London 26 september 2009 14 (130) FRee issn 1752-0339
neW tiMe
www.nowyczas.co.uk
Relacja z arterii »2-7 Zakończyła się trzy dni trwająca ARTeria Nowego Czasu, nazwana przez niektórych festiwalem polskiej kultury na południowym brzegu Londynu. Wystawa polskich artystów oraz towarzyszące jej koncerty zaanektowały całą przestrzeń gościnnego kościoła St. George the Martyr w Borough. Były koncerty w kościele i w kryptach, ale także na zewnątrz, na tarasie przy wejściu do krypty. Artyści przejęli też we władanie przykościelny ogród. Iwona Zając nie tylko wystawiała swoje prace, ale również tworzyła nowe.
»12 Dwa łona
»14
»15
FeLietony
Czas to pieniĄdz
Krystyna Cywińska:
Podatek od napiwków?
Na kryzys nie narzekam
Krzysztof Wach
Jacek ambroży
» Dla kelnerów i barmanów
» Nie czuję się emigrantem.
pracujących w brytyjskich restauracjach, pubach czy hotelach napiwki bardzo często stanowią dużą część dochodu. To, jak są one opodatkowane i w jaki sposób powinny być zadeklarowane do urzędu skarbowego, zależy już od okoliczności.
Założeniem, które cały czas konsekwentnie realizuję, jest budowanie trwałego pomostu biznesowego pomiędzy Polską a Anglią. Przyjechałem tutylko na chwilę i... Anglia zainspirowała mnie nowymi pomysłami. I stało się... zacząłem je realizować.
dobRe bo poLsKie
» Nim się przeniosę na łono
» 15
Abrahama, przytulę się jeszcze parę razy do ojczynzny łona. Tak postanowiłam. No i właśnie jestem po kolejnym przytuleniu. Łono ojczyste mnie nie zawiodło. Nawet brzydka i rozchełstana architektonicznie Warszawa lśniła promiennie słońcem i brącem jesiennych liści. Czy wypada w takiej aurze pytać o kryzys?
»23 Dalej o POSK-u… Listy do RedaKCJi
Marek Laskiewicz odpowiada dr. Marcie spohn
» Sytuacja obecna jest rzeczywiście groźna. Społeczeństwo powinno o tym wiedzieć, ponieważ Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny należy do niego, a nie do Prezesa, Zarządu, Rady lub nawet członków, bo to społeczeństwo zbudowało POSK i może teraz znów mu pomoże
2|
26 września 2009 | nowy czas
” sobota, 26 września, justyny, Cypriana 1956
Czas jest rzeczywisty. Henri Bergson
»
listy do redakcji 23
Początek procesu oskarżonych o udział w wypadkach czerwcowych 1956 roku w Poznaniu. Zginęło ponad 70 osób, kilkaset zostało rannych.
niedziela, 27 września, damiana, amadeusza 1994
Katastrofa estońskiego promu „Estonia” na Bałtyku. Zginęło 900 osób.
poniedziałek, 28 września, luby, waCława 1936
Generał Franco został głównodowodzącym wojsk nacjonalistów podczas wojny domowej w Hiszpanii.
wtorek, 29 września, miChała, miChaliny 1939
Powołanie władz RP na wychodźstwie. Dymisja prezydenta Ignacego Mościckiego, jego następcą został Władysław Raczkiewicz.
środa, 30 września, zofii, GrzeGorza 1971
Otwarcie Świata Walta Disneya na Florydzie, olbrzymiego parku z setkami atrakcji przeznaczonych zarówno dla dzieci jak i ich rodziców.
Czwartek, 1 października, danuty, iGora 1413
Unia polsko-litewska w Horodle. Litwa pozostała odrębnym państwem, ale obie strony miały się porozumiewać co do wyboru władzy.
piątek, 2 października, teofila, dionizeGo 1413
Unia polsko-litewska w Horodle. Litwa pozostała odrębnym państwem, ale obie strony miały się porozumiewać co do wyboru władzy.
sobota, 3 października, teresy, józefy 1990
Zjednoczenie Niemiec – pięć landów byłej NRD przystąpiło do związku RFN. Plan zjednoczenia Niemiec opracował kanclerz Helmut Kohl.
niedziela, 4 października, rozalii, franCiszka 1582
W Polsce wprowadzono kalendarz gregoriański, w związku z tym po 4 października nastąpił od razu 15 dzień tego miesiąca.
poniedziałek, 5 października, iGora, apolinareGo 1954
Największa masowa ucieczka od czasu wybudowania muru berlińskiego. Z NRD tunelem pod murem berlińskim przedostało się do Berlina Zachodniego 57 uchodźców.
wtorek, 6 października, artura, brunona 1927
W Nowym Jorku odbył się publiczny pokaz pierwszego udanego filmu dźwiękowego „Śpiewak jazzbandu” („The Jazz Singer”) z Alem Jolsonem w roli głównej.
środa, 7 października, marii, marka 1949
Ze strefy okupacyjnej ZSRR powstała Niemiecka Republika Demokratyczna.
Czwartek, 8 października, pelaGii, bryGidy 1912
Czarnogóra jako pierwsza z sojuszu bałkańskiego wypowiedziała Turcji wojnę, początek pierwszej wojny bałkańskiej.
Great stuff. Very impressive. Well done! Jade What a lovely exhibition! I really enjoyed my time with the New Time Alex Good! Good! Good! All the best! Sean & Marek Tres bien!! xxx Excellent community development. Thanks Kevin Dykes London Borough of Southwark
piątek, 9 października, arnolda, dionizeGo 1779
Pierwsze zamieszki w Manchesterze, wywołane protestami przeciw wprowadzeniu maszyn przędzalniczych w fabrykach włókienniczych..
Excellent idea, excellent exhibition. I shall come back later for the music and (I hope) some Żywiec... Tim Horsler, SE1
0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Maciej Psyk, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Maciej Psyk FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Michał Sędzikowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Michał Andrysiak, Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma PIotrowska, Alex Sławiński, Krzysztof Wach
I am under a big impression. Congratulations Beata A beautiful exhibition. Lots of wonderful talents. Excellent. Denis Really brilliant. When is the next one? Francois
Very nice. Ivona is the best. Brazil loves Ivona!
Thank you so much for allowing our artists to be here. Me and my friend had such a great time yesterday and today Alina Toliczko
Cacy! Piękna wystawa. It has been a really good experience to be here. Thanks Karolina
Agnieszka Stando was the best! The exhibition was great! Tomek Stando was amazing too! Franek Wajda
So good I came twice
Quite an inspiring collection.
Czas na nowe miejsCa! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!
K.W. Jeszcze raz gratuluję znakomitej imprezy. Wróciłem do domu i oglądam zdjęcia. Wszystko poszło rewelacyjnie. Więcej takich imprez i o „Nowym Czasie” będzie jeszcze głośniej. Alex Sławiński
prenumeratę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Great talents. Awesome art Łukasz Nic tylko pogratulować wspaniałej organizacji. Nie zdawałem sobie sprawy z rozmachu tej imprezy. Idealne miejsce. Ksiądz bardzo sympatyczny i pomocny. Koncert Janusza Kohuta był po prostu niesamowity! Tak mnie zafascynował, że kupiłem jego CD. Wspaniale! Jestem pełen podziwu. Krzysztof Wach Just want to say thank you for the event. The mass was lovely and the pieces played were very good Serena Nice show. Love the videos. Basia & David Interesting, good, diverse work. We loved your ARTeria! S. Williams Gratuluję wspaniałej wystawy. Jesteście niesamowici Andrzej Krauze Great variety of work and ideas. Very interesting – glad I came + look forward to more in the future Robin Johnson
Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................
liczba wydań
uk
dySTRyBUcja I MaRkeTIng: tel. 0207 193 9721; 0131 208 4477; 0770 957 1097; fax: 0207 358 8406
13
£25
£40
Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk)
26
£47
£77
WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas
52
£90
£140
ue
Czas publishers ltd. 63 kings Grove london se15 2na
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
nowy czas | 26 września 2009
arteria Great exhibition! Thanks Andrew Robertson Great evening. Nick Lion
Kwartet Tomasza Żyrmonta Groove Razors zagrał przed wejściem do krypt przyciągając świetnym brzmieniem nawet przechodniów
Very familiar atmosphere it was actually!!! Mathew Danuta Solowiej – trully inspiring in this setting! Well done Frances Simmon Absolutely superb. When is the next exhibition? Julie Smith Contact me when there are more such events. Some great photos from Michal and Ela and I really enjoyed Basia's work Franisette Gratulacje!!! Wiedziałam, że tak będzie!!! To ogromny sukces! Łucja Piejko Great, vibrant exhibition Zosia & Naga Good to see Polish friends and their work. Very inspiring. Jean-Pierre Well done, Nowy Czas and St George’s, a fabulous combination of music and art, a fabulous venue and a fabulous party on Thursday. Can't wait for the encore! Małgosia Skawinski I do enjoy it. Lovely exhibition. Hope it will continue. George
Wonderful setting, beautiful church and full of wonderful things – and the music... Robin Winfield
Thank you for organising such a wonderful event. Hope to see you Polish artists again. Gosia Chmielewska
A great three days! Paul Tutton Thank you St George to fight for art, music and love of all people. Olga
Good Time! Great Place! Excellent Company! Joanna and Ben Fantastic! Great! Thank you for organising and the idea. Good luck and it would be great to continue such a splendid collaboration. Thanks again and I will pray to St George the Martyr for more. Andrzej M. Borkowski
Nice event/exhibition with such an interesting selection of work. Ela
Great place, fantastic exhibition, very talented people and great music. More please! Greg
Brilliant idea!!! Wonderful Polish culture Lili & Marcelo
More art in St. George’s crypt please (and music...) Jo Dubin
Really enjoyed it. Thank you Ela, Leeds
Rodzinnie! Maciek
Bardzo nam się podobał pomysł połączenia muzyki z malarstwem, naprawdę było ciekawie. Dzięki serdeczne za zaproszenie. Ewa i Piotr Kiryłło
Well done in getting out of the Hammersmith-Ealing Polish getho Peter
Jeszcze raz gratulujemy wystawy. Doceniamy ogrom pracy, szczególnie teraz, kiedy sami zdecydowaliśmy się na zrobienie grupowej wystawy. Kasia i Mariusz Kałdowscy
Thank you for organising such a wonderful event. Hope to see you Polish artists again. Gosia Chmielewska Gratulacje! Wasz festiwal sztuki
Great event! Włodek Fenrych, Hatfield, Herts
Kurator Marcin Dudek (z lewej) z jednym z gości
Some exquisite work on display in such an interesting venue. A good idea to link Polish art with Polish music The Jassel family A nice filing of humanity and generosity Lise-Marie Świetny pomysł! Nietuzinkowe miejsce i bardzo ciekawi artyści. Miła, autentyczna atmosfera. Trzymajcie tak dalej – naprawdę warto! Szczere gratulacje! Michał Opolski, Northampton Congratulations! You have done an excellent job! We could not believe our eyes. So well organised and so many people. Great success!!! Grażyna Maxwell
Wernisaż ARTerii
polskiej ARTeria, to była najlepsza prezentacja Polaków... naszej kultury i sztuki... naszej DUSZY. Pokazaliście, że nie tylko jesteśmy mądrzy, piękni, zdolni. Życzę Wam, abyście dalej robili takie wartościowe imprezy, które z pewnością przyczynią się to tego, że ta nasza mała „brytyjska” Polska będzie rosła i podbijała serca kraju, w którym żyjemy! Ania Gonta Born as a child Grown as a naughty boy Too old to achieve anything To young to give up... It was a pleasure to play here. We will never forget it! (musician from Why not Here) Dear Ray, thank you for putting so much trust in us and for being a tower of strength. No event would have been possible without your kind invitation and your support. Thank you again! Teresa
4|
26 września 2009 | nowy czas
arteria
Arteria to ciągły ruch Alex Sławiński
Sławek Żak
Lon dyn jest ni czym wiel ki or ga nizm. Ży je, od dy cha, wy da la, ko mu ni ku je się z in ny mi or ga ni zma mi, funk cjo nu jąc z ni mi w sym bio zie lub wro gim pa so żyt nic twie... Ostat nio jak by tro chę cho ro wał. Wciąż kasz le, nie do ma ga, coś się w nim psu je i roz sy pu je. Po śród plą ta ni ny dróg ogrom ne go Lon dy nu gu bi my się, od naj du je my, mi ja my i zde rza my. Śmi ga my wzdłuż je go ulic, ko le jo wych to rów, tu ne li me tra... Owe ar te rie, trans por tu ją ce nas – cza sem na wiel kie od le gło ści – są jak układ krwio no śny. Dzię ki nim mia sto mo że pra wi dło wo funk cjo no wać. Do kład nie tak jak czło wiek. Wy star czy kil ka kor ków na dro gach lub awa ria w me trze, by lon dyń skie Ci ty otar ło się o ka ta stro fę. Ar te rię – dro gę łą czą cą róż ne punk ty – „No wy Czas” ob rał za ty tuł naj now szej z or ga ni zo wa nych przez sie bie im prez kul tu ral nych. Być mo że w ty tu le więk szy na cisk po ło żo no na sło wo „art”, jed nak trwa ją ca od 17 do 19 wrze śnia wy sta wa by ła nie tyl ko trzy dnio wym świę tem sztu ki. Sta no wi ła rów nież pró bę po łą cze nia róż nych świa tów. Pre zen to wa ła Po la ków miesz ka ją cych w Lon dy nie resz cie spo łe czeń stwa, po ka zu jąc, że je ste śmy je go in te gral ną czę ścią. Pod jed nym da chem zgro ma dzi ła dzie ła ar ty stów prze ma wia ją cych do świa ta bar dzo róż nym ję zy kiem: ma lar stwem, gra f i ką, fo to gra fią, rzeź bą, fil mem, mu zy ką... A tak że – sta no wi ła bar dzo waż ny krok na dro dze jed no cze nia sa mej Po lo nii. Tak bar dzo zróż ni co wa nej i – nie rzad ko – skon f lik to wa nej. AR Te ria po łą czy ła rów nież sa mych twór ców. Mło dzi za ist nie li na rów ni z bar dziej do świad czo ny mi. Uty tu owa ni – z jesz cze nie od kry ty mi. Mie sza ły się sty le, po ję cia, prą dy, tren dy, bia łe wi no z czer wo nym, chip sy z sałatką jarzynową... Czwart ko wy wer ni saż mo gę uznać za je den z naj bar dziej uda nych, spo śród wszyst kich wy da rzeń te go ty pu, w ja kich mia łem oka zję uczest ni czyć. I nie pi szę by naj mniej tych słów, by pod li zać się na czel ne mu. Bo nie mu szę. Set ki osób prze wi ja ją cych się przez miej sce im pre zy zo sta wi ły w księ dze pa miąt ko wej wy star cza ją cy do wód na to, że nie spły wa ze mnie wa ze li na.
Zaś co do sa me go miej sca... Gdy do wie dzia łem się, gdzie za pla no wa no zor ga ni zo wa nie AR Te rii, by łem nie co za sko czo ny. Nie czę sto im pre zy o po dob nym cha rak te rze urzą dza się w pod zie miach ko ścio ła. Jed nak – gdy przy by łem na miej sce – mo je wąt pli wo ści znik nę ły szyb ciej, niż szyn ka z pol skich skle pów w ro ku osiem dzie sią tym pierw szym. Sa le, w któ rych mia ła od być się im pre za, by ły więk sze i ład niej sze niż te, któ ry mi dys po nu je Biu ro Wy staw Ar ty stycz nych w mie ście mo je go po cho dze nia. Kie dy zaś w czwart ko wy wie czór Ja nusz Ko hut i Ur szu la Mi zia za gra li w ko ście le St. Geo r ge the Mar tyr wie dzia łem, że nie moż na by ło le piej tra f ić. Gdy do kład nie rok wcze śniej ob jeż dża łem An da lu zję, jed nym z punk tów, któ re od wie dzi łem, by ła ka te dra w Kor do bie. Sły nie ona mię dzy in ny mi z mno go ści ko lumn pod pie ra ją cych jej strop. Jed nak że jest rów nież sym bo lem współ ist nie nia róż nych kul tur, bo przez wie le lat słu ży ła za świą ty nię za rów no mu zuł ma nom, któ rzy ją wy bu do wa li, jak i chrze ści ja nom, któ rzy owe te re ny „od bi li z rąk nie wier nych”. Po dob ną ro lę przez kil ka wrze śnio wych dni peł nił ko ściół St. Geo r ge the Mar tyr. Przez ten czas był nie tyl ko Do mem Bo żym, ale też świą ty nią sztu ki. I nie za leż nie od te go, ja ki cel przy świe cał oso bom przy by wa ją cym w owe miej sce, otrzy my wa ły one to sa mo: ich duch mógł wznieść się aż pod nie bio sa. Wer ni sa że nie mu szą cha rak te r y zo wać się na dę tym kli ma tem sty py po kimś bli skim. W czwart ko wy wie czór zna la złem w ko ściel nej kryp cie wię cej ży cia niż w nie jed nej ga le rii peł nej słoń ca i prze py chu. Przede wszyst kim za sko czy ła mnie licz ba przy by łych. Być mo że więk sze tłu my spo ty ka się pod czas fil mo wych pre mier przy Le ice ster Squ are, jed nak sa le ko ścio ła St. Geo r ge the Mar tyr są du żo mniej sze niż Le ice ster Squ are i na wet owych kil ka set osób ro bi ło nie zły tłum. Jed nak w od róż nie niu do ki no wych wie czo rów z czer wo nym dy wa nem, tu taj ar ty ści nie od dzie la li się od wi dzów ba rier ka mi i set ką ochro nia rzy. Moż na by ło do nich po dejść, za gad nąć i po roz ma wiać o ich dzie le. Mi mo że – ku za sko cze niu sa mych or ga ni za to rów – im pre za by ła ma so wa, to jed nak nic nie stra ci ła z in tym no ści, je śli cho dzi o moż li wość ob co wa nia ze sztu ką i jej twór ca mi.
Więk szość wy staw ma to do sie bie, że roz po czy na ją się bar dziej lub mniej hucz nym wer ni sa żem, a po tem trwa ją, trwa ją, trwa ją... aż zdy cha ją. Tym ra zem or ga ni za to rom uda ło się wy biec po za obo wią zu ją cy sche mat. Każ dy z wie czo rów im pre zy okra szo ny był kon cer ta mi. Po zwo li ło to unik nąć mo no to nii. O ile bo wiem ob raz czy rzeź ba za zwy czaj trwa w cza sie i prze strze ni, raz stwo rzo na pra ca po zo sta je ta ka sa ma na wie ki, o ty le w świe cie mu zy ki wszyst ko jest zmien ne. Kon cert, któ ry od by wa się dzi siaj, już ni gdy się nie po wtó rzy. Dla te go wy da je mi się, że za pro sze nie mu zy ków do współ udzia łu w AR Te rii był zna ko mi tym po my słem. Każ dy z przy by łych mógł wie lo krot nie uczest ni czyć w tej sa mej im pre zie. Ni by oto cze nie to sa mo, ale z każ dym wy ko naw cą prze strzeń ar ty stycz na jest jak by in na. Mia łem oka zję do świad czyć owej „róż no ści w jed no ści”. Zu peł nie ina czej od bie ra łem pra ce wi szą ce na ścia nach i wy peł nia ją ce prze strzeń sal in sta la cje po kon cer cie Ko hu ta, a ina czej pod czas wy stę pu eterycznie brzmią cej Mo ni ki Lid ke. A jesz cze ina czej za pew ne od bie ra na by ła sztu ka w cie pły piąt ko wy wie czór, kie dy na ta ra sie przed wej ściem do kryp t y rozbrzmiewał dźwię ka mi fu sion kwar tet Gro ove Ra zors To ma sza Żyr mon ta, przy cią ga jąc zna ko mi t ym brzmie niem na wet prze chod niów z uli cy. A po tem, znów w kryp tach, przy słu chi wa no się już no cą przy bla sku świec moc ne mu, ope ru ją ce mu w ni skich re je strach gło so wi Do mi ni ki Za chman w re per tu arze jaz zo wych stan dar dów. Po dro dze po ja wił się jesz cze Sła wek Żak w swym po etyc ko -bal la do wym re per tu arze okra szo nym nie zwy kłym gło sem je go cór ki Zoe. Na sam ko niec AR Te rii – przy zga szo nych świa tłach – wy stą pił ze spół Why Not He re. Swym moc nym dźwię kiem spiął im pre zę, ni czym klam rą, w jed ną ca łość z rów nie moc nym roz po czę ciem. Z tą róż ni cą, że w ko ście le, gdzie grał Ko hut, by ło pod nio śle, na to miast ostre, roc ko we brzmie nia Why Not He re po de rwa ły uczest ni ków wy sta wy do… tań ca. Wiem, że AR Te r ia w Bo ro ugh nie by ła ostat nim przed się wzię ciem ar t y stycz nym „No we go Cza su”, bo ar te r ia to przecież cią gły ruch!
››
When Teresa and I first began to discuss this possibility some months ago, we were excited by the prospect of a small intimate Mass to open a smallish celebration of Polish Art and Music here in Southwark. And now here we are. A large Mass to open a large and wonderful Festival of Polish Culture. Father Ray Andrews
Basia Bielecka
Urszula Mizia i Janusz Kohut; z lewej Father Ray i Teresa Bazarnik
Zaczęło się od nabożeństwa i zanim wernisażowi goście przeszli do krypt, wysłuchali wzruszającej piosenki 12letniej Basi Bieleckiej „My Wish”, zadedykowanej wszystkim poległym i walczącym na różnych frontach kiedyś i teraz oraz koncertu w wykonaniu Urszuli Mizi (wiolonczela) i Janusza Kohuta (fortepian)
|5
nowy czas | 26 września 2009
arteria
Echo z krypty Wojciech Goczkowski
Prawdziwym miejscem dziania się kultury jest interakcja osób. Ryszard Kapuściński, Ten Inny
ARTeria was a great success with many people attending the exhibition of distinguished as well as very talented young Polish artists. We were also entertained and thrilled by a selection of very fine musicians. I say thrilled because that was my experience over and over again as I came back and forth to the church. To approach the church and hear the music and see people relaxing and talking and even painting in the East Garden was a great thrill. Thanks to you, the Polish artists, St George's sounded and shone out as a very positive beacon and sign of good life. Another reflection of God's welcoming presence here. And I say welcoming, because Teresa, and all of you, that's exactly what you were. I spoke to many of the visitors and they all commented on the warmth and openness of your welcome. I was very sad as I helped to remove some of the exhibits. For me, you had very quickly become a part of our life here and had brought us vitality and joy. I thank you for that and I am confident that this has been the beginning of an association that will continue and grow and bear good fruit for all concerned. Father Ray Andrews
››
Były rozmowy z artystami – po prawej Sławek Blattoni z ojcem Ray’em; rzeźby Danusi Sołowiej prezentwane w kościele i kojący koncert Moniki Lidke, której towarzyszyli Kristian Borring i Tim Fairhall). Zdjęcia: Michał Andrysiak
Wystawa w krypcie. Czy coś mi to przypomina? Czy znam już to miejsce? Ostatni raz widziałem taką sytuację ponad dwadzieścia lat temu. W czasach stanu wojennego, kiedy artyści i ich sztuka znalazły schronienie w Kościele. Wspomnienie odległe i niewyraźne jak stary film na porysowanej taśmie. I nie chodzi tylko o to, że przeszłość w miarę upływu czasu traci ostrość, ale że rzeczywistość była wtedy jak czarno-biały film. Zło oddzielone od dobra. Szare ulice. Kolorowo było tylko w Pewexie. Sztuka w tym czasie była traktowana serio. Miejsce implikowało deklarację oporu, polityczną manifestację lub przynajmniej postawę indywidualnego sprzeciwu wobec realności „mniejszego zła” i szansę wyartykułowania „myśli, które pozwolą przetrwać”. Dzisiaj ten fragment polskiej historii sztuki jest zapomniany. Archiwum Janusza Boguckiego, animatora najważniejszych projektów artystycznych lat 80. pracownicy Instytutu Sztuki PAN wyrzucili na śmietnik. Przypominam o tych faktach nie po to, aby epatować ich niepokojącą wymową. Próbuję raczej zbudować własny kontekst wydarzenia w kościele St. George the Martyr w Borough. Konteksty określają znaczenie, wskazują sens, komunikują zależności. Trudno je lekceważyć. Często sam obserwator, bazując na swych doświadczeniach definiuje sytuację, która staje się wszystkim tym, co zdarzyło się do tej pory, zdarza się teraz lub może się zdarzyć później. Rozwija się wewnętrzna narracja w umyśle widza, powstaje interakcja. Aż nadchodzi moment, by zadać pytanie: jakie znaczenia buduje dzisiaj kontekst krypty i kościoła? Przecież kościół jest miejscem religii, a galeria jest miejscem sztuki. Czy te dwa obszary mają jakieś wspólne pola? Mówimy o dwóch dziedzinach duchowej aktywności człowieka, które technokratyczna kultura podporządkowała własnej logice rozwoju i produkcji. Religię zredukowała do mitologii; bajki użytecznej w socjologicznej grze utrzymywania społeczeństwa w równowadze, a wytwory sztuki sprowadziła do rangi ekskluzywanego towaru. Czy w sztuce zostało jeszcze coś z duchowości i czy religia może sztuce udzielić mocy, której sama ma już niewiele? A może są to pytania postawione niewłaściwie? I należałoby zapytać nie o kondycję dziedzin, ale kondycję podmiotu, który je tworzy? Obrazy, rzeźby, wideo. Malarstwo figuratywne, abstrakcja i fotografie. Dziewiętnastu artystów w interesujący sposób zaprezentwanych w poprzedzającym wystawę wydaniu „Nowego Czasu” (dwujęzyczna wkładka pełniła rolę katalogu). Zatrzymuję się przy czterech małych płótnach Tomasza Stando. Znamy z historii kilku artystów, którym udało się rozszczepić promień światła na siatkę kolorów nasyconych głębią nie tylko fizycznych jakości, ale również emocji. Obrazy Tomasza Stando nawiązują do tych poszukiwań. Ich estetyczne wzorce tkwią w twórczości takich malarzy jak Barnett Newman i Mark Rothko. Artysta próbuje nawiązać dialog z ich twórczością. Symboliczna przestrzeń jego obrazów jest trudna do zdefiniowania. Mamy raczej do czynienia z pewną „atmosferą sensu”, niż jego jednoznaczną wykładnią. Czy jest to subiektywny opis świata zmieniony w abstrakcyjny wzór, czy tak jak u Rothko, własna wersja doświadczenia samotnej medytacji wyrażona w wielowarstwowych plamach koloru?
Chodząc po wystawie szukam jednak prac, które byłyby bliżej życia; których autorzy mają odwagę otworzyć drzwi wieży z kości słoniowej, nawet za cenę intymnego zwierzenia, naiwności i odrzucenia estetycznej maski. Trafiam na stare fotografie wklejone w malarską materię. Muszę podejść blisko, jeszcze bliżej. Trudno rozeznać, co to za osoby i jakie miejsca. Na jednym ze zdjęć grupa młodych ludzi w studenckich czapkach. Na innym szkolna fotografia klasy. Jakieś litery i nieczytelne napisy. Czy powinno mieć dla nas znaczenie kto je tutaj zostawił i czy opowiedział nimi „historię”, stworzył „kronikę wydarzeń” lub przesłał „wiadomość”? To obrazy z przeszłości – fotografie rodziny na nowo zobaczone przez Agnieszkę Stando po opuszczeniu Polski. To, co ujęło mnie w jej pracach, to intencja nawiązania bezpośredniego kontaktu z widzem poprzez opowiadanie osobistej historii w sytuacji podobnej do przeglądnia rodzinnego albumu razem z zaproszonymi do domu gośćmi. Nie sposób omówić w krótkiej prasowej relacji wszystkich wystawionych prac dziewiętnastu artystów. Jak już się jednak okazało, gościnność Rev. Ray Andrews nie wyczerpała się w trakcie trwającego trzy dni festynu radości i dobrej zabawy – tym też (!) było spotkanie w Borough – trzeba więc mieć więc nadzieję, że pojawi się możliwość pełniejszej prezentacji środowiska artystycznego, którego aspiracje i siła wykraczają poza granice polskiej diaspory. W czasach, kiedy pieniądze obiegając planetę w arteriach elektronicznej sieci wymykają się zwykłemu ludzkiemu doświadczeniu i powoli stają się – w miejsce sztuki i religii – wartością ponadczasową i transcendentną, każda próba zbliżenia sztuki do sacrum jest działaniem in comune, czyli na powszechny użytek i dla wspólnego dobra. Takie projekty jak ARTeria pokazują, że ukrytym potencjałem artystycznego wydarzenia jest spotkanie, dające szansę rozmowy ludziom rozrzuconym w anonimości wielkiego miasta. Czy organizatorzy wykorzystali ten potencjał? Moim zdaniem tak. Z pewnością formułę takich spotkań można wzbogacać i udoskonalać, tak aby stwarzały pretekst do dyskusji o „rzeczach ważnych”, sztuce, kulturze, problemach organizacji życia artystycznego polskiej społeczności na Wyspach. Nadszedł też już czas na wystawę o wyraziście wyprofilowanym przesłaniu, co pokazałoby, że kształtująca się wokół „Nowego Czasu” grupa artystów manifestuje zarówno swoją obecność i potrzebę wspólnoty, jak i zdolność refleksji. Ale każda krytyczna uwaga musi zderzyć się z faktami, a te pokazują, że jesteśmy świadkami fascynującego procesu powstawania nie tylko zróżnicowanego i ambitnego środowiska artystów, ale również nowego miejsca otwartego na polską kulturę.
W wystawie udział wzięli: Michał Andrysiak (fotografia) >Sławek Blatton (malarstwo) >Andrzej Borkowski (grafika) >Ela Ciecierska (instalacja/wideo) >Agnieszka Handzel-Kordaczka (malarstwo) >Justyna Kabała (instalacje/wideo) > Paweł Kordaczka (malrstwo)>Agnieszka Kowal (grafika) >Basia Lautman (grafika) >Krzysztof Malski (fotografia) >Ewa Obrochta (malarstwo/instalacja > Olga Sienko (malarstwo) >Wojtek Sobczyński (rzeźba) >Danuta Sołowiej (rzeźba/medale) >Agnieszka Stando (malarstwo) >Tomasz Stando (malarstwo) >Joanna SzwejHawkin (ceramika) >Paweł Wąsek (malarstwo) >Iwona Zając (malarstwo) Kurator: Marcin Dudek
6|
26 września 2009 | nowy czas
arteria
Świeżutka relacja spod lady Jako że nie będzie to relacja zupełnie zgodna z prawdą uprasza się Czytelników o czytanie z pryzmrużeniem oka, a jak już nie będźcie mieli siły mrużyć, to połóżcie dłoń na gazecie i czytajcie przez palce. Dla płynności relacji (i dobra niektórych wymienionych osób) większości bohaterom daliśmy przezwiska, ale kto uczestniczył w wydarzeniu i tak się zorientuje, o kim mowa. Czytelników, którzy nie byli i nie wiedzą, z góry przepraszamy, mając skrytą nadzieję, że połechtaliśmy ich ciekawość na tyle, że następnym razem zaszczycą nas swoją ważną i pożądaną obecnością.
Na początek warto wspomnieć, że do Imprezy wcale by nie doszło, gdyby nie Rev. Ray (zwany dalej Księdzem) z kościoła St. George the Martyr w Borough, który niczym magnes przyciąga do siebie wszystko, co dobre, pożyteczne i ciekawe. I tak też udało mu się namówić pewną panią redaktor z Poczytnego Pisma (zwaną dalej Szefową), na zorganizowanie wystawy polskich artystów w kryptach anglikańskiego kościoła, na uruchomienie ogromnej machiny przygotowań, co
Agnieszka Kował z gośćmi wernisażu
Francois, Basia Lautman i Malgosia Szemberg
w efekcie zakończyło się niezwykłym wydarzeniem, które na długo zapisze się w pamięci wszystkich organizatorów i gości (i zapewne też okolicznych mieszkańców, wyciągniętych z domów niezwykłym zamieszaniem wokół zwykle spokojnego kościoła).
DziEń PiERWSzy Zacznijmy od wernisażu – jako że Impreza tego dnia była zamknięta, trzeba szerzej o niej opowiedzieć. Na początku była msza (a potem wyśmienity koncert: Janusz Kohut na fortepianie i Urszula Mizia na wiolonczeli) – za artystów, jako podziękowanie za ich talenty i za organizatorów, że te talenty potrafili docenić i w odpowiedni sposób wykorzystać. Równolegle do mszy toczyły się w kryptach kościoła ostatnie nerwowe przygotowania. Tu jakiś obraz krzywo wisiał albo ktoś się na kogoś krzywo popatrzył, tam jakieś krzesło stało w drodze albo ktoś komuś stanął na drodze do realizacji własnej koncepcji. No – ogólnie wiadomo, jak to jest, jak szykuje się coś wielkiego. Dlatego też nie wszyscy zdążyli na mszę, choć – w porównaniu z jakąkolwiek niedzielą – kościół i tak pękał w szwach. Na dole wrzało – a na górze się modlono. Na dole Curator już dopiął wszystko na ostatni guzik, nawet własną marynarkę – na górze trwał koncert. Artystka w pończochach w paski, zdą-
Włodek Fenrych, Alex Sławiński, Paweł Majewski
Ewa Obrochta przy instalacji Justyny Kabały
żyła zmienić je na wersję w kropki – na górze trwał koncert. Na dole ktoś się już nie mógł doczekać i ponalewał wino do kieliszków – na górze trwał koncert. Na dole tłumy waliły już na wystawę – na górze trwał koncert. Na dole ktoś nerwowo wiercił się na stołku rozmawiając z kimś, kto nerwowo przebierał nogami – na górze trwał koncert. Na dole ktoś w końcu dał sygnał startu, a tłum pochwycił kieliszki i rozsypał się po sali – na górze trwał koncert. I pewnie trwałby aż po dziś dzień, gdyby Pianiście nie skończyły się nuty. Góra w końcu mogła zejść na dół i oddać się uciechom wszelakim. Nie brakowało wina, półmiski uginały się od garnirowanych przekąsek, z kuchni co chwilę wyłaniała się kolejna ofiara z tacą, rzucona na pastwę zgłodniałego tłumu. (Bez obaw, nikt poważnie nie ucierpiał, choć jednej z kelnerek nadgryziono palec, myląc go z polskim kabanosem.) A jakie znakomitości gościły na wystawie! Byli Urzędnicy, Biznesmeni, Przedstawiciele wszelacy, Redaktor Poczytnego Pisma, znakomity Kucharz, Ksiądz, byli Artyści, Współpracownicy, Spragnieni Sztuki i tylko Spragnieni, Przyjaciele, Krewni i Rodzina! Długo by tak wymieniać... Obie sale wrzały od rozmów i śmiechów, wino lało się strumieniami, w powietrzu unosił się zapach chleba (dzięki instalacji jednej z Artystek), Sztuka promieniowała ze ścian na wszystkich gości. Niejeden poczuł się wyjątkowo w takim otoczeniu... Nawet zwykła pomocnica techniczna w trakcie imprezy awansowała na Bufetową i od tej pory tylko tak będziemy ją nazywać. No, ale dość tego – pozostawmy gościom resztę wspomnień, może kiedyś, przy okazji, się nimi podzielą.
DziEń DRUGi
Ela Ciecierska przed swoją instalacją
Arek Marczewski, Sławek Blatton, Krzysztof Malski i Katarzyna Bzowska
Trochę niewyspani, lekko zdenerwowani, nieco odurzeni sukcesem pierwszego dnia– zebrali się około południa w kryptach ci, którzy z wystawą byli związani najbardziej. Już drzwi były otwarte, ekspres do kawy bulgotał, wszyscy na swoich stanowiskach w oczekiwaniu na pierwszych gości. W końcu przyszli... Nieco niepewni, bo i
|7
nowy czas | 26 września 2009
arteria
Małgosia Chmielewska i Ewa Obrochta
miejsce nietypowe i pora jeszcze dość wczesna. Ale cisza była znakomita i atmosfera jakaś taka podniosła i swojska zarazem. Przychodzili i oglądali, powoli, bez pośpiechu. Bez zbędnej gadaniny. Duszność dnia poprzedniego ustąpiła miejsca lekkim podmuchom z zewnątrz, przez otwarte drzwi wpadało do krypt światło słoneczne, raz po raz przez salę przemykał Ksiądz, obdarzając wszystkich szerokim uśmiechem. W przykościelnym ogródku pewna Artystka zasiadła pod drzewem i zaczęła malować... Szefowa, podobnie jak przez ostatni tydzień, nadal ciągle odbierała telefony, ale tym razem z gratulacjami, co i ją wprawiło w niebiański nastrój. Drugi dzień minął właśnie tak – na kontemplacji Sztuki, na wesołej krzątaninie, na luźnych pogawędkach, na znakomitej rozrywce (dzięki sprzyjającej pogodzie Groove Razors dali czadu we wspomnianym ogródku)... Około godziny 22, już nieco zmęczoną, ale bardzo entuzjastzyczną publiczność ukołysała pięknym głosem Dominika Zachman i całe towarzystwo rozeszło się do swoich lub nie swoich domów, aby nabrać sił na kolejny dzień.
Joanna Szwej-Hawkin i Grzegorz Małkiewicz
poprzedniego dnia. Inny Artysta powoli rozbijał obóz w okolicach swoich obrazów, aby nie przegapić żadnego interesanta, bo zainteresowanie jednym z jego obrazów było spore. Reszta Artystów albo leczyła kaca w domowym zaciszu, albo ciężko pracowała od bladego świtu, przy czym trudno stwierdzić, która z tych czynności należała do bardziej nieprzyjemnych. Najcięższy poranek miał jednak Redaktor Poczytnego Pisma – nie posiliwszy się solidnym śniadaniem, ruszył samochodem za Londyn, na wielkie uroczystości (o których zapewne pisze w swojej gazecie; poszukajcie, poczytajcie) i oprócz dostojnych przemówień, dostał tam porcję bigosu, który okazał się kwaśną kapustą, że wrócił na imprezę ze zgagą i aż się krzywo popatrzył na Bogu ducha winnego śledzia. Bufetowa, jak już wiemy z wcześniejszej relacji, robiła zakupy z Szefową, całkowicie zapominając o śledziu i sałatce, które czekały na przyrządzenie. Tak rozpoczął się ostatni dzień Imprezy, ale nie myślcie, że był to niewypał. Nic bardziej mylnego! Skołatane nerwy uczestników i organizatów wnet ukoiła anielskimi dźwiękami Monika Lidke z zespołem. Po sali unosił się zapach kawy, dla wielu porannej, choć zbliżała się szesnasta. Powoli zaczęły napłwać inne Osobistości, po części znane nam już z wcześniejszych dni, ale nie brakowało też zupełnie nowych twarzy. Przyszedł choćby pewien szewc z żoną, strzelił kielicha (co prawda tylko wina) i zachwycił się wystawą. Albo nie, na odwrót, bo można źle zinterpretować. Przyszedł, zachwycił się i wypił, w tej kolejności. Ku zdziwieniu wszystkich pojawił się też Pianista, który rano miał odlecieć do Polski na kolejny koncert, ale nie poleciał, bo stwierdził, że tu się lepiej bawi i niech mu tam jakieś zastępstwo znajdą. No i zebrało się grono Najwytrwalszych, którzy mimo zmęczenia postanowili w pełni cieszyć się ostatnim dniem ARTerii. W salach dalej rozbrzmiewała muzyka (najpierw Sławek Żak, potem znów Lidke), toczyły się zarówno dyskusje, jak i luźne rozmowy, tak zwane smoltoki, obrazy nadal równo wisiały na ścianach i obserwowały, co się wokół nich dzieje. Nagle – zrobiło się ciemno, coś zagrzmiało, coś zahuczało, Ksiądz uciekł (ale zaraz wrócił), niejeden gość schował się w kuchni lub w toalecie albo za drzwiami, wszyscy w napięciu oczekiwali, jaki finał przybierze Impre-
Iwona Zając, Paweł Kordaczka i Agnieszka Handzel-Kordaczka
Janusz Finder i Ewa Obrochta
za. No i zaczęło się! Na scenie stanął Paweł Majewski z ekipą Why Not Here, a gitara jęknęła przeraźliwie, dając sygnał do rozpoczęcia. Cała sala poszła w tany w takt ostrej muzyki, ściany trzęsły się od decybeli, aż obrazy drżały, jedna z Artystek porwała Redaktora do tańca (a że miał czarny garnitur i czerwone skarpety, w ciemności widać było jedynie tańczące skarpety), druga Artystka porwała Pomocnika Księdza, Pianista udawał gitarzystę, Bufetowa rzuciła ścierką na znak buntu i wraz ze swoimi Pomocnikami opuściła kuchnię, reszta gości też ruszyła na parkiet! Zabawy nie było końca, aż się zespołowi repertuar skończył i musieli grać wszystko od początku, ażeby się ludzie wybawili. Impreza przeszła wszelkie oczekiwania organizatorów, nikt nie wyszedł z sali zawiedziony, a Szefowej aż się łezka w oku zakręciła, jak zamykała ciężkie, kościelne wrota za ostatnim gościem.
EPIlOG Tak, jak Impreza zaczęła się od nabożeństwa, tak też zakończyła się (nieoficjalnie) niedzielną mszą świętą. Ksiądz był zachwycony i głosił z ambony o polskiej gościnności, wspaniałych artystach i niezwykłej atmosferze. Później trzeba było posprzątać, zapakować obrazy, rzeźby i ceramikę, oddać klucze i pożegnać się (Szefowa znów płakała, ale dostała do wypicia resztkę białego wina z ostatniej butelki, i jakoś jej przeszło). Dla tych, którzy nie mogli być z nami i dla tych, którzy jeszcze nie mają dość, mamy dobre wieści – to jeszcze nie koniec! ARTeria tętni życiem, w ARTerii buzują nowe pomysły, ARTeria szykuje dla Was jeszcze wiele niespodzianek!
Aleksandra Ptasińska (C zy D rodzy Czy telnicy domyś la j ą się , k tórą z pos ta ci by ła a utork a?)
DZIEń trZECI Co się działo dnia trzeciego! Szefowa Imprezy, w celu odstresowania, pojechała z Bufetową na zakupy i pogubiła się w tłoku, a potem utknęła w gęstym korku. Na szczęście Ksiądz do kościoła przyszedł, drzwi krypty otworzył na oścież, żeby żaden Spragniony Sztuki pod zamkniętymi drzwiami nie stał. Słońce znów świeciło, letni wiaterek jeszcze się błąkał po londyńskich ulicach, a przed kościołem Artystka rozstawiała sztalugę, aby w tej pięknej scenerii dokończyć dzieło rozpoczęte
Why Not Here
Ola Ptasińska i Maciek Szatan
8|
26 września 2009 | nowy czas
czas przeszły niedokonany
Polacy w Arboretum
Grzegorz Małkiewicz Kolejny pomnik upamiętniający polski czyn zbrojny w czasie II wojny światowej stanął wysiłkiem grupy ludzi wspieranych przez Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, wbrew malkontentom mnożącym niedokładności i niedociągnięcia projektu. Pomnik niezwykły, w niezwykłym miejscu, w brytyjskim Parku Pamięci Narodowej Arboretum. Na obcej ziemi, gdzie polski żołnierz oddawał swoje życie, płacił najwyższą cenę za wolność, która dla przyszłych pokoleń, dzięki temu poświęceniu, stała się czymś oczywistym, danym. Niezwykłość pomnika polega między innymi na tym, że po raz pierwszy upamiętniony został żołnierz wszystkich frontów (informują o tym tablice umieszczone wokół pomnika), w tym żołnierz armii Berlinga, z której wywodziła się kadra odpowiedzialna za narzucenie Polsce komunistycznej niewoli. Jednak prosty żołnierz nie dokonywał ideologicznych wyborów, nie zdradzał, tak samo ginął pod Lenino jak pod Monte Cassino. Biorąc pod uwagę wszystkie trudności i skalę przedsięwzięcia grupa inicjatywna (początkowo Marek Stella-Sawicki i Andrzej Messon-Kielanowski), z pokolenia,
które nie walczyło na frontach II wojny światowej, zrealizowała plan wzniesienia polskiego pomnika w Arboretum w ciągu wyjątkowo krótkiego czasu – dwóch lat. Do swojego pomysłu przekonali innych, wkrótce powstał solidny komitet, który zebrał kwotę 300 tys. funtów. Największego finansowego wsparcia udzieliło komitetowi Stowarzyszenie Polskich Kombatantów (150 tys. funtów) i Stowarzyszenie Lotników
Polskich (30 tys. funtów). Dołożyła się też brytyjska Narodowa Loteria przeznaczając na ten cel 10 tys. funtów. Dużą pomocą było bezpłatne udostępnienie terenu pod pomnik przez brytyjskich gospodarzy Arboretum.
Uroczystego odsłonięcia pomnika dokonał 19 września książę Kentu (na zdjęciu powyżej wita się z polskimi kombatantami). Brytyjski rząd reprezentowała baronowa Taylor of Bolton, polski rząd wice minister obrony Stanisław Komorowski. Były przemówienia, składanie wieńców, śpiewał chór Ave Verum, grała orkiestra Royal Air Force. Było uroczyście i podniośle. Chociaż nie obyło się bez małych potknięć. Miało być orędzie prezydenta i rządu RP przedstawione przez Panią Ambasador RP Barbarę Tuge-Erecińską – usłyszeliśmy tylko nazwisko premiera. Czyżby prezydent Kaczyński, oskarżany o uprawianie polityki historycznej, zapomniał o tak ważnym wydarzeniu? Szkoda też, że prezydent Ryszard Kaczorowski zwrócił się do zebranych po polsku, a powiedział ważną rzecz o wykluczeniu Polaków z defilady zwycięstwa, co powinna usłyszeć baronowa Taylor i książę Kentu oraz brytyjscy goście. Kiedy opadły już emocje zauważyłem nieopodal pomnika samotną czapkę żołnierza. Ta rogatywka odlana w brązie jest najbardziej poruszającym symbolem tych, co polegli. Wolności nikt nam nie dawał, wywalczył ją dla nas polski żołnierz na wszystkich frontach świata. O tym powinniśmy pamiętać. Wolność krzyżami się mierzy.
Arboretum położone jest niedaleko miejscowości Alrewas w Staffordshire
10|
26 września 2009 | nowy czas
takie czasy
Motyle czy karaluchy? Amerykańska prasa w czasach kryzysu
Jacek Pilchowski korespondencja z USA
S
ens pytania: „Dlaczego nikt nie przewidział obecnego kryzysu?” łatwo jest podważyć wymieniając takie nazwiska, jak William White, Nassim Nicholas Taleb, Nouriel Roubini, Raghuram Rajan, czy noblistów Josepha Stiglitza, Paula Krugmana i jeszcze dwudziestu, może nawet trzydziestu innych ekonomistów. Przewidzieli oni, często bardzo dokładnie, to co się stało. Ludzie ci byli jednak zmuszeni mówić szeptem. Licencję na głośne mówienie o gospodarce mieli faceci w kolorowych krawatach. Niezależni i obiektywni ekonomiści mogli najwyżej opisywać część nogi stonogi, w nadziei, że czytelnik sam będzie umiał zbudować sobie obraz całego straszydła. Tak było. Dziś świat jest już inny. Naiwnością byłoby jednak oczekiwać, że szybko otworzą się oczy ludzi oślepionych friedmanowską narracją. Tym bardziej że neoliberalizm wstrzykuje w żyły swoich piewców dużo pieniędzy. Cofnijmy się do roku 1941. Właśnie wtedy James Burnham opublikował – lecząc kaca po trockizmie – książkę The Managerial Revolution. Autor przewidział w niej, że komunistyczną rewolucję zastąpi rewolucja menedżerów. Nie ma bowiem konfliktu pomiędzy kapitałem i pracą. Jest tylko walka o to, kto będzie i kapitał, i pracę kontrolował. Komunizm upadł, ale nomenklatura z Wall Street odnosi co jakiś czas olśniewające sukcesy. Ogromna większość nazywa te sukcesy kryzysem. Tym razem sukces był jednak tak duży, że konieczna stała się zmiana narracji. Pisane w starym stylu artykuły prasowe i książki, a co za tym idzie wypowiedzi telewizyjnych postdziennikarzy, straciły swoją ogłuszającą siłę. Ludzie przestali się bowiem wstydzić tego, że nie rozumieją różnicy pomiędzy CDO (Collateralize Debt Obligation) i CDS (Credit Default Swaps) – i głośno domagają się prostej odpowiedzi na proste pytanie: – Gdzie są moje pieniądze? W mediach rozkwitają więc nazwiska nowych ekonomicznych poetów. Klasykiem tego nowego nurtu chce wyraźnie zostać William D. Cohan. Trudno nie ulec urokowi jego książek, The Last Tycoons (historia banków inwestycyjnych) oraz House of Cards (historia upadku Bear Ste-
arns). Czyta się je z wypiekami na twarzy. Odkładając te książki na półkę dostrzega się jednak, że ich okładki nie korespondują z treścią. Ich obwoluty zdobić powinni przystojni faceci w nienagannie skrojonych garniturach. Tacy, co to – jak na prawdziwych mężczyzn przystało – jadą po bandzie nawet wtedy kiedy śpią. A w tle powinny być koniecznie tętniące życiem ulice Manhattanu, po których spacerują wilgotne brunetki. Są to bowiem ekonomiczne harlequiny, pisane po to, aby powtórzyć najmodniejsze obecnie tłumaczenie tego co się stało: Gdzieś w Azji motyl zatrzepotał skrzydłami i wywołana tym fala tsunami zalała Nowy Jork. Życie „majakowskich” nie jest jednak łatwe. Zawsze czają się gdzieś „szpotańscy”. Gwiazda Matta Taibbi rozbłysła książką The Great Derangement (Wielki Rozstrój). Taibbi opisał w niej stan świadomości członków judeochrześcijańskiej sekty pastora Johna Hagee. Autor przeplata ten wątek obserwacjami dotyczącymi pracy Kongresu USA. Kongres też jest bowiem sektą, z tą różnicą, że tam bogiem jest reelekcja. Idąc za ciosem, w kwietniowym numerze miesięcznika Roling Stone, Matt Taibbi opublikował bardzo duży tekst The Big Takeover (Wielkie zawłaszczenie). Zaczyna się on słowami; „To koniec – zostaliśmy oficjalnie, po królewsku, wydupczeni. Żadne imperium nie może przetrwać, gdy zrobiono z niego po wsze czasy pośmiewisko). Szokujący to trochę styl pisania o gospodarce, ale okazało się, że szczypta kuchennej łaciny jest niezbędnym środkiem stylistycznym do tego, aby z żelazną logiką opisać, na przykładzie AIG (American International Group), mechanizm działania Wall Street. Taibbi stawia w tym tekście dobrze uzasadnioną i udokumentowaną tezę. Kryzys nie został wywołany przez azjatyckie motyle tylko przez nowojorskie karaluchy. Padające w tym tekście słowa: „W globalnym kryzysie ekonomicznym nie chodzi o pieniądze – chodzi o władzę”. Tez,a że animatorzy Wall Street używają okupu, aby rozpocząć rewolucję, może wydawać się absurdalna. Sytuacja jest jednak tak absurdalna, że sens mają teraz tylko pozornie absurdalne tezy. Zbankrutowały przecież wszystkie „zbyt duże, aby upaść” banki, a podatników zmuszono, by zapłacili ich długi. Mało tego, ci sami ludzie, którzy spowodowali kryzys mają nas z niego wyprowadzić. (Na deser przeczytać można, opublikowany 25 marca 2009 w The New York Times list: Dear A.I.G., I Quit!. Jego autorem jest Jake DeSantis, wiceprezydent AIG odpowie-
Czytając Wall Street Journal, Forbes, Fortune i inne podobne pisma pomyśleć można, że najważniejszm dziełem w historii ekonomii jest napisana przez Artura Shopenhauera „Erystyka czyli sztuka prowadzenia sporów”.
dzialny za dział „Financial Products”. List ten to patetyczny protest przeciw okropnej niesprawiedliwości dziejowej, jaką była sugestia zwrotu premii, która w jego wypadku wyniosła po podatkach 742 tys. 006 dolarów i 40 centów.) W blogosferze, artykuł Matta Taibbi wywołał burzę. W telewizji i w prasie panowała jednak grobowa cisza. W pewnych sytuacjach najskuteczniejszą formą cenzury jest bowiem tak zwany zapis na nazwisko. Uważny obserwator mógł jednak zauważyć zwiększoną aktywność na odcinku odpowiedzialnej krytyki AIG. Starano się chyba zmniejszyć dysonans poznawczy pomiędzy czytelnikami prasy ekonomicznej i czytelnikami Rolling Stone. Cenzura cenzurą, w prasowej mikroekonomii liczy się liczba sprzedanych egzemplarzy i Rolling Stone wyraźnie nie zamierza oddać bez walki zwiększonego nakładu. W sierpniowym numerze tego pisma opublikowany został następny bardzo duży artykuł Matta Taibbi – The Great American Bubble Machine (Wspaniała amerykańska maszyna do baniek.) Tekst ten zaczyna się słowami: „Pierwszą rzeczą, jaką powinieneś wiedzieć jest to, że Goldman Sachs jest wszędzie. Ten najpotężniejszy na świecie bank inwestycyjny jest ośmiornicą oplatającą twarz ludzkości, która bezustannie wstrzykuje swój jad we wszystko co pachnie pieniędzmi”. Dalej była znów żelazna logika oparta na faktach i nazwiskach. Tym razem na reakcję nie trzeba było długo czekać. Na początek w ruch poszedł napalm oskarżeń o antysemityzm. Bezskutecznie. Do kontrataku włączyli się więc znani publicyści pism i portali ekonomicznych: Charlie Gasparino Stop Blaming Goldman Sachs (Przestać oskarżać Goldman Sachs), Michael Lewis „Bashing Goldman Sachs Is Simply A Game For Fools (Oczernianie Goldman Sachs to po prostu gra dla durniów), Heidi Moore Will Everyone Please Shut Up About Goldman Sachs? (Niech się wszyscy zamkną na temat Goldman Sachs?) i Matt Taibbi is Just Plain Wrong (Matt Taibbi się po prostu myli).
|11
nowy czas | 26 września 2009
takie czasy
Samotna pikieta Alex Sławiński Wracałem niedawno do domu z pewnej imprezy. Późno było, metro przestało już działać. Szedłem więc pieszo śródmiejskimi ulicami. Chciałem dotrzeć na przystanek autobusu, który powiezie mnie w stronę wytęsknionego łóżka. Tak się złożyło, że moja droga do domu biegła obok polskiej ambasady. Flaga łopotała nad wejściem, zaś na skrzyżowaniu obok generał Sikorski kierował swój wzrok ku południowi. Czyżby widział w oddali skałę gibraltarską, przy której dopadła go śmierć? Pod cokołem jego pomnika piętrzyły się kwiaty. Kwiaty złożone przez tych, którzy pamiętają o największej zbrodni, jaką człowiek wyrządził w przeszłości drugiemu człowiekowi. I którzy chcą, by podobne zbrodnie nie wydarzyły się już nigdy w przyszłości. Dla jednych „wrześniowa rocznica” to pierwszy dzień owego miesiąca. Inni obchodzą również kolejną: dwa i pół tygodnia później. Miałem szczęście, że nie było mnie jeszcze na świecie, gdy wybuchł ów wrzesień. Jednak – za sprawą innych, pamiętnych wydarzeń – stałem się świadkiem kolejnego ludobójczego aktu. Nie uczestniczyłem w nim bezpośrednio. Dla mnie był gdzieś daleko. Na innym kontynencie, w innym świecie... Polska właśnie zaczynała leczyć się z szaleństwa komunizmu. Wiele innych krajów doświadczało tego samego aktu oczyszczenia. Jednak nie wszystkim dane było pławić się w „demokratyzacji”. W paru miejscach świata okazało się, że partyjny beton i stal(inizm) silniejsze są niż ludzka wola. O tym właśnie miałem okazję przypomnieć sobie,
Nie pomogło. Raczej pogorszyło. Odezwały się głosy stawiające dziennikarzy w krawatach w nieciekawej sytuacji. Najboleśniej po łapach dało im prestiżowe pismo Columbia Journalism Review publikując artykuł Deana Starkmana Don’t Dismiss Taibbi (Nie lekceważ Taibbi). Tekst ten zaczyna się słowami: „Poważne dziennikarstwo finansowe, najlepiej jak potrafi przewracać oczami i ciężko sapie, aby wepchnąć Matta Taibbi z powrotem do jamy alternatywnej prasy skąd przyszedł, dziennikarze ci robią jednak wielki błąd”. Amerykańska opinia publiczna nie wierzy – choć minął już rok – w to, że kryzys się kończy. Finansiści wzięli przeszło 700 miliardów dolarów okupu gotówką, a FED dał im podobno (nikt nie jest w stanie ustalić gdyż FED zasłania się tajemnicą handlową) przeszło trzy biliony w gwarancjach. W efekcie giełda poszybowała w górę i pensje oraz premie dla finansistów przekroczyły poziom z czasów nadmuchanej przeszłości. Rośnie jednak dalej liczba bezrobotnych i ludzi zmuszonych ogłosić bankructwo. Maleją też realne zarobki tych, którzy pracują. Nastroje na Main Street (Główna Ulica; symbol realnej gospodarki) są złe. Main Street rozumie, że zapłacony bankom przez Paulsona i Bernankego okup nie rozwiązał problemu. Wielkie banki
spacerując owego wieczoru przez Portland Place w samym centrum Londynu. Minąłem polską ambasadę, idąc w stronę stacji Regent’s Park. Właśnie tam znajduje się przystanek całodobowej linii autobusowej, mającej przetransportować mnie w stronę domu. Jednak stojąca po drugiej stronie skrzyżowania tablica zatrzymała mnie wpół kroku. Obok tablicy, pod ścianą domu, siedział odziany na żółto człowiek. Śpiwór, koc, plecak... Typowy bezdomny? Chyba nie do końca. Stojące obok niego banery jednoznacznie wskazywały na powód, dla którego się tam znalazł. Był to – prawdopodobnie – członek Falun Gong. Zakazanej w Chinach sekty. Wybór miejsca na prowadzenie przez niego pikiety nie był przypadkowy. Tak się składa, że polska ambasada sąsiaduje z chińską. Wystarczy minąć światła (odpowiednio długo stojąc na czerwonym). Samotny protest w środku nocy, w krainie, która słynie z tolerancji dla wszelkiej maści protesterów, poruszył moje serce. Anglia widziała już Powstanie Bokserów. Widziała też – podobnie jak cały świat – wydarzenia w Pekinie przed dwudziestu laty. Dzisiejszego protestu Falun Gong jakoś zobaczyć nie chce. Mimo że odbywa się on w samym centrum brytyjskiej stolicy. Ja w każdym razie, śledząc londyńską prasę, nie znalazłem żadnej wzmianki na temat człowieka i jego tablic, siedzącego tuż przy pomniku Sikorskiego. Który – jak wielu innych Polaków – zginął w walce „za naszą i waszą”. Czyżby Brytyjczycy znów nie chcieli „umierać za...”. No właśnie, za co? W czasach, gdy biznes nie bawi się w żadne sentymenty, robiąc interesy z ludobójczym reżimem, budującym swój sukces gospodarczy
inwestycyjne dalej są niewypłacalne i czekają na odpowiednią chwilę, aby zażądać drugiego TARP (Troubled Asset Relief Program) w wysokości … – aż strach pomyśleć. Na światło dzienne wypływają też nowe informacje. Na przykład o tym, że były pracownik Goldman Sachs Sergey Aleynikow ukradł kod programu do High-Frequency Trading. Ten rodzaj operacji giełdowych polega na super szybkim dokonywaniu transakcji (praktycznie równoczesnego kupna i sprzedaży) co pozwala bez ryzyka zarabiać związaną z każdą transakcją prowizję. Mała prowizja pomnożona przez dużą liczbę dużych transakcji powoduje „wyjęcie” z giełdy dużych sum. Przy pomocy HFT, można również, po ustalaniu, jakie transakcje czekają na wykonanie, przeskakiwanie w kolejce do przodu. Opinie co do tego, czy jest to legalne są (oczywiście) podzielone. Nie ulega jednak wątpliwości, że HFT nie ma nic wspólnego z etyką. Jest to więc następny dowód na to, że Goldman Sachs jest zaangażowany w „budzące wątpliwości” transakcje. Innym ważnym wydarzeniem jest odrzucenie przez sąd wniosku o zakończenie w drodze porozumienia stron sprawy przeciw dyrekcji Bank of America. Adwokat generalny Nowego Jorku Andrew Cumo oskarżył ich bowiem o nadużycia polegające na świadomym zatajeniu informacji mogących mieć
na wyzyskiwanych pracownikach z obozów pracy, może nie wypada mówić publicznie o pewnych sprawach. Zwłaszcza gdy jednym z beneficjantów w owym procederze jest biznes europejski. Sprawy sumienia są zawsze bardzo drażliwe. Może dlatego Dalajlama odbywa „zupełnie prywatne wizyty” we wszystkich państwach, w których się pojawi? No bo po co drażnić niedźwiedzia (nawet, jeśli to niedźwiadek panda...)? Jednak – oprócz gospodarki, polityki i mieszających się w nie różnej maści ruchów religij-
Wszyscy czekają na interwencję prezydenta Obamy. Czy będzie w stylu Hoovera, czy Roosevelta?
nych jest jeszcze coś, co sprawia, że potrafimy wyrwać się poza ramy wszechogarniającej propagandy. „Prawo moralne we mnie” – powiedział pewien niemiecki filozof. I chyba miał rację. Mimo powszechnie panującej, ogłupiającej poprawności, chyba każdy z nas potrafi rozróżnić, co jest dobre, a co złe. Więc może ubrany na żółto człowiek, korzystając z europejskich wolności, jednak będzie w stanie zmienić coś w dalekiej Azji? Oby tak się stało...
wpływ na cenę akcji BofA. W porozumieniu zawartym pomiędzy BofA i SEC (Securities and Exchange Commission) proponowano dobrowolne zapłacenie przez BofA 33 milionów dolarów kary. Zawarcie takiego porozumienia oznaczałoby uwolnienie od odpowiedzialności karnej ludzi oskarżonych o poważne przestępstwa. Jest to druga, po aferze Bernadra Madoffa, wielka kompromitacja SEC. Konieczna jest więc dalsza korekta narracji. Tygodnik „Time”, w numerze z 31 sierpnia, opublikował artykuł (wymienionego powyżej) Williama D. Cohana The Rage over Goldman Sachs (Wściekłość w sprawie Goldman Sachs). Dziwny to tekst. Autor, nawiązując do tekstu opublikowanego w Rolling Stone (nazwisko Taibbi nie przeszło mu przez gardło) pisze: „Blankfein [Goldman CEO] wierzy, że Goldman jest dobry dla swoich klientów, dla światowych rynków kapitałowych – oraz dla Ameryki”. No cóż, każdemu wolno wierzyć, ale czy wiara ma unieważnić przedstawione w artykule Matta Taibbi fakty? Jak wszyscy, chciałbym wiedzieć co będzie dalej. Bardzo dużo zależy od tego jak w najbliższych miesiącach i latach postępować będzie prezydent Obama. W tej chwili jest on „za, a nawet przeciw”. W wygłoszonym czternastego września przemówieniu, łatwo znaleźć wątki wskazujące na to, że przygotowywane są reformy, które ograniczą szaleń-
stwa Wall Street. Stała się jednak rzecz bardzo dziwna. Arianna Huffington zauważyła, że w tekście dostarczonym dziennikarzom przed przemówieniem jest napisane: to embrace serious financial reform, not fight it. W trakcie przemówienia, Obama powiedział: … embrace serious reform, not resist it”. Czy zniknięcie słowa financial oraz zastąpienie twardego słowa fight (walczyć) miękkim słowem resist” (opierać się) jest przejęzyczeniem, czy też jest to sygnał zapowiadający zmianę planów? Cofnijmy się znów trochę. W lipcowym numerze miesięcznika Harper’s przeczytać można (a raczej należy) artykuł Kevina Bakera Barack Hoover Obama. Prezydent Herbert Hoover był jednym z najbardziej inteligentnych i wszechstronnie wykształconych prezydentów USA. Gdy obejmował urząd rozpoczynała się Wielka Depresja. Kadencja Hoovera (1929-1933) to czas wspaniałych przemówień, za którymi nie szły konkretne działania. To czas straconej szansy na to, aby Ameryka szybciej i mniejszym kosztem poradziła sobie z kryzysem. W walce o drugą kadencję Hoover przegrał z FDR (Franklin Delano Roosevelt) i ten „arystokratyczny bawidamek” przeprowadził reformy, które zakończyły kryzys i stały się podwaliną rozkwitu Ameryki. Ten tekst Obama przeczytać powinien co najmniej dwa razy. Bardzo uważnie.
12|
18 lipca 2009 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA
Dwa łona Krystyna Cywińska
Nim się przeniosę na łono Abrahama, przytulę się jeszcze parę razy do ojczynzny łona. Tak postanowiłam. No i właśnie jestem po kolejnym przytuleniu. Łono ojczyste mnie nie zawiodło. Nawet brzydka i rozchełstana architektonicznie Warszawa lśniła promiennie słońcem i brącem jesiennych liści. Czy wypada w takiej aurze pytać o kryzys?
Kryzys, jaki kryzys? Na ulicach i uliczkach tłumy pod parasolami. Kawiarnie za kawairniami, bary za barami, banki za bankami. Od południa po zmrok leje się wino, piwo, kawa. Znikają stosy zagryzek. Śledzie w śmietanie, transcendentalne danie. I pierogi takie i siakie. – A jakie będzie nadzianko? – pyta kelnerka. – Nadzianko? No, perfekcyjne. Nowe słowo w obiegu mowy ojczystej. Nadzianko może być z serem. Z serem i kartoflami. Z mięsem i z owocami. Ojczyzna pierogów też mnie nie zawiodła. Nadziana pierogami z owocowym nadzieniem czuję ciepło ojczyzny łona. I ogarniam braterskim spojrzeniem kochanych rodaków. Czym się różnią od tłumów w Wielkiej Brytanii? Schludnością, starannością stroju. Liczbą zadbanych dzieci. Brakiem powszechnego wyuzdania. Za wszystko pięknie dziękują, na dzień dzisiejszy aż po wieczność. I wiecznie do czegoś zapraszają. I wiecznie gdzieś za czymś pędzą. I w większości olewają polityków, a w mniejszości narodową historię. Wbijaną im do głowy przez polityków, publicystów i żurnalistów mniejszego kalibru. Jest 17 września, wiadoma rocznica. Wiadoma, dla kogo? Pytam panią Zosią, konsjerżkę – bo nie ma już dozorczyń w naszym domu na Brackiej – co myśli o tej rocznicy. – A jakiej to rocznicy? – Dzisiejszej – mówię. A no tak. To wojna się wtedy zaczęła. – Tak – mówię. – Rusko-polska. Pani Zosia coś oglądała w telewizji i mówi, że ten Kaczyński coś ględził, a ten Tusk coś tam przynudzał. Na to pan Antek z bramy: – Do pudła! Zapuszkować ich. – Kogo? Ruskich? – pytam. – Nie, wszystkich tych polityków. Zapuszkować! – i bucha na mnie
parą piwa. – Tyskie? – pytam. – A jak! – No to stawiam, panie Antosiu. Idziemy do knajpki obok. A tam aż kurzy się od debaty. Czy ruskie nas najechały? Czy wtargnęły? Czy zaatakowały i nóż nam w plecy wbiły? I czy to było ludobójstwo, czy zbrodnia wojenna. Czy mord pospolity. Zasadnicze semantyczne różnice. I tak szumiały tego dnia po knajpkach echa telewizyjnych debat. I tak pulsowało tego dnia, rocznicowego dnia odrazy i zarazy sowieckiej, łono mojej ojczyzny. Niechęć do „Ruskich” jest w narodzie silniejsza niż niechęć do Niemców. A był to też okres festiwalu „Warszawa Singera”. Festiwalu pamięci o jej żydowskich mieszkańcach. Zgładzonych ludobójczo przez Niemców. I choć nikt nie ma wątpliwości, że to było ludobójstwo, ludobójcom darowano. Okupili się i odkupili za swoje zbrodnie. I na dzień dzisiejszy to już przyjaciele. A na ulicy Grzybowskiej w szkieletach domów po obu stronach z okien wyglądały fotografie-widma. Kobiet i mężczyzn w sile wieku, młodzieży i dzieci. Tych dawnych mieszkańców Warszawy. Zapatrzonych w przeszłość w żółtawym świetle świec i zniczy. W zapadającym mroku twarze wyzierały z okien niczym w galerii duchów. A ulicą między widmami domów snuł się w milczeniu gęsty tłum. Młodzi ludzie przystawali z niedowierzaniem. Twarz w twarz z patrzącymi na nich z oczodołów okien. I wszyscy czytali w zadumie wypisane na ścianach czeluści w bramach wersety ze Starego Testamentu. Wypisano je po polsku, w języku jidysz i po hebrajsku. A w wielkim kościele na Placu Grzybowskim dał koncert Nigel Kennedy z zespołem Kroke. Wiersz
„Chrystus w getcie” przeczytał Piotr Sierecki, aktor Teatru Żydowskiego w Warszawie. Wiersz według opowieści w getcie zapisanej i przechowanej, o Chrystusie, który w tym kościele zszedł z krzyża i przeistoczył się w rabbiego, Żyda-męczennika, dzielącego los spędzonych do kościoła miejscowych Żydów. Znęcał się nad nimi bestialski gestapowiec. Żądał, żeby za cenę życia wyparli się swojej wiary. Nie wyparli się. Poszli na rzeź razem z Chrystusem, który zszedł z krzyża. Już w południe podobno zaczął się zbierać przed kościołem tłum. W większości młodych ludzi. Kościół nie mógł wszystkich pomieścić, więc stali w gęstej ciżbie na placu. Siedzieli na chodnikach, na schodach i na podłodze kościelnej. W ciszy i bez tchu słuchali słów tej opowieści opowiadanej przez aktora. I muzyki klezmerskiej i wschodniej z cudownych skrzypiec Nigela Kennedy’ego i jego zespołu. Nigdy tego koncertu nie zapomnę. Ani tych czarodziejskich skrzypiec Nigela, ani tych zasłuchanych moich rodaków. Otwarło się łono mojej ojczyzny na przyjęcie duchów i jej żydowskich obywateli. No, przynajmniej na czas tego festiwalu. Nie jestem aż taką romantyczką, by wierzyć, że na zawsze. Wracałam do domu o zmroku. A z mroków wyłoniła się starsza para. Ona powiedziała do niego: – Wiesz co? Poszłabym w tamtą stronę, gdzie umarłam. – No to chodźmy – pan na to. I poszli. A poszli tam, gdzie w czasie Powstania Warszawskiego na tej samej ulicy Grzybowskiej, przy wejściu na Plac Grzybowski, ja umierałam na barykadzie. Umierałam z tymi chłopcami i dziewczynami z Batalionu Kiliński, którzy tam padli. A ja byłam wobec ich śmierci bezradna. I nagle
majacząc zobaczyłam ich twarze w oknach domów obok tamtych twarzy. Czy w zaświatach też sobie nadal wymyślają od parchów i łobuzów? Cierpliwe jest łono mojej ojczyzny. Wszystko zmieści i zniesie. Przed bramą naszego domu na Brackiej od czterdziestu lat połamanej, zardzewiałej, wylatującej z zawiasów, czekającej na remont rechotali piwosze. Miejscowi żule. – Proszę nie przeklinać – zawołała pani Zosia. – Bo ja jestem nerwowa i nieprzyzwyczajona. – Antoś – słyszę. – Leć do apteki po walerianę. – Jak se łyknie to jej przejdzie, k...wa. A potem nasi żule długo grzebali w śmietniku, czegoś szukali, na piwo, czy na cóś? W samolocie LOT, w drodze powrotnej wyjrzała do mnie z brytyjskich gazet moja druga ojczyzna – Anglia. Czytam, że pewien dentysta w gaciach w lamparcie desenie uganiał się erotycznie za pacjentką, że na spektaklu w teatrze pewien widz sikał na scenę. A pewna dziewczyna masowała partnera pod rozporkiem (she was pleausering him). Że pijana banda kwiatu młodzieży znowu się starła w mojej okolicy z policją. Że są nowe skandale nadużyć posłów i ministrów. I że znowu zwymyślano premiera Browna od durni, pudli i idiotów. A wiozący nas kierowca orzekł, że cała ta banda powinna być zapuszkowana. Do pudła! A na ulicach rozchełstany, rozwydrzony tłum. I tak się zamknęło nade mną łono mojej drugiej ojczyzny. A jaka jest teraz między moimi ojczyznami różnica? Chyba tylko historyczna.
wało mi się, że od sławetnego „exodusu” w maju 2004 roku, nasza obecność na Green Line i w okolicy nie odstaje szczególnie od średniej obecności innych narodowości, uwzględniając również średnią trampów, włóczęgów i żuli rozmaitej maści. Też jestem oburzony, bo jedyna toaleta, jaka funkcjonuje na Green Line to mała, brudna, koedukacyjna klitka w „chickenie” vis á vis stanowisk autokarowych. Na dworcu kolejowym jest wielka, piękna, rzec można wiktoriańska toaleta, na Victoria Coach Station też funkcjonują niczego sobie publiczne szalety. Green Line to już nie dotyczy. Tam nawet gdybyś człowieku posiadał 20 pensów na toaletę, zostaje ci skromny, ale godny obszczymurek lub zakup niezbyt świeżego udka w panierce, w zamian
za możliwość skorzystania z toalety. Ktoś to tak urządził nim my nastaliśmy, a teraz straszy szanownych polskich piwoszy sankcjami. Ale nieważne. Najbardziej oburzające jest to, że napisy: uyywanie, obraembe, przestemstwem, przeupane, najwyysza – nie mają wiele wspólnego z językiem polskim. I to one powinny nas obrażać. Gdy my, np. w Krakowie, piszemy po angielsku np.: Nie urządzamy stag parties, piszemy to PO ANGIELSKU. Zarówno menedżerowie Tesco, gdzie pracuje przecież wielu Polaków, jak i dzielnicy Westminster, nie pofatygowali się, by poprosić kogoś o poprawne napisanie zdania po polsku. Ale nie obrażajcie się i pamiętajcie, by nje sykatz tó!
Festiwal Warszawa Singera (od nazwiska słynnego pisarza, laureata nagrody Nobla, zorganizowany został z inicjatywy Gołdy Tencer i Szymona Szurmieja.
Nje sykatz tó Jacek Ozaist
Tego lata zrobiło się cokolweik nudno, aż tu nagle bęc!
Zdążyliśmy już zapomnieć o naszych rzekomych przyzwyczajeniach do spożywania łabędzi należących do Królowej, odławianiu karpia i innych ryb w celach czysto spożywczych oraz np. uciesznego obyczaju palenia Żydów w Wielkanoc. Zrobiło się cokolwiek nudnawo, aż tu bęc. Najpierw Tesco wystawia tabliczkę ostrzegającą złodziei-Polaków, że za kradzież grozi to i tamto, teraz władze dzielnicy Westminster grożą po „polsku”, że za sikanie w tych okolicach grozi sroga grzywna. Nic się nie wspomina o robieniu kupy, więc pewnie chodzić musi o pijanych Polaków załatwiających swoje potrzeby w obrębie dworca Green Line – czekających na autokar do kraju lub na znajomych nadjeżdżających od strony Dover. Tak
czy owak, środowiska polonijne mają kolejny powód do oburzenia się i słania protestów. Jest jednak i zabawna tego strona. Szanowny pan Andrzej Tutkaj, znany działacz polonijny, który nagłośnił tę sprawę, musi bywać w tym rejonie bardzo okazjonalnie, bo o ile pamiętam, od lat na dworcu Green Line wisiała tablica zabraniająca Polakom spożywać alkohol w miejscach publicznych i grożąca podobną sankcją z podobnym przelicznikiem (500 funtów lub 2682 złote). Kto to wliczył i na jakiej podstawie, jeden Bóg raczy wiedzieć. W dniu, gdy piszę ten tekst funt jest wart 4,67, co daje zaledwie 2335 złotych. Ta tablica też była napisana tylko po „polsku” i angielsku. I wtedy nikt nie protestował. Ja też jestem oburzony, bo wyda-
|13
nowy czas | 26 września 2009
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Dostąpiliśmy nobilitacji. „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, najstarsza polska gazeta w Zjednoczonym Królestwie, zauważył po trzech latach nasze istnienie na rynku wydawniczym i to w wyższych rejestrach. Wcześniej tylko aluzyjnie, poprzez zdjęcie egzemplarzy „Nowego Czasu” leżących na bruku. Czy chodziło o skojarzenie tytułu z kolokwialnym pojęciem „prasy brukowej”? Mniejsza z tym, jest lepiej. Imprezie „Nowego Czasu” w kryptach anglikańskiego kościoła publicystka gazety Katarzyna Bzowska poświęciła całą swoją stałą rubrykę. Dziękujemy. Czytamy w artykule o dynamice polskiego środowiska artystów, o przestrzeni, która decyduje o jakości wystawy. Galeria w POSK-u, zdaniem autorki, jest za mała, dlatego prace tych samych przecież artystów są źle eksponowane. Wystawiają tam, bo „większość z nich to członkowie Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków” w Wielkiej Brytanii. Na 19 artystów wystawiających w ARTerii „Nowego Czasu” doliczyłem się ośmiu członków APA (skrót od angielskiej nazwy), a to nawet nie połowa, do większości dosyć daleko. Przestrzeń w działaniach artystycznych rzeczywiście odgrywa dużą rolę, ale nie jest decydująca (moja sąsiadka ma galerię wielkości jednego metra kwadratowego wmontowaną w fasadę swojego domu). Czy tylko przestrzeń szwankuje w POSK-u? Może za dużo kucharek miesza w tym samym garnku, albo poprzeczka umieszczona jest zbyt nisko? I tak recenzja na swojską nutę pominęła artystów mało znanych w polskim środowisku, a to oni stanowili większość i przyczynili się do sukcesu wystawy. Inaczej oceniłbym również przesłanie wystawy. Jeśli pierwsza, zorganizowana przez „Nowy Czas” w Nolias Gallery była również okazją spotkania Polaków z władzami dzielnicy, druga, w kryptach, z założenia, miała być już czymś więcej. Nawet nie integracją – o integracji lubią mówić politycy i urzędnicy. Artyści wolą manifestację swojej obecności w tym różnorodnym mieście. I to im się udało. Autorka pisze też o braku polskich akcentów. No cóż, jeśli polskość kojarzy się nam z występem krakowiaków i górali, takich akcentów rzeczywiście nie było. Z drugiej strony wszystko to, co
działo się przez trzy dni w kryptach, zdaniem cudzoziemców było przede wszystkim polskie. Jak oni patrzą? Jeden z artystów zaskakiwany reakcjami odwiedzających pozwolił sobie na taki komentarz: „Nigdy w Polsce nie czułem się tak dumny z bycia Polakiem, jak teraz, na tej wystawie”. Artysta jest malarzem abstrakcjonistą. Prace w pierwszym dniu wystawy rzeczywiście były nieoznakowane, za co przepraszamy. Tę niedogodność naprawiliśmy dnia drugiego, zdaniem autorki recenzji zbyt małym drukiem. Ta uwaga w kontekście całego artykułu zdumiała mnie najbardziej. Gigantycznych rozmiarów logo „Nowego Czasu” – organizatora wystawy – figurowało na czterometrowych banerach, na wszystkich plakatach, na programach. Wielkość liternictwa i obecność organizatorów, których skądinąd autorka zna, nie pomogła. Autorka nie zauważyła. A co jej przeszkodziło? Czy w ogóle jest coś, czym można usprawiedliwić brak etyki dziennikarskiej? Organizatorem wystawy, o czym Katarzyna Bzowska dobrze wie, nie był Southwark Council, był jedynie w gronie sponsorów (wraz z Hanna & Zdzisław Broncel Charitable Trust, Active Citizens Hub, Ambasadą RP, Instytutem Kultury Polskiej, Jackiem Ambrożym i Browarami Żywiec) Czy również wie o tym, że jedynym kapitałem dziennikarza i gazety jest rzetelność i wiarygodność? P.S. W tym arteryjnym komentarzu chciałbym jeszcze raz podziękować Pani Halinie Michałowskiej i Grażynie Maxwell za finansowe wsparcie naszej gazety. Również Panu Pawłowi Bonowiczowi za trzecią już z kolei wpłatę na nasz fundusz wydawniczy.
kronika absurdu Komercyjnym sukcesem zaczyna się cieszyć książka, która w „świetle najnowszych badań” przedstawia zaskakującą tezę – dzieci mają zdolności filozoficzne. Matki ustawiają się w kolejkach. Książkę „The Philosophical Baby" napisała Alison Gopnik. Bez badań powiedział to znacznie wcześniej niemiecki filozof Karl Jaspers Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Burzliwy koniec lata Tuż przed siedemnastym września dowiedzieliśmy się, że Katyń nie był, broń Boże!, aktem planowego ludobójstwa, ale jakąś „zbrodnią wojenną”, której charakter wymyka się kwalifikacjom prawa międzynarodowego. Prawdę tę wygłosił marszałek Stefan Niesiołowski, człowiek, który za młodu gotów był walczyć o niepodległą Polskę, a sprawie walki z bolszewizmem nie wahał się oddać kilku lat życia spędzonych w więzieniu. To, co powiedział, nie było lapsusem, nie „wypsnęło się”. W następnych dniach Niesiołowski zaciekle bronił swego poglądu, trwając przy nim uparcie i nie widząc w swoim postępowaniu żadnej niestosowności. Cóż, służba Polsce to coś zgoła innego niż służba partii, która uznała, że jest w jej politycznym interesie właśnie w siedemdziesiątą rocznicę Września wykonać pod adresem Rosji jakiś gest pojednawczy, tonujący napięcia w polsko-rosyjskich stosunkach. Gest został doceniony – prasa i telewizja rosyjska ochoczo powtarzała wynurzenia polskiego parlamentarzysty. Pozostaje postawić pytanie, czy istotnie był to gest z politycznego punktu widzenia potrzebny i korzystny? Polityka rządzi się wszak swoimi prawami, w myśl których warto czasem w jakiejś sprawie ustąpić, by w innej zy-
skać. Może więc bezprecedensowe odejście od kwalifikacji ludobójstwa w sprawie katyńskiej, kwalifikacji, od której od 1989 roku nikt w Polsce nie odstępował, bez względu na polityczny rodowód, miało być czynem politycznie opłacalnym, przynoszącym zyski warte uchybienia pamięci katyńskich ofiar? Jeśli brano pod uwagę tego rodzaju rachuby, to – trzeba przyznać – polityczna rzeczywistość zadała im kłam z wyjątkową szybkością i bezwzględnością. Właśnie 17 września USA obwieściły światu i Polakom, że administracja Obamy porzuca projekt budowy systemu antyrakietowego w Czechach i w Polsce, nie kryjąc, zresztą, że w sprawie tzw. tarczy Waszyngton rozmawiał z Moskwą ponad głowami środkowoeuropejskich partnerów. Z czego jednoznacznie wynika, że Rosja za nic sobie miała polskie gesty (lub ich brak), wiedząc już, że sprawę najżywiej ją obchodzącą załatwiła po własnej myśli z Obamą. Stronie polskiej pozostało więc tylko żenujące widowisko w postaci nieco histerycznego wystąpienia ministra Sikorskiego, który jąkając się nerwowo wybąkał, że już uświadomił Amerykanom niestosowność daty ogłoszenia decyzji. W ten sposób siedemdziesiąta rocznica agresji hitlerowsko-sowiec-
kiej na Polskę, która miała być okazją do triumfów polskiej polityki zagranicznej, stała się dobą ośmieszenia i upokorzenia Polski. Obecność Putina na Westerplatte (która też miała być sukcesem), pod względem politycznym nic Rosji nie kosztując, gwarantuje jej, że gdy na najbliższą rocznicową defiladę zwycięstwa zaproszeni zostaną przywódcy USA i państw europejskich, nikt nie odmówi udziału w wielkim nacjonalistycznym i neosowieckim spektaklu. Przeciwnie, zachwytom nie będzie końca. I nie warto pytać, który z polityków polskich tam pojedzie i jaką rolę przyjdzie mu zagrać, ani – czy dojdzie do kłótni prezydenta z premierem o udział w tej uroczystości? Czy będzie o to spór w sejmie, ani – czy wypada Polakom tam jechać, biorąc pod uwagę łatwy do przewidzenia scenariusz i wymowę obchodów? W ogóle nie warto stawiać podobnych pytań i spierać się o kształt odpowiedzi na nie. – Naszych – po prostu – nikt tam nie zaprosi... Warto natomiast retorycznie zapytać, jak tu w takiej sytuacji, mając na względzie powyżej zanotowane obserwacje, nie nazwać września 2009 roku przez nikogo nie przewidzianym, nadzwyczajnym, wręcz niezwykle burzliwym końcem lata?
14 |
26 września 2009 |nowy czas
czas pieniądz biznes media nieruchomości
Podatek od napiwków? Krzysztof Wach
Dla kelnerów oraz barmanów pracujących w brytyjskich restauracjach, pubach czy hotelach napiwki bardzo często stanowią dużą część dochodu. W wielu przypadkach zarabiają oni więcej z otrzymywanych napiwków niż z samej wypłaty, szczególnie pracujący w centrum Londynu lub w ekskluzywnych hotelach, klubach i restauracjach na terenie całej Wielkiej Brytanii.
Kultura „tipowania” jest na Wyspach Brytyjskich bardzo popularna. Prawdopodobnie najbardziej powszechna ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Tak jak każde źródło dochodu, tak i napiwki darowane kelnerom dobrowolnie przez klientów są dochodem kelnera i podlegają opodatkowaniu. To, jak są one opodatkowane i w jaki sposób powinny być zadeklarowane do urzędu skarbowego, zależy już od okoliczności. Wielu klientów opuszczając restaurację z „pełnym brzuchem”, czasami po kilku lampkach wina i zadowolonych z obsługi, zostawia na stole kilka funtów napiwku. Ci, których wrażenia co do posiłku i obsługi przekroczyły najśmielsze oczekiwania, zostawiają nawet banknoty, czyli co najmniej pięć funtów. Dobry kelner, w przeciętnej restauracji w centrum Londynu w trakcie jednego piątkowego lub sobotniego wieczoru
może zarobić z napiwków aż 50 funtów. W trakcie całego roku podatkowego kwota może być liczona w tysiącach. Napiwki brane przez kelnera bezpośrednio do własnej kieszeni są dochodem tegoż kelnera. Według prawa i przepisów podatkowych odpowiedzialność za jego zadeklarowanie w zeznaniu podatkowym i zapłaceniu podatku spoczywa na kelnerze. Właściciel restauracji nie ma z tym nic wspólnego i nie ponosi odpowiedzialności, jeśli kelner z tego obowiązku się nie wywiąże. Więc co powinien zrobić kelner? Otóż powinien złożyć w HM Revenue and Customs deklarację podatkową w systemie self assessment, w której oprócz dochodu z zatrudnienia w restauracji (według rocznego podsumowania otrzymanego od pracodawcy na formularzu P60) wykazuje dodatkowo dochód z napiwków. Zakładając, że całkowity dochód kelnera w trakcie roku podatkowego mieści się w przedziale basic rate (w bieżącym roku podatkowym kwota do £43,875), to napiwki zostaną opodatkowane stawką 20%. Deklaracja powinna być złożona do dnia 31 stycznia. Termin na zapłacenie podatku upływa tegoż samego dnia. Jeśli kelner złoży deklarację podatkową przed 31 października lub drogą elektroniczną przed 31 grudnia, to może liczyć na to, że HM Revenue and Customs pobierze od niego podatek poprzez zmianę jego kodu PAYE (Pay As You Earn) w następnym roku podatkowym, zakładając, że należność podatkowa jest mniejsza niż £2,000. Dzięki temu kelner nie będzie musiał jednorazowo wpłacić podatku, który będzie potrącany z jego miesięcznych wypłat otrzymywanych w re-
stauracji w kolejnym roku podatkowym. Nasuwa się pytanie – ilu kelnerów ujawnia dobrowolnie dochód z napiwków? Z doświadczenia wiadomo, że niewielu, czyli dochody z napiwków pozostają w szarej strefie. Wydaje się, że w dobie kryzysu likwidacja szarych stref jest dla finansów państwa szczególnie ważna, dlatego kelnerzy mogą się w pewnym momencie znaleźć pod lupą urzędu skarbowego. Pewnie pojawi się pytanie, w jaki sposób urząd skarbowy dowie się o tym dodatkowym dochodzie kelnera? Odpowiedź jest prosta. Dość często się zdarza, że urzędnicy skarbówki zanim rozpoczną kontrolę ksiąg i spraw podatkowych danej restauracji, najpierw przychodzą do niej incognito. Zamawiają posiłek niczym zwykły klient, zostawiają napiwek, ale przede wszystkim bacznie obserwują. Dzięki zebranym naocznie informacjom, wyrabiają sobie opinię jak restauracja funkcjonuje, nie tylko czy napiwki brane są przez kelnerów do kieszeni, ale także ilu jest zatrudnionych pracowników, czy cała sprzedaż jest fiskalizowana, itp. Po kilku wizytach urzędnik może oszacować wiele danych, np. obrót, liczbę klientów i inne. Teraz wystarczy sprawdzić księgi, czy dane rzeczywiste nie odbiegają w znaczący sposób od szacunkowych. Biorąc pod uwagę nowe prawa, jakie HM Revenue and Customs nabył od kwietnia 2009 w kwestii dochodzeń skarbowych, to niedeklarowanie dochodu wydaje się „igraniem z ogniem”. Napiwki, które idą do wspólnej kasy, a następnie są rozdzielane przez pracodawcę (właściciela restauracji), kelnerom (czasem kucharzom) rządzą się trochę innymi regułami. Istnieją tutaj dwie możliwości.
Pierwsza – właściciel restauracji sam decyduje o wysokości napiwków „z puli”, dla poszczególnych pracowników, a następnie uwzględnia je na liście płac (payslip). Oznacza to, że jeśli właściciel osobiście pobiera napiwki w imieniu kelnerów, a następnie rozdziela je swoim pracownikom, to traktowane są one jak część wypłaty w systemie PAYE. W konsekwencji napiwek podlega opodatkowaniu podatkiem dochodowym oraz obciążony jest składką socjalną (National Insurance), zarówno przez pracownika (od jego dochodu brutto) jak i przez pracodawcę (również od dochodu brutto). Odpowiedzialność za obliczenie podatku, składki socjalnej i odprowadzenie ich do HM Revenue and Customs spoczywa na pracodawcy. Jako że napiwki zostają opodatkowane automatycznie poprzez wciągnięcie ich na listę płac, kelnerzy nie mają obowiązku składania osobistych deklaracji podatkowych w systemie self assessment. Druga – właściciel restauracji wyznacza osobę (tzw. troncmaster’a – może nim być każdy pracownik restauracji), która decyduje o podziale napiwków. Ta metoda daje oszczędności z punktu widzenia wydatków na składki socjalne (National Insurance Contributions). Schemat jest taki: napiwki pobiera pracodawca, przekazuje je troncmaster’owi, a ten niezależnie od pracodawcy redystrybuuje pieniądze wśród pracowników. Tak rozdzielone napiwki są co prawda opodatkowane, ale tylko podatkiem dochodowym. Daje to oszczędność rzędu 11% co do składek socjalnych. Ustanowienie troncmaster’a jest
możliwe pod kilkoma warunkami. Po pierwsze, pracodawca nie może wpływać na to, jak napiwki są rozdzielane pomiędzy pracownikami, w konsekwencji nie są uwzględniane na liście. Po drugie, troncmaster musi być zarejestrowany w HM Revenue and Customs, co oznacza, że posiada własny numer identyfikacyjny w systemie PAYE (Pay As You Earn), a napiwki przez niego rozprowadzane rejestrowane są na osobnych payslip’ach. Po trzecie, napiwki od klientów są całkowicie dobrowolne, to znaczy, że pozycja service charge na rachunku jest wyszczególniona w sposób widoczny, a jej uiszczenie dobrowolne. Którą metodę wybrać w zarządzaniu pieniędzmi z napiwków, to już sprawa właścicieli restauracji, pubów, hoteli. A czy dochód z napiwków zalicza się na poczet minimalnej płacy (National Minimum Wage) lub czy nalicza się od nich VAT? To może już temat na inny artykuł.
Zachęcamy Czytelników do przesyłania pytań na temat prowadzenia własnej firmy, rozliczeń podatkowych itp., na które Krzysztof Wach, specjalista ds. księgowości, chętnie na łamach Nowego Czasu odpowie. Pytania prosimy kierować do redakcji (redakcja@nowyczas.co.uk) bądź bezpośrednio do autora:
KrZysZtof WaCh Msc aCCa Kancelaria Księgowości i Doradztwa Podatkowego kjwach@kjwaccountants.co.uk 079600 39267 016896 09551
|15
nowy czas|26 września 2009
dobre, bo polskie Przy współudziale polskiej sieci przekazów pieniężnych SAMI SWOI kontynuujemy cykl – Dobre, bo polskie! Przedstawiamy w nim Was, naszych Czytelników, którym w Wielkiej Brytanii udało się założyć ciekawy, dobrze prosperujący biznes. Takich ludzi jest pokaźna liczba i o nich (Was) chcemy pisać. Jeśli sami coś ciekawego robicie, dajcie znać. Każda informacja, adres i krótki opis tego co robią (lub sami robicie) będzie mile widziana. O najciekawszych z pewnością napiszemy. Jak mówią statystyki, w Wielkiej Brytanii zarejestrowanych jest ponad 30 tys. firm prowadzonych przez Polaków. Nasze łamy są do Waszej dyspozycji. Zapraszamy!
Na kryzys nie narzekam Jest właścicielem firmy budowlanej, która na rynku angielskim prowadzi usługi (ekskluzywne zlecenia) od 2005 roku. W 2006 roku założył w Londynie serwis dla budowlańców www.IBBconstruction.co.uk, a w 2006 IBB Polish Building Wholsale Ltd., w ramach której prowadzi sprzedaż materiałów budowlanych z Polski, realizując dostawy bezpośrednio od producentów krajowych. Prowadzi portal budowany dla Anglików, od trzech lat hurtownię – firma posiada obiekt o powierzchni 400 m2 pod dachem oraz ponad 1000 m2 otwartego terenu w przemysłowej dzielnicy Londynu – Park Royal. Jest wyłącznym dostawcą produktów firmy Atlas. Anna Gonta
Choć do Londynu przyjechał już w dojrzałym wieku, nie czuje się emigrantem. – W dalszym ciągu działają moje firmy w Polsce – mówi Jacek Ambroży. – Od 2002 roku prowadzimy tam portal budowlany www.informatorbudowlany.pl (70 tys. oglądalności), działa również firma MAK – nazwa powstała od pierwszych liter imion moich trzech córek: Magdy, Ani, Karoliny. Założeniem, które cały czas konsekwentnie realizuję, jest budowanie trwałego pomostu biznesowego pomiędzy Polską a Anglią. Nie zamierzał z Polski wyjeżdżać, ale jego córki chciały studiować w Londynie. Magda – bankowość, Ania – ekonomię, obecnie fashion. Karolina studiuje w Polsce. – Przyjechałem z nimi tylko na chwilę i... Anglia zainspirowała mnie nowymi pomysłami. I stało się... zacząłem je realizować. W biznesie pomaga mu cała rodzina – żona Kasia i córki odgrywają dużą rolę w firmie, czyli prawie że biznes rodzinny, wyłączając syna. – Syn jest jeszcze mały – śmieje się Jacek – ma dopiero dziewięć lat, gramy razem w tenisa. Pierwsze kroki w biznesie stawiał jeszcze w komunizmie, w czasach gospodarki sterowanej, w połowie lat 80. ubiegłego stulecia. Po studiach na Politechnice Szczecińskiej (budowa maszyn) i ukończeniu Szkoły Podchorążych Rezerwy został prezesem w małej spółdzielni mieszkaniowej. – To było dobre doświadczenie, które przydało się w kolejnej pracy – szczecińskim Unimarze, wykonującym konstrukcje stalowe. Tam zostałem dyrektorem technicznym, a potem pełniłem obowiązki dyrektora naczelnego. Większość wyrobów szła na eksport, firma znakomicie prospe-
rowała – wspomina swoje początki w biznesie Jacek Ambroży. Czy pierwszy sukces odniósł dzięki dobrej koniunkturze? – Pewnie też – zastanawia się przez chwilę. – Ale przede wszystkim to odpowiednia organizacja. Świetną pracę wykonał mój poprzednik na stanowisku dyrektora naczelnego. Wspaniały człowiek, prawdziwy fachowiec. Wiele się od niego nauczyłem, potem kontynuowałem jego pracę, bo w pewnym momencie zdecydował się na ucieczkę do Australii. Nie zapominajmy, że był to jeszcze PRL, co prawda jego schyłkowy okres, ale jednak. Ostatecznie ja też w firmie nie zagrzałem długo miejsca i na początku przemian ustrojowych założyłem własny interes. Duży biznes, ponad 50 pracowników, w tym 30 samych stolarzy. Budowaliśmy kontenery, konstrukcje stalowe. Nie nadążaliśmy z realizacją zamówień. Pierwsze kroki w swoim własnym biznesie to zwykle ciężka praca. Jak podkreśla Jacek: – Nikt nikomu nie dawał pieniędzy za darmo. Po czasach komunizmu rodziła się wolna gospodarka, ludzie mieli szansę rozwoju. To było spontaniczne działanie, można było prosperować na własny rachunek. Wszystko zależało od człowieka, od jego operatywności. Według Jacka Ambrożego sukces w biznesie właśnie od tego zależy, dlatego ważne jest, by człowiek miał w młodości jakieś wzorce. Ludzi, którzy odegrali ważną rolę w jego życiu, w kształtowaniu jego osobowości. On miał to szczęście. Już w liceum zawodowym trafił na pana Tadeusza Bonika, nauczyciela WF-u (mistrz Polski w biegach przełajowych), który już od pierwszej klasy potrafił zaszczepić w swoich uczniach bakcyl przedsiębiorczości... biznesu.... Uczył ich, jak pracować, zarabiać pieniądze i mieć z tego nie tylko korzyść, ale i satysfakcję.
– Jako uczniowie Zawodowego Liceum Mechanicznego, po lekcjach malowaliśmy płoty, sprzątaliśmy plaże, reperowaliśmy molo, chodziliśmy na wykopki do prywatnych przedsiębiorców... To ukształtowało w nas jednocześnie poczucie wartości zarobionego pieniądza – podkreśla Jacek. Młodzi ludzie często zarabiają w taki sposób na wakacje. Ale nie wszyscy, u tych bardziej przedsiębiorczych rodzą się natychmiast inne pomysły. Jacek z pewnością do nich należy. – Kupowaliśmy za zarobione pieniądze sprzęt sportowy, narciarski i kajakarski. Muszę tu dodać, że były jeszcze dwie ważne postaci w moim życiu, już na studiach. Na Politechnice wprowadzono eksperymentalnie zajęcia kulturalne... w soboty. Mieliśmy do
wyboru muzykę lub malarstwo. Te postacie to pan Szyrocki – dyrygent i założyciel chóru szczecińskiego oraz Tadeusz Rewaj – alpinista. To byli nasi wykładowcy. Wtedy właśnie odkryłem fascynacje innych ludzi, dowiedziałem się, że sztuka ma duszę... Pozostało to we mnie do dzisiaj. Być może pod wpływem tamtych młodzieńczych doświadczeń poza szkoleniami dla budowlańców, organizowaniem targów, wydawaniem magazynu Polish Builder, wsparciem takiego ważnego przedsięwzięcia, jakim była budowa pomnika Polskich Sił Zbrojnych – Arboretum, organizuje imprezy kulturalne: koncert Lady Punk, zawody Strong Man... Jak sam przyznaje, takie działania to również marketing. Ktokolwiek ma cokolwiek wspólnego z
kulturą wie, jak ważną rolę pełnią biznesmeni, którzy taką działalność wspierają. Jacek Ambroży bez zastanowienia włączył się do nielicznego grona sponsorów organizowanej przez „Nowy Czas” wystawy i koncertów polskich artystów z Londynu ARTeria, mimo że organizatorzy nie mieli już zbyt dużo do zaoferowania – plakaty były wydrukowane, ulotki również... wszystkie atuty dla sponsora odpadły! Nie zraziło go to jednak. – Lubię entuzjastów... Ludzi z pasją, cenię i chętnie wspieram tych, którzy robią dobre i ciekawe rzeczy. A moja intuicja raczej mnie nie zawodzi. Przedsiębiorczość, uczciwość, otwartość, poczucie humoru, pogoda ducha... A do tego sukces! Godne pozazdroszczenia, trudniejsze do naśladowania…
16|
nowy czas | 26 września 2009
kultura
Czasem dzieci grają dobrze i w polskich filmach Prosta historia chłopca, który dziecięcymi sztuczkami zaklina rzeczywistość, próbując nagiąć ją do własnych potrzeb, podbiła już właściwie cały świat. Nie zaszkodzi, gdy podbije także Londyn i okolice. Z Andrzejem Jakimowskim, reżyserem „Sztuczek” (Tricks) rozmawia Jacek Ozaist Który ze swoich filmów lubi Pan najbardziej i dlaczego?
– Każdy film jest dla mnie wspomnieniem z jakiegoś okresu w życiu. Starsze wspomina się zawsze milej, gdyż pochodzą z okresu, gdy było się młodszym. w jakim stopniu filozofia ukształtowała Pana jako scenarzystę/reżysera?
– W niewielkim. Filozofii, która mnie interesuje, nie da się uprawiać w filmie. Czasem interesują się filozofią moi bohaterowie, np. Jasiek ze „Zmruż oczy”. Ale on też nie lubi o niej gadać, z Małą rozmawia o fizyce. Mówi się, że w hollywoodzkim kinie dzieci grają, w polskim jedynie są na ekranie? „sztuczki” temu całkowicie zaprzeczają.
– Czasem dzieci grają dobrze i w polskich filmach. Na ogół dziecko zaangażowane do filmu myśli, że ma zachowywać się przed kamerą infantylnie. Trzeba mu tylko powiedzieć, że tak nie jest, i od razu jest lepiej. Dzieci naśladują też zachowanie aktorów z telenowel, bo jest to dla nich zwykle jedyny wzorzec aktorstwa. Jeśli im się powie, żeby tego nie robiły, to nie robią. Ale nie każdy rozumie, że trzeba je o to poprosić. Pochodzi Pan z warszawy, studiował
Polish Roots
w Katowicach. skąd to zainteresowanie prowincją i wiara, że tam właśnie dzieje się życie?
w Museum of London między 1 października, a 1 listopada prezentwana będzie wystawa: Polish Roots.
– Nie interesuję się prowincją bardziej niż wielkim miastem. Ale wielkie miasta są bardzo brzydkie, szczególnie w Polsce, i dlatego staram się ich unikać. co Pan sądzi o systemie finansowania kina w Polsce? jak Pan go obchodzi, produkując swoje filmy?
– System finansowania w ramach Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej jest OK, dlatego produkujac „Sztuczki” skorzystałem z niego. Ten system naśladuje rozwiązania z krajów wysoko ucywilizowanych. W Polsce problem polega na tym, że PISF nie ma żadnych partnerów zdolnych podjąć odpowiedzialnie produkcję filmu. W innych krajach taką rolę spełniają telewizje, a zwłaszcza kanały publiczne. co dalej? Kolejny film widziany oczami dziecka? jakie ma Pan plany?
– Planuję film, w którym bohaterka będzie miała ponad dwadzieścia lat, a bohater ponad trzydzieści, tak na oko przynajmniej. Ale przecież jakieś dziecko zawsze może się zaplątać na plan. co Pan czuje, gdy kilka lat po premierze, gdy już obecność filmu
przycicha, wchodzi on do kin w wielkiej Brytanii?
– Od polskiej premiery nie minęły jeszcze dwa lata – to było 26 paźdzeirnika 2007 roku. Od tego czasu „Sztuczki” praktycznie nie schodzą z ekranów, bo ciągle gdzieś w Europie są grane. Np. w Irlandii były w kinach już chyba ponad rok temu. czego Pan oczekuje od angielskiego widza?
Nie wiem, jak w Anglii, ale na kontynencie widzowie nie chcą spełniać niczyich oczekiwań. Rozumiem ich. Mam nadzieję, że film pozwoli im oderwać się od własnych spraw na chwilę i trochę zrelaksować.
RAz dwA TRzy i jeszcze RAz Niezależnie jednak od tego, czym zespół Raz Dwa Trzy tak mocno ciągnie ludzi do siebie, jedno jest pewne: publiczność kocha Raz Dwa Trzy. Miłością prawdziwą, szczerą i – mimo upływu lat – nieprzemijającą. Najwyraźniej również – odwzajemnioną. Wokalista zespołu, Adam Nowak nie krył bowiem sympatii dla swoich fanów w czasie występu w londyńskim klubie Scala. To był drugi występ Raz Dwa Trzy, który miałem okazję oglądać w Londynie. Zespół lubi koncertować i – mimo dość napiętego grafiku – regularnie zjawia się na Wyspach. Poprzedniego wieczoru wystąpił w Irlandii, gdzie – według słów wokalisty – publiczność przyjęła ich bardzo serdecznie. Ale, czy prezentowaną przez tych panów sztukę można przyjąć inaczej? Gdy poprzednim razem oglądałem band na żywo, ich występ był jeszcze zdominowany piosenkami Agnieszki Osieckiej. Nie zabrakło oczywiście własnych, dobrze znanych utworów zespołu, bo przecież większość osób przybywających na koncerty jest niczym inżynier Mamoń z kultowego Rejsu, który „lubi piosenki, które już słyszał”. Tym razem było podobnie. Raz Dwa Trzy zapytali nas, „czy te oczy mogą kłamać”, na co w odpowiedzi usłyszeli, jak wyglądają „oczy tej małej” (ten utwór – zamykający występ – publika wyśpiewała właściwie sama, przy niewielkiej pomocy ze
Adam Nowak
strony Adama Nowaka). Oczywiście nie zabrakło też „Talerzyka”. Bo czy zespół mógłby pominąć kawałek, od którego rozpoczęła się jego kariera? Usłyszeliśmy też wiele innych znanych utworów, których tytułów nie wymienię, gdyż ich
Na projekt składa się trzydzieści czarno-białych fotograficznych portretów londyńczyków o polskich korzeniach, którzy zajmują ważne miejsce na scenie kulturalnej Londynu. Wystawie towarzyszyć będzie wideo-projekcja oparta na przeprowadzonych z fotografowanymi osobami wywiadach. Odwiedzający mogą obejrzeć krótką, 20-minutową impresję wyświetlaną na dużym ekranie lub wygodnie usiąść przy małych monitorach, założyć słuchawki i posłuchać dłuższych opowieści wybitnych artystów, projektantów, pisarzy, krytyków i dyrektorów znanych londyńskich instytucji kulturalnych, którzy mówią o swoich przeżyciach, pracy w Londynie, wspomnieniach związanych z Polską, o losach ich rodzin. Wśród przedstawicieli różnych dziedzin sztuki (muzyka, literatura, teatr, film, media, sztuki wizualne, moda, design) znajdują się między innymi: Waldemar Januszczak jeden z najbardziej znanych krytyków sztuki w Wielkiej Brytanii; Michael Nyman słynny kompozytor muzyki filmowej; Iwona Blazwick, dyrektor Whitechapel, jednej z najważniejszych publicznych galerii Londynu; producent filmowy i zdobywca Oscara Peter Fudakowski; historyk Adam Zamoyski; Andrew Czezowski, współtwórca legendarnego klub punkowego Roxy i współczesnego The Fridge; Adam Ficek, muzyk i perkusista z zespołu Babyshambles; Cezary Bednarski, uznany architekt, czy znany rysownik AndrzejKrauze. Projekt został zorganizowany przez Instytut Kultury Polskiej w Londynie. Pomysłodawcami projektu są Grzegorz Lepiarz, fotograf, oraz Anna Tryc-Bromley, zastępca dyrektora IKP.
kolejności już nie pomnę. Z bardzo prostej przyczyny: bardziej skupiałem się na atmosferze koncertu, próbując zapamiętać towarzyszącą mu aurę, niż myśleć o tym, co „już poszło” i kombinować, co będzie dalej. Ostatecznie nie wszystko „poszło”. Mimo licznych próśb, wywrzaskiwanych przez co bardziej krewkich przedstawicieli publiki, nie usłyszeliśmy „Czarnej Inez”. Zabrakło też zabawnego „Nie pal”. I nic w tym dziwnego. Od ostatniego razu, gdy oglądałem Raz Dwa Trzy Londynie, kapela zdążyła dorobić się kilku nowych numerów, które warto było zaprezentować publiczności. Niektórzy poznali już nowszy materiał i zdążyli go polubić. Część z nich próbowała nawet nagrywać owe kawałki na swoje cyfrówki i telefony. Uprawiany przez owe osoby proceder publikowania nagranych klipów w internecie chyba niezbyt podoba się wokaliście zespołu. I wprawdzie ze sceny tego nie pokazał – bo po co psuć kilkuset osobom nastrój, wytykając palcem tgo czy owego – to jednak w rozmowie ze mną wspomniał o swym niezadowoleniu. Jednak, jak sam zauważył „przeszukiwanie wszystkich wchodzących i rekwirowanie im kamer nie miałoby sensu”. Ja również uważam, że o ile zrobienie kilku fotek w czasie występu mogłoby stanowić wspaniałą pamiątkę, o tyle filmowanie koncertu mija się chyba z celem organizowania podobnych imprez. Bo po co komu kupować bilety na występ, jeśli może ściągnąć go sobie z internetu? Chociaż – koncert Raz Dwa Trzy miał w sobie coś, czego pieniądze nie kupią, a film nie odda. To właśnie specyficzny klimat jest czymś, czego nie da się podrobić. W owej ciepłej, przyjemnej atmosfe-
rze występ przeleciał jakby trwał zaledwie chwilę. Publiczność długo nie pozwalała zespołowi zejść ze sceny. Zdecydowanie nie byłem jedynym, któremu sceniczny set wydał się za krótki. Nie obyło się więc bez bisów. Wywołany ponownie na scenę, band zagrał jeszcze kilka kawałków i... było po wszystkim. Jednak – nie dla każdego. Organizatorzy występu (Buch International Promoters) zorganizowali dla mnie krótki wywiad z wokalistą. Adam wyszedł do mnie uśmiechnięty i rozluźniony. Wcześniej zamienił kilka słów z grupką fanów, czekających na autograf. Nie wyglądał jak ktoś, kto przed chwilą zszedł ze sceny. Nie dostrzegało się w nim zmęczenia, czy chęci jak najszybszego zniknięcia w hotelowym zaciszu. W ręku trzymał coś, co wyglądało jak mała piszczałka. – To elektroniczny papieros – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie. Zamieniliśmy kilka słów. Jednak nie zajmowałem mu wiele czasu. Wiedziałem, że dwa ostatnie dni, spędzone na Wyspach, były dla niego i zespołu bardzo forsowne. Poprzedniego dnia koncertowali w Dublinie, dziś w Londynie, zaś nazajutrz... Następengo dnia rozpocząć się miał kolejny tydzień. Na kapelę czekać będzie następna scena i jeszcze jedna grupa oddanych fanów czekających na przeżycie jednego z najlepszych występów w roku. I z pewnością taki właśnie otrzymają. Skąd we mnie ta pewność? Bo koncert w Londynie wypadł znakomicie. A słabych Raz Dwa Trzy prostu nie gra. Ze taką świadomością opuszczałem Scalę, już czekając na przyszłoroczny występ.
Alex sławiński
|17
nowy czas | 26 września 2009
rozmowa na czasie www.pronko.pl
Jestem po prostu Z Krystyną ProńKo, która wystąpi w Jazz Cafe PosK w ramach Eastern European Jazz Festival rozmawia tomasz Furmanek
Witaj Krysiu, co słychać u Ciebie?
– Śpiewam, koncertuję, uczę na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, prowadzę warsztaty i mam mnóstwo innych zajęć. Mamy dobrą wiadomość dla Twoich wielbicieli, których nie brakuje wśród licznej Polonii w Londynie – wystąpisz w Jazz Cafe POSK w repertuarze jazzowym jako gwiazda drugiej edycji Eastern European Jazz Festival. Czy zaśpiewasz również jazzujące wersje swoich największych przebojów?
– Tak, zaśpiewam, ale niech to będzie niespodzianka, gdyż nie każdą piosenkę da się opracować na „sposób jazzowy”… Śpiewałaś już wcześniej w Londynie?
– Śpiewałam w różnych miejscach w Anglii, dla publiczności polonijnej. W samym Londynie jeszcze nie, ale byłam tam parę razy, m.in. miałam okazję zwiedzić londyńskie studia nagraniowe. To było w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku :=)))
dy z czego wybierać, jednak zawsze najważniejsze są: dobry tekst, dobry temat muzyczny, odpowiednia aranżacja i to, czy potrafię to zaspiewać. Prowadzisz własne wydawnictwo płytowe, czy możesz coś o tym powiedzieć naszym czytelnikom?
– Moje wydawnictwo jest malutkie i wydaje, jak na razie, tylko płyty zaśpiewane przeze mnie. Przedostatnia nosi tytuł „Jestem po prostu” i zawiera piosenki polskie z lat 50. i 60., nagrane współcześnie, w nowych aranżacjach. Ostatnia CD, „Poranne łzy i inne tęsknoty”, jest składanką piosenek może najważniejszych, może najpiękniejszych, a może tych, które publiczność najlepiej zna i lubi. Przywiozę te płyty do Londynu. Może zdążymy też z ostantią płytą, nad którą pracujemy, ale nic więcej o niej nie powiem, nie chcę zapeszyć. Masz w swoim dorobku płytę jazzową, czy będzie następna?
– Płyta jazzowa faktycznie jest, ale miała limitowany nakład i jest nieosiągalna. Nastepna????? Zobaczymy, w każdym razie mam takie plany.
Krystyna Prońko wystąpi w Jazz Cafe POSK 31 października o godz. 20.00
Z czym kojarzy Ci się Londyn?
– Nie chciałabym opowiadać o tym, co wszyscy wiedzą i co widać. Co zapamiętałam? Piwo Guinness, gdyż jest to jedyny gatunek piwa, jaki mi smakuje. Najbardziej jednak utkwiła mi w pamięci wizyta ze znajomymi w jakimś klubie – w środku tygodnia i niezbyt późnym wieczorem. Niewiele miejsc przy stolikach było zajętych, ale ze scenki sączyła się przyjemna muzyka. To był miły wieczór. Czy lubisz podróżować?
– To zależy, jeśli jadę na wakacje, to lubię. Podróżuję właściwie bez przerwy, gdyż zwykle dojeżdżam na koncerty gdzieś bliżej lub dalej. Te służbowe podróże są mniej przyjemne, bo towarzyszy im zawsze napięcie czasowe. Czy rzeczywiscie, jak śpiewasz w przeboju „Złość” – „przed północą chodzisz spać i nie balujesz w nocnych klubach”? Prowadzisz zdrowy tryb zycia?
– (śmiech) Staram się prowadzić zdrowy tryb życia, ale kiepsko mi to wychodzi. Bardzo często chodzę spać po północy, ale nie baluję po nocach. Koncerty często późno się kończą. Zmieniają się czasy, mody, trendy, a Ty cały czas trwasz i masz wierną publiczność. W czym tkwi przyczyna tego sukcesu?
– Jakoś tak jest, że ciągle gram koncerty, ale tak naprawdę nie wiem… Może zawdzięczam to piosenkom, które śpiewam – zapamietane przez publiczność, żyją swoim życiem do dzisiaj. Czym kierujesz się dobierając repertuar, wybierając ten a nie inny utwór? Twoje piosenki zapadają w pamięć słuchaczy i żyją długo nie starzejąc się…
– Te piosenki powstały dość dawno, miałam wte-
Eastern European Jazz Festival Jazz Cafe POSK już po raz drugi organizuje festiwal jazzu wschodnioeuropejskiego, kontunuując zainicjowany w ubiegłym roku program popularyzacji muzyki jazzowej z krajów wschodniej Europy. Ubiegłoroczny festiwal, jakkolwiek skromny programowo, spotkał się z dużym zainteresowaniem publiczności i mediów, w związku z tym rozszerzyliśmy w tym roku festiwalowy program o kraje, które nie były reprezentowane na pierwszym festiwalu. Celem tej imprezy jest pokazanie polskiej i brytyjskiej publiczności jak znakomicie rozwinął się ten gatunek muzyczny we wschodniej Europie. Jazz był grany w Polsce i w krajach sąsiednich od lat 50., najpierw w ukryciu, gdyż ówczesne władze nie popierały „kapitalistycznej” muzyki , powoli torując sobie drogę poprzez studenckie kluby, na wielkie estrady muzyczne. W latach 70. w krajach wschodnio-europejskich nastąpił dynamiczny rozwój tego gatunku muzycznego, który zaowocował znakomitymi festiwalami, jak Warszawskie Jazz Jambore, Praski Festiwal Jazzowy, Bratysławskie Dni Jazzowe czy Skopje Jazz Festival. Dzisiaj w Polsce, Czechach czy na Bałkanach jazz przeżywa dynamiczny rozwój, dowodem czego jest liczba nowo powstających klubów jazzowych, gdzie gra się jazz na najwyższym, światowym poziomie jak równiez liczba nowych festiwali jazzowych w krajach wschodniej Europy. Kraje bałkańskie wniosły do dorobku jazzowego Europy kierunek określany jako Balkan Jazz lub Ethno-Jazz wykorzystujący w swym brzmieniu elementy muzyki cygańskiej i ludowej opartej na pulsującym rytmie i rozbudowanej sekcji instrumentów dętych. Polska z kolei wychowała rzesze znakomitych muzyków jazzowych dzięki powstaniu szkół jazzowych, z których Wydział Jazzowy Akademii Muzycznej w Katowicach należy do najbardziej znanych. Mamy nadzieję, że nasz festiwal jazzu wschodnioeuropejskiego będzie w jakimś stopniu odbiciem tego, co dzieję się aktualnie w jazzie w dawnych krajach wschodniego bloku i dostraczy wielu przeżyć artystycznych naszej międzynarodowej publiczności klubowej. Festiwal otworzy 20-osobowa orkiestra Szekszard Junior Stars Big Band z Węgier, składająca się z młodych muzyków, którzy mimo amatorskiego rodowodu prezentują jazz na najwyższym profesjo-nalnym poziomie. Gwiazdą festiwalu jest polska piosenkarka Krystyna Prońko, lauretka wielu festiwali i nagród m.in. Gloria Artis za całokształt swej twórczości. Finałowym akcentem festiwalu będzie występ sensacyjnej grupy z Krakowa Max Klezmer Band, która miała okazję dać się poznać angielskiej publiczności występując w maju na festiwalu muzycznym w Cambridge oraz na koncercie w Jazz Cafe POSK. Program festiwalu na stronie www.jazcafeposk.co.uk
Marek Greliak Dyrektor Festiwalu
Czy jazz ma wciąż sporo odbiorców w Polsce? Czy wzrasta znów zainteresowanie tą muzyką? Kiedyś kluby jazzowe cieszyły się wielką popularnością…
– W Polsce muzyka jazzowa ma stałą i stale odnawiającą się publiczność i tak jest od czasu, kiedy jazz pojawił się w naszym kraju. Kluby też są, choć raczej w dużych miastach, sporo jest koncertów z udziałem zagranicznych artystów, a polscy muzycy jazzowi są cenieni wszędzie tam, gdzie zagrają. Jesteś cenionym pedagogiem, uczysz śpiewu, co jest Twoim zdaniem najważniejsze, by odnieść trwały sukces w wokalistyce?
– Od dziesięciu lat prowadzę klasę śpiewu na Uniwersytecie Marii Curie-Sklodowskiej w Lublinie. Na Wydziale Artystycznym w Instytucie Muzyki jest kierunek Jazz i Muzyka Estradowa. Tam uczę. A sukces w wokalistyce to moim zdaniem talent, ciężka praca i warunki psychofizyczne adepta, a także pasja. Niezwykle ważne jest ciągle samodoskonalenie. Zostałaś uhonorowana przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego medalem Gloria Artis za całokształt twórczości. Czym dla artysty jest taka nagroda?
– Mówiąc w dużym skrócie to docenienie tego, co osiągnęłam i wypływajaca z tego satysfakcja. Krysiu – wiemy, że cały czas jesteś aktywna zawodowo, nagrywasz płyty, koncertujesz, itd, ale tak naprawdę mało Cię znamy… Jaka jest Krystyna Prońko prywatnie?
– Najkrocej: normalna. Żyję jak inni ludzie, mam swoje radości, smutki, obowiązki i… nienormowany czas pracy.
18|
26 września 2009 | nowy czas
agenda
Anglia Hitlera? Kiedy zobaczyłem zdjęcia następcy brytyjskiego tronu występującego na balu maskowym w mundurze hitlerowskim, pomyślałem – młody, nie wie, co zrobił. Gdy w moje ręce wpadł artykuł o angielskich policjantach pozdrawiających się na patrolu faszystowskim „heil!”, powiedziałem sobie – głupia zabawa, nic więcej. Kiedy jednak usłyszałem o tym, jak w pewnym angielskim hipermarkecie brygadzista mówił o Hitlerze jako o najwybitniejszym człowieku na świecie i chwalił się swastyką wytatuowaną na piersi, zacząłem się zastanawiać, kto naprawdę wygrał tę wojnę, której 70. rocznicę tak hucznie świętują brytyjskie media.
Dla mnie Hitler jest jak papież! A zdarzyło się to całkiem niedawno, w jednym z supermarketów na południu Anglii. Około trzydziestoletni brygadzista nocnej zmiany, rozmawiając z polskimi pracownikami „pochwalił się” swastyką, dopiero co wytatuowaną na piersi. Rozkładający na nocki towary na półkach były nauczyciel historii z Polski zapytał go nieco roztrzęsionym głosem, czy w ogóle zdaje sobie sprawę ze znaczenia znaku, który sobie dał wytatuować i prawdopodobnie będzie musiał go już nosić do końca życia... – Oczywiście, że wiem, co to jest – wyjaśnił brygadzista, uśmiechając się szeroko. – To swastyka, znak nazi i faszystów. Nasz historyk jednak dalej pytał nieustępliwie, czy aby na pewno zdaje on sobie sprawę z tego, czym jest faszyzm, na czym polega ideologia faszystowska, wreszcie czy – skoro nosi taki tatuaż – oznacza to, że się z ideologią taka identyfikuje, czy może jedynie spodobał mu się kształt, uznał, że taki tatuaż może być dzisiaj poshy? Odpowiedź, która padła, zmroziła go. – Ależ oczywiście, że wiem. Wiem bardzo dużo o wojnie, o faszyzmie i Hitlerze. Hitler jest dla mnie kimś takim, jak dla Polaków wasz papież, Polak. Jest
najważniejszym i najmądrzejszym człowiekiem na świecie. I nie tylko ja jeden tak myślę. Jest nas więcej, spotykamy się, czytamy książki o wojnie i oglądamy filmy.
na co komu taki tatuaż? Jakiś czas później, przyjaciel, który opowiedział mi tę historię, zwrócił uwagę, że w tym samym markecie „na kasie” siedzi młody, może dwudziesto-, dwudziestojednoletni człowiek, który ma na ramieniu wytatuowany znak szwadronów śmierci SS (podwójną błyskawicę). I nie dostrzegł tego przypadkiem – młodzieniec, nie obawiając się bynajmniej o reakcję klientów, miał rękaw podwinięty, chciałoby się powiedzieć z dumą i gorliwością doborowego członka Hitlerjugend prezentował swoje faszystowskie sympatie. Zaciekawieni tą zaskakującą i dziwną „modą na historię” odwiedziliśmy salon tatuażu. Miejsce to bynajmniej nie należało do najbardziej renomowanych, ot, ciasna dość buda z dwoma pokoikami na zapleczu w pośledniej dzielnicy Southampton. Przeglądając katalog, zapytaliśmy o możliwość wytatuowania swastyki, znaku SS lub chociażby hitlerowskiego, wzorowanego na rzymskim, orła z
wieńcem laurowym i swastyką w szponach. To ostatnie było dla tatuażysty, Filipińczyka, nieco za skomplikowane i szczerze mówiąc, nie wiedział o co chodzi. Ale za to doskonale wiedział czym jest swastyka i szybko ją odszukał w katalogu. A tam od przeróżnych rodzajów swastyk aż się roiło: swastyka w wieńcu laurowym, swastyka w rombie, swastyka – dla niepoznki – wpisana w okrąg, swastyka opleciona przypominającą bluszcz rośliną, czy wreszcie swastyka złożona z dziesiątek miniaturowych swastyk. Równie dobrze znajoma była dla niego podwójna, zygzakowata błyskawica – znak SS. Na sąsiedniej kartce pokazał nam też podobno równie popularny krzyż, do złudzenia przypominający niemieckie odznaczenie „krzyż żelazny”. – Kto i dlaczego wybiera sobie akurat takie tatuaże – zapytaliśmy tatuażystę, który okazał się studentem biznesu i marketingu. – To młodzi ludzie, najczęściej prości i średnio zamożni. Tatuaż kosztuje około 50 funtów za godzinę pracy. Ale w ciągu godziny zrobi się naprawdę niewiele. Może gwiazdkę? Bardziej skomplikowana swastyka może zająć nawet dwie godziny – wyjaśniał. – Odnoszę wrażenie, że traktują to jako trochę bezmyślny szpan, zabawę.
Czasami przychodzą po kilku i czekając w kolejce wygłupiają się, salutują sobie jak hitlerowcy. Myślę, że w miarę jak umierają ludzie, którzy jeszcze pamiętają wojnę, takie symbole już nie będą razić. Świat powoli staje się jeden, więc i takie dziwne mody będą się pojawiać coraz częściej.
Heil Harry! Około dwóch lat minęło od głośnej afery wokół prywatnego przyjęcia w Wiltshire, zorganizowanego przez grupę przyjaciół. Bal maskowy czy raczej party „wesołych przebrań” nosiło tym razem tytuł native and colonial. Następca tronu, dwudziestoletni wówczas książę Harry pojawił się na przyjęciu ubrany w polowy mundur Wehrmachtu, dodatkowo przyozdobiony czerwoną opaską ze swastyką na ramieniu (zwyczajna niemiecka armia, w tym Wehrmacht, nie nosiła takich symboli, zarezerwowanych raczej dla SS i Służby Bezpieczeństwa Rzeszy SD). Jakimś zbiegiem okoliczności zdjęcie, niskiej rozdzielczości i jakości, a więc zapewne zrobione telefonem komórkowym, wydostało się poza zamknięty krąg zaproszonych i ostatecznie było opublikowane w angielskim brukowcu „The Sun” (a dokładniej na jego okładce, z tytułem „Harry nazi”).
Bardzo szybko zareagowała kancelaria prasowa królewskiego dworu. Rzecznik w imieniu następcy tronu przeprosił, jeśli ów „kogokolwiek obraził i zażenował wybierając zły kostium”. Co ciekawe, chociaż sprawa była mocno rozdmuchiwana przez media, tzw. środowiska opiniotwórcze bardzo szybko przeszły nad nią do porządku dziennego. Wspomnijmy chociażby, że Rabbi Jonathan Romain z reformowanej synagogi brytyjskiej wyraził zdziwienie, że przeprasza oficjalnie przedstawiciel Pałacu Królewskiego, chociaż zbłądził osobiście książę. Niemniej jednak stwierdził, iż „przeprosiny, skoro złożone, powinny być przyjęte”. Stowarzyszenie Żydów Brytyjskich złożyło oświadczenie, w którym uznało, iż wybierając taki kostium książę wykazał się złym smakiem, niemniej jednak zaraz wyraziło zadowolenie z faktu, że dwór królewski za incydent przeprosił. Można sądzić, że ogromny wpływ na takie ugodowe podejście do incydentu miał fakt, że właśnie rodzina królewska była oficjalnie inicjatorem i organizatorem mającego wówczas lada dzień się odbyć dnia pamięci Holocaustu. Niemniej zły przykład poszedł w świat. I możemy być pewni, że – świadomie czy nie – książę zaimponował wielu.
jacek ozaist
WYSPA [10] Autobus z Reszowa miał do przejechania dwa tysiące kilometrów i był na czas. Ja miałem kilka stacji metra i nie zdążyłem. Zadzwoniłem do faceta na komórkę. Kazał mi przyjechać nazajutrz o jedenastej. – Nie da rady dziś? – nie ustępowałem, z przerażeniem myśląc o kolejnych pięciu funtach, które będę musiał wydać na metro. – Ze dwie godziny będę na podziemnym parkingu Tesco przy Cromwell Road. Jeśli pan zdąży, zapraszam. – Już lecę! Dwa dni wcześniej wypaliłem ostatniego papierosa z Polski. Kupiony za 18 funtów karton Saint Georgów z rosyjską akcyzą uratował mi tymczasowo tyłek, ale marzyłem o Marlboro, których karton kosztował w Londynie ponad 50 funciaków! Ryzykowaliśmy z Anetą, że jakiś lotny patrol nadgorliwych Niemców zrobi rewizję autokaru na autostradzie, ale opłaciło się. Czterdzieści paczek
fajek czekało na mnie na parkingu w Tesco. W „azetce” znalazłem Cromwell Road i stwierdziłem, że najłatwiej dostanę się tam metrem, wysiadając na Earl’s Court. No to jazda! W ciągu pół godziny znalazłem autobus i odebrałem moją przyciężkawą torbę. Bilet miałem dzienny, więc mogłem podróżować metrem i autobusem gdziekolwiek chciałem. Wsiadłem w jakiś autobus, żeby złapać oddech, potem przeskoczyłem do metra i bez problemu trafiłem do domu. Z wypiekami na gębie pobiegłem pochwalić się Archiemu, jaki to jestem samodzielny. – Super, chłopie – mówi z uśmiechem. – Ja ostatni raz byłem w centrum w lutym. – Jakie to niby było centrum… – oburzam się – Kensington, Victoria Green Line, Earl’s Court! – I ty kiedyś zobaczysz Big Bena oraz Buckingham Palace... Masz na to takie same szanse, jak inni mieszkańcy squatów, gett i polskich domów w piątej strefie. Aha, jest robota. Trzeba po zmroku spalić trochę gałęzi. Być może będziesz musiał ciąć piłą albo rąbać. Pasuje ci? – Jak ulał. – Landlordka szacuje to na dwie, trzy godziny. Mówi po polsku. – Zasiedziałka? – Co? – Zasiedziana, no.
–Pewnie. Kurczę, te twoje wstawki językowe. Są zarąbiste, ale napisz słownik, żebym mógł szybko rozumieć. – Się zrobi, szefie. Człowiek ma zupełnie inny humor, kiedy jest robota. Wracam do siebie i w zadowoleniu stukam smsa do Anety. Niech wie, że jestem tu półbogiem, bohaterem naszych czasów i pierwszym stachanowcem. Nie jestem szczęśliwy, ale też nie jestem nieszczęśliwy. Ciułam funty i wkrótce założę sobie konto w banku. Zarobiłem jakieś 600, ale sporo poszło na żarcie, trawelki i inne rzeczy, których potrzebowałem. Cztery funty na przykład wydałem na 30-centymetrowy kabelek do komputera. W tanim sklepie! W Netto mógłbym kupić za to dwieści paluszków rybnych, szesnaście udźców z kurczaka albo pięć chlebów. No, ale komputer ważna rzecz. Dostałem starego rzęcha od Archiego, tylko bez monitora. Przez tydzień stał bezużyteczny, aż któregoś wieczora Archie powiedział: –- Idziemy na rabisz. Gdy zrobiło się całkiem ciemno, ubraliśmy się w ciuchy robocze i wzięliśmy dwukołowy, składany wózek. Byłem dziwnie podekscytowany, jakbyśmy wybierali się na jakiś włam. Kilka przecznic dalej stał ogromny kontener, pełen gruzu, żelastwa i drewna. Na samym rogu
leżał on – piękny, 17-calowy monitor. – Mam nadzieję, że sprawny – mruknął Archie, rozkładając wózek. – Kiedyś brałem pralkę od Pakistańczyka, ciągnie Archie. – Działa?– Jasne, że działa. –Wlokłem żelastwo na squat – ciągnie Archie – a teraz leży gdzieś na dole. – Może zapytamy? – mówię nieśmiało. – Coś ty! Wszyscy mnie tu znają jako ogrodnika. Nie rób mi obciachu! Sięgnąłem po monitor i przy okazji wypatrzyłem składaną suszarkę na pranie. Wracaliśmy chyłkiem bocznymi uliczkami. Umierałem ze śmiechu. W styczniu siedziałem na fotelu prezesa i bujałem się sprawdzając przez internet stan konta, a w maju ciągnę po zakamarkach Londynu wózek ze znalezionym w skipie monitorem. Mój nowy skarb działa bez zarzutu. Wgrałem sobie polskiego Worda i odzyskałem swój największy atut – słowo pisane. Kiedy nie ma pracy, piszę, jak szalony. Jest to coś w rodzaju bloga albo dziennika. Może kogoś zainteresuje los upadłego prezesa pięcioosobowej firemki przekwalifikowanego na tanią siłę roboczą. Apetyt jednak wzrasta. Już marzę o podłączeniu do sieci, odtwarzaniu filmów, grach. Nie wiem tylko, czy procesor to wytrzyma. Jeśli nie, to może któregoś dnia sprawię sobie coś lepszego. Podobno niezły sprzęt można tu znaleźć za 100-200 funciaków.
|19
nowy czas | 26 września 2009
agenda
Heil, panie władzo! Heil, łamistrajki! Heil drużyny futbolowej W listopadzie 2006 roku cały świat obiegło zdjęcie angielskiego, umundurowanego policjanta, który na rękaw regulaminowego munduru założył czarną opaskę z żółtą błyskawicą na tle czerwonego kwadratu. Jeśli dla kogokolwiek ten symbol był nieczytelny, funkcjonariusz został uchwycony właśnie w trakcie składania hitlerowskiego pozdrowienia uniesioną ręką. Zdjęcie było szeroko komentowane przez polityków, przeciwników British National
Party, rzekomo powiązanej z podziemiem nazistowskim. Przyznać jednak trzeba uczciwie, że zdjęcie to w zasadzie bardzo niewiele udowadnia. Rzekomo hitlerowskie pozdrowienie wykonane jest... lewą ręką policjanta i interpretowane razem z gestami stojącego w tle drugiego policjanta może być częścią zwykłej gestykulacji, a podobieństwo do Heil, Hitler można być może uznać za przypadkowe. Niemniej trudno za przypadkowe uznać dłonie całej angielskiej reprezentacji footballowej z jej kapitanem, Andrew Hapgodem na czele, wzniesione 14 maja 1938 roku w faszystowskim pozdrowieniu przed trybuną Hitlera podczas olimpiady w Berlinie. Brytyjscy działacze sportowi do dzisiaj czują niesmak, gdy ten zbiorowy gest co rusz wraca za sprawą zrobionego wówczas zdjęcia. Dodajmy, że ówczesne (lata 30. XX wieku) środowisko footballowe przynajmniej częściowo było tożsame ze środowiskiem faszystowskim. Można powiedzieć, że piłka nożna rozwijała się w okresie przedwojennym wraz z faszyzmem, a do jej największych i pierwszych orędowników należał Benito Mussolini, dla którego organizacja w 1934 roku mistrzostw świata we Włoszech była zarazem krokiem milowym w rozwoju europejskiego faszyzmu i nawiązaniem do sportowych tradycji Imperium Rzymskiego. Nic dziwnego, że w wielu krajach, w okresie międzywojennym określenie „być działaczem piłkarskim” mogło być równoznaczne z byciem faszystą. (Bardzo ciekawie sprawę przedstawiła BBC4 w reportażu opublikowanym 23 września ub.r.). A takie korzenie gdzieś mogły przetrwać. Może nie powinniśmy generalizować zjawiska, ale w każdym razie nietrudno napotkać angielskich kibiców ogolonych na łyso, agresywnych wobec imigrantów, zwłaszcza kolorowych. Idea faszystowska nie jest obca w Anglii. W 1923 roku niejaki Rothe Linton-Orman założył organizację nazwaną początkowo British Fascisti (a potem British Fascists), legalnie działające w latach 20. i pierwszej połowie lat 30. mi-
Kiedy zamykam oczy, widzę trawę. Może znacie to zjawisko? Obraz czynności, którą człowiek wykonuje przez dłuższy czas narzuca się jego źrenicom. Miałem tak już z kartami, gdy przez kilka nocy grałem w brydża, kolumnami ogłoszeń drobnych, które wklepywałem do komputera i niekończącymi się grządkami skandynawskich truskawek. O świcie robi się bardzo zimno i jestem sam. Hałas zza okna zabija najfajniejsze marzenia. Zwlekam się i dreptam pod prysznic. Squatowe landlordstwo zaproponowało mi wypad na zakupy. Trochę odkułem się finansowo, więc czemu mam nie zaszaleć? Siadamy w metro i razem z setkami ludzi z całego globu jedziemy na Hammersmith. To prawdziwie polska dzielnica. Mieści się tam kilka organizacji polonijnych, są nasze delikatesy, księgarnie, biura podróży i cały tłum rodaków, których rozpoznaję z daleka. Przypominam sobie mój pierwszy wieczór w Londynie. Faktycznie są charakterystyczni. Niestety, do tego stopnia, że nagle, jak na komendę, przechodzimy na drugą stronę ulicy. Najwięcej jest ich przy delikatesach obok Ściany Płaczu, która robi za swoisty punkt informacyjny i miejsce zborne zagubionych rodaków. Z tego, co wiem od Archiego, władze dzielnicy wypowiedziały wojnę koczownikom i ogłoszenia znikły. Polacy jednak
nionego wieku. Stowarzyszenie zrzeszało kilka tysięcy byłych konserwatystów i emerytowanych oficerów. Miłość do króla i ojczyzny były głównymi hasłami, za nimi szla walka z komunizmem. I za hasłami poszły czyny. Podczas brytyjskiego strajku generalnego (współorganizowanego przez międzynarodówkę
zostali. Stoją tam, oferując informacje o pracy albo fajki z przemytu. Na wystawie jest już tylko kartka z lakonicznym napisem: „Ogłośnia w środku”. Przed zakupami wstępujemy do chińskiego bufetu typu „jedz ile chcesz”, gdzie codziennie do 14.00 można jeść do rozpuku za jedyne 3,70. Szwedzki bufet ugina się pod ciężarem tych wszystkich pyszności, a mnie oczka błyskają najprawdziwszą żądzą. Nie czekając na resztę, atakuję bufet z największym talerzem, jaki udało mi się wypatrzeć. Ładuję wszystkie mięsa po kolei, polewam je sosami, na koniec kładę odrobinkę chińskiego makaronu i warzyw na ciepło. Z wielką górą żarcia zasiadam naprzeciw zdziwionych przyjaciół. – No co? – Ale obciach – mruczy rozbawiony Archie. – Zachowujesz się, jakbyś brał takeawaya. Nic nie rozumiem, więc odsuwam mój piękny talerz i domagam się wyjaśnień. Oczywiście, oboje umierają za śmiechu. Mniej do śmiechu jest właścielowi knajpy, który patrzy na mnie krzywo. – Bierz po trochu – mówi Magda – Możesz kursować do baru tyle razy, ile zechcesz. – Trzeba tak było od razu – oddycham z ulgą i przygarniam mój talerz z powrotem. Nie spieszymy się. Nie rozmawiamy. Żujemy z
komunistyczną) członkowie BF ochotniczo i całkowicie bezpłatnie wspierali służby porządkowe zwalczające strajk. Rok później członkowie BF zaczęli nosić charakterystyczne granatowe koszule. Partia rozbiła się na kilka mniejszych ugrupowań. W 1932 roku powstała nowa siła: Unia Faszystowska Oswalda
rozkoszą. Na dokładkę biorę trochę panierowanych w curry szaszłyczków z kurczaka i żeberka na ostro, polewam chińskim sosem, a potem dokładam odrobinę makaronu, ryżu, frytek, chrupek, chipsów i warzyw. Powolutku góra jedzenia znika w moim brzuchu. Za trzecim razem wypatruję zupy, więc oprócz pysznych szaszłyczków i żeberek, nalewam sobie rosołu z lanym ciastem i zupy kukurydzianej. Przerażony Chińczyk pyta, czy nie chcemy czegoś do picia. Litujemy się nad jego budżetem i zamawiamy trzy szklanki soku. Kiedy idę po raz czwarty, ramiona mu opadają i odchodzi na zaplecze. Pewnie zastanawia się, gdzie ten chudy facet to mieści, ale mam to gdzieś. To mój wielki dzień po miesiącu wyczerpującej roboty. – Od jutra będzie wisieć kartka z twoim zdjęciem: „Dla tego pana wstęp wzbroniony” – chichocze Archie. - – Cóż – mruczę rozanielony. – To jeszcze jedna repeta, a potem deserek. Lecę do kibla, żeby zrobić trochę miejsca. Kiedy wracam, pytam czy Chińczyk przypadkiem nie popełnił samobójstwa. Mówią, że nie, więc robię kolejną rundkę. – Pamiętasz film „Wielkie żarcie”? – pyta Archie. – Jeden z moich ulubionych – odpowiadam.
Mosleya. Zbiorowe Heil! brytyjskiej reprezentacji piłkarskiej na olimpiadzie w Berlinie pokazuje, że równie na rok przed wybuchem II wojny światowej sympatie profaszystowskie nie były w Anglii niczym szokującym.
Grzegorz Borkowski
Z deserem już nie szaleję, bo czubek góry żarcia mam gdzieś w gardle. Kładę na jej szczycie trochę sałatki owocowej i idziemy płacić. Przyciężkawy, nieustannie czkając, wlokę się za nimi do centrum Hammersmith. Ciągną mnie kolejno od Argosa do AGD, ciucholandu Primark i spożywczego Islandu. W każdym sklepie Archie z Magdą kupują mnóstwo rzeczy, a ja po jednej. Fundnąłem sobie odjazdową koszulę, choć nie wiem, w którym ogrodzie mi się przyda, port USB do podłączenia internetu i cztery panierowane dewolaje do odsmażenia.
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix
www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
20|
26 września 2009 | nowy czas
z górnej półki
Chałtura w twardej oprawie Alina Siomkajło
E
ncyklopedia polskiej emigracji i Polonii (w tym tekście: Encyklopedia) to maraton przez wszystkie tereny polskiego osiedlenia poza Krajem od czasów najdawniejszych do nam współczesnych. Wybór spraw i Polaków pozostających poza granicami Kraju – spośród milionów. Prace nad kompendium (5 tomów, ok. 5000 haseł, 3800 ilustracji) prowadzono w Zakładzie Badań Narodowościowych PAN w Poznaniu pod jednoosobową redakcją prof. Kazimierza Dopierały przy współudziale około 120 autorów z krajowych i emigracyjno-polonijnych środowisk świata. Przyjrzyjmy się realizacji ze szczególnym wglądem w jej zakres brytyjski.
beczka mioDu i łyżka Dziegciu – to jedna jak dotąd znana recenzja – Wojciecha Podgórskiego („Tydzień Polski” 2007, nr 14), fragmentarycznie oceniająca tę nadto odważną inicjatywę. Profesor odnotowuje zaniedbania Encyklopedii wobec postaci i dorobku polskich skupisk etnicznych na bliżej mu znanych terenach: Litwy, Ukrainy, czeskiego Zaolzia, Czechosłowacji, Francji, Walii i Szkocji. (Listę „szkockich” przeoczeń uzupełnijmy nazwiskiem ks. Mariana Łękawy – rektora tamtejszej Polskiej Misji Katolickiej, wykaz litewskich i białoruskich – hasłem Polska Macierz Szkolna na Litwie i Białorusi.) Zauważa recenzent wyłączenie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie poza nawias informatora. – Emigracyjnego i polonijnego obywatelstwa Encyklopedia odmawia formacjom wojskowym, masowej fali wychodźców kampanii wrześniowej 1939 i II wojny światowej. Zabieg ten historyk, redaktor kompendium, tłumaczy stawaniem się wojskowych oraz ich rodzin emigrantami dopiero w wyniku jałtańskich przesunięć granic Rzeczypospolitej, po demobilizacji i rezygnacji z powrotu do PRL. Służbę wojskową uznaje za okres pozbawiony możliwości dobrowolnego
wyboru. Nie szukajmy wiec w Encyklopedii haseł: Wojsko Polskie we Francji, Armia Polska na Wschodzie, Pierwszy Korpus Polski, Drugi Korpus Polski, „Cichociemni”... Ale na przekór spekulatywnej „zasadzie” znajdziemy w niej: Bliski i Środkowy Wschód, ewakuacja ludności polskiej z ZSRR w okresie II wojny światowej; Bliski i Środkowy Wschód, oświata polska w okresie II wojny światowej. Wśród haseł dotyczących Polaków na Wschodzie nieprzeciętną lukę, tym bardziej widoczną, że istnieje w leksykonie hasło Kazachstan, zaliczmy brak artykułu przeglądowego Polska Syberia – uchybienie niewybaczalne.
zamiar stworzenia PoDobnego oPracowania pojawiał się wcześniej. Nie doczekał się jednak realizacji w Rzeczypospolitej okresu międzywojennego. Trudno sobie wyobrazić, by mógł dojść do skutku w PRL pod nadzorem cenzury, czy w warunkach drugiego obiegu. Także w środowiskach emigracyjnych nie udało się stworzyć kompletnego informatora polskiej emigracji i Polonii świata. Pełniejsze odreagowanie na „żelazną kurtynę” między emigracją a reżimowymi władzami mogło się dokonać dopiero na fali przełomu politycznego 1989. – Polonię zagraniczną w świadomości krajowego czytelnika reaktywują odtąd konferencje, indywidualne i zbiorowe opracowania, fragmentaryczne leksykony. Pokwitowania tych dokonań, zabrakło w Słowie do Czytelnika, z którego w zamian wyłania się Redaktor głęboko przekonany, iż tą Encyklopedią rozpoczyna pewien etap w badaniach dotyczących emigracji z ziem polskich. – „Pewien etap” rozpoczynało każde z licznych opracowań.
PoDstawowa terminologia Nie wdając się w kwestię poprawności fundamentalnych dla Encyklopedi polskiej emigracji i Polonii artykułów hasłowych: Emigracja, Polonia, usciślijmy je na doraźny użytek. – W sferę zjawisk danych terminów prowadzą bardziej lub mniej jednoznaczne odmiany określeń: „wychodźstwo” (słownikowe znaczenie „emigracji”), „uchodźstwo” (potocznie wymienne z „wychodź-
do Czytelnika). Dowcipni nadal mogą więc pierwszego emigranta upatrywać na księżycu w polskim Fauście – Mistrzu Twardowskim. I każdy, kto wybrał zagranicę ze względu na związek małżeński albo business, będzie prawdziwszym emigrantem niż wyrugowany z kraju i z leksykonu, król-banita. Miarka 10. lat nie jest zresztą w tym leksykonie konsekwentnie przykładana ani do emigracji politycznych, ani ekonomicznych. Gdyby Redaktor pamiętał o niej, w słowniku nie znalazłoby się wiele postaci o krótszym stażu emigracyjnym. Dlaczego zresztą ta nielogiczna zasada miałaby obejmować tylko osoby? Urodzaj kategorii błędów narzuca się uwadze od pierwszego wejrzenia w Encyklopedię: wyraźny niedostatek redakcyjnego panowania nad materiałem, mnóstwo i różnorodność przeoczeń, astronomiczna ilość potknięć rzeczowych, stylistycznego niechlujstwa, pomyłek i zaniedbań.
Próbka brakujących haseł osobowych
stwem”), także: banicja, diaspora polska, osadnictwo polskie, środowiska polskie poza Krajem. Pojęciem „wychodźstwa” zwykło się obejmować tych Polaków, którzy w ciągu wieków, zwłaszcza po XVIII i XIX-wiecznych powstaniach czy podczas wojen i okupacji, z różnych przyczyn, oprócz własnej woli, zmuszeni byli do opuszczenia ojczyzny, osiedlali się w obcych krajach, najczęściej tworząc emigrację niepodległościową. Do „uchodźców” zalicza się tych, którzy uchodząc z własnego kraju przed represjami (politycznymi, religijnymi) powiększali emigracyjną, głównie niepodległościową diasporę. Przez „Polonię” – w węższym znaczeniu i umownie rozumie się potomne pokolenia „wychodźców”, zatem urodzonych i mieszkających poza granicami Polski a zakorzenionych w polskim pochodzeniu, bez względu na posiadane przez nich obywatelstwo, tradycje narodowe czy znajomość j. polskiego. W szerszej konotacji:„Polonia zagraniczna” to ogół Polaków i osób przyznających się do polskiego pochodzenia, żyjących poza granicami Polski. Redaktor abstrahuje – i słusznie – od międzynarodowej adaptacji znaczenia „Polonia” o najszerszym zasięgu: Polska oraz ogół Polaków krajowych i zagranicznych.
kto był Pierwszym Polskim emigrantem ze zdarzenia politycznego? Przypuśćmy, że był nim Bolesław Śmiały, ale w prowadzonej przez wieki i kontynenty Encyklopedii o władcy, który razem z synem musiał uchodzić z własnego kraju na Węgry i zmarł po dwu latach na obczyźnie, próżno by szukać wzmianki. Co więcej, o poświęceniu Śmiałemu hasła w tej Encyklopedii i mowy być nie mogło i z tego względu, że status emigranta określa w niej absurdalne ustalenie: emigrantem lub polonijnym potomkiem jest się wtedy, gdy pozostaje się poza krajem około 10. lat (Słowo
Do kompendium nie dostali się, m.in.: Badeni Jan (Mulmesbury Wilts) – lotnik, prezes Fundacji z Brzezia Lanckorońskich; Filipowicz Tadeusz (Hove Sussex) – dyrektor drukarni Caldra House i Polskiej Fundacji Kulturalnej; Giedroyć Michał (Oxford) –autor wielu publikacji historycznych; z Londynu: Bobka Lesław – literat, autor melodramatu Kawulka i wspomnień Szczęsna [Michałowska] w krajobrazie; Borowicz Tadeusz – w latach 1952-1968 naczelny redaktor „Gazety Niedzielnej”; Budzyński Wiktor – aktor, reżyser, autor piosenek i sztuk dramatycznych, człowiek radia; Cywińska Krystyna – współpracownik polskiej rozgłośni Radia BBC, felietonistka; Karsov Nina – autorka, tłumacz, edytor Dzieł Józefa Mackiewicza; Krok-Paszkowski Jan – dziennikarz i powieściopisarz, redaktor Rozgłośni Polskiej RWE, szef Sekcji Polskiej BBC; Kulczycki Jerzy – zasłużony wydawca i księgarz; Lachman Irena – profesor filozofii, autorka książek: Teoria śmierci cieplnej wszechświata, O kierunku upływu czasu, Poincaré, Zygmunt Zawirski – his life and work; Lohman Jacek – profesor studiów muzealnych, dyrektor Museum of London; Martin Halina – autorka książek o Szarych Szeregach, o Kobietach w Armii Krajowej i wspomnień; Muszkowski Krzysztof – prawnik, lotnik, autor sześciu wyborów szkiców emigracyjnych; Niemojowska Maria Danuta – autorka: Zapisy zmierzchu. Symboliści angielscy i ich romantyczny rodowod, Pochwała utopii. Szkice historyczno-literackie, tłumaczka Szkiców krytycznych Thomasa S. Eliota; Rudnicki Klemens – generał; Sądek Feliks Napoleon – prozaik, autor scenariuszy filmowych, publicysta, felietonista RWE; Słowińska Irena – księgarz i wydawca, współpracownik Olechnowicza i Kulczyckiego; Sulik Bolesław – syn gen. Sulika-Sarnowskiego Nikodema, współautor książki Polacy w W. Brytanii; Szkuta Magdalena – kurator Polisch and Baltic Collections w Britisch Library; Szechter Szymon – pisarz i publicysta, sowietolog, współtwórca z Niną Karsov wydawnictwa Kontra; Taborska Halina – profesor historii sztuki, prorektor PUNO. Nie zostali zauważeni dwaj światowej sławy współcześni nam londyńscy profesorowie medycyny: Frąckowiak
Ryszard – neurolog, oraz Sikora Karol – onkolog; ani praktykujący niegdyś oryginalni uzdrowiciele: ks. Głażewski Antoni ze Stover i Sikorzyna Waleria z Londynu. Nie dostali się do Encyklopedii zasłużeni na wielu polach – w wojsku i dla emigracji księża: Chowaniec Ernest, Janicki Andrzej, Królikowski Lucjan Zbigniew, wymieniony już Łękawa Marian, Onyszkiewicz Andrzej Juliusz Jacyna, Sołowiej Kazimierz, Staniszewski Władysław, Tyczkowski Franciszek. Nie weszli do kompendium słynni z tego, że wybrali wolność komuniści PRL: Lisiecka Alicja – zabłąkana w Londynie literatka, która w 1969 legitymację partyjną i „Nową Kulturę” wymieniła na Wolną Europę; Strzyżewski Tomasz – były cenzor, którego materiały dały podstawę wydania głośnej Czarnej księgi cenzury (t. 1 -1977, t. 2 - 1978); Światło Józef – zbiegły z PRL pułkownik Urzędu Bezpieczeństwa, przeprowadzone z nim wywiady złożyły się na książkę Zbigniewa J. Błażyńskiego Mówi Józef Światło. Nie znajdzie czytelnik w tej Encyklopedii haseł nazwiskowych wielu pisarzy, którzy z nieprzymuszonego wyboru, czy też pod naciskiem emigracyjnych akcji prześladowczych, po długich, względnie po kilku latach statusu emigracyjnego powrócili do Polski. Redaktor wyraźnie nie kierował się w opracowaniu doniosłością zasług postaci, toteż łatwo zauważalne są objętościowe dysproporcje artykułów osobowych: ileż to podrzędniejszych postaci (nazwisk nie wymienię) uwiecznionych zostało nader obszernymi artykułami, w których wymieniane są nawet szkoły podstawowe, odznaczenia harcerskimi ćwiekami, skrupulatnie odnotowywana bywa ich konferencyjna turystyka... Natomiast wielu znakomitym, np. uczonym (np. Stanisławowi Barańczakowi), poświęcono niewspółmiernie skąpe informacje. Liczne hasła (m.in. Chodakowski Jan, Sukiennicki Wiktor, Wierzbicka Anna) zubożone zostały przejęciem na żywo bądź opracowaniem tylko na podstawie informatorów uniwersalnych, tak jakby szerzej nie pisano o zasłużonych. Podobnie nadużywane jest ankietowe Archiwum Redakcji Ilustrowanego słownika biograficznego Polonii świata, stworzone przez Agatę i Zbigniewa A. Judyckich – trudne do zweryfikowania gotowe materiały prywatne nie zawsze stanowią wiarygodne źródło.
Do rejestracji ograniczone zostały hasła dotyczące licznych periodyków, w których za źródłową podstawę posłużyły jedynie katalogi i bibliografie czasopism. Należy do nich pismo rządowe RP na wychodźstwie „Rzeczpospolita Polska”. Celuje w tym zabiegu Redaktor jako autor haseł. Wyłącznie rejestracyjnym odnotowaniem dla specjalnej Encyklopedii charakteryzują się także hasła zaczerpnięte z materiałów Departamentu Polonii warszawskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, np.: Sierra Leone, Sri Lanka, Wietnam; ale też hasła-noty problemowe: Reemigracja – powrót do dawnego miejsca zamieszkania, przeciwieństwo > emigracji. To wszystko i ani słowa na temat polskich reemigracji (czy były takie?), ponadto – nieobecność hasła Repatriacja.
|21
nowy czas | 26 września 2009
z górnej półki Nie wprowadzono do Encyklopedii szeregu emigracyjnych czasopism, m.in. periodyków polskiego Londynu: „Arena”, „Biuletyn Socjalisty”, „Czyn Katolicki”, „Gazeta Niedzielna”, „Głos emigracji”, „Polemiki”, „Topolskiʾs Chronicle”, „Życie Akademickie” – dodatek do tygodnika „Życie”, „Kontynenty”, „Krytyka. Kwartalnik Polityczny”, emigracyjna reedycja (19781987) kwartalnika ukazującego się podziemnie w Kraju, „Na Antenie” – pismo polskiej rozgłośni RWE, z uwagi na polonika zamieszczane w piśmie – „Zapis”, najpierw poza cenzurą wydawany w Warszawie i przedrukowywany (19771981) przez nadal prosperujący londyński „Index on Censorship”… Nie zauważono licznych wydawnictw i księgarni londyńskich: Bolesław Świderski, Kontra; Orbis Books. Pominięte zostały znaczniejsze emigracyjne zespoły artystyczne. Można je było opracować przynajmniej w haśle zbiorczym. Nie dowiemy się z Encyklopedii, że istniały w Londynie: Dom Pisarza (1947-1971), Polski PEN-Club na Obczyźnie, Stowarzyszenie Polskich Pisarzy, Gmina Polska Londyn-Południe, Gmina Polska Zachodniego Londynu, Grabowski Gallery, Polska YMCA. – Przy jakiej ulicy (pośród ok. 95 000 ulic metropolii) znajduje się POSK, ani że istnieje Fundacja Przyszłości POSK-u – brak takiego hasła i żadnej informacji z tego podwórka w artykule Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny. Zaginęły „Zamek” oraz „Eaton Place” – symboliczne nazwy siedziby Rządu RP w Londynie – i ani echa o tychże (mimo zdjęcia budynku przy nienazwanej ulicy) w artykule Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. Zapodziała się pośród haseł w porządku alfabetycznym Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii (jak domyśleć się, że odsyłacz do Misji w hasłach zbiorowych zaistnieje wewnątrz mylącego artykułu Devonia) oraz Polska Misja Katolicka w Szkocji. Nie ma śladu po polskim Mabledon Park Hospital dla psychicznie chorych.
Lawina omyłek i błędów rzeczowych – zniekształcenia, powielenia, przekłamania, skłócenia z gramatyką języka polskiego i z leksykograficzną zwiezłością w większości haseł. – Wierutnie błędne informacje w haśle Muzeum Adama Mickiewicza w Pa-
ryżu: Zostało (1955) przeniesione do Polski. Wchodzi w skład Muzeum im. Adama Mickiewicza w Warszawie i ubóstwo źródeł.– „Pamiętnik Literacki”, czasopismo Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, to nie „periodyk naukowy” (pomylono chyba z krajowym „Pamiętnikiem Literackim”), ponadto Józef Garliński był redaktorem naczelnym pisma od 1976 a nie od 2002 roku… Jesteśmy przy datach: II Korpus Polski w Besarabii włączony (marzec 1981) w skład II Brygady Legionów (zob. Korpusy Polskie w Rosji), – Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia utworzony w 19462, – chaotycznie podane daty w haśle „Merkuriusz Polski”, – Mękarska-Kozłowska Barbara: wg autora hasła nie ustalono daty urodzenia, a podaje ją (26 czerwca 1926) słownik biobibliograficzny Współcześni polscy pisarze i badacze literatury. Częsty brak daty powodowany jest nieaktualizowaniem haseł, nie dowiemy się z Encyklopedii, kiedy np. ks. Peszkowski-Jastrzębiec Zdzisław powrócił z emigracji do Polski. Niektóre hasła: Stowarzyszenie Kombatantów w Wielkiej Brytanii i Federacja Światowa Stowarzyszenia Kombatantów nie zostały rozpodobnione. To samo dzieje się w tekstach Łątka Janusz i Wawel (polska księgarnia w Kolonii): w haśle osobowym znikomo o Łątce, przewaga informacji o księgarni, ponadto pominięcie wzajemnych odsyłaczy w jednym i drugim haśle. Podobnie mają się do siebie teksty Devonia i Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii… Weźmy na warsztat jedno hasło osobowe pod względem rzeczowym – Świderski Bolesław, znany wydawca londyński. Zmieniony tytuł opublikowanej przez niego książki Władysława Pobóg-Malinowskiego Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945 – w Encyklopedii mylnie: Najnowsza historia Polski (1961-67). Hasło nie wykazuje rozeznania w kwestii współpracy Świderskiego (pseud. Nord) z agenturą PRL. Autorowi i Redaktorowi hasła nic nie mówi fakt pochowania w 1969 na „cmentarzu wojskowym” na Powązkach emigranta zmarłego w Londynie. Czytamy: został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim [Orderu] Odrodzenia Polski – nie uświadamiają, iż nadanie otrzymał od władz PRL. Co więcej z podsumowania, jak na ironię
T ER AJTRANSFE
Intternational Money Transfer
dowiadujemy się, że redaktor „Kroniki” obiektywnie przedstawiał wydarzenia krajowe, dodajmy więc: szczepiąc w polskim Londynie pochwałę komunizmu. Braki i niekonsekwencje w stosowaniu odsyłacza (>) występują one w Encyklopedii w stopniu nieprzeciętnie masowym, a zastosowane charakteryzuje „pomieszanie z poplątaniem”. Oto przygodne, banalne tylko dla laika, przykłady: – Encyklopedię zamyka aneks zatytułowany Noty biograficzne autorów haseł […] z podziałem owych autorów na trzy części: A. wywodzących się z polskiej emigracji lub Polonii, którzy napisali opracowania w trakcie jej [Encyklopedii] ukazywania się; B. nie będącymi [sic!] Polakami ani osobami polskiego pochodzenia; C. mieszkających w Polsce i informacje o instytucjach naukowych polskich, zajmujących się zagadnieniami emigracji polskiej i Polonii. W aneksie brakuje wyjaśnienia, iż autorzy pochodzenia emigracyjno-polonijnego, którzy zdążyli wejść do poszczególnych tomów przed tychże opublikowaniem występują w porządku alfabetycznym tomów, natomiast krajowi na końcu Encyklopedii. Podana w rozproszeniu na s. 19, t. 1. informacja o tym zaszeregowaiu nie jest wystarczająca i czytelnik nie uniknie poszukiwań wielu autorów haseł, do których biogramów brakuje odsyłaczowych haseł także w aneksie. I odwrotnie: w t.1, w ciągu alfabetycznym nie ma odsyłaczowego hasła Archiwum Emigracji UMK, kierującego do działu Not biograficznych autorów. Pożądany odsyłacz znalazł się dopiero w owych Notach w haśle Supruniuk; – brak pseudonimów z odsyłaczami do nazwisk właściwych, np.: Hostowiec Paweł > Stempowski Jerzy; Małecki Leon > Biliński Józef Maria; – w haśle Fawley Court jest odsyłacz do „Kolegium oo. Marianów”, ale nie ma artykułu pod takim tytułem; podobnie jest w haśle Wielka Brytania, wydawnictwa emigracyjne: znajduje się tam odesłanie do artykułu Veritas (którego nie ma w Encyklopedii), a powinno kierować do Katolickiego Ośrodka Wydawniczego „Veritas”; w tekście „Żołnierz Polski” mylący odsyłacz do nieistniejącego hasła Związek Wojskowych Polaków Frontu Zachodniego;
– bez odsyłacza w układzie alfabetycznym, kto znajdzie informację o Instytucie Polskiej Akcji Katolickiej pośród haseł zbiorowych Wielka Brytania; i odwrotnie: dlaczego dotyczący Wielkiej Brytanii artykuł Cenzura znalazł się wśród haseł w porządku alfabetycznym? Jakże uciesznie brzmi tłumaczenie się Redaktora: ze względu na spójność artykułów, które byłyby rozrywane, z nieprawdopodobnie skąpego i obłędnego systemu odsyłaczy.
obsesyjny błąd „byłkania” czyli nagminne stosowanie form czasownikowych „być”, „odbyć się” itp., mówiące zazwyczaj o słownikowym ograniczeniu piszącego, o niewydolności stylistycznej, o braku umiejętności posługiwania się zdaniem rownoważnikowo-eliptycznym. Grzeszą byłkaniem urągające różnym zakresom poprawności: Słowo do Czytelnika, artykuł Emigracja polityczna, hasła: Mycielska Jolanta M.G., Błażyński Zbigniew, Jerzy; Garliński Józef; „Wiadomości”. Banalnymi i rozpychającymi teksty uwagami usiane zostały Noty biograficzne Autorów. Materiał ilustracyjny niby bogaty, ale powtarzają się te same zdjęcia i często zdarza się nieporadne opisanie ilustracji. Uchylający się nawet od naukowo-obiektywnego wartościowania (próby wartościowania powstających zjawisk wśród emigracji polskiej i Polonii były konsekwentnie eliminowane, t. 1, s. 20), bierny wobec mnóstwa różnego rodzaju błędów merytorycznych (w tym ideologicznych) Redaktor – pierwsza i ostatnia instancja Encyklopedii, odpowiedzialny jest za nie, chyba bardziej, niż autorzy hasłowych tekstów. Zbrojąc Encyklopedię w Słowie do Czytelnika w przezorną „pomysłowość”: Każde hasło zostało podpisane imieniem i nazwiskiem, co wiąże się z odpowiedzialnością Autora za treść opracowania, zarazem „psotnie” ingeruje w autorskie artykuły. – Stwierdzenie łatwo poprzeć licznymi przykładami, ale „Nowy Czas” sroży się na obszerniejsze omówienie.
wszystko ma swoje granice Wprawdzie encyklopedia to gatunek piśmiennictwa przewidujący większą dopuszczalność błędu, niż inne rodzaje
Encyklopedia polskiej emigracji i Polonii, red. Kazimierz Dopierała, t. I-V, Toruń: Oficyna Wydawnicza Kucharski, t. I-II 2003, t. III 2004, T. IV-V 2005.
GWARANCJA PIENIĄDZE DZIEŃ GWARA ANCJA -– PIENIADZ ZE NA NAKONCIE KONCJENA NA ADRUGI DRUGI DZIEN NAJLEPSZY KURS FUNTA NAJLEP PSZY KURS FUNTA A
tel. 020 8582 2 6130
STAŁA STALA OPŁATA OP PLATAPROWIZYJNA PROWIZYJNA NA mob. 077 9217 3579 www.ajtransferr.co.uk emaiil:info@ajtransfer..co.uk
opracowań, ale w omawianym kompendium granice przyzwoitości zostały przekroczone pod każdym względem i ponad wszelką miarę. I „niespodzianki” przytłaczają użytkownika Encyklopedii chyba nie mniej, niż Redaktora przygniótł ciężar encyklopedycznych prac. Słabo radzącego sobie ze słowem pisanym Kazimierza Dopierałę zawiodła wyobraźnia leksykograficzna, brak krytycznego stosunku do przekazywanego materiału i wyjątkowo silne przywiązanie do własnych możliwości. Pośród tysięcy tekstów innego autorstwa znajduje się w tym kompendium około stu artykułów w moim opracowaniu – kropla w morzu tekstów pozostałych autorów. Znam jednak rzecz z kuchni redakcyjnej: u początków pracy zabrakło puszczenia w obieg dyskusyjny wstępnej listy przewidywanych haseł, zabrakło zespołu odpowiedzialnego za poszczególne dziedziny prezentowanej wiedzy i poprawne wykonanie przedsięwzięcia. Trud, który powinien być rozłożony na dziesiątki lat, na wielu wytrawnych redaktorów, często na trafniej dobranych profesjonalistów ze świata nauki – został zaprzepaszczony. Jak przy tak zaskakującej ilości rzeczowych niedoborów, mnóstwa nieoryginalnych haseł, nieporozumień, luk, pomyłek, nieprzejrzystości układu, stylistycznych nieporadności, niedopracowania (słowem – partactwa, o które potykamy się w Encyklopedii co krok) Redaktor i Wydawca wyobrażają sobie drugie jej wydanie? To co oglądamy, nie wróży twórcom leksykonu pomyślniejszego wyprowadzenia dzieła własnymi siłami na lepsze drogi. I niech raczej zbyt nieświadomie, lekkomyślnie i optymistycznie, nie obiecują jego reedycji. Mimo że jakość artykułów hasłowych wielu autorów bezwzględnie zasługiwałaby na uznanie, kompendium nie sprostało wymaganemu poziomowi. Sporządzona ze świadomością naukowej odpowiedzialności Encyklopedia polskiej emigracji i Poloni byłaby bezspornie osiągnięciem ustanawiającym nowy etap badań i rozwoju zjawiska.
22|
26 września 2009 | nowy czas
reportaż
W buddyjskim lesie pod Petersfield Do najbardziej nieoczekiwanych spotkań dochodzi w najbardziej codziennych okolicznościach. Wsiadając do pociągu w Guildford zauważyłam buddyjskiego mnicha, nie wiedziałam jeszcze wtedy, że sama w pewnym sensie kroczę po buddyjskich ścieżkach od dawna, a mnich z pociągu – Kondaňňo, dawniej Jakub – okazał się Polakiem z Łeby. Małgorzata Białecka
K
lasztor Cittaviveka w okolicy Petersfield zdaje się oazą spokoju i szczęścia. W niedzielę około godziny jedenastej zaludnia się osobami przybywającymi na posiłek z mnichami. Każdy coś przywozi, by nakarmić mnichów. Jedzenie zostawia się w kuchni. Asystujące tam osoby, które w pierwszym roku praktyki w klasztorze przyodziewa się w białe szaty, przygotowują to, co przynieśli świeccy goście. Sanga (zgromadzenie mnichów i mniszek) w milczeniu zbiera się w świątyni, gdzie przed posągiem Buddy nastąpi błogosławieństwo. Mnisi i mniszki noszą ciemnopomarańczowe szaty, mają ogolone głowy. Buddyści z Tajlandii, Sri Lanki, Wielkiej Brytanii, rodzice z dziećmi, zachowują się dość swobodnie, jakieś niemowlę płacze. – Dana – tłumaczy Kondaňňo, mnich oprowadzający mnie po Cittaviveka – to słowo oznaczające szczerość i akt dzielenia się z drugim człowiekiem. Relacja z darczyńcą stanowi istotny element w życiu buddyjskiego mnicha, nieprzerwanie od ponad 2500 lat. Nie używając pieniędzy, nie produkując żywności mnich jest całkowicie zależny od dobroci drugiego człowieka. Dzielenie się nie tylko przynosi uczucie radości, ale jest też przeciwieństwem gromadzenia i skłonności do chciwości. To szansa, by walczyć z własną chciwością, która izoluje nas od drugiego człowieka, zaciera naszą wrażliwość i otwartość. Ćwiczenie umiejętności dawania bez oczekiwania czegoś w zamian to kluczowe aspekty w praktyce mnicha i świeckich buddystów. Kiedy Sanga wraca z jedzeniem, świeccy udają się do kuchni, by poczęstować się tym co zostało. Ten posiłek to ważny i nabożny moment, kiedy dociera do nas, że otrzymanie czegoś ma często większą wartość niż próżne i pyszne sięgnięcie po to.
ŻycIe wspólnOtOwe O podobieństwach w praktyce medytacji chrześcijańskiej i tej uprawianej w buddyzmie czytałam już u propagatora medytacji w Polsce, o. Jana Berezy OSB: „Praktyka w klasztorze benedyktyńskim stwarza rzadką sposobność bez-
pośredniego doświadczenia misterium życia wspólnotowego. Jej rytm wyznaczany jest nie tylko przez medytację, lecz również przez wspólną modlitwę z mnichami, posiłki i pracę. Ideałem jest, aby wszystko, co robimy dokonywało się w skupieniu i z oddaniem. Wtedy wszystko staje się naszą duchową praktyką. Wspomina o tym jeden z apoftegmatów: „Pewien brat zapytał kiedyś abba Antoniego, co robić, żeby się zbawić, a on plótł linę i nie podnosząc oczu od roboty, odpowiedział: widzisz”. Podobną historię znajdujemy w tradycji zen. Gdy zapytano pewnego mistrza, jaki jest sekret jego duchowej praktyki, odpowiedział: „Noszę wodę, rąbię drzewo na opał”.
Znaleźć swOje mIejsce Mnich Kondaňňo, dawniej Jakub, to Polak z Łeby. Przyjął on w klasztorze nowe imię za pierwszym uczniem Buddy, który pojął znaczenie nauk Buddy i doznał „przebudzenia”. Cittaviveka to nazwa buddyjskiego klasztoru w Chithurst na południu Anglii (Hampshire GU31 5EU). Klasztor zajmuje ogromną powierzchnię z lasem i jeziorem. Powstał około trzydziestu lat temu. Mnisi żyją tutaj zgodnie z tradycją Theravada („Nauki Starszych”), którą uznaje się za najstarszy i konserwatywny odłam buddyzmu. Kondaňňo zabiera nas na spacer po lesie nad jeziorem, opowiada o swojej drodze do buddyzmu. Zainteresowanie tą nauką przerodziło się u niego w pragnienie poznania jej bliżej, a stąd już tylko krok do tych „niecodziennych spotkań”, kiedy los zbliża nas do tego, czego pragniemy. W konsekwencji Jakub zamieszkał w okolicy klasztoru i przez pół roku przyglądał się mnichom, dojrzewając do decyzji o dołączeniu do nich.
B u dd a p o w i e dz i a ł o swoich uczniach: „Oni są szczęśliwi, ponieważ nie czują żalu w stosunku do przeszłości oraz nie db a j ą o p r z y s z ł o ś ć . Żyją w teraźniejszości, dlatego są tak rozpromienieni”. dami medytacji. Sala medytacyjna jest miejscem, w którym szczególnie powinniśmy dbać o zachowanie skupienia; nie rozmawiamy w niej, nie wymieniamy uwag i nie rozglądamy się na boki. Każdą czynność wykonujemy starannie, bez pośpiechu, pamiętając w każdym momencie praktyki, że ci, którzy potrafią być cierpliwi i dokładni w małych, zwykłych rzeczach, otrzymają wielkie”.
IndywIdualna drOga ta sama praktyka Zaskakuje mnie jak bardzo podobnie wygląda praktyka u Benedyktynów w Lubiniu koło Poznania. Czytam o tym w książeczce o medytacji o. Jana Berezy: „Sala medytacyjna jest miejscem formalnej praktyki. Na 5 min. przed rozpoczęciem praktyki na korytarzach klasztornych rozlega się dźwięk kołatki. Przed wejściem do sali medytacyjnej zdejmujemy buty zgodnie z zaleceniem Pisma: Mojżeszu zdejm sandały z nóg swoich.... Wchodząc i wychodząc z sali medytacyjnej robimy pokłon w stronę krzyża, na stojąco ze złożonymi dłońmi. Po pokłonie podchodzimy spokojnie do maty i stajemy blisko jej krawędzi. Nie przechodzimy na ukos przez środek sali, zawsze poruszamy się po zewnętrznej linii mat podobnie jak w czasie chodzenia pomiędzy run-
Do klasztoru Cittaviveka w ciągu całego roku przyjeżdżają osoby świeckie, by pogłębić swoją praktykę medytacyjną. Zostają one włączane w codzienny rytm życia mnichów: pobudka o 4.30; medytacja do ok. 6.00; śniadanie; praca; medytacja; ostatni posiłek przed wkroczeniem słońca w zenit (latem to godz. 13.00). Wszyscy zobowiązują się do przestrzegania Pięciu Zasad oraz nieużywania telefonów komórkowych, komputerów, internetu, kobiet ni emogą mieć makijażu i używać perfum. W zamian otrzymuje się możliwość medytacji, przysłuchiwania się nauce mnichów, studiowania Sutt, nauk Buddy, oraz w ostateczności spokój ducha. W towarzystwie mnichów spokój udziela się nam już po godzinie. Rozmowa wydaje się nie schodzić z poziomu dotyczącego istoty życia. A jak zacząć medytować? Kondaňňo mówi, że warto
ćwiczyć się w obserwacji umysłu, szczególnie jeśli nawiedzają nas negatywne myśli. Budda zalecał praktykę Metta – bezwarunkowej, bezgranicznej miłości. Warto więc zacząć od pielęgnowania życzliwej i przyjaznej myśli i „promieniowania” nią na ludzi, którzy nas otaczają, jak rodzina i przyjaciele, a kończąc na osobach, z którymi doświadczamy nieporozumień. – Regularna medytacja Metta pogłębia naszą życzliwość, wyrozumiałość i nastawia nas przyjaźnie do otoczenia. Droga jednak może nigdy się nie skończyć, może też skończyć się Oświeceniem, szybciej niż mi się zdaje, choć nikt nie jest w stanie tego ocenić czy zagwarantować. Droga jest zawsze kwestią bardzo indywidualną – mówi Kondaňňo. Wkrótce rozpocznie się dla mnichów okres zwany Vassa – studiowania Sutt i kodu Dyscypliny. Pozostają oni wtedy przez trzy miesiące indywidualnym odosobnieniu. W Wielkiej Brytanii istnieją cztery klasztory buddyjskiej tradycji Theravada założone przez LP Sumedho. Dwa inne odwiedzić można we Włoszech i w Szwajcarii. Do dziś Theravada jest szkołą buddyjską dominującą w Tajlandii. Na pożegnanie kłaniam się z szacunkiem, mojemu przewodnikowi wysyłam dużo życzliwych myśli. Czasami szukamy tak daleko, a przecież wystarczy rozglądnąć się tylko wokoło.
NIE MUSISZ NIGDZIE CHODZIC! zadzwoñ!
VICTORIA
EALING BDY POLSKIE CENTRUM
164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB
48 Haven Green LONDON W5 2NX
TOOTING BEC 16 Trinity Road LONDON SW17 7RE
HARLESDEN
SLOUGH
DELIKATESY
POLSKIE DELIKATESY
157 High Street LONDON NW10 4TR
10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB
NORTHAMPTON GOSIA DELIKATESY
HOUNSLOW
LEYTON
FLASH BIURO KSIÊGOWE
FOCUS PL LTD.
54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS
5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS
Pn-Pt 9-19 So-Nd 9-16*
0207 828 5550
PACZKI DO POLSKI
Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*
0208 998 6999
PACZKI DO POLSKI
Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*
0208 767 5551
Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
PACZKI DO POLSKI
Pn-So10-18 Nd 10-15*
0160 462 6157
RD.
ALEXA
YORK
STRE HIGH
ET
HIGH
T STREE
S RD. DUGLA
D. GUE R MONTA
wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16
Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16
Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*
0208 767 5551
198 Francis Road LONDON E10 6PR
WARREN ROAD
AD FRANCIS RO
www.gosiatravel.com
CALL CENTRE
INFORMACJA I SPRZEDA¯:
0787 501 1097 0208 767 5551 ET LEYTON HIGH STRE
Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE
Pn-Nd 9-20
RD. NDRA
NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥
GROVE GREEN RD.
A12
Leyton
Pn-Pt 10-18 Sobota 11-15*
0208 539 3084
BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5
listy@nowyczas.co.uk Szanowny Panie Redaktorze, byłem zaskoczony emocjonalnym tonem listu dr Marty Spohn w ostatnim wydaniu „Nowego Czasu” (nr 129, 12.09, str 3). Jak dr Spohn sama przyznała, nie zna mnie, wydaje się jednak sugerować Czytelnikom na temat mojej osoby sporo – a więc: „żądza władzy”, „naiwność tego pana”, „niegodziwość sformułowania”, „niebezpieczne i trujące insynuacje w wypowiedzi”, a nawet „szaleństwo sugestii”! Nie wiem, w jakiej dziedzinie dr Spohn zdobyła doktorat, ale mam nadzieję, że nie w psychologii! Nigdy nie miałem możliwości poznać, ani widzieć dr Spohn w POSK-u, mimo że bywam tam często i regularnie, a od lat właśnie w POSK-u uczę polskich hydraulików i elektryków, aby mogli tutaj legalnie pracować (jestem z zawodu inżynierem, urodzonym w Londynie). Czytałem list dr Spohn ze zdziwieniem, bo choć twierdzi ona, że w demokracji powinna być krytyka – to jednak potem stwierdza, że nie powinno jej być z mojej strony. A ja sądzę, że mam nową, oryginalną wizję, jak ratować POSK. Oczywiście wciąż podtrzymuję wszystkie moje punkty zawarte w wywiadzie udzielonym panu Maciejowi Psykowi, zamieszczonym w „Nowym Czasie” (nr 127, 27.06, str. 4). Wracając do doktoratów – swój zdobyłem w dziedzinie ekonomii, więc w tych sprawach mogę mówić z pełną odpowiedzialnością. Dr Spohn stanowczo myli się twierdząc, że w latach 2003-2007 POSK „wydał” £2 422 991: niestety była to strata, dlatego że wydał – £5 530 648, a dochodu miał tylko £2 757 874, co podkreślałem w swoim wystąpieniu w czasie zgłaszania kandydatury na prezesa POSK-u. Ponadto pragnę przypomnieć, że POSK wytrwał przez te lata przede wszystkim dzięki spadkom, inaczej by już dosłownie splajtował, więc sytuacja obecna jest rzeczywiście groźna. Społeczeństwo powinno o tym wiedzieć, ponieważ Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny należy do niego, a nie do Prezesa, Zarządu, Rady lub nawet członków, bo to społeczeństwo zbudowało POSK – i może teraz znów mu pomoże.
Wtedy również podkreślałem, że spadki powinny być wykorzystywane na rozbudowę i rozwój POSK-u, albo co najmniej zainwestowane w POSK Foundation, a nie wydawane na codzienne sprawy, jak przez te lata aż do dziś. Co gorzej, jak dotychczas w tym roku nie było żadnego spadku – przed czym wtedy ostrzegałem – a więc POSK na spadkach nie może polegać. Przy kontynuacji dotychczasowej strategii i stylu działania POSK-u, organizacja ta nie utrzyma się; a ja mam dla POSK-u konstruktywny program naprawczy. Znacznie bardziej nieprzyjemna jest wypowiedź dr Spohn o Nowej Polonii. Powinna pamiętać, że w kraju ludzie walczyli o wolność w trudnych i niebezpiecznych warunkach. Trzeba mieć więcej zrozumienia, nawet poparcia, a może trochę współczucia dla naszych rodaków. Często albo oni sami, albo ich ojcowie walczyli w Solidarności, przedtem w AK. Przyznaję, że niektórzy przyjezdni mogą być problemem, bo są związani z PRL-em, ale można z tym dać sobie radę. Toteż zupełnie odrzucam punkt widzenia dr Spohn, który jest co najmniej kontrowersyjny, jeśli nie wręcz obraźliwy dla niektórych. Wbrew dr Spohn i tym, co przez lata do dziś kierują POSK-iem, jako prezes wprowadziłbym do POSK-u masowo Nową Polonię, również urodzonych już tutaj, nie zapominając o tych spoza Londynu - chociaż oczywiście nie bezkrytycznie. To by
POSK-owi bardzo pomogło. Byłoby to jednak trudne zadanie, bo dużo z nich czuje się odepchniętych, właśnie przez postawę, którą dr Spohn w swym liście prezentuje. Powtarzam: POSK potrzebuje nowej krwi, bo te świetne, patriotyczne starsze pokolenia wymierają, a niestety „tłumy” dziś rzadko się widzi w POSK-u, który ma nadal finansowe problemy. Na koniec muszę wyjaśnić, że nie byłem „odrzucony”, lecz po prostu nie wygrałem podczas mojego pierwszego kandydowania. Otrzymałem 43 głosy ze 173, co nie jest złym wynikiem dla nowego kandydata! Zatem „sfrustrowanym” na pewno się nie czuję, po prostu troszczę się o POSK (może zaspokoi to ciekawość dr Spohn, dlaczego zostałem członkiem POSK-u). Powody do niepokoju są ewidentne. Sami powiernicy Fundacji Przyszłości POSK-u w tym roku wprowadzili do jej statutu klauzulę określającą postępowanie w przypadku upadłości POSK-u! To jest na pewno alarmujące – tego jak dotąd nie było! Dlatego w tym roku kandydowałem na prezesa POSK-u, udzieliłem wywiadu, o który mnie proszono, w którym mogłem częściowo przedstawić moją wizję pracy dla Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego. Niezależnie od stylu ewentualnej krytyki, swoją pracę dla przyszłości POSK-u nadal będę kontynuował. Z poważeniem MAReK LASKieWiCZ
Patio Restaurant
* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR
|23
nowy czas | 26 września 2009
the most distinctive and traditional dishes of Polish cuisine impressive meals and superb vodka selection Having experience it, you will come back, for sure!!!!
To start with we offer a shot of vodka on the house followed by 3 course meal for just £16.50!
5 Goldhawk Road, London W12 8QQ Seven days a week from noon to midnight Tel. 020-87435194 www.patiolondon.com
Lower ground floor function room for private hire (Weddings, Birthdays Party, Christmas Party etc.) 10% discount with this voucher including function room hire
Poczuj się pewnie na brytyjskich drogach!
Testy na prawo jazdy na wszystkie kategorie oraz brytyjski kodeks drogowy w języku polskim. Profesjonalne i kompletne.
Bezpłatne doradztwo odnośnie uzyskania prawa jazdy w Wielkiej Brytanii! www.emano.co.uk biuro@emano.co.uk 07871 410 164
24|
26 września 2009 | nowy czas
to owo
redaguje Michał Straszewicz
KONSUMENTA
Życie usłane podróżamii Czy można spotkać Posh na zakupach w Harrodsie? Raczej wątpliwe. Podobnie jak nie zobaczymy tam Williama albo Harrego. Nie znaczy to, że w kasach sławnego supersklepu nie lądują ich zarobione w pocie czoła pieniądze. Mechanizm jest prosty – od wieków, ludzie którzy byli zbyt snobistyczni, żeby robić zakupy osobiście, wynajmowali innych, by robili to za nich. Dlatego londyńskie domy handlowe pełne są osobistych asystentów i stylistów, którzy z poświęceniem wybierają swoim mocodawcom najlepsze kąski z sezonowych kolekcji. W trosce o bajecznie bogatych klientów Harrods poszedł nawet o krok dalej – ich asystenci nie muszą nawet ruszać się z biura, albo domu – specjalnie oddelegowany pracownik Harrodsa zrobi za nich wstępną selekcję i przyniesie ubrania do domu. Warunkiem jest dokonanie zakupu za przynajmniej dwa i pół tysiąca funtów, ale to drobiazg – nawet mikroskopijna kopertówka Diora kosztuje więcej. Na doradzaniu w kwestiach mody nie kończą się jednak kompetencje pracowników najsławniejszego domu towarowego na świecie. Dla drogich klientów mogą oni zająć się organizacją ślubu, zaprojektować nową kuchnię czy łazienkę, albo doradzić, jaki prezent byłby odpowiedni dla ukochanej żony z okazji zbliżającej się rocznicy ślubu (z przypomnieniem o dacie ślubu włącznie). Mogą też zorganizować podróż życia. Ta akurat usługa cieszy się ogromnym powodzeniem wśród pań, które chcą mieć pewność, że ich dorastające córki dostaną na pokładzie samolotu najlepszy kawior i każdego dnia swojego 14-dniowego pobytu w pięciogwiazdkowym hotelu w Malezji oczarują gości specjalnie skomponowanym strojem. Zwykłe biuro podróży mogłoby nie wykazać należytego respektu dla 24 walizek takiej delikwentki, nie mówiąc o przenośnym wybiegu dla pieska. Tu trzeba specjalisty z górnej półki.
Za dużo krzepyiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii „Cukier krzepi" przekonywał Melchior Wańkowicz. Dzisiaj kaloryczność cukru na nikim nie robi wrażenia, świat opanowała za to psychoza „białej śmierci". Naukowcy przekonują, że wbrew temu co do niedawna sądzono, nawet cukier naturalnie występujący w owocach może nas zabić. To właśnie fruktozie zawdzięczamy epidemię otyłości nękającą kraje takie jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone. Faktem jest, że przeciętnie zjadamy około dziesięciokrotnie więcej cukru niż nasi dziadowie. Mieszkańcy Zachodu zaczęli tyć na potęgę około 30 lat temu – to nie przypadek, bo właśnie wtedy w przemyśle spożywczym zaczęto stosować powszechnie syrop glukozowo-fruktozowy. Występuje on praktycznie wszędzie: w napojach gazowanych, ciastach, jogurtach, nawet w chlebie czy keczupie, często polecany jest jako „niskokaloryczny" słodzik dla odchudzających się. Trudno o bardziej zdradliwy słodzik – fruktoza „przestawia" cały metabolizm organizmu na produkcję tłuszczu. Jeśli rano wypijemy słodzony tym cukrem napój, nasz organizm przerobi na tkankę tłuszczową nie tylko pożywienie ze śniadania, ale i z obiadu, choć teoretycznie nie jest to konieczne. Co gorsza, fruktozę przetwarzamy na najgorszy rodzaj tłuszczu – ten który gromadzi się wokół narządów wewnętrznych. Dietetycy radzą, żeby zrezygnować z cukru w ogóle, uczyć dzieci niesłodzenia i dawać im do picia wody obojętne smakowo. Łatwo powiedzieć i nawet nie wiemy, czy to pomoże. Ktoś już nam wmawiał, że dżem słodzony sokiem z winogron jest w 100 proc. bezpieczny, a tu się okazuje, że lipa…
Jesteś moją witaminąi Brać, czy nie brać? – oto pytanie spędzające sen z oczu nie tylko karmiącym matkom, ale i wszystkim, którym leży na sercu zdrowie i uroda. Witaminy są właściwie zbędne – pokazują najnowsze badania. Witamina C, E i selen wcale nie obniżają ryzyka wielu odmian raka – pokazało badanie na 50 tysiącach ochotników. Suplementy są nieskuteczne, a ich nadmiar bywa groźny (dotyczy to zwłaszcza witamin A i D), kto jednak powstrzyma koncerny farmaceutyczne przed wypuszczaniem coraz to nowych cudownych koktajli energetycznych, skoro ich sprzedaż rośnie na potęgę. Lekarze nadal podtrzymują zdanie, że witaminy są niezbędne dla zdrowia, a badań wciąż jest jeszcze zbyt mało, by ten pogląd obalić.
Rakiem do kieliszkai Palacze mogą wreszcie odetchnąć pełniej – zgodnie z najnowszymi badaniami to nie papierosy lecz alkohol niesie największe zagrożenie rakiem krtani. Jak podaje Cancer Research UK, w Wielkiej Brytanii odnotowano niepokojący wzrost zachorowań na tę groźną chorobę. Chorują najczęściej mężczyźni i kobiety w wieku około czterdziestu lat. Od 1995 roku w tej grupie wiekowej liczba zachorowań wzrosła odpowiednio o 28 i 24 proc., stąd wiadomo, że to nie papierosy są winne – rak wywołany paleniem rozwija się znacznie wolniej, nawet przez 30 lat. Od lat 50 konsumpcja alkoholu w Wielkiej Brytanii wzrosła dwukrotnie i nadal rośnie, a około 1800 osób umiera rocznie na raka krtani. Niewiele osób wie, że trzeba łączyć te smutne fakty.
26|
26 września 2009 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
KSIĘGOWOŚĆ fINANSE
PEłNA KSIĘGOWOŚĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity AcTON Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 cAmDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk
ROZLIcZENIA I bENEfITY
KUchNIA DOmOWA
POLSKI KUchARZ prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, BBQ, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe, TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk
TOWARZYSKIE
SINGLE EUROPEAN mAN forties, catholic, wide interests, would like to hear from lady under 40 for initial friendship. I speak English, French, and Italian but little Polish. Maybe exhange language lessons. TEL: 020 7697 0005
AbY ZAmIEŚcIĆ OGłOSZENIE RAmKOWE prosimy o kontakt z
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
ZDROWIE
URODA
LAbORATORIUm mEDYcZNE: ThE PATh LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.
PROfESjONALNE fRYZjERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729
TRANSPORT
WYWÓZ ŚmIEcI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free TRANSPOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEj
TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN
PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340
GINEKOLOG-POłOŻNIK DR N. mED. mIchAł SAmbERGER The hale clinic 7 Park crescent London W1b 1Pf Tel.: 0750 912 0608
SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE
www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu
Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7
Bez zakááadania konta
szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy)
NAUKA TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk
USłUGI RÓŻNE
ANTENY SATELITARNE jan Wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny
jĘZYK ANGIELSKI KOREPETYcjE ORAZ PROfESjONALNE TłUmAcZENIA AbSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLAcjI (UNIvERSITY Of WESTmINSTER) TEL.: 0785 396 4594 EWELINAbOcZKOWSKA@YA hOO.cO.UK
Tel. 0751 526 8302
ARchITEKT REjESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. TEL.: 0208 739 0036 mObILE: 0770 869 6377
OGłOSZENIA 0207 6398507
Polska
ZAPRASZAm NA KURS TAŃcA DLA PAR ŚLUbNYch KTÓRY ROZPOcZNIE SIĘ 03.10 O GODZ. 16.30 pierwszy taniec oraz choreografie dla nowożeńców prywatne lekcje tańca towarzyskiego Tel. 0794 435 4487 www.szkolatanca.co.uk info@ szkolatanca.co.uk
umer Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc oĔcz # i Zak 0048xxx. ie. a poáączen n j a k e z c o p
Polska
2p/min 084 4831 4029
7p/min 087 1412 4029
Irlandia
Czechy
3p/min 084 4988 4029
3p/min 084 4988 4029
Sááowacja
Niemcy
3p/min 084 4988 4029
1p/min 084 4862 4029
Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Calls made to mobiles may cost more. Minimum call charge 8p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
|27
nowy czas | 12 września 2009
ogłoszenia Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY
job vacancies SALES AND OFFICE ADMINISTRATOR Location: TOTTENHAM, LONDON Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £18,000 C. BUT NEGOTIABLE SUBJECT TO EXPERIENCE Employer: C V Flexible Packaging Closing Date: 02/10/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: The ideal candidate would have experience within the Flexible Packaging industry to aid him/her in the day to day dealing with customers. A highly motivated individual is sought who can also work on their own initiative to help expand our business sales wise. Apart from helping customers with their queries over the phone, searching for new business and also quoting potential and existing customers, a number of routine office duties will be part of the day to day job as well. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Christopher Busuttil at C V Flexible Packaging, The High Cross Centre,,, Fountayne Road, LONDON, N15 4QN. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. RECEPTIONIST Location: ILFORD, GANTS HILL, ESSEX Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: NATIONAL MINIMUM WAGES Employer: UK College of Business and Computing Closing Date: 02/10/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Must have good communication skills and be able to provide good customer service, whether face-to-face or over the phone. Will need to be computer literate for this position. Will be the first line of contact for College and will be working in a team sharing the duties with Administrative and Marketing aspects of the college. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 5184994 ext 206 or 0208 5542951 and asking for Mr. Kumar. MEDICAL SECRETARY AND ADMIN MANAGER Location: LONDON Hours: 37.5 HOURS PER WEEK Wage: C. £33000 Employer: HCA International (Corporate Office) Closing Date: 09/10/2009
Description: London Bridge Hospital has an opportunity for a Medical Secretary and Administration Manager to provide leadership and management to the Medical Secretaries and Health Records team. You will promote and deliver an effective and efficient service delivery of a quality that meets the needs of all service users and you will promote the department s services seeking opportunities for service level improvements and business development. You will have experience of managing a large team of staff within the NHS or Private Healthcare Organisations. The candidate must demonstrate excellent communication and organisational skills and working with a large multidisciplinary team. How to apply: You can apply for this job by obtaining an application form from, and returning it to Gwyneth Clanza at HCA International (Corporate Office), London Bridge Hospital, 27 - 29 Tooley Street, LONDON, SE1 2PR. SENIOR HEALTHCARE ASSISTANT Location: London Hours: 3 days per week Wage:£7.80 - £9.00 per hour depending on experience Employer: Fairlie House Care Home Closing Date: 23/10/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: Senior Healthcare Assistant for Care Home in West Norwood, London, SE27. Must have relevant experience of working with patients with complex medical needs (brain injury, spasticity, trachae, ventilator etc). Minimum NVQ level 2 qualification with 2 years relevant experience or NVQ level 3 qualification. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 6706090 and asking for Sandra Dunnion. LEATHER WORKER Location: LONDON CITY, LONDON Hours: 40 P/W MONDAY-FRIDAY 9AM – 6 Wage: MEETS NMW UP TO £11 PER HR DEPENDENT - ABILITY & EXP Employer: Alma (London) Homes Ltd Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: Experience in making leather articles such as note books, diaries, briefcases, portfolios and boxes is essential. Must be able to make bespoke products from scratch and clients design, to make detailed product specifications and source any necessary materials and trimmings. Must be able to cut and pattern and use heavy duty sewing machines extremely well. Must be organised and efficient and be a quick learner to be able to learn about the companies range of products. Must be fluent in written and oral English. There will be a 3 month probation period. Must be prepared to work long hours when required. Additional opportunity for applicant with minimum experience and/ or qualifications in this
field to work/ train with the employer. How to apply: Applicants are to fax CV to 02073752471 for the attention of Tisha Richbell. Or email to jobs@almahome.co.uk. CABINET MAKER Location: WHITECHAPEL, LONDON, E1 Hours: 40 PER WEEK MONDAY FRIDAY 9AM - 6PM Wage: MEETS NMW UP TO £11 PER HR DEPENDENT - ABILITY & EXP Employer: Alma (London) Homes Ltd Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY Description: Applicants must have substantial experience in the making of all types of cabinets and furniture, including chairs, tables, cabinets, and frames, make from a wide range of woods. You must be able to give attention to detail, and be able to quality control all work produced. You will be dealing with the top end of the market, and will produce quality products from scratch and from customer designs. Additional opportunity for applicant with minimum experience and/ or qualifications in this field to work/ train with the employer. Applicants are to fax CV to 02073752471 for the attention of Tisha Richbell. Or email to jobs@almahome.co.uk. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Tisha Richbell at Alma (London) Homes Ltd, 12-14 Greatorex Street, Whitechapel, London, E1 5NF, or to jobs@almahome.co.uk. UPHOLSTERE Location: WHITECHAPEL, LONDON, E1 Hours: 40 PER WEEK MONDAY - FRIDAY BETWEEN 9AM - 6PM Wage: MEETS NMW UP TO £11 PER HR DEPENDENT - ABILITY & EXP Employer: Alma (London) Homes Ltd Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must have experience. Will be required to develop new ranges of furniture from technical drawings, pattern making for new products and bespoke products, cutting of leather, stitching of leather, framing up and upholstering. The post holder will be dealing with the top end of the market and will produce quality products from scratch, give attention to detail and quality control work produced. Additional opportunity for applicant with minimum experience and/ or qualifications in this field to work/ train with the employer. Applicants are to fax CV to 02073752471 for the attention of Tisha Richbell. Or email to jobs@almahome.co.uk. HHow to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to LMRA Team at Alma (London) Homes Ltd, 12-14 Greatorex Street, Whitechapel, London, E1 5NF, or to jobs@almahome.co.uk. BENCH HANDS Location: LONDON Hours: 5 DAYS Wage: £5.73 PER HOUR Employer: 365hr Recruitment and HR Solutions Closing Date: 15/10/2009
Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: We are currently looking to recruit candidates for our clients based in Charlton and Deptford. The position is for benchands, the duties will include hand enclosing and collating. Packing finished print products into boxes. The hours are typically 7.30.00am till 4.30pm however some overtime will be required when necessary. The days are Monday Friday however occasional weekends will be required. You will need to be able to work in a busy and fast paced environment. Own transport is not an essential as the client is based close to a good public transport facilities including the DLR. For more information or to apply for this position please call the office to arrange an appointment to register. This vacancy is being advertised on behalf of 365hr Recruitment and HR Solutions who is operating as an employment agency. How to apply: You can go and see the employer about this job without telephoning beforehand. Ask for Nikki Wakeford at 365hr Recruitment and HR Solutions, Matrix Business Centre, Victoria Road, DARTFORD, DA1 5AJ. ELECTRICAL CRAFTSPERSON (JOINTER) Location: HARROW Hours: Mon-Fri 37 hrs/week Wage: £18,650 - £24,580 Dependant on skills and experience
Employer: EDF Energy Networks Ltd Closing Date: 30/09/2009 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY Description: You will be working in the Hemel Hempstead area carrying out underground electrical works ranging from the connection of new supplies, diversions and alterations to locating and repairing faults. Ideally you will have an NVQ or equivalent qualification in distribution cable jointing and / or overhead line techniques. For further information and a full job description please visit http://www.edfenergycareers.com/604craftsperson-jointer/JobDetails.aspx where you can also apply online. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Rachel swansborough at EDF Energy Networks Ltd, Energy House, Hazelwick Avenue, CRAWLEY, West Sussex, RH10 1EX, or to resourcesolutions@edfenergy.com. INTERNATIONAL OFFICE ASSISTANT Location: LONDON Wage: £19,359 - £23,730 Employer: Queen Mary University of London Closing Date: 30/09/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: We are looking to appoint an assistant to support the International Office team in the Department of Corporate Affairs and provide a professional reception service The ideal candidate will have previous office experience, good keyboard skills and proficiency in Microsoft Word, Excel and Access packages. Experience in
managing databases would be an advantage as well as an ability to prioritise your work in a busy office environment. You should have excellent communication skills with an adaptable and flexible attitude, the ability to act on your own initiative, prioritise tasks and adhere to deadlines. The post is full time for 12 months. Starting salary will be in the range £19,359 - £23,730 per annum inclusive of London allowance. Benefits include 30 days annual leave, final salary pension scheme and interest-free season ticket How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Apply Online at Queen Mary University of London, International Office - QMUL, Mile End Road, London, E1 4NS. Advice about completing a CV is available from your local Jobcentre Plus Office. CHEF / DELIVERY PERSON Location: LONDON Hours: 40 OVER 5 DAYS Wage: £14000 PER ANNUM Closing Date: 30/09/2009 Pension: No details held. Duration: PERMANENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Able to drive a van and willing for deliveries - prepare food -training on the job will be given -bonus available How to apply: For further details about job reference WIL/24067, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. CV/written application to David Newns at Elap Engineering Ltd, Fort Street, Accrington, Lancashire, BB5 1QG, or to david@elap.co.uk. POLISH TRANSLATOR Location: DAWDON, SEAHAM, DURHAM Hours: 21 HOURS PER WEEK WED-THURS, 9AM-5PM Wage: £7 PER HOUR Employer: Adecco (Sunderland) Pension: No details held. Duration: TEMPORARY ONLY
Description: This Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. This vacancy is being advertised on behalf of Ardecco who is operating as an employment business. Must possess fluent English and polish language skills. Knowledge of production industry would be preferred but not essential. Duties include translating information for clients within a meeting environment. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0191 5645890 and asking for Kelly Pattison.