london 5-18 december 2009 19 (135) free issn 1752-0339
neW tiMe
www.nowyczas.co.uk
ARTeria to ciągły ruch Zanim Leszek Alexander, Sławek Żak, Dominika Zachman, Aneta Barcik i Zoe Żak na dobre rozkręcili kolejną edycję ARTerii – „Andrzejki wit h Andrzej Krauze”, krótką pogawędkę z bohaterem wieczoru przeprowadził redaktor naczelny „Nowego Czasu”. Dot yczyła miłości, walki z komuną, niewymuszonej sat yr y polit ycznej, pot yczek z cenzurą, a przede wszys tkim wyśmienitego humoru, któr y obu rozmówców nie opuszczał ani na chwilę. Po t ym krótkim i bezpretensjonalnym otwarciu Krauze i Małkiewicz roztopili
Na ARTerii spotykają się artyści starsi i młodsi, bardziej doświadczeni i mniej oraz wielu ich sympatyków Sława Harasymowicz
takie czasy
»6
Ave Premier Donald Tusk zaskoczył opinię publiczną planami zmian w Konstytucji RP. O zmianach, owszem, mówiono od pewnego czasu, a szczególnie gdy napięcia między partiami sięgały zenitu, jednak mało kto chyba przypuszczał, że polski premier sprzeda Polakom taką torpedę. W planowanych zmianach idzie przede wszystkim o znaczne osłabienie pozycji prezydenta na rzecz wzmocnienia pozycji premiera. Ciekawe? W normalnych warunkach jak najbardziej, ale w Polsce, gdy na linii premier – prezydent ciągle zgrzyta…
reportaŻ
się w tłumie. Bo sporą część wieczor u zawłaszczyła sobie strona towarzyska. W ruch poszły kajety, terminarze, wizytówki. Rozproszeni po całym Londynie ar tyści skorzys tali z okazji do wymiany telefonów i adresów mailowych, by czegoś wspólnie dokonać w przyszłości. Zdarzały się moment y, że płomienne dyskusje przygłuszały występujących muzyków.
Relacja z ARTer ii »4-5
Adam Zamoyski
»7-8
Wracać... Nie wracać? Wracać, czy nie wracać? Oto pytanie, które pojawia się w głowie wielu rodaków pracujących w Wielkiej Brytanii, szczególnie w obecnej sytuacji, gdy stopa bezrobocia na Wyspach sięga poziomu niespotykanego od lat. Czy jednak decyzja o powrocie należy do tej samej kategorii, co decyzja o wyjeździe za granicę? W wielu przypadkach przekroczyć musimy granice własnych lęków, by się przekonać, jak jest naprawdę.
felietony
Waldemar Januszczak
»14
sonda redakcyja
»27
Musimy się leczyć Czego szukam w polonijnej prasie – Rezygnujemy z ciebie, jesteś problematyczny – usłyszałem werdykt nowej polskiej menedżerki w angielskiej aptece. Problem w tym, że w owej aptece, która usiłowała ze mnie zrezygnować, ja nie byłem pracownikiem, lecz klientem… Czy polskiej menedżerce można mieć bardzo za złe jej zachowanie? W końcu wychowała się w kraju, gdzie wszystko stoi na głowie. Gdzie klienci są dla sklepowej, a nie sklepowa dla klientów, gdzie obywatele są dla urzędów, a nie urzędy dla obywateli… Myślisz drogi Czytelniku, że czuję się lepszy, bo wolny od owej dzikości. Błąd.
Tego, co chciałbym przeczytać, już od dawna nie szukam, bo straciłem nadzieję, że kiedykolwiek znajdę. W polonijnej prasie Romowie pojawiają się niemal wyłącznie przy tematach większych czy mniejszych afer z ich udziałem, co jest jakby specjalnie podkreślane. Dziennikarze piszą przy tym, że coś przeskrobali Romowie, a nie Cyganie, jak nas przez wiele lat zwano, aby nie obrazić samym nazwaniem, ale w treściach tekstów już tacy delikatni nie są.
2|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
” SoBoTA, 5 gRuDNIA, KRYSTYNY, JANA 1996
Madeleine Albright jako pierwsza kobieta stanęła na czele dyplomacji zagranicznej USA. Pochodząca z Czech polityk, profesor prawa międzynarodowego została mianowana sekretarzem stanu USA.
NIEDZIELA, 6 gRuDNIA, MIKołAJA, ANgELIKI 1970
Wizyta kanclerza RFN Willego Brandta w Polsce, podczas której doszło do spektakularnych przeprosin za okupację niemiecką.
PoNIEDZIAłEK, 7 gRuDNIA, MARcINA, AMBRożEgo 1941
Japoński atak na flotę amerykańską w bazie Pearl Harbor. W walkach zginęło ponad trzy tysiące amerykańskich marynarzy i pilotów.
WToREK, 8 gRuDNIA, ALoJZEgo, MARII 1980
Przed swoim domem zastrzelony został John Lennon, piosenkarz, kompozytor, lider zespołu The Beatles. Strzelał niezrównoważony psychicznie fan. Zgodnie z apelem Paula McCartneya i Yoko Ono nazwisko zamachowca nie jest zazwyczaj podawane w publikacjach.
ŚRoDA, 9 gRuDNIA, NATASZY, cYPRIANA 1918
1961
Urodził się Kirk Douglas, aktor amerykański pochodzenia rosyjskiego. Gwiazda kina amerykańskiego. Grał w westernach (m.in. „W samo południe"), filmach widowiskowych, historycznych i fantastycznych Adolf Eichmann został w głośnym procesie w Izraelu uznany winnym zbrodni wojennych.
cZWARTEK, 10 gRuDNIA, BogDANA, JuDYTY 1901
W Sztokholmie po raz pierwszy przyznano Nagrody Nobla w dziedzinach: literatura, fizyka, medycyny, chemii i nagrodę za działalność pokojową.
PIąTEK, 11 gRuDNIA, ARTuRA, WALDEMARA 1790
W Rosji ukończono pracę nad pierwszą maszyną parową według kostrukcji maszyny parowej Watta.
SoBoTA, 12 gRuDNIA, FRANcISZKA, JoANNY 1915
Urodził się Jeremi Przybora, autor tekstów piosenek, współtwórca Kabaretu Starszych Panów. Piosenki z repertuaru kabaretu na stałe weszły do kanonu polskiej muzyki współczesnej.
NIEDZIELA, 13 gRuDNIA, oTYLII, EugENIuSZA 1981
Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Internowano większość działaczy „Solidarności” oraz intelektualistów i ludzi sztuki, związanych z opozycją demokratyczną. Zawieszono normalną działalność prasy, radia i telewizji, cenzurowano rozmowy telefoniczne, wprowadzono godzinę policyjną.
PoNIEDZIAłEK, 14 gRuDNIA, JANA, IZYDoRA 1920
Parlament brytyjski przyjął ustawę o podziale Irlandii na dwa autonomiczne obszary z własnymi parlamentami.
WToREK, 15 gRuDNIA, cELINY, WERoNIKI 1832
Urodził się Gustave Eiffel, francuski inżynier. Jego największe dokonania to konstrukcja wieży Eiffla w Paryżu oraz Statuy Wolności w Nowym Jorku (autorstwa rzeźbiarza F. A. Bartholdiego).
ŚRoDA, 16 gRuDNIA, DAWIDA, SEBASTIANA 1922
1981
W gmachu „Zachęty" pierwszy prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Gabriel Narutowicz, został zastrzelony przez powiązanego z endecją malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Pacyfikacja strajku w kopalni "Wujek" w Katowicach. Zabito 9 górników.
cZWARTEK,, 17 gRuDNIA, FLoRIANA, JoLANTY 1791
Pierwszy raz w historii wprowadzono w Nowym Jorku zasadę poruszania się pojazdami na ulicy w jednym kierunku.
PIąTEK, 18 gRuDNIA, BoguSłAWA, MIRoSłAWA 1865
Została uchwalona 13 poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych, która znosiła niewolnictwo.
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedakTOR naczeLny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński FeLIeTOny: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSPółPRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Wojciech Goczkowski, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Mira Piotrowska, Rafał Zabłocki
dzIał MaRkeTIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas
Duch Czasu straszy nawet ateistów Stanisław Jerzy Lec
listy@nowyczas.co.uk Dro ga Re dak cjo, Pa ni Kry sty na Cy wiń ska w ostat nim swo im fe lie to nie pi sze, że bez mal kon tenc twa nikt ni gdy nie na pi sał by czy nie wy my ślił cze goś ory gi nal ne go. Praw da to. Bez mal kon ten tów nie ze szli by śmy ni gdy z drzew. Ko muś mu sia ło się zro bić w koń cu nie wy god nie na tej ga łę zi. Nie któ rzy mó wią mi z nie sma kiem, że je stem pro ble ma tycz ny. Ow szem, mam pro blem. Z ga łę zią, na któ rej sie dzi pol ska pu bli cy sty ka emi gra cyj na i zda je się, że przed stop nie niem lo dow ców z niej nie zje dzie. Ale Pa nią Kry sty nę, jak zwy kle, czy ta się świet nie. Ukło ny Jan Tichy Dro ga Re dak cjo, w Eu ro pie po dej ście do is la mu róż ni się w za leż no ści od kra ju. Tro chę tak, jak nie tak daw no te mu po dej ście do ko mu ni zmu. Wia do mo że – jak Gie droyc pi sał w swo jej au to bio gra f ii na przy kład – w la tach 60. na za cho dzie Eu ro py roz wa ża no do nio słość wiel kich osią gnięć te go sys te mu, któ ry my zna my od in nej stro ny. Zre for mo wa ni mu zuł ma nie to ci che zwy cię stwo war to ści eu ro pej skich. Tak są dzę, roz wa ża jąc py ta nie za da ne w tek ście Włodzimierza Fenrycha [Ile muzułmanin moż mieć niewolnic? – NC nr 133] – z ta ki mi ludź mi mógł bym żyć; tak jak z Po la ka mi mu zuł ma na mi, któ rzy miesz ka ją w na szym kra ju. Cie ka wa jest idea, któ rą prze ka zał Geo r ge so wi So ro so wi czło nek eki py rzą dzą cej Geo r ge’a Bu sha. Cho dzi ło o uży tecz ność po no wo cze sne go spo so bu my śle nia w po li ty ce mię dzy na ro do wej: – mo że my być „stu died con tem pla tors of re ali ty”; szu kać esen cji rze czy wi sto ści, tak jak to czy nią za chod nio eu ro pej scy ko men ta to rzy uni ka ją cy kry ty ki is la mu (jest to po dej ście, za kła da ją ce, że gdzieś ist nie je jed na obiek tyw na praw da) – mo że my wziąć się za zmie nia nie te go jak lu dzie my ślą o świe cie. – mo że my po ka zy wać, że to, co jest jak do tąd igno ro wa ne lub po strze ga ne ja ko do bre, ma swo ją ciem ną stro nę i mo że być waż ne (to by ło by po dej ście za kła da ją ce, że nie je ste śmy w sta nie ni gdy po znać praw dy a to, co uzna je my za praw dę, jest tak na praw dę wy ni kiem ne go cja cji/ar gu men tów prze wa ża ją cych w ro zu mie niu da ne go te ma tu).
Sam George Bush użył aparatu administracyjnego USA oraz „soft power” tego kraju, by narzucić światu definiowanie terroryzmu jako zjawiska w świecie muzułmańskim, którą USA wykorzystało i wykorzystuje do uzasadnienia walki w Iraku i Afganistanie – ten termin został niemal wyciągnięty z kapelusza, podobnie jak sama „al-queda”, która nie istnieje jako jedna organizacja. Co ciekawe, Bush przekonał nawet samych muzułmanów, że islam nawołuje do terroryzmu! (ataki w Madrycie i Londynie to poświadczają). Dobrze, że Polacy nie czują się w takiej pułapce tolerancji (tj. brytyjskiego „fair play”) jak Brytyjczycy dzisiaj. Może, znając nasze narodowe doświadczenie historyczne, powinniśmy jako naród inteligentnych ludzi zająć się krytycznym balansowaniem wizerunku islamu w Europie? Nie w sensie „konfliktu cywilizacji”, ale poprzez pokazywanie złych stron tej religii, która w dosłownej interpretacji jest wręcz faszystowska). Sam staram się to robić, gdy mam okazję. Zwrócę jeszcze uwagę autora na organizację „studencką” www.fosis.org.uk. Jest to jedyne tego typu ogólnokrajowe zrzeszenie jeśli chodzi o szczególny rodzaj uniwersyteckich student societies, które obejmuje nie jeden a dwa kraje! FOSIS stoi za organizacją protestów w obronie Palestyńczyków w całej UK itp. Nie sądzę,
ażeby było to zrzeszenie oddolne. Oni kreują w dużej mierze debatę w UK na temat islamu. RADOSłAW KOWALSKI NB.: Studenckie Polish Societies w UK od trzech lat próbuje stworzyć coś podobnego, by promować Polskę w Wielkiej Brytanii. Z praktycznej strony jest to naprawdę bardzo, bardzo trudne, ale chyba damy radę na tegorocznym szczycie. Współpraca między PolSoc-ami idzie coraz lepiej. Szanowny Panie Redaktorze, chiałabym poinformować, że wbrew informacji, która ukazała się na łamach „Nowego Czasu”, Chór im. Jana Pawła II nie weźmie udziału w angielskiej edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pozdrawiam ALEKSANDRA SZWARC Od Redakcji: Informacja na temat artystów i zespołów, które wezmą udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy w Londynie została nam przekazana przez organizatorów – Stowarzyszenie Poland Street.
••• Dzię ku jem y Pan i Wan dzie L e s is z oraz Pa nu W. F inn za do t a cje na fun du sz wy d awn i czy „No weg o Cza su ”.
Z TEKI ANDRZEJA BARTYZELA
PRENuMERATę zamówic można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę. Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj Prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................
liczba wydań
uK
uE
12
£25
£40
26
£47
£77
52
£90
£140
cZAS PuBLIShERS LTD. 63 Kings grove London SE15 2NA
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
czas na wyspie
A BEAUTIFUL PART OF ENGLAND THAT IS FOREVER POLAND The Chief Executive Andrew Hind Esq. The Charity Commission 30 Millbank Westminster London SW1P 4DU 2 December 2009
Dear Chief Executive Re: The proposed (needless) sale by the Marian Fathers of Fawley Court, Henley-on-Thames. A magnificent Grade 1 Listed Building, designed by Sir Christopher Wren. TRUST No: 1075608 This letter in respect of the above imminent matter, is written with great urgency. At the point of writing, numerous priceless works of art from the Fawley Court Museum have already been lost to the Nation. With (legal) international cooperation it is hoped to recover the said artefacts in due course. There is now great concern that a possible (unlawful) sale of Fawley Court, in breach of the Charities Act 1993 Section 36(2), and Section 72, is imminent. The proposed disposal is being spearheaded by a minority group of Marian Fathers under the banner of its purported Trusts(s), varied self-servingly over the years. It would be unusual to say the least if the said proposed sale of such a unique heritage, of outstanding architectural merit, and of cultural, religious and educational importance, has/had been sanctioned by either the Superiors of the Marian Fathers Order, or indeed by, His Holiness Pope Benedict XVI, who is to visit our shores next year, with the sole mission to beatify Cardinal Henry Newman. It is believed Cardinal Henry Newman once rested at Fawley Court in the course of his 'Tractarian' days. Indeed his imposing bust is prominently displayed on the right wing wall hall of Fawley Court. Representations have been made to His Holiness Pope Benedict XVI, and a response is being awaited. As with the aforementioned invaluable works of art, there is a great fear among the 1.5 million strong Polish Community currently in the UK, (together with one should hasten to add, a strong English community), that we will all suffer the twin-blow of losing not only Fawley Court, but also the proceeds of some £22 million from these shores. It appears that there is much evidence to support the allegation that the minority of Marian Fathers who are involved in this matter, are also Defendants in some three Court actions. These may of course be wholly innocent civil actions, and thus peripheral to the matters in hand. In any event the author of this letter is advised that these matters are privileged, and sub judice and thus at this juncture cannot be commented on. Notwithstanding the above caution, the Charity Commission through the powers invested in it by law will be able to visit this area of law, and at the same time scrutinize "compelling" evidence as to how the Marian Trusts were varied – under the Commission's own Statutory obligations. What is in the public Domain however, is the current actions and questionable behavior of a minority of Marian Fathers which includes inter alia; Applying to the Coroner to exhume the body of their own Marian brother, the late Reverend Father Jozef Jarzembowski ( Founder in 1953, and main Trustee of Divine Mercy College, a Catholic School and Educational Mission, no longer extant), who is buried by St. Anne's Church, Fawley Court, in perpetuity, and in accordance with his last wishes. Applying to deconsecrate the chapel of St. Anne's, a unique Grade 2 listed building, beautifully set in the grounds of Fawley Court. The design and construction of which was generously funded by the Radziwill family some forty five years ago.
Zaprojektowany przez Christophera Wrena pałac wraz z pięknym zespołem parkowym został zakupiony przez polską społeczność w 1953 roku stając się naszymi Bielanami nad Tamizą The same minority of Marian Fathers – are at the time of writing – now preventing its own beneficiaries, donors and parishioners, from visiting or worshiping at Fawley Court by erecting chained gates on the pathways. These are accompanied by menacing signs warding off innocent visitors with the threat of prosecution. Finally, though not in conclusion of this sorry saga, three other points of contention need to be examined; As a matter of urgency – and time is of the essence – the author of this letter would ask the Commission, for the purposes of transparency, to identify the alleged progress of the purported sale of Fawley Court. It has been impossible to pinpoint either from the sales agents, from the Marian Fathers themselves, or indeed Wycombe District Council, whether contracts have been exchanged, and whether ”delayed completion” is envisaged for December, or for the ”early part of next year” (sic). The minority of Marian Fathers acting for the Trust, have made public their intention to dispense proceeds from the proposed sale of Fawley Court to various individuals and institutions. On any view such a gesture of largesse is not only misplaced, but highly improper. Doubtless, the Charity Commission will look into this. There are a significant number of beneficiaries and donors – some old, frail and vulnerable, and others too young to ably care for their fiduciary interests – who have contributed significant funds/donations via the Marian Fathers specifically towards the upkeep and maintenance of Fawley Court as a religious, cultural, and educational centre, together with the now ransacked museum. These people will need either the Court of Protection, or the Treasury Solicitor to help safeguard their 'investments'. In conclusion, I understand you are in receipt of a representation from my colleague Krzysztof Jastrzembski. I am reliably informed that Jo Hampshire, Head of Special Investigations, is now looking into the above allegations. Yours Faithfully Mirek Malevski Maison de l’Art Universel, 82 Portobello Road, Notting Hill London W11 2QD CC The Prime Minister, The Right Honourable Gordon Brown MP The Leader of The Opposition, The Right Honourable David Cameron MP The Leader of the Liberal Democrat Party, The Right Honourable Nick Clegg MP Boris Johnson, Mayor of London The Right Honourable John Howell, MP for Henley Nowy Czas (Czas Publishers Limited) N B. Both Mi rek Malevski and Krzysztof Jas trzemb ski are former pupils of D ivine Mercy Col lege Fawley Cour t – Edi tor
Ratujmy FAWLEY COURT, nasze narodowe dziedzictwo na Wyspach Brytyjskich, piszmy listy, protesty, zadajmy pytania Czy ks. Władysław Duda jako Trustee zgadza się na sprzedaż Fawley Court. Pisać do: The Rev. Władysław Duda Trustee (Registered Charity Nos. 251717/1075608/150399(29) Marian Fathers Fawley Court Henley-on-Thames Oxon. RG9 3AE Jeśli mają Państwo jakiekolwiek zażalenia lub zastrzeżenia co do sprzedaży Fawley Court, należy jak najszybciej wysłać list (chętnie się zapozna) do: The Chief Executive Andrew Hind Esq. The Charity Commission 30 Millbank Westminster London SW1P 4DU Jeśli sprzeciwiacie się Państwo ekshumacji zwłok ks. Józefa Jarzębowskiego z Fawley Court, należy wysłać bezzwłocznie list do: Paul Ansell Esq Coroner and Burials Division Ministry of Justice 102 Petty France London SW1H 9AJ Jeśli uważacie Państwo, że społeczność polska jak i brytyjska nadal powinna mieć prawo wejścia na teren zespołu parkowego Fawley Court, czyli korzystać z „Rights of Way”, wyślijcie swoje dane na: fawleycourt.rightsofway@yahoo.co.uk Informacje na temat Marian Fathers UK można znaleźć na stronie: www.falweycourt.info
4|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
arteria
Andrzejkowa arteria w Nie przypadkiem mówi się o kimś „polityczne zwierzę”. – Dlaczego nie ma rysunków politycznych Krauzego? – zapytał mnie jeden z uczestników wystawy. Popatrzyłem z sympatią, sam się do tego stada zaliczam. Chcieliśmy jednak, by tym razem było inaczej – egzystencjalnie i metafizycznie. Naga, surowa kondycja człowieka, jego troski, marzenia, tęksnoty, potknięcia, aspiracje, słabości i cnoty. Jak to narysować? Poetom nie zawsze udaje się takie stany opisać. Niejeden rysownik też łamie na takich tematach pióro. Ale są poeci i rysownicy, którym talent pomaga uzyskać metaforyczny skrót. Takim poetą-rysownikiem jest Andrzej Krauze, który poza komentowaniem bieżących wydarzeń porusza się w stworzonym przez siebie świecie symboli. Takiego nie wszyscy znają, takiego chcieliśmy pokazać. Andrzej Krauze kameralny. Taki jest też prywatnie, o czym wszyscy uczestnicy wieczoru mogli się przekonać. Był to Jego wieczór autorski, to On był gospodarzem. • Dziękujemy sponsorom – Ambasadzie RP, Instytutowi Kultury Polskiejw Londynie oraz firmie SAMI SWOI. A także Alinie Gaskin, Monice Lidke, Grażynie Maxwell, Julce Renczyńskiej, Ewie Żabickiej, Patrickowi Barrettowi, Maćkowi Szatanowi, Wojtkowi Sobczyńskiemu za techniczną i fizyczną pomoc w przygotowaniu ARTerii oraz Leszkowi Alexandrowi za czuwanie nad całością muzycznej prezentacji i Jazz Cafe za wypożyczenie sprzętu audio.
Grzegorz Małkiewicz
Zoe Zak i Jacob Harris
Andrzej Krauze wprowadza gości w swój zaczarowany świat
Organizowanie imprez „w tygodniu” ma to do siebie, że zawsze niesie ryzyko niewypału. Wiadomo – w sobotę, niedzielę albo w piątkowy wieczór dużo łatwiej znaleźć wolny czas, by uczestniczyć w jakimś wydarzeniu. Jednak w poniedziałek... Dopiero co na powrót weszliśmy w kierat codzienności. Z trudem dobiliśmy do końca pracowitego dnia. Jesteśmy zmęczeni, często z ledwie zaleczonym, poweekendowym kacem oraz wizją kolejnego odcinka niekończącego się serialu „Jak zabijać siebie”, w którym już jutro mamy zagrać główną rolę. Komu się chce iść w poniedziałek na imprezę... A jednak. Mimo że kolejna odsłona ARTerii odbywała się w „ten najpaskudniejszy dzień tygodnia” – jak dowodzą statystyki, krypta kościoła St. George the Martyr w Borough po raz kolejny zapełniła się gośćmi. Tegoroczny listopad przeszedł do historii jako jeden z najbardziej deszczowych. Ostatni dzień miesiąca nie był inny od pozostałych. Gdy wysiadałem na stacji metra w Borough z nieba spływały strugi zimnej wody. No, ale czy można narzekać na angielską pogodę w samym sercu brytyjskiej stolicy? Tym bardziej że już za chwilę miałem zapomnieć o deszczu i zimnie, wstąpiwszy w podziemia St. George the Martyr. Dzięki tradycyjnym psikusom leciwego londyńskiego transportu, który zachowuje się jakby cierpiał na jakąś maszynową odmianę Alzheimera i ciągle zapomina dokąd ma zawieźć swych pasażerów, gubiąc się między stacjami i nie dojeżdżając nigdzie na czas, na imprezę dotarłem nieco spóźniony. I bardzo tego żałuję, bo przegapiłem początek rozmowy, jaką Grzegorz Małkiewicz, redaktor naczelny „Nowego Czasu” przeprowadził z Andrzejem Krauze, gwiazdą owego wydarzenia. Był to wieczór Andrzejkowy i spotkanie z jednym z najbardziej znanych Polakom Andrzejów stanowiło niezapomniane przeżycie. Gdy wieszałem kurtkę w zaaranżowanej w przedsionku szatni, powiedziałem sobie, że nie przegapię już żadnego z towarzyszących wystawie wydarzeń. Problem jednak w tym, że chcąc być wszędzie, gdzie się coś działo, musiałbym się rozdwoić. Samo witanie się ze spotkanymi tam osobami trwało niemalże pół godziny. Tutaj stoi para znajomych plastyków. Tam rzeźbiarz. Ówdzie – publicysta. Z każdym chciałoby się zamienić chociaż kilka słów. A przecież na scenie również działo się tyle fascynujących rzeczy... Leszek Alexander ze Sławkiem Żakiem zadbali o to, by oprawa muzyczna imprezy była na najwyższym poziomie. Aneta Barcik, Zoe Zak i Dominika Zachman, wraz towarzyszącymi im muzykami pokazały, że już wkrótce to właśnie one grać będą pierwsze skrzypce w muzycznym życiu Londynu. Nie tylko polonijnym. Mimo młodego wieku, panie pokazały ogromny talent i drzemiący w nich potencjał. Nie znam się na wróżeniu, ale myślę, że można przepowiedzieć im sporą karierę. Jeśli tylko znajdą swoją szansę. W przerwie między występami na scenie zagościł Włodzimierz Fenrych. Czytelnicy „Nowego Czasu” znają go z serii artykułów, w których przybliża nam obce kultury i religie. Ta sama tematyka poruszana jest w jego książce. Włodek przeczytał kilka obszernych fragmentów, pozyskując grono słuchaczy. Jestem przekonany, że warto byłoby spotkać się z nim na osobnym wieczorze autorskim, gdyż słuchanie krótkich fragmentów mogło zostawić uczucie niedosytu, tym bardziej że w tle toczyły się niekończące się rozmowy. Na szczęście prezentowaną książkę „Czy Jahwe zastępów jest władcą totalnego świata” można było kupić w czasie trwania imprezy. Jednak tym, co stanowiło motyw przewodni Andrzejkowej ARTerii, była wystawa prac Andrzeja Krauzego. Wszyscy chyba znamy jego talent do obnażania i wyszydzania wszelakich idiotyzmów naszego życia. Satyra w jego wydaniu potrafi być nader zjadliwa. A przy tym język symboli, przy pomocy którego twórca porozumiewa się z odbiorcą, jest na tyle uniwersalny, że potrafi być zrozumiały zarówno dla Polaków, jak i przedstawicieli kultury anglosaskiej po obu stronach oceanów. Nie każdemu udaje się przemawiać w podobny sposób. Nie jestem pewien, czy wielu (czasem znakomitych zresztą) satyryków z Polski zdołałoby tego dokonać. Pokazane na ARTerii grafiki zostały przygotowane z dużą dbałością. Wyraźnie unikano drażliwych tematów politycznych, skupiając się raczej na czysto artystycznej stronie prac. Myślę, że dobrze się stało, że twórcy wystawy poszli właśnie w tę stronę. Andrzej Krauze to nie tylko komentator naszego życia. To przede wszystkim artysta. Człowiek o bogatym warsztacie oraz ogromnym talencie i dużej wrażliwości. Gdy opuszczałem imprezę godzinę przed północą, nadal zdawała się ona dopiero rozkręcać. Lanie wosku dopiero się zaczęło, muzycy sprawiali wrażenie, że przygotowanemu przez nich repertuarowi jeszcze daleko do wyczerpania, zaś przybyłe na spotkanie towarzystwo nadal rozmawiało... Ja również czułem się nieco nienasycony. Zosatło mi pocieszenie, że przed nami jeszcze nie jedna ARTeria… W zaczarowanym świecie Krauzego
Alex Sławiński
|5
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
arteria
w relacji na cztery głosy
Leszek Alexander
Wszystko zaprzeczało temu, że to może wypalić. A jednak wypaliło. Była bardzo dobra wystawa i artysta, z którym każdy mógł porozmawiać. Było wino i gawędy. Była część artystyczna i część towarzyska. Ani się spostrzegliśmy, jak minęła północ.... W jednej sali, jasno oświetlonej, urządzono wystawę prac Andrzeja Krauzego. Zwiedzanie zaczynało się od lewej strony i tropem kolejnych rysunków docierało do... baru, gdzie nadworny kucharz „Nowego Czasu” Mikołaj Hęciak serwował sałatkę jarzynową, kabanosy i wino. Druga sala, gdzie punktowe światło rozjaśniało scenę, należała do muzyków. Zanim Leszek Alexander, Sławek Żak, Dominika Zachman, Aneta Barcik i Zoe Zak na dobre rozkręcili imprezę, krótką pogawędkę z bohaterem wieczoru przeprowadził redaktor naczelny „Nowego Czasu”. Dotyczyła miłości, walki z komuną, niewymuszonej satyry politycznej, potyczek z cenzurą, a przede wszystkim wyśmienitego humoru, który obu panów nie opuszczał ani na chwilę. Po tym krótkim i bezpretensjonalnym otwarciu Krauze i Małkiewicz roztopili się w tłumie. Bo sporą część wieczoru zawłaszczyła sobie strona towarzyska. W ruch poszły kajety, terminarze, wizytówki. Rozproszeni po całym Londynie artyści skorzystali z okazji do wymiany telefonów i adresów mailowych, by czegoś wspólnie dokonać w przyszłości. Zdarzały się momenty, że płomienne dyskusje przygłuszały występujących muzyków. Dla mnie rewelacją wieczoru była Dominika Zachman. Takiego jazzowobluesowego głosu nie słyszałem już dawno. Mury drżały, pękał sufit, a ja słuchałem jak zaczarowany. Niespecjalnie się znam, ale jeżeli ta dziewczyna nie zrobi kiedyś wielkiej kariery, będzie to oznaczało, że przyszło jej żyć i pracować wśród ludzi głuchych. Liczę, że przy następnej ARTerii objawią się kolejne talenty – plastyczne, muzyczne, literackie, filmowe czy jakiekolwiek inne. Rozproszeni po Londynie, niekoniecznie zajmujący się sztuką zawodowo artyści w pełni zasługują na szansę zaprezentowania swoich prac, pomysłów i możliwości. Szczególne że nie liczą w zamian na wiele. Chcą być wysłuchani, obejrzani, przeżyci. Marzy mi się ARTeria jako ciąg artystycznych wydarzeń organizowanych nawet co tydzień. Niekoniecznie w krypcie kościoła, ale w klubie, restauracji, pubie. Żeby jedno wydarzenie dotyczyło jednego artysty i żeby był to jego własny wieczór. Ten jedyny. A póki co, czekam na następną. Są chętni, więc warto.
Dominika Zachman
Jacek Ozaist
Poczułem się lepiej Tego poniedziałkowego popołudnia uznałem, że najlepiej nigdzie nie wychodzić. Pogoda typu „wilgotny londyński ziąb”, koszmarny ból głowy przez ponad pół dnia, zbolałe zatoki przymrużyły opuchlizną oczy. Zniechęcenie. 30 listopada, według polskiej tradycji – Andrzejki. Przecież! Andrzejkowa ARTeria w kryptach kościoła na Borough High Street – dzisiaj wieczorem… Pomyślalem jednak, że może lepiej nigdzie nie wychodzić i nie obnosić się ze swoją kiepską kondycją. Mimo to wybrałem się – „tylko na chwilę”. Samo miejsce od razu mi się spodobało. Bardzo łatwe do znalezienia, przestronne, dość neutralne, a jednak z wyczarowanym klimatem, wprost idealne do organizowania w nim imprez złożonych z kilku różnych prezentacji, uzupełniających się wydarzeń – tak jak tego wieczoru: sztuka graficzna, muzyka, zabawa i wróżba oraz rozmowy, rozmowy, rozmowy… Pomyślałem – tu jest dobra energia. Ludzie bez stresu gawędzą ze sobą, wiele sympatycznych, uśmiechniętych twarzy – uśmiechniętych bynajmniej nie na siłę i nie na
pokaz. Gospodarze wieczoru, Teresa i Grzegorz, dyskretnie dbali o to, aby każdy czuł się dobrze. Z dużym zainteresowaniem obejrzałem wystawę rysunków Andrzeja Krauzego – artysty o randze międzynarodowej, tworzącego dzieła mądre, uniwersalne i dowcipne zarazem. Tych rysunków nie znamy z publikacji prasowych. Obdarzona oryginalną barwą głosu Dominika Zachman zaśpiewała kilka standardów jazzowych; drobna, niemalże filigranowa, ale dysponująca głosem o dużej sile. Leszek Alexander to niewątpliwie showman, posiadający dużą umiejętność rozbawienia pewnie każdego. Blues dla niego nie ma tajemnic. A do tego – muszę przyznać – ma również kawał głosu. Pomyślałem, jaka szkoda, że takie imprezy nie odbywają się regularnie. Właśnie tutaj, w tej atmosferze. Jak dobrze, że w Londynie są też tacy Polacy (poza wieloma innymi zaletami) – uśmiechnięci, zadowoleni, kochający sztukę. Moja „chwila” przeznaczona na pobyt w kryptach niezauważalnie przeistoczyła się w parę godzin. Poczułem się lepiej – zauważyłem wracając do domu.
Tomasz Furmanek
Ewa Obrochta – mistrzyni ceremonii Andrzejkowych wróżb
6|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
takie czasy
Ave Premier Przemysław Kobus Donald Tusk zaskoczył opinię publiczną planami zmian w Konstytucji RP. O zmianach, owszem, mówiono od pewnego czasu, a szczególnie gdy napięcia między partiami sięgały zenitu, jednak mało kto chyba przypuszczał, że polski premier sprzeda Polakom taką torpedę. W planowanych zmianach idzie przede wszystkim o znaczne osłabienie pozycji prezydenta na rzecz wzmocnienia pozycji premiera. Ciekawe? W normalnych warunkach jak najbardziej, ale w Polsce, gdy na linii premier – prezydent ciągle zgrzyta, plany Platformy Obywatelskiej ciężko rozpatrywać w kategoriach rozsądnych propozycji zmierzających do poprawy sytuacji ustrojowej. Polakom – jak wynika z pierwszych sondaży – pomysł Tuska nie przypadł do gustu.
Jak szaleć, to szaleć! Ktoś mógłby dzisiaj powiedzieć, że może lepiej byłoby zająć się porządkowaniem spraw w służbie zdrowia czy służbach mundurowych, może lepiej byłoby sprawdzić, dlaczego budowa autostrad odbywa się w żenująco niskim tempie, czy może warto byłoby zająć się kwestią ubezpieczeń społecznych, które są jak czarna, niewdzięczna dziura. Ale po co? Przecież to nudne. Czyż nie lepiej zaserwować „podwładnym” pomysł niebanalny, błyskotliwy i oryginalny? Czyż nie czas już wprost narodowi powiedzieć, żem genialny, wspaniały i mocarny? Warto, więc i mówię to. Kochani Polacy, niebawem ja będę siłaczem, a prezydent niech kapcie mi podaje. To oczywiście mało poważna próba wyjaśnienia przyczyn zaistniałych ostatnio wydarzeń, nawet bardzo mało prawdopodobna, ale na potrzeby tego artykułu całkiem zgrabna i przyswajalna. Naprawdę trudno mi dzisiaj uwierzyć, że objawione ostatnio propozycje są przemyślane, wynikają z obiektyw-
nych obserwacji i wyciągniętych wniosków, a z pewnością nie odnoszą się do aktualnej sytuacji w kraju. Nie wierzę dzisiaj, że proponowane rozwiązania byłyby lekarstwem na podobne zło w przyszłości. Dlaczego? Bo przeszłość pokazała, że prezydent może nie przeszkadzać rządowi, Sejmowi i na odwrót. Problem mamy od dwóch lat. I problem ten niestety był do przewidzenia. Bo jak prezydent L. miał pogodzić się z „przegonieniem” z ministerialnego fotela swojego brata J., a potem miłować się wzajemnie dla dobra Narodu z premierem D.? Niepojęte i niemożliwe. Efekty tej polityki wzajemnego atakowania się widzimy od dłuższego czasu i nieraz na łamach „Nowego Czasu” przedstawialiśmy co bardziej żenujące przypadki. W takiej sytuacji w istocie współpracować ciężko. Jednak nie można dziś zmieniać konstytucji pod wpływem chwili, pod wpływem impulsu. Inna sprawa, że w Polsce zmiana obowiązującego prawa nie jest problemem. Prawo zmienia się co chwilę, a potem podnoszą się głosy zarzucające brak stabilności polskiego systemu prawnego. Zmiana ustawy zasadniczej – jak pokazuje ten przykład – też pewnie nie jest dla naszych reprezentantów na Wiejskiej czymś szczególnym. Problem jednak w tym, że takie myślenie nie prowadzi zbyt daleko. Razi też opinię publiczną, bo wolnością cieszymy się (na różne sposoby) zaledwie 20 lat, a już ktoś próbuje wprowadzić pewne odgórne rozwiązania. Z jednej strony mamy dążenia do bezpośrednich wyborów marszałków w Sejmikach Wojewódzkich, z drugiej premier proponuje odebrać przywilej wyboru prezydenta kraju Polakom i przekazać go w ręce „wybranych”, bo w jego przekonaniu tak będzie lepiej.
Ja, premier! – Proponujemy, aby tak zmienić konstytucję, w której jasno i wyraźnie określona byłaby pełna odpowiedzialność za władzę wykonawczą w
gabinecie wspieranym przez większość parlamentarną. Uważam, że jest możliwe, by stało się to praktyką już od jesieni przyszłego roku – mówił Donald Tusk podczas cyklu konferencji poświęconych dwóm latom rządów Platformy Obywatelskiej. Z wypowiedzi tej jasno wynika, że znów próbujemy coś sformalizować, coś zapisać, ustanowić i pozostać w przekonaniu, że takie rozwiązanie będzie jedynie słuszne. A czy przypadkiem nie wystarczy rozsądny premier i rozsądny prezydent, by potrzeba nowych regulacji stała się kompletnie zbędna? Może wystarczy tylko zaufać Polakom, którzy w najbliższych wyborach postawią krzyżyki przy odpowiednich, a nie skłóconych i zawistnych nazwiskach. Ale premier brnie dalej. Swoją wizję tłumaczy konieczno-
LANCASTER ASTER HALL ALL HOTEL L 35 Craven Terrace, Terrace, race, London W2 3EL, Tel: Tel: +44 (0)20 7723 9276 6
Central London don tourist/business ess accommodation n
www.lancaster-hall-hotel.co.uk ww hotel.co.uk
ścią rozstrzygnięcia, kto i w jakim wymiarze jest godzien nazywać się władzą wykonawczą. Dodał też, że do ogłoszenia nowin został poniekąd natchniony przez konstytucyjne autorytety. Co ciekawe, kilka tych nazwisk nieoficjalnie przytaczanych w mediach znam i do tej pory ceniłem. Trudno mi więc uwierzyć, by cenieni konstytucjonaliści zdecydowali się na tak populistyczne dzisiaj w Polsce hasła.
za i przeciw Podobne rozwiązania, które ograniczają władzę prezydenta na rzecz rządu nie są dziś na świecie czymś nadzwyczajnym, a z pewnością nie wskazują na uzurpatorskie formy sprawowania władzy. Prezydent Niemiec jest tego doskonałym przykładem. Ma niewiele do powiedzenia, ma się uśmiechać i przypadkiem nie zhańbić honoru Niemiec. Od brudnej i ciężkiej roboty jest kanclerz. Wśród propozycji premiera Tuska znajdujemy więc przede wszystkim zniesienie bezpośrednich wyborów prezydenckich. W rolę obywateli miałoby się wcielić Zgromadzenie Narodowe. To miałoby być znacznie ograniczone, bo z propozycji Tuska wyłania się postulat zmniejszenia liczby parlamentarzystów. Dziś mamy blisko pół tysiąca samych posłów. Setkę senatorów. To pokaźne liczby, które w przeliczeniu na comiesięczne uposażenie naszych „wybrańców” jest doskonałym argumentem przemawiającym za konkretnymi oszczędnościami. Co również ważne, ale tylko w kontekście aktualnych sporów między premierem a prezydentem, to zniesienie weta prezydenta. Głowa państwa dysponuje takim prawem, gdy nabierze wątpliwości co do słuszności przedstawianych przez Sejm i Senat ustaw. Nie zawsze przecież wola większości parlamentarnej w istocie odzwierciedla wolę społeczeństwa. Weto prezydenta jest –
przynajmniej z definicji – ostatecznym instrumentem mającym przychylić się ku argumentom racjonalnej większości. Dzisiaj jednak instrument ten jest nader często wykorzystywany, żeby nie powiedzieć, nadużywany. Co nie podoba się Prawu i Sprawiedliwości, jest natychmiast blokowane przez Lecha Kaczyńskiego. Biorąc więc pod uwagę walkę ze zwykłą ludzką bądź polityczną złośliwością, zniesienie weta znajduje swoje uzasadnienie. Ale tylko w takim przypadku i wydaje się, że ustanowienie zasady wzajemnego utrudniania sobie życia nie może znaleźć odzwierciedlenia w ustawie zasadniczej. Kto wie, może za dwa, trzy lata wybierzemy takich reprezentantów kraju, którzy nie będą zachowywać się jak Kargul z Pawlakiem. Wówczas żadne obostrzenia ustawowe nie będą konieczne. I wydaje mi się, że wychodzenie z takiego założenia winno przyświecać odpowiedzialnym rządzącym. Trudno mi też uwierzyć w wyrażaną przez premiera troskę o sprawnie zarządzane państwo, bo rozwiązania ustrojowe zamierza on wprowadzić już w przyszłym roku. Czy naprawdę nie ma ważniejszych problemów? Polska powinna dorosnąć do stwierdzenia, że ma na tyle godnych zaufania polityków, iż nie potrzebuje już swoistej dwuwładzy. Ani sytuacja polityczna, ani militarna, ani gospodarcza nie stawia nas pod ścianą i nie nakazuje wdrożenia nowych, rewolucyjnych jak na współczesną Polskę rozwiązań. Wstrzymajmy się, weźmy się za rzeczywiście potrzebne ludziom zmiany. Większa władza premiera nie przyczyni się do wzrostu wynagrodzeń, nie poprawi kondycji finansowej szkół, jednostek kulturalnych utrzymywanych przez państwo i samorządy. Nie zlikwiduje też idiotyzmów fiskalnych. I tak można wymieniać bez końca. Najpierw gruntowna praca przed nami, potem przyjdzie czas na kosmetykę.
|7
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
reportaż
Wracać... Nie wracać? Wracać, czy nie wracać? Oto pytanie, które pojawia się w głowie wielu rodaków pracujących w Wielkiej Brytanii, szczególnie w obecnej sytuacji, gdy stopa bezrobocia na Wyspach sięga poziomu niespotykanego od lat. Czy jednak decyzja o powrocie należy do tej samej kategorii, co decyzja o wyjeździe za granicę? W wielu przypadkach przekroczyć musimy granice własnych lęków, by się przekonać, jak jest naprawdę.
Małgorzata Białecka Oksford jest inny niż sobie wyobrażamy. Mimo kilkusetletniej sławy miasta akademickiego nie stał się ruchliwą metropolią, a rowery studentów wciąż tłoczą się przed college’ami i księgarniami w centrum miasta. Mieszka tu grupa Polaków pochodząca z województwa lubuskiego. Kiedy odwiedzałam w Oksfordzie Ewelinę Guzewicz (lat 27), weszłyśmy do świetnego lokalnego muzeum i oczywiście do pubu The Eagle & Child, gdzie przesiadywali pisarze, wśród nich C. S. Lewis i J. R.R. Tolkien. Po drodze Ewelina pokazała mi, gdzie mieszkał profesor Leszek Kołakowski. Przez chwilę pomyślałam, że chciałabym tam zostać na zawsze. Ewelina zaś już wtedy wiedziała, że wraca do Polski. W Anglii każdy ma znajomych, którzy właśnie co wrócili do kraju lub zrobili to już wcześniej. Opowieści o ich „nieszczęśliwych” losach mają być przestrogą dla tych, którzy wahają się i rozważają powrót. Znajomi odradzają, powołując się na statystyki dotyczące bezrobocia w Polsce, wciąż rosnącą biurokratyzację życia i kolejki do lekarza. W Anglii wszyscy jedziemy na tym samym wózku..., ale w sytuacji orientujemy się od lat. W Polsce zaś wszystko trzeba będzie zacząć od nowa – dodają sceptycy.
recepta na sukces? Zdaniem Agnieszki Lenton, psychologa biznesu i prezesa Polish Psychologists’ Club w Londynie, bardzo trudno powiedzieć co wpływa na sukces po wyjeździe czy powrocie do kraju. – Sukces w Anglii to bardzo indywidualna „mieszanka” czynników osobowościowych: skłonności do podejmowania ryzyka, otwartości na doświadczenie, poczucie kontroli itp. oraz umiejętności komunikacji, networkingu, i znajomości języka angielskiego. Tu ważne jest doświadczenie i wykształcenie przywiezione z Polski oraz ich efektywne zaprezentowanie. Nie bez znaczenia są czynniki sytuacyjne, czyli np. mechanizmy wsparcia społecznego. Czasami chodzi też o zwykły łut szczęścia. Decyzja o powrocie i nasze doświadczenia po przyjeździe do Polski są odzwierciedleniem podobnych kwestii – ważne jest, żeby pamiętać, że każdy z nas ma bardzo indywidualne doświad-
Paweł Rosolski z Hanią (obecnie już żoną) pracowali w Londynie przez trzy lata – Hania jako kosmetyczka, Paweł jako barman. Wrócili do Polski, by wziąć ślub, zbudować dom i założyć rodzinę. W komentarzu do artykułu o powrotach napisali: „Jesteśmy szczęśliwi na polskiej ziemi, chociaż Londyn wspominamy zawsze z zachwytem”. Na zdjęciu Hania z Pawłem w Oksfordzie, przed wyjazdem do Polski.
czenia, umiejętności, postawy i reakcje na sytuacje, w jakich się znajduje. Nie ma „równania”, dzięki któremu wyliczymy nasze prawdopodobieństwo sukcesu.
ci, ktÓrZY wrÓcili Ewelina Guzewicz myślała o powrocie do kraju od momentu wyjazdu zagranicę. Oksford miał być tylko na chwilę. Spędziła tam półtora roku. Miała dużo szczęścia – szybko dostała pracę w Blackwell – jednym z prestiżowych oksfordzkich wydawnictw. Archiwizowała i skanowała fragmenty książek. Jednak po studiach na pedagogice specjalnej w Poznaniu marzyła o pracy z dziećmi i realizowaniu się we własnym zawodzie. – Pewnego dnia pomyślałam, że coś może mi bezpowrotnie umknąć, że coś z życia mojej rodziny, która została w kraju, mnie omija, dlatego wróciłam – mówi. Zupełnie inny był motyw powrotu Dawida Tomczaka (lat 28). Przygotowywał się do niego pół roku. – To była przemyślana decyzja i pełna determinacji – zaznacza Dawid. Po prawie trzech latach pracy przy taśmie w fabryce BMW Mini Car w Oksfordshire poczuł, że zamienia własną inteligencję na drobne... Jego oczekiwania jako absolwenta politologii Uniwersytetu Wrocławskiego były zupełnie inne. Mimo świetnych zarobków, jakie gwarantowało BMW, możliwości szkolenia języka i okazji do podróżowania – postanowił wrócić do Polski, by zmierzyć się z własnymi marzeniami o niezależności. Dawid wspomina, że na imprezie pożegnalnej znajomi z zazdrością ściskali mu dłoń, bo był bardziej zdeterminowany od nich w dążeniu do celu, bo nie bał się wracać...
– Oni mają w Polsce własne domy, mieszkania i wiele powodów, by wrócić. Paraliżuje ich jednak strach – stwierdza Dawid. Zarówno Ewelina jak i Dawid mieli konkretne pomysły na powrót, może dlatego są ze swoich decyzji tak zadowoleni i pobyt na Wyspach wspominają jak chwilowe wakacje – dla nich życie „naprawdę” toczy się w Polsce. Ewelina skorzystała z oferty złożonej jej przez centrum formacyjno-rehabilitacyjne Cichych Pracowników Krzyża w Głogowie. Zajmuje się tam tym, o czym marzyła w czasie studiów, a jednocześnie jest zaangażowana w realizację projektów dla ośrodka i wydawanie miesięcznika. Choć Głogów w niczym nie przypomina Oksfordu, czuje, że wreszcie może się realizować w swoim zawodzie. Do Oksfordu jeździ teraz tylko na urlop. Dawid wręcz przeciwnie – postanowił otworzyć własną firmę i zostać szefem samego siebie. Wiele osób podkreśla, że pobyt za granicą daje możliwość rozwoju własnej kreatywności i pomysłowości. Dawid wyczuł niszę na rynku i korzystając z dotacji z Urzędu Pracy na rozwinięcie własnej działalności, otworzył we Wschowie firmę zajmującą się usługami przeciwpożarowymi. Mówi szybko, krótko i optymistycznie: – Było warto. Jego klientami są zarówno duże firmy, jak i osoby prywatne myślące o bezpieczeństwie przeciwpożarowym w swoich domach czy miejscach pracy.
a może jednak wrÓcić? W Oksfordzie w jednym z college’ów jest okno z witrażem przedstawiającym Alicję w Krainie Czarów. Dla wielu Polaków Anglia jest właśnie taką krainą czarów, choć w rzeczywistości jedynie zniewala pozorną stabilizacją, niezależnością i
wieloma – często jedynie złudnymi – możliwościami oraz przypływem względnie stałej gotówki. Dla niektórych ceną za życie w Anglii jest schowanie do szuflady własnego dyplomu z uczelni i ambicji, jakie wiązali ze zdobyciem wyższego wykształcenia. Tak stało się właśnie w przypadku Agnieszki (prosi by nie podawać jej nazwiska, bo jak twierdzi, nie ma się czym chwalić). Agnieszka ma dyplom z zarządzania i marketingu. Na fali entuzjazmu postanowiła też skończyć studia magisterskie w Cambridge. Po kilku latach odkładania pieniędzy, spędziła wreszcie upragniony rok studiując Real Estate Finanse (finanse w nieruchomościach). Jej marzeniem było planowanie i wycenianie dużych projektów budowlanych. Rozesłała dziesiątki CV, na kilka otrzymała odpowiedź negatywną, na pozostałe żadnej. Od pół roku szuka w Anglii bezskutecznie pracy w swoim zawodzie. Pijąc ze mną owocową herbatę przyznaje, że myśli poważnie o powrocie do Polski. Dlaczego nie może znaleźć pracy? Pracodawcy, do których zwróciła się ze swoją ofertą, stwierdzają, że jest recesja i nie zatrudniają nowych ludzi. Agnieszka dodaje: – A szczególnie cudzoziemców. Boi się jednak powrotu do kraju.
lepiej prZemYśleć Co więc zrobić, by decyzja, jaką podejmują rozważający wyjazd z Anglii Polacy była słuszna? – Ważne jest, aby nasza decyzja była przemyślana, a nie oparta na nierealistycznych wyobrażeniach życia po powrocie, które będzie odpowiedzią na wszelkie ewentualne frustracje,
dokończnie > 8
8|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
czas na wyspie
Wracać... Nie wracać? dokończenie ze str. 7 związane z życiem w Wielkiej Brytanii – ostrzega Agnieszka Lenton. – Dobre rozeznanie na rynku pracy, rynku mieszkaniowym, porównanie kosztów utrzymania. Wszystkie te praktyczne kwestie warto rozwiązać przed ostatecznym spakowaniem walizek. Nasze doświadczenia pracy i życia w Anglii mogą być bardzo cenne dla pracodawców w Polsce, dlatego zastanówmy się, co pobyt w Anglii nam dał: dobrze opanowany język, umiejętność pracy w zespole międzynarodowym, umiejętność przystosowania się do zmieniających warunków, niezależność, inicjatywa. To tylko kilka przykładów naszych „zasobów”, które zdobyliśmy mieszkając i pracując w Anglii, niezależnie czy pracowaliśmy w naszym wyuczonym zawodzie czy w innej branży – radzi psycholog.
POWTÓRNA ADAPTACJA Panu Ryszardowi Kaczorowskiemu, ostatniemu Prezydentowi II RP składamy najserdeczniejsze życzenia wszelkiej pomyślności z okazji 90. rocznicy urodzin. Redakcja Nowego Czasu
Staâe stawki 24/7
Oprócz tych, którzy wrócili, by otworzyć własne firmy, tak jak Dawid, są też tacy, którzy po prostu z Wysp uciekli, uciekli także z tęsknoty za rodziną. Adam z Sulechowa (lat 34) chce pozostać anonimowy (nazwisko znane redakcji). Ma czworo dzieci. Wyjechał z Anglii, gdy zaczęły przychodzić listy od brytyjskiego fiskusa. Pracował na budowie przez pośrednika, nie znał języka angielskiego, zdany był więc całkowicie na pomoc osób, które
Dobra jakoŒý
załatwiły mu pracę. Nie zadawał pytań, gdy okazało się, że musi się zarejestrować jako osoba samozatrudniona. Procedura była bardzo prosta – wystarczyło wypełnić jeden formularz i podpisać. Pod koniec roku finansowego zaczęły przychodzić pisma z Inland Revenue i przychodzą do dzisiaj na stary adres w Anglii, gdzie mieszkał. Pośrednik nie uprzedził go, że od jego wypłaty nie potrąca się podatku, więc jak każdy samozatrudniony powinien był odkładać pieniądze na podatek przez cały rok i zapłacić po rozliczeniu się w kolejnym roku finansowym. Adam jednak nie informując fiskusa w Anglii wrócił do Polski licząc, że oba urzędy skarbowe nie porozumieją się w jego sprawie. Do dziś, a minęły już prawie trzy lata, wezwania do rozliczenia się z podatku przychodzą tylko na adres w Anglii. Adam obecnie pracuje w firmie produkcyjnej w Polsce. Stwierdza, że może i uciekł przed problemami z fiskusem, ale przede wszystkim wrócił do kraju uciekając przed tęsknotą za rodziną. Dodaje jednak, że adaptacja wcale nie była łatwa. Zdaniem Agnieszki Lenton po powrocie do Polski zachodzi powtórna adaptacja do „nowego” kraju. Nie jesteśmy tą samą osobą, która wyjechała do Anglii. Mamy nowe doświadczenia, postawy i wiedzę. Nasze przyzwyczajenia czy opinie nabyte w Anglii niekoniecznie mogą „odnaleźć” się dobrze w nowych warunkach – zarówno jeśli chodzi o wysokość zarobków, możliwości spędzania wolnego czasu czy relacje międzyludzkie. Zwiększona świadomość naszych oczekiwań względem tego „jak to będzie po powrocie” (a także tego, że niekoniecznie mogą być one realistyczne) może nam pomóc oswoić się z potencjalnym zderzeniem z rzeczywistością pracy i życia w Polsce.
Bez nowej karty SIM
% 5 1 k EXTRA redytu
przy pierwszym doâadowaniu 1
eŒci WyŒlij smsa o tr 1616 NOWYCZAS na 8 d sms) (koszt £5+ stan
2
2p/min
Polska
7p/min
Czechy
Irlandia
Niemcy
Sááowacja
Polska
1p/min
1p/min
2p/min
1p/min
Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska
497 4029 a y Wybierz 020 8m r docelow nastĘpnie nu ezakoĽcz #. np. 0048xxx & ieraý ProszĘ nie wybnumerze ponownie po docelowym.
Auracall wspiera:
*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
Doktorat dla Wałęsy Lech Wałęsa został uhonorowany przez London Metropolitan University doktoratem honoris causa. Wręczenie dyplomu, przyznanego za dotychczasowe osiągnięcia polskiego prezydenta, związane jest z przypadającymi właśnie ważnymi dla Polaków rocznicami: trzydzieści lat temu powstała „Solidarność”, zaś przed dwudziestu laty w naszej części Europy obalono komunizm. Uroczystość wręczenia doktoratu odbędzie się we wtorek, 8 grudnia, w londyńskim Barbican Centre. Obok zaproszonych gości specjalnych, weźmie w niej udział wielu studentów i absolwentów Metropolitan University. Uczelnia ta może pochwalić się największą liczbą polskich studentów spośród wszystkich tego typu placówek w Wielkiej Brytanii. Studiuje tam kilkuset naszych rodaków. Wydarzeniem towarzyszącym imprezie będzie wręczenie stypendiów trzem polskim studentom, w ramach ruszającego właśnie projektu Lech Walesa Scholarship Fund. (as)
Nowoczesne rozwiązania komunikacyjne dla biznesu Małgorzata Białecka
Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom klientów biznesowych, dla których obniżenie kosztów ma zasadnicze znaczenie dla przetrwania i sukcesu w obecnej gospodarce, firma Auracall wzbogaciła swoją ofertę o pakiet serwisów dla małych i średnich przedsiębiorstw (UK MŚP). Oferta obejmuje: usługę przekierowania połączeń, która umożliwia odbieranie połączeń przychodzących pod wybrany przez użytkownika inny numer stacjonarny lub komórkowy; usługę telekonferencji, dzięki której można zorganizoawć spotkania biznesowe szybko i bez zbędnych kosztów; trzy plany taryfowe pozwalające znacznie obniżyć miesięczne rachunki telefoniczne. Ponieważ nie ma wymagań dotyczących minimalnych wydatków na serwisy biznesowe Auracall, klienci są w stanie zaoszczędzić ponad 50 proc. w porównaniu do taryfy BT Business* oferowanej przez operatora BT. Przejście do Auracall pozwala znacznie obniżyć koszty połączeń a jednocześnie daje możliwość zachowania istniejącej linii telefonicznej i numeru telefonu. W ramach miesięcznego abonamentu klienci otrzymują również tanie połączenia międzynarodowe – już od 1,18 pensów za minutę. Obowiązywanie jednolitego cennika usług bez względu na wysokość miesięcznych wydatków oznacza, że małe firmy zatrudniające od 1-10 pracowników mogą korzystać z tych samych konkurencyjnych stawek co duże przedsiębiorstwa. „W dzisiejszej, trudnej sytuacji gospodarczej, klienci zwracają większą uwagę na ceny i często wybierają oferty bez konieczności podpisywania długoterminowych kontraktów. Oferta Auracall to konkurencyjne cenowo, dobrej jakości usługi telefoniczne, czyli wszystko, czego oczekują klienci biznesowi” – mówi Serenna Siew, marketing manager Auracall. Od chwili założenia firmy w październiku 2001 Auracall buduje stabilnie swój sukces stając się firmą oferującą tanie połączenia międzynarodowe już od 1p/min do ponad 300 miejsc na całym świecie. Więcej informacji o produktach Auracall na stronie internetowej: www.auracall.com/polska oraz pod numerem telefonu: 0800 651 0055 * Porównanie na podstawie na strony internetowej BT i BT Business Plan £ 250 Tier z dnia 01/07/09
10|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
rozmowa na czasie
Widziane kolorem wokół wykreowanych zdarzeń, wspólnie z Jaśkiem Bernardem, Moniką Mamińską, Krzysiem Czyżewskim, Małgosią Sporek, Wiesiem Kaletą i innymi. To była niezwykła grupa przyjaciół. Miałam wiele szczęści, pracując z ludźmi, którzy mieli za sobą doświadczenie współpracy z Grotowskim czy – później – z Teatrem Gardzienice. Generalnie był to czas studenckich pasji i eksperymentów. Ale zawsze było to tylko odniesieniem do malowania; odkąd pamiętam, ono było najważniejsze. Moje najdalsze wspomnienie z dzieciństwa to rysowanie patykiem na piasku. Zawsze miałam przekonanie, że to jest moja scieżka; zaś wyniesiona z doświadczeń teatralnych forma improwizacji, jako metody twórczej, jest mi bardzo bliska. I – jak sądzę – obecna w moim malowaniu. W Twoim malarstwie widać zafascynowanie kolorem. Oglądając prace widzi się najpierw barwę, a dopiero potem formy. Czy to zamierzone działanie?
W młodości zajmowałaś się różnymi formami aktywności artystycznej. Grywałaś między innymi w teatrze. Jak doszło do tego, że ostatecznie Twoją życiową pasją stało się malarstwo?
– Żeby mówić o końcowym wyborze należałoby zacząć od początków. A one miały miejsce w Kępnie, małym miasteczku na południu Polski. Kępno to miasto zatopione w zieleni parków i ogrodów, z ryneczkiem, na który dzieci wołały „starówka”. Żyje ono na pograniczu kultury chrześcijańskiej, żydowskiej i protestanckiej. W malutkiej przestrzeni rytm codzienności wyznaczały dominujące nad wszystkim kościoły – katolicki, protestancki i żydowska bożnica (oczywiście dziś już nie używana). Ślady obecności przedwojennej społeczności żydowskiej w Kępnie były dość silne, tak jak silny był kult rozmodlonych i rozśpiewanych okolicznych pielgrzymek oraz cygańskiej kultury tańca i śpiewu. Wszystko to razem tworzyło barwną, żywą, rozedrganą mozaikę kulturową. Wyrastając w takiej atmosferze byłam blisko śpiewu, tańca, ruchu ciała. No i malowania, rysowania – wszystkiego, co pozwala na swobodną ekspresję. Mając 14 lat wyjechałam z tego zaczarowanego miejsca i już nigdy tam nie powróciłam. Kiedy znalazłam się w dużej aglomeracji miejskiej, spodobał mi się ten nerw miasta, ale tęskniłam za otwartą, przyjazną obecnością. Takim miejscem stał się Teatr Ósmego Dnia, który przygarnął nas, młodych licealistów – a potem studentów – i otoczył ciepłem, przyjaźnią, jak w rodzinie. Wpływał bardzo kreatywnie na naszą kształtującą się wrażliwość, zarówno artystyczną, jak i moralną. Prowadził warsztaty i spotkania. Wszystko, co się wokół niego działo, było bardzo rozwijające. Tak zaczęła się ta przyjaźń. Stwierdzenie, że grałam w teatrze jest może przesadą, ale rzeczywiście – uczestniczyłam w wielu wydarzeniach artystycznych i wspólnie z grupą tzw. dzieci Teatru Ósmego Dnia braliśmy udział w spektaklu „Raport z oblężonego miasta”. Każdy kto pamięta stan wojenny w Polsce i ówczesne losy Teatru Ósmego Dnia, wie jak silne to były doznania. Moje kolejne doświadczenie artystyczne, to plenery malarsko-muzyczne, na których próbowaliśmy swoich sił „teatralnych”, zaaranżowanych
POSK Gallery 238-246 King Street Hammersmith London W6 0RF
Przestrzenie wyobrażone
Z malarką MARIĄ KALETĄ rozmawia Alex Sławiński
– Cała moja wrażliwość nastawiona jest swoją ostrością na kolor. Szeroko rozumiany. Nie tylko ten, który jest wynikiem oddziaływania farb, ale również ten, który powstaje w efekcie powidoków barwnych i świetlistości sąsiadujących ze sobą kolorów. Ten, który znajdujemy naturalnie w przyrodzie, każdego dnia na nowo. A także ten znaleziony w obrazach mistrzów – od klasycznych po współczesnych artystów. Moją ulubioną lekturą była „Historia koloru” Rzepińskiej. Długi czas pracowałam na komputerze, poruszając się często w bardzo wąskiej i czułej przestrzeni kolorystycznej, odpowiadając za najdelikatniejsze rozróżnienia barw, przekładając język świateł: witrażu, ekranu komputerowego na język farb i druku. Dzisiaj używam często dość intensywnej palety barw, która jakoś współbrzmi z moim temperamentem, ale może jutro moje doświadczenia życiowe i malarskie poprowadzą mnie w inną stronę, wyciszą mnie.... Zachwyca mnie wiele rozwiązań, ale wybieram te, które są zgodne z moim charakterem, temperamentem. Mam takie piękne wspomnienie – siedzieliśmy z polskim alpinistą Andrzejem Zawadą przed komputerem i poprawialiśmy kolory zdjęć szczytów gór do jego albumu o Mount Everest… On opowiadał o kolorze tam wysoko, pod dachem nieba mówiąc, że
Maria Kaleta
było bardziej różowe… lub błękitne. I sprowadzaliśmy zdjęcie do tej jedynej prawdy, zapamiętanej przez subiektywne „oko” ludzkie. Chyba każdy twórca ma swojego duchowego mentora, swoisty autorytet, na który się powołuje i – nierzadko – wzoruje na nim. Kto miał największy wpływ na kształtowanie się Twojego spojrzenia na sztukę?
– Myślę, że ono wciąż się kształtuje, jest wynikiem nie tylko autorytetów, ale i intensywności samego życia. Jeśli chodzi o moje autorytety, to historycznie rzecz ujmując kolejność jest taka: Teatr Ósmego Dnia to moi „duchowi rodzice”, odpowiedzialni za moje poglądy nie tylko na sztukę ale na życie w ogóle. Jeśli chodzi o malarstwo, to najpierw Norbert Skupniewicz, mój profesor z Poznańskiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. A szerzej – cała szkoła malarstwa, wywodzącego się od Jacka Malczewskiego i potem Tadeusza Brzozowskiego, z polskiej tradycji, oraz Francisa Bacona i Marka Rothko z nowszej tradycji malarstwa światowego. Ogromnie ważny stał się też dla mnie przyjazd do Londynu. To niezwykle barwne, multikulturowe środowisko, niesamowicie oddziałuje i przewartościowuje spojrzenie na prawie wszystko. Spotkać możemy tutaj kolorowe mniejszości z najróżniejszych zakątków świata i obserwować ich zakorzenienie w tradycji. Widzę, że oni głęboko wierzą w swoje racje kulturowe. Tutaj, z perspektywy tej wielokulturowości, świat zrobił się dla mnie okrągły, pełen problemów i wyzwań, których w Polsce nie zauważałam. I jeszcze te wspaniałe muzea, gdzie można zobaczyć płótna mistrzów oglądanych kiedyś przez nas – studentów malarstwa – tylko w albumach. To wszystko inspiruje i wpływa na moje myślenie o miejscu sztuki w życiu. Co uważasz za największe osiągnięcia?
– Uważam, że osiągnięcia są dopiero przede mną. Ale cieszę się z tego, co już się zdarzyło. Na przykład z Biennale Pasteli, w którym biorę udział, bo to ciekawe doświadczenie. I z tych wszystkich działań na pograniczu artystyczno-parateatralnym, które jednak trudno precyzyjnie zakwalifikować. Bo co można powiedzieć na przykład o obrazkach porozwieszanych w lesie? Teraz właśnie prezentujesz swoje obrazy w Galerii POSK. Czy mogłabyś powiedzieć kilka słów o tej wystawie?
„Przestrzenie wyobrażone”, bo taką nazwę nosi wystawa, to notatki z podróży do Rzymu. Obrazy są próbą zapisu emocji, refleksji i przeżyć, jakie nagromadziły się w czasie spotkania ze światem i zdarzeniami bardzo odległymi. Szczególnie poruszyła mnie tam ciągle jeszcze obecna konfrontacja świata antycznego i wartości chrześcijańskich. Koloseum rzymskie ma dzisiaj równo 2000 lat i wciąż słychać tam echa światów, które przeminęły. Które uczą pokory i przewartościowują moje widzenie współczesności. Moje obrazy powstawały w kontekście licznych skojarzeń i refleksji dotyczących faktów, mających miejsce właśnie wtedy. W moim odczuciu my zawsze przynależeliśmy kulturowo do Europy i ją współtworzyliśmy. Więc podróż do Rzymu to jakby naturalna próba stawiania pytań – wciąż tych samych, niezależnie od czasów i od otaczającej nas sceny politycznej, kontekstu gospodarczo-kulturowego. Pytań o podstawowe wybory. Zawsze przecież można pójść za komercją, rezygnując z pracy nad własnym zrozumieniem rzeczywistości. Lub wybrać szczytne ideały, intrygujące, czasem trudne wyzwania. Nie wiemy, co czuli pierwsi chrześcijanie w Teatrze Flawiuszów. Ale wiemy, jaką postawę wybrali. Rzym był miejscem krzyżujących się kultur i wynikających z tego postaw. I – dosłownie – ukrzyżowane zostały losy licznych... Dla nas pozostała po tych zdarzeniach potęga i
moc znaku, jakim stał się Krzyż, jakim stało się Koloseum, którego światła wciąż płoną w wyjątkowych sytuacjach, jakim była na przykład śmierć Eluany Englaro. I nie jest ważne, po której stronie wyborów stajemy. Znak-symbol – jego maksimum treści w minimum formy, jest dla nas esencją tych wszystkich treści. W moich obrazach pojawia się kilka powtarzających się motywów, takich jak kolumna Trajana. Rozciągniony jest na niej jakby film celuloidowy z opisaną historią tamtych dziejów. Ale ja nie przenoszę dosłownie tych figuratywnych płaskorzeźb – zamieniam intensywność ich opisu na intensywność rozedrganych plam malarskich, uderzeń pędzla, intensywność koloru. Z samego zaś Koloseum pozostają tylko koliste rytmy, gesty. Powracając do planów... Biorę w tej chwili także udział w wystawie „Poznaj zmiany 09” w Polsce oraz „Brent Affortabe Art Fair 2009” w Londynie. Planuję inne, małe wystawy. Ale one dopiero się „rodzą”, wiec chyba za wcześnie na opowieści. Prace, które oglądałem, zasadniczo zamykają się w abstrakcyjnej formule. Jednak wspominałaś mi również o swojej pracy ilustratorskiej. Czyli sztuka figuratywna również nie jest ci obca?
– Cokolwiek robię, nigdy nie jest to figuratywne; kolorem, formą i mieszaniem technik staram się wydobyć istotę rzeczy – figuratywność mnie nie interesuje, uważam to za ograniczenie. Chociaż robię też rzeczy bardzo praktyczne, jak projekt książki (biografia niezwykłego człowieka) czy ratowanie starych zdjęć. Jednocześnie mam taką swoją małą firmę portretową, którą się bawię, gdzie wykonuję portrety „improwizowane”, czyli gram formą i eksperymentuję z nią, opisując ludzi lub próbując oddać ich charakter w formie grafik w zapisie cyfrowym lub łącząc różne media (np. z gwaszem). Rysuję też sporo rysuneczków z ludźmi, ale to nie są realistyczne szkice – raczej „improwizuję” na ten temat, komentuję. Tutaj, w Londynie, nauczyłam się zawsze mieć szkicownik ze sobą. Jest w nim wiele tego typu prac. Kto wie, może kiedyś zamienią się one w malowane obrazy.
12 |
5-18 grudnia 2009 |nowy czas
czas pieniądz biznes media nieruchomości
Oszczędności podatkowe Krzysztof Wach
W relacjach pomiędzy pracownikami a ich pracodawcami istnieje wiele możliwości na zaoszczędzeniu podatków i składek socjalnych National Insurance (NI) przy jednoczesnym zwiększeniu dochodu netto pracownika. W okresie wciąż trwającego kryzysu gospodarczego w UK każdy pracodawca takie możliwości powinien rozważyć. Jedna z takich metod to tzw. salary sacrifice, czyli wyrzeczenie się wypłaty.
Salary sacrifice polega na zawarciu prawnej umowy pomiędzy pracodawcą i pracownikiem – obie strony umawiają się, że część wypłaty pracownika zostanie zastąpiona płatnością w innej formie. Oznacza to w skrócie, że pracownik zamiast otrzymania pełnego wynagrodzenia w formie gotówki zgodnie z wcześniej zawartą umową o pracę, dostaje mniejsze wynagrodzenie gotówkowe, a jego resztę w innej formie. W ten sposób wyrzeka się on części swojej wypłaty na poczet danego benefitu. Jako że w brytyjskim systemie podatkowym istnieją różnego rodzaju benefity, które są wolne od podatku, oznacza to, że zarówno pracodawca jak i pracownik mogą osiągnąć oszczędności w zakresie podatku jak i składek NI. Podam przykład. Pracownik, którego wypłata wynosi 20,000 funtów rocznie płaci podatek oraz pracownicze składki NI od całości wypłaty (oczywiście po odjęciu kwoty wolnej od podatku obowiązującej w danym
roku fiskalnym). Pracodawca płaci dodatkowo składki NI w wysokości 12.8% od całej wypłaty brutto, w tym przypadku od 20,000 funtów (również po odjęciu kwoty wolnej od składek NI obowiązującej w danym roku fiskalnym). Decydując się na salary sacrifice w wysokości powiedzmy 2,000 funtów, pracownik i pracodawca płacą podatek i składki NI od 18,000 funtów, zamiast od 20,000 funtów. Przy stawkach obowiązujących w bieżącym 2009/10 roku podatkowym oznacza to, że oszczędność pracownika (w podstawowym progu podatkowym) wyniesie 620 funtów w zakresie podatku i składek NI (20% podatku dochodowego oraz 11% składek NI), a dla pracodawcy 256 funtów z tytułu składek NI (12.8%). Wyrzekając się – raptem – 2,000 funtów wypłaty na poczet benefitu, oszczędności pracownika i pracodawcy wyniosą w sumie 876 funtów. W praktyce oznacza to, że pracownik przyniesie do domu o 620 funtów więcej, a pracodawca zapłaci do urzędu skarbowego o 256 funtów mniej. Oszczędności te mogą być jeszcze większe, jeśli dany pracownik opodatkowany jest w najwyższym, 40-procentowym progu podatkowym. Na jakie wydatki (benefity) może dany pracownik się zdecydować? Otóż, najpopularniejszym okazują się tzw. childcare vouchers. Statystyki mówią, że obecnie korzysta z tego benefitu około 340 tys. rodzin w Wielkiej Brytanii. Wiele rodzin decyduje się na wysyłanie swoich dzieci do płatnych przedszkoli lub żłobków, które opłacane mogą być przez pracodawcę danego rodzica na zasadzie wyżej opisanej salary sacrifice. Warto wspomnieć, że w przypadku childcare vouchers maksymalna kwota benefitu wynosi 55 funtów tygodniowo (jeśli skorzysta dwóch rodziców będzie to 110 funtów tygodniowo). Pracodawca musi mieć
podpisaną umowę bezpośrednio z przedszkolem, a children vouchers muszą być dostępne dla wszystkich pracowników danej firmy. Premier Gordon Brown ostrzegł jednak niedawno, iż childcare vouchers mają być wycofane w kwietniu 2011 roku. Trudno jednak ocenić, czy jego następca i nowy rząd, który powstanie w przyszłym roku będzie kontynuował taką politykę. Innym przykładem salary sacrifice mogą być różnego typu szkolenia podnoszące kwalifikacje pracownicze. Na przykład koszt studiów MBA może się również kwalifikować do ulgi podatkowej. Pracownik, który płaci składki NI oraz podatek dochodowy w najwyższym progu podatkowym w trakcie bieżącego roku fiskalnego, może w ten sposób zaoszczędzić nawet 2460 funtów, przy koszcie studiów MBA w kwocie 6000 funtów. Dzięki temu studia takie w rzeczywistości będą kosztować 3540 funtów. Pamiętajmy również, że od 6 kwietnia 2010 roku wchodzi w życie nowa stawka podatkowa w wysokości 50% od zarobków powyżej 150,000 funtów rocznie. Dla podatników, których zarobki wpadną w nową stawkę podatkową, oszczędności z salary sacrifice mogą być jeszcze większe. Innym wydatkiem, który również kwalifikuje się do ulgi podatkowej w systemie salary sacrifice jest koszt opłacenia płatnego parkingu dla pracownika, który znajduje się w okolicy miejsca zatrudnienia. Pracownik, który płaci na przykład 10 funtów dziennie za parkowanie swojego samochodu w okolicy miejsca pracy w ciągu 45 tygodni w trakcie danego roku wydać musi 2250 funtów ze swojej wypłaty netto. Jeśli skorzystałby on z salary sacrifice, zaoszczędzić może 922,50 funtów – jeśli płaci podatek w najwyższym progu podatkowym w bieżącym 2009/10 roku podatkowym lub na-
wet 1,147.50 - jeśli jego dochód przekroczy 150,000 funtów rocznie po 6 kwietnia 2010. Opisana ulga salary sacrifice daje możliwość dość kreatywnego podejścia do osiągania oszczędności podatkowych. Wymaga co prawda dodatkowych umów i przede wszystkim dobrego zrozumienia pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, ale warto z tego systemu korzystać. Dla pracodawcy to również może być narzędzie do zwiększenia zaangażowania danego pracownika do pracy i mocniejszego związania z firmą. Dlatego np. duże korporacje mają bardzo rozbudowane systemy benefitów, ale salary sacrifice, obejmuje wszystkie biznesy działające jako np. partnership, self employed czy w formie spółek limited, które zatrudniają pracowników. Warto się więc zastanowić nad jego wprowadzeniem we własnej firmie. Oprócz benefitów które opisałem, istnieje jeszcze wiele innych, z których - mocno zalecam - aby każdy polski przedsiębiorca działający na terenie Wielkiej Brytanii skorzystał.
Zachęcamy Czytelników do przesyłania pytań na temat prowadzenia własnej firmy, rozliczeń podatkowych itp., na które Krzysztof Wach, specjalista ds. księgowości, chętnie na łamach Nowego Czasu odpowie. Pytania prosimy kierować do redakcji (redakcja@nowyczas.co.uk) bądź bezpośrednio do autora:
KrZysZtof WaCh Msc aCCa Kancelaria Księgowości i Doradztwa Podatkowego kjwach@kjwaccountants.co.uk 079600 39267 lub 016896 09551
GBP
EUro
30.11
4.55 zł
4,14 zł
01.12
4.52 zł
4,12 zł
02.12
4.52zł
4,10zł
03.12
4,51 zł
4.09 zł
04.12
4,51 zł
4.09 zł
14|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 Kings Grove London SE15 2NA
Odwieczna paplanina Krystyna Cywińska
Podobno czas i miłość wykręcają się sianem słów. Nie tylko. Sianem słów wykręcają się politycy, publicyści, intelektualiści. Język im służy często do duszenia prawdy albo sensu. Zasiadam rano do gazetki i czytam. – O czym przeczytałaś? – pyta mąż. – Nie wiem. – Jak to nie wiesz? – Nie wiem, bo nie rozumiem. Posłuchaj…
Michał Sędzikowski
Musimy się leczyć – Rezygnujemy z ciebie, jesteś problematyczny – usłyszałem werdykt nowej polskiej menedżerki w angielskiej aptece. Problem w tym, że w owej aptece, która usiłowała ze mnie zrezygnować, ja nie byłem pracownikiem, lecz klientem.
I czytam mu wstęp do dłuższych rozważań, deliberacji i dywagacji. Czytam głośno: „Nieczęsto artystyczne kreacje narodowej historii reprezentują z jej ujęć martyrologiczno-heroicznych… – Że co? – pyta mąż. A ja dalej: …martyrologiczno-heroicznych wyrzekając się mesjanistycznej symboliki lub choćby dialogu z utrwalonymi stereotypami mitologii narodowej przeszłości”. Mąż jęknął. Kajtek zawył. –Zrozumiałeś? – pytam. Ponure milczenie. A nie jesteśmy przecież jeszcze debilami. – Czy cały artykuł takiej maści? – mąż pyta. – Prawie cały. – Dyrdymały – rzekł mąż. Jesteśmy skazani na dyrdymały. Plotą je politycy, jak słusznie zauważył mistrz syntezy Lech Wałęsa. Podważył właśnie cegiełkę makiety berlińskiego muru – że przypomnę. I za dyrdymały uznał jazgot polityczno-medialny w materii historycznej. Jak prawdy słowami nie duszą, to ją przekręcają, urabiają, naginają. Upupiają – jak powiadał pewien felietonista. Jego też upupili na emigracji, bo domagał się prawdy. Dyrdymały, trele morele, bajery, duperele, no i gorszące określenie na „p” – synonim dna, bezsensu i bezradności. Dziś to uliczne określenie gorszy, ale wejdzie pewnie i na salony. Tak jak inne wulgaryzmy i inwektywy, które nabrały praw obywatelskich. Za znacznym wstawiennictwem niektórych naszych i nie
naszych notabli i polityków. Nasz znajomy inżynier z kraju, jako człowiek kulturalny, używa określenia: „a jak to pierniczę!”. Demokracja nie służy kulturze języka. Czy służy innym aspektom naszego życia, to otwarte pytanie. W języku angielskim króluje powszechnie fuck, króluje nie tylko na ulicach, w pubach, prywatnych domach. Także w kuluarach parlamentu, redakcjach mediów itp. Tak jak bullshit czy kiss my arse. Co jest przyczyną takiego prostactwa? Pewnie populizm i bezsilność wobec rzeczywistości. Jesteśmy rządzeni przez garstkę ludzi na szczytach władzy. Często nieporadnych i nieprzewidywalnych. Jesteśmy też urabiani przez różne media rożnymi rządzące się interesami. Połykamy dziennie różne papki myśląc, że to kawior z bieługi. Szczególnie czytając i słuchając mętnych intelektualistów. A po jakimś czasie cierpimy na niestrawność. Bo się okazuje, że wczorajsze doniesienia i komentarze funta kłaków nie były warte. Prawda ma to do siebie, że się ujawnia po niewczasie. Często po szkodzie. Przykładem jest choćby wojna w Iraku z udziałem łatwowiernych sojuszników, w tym Polski. Teraz kolejnym przykładem może się okazać Afganistan. Po doświadczeniach z Irakiem nie wierzę połowie argumentów, jakie czytam i słyszę na temat Afganistanu. Pamiętam, jak lata temu w czasie pochodów i demonstracji Londynie na rzecz soli-
darności szliśmy noga w nogę z Afganami. Pod transparentami z napisem: Precz z sowiecką okupacją Afganistanu. Ci nasi ówcześni towarzysze w pochodach są dziś pewnie talibami. I krzyczą: Precz z obcymi najeźdźcami. Większość konfliktów i wojen okazuje się z czasem nonsensem, arogancją, zaborczością. A my dorabiamy do tego różne ideologie. Z biciem w bębny i cymbały medialne. Pogląd, że dzięki eksplozji mediów mamy dostęp do prawdy jest złudny. Prawda krąży gdzieś w kuluarach ludzi trzymających władzę. I często nas omija. Teraz będziemy rządzeni przez ludzi trzymających władzę w Brukseli. Przełkniemy pewnie wszystko, co nam narzucą, zadekretują i ustanowią. Objaśnią i wyjaśnią w artykułach prawnych. W paragrafach trudnych do zrozumienia. Pisanych tępą, drętwą mową urzędową. Pokrewną drętwocie wodolejstwa publicystycznych pseudofilozofów i intelektualistów. A w Polsce każdy ruch i szelest z Brukseli wzbudza niekończące się komentarze i komeraże. Stogi siana słów. Każda nominacja unijna to czekanie na polskiego Godota. Objawi się, czy się nie objawi? Objawił się już Jerzy Buzek jako przewodniczący unijnego parlamentu. No i Janusz Lewandowski jako cerber unijnego budżetu. W kraju euforia. W Wielkiej Brytanii przeciwnie. Nominacja Baroness Ashton of Upholland na
szefa unijnej dyplomacji przeszła prawie bez echa. Baroness who? Nikt o niej nie słyszał. A jaka podobna z urody do naszej byłej minister Fotygi. Nikt też nie słyszał o nowym prezydencie unijnym, byłym premierze Belgii. Wybranym gabinetowo przez ludzi trzymających władzę w Brukseli. Mniejsza o to, stwierdzono tutaj. Jego portretów nie będzie się wieszało w szkołach. Ale u nas, w Polsce, krzyże będą wieszane. Społeczeństwo brytyjskie, i nie tylko, ma poważniejsze, doraźne problemy. Jak się teraz uporać ze skutkami papki, dyrdymałów o wielokulturowości, wielorasowości i wieloreligijności. Okazuje się, że za dużo tego „wielo”... Poprawność polityczna stanęła teraz ludziom kością w gardle. Stała się też kością niezgody. Tolerancja sprzyja barbarzyństwu, a rozwój technologii, jak pisał Freud, zawarł z barbarzyństwem przymierze. Ale, ci okropni Szwajcarzy, którzy podstępnie uwięzili Polańskiego, rzucili teraz tolerancji wyzwanie. Wyszli przed orkiestrę multi-kulti i zatrąbili na alarm. Dość już tolerancji, dość meczetów. Dzielny naród Wilhelma Tella (ale podstępu wobec Polańskiego im nie daruję). Co nami rządzi? Chyba paplanina bez pokrycia. Polityczna, medialna, intelektualna. W zeszytach dzieci w kraju odnotowano takie zdanie: Termometr składa się ze szklanej obudowy, a w środku jest gorączka. No właśnie!
Mieszkam od sześciu lat w Anglii i zdążyłem odzyskać właściwą perspektywę rzeczywistości i poczułem, że Polka próbuje postawić mój dzień na głowie. – Jak to ze mnie rezygnujecie? – zapytałem osłupiały. – Nie jesteśmy już dłużej zainteresowani tobą oraz dostarczaniem ci leków każdego miesiąca. – A dlaczego? – Ponieważ stwarzasz problemy – wyjaśniła. – „Przyszłeś” trzy dni temu po odbiór leków… – I ich nie mieliście. – Tak – przyznała. – „Przyszłeś” znowu wczoraj… – I znowu ich nie mieliście, chociaż było trzy tygodnie po terminie – wtrąciłem. – Zgadza się i „przyszłeś” dzisiaj rano… – uniosła głos. – I znowu ich nie mieliście. A teraz macie? – „Przyszłeś…!” – huknęła, konsekwentnie łamiąc zasady poprawnej polszczyzny oraz dobrego wychowania. – Przyszedłeś – poprawiłem ją. – No to możesz iść – odparowała – skoro mnie poprawiasz, to nie chcemy mieć z tobą więcej nic wspólnego! – Kto nie chce mieć ze mną nic wspólnego? Lloyds Pharmacy? Wizja, iż cała farmaceutyczna korporacja nie chce mnie już znać, powiała grozą rodem z książek Philipa Dicka. Spisek systemu przeciwko jednemu obywatelowi!
– Do widzenia! – w jej zmrużonych oczach dostrzegłem zimną wrogość. Niczym w zawirusowanym komputerze dzień wykonał nieprawidłową operację. Kierując się typową dla ludzi w szoku nieprzewidywalnością podejmowanych decyzji, postanowiłem zrestartować aptekę wychodząc i po jakimś czasie wchodząc ponowie. Już stojąc w kolejce zauważyłem, jak menedżerka podchodzi to pracowników, pokazuje mnie palcem i szepcze im coś do ucha. Pomimo prób dowiedzenia się o co w tym wszystkim chodzi, odszedłem z kwitkiem, odprowadzany pełnymi konsternacji spojrzeniami angielskiej kadry. – Przepraszamy, nasza nowa menedżerka nie zgadza się, by kontynuować pana stałe zlecenie na te lekarstwa. Powiecie, że mogłem iść do innej apteki. Owszem, mogłem. Tu nie chodziło jednak już o wygodę odbierania tabletek, bez konieczności oglądania znudzonej twarzy lekarza każdego miesiąca. Nie chodziło też o prostą zemstę. Chodziło o przywrócenie rzeczywistości do pionu. Rzeczywistości, którą ktoś bezczelnie próbował mi postawić do góry nogami. Złożyłem formalną skargę do regionalnego biura Lloyds Pharmacy. Przeprowadzono dochodzenie. Dostałem list z przeprosinami. Polska menedżerka została zdegradowana. Moje stałe zlecenie na powrót zostało otwarte przez nowego menedżera. Angielski system przywrócił sprawie normalność.
Czy polskiej menedżerce można mieć bardzo za złe jej zachowanie? W końcu wychowała się w kraju, gdzie wszystko stoi na głowie. Gdzie klienci są dla sklepowej, a nie sklepowa dla klientów, gdzie obywatele są dla urzędów, a nie urzędy dla obywateli, gdzie rolą rządu nie jest ochrona i dbanie o interesy najsłabszych, najbardziej potrzebujących, lecz gdzie politycy złupią i wykiwają wszystkich tych, którzy nie potrafią się przed nimi obronić. W kraju chrześcijańskim, w którego kościołach szerzy się zjadliwy rasizm i wrogość dla odmienności. W kraju, gdzie szaleńcy zachodnią tolerancję i liberalizm otwarcie nazywają faszyzmem. W kraju na krawędzi bankructwa, w którym, by przebłagać surowe zasady rynku, stawia się coraz droższe świątynie, opłacane z bandyckich podatków. W kraju, w którym gardzi się profesjonalizmem, przez co im wyższa półka, tym większe wokół zagęszczenie cwaniaków i skorumpowanych kretynów. To jednak nie jest zwyczajna nieumiejętność rozumienia zasad działania normalnego kraju. To jest swoisty polski odruch reagowania na NORMALNOŚĆ w sposób dziki. Czy zauważyliście, że gdy w Anglii powiedzie się jakiemuś Polakowi i zaczyna żyć NORMALNIE, jakże często robi się dziki? Przestaje poznawać kolegów na ulicy, dziko reaguje na język polski, robi się chamowaty i wyniosły wobec rodaków. W końcu zaczyna uważać się za Napoleona „swojej własnej” apteki! Swojego wózka
widłowego, którym będzie dziko i tak długo najeżdżał innym Polakom na odciski, póki ktoś mu nie da w gębę. Tak chyba można opisać kondycję całej Polski po wejściu do UE i zderzeniu z normalnością. Szok kulturowy przyczynił się do tego, iż im bardziej ktoś czuł się Prawdziwym Polakiem, tym stawał się dzikszy. Jak bowiem można inaczej opisać stan świadomości polskiego prawego, bogoojczyźnianego obywatela, który twierdzi, iż Polacy żyją w kraju od wschodu zagrożonym przez komunistów, z zachodu przez faszystów, od północy przez zgniłych socjalistów, od południa przez zaprzańców i ateistów, w kraju wypełnionym czerwonymi kolaborantami, knującymi Żydami, w kraju porzuconym przez parę milionów zdrajców, którzy wyjechali na emigrację. Prawdziwi Polacy zostali sami w tych najtrudniejszych czasach, biedni kulawą gospodarką, styrani awanturami politycznymi, osaczeni, lecz niezłomni, przekonani o swojej moralnej wyższości nad resztą świata. Odnoszę wrażenie, że podobnie jak owa świeżo upieczona menedżerka apteki, podobnie cała Polska Kołtuńska, w obliczu nowych możliwości, miast łapać swoją szansę na zmianę jakości życia, pokazuje Europie dziką gębę. Odbiera unijne zapomogi, jednocześnie plując na jej wartości. Myślisz drogi Czytelniku, że czuję się lepszy, bo wolny od owej dzikości. Błąd. Dziki odruch jest odruchem bezwarunkowym. Wszyscy musimy się z niego leczyć.
|15
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Platforma Obywatelska planuje przyspieszenie w polskiej polityce. Nie tej realnej, wpływającej na życie przeciętnego obywatela, ale tej fasadowej, chociaż fundamentalnej. Wpływającej na życie obywatela wybranego. Chodzi o zapowiedzianą zmianę Konstytucji RP i zasad działania Instytutu Pamięci Narodowej. O planach konstytucyjnych pisze w tym numerze „Nowego Czas” Przemysław Kobus. A o co chodzi z Instytutem? Opozycja twierdzi, że Platforma dąży do przejęcia kontroli nad Instytutem Pamięci Narodowej. Mniej opozycyjna SLD nie krytykując takich zamiarów w wyrażonym poparciu potwierdza obawy PiS i sugerowane przez to ugrupowanie intencje rządu. Poseł Lewicy Ryszard Kalisz zadeklarował, że jego klub jest w stanie rozważyć każdy krok w kierunku likwidacji IPN. Według Kalisza, takim właśnie krokiem jest odpolitycznienie Instytutu. Platforma straciła zaufanie do prezesa IPN Janusza Kurtyki, mimo że był wybrany głosami PO. Premier Donald Tusk wyraził przekonanie, że nowa ustawa o IPN „odda IPN historykom względnie neutralnym politycznie, a nie gończym, którzy chcą kogoś koniecznie złapać i zagonić”. Żeby propozycje rządu nabrały większej wiarygodności, do przedstawienia nowej ustawy wybrano byłych działaczy opozycji demokratycznej. Głos zabrał współtwórca Ruchu Młodej Polski Arkadiusz Rybicki i były redaktor wychodzącego jeszcze w podziemiu „Czasu Kultury” Rafał Grupiński. Lepszego poręczenia nie trzeba. A proponowane zmiany to podobno realizacja wyborczego programu Platformy czyli udostępnienia zasobów IPN bez dotychczasowych ograniczeń. Najpierw trzeba jednak zrobić w tych zasobach porządek, do czego potrzebne są zmiany kadrowe, czyli dyspozycyjny prezes i jeszcze bardziej dyspozycyjna rada, prezesa kontrolująca. Rząd zlokalizował już środowisko,
które dostarczy takich członków. Środowisko polskich uczelni, sprawdzone, światłe i zrównoważone. To właśnie w tym środowisku wybuchło największe oburzenie z powodu lustracji pracowników naukowych. Do tak niegodnej propozycji w nowym IPN już z pewnością nie dojdzie. Koniec z gończymi psami, o których wspominał premier. Pies nie będzie już węszył, ujadał, a tym bardziej uganiał się wokół własnego ogona. Ten gończy pies w skórze historyka nie rozumiał subtelnej różnicy między kolaborantem a pracownikiem naukowym, który owszem, coś podpisywał, ale kierowały nim wyższe pobudki. W zamian za podpis i donosy na mniej zdolnych kolegów mógł uczestniczyć w zagranicznych konferencjach naukowych. Można nawet powiedzieć, że taki podpis gwarantował rozwój polskiej nauki. A jak się polska nauka rozwijała, każdy, z małym nawet doświadczeniem uniwersyteckim, widział. Docenci z partyjnymi habilitacjami dziś są profesorami na najbardziej renomowanych polskich uczelniach, i nie jest to mały procent. Idealne środowisko opiniotwórcze, które zadba o własne interesy i wesprze rząd w powolnym rozmontowywaniu tej zakłócającej spokój społeczny i polityczny instytucji. A może towarzysz Kalisz ma rację? Zlikwidować IPN. Po co to komu potrzebne? Polować na samego siebie? Jeśli rację ma jeden z generałów SB, że bezpieka pozyskiwała wszystkich, których chciała pozyskać, kto pozostał? Niezłomni? Czy nieudacznicy?
kronika absurdu Zawsze zdumiewały mnie ostrzeżenia wzdłuż zadrzewionych londyńskich ulic informujące kierowców (głównie autobusów piętrowych) o niskich drzewach (low trees). Drzewa są raczej wysokie, opadają z nich natomiast gałęzie, które po prostu należałoby obciąć, ale widocznie tablice są rozwiązaniem wygodniejszym, raz zawieszone wiszą sobie latami, a gałęzie trzeba obcinać znacznie częściej. Ostrzeżony kierowca wykonuje oczywiście slalom. Na publicznej drodze w Polsce jest jednak lepszy rodzynek – drzewo na środku drogi, oznakowane żółto-czarną tablicą i stosownym znakiem. W Zwierzyńcu (województwo lubelskie) na ulicy Dębowej rośnie okazały dąb. Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Drobiazgi? Na nowej siedzibie Ambasady RP w Wilnie, położonej w samym centrum miasta, nieopodal ulicy Zamkowej i Placu Katedralnego, pojawił się niedawno namalowany farbą napis w języku litewskim: „Won z Litwy!” Cóż, chuligański wybryk, niby bez większego znaczenia. Napis szybko zamalowano i, jak to się mówi, po sprawie... Nie będzie żadnych reakcji dyplomatycznych, gniewnych not, czy czegoś w tym rodzaju. Litewska policja wzmoży na pewno ochronę placówki, skoro dotychczasowa okazała się niewystarczająca, co zresztą jest dziwne – po dwóch stronach gmachu stoją budki policyjne i jakoś trudno sobie wyobrazić, by obsadzający je policjanci nie dostrzegli malujących, dysponując monitoringiem. Jak było, tak było, może to jakiś błąd w sztuce ochrony, jest jednak faktem, że tego rodzaju demonstracje antypolskie nie miały w Wilnie miejsca od kilku lat. Z pewną powtarzalnością i kontynuacją mamy natomiast do czynienia w przypadku II programu publicznej telewizji niemieckiej. Nie tak dawno pojawiło się tam określenie „polski obóz koncentracyjny” w odniesieniu do Oświęcimia, co zostało oprotestowane przez polski MSZ i sprostowane przez stację. Teraz, w związku z procesem Johna Demjaniuka, ta sama te-
lewizja mówi o „polskim obozie zagłady” w Sobiborze. Błąd? Przeoczenie? Trudno wierzyć, że redaktorzy tej stacji nie mają w pamięci polskiego protestu sprzed kilku miesięcy. Jak wiele trzeba czasu, żeby współcześni niemieccy dziennikarze przyswoili sobie prostą prawdę, że obozy koncentracyjne na terenie Polski okupowanej były niemieckie, nie polskie? Co łączy obie sprawy, które ktoś mógłby uznać za drobiazgi o marginalnym znaczeniu? Wydaje mi się, że nie są one drobiazgami, ale ważnymi symbolami klęski obecnej polskiej polityki zagranicznej. Minister Sikorski chwali się, jak i premier, że to rząd PO znormalizował stosunki z sąsiadami i że wszystko jest w najwyższym porządku. Obawiam się, że jest inaczej i nie byłbym skłonny przypomnianych wyżej „drobiazgów” lekceważyć. Jeszcze niedawno, podczas rosyjskiego ataku na Gruzję, gdy prezydent Kaczyński zjawił się w gruzińskiej stolicy wraz z przywódcami innych państw regionu, m. in. z prezydentem Litwy, Polska – co miałem okazję w tamte dni obserwować – traktowana była przez społeczeństwo litewskie jako nieformalna przywódczyni Europy Środkowo-Wschodniej i państwo, którego postawa daje nadzieję powstrzymania
rosyjskich zakusów imperialnych. Po raz pierwszy chyba od czasu odzyskania niepodległości Litwini manifestowali sympatię do Polaków, z czym można było się spotkać (nie tylko w Wilnie) na każdym kroku. Jeśli dziś w Wilnie pojawia się antypolski napis na ścianie ambasady, to jest to widomym znakiem, iż tę rolę (i tę sympatię) Polska utraciła. W przypadku Niemiec jest, niby, inaczej. Nowy rząd deklaruje chęć radykalnej poprawy stosunków z Polską. Ale prasa, telewizja, wreszcie opinia publiczna? Mam wrażenie, że po prztyczku w nos, jaki publicznie zafundowali nam Amerykanie w kwestii tarczy rakietowej, opinia niemiecka bardziej Polskę lekceważy, niespecjalnie przejmując się polską wrażliwością i prawdą historyczną. Być może mylę się, być może jestem przeczulony. Gdybym się jednak nie mylił, gdybym właściwie odczytywał znaczenie tych zdarzeń, wyszłoby na to, że „polityka uśmiechu” prowadzona przez Sikorskiego i nasze MSZ obniża międzynarodową rangę Polski i spycha nas do roli państwa, z którym ani Wschód, ani Zachód europejski niespecjalnie chcą się liczyć. Bardzo chciałbym się mylić i przekonać z czasem, że jednak wyolbrzymiam znaczenie drobiazgów... Czas pokaże.
16|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
|17
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
czas przeszły teraźniejszy
czas przeszły teraźniejszy
From the viewpoints of teenagers Z Sarah Wallis i Svetlaną Palmer, autorkami książki We Were Young and at War, rozmawia Aneta Grochowska forgotten. Everyone knows Anne Frank’s diary but we felt these astonishing teenage diaries deserved to be better known too. Most of them were never published in English, so that was what we wanted to do, to bring those accounts to light and make them known. What we were looking for were very personal stories of people who you could connect with and get to know them through their words. We read very intimate diaries which were very revealing. They told their story and the story of transformation from being a teenager and growing up in which ever country they were from and the effect of the war on them. Sarah: – We obviously read many more diaries, which we did not include in this book but all the ones we chose stood out. They were all compelling and all the young writers revealed a lot of themselves in what they wrote. They were also honest. We wanted to limit the number of stories we included, to allow us to follow them in detail, so we had to be very selective. The diaries also needed to work together as a whole, with a balance from the different countries we included. All of this influenced our choices.
Sve tla na and Sa rah, your new bo ok We We re Young and at War is ano ther pu bli ca tion on WWII. Co uld you ple ase tell us how it is dif fe rent from any other bo oks pu bli shed on the sa me sub ject?
Sarah: –What we wanted to do, in writing this book, was to create an account of the Second World War from the viewpoints of teenagers from different countries, on both sides of the front line. This, in itself, is new. We juxtapose their stories, written in their own words in private at the time, as they are forced to grow up under different circumstances, but all at war. Svetlana: – There is a lot of interest in World War II in the UK and a lot is published about the British experience in the war. However, there is relatively little written about it from other points of view, few firsthand accounts from other countries that were involved in that war. We wanted to redress that balance and create something that would tell what many think is a familiar story, in a very different way and from different points of view. We’ve got one central character who is British, but other characters are Polish, French, German, Russian, Japanese and American. We follow them all the way through the war and discover about their very different experiences of growing up and of the war. It is very much both about the war – and the adolescence experienced often in extreme circumstances. You ga ve 16 pe ople a chan ce to be he ard. You ga ve them a chan ce to tell the ir sto ries. Was ts dif fi cult to cho ose the se dia ries and let ters from ma ny other writ ten in the sa me ti me?
Svetlana: – We have done a lot of research, read many diaries that were written in different countries. Some of them had been published in their original language before, but even they were not particularly well known, or had been completely W
Y
S
T A W A
M
U
Z
E
U
M
H
I
S
T
O
R
I
I
P
O
L
S
11.11.2009-12.01.2010 11. .11..200 09-1 12.0 01.2 201 10 Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie ul. Dobra 56/66
Wystawa czynna codziennie w godz. 11-19.00 WST¢P WOLNY
O
Ma ny of the se sto ries had to be trans la ted from ori gi nal lan gu age. Did the trans la tion pro cess af fect the po wer of the mes sa ge?
Sarah: – Not at all. We were very careful to make sure the translations replicated the tone of the original, though they are not necessarily completely literal translations. Once we had done our translations, a friend of ours, who adapts plays, went over them to make sure the tone was consistent and to tweak phrases where we had left in traces of the original languages. This second going over of the translations was invaluable in ensuring the language is as strong as it was in the original. We translated most of the diaries ourselves, with the exception of the Polish and the Japanese. When you we re re se ar ching for this bo ok, re ading all the se dia ries and let ters, did you fe el a spe cial con nec tion with so me of tho se young pe ople?
Your bo ok con ta ins so me Po lish dia ries as well. How dif fe rent we re expe rien ces of tho se young pe ople in Po land to te ena gers from other co un tries du ring the WWII?
We’ve included four Polish diarists in the book, two of them Polish, two Polish Jewish. Each has a fascinating story to tell, and together they tell the dramatic and painful story of Poland’s swift occupation and the horrendous atrocities inflicted upon its population during the war. We follow the stories of 16 year old Polish scout Edward Niesobski who became one of the Home Army’s top couriers, the story of Wanda Przybylska who recorded witnessing the extermination of Jews outside the capital and described her experiences in the Warsaw Uprising. We also tell the stories of two Jewish teK
young children, I found myself continuously imagining what it would be like to have to make the decisions, as Yura’s starving mother had to do in a city under siege, who should get that tiny bit more of the scant rations and survive - her sick 16 year old son or her 8 year old daughter. Some of the material we’ve been working with was painful, but also incredibly powerful. Sarah: – I don’t have any special relationship with the diarists like Svieta does. But I do feel close to many of the diarists’ whose stories I carry around with me. I was very intrigued by Micheline, who grew up in occupied Paris. I met her sister and her husband, who helped me to understand her. I was intrigued by Micheline’s day-to-day experiences. She is a great storyteller and I found the inconsistencies and her position, neither particularly heroic, nor in any way collaborationist, fascinating. Her diary upsets preconceptions of what it was like to live in Paris at the time.
enagers incarcerated in the Lodz Ghetto. One of them, Dawid Sierakowiak, kept an extraordinary diary, which begins in pre-war in 1939 and records his family’s fate under Nazi occupation. Sarah: – Young people in Poland suffered greatly during WWII. We tried not to make direct comparisons between the experiences of the diarists we chose but clearly their experiences were dictated by where they lived. And growing up in Poland at that time was very different to growing up in Britain, America, or even France, depending on your family circumstances.
Sarah Wallis i Svetlana Palmer. Fot. Aneta Grochowska
Svetlana: – I feel I had a very personal connection with the stories of two Russian characters: Yura Ryabinkin, the boy who lived and died during the siege of Leningrad and the young girl Ina Konstantinova, who ran away to join the partisans and ended up fighting on German-occupied territory just outside Leningrad. My Russian grandmother volunteered to join the Red Army as an interpreter during the war and went behind enemy lines outside Leningrad too. She told me very little about that time because even decades after the war she still felt she had to keep all the military secrets. My relatives told me, that she saved her young cousin who lived in Leningrad from starvation. A couple of times my grandmother managed to smuggle in frost-bitten potatoes she had dug out from under the snow in the countryside. She travelled in a military truck across the ice road, the only way into the city, under fire to give them to her. Eventually she got her cousin out of Leningrad and saved her life,
How long did it ta ke you to do re se arch for this bo ok and put all the se sto ries to ge ther?
Svetlana: – We’ve been working on it for about three years on and off, selecting the very best accounts in all the different languages and making them work together, in order to create a compelling narrative and contrast the teenager’s thoughts and experiences on the opposite sides of the frontline, and on different continents, sometimes dramatically different, sometimes surprisingly similar. 4 October 1939 (from Edward’s diary, Poland) ‘Unfortunately, I haven’t managed to avoid the miserable fate of other Jewish people – forced labour. (...) The work in the square was supervised by a soldier, who also had a big stick, and crudely ordered me to fill puddles with sand. I’ve never been so humiliated, I saw the smiling mugs of passersby laughing, enjoying the misfortune of others. The stupid, abysmally stupid louts! It’s they who should be ashamed, our tormentors. Humiliation inflicted by force is not humiliation!’ 23 June 1940 (from Micheline’s diary, France) ‘Two Bosches arrived and sat down right next to us; as we got up, they picked up this notebook and opened it. Luckily they don’t speak French so they couldn’t understand a word. But my diary has been spoiled by Bosche hands. They left dirty fingerprints on these pages. It’s my first defeat, my first humiliation.’
otherwise she could have died, like thousands of others. That cousin, she ended up working in my grandmother’s division as a nurse, aged sixteen, and survived the war. So part of doing the book was about reconnecting with the past, and finding out more about it. When you grow up with all these stories, you do want to go back in time and find out more about them. Yet very often this was a painful process. As a parent of both a teenager and very
Did you ha ve to tra vel a lot du ring tho se three years, to find all the dia ries and let ters?
Sarah: – Sadly not (laugh), we did most of our research in the British Library. While writing our previous book, ‘A War in Words, Diaries and Letters from the First World War’, we were working on a television series at the same time and were able to travel to other countries to work in other archives. With this book, we didn’t have to, as most of the material was available here. We did talk to the surviving diarists and relatives on the phone, even skype – I drank tea at the same time as the surviving sister of one of the diarist’s in Warsaw, while she spent over an hour answering my questions. Some relatives we were able to meet in person, one of the great pleasures of working on the book. You or ga ni sed a ve ry go od event at the Bri tish Li bra ry last month. Ma ny pe ople, in c lu ding me, re al ly en joy ed tho se sto ries re ad by young ac tors. Can we expect mo re events and talks li ke that one?
Svetlana: – We are planning to do a lot more talks at schools and cultural institutes across the UK, including the Polish Cultural Institute. Polskojęzyczna wersja wywiadu dostępna jest na www.nowyczas.co.uk
I
Muzeum Historii Polski przygotowało wystawę „Wojenne rozstania”. Pomysł zrodził się w trakcie realizacji projektu „Rodziny rozdzielone przez historię” (www.rodziny.muzhp.pl), w ramach którego są zbierane relacje i dokumenty dotyczące losów polskich rodzin po 1939 roku. Ekspozycja opiera się na opowieściach o losach siedmiu rodzin rozdzielonych podczas II wojny światowej. Każda z opowieści oddaje indywidualny wymiar historii, a jednocześnie odsłania różne aspekty wojennych losów Polaków. Wojenne rozstania przybierały różne formy (aresztowania, wywózki, roboty przymusowe, zagubienie w czasie wojennej zawieruchy, ucieczki itd.) i wywoływało odmienne reakcje – od pogodzenia się z utratą bliskich i przystosowania do nowych warunków, przez tęsknotę i nadzieję na połączenie, po poszukiwanie zagubionych i wreszcie żałobę po utraconych członkach rodziny. Jakich wyborów dokonywali ludzie, czym było dla nich rozdzielenie, jak radzili sobie z rozłąką – to podstawowe pytania, wokół których skonstruowana jest narracja wystawy. Celem ekspozycji jest przybliżenie widzowi jednego z najważniejszych polskich doświadczeń XX wieku – rozdzielenia rodzin. Organizatorzy wystawy chcieli – poprzez przybliżenie tamtych doświadczeń – pobudzić zainteresowanie historią własnych rodzin i zachęcić do próby stworzenia ciągłości historycznej.
Wyst awa „Wojenne rozstania”, Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie, ul. Dobra 56/66, do 12.01.2010 r. Ws tęp wolny. Wyst awa czynna codziennie w godzinach: 11-19.*
H i s t o r i a r o d z i ny S t r y j a kó w Jest to historia dwojga ludzi, którzy różnymi drogami dotarli do Anglii, tam się poznali i założyli rodzinę. Podczas wojny ich ścieżki się nie przecięły, każde z nich przeżyło ten czas gdzie indziej – jedno na terenie okupacji niemieckiej, drugie pod okupacją sowiecką. Ich wspólnym doświadczeniem okazała się utrata wolności, bliskich, długa tułaczka w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia w polskim wojsku. Julian Stryjak urodził się i wychował w Ochędzynie, miejscowości w województwie łódzkim. Po maturze przeniósł się do Lwowa, gdzie pracował jako nauczyciel szkoły powszechnej. W 1936 roku ożenił się z poznaną we Lwowie Ireną Ciszewską, także nauczycielką. Dwa lata później zaczął studia psychologiczne, przed wybuchem wojny zdążył ukończyć pierwszy rok. W końcu sierpnia 1939 roku został powołany do wojska, 1 września ostatni raz widział się z żoną, która przyszła go pożegnać przed wymarszem jego oddziału. Julian dowodził plutonem ciężkich karabinów maszynowych 19. pułku piechoty, w którym walczył w okolicach Płocka. Podczas ostrzału artyleryjskiego został ranny i trafił do szpitala. Później dostał się do niewoli i następne sześć lat spędził w niemieckich obozach jenieckich. Korespondował z żoną, z listu dowiedział się o deportowaniu jej do ZSRR. Po roku listy przestały przychodzić – Irena zmarła w dalekim Guzarze w 1942 roku, ale Julian dowiedział się o jej śmierci dopiero po wojnie. Przez cały czas starał się znaleźć żonę wywiezioną na wschód.
W 1945 roku podczas ewakuacji oflagu z Görlitz Julianowi udaje się uciec. Przez Czechy, Niemcy i Francję dociera do Wielkiej Brytanii, gdzie dołącza do polskiej armii. Osiedla się w Manchesterze i w 1950 roku zakłada nową rodzinę. Hilaria Borowska urodziła się i mieszkała w Białymstoku. Po ukończeniu szkoły średniej pracowała jako urzędniczka. Miała 26 lat, kiedy wybuchła wojna. W 1940 roku próbowała przedostać się przez zieloną granicę do Warszawy, ale została ranna i musiała wrócić. W 1941 roku różnymi drogami Hilaria, jej matka i brat Tadeusz trafili na Syberię. W Białymstoku został tylko ojciec Wincenty i opiekująca się nim młodsza córka. W 1943 roku Hilaria dostała się do obozu w Pahlevi (Iran) i dołączyła do Armii Andersa, znalazła zatrudnienie w kwatermistrzostwie. (Swoje perypetie syberyjskie opisała w opowiadaniach publikowanych w prasie emigracyjnej). Z armią dotarła do Teheranu i tu spotkała niewidzianego od czasu aresztowania brata Tadeusza. W lutym 1944 roku Tadeusz ożenił się z Janiną Marszewską, razem wyjechali do obozów w Afryce – najpierw w Dar-es-Salaam, a potem w Kigomie. Tadeusz zmarł na serce w maju 1945 roku, osierociwszy półroczną córeczkę Basię. Jesienią 1947 roku Hilaria na statku „Empress of Australia” przypłynęła do Anglii. W 1949 roku spotkała Juliana Stryjaka, z którym wzięła ślub. Do Polski pierwszy raz od czasu wojny państwo Stryjakowie przyjechali dopiero w 1971 roku – Hilaria po trzydziestu latach przekroczyła próg rodzinnego domu.
18|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
literacki londyn
Szkic do portretu Wojciech Mierzejewski W pięciolecie śmierci profesora Mie czysława Paszkiewicza chciałbym przypomnieć znaną postać polskiego Londynu kulturalnego – wielkiego erudyty, historyka sztuki, wybitnego znawcy teatru angielskiego, pedagoga, pisara i poety. Mieczysław Maciej Paszkiewicz urodził się w 1925 roku (wg innego źródła w 1922) w Linowie, na ziemi sandomierskiej, w rodzinie ziemiańskiej. Jako syn Ludwika i Janiny z Horczaków kształcił się od 1935 roku w prestiżowym gimnazjum Księży Marianów w Warszawie. Zdobywał w jego murach nie tylko wiedzę z przedmiotów klasycznych, ale także wychowanie, które kształtowało uczniów na przyszłych obywateli. Języka polskiego uczył ksiądz Józef Jarzębowski, który będąc wielkim patriotą, założył po wojnie Collegium dla chłopców w Fawley Court nad Tamizą, zaś w ławkach szkolnych zasiadali m.in. poeta Tadeusz Gajcy, Wojciech Jaruzelski czy Zbigniew Kraszewski, sufragan warszawski. Warto dodać, że dyscyplina w szkole wychowywała młodych w duchu patriotyzmu i odpowiedzialności. Paszkiewicz w weekendy zwiedzać mógł stolicę, biorąc udział w tzw. fajfach, czyli towarzyskich spotkaniach przy herbacie lub kawie organizowanych przez ciotkę Mańcię Paszkiewicz. Uczestniczył w nich też Witold Gombrowicz, spokrewniony z jego rodziną i często wśród młodych dochodziło do burzliwych dyskusji. Paszkiewicz małej matury nie ukończył w stolicy, lecz w gimnazjum sandomierskim. We wrześniu 1939 roku Polska pogrążyła się w straszliwej wojnie. Nikt nie przypuszczał, że rozciągnie się ona na całą Europę. Rodzina Paszkiewiczów w tym czasie należała do Narodowej Organizacji Wojskowej. Mieczysław wraz z bratem Stanisławem zaangażowali się w działania konspiracyjne. Na trasie Janów Lubelski-Warszawa Mieczysław przewoził pismo „Walka”, założone przez Stanisława Piaseckiego, co nie wróżyło nic dobrego. Trafił więc z bratem do więzienia na Zamku Lubelskim, potem do obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau (1941), by w rok później znaleźć się w Mauthausen-Gusen w Austrii. W pamięci Paszkiewicza przechowały się z tego okresu straszliwe zdarzenia i warunki, w jakich przetrzymywani byli Polacy, Żydzi, Rosjanie, Czesi, Ukraińcy, Węgrzy, Bułgarzy.... Sam jednak powiedział: „Nigdy tak ciężko nie pracowałem w swym życiu, ale zdawałem sobie sprawę, że bez tego nie sposób przetrwać. Mimo różnych upokorzeń, jakich wtedy doznałem od wrogów, nie mam do nikogo żalu”. Po wyzwoleniu obozu w maju 1945 roku przez wojska alianckie poprzez Niemcy dostał się do Włoch, przyłącza-
jąc się do 2. Korpusu pod dowódzctwem gen Władysława Andersa. Był rok 1946. Paszkiewicz, jak tysiące polskich uchodźców, wybrał życie w Zjednoczonym Królewstwie. Choć byli też tacy, którzy, po kilku latach podjęli decyzję o emigracji za Ocean, do Stanów Zjednoczonych czy Kanady. Wielu z nich liczyło na lepszą perspektywę, ale ówczesne realia nigdzie nie były łatwe. Sytuacja ta była wynikiem układu politycznego narzuconego przez mocarstwa. Paszkiewicz został na Wyspach i dostał najpierw pracę przy hodowli pomidorów w hrabstwie Essex, potem przeniósł się do londyńskiego City, uzyskując posadę w hotelu. Wkrótce jednak otrzymał stypendium i w latach 1952-1955 studiował w londyńskiej The Polytechnic School of Art. Jako że interesowała go historia sztuki, z zapałem podjął się studiów w tej dziedzinie. Tak wielkiej rangi ośrodek naukowy jak Londyn był odpowiednim miejscem do zdobywania wiedzy. Po uzyskaniu licencjatu odbył praktykę w muzeach i archiwach, by później rozpocząć
Po śmierci dr. Józefa Garlińskiego, Paszkiewicz został wybrany w 2003 roku prezesem londyńskiego Związku Polskich Pisarzy na Obczyźnie. Miał znaczący dorobek literacki – ponad dwadzieścia publikacji książkowych i wiele artykułów. Za osiągnięcia literackie Paszkiewicz był nagradzany, m.in. Nagrodą Młodych (1957), Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (1958, 1985), Fundacji Kościelskich (1969) czy Fundacji Promocji Spraw Słowiańskich (1999). Występował publicznie w środowisku kulturalnym nad Tamizą, nierzadko poza Wyspami. Paszkiewicz tworzyć zaczął bardzo wcześnie, jeszcze w latach młodzieńcych, jednakże za prawdziwy debiut należy uważać jego wiersz, za który otrzymał nagrodę w obozie koncentarcyjnym. Choć uprawiał głównie twórczość prozatorską, pozostawił także poezję. Warto wspomnieć, że w ciągu swego życia podróżował do wielu krajów europejskich, czerpiąc inspirację do swej twórczości.
Mieczysław Paszkiewicz nim został dziekanem wydziału Humanistycznego Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, (obchodzącego teraz 70-lecie swej działalności), później prezesem związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, był już znaną postacią polskiego Londynu kulturalnego. w ciągu swego życia podróżował do wielu krajów, często czerpiąc inspirację do swej twórczości. Pozostawił znaczący dorobek literacki, ponad dwadzieścia publikacji książkowych i wiele artykułów. Uhonorowany krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Medalem Honorowym Polonia semper Fidelis. zmarł 23 sierpnia 2004 roku.
pracę pedagogiczną w St. Bernard School, w której uczył przez trzy lata. Następnie został wykładowcą w University of London (1969). Mimo że miał niezłe warunki do pracy naukowo-dydaktycznej, nie zdobył więcej brytyjskich stopni naukowych. Paszkiewicz publikował artykuły w polskiej prasie emigracyjnej. Napisał kiedyś: „Trudno było wtedy młodym przebijać się na rynku emigracyjnym, gdyż stara emigracja nie chciała nas dopuszczać na łamy swych pism. Za to Gazeta Niedzielna czy Życie otworzyły dla mnie swoje szpalty. Udało mu się razem z Ludwikiem Angererem założyć w 1955 roku czasopismo Merkuriusz, które ukazywało się przez lata w polskim środowisku studenckim. W 1984 roku Paszkiewicz obronił pracę doktorską Tematyka polska w twórczości Stefano della Bella na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie (zał. w 1939 r.), z którym związał się na stałe. Prowadził wykłady z zakresu historii sztuki. Jako że był niezwykle lubianym wykładowcą, studenci często wypełniali salę po brzegi. Był dziekanem Wydziału Hunanistycznego, ale przede wszystkim wielkim erudytą, znakomitym pedagogiem, a także człowiekiem wielkiego uroku. Profesor-dziekan zajmował znaczące miejsce w hierarchii naukowej uczelni. Należy podkreślić, że dobrze układała się również jego współpraca z rektorem Wojciechem Falkowskim. Byli zgodni co do tego, iż PUNO powinno być pomostem między Polską a Wyspami.
Kiedy objął prezesurę Związku Pisarzy, był już poważnie chory i musiał stawiać się regularnie na badania lekarskie w szpitalu. Był świadom swej sytuacji, choć do końca się bronił. Zmarł 23 sierpnia 2004 w londyńskim hospicjum. Pogrzeb, który odbył się w kościele św. Andrzeja Boboli zgromadził liczne grono jego przyjaciół i znajomych. Urna z prochami spoczęła w kolumbarium przy tej świątyni. Pu blik ac je książ ko we Miec zys ław a Pasz kiew ic za: Zmian y, poe zje (Lond yn 1957) Mar ian Krat oc hwil. Szkic own ik kres ow y (Lond yn 1958) Muz eum Pols kie (Lond yn 169-78) Jac ek Malc zews ki w Azji Mniejs zej i w Rozd ol e (Lond yn 1972) Zr yw aj ąc kwiat y w Stab iae (Kra ków 1977) Kam ień i muszl a. Not atn ik pod różn y (Lond yn 1979) Kam ień gor ej ąc y. Not atk i pod różn e (Krak ów 1980) Gran ic e Eur op y. Not atk i pod różn e (Lond yn 1982) Opow iad an ia jońs kie, poe zje (Kra ków 1982) Ziem ia obiec an a inn ym (Lond yn 1985), Ślad em Ant yg on y (Lon dyn 1993) Rozm ow y z Sas zą (Lub lin 1994) Przeb ud zen ie jes ien ią, poe zje (Lub lin 1995) Byt niem y, poe zje ( Lon dyn 1996) O Bog u, proz ą (Lub lin 1999) Książ ę na pus tej scen ie ( Lub lin 2002) Ok. 80 biog ram ów w Pol skim Słow nik u Bio gra ficz nym.
|19
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
literacki londyn
w Ognisku Polskim Grzegorz Małkiewicz Spotkań literackich w Londynie brakuje. Są kabarety (zwykle te same), koncerty (zwykle tych samych zespołów), sporadyczne spotkania z politykami (różnymi, bo przetasowania na scenie politycznej zapewniają tę różnorodność). Na spotkanie z pisarzem trzeba czekać. Nie zapewni pełnej sali, uprawia gatunek elitarny. To wszystko prawda, i tak powinno pozostać. Sztuka jest elitarna. Ale potencjalnych organizatorów ten brak masowości (która decyduje o współczesnym życiu kulturalnym, niestety) najwyraźniej zraża. Tym bardziej należy docenić inicjatywę Związku Pisarzy zorganizowania wespół z Ogniskiem Polskim spotkania z poetą Adamem Czerniawskim. Ognisko Polskie przy Exhibition Road jest idealnym miejscem na takie spotkania. Miejsce tętni historią. To w końcu londyńska Ziemiańska. A w Teatrze Hemara słychać nadal głos Hemara… Na spotkanie z Adamem Czerniawskim czekałem ponad dwadzieścia lat. W tych odległych czasach, dowiedziałem się o kameralnym spotkaniu z poetą, na które nie udało mi się dotrzeć. Nie znałem jeszcze jego dorobku, niewiele wiedziałem
o grupie poetyckiej związanej z pismem „Kontynety”. Ich historia należała nie tyle do literatury „źle obecnej”, była po prostu nieobecna i niestety niewiele się pod tym względem zmieniło. Obowiązuje emigracyjny kanon: Gombrowicz, Miłosz, Herling-Grudziński, w pewnych kręgach Józef Mackiewicz i na tym koniec. Z pism „Kultura”, „Wiadomości”. Polska kultura po 1989 roku, kiedy przestało obowiązywać prawo tak zwanego debitu (czyli zakaz rozpowszechniania druków pozbawionych aprobaty cenzury) nie potrafiła wchłonąć bogatego dorobku literatury emigracyjnej innych nurtów. Takim poetą, nadal nieobecnym w polskim obiegu, jest Adam Czerniawski. Może jest bardziej znany w Wielkiej Brytanii niż w Polsce. Ma ogromny dorobek translatorski, to dzięki niemu polska poezja istnieje na rynku anglosaskim: Kochanowski, Norwid, Wojaczek, Maj, Herbert i przede wszystkim Tadeusz Różewicz – zdaniem Adama Czerniawskiego najwybitniejszy współczesny polski poeta. Swoich wierszy Czerniawski sam nie tłumaczy. Z tworzenia w języku polskim na emigracji grupa poetycka związana z pismem „Kontynenty” zrobiła debatę publiczną na łamach pisma.
Mogli pisać po angielsku, a jednak większym wyzwaniem był dla nich język polski, kultywowany w domu, w warunkach emigracyjnych. W przypadku Adama Czerniawskiego, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich język ojczysty podtrzymywał, uderza niezwykła wrażliwość. Język nie jest tylko narzędziem przekazywania myśli. Jest bardziej tworzywem, mozaiką, z której powstają nowe znaczenia, doskonałym materiałem ilustrującym poszukiwanie własnej tożsamości. Takie odważne stylistyczne próby widać nie tylko w poezji. W krótkich opowiadaniach (historiach) zatytułowanych „Części mniejszej całości”, w swoim prozatorskim debiucie (1964 rok) Adam Czerniawski zaskakuje skojarzeniami. Początkowo wydaje się, że przedstawiając pewne znaczenia w obcym dla nich kontekście układa swój świat w ciągu surrealistycznym. Ale to tylko pozór, a może samoobrona zmieszanego czytelnika, którego po pewnym czasie wciąga konsekwentna logika zapisu. Te części mniejszej całości opatrzone są kuriozalnym wstępem Witolda Gombrowicza: „Warto przeczytać”. Nic więcej, chyba najkrótsza wypowiedź pisarza. I rzeczywiście warto. Warto też wznowić te pozycje literatury polskiej powstałe na emigracji. Poeci, szczególnie z kręgu „Kontynentów” (Florian Śmieja, Andrzej Busza, Bogdan Czaykowski, Adam Czerniawski, Jan Darowski, Janusz Ihnatowicz, Zygmunt Ławrynowicz, Bolesław Taborski, Jerzy Stanisław Sito) zasługują na drugi debiut. Wokół żadnego innego pisma nie powstało takie zjawisko. Ich dorobek nie może pozostać tylko w badaniach akademickich. Na wieczorze autorskim Adama Czerniawskiego poezję i fragmenty prozy czytali Joanna Kańska i Wojciech Piekarski. Spotkanie prowadzili Regina Wasiak-Taylor (organizatorka wieczoru) i Andrzej Morawicz, na pianinie stare polskie szlagiery grał Zbigniew Choroszewski. Udane, ciekawe spotkanie, a jednak czułem niedosyt. – Czy moglibyśmy się spotkać – pytam nieśmiało poetę. – Jutro w klubie Oxford and Cambridge na The Mall. – Czy może się pan ubrać bardziej formalnie? – Forma jest wszystkim – odpowiadam. Była też niespodzianka. Na spotkanie przyszła Magda, córka nieżyjącego przyjaciela-poety Wojciecha Gniatczyńskiego. Stracili kontakt wiele lat temu.
Poeta, prozaik, krytyk literacki, tłumacz, rzecznik kultury polskiej na świecie. Urodził się 20 grudnia 1934 roku w Warszawie. W czasie okupacji, w 1941 roku wyjechał z matką do Stambułu, potem do Palestyny. Uczył się w Tel Awiwie, Jerozolimie, Bejrucie i polskiej Junackiej Szkole Kadetów w obozie Barbara w Palestynie. W 1947 przybył do Wielkiej Brytanii, gdzie ukończył liceum oraz studia humanistyczne na uniwersytetach w Londynie, Sussex i Oxfordzie (anglistyka i filozofia). Współpracował z wieloma emigracyjnymi wydawnictwami i czasopismami literackimi (m.in. „Wiadomości”, „Kultura”, „Oficyna Poetów i Malarzy”), był założycielem (w 1959 roku) i redaktorem naczelnym „Kontynentów”. W latach 1955-57 pracował w Monachium w Sekcji Polskiej Głosu Ameryki. Po 1956 roku publikował też w prasie i wydawnictwach krajowych. Pracował na wielu uczelniach angielskich jako wykładowca filozofii (Thames Polytechnic w Londynie), i literatury (Medway College of Design w Rochester); dla brytyjskiego radia opracowywał audycje o kulturze polskiej; w latach 1957-65 był zatrudniony w przedsiębiorstwie asekuracyjnym; był też zastępcą kierownika ośrodka studiów translatorskich na uniwersytecie w East Anglia, oraz administratorem szkockiego zamku. Tłumaczył na język angielski zarówno dawną (Jan Kochanowski, Cyprian Norwid), jak też najnowszą (Rafał Wojaczek, Bronisław Maj ) poezję polską ("...na przestrzeni wielu lat udało mi się przełożyć przeszło trzysta wierszy, a może, żeby oddać sprawiedliwość naszej poezji, trzeba by było przełożyć ich siedemset..."); również prozę ( Jerzy Szaniawski ), dramat ( Zbigniew Herbert) i filozofię (Roman Ingarden).
20|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
prenumerata
CZAS na prenumeratę Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy Zgodnie z zapowiedzią kilka tygodni temu „Nowy Czas” odzyskał płynność wydawniczą, jak na razie w cyklu dwutygodniowym. Sytuacja na rynku trochę się poprawiła, ale trudno mówić o wychodzeniu z kryzysu, o czym tak często czytamy i słyszymy w mediach brytyjskich. Uwaga ta dotyczy zarówno gazety, jak i naszych ogłoszeniodawców. Wtedy, kiedy nie ma pieniędzy, oszczędza się na reklamie. Bardzo nam pomogła pomoc Czytelników wpłacających na fundusz wydawniczy „Nowego Czasu” (chcielibyśmy szczególnie podziękować Pani Irenie Michałowskiej i Pani Grażynie Maxwell). Ale fundusz, chociaż zasilany, z każdym wydaniem się kurczy. Daleko nam jeszcze do osiągnięcia płynności finansowej. Zachęcani przez niektórych Czytelników, bierzemy po uwagę przejście na wydawanie gazety płatnej. Nie jest to jednak automatyczne, ani tanie. Zanim to nastąpi, proponujemy i zachęcamy naszych najwierniejszych Czytelników do wykupienia prenumeraty. Wprawdzie koszt prenumeraty w niewielkim tylko stopniu przewyższa koszta wysyłki, niemniej wpłata z wyprzedzeniem, i zwielokrotniona przez liczbę zamawiających jest znaczącą pomocą finansową. Związane z tym są także korzyści dla zamawiających – „Nowy Czas” będzie regularnie dostarczany na wskazany adres. Serdecznie zapraszam i z góry dziękuję za wsparcie.
Grzegorz Małkiewicz Redaktor naczelny
63 Kings Grove london Se15 2NA
PreNuMerAtę Imię i nazwisko.....................................................................................................................................................
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.
...................................................................................................................................................................................
Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Kod pocztowy.......................................................................................................................................................
Adres.......................................................................................................................................................................
Tel............................................................................................................................................................................. liczba wydań
uK
ue
12
£25
£40
Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
24
£40
£70
Czeki prosimy wystawiać na:
Liczba wydań........................................................................................................................................................
CZAS PubliSherS ltd.
nowyczas
arteria arteria arteria arteria arteria arteria arteria arteria nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
nowyczas
|21
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
podróże w czasie i przestrzeni
Dlaczego piasek zasypał wielkie miasto Sijilmasa?
Włodzimierz Fenrych
Z
gór Atlasu Wysokiego płynie ku wschodowi rzeka o nazwie Ziz. Płynie przez krajobraz pustynny, ale sama dolina to oaza zieleni, przede wszystkim palm daktylowych. W pewnym momencie wpada do słonego jeziora, z którego już nie ma ujścia – tu zaczyna się Sahara. W pobliżu tego jeziora stoją na poły zasypane piaskiem ruiny wielkiego miasta Sidżilmasa. W średniowieczu było to bogate miasto, stąd bowiem wyruszały karawany przemierzające Saharę w kierunku Timbuktu. Głównym towarem importowanym z Timbuktu było złoto wydobywane nad Nigrem. Złoto było towarem niezwykle poszukiwanym po północnej stronie Sahary, handel więc przynosił duże dochody. Jednocześnie Sidżilamsa położona była za górami, z dala od ośrodków wielkich imperiów, dlatego przez długie okresy w swojej histori utrzymywała niezależność. W ośrodkach wielkich imperiów za górami zmieniały się dynastie. W VIII wieku po Chrystusie w Bagdadzie panowała dynastia Abbasydów. Abbasydzi mieli swojego namiestnka w Tunezji, ale dalej na zachód ich władza nie sięgała. W Maroku, na północ od Atlasu, panowała dynastia Idrysydów, ale ich władza nie sięgała za góry, Sidżilmasa była niezależnym emiratem. Tymczasem Abbasydzi tępili wszystkich, którzy mogli zagrozić ich władzy. Do takich należała sekta ismailitów twierdząca, że ich przywódca jest imamem, potomkiem proroka Mahometa i jego prawowitym następcą i to on powinien objąć tron kalifa. Ismailici byli tylko po części ruchem politycznym, w dużej mierze była to na poły mistyczna sekta wyznająca wprawdzie otwarcie islam, ale w sekrecie uprawiająca tajemne praktyki majace doprowadzić człowieka do bezpośredniego kontaktu z Bogiem. Sekta ismailitów miała sieć ukrytych wyznawców w całym świecie muzułmańskim, a zwłaszcza na jego rubieżach – mimo że ich przywódca imam al-Mahdi mieszkał w Syrii. W niedostępnych górach Jemenu i Algerii były całe regiony, gdzie władza Abbasydów nie sięgała, a imam mógłby się w razie potrzeby schronić. Taka potrzeba zaistniała, kiedy ismailici w Syrii wzniecili powstanie sądząc, że z pomoca boską obalą Abbasydów. Powstanie zostało zdławione, a imam musiał ratować się ucieczką. Postanowił uciekać do Algerii, gdzie na ismailizm nawróciło się berberskie plemię Kutama. Imam i jego otoczenie udawali zwykłą karawanę kupców, ale tunezyjski namiestnik coś wyniuchał i aresztował posłańca, którego imam wysłał naprzeciw. W tej sytuacji imam okrężną drogą, nadal udając kupca, udał się do Sidżilmasa, gdzie był poza zasięgiem Abbasydów. Tymczasem Berberzy najechali na Tunezję, z której namiestnik Abbasydów najzwyczajniej uciekł. Mieszkający w Sidżilmasa i ciagle udający kupca imam zaczął nagle wydawać nowo wybite tunezyjskie monety, co wzbudziło podejrzenia lokalnego emira. Czy ten kupiec nie ma przypadkiem powią-
zań z rebeliantami? Emir postanowił na wszelki wypadek zaaresztować rzekomego kupca, skutkiem czego z Tunezji natychmiast wyruszyła armia Berberów, by go odbić. Uwolniony imam udał się do Tunezji, gdzie natychmiast ogłosił się kalifem o imieniu al-Mahdi z nowej dynastii Fatymidów. Kilkadziesiąt lat później Fatymidzi podbili Egipt i założyli miasto Kair.
Ismailici to znakomity temat dla amatorów spiskowej teorii dziejów. Była to (a właściwie jest) ukryta organizacja wypływająca w różnych momentach historii w najbardziej niespodziewanych miejscach świata islamu – niekiedy przejmując władzę, niekiedy znacząco na nią wpływając, by po jakimś czasie znów zniknąć. Po upadku Fatymidów w Egipcie sekta nagle wypłynęła jako zakon Asasy-
nów, który zajął kilka zamków w górach północnego Iranu i Syrii. Zamków tych rzadko trzeba było bronić, bowiem jeśli jakiś władca wybierał się na wyprawę przeciw Asasynom – znajdywał na przykład sztylet na poduszce i w lot odgadywał przesłanie. Wielkim Mistrzem Asasynów był tajemniczy Starzec z Gór, który twierdził, że jest potomkiem ostatniego kalifa dynastii Fatymidów. Kalif ten został wprawdzie zamordowany, ale podobno jego ciężarna żona została przemycona do Iranu i tam powiła potomka. Z czasem zamki Asasynów zostały zdobyte przez Mongołów, ale później ismailici objawili się w trudno dostępnych górach Jemenu, a potem także w Indiach. W XIX wieku do brytyjskich Indii przyjechał z Afganistanu arystokrata twierdzący, że jest w prostej linii potomkiem Starca z Gór. Liczni w Indiach członkowie sekty ismailitów tytułowali go Aga Khan i padali przed nim na twarz, wobec czego Brytyjczycy też go podejmowali z honorami i traktowali jak sojusznika. Obecny Aga Khan nie mieszka już w Indiach tylko w Szwajcarii i (jest to gratka dla amatorów spiskowej teorii dziejów) nadal wpływa na politykę świata raz po raz organizując przyjęcia, na które sprasza polityków z całego świata, żeby mieli szansę w spokoju sobie pogadać. Sidżilmasa natomiast egzystowała na rubieżach muzułmańskiego świata. W sumie niewiele jest informacji historycznych na temat tego miasta. W XIV wieky był tam Ibn Battuta i opisał je jako kwitnący ośrodek, natomiast przejeżdżający tędy w XVI wieku Leo Africanus widzial już ruiny. Niewykluczone, że upadek tego miasta wiązał się z faktem, że w międzyczasie Portugalczycy opłynęli Afrykę i mogli handlować bezposrednio z murzyńskimi królestwami na wybrzeżu, kupując złoto tam, gdzie dziś jest Ghana, a niewolników tam, gdzie dziś Nigeria. Co pewnie ważniejsze – w tym samym czasie Hiszpanie zaczęli przywozić z Ameryki ogromne ilości złota, w związku z czym w całym basienie Morza Śródziemnego złoto potaniało, w rezultacie handel transsaharyjski przestał być opłacalny. Z czasem tuż obok owiewanch piaskiem ruin zbudowane zostało nowe miasto – Rissani. Dojechać tam można z Dakaru autobusem. Nowiutki dworzec autobusowy w Rissani stoi na wprost miasta dawno już zasypanego piaskiem. Przyjeżdżają tam turyści i przesiadają się na wielbłady, by ruszyć na pustynię. Ale nie jadą do Timbuktu. Jadą zazwyczaj tylko na krótką przejażdżkę, robią sobie zdjęcie wśród wydm, a po paru dniach wracają albo pędzą do następnej atrakcji turystycznej. A jeśli któremuś z nich przyjdzie do głowy rzeczywiście pojechać do Timbuktu, to przesiądzie się na samolot.
››
U góry: Panorama Rissani; obok: Scena uliczna w Rissani.
22|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
wędrówki po londynie
Na kwadratowej mili City Rafał Zabłocki
P
ogoda ostatnimi czasy absolutnie nie sprzyja wycieczkom. Zamiast więc wymyślać długie trasy spacerowe po obrzeżach miasta, w trakcie których nieuchronnie zmoczy nas deszcz, postanowiłem opisać coś, co znajduje się w centrum, czyli City of London. City idealnie nadaje się na deszczową pogodę. Jest nieduże, jego powierzchnia to zaledwie mila kwadratowa, ale ma ponad dwa tysiące lat historii. Sprawia to, że nawet podczas krótkiego spaceru co chwila trafiamy w jakieś ciekawe miejsca. A jeśli naprawdę się rozpada, możemy schronić się w jednym z pubów, kafejek lub kościołów, których w City pod dostatkiem. Spacer zaczynamy przy dworcu London Bridge. Obecnie tereny wokół dworca to jeden wielki plac budowy. Fasady okolicznych sklepików zabite są deskami. Opuszczony biurowiec góruje nad dworcem jak ponury monolit. Cała okolica przygotowywana jest pod budowę największego wieżowca w
Wielkiej Brytanii (310 m wysokości). Nazywać się ma on Shard of Glass (odłamek szkła), bo przypominać będzie błyszczący, szklany szpic o lekko niesymetrycznych ścianach. Na płocie otaczającym budowę można odnaleźć komputerowe wizualizacje przedstawiające przyszły wieżowiec, nie oddają one jednak w pełni tego, czym będzie Shard. Lepiej widać to na grafikach dostępnych na stronie developera, gdzie drapacz chmur wpisany jest w istniejącą zabudowę. Dopiero one uświadamiają jak olbrzymi będzie budynek. Zostawiamy plac budowy i ruszamy na drugą stronę rzeki – przez London Bridge. Na tle wielu innych londyńskich mostów, ten wygląda zupełnie przeciętnie. Patrząc na niego ciężko zgadnąć, dlaczego jest taki znany. Wzięło się to stąd, że London Bridge był pierwszy i przez długi czas – jedyny. Położone po drugiej stronie rzeki City to historycznie najstarsza część Londynu. Pierwsza osada rzymska (zwana Londinium) powstała tu już w 47 roku n.e. Trzy lata później powstał most łączący osadę z południowym brzegiem Tamizy. Do 1729 roku nie było w Londynie innego mostu. Obecny London Bridge ma trochę ponad 30 lat. Zastąpił on swojego poprzednika, którego... sprzedano do
Od góry: Guildhall – serce.City; obok ruiny świątyni Mitry; poniżej – Wieże Barbicanu, – czarną perłę architektury brutalistycznej.Zdjęcia: Rafał Zabłocki
Stanów Zjednoczonych. Sztuka ta udała się w 1968 roku Ivanowi Luckinowi, jednemu z radnych miejskich. Most miał być i tak zdemontowany i zastąpiony nowym, bardziej wytrzymałym. Luckinowi udało się namówić przedsiębiorców z McCulloch Oil Corporation na kupno starego, który zainstalowali w Arizonie. Przez lata krążyła legenda, że Amerykanie byli rozczarowani, gdy zobaczyli swój nowy most, bo myśleli, że kupują “ten zwodzony, z wieżami”, czyli Tower Bridge. Parę lat temu Luckin zaprzeczył tym plotkom w wywiadzie prasowym. Most sprzedany do Arizony był z kolei następcą średniowiecznego Mostu Londyńskiego, który stał w tym miejscu ponad 600 lat. Średniowieczny London Bridge był mostem niezwykłym. Cały zabudowany był domami, na środku stał kościół, a dalej wieża z mostem zwodzonym, podobna do tych na Tower Bridge. Cała konstrukcja wyglądała, jakby nie miała prawa się trzymać i faktycznie most wymagał częstych napraw. Podobno stąd wzięła się dziecięca rymowanka London Bridge is falling down. W kościele St Magnus the Martyr
położonym w pobliżu mostu można obejrzeć długą na cztery metry szczegółową makietę średniowiecznego London Bridge – gorąco polecam. Schodząc z mostu po lewej stronie zobaczymy kolumnę zwieńczoną złotym płomieniem. Jest to monument upamiętniający wielki pożar Londynu z roku 1666 . Do środka można wejść i po zapłaceniu trzech funtów wspiąć się na szczyt. Pomnik (Monument) na 61,5 metra wysokości, bo dokładnie w takiej odległości od niego znajduje się miejsce, w którym wybuchł pożar. Zaczął się on w piekarni na Pudding Lane, gdzie piekarz nie wygasił na noc dokładnie ognia w kominku. Domy w City zbudowane były głównie z drewna i stały bardzo blisko siebie, więc płomienie rozprzestrzeniły się błyskawicznie. W ciągu pięciu dni pożar strawił większość City. Zadanie odbudowania miasta powierzono młodemu architektowi Christopherowi Wrenowi, stąd dziś w Londynie tak wiele budynków zaprojektowanych przez niego. Nowe City było już w całości murowane. Minąwszy Monument skręcamy w King William Street, którą dochodzimy do skrzyżowania, gdzie zbiega się pięć ulic. Uwagę przyciąga od razu szary, pozbawiony okien gmach Bank of England i dawny budynek giełdy (po prawej stronie). Obecnie w gmachu giełdy mieszczą się luksusowe sklepy i restauracja, w związku z czym można go obejrzeć od wewnątrz. Skrzyżowanie opuszczamy ulicą Queen Victoria Street. Po lewej stronie, przed opuszczonym biurowcem, natkniemy się na schody. Prowadzą one do ruin świątyni Mitry, pozostałości po czasach, gdy Londyn był jeszcze rzymskim Londinium. Skręcamy w prawo w Bow Lane i dochodzimy do kościoła St Mary le Bow. Kiedyś mówiono, że żeby być prawdziwym cockneyem trzeba się urodzić w zasięgu głosu dzwonów tego kościoła. Minąwszy St Mary le Bow
wychodzimy na Cheapside. Dawniej była to jedna z najważniejszych ulic w City. Słowo Cheap w średniowiecznym angielskim oznaczało rynek. Ślady po targowisku, które niegdyś rozciągało się wzdłuż ulicy odnaleźć możemy w nazwach bocznych ulic: Wood Street, Bread Street, Honey Lane czy Poultry pochodzą od nazw produktów, które tam sprzedawano. My skręcamy w Milk Street, która doprowadzi nas do Guildhall. Jest to ceremonialne i administracyjne centrum City, siedziba samorządu lokalnego (City of London Corporation). Administracyjnie City nie jest jednym z londyńskich borough, ale autonomicznym obszarem z własną policją, burmistrzem (Lord Mayor) i szeregiem unikatowych uprawnień. Położonymi na północ od Guildhall ulicami Fore Street, More Lane i Silk Streettrafiamy pod Barbican – czarną perłę architektury brutalistycznej. W skład tego zbudowanego na przełomie lat 60. i 70. betonowego kompleksu wchodzi 13 bloków mieszkalnych oraz m.in. Galeria Barbican, YMCA, Museum of London i Guildhall School of Music and Drama. Część mieszkalna położona jest dookoła zielonych skwerów i zbiornika wodnego. Najbardziej w oczy rzucają się trzy betonowe wieżowce o balkonach sterczących jak zęby piły. Główny dziedziniec osiedla jest ogólnodostępny, jest na nim kawiarnia i fontanny, można też przejść do Barbican Gallery, jednej z największych galerii sztuki nowoczesnej w Londynie. Z Barbicanu kierujemy się na wschód, w stronę Liverpool Station. Podążamy Chiswell Street, która przechodzi w Finsbury Avenue, a potem w Sun Street. Z tej ostatniej przechodzimy na Sun Street Passage i jesteśmy pod dworcem. Przed zakończeniem wycieczki można udać się na Exchange Place na tyłach dworca, skąd Liverpool Station można podziwiać w całej okazałości.
|23
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
zwyczaje
Jak to ze Świętym Mikołajem bywa?
Co kraj to obyczaj. W Polsce Mikołajki to poranne odkrywanie małych prezentów, najczęściej słodyczy, w przygotowanych na tę okazję butach lub pod poduszką. W Holandii to cała feta rozpoczynająca się już trzy tygodnie wcześniej. Skąd ten sentyment do Świętego Mikołaja w Holandii? Trudno powiedzieć, a jeszcze trudniej wytłumaczyć, skąd u Holendrów pomysł, by Święty Mikołaj – biskup Myry – przybywał co roku na statku do brzegów tego kraju wprost z Hiszpanii. Pewnym tropem jest katolicka tradycja ustanawiania świętych patronami jakiegoś cechu lub innej grupy ludzi. Święty Mikołaj jest patronem żeglarzy, choć Mikołaj biskup Myry nigdy nie został kanonizowany. W sobotę, w połowie listopada, Mikołaj nazywany tam Sinterklaas przybywa do Amsterdamu lub innego miasta wybranego na stolicę Mikołajków w danym roku. Jeśli Święty przybywa do Amsterdamu, zobaczyć go można na statku cumującym u brzegów doków w pobliżu stacji kolejowej naprzeciwko kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja. Ceremonię powitania Świętego Mikołaja transmituje telewizja. Miasto roz-
satyryczne poematy 5 grudnia holenderska rodzina z zaproszonymi gośćmi zasiada tradycyjnie do kolacji. Kolacja ta jest o tyle niezwykła, że odczytuje się w czasie jej trwania rymowane satyryczne wierszyki
w Polskim Oœrodku Spo³eczno-Kulturalnym w Londynie
Małgorzata Białecka
prezenty. Każdy wraz z wierszykiem otrzymuje prezent. Tradycyjnie owija się go z tzw. niespodzianką, czyli jakimś utrudnieniem. Jade, opowiadająca mi o zwyczajach w swoim kraju, wspomina prezent, który owinięty był w papier z napisanym na nim wierszem w obcym języku. Jade mogła otworzyć go dopiero po przetłumaczeniu wiersza. Zaś jej chłopak jako zapalony kucharz otrzymał prezent ozdobiony ziołami.
brzmiewa dzwonami i wystrzelanymi salutami na cześć gościa. Święty dosiada białego rumaka. W południe zaczyna się parada. Świętemu Mikołajowi towarzyszą liczni pomocnicy, śnieżynki, Czarny Piotruś, orkiestry dęte, klauni, kpiarze, a także władze i mieszkańcy miasta. Pomocnicy Mikołaja rzucają oglądającemu paradę tłumowi małe sakiewki z pierniczkami (pepernoten) i słodyczami. Parada wije się ulicami Amsterdamu, aż do około godziny 14.00, kiedy to dociera do Leidesplein, gdzie z balkonu miejskiego teatru Stadsschouwburg Święty Mikołaj przemawia do zebranych. Od tego dnia zaczyna się w Holandii tzw. Mikołajowy sezon, który trwa do 5. grudnia. Święty Mikołaj i jego pomocnicy jeżdżą po całym kraju i odwiedzają szkoły, szpitale, sklepy, restauracje, ale także prywatne mieszkania. Dzieci wiedzą, że wtedy Mikołaj jest wszędzie, a jego pomocnicy nasłuchują przez kominy, jak dzieci się zachowują i czy zasługują na prezenty. Dzieci zostawiają swoje buty wypełnione marchewką i sianem dla rumaka Świętego. W zamian znajdują następnego ranka słodycze.
SCENA POETYCKA
Dzieci czy dorośli, każdy z sentymentem i niecierpliwością oczekuje Mikołajków. Bo przecież nawet najdrobniejsze prezenty przynoszą nam ogromną radość.
Kim był ŚwiĘty?
wytykając ironicznie adresatowi jego występki w upływającym roku. Odczytywanie przygotowanych wcześniej sobie nawzajem satyryków odbywa się często jako część główna deseru, gdy wszyscy siedzą przy kominku po kola-
cji. Wierszyki mogą być bardzo uszczypliwe, jednak nie można się obrażać, można zaś „odwdzięczyć” się wierszykiem o podobnym ładunku uszczypliwości w następnym roku. Tego wieczora rozpakowuje się też
Wróćmy do postaci Świętego Mikołaja. Był on w III wieku biskupem Myry, urodził się w Lycji, w Azji Mniejszej. Słynął ze swej świętości, zapału i czynienia cudów. Jego najbardziej powszechną biografią jest ta spisana przez Szymona Metaphrastesa siedemset lat po śmierci Mikołaja. Historycy greccy utrzymują, że biskup był uwięziony i torturowany, jednak nie wyparł się wiary w Chrystusa. Legenda głosi, że Święty wielokrotnie ratował żeglarzy w czasie sztormów. W postaci, jaka tradycyjnie dzisiaj wyobraża Mikołaja i jego pomocników łączą się elementy wielu pogańskich bożków, np. germańskiego bóstwa Thora, który kojarzony był z zimą i jeździł na saniach zaprzężonych w kozy. W średniowiecznej Europie dzień Świętego Mikołaja był okazją do wyboru „chłopca-biskupa”, który sprawował rządy aż do święta Młodzianków (28.12). Zwyczaj ten dotrwał jeszcze do naszych czasów w Montserrat w Katalonii.
Wróæ Piosenki o Lwowie i wiersze Andrzeja Bartyñskiego
24|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
agenda
Free-falling
Sophia Butler
A
s I sit looking out at snowcapped hills, through Ladyholm’s misty windows, I cannot believe how quickly the pace of life back home has enveloped me. Having spent five weeks in the USA and Canada, what struck me most was the low speed limits and people sticking to them! Scotland has been virtually swimming these last weeks, it is dark, pouring and I am driving at 20 m.p.h. because I cannot see a thing in front of me. Yet, there is still someone driving with their car as close to my posterior as possible, flashing me to go faster. Instead of speeding up, I think to myself – “No!”, I have just returned from Hawaii and a workshop entitled ‘The Restoration of Peace’; I will not be harassed into this crazy pace! I have to keep reinforcing this, from the supermarket aisles to the dog walk. Our guardian angel is an older Scottish man who appeared in our lives with mysterious gifts of seeds. After some time I found his name was Hamish, that he used to be a man of the sea and that he does not wear shoes from April to November! He laughs at our nomadic culture,
jacek ozaist
WYSPA [15] Nagle wpada Jerry. – Włącz telewizor! Szybko!!! Rano były zamachy!!! – W Londynie? – mruczę przez sen. – Nie, w Pogwizdowie Mariańskim! Budzę się z lodowatym dreszczem na plecach i sięgam po pilota. Na każdym kanale relacje z centrum. Zaatakowane zostały trzy stacje metra i autobus. Zakrwawieni, zszokowani ludzie, kordony policyjne, dym. Największe wrażenie robi jednak na mnie rozszarpany na pół, pozbawiony dachu piętrowy autobus. Stolica Anglii jest wstrząśnięta chyba po raz pierwszy od czasu, kiedy spadały tu V1 czy V2. Nie ma jeszcze raportów o ofiarach, jednak ze słów reporterów wynika, że może ich być dużo. Żadna linia telefoniczna nie działa, metro zamknięte, policja odradza wycho-
flying across the globe constantly; imagining that we will meet our true-selves thousands of feet above the clouds, or in a strange land. I fear that when we take a trip for the wrong reasons – namely trying to escape from ourselves, we return home rested but not revitalised – the same old thought patterns and methods of dealing with things emerge swiftly. The real reason to take a trip is to enjoy every step of the way, free-falling into the universe’s wise hands. Hamish cannot stop marvelling at us. He keeps saying we uncovered part of our soul-purpose when we were away and it is shining brightly through our eyes. Still, my attempts at wholesome country desserts do not impress him, a “right good crumble” is needed, so I speed over to Heather’s and get the most traditional recipe she has. One morning finds me taking the dogs for their daily circuit which encompasses a several mile jaunt around the fields surrounding our house. I have to keep reminding Ross of the land’s beauty, encouraging him to visit his favourite hills and beaches where the land works it’s own magic and he is temporarily abated from trying to convince me to emigrate to Canada. I am sure that he has lived a past life there as the land seems to resonate with his very cells, calling him. Stamping my feet like a true Slązaczka, I proclaim that: “Im not leaving and that’s that!” I am not leaving my beloved Mama, my beloved Scotland and my beloved Poland only a short flight away. All of a sudden, my reverie is broken – a BMW is swerving all over the road, racing towards me and I am wondering if my time is up – if I will have a life-review, see the white light and hear THE VOICE…then I am thinking about my loved ones and the last things I said to them (this is why I absolutely detest leaving things badly when it is over something small) – imagine if the last spoken words were: “Fine!”, “Whatever!” or “I don’t care”. Not exactly poetic or representative of a close relationship. When I think about the death part I am
curious about the experience; I feel that I could leave the planet satisfied that I had known true love, made friends closer than family and thoroughly enjoyed the hybrid blood tribes I was born to. However, when I think about my loved ones, I have to put the brakes on because this is not my time. It is too soon….The car screeches to a halt and a man jumps out, I recognise him as my usually soft spoken neighbour who lives about a mile away among the fields. He looks mildly ridiculous, sporting a water-proof trench coat, a thick band worn around the ears, (reminding me of Austrian women on skiing holidays) and he is so agitated that he is jumping up and down before he starts speaking. He is smaller than I am but for the length of this exchange I am unconscious of the fact. “Where
is your other dog?” he screams as he walks close to my face, I am standing with Caine by my side on a lead and I last saw Blue tearing through the trees a few minutes prior (she is a two year old Doberman who likes to run). I note his bloodshot eyes and the globules of saliva gathering at the corners of his mouth. “Yes, you don’t know where it is because it has just killed one of my chickens. I’ve a shot gun and I am tempted to use it”, at this point I am thinking he may mean on me. The man is hysterical as he declares that he will spread the word among the neighbours – if our dogs are ever seen off the lead they are to be shot dead whether accompanied or not. I wish that Caine would bite the man’s arm off and fight the urge to cry. He will not listen to anything I have to say, managing to shout some
dzenie z domu, jeżeli ktoś naprawdę nie musi. Dopiero teraz dociera do mnie, że za oknem słychać odległe wycie syren. – Nie mogę się dodzwonić do domu – mówi zmartwiony Jerry. – Wszyscy tam pewnie umierają ze strachu. Od razu myślę o mojej przewrażliwionej mamie. Na pewno pęka jej serce. Siedzimy z Jerrym i gryziemy paluchy. – Kto następny? – zżyma się. – Polacy czy Australijczycy? Nie mam siły się nad tym zastanawiać. Wzruszam tylko ramionami – nie obojętnie, raczej bezradnie. W jeden dzień Londyn przestał być sympatycznym, bezpiecznym miejscem, w którym tyle osób planuje zamieszkać na stałe. Także dla muzułmanów stał się mekką lepszego życia, ale ich wojowniczy kumple postanowili ją zniszczyć. Gdzieś wyczytałem albo powiedział mi o tym wszystkowiedzący Archie, że islam wkroczył na drogę, którą chrześcijaństwo kroczyło całe wieki temu. Podbić świat, narzucić mu swoje reguły gry, a jeżeli nie zechce się poddać, zniszczyć i przejąć władzę nad zgliszczami. Tyle że dla wojowniczego islamu już nie ma niczego do podbicia i stąd wynika frustracja morderców-samobójców. Polityka jest dopiero na drugim miejscu. Może to słuszna teoria, może nie, mnie jakoś przekonała. W każdym razie najbardziej agre-
sywna religia na świecie zdawała się zagrażać względnemu, z trudem wprowadzonemu porządkowi na świecie. Eksportowano ją wraz z tysiącami uchodźców poszukujących szans na lepsze życie. Odniosłem wrażenie, że rozpoczęła się czwarta wojna światowa, nie mająca stałego charakteru, skierowana głównie przeciw celom cywilnym. Nowy Jork, Madryt, teraz Londyn. A wcześniej była przecież tunezyjska Djerba, Mombasa, Stambuł, Bali... Powoli ubywało spokojnych miejsc na ziemi. Na zawsze zapamiętałem obraz walących się wież World Trade Center, a jeszcze mocniej wiersz Szymborskiej o spadających ludziach i bezradności poety, który „Wyborcza” wydrukowała dzień później. To mi po prostu wyżarło dziurę w mózgu. Późnym wieczorem dodzwoniłem się w końcu do mamy. Drżący głos potwierdza moje podejrzenia. Z mozołem przekonuję ją, że nie jeżdżę do centrum i nic mi nie grozi. – Po co ci to wszystko, syneczku? – Chcę mieć swój dom, przecież wiesz. – Niech cię Bóg błogosławi. – Tu trzeba gadać z Allachem. – Nie bluźnij! – Dobrze, mamo. Daj wszystkim znać, że ze mną ok. Anecie posłałem smsa. Szybko odpowiedziała. Oboje zachowaliśmy spokój.
Nazajutrz ze zdziwieniem odkryłem, że Londyn zachowuje spokój godny czasów Churchilla i żyje sobie po staremu. Korki jak co dzień, biegnący na złamanie karku przechodnie, samoloty na niebie. Catherine też nie wyglądała na przejętą. – It’s terrible – bąknęła tylko i odjechała swoim czarnym BMW V5. A może to i dobrze? – pomyślałem – To miasto tak łatwo się nie podda. Jest powaga, ale nie ma histerii. Podejście anglosaskie, którego warto byłoby trochę zażyć. W ciągu trzech dni zdarłem tapety w całym domu. Catherine przywiozła jakichś dwóch Murzynów, którzy mieli zrobić stolarkę i dokonać niezbędnych prac przygotowawczych przed przyjściem plastrarzy. Plastrarz to po naszemu tynkarz, ale plaster to nie tynk, tylko śmierdząca trawionym piwem różowa masa do powlekania ścian. Ci dwaj pracowali wolno, ciągle palili skręty z tytoniu i rozmawiali. Sam zrobiłem więcej niż oni razem, lecz mimo to odniosłem wrażenie, że Catherine ma do nich lepszy stosunek. Na koniec dnia wręczyła mi 50 funtów zaliczki i powiedziała, że się odezwie, kiedy plastrarze skończą robotę i będę mógł wystartować z malowaniem. Do domu wracałem tak radośnie, że omal nie tańczyłem po ulicach. Na squacie czekały dwie niespodzianki. Po pierwsze wyprowadzał się Zibi, po drugie wpro-
|25
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
agenda other unpleasant things at me before he jumps into his car with the shotgun and drives off like a maniac. It seems that whether you live in the banks of the North Thompson River in Canada or in a hamlet in Scotland, your dog can be shot by your neighbour – an unfortunate event which befell Ross’s friend Ken the Wildman when his dog was shot dead on his neighbour’s property for chasing dear. This single event has shattered Ken’s belief in the benevolence present in each human heart and destroyed his paradise. The neighbours now have a dog of their own and it would be interesting to see their reactions if Ken took a gun to it, next time it went after a bear on the river bank (on his land). If a dog is violent to humans or shows any tendencies in that direction then it would be prudent to destroy it, but if all we are talking about is some ordinary chickens, then surely an agreement between the people responsible for the animals can be reached? In the end, chickens are chickens and dogs are dogs – we are not talking about life or death here – my dog killed your chicken, fine, I shall buy you a new one and pay for the dead one. If you ever see my dog on your land again it shall be muzzled, feel free to catch it and drag it home, alternatively you can shoot it in the leg with a shot-gun shell full of rock salt which will certainly deter it from ever coming back and if you are still not happy then you can also shoot yourself with it for kicks, I hear it packs a mean sting!!! What we are really missing is the old way. Ross often talks about his Grandfather’s antics; he was a gamekeeper and repository for the wisdom we are losing – fast. When you purchased a dog in the countryside, you would ask the farmer if you could borrow one of his rams and put the puppy in a pen with it, the ram would charge a few times and scare the dog of farm animals for life. Alternatively, if a dog killed a chicken you would tie the dead chicken to it’s head for the whole day. These days, in our mania for personifying animals we are becoming rather foolish. It is much easier to intimidate a woman with a shotgun than a 6’3 Scotsman. However, after the visit Ross paid our neighbour immediately after the event, I do not think he will be in a rush to do this again! I heard Ross asking if he had a daughter, affirmative, “Would you want someone to talk to her the way he spoke to my girlfriend?” – he could not agree. After this, the
trees themselves were bending backwards not to witness the ‘man talk’ which I am sure involved a lesson in respect. No doubt Ross’s inner hooligan was given some air-time! He returns proud of himself, (I am too); it was a man’s job and he handled it. Old Hamish says “Eh, people will be people. They haven’t farmed this land for centuries, they bought it with their guilty gentry money, so they feel they must protect it. It is from this need to protect that all the evils from the world spring forth”. This is a beautiful philosophical thought, but it does not help us in this moment of panic when we begin to feel imprisoned by our home, no longer cradled by the surrounding area and I notice that both of us have become quietly fanatical about locking the doors. Blue has been re-Christened the ‘Stealth Assassin’ on account of her new muzzle which she wears at all times and these days we drive a few miles to the Loch to meet other dogs and run care-free. Although she is prevented from causing any harm to small animals, the Assassin is simply too good at what she does; yesterday, Ross and I witnessed her playing with something in the grass. A rabbit had ventured out into the open space – between her nose and foot Blue was stalling it. Suddenly the direction of the wind changed and Caine came bounding over like a bear after the honey pot. He pushed Blue out of the way and administered the kiss of death. Caine is overjoyed with Blue as things have got even better – before there was only sharing the catch, now there is the whole package plus delivery! Clearly this is something we will need to distract from in the future; I am however thinking that if we need to become selfsufficient, our dogs could definitely hunt for us! My father gave himself the job of founding a course centre. His dream is to employ local people and create an optimum environment for personal growth. He jokes that like Victor Frankenstein, he has created a monster which will destroy him. In these difficult economic times, the situation hits its apex and I cannot allow for that – the place and the vision are too special. I rush down there, with my fresh (if useless) University energy and offer myself as his Personal Assistant from Tuesday to Thursday weekly. My dear father is something of a technological dinosaur and his is the only desk in the office which exhibits piles of papers rather than a computer! A campaign launched at the local stables saw
Ben the cart-horse about to be sold. Here we see that it is never too late for a parent to try and fulfil the wishes of their children. My favourite weekends as a girl were spent riding with Dad and I always dreamed of having my own horse, however; when this proved impossible I moved on and began enjoying inner-city life as a teen. Dad has obviously never forgotten the ‘horse dream’ and at his suggestion I took some riding lessons with Ben. Here emerged a triumvirate – dad began to ride Ben in the process, feeling this would be a good horse for him too, his secretary decided to commit to equestrian pursuits and all that was left was my share in the deal. The three of us unexpectedly became proud horse owners, though we have not yet decided who owns which part! Ben has added some spring (and stretch) to our lives. Post-lessons with Ben see us walking like John Wayne, but I think to myself, it is definitely worth it; petroleum is fast dwindling, electric cars are not yet accessible and a horse is an economically viable method of transport!
wadzała się Malwina. Zibi wziął swój skromny plecak, mruknął coś cicho na pożegnanie i po prostu sobie poszedł. Patrzyłem za nim z lekkim żalem. Nie wiem, ile ma lat, ale skóra obrastająca jego kości jest naprawdę cienka. Od początku podejrzewałem, że jest poważnie chory, lecz nigdy nie odważyłem się zapytać. Mam nadzieję, że sobie poradzi. Malwina natomiast wzniosła sporo ożywienia do domu. Niewielka, krótko ścięta blondynka z zabawnym błyskiem w oku od razu wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Spodobała mi się jej bezpośredniość i niewymuszony luz. Od razu ugotowała obiad dla wszystkich, a to był dla mnie znak, że idą lepsze czasy. Przynajmniej dla mojego żołądka. Minął cały tydzień. Telefon milczy. Z goryczą uświadamiam sobie, że Murzyni zabrali mi pracę. Przecież plastrarze na pewno skończyli swoją robotę. Dzwonię kilkakrotnie do Catherine, ale nie odbiera. Schodzę do Jerrego. Buczy coś przez sen, że do świtu konsumował nową miłość i teraz chce spać, a do Catherine zadzwoni później. Na wiklinowym fotelu przed moimi drzwiami siedzi Archie i pyka fajkę. Przez chwilę przygląda mi się uważnie, potem kiwa głową. – Mam dla Ciebie propozycję. – Dawaj!
– Mam już trochę dość użerania się z Hindusami. Od tego tygodnia podnoszę stawki do dychy za godzinę. Jestem przekonany, że większość z nich zrezygnuje, więc gdybyś chciał, rób dla nich za 5-8 funtów, jak dotąd. Sporo się nauczyłeś, a w fizolce i tak jesteś dobry. – Dzięki. – Serio. Weź wszystko na wschód od Hanger Lane. Tylko musisz zrobić sobie ulotki. Ja ci wydrukuję wzorcowy egzemplarz, a potem będziesz kserował. W moje uwiędłe ciało wstępuje nowa nadzieja. Biegnę do siebie i przez następną godzinę obmyślam swoją „superatrakcyjną” ofertę. Na pierwszym miejscu daję ogrody, potem malowanie, mycie okien i drobne prace remontowe. Na koniec dodaję, że robię tanio, szybko i dokładnie. Nic więcej nie przyszło mi do głowy. Widząc moje wypociny, Archie wybucha śmiechem. – Idealna oferta dla Azjatów. Robisz wszystko i do tego za pół darmo. – Trudno – wzruszam ramionami. – Od czegoś trzeba zacząć. Jerry dalej śpi, więc nie ma kto sprawdzić, czy zrobiłem to dobrze. Postanawiam zaryzykować. Przygotowujemy z Archiem projekt ulotki, kłócąc się ile egzemplarzy ma mieścić się na stronie A4. On uważa, że osiem, ja obstawiam cztery, bo
chcę, by treść była dobrze widoczna i czytelna. Z internetu ściągamy prymitywne obrazki łopat, wideł, grabi i dodajemy jako ornament. Gotowe! – Łoki toki – stwierdza Archie, puszczając projekt do druku. – Weź naszą gilotynę. Nie tnij nożyczkami, bo na bank spieprzysz. – Się robi, szefie... Wracam do siebie. Mój nafaszerowany świeżą adrenaliną organizm działa jak idealnie ustawiona maszyna. Równo przycinam ulotki, które rosną w niezły stosik. Ostatnią kartkę zostawiam, żeby pójść na ksero. – Idziesz teraz? – pyta zdziwiony Archie. – My z reguły roznosimy ulotki w weekend. – Nie mam czasu. Zaryzykuję. Zbiegam po schodach, mijam trąbiące w korku pojazdy i znikam za rogiem jednej z pięknych, bogatych uliczek między North Ealing i Park Royal. Roznoszenie ulotek to jedna z najprostszych czynności, jakie można wykonywać w Londynie. Każde drzwi mają specjalny otwór, przez który listonosze wrzucają pocztę, akwizytorzy darmowe gazety, a tacy jak ja, swoje oferty. Przez długi czas nie wierzyłem w skuteczność tego typu reklamy i dopiero sukcesy Archiego przekonały mnie, że Anglicy jednak przeglądają ulotki. Ja, w Krakowie, prosto z wycieraczki niosłem kupkę karteczek prosto do zsypu, czasem zostawiałem na czarną godzinę oferty żarcia na
The lease on our house will run out soon and the year-long experiment with it. I am wondering what Ross is thinking, constantly second-guessing his looks (which I am sure is driving him crazy). However, I cannot shake the feeling of dread which rears its ugly head every now and then, when I recall the occasions Ross intimated that we may not be in this house for much longer. There was a definite assertion of independence in the statements and I feel suddenly as though the game is up. The referee has blown the whistle and pulled the red card – this whole experience has been too magical, too full of bathos; moving seamlessly between the sublime and the ridiculous daily. No, these kind of things do not happen. Girls from London do not fall for Scottish men and set up a country life, as though by accident (I am reminded of a quote from one of my favourite films – Withnail and I, by the main character: “We’ve gone on holiday by mistake”, provided as an explanation for the ridiculous situations which transpire). So too, I feel I could explain all the laughs and the more serious casualties, namely the chickens. Neither of us are raised farmers and we do not intend to become deadly serious and morose about the whole business of animal keeping and tending the land – in the end, if we come at this mode of life in our old mindset of getting ahead and maximising on labour and produce with the least expense/effort, inevitably this stupefying pace of
things will be rejected. We must approach with a fresh method to court success. I am pleasantly shocked as I push past the heavy door into the warm interior of my local, to find the Special’s Board sporting ‘Slavic Apple Pie’ which turns out to be Żubrówka with apple juice and cinnamon. This is the work of my good friends Marta and Kasia who have been busy converting the regulars. Next they will be doing Wigilia supper with pierogi! One cannot underestimate the power of Polish mountain girls, who have renamed the pub ‘Male Zakopane’, which has stuck with the locals amazingly! I of course find that my fortunes as a small-holder have been effectively broadcast to all present as I sit down to my Szarlotka, they start: “Here Soph, do you fancy tryin’ your hand at pigs?”, I take a deep breath, comforting myself that it is meant affectionately. “Next time boys, I’ll be arriving on my trusty steed so you’d better have a barrel of bitter ‘n a bag of oats ready, else you won’t want to be standing next to us at the bar!” We decide not to travel anywhere over the festive season on account of our ailing budget and my decision that cheap travel no longer exists. Once all the airport taxes have been added and you have been charged for everything from checkin baggage, every tiny kilo overweight, headphones and blankets – a satisfying price is a rare pleasure. In addition, any relaxation from the holiday is undone at the airport on the way home, post-arrival you need another to cleanse yourself of that hectic energy. I am always promising myself I will not fly long-haul again until I have saved the money to do so in comfort. I once met a distinguished Polish lady at a party who’s advice remains burned into my memory: “When a girl travels alone she must travel in style”. In the event, an opportunity arises and I inevitably choose the cheapest option to maximise funds whilst away. Perhaps, I shall renew this one on my Resolution List and the New Year will find me sipping champagne from tulip-shaped glasses while a handsome steward reads me the options for dinner!
Słowniczek/Glossary: • Slązaczka – a female inhabitant of Silesia region where my family come from • Żubrówka – a Polish vodka best served with apple juice and cinnamon • Szarlotka – Apple Pie • Wigilia – Christmas Eve
telefon. Tymczasem w Londynie wygląda na to, że mimo ogromnej konkurencji, jest to najprostsza droga dotarcia do klienta. Nie obyło się bez drobnych wpadek. Nie zauważyłem na przykład nalepek ostrzegających, że mieszkańcy domu nie życzą sobie dzwoniących akwizytorów ani junk mail, czyli między innymi moich ulotek, i dlatego ktoś wyzwał mnie od najgorszych, ktoś inny zaczął dzwonić na policję, a pewien trzęsący się staruszek poszczuł mnie amstafem.
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix
www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
26|
5-18 grudnia | 2009nowy czas
to owo
redaguje Katarzyna Gryniewicz
KONSUMENTA
Nic nie ma nic
Wielki Brat patrzy Nicolas Cage, amerykański aktor znany z ról twardych facetów, ma kłopoty. Powinien zwrócić sześć milionów dolarów podatku i nie ma z czego. Jak żywa legenda Hollywood może nie mieć nic? Ano, może jeśli przez ostatnich kilka lat robiła wszystko w tym kierunku, czyli wydawała pieniądze na prawo i lewo. Cage do niedawna lubił kupować nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Teraz w popłochu sprzedaje swoje posiadłości za połowę wartości. Pozbył się już trzech zamków (w jednym z nich nawet nigdy nie nocował) i amerykańskiej posiadłości w Bel Air. Ten piękny dom z przepastną salą bilardową (Nicolas parkował w niej swojego Jaguara z 1955 roku) najlepiej trzymał cenę. Za to dwie rajskie wyspy na Bahamach i czaszka dinozaura, o którą kiedyś Cage bił się z Leonardo Di Caprio poszły za bezcen. Na szczęście ma jeszcze co sprzedawać: samolot, dwa jachty i używane Lamborghini kupione od szacha Iranu za prawie pół miliona dolarów). Facet, który oświadczył się Patricii Arquette pierwszego dnia, kiedy spotkali się w 1987 roku, musi mieć fantazję. Wiadomo jednak, że swoje role zawsze traktuje serio i przygotowuje się do nich starannie. Żeby wypaść wiarygodnie w Leaving Las Vegas pobierał na przykład korepetycje z … picia. Teraz ta umiejętność może okazać się przydatna również w realu.
Baby lifting
Fałszywe panaceum
Cera gładka jak pupa niemowlaka? Niektórym to nie wystarcza. Nawet pupa niemowlaka wymaga porządnego czyszczenia. Okazuje się, że większość tych ślicznych, słodkich dzieci, które widujemy na okładkach gazet jest photoshopowana. I to jak! Niedawno w dokumencie BBC pod tytułem My Supermodel Baby pokazano jak zmienić 5-miesięcznego, zdrowo wyglądającego bobasa, w bobasa promieniejącego wewnętrznym blaskiem. Trzeba podkręcić mu kolor cery, żeby nie wyglądał anemicznie, rozświetlić oczka, jeśli przed sesją płakało, zlikwidować krostki i czerwony nosek, wreszcie wygładzić fałdki na ramionach. Naturalnie tak, żeby wszystko wyglądało naturalnie. Wielu wydawców brytyjskich gazet przyznaje, że właściwie wszystkie zdjęcia na okładkach są retuszowane. Dziecięce buźki też. Wobec głośnej ostatnio powszechnej debaty na temat retuszowania zdjęć w prasie, brzmi to nieprawdopodobnie. Gwiazdy chcą teraz naturalności. Sharon Stone, Tyra Banks, Kate Moss podkreślają, że są przeciwne praktykom wprowadzania czytelnika w błąd. Na fali walki ze zbyt chudymi modelkami na wybiegach pojawiają się panie w rozmiarze (o zgrozo!) 10. A niemowlakom to można zdejmować fałdki? Biedni skołowani przez media rodzice patrzą potem na swoje pociechy i porównują. Nauczyliby się lepiej Photoshopa.
Wielka Brytania jest na liście krajów, w których najwięcej ludzi padło ofiarą oszustów sprzedających w internecie fałszywe lekarstwa na świńską grypę. Angielska firma Sophos zajmująca się bezpieczeństwem w sieci ujawniła, że od początku roku krążą w sieci miliony takich informacji. Uruchomiono też wiele stron wyglądających jak prawdziwe witryny firm farmaceutycznych. Reklamowane na nich środki nazywają się Tamilu i Relenza i mają neutralizować wirus A/H1N1. Najwięcej osób kupiło je w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Kanadzie, Francji i na Wyspach. Firma Sophos szacuje, że oszuści zarabiają w tych krajach nawet kilkaset tysięcy dolarów dziennie.
Teraz to już nawet zdjęcia z imienin u cioci mogą być niebezpieczne. Jeśli umieścimy zdjęcie w internecie, teoretycznie każdy będzie wiedział o nas wszystko. W każdym razie to, kiedy ciocia obchodzi imieniny, gdzie mieszka, jak wygląda jej dom. Powiało grozą. Wielki Brat patrzy. Na stronie o adresie: regex.info/exif.cgi Każdy może wpisać URL dowolnego zdjęcia i dowie się o nim wszystkiego: gdzie i kiedy zostało zrobione z dokładnością co do sekundy, jakim aparatem, czy poddawaliśmy je jakiejś obróbce, jaki mamy komputer i zobaczyć sobie to wszystko na mapie. Jeśli te i dziesiątki innych detali dostaną się w niepowołane ręce skutki mogą być nieobliczalne. Niech to będzie przestrogą dla tych, którzy beztrosko wklejają swoje fotki na portalach takich jak Facebook. Ci, którzy lubią chwalić się stanem posiadania, stali się łatwym łupem dla złodziei. A ci, którzy lubią kreować rzeczywistość opowiadając niestworzone historie o sobie mogą zostać zdemaskowani.
Teatr w kapciach
Jeszcze nigdy kultura wysoka nie była tak blisko. Dzięki stronie digitaltheatre.com możemy oglądać przedstawienia teatralne nie ruszając się z domu. I to jakie przedstawienia! W ofercie są: The Royal Court, The Royal Shakespeare Company, The Young Vic, The English Touring Theatre i Almeida Theatre. Projekt dopiero wystartował i kolejne teatry będą sukcesywnie dołączały repertuary. Wyśmienita rzecz dla zapracowanych krytyków teatralnych, matek z małymi dziećmi i oszczędnych. Za jedyne 8.99 funta nie znaleźlibyśmy przecież miejscówki nawet na balkonie pod sufitem. W dodatku raz ściągnięty plik ze sztuką pozostaje z nami na zawsze, możemy do niego wracać jak często chcemy. A jeśli wolimy, żeby było jak w prawdziwym teatrze, wystarczy skrzyknąć znajomych i ustawić krzesła.
Prawdę powie i złupi Polska policja ostrzega przed SMS-ami. Coraz częściej użytkowników telefonów komórkowych zachęca się do korzystania z rozmaitych podejrzanych usług. Chcesz poznać swoją przyszłość, dowiedzieć się, czy jesteś chory na świńską grypę – wyślij sms. Potem okazuje się, że kosztował niebotycznie dużo – nawet do 40 zł!. Dotyczy to na przykład „kupowania”, czyli zamawiania za pomocą SMS-ów oprogramowania lub plików muzycznych, filmów, dzwonków, telefonów, tapet czy wygaszaczy ekranów. W świetle prawa o oszustwie można mówić dopiero wtedy, gdy zapłacimy za usługę, a ona nie zostanie zrealizowana. Fakt, że koszt SMS-a jest wyższy niż się spodziewaliśmy, nie ma znaczenia jeśli cena ta jest ujęta np. w regulaminie znajdującym się na stronie portalu. Trudno jednak, jak apeluje policja, za każdym razem sprawdzać wiarygodność takich wiadomości logując się na stronę portalu, który je wysyła. To prawie niewykonalne. Coraz częściej pojawiają się też SMS-y informujące o tym, że wygraliśmy w jakimś konkursie samochód. Od nas zależy, czy w taką bajkę uwierzymy. W takich sytuacjach niezawodny jest zdrowy rozsądek. Można też poprosić operatora sieci komórkowej, żeby nie przesyłał tego rodzaju ofert na nasz numer.
|27
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
czas na relaks Sonda redakcyjna
Tradycyjnie, czy zdrowo?
czego Szukam w polonijnej praSie? zbigniew doliński, lat 45, w londynie od 13 lat
» Gdy nas, Polaków, ktoś zapyta o nasze
mania GoTowania Moim zdaniem w pierwszej piątce, a nawet dziesiątce znajdą się same tradycyjne dania. I okazuje się, że to właśnie tradycyjne potrawy oddają charakter naszej kuchni i są jej wizytówką. Wracając do angielskiej kuchni, spróbujmy teraz pomyśleć nad typową piątką w Wielkiej Brytanii? Co to może być? Fish and Chips, Sunday Roast, Selection of Sandwiches, Chocolate Pudding czy English Breakfast? Jednak Top5 ani nawet Top10 nie załatwia sprawy. Żadna dziesiątka nie ukazuje pełnej gamy, a ta jest niewąska. Warto wyjaśnić sobie też jedną sprawę. Co tak naprawdę znaczy wyraz „tradycyjny”? Według słownika, chodzi o coś, co jest znane lub stosowane od dawna. Potocznie można powiedzieć, że tradycyjne to stare, ale w tym ujęciu stare brzmi raczej nieatrakcyjnie. A jak pokazują powyższe przykłady typowych dań kuchni polskiej i angielskiej, w większości są to potrawy tradycyjne, czyli znane i stosowane od dawna. Tradycyjne, czyli sprawdzone. Tak, więc raczej nie zmieniają się potrawy same w sobie, a raczej techniki ich przyrządzania. W dobie współczesnej technologii gotujemy coraz sprawniej i szybciej. Można powiedzieć – gotujemy zdrowiej, ale pojęcie zdrowiej ewoluuje wraz z rozwojem medycyny i dietetyki. Często coś co wcześniej uchodziło za zdrowe, nie jest już zdrowe nigdy więcej. Wymagania dietetyczne powinny być dopasowane do trybu życia, a ten też się rozwija i zmienia. Pozostaje jeszcze wspomnieć o walorach smakowych potraw. Zwykle gotujemy smacznie i to chyba jest najważniejsze. Nawet jeżeli niezdrowo, to życzymy sobie, by było smacznie. Ale smacznie może być też zdrowo. Oto przykład na przepis szybki, smaczny i zdrowy.
szaszłyki z kurczaka i sera haloumi Kurczak został tutaj połączony z serem haloumi, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by przygotować oddzielnie szaszłyki z mięsem, a oddzielnie z nabiałem i dać w ten sposób dwie opcje do wyboru. Na trzy osoby potrzebujemy: 2 piersi z kurczaka, 1 kostkę sera haloumi, 1 czerwoną paprykę, 200-250g pieczarek (button mushrooms), 1 średnią korżetkę, przyprawy. Nie licząc czasu marynowania piersi kurczaka, (co możemy przygotować dzień wcześniej i przechować w lo-
jedzenie, naszą kuchnię, to co odpowiadamy najczęściej? Jakie podajemy przykłady? Albo na forach i portalach internetowych, jakie potrawy są wymieniane najczęściej? Zapytajmy sami siebie? Stwórzmy listę Top10, albo, chociaż Top5 najpopularniejszych polskich potraw. I co się okaże? dówce (pociętego w kostkę kurczaka wymieszać z wybranymi przyprawami i odrobiną oliwy, zawinąć szczelnie i włożyć do lodówki), przygotowanie szaszłyków nie powinno zająć więcej jak 15 minut. A wszystko, co trzeba zrobić, to pokroić w grubą kostkę warzywa (pieczarki na polówki, ćwiartki,albo drobniej, gdy większe). Podobnie ser. Haloumi, zanim się zacznie topić pod wpływem ciepła, jest dość kruchym serem, dlatego należy ostrożnie nadziewać go na patyczki albo nawet wwiercać się, by nie pękł w trakcie nakłuwania. Haloumi oryginalnie
wą gwarancję, że nie przypalimy jedzenia. Innym sposobem przyrządzenia szaszłyków będzie posłużenie się karbowaną patelnią (griddle). Możemy przetrzeć ją oliwą bądź olejem, następnie dobrze nagrzać i położyć szaszłyki na patelni. W ten sposób ograniczamy ilość tłuszczu potrzebnego do tradycyjnego smażenia, a z drugiej strony otrzymujemy efekt grillowania,ale bez specyficznego aromatu i dymu. Szaszłyki podawać możemy z ryżem. I tutaj, dla urozmaicenia, ryż możemy ugotować w wywarze z kostki smakowej lub z liściem laurowym albo dodatkiem tych samych przypraw, które użyliśmy do marynowania kurczaka.
Pizza na sPodzie z mąki razowej
pochodzi z Cypru. Jego zachodnioeuropejska wersja, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, jest bardziej łagodna w smaku niż oryginalny produkt. Tradycyjnie ser ten powstawał z połączenia mleka owczego i koziego, ale obecnie są dostępne odmiany także z domieszką mleka krowiego (w przemysłowej produkcji). Haloumi nie topi się tak łatwo jak inne sery, np. mozzarella, dzięki czemu nadaje się do smażenia lub grillowania. Tekstura sera też jest wyjątkowa, kiedy je się go na ciepło słychać skrzypienie podczas gryzienia go. Warto pamiętać, by patyczki do szaszłyków włożyć do zimnej wody zanim zaczniemy kroić warzywa. Nasiąkną one, co zabezpieczy je dodatkowo przed zwęgleniem, co czasami może się zdarzyć przy zbyt wysokiej temperaturze. O tej porze roku raczj grilla urządzać nie będziemy, więc szaszłyki możemy upiec w piekarniku nagrzanym na 2000C, przekręcając je w trakcie pieczenia. Nie powinno zająć nam to więcej niż 10-15 minut. Jeżeli nie ma pośpiechu, temperaturę możemy obniżyć do 1800C. Da nam to dodatko-
Pozostając w kręgu dań smacznych i zdrowych, proponuję jeszcze jeden przepis. Tym razem na ciasto do pizzy. Zwykle używamy mąki białej (plain flour albo bread strong flour). Dlaczego jednak nie zastąpić części mąki białej (mocno zmielonej bez otrąb), mąką razową (wholemeal flour). Przyznaję, że zmiana ta nie wpłynie na smak, ale podniesie zdrowotny aspekt. Razowe pieczywo zalecane jest przede wszystkim ze względu na dobroczynny wpływ na perystaltykę jelit. Grubo mielone mąki i otręby zawierają więcej złożonych cukrów, a te są dłużej rozkładane w przewodzie pokarmowym. Na dwie, trzy porcje potrzebujemy 350g mąki; 200ml wody; pół łyżeczki drożdży granulowanych (o te najłatwiej w angielskich sklepach); pół łyżeczki soli, 1 łyżka oliwy i dodatkowo (choć niekoniecznie) 1 jajo. W dzisiejszym przepisie połowę mąki białej (plain flour albo strong bread flour) zastąpmy wholemeal flour. Ciasto będzie trochę słabiej wyrastało (co też zależy od ilości drożdży). Można przygotować je na zapas i trzymać w lodówce dzień czy dwa. Tak więc łączymy mąkę z drożdżami, solą i wodą. Mieszamy dokładnie ręcznie lub za pomocą robota kuchennego. Dodajemy oliwę na końcu, gdy całość jest już gładka. Woda nie powinna być ani zimna, ani gorąca. Z tej proporcji powinny wyjść 2 średnie blaszki ciasta. To, co znajdzie się na wierzchu, zależy już od naszej inwencji. Pamiętajmy tylko o kolejności: sos, ser, mięso lub wędliny, warzywa i inne dodatki na końcu. Smacznego!!!
Tego, co chciałbym przeczytać, już od dawna nie szukam, bo straciłem nadzieję, że kiedykolwiek znajdę. W polonijnej prasie Romowie pojawiają się niemal wyłącznie przy tematach większych czy mniejszych afer z ich udziałem, co jest jakby specjalnie podkreślane. Informacja taka zwykle jest jednoznaczna, bez prawa do obrony, bo wymienionych nikt nie pyta, czy to prawda. Dziennikarze piszą przy tym, że coś przeskrobali Romowie, a nie Cyganie, jak nas przez wiele lat zwano, aby nie obrazić samym nazwaniem, ale w treściach tekstów już tacy delikatni nie są. To oczywiście nie są codzienne sytuacje, ale w zasadzie jedyne, w których sobie o nas przypominają. Chciałbym kiedyś przeczytać normalny artykuł o normalnej romskiej rodzinie czy środowisku, a jest nas w Londynie naprawdę dużo. Często mamy polskie nazwiska, polskie obywatelstwo, uczestniczymy w polskich wyborach, w kraju mamy rodziny, nawzajem odwiedzamy się. Bliżej nam do Polski niż do naszych ziomków urodzonych w innych krajach. W zasadzie niczym się od innych nacji nie różnimy, a w świadomości prasy polonijnej często jesteśmy jakby obywatelami innej kategorii, niezdolnymi do uczciwego życia i pracy. Przynajmniej takie odnieść można wrażenie, kiedy Romowie trafiają do tytułu, bądź czołówki tekstu, jakby byli magnesem na czytelnika. Mówię o tym bez zacietrzewienia, jako w pewnym sensie pogodzony z sytuacją, a gdyby nie pytanie o oczekiwania wobec polonijnej prasy, w ogóle bym milczał, nie walcząc z wiatrakami. Zapytany odpowiadam. Leży mi to na sercu, ale zwykle jest dużo innych problemów, ważniejszych, aby akurat o tym pamiętać. W latach okupacji zwykle nie tracono czasu, by pojmanych Romów wozić do obozu, likwidowano ich z marszu, grzebiąc w najbliższym lesie. Niewiele brakło, by wytępiono ich dokładnie. Mało kto ma świadomość, jak wielu Romów zginęło, a jednocześnie jak nieliczna to była społeczność. Jak przetrzebione były pierwsze powojenne tabory. A tabory z dzieciństwa pamiętam, choć to już były tylko wyprawy sezonowe, z których na zimę trzeba było wracać do domów. Te domy, a właściwie byle jakie mieszkania, to nie było żadne dobrodziejstwo, lecz ograniczenie naturalnej wolności, nakaz meldunkowy, życie pod kontrolą. Pamiętam piosenki Burano, nieco gorzej jest z twórczością Papuszy, ale przynajmniej to imię mi coś mówi. Moim dzieciom czy wnukom już trzeba tłumaczyć wszystko, opowiadać, często to, co sam słyszałem od rodziców, czy ludzi starszych, jeżdżących z taborem po świecie. To dziś odległa egzotyka, ale i wcześniejsze życie Romów dawało natchnienie najsłynniejszym twórcom literatury, muzyki, malarstwa. Jeszcze festiwale prowadzone przez Don Wasyla część naszej kultury ratują, ale na estradzie coraz częściej więcej już jest sympatyków i przyjaciół Romów, niż ich samych. Mimo tego siedzimy podczas naszego festiwalu wszyscy przed telewizorami, wypatrując dzieci bliskich znajomych czy też krewnych, a telefony nasze dosłownie nie milkną. Ale już niewiele nowych piosenek powstaje, a to, co było, znają i śpiewają coraz mniej liczni wykonawcy. Można pół żartem rzec, że z wszystkich wędrownych narodów w dziejach świata, najdłużej wolność zachowywali Romowie. I jest swoistym paradoksem historii, iż teraz, gdy w zasadzie bez problemów można przemieszczać się po całej niemal Europie, nie ma taborów. A skoro nie ma ich naprawdę, to żadna prasa, krajowa ni polonijna, wozów nie wyczaruje, śpiewu i muzyki nie odda, nie trafi ani w rytmy, ani w kolory. Moje dzieci mówią w trzech językach, tyle samo znać będą moje wnuki. A następne pokolenia? Tego już nie wiem. Wśród ludzi zdecydowanie starszych ode mnie są jeszcze tacy, którzy wierzą, iż któregoś dnia usłyszą parskanie koni, skrzypienie wozów, naszą muzykę i śpiew. Wierzą w to tak mocno, że chyba, jak trzeba będzie im ruszać w zaświaty, to tylko z taborem. Opracował Zbigniew Janusz
Poczuj się pewnie na brytyjskich drogach!
Testy na prawo jazdy na wszystkie kategorie oraz brytyjski kodeks drogowy w języku polskim. Profesjonalne i kompletne.
Bezpłatne doradztwo odnośnie uzyskania prawa jazdy w Wielkiej Brytanii! www.emano.co.uk biuro@emano.co.uk 07871 410 164
28|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
KUCHNIA DOMOWA
WIGILIA NA WYNOS (możliwość dowozu – minimum cztery porcje) W zestawie (cena £28.00): • Barszcz z uszkami • Karp lub filet z białej ryby • Pierogi z kapustą i grzybami • Śledź w śmietanie • Ryba po grecku • Ryba w galarecie • Groch z kapustą • Sałatka jarzynowa • Ciasto • Kompot z suszu ANETA: 0788 236 6755 The Duke of Cambridge, 1 Kingsley Road Hounslow, TW3 1PA DOJAZD: Samochodem: zjazd z A4 (kierunek Heathrow) przy stacji BP. Metrem: Hounslow East lub Hounslow Central.
PEłNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity ACTON Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 CAMDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
USłUGI RóŻNE
PRACA z DOMU
GINEKOLOG-POłOŻNIK DR N. MED. MICHAł SAMbERGER The Hale Clinic 7 Park Crescent London W1b 1Pf Tel.: 0750 912 0608
TRzY SPOSObY zARAbIANIA PIENIĘDzY z fIRMĄ fM
www.ginekologwlondynie.co.uk michal.samberger@wp.eu
0772 574 2312
ANTENY SATELITARNE Jan Wójtowicz Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny
Gotówka, rabaty i przychód pasywny. Zadzwoń do Mikołaja:
Tel. 0751 526 8302
TRANSPORT
URODA
ARCHITEKT REJESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice.
WYWóz śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, złomowanie aut – free
PROfESJONALNE fRYzJERSTWO strzyżenia damsko-męskie, baleyage, pasemka, trwała ondulacja, fryzury okolicznościowe. Iza West Acton, Tel. 0786 2278729
TRANSPOL tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRzEJ
TEL.: 0208 739 0036 MObILE: 0770 869 6377
TOWARzYSKIE
SINGLE EUROPEAN MAN forties, catholic, wide interests, would like to hear from lady under 40 for initial friendship. I speak English, French and Italian but little Polish. Maybe exchange language lessons.
POLSKI KUCHARz
TEL: 020 7697 0005
DOMOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.
prosimy o kontakt z
zDROWIE
(Zamówienia tylko z Londynu)
prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk
AbY zAMIEśCIĆ OGłOSzENIE RAMKOWE
Bez zakâadania konta
Staâe stawki poâĉczeĽ 24/7
Polska Obsâuga Klienta
NAUKA
Wybierz numer dostĘpowy a nastĘpnie numer docelowy np. 0048xxx. ZakoĽcz # i poczekaj na poâĉczenie.
JĘzYK ANGIELSKI KOREPETYCJE ORAz PROfESJONALNE TłUMACzENIA AbSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAz TRANSLACJI (UNIvERSITY Of WESTMINSTER)
Polska
TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk
zDROWIE
Polska
2p/min 084 4831 4029
7p/min 087 1412 4029
Sááowacja
Czechy
AGATA TEL. 0795 797 8398
KSIĘGOWOśĆ fINANSE ROzLICzENIA I bENEfITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk
LAbORATORIUM MEDYCzNE: THE PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN
Irlandia
Niemcy
084 4988 4029
084 4862 4029
3p/min
1p/min
2p/min 084 4831 4029
2p/min 084 4831 4029
Polska Obsâuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 9.05p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
|29
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
ogłoszenia
Description: Provide inputs for
FOOD AND BEVERAGE MANAGER Location: SOUTHAMPTON, HAMPSHIRE Hours: 40 HOURS PER WEEK, 5 OUT OF 7 DAYS, DAYS AND EVENINGS. Wage: £22,000 PER ANNUM Employer: Express by Holiday Inn Pension: No details held
Description: This Vacancy is being advertised on behalf of Social care and Education who is operating as an employment agency. Must be fluent speakers in English and Polish, being able to read and write both languages. A diploma in public service interpreting or equivalent is desirable. You must have good communication skills. Duties include interpreting for children services, adult services, and elderly and in courts. Benefits include payment of mileage, refund of parking. This is a temporary position for 4 months. How to apply: You can apply for this job by telephoning 07958 948980 and asking for Hemel Taylor.
www.gosiatravel.com VICTORIA
EALING BDY
wejœcie od INTERNET CAFE - UNIT 16
POLSKIE CENTRUM
164 Victoria Street LONDON SW1E 5LB
48 Haven Green LONDON W5 2NX
VICTORIA MARKET
TOOTING BEC 16 Trinity Road LONDON SW17 7RE
HARLESDEN
SLOUGH
DELIKATESY KUJAWIAK
POLSKIE DELIKATESY
157 High Street LONDON NW10 4TR
10 Queensmere SLOUGH SL1 1DB
ZADZWOÑ !!!
CODZIENNIE 9:00 - 20:00
CALL CENTRE
INFORMACJA I SPRZEDA¯: Pn-Pt 9-20, sb-Nd 9-16
HOUNSLOW
LEYTON
FINCHLEY
HANGER LANE
FLASH BIURO KSIÊGOWE
FOCUS PL LTD.
BIURO ORZE£
FINANCIAL REPUBLIC
54 Gold Street NOTRHAMPTON NN1 1RS
5 Red Lion Court ALEXANDRA RD. TW3 1JS D. GUE R MONTA
0208 998 6999
Pn-Pt 10-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 9-19 So-Nd 10-15*
0208 767 5551
Pn-Pt 11-19 So-Nd 10-14*
0208 767 5551
0787 501 1097 0208 767 5551
GOSIA DELIKATESY
NORTHAMPTON
PACZKI DO POLSKI
Pn-So10-18 Nd 10-15*
0160 462 6157
T STREE HIGH
HIGH
STREE
T
. AS RD
0207 828 5550
Pn-Pt 10-20 So-Nd 10-15*
Description: The applicant must be fluent in Polish. Applicant must be computer literate, and have knowledge of Microsoft Excel. All applicants must have a full driving license, as client visits are a part of the job duties. Other duties to include interviewing, taking and making phone calls & data input. We are looking for a dynamic person, who is willing to progress through the company. There will be opportunity for promotion within the company. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0161 7661222 and asking for Caroline Robertson.
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information.
DUGL
Pn-Pt 9-20 So-Nd 9-16*
PACZKI DO POLSKI
Location: Whitefield, Manchester, Lancs Hours: 42.5 per week, Monday-Friday, 8am-4:30pm Wage: £250 per week Employer: Direct Clean Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Location: LONDON W7 Hours: 39 WEEKS PER ANNUM - 31.5 HOURS PER WEEK Wage: £16,394 PER ANNUM PRO RATA Closing Date: 10/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
RD. YORK
PACZKI DO POLSKI
OFFICE ADMINISTRATOR
POLISH SPEAKING LEARNING SUPPORT ASSISTANT
NASZE BIURA PO£¥CZ¥ ClÊ Z POLSK¥ Polonez Travel Ltd T/A Gosia Travel, Registered Office 16 Trinity Road, London SW17 7RE
Description: All candidates must have good Literacy and Numeracy skills and the ability to work well as part of a team is essential. We are looking for a committed and enthusiastic person to support our girls in terms of English as a Second Language (Polish/Slovakian). This position is temporary until the 21/07/10. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01274 401500 and asking for Mrs Feather.
Location: Oadby, Leicester, Leics Hours: 10 PER WEEK, MONDAY-FRIDAY BETWEEN 8AM-6PM Wage: £10.00 PER HOUR Employer: Social care and Education Pension: No details held Duration: TEMPORARY ONLY
198 Francis Road LONDON E10 6PR
Pn-Pt 9:30-17 So-Nd 9-15*
0208 767 5551
WARRENR OAD GROVE GREEN RD.
A12
6 Ballards Lane LONDON N3 2BG
NOWE BIURO!!!
Nether St.
Finchley Central
Leyton
Pn-Pt 10-18 Sobota 11-15*
0208 539 3084
4 Royal Parade LONDON W5 1ET
NOWE BIURO!!!
A 40
Hanger Lane
Pn-Pt 10-19 So 10-14*
0208 767 5551
Pn-Pt 12-19 So 11-15*
0203 393 1890
BILETY LOTNICZE I AUTOBUSOWE | TRANSFERY NA LOTNISKA | PACZKI | PROMY | HOTELE | WCZASY | UBEZPIECZENIA | PRZEKAZY PIENIʯNE ju¿ od L1.5
* ZASTRZEGAMY SOBIE PRAWO ZMIANY GODZIN OTWARCIA NASZYCH BIUR
Location: LONDON Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: 30000 PA TO 46000 PA Closing Date: 22/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
POLISH INTERPRETER
ne Hanger La
TECHNOLOGY LEAD/PROGRAMMER ANALYST
Description: Purpose:Responsible for managing all aspects of the Food & Beverage Departments.Maximise the profitability of the F&B operations through the implementation of effective cost controls and supplier negotiation.Maintain consistent standards of service,ensuring guest satisfaction while creating a work environment that supports organisational values. Key Responsibilities: Manage the day-to-day operation of the Food & Beverage departments, ensuring exceptional guest service from all areas. Develop sales plan for Food & Beverage in line with annual budget.Keep abreast of local market trends in order to maintain a competitive edge.Ensure adequate resource planning on a weekly basis.Set and review departmental objectives for the team and provide continuous employee feedback through appraisal process and job chats.We do not require the use of agencies How to apply: You can apply for this job by visiting www.jurysinns.com and following the instructions on the webpage.
Location: BRADFORD, WEST YORKSHIRE Hours: PART TIME HOURS, DAYS AND TIMES TO BE ARRANGED. Wage: EXCEEDS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: St Joseph's College Closing Date: 10/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
AVENUE
Description: "Investigate customer s problems in a timely manor, providing accurate, factual replies. "Identify growing problems and bring these to the attention a supervisor either in Garmin Europe (GE) or Garmin International (GI). "Promoting clear communications between GE and its customers. "Continually improve
Location: LEEDS Hours: 40 hours over 5 days Wage: £15,500 per annum Employer: Jurys Inn Leeds (JUR) Closing Date: 15/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
SUPPORT ASSISTANT
LD NORTHFIE
Location: SOUTHAMPTON Hours: Mon-Fri 8.30-5.30 Wage: 15000 pa Employer: Garmin Europe Ltd Closing Date: 11/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Our client provides high quality, low cost international mobile services. They operate in Denmark, The Netherlands, Spain, Switzerland, Australia and the UK. Our client is focused on delivering to customers the highest quality service, and in doing so are trying to help improve our global cultural community. They have created a challenging, fast moving work environment and believe they make a positive difference to the customers. You'll liaise with independent retailers and business owners in the Polish market, negotiating various distribution agreements in the selling mobile Phone SIM cards and Top-up scratch card vouchers. You’ll maintain these relationships, to ensure the company s products are always available to sell. You'll work with the sales support team to direct sales & marketing support to vendors. You must be fluent in Polish. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sheridan Baker at Merritt and Baker Consultancy Ltd, Office 2, Margarethe House, Eismann Way, CORBY, Northamptonshire, NN17 5ZB or to cv@merrittandbaker.co.uk.
ASSISTANT MANAGER – FOOD & BEVERAGE
AD FRANCIS RO
POLISH SPEAKING SUPPORT ASSOCIATE
Location: LONDON Hours: 37.5 OVER 5 DAYS Wage: £18,000 BASIC PLUS COM Employer: Merritt and Baker Consultancy Ltd Closing Date: 16/12/2009 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
LEYTON
Description: The Thames Riviera hotel is a newly refurbished 3 star hotel in Maidenhead, on the walkers edge. It has 52 bedrooms and a thriving restaurant and bar. Key responsibilities for the role. Professional, smart and customer focused, checking guests in and out of the hotel, giving professional high customer service levels at all times. Answering both internal and external calls to company standard. Handling all guests and staff requests, reconciling each shift, and administration duties, including report printing, filing and other tasks. The ideal candidate should be enthusiastic, a great team player, well spoken, professional phone manner and take pride in their work. Previous reception experience is desirable, but not essential as full training will be provided. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Holly Tee at Thames Riviera Hotel, foh.thamesriviera@bespokehotels.com.
POLISH SPEAKING SALES EXECUTIVE
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for more information. Applicants must be aged 18+ as they will be serving alcohol. You will have previous supervisory experience in a similar role in a branded environment. Experience of working for a large corporate organisation is essential, micros experience is preferred. Duties include regular stock counts and preparation of all food and beverage orders to meet all the hotel's requirements. Other duties are checking of invoices and cash operations and daily activity reports. This vacancy is based in West End. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Ms Christina Broulidakis at Express by Holiday Inn, christina@meridianleisure.com.
HIGH STREET
Location: MAIDENHEAD, BERKSHIRE Hours: 40 PER WEEK, 5 DAYS OVER 7, BETWEEN 6.30AM - 11PM Wage: £6.30 PER HOUR Employer: Thames Riviera Hotel Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
We require as soon as possible a Polish speaking Learning Support Assistant who will be committed to helping every student for whom English is not their first language achieve his/her full potential. It is essential that you can speak/read/write English to a high standard. Experience of working with children and their families would be desirable. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: You can apply for this job by visiting www.ealing.gov.uk and following the instructions on the webpage.
Duration: PERMANENT ONLY
RA RD.
RECEPTIONIST
preparing solution delivery; Provide inputs for project scope documentation; Planning for required budget and resources to successfully execute the project; Ensure on time delivery of the project; Work on quality initiatives How to apply: For further details about job reference PAP/10459, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255.
ND ALEXA
job vacancies
knowledge of new technologies within the associate s area of specialisation. "Share knowledge with all members of GE. "Ensure that ISO procedures are observed. "Create generic replies for all members of the group to use. "Provide marketing with technical support during the organisation and execution of shows. "Support marketing during training events. "Direct problems or enquires to appropriate members of GE and GI. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Natalie Harrison at Garmin Europe Ltd, hr.europe@garmin.com.
30|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
czas na relaks sudoku
łatwe
4
średnie
trudne
5
1 3 1 4 5 4 3 8 1 2 7 8 2 5 9 6 2 9 1 8 7 5 9 3 6 7 2 4 9 8 7 5 8 6
9
9 6 2 3 8
1 5 8
6 7
5 1 9
3 2 1
5 3
2 7
3 1 2
3
4 8
9
4 6 4 7
9 8
5 2 9
5 6 2
3 4
9
6
3
8
2
7
5 2
5
8 9 1
7
1 5
5 9
4
krzyżówka
horoskop
BARAN 21.03 – 19.04 Czeka cię bardzo przyjemny tydzień. W miłości wiele dobrych i ciepłych chwil oraz delikatnych, subtelnych uczuć. W pracy zadbaj o relacje z kobietami, współpraca z nimi może bowiem okazać się dla ciebie bardzo korzystna. Będą też w stanie pomóc ci w trudnych sytuacjach. O sprawy finansowe martwić się nie musisz.
BYK
20.04 – 20.05
Tydzień może być nerwowy i stresujący. Lepiej opanuj emocje. W związkach możliwe drobne sprzeczki, a planowane randki być może trzeba będzie przełożyć. W pracy zdystansowanie się do konfliktowych sytuacji pozwoli ci na uniknięcie problemów. Kontroluj finanse – nie zaciągaj kredytów ani nie pożyczaj nikomu gotówki. Znajdź czas na wypoczynek i relaks, co pomoże opanować nadmierną nerwowość.
NIĘTA BLIŹ 21.05 – 21.06
Zapowiada się owocny w pozytywne wydarzenia tydzień. Osoby samotne mogą liczyć na spotkanie drugiej połowy. W pracy zapowiadają się wyjazdy integracyjne lub ciekawe spotkanie biznesowe w większym gronie. Może staną się one szansą na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Twoje samopoczucie będzie dobre, ale zadbaj o zdrową dietę, bogatą w owoce i warzywa dla odtrucia organizmu.
RAK 22.06 – 22.0
Ten tydzień powinien przynieść ci wiele spokoju i dać szansę zrozumienia trudnych spraw. W sprawach uczuciowych postaraj się zrozumieć partnera, on myśli podobnie jak ty. W pracy spodziewaj się pozytywnego załatwienia dotychczasowych problemów i złagodzenia napięć.
LEW 23.07 – 22.08
W tym tygodniu skup się na odpowiednim słuchaniu i analizowaniu tego, co mówią ci inni. W sprawach uczuciowych nie słuchaj rad, lecz własnego serca. Pamiętaj, że to twoje życie. Słuchaj natomiast tego, co słyszysz na spotkaniach biznesowych, gdyż może pojawić się oferta ciekawej pracy z lepszymi warunkami finansowymi. Jeśli ostatnimi czasy męczyły cię migreny, zgłoś się do lekarza, może to być spowodowane czymś poważniejszym niż stres.
PANNA 23.08 – 22.09
Tydzień może być spokojny, a nawet nudny, bez wielkich wzlotów ani też upadków. Jeśli czujesz, że w miłości nie wszystko układa się po twojej myśli, zastanów się, czy nie nadszedł czas na zadbanie o siebie, samoakceptację i szacunek do własnej osoby. W pracy bądź cierpliwy, na rozwiązanie problemów trzeba jeszcze poczekać.
GA WA 23.09 – 22.10
Możliwe, że ten tydzień przyniesie ci uporządkowanie i unormowanie się pewnych spraw. Jeśli myślisz o trwalszych relacjach z partnerem, nadszedł czas na ich umocnienie. W pracy natomiast możliwe będzie podpisanie umowy lub dokumentów, na których ci bardzo zależy. Jest duża szansa, że odbije się to korzystnie na zasobności twojego konta.
SKORPION 23.10 – 21.11
Być może ten tydzień przyniesie chwilową stagnację i zatrzymanie się biegu spraw. W sprawach uczuciowych pamiętaj, że przyczyną twojego dyskomfortu psychicznego jest rozczarowanie partnerem. W pracy zastój, ale możesz wykorzystać ten czas na planowanie przyszłości. Uważaj na finanse, aby opóźnione płatności nie zachwiały twoim budżetem.
STRZELEC 22.11 – 21.12
Twoja aktualna sytuacja uczuciowa jest wynikiem tego, że pozwoliłeś komuś kontrolować twoje emocje. W pracy staraj się dokładnie analizować sytuację, aby nie oceniać ich w niewłaściwy sposób. Twoja sytuacja finansowa może wydać się ciężka, rozwiązanie jej będzie jednak łatwiejsze niż myślisz.
ZIOROŻEC
KO 22.12 – 19.01
Możliwe, że ten tydzień zaowocuje pozytywnymi uroamziceniami i nieprzewidywalnymi wydarzeniami. W miłości masz szansę poznać kogoś ciekawego, kto nada tempa twojemu życiu. W pracy same pozytywy, dobre wiadomości i korzystne zmiany. Skontroluj finanse teraz, a zaowocuje to stabilnym budżetem w przyszłości.
NIK WOD 20.01 – 18.02
Zapowiada się niezwykły, zawirowany, a nawet i magiczny tydzień. W miłości niespodziewana znajomość może całkiem zawrócić ci w głowie. Daj się ponieść tym uczuciom. W sprawach zawodowych możliwe lukratywne wyjazdy biznesowe lub delegacje. W finansach nie bądź lekkomyślny, sprawdź stan konta zanim zdecydujesz się wydać pieniądze na przyjemności.
BY
RY 19.02 – 20.03
Być może ten tydzień będzie impulsem do zakończenia twoich problemów. W miłości wreszcie zrozumiesz sytuację i wyciągniesz pozytywne wnioski. W pracy zapowiada się natomiast oczekiwany kompromis lub ugoda, możesz się więc uspokoić i wyciszyć. W finansach błędne inwestycje dadzą o sobie znać. Wyciągnij z nich odpowiednie wnioski.
|31
nowy czas | 5-18 grudnia 2009
port
Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk d.kowalski@nowyczas.co.uk d.kowalski@nowyczas.co.uk
Afera na skalę europejską Czesław Ludwiczek Afera korupcyjna w polskiej piłce nożnej ciągnąca się już zresztą od kilku lat wywołała zrozumiałe oburzenie opinii publicznej.
Na szczęście nasze organa ścigania skutecznie rozszyfrowały jej przebieg i zasięg, a w konsekwencji pociągnęły do odpowiedzialności blisko 200 osób w nią zamieszanych, a Polski Związek Piłki Nożnej ukarał degradacją i innymi formami kar kilka klubów. Polski futbol nie był pierwszy ani ostatni dotknięty korupcją. Teraz od tygodnia aż huczy w Europie o wielkiej, międzynarodowej siatce przestępczej ustawiającej wyniki meczów dla oszukańczych zakładów piłkarskich. Działała ona w co najmniej dziewięciu krajach i obejmowała nawet kluby aspirujące do Ligi Mistrzów i do Ligi Europejskiej. Ocenia się, że ustawianie wyników w tych sfałszowanych zakładach piłkarskich mogło przynieść sprawcom dziesiątki milionów euro. Natychmiast po ujawnieniu tych rewelacji w szwajcarskiej siedzibie UEFA odbyło się w ubiegłą środę spotkanie z przedstawicielami dziewięciu federacji krajowych, na których terenie odbywał się ten ciemny interes, a więc Austrii, Belgii, Bośni i Hercegowiny, Chorwacji, Niemiec, Węgier, Słowenii, Szwajcarii i Turcji. Prowadzący spotkanie sekretarz generalny UEFA Gianni Infantino oświadczył tam, że UEFA wspólnie z federacjami dotkniętymi tym problemem złoży tak szybko, jak to tylko możliwe, skargi przeciw-
ko klubom, działaczom i zawodnikom zamieszanym w te przekręty. Podkreślił jednocześnie, że UEFA jako instytucja sportowa posiada ograniczone narzędzia do rozwiązywania tego rodzaju machlojek. – Tu chodzi o przestępstwo zorganizowane, o śledztwo kryminalne – zaznaczył – dlatego jesteśmy zależni od instytucji publicznych, jak np. od prokuratury w Bochum mającej dostęp do akt sprawy i prowadzącej śledztwo, które może potrwać wiele tygodni. W końcu mówca dorzucił, że żaden członek organizacji piłkarskiej nie jest wmieszany w tę aferę. – W przeciwieństwie do tego, co sugerują niektóre media, nie ma żadnych podejrzeń ani żadnego śledztwa przeciw jakiemukolwiek członkowi administracji UEFA. Okazuje się jednak, że Infantino sam sobie nieco przeczy, bo zaraz po tym powiedział, że „nie wchodząc w żadne szczegóły, oświadczam, że UEFA podejmie własne śledztwo dotyczące trzech arbitrów i jednej innej osoby związanej z UEFA”. Wspomniana wyżej prokuratura w Bochum prowadząca sprawę zakomunikowała, że trzy mecze eliminacyjne do Ligi Mistrzów oraz dwanaście spotkań Ligi Europejskiej zostało uznanych jako podejrzane. Natomiast ze źródeł zbliżonych do UEFA pojawiła się informacja, że liczba meczów eliminacyjnych do europejskich pucharów może być znacznie wyższa. Komunikat wydany także w ubiegłą środę przez UEFA i podpisany przez tego samego Gianniego Infantino wskazuje, że na początkowej liście czterdziestu meczów, których wyniki zostały uznane za podejrzane, UEFA prowadzi dochodzenie bardziej zaawansowane w stosunku do siedmiu spo-
Sekretarz generalny UEFA Gianni Infantino oświadczył, że UEFA złoży skargi przeciwko klubom, działaczom i zawodnikom zamieszanym w aferę korupcyjną tkań. Wśród nich znajdują się takie mecze jak Stabaek (Norwegia)-KF Tirana 4-0, Yehuda(Izrael)Dinaburg (Łotwa) 4-0 i 0-1, Rapid Wiedeń-Vlaznia (Albania) 5-0 i 0-3, Fenerbahce-Honved Budapeszt 5-1, NK IB Ljublana-Donieck 0-3. Według pierwszych ustaleń to właśnie kluby, które doznały porażek, są zamieszane w oszustwa, czyli dwa albańskie, jeden łotewski, jeden węgierski i jeden słoweński. A w ogóle podejrzewa się, że proceder ten może obejmować 200 meczów. W wyniku śledztwa prowadzonego przez prokuraturę w Bochum doszło już do pierwszych aresztowań. W Niemczech zatrzymano 15 osób, a w Szwajcarii – dwie. Wśród nich znajduje się dwóch Chorwatów zamieszkałych w Berlinie. Są to bracia Ante i Milan Sapina, którzy już w 2004 roku byli zamieszani w aferę podobnego typu w Niemczech z udziałem arbitra Roberta Hayzera. W następstwie obecnego skandalu federacja niemiecka (DFB) i Liga Niemiecka (DFL) zakomunikowały o stworzeniu komisji, która badać będzie 32 podejrzane mecze rozegrane na terenie Niemiec.
Z kolei policja chorwacka otworzyła śledztwo mające zweryfikować doniesienia o sztucznie ustalanych wynikach meczów. Według prasy chorwackiej przedmiotem tego śledztwa jest 14 meczów pierwszoligowych w tym kraju. Policja natomiast poinformowała o aresztowaniu poszukiwanego przez policję niemiecką Słoweńca Dragana Mihelica podejrzanego o organizowanie meczowych oszustw i pranie brudnych pieniędzy. Na Węgrzech natomiast posądzany o udział w aferze Honved Budapeszt odcina się od niej zdecydowanie. Na swojej stronie internetowej zamieścił on następujący komunikat: „Pragniemy zapewnić świat futbolu, że Honved Budapeszt nie jest zamieszany w tę aferę. W każdym klubie znajdują sie zawodnicy gotowi za pieniądze uciekać się do fałszywych tricków. Honved nie neguje istnienia w swoich szeregach „czarnej owcy”. Jeżeli zebrane dowody wskażą winnego, to federacja węgierska podejmie przeciwko niemu najsurowsze sankcje”. Sprawa jest rozwojowa i wkrótce zapewne poznamy nowe jej szczegóły.
Nowe opcje, lepsza zabawa Zgodnie z zapowiedziami w serwisie typerfan.pl pojawiają się nowe opcje, które wprowadzą jeszcze więcej rywalizacji pomiędzy graczami, a co za tym idzie, jeszcze lepszą zabawę. Takim urozmaiceniem i nowością dla użytkowników serwisu jest opcja – statystyka lig, dzięki której dowiemy się, kto lepiej typuje wyniki w poszczególnych ligach.
Statystyka lig polega na sporządzaniu rankingów graczy, na podstawie ich wyników uzyskiwanych w poszczególnych rozgrywkach ligowych oraz spotkaniach międzypaństwowych. Który z graczy najlepiej zna się na lidze polskiej bądź angielskiej? Kto najlepiej typuje Ligę Europejską czy Ligę Mistrzów? Od teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by to sprawdzić. Z menu głównego wybieramy zakładkę Statystyka, po czym z trzech podopcji: Podliczenie typów, Rekordy typowań, Statystyka lig – wybieramy tę ostatnią. Po kliknięciu zobaczymy klasyfikację stu graczy, którzy najlepiej typowali spotkania polskiej Ekstrakla-
sy. By zobaczyć rankingi z innych rozgrywek wystarczy po prostu kliknąć w symbole flag, które znajdują się nad tabelą. Oprócz rodzimej Ekstraklasy oraz 1 ligi, do wyboru mamy również mocniejsze rozgrywki, takie, jak: Premiership, Bundesliga, Serie A, Primera Division, Ligue 1. Są też, te mniej popularne np. szkocka Premier League czy portugalska Liga Sagres. Z pojedynków międzypaństwowych możemy wybrać, te na szczeblu klubowym, czyli Ligę Mistrzów oraz Ligę Europejską oraz spotkania reprezentacji narodowych, które w naszym menu oznaczone są flagą FIFA. Głównym celem gry jest dobra rywalizacja i dobra zabawa, nie da się jednak ukryć, że jak w każdym konkursie kolorytu rywalizacji dodają nagrody oraz sam smak zwycięstwa. Kto wywalczy główną nagrodę oraz okaże się najlepszy spośród blisko 500 graczy (ich liczba stale rośnie)? Na początku czwartego miesiąca rywalizacji liderem w rankingu wciąż pozostaje kgrabski. Ten typer łącznie na
pierwszej pozycji w rankingu ogólnym spędził już 22 kolejki, wynik godny pozazdroszczenia. Pamiętajmy jednak, że obecna edycja naszej rywalizacji trwa do końca czerwca przy-
szłego roku, do tego czasu jeszcze wszystko może się zdarzyć. Drugą pozycję, ze stratą 20 punktów zajmuje rysiu31. Nie bez szans pozostaje również dwójka: 19maniu62 i Edson,
których w rankingu dzielą zaledwie 2 punkty, na najniższy stopień podium załapał się ten pierwszy.
Maciej Ciszek
32|
5-18 grudnia 2009 | nowy czas
sport
Kowalczyk zachwyca,, Małysz jeszcze nie…x Maciej Ciszek Ze zmiennym szczęściem sezon rozpoczęli Justyna Kowalczyk i Adam Małysz – nasze nadzieje na olimpijski medal w Vancouver. Fińskie Kuusamo okazało się szczęśliwe dla naszej biegaczki, która po raz pierwszy w karierze wygrała Puchar Świata w biegu sprinterskim. Gorzej fińską stolicę narciarstwa zapamięta Adam Małysz. Orzeł z Wisły nie zakwalifikował się do pierwszych zawodów tegorocznego sezonu z powodu warunków atmosferycznych, które wypaczyły wyniki kwalifikacji.
Druga połowa listopada to, jak co roku, czas wyczekiwany przez wszystkich fanów skoków narciarskich. Inauguracja nowego sezonu odbyła się w fińskim Kuusamo. Jak zwykle spore nadzieje kibiców wiążą się z występami Adama Małysza, który w letnim sezonie GP pokazał, że wciąż zalicza się do światowej czołówki. Niestety pierwsze tegoroczne zawody okazały się pechowe dla naszego mistrza. Podczas piątkowych kwalifikacji Małysz trafił na bardzo niekorzystne warunki panujące na skoczni. Polak nie miał szans wobec silnego wiatru w plecy, wylądował na 101 metrze. Ten wynik ulokował naszego skoczka na 43 pozycji, tym samym nie zakwalifikował się on do czołowej 40-tki, która miała wystąpić w sobotnim konkursie. Duże pretensje o to, w jakich warunkach skakał Małysz miał do dyrekcji PŚ jego trener Hannu Lepistoe, rozgoryczenia nie krył również sam Małysz. O tym, że słaby skok był następstwem złych warunków pogodowych „Orzeł z Wisły” udowodnił już parę godzin później, bowiem tego samego dnia zostały rozegrane zawody drużynowe. Konkurs
drużyn wygrali Austriacy, nieznacznie wyprzedzając Niemców. Na najniższym stopniu podium ze sporą stratą uplasowali się Finowie, tuż za nimi Rosjanie i Polacy. Piąte miejsce zajęte przez naszych skoczków cieszy – wyprzedziliśmy m.in. mocnych Szwajcarów, Norwegów i Japończyków. Kadra skakała w składzie Adam Małysz, Kamil Stoch, Krzysztof Miętus i Piotr Żyła. Wielki kunszt pokazał Małysz, którego skoki na odległości 141,5 oraz 143 metrów dałyby mu miejsce na podium w konkursie indywidualnym. Dobry występ w drużynie zanotował też Kamil Stoch i Krzysztof Miętus, którzy lądowali w okolicach 130 metra, gorzej wypadł Piotr Żyła. Przeciętnie nasi skoczkowie zaprezentowali się w sobotnim konkursie indywidualnym. Najlepszy z naszych – Kamil Stoch zajął 24 pozycje, cztery oczka niżej sklasyfikowany został Łukasz Rutkowski, do finałowej 30-tki nie awansowali Bachleda i Miętus. Zawody wygrał Norweg Bjoern Einar Romoeren, drugi był młody talent z Niemiec – Pascal Bodmer, trzeci doświadczony Wolfgang Loitzl. Tydzień wcześniej sezon rozpoczęli biegacze narciarscy, w tym polska mistrzyni świata Justyna Kowalczyk. Pierwsze zawody sezonu odbyły się w norweskim Beitostoelen, pierwszą konkurencją był bieg na 10 km stylem dowolnym – Polka zajęła w nim 12 pozycję. Jednak forma naszej medalistki olimpijskiej z Turynu idzie w górę, o czym mogliśmy się przekonać w PŚ w Kuusamo. W piątkowym sprincie na dystansie 1,2 km stylem klasycznym Polka nie pozostawiła złudzeń rywalkom i stanęła na najwyższym stopniu podium. Było to jej siódme zwycięstwo w zawodach PŚ, lecz pierwsze w biegu sprinterskim. Kowalczyk przez dłuższą część biegu finałowego plasowała się na dalszych pozycjach, by na końcu popisać
się wspaniałym finiszem. Pokonała Słowenkę Majdic o 0,8 sekundy, a Słowaczkę Prochazkową o 1 sekundę. Naszej specjalistce od biegów nie udało powtórzyć się tego sukcesu w sobotnich zawodach. W biegu na 10 km stylem „klasycznym” Justyna zajęła 7 miejsce. Na początku zawodów naszej sportsmence przydarzył się niefortunny wypadek, upadła na trasie. Przez to straciła około 20 sekund, w pierwszym miejscu pomiaru czasu została sklasyfikowana dopiero na 50 pozycji. Na szczęście pokazała twardy, góralski charakter i podobnie jak dzień wcześniej popisała się świetnym finiszem, który dał jej miejsce w czołowej dziesiątce. Zawody wygrała Aino-Kaisa Saarinen. Tym samym Finka wywalczyła żółtą koszulkę lidera klasyfikacji generalnej. Kowalczyk zajmuje obecnie drugą lokatę w „generalce” i traci do Saarinen 21 punktów. Źle wypadły nasze pozostałe reprezentantki, w piątek najwyżej sklasyfikowana była Sylwia Jaśkowiec – 58 lokata, w sobotę Kornelia Marek – 50 pozycja. Słabo zaprezentowali się również biegacze, ich honor obronił Janusz Krężelok, który w niedzielę uplasował się na 18 miejscu. Z ocenami wyników uzyskiwanych przez naszych sportowców musimy wstrzymać się przynajmniej do końca lutego, wtedy to zakończą się XXI zimowe Igrzyszka Olimpijskie. Z całą pewnością Kowalczyk i Małysz chcieliby wygrać cykl PŚ jednak priorytetem w tym sezonie jest Olimpiada. Do tego turnieju pozostało jeszcze około 70 dni i to wtedy nasi sportowcy mają być w najwyższej formie. W najbliższy weekend nowy sezon rozpoczną także biathloniści, a wśród nich Tomasz Sikora. Kibice wierzą, że to właśnie on oraz wyżej wspomniana dwójka zapewnią Polakom medale na Igrzyskach Olimpijskich w kanadyjskim Vancouver.
nowy czas poszukuje współpracownika do działu sportowego wymagane doświadczenie dziennikarskie i dobra znajomość angielskiego CV z listem motywacyjnym prosimy kierować na adres: d.kowalski@nowyczas.co.uk