nowyczas2009/127/011

Page 1

MiChael JaCKsOn nie żyJe. najbardziej znany wykonawca muzyki pop zmarł na atak serca w los angeles. Miał 50 lat. swoją karierę zapoczątkował mając zaledwie 11 lat. Występował wtedy z czwórką braci. prawdziwy sukces odniósł w karierze solowej. Jego album „thrillier” z 1982 roku osiągnął niespotykany dotąd sukces – 57 mln sprzedanych płyt. nie potrafił jednak sprostać rosnącej sławie. Uwikłany w różne afery wycofał się z muzycznego życia, do którego miał powrócić za dwa tygodnie w londynie. planowano 50 koncertów, wszystkie bilety zostały sprzedane. LONDON 27 June 2009 11 (127) FREE ISSN 1752-0339

NEW TIME

www.nowyczas.co.uk CZAS NA WYSPIE

»6

Iwona i książę

W Londynie, pracuje w kawiarni, w której mile widziane są całe rodziny. Na dole znajduje się świetlica, a w niej pani „przedszkolanka” rozwija plastycznie swoich podopiecznych. Iwona w Gdańsku jest znaną i cenioną artystką. W Anglii nikogo to nie interesuje – ani jej współpracowników, ani współmieszkańców ze squatu.

FELIETONY

»10

Perskie oko

Młode polskie talenty zagrały w Fawley Court na pikniku sobotniej szkoły. Oficjany konkurs otworzył solową grą na gitarze elektrycznej Marcin Kaczmarski. Ostatni taKi piKniK » 8-9

Tłumy młodych ludzi na ulicach. Transparenty z żądaniami, plakaty na ścianach. Okrzyki i skandowanie: żądamy demokratycznych wyborów; precz z reżymem ciemiężycieli. Bóg z nami, Allah akbar. Widzę grad kamieni, tarcze ZOMO na tłum nacierające. Pałowanie na oślep i na oślep strzały. Janek Wiśniewski padł w Gdańsku. Niosą go na noszach. Neda Agha Soltan padła w Teheranie. I niosą ją na noszach. On stał się symbolem wyzwania rzuconemu reżymowi, ona też. Przypadkowe ofiary buntu i przemocy. W Polsce zakazano publicznych modłów nad Janka grobem. W Teheranie zakazano modłów w meczetach za duszę Nedy. W kościołach w kraju reżymowi szpicle spisywali nazwiska modlących się o demokrację. W Iranie reżymowi szpicle fotografują ich w meczetach. W Polsce telewizja i radio kłamały. W Iranie podobnie. Dziennikarzom w Polsce kneblowano usta. Knebluje się teraz usta w Iranie.


2|

27 czerwca 2009 | nowy czas

” Sobota, 27 czerwca, Marii Magdaleny, władySława 1978

Mirosław Hermaszewski odbył na pokładzie radzieckiego statku kosmicznego Sojuz 30 tygodniowy lot na orbicie okołoziemskiej.

niedziela, 28 czerwca, leona, ireneuSza 1919

Przedstawiciele 21 państw podpisali traktat pokojowy w Wersalu, który zakończył oficjalnie I wojnę światową.

Poniedziałek, 29 czerwca, Piotra, Pawła 1999

W Turcji sąd wydał wyrok śmierci na Abdullaha Ocalana, przywódcę Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).

wtorek, 30 czerwca, eMilii, lucyny 1934

Noc długich noży. Na rozkaz Hitlera wymordowano przywódców oddziałów szturmowych SA.

Środa, 1 liPca, Haliny, Mariana 1893

Powstała Socjaldemokracja Królestwa Polskiego, późniejsza SDKPiL.

czwartek, 2 liPca, Judy, urbana 2000

Piłkarze francuscy po meczu finałowym z Włochami, jako pierwsi w historii Mistrzowie Świata zostali Mistrzami Europy.

Piątek, 3 liPca, Jacka, anatola 1962

W wyniku przeprowadzonego w Algierze referendum prezydent Francji Charles de Gaulle proklamował niezawisłość tego państwa.

Sobota, 4 liPca, Malwiny, alfreda 1818

Urodziła się Emily Bronte, angielska powieściopisarka i poetka; autorka powieści „Wichrowe wzgórza”, zaliczonej do światowych arcydzieł.

niedziela, 5 liPca, karoliny, antoniego 1946

Ogłoszenie dekretu o powstaniu Głównego Urzędu Kontroli Prasy. Wprowadzono cenzurę prewencyjną.

niedziela, 6 liPca, doMinika, łucJi 2000

Zmarł Władysław Szpilman, kompozytor i pianista, twórca niezapomnia nych przebojów – „Czerwony autobus”, „W małym kinie” i „Nie wierzę piosence”. Uratowany z getta bohater filmu Romana Polańskiego „Pianista”

Poniedziałek, 7 liPca, benedykta, cyryla 1807

Na mocy postanowień w Tylży utworzono Księstwo Warszawskie z ziem drugiego i trzeciego zaboru pruskiego, z królem saskim Fryderykiem Augustem jako panującym.

wtorek, 8 liPca, adriana, elżbiety 1343

Kazimierz Wielki zawarł wieczysty sojusz z Zakonem Krzyżackim w Kaliszu. Zakon zatrzymał Pomorze Gdańskie, a zwrócił Polsce Kujawy i Ziemię Dobrzyńską.

Środa, 9 liPca, weroniki, zenona 1950

„Kultura” paryska, redagowana przez Jerzego Giedroycia oficjalnie została pozbawiona prawa rozpowszechniania w Polsce.

szanowna Redakcjo od ponad roku jestem waszym – w miarę możności – stałym czytelnikiem. Niestety coraz trudniej mi znaleźć „Nowy Czas”. Zniknęła skrzynka na Camden Road, gdzie mam najbliżej, wędruję więc na Turnpike Lane… Znam, rozumiem i szanuję wasze kłopoty, z pewnością przemijające, bo dobry tytuł z reguły się obroni. Jakim kosztem? Tego nie wiem. Już przecież nie obyło się bez poważnych ustępstw. oby wreszcie był ich koniec. Przez ponad dwadzieścia lat w Polsce żyłem z pisania, idąc od depeszowca po sekretarza redakcji i kierownika oddziału, w tym korektora, byłem przy przekształcaniu zakładówki w pismo miejskie, a dalej w spółkę wydawniczą z tygodnikiem o zasięgu regionalnym, więc rozumiem uwarunkowania waszego istnienia. To jedynie na pozór zbyt daleko idące porównanie, bo mechanizmy wejścia w miarę niezależnego pisma na rynek i utrzymania się na nim, są jednakowe na całym świecie, bez względu na wielkość i zasięg pisma. Trochę brakuje mi na waszych łamach twórczości literackiej, nie cierpię krzyżówek panoramicznych, wolę zmuszające do myślenia, a ogólnie przydałaby się sensowna ankieta dla czytelników, pomocna obu stronom. Dobrze jest wiedzieć kto czyta gazetę, jak też czego w niej szuka. Niestety, nie jestem na razie w stanie wesprzeć was inaczej niż dobrym słowem, ewentualnie pomysłami czy też tekstami. Tych ostatnich zapewne wam nie brakuje i nie śmiałbym z nikim rywalizować o miejsce na łamach, zawsze jednak można znaleźć nietknięte tematy.

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie jak go wskrzesić. Albert Einstein

Pozdrawiam, życzę kresu kłopotów i początku armii czytelników, dla których „Nowy Czas” będzie ich pismem. ZbigNiew JaNusZ Droga Redakcjo, nie chce mi się wierzyć, że może zaistnieć sytaucja, że zaprzestaniecie wydawania „Nowego Czasu”. Ja mam gorącą nadzieję, że to tylko spowolnienie w „akcji”, bo wielu ludziom dawaliście, dajecie i będziecie dawać – jestem pewien! – radość rzetelnej lektury. Mogę was wspierać duchowo tylko na odległość, ale jeżeli dobre chęci znaczą dla was dużo, to miejcie pewność, że gdybym tylko został w Londynie, mielibyście we mnie oddanego współpracownika na wolontariacie. Paweł RosoLski Poznań szanowna Redakcjo, szkoda, że Polska jest traktowana przez emigrantów jako bardzo droga wycieczka, na którą trzeba przynajmniej raz w roku pojechać. sam zostawiłem w kraju mieszkanie do remontu, na który nie byłoby mnie stać z wynagrodzenia w polskiej firmie (banku, gdzie pracowałem). Zainwestowaliśmy wraz z dziewczyną też w ziemię, na którą z łatwością otrzymaliśmy kredyt w polskim banku, po przedstawieniu zarobków z uk. Myślimy o powrocie. Jednak czy będzie nas stać na życie w Polsce? Trzeba spłacać raty kredytu, wyżywić nie tylko siebie, ale i nasze dziecko, opłacić rachunki. Co prawda nie będziemy musieli płacić za wynajem, ale czy z normalnej pensji będzie nas stać na

luksus mieszkania w Polsce? Nie chodzi mi o wychodzenie ze znajomymi do pubu czy dyskoteki pięć razy w tygodniu i spożywania posiłków w restauracjach – chodzi mi o rachunki (gdzie jak przychodzi 1 stycznia nowego roku, to standardowo wszystko idzie do góry), o przedszkole dla dziecka (gdzie trzeba zapisywać na rok wcześniej), a później szkołę (kupić podręczniki), a gdzie ubrania, gdzie wyjazdy z rodziną choćby nad nasze morze lub w góry albo nad jezioro, gdzie spotkania z przyjaciółmi nawet w domu? Jaką pracę musimy dostać, aby płaca wystarczyła nam na te podstawowe rzeczy? a gdzie budowa własnego domu? Tutaj mając nawet posadę zmywacza – stać na to wszystko. więc wracać, czy zostać w uk i szukać lepszej pracy, która pozwoli nie tyle przetrwać i co nieco odłożyć, ale żyć w tym kraju na takim poziomie, jaki przyjęliśmy, że będziemy żyć w Polsce po powrocie – tak jest łatwiej. a ci wszyscy, którzy zostali w Polsce i chamsko wypowiadają się na forach, ...cóż, jaki kraj, tacy ludzie. emigrant Od Redakcji: W poprzednim numerze „Nowego Czasu” (NC 126), tytuł artykułu Włodzimierza Fenrycha prawidłowo powinien on brzmeić: „Mahatma Gandhi, Martin Luther King, Jacek Kuroń” (w druku ukazało się: „Mahatma Gandhi, Martin Luther, Jacek Kuroń). Martin Luther to niemiecki teolog i reformator religijny, a Martin Luther King to działacz na rzecz równouprawnienia Murzynów i laureat Pokojwej Nagrody Nobla. Autora i Czytelników przepraszamy.

z teki andrzeJa licHoty

czwartek, 10 liPca, Jacka, anatola 1871

Urodził się Marcel Proust, francuski pisarz; autor „W poszukiwaniu straconego czasu”, uważanego za jedno z najwybitniejszych dzieł literatury światowej. Żył 51 lat.

czaS na nowe MieJSca! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!

0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk 63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedAKTOR NACzeLNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) RedAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Małgorzata Białecka, Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Maciej Psyk FeLIeTONy: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Dariusz Zientalak, Michał Sędzikowski; RySUNKI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdJęCIA: Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz, WSPółPRACA: Joanna Bąk, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Łucja Piejko, Paweł Rosolski, Alex Sławiński, Aleksandra Solarewicz

dzIAł MARKeTINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydAWCA: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas

PrenuMeratę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uk

ue

13

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

czaS PubliSHerS ltd. 63 kings grove london Se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

nowy czas | 27 czerwca 2009

czas na wyspie

Drugie życie „Katynia” Film Andrzeja Wajdy, choć nominowany do Oscara, świata nie zawojował. Tu i ówdzie odbyła się niejedna gorąca debata, głos zabierali historycy, krytycy, dziennikarze, po czym okazało się, że w Europie jest wciąż wielu ludzi, którzy zbrodnie komunizmu ignorują lub lekceważą, zaś nasze polskie pragnienie przekazania najbardziej oczywistej prawdy znów spezło na niczym. Publiczność londyńska miała okazję obejrzeć „Katyń” rok temu podczas 6. edycji Festiwalu Filmu Polskiego Kinoteka. Później słuch o tym filmie zaginął, podobnie jak w wielu innych miejscach świata. Teraz wrócił i to od razu do 12 kin w całej Wielkiej Brytanii oraz Irlandii, dzięki temu zyskaliśmy dodatkową szansę przypomnienia Anglikom o naszej bolesnej historii. Smutkiem napawa jednak fakt, że „Katyń” pojawił się w kinach zachodnich tylko i wyłącznie z powodu polityczniej awantury, jaka miała miejsce we Włoszech. Sprawa zaczęła się w Mediolanie, gdzie zorganizowano pokaz filmu Wajdy w salce jakiegoś studyjnego kina, która nie była w stanie pomieścić wszystkich chętnych, tym bardziej zawiedzionych, że miał to być jedyny pokaz. Niejaki Luigi Geninazzi z katolickiego dziennika Lavvenire napisał po seansie płomienny komentarz, nawołując do ponownego otwarcia włoskich kin dla dzieła Wajdy, a nawet do obowiązkowych pokazów tego filmu w szkołach. Temat szybko podchwycił znany z antykomunistycznych przekonań premier Sylvio Berlusconi, który zaraz po obejrzeniu „Katynia” pojechał na szczyt NATO

do Strasburga, gdzie gorąco namawiał przywódców innych krajów do zapoznania się z filmem. Podobno jako pierwszy obiecał mu to premier Gordon Brown. Potem poszło już gładko. W kwietniu tego roku otworzyli swoje oczy i serca Francuzi – rzekomo dlatego z takim opóźnieniem, bo dystrybutorzy czekali na jak największą liczbę kopii, by móc zorganizować pokazy w wielu kinach na raz. Wajda przyznał, że była to, jak dotąd, najbardziej zmasowana promocja jego filmu zagranicą. Włosi poszli jeszcze dalej i naprawdę pokazują „Katyń” na lekcjach historii. Odbyło się kilkanaście pokazów w Rosji, co można uznać za spory sukces. I pomyśleć, że nie byłoby tego całego zamieszania, gdyby nie atak Berlusconiego na wiecznie zakochaną w Moskwie europejską lewicę. Słowa: „Subtelny bojkot filmu Wajdy” – to chyba najbardziej wyszukane określenie użyte w toczonym we Włoszech dyskursie. W piątek, 19 czerwca, odbyła się londyńska gala w kinie Curzon Mayfair. Gości powitał historyk Adam Zamoyski. Film pokazywany jest też w Manchesterze, Bristolu, Cambrigde, Bradford, Edynburgu, Dundee, Iverness, Dublinie, Belfaście… Być może film ten dzieli ludzi, być może wielu z nich drażni, nudzi, męczy, ale nikomu nie wolno kwestionować prawdy, o której opowiada. Ilekroć jest okazja, by ją pokazać światu, tyle razy warto z tej okazji skorzystać, tym bardziej gdy nasza historia staje się obiektem publicznej debaty.

Jacek Ozaist

Na gali otwierającej oficjalne pokazy filmu „Katyń” na Wyspach Brytyjskich spotykam Michała Ćwiżewicza, skrzypka z Royal College of Music. Choć ma tylko 25 lat i urodził się w Londynie, jego życie związane jest mocno z tą jedną z największych tragedii naszego narodu. Pradziadek Michała zginął w Starobielsku, czego potwierdzenie znalazł ojciec Michała, Krzysztof Ćwiżewicz, dopiero w 1976 roku, kiedy po raz pierwszy przyjechał do Londynu i w Instytucie im. gen. Sikorskiego na Liście Katyńskiej było nazwisko dziadka. Mjr Edward Reguła brał udział w obronie Lwowa dowodząc VI Brygadą Artylerii Ciężkiej. 29 listopada 1939 roku ślad po nim zaginął i dopiero rok później jeden z oficerów, jeńców Starobielska, napisał, że przebywa w obozie także mjr Reguła. Była to pierwsza i ostatnia wiadomość o pradziadku Michała. Aż do 1976 roku. Miał 42 lata, kiedy został przez Sowietów zamordowany. Babcia Michała, Anna Ćwiżewicz, po zmianach politycznych w Polsce zaczęła aktywnie

działać w krakowskim oddziale Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich. Z jej inicjatywy odbył się w 1998 roku w Domu Polonii w Krakowie koncert na rzecz budowy cmentarza w Charkowie. Michał wystąpił z recitalem, w czasie którego oprócz utworów Bartoka, Beethovena i Haendla zagrał własną kompozycję w hołdzie pradziadkowi. Andrzej Polniaszek, przewodniczący Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich w Wielkiej Brytanii, zaprosił Michała do Charkowa. W czasie uroczystości na Cmentarzu Wojskowym w Charkowie na ścianie gmachu, w którym mieściło się̨ NKWD (nadal budynek tajnej policji ukraińskiej) Andrzej Wajda, syn zamordowanego w Charkowie żołnierza, odsłonił tablicę poświęconą polskim oficerom, a Michał C ́ wiżewicz, prawnuk zamordowanego oficera odegrał utwór żałobny dedykowany swojemu pradziadkowi. Michał 2004 roku wstąpił w telewizji BBC4 jako finalista konkursu BBC Young Musician Competition i z rąk księcia Karola odebrał dyplom. Po brytyjskiej premierze filmu „Katyń” powiedział: – Dla mnie ten film był nie o moim pradziadku, ale o mojej babci i prababci. Pokazał tę tragedię z punktu widzenia bliskich. Druga ważna dla mnie rzecz to propaganda wokół tej zbrodni, która doprowadziła do dość wygodnych decyzji w Jałcie. Gdyby nie to, że można było zwalić na Niemców tę zbrodnię, nie byłoby być może soweickiego zamordyzmu. Bolesną dla mnie sprawą jest cisza w Wielkiej Brytanii . Wychowany jestem w brytyjskiej demokracji i wolności słowa i nie mogę zrozumieć, dlaczego prośby o budowanie pomników katyńskich spotykały się tak długo z odmową. Wygodna polityka…

Teresa Bazarnik

Katyńska opowieść. Andrzeja Wajdy. Grzegorz Małkiewicz

C

zy podobał ci się film? – padło sakramentalne pytanie, kiedy wychodziłem z sali kinowej. Nie potrafiłem odpowiedzieć, a w zasadzie zaniemówiłem. Jak to podobał? Ten film uderza tak mocno, że jakakolwiek refleksja estetyczna jest niemożliwa. Chyba że ktoś tak bardzo poczuwa się do roli zawodowego recenzenta, że musi, i z tego musu opowiada zwykłe bzdury. Słyszałem i czytałem sporo takich komentarzy, zanim zobaczyłem film, a mając coraz bardziej krytyczny stosunek do całokształtu twórczości Andrzeja Wajdy, byłem przygotowany na rozczarowanie. Teatralny i sentymentalny obraz największej naszej tragedii XX wieku – tego się spodziewałem. Naszej tragedii, bo zbrodnia na elicie naszego społeczeństwa dokonana przez Sowietów wymierzona była w nas wszystkich, w cały naród. Czułem niepokój, bo nie można o tej tragedii opowiadać w konwencji „Panien z Wilka”. Od pierwszych kadrów nie pojawiła się jednak ani chwila, w której mógł-

bym pielęgnować swoje uprzedzenia. Film uderza swoją bezkompromisową potrzebą dotarcia do prawdy. I nie jest to tylko prawda o Katyniu, którą po pięćdziesięciu latach kłamstwa i przyzwolenia na kłamstwo poznaliśmy. To był wysiłek reżysera, twórcy, który zmagał się ze swoim życiem, ze swoją pamięcią, swoim losem. Stworzone przez niego postaci na tle rzeczywistych wydarzeń prowadzą nas przez golgotę indywidualnego życia. Każda partia dialogowa była wyznaniem artysty, zapisem jego dramatów i goryczy podjętych wyborów. Zapisem indywidualnych tragedii. „Życiorys ma się tylko jeden” – brzmiało heroiczne wyznanie młodego człowieka, który ubiegając się przyjęcie do szkoły w swoim curriculum vitae napisał, że ojciec zginął w Katyniu zamordowany przez Sowietów. Takiej wersji idąca zgodnie z linią partii dyrektorka szkoły przyjąć nie chciała. Zdolny uczeń mógł się do szkoły dostać bez problemu, wystarczyło zmienić tylko słowo w życiorysie. Odmawia, bo „życiorys ma się tylko jeden”. Jeszcze tylko przez ułamek dnia ta niezłomność dodawała mu sił, ale koniec tej drogi był nieubłagany. Zginął podczas próby aresztowania. Andrzej Wajda był w podobnej sytuacji. Wielu jego krytyków, bardziej politycznych niż artystycznych, wypo-

mina mu swego rodzaju politykę ugody z komunistami, czyli mordercami jego ojca. Czy podobna sytuacja w jego życiu, w której zachował się inaczej, była początkiem tej „ugody”? Powiedzieć w być może swoim ostatnim filmie „życiorys ma się tylko jeden”, to najbardziej bolesny rachunek sumienia. „Jak to jest – zastanawiał się Józef Mackiewicz – że Niemcy robili z nas bohaterów, a Sowieci gówno?”. Film penetruje i tę prawdę. O to również niektórzy krytycy mieli pretensje do reżysera, a konkretnie, że wprowadzał w swoją opowieść o morderstwie katyńskim niepotrzebne wątki. Mord katyński był początkiem czasów zniewolenia i nikomu wcześniej w takim skrócie nie udało się pokazać tego okresu. Ale też i czasów późniejszych, a nawet i współczesnych. „ Ja myślę podobnie” – broni swojej postawy jeden z bohaterów. „To nieważne, co myślisz, ważne, co robisz” – słyszy w odpowiedzi. Wszyscy uczestniczyliśmy w kłamstwie katyńskim. Wajda dokonuje rozrachunku z własnym życiorysem, ale nie oszczędza także i nas. Niezłomni zginęli, inni, którym dopisało szczęście i z nieludzkiej ziemi wyszli z generałem Andersem, uniknęli po drugiej stronie „żelaznej kurtyny” trudnych dylematów. „Co pan robi w tym mundurze?

– Nie zdążyłem do Armii Andersa” – takie proste wyjaśnienie składa porucznik Jerzy, którego ocalił los, po to, by zniszczyło go własne sumienie. W jego przypadku wyjściem z zakłamania jest samobójcza śmierć – tak między innymi kończyli niezłomni w komunistycznej Polsce. Kończyli też katowani w ubeckich więzieniach. Prawdę historyczną o Katyniu poznaliśmy wcześniej. Można ją oczywiście na różne sposoby fabularyzować. Wajda tego nie zrobił, bo ważniejsza dla niego była prawda związana z mordem katyńskim, ale jeszcze nie ujawniona – prawda osobista. I to jest najbardziej powalające w tym filmie – myślę, że w równym stopniu dla twórcy, jak i widza. Podziwiam i cenię artystów, którzy bez znieczulenia penetrują zakamarki własnej duszy. A kiedy, dzięki ich mistrzostwu, to co osobiste staje się uniwersalne, przychodzi kolej na widza.

Razem z Wajdą ujawniamy tę drugą prawdę o sobie, o podwójnych standardach, o życiu w strachu, zgodzie na zwykłe łajdactwo, usprawiedliwiane wyższą racją, o zdradach małych i większych, o małościach, które nas wewnętrznie wypalają. Nie jesteśmy bez winy i dzięki filmowi Wajdy, nie przyjdzie już nam tak łatwo dzielić uczestników dramatu na ofiary i katów. Kto jest bez winy? Czy ci, którzy twierdzą, że Wajda złagodził obraz oprawców wplatając do opowieści sceny z nazistami? Czy ci, którzy uważają, że za dużo tam wątków? A może ci, dla których w obrazie Wajdy jest za dużo symboliki? Nie ma sztuki bez symboliki. Nawet sztuka walcząca z symboliką robi to za pomocą… symboli. Katyń to film druzgoczący, w którym ofiary mordu są naszymi sędziami. Pamiętaj, nie zaznasz spokoju, jeśli nie upomnisz się o swoich zmarłych.


4|

27 czerwca 2009 | nowy czas

czas na wyspie

czy POsk-owi grozi zagłada? Z MarkieM LaskiewicZeM, działaczem polonijnym, ekonomistą i historykiem-hobbystą rozmawia Maciej Psyk Po 2004 roku nowa fala imigrantów z Polski była znacznie liczniejsza niż ta, która zamieszkała tu po ii wojnie. czy Pana zdaniem te „fale” są ze sobą zintegrowane?

– Chciałbym, aby tak było. Jestem przekonany, że jest to w naszym wspólnym interesie. Dorobek emigracji niepodległościowej powinien być kumulowany i przekazywany w naturalnej sztafecie pokoleń. Naturalne jest dla mnie, że tzw. „fale” powinny działać razem, zwłaszcza w tych ostojach polskości, które zostały zbudowane przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Różnice wieku między Polakami na Wyspach nie powinny odgrywać większej roli niż ma to miejsce we wszystkich zdrowych społeczeństwach, to znaczy nie powinny być źródłem podziałów. W praktyce wydaje mi się, że jest wiele różnych oznak, że w naszej społeczności nie jest to do końca prawda. Z przyczyn historycznych istnieją odmienne środowiska i na pewno nie jest wszystko robione, aby to przezwyciężyć.

co poza wiekiem różni te pokolenia Polaków i ich środowiska?

– Wychowanie w dwóch różnych światach – w etosie przedwojennym, który w prostej linii miał kontynuację wśród Polonii brytyjskiej i w dzisiejszym świecie konsumpcyjnym, poprzedzonym także okresem PRL-u. Nawet używana polszczyzna jest wyraźnie inna. Przekłada się to na pewien ekskluzywizm niektórych działaczy starszego pokolenia i zabójcze przekonanie o własnej wyższości. Muszę powiedzieć, że jestem stanowczo przeciwny takiej elitarności. Prowadzi to do przekonania, że to środowisko samo w sobie jest nośnikiem kultury wysokiej, a inne – kultury masowej. To gorszące założenie. Nie jest dla mnie problemem, że młodzi ludzie bawią się w dyskotekach, a innego dnia przychodzą do POSK-u uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych. Odnoszę wrażenie, że wiele osób miałoby problem, by się pod tym podpisać. Podczas prezesury pani Ewy Brzeskiej ten problem stał się szczególnie wyraźny. Niektórym oso-

bom odmawiano członkostwa w POSK-u z powodów, których nie udało mi się poznać. kandydował Pan na prezesa POsk-u. Jakie zmiany chciał Pan wprowadzić?

– Chciałem pomóc przezwyciężyć ten cichy, lecz dający się odczuć podział na młodych i starych. Pierwsze, co chciałem zrobić, to zaprosić do członkostwa w POSK-u jako osoby indywidualne stu wyróżniających się liderów społeczności polskiej młodego i średniego pokolenia. Zrobić radykalny krok naprzód i te członkostwa wręcz rozdać. Otworzyć podwoje dla wszystkich istniejących grup i organizacji powstałych w ciągu ostatnich pięciu lat, zmagających się z problemami lokalowymi, finansowymi i innymi. Dać im to, czego potrzebują, a nie to, co chcemy, by reprezentowali. Tylko tak można uratować POSK jako żywe, dynamiczne i samowystarczalne centrum polskości w Wielkiej Brytanii. Niestety mój program nie spotkał się z aprobatą. Tymczasem

dreptanie w miejscu działa na niekorzyść nas wszystkich i może w ciągu kilku lat doprowadzić do powolnej śmierci tej instytucji. czy to Pańskim zdaniem realne zagrożenie?

– Dziś wydaje się to nierealne, ale wszystko zmierza ku temu, że w nieodległej przyszłości POSK podzieli los Fawley Court. Jego sprzedaż też wydawała się niemożliwa, a jednak stała się faktem. Musi to być dzwonkiem ostrzegawczym i sygnałem, że to samo może stać się z POSK-iem. Będą listy otwarte, protesty, prośby – a to wszystko nic nie da. POSK zostanie sprzedany za cenę rynkową i tak zniknie symbol Polonii powojennej. Droga do tego scenariusza jest wyraźnie zarysowana. Jeżeli finanse POSK-u nie zostaną uzdrowione grozi mu bankructwo w ciągu kilku lat. To zaś nie będzie miało miejsca bez wprowadzenia mojego planu – bez względu na to pod czyim kierownictwem. Przeciwnie, pogrążanie się w samozadowoleniu i przekonaniu o świetlanej przyszłości bez wprowadzenia głębokich reform tylko przybliża twarde zderzenie z rzeczywistością. Proszę więc powiedzieć, co Pana tak niepokoi. w jaki sposób może dojść do upadku POsk-u?

– Od wielu lat POSK wykazuje stratę netto. W ciągu pięciu lat 20032007 stracił łącznie 2 mln 422 tys. 991 funtów, a otrzymał 2 mln 620 tys. 15 funtów. Strata w 2008 roku wynosiła 350 tys. funtów. Rekordowy był rok 2003, kiedy deficyt wyniósł 696 tys. funtów. To są oczywiście oficjalne dane dostępne członkom Rady POSK-u. Deficyt ten jest pokrywany z darowizn, głównie zapisów testamentowych. Innymi słowy, POSK istnieje jeszcze tylko dlatego, że umierają ludzie, którzy go zbudowali. Co jest dość perwersyjnym powodem do optymizmu. Kiedy dochody z testamentów i innych donacji spadną, nastąpi katastrofa. Zapowiedziałem, że jeśli zostanę wybrany zrobię wszystko, by zrównoważyć budżet, a donacje wykorzystywać tylko na rozwój działalności, a nie finansowanie wydatków. Mam

nadzieję, że mój kontrkandydat, pan Lalko, poradzi sobie ze stojącymi przed nim wyzwaniami. Miał Pan zastrzeżenia co do transparentności finansów w tej instytucji. Z jakiego powodu?

– Teoretycznie zarząd POSK-u wybiera rada złożona z 51 osób. W praktyce kontrola zarządu przez radę jest, a przynajmniej była, czysto iluzoryczna. Ja jako członek rady nie mogłem się dowiedzieć z kim, na jaki okres i na jaką kwotę podpisane są umowy handlowe. Nie można takich informacji ukrywać przed radą pod pretekstem tajemnicy handlowej, bo wówczas kontrolna funkcja rady staje się fikcją. A tak było w poprzedniej kadencji. Sprawy finansowe były tematem jeśli nie tabu to przynajmniej w wyłącznej gestii zarządu. Na tym zarząd nie tylko nie zyskuje, ale traci, bo może to być okazją do domysłów i spekulacji. Nieprzejrzysty system refundowania wydatków doprowadził do nadużyć nawet w parlamencie brytyjskim, mimo wolnej prasy i kilkuset lat demokracji. Proszę sobie wyobrazić, na jakie pokusy narażeni są członkowie zarządu POSK-u wydając co roku setki tysięcy funtów w sytuacji o wiele mniejszej kontroli. Skandal z wydatkami posłów doprowadził do reformy systemu refundacji kosztów. Więcej transparentności to dobra droga do uniknięcia pokusy nadużyć. Dotyczy to też innych fundacji i organizacji polonijnych, które dysponują sporym majątkiem praktycznie poza kontrolą. Na przykład Stowarzyszenie Polskich Kombatantów w ciągu kilku ostatnich lat sprzedało większość istniejących domów kombatanta. Na co były potrzebne te pieniądze – a mówimy o kwocie co najmniej kilku milionów funtów? Na co zostały wydane? To nie są środki prywatne, więc w myśl prawa sprawa jest publiczna, a jednak szczegółowe informacje nie są publicznie dostępne. Co jest dodatkowym powodem powściągliwości w kontaktach z osobami spoza jednorodnego i zaufanego środowiska. Ostatecznie brak transparentności zwiększa alienację, zagraża demokracji i potęguje istniejące problemy.


|5

nowy czas | 27 czerwca 2009

czas na wyspie

Sukces pracowników hoteli – Londyńczycy zatrudnieni w hotelarstwie powinni otrzymywać London Living Wage (£7,60 na godzinę). Hotele zaś powinny inwestować w swoich pracowników, by ich zatrzymać. – To najważniejsze przesłanie burmistrza Londynu Borisa Johnsona skierowane do dorocznego zebrania hotelarzy z British Hospitality Association.

W środę, 24 czerwca, działacze London Citizens, organizacji parasolowej skupiającej lokalne społeczności, osiągnęli duży sukces w swojej batalii o godziwe pensje w hotelarstwie. Boris Johnson powiedział kadrze menadżerskiej londyńskich hoteli zebranej na dorocznej konferencji, że powinni płacić swoim pracownikom więcej niż wynosi krajowa płaca minimalna (National Minimum Wage) z uwagi na różnice w kosztach utrzymania między Londynem a resztą kraju. Minimalna płaca pozwalająca na godziwe utrzymanie w Londynie – London Living Wage – wynosi obecnie £7,60 na godzinę, przy ogólnokrajowej płacy minimalnej £5,73 na godzinę. Uczestnicy kampanii zebrali się przed luksusowym 5-gwiazdkowym hotelem sieci Marriott w najbardziej ekskluzywnej części Londynu, Mayfair, tuż obok ambasady amerykańskiej. Właśnie w tej kwintesencji luksusu odbywała się konferencja British Hospitality Association, na którą zaproszono burmistrza. Działacze London Citizens reprezentujący różne środowiska religijne, etniczne i rasowe zebrali się, by przypomnieć o wyzysku dotykającym wiele tysięcy osób, głównie imigrantów. – Pracuję w systemie akordowym, co w praktyce oznacza, że nie zarabiam nawet krajowej płacy minimalnej. W moim czterogwiazdkowym hotelu w ścisłym centrum Londynu mamy dziwny system punktowy. Jeden punkt to £2,68. Posprzątanie małego pokoju daje 1 punkt, większego 1,25 punktu, a największych na górnych piętrach 2 punkty. W praktyce ciężko pracując „zarabiam” średnio 14 punktów dziennie, podczas gdy do wyrobienia płacy minimalnej potrzeba 17 punktów. Dla mnie marzeniem jest nawet nie London Living Wage, ale choćby płaca minimalna. Nie znam angielskiego, a to pozwala mojemu pracodawcy wyzyskiwać mnie w najbardziej brutalny sposób. Mam nadzieję, że nie dowie się, że tu jestem, bo mogłabym mieć problemy za kontakty z prasą i London Citizens. Przyjechałam jednak, by walczyć o pra-

wa swoje i innych, ponieważ wszyscy wiemy, że jesteśmy ofiarami wyzysku i omijania ustawy – powiedziała „Nowemu Czasowi” pani Maria. Protestujący zwracali także uwagę na nadużywanie przez pracodawców agencji pracy kosztem praw pracowniczych zatrudnionych w nich robotników. – Wykorzystywanie na stałe siły roboczej rekrutowanej przez agencje pracy jest dużym problemem w Wielkiej Brytanii. W tej sposób zatrudnieni, głównie emigranci, pozbawiani są praw pracowniczych całymi latami. Jakkolwiek nie mamy na to bezpośredniego wpływu, to przynajmniej chcemy, by pracodawcy wynajmujący robotników nie twierdzili obłudnie, że ich wyzysk przez agencje pracy nie jest ich sprawą. Nawet w świetle prawa nie jest prawdą, że robotnik tymczasowy nie jest bezpośrednio związany z firmą, która wynajęła go do pracy. Tym bardziej nie można twierdzić, że nie jest to ich sprawa, czy otrzymuje on godziwe wynagrodzenie. Wystarczy zażądać, by otrzymywali London Living Wage. Poza tym wynajmowanie robotników kosztem ich praw nie może trwać w nieskończoność – powiedział Austen Ivereigh kierujący West London Citizens. Działacze London Citizens podkreślają rażącą niesprawiedliwość obecnego systemu, który ostatecznie obraca się przeciwko samym hotelom. Średnia cena doby hotelowej w Londynie to £115 funtów. Pokojówka za jego posprzątanie otrzymuje więc mniej niż 1% z opłaty jaką uiszcza gość hotelu. – Taki model biznesowy jest nieefektywny dla samych hoteli. Pracownicy agencji, których w hotelach jest większość wiedzą, że są wyzyskiwani finansowo, pozbawieni praw pracowniczych i zmuszani do pracy w szczególnie niesprawiedliwym systemie na akord. Nie mogą być więc dobrymi pracownikami. Powoduje to ogromną rotację pracowników, a w rezultacie pracownicy są cały czas niedoświadczeni. Płacenie im London Living Wage umożliwiło-

by hotelom konkurowanie jakością, co jest szczególnie ważne przed Olimpiadą 2012. Cieszę się, że burmistrz Boris Johnson rozumie te wyzwania i podziela nasze stanowisko. Jego wystąpienie zbliża nas do celu, jakim jest

zapewnienie London Living Wage pracownikom przemysłu hotelowego – powiedziała organizatorka kampanii, Marzena Cichoń. Tekst i fot.

Maciej Psyk

7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH

w skrócie Przebywający z oficjalną wizytą w Polsce szef brytyjskiej dyplomacji David Miliband podziękował Polakom za opiekę nad jego matką w czasach Holokaustu. – Tutaj się urodziła. Jej życie zostało ocalone przez tych, którzy ryzykowali własne, chroniąc ją przed nazistami – powiedział minister. David Miliband przyznał też, że czuje się jednym z miliona Brytyjczyków, w których płynie polska krew. Matka ministra, Marion Kozak, urodziła się w Częstochowie i spędziła wojnę w Polsce. Emigrowała w 1950 roku. Również rodzina ojca ministra, znanego brytyjskiego teoretyka marksizmu Ralpha Milibanda, pochodzi z Polski. Dziadek szefa brytyjskiego MSZ urodził się w 1895 roku w żydowskiej dzielnicy Warszawy. Konsul Honorowy RP w Kidederminster, Fran Oborski, zwrócił się w liście do Rzecznika Praw Obywatelskich z prośbą o ściślejszą współpracę polskiej policji z władzami brytyjskim w sprawach dotyczących Polaków. Bezpośrednim powodem była sprawa polskiej nastolatki, która zaginęła po przyjeździe autokarem z Polski do Birmingham. Na szczęście dziewczyna odnalazła się. Poszukiwań nie ułatwił brak współpracy z polską policją.

6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\

3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX

0844 338 68 16 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ

MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H] *RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob


6|

27 czerwca 2009 | nowy czas

czas na wyspie

Iwona i książę Roma Piotrowska

L

ondyn, zatłoczona kawiarnia niedaleko centrum, harmider, grupka matek z dziećmi, a wśród nich krząta się Iwona. Jest przyzwyczajona do pracy z dziećmi, w Polsce przez lata zajmowała się edukacją artystyczną. W Londynie pracuje w kawiarni, w której mile widziane są całe rodziny. Na dole znajduje się świetlica, a w niej pani „przedszkolanka” rozwija plastycznie swoich podopiecznych. Iwona w Gdańsku jest znaną i cenioną artystką. W Anglii nikogo to nie interesuje – ani jej współpracowników, ani współmieszkańców ze squatu. Tutaj w pewnym sensie przestaje być artystką, w zamian po prostu żyje – relaksuje się, zarabia pieniądze, chodzi na spacery, prowadzi życie rodzinne, koordynuje swoje artystyczne projekty. Szykowała się jej kariera w Polsce, ale coś zmusiło ją, by to wszystko rzucić i bez znajomości języka, bez pieniędzy przyjechać do Londynu. Zacznijmy od początku.

Jeszcze w czasie studiów w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych wzięła dziekankę i wyjechała na rok do Niemiec. – Jedną z ważniejszych rzeczy dla młodego artysty jest to, żeby wyjechał, zobaczył różne wystawy, najróżniejsze sposoby pokazywania sztuki, żeby mógł odnaleźć swoją drogę – mówi. – Miałam tam najgorszą sytuację w swoim życiu, jeśli chodzi o pozycję i warunki – wspomina – ale bardzo wtedy odpoczywałam psychicznie. Pracowała w Hamburgu jako pomoc domowa i tam właśnie nielegalnie korzystała, w weekendowe noce, z pracowni w Akademii Sztuk Pięknych. – Wchodziłam tam sobie przez okno i malowałam. Dzięki temu wyjazdowi odkryłam co mnie interesuje w życiu i sztuce. Nie umiem opisać jakie to jest wspaniałe uczucie, gdy przestają ci wiercić w głowie. Wszystkie lęki odeszły. Już nie musiałam udowadniać, że jako kobieta, by coś osiągnąć w sztuce musze pracować dwa razy więcej od facetów. Nie chciałam się z nikim ścigać. Iwona jest typem chłopczycy, nie maluje się, ma krótkie paznokcie, żyje na „kocią łapę”, nie ma i nie chce mieć dzieci. Nie musi zakładać rodziny, aby spełnić się w roli kobiety. Przez jakiś czas nie farbowała swoich siwych już włosów, w końcu ogoliła głowę aby zobaczyć siebie bez zakłóceń, idealnie czystą. Osiągnęła harmonię.

PAni świetlicOwA Wróciła do Polski, zrobiła dyplom z malarstwa. Jej praca z młodzieżą zaczęła się po studiach, gdy dostała etat jako nauczycielka plastyki w Domu Kultury. Wprawdzie po trzech miesiącach etat rzuciła, ale zaczęła pracę jako niezależny instruktor. Prowadziła zajęcia plastyczne dla dzieci i młodzieży w IKA „Winda”, a pozytywna energia płynąca od dzieci skłoniła ją, by prowadzić świetlicę środowiskową. – Nienawidzę nudy, dlatego ciągle się dokształcałam w zakresie różnych technik. Kupowałam książki, chodziłam po antykwariatach, wyszukiwałam w różnych miejscach informacji o tym co można zrobić z dzieciakami – opowiada. – Sama przy nich tworzyłam, robiłam błędy, żeby nie było że ja jestem pani lepsza czy coś. Sztuka to proces i tego także sama się wówczas nauczyłam. Po pięciu latach zamknęłam ten rozdział, żeby nie

popaść w rutynę. To jest moja pasja. Nie chciałam zacząć myśleć w kategoriach: nie mam za co jeść, więc zrobię sobie jakiś warsztacik.

Z Płócien nA Mury W pewnym momencie z płócien przerzuciła się na mury, aby nie robić sztuki „do szuflady”. Stara się unikać wernisaży, bo te z reguły polegają na wzajemnym „poklepywaniu się po plecach”. Wychodzi zatem z tymi swoimi wielkimi realizacjami do ludzi i na dodatek angażuje do tego zastęp dziewczyn, tzw. „Młodą Załogę”. Nie zapomnę dnia, gdy ją poznałam cztery lata temu, gdy z „dziewczynkami”, jak je sama nazywa, przygotowywała mural na ścianie Instytutu Sztuki Wyspa w Gdańsku. Zazdrościłam im wówczas tej wspólnoty, że tworzą coś razem, są takie zgrane i pełne energii. Mając pracownię w Kolonii Artystów w Stoczni Gdańskiej Iwona zaangażowała się bardzo w historię tego miejsca. Na murze, który odgradza stocznię od miasta, zrealizowała wielkoformatowy mural dokumentujący wypowiedzi stoczniowców na temat ich miejsca pracy w obliczu transformacji ustrojowej. Ci stoczniowcy pamiętają czasy „Solidarności” i walki o „lepszą przyszłość”. Nowy ustrój polityczny przyniósł nowe problemy, niekiedy rozczarowanie i frustrację. Głosy stoczniowców nie wyrażają entuzjazmu zmianami, jakie zaszły, a raczej zawiedzione nadzieje. Jeden z nich mówił: „Teraz przykro na stocznię patrzeć. Kiedy podczas likwidacji stoczni palili maszyny, żeby je potem sprzedać na złom, pękało mi serce. Na barkach stoczniowców wielu ludzi doszło do władzy. Inni pozakładali własne firmy. A my nie możemy doczekać się wypłat”. Iwona zdołała jakoś wkupić się w łaski tych ludzi, zaprzyjaźnić, wysłuchać i zrobić o nich bardzo emocjonalny projekt. – Przy pracy o stoczniowcach dotknęłam czystych uczuć. Dlatego

Zdjęcia: Michał Andrysiak

OsiągAnie hArMOnii


|7

nowy czas | 27 czerwca 2009

czas na wyspie

kocham sztukę, bo dzięki niej doświadcza się prawdziwego świata – mówi. – Robiłam ten projekt przez pięć miesięcy. Miałam wówczas tyle energii, jakbym była na jakichś dragach. Mur powstał w większości za moje własne pieniądze i najtańszym sposobem. Wydaje się, że taki projekt nic nie kosztuje, ale w rzeczywistości pochłania ogromne pieniądze. Równolegle realizowałam także inne projekty, na które musiałam przecież załatwiać fundusze. Trzeba było również z czegoś żyć, więc nie raz byłam zmuszona trzepnąć jakąś fuchę. Czasami młodzież przynosiła mi jedzenie albo pożyczała pieniądze. Skończyła mur jak spadł śnieg, po czym wyjechała.

bogacić. Jeżeli ktoś nie ma domu, to powinien go dostać, bo dom to jest podstawowa rzecz, która powinna być zapewniona człowiekowi. Marzą z Rafałem, aby kiedyś wybudować własny dom – z gliny i słomy. – Dom jest magicznym miejscem dla ludzi. Na wsi było tak, że jeden chłop nazbierał materiałów, a wieś się zbierała i budowała chałupę. Cała społeczność się angażowała, nie tak jak jest obecnie, że musisz mieć zezwolenia, cuda-wianki i kredyty. Ludzie się zarzynają, aby mieć dom, który później okazuje się pętlą na szyi, bo musisz go spłacać do końca życia. A dom to jest coś takiego co powinno dawać ci poczucie bezpieczeństwa – mówi.

iwonA i książę Bez prąDu i ciepłej woDy Grudzień. Rafał odebrał ją z Victorii. Pojechali na squat, na którym nie było ani prądu, ani ciepłej wody. Zaczęło się nowe życie, bez internetu, bez komputera. – Wchodzisz w system zimowy, robi się czwarta po południu, a ty idziesz spać – wspomina. Wcześniej mieszkała na squatach w czasie wakacji, w Berlinie i Kopenhadze, ale to był zupełnie inny rodzaj przeżycia, bardziej beztroski, bo przyjeżdżało się „na gotowe”. W Londynie musieli stworzyć dom od początku. Podłączyli prąd, reperowali, malowali. – Na szczęście mam dość duże umiejętności przystosowawcze. Podstawowe rzeczy, które były nam potrzebne to świeczki, miska i materac. Wybrała mieszkanie na squacie, bo podąża za Rafałem, który jest anarchistą i uważa squatting za sposób na życie. – Ja także popieram ideę, że skoro stoją puste domy to powinny one należeć się ludziom. Mieszkania są dla ludzi, a nie żeby się

Pierwszy raz przyjechała do Londynu w wieku 20 lat. – Byłam gówniarą, która jeździła stopem, sępiła fajki, i niczym się nie przejmowała. Trzynaście lat później okazało się że wcale nie jest tak fajnie. Miałam stany lękowe, nie mogłam się odnaleźć. Jej pierwsza praca polegała na sprzedaży na ulicy gazety Big Issue. Później trafiła do kawiarni Sky Light Cafe, która przystosowuje do życia osoby pijące, narkomanów i bezdomnych. Pracowali tam z Rafałem za darmo, ale w zamian mieli jedzenie i prysznic. Dzięki temu doświadczeniu powstała praca „Iwona i książę”. Nie może żyć bez sztuki, dlatego przystosowała ją do swojego nowego stylu życia. – Na samym początku okazało się, że ma do nas przyjechać książę Karol – wspomina – no i rzeczywiście, ulica zamknięta, książę Karol jedzie. Zrobiono nam zdjęcie, na podstawie którego powstał cykl obrazów. To jest opowieść o tym jak dziewczyna spotyka księcia, który odmienia jej życie. Byłam uczona

od małego, że gdy spotkam księcia to będzie już cudownie. No i rzeczywiście, spotkałam księcia i dzięki temu zdobyłam prawdziwą pracę. Z kawiarni dla bezdomnych trafiam do wspaniałej kawiarni Progresso– śmieje się Iwona. Istnieje jeszcze drugie dno tej pracy. Obrazki z napisami kawiarni, w których pracowała umieściła na swoim autoportrecie, na którym stoi ogromna na stoczni, gdzie jest prawdziwą księżniczką. Jej projekt „Cudzoziemka” mówi o byciu obcą w innym kraju, ale także w rodzinie. Cudzoziemka traktuje o bliznach. O tym, że to, kim jesteś, jest naznaczone

tym, gdzie się urodziłaś, jak byłaś wychowana. Jakoś udało jej się przetrwać najgorsze i teraz chciałaby tu zostać na dłużej. – Strasznie się cieszę, że tu przyjechałam. Uwielbiam chodzić po Londynie. Wystarczy, że pójdziesz w inną uliczkę i już jesteś w innym świecie. Nigdy się tu nie nudzę, zawsze mam za mało czasu, żeby wszystko zobaczyć. Oboje kochają Polskę, ale w Wielkiej Brytanii żyje się o wiele łatwiej. Pracując w kawiarni na pół etatu, jest jeszcze w stanie coś zaoszczędzić. W Polsce pracowała od rana do wieczora, jeżdżąc z jednego miejsca na drugie i ciągle była w długach.

Royal Academy – źródło cierpień i radości Nerwowe oprawianie obrazka w ostatniej chwili. Podróż autobusem i oddawanie pracy w tłumie artystów, wszystkich pełnych nadziei. Miesiąc wyczekiwania. Wreszcie mam w ręku białą kopertę. Jeśli jest cienka, mogę treść listu wyrecytować na pamięć: „Dziesięć tysięcy artystów stara się o przyjęcie swych prac na Royal Summer Exhibition. Niestety, tym razem Pani dzieło nie zostało przyjęte. Z poważaniem...” Znów podróż autobusem, smętna podróż. Tym razem – po odrzuconą pracę. Jednak kiedy pierwszy raz w życiu oddawałam swoją pracę na doroczną wystawę Royal Academy of Arts, przyjęli ją. Na obrazku były dziwne, ale wesołe zwierzątka, kolorowe kropki. Umieszczono go w dobrym miejscu i spodobał się. Dostałam zaproszenie na wernisaż i na mszę w kościele. Msza przyjemna − organy grają, chórek śpiewa. Nagle do kościoła wkracza czterech Murzynów, głośno, wesoło grają na bębnach. A to dopiero! Skąd się tam wzięli? Pewnie jakaś tradycja, jak to w Anglii. Wernisażu nie pamiętam (z radości − za dużo wypiłam wina). Następnego roku złożyłam trzy prace. Też były na nich wesołe stworzonka i kolorowe kropki, ale tym razem nic z tego. Nadeszła cienka koperta bez zaproszenia na mszę i wernisaż. A już planowałam super wakacje w Kalifornii... Odbieranie trzech prac w tłumie przygnębionych artystów nie należy do najprzyjemniejszych wspomnień. Słyszałam, że osoby, które pracują przy wydawaniu artystom ich odrzuconych prac ledwo sobie radzą psychicznie. Pewnie smutek rozczarowanych wkrada się w zakamarki ich duszy.

Raz jeszcze przyjęli moją pracę, a potem już tylko same cienkie koperty. No i zajęłam się chodzeniem z pieskami na spacer. Już nie przeżywałam zawiedzionych nadziei, odrzucenia ani cierpienia. Wystarczyła przechadzka, przekąska, pogłaskanie pieskowi brzuszka i były nagrody − lizanie, merdanie ogonem, radosne podskoki. Jedną z moich klientek jest suczka bassenji, pies, którego rasa sięga czasu faraonów (podobno występują nawet w piramidach). Nazywa się Nubia (coś ma w typie z Grety Garbo, a coś z kotki). Psy tej rasy nie szczekają. Nadchodzi termin oddawania prac do Royal Academy. Narysowałam Nubię z brązowymi łatkami. Prosty projekt, tyle że jedna noga psa nieco dłuższa. Myślę, że ta dziwna noga dodała Nubii tajemniczości i uroku.

Znowu tortura robienia ram. Znowu cienka koperta: „Mieliśmy 10 000 kandydatów. Może się pani czuć dumna, bo Nubia przeszła do drugiego etapu, ale już nie było miejsca na ścianie”. A więc – następne odrzucenie. W tym roku oddałam Nubię do ramiarza, nie pozwolę na to, by znów ją odrzucili! W pięknej ramie za 60 funtów Nubia oparła się odrzuceniu. Tym razem przyszła koperta gruba. No i umieścili Nubię na pocztówce i w katalogu. Nubia zaczęła swój triumfalny pochód. Zawieszono ją niedaleko prac Tracy Emin. Na wernisaż założyłam czerwoną sukienkę w białe kropki. Przed budynkiem Royal Academy znowu Murzyni grają na bębnach. Przemyka się pan Paxman i pewnie inne sławy, których nie poznaję. Podobno jest Tracy Emin. Każdego roku prezentuje się w tym samym stroju. Nie wiadomo dlaczego − może chce, by się nad tym zastanawiać, o tym mówić? Pochód w słońcu do kościoła. Na czele pochodu ksiądz (czy pastor? – dla protestantów to różnica ważna), dygnitarze, no i my, artyści. Modlitwa za artystów i kazanie o tym, jak warto zachwycać się każdą chwilą życia w sposób nowy i twórczy. Nagle czujemy się zamienieni z brzydkich kaczątek w łabędzie i zaakceptowani nie tylko przez Royal Academy. Na wernisażu były truskawki, szampan, krewetki. Przypadkiem zawędrowałam do architektów. Rozmowy o mostach. Potem tak zwana drinking session, najpierw w hotelu z lokajami, potem w pubie Damiena Hirsta. Powrót do domu − na bosaka, bo wysokie obcasy uwierały.

Fot. Anetta Doraczyńska

Byłam bardzo z siebie zadowolona, prowadzę życie raczej ascetyczne, a tu taka radosna odmiana. Właściciel Nubii był tak szczęśliwy, jakby jego córka dostała się na studia do Oksfordu lub nawet − otrzymała Nagrodę Nobla. Kupił sto pocztówek! Inne reakcje na mój sukces też były entuzjastyczne, choć jedna pani z Chel-

sea, projektantka wnętrz, zupełnie nie mogła uwierzyć, że mój obrazek (a picture of a humble dogwalker) dostał się do Royal Academy. Minę miała niczym ryba wyjęta z wody. Przeżywała − jak mówią psycholodzy − dysonans poznawczy. Tej miny łatwo nie zapomnę.

Basia Lautman


8|

27 czerwca 2009 | nowy czas

czas na wyspie

Kocham to miejsce Alicja Głowacka Moja przygoda z Fawley Court zaczęła się ponad 23 lata temu, kiedy jako młoda osoba zostałam tam zabrana przez przyjaciela na tzw. wycieczkę-niespodziankę. Obydwoje należeliśmy wówczas do bardzo popularnego i dobrze zorganizowanego Zrzeszenia Studentów i Absolwentów Polskich za Granicą. Wszyscy byliśmy głęboko i entuzjastycznie zaangażowani w sprawy zrzeszenia organizując spotkania towarzyskie, wspólne wycieczki, dyskutując na różne tematy, zarówno dotyczące zrzeszenia, jak i Polski, tym bardziej że byliśmy pokoleniem solidarnościowym. Planowaliśmy weekendowe wypady na zwiedzanie historycznych miast lub zastanawialiśmy się, gdzie spędzić letnie wakacje – Penhros

(północna Walia, gdzie znajduje się wspaniała polska placówka), a może wspinaczka w Snowdonii czy wędrówki po Lake District. Jednym z takich miejsc wypadowych był również Fawley Court, gdzie przy ognisku i radosnym śpiewie z akompaniamentem gitar siedzieliśmy do późnych godzin nocnych zajadając smażone kiełbaski w blasku księżyca i migoczących gwiazd. Pierwszy wypad do Fawley Court wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, że ilekroć zawitałam tam potem, emocje były tak samo silne, jak pierwszego razu, kiedy przekroczyłam główną bramę od strony Henley. Wydawało mi się wówczas, że wjechałam w świat rajskiej natury, otoczona soczystością zieleniejących łąk, biegających po nich zajęcy i pięknych, starych drzew, które niczym strażnicy chroniły wejścia do tej

wspaniałej posiadłości. Zaraz za zakrętem powoli wyłaniał się w blasku letniego słońca okazały budynek. Kiedy wysiadłam z samochodu i zobaczyłam go z bliska, byłam oczarowana. Z niecierpliwością otworzyłam ciężkie, dębowe drzwi. Przywitała mnie postać pięknie wyrzeźbionej w drewnie figury św. Józefa. Z wielkim zainteresowaniem zwiedziłam muzeum, oglądając portrety polskich królów, portrety ks. Józefa Jarzębowskiego, generała Hallera, marszałka Józefa Piłsudskiego i innych. Przede wszystkim jednak utkwił mi w pamięci dużych rozmiarów obraz syberyjskiej drogi. Pamiętam, jak bardzo czułam się dumna, że jestem Polką i że to historyczne miejsce należy właśnie do nas, Polaków, że właścicielami są polscy księża Marianie.

Przytulny pokój ks. Andrzeja na poddaszu i był czymś w rodzaju kapliczki, biblioteki i sklepu z pamiątkami

Po obejrzeniu muzeum i wspaniałej biblioteki, gdzie znajdowały się dokumenty podpisane przez polskich królów, poszliśmy na spacer brzegiem kanału do Tamizy. Po raz pierwszy mogłam podziwiać przepływające koło nas prywatne łodzie, których właściciele z uśmiechem machali do nas na powitanie. Dzień zbliżał się powoli ku końcowi, a ja wciąż nie mogłam nasycić zmysłów urokiem tego miejsca. Największe wrażenie zrobiła na mnie nie tyle kaplica, której ołtarz był zrobiony na wzór skrzydeł husarskich wykutych w brązie, ale grota Matki Boskiej przypominająca Lourdes. Jestem osobą głęboko wierzącą, podziękowałam więc w modlitwie Matce Boskiej za tak wspaniale przeżyty dzień oraz Panu Bogu za to, że my, Polacy, mogliśmy być w posiadaniu tak pięknego miejsca.

Prosiłam też Matkę Boską, by zawsze czuwała nad Fawley Court, księżmi i osobami, które tam pracują. To był początek mojej miłosnej przygody z tym miejscem, która trwa po dziś dzień. To miejsce jest również ważne dla moich dorastających już synów, którzy – można powiedzieć – „spędzili” swoje dzieciństwo w Fawley Court. Jeśli tylko miałam czas i czułam potrzebę odprężenia się, przyjeżdżałam do Fawley Court. Przy okazji odwiedzaliśmy ks. Pawła Jasińskiego, a następnie przybyłego tam później ks. Andrzeja Janickiego, któremu zawsze powtarzałam, że jest taki kochany. Zresztą kto go nie kochał? Ktokolwiek się z nim zetknął, był pod urokiem jego serdeczności, mądrości i uduchowienia. Ks. Andrzej udzielił mi ślubu i ochrzcił moje dzieci. Jego przytulny pokój na poddaszu był czymś w

Ostatni taki piknik? Teresa Bazarnik Przyjeżdżamy nieco spóźnieni. Z drogi widać długie szeregi zaparkowanych samochodów, a przed pałacem w Fawley Court długą kolejkę do ustawionych na trawie stołów, przy których jak pszczoły w ulu uwijają się mamy z komitetu rodzicielskiego wydając co kto sobie zażyczy, a ojcowie przy grillach przysmażają co tylko się da. Wypełniają się piknikowe talerze podpieczonymi na ruszcie pachnącymi kiełbasami i hamburgerami, bigosem przygotowanym przez siostry zakonne, sałatkami i rozmaitymi dodatkami. A na koniec coś słodkiego. Jest kawa, herbata, no i oczywiście polskie piwo i angielski pimms’. Godną PRL-u kolejkę udaje nam się ominąć. Może na emigracji nie jesteśmy czwartą władzą, bo wydaje się, że tu nawet pierwszej nie ma, ale jakieś przywileje prasa jednak ma. Dostajemy więc pełne talerze z pachnącymi piknikowymi specjałami poza kolejką. Szczęściarze, czy oszuści? – zastanawiają się pewnie ci, przed którymi długi czas oczekiwania, zanim uda im się zaspokoić podrażniony wspaniałymi zapachami apetyt. Trudno się dziwić, że kolejka taka długa, skoro na doroczny piknik sobotniej Szkoły Przedmiotów Ojczystych im. Tadeusza Kościuszki na Ealingu sprzedano prawie 500 biletów. Jest to jedna z wielu cyklicznych imprez, wspierająca budżet największej polskiej szkoły sobotniej na Wyspach. Dzieci w kolejce mało. Ich zapachy nie drażnią, wolą piłki, skakanki, hoola-hopy, niczym nie skrępowane szaleństwo w wielkiej przestrzeni parku wokół zabytkowego pałacu Falwey Court. A przecież wciąż czekają na nie jeszcze inne atrakcje. Z pełnymi piknikowymi talerzami siadamy przy ukrytym w zieleni stoliczku.

– Mam tu gdzieś dzieciom malować buzie – podchodzi do nas nieśmiało jeden z rodziców. Sam, jak się okazuje, nauczyciel matematyki w angielskiej szkole. Stefan Siciński, choć urodzony tutaj, dba jednak, by jego dzieci nie zapomniały skąd się wywodzą. Posyła więc swoich synów do polskiej szkoły, a sam, kiedy tylko może, udziela się w pracach komitetu rodzicielskiego. – Proszę się nie martwić, właśnie kończymy, za chwilę stolik będzie do pana dyspozycji. Tak się staje i niebawem wokół pałacu biegają kotki-Justynki, żabki-Oliwie, pantery-Anie, motylki-Asie, co świadczy o dużej wyobraźni i talentach plastycznych malarzy dziecięcych buzi. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę uczestniczyć w pikniku zorganizowanym przez tę szkołę, wiem, że na pewno wykupię los na loterię. Choć zwykle nie mam szczęścia, nagrody w tej loterii to nie nikomu

niepotrzebne odpadki-szkaradki, ale zafundowane – dzięki staraniom rodziców – przez dobre marki kosmetyki, urządzenia elektroniczne itp. itd. Ci, których los okazał się szczęśliwy, na pewno swojej wygranej nie podadzą dalej… Zorganizowanie takiej imprezy to wysiłek wielu ludzi. – Zaczynamy przygotowania co najmniej miesiąc wcześniej, ale na dwa tygodnie przed to już bardzo intensywna praca – opowiada Andrzej Rumun, przewodniczący komitetu rodzicielskiego, urodzony w Wielkiej Brytanii. Jego ojciec – Jacek – był założycielem chóru w tej samej szkole. Jak widać przywiązanie do korzeni to w rodzinie Rumunów ważna rzecz. Zresztą nie tylko w tej rodzinie. W szkole na Ealingu wiele dzieci to trzecie pokolenie Polaków na Wyspach. Ale są też takie, które przyjechały tu całkiem niedawno. – Dziś już od ósmej rano pracujemy tutaj na miejscu, żeby wszystko było odpowiednio przygotowane – kontynuuje Andrzej Rumun. Ale dzięki pracy społecznej wielu rodziców, fundusz szkoły jest w zdrowej kondycji, mamy zabezpieczenie finansowe, gdyby na przykład trzeba było wynająć inne miejsce na prowadzenie zajęć. Piknik jest rzeczywiście dobrze zorganizowany, widać, że wszyscy znakomicie się czują. Jest to bez wątpienia nie tylko zasługa organizatorów, ale również miejsca. Schodzący aż do Tamizy piękny park wokół pałacu Fawley Court daje ogromne możliwości wyboru spędzenia czasu na świeżym powietrzu. Jedni się opalają, inni w dużych grupach gawędzą w cieniu drzew. Ktoś zajdzie do kościoła pomodlić się przez chwilę w skupieniu. To tu, to tam rozgrywają się różne mecze, zawody, wyścigi. Przy scenie zorganizowanej na konkurs młodych szkolnych talentów – Pop Idol (wygrał Damian Jung) – gra muzyka. Trudno wyobrazić sobie lep-


|9

nowy czas | 27 czerwca 2009

czas na wyspie

To miejsce jest również ważne dla moich dorastających synów, Jacka i Adama

rodzaju kapliczki, biblioteki i sklepu z pamiątkami. Ze smutkiem musieliśmy się pogodzić z jego wyjazdem do Polski, do domu opieki dla księży. Jego pogodne oczy i ciepły uśmiech zostanie w mojej pamięci na zawsze. Na szczęście pojawił się ks. Tadeusz, który swoim miłym głosem i dobrodusznym uśmiechem zawsze serdecznie nas witał. Zaprzyjaźniliśmy się również z siostrami, szczególnie z siostrą Bożeną i Elżbietą, których kulinarne talenty były legendarne. Z radością witała nas też pani Teresa Gibson, która była wówczas kierowniczką do spraw zarządzania personelem usługowym. Spędzaliśmy tam całe dnie na łonie natury. Ja czytałam, a chłopcy szaleli grając w badmintona, szukając rybek w wodzie lub buszując i sprawdzając, co w trawie piszczy. Pod koniec dnia z ociąganiem zwijaliśmy manatki i wyruszaliśmy w drogę powrotną do Londynu, nigdy jednak nie zapominając, by choć na chwilę zajść do Matki Boskiej, by jej podziękować za ten przywilej spędzenia dnia w tym pięknym miejscu i pomodlić się za jego gospodarzy. W ostatnich dwóch latach ze względu na sytuację osobistą odwiedziłam Fawley Court tylko dwa razy, ale moja tęsknota za nim była nieustanna, tym bardziej że rosną tam dwa posadzone przeze mnie drzewka – kasztan i żołądź. Te stare drzewa, które otaczają

Fawley Court, też ktoś przecież kiedyś zasadził i po dzień dzisiejszy sprawiają nam tyle radości. Być może i moje sprawią kiedyś komuś taką samą radość. W ostatni majowy Bank Holiday pojechałam ze starszym synem do Fawley Court, żeby zobaczyć, między innymi, jak rosną nasze drzewka. Przejeżdżamy przez bramę i wracają cudowne wspomnienia. Zatrzymaliśmy się na poboczu, żeby przywitać nasze drzewka i porobić przy nich zdjęcia. Rosną zdrowo. Co za radość z ich widoku… Po chwili, zbliżając się do budynku zauważyłam ks. Andrzeja Godkiewicza. Zagadnęłam, że przyjechałam na chwilę odwiedzić Fawley Court zanim będzie już za późno. Zamieniliśmy parę słów, a po chwili ks. Andrzej ze smutkiem, lecz bez nostalgii powiedział: – Tu wszyscy chcą przyjeżdżać i z tego korzystać, ale nikt nie chce płacić. Tablica jest wywieszona przy wjeździe i pisze, że za wjazd trzeba płacić, widziała ją pani. – Nie – odpowiedziałam zdziwiona i skrępowana. – Od lat tu przyjeżdżam i nigdy jej nie widziałam – odpowiedziałam. – A widzi pani, ona tutaj stoi już dwa lata, ale nikt na nią nie zwraca uwagi. Każdy przyjeżdża tutaj jakby to była jego własność. Utrzymanie tego wszystkiego przecież bardzo dużo kosztuje – mówił oddalając się w stronę kościoła.

sze warunki i nie czuć się jednocześnie uprzywilejowanym. Wiele osób, które przyjechały tego dnia do Fawley Court, zdaje sobie z tego sprawę. – To wielka szkoda, że tracimy to miejsce. Ale nam, Polakom, brakuje profesjonalizmu w tym co robimy. Im dłużej tu jestem, tym bardziej to widzę. Mówię oczywiście o ogóle, bo są indywidualne przypadki osób, które osiągają duży sukces. To miejsce potrzebuje pomysłu na dobre wykorzystanie i sprawnego zarządzania. Ale szkoda, że zaczęło się o tym mówić, kiedy było już za późno. My czujemy wielki żal – mówi Grzegorz Zawodny. Do Fawley Court przyjeżdżają od wielu lat. Najpierw z grupą modlitewną, a teraz już ze swoimi uroczymi bliźniaczkami. – Gdyby było społeczne zaangażowanie, sprawy potoczyłyby się pewnie inaczej – dodaje żona Grzegorza, Justyna. Odbijam w bok ze ścieżki wiodącej od Tamizy w kierunku kościoła św. Anny. Na miejscu, gdzie w Zielone Świątki zwykle rozstawiano ławki dla wiernych, rozgrywa się mecz. Zastanawiam się, kto z kim walczy o zwycięstwo. Próbuję wyodrębnić drużyny. Jedyne rozróżnienie, jakie jestem w stanie zauważyć, to ci rozebrani do pasa lub nie. – Goli przeciwko ubranym? – pytam naiwnie. – Nie! Rodzice kontra dzieci! – ktoś krzyczy do mnie w bie-

Grota Matki Boskiej przypominająca Lourdes

Poczułam się bardzo zmieszana, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć i co ze sobą zrobić, bo nigdy nie spotkałam się tu z takim przywitaniem. – To w takim razie może zapłacę – zawołałam, ale on jakby nie słyszał, albo może nie chciał… Stałam przez chwilę nie wiedząc, co mam zrobić – pójść po syna, poczekać na księdza czy wracać z powrotem. Po chwili wrócił Jacek. W drodze do groty powiedziałam mu, co się stało. Usiedliśmy przed grotą i zastanowiliśmy się nad tym, co powiedział ksiądz, dochodząc do wniosku, że właściwie to on miał rację. Przecież utrzymanie tej posiadłości musi bardzo dużo kosztować, dlatego – żeby ośrodek istniał – powinno się go wspomagać nie tylko finansowo, ale również pomagać księżom w jego zarządzaniu, dla ich dobra i dla dobra polskiej społeczności. Poczuliśmy się bardzo uprzywilejowani, że przez lata dane nam było korzystać z tego wspaniałego obiektu i jego pięknego otoczenia. Jestem przekonana, że takie odczucie ma każdy, kto kiedykolwiek korzystał z gościnności tego miejsca. A było ono – jak przysłowie mówi – czym chata bogata, tym rada. Obchodzone tam przez dziesięciolecia Zielone Świątki były nie tylko podniosłą uroczystością, dumą z naszej polskości, ale również okazją do masowych spotkań z

Posadziłam tu swoje drzewka

przyjaciółmi i znajomymi, których się dawno nie widziało, rozkoszowaniem się, za drobną opłatą, polskim bigosem, wędlinami i pysznymi wypiekami. Liturgia mszy świętej odprawiana była przy ołtarzu polowym ze względu na ogromną liczbę przybyłych z różnych zakątków nie tylko Londynu, ale i Anglii wiernych, których śpiew roznosił się wkoło aż po drugi brzeg rzeki. Był czas, że Fawley Court słynął nie tylko z odprawianych tam Zielonych Świątek, tradycyjnej polskiej Wigilii, Bożego Narodzenia i Wielkanocy wraz ze święconym, ale również ze wspaniałych przyjęć ślubnych. *** Zapaliliśmy świeczki, złożyliśmy ofiarę i w skupieniu powierzyliśmy swoje intencje Matce Bożej, prosząc, by Fawley Court mógł nadal pozostać w polskich rękach, a nie tylko w naszej pamięci. Choć było już szaro, poszliśmy jeszcze w stronę rzeki. Wieczór był cichy i spokojny, od czasu do czasu słychać było tylko ćwierkanie ptaka. Przed nami rysowała się coraz wyraźniej stara olcha. To piękne, olbrzymie drzewo stojące przy samym brzegu rzeki zawsze sprawiało mi swoim widokiem wiele radości. Szeleszcząc wdzięcznie listkami przy najmniejszym wietrze, dawało latem schronienie pod swoimi rozłożystymi konarami. Kiedyś na jednej z gałęzi

Grzegorz Zawodny (z lewej) przyjeżdża do Fawley Court od wielu lat. Najpierw z grupą modlitewną, a teraz z żoną i małymi córeczkami. Dla Flavia Dessantos Fawley Court był miejscem, które zakotwiczyło go na Wyspach. Znalazł tam pracę, a potem żonę Anetę. Razem z córką Olivią, która chodzi do polskiej szkoły, przyjeżdżają tu co roku. Pomagają też w organizacji szkolnego pikniku.

ktoś zawiesił gruby, mocny sznur i przymocował do niego deskę, na którą wskakiwały moje rozbawione dzieci, rozhuśtując ją tak, że nogami chłopcy sięgali prawie do wody w Tamizie. Wracając znad rzeki widzieliśmy z daleka zapalone przez nas świeczki, które zlewały się w jeden płomień. Robiło się późno i coraz ciemniej, czas wracać, ale nieodparta chęć wstąpienia jeszcze raz, choć na jedną małą chwilę do Matki Boskiej była mocniejsza. Podchodzimy, chwila skupienia, każdy z nas pogrążony w swoich myślach i modlitwach. Ja swoje jeszcze raz kieruję do Matki Bożej o opiekę nad Fawley Court, księżmi, którzy go prowadzą i ludźmi, którzy go doglądają, by mógł pozostać w naszych polskich rękach na kolejne pokolenia. Mijając kościół zauważyliśmy płonące nad ołtarzem świece oświetlające oblicze Chrystusa. Poczułam ucisk w sercu i łzy w oczach… Spójrzmy w głąb naszych serc i zróbmy wszystko, żeby ratować to miejsce, które było nam – jako narodowi na obczyźnie – przeznaczone, byśmy myśląc o nim, nie mówili jak Adam Mickiewicz: Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, Ten tylko się dowie, Kto cię stracił… Zdjęcia z archiwum rodzinnego

gu. – Kto wygrywa? – krzyczę również. – Na razie remis! – No i dobrze, niech tak zostanie – myślę sobie. Przecież nie chodzi o bezwzględne współzawodnictwo, lecz o dobrą, wspólną zabawę. – A siostra w tym roku nie kopie? – zauważam siedzącą na ławeczce siostrę Teresę ze Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek na Ealingu, która w zeszłym roku znalazła się na pierwszej stronie „Nowego Czasu”, uchwycona obiektywem sprawnego fotografa w momencie oddawania precyzyjnego strzału. – Już kopałam – słyszę, i natychmiast czuję rozczarowanie. – Tym razem spóźniliście się. No tak, takich okazji nie powinno się przegapić. Siadam więc na ławeczce pod drzewem obok siostry Teresy, która obserwując rozgrywający się mecz, przywołuje wspomnienia odwracając kartki swojego długiego życia. – To dobrze, że jest takie miejsce, gdzie Polacy mogą mieć poczucie swojej tożsamości i dumy – mówię, a siostra idąc mi w sukurs na to: – Syn mojego brata ciotecznego, kiedy poszedł do szkoły i powiedziano mu, że jest Brytyjczykiem, bo przecież urodził się w Wielkiej Brytanii, odpowiedział: czy koń, który urodził się w kurniku staje się kurą? No właśnie, każdy pewnie na to pytanie odpowie sobie sam.


10|

27 czerwca 2009 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA

Perskie oko Krystyna Cywińska

Można by powiedzieć, że Zachód puszcza teraz perskie oko w stronę demonstrantów w Iranie, Wszystko się powtarza. Zmienia się tylko scena. I zaplecze polityczno-religijne. Metody buntu przeciwko reżymowi i walka z buntem jest prawie wszędzie taka sama. Patrzę na sceny protestów w Iranie i wiedzę sceny protestów w PRL-u.

Tłumy młodych ludzi na ulicach. Transparenty z żądaniami, plakaty na ścianach. Okrzyki i skandowanie: żądamy demokratycznych wyborów; precz z reżymem ciemiężycieli. Bóg z nami, Allah akbar. Widzę grad kamieni, tarcze ZOMO na tłum nacierające. Pałowanie na oślep i na oślep strzały. Janek Wiśniewski padł w Gdańsku. Niosą go na noszach. Neda Agha Soltan padła w Teheranie. I niosą ją na noszach. On stał się symbolem wyzwania rzuconemu reżymowi, ona też. Przypadkowe ofiary buntu i przemocy. W Polsce zakazano publicznych modłów nad Janka grobem. W Teheranie zakazano modłów w meczetach za duszę Nedy. W kościołach w kraju reżymowi szpicle spisywali nazwiska modlących się o demokrację. W Iranie reżymowi szpicle fotografują ich w meczetach. W Polsce telewizja i radio kłamały. W Iranie podobnie. Dziennikarzom w Polsce kneblowano usta. Knebluje się teraz usta w Iranie. Są aresztowania demonstrantów, suki policyjne na ulicach. Zapełniają się więzienia. Takie same albo podobne metody utrzymania politycznego status quo, a cały niemal świat puszcza w stronę demonstrantów perskie oko. Przygląda się temu teraz z fascynacją, jak kiedyś przyglądał się nam, a potem z coraz większą obojętnością. Irańczycy nie demonstrują z powodu podwyżek cen ani braku towarów w sklepach, ani nękającej ich na prowincji biedy. Tak jak początkowo de-

monstrowali Polacy. Irańczycy demonstrują przeciwko przemożnej władzy ajatollahów. Nie chcą obalania muzułmańskiego systemu. Chcą jego rewizji. Demokratyzacji zgodnej z nakazami Koranu, swoiście pojętej. Mało zrozumiałej na Zachodzie. Ich polityczny przywódca Mir Hossejn Musawi był jednym z architektów irańskiej rewolucji, która obaliła szacha i ustanowiła doktrynerskie państwo islamskie. Czego chce Musawi? Czy prezydentury, rzekomo przegranej w niedawnych wyborach? Czy liberalizacji systemu? W którą stronę on puszcza perskie oko? Czy jest tym, kim kiedyś był Gomułka, towarzysz Wiesław? Rzekomym rewizjonistą? Rewizjonistami byli przecież i ci działacze KOR-u i „Solidarności”, którzy początkowo chcieli tylko naprawy systemu. Nie jego obalenia z przyczyn geopolitycznych i Moskwy, ale zliberalizowania. I większego otwarcia na świat. Niektórzy z nich nawet święcie wierzyli w ten system. Dążenie do niepodległości Polski przyszło później. Po Gorbaczowie i schyłku Sowietów. Polska nie była niepodległa, Iran jest. Polakom system komunistycznej doktryny został siłą narzucony. Iran sam sobie siłą narzucił system doktryny muzułmańskiej. I na tym polega ideologiczna różnica między zrywami i demonstracjami w Polsce przed laty i teraz w Iranie. Ale tak jak kiedyś w Polsce, tak teraz w Iranie, kraj jest podzielony. Patrząc na ten irański bunt jednak

widzę te nasze dawne zrywy. Zachód by pewnie wolał, żeby w Iranie dokonała się rewolucja. Żeby runął tam system i reżym mułłów i tylko dlatego puszcza do demonstrantów to perskie oko. Dziś walka z terroryzmem i fundamentalizmem islamskim jest bodaj poważniejsza niż walka przez lata z komuną. I nie bez powodu irańskie władze widzą w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii szatanów mącących w ich kadzi. Drążących system przy pomocy technologii. Za czasów Solidarności nie było interenetu ani wszędobylskich i wszystko potrafiących komórek. Było głównie radio nadające zza granicy po polsku. Radio Wolna Europa i BBC, Radio Madryt i Radio Watykan, Voice of America i Radio France International. W Polsce zachowało się w świadomości społecznej głównie radio Wolna Europa. Słuch o słuchaniu innych rozgłośni, w tym polskiej sekcji BBC, został przez RWE zagłuszony. Z wielu przyczyn. W tym liczby godzin na antenie. Ale głównie dzięki charyzmatycznej osobowości dyrektora RWE Jana Nowaka Jeziorańskiego. Potrafił wywalczyć dla swojej rozgłośni u władz amerykańskich znacznie większą swobodę programową niż miały inne. W tym i BBC. Przez lata polska sekcja BBC była podległa i uległa ugodowej polityce Foreign Office wobec reżymu w PRL-u. Puszczająca do niego to przysłowiowe perskie oko.

Wszystko się zmieniło po wprowadzeniu w kraju stanu wojennego. Przedłużono polskiej sekcji BBC część programów, zwiększono etaty dziennikarskie. Zmieniły się też radykalnie programy sekcji. Z nudnych i bezbarwnych przeistoczyły się w żywy nurt i zwierciadło wydarzeń w kraju. Był to bohaterski okres w życiu tej sekcji. Odegrał w kraju rolę rzetelnego informatora. Teraz irańska sekcja BBC odgrywa w Iranie podobną rolę. Dostarcza demonstrantom informacji i komentarzy takich, jakie byłyby z pewnością zakazane w oficjalnych przekazach, czyli bezstronnych. Bezstronność jest jednak zawsze względna i uzależniona od punktu widzenia. Wystarczy, kiedy opisuje się fakty same za siebie mówiące. Notabene program perskiej sekcji BBC został teraz przedłużony. Wszystko się powtarza. Zmienia się tylko scena. Scenariusze są podobne. Jaki będzie końcowy akt irańskiego scenariusza? Nawet amerykańscy i brytyjscy szatani tego nie wiedzą. Tak jak nie wiedzieli, kiedy do walki z reżymem stanęła „Solidarność”. A na razie najwyższy mułła irański ajatollah Ali Chamenei wyrzuca z Iranu brytyjskich dyplomatów. Go to hell. Niech idą do piekła – krzyczy. I słusznie. W piekle miejsca są przeznaczone dla bezstronnych i postronnych. Dołączą tam kiedyś niektórzy polscy historycy i publicyści.

Perska poezja » 17

I nie będzie niczego Pierwszego lipca mija druga rocznica wprowadzenia w angielskich pubach całkowitego zakazu palenia. Pora w sam raz na to, żeby popatrzyć, kto zyskał, a kto stracił. Może poszukać winnych. Wytarzać ich w smole i pierzu. Ku przestrodze.

Pamiętam jak tutejsze ministerstwo zdrowia ogłosiło plan wprowadzenia zakazu. W Irlandii i Szkocji już obowiązuje, mówili. Nie możemy być przecież gorsi. Nie spodobało się to właścicielom pubów. Branża jest i tak w złej kondycji, argumentowali. Czynsze rosną w postępie geometrycznym, a jeśli zaczniemy wyganiać ludzi na zewnątrz za każdym razem, kiedy przyjdzie im ochota na papierosa, przestaną w ogóle przychodzić. Zamiast płacić trzy funty za pintę piwa, kupią za te same pieniądze sześciopak i wypiją go w domu, gdzie mogą palić choćby do utraty przytomności. Nic bardziej mylnego, zaoponowali różnej maści eksperci z organizacji rządowych. Bo kiedy roznosiciele nowotworów zostaną raz na zawsze przegnani z pubów i restauracji, wypełnią się one nieprzebranymi tłumami niepalących, tych pięknych i szlachetnych ludzi, dotychczas omijającymi lokale gastronomiczne z lęku przed dymem papierosowym, co zabija szybciej niż

sarin i gaz musztardowy razem wzięte. Poza tym, powinniście być nam wdzięczni, robimy to przecież dla was! Dla waszego dobra, niewdzięczne bękarty i dla dobra kelnerek i barmanów wędzących się dzień po dniu w waszych spelunach. Kelnerki i barmani mając do wyboru pracę w dymie i brak pracy, zapewne skłoniliby się ku pierwszej opcji, ale nikt ich o zdanie nie zapytał. I stało się tak jak przewidzieli właściciele pubów, a rządowi eksperci wzruszyli ramionami, bo co ich to obchodzi, i poszli obmyślać kolejne łajdactwo. Jak to urzędnicy państwowi. Tyle historia, teraz liczby. W roku 2005 zamknięto w Anglii 102 puby (wszystkie dane za The Bristish Beer and Pub Association), rok później – 206. W 2007 (rok wprowadzenia zakazu palenia) zlikwidowanych lokali było 1407. Czy tylko ja widzę związek przyczynowo-skutkowy? Wygląda na to, że nie, bo prawie każdy ankietowany landlord wśród powodów dramatycznej sytuacji branży wymienia smoking ban.

Rok 2008 przyniósł rekordową liczbę zamkniętych pubów – 1972. To oznacza, że każdego dnia z mapy znikało pięć pubów. Wśród nich znalazł się Beaconsfield Arms w miasteczku Occold, w hrabstwie Suffolk – otwarty, bagatela, dwieście pięćdziesiąt lat temu. Co oznacza, że jest o parę dobrych lat starszy od British Museum. Przepraszam, był, bo już go nie ma. Ale przecież by przekonać się jak jest źle, nie trzeba nawet sięgać do statystyk (chociaż to pomaga zrozumieć skalę zjawiska), wystarczy przejść najbliższą główną ulicą. No więc ja ostatnio przeszedłem. I policzyłem. Z sześciu pubów czynnych w mojej okolicy jeszcze rok temu ostał się jeden. Przyczyn jego popularności upatruję w fakcie, że znajduje się on tuż obok campusu uniwersyteckiego. Wiadomo, brać studencka lubi przepłukać gardło po zajęciach. Ale co będzie, kiedy skończy się rok akademicki? Może właściciel ma obmyślaną strategię jak przetrwać martwy sezon. A może podziękuje załodze i zwinie interes jak to zrobili inni.

W zeszłym roku, w ten sposób pracę straciło dwadzieścia tysięcy osób. Studentów dorabiających na boku, ale także ludzi, dla których kelnerowanie było głównym źródłem utrzymania. I kto im teraz da pracę? Ministerstwo Zdrowia? Nie? To może chociaż rządowi eksperci zrzucą się na zasiłek? Też nie? No to wygląda na to, że znowu zapłacą podatnicy. Czyli ja i ty. Aż chciałoby się zapytać – no i gdzie się podziały te tłumy niepalących? Gdzie jest teraz ta banda hipokrytów, co miała na swych barkach ponieść branżę gastronomiczną ku świetlanej przyszłości? Ja wiem. Znudzeni swoim towarzystwem zaczęli po staremu przyłazić na imprezy organizowane przez palących. Łatwo ich rozpoznać – to ci, co przekraczając próg naszego mieszkania wrzeszczą, „ale tu nadymione” i lecą otwierać okna, nawet w środku zimy. I nigdy nie przynoszą ze sobą browaru.

Dariusz Zientalak d.zientalak@nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 27 czerwca 2009

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Od lat pogrążaliśmy się w nadprodukcji śmieci. Przodowały w tym kraje uprzemysłowione. Wszystko musiało być opakowane. Niektórzy nawet na opakowaniach dorobili się fortun. W sklepach tzw. reklamówek pod dostatkiem. Pamiętam nawet, że Polacy zabierali te „reklamówki” do kraju na handel. Przez swoje ubóstwo PRL był bardziej ekologiczny. I w końcu przyszło opamiętanie, do walki przystąpili ekolodzy. Niemal wszystkim zazieleniało w głowach. Z własnej już i nieprzymuszonej woli segregujemy to, co zostaje po naszej nadal chyba nadmiernej konsumpcji. Niewiele się w tym zakresie zmieniło. Masowa produkcja żywności stała się możliwa dzięki hermetycznym opakowaniom. Ale góra niepotrzebnych często produktów nie wędruje już do dowolnej liczby „reklamówek” – teraz w większości przypadków trzeba za nie płacić, co jest dodatkowym źródłem dochodu supermarketów. Pozieleniało nam w głowach i zmienił się chyba od tego kolor naszych szarych komórek, szczególnie tym, którzy walczą w pierwszym szeregu ekologicznego frontu, czyli urzędnikom lokalnych władz, odpowiedzialnym za utylizację cywilizacyjnych odpadów. Posiadamy już pokaźną kolekcję koszy na śmieci, pojemników na szkło, gazety i plastik, doszły do tego kosze na śmieci ogrodowe. Jednego tylko urzędnicy nie wzięli pod uwagę – gdzie to wszystko trzymać. Dobrym rozwiązaniem jest duży frontowy ogródek, co na-

wet w Anglii nie jest regułą. Pozostaje więc chodnik, którym nie można przejść, bo jest „zabinowany”. Uroczą angielską ulicę można już tylko podziwiać na zdjęciach. Do tego dochodzą jeszcze wysypywane nielegalnie śmieci, albo większe niepotrzebne przedmioty, które nie wchodzą do pojemników. Tygodniami zaśmiecają ulicę ekologicznych mieszkańców. A będzie jeszcze gorzej. Okazuje się, że obywatel, jak to kiedyś bywało, nie może już sam zadbać o wywiezienie większych niepotrzebnych przedmiotów na wysypisko. Czeka go tam niespodzianka w postaci przepisów, których po prostu nie zrozumie, ale które ktoś jednak wymyślił. Chciałem pomóc znajomej zabierając jej niewielki stolik na wysypisko. Nic prostszego, myślałem. A jednak. Zaczęło się od ustalania mojej tożsamości. W dzielnicy nie mieszkam, ale właścicielka stolika tak. Nie pomogło. – Przyjedź z właścicielką – usłyszałem. Pomijając już to, że właścicielka z domu nie wychodzi, było to dosyć absurdalne rozwiązanie. – Takie przepisy – uciął rozmowę zarządzający. Ja tu tylko pracuję. Co w takim razie pozostaje? Ulica?

APEL Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy Przez ponad dwa lata wydawaliśmy bezpłatny „Nowy Czas” bez żadnej pomocy finansowej z zewnątrz. Na początku, było ciężko. Stworzyliśmy jednak tytuł, który się sprawdził na rynku wydawniczym i ta świadomość motywowała naszą działalność. Po roku gazeta wprawdzie nie przynosiła dochodu, ale zaczęła się samofinansować, co w naszym przypadku, grupy trochę szalonych ludzi, było najważniejsze. W obecnych warunkach ekonomicznych gazecie grozi likwidacja. Gdyby do tego doszło, oznaczałoby to, że nie ma miejsca na brytyjskim rynku prasy polonijnej dla publikacji niezależnej, ambitnej, rzetelnej (w ten sposób „Nowy Czas” jest oceniany przez czytelników i ekspertów). Od samego początku niezależność pisma decydowała o tym, że nie zwracaliśmy się o dofinansowanie. Z powodu kryzysu kontynuacja takiej polityki stała się niemożliwa. Na każdym kroku słyszymy od naszych czytelników – nie wolno zamykać gazety. Postaramy się zrobić wszystko, żeby jej nie zamknąć. Nawet najmniejsza pomoc się liczy, a o sukcesie naszej akcji obiecujemy informować czytelników . Jeśli ktoś z Państwa chciałby nas wesprzeć, czeki prosimy wystawiać na: Czas Publishers Ltd. Wszystkim ofiarodawcom z góry dziękujemy.

Grzegorz Małkiewicz Li sta osób, któ re wspar ły f i nan so wo fun dusz wy daw ni czy „No weg o Cza su”: Pa weł Bo no wicz , J. P. Finn, L. Gu dy now ska, Ot ton Hu lac ki, Marek, K aliciński, Li dia Ping, Li li Poh l mann, Wa l er ia Sa wic ka, Ma ria Sent u c, E lżb ie ta Sa dows ka, Danuta Szlachetko, Ry szard Żół ta niec ki. Au to rzy, któ rzy zrze kli się hon or a r ium na ten sam cel: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Kr yst yna Cywińska, Włodzimierz Fenr ych, Stefan Gołębiowski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Mikołaj Hęciak, Andrzej Krauze, Przemysław K obu s, K azimierz Nowak, Jacek Ozaist, Łucja Piejko, Ian Parsons, Maciej Psyk, Michał Sędzikowski. Wszystkim of iarodawcom serdecznie dziękujemy.

Wacław Lewandowski

Koniec mitu Jeszcze nie tak dawno rząd nie przyznawał, że kryzys dotarł także do Polski. Przez długie miesiące uśmiech premiera poświadczał urzędowy optymizm rządzących. Miało być tak, że choć cała Europa w kłopotach, nasza chata z kraja i nas to dotyczyć nie będzie. Liczono chytrze – po pierwsze: jesteśmy cywilizacyjnie zapóźnieni, a kryzys celuje swym ostrzem w najnowocześniejsze gospodarki, po drugie: do nas płyną olbrzymie fundusze unijne, więc mimo kryzysu mamy stałe zasilanie. Do tego dochodził ekonomizm, swoista ideologia głównych doradców Tuska, z totumfackim Bonim (z zawodu polonistą) na czele. Ideologia ta każe wierzyć, że jeśli powstrzymujemy się od jakichkolwiek działań, także od tych, które można by zaliczyć do obowiązków państwa względem gospodarki, wszystko ureguluje się samo i to ureguluje jak najlepiej. Wyznawcy ekonomizmu (nie mylić z ekonomistami!) szczycili się nawet przez kilka miesięcy, że są mądrzejsi od wszystkich innych rządów na świecie, bo oto, patrzcie państwo! – wszyscy inni coś robią, podejmują jakieś antykryzysowe działania, a kryzys się u nich pogłębia. My dajemy swobodę świętemu rynkowi i co? Kryzysu nie ma! W końcu jednak nie dało się już dłużej zapaści gospodar-

czej nie dostrzegać, wyznawcy ekonomizmu przyznali więc, że owszem, kryzys dotarł i do nas, ale, powiadali, do nas i tak najłagodniejszy i wielkich kłopotów nie mamy. Rzeczywistość, jak to ona, nie dała się zbyt długo zaklinać i oto trzeba przyznać, że kryzys w pełni, a tzw. dziura budżetowa dwa razy większa niż szacowano i może się jeszcze pogłębić. Wyznawcy ekonomizmu są zdziwieni – nie robili niczego, by wesprzeć gospodarkę, za co ta powinna być im wdzięczna, bo przecież najlepiej dać jej byt samodzielny, ona zaś, wredna i niewdzięczna, daje coraz mniejsze wpływy do budżetu. (Zaiste, wielka musiała być wiara wyznawców ekonomizmu, skoro łudzili się, że gdy w całej Europie zastój, nasza gospodarka będzie miała dla kogo produkować i komu coraz więcej sprzedawać!) Zapanowało coś w rodzaju paniki, bo przecież tuż tuż rok 2010, prezydenckie wybory, a wygląda na to, że ten właśnie rok przyszły będzie rokiem dna kryzysu. Co gorsza, można przypuszczać, że właśnie w przyszłym roku ci, którzy nie byli bezczynni, rządy innych państw, będą mogli chwalić się początkiem wychodzenia z recesji, gdy u nas wszelkie zło dopiero da się ludziom we znaki. Nawet minister Rostowski,

dotąd doktrynalny optymista przyznaje, że zapewne dobrze nie będzie i nie bardzo wiadomo, gdzie jeszcze poszukać oszczędności. I oto rząd, który się ogłaszał „liberalnym” i unikającym interwencjonizmu państwowego, który do wyborów szedł pod hasłem obniżenia podatków, teraz zapowiada ich podwyżkę w roku przyszłym, tzn. chce podnieść to, co rząd poprzedni – podejrzewany o „socjalistyczne” skłonności w zarządzaniu budżetem, obniżył – czyli: składkę rentową i podatki dochodowe. Oczywiście, nikt nie ma wątpliwości, że będą rosły systematycznie wszystkie podatki pośrednie, przede wszystkim akcyzy. W tej sytuacji przekaz społeczny rządu jest taki jak zawsze: uśmiechnięty premier albo ktoś z jego ludzi powiada, że i tak jest nieźle, bo inni muszą nie tylko oszczędzać, ale np. obniżać budżetowe świadczenia, jak na Łotwie, a nam to nie grozi. Takie wypowiedzi budzą, rzecz jasna, niepokój, bo przecież gdy nam zwolennicy ekonomizmu mówili, że coś nie grozi – wtedy to coś nieuchronnie przychodziło… To, właściwie, jedyna jasna reguła ich ekonomicznych działań. Reguła zwrotna – gdy mówili, że coś przed nami, to coś się oddalało. Jak wejście do strefy euro…


12|

27 czerwca 2009 | nowy czas

takie czasy

Moje osobiste doświadczenie z lustracją Kazimierz Nowak

T

ytuł zobowiązuje, rozpoczynam więc od przedstawienia się i przypomnienia uwadze Czytelników. Moje nazwisko i imię w Polsce jest jednym z najczęstszych. Na gruncie polskiego Londynu, gdzie przebywam już od 40 lat, jestem paradoksalnie chyba jednym z nielicznych jego nosicieli. Wyjeżdżałem z kraju w znamiennym roku 1968, z wystarczającą znajomością funkcjonowania „najbardziej postępowego systemu społecznego na świecie“. Świadom głębokich efektów moralnych i psychologicznych, jakie wywierał na świadomości większości jednostek i może bardziej subtelnych, niemniej równie przerażających wpływów na zbiorową świadomość społeczną. W sposób prawie niezauważalny, ale z konsekwencją walca drogowego, dewaluowały one wszystko co prawe w człowieku i w społeczeństwie. Często dawka takiej edukacji społecznej była wystarczająca, aby moralnie złamać. Wielu jednak nabywało tak głębokiego uczulenia na „specyfikę systemu”, że ich korupcja stawała się technicznie niemożliwa. Późniejsze interpretacje tego okresu często jednak pozwalały na wygodne mieszanie niegodziwości z prawdą, ofiary z prześladowcą, dobra ze złem. W okresie 40 lat współuczestnictwa w życiu polskiego Londynu, miałem okres sporej aktywności publicystycznej, zaniechanej kilka lat temu z powodów powiedzmy… edytorskich. I tak by zapewne pozostało, gdyby nie zaproszenie Grzegorza Małkiewicza, redaktora naczelnego „Nowego Czasu”. Na emigracji nie byłem zaliczany do „niezłomnych“, ale jednoznacznie kwalifikowano moją postawę – np. w sondażu przydatności do piastowania jednej z bardziej znanych funkcji społecznych w Londynie, z kół tzw. emigracji niepodległościowej wyszła negatywna, dosłownie, opinia: „jest za bardzo antykomunistyczny”. To było niewiarygodne! Percepcji moich światłych krytyków umknęło zupełnie, że totalitaryzm niekoniecznie musi budować postawy równie ekstremalne i że ktoś może pozostawać apolityczny. Jeśli była jakakolwiek „politycyzacja” mojej postawy,

to tylko w aspekcie moralnym,lub estetycznym, a to dla „pragmatyków“ stawało się już deklaracją polityczną, bo przecież czasem tak bardzo popłaca „nie zajmować strony”.

LISTA WILDSTEINA Wracając do mojego nazwiska – zapewne popadałoby w dalsze zapomnienie, gdyby nie szeroko rozpowszechniany w lipcu ubiegłego roku pierwszy z listów dziennikarki, pani Krystyny Kaplan, adresowany do samego Prezydenta III Rzeczypospolitej, zatytułowany „Majątki Polonii znikają“, gdzie pisze na ów temat, ale przy okazji ostrzega Pana Prezydenta przed mnogością byłych agentów SB działających w społecznościach polskiego Londynu, również w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Podaje sporo nazwisk z imionami, które znajdują się również na tzw. liście Wildsteina i zapytuje „dlaczego my nie możemy się dowiedzieć, czy te osoby są lub nie są agentami SB?“. Ktoś z życzliwych z POSK-owych kręgów szybko udostępnił mi kopię, bowiem do owych nazwisk dołączono i moje. Dlaczego? – bo od lat jestem członkiem Rady POSK-u, wybieranym przez Walne Zebrania na trzyletnią kadencję i, co odnotowuję z respektem i wdzięcznością, bardzo wysoką liczbą głosów. W 50-osobowej Radzie kolejne ekipy kierujących zarządów nigdy mi niczego nie zlecały, nie oferowały żadnych funkcji, pozostaję więc takim zwykłym „parlamentarzystą” z prawem prośby o głos w dyskusji na zebraniach. Przeważającą reakcją na lekturę tego listu było długo dominujące ubawienie, potem zadziwienie nad poziomem ignorancji, bo przecież wypadałoby wiedzieć who is who, gdy się takie listy pisze. Potem przyszła lekka irytacja, jak można niezależnie od motywacji, w które nie wnikam, tak wymieszać ludzi, nazwiska, tak potencjalnie skrzywdzić niektórych. Potem wreszcie przyszedł moment refleksji. Każdemu wolno pisać listy do kogo zechce, to nie był anonim (te, niezależnie od zawartości prawdy, zawsze można wygodnie zignorować), ale list z pełnym nazwiskiem autorki, nawet z adresem. Jeśli uczestnictwo w 50-osobowej Radzie POSK-u wzbudza takie publiczne zainteresowanie, nawet wołanie o weryfikację, to w końcu trudno uniknąć logiki sytuacji. Niewątpliwie nazywam się tak a nie inaczej, jestem członkiem owej praktycznie mało ważnej Rady, nazwi-

sko i imię, które noszę, jest na liście Wildsteina, a więc jeśli ktoś ma ochotę, może pisać nawet do Prezydenta III Rzeczypospolitej, domagając się oczyszczenia zdrowych organizmów naszych emigracyjnych instytucji. Tzw. lista Wildsteina od kilku lat jest wszystkim doskonale znana – została opublikowana w internecie. Była bardzo szeroko komentowana w prasie polskiej w Kraju i za granicą. Prowadzona jest nadal dyskusja na jej temat – interesujące, jak szeroki jest wachlarz formowanych opinii publicznych: od – nareszcie ujawnienie nazwisk szpicli, agentów, którzy w interesie własnego sparszywienia krzywdzili tak wielu ludzi, do – mieszanie może rzeczywistych agentów z ofiarami systemu, rażące publiczne pranie brudów, głęboka krzywda dla nieskazitelnie czystych, prawych, niektórych z immunitetem akademickim, nawet powołaniem religijnym itd., a poza tym wszystko usprawiedliwiającym „takie były trudne czasy“. Jedyna tylko niezaprzeczalność faktograficzna nie poddawała się naciskom partykularyzmów politycznych, nawet naciskom upływającego czasu – otóż ta lista nadal istnieje. Nie tylko w internecie, w ugruntowanej już praktyką i prawem działalności Instytutu Pamięci Narodowej, ale w zwykłym od lat już wołaniu, o tzw. „lustrację“ ludzi prawdopodobnie skażonych współpracą, a więc umacnianiem systemu nieprawości społecznej, jaką były dekady polskiej historii od ostatniej wojny. Przypomina się o powojennej „denazyfikacji“ w Niemczech, lub o „dekomunizacji“, choćby w Czechosłowacji po upadku tego systemu 20 lat temu. Na naszym emigracyjnym podwórku są to przekazywane z ust do ust „sekrety poliszynela” albo tradycyjne już od paru lat publiczne wołania, choćby w czasie zebrań walnych w POSK-u, o rodzaj „lustracji“ w naszym życiu publicznym – dla naszego wspólnego, polskiego dobra. Mimo to, temat listy Wildsteina, może trochę aspołecznie, pozostawał mi obojętny, a nawet obcy – osobistego zainteresowania nią nie miałem, ani też ukrytych obaw, które nakazywałyby mi unikać z nią konfrontacji. Teraz jednak wreszcie wglądnąłem w internet – rewelacja : według Wikipedii lista Wildsteina jako hasło pojawia około 25,500 razy! I jak tu nie zauważyć słonia w pokoju – parafrazując znane angielskie powiedzenie there is an elephant in the room.

LOGIKA AUTOLUSTRACJI Według luźnej definicji, jest ona zestawem około 240 tys nazwisk będących indeksem katalogu archiwalnego akt Instytutu Pamięci Narodowej – co interpretowane jest jako lista agentów SB/UB, tajnych współpracowników, kandydatów na takowych, ponoć również osób „rozpracowywanych”. Sprawdziłem swoje nazwisko i imię – znajduje się tam ono aż 17 razy!!! Wiem, że żaden z owych współimienników to nie ja, ale jednak i ja to nazwisko i imię noszę. Nie zasługuję aż na takie zainteresowanie emigracyjnego społeczeństwa, z drugiej strony, jeśli ktoś chce, a liczba 17 aż zaprasza, nie powinno być przeszkód, aby w wolnym społeczeństwie nie mógł tego czynić. Aż 17 razy! (zaczynam do tego powracać) – mimo częstotliwości występowania mojego nazwiska w Polsce (chyba 1,5 mln), jest jednak liczbą groteskowo wysoką, dla mnie osobiście zabawną, ale kto wie, czy w swym absurdzie nie groźną. Patrząc na to z perspektywy polskiego Londynu, gdzie wielu przedstawicieli starszego pokolenia mnie zna, młodszego może nie tak wielu, czytelnik listy rytmicznie powtarzającej aż 17 razy moje nazwisko i imię, ma pełne psychologiczne i społeczne prawo, aby sobie zadać pytanie – „a może jednak?”. Czy miałbym wtedy prawo oczekiwać zaufania tak niezbędnego w każdej formie społecznego działania? Czy nawet zwykłego szacunku tak naturalnego nawet w życiu towarzyskim? To mnie trochę przeraziło. Sprawdziłem szereg znanych mi nazwisk – powtarzają się po cztery, trzy, dwa razy, a w przypadku znanej mi pewnej postaci życia publicznego w Polsce – osoby o nazwisku i imieniu bardzo rzadkim (acz postawie, szczególnie w czasie stanu wojennego, aż nadmiar częstej) – nazwisko pojawia się tylko raz jeden jedyny. W sumie owszem, lektura ciekawa, choć nie wiem, kim są naprawdę bohaterowie noszący owe cztery, trzy, dwa razy powtarzające się nazwiska, nawet nie mogę mieć pewności, co do tego, który pojawia się tylko jeden raz. Niemniej absurdalna powtarzalność mojego, choć osobiście nie niepokojąca, bo przecież wiem, że to nie ja – po pewnym czasie wprowadza psychologiczny przymus zastanowienia, bo przecież cały absurd numerycznej powtarzalności i konfrontacji ma pa-

radoksalnie swoją – zabawną zresztą – logikę. Otóż czy moje prawdopodobieństwo bycia tzw. agentem itd., jest 4,25 razy wyższe od osoby, której nazwisko i imię pojawia się tylko cztery razy? A może aż 8,5 razy wyższe od osobnika, którego nazwisko i imię skromnie występuje tylko dwukrotnie. Zgodnie z duchem tej samej logiki w stosunku do swojego dawnego znajomego z Polski, którego nazwisko pojawia się tylko raz, ewidentnie moje szanse czystości redukowane są zgodnie z proporcją 17:1. I nagle w osobistej percepcji listy Wildsteina – która ponoć daleka jest od kompletnej, która może dla wielu stanowić zagrożenie odsłonięcia swojej nieczystej, jeśli nie moralnie przestępczej przeszłości, która w poszczególnych przypadkach może krzywdzić osoby tam wymienione, która może jednak dawać szanse dla uzyskania klarowności, kto kim był i naprawdę jest – owa lista, fenomenem swojego istnienia, mnogością akcji i „anty-akcji” wokół tegoż zaczyna wywoływać poczucie pewnego niepokoju i naturalnego zrywu, aby widząc pełne, choć może dwuznaczne wyzwanie, odpowiedzieć jednoznacznym zaprzeczeniem – NIE!

MOTYWACJA Oglądałem niedawno niezwykły niemiecki film w reżyserii Floriana Donnersmack, pt. The Lives of Others. Film ów określany jako outstanding thriller, jako „arcydzieło”, traktuje o metodyce działań służb bezpieczeństwa „Stasi“ w niegdysiejszej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Dla każdego kto otarł się o rzeczywistość polityczną i społeczną tzw. krajów demokracji ludowej, stanowi on konieczność oglądnięcia równą ze znajomością „lektury obowiązkowej”. Ponadto od kilku już lat, obserwując kalejdoskop zmian na firmamencie zawirowań politycznych i społecznych w kraju i na emigracji, narastała we mnie ciekawość – kto też przez ostatnie 40 lat, jeśli nie dłużej, donosił na mnie ! Jak to zwykle bywa, zespół okoliczności, powodów, motywacji itd. potrzebuje czasem „katalizatora”, aby wzbudzić reakcję. W moim przypadku – to 40-letnie oglądanie się w przeszłość, obserwacja niczym nie zakłócanych karier osobników, którzy kiedyś reprezentowali władzę ludową, a teraz demokratyczną, ustawiczna konfrontacja kłamstwa i niegodziwości w życiu publicznym z fałszem po-


|13

nowy czas | 27 czerwca 2009

wszechnie narzucanego nam oblicza godności i prawdy. Bodźcem niezwykłym było gwałtowne przypomnienie czegoś, deja vu (tak, to ten film niemiecki) i wreszcie, przyznaję – jednak list pani Kaplan, gdzie tak niezasłuşenie, choć zapewne bez złej woli, znowuş zostałem uderzony.

ŠATWA PROCEDURA Początkowo wydawało mi się, şe wystarczy przez konsulat uzyskać dostęp do „własnej teczki�, potem przykładami wielu – publicznie przypominanymi w polskim Londynie – prostą metodą uzyskać status „osoby pokrzywdzonej�, czy „status poszkodowanego�. Jak się dowiedziałem został on zastąpiony przez „katalog osób rozpracowywanych�. Dostęp do „własnej teczki�, a sprawdzenie toşsamości swojego nazwiska i imienia z tymi obecnymi na liście Wildsteina – to dwie odmienne procedury. Naleşy wypełnić dostępny przez internet lub w konsulacie formularz i tamşe go złoşyć. Po kilku tygodniach uzyskuje się bezpośrednio z Instytutu Pamięci Narodowej, Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, „Zawiadomienie o wszczęściu postepowania� o udostępnienie do wglądu kopii dokumentów dotyczących wnioskodawcy‌ na podstawie art.30 ust.1 z dn. 18 grudnia 1998 o Instytucie Pamięci Narodowej... itd. – (Dz.Ust. z 2007 roku, Nr. 63, poz 424).

W moim przypadku i na specjalnÄ… proĹ›bÄ™, dochodzenie „zostaĹ‚o rĂłwnieĹź potraktowane jako proĹ›ba o sprawdzenie zgodnoĹ›ci danych osobowych z tymi, ktĂłre figurujÄ… na tzw. „liĹ›cie Wildsteina“. Bardzo proste. Po kilku miesiÄ…cach oczekiwania, bowiem wnioskĂłw tego typu jest coraz wiÄ™cej, otrzymuje siÄ™ kolejny list z formalnym numerem ewidencyjnym (waĹźne, bo wobec coraz liczniejszych zapotrzebowaĹ„ jest juĹź podobno „nieformalnyâ€? dostÄ™p do tego typu zaĹ›wiadczeĹ„). W kontekĹ›cie listy Wildsteina czytamy – „zaĹ›wiadcza siÄ™, Ĺźe dane osobowe Pana.... urodzonego w‌ dn‌ syna‌ nie sÄ… toĹźsame z danymi osobowymi, ktĂłre znajdujÄ… siÄ™ w katalogu funkcjonariuszy, współpracownikĂłw, kandydatĂłw na współpracownikĂłw organĂłw bezpieczeĹ„stwa paĹ„stwa itd... „ PowyĹźsze miaĹ‚em okazjÄ™ przedstawić publicznie dnia 9 maja w czasie dorocznego Walnego Zebrania POSK-u, gdzie ponownie domagano siÄ™ lustracji od tych „ na Ĺ›wiecznikuâ€? w dziaĹ‚alnoĹ›ci publicznej. Dodam, Ĺźe wystÄ…pienie moje byĹ‚o kilkakrotnie przerywane oklaskami aprobaty, a po zakoĹ„czeniu otrzymaĹ‚em wiele podziÄ™kowaĹ„. Ĺ atwe, nieskomplikowane, jestem pewien zupeĹ‚nie przewidywalne w przypadkach tych, ktĂłrzy prawdy siÄ™ nie bojÄ… i tych, ktĂłrzy zechcÄ… owego aktu „autolustracjiâ€? dokonać. Daje to jednak odcieĹ„ pewnego uĹ›miechu na twarzy i lekkie poczucie ulgi – teraz juĹź moje nazwisko nie moĹźe być uĹźywane dla rozcieĹ„czania poczucia winy i odpowiedzialnoĹ›ci (przypominam o absurdalnej proporcji 17:1) tych, ktĂłrzy z wysokoĹ›ci swojej „godnoĹ›ci’ albo dystansu nic nie mĂłwiÄ…, albo – co bardziej znamienne – niczego nie robiÄ….

tylko przypadkach w sytuacji piastowania wybitnych pozycji paĹ„stwowych, wymĂłg lustracji byĹ‚ oczekiwany i dokonany. W znakomitej wiÄ™kszoĹ›ci wszakoĹź wymogu tego nie ma, nie ma sankcjonujÄ…cego go prawa, nawet nie ma wymogu pewnych standardĂłw narzucanych przez zbiorowÄ… Ĺ›wiadomość moralnoĹ›ci i poczucia estetyki w Ĺźyciu nie tylko publicznym. SpĂłjrzmy na chwilÄ™ na obecny kryzys w funkcjonowaniu systemu kraju naszego zamieszkania – Wielkiej Brytanii. Nasi deputowani obdarzeni zaufaniem reprezentowania spoĹ‚eczeĹ„stwa w parlamencie, zupeĹ‚nie legalnie dziaĹ‚ali w granicach wrÄ™cz nieprzyzwoitoĹ›ci fiskalnej, ale spoĹ‚eczeĹ„stwo poprzez swojÄ… prasÄ™, potrafiĹ‚o odróşnić co legalne, a co mimo to niemoralne, nieetyczne. Niedopuszczalne tak dalece, Ĺźe ci, ktĂłrzy jeszcze wczoraj byli w Ĺ›wietle prawa zupeĹ‚nie niewinni, dzisiaj przepraszajÄ…, rezygnujÄ… z ministerialnych intratnych pozycji, przyznajÄ… siÄ™ do „bĹ‚Ä™dĂłw“ – jakby ich przez lata kontynuacji procederu nie dostrzegali. Poczucie osobistej odpowiedzialnoĹ›ci moralnej zostaĹ‚o jednak obudzone – i siĹ‚a jego rozwija siÄ™ na naszych oczach przybierajÄ…c rozmiary bezprecedensowego fenomenu politycznego, a przede wszystkim formy odrodzenia moralnego, bowiem ten pozorny abstrakt jest w gruncie rzeczy najbardziej namacalnym konkretem materialnym. Jak w kaĹźdej kwestii osobistej, a wiÄ™c i moralnoĹ›ci i estetyki, a moĹźna to ekstrapolować na szerzej pojÄ™tÄ… kulturÄ™, decyduje wyĹ‚Ä…cznie osoba zaangaĹźowana, w wiÄ™c psychologicznie i estetycznie pojÄ™te ego. Chyba Ĺźe nastÄ™puje protest wiÄ™kszej grupy spoĹ‚ecznej, mediĂłw, zewnÄ™trzny narzut administracyjny – wtedy w sposĂłb co prawda przymuszony, ale nagle odzywajÄ… siÄ™ odruchy tĹ‚umionej , indywidualnej uczciwoĹ›ci.

KTO POWINIEN? Czy muszą, lub powinni? – nie moją jest rzeczą wyrokować, choć moje „osobiste doświadczenie z lustracją� moşe być przydatne dla tych, którzy się jeszcze wahają. Jak doświadczenie i obserwacja şycia publicznego uczą, moşna spokojnie i często w aureoli niesłabnącego blasku przeşywać şycie ciekawie, w pełnym kolorycie i to niezaleşnie od zmieniających się struktur politycznych i prawnych – i to zawsze z osobistą korzyścią – aş do pełnej zasłuşonej wiekiem emerytury. Jeśli się nie mylę w nielicznych

Mam wielkÄ… nadziejÄ™, Ĺźe nie, bo to wcale nie zabawa, ponadto czym siÄ™ bÄ™dzie zajmowaĹ‚ (a nie bawiĹ‚), na pewno nie bÄ™dzie wynikiem decyzji jednej osoby. KolejnÄ… podanÄ… nam z prezydium zebrania prawdÄ™ o treĹ›ci: „Lustracja jest wymysĹ‚em PRL-owskim!â€?, pozostawiÄ™ bez komentarza. W Ĺ›wietle prawa brytyjskiego, reguĹ‚a everyone is innocent until proven guilty zupeĹ‚nie sĹ‚usznie obowiÄ…zuje. PragnÄ™ jednak zwrĂłcić uwagÄ™, Ĺźe nikt osobiĹ›cie nie jest oskarĹźany ani stawiany pod prÄ™gierzem, a zatem moĹźe zbyt automatyczny odruch samoobrony w rodzaju – to wszystko paszkwile, donosy, obelgi, pomĂłwienia, nie mĂłwiÄ…c juĹź o stylu insynuacji na temat niestabilnoĹ›ci psychicznej ewentualnego oskarĹźyciela (skÄ…d my to znamy?) – jest zupeĹ‚nie niepotrzebny, chyba Ĺźe siÄ™ podĹ›wiadomie jednak pragnie kogoĹ› obudzić i zmusić do myĹ›lenia. Nikogo do lustracji siÄ™ nie zmusza, zatem panika tych, ktĂłrzy siÄ™ jej mogÄ… obawiać, a wyraĹźajÄ…ca siÄ™ caĹ‚Ä… gamÄ… postÄ™powaĹ„ zmierzajÄ…cych do jej zdyskredytowania, jest niezasadna albo przedwczesna. MoĹźna naturalnie jej „nie zauwaĹźyćâ€?, chociaĹź o to coraz trudniej, uznać z róşnych powodĂłw, Ĺźe „mnie to nie dotyczy“, obserwować, jak lustrujÄ… siÄ™ inni i zachowywać „godne milczenieâ€?, jak to wytrawnemu politykowi czy doĹźywotniemu dziaĹ‚aczowi pewnej klasy przystoi, a pryncypia pragmatyzmu wygodnie podpowiadajÄ…. Nie sÄ…dzÄ™, aby z pozycji osobistych moĹźna publicznie osÄ…dzać tych, ktĂłrzy owego prostego zabiegu „autolustracjiâ€? nie przeprowadzÄ…. Listy zaĹ›, publiczne lub nie, moĹźe pisać kaĹźdy i w Ĺźadnym nieobezwĹ‚adnionym strachem spoĹ‚eczeĹ„stwie nie powinno to dziwić ani być piÄ™tnowane.

ZABAWA?

REFLEKSJA (NIE TYLKO OSOBISTA)

W przypadku naszej polskiej lustracji, szczególnie na emigracyjnym podwórku, przymusu takiego, prawnego czy administracyjnego, nie ma. Nie powinno teş być samowoli jednostek czy zarządów nas „reprezentujących�, biegnącej w przeciwnym kierunku. W czasie wspomnianego Walnego Zebrania POSK-u nastąpiło przekroczenie prerogatyw prezesa głośnym, jeśli nie gniewnym, publicznym obwieszczeniem: „POSK nie będzie się bawił w lustrację!�

Wymaganie lustracji moşe być narzucone tylko przez prawo, bądź stanowione bądź zwyczajowe. Prawo stanowione wobec ewidentnej opozycji nie łatwo się w tej kwestii materializuje, prawo zwyczajowe wprowadza się w drodze utrwalających się precedensów, licznych przykładów jednostek, które doprowadzają do powstania pewnego rodzaju „masy krytycznej�, kiedy to indywidualna preferencja, często stosowana, powszechnie akcep-

Dover-Francja

promy taniej

19

*

GBP

towana a nawet oczekiwana, staje siÄ™ rodzajem imperatywu moralnego dla kogoĹ›, kto jeszcze niedawno nawet by nie pomyĹ›laĹ‚ o wglÄ…dniÄ™ciu we wĹ‚asne sumienie, nie mĂłwiÄ…c juĹź o wykazaniu elementarnego poczucia respektu i przyzwoitoĹ›ci w stosunku do innych. Owo „prawo zwyczajowe“ wytwarza siÄ™ w kaĹźdej spoĹ‚ecznoĹ›ci, niekoniecznie rzÄ…dzonej przez parlamenty, moc decyzji walnych zebraĹ„ itd. Na razie jednak wszyscy mamy niezaprzeczalnÄ…, indywidualnÄ… prerogatywÄ™ wyciÄ…gania wnioskĂłw z wĹ‚asnych doĹ›wiadczeĹ„ i doĹ›wiadczeĹ„ innych, prerogatywÄ™ aby dziaĹ‚ać zgodnie z wĹ‚asnym sumieniem, instynktem, refleksje poddawać rzetelnej ocenie i podejmować decyzje oparte na uczciwej motywacji – a te zawsze stanowić bÄ™dÄ… maĹ‚y choćby przyczynek dla budowania rzeczywistoĹ›ci opartej na prawdzie. Idiosynkrazje jednostek sÄ… zawsze jakÄ…Ĺ› mikro-częściÄ… zbiorowego odczucia Ĺ›wiadomoĹ›ci spoĹ‚ecznej zatem nie dziwi, Ĺźe w kaĹźdym spoĹ‚eczeĹ„stwie wytwarzajÄ… siÄ™ okreĹ›lone „trendyâ€? – rĂłwnieĹź estetyczne i psychologiczne, ktĂłre wywodzÄ…c siÄ™ od jednostek i to na ogół bardziej licznych niĹź siÄ™ przypuszcza – determinujÄ… coĹ› co siÄ™ okreĹ›la jako „reakcjÄ™ zbiorowÄ…â€?. OczywiĹ›cie wchodzÄ… tu w rachubÄ™ elementy tak podstawowe jak zwykĹ‚a uczciwość, przyzwoitość, poczucie godnoĹ›ci, honoru, sprawiedliwoĹ›ci i caĹ‚y koloryt dywagacji na temat prawdy. Moje osobiste doĹ›wiadczenie z lustracjÄ…, chociaĹź dokonaĹ‚o siÄ™ w kontekĹ›cie konkretnej sytuacji spoĹ‚ecznej i zapewne towarzyskiej, traktujÄ™ jako fascynujÄ…ce i chociaĹź zapewne bez wiÄ™kszego znaczenia, dajÄ…ce ogromnÄ… satysfakcjÄ™ – bo oto w osobistym doĹ›wiadczeniu czĹ‚owieczym staĹ‚o siÄ™ ono takim maleĹ„kim, ale nienaruszalnym konkretnym zetkniÄ™ciem z PrawdÄ… i to piszÄ™ celowo przez duĹźe „Pâ€?. DoĹ›wiadczenie takie ma indywidualny wymiar moralny i estetyczny, a w kategoriach osobistych bÄ™dÄ…c par excellence subiektywne, pozostanie prawie zawsze wĹ‚asnoĹ›ciÄ… jednej tylko zaangaĹźowanej jednostki. Czy subiektywna „wĹ‚asnośćâ€? jednostek moĹźe stanowić przyczynek dla obiektywnego dobra spoĹ‚ecznoĹ›ci pozostaje kwestiÄ… dyskusyjnÄ…. Zainteresowane jednostki zachÄ™cam do powtĂłrzenia mojego doĹ›wiadczenia. Warto!

Rosyth

Belfast Dublin

Liverpool

Dover

Zeebrugge

Dunkirk

0844 847 5040 7ARUNKI I POSTANOWIENIA #ENA '"0 DOTYCZY WYBRANYCH REJSĂŠW POZA OKRESEM SZCZYTU DO DNIA /BOWIÂ?ZUJE OPŠATA W WYSOKOuCI '"0 W PRZYPADKU ZMIAN W REZERWACJI #ENA MO–E ULEC PODWY–SZENIU W NASTĂ PSTWIE DOKONANIA ZMIAN W REZERWACJI :APŠACONE REZERWACJE NIE PODLEGAJÂ? ZWROTOWI /FERTA DOSTĂ PNA DO WYCZERPANIA BILETĂŠW ORAZ JEST WA–NA JEDYNIE JAKO CZĂ u½ REZERWACJI DOKONANEJ NA PODRʖ W OBIE STRONY $ODATKOWE OPŠATY OBOWIÂ?ZUJÂ? W PRZYPADKU WSZYSTKICH INNYCH REJSĂŠW /BOWIÂ?ZUJÂ? WARUNKI .ORFOLKLINE


14 |

27 czerwca 2009 |nowy czas

czas pieniądz Kryzys i podatki biznes media nieruchomości

Krzysztof Wach

obecny kryzys gospodarczy dotknął nie tylko wielkie banki, ale przede wszystkim tysiące małych firm oraz spółek, które są podporą gospodarki rynkowej. W pierwszym kwartale 2009 roku liczba bankructw wśród osób selfemployed oraz spółek limited wyniosła około 36 tys. Dlatego w tych czasach tak istotne staje się umiejętne wykorzystanie możliwości, jakie dają nam przepisy podatkowe, łagodziące skutki kryzysu. Pokrótce omówię te już istniejące oraz właśnie wprowadzane.

STRATY Z DZIAŁALNOŚCI GOSPODARCZEJ Dotychczas obowiązujące przepisy kodeksu podatkowego zezwalają osobom ponoszącym straty z działalności gospodarczej jako osoby self employed na uzyskanie na nie ulgi podatkowej. Po pierwsze, stratę taką można odliczyć od całkowitego dochodu ze wszystkich źródeł jego pozyskania w danym roku podatkowym. Jeśli podatnik uzyskał dochód z zatrudnienia, gdzie zapłacił podatek w systemie PAYE (Pay As You Earn), to może liczyć na jego zwrot (w części lub całości), jeśli poniósł stratę w działalności gospodarczej. Po drugie, ulgę podatkową można uzyskać poprzez przeniesienie straty z roku poprzedniego do rozliczenia za rok następny. Po trzecie, biznesy, które rozpoczęły działalność gospodarczą w przeciągu

ostatnich czterech lat, mają prawo przenieść straty z bieżącego roku podatkowego trzy lata wstecz i dzięki temu również uzyskać na nie ulgę podatkową. Po czwarte, biznesy kończące swoją działalność gospodarczą w bieżącym roku podatkowym mają również prawo do tzw. terminal loss relief, która zezwala na uzyskanie ulgi podatkowej za straty w ostatnim roku działalności oraz w trzech poprzednich latach. Do powyższych przepisów, które istnieją w brytyjskim systemie podatkowym od wielu lat, Alistair Darling, obecny kanclerz ds. finansów wprowadził jeszcze jedną ulgę. Otóż wszystkie straty z działalności self employed w latach 2008-09 oraz 200910 można przenieść trzy lata wstecz i uzyskać na nie ulgę podatkową. W przypadku spółek limited, dotyczyć to będzie strat poniesionych pomiędzy 24 listopada 2008 a 23 listopada 2010. Jest jasne, że wykorzystanie strat z bieżącej działalności do zwrotu podatku już zapłaconego wcześniej może w wielu przypadkach okazać się nieocenioną deską ratunku.

ZA PŁA TA ZA LE GŁE GO PO DAT KU Dla biznesmenów, którzy borykają się z zapłaceniem podatków: dochodowego, VAT-u, CIS (Construction Industry Scheme) czy PAYE (Pay As You Earn) – HM Revenue and Customs specjalnie założyło nowyy wydział – Business Payment Support, który zajmuje się negocjacjami w sprawie umożliwienia spłaty podatku na raty. Jest to pierwsze tego typu posunięcie w historii systemu podatkowego w UK, gdzie niepłacenie podatku na czas zawsze wiązało się z bardzo przykrymi konsekwencjami. Teraz wystarczy się zgłosić do odpowiedniego działu urzędu i podjąć negocjacje. Tutaj ważne zastrzeżenie – taki kontakt

trzeba podjąć zanim jeszcze zobowiązanie stanie się przeterminowane. Wynegocjowanie spłaty podatku w odroczonych ratach umożliwi uniknięcia kar, komorników. To pozwoli na zaplanowanie obrotu środkami finansowymi, które nie znikną nagle, na przykład po zajęciu rachunku bankowego przez komornika skarbowego. Od rozłożonych na raty zobowiązań podatkowych są jednak nadal naliczane odsetki – w chwili obecnej 2,5% w skali roku.

KWE STIE PO DAT KU VAT Zgodnie z dyrektywami prawa Unii Europejskiej najniższa, jednolita stawka podatku VAT w Unii to 15%. Rząd brytyjski zdecydował się na jej wprowadzenie na okres całego 2009 roku, co ma mieć na celu pobudzenie gospodarki. Pamiętać należy, że od 1 stycznia 2010 stawka ta ma wrócić do poprzedniego poziomu, czyli 17,5%, chociaż nie wiadomo co się stanie przed końcem roku. Warto znać różne przepisy, które zawiera ustawa o podatku VAT – ich odpowiednie zastosowanie może okazać się kolejnym kołem ratunkowym dla wielu biznesów. Vat Cash Accounting Scheme jest wspaniałym tego przykładem. Normalnie, datą naliczenia podatku VAT jest moment wystawienia faktury za zawartą transakcję (przeniesienia własności produktu lub wykonania usługi), co określa się jako tax point. Naliczony VAT z wystawionej faktury musi być odprowadzony do urzędu skarbowego na koniec danego kwartału. Problem, który się niejednokrotnie w działalności gospodarczej pojawia jest taki, że potencjalny klient może spóźnić się z zapłatą, a co gorsza, w międzyczasie zbankrutować. Podatek VAT naliczony, odprowadzony, a faktury nikt już nie zapłaci (pozostaje jeszcze postępowanie sądowe z bankrutem, ale bywa, że należności nie ma już z kogo ściągnąć). Pozostaje nam odczekanie kolejnych kilku miesię-

cy, aby podatek ten odzyskać z urzędu skarbowego, co jednak w tych trudnych czasach może spowodować utratę płynności finansowej firmy. By takim sytuacjom zapobiec wprowadzono mechanizm Vat Cash Accounting Scheme, który polega na tym, że VAT naliczany i odprowadzany jest do skarbówki w momencie, kiedy faktura zostanie przez płatnika faktycznie uregulowana. Dzięki temu w przypadku braku zapłaty za fakturę uratujemy przynajmniej kwotę nie wpłaconego podatku VAT. A co jeśli chodzi o małe firmy, te osiągające obrót do £150,000 rocznie (wykluczajac VAT)? Dla nich wprowadzono mechanizm vat Flat Rate Scheme. Podatek VAT obliczany jest jako procent całkowitego obrotu firm danej branży za kwartał (uwzględniając VAT). Wysokość tego procentu jest uzależniona od działu gospodarki, w którym działa firma i ustalana jest przez urząd skarbowy. System ten pozwala na osiąganie bardzo dużych oszczędności z tytułu należności w podatku VAT, a także upraszcza sam proces rozliczenia.

NO WA STAW KA PO DAT KU Wielu zbulwersowało wprowadzenie przez kanclerza Darlinga nowej stawki podatku dochodowego w wysokości 50% od przychodów powyżej £150,000 rocznie w terminie od 6 kwietnia 2010. Do tego dochodzi wzrost składek National Insurance Contributions. Dlatego odpowiednie zaplanowanie wynagrodzeń w tym czasie staje się bardzo ważne. Na przykład zaplanowane bonusy dla pracowników, które miały przypadać w terminie po 6 kwietnia mogą zostać przesunięte. Wypłacając bonus w wysokości £250,000 w dniu 6 kwietnia powoduje jego obciążenie podatkiem 50%, czyli £125,000 zamiast £100,000 podatku, gdyby bonus wypłacony zo-

stał dzień wcześniej. £25,000 to całkiem pokaźna oszczędność. Spółki mogą również wynagradzać pracowników udziałami w spółce lub oferowaniem nieopodatkowanych dodatków, jak np. dopłaty do żłobków, nieoprocentowane pożyczki czy roczny bilet komunikacji miejskiej, itp. To tylko kilka z wielu sposobów, żeby zaoszczędzić na podatku w tych trudnych, kryzysowych czasach. Odważne, a zarazem w granicach prawa podatkowego sterowanie biznesem, dla wielu może się okazać się być albo nie być. Pamiętać też należy, że czas kryzysu gospodarczego to także szansa dla nowych pomysłów i przedsiębiorczości. Takie firmy jak Microsoft w latach 70. ubiegłego stulecia czy General Electric w latach 70. dziewiętnastego wieku powstawały na gruzach kryzysu ekonomicznego, który dotknął Amerykę. Zachęcamy Czytelników do przesyłania pytań na temat prowadzenia własnej firmy, rozliczeń podatkowych itp., na które Krzysztof Wach, specjalista ds. księgowości, chętnie na łamach Nowego Czasu odpowie. Pytania prosimy kierować do redakcji (redakcja@nowyczas.co.uk) bądź bezpośrednio do autora.

KrZysZtof WaCh Msc aCCa Kancelaria Księgowości i Doradztwa Podatkowego kjwach@kjwaccountants.co.uk 079600 39267

GBP

EUro

22.06

5.34 zł

4,50 zł

23.06

5.32 zł

4,55 zł

24.06

5,34zł

4,55zł

25.06

5.27 zł

4,52zł

26.06

5.29 zł

4,50 zł


|15

nowy czas | 27 czerwca 2008

dobre, bo polskie Przy współudziale polskiej sieci przekazów pieniężnych SAMI SWOI kontynuujemy cykl – Dobre, bo polskie! Przedstawiamy w nim Was, naszych Czytelników, którym w Wielkiej Brytanii udało się założyć ciekawy, dobrze prosperujący biznes. Takich ludzi jest pokaźna liczba i o nich (Was) chcemy pisać. Jeśli sami coś ciekawego robicie, dajcie znać. Każda informacja, adres i krótki opis tego co robią (lub sami robicie) będzie mile widziana. O najciekawszych z pewnością napiszemy. Jak mówią statystyki, w Wielkiej Brytanii zarejestrowanych jest ponad 30 tys. firm prowadzonych przez Polaków. Nasze łamy są do Waszej dyspozycji. Zapraszamy!

Ważny jest pomysł

Gdy tu przyjechałam, nie znałam w ogóle języka, dlatego teraz jestem w stanie podnieść na duchu każdego. Okazuje się, że jest wiele osób w podobnej sytuacji jak ja

Tymek Skroban- Korzeniecki

Właściciele – Basia (z lewej) i Tymek Skroban-Korzeniecki (z prawej) oraz (w środku) pracownicy – Magda i Karol – firmy Emano

Jak powstał przepis na sukces Emano – wydawnictwa specjalizującego się w publikacji materiałów szkoleniowych i testów na prawo jazdy w polskiej wersji językowej? 12 czerwca minęły dwa lata odkąd pierwszy klient kupił publikację Emano. Tymek Skroban-Korzeniecki, kierowca najpierw autobusu w Cheltenham, potem taksówki w Gloucester, wspólnie z żoną Basią podjęli się założenia firmy, której celem była pomoc Polakom mieszkającym na Wyspach w uzyskaniu brytyjskiego prawa jazdy. – Wszystko zaczęło się, gdy żona zdecydowała się zdobyć tutaj prawo jazdy i odkryliśmy, że nie ma żadnych materiałów przygotowujących do egzaminów teoretycznych lub praktycznych w języku polskim – wyjaśnia początki wydawnictwa Tymek. Razem z dziećmi, 10-letnim Nestorem i 9-letnią Inez mieszkają w południowo-zachodniej Anglii, w Ruardean Hill w hrabstwie Gloucestershire. Kiedy Tymek był w pracy i trzeba było gdzieś pojechać, to że Basia nie mogła prowadzić samochodu, było prawdziwym utrapieniem. Dlatego pomyślała o prawie jazdy. Nie znała jednak angielskiego i kiedy okazało się, że nie było żadnych materiałów szkoleniowych dostępnych w języku polskim, Tymek postanowił je przetłumaczyć. Jego bardzo dobra już wtedy znajomość języka i doświadczenie zawodowe okazały się nieocenione. Zajęło mu to dobre kilka miesięcy, ale wysiłek się opłacił. Po pierwsze, bo pomógł żonie przygotować

się do egzaminu i tym samym zdobyć upragnione prawo jazdy. Po drugie, gdy zobaczył rezultat swej wielomiesięcznej pracy – całkiem pokaźną książeczkę, wpadł na pomysł, że można by ją przecież wydać, bo w podobnej sytuacji jak jego żona mogą być i inni Polacy. Początkowo współpracowali z DSA, dzięki tej instytucji pozyskiwali pierwszych klientów. Szybko jednak Emano, bo tak nazwano wydawnictwo, postanowiło zwrócić się bezpośrednio do klienta. Urządzenie biura, strony internetowej, powolne rozszerzanie kompetencji wymagało dodatkowych rąk do pracy. Okazało się, że chętnych do pracy w polskim wydawnictwie na Wyspach nie brakuje. Tak trafili do firmy najpierw Karol, pół roku później Magda. Dzięki większej ekipie można było rozszerzać zakres oferowanych usług. – Wydaje mi się – mówi założyciel Emano – że w naszej firmie działa jakaś siła grawitacji, która przyciąga pomysły. Rzeczywistość potwierdza te słowa. Wydawnictwo obok „Brytyjskiego kodeksu drogowego” oraz testów na prawo jazdy na kategorie: A, B, C i D udostępniło również płytę z tzw. hazard perception, która pozwala przećwiczyć refleks na drodze przed przystąpieniem do testu. Wszystkie publikacje zostały opracowane na podstawie licencji uzyskanych od odpowiednich urzędów i firm. Tymek, Basia, Karol i Magda codziennie udzielają telefonicznie oraz

mailowo bezpłatnych porad dotyczących nie tylko tego, jak uzyskać prawo jazdy, ale również wszelkich zagadnień motoryzacyjnych w Wielkiej Brytanii. Właśnie na tym przede wszystkim zależy założycielom Emano, by firmę kojarzono jako taką, która służy pomocą i radą. – Po pierwsze dbałość o klienta. W Polsce gdy sprzedawałem w pewnej firmie autobusy powiedziano mi, że

moją pensję płacą tak naprawdę klienci, a nie firma. I tą zasadą staram się kierować. Swym pomysłem państwo Korzenieccy trafili w przysłowiową dziesiątkę. Przez dwa lata firma błyskawicznie się rozwinęła, a z pomocą publikacji stworzonych przez Emano już tysiące Polaków uzyskało brytyjskie prawo jazdy. Praca kierowcy ciężarówki czy autobusu dla wielu roda-

ków jest nadal atrakcyjna, poza tym posiadanie prawa jazdy często ułatwia awans zawodowy – komentuje Tymek Skroban-Korzeniecki. Mimo kryzysu ekonomicznego, dzwoniących do Emano nie brakuje. W Wielkiej Brytanii funkcjonuje obecnie już około 60 polskich instruktorów nauki jazdy. Wydawnictwo pomaga nawiązać z nimi kontakt, a także pomaga im w uzyskaniu brytyjskich uprawnień. Ponadto firma reprezentuje interesy polskich kierowców wobec tutejszych urzędów, takich jak DSA, DVA czy DVLA. Emano w wielu przypadkach interweniowało na policji w związku z bezprawnymi jej działaniami. – Polscy kierowcy byli zatrzymywani przez tutejszych stróżów prawa, bo rzekomo jako osoby nadzorujące osoby uczące się musieli posiadać brytyjskie prawo jazdy. Sprawy kończyły się w sądzie zawsze na korzyść rodaków. My sprawdziliśmy to i okazało się, że zatrzymywanie kierowców nie jest zgodne z prawem. Mamy więc własny mały wkład w edukację brytyjskich policjantów – śmieje się Karol. Praca w wydawnictwie zobowiązuje. Karol uzyskał prawo jazdy zaledwie kilka miesięcy temu, a Magda – 15 czerwca. Z kolei właściciel firmy przechodzi właśnie kurs na samochód ciężarowy. – Robię to dla własnej satysfakcji, by się rozwijać – dodaje. Historia Emano potwierdza, że na gruncie dobrego pomysłu, można daleko zajść…, nawet tysiące kilometrów od rodzinnego domu. Czego chcieć więcej? – Poszerzania horyzontów, byśmy doskonalili się w tym co robimy, sukcesy przyjdą wtedy same – podsumowuje właściciel firmy Emano.


16|

27 czerwca 2009 | nowy czas

czas przeszły Fot.: Archiwum Michała Sobańskiego

Notatki z Londynu Antoni Sobański to jedna z barwniejszych postaci międzywojnia. Hrabia, przyjaciel Skamandrytów, w towarzyskich kręgach nazywany Toniem. Był autorem głośnego cyklu reportaży z nazistowskich Niemiec, drukowanych na kilka lat przed wojną w „Wiadomościach Literackich”, a potem wydanych w zbiorze „Cywil w Berlinie”. Uchodził za niezwykle uzdolnionego dziennikarza. Spośród wielu możliwości komentowania otaczającej rzeczywistości wybrał reportaż. Pisał wnikliwe teksty z różnych podróży po świecie. 5 września 1939 roku wraz z grupą literackich przyjaciół opuścił Warszawę. Dobrze wiedział, że jego „Cywil w Berlinie” trafi na indeks wrogich Niemcom książek i dlatego musiał uciekać, by ratować się. Dla wojennego uchodźcy Londyn stał się drugim domem. Tu pracował jako spiker

Anna Augustyniak Dzień jubileuszowy budzi się radośnie. Przy pierwszych promieniach słońca śpiący jeszcze przed chwilą w parkach i na chodnikach tłum spontanicznie zaczyna śpiewać „God Save the King”. W Londynie Antoni Sobański czuł się jak u siebie. Bariery nie stwarzał nie tylko język, ale także i mentalność. Gdzież bardziej poza Anglią, ceni się dobre maniery i poczucie smaku? Gdzież indziej wrodzona hrabiowska poza uważana jest za coś naturalnego. Kraj ten jest mu najbliższy, fascynuje go, będąc nieustającym tematem rozmyślań i porównań. „Najbardziej ludzki i najegzotyczniejszy kraj Europy” – pisał o swej wymarzonej ojczyźnie. A „wyspiarskość” Anglii pozwala zapomnieć o reszcie świata. „Europa wydaje się z lekka wulgarną Rurytanią (…). Tu jest nam dobrze jak apostołom na górze Tabor”. Sporo w jego korespondencjach z Londynu emocji. Nie mają one jednak nic wspólnego z rozgorączkowaniem tekstów niemieckich. O Anglii pisze „sercem”. A czytelnikom „Wiadomości Literackich” zdaje tym razem relację ze srebrnego jubileuszu panowania króla Jerzego V. Wydarzenie to powoduje w nim silne wzruszenie (swój tekst nazywa zresztą „Wzruszenia rojalistyczne”). „Nigdy nie było mi chyba tak ciepło na sercu i nigdy nie czułem się tak blisko i ściśle związany z jakąś zbiorowością”. Ma jednak świadomość, że opisanie tak bajkowego zjawiska, jakim jest monarchia dla „nalanego przedkryzysowym sadłem” ziemianina, dla Zagłoby, dla nacjonalisty nie będzie łatwe. Cóż, muszą oni wykonać „umysłowe salto morale, a raczej salto royale”, by posłuchać co Sobański ma do opowiedzenia.

i tłumacz w The British Broadcasting Corporation. Współpracował także z Ministerstwem Informacji oraz Wojskowym Biurem Propagandy i Oświaty przygotowując m.in. opracowania z dziedziny lotnictwa. Sobański chorował na przewlekłe suchoty, czyli gruźlicę płuc. Ciężkie warunki w wojennym Londynie pogarszały stan jego zdrowia. W lutym 1941 roku, zwierzał się w liście do Tuwima: „Przepraszam za pismo kurze, ale piszę z łóżka, gdyż leżę po odmie. Jestem już oficjalnie suchotnikiem, ale nie galopującym, ani romantycznym. Mam duży brzuch i wciąż tyję i wszyscy zachwycają się moją świetną miną – a tu suchoty”. Antoni Sobański zmarł 13 kwietnia 1941 roku, a 18 kwietnia został pochowany na cmentarzu St. Mary, Harrow Road w Londynie.

„Uczucia do rodziny królewskiej nie polegają na resztkach jakiegoś prymitywnego bałwochwalstwa (…), ale że instytucja monarchii jest uważana za symbol (…), urok symbolu spływa po części na ludzi, którzy tę symboliczną godność noszą”. Podczas defilady samochodów, karet, powozów, ogromnych peruk, odznaczeń, złocistych liberii, rewii mundurów, pojawia się wreszcie królewska familia. „Jedzie książę Yorku z rodziną. Księżna to ideał każdej panny sklepowej. Nie jest rodu królewskiego (...), więc jest jakby precedensem i symbolem nadziei dla każdej Kasi i Marysi, która śni o ożenku z księciem krwi”. Anglików w szczególny sposób jednoczy zarówno tragedia, jak i sukces. Ich sposób czczenia jest specyficzny. Nie jest polską nieokiełznaną żywiołowością. Nie jest niemiecką dyscypliną, połączoną z całą gamą wyćwiczonych gestów. Anglicy są spontaniczni. „Okoliczność stworzyła narzędzie propagandy, a nie vice versa. Jubileusz wypłynął z historii (przez duże H) i czuło się, że już stał się jej częścią zdrową i harmonijną, a nie jakimś nowotworem sztucznie wyhodowanym w demagogicznym laboratorium”. I jeszcze jedna różnica: tłum angielski „zrobi o co go proszą, ale nie jeśli mu będą rozkazywali”. Zadziwiającą cechą Anglików staje się dla Sobańskiego niewymuszona samorzutność. Nikt nie wydał nakazu dekorowania domów znajdujących się bezpośrednio na trasie procesji królewskiej. Nie było dekretów, ustaleń. Tu o tym czy okazja zasłużyła na uświetnienie, czy nie, decyduje ulica. Większość dekoracji jest brzydka i wulgarna. W Polsce za te pieniądze zrobiono by coś bardziej estetycznego. Jednak to, że większość fasad przypomina budy cyrkowe, nie przeszkadza relacjonującemu. Staje się nawet kolejnym argumentem za wyjątkowością Anglii: „Anglia to kraj wolności i każdy właściciel domu robił

co chciał. Jak się o tym pamiętało, szpetota stawała się symbolem i cieszyła”. Antoniemu przypomina się naraz transparent widziany w jednym z biednych zaułków północnego Londynu. „Transparent to wielkie słowo; powiedzmy nie bardzo czyste prześcieradło, a na nim naiwnymi, czarnymi literami: Poor but loyal”. Ludzie mają tu właściwe, ludzkie uczucia. Niestety zatopiony w komplementach, nie dostrzegł Sobański, że braterstwo Anglików to samolubne zajęcie się sobą. To ciepło ludzi żyjących pod własnym kloszem. Tu jego zmysł obserwacji i wyciągania wniosków zawiódł. Jednak to właśnie Anglia daje Sobańskiemu schronienie. Kończą się spekulacje: „Będzie wojna, nie będzie wojny?”. Do warszawskiej wiosny, której poświęcił swój czuły i tkliwy tekst w maju roku 1939, wróci już tylko pamięcią. Teraz, odkąd opuścił granice rodzinnego kraju, staje się „cywilem w Londynie”. W Niemczech, ten status określał sytuację człowieka, który znalazł się w dżungli groźnych militarystów. W swoim pacyfizmie i obiektywizmie Sobański przyjął jedyną właściwą w tej sytuacji pozycję. Biernego obserwatora. Jednak podczas wojny, która przeprowadza naturalną selekcję na tych co walczą z karabinem na ramieniu i tych, którzy ciężaru tego nie dźwigają, słowo „cywil” nabiera innej wagi, karleje. Sobański ma świadomość, że już przez samą emigrację znalazł się poza nawiasem spraw polskich. W Anglii, zajmowanie się ojczyzną z bezpiecznej odległości, nie aż takiej wymaga odwagi. W dodatku inni, jemu podobni, miast jednoczenia się pochłonięci są sporami. Być może Antoni odczuwa wyrzuty sumienia, jednak swoją postawą stara się udowodnić, że prawdziwy patriota, to nie tylko ten, który ginie raniony kulą. Żeby walczyć aż do śmierci, trzeba

być zdrowym, mieć siły. Organizm Sobańskiego jest słaby i delikatny. Prowadzi własną walkę. Nadweręża się i tak ponad miarę. „Cywil” na emigracji jest osobą bardzo pracowitą. Widzi swoją rolę i miejsce. Dlatego po lekturze listów dwu polskich żołnierzy pisze: „Obaj mówią mniej więcej co następuje: My walczymy o Polskę, my narażamy życie, a wy panowie cywile, nie potraficie dojść między sobą do zgody. Otóż ja jako jeden z tych warchołów cywilów, czuję się w obowiązku na ten zarzut odpowiedzieć, a raczej w ogóle go odeprzeć”. Jest zdecydowany. Tak jak potrzebni są żołnierze, tak samo istotny jest zastęp cywilów, świadomych swoich obowiązków. Antoni nigdy nie wypada z roli, jaką narzuca mu tradycja i pochodzenie. Także w tej tragicznej sytuacji widzi dla siebie konkretne i określone miejsce. Świadczą o tym kolejne słowa artykułu: „Żołnierz musi walczyć z bronią w ręku, ale nie wolno mu politykować; cywil zaś, w moim skromnym mniemaniu, jak tradycja tego chce, ma prawo i obowiązek walczyć o taką Polskę, jaką uważa, że być powinna, jaką będzie mógł kochać i szanować”. Jednak obraz kraju jako państwa tolerancyjnego to zwyczajny mit: „Polska tolerancyjna skończyła się, o ile moja znajomość historii mnie nie myli, ze śmiercią Kazimierza Wielkiego”. Opisując czasy Drugiej Rzeczpospolitej Sobański odkrywa mechanizm, który sprawił, iż Polska zepchnięta została do roli prowincjonalnego krewnego: „Wielka wojna i zubożenie materialne, jakie po niej nastąpiło spowodowało przymusowe zerwanie łączności z Zachodem. Całe pokolenie zamiast kształcić się na uniwersytetach, wojowało (...). Te luki zostały z czasem wypełnione i dowiedziano się coś niecoś o Niemczech czy Francji”.

Znów wzorem idealnego państwa jest dla Sobańskiego Anglia. Ubolewa, że w przedwojennej Polsce wobec tego kraju funkcjonowały same stereotypy. Znano takie słowa jak „gentelman”, „fair play”, wiedziano, że „wszystko w funtach – diabelsko drogie”. Dziwił ten kraj, w którym „robotnikom wolno walczyć o swoje prawa”. Tu polski dygnitarz, choć „w duszy był tzw. lewicowcem (...), w praktyce konduktora salonki traktował jak niewolnika, gdyż pełno władzy miał w czubie”. Przewaga Anglii nad Polską tkwi w tym, iż „ten kraj nie był dla ludzi, którzy arogancją pokrywali swoje poczucie niższości”. Przepaść intelektualna jest jeszcze dotkliwsza. Kontakty z Anglią „budziły po prostu zazdrość”. A „Angloman jak każdy inny man jest ofiarą pewnej obsesji. Chce posiadać to co umiłował koło siebie, chce to przenieść na własny grunt w niezmienianej postaci, chce to naśladować, wprowadzić w życie”. Ot i wszystko. Czego powinniśmy się od Anglii uczyć? „Braku pochopności do obrażania się, do zemsty, a przeciwnie skłonności do przebaczania, do zapominania krzywd i obelg”. Wojenny czas, kiedy „los przywiódł na tę wyspę tysiące Polaków wszelkiego autoramentu”, trzeba wykorzystać. „Należy chodzić z szeroko otwartymi oczami (...), należy uważać ten pobyt za okres studiów w dziedzinie spraw społecznych”. Marzeniem Sobańskiego jest, by „kilku wysoko postawionych polskich anglofilów raz na zawsze zaraziło przyszłą Polskę przestarzałą, niemądrą i zgniłą zasadą fair play”. Marzeniem niespełnionym. Fragment książki „Hrabia, literat, dandys czyli rzecz o Antonim Sobańskim”, która ukaże się we wrześniu nakładem wydawnictwa „Jeden Świat”.


|17

nowy czas| 27 czerwca 2009

podróże w czasie i przestrzeni

Poezja perskich dysydentów Włodzimierz Fenrych

I

ran – kraj islamski, gdzie kobietom nie wolno chodzić z odkrytą głową. Islam – religia, która nie dopuszcza do fermentu intelektualnego. Taki zdaje się mamy z grubsza obraz. Ale jest też druga strona tego obrazu. Iran, ten kraj bro-

datych prezydentów i zawoalowanych wiceprezydentek to także kraj fermentu intelektualnego w stylu najzupełniej przypominającym europejski. Dla przykładu: ostatnie ćwierć wieku to czas rozkwitu poezji dysydenckiej skierowanej zupełnie wyraźnie przeciw tej brodatej i zawoalowanej Lidze Perskich Rodzin. Owszem, brodaci duchowni też piszą tradycyjne kasydy o swojej miłości do Allaha (a ściślej do Chody, bowiem Bóg to po persku Choda – z akcentem na ostatnią sylabę), podobno nawet Chomeini napisał dywan gazel, który następnie stał się takim bestsellerem, jakim w niedawnej jeszcze Polsce były dzieła Lenina. Oprócz tego jednak krąży drukowana na powielaczach, a także dostępna w internecie, poezja inna, świeża i najzupełniej zrozumiała dla nas,

Europejczyków. Chomeini jest może przerabiany w szkole, Szamlu i Khoi podawani są natomiast z rąk do rąk. A w Persji oddziaływanie poezji jest bodaj większe niż w Polsce, na wieczory poetyckie schodzą się tłumy jak na koncerty muzyki. Liga Perskich Rodzin ma do dyspozycji ministerstwa siłowe, ale rząd dusz jest w rękach poetów. A poeci są dysydentami. Zmarły przed kilku laty Ahmad Szamlu uważany jest za wieszcza, jest w pewnym sensie perskim odpowiednikiem Miłosza. Nagrody Nobla wprawdzie nie dostał, ale kilkakrotnie był jednym z kandydatów. Niegdyś pod wpływem Majakowskiego pisał wiersze przypominające trochę naszego Broniewskiego, w późniejszych utworach pojawiają się motywy religijne. Ale jakie to motywy! Za takie

motywy w ultramuzułmańskim kraju mogą grozić poważne konsekwencje! Wiersz o Nazarejczyku to znakomity przykład. Ahmad Szamlu do śmierci mieszkał w Iranie, odmawiał wyjechania z kraju mimo bezustannych represji. Młodszy od Szamlu Esmail Khoi przez połowę życia działał na rzecz rewolucji, w wyniku której – gdy już nastąpiła – musiał ukrywać się we własnym kraju, a następnie przez pustynie uciekł do Pakistanu. Obecnie mieszka w Londynie i uważany jest za czołowego poetę antyklerykalnej opozycji. Wielokrotnie proszony o komentarze przez emigracyjne perskie media, niedawno skomentował spotkanie ajatollaha Chameneiego z młodymi poetami: „Chamenei, ty torturuj, morduj, gwałć, ale nie tykaj

się poezji...” Cytuję tu wiersz o wymowie politycznej, ale nie wszystkie jego wiersze są takie, Khoi porusza bardzo różne tematy, a jest poetą niezwykle płodnym, wydał już ponad 40 tomów wierszy. Ziba Karbassi jest zbyt młoda, by pamiętać czasy przed Chomeinim. Urodzona w połowie lat siedemdziesiątych w Tabryzie, stolicy irańskiego Azerbejdżanu, włada dwoma językami, pisze po persku i po azersku. Z Iranu wyjechała jako nastolatka po tym, kiedy jej ojczym został zamordowany przez gwardię rewolucyjną, a matka z dziećmi zdecydowała sie uciec z kraju. Ziba sama pisze wiersze, za które w Islamskiej Republice Iranu pewnie skazana byłaby na obcięcie głowy za bluźnierstwo. Jeden z nich przytaczam. Fot.: Włodzimierz Fenrych

Ahmad Szamlu WEWNĘTRZNY CHŁÓD

Ziba Karbassi NA WYSOKOŚCIACH

Całe to drżenie rąk, to drżenie serca spowodowane było lękiem, że miłość będzie schronieniem. Że nie będzie przestworzem do lotu lecz ucieczką. O miłości! O miłości! Gdzież znajdę twoje lazurowe lico? Będzie chłodem olejku na płomień rany, a nie gorącem płomienia wniesionego do chłodnego wnętrza. O miłości! O miłości! Gdzież znajdę twoje szkarłatne lico? Ciemny pył przebłagania, gdy obecna jest słabość; ciepły kąt wybawienia, gdy obecność ucieka; zielone pączki listków wśród purpury magnolii. O miłości! O miłości! Gdzież znajdę twą znajomą barwę? przekład z perskiego: Esmail Khoi i Włodzimierz Fenrych

Esmail Khoi IMAM POMORU Świt rozpostarł chorągiew koloru krwi nową Mówiąc, że czas już przyszedł bitwę wydać nową. Krew upłynęła jednej królewskiej dynastii, Teraz nowy opryszek zaczyna na nowo. Wyszły na jaw szachrajstwa jednego oszusta, Inny oszust nam głosi obietnicę nową. Smród złości i chciwości, jak gadzinie z piekła, Z każdym oddechem z paszczy zieje mu na nowo. W swej myśli i w swych czynach jak wicher szalony, W głowie mu się co chwilę przewraca na nowo. Czy Aleksander znowu przekroczył granice? Czy kraj nasz Mongołowie chcą podbić na nowo? Nie ma co porównywać, każdy inny lepszy, Ten ostatni opryszek przynosi złość nową. (…) To jest imam pomoru, w szacie zadżumionej, Co ludzkiego nieszczęścia przyniósł plagę nową. Tłumy muszą uciekać, jak przed klęską głodu Z nadzieją że ojczyznę odszukają nową. Możnowładca ciemnoty, wróg wszelkiej kultury, Pokój oraz harmonię rozbija na nowo. Jak jakiś anioł śmierci, wróg wszelkiego życia, Nic nie potrafi tylko zabijać na nowo. Ty obróciłeś Iran w jeden wielki cmentarz, Każdego dnia dodajesz mogiłę w nim nową. Choć miecz swój umoczyłeś w krwi naszych przyjaciół I codziennie po stokroć przelewasz krew nową. Nie skończy się ta wojna tak jak tego chciałes, Bo się rzesza twych wrogów pojawi na nowo.

Tysiącletnią fortecę zdobyliśmy króla, Z czasem też zdobędziemy tę fortecę nową. O ty, który to błonie makami usiane Krwią naszych męczenników zrosiłeś na nowo, Wiedz że się zbiera burza, słychać piorun w górach, I wkrótce się ulewa rozpęta na nowo. (…) O ojczyzno, ojczyzno, nasza zbita matko, Bolesnymi troskami przebita na nowo, Zaraza kiedyś minie, lecz póki jest jeszcze, Tylko ty jesteś zdolna ukoić na nowo.

Na wysokościach! Na wysokościach! A jak się mam ja, na moim małym pagórku do nieskończonej wysokości? Czyż nie jestem z Ciebie? Czyż nie jesteśmy z Ciebie? Czyż nie jestem z Ciebie? Co? Więc czemu Ty jesteś na wysokościach a ja tylko na małym pagórku? Woda czy obłoki? Obłoki czy woda? Bluźnierstwa wzbierają we mnie dziś wieczór, wzbierają we mnie dziś wieczór bluźnierstwa. Upiłam się obłokami, mam ich po dziurki. Ale nie! Nie mogę być chwiejna! Czy przypadkiem spadające listki to nie gwiazdy? Jak tam jest na tych wysokościach? Co stamtąd widać? Czemu się stamtąd nie ruszasz? Tutaj na dole zagryzają się wzajemnie. Człowiek, świerszcz, sęp, szakal, człowiek, wilk, pies, człowiek mucha, szosa, ulica, człowiek, blok mieszkalny, żelazo, kamień, człowiek.

Choć na błoniu pamięci maki pozostaną, Ty przetrwasz i znów będziesz rozkwitać na nowo.

Może uwiodły Cię chmury? Może jesteś zakochany? Zakochany w chmurach? Tych okrągłych i pulchniutkich chmurach co kłębią się i gotują, gotują się i kłębią, kłębią się i gotują. Udami, pupami, piersiami kłębią i gotują? Zawróciły Ci w głowie, uwiodły. przesłoniły Ci wzrok? Gdzie Ty masz oczy? Nasze oczy tam utkwione, zawsze tam na wysokościach! Szukają czegoś, kogoś, nie wiem kogo. Upiłam się, upiłam, wypiłam wszystkie chmury co do jednej. Patrz! Pękam w szwach! W szwach pęka Twoja ziemia! Patrz z wysokości, z wysokości!

przekład z perskiego Esmail Khoi i Włodzimierz Fenrych

przekład z perskiego: Ziba Karbassi i Włodzimierz Fenrych

Bój topora z korzeniem, ta walka odwieczna, Kiedy topór otwiera w drzewie ranę nową, Cios topora przerywa życie na powierzchni, Ale w głąb ziemi korzeń wyrasta na nowo. O ojczyzno ojczyzno, ty rajski ogrodzie, Codziennie krwi ulewę przyjmujesz na nowo, Przeminą dni przekleństwa, w przeszłość się rozwieją, I dobre dni nadejdą dla ciebie na nowo. Usuwaliśmy kiedyś drwali z toporami, Kolejnych dziś usuwać musimy na nowo. Nadchodziła już wiosna, ale nie nadeszła, Lecz z radością wyjdziemy spotkać wiosnę nową. W lesie twojej kultury, na starym korzeniu, Gałęzie i owoce wyrosną na nowo. Gdy świat się zazieleni, kiedy przyjdzie wiosna, paw radości uleci nad błoniem na nowo.


18|

27 czerwca 2009 | nowy czas

agenda

Zosia rediscoversi pierogii

Sophia Butler

A

fter completing my degree, I found that I was no longer sure what to do with myself. As a literature student, most of university was supposed to be spent in private study due to the quantity of reading (which usually culminated in lying on my bed and falling into a deep sleep around page 5 of any said text). My friends and I threw ourselves into revelling over the summer, anticipating the beginning of ‘real’ life. Those who chose more practical degrees found their three-year stint qualified them to do something – literature proved that I could read and write coherently and structure an opinion of a text – not skills which appear in an employer’s top ten. I was at a loss, my friends were either bogged down in further academia and the mire of a lifeconsuming Masters degree, or working jobs which made them want to ‘end-it-all’. By chance a friend told me about the programme at Uniwersytet Jagielloński: a six month to one-year

jacek ozaist

WYSPA [07] Do palarni wracają Flip i Flap. Tym razem przedstawiamy się sobie i wiem, że wyższy to Zibi, a niższy Lolek. Ciekawa rzecz, że wszyscy tu używają pseudonimów albo skrótów imion. Chcą być kimś innym? Nie mam pojęcia. Ale – hola, stary – mówię sobie. – Przecież ty też wszystkim przedstawiasz się jako Jack. Wyczytałeś w słowniku, że „Dżak” to karciany walet albo facet, który wszystko potrafi zrobić, czyli złota rąsia. – I jak z tą trawą? – zagaduję uprzejmie. – Dzisiaj nici – piszczy zdegustowany Lolek. – Ale nic to – wtóruje mu Zibi. – Jutro też jest dzień. Pomieszkamy, zobaczymy. Jak to, pomieszkamy? – wali mnie w głowę pytanie. Ci goście się wprowadzają? Gdzie? Nie drążę jednak i odchodzę od kwestii. – Jesteście dziennikarzami? – Trochę piszemy tu i tam. Zibi wygląda na człowieka, który zbyt głęboko zajrzał do kieliszka i to, co tam zobaczył, sprawi-

course in the Polish language with a choice of subjects from cooking to Polish history. I knew I had to go. Kraków is my favourite city, far outweighing Venice or Paris in my humble opinion – truly romantic with its cobbled streets steeped in history, enchanting tiny alleyways and stone dungeon-like basements. I have always felt a sense of being torn between two cultures. As a child I grew up in what we affectionately termed the ‘United Nations’: of all my inner city friends, not one was completely English, so the whole business of being picked up by relations and przyszywane ciocie who did not speak English was an ordinary experience. I much preferred the freedom of Poland, spending every holiday there with my ciocia and wujek who live in a small town. Each day I was let out to run free with all the children on the street, knowing I had to come back for obiad at two o’clock and kolacja followed by Dobranocka at seven. It was so much more relaxed than the London way of mums ringing each other and driving and picking up children. The freedom of expressing myself in two languages has been a discovery – I am completely different in each language and culture but my identification had been primarily with Poland. Whether that is because my mother is Polish and I grew up with her, I am not sure. Yet, I felt that I had not completely immersed myself in ‘Polishness’ because I had never lived there. As I progressed through my okres buntu, I was able to stop fighting being English and accept that I am mixed, which allows me the possibility of picking the best qualities from each culture. It took me a long time to realise that in rejecting being English, I was rejecting half of myself, not to mention my father. Over time, having reconciled myself to

being a ‘mongrel’, I felt that I would like to live in Poland in order to meet the practicalities of being a citizen, such as the procedure for paying bills and opening a bank account. This opportunity was perfect. I trusted that I would have a wonderful six months because the city itself promotes contentedness in its beauty, but I could not have known that I would meet friends who I hope to know for the rest of my life.

At the Uniwersytet Jagielloński we were told to walk around Kraków looking up and down from the kamienice to the dachy in order to appreciate the richness of the city. Whilst there I met many mieszanki like myself of all shapes and ages, with Polish heritage. There were students from Egypt, America, Australia and all over Europe. It was wonderful to interact with so many ‘mixed’ people who could all relate to the

ło, że przestał pić. Z tego, co mówi, wydaje mi się typem podstarzałego intelektualisty, który zatrzymał się na pokoleniu pryszczatych, zachwycał „Solidarnością” i wciąż uwielbia kino moralnego niepokoju. Studiował filozofię. Boże jedyny! Ciarki mnie przechodzą na myśl o wieczornych pogawędkach o Arystotelesie, Heideggerze i Kancie. Do tego ten dziwny akcent. Mówi „ą” zamiast „ę”. Miądzy, sią, tądy i tak dalej. Lolek prezentuje się bardziej rozrywkowo. Próbuje żartować, chociaż niespecjalnie mu to wychodzi. Dowcipem znacznie nie odbiega od najgorszych znanych mi opowiadaczy kawałów, których poznałem w kolejnych szkołach, salach wykładowych i biurach. Marudzi coś o babach przychodzących do lekarza i bacach witających turystów. Żenada. Siedzimy, ćmimy co kto ma i dyskutujemy o najnowszym kinie polskim. Szybko uzyskuję przewagę, bo rzeczywiście mam na ten temat coś do powiedzenia. Uważnie śledziłem produkowany przez TVP cykl „Pokolenie 2000” i każdy z trzech pilotowanych przez nią festiwali kina offowego. Szybko okazuje się, iż moja teza, że twórcy z „pokolenia” gdzieś przepadli, a paraoficjalne kino offowe sprowadza się do opowieści o marzycielach z blokowisk i ich tęsknocie za lepszym życiem, nie napotka na sensowne argumenty. Niepostrzeżenie odpuszczam i zmieniam temat. Z literaturą jest podobnie. Goście zablokowali się gdzieś między Hłaską a Gretkowską.

Na moje szczęście po schodach ciężko tupie Ray. W paru zdaniach ustalamy plan na dzień następny. Po pierwsze: zaklinamy pogodę, po drugie: umawiamy się w kuchni o dziewiątej rano, po trzecie: uwalniam się od towarzystwa panów dziennikarzy, którzy słysząc nasze bełkoty po angielsku, chyłkiem pomykają na dół. Z rozkoszą wracam do siebie. Jest już późno. Czuję, że dziś na pewno zasnę. Biegnę się umyć i wskakuję do śpiwora. Patrzę w sufit i rozmyślam, ale tak delikatnie, by nie poruszyć żadnej czułej struny. Myślę o małym, sypiącym się domku, który Aneta odziedziczyła po dziadku. Jest w połowie drewniany, w połowie murowany. Poniżej stoi stodoła, którą bez sukcesu próbujemy od dwóch lat spalić. Jest więcej warta od domu, solidnie ubezpieczona. Wystarczy, by w burzową noc ktoś zakradł się z zapałkami i kasa w kieszeni. Pieprzone polskie kombinowanie, nieustannie wspierane przez kochane, najuczciwsze w zamyśle, polskie prawodawstwo. Za dobrych czasów planowaliśmy stworzyć w tym domku weekendową bazę wypoczynkową. Zdążyłem z przyszłym teściem zamienić chlewik na pokój z prawdziwego zdarzenia, zreperować dach i wymienić okna. Sad pozostał zaniedbany, kawał ogrodu marnuje się rok po roku, tylko widok na Babią Górę pozostał niezmieniony. Dusi mnie żal, że zabrakło kasy. Zdołaliśmy zrobić wylewkę, wygładzić sufit i ściany. Łazienka

to tylko kawał muru z pustaków, rażący gołą ziemią i dziurą, przez którą powinny biec rury kanalizacyjne. Nie żeby nie dało się tam mieszkać. Nie o to chodzi. Zimą nie dojedziesz przez zaspy, bo to ostatnia kategoria odśnieżania, a poza tym trzeba by władować ze dwadzieścia tysięcy, by doprowadzić ten dom do przyzwoitego stanu. Za to latem odzywa się tęsknota za własnym kawałkiem trawy, miejscem na piknik czy wypoczynek. A jadąc tam, zamiast relaksu, odczuwałem tylko wyrzuty sumienia i piekącą bezradność. Zapalam dla kurażu. Ciemność przestaje być tak dotkliwa, szum za oknem przycicha. Co robić, Anetko? – pytam bezradnie. Tym razem nie zjawia się. Nie ta pora, nie ten stan. Odwracam się twarzą do ściany. Ledwie zasnąłem, zadzwonił przeklęty budzik. Nie wiem, co się dzieje. Mam bardzo poważne podejrzenia co do tutejszego klimatu. On mi robi krzywdę, choć wszystkim wokół zdaje się sprzyjać. Skrytobójczo wbija mnie w ziemię, rozszczepia włókna mięśni, zrzeszotawia kości. Podziwiam tych, co tu ćpają albo jarają. Ja ciągle chodzę otępiony, ziewam, jak zwierz i tęsknie zerkam w stronę każdej ławki, krzesła czy łóżka. Słabo śpię. Przewracam się i nasłuchuję głuchych odgłosów z całego domu. Co jakiś czas leje. Pokapujące tu i tam krople robią niesamowite wrażenie. W nocy mijaliśmy się z Rayem w drodze do kibla. Gdzieś na dole coś rzęziło, postukiwało i wyrczało.

On Dunajec River


|19

nowy czas | 27 czerwca 2009

agenda stereotypical bossy Polish mother and the ciocie who kept you well fed over the holidays. Attending our school there were also a couple of men who had married Polish women and wished to learn the language (this greatly impressed everyone) and more than a few Japanese students who wished to be able to read Polish pedagogues who were not often translated into Japanese. One character who I remember with a smile was a sixty-something retired Japanese man who was dismayed to find that his wife did not like suddenly having him around the house with nothing to do. He therefore went to a language school and the first teacher he had the opportunity to speak with being a Polish one, sent him to Kraków where he was happily studying whilst living with a Polish family. The six months that I spent there were golden; full of ruskie pierogi, piwko, friends, dancing and walks by the Wisła. Nasza paczka consisted of four girls: Detta from Australia, Ania from Germany but living in Italy, Basia from Hungary and myself from England. And two boys: Mateusz from America and Stefan from Holland. Together we were ‘The Snobs’ (ironically named because we had tried to encourage others to party with us and break up language and ability groups). We were all on different language levels; some had been forced into Polish Sunday school, some had two parents at home speaking Polish and some had spent many holidays in the native land. The school provided classes for people from dzień dobry to Mickiewicz and was situated on the ulica Grodzka, which for me meant a daily walk across the Rynek, at eight in the morning when the locals could be seen, hurrying to work and re-stocking the much frequented bars, cafes and restaurants on the central square and a very different walk in the early evening when the tourists would take-over, strolling through the square. Kraków is the only city I have seen, apart from London, where there is no noticeable ebb and flow of tourism in the Rynek – come snow or sun, they are out in their droves. This is potentially annoying if you live in the city, but it does mean that there are lots of young international people to feed the club and bar scene. One particular club which stood out was the legendary Kitsch which by now must have made it into the guide books, as many tourists are finding their way there every night. When we first started going there was only the occasional sticker

– Duchy... – powiedział głucho. – Amityville jak nic – zaśmiałem się sztucznie. – Lubisz horrory? – Kocham! Wszystkie: od ekspresjonizmu niemieckiego po Wesa Cravena! Spojrzał na mnie dziwnie i ziewnął donośnie. – To dobrej nocy. Rano człapiemy podrzędną uliczką. Deszczyk siąpi, nic sobie z nas nie robiąc. Jesteśmy jednak zdeterminowani. Wygładzimy Hindusowi ten ogród, choćby podczas tornada. Jasny gwint! Czy na całym świecie panuje taki cholerny bałagan w nadawaniu cyferek poszczególnym domom? Chyba tak, bo domy ciągle powstają, a lokatorzy sąsiednich czekają na pocztę, rachunki i co tam jeszcze, nie życząc sobie zmiany numeru. Przez to między 146 a 148 wskakuje nagle 224. I tak nie jest źle. W Polsce można godzinami szukać całego bloku, tu mamy problem z jednym małym domem. Parę minut wcześniej znów miałem przygodę z Tirem za plecami. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić. Nawet nie winiłbym kierowcy, bo siedząc po prawej stronie kabiny nie miałby szansy zauważyć, jak włażę mu pod koła. W niebie, w piekle czy jakiejś innej metafizycznej melinie nie mógłbym mieć do niego pretensji. Ray pyta, czy jestem rasistą. Wzruszam ramionami. Nic mi o tym nie wiadomo. Mówię, że mam znajomych Senegalczyków i nawet ich lu-

on a street corner as a clue. This towering building houses three different musical offerings from rock to cheese to pop heaven. It is a health and safety nightmare with no visible fire escape routes, a murky interior and three storeys of beercoated narrow stairways. A grimy feast of sweat, smoke and terrible music usually playing the same tunes repeatedly – why did we go there almost every night? Because it was at Kitsch that I discovered it did not take chemical substances to dance until six a.m.! Aside from the partying, Kraków inspired me to explore its crevices, which are full of tiny coffee shops where you can imagine ladies in velvet gloves smoking dainty cigarettes out of long holders. Detta and I decided to be cultured by

Our group of friends all came together at different times in life, in order to take the next step in meeting ourselves. Poland gave us all a wonderful experience, a sense of connection to our roots that reached beyond childhood and family and into an immediate contemporary experience.

‘The Snobs’ are all in touch

Słowniczek/Glossary:

agreeing one night a week where we played chess in a coffee shop or bar – whoever lost had to buy the beers. One of the interesting things we found was how many men would stare in disbelief at two young women using their brains. Sometimes they were polite and asked if they could watch, others just hovered around us, but in the main we met some locals and made some friends this way (with a few check-mates being avoided). Although – truth be told, it was admittedly fun to shock people – it was only men who seemed to react, I do not recall a woman ever looking at us when we played – the implications are quite worrying. Are women not expected to be able to play chess? Has our media promotion of bimbos lowered women’s image? Or do two people sitting and playing a game seem old-fashioned now – would it be less conspicuous if we had our heads plugged into game consoles?

Our group of friends all came together at different times in life, in order to take the next step in meeting ourselves. Poland gave us all a wonderful experience, a sense of connection to our roots that reached beyond childhood and family and into an immediate contemporary experience. The school part was more demanding than I had anticipated. I thought I was getting a break from serious study, but the Polish system is more rigorous than our own (I now thoroughly understand the widespread use of ściągi by students of all ages in Poland). We were in the class room from eight-thirty sharp for ‘meldowanie’ with pan Pyzik, the best wychowawca (if you are ever going to do the course, pray to be in his class), sometimes until seven at night. ‘The Snobs’ are all in touch, we have planned one reunion this year without Detta and a big one next year for Ania’s wedding which Detta will fly over for. We will all take the time to be together in Kraków again around the wedding because Kraków will always be synonymous with an especially happy time in all our lives. The week when everyone left was full of tears but also of laughs, at how lucky we all were to take the decision to come back to the native land when we did. Certainly Kraków marked a turning point for everyone.

bię. W Turcji zaprzyjaźniłem się z Arabem ze Stambułu, który dorabiał na Riwierze. Miałem też znajomego Chińczyka, który nauczył mnie robić szybkie dania. Kręcę głową. Nie jestem rasistą. – Jesteś. Tylko jeszcze o tym nie wiesz – twierdzi Ray z tajemniczym uśmiechem. – Jak sobie życzysz, kolego – myślę i zmieniam temat. Domki podobne do siebie. Kolonia pieprzonych bliźniaków. Różnią się detalami. Murkami, krzewami, kwiatami, klombami, czasem bramą czy żywopłotem. Mimo wszystko to jest OK, jeśli pomyśli się o ludziach, którzy w Reichu, Tulipanlandzie albo Spaghettilandii zarobili trochę grosza i budują w Pipidówie Małej czy Ludkowie Górnym co im się rzewnie podoba. Te nasze pastele, daszki, subdaszki, werandki, filarki i inne udziwnienia wyglądają trochę jak z lunaparku. Jest właściwy numer! Patrzymy na siebie z dumą i Ray naciska dzwonek. Przez chwilę nic się nie dzieje, potem pojawia się w drzwiach przestraszona, hinduska głowa w okularach. Po dłuższej chwili głowa każe nam iść do bramki obok domu, która prowadzi do ogrodu. Dopiero teraz dostrzegam stosy ziemi i nawozu w workach leżących na trawniku. Ahhhhmed (tak się powinno poprawnie wymawiać jego imię) czeka na nas na krzywo przyciętych płytach lastryko, które tworzą taras. Mamrocze coś szybko, gestykulując jak opętany. Nie rozumiem, co mówi. Ray chyba też nie, bo

spogląda na mnie bezradnie. Łapię tylko tyle, że mamy wnieść do ogrodu te dwie tony worków. Zaczynam ostro. Rozpiera mnie energia. – Powoli, przyjacielu – mówi szeptem Ray. Płacą nam za godziny. Zwalniam, na ile umiem, ale i tak sterta kurczy się w oczach. Minęło zaledwie pół godziny. Ahhhmed pokazuje, że mamy rozsypać ziemię i rozplantować ją w miejscach, gdzie jest nierówno. Skubany, też ma problemy z angielskim. Na szczęście ma ręce, którymi pięknie gestykuluje każdą sporną kwestię. Dodaje, że potem mamy oddzielić grządki kwiatowe od reszty trawnika blokami krawężnika i wysypać ściółkę. A potem... Uciszam go delikatnie. Za dużo chce na raz. Kiwa ze zrozumieniem głową i znika w zaśmieconym pokoju z wielkim telewizorem. Siada tyłem do nas i gapi się na jakiś film z Bollywood. Ładny ten ogród. Ma kształt prawie idealnego kwadratu. Wokół drewnianego parkanu ciągnie się metrowa rabatka pełna kwiatów i krzewów. Ani jednego chwasta, trawnik idealnie przystrzyżony. Widać robotę Archiego. Czas zaczyna płynąć szybciej. Uwijamy się, wysypując ziemię, rozprowadzamy ją grabiami i ugniatamy specjalnym walcem ręcznym. Ahhhmed co jakiś czas wychyla głowę i coś mamrocze. Chyba jest zadowolony. Ray zatyka jedną komorę nosa i smarka na trawnik. – Sorry, England – mruczy z uśmie-

chem. Kiedy przechodzimy do krawężnika, Ray zaczyna panikować. Cierpliwie tłumaczę mu, że to proste. Trzeba rozciągnąć linę i starać się zachować poziom. Unosi ręce. Zaczyna bełkotać po łotewsku, po niemiecku, wplątując w to pojedyncze słowa po angielsku. Ogłupiały, też rezygnuję. Ahhhmed dziwi się, bo nie zależy mu na idealnym wykonaniu. Chce to mieć po prostu zrobione. Podejmuję na nowo rokowania z Rayem, lecz zaparł się i nie chce nawet słyszeć o krawężniku. Wtedy Ahhhmed każe nam obłożyć rabatkę jakąś przepuszczalną materią i wysypać ściółkę. To prosta robota. Wszystko wraca do normy.

• Ruskie pierogi – ‘Russian’ dumplings with cottage cheese filling • Piwko – beer (diminutive) • Przyszywane ciocie – close family friends addressed as „Aunty” • Wujek – uncle • Obiad – lunch • Kolacja – dinner • Dobranocka –Goodnight cartoon played on national television • Okres buntu – rebellious phase • Kamienice – stone tenements • Dachy – roves • Mieszanki – people with mixed cultural heritage • Wisła – Vistula river • Nasza paczka – our group of friends • Dzień dobry! – Hello! • Miczkiewicz – one of Polish greatest poets • Ulica Grodzka – Grodzka Street • Rynek – main square • Ściągi – cheating notes used in exams and tests • Meldowanie – registration • Wychowawca – form tutor

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


20|

27 czerwca 2009 | nowy czas

czas emigrantów

Po drugiej stronie Kanału

Polskie i angielskie media wciąż zajmują się fenomenem nowej emigracji w Wielkiej Brytanii. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że po drugiej stronie kanału La Manche, na północy Francji, mieszka stara i wyjątkowa w swej specyfice polska społeczność. Stanisław Mickiewicz

R

egion Nord-Pas de Calais był kiedyś głównym zagłębiem górniczym i przemysłowym kraju; do dzisiaj widoczne są charakterystyczne hałdy w krajobrazie regionu. Podczas mojego pobytu w regionie Nord-Pas de Calais, gdzie uczyłem języka angielskiego we francuskim liceum, poznałem nauczyciela, który fascynował się polską kulturą ludową. Nie miał polskich korzeni, jednak polskie pieśni podo-

bały mu się do tak bardzo, że postanowił nauczyć się naszego języka, by zrozumieć ich słowa. Ucząc języka angielskiego we francuskim liceum wzbogaciłem swą wiedzę dotyczącą emigracji polskiej we tym kraju. W czasie I wojny światowej przez te obszary przebiegał front zachodni. Nie było wówczas nowoczesnej broni ani czołgów; Niemcy i alianci utknęli w okopach, które rozciągały się przez północną Francję. 11 listopada 1918 roku Niemcy ostatecznie podpisali kapitulację. Francuzi ponieśli ogromne straty w ludziach, zwłaszcza wśród mężczyzn. Wówczas zaproszono pracowników z zagranicy; w tym wypadku z właśnie z odradzającej się Polski. Pierwsi emigranci polscy przyje-

chali z Westfalii, gdzie wyjechali w okresie zaborów, kolejne grupy przyjeżdżały prosto z kraju. Pracowali głównie w kopalniach. Początki były bardzo trudne. Stosunek Francuzów do nowych imigrantów był nieprzychylny. Powstało m.in. określenie sale Polak, czyli „brudny Polak”. Wpłynęło to niekorzystnie na podejście do rozumienia własnej tożsamości narodowej nowych przybyszy. Polacy nie uczyli dzieci mówić w języku ojczystym, a następne pokolenie emigrantów starało się zawierać małżeństwa z Francuzami. Dlatego ich dzisiejsi potomkowie posiadający polskie nazwiska niewiele wiedzą na temat kraju pochodzenia. Jeśli chodzi o stronę oficjalną, to polski rząd dobrze zadbał o reprezen-

tację kraju. Już w 1922 roku został otwarty konsulat w Lille, największym mieście regionu, leżącym na granicy francusko-belgijskiej. Jednym z pierwszych konsulów był ojciec Zbigniewa Brzezińskiego. Otworzono wydział polonistyki na Uniwersytecie w Lille, który w zeszłym roku obchodził osiemdziesięciolecie istnienia. Obecnie działa też polska księgarnia-czytelnia, „Lektura”. Podczas mojej wizyty, starszy Polak, księgarz, przedstawiał mi swoją wizję na temat konieczności tłumaczenia wszystkich obcych nazw i zwrotów, zwłaszcza elektronicznych, na język polski. W latach 30. XX wieku nowi emigranci często aktywnie działali w związkach zawodowych czy wręcz komunistycznych, za co wielu depor-

towano do Polski. Wśród nich był Edward Gierek, który pracował w kopalni soli potasowej i był działaczem Francuskiej Partii Komunistycznej. Tłumaczy to częściowo przychylne stosunki polsko-francuskie w latach 70. Podczas II wojny światowej wśród Polaków, którzy przyjechali z Westfalii znaleźli się niestety i tacy, którzy pracowali jako tłumacze na rzecz okupantów – Francuzi uważali ich za zdrajców. Kiedy nowi emigranci zaczęli osiedlać się w Pas de Calais, próbowali zachować swoją kulturę, rówież tradycje kulinarne. Nawet dzisiaj można znaleźć sklepy rzeźników z szyldami Spécialités Polonaises. Niemniej jednak, kiedy udałem się do takiego sklepu, ze zdziwieniem odkryłem, że dostępne polskie produkty ograniczają się tylko do ogórków kiszonych, czerwonej kapusty i konserw. W Pas de Calaisrze ptrwała także polska religijność. W niektórych miejscowościach są nawet polscy księża. Dużą popularnością cieszą się ludowe zespoły taneczne. Nadal język polski istnieje w oficjalnych ramach edukacji, chociaż w bardzo niewielkim zakresie. W kilku szkołach w regionie prowadzone są lekcje języka polskiego, ale zazwyczaj uczęszcza na nie bardzo mało osób. Francja dopiero niedawno otworzyła swój rynek pracy dla obywateli nowych państw członkowskich Unii Europejskiej. Jest jednak mało prawdopodobne, by wielu Polaków przyjechało w poszukiwaniu pracy na północy Francji, zwłaszcza że panuje tam wysokie bezrobocie.


|21

nowy czas | 27 czerwca 2009

czas na relaks

W WYSOKICH ANDACH

» Jeżeli ktoś nazywa Londyn tyglem

mANIA GOTOWANIA

narodów, powinien odwiedzić Limę, stolicę Peru. Jeżeli wszystkie drogi prowadzą właśnie do Londynu, to stokroć bardziej prowadzą do Limy. Ostatnio rozmawialiśmy o kuchni meksykańskiej. Dzisiaj posmakujmy kuchni rodem z Peru kami i jeszcze z innymi warzywami, tak na ciepło, jak i na zimno. Od razu też trzeba nadmienić, że ziemniaki, pomimo że są tam w każdym kształcie i niemal każdym kolorze, traktowane są jako warzywo, a nie jako wypełniacz posiłku, jak to jest u nas. Natomiast tam do każdego dania głównego podawany jest ryż. Stąd też często na talerzu można spotkać ryż i ziemniaki obok siebie.

Mikołaj Hęciak

Muszę się Państwu przyznać, że nie miałem zielonego pojęcia o tej przebogatej kuchni, której tradycje sięgają tysięcy lat. Oczy zaczęły mi się otwierać po powrocie moich przyjaciół z tego kraju. To była ich pierwsza wyprawa do Ameryki Południowej. Peru od zawsze zamieszkane było przez Indian z plemienia Inca. Do ich prastarej tradycji doszły wpływy hiszpańskich zdobywców. Wpływy te poszerzyły się o afrykańskie poprzez czarnoskórych niewolników. XIX wiek dorzucił do tej mieszanki jeszcze bogatsze wpływy emigrantów z Chin i krajów europejskich, takich jak Włochy, Francja czy Anglia. Obecnie kuchnia Peru przeżywa ponowny rozkwit w postaci trendu zwanego novoandina. Chodzi o odkrywanie na nowo tradycyjnej kuchni Inków i łączenia jej ze współczesnym gotowaniem. Anglia szczyci się z obfitości wiktuałów, jakie z całego świata są sprowadzane tutaj, ale w porównaniu z bogactwem różnorodnych produktów spożywczych, jakie można spotkać w Peru nawet ten brytyjski przepych wygląda blado. Spójrzmy tylko na liczby. Na terenie tego kraju hoduje się 35 odmian kukurydzy, 15 rodzajów pomidorów i kilka tysięcy (!!!) ziemniaków. Samych owoców jest ponad 650 rodzimych gatunków. Dzieci uczą się rozróżniać kolory po odmianach papryki. A rozliczne rzeki, jeziora i sam Atlantyk dostarczają około dwa tysiące gatunków ryb – o większości z nich przeciętny człowiek nigdy nie słyszał i nie usłyszy. Jak Peru długie i szerokie tak i klimat jest bardzo urozmaicony. Proszę tylko sobie wyobrazić długie wybrzeże nad Oceanem Atlantyckim, potem dalej wysokosiężne Andy, a za nimi jeszcze amazońską dżunglę. Co za urozmaicenie terenu, a co za tym idzie – różnorodność fauny i flory. Naukowcy na nowo odkrywają produkty spożywcze, które były popularne w czasach Inków. Roślina zwana komosa ryżowa robi tam teraz furorę. Zresztą nie tylko ona. Niektóre produkty sprowadzone z Peru są wykorzystywane do produkcji jedzenia dla astronautów. Rośliny, których nie tylko nazwy, ale i wy-

CHŁODNIK ZE SZPARAGÓW gląd są dla nas tylko egzotyczne, niedługo mogą stać się popularnymi produktami spożywczymi na skalę globalną. Wspomniana komosa, zwana w Anglii Quinna, rodzi małe ziarenka podobne do kaszy jęczmiennej, bogate w aminokwasy i białko. Skoro wiec taką kaszkę mogą jeść astronauci, jest szansa, że za kilka lat pokaże się ona nie tylko na angielskich stołach, ale i polskich. Szczęściarz, który ma szansę wyprawy do Peru, od razu zorientuje się, że jedzenie w tym kraju można podzielić na dwie kategorie. Pierwsza to tradycyjne, lokalne i domowe, a druga to tak jak wszędzie – turystyczna papka dla cudzoziemców. Niby nic nowego, bo w każdym kraju tak już jest, ale jeżeli ktoś naprawdę chce popróbować oryginalnych potraw musi porzucić przebogatą i wspaniałą ofertę stolicy i udać się wysoko w Andy, albo do amazońskiej dżungli. Niezależnie, gdzie wypadnie nam kosztować peruwaińskich potraw, nasze zmysły będą nasycone z nawiązką, a brzuchy pełne. Generalnie jedzenie w Peru jest podobne do polskiego. Nie chodzi tu o produkty, ale sposób podawania, tzn. zupa, potem danie główne i deser na końcu. Można by powiedzieć, że w Peru można spotkać wszystkie zupy świata, tak więc proszę nie być zaskoczonym, że i typowy polski rosół z makaronem może być nam zaserwowany. Podobno nowością ostatnich czasów jest zupa ze szparagów, którą teraz można znaleźć w menu każdej szanującej się restauracji. Buszując właśnie po restauracjach dla polskich turystów miłym akcentem może być odkrycie sałatki wielowarzywnej, podawanej jako starter w łódeczce z avocado. Można też załapać się na większą porcję podawaną z ryżem, ziemnia-

Przepraszam za moją przewrotność wszystkich czytelników spragnionych tradycyjnych i egzotycznych przepisów prosto z Peru. Dzisiaj podam jednak przepis na zupę ze szparagów z dwóch powodów. Po pierwsze, że jesteśmy w sezonie na szparagi tutaj, w Anglii, i warzywko to jest bardzo teraz tanie. Po drugie, jak czytaliśmy wyżej, zupa szparagowa jest aktualnie hitem w peruwiańskich restauracjach. Dla 6 osób potrzebujemy: 700g szparagów, 1 łyżkę masła, 2 średnie cebule, 1,4 litra rosołu z kury, 150 ml śmietanki (single cream), skórkę cytrynową do dekoracji, sól i pieprz do smaku. Czubki szparagów odcinamy i gotujemy w osolonej wodzie na małym ogniu przez 3-5 minut, odcedzamy i schładzamy w zimnej wodzie lub w wodzie z lodem. W ten sposób błyskawicznie zatrzymujemy proces gotowania, a w przypadku szparagów zachowujemy intensywny zielony kolor. Czubki wykorzystamy do dekoracji naszej zupy. Resztę szparagowej łodygi obieramy cieniutko i odcinamy twardą końcówkę. Kroimy na drobne plasterki. Masło (lub oliwę) rozgrzewamy na patelni, dodajemy pokrojoną cebulę i szparagi. Przykrywamy naczynie i dusimy około 5-10 minut, dodajemy rosół (możemy użyć kostki rosołowe – rodzaj wedle uznania), doprawiamy do smaku i gotujemy delikatnie przez następne 30-40 minut. Po czym zestawiamy z ognia, pozwalamy zupie trochę ostygnąć i miksujemy. Dla uzyskania lepszej konsystencji możemy zupę przetrzeć przez sitko. Dodajemy śmietanę. Ostudzoną zupę wkładamy w przykrytym naczyniu do lodówki i chłodzimy 23 godziny. Zupę podajemy udekorowaną czubkami szparagów i tartą skórką cytrynową. Smacznego!!!

Morris Dancing Przesileniu letniemu zawsze towarzyszyło świętowanie. Druidzi, poganie, czarownice to tylko niektórzy bohaterowie rytuałów odprawianych przy tej okazji. Cichaczem i oddolnie owi bohaterowie powracają, a jeśli ktoś nie wierzy, powinien w weekend poprzedzający najkrótszą noc w roku wybrać się na plaże w Eastbourne lub w okolice Stonehenge. East Sussex w Anglii jest hrabstwem gdzie niemal każda wieś ma swój zespół tańczący Morris Dancing, próby zaczynają się w pubach zaraz po Bożym Narodzeniu. Od pierwszego długiego weekendu w maju grupy mężczyzn, a czasami kobiet, gdy mężczyzn brakuje, ubranych w tradycyjne stroje przewiązane wstążkami tańczą przed pubami, by podtrzymać tę pradawną lokalną tradycję. To taniec godowy na cześć seksualności i płodności. W wykonaniu Hunter Moon Morris – tancerzy ubranych na czarno z uczernionymi twarzami – robi on niezwykłe wrażenie. Jeden z mężczyzn stoi na rozstawionych nogach i sztywno trzyma przed sobą kołek, w który drugi uderza – seksualne skojarzenia są jednoznaczne. Ich wyglądu trudno nie skojarzyć z subkulturą Gothic, jednak ich założenia są nieco inne. Ludzie spotykający się w noc przesilenia letniego na plaży silnie wierzą, że wrócili do tradycji tak starej jak ich kraj, do kwintesencji angielskiego ekscentryzmu. Swoim tańcem pozdrawiają wschodzące słońce. Tradycja ta jest jak najbardziej pogańska. Zebrani otaczają osobę

trzymającą kielich z winem, odmawiane jest błogosławieństwo, w którym wezwane są wszelkie duchy morza i ziemi przynoszące szczęście i obfitość zebranym. To co zostaje w kielichu, po wypiciu z niego przez każdego uczestnika rytuału, wylewa się do morza, by w ten sposób oddać cześć siłom natury. Nie trzeba być poganinem, by dołączyć do tańczących Moriss Dance, choć dla wielu członków grupy Hunters Moon to jak religia, mistyczna przynależność do rodzaju ludzkiego jako części natury. Geneza Morris Dancing nie jest do końca znana. Malowane na czarno twarze przypisywało się robotnikom sezonowym, którzy zimą tańczyli, by zarobić trochę pieniędzy, nie chcieli jednak być rozpoznani przez swoich potencjalnych pracodawców, więc malowali sobie twarze. Obecna wiedza na temat tego rytuału została udokumentowana przez miłośnika folkloru Cecil Sharp’a, który od roku 1899 zaczął kolekcjonować tańce z okolic Cotswolds. W wielu wsiach taniec przetrwał dzięki lokalnym parafiom, jednak zatracił on swoją wymowę tańca godowego. Najczęstszym tradycyjnym strojem tancerza jest biała koszula, spodnie do kolan, białe podkolanówki, wstążki i obowiązkowe kije, w które się rytmicznie uderza w czasie tańca. By zobaczyć ten tradycyjny taniec nie trzeba jednak wstawać o 4 rano i zaraz biec na plażę, wystarczy latem wybrać się do Eastbourne lub Brighton i odnaleźć tancerzy przed pubami.

Małgorzata Białecka


22|

27 czerwca 2009 |nowy czas

co się dzieje Konspiratorki Niemiecki reżyser Paul Meyer opowiada historię Polek oswobodzonych 12 kwietnia 1945 roku przez wojska alianckie z obozu jenieckiego Emsland. Reżyser, który dotarł do wielu byłych więźniarek, pokazuje ich bohaterski udział w działaniach organizowanych przez Państwo Podziemne oraz w Powstaniu Warszawskim i opowiada ich dramatyczne historie ich własnymi słowami. Niektóre z nich wciąż mieszkają tu, na Wyspach.

Dr Korczak’s Example reż. David Greig 30 czer wca – 18 lipca ARCOL A THEATRE 27 Arcola Street, London, E8 2D Londyńska prezentacja spektaklu poświęconego jednego z największych cichych bohaterów XX wieku. Scenar iusz nawiązuje ddo os tatnich dni

Sum mer Exhi bi tion GOETHE INSTITUT, środa 8 lipca, godz. 19.00 50 Princes Gate, Exhibition Road, London SW7 2PH, Tel. 020 7596 4000, www.goethe.de/london WSTĘP WOLNY

Kolekcja króla Stasia, która s tała się zalążkiem pows tania pierwszej br yt yjskiej galerii narodowej Dulwich Picture Gallery była inspiracją dla mieszkającego w Londynie malarza Antoniego Malinowskiego. Stworzył on og romne malowidło, wypełniające wnękę po lewej stronie fasady muzeum. Instalacja wewnątr z galerii jest tak umieszczona, jakby przechodziła poprzez tę niszę, bezpośrednio po dr ugiej stronie tejże ściany. Praca współg ra ze wspaniałymi portretami króla Stanisława Augusta, prezentowanymi w t ym samym miejscu łącząc przeszłość z przyszłością. Na zdjęciu Rula Lenska i Mar tin Cr imp czyt ają utwór poetycki zainspoirowany pracą Malinowskiego. Wystwa The Polish Connection czynna do 27 wr ześnia. Gallery Road. London SE217AD www.dulwichpicturegallery.org.uk

Do 6 lipca trwa przegląd filmowy SPARKS OF HOPE, zorganizowany przez Muzeum Historii Polski przy współpracy Imperial War Museum i Filmoteki Narodowej jako trzecia część cyklu „Polish Paths to Freedom” Zobaczyć jeszcze można: Niedziela 28.06:

10.30 Rozmowoy kontrolowane 14.00 Ucieczka z kina Wolność

Jedna z najbardziej prestiżowych wystaw, organizowana po raz 241 Summer Exhibition 2009, Royal Academy of Arts, Burlington House, Piccadilly, W1J 0BD 8.06–16.08Od 10 do 18.00, w piątki do 22.00, więcej: www.royalacademy.org.uk

Jazz Cafe POSK, 238-246 King Street, London W6 0RF Tel. 0208 7411940, 07877640361 www.jazzcafeposk.co.uk Wstep £5 Dla naszych Czytelników mamy jedno podwójne zaproszenie na każdy koncert (redakcja@nowczas.co.uk) Mau ri zio Mi nar di Trio So bo ta, 4 lipca, godz. 20.30 Jed nen z naj bar dziej ak t yw nych mu zy ków wło skie go jaz zu, Mau ri zio Mi nar di jest ab sol wen tem Kon ser wa to rium w Bo lo nii w kla sie for te pia nu, or ga nów i kom po zy cji. Był za ło ży cie lem po pu lar nej elek tro nicz nej pop -gru py OZ jak rów nież ze spo łu Qu ar tet to Mar grit te, gra ją cej tzw. Jazz -tan go, z któ rą na grał sześć płyt. Jest au to rem wie lu po pu lar nych wło skich pio se nek wy ko ny wa nych na fe sti wa lu w San Re mo przez ta kich wy ko naw ców jak Gian ni Mo ran di, Bar ba ra Co la czy Franz Cam pi. Je go pły ta „Tan go lo gy”, in spi ro wa na ar gen t yń skim tan giem zo sta ła en tu zja stycz nie przy ję ta przez kry t y kę mu zycz ną. Mau ri zio re gu lar nie wy stę pu je w Wiel kiej Bry ta nii ja ko so li sta lub ze swym ze spo łem. W Jazz Ca fe POSK ze spół za pre zen tu je mu zy kę in spi ro wa ną tan giem, jak rów nież ory gi nal ne kom po zy cje li de ra na for te pian i akor de on. www. mi nar di mau ri zio.it

Poniedziałek 29.06

14.00 Gry uliczne

Grze gorz Kar nas An glo -Po lish Pro ject

Wtorek 30.06

So bo ta, 11 lipca, godz.20.30 Pol ski wo ka li sta jaz zo wy Grze gorz Kar nas to ar t y sta wiel kie go ka li bru ro bią cy osza ła mia ją cą ka rie rę za rów no w kra ju jak i za je go gra ni ca mi. Ab sol went Aka de mii Jaz zu w Ka to wi cach ma na swo im kon cie sze reg zna ko mi t ych płyt stwo rzo nych we współ pra cy z czo ło wy mi pol ski mi mu zy ka mi jaz zo wy mi. Jest lau re atem Mię dzy na ro do wych Spo tkań Wo ka li stów Jaz zo wych w Za mo ściu jak rów nież zdo byw cą pierw szej na gro dy Kon kur su Mło dych Wo ka li stów w Bruk se li i w Crest, Fran cja. Jest rów nież dy rek to rem mu zycz nym Mię dzy na ro do we go Kon kur su dla Śpie wa ją cych Mu zy ków w Pol sce „Vo icin gers”. W Lon dy nie ar t y sta wy stą pi z pol sko -an giel skim ze spo łem w skła dzie Mi chał To kaj for te pian, Ju lie Wal king ton – kon tra bas, Da ve Ohm – per ku sja. Od daj my głos kry t y kom mu zycz nym, któ rzy tak oce nia ją ta lent wo kal ny Grze go rza: „ Na naj więk sze uzna nie za słu gu je wo -

14.00 Trzech kumpli Środa, 1.07

10.30 Krótki dzień pracy, Urząd, Fabryka, Szpital, Dworzec Czwartek, 2.07

14.00 Gry uliczne Piątek 3.07

14.00 Ostatni dzwonek Sobota 4.07

10.30 Ucieczka z kina Wolność 14.00 Gry uliczne Niedziela 5.07

10.30 Trzech kumpli Poniedziałek 6.07

14.00 Trzech kumpli

Więcej informacj i oraz prog ram pokazów na s tronie www.muzhp.pl.

ka li sta Grze gorz Kar nas, "ślą ski sy nek z Żo rów", jak o so bie po wie dział. Kie dy pięć lat te mu uka za ła się je go pierw sza pły ta "Re in kar na sja", wia do mo by ło, że na na szej sce nie po ja wił się no wy ta lent wo kal ny. Co praw da Kar nas po cząt ko wo wzo ro wał się na Kur cie El lin gu, ale to ża den wstyd pod pa try wać naj lep sze go obec nie wo ka li stę świa ta. Dziś ma wła sny styl. Ska tu je z we r wą i zna ko mi tym wy czu ciem fra zy, ra pu je in te li gent nie, ze swa dą i iro nią. Ma też lek ko za chryp nię t y, cha rak te ry stycz ny głos, któ r y od ra zu wpa da w ucho i sku pia uwa gę słu cha czy. A do te go do bry, rów ny re per tu ar i zna ko mi t y ze spół za ple ca mi z pia ni stą Mi cha łem To ka jem na cze le(...). Z pew no ścią Grze gorz Kar nas (...) jest już w na szej jaz zo wej czo łów ce .Ma rek Du sza – Rzecz po spo li ta ...”Kar nas wy łu sku je z me lo dii każ dy dźwięk. Wy gi na go, prze twa rza i na da je cia ła(...) Daw no n ie by ło w wo kal sty ce jaz zo wej ta kiej wy obraź ni”. Je an -Clau de Van tro gen – Le So ir www.kar na smu sic.com www.my spa ce.com/kar na smu sic Asaf Sir kis Trio So bo ta, 18 lipca, godz.20.30 Bio gra f ia ży cio wa Asa fa Sar ki sa jest tak sa mo fa scy nu ją ca jak je go gra na per ku sji. Urodzony w Izraelu, spędził swoje młodzieńcze lata między przybyszami z Północnej Afryki, Wschodniej i Centralnej Europy oraz Bliskiego Wschodu. Li sta je go mu zycz nych osią gnięć ja ko per ku si sty i kom po zy to ra jest zbyt dłu ga by je wy mie nić w krót kiej no tat ce, wy star czy po wie dzieć, że Asaf na gry wał pły t y i wy stę po wał wszę dzie i ze wszyst ki mi mu zy ka mi, któ rzy li czą się w mię dzy na ro do wym jaz zie. W ze spo le Asa fa gra ją grec ki gi ta rzy sta Tas sos Spi lo to po ulos i izra el ski ba si sta Yaron Sta vi. www.my spa ce.com/asa fsir kis


|23

nowy czas | 27 czerwca 2009

ogłoszenia CARE ASSISTANT Location: UNITED KINGDOM Hours: 38.5 HRS OVER 7 DAYS Wage: GBP 5.90- GBP 6.20 PER HOUR DEPENDING ON QUALIFICATIONS Employer: Muirton House Nursing Home Closing Date: 30/06/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT + FULL-TIME

job vacancies POLISH, SLOVAK/CZECH/ KURDISH INTERPRETER Location: DERBY, DERBYSHIRE Hours: 20+ PER WEEK, OVER 7 DAYS, DAYS + EVENINGS Wage: MEETS NAT MIN WAGE Employer: Mitaka Ltd. (trading as the Big Word) Closing Date: 30/06/2009 Pension: No details held. Duration: TEMPORARY ONLY

Description: We are the biggest supplier of Telephone Interpreting services to the UK government and are looking to expand our database of suppliers. thebigword has over 30 years experience providing language services today to more than 2000 clients. Choose hours on a freelance basis working from home. Recruiting for the following languages : Polish, Slovak/Czech and Kurdish plus others. Completely flexible hours. Earn extra income. Own boss - 24 hours a day 7 days a week. Log in at any location. Expanding Business means ongoing & regular work. Will need to demonstrate adequate interpreting qualifications and/or experience. To apply please go to www.thebigword.com/join us How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Suky Kaur at Mitaka Ltd. (trading as the Big Word), Belmont House, 20 Wood Lane, Leeds, LS6 2AE, or to TIRERECRUITMENT@THEBIGWORD.COM. ARABIC/POLISH LANGUAGE TRAINER Location: NORTH LONDON Hours: 7 DAYS Days , Evenings , Weekends Wage: £6.50 - £7.20 P/H Closing Date: 31/07/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY

Description: Casual Out of school Arabic/Polish language trainer required to join the Brilliant & Brighter Futures Limited team. Language trainers required to teach and support children and adults, at beginners to intermediate level languages. You will be required to provide a stimulating learning environment for children and adults to develop and stretch themselves. Maintain classroom control through positive behaviour management. Report and record all necessary information. The children are taught in small groups based on age. The pupils are willing learners and teaching them can be very rewarding. Experience in the field is desirable but not essential. Applicants must be fluent in both English and Arabic or/and Polish, On the job training is provided and enhanced disclosure on applicants will be required (paid for by the company)and 2 references. How to apply: For further details about job reference EDM/22179, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.

Description: Care assistant required for nursing home both day and night duty. No experience required as full training given but previous experience is an advantage. Applicants must have a friendly outgoing personality and be interested in a career in caring. Mai. opportunity to obtain SVQ Level 2 and 3 in care. Career progression to Senior care to suitable candidates. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply:You can apply for this job by telephoning +44 1250 872113 or +44 0 0 and asking for Sylvia Nicoll.

SUPPORT WORKER Location: UNITED KINGDOM Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: GBP 6.07 - GBP 7.57 Employer: Social Care Solutions Closing Date: 16/07/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: This vacancy is being advertised on behalf of Social Care Solutions who is operating as an employment agency. To provide support and care in the community to Service Users with Learning/Physical or Mental Health difficulties in accordance with their . with instruction from the Line Manager. Duties may include: Maintaining and promoting the health and welfare of our service users whilst in our care. Assist Service Users in their day to day personal care and to have regard to their comfort. Help clients with any form of disability or limitation including the proper use and care of aids and personal equipment. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning +44 1480 223650 or +44 0 0 and asking for Emma Buckenham.

BAKER / DOUGH MIXER REQUIRED High quality bakery in SW19, Colliers Wood. Currently looking for skilled Dough mixer and Bakers. Must have a minimum of 3-years experience. Excellent salary offered to right candidates. must have a good command of English. Good prospects for the right applicant as part of a growing and progressive company.

Please call Stephen on 020 77201234 or E-mail on info@millersbakery.co.uk or fax c.v on 02085428288 textphone service for deaf and hearingimpaired people is +44 845 6055 255. If you are suitable for this job you will be asked to register your details (name, date of birth, location, contact telephone) and you will be told how your application will be handled. Please quote job reference number: DUE/82394.

CATERING ASSISTANT Location: GREATER LONDON Wage: 5.73 pr hour Employer: Capital Catering Services Ltd Closing Date: 31/07/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: Duties to include making

tea and coffee, sandwiches, rolls,breakfast, serving the customers so excellent interpersonal skills are essential,assisting the supervisor with the efficient operation of a busy staff restaurant.keeping the kitchen and restaurant clean. A food hygiene certificate is Essential. working days five from seven. Apply online via our website. at www.capitalcateringservices.com and download an application form. How to apply: For more details please telephone Jobseeker Direct on +44 845 6060 234. Lines are open (UK time) 08.00hrs - 18.00hrs weekdays, 09.00hrs - 13.00hrs Saturday. The textphone service for deaf and hearing-impaired

Staááe stawki poáá ączeĔĔ 24/7

people is +44 845 6055 255. If you are suitable for this job you will be asked to register your details (name, date of birth, location, contact telephone) and you will be told how your application will be handled. Please quote job reference number: STK/21347. OFFICE ASSISTANT Location: BELVEDERE, KENT Hours: 20-40 PER WEEK MONDAY-FRIDAY BETWEEN 9AM-5PM Wage: NEGOTIABLE Employer: 725Limited Closing Date: 30/06/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY

Bez zakááadania konta

VIDEO MOTION GRAPHICS ARTIST Location: SCOTLAND Hours: 37.5 PER WEEK Wage: UP TO 30,000 PA Employer: Realtime Worlds Limited Pension: No details held. Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Creation of promotional marketing videos for the game, working directly with the Lead Artist and the Concept Team in providing work consistent with the style. Experience Required- BA. Hons, or equivalent in film video production Experience equivalent to NVQ SVQ Level 3. Skills Required- Should have excellent skills in graphic design, illustration and an understanding of animation. Should have a strong background in motion graphics and editing. Should be skilled with editing software as well as motion graphics applications. Excellent video editing skills e.g. in Sony Vegas, Premiere. Experience with industry standard 3D package. Excellent Post FX Composition. How to apply: For more details please telephone Jobseeker Direct on +44 845 6060 234. Lines are open (UK time) 08.00hrs - 18.00hrs weekdays, 09.00hrs - 13.00hrs Saturday. The

Polska

umer Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. ie. n a poáącze n j a k e z c o p

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

3p/min 084 4988 4029

Sááowacja

Niemcy

3p/min 084 4988 4029

1p/min 084 4862 4029

Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Calls made to mobiles may cost more. Minimum call charge 8p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


24|

27 czerwca 2009 | nowy czas

NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ! Pn-Nd 9-20

CALL CENTRE

INFORMACJA I SPRZEDA¯:

EALING BDY

VICTORIA

POLSKIE CENTRUM

164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB

48 Haven Green LONDON W5 2NX

TOOTING BEC

HARLESDEN

16 Trinity Road LONDON SW17 7RE

SLOUGH

NORTHAMPTON

DELIKATESY

POLSKIE DELIKATESY

157 High Street LONDON NW10 4TR

10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB

GOSIA DELIKATESY

HOUNSLOW

LEYTON

FLASH BIURO KSIÊGOWE

FOCUS PL LTD.

54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS

5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS

Pn-Pt 9-19 So-Nd 9-16*

0207 828 5550

PACZKI DO POLSKI

Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*

0208 998 6999

PACZKI DO POLSKI

Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*

0208 767 5551

Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*

0208 767 5551

Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*

0208 767 5551

PACZKI DO POLSKI

Pn-So10-18 Nd 10-15*

0160 462 6157

RD.

ALEXA

YORK

STREET HIGH

HIGH

T STREE

S RD. DUGLA

D. GUE R MONTA

wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16

Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16

Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*

0208 767 5551

198 Francis Road LONDON E10 6PR

WARREN ROAD

AD FRANCIS RO

www.gosiatravel.com

ET LEYTON HIGH STRE

Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE

0787 501 1097 0208 767 5551 RD. NDRA

NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥

GROVE GREEN RD.

A12

Leyton

Pn-Pt 10-18 Sobota 11-15*

0208 539 3084

BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5

job vacancies Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Must have good IT skills and be able to communicate using fluent Russian, Polish and English. Duties to include filing, faxing, answering the telephone, data input and all other administrative tasks as directed. Training will be given on registering clients. Immediate start available. Situated near to Belvedere rail station. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0132 2440033 ext 0 and asking for M. Elliott.

ADMINISTRATOR Location: COALVILLE, Leicestershire Hours: 37.5 over 5 days Wage: £17,000 Closing Date: 19/06/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY

Description: Export Administrator Must be fluent in English and Polish Confident on Word, Spreadsheets and Databases - Excellent communications skills are essential - Good team player Permanent position starting salary £17,000 Email CV to:sally.gregory@pplusrecruitment.co.uk How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sally Gregory at Personnel Plus Limited, Atlas House, Belvoir Road, Coalville, Leicestershire, LE67 3PG, or to sally.gregory@pplusrecruitment.co.uk.

ANIMAL CARE STAFF Location: UNITED KINGDOM Hours: 36 HOURS PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY, 8.30AM Wage: GBP 6 PER HOUR Employer: Acclaim Management Ltd Pension: No details held. Duration: TEMPORARY + FULL-TIME

Description: This vacancy is being advertised on behalf of Facility Management Agency who are acting as an Employment Business.This Local Employment Partnership employer shares information about new starters

with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Experience of animal husbandry is an advantage. Applicants should have some experience of working in a pet shop or veterinary surgery. An NVQ in animal care would be an advantage. Duties include the feeding and watering of animals, general animal care and cleaning the animal room.Training provided if necessary experience. This is a temporary vacancy for 3 months but could become permanent for the right candidate. Please quote SHB 16411 when applying. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sally Kafor at Acclaim Management Ltd, 27 Lewisham Way, London, London, SE14 6PP, or to acclaimmanagement@hotmail.com.

Duration: PERMANENT + FULL-TIME

by obtaining an application form from, and returning it to Sarah Russell at Transport Solutions Kent Top Travel, The Forstall, Beddow Way, Beddow Way, Kent, ME20 7HB, or to andy.bates@kent.gov.uk.

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information.Fully qualified PCV drivers required for stage carriage contracts in East Kent. Must be of smart appearance with a flexible approach to working hours. Positions available at our Hythe. depot. Apply directly to Andy on 01622 605932. Successful applicants will be required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by the employer. How to apply: You can apply for this job

CATERING ASSISTANT Location: UNITED KINGDOM Hours: FIVE DAYS FROM SEVEN Wage: 5.73 Employer: Capital Catering Services Ltd Closing Date: 30/07/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: Your Duties Include helping the manager in the day to day running of

Staááe stawki 24/7

the restaurant and will require you to make breakfasts, rolls, sandwiches, tea, coffee, fast food, serving lunch. using the cash register, general cleaning duties temperature testing, etc, you will be serving the customers so excellent interpersonal skills essential the job . involves working on a rota five days from seven including weekends and evenings apply by internet at www.capitalcateringservices.com and download application form. How to apply: For more details please telephone Jobseeker Direct on +44 845 6060 234 between 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1pm Saturday. Please quote job reference number: BXY/10227.

Polska Obsááuga Klienta

CUSTOMER SERVICE ADVISORS Location: WEST MIDLANDS Hours: 37.5 HOURS, VARIOUS SHIFTS INCLUDING WEEKENDS Wage: GBP 6.00 PER HOUR Employer: Sitel UK Ltd Closing Date: 27/07/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT + FULL-TIME

Description: You must enjoy talking to people, have excellent communication skills and enthusiastic about customer care. Are you temping at the moment, but looking for a permanent change. Sitel is a global company with a site based in Stratford-Upon-Avon. We are currently on a recruitment drive, looking for enthusiastic individuals to give excellent customer. service to our prestigious client base in both full time and part time positions. In return you will be offered very competitive pay rates starting at GBP 6.00 per hour with potential pay increases in line with our performance related pay scheme. You will be working in a fun environment with plenty of internal progression opportunities and benefits. This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk. How to apply: You can apply for this job by telephoning +44 8003 282284 or +44 1789 299622 ext 2316 and asking for Jonathan Billings.

PCV DRIVERS Location: SOUTH EAST (UK) Hours: Any 5 days out of 7 Wage: 8.04 per hour Employer: Transport Solutions Kent Top Travel Closing Date: 01/09/2009 Pension: Pension available.

Polska

Polska

2p/min

7p/min

Irlandia

Niemcy

Czechy

Sááowacja

1p/min

1p/min

497 40

2

1p/min

2p/min

reĞci msa o t 1616 s j i l Ğ y 8 W ) ZAS na NOWYt C£5+ stand sms * z 29 (kos

1

020 8 Wybierz nie numer p xx. a nastĊ y np. 0048xx a docelow # i poczekaj n ZakoĔcz ie. n poá ącze

1TR5A k% redytu

EX

ych dla now ów nik uĪytkow

Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska

* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR

ogłoszenia

CALLING THE WORLD

*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|25

nowy czas | 27 czerwca 2009

ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

KSIĘGOWOŚĆ FINANSE

POLSKI KSIĘGOW Y 724 Seven Sisters Road London N15 5NH Seven Sisters, Metro – Victoria Line 20 m od sklepu WICKES

www.polskiksiegowy.com Pon-Pt. : 9.00 - 20.00 Sobota: 10.00 - 17.00 PEŁNA KSIĘGOWOŚĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity ACTON Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707

CAMDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk

ODDAM ZA DARMO

ODDAM KOTKA Ma dwa miesiące Jest śliczny, mądry i dobrze wychowany.

TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

NAUKA

ZAPRASZAM NA KURS TAŃCA DLA PAR ŚLUBNYCH KTÓRY ROZPOCZNIE SIĘ 04.07 O GODZ. 16.30 pierwszy taniec oraz choreografie dla nowożeńców prywatne lekcje tańca towarzyskiego Tel. 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@ szkolatanca.co.uk

TEL: 0795 867 7615 KUCHNIA DOMOWA

USŁUGI RÓŻNE

Tel. 0751 526 8302

ARCHITEKT REJESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. TEL.: 0208 739 0036 MOBILE: 0770 869 6377

25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

£20

£30

USŁUGI TRANSPORTOWE

PRZEPROWADZKI PRZEWOZY DUŻY VAN

WYWÓZ ŚMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSPOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEJ

Letnia obniżka 30%

GINEKOLOG-POŁOŻNIK DR N. MED. MICHAŁ SAMBERGER The Hale Clinic 7 Park Crescent London W1B 1PF Tel.: 0750 912 0608

PROFESJONALNE FRYZJERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe.

DOMOWE WYPIEKI na każdą okazję.

KURSY STYLIZACJI PAZNOKCI Skutecznie, profesjonalnie bezstresowo. Doświadczony wykładowca. Super atmosfera gwarantowana Sprawdź sama!!!

(Zamówienia tylko z Londynu)

£25

do 40 słów

TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616

Polski kucharz, prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, BBQ, gotowanie na miejscu, Kuchnia polska, kontynentalna i angielska, przyjęcia duże i małe, Układanie menu, pomoc w gotowaniuMaybe exchange language lessons. TEL.: 020 7697 0005

AGATA TEL. 0795 797 8398

komercyjne z logo

£15

Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.

POLSKI KUCHARZ

Gwarancja jakości i niskie ceny.

ogłoszenia komercyjne

do 20 słów

LABORATORIUM MEDYCZNE: THE PATH LAB

ANTENY SATELITARNE Jan Wójtowicz

Polskie ceny

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406

ZDROWIE I URODA

www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu

Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne.

prosimy o kontakt z

SPRAWNIE I RZETELNIE TEL. 0797 396 1340

Tel/Fax 0208 8265 102 0797 4884 380 0773 7352 885 0794 6681 250 ROZLICZENIA I BENEFITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy)

ABY ZAMIEŚCIĆ OGŁOSZENIE RAMKOWE

Iza West Acton, Tel. 0786 2278729

VIOLETTA MAKIEJ www.kursy.occ24.com TEL: 07754019565

KLINIKA TERAPII SOLNEJ


26|

27 czerwca 2009 | nowy czas

czas na relaks sudoku

łatwe

6 2 7 1 5 7 6 1 2

średnie

9 3 2 8 2 9 4 1

7

trudne

9 6

7 5

5

6

9 6 3 8 2 7 7 9 4 2 5

6 9 2 3 5 7 9 7 8

3 2 7 4 6 1

3 4

8 1

2 7

4 2 6 9

7 2 8 7

5 4 1

3 8 5

9 1 7 5 2 9 4 6

1

5

4 2 6 8 1

6

5 9

4

1 6 9 4 2 2

3

krzyżówka

horoskop

BARAN 21.03 – 19.04 Twoja kondycja nie minie wraz z końcem tego pomyślnego dla Ciebie okresu. Śmiało poprawiaj urodę, dbaj o siebie. Aura gwiezdna sugeruje przejście na zdrową dietę i zadbanie o profilaktykę. U niektórych Baranów pojawić się mogą choroby zwyrodnieniowe. Może pojawić się też niedobór lub nadmiar wapnia.

BYK

20.04 – 20.05

Wszystko, co Ci się wydarzy, zależeć będzie od dobrej lub złej woli pewnego człowieka, który wiele może, posiada władzę i na którego terenie w pewien sposób jesteś. Niewykluczone, że to Ty sam jesteś kimś takim. W pracy możesz być wezwany na dywanik, kiedy będziesz nazbyt samodzielny. W firmie może pojawić się kontrola.

BLIŹNIĘTA 21.05 – 21.06

W tym tygodniu musisz zachować czujność pod każdym względem i na każdym kroku. Koniecznie w pracy unikaj wszelkich napięć i ryzykownych posunięć. Podejmowane przez Ciebie decyzje powinny być dokładnie przemyślane. Zbyt pośpiesznie podjęte mogą zniszczyć to, co do tej pory udało Ci się osiągnąć.

RAK 22.06 – 22.07

Korzystny czas dla przedstawicieli władzy i osób na przywódczych stanowiskach w jakichś ugrupowaniach politycznych. Twoje potrzeby i apetyt na pieniądze są teraz bardzo duże, ale znajdą się sposoby, aby je zaspokoić. W dziedzinie finansów los może się do Ciebie uśmiechnąć, a wtedy mogą wpłynąć na Twoje konto należne Ci honoraria – ktoś odda Ci dług.

LEW 23.07 – 22.08

Niektórym zodiakalnym Lwom może dokuczać wątroba, trzustka, śledziona. Jeśli chcesz wraz z latem prowadzić aktywniejszy tryb życia, warto zwrócić uwagę na sporty, dzięki którym Twoje ruchy nabiorą ujmującej gracji. Może skuszą Cię tańce latynoamerykańskie? Dzięki nim rozładujesz stres i wdzięcznym, tanecznym krokiem przywitasz nową porę roku – wiosnę.

PANNA 23.08 – 22.09

Planety obudzą w Tobie letni apetyt na miłość, toteż będziesz mieć głowę pełną amorów. Jeśli marzysz o tym, by kogoś poznać albo – odwrotnie – chcesz zerwać niewygodną znajomość, to powinna się nadarzyć po temu okazja. Musisz się jednak wykazać refleksem i czujnością, żeby jej nie przegapić.

GA WA 23.09 – 22.10

Postaraj się dostrzec różnice między myśleniem życzeniowym a intuicją. Za sprawą planet będziesz w dobrej formie intelektualnej. Możesz także wykorzystać swoją pomysłowość do tego, by usprawnić sobie pracę albo zacząć lepiej zarabiać. Twoje kontakty zawodowe mają szansę znacznie się poszerzyć.

PION SKOR 23.10 – 21.11

Korzystny okres dla osób zajmujących się rzemiosłem, artystyczną metaloplastyką, artystycznym kowalstwem, biżuterią, witrażami, a także dla wszelkiego rodzaju firm budowlanych i remontowych. Dla wielu zodiakalnych Skorpionów korzystny miesiąc: powodzenie w operacjach finansowych, możliwość znalezienia sponsora, uzyskania kredytu.

LEC STRZE 22.11 – 21.12

Strzelce w stałych związkach raczej nie będą mieć ani czasu, ani nastroju na bardzo ożywione życie towarzyskie. Raczej zechcesz coś zmieniać i ulepszać w Twoim domu i najbliższym otoczeniu. Mogą to być, oczywiście, zwykłe porządki, ale zapewne też zainwestujesz jakieś większe środki w rozbudowę lub upiększenie swojego domu, mieszkania.

ZIOROŻEC

KO 22.12 – 19.01

Już poniedziałkowy ranek przyniesie Ci dobry nastrój. Poczujesz się lekko i bardzo elegancko. Prawdopodobnie spojrzysz na świat oczami kokietki i bardziej docenisz swoją kobiecość. Z tego względu będziesz dzisiaj inaczej postrzegana przez mężczyzn. Staniesz się bardziej atrakcyjna. Możesz także spotkać w końcu tego wymarzonego księcia z bajki.

NIK WOD 20.01 – 18.02

Korzystny tydzień dla osób związanych z historią, religią i dziedzinami wiedzy, które wypływają z troski ludzi o ich własną ziemię, ojczyznę, miejsce na świecie. Masz teraz odpowiedni czas na remonty, zmiany w domu, prace ogrodnicze, inwestowanie pieniędzy, kupowanie (i sprzedawanie) trwałych i solidnych rzeczy, takich jak nieruchomości, sprzęt mechaniczny, samochód, meble.

BY

RY 19.02 – 20.03

W tym tygodniu możesz pokusić się o znajomość z jakąś interesującą osobą poznaną w bardzo przypadkowy sposób. Lepiej, by sytuacja osobista Twojego wybranka była jasna i bez żadnych zobowiązań. W stałych związkach szczera rozmowa nie zaszkodzi.


|27

nowy czas | 27 czerwca 2009

sport

Rekord frekwencji

TENIS Kilometrowe kolejki ustawiają się po wejściówki na każdy dzień zmagań najlepszych tenisistów świata. W tym roku sporą grupę stanowili Polacy. W turnieju głównym było komu kibicować, ale została już tylko Agnieszka Radwańska (WTA 14). W drugiej rundzie wygrała z Chinką Shuai Peng 6:2, 6:7 (6:8), 9:7 i awansowała do trzeciej rundy Wimbledonu. W trzecim secie Polka nie wykorzystała czterech piłek meczowych, co doprowadziło do dramatycznej końcówki spotkania. O 1/8 finału Agnieszka zagra w sobotę z Na Li (WTA 19), wyżej notowaną niż Peng. W tym roku Polka przegrała z nią w Monterrey i wygrała w Eastbourne, ale po kreczu Chinki w pierwszym secie. Jak zwykle turniej w Wimbledon cieszy się dużą popularnością w zakładach bukmacherskich. Zdumienie jednak spowodowało obstawienie mało ważnego meczu na sumę 1 mln funtów. Ktoś coś ustawia?

SCYZORYKI MISTRZEM

Pomimo recesji na corocznym Royal Ascot znów pojawiły się tłumy. Podczas najbardziej popularnego Ladies Day na trybunach Racecourse Ascot było ponad sto tysięcy widzów. To najlepszy wynik odkąd oddano do użytku nowy obiekt. Każdego dnia gościem honorowym była oczywiście królowa Elżbieta II. Fot: Daniel Kowalski

Mistrzem londyńskiej ligi piątek piłkarskich SAMI SWOI została „piątka” Scyzoryków. W końcowej klasyfikacji nowy mistrz wyprzedził obrońcę tytułu – Inko Team. Kolejny sezon rozpocznie się już we wrześniu. Fot: Daniel Kowalski

Dzielenie skóry na Leo Dariusz Jan Mikus

Czy sytuacja w polskiej piłce przez dwa ostatnie lata uległa zmianie? Tak. I to bardzo!! Gdy dwa lata temu zapytałem red. Kaczyńskiego – wybitnego specjalistę od śpiewu i opery – co sądzi o występach Polaków podczas toczących się wówczas piłkarskich mistrzostw świata, to usłyszałem: Proszę pana, poziom polskiej piłki jest równie mierny jak poziom polskiej piosenki. Co więc się zmieniło?

Olśnienia doznałem dopiero podczas oglądania przekazu telewizyjnego określanego mianem Konkursu Polskiej Piosenki, czyli koncertu opolskiego. Teraz już wiem, że choć obie te dyscypliny są na podobnym poziomie, to totalna degrengolada polskiej sceny muzycznej pozwala mi na stwierdzenie, że określone przez red. Kaczyńskiego status quo jest niezagrożone ...Teraz piłka i muzyka to także jedność – ale na znacznie niższym poziomie!! Bo też, zrekapitulujmy, czym wspaniałym może się pochwalić dzisiejszy polski futbol? Na czoło wysuwają się doniesienia o kolejnych wpadkach reprezentacji, zatrzymaniach w aferze futbolowej i spodziewanym zakończeniu pracy przez Beenhakkera. Akurat w tym ostatnim przypadku najweselsze jest dzielenie skóry na niedźwiedziu, czyli niemal powszechne przemyśliwanie, kto będzie następcą Holendra. Teraz na fali jest Tarasiewicz. Ale to raczej nie z uwagi na jego własne przymioty osobiste, lecz z powodu zastosowanej w mediach nowatorskiej metody wyłaniania przyszłego selekcjonera. Idzie o eliminację konkurentów. I tak: Skorża się nie łapie, bo podpadł działaczom jeszcze podczas kadencji Janasa, Urban nie może wskoczyć na stołek selekcjonera, bo od dwóch lat nie zdobył tytułu z tak mocnym personalnie teamem jak

Legia. Kasperczaka po degradacji Górnika odstawiono w temacie reprezentacji do poczekalni – raczej do zamrażalnika z myślą, by podczas kolejnego kryzysu odmrozić go jako męża opatrznościowego polskiej piłki nożnej. Zostaje jeszcze Franz Smuda, ale jego profilaktycznie odstawiono na boczny tor, jako niebezpiecznie mającego własne zdanie faceta. Prezesi od polskiej piłki nie chcą ryzykować, że w odruchu szczerości – a z takowych Franciszek S. słynie – do mikrofonów padną słowa, które odsłonią „kuluary niedoskonałości związkowej centrali”... I to by było na tyle, gdyby nie pewien delikatny szczegół rujnujący całą tę układankę. Problem w tym, że Leo Beenhakker jest nadal trenerem polskiej reprezentacji piłkarskiej – z czego cieszą się chyba tylko w Feyenoordzie, bo daje im to szansę na dalsze odkładanie wydawania kasy za oficjalny kontrakt. A kadra gra i odnosi sukcesy. Ostatnio mianowicie nie przegrała z Irakiem, co stanowi dowód na postępy pod okiem holenderskiego szkoleniowca. Jakie postępy? Przecież nie zagrali w tym meczu równie kompromitująco jak w spotkaniu z RPA!!! I w taki sposób krzywa statystyczna nam rośnie. Tylko czemu polscy kibice są tacy zdołowani...?



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.