale mechaniczne powtarzanie, że seks tak, ale tylko z miłości, tylko z małżonkiem i tylko w celu prokreacji to nie jest żadne „wychowanie” tylko zwyczajna indoktrynacja. Szkoła, przypomnę, ma poszerzać wiedzę, a nie ją wypaczać. Osoba płci przeciwnej zbudowana

jest tak i tak, miesiączka oznacza, że dzieje się to i to, przed ciążą możesz uchronić się tak i siak, a przed chorobami przenoszonymi drogą płciową w sposób następujący... Trudne? Zamiast tych zupełnie podstawowych informacji, które kiedyś mogą uratować młodego człowieka przed schrzanieniem sobie życia, częstuje się go porcją informacji wyrwanych z kontekstu i opakowanych w ideologię i to ideologię niezbyt przyjazną. Kiedy mowa o środkach antykoncepcyjnych, podkreśla się różnice pomiędzy dobrą „naturalną” antykoncepcją, a sztuczną, destrukcyjną antykoncepcją „ingerującą w naturalny rytm płodności” i prowadzącą do „zniszczeń psychicznych?. Seks pozamałżeński wymienia się w kategorii występku: „Każdy człowiek, który dopuścił się nierozważnego, ryzykowanego kontaktu”. Lekarstwem na AIDS jest „... Powrót do tradycyjnej moralno-

ści, w której jedynym polem aktywności seksualnej jest wzajemnie wierne małżeństwo” A homoseksualizm „narusza prawidłowość fizjologicznej misji człowieka, jaką jest prokreacja”. I jeszcze jeden cytacik: „Homoseksualiści i lesbijki mają w ciągu życia, według różnych doniesień od kilkudziesięciu do kilkuset, a nawet kilku tysięcy różnych partnerów. Nieraz w ciągu dnia liczba kontaktów seksualnych z różnymi osobami sięga kilkunastu”. Kilkunastu. W ciągu jednego dnia. Wygląda na to, że odmienne zapatrywania seksualne idą w parze z niespożytymi zasobami energii. Nie uważam się za człowieka zawistnego, ale każdy by tak chciał! A serio – za moment znowu będziemy kręcić głowami nad brakiem tolerancji w narodzie. Czym skorupka za młodu?..

Dariusz Zientalak


|11

nowy czas | 23 maja 2009

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Krajobraz polonijny na Wyspach AD 2009. Odnaleźli się ci, co wyjechali, to znaczy nie wyjechali. Tak w końcu ustalili dziennikarze BBC. A skoro nie wyjechali, to trzeba zawalczyć o ich głosy w wyborach do europarlamentu. Więc wszystkie partie walczą, nawet nowo powstała efemeryda, jedyna paneuropejska i antyeuropejska zarazem, partia Libertas, założona przez irlandzkiego milionera. Może coś się zmieni, może, wbrew przewidywaniom ankieterów, Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii wezmą udział w wyborach i tym samym staną się bardziej rozpoznawalnym graczem (a jest o co walczyć) na scenie politycznej. Nikt nas wtedy nie będzie szukał, nie będzie podawał zmyślonych informacji (bo tak mu wygodniej) o masowych wyjazdach. A przede wszystkim przestaniemy być nomadami, bezkształtną masą wypełniającą stereotypowe miarki. Po pięciu latach sytuacja jakby ustabilizowała się. Po tej największej w dziejach wędrówce ludu znad Wisły apogeum fali przypływu opadło, co z kolei było pierwszym powodem fałszywego, jak się później okazało, wniosku statystyków o zmniejszającej się populacji Polaków na Wyspach. Dlaczego w szkołach ciągle uczą tych absurdalnych związków modelowych? Czy coś, co nie wykazuje tendencji wzrostu musi koniecznie być opisane w tendencji spadku? Na szczęście temat powrotów został przez wszystkich na tyle zmęczony, że nikt już do niego specjalnie nie wraca. Coraz bardziej aktualnym i ważnym staje się temat pobytu tutaj, problemów związanych z powstawaniem coraz większej liczby nieformalnych grup. A jest tych problemów sporo. Pierwszy paradoks, to dosyć liczna grupa Polaków, nieporównywalna z grupą, która osiedliła się tutaj po II

wojnie światowej i puste ośrodki polskie, upadające, zamknięte, czekające na swoich nabywców… z dużym kapitałem. Młodzi Polacy z najnowszej fali szukają miejsc spotkań i trudno im zrozumieć dlaczego nie mogą korzystać z ośrodków już istniejących. Nie mogą zrozumieć, że polski ośrodek ma pokoleniowe obwarowanie, że ci, którzy go budowali w większości już odeszli i dlatego jego aktywność dobiega końca. Trochę inaczej to wygląda w Londynie, ale pokoleniowy podział, może bardziej środowiskowy, nadal obowiązuje. Najbardziej groteskowe w tym podziale jest to, że został on narzucony po wojnie przez komunistów – kraj i emigracja. Tyle że wtedy emigracja utożsamiała się z narodem w opozycji do narzuconej komunistycznej władzy. Chociaż rządy komunistyczne upadły, opozycja została, w formie karykaturalnej. Przez lata podtrzymywano polską tradycję na obcej ziemi, powstawały ośrodki i pomniki, a z odejściem pokolenia wojennego misja podtrzymywania tradycji jakby się skończyła. Czym jest zatem podtrzymywanie tradycji? Czy powinność przekazania jej następnym pokoleniom nie jest sprawą najważniejszą? Dla niektórych prezesów i spadkobierców nie jest. Nie liczą się intencje założycieli, ważne jest na co pozwala statut i w jaki sposób można najlepiej zmaterializować coś, co wartości materialnej mieć nie powinno.

kronika absurdu Podobnie jak w roku ubiegłym na egzaminie maturalnym abiturienci dostali do analizy felieton autora, który nic o tym nie wiedział. Jerzy Sosnowski, którego felieton „Sztuka jako schody ruchome” znalazł się na tegorocznej rozszerzonej maturze, sprowokowany przez dziennikarkę, która go zaskoczyła tą informacją zgodził się poddać osobiście maturalnemu testowi. Polonista, który sprawdził jego pracę, nie uznał kilku odpowiedzi, które nie były zgodne ze schematem egzaminacyjnym. Okazało się więc, że sam autor ma problemy z czytaniem ze zrozumieniem własnego felietonu. W sprawdzianie na zrozumienie czytanego tekstu jedno z zadań brzmiało: „Nazwij dwa środki językowe zastosowane przez autora w celu podkreślenia subiektywizmu jego wypowiedzi”. Ciekawe, co zrozumieli z felietonu autorzy pytań i odpowiedzi? Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Kto wprowadza zagrożenie... Poruszył mnie list pana Marka Kalicińskiego z Hounslow („Nowy Czas” nr 124 z 9 maja), napisany w reakcji na mój felieton o pijanych rowerzystach. Nieznającym sprawy przypominam, że pozwoliłem sobie nieco pokpiwać z orzeczenia Sądu Najwyższego, w myśl którego to werdyktu rowerzystę-recydywistę, który wsiadł na swój pojazd po piwku, trzeba bezwzględnie ukarać karą więzienia. Pan Kaliciński oburzył się moim stanowiskiem i był łaskaw zaapelować do mojego poczucia praworządności oraz przypomnieć, mówiąc najogólniej, że dura lex, sed lex… Pewnie racja i słusznie mi się dostało od Szanownego Czytelnika – pomyślałem zrazu, później jednak uświadomiłem sobie, że przecież kwestionowałem wyłącznie wysokość kary, nie karę samą w sobie. Nie opowiedziałem się w tym felietonie, jak zresztą nigdzie i nigdy, przeciwko konieczności karania kogoś, kto zataczając się usiłuje jechać rowerem po publicznej drodze! Słusznie pan Kaliciński przypomina zasadę Kodeksu Karnego: „Kto wprowadza zagrożenie w ruchu lądowym...”, itd. Jednym słowem – ktoś taki musi jakiejś karze podlegać, z czym zgadzam się bez najmniejszego oporu! Ale – czy nie lepiej byłoby, gdyby

policja, napotkawszy pijanego cyklistę miała obowiązek odeskortować go do izby wytrzeźwień czy szpitala, żeby już – do wytrzeźwienia – zagrożeniem „w ruchu lądowym” nie był, potem zaś obciążyć człowieka kosztami transportu i pobytu, doprowadzić do sądu grodzkiego i skazać na jakąś grzywnę czy prace publiczne? Nie byłoby to bardziej wychowawcze? Nie służyłoby społeczeństwu lepiej? Bo jaki zysk ma to społeczeństwo z faktu, że pijany cyklista spędzi półtora roku w więzieniu? „Karanie za łamanie prawa jest drugą, tuż zaraz po edukacji społeczeństwa, powinnością państwa” – był uprzejmy napisać pan Kaliciński. – Zgadzam się z tym, częściowo. To znaczy, podzielam pogląd, że kara za przestępstwo czy wykroczenie musi być nieuchronna. Uważam jednak, że musi być proporcjonalna. Nie wierzę, że pijany chłop śpiący na poboczu drogi stwarza mniejsze zagrożenie „w ruchu lądowym” niż równie pijany rowerzysta. Tymczasem ów śpiący w Polsce podlega karze grzywny, rowerzysta zaś karze więzienia! I to ma być wyraz mądrości Trybunału?! Nie chcąc denerwować pana Kalicińskiego celowo nie poruszę już problemu „edukacji społeczeństwa” jako obowiązku państwa. Z biegiem lat dochodzę bowiem do wniosku, że po-

mysł powszechnej oświaty jako urządzenia państwowego przyniósł kulturze europejskiej więcej szkody niż pożytku – no, ale to materiał na zupełnie inną dyskusję... Odniosłem wrażenie, że pan Kaliciński przypisał mi skłonność do propagowania bezkarności czynów nagannych. Odpowiem w ten sposób: w dawnej Szwecji za kradzież karano obcięciem dłoni i przez wiele lat kara ta wydawała się skuteczna i pożyteczna społecznie. Gdyby jednak w Szwecji dzisiejszej (wiem, że to niemożliwe, ale teoretyzuję) ktoś zapragnął powrócić do takiego zwyczaju prawnego, znalazłbym się pośród protestujących przeciw takiemu barbarzyństwu. Czy wolno byłoby panu Kalicińskiemu wysnuć z tego wniosek, że jestem przeciwko karaniu za kradzież? Albo inaczej – jestem przeciwnikiem orzekania i dopuszczalności kary śmierci. Czy na podstawie takiej wiedzy wolno komuś orzec, że opowiadam się, na przykład, przeciw karaniu za morderstwo? Nie sądzę, by było to wnioskowanie rzetelne i uczciwe. Co powiedziawszy, zostanę przy swoim. Wbrew panu Kalicińskiemu orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie rowerzystów pod wpływem alkoholu nie uznam za „bardzo trafne”, lecz za – co najmniej – niedostatecznie przemyślane.


12 |

23 maja 2009 |nowy czas

redaguje roman Waldca

czas pieniądz biznes media nieruchomości

Kto straci, kto zyska?

ali sta ir Dar ling, obec ny chan cel lor of Exche qu er wy gło sił 22 kwiet nia dru gi w swo jej ka rie rze bu dżet. Przy po mnij my, że po nad rok temu – 12 mar ca 2008 – ogło sze nie bu dże tu od by ło się w kli ma cie po waż nych pro ble mów na ryn ku fi nan so wym, tj. upad ku nor thern rock i za bu rze niach na mię dzy na ro do wych ryn kach kre dy tów hi po te tycz nych. od te go cza su by li śmy rów nież świad ka mi upad ków zna nych z high stre et firm, ta kich jak Wo ol wor ths czy za wi.

D

arling, w przeciwieństwie do swojego poprzednika Gordona Browna, sprawującego tę funkcję w 10-letnim okresie wzrostu gospodarczego na Wyspach Brytyjskich, stanął niewątpliwie przed wielkim wyzwaniem zbilansowania budżetu państwa w bardzo trudnym momencie dla brytyjskiej gospodarki. Jak tego dokonał? W bardzo prosty, choć dla wielu kontrowersyjny sposób – poprzez „pożyczenie” pieniędzy od podatników. Deficyt ogłoszony w tegorocznym budżecie wyniósł prawie 175 bln funtów, co oznacza, że do roku finansowego 2013-2014 zadłużenie Wielkiej Brytanii wyniesie około 79 proc. produktu krajowego brutto (PKB), co jest naj-

więk szym za dłu że niem wśród czo ło wych go spo da rek świa ta, ta kich jak: USA, Niem cy, Chi ny czy Fran cja. We dług wie lu eks per tów spła ce nie te go dłu gu nie zaj mie kil ka czy kil ku naście lat, ale wręcz jed no ca łe po ko le nie. Za dłu że nie w wy so ko ści 79 proc. PKB to naj więk sze za dłu że nie Wiel kiej Bry ta nii od cza sów II woj ny świa to wej. Do pię cie bu dże tu, czy li ze bra nie kwo t y rów nej pla no wa nym wy dat kom oka za ło się – w związ ku z kry zy sem i spad kiem pla no wa nych wpły wów bie żą cych – za da niem nie moż li wym. Dla te go Ali stair Dar ling część z bra ku ją cej kwo ty sfi nan so wał kre dy tem, a część po sta no wił zdo być zwięk sza jąc ob cią że nia po dat ko we. Nas in te re su je ten dru gi element, czy li przyj rzy my się bli żej do czy ich kie sze ni kanc lerz się gnął naj chęt niej, by zy skać do dat ko we środ ki. Naj ła twiej szą ofia rą mi ni stra fi nan sów, jak zwy kle, oka za li się kon su men ci al ko ho lu i pa pie ro sów. I tak za no to wa no na stę pu ją ce wzro sty ak cy zy: pint pi wa – 1 pens, bu tel ka wi na – 4 pen sy, al ko hol wy so ko pro cen to wy – 13 pen sów, pacz ka pa pie ro sów – 7 pen sów. Z punk tu wi dze nia po li tycz ne go, de cy zja nie kon tro wer syj na, teo re tycz nie ta kie pod wyż ki mo gą za owo cać zmniej sze niem konsumpcji tych u ży wek, a więc po pra wą zdro wia spo łe czeń stwa, itp. Z dru giej stro ny ro dzi się py ta nie, ja ki bę dą one mia ły wpływ na funk cjo no wa nie np. pu bów w Wiel kiej Bry ta nii, któ r ym po wpro wa dze niu za ka zu pa le nia w miej scach pu blicz nych i tak już spa dły ob ro ty, a po wpro wa dze niu pod wy żek ak cy zy mo że być tyl ko go rzej. A ban kruc twa pu bów w kra ju, w któ r ym ich funk cjo no wa nie jest tak moc no za ko rze nio ne w hi sto rii i tra dy cji, trud no so bie wy obra zić. Jed nak że naj więk szym szo kiem te go bu dże tu jest wpro wa dze nie 50-pro -

cen to wej staw ki po dat ku do cho do we go od za rob ków po wy żej £150,000 rocz nie. Tym bar dziej że za po wie dzi w po przed nim ro ku do ty czy ły je dy nie ewen tu al no ści wpro wa dze nia staw ki 45-procentowej od kwiet nia 2011 ro ku! Ogło sze nie ta kiej de cy zji spo tka ło się z fa lą kry ty ki na wet Par tii Pra cy, nie mó wiąc już o śro do wi skach biz ne so wych i ca łej kla sy po li tycz nej, po cząw szy od To ny Bla ira. Wy da je się więc, że po ze szło rocz nym eks o du sie po dat ni ków okre śla nych mia nem non do mi ci led, co by ło efek tem wpro wa dze nia od kwiet nia 2009 no wych prze pi sów od no śnie ich opo dat ko wa nia, za ata ko wa na zo sta ła ko lej na gru pa po dat ni ków, czy li tych za ra bia ją cych po wy żej £150,000 rocz nie (po nad 350 tys. po dat ni ków w UK). To nie wszyst ko – ci, któ r ych do chód prze kro czy £100,000 rocz nie (oko ło 700 tys. po dat ni ków) bę dą mieć ogra ni cze nie w kwo cie wol nej od po dat ku (per so nal al lo wan ce) o £1 za każ de £2 za ro bio ne po wy żej £100,000. Ozna cza to, że przy za rob ku po wy żej £112,950 rocz nie, po ten cjal ny po dat nik nie tyl ko bę dzie pła cił 50 proc. po dat ku, ale tak że nie bę dzie mu przy słu gi wać kwo ta wol na od po dat ku. To nie ko niec, po dat ni cy za ra bia ją cy po nad £150,000 rocz nie nie uzy ska ją tak że ulgi po dat ko wej od swo ich in we sty cji w pry wat ne fun du sze eme r y tal ne. Roz cza ro wa nie pra cow ni ków Ci ty by ło nie do opi sa nia i już sły chać na zwi ska słyn nych dy rek to rów ban ków czy fun du szy in we sty cyj nych pla nu ją cych swo je wy jaz dy do miejsc o bar dziej przy chyl nych sys te mach po dat ko wych (tax he avens), ta kich jak Cay man Is lands, Bri tish Vir gin Is lands czy Du bai. Kwo ta wol na od po dat ku (per so nal al lo wan ce) w no wym ro ku po dat ko wym, któ r y za czął się 6 kwiet nia, zwięk szo na zo sta ła z £6,035 do £6,475, czy li o £440 (7.29 proc.). Dla

po rów na nia wśród star szych oby wa te li miesz ka ją cych w Wiel kiej Bry ta nii wzro sty per so nal al lo wan ces oka za ły się rów nie umiar ko wa ne. I tak na przy kład po dat ni cy w wie ku od 65 do 74 lat bę dą mie li pra wo do kwo ty wol nej od po dat ku w wy so ko ści £9,490 w po rów na niu do £9,030 w ro ku po przed nim, wzrost o £460 (5.09 proc.). Dla osób w wie ku po wy żej 75 lat, próg ten wzrósł rów nież o £460 (z £9,180 na £9,640). Po dość zna czą cych zmia nach w struk tu rze po dat ku ka pi ta ło we go (Ca pi tal Ga ins Tax) w kwiet niu 2008, nie wie le w tej kwe stii wy da rzy ło się w tym ro ku. Staw ka po dat ku po zo sta ła bez zmian, w wy so ko ści 18 proc. Kwo ta zwol nio na od po dat ku zwięk szy ła się z £9,600 do £10,100. Żad nych zmian nie od no to wa no w sys te mie opo dat ko wa nia spół ek ak cyj nych i z ogra ni czo ną od po wie dzial no ścią, po zo sta wia jąc staw ki po dat ko we na ta kim sa mym po zio mie jak w po przed nim ro ku, czy li w wy so ko ści 21 proc. i 28 proc. Po dob nie ze skład ka mi na ubez pie cze nia so cjal ne (Na tio nal In su ran ce Con tri bu tions – NIC), któ r ych staw ki pro cen to we rów nież po zo sta ły bez zmian. Z wy jąt kiem wzro stu Class 2 NIC (dla osób self em ploy ed) – z £2.30 ty go dnio wo na £2.40 oraz skła dek wo lun ta r yj nych (Class 3 NIC) – z £8.10 ty go dnio wo na £12.05 ty go dnio wo. Do po zy tyw nych aspek tów te go rocz ne go bu dże tu moż na za li czyć zwięk sze nie li mi tu oso bi stych oszczęd no ści na nie opo dat ko wa nych kon tach ban ko wych – In di vi du al Sa ving Ac co unts (ISA) – z £7,200 w ro ku po przed nim do £10,200 od kwiet nia 2010. Dla po dat ni ków po wy żej 50 ro ku ży cia no wy próg bę dzie wpro wa dzo ny jesz cze w bie żą cym ro ku. Dla po bu dze nia bran ży mo to ry za cyj nej wpro wa dzo ny zo sta nie spe cjal ny fun dusz zwa ny car scrap pa ge, czy li do pła ta w kwo cie £2,000 dla

każ de go, kto zde cy du je się na wy mia nę sta re go au ta (mi ni mum 10-let nie go) na no we. Je śli cho dzi o ry nek nie ru cho mo ści, któ r y do nie daw na był jed nym z mo to rów ko niunk tu r y bry tyj skiej go spo dar ki, Ali stair Dar ling po twier dził pod trzy ma nie zwol nie nia z po dat ku (Stamp Du t y Tax) kup no nie ru cho mo ści o war to ści mniej szej niż £175,000. Re asu mu jąc, kon struk cja bu dże tu z pew no ścią nie na le ża ła do naj prost szych, bio rąc pod uwa gę glo bal ną re ce sję, spa dek PKB, po ten cjal ną de f la cję, re kor do wą licz bę ban kructw oraz wzrost bez ro bo cia. Czy pro jekt bu dże tu opra co wa ny przez kanc le rza Dar linga spraw dzi się w tych trud nych wa run kach – czas po ka że. Wia do mo jed nak, jak to by wa z cy kla mi eko no micz ny mi, że po fa zie de pre sji na stę pu je fa za wzro stu i roz wo ju. Py ta nie tyl ko, jak dłu go bę dzie my mu sie li cze kać na fa zę wzro stu i czy ten bu dżet nas ochro ni przed skut ka mi za ła ma nia go spo dar ki. A mo że wzo rem nie któ r ych le piej by ło by za cząć się pa ko wać i przy go to wy wać do wy jaz du w bar dziej sło necz ne i eko no micz nie sta bil ne – przy naj mniej pó ki co – miej sca ty pu Du bai czy Cypr?

Krzysz tof Wach Msc ac ca Kan ce la ria Księ go wo ści i Do radz twa Po dat ko we go kjwach@kjwac co un tants.co.uk 079600 39267

gBP

EUro

14.05

4,98 zł

4,48 zł

15.05

5,01 zł

4,47 zł

18.05

5,07zł

4,48zł

19.05

4,97 zł

4,38 zł

20.05

4,95 zł

4,36 zł


|13

nowy czas | 23 maja 2009

publicystyka

Parlamentarny skandal Grzegorz Małkiewicz Bomba tykała od dawna. Można nawet współczuć posłom, że sprawą dofinansowania ich nieoficjalnych poborów zainteresowali się dziennikarze. Od dłuższego przecież czasu w Westminster obowiązywał system umożliwiający zwroty wydatków związanych z wykonywaniem funkcji reprezentanta wyborców. I jak to bywa w Wielkiej Brytanii system nie do końca był określony rygorami prawnych paragrafów. Co jest niezbędne i kogo można zatrudniać w charakterze asystentów należało do indywidualnej interpretacji posłów. Powszechny był proceder zatrudniania członków rodziny, co niekiedy ujawniały media, ale nie była to praktyka przestępcza. Pierwszoplanowi politycy, obawiając się oskarżeń o nepotyzm, unikali wprawdzie takich rozwiązań, ale ci z tylnych rzędów wykorzystywali rodzinną siłę roboczą. Bywało też, że do mediów przedo-

stawał się pikantny szczegół, że na przykład mąż minister spraw wewnętrznych Jacqui Smith poprosił o zwrot kosztów za wypożyczenie filmów pornograficznych. W tym przypadku bardziej niż pornografia bulwersował fakt dopisania do wydatków kilku dosłownie funtów. Skończyło się na publicznym upokorzeniu politycznej pary i kilku felietonach, nie był to temat z rodzaju nadużyć. Dziennikarze zaczęli jednak podejrzewać, że skoro zdarzają się takie przypadki, to być może jest to wierzchołek góry lodowej. The Daily Telegraph dotarł do szczegółowych zestawień refundacji wydatków parlamentarzystów zatwierdzanych bez zastrzeżeń przez urzędników parlamentu, za których bezpośrednio odpowiadał przewodniczący Michael Martin (the Speaker). Lista była długa i kuriozalna i nie dotyczyła jednej partii. Posłowie zwracali się o zwrot kosztów za koszenie trawy w swoich rezydencjach, oczyszczenie fosy czy dbanie o lądowisko helikoptera i basen. Powszechnym procederem było kupo-

7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH

wanie mebli do rezydencji poselskiej (domu w okręgu wyborczym) z przeznaczeniem do użytku w domu rodzinnym. Były też wnioski o zwrot pieniędzy ewidentnie przestępcze. Dotyczyły pożyczek mieszkaniowych dawno już spłaconych. Najbardziej jednak szokujący jest fakt, że na liście posłów nadużywających przywilejów znaleźli się tym razem czołowi politycy – połowa gabinetu Gordona Browna, w tym sam premier. Z dokumentów otrzymanych przez dziennikarzy The Daily Telegraph wynika, że Gordon Brown zatrudniał swojego brata (który jest lobbystą) w charakterze sprzątaczki z miesięcznym wynagrodzeniem 241 funtów. Rzecznik premiera próbował tłumaczyć, że jest to nieporozumienie, brat nie sprzątał, tylko wynajmował sprzątaczkę, która pracowała również u premiera, dlatego powstał taki zapis w wydatkach. Nie był to jedyny głos bagatelizowania afery poselskiej. W obronie skompromitowanych posłów wystąpiła również deputowana Browna Harriet

6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\

3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX

0870 999 05 06 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ

MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H] *RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob

Premier Gordon Brown ma poważny problem. Notowania laburzystów spodły do 20 proc., przy 40 proc. konserwatystów.

Harman. Jak zaznaczyła, nie broni systemu, ale taki system był i posłowie wykorzystywali istniejące przepisy. Większość z nich wykazywała się dużą wyobraźnią, jak na przykład lord Mandelson, obecnie minister przemysłu, który tydzień przed ustąpieniem z parlamentu zdążył przedstawić rachunek na 3 tys. funtów za remont swojego domu, który zresztą wkrótce sprzedał. Z prawa do zwrotu wydatków skorzystał również minister sprawiedliwości Jack Straw. Jak się okazało niesłusznie i sumę 1700 funtów, którą otrzymał na zapłacenie council tax dobrowolnie zwrócił. Ujawnienie tylu nazwisk i zwyczaju zwracania kosztów nie zawsze związanych z pełnieniem obowiązków poselskich doprowadziło do krytyki całej klasy politycznej, a indywidualne przypadki zeszły jakby na plan dalszy. Takiego kryzysu w brytyjskim parlamencie jeszcze nie było. W zaistniałej sytuacji tylko nieliczni politycy odważyli się na wyrażenie głośnej dezaprobaty dla źródła przecieku i domagali się ustalenia, kto był odpowiedzialny za udostępnienie dziennikarzom The Daily Telegraph szczegółowych rozliczeń. Najbardziej radykalnie, nie szukając żądnych usprawiedliwień, sprawę nadużyć potraktował przywódca konserwatystów David Cameron. Posłowie zostali zobowiązani do oddania pieniędzy, grozi im również reselekcja w lokalnych oddziałach partii. Niektóre przypadki zostały zgłoszone policji, na podstawie podejrzenia o działalność przestępczą. Przewodniczący Izby Gmin, Michael Martin otwarcie lekceważył zaniepokojonych sytuacją posłów. Dopiero po otwartej krytyce przywódcy liberałów Nicka Clegga i konserwatysty Williama Hague’a, prawej ręki Davida Camerona, zgodził się na ko-

nieczność przeprowadzenia reform obowiązującego systemu. Jednak duża grupa posłów złożyła wniosek o wotum nieufności. Michael Martin postanowił nie czekać i kilka godzin później sam zlożył rezygnację. W ten sposób po raz pierwszy od ponad 300 lat Izba Gmin pozbyła się swego przewodniczącego. Tego samego dnia premier Gordon Brown zapowiedział radykalną reformę systemu refundacji wydatków, w myśl której Izba Gmin po raz pierwszy straci przywilej decydowania o własnych finansach. Będą one podlegały zewnętrznej kontroli. Tymczasem osłabione i skompromitowane partie polityczne (poza Partią Liberalnych Demokratów) czekają wybory do Parlamentu Europejskiego.

ile posłowie zarabiają Włochy USA Japonia Austria Irlandia Niemcy Holandia Dania Wielka Brytania Finlandia Luksemburg Grecja Francja Belgia Szwecja Węgry Słowenia Hiszpania Polska Czechy Rumunia Łotwa Słowacja Litwa Bułgaria Estonia

£126,743 £115,402 £106,000 £88,460 £84,376 £79,555 £75,257 £69,281 £64,766 £63,486 £62,181 £59,527 £56,527 £56,402 £55,569 £53,896 £47,480 £33,871 £26,897 £23,596 £20,322 £18,681 £16,379 £12,810 £9,745 £2,841


14|

23 maja 2009 | nowy czas

takie czasy

Czy da się przemycić nóż do parlamentu? Nie wiem, jak skutecznie przemycić nóż do parlamentu brytyjskiego, wiem natomiast, co się stanie przy próbie przemycenia malutkiego kieszonkowego scyzoryka. Mam już w tej materii pewne doświadczenia i mogę się nim podzielić.

Włodzimierz Fenrych

O

tóż pewnego dnia w towarzystwie redaktorów „Nowego Czasu” szedłem do brytyjskiego parlamentu na spotkanie posłów Partii Liberalno-Demokratycznej z grupą Polaków. Przed budynkiem, na skwerze pod pomnikiem Churchilla, odbywała się właśnie jakaś zadyma, powiewały czerwone chorągwie z wyszczerzonymi tygrysami, ciemnoskórzy demonstranci wykrzykiwali jakieś hasła, a Pałac Westminsterski osłaniany był żywym murem policjantów. Zadyma zdaje się nie wpływała w żaden sposób na funkcjonowanie szacownej instytucji, acz częstotliwość zadym ostatnimi czasy wpłynęła zapewne na poziom kontroli wchodzących do budynku. Jak na lotnisku – przez bramkę, prześwietlenie plecaczka, te rzeczy… Problem pojawił się w momnecie, kiedy uświadomiłem sobie, że mam ze sobą scyzoryk, taki malutki, dwucalowy (oni tu nie rozumieją centymetrów). Przez zapomnienie oczywiście. O fakcie posiadania scyzoryka przypomniał mi rychło czujny strażnik. Myślałem, że skończy się jak na lotnisku, że kolejny mój kozik poleci do wielkiego szklanego słoja.

Myliłem się. Parlament Zjednoczonego Królestwa to nie jakiś tam irlandzki samolot. Tu podchodzi się do spraw poważnie. Strażnik przy bramce najwyraźniej nie miał prawa podejmować decyzji w tej jakże ważnej sprawie i wezwał do tego policjanta. Pan policjant przyszedł po kilkunastu minutach i dał mi do wyboru – albo dobrowolnie oddam broń, która następnie zostanie zniszczona, albo zostanę na miejscu aresztowany i postawiony w stan oskarżenia na podstawie ustawy zakazującej noszenia noży. Wybrałem oczywiście pierwszą opcję, ale nie mogłem się oprzeć temu, by głośno wyrazić zdumienie możliwością aresztowania i postawienia w stan ostarżenia kogoś za posiadanie scyzoryka do obierania pomarańczy. Panu policjantowi najwyraźniej nie w smak było moje zdumienie i poinformował mnie, że jeżeli nie zaprzestanę zadawania ośmieszających go pytań, to on mnie zaaresztuje za brak szacunku dla przedstawiciela władzy. Poinformował mnie również, że mi się to może wydawać śmieszne, ale dla niego to jest poważna sprawa, bowiem nie ma żadnej gwarancji, że nie dźgnę kogoś tym nożem dwie godziny po wyjściu z budynku. Zostałem więc ukarany, czyli jak to mówią – mam za swoje. Za co zostałem ukarany? Nie za to, że coś zrobiłem, nie za to również, że groziłem, że coś zrobię, ani też nie za to, że coś planowałem. Zostałem ukarany za to, że MÓGŁBYM (przecież nigdy nic nie wiadomo) coś zrobić. To prawda, nie ma żadnej gwarancji, że w ciągu dwóch godzin po wyjściu z budynku parlamentu nie dźgnę kogoś nożem. Nie gwarantuje tego również konfiskata mojego kozika. Przecież bez

żadnego problemu mógłbym pójść do pierwszego lepszego sklepu gospodarstwa domowego i kupić jakiś kuchenny majcher (pamiętacie jak śpiewał Nalepa – „a nóż ten był do chleba, już nie będziesz zdradzać mnie”?). A zresztą po co chodzić do sklepu? Gdybym chciał dźgnąć kogoś w budynku parlamentu, to też by się coś znalazło. Z dużym opóźnieniem pojawiłem się na spotkaniu polityków z Polakami (opóźnienie spowodowane było oczywiście formularzami, które pan policjant musiał wypełnić konfiskując mi scyzoryk). Skończyły się mowy, ale było jeszcze małe przyjęcie, jakieś jedzonko, napitki. Zgadnijcie co tam zobaczyłem? Noże stołowe! Kilkakrotnie większe niż mój mały scyzoryk. Trochę tępe, ale co z tego? Czyżbym miał się przejmować tym, że moją ofiarę będzie bardziej bolało, bo nie pozwolono mi przemycić ostrzejszego noża? A przyznam się w sekrecie, że noszę przy sobie pewien przyrząd, którego niektórzy mężczyźni używają do gwałcenia kobiet. Nie ma żadnej gwarancji, że w ciągu dwóch godzin po wyjściu z parlamentu nie zgwałcę jakiejś kobiety. Czy oznacza to, że ów przyrząd powinien być również skonfiskowany, tak na wszelki wypadek? Myślałby kto, że tylko w Polsce ustanawiane są kretyńskie przepisy. Jak to mówią Anglicy – welcome to the reality. Pamiętacie Ministerstwo Głupich Kroków? To było angielskie ministerstwo. Dlaczego Hamlet został wysłany do Anglii? Bo zwariował. I co, pobyt w Anglii miał go z tego stanu wyleczyć? Wyleczyć nie, ale przynajmniej nie będzie odstawał, bo tam wszyscy tacy dziabnięci. Najwyraźniej symptomy te widoczne były już za czasów Szekspira.

››

Przed parlamentem, na skwerze pod pomnikiem Churchilla, zadyma, szczelnie otoczona kordonem policjantów, nad parlamentem spokojne, błękitne niebo. Fot.: Włodzimierz Fenrych


|15

nowy czas | 23 maja 2009

sylwetki

Ciągle młoda Barbara… W latach sześćdziesiątych i do połowy siedemdziesiątych niemal wszyscy londyńczycy (a także wielu spoza Wielkiej Brytanii) znało – przynajmniej ze słyszenia – firmę Biba. Był to bowiem sklep, gdzie za małe pieniądze można było kupić modne ciuchy, niedostępne wtedy nigdzie indziej – kolorowe, odpowiednie dla młodych, którzy nie chcieli ubierać się w tradycyjny, sztywny, angielski sposób. Biba była „dzieckiem” Barbary Hulanicki, warszawianki, którą powojenne losy zagnały do Londynu. Twórczymi Biby wraca na wybiegi i ulice Wielkiej Brytanii nową kolekcją zaprojektowaną dla sklepów Topshop.

Stefan Gołębiowski Po ukończeniu studiów pracowała w „Vogue” i „The Times” jako ilustratorka stron z modą. Znudzona odzieżą sprzedawaną w ogólnie dostępnych sklepach postanowiła projektować własne i sprzedawać je – początkowo drogą pocztową – za cenę, która pokryje koszty. Był to rok 1964. Jej różowa bawełniana sukienka wraz z szalikiem (£1,25), rozeszła się bardzo szybko w 17 tys. sztuk. Uzyskane w ten sposób pieniądze pozwoliły jej na otwarcie małego butiku na Abington Street, w bok od High Street Kensington. Wkrótce jednak okazał się zbyt mały i po paru przenosinach Biba znalazła swoje miejsce w dużym domu towarowym nazwanym Fantasia albo Big Biba, przy High Street Kensington, gdzie dziś mieści się Marks & Spencer. Było to miejsce, gdzie można było kupić wszystko: ubranie, jedzenie, wyposażenie mieszkań, i błyskawicznie stało się popularne zarówno wśród przeciętnej klienteli, jak i wśród gwiazd. Twiggy, Mick Jagger, Julie Christie, a nawet Brigitte Bardot zaopatrywali się w Bibie (nazwanej tak na cześć siostry Barbary). Hulanicki była projektantką i artystyczną duszą przedsięwzięcia, jej mąż Stephen Fitz-Simon zajmował się stroną biznesową. Sukces Big Biby nie trwał jednak długo. Do tak ogromnego przedsięwzięcia potrzebni byli wspólnicy, a sam budynek szybko stał się obiektem pożądania bogatych firm, z których jedna – British Land – w 1975 roku odkupiła niewielkie udziały Barbary Hulanicki, która z mężem i synem Witoldem wyjechała z Londynu – najpierw do Brazylii, a następnie do Nowego Jorku. W 1980 roku wróciła do Londynu, gdzie otworzyła kolejne sklepy, zaprojektowała nową serię kosmetyków, pracowała jako fotograf i ilustrator w czasopismach poświęconych modzie oraz napisała autobiografię zatytułowaną From A to Biba. Jednak i ten epizod jej życia nie potrwał długo. Dostawszy ofertę z USA, poleciała na Miami i rozpoczęła nową karierę jako projektantka wnętrz dla Chrisa Blackwella – założyciela Island

Records i właściciela hoteli na Miami oraz na Wyspach Karaibskich. Od wielu lat Barbara Hulanicki działa bez organizacyjnej pomocy męża – jej ukochany Stephen zmarł na raka w 1997 roku. Jej życiową filozofią jest jednak niepoddawanie się i szybkie stawanie na nogi po kolejnych upadkach. Mając ponad 70 lat podejmuje więc kolejne wyzwania, nie myśląc o odpoczynku czy zasłużonej emeryturze. Mimo iż Barbara Hulanicki wciąż jest osobą bardzo zajętą, udało mi się przeprowadzić z nią wywiad. Jej głos brzmiał młodo, był pełen entuzjazmu i radości. Spytałem ją przede wszystkim o polskie korzenie, gdyż o jej zawodowym życiu napisano już bardzo wiele. Jak się dowiedziałem, jej ojciec wyjechał wraz z rodziną na placówkę do Londynu. Barbara miała wtedy cztery lata. Potem była Jerozolima, wakacje w Polsce, znowu Palestyna i niespodziewana śmierć ojca, po której długo nie mogła się otrząsnąć. Ojciec Barbary – Witold – był w przedwojennej Polsce dyplomatą, a także sportowcem-olimpijczykiem. Tuż przed wybuchem II wojny, przerywając wakacje w kraju, rodzina wyjechała do Palestyny, gdzie Witold był zatrudniony i gdzie został zamordowany w 1948 roku. Z czasów wojennych zapamiętała przybywających do Palestyny wraz z armią gen. Andersa Polaków i niezłomną postawę ojca wobec nadciągającego komunizmu. Po okrutnej, niespodziewanej śmierci ojca (został zastrzelony) ciotka z Londynu zaoferowała pogrążonej w bólu i depresji rodzinie pobyt w Anglii. 12-letnia Barbara wraz z matką i dwoma siostrami wyjechała do Londynu, do ekscentrycznej ciotki Zofii. O powrocie do komunistycznej Polski nie było mowy, trzeba więc było ułożyć sobie życie w obcym kraju. Mimo ekskluzywnego adresu: Ritz Hotel, bo w nim mieszkała ciotka, miło nie było. Ciotka przestała mówić po polsku – zwracała się do rodziny po angielsku. – Mój ojciec byłby bardzo niezadowolony z tego powodu. Był bardzo prawym człowiekiem i prawdziwym Polakiem. Chciał zachować w nas polskość – mówi Barbara. Ciotka wysłała ją do szkoły w Brighton. Po jej

ukończeniu Barbara wróciła do Londynu, gdzie zaczęła swą artystyczną karierę, rysując projekty sukien m.in. dla Givanchy i Balenciaga. A potem była już Biba… Nie miała zbyt wielu okazji, wyjechawszy z rodziną w tak młodym wieku z Polski, by nauczyć się poprawnej polszczyzny. Dlatego dziś – jak sama mówi – jej polski jest obsolete. – Od wyjazdu przed wojną nie byłam w Polsce. Chciałabym pojechać. Będzie to dla mnie bardzo emocjonalna wizyta. Tyle lat, tyle wspomnień. Z mojej rodziny nikt już tam nie żyje (część zginęła w obozach koncentracyjnych). Mam pomieszany życiorys: w Anglii jestem Polką, w Ameryce – cudzoziemką-Brytyjką. – Czy zawsze chciała pani być projektantką? – pytam o początki jej kariery zawodowej. – O, tak, zawsze chciałam się wyrwać z domu, być niezależna, pracować w dziedzinie mody, fotografii, rysunku. Dostałam pracę w studio i tak się zaczęło. Potem spotkałam Stephena, który zajmował się reklamą i biznesem. Po bardzo krótkim romansie pobraliśmy się wbrew ostrzeżeniom przyjaciół uważających, iż nie przetrwa to długo. Przetrwało ponad 30 lat – do jego śmierci. Plotki po Londynie głosiły, iż Big Biba zlikwidowana została m.in. dlatego, że z tego sklepu łatwo było kraść (pamiętajmy, że w tamtych latach nie było jeszcze zabezpieczeń, wszędzie obecnych kamer, które dzisiaj chronią przed kradzieżą, a przez dom towarowy przewalały się tysiące ludzi – w samym dniu otwarcia naliczono podobno 30 tys. klientów, co na tamte czasy było niespotykaną liczbą.) Barbara w to nie wierzy. – To nie dlatego. Zbyt wielu było udziałowców. W tamtych czasach Kensington nie był taki, jak dziś. Zaczął się odradzać wraz z Bibą. Stał się atrakcyjny i duże firmy zwietrzyły dobry biznes. Dla nas – małych inwestorów – nie było w pewnym momencie miejsca. Decydowano za mnie i mojego męża. A mieliśmy tylko około 25 proc. udziałów, mimo że sklep ten powstał dzięki nam. Dzielnica stała się modna i bogaci przedsiębiorcy zwietrzyli duży interes – wyjaśnia.

– Lata sześćdziesiąte kojarzyły się z hipisami. Czy Biba była odzewem na tamte czasy? – zapytałem panią Barbarę. – Hipisi byli przede wszystkim w Kalifornii – odpowiada. – W Londynie mieliśmy weekendowych hipisów, angielska wersja z młodymi ludźmi w kożuszkach á la John Lennon. I to oni stanowili trzon naszej klienteli. Bibę można by porównać do obecnego Topshop. Tania, a jednocześnie modna odzież dla młodych, ale również dla starszych wiekiem, którzy nie chcą się ubierać w tradycyjne koszule i garnitury. Barbara Hulanicki czuje się do pewnego stopnia dumna, iż jej pomysł był strzałem w dziesiątkę. – Sprzedawaliśmy po cenie kosztów, w dużych ilościach, a młodzi kupowali wszystko. Po prostu nie było wtedy modnych, pełnych kolorów i dobrze zaprojektowanych ubrań. Na każdą kieszeń – trzeba dodać. – Czy jest pani – pytam – po tylu przejściach (ciągle myślę o tym, że śmierć ojca, zamordowanego niemal na oczach dwunastoletniego dziecka musiała odcisnąć swoje piętno) zadowolona z życia? – Tak – odpowiada. – Brakuje mi męża, ale z drugiej strony każdy dzień przynosi coś nowego. Barbara Hulanicki jest jedną z nielicznych kobiet-Polek, które zrobiły w tamtych latach wielką karierę. W świecie mody nazwisko Hulanicki znaczy bardzo wiele. Ale ona sama pozostała skromną osobą. Rozmowa z nią dała mi dużo do myślenia. Niewiele jest tak zdeterminowanych kobiet. Zakładając Bibę mogła użyć łatwiejszego dla Anglików nazwiska męża – Fitz-Simon. Została jednak przy swoim polskim. W trakcie rozmowy zrozumiałem, że polskość jest wciąż w niej – mimo że nie mówi po polsku, jest wciąż rozdarta między tym, co wpajał jej ojciec, a tym, co ostatecznie z życiem zrobiła. Barbara Hulanicki wraca na wybiegi i ulice Wielkiej Brytanii nową kolekcją zaprojektowaną dla sieci Topshop. Nowe projekty, w których jasno widać kontynuację linii wyznaczonej przez Hulanicki, wychodzą spod ręki Belli Freud (prawnuczki Zygmunta Freuda).


16|

23 maja 2009 | nowy czas

agenda

Brytyjskie życie prowinc Małgorzata Białecka

D

avid wygrzebał się wreszcie z kolejnej fali zimowej depresji. Był znowu starym, dobrym Davidem, gotowym pospieszyć mi na pomoc w demaskowaniu brytyjskiej mentalności. – Nie jestem właściwą osobą, by odpowiedzieć na twoje pytanie – powiedział jednak. – Moje życie nie jest w najmniejszym stopniu prowincjonalne! Oczywiście nigdy nawet przez moment nie pomyślałam, że David, Kanadyjczyk z urodzenia i Brytyjczyk z wyboru, prowadzi prowincjonalne życie. W końcu po latach kariery jako model, pomieszkiwania na wszystkich kontynentach i uczestniczeniu w niekończących się przyjęciach z ludźmi, których teraz nazwalibyśmy celebrities, kupno domu w średniej wielkości miasteczku, mającym w nazwie słowo „royal” w bogatym hrabstwie Kent, mogło być dobrym odpoczynkiem lub przejawem snobizmu, jednak nie dowodem na prowadzenie prowincjonalnego życia. Niezależnie jakiej wielkości jest miejscowość w Anglii, pod gładką powierzchnią idealnego codziennego życia dochodzi do wydarzeń, które czasami zapisują się w historii, a czasami jedynie w gazetach... David sprowadził się tutaj kilka lat temu. Zajmując dom niemal po środ-

ku w rzędzie terraced houses podzielił sąsiadów dokładnie na pół i jest tak do dziś. David mieszka w Tunbridge Wells. Pierwsze wzmianki o tym miejscu pochodzą z 1606 roku, kiedy to jeden ze szlachciców przypadkiem natknął się tutaj na źródło wody bogatej w żelazo, które – jak wtedy myślano – było panaceum na wszystko. Sam wielmoża olśniony rzekomym uzdrowieniem z chorób rozsławił miejsce wśród elity w Londynie. W kilka lat później zbudowano wokół źródła pierwsze budynki, gdzie można było pić tę cudowną wodę wraz z kawą, na którą właśnie pojawiła się moda. Do dziś historyczne źródło znajduje się w starej, zabytkowej części miasteczka zwanej Pantiles, gdzie jak się zdaje, nic się nie zmieniło od kilkuset lat. Do źródła przybyła też w XVII wieku sama królowa Henrietta Maria, matka Karola I. Od początku miejsce to skazane było na prosperitę i popularność wśród bogatej klasy średniej. W hotelu Du Vin zachował się też fragment tapety, która wisiała w tym miejscu, kiedy zatrzymała się tutaj królowa Victoria, więc w dobrym tonie prowincjonalnego życia jest przynajmniej raz umówić się tam na kawę. – To jest właśnie prowincjonalne – prycha David, kiedy jedna z sąsiadek mija nas nie odpowiadając na „dzień dobry”. – Ona myśli, że spalę się w piekle, wielka chrześcijanka – zauważa mój rozmówca. Trzeba tu dodać, że David wywołuje ogromne emocje i sąsiedzi uwielbiają go bądź nienawidzą, jednak nigdy nie pozostają obojętni – David jest gejem. Życie na prowincji mija wolno,

jacek ozaist

WYSPA [05] Do ciągłego ruchu na drodze jestem przyzwyczajony. Od dziecka mieszkałem przy jednej z głównych ulic, po studiach, przez rok miałem okna wychodzące na Aleję Solidarności w Krakowie, gdzie tramwaje wyruszały o czwartej nad ranem i wracały po północy. Jeżeli przeżyłem ciągły stukot ich kół, z szumem też sobie poradzę. Ktoś puka. Tym razem grzecznie zapraszam. W drzwiach pojawia się brodata twarz o nieco skandynawskich rysach. Później wtacza się reszta potężnego chłopiska w żółtej kamizelce z napisem Street Cleaner. – Hi, I’m Ray. Divorced man from Ryga. – Jack. Engaged man from Cracow – odpowiadam, niechcący parodiując jego ton. – Yeah – dodaje i znika. Wszyscy pojedli i siedzą w swoich pokojach. Słyszę kaszel, sporadyczne pierdnięcia i...muzykę. „Alleluja” Leonarda Cohena. Żal ściska serce. Od początku wiedziałem, że tego będzie mi brakować najbardziej. Nie jestem dobrym oby-

ma też swoje reguły, szczególnie jeśli mówimy o życiu w miejscowościach, które są sypialniami Londynu. Takie miejscowości to oazy życia rodzinnego, kwitnące targi próżności i snobizmu. Tak jak przed laty, elity ze stolicy szczycą się posiadaniem tutaj swoich domów, które nazwać śmiało można rezydencjami. Ogrody Anglii, jak zwyczajowo nazywa się Kent, przyciągają tłumy,

watelem. Z prawości pozostała mi tylko wiara w słabą, ale jednak, obecność Boga i miłość dwojga ludzi. Bez jakiegokolwiek zażenowania moralnego zgromadziłem kilkaset pirackich lub przegrywanych płyt CD, które musiałem zostawić w Polsce. Nie uważam tego za przestępstwo ani wykroczenie, tylko przejaw anarchii. Nie godzę się bowiem na stosunek kosztów wyprodukowania dóbr kultury w Polsce do ich sklepowej wartości, a tym bardziej do wysokości naszych zarobków. Ktoś to źle urządził albo chce zarabiać zbyt dużo. Nie zwykłem się zachwycać innymi krajami, lecz dostrzegam istotne różnice w sposobie rządzenia nimi. Może to wynika z naszej polskiej mentalności, wytrenowanego przez wieki braku etosu obywatelskiego (nie mylić z patriotycznym), uwielbienia prywaty. Upraszczając: o swój ogródek dbamy, śmieci przerzucając do ogródka sąsiada, choć oczywistą rzeczą jest, że któregoś dnia nam się odwdzięczy. I idą zastępy chłopaków na Wiejską, i nic się nie zmienia, bo niosą te same przywary, tylko obtoczone inną polityczną panierką. Millery, Leppery, Giertychy i Kaczyńskie. Aż się boję, czy będzie do czego wracać. Resztę przemilczę. Nie wyjeżdżałem dlatego, że w kraju było tak źle. Wyjechałem, bo już nie mam czasu łazić za robotą, a tym bardziej zaczynać wszystkiego od nowa. Przehulałem albo przegapiłem swoją szansę i pozostało grać w ciemno, stawiać wysoko i robić dobrą minę do nie najlepszej gry.

jednak to coś jeszcze, to swoisty podział społeczny, który sprawia, że dzieci wszystkich zamożnych trafią do tej samej szkoły z internatem, a żony do tego samego fryzjera. Kiedyś jedna z brytyjskich rodzin klasy średniej odwoziła mnie do miasteczka. Najmłodsze dziecko w rodzinie zauważyło TIR jadący z dostawą do Tesco. Dziecko zapytało dlaczego właściwie rodzina nigdy nie kupuje w Te-

Wychowany jestem, jak wy, na kanonie literatury romantycznej i patriotycznej. Weszła mi w krew słowiańska dusza, która wyjątkowo mi się podoba. Nie chcę całe życie udawać, jak tu. Chcę zasiedlić urokliwą ziemię polską, mówić i pisać w języku ojczystym, ale to kosztuje. W funtach będzie kilka razy szybciej. Dość smęcenia. Muszę powiedzieć, że elegancko wkręciłem się w squatowe towarzystwo. Najbardziej polubiła mnie, od progu, kotka-squatka, jeszcze malutka, a już ciężarna buraska z polskim akcentem w miauczeniu. Wygłaskałem ją za wszystkie czasy i pognaliśmy do lodówki, sprawdzić, czy są dla niej jakieś przysmaki. Pojadła i przyszła do mnie ładnie podziękować. I zyskałem przyjaciółkę, którą teraz muszę dokarmiać i wyprowadzać do ogrodu. Poza tym poznałem Magdę, dziewczynę Archiego. Poczęstowała mnie firmowym czikenem z ryżem i posiedzieliśmy trochę przy kawie. Oprócz kotki, to jedyna kobieta w domu. Prowadziła wypożyczalnię kaset wideo w jednym z miast wojewódzkich. Ciułała na pensje dla pracowniczki, ZUS i podatki, po czym zostawało jej nieco ponad 800 zł. Kiedy nastąpił szturm DVD, nie była w stanie nadążyć za duchem czasu – finansowo oczywiście. Teraz w miejscu wypożyczalni jest warzywniak, a Magda nauczyła się plewić, kosić i przycinać. Mówi, że nie żałuje i ja jej wierzę.

sco. Ojciec odpowiedział, że nie kupuje w Tesco, bo ten sklep jest dla biednych ludzi, oni, ludzie, którzy nie są biedni, kupują w Sainsbury's, zaś jeśli jest się emerytowanym, niebiednym człowiekiem to kupuje się w Marks & Spencer... Dało mi to do myślenia i odkryło kolejną prawdę o życiu na prowincji. David przeziębił się pewnej zimy, bo siedząc na ganku (takim samym we wszystkich terraced houses) udawał, że jest w Szwecji i opala się w zimowym słońcu. – Ekstrawagancja to nasza główna broń, by nie stać się prowincjonalnymi – rzucił w moim kierunku. Ekstrawagancja to pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy, kiedy po raz pierwszy spotkałam Davida. Przybyłam na coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej – nie każdy mógł być zaakceptowany. Wzbudziłam jednak jego sympatię, wypowiadałam się elokwentnie, ujawniłam znajomość literatury i uwielbiałam go słuchać, a bywa gadatliwy. Zdaniem Davida nawet sprzątaczka powinna być dobrze wykształcona. W końcu stajesz się tym, z kim przestajesz. Zresztą i rozmowa kwalifikacyjna to nie rzadkość w przypadku starania się o pracę sprzątaczki. Poprawia to samopoczucie żon prawników, doktorów, menedżerów wyższego rzędu, dla których cała ta rzesza sprzątaczek, często lepiej wykształconych niż one same, pracuje. David czytał wtedy „W poszukiwaniu straconego czasu”, nie skończył tej powieści do dziś. Całości obrazu życia na prowincji dopełnia posiadanie psa. W Londynie nie ma miejsca dla psów, domy bywają ciasne, a jeśli nawet nie, wy-

Siedzimy nad pyszną kawą i zagryzamy ciastem, które upiekła Magda. Strasznie się zrobiło sympatycznie. Obiadek, kawka i ciacho na deser. Całkiem jak u mamy albo we własnym domu. W dalszej części naszej pogawędki już nie jest tak dobrze. Magda opowiada, jak dzień po dniu wsiadała w metro, wysiadała na King Cross, Victorii albo Westminster i zaśmiecała swoimi CV kolejne puby. Oczywiście bez rezultatu. Chciała na zmywak albo do sprzątania, lecz ciągle widziała owo przeklęte kręcenie głową. W końcu Archie zlitował się nad nią i wziął na ogrody. Dostała swoją lekcję Londynu, z której ja wyszedłem zaraz po inauguracyjnym dzwonku. No, bo tak sobie myślę, skoro są te ogrody, to po co ja się będę tułał? Przyjdzie czas, przyjdzie ochota, to pojadę znowu. Przynajmniej już będę miał kasę na trawelkę. Pokoik Archiego i Magdy jest bezkonkurencyjny. Piękne draperie, wykładziny, stylowe mebelki. Nawet parawanik do przebierania się. Wodzę zazdrosnym spojrzeniem po gigantycznym telewizorze, wieży stereo, komputerze stacjonarnym i laptopie, drukarce, faksie, rolecie w oknie, gustownej lampce nocnej. – Jak długo na to pracowaliście? – pytam rozanielony. – Coś ty! – prycha Magda. – To wszystko z rabiszu. – To znaczy? Z rabunku?


|17

nowy czas | 23 maja 2009

agenda

ncjonalne prowadzanie go jest uciążliwe. Na prowincji wystarczy wejść do pobliskiego parku, a park jest za każdym rogiem. Liczba psów rasowych, jaką się tu trzyma, jest wprost porażająca. Zwierzaki są traktowane często lepiej niż ludzie. Istnieją fundacje, które zajmują się nimi po śmierci właściciela, jeśli takowy zapisze w spadku swemu psu i kotu odpowiednią sumę. Miewają swoje hotele, na czas wyjazdu właścicieli, a przede wszystkim mają swoich dogwalker, czyli osoby wyprowadzające je za pieniądze, które dbają o dobre samopoczucie psa na spacerze. Dogwalker może być zawodem na cały etat, wystarczy jedynie okryć się dobrą sławą jako... dogwalker. Pies jest bez wątpienia najbardziej charakterystycznym elementem brytyjskiej prowincji. David również miał psa. Pies zdechł, na skutek czego David wpadł w depresję i przestał wychodzić z domu... – Życie tutaj to splot pewnych okoliczności dla ludzi z mojej ulicy, to nie wybór, to rodzaj kompromisu... i wiek, my jesteśmy starzy – wyznał mi. – Chcesz żyć w Londynie, jednak nie możesz, więc wybierasz najbardziej snobistyczne miejsce, by jeszcze trochę poudawać, że wciąż masz dość pieniędzy, by przenieść się do Londynu. Wszyscy mieszkańcy Tunbridge Wells wydają się zgodni co do tego, że to rodzaj kompromisu. Jest tam inna para starszych już gejów, z których jeden choruje, a drugi wciąż pracuje za granicą. Betsy jest córką amerykańskiego gubernatora na Bermudach z lat przed II wojną światową, żyje więc jak prawdziwa Amerykanka w Anglii – ekstrawagancko i kolonial-

nie, nie przejmując się niczym, ma drugiego męża i od czasu do czasu handluje antykami. Para chrześcijan, którzy zdają się używać ostracyzmu jako głównej broni przed plotkami Davida, to emeryci, niewyglądający na szczęśliwych. Jest też księgowy, który aspiruje, by znaleźć się we właściwej klasie. Najbliższą sąsiadką Davida jest zaś Angela, wdowa, która dni swej emerytury spędza na wyjazdach do Francji i zakupach oraz leczeniu za pomocą homeopatii. Taka współczesna czarownica... Prawdą jest, że zanim z okolicznych sklepów, biur i fabryk wylegną na ulice ludzie w różnym wieku, jednak poniżej sześćdziesiątego roku życia, ma się wrażenie, że małe miasteczka w Anglii są zamieszkane wyłącznie przez starców lub matki z małymi dziećmi. Starcy jeżdżą miejskimi autobusami, spotykają się na kawie w kawiarniach i chodzą do biblioteki. Udzielają się też w różnych organizacjach dobroczynnych, są to jednak inne organizacje, kawiarnie i autobusy niż te, którymi jeżdżą ludzie młodzi. Przeraża fakt, że nie dochodzi tu nigdy do spotkań międzypokoleniowych, dziadkowie nie biorą udziału w tych samych wydarzeniach co ich wnuki, a wnuki coraz rzadziej odwiedzają dziadków. Wydaje się jakby młode pokolenie starało się zepchnąć i odizolować stare, ponieważ starość nie pasuje do prowincjonalnego trybu życia w XXI wieku. David postanowił, że na późną starość przeprowadzi się z powrotem do Kanady. Nie dał się przekonać nachalnym bilbordom. „Wpłać nam swoje pieniądze, zatroszczymy

– Nieee. Rabisz to śmieć. – Jaki śmieć?! – wykrzykuję, bo nadal nie rozumiem. – Przecież to prawie nieużywane rzeczy. Zgięta wpół Magda śmieje się ze mnie ile wlezie. Sięgam po kolejny kawałek ciasta, żeby ukryć zdenerwowanie. – Idziesz ulicą i patrzysz po śmietnikach przed domami. Kiedy już masz coś upatrzone, wracasz wieczorem i po prostu bierzesz. Nieraz jest nawet kartka: proszę, weź i używaj, chroń środowisko. To taki odruch ekologiczny. Ktoś czegoś nie potrzebuje, ale nie wywozi na wysypisko, tylko wystawia przed dom. Wszystkie nasze mikrofale, pralki i lodówki zostały przywiezione na wózku. Kiwam głową. Im więcej rozumiem, tym bardziej mi się to wszystko podoba. Zwłaszcza gdy myślę, jak pusto jest w moim pokoju. – Może i ja coś znajdę. – Na pewno, tylko nie w najbliższej okolicy. Chłopcy już wszystko wyzbierali. Ray jest mistrzem rabiszu. Ma w pokoju kilkanaście komputerów, drukarek i telewizorów. – A po co mu tyle? – Licho go wie. Może to odruch śmieciarza. No to się dowiedziałem. Wielu ludzi może mieć opory przed zbieractwem. Ja tam nie mam. Jak tylko wypatrzę jakiś stół albo szafę, biorę z mety i jeszcze cmoknę w dłoń gospodynię, jeśli się pojawi. Wyszedłem od Magdy pełen ciepłych myśli, pla-

się, byś umarł we własnym łóżku” – jak głosiła reklama jednego z domów opieki. Przybył do Anglii kilkadziesiąt lat temu, bez zawodu i większych pieniędzy – choć rodzice byli zamożni, nie zamierzali finansować jego ekstrawaganckich pomysłów a raczej orientacji – trafił do środowiska innych ekscentryków, aktorów, malarzy i pisarzy, pośród któ-

nów, nadziei. W swoim pokoju zastałem pustkę i warkot zza okna. Aha, zapomniałem, że dostałem od Archiego książkę „Zaułek łgarza” Roberta Mc Liama Wilsona. Czytam na wdechu. Świetny język, mięsisty, brawurowy, ciekawy. Narrator jest bezdomnym pół Irlandczykiem, pół Walijczykiem, który spaceruje po Londynie, przysypia pod murem albo w metrze i cały czas opowiada. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej lektury, choć przeczytałem dopiero ze trzydzieści stron. Czytanie przerywa mi mało delikatne pukanie do drzwi. Lekko przestraszony mówię: wejść!!! Pojawia się czarna ręka, która mi grozi, potem oszroniona puszka Becksa. Śmieję się głupio z tej osobliwej reklamy piwa. Wtedy do pokoju wparowuje korpulentny, krótko ostrzyżony Jerry w czarnym garniturze i rechocze na całe gardło z tego, że niby przeżyłem chwilę grozy. W dłoni trzyma rękę czarnego manekina. – Słyszałem, że lubisz chlapnąć browarka – mówi, śmiejąc się do łez. – Chodź. Zwlekam się z wyra i idę za nim do pokoiku piętro niżej, dokładnie pod moim. Po drodze znów słyszę „Alleluja” Cohena. Pokój Jerry’ego jest tak samo pusty jak mój, poza tym, że na krześle leży laptop, a obok stoi wielka drukarka. – Niezły rabisz – spieszę z pochwałą. – Jaki rabisz?! Wziąłem na raty jeszcze w Polsce. Do teraz spłacam. – Rany, wybacz – łapię się za głowę.

rych najłatwiejszym i najszybszym sposobem na zarabianie pieniędzy było stanie się modelem. Do dziś ma w sobie wiele z dawnej urody i pewnie podoba się kobietom. Jednak kobiety go nie interesowały nigdy bardziej niż tylko jako przyjaciółki, z którymi warto pójść na zakupy. David kolekcjonuje większe i mniejsze skrawki materiałów obiciowych,

– Nie ma problemu. Chciałem tylko, żebyś wiedział – Jerry podaje mi Becksa i otwiera sobie drugiego. – Rozgość się i czuj jak u siebie. Strzeliłem dziś prowizję miesiąca. 750 funtów. K…a, jaki jestem szczęśliwy! Cóż mogę rzec. Bąkam jakieś gratulacje i moczę gębę w piwie, żeby nie krzyknąć z zazdrości. Jest kwaśnawe, ale da się pić. Browar Brema czy coś tam. – Wal śmiało. Przyniosłem dwie siaty – Jerry rozkłada ramiona i głęboko wciąga powietrze – Shit happens, but not today, Forrest. Jutro przyniosę trawsko, to pojaramy. Czerwona lampka w głowie znów zaleca mi ostrożność. – Wiesz co – dukam jak poddany pod wpływem blasku jegomości – ja jestem jeszcze trochę biedny. Wolałbym nie robić sobie zobowiązań. – Daj ty pokój! – Jerry wali mnie w ramię, rozlewając trochę piwa. – Co wolisz, fasolkę po bretońsku czy pizzę? – Zależy jaką fasolkę i jaką pizzę. – Teraz gadasz do rzeczy. Fasolka ze słoika. Kupiona w polskim sklepie. Pizza mrożona, z salami. Wybór mam łatwy. Uśmiecham się szeroko. – Fasolka będzie cacy. – To siup. Odpal sobie net, jak chcesz. Ja skiknę podgrzać pierdziuchę. I wybiegł. Siedzę na podłodze oniemiały tem-

tak just in case. Twierdzi też, że jest alkoholikiem, jednak takim biernym, rozstawia w mieszkaniu alkohol, choć sam nigdy go nie pije, czeka aż dwa razy do roku sąsiedzi zejdą się na spotkanie przed świętami i wypiją co jest do wypicia. Tekst i fot.

Małgorzata Białecka

pem znajomości z nim. Nieśmiało unoszę klapę laptopa i włączam Mozillę. Co najpierw? Wieści z kraju czy wieści osobiste. Stawiam na pocztę internetową. Mnóstwo spamu, maili od Anety i jedna propozycja pracy w Krakowie – za późno. Spamy i ofertę kasuję, maile od Anety zostawiam na później. Doskonale wiem, co w nich jest. Pytania, pytania, pytania. Jak sobie radzę, czy już mam robotę, a jeśli tak, to jaką i za ile, gdzie mieszkam i co w ogóle słychać. Nie, nie jestem na to gotów. Jerry wraca z dwoma parującymi talerzami i stertą grzanek. Po cichu marzę o normalnym chlebie, ale w sklepie na rogu takiego nie widziałem. Wcinamy aż miło.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


18|

23 maja 2009 | nowy czas

kultura

OTWARTY DOM!

C

ie ka wość i moż li wość za ku pu pięk nych rze czy po ra cjo nal nych ce nach to pod sta wy, na któ r ych zbu do wa no suk ces fe sti wa lu Ar ti sts Open Ho uses w Bri gh ton. Każ dy z nas ma w so bie to per wer syj ne pra gnie nie gna ją ce nas czę sto tam, gdzie nie za wsze po win ni śmy tra f ić. Ar ty ści w ra mach „otwar tych do mów” jed nak nie ma ją nic prze ciw ko za spo ko je niu na sze go gło du pod glą dac twa i chęt nie wpusz czą nas choć by do kuch ni, otwo rzą swo je ogród ki i po zwo lą po do ty kać – bo Open Ho uses to świę to sztu ki. B ri gh ton zna każ dy, kto in te re su je się po gra ni czem sztu ki współ cze snej, szcze gól nie tej użyt ko wej czy al ter na tyw nej. 140-ty sięcz ne mia sto nad brze giem ka na łu La Man che ścią ga z suk ce sem przed sta wi cie li róż nych sub kul tur, ar ty stów i mło dzież. Na czym po le ga ta jem ni ca ar ty stycz nej ko niunk tu r y Bri gh ton? Mo że to mor skie po wie trze, a mo że świet ny ar ty stycz ny col le ge, któ ry co ro ku kształ ci wie lu ar ty stów, a wie lu z nich zo sta je już na za wsze w mie ście... Ma tu miej sce nie ty po we świę to sztu ki, naj więk sze w Wiel kiej Bry ta nii – Ar tist Open Ho uses Fe sti val. Fe sti wal „otwar tych do mów” to im pre za, któ ra od by wa się w ma ju i da je nie po wta rzal ną moż li wość zo ba cze nia ar t y stów w ich do mach i stu diach w cza sie or ga ni zo wa nych tam wy staw. Od by wa się to w ra mach Bri gh ton Fe sti val – sta łej im pre zy, któ ra ob f i tu je w kon cer t y i róż ne go ro dza ju prezentacje sztu k wi zu al nych. Bie ga jąc więc z ma pą po mie ście, mo że my z ate lier ma la rza, tra fić do stu dia rzeź bia rza, a po dro dze na być jesz cze coś z bi żu te rii. Nie zwy kłość tej im pre zy po le ga na tym, że swo je pra ce w wa run kach do mo wych pre zen tu ją nie tyl ko lo kal ni ar ty ści, ale też go ście z ca łe go kra ju i za gra ni cy, ko rzy sta ją cy z go ścin no ści or ga ni za to rów. W tym ro ku im pre za ścią gnę ła 1000 ar t y stów, któ r ych pra ce po ka za no w 200 do mach, zwie dza ją cych nie po -

li czo no, po nie waż wstęp jest wol ny. Mia sto wy bie ra ne jest nie tyl ko przez ar ty stów sku pio nych wo kół licz nych sto wa rzy szeń i ga le rii, ale też przez tych al ter na tyw nych. Bri gh ton ma swój kli mat i wiel bi cie le Cam den Town w Lon dy nie do sko na le o tym wie dzą, bo wła śnie tu taj prze pro wa dza ją się, ucie ka jąc przed tłu mem tu ry stów. Sa mi ar ty ści sta ra ją się bar dzo, czę sto czę stu ją lamp ką wi na i ury wa ją so bie po ga węd ki ze zwie dza ją cy mi. Za ła twia się w ten nie for mal ny spo sób wie le przy szłych pro jek tów, ta kich jak wy strój wnętrz czy przy go to wa nie spe cjal nej ko lek cji na spe cjal ne ży cze nie. Trud no okre ślić, co sta je się hi tem fe sti wa lu – w róż nych dziel ni cach są to pew nie in ne rze czy. Na szla ku Cen tral Bri gh ton Ar ti sts w tym ro ku to ce ra micz ne mo ty le, któ re moż na usta wić w ogro dzie, twór ca mu siał przy spie szyć wy rób, bo po każ dym week en dzie nie zo sta wał ani je den, któ re go ktoś by nie ku pił. Ce na wa ha się od 8 do 15 fun tów. Na fre kwen cję trud no na rze kać, drzwi się w koń cu nie za my ka ją, a nie któ re do my, jak Dra gon Ho use przy 48 Dit chlig Ri se, sły ną ze swej nie zwy kło ści i ta kie go uro ku, że by do nich wejść trze ba cza sa mi nie mal usta wić się w ko lej ce. Ar ty ści chęt nie dzie lą się taj ni ka mi wy ro bu swo ich dzieł. Znaw cy te ma tu wie dzą, że ce ny nie są wy gó ro wa ne, choć by zo stać umie szczo nym w ka ta lo gu, trze ba za pła cić 100 fun tów, wy na ję cie miej sca zaś w ra mach ist nie ją cych już do mów kosz tu je 200 fun tów. To in we sty cja, któ ra po zwa la za pre zen to wać się i spraw dzić re ak cję na swo je ar ty stycz ne wy ro by w bez po śred nim kon tak cie z od bior cą. To rów nież świet na za ba wa za pra wio na odro bi ną eks hi bi cjo ni zmu. W koń cu nie każ dy zdo był by się na to, by po ka zy wać lu dziom wła sną sy pial nię, na wet je śli wi si w niej naj wspa nial szy ob raz z ko lek cji, a łóż ko wy ko na ne jest przez ar t y stę spe cja li zu ją ce go się w drew nie i sztu ce użyt ko wej.

notebook PANOWIE, CZAPKI Z GŁÓW Anna Maria Grabania

Tekst i fot.

Małgorzata Białecka

Niech się wstydzą wszyscy ci, którzy wypisują idiotyzmy, puszą się się w swoich autobiografiach, w blogach przedstawiają się jako specjaliści od wszystkiego; wielcy niepokonani, zwycięzcy w grze. Niech się wstydzą wszyscy ci, którzy obwieszczają wszem i wobec o swoich kolejnych miłościach życia (a w domu żona i gromadka dzieci), a jeszcze niedawno w swoich publicznych wystąpieniach przekonywali o wartościach życia rodzinnego! Są i tacy, którzy przywłaszczają sobie życiorysy innych, korzystając z faktu, że prawdziwi bohaterowie odeszli już na wieczną wartę i nikt nie będzie prostował sfałszowanej historii. Panowie, czapki z głów! W księgarniach pojawiła się książka niezwykła, biografia autorstwa Aleksandry Klich, poświęcona Kazimierzowi Kutzowi, artyście, reżyserowi filmowemu i teatralnemu, politykowi, felietoniście, a przede wszystkim człowiekowi dużego formatu, „choć jest wzrostu niewielkiego, charakteru nieznośnego”. Kazimierz Kutz wywodzi się z prostej, śląskiej rodziny. Atmosfera rodzinnego domu, pełna miłości, ciepła, niewątpliwie miała wpływ na przyszłe życie i twórczość artysty. Po latach, jako dojrzały już twórca, powróci do śląskich korzeni, które staną się źródłem inspiracji cyklu filmów śląskich, bodaj najlepszych w jego dorobku. To po ich obejrzeniu wszyscy chcieli być Slązakami! Poznajemy perypetie życiowe bohatera, jego wzloty i upadki, sukcesy i porażki. Na przestrzeni lat umierają kolejno – jego ukochany brat Henryk, „mądrzejszy od niego o sto lat”, umierają przyjaciele – Dygat, Jędrusik…, odchodzi matka. Kutz, niepoprawny romantyk poszukuje swojej stałej życiowej partnerki przez lata, po drodze żeniąc się i rozwodząc. Pierwsze małżeństwo z Krystyną Szerenkowską, tenisistką, trwało krótko, drugi związek z Małgorzatą Gillert, tancerką Zespołu Śląsk, rozpadło się, gdy ich syn Gabriel miał dwa lata. Pamiętam Kutza prowadzącego małego chłopczyka, a obok dreptał uroczy, czarny kundel. To ojcu, a nie matce, sąd przyznał wtedy prawa do dziecka. Notabene Kutz wychowywał go do

dziewiątego roku życia. Dziś dość obłudnie brzmią słowa byłej żony, Małgorzaty Gillert: „Czuję się zaszczycona, że byłam częścią życia Kazimierza i matką jego pierworodnego syna. Kaziu jest niezwykłym człowiekiem”. Po wielu latach oczekiwań i poszukiwań spotyka aktorkę Iwonę Swiętochowską. Do dzisiaj są szczęśliwym małżeństwem, doczekali się trójki dorosłych już dzieci: Wiktorii, Kamili i Tymoteusza, a Gabriel, syn Kutza z pierwszego małżeństwa, pomimo że wykształcił się w USA, wrócił do Polski. Mieszka i pracuje jako informatyk w Krakowie, a więc bliżej ojca i ukochanych gór. Kazimierz Kutz dzieli się mądrą refleksją: „Miłość jest najważniejsza, jest zajęciem najbardziej czasochłonnym, choć wartym poświęcenia. (…) Jest to jednak sfera, w której człowiek musi być naprawdę oryginalny, wolny od stereotypów ciążących na stosunkiem dwojga zakochanych czy kochających się. To wielki trud, choć jedyny opłacalny w życiu. Własna kultura uczuć. Własne spojrzenie, własny gest, własne słowo. Odrzucenie wszystkiego, co się widziało u matki, ojca, u znajomych”. I żartuje: pierwsza żona była młodsza od niego osiem lat, druga osiemnaście, a trzecia dwadzieścia osiem! Aleksandra Klich przedstawia go jako romantyka i marzyciela, tytana pracy, nieustannego podróżnika, przekornego, bystrego, przenikliwego obserwatora, czułego syna, męża i ojca, równocześnie człowieka wolnego i niezależnego, oryginalnego, ciepłego, genialnego wręcz twórcę, posługującego się barwnym, często dosadnym językiem, który tworzy charakterystyczne metafory. Ciekawa jest konstrukcja książki. Autorka przedstawia bohatera z różnej perspektywy, w różnym kontekście. Oprócz głównego bohatera przesuwa mnóstwo osób i każda coś ważnego dorzuca. Autorka śledzi jego kolejne etapy życia, wspierając się głosami najbliższej rodziny, przyjaciół, reżyserów, aktorów, cytowane są również „mądrości” z teczki IPN; uzasadnienie internowania artysty w pierwszych dniach stanu wojennego.


|19

nowy czas | 23 maja 2009

kultura

Majowy wieczór

Z

przy jem no ścią ob ser wu je my ma jo we, lon dyń skie pre zen ta cje li te rac kie, pod czas któ rych po ja wia się oka zja, by oso bi ście spo tkać się i za po znać z twór czo ścią współ cze snych pi sa rzy oraz tłu ma czy li te ra tu ry pol skiej. Fakt ten cie szy, gdyż nie zda rza się to czę sto. Wie czo rem, 13 ma ja w Bri tish Li bra ry zo sta ła przed sta wio na twór czość współ cze snych au to rów eu ro pej skich. Wy da rze nie zor ga ni zo wa ne zo sta ło m.in. dzię ki fun du szom eu ro pej skim oraz Eu ro pej skie mu Związ ko wi In sty tu tów Kul tu ry. Kon fe ren cja wią że się z 20. rocz ni cą upad ku mu ru ber liń skiego; łą czy i kon fron tu je li te ra tu rę Eu ro py Za chod niej z li te ra tu rą Eu ro py Środ ko wej i Wschod niej. Eu ro pej ska Noc Li te rac ka dum na jest ze swej krót kiej, ale bo ga tej hi sto rii. Zwy cza jo wo od by wa się w sa li kon fe ren cyj nej Bri tish Li bra ry. Gro ma dzi au to rów, tłu ma czy oraz wiel bi cie li współ cze snej li te ra tu ry pięk nej. Te go rocz ne spo tka nie zor ga ni zo wa ne zo sta ło we współ pra cy z In sty tu tem Kul tu ry Pol skiej w Lon dy nie. Swą twór czość za pre zen to wa li: Si mo net ta An gel lo Horn by z Włoch, Pa weł Hu el le z Pol ski, Gil les Pe tel z Fran cji, Pe tra Hu lo va z Re pu bli ki Czech, Mir cea Car te re scu z Ru mu nii oraz Ti bor Fi scher, pi sarz po cho dze nia wę gier skie go uro dzo ny w Wiel kiej Bry ta nii. Pre zen ta cje, barw nie pro wa dzo ne przez Ro sie Gold smith – dzien ni kar kę zwią za ną z Ra diem BBC, któ ra od dwu dzie stu lat zaj mu je się te ma ty ką Eu ro py Wschod niej – uka za ły syl wet ki au to rów i tłu ma czy. Przed sta wio ne rów nież zo sta ły frag men ty utwo rów w

ję zy ku an giel skim (po za jed nym wy jąt kiem – pi sarz fran cu ski prze czy tał frag ment swo jej po wie ści po fran cu sku). Z przy jem no ścią na le ży od no to wać, że pol ska prezentacja wy trzy ma ła pró bę kon fron ta cji. Ze bra ni mie li oka zję wy słu chać w ję zy ku an giel skim frag men tów książ ki Paw ła Heul le pt. „ Mer ce des Benz”. Za sto łem za sie dli au tor oraz tłu macz ka An to nia Lloyd Jo nes. Utwór uka zu je pe ry pe tie gdań skie go in te li gen ta zwią za ne ze zdo by wa niem pra wa jaz dy w ku rio zal nych wa run kach i cza sach, tuż po pol skim prze ło mie de mo kra tycz nym. Książ ka przy bie ra for mę li stu pi sa ne go do Bo hu mi la Hra ba la, słyn ne go cze skie go au to ra po słu gu ją ce go się w swym pi sar stwie prze wrot ną hu mo re ską. To uła twia czy tel ni ko wi iden ty f i ka cję z pod mio tem i je go sa ty rycz ny mi pe re gry na cja mi. War to w tym miej scu przy po mnieć tym, któ rzy nie za zna li ra do ści po dró żo wa nia ma łym fia tem, że by ła to du ma pol skiej mo to ry za cji, któ ra na trwa łe po zo sta nie w świa do mo ści po ko le nia lat osiem dzie sią tych. Sa mo chód stał się gro te sko wym sym bo lem sza ro ści oraz nie do sko na ło ści, bę dąc rów no cze śnie obiek tem po żą da nia w ogól nym bez ru chu tam tych lat. Na po cząt ku lat dzie więć dzie sią tych sta wał się co raz bar dziej ana chro nicz nym re kwi zy tem mi nio nej epo ki. Książ ka przy wo łu je ów cze sne kli ma t y, czy tel nik zo sta je po r wa ny i unie sio ny przez fa lę wspo mnień. Au tor prze ska ku jąc epo ki wpro wa dza czy tel ni ka we wcze śniej sze la ta, okres przed wo jen ny. Po słu gu jąc się frag men ta r ycz ną pa mię cią uka zu je lo sy kil ku po ko leń. Pod czas krót kiej pre zen ta cji pi sarz

Najważniejszym komentatorem „wydarzeń” jest oczywiście sam Kutz. Autorka chętnie cytuje jego błyskotliwe wypowiedzi, publikowane na łamach prasy, fragmenty książki „Klapsy i ścinki” (1999), możliwe też, że korzysta z niewydanych zapisków artysty, bo przecież Kutz słynie z pracowitości! Jest i druga postać centralna, będąca drugim ogniwem, spajającym książkę. To matka artysty. Jej mądrość, inteligencja, szlachetność, prostota i miłość towarzyszą twórcy przez całe życie. To ona trzyma go w ryzach, a w książce jest najważniejszym komentatorem wydarzeń. I tak jak w życiu, w książce jest ciągle obecna. To z nią artysta najbardziej się liczy, uzasadnione jest więc to, że autorka tak często ją cytuje (listy, wypowiedzi). Matka to obserwator i komentator wydarzeń, surowy krytyk i doradca, to matka sprawiedliwa w ocenach, martwiąca się i przeczuwająca. Kazik był jej pupilkiem i nadzieją, bo – jak mówiła – był „w czepku urodzony”. Bała się, że mu brakuje pieniędzy, wysyłała mu nawet swoją emeryturę, a on ją odsyłał. Martwiła się, kiedy przeczytała jakieś krytyczne uwagi. Jednym słowem czuwała nad nim nieustannie. Autorka, choć widać, że zauroczona osobą artysty, nie wygładza jego czupurnego charakteru, nie redukuje też niewyparzonego języka reżysera, chętnie cytując jego dziwolągi słowne. Tym, którzy uważają, że Kutz „strasznie przeklina”, pragnę zacytować wypowiedzi na ten temat znanych autorytetów: Henryk Bereza (pisarz): „Wulgaryzmy Kutza to poezja, środek artystyczny, przenośnik emocji (…) Potrafi mówić pięknie, wyłącznie elegancką, ozdobną polszczyzną, zna rozmaite rejestry polszczyzny i perfekcyjnie się nimi posługuje”. Magdalena Piskorz (reżyser): Artysta osobny. Jemu wolno więcej. Bez wulgaryzmów, to już nie Pan Kutz. Anna Dymna (aktorka): „Brzydkie słowa w ustach Kutza brzmią jak poezja”. Jest to także książka o Śląsku, o Polsce. Mit Śląska stał się dla Kutza formą komunikowania Śląska z Polską, o którym nic nie

›› Od lewej: Grzegorz Gauden z Polskiego Instytutu Książki i Roland Chojnacki, dyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Londynie wręczają Antonii Lloyd Jones nagrodę Found in Translation, za tłumaczenie powieści Pawła Huelle (z prawej). pod kre ślił, że Pol ska nie jest i nie by ła mo no li tycz nym spo łe czeń stwem. W je go ro dzi nie przez po ko le nia prze wi nę ło się kil ka na ro do wo ści, któ re wnio sły swe ję zy ki i oby cza je. Tak by ło nie gdyś w wie lu pol skich ro dzi nach, do dał. Zna czą cym wy da rze niem wie czo ru sta ło się wrę cze nie na gro dy tłu macz ce An to nii Lloyd Jo nes. Na le ży do dać, że za pre zen to wa ny prze kład brzmiał bar dzo cie ka wie, nie był tra we sta cją na te mat, co nie ste ty zda rza się czę sto. Moż na śmia ło wy su nąć te zę, że prze kaz co naj mniej do rów nał ory gi na ło wi. An to nia Lloyd -Jo nes tłu ma czy ła utwo -

ry wie lu pol skich au to rów. Do brze sta ło się, że jej pra ca zo sta ła za uwa żo na i do ce nio na pod czas tak zna czą ce go spo tka nia. Pa weł Heul le do dał, że w trak cie tłu ma cze nia An to nia przy sła ła mu po nad sto py tań pro sząc o wy ja śnie nia i uści śle nia zna czeń. Au tor od po wia dał wyczerpująco, wy ni kiem współ pra cy jest więc po nad sto drob nych ese jów na te mat wła snej twór czo ści, do dał. Pol ska pre zen ta cja za ist nia ła pod czas spo tka nia, pu blicz ność z za cie ka wie niem wy słu cha ła frag men tów książ ki. W kon tek ście eu ro pej skich au to rów moż na

wiedziano. Dopiero Kutz poprzez swoje filmy otworzył niejednemu pyszałkowi oczy. Jest też w książce wiele gorzkiej prawdy, paradoksów rodem z PRL-u. Jedną z takich sytuacji było internowanie reżysera w pierwszych dniach stanu wojennego. W dniach 12-13 grudnia 1981 roku Kazimierz Kutz uczestniczy w obradach Kongresu Kultury Polskiej w Warszawie. Tam zastaje go stan wojenny, tego samego dnia jedzie do Katowic. 14 grudnia rano zostaje internowany i osadzony w areszcie Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach. Zwolniony 21 grudnia 1981. Żona reżysera, jak i inne żony internowanych szukały po więzieniach swoich mężów, później szukały pomocy u biskupa Herberta Bednorza. Do dzisiaj sam Kutz nie wie, na czyją interwencję go wypuszczono. Jedni twierdzą, że wstawił się za nim biskup, inni, że generał Jerzy Gruba. Co za ironia losu: gdy Kutz siedział w więzieniu, TVP emitowała jego film: „Sól ziemi czarnej”. W katowickim IPN znajduje się dokument, uzasadniający zatrzymanie reżysera, podpisany przez Kazimierza Goraja, naczelnika III Wydziału Katowickiego SB. Były zakusy, by artystę usadzić. Do partii namawiano go trzy razy. Jakoś się wywinął. Artyści na szczęście kierują się głównie intuicją i dobrze na tym wychodzą. Marta Fik próbuje ująć artystę w ramy: „Bynajmniej nie buntownik i nie opozycjonista (…) lecz, odwrotnie, artysta poruszający się dość blisko władzy, czasem wręcz przez nią hołubiony – zachował w ogromnej większości swych dzieł osobistą niezależność”. Książkę , ten swoisty rodzaj kolażu, czyta się jednym tchem. Należy autorce pogratulować wyboru i skrótów materiału literackiego i dokumentacyjnego. Jest to też kawałek historii Polski, począwszy od przedwojnia, wojny, czasów stalinowskich, Gomułki, gierkowskiej epoki sukcesu i pierwszej „Solidarności” aż po 20letnią wolność. Jakiś dowcipniś napisał o książce: „Pyszota”. Zgoda, tyle że nie jest to słodkie ciasteczko z kremem.

po ku sić się o stwier dze nie, że by ła jed ną z cie kaw szych. Naj słab sza wy da je się być pre zen ta cja książ ki wło skiej au tor ki S. A. Horn by p.t. „The Al mond Pic ker”, choć po ru sza istot ny te mat do ty czą cy spu sto sze nia zwią za ne go z dzia ła niem sy cy lij skiej ma fii. Prze wi ja ją się wąt ki mi ło sne, sy cy lij skie cha rak te ry w at mos fe rze ko rup cji i in tryg. Jed nak uję cie nie da ło ja sne go ob ra zu, po zba wio ne jest li te rac kiej fi ne zji. Prze sła nie nie by ło czy tel ne, zbyt do słow ne. A mo że to wi na tłu ma cze nia?

Anna Maria Mickiewicz

Aleksandra Klich: Cały ten Kutz. Biografia niepokorna. Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.


20|

23 maja 2009 | nowy czas

czas na rozmowę

Więcej niż trzy akordy Polska grupa rockowa Why Not Here zakwalifikowana została przez telewizję BBC do wzięcia udziału w Immigrant Song Contest – eurowizyjnym konkursie dla emigrantów w Wielkiej Brytanii. Z liderem zespołu, PAWłeM MAjeWSkIM rozmawia Alex Sławiński

Jak rozpoczęła się historia zespołu i skąd taka nazwa?

– Zespół w obecnym składzie ma dość krótką, półroczną historię, ale powstał niemalże półtora roku temu. Od początku w zespole gra Eddie (bas), Krzysiek (perkusja) i ja. Wymienialiśmy nieco skład, gdyż ciężko jest znaleźć odpowiednich muzyków, grających interesujący nas gatunek. Bo Polacy grają przeważnie albo ciężko, albo bardzo lekko. Nie ma tego środka – takiego rocka, jakiego my lubimy… W końcu znaleźliśmy brakujących członków i od pół roku mamy aktualny skład. Na początku zespół nazywał się The Imported (importowani). Ale niektórym zaczęło się to kojarzyć z The Impotents (impotenci), więc po prostu zaczęliśmy kombinować z inną nazwą. Któregoś wieczoru wraz z Mateuszem zorganizowaliśmy burzę mózgów. I wymyśliliśmy Why Not Here – tak głupią nazwę, na którą było nas stać. Przez trzy, czy cztery pierwsze miesiące to była praca nad kawałkami, nad zgraniem się. Organizowaliśmy próby przynajmniej raz w tygodniu, czasami dwa razy… Pierwszy koncert był w styczniu. I od razu zagraliśmy na międzynarodowym festiwalu Emergenza. Emergenza to dość znany konkurs muzyczny w Wielkiej Brytanii. Doszliście w nim bardzo wysoko.

– Ten konkurs jest znany nie tylko w Wielkiej Brytanii. W wielu innych krajach świata równocześnie odbywają się koncerty w ramach Emergenzy. Tutaj organizatorzy sami przysłali nam zaproszenie. Znaleźli na Myspace stronkę z naszymi kawałkami i zaproponowali, byśmy wzięli udział. Zgłosiliśmy się i zaczęliśmy grać. A jak to się stało, że zaszliśmy tam tak daleko? Myślę, że największy wpływ miał na to fakt, że każdy z nas miał już wcześniej doświadczenie muzyczne i

to nie było pięć świeżych osób, które się ze sobą spotkały, zastanawiając się dopiero, co śpiewać i jak łapać chwyty na gitarze czy uderzać w perkusję. Każdy wiedział, co robi i czego chce. Oczywiście pomoc naszych znajomych i fanów też była nieoceniona. Wiesz, Emergenza jest festiwalem, w którym – przynajmniej na wcześniejszych etapach – to publika decyduje, który zespół ma przejść dalej. Tak więc to było bardzo ważne: zdobywanie nowych fanów oraz pozyskiwanie fanów innych kapel (bo takich też jest dużo). Nauczyło to nas wiele, szczególnie takiej śmiesznej choć, zdawałoby się, oczywistej prawdy, która mówi: „Skoro twoi znajomi nie chcą płacić za twoje koncerty, to dlaczego sądzisz, że obcy ludzie będą na nie przychodzić?”. Zaznaliśmy także zawiści – pierwszego z doświadczeń ludzi, którzy zaczynają odnosić jakieś sukcesy. Przykre, że w stu procentach od naszych – wydawałoby się – przyjaciół, czy znajomych. Co do Emergenzy – udawało się nam przechodzić dalej i dalej… No, niestety – zatrzymaliśmy się na półfinałach. Ale czwarte miejsce w półfinałach, kosząc kilkadziesiąt innych – warto zaznaczyc – angielskich kapel to też nie jest zły wynik jak na tak młody zespół. Tak mi się wydaje. No – niestety – byli lepsi i wygrali, przeszli dalej. Oprócz Emergenzy Why Not Here wystąpił również w konkursie BBC. Nie przypominam sobie innego polskiego zespołu, któremu udałoby się w BBC wystąpić.

– Możliwość wystąpienia w konkursie Immigrant Song Contest to była niesamowita okazja dla nas. I totalne zaskoczenie, gdy któregoś dnia zadzwoniono z BBC. Powiedziano, że ktoś nas zgłosił i zapytano, czy chcielibyśmy wystąpić. Odpowiedziałem: – Oczywiście, czemu nie. Trzeba było nadesłać swoje kawał-

››

Dostaliśmy do ręki coś, o czym inne zespoły mogą marzyć, o co zabiegają czasami przez wiele lat – mówi Paweł Majewski z grupy rockowej Why Not Here. Fot. Alex Sławiński

ki, opisać w skrócie swoją historię, oni to sprawdzali, były wywiady, rozmowy… W sumie zanim wystąpiliśmy, to cała procedura trwała dobre dwa miesiące. W końcu, w wyniku eliminacji w Wielkiej Brytanii wybrano sześć zespołów, w tym nas. Zagraliśmy. Na koniec okazało się, że był to polityczny spektakl, którego nie mogliśmy wygrać, ale i tak jesteśmy szczęśliwi, że w ogóle tam byliśmy. No bo przecież wystąpić w BBC, a szczególnie w programie Newsnight, który jest bardzo poważnym, opiniotwórczym programem, to było coś. Czemu uważasz, że oprócz aspektów artystycznych, wmieszano tutaj również trochę polityki?

– Odpowiedź na to pytanie zostawmy może na kiedy indziej. Czytelnicy „Nowego Czasu” na pewno poznają tę odpowiedź jako pierwsi. Może przybliżysz nam atmosferę, jaka panowała podczas nagrań. To jest na pewno niecodzienne przeżycie być częścią potężnej maszynerii, jaką są programy robione przez BBC.

– Na nagrania składało się kilka etapów. Pierwszym były wywiady w pracy u Krisa i u mnie w domu, podczas mojej pracy, tworzenia kawałków… Telewizja przyjechała tu, porozstawiała kamery; producenci, światła, rozmowy, wywiady… Kolejnym etapem było nagranie wywiadu z całym zespołem w jednym z pubów. Później BBC przybyło na koncert, podczas którego sfilmowano nasz występ. No a potem zgranie samego konkursu, które trwało cały dzień. To były tysiące powtórek – nie tylko nasze śpiewanie, ale też przemowy prezentera, zapowiedzi, inne kapele…

Generalnie atmosfera była naprawdę znakomita. Kapele były z różnych krajów świata, ale wszyscy czuliśmy się naprawdę świetnie ze sobą. To było niesamowite. Nikt nie był zawistny, zazdrosny, może każdy czuł, że po prostu dostał szansę pokazania się w brytyjskiej telewizji, więc i tak był zadowolony. Ostatnim etapem była wizyta w studiach BBC, gdzie byliśmy maglowani przez cały dzień: kolejne dziesiątki powtórek, nagrań, kamery, make-upy, ustawienia, próby i tak dalej… W ogóle być tam to niesamowite przeżycie. Sam budynek robi wrażenie. Poznaliśmy kilka gwiazd, jak chociażby Jonathana Rossa. Zaprzyjaźniliśmy się też z bardzo znanym, wielokrotnie nagradzanym dokumentalistą i prezenterem BBC, Timem Samuelsem, który prowadził Immigrant Song Contest oraz z bardzo sympatyczną producentką programu Newsnight – Theą Rogers. Panel jury też obfitował w gwiazdy. Np. brytyjska zwyciężczyni Eurowizji – Sandie Shaw czy David Davies – były sekretarz stanu w gabinecie cieni. Nie chciało się stamtąd wychodzić. Zespół nie istnieje tylko po to, by występować w konkursach. Macie na pewno swoje plany koncertowe i wydawnicze. Jak wygląda dzień dzisiejszy i przyszłość Why Not Here?

– Dzięki tym konkursom troszkę skróciliśmy sobie drogę; dostaliśmy do ręki coś, o czym inne zespoły mogą marzyć, o co zabiegają czasami przez wiele lat. Być może w innym gatunku muzyki, jak pop czy hip-hop można nieco oszukać pod tym względem. W muzyce rockowej nie oszukasz. Musi być ta droga przez mękę, cierpienie, łzy i hektolitry wypitego browaru z ka-

pelą (śmiech). Czyli: próby, koncerty, próby, koncerty, zdobywanie fanów… Tej drogi się nie przeskoczy. Nie w tym gatunku muzyki. Dlatego postanowiliśmy już teraz raczej nie grać na żadnych konkursach i festiwalach. Teraz tydzień w tydzień koncert, próba… Już mamy zaplanowane koncerty na kilka najbliższych tygodni, możecie je sprawdzić na naszej stronie Myspace. Jest kilka innych propozycji grania, więc myślę, że będziemy mieli bardzo pracowity okres wakacyjny. Jeżeli chodzi o jakieś płyty, to wydaje mi się, że jest jeszcze za wcześnie. Mamy co prawda trochę materiału, ale myślę, że jeszcze trzeba nad tym popracować i wyjść z czymś konkretnym. Nie trzy akordy i darcie mordy, tylko coś, co pokaże, że potrafimy grać, śpiewać i komponować. Emergenza to był konkurs skierowany do kapel, które nie posiadają kontraktów płytowych. To już za wami. Czy teraz myślisz o tym, by uderzyć do jakiejś wytwórni płytowej, postarać się o kontrakt?

– O, to chyba jest marzenie każdego muzyka, by grać i mieć kontrakt. Tak mi się wydaje. No bo nie bądźmy obłudni – tutaj także chodzi o pieniądze: chcesz grać, ale też chcesz zarabiać i dobrze żyć, chyba w tym nie ma nic złego? Ale wytwórnie płytowe muszą jeszcze poczekać przynajmniej kilka miesięcy. Musimy bardziej skupić się na graniu koncertów, zdobywaniu większej liczby fanów, pokazywaniu się przed większą publicznością. Dopiero później będą jakieś płyty czy wytwórnie. Myślimy o nagraniu demówki, ale – tak jak mówiłem – musimy jeszcze popracować nad kawałkami, porządnie je przygotować.


|21

nowy czas | 23 maja 2009

podróże

Zapiski inflanckie Tadeusz Zubiński

M

ieliśmy wspólną granicę do 1939 roku, dokładnie według pomiaru z roku 1936 liczącą 113 kilometrów i 313 metrów, a jeszcze dawniej, w roku 1913, ludność polska w Rydze stanowiła 9,2 proc. ogółu mieszkańców miasta. No cóż , nawet na Inflantach wiele rzeczy idzie na gorsze, kwasu już nie da się pić. Stał się jakąś pokraczną lokalną wersją coca-coli. Na bulwarze Basteja w Rydze nie odrodziła się słynna w latach międzywojnia kawiarnio-cukiernia Otto Szwarca, kultowe miejsce spotkań ówczesnej ryskiej bohemy i nie wyłącznie ryskiej, z tego zakładu wychodziły najdoskonalsze ciastka i pączki w całym bałtyckim świecie, przy których warszawski Blikle miał się jak trabant wobec mercedesa. W pobliskim hotelu jest co prawda restauracja „U Szwarca”, ale to tylko ordynarna podróba, i droga porażająco. Świat starych Inflant zupełnie się skończył, odkąd piwo Liwów – piwo prawdziwych mężczyzn, jak głosi slogan reklamowy – waży w Poniewieżu na Litwie koncern AB Kalnapilis – własność brytyjskoszwedzkiego Royal Unibren. Z zacnych rodzimych trunków na Inflantach polecam dwa. Estoński Vana Tallinn, ale o jego zacnościach innym razem, i ten drugi, a raczej pierwszy to mityczny likier kminkowy Ałasz, sieKrowa-podróżnik na promenadzie w Windawie

kiera, motyka, bimber, ałasz, przegrał wojnę głupi malarz, który z tą kresową poczciwością rozgrzewał żołądki naszych prapradziadków. Barwa słomkowo-miodowaa, 40 proc., butelka nietypowa, bo 0,35 litra, ale wchodzi łagodnie, bardzo zdradliwy dla płci niewieściej, i wielce towarzyski, według tej samej receptury produkowany od zawsze. Pierwotnie wyrabiany pod Siguldą, we wsi Allaži, od 1849 roku wedle starożytnej receptury, obecnie – jak chyba wszystko na Łotwie – w Rydze. Zwyczajowo ałasz podawany jest na angielskim dworze w Boże Narodzenie. Po łotewsku jego pyszne miano brzmi jak przedwieczorny dzwon Allažu Ķimelis. Z Rygi warto przywieźć słynny czarny balsam (Rigas melnais balzams) – nalewkę ziołową, moim zdaniem ciężką dla żołądka, produkowaną od 1752 roku, nie mniej znaną czekoladę produkcji wytwórni Laima, wyborne szprotki „na sposób ry-

ski” i wełniane, jednopalczaste rękawice z wzorem ludowym. Dla smakoszy polecam kilka dań tradycyjnej kuchni łotewskiej. Na pierwszym miejscu należałoby wymienić nieznany w Polsce szary groch podawany ze skwarkami ze słoniny lub boczku. Doskonale smakuje z łotewskim piwem Aldaris. Jest to tradycyjna potrawa noworoczna. Z nocą świętojańską wiąże się następna potrawa – speka rausi, czyli pierożki nadziewane najczęściej tłustym boczkiem lub twarogiem. O oszczędności i pomysłowości łotewskich gospodyń świadczy następujący rarytas. Jest to „ciasto” wykonane z rozdrobnionego czarnego chleba z dodatkiem cukru, marmolady, cynamonu i bitej śmietany. Smakuje pysznie. Z innych atrakcji można wybrać zawody (odbywają się w czerwcu) we wnoszeniu na górę, ostrzegam bardzo stromą – własnej małżonki, w Rāmkalni pod Rygą. Widowiskowa konkurencja, i są przewidziane bardzo przyzwoite nagrody zarówno dla panów jak i pań zwycięskiej pary. Technika dowolna, liczyli się czas, no i nie wolno upuścić, powiedzmy eufemistycznie, ładunku. Można też w każdym momencie złożyć wizytę łgarzowi i uroczemu blagierowi, baronowi Munchauzenowi w jego rodowej myzie-muzeum w Dunte w Vidzeme. W lasach kurlandzkich doświadczamy zaniku zasięgu komórki, na szosie, a nie na poboczu tkwi wypalony i porzucony wrak mercedesa, spotkamy tablice ostrzegawcze z napisem – Uwaga! Strefa Mgieł. Pałac Czarnogłówców w Rydze, tutaj w roku 1921 podpisano pokój pomiędzy Polską a Sowietami

DOM PRACY TWÓRCZEJ Międzynarodowy, bardzo sympatyczny, nobliwie na starym mieście usytuowany przy placu ratuszowym w Ventspils, czyli naszej Windawie, naprzeciw luterańskiego kościoła pw. św. Mikołaja, wybudowanego z funduszy samego cara. Do Wenty – pracowitej rzeki ledwo dwieście metrów, a do morza spacerową promenadą do latarni na końcu mola najwyżej dwa kilometry. Rezydenci różni, międzynarodowi i raczej wyciszeni. Choćby ten stary Francuz-tłumacz brzdąka coś z Czajkowskiego na pianinie w salonie – to wieczorami, rano w kuchni z balzakowskim wdziękiem francuzi młodziutką Łotyszkę-poetkę. Pisarka z Litwy obnosi sympatycznie okazały dekolt, młody poeta łotewski wczesną nocą też w kuchni wyśpiewuje dziarskie piosenki legionów łotewskich z czasów II wojny światowej, ale maestro Raimonds Pauls to on jednak nie jest. W kotle na kuchni kusi przepyszna solianka, w pokoju kominkowym codziennie od 8 rano czeka zestaw prasowy: wszystkie trzy ogólnokrajowe dzienniki, plus jeden lokalny Ventas Balss, a w piątek tygodnik kulturalny: Kultūras Forums. Kot czarny Rudis – legenda już literackiej Łotwy, ale to ponoć doskonała dla pisarzy wróżba, wygrzewa się na otomanie, jego partnerka kotka Anna odeszła już w zaświaty. Atmosfera jak ze sztuk Czechowa, tylko tej przysłowiowej strzelby brakuje. Cisza, spokój, cztery miłe panie, ot cała obsługa od księgowości po sprzątanie, raz do jednej odezwałem się po niemiecku, już ona do mnie do końca mojego pobytu w pięknej mowie Goethego konwersowała. – Gdzie się tak nauczyła? – pytam. – Byłam na dwuletnim stypendium w Berlinie – odpowiada. – W bibliotece (jest doskonale wyposażona) czegoś brakuje? Nie ma problemu, ściągniemy potrzebną pozycję z Rygi, żaden kłopot, to maksimum trzy dni robocze potrwa. Niczemu się dziwią, starają się dyskretnie pomóc, skserować – proszę bardzo: bez maksas – czyli gratis, ależ oczywiście, są po to, aby poma-

gać, doradzać, a nie strofować i wymądrzać się, ale każdy sprząta sam w swoim pokoju, w kuchni po sobie, i sam wynosi śmieci. Jest w podwórku kameralna sauna, można pójść na basen, też parę kroków. Miejscowa okazała biblioteka znajduje się na drugiej stronie ulicy, placyk przed biblioteką szpeci relikt sowieckich czasów – posąg J. Fabriciusa, krótko był ten czerwony Łotysz dowódcą całej Armii Czerwonej. Usuwać, skandalizować, ależ dlaczego, przecież to nie Lenin, i on tutaj się urodził. Podobnie po łotewsku postąpiono w Rydze ze sławetnym monumentem trzech łotewskich strzelców, kiedyś czerwonych, pozostał na swoim dawnym miejscu, w centrum, skuto strzelcom pięcioramienne gwiazdy z czapek, i uchował się jako po prostu pomnik łotewskich strzelców, już bez komunistycznej konotacji. Pytają mnie kto jest największym polskim poetą współczesnym. Odpowiadam – Zbigniew Herbert, słyszeli o Herbercie. – A dlaczego nie Czesław Miłosz? – dociekają. – A kto w prozie najwybitniejszy? Wymieniam: Andrzej Turczyński, nie słyszeli, ale znają za to kilka tych samych nazwisk, tych pieszczochów kawiarni i koterii. Odojewski Włodzimierz, pada to nazwisko, pewien Rosjanin poeta i eseista jest bardziej na bieżąco z polską rzeczywistością przez internet, zna polski, bo babkę miał Polkę – kto z Rosjan z ambicjami nie miał polskiej babki… Docieka co z nim, skąd naraz tyle szumu. Wyjaśniam, że kapował na kolegów i na swych tłumaczy do bezpieki, utrącał innych, szedł po trupach, ambitny był nad podziw. Dlaczego to robił? Co mu groziło w razie odmowy podjęcia współpracy z organami? Odpowiadam, że utrzymuje, iż bał się, iż straci synekurę w rządowym radiu. Tylko tyle, dziwią się, ależ to nie represje, ale pieszczoty – odpowiadają zgodnie.

Podają przykład: Knuts Skujenieks, urodzony w roku 1936, wielki poeta, tłumacz i eseista, prezes Łotewskiego Pen Clubu, kandydat do Nagrody Nobla na poważnie, w 1962 roku odmówił współpracy z władzami sowieckimi. Za opór i honor został skazany na siedem lat ciężkich robót za Uralem, w obozie karnym. Odsiedział cały wyrok, został zrehabilitowany dopiero w roku 1989. Szkoda gadać.

POLACY NA ŁOTWIE Obecnie na Łotwie żyje 53,3 tys. osób narodowości polskiej, tutaj nastąpił regres, gdyż w chwili odzyskania przez Łotwę drugiej niepodległości Polaków doliczono się 60,4 tys. Kartę Polaka, tak nachalnie rozreklamowaną przez władze i media krajowe, przyjęło jedynie 600 osób. Funkcjonuje pięć szkół polskich szczebla podstawowego, w tym trzy, które posiadają uprawnienia szkoły średniej. Szkoły polskie działają w Rydze, Dyneburgu, Krasławie, Jakubowie i Rzeżycy. Najtrudniejsza sytuacja jest w szkole podstawowej w Jakubowie, (łot. Jēkabpils). Jest pismo „Polak na Łotwie”, ukazuje się cztery razy do roku, oględnie mówiąc nierówne, i podobnie jak inne tego rodzaju tytuły służące utrzymaniu się na powierzchni paru dobrze widzianych w Warszawie dyspozycyjnych osób spośród miejscowej Polonii. Na koniec łotewski łamaniec językowy, proszę szybko wypowiedzieć to zdanie, traktując v jako nasze w, a ž jako nasze ż: vienā vēsā vasaras vakarā viens vācu vecis veda veselu vezumu vārītu vēžu – jednego chłodnego letniego wieczoru jeden niemiecki staruszek wiózł pełny wóz gotowanych raków. Tadeusz Zubiński pisarz, tłumacz, krytyk, eseista.


22

23 maja 2009 | nowy czas

czas na relaks

Polak węGier

» Wspaniałe miejsca kulinarne wiążą swoje

maNia

historie z ciekawymi i często nieprzeciętnymi postaciami. Jedną z takich barwnych postaci, zapisanych na dobre w londyńskim świecie restauracyjnym jest Victor Sassie. Z pochodzenia był Walijczykiem i Szwajcarem zarazem, ale z wyboru został Węgrem.

GoTowaNia Mikołaj Hęciak

Stało się tak dzięki jego wyprawie na Węgry, gdy został świeżo upieczonym adeptem sztuki kulinarnej. Z tej wyprawy pozostała mu miłość do tego kraju i jego kuchni. A działo się to krótko przed II wojną światową. Po jej wybuchu młody Victor zaciągnął się do armii i z misją wojskową trafił ponownie na Węgry. Tym razem spotkał tam swoją przyszłą żonę Elżbietę. Gdy skończyła się wojenna zawierucha, oboje powrócili do Londynu. W ciągu kilku lat otworzył restaurację, nazywając ją The Gay Hussar. W tamtych czasach słowo gay znaczyło wesoły, radosny i nie miało podtekstu seksualnego. W Londynie znaleźć można parę sklepów z produktami z Węgier i tylko kilka restauracji, z których „Wesoły Huzar” zdaje się być prawdziwą perłą. Nie tylko z powodu tradycyjnego jedzenia i oryginalnych trunków, ale też z racji 50-letniej już tradycji – sporo znanych osób ze świata polityki lubiło się tam zabawić. Postać założyciela nadaje też niebywałego smaczku całemu miejscu. W chwili obecnej mija 20 lat od kiedy Victor Sassie przeszedł na emeryturę i podobno jak wyszedł, tak nigdy więcej nie powrócił do tego swojego dziecka. Oddany bezgranicznie temu miejscu ponad 30 lat nadawał mu ton. Dzięki względom historycznogeograficznym kuchnia Polski i Węgier ma wiele podobieństw. Czego tam nie znajdziemy, co znamy z naszej kuchni? I buraczki z chrzanem, i naleśniki na słodko z nadzieniem serowym, i nadziewaną kapustę, czyli po prostu gołąbki i wiele, wiele więcej. Ale prawdą też jest, że kuchnia znad Balatonu kojarzy się z papryką. Nie było tak zawsze. Właściwie od XVIII wieku papryka stała się jakby herbowym warzywem Węgier. Początki tej kuchni były jednak inne, można powiedzieć, że czysto fast-foodowe. Zanim powstało państwo węgierskie, madziarskie plemiona przeszły długą wędrówkę. A będąc nieustannie w drodze, podróżni potrzebowali szybko zjeść. Stąd ważnym elementem diety było np. suszone mięso. Ponieważ Polak Węgier dwa bratanki są i leczo znają, więc o tym cicho sza. Ale nie każdy słyszał o gulaszu myśliwskim, zwanym

hentesz. Przepis o tyle ciekawy i godny przedstawienia, że został on mi przekazany przez jednego z węgierskich kolegów kucharzy, z którym miałem przyjemność pracować. Oryginalnie nazwa gulasz pochodzi właśnie z Węgier i pierwotnie określała zupę z wołowiny. A początki tej potrawy sięgają dość odległego, IX wieku. Wtedy to mięso gotowane było na wolnym ogniu, aż do wygotowania się sosu. Następnie suszone i tak spreparowane, było gotowe do użycia później, czyli do ponownego zagotowania z wodą. Można by powiedzieć – takie współczesne danie instant, dodajesz wodę i gotowe. Trzeba jednak pamiętać, że była to potrawa sporządzana przez wędrujące plemiona, które nie miały warunków na wykwintne gotowanie, a cały dobytek wędrował razem z nimi w bardzo ograniczonych warunkach transportowych. Gulaszowi znawcy twierdzą, że czysty gulasz węgierski nie powinien być zagęszczany mąką. Dodawanie wina czy kwaśnej śmietany (soured cream) też jest niedozwolone.

Gulasz myśliwski wedłuG Jozsefa Danie to podobne jest do francuskiego gulaszu warzywnego zwanego ratatouille. To, co je wyróżnia, to dodatkowe składniki: boczek i co jeszcze dusza zapragnie. Co potrzebujemy? 100-150 g boczku; 2 duże cebule; 2 papryki; 500 g pomidorów (mogą być z puszki); 1 ząbek czosnku; sól i pieprz oraz papryka słodka do smaku (1 łyżka). Dodatkowo można dodać grzyby albo korniszony pokrojone w słupki. A dopełnieniem sosu może być mała ilość musztardy. Sos można zagęścić

tak po polsku, dodatkiem mąki lub mąki ze śmietaną. Oprócz boczku można dodać mięso. I tutaj w łatwy sposób możemy wykorzystać pozostałości z wcześniejszego posiłku. Oczywiście możemy osobno upiec mięso, pokroić i dodać do gulaszu, albo też gotować w tradycyjny sposób razem z pozostałymi składnikami od początku. Pokrojony boczek (może być z dodatkiem słoniny) podsmażamy razem z pokrojoną w piórka cebulą. Gdy tylko cebula się zeszkli, dodajemy pokrojoną w paski paprykę i ząbek czosnku. Podsmażamy dalej. Dodajemy pokrojone w ćwiartki świeże pomidory albo takie z puszki. Pomidory powinny być wcześniej sparzone i obrane ze skórki. Dodajemy zioła, liść laurowy, sól i pieprz oraz paprykę. Zalewamy całość wodą albo rosołem, tak by przykryć warzywa. Zależnie od mięsa, jakie dodamy, rosół możemy przyrządzić z kostek wołowych lub z kury. Zmniejszamy ogień i gotujemy krótko. Jeżeli dodaliśmy surowe mięso czas gotowania wydłuży się do dwóch godzin. Do tak przygotowanego sosu dodajemy pokrojone mięso upieczone wcześniej. Dodajemy też musztardę i ewentualnie śmietanę, najlepiej soured cream. Bardzo dobrze smakuje z dodatkiem wspomnianych korniszonów. Danie to można podawać z ryżem, ale najczęściej jest serwowane z ziemniakami. Mogą one być gotowane lub bardziej wymyślne, jak ziemniaczane talarki, gdzie ziemniaki najpierw trzeba podgotować, ostudzić, pokroić w plastry i wysmażyć na głębokim oleju doprawiając solą, pieprzem i oczywiście węgierską papryką.

7 czerwca chór Ave Verum działający przy parafii w Norwood-Crystal Palace obchodzić będzie 10-lecie swego istnienia. Tę piękną rocznicę chce upamiętnić w sposób szczególny – uroczystym galowym koncertem w Ashcroft Theatre w Croydon. Chór od dziesięciu lat angażuje się w artystyczną działalność służącą różnym instytucjom społecznym na emigracji i w kraju. W chórze występują trzy pokolenia Polaków (często całe rodziny). Wszyscy poświęcają swój wolny czas na przygotowywanie koncertów literackomuzycznych, zawsze opartych na najpiękniejszych kartach historii i literatury narodowej. Wznieśmy toast razem z nimi!

Punkty dystrybucyjne Nowego Czasu Poza polskimi skleapmi, ośrodkami, Konsulatem RP, „Nowy Czas” jest również dostępny w czterdziestu specjalnych skrzynkach, rozmieszczonych przy głównych stacjach metra w Londynie oraz przed niektórymi polskimi parafiami.


|23

nowy czas | 23 maja 2009

czas na relaks sudoku

łatwe

1

średnie

3 5

9

3 6 5 3 2 6 7 1 3 5 8 6 1 8 6 5 6 7 5 4 6 4 9 1 2 2 4 6 5 1 6 2

trudne

7

1

6 8 4 6 7 3

6 7 1 8 9 2

8 9 7 8 1 7 3

1

3

9

8

2 5 8 1 7 4 8 9 3 4 5 6 4 7 5 8 9 7 6 4 5

9

1

9

4 6

4

8 7

7 4 1 3 8

3

4 7

krzyżówka

horoskop

BARAN 21.03 – 19.04 Zdrowie jest dobre i systematycznie będzie się poprawiać. W pierwszych dniach tygodnia będziesz mieć mało energii, ale za to dobrą kondycję. Pod koniec tygodnia całe niebo zacznie pracować na Twoje zdrowie i samopoczucie. Oszczędnie gospodaruj siłami. W odżywianiu wprowadź dużo owoców – podsycaj uczucia i wprowadź też więcej romantyzmu.

BYK 20.04 – 20.05

Taki czas, taki tydzień, takie dni zdarzają się raz na kilka lat. Wspólne oddziaływanie planet pozwoli nawet przenosić góry, wspinać się na ich nieosiągalne dotąd szczyty. Każdemu powinno przydarzyć się coś niezwykle pozytywnego i niepowtarzalnego. Wystarczy po prostu chcieć być szczęśliwym i wykorzystać tę przyjazną aurę, a tym samym zapewnić sobie coś cennego na przyszłość.

BLIŹNIĘTA 21.05 – 21.06

Chodzą Ci po głowie jakieś nowe pomysły, obmyśliłeś plan, ale z jego realizacją czekałeś na odpowiednią chwilę – nadeszła w tym tygodniu. Ruszaj do przodu! Teraz masz wszystko, czego Ci potrzeba, aby odnieść sukces, choć z drugiej strony powinieneś wiedzieć, że nie możesz liczyć na szczególny fart. Nie czekaj na zaproszenie ani na oklaski, tylko wykaż się przedsiębiorczością.

RAK 22.06 – 22.07

GA WA 23.09 – 22.10

ZIOROŻEC

KO 22.12 – 19.01

To, co teraz w tym tygodniu osiągniesz, będzie tylko Twoją zasługą, efektem pracowitości, wysokich kwalifikacji, dobrego zaplanowania kolejnych posunięć. Możesz przeżywać liczne wahania i rozterki zawodowo-finansowe. Ale się zbytnio nie przejmuj, to jest tylko kryzys tymczasowy i zaraz minie.

Nadmierne przeciążanie organizmu w tym miesiącu może zakończyć się jego strajkiem generalnym. Możecie być szczególnie wrażliwi na zmiany pogody oraz dolegliwości związane z artretyzmem i kręgosłupem, a także może Wam dokuczać bezsenność. Zadbajcie o wrażliwszy niż zwykle układ trawienny.

Zadbaj o zdrowie, a także pomyśl o pielęgnacji ciała, włosów, cery i kondycji fizycznej. Zadbaj o ruch najlepiej w lesie, na wycieczkach rowerowych, spacerkach i grzybobraniach. Przez jeden dzień jedz tylko owoce lub warzywa. Lwy, w których życiu dużo się będzie działo, powinny zatroszczyć się głównie o swój przewód pokarmowy.

Pierwsza połowa tygodnia nie wpłynie znacząco na Twoje życie, druga będzie znakomita, gdyż będzie emanowała z Ciebie dobra energia i kierować się będziesz intuicją. To też dopiero wtedy można zmienić męża czy żonę, pracę. Niestety, często działasz wbrew swoim możliwościom, uciekasz od problemów i zamiast do równowagi – dochodzisz do chaosu.

Nic nie wróży dramatycznych rozstań, łez ani niesympatycznych sytuacji. Samotne Wagi mogą być spokojne, nie grożą jej sercowe pomyłki, niewłaściwe wybory, czy też źle ulokowane uczucia. Możesz wyplątać się z tych układów, które nie spełniają oczekiwań. Łatwiej też będzie o przelotny flirt, który nikomu nie złamie serca.

Wciąż się wahasz, czy oddać komuś swoje serce i czy to aby ta jedyna wybrana osoba, przeznaczona tylko dla Ciebie. Z pewnością teraz możecie zacząć tworzyć zgrany duet. Oznacza to, że rosną Twoje szanse na szczęśliwe ulokowanie uczuć. Warto nastroszyć piórka. Jeśli jesteś kobietą, pomyśl o podkreślających zalety sylwetki strojach, o zmysłowych perfumach i o uwodzicielskim makijażu.

Zacznij od „uporządkowania terenu”. Gruntowne sprzątanie w biurku i w notesie jest niezbędne. Z wcieleniem w życie nowych pomysłów powinieneś się jeszcze wstrzymać. Bądź ostrożny, wchodząc w spółki lub nawiązując z kimś inną formę współpracy, bo możesz się zawieść. W urzędzie rozbroisz najbardziej niesympatyczną urzędniczkę.

Mówiąc bez ogródek, możesz mieć teraz problemy z dochowaniem wierności. Oczywiście tylko wtedy, gdy Twój związek przeżywa kryzys lub gdy partner nie zaspokaja Twoich istotnych potrzeb. Twój największy planetarny sojusznik – Wenus – od połowy miesiąca świecić będzie głównie dla Ciebie. Wykorzystaj to.

LEW 23.07 – 22.08 NA PAN 23.08 – 22.09

PION SKOR 23.10 – 21.11

LEC STRZE 22.11 – 21.12

Zodiakalne Koziorożce w tym tygodniu mają szansę na uzyskanie samodzielności w pracy, większej swobody, lepszego czasu pracy albo na dokonanie wielu usprawnień w swoim otoczeniu. Saturn przyczyni się do tego, że Twoje życie zawodowe nie będzie usłane różami. Także życie rodzinne będzie pełne zażaleń, pretensji i kłótni. Nie daj się sprowokować.

NIK WOD 20.01 – 18.02

BY

RY 19.02 – 20.03


24|

23 maja 2009 | nowy czas

ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

NAUKA

ZAPRASZAM NA KURS TAŃCA DLA PAR ŚLUBNYCH KTÓRY ROZPOCZNIE SIĘ 04.07 O GODZ. 16.30 pierwszy taniec oraz choreografie dla nowożeńców prywatne lekcje tańca towarzyskiego

KURSY!!! Zostań profesjonalną stylistką paznokci – uczę wszystkimi metodami skutecznie i niedrogo!

ARCHITEKT REJESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. TEL.: 0208 739 0036 MOBILE: 0770 869 6377

ABY ZAMIEŚCIĆ OGŁOSZENIE RAMKOWE prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

USŁUGI TRANSPORTOWE

PRZEPROWADZKI PRZEWOZY DUŻY VAN SPRAWNIE I RZETELNIE TEL. 0797 396 1340

WYWÓZ ŚMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSPOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEJ

Otrzymasz certyfikat Nail Academy www.kursy.occ24.com

DOMOWE WYPIEKI

TEL: 07754019565 Tel. 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@ szkolatanca.co.uk USŁUGI RÓŻNE KSIĘGOWOŚĆ fINANSE ANTENY SATELITARNE Jan Wójtowicz ROZLICZENIA I BENEfITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCtV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne.

na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny. AGATA TEL. 0795 797 8398 (Zamówienia tylko z Londynu)

ZDROWIE I URODA

Polskie ceny Tel. 0751 526 8302

PEŁNA KSIĘGOWOŚĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NiN, Cis, CsCs, zasiłki i benefity ACTON suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 CAMDEN suite 26 63-65 Camden High street London NW1 7jL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk

GINEKOLOG-POŁOŻNIK DR N. MED. MICHAŁ SAMBERGER The Hale Clinic 7 Park Crescent London W1B 1Pf Tel.: 0750 912 0608

TESTY NA BRYTYJSKIE PRAWO JAZDY NA WSZYSTKIE KATEGORIE ORAZ BRYTYJSKI KODEKS DROGOWY W JĘZYKU POLSKIM. PROfESJONALNE I KOMPLETNE. BeZPłAtNe dOrAdZtWO OdNOśNie uZyskANiA PrAWA jAZdy W WB. WWW.EMANO.CO.UK BIURO@EMANO.CO.UK 07871 410 164

www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu

LABORATORIUM MEDYCZNE: THE PATH LAB kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HiV – wyniki tego samego dnia), ekG, usG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

POLSKI KSIĘGOW Y 724 Seven Sisters Road London N15 5NH Seven Sisters, Metro – Victoria Line 20 m od sklepu WICKES

www.polskiksiegowy.com Pon-Pt. : 9.00 - 20.00 Sobota: 10.00 - 17.00 Tel/Fax 0208 8265 102 0797 4884 380 0773 7352 885 0794 6681 250

PROfESJONALNE fRYZJERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729

KLINIKA TERAPII SOLNEJ


|25

nowy czas | 23 maja 2009

ogłoszenia

job vacancies BARTENDER Location: GREATER LONDON Hours: 5 DAYS OF SEVEN Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Gordon Ramsay Restaurants Closing Date: 22/05/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: As a Bartender you will interact directly with our guests and create the perfect environment for a memorable evening. Key accountabilities: able to make and present drinks, cocktails and wine to standards required. To have a thorough understanding of the Food and Beverage systems operating in the restaurant. To ensure that all maintenance and repairs are reported in the correct manner. The successful candidate will have previous bar experience, preferably within fine dining environment, possess excellent communication skills, be able to work effectively as part of a team, be calm under pressure, be enthusiastic and willing to learn, have a competent knowledge of cocktails Please view our website www.gordonramsay.com careers to apply for this vacancy.. For more information www.gordonramsay.com careers. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Tim Olliver at Gordon Ramsay Restaurants, employmentgordonramsay.com. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. PASTRY CHEF ASSISTANT Location: GREATER LONDON Hours: 8 HRS/DAY, 5 DAYS/WK (FLEXIBLE) Wage: £12-16K P/A Employer: 1st Choice Cakes Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Your duties will be to assist the pastry chef by baking and producing specialty baked goods under his/her direction for sale and for in-house and catered events. You must have at least 1 year of experience directly related to making cakes. You must be of good character and able to work within a team. You will work about 40 hours per week (flexible). Annual salary will be about £12,000-£16,000 depending on experience and skill. You will receive on the job training. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Adel Djebali at 1st Choice Cakes Ltd, 577 Roman Road, LONDON, E3 5EL. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. COMMIS CHEF Location: GREATER LONDON Hours: 5 days out of 7 per week Wage: GBP 15,500.00 per annum Employer: Neway Catering and Hospitality Recruitment Closing Date: 02/06/2009 Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: This vacancy is being advertised on behalf of Neway who are operating as an employment agency. A prime opportunity to work in this prestige gentlemen's club in the heart of London's West End. The establishment boasts a modern but prestige dining room. functions. The club also holds bedroom accommodation and a health and fitness club. The ideal candidate must have gained previous experience working in a 4* or 5* hotel, fine dining restaurant or similar environment, able to work on the salad, dessert and veg section and more importantly an individual who is passionate and eager to progress in this truly spectacular establishment. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Fabio Cassandro at Neway Catering and Hospitality Recruitment, 3a Princes Parade, Golders Green Road, Golders Green Road, NW11 9PS, or to hr@newayresources.com. REGISTERED GENERAL NURSE Location: SWANSEA Hours: 37.5 Hours Per week 5 out of 7,

Dostepny 24/7

BEZ UKRYTYCH OPLAT

Dzwon taniej z tel. stacjonarnego Dzwon do Polski 2p/min na tel. stacjonarny

Wybierz poniĪszy numer dostĊpowy a nastĊpnie numer docelowy Polska Polska Niemcy Slowacja Czechy Irlandia

2p/min - 0844 831 4029 7p/min - 087 1412 4029 2p/min - 084 4831 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029

nta: 0208 497 Polska Obsáuga Klie

9287

www.auracall.co

m/polska

Tanie Rozmowy! *T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

24 hours shift Wage: £22,500 Per Annum Closing Date: 30/06/2009 Employer: St. Marys Consultancy Duration: PERMANENT ONLY

Description: RNA or RGN Level 1 required. Must be fully qualified and possess excellent communication skills. You will help to provide residents with the quality and continuity of care supporting them through their daily routines. Duties including administrating drugs, general healthcare, supervising care assistants and other related as required. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by the employer. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Lynda Thornton at St. Marys Consultancy, 106 Irlam Road, Urmston, Manchester, Lancashire, M41 6JT. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. ASSISTANT SHOWROOM MANAGER Location: BROMLEY Hours: 45 OVER 5 DAYS A WEEK Wage: 20000 PER ANNUM Closing Date: 30/06/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Candidates will ideally have extensive experience in a supervisory role. You will assist the Showroom manager with the day to day running of the shop floor, be able to run a small hardworking team, drive sales and possess excellent customer service skills. You will need to serve customers as well as overseeing complicated customer or-

ders from start to finish. Great telephone skills and face to face interaction is a must. A background in bed and furniture retail would be an advantage but not essential as full training will be given. This is a new store opening so a great opportunity for somebody wanting to develop their management skills, you will need to hit the floor running. How to apply: For further details about job reference BOY/21564, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am – 6.00pm weekdays, 9.00am – 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. POLISH & GERMAN SPEAKING SALES ADVISOR Location: NORWICH, NORFOLK Hours: 37.5 PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY, 9AM TO 5.30PM Wage: £6 TO £6.50 PER HOUR Employer: A R C Norwich Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. This vacancy is being advertised on behalf of ARC Norwich Ltd who is operating as an employment business. Must be able to speak Polish and German fluently. Must be computer literate

and have good customer service skills and be flexible. Experience of book keeping and credit control would be helpful, as are good communication skills. Duties will include speaking to clients in the UK and Europe and all general office tasks as required. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01603 663165 ext. 0 and asking for Jim Jonas. KITCHEN ASSISTANT Location: TEDDINGTON Hours: 5 days per week Employer: Kids Unlimited Nursery Closing Date: 11/08/2009 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY

Description: Kids unlimited has earned a reputation as leaders in top quality, progressive childcare. We are looking for enthusiastic, hard working and ambitious individuals to join our expanding teams, applying your knowledge and experience to support and implement our vision. If you are looking for a new challenge or want to develop your career, we want to hear from you. We are looking for a Kitchen Assistant to provide suitable and appropriate meals in accordance with the KU philosophy. Although no similar experience is necessary a Valid Food Hygiene Certificate and/or experience of working in a kitchen would be ideal. On commencement of employment you will receive a comprehensive induction, training and excellent career progression opportunities. For more information of our current vacancies visit www.kidsunlimited.co.uk. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0845 3652970 and asking for Nadia Peiera De Jesus.


26|

23 maja 2009 | nowy czas

NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥

CENTRUM

Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE

SERWIS: KOMPUTERÓW LAPTOPÓW

HAVEN GREEN

W5 2NX

EALING BDY

164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB

48 Haven Green LONDON W5 2NX

TOOTING BEC

HARLESDEN

16 Trinity Road LONDON SW17 7RE

SLOUGH

DELIKATESY

POLSKIE DELIKATESY

157 High Street LONDON NW10 4TR

10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB

NORTHAMPTON GOSIA DELIKATESY

HOUNSLOW

LEYTON

FLASH BIURO KSIÊGOWE

FOCUS PL LTD.

54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS

5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS

198 Francis Road LONDON E10 6PR

Pn-Pt 9-20 So-Nd 9-16*

0207 828 5550

PACZKI DO POLSKI

Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*

0208 998 6999

PACZKI DO POLSKI

Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*

0208 767 5551

Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*

0208 767 5551

Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*

0208 767 5551

PACZKI DO POLSKI

Pn-So10-18 Nd 10-15*

0160 462 6157

HIGH

STREET

LEYTON

RD.

HIGH

T STREE

HIGH STREET

YORK

NDRA ALEXA

RD.

POLSKIE CENTRUM

Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16

WARREN ROAD GROVE GREEN RD.

RD.

48

VICTORIA wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16

CALL CENTRE

INFORMACJA I SPRZEDA¯:

0787 501 1097 0208 767 5551

AS DUGL

079 5110 5315 020 8998 4666

www.gosiatravel.com

Pn-Nd 9-20

. GUE RD MONTA

USUWANIE: WIRUSÓW SPYWARE

NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ!

Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*

0208 767 5551

AD FRANCIS RO

PC

A12

Leyton

Pn-Pt 10-20 Sobota 10-16*

0208 767 5551

BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5

* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR

ogłoszenia

EALING BROADWAY

job vacancies

groceries. No formal qualifications are required, but previous experience with children is needed. Key skills: affinity with children, responsible, dependable, can use own initiative, friendly . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Jay Poole at 1st Choice Au Pairs, Garfield House, Mainstreet, Polebrook, Peterborough, PE8 5LN.

structions; 100% reliable. Desirable Qualities: 3 years experience in care provision (NVQ level 2). Car Driver. Training Given: Induction course; medication training; on-going training; Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by the employer/applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0113 2589677 ext 0 and asking for David Brown.

Location: GREATER LONDON Hours: 5 days per week Wage: Dependant on Experience Employer: Kids Unlimited Nursery Closing Date: 11/08/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: We are looking for enthusiastic, hard working and ambitious individuals to join our expanding teams, applying your childcare knowledge and experience to support and implement our vision. If you are looking for a new challenge or want to develop your career, we want to hear from you. You should have a minimum NVQ L2 qualification or equivalent and previous experience is preferred. On commencement of employment you will receive a comprehensive induction, training and excellent career progression opportunities. For more information of our current vacancies visit www.kidsunlimited.co.uk All successful applicants are required to complete an enhanced CRB Disclosure check. How to apply: You can apply for this job by telephoning +44 845 3652943 or +44 0 0 and asking for Geraldine Kennefick.

Location: WANDSWORTH, GREATER LONDON Hours: 5 days per week Wage: Dependant on Experience Employer: Kids Unlimited Nursery Closing Date: 11/08/2009 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY

Description: We are looking for a dynamic, forward thinking individual that can successfully deliver a quality focused childcare provision. Leading a small team, you will be responsible for the effective implementation of the EYFS and monitor quality standards. You should have previous childcare experience and a minimum NVQ level 3 qualification or equivalent. Previous supervisory experience is preferred. On commencement of employment you will receive a comprehensive induction, training and excellent career progression opportunities. For more information about kidsunlimited, visit us at www.kidsunlimited.co.uk All successful applicants are required to complete an enhanced CRB Disclosure check. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0845 3652930 and asking for Debbie Cunningham.

AU PAIR Location: BROMLEY Hours: 25 HRS 5 DAYS PER WEEK 5 HOURS PER DAY 2 NIGHTS BABYSITTING Wage: £65 PER WEEK Work Pattern: Days, Evenings, Nights Employer: 1st Choice Au Pairs Duration: PERMANENT ONLY

Description: Female only. You will be expected to work for up to additional benefits include your own bedroom, all meals (no rent, food money or bills to pay), internet and phone. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by the employer. Or must provide a Police check from country of origin. Duties to include some or all of the following: Supervision of children Picking up/dropping off at school or after school activities - Supporting children to do homework - Light Housework (tidying, vacuuming & dusting) - Laundry/Ironing (Children's) - Shopping for

FEMALE LIVE-IN CARER Location: LEEDS Hours: ONE WEEK ON ONE WEEK OFF Wage: £420 TO £480 PER WORKING WEEK Work Pattern: Days , Evenings , Nights , Weekends Employer: Bluebird Care (Leeds North) Closing Date: 08/06/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: EXPERIENCED FEMALE CARER REQUIRED FOR HIGH DEPENDENCY LIVE-IN CARE POSITION. Applicant must be able to consistently provide quality care of the highest quality in a challenging environment. Customer has severe learning and profound physical disabilities and requires assistance with most tasks. Some meal preparation (preferably Asian food) and light domestic duties. Skills Required: Mature outlook; Genuine care for others; Good communication skills; Ability to follow in-

SENIOR DOMICILIARY CARE ASSISTANT Location: PULBOROUGH, WEST SUSSEX Hours: 30-40 HOURS PER WEEK, OVER 7 DAYS, OVER 24 HOUR ROTA Wage: £7.20 PER HOUR Work Pattern: Days, Evenings, Nights, Weekends Closing Date: 08/06/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Must be a skilled senior Domiciliary Care Worker. Must have NVQ Level 3 or equivalent in Health and Social Care, previous experience essential. Must have full current driving license. Must help with supervision and training of junior staff. Will also be required to carry out spot checks and audit surveys of clients. Duties include providing clients with assistance with personal care within there own homes, within the Pulborough and surrounding areas. This will include assisting with shopping, bathing and cleaning. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disc-

Location: GREATER LONDON Hours: 5 DAYS OF 7 Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Work Pattern: Days , Evenings , Weekends Employer: Gordon Ramsay Restaurants Closing Date: 22/05/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: As a commis chef you are responsible for assisting the kitchen brigade in the preparation and cooking of produce. Key Accountabilities: Complete preparation of produce as instructed Adhere to the cleaning schedule for the kitchen Knowledge of the full menu, and be able to give a description of all dishes To work as part of the wider restaurant team To comply with legal requirements under the H&S act 1974 and food hygiene The successful candidate will: Have previous experience in a Commis Chef role, within fine dining environment. Be organized and motivated Possess excellent communication skills. Be able to work effectively as part of a team. Be calm under pressure. Please view

BEZ NOWEJ KARTY SIM

our website www.gordonramsay.com/careers for further information and follow the links to apply. How to apply: You can apply for this job by obtaining an application form from, and returning it to Anna Slender at Gordon Ramsay Restaurants, 1 Catherine Place, Victoria, London, SW1E 6DX. SALES ASSOCIATE Location: BROMLEY Hours: 45 HOURS PER WEEK OVER 5 DAYS Wage: 8.20 PER HOUR Closing Date: 14/06/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

COMMIS CHEF

NURSERY ROOM SUPERVISOR NURSE

losure expense will be met by employer. How to apply: For further details about job reference WRT/15384, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.

Description: Excellent customer service and communication skills essential as this is a very customer focused position. You should be articulate and enjoy interacting with customers face to face and over the phone. You will need the ability to take responsibility for following complicated customer orders from start to finish without supervision. A background in bed and furniture retail would be an advantage but not essential as full training will be given. We are open 7 days a week and you would be required to work 5 of those on a full time contract. How to apply: For further details about job reference BOY/21565, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct.

BEZ UKRYTYCH OPLAT

Dzwon z komorki jeszcze taniej Dzwon do Polski

2p/min na tel. stacjonarny

Wybierz poniĪszy numer dostĊpowy a nastĊpnie numer docelowy

Polska Polska Niemcy Slowacja Czechy Irlandia

2p/min - 0844 831 4029 7p/min - 087 1412 4029 2p/min - 084 4831 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029 3p/min - 084 4988 4029

nta: 0208 497 9287 Polska Obsáuga Klie

www.auracall.co

m/polska

Tanie Rozmowy! *T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|27

nowy czas | 23 maja 2009

sport

Regaty

Oxford Bydgoszcz Cambridge

30 maja zostaną zorganizowane regaty wioślarskich ósemek pomiędzy osadami najsłynniejszego wyścigu wioślarskiego świata: The Boat Race a osadą Bydgoszczy. Będzie to jedno z wydarzeń Sezonu Polskiego w Wielkiej Brytanii. Do Londynu przyjedzie załoga reprezentująca Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Wioślarze na co dzień trenują w najbardziej utytułowanym klubie wioślarskim w Polsce: RTW Lotto Bydgostia WSG BP. Trenerem osady jest Lech Olszewski. Wyścig Oxford Bydgoszcz Cambridge rozpocznie się o godz. 11.00 przy moście Vauxhall, dokładnie naprzeciwko siedziby brytyjskiego wywiadu MI6, a zakończy przy moście Westminster – naprzeciwko budynku brytyjskiego parlamentu. Wioślarze będą mieli do pokonania dystans około jednej mili. Po wyścigu na tarasie House of Commons odbędzie się ceremonia wręczenia nagród, a będzie je wręczał minister spraw zagranicznych RP Radosław Sikorski. Wśród wielu znamienitych gości będą przedstawiciele władz miejskich i uniwersyteckich miast zaangażowanych w regaty: Oxfordu, Bydgoszczy i Cambridge. Wyścig wioślarski Oxford – Cam-

bridge (The Boat Race) od 175 lat elektryzuje świat wioślarski. Jest to już nie tylko wyścig, ale wydarzenie, które na stałe wpisało się w krajobraz Londynu. Wydarzenie gromadzi 300 tys. kibiców na brzegach i mostach Tamizy, a ponad 7 mln przed telewizorami na całym świecie. Piszą o nim i mówią brytyjskie i światowe media. We wrześniu 2004 roku przy okazji XIII Wielkiej Wioślarskiej dzięki staraniom i na zaproszenie Fundacji PolskoBrytyjskiej gościła w Bydgoszczy osada absolwentów Uniwersytetu Cambridge, która zmierzyła się na Brdzie na dystansie 8,5 km z ósemką Akademii Bydgoskiej. Pobyt wioślarzy z Cambridge w Bydgoszczy zaowocował zaproszeniem bydgoskich wioślarzy na wyścig do Londynu, gdzie 27 lutego 2005 osada Akademii Bydgoskiej jako pierwsza ósemka z Polski miała zaszczyt rywalizować z osadą Uniwersytetu Cambridge. W kolejnych latach bydgoscy akademicy, już jako reprezentacja Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego,

ścigali się na Tamizie również z osadą Oxfordu (2006 i 2008). W 2006 i w 2008 roku osady absolwentów Oxfordu i Cambridge dwukrotnie ścigały się w Polsce, biorąc udział w regatach Wielka Wioślarska o Puchar Brdy. Zorganizowanie wyścigu Bydgoszcz Oxford Cambridge z pewnością doda splendoru rozpoczętemu niedawno Sezonowi Polskiemu na

WyśCig OxfOrd BydgOszCz CamBridge rOzpOCznie się O gOdz. 11.00 przy mOśCie Vauxhall 30 maja 2009 Wyspach z uwagi na ogromne zainteresowanie i prestiż, jakim rywalizacja dwóch słynnych uniwersytetów cieszy się w Wielkiej Brytanii i na

świecie, a dla Bydgoszczy i Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego okazją do reprezentowania Polski w kontaktach międzynarodowych.

INFO RM ACJA O W YBO RACH DO PARLAM ENTU EURO PEJSKIEGO Wydział Konsularny Ambasady RP w Londynie uprzejmie informuje, że wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się w niedzielę dnia 7 czerwca 2009 roku na podstawie ustawy z dnia 23 stycznia 2004 r. – Ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego (Dz. U. z 2004 r. Nr 25, poz. 219 oraz z 2006 r. Nr 218, poz. 1592 i Nr 112, poz. 766).

OKW 155 IPSWICH ST MARYS HALL, 322 WOODBRIDGE ROAD IPSWICH IP4 4BD

Na podstawie Rozporządzenia Ministra Spraw Zagranicznych z dnia 7 maja 2009 – w sprawie utworzenia obwodów do głosowania dla obywateli polskich oraz obywateli Unii Europejskiej niebędących obywatelami polskimi stale zamieszkującymi w Rzeczypospolitej Polskiej przebywających za granicą. (Dz. U. nr 70 z dn. 8 maja 2009 r.) na terenie okręgu konsularnego Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Londynie, obejmującego: Bedfordshire, Berkshire, Bristol, Buckinghamshire, Cambridgeshire, Cornwall, Devon, Dorset, East Sussex, Essex, Gloucestershire, Greater London, Hampshire, Herefordshire, Hertfordshire, Kent, Norfolk, Northhamptonshire, Oxfordshire, Somerset, Suffolk, Surrey, Warwickshire, West Sussex, Wiltshire, Worcestershire, West Midlands, Isle of Wright, Wyspy Normandzkie, Channel Islands (Jersey, Guernsey) oraz Gibraltar, utworzone zostały następujące obwody głosowania:

OKW 157 CAMBRIDGE DOM POLONIA, 231 CHESTERTON ROAD CAMBRIDGE CB4 1AS

można oddać tylko w komisji wybranej przy rejestracji. V. zgłoszenia nie zawierające pełnych danych osobowych nie będą mogły być zatwierdzone.

OKW 156 BRISTOL KLUB POLSKI, 50 ST. PAULS ROAD CLIFTON BRISTOL BS8 1LP Zgłoszenie o wpisanie do spisu wyborców można także wnieść:

OKW 149 LONDYN I AMBASADA RP W LONDYNIE, 47 PORTLAND PLACE LONDON W1B 1JH OKW 150 LONDYN II POSK, 238-246 KINGS STREET LONDON W6 0RF OKW 151 LONDYN III KLUB ORŁA BIAŁEGO HAMILTON HOUSE 211 BALHAM HIGH ROAD LONDON SW17 7BQ OKW 152 LONDYN IV WINDSOR HALL, EALING LONDON W5 5PD OKW 153 SOUTHAMPTON THE PARK HOUSE, 2 BRUNSWICK PLACE SOUTHAMPTON SO15 2AN OKW 154 BIRMINGHAM KLUB POLSKI MILLENIUM, HOUSE BORDESLEY STREET BIRMINGHAM B5 5PH

OKW 158 EXETER ST SIDWELL’S CENTRE, SIDWELL STREET EXETER EX4 6NN Prawo wybierania posłów i senatorów ma każdy obywatel polski, który najpóźniej w dniu głosowania kończy 18 lat. Obywatele polscy, przebywający w dniu wyborów za granicą, będą mogli wziąć udział w głosowaniu, jeżeli posiadają ważny polski paszport lub ważny polski dowód osobisty oraz zostaną wpisani, na podstawie zgłoszenia, do spisu wyborców sporządzonego przez konsula właściwego terytorialnie dla miejsca pobytu wyborcy. Powyższy wymóg wcześniejszego wpisania do spisu wyborców nie dotyczy wyborców posiadających zaświadczenie o prawie do głosowania. Osoby stale zamieszkałe w kraju, wyjeżdżające za granicę, mające zamiar wziąć udział w głosowaniu za granicą, powinny zaopatrzyć się przed wyjazdem w zaświadczenie o prawie do głosowania. Formularz do elektronicznej rejestracji wyborców znajduje się na stronie internetowej Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Londynie www.londynkg.polemb.net Aby zarejestrować się przy użyciu formularza należy: I. wybrać z listy kraj: Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej II. wybrać komisję, w której zamierza się dokonać głosowania III. podać swoje dane osobowe według formularza. Wymagane dane osobowe: nazwisko, imię (imiona), imię ojca, data i miejsce urodzenia, obywatelstwo, numer PESEL, adres zameldowania w Polsce, seria i numer dokumentu tożsamości. IV. rejestracja przypisuje wyborcę do danej komisji wyborczej i głos będzie

ustnie, pisemnie lub telegraficznie w Wydziale Konsularnym Ambasady, 73 New Cavendish Street, London W1W 6LS telefonicznie, pod numerem 0 207 2913 914 (UWAGA (ze względu na liczne zapytania telefoniczne sugerujemy rejestrację za pośrednictwem innych środków komunikacji) faksem pod numerem 0 207 3232 320 Podając swoje dane osobowe należy określić komisję, w której zamierza się dokonać głosowania. Rejestracja przypisuje wyborcę do danej komisji wyborczej i głos będzie można oddać tylko w komisji wybranej przy rejestracji. Zgłoszenia nie zawierające pełnych danych osobowych nie będą mogły być zatwierdzone. . Zgłoszenia można dokonać najpóźniej w 5 dniu przed dniem wyborów do Parlamentu Europejskiego tj. w dniu 2 czerwca 2009 roku. Na żądanie osoby uprawnionej zmieniającej miejsce pobytu konsul, na podstawie spisu, wydaje zaświadczenie o prawie do głosowania w miejscu pobytu w dniu głosowania, w tym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.

Głosowanie do Parlamentu Europejskiego w obwodach głosowania ut worzonych za granic ą odbywa się w lokalu obwodowej komisji w yborcz ej w ciągu jednego dnia, bez pr zer w y, między godziną 8.00 a 20.00 czasu miejscowego.


Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court

POLSKI DZIEŃ DZIECKA Zapraszamy wszystkie dzieci w wieku do 5 lat wraz z opiekunami KIEDY:

c/o Macierz Szkolna w Wielkiej Brytanii 240 King Street, London W6 ORF

środa 3 czerwca 2009, godz. 10:30

Zwracamy się do polskiej społeczności na Wyspach z gorącą prośbą o poparcie naszej akcji mającej na celu zachowanie Fawley Court dla kościoła i Polaków. Ten piękny polski ośrodek w Henley nad Tamizą, który przez 55 lat służył naszym rodakom, jest wciąż dla nas żywy i mamy nadzieję, iż dalej będzie pełnić swą rolę służąc młodemu pokoleniu. Poniżej podajemy treść petycji z prośbą do wszystkich, którzy uważają, iż Fawley Court powinien nadal służyć polskiej społeczności, o wypełnienie jej, wycięcie i przesłanie na podany powyżej adres Macierzy Szkolnej. Celem zachowania pamięci oraz uzupełnienia faktów historycznych gorąco prosimy każdego kto ma jakieś pamiątki, zapiski, świadectwa czy też dokumenty dotyczące Fawley Court o przesyłanie ich, bądź ich kopii, na adres Macierzy Szkolnej. Osoby, które znały ks. Jarzembowskiego i początki Fawley Court prosimy o skontaktowanie się z nami. Chętnie nawiążemy też kontakt z byłymi wychowankami Divine Mercy College. savefawley@hotmail.com Tel: 0208 741 1606

To The Charity Commission We the undersigned strongly object to the sale of Fawley Court by the Marian Fathers. Fawley Court was established by the Polish Community, for the Polish Community and is needed by the Polish Community. Name & Surname

Address

Signature

GDZIE: Świetlica Polska NASZE DZIECI 20 Gunnersbury Avenue, W5 3QL (budynek polskiej YMCA). Stacje metra: Ealing Common, Acton Town. W PROGRAMIE: gry i zabawy ruchowe; konkursy dla dzieci z nagrodami książkowymi; poczęstunek dla dzieci; sesje fotograficzne dla dzieci; bezpłatne zabiegi regulacji brwi oraz pielęgnacji dłoni i paznokci dla rodziców i opiekunów; stoiska z polskimi książkami SPONSORZY: Salon Kosmetyczny ENZO, księgarnie internetowe WYSPA SKARBÓW oraz MAŁE CZYTANIE, sklepy polskie MLECZKO, studio fotografii dziecięcej BABES AND BUTTERFLIES, Integracyjne Przedszkole Polskie NASZE DZIECI. PATRONI MEDIALNI: Tygodnik Polski, Nowy Czas, Polish Express, Panorama, Polacy.co.uk ORGANIZARORZY: Integracyjne Przedszkole Polskie NASZE DZIECI; Świetlica Polska NASZE DZIECI

WSTĘP WOLNY!!!


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.