LONDON 12 September 2009 13 (129) FREE ISSN 1752-0339
c e p ie s
e n l ja
n a d www.nowyczas.co.uk wy
NEW TIME
Muzyczna arteria
Od lewej: Sławek Żak, Dominika Zachman, Janusz Kohut, Monika Lidke, Tomasz Żyrmont, Paweł Majewski i Why Not Here, Urszula Mizia. Więcej informacji na temat wewnątrz numeru
»8 Polska dwóch kompleksów PUBLICYSTYKA
Mówiąc o naszym patriotyzmie musimy być gotowi, że z różnych stron posypią się na nas gromy i oskarżenia o polski nacjonalizm, zaściankowość i ksenofobię. W wolnej Polsce stał się on bowiem powodem do wstydu i synonimem narodowego obciachu i betonowego, martyrologicznego myślenia.
DRUGI BRZEG
arterii in Borough
»10
Leszeka Kołakowskiego pamięci W ostatnich latach spotykaliśmy się z Profesorem już sporadycznie. W moim życiu pozostawał obecny poprzez lektury książek, które wydawane były już w Polsce. Ale teraz, po Jego odejściu, widzę, że był to czas stracony, do książek zawsze można wrócić…
»12 Dobry pomysł DOBRE BO POLSKIE
Polscy fani ostrego grania mieszkający w Londynie z pewnością znają nazwę Silent Eternity. Zespół istnieje od kilku lat i z powodzeniem koncertował w wielu punktach stolicy Wielkiej Brytanii. Na jesieni powinna pojawić się „pełnometrażowa” płyta zespołu. Ale to nie wszystko – okazało się, że mają jeszcze jednego asa w rękawie...
» 12
2|
12 września 2009 | nowy czas
” sObOTA, 12 wRZEśNIA, mARII, GwIDONA 1683
Rozpoczęła się bitwa pod Wiedniem. Wojska pod dowództwem Jana III Sobieskiego pokonały wojska tureckie.
NIEDZIELA, 13 wRZEśNIA, EuGENII, AuRELIusZA 1894
Urodził się Julian Tuwim, poeta, czołowy przedstawiciel polskiej poezji XX wieku, należał do grupy poetyckiej Skamander, której był współtwórcą.
PONIEDZIAłEK, 14 wRZEśNIA, ROKsANY, CYPRIANA 1953
Rozpoczął się proces przed sądem wojskowym przeciwko biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi za „działalność na niekorzyść ZSRR.
wTOREK, 15 wRZEśNIA, ALbINA, NIKODEmA 1890
Urodziła się Agatha Christie, angielska pisarka; autorka poczytnych kryminałów, twórczyni postaci Herculesa Poirot i Miss Marple.
śRODA, 16 wRZEśNIA, EDYTY, KORNELA 1995
Spacer po otwartej przestrzeni kosmicznej amerykańskich kosmonautów Jamessa Voss i Michaela Gerhardt z wahadłowca „Endeavour”.
CZwARTEK, 17 wRZEśNIA, FRANCIsZKA, RObERTA 1939
Agresja ZSRR na Polskę. Rosja przekroczyła granicę Rzeczpospolitej.
PIąTEK, 18 wRZEśNIA, TYTusA, JóZEFA 11939
Zmarł Stanisław Witkiewicz, Witkacy, pisarz, malarz, filozof, teoretyk sztuki. Popełnił samobójstwo dzień po Agresja ZSRR na Polskę.
sObOTA, 19 wRZEśNIA, JANuAREGO, TEODORA 1783
Bracia Joseph i Jacques Montgolfierowie wypuścili w Wersalu balon, w którego koszu znalazły się żywe istoty. Były to: kaczka, kogut i baran.
NIEDZIELA, 20 wRZEśNIA, FILIPINY, FAusTYNY 1519
Ferdynand Magellan wyruszył w pierwszą wyprawę dookoła świata. Odkrył cieśninę nazwaną jego imieniem, Wyspy Mariany oraz Filipiny.
PONIEDZIAłEK,, 21 wRZEśNIA, HIPOLITA, mATEusZA 1932
Polska zawarła umowę z włoskimi zakładami motoryzacyjnymi Fiat na produkcję samochodów ciężarowych i osobowych.
22 wRZEśNIA, TOmAsZA, mAuRYCEGO 1981
Otwarto pierwszą linię TGV, francuskich pociągów o bardzo dużej prędkości. Pierwsze TGV pojawiły się na trasie Paryż-Lyon.
Czas jest rzeczywisty. Henri Bergson
listy@nowyczas.co.uk Szanowny Panie Redaktorze, Nawiązuję do artykułu p. Kazimierza Nowaka pt. „Moje osobiste doświadczenie z lustracją” (NC 27.06), w którym w sposób oryginalny zmaga się z problemem lustracji w jednym ze środowisk polskiego Londynu. Nazwisko autora było na liście Wildsteina jako przypuszczalny agent UB/SB z czasów PRL. Widać, że intrygowało to p. Nowaka wystarczająco, żeby napisać artykuł na dwie strony. Sprawa lustracji nie jest kompletnie zrozumiana. Kiedy nazwisko, dla przykładu, powtarza się na liście członków Rady POSK-u, istnieje prawdopodobieństwo, że dana osoba mogła być tajnym agentem (TW) z czasów PRL. Nawet kiedy ta osoba jest uśpionym TW, obowiązuje zasada, że agent nieujawniony jest pożyteczny (dla oficera prowadzącego). Jeżeli raz zdradził, może zdradzić w przyszłości. Pan Kazimierz Nowak rozwiązał problem – po prostu lustrując swoje nazwisko i osobę poprzez Instytut Pamięci Narodowej. Ja osobiście i moja rodzina ucierpieliśmy w wyniku podłej roboty paru agentów UB/SB. Tego im nigdy nie wybaczę. Środowiska/organizacje, które opóźniają proces lustracji są narażone na różne niebezpieczeństwa. Jedno jest pewne – jeżeli jest podejrzenie, że dana organizacja/fundacja ma w swoich
szeregach Tajnych Współpracowników SB/UB – zdobycie nowych funduszy staje się niemożliwe. Jestem pełen podziwu dla p. Kazimierza Nowaka za jego szlachetną postawę. Z poważaniem (nazwisko i adres znane redakcji) Szanowna Redakcjo. Piszę do Państwa w sprawie niesumiennej pracy jednej z wiodących polskich firm kurierskich w Wielkiej Brytanii, której stałam się ofiarą. Mam nadzieję, że poruszenie tej sprawy na forum uchroni innych, korzystających z usług podobnych firm przed sytuacją, w której się znalazłam. W związku z planowanym powrotem do Polski, znaczną część mojego dobytku zdecydowałam się wysłać do kraju korzystając z usług firmy Blue Fenix. Wartość przesyłki oszacowana była na 3000 GBP, a ubezpieczenie na łączną kwotę 17000 zł. Moja przesyłka dotarła do kraju w przerażającym stanie – paczki były pomiażdżone, ich zawartość częściowo także. Chciałabym zaznaczyć, że każda paczka została opatrzona przeze mnie informacją, że zawiera kruche przedmioty, ponadto sama firma umieściła na nich znak informujący o takowej zawartości. Zgłosiłam się do firmy w celu wyjaśnienia co stało się z moją przesyłką oraz złożenia reklamacji. Ponieważ stan
paczek mogłam ocenić dopiero miesiąc po ich dostarczeniu (podczas krótkiego pobytu w Polsce), reklamacja została złożona również w tym czasie. Zażądałam od firny Blue Fenix odszkodowania za poniesione straty powstałe w wyniku nierzetelnie wykonanej przez nich usługi. Reklamacja została jednak odrzucona. Jak zostałam poinformowana: „Termin sporządzenia protokołu szkody upłynął i nie możemy zgłosić do ubezpieczalni Pani reklamacji”. W ten sposób poniosłam znaczne koszty wysyłając przesyłkę do Polski – zniszczone zostały cenne dla mnie rzeczy, posiadające nie tylko wartość materialną. Jednak najbardziej przykre jest to, że w całej tej sytuacji, nie usłyszałam nawet słowa „przepraszam”, ani że przedstawicielom firmy jest przykro z powodu strat, jakie poniosłam. Jest to dla mnie niewyobrażalne, że firma może podchodzić do swoich klientów w ten sposób. Osoby wysyłające za pośrednictwem firm kurierskich swój dobytek, na który musiały ciężko zapracować, napotykają na nierzetelność i lekceważenie z ich strony – jak w komunie, klient jest zawsze na spalonej pozycji. Mam nadzieję, że ktoś zdecyduje się przyjrzeć dokładnie działaniu takich „firm”, a inni klienci nie staną się podobnymi ofiarami jak ja. Z poważaniem Natalia Hertman
wTOREK, 23 wRZEśNIA, bOGusłAwA, TEKLI 1976
W Warszawie powstał Komitet Obrony Robotników, z Jackiem Kuroniem, Adamem Michnikiem, Antonim Macierewiczem i Stanisławem Barańczakiem na czele.
1923
Z TEKI ANDRZEJA LICHOTY
śRODA, 24 wRZEśNIA, GERARDA, TEODORA W Berlinie wyemitowano pierwszy film dźwiękowy. Był to „Graczdoktor Mabuse”, w reżyserii Fritza Langa.
CZwARTEK, 25 wRZEśNIA, AuRELII, KLEOFAsA 1965
Premiera filmu Andrzeja Wajdy „Popioły”. W rolach głównych wystąpili: Daniel Olbrychski, Pola Raksa, Beata Tyszkiewicz.
CZAs NA NOwE mIEJsCA! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!
0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Maciej Psyk, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Maciej Psyk FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Dariusz Zientalak, Michał Sędzikowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: michał Andrysiak, Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Łucja Piejko, Roma PIotrowska, Alex Sławiński, Krzysztof Wach
PRENumERATę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................
liczba wydań
uK
uE
dySTRyBUcja I MaRkeTIng: tel. 0207 193 9721; 0131 208 4477; 0770 957 1097; fax: 0207 358 8406
13
£25
£40
Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk)
26
£47
£77
WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas
52
£90
£140
CZAs PubLIsHERs LTD. 63 Kings Grove London sE15 2NA
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
nowy czas | 12 września 2009
czas na wyspie Fot. Piotr Apolinarski
listy cd Nowe Czasy, odwieczne insynuacje
Konstruktywna krytyka jest niezbędnym elementem zdrowej demokracji, lecz nieuzasadnione zarzuty bywają krzywdzące i niegodne. Wywiad pana Macieja Psyka z panem Markiem Laskiewiczem, odrzuconym kandydatem na przewodniczącego POSK-u. („Nowy Czas” 27.06) poruszył mnie. Nie znam pana Laskiewicza, nie znam jego światopoglądu, nie wiem od kiedy jest i dlaczego zechciał zostać członkiem Rady POSK i nie wiem, jaki wkład włożył w trudny byt tej instytucji, ale POSK znam od chwili jego poczęcia. Mam go dozgonnie wpisany w swoją osobistą historię, jak i w historię mojej rodziny. Mimo tego że od wielu lat nie jestem członkiem aktualnych władz tej instytucji, nadal śledzę jej progres i cieszę się z jej niekwestionowanej użyteczności w polskim życiu w Londynie. Tłumy ludzi przewijające się przez ten gmach w różnych swoich polskich interesach mówią same za siebie. Czytając wypowiedzi pana Laskiewicza doznałam uczucia déjà vu. alarmująca wizja przyszłości POSK-u, jaką pan Laskiewicz głosi, może mieć uczciwe korzenie jedynie w naiwności tego pana lub w nieświadomości realiów emigracyjnego życia. Zarzuty, które pan Laskiewicz stawia, są stare jak sam POSK. Stawiane one były, jako kłody rzucane pod nogi tym ideowym emigracyjnym działaczom, którzy w zaufaniu i z ofiarnym poparciem zwykłych ludzi, emigracyjnego społeczeństwa, tworzyli POSK ponad 40 lat temu. Od tego czasu podobne zarzuty stawiane też były regularnie przez różnych, żądnych władzy, ambitnych przedstawicieli „młodych” pokoleń „starej” Emigracji, dla których drzwi stały zawsze w pełni otworem. Niestety życie wykazało, że wymogi pracy społecznej w POSK-u przekraczały zainteresowanie większości tych „młodych” lub przeszkadzały im w osobistych karierach. Wielu odpadało, lecz ci, którzy wykazali się prawdziwym oddaniem, dziś POSK-iem sterują. Dzięki im za to, bo z ich doświadczenia, ofiarnej pracy i zaangażowania wszyscy korzystamy. Nowa fala emigrantów po 2004 roku to na ogół ludzie wychowani przez PRL, w innej rzeczywistości i w innym etosie niż twórcy POSK-u. Nie utracili oni Ojczyzny. Nie pracowali przez całe życie nad zachowaniem swojej polskiej tożsamości żyjąc w obcym kraju. Przyjechali na Wyspy z różnym bagażem życiowym nie po to, by ideowo poświęcać się sprawom polskim, lecz żeby się dorabiać lub chociaż trochę polepszać sobie byt. Nic więc dziwnego, że porozumienie między tymi odmiennymi środowiskami nie jest łatwe. Nie wątpię, że są wśród nich światli i postępowi ideowcy,
którzy mogą wiele wnieść w rozwój POSK-u i wierzę, że jeżeli przekonają władze POSK do swojej dobrej woli i chęci do uczciwej, bezinteresownej pracy w szeregach działaczy tej instytucji, będą mile widziani. Natomiast nowo przybyli muszą wiedzieć i rozumieć, że dołączają do środowiska o swoistym dorobku życiowym, do którego to oni muszą się dostosować. W dzisiejszych czasach, kiedy kłamstwa, niegodziwość, korupcja i gangsterstwo dominują w życiu, POSK nie może pozwolić sobie na bezkrytyczną akceptację nowych członków o niewiadomej przeszłości i o nieznanej etyce życiowej. Decyzja, kto jest, a kto nie jest przyjmowany w szeregi członków POSK-u i obdarzany zaufaniem i przywilejami tego członkostwa musi leżeć w gestii władz tej instytucji. Sugestia pana Laskiewicza, by „otworzyć podwoje” i rozdawać członkostwo „wyróżniającym się liderom społeczności polskiej młodego i średniego pokolenia” jest sugestią szaloną. Nie wiem, kim są ci „liderzy” społeczności polskiej, o których mówi pan Laskiewicz, ale jeżeli chcą dołączyć do POSK-owego grona działaczy i rzetelnie pracować na rozwój tej instytucji mogą zgłosić swoje indywidualne kandydatury i w normalny sposób poddać się procesowi wyborczemu przewidzianemu statutem POSK. Nam, „starym” Emigrantom, zarzuca się elitaryzm i przedwojenną archaiczną mentalność. Chcę zwrócić uwagę, że dziś POSK istnieje, bo jego Twórcy, „starzy” Emigranci, mieli wizję, wiedzę, doświadczenie życiowe i nieograniczoną dozę patriotyzmu konieczną do stworzenia tej in-
stytucji „Polsce i Wolnym Polakom na Pożytek”. W większości byli to wysokiej klasy profesjonaliści, w swoich profesjonalnych kołach uznawani i cenieni na międzynarodowym gruncie. Tradycje dziś podtrzymywane przez demokratycznie wybrane władze POSK opierają się na tych wzorcach. Nie jest to elitaryzm, lecz swoista kultura. Czasy się zmieniły, lecz zasady, opracowane w Statucie POSK, pozostają te same. Z czasem na pewno zmienią się i tradycje, lecz liczę na to, że cele i duch działalności POSK pozostaną wierne jego Twórcom. Czy POSK jest zagrożony? Tu widzę niebezpieczną i trującą insynuację w wypowiedzi Pana Laskiewicza. Porównywanie sytuacji POSK do Fawley Court jest bezzasadne. Fawley Court był własnością kościelną. Właściciele mieli prawo zrobić z obiektem co uważali za stosowne w momencie, kiedy obiekt przestał być użyteczny. POSK jest obiektem publicznym, zabezpieczonym przepisami Charity Commission w Wielkiej Brytanii. Władze POSK mają z tym związane obowiązki prawne, do których, między innymi, należy prawidłowość księgowości kontrolowana przez zaprzysiężonych audytorów. Raport audytorów odczytywany jest dorocznie na Walnym Zebraniu POSK. Dodatkowo działa POSK-owa Komisja Rewizyjna która ma prawo wglądu do wszystkich kont i zobowiązana jest do publicznego informowania społeczeństwa polskiego w wypadku dostrzeżonych nieprawości. Ta Komisja też składa swój raport na dorocznym Walnym Zebraniu. Co więcej może zrobić organizacja, by
Dover-Francja promy taniej
19
* GBP
ujawnić swoje finanse? Zarzut braku transparentności finansów POSK jest wprost niegodziwy. Niegodziwie mylne też jest sformułowanie, że „w ciągu pięciu lat 2003-2007 (POSK) stracił łącznie 2 mln 422 tys. 991 funtów”. Czy nie byłoby uczciwiej powiedzieć „wydał”, a nie „stracił”? Zgadzam się z panem Laskiewiczem, że roczny deficyt budżetowy nie jest w żadnej instytucji pożądany, ale od tego do bankructwa POSK-owi bardzo daleka droga. Nie z takimi problemami uporał się w przeszłości i nie wątpię, że i tym razem problem zostanie rozwiązany. Wystarczy, by organizacje zajmujące lokale w gmachu zrozumiały finansowe potrzeby i zgodziły się na rewizję starych, ulgowych warunków umów dzierżawy. Za wyjątkowo nie „fair” uważam ton wywiadu z panem Laskiewiczem. Sugeruje on możliwość nadużyć przez Zarząd POSK, a faktem jest, że ten bezinteresownie i nieodpłatnie działającym Zarząd niesie na swoich barkach moralny i finansowy ciężar administracji tej instytucji, jak i ciężar dopatrzenia i utrzymania gmachu, łącznie z pełnym utrzymaniem Biblioteki Polskiej i Centrali Bibliotek Ruchomych, a wszystko z ideowych pobudek, w służbie swojej Polskości. Sugeruję, by w przyszłości sfrustrowani kandydaci do władz POSK-u, jeżeli mają konkretne zarzuty nadużyć w działaniu Zarządu kierowali je do organów ścigania, a nie krzywdzili tej instytucji insynuacjami w mediach. Łączę wyrazy szacunku, DR MaRTa SPOhN
Rosyth Belfast Dublin
Liverpool
Dover
Zeebrugge Dunkirk
0844 847 5040 Warunki i postanowienia: *Cena 19GBP dotyczy wybranych rejsów poza okresem szczytu do dnia 17/12/09. Obowiązuje opłata w wysokości 20GBP w przypadku zmian w rezerwacji. Cena może ulec podwyższeniu w następstwie dokonania zmian w rezerwacji. Zapłacone rezerwacje nie podlegają zwrotowi. Oferta dostępna do wyczerpania biletów oraz jest ważna jedynie jako część rezerwacji dokonanej na podróż w obie strony. Dodatkowe opłaty obowiązują w przypadku wszystkich innych rejsów. Obowiązują warunki Norfolkline.
4|
12 września 2009 | nowy czas
czas na wyspie
Kuźnia pomysłów Na londyńskich uczelniach nie brakuje Polaków. Poniżej przedstawiamy szkołę, która w sposób szczególny uwzględnia nas w swojej ofercie. W dobie kryzysu i ryzyka utraty pracy warto zdobyć nowe umiejętności i kwalifikacje, aby zwiększyć swoją atrakcyjność na rynku pracy. Nasz angielski jest bardzo często wizytówką, decyduje o pierwszym wrażeniu, jakie robimy na potencjalnym pracodawcy i pozwala piąć się wyżej. Jak wiadomo, w Londynie szkół językowych nie brakuje, ale Polacy mówiący po angielsku bardzo słabo albo wcale czują się często onieśmieleni perspektywą nauki w międzynarodowej grupie, w której każdy uczeń jest innej narodowości, a nauczyciel, nawet najlepszy, pozostaje odrobinę niedostępny z powodu bariery językowej. Jest wielu uczniów, którzy na początku nauki woleliby, aby nauczyciel angielskiego, mówiący również po polsku, wytłumaczyła im w przejrzysty sposób podstawowe pojęcia gramatyczne i przygotował do dalszej nauki. – W Alperton College dajemy uczniom wybór i różne możliwości – mówi dyrektor szkoły Shahed Chowdhury. – Polacy stanowią dla nas
››
Dyrektor Alperton College Shahed Chowdhury (z lewej) i kierownik działu nauczania Michael Kearns
ważną grupę uczniów i dlatego staramy się dopasować do ich potrzeb. Oferujemy kursy angielskiego ESOL na różnych poziomach (English for Speakers of Other Languages, czyli
angielski dla mówiących innymi językami) prowadzone przez native speakers lub przez polskiego nauczyciela. Staramy się, aby nasz college był przyjaznym miejscem dla wszystkich,
bez względu na narodowość i poziom zaawansowania języka. Na zajęciach mogą spotkać się osoby pochodzące z różnych krajów, ale tworzymy także grupy jednolite, co korzystne jest zwłaszcza w przypadku początkujących. Mamy nadzieję, że przystępne ceny i służący pomocą personel szkoły zachęcą Polaków do nauki języka, i nie tylko – dodaje dyrektor szkoły. Alperton College oferuje również kursy kierunkowe. Może więc ci, którym angielski pozwala już na swobodne porozumiewanie się i naukę w tym języku, powinni odważyć się na coś więcej? W swojej ofercie college posiada na przykład kursy księgowości ACCA, czyli Association of Chartered Certified Accountants (Brytytyjskie Stowarzyszenie Biegłych Rewidentów Księgowych). Bycie dyplomowanym księgowym otwiera nowe możliwości, tytuł ten często określany jest jako MBA dla finansistów. Jeżeli po nazwisku możemy dopisać tytuł ACCA, pracodawca wie, że posiadamy praktyczną, osadzoną w kontekście lokalnym wiedzę z zakresu finansów. Z drugiej strony kwalifikacje ACCA uznawane są na całym świecie, więc bez względu na to ile egzaminów ACCA zdamy, zawsze możemy piąć się wyżej, na przykład po powrocie do kraju. Dobrym pomysłem jest prośba o sfinansowanie kursów i egzaminów przez pracodawcę, który w ten sposób zyskuje pracownika o wyższych kwalifikacjach i szerszych umiejętnościach. – W Alperton College proponujemy również kursy biznesu, zarządzania i marketingu na różnych poziomach.
Mogą je rozpocząć również osoby, które nigdy wcześniej nie uczyły się tych przedmiotów i nie były związane z powyższymi dziedzinami – mówi Shahed. – Pragniemy stworzyć miejsce, w którym osoby z różnych środowisk będą miały szansę na zdobywanie wiedzy w nowych dziedzinach. Chcemy w ten sposób promować rozwój różnych społeczności, również polskiej. Dlatego zaplanowaliśmy także kursy dla tłumaczy. Jeśli władasz biegle angielskim i polskim możesz zdobyć kwalifikacje i jednocześnie przyczynić się do wspierania Polaków na Wyspach jako tłumacz środowiskowy (community interpreter). Niebawem rozpoczynamy zajęcia z tłumaczeń ustnych. W planach mamy również bardziej zaawansowane kursy tłumaczeniowe, akredytowane przez IOL. Institute of Linguists to organizacja zrzeszająca wykwalifikowanych tłumaczy i sprawująca pieczę nad jakością nauczania translacji. Kursem na najwyższym poziomie jest Diploma In Public Service Interpreting. Absolwenci kursów DIPSI, którzy zdali egzamin końcowy zarabiają o wiele lepiej niż tłumacze nie posiadający tego tytułu. – Nasi absolwenci mogą zarejestrować się w partnerskiej agencji tłumaczeniowej Raenaf Resources i w ten sposób rozpocząć pracę tłumacza. – Alperton to część Londynu zamieszkiwana przez społeczności całego świata, przybyszy z kontynentalnej Europy, Azji, Afryki i obu Ameryk. Pragnęliśmy stworzyć instytucję dającą im wszystkim szansę rozwoju w przyjaznych warunkach. Oceńcie Państwo sami jak nam się to udało.
KLINIKA TERAPII SOLNEJ
|5
nowy czas | 12 września 2009
czas na wyspie
Zahartowani Jeszcze niedawno angielskie i polskie agencje prasowe prześcigały się w szacunkach setek tysięcy polskich emigrantów zarobkowych, którzy w związku z kryzysem globalnym w panice będą wracać do Polski. Prorokowany exodus jednak nie nastąpił. Mało tego, w trudnej sytuacji gospodarczej światowego kryzysu zahartowani w bojach z niełatwą rzeczywistością PRLu i nie łatwiejszych, bo przypominających ekonomiczną wolną amerykankę pierwszych lat gospodarki wolnorynkowej Polacy czują się na pewno bardziej swojsko niż przyzwyczajeni do beztroski Anglicy.
Grzegorz Borkowski Rozejrzyjmy się. Wokół nas wciąż pełno, Polaków-rodaków, jakoś nie zniknęli, nie uciekli w popłochu do kraju. I jakoś sobie w tym kryzysie radzą. – Bo tak po prawdzie, to taki kryzys ani dla nas nowina, ani pierwszyzna – mówi Krzysztof. W Polsce uczył historii w gimnazjum. W Anglii przez pierwsze dwa lata pracował w agencji jako opiekun młodzieży z upośledzeniem psychicznym. W międzyczasie skończył kurs informatyczny i dziś, jako ekspert od obsługi nietuzinkowego środowiska linuxowego, uczy w koledżu jak w tymże środowisku tworzyć strony www i skutecznie docierać do odbiorców z niego korzystających. Niemniej, zwłaszcza przy czymś „mocniejszym”, lubi poddać się historycznej refleksji.
Krzysztof – Bo tak po prawdzie (Krzysztof lubi używać tego zwrotu) Polacy zawsze żyli w kryzysie. Zawsze, czyli przynajmniej od czasów Powstania Chmielnickiego i Potopu. Zawsze granice pełne wrogów, zawsze ubóstwo w kraju i brak pieniędzy. I konieczność walki o byt. W domu musiał być łuk, muszkiet, miecz, cokolwiek do obrony przed Tatarem, Turczynem, Szwedem czy wreszcie Kozakiem, Moskalem. Popatrz, jakie umiejętności wyrobiła w naszych dziadkach i rodzicach ostatnia wojna i powojenna niewola sowiecka. Po słoninę, kiełbasę i rąbankę trzeba było jeździć na wieś, czasami ryzykując wpadnięcie w łapankę, Pawiak, a potem śmierć. Po wojnie – w zasadzie podobnie, kto miał rodzinę na wsi, ten mięsa posmakował, jajek świeżych też. Życie w utajeniu, w mentalnej konspiracji, w strachu przed sąsiadem, może nawet bratem, wszystko to musiało wyrobić w nas mechanizmy obronne. Kombinowanie, co zrobić, gdy kartki na masło i mięso się skończą, skąd wziąć żywność, gdy w sklepach na półkach stoi tylko ocet znalazło odzwierciedlenie w genach najmłodszego pokolenia ekonomicznych emigrantów. Przyjechali tutaj w większości wskutek zawodu przeżytego w Polsce i mają spore doświadczenie w czynnym poszukiwaniu pracy. Oni wiedzą, jak zrobić dobre wrażenie podczas rozmowy z przyszłym pracodawcą, krótko mówiąc, potrafią się w życiu rozpychać łokciami. Co więcej, robią to znacznie lepiej niż ich angielscy rówieśnicy. Jako dowód Krzysztof przytacza historyjkę, prawdziwą... Jeden z jego kolegów jeszcze do niedawna pracował w fabryce Forda Transita pod Southampton. Od kilku miesięcy sytuacja w zakładzie stawała się coraz gorsza. Andrzej był nieetatowym pracownikiem produkcji, co de facto oznacza, że zatrudniony przez agencję pracy, robił głównie weekendy i nocne zmiany, czyli wtedy, gdy etatowym, głównie angielskim pra-
cownikom, pracować się nie chciało. Gdy na przełomie roku drastycznie spadła liczba zamówień na dostawczaki, w pierwszej kolejności dyrekcja zakładu postanowiła odstrzelić kadrę agencyjną, jako droższą. Co najważniejsze, pozbycie się pracowników agencyjnych jest zawsze tańsze (nie trzeba płacić odpraw), a przede wszystkim bezpieczniejsze z prawnego punktu widzenia. Kiedy kolejne trzy zmiany Krzyśka zostały odwołane, przestał się łudzić. Natychmiast zaczął szukać innej pracy. – Z ramienia agencji pracowało wraz z nim dla zakładów Forda około 50 pracowników. Wielu Polaków, kilku Czechów, jakiś Meksykanin, Litwini, Bułgarzy, liczni imigranci z Afryki – opowiada dalej Krzysztof. – No i zaczął się powszechny lament. No bo co teraz zrobią? Przecież potrafią tylko składać samochody, nic więcej. Kiedy zaczęły się zwolnienia także wśród etatowców, przy zakładzie uruchomiono specjalną komórkę pomocy bezrobotnym. Pokierowano co zrobić, by dostać zasiłek dla szukających pracy, gdzie się zarejestrować. My oczywiście byliśmy w najgorszej sytuacji. Pomoc ze strony agencji odpadała – agencja żyła dotąd głównie z Forda, więc w tej sytuacji sama potrzebowała pomocy. No i wyobraź sobie, że cała ta grupa bezbronnych mazgai nie wiedziała co dalej ze sobą zrobić, ale nie Polacy. Wszyscy sobie znaleźli nowe zajęcie w przeciągu kolejnych dwóch miesięcy. Chociażby Andrzej: dzisiaj pracuje jako support worker w ośrodku dla młodzieży, która jeszcze niedawno była na ulicy. Praca podobno bardzo trudna, podobnie jak sami podopieczni. Niemniej chłopak, dla którego cały świat zdawał się być tylko wielką taśmą produkcyjną samochodu, dzisiaj jest całkiem inny. Błyskawicznie nauczył się psychologicznego słownictwa, przeszedł kilka kursów i nowi szefowie nie wyobrażają sobie życia bez niego. Chcę przez to powiedzieć, że moim zdaniem jesteśmy znacznie bardziej przebojowi niż Anglicy będący w tej samej sytuacji co my.
Grażyna Jeśli ktokolwiek rzeczywiście odczuł panujący w Anglii kryzys, to na pewno ona. Można by powiedzieć, że los się przeciwko niej sprzysiągł wyjątkowo złośliwie. Bo – jak pół żartobliwie mówi o sobie – przywiozła do nas, czyli do Anglii, kryzys z sobą. – Z kraju uciekłam właśnie z powodu kryzysu. Jestem chyba urodzonym pechowcem, bo kolejni moi pracodawcy padają. Zaczynam się zastanawiać, czy to naprawdę nie ma ze mną nic wspólnego. Swoją krótką (ma dopiero 25 lat) karierę zawodową zaczęła jako sekretarka w niewielkiej fabryce łodzi laminowanych pod Gdańskiem. Napracowała się pół roku – firma upadła po wycofaniu się większości kontrahentów. Potem kierowała sekretariatem niewielkiego przewoźnika (kilka autokarów i jeden dźwig do wynajęcia). Utrzymała się w pracy rok. Pracodawca tłuma-
cząc, że nie wytrzymuje konkurencji tańszych przewoźników zza wschodniej granicy, interes zamknął, nie płacąc nawet ostatniej pensji. Wreszcie kolejne pół roku przesiedziała w kasie małej firemki oferującej pośrednictwo kredytowe i płatności rachunków w kilku supermarketach Trójmiasta. Początkowo nawet interes nieźle się kręcił. Jeden z większych banków zaproponował podpisanie umowy o współpracy i kasy miały się przerodzić w agencje bankowe. Ostatecznie jednak do fuzji nie doszło, a przedsiębiorca, który się kompletnie wypłukał na zakup komputerów i oprogramowania (wymóg banku), musiał firmę zamknąć. Postanowiła coś zmienić. Za namową siedzącej od roku w Anglii koleżanki zdecydowała się na wyjazd. – Wieści o rzekomym kryzysie w Anglii wcale nie powstrzymały myśli o wyjeździe – opowiada Grażyna. – No bo niby w jaki sposób ten nadciągający kryzys mógł być gorszy od tego, co mnie spotkało w Polsce? Dość szybko znalazła pracę w niewielkim pubie – jako pomoc kuchenna, kelnerka, sprzątaczka i pomywaczka w jednej osobie. Mogło się zdawać, że mały, rodzinny interes gastronomiczny, zwłaszcza tego typu (każdy, kto przebywa w Anglii nieco dłużej zdaje sobie sprawę, że pub to dla Anglików szczególnego rodzaju świętość, miejsce, gdzie spędzają wszystkie weekendy, gdzie spotykają się ze znajomymi, rodziną, gdzie jadają, piją i bawią się) powinien być od-
porny na efekty kryzysu, którego korzenie przecież wzięły się z globalnej katastrofy na rynku nieruchomości. A jednak... Kłopoty zaczęły się dość wcześnie – w połowie ubiegłego roku. Klienci przestali zamawiać większe posiłki, ograniczając się do piwa i tańszych alkoholi. Od poniedziałku do piątku pub świecił pustkami, jako taki ruch był jedynie w weekendy. – Z pubu zaczęli znikać dość szybko pracownicy – opowiada Grażyna. Zniknął kucharz, a jego miejsce zajął właściciel. Barmankę szybko zastąpiła żona właściciela. Szybko też okazało się, że jest za mało pracy, by utrzymać dla mnie etat. Coraz częściej zdarzało się, że po przyjściu do pracy słyszałam: „Przepraszamy, ale dzisiaj nie ma ruchu, może poszłabyś do domu?”. Ostatecznie pieniądze, jakie zarabiała w pubie, były za małe, by się utrzymać. Potrzebna była zmiana pracy i to natychmiastowa. Z pomocą przyszła koleżanka. Doniosła jej o wolnych miejscach na nocnej zmianie w pobliskim markecie. - Praca ciężka – układanie towarów na pułkach, porządkowanie – opowiada. - ale jeśli ktoś przywykł do spędzania kilku godzin przy zmywaku, to niczego się nie boi. No i praca do późna była niezłą zaprawą przed nocnymi zmianami. W zasadzie już wcześniej przywykłam do pracy w nocy i spania za dnia.
dokończenie » 6
6|
12 września 2009 | nowy czas
czas na wyspie
Dlaczego wciąż o tym samym?
Gdańsk w Londynie
Z inicjatywy organizacji kombatanckich i społecznych stanął już Pomnik Polskich Sił Zbrojnych. Brakowało go jak dotąd w National Memorial Arboretum ( Alrewas, Staffs ). Obecność nasza i wkład w walkach w czasie II wojny światowej wreszcie będą tam zaznaczone. Mimo wielu krytycznych głosów, miejsce dla Pomnika Polskich Sił Zbrojnych zasługuje wyłącznie na pochwałę. Możemy z pełnym przekonaniem pogratulować inicjatorom i wykonawcom zadania. Kiedy Pomnik jest gotowy i data odsłonięcia (19 września ) ustalona, nadal uparcie pojawiają się te same od miesięcy wypowiedzi jątrzące ostatecznie i zadowalająco wyjaśniony problem miejsca i szczegółów dotyczących Pomnika. Prof. Jan Ciechanowski i Andrzej Morawicz są destruktywnie zgodni. ,,Tydzień Polski’’ z 9 sierpnia znów dał upust sprawie w sposób co najmiej dziwny
– jeszcze raz o tym samym. W zamieszczonym tam wywiadzie jedynie Jacek Korzeniowski wykazał zrozumienie dla istoty sprawy Pomnika Polskich Sił Zbrojnych w Arboretum. A że Pomnik polski stanął na gościnnej ziemi brytyjskiej, ,battle dress’ nikogo nie powinien drażnić. Żołnierz polski podczas II wojny światowej był ubrany, uzbrojony i wyszkolony według standardów naszych zachodnich aliantów, również największe sukcesy bojowe osiągnął na frontach zachodnich. Bohaterstwo września i czasów okupacji nie zostało pominięte ani zapomniane w wymowie Pomnika. Najwyższy więc czas, by sprawę tego Pomnika, który za kilka dni będzie odłonięty, traktować w ten sposób, jak to określił Jacek Korzeniowski: patriotycznie, logicznie i pozytywnie
Ryszard M. Żółtaniecki
Zahartowani Dokończenie ze str. 5 Ale jeśli ktoś przywykł do spędzania kilku godzin przy zmywaku, to niczego się nie boi. No i praca do późna była niezłą zaprawą przed nocnymi zmianami. W zasadzie już wcześniej przywykłam do pracy w nocy i spania za dnia.
po trZeb ni, choĆ nie ZawsZe ŻycZliwie postrZegani
19 września w Londynie, w Hotelu Novotel w Hammersmith, swoje walory prezentować będzie Stolica Pomorza. W otwartym spotkaniu z Polonią weźmie udział Prezydent Miasta Gdańska – Paweł Adamowicz. Spotkanie odbędzie się w ramach projektu „12 Miast – Wracać? Ale dokąd? – porozmawiajmy o konkretach”, którego głównym organizatorem jest Stowarzyszenie Młodej Polonii w Wielkiej Brytanii – Poland Street. Przedstawiciele gdańskiego ratusza opowiedzą o najistotniejszych czynnikach wpływających na życie w Gdańsku. Agencja rekrutacyjna Adecco przedstawi obecną sytuację na rynku pracy oraz możliwości zatrudnienia (także w kategorii Metropolii Gdańskiej). Firma Allcon Investment zapozna gości z bogatą ofertą mieszkaniową oraz sytuacją na rynku nieruchomości. Przedstawiciele Gdańskiej Fundacji Przedsiębiorczości oraz Gdańskiego Centrum Obsługi Przedsiębiorcy będą przekonywać, że założenie własnej firmy w Gdańsku nie jest niczym skomplikowanym.
Gdańscy urzędnicy opowiedzą również o tym, jak mieszkańcy spędzają swój czas wolny oraz dlaczego Gdańsk pretenduje do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. W planie dnia przewidziano także czas na dyskusję z przedstawicielami miasta. Organizatorzy zapowiadają również miłą niespodziankę. – Przygotowaliśmy dla uczestników masę atrakcji i oczywiście zachęcamy Państwa do przyniesienia na spotkanie swojego CV, bo jedziemy do Londynu z headhunterami – przekonuje Aleksandra Mokwa z Biura Prezydenta ds. Promocji Miasta Gdańska. – Projekt „12 Miast – Wracać? Ale dokąd?” ma charakter informacyjny i jest skierowany do wszystkich Polaków, którzy rozważają powrót do kraju. Celem projektu jest próba odpowiedzi na pytanie „Czy warto wracać do Polski?”. Do końca 2009 roku, Londyn odwiedzą jeszcze Rzeszów, Łódź, Kraków i Białystok. Wię cej in for ma cji na www.po land stre et.org.uk
Pomimo dość sporych zwolnień masowych w branży bankowej, nieruchomościach, budownictwie (gdzie praktycznie już tylko samozatrudnienie wchodzi w grę) czy motoryzacji, jest wciąż wiele miejsc, gdzie znający język angielski Polak może znaleźć zatrudnienie. – Zapotrzebowanie jest wciąż na wykwalifikowanych pracowników sektora opieki społecznej i zdrowotnej – słyszymy w Job Centre Plus w Southampton. – Potrzebne są pielęgniarki i opiekunowie osób starszych i upośledzonych psychicznie. Każdej wiosny nabór nowych pracowników ogłaszają liczne w południowej Anglii stowarzyszenia opiekujące się bezdomnymi, chorymi psychicznie. Zarobki w tych branżach może nie są szczególnie wysokie (sięgają od 1000 do 1600 funtów miesięcznie brutto), ale gwarancja stałej pensji, wypłacanej tego samego dnia co miesiąc jest kusząca, zwłaszcza dla kogoś, kto wcześniej pracował w sektorze prywatnym lub jako samozatrudniający się pracownik budowlany. Wymienione kwalifikacje też nie są niebotyczne. W zasadzie matura (czyli odpowiednik angielskiego A Level) traktowana jest jako całkiem
przyzwoite wykształcenie. Dodatkowym atutem jest europejskie prawo jazdy, zwłaszcza jeśli ktoś ma uprawnienia do prowadzenia minibusa z pasażerami. Dobrze jest też zrobić sobie wcześniej kurs pedagogiczny lub psychologiczny (jeśli ktoś nie ma przygotowania pedagogicznego przywiezionego wraz z dyplomem z Polski). Obowiązkowy jest oczywiście język angielski na dobrym, komunikatywnym poziomie. Niestety, w miarę jak kryzys coraz bardziej wyciąga tu swoje pazury, niektórzy nasi rodacy spotykają się z przejawami nieżyczliwości, a nawet złośliwości ze strony Anglików. O takim wypadku opowiada Tomasz, pracownik współpracującej z pocztą sortowni gazet. – Jeszcze rok, dwa lata temu pracy było tyle, że błagali, by brać nadgodziny. Polacy zazwyczaj brali, Anglicy – jak każdy wie – nadgodzin nie biorą, wolą brać zasiłki. Więc brygadziści przywykli, że nawet gdy nadgodzin jest mniej, dostają je najpracowitsi Polacy. Teraz, gdy z powodu kryzysu i spadku obrotów nasze stawki godzinowe zostały obniżone o 20 proc., raptem także Anglicy są zainteresowani nadgodzinami. Te jednak są przyznawane, jeśli jeszcze jakieś są, sprawdzonym Polakom. Wywołało to straszny szum w firmie. Dwóch Anglików poskarżyło się do JobCentre Plus, że są dyskryminowani, a pracodawca preferuje Polaków. Zaczęły się docinki z ich strony, rzucane pokątnie przekleństwa i wyzwiska. Obawiam się, że jeśli kryzys szybko się nie skończy, sytuacja będzie coraz gorsza. Tekst i fot.
Grzegorz Borkowski
Uwaga na oszustów oferujących pracę w Wielkiej Br ytanii W związku z rosnąca liczbą oszustw, których ofiarami padają obywatele polscy przybywający do Wielkiej Brytanii w celu znalezienia pracy, Ambasada RP pragnie przestrzec wszystkich, którzy planują przyjazd na Wyspy w celach zarobkowych, oraz przypomnieć o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Według danych Wydziału Konsularnego Ambasady RP przestępcy posługują się dwiema podstawowymi metodami działania. Zamieszczają ogłoszenia prasowe zawierających informacje na temat wolnych miejsc pracy, jak również bezpośrednio proponują pracę spotykanym osobom. Pierwszy z wykorzystywanych przez oszustów sposobów opiera się na publikacji w prasie krajowej
ogłoszeń informujących o miejscach pracy w Wielkiej Brytanii, wraz z brytyjskim numerem telefonu komórkowego. Po przyjeździe, przestępcy wyłudzają od swoich ofiar pieniądze i dokumenty, pod pretekstem konieczności opłacenia formalnej rejestracji pracowników, po czym znikają bez śladu. W celu uwiarygodnienia procederu oszuści wręczają klucze do rzekomo przygotowanych wcześniej mieszkań. Na miejscu okazuje się, że jest to jedynie mistyfikacja. Od stycznia 2009 roku ofiarami tego typu przestępstw padło około 200 osób. Jedną z metod weryfikacji ogłoszeń, w przypadku posiadania rodziny lub znajomych na Wyspach, może być próba dodzwonienia się pod wskazany numer z
brytyjskiego telefonu, gdyż przestępcy nie odbierają takich połączeń. Po przybyciu do Wielkiej Brytanii szczególną uwagę powinny zwracać wszelkie próby wyłudzenia pieniędzy, a zwłaszcza dokumentów. Nikt nie ma prawa, posługując się cudzymi dokumentami, dokonywać czynności takich jak rejestracja pracownika czy podpisywanie umów. Drugą, coraz częstszą metodą wykorzystywaną przez oszustów jest werbowanie chętnych do pracy w ich rodzinnych miejscowościach. Przestępcy zapewniają swym ofiarom bilety autokarowe, pokrywają także noclegi w motelach. Dobre traktowanie, mające uśpić czujność, kończy się z chwilą przyjazdu na Wyspy. Nowo przybyli
pozbawiani są dokumentów i przewożeni w nieznane sobie miejsca – najczęściej we wschodnim Londynie. Tam, przetrzymywani i zastraszani, podpisują przedstawiane przez przestępców dokumenty, często nie rozumiejąc ich treści. Celem tego procederu jest tak zwana kradzież tożsamości. Posługując się dokumentami tożsamości swych ofiar przestępcy zaciągają kredyty i inne zobowiązania. Z posiadanych przez Ambasadę RP informacji wynika, że w opisany proceder zaangażowane są na ogół osoby narodowości romskiej, mówiące po polsku. Od stycznia 2009 roku ofiarami takich przestępstw padło około 50 osób. Wszelkie przypadki oszustw polecamy natychmiast zgłaszać miejscowej policji.
|7
nowy czas | 12 września 2009
czas na wyspie
Jest praca w przemyśle meblarskim Pomimo panującej recesji gospodarczej działająca w Wielkiej Brytanii jest wiele ofert pracy w przemyśle meblarskim, szczególnie w firmach produkujących meble do sklepów i hotel, m.in. dla Polaków przebywających na Wyspach.
Skąd te „Sztuczki”? Znów mamy powód do dumy i radości. Kolejny polski film wchodzi do szerszej dystrybucji w Wielkiej Brytanii. Tym razem są to „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego. Sprawa jest dosyć prosta. Film wyprodukowano w Polsce, czyli nigdzie, w roku 2007. Tamtejsza kinematografia od bardzo dawna nie ma niczego oryginalnego do pokazania, więc dystrybutorzy życzliwie czekają, aż stężenie nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych będzie na tyle duże, iż prawdopodobieństwo pomyłki spadnie niemal do zera. Wtedy ze spokojnym sumieniem i bez zatargów z księgowymi, film puści się w kinach, licząc, że lokalni krytycy znajdą pole do
popisu, a i widz pohasa na ugorze. Jeśli zatem ktoś zapyta: co sprawiło, że „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego pojawiają się na brytyjskim rynku już w dwa lata po premierze, odpowiadam, że: ani chybi liczba trofeów, jakie ten film zdobył, a zwłaszcza jakość niektórych z nich – jak te z Wenecji, Gdyni, Miami, Bratysławy, Paryża, Sao Paulo, Kijowa-Odessy... Jakimowski kręci filmy bardzo rzadko. Jak dotąd zrobił dwa pełnometrażowe – „Zmruż oczy” (2003) oraz „Sztuczki” (2007), i oby narobiły sporo zamieszania wśród widzów i krytyków, nie tylko w Polsce. „Sztuczki” pokazano już w tym roku w ramach 7. Festiwalu Polskich Filmów KINOTEKA.
Zebrały widać dobre recenzje, skoro pół roku później film wchodzi do szerszej dystrybucji na Wyspach. Cieszyć się? Płakać? Sam nie wiem. Chyba, mimo wszystko, odczuwam mściwą satysfakcję, że zupełnie, jak „Katyń” Wajdy, kunsztowne warsztatowo, nie obciążone w żaden sposób „Sztuczki”, zyskują dodatkową sposobność na pokazanie się przed angielskim widzem. Prosta historia chłopca, który dziecięcymi sztuczkami zaklina rzeczywistość, próbując nagiąć ją do własnych potrzeb, podbiła już właściwie cały świat. Nie zaszkodzi, gdy podbije także Londyn i okolice.
Jacek Ozaist
Polski festiwal w Nottingham W niedzielę, 30 sierpnia w Nottingham odbył się pierwszy festiwal promujący kulturę polską. Wydarzenie zostało przygotowane przez organizację charytatywną na rzecz Polaków The SignPost to Polish Success prowadzoną przez Beatę Polanowską. Współorganizatorami były m. in. Senat RP, Konsulat w Manchester, polskie portale emigracyjne, jak również rada miasta w Nottingham. Życzenia organizatorom wysłała Ambasada RP. Taka ranga imprezy pozwoliła zapewnić udział zespołów muzycznych Pinski Zoo, MuHa, Aistaguca, Kacpersky i Chór św. Cecylii, jak również dwóch weteranów polskiej piłki nożnej – Lesława Ćmikiewicza i Radosława Majewskiego. Gwiazdą festiwalu był folkowy zespół z Zakopanego – Trebunie Tutki. Obecny był również konsul Grzegorz Dyk. W niedzielne popołudnie, mimo pochmurnej aury, na festiwalu bawiło się kilkaset osób – Polaków, par mieszanych oraz Brytyjczyków z Nottingham i okolic. – Rok 2009 jest rokiem promocji kultury polskiej w Wielkiej Brytanii. Dlatego chcieliśmy się dołączyć do tej idei, a jednocześnie zapewnić Polakom możliwość oderwania się od codziennych trosk, jak był uprzejmy zauważyć pan radca Robert Rusiecki z ambasady RP – powiedziała organizatorka festiwalu Beata Polanowska. Podczas festiwalu największa kolej-
Agencja rekrutacyjna 2B Interface posiada oferty zatrudnienia dla: operatorów CNC, którzy obsługują maszyny sterowane numerycznie do obróbki drewna lub metalu, spawaczy TIG, stolarzy meblowych, którzy potrafią obsługiwać maszyny stolarskie oraz osób potrafiących pracować przy produkcji elementów z plexi (acrylic). Jeśli chodzi o wszystkie te zawody, konieczna jest umiejętność czytania rysunków technicznych. Okazuje się, że pomimo załamania gospodarczego przedstawiciele tych profesji są nadal poszukiwani przez pracodawców, szczególnie przez duże i średnie firmy, produkujące meble do sklepów i hoteli. – Sektory budowlany oraz finansowy najbardziej ucierpiały na kryzysie, nie można tego jednak powiedzieć o przemyśle meblarskim. Wykwalifikowani fachowcy z tej branży nadal są poszukiwani i mogą liczyć na długoterminowe kontrakty – wyjaśnia Monika Orszulik, manager londyńskiego oddziału 2B Interface. Od kandydatów z reguły wymagane jest dwuletnie doświadczenie w danym zawodzie, co w praktyce oznacza umiejętność sprawnego posługiwania się określonymi maszynami. Wakaty są dostępne niemal od zaraz w rejonie
Londynu, Cambridgeshire oraz Birmingham, czyli w tych częściach kraju, gdzie zlokalizowane są duże skupiska firm z tego sektora. – Polscy pracownicy nadal cieszą się znakomitą reputacją – zauważa Justine Slemp, manager oddziału agencji znajdującego się w Bedford. Osoby pracujące w przemyśle meblarskim mogą liczyć na płatny urlop oraz możliwość pracy w ramach nadgodzin, to drugie jest szczególnie cenione przez polskich kandydatów. W tej branży zarabia się przeciętnie od sześciu do ośmiu funtów za godzinę. Osoby ze znajomością angielskiego mogą liczyć na wyższe stawki. Polskojęzyczni konsultanci 2B Interface bezpłatnie pomagają kandydatom przy załatwianiu formalności związanych z wyjazdem, jeśli starający się o pracę mieszka w Polsce, pomaga też w znalezieniu zakwaterowania i rejestracji w Home Office, uzyskaniu National Insurance Number oraz założeniu konta bankowego. Osoby zainteresowane ofertami pracy w przemyśle meblowym powinny przesłać swoje cv na adres job@2bpraca.pl lub na jakikolwiek adres emailowy znajdujący się w serwisie www.2binterface.com.
Patio Restaurant
the most distinctive and traditional dishes of Polish cuisine impressive meals and superb vodka selection Having experience it, you will come back, for sure!!!!
To start with we offer a shot of vodka on the house followed by 3 course meal for just £16.50!
ka ustawiła się niewątpliwie do stoiska miejscowego sklepu polskiego, którego pyszna kiełbasa i takaż karkówka za jedyne dwa funty z chlebem i musztardą wyznaczyła zapewne wysoki standard na tego typu imprezach. Wśród innych wystawców była m. in. Fundacja Semper Polonia, polski prawnik, przedstawiciel NHS poszukujący… malarzy,
konserwatorów, administratorów i sprzątaczek, jedna z partii politycznych i producent rękodzieła ludowego. Życzyć można by sobie tylko lepszej pogody, ponieważ impreza natrafiła niestety na typowo angielską… Tekst i fot:
Maciej Psyk
5 Goldhawk Road, London W12 8QQ Seven days a week from noon to midnight Tel. 020-87435194 www.patiolondon.com
Lower ground floor function room for private hire (Weddings, Birthdays Party, Christmas Party etc.) 10% discount with this voucher including function room hire
8|
12 września 2009 | nowy czas
publicystyka
Polska dwóch kompleksów Michał Opolski
F
ety związane z dwudziestymi urodzinami polskiej demokracji na szczęście mamy już za sobą. Miały one mniej więcej taki sam sens, co świętowanie dwudziestej rocznicy ślubu przez parę, której pożycie mimo żarliwych deklaracji bardziej przypominało bezsensowną szarpaninę, aniżeli modelowy związek oparty na małżeńskich pryncypiach. Nim jednak skończyły się jedne spory, rozgorzały drugie. Tym razem związane z obchodami 65 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Żenujące, bo zamiast sensownej debaty o naszej narodowej tożsamości i o nowym wymiarze polskiego patriotyzmu, po raz kolejny wykorzystuje się podobne rocznice, by mieć okazje do gryzienia się wzajemnie po łydkach.
mIłość konTra nIEnawIść Tak w skrócie można określić polskie życie polityczne w ostatnich latach (i nie tylko), choć oczywiście nie bez krztyny ironii, gdyż ciężko nie zauważyć, że to, co w większości mediów przedstawia się nam jako miłość, niekoniecznie nią jest i odwrotnie. Bardzo widoczna polaryzacja sceny politycznej wokół dwóch zaciekle zwalczających się frontów politycznoideologicznych, nie oznacza dziś nic
innego, jak tylko to, że w dzisiejszej Polsce jest miejsce tylko dla zwolenników Donalda Tuska i braci Kaczyńskich. Niemal codziennie podział ten podkreślają wszystkie media, marginalizując dyskusję na temat przyszłości Polski do stwierdzenia, że współczesny polski interes narodowy i nasza podmiotowość sprowadzają się do wyboru pomiędzy dwiema opcjami. I tak, Tusk i jego zwolennicy reprezentują obóz: inteligencki, otwarty, liberalny i europejski – tym samym gwarantujący nam rozwój i godne miejsce w zjednoczonej Europie. Kaczyńscy zaś i ich elektorat, to jak nietrudno się domyślić: zawistnicy, prostacy, nacjonaliści, słowem – polski, narodowy Ciemnogród o homofobicznych obsesjach – czyli wyalienowanie i sprowadzenie nas do roli europejskiego pionka i błazna. Otóż stosując podobne metody klasyfikacji, śmiało można zaszeregować również i mnie do tej prostackiej, nacjonalistycznej i ciemnej hołoty, gdyż od dawna deklaruję się, chociażby jako zwolennik twardego sprzeciwu wobec historycznego rewizjonizmu Niemiec i Rosji, zdecydowany apologeta lustracji i przeciwnik martyrologii generałów: Kiszczaka i Jaruzelskiego, którym ponoć zawdzięczamy wolność. Ponadto bawi mnie głośny już rysunek Andrzeja Krauzego opublikowany w czerwcu br. na łamach „Rzeczpospolitej”, w którym śmiał on zadrwić z gejów. Na domiar złego nie uważam również, by wierszyk Tuwima pt. „Murzynek Bambo” niósł za sobą rasistowskie przesłanie, co swego czasu – z uporem godnym szacunku – próbował udo-
This can be your dream job!
Sales Executive in a busy promotion & advertising department Field experience, good English and excellent Polish will be ideal, but we may find a position for a young, enthusiastic person with a hint of self-assurance who is interested in starting a career in the media.
Interested?
Please phone: 0207 193 9721
wodnić nam jakiś pan w telewizji. Czy więc podobne poglądy są kwestią ciemniackiej orientacji politycznej, czy też logiki myślenia? Czy „niepoprawne” poczucie humoru, to dowód braku tolerancji, czy po prostu zdrowego dystansu do świata? Pytania retoryczne, choć nie dla wszystkich, gdyż w światłych, otwartych i europejskich rozumach już i tak zakwalifikowany zostałem do grupy ludzi o zawężonych horyzontach myślowych i dołączony do obozu Kaczyńskich, jak nie do zastępów pewnej chorej i indoktrynowanej młodzieży.
PaTrIoTyzm jEST dzIś „PaSSE” Ten właśnie mechanizm myślenia coraz częściej dostrzec można w polskim życiu publicznym, w którym stopniowej dewaluacji ulegają jakże istotne dla każdego narodu pojęcia i wartości. I tak np. mówiąc o naszym patriotyzmie
musimy być gotowi, że z różnych stron posypią się na nas gromy i oskarżenia o polski nacjonalizm, zaściankowość i ksenofobię. W wolnej Polsce stał się on bowiem powodem do wstydu i synonimem narodowego obciachu i betonowego, martyrologicznego myślenia. Krótko mówiąc: patriotyzm dziś jest już „passe”. Nie bez powodu przytoczyłem powyżej przykład braci Kaczyńskich, którzy podkreślając wszem i wobec (abstrahując czy słusznie i prawdziwie) swój patriotyczny etos myślenia o kraju, stali się uosobieniem polskiego faszyzmu. Podobnie jak uosabiać będą go wszyscy, myślący o Polsce w tych kategoriach, mimo że w kwestii preferencji politycznych sympatyzujący, dajmy na to, z Ruchem Obrony Bezrobotnych, Krajową Partią Emerytów i Rencistów lub Partią Kupiecką. Niemal chorobliwy strach przed braćmi Kaczyńskimi, którzy koniec
końców i tak nie spełnili i raczej nie spełnią swych buńczucznych obietnic, przerodził się z czasem w nienawiść do wszystkiego, co słusznie lub mniej słusznie można z nimi powiązać. Konsekwencją tego jest błędne zestawianie dyskursu na temat prawdy, prawości, podmiotowości, patriotyzmu i racji polskiego stanu tylko z Kaczyńskimi, przez co wartości te tak ochoczo przez niektórych są ignorowane i znienawidzone. „W Polsce mamy do czynienia z czymś bardzo przykrym – z nienawiścią do Polski. Polacy nienawidzą Polski – jak to możliwe? A jednak możliwe. W wypadku pewnych ludzi, których zalicza się do elit, napięcie tej nienawiści jest tak wielkie, że ci ludzie po prostu się duszą, dławią, nie mogą sobie dać z tym rady – z nienawiścią, wstrętem, pogardą, obrzydzeniem, które budzi w nich Polska” – zauważa poeta Jarosław Marek Rymkiewicz
|9
nowy czas | 12 września 2009
publicystyka – notabene w niektórych kręgach również uważany za faszystę – w wywiadzie, który przeprowadzono z nim na łamach ostatniego wydania „Teologii Politycznej”. „Patriotyzm jest przymiotem ludzi małych i mściwych. Boję się słowa patriotyzm” – stwierdził Wojewódzki, który prócz niewątpliwie błyskotliwych grepsów genitalno – prokreacyjnych, zasłynął w kraju także tym, że ku radości zebranej w telewizyjnym studiu publiki, sprowokował happening, w którym jeden z jego gości wetknął polska flagę w kupę. Bez komentarza. Idiotyczna natomiast jest sugestia, jakoby żywiąc do kraju uczucia wyższe, sięgające dalej, aniżeli moja codzienna konsumpcja, miałbym kierować się zemstą i małością. Czy nimi kierowaliśmy się podczas ostatniej wojny? A może przyświecały one zespołowi Lao Che, który swoja druga płytę pt. „Powstanie Warszawskie” oparł na świetnym, jednolitym koncepcie? Raczej nie. Pan Jakub miał na myśli współczesny polski patriotyzm, który kojarzy w dość ograniczony sposób. Tylko rozumując w tych kategoriach, każde uczucie może być groźne, gdyż z miłości można zabić, zaś będąc uczciwym i uczynnym, dać się oszukać. Czy w związku z tym mamy nie kochać lub zamknąć się na potrzeby innych? Zastanawia mnie ta niechęć do Polski, o której tak obszernie mówił Rymkiewicz i którą w rozmowie tak wyraźnie uosabiał Wojewódzki. Nie mniej ciekawy jest również medialny wydźwięk spostrzeżeń Rymkiewicza. Otóż bardzo szybko zredukowano je w niektórych mediach do chorobliwych obsesji poety, tych samych, które przed laty ponoć prześladowały Zbigniewa Herberta. Tym samym sprowadzono dyskusję na ten temat do drwin, walki z supremacją polskości i podważania celowości zachowań patriotycznych. Czy aby nie jest tak, że obrzydzono nam polskość i patriotyzm w imię politycznych interesów, by pod płaszczykiem obaw przed upiornym Polakiem (mściwym katolikiem, antysemitą i zatwardziałym antykomunistą), dać szansę stanąć na piedestale także tym, którzy „walczyli o wolną Polskę” w sposób, którego wspomniani przeze mnie poeci nigdy nie po-
chwalali? Na pewno, choć to diagnoza powszechnie uznana za nienawistną i oszołomską.
POLAK KOSMOPOLITA Tymczasem owa emanacja niechęci do Polski widoczna jest nie tylko w wypowiedziach ludzi mojego pokolenia, dla których polskość to coraz częściej skansen i obciach, ale także z wypowiedzi osób cieszących się publicznym szacunkiem oraz tych pamiętających dobrze czasy stalinowskie i walkę Polaków z komunistycznym totalitaryzmem, kiedy to polskość była jeszcze „glamour”. „Gdybym był obywatelem Papui i Nowej Gwinei, po lekturze kolejnych tekstów szepnąłbym żonie do ucha: – Ciesz się, że nie mieszkamy w Polsce. Wprawdzie niektóre nasze plemiona do niedawna zjadały ludzi, ale tam żyje 37 milionów barbarzyńców! Pozostałe 1,5 miliona ludności to intelektualiści – osoby o pięknych umysłach, potężnej erudycji, wysublimowanym smaku i nienagannych manierach. Nic dziwnego, że życie pośród motłochu staje się dla nich coraz bardziej nieznośne.” – ironizował swego czasu Wojciech Wencel (poeta, eseista, krytyk literacki), zabierając głos w debacie „Dziennika” o wdzięcznym tytule: „Czy Polska jest sexy”. Nie ulega wątpliwości, że wśród wielu młodych Polaków, choć nie tylko, zwycięża coraz częściej myślenie ponadnarodowe i kosmopolityczne. Czujemy się bardziej Europejczykami, aniżeli Polakami, choć oczywiście jedno nie wyklucza drugiego. Narodowe kompleksy pielęgnujemy wręcz z masochistyczną lubością. Jesteśmy biedni, niedokształceni, skrzywdzeni przez historię i do tego mimo tych dwudziestu lat demokracji wciąż czujemy się niedoceniani – a to wystarczające powody, by zerwać z taką nieudaczną tożsamością. Gdy dodamy do tego naszą kulturę, w ogromnej mierze zbudowaną na tradycji chrześcijańskiej i katolickiej, to już naprawdę nie ma się czym chwalić przed postępową, liberalną i laicką Europą. Tym bardziej, że w świadomości polskiego wolnomyśliciela polski katolicyzm kojarzony jest tylko i wyłącznie z odzianym w sutannę biznesmenem z Torunia, stawianiem kolejnych bałwochwalczych świątyń oraz licznymi bardziej i mniej mądry-
T ER AJTRANSFE
Intternational Money Transfer
mi nakazami i zakazami. I choć sam nie należę do piewców cnót polskiego Kościoła i zwolenników jego polityki, to jednak przyznacie Państwo, że umniejszenie jego zasług i wyrażanie podobnych opinii jest trochę krzywdzące, gdyż jego rola w życiu Polaków była, wciąż jest, i myślę, że będzie dalej istotna. Z jednej strony jest to wszystko konsekwencją medialnego przekazu, z którego statystyczny Polak dowiaduje się, że upominając się o swoje prawa w Brukseli lub żądając czegokolwiek na arenie międzynarodowej, krótko mówiąc, broniąc polskiej racji stanu, tylko się kompromitujemy, dając tym samym odżyć nacjonalistycznym resentymentom drzemiącym w polskim narodzie, chociażby w postaci wspomnianej wcześniej przeze mnie nieszczęsnej młodzieży. Z drugiej zaś jest to wynik braku zdefiniowania pojęcia patriotyzmu w nowych polskich warunkach, w których cały czas jest on kategorią polityczną, nie zaś jak powinien być postrzegany – etyczną.
POLSKA PODMIOTOWA CZY FASADOWA Znajdują się oczywiście i tacy, dla których dyskusja na temat kryzysu współczesnej polskiej tożsamości i obecnego apatriotyzmu jest w wolnej Polsce rzeczą bezzasadną, głupim podbijaniem narodowego bębenka i prostacką grą na populistycznych emocjach i to w momencie, kiedy w powszechnym mniemaniu nic nam nie zagraża. „Patriotyzm nie ma żadnego uzasadnienia moralnego – jest zbędnym reliktem przeszłości, pozostałością po czasach, gdy hordy plemienne wiodły wojny o terytorium, żywność i kobiety.” – pisał dwa lata temu, a więc już w wolnej Polsce, na łamach „ Gazety Wyborczej” Tomasz Żuradzki – filozof i politolog, ewidentnie wikłając wywód na temat patriotyzm w rozgrywkę polityczną ze znienawidzonymi bliźniakami. Choć legendarny Kisiel zwykł mawiać, że „polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby”, to jednak zatrzymam się jeszcze na chwilę przy tekście Żuradzkiego, bo doskonale obrazuje on absurd, do którego sprowadza się dziś pojęcie patriotyzmu. I tak prócz przytoczonych powyżej dywa-
gacji moralnych, w tekście znaleźć można dużo bardziej nowatorskie stwierdzenia. A mianowicie, że patriotyzm to egoizm narodowy połączony z fascynacją militariami i przemocą oraz niemal nazistowskie (jak rozumiem) przedkładanie interesów obywateli danego państwa, ponad interes innych, co w konsekwencji prowadzi do rasizmu. Przyznam, że podobnych i tak dalece idących manipulacji dawno nie czytałem, mimo że staram się przeglądać prasę w miarę regularnie. I choć przywykłem już do tendencyjnego łączenia Kaczyńskich i patriotyzmu w kompromitujący nas – Polaków duet, to autor w swym zacietrzewieniu chyba zapomniał wesprzeć swoje sądy na absolutnym minimum logicznego myślenia, bo oczywiście w sporze politycznym, który uprawia, bezstronności i obiektywizmu od niego nie wymagam. Interesuje mnie natomiast, co złego widzi on w rzeczach, które w każdym suwerennym państwie są normą, jak chociażby obchody rocznic państwowych i urządzanie defilad? Dlaczego te ostatnie postrzega jako niezdrową fascynację przemocą i zestawia z nazistowską i sowiecką manifestacją siły? A może tak naprawdę problem tkwi nie w tym, że podobne rocznice i defilady są, tylko w tym, że przewodniczy im nie ta persona? W końcu defilady z udziałem Piłsudskiego już mu nie przeszkadzają. Po wtóre, co złego tkwi w posiadaniu zaplecza militarnego, mimo że w dobie dzisiejszych sojuszów jesteśmy ponoć bezpieczni? Kilkadziesiąt lat temu również byliśmy, ale to było przecież tak dawno. Po trzecie wreszcie, co niestosownego znaleźć można w dbałości o własny interes i dlaczego dla Pana Żuradzkiego musi oznaczać to dominację, uprzedmiotowienie innych i przedkładanie własnego partykularnego interesu, ponad interes innych? To pytania do nas wszystkich. Warto się nad nimi zastanowić. Panu Żuradzkiemu polecam zaś prześledzenie postawy naszego byłego prezydenta podczas „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie oraz reakcję obecnej głowy państwa na rosyjską agresję w Gruzji. Może zmieni zdanie na temat patriotyzmu i zrozumie, że jest on przede wszystkim umiłowaniem wolności, nie zaś tępą supremacją silniej-
GWARANCJA PIENIĄDZE DZIEŃ GWARA ANCJA -– PIENIADZ ZE NA NAKONCIE KONCJENA NA ADRUGI DRUGI DZIEN NAJLEPSZY KURS FUNTA NAJLEP PSZY KURS FUNTA A
tel. 020 8582 2 6130
STAŁA STALA OPŁATA OP PLATAPROWIZYJNA PROWIZYJNA NA mob. 077 9217 3579 www.ajtransferr.co.uk emaiil:info@ajtransfer..co.uk
szego nad słabszym, której póki co w dzisiejszej Polsce nie zauważyłem. Mało tego, ośmielam się twierdzić, że nawet jeśli posiadanie silnej armii miałoby implikować naszą potencjalną agresję, to przy staraniach obecnego prezydenta i rządu w tym momencie moglibyśmy zaatakować co najwyżej Honduras, czego gwoli ścisłości również nie pochwalam. Zadziwiające jak łatwo odrzucamy dziś w Polsce swoje korzenie i wszelkie odruchy patriotyczne, na których przecież budujemy naszą podmiotowość oraz jak bezmyślnie sprowadzamy dyskusję na temat kryzysu narodowej tożsamości do dwóch skrajności, a mianowicie, sporu pomiędzy nowo – europejskim kosmopolityzmem i skrajnie prawicowym wrzaskiem. Nie o fałszywą dumę narodową ma to być jednak spór, lecz o zdolność niezależnego myślenia, podejmowania suwerennych, racjonalnych decyzji. Takich, które mimo ich logiki i mądrości coraz częściej składa się od razu na karb polskiego zacofania, anihilacji i ciasnego konserwatyzmu, niemal bezmyślnie przeciwstawiając im od razu światłe rozwiązania zachodnioeuropejskie, tylko dlatego, że nie są nasze. Dzisiejszy patriotyzm musi być na nowo zdefiniowany i poszerzony o specyfikę dzisiejszych czasów, w których o naszą narodową tożsamość i rację stanu walczyć będziemy nie powstańczym orężem, lecz wspólnym zaangażowaniem w życie polityczne kraju oraz dbałością o wymierny interes narodowy. Nie oznacza to oczywiście rezygnacji z tego, co daje nam poczucie wspólnej tożsamości, mianowicie romantycznego podkreślenia narodowego indywidualizmu, a więc przywiązania do wspólnej kultury i pamięci o wspólnej historii. Nie tylko tej zapisanej jako narodowa chwała, ale również tej, która powodów do dumy nie przynosi. Na koniec warto zdać sobie sprawę, że o naszym indywidualizmie świadczyć będzie nasza podmiotowość, nie zaś obecna narodowa fasada, oparta na dwóch największych polskich kompleksach, a mianowicie, przeświadczeniu, że jesteśmy gorszym wydaniem Europejczyków lub odwrotnie, że to właśnie my Polacy jesteśmy narodem jakoś szczególnie namaszczonym.
10|
12 września 2009 | nowy czas
drugi brzeg
Leszka Kołakowskiego pamięci Grzegorz Małkiewicz
T
o miała być recenzja z niedawno wydanej książki „Czas ciekawy, czas niespokojny” – dwutomowego zapisu rozmowy Zbigniewa Mentzla z Leszkiem Kołakowskim. O książce dowiedziałem się od znajomej, która poinformowała mnie, że Profesor wspomniał w tym wywiadzie-rzece również i mnie. Wzmiankę przeczytałem, wzruszyłem się, wróciły wspomnienia spędzonych w Oksfordzie lat, ale do lektury całości, z różnych powodów, nie mogłem się zabrać. Głównie dlatego, że nie potrafię czytać książek po kawałku. W końcu jednak zapoznałem się z całością. O niczym innym przez cały następny tydzień nie potrafiłem rozmawiać. Osoba mojego nauczyciela, Leszka Kołakowskiego, towarzyszyła mi od rana do nocy, przez cały tydzień. Pod koniec tego tygodnia mój nauczyciel zmarł. Należę do pokolenia, które filozofię poznawało wtedy, kiedy Leszka Kołakowskiego już w Polsce nie było. Mieliśmy nie dowiedzieć się o jego istnieniu. To w tym celu komunistyczni włodarze wprowadzili całkowity zapis cenzorski na jego publikacje i na jego osobę. Na szczęście jednak system totalitarny jest dziurawy – książek zakazanych nie można było wznawiać, ale prawem inercji pozostawały w składach bibliotecznych, a zakazane nazwiska pojawiały się w przypisach, których cenzorzy tak dokładnie już nie czytali. W ten sposób bez niczyjej pomocy dowiedziałem się o twórczości Leszka Kołakowskiego. Poniekąd był to mój pierwszy kontakt z filozofią i decydujący w wyborze kierunku studiów. Nie przypuszczałem jednak, że kilka lat później zostanę doktorantem Profesora w Oksfordzie. W Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego do książek źle obecnych Leszka Kołakowskiego doszły też te nieobecne w katalogach bibliotecznych, wydane już na Zachodzie, między innymi monumentalne dzieło – trzy opasłe tomy „Głównych nurtów marksizmu”. Największą popularnością wśród studentów cieszył się tom trzeci, dotyczący upadku doktryny i jej ideologicznej dewiacji. Marksizmu w programie studiów mieliśmy w nadmiarze. O upadku doktryny czytaliśmy z przejęciem, ale jej rozwój mało kogo interesował. Każdy z nas, może niesprawiedliwie dla wysiłku intelektualnego Karola Marksa, próbował zaliczyć narzucone przedmioty na skróty. Ja niestety, jako jedyny na roku, dosyć banalnej przeszkody nie pokonałem. Niektórym wydawało się, że jest to próba skreślenia mnie z listy studentów. – W ten sposób zapłacisz za działalność opozycyjną – powtarzali
życzliwi. – Ale mam przecież poprawkę – pomyślałem – stracę trzy miesiące wakacji i przeczytam wszystkie teksty źródłowe. W drodze wyjątku dostałem też na ten czas jedyny egzemplarz „Głównych nurtów marksizmu” Leszka Kołakowskiego, który krążył nielegalnie wśród studentów filozofii. W sytuacji przymusowej przeczytałem trzy tomy analiz Leszka Kołakowskiego i nawet dziękowałem za ten zbieg okoliczności. Mimo woli, właśnie dzięki Kołakowskiemu, stałem się ekspertem znienawidzonej doktryny. – Proszę pana – usłyszałem na egzaminie poprawkowym – nigdy nie daję oceny bardzo dobrej, ale w pana przypadku jest ona niewystarczająca, niestety wyższej w systemie nie ma. Wkrótce po tej przygodzie wyjechałem na Zachód. Kiedy dowiedziałem się, że Leszek Kołakowski zgodził się na rozmowę kwalifikacyjną, która zdecyduje, czy zostanie moim promotorem na studiach doktoranckich w Oksfordzie, nie mogłem uwierzyć, byłem sparaliżowany. Profesor – również z powodu mojego opozycyjnego zaangażowania – był dla mnie autorytetem nie tylko w sferze intelektualnej. Czy podołam, czy obawa przed kompromitacją nie zablokuje szarych komórek? Miałem świadomość, że staję przed najtrudniejszym w swoim życiu egzaminem. Do tego dochodził jeszcze problem nieortodoksyjnego tematu pracy doktorskiej, szczególnie w środowisku oksfordzkim, zdominowanym przez filozofię analityczną. Chciałem pisać o samopoznaniu, moim zdaniem problemie najważniejszym w filozofii, który jednak analitycy odrzucili jako problem wymykający się sprawdzonym narzędziom poznania. W tym czasie Leszek Kołakowski był już daleko na swojej intelektualnej drodze od niechlubnych początków, jak sam podkreślał, materialistycznej krytyki całego dorobku cywilizacji. Po ogłoszeniu „Głównych nurtów marksizmu” nie był już nawet rewizjonistą. Metodycznie, z wielką erudycją odrzucał próby zastąpienia sacrum jakimś nieudolnym substytutem. Przełomem w jego twórczości stała się niewielka książka „Obecność mitu”, napisana jeszcze w latach 60., ale wydana dopiero dziesięć lat później w paryskiej „Kulturze”. Pytania metafizyczne, nieustannie ponawiane próby znalezienia Absolutu są niezbywalnym elementem ludzkiej kondycji i filarem naszej cywilizacji. To, że nie potrafimy przeprowadzić przekonującego dowodu na istnienie Absolutu, nie jest wystarczającym argumentem, by negować jego obecność. Ta teza pozostanie w twórczości Leszka Kołakowskiego do końca. Wiedziałem więc, że w osobie Leszka Kołakowskiego znajdę przychylnego słuchacza. Dodatkową atrakcją pozyskania takiego promotora była jego intelektualna otwartość i literackie zainteresowania, które objawiły się między innymi w pisaniu bajek i dramatów.
Po kilku minutach zapomniałem, co było stawką mojego pierwszego spotkania z Profesorem. Był osobowością niezwykłą, żywym dowodem na to, że filozofia nie jest profesją, że przemyślenia, erudycja przekładają się na cechy osobowościowe. Tej rozmowy nigdy nie zapomnę, chociaż podobnych odbyliśmy w ciągu sześciu (a nie dziewięciu, jak podaje Profesor w książce Mentzla) setki razy. Być może dlatego, jakoś podświadomie, wykorzystałem maksymalny czas przewidziany regulaminem na napisanie pracy doktorskiej. Żeby kontynuować te nasze spotkania, które zawsze kończyły się wspólnym posiłkiem (w jadalni All Souls, przy jednym stole z takimi sławami jak Isaiah Berlin, albo w pobliskiej restauracji). Czy miałem ten czas dany jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu skracać?
Profesor Kołakowski był też wybitnym dydaktykiem. Raczej sugerował, niczego nie narzucał i tylko raz pozwolił sobie na brutalną interwencję. – Grzegorz, co to jest? Pan wyprodukował jakiś bełkot. Z pokorą przyznałem, że po rozmowach z brytyjskimi kolegami chciałem uwzględnić ich punkt widzenia. – Nie trzeba, niech oni robią swoje, a pan musi zachować integralność swojej pracy – zawyrokował. I tak już pozostało. Po tej rozmowie wróciłem do swoich lektur i pisania z wielką ulgą. W ostatnich latach spotykaliśmy się z Profesorem już sporadycznie. W moim życiu pozostawał obecny poprzez lektury książek, które wydawane były już w Polsce. Ale teraz, po Jego odejściu, widzę, że był to czas stracony, do książek można wrócić… Od kilku lat mieliśmy się spotkać na długą rozmowę.
|11
nowy czas | 12 września 2009
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Po krótkiej przerwie wakacyjnej wracamy do gry. Niektórzy spisali nas przedwcześnie na straty. Do tego stopnia, że z kilkunastu punktów w Londynie zniknęły nasze skrzynki dystrybucyjne. Jest to zwykła kradzież, a w przypadku konkurencji dosyć perfidna. Czytelników, którzy mogli zrozumieć, że zamknęliśmy działalność wydawniczą, przepraszamy. Skrzynek niestety w krótkim czasie nie zastąpimy nowymi. Nie będziemy się też wzorować na tej niechlubnej praktyce. Nie ukrywam, że do wakacji zmusił nas kryzys finansowy, co miało jednak swoje dobre strony. Od wielu lat w końcu wakacje, możliwość podsumowania tego co dotychczas zrobiliśmy i dowody wsparcia ze strony Czytelników jakby bardziej widoczne. Codziennie otrzymywaliśmy listy i telefony, a także wpłaty na fundusz wydawniczy „Nowego Czasu”. Wszystkim ofiarodawcom najserdeczniej dziękuję, nawet najmniejsza wpłata jest wyrazem wiary w nasze przetrwanie i potwierdzeniem potrzeby istnienia tytułu niezależnego na brytyjskim rynku wydawniczym. Szczególnie chciałbym podziękować Pani Irenie Michałowskiej i Pani Grażynie Maxwell za wyjątkowy gest zaufania i uznania. Dzięki ich pomocy redakcja „Nowego Czasu” mogła skrócić swoje nieplanowane wakacje. Dziękujemy też Panu Bonowiczowi i Panu Hulackiemu za kolejną wpłatę na nasz fundusz. Mam nadzieję, że w najbliższych numerach przyzwoitym poziomem i rzetelnością będziemy w stanie zrekompensować Czytelnikom naszą chwilową nieobecność. „Nowy Czas” wchodzi w nowy etap, bez taryfy ulgowej gazety wypełnionej reklamą, gazety, którą się ogląda a nie czyta. Co nie znaczy, że pozyskiwanie reklam przestało być w naszym przypadku konieczne. Zawsze jest konieczne, ale nigdy nie zrezygnujemy z zachowania proporcji i nie zgodzimy się na wypełnianie stron materiałem wkle-
janym z internetu. „Nowy Czas” miał być z założenia gazetą autorską, podobno stał się opiniotwórczą, co jest konsekwencją wyjściowego założenia, i taką pozostanie. Nie będziemy informować, że „Polak je łabędzie, gwałci i zabija”, bo jest to prymitywne uogólnienie. Nie będziemy, z szacunku dla Czytelnika, preparować informacji na temat parasolowej instalacji przed siedzibą Chanel 4, bo każdy zorientowany w temacie wie, że powstała kilka miesięcy temu i nie w związku z deszczową pogodą w lipcu. Przykłady można mnożyć, ale z tym związane jest ryzyko reklamy negatywnej, czego chciałbym jednak uniknąć. „Nowy Czas” ma być rejestrem nowego czasu Polaków na Wyspach. A w takiej optyce, z powodu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, znaleźliśmy się wszyscy, bez względu na staż pobytu na tych w gruncie rzeczy gościnnych Wyspach. Ma być zapisem życia pełnoprawnych obywateli Unii Europejskiej, którzy wybrali Zjednoczone Królestwo na swoje miejsce pobytu. Dlatego tak ważne, poza wydawaniem gazety, jest dla nas organizowanie spotkań, gdzie narodowość przestaje być barierą. Z takiego myślenia zrodził się pomysł projektu ARTeria „Nowego Czasu”. Najbliższa edycja 18-19 września. O szczegółach informujemy w innym miejscu tego wydania. Wszystkich Państwa serdecznie zapraszam.
kronika absurdu Spowolnione tempo budowy polskich autostrad ma swoje konsekwencje w planowaniu podróży przez niejednego kierowcę. Być może większość krajowych kierowców wie, że to, co znajduje się już na mapie, w terenie jeszcze nie istnieje. Ale są też naiwni, głównie zagraniczni kierowcy, przyzwyczajeni do rzetelności opisu na mapach. Jeśli autostrada jest w budowie, to jest to zaznaczone. Ciągły pasek oznacza istniejące połączenie. Tak było w przypadku odcinka Zgorzelec-Wrocław. Do Zgorzelca z Drezna wszystko zgodnie z mapą. Od Zgorzelca, prawie do Wrocławia, wzdłuż wykończonej już autostrady, która czekała na uroczyste otwarcie. A ponieważ politycy, którzy jak wiemy uwielbiają pozować do zdjęć przecinając wstęgi byli na wakacjach, ruch kołowy puszczony był objazdem wiejskimi drogami. Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Aktorzy do ról! Jest taka teoria, w myśl której imponujący intelekt i talenty aktorskie rzadko idą w parze. Zgodnie z tym poglądem dobry aktor powinien być, jeśli nie idiotą, to przynajmniej półgłówkiem. Aktor bowiem musi umieć bez reszty wcielić się w sceniczną postać, w czym skomplikowana psychika i żywy intelekt przeszkadzają, uniemożliwiając wejście w rolę całym sobą, bez dystansu. Pogląd ten, kiedyś rozpowszechniony, sprawiał, że aktorów traktowano w specjalny sposób. Nie oczekiwano od nich wypowiedzi głębokich, nie pytano o nic, co wykraczałoby poza życie zawodowe i karierę. Dziennikarze nie oczekiwali od gwiazd odpowiedzi na intrygujące ludzkość pytania, raczej woleli zapytać o ulubiony kolor, o plany filmowe, ewentualnie o jakieś anegdoty z teatru czy filmowego planu. Magia ekranu i zwiększająca się rola telewizji w życiu publicznym sprawiły jednak, że media zaczęły mieć skłonność do traktowania aktorów jako ekspertów – specjalistów od wszystkiego, od globalnego ocieplenia po zagadnienia bieżącej polityki. I zaczęło się! Teraz, gdy dowiaduję się, że w jakimś programie publicystycznym pojawi się aktor, mogę mieć pewność, że nie będzie pytany o zagadnienia aktorskiego warsztatu, lecz wypowie się w jakiejś aktualnej
kwestii politycznej czy ekonomicznej. Nawet wtedy, gdy aktor czyni publicznie wyznanie religijne, okazuje się, że w istocie wyznaje swoją wiarę polityczną. Któregoś dnia „Dziennik” przyniósł rewelację – odpowiedź na pytanie, o co, w jakiej intencji odmawia modły aktor Karolak. Okazało się, że Karolak modli się, by PO rządziła jak najdłużej… Bywają, niestety, poważniejsze skutki takiego podejścia do aktorów. Tomasz Lis, na przykład, ulubił sobie czynić gościem swego programu Michała Żebrowskiego, o którym, sądząc po jego intelekcie, powinienem chyba powiedzieć, że jest wybitnym aktorem. Ostatnio Żebrowski wypowiadał się na temat stosunków polsko-rosyjskich. Z wielką powagą i dydaktycznym zacięciem tłumaczył Polakom, że dla Rosjan są oni śmiesznymi istotami, budzącymi tylko śmiech pusty i pogardę. Dlaczego? Bo – tłumaczył Żebrowski – Rosjanie nie rozumieją rozpolitykowania Polaków. Oni od polityki mają przywódcę – Putina, nie muszą więc na co dzień polityką się zajmować, rozmyślać o niej, ani się o nią spierać. Ułomni Polacy nie mają przywódcy, więc każdy z nich musi sobie łeb polityką zaprzątać. Prawda, że śmieszne? Mądrości tych nauczył Żebrowskiego m. in. Nikita Michałkow, pro-
kremlowski reżyser i producent, ostatnio częsty pracodawca polskiego aktora (od czasu rosyjskiej superprodukcji „Rok 1612”, antypolskiego filmu historycznego, w którym Żebrowski zagrał). Gdy słuchałem wywodów aktora na temat głupoty Polaków i mądrości Rosjan, stawał mi przed oczyma typowy oficer NKWD z września 1939 roku, który patrząc z pogardą na świeżo wcielonych do sowieckiego państwa obywateli wschodnich ziem Rzeczypospolitej, na ich nieprzystosowanie do reguł sowieckiego życia powiadał, niby to dobrotliwie: „Ot, naród, jaki niezorganizowany!”, tym samym zapowiadając, że wkrótce i na tych ziemiach podbitych wszystko zostanie po sowiecku zrównane i uporządkowane. Śledząc wywód Żebrowskiego na temat politycznej mądrości posowieckiego narodu i jego przywódcy myślałem z pewnym żalem, że nikt ze zgromadzonej w studiu publiczności nie skorzystał z brzydkiego wzoru komunistycznego hasła z roku 1968 i zamiast: „Pisarze do piór”, nie zawołał: „Aktorzy do ról!”. Bo niech sobie Żebrowski gra ile chce u Michałkowa, niech sobie wierzy w mateczkę-Rosję i jej wodza, ale niech TVP nie staje się tubą prorosyjskiej agitacji!
12|
12 września 2009 |nowy czas
dobre, bo polskie Przy współudziale polskiej sieci przekazów pieniężnych SAMI SWOI kontynuujemy cykl – Dobre, bo polskie! Przedstawiamy w nim Was, naszych Czytelników, którym w Wielkiej Brytanii udało się założyć ciekawy, dobrze prosperujący biznes. Takich ludzi jest pokaźna liczba i o nich (Was) chcemy pisać. Jeśli sami coś ciekawego robicie, dajcie znać. Każda informacja, adres i krótki opis tego co robią (lub sami robicie) będzie mile widziana. O najciekawszych z pewnością napiszemy. Jak mówią statystyki, w Wielkiej Brytanii zarejestrowanych jest ponad 30 tys. firm prowadzonych przez Polaków. Nasze łamy są do Waszej dyspozycji. Zapraszamy!
Czasem wystarczy dobry pomysł Polscy fani ostrego grania mieszkający w Londynie z pewnością znają nazwę Silent Eternity. Zespół istnieje od kilku lat i z powodzeniem koncertował w wielu punktach stolicy Wielkiej Brytanii. Na jesieni powinna pojawić się „pełnometrażowa” płyta zespołu. Ale to nie wszystko – okazało się, że mają jeszcze jednego asa w rękawie... Na samych obrzeżach „należącego do Polaków” Hammersmith (właściwie to już Chiswick) swą działalność zinaugurowały Arch Studios.
Alex Sławiński Jest to wspólna inicjatywa dwóch gitarzystów kapeli: Marcina Pietrzyka i Andrzeja Sitnickiego, którzy prowadzą już swoje własne firmy w Anglii. Wiedzą więc, jak prowadzić biznes, który przynosi zysk. Tym razem jednak postanowili stworzyć coś nowego. Nie tylko z czystej chęci zarabiania pieniędzy. – Gramy razem już czwarty rok. W Londynie nie jest łatwo znaleźć dobrą i tanią salę prób. Nie wszędzie jest odpowiedni sprzęt, nie mówiąc o przyzwoitej akustyce – mówi Andrzej. – Postanowiliśmy więc stworzyć własne studio. Tutaj mamy trzy sale prób, wkrótce też otworzymy na piętrze studio nagraniowe. Z zewnątrz miejsce wygląda skromnie: stylowy szyld i drzwi z domofonem. Zero krzykliwości i zbędnych fajerwerków. Trzeba pamiętać, że w podobnych miejscach bardzo często zdarza się mieć próby znanym muzykom, którzy przy pracy potrzebują przede wszystkim spokoju. Jednak po przekroczeniu progu nie możemy mieć wątpliwości, gdzie się znaleźliśmy. Długi korytarz, wyłożony tłumiącym kroki dywanem ciągnie się przez całe pomieszczenie. Zaraz po lewej stronie jest biuro. Dalej – pierwsza sala prób. Ściany pokryte wytłumiającą gąbką, wzmacniacze, mikrofony, perkusja... Wszystko, co potrzebne, by rockowy kwintet czuł się jak u siebie. Obok – przestronna toaleta, przystosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych. Jak zaznacza Andrzej, takie są tutaj wymogi. Likwidowanie barier architektonicznych ma kolejną
zaletę: dzięki odpowiedniemu wyprofilowaniu różnic w poziomach podłogi udało się uniknąć schodów na dolnej kondygnacji. Gdyby więc któryś z odbywających tutaj próby bandów miał taką potrzebę, sprzęt muzyczny wjedzie na wózkach bez potrzeby dźwigania ciężkich głośników czy wzmacniaczy. W końcu korytarza – kolejne dwie sale prób. Oglądam zdjęcia przedstawiające jak to miejsce wyglądało na początku roku. Długa, ceglana kiszka, ciągnąca się pod przęsłem wiaduktu metra. W ciągu kilku miesięcy owo ponure, nikomu niepotrzebne miejsce zmieniło się w profesjonalnie urządzony przybytek dla muzyków. Nawet nie pytam, ile to wszystko kosztowało. Gdyż na każdym kroku widać, że Marcin z Andrzejem włożyli w zbudowanie sal bardzo wiele serca i ciężkiej pracy. Według słów właścicieli przedsięwzięcia, przy projektowaniu pomieszczeń trzeba było wziąć pod uwagę wiele obostrzeń natury administracyjnej: zamontować odpowiednie instalacje, spełnić normy emisji hałasu na zewnątrz, swoje trzy grosze dorzucił nawet konserwator zabytków (tak, tak – jak przyjdzie co do czego, to nagle okazuje się, że nieszczejący wiadukt staje się poważnym elementem dziedzictwa narodowego...). Z pewnością nie dało się tego wszystkiego zrobić „po kosztach”, wzorem niejednego landlorda, szykującego dom na wynajem. Jaki będzie zysk z tej inicjatywy? Nie wydaje mi się, żeby panowie liczyli na zrobienie tutaj milionów. Gdyby tak było, pewnie zostaliby maklerami giełdowymi a nie muzykami. Dziewięć funtów za każdą godzinę wycinania na gitarce (w weekend 12) nie wydaje mi
się wygórowaną ceną. Znam sale prób w Londynie, które biorą znacznie więcej, nie oferując w zamian nawet połowy tego, co znalazłem w Arch Studios. Jeśli podjeżdżamy samochodem, należy dorzucić haracz za parking publiczny obok studia. Dojazd środkami transportu publicznego nikomu nie powinien nastręczać kłopotów: stacja Stamford Brook znajduje się tuż za rogiem, zaś autobus 237, kursujący między Shepherds Bush i Chiswick ma przystanek tuż przy wyjściu ze stacji. Inne autobusy, którymi można się tutaj dostać to 391, 267 i 94.
Jak powiedział Andrzej, mimo że studio dopiero co otworzyło swoje podwoje, zainteresowanie nim jest już całkiem spore. Miałem okazję uczestniczyć w niedawnej „parapetówce”. Spotkałem na niej przedstawicieli kilku innych londyńskich kapel. Wspólne granie i wymiana poglądów trwały do późna w nocy. Jestem pewien, że już wkrótce owe zespoły porzucą swe dotychczasowe miejsca prób i poprzenoszą się na Stamford Brook. Albowiem dla wielu nie tylko cena czy wyposażenie sal stanowić będzie o atrakcyjności tego miejsca. Magnesem przyciągającym
muzyków do grania w Arch Studios może być atmosfera, która już zaczęła się wokół niego tworzyć. Możliwość spotkania ze znajomymi, wypicia herbatki lub dwóch, umówienie się na koncert – to również może być atutem nowego miejsca. Okazuje się więc, że aby osiągnąć sukces, nie trzeba powielać oklepanych standardów, otwierając tysięczną firmę, która działać będzie w jednej z „typowo polskich” branż. Czasami wystarczy dobry pomysł i konsekwencja w jego realizacji. Nawet jeśli sukces przełoży się nie tylko na pieniądze.
|13
nowy czas | 12 września 2009
ludzie i miejsca
Apparently Peckham has more artists per square foot than any other part of the capital or of any other part of the country.
SHABBY CHIC Text: Małgorzta Skawińska Photos: Mark Dodds
What is it about the Gormley family and their attraction to positioning their works up a height? Anthony Gormley gave us the well-beloved Angel of the North towering over the surrounding countryside and keeping an eye on the passing traffic down below; ‘The Angel’ was followed by a series of figures perched precariously upon the rooftops of the Heyward Gallery and other London buildings and now Anthony’s daughter, Paloma, has designed a structure crowning a semi-derelict car park in the heart of Peckham. Yes, Peckham, the one of the Trotter family fame from ‘Only Fools and Horses,’ is upping its cultural credential and fast becoming England’s capital of Urban Cool. The Trotter family’s descendants are being replaced by a young generation of artists who are finding trendy Hoxton too expensive and who have been invading the disused factories of this edgy part of London in their droves. Apparently Peckham has more artists per square foot than any other part of the capital or of any other part of the country. One of the leading galleries in the area, Hannah Barry, has masterminded a deal with the local council which has granted them permission to organise an exhibition of large installations and sculpture on the top two levels of a local multi-storey car park. ‘Frank’s Café & Campari Bar not only provides sustenance to the visiting culture-vultures, but constitutes an exhibit in itself within Barry’s ‘Bold Tendencies III’ show (open till September). The structure has been designed by Paloma Gormley in co-operation with her friend Lettice Drake and has become an overnight success story. The press coverage has been extensive, reaching across The Ditch to the Big Apple, where the New York Times published a review. This extent of publicity can be
partly due to the Gormley and Boxer names (‘Frank’ is Frank Boxer, the grandson of Mark Boxer, the famous ‘Marc’ cartoonist and ‘The Tatler’ editor and Arabella Boxer, one of the original celebrity chefs), but this should not distract from the fact that the Café is a beautiful feat of design, engineering and most of all ingenuity achieved on a very short shoestring indeed. The skeleton of the building is reminiscent of an inverted letter A and constructed out of recycled timber covered with red tarpaulin. Fixtures and fittings have been put together out of the same timber, as was the seating. Oil drums cut in two do for grills and small chunky pieces of blackboard serve as advertising space for the drinks and chef’s specials. All in all, the ambience of the bar is strangely evocative of a pirate ship sailing high above the surrounding roofs towards the city panorama on the horizon. Paloma and Lettice might have started a trend in urban regeneration, proving that even though you can’t make a silk purse out of a sow’s ear, you can take over a decrepit brutalist building and convert it into an apotheosis of shabby-chic romance. Let’s hope that the success of ‘Frank’s Café’ and of ‘Bold Tendencies III’ in a previously unloved location will become a challenge to councils and other owners of grungy properties all over the land.
14|
12 września 2009 | nowy czas
|15
nowy czas | 12 września 2009
agenda
agenda
the country. In my somewhat romanticised version of Old Macdonald’s Farm, I was certain that I wanted to have goats. I had visions of walking through yellow, sun-ripened wheat fields leading beautiful goats through the long grass. I cannot be entirely sure what this random affinity was based on – I certainly admire the powers of endurance required to exist in their chosen habitat which consists of the most mountainous and rugged regions. I was able to observe mountain-goats in their natural environment in Greece, where I was lucky enough to have slept under the stars whilst exploring the islands. One island in particular, Ikaria has a lenient relationship with freecampers, who climb up into the hills and sleep in the open by cascading fresh water waterfalls, only emerging for tiropita (cheese pastry), batteries (for music) and ouzo (aniseed flavoured Greek spirit). The island of Ikaria and the Ikarian Sea are named after the legendary Ikarus who’s father Daedalus fashioned wings of feather and wax in order to escape from King Minos. Daedalus warned his son not to fly too close to the sea or the sun, but Ikarus flew too close to the sun, melting his wings and fell to his death in the sea. We slept in hammocks and were only woken by the bells of mountain goats on their way up through the ravines – that was when I understood, that there are places on this earth where only goats can go. They won my respect and curiosity, I am also a Capricorn, but that may have less to do with it. As much as I may like to imagine myself as a graceful and athletic gazelle-goat mix, I am not sure that this would be my totem in the animal world! I discovered a quality which my partner and his son both share recently, in a valuable lesson. I happened to mention over dinner that I adored goats, in a relevant conversation about animals. Two days later we received a phonecall. Ross’s son had found two lady goats, called
‘nannies’, as a present. It was then I realised that I had better be careful what I say around the two of them. The saying ‘Be careful what you wish for’ has never been truer, because you just might get it and you may have no idea what it really means! The goats have a rather interesting story. If we had not agreed to take them, they were going to be killed. There was about a week in between us hearing of the goats and them physically arriving. They arrived out of a trailer, one white and brown with beautiful markings and perfectly formed horns, the other was black with a little white markings, but she was not able to stand and walk out of the trailer. She looked strange, her head had two big lumps where her ears should have been and huge wounds all over her little body. We could not believe that anyone would transport or give away animals in that state. These were farmers and for them, she is just an animal. I cried. She was savaged by a dog a few days prior to her arrival. The dog must have been the size of a wolf: she was in the worst state I have seen a creature in. She could not stand, her head was bloody and sore, her eyes were clouded over, there was a piece of hard, black flesh, which I diagnosed as gangrene, still hanging on to her head and her coat was falling out. We were convinced that she was going to die, that the universe had sent her to us, that we would make her a soft straw bed, give her water and let her pass on. Initially, on account of our inexperience, the goats colonized their own Garden of Eden. They roamed free in our large garden which runs all the way around the house and had our company which they demanded much of the time. These early days, like every novelty were magical. We watched them eating, climbing trees and drinking with their funny little tongues with wonderment, often spying them from the
kitchen window. Caine was banished to a tiny portion of the garden for unclear motives. He was constantly trying to get close to the goats in displays of running and barking. This made the goats nervous and Caine slightly unpredictable, on the one hand his wagging three-vertebrae-long tail was indicating friendliness, yet on the other, his snapping teeth spelled dinner. We were especially hard on Caine because
we could see the amount of stress his presence caused both goats. Sometimes however, Caine did get close to the goats, thankfully he left the wounded one alone, I wonder if nature told him that she was not a fair fight. It is definite, that a goat with horns against a large dog is a fair match, either could win with different merits. Whenever Caine got too frisky, he received a few short, sharp blows
from the horns. This was particularly effective when she cornered him against a wall or fence (which he could easily have jumped)! For a while this was a game which the goat enjoyed a little too much and she would chase Caine around the garden. The goats were able to seek shelter in an old wood shed with a roof, but we had no idea what we ought to feed them, if we could milk them or if they needed a proper house. Goats like all grazing animals are able to completely decimate an area before moving on, because nature drives them relentlessly to further shoots and leaves. The more I think about it, we as a species completely destroy our surroundings by cutting down trees, dirtying water and pumping pesticides all over the land, full-well knowing that we will stay where we are. Goats are driven by instinct, they always move on – their droppings fertilise future plants and the foliage grows again - what is our excuse? Soon, there were tiny pellets, like those rabbits produce, all over the garden. We began to feel like the goats ruled the outside space. In a final display of power the goat with horns jumped onto the outside table and looked straight into the window where she knew we were watching, as though to say – “I claim this table”. In the mean-time, I have been studying nutritional healing, which looks at using food, spirituality and emotional stability to create a well balanced picture of health. One of the best things you can do for your body is actually to jump on a rebounder, (sounds expensive, but it is just a trampoline), for thirty minutes a day if you can manage it. The reason being, that the jumping moves the lymph and stimulates the circulation in a more dynamic way than for example step-aerobics does. It is not as easy as you may think – we bought a ten foot trampoline which lives in the garden and we have been trying to jump on it every day. The goat also seemed to like the idea of jumping and nibbling what tiny green shoots we were lovingly watering in our vegetable garden, half of which is planted in grow bags. Goats will eat anything, whether it be flowers, weeds or clothes! As I sat surrounded by empty bags of earth where our future broccolis should have been, I sought refuge in a glass of wine and a cigarette as I waited in trepidation to tell Ross the news. As I sat, looking at the bottle, I noticed that it had a picture of a goat on it – as if they had not done enough damage already! The man at the wine
pisać, trzeba to poczuć, mieć żyły kipiące tętnem zawrotnych przeżyć, każdy por skóry wypełniony doświadczeniem, mięśnie wykute pracą i wygłodzony mózg. Postanawiam poczekać na presję Londynu. Dzień zaczyna się nieźle. Ahhhmed płaci, więc odwalamy resztę chałtury. Ray znów nie chce robić krawężnika. Hindus dostaje napadu gorączki roboczej i w te pędy wkopuje płyty w ziemię. Śmieje się szyderczo, powtarzając: – Da się? Da się?! Wzruszam ramionami. Przynajmniej ma chwilę radochy z życia i świadomość, że do czegoś się nadaje. Dzwoni Archie. Jest następna robota. Trzeci dzień, a mnie już odpadają ręce! Mam godzinę, żeby się przemieścić z ogrodu Ahhhmeda do ogrodu parę przecznic dalej. Biegnę ze sztychówką i grabiami w ręce, ale czuję, że nie wytrzymam bez jedzenia. Wstępuję na szybkiego chikenchipsa za dwa funty, którego pożeram brudnymi od królewskiej ziemi rękami. Taka moda. Nikt ci nie da złamanego, plastikowego sztućca. Żeżryj i odejdź. Archie z Magda już czekają. Ogród jest podobny do poprzedniego, ale wysokość i gęstość chwastów budzi moje najwyższe przerażenie. Trzeba je wyrżnąć do gołej ziemi, a potem zryć wszystko na głębokość pół sztycha. Ściągam koszulkę, pluję w
dłonie i... dzieje się coś dziwnego. Na taras przed domem wychodzi cała rodzina gospodarzy. Wytrzeszczone oczy, siwiejąca broda i krzywe nogi starego Hindusa do złudzenia przypominają mi wujka z Bielska, tyle że gość ma na głowie turban i trochę złota na szyi. Robi dziwaczne, wielkopańskie gesty dłonią, więc od razu nazywam go Maharadża. Matka, żona i córka wyglądają jak ruskie babuszki, różnią się tylko wiekiem i stopniem zniszczenia twarzy. Cała rodzinka rozsiada się z gracją w fotelach i czeka aż zaczniemy pracę. – Co jest grane? – pytam półgębkiem. – Przyszli zobaczyć, jak biali ludzie dla nich pracują – mówi Magda. – Taki resentyment postkolonialny – dodaje Archie. – Przywykniesz. Zerkam na taras. Cała rodzinka uśmiecha się życzliwie, tylko Maharadża posępnie spogląda spod turbana. Równocześnie z kolejnym jego dworskim gestem rozpoczynam operację odchwaszczania z absolutnym przekonaniem, że zostanę rasistą. Co oni tu będą sobie moim kosztem cyrk urządzać albo Bollywood na żywo... Robię swoje. Nareszcie mogę się rozkręcić. Nikt mnie nie pogania ani nie stopuje. Pot zalewa mi oczy, ale mięśnie z wdzięcznością przyjmują błogosławieństwo wysiłku. Archie rusza z kosiarką, a Magda pieli grządki. Okazuje się, że Mahara-
dża po wczorajszym meczu życzy sobie murawę jak na stadionie w Stambule – w kratkę, á la Liga Mistrzów. Po kwadransie kończę z chwastami. Ładuję zielsko do plastikowych worków, które znoszę pod ścianę domu. W pewnej chwili jeden z nich rozrywa się i cała zawartość wraca na angielską ziemię, której nie zdobył tak naprawdę ani Cezar, ani hiszpańska armada, ani austriacki malarz pokojowy – zdobyły ją dopiero hordy Hindusów, Pakistańczyków i Polaków. Klnę ile wzlezie zbierając rozsypane zielsko. Archie i Magda jako profesionale biorą po dziewięć funtów za godzinę, ja, pospolity robol, kopię za sześć. Pot wściekle atakuje. Podczas machania sztychówką wypijam dwa litry napoju za 39 p i wcale nie chce mi się do kibla. Wszystko wyparowuje, spływając po mnie. Chyba minąłem się z powołaniem. Łopata w moich rękach to narzędzie szatana. Wszyscy otwierają ze zdziwienia oczy, kiedy w ciągu dwóch godzin odwalam na cacy całkiem spory pas ziemi. Maharadża kiwa z uznaniem głową i zatrudnia mnie do zrobienia reszty ogrodu. Ledwo żyję, do chwili, gdy Archie wręcza mi kasę. Nagle czuję, że chętnie pokopałbym tę ziemię do północy. Ot, pazerność emigranta. Wracamy. Nasz wózek klekocze zabawnie, ale
nikt nie zwraca na nas uwagi. Fajny kraj. Im ktoś jest bardziej odjechany, dziwaczniej ubrany i ufryzowany, tym lepiej. U nas dostałby w łeb w ciemnej bramie, a tu paraduje, jakby był karnawał. Pierwsze zrobione funty radośnie podzwaniają w mojej kieszeni. Wyrok zapadł. Dostałem ileś tam lat ciężkich robót i nie widzę sensu wydrapywania na ścianie kolejnych kresek, które za siedem dni będę mógł ceremonialnie przekreślić. Sekundy i minuty nie liczą się w ogóle, tak jak dni. Godziny bywają ważne, o ile kasuję za nie co łaska albo te w nocy, kiedy nie śpię. Wiekszość Hindusów z okolicy poznała się na mnie i niemal na kolanach błagają, bym dał im numer telefonu. Próbują ominąć Archiego, który inkasuje dwa funty za każdą godzinę mojej roboty. Nic z tego. Jestem lojalny. Facet mnie przygarnął pod swój dach i jeszcze dał pracę. Wcinam co rano tosty moje powszednie i całą siłą woli powstrzymuję się, by nie pobiec ich wyrzygać. Bez opiekacza ich chleb nie nadaje się do jedzenia. O reszcie produktów nawet nie wspominam. Dałeś im, Boże, te hojne dary, a oni żrą czikeny z frytkami, hamburgery i ociekającą olejem rybę w gazecie. Z zazdrością myślę o tych, których stać na wypady do knajpy. Za dwie godziny pracy mógłbym nieźle i smacznie pojeść w jakimś przybytku Chińczyków, Nepalczyków, Włochów
czy Hiszpanów, ale mi szkoda. Albo to piwo – Stella Artois, Grolsh, Fosters, Kronenbeurg. Kubki smakowe strajkują, endorfiny odwracają się dupą. Pewnie, że jest Żywiec, Tyskie i Okocim, ale cwaniaczki się na nich poznały i żądają nieraz półtora funta za sztukę. Wyżywam się, ile mogę w naszej kuchni, bo prawie nikt ze squatowców nie zawraca sobie głowy gotowaniem. Żal mi ich, kiedy patrzę jak odgrzewają dziwaczne dania z puszki albo mrożoną pizzę w mikrofalówce. Tylko Archie z Magdą rzadko jedzą w domu. Między kolejnymi zleceniami zaglądają na czikena albo special lunch do jednej z tysięcy knajpek. Fajnie im. Może i ja kiedyś tak będę mógł. Robię wywar z udźca kurczaka (1 kg – 99 p w tanim sklepie dla emigrantów), cebuli i ziemniaków, a na drugie rybne paluszki (18 p za 10 sztuk). Skromne jedzenie, ale pachnie w całym domu. Squatowcy schodzą się, jak cienie, by w wciągnąć w nozdrza ten boski aromat i obejść się smakiem. Zszokowałem ich już pierwszego dnia. Kiedy podsmażyłem odwawelską z cebulą, nie mogłem opędzić się od chętnych do spróbowania. Nawet Łotyszowi ten zapach coś przypominał. I tak co dnia. A to spaghetti á la’ maison z mięskiem albo pieczarkami, a to ryż w sosie w wersji na słodko, na kwaśno i na ostro, a to wielka noga „ptaszyska” (to
The Goat Chronicles
Sophia Butler
F
or several months I have been inhabiting a new reality. I went from party-loving city girl, to rosy-cheeked country bumpkin in a couple of months. Sometimes I wake up in the morning and I cannot believe that this is my life, it feels simultaneously so grounded and yet, so surreal. It's not that I don't still enjoy a party or dressing up, but there is something far more fulfilling in the simple tasks of country life. By far the most disconcerting phenomena is the way time seems to pass slower, yet in a day it does not seem to be possible to accomplish much more than walking the dog and cooking the day’s repasts. All of a sudden I become tired with the fading sun and able to rise with the dawn of a new day - this is all very new to me, in the past I have preferred a rather more nocturnal mode of existence, I thought I was not a ‘morning person’, but apparently all that can change. Ross, my partner, Caine, the dog, and I have all settled into the rhythms of life at Ladyholm. I had always entertained the idea of living in
shop in our nearest town recommended it to me, as I usually choose wine on whether I like the label, but this has become increasingly difficult with new world wines, as the labels are often uninteresting and very shiny. This was the end of that era for the goats and the end of my wine ignorance! The wounded goat was eating, drinking and producing a strange sound which we thought maybe due to the fact that she cannot hear well and her ‘maaa’ is distorted making her sound like something out of ‘Star Wars’. She came back to life, slowly, tentatively standing, walking a little, becoming a goat again. At nutritional school, they teach us that when we are sick the best thing we can do is observe a dog – when he is sick, he only drinks water, fasts and sleeps. Whenever I am sick, my Mamusia in true Polish character feeds me rosol, black tea and kaszki, because tradition says that we need to keep up our strength when we are sick. If you need to eat when you are unwell, then all kaszki are fantastic; millet, buckwheat, pearl barley. Apparently though, food does not give us energy – in a healthy person 70% of energy should be made from light alone. Food nourishes us with vitamins and minerals, but when was the last time you ate a meal and felt like going to the gym? Digestion diverts blood and water from other duties and our organism can only do one of two things at one time – restore and repair or defend against bacteria/illness. With the goat eating, she was going to survive and she needed a name. A friend of ours came round for dinner, he is a film-maker and suggested that we call the wounded goat ‘Ears’, like in an Italian mafia film, where the character called ‘Fingers’ has none. We liked the idea, so we now have ‘Horns’ and an ironically named ‘Ears’ - the gangster! Whilst walking Caine I often think back to ‘running the gauntlet’ of Hyde Park's big dogs which my terrier much loved to attack - to the anger and dismay of other dog owners. I think we never really get to know a breed of dog until we have grown to love one if it’s kind. In my mind, Dobermans always had a kind of ‘toughguy’ image. When my parents and I decided on a dog, it was because I had always wanted one and happened to talk to a friend of the family who bred border terriers. I was convinced from that moment on that this was what we needed to get, they are small dogs, which we thought would be more manageable in a London flat. It seems that the bigger the dog the less aggressive,
the better it is disciplined and the less unpredictability. However I would gladly trade in some of my terrier’s quirks for a quieter life! A terrier is what you call a value for money dog – it has enough stamina, guts and machismo for several big dogs. Yes, there's no doubt that in every terrier's mind lives the self-image of a lion, whereas, in the doberman, it seems there lives a much more gentle creature who is just as loving but not a victim of 'little man' syndrome! Visits from Mamusia and the Polish contingent brighten our times here. From the second she arrives there is a flurry of activity, from cooking to complete reorganisation of the kitchen. Mamusia spends much of her time with her glasses on, digging in the attic amongst all the books and furniture which belong to the landlady. She periodically comes running down the stairs with dusty books in her hands, asking which one I think is valuable. She is on a hunt for the bialy kruk which she is certain she can sense amongst the cobwebs. A Polish Mamusia is a wonderful asset, she has an answer for everything and an innate knowing how things should be, (whether one should wear their hair up or down, how many times a day to feed animals, how to lose weight, the meaning of life – the list is endless). I often wonder if all this information is downloaded from the collective wisdom of our species when a woman becomes a Mamusia, (I am counting on this, which is probably why I would like to have five children!). On account of there being no replies to Caine’s lonely-heart advert, the nine-year bachelor, (well perhaps not completely, but nothing longlasting), is still in search of a companion, perhaps even a bride – he is getting too old to play hard to get. After the last disastrous attempt at matchmaking, we decided not to be too hasty. It seems that dog-courtship like our own, needs time to blossom into something different - whether this ends with; a smile, (a display of sharp teeth opposite to the signals within the human species), complete indifference, or some frolicking in the grass rests on the delicate matter of body-language. The search continues...
squatowe określenie przerośniętego, angielskiego kurczaka), z ziemniakami w mundurkach czy zapiekanka typu „tygodniowy przegląd lodówki”. Tylko jak czasem pomyślę, że wy tam chrupiecie schaboszczaka, pierogi ze skwarkami albo bigos, to mi kichy wykręca na wszystkie strony. Uwielbiam jeść. Uważam to za największą przyjemność w życiu. Wiem, co teraz powiecie, ale wierzcie mi, seksu nie da się uprawiać kilka razy dziennie do samej śmierci. Ciągle jestem na etapie poszukiwania dostawcy produktów kulinarnych, który spełniłby moje oczekiwania. Niestety, każdego dnia szanse maleją. Minął miesiąc, zanim pojechałem pierwszy raz do centrum. Do tego czasu całym moim światem był pusty pokój na squacie i cudze ogrody. Nie wychylałem nosa z kilkukilometrowego kwadratu czterech skrzyżowań. Pojechałem na Victorię tylko dlatego, że jeden uprzejmy kierowca autokaru przywiózł mi paczkę od Anety. Wziąłem „azetkę”, mapę metra i z sercem na ramieniu wsiadłem do pociągu. W każdym wagonie są wypisane kolejne stacje, więc uspokoiłem się, a nawet poczułem pewnie. Postanowiłem przesiąść się na South Kensington na zieloną linię District albo żółtą Circle, którą tak chętnie jeździł nocą bohater „Zaułka łgarza”, bo linia krąży wokół centrum, bez jakiejkolwiek stacji początko-
wej ani końcowej. Na South Kensington zastałem pusty peron i informację z głośników, że District i Circle Line są „out of service”, bo trwa remont torowiska. Wyjąłem tube map. Okazało się, że mogę pojechać „pikadilką” na Green Park i stamtąd linią Victoria dojechać na dworzec. A mam was w dupie – pomyślałem, unosząc się polskim honorem i polazłem na nogach. Na mapie to była jedna stacja, lecz w praktyce pół godziny intensywnego marszu.
Słowniczek/Glossary: • Mamusia – Mother, dimunitive form, Mummy • Rosół– Polish chicken soup • Kaszki – wholegrains, dimunitive form • Biały kruk – Valuable book
jacek ozaist
WYSPA [09] Zapalam kolejno światło, potem papierosa. Sięgam po Wilsona. Znów te ciarki, znów zazdrość i obawa, że nigdy nie będę umiał tak pisać. Posłuchajcie: Na niebie wystąpiły zacieki wątłego blasku, który kapie na moje powalone nostalgiczne „ja”. Antracytowa rzeka wibruje szeptem i sykiem. Dzień zaczyna rozkładać swój brudny kramik. Wypoczęci, gotowi stawić mu czoło ludzie ściągają do miasta. Londyn przybiera swój poranny nastrój: przeciąga się leniwie w błogiej jeszcze apatii. Parę razy rzucałem pisanie, jakby to był jakiś nałóg. Pierwszym razem po lekturze „Łuku Triumfalnego”, później po „Ptaśku”, ale najdłuższą przerwę miałem po „Murach Hebronu”. Albo to: Miasto zaczyna lśnić twardym światłem bladego świtu, który spada jak kosa z posępnego kurhanu chmur piętrzącego się na strupieszałym niebie. Czysta poezja prozy! Mięsista, posępna, przewrotnie zadumana, mrugająca jednym okiem, a drugim wypatrująca reakcji czytelnika. Żeby tak
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix
www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
16 |
12 września 2009 |nowy czas
czas pieniądz Podatki a nieruchomości biznes media nieruchomości
Krzysztof Wach
Inwestowanie w nieruchomości jest w Wielkiej Brytanii bardzo popularne. Możliwość łatwego i szybkiego znalezienia lokatorów (szczególnie w Londynie) pozwala właścicielom na bezproblemowe spłacanie kredytu hipotecznego z dochodu uzyskiwanego z wynajmu. Dodatkowo, ciągły wzrost cen nieruchomości gwarantował (piszę w czasie przeszłym, ponieważ kryzys światowy spowodował spore zawirowania na rynku nieruchomości) właścicielowi osiągnięcie zysku w przypadku jej sprzedaży.
Przez wiele lat we wszystkich mediach bez trudu można było znaleźć poradniki jak kupić nieruchomość, wyremontować ją, wynająć lub ewentualnie od razu sprzedać, oczywiście z zyskiem. Każdy zapewne nie raz słyszał wśród znajomych i sąsiadów o nieruchomości porównywalnej do własnej, sprzedanej z zyskiem. Można powiedzieć, że społeczeństwo w Wielkiej Brytanii zostało „opętane” kupowaniem nieruchomości pod wynajem. Każda osoba wynajmująca dom (landlord), wchodzi tym samym w transakcję z podwynajmującym (tenant) i ma obowiązek poinformować o tym fakcie HM Revenue and Customs. Może się to odbyć telefonicznie lub poprzez złożenie odpowiedniej aplikacji. Od tego momentu osoba taka powinna rozliczać się z uzyskanego dochodu przez składanie rocznej deklaracji podatkowej self assessment.
Dochód z wynajmu nieruchomości oraz koszty jego uzyskania deklarowane są w takich samych terminach jak rok podatkowy, tzn. od 6 kwietnia danego roku do 5 kwietnia kolejnego roku. W przypadku posiadania kilku nieruchomości, cały dochód ze wszystkich wykazuje się w tej samej deklaracji podatkowej. Warto podkreślić, że jeśli nieruchomość jest własnością kilku osób to dochód i koszty związane z wynajmem należy podzielić przez liczbę właścicieli. Każdy współwłaściciel uwzględnia wtedy swoją część zysku we własnej deklaracji podatkowej. Tak jak w każdym innym biznesie – chociaż warto podkreślić, że wynajem nieruchomości nie jest klasyfikowany w brytyjskim systemie podatkowym jako biznes sensu stricto – landlord ma prawo odpisać sobie wiele kosztów od uzyskanego dochodu z wynajmu. Mogą to być odsetki od kredytu uzyskanego na zakup nieruchomości (mortgage interest), koszty napraw i remontów, opłaty dla agencji pośrednictwa nieruchomości, opłaty prawne czy księgowe, council tax, koszty eksploatacji, bieżące utrzymanie, itp. Od obliczonego dochodu netto płaci się podatek. Jeśli jest strata (koszty przewyższają dochód) to mogą one zostać przeniesione na kolejny okres rozliczeniowy, stając się ulgą podatkową. W rzeczywistości większość landlordów osiąga stratę z wynajmu nieruchomości. Dzieje się tak dlatego, że lwią część przychodu pochłaniają odsetki od kredytu udzielonego przez bank na zakup nieruchomości. Dochodzą jeszcze koszty utrzymania nieruchomości. Jeśli landlord umebluje nieruchomość przed wynajmem, to przysługuje mu wtedy dodatkowy ryczałt w wysokości 10 proc. przychodu z wynajmu na
amortyzację umeblowania (Wear and Tear Allowance). Praktycznie dochód pojawi się po spłaceniu kredytu, ale jak już wspomniałem na wstępie, celem większości inwestycji w nieruchomości jest nadzieja na wzrost jej wartości w czasie i możliwość sprzedaży na rynku wtórnym, najlepiej po całkowitej spłacie kredytu. Pamiętać jednak należy, że dochód ze sprzedaży nieruchomości jest opodatkowany podatkiem kapitałowym (capital gains tax). Tutaj warto odnieść się do ustawy o podatku kapitałowym, a w szczególności paragrafu 222 (Section 222, Taxation of Capital Gains Act 1992), który mówi, że każdy podatnik (małżeństwo lub civil partnership rozpatrywane są tutaj jako jedna komórka) ma prawo do posiadania jednej nieruchomości, której ewentualna sprzedaż jest zwolniona z podatku kapitałowego. Nieruchomość taka klasyfikowana jest jako główna prywatna rezydencja (Principal Private Residence – PPR). W sytuacji, gdy podatnik nabywa drugą nieruchomość mając już swoją PPP, dość istotne jest poinformowanie urzędu skarbowego w przeciągu dwóch lat od nabycia nieruchomości lub zmiany miejsca zamieszkania, która z nieruchomości traktowana
ma być jako główna rezydencja dla celów podatku kapitałowego. Często się bowiem zdarza, że kupując nową nieruchomość podatnik decyduje się do niej wprowadzić, a wynająć starą nieruchomość. To dość korzystne rozwiązanie z punktu widzenia podatku kapitałowego, ponieważ sprzedaż PPR w ciągu trzech lat od wyprowadzki jest w dalszym ciagu zwolniona z podatku kapitałowego. Na przykład można od razu przeprowadzić się do nowo nabytej nieruchomości, starą wynajmować przez kolejne trzy lata, a następnie ją sprzedać. Uzyskany w ten sposób dochód ze sprzedaży zwolniony jest całkowicie z podatku kapitałowego, pomimo że przez trzy lata nieruchomość była wynajmowana. Jeśli jednak podatnik zdecyduje się na dalsze wynajmowanie nieruchomości, a na sprzedaż po okresie większym niż trzy lata, ustawa o podatku kapitałowym również oferuje ulgę podatkową, tzw. Letting Relief (Section 223 TCGA 1992), która zmniejsza ostateczną kwotę płaconego podatku kapitałowego. Na zakończenie warto wspomnieć, że dużo podatników w Wielkiej Brytanii odnajmuje jeden pokój w swoim domu dla tzw. lodgers. Pamiętać należy, że to również dochód,
który należy zadeklarować w rocznym zeznaniu podatkowym. Jednak kwoty przychodu są zazwyczaj mniejsze niż w przypadku wynajmu całego domu, dlatego system podatkowy uwzględnia dodatkowe opcje opodatkowania. Pierwsza to zadeklarowanie dochodu z wynajmu pomieszczenia i odpisania wszystkich kosztów związanych z uzyskaniem tego dochodu. Koszty mogą być różnorodne i część z nich została już opisana powyżej, ale przy jednym istotnym zastrzeżeniu – muszą one dotyczyć wydatków poniesionych na utrzymanie wynajmowanego pokoju, a nie wydatków związanych z utrzymaniem całego domu. Drugą opcją jest odliczenie tak zwanej ulgi – Rent a Room Relief, która obecnie wynosi £4,250. W takiej sytuacji od dochodu z wynajmu (do wysokości £4,250) nie ma żadnej należności podatkowej do zapłaty. Po przekroczeniu tej kwoty obowiązują zasady ogólne. Każdy podatnik wynajmujący pokój w swoim domu ma prawo wyboru opcji z początkiem nowego roku podatkowego. Zachęcamy Czytelników do przesyłania pytań na temat prowadzenia własnej firmy, rozliczeń podatkowych itp., na które Krzysztof Wach, specjalista ds. księgowości, chętnie na łamach Nowego Czasu odpowie. Pytania prosimy kierować do redakcji (redakcja@nowyczas.co.uk) bądź bezpośrednio do autora:
KrZysZtof WaCh Msc aCCa Kancelaria Księgowości i Doradztwa Podatkowego kjwach@kjwaccountants.co.uk 079600 39267 016896 09551
|17
nowy czas| 12 września 2009
styl życia
Gdy nadchodzi jesień Dni coraz krótsze i chłodniejsze, liście na drzewach zmieniają kolor, zaś my coraz częściej zaglądamy w zapomniane zakmarki garderobianych szaf, w poszukiwaniu cieplejszych ubrań. Wszystko wskazuje, że tegoroczne lato ma się ostatecznie ku końcowi. Alex Slawiński
Już za kilka dni słońce wkroczy w znak Wagi, oficjalnie rozpoczynając kalendarzową jesień. Jesień, która w Anglii jest wyjątkowo długa, szara i paskudna. Zdawać się czasem może, że – z braku znanych nam z Polski mroźnych zim – trwa ona aż do końca marca. Przyroda, szykująca się do nadejścia słot, zamanifestowała niedawno swą obecność w moim ogrodzie. Częściej niż zwykle zapuszczają się do niego lisy. W poszukiwaniu resztek jedzenia rozszarpują worki ze śmieciami, które gromadzę na tyłach domu w oczekiwaniu na cotygodniowy collecting day. Wywalają zawartość, rozciągając ją po całym ogrodzie. Przy okazji – swym niezbyt przyjemnym dla nas sposobem – dokładnie zaznaczają okupowany przez siebie teren, przez co mój ogród zaczyna śmierdzieć niczym lisia kloaka. Ech, jesień potrafi być naprawdę nieprzyjemną porą roku. Chociaż... Czasami umie również naprawdę mile zaskoczyć. Oprócz denerwujących rudych bandytów, na terenie mojej posesji pojawiło się kilka żab. Jedna z nich spożywając soczystą dżdżownicę, skutecznie zniechęciła mnie do sprawdzenia, czy aby nie jest zaklętą księżniczką. Nie mam pojęcia, skąd owe sympatyczne stworzenia biorą się w moim ogrodzie. O ile mi wiadomo, żaden z moich sąsiadów nie ma u siebie sadzawki ani basenu, a jednak każdej jesieni udaje mi się natknąć na kilka z nich. Niedawno też przyszedł do mnie jeż. Zwierzak poszedł na łatwiznę. I zamiast – wzorem żab – urządzić sobie polowanie na pomniejsze żyjątka, ruszył wprost do kocich misek, napychając żołądek whiskasem. Nie wiem, czy pójdzie mu to na zdrowie, niemniej jednak kocie jedzenie najwyraźniej mu smakowało. Jak widać – nie tylko ludzie czynią przygotowania przed rozpoczęciem chłodów. Podczas kiedy my przewalamy szafy zastanawiając się, które z ciuchów zostawić w oczekiwaniu na przyszłoroczny sezon, których się pozbyć, a które wyjąć i odświeżyć, gdyż już wkrótce mogą znów być przydatne, dla przyrody to również okres nawału zajęć. Drzewa i krzewy pozbywają się odzienia z liści, nieprzydatnego podczas zimowego snu, zaś zwierzęta na odwrót – robią wszystko, by pod skórą zgromadzić jak najwicej tłuszczu. Warto im czasem nieco pomóc. Wbrew pozorom – miasto wcale nie jest betonową pustynią. Na terenie samego tylko Londynu żyją setki gatunków roślin i zwierząt. Niektóre z nich są tu od zawsze, inne zostały przywleczone przez człowieka. Wszystkie łączy jedno: chcą przeżyć i rozmnożyć się, dając początek kolejnym generacjom. Jeśli my chcemy, by z owej różnorodności cieszyły się także następne pokolenia ludzi, powinniśmy wesprzeć otaczającym nas stworzeniom w ich próbie przetrwania.
Jeśli jednak poczujemy już w sobie ducha przyrodnika, pamiętajmy, by swoim nierozważnym działaniem nie narobić więcej szkody, niż pożytku. Karmiąc ptaki czy wiewiórki w miejskich parkach, możemy narazić się na spory mandat. Również beztroskie zostawianie jedzenia w przydomowym ogródku może negatywnie odbić się na londyńskim ekosystemie. W kraju, w którym jedna trzecia żywności ląduje na śmietniku, od lat notuje się olbrzymi wzrost populacji szczurów. Szacuje się, że jest ich obecnie w Wielkiej Brytanii ponad 80 mln (o 20 mln więcej niż ludzi). Również i lisy mnożą się w wielkim tempie. Od momentu, gdy brytyjski parlament podjął decyzję o zakazie polowań na te zwierzęta, ich liczba szybko wzrasta. Nie tylko w countryside, gdzie odstrzeliwano najwięcej lisów, ale również w samej stolicy. Co więc możemy zrobić? Czasami wystarczy, że po prostu nie będziemy zakłócać naturalnego rytmu życia poszczególnych stworzeń. Spacerując wzdłuż Regent’s Canal niejednokrotnie widziałem właścicieli psów, puszczających swoje czworonogi samopas, lub rodzinki piknikujące przy samej wodzie z rozwrzeszczaną dzieciarnią. Mieszkające tam kaczki, gęsi i łabędzie nie najlepiej znoszą hałaśliwe towarzystwo. Zaś rzucany im chleb nie służy ich żołądkom. Również i czaple – lubiące ci-
szę i spokój – chyba nie mają tam udanych łowów, będąc co chwilę przeganiane z jednego brzegu na drugi. O wszelakim śmieciu, pływającym w wodzie i zalegającym brzegi kanału, chyba nie muszę wspominać. Kiedyś, oprócz setek puszek, butelek i foliowych worków, widziałem nawet pływający telewizor. Regent’s Canal to nie kanał telewizyjny, zaś my w podobnych miejscach jesteśmy tylko gośćmi. Nie zachowujmy się więc tak, jakbyśmy byli właścicielami owych terenów. Tym bardziej że przecież w swoim własnym domu czy ogrodzie zazwyczaj nie robimy takiego śmietniska. A skoro już wspomniałem o ogrodzie... Jesień to okres, w którym wiele osób pali liście, pozostałości po koszeniu trawnika i stare gałęzie. Nie wiem, czy jest to dobry sposób w dobie, gdy wszystkie ogrodowe odpady możemy wywieźć na wysypisko i wyrzucić do specjalnie przeznaczonych do tego celu kontenerów.
Później owe nie potrzebne nam zielone odpady zostają przerabiane na wartościowy nawóz, przydatny do nawożenia ogrodu w kolejnym roku. Bez smrodzenia dymem po całej okolicy i niebezpieczeństwa pożaru. Jeśli już jednak zdecydujemy się na spalenie zgromadzonych w kącie ogrodu stert – co nie zawsze jest w pełni legalne w Wielkiej Brytanii – sprawdźmy chociaż, czy wśród liści i patyków jakiś jeż nie urządził sobie zimowego legowiska. Jeśli w naszym ogrodzie stoi jakaś buda, altanka czy większa szafka na narzędzia, nawet jeśli nie jest używna w czasie zimy, zajrzyjmy do niej czasem. Może być tak, że jakiś zwierzak zamieni ją na swój hotel. Często wejść jest łatwo, zaś z wyjściem może być dużo większy kłopot. Znalezienie wiosną gdzieś w kącie zmumifikowanego jeża albo nietoperza z pewnością nie będzie najprzyjemniejszym widokiem. W Londynie żyje wiele nietoperzy. To właśnie one są częstymi lokatorami ogrodowych przybytków. W poszukiwaniu schronienia wlatują do wnętrza. Nie pozwólmy, by stało się ono ich więzieniem. Z kolei jeśli postanowimy dokarmiać w zimie ptaki, pamiętajmy, żeby być w tym konsekwentnym. Ptaki szybko przyzwyczajają się do miejsca, o którym wiedzą, że mogą w nim zdobyć coś do jedzenia. Jeśli więc po miesiącu,czy dwóch znudzi nam się wystawianie im żywności, dla wielu z nich może to oznaczać spore kłopoty. Poza tym – tak naprawdę – wiele ptaków wcale nie potrzebuje naszej pomocy w dokarmianiu. Wystarczy, że spojrzymy na to, jak znakomicie radzą sobie wszędobylskie gołębie czy sroki. Wiele osób stosuje karmniki tak skonstruowane, by dostęp do nich miały tylko małe ptaki. Małe otwory wlotowe, czy gęste szczebelki uniemożliwiają gołębiom i krukowatym dobranie się do wykładanego jedzenia. Może więc warto zaopatrzyć się w taką właśnie budkę. Dobrze też już za wczasu pomyśleć, by powiesić je w odpowiednim miejscu. Towarzystwo osiedlowych kotów i wiewiórek może każde stworzenie skutecznie zniechęcić do składania wizyt. Każdego roku, kiedy mija wrzesień, obiecuję sobie, że to moja ostatnia jesień w Wielkiej Brytanii. Nie znoszę wilgotnej i nieprzyjemnej pory, która ciągnie się od końca października do połowy marca. Jednak lata mijają, a ja nadal jakimś dziwnym trafem – zamiast w słonecznej Hiszpanii – witam wiosnę w zapowietrzonym Londynie. Jeśli więc mamy tu żyć, postarajmy się, by owo życie było jak najlepsze. Zarówno dla nas samych, jak i napotykanych zwierzaków. Gdyż jestem przekonany, że nie tylko my, ale też i one – w sobie znanym języku – powtarzają często „oby do wiosny”.
18
12 września 2009 | nowy czas
czas na relaks Sonda redakcyjna
JESIENNE WIKTUAŁY
» Kilka dni temu znajomy zagadnął mnie,
mANIA GOTOWANIA
czy wiem, że już za tydzień kończy się lato. Nie musiał pytać. Przyroda już od dłuższego czasu zapowiada koniec lata i jesień zbliża się szybkimi krokami. Można by się smucić, że odchodzi najcieplejsza pora roku i to, co symbolizuje – wolność i beztroskę. Ale jesień również potrafi być piękna.
mikołaj Hęciak
Można by powiedzieć, że jesień jest bardziej dojrzała niż lato i brzemienna w przesmaczne plony. To teraz jest czas, by cieszyć się całą różnorodnością warzyw i owoców, a rolnicy i sadownicy niedługo będą mogli odpocząć. Nam, spędzającym tę porę roku w Wielkiej Brytanii, nie dane będzie cieszyć się „polską, złotą jesienią”, ale ta angielska też ma swój urok. I przynajmniej ceny żywności chwilowo spadną. Teraz, we wrześniu, możemy rozejrzeć się za ostatnimi w tym roku karczochami Globe, a za chwilę zaczną pojawiać się te zwane Jeruzalem. Powoli kończyć będzie się sezon na fasolki i brokuły. Ale już pojawiają się różnej odmiany kapusty. Swój sezon zaczyna seler naciowy i cykoria oraz cebula, podobnie jak pierwsze białe pietruszki czy pasternaki. Możemy też przebierać w obfitości buraków, marchwi, kalafiorów czy sałat z rukolą na czele. Znajdziemy teraz i pachnące pomidory i bakłażany oraz korżetki. Szukając świeżych owoców na lokalnych placach targowych znajdziemy już jabłka i gruszki, śliwki i jeżyny. Przy odrobinie szczęścia te ostatnie można znaleźć w niektórych parkach w samym Londynie, świeże, prosto z krzaka. Szkoda tylko truskawek, ale te mogą być godnie zastąpione przez rabarbar. Korzystając z obfitości świeżych warzyw dostępnych na rynku zaproponuję kilka prostych przepisów z ich wykorzystaniem.
poznamy dziś ciekawą alternatywę dla fasolki z wody. Na pół kilograma fasolki potrzebujemy 50 g masła; odrobinę oliwy z oliwek; 6 ząbków czosnku; 1 łyżeczkę posiekanej świeżej szałwii; 2 łodygi szczypioru (spring onions); 1 łyżkę posiekanej zielonej pietruszki i 2 łyżki soku z cytryny. Na małym ogniu rozpuszczamy masło i oliwę. Czosnek i szałwię podsmażamy kilka minut pod przykryciem, aż czosnek całkowicie zmięknie. Następnie rozgniatamy go widelcem. W międzyczasie tniemy fasolkę w paski i gotujemy około 6-8 minut w osolonej wodzie, aż zmięknie. Po odcedzeniu łączymy z czosnkiem, mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem do smaku. W bardziej pikantnej opcji możemy dodać drobno pokrojoną papryczkę chilli.
SURÓWKA Z CYKORII I GRUSZEK Świeża tegoroczna cykoria zagościła już na sklepowych półkach. Należy do tej samej rodziny co sałaty. To, co ją wyróżnia oprócz kształtu to gorzkawy, zdecydowany smak. Można zmniejszyć jego intensywność przez podduszenie cykorii. W ten sposób
SAŁATKA Z ZIELONEJ FASOLKI Możemy do tego wykorzystać green beans albo runner beans, czy mniej popularny w Anglii french beans (odmiana ta jest bardziej obecna na kontynencie). Fasolka ma wszystkie cechy potrzebne w dietetyce: mało tłuszczu, dużo błonnika, znaczną ilość witaminy C, dostarcza też witaminę A i wapno w niewielkich ilościach. Poza tym jest smaczna i łatwa w przygotowaniu. Jej żółte odmiany nie są popularne w Anglii, ale zielone są niemniej wdzięcznym produktem kulinarnym. Oprócz podstawowego podawania prosto z wody, czasami z masłem albo bułką tartą jako dodatek do głównych dań, znajduje też wiele zastosowań w sałatkach. Dzisiaj proponuję sałatkę z zielonej fasolki. Trudno może jednoznacznie przyjąć, że jest to sałatka, ale
mamy jeszcze jeden dodatek do głównego dania. Jeżeli jednak ostrość cykorii, zwanej też endywią, nam nie przeszkadza, możemy przyrządzić z niej interesującą surówkę. Na 2 cykorie (może być zielona lub czerwona (ta ostatnia prezentuje się bardziej atrakcyjnie, ale trudniej ją zdobyć) potrzebujemy 30 g sera pleśniowego – dlaczego nie spróbować angielskie-
go Stiltona?; 1 gruszkę i garść orzechów włoskich; dodatkowo 2 łyżki oliwy, 1 łyżkę octu winnego lub balsamicznego, 1 cytrynę, sół i pieprz. Endywię przekrawamy na pół i kroimy w poprzek. Gruszkę obieramy, usuwamy gniazdo nasienne i kroimy w kostkę lub cienkie plasterki, skrapiamy sokiem z połowy cytryny, by nie ciemniała tak szybko. Ser kruszymy i dodajemy razem z orzechami. Mieszamy i zalewamy sosem z oliwy, octu i soku z cytryny (2 łyżki). Doprawiamy do smaku.
JABŁECZNIK I na zakończenie przykład ciasta z owocami, tym razem będą to jabłka i jeżyny. Na 6 porcji potrzebujemy 150 g masła lub margaryny; 275 g mąki (najlepiej wholemeal plain flour); 1 duże jajko; 1 cytryna; pół łyżeczki tartego cynamonu; 700 g jabłek; 225 g jeżyn; 125 g brązowego cukru(soft brown); dodatkowo 1 łyżka semoliny i trochę caster sugar do posypania. W tym przepisie używamy jabłka zwane cooking apples, a należą do nich najpopularniejsze na angielskim rynku – Granny Smith, Bramleys czy Royal Gala. Masło ucieramy z mąką aż do otrzymania kruszonki. Dodajemy połowę cukru. Następnie dodajemy żółtko i 3 łyżki wody, by połączyć całe ciasto (żółtko możemy zastąpić dodatkową łyżką wody). Całość zagniatamy i rozwałkowujemy na kształt prostokąta. Zwijamy na trzy, obracamy o 180 stopni i powtarzamy ten proces jeszcze dwa razy. Ciasto odstawiamy do schłodzenia do lodówki (zawinięte w folię). W tym czasie ścieramy skórkę z cytryny, dodajemy 2 łyżki soku, resztę brązowego cukru, cynamon i semolinę. Tę ostatnią możemy zastąpić kaszą manną. Mieszamy dokładnie. Dodajemy obrane i pokrojone jabłka oraz jeżyny. 2/3 ciasta rozwałkowujemy i układamy na wysmarowanej niewielkiej blaszce. Wykładamy owoce. Resztę ciasta rozwałkowujemy i tniemy w paski, którymi przykrywamy owoce na kształt kratki. Pieczemy w 2000C przez około 15 minut, wyjmujemy z pieca, smarujemy pozostałym białkiem i posypujemy caster sugar. Pieczemy następne 20-25 minut. Jeśli potrzeba, przykrywamy folią aluminiową. To ciasto nadaje się do zamrożenia. Życzę Państwu dużo radości z eksperymentowania z nowymi potrawami. Smacznego!!!
czego Szukam w polonijnej praSie? karolina wolska, 68 lat, z krakowa, w anglii u rodziny To, że trzymam w ręku polską prasę, nie oznacza, że ją regularnie czytam. Przyjechałam zobaczyć wnuka, Maciusia, i nieco odciążyć córkę od obowiązków domowych. Jestem tu trzeci tydzień i czas wracać do Krakowa. Mąż, którego z domu i wołami wyciągnąć się nie da, prosił, bym kilka tytułów przywiozła. I nazbierałam tego sporo. W „Nowym Czasie”, który zdaje się być kontynuacją przedwojennego „Czasu”, zwróciłam uwagę przede wszystkim na ciekawe przepisy kulinarne, jak też na niezwykle sympatyczny artykuł o sklepie z lalkami. Rozumiem i szanuję takie pasje, a i u mnie w domu rodzinnym lalek było sporo. Lalek i poduszeczek. Niewiele mogę do tego dodać, bo pierwszy raz widzę tę gazetę i pobieżnie przeglądnęłam ją czekając na autobus. A w autobusie złapię się za sudoku.
Tadeusz marzec, 42 lata, w londynie od 7 lat, podkarpackie Z ciekawością porównuję „W naszym angielskin domu” Janusza Młynarskiego z „Expressu” z „Wyspą” Jacka Ozaista zamieszczaną w „Nowym Czasie”. Tematyka pozornie bardzo jest zbliżona, lecz jakość twórczości dzieli przepaść. Ozaist zdecydowanie lepiej pisze, ale i zdecydowanie lepiej zna realia świata, który opisuje. Choć prawdę mówiąc drażni mnie sposób numeracji odcinków. Co to za odcinek 06, 07, 08... Ogólnie nie staram się klasyfikować gazet, które czytam, a przeglądam wszystko co polskiego wpadnie mi w ręce. Czasu na to mam aż nadto dużo, bo znów usiłuję znaleźć byle jaką pracę i wędruję za nią po Londynie. Z tej też przyczyny czytam ogłoszenia, które wszędzie mnie rozczarowują. Często tracą aktualność jeszcze przed ich ukazaniem się. „Nowy Czas” akurat nie imponuje ilością ogłoszeń o pracę i wkurzają mnie anglojęzyczne, bo ze znajomością tego języka jest u mnie bardzo krucho. Ale trudno o to winić gazetę.
marek pawlak, 37 lat, w londyne dwa lata, przyjechał z podkarpacia Moja rodzina pochodzi z Kresów Wschodnich, a konkretnie ze Stryja. Stąd też czytam wszystko co tamtych ziem dotyczy. Tego najwięcej mam w „Dzienniku Polskim”, a i w Nowym Czasie trafiają się takie wspominkowe teksty. Szukam tekstów o ostatniej wojnie, o Powstaniu Warszawskim, po prostu lubię taką tematykę. Można to ogólnie nazwać historią, która w polonijnej prasie jest nieco inaczej przedstawiana. Ba, czytam nawet nekrologii, patrząc kto skąd pochodzi,, gdzie walczył. Nie lubię sportu, więc tego nawet nie zaczynam czytać. W „Nowym Czasie” jest go akurat mało, ale to chyba z uwagi na cykl wydawniczy. W dwutygodniku trudno o aktualność wydarzeń. Co mi sie podoba? Przede wszystkim polski tytuł. Nie ma w nim żadnego Polish, Observer, Express i tak dalej. Po co pakować do tutułu zwroty angielskie skoro gazeta ma być dla Polaków. No i czytam wszystko co dotyczy Londynu, przez polską prasę uczę się tego pięknego miasta, jego historiii tych ciekawostek ciągle mi jest zbyt mało. Zapraszamy do wzięcia udziału w sondzie redakcyjnej i przesyłania swoich opinii na adres redkacji redakcja@nowyczas.co.uk lub pocztą – Nowy Czas, 63 Kings Grove, London SE15 2NA.
Poczuj się pewnie na brytyjskich drogach!
Testy na prawo jazdy na wszystkie kategorie oraz brytyjski kodeks drogowy w języku polskim. Profesjonalne i kompletne.
Bezpłatne doradztwo odnośnie uzyskania prawa jazdy w Wielkiej Brytanii! w
|19
nowy czas | 12 września 2009
czas na relaks
Kolorowe jarmarki, fałszywe zegarki Fot. Ian Parsons
Stefan Gołębiowski
T
radycja ulicznych bazarów sięga zamierzchłej przeszłości, gdy ludziom nie śniły się nawet supermarkety, a jedynym miejscem codziennych zakupów mogły być tylko uliczne targowiska, na których kupowało się wszystko – żywność, rzeczy codziennego użytku, ubrania i rękodzieła. Praktycznie każde większe skupisko ludności miało takie miejsca, które dziś podtrzymywane są głównie tradycją, albo funkcjonują jako turystyczna atrakcja. Londyn ma takich targowisk wiele, niektóre z nich sławne są daleko poza granicami Wielkiej Brytanii. Wystarczy przejść się w sobotę po Portobello, oblegane przez turystów z całego świata. Od kilkunastu lat prawdziwą karierę robią farmer’s markets – wywodzące się z oryginalnej koncepcji targowisk, na które przyjeżdżali farmerzy z własnymi produktami. Teraz na farmer’s markets można kupić organiczną żywność, prosto z pól i bez chemicznych dodatków, jakimi częstują nas supermarkety takie jak Tesco czy Asda. Najsławniejszy z nich to Borough Market, oblegany przez klientów, drogi, ale bezkonkurencyjny jeśli chodzi o produkty spożywcze z całęgo świata i przeżywający dziś prawdziwy renesans. Najbogatszą w targowiska częścią Londynu jest East End – może dlatego, iż najdłużej omijały go przeobrażenia zachodzące w innych dzielnicach stolicy i najdłużej zachował swój tradycyjny charakter. Oprócz codziennych ulicznych bazarów (przy Whitechapel Road, Bethnal Green, Watney Street itp.) są tam cztery bardzo słynne i to w dodatku obok siebie, niemal przechodzące jeden w drugi. Warto poświęcić pół niedzieli na pokręcenie się po nich, choćby tylko po to, by zobaczyć lokalny koloryt i posłuchać sprzedawców-koknejów, zachwalających swój towar. Bazar Petticoat Lane, obejmujący teren między Liverpool Station i Aldgate East, specjalizuje się w taniej odzieży i artykułach codziennego użytku. Gatunkowo Harrod’s to nie jest, ale można się tam dobrze ubrać za małe pieniądze, nie martwiąc się przemijającą modą, bo są to rzeczy, które bez żalu można po
roku wyrzucić. A za cenę jednej sukni w dobrym sklepie tu można mieć ich pięć i zmieniać w miarę potrzeby. Przez pierwsze lata mego pobytu w Londynie niemal wyłącznie ubierałem się w rzeczy z tego targowiska, bo nie stać mnie było na lepsze sklepy. I dobrze wyglądałem – szczególnie z daleka, gdy nie było widać tanizny materiałów… Prosto z Petticoat Lane przechodzi się na bardziej wyrafinowany bazar Spitafields, na którym kupić można lepsze gatunkowo wyroby, rękodzielnictwo, organiczne jedzenie i artystyczne przedmioty. Jest tu drożej, ale za jakość się płaci. Od kilku lat Spitafields jest modernizowany, połowa starego targowiska została przebudowana, powstały nowe stoiska i dobre restauracje, oblegane w czasie lunchu przez pracowników pobliskich biurowców. W starej części są dwa niepozorne lokaliki, w których można tanio i dobrze zjeść. Jeden to amerykański burger, gdzie wspania-
łe kotlety smażone są na rożnie, a zapach przyciąga nawet najedzonych, drugi – podaje znakomite angielskie pies, czyli po naszemu kulebiaki. Jeśli ktoś nie lubi tych sprzedawanych w sklepach, powinien spróbować tych ze Spitafields – niebo a ziemia. Kilka ulic dalej, po prawej stronie Spitafields, jest Brick Lane, równie znana co Portobello, ale głównie z odzieżą, przedmiotami domowego użytku, starzyzną i różnymi innymi rzeczami podejrzanego czasami pochodzenia. Można tu znaleźć nieraz znakomite wyroby orientalne, jak również fałszywego Armani, Rolex czy ukradziony rower. Jest tłumnie, kolorowo i wielonarodowościowo. Brick Lane zamieszkałe jest głównie przez Bengalczyków, Pakistańczyków i Hindusów, nic więc dziwnego, że można tam zjeść znakomite curry czy kupić wschodnie przyprawy, które trudno znaleźć gdzie indziej. Sławne też są dwie piekarnie, otwarte 24 godziny
na dobę (kolejki ustawiają się nawet o 3 w nocy), a sprzedające świeżo pieczone bajgle z soloną wołowiną – przysmak nie tylko żydowski, ale z pewnością jest to pozostałość dawnej tradycji East Endu, przed wojną zamieszkałego przez ubogich Żydów z Europy Środokwo-Wschodniej. Targowisko przy Brick Lane jest ogromne, obejmuje okoliczne ulice, a od kilku lat także odrestaurowany browar Truman z wieloma stoiskami i specjalistycznym jedzeniem (polskie też tam kiedyś było). I wreszcie przechodząc z Brick Lane w stronę Liverpool Street, kilka ulic dalej mieści się równie sławne kwiatowe targowisko przy Columbia Road. Nie ma lepszego w Londynie dla indywidualnych klientów (posiadacze kwiaciarni zaopatrują się na New Covent Garden, przy Vauxhall). Wybór jest ogromny, kwiaty świeże i tanie (im bliżej zamknięcia o godz. 14.00, tym tańsze) – dla posiadaczy przydomo-
wych ogródków jest to miejsce niezwykle cenne. Z góry uprzedzam, że tłok jest okropny, bo uliczka jest wąska, ale zobaczyć to trzeba. No i jeśli idzie się tam z zamiarem zakupów, to należy zapomnieć o transporcie publicznym – albo własny samochód, albo taksówka, bo nawet ci o najsilniejszej woli wychodzą stamtąd z ogromnymi naręczami kwiatów, skuszeni niskimi cenami i okazjami typu: pięć doniczek roślin za cenę trzech. Sprzedawcy wiedzą, jak namawiać klientow… Bazary są świetną okazją do poznawania kultury danego kraju. Przy ogólnej globalizacji ciągle jeszcze zachowuja autentyczność. I nieskomercjonalizowaną etykę zawodową. Należy tylko uważać na portmonetki, bo w tłoku złodziejaszków nie brakuje (ale to też jest częścią tego kolorytu). Przed złagodzeniem cenzury niektórzy jeździli tam specjalnie, by kupować nielegalne porno. A policja przymykała oczy…
20|
12 września 2009 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
KSIĘGowoŚĆ fINANSE
pEłNA KSIĘGowoŚĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity ActoN Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ tEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 cAmDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL tEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk
roZLIcZENIA I bENEfItY
KuchNIA DomowA
poLSKI KuchArZ prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, BBQ, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe, tEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk
towArZYSKIE
SINGLE EuropEAN mAN forties, catholic, wide interests, would like to hear from lady under 40 for initial friendship. I speak English, French, and Italian but little Polish. Maybe exhange language lessons. tEL: 020 7697 0005
AbY ZAmIEŚcIĆ oGłoSZENIE rAmKowE prosimy o kontakt z
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406
LAborAtorIum mEDYcZNE: thE pAth LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.
25-27 welbeck Street London w1G 8 EN
komercyjne z logo
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
profESJoNALNE frYZJErStwo strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza west Acton, tel. 0786 2278729
ZDrowIE I uroDA
tEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616
ogłoszenia komercyjne
do 20 słów
bIurA poDrÓŻY
uSłuGI trANSportowE
prZEprowADZKI prZEwoZY DuŻY vAN SprAwNIE I rZEtELNIE tEL. 0797 396 1340
GINEKoLoG-połoŻNIK Dr N. mED. mIchAł SAmbErGEr the hale clinic 7 park crescent London w1b 1pf tel.: 0750 912 0608 www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu
wYwÓZ ŚmIEcI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free trANSpoL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDrZEJ
Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7
Bez zakááadania konta
szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) NAuKA tEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk
uSłuGI rÓŻNE
ANtENY SAtELItArNE Jan wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. polskie ceny
JĘZYK ANGIELSKI KorEpEtYcJE orAZ profESJoNALNE tłumAcZENIA AbSoLwENtKA ANGLIStYKI orAZ trANSLAcJI (uNIvErSItY of wEStmINStEr) tEL.: 0785 396 4594 EwELINAbocZKowSKA@YA hoo.co.uK
tel. 0751 526 8302
ArchItEKt rEJEStrowANY w ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. tEL.: 0208 739 0036 mobILE: 0770 869 6377
oGłoSZENIA 0207 6398507
Polska
ZAprASZAm NA KurS tAŃcA DLA pAr ŚLubNYch KtÓrY roZpocZNIE SIĘ 03.10 o GoDZ. 16.30 pierwszy taniec oraz choreografie dla nowożeńców prywatne lekcje tańca towarzyskiego tel. 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@ szkolatanca.co.uk
umer Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc oĔcz # i Zak 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z poc
Polska
2p/min 084 4831 4029
7p/min 087 1412 4029
Irlandia
Czechy
3p/min 084 4988 4029
2p/min 084 4831 4029
Sááowacja
Niemcy
2p/min 084 4831 4029
1p/min 084 4862 4029
Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
|21
nowy czas | 12 września 2009
ogłoszenia
Description: Newly-Qualified staff required for fabulous state-of-the-art organic children's nursery in central Richmond providing care, teaching and inspiration to children on a day-to-day basis. Opening November/December 2009, but wish to 'get the ball rolling' early to get the best people and make the best team. You will have NVQ level 2/3 or equivalent and relevant experience as part of your training - post qualification experience not essential; ongoing training and professional development will be provided. You must have an absolute passion for making a difference to young children's lives and that 'special something' as an individual. Personal attributes to include a good work ethic, kindness, patience and a positive mental attitude. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: For further details about job reference RIC/46150, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. COMMERCIAL LAUNDRY ENGINEER Location: HALIFAX, West Yorkshire Hours: 5 days Wage: £22,000 Employer: MAG Equipment Ltd Closing Date: 14/10/2009 Pension: Pension available. Duration: PERMANENT ONLY
Location: HUNTINGDON, CAMBRIDGESHIRE Hours: 40 PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, 4:00PM-12:00AM Wage: £7 PER HOUR Employer: Abbey Recruitment Services Pension: No details held. Duration: TEMPORARY ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Abbey Recruitment Services who is operating as an employment business. Must be able to communicate in Polish as will be dealing with drivers and acting as a translator for staff members who only speak the Polish Language. Must have good communication skills, be computer literate, able to work under pressure and be able to delegate staff. Duties will include handing out work sheets to Class 1 drivers, assisting with directions and all related tasks as required. This is a temporary position for 13 weeks with the opportunity to become permanent for the right candidate. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01733 554646 and asking for Inde Dehal.
Location: LONDON Hours: 37.5 HOURS PER WEEK Wage: C. £35000 Employer: HCA International (Corporate Office) Closing Date: 30/09/2009 Pension: Pension available. Duration: PERMANENT ONLY
Description: RNA or RGN Level 2 required. Full time Senior Staff nurse / Junior Sister/Charge Nurse required for a busy Angiography Department. There are three
RADIO PRESENTER
Description: This Local Employment Partnership Employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Must be able to speak Polish, Slovakian/ Czech languages. You must have a pleasant personality and be an effective
NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥
NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ!
Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE
www.gosiatravel.com VICTORIA
EALING BDY POLSKIE CENTRUM
164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB
48 Haven Green LONDON W5 2NX
TOOTING BEC 16 Trinity Road LONDON SW17 7RE
HARLESDEN
Pn-Nd 9-20
POLSKIE DELIKATESY
157 High Street LONDON NW10 4TR
10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB
CALL CENTRE
INFORMACJA I SPRZEDA¯:
SLOUGH
DELIKATESY
Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16
NORTHAMPTON
0207 828 5550
Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*
0208 998 6999
Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*
0208 767 5551
Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
(wieprzowina)
Poszukujemy rzeźników ubojówców i wykrawaczy Praca w Norfolk Jeśli masz doświadczenie i chcesz zmienić standard swojego życia – zadzwoń. Nie pobieramy opłat!!!
Tel. 01362656153 Kom. 0790026304
HOUNSLOW
LEYTON
FLASH BIURO KSIÊGOWE
FOCUS PL LTD.
54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS
5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS
PACZKI DO POLSKI
Pn-So10-18 Nd 10-15*
0160 462 6157
ALEXA
RD.
STREET HIGH
HIGH
T STREE
S RD. DUGLA
Pn-Pt 9-19 So-Nd 9-16*
PACZKI DO POLSKI
DLA RZEŹNIKÓW UBOJOWCÓW
GOSIA DELIKATESY
YORK
PACZKI DO POLSKI
Praca
0787 501 1097 0208 767 5551 D. GUE R MONTA
wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16
Description: We are looking to recruit candidates who possess these qualities: Versatile and easy to adapt in different working environments. Resourceful and able to overcome problems. Highly trusted and good confidence. Good timekeeper and flexible with overtime. Good team player with good supervisory skills. Good administrative and security background. Good knowledge of all office and computer equipment/packages. Good knowledge of gardening, cleaning and construction materials/equipment. If you think you have these qualities please contact our office by phone. Experience is not necessary although an advantage. CRB check req'd How to apply: You can apply for this job by telephoning 020 33970016 and asking for Emma Newman.
RECEPTIONIST Location: LONDON Hours: 12 HOURS PER DAY Wage: NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Stanley and Stanley Plc Closing Date: 18/11/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY Description: Duties will include: Providing administration assistance with excel, word, photo-copying, book keeping, filing, stock taking, clients data base and access reports. Representing the company as first point of contact and providing a prompt response to the client, their representatives or outside agencies. Responding efficiently and effectively to the changing demands and problems within the complex with staff,
Location: BRADFORD WEST YORKSHIRE Hours: PART/ FULL TIME FLEXIBLE TBA TO INCLUDE EVENINGS + WEEKENDS Wage: £5.85 PER HOUR Employer: Euro Rhythem Pension: No details held. Duration: TEMPORARY ONLY
JUNIOR SISTER – ANGIOGRAPHY
Location: LONDON Hours: 40 PER WEEK, OVER 7 DAYS, EVENINGS & NIGHTS Wage: NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Stanley and Stanley Plc Closing Date: 18/11/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must be an experienced and ambitious claims consultant and administrator. Must be able to speak fluent English and Polish. Must have previous experience in a similar role and experience in working with Microsoft Office suite (Focus on MS Outlook, Excel, Word and Power Point). Your key responsibilities will be as follows: dealing with clients compensation enquiries via email, telephone and occasionally face to face writing out clients reports and presenting them to the solicitor's practice in order to progress the case, monitoring claims processes and consulting with clients and solicitor's practice, preparing clients questionnaire packs in Polish and English and all documents required to sign a contractual agreement with the client, translating various documents and occasional home visiting depending on clients location. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Lukasz Hubner at Quick Claim Ltd, GT House, 26 Rothesay Road, LUTON, Beds, LU1 1QX, or to recruitment@e-wypadki.com.
POLISH SPEAKING TRANSPORT ASSISTANT
Description: Salary C.£46,000 Based at London Bridge Hospital, you will be part of a team providing 24 hour medical cover to patients and immediate first line resuscitation. The Critical Care post will focus on cardiac and intensive care patients and both posts will involve close working relationships with consultant users, nursing and other staff. Requirements: Fully registered with the GMC, you will have significant and proven post registration experience and current certified competence in advanced cardiopulmonary resuscitation (ALS/ATLS). You will also be a good communicator who can work effectively with consultant and other staff, as well as with patients. Experience in anaesthetics and intensive care is a requirement for the critical care post. For further information please contact Bijal Shah 020 7234 2726 or Shirley Edwards 020 7234 2025. How to apply: You can apply for this job by obtaining an application form from, and returning it to Gwyneth Clanza at HCA International (Corporate Office), London Bridge Hospital, 27-29 Tooley Street, LONDON, SE1 2PR.
CONCIERGE
Location: LUTON, BEDFORDSHIRE Hours: 40 HOURS, MON-FRI, 9AM-6PM Wage: £14,000 PER ANNUM Employer: Quick Claim Ltd Closing Date: 30/09/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*
0208 767 5551
198 Francis Road LONDON E10 6PR
WARREN ROAD GROVE GREEN RD.
A12
Leyton
Pn-Pt 10-18 Sobota 11-15*
0208 539 3084
BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5
* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR
Location: RICHMOND, SURREY Hours: 40 HOURS/5 DAYS Wage: £15,000 PER ANNUM Closing Date: 31/10/2009 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY
Location: LONDON Hours: 24 HOUR SHIFTS Wage: C. £46000 Employer: HCA International (Corporate Office) Closing Date: 30/09/2009 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY
ASSISTANT MANAGER
AD FRANCIS RO
NURSERY NURSE – NEWLY-QUALIFIED
contractors, clients and their representatives. Supervising work and signing work orders. Providing daily inspection assessment reports on all faults and damage, including replacing all light fixtures, fittings and bulbs. Skills: Good communication skills and telephone manner. Experience is not essential although an advantaged. CRB check req'd How to apply:You can apply for this job by telephoning 020 33970016 and asking for Emma Newman.
communicator. No previous experience is necessary, training will be provided. You will need good telephone manner. Duties will include broadcasting, reading news, taking telephone calls, playing music and advising on all localsocial and health issues and topics for discussion to a target audience who are Eastern European. How to apply: You can apply for this job by telephoning 078255 10487 and asking for Maggie Zarnowiec.
ET LEYTON HIGH STRE
RESIDENTIAL MEDICAL OFFICER-CRITICALCARE
labs undertaking Cardiac, Radiology and Pain Control procedures. There is also an eight bedded day care area attached to one lab. The labs work from 08.00-20.00 hrs and the day care area may stay open until 22.00. All staff rotate through each area. Requirements: " RGN qualified " Significant previous experience in Angiography " Team player " Sound knowledge of current procedures performed in the angiography lab " Excellent communication / Interpersonal skills " IT skills How to apply:You can apply for this job by sending a CV/written application to Gwyneth Clanza at HCA International (Corporate Office), London Bridge Hospital, 27-29 Tooley Street, LONDON, SE1 2PR. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office.
RD. NDRA
job vacancies
Description: Your duties will include the installation/ service/ repair of commercial & industrial washing machines & dryers both at the customers site and in MAG's workshop. Gas CITB required as is a full UK driving license. Good electrical & diagnostic experience is essential. Experience in the laundry industry is advantageous but not essential. Van provided. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0142 2300589 ext 0 and asking for Mike Rayner.
22|
12 września 2009 | nowy czas
sport Superpuchar Europy
Kolejne trofeum Barcy Daniel Kowalski Monaco Przedmeczowym faworytem była bez wątpienia Barcelona. Hiszpanie chcieli jednak zdobyć Superpuchar niskim nakładem sił i niewiele brakowało, a schodziliby z boiska pokonani. Katalończycy nowy sezon rozpoczęli niezwykle udanie, bowiem kilka dni wcześniej zdobyli Superpuchar Hiszpanii po dwumeczu z Athletic Bilbao. Europejski Superpuchar miał być więc kolejnym łatwo zdobytym trofeum. Zgoła odmiennie do meczu podeszli Ukraińcy. – Przyjechaliśmy, aby udowodnić, że Puchar UEFA nie jest dziełem przypadku – mówił przed meczem trener Szchtiara, Mircea Lucescu. – Chcemy pokazać się z jak najlepszej strony, tak aby kibice nas zapamiętali – zapewniał rumuński szkoleniowiec. Nie był to jednak futbol najwyższego polotu, szczególnie w pierwszej połowie. W drugiej odsłonie było więcej emocji, a bramka dla Barcelony cały czas wisiała w powietrzu. Niewiele jednak brakowało, a trofeum powędrowałoby do Doniecka. Pod koniec regulaminowego czasu gry, jak też na początku dogrywki to właśnie oni próbowali przejąć inicjatywę i przy odrobinie szczęścia to właśnie oni mogli się cieszyć z końcowego sukcesu. Stało się jednak inaczej za sprawą rezerwowego Pedro Rodriguez, który na pięć minut przed końcem dogrywki wykorzystał idealne podanie Lionela Messiego I umieścił piłkę w bramce bezradnego w tej sytuacji Andrija Piatowa.
Polscy kibice mięli nadzieję, że na boisku zobaczymy Mariusza Lewandowskiego, który miał przecież spory udział w zdobyciu przez Szchtara Pucharu UEFA. Tymczasem naszego reprezentacyjnego zawodnika nie było nawet na ławce rezerwowych. „Lewy” siedział wraz z kilkoma innymi piłkarza-
Zmiany według Platiniego
To jest coś więcej niż tylko zmiana nazwy — mówił podczas losowania grup tegorocznej Ligi Mistrzów — szef europejskiej federacji piłkarskiej UEFA, Michel Platini. – Jest nowy format,
scentralizowaliśmy też prawa transmisyjne, co z pewnością przyniesie większe zyski klubom i sprawi, że rozgrywki będą bardziej atrakcyjne – nie krył zadowolenia Francuz. Podkreślił też, że zmiany to odpowiedź na zapytania klubów, aby uatrakcyjnić w jakiś sposób rozgrywki. Jedną z poważniejszych zmian jest wprowadzenie dwóch dodatkowych sędziów, co zostało zaakceptowane już na początku tego roku. – Zadaniem dodatkowych sędziów będzie bardzo proste – mówi Platini. – Przede wszystkim mają obserwować dokładnie pole karne, aby nie było już kontrowersji przy golach, gdzie piłka minimalnie mija linię bramkową. Generalnie głównym ich zadaniem ma być minimalizacja liczby pomyłek wypaczających wynik spotkania – zakończył Platini.
Daniel Kowalski Monaco
mi na trybunach. Niektórzy ukraińscy dziennikarze twierdzili, iż to celowa zagrywka, bowiem piłkarz, który zagra w rozgrywkach pucharowych nie może tego uczynić w tym samym sezonie w innym klubie. To by mogło wskazywać, że Mariusz Lewandowski finalizuje kontrakt z którymś z klubów grających w europejskich pucharach. Druga z krążących opinii mówiła o jakimś lekkim urazie. Jak się później okazało była to bliższa prawdzie informacja, bowiem już w następny poniedziałek Lewandowski zagrał w pierwszym składzie swojej drużyny, strzelając nawet gola. Większość dziennikarzy (nawet hiszpańskich) akredytowanych na to spotkanie zgodnie twierdziło, że triumfatorom Champions League w osiągnięciu sukcesu delikatnie pomagał arbiter. Ich zdanie po meczu podzielał również trener z Doniecka. Przed meczem pod stadionem można było zauważyć sporą liczbę koników. To ewenement na rozgrywkach takiej rangi, bo organizatorzy ostatnich finałów starają się walczyć z nielegalną dystrybucją biletów jak tylko mogą. Było ich kilkudziesięciu, a sporą grupę stanowili... nasi rodacy. Najtańszy bilet można było nabyć za sto euro, co dziwne, bo stadion i tak nie był wypełniony w całości. Do polskich „dystrybutorów” zdążyłem się już jednak przyzwyczaić. Podobną sytuację zauważyłem również podczas finału Ligi Mistrzów w Paryżu. Pod tym względem — niestety — należymy już od dawna do ścisłej europejskiej czołówki.
Polscy kibice mięli nadzieję, że na boisku zobaczymy Mariusza Lewandowskiego, który miał przecież spory udział w zdobyciu przez Szchtara Pucharu UEFA. Tymczasem naszego reprezentacyjnego zawodnika nie było nawet na ławce rezerwowych.
|23
nowy czas | 12 września 2009
sport
Lwów czy Kraków? Zbigniew Janusz
K
ibice krakowscy są niepocieszeni, że miasto, będące ich zdaniem kolebką polskiego sportu, pominięte zostało w Euro 2012. Ja niepocieszony byłbym, gdyby wśród miast, gospodarzy Euro, zabrakło Lwowa. Faktycznej kolebki polskiego sportu. Spór o ów dziejowy prymat trwał od zawsze, nigdy nie został definitywnie rozstrzygnięty, a ambicje rywalizujących miast dotykały niemal wszystkich sfer życia. Teraz, za sprawą piłkarskich mistrzostw Europy, współorganizowanych przez Polskę i Ukrainę, zdaje się znów odżywać. O narodzinach Towarzystwa Gimnastycznego Sokół i poszczególnych gniazdach kresowych polonijna prasa pisała wiele. Warto przypomnieć, że Sokół-Macierz założono we Lwowie 7 lutego 1867 roku, w pięć lat po stworzonym przez Miroslava Tyrsza czeskim Sokole. Na pierwszego prezesa wybrany został lwowski radny i lekarz
domowy ówczesnego namiestnika Galicji – Józef Milleret, a jego zastępcą był Jan hrabia Fredro. Obszerną listę gniazd sokolich otwiera Tarnów (1883), po nim jest Stanisławów (1884), i dalej: Przemyśl, Kraków, Tarnopol, Kołomyja (1885), Rzeszów, Bóbrka (1886), Wadowice, Nowy Sącz, Jasło (1887), Stryj (1888), Jarosław, Sanok (1889). Pierwszym prezesem w najbliższym mi Przemyślu był Ferdynand Cassina. Z czasem rozrastający się Sokół począł tworzyć filie także w zaborze pruskim, a po rewolucji 1905 roku – rosyjskim, gdzie do tego czasu był zakazany. Schyłek XIX wieku to także czas przeszczepiania na polski grunt scoutingu, stworzonego przez Baden Powella, dla którego lwowski profesor – Eugeniusz Piasecki znalazł polski odpowiednik – harcerstwo. Ale to sprawy odrębne i bardzo obszerne. Ze znanych mi towarzystw sportowych, starszych od Sokoła i nieco młodszych, warto choć kilka wymienić. W 1833 roku założono Krakowskie Towarzystwo Strzeleckie, utożsamiające się z byłym Bractwem Kurkowym. W 1839 roku w Poznaniu powstał Klub Jeździecki, w 1941 roku w Warszawie Towarzystwo Wyścigów Konnych, Polskie Towarzystwo Gimnastyczne istniało w Poznaniu w latach 1862 - 63, ale z uwa-
Staááe stawki 24/7
Polska
7p/min
Irlandia
Niemcy
Czechy
Sááowacja
1p/min
1p/min
Polska Obsááuga Klienta
Polska
2p/min
reĞci msa o t 1616 s j i l Ğ y 8 W ZAS nand sms) a NOWYt C t * 5+ s 29 (kosz £
1
497 40
2
1p/min
2p/min
gi na udział gimnastyków w powstaniu, władze pruskie szybko je zdelegalizowały. Lwowscy i krakowscy łyżwiarze zrzeszyli się w 1869 roku, w 1878 warszawscy wioślarze, w 1884 lwowscy cykliści i kolarze wyścigowi, w 1891 lwowscy i krakowscy szermierze. 14 lipca 1894 roku, we Lwowie, podczas II Zjazdu Sokolego, odbył się pierwszy odnotowany w Polsce mecz piłkarski, mecz pokazowy, pomiędzy reprezentacjami Lwowa i Krakowa. Trwał zaledwie 6 minut, to jest do momentu, gdy Włodzimierz Chomicki, (16 lat), słuchacz lwowskiego seminarium nauczycielskiego zdobył gola, pierwszego gola w dziejach polskiej piłki nożnej. Piłka nożna była wówczas zaledwie egzotycznym dodatkiem do prawdziwego sportu, to jest gimnastyki. Widownia czekała na
020 8 Wybierz nie numer p xx. a nastĊ y np. 0048xx a w docelo # i poczekaj n ZakoĔcz ie. n poá ącze
1TR5A k% redytu
EX
ych dla now ów ik n uĪytkow
Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska
CALLING THE WORLD
*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
pokazy i druh Antoni Durski wymógł na arbitrze odgwizdanie końca meczu, co – mimo protestów piłkarzy –Zygmunt Wyrobek uczynił. Dziś Ukraina uważa ów dzień za narodziny swojego sportu, bowiem działo się to wszystko na jej etnicznych ziemiach, jak twierdzą tamtejsi historycy. Nie przeszkadza im przy tym nieprzypadkowa bliskość rocznicy bitwy grunwaldzkiej. My jednak wiemy swoje, i – niestety – tylko wiemy. Zresztą toczenie kolejnego sporu jest bezsensowne, wystarczy wzruszyć ramionami. Na otwarcie nowego wieku, w 1900 roku Kazimierz Hemmerling założył we Lwowie „Gazetę Sportową”, co również przemawia za sportowym prymatem Lwowa. W jednym z numerów opublikował przepisy gry w piłkę nożną, które później wydano w osobnej broszurze. To niewątpliwie dało impuls młodzieży do działania. Z tego bryku skorzystała jako pierwsza młodzież lwowska, a po niej między innymi krakowska. Lwów miał swoje boiska, jak też Park Stryjski, Kraków – Błonia, a na nich stworzony dla potrzeb Towarzystwa Gier i Zabaw Ruchowych Ogródek Jordanowski. Autorem przeszczepionego ze Stanów Zjednoczonych pomysłu był pochodzący z Przemyśla lekarz Henryk Jordan, Ogródek ów w niczym nie przypominał dzisiejszych, ale przy odrobinie dobrej woli obie idee da się połączyć. Prawdziwy sport narodził się jednak wraz z klubami sportowymi. Dziś najstarsze są Cracovia i Wisła, które przedzielać chce Resovia datująca swe narodziny na rok 1905, jednak prawdziwa piłka do Rzeszowa trafiła kilka lat później, nawiasem mówiąc ze Lwowa, co jeden z pionierów rzeszowskiego piłkarstwa w jubileuszowym wydaniu klubu przytacza ze szczegółami. Cóż znaczy drużyna bez piłki! Ale, mniejsza z tym. Faktem jest, że latem 1903 roku powstała Lechia, w bodaj miesiąc po niej Czarni, a w niecały rok – Pogoń. W 1907 roku w Przemyślu profesor Bolesław Błażek założył San, gdzie treningi prowadził pochodzący z Dobromila Zdzisław Ritterschild. Rok później założono pierwszy żydowski klub we Lwowie – Hasmoneę, a w Stanisławowie Reverę. W 1911 roku, przy Austriackim Związku Piłki Nożnej, powstał Galicyjski ZPN. Galicja dotąd kojarzona niemal wyłącznie z przysłowiową nędzą, doceniła autonomię wykorzystując wszystko, co trudniej dostępne było w zaborze pruskim, a wręcz zakazane w rosyjskim. Jeszcze tego sa-
mego roku rozpoczęły się, lecz ponoć nie zostały dokończone piłkarskie mistrzostwa Galicji, których wyników niestety nie znam. Kolejne rozegrano w 1913, wygrała je Cracovia, przed Wisłą, Pogonią i Czarnymi. Ciekawostką jest, że w 1912 swoje mistrzostwa miała Łódź, w których najlepszy okazał się ŁKS, a wśród ośmiu zespołów były niemieckie: TV Kraft, SS Union i Touring Club, jak też „angielski Newcastle”, jak nazwali swój zespół Brytyjczycy coś w Łodzi budujący. Siódmy był Widzew. Również w 1913 roku mistrzostwo Wielkopolski zdobyła Warta, wyprzedzając Ostrowię i Posnanię. Wróćmy jednak do Lwowa. Jesienią rozpoczęto niedokończone eliminacje do klasy A. Do tej najwyższej klasy rozgrywkowej działacze zaliczyli Pogoń i Czarnych, klasę II A przyznano czterem zespołom: Sparcie i Lechii ze Lwowa oraz Reverze Stanisławów i Sanowi Przemyśl. Był to ostatni sezon istnienia przemyskiego Sanu, który swe mecze rozgrywał na tak zwanej Scheibówce, boisku leżącym u stóp Winnej Góry (mojej najpiękniejszej dzielnicy świata) w Przemyślu, przy drodze kolejowej do pobliskiej Żurawicy, gdzie stacjonowali Czesi i Słowacy, którzy pod nazwą Slavia rozegrali pierwszy odnotowany w prasie i poprzedzony afiszami mecz z Sanem. Nawiasem mówiąc w Żurawicy służył jako plutonowy ojciec późniejszej legendy Cracovii i trenera kadry narodowej – Józefa Kałuży. Przemyśl, którego z Kałużą łączy jedynie miejsce urodzenia (choć moim zdaniem urodził się w Żurawicy), wpisał go na listę zasłużonych obywateli, a Polonia do grona swoich wychowanków. Na lapsus taki pozwolono sobie „przesuwając” o dziesięć lat datę urodzenia znakomitego piłkarza. Faktycznie Kałuża jako dziecko wyjechał, do jeszcze podkrakowskiego Podgórza, a w 1911 roku już grał w Cracovii. Sportowcy Sanu, którzy przeżyli wojnę światową, później nazwaną pierwszą, jeszcze w 1917 roku założyli nowy klub, istniejący do dziś, Polonię, jako kontynuatora jego tradycji. Na kolejne mistrzostwa klasy A w okręgu lwowskim czekać trzeba było aż do roku 1920, a i tych niedokończono z uwagi na wojnę sowiecko-polską. Do tego tematu wrócę jednak w odrębnym tekście, bowiem odbiegam już nazbyt daleko od rywalizacji krakowsko-lwowskiej o prymat w polskim sporcie i prawo do bycia jego kolebką.