lonDon 10-23 october 2009 15 (131) FRee issn 1752-0339
new Time
www.nowyczas.co.uk
London Creatives: Polish Roots Trzydzieści portretów Polaków, którzy tworzą prawdziwą mozaikę osobowości życia kulturalno-artystycznego Londynu – zarówno tych, którzy przebywają tu od lat, tu się urodzili, bądź przybyli całkiem niedawno – można oglądać do końca października w Muzeum of London. Co tu robią, jak silne są ich związki z krajem pochodzenia można dowiedzieć się z towarzyszącej wystawie wideo-projekcji opartej na przeprowadzonych z fotografowanymi osobami wywiadach. Realizatorami projektu jest Grzegorz Lepiarz – autor zdjęć, oraz Anny Tryc-Bromley – wicedyrektor Instytutu Kultury Polskiej. Grzegorz Lepiarz wierzy, że ta wystawa to nie koniec projektu. W Londynie jest przecież znacznie więcej osób z polskimi korzeniami, którzy odcisnęli tu swój ślad. Museum of London London Wall London EC2Y 5HN Wystawa czynna codziennie od godz. 10.00 do 18.00
Andrzej Krauze
Basia Zarzycka
Paweł Pawlikowski
Sława Harasymowicz
Adam Zamoyski
Waldemar Januszczak
»6-7 Co z tą Europą? TaKie Czasy
Grzegorz małkiewicz:
»16-17
» Nikt nam nie zabierze naszej tradycji, kultury, tego wszystkiego co tworzy naród, narodową świadomość i tożsamość. A jeśli ten scenariusz nam nie odpowiada, bądźmy konsekwentni, jeszcze nie jest za późno. Możemy wystąpić z Unii, o własnych siłach spowodować cud gospodarczy, wzmocnić granice, a nawet je przesunąć i stać się przedmurzem chrześcijaństwa…
»8 Swoim rodakom powtarzam – jedźcie do Polski… Czas na Rozmowę
Thomas Gläser, b. Konsul Generalny RPF w Krakowie:
» Chciałbym wzbudzić w Niemcach trochę inne postrzeganie Polski, bo zapewne wiele niesnasek pomiędzy narodami wynika z tego, że Niemcy nie znają wielu faktów i wydarzeń, jakie wówczas na terenie Polski się wydarzyły.
»16 TATRA, czyli jak dotrzeć na szczyt
»19 Z medalem jest jak z dobrym piórem
DobRe bo PolsKie
sylweTKi
sylwia Judycka:
Danuta sołowiej:
» Dużo pracowaliśmy nad
» Chciałam zrobić doktorat w Royal College of Art. No ale jak tu robić doktorat z medalierstwa, jak w RCA nie było nawet takiego wydziału. Zaproszono mnie na uczelnię na trzy miesiące, żebym sobie tam po prostu była i pracowała, czyli taki ówczesny artist in residence. No i po nitce do kłębka stałam się wykładowcą.
rozreklamowaniem Tatry. Jednak w znacznej mierze opieramy się na dobrej opinii, wystawianej przez naszych klientów. Tak zwane word of mouth jest najlepszą formą promocji. A w konkursie Food & Drink Award to głosy klientów zadecydowały o naszej wygranej.
2|
10 października 2009 | nowy czas
”
Czas nie zawsze przemija w jednakowym rytmie. To my decydujemy o rytmie czasu. Paulo Coelho
listy@nowyczas.co.uk Sobota, 10 października, FranciSzka, paulina 1964 1970
Laureatem Pokojowej Nagrody Nobla został kaznodzieja Martin Luther King, czarnoskóry amerykański bojownik o prawa człowieka. Proklamowanie niepodległości Fidżi. Dla upamiętnienia wydarzenia, mieszkańcy wyspy obchodzą w ten dzień święto narodowe.
niedziela, 11 października, aldony, emila 1830
W Warszawie odbył się pożegnalny koncert Fryderyka Chopina, który opuścił miasto na zawsze. W 1831 roku osiadł na stałe w Paryżu.
poniedziałek, 12 października, makSymiliana, SeraFina 1492
Dzień uważany za datę odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Statki Santa Maria, Nina i Pinta dopłynęły do wyspy uznanej za część Indii, następnie odkryto Kubę i Haiti.
Wtorek, 13 października, edWarda, teoFila 1307
Rozkazem króla Francji Filipa Pięknego zajęto cały majątek Zakonu Templariuszy oraz aresztowano wszystkich rycerzy zakonnych.
Środa, 14 października, alana, kalikSta 1773
Powstała Komisja Edukacji Narodowej wspierana przez grono najwybit niejszych przedstawicieli polskiego oświecenia, skupionych wokół króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
czWartek, 15 października, JadWigi, tereSy 1961
W Londynie powstała organizacja Amnesty International. Działa w obronie więźniów politycznych, pomaga ich rodzinom oraz walczy o zniesienie tortur i kary śmierci.
piątek, 16 października, gaWła, grzegorza 1978
Sejm RP uchwalił tzw. Małą Konstytucję. Ustawa zasadnicza wprowadziła zasadę trójpodziału władzy i wzmocniła władzę wykonawczą.
niedziela, 18 października, Juliana, łukaSza 1529 1558
Dziewięcioletni królewicz Zygmunt August został wybrany Wielkim Księciem Litewskim. Powstania poczty w Polsce. Król Zygmunt August zainicjował pierwsze międzynarodowe połączenie pocztowe między Krakowem a Wenecją.
poniedziałek, 19 października, piotra, Ferdynanda 1466
Pokój Toruński, II. Król Kazimierz Jagiellończyk zawarł traktat pokojowy z Zakonem Krzyżackim, kończący wojnę trzynastoletnią.
Wtorek, 20 października, ireny, kleopatry 1922
Pod naciskiem faszystów król Włoch Wiktor Emanuel III powołał na stanowisko premiera Benito Mussoliniego.
Środa, 21 października, urSzuli, celiny 1805
Bitwa morska pod Trafalgarem; flota angielska pod dowódzctwem admirała Nelsona pokonała połączone floty hiszpańską i francuską.
czWartek, 22 października, kordiana, Filipa 1939
ZSRR na zajętych wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej przeprowadziło sfałszowane wybory, w których wyłoniono parlamenty Zachodniej Republiki Białorusi i Ukrainy.
piątek, 23 października, marleny, SeWeryna 1950 1956
The Editor, The Daily Telegraph Sir, In their reporting on the Conservative Party Conference (Oct., 6th) Channel 4 included an interview by John Snow with Stephen Fry, the actor. It appears that Mr Fry has written a letter to Mr Cameron protesting against the new alignment of Conservative M.E.P. with the Polish Law and Justice party and other parties in Eastern and Central Europe which want to retain the soveregnty of the EU states and which oppose the centralizing tendency of the EU Commission. His objectives, however, were not concerned with the political aims of the group but with the fact that Poland, in particular, remains a strongly Roman Catholic country. According, so it seems, to Mr Fry, it
follows that Poland is „homophobic” and anti-semitic. Leaving aside competence of Mr Fry to complain about this, he having been a Labour rather than Conservative supporter, had comments about Aushwitz being on the Polish side of the border (with Germany!) thus insinuating that the Catholic Church was to blame for the death camps which was insulting and unacceptable and he or Channel 4 ought to appologise for defaming a whole nation and for incitement to hatred. On the same programme, Cathy Newman’s rudnes to Polish M.E.P., Mr Kaminski, by pursuing him up a staircase asking loudly and continually if he was „homophobic” was unacceptable insolence to a guest in this country. Yours faithfully Lord & Lady Belhaven & Stenton
Prace artystów idą „łeb w łeb” dzięki głosom oglądajacych
Polski metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany na apostoła Stolicy Piotrowej. Tego samego dnia odbyło się pierwsze wystąpienie publiczne Jana Pawła II i błogosławieństwo „Urbi et Orbi”.
Sobota, 17 października, małgorzaty, lucyny 1992
We wtorek, 6 października, w wywiadzie udzielonym stacji telewizyjnej channel 4 Stephen Fry – aktor i prezenter radiowo-telewizyjny, uznał, że polsce i państwom postkomunistycznym grozi wzrost tendencji prawicowo-nacjonalistycznych i przestrzegł: „pamiętamy, po której stronie granicy był auschwitz”. Fry wystąpił również z ostrą krytyką politycznych sojuszników brytyjskiej partii konserwatywnej w parlamencie europejskim, zwłaszcza prawa i Sprawiedliwości, w związku z obecnością europosła Michała kamińskiego (piS ) na dorocznym zjeździe conservative party w Manchesterze. protest w tej sprawie wystosowała ambasada Rp w londynie. lord & lady Belhaven & Stenton wysłali list protestacyjny do redaktora „The daily Telegraph”. list nie został opublikowany.
Po raz pierwszy na warszawskie ulice wyjechała miejska taksówka. Wybuch powstania na Węgrzech przeciw rządowi komunistycznemu. 4 listopada wkroczyły na Węgry wojska sowieckie, by pomóc w stłumieniu powstania.
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakToR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk) FelIeTony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski, Dariusz Zientalak, Michał Sędzikowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Michał Andrysiak, Piotr Apolinarski, Grzegorz Grabowski, Aneta Grochowska, Grzegorz Lepiarz; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Andrzej Łapiński, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma PIotrowska, Alex Sławiński, Krzysztof Wach
dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowy czas
W wirtualnej galerii Saatchi (www.saatchi-gallery.co.uk) może znaleźć się każdy. Wystarczy się zarejestrować i założyć stronę ze swoimi pracami. Tak też zrobiła Iwona Zając, artystka, która brała udział w ARTerii Nowego Czasu. Dzięki temu mogła zgłosić swoją pracę pod tytułem „Mama-narodziny” i wziąć udział w konkursie Showdown. Iwona wraz z innymi artystami (2367) bierze udział w rundzie VI, (rund jest XII). Poprosiła nas, żebyśmy umieścili link do jej pracy i zwrócili się do naszych Czytelników z prośbą o oddanie głosu na jej pracę, jeżeli oczywiście się spodoba. Można oddać tylko jeden głos na jedną pracę. A o to link do pracy artystki: www.saatchi-gallery.co.uk/showdown/index.php?showpic=234156 Głosy można oddawać do godz. 9.00 rano 12 października (poniedziałek). Po tygodniu z wszystkich zgłoszonych prac wygrywają dwie najlepsze i to one będą rywalizować przez następny tydzień (12.10-18.10.2009). Osoba, która wygra będzie mogła wziąć udział w ostatnim etapie konkursu wraz z 12 wybrańcami. Zwycięzca otrzymuje nagrodę wysokości 1000 funtów, a jego praca zostanie pokazana podczas najbliższej wystawy organizowanej przez Saatchi Gallery.
czaS na noWe mieJSca! Jeśli nie możesz znaleźć „Nowego Czasu” w sklepie lub nieopodal domu, gdziekolwiek mieszkasz – daj nam znać!
0207 639 8507 dystrybucja@nowyczas.co.uk
|3
nowy czas | 10 października 2009
prenumerata
CZAS na prenumeratę Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy Zgodnie z zapowiedzią kilka tygodni temu „Nowy Czas” odzyskał płynność wydawniczą, jak na razie w cyklu dwutygodniowym. Sytuacja na rynku trochę się poprawiła, ale trudno mówić o wychodzeniu z kryzysu, o czym tak często czytamy i słyszymy w mediach brytyjskich. Uwaga ta dotyczy zarówno gazety, jak i naszych ogłoszeniodawców. Wtedy, kiedy nie ma pieniędzy, oszczędza się na reklamie. Bardzo nam pomogła pomoc Czytelników wpłacających na fundusz wydawniczy „Nowego Czas” (niektórzy dokonali wpłat nawet trzykrotnie). Ale fundusz, chociaż zasilany, z każdym wydaniem się kurczy. Daleko nam jeszcze do osiągnięcia płynności finansowej. Zachęcani przez niektórych Czytelników, bierzemy po uwagę przejście na wydawanie gazety płatnej. Nie jest to jednak automatyczne, ani tanie. Zanim to nastąpi, proponujemy i zachęcamy naszych najwierniejszych Czytelników do wykupienia prenumeraty. Wprawdzie koszt prenumeraty w niewielkim tylko stopniu przewyższa koszta wysyłki, niemniej wpłata z wyprzedzeniem, i zwielokrotniona przez liczbę zamawiających jest znaczącą pomocą finansową. Związane z tym są także korzyści dla zamawiających – „Nowy Czas” będzie regularnie dostarczany na wskazany adres. Serdecznie zapraszam i z góry dziękuję za wsparcie.
Grzegorz Małkiewicz Redaktor naczelny
63 Kings Grove london Se15 2NA
PreNuMerAtę Imię i nazwisko.....................................................................................................................................................
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.
...................................................................................................................................................................................
Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Kod pocztowy.......................................................................................................................................................
Adres.......................................................................................................................................................................
Tel............................................................................................................................................................................. liczba wydań
uK
ue
12
£25
£40
Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
24
£40
£70
Czeki prosimy wystawiać na:
Liczba wydań........................................................................................................................................................
CZAS PubliSherS ltd.
nowyczas
arteria arteria arteria arteria arteria arteria arteria arteria nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
4|
10 października 2009 | nowy czas
czas na wyspie
Prezent na trzecie urodziny „Nowy Czas” otrzymał miły prezent na swoje trzecie urodziny, które przypadły 6 października. Witold Ratajewski, absolwent Wydziału Zarządzania i Komunika-
cji Społecznej na Wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego przywiózł z Krakowa swoją monograficzną pracę dyplomową, analizującą
zawartość merytoryczną i graficzną „Nowego Czasu” w kontekście sytuacji Polaków na Wyspach Brytyjskich po rozszerzeniu Unii Europejskiej. Dziękujemy!
LANCASTER ASTER HALL ALL HOTEL L 35 Craven Terrace, Terrace, race, London W2 3EL, Tel: Tel: +44 (0)20 7723 9276 6
›› Witold Ratajewski i jego praca poświęcona „Nowemu Czasowi”
Prawa pracownicze Central London don tourist/business ess accommodation n
www.lancaster-hall-hotel.co.uk ww otel.co.uk
7DĕV]H 8EH]SLHF]HQLH
6DPRFKRG\ 0RWRF\NOH 9DQ\
3ROVF\ GRUDGF\ Z 8. VâXĪĆ V]\ENĆ L IDFKRZĆ REVâXJĆ =DG]ZRĔ GR -DUND L MHJR ]HVSRáX
0844 338 68 16 =DSáDWD SU]H] GLUHFW GHELW $VVLVWDQFH ZOLF]DMąF 3ROVNĊ
MoĪOLZH W\PF]DVRZH XEH]SLHF]HQLH $QJLHOVND ¿UPD ]DáRĪRQD Z $XWRU\]RZDQD L SUDZQLH UHJXORZDQD SU]H]
Pracownicy o słabszej pozycji na rynku*) będą mogli zasięgnąć porad o swoich prawach w miejscu pracy i zgłosić nadużycia tych praw poprzez nową infolinię, którą 22 września uruchomił minister ds. działalności gospodarczej Pat McFadden. Infolinia ds. płacy i praw pracowniczych (Pay and Work Rights helpline) stanowi część szerszej kampanii, która ma na celu podniesienie poziomu świadomości o prawach pracowniczych egzekwowanych przez rząd. Infolinia stanowi zespolony punkt kontaktowy zarówno dla pracodawców, jak i dla pracowników. Infolinia została przygotowana wspólnie z pracodawcami, związkami zawodowymi i różnymi organami państwowymi stojącymi na straży przestrzegania obowiązującego prawa. W ramach kampanii BIS – poprzednio znanej pod nazwą BERR (ministerstwo odpowiedzialne za działalność gospodarczą, przedsiębiorczość i reformę regulacyjną) kontynuuje swoje zobowiązania skupiające się na sprawach związanych z zatrudnieniem, które mają wpływ zwłaszcza na pracowników z Polski, Słowacji, Litwy, Bułgarii, Rumunii, Łotwy i Bangladeszu, legalnie pracujących na terenie Zjednoczonego Królestwa. Prawa pracownicze, o których mowa, to: • krajowa płaca minimalna • minimalna płaca w rolnictwie • czas pracy (tydzień pracy średnio wynoszący 48 godzin) • standardy agencji pośrednictwa pracy • wydawanie licencji pośrednikom działającym w rolnictwie i przetwórstwie żywności (tzw. gangmasters) Uruchomienie nowej infolinii nastąpiło po tym, jak badanie opinii publicznej wykazało, że prawie połowa respondentów (48 proc.) błędnie uważała, że agencje pośrednictwa pracy mogą obciążać pracowników opłatą za znalezienie im pracy. Bezpłatna infolinia ds. płac i praw pracowniczych pod nr. tel.: 0800 917 2368 oferuje informacje i porady w ponad 100 językach. Rozmowy są przeprowadzane z zachowaniem zasady poufności. Informację o prawach pracowniczych można także uzyskać na stronie internetowej: www.direct.gov.uk/payandworkrights-pol Od 1 października obowiązują nowe stawki krajowej płacy minimalnej. Stawka godzinowa będzie teraz wynosić 5,80 GBP dla pracowników w wieku 22 lat i starszych, 4,83 GBP dla pracowników w wieku od 18 do 21 lat oraz 3,57 GBP dla pracowników w wieku 16 i 17 lat. Od 1 października obowiązuje również nowa stawka minimalnej płacy w rolnictwie, która będzie wynosić 5,81 GBP dla pracowników w wieku pozwalającym na zakończenie edukacji szkolnej i starszych. *„Pracownik o słabszej pozycji na rynku” (vulnerable worker) to osoba, która dysponuje mniejszą wiedzą o swoich prawach, trudno jej uzyskać dostęp do porad i która nie ma możliwości ochrony przed nadużyciami jego praw.
Poczuj się pewnie na brytyjskich drogach!
Testy na prawo jazdy na wszystkie kategorie oraz brytyjski kodeks drogowy w języku polskim. Profesjonalne i kompletne.
*RG]LQ\ RWZDUFLD 9am - 5.30pm Po-Pt oraz 9am - 5pm Sob
Bezpłatne doradztwo odnośnie uzyskania prawa jazdy w Wielkiej Brytanii! www.emano.co.uk biuro@emano.co.uk 07871 410 164
|5
nowy czas | 10 października 2009
czas na wyspie
Mgr, dr, McDonald’s Agnieszka jest na czwartym roku psychologii. Przed nią bardzo trudne egzaminy na ostatnim roku studiów i doktorat. Romek jest magistrem ekonomii, ale od zawsze fascynowała go turystyka, dlatego właśnie rozpoczął drugi rok studiów na geografii turyzmu. LEKARZ PRZY FRYTKOWNICY – Enjoy your meal – i Agnieszka biegnie do kuchni, żeby zrobić kanapkę dla klienta, który czeka już kilka minut, bo ktoś tam o nim zapomniał. Kiedy wraca z kanapką, zaczepia ją kobieta, która skarży się na włos w swoich frytkach. Agnieszka szybkim krokiem idzie do frytkownicy i nakłada nową porcję. Z uśmiechem przeprasza klientkę, kiedy ta podniesionym głosem straszy, że zadzwoni do głównej siedziby firmy. A manager już woła ją do kasy, bo zrobiła się kolejka. Przez następne kilka godzin Agnieszka będzie powtarzać wymaganą regułkę, aby usatysfakcjonować klientów, którzy bez najmniejszych oporów zwracają się do niej opryskliwie. Agnieszka uwielbia myśleć o tym, że będzie mogła pomagać ludziom i leczyć ich poprzez rozmowę. Zawsze to chciała robić, a teraz ta perspektywa jest coraz bliżej. – To już ostatni rok jak przyjeżdżam do UK na wakacje, żeby dorobić. Za rok będę już mogła leczyć ludzi – mówi Agnieszka. Najcięższe były dla niej pierwsze tygodnie pracy w KFC. – Wracałam do domu z płaczem i codziennie mówiłam, że zmienię pracę. Ale w końcu pocieszałam się, że dam radę, bo jestem tu tylko dwa miesiące. Pieniądze z pierwszego payslipa miałam już wydane na ratę za mieszkanie i gaz. A przyjechałam tu, żeby odłożyć trochę i pomóc bratu. Od wielu lat w słownikach istnieje sformułowanie McJob, jako praca nisko płatna, o słabym prestiżu, wymagająca niewielu umiejętności i nie dająca możliwości awansu. Nazwa, przeciw której McDonalds występował wielokrotnie, dotyczy wszystkich rodzajów pracy, która opiera się na wykorzystywaniu pracowników do pracy w ciężkich warunkach i charakteryzuje się dużą rotacją załogi.
IDEA PRZY GRILLU Romek pracuje od rana do późnego wieczora, po kilkanaście godzin dziennie pięć dni w tygodniu. W weekendy jeździ do Polski, aby skończyć wymarzone studia. W Wielkiej Brytanii przebywa od kilku lat z przerwami, głównie ze względu rodzinę, która tu mieszka. – Praca w McDonaldzie to jedyna, jaką w mojej sytuacji mogę podjąć. Żaden pracodawca nie zgo-
dzi się na aż tak nienormowane godziny pracy. Dzięki temu mogę sam manipulować moimi wypłatami, tak aby starczyło mi na cotygodniowe loty do Polski. Tylko że już mam dość tego skwaru, w którym pracuję, często jest mi zwyczajnie słabo nad grillem. Nie znoszę też tego, że tu jest jak na wyścigach, pracując w ten sposób każdy z nas straci tu zdrowie. Jestem wykorzystywany na własne życzenie, ale nie skarżę się, bo na ten moment to jedyny sposób na spełnienie moich marzeń w Polsce. Romek godzinami stoi z twarzą nad grillem, który rozgrzany jest niemal do czerwoności. W inne dni rozpakowuje dostawy na cały tydzień, po których nie ma już siły na nic. Kiedy chciano wysłać go na szkolenie dla managerów, odmówił. – Denerwuje mnie to, że kierownicy mówią o idei robienia kanapek czy o tymjak zrealizować marzenie, by zostać kierownikiem. Ja szanuję ich za to, że mają swoje cele, ale to jest tylko fast food i moim celem nie jest praca w barze do końca życia. Pracę jaką wykonują Romek i Agnieszka, oraz setki tysięcy imigrantów, określa się także jako contingent work, czyli praca przypadkowa, najczęściej tymczasowa na część etatu, oparta na konkretnym odcinku pracy jak na taśmie produkcyjnej, ale przede wszystkim bez możliwości rozwoju kariery zawodowej. Contingent work to praca dla studentów, którzy chcą dorobić. Charakteryzuje się także tym, że stosuje się w niej specyficzny rodzaj motywacji pracowników, nie finansowy, ale ideowy. Brytyjski rząd doradza, by podejmować pracę w restauracjach typu fast food i tym podobnych miejscach, tłumacząc że dobrze to wygląda w CV. A co daje Polakowi na emigracji taki etap w życiorysie, kiedy wróci do Polski i zacznie robić karierę w swoim zawodzie? Z pewnością uczy pokory wobec pieniędzy i wyznaczonych celów, na pewno pomaga zrozumieć to do czgo dążymy, uczy wytrwałości i pracy w zespole. No i z pewnością jest potem co wspominać. Więc nie popadajcie w depresję drodzy magistrzy i doktorowie, bo żadna praca nie hańbi. Najważniejsze, by wiedzieć, dlaczego się to robi!
Andrea Dymus
Pa, pa, papugo? Władze Wielkiej Brytanii wydały wojnę nadmiernej imigracji. Zaostrzono kontrole graniczne i trwają prace nad zmianą prawa. Wjazd na Wyspy oraz pozostanie na nich mają zostać utrudnione, zaś proces przyznawania obywtelstwa – wydłużony i bardziej drobiazgowy. Wszystko po to, by obronić kraj przed zalewem niechcianych przybyszy. Wbrew do nie dawna głoszonej propagndzie, to właśnie oni przyczyniają się do pogorszenia jakości życia w UK. Głośno mówi się o wzroście przestępczości i bezrobocia, za które w znacznej mierze odpowiadać mają imigranci. Eksperyment z promowaniem multikulturowości nie udał się. Poprawność polityczna odchodzi z wolna w kąt. Jednak nie tylko przedstawicielom homo sapiens, przybywającym do Wielkiej Brytanii zza granicy, władze kraju mają zamiar utrudnić życie. Ostatnio na celowniku znalazły się również inne gatunki. Od 1stycznia na terenie Londynu będzie można legalnie strzelać do dzikich papug, bez potrzeby występowania o zezwolenie. Będzie też można zakładać na nie sieci i pułapki. Wszystko po to, by ograniczyć ich liczbę. Oprócz papug, na liście ptaków „do odstrzału” znajdują się również niektóre gatunki gęsi: kanadyjska i egipska. A także – często spotykane również w Polsce – mewy, kruki i sroki. Charkterystycznie upierzone, zielone papugi mają być odpowiedzialne za uszkadzanie drzew i niszczenie populacji innych
Dover-Francja promy taniej
19
* GBP
ptaków. Przeprowadzone kilka lat temu badanie ujawniło, że zielone papugi okupują już wszystkie dzielnice Londynu. Podobno jest ich tu ponad 40 tys. Owa liczba czyni je piętnastym, najczęściej spotykanym gatunkiem. Skąd papugi wzięły się w Londynie? Tego do końca nie wiadomo. Jedna z miejskich legend mówi, że uciekły one z klatek w Shepperton Studios, podczas kręcenia filmu The African Queen w 1951 roku. Z kolei Richard Branson, znany brytyjski miliarder, pisze w swej autobiografii o wypuszczeniu przez siebie papug po tym, jak jego młodzieńczy pomysł handlu nimi spalił na panewce. Kilka lat temu, po długiej batalii ze środowiskiem myśliwych, brytyjski parlament uchwalił zakaz niekontrolownego odstrzału lisów. Mimo że zwierzęta te roznoszą liczne choroby i pasożyty. Co spowodowało, że ów popularny zwierzak stał się obiektem specjalnej troski deputowanych? Czyżby fakt, że należy do rodzimych gatunków, a więc jest „swój”? W sprawie papug decyzja już zapadła. Zmniejszenie ich liczby ma dać szansę przetrwania i rozwoju innych gatunków. Może też spowodować, że Brytyjczycy – zajęci strzelaniem do pierzastych stworzeń – przestaną powtarzać bzdury wypisywane w brukowcach, jakoby to Polacy polowali w Anglii na ptaki.
Alex Sławiński
Rosyth Belfast Dublin
Liverpool
Dover
Zeebrugge Dunkirk
0844 847 5040 Warunki i postanowienia: *Cena 19GBP dotyczy wybranych rejsów poza okresem szczytu do dnia 17/12/09. Obowiązuje opłata w wysokości 20GBP w przypadku zmian w rezerwacji. Cena może ulec podwyższeniu w następstwie dokonania zmian w rezerwacji. Zapłacone rezerwacje nie podlegają zwrotowi. Oferta dostępna do wyczerpania biletów oraz jest ważna jedynie jako część rezerwacji dokonanej na podróż w obie strony. Dodatkowe opłaty obowiązują w przypadku wszystkich innych rejsów. Obowiązują warunki Norfolkline.
6|
10 października 2009 | nowy czas
takie czasy
Co z tą Europą? Grzegorz Małkiewicz
udziału strategów i przy politycznym konsensusie wszystkich polaryzujących się opcji politycznych.
P
noWe struktury, WzmoCnione sojuszem Największą szansą dla Polski stała się możliwość wejścia w struktury obronne NATO i członkostwo w Unii Europejskiej. To są najważniejsze cele polityki zagranicznej ostatniego dwudziestolecia, które zgodnie realizowały wszystkie kolejne ekipy, w tym byli komuniści, którym przypadł zaszczyt podpisania unijnych traktatów. Członkostwo w NATO i Unii Europejskiej polskim politykom nie wystarczało. Dążyli do bliższego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, co – kilka lat temu – wydawało słuszne. W przeciwieństwie do większości swoich europejskich partnerów Polska bezwarunkowo poparła wojnę w Iraku, wysyłając tam swoich żołnierzy walczących u boku Amerykanów i Brytyjczyków. Pozostała lojalna, pomimo politycznej i wojskowej kompromitacji całego przedsięwzięcia. I znowu nikt z głównych partii nie krytykował otwarcie polskiego zaangażowania i amerykańskiej opcji polskiej polityki. Z taką krytyką spotykaliśmy się jednak w Brukseli. Pomimo coraz większego ostracyzmu administracji prezydenta Busha na arenie międzynarodowej, Amerykanie unikali preferencyjnego traktowania swojego wiernego sojusznika. Aż w końcu Polska została włączona w amerykański system obronny, który od początku budził kontrowersje, zarówno w Europie jak i w Rosji. Szczególnie w Rosji, i to bardziej z powodów prestiżowych niż militarnych. Umowa o instalacji amerykańskich rakiet na terytorium Polski została jednak podpisana prawie w ostatniej chwili urzędowania administracji prezydenta Busha.
o ponad stuletnim okresie niewoli polską politykę zagraniczną określała geopolityka. Zarówno w koncepcji politycznej Józefa Piłsudskiego, jak i Romana Dmowskiego geograficzne położenie Polski między dwoma państwami, które pozbawiły nas niepodległości wyznaczało cele strategiczne i taktyczne. Katastrofy jednak nie udało się uniknąć i tak jak wcześniej Polska stała się ofiarą imperialnych celów niemiecko-rosyjskich, z tą jednak różnicą (co było nie bez znaczenia po zakończeniu II wojny światowej), że Rosję zastąpił Związek Sowiecki, który z agresora w 1939 roku przemienił się w „wyzwoliciela” w 1945. Polska wprawdzie odzyskała podmiotowość państwową (ludową), ale straciła suwerenność, a społeczeństwo podporządkowane zostało komunistycznej przemocy. Serwilizm politycznych elit też w tym czasie usprawiedliwiany był geopolityką, o polityce zagranicznej nikt wtedy nie mówił, bo takiej państwo ludowe nie prowadziło. O wszystkim decydowała Moskwa, a zależność tę komunistyczne władze łagodziły wyolbrzymiając (skutecznie, syndrom Moniki Steinbach jest tego pokłosiem) zagrożenie z Zachodu, głównie ze strony rewanżystów niemieckich. Dlaczego o tym piszę? Bo ze zdumieniem przeczytałem kilka artykułów w prasie krajowej na temat polityki zagranicznej IIIRP. Okazuje się, że pytanie Berlin czy Moskwa jest w postrzeganiu obecnej rzeczywistości politycznej nadal aktualne. I znowu trzeba cofnąć się kilkanaście lat wstecz (już dwadzieścia) do czasów, kiedy Polska wyrwała się spod dominacji sowieckiej przede wszystkim dzięki sprzyjającym okolicznościom politycznym. Mało kto przewidywał wtedy upadek komunizmu, co w pewnym stopniu usprawiedliwia polską opozycję, która mogła wtedy przejąć władzę, ale tego nie zrobiła wybierając kompromis „okrągłostołowy”, zwany również „grubą kreską”. O polityce zagranicznej nikt jednak wtedy nie myślał. Decydowały o niej wydarzenia „jesieni ludów”. Upadek Związku Sowieckiego dokonał ostatecznego zerwania więzi ze Wschodem i otwarcia na Zachód. Nie było innej opcji. Wszyscy powtarzali za Janem Pawłem II, że Polska zawsze byłą częścią Zachodu. W tej sytuacji polską politykę tworzą fakty, bez specjalnego
Była tarCza, nie ma tarCzy – To wielki sukces i największa gwarancja bezpieczeństwa, jaką Polska kiedykolwiek miała – mówił wtedy były doradca prezydenta Cartera Zbigniew Brzeziński. Zmieniła się ekipa, zmieniły się priorytety, profesor Brzeziński zmienił zdanie. Jeszcze przed inauguracją prezydenta Baracka Obamy i na długo przed oficjalnym wycofaniem się Obamy z tego projektu profesor Brzeziński powiedział na spotkaniu w Chatham House w Londynie: „System tarczy antyrakietowej jest niesprawdzony, wroga jeszcze nie ma, a mieszkańcy krajów, w których ma być instalowany, nie są z powodu tarczy zbyt szczęśliwi”. Tarcza, która miała wzmocnić sojusz polsko-amerykański spowodowała wywrócenie naszych strategicznych
Polska ma premiera, który tak naprawdę premierem być nie chce i traktuje swoje premierostwo jako trampolinę do przyszłej prezydentury.
planów. Doświadczenie déjà vu było tym silniejsze, ponieważ Amerykanie – bez specjalnej konsultacji z sojusznikiem, z którym podpisali już umowę – ogłosili swoją decyzję 17 września, dokładnie w rocznicę sowieckiej agresji na Polskę. – Powiem Amerykanom, że było to niestosowne – uspokajał naród minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. No i w ten sposób zostaliśmy bez polityki zagranicznej. Podobnie jak w 1939 roku Polska dowiedziała się, całe szczęście mniej boleśnie, że o trwałych sojuszach myśli tylko słabszy partner. Może to z tego powodu publicyści zaczęli bić na alarm, a w ich rozważaniach powróciły pytania sprzed 70 lat.
W polityce zagranicznej, w której nasz kraj nie ma specjalnie wyboru, słyszymy dwugłos i oglądamy kabaret z dostawianymi krzesłami.
Czy Polskę stać na samodzielną Politykę zagraniCzną? Nie stać. Przystępując do Unii Europejskiej Polska odpowiedziała na to pytanie. Przystępując do struktur obronnych NATO odpowiedziała też, że nie stać jej na samodzielną obronę. Marzenia o sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi tym bardziej potwierdzają tę odpowiedź. Z takich odpowiedzi powinny wynikać konkretne wnioski i praktyczne rozwiązania, skoordynowane działania premiera i prezydenta. Niestety prawdziwe schody zaczynają się na pol-
|7
nowy czas | 10 października 2009
takie czasy skim wierzchołku władzy, za co często obwinia się niejasny podobno zapis konstytucyjny na temat kompetencji premiera i prezydenta. W polityce zagranicznej, w której Polska nie ma specjalnie wyboru, słyszymy dwugłos i oglądamy kabaret z dostawianymi krzesłami. Z jednej strony mamy premiera, który tak naprawdę premierem być nie chce i traktuje swoje premierostwo jako trampolinę do przyszłej prezydentury. Z kolei prezydent (nie biorąc pod uwagę pozostałych resentymentów) wyzwany do przedwczesnej walki wyborczej nie pozostaje premierowi dłużny. A kibice,
głównie krajowi, słyszą, że nasi najważniejsi politycy walczą o należne Polsce miejsce w Europie. Partnerzy się uśmiechają, bo tej subtelnej rywalizacji nie rozumieją.
MIeJSCe W euROPIe Kto określił to „należne nam miejsce w Europie”, gdzie ono jest i jakie za nim przemawiają argumenty? Terytorialnie i demograficznie porównujemy Polskę z Hiszpanią, czyli potencjalnie należymy do czołówki, ale w tej czołówce jeszcze nie jesteśmy. W układach politycznych liczy
Władimirowi Putinowi rola premiera nie przeszkadza, to on postrzegany jest jako przywódca Rosji, który po polskim „kompromisie” katyńskim odwiedził Westerplatte
Jak być kochanym? I przez kogo? Donald Tusk jako premier miał zły początek. Oskarżenie o sympatie proniemieckie (dziadek w Wehrmachcie) chociaż było skandalicznym nadużyciem w walce politycznej, poskutkowało. Z życzliwą Polsce kanclerz Merkel Donald Tusk rozmawia „twardo”. Z Władimirem Putinem szuka przyjaznych rozwiązań bez względu na chłodny, czy nawet otwarcie wrogi stosunek Moskwy do byłego poddańczego sojusznika. Kulminacją takiej dyplomacji jest inicjatywa polityka PO Stefana Niesiołowskiego złagodzenia wymowy zbrodni katyńskiej. – Nie było to ludobójstwo – powiedział poseł. Czy nie wiedział, że nawet prokuratorzy sowieccy w Norymberdze wnieśli takie oskarżenie licząc, że za winnych sąd uzna Niemców? Jeśli nie Niemcy byli sprawcami, to ludobójstwa nie było. Po tak przyjaznym geście Putin odwiedził Polskę.
T ER AJTRANSFE
Intternational Money Transfer
się siła przetargowa. Polska jak na razie z Europy bierze, ale niewiele daje. W Unii Europejskiej reaktywuje się sojusz francusko-niemiecki. Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych Niemiec, uważa, że sojusz ten będzie decydujący dla przyszłości Unii. „Wielka Brytania pozostaje na obrzeżach, Hiszpanię osłabił kryzys, Włochy, jakie są każdy widzi, przed Polską jeszcze długa droga” – powiedział dziennikarzowi „Le Monde”. Na skróty tej drogi nie pokonamy. A tym bardziej drepcząc w miejscu. Takim dreptaniem jest populistyczna debata antyeuropejska. Dyktando z Moskwy zmieniło się na dyktando z Brukseli. Tracimy suwerenność. Irlandczycy głosowali z pistoletem przystawionym do skroni. Prezydent Kaczyński wstrzymywał podpisanie Traktatu Lizbońskiego, żeby nie wywierać presji na wolnym narodzie Irlandii, tym samym był politykiem ratującym demokratyczne procesy w Unii. To tylko niektóre echa z prasy krajowej, nie mówiąc już o tym, że do znudzenia powtarza się, że prawie nikt Traktatu Lizbońskiego nie czytał. A ilu obywateli przeczytało Konstytucję RP? Czy przynajmniej ci, którzy
podpisują petycję w obronie suwerenności? Jakiej suwerenności?
JaKa SuWeReNNOść? Prawda jest taka, co potwierdzi każdy samorządowiec i przedsiębiorca, że polskie sukcesy ostatniego dwudziestolecia nie były naszą zasługą, lecz konsekwencją przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Poza oczywiście rozwojem polskiej sceny politycznej, wstrzymującej wielokrotnie wykorzystanie dostępnych funduszy europejskich. W sprawie utraty suwerenności można zrozumieć niepokój Brytyjczyków – stracili imperium, a teraz mają pogodzić się z marginalizacją Westminsteru? Zabieg bolesny, ale innego rozwiązania nie ma. Jest to konsekwencja procesu zjednoczeniowego. Federacja suwerennych państw to hybryda marzycieli, którzy dodatkowo powołują się na Winstona Churchilla i jego określenie „Stany Zjednoczone Europy”, tak jakby w Stanach Zjednoczonych Ameryki władza centralna była tylko dekoracją, symbolizującą układ amorficzny, suwerennych, rywalizujących ze sobą stanów. Rywalizacja w ramach Unii Europejskiej jest właśnie spowodowana
GWARANCJA PIENIĄDZE DZIEŃ GWARA ANCJA -– PIENIADZE ZE NA NAKONCIE KONCJENA NA ADRUGI DRUGI DZIEN NAJLEPSZY KURS FUNTA NAJLEP PSZY KURS FUNTA A
tel. 020 8582 2 6130
STAŁA STALA OPŁATA OP PLATAPROWIZYJNA PROWIZYJNA NA mob. 077 9217 3579 www.ajtransferr.co.uk emaiil:info@ajtransfer..co.uk
wczesnym etapem integracji. Jeszcze suwerenne państwa zawiązują sojusze (np. Francja-Niemcy). Liczy się silniejszy gracz i jego partykularnie pojęte interesy, jak to zwykle bywa w uniach. Czy było inaczej w Unii polsko-litewskiej? Czy był to układ partnerski? Polska silnym graczem nigdy nie będzie, dlatego w naszym interesie jest wspieranie integracji. Traktat Lizboński to zaledwie wprowadzenie do tak pojętej integracji, to długi proces, w którym pojęcie suwerenności będzie stopniowo traciło swoje pierwotne znaczenie. Nikt jednak nie zabierze nam naszej tradycji, kultury, tego wszystkiego co tworzy naród, narodową świadomość i tożsamość. Nigdy wcześniej my sami nie przeznaczaliśmy tylu funduszy na wspieranie kultury narodowej, jak to odbywa się obecnie z funduszy unijnych. A jeśli ten scenariusz nam nie odpowiada, bądźmy konsekwentni, jeszcze nie jest za późno. Możemy wystąpić z Unii, o własnych siłach spowodować cud gospodarczy, wzmocnić granice, a nawet je przesunąć (odbić Lwów i Wilno), i w końcu stać się prawdziwym przedmurzem chrześcijaństwa i Zachodniej Europy.
8|
10 października 2009 | nowy czas
czas na rozmowę
Swoim rodakom powtarzam – jedźcie do Polski… Fot. z archiwum prywatnego dr. Thomasa Gläsera Co zmieniło się w Pana widzeniu Polski i Polaków po czterech latach na stanowisku Konsula Generalnego RFN w Krakowie? Bo zapewne objął Pan placówkę konsularną z jakimiś wyobrażeniami, może stereotypami…
– Jeśli ktoś w tym zawodzie kieruje się stereotypami, to powinien zmienić zawód. Choć rzeczywiście, w Niemczech sporo jest stereotypów, jeśli chodzi o Polaków. Na szczęście jest ich coraz mniej. Co się zmieniło? W pierwszych tygodniach pobytu uderzyło mnie, że wasze kościoły są pełne ludzi i nie tylko w niedziele, ale i w dni powszednie. I uwielbienie dla Waszego Papieża, choć w miejscowości, z której pochodzi Benedykt XVI piecze się teraz specjalny chleb. Dla mnie, protestanta, to zjawiska trochę niezrozumiałe, ale w pełni je akceptuję. Nie chciałem poznawać Polski tylko z perspektywy Krakowa, który jest wyjątkowym miastem, stąd moje piesze i rowerowe wycieczki w głąb. I zauważyłem, że u was, i to wszędzie, mnóstwo się buduje. Gdybym był niemieckim przedsiębiorcą budowlanym, to do was przeniósłbym działalność. I macie całe mnóstwo psów, przy każdym domu przynajmniej jeden. Dla mnie – rozkochanego w moim owczarku, z którym wędruję – to imponujące. Zawsze kiedy po drodze prosiłem o wodę dla psa, spotykałem się z życzliwością. Na jednej z podkarpackich wsi starsza pani specjalnie dla mojego psa wyciągnęła wodę ze studni. Takiej na korbę. Dla każdego Niemca to trochę egzotyczne doświadczenie. Wykształcenie historyka pozwala Panu nieco inaczej patrzeć na polsko-niemieckie relacje. W czym my, Polacy mylimy się w ocenie Niemców i w czym Niemcy mylą się w odbiorze Polaków?
– Wciąż i na nowo dziwię się, że Erika Steinbach urosła w Polsce do takiej rangi. Według „Rzeczpospolitej” 38 proc. Polaków deklaruje, że obawia się Eriki Steibach, a ja przy każdej okazji pytam Polaków – skąd te obawy. Bo ona w Niemczech nie odgrywa większej roli. Ale cieszę się, że Steffen Moller ma u was taką popularność. Napisał książkę Viva Polonia, przepełnioną ogromną sympatią dla Polski. W niemieckich księgarniach stoi na półkach z bestsellerami, a to też o czymś świadczy. I cieszę się, że nasza kanclerz pała sympatią do Polski. A jeśli chodzi o stosunek Niemców do Polski, to znakomita większość moich rodaków w ogóle nie zna Polski, toteż przy każdej okazji zachęcam ich do wizyty. Jak? Jedźcie tam, bo…
Pół tysiąca kilometrów na piechotę (i trochę na rowerze) – tak dr. Thomas Gläser, konsul Generalnem RFN, jako pierwszy dyplomata w histotrii przebył obszar swojego urzędowania – od Oświęcimia do Medyki. Wygospodarowując rzadkie w służbie dyplomatycznej wolne chwile, postanowił poznać kraj, w którym przyszło mu pracować, nie od oficjalnej, zwykle dobrze prezentującej się strony – ale od tej małomiasteczkowej, ubogiej, prowincjonalnej, zamieszkałej przez zwykłych zjdaczy chleba. Po czterech latach urzędowania opuścił placówkę konsularną, ale nie Polskę… Z dr Tomasem Gläserem rozmawia Andrzej Plęs.
– Bo to piękny kraj, cudowne krajobrazy, świetna kuchnia, co dla Niemców ma duże znaczenie, i korzystne ceny, co szczególnie ważne w dobie kryzysu. A polskim oficjelom przy każdej okazji powtarzam, że dziwię się, że nie próbują promować bogactwa tej ziemi poza granicami. Tym bardziej teraz, kiedy w Niemczech pojawił się nowy trend: Niemcy coraz mniej wyjeżdżają w dalekie, zamorskie podróże, teraz wyjeżdżają częściej, ale za to blisko. Jedźcie do Polski, bo tanio, dobra kuchnia, wasz pies nie umrze z pragnienia, ale uważajcie na…
– Nie ma czegoś takiego, w ogóle nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Tylko przydałyby się lepsze połączenia drogowe. Z Berlina do Rzeszowa to wyprawa na 10 godzin. Nie mówiąc o odleglejszych niemieckich miastach. Żegnał się Pan z konsulatem w Krakowie w czasie, kiedy po obu stronach granicy odżyły historyczne resentymenty. Choćby apel CDU i bawarskiej CSU do Parlamentu Euro-
pejskiego o potępienie wypędzeń. W Polsce źle to odebrano.
– Bo niewłaściwie, to nie było wymierzone w Polaków. Przed dwoma laty rządy obydwu krajów zgodziły się na rozsądnych warunkach na powstanie Centrum Wypędzonych. Moim zdaniem to wydarzenie historyczne zasługuje na upamiętnienie. Ale i Niemcy nie ustrzegli się błędu, bo tam nie rozróżnia się na ogół pomiędzy wypędzonymi a uciekinierami. I zapomina, że głównodowodzący ewakuowali się ostatnimi statkami i samolotami, a swoich rodaków zostawili na pastwę Armii Czerwonej. Należy uznać, że wypędzenie miało miejsce. Polacy powinni nas rozumieć, bo sami byli wypędzonymi z ziem wschodnich. Tyle że w Niemczech wiedza o tym jest szczątkowa, Niemcy nie wiedzą, że Polska straciła wówczas dwa razy tyle terenu na wschodzie, co zyskała na zachodzie. I ta niewiedza to jest drugi błąd, z którego potem wynikają wzajemne pretensje. Poza tym Niemcy nie zdają sobie sprawy, jak ogromne zbrodnie popełnili na terenach Polski. Po tym wszystkim potrafię zrozumieć Polaków, którzy Niemców chcieli się po prostu pozbyć. W pełnym, wzajemnym zaufaniu i pojednaniu przeszkadzają nam historia i polityka.
– Nie aż tak, bo polityka daje też ramy do współpracy. A współpraca to nie tylko kontakty dyplomatyczne. Gorlitz ze Zgorzelcem chciały wspólnie zorganizować festiwal miast kultury, taki unijny projekt. Przepadli na którymś etapie konkursu, ale spotkałem mieszkańca Gorlitz, który po wszystkich tych wspólnych staraniach postanowił nauczyć się polskiego. Zapytałem – po co. I usłyszałem: żeby wjechać na stację benzynową w Polsce, powiedzieć swobodnie: „dziewięćdziesiątki piątki super do pełna, proszę” i zobaczyć, jak pracownik stacji się z tego ucieszy. Pomiędzy Polską a Niemcami jest 600 przykładów na współpracę samorządów. To tyle samo co niemiecko-brytyjskich, ale te zaczęły się znacznie wcześniej. I na ogół „nie żyją”. A profesor Władysław Bartoszewski uświadomił mi, że co roku zawieranych jest 5300 małżeństw polsko-niemieckich. Musiałem sprawdzić, bo nie uwierzyłem. To dwa razy więcej niż francusko – niemieckich. Obiecał Pan, że po zakończeniu kariery dyplomatycznej zacznie pisać książkę o relacjach polsko-niemieckich w południowej i południowo-wschodniej Polsce.
– Chciałbym wzbudzić w Niemcach trochę inne postrzeganie Polski, opisać czas okupacji nazistowskiej, bo zapewne wiele niesnasek pomiędzy narodami wynika z tego, że Niemcy nie znają wielu faktów i wydarzeń, jakie wówczas na terenie Polski się wydarzyły. I dlatego nie rozumieją wielu emocjonalnych reakcji polskiego rządu i Polaków na pewne swoje zachowania. W książce na pewno będzie Wieluń i Bełżec. Nie boi się Pan reakcji rodaków? Już Schindlerowi odebrał Pan część chwały za ratowanie Żydów, swoją książką pewnie wskrzesi Pan wojenne upiory.
– Rzeczywiście promowałem wspomnienia spisane przez Mietka Pempera, mieszkającego dziś w Austrii krakowskiego Żyda, który jako kancelista naprawdę formułował listę ocalonych w zakładach Oskara Schindlera, a o których Schindler mógł w ogóle nie wiedzieć. Czy się obawiam? Dla autora najgorszą reakcją czytelników jest… brak reakcji. Roz mo wę z kon su lem Glä ser m opu bli ko wa li śmy dzię ki upr zej mo ści au to ra An dr ze ja Plę sa, re dak to ra nacze lne go „No win” S ta ni sła wa So wy oraz po mo cy Pa ni Li li Po hl mann. Dzię ku je my.
10|
10 października 2009 | nowy czas
czas na wyspie
Poetycko w Jazz Cafe Alex Sławiński
w Polskim Oœrodku Spo³eczno-Kulturalnym w Londynie
SCENA POETYCKA
Stowarzyszenie Poland Street zorganizowało w Jazz Cafe spotkanie poetycko-malarskie. Organizacji nie trzeba chyba nikomu bliżej przedstawiać, gdyż w londyńskim życiu polonijnym uczestniczy bardzo aktywnie. Jednak nie tylko polityczna, czy ekonomiczna, ale również kulturalna strona naszego życia zdaje się być w centrum uwagi członków stowarzyszenia. Pamiętam zorganizowaną przez nich kilka lat temu wystawę fotograficzną, mającą zobrazować nasze dwuletnie uczestnictwo w strukturach europejskich. Impreza odbiła się szerokim echem w mediach. Nadesłano mnóstwo prac. Wystawę dzieł finalistów zorganizowano w sali mieszczącej się u stóp słynnego Ogórka, znanego londyńskiego biurowca. Było głośno, uroczyście i z rozmachem. Tym razem impreza miała nieco bardziej kameralny charakter. Kilkadziesiąt (może około setki) osób miało okazję posłuchać wierszy Wojciecha Borosa i Beaty Korabiowskiej. Beata jest nie tylko poetką, ale również malarką. Jej prace można było oglądać podczas trwania wieczoru. Ja-
ko że artystka sporo czasu spędziła na Podlasiu, a szczególnie w okolicach słynnej na cały świat stadniny koni w Janowie Podlaskim, nic też dziwnego, że koń jest częstym elementem jej obrazów. Również i stylistyka nawiązuje do charakteru polskiej wsi. Odnaleźć można głębokie powiązania z tzw. malarstwem naiwnym, popularnym w Polsce zwłaszcza w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Z kolei ceny obrazów Beaty były już jak najbardziej konkretne i współczesne. Czterocyfrowe sumy wydawały mi się czasem nieco słone, widocznie jednak znajdują się osoby, które są w stanie tyle wydać. Poezja Beaty znacznie bardziej mi podeszła. Wprawdzie ich rymowana formuła również trąciła nieco myszką, jednak pełne były humoru i niewyszukanego autentyzmu. Wojtek Boros, będący drugą gwiazdą wieczoru, przedstawił kompletnie inne spojrzenie na poezję. Rozmawiając z nim w czasie trwania imprezy, miałem okazję wejrzeć w tomiki jego poezji. Mimo że artysta uchodzić może za twórcę młodego pokolenia, to jednak może pochwalić się znakomitym, dojrzałym warsztatem. I nic w tym dziwnego. Gdańsk, z którego pochodzi, od dawna sprzyjał twórcom, dając im
Wojciech Boros
Wróæ … bo czereœnie Wiersze i piosenki o Lwowie
Beata Korabiowska
szerokie szanse rozwoju. Wojtek dwukrotnie był stypendystą Samorządu Województwa Pomorskiego w dziedzinie poezji. Gdański samorząd pomógł mu również wydać tomiki z wierszami. Myślę, że takie właśnie, konkretne działania, znaczą więcej niż liczne przechwałki, z którymi różnoracy samorządowcy przyjeżdżają do Londynu, by – jak choćby w ramach projektu 12 Miast – czarować emigrację, próbując nakłonić ją do powrotu. Również inni uczestnicy wieczoru otrzymali szansę, by zaprezentować swoją sztukę. Wystarczyło przynieść ze sobą własne wiersze i... mieć wystarczająco dużo odwagi, by przedstawić je szerokiemu audytorium. Ów swoisty Hyde Park Corner wydał mi się znakomitym pomysłem, który można by kontynuować w przyszłości. Wprawdzie w Londynie często organizowane są podobne spotkania, jednak sądząc po frekwencji, jakimi się cieszą, nigdy ich za wiele. Niejako „przy okazji” trwania imprezy, obejrzałem wiszące na ścianach Jazz Cafe prace Barbary Bachoty-Sochy. Szczęśliwy traf chciał, że jej wystawa zbiegła się w czasie z wieczorem poetyckim. Jej prace zrobiły na mnie dużo większe wrażenie, niż dzieła Beaty. Inny warsztat, inne doświadczenie, inne spojrzenie na to, czym jest sztuka. Wydaje się, że artystka wkracza w nowy etap swojej twórczości. Pozostaje mi pogratulować organizatorom wspaniałej imprezy. I liczę na to, że już wkrótce uda się im poprowadzić kolejną, równie udaną.
|10
nowy czas | 10 października 2009
drugi brzeg
Tadeusz Lesisz 1918–2009 Tadeusz Lesisz był jednym z ostatnich pozostałych przy życiu oficerów służących podczas II wojny światowej od dnia jej wybuchu aż do zwycięstwa. Jako oficer broni uczestniczył w kilku najbardziej znaczących operacjach marynarki wojennej II wojny światowej, w tym w bitwie o Atlantyk, konwojach arktycznych, operacji „Pochodnia”, a także w D-Day. Dowodził obroną przeciwlotniczą na pokładzie polskiego niszczyciela ORP Błyskawica po jego wyremontowaniu w Cowes: ogień zaporowy prowadzony ze statku zapobiegł o wiele groźniejszym zniszczeniom, jakie mogły powstać w rezultacie niemieckiego nalotu w nocy z 4 na 5 maja 1942 roku. Po wojnie Tadeusz Lesisz pozostał w marynarce aż do roku 1948, kiedy to rozpoczął studia w Oxford School of Architecture (Oksfordzkiej Szkole Architektury). Po jej ukończeniu przystąpił jako partner do spółki architektów Greenhalgh and Williams w Bolton, gdzie przepracował blisko 35 lat. Specjalizował się w projektowaniu szkół, kościołów i budownictwie mieszkaniowym. Jako przewodniczący manchesterskiego oddziału Zjednoczenia Polskiego
w Wielkie Brytanii poświęcił wiele swojego wolnego czasu problemom polskiej społeczności osiadłej po II wojnie światowej na północnym zachodzie Anglii. Tadeusz Lesisz nadzorował przebudowę kościoła, który polska społeczność odkupiła w 1958 roku od walijskich baptystów. Wnętrze kościoła jest jego największym darem dla społeczności polskiej w Manchesterze. Tadeusz Lesisz urodził się 10 lutego 1918 roku w Kozienicach, Polska. Podobnie jak jego trzej starsi bracia (zginęli w czasie II wojny światowej), został zapisany do szkoły kadetów. Miał 13 lat, dyplom otrzymał pięć lat później. Naukę kontynuował w Szkole Podchorążych Marynarki Wojennej w Bydgoszczy, którą ukończył jako podporucznik polskiej marynarki na kilka tygodni przed wybuchem wojny. Przed atakiem wojsk niemieckich flota polska na mocy tajnych rozkazów została skierowana na wody Wielkiej Brytanii, skąd – jako część Królewskiej Marynarki – miała kontynuować walkę przeciwko Trzeciej Rzeszy. Wybuch wojny zastał Tadeusza Lesisza na pokładzie ORP Burza, gdzie służył jako podporucznik. Po odbyciu szkoleń w Marynarce
Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7
Królewskiej w zakresie obrony przed łodziami podwodnymi, a także artylerii pokładowej, w lipcu 1940 roku znalazł się jako zastępca dowódcy na S3, jednym z kilku ścigaczy przekazanych polskim załogom, które następnie patrolowały Kanał. Bazująca w Fowey w Kornwalii polska flotylla ścigaczy miała zapewnić bezpieczeństwo brytyjskiej żeglugi po Kanale i utrzymywać dostęp do portów francuskich. Działania te prowadziły do potyczek z niemieckimi torpedowcami. Ten rozdział jego kariery w marynarce zakończył się, kiedy S3 uszkodziła mina zrzucona przez Luftwaffe niedaleko portu w Fowey. W styczniu 1941 roku Tadeusz Lesisz dołączył do załogi niszczyciela ORP Błyskawica, zbudowanego w Cowes w 1935 roku. W tym czasie najszybszy statek na świecie, osiągający prędkość prawie 40 węzłów. Na pokładzie Błyskawicy brał udział w bitwie o Atlantyk, chroniąc konwoje na odcinku pomiędzy Islandią i Anglią. W Cowes wiosną 1942 roku, podczas remontu, Błyskawica odegrała swą życiową rolę. Dysponowała tylko jednym silnikiem, kiedy Luftwaffe dokonała całej serii nalotów na doki w
Bez zakááadania konta
Polska
um er Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po
Polska
2p/min 084 4831 4029
7p/min 087 1412 4029
Irlandia
Czechy
3p/min 084 4988 4029
2p/min 084 4831 4029
Sááowacja
Niemcy
2p/min 084 4831 4029
1p/min 084 4862 4029
Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
Cowes. Najintensywniejszy miał miejsce w nocy z 4 na 5 maja. Brało w nim udział 160 bombowców. Ponad 70 osób zginęło w bombardowaniu, ale ogień zaporowy prowadzony przez Błyskawicę i utworzona zasłona dymna spowodowały, że Cowes i jego stocznia zostały tym razem oszczędzone. Po kapitulacji Niemiec Tadeusz Lesisz pozostał na Błyskawicy, która została skierowana do operacji Deadlight, podczas której wraz z HMS Onslow przyjęła kapitulację grupy U-Bootów na północnym zachodzie Szkocji i nadzorowała zniszczenie 110 niemieckich ło-
dzi podwodnych. Okręt wrócił do Rosyth 18 lutego 1946 roku, gdzie Tadeusz Lesisz został zdemobilizowany z polskich sił zbrojnych. Wraz z około 160 tys. innych Polaków, Tadeusz Lesisz pozostał w Zjednoczonym Królestwie. Błyskawica zaś popłynęła do Polski, gdzie służyła w Marynarce PRL do 1976 roku. Do dnia dzisiejszego funkcjonuje jako okręt-muzeum, zakotwiczony w Gdyni. Osierocił żonę Wandę, z domu Gutowską, która uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka, więźniarkę nazistowskiego obozu jenieckiego w Oberlangen, i dwie córki. (aw)
Ostatnia droga Marka Edelmana W piątek 9 października, Warszawa pożegnała Marka Edelmana, ostatniego przywódcę powstania w Getcie Warszawskim. Wśród żegnających Marka Edelmana był prezydent Lech Kaczyński. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie, skąd kondukt pogrzebowy przeszedł na Cmentarz Żydowski, gdzie z udziałem Wojskowej Asysty Honorowej, zgodnie z ceremoniałem wojskowym, Marek Edelman został pochowany obok swoich towarzyszy z Żydowskiej Organizacji Bojowej.
Marek Edelman był ostatnim przywódcą powstania w Getcie Warszawskim i uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Po wojnie wybitny kardiolog, opozycjonista i działacz KOR-u. Zmarł 2 października, w wieku 87 lat. Pytany o to, co jest najważniejsze w życiu odpowiedział: „W zasadzie najważniejsze jest samo życie. A jak już jest życie, to najważniejsza jest wolność. A potem oddaje się życie za wolność. I już nie wiadomo, co jest najważniejsze”. Były premier Tadeusz Mazowiecki wspominał zmarłego jako strażnika pamięci o II wojnie światowej, a w III Rzeczpospolitej – strażnika zasad.
12|
10 października 2009 | nowy czas
|13
nowy czas | 10 października 2009
polska
polska
NA TROPIE WARSZAWY Niektórzy mawiają, że najpiękniejsza w Warszawie jest nazwa jednej z jej ważniejszych ulic – Krakowskie Przedmieście. Inni, że jest jak czerstwy chleb, który jednak ugryziony, okazuje się być dobrze wypieczoną grzanką.
swojego projektu zaprasza pisarzy, w twórczości których eksponowany jest właśnie Grochów. Gośćmi kolejnych imprez byli m.in. Andrzej Stasiuk, Piotr Zaremba, Juliusz Strachota. Ten ostatni jest przedstawicielem młodego pokolenia, które żywo związane z Warszawą podkreśla w swojej prozie związki ze stolicą, ukazując jej mniej lub bardziej znane miejsca.
co w Najbliższym czasie? Odwiedziny Tori Amos, Alce In Chains czy Marylin Manson. Warsaw Film Festiwal – czyli najważniejsze wydarzenie filmowe w stolicy. Spotkanie Teatrów Narodowych – mające na celu przybliżenie teatrów, które pełnią w swoich krajach funkcję teatrów narodowych. Free Form Festival, który prezentować będzie nowoczesną i niezależną muzykę i sztukę w środowisku miejskim. A także „Warszawa w Budowie”, festiwal, który za cel postanowił sobie zbieranie opinii warszawiaków i propozycji zmian architektonicznych w stolicy. Ostatnio takich zmian było kilka – przede wszystkim pozbycie się szpecącego domu handlowego KDT spod Placu Defilad, rozgonienie handlarzy wszelkiej maści ze Stadionu Dziesięciolecia i rozpoczęcie budowy Stadionu Narodowego. Im więcej propozycji organizacyjnych dla Warszawy, tym więcej sensownych zmian jej oblicza.
Dla mnie Warszawa jest jak jej nowe ciastko – zygmuntówka, która wyparła do niedawna królującą przez długie lata wuzetkę. Jest eklektyczna, w jej skład wchodzi niemal wszystko, co w nowoczesnym cukiernictwie spotkać można – od kruchego ciasta, po krem, żurawinę, powidła, czekoladę, by zakończyć strzelistą bezą. I, o dziwo, mimo tego słodkiego misz maszu – jest smaczna! Zygmuntówka doskonale oddaje charakter dzisiejszej Warszawy – coś, co na pozór do siebie nie pasuje, jest możliwe właśnie tu, na ulicach rozplanowanych według nie do końca jasnej logiki. Jako pretendentka do miana stolicy kulturalnej w 2016 roku, przyjmuje na swoje barki coraz więcej wydarzeń artystycznych, koncertów, festiwali różnej maści.
wielokulturowość stolicy 5. Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur – jak sama nazwa wskazuje – to wielokulturowa propozycja muzyczna. W namiocie pod Pałacem Kultury i Nauki, spotkali się muzycy z różnych stron świata. Wielbiciele poszczególnych gatunków muzycznych mogli podziwiać wirtuozerię artystów bossa novy w połączeniu z muzyką indyjską. Taka dawka egzotyki ładowała akumulatory warszawiaków przez przedostatni tydzień września.
muzyczNie Nie do zdarcia Chyba najważniejszym, a przynajmniej najbardziej reklamowanym wydarzeniem kulturalnym był koncert Madonny na warszawskim Bemowie, czyli w miejscu, gdzie przed trzynastu laty zagrał swój jedyny koncert w Polsce Michael Jackson. Królowa pop zawitała do Warszawy 15 sierpnia. Nie obyło się bez kontrowersji i protestów prawdziwych Polaków – bo jakże ze spokojem przyjąć występ obrazoburczej Madonny15 sierpnia. Mimo protestów bilety rozchodziły się jak świeże bułeczki, chcieli ją zobaczyć niemal wszyscy. Czy było to najważniejsze wydarzenie muzyczne? Chyba nie do końca. Połowiczny był i wysiłek królowej popu, i połowiczna oprawa techniczna. Co by jednak nie powiedzieć – gościliśmy królową. Wiele innych gwiazd bardziej niszowych zawitało i zawita na warszawskie sceny. Zespół Lamb zagrał dzień wcześniej fantastycznie w klubie Palladium, Nouvelle Vauge przedstawiła nostalgiczne aranżacje największych hitów muzyki pop, Orange Warsaw Festiwal zaprosił gwiazdy najwyższej rangi jak Groove Armada czy NERD z charyzmatycznym Pharrellem Williamsem.
Na lewo most Na prawo most, a tam stara praga Święto ulic Ząbkowskiej i Brzeskiej to corocznie organizowany happening na ulicach Starej Pragi, którą w coraz większym stopniu dopuszcza się do głosu w sprawach kulturalnych. Na ulicach tej mało przyjaznej turystom czy warszawiakom lewobrzeżnej Warszawy dzielnicy, zorganizowano wielokulturowy spektakl. Liczne praskie podwórka zamieniły się tego dnia w etniczne miasteczka, gdzie można było posłuchać brazylijskiej samby, skosztować azjatyckich przysmaków czy posłuchać muzyki prosto z Bałkanów. Te na co dzień pilnowane przez panów spod monopolowego bramy licznych praskich podwórek, otwarte były dla kolorowej mieszanki wielonarodowej. I to zderzenie – lokalnej ludności, która wciąż nieufna, acz ciekawa tego, co „wyrabia” się z ich Pragą, z przyjezdnymi, turystami, cudzoziemcami – wypada dziś najciekawiej. Ta najstarsza część Warszawy, przez lata zapomniana i niedpopieszczana, już od kilku lat jest centrum artystycznym stolicy, gdzie bez kompleksów pojawiają się kolejne propozycje klubowe oraz kulturalne przedsięwzięcia (jak np. Teatr Wytwórnia).
warszawa żydowska 7. Festiwal Singera to edycja święta żydowskiego, które co roku odbywa się na terenach dawnego getta warszawskiego z epicentrum na ulicy Próżnej i Placu Grzybowskim. Warto odwiedzić ten przylądek i odbyć sentymentalno-historyczną podróż po stoiskach ze śledziem po żydowsku, czy warsztatami kowalskimi. Klezmerska muzyka wprowadza w klimat przedwojennej stolicy. Patronem tego niezwykłego festiwalu jest żydowski pisarz urodzony w Polsce, związany m.in. z Warszawą. Licznie zgromadzone tłumy warszawiaków potwierdziły zainteresowanie historią przedwojennej Warszawy i jej żydowskimi wpływami.
drugie życie grochowa Strumień pieniędzy płynie teraz w kierunku starej części Warszawy. Coraz więcej inwestycji kierowanych jest na prawą stronę Wisły. Wciąż niedoceniane osiedle Grochów ma być w przyszłości obdarzone nową infrastrukturą. Tu właśnie co roku ma miejsce festiwal wyjątkowy – „Literatura na Peryferiach”. Jej pomysłodawcą jest Cezary Polak – dziennikarz, varsavianista, który do
••• Po prawie dwuletnim pobycie w Londynie powrót do Warszawy jawił mi się jako eksperyment iście niewykonalny. Przez pierwsze dni wydawało mi się, że jest to miasto smutne, puste, w którym niewiele się dzieje. Z czasem z coraz większym zainteresowaniem zaczęłam uczestniczyć w coraz sprawniej i na wyższym poziomie organizowanych przedsięwzięciach kulturalnych. Większe są starania władz Warszawy, by zdobyć miano Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku.
W maju tego roku podczas spotkania w ramach konferencji telewizji publicznych INPUT 2009, która po raz pierwszy odbyła się w Europie Środkowowschodniej, właśnie w Warszawie, jej założyciel – Sergio Borelli – stwierdził: „Warszawa wydaje się być jedną z najbogatszych stolic Europy. Kiedy patrzę na pałace, pomniki, na budynek opery, który jest jednym z największych na świecie, na olbrzymi plac, gdzie znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza, mam wrażenie, że to naprawdę bogate miasto. Ale jest to
miasto ludzi biednych. Wystarczy spojrzeć na starsze kobiety, które sprzedają na ulicy np. cebulę, sznurek. Z jednej strony odbudowane Stare Miasto, które wygląda jak Disneyland, z drugiej strony ogromna bieda na peryferiach stolicy Polski”. Czy uda się te różnice niwelować choćby przenosząc imprezy kulturalne do bardziej zaniedbanych miejsc dodając im przez to nowego blasku?
Tekst i fot. Gabriela Jatkowska
14|
10 października 2009 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA
Tu mówił Londyn Krystyna Cywińska
Przeszłość jest wtedy żywa, kiedy istnieje w teraźniejszej pamięci. W Polsce odżywa, reanimowana rocznicami. W księgarniach warszawskich schodzą z półek wspomnienia, biografie, przyczynki do historii. A nawet historyczne prace naukowe. Młode pokolenie Polaków chce poznać dzieje swego kraju i jego bohaterów.
Ktoś to nazwał odradzaniem się w Unii Europejskiej narodowej tożsamości. Ktoś inny zaspokajaniem głodu prawdy wypaczanej przez lata komuny. Historia jest w modzie. A ja, jako jeden z historycznych antyków, urosłam nagle w towarzyskiej cenie. Oglądano mnie w kraju przez wizjer przeszłości jako powstańczego kombatanta, jeszcze na chodzie, i starego emigranta. – A pani co robiła w Anglii? – pytano. – Różne rzeczy. Przez lata byłam pracownicą BBC. – BBC? Telewizji czy radia? – Radia. – Angielskiego? No, no, no… – W pewnym sensie – powiadam. – Pracowałam w Polskiej Sekcji BBC w ramach tzw. World Service. – W Polskiej Sekcji? To taka była? – Ano była. Lekkie zdziwienie młodości. Nic dziwnego. Kiedy udawało mi się za PRL-u dostać wizę i pojechać do Polski, zdarzało się, że niektórzy mówili: – Poznajemy pani głos! Słyszeliśmy panią niedawno. – Tak? A w jakim programie? – No w tym Fakty, Wydarzenia, czy coś w tym rodzaju. A była to audycja nadawana przez Radio Wolna Europa. Nie protestowałam. W czasie strajku stoczniowców w Gdańsku, w okresie działań „Solidarności”, stoczniowcy słuchali głównie polskich audycji z Zachodu. Z Londynu, Monachium, Nowego Jorku, z Paryża Madrytu czy Watykanu. Na jednym z filmów nakręconych w Stoczni widać stoczniowca z uchem przy wielkim radiu. I słychać komentarz: „Strajkujący stoczniowiec słucha RWE”. A ja słyszę swój głos. Czytałam właśnie wiadomości dziennika, codzienną strawę naszych audycji. Komentarz nie do strawienia? Bynajmniej! Ważne, że głos donosił. A rzetelność dziennikarska często pada ofiarą szczególnie burzliwych czasów. Z latami, po różnych przejściach i przemianach, znikła pamięć o Polskiej Sekcji BBC. Przetrwała natomiast he-
roiczna pamięć o Radiu Wolna Europa. Z wielu zresztą powodów. I chociaż niektórzy polscy dziennikarze wciąż stawiają BBC za wzór rzetelności i bezstronności, nie kojarzą tych cnót z byłą Polską Sekcją. Była taka? A była! A co do bezstronności, łatwiejsza do przyswajania jest stronniczość. Ma większą siłę przebicia. Jest bardziej wyrazista i atrakcyjnie kontrowersyjna. Właśnie takie było Radio Wolna Europa. Bezstronność jest względna. W najlepszym wypadku polega na konfrontacji przeciwstawnych poglądów. Bywały okresy, kiedy tak purytańsko pojęta bezstronność brytyjskich komentatorów tłumaczonych na polski i nadawanych przez naszą sekcję zakrawała na mętniactwo. Przez lata byliśmy w tej sekcji głównie tłumaczami. Nazywano nas vernacular translators. Tłumaczyliśmy wszystko: od wiadomości dziennika, po te mniej lub bardziej nudne komentarze. Rozpływały się na falach eteru senną wieczorową porą. Z latami pozwolono naszym dziennikarzom na własne materiały. Własne komentarze polityczne o PRL-u i życiu w Wielkiej Brytanii, zawsze przez pryzmat brytyjskich interesów i polityki. Co do Jałty i Katynia, no, lepiej o tym nie wspominać. Nadawaliśmy też własne programy kulturalne. A nawet w odcinkach sagę rodziny emigrantów. Takich Matysiaków w Anglii. I co z tego wszystkiego pozostało w ludzkiej pamięci? Tak zwany big beat! Programy muzyki beatowej prowadzone przez Jurka Jarosza. Otrzymywał worki listów od słuchaczy. Kiedyś nad ranem siedzę i wypacam poranną audycję, a tu wpada dziennikarz z news room’u z kartką i mówi: – To musi pójść! – Co musi pójść? – Wiadomość z Australii. Brytyjska drużyna cricketa zdobyła Ashes. – Ashes? Prochy? Czyje prochy? Kto umarł? Kon-
sternacja. Polacy pojęcia nie mają o crickecie, mają kriket w nosie razem z tym przechodnim pucharem z prochami kriketowego buta. Nie poszło. Poszło natomiast wspomnienie o zmarłym właśnie księciu Windsor. Byłym królu brytyjskim, który abdykował z miłości do pani Simpson. Popełniłam to wspomnienie w oparciu o wyznaczone mi materiały. Była w nim sensacja historyczna, miłość bez granic, ale nie było ważnego aspektu tej historii. Bo książę Windsor był niemal zdrajcą i wielbił Hitlera i podobno chciał na jego czołgach odzyskać tron. Prawdę, rzetelność i bezstronność BBC zaćmiły dusery i superlatywy. Ale brytyjski ambasador w Polsce przysłał wyrazy uznania dla programu. Zdarzyło się też naszemu koledze sprawozdawcy z konferencji konserwatystów w Brighton, że przespał scoop, czyli wielkie wydarzenie. Chrapał sobie beztrosko, kiedy IRA dokonała ataku na hotel, w którym spało przywództwo partii. Margaret Thatcher cudem wyszła cało z ruin, a nasz sprawozdawca cudem uniknął konsekwencji. Byłam szczęśliwa mając taką pracę i wielu wybitnych kolegów. Lista jest długa. Wymienię kilku: Zbigniew Błażyński, Jan Radomyski, Witold Leitgeber, Bolesław Taborski, Wojciech Płazak, Antoni Pospieszalski, Marek Żuławski, Lew Sapieha. A przede wszystkim Jan Krok Paszkowski, Eugeniusz Smolar i Krzysztof Pszenicki. To głównie oni dokonali transformacji sekcji. Nadali jej żywy, aktualny, zaangażowany w wydarzenia kraju ton. Już nie tłumacze tłumaczyli słuchaczom co dzieje się w ich kraju, ale donosili o tym prawdziwi dziennikarze. Sekcja odegrała poważną rolę w okresie „Solidarności” i transformacji ustrojowej w Polsce. Być może reformacja tej miary nie byłaby możliwa gyby nie pozytywny stosunek rządu premier Margaret Thatcher do „Soli-
darności” i tego stadium rozogrywek z Sowietami. Trzeba pamiętać, że Sekcja Polska BBC była uzależniona od ministerstwa spraw zagranicznych. O tym wszystkim pisze ze swadą i bez przynudzania Krzysztof Pszenicki. Pisze o tym w biografii sekcji, wydanej w Warszawie przez wydawnictwo Rosner i Wspólnicy. Benedyktyńska praca pt. Tu mówi Londyn. Historia Polskiej Sekcji BBC. Była taka. Była od czasu, kiedy 7 września 1939 roku popłynęło w świat: Tu mówi Londyn. Kawał czasu i kawał historii. Jako „kawalarka”, czy jak pisze Pszenicki, dowcipna felietonistka, nie popełniam tu recenzji tej biografii. Na felietony – jak pisze autor książki – nie było w sekcji miejsca. Może szkoda. Może coś z nich by przetrwało. Jako pustogłowie polityczne, za jakie pewnie uchodziłam, uszłam uwagi biografa Polskiej Sekcji. Poza tym chyba nic historyczno-politycznego, włącznie z zapleczem ideowym BBC nie uszło jego uwagi. Ale uleciała pamięć o Sekcji. Obleciałam szereg księgarni w Warszawie: – Czy macie książkę Tu mówi Londyn? – Tu mówi kto? – Londyn. Nie mieli. Poleciłam ją nowej, dobrze wyposażonej księgarni w siedzibie zarządu głównego SZŻAK (Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej) w Warszawie na Zielnej. Może dzięki pracy Krzysztofa Pszenickiego przejdziemy jakoś do historii? Przynajmniej na stronach tej doktoranckiej biografii. Dziękuję w imieniu służby.
Od redakcji: Pani Krystyna Cywińska w kilka lat po odejściu z Polskiej Sekcji BBC została odznaczona Oficerskim Krzyżem Zasługi m.in. za przełamywanie uprzedzeń między Polską a Emigracją w swoich błyskotliwych i poczytnych felietonach, publikowanych głównie na łamach „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” w Londynie.
Nobel zobowiązuje… Adam Wojnicz
Nieznane są wyroki Komitetu Noblowskiego w Oslo. Prezydent Barack Obama jeszcze tak naprawdę rządzić nie zaczął, a tu niespodziewanie, chyba też i dla niego, wpadł mu Nobel.
Dziennikarze obecni na sali też byli zaskoczeni. Być może nawet nie zauważyli kandydatury prezydenta pośród ponad dwustu innych. Decyzję i argumentację przyjęli milczeniem. Niektórzy z nich milczą nadal. Za co otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla prezydent Obama? Trudno na takie pytanie odpowiedzieć. Na szczęście jest uzasadnienie, w którym czytamy: „Obama jako prezydent stworzył nowy klimat w polityce międzynarodowej. Wielostronna dyplomacja odzyskała centralną pozycję, z naciskiem na rolę, jaką mogą odgrywać Narody Zjednoczone i inne instytucje międzynarodowe. Dialog i negocjacje są pre-
ferowane jako instrument rozwiązywania nawet najtrudniejszych konfliktów międzynarodowych”. Tak się uzasadnienie rozpoczyna. Dalej jest mowa o tym, że Obama „przykuł uwagę świata i dał ludziom nadzieję na lepszą przyszłość”. Więc tym razem Komitet przyznał nagrodę za zdolność przykuwania uwagi, za dawanie nadziei. A co będzie, jeśli prezydent nie sprosta tym oczekiwaniom? Komitet odbierze mu nagrodę? W końcu mało kiedy wyborcze programy polityczne są przez zwycięzców realizowane. Można jeszcze inaczej tłumaczyć tę przewrotną decyzję Komitetu. Dać Nagrodę Pokojową i obserwować, co pre-
zydent tak namaszczony zrobi. Czy zacznie dbać o interesy świata, a nie Stanów Zjednoczonych? Wycofa amerykańskie wojsko z Iraku i Afganistanu? Zmniejszy wydatki na zbrojenia, a zwiększy na negocjacje, co pozwoli mu na komfortowe podróże dookoła świata z żoną i córkami i da wiele okazji paparazzim? A z pokojowym jedynym supermocarstwem nikt nie będzie wchodził w konflikt, a jak wejdzie, to zlicytuje się takiego bin Ladena w negocjacjach? I pomyśleć, że gdyby prezydent Bush otrzymał Nobla w takich okolicznościach, w Iraku wciąż rządziłby Saddam Husejn, w Afganistanie talibowie, a bin Laden miałby święty spokój.
|15
nowy czas | 10 października 2009
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Polska się europeizuje. Wszystko już mamy nad Wisłą, i nawet bogaciej podane niż w kraju pochodzenia. Nawet jeśli Polak czegoś nie wymyśli, to swoim wrodzonym sprytem rzecz znaną już zracjonalizuje, udoskonali, sprawi, że zacznie na niego pracować, a przy tym nie straci nic ze swego oryginalnego blasku.
Koniec lat 80. i początek 90. W Londynie kolorowe magazyny zajmujące się tym co modne donosiły o nowym trendzie w środowiskach, które na bycie niemodnymi pozwolić sobie nie mogą. Chodziło o stare ciuchy, często tzw. markowe, ale nie tylko. Oczywiście nie wchodziła w grę cena tych używanych rzeczy – środowiska modne, i w tej kwestii opiniotwórcze, stać na każdą cenę. W tym przypadku liczył się cel – pomoc organizacjom charytatywnym i ćwiczenie własnej wyobraźni. Dobrać z różnych półek rzeczy używane, które w końcowym efekcie będą stanowiły jedno, okazywało się nie lada wyzwaniem. Punktem honoru stawało się też potwierdzenie, że noszona dumnie rzecz pochodzi ze sklepu charytatywnego. Do noszenia rzeczy używanych przyznawały się największe gwiazdy telewizji i filmu. W tym czasie zapotrzebowanie na używaną odzież w Polsce było gigantyczne i nie miało to nic wspólnego z modą. Pauperyzacja społeczeństwa zmuszała ludzi do kupowania odzieży na kilogramy w mnożących się ciucholandach. Używane rzeczy zaczęły docierać do Polski w czasie stanu wojennego. Zbierano je na Zachodzie w czasie akcji zorganizowanej pomocy. Wtedy nikt na tym nie zarabiał. Odzież i jedzenie trafiały do kościołów, więc była jakaś kontrola nad dystrybucją. Zdarzały się oczywiście przypadki, że ktoś z lepszym dostępem dokonywał najpierw prywatnej selekcji. Rzecz niewątpliwie naganna, ale na szczęście mało powszechna. Czasy się zmieniły, społeczeństwo dojrzało, a nawet wzbogaciło się, w
niektórych sektorach nawet bardzo. A stare ciuchy jak były, tak są, tylko w nieco zmienionym charakterze. Na starych ciuchach przedsiębiorczy Polacy zaczęli robić całkiem przyzwoite pieniądze, a dziewczyny z klasą i kasą, wzorem swoich zachodnich koleżanek, przyczyniły się do transformacji ciucholandów z miejsc wstydliwych na miejsca modne i masowo oblegane. Inne czasy, inny klient, właściciele sklepów też nie w ciemię bici. Kontenery zastąpili półkami i szykownymi wieszakami, zniknęły wagi, a garderoba jest już indywidualnie wyceniona i to konkurencyjnie w porównaniu z nielicznymi, nadal słabo zaopatrzonymi butikami. Jeden jednak element w tej europeizacji po drodze gdzieś zginął – dochody organizacji charytatywnych, które corocznie przeznaczają z takiej działalności miliony funtów na cele dobroczynne,bądź na badania medyczne – walkę z nowotworami, chorobami serca, AIDS, itd. Nie tylko tego elementu w Polsce nie ma. Aktywność operatorów z Europy Wschodniej na rynku brytyjskim (nie tylko z Polski) zmniejszyła bardzo poważnie dochody organizacji tutejszych. Gdzieś ten towar trzeba w końcu zdobyć i najlepiej za darmo. Doszło więc do tego, że w ciągu jednego dnia do naszych domów, dajmy na to w Londynie, wpada kilka ulotek z prośbą o przekazanie używanej odzieży. Czytamy w nich o potrzebujących, o procentach przekazywanych na cele charytatywne. Jaka jest prawda? Stare ciuchy to obecnie duży biznes, a uzurpatorów łatwo rozpoznać. Jest tylko kilka mocno osadzonych na rynku organizacji charytatywnych zasługujących na wsparcie.
kronika absurdu Jak wszyscy, to wszyscy. Lokalne władze mają setki różnych przepisów regulujących najdrobniejsze przejawy aktywności obywateli na swoim terenie. Nie ma wyjątków. Informacje o zakazie palenia miały być, zgodnie z ustawą, umieszczone we wszystkich miejscach publicznych, więc zawisły również w kościołach. Idąc tym samym tropem urzędnik uznał tablice informujące o życiu parafii (m.in. informacje o wystawie polskich artystów ARTeria w St George the Martyr) za materiał reklamowy i wystawił mandat. Zezwolenia nie było, trzeba płacić. Jeszcze trochę, a zaczną pobierać opłaty za krzyże zawieszone na murach kościelnych. Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Bagno – No, bagno, bagno – powiedział Radek, siadając obok Grzesia, ten zaś tylko głową smętnie pokiwał, przytaknął. Właściwie wszystko przez to, że Miro nie wypadł tak dobrze, jakby Rysiek sobie tego życzył. Nie mówiąc o Zbyszku, któremu i Janek i Rysiek mówili przecież, jak ma się ustawić, żeby bagna nie było. Pierwszy raz na treningu koło stacji benzynowej, po raz drugi ostatnio, podczas nocnej przechadzki po cmentarzu. A Zbyszek nic, przeforsował, przecwanił, bo mu się nie śniło, że Mariusz może go sfaulować. I teraz bieda, bagno. Janek z Ryśkiem jeszcze sobie jakoś poradzą, zawsze można sprzedać tę maszynerię z szatni i zacząć kręcić kasę na czymś innym. Ale Zbyszek? Tyle się nanarzekał, że Grześ mu nie pomaga, a teraz co? On Grzesiowi pomoże i pociągnie za sobą... A jeszcze Andrzej, z którym też kłopot, bo się wyrwał przedwcześnie i zaczął deklarować, że Miro czysty i Zbyszek czyściutki, a potem jeszcze gazetę jedną zelżył i do hitlerowskiej gadzinówki porównał. A już najgorzej z tym Mariuszem. Chciałoby się gościa ustrzelić, usunąć, a przez to, że Miro tak źle wypadł, jakoś niezręcznie. A gdy go zostawić, Bóg jeden wie, co on jeszcze wykręci.
Stefan krzyczy od kilku dni, że nic się nie stało, chłopaki, nic się nie stało, ale to takie zaklinanie kibola, od którego żadna drużyna nie może zagrać lepiej. Zresztą, optymizm Stefana też już się znudził i ludzi irytuje... Jeszcze trochę i nie będzie z kim wyjść na murawę i piłkę pokopać, przez głupotę człowiek traci przyjaciół. A żal, bo na przykład taki Miro świetnie podawał i zawsze nagrywał jak trzeba. Teraz, gdyby go wpuścić na boisko, inni zejdą, że niby oburzeni... No, bagno, co tu kryć. Grześ też grał nieźle, a teraz się obrazi, że trzeba mu uszu natrzeć i więcej grać nie zechce. Tylko Andrzeja nie szkoda. Ten grał słabiutko, żaden z niego piłkarz. Zresztą nawet ochota do gry człowieka opuszcza, gdy pomyśleć, że teraz trzeba by bez Zbyszka, bez Mira, bez Grzesia, a kto wie, może jeszcze bez paru innych? Bo kto da gwarancję, że Mariusz jeszcze kogoś innego nie skopie? Dla niego fair play to głupota, niegodna zachodu. O przyszłości też strach pomyśleć. Bo skąd teraz dostać kasę na drużynę? Sponsorzy uciekają w popłochu, każdy boi się, że go sfotografują ze Zbyszkiem czy Grzesiem i to mu wizerunek zepsuje. Takie to są kanalie niewdzięczne! Jeszcze miesiąc temu w kolejce się ustawiali do
zdjęcia z Grzesiem, do Zbyszka wydzwaniali, czy czasem nie potrzeba mu nowych korków albo spodenek. Aż się Zbyszek wkurzał, że mu numer blokują i Rysiek nie może się dodzwonić. A teraz niby piłka ich nie interesuje i nagle wszyscy polubili inne sporty, niby te indywidualne, a zespołowe już ich nie obchodzą. I jak w takich warunkach odbudować i utrzymać zespół? Niewdzięczność ludzka i tyle. A za darmo nikt grać nie zechce. No chyba Stefan, bo taki ideowo napalony, ale z niego przecież pożytek żaden, bo stary, słabo biega i tylko w gębie mocny. Niby można by po młodych sięgnąć, ale oni jeszcze gorsi od starych, bo bez kasy nawet nogą nie kiwną, w dodatku szkolili się u Mira, więc przyzwyczajeni do taktyki, którą przeciwnicy przejrzeli... No bagno, kiepska sprawa. A najgorsi ci kibole. Teraz jeszcze niby wspierają, oklaskują, wrzeszczą, żeby się nie przejmować. Ale jak długo to potrwa? Łaska kibica, wiadomo, nic stałego... Tylko patrzeć, jak zaczną wołać, że potrzebny nowy trener-selekcjoner i nowy kapitan. A wtedy żadna kanalia nie będzie pamiętać, jak świetne były poprzednie sezony. Wytupią człowieka, wygwizdają, zelżą. No, bagno, bagno po prostu...
16|
10 października 2009 | nowy czas
dobre, bo polskie Przy współudziale polskiej sieci przekazów pieniężnych SAMI SWOI kontynuujemy cykl – Dobre, bo polskie! Przedstawiamy w nim Was, naszych Czytelników, którym w Wielkiej Brytanii udało się założyć ciekawy, dobrze prosperujący biznes. Takich ludzi jest pokaźna liczba i o nich (Was) chcemy pisać. Jeśli sami coś ciekawego robicie, dajcie znać. Każda informacja, adres i krótki opis tego co robią (lub sami robicie) będzie mile widziana. O najciekawszych z pewnością napiszemy. Jak mówią statystyki, w Wielkiej Brytanii zarejestrowanych jest ponad 30 tys. firm prowadzonych przez Polaków. Nasze łamy są do Waszej dyspozycji. Zapraszamy!
TATRA, czyli jak dotrzeć na szczyt
|17
nowy czas | 10 października 2009
dobre, bo polskie – Du żo pra co wa li śmy nad roz re kla mo wa niem Ta try – mó wi Syl wia. – Jed nak w znacz nej mie rze opie ra my się na do brej opi nii, wy sta wia nej przez na szych klien tów. Tak zwa ne word of mo uth jest naj lep szą for mą pro mo cji. A w kon kur sie Fo od & Drink Award to gło sy klien tów de cy do wa ły o wy gra nej. Klien ci to nie by le ja cy. Al bo wiem wśród nich znaj du je się wie le zna nych na zwisk. Czę stym go ściem by wa Ian Tow ning – wła ści ciel skle pów z an ty ka mi przy King’s Ro ad w Ken sing ton. Zna my go z te le wi zyj ne go pro gra mu au kcyj ne go Dic kin son Re al De al. Po -
Oprócz „praw dzi wej”, bry tyj skiej kró lo wej, na ja ko ści kuch ni Ta try mia ły oka zję po znać się rów nież i na sze, pol skie „księż nicz ki es tra dy”. W bli skim są siedz twie re stau ra cji znaj du je się zna na sa la kon cer to wa przy She pherd’s Bush. Róż ne go for ma tu pol skie gwiaz dy czę sto mie wa ją tam kon cer ty. Gdy py tam, czy któ raś tu się sto ło wa ła, sły szę dłu gą wy li czan kę: Lesz, Ce re kwic ka, Ko wal ska, Gol co wie... Wszy scy oni prze wi nę li się przez to miej sce w cią gu za le d wie jed ne go ro ku. Oprócz gwiazd sce ny i srebr ne go ekra nu, czę sty mi go ść mi Ta try by wa ją tak że bry tyj scy par la men ta rzy ści. Wi docz nie de pu to wa ni po lu bi li pol ską kuch nię i o „bry tyj skich war to ściach” wo lą dys ku to wać przy scha bo wym z ziem nia ka mi, niż w par la men tar nej sto łów ce. Trud no im się dzi wić. Py tam wła ści cie li, czy przy tak mię dzy na ro do wej klien te li zda rza się im pod kre ślać pol skość lo ka lu. Bo ja koś nie wi dać ni gdzie pol skich flag, orzeł ków ani ko lo ro wej ce pe lia dy, to wa rzy szą cej czę sto pol skim knajp kom w Lon dy nie. Nie ma at mos fe ry nie koń czą cej się gier kowsz czy zny. Jest no wo cze śnie i funk cjo nal nie. – Tak, pod kre śla my na ro do wy cha rak ter – mó wi Ro bert – głów nie dzię ki ser wo wa nym po tra wom kuch ni pol skiej. Jed nak zda rza się nam rów nież ser wo wać da nia cha rak te ry stycz ne dla in nych re gio nów. Czę sto by wa ją u nas cho ciaż by Ro sja nie. Nie raz przy go to wy wa li śmy coś spe cjal nie dla nich.
Deszczowy dzień w Londynie. Godziny popołudniowego szczytu. Wysiadam z zatłoczonego metra na stacji Goldhawk Road. Przebiegam w poprzek jezdnę, nie zważając na śmigające wokół samochody. Tu trzeba szybko i zdecydowanie. Samochód, autobus, kolejny samochód, przerwa i jeszcze jeden samochód. Wciskam się w szczelinę między pojazdami i – już jestem po drugiej stronie. Na rogu – Tatra Restaurant. Cel mojej wyprawy. Kusi ciepłym wnętrzem, rozświetlonym dyskretnym blaskiem lamp i nieźle zaopatrzonym barem.
Alex Sławiński
Wska ku ję do środ ka, ocie ka jąc wo dą. Mi jam kon tu ar. Za nim – pię trzą się pół ki. Na jed nych pol ska wód ka. Na in nych – hisz pań skie wi no. Obok, na ba rze, eks pres do ka wy. Szyb ka de cy zja: dziś je stem tu „służ bo wo”, więc chy ba zo sta nę przy ka wie. Sia dam w ro gu sa li. Le d wie do pro wa dzam do ła du po skle ja ne desz czem wło sy, gdy przy mo im sto li ku zja wia się wła ści ciel ka re stau ra cji. Umó wi łem się z nią na wy wiad. Ma my dziś mó wić o pro wa dzo nym przez nią lo ka lu. Jed nak za miast sztyw ne go i ofi cjal ne go wy wia du, uda je mi się prze pro wa dzić bar dzo mi łą roz mo wę. A jest o czym roz ma wiać. Za miast pro wa dzić roz mo wę z Syl wią Ju dyc ką, wła ści ciel ką Ta try, to ja je stem pro wa dzo ny – ni czym dziec ko za rę kę – po świe cie ku li nar ne go high li fe’u.
– Wła śnie mi ja pierw sza rocz ni ca ist nie nia re stau ra cji – mó wi Syl wia. – Otwo rzy li śmy ją w paź dzier ni ku ubie głe go ro ku. Jed nak za od po wied nim lo ka lem za czę li śmy roz glą dać się du żo wcze śniej, jesz cze w 2007. Wraz ze swo im mę żem, Ro ber tem Ku sym, roz po czę ła dzia łal ność w naj trud niej szym – mo gło by się wy da wać – mo men cie. Do kład nie w chwi li, gdy Wiel ka Bry ta nia, po grą żo na w naj głęb szym od cza sów II woj ny świa to wej kry zy sie, zda wa ła roz pa dać się na ka wał ki. Za le d wie kil ka mie się cy po otwar ciu, Ta tra otrzy ma ła pre sti żo wą na gro dę Fo od & Drink Award 2009 w ka te go rii Best Mo dern Eu ro pe an Re stau rant. Wy gra ła z licz ną kon ku ren cją. Cud – mógł by ktoś po wie dzieć. Mniej wie rzą cy zwa lił by wszyst ko na przy pa dek. Jed nak suk ces zo stał oku pio ny cięż ką pra cą, po par tą pro fe sjo na li zmem wła ści cie li. Syl wia pro wa dzi ła wcze śniej agen cję re kru ta cyj ną. Orien tu je się więc w te -
ma cie mar ke tin gu i pro mo cji. I tym wła śnie zaj mu je się w fir mie. Z ko lei Ro bert pa sję ku char ską za czął roz wi jać już w dzie ciń stwie. Przy je chaw szy do An glii w wie ku szes na stu lat, roz po czął ka rie rę u bo ku zna ne go pol skie go re stau ra to ra, Ja na Wo ro niec kie go, wła ści cie la po pu lar nej Wód ki w Ken sing ton, a te raz tak że cie sząc geo się do brą sła wą Bal ti cu przy Black friars Ro ad. Współ pra ca trwa ła po nad dzie sięć lat. W tym cza sie Ro bert do sko na lił swój ta lent ku li nar ny. W 2007 ro ku wy stą pił w pre zen to wa nym w bry tyj skiej te le wi zji pro gra mie New Bri tish Kit chen, pro wa dzo nym przez zna nych ku cha rzy. Współ pra co wał rów nież z Si lve ną Ro we, po ma ga jąc jej przy go to wy wać prze pi sy pol skich po traw, ja kie mia ły zna leźć się w opu bli ko wa nej w 2006 ro ku książ ce Fe asts. W je go ka rie rze zna lazł się rów nież wą tek fil mo wy. Wpraw dzie – jak na ra zie – nie zo stał gwiaz dą Hol ly wo od, jed nak na po cząt ku 2007 ro ku
››
Agmnieszka Żarska, Tomasz Szymczyk i Robert Kusy. Fot. Alex Sławiński
noć or ga ni zu je on czę sto im pre zy cha ry ta tyw ne, na któ re za pra sza gwiaz dy te le wi zji, ki na i es tra dy. Przed sta wi cie lom Ta try po wie rza wte dy pro wa dze nie ca te rin gu. Ale – co tam Ian Tow ning. Już wkrót ce kunszt ku cha rzy z Ta tra Re stau rant po zna (pa nie i pa no wie, pro szę wstać) bry tyj ska ro dzi na pa nu ją ca. Po noć kró lew scy te ste rzy już za apro bo wa li ofer tę Ro ber ta i nie dłu go sa ma kró lo wa Elż bie ta II, wraz ze swy mi bli ski mi, po pró bu je przy go to wa nych przez nie go spe cja łów. Nie py ta łem, co znaj dzie się w kar cie dań. Bo mo że opo wia da jąc mi o tym Ro bert zła mał by ja kąś ta jem ni cę pań stwo wą? Po noć im pre zie, na któ rej Ta tra za dba o żo łąd ki naj waż niej szych osób w pań stwie, to wa rzy szyć bę dą przed sta wi cie le me diów. Mo że uda mi się zdo być akre dy ta cję... Na praw dę – nie chciał bym prze ga pić TA KIE GO wy da rze nia.
›› Sylwia Judycka, właścicielka Tatra Restaurant otrzy mał ro lę fo od ad vi ser pod czas krę ce nia ob ra zu Eastern Pro mi ses. Dzie ło Da vi da Cro nen ber ga zo sta ło póź niej no mi no wa ne do na gro dy Osca ra. O Ro ber cie prze czy tać moż na rów nież w bry tyj skiej pra sie. W ma ju bie żą ce go ro ku wziął udział w od by wa ją cym się w Hamp ton Co urt Fo odies Fe sti val. Ko go tam nie by ło... Szef kuch ni z The Ivy – naj po pu lar niej szej wśród ce le bri ties knaj py w Lon dy nie. Ku charz z re stau ra cji w słyn nej Oxo To wer, znaj du ją cej się nie da le ko Ta te Mo dern. Gwiaz dy te le wi zyj nych shows: Ta ste The Na tion, Sa tur day Kit chen, czy Ce le bri ty Ma ster chef.
Ro bert, zna la zł szy wol ną chwi lę, przy siadł się do nas, by opo wie dzieć o im pre zie. Po noć przy go to wa ne przez nie go pie ro gi mia ły ta kie wzię cie, że za bra kło dla wszyst kich. No, ale jak ob czę sto wać pół ty sią ca lu dzi, któ rzy po nad po tra wy cu isi ne no uve au, ser wo wa ne przez naj lep szych ku cha rzy Lon dy nu, wo le li po tra wę tra dy cyj nej pol skiej kuch ni? Roz ma wia jąc o osią gnię ciach wła ści cie li Ta try, wra cam do te ma tu na gro dy Fo od & Drink Award. Jak to się sta ło, że po mi mo sto sun ko wo krót kiej dzia łal no ści, re stau ra cji uda ło się zdo być ta kie wy róż nie nie?
– Or ga ni zu je my wie le pry wat nych im prez – do da je Syl wia. – Chrzci ny, we se la, spo tka nia biz ne so we... Wkrót ce też za cznie się okres Chri st mas Par ties. Do sto so wu je my się do po trzeb klien ta. A czy jest dro go? – Nie jest dro go – sły szę w od po wie dzi. – Wie lu klien tów mó wi ło nam, że przy tej ja ko ści ser wi su, ce ny są bar dzo przy stęp ne. Gdy by śmy znaj do wa li się po dru giej stro nie ron da przy She pherd’s Bush, w stro nę Ken sing ton czy Hol land Park, spo koj nie mo gli by śmy pod nieść cen nik. Z pew no ścią ni ko mu nie zro bi ło by to żad nej róż ni cy. Wie rzę w to. Bo ce na pew nie i tak nie gra ro li dla tych, któ rzy licz nie przy by wa ją tu z oko lic Chel sea. Je śli ktoś, za miast sto ło wać się w tam tych oko li cach, zde cy du je się do trzeć aż tu, to chy ba nie po to, by za osz czę dzić kil ka pen sów. Jak z pla na mi na przy szłość? Czyż by Ro bert z Syl wią – za chę ce ni suk ce sem od nie sio nym przez Ta trę – za mie rza li otwo rzyć wkrót ce ko lej ną re stau ra cję? – Mo że kie dyś, w przy szło ści – od po wia da Syl wia. – Na ra zie sta ra my sku pić się na Ta trze. Sta wia my przede wszyst kim na ja kość. Gdy by śmy spró bo wa li otwo rzyć coś no we go, mo gli by śmy nie co od wró cić uwa gę od te go miej sca. A na to nie chce my so bie po zwo lić. Trud no się dzi wić, sko ro Ta tra w cią gu ro ku za szła tak wy so ko. Cie ka we, gdzie znaj dzie się za rok, za dwa?
18|
podróże w czasie i przestrzeni 10 października 2009 | nowy czas
Czy żydzi są naprawdę starozakonni? Włodzimierz Fenrych
W
Golders Green w północnym Londynie często można spotkać mężczyzn ubranych na czarno, w kosztownych kapeluszach, z zakręconymi pejsami i długimi brodami. Młodsi mają czasem brody krótko przycięte albo są całkiem ogoleni, często nie mają też kapelusza, ale zawsze mają na głowie przynajmniej dyskretną jarmułkę. Mówi się o nich „starozakonni”. Dlaczego? Bo podobno trzymają się starego prawa żydowskiego, nie przyjąwszy Nowego Testamentu. Naprawdę? Nowego Testamentu istotnie nie przyjęli, ale czy to ich prawo jest rzeczywiście takie stare? Przecież w Starym Testamencie nie ma nic na temat noszenia czarnych garniturów i kapeluszy, nie ma też nic o odrębnych zestawach naczyń do potraw mięsnych i mlecznych. Cóż to więc jest ten „stary zakon” i kiedy tak naprawdę powstał? Dwa tysiące lat temu żydzi mieszkali w Palestynie, ale nie tylko. Rozproszeni byli po całym Cesarstwie Rzymskim, a także w Babilonii, która wówczas była częścią Cesarstwa Perskiego. Święty Paweł był żydem z Tarsu w Azji Mniejszej i jednocześnie obywatelem miasta Rzym; w czasie swych podróży misyjnych wędrował z miasta do miasta i wszędzie najpierw wchodził do synagogi. A wcale nie podróżował po Palestynie, tylko jeździł do Damaszku, Koryntu, Efezu i Rzymu. W dodatku ci żydzi starożytnego świata wcale nie mówili jednym językiem – już wówczas powstały przekłady Starego Testamentu na grecki oraz aramejski. Stąd wniosek, że duża liczba czytelników tej księgi nie tylko nie znała hebrajskiego, ale nie miała tak naprawde wspólnego języka. Łączyła ich religia, przede wszystkim wiara w jedynego Boga, który objawił się im niegdyś na górze Synaj i dał przykazania. Bóg był tylko jeden, dlatego istniała tylko jedna świątynia, w której składano Mu ofiary. W innych miejscach nie było świątyń, a tylko domy modlitwy, po grecku zwane synagogami. W domach modlitwy czytano Torę, czyli Pięcioksiąg Mojżesza. Dwa tysiące lat temu w świecie śródziemnomorskim rozprzestrzeniało się wiele różnych kultów religijnych. Religia żydów mogła być szczególnie atrakcyjna wśród niekrórych środowisk Cesarstwa Rzymskiego ze względu na swą naukę moralną; część ludności Cesarstwa postrzegała czasy sobie współczesne jako epokę powszechnego upadku obyczajów. Z opowieści o rabi-
nach wiadomo, że zgłaszali się do nich poganie i pytali o możliwość przyłączenia się do tej religii. Wiadomo, że taka możliwość istniała. Było to niejako ponowne zawarcie przymierza z Bogiem – tego samego przymierza, które niegdyś zawarł z Bogiem Abraham. Dla mężczyzn wiązało się to z obrzezaniem oraz chrztem w mykwie, dla kobiet sam chrzest wystarczył. No i wymagane było przestrzeganie wszystkich przepisów Tory. Można przypuszczać, że pewna część populacji poza Palestyną była wynikiem takich nawróceń. Tak naprawdę to biorąc pod uwagę typ rasowy ludności żydowskiej w różnych krajach – biali żydzi w Polsce, czarni Falasza w Etiopii i skośnoocy żydzi w Chinach – przypuszczać należy, że z nawróceń pochodziła większość diaspory. Żydów mogły dzielić języki oraz kolor skóry, ale łączyła ich Świątynia, w której Jedynemu Bogu składano ofiary całopalne. Świątynia była tylko jedna, ale ofiary w niej składane były w imieniu wszystkich żydów, bowiem wszyscy żydzi wspierali świątynię finansowo. Wszyscy żydzi płacili dziesięcinę na rzecz świątyni, co było najzupełniej logicznym posunięciem – ofiara całopalna była okupem za grzechy, zatem kto się do tej ofiary przyłożył finansowo, ten mógł liczyć na odpuszczenie grzechów. Dlatego też z całego Cesarstwa jak również z Babilonii przybywały do Jerozolimy statki oraz karawany wyładowane pieniędzmi. Tymczasem w 70. roku naszej ery nastąpiła katastrofa – palestyńscy żydzi, licząc na nadprzyrodzone wsparcie czczonego w Jerozolimie Boga, wzniecili powstanie przeciw rzymianom i przegrali z kretesem. Rzymianie uznali, że sprawowany w Jerozolimie kult zagraża porządkowi publicznemu i zburzyli Świątynię. Dla całego świata żydowskiego był to szok. Jak to – nie ma już Świątyni? Nie można składać ofiar Prawdziwemu Bogu? Jak to teraz będzie? Czy już nie można liczyć na odpuszczenie grzechów? Wkrótce w świecie żydowskiem krążyć zaczęły opowieści o nauczycielach proponujących nowe rozwiązania. Przede wszystkim o pewnym Nazarejczyku, który około czterdzieści lat przed zburzeniem świątyni chodził po Palestynie i głosił bezkompromisową naukę moralną i czynił cuda, a na koniec został stracony w Jerozolimie. Jego najbliżsi uczniowie twierdzili, że wstał on z grobu i chodził jeszcze po ziemi do momentu, kiedy został żywcem wzięty do nieba jak Eliasz. Mówili oni, że Nazarejczyk był tak naprawdę Synem Bożym, a jego śmierć w Jerozolimie była ofiarą za odpuszczenie grzechów wszystkich ludzi. Uczniowie Nazarejczyka twierdzili, że naczelnym przykazaniem Nowego Przymierza jest przykazanie miłości, natomiast dawne szczegółowe przykazania dotyczące takich czy innych ablucji czy też gotowania koźlęcia w mleku przestały mieć znaczenie. Opowieści o Nazarejczyku, o zdarzeniach z jego życia, jak też o jego nauce krążyły z ust do ust przez kilkadziesiąt lat, aż w końcu – wkrótce po
zburzeniu Świątyni – spisane zostały w księgach. Być może szok spowodowany katastrofą był impulsem do spisania tych ksiąg. Powstały cztery takie księgi, najpóźniejsza z nich (znana nam dziś jako Ewangelia św. Jana) około trzydzieści lat po zburzeniu Świątyni. Księgi te zasadniczo do siebie podobne różnią się szczegółami, czemu trudno się dziwić – świadkowie wydarzeń jeszcze wówczas żyli, ale przez kilkadziesiąt lat pamięć może niektóre szczegóły zniekształcać. Natomiast jedno jest jasne – księgi te, choć pisane po grecku, adresowane były do żydów. Adresowane były do ludzi, którzy nie tylko znają Stary Testament na wylot, ale także uważają go za autorytet. Naszpikowane są zarówno cytatami używanymi na poparcie tej czy innej tezy, jak też aluzjami, które zrozumieć mógł tylko ktoś, dla kogo lektura Tory była rzeczą oczywistą. Gdyby Ewangelie adresowane były do pogan, argumentacja byłaby zupełnie inna. Ale w tym samym czasie krążyły też opowieści o mistrzach proponujących zupełnie inne rozwiązania. Mistrzowie ci wychodzili z założenia, że Bóg ukarał żydów, ponieważ ci nie dotrzymywali Przymierza. Widocznie niektórzy łamali przykazania Tory, czasem może przez nieuwagę. Trzeba więc wprowadzić „ogrodzenie wokół Tory”, czyli mnóstwo jeszcze drobniejszych przykazań, aby nie dopuścić do sytuacji, w której mogłoby dojść do nieumyślnego złamania przykazania Tory. Dla przykładu – jeśli Tora zakazuje gotowania koźlęcia w mleku matki jego, to należy powstrzymać się od spożywania mięsa oraz mleka podczas jednego posiłku, a w dodatku – aby ślad substancji spożywanej dnia poprzedniego nie zmieszał się z aktualnie spożywanem daniem – trzeba mieć odrębne zestawy naczyń do posiłków mięsnych i mlecznych. Tego rodzaju przepisów w Starym Testamencie nie ma, nawet wśród licznych przykazań drobniejszych, nie można się więc na tę księgę powoływać, jednakże mistrzowie głoszący taką tezę twierdzili, że oprócz Tory pisanej jest także Tora ustna, przekazywana z pokolenia na pokolenie od Mojżesza do zburzenia Świątyni. Na taki powołując się autorytet Rabbi Szammaj i Rabbi Hillel – żyjący na początku I, a więc współcześni Nazarejczykowi – wydawali orzeczenia co wolno, a czego nie wolno robić. Często ich orzeczenia są ze sobą sprzeczne. Na przykład – „Jeśli kura zniesie jajko podczas wielkiego święta, czy to jajko można zjeść? Hillel mówi że nie, Szammaj mówi że tak”. Generalnie orzeczenia Szammaja są bardziej srogie, Hillel natomiast miał opinię człowieka wielkodusznego, traktującego z szacunkiem nawet pogan. Bodaj najsłynniejsza anegdotka jest o tym, jak pewien poganin przyszedł do Szammaja i powiedział: „Nawrócę się na twoją religię, jeśli mi przedstawisz jej zasady stojąc na jednej nodze”. Szammaj wygonił tego człowieka z gniewem. Człowiek ów zwrócił się z tym samy pytaniem do Hillela, na co ten stanął na jednej nodze i powiedział: „Nie rób drugiemu co tobie niemiło – to jest cała Tora i prorocy. Reszta jest tylko komentarzem”.
››
Żydzi ze Stoke Newington w Londynie.
Hillel, Szammaj oraz grupa ich bezpośrednich uczniów zwani są hannaim, co znaczy „mistrzowie”. Opowieści o nich również przekazywane były pierwotnie ustnie. Dopiero jakieś 130 lat po zburzeniu wiątyni (czyli około 200 roku naszej ery) zebrał je w księdze Jehuda Ha-Nasi, potomek Hillela w szóstym pokoleniu. Księga ta, nosząca tytuł „Miszna”, stanowi pierwszą część Talmudu. Pierwszą część, bowiem Talmud w trzecim wieku naszej ery zaczął dopiero powstawać. Spisana Miszna okazała sie impulsem do dalszych dyskusji trwających następne cztery stulecia. Miszna spisana jest po hebrajsku i zawiera orzeczenia, które wcale się nie powołują na pisaną Torę. W ciągu następnych czterech stuleci powstał szereg komentarzy próbujących znaleźć powiązanie pomiędzy orzeczeniami Moszny a odpowiednimi fragmentami Tory pisanej. Komentarze te spisane są po aramejsku i nosza nazwę „Gemara”. Miszna i Geara składaja się na Talmud. Talmud stanowi główny przedmiot studiów rabinackich, to on przede wszystkim określa co znaczy być żydem. Tak jak chrześcijanie mają Stary i Nowy Testament, tak żydzi mają Stary Testament i Talmud. Tyle że Talmud powstał o parę stuleci później. Dlaczego więc żydów nazywa się „starozakonnymi”? To prawda, żydzi w Golders Green ubierają się w staroświeckie stroje, ale to już zupełnie inna kwestia. Chyba nawet w Talmudzie nie ma nic na temat kapeluszy.
|19
nowy czas | 10 października 2009
sylwetki
Z medalem jest jak z dobrym piórem fot. Michał Andr ysiak
Windsor pisze, że w Europie Wschodniej granice medalu zostały odważnie poszerzone. Właśnie tam, w latach 70. medal przestał być okrągły i dwustronny. Stał się abstrakcyjny, zrobiony ze szkła, a nawet plastiku. – Oficjalna historia medalu zaczyna się w renesansie, natomiast moja pani profesor na ASP zawsze mówiła, że renesansowy medal także musiał mieć jakiś przodków. Dopatrywała się jego początków w asyryjskich pieczęciach cylindrycznych, za pomocą których odciskano znaki w glinie. I właśnie ci asyryjscy przodkowie są mi bliżsi niż oficjalni, renesansowi – mówi. Danuta Sołowiej fascynuje się sztuką prawosławia, ikonami, Nowosielskim i katolickimi świątkami. Pochodzi z miejscowości położonej blisko granicy polsko-białoruskiej, gdzie spotyka się i żyje ze sobą w zgodzie kilka kultur. – W książeczce do nabożeństwa jako zakładek używało się święte obrazki i zawsze znalazł się święty na każdą okazję. A gdy szłam do koleżanki Basi, to u niej z kolei były w domu ikony – wspomina atmosferę wielokulturowego miejsca, z którego wyrosła.
Roma Piotrowska
W
yobraź sobie piękny słoneczny dzień. Wędrujesz ulicą w centrum Londynu. Mijasz ciąg kamieniczek, patrzysz na witryny sklepów. Panuje senna, poranna atmosfera. Nagle zauważasz, że w jednym z okien siedzi sobie pan i rzeźbi. Tak jakby nigdy nic. Rzeźbi drewniane meble, ramki i herby. Zastanawiasz się zatem kto to taki. Pukasz, a on kiwa głową, że proszę, śmiało, możesz wejść. Wchodzisz i dowiadujesz się, że ten pan to Hugh Wedderburn, a w głębi rzeźbi sobie jego żona, Danuta Sołowiej, medalierka i rzeźbiarka. Danuta i Hugh poznali się 25 lat temu w Polsce. On był na rocznym stypendium za żelazną kurtyną, ona studiowała rzeźbę na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Stypendium się skończyło, Hugh musiał wracać do Londynu. Danucie nawet się wówczas nie śniło, żeby jechać za nim. Była odwilż, a ona miała przecież tyle rzeczy do zrobienia w Polsce. Zaczęli jednak za sobą tęsknić. Wymyślili więc plan, żeby spotkać się na neutralnym gruncie. Spędzili więc wakacje w Norwegii i postanowili być razem.
Dzia łaj lo kal nie, myśl glo bal nie
Po nitce Do kłębka Przyjazd z komunistycznej Warszawy do wielokulturowego Londynu musiał być szokiem, ale Danusia jako młoda, ambitna osoba postanowiła nie tracić czasu. Chciała rozwijać się w swojej dziedzinie. Miała już dyplom magistra sztuki ze specjalizacją medalierstwo, chciała jednak zrobić doktorat w Royal College of Art. No ale jak tu robić doktorat z medalierstwa, jak w RCA nie było nawet takiego wydziału? Według Johna Windsora z The Independent, medalierstwo w Wielkiej Brytanii przeżywa stagnację, podczas gdy na kontynencie europejskim uchodzi za innowacyjną, a nawet popularną formę sztuki. Na szczęście dla Danusi, uczelnia wykazała się dobrą wolą i stworzyła dla niej specjalne stanowisko – tzw. staff attachement. – Nie byłam ani studentem, ani personelem – śmieje się. – Zaproszono mnie na uczelnię na trzy miesiące, żebym sobie tam po prostu była i pracowała, czyli taki ówczesny artist in residence. No i po nitce do kłębka stałam się wykładowcą.
Dom w Pracowni Mają z Hugh pracownię w domu (bądź też dom w pracowni) ze względów ekonomicznych oraz dla wygody. Chcieli żyć harmonijnie, nie jeździć do pracy z jednego końca miasta na drugi. Przemieszczanie w Londynie może stać się koszmarem, szczególnie gdy utknie się w korku lub w metrze. Zanim przeprowadzili się do wiktoriańskiej kamieniczki
›› Danuta Sołowiej i jedna z jej prac w Borough, na tyłach kościoła St. George the Martyr, gdzie niedawno odbyła się ARTeria, mieszkali u teściów, przez których dom przewijały się tłumy ludzi. – To był taki hotelik. Mieszkali tam znajomi rodziców, znajomi Hugh, moi znajomi, znajomi siostry Hugh i znajomi znajomych – śmieje się Danuta. – Mieliśmy nawet jednego lokatora, który miał zostać na parę miesięcy, zanim sobie coś znajdzie, a został na cztery lata. Ciekawie się tam mieszkało, ale było to trochę męczące –wspomina swoje pierwsze lata w Londynie. Wkrótce rodzina powiększyła się o córeczkę Józię i trzeba było poszukać nowego domu. Zastanawiali się, czy nie przenieść się w totalną głuszę, ale ostatecznie wybrali centrum Londynu. Dwanaście lat temu, kiedy kupowali dom, Borough było dzielnicą zaniedbaną i poniekąd zapomnianą. Hugh przeczuwał jednak, że musi się tutaj coś
wydarzyć, bo przecież to jest geograficzne centrum i kulturalna kolebka Londynu (tu przecież mieszkali Szekspir i Dickens!). Nie pomylił się. Pracownia w domu czasami może być jednak pułapką, bo większość czasu spędza się wówczas w jednym miejscu. Danuta znalazła jednak i na to sposób. Wychodzi do ludzi. Odprowadza Józię do polskiej szkoły, chodzi na ceramikę i jogę.
Pe ry fe ria me Da lu Potocznie medal jest rozumiany jako kontynuujący renesansową tradycję kommemoratywną metalowy order, przypinany do piersi na wstążce. Medale dostają także sportowcy za wygraną w zawodach. Danuta odcina się od tak pojmowanego medalu. Peryferia tej dziedziny stały się jej centrum. Medale artystki to po prostu małe formy rzeźbiarskie, które można trzymać
w ręku. Coś na granicy talizmanu, amuletu, a nawet przenośnego ołtarzyka. Robione bez okazji, nie na zamówienie, z potrzeby serca. – Z medalem jest jak z dobrym piórem – mówi – musi mieć odpowiednią wagę, grubość i temperaturę. Robię je czasami z brązu, ale najczęściej z ceramiki czy gipsu.
Mieszkając w Polsce nie interesowała się specjalnie sytuacją polityczną. Koncentrowała się bardziej na tym, co dotyczyło jej bezpośrednio. Zresztą miło wspomina okres studiów. – Jako dziecko klasy robotniczej miałam zapewnione darmowe miejsce w akademiku przy Krakowskim Przedmieściu, za studia nie płaciłam, dostawałam podstawowe materiały do pracy. Jadłam w barach mlecznych lub przygotowywałam sobie kanapki. Przyjemnie było – wspomina. Lubi kierować się zasadą „działaj lokalnie, myśl globalnie”. Organizowała lokalne akcje już jako dziewczynka. W Białymstoku mieszkała w pobliżu starego niemieckiego cmentarza ewangelickiego, który pewnego roku razem z koleżanką, z okazji święta zmarłych, posprzątała. Trochę się im wtedy oberwało, bo co będą jakimś Niemcom groby zamiatać! Półtora roku zajęło jej załatwianie pozwoleń na wysadzenie drzewek przy ulicy, na której mieszkają. Zaangażowała się także w ocalanie przed zachłannymi inwestorami parków lokalnych. Razem z kilkoma osobami doprowadziła do rewitalizacji lokalnego parku, który dzięki tej inicjatywie stał się doskonałym miejscem wypoczynku. Ich pracownia także wpływa pozytywnie na atmosferę panującą w okolicy. – Ludzie przechodzą ulicą, i widzą, że siedzi sobie pan w oknie i coś tam dłubie, więc pytają: „Co ty tam robisz?” i tak zaczyna się rozmowa – mówi Danuta. – Można wejść głębiej i kupić którąś z moich prac. Nie mam na nie ustalonych cen, bo można się ze mną dogadać. Jeśli kogoś znam, to zawsze pozwalam, aby wziął sobie wybraną pracę do domu, popatrzył, a jak mu się nie spodoba to może mi przynieść z powrotem. Nie chcę sprzedawać rzeźb, jeśli ktoś nie jest pewny, czy je lubi.
20|
10 października 2009 | nowy czas
kultura
RUPIECIARNIA MARZEŃ czyli filmy Hasa w Londynie 1 października, niemal dokładnie w dziewiątą rocznicę śmierci, rozpoczął się w Londynie przegląd filmów Jerzego Wojciecha Hasa – jednego z najciekawszych reżyserów, jakich wydała polska ziemia.
W Barbicanie pokazanych zostanie pięć najlepszych obrazów – „Pętla” (1957), „Pożegnania” (1958), „Jak być kochaną” (1962), „Rękopis znaleziony w Saragossie” (1964) oraz „Sanatorium pod klepsydrą” (1973).
Wojciech Has
Jacek Ozaist
Wizjoner, indywidualista, budowniczy dziwnych światów, wędrowiec w czasie, surrealista, psycholog – mnóstwo różnych określeń, a jednak każde z nich pasuje do niego niczym krojone na miarę. Has zawsze pracował na solidnym materiale literackim, zawsze znakomicie dobierał aktorów i współtwórców swoich dzieł. W „Pętli” – swoim debiucie, dokonał adaptacji powieści Marka Hłaski, pozwalając Gustawowi Holoubkowi zagrać jedną z najciekawszych ról w jego filmowej karierze. Kreacja Barbary Krafftówny w „Jak być kochaną” według prozy i scenariusza Kazimierza Brandysa uchodzi z kolei za jedną z najlepszych ról kobiecych w historii polskiego kina, choć wiele wskazuje na to, że bez akompaniamentu wspaniałej roli Zbigniewa Cybulskiego nie osiągnęłaby aż tyle. „Rękopis znaleziony w Saragossie” od dziesięcioleci należy do najbardziej znanych polskich filmów na świecie, przy czym uwielbienia dla niego nie kryją lub nie kryli tacy twórcy światowego kina, jak Luis Bunuel, Martin Scorsese, Francis Ford Coppola czy Pedro Almodovar. „Sana-
torium pod klepsydrą” według prozy Bruno Shulza, reklamowane na Zachodzie jako „polska odpowiedź na Kafkę”, jest jednym z najciekawszych wizualnie filmów powstałych nad Wisłą, co zresztą potwierdziła nominacja do Złotej Palmy oraz nagroda Jury Festiwalu Filmowego w Cannes. Has był twórcą niczym nie spętanym – konwenansem, konwencją, komunizmem, cenzurą, krytyką, czymkolwiek. Jedyne, co go naprawdę ograniczało, to wyobraźnia. Gdy zaczęło jej brakować, jego filmy już nigdy nie były takie same. Po „Sanatorium pod klepsydrą” nie zrobił niczego na miarę swoich wcześniejszych arcydzieł. Poznać twórczość Jerzego Wojciecha Hasa, to niekoniecznie znaczy dowiedzieć się czegokolwiek o Polsce, polskiej kulturze czy kinie. Poznać Hasa, to przede wszystkim zetknięcie z twórczością reżysera, którego dzieła opisuje się w światowych antologiach kina, puszcza na przeglądach, dyskutuje, otacza kultem. Pożegnania, niedziela 11.10, godz. 14.00 Jak być kochaną, niedziela 18.10, godz. 14.00 Rękopis znaleziony w Saragossie, niedziela 25.10, godz. 14.30 www.barbican.org.uk
Wspaniała makabra w English Natoinal Opera Stefan Gołębiowski
Chy ba naj dziw niej szą ope rą ja ka wi działem (a wi dzia łem ich spo ro) jest Le Grand Ma ca bre, wy sta wio na przez En glish Na tio nal Ope ra. Mu zy kę skom po no wał Wę gier Gy or gi Li ge ti, a li bret to opar te jest na sztu ce bel gij skie go dra ma tur ga Mi che la de Ghel de ro de La ba la de du Grand Ma ca bre”. Ghel de ro de (1898-1962, praw dzi we na zwi sko Ad he mar -Adol phe -Lu is Mar tens) ja ko dra ma turg zadebiutował w 1923 ro ku sztu ka Oude Piet. W cza sie II woj ny współpra co wał z bel gij skim ra diem, za co oska rża ny został o ko la bo ra cje z Niem ca mi (zre ha bi li to wa ny w 1946). Po now nie od krył go pa ry ski te atr w la tach pięć dzie sią tych. Zmarł nie wie dząc, że był kan dy da tem do Na gro dy No bla. Że Le Grand Ma ca bre Li ge tie go jest nie ty po wą ope rą to mało po wie dzia ne. Dziw ne w niej jest wszyst ko: li bret to, mu zy ka i in sce ni za cja. Nie
sposób jest za pa mię tać na wet jed nej arii – jest to ka ko fo nia dźwię ków z do mi nu ją cy mi in stru men ta mi per ku syj ny mi i efek ta mi ty pu gra nie na for te pia nie łok ciem czy klak so ny sa mo cho do we. Po dzi wiam śpiewaków, któ rzy mu sie li uczyć się ta kich me lo dii. Przy pusz czam, iż in sce ni za cja w En glish Na tio nal Ope ra w dużej mie rze zre kom -
pen so wała mu zycz ne dziw no ści, bo jest nie zwy kle po my sło wa. Wy ko rzy sta no np. pro jek tor fil mo wy i jesz cze przed od sło nię ciem kur ty ny wi dzi my film z ko bie tą jedząca junk fo od w za śmie co nym po ko ju, a po odsłonięciu sceny – ogrom ną na gą po stać her ma fro dy ty, na tle któ rej w cza sie trwa nia ak cji wy świe tla ne są ko lej ne fil mi ki. Ar ty ści wy cho dzą nie spo dzie wa nie z róż nych otwo rów te go mon strum – ust, oczu, spod pach i in nych miejsc. Wy ko rzy sta no obrotówkę, w związ ku z czym mo żna zo ba czyć tę gi gan tycz ną po stać z przo du, bo ku i tyłu, zmie nia ją cą się raz w męż czy znę, raz w ko bie tę lub w roz sy pu ją ce go się star ca. Kon cep cja in sce ni za cji jest au tor stwa Ale xa Ol le i Va len ti ny Car ra sco z ka ta loń skie go te atru La Fu ra dels Baus, a na gie go po two ra „stwo rzył” Al fons Flo res. Ak cja roz gry wa się w pa ra no idal nym księ stwie Breu ghel land, rządzonym przez nie zde cy do wa ne go sek su al nie księ cia oraz sko rum po wa ną po li cję. Na cmen ta rzu mło da pa ra szu ka miej sca na skon su mo wa nie swojej miłości. Nie spo dzie wa nie po ja wia się Nek trot zar i ogła sza, że jest Śmier cią,
a za gła da całe go świa ta będzie miała miej sce tej wła śnie no cy. Nie chcę stresz czać całe go li bret ta, do dam tyl ko, iż koń czy się ono hap py en dem oraz mo rałem: nie bój my się śmier ci, nikt nie wie, kie dy przyj dzie je go go dzi na, żyj my we so ło i szczęśliwie. Li ge ti skom po no wał Le Grand Ma ca bre w la ta ch 1975 -77 i nazwał ją „an ty -an ty ope rą”, po czym prze ro bił ją w 1996 ro ku. Pra pre mie ra od by ła się w Sztokholmie w 1978 ro ku, a prze rób ka miała pre mie rę w Sal zbur gu w 1997 ro ku. Gra na była na po nad trzy dzie stu sce nach ope ro wych, co ozna cza, że jest to jed na z naj częściej wy sta wia nych współcze snych oper. Nie wąt pli wie do jej suk ce su przy czy niło się ma ka brycz no -far so we li bret to jak i in sce ni za cja, bo sa ma mu zy ka, np. w kon cer to wej wer sji nie mo gła by mieć ta kie go im pak tu. Wiel ka szko da, iż ENO zdecydowała się tyl ko na sześć przed sta wień (ostat nie odbyło się 7 paź dzier ni ka), gdyż ama to rów na obej rze nie Le Grand Ma ca bre by ło wie lu, szcze gól nie po wręcz en tu zja stycz nych re cen zjach pra so wych.
|21
nowy czas | 10 października 2009
kultura
Podstępy sztuki
tywny). Dyrektor galerii nie ma problemu ze zrozumieniem dwóch pierwszych zadań zarządzanej przez siebie instytucji, a kwestie dotyczące ochrony rozciąga również na obronę szacunku dla sztuki i piękna. To zrobiło „wrażenie” nawet na Gormley’u, który podziękował kuratorowi za wzięcie na siebie obowiązku obrońcy dziedzictwa a ironiczna nuta tego podziękowania brzmi długo i wyraźnie. Rzeczywiście potrzeba czegoś więcej niż odwagi, aby po trzydziestu latach dyskusji o tożsamości muzeum i próbach wypracowania dla tego typu instytucji strategii działania nazwać muzeum „świątynią sztuki”. Udostępnianie negatywny bohater interpretuje dość specyficznie jako utrzymanie ciszy w muzealnych salach. W całym sporze dyrektor nie ma najmniejszych szans. Wspólcześni artyści są mistrzami ekwilibristycznej sztuki poruszania się na granicy jasno zdefiniowanych obszarów. Podobnie jak akrobata chodzący po linie, artysta może być podziwiany i zarazem nieosiągalny. Granica, tak jak cyrkowa lina, jest miejscem bezpiecznym, ale i wymagającym. Jednak najlepsi poruszają się po niej z gracją i swobodnie. Mając do dyspozycji możliwość kreowania obiektów i sytuacji artyści potrafią długo utrzymywać równowagę pomiędzy wykluczającymi się wyborami, będąc poza zasięgiem każdego argumentu. a czasami również prawa. Nawet minimalne zdolności retoryczne czynią ich niezwykle niebezpiecznymi i skutecznymi przeciwnikami w każdym publicznym sporze. To chyba w dzisiejszej sztuce jest najbardziej fascynujące. W tym przypadku mamy do czynienia z linią wyznaczającą podział między przestrznią ulicy i muzeum, życia i sztuki, aktywnością i kontemplacją, tym co postępowe i tym co konserwatywne. Dla dyrektora, jak już wiemy, jest to linia między sacrum i profanum, kulturą niską i wysoką, albo nawet kulturą w ogóle a jej brakiem. Często z trudem przychodzi nam pojąć podstępną logikę paradoksu, której artyści tacy jak Gormley używają do uzyskania efektu wielowymiarowości i artykułowania sprzeczności. Tę strategię wykorzystuje Gormley do prowadzenia dialogu z historią i refleksji nad teraźniejszością. Poprzez stworzenie każdemu możliwości zajęcia miejsca na pustym cokole, pośród pomników przeszłości, podnosi codzienne życie do rangi zajmowanej kiedyś przez monumentalną sztukę, pozwalając nam zastanawiać się nad znaczeniem jednostki we współczesnym społeczeństwie. Paradoks polega na tym, że konsekwencją takiej metody działania jest akceptacja historii bez konieczności negowania współczesności, kontemplacja bez odrzucania aktywnego życia. Można być uczestnikiem i obserwatorem jednocześnie, rozwiązać paradoks i nadal w nim tkwić. I – jak mówi Gormley – „wszystko to może być tragiczne, ale może być również śmieszne”.
Wojciech Goczkowski Tłum przed National Gallery zawsze wydawał mi się interesujący. Manifestacje, zgromadzenia, spektakle, religijne sekty, turyści, dzieci, piłkarscy kibice. Okazuje się jednak, że to, co fascynujące z punktu widzenia uczestnika zgromadzenia, zaczyna budzić dezaprobatę z wysokości okna gabinetu dyrektora. Pewnie nie byłoby z tym żadnego problemu, gdyby nie był to gabinet dyrektora National Gallery, a osobą doświadczającą przykrego uczucia niechęci i dezaprobty do ludzi jeżdżących na lwach i wspinających się na kolumnę Nelsona, nie był sam dyrektor tego Muzeum. Atmosfera cichych sal muzealnych dla większości osób nie wytrzymuje rywalizacji z żywymi, ekscytującymi obrazami ulicy wielkiego miasta. W muzeum panuje porządek, na ulicach chaos. Instytucje te rzadko trafiają na pierwszą stronę gazet. Zwykle znajdują się gdzieś na marginesie wiadomości o świńskiej grypie i spotkaniu Obamy z Miedwiedjewem. Za sprawą budzących wątpliwości wypowiedzi dyrektora National Gallery zamieszczonych na łamach The Times i artystycznej akcji Antony Gormley’a, tym razem było inaczej. Nie można sobie wyobrazić lepszego wprowadzenia w przestrzeń publiczną artystycznego projektu Gormley’a One and Other niż to, które zapewnił artyście Nicolas Penny. Udzielając wywiadu dziennikarzom, ujawnił co myśli o ludziach przychodzących na Trafalgar Square i o pomyśle ustawiania ludzi na pustym cokole przed Muzeum. Jego zwierzenia były wystarczająco kontrowersyjne, aby trafić na pierwszą stronę Timesa. Cała sprawa jest dosyć zabawna i przypomina scenariusz medialnego spektaklu. Role zostały precyzyjnie określone i przydzielone. Po jednej stronie sporu mamy Narodową Galerię, czyli konserwatywną instytucję zajmującą się sztuką dawną (bohater negatywny), która– jak mówi definicja – „gromadzi, chroni i udostępnia”. Po drugiej stronie, „samotnego”, współczesnego artystę (bohater pozy-
Jak pięknie być sobą Paulina Kurc Dziesięć lat temu pusty cokół w północno-zachodniej części placu Trafalgar Square został oddany artystom. Nie dosłownie. Co jakiś czas pojawia się na nim rzeźba zamówiona u znanego twórcy. One & Other to projekt Antony Gormleya. Pomysł znanego rzeźbiarza jest prosty. Przez cały sezon letni, 24 godziny na dobę różne osoby zajmowały Czwarty Cokół na Trafalgar Square. Każdy kto ukończył 16 lat i przebywał w Wielkiej Brytanii mógł wziąć udział w tym – jak się o nim pisało – „niezapomnianym artystycznym eksperymencie”. Wybrana osoba przez godzinę mógła na podwyższeniu robić co jej się żywnie podobało. Projekt dopracowany w każdym szczególe – na specjalnej stronie internetowej www.oneandother.co.uk można znaleźć o nim wszystko – łącznie z relacją na żywo i możliwością wysłania znajomemu e-kartki, a na www.skyarts.co.uk umieszczane były „skróty” z każdego tygodnia. Nie trzeba być na placu, żeby być na bieżąco, nie trzeba być w Londynie, nawet nie na Wyspach... Po co to wszystko? Gormley mówi, że chodzi o
portret Wielkiej Brytanii, o uwznioślenie zwykłego życia, a monumentalność przedsięwzięcia pozwoli oddać różnorodność i indywidualność postaw we współczesnym, brytyjskim społeczeństwie. To ma być kwintesencja demokratyzacji sztuki. Artysta ma pomysł, ale dopiero ludzie czynią go realnym. Czy to jest sztuka? Gormley odpowiada – a kogo to naprawdę obchodzi? Być może ma więcej wspólnego z teatrem albo antropologią? Liczy się to, że projekt jest silnie obecny w przestrzeni publicznej, i – jak chce artysta – może pozwoli odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być człowiekiem. Problem demokratyzacji sztuki nurtuje artystów od niemal stu lat. Już twórcy związani z pierwszymi awangardowymi ugrupowaniami na początku XX wieku mówili o sztuce, która opuszcza mury pałaców, kościołów, muzeów i wychodzi na ulicę. O sztuce , która przestaje być elitarna, a zaczyna być dostępna każdemu – w pociągach, tramwajach, jadłodajniach, fabrykach, kawiarniach i na PLACACH. O sztuce, w której każdy może być artystą, pisał już w 1921 roku polski poeta futurystyczny Bruno Jasieński. Ta „rewolucja” trwa nadal. Są artyści specjalizujący się w tzw. projektach publicznych. Z reguły jest w nich organizowana pewna prze-
strzeń, a pojawiający się w niej ludzie swoim zachowaniem tworzą „dzieło”. Czasem są to zupełnie zwyczajne przestrzenie. Na przykład polska artystka, Joanna Rajkowska, zaproponowała warszawiakom „Dotleniacz” – staw na placu Grzybkowskim. Można było przy nim usiąść i pooddychać... Pytanie pozostaje, co „zwykłym” ludziom (w przeciwieństwie do „niezwykłych” artystów i „niezwykłych” krytyków) daje obcowanie z takimi projektami? Czy „zwykli” ludzie naprawdę takiej sztuki pragną? Może tak. Czy sztuka jednak nie zgubiła się gdzieś po drodze? A może w gonitwie za codziennością, niecodzienność – elitarność sztuki zaczyna być Świętym Graalem? Zastanawiam się, czy projekt Antony Gormley’a nie stał się po prostu reality show? Udostępnienie relacji w internecie wzmacnia to odczucie. A jeśli tak nie jest, to czy w takim razie sztuką publiczną była akcja zrealizowana w ramach brytyskiego programu o modzie Trinny and Susannah Undress the Nation? Tam również pojawił się przekrój brytyjskiego społeczeństwa – sto kobiet o różnych typach budowy ciała. Zostały one zaproszone do stworzenia żywego rysunku – żeńskiej wersji Dłu-
giego Człowieka z Wilmington. Projekt był efemeryczny, został zarejestrowany, pokazany w telewizji i spotkał się z żywą dyskusją publiczną. Podglądam akcję Gormleya oddalona o ponad 1500 kilometrów. Czy wzięłabym w niej udział, gdybym mogła? Nie. Czy będąc w Londynie poszłabym zobaczyć go na Trafalgar Square? Pewnie tak. Nie jestem przekonana, że zająłby mnie bardziej niż mim w Wiedniu przebrany za postać z epoki, czy kozak grający na bałałajce w Gdańsku. Ot – ubarwione życie ulicy. Oglądając w internecie relację na żywo odnoszę też wrażenie, że tak traktują całą akcję i ludzie w Londynie. Czy jest ktoś, kto z własnej, nieprzymuszonej woli zobaczy wszystkie wystąpienia? Czy jest to w ogóle fizycznie możliwe? Czy to portret, którego nikt nie jest w stanie zobaczyć? Czy to synteza społeczeństwa, której nikt nie jest w stanie objąć? Wreszcie, czy to uwznioślenie codzienności i zwykłego człowieka, jeśli nikt go już nie chce słuchać, nikt oglądać? Jaka demokratyzacja sztuki, jeśli tworzy ich tak wielu, że są bezimienni? Jaka demokratyzacja sztuki, jeśli tych wielu everymanów sprawia, że pamiętamy jednego – pomysłodawcę? Jak pięknie być sobą – tym zdaniem kuszą reklamy znanej firmy kosmetycznej. O ironio, nikt nie chce nas oglądać jako takich – to po prostu motto marki. Nic więcej. Gdy usłyszałam o projekcie Gormleya, te słowa przyszły mi na myśl.
22|
10 października 2009 | nowy czas
wędrówki po londynie
Ze Streatham do Crystal Palace Rafał Zabłocki Dzielnica Streatham w południowym Londynie nie ma obecnie zbyt wiele do zaoferowania. Rzędy typowych angielskich domków ciągną się po obu stronach hałaśliwej głównej ulicy. Streatham miało jednak swoje pięć minut świetności w XVIII wieku, kiedy odkryto tu lecznicze źródła, co sprawiło, że zaczęli wprowadzać się tutaj bogaci mieszczanie szukający w zielonej podmiejskiej oazie ucieczki przed zgiełkiem Londynu. Ślady tej świetności można dziś odkryć w Rookery Gardens – pierwszym przystanku naszej wycieczki. Jest to wyjątkowo malowniczy ogród, nazwany tak od posiadłości Rookery, do której kiedyś przylegał. Nad jego centralną częścią góruje 200-letni cedr, za którym rozciągają się ogródki skalne, klomby i oczka wodne. Nieopodal stoi studnia będąca niegdyś źródłem wody mineralnej, której jedna szklanka była podobno tak dobra jak trzy szklanki z konkurencyjnego uzdrowiska w Epsom. Z Rookery Gardens udajemy się dalej na zachód, by po kilku minutach stanąć u bram Biggin Wood. Trasa prowadzi przez środek lasu, który jest już jednym z ostatnich ocalałych fragmentów Wielkiego Północnego Lasu, niegdyś porastającego okoliczne tereny. Po opuszczeniu Biggin Wood czeka nas jeszcze dobre 20 minut marszu wzdłuż trasy Capital Ring, by w końcu znaleźć się w parku Crystal Palace. Koniecznie trzeba zobaczyć tu dinozaury znajdujące się w południowo-zachodniej części parku i nieczynną stację kolei – jest dobrze ukryta! Żeby zdobyć namiary najlepiej wpisać w Google Crystal Palace high level railway station. Warto także przejść się do Herbacianego Labiryntu (Tea Maze) albo po prostu odpocząć na trawie podziwiając widoki (park położony jest na wysokim wzniesieniu). Ja zaś chciałbym się skupić na tym, czego w parku już dziś nie ma, czyli na Kryształowym Pałacu, który stał w jego północnej części do 1936 roku, kiedy to spłonął w gigantycznym pożarze. Pałac początkowo stał w Hyde Parku, a zbudowany został na potrzeby Wielkiej Wystawy Osiągnięć Przemysłu Wszystkich Narodów. Zaplanowana na 1851 roku wystawa w Londynie miała być pierwszą wystawą międzynarodową, a swoim rozmachem miała przyćmić wszystkie dotychczasowe. Pałac zaprojektował Joseph Paxton (jego popiersie stoi dziś w centrum parku), mając na to tylko dziewięć dni. Paxton był synem rolnika, który ciężką pracą doszedł do stanowiska głównego ogrodnika w posiadłościach Duke of Devonshire. Był także architektem-samoukiem. Projekt, który nakreślił, genialny w swej elegancji i prostocie, był
W świątyni wolnego handlu znalazło się także miejsce dla sztuki. Rewolucja przemysłowa obeszła się ze sztuką surowo, a wystawa była tego dobrym przykładem. Jak skomentowała jedna z ówczesnych pisarek: „Jeśli z Wielkiej Wystawy można wyciągnąć jakiekolwiek wnioski na temat smaku, to tylko takie, że sztuka w rękach pokolenia sławiącego pieniądz i mechanizację gwałtownie obniża loty”. Wystawiane meble przeładowane były niezgrabnie wykonanymi ozdobami. Nie lepiej prezentowały się rzeźby. Część przyciągała zwiedzających tanią zmysłowością i tytułami mogącymi przywodzić dziś na myśl kiepskie filmy erotyczne (Grecka niewolnica, Zaskoczona nimfa, Wystawiona na sprzedaż, Andromeda obnażona przed morskim potworem, Ewa i wąż itd.) Inne raziły kiczowatym sentymentalizmem (Nieszczęśliwe dziecko, Chłopiec zaatakowany przez węże, Zakochany lew). Znalazło się także miejsce dla siedmiometrowej statuy królowej Wiktorii, posągu Księcia Walii jako pasterza i rzeźby przedstawiającej ludzi grających w bilarda. Wystawa okazała się olbrzymim sukcesem, w ciągu trzech miesięcy odwiedziło ją sześć milionów ludzi. Po jej zakończeniu Pałac rozebrano i przeniesiono z Hyde Parku do Sydenham, gdzie zamieniono go w park rozrywki. Dzisiejszy park był niegdyś olbrzymim ogrodem rozciągającym się u podnóża pałacu. Na miejscu straszącego dziś brzydkiego betonowego kompleksu
rozwinięciem projektu szklarni dla lilii wodnych, którą wymyślił niedługo wcześniej. Zaś konstrukcja samej szklarni, z jej przeszklonym, gwiaździście żebrowanym sklepieniem wspartym na kolumnach, była wzorowana na użyłkowaniu liścia lilii. Efektem była lekka, przestrzenna konstrukcja, która dodatkowo była tania, szybka w budowie, a po wystawie można ją było łatwo zdemontować. Budowa ruszyła pełną parą i dziewięć miesięcy później królowa dokonała uroczystego otwarcia największej wystawy świata. Nawet dziś opisy tego, co zwiedzający mogli zobaczyć w Kryształowym Pałacu brzmią jak opowieści z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. „The Times” pisał o zwiedzających: „Wielu z nich widziało już wcześniej wspaniałe widowiska... ale nie widzieli niczego, co można by porównać z tym... Dookoła, pomiędzy nimi i ponad ich głowami wystawione na pokaz zostało wszystko co użyteczne i piękne w naturze i sztu-
Od góry: The Rookery – ślady dawnej świetności Streatham; Crystal Palace na starej widokówce; prehistoryczn e stwory zamieszkują nad jeziorem w południowej części parku Crystal Palace; pozostałości nieczynnej stacji kolejowej Fot. Rafał Zabłocki
ce. (…) Dla niektórych wyglądało to jak nadejście dnia, kiedy wszystkie epoki i strony świata zgromadzą się dookoła Tronu Stwórcy.” Na dwudziestu kilometrach stoisk wystawiano wszystko – od tkanin i instrumentów muzycznych przez przyprawy, wina, olbrzymie maszyny, parowozy i powozy, po meble i dzieła sztuki. Była to Wielka Wystawa osiągnięć wolnego rynku, niosącego pokój i dobrobyt narodom. Nie przeszkodziło to, by Birmingham wystawiło całe zestawy kajdan, łańcuchów i okowów na eksport do południowych stanów USA. Duch XIX-wiecznego kapitalizmu najpełniej objawił się chyba w dziale z bronią, gdzie prezentowano „12-szylingowy karabin zaprojektowany specjalnie w celu wymiany z afrykańskim tubylcem, a obok drugi model, którym można było tego tubylca zastrzelić”. Wystawiano też tak dziwne eksponaty jak łóżko, które o wyznaczonej godzinie zsuwało śpiącego na podłogę, czteroosobowe pianino czy próżniową trumnę powstrzymującą rozkład zwłok – produkty epoki, gdy każdy mógł zostać wynalazcą.
sportowego i parkingu znajdowały się gigantyczne fontanny. Pałac ze zmiennym powodzeniem zapewniał rozrywkę przez 80 lat, aż do 1936 roku, kiedy to nieszczęśliwie spłonął. Dziś nie zostało z niego prawie nic. Pozostaje nam podziwiać go na starych fotografiach dostępnych także w internecie. Gorąco polecam również książkę The Crystal Palace Patricka Beavera, można ją wypożyczyć w niektórych bibliotekach.
Przedstawiona w tym artykule trasa spacerowa jest częścią szlaku Capital Ring, dokładną mapę można znaleźć na stronie www.walklondon.org.uk, jest to odcinek nr 4, ze Streatham Common do Crystal Palace
|23
nowy czas | 10 października 2009
wędrówki po świecie
Kartka z Singapuru
Dlaczego w Singapurze nie można żuć gumy, wszystkie budynki wyglądają jak nowe, a prezydent jeździ meleksem? Niektórzy twiedzą, że to tylko zdrowy rozsądek, inni że Tygrys Wschodu właśnie tak wygląda. Małgorzata Białecka W niedzielne popołudnie, w czasie gdy przypada Hari Raya (środek września), czyli jedno z najważniejszych świąt islamskich, prezydent Singapuru otwiera bramy swojego prezydenckiego pałacu dla zwiedzających. Sellapan Ramanathan – prezydent Republiki Singapuru od dziesięciu lat – nie przypomina w żadnym sensie typowego europejskiego prezydenta. Kolejka do pałacu jest dość długa, ale wejście jak zawsze przebiega sprawnie. Uiszczamy symbolicznego dolara za bilet, który jest jednocześnie dotacją na fundację pomagającą dzieciom. Przechodzimy przez bramkę bezpieczeństwa wykrywającą metal, jednak nie mamy poczucia wynoszonego często z kontroli osobistej na lotniskach – tu jak najbardziej jesteśmy mile widziani. Za bramą rozciąga się malowniczy ogród, u jego szczytu stoi kolonialny budynek – pałac prezydencki. Nagle na drodze pojawia się kilka osób torujących przejazd dla dwóch meleksów, w jednym na przednim siedzeniu siedzi sam prezydent i uprzejmie macha do mijanego tłumu. Nie chronią go żadne szyby kuloodporne, wokół samochodu biegnie tylko czterech ochroniarzy. Dla Singapurczyków to dość normalne – dlaczego mieliby być agresywni w stosunku do własnego prezydenta – żyje im się przecież jak w raju.
Słońce nad Singapurem Gospodarczy sukces tego maleńkiego państwa-miasta rozpoczął się niecałe dwadzieścia lat temu. Widać to gołym okiem. W ciągu tych lat wieżowce najważniejszych korporacji na świecie rosły jak grzyby po deszczu właśnie w Singapurze. Zrujnowane kolonialne budynki zyskały nowy wygląd i nowe zadania, tereny portowe stały się miejscami rozrywki i rekreacji w sobotnie wieczory. Choć czasami ma się podejrzenia, że to nieco policyjny ustrój, przestępczość jest tu marginalna – portfel można zostawić na stoliku w kawiarni, a będzie tam jeszcze leżał po godzinie. Ludzie są dla siebie uprzejmi i nie mają problemu z zaadaptowaniem kolejnych przepisów regulujących zasady życia w ich państwie. Europejczycy kiwają głowami – to jest możliwe tylko w Azji. Singapur liczy zaledwie 710 km2 i ma niecałe cztery miliony rdzennych mieszkańców, plus jeden milion cudzoziemców. Jego powierzchnia
powiększa się corocznie dzięki zasypywaniu kolejnych mierzei między mniejszymi wyspami na oceanie. Jest państwem wielowyznaniowym z niespotykaną tolerancja dla każdej religii. Rządzącą nim Partię Akcji Ludowej trudno skojarzyć z jakimkolwiek odpowiednikiem z Europy – obecnie opozycja prawie nie istnieje – poziom życia mieszkańców jest jednym z najwyższych na świecie. Sprawnie więc można wprowadzić w życie kolejne przepisy. Singapur kieruje się silnie polityką czystości i higieny w miejscach publicznych. Na ulicach i w metrze nie wolno jeść, pić i rzuć gumy do żucia. Za wyrzucenie papierka na chodnik grozi wysoka kara – mimo że w pobliżu nie widać policji, kamery CCTV zarejestrują nasz najmniejszy ruch. Za posiadanie narkotyków grozi kara śmierci. Egzekucje wykonuje się nawet na cudzoziemcach, którzy przebywają na terenie kraju turystycznie, a zostali złapani z używką. W wielu miejscach nie wolno też palić. Dla Europejczyka to nie do pomyślenia, dla Singapurczyka to zdrowy rozsądek.
świecie. Szczytem rozmachu i ukoronowaniem nowego wizerunku Singapuru jest park rozrywki i sztuczne plaże na wyspie Sentosa. Pierwotnie Sentosa miała być ekskluzywną dzielnicą najbogatszych mieszkańców Singapuru. Jednak jak się okazało bogaci wcale nie zapragnęli zamknąć się w murach singapurskiego Beverly Hills, znaczną więc część wyspy zajęły hotele, usypane złotym piskiem plaże i kolejne miejsca rozrywki ,takie jak Luna Park czy świetny „podwodny świat” i laguna delfinów. Na Sentosie warto zwiedzić Fort Siloso, w którym zapoznać się możemy z krótką historią Singapuru, a głównie z czasami japońskiej okupacji. Sentosa w wielu miejscach wzbudza silne skojarzenia z atrakcyjnymi miejscami w Europie. Choćby podejście pod punkt widokowy w statule Merliona (rybę z głową lwa) – symbol kraju – przypomina park Gaul z Barcelony. Całość olśniewa blaskiem i luksusem, a wszystko to w cenie biletu kolejki miejskiej, którą w kilka minut przejedziemy nad powierzchnią wody, przedostając się na Sentosę.
azjatycki lew
jak w raju
Pałac prezydencki wydaje się mały i dość skromny. Zwiedzającym udostępniono sale na parterze, w których odbywa się wystawa prezentów podarowanych prezydentowi w czasie oficjalnych wizyt przez inne głowy państwa – na jednym ze stołów dumnie prezentuje się kryształ z wygrawerowanym pałacem prezydenckim w Warszawie. Istana – tak się nazywa siedziba prezydenta w Singapurze – to budynek zbudowany w połowie XIX wieku przez Brytyjczyków. Służył w tamtym czasie za siedzibę gubernatora wyspy. Skończono go dokładnie na czas wizyty drugiego syna królowej Wiktorii. Budynek jest utrzymany w stylu kolonialnym i przypomina wiele innych zaprojektowanych w tamtym czasie przez brytyjskich wojskowych architektów. Jak wszystko w Singapurze Istana została odnowiona w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku i cieszy się obecnie nową świetnością. Podobnie całkowitej restauracji poddano inne budynki kolonialne, takie jak obecny budynek Muzeum Cywilizacyjnego Azji II i Hotel Raffles. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w Singapurze nie ma jednego starego zaniedbanego budynku – nawet zabytkowe kamieniczki w Chinatown zyskały nowe fasady i wyglądają niepodobnie do innych jakie możemy spotkać w Chinatown na całym
Singapur jest wyjątkowy również z uwagi na sentyment związany z czasami kolonialnymi. Stało się tak dzięki Brytyjczykowi sir Stamfordowi Rafflesowi, który najpierw wydzierżawił wyspę od sułtana Johoru, a później ją kupił, by stworzyć tu port stanowiący konkurencję dla panoszących się w tej części Azji Holendrów. Dla Singapurczyków był to więc początek prosperity – port na ich wyspie stał się jednym z najważniejszych na świecie. Okres rozkwitu przerwała II wojna światowa i okupacja japońska, w czasie której eksterminacji poddano znaczną część ludności. Singapur odłączył się od Malezji w 1965 roku – od tego czasu datuje się początek współczesnej państwości tego kraju. Przy okazji przypadających w tym roku 44 urodzin państwa wiele cen spadło właśnie do poziomu 44 dolarów singapurskich (1 Euro = 2 SGD) – mieszkańcy są dumni z tego, co w czasie ostatnich dziesięcioleci sami zbudowali – świętują więc z rozmachem. Poziom życia w Singapurze należy do jednego z najwyższych na świecie. Przeciętna singapurska rodzina (2+2) mieszka w apartamentowcu zwanym kondominium (odpowiednik ekskluzywnego wieżowca) w mieszkaniu zaopatrzonym w klimatyzację, dwie łazienki i pomieszczenie dla maid, czyli pomocy domowej
rekrutującej się zwykle z pobliskich uboższych krajów jak Indonezja czy Filipiny. Obostrzenia związane z emisją spalin sprawiły, że jeśli Singapurczycy posiadają samochód jest to zwykle dość nowy model japoński, jednak wiele kondominiów ma w swej ofercie możliwość niedrogiego wypożyczenia samochodu. W ten sposób oszczędza się przestrzeń parkingową budowaną zwykle pod apartamentowcami. Na dachach wielopiętrowych parkingów powstają korty tenisowe i boiska. W ramach jednego strzeżonego osiedla kondominium (zwykle to trzy wieżowce) jest też odkryty basen i siłownia dla mieszkańców. Sukces ekonomiczny Singapuru oparty jest na ogromnym zaangażowaniu w pracę – przeciętnie pracuje się 10 do 12 godzin dziennie. Choć sami Singapurczycy nie podejmują się już wykonywania trudnych prac fizycznych. np. na budowach zatrudniając rzesze pracowników najemnych z państw sąsiedzkich. W Singapurze place budowy nigdy nie zasypiają – panuje system zmianowy 24 godziny na dobę. Singapur nie posiada żadnych bogactw naturalnych, buduje jednak swoją potęgę w oparciu o port i nowe technologie. Wszyscy mieszkańcy zdają się bezgranicznie być zaangażowani w umacnianie silnej pozycji kraju – obdarzają ogromnym zaufaniem władze państwowe, które z kolei są lojalne wobec ludności wypłacając co roku nadwyżki budżetowe w oparciu o sprawiedliwy podział na konto każdego obywatela. Singapur zaskakuje jeszcze wieloma rzeczami. Po ucieczce jednego z czołowych terrorystów z lokalnego więzienia każdy z obywateli otrzymał jego rysopis na własny telefon komórkowy. W restauracji wystarczy położyć papierową serwetkę na stoliku na znak rezerwacji i pójść do baru – nikt nas na pewno nie podsiądzie. W parku w centrum miasta jest też Speaker’s Corner – dla osób, które chciałyby wyrazić swoją krytyczną opinię na jakiś temat. Tekst jest zawsze poddawany cenzurze i nie zezwala się na krytykowanie władzy, religii i naruszanie czyjegoś dobrego imienia – zwykle więc brak chętnych do manifestowania swoich poglądów. Singapurczycy są bardzo dumnym narodem i silnie strzegą swojego państwa – cudzoziemcy nie mogą przebywać na terenie Singapuru dłużej niż trzy miesiące bez wizy, po utracie pracy mają dwa tygodnie na opuszczenie kraju. Wciąż jednak przybywa Europejczyków zafascynowanych Singapurem.
24|
10 października 2009 | nowy czas
|25
nowy czas | 10 października 2009
agenda
agenda
Zosia ponders on Scottish soil
Sophia Butler
I
nstead of waking up to the smell of percolating coffee and hot chocolate for my darling Scotsman, I find myself nervously reaching for a cigarette and listening for sounds of life from the other room. Despite our knowledge on dealing with issues, we have been taking them as they arise to separate bedrooms for a night of sulking… Nothing. Ross must have already gone to work. It is a lonely morning walk with the dogs for me, full of speculation on what he is thinking, when he will come home and how we will melt the ice. I throw myself into housewife tasks to escape my thoughts. After a long wait, Ross walks into the kitchen, we both try to remain composed because the moment feels like it requires severity, so we turn our faces away to smile (because really, we are pleased to see each other). Slowly we begin to talk, awkwardly at first, testing the waters – is it safe to be vulnerable? It is a unanimous decision and we clear the air. As Ladyholm becomes a repository for our memories, slowly collecting our laughs, tears and moments, I think about how many other
people’s fates these walls hold. Our neighbour, a charming old man who lives just over the bridge, quenched our curiosity with some local knowledge. A mother and daughter lived at Ladyholm until a disagreement led them not to speak to each other for years. The daughter emigrated to Australia. She refuses to sell the house, insisting on renting it until she passes, when she wishes it to be donated to charity. Now we have become familiar with the place, I have begun to observe the neighbours and I am wondering if the people make the place or vice-versa? We have situated ourselves in our vision of paradise; rolling, green hills, ancient, twisted trees and wide open spaces which dwarf our existence. Yet, rather than the cheery, ruddy-cheeked country-folk I imagined to inhabit these pastures, I find our hamlet to be composed of eccentric and mysterious individuals. The farmer for example, who drives his tractors at 70 miles per hour around tiny country lanes, wearing an expression which suggests he only eats raw lemons and he would rather-run-you-down-than-stop-for-you-if the law did not expressly forbid it. I spotted the Lady of the near-by manor at the petrol station. She sat, clasping her hands over her purse in her lap in a vintage BMW, waiting for the man I know, thanks to the neighbour, to be her exhusband (they continue living together although they are now divorced). She is a beautiful and dignified blond woman; in white driving gloves and a silent inaccessibility she wears around her like a crown. Her ex-husband is a gentle man whom we once chanced upon, happily cutting the bushes to make park-like paths between fields where we walk our dogs. I had often wondered who maintained these secret gardens only for the pleasure of the rabbits and foxes. When I first moved to Scotland, at 18, having finished college, I imagined that I would find a land full of beautiful and courageous Mel Gibsons, as in Braveheart. Unfortunately, this was not the case. My father lives near an
uneventful and grey town, which is considered rather large because it has shops on both sides of the road! This was a complete culture shock. I came face-to-face with the reality of people who far from living the country dream, live in city-sized houses or flats, surrounded by wilderness. They have none of the quirks of city life; one disco, a few pubs, a handful of shops and none of the advantages of country life with small or non-existent gardens. In this corner of the world the government pay for people to complete their driving licence, because without one, it is impossible to live. As it turns out, I was not too far fetched with those fantasies of Braveheart, it just took a few years to find. On a routine trip to the Tesco in our nearest big town, I discovered that I was rubbing shoulders with history – on the main street in the town of Lanark, there stands a statue of William Wallace himself (temporarily behind scaffolding). The plaque on the same church testifies to holding the marriage ceremony of Wallace and his beloved Marian Braidfute. Wallace was an outlaw and it seems, after further research, a bit of a rogue-come-national hero. So how did the younger son of a Scottish Knight gain a title of notoriety through history? Scotland was conquered in 1296 by the English, unsurprisingly resentments did not take long to surface as many Scottish nobles were imprisoned, taxed and expected to serve King Edward I. In the revolts that broke out all over Scotland, William Wallace became a leader by slaying William Heselrig, the English Sheriff of Lanark. Many other military successes against the English followed and Wallace was knighted and named Guardian of Scotland for his achievements. Naturally, the English history books chronicle Wallace as a brutal and barbarous outlaw, because history is written by the victorious. For variety in socialising, we walk oour dog Caine along the very banks of the Clyde where Wallace took shelter from the British. On one of
these walks, secretly hoping that Caine would find a girlfriend, I strayed into New Lanark and discovered the legacy of Robert Owen. Owen was a social pioneer who believed in the equal education of all
nocami, potem śpi i znów biegnie do pracy. – Jeszcze mi nie zapłacili – mówi, pociągając wymiętoszonego peta. – Podobno trzymają kasę w depozycie nawet trzy miesiące. W razie czego ujawnię się i zażądam natychmiastowej wypłaty. Zibi z dnia na dzień jest coraz bardziej blady i kurczy się, jakby go ukradkiem po trochu ubywało. Przemyka mi przez głowę myśl, że jest chory, ale przeganiam ją, nie chcąc życzyć mu źle. Kręcę z niedowierzaniem głową. Bogu niech będą dzięki, że ryję w ogródkach, roznoszę Archiemu ulotki i czasem łapię zlecenie specjalne – wymaluj, wynieś, posprzątaj. – A Lolek? – Daj mi z nim spokój! Nie zatrudnił się razem ze mną i zamieszkał na innym squacie. Może zagramy w karty? – Może kiedyś. – No, to jakbyś chciał, daj znać. – Dobra. Znikam u siebie, ale to nie koniec pogawędki. Po chwili Zibi puka delikatnie i wkłada głowę w drzwi, tak śmiesznie, metr nad podłogą. Musi się tak przechylać, że jakby go ktoś kopnął w dupę, poleciałby z pewnością pod okno. – A w co lubisz grać? Matko jedyna! Ja tylko wstępnie wyraziłem chęć uczestnictwa w największej partii karcianej na Wy-
spach, a on już chce ją aranżować. – Brydż, 66 i dureń – mówię na odczepnego. – Reszta mnie nie interesuje. – Fantastycznie. Mogę cię nauczyć kanasty i remika. – Super. Znam wszystkie gry, ale dla świętego spokoju rżnę idiotę. Brakuje nam już tylko Monopoly, znanego na wschodzie Europy jako Eurobiznes. – Jestem u siebie, jakby co... – Sorry, Zibi. Dziś palę gałęzie. – Kiedykolwiek! Czeeeeeeekam! Z trudem powstrzymuję głęboki wydech i wypuszczam powietrze na raty. Wreszcie zostaję sam. W Drammen nad Oslofjordem graliśmy namiętnie w każdy weekend, ale tworzyliśmy paczkę w miarę zgranych kolesiów. Braliśmy skrzynkę zużytych butelek po Tuborgu i szliśmy wymienić je na pełne. Poważna gra w karty to intymna sprawa, zabawa dla przyjaciół. Nic do Zibiego nie mam, ale też nie czuję się zdolny do otwarcia na wspólną rozgrywkę. Bez trudu znajduję właściwy dom. Miła pani prowadzi mnie na tył ogrodu i pokazuje w czym rzecz. Stos iglastych gałęzi i grubych pniaków zapowiada dłuższą robotę, niż umyśliła sobie polska landlady. Mówię jej o tym, więc każe mi zrobić, co się da.
– Życzy pan sobie coś do picia? Wodę, może piwko? –Piwko będzie ok. – A co jeśli pan się upije i będzie wolniej pracował? – Proszę zrobić, jak pani uważa... Pieprzona, polska tradycja. Czy rozsiani po całym świecie chłopcy znad Wisły nie mogliby zrobić czegoś odwrotnego? Dostać piwo, zrobić szybciej, zapracować na wspólną renomę? Pewnie nie mieści im się to w głowach. Obserwuję ich co dnia i nie mam dobrych wieści. Za każdym razem wypadają grubo poniżej średniej światowej. Nawet idąc do mojej landlady, stałem na przejściu z dwoma burakami. Mięśnie, jak u największych kurczaków przed wizytą w rzeźni, ale słyszał ktoś o móżdżku z kuraka? Może móżdżusiu? Móżdżeńku? Nie ma mowy. Są jak te kuraki. Suną taśmą w stronę przeznaczenia, myśląc, że raj istnieje. Tych dwóch weszło na drogę, bo czerwone światło zdało im się zbyt upierdliwe. Wleźli komuś pod koła i klęli paskudnie, że nie chce ustąpić im pierwszeństwa, tylko jedzie, jak przykazały przepisy. Landlady ostrzegła mnie, że był już u niej taki jeden ziomek, który spalił nie tylko furę gałęzi, ale również większość gałęzi pobliskich drzew. Dlatego jestem ostrożniejszy. Mam do wyboru stosy
›› Above: the falls of River Clyde at New Lanark; right: the handsome couple; bottom right: Owen's Plaque. Fot. Zosia & Ross
men, discounting race, colour or creed. He not only envisioned an egalitarian model of society, but he went a long way towards creating it by establishing New Lanark as a model community. Owen created a version of the Industrial Revolution which was mutually advantageous. New Lanark was the first to have an Infant School, a crèche for working mothers, free medical care and comprehensive education. The inhabitants of the town also benefited from concerts, dancing and nature. It is well worth a visit, attracting many visitors each year and offering an award winning visitor centre. The little houses are identical and plaques with Owen’s creed are to found around each corner, one reads: It is therefore in the interest of all that every one, from birth, should be well educated, physically and mentally, that society may be improved in its character. I was recently at a highland dance organised for tourists, in which my cousin, a professional student of ballet was participating. Unfortunately, many of the Scots are guilty of perpetuating a hatred of the English, as evidence here. The show was traditional, filled with the haunting and resounding chime of bag pipes and punctuated by anti-English jokes. Although these never fail to draw a laugh from the tourists, I am wondering if there is any point in propagating a history so bloody and so far behind us. Thankfully I have not come across many negative responses once I open my mouth, which cannot hide it’s London roots. Scottish people on the whole are very friendly and charming with their reputably sexy accents. The Scots were once a famed fearless and tribal society whose power lay in their courage and strong traditional family bonds. I wonder then, how such an awesome people have been unable to forget the past and embrace the future. Why is it that heroes such as Braveheart are all anyone remembers and not the prophetic Robert Owens? Our darling dog Caine has found love at last. Apparently all those years of bachelor status did nothing to reduce Caine’s charm and good looks. His lady is named Blue and she is a 20-month old black and tan bitch. Caine, the old devil surprised us by finding such a young mate compatible. Blue came to us as a rescue from the Dobermann Welfare Asssociation, she could no longer be kept in her home because her sister, a brown dobermann like Caine, was quite neurotic, which resulted in fighting and
vet’s bills for her former owner. Blue’s desire for closeness is illustrated by her constant attempts to climb into Caine’s bed with him. Unfortunately we have not made this particularly easy for them because Blue’s bed is in the pantry and Caine’s is not big enough for the two of them. Watching the two of them in their developing relationship has been a privilege, as their issues reflect our own. Ross and I were very speedy in taking the step of moving in together in our experiment. The advantage of this is that we are still learning so much about each other. The disadvantage of this is that we are still learning so much about each other! Proximity and the joys of cohabiting, eating off one another’s plates and taking up the whole bed delight and dismay both Caine and his master. Clearly Blue assumes that Caine desires the same amount of closeness as she does, which leads her to follow him from his bed to hers where he craves to be left alone. This is where his lifetime (nine years) of solitude begins to show. On the human dimension, it seems that there are similar disparities – everyone is from a different home and has various ideas about how things should be. Whilst I know I am a messy person, I despise dirt. Thankfully, we both have similar hygiene standards and Ross is extremely domesticated, loving cooking and not being shy of cleaning. I definitely belong to the hamster category of people who are unable to throw away accumulated stuff. Ross on the other hand has spent many years living the minimalist dream in bachelor pads. Clearly, there is some adjusting to do. I am incredibly messy, Ross is obsessively tidy – if we want to live together, which we do, how are we going to do it? The much over-used solution for happiness – compromise – springs to mind, but how exactly does the compromise happen? It is not enough to make a commitment to be more understanding. How do we reach a solution that is workable for us both? As much as I adore my country existence, there are occasional moments when I wonder what on earth I am doing in the middle of nowhere and how I ever thought I could survive here – far away from everything! It is in these moments, harried by the fluttering of my young heart, that I seek refuge on a bench at the foot of the garden where I can hear the river flowing, often in the company of a cigarette and a glass of wine. Ross’s sanctuaries are trips on the motorbike. Where he goes, I can only wonder, but he
returns sometimes after an hour, sometimes after a day’s trip, refreshed and full of energy. As I sit looking out into the viridescence of Scotland, I notice that not one, but three families of birds have colonised our roof. I am thrilled because I believe this to be an auspicious sign of good fortune and their twitters are to be heard each morning. The smatterings of their droppings are not as lovely, but I am willing to deal with this side-effect. Despite our eco-dreams, we have not quite managed self-sufficiency. Our own (plentiful) potatoes and courgettes alone cannot sustain us and we are forced to join the consumerist ways of our de-naturalised society in a weekly stock-up at the shops. However, some anonymous bundles have been arriving with our post, which have sustained us in our mission. Every couple of weeks, there appear tiny bundles, tied to the fence with our letters, (the house is still very much a work in progress and a letter box has not made it to the top of the priority list yet), squares of coarse linen, tied together with brown string. Each one contains tiny seeds, perfectly formed, of all shapes and colours. At first we thought it was a prank by our friends, but everyone swears to ignorance on the matter and it has been going on too long to be a joke. We are left wondering, by whose hand and with what intention these gifts are appearing. We take encouragement from them and they warm some silent recesses of our hearts and we feel deeply encouraged and seen in this undertaking.
Wokół mnie sami rumiani kolesie, z którymi można jedynie paradować w mundurku, przede mną perspektywa trzech tygodni w ich towarzystwie. Byłem zdruzgotany. Wkrótce jednak okazało się, że obóz to fantastyczna sprawa dla kilkunastoletniego chuligana. Kopanie latryn, pływanie kajakiem, zbieranie grzybów, wspólne śpiewanie przy ognisku, a zwłaszcza nocne pobudki i zabawa w podchody, to były wielkie przeżycia. Zaczynam pod nosem „Płonie ognisko i szumią knieje”. Doskonale pamiętam każdą zwrotkę, czyli gdzieś we mnie została romantyczna, harcerska dusza. Marny był ze mnie druh. Popalałem w ukryciu, lubiłem stoczyć pasjonujący pojedynek w stylu: zapasy i inne formy wzajemnego ściskania, bo nikt przecież po gębie się nie bił. Sama idea harcerstwa jednak mi się podobała, zwłaszcza odkąd przeczytałem „Kamienie na szaniec”, „Kolumbów” czy książki o batalionach „Zośka” i „Parasol”. Czas na „Rotę”. Śpiewam sobie i od razu komentuję. Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród – skoczym tylko na krótko do Londka nadoić funciaków. Nie damy pogrześć mowy – spikać będziem jeno w robocie. Polski my naród, polski ród, rycerski szczep piastowy. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz – za to da zarobić parę euro. Ni dzieci nam germanił – to jak bez szwargota-
nia znajdą w Reichu robotę? Pani Mario, pani się nie przewraca. Trumna ciasna, krzywdę sobie można zrobić. Samotna łza. Witaj, kropelko mojej szlachetnej polskości. Uwielbiam „Rotę”, ale na cholerę mi ona dwa tysiące kilometrów od domu, którego nawet nie mam. A do tego brzmi tak cholernie nie aktualnie. Dokładam drew i przysiadam na pniaku, by się sztachtąć parę razy i uspokoić. Charles Chaplin potrafił idealnie łączyć ciepły humor z pulsującą podskórnie tragedią – tak że śmiech przeciskał się przez łzy. Ja nie umiem. Zaraz wychodzi ze mnie prymityw. Zbliża się północ. Czas gasić ognisko i pożar wspomnień. Olewam królewską ziemię, ale że landlady nie dała piwa, mam za mało mocy gaśniczej w moim podręcznym strażaku. Idę pod dom. Ciemno, głucho, prawie słychać chrapanie. Na szczęście dostrzegam w mroku szlauch ogrodowy i jakąś miskę. Po piątym kursie nie widać ani jednej tlącej się iskierki. Zadowolony z siebie człapię opustoszałą ulicą. Obok mnie idzie Aneta w niebieskiej sukience i zgrabnych sandałkach. – I jak, mój idealisto? – Ciężko. – Ile odłożyłeś?
– Na metr mieszkania. – Cieniutko. Może byś poszukał stałej pracy. – Cały czas szukam. Chcę czegoś naprawdę na poziomie. – Masz pozdrowienia od naszych mam. – Dzięki. Skręcam w inną ulicę i Anety już nie ma. Fajnie tak czasem pogawędzić. W domu pusto i cicho. Nalewam sobie szklaneczkę wina za 2dwa funty i siadam do pisania. Moja londyńska epopeja liczy już czterdzieści stron.
As a teenager I always believed that age aided us in knowing when it is the right time to work things through and when it is the right time to say goodbye. Unfortunately, as I look around, it seems many people gain from age an ability to close their hearts sooner and say goodbye quicker, without any of the blind idealism and hope of youth which is necessary to maintain the magic of love. I am learning that talking lengthily about issues is the greatest testament to commitment. Every cross-road we come to provides us with the opportunity to walk another step deeper into facing the other and ultimately ourselves, because the other is a beautiful mirror for us, reflecting all our shortcomings and our qualities. The spare room has been banished as a method of avoiding issues, with a heavy padlock which can only be opened by two keys. Hopefully we have learned a lesson and we soldier on…
jacek ozaist
WYSPA [11] W domu pełno ludzi. Kręcą się i coś tam gawędzą. Na wiklinowym tronie siedzi Zibi. – Jak tam artykuł? – pytam, nie wiedząc, co mi za to grozi. Zbolała na ogół mina Zibiego robi się tragicznie żałosna. Nie ma BBC, polskiej gazety, ukrytych kamer i mikrofonów. Jest za to duży aparat cyfrowy, którego nie da się nigdzie ukryć. – Tam nie ma co pisać – mówi Zibi tonem wieloletniego rednacza powiatowej gazety. – Ludzie są zadowoleni i wszystko im jedno, że pracują na czarno. Niektórzy robią to już trzy lata. Nie widzę tu tematu na aferę. Popracuję miesiąc i spadam na północ. Tam podobno są farmy, gdzie nękają Polaków. Będzie co pisać... I po reportażu – myślę złośliwie, ale zaraz robi mi się żal, że facet pracuje od miesiąca całymi
zgrabionego, wysuszonego szajsu, iglaste gałązki i wielkie kawały drewna. Zaczynam od szajsu, potem dokładam coraz większe partie igliwia. Jara się to, jak stodoła pełna zeszłorocznego siana. Od razu staje mi przed oczami domek z widokiem na Babią Górę. Gospodyni przynosi mi szklankę wody. Po smaku poznaję kranówę. Menda pomyślała widocznie, że po piwie pójdę po następne i już nie wrócę. Przykro, ale robota ciekawa. Ani ciężka, ani trudna. Wrzucam na zmianę gałązki z igliwiem i większe kawałki. Wiatr potrząsa płomieniami, więc muszę uważać, by ogień nie był za wysoki. Nucę sobie pod nosem „Płonie ognisko w lesie” i uśmiecham się szyderczo. Harcerzem zostałem przez przypadek. Poszliśmy całą gromadą, w dziurawych portkach i rozczłapanych trampkach. Chcieliśmy się zapisać, bo była okazja pojechać na obóz do Siewierza. Żaden z kumpli nie był nigdy nawet na kolonii. Ja z dumą opowiadałem o morzu, a oni najdalej jeździli nad jezioro za miastem. Druh obejrzał nas z konsternacją, ale posłusznie zapisał do drużyny. Trzeba było już tylko kupić mundurek, czapkę, zielony sznur i lilijkę, żeby móc uczestniczyć w zbiórkach. I zaczęły się kłopoty. Koledzy po kolei rezygnowali i w końcu pojechałem sam. Wściekły stawiłem się z plecakiem na umówionym miejscu.
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix
www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
26|
10 października 2009 | nowy czas
czas na relaks
coś po polsku cz. 1 » W Wielkiej Brytanii obcujemy na co dzień
mania Gotowania Mikołaj Hęciak
W rozmowach z obcokrajowcami często pada pytanie: – Jaka jest kuchnia polska, co ją charakteryzuje? I tutaj odpowiedź całkowicie zależy od nas. Bo w gruncie rzeczy jest to pytanie do nas. Jaka ta Polska właściwie jest i jaka jest jej kuchnia? A odpowiedzi będzie tyle, ilu odpowiadających? Jeżeli uważają Państwo, że jest to temat warty odpowiedzi, proszę o nadsyłanie listów do redakcji, ubogaćmy siebie nawzajem. Stereotypem wręcz jest to, że nasza kuchnia jest ciężka i tłusta. Podobna bardziej do niemieckiej może. Czy takie stwierdzenie oddaje jednak to, co najistotniejsze w polskiej kuchni? Ja twierdzę, że nasza kuchnia podobna jest do angielskiej. Dlaczego? Słyszę już głosy oburzenia: – Jak to, przecież angielska jest nudna i monotonna. Powód jest prosty. Asortymenty wiktuałów obydwu kuchni są podobne. Podobny mamy klimat. W obydwu państwach znajdziemy i tereny nadmorskie, niziny, wyżyny, aż po góry. Zasoby fauny i flory też dużo się nie różnią. Podobne produkty kulinarne pojawiają się na stołach w obu krajach. Zarówno w Anglii, jak i w Polsce widać wpływy tych samych kuchni obcych: francuskiej i włoskiej. Oczywiście są też różnice, ale mówiąc o różnicach, występują one nie tylko na poziomie narodowym, ale i regionalnym. W Polsce także widać to dokładnie. Choćby oscypek. I nie chodzi o to, że można kupić go nawet w Londynie, ale że jest to produkt typowy dla południowych stron Polski, a pyzy drożdżowe dla Wielkopolski, zaś ziemniaczane dla Śląska. Więcej nawet powiedzieć można – podobne potrawy spotkamy i tu i tam, (co jest właśnie wynikiem wykorzystywania tych samych produktów spożywczych), chociażby tak bardzo tradycyjne, polskie gołąbki. Kuchnia polska, czyli ta w Polsce, w swoim rozwoju przechodzi podobne etapy jak angielska. I nie tylko angielska, ale światowa. W globalnej wiosce trendy bardzo się upraszczają. Odchodzi się od gotowania ciężkiego, czyli głównie smażenia, proponując w zamian grillowanie. Powszechnie używane oleje, takie jak rzepakowy czy roślinny (które są też i najtańsze), zastępuje się oliwą z oliwek. Podkreśla się
z kulinariami innych narodowości. Poznajemy nowe smaki i smaczki. Eksperymentujemy i porównujemy. Niektórzy przechodzą obok tego skarbu z obojętnością, bo co za różnica, co się je, aby do syta. Inni zachłystują się nowymi możliwościami. Jedno jest pewne – temu, kto doświadczył różnorodności i obfitości nie będzie łatwo z tego zrezygnować. Do dobrych rzeczy szybko się przyzwyczajamy. znaczenie i ważność warzyw w diecie. Ogranicza się ilość spożywanego mięsa na rzecz ryb i warzyw strączkowych. Sosy zaciągane mąką zastępuje się innymi. Zamiast śmietany doradza się stosować jogurt. Za ideał podaje się kuchnię śródziemnomorską. I widać, że te wskazania realizuje się i na Wyspach, i w Polsce. Oczywiście część tradycyjnych dań pozostaje, jako bastion tożsamości kulinarnej, ale kucharze prześcigają się w zaprezentowaniu ich w bardziej nowoczesny lub bardziej zdrowy sposób. I tak samo w Polsce, jak i w Anglii są dania odchodzące do lamusa przeszłości. Coraz rzadziej spotkać można ma przykład dania z podrobów. Mam tu na myśli ozory wołowe, serduszka drobiowe, nereczki wieprzowe, żołądki, flaki itp. Młode pokolenie nie za bardzo nawet już wie, co to były te, dajmy na to, cynaderki… A móżdżek z cebulką? – przecież to kulinarny skansen. Jak można było takie rzeczy jeść?!
kRuche babeczki z białym seRem
Wszyscy znamy kruche babeczki, szczególnie ze słodkim nadzieniem, palce lizać. Ale tak jak na słodko, można je podawać też na słono, szczególnie w wersji mini, czyli canapés. Oryginalnie canapés robiono na podstawie chleba przycinanego w różne kształty, na którym układano miniaturowe dodatki. Obecnie oprócz chleba używa się i krakersy, i ciasto francuskie, kruche ciasto i całą gamę dietetycznego pieczywa również. Wracając do babeczek. W Polsce najpopularniejsze były babeczki śmietanowe, a ich prostszą wersją babeczki z bitą śmietaną i owocami. To tak na słodko. Jeżeli z owego przepisu ujmiemy cukier – mamy gotowy przepis na kruche ciasto, które posłuży nam do przygotowania babeczek gotowych do wypełnie-
nia słonymi nadzieniami, takimi, jakie podaje się na różnych przyjęciach. Ciasto, które przygotujemy do babeczek nadaje się też wyśmienicie do przyrządzenia popularnego w Anglii dania zwanego quiche, które wypełniane jest tym samym typem nadzienia, tzn. na słono. Z poniższych proporcji otrzymamy 6 małych quiche, albo przynajmniej 12 małych babeczek. Na 500 g mąki (plain flour) potrzebujemy 250 g masła, 2 jajka i 1/2 łyżeczki soli. Sól mieszamy z mąką, dodajemy pokrojone w kostkę masło i zagniatamy. Dodajemy jajka albo tylko żółtka. Generalnie tym się różni ciasto kruche od półkruchego, że do tego pierwszego dodaje się tylko żółtka, a do drugiego całe jaja, co zwiększa elastyczność ciasta, ale obniża jego kruchość. W razie potrzeby dodajemy jeszcze kilka łyżek zimnej wody dla lepszego scalenia ciasta. Staramy się zagniatać ciasto jak najkrócej, po czym owijamy go folią i schładzamy pół godziny w lodówce. Następnie wałkujemy i wycinamy krążki, które układamy w lekko posmarowanych foremkach. Pieczemy w gorącym piekarniku około 10-15 minut aż nabiorą złocistego koloru. Wyjmujemy z foremek i studzimy. W międzyczasie przygotowujemy nadzienie. Jak wspomniałem wcześniej, możemy tutaj powymyślać, co dusza zapragnie, ale dzisiaj chciałbym Państwu zaproponować nadzienie z polskiego twarogu ze śmietaną i szczypiorkiem. Na 100 g twarogu potrzebujemy 60-75 ml śmietany, szczyptę soli i dobrą łyżkę posiekanego szczypiorku. Jako dekoracja posłużą nam małe pomidorki (cherry tomatoes) i rzodkiewki (radishes). Ser mieszamy ze śmietaną, doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy szczypiorek (chive). Nadzienie nakładamy łyżeczką deserową lub wyciskamy za pomocą szprycy, jak przy dekoracji tortów. Obecnie bardziej popularne są rękawy z plastiku lub specjalnego materiału, które zaopatrzone są w odpowiednią końcówkę. Pomidorki kroimy na połówki, rzodkiewki allbo ogórki w cieniutkie plastry i układamy na każdej babeczce. Całość możemy posypać jeszcze dodatkowo szczypiorkiem, natką pietruszki lub – ostrożnie – słodką papryką. Smacznego i do zobaczenia niebawem.
Patio Restaurant
the most distinctive and traditional dishes of Polish cuisine impressive meals and superb vodka selection Having experience it, you will come back, for sure!!!!
To start with we offer a shot of vodka on the house followed by 3 course meal for just £16.50!
5 Goldhawk Road, London W12 8QQ Seven days a week from noon to midnight Tel. 020-87435194 www.patiolondon.com
Lower ground floor function room for private hire (Weddings, Birthdays Party, Christmas Party etc.) 10% discount with this voucher including function room hire
www.jazzcafeposk.co.uk W Jazz Cafe POSK już po raz drugi odbędzie się festiwal jazzu wschodnioeuropejskiego. Ubiegłoroczny festiwal spotkał się z dużymzainteresowaniem publiczności i mediów, w związku z tym w tym roku festiwalowy program został poszerzony o kraje, które nie były reprezentowane na pierwszym festiwalu.
Sobota 10.10 godz. 20.30, wstęp £6 konceRt inauGuRacyjny: the szekszaRd junioR staRs biG band (www.juniorstars.hu) 20-osobowa orkiestra jazzowa Szekszard na Węgrzech. Mimo młodego wieku muzycy prezentują niezwykle dojrzały program własnych aranżacji muzycznych znanych standartów z repertuaru legendarnych orkiestr jak Count Basie, Duke Ellington czy Benny Goodman. Zespół ma również w swoim repertuarze własne kompozycje, które wykonuje w aranżacji lidera zespołu A ́ kosa Molnára. Pia ̨ tek 16.10 godz. 02.30, wstęp £6 dunajska kapelye www.myspace.com/dunajskakapelye Oryginalne trio muzyczne reprezentujace niezwykle popularny w ostatnich latach kierunek jazz bałkański. Zespół tworzą polski wirtuoz skrzypiec Piotr Jordan, serbski kontrabasista Victor Obsust oraz brytyjski gitarzysta Jez Cook. Gościnnie wystapi akordeonista Zac Gvirtzman. Sobota 17.10, godz. 20.30 juRij Gałkin symbiosis biG band Grupa powstała z inicjatywy Jurija Gałkina, młodego rosyjskiego kontrabasisty, absolwenta Royal Academy of Music, który w roku 2007 został lureatem Konkursu dla Młodych Kompozytorów Jazzowych. 9osobowy big band prezentuje jego kompozycje jak również oryginalne aranżacje standartów jazzowych. Pia ̨ tek 23.10 godz. 20.30, 6 Młoda scena jazzowa:
Recital aleksandRa Gakovica Rio tomasza ŻyRmonta elisabetta tucci Urodzony w serbskiej rodzinie, londyńczyk Aleksander Gakovic, naukę na fortepianie rozpoczą w wieku 9 lat. Komponuje własne utwory jazzowe, które zaprezentuje w Jazz Cafe POSK. Tomasz Żyrmont uzyskał dyplom licencjacki w Akademii Muzycznej w Katowicach, w klasie fortepianu jazzowego. W Londynie kontynuuje warsztaty jazzowe w prestiżowej Guildhall School of Music and Drama. Wraz ze swoim międzynarodowym trio bierze czynny udział w londyńskim ̇zyciu jazzowym. Elisabetta Tucci zdobywała sławę jako wokalistka jazzowa, ́spiewając jazz w znanych klubach włoskich i francuskich jak np. Le Petit Journal – Montparnasse. Jej wybitny talent aktorski i piosenkarski został szybko zauważony przez krytykę teatralną i muzyczna. Sobota 24.10 godz. 20.30, wstęp £8 nikola kodjabashia & alshaR ensemble W skład zespołu Alshar wchodzą multiinstrumentaliści Wielkiej Brytanii, Bałkanów i Basenu Morza S ́ródziemnomorskiego. Zespół tworzy kolaż muzyczny oparty na jazzowej improwizacji, elektronice, bizantyjskich czantach, muzyce fusion i kabarecie. Pia ̨ tek 30.10 godz. 0.30, wstęp £6 Gos ́ cinny wyste ̨ p oRkiestRy willie GaRnetta Bez wątpienia jedna z najwybitniejszych londyńskich orkiestr jazzowych kierowana przez weterana jazzu, saksofonistę Willie Garnetta. Sobota 31.10 godz. 20.30, wstęp £10 tRio kRystyny pRon ́ ko (www.pronko.pl ) Krystyna Prońko to jedna z najważniejszych osobowości polskiej sceny muzycznej. Dysponująca iezwykle oryginalnym i dynamicznym głosem jak również znakomitym warsztatem już od 30 lat rozsławia dobre imię polskiego jazzu.
|27
nowy czas | 10 października 2009
czas na relaks sudoku
łatwe
średnie
3
2
5
1 4
6 5 9 6 2 1 4 3 1 7 5 6 3 2 5 4 7 1 8 3 2 9 8 2 7 8 4 1 7 1 5
trudne
1 9 2 3 5 6 8 6 5 2 1 8 1 5 8 6 9 5 2 8 7 7 9 4 1 1 3 7 4 9 8 1
8 6
2 4
5
7 3
2
7 1 6
3 5 7 1 7 5 8 3
3 7
4 2 4 2 3
6 9
krzyżówka
horoskop
BARAN 21.03 – 19.04 Czeka Cię zburzenie starego związku/relacji. Towarzyszyć temu będą silne emocje, doprowadzi to jednak do tego, iż będziesz mógł zobaczyć siebie i innych, takimi jakimi są naprawdę. W pracy może zapanować nie najprzyjemniejsza atmosfera, w której będą tworzyć się zwalczające siebie nawzajem fronty.
BYK
20.04 – 20.05
Koniec tygodnia to będzie czas przemyśleń – dobrze zrobiło by Ci zatem wyciszenie umysłu i kontakt z naturą. Sprzyja to nabraniu dystansu – a dystans daje możliwość ujrzenia rzeczy z wielu punktów widzenia. W najmniej oczekiwanym momencie pojawi się pewna osoba z przeszłości, którą kiedyś darzyłeś ogromnym uczuciem.
NIĘTA BLIŹ 21.05 – 21.06
W uczuciach w tym tygodniu da znać o Tobie Twoja wewnętrzna wrażliwość. Jest ona czymś naprawdę wspaniałym, bo dzięki niej szerzej widzisz świat a zwłaszcza innych ludzi, łącznie z tym, czego doświadczają. Więc ważną lekcją, jaką masz do odrobienia jest to, by nauczyć się chronić tą delikatną, wrażliwą w Tobie część poprzez tak zwane samookreślenie. Uważaj na portfel i dokumenty, możliwe, że wreszcie ktoś odda Ci pożyczone pieniądze.
RAK 22.06 – 22.0
Na emocjonalnej płaszczyźnie chyba mocno dały Ci się we znaki jakieś dotychczasowe stresy. Chwilami być może czujesz, że masz już wszystkiego dość. Pozwól więc sobie na chwilę wytchnienia – masz do tego prawo – a odpoczynek emocjonalny naprawdę dobrze Ci zrobi. Odpuść więc sobie jakieś spotkanie, nie bierz udziału w rodzinnych utarczkach.
LEW 23.07 – 22.08
Emocjonalnie wydajesz się być czymś zmartwiony, coś jakby „leżało” Ci na sercu. Popatrz może z innej strony na to, czego doświadczasz a może nagle okaże się, że „wąż w trawie, którego się bałeś jest kawałkiem sznurka”. Możesz bez zmartwień kroczyć własną ścież ką i robić swoje. Jeśli już zakochasz się podczas tych wakacji, nie będzie to raczej relacja na dłuższą metę.
PANNA 23.08 – 22.09
W uczuciach tydzień ten przyniesie Ci początek czegoś nowego. Często nowa droga zaczyna się tam, gdzie zdajesz sobie sprawę, że jesteś kompletnym ignorantem i chcesz coś z tym zrobić. Uczucia są jak wielki ocean, więc podejdź do niego jak Krzysztof Kolumb. Stań się odkrywcą i odnajdź w tym oceanie nieznany dotąd Tobie świat.
GA WA 23.09 – 22.10
W emocjach tydzień ten obdarzy Cię jakąś miłą niespodzianką, która sprawi Ci wiele przyjemności. Może to być każde z tych zdarzeń, które napawa Cię optymizmem i sprawia, że radośnie widzisz świat. Jest bowiem niedaleko osoba, z którą masz szansę stworzyć bliższą relację/związek. Zwróć jednak uwagę, kto w tym związku próbuje silnie kontrolować i porozmawiajcie o tym.
SKORPION 23.10 – 21.11
ZIOROŻEC
KO 22.12 – 19.01
Nie porównuj siebie, czy najbliższych swemu sercu osób z innymi. Każdy jest jedyny i niepowtarzalny. Pamiętaj, by dzielić się swym wnętrzem z bliską Ci osobą, która pojawi się podczas tych wakacji na Twojej drodze. W związku/relacji tej może nastąpić rozpad, jednak pamiętaj, że po burzy wychodzi słońce i pojawia się tęcza.
NIK WOD 20.01 – 18.02
Doświadczysz uczuć, które sprawią, że poczujesz się inaczej niż zwykle. Czasami przecież jedno miłe słowo, komplement, który padnie z tych „właściwych” ust zmienia barwy otaczającego świata na bardziej odświętne. Czas uwolnić swój umysł od poprzedniego związku.
Na swojej drodze duchowego rozwoju będziesz miał szansę w nadchodzących dniach doświadczyć uczucia pełni. Być może już w Twoim życiu jest ktoś, z kim się świetnie rozumiesz. Drugi człowiek jest dla nas niczym zwierciadło, w którym przegląda się nasza dusza. Zbliża was to, co macie wspólnego.
W uczuciach w tym tygodniu prawdopodobnie doświadczysz czegoś, co określić można mianem emocjonalnej wypłaty. Ludzie na ogół odwzajemniają się tym, co im dajesz. Jeśli jesteś miły i szanujesz ich, oni też obdarzą Cię szacunkiem i będą dla Ciebie mili. Niby to takie proste i banalne, jednak, gdy ktoś Cię źle potraktuje, masz do niego żal, a nie pamiętasz tego, że wcześniej mogłeś być do tej osoby oschły i opryskliwy.
Jeśli chodzi o sprawy emocjonalne to w tym tygodniu możliwe, że czeka Cię jakaś ważna rozmowa. Ale nie obawiaj się, bo możesz sporo na niej zyskać, przekonując swojego rozmówcę czy rozmówców. Aby być skutecznym musisz umieć wykorzystać wszystkie swoje atrybuty. W pracy w tym tygodniu postaw na wytrwałe dążenie do celu, gdyż jest to najskuteczniejsza droga do sukcesu.
LEC STRZE 22.11 – 21.12
BY
RY 19.02 – 20.03
28|
10 października 2009 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe . już od £15 TANIO NIE! I WYGOD Zapłać kartą!
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
KSIĘGOWOśĆ fINANSE
PEłNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity AcTON Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 cAmDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk
ROZLIcZENIA I bENEfITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy)
KUchNIA DOmOWA
AbY ZAmIEścIĆ OGłOSZENIE RAmKOWE prosimy o kontakt z
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
URODA
bIURA PODRóŻY
TRANSPORT
PROfESjONALNE fRYZjERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729
POLSKI KUchARZ prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe.
TRANSPOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEj
PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340
TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk
NAUKA
SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE
jĘZYK ANGIELSKI KOREPETYcjE ORAZ PROfESjONALNE TłUmAcZENIA
WYWóZ śmIEcI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free
Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7
Bez zakááadania konta
AbSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLAcjI (UNIvERSITY Of WESTmINSTER)
TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341
TEL.: 0785 396 4594 www.polishinfooffice.co.uk
EWELINAbOcZKOWSKA@ YAhOO.cO.UK
USłUGI RóŻNE
Polska
ZDROWIE ANTENY SATELITARNE jan Wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny
LAbORATORIUm mEDYcZNE: ThE PATh LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.
Tel. 0751 526 8302 TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 ARchITEKT REjESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. TEL.: 0208 739 0036 mObILE: 0770 869 6377
OGłOSZENIA 0207 6398507
25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN
GINEKOLOG-POłOŻNIK DR N. mED. mIchAł SAmbERGER The hale clinic 7 Park crescent London W1b 1Pf Tel.: 0750 912 0608 www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu
umer Wybierz n a nastĊĊpnie dostĊĊpowy elowy np. numer doc oĔcz # i Zak 0048xxx. ie. a poáączen n j a k e z c o p
Polska
2p/min 084 4831 4029
7p/min 087 1412 4029
Irlandia
Czechy
3p/min 084 4988 4029
3p/min 084 4988 4029
Sááowacja
Niemcy
3p/min 084 4988 4029
1p/min 084 4862 4029
Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. Calls made to mobiles may cost more. Minimum call charge 8p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
|29
nowy czas | 10 października 2009
ogłoszenia www.dwp.gov.uk for more information. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0161 3393221 and asking for Lee Davies. STATIC SECURITY OFFICER
job vacancies AUTOMOTIVE CAR SPRAYER PAINTER Location: LONDON E7 Hours: 40 hours over 6 days Wage: 20,000 per annum Employer: Spectrum UK Closing Date: 26/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must have over one year experience in car painting, preparation and panel beating. Duties to include: Paint spraying of motor vehicles. How to apply: You can apply for this job by telephoning 079560 34890 ext 0 or 0753 4020362 ext 0 and asking for Paul McGeean. HORIZONTAL BORER OPERATOR Location: ASHTON-UNDER-LYNE, LANCS Hours: 48 HOURS PER WEEK, MONDAY - FRIDAY, SHIFTS BET 8AM-6PM. Wage: £9.25 PER HOUR, PLUS BONUSES Employer: A D A Machining Services Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Location: CENTRAL LONDON Hours: SHIFTS DAYS AND NIGHTS Wage: £102 PER SHIFT Employer: Coverdale K9 Security Services Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Static Guards needed for a high profile job. You will need to have a clean driving licence and your SIA badge. You will be given training and a uniform This is a permanent position. An application form will need to be completed and I will need information from you to vet you to the BS7858 standard. We are an ACS company based in Essex. 12 hour shifts How to apply: You can apply for this job by telephoning 0126 8548846 ext 0 and asking for Suzanne Chappell. PRE-REGISTRATION PHARMACISTS Location: GREAT YARMOUTH, NORFOLK Hours: 39 PER WEEK, MONDAY TO SATURDAY 9AM-6PM Wage: £18,000 PER ANNUM Employer: Day Lewis Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must be fully experienced. Duties will be working in a medium / heavy engineering environment. Must be time-served in a similar environment. Basic level of English needed. Assistance in obtaining accommodation will be available if required. Employer states overtime is available. Wage will depend on experience. Employer interested in Recruitment Subsidy eligible applicants. This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information." How to apply: You can apply for this job by telephoning 0161 3393221 and asking for Lee Davies.
Description: his Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. In addition to essential & advanced services you will participate in providing a full range of enhanced services from this branch. Masters degree in pharmacy is required. Training is based on RPSGB standards including a twoweek cross sector hospital placement study time within your 39 weekly contracted hours. The in house training is delivered by your individual pre-reg tutor under the guidance of our dedicated pre-reg manager, supplemented by monthly classroom training sessions with your pre-reg peer group. This position is based in Gorleston. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 2566222 and asking for Katriona Guerin.
VERTICAL BORER OPERATOR
HEAD HOUSEKEEPER
Location: ASHTON-UNDER-LYNE, LANCSHours: 48 HOURS PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY, 8AM-6PM Wage: £9.25 PER HOUR PLUS BONUS Employer: A D A Machining Services Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Location: GREAT YARMOUTH, NORFOLK Hours: 6 DAYS OUT OF 7 DAYS Wage: £15,288 PER ANNUM Employer: Leisureplex Closing Date: 28/10/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must be fully experienced in a similar role. Duties will be working in a medium to heavy engineering environment. Must be time-served in a similar environment. Assistance in obtaining accommodation will be available if required. Employer states that overtime will be available and that the wage will depend on experience. This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See
Description: You will be responsible for all matters relating to the running of a very busy Housekeeping Dept within a 76 bedroomed seaside hotel: 1) Staff rostering and authorising of timesheets. 2) Staff training & development. 3) Weekly stock taking/ordering of linen. 4) Cleaning of all of the bedroom stock, as well as the public areas on a daily basis 5) Maintaining excellent customer service. 3 years experience of working in a Housekeeping Dept, one year of which will be at
a level of N/SVQ level 3 or be qualified in a relevant subject to at least NVQ level 3 is a minimum requirement. There is no available live-in accommodation. How to apply: For further details about job reference GRW/42857, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. OFFICE ASSISTANT Location: ROMFORD, ESSEX Hours: 40 PER WEEK, BETWEEN MONDAY-SATURDAY, BETWEEN 8.30AM-6PM Wage: £12,064 PER ANNUM + BONUS Employer: Golden Cars Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Previous experience desirable. The ability to speak Polish and Slovakian would be ability. Working in an estate agency environment. Duties include answering the phone from abroad, translation, arranging meeting, general administration and all other associated tasks as required. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 5972717 ext 0 or 0793 2611958 ext 0 and asking for Ismail Has. Please apply by telephone or by email to has14u@aol.com KITCHEN PORTERS Location: WELWYN, HERTFORDSHIRE Hours: SPLITS AND STRAIGHTS Wage: 12500 per annum Employer: Med Catering Company Closing Date: 15/10/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: New opening bar restaurant in Burnham green requires part time or permanent day and night kitchen porters . Candidates must have good punctuality and commitment . In return you will get onward training within our team ,staff meals on duty and a share of tips . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0143 8798800 ext 0 and asking for Robert Brown. CNC PROGRAMMER/ENGINEER Location: SHEFFIELD Hours: DAYS Wage: £40,000PA DEP ON EXP Employer: Time2Work Closing Date: 24/10/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. CNC Programmer to plan, select tooling and create programs on CAD/CAM sys-
tems. Experience in high speed milling of aluminium aerospace components is essential. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0845 4630007 ext 0 and asking for Linda Harbidge. TILER Location: LIVERPOOL Hours: 40 HOURS A WEEK Wage: 12 PER HOUR Employer: Liverpool Recruitment Co Ltd Closing Date: 28/10/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Tilers needed, for domestic tiling, bathroom walls and floors. Must have CSCS card and have experience in the trade. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0151 5153095 and asking for Kayleigh Hanson. PRINCIPAL PIPELINE ENGINEER Location: VARIOUS Hours: 5 DAYS PER WEEK Wage: STARTING AT £80,000 Employer: Lutech Resources Ltd Closing Date: 01/11/2009 Pension: Pension available Duration: PERMANENT ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Lutech Resources Ltd who are operating as an employment agency. Approve all technical decisions made by engineer for a particular project Engineering tobe carried out in accordance with Project procedures, in accordance with the contractual requirements of the project, including budgets/ schedules. Identify/manage project changes whrer appropriate. Monitor team performance, man-hours and costs against the projects programme and budget To update the project management team with regard to project progress and to advise on any issues/problems arising To submit regular progress reports to the Project Engineer covering team performance To contribute to the development of engineering techniques within Project and draw attention to any inadequacies identified for present and/or future projects How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Kevin Jones at Lutech Resources Ltd, 40 Eastbourne Terrace, Paddington, London, W2 6LG, or to kbjones@cbi.com. FULL TIME BARISTA/ DELI COUNTER ASSISTANT Location: LONDON Hours: 38 HOURS OVER 6 DAYS Wage: 7.00 / hour Closing Date: 25/10/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This job requires a very special person to work in our beautiful deli. You will be a good all rounder who is willing to train in all aspects of the deli including serving delicious food. You will be available for 5 shifts a week including some evenings and Saturdays. You must be confident, be prepared to offer at least 6 months commitment. Must be creative, passionate and well organised.
Be aware of modern food cultures and trends and be prepared to take responsibility. Although some training will be given, an ability to make exceptional coffee is a must. How to apply: For further details about job reference DEP/19377, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. TRANSLATOR – POLISH Location: BRIGHTON, EAST SUSSEX Hours: 35 HOURS PER WEEK, MONDAY-FRIDAY, DAYS Wage: £6-£7 PER HOUR Employer: HRGO Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of PSB Recruitment who is operating as an employment agency. You will be fluent in your language but you must also need to have a good understanding of the English language. My client is looking for Polish speakers to proof read gaming instructions. Applicants will be required to sit an assessment prior to starting. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Kimberly Lane at HRGO, Phoenix House, 32 West Street, Brighton, East Sussex, BN1 2RT, or to kiml.80137.776@hrgobrightonltd.aplitrak.com. PRODUCT SUPPORT (POLISH SPEAKING) Location: TOTTON, SOUTHAMPTON, HANTS Hours: 40 PER WEEK. MONDAY-FRIDAY. BETWEEN 8.30AM & 5.30PM Wage: £15,000 PER ANNUM Employer: Garmin Europe Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must be able to speak Polish. Experience of working in a customer focussed environment is essential and must be competent in the use of MS Office and other software packages and have an awareness of consumer electronics. Main duties will be: Investigate customers problems in a timely manner providing accurate factual replies, indentify growing problems and bring these to the attention of the supervisor, ensure that ISO procedures are observed, provide marketting with technical support during the organisation and execution of shows, support marketing during training events, programming units as a result or Engineering Change Orders (ECO), create generic replies for all members of the group to you. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Natalie Harrison at Garmin Europe Ltd, Liberty House, Hounsdown Busin, Bulls Copse Road, Totton, SOUTHAMPTON, SO40 9LR, or to hr.europe@garmin.com.
30|
10 pździernika 2009 | nowy czas
port
Redaguje Daniel Kowalski info@sportpress.pl
LIGA 5 > LONDYN
Sukcesy reprezentacji ligi Daniel Kowalski Rozgrywki londyńskiej ligi piątek piłkarskich rozkręcają się na dobre. W miniony weekend rozegrano już czwartą rundę spotkań. Wcześniej reprezentacja ligi odnosiła sukcesy na innych arenach. (KS Warta Derby), ISG Doncaster oraz FC Bajany Burton. Z Doncaster zremisowaliśmy 1:1, ale dwa pozostałe mecze pewnie już wygraliśmy, aplikując rywalom cztery bramki, nie tracąc przy tym ani jednej. W półfinale Sami Swoi wygrali z Polonią Camp Liverpool 2:0, a w wielkim finale rozgromili Bajany Burton 4:1. Oprócz tego piłkarzom z Londynu przypadły również dwie nagrody in-
prezentacja Sierra Leone, którą zwyciężyliśmy 2:0. Sami Swoi Londyn wystąpili w turnieju w następującym składzie: M. Spychała, K. Stelmach, M. Flisiak, M.Porowczuk, S. Jedynak, G. Chimiak, M.Piwoński, A. Jezierski, M. Nowak, S. Marut, B. Rubacha, L. Bieliński, S. Kowalczewski, K. Kozłowski, A.Rzepecki, D. Mendrek, K. Woś, P. Grzybowski, K. Osiński, A. Kuchcinski. Zespół występował pod kierownictwem Sylwestra Jedynaka, Piotra Osińskiego oraz Piotra Zacharskiego. Powróćmy jednak do ligi. W tym sezonie zespoły współzawodniczą w nieco okrojonym składzie, ale emocji pewnie nie zabraknie. Za nami już
NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥ Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE
www.gosiatravel.com 10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB
LEYTON
HANGER LANE
FLASH BIURO KSIÊGOWE
FOCUS PL LTD.
BIURO ORZE£
FINANCIAL REPUBLIC
54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS
5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS
0207 828 5550
Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*
0208 998 6999
PACZKI DO POLSKI
Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*
0208 767 5551
Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
PACZKI DO POLSKI
Pn-So10-18 Nd 10-15*
0160 462 6157
HIGH
T STREE
. AS RD
Pn-Pt 9-20 So-Nd 9-16*
PACZKI DO POLSKI
T STREE HIGH
DUGL
D. GUE R MONTA
RD. YORK
198 Francis Road LONDON E10 6PR
Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*
0208 767 5551
WARRENR OAD GROVE GREEN RD.
A12
6 Ballards Lane LONDON N3 2BG
NOWE BIURO!!!
Nether St.
Finchley Central
Leyton
Pn-Pt 10-18 Sobota 11-15*
0208 539 3084
4 Royal Parade LONDON W5 1ET
NOWE BIURO!!! ne Hanger La
157 High Street LONDON NW10 4TR
HOUNSLOW
FINCHLEY
GOSIA DELIKATESY
NORTHAMPTON
AVENUE
SLOUGH
POLSKIE DELIKATESY
Wyniki IV kolejki 2. ligi: Laptopy – MK Team 6:2, FC Europe – Czarny Kot FC 2:8, Buduj.co.uk – Eagle Express Team 5:0 (walkower), Polmar Team – You Can Dance 2:12, Biała wdowa – North London Eagles 3:3, Panorama – Klemscott Rangers 5:2.
LD NORTHFIE
16 Trinity Road LONDON SW17 7RE
HARLESDEN
DELIKATESY KUJAWIAK
AD FRANCIS RO
164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB
48 Haven Green LONDON W5 2NX
VICTORIA MARKET
TOOTING BEC
Wyniki IV kolejki 1. ligi: KS 04 – Słomka 5:3, Kancelaria – Giants 2:6, Inko Team – Mleczko 9:3, Botofago – Anglopol 1:6, Olimpia – Scyzoryki 1:4, Motor – Katalonia 4:4, Piątka Bronka – WW Seniors 4:2.
0787 501 1097 0208 767 5551
LEYTON
POLSKIE CENTRUM
Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16
HIGH STREET
EALING BDY
CALL CENTRE
INFORMACJA I SPRZEDA¯:
RA RD.
VICTORIA wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16
ZADZWOÑ !!!
CODZIENNIE 9:00 - 20:00
cztery kolejki spotkań. W minioną niedzielę nie zanotowano większych niespodzianek.
A 40
Hanger Lane
Pn-Pt 10-19 So 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 12-19 So 11-15*
0203 393 1890
BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5
* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR
dywidualne. Najlepszym zawodnikiem turnieju wybrano Mirosława Spychałę, a klasyfikację strzelców wygrał Bartosz Gogola. Na początku września reprezentacja ligi wystąpiła w mistrzostwach świata Inner City 2009, które rozegrano w londyńskim Regents Park. Nasz zespół bronił mistrzowskiego tytułu sprzed roku, sukcesu nie udało się jednak powtórzyć. Na drodze „biało-czerwonych” stanął późniejszy zwycięzca – reprezentacja Nigerii – z którym przegraliśmy w ćwierćfinale 0:1. Wcześniej w eliminacjach zremisowaliśmy z Somalią 1:1, przegraliśmy z Brazylią 2:3, a następnie rozgromiliśmy Hindusów 4:1. W 1/16 naszym rywalem była re-
ND ALEXA
W letniej przerwie między sezonami reprezentacja ligi wzięła udział w dwóch ciekawych imprezach. Największym sukcesem zakończył się Puchar Polonii w piłce nożnej Derby 2009. Sami Swoi Londyn wygrali cały turniej, wyprzedzając w ostatecznym rozrachunku siedem innych ekip z całej Anglii. W rywalizacji grupowej los złączył SS Londyn z „piątkami” gospodarzy
|31
nowy czas | 10 pździernika 2009
sport
Brąz na wagę złota Maciej Ciszek Mistrzostwa Europy w siatkówce kobiet rozgrywane w Polsce dobiegły końca. Teraz z całą pewnością możemy powiedzieć, że rok 2009 zapisze się złotymi zgłoskami w historii polskiej siatkówki. Miesiąc temu złote medale Mistrzostw Europy w Turcji wywalczyli polscy siatkarze, w ubiegłym tygodniu brązowe medale na mistrzostwach Starego Kontynentu zdobyła kobieca reprezentacja siatkarek. Po raz czwarty z rzędu nasze siatkarki uplasowały się w czołowej czwórce ME. Po dwóch złotych medalach w 2003 i 2005 roku za kadencji Andrzeja Niemczyka oraz 4 miejscu w poprzednich mistrzostwach Polki wróciły do grona najlepszych, znów zajęły miejsce na podium. Droga do tego niewątpliwego sukcesu była długa i kręta. Polska drużyna jako gospodarz turnieju przydzielona została do grupy A, wszystkie swoje mecze rozgrywała w łódzkiej „Atlas Arenie”. Swoje zmagania w rundzie wstępnej podopieczne Grzegorza Matlaka rozpoczęły od spotkania z Hiszpankami. Z najsłabszą wg rankingu FIBV drużyną turnieju, Polki wygrały dopiero w tie-breaku. Nastroje panujące w kadrze uspokoiło następne spotkanie wygrane gładko 3:0 z Chorwatkami. Kolejnym rywalem Polek była ekipa „Oranje”, niestety nasze zawodniczki nie sprostały dobrze dysponowanym Holenderkom i w słabym stylu przegrały wynikiem 3:0. Pomimo tej porażki polska reprezentacja przeszła do drugiej fazy turnieju, jednak szanse na awans do strefy medalowej zostały mocno zminimalizowane. Po porażce z Holandią media i część kibiców zwątpiła w możliwości naszej drużyny narodowej. Na domiar złego trener Matlak opuścił zespół, na rzecz ciężko chorej żony, która przebywała w szpitalu. Od drugiej rundy turnieju dowodzenie nad drużyną przejął jego asystent Piotr Makowski. Mimo wielu przeciwności losu Polki pokazały, że wciąż stanowią drużynę i wygrały najpierw 3:1 z Belgijkami a później w tym samym wymiarze z faworyzowanymi Rosjankami. Nadzieje kibiców znów odżyły, do awansu do strefy finałowej Polki potrzebowały zwycięstwa w ostatnim meczu przeciw Bułgarkom, oraz zwycięstwa Holandii, która już wcześniej zapewniła sobie awans, przeciw Rosji. Holenderki, choć wcale nie musiały, zagrały ambitnie, z wielkim zaangażowaniem i po pełnym dramatyzmu spotkaniu pokonały Rosjanki 3:2. Polki ze świadomością, że znów mają swój los we własnych rękach, niesione wspaniałym dopingiem polskiej publiczności szybko rozprawiły się z Bułgarkami, oddając rywalkom tylko jeden set. W półfinale na drodze Polek znów stanęły Holenderki. Początek meczu
miał podobny przebieg jak pojedynek tych drużyn w pierwszej fazie mistrzostw. Pierwsze dwa sety nasze panie przegrały do 11 i 15. W trzeciej partii nastąpiło przebudzenie, po paru ładnych akcjach Kaczor i Jagieło Polki wyszły na prowadzenie, którego nie oddały już do końca seta, wygrywając 25:20. Następna partia była wyrównana a jej kluczowym momentem był as serwisowy Manon Flier przy stanie 18:18, w następnej akcji doszło do nieporozumienia między naszymi zawodniczkami, wskutek którego znów straciliśmy punkt. Polki przegrały tego seta, ulegając drużynie „Pomarańczowych” 25:20 i 3:1 w całym meczu. W drugim półfinale Włoszki poradziły sobie z Niemkami (3:0). W ten sposób do wielkiego finału trafiły zasłużenie, dwa niepokonane podczas turnieju zespoły Włoch i Holandii. W finale, po trzech
setach koncertowej gry zwyciężyły Włoszki. Tym samym podopieczne Massimo Barboliniego obroniły tytuł mistrzowski zdobyty dwa lata temu. W meczu o trzecie miejsce, Polki zwyciężyły Niemki 3:0 i zdobyły piąty brązowy medal w historii kobiecej siatkówki. Mecz o brązowy medal był zacięty, lecz nasze reprezentantki kontrolowały przebieg wydarzeń na boisku mając cały czas kilkupunktową przewagę nad rywalkami. Po raz kolejny świetne zawody zagrała cała drużyna. Na liderkę zespołu wyrosła Joanna Kaczor, warto też wyróżnić: Katarzynę Gajgał, Aleksandrę Jagieło i Annę Barańską. Za MVP turnieju, czyli najbardziej wartościową zawodniczkę uznano Holenderkę Manon Flier, wyróżniona została też Agnieszka Bednarek-Kasza, którą wyróżniono tytułem najlepiej serwującej.
Bojkot kibiców Kibice polskiej reprezentacji zamierzają bojkotować najbliższe spotkanie eliminacji ME 2012 ze Słowacją, które za kilka dni rozegrane zostanie na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Na rozmaitych forach internetowych namawiają fanów, aby nie kupowali biletów na ten mecz. Niska frekwencja ma być wyrazem dezaprobaty dla obecnej ekipy rządzącej w Polskim Związku Piłki Nożnej. Piłkarscy fani nie zgadzają się również z wyborem Stefana Majewskiego na stanowisko tymczasowego selekcjonera (ich faworytem jest Franciszek Smuda). Sporo do zarzucenia mają też samym piłkarzom. Czy ich akcja okaże się skuteczna przekonamy się już w najbliższą środę.
Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich budowano naszą kadrę brązowy medal należy uznać za olbrzymi sukces. Można nawet powiedzieć, że ten brązowy krążek smakuje prawie jak złoto. Według ekspertów by liczyć na znaczące sukcesy drużyna powinna grać ze sobą przynajmniej dwa lata, drużyna Matlaka i Makowskiego istnieje od niespełna pięciu miesięcy. Warto dodać, że z różnych powodów w naszej kadrze zabrakło 5 podstawowych zawodniczek m.in. Małgorzaty Glinki, Katarzyny Skowrońskiej-Dolaty czy Anny Podolec. Wszystkie zawodniczki z 14 osobowej kadry grają, na co dzień w polskiej lidze, większość w BKSie Bielsko-Biała oraz Muszyniance Muszyna. Pod względem organizacyjnym polskie ME można uznać, za umiarkowany sukces. Po raz pierwszy w hi-
storii tego typu imprezy, turniej rozegrano aż w czterech miastach – Bydgoszczy, Łodzi, Katowicach i Wrocławiu. W drugiej fazie turnieju mecze rozgrywane były już tylko w katowickim „Spodku” i Łodzi, a faza finałowa wyłącznie w łódzkiej „Atlas Arenie”. Na spotkaniach z udziałem naszej reprezentacji najczęściej był komplet publiczności, tj. 13,5 widzów. Frekwencja na pozostałych spotkaniach nie była już tak dobra. Organizacja mistrzostw, na pewno nie przyniosła Polakom powodów do wstydu, jednak na pewno promocja mistrzostw mogła być lepsza. Dla przykładu podam, że w Bydgoszczy jedynymi akcentami świadczącymi o tym, że miasto gości najlepsze siatkarki Starego Kontynentu były plakaty o formacie A3 (!) porozklejane w centralnych punktach miasta.