nowyczas2010/139/003

Page 1

london 14-28 february 2010 03 (139) fRee issn 1752-0339

new tiMe

www.nowyczas.co.uk

Świadkowie his tor ii 10 lutego 1940 roku to data pierwszej deportacji Polaków z Kresów Wschodnich. – Kresy to dla nas kraj lat dziecinnych, raj utracony– mówi Irena Godyń, świadek tej jednej z najtragiczniejszych kart naszej historii. – Zaskoczonych, przerażonych ludzi, którzy nie bardzo wiedzieli, jak się pakować i co zabierać, dowożono do czekających na stacjach bydlęcych wagonów. Oczyszczono Kresy Wschodnie z najbardziej

– według Sowietów – wrogiego elementu. Osadników z zemsty za 1920 rok; leśników, by zapobiec partyzantce. Zesłańców umieszczono w obozach administrowanych przez NKWD. Wykorzystywani byli do katorżniczej pracy w tajdze. Druga wywózka, 13 kwietnia 1940 roku, objęła rodziny wojskowych, policji, ziemian, nauczycieli i profesorów, działaczy społecznych i politycznych. Transporty skierowano do Ka-

zachstanu, do pracy w kołchozach, sowchozach i małych miasteczkach. Trzecia deportacja, 14-29 czerwca 1940 roku, objęła głównie uciekinierów z terenów Polski okupowanych przez Niemców. Umieszczono ich w obozach administrowanych przez NKWD, a przeznaczano do pracy w kopalniach węgla lub lasach. Czwarta – 14-22 czerwca 1941 roku – objęła głównie środowiska inteligencji i ziemiaństwa.

– Mówiono nam – wspomina Irena Godyń – że na zawsze, na wymarcie. Jednak na mocy układu Sikorski-Majski utworzono na terenie Związku Sowieckiego Armię Polską pod dowództwem gen. Andersa. Zwolniono więźniów i deportowanych. Przy wojsku znalazły schronienie osierocone dzieci i ludność cywilna. Na nieludzkiej ziemi zostały liczne groby rodaków, a także

»7

Świadkowie historii: Czesława i Ryszard Grzybowscy. Fot. Ryszard Szydło

Czas na wyspie

»5

Zabrali nam konsula

felietony

»10

Czas to pieniĄdz

»13

Czas pRzeszŁy…

»14

W realu i… Miliony, Matki na Facebooku biliony, tryliony robotników

RepoRtaż

»18-19

Kto nie śpi, ten… imprezuje


2|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

” niedziela, 14 lutego, Walentego, dagmary 1989

W Iranie przywódca religijny Chomeini wydał zaocznie wyrok śmierci na pisarza S. Rushdiego za publikację książki pt. „Szatańskie wersety”.

PoniedziałeK, 15 lutego, Józefa, faustyna W warszawskiej rotundzie PKO doszło do wybuchu gazu, 1979 w katastrofie zginęło 49 osób. WtoreK, 16 lutego, Julianny, danuty 1918 Turcy podpalili budynek biblioteki w Bagdadzie. Pożar pochłonął blisko 20 tysięcy książek. Środa, 17 lutego, donata, Juliana 1945 Wznowiła działalność Polska Akademia Umiejętności w Krakowie. Cheim Weizmann został zaprzysiężony na pierwszego prezydenta 1949 Izraela. CzWarteK, 18 lutego, KonstanCJi, szymona 1846 Rozpoczęła się rabacja, czyli bunt chłopów galicyjskich przeciw szlachcie, zakończona słynną rzezią galicyjską. Na czele stanął Jakub Szela. PiąteK, 19 lutego, Konrada, marCelego 1922

Urodził się Władysław Bartoszewski, współtwórca Rady Pomocy Żydom „Żegota”, minister spraw zagranicznych w latach 1995-2000.

sobota, 20 lutego, leona, eustaCHego 1530

Koronacja Zygmunta Augusta na króla Polski. Od tej chwili „król ojciec” nazywany jest Zygmuntem I Starym.

niedziela, 21 lutego, feliKsa, eleonory 1936 1975

W Zakopanem uruchomiono kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Premiera filmu Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana” nakręconego na podstawie powieści Władysława Reymonta.

PoniedziałeK, 22 lutego, marty, małgorzaty 1992

1997

Zmarł Tadeusz Łomnicki, jeden z największych polskich aktorów XX wieku. Rektor warszawskiej PWST w latach 1970-1981, kierował przez długie lata Teatrem na Woli. Urodziła się sklonowana owca Dolly.

WtoreK, 23 lutego, romany, damiana 1951 1999

Urodziła się Ewa Bem, wokalistka jazzowa i piosenkarka. Jej przeboje to m.in. „Kolega maj”, „Mister Blues”, „Żyj kolorowo”. Premier Jerzy Buzek podpisał akt ratyfikacyjny o wejściu Polski do NATO.

Środa, 24 lutego, maCieJa, bogusza 1833 1954

Przedstawieniem „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego otwarto gmach Teatru Wielkiego w Warszawie. W Polsce weszła w życie reforma administracyjna kraju. W miejsce gmin powstały gromady.

CzWarteK, 25 lutego, KonstanCJusza, Cezarego 1831

Bitwa pod Grochowem w Powstaniu Listopadowym. Polacy stoczyli zaciętą walkę z wojskiem feldmarszałka Iwana Dybicza.

PiąteK, 26 lutego, aleKsandra, mirosłaWa 1806

Na placu Gwiazdy w Paryżu położono kamień węgielny pod budowę Łuku Triumfalnego, wzniesionego na cześć Wielkiej Armii Napoleona Bonapartego.

sobota, 27 lutego, anastazJi, gabriela 1990

Polska i Izrael ponownie nawiązały stosunki dyplomatyczne zerwane wcześniej w 1968 roku.

niedziela, 28 lutego, maKarego, romana 1991

Stany Zjednoczone zawarły rozejm z Irakiem w wojnie w Zatoce Perskiej. Irak zobowiązał się zastosować do rezolucji ONZ w sprawie Kuwejtu i nakazał swoim oddziałom przerwanie ognia.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Mira Piotrowska, Rafał Zabłocki

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Nawet moralność jest kwestią czasu. Gabriel García Márquez

listy@nowyczas.co.uk Sza now ny Pa nie Re dak to rze, ar ty kuł p. Zbi gnie wa Bar tu sa w „No wym Cza sie” (30.01, nr 138) za chę ca mnie do do ło że nia się do licz nej i nie chlub nej li te ra tu ry „ma riań skiej” w pol skiej pra sie w An glii, zwłasz cza że nie za uwa ży łam, że by ktoś wspo mniał o pre hi sto rii ma ria nów* na tej Wy spie. Otóż w la tach 50. mo ja ro dzi na miesz ka ła w obo zie Fo xley pod He re for dem. Był to je den z naj uboż szych pol skich obo zów, bo miej sco wa go spo dar ka, opar ta na rol nic twie, co zi my prze ży wa ła ogól ne bez ro bo cie. Kle pa li śmy praw dzi wą bie dę. W tym cza sie zja wi li się ma ria nie. Ku pi li czy wy na ję li pu sty an giel ski klasz to rek w Lo wer Bul lin gham w He re for dzie. Ich prze ło żo ny, ks. Jó zef Ja rzę bow ski, przy jeż dżał do Fo xley na uro czy sto ści re li gij ne. Bu dził na leż ny mu ogól ny sza cu nek, co po ma ga ło fo xley anom otwie rać chu de port fe le na po moc dla ma ria nów, któ rzy wkrót ce otwo rzy li in ter nat dla chłop ców. Po sy ła li ich do an giel skiej ka to lic kiej szko ły i uczy li ich pol skich przed mio tów. Trwa ło to ja kiś czas, aż an giel scy ka to li cy utrzy mu ją cy szko łę, a w niej du żą gro ma dę wy cho wan ków ma riań skich, za żą da li do ło że nia się do kosz tów jej utrzy ma nia. Wte dy ma ria nie zli kwi do wa li in ter nat i na je go miej sce otwo rzy li dom dla eme ry tów („pol ski ko ściół, pol ska kuch nia, pol ska mo wa i pięk ne spa ce ry nad Wye”). Ogła sza li też w pol skiej pra sie (ogło sze nia zdo bio ne fi gur ką Mat ki Bo skiej!), że przyj mu ją urlo po wi czów. We wcze snych la tach 80. ro dzi ce mo jej zna jo mej, zwa bie ni tak atrak cyj ną ofer tą, po je cha li tam na dwa ty go dnie. Wró ci li do Lon dy nu po pa ru dniach, bo nie mo gli pa trzeć na szorst kie trak to wa nie i nędz ne wy ży wie nie tych eme ry tów. Wkrót ce po tem ma ria nie zli kwi do wa li dom dla eme ry tów, co by ło cięż kim prze ży ciem dla tych sta rych lu dzi, któ rzy zna leź li się w cięż kiej sy tu acji – wy zby li się swych do mów czy miesz kań i nie mie li do kąd wró cić. Nie wiem, co się z ni mi sta ło. Pew nie, jak zwy kle, za dba li o nich An gli cy. Ostat nia fa za po by tu ma ria nów w He re for dzie by ła dla nich moc no nie przy jem na, gdy miej sco wa pra sa za in te re so wa ła się ich spraw(k)ami. Wte dy opu ści li Bul lin gham i wy nie śli się do Faw ley Co urt. Tak skoń czył się he re fordz ki epi zod god nych sług Ma ryi. dR HAN NA ŚWI deR SKA

Skąd się to bie rze? Ano pro ste – jest to spu ści zna ko mu ny. do 1989 ro ku ten, kto wy je chał za gra ni cę (a jesz cze na Za chód), uwa ża ny był za wy brań ca lo su, za te go, ko mu się po szczę ści ło, za ko goś, ko mu jest cze go za zdro ścić. I to bez wzglę du na to, jak mu po szło na praw dę. Czy pa mię ta Pan film o wuj ku z Ame ry ki, w któ rym ca ła wieś cze ka ła na „ku fry” i nie mo gli uwie rzyć, że on wró cił w tym, co miał na so bie? To jest wła śnie to. I to w wie lu umy słach zo sta ło i to ro dzi za wiść. I jesz cze á pro pos zmy wa ków. Czy pa mię ta Pan, kto pierw szy użył te go okre śle nia, kto pierw szy stra szył Po la ków, że w Unii eu ro pej skiej bę dą tyl ko zmy wać ga ry i czy ścić klo ze ty ? Mi ni ster Wszech cza sów w Rzą dzie Wszech cza sów, Pan Ro man Gier tych. Z po cząt kiem 2004 ro ku, jesz cze przed wstą pie niem Pol ski do Unii, sły sza łem w TV je go wy po wiedź (a więc pu blicz ną, na wet je śli w ko ry ta rzu sej mo wym), ostrze ga ją cą Po la ków przed nad mier ną ra do ścią z po wo du otwar cia ryn ków pra cy. Twier dził wte dy, że Unia po trze bu je nas tyl ko do zmy wa nia ga rów i czysz cze nia klo ze tów i po to nas do swo je go gro na przyj mu je i po to otwie ra ryn ki. Nie twier dzę, że zło śli wy ste reo typ Po la ka -zmy wa ka zro dził się wte dy i tyl ko wte dy, i nie ma in nych ko rze ni, ale jed nak… by ło to wy gło szo ne pu blicz nie, przez funk cjo na riu sza pań stwo we go (wów czas tyl ko po sła), a więc do tar ło do mi lio nów. Po zdrowienia dla redakcji MA ReK KA LI CIń SKI PS. A su ge stia pa na Ale xa Sła wiń skie go, aby szu kać au to rów szcze gól nie ob raź li wych tek stów po IP kom pu te rów, jest zna ko mi ta. Nie któ rym lu dziom wy da je się, że w in ter ne cie wszyst ko wol no. Nie po win no być wszyst ko. ••• Przepraszamy Czytelników za przestawienie dni t ygodnia w kalendariu m w poprzednim numerze Nowego Czasu. Redakcja

z teKi andrzeJa liCHoty

*) ty tu ły za kon ne pi sze się ma łą li te rą.

••• Sza now ny Pa nie Re dak to rze, z za in te re so wa niem prze czy ta łem w „Nowym Czasie” (30.01, nr 138) ar ty kuł „W siód mym nie bie nie na wi ści”. Oczy wi ście au tor nie czy ni żad ne go od kry cia, wszy scy spo ty ka my się z ty mi wpi sa mi w in ter ne cie, pod każ dą in for ma cja do ty czą cą Po la ków na Wy spach. Zga dzam się w peł ni, zmie nił bym tyl ko nie co „kwa li f i ka cję czy nu”. To nie nie na wiść, to zwy czaj na, pro stac ka ZA WIŚĆ. To jest ta ka pol ska mo dli twa „…spraw, że by on miał też tyl ko jed ną owiecz kę”. Nie na wiść jest uczu ciem głęb szym, sil niej szym, czę sto prze ka zy wa nym z po ko le nia na po ko le nie i bar dzo czę sto zbu do wa nym na rze czy wi stych przy czy nach i za szło ściach, a więc ja koś tam uza sad nio nym. To zwy czaj na za wiść – „bo łon mo, a bez co jo ni mom?”. do ty ka ona nie tyl ko lu dzi, któ rzy wy je cha li do Ame ry ki czy An glii, ale rów nież (jak au tor za uwa ża), tych, co wy je cha li tyl ko ze Zgo rzel ca do Zit tau.

Prenumeratę można zamówić na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia, należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę.

Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................

liczba wydań

uK

ue

12

£25

£40

26

£47

£77

52

£90

£140

Czas PublisHers ltd. 63 King’s grove london se15 2na

Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)


|3

nowy czas | 14-28 lutego 2010

czas na wyspie

DIVINE MERCY COLLEGE

Raport Koła Byłych Wychowanków Fawley Court Na jesieni ubiegłego roku kilku byłych wychowanków Fawley Court rozpoczęło współpracę w celu wstrzymania sprzedaży Fawley Court i zachowania tego miejsca dla polsko-brytyjskiej społeczności. Wysłany został apel do Jego Świątobliwości Papieża Benedykta XVI i Jej Królewskiej Mości Elżbiety II, nawiązaliśmy łączność z prasą i z założycielami szkoły Divine Mercy College. W dokumentach prawnych znaleźliśmy potwierdzenie, że właścicielem Fawley Court jest polska społeczność w Wielkiej Brytanii, a nie Zgromadzenie Księży Marianów – jedynie kustoszy tej posiadłości, poświęconej przez najznamienitsze osobistości ostatniego millennium – Jego Eminencję Kardynała Wyszyńskiego i Jego Eminencję Metropolitę Krakowskiego Karola Wojtyłę, później Papieża Jana Pawła II, jako miejsce dla Polaków. W tym okresie rozpoczęliśmy też korespondencję z Charity Commission. Otrzymaliśmy już dwie odpowiedzi, w których poinformowano nas, że rozważana jest możliwość rozpoczęcia śledztwa. Na początku tego roku utworzyliśmy stowarzyszenie Fawley Court Old Boys Network pod przewodnictwem Mirosława Malewskiego (Mirek Malevski), aby skuteczniej interweniować w sprawie odzyskania Fawley Court. Poprzez prasę i internet nawiązaliśmy kontakt z innymi wychowankami Divine Mercy College i zaczęliśmy wywierać nacisk na władze kościelne i świeckie. Wysłaliśmy listy do Jego Eminencji Arcybiskupa Vincenta Nicolsa, zwierzchnika Kościoła katolickiego w Wielkiej Brytanii, oraz do przedstawicieli rządu i opozycji: Gordona Browna MP (premiera), Davida Camerona MP (przywódcy Partii Konserwatywnej), Sir Malcolma Rifkinda MP (posła), Nicka Clegga MP (przywódcy liberałów), Paula Goodmana MP (posła z Fawley Court), Johna Denhama MP (Sekretarza Stanu ds. Społeczności i Samorządów Lokalnych); zaczęliśmy współpracować z East European Support Network i z organizacją Liberty. Złożyliśmy sprawozdanie u Prokuratora Generalnego (Attorney General) i w Ministerstwie Sprawiedliwości (Ministry of Justice). Pierwszy znaczący artykuł w prasie brytyjskiej na temat Fawley Court ukazał się w Private Eye (8.01.2010); z pomocą redakcji Nowego Czasu kontynuujemy apel o poparcie społeczności polskiej i informujemy o sprawach bieżących – np. kwestii Muzeum im. Ks. Jarzębowskiego, które było darowane szkole Divine Mercy College i bezprawnie wywiezione przez księży marianów poza granice Wielkiej Brytanii. Ostatnio nawiązaliśmy kontakt z władzami policyjnymi. Prosimy wszystkich wychowanków Fawley Court o kontaktowanie się z nami drogą mailową: fawleyoldboys@yahoo.co.uk albo listownie, oraz o pomoc społeczeństwa w odzyskaniu Fawley Court i Muzeum w celu zachowania na zawsze dla polskiej społeczności naszego dziedzictwa narodowego na terenie Wielkiej Brytanii, by w miejscu tym nadal szerzyć wiarę i oświatę wśród nowych pokoleń, zgodnie z wolą założycieli. Entuzjazm i poparcie ze wszystkich stron (Polonii i Anglików) dla Fawley Court Old Boys przekracza nasze oczekiwania. Jesteśmy pewni, że odzyskamy ten kawałek Polski poza Polską i nadal prosimy wszystkich o dalsze silne wspieranie naszych działań.

Krzysztof Jastrzębski (Sekretarz, Fawley Court Old Boys)

FAWLEY COURT OLD BOYS UNITED

Fawley Old Boys re-uniting!

Join our strong and fast expanding Divine Mercy College old boys network.

As we used to say: „Fawley Forever”

It will be great to hear from you! contact: fawleyoldboys@yahoo.co.uk

UWAGA! Osoby, które miały, mają lub w ostatnich latach musiały usunąć zwłoki lub prochy swoich bliskich z krypty kościoła św. Anny w Fawley Court, uprzejmie proszone są o pilne skontaktowanie się z Fawley Court Old Boys: Fawley Court Old Boys, 82 Portobello Road, Notting Hill, London W11 2QD tel: 0207 727 5025, fax 0208 896 2043 email: fawleyoldboys@yahoo.co.uk lub kristof@talktalk.net

Tell your MP (Member of Parliament): ‘The attempted unlawful sale of Fawly Court is a national scandal and should be debated in Parliament’


4|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

czas na wyspie

„Obrażanie” Polaków, czyli medialne manipulacje I znów w polskim środowisku mieliśmy aferę o obrażanie rodaków, tym razem za sprawą aktorki Joanny Kańskiej. Posypały się inwektywy, a na niektórych polskich stronach internetowych nawet groźby pozbawienia życia skierowane do niej i jej syna! Skoro nawet ciężkim przestępcom daje się możliwość obrony, poprosiłem Joannę Kańską o wyjaśnienie tej dla niej przykrej, a dla nas niepokojącej sprawy. Kańska zagrała ostatnio w telewizyjnym serialu Material Girl, a niepisany zwyczaj w aktorskim środowisku głosi, iż nie powinno się odmawiać udzielania wywiadów, zwłaszcza przy premierach filmowych lub teatralnych. Wywiadów udziela się za darmo, co najwyżej gwiazda może zażądać wynajęcia na czas wywiadu apartamentu w luksusowym hotelu oraz szampana… Kańska tego zażądać nie mogła, gdy zwróciła się do niej młoda dziennikarka (polecona przez agencję) z prośbą o wywiad. Przyjęła ją więc we własnym domu. Dziennikarka była bardzo miła, niezwiązana na stałe z żadną gazetą, toteż Kańska chętnie z nią rozmawiała, prawie dwie godziny, m.in. o swojej roli, serialu i karierze. W pewnym momencie dziennikarka zapytała ją o ogólne wrażenia z pobytu w Wielkiej Brytanii. Joanna odpowiedziała szczerze, iż po przyjeździe z komuny Londyn wydawał jej się rajem na ziemi, a obecnie dostrzega złe aspekty życia w tym mieście i kraju. Trzeba przyznać, że jest w tym dużo racji. Z jednej strony przestępczość znacznie wzrosła, jest większy brud, a na niektórych ulicach przelewają się tłumy, że wręcz trudno się przecisnąć. Z drugiej zaś część przybyszy wykorzystuje liberalny brytyjski system socjalny. I o tym właśnie mówiła Joanna – nie konkretnie o Polakach, lecz o części imigrantów z różnych krajów, niemających skrupułów w pobieraniu zasiłków i domaganiu się komunalnych mieszkań. Niemal każdy, kto dłużej mieszka w tym kraju, spotkał się z tym zjawiskiem. Zapytana o Polaków odpowiedziała, iż ci, którzy osiedli tu po wojnie, nie domagali się po-

Peterborough City Council wyszedł z pionierską inicjatywą pomocy emigrantom z Europy Środowo-Wschodniej.

Tym, którym się nie udało znaleźć pracy bądź recesja doprowadziła do jej utraty, w związku z czym znaleźli się na ulicy, lokalne władze oferują darmowe bilety samolotowe do kraju pochodzenia. Wielu z nich żyje na ulicy, bez pracy, bez mieszkania, bez jakichkolwiek środków do życia, walcząc o przetrwanie w warunkach wyjątkowo, jak na tej kraj, ostrej zimy. Jak donosi lokalna gazeta The Evening Telegraph, do tej pory z oferty lokalnych władz skorzystało 22 emigrantów z Europy Wschodniej – głównie z Polski i Litwy. Rząd przeznaczył na tę inicjatywę, nazwaną National Reconnection Service, 150 tys. funtów. Jej pilotażową realizację rozpoczęto właśnie w Peterborough (gdzie bezdomność jest dużym pro-

karka poszła z wywiadem do brukowca The Sun, który świetnie płaci. W szmatławcu zatarli rączki: a to gratka! Przed wyborami polska aktorka krytykuje rodaków i imigrację, co jak najbardziej odpowiada większości czytelników tej gazety. Z premedytacją wycięto więc całą część wywiadu o serialu i pracy Joanny, zostawiając natomiast spreparowane fragmenty o negatywnych skutkach najazdu cwaniaków. Dla zwiększenia efektu redakcja dała sensacyjny tytuł oraz komentarz nad tytułem. I co wyszło? Zamiast reklamy serialu ostra krytyka Polaków. Niektóre zdania dodano (np. liczby o przybyszach zza wód, których Joanna nie znała), inne tak poprzestawiano, by wyszło, że sprawa dotyczy niemal wyłącznie naszych rodaków. Brak dziennikarskiej etyki w gazecie mianującej się jako rodzinna, która prawie na każdej stronie ma sex and crime, nie powinien dziwić (jeśli taka jest typowa brytyjska rodzina, to biada nam), a przeinaczanie i wyolbrzymianie faktów zdarza się tam na każdym kroku. Dziwi natomiast, jak szybko Polacy dali się złapać na tak grubymi nićmi szytą robotę. Chyba pierwszy do ataku ruszył Goniec Polski, tłumacząc (nie-

mocy od państwa, zorganizowali własne szkoły, budowali polskie kościoły i starali się włączyć w brytyjską społeczność. A o nowo przybyłych powiedziała to, co wszyscy wiemy: przeważająca większość ciężko i dobrze pracuje (polscy budowlańcy cieszą się zasłużoną sławą), lecz jest garstka obiboków psujących nam opinię (jak zresztą w każdej narodowości, w brytyjskiej również). Ale – jak wiadomo – jedno zgniłe jabłko zatruje całą beczkę, a o tych złych więcej się mówi niż o dobrych. Tak jest zawsze i wszędzie. Każdy, kto normalnie patrzy na świat, w tego rodzaju wypowiedzi nie dopatrzyłby się niczego niewłaściwego. Opinie Kańskiej dotyczyły ogółu przybyszy, a nie wyłącznie Polaków. „Sympatyczna” dzienni-

blemem), rozciągając ją na Boston i Lincolnshire. Przybyła tam duża liczba imigrantów szukających pracy w rolnictwie i przemyśle przetwórczym. Wielu z nich jest teraz bez pracy i bez dachu nad głową. Ci, którzy nie przepracowali niezbędnego okresu pozwalającego na ubieganie się o jakikolwiek zasiłek ze strony państwa, dostaną darmowy samolotowy bilet do swojego kraju. Pracownicy City Council odwiedzają centra, gdzie bezdomni otrzymują ciepły posiłek w ciągu dnia. Ci, którzy zdecydują się na powrót do swojego kraju, mają zapewnioną pomoc w uzyskaniu dokumentu tożsamości (jeśli go nie posiadają), a potem opiekę w drodze na lotnisko, w czasie odprawy aż do momentu wejścia na pokład samolotu. Sceptycy krytykujący program National Reconnection Service obawiają się, że wydane na bilet w jedną stronę pieniądze mogą być wyrzucone w błoto, gdyż ci, który wyjechali, mogą niebawem znów tu powrocić. (tb)

zbyt dokładnie) angielski tekst i – choćby tylko z grzeczności – nie zwracając się do Kańskiej o jakiś komentarz. A obrzydliwe obelgi i groźby, jakie artykuł wywołał, świadczą o ich autorach. Właściwie sprawa nadaje się tylko do sądu, ale kto ją wygra z potentatem, jakim jest The Sun? Na proces może sobie pozwolić ktoś naprawdę zamożny. Przeciętny człowiek nie, zwłaszcza że za dziennikiem Murdocha stoi cały sztab adwokatów gotowych wykorzystać każdy kruczek, by The Sun nie musiał płacić odszkodowań. Jedynie co zrobiono, to zdjęto artykuł ze stron internetowych gazety. Z całej tej afery wysuwają się dwa wnioski: po pierwsze, nawet w najbardziej niewinnej rozmowie nie wolno wypowiadać się w sprawach, które dadzą się wykorzystać politycznie; po drugie, nie można osądzać ludzi zbyt pochopnie, zwłaszcza gdy się ma do czynienia z goniącym za sensacją szmatławcem podkręcającym niezdrowe emocje.

Stefan Gołębiowski

felietony > 10


|5

nowy czas | 14-28 lutego 2010

czas na wyspie

Historia w trzech odsłonachi Grzegorz Małkiewicz 11 lutego w Ambasadzie RP w Londynie odbyła się premiera filmu First To Fight. Dokument ten to trzecia część wielkiego przedsięwzięcia, wielkiego, zważywszy na to, że rozpoczął się jako inicjatywa prywatna kilku zapaleńców (początkowo Tadeusz Juhre, Marek Stella-Sawicki i Andrzej Messon-Kielanowski). W ciągu dwóch lat ich zaangażowania powstał pomnik upamiętniający polski czyn zbrojny w czasie II wojny światowej w brytyjskim Parku Pamięci Narodowej Arboretum. Do tej pory ślady ogromnego wkładu polskiego żołnierza były tu znikome. Jeszcze przed odsłonięciem pomnika (19 września ubiegłego roku) ukazała się książka zatytułowana tak jak film First To Fight. Wydana została z myślą o czytelniku brytyjskim, który wojny nie przeżył i często, zbyt często, nie wie o polskim udziale w obronie Wielkiej Brytanii Już sam tytuł nie pozostawia wątpliwości – Polacy jako pierwsi stawili zbrojny opór nazistowskiemu najeźdźcy, a potem w czasie wojny znaleźli się na wszystkich frontach świata. Ten udział Polaków dokumentuje książka, pomnik w Arboretum i w końcu film – czyli trzy integralne części tego samego przedsięwzięcia. W przypadku każdej części realizatorom należą się słowa uznania za ogrom pracy, wytrwałość i profesjonalizm. Pomimo przeszkód, a było ich niemało, osiągnęli wspaniały cel, trwały zapis bohaterstwa polskiego żołnierza. I uniknęli przy tym grożącego zawsze takim projektom taniego patosu, nuty pokrzepiającej serca. Tego się najbardziej bałem, jadąc we wrześniu na odsłonięcie pomnika. Było inaczej niż zawsze, wydawało się nawet, że i o piękną jesienną pogodę

Film First To Fight na płycie DVD (£14.95) i książkę (£19.95) można kupić na stronie: PolishForcesMemorial.com

Całkowity dochód ze sprzedaży zostanie przeznaczony na konserwację pomnika w Arboretum

organizatorzy także zadbali. Tysiące uczestników, liczne oficjalne delegacje z przedstawicielami najwyższych władz brytyjskich i polskich. Wracając samochodem do Londynu z uroczystości w Arboretum, w dzienniku radiowym BBC usłyszałem informację o wydarzeniu, którego byłem świadkiem. Nie ukrywam, że poczułem dumę, nie tylko jako Polak, ale też jako uczestnik. Przed premierą filmu nie miałem już tego niepokoju, który towarzyszył mi w związku z odsłonięciem pomnika. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Tym bardziej zaskoczyła mnie perfekcyjna jakość produkcji. Kilka kamer, pro-

fesjonalny montaż i przemyślana narracja – trudno o lepszą ocenę strony technicznej. Merytorycznie film ma dużą wartość edukacyjną. Jest wizualnym zapisem książki (realizatorzy projektu niewątpliwie zdają sobie sprawę z tego, że w XXI wieku same książki już nie wystarczą). Zapisem czasu przeszłego niedokonanego, przesłania pokolenia, które walczyło o wolność dla pokolenia, które z krwawo wywalczonej wolności korzysta. I znowu, podobnie jak całość, płyta DVD też składa się z trzech części: zapisu odsłonięcia pomnika (z wypowiedziami jego uczestników), dokumentalnego filmu z powstania

Zabrali nam konsula Kiedy przyjechał ponad dwa lata temu do Londynu i objął stanowisko Konsula Generalnego, nie wzbudził od razu zaufania przedstawicieli organizacji emigracyjnych. Młody i niedoświadczony. Przyjmował zaproszenia, przychodził i o wszystko pytał. Wkrótce okazało się, że odpowiedzi na najbardziej nawet banalne pytania jednak rejestruje, że jest coraz lepiej zorientowany w potrzebach Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii, poznaje ich osobiście, zaprasza, jeśli jest taka potrzeba, do siebie. To, co różne organizacje deklarują, kiedy mówią o pomostach, o otwieraniu się na młodych u niego objawiało się w sposób naturalny. Był dostępny zarówno dla młodej, jak i dla starej emigracji. Już przy pierwszym kontakcie odczułem, że nie mam do czynienia z urzędnikiem stworzonym do rzeczy większych, do piętrzenia biurokracji i zbywania penentów niekompetencją. Z tego pierwszego spotkania do tej pory pamiętał naszą interwencję (przedstawicieli Nowego Czasu) na spotkaniu z organizacjami polonijnymi, że Wielka Brytania nie kończy się na Londynie, że poza stolicą działają dobrze zorganizowane grupy,

których zabrakło na liście zaproszonych gości. Po ludzku się zdenerwował, nikt nie lubi krytyki, zwłaszcza kiedy intencje są słuszne. W ciągu następnych miesięcy udowodnił, że z krytyki potrafił skorzystać. Jeździł do odległych miejsc, spotykał się z młodą Polonią, pomagał. Na londyńskich spotkaniach już tych organizacji nie zabrakło. To rzadka cecha budować autorytet, korzystając również z krytycznych głosów, mało kto potrafi mądrą maksymę „ucz się na własnych błędach”, przyjąć za własną. To wymaga wzięcia własnego ego w nawias, czyli siły charakteru. Organizacje polonijne to zaledwie ułamek w pracy konsula. Podobno w żargonie centrali do Londynu dyplomata nie jedzie na placówkę, jedzie do pracy, ciężkiej pracy. Setki indywidualnych spraw, z którymi polscy obywatele na Wyspach zwracają się do konsulatu, męczące wszystkich kolejki, sfrustrowani interesanci, pękające w szwach pomieszczenia, konieczność remontu i brak stosownych funduszy. Tu godzinowy grafik nie obowiązuje – pracuj, a zamiast nagrody spotka cię degradacja, w ramach pozorowanej oszczędności wymyślonej przez centralę.

Pierwszy zły znak – Konsul Generalny Robert Rusiecki został nagle kierownikiem wydziału konsularnego. Kabaretowa kpina z komunistycznej przeszłości? – pomyślałem, kiedy po raz pierwszy usłyszałem tę nowo-staromowę. Nie był to jednak kabaret. Nagle przestał być Konsulem Generalnym, chociaż władze RP taki podpisały z nim kontrakt? Inicjatywę i splendor jedynej polskiej reprezentacji przejęła Ambasada RP. Straciła swój prestiż na rzecz Brukseli i w taki sposób próbuje go odzyskać? Wkrótce po tej degradacji, w połowie kadencji, kierownik wydziału konsularnego, były Konsul Generalny Robert Rusiecki zostaje odwołany. Przez kogo i dlaczego? Pożegnaliśmy go na uroczystej kolacji zorganizowanej przez Zjednoczenie Polskie w restauracji Łowiczanka. W wypowiedziach reprezentantów licznych organizacji emigracyjnych brzmiała ogromna doza sympatii i szacunku. Jednak tym, których konsul Rusiecki jako pierwszy dostrzegł, głosu nie udzielono, a ci z pewnością mają mu najwięcej do zawdzięczenia.

Grzegorz Małkiewicz

warszawskiego i elektronicznej wersji zdjęć zamieszczonych w książce. Z zarejestrowanych wypowiedzi obecnym na premierze najbardziej spodobało się wystąpienie generała Johna Drewienkiewicza z brytyjskiej armii. Warto ją zacytować. „Jeśli ja miałbym decydować, usunąłbym kolumnę Nelsona z Trafalgar Square i w jej miejsce postawił ten wyjątkowy pomnik. Mamy wystarczająco dosyć pomników upamiętniających pobicie Francuzów”. Może dzięki takim obrazom pokolenie żyjące w pokoju na chwilę zatrzyma się i zastanowi, jaką wartość ma wolność i czym ją mierzyć?


6|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

czas na wyspie

CHOPIN UNWRAPPED czyli 13 koncertów w King’s Place w Londynie z okazji 200 rocznicy urodzin kompozytora W środę, 10 lutego, odbyła się inauguracja – zorganizowanej przez Instytut Kultury Polskiej w Londynie wspólnie z uznanym pianistą Martino Tirimo oraz King’s Place w Londynie – serii 13 koncertów pt. Chopin Unwrapped, podczas których zostaną wykonane wszystkie utwory Fryderyka Chopina. W czasie solowego koncertu inauguracyjnego w wykonaniu Martino Tirimo (pianisty niezwykłej wrażliwości, porównywanego do Artura Rubinsteina) usłyszeliśmy m.in. pierwszą znaną kompozycję Chopina. Jest to polonez, który Fryderyk stworzył, mając zaledwie siedem lat. – Trudno w to uwierzyć, że utwór ten został skomponowany przez siedmiolatka – powiedział pianista, zanim zasiadł do fortepianu. Zaprezentował też dwa rzadko wykonywane utwory: Souvenir de Paganini oraz Valse Melancolique. Koncerty odbędą się w lutym, marcu oraz czerwcu. Instytut Kultury Polskiej zaprosił również polską solistkę Iwonę Sobotkę oraz wybitnych artystów, ze słynnego Kwartetu Śląskiego, Szymona Krzeszowca, Arkadiusza Kubicę, Łukasza Syrnickiego i Piotra Janosika, a także trio: Andrzej Bauer Jakub Jakowicz oraz Jan Krzysztof Broja. King’s Place to nowo otwarte centrym artystyczne w Londynie. (tb) Bi le t y do na by cia na stro nie www.king spla ce.co.uk.---

Urszula Malewska z zespołem, Sobota 20.02 godz. 20.30, £5 Po raz pierwszy w Jazz Cafe POSK znakomita Urszula Malewska, londyńska piosenkarka polskiego pochodzenia w bogatym i ekspresyjnym programie ballad jazzowych, bluesa, swingu, bossanovy, muzyki latynoskiej i funku. Artystce towarzyszą: Rick Simpson – fortepian, Julie Walkington – kontrabas, Paul Clarvis – perkusja. Willie Garnett Big Band Piątek 26.02, godz. 20.30, £5 Niewątpliwie jeden z najlepszych londyńskich big bandów, kierowany przez weterana jazzowego, saksofonistę Willi Garneta, którego kariera muzyczna trwa już ponad 50 lat. W Jazz Cafe POSK występuje w każdy ostatni piątek miesiąca, prezentując brawurowo

»

Cho pin po sia dał nie zrów na ną wie dzę na te mat for te pia nu i je go moż li wo ści… Był nie praw do po dob nie in no wa cyj ny, zwłasz cza je śli cho dzi o har mo nię – powiedział Mar ti no Ti ri mo.

wykonany program znanych standartów jazzowych. W orkiestrze grają trzy pokolenia muzyków a solistką zespołu jest Lesley Christiane, której interpretacje znanych wokalnych standartów w niczym nie ustępują wielkim damom światowego jazzu. Kwartet Pawła Fajta– Sobota 27.02, godz. 2030, £5 Unikalna okazja uczestniczenia w projekcie muzycznym dwóch znakomitych perkusistów – Czecha Pavela Fajta i Izraelczyka Asafa Sirkisa. W towarzystwie gitarzysty Jona Dobie i saksofonisty Adtriana Northoversa muzycy zaprezentują program improwizowanego jazzu opartego na znanych standardach jak i własnych kompozycjach. Zarówno Paweł jak i Asaf słynną z niesłychanej energii i inwencji twórczej zapraszamy więc na koncert pełen emocji i kolorystyki muzycznej.

Wciąż jeszcze żywe są w nas wpomnienia z zeszłorocznego święta polskiego kina w Wielkiej Brytanii, a już 4 marca rusza w Londynie kolejna edycja Festiwalu Filmowego KINOTEKA. Przed rokiem na spotkaniach z publicznością obecni byli m.in. Jerzy Skolimowski, Andrzej Żuławski i Małgorzata Szumowska, bohaterem restrospektyw zaś był Krzysztof Kieślowski. Tym razem osobiście pojawią się m.in. Feliks Falk (Wodzirej, Komornik), Jacek Borcuch (Tulipany), Borys Lankosz (i jego odrzucony przez Akademię Rewers), Bartek Konopka (autor świeżo nominowanego do Oscara Królika po berlińsku) czy autorka kontrowersyjnych Galerianek, Katarzyna Rosłoniec. Natomiast duchem obecny będzie nazywany polskim enfant terrible Roman Polański, na którego cześć The Barbican Centre przygotowuje prawdziwą ucztę filmową. Zostaną pokazane jego najlepsze krótkie formy, takie jak Dwaj ludzie z szafą czy Kiedy spadają anioły oraz pierwsze fabuły – Nóż w wodzie, Matnia, Bal wampirów czy Dziecko Rosemary. Kto nie widział, ten powinien... Dorobek polskiej kinematografii lat ubiegłych reprezentować będą tak różnorodne w formie i treści dzieła, jak Mała Moskwa, Tatarak, Rysa, Wojna polsko-ruska, Enen, Moja krew, Wszystko co kocham, Operacja Dunaj, Zero, Jeszcze nie wieczór”. Całości dopełniać będą pokazy żelaznej klasyki polskiego filmu dokumentalnego. Riverside Studios postanowiło uczcić 60-lecie Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, gdzie tworzyli Munk, Wajda, Zanussi, Kieślowski,

Promocja kolejnej edycji Kinoteki odbyła się w restauracji Baltic, gdzie dyrektor Instytutu Kultury Polskiej Roland Chojnacki oraz koordynator KInoTeKI Marlena Łukasiak zapoznali zebranych z najważniejszymi wydarzeniami tegorocznego święta polskiego kina na Wyspach Brytyjskich.

Hoffman, a ostatnio Falk (Enen) czy Jacek Głomb (Operacja Dunaj). Odbędą się pokazy wielu znakomitych filmów dokumentalnych – Powódź Jerzego Bossaka, Muzykanci Kazimierza Karabasza, Szpital Krzysztofa Kieślowskiego. Wisienką na torcie będzie z pewnością koncert Tomasza Stańki, który ze swoim zespołem wykona utwory Krzysztofa Komedy, zwłaszcza te skomponowane do filmów Romana Polańskiego. Wiele pokazów znamienitych fimów, spotkań z fascynującymi twórcami, retrospekcji, wystaw, koncertów, spośród których każdy znajdzie coś dla siebie. Miesiąc pełen wrażeń. 4 marca – 13 kwietnia 2010. A przy tym, co warto nadmienić, pojawią się dwa filmy o tematyce żydowskiej: Po-lin Joanny Dylewskiej oraz słynny już na świecie obraz Dzieci Ireny Sendlerowej Johna Kenta Harrisona, a także The Polish Battle of Britain... Wygląda na to, że z każdym rokiem KINOTEKA staje się przedsięwzięciem bardziej medialnym i lepiej promowanym. Niech świadczy o tym choćby liczba zaangażowanych partnerów czy coraz bardziej znaczące miejsca: Leicester Square, Imperial War Museum czy West London Synagogue. Polska potęgą jest i basta, można by powiedzieć. W marcu. Każdego roku.

Jacek Ozaist


|7

nowy czas | 14-28 lutego 2010

czas na wyspie

Apel do instytucji europejskich, społeczności międzynarodowej i wszystkich ludzi dobrej woli My, członkowie i sympat ycy brzeskiego oddziału Związku Polaków na Białorusi (ZPB) wyrażamy głęboki niepokój w związku z ostatnimi represjami władz Białorusi podjęt ymi przeciw naszemu Związkowi. Przykład ZPB wpisuje się w pasmo naruszeń fundamentalnych praw człowieka i obywatela: – od 2005 r. nasz Związek nie jest uznawany przez władze Białorusi, które jednostronnie unieważniły wyniki VI zjazdu ZPB (decyzja ta jest sprzeczna z Ar t.5, 6 Us tawy RB „O stowarzyszeniach” z dnia 4 października 1994 r., nr 3254-XII) i powołały metodami nacisku całkowicie zależną od siebie strukturę, która przywłaszczyła sobie nazwę i korzysta z mienia związkowego nie reprezentując w istocie rzeczy nikogo – w lut ym 2010 r. odebrano siłą współpracujący z naszym Związkiem „Dom Polski” w małej miejscowości Iwieniec k. Mińska, zatrzymano przy tym kilkadziesiąt osób – obłożono po farsie procesów sądowych ogromnymi grzywnami firmę „Polonika”, reprezentującą środowiska ZPB, którą oskarżano m.in. o „nielegalną pomoc humanitarną”. Pomoc humanitarna, która w wielu krajach wywołuje uczucia wdzięczności, u nas staje się pretekstem do zamknięcia firmy ją świadczącej… To wszys tko dzieje się w geograficznym centrum Europy, w kraju sąsiadującym z Unią i deklar ującym gotowość do rozwijania z nią partnerskich s tosunków. Czy rzeczywiście takie stosunki mogą rozwijać się kosztem nas, obywateli Białorusi polskiego pochodzenia? Czy mamy stać się zakładnikami, których los staje się obojętny i nie ma żadnego znaczenia? Czy pozos tawienie samej sobie zasłużonej organizacji polskiej mniejszości może stać się rzeczywist ym początkiem nowego rozdziału w stosunkach Białor usi z Polską i UE? Wszyscy żyjemy na jednym kontynencie. Jes t począ-

tek XXI wieku. Dwadzieścia lat temu rozpadł się Związek Radziecki. Europa, przy ogromnym udziale Polski – Kraju naszych przodków – dokonuje wielkiego dzieła jednoczenia się i tworzenia stabilizacji wynikającej z poszanowania kanonu podstawowych praw człowieka i obywatela. Może w wielu krajach starej Europy trudno sobie wyobrazić, że to, o czym piszemy, ma naprawdę miejsce. Nie mamy swobody działania, musimy liczyć się z narzucaniem nam takich rozwiązań organizacyjnych, które są nie do przyjęcia. Nawet współpraca z polskim konsulatem budzi tu zastrzeżenia i powoduje negatywny odzew ze strony władz. Jesteśmy obywatelami dr ugiej kategorii w swoim własnym, niepodległym państwie, z któr ym wiąże nas i his toria, i dzień współczesny. Jako Oddział ZPB w Brześciu apelujemy i prosimy o pomoc: – nie pozwólmy na dalsze łamanie praw człowieka w odniesieniu do naszej, tak boleśnie doświadczonej już przez historie, społeczności – protestujmy głośno przeciw łamaniu na Białorusi obowiązujących norm międzynarodowych, – nie zgódźmy się na opłacanie poczucia spokoju ludzkim nieszczęściem, przymykaniem oczu na niszczenie podmiotowości społecznej i na ubezwłasnowolnienie organizacji o pięknej przeszłości i wielkim dorobku . Chcemy wierzyć, że w tr udnej sytuacji nie jesteśmy sami. Liczymy na Wasz głos, na głos Waszego sprzeciwu wobec faktów nieposzanowania praw człowieka. Mamy prawo do normalnej działalności służącej w naszym najgłębszym przekonaniu i społeczeństwu białoruskiemu i Polakom w obwodzie brzeskim. To dla nas najważniejsze. Wierzymy głęboko, że w tym przekonaniu nie pozostawicie nas samych…! Zwią zek Po la ków na Bia ło ru si Od dział Brześć

dokończenie ze str. 1 rze sze ze słań ców, któ rzy spę dzi li tam dłu gie la ta. Nie któ rzy są tam do dziś. Ci szczę śli wi, któ rym uda ło się do trzeć do woj ska, opu ści li tę nie ludz ką zie mię, znaj du jąc schro nie nie w kra jach Bli skie go Wscho du, w Afry ce i In diach. Po woj nie do tar li na Wy spy Bry tyj skie. Do Pol ski nie wró ci li, bo ich Pol ski już nie by ło. Kre sy Wschod nie, za anek to wa ne przez Ar mię Czer wo ną we wrze śniu 1939 ro ku, sta ły się czę ścią ZSSR. Ci, któ rzy prze ży li – a jest ich już co raz mniej – w 70. rocz ni cę tych tra gicz nych wy da rzeń po sta no wi li dać świa dec two hi sto rii. – Za wsze świę tu je my rocz ni cę bi twy pod Mon te Cas si no, 11 Li sto pa da, 3 Ma ja, a o ze słań cach nikt nie pa mię ta – mó wi Eu ge nia Ma resch, prze wod ni czą ca ko mi te tu or ga ni za cyj ne go uro czy sto ści, któ re od by ły się

w POSK -u w nie dzie lę, 7 lu te go. By ło wi do wi sko ob ra zu ją ce w cie ka wy spo sób wy da rze nia sprzed 70 lat dzię ki świad kom tych wy da rzeń opo wia da ją cych w krót kich wy stą pie niach swo je prze ży cia. By ła też mu zy ka i tań ce, przy go to wa ne przez ze spół „Or lę ta” oraz uczniów pol skich szkół so bot nich. – Bo – jak po wie dzia ła pro wa dzą ca wi do wi sko Da nu ta Pniew ska – na sza hi sto ria to nie tyl ko łzy i cier pie nie. To tak że ra dość, hu mor i za ba wa, na wet w naj trud niej szych chwi lach. Wi do wi sko po ka za no dwa ra zy przy wy peł nio nej po brze gi Sa li Te atral nej POSK -u. By li star si emi gran ci oraz du żo mło dzie ży szkol nej i ich ro dzi ce. By ła też spo ra gru pa tych, któ rym, mi mo błagań, nie uda ło się wejść na salę – prze pi sy bez pie czeń stwa są bez względ ne. Wi do wi sku towarzyszyła wy sta wa w Ga le rii POSK. (tb)


8|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

czas na wyspie

ZHP szykuje się do stulecia

D

ziałający poza granicami kraju ZHP jest jedyną harcerską organizacją, która funkcjonuje bez przerwy od chwili założenia przez Andrzeja Małkowskiego w 1910 roku. Obecnie jednostki harcerskie pracują na pięciu kontynentach świata. W ramach programu uczczenia stulecia ZHP organizacja harcerek przygotowała akcję Służmy Bliźnim. Jest to akcja zarobkowa o zasięgu światowym, która ma wesprzeć Farmę Życia, ośrodek dla osób z autyzmem działający pod Krakowem. Do akcji przyłączyła się organizacja harcerzy. Farma Życia to pierwszy w Polsce ośrodek pobytu stałego, pracy, terapii i rehabilitacji młodzieży i osób dorosłych z autyzmem, prowadzony przez Fundację Wspólnota Nadziei. Farma Życia położona jest w województwie małopolskim między Krakowem a Krzeszowicami, w miejscowości Więckowice. Fundacja Wspólnota Nadziei powstała w 1998 roku i powoli rozwija swoją działalność. Pierwszy z zaprojektowanych pięciu domów jest już otwarty i zamieszkało w nim sześciu młodych ludzi cierpiących na autyzm. Na pierwszym piętrze mieszczą się biura Fundacji, gabinet medyczny, sala terapii i sala przeznaczona na zajęcia plastyczne. W piwnicy są pomieszczenia z warsztatami pracy. Otaczające pola są już w części uprawiane, jest nawet sad z posadzonymi drzewami owocowymi. Prowadzi się tam gospodarkę czysto ekologiczną. Z Farmy Życia korzystają też młodzi ludzie z autyzmem z Małopolski, przyjeżdżający na zajęcia dzienne. Następna faza rozwoju Farmy Ży-

cia to budowa drugiego domu mieszkalnego. Znajdą się w nim pomieszczenia, gdzie można będzie przetwarzać warzywa i owoce zebrane na farmie. Już w okresie świąt Bożego Narodzenia 2008 roku jednostki harcerskie kolędowały, organizowały loterie i sprzedawały własnoręcznie przygotowane dekoracje na choinkę. Największa jednak akcja odbyła się w okresie Wielkiego Postu w 2009 roku. Harcerze i harcerki sprzedawali zrobione przez siebie wielkanocne palemki i cukrowe baranki. Inne zaś jednostki prowadziły kawiarenki i sprzedawały ciasto własnego

wyrobu. W gorącej Australii z zapałem kupowano wodę w butelkach ze specjalną naklejką. Prowadzono też zajęcia, podczas których młodzież dowiadywała się, co to znaczy autyzm i jakie trudności mają ludzie z takim zaburzeniem. Akcja zarobkowa zakończyła się na jesieni 2009 roku – zabrano 12 tys. funtów, które zostały przekazane Fundacji Farma Życia. Suma ta pomoże w budowie i wyposażeniu kuchni, jadalni i pokoju dziennego w drugim domu na farmie. W programach pracy powstały Sprawności Stulecia. Zuchy zdoby-

W ramach akcji Służmy Bliźnim harcerki i harcerze zarobili 12 tys. funtów, które wesprą Farmę Życia – pierwszy w Polsce ośrodek pobytu stałego dla osób z autyzmem.

wające sprawność Zuch Stulecia będą zapoznawać się z historią zachowania i własnej gromady. Harcerze w sprawności Odkrywca Stulecia Harcerstwa muszą wykazać się między innymi znajomością historii harcerstwa od początku jego istnienia, wziąć udział w przygotowaniu i przeprowadzeniu pokazu na temat jakiegoś wydarzenia z dziejów harcerstwa oraz nauczyć się dwóch piosenek harcerskich z okresu 1910-1945. Harcerki mają aż trzy sprawności do zdobycia. Dla młodszych harcerek jest Baśniarka Stulecia Harcerstwa (odpowiednik Odkrywcy Stulecia). Dla trochę starszych – Kronika Stulecia Harcerstwa. By zdobyć taką sprawność, należy między innymi znaleźć informacje o roli, jaką harcerstwo pełniło od I wojny światowej aż do chwili obecnej. Należy również odszukać uczestnika lub kogoś, kto znał uczestnika z tych czasów, i przeprowadzić z nim wywiad. Trzeba też zaśpiewać jedną piosenkę z każdego okresu. Najstarsze harcerki mogą zdobyć sprawność Animatorka Stulecia Harcerstwa. W tym wypadku trzeba między innymi wykazać się dobrą znajomością historii harcerstwa, wygłosić gawędę na wybrany temat dotyczącą przeszłości tej organizacji i zorganizować kominek lub inną imprezę dla uczczenia powstania ZHP. Punktem kulminacyjnym obchodów stulecia ZHP będzie Światowy Zlot w Polsce w Zgierzu koło Warszawy, w dniach od 24 lipca do 7 sierpnia, w którym weźmie udział młodzież harcerska z całego świata. Podczas zlotu reprezentacja ZHP pojedzie odwiedzić Farmę Życia i pomóc w prowadzonych tam pracach.

dh. hm Ewa Petrusewicz referentka prasowa Okręgu ZHP w Wielkiej Brytanii

SANATORIUM W DOMU Sole kosmetyczne, kąpielowe, kostki borowinowe na schorzenia reumatyczne, układu oddechowego, astmę, bronchit, zapalenie zatok, choroby skórne, dolegliwości kobiece. Działanie odmładzające, ujędrniające skórę, wygładzające dzięki bogactwu składników mineralnych.

LAMPY SOLNE – NATURALNE JONIZERY POWIETRZA o różnych kształtach i wielkości, niwelują szkodliwe działanie pracy komputerów i urządzeń elektrycznych w domu. Mają lecznicze działanie na układ oddechowy. Przebywanie wśród solnych produktów to tak jak przebywanie nad morzem i wdychanie czystego morskiego powietrza. PEŁNA INFORMAC JA O ASORT YMENCIE PRODUK TÓW, ZAMÓWIENIA ORAZ SPRZEDAŻ: 0789 543 5476

sole.fromax@gmail.com


|9

nowy czas | 14-28 lutego 2010

czas na wyspie

B a l Po l s k i 6 lutego Polonia w Londynie zat ańczyła uroczystego poloneza na 39. Balu Polskim w Garden Hotel w Kensington. Do 2006 roku nazywany był Balem Emigracji. Jest to najbardziej prestiżowe wydarzenie towarzyskie, mające na celu integrację Polonii w Wielkiej Brytanii. Każdego roku bal ma inny temat przewodni. W przeszłości było już „Spotkanie z Janem Kiepurą” czy „Uczta z Panem Tadeuszem”. Charytatywny wymiar i wspaniała zabawa powodują, że pojawia się na nim liczne grono stałych bywalców. Tylko w tym roku do Royal Garden Hotel w Kensington przybyło około trzystu gości w obowiązujących strojach wieczorowych. Organizacją zajęły się cztery wspaniałe panie: Wiesława Hanke, Anna Badowska, Ewa Butryn oraz Anna Lichtarowicz-Piesakowska. Tegoroczny wieczór rozpoczął program artystyczny, który upamiętnił 200 rocznicę urodzin Fryderyka Chopina. Pieśni tego kompozytora zaśpiewała znakomita sopranistka prof. Iwona Kowalkowska przy akompaniamencie Pawła Ulmana. Gośćmi specjalnymi wieczoru byli zastępca ambasadora RP Tomasz Kozłowski oraz ostatni Prezydent na Uchodźctwie, Ryszard Kaczorowski. Po kolacji zaproszeni goście zatańczyli, z godzinnym opóźnieniem, uroczystego poloneza. Z powodu braku miejsca w sali głównej balownicy z gracją i posuwistym krokiem na trzy czwarte opanowali także hall hotelu. Do tańca utwory zarówno polskie, jak i angielskie grała Stricly Dance Orchestra z wokalem Anety Barcik.

Humory dopisywały, zatem wszyscy bawili się wyśmienicie. – Jak co roku bawię się doskonale – powiedziała Małgorzata Parylak. – Doborowe towarzystwo, smaczne jedzenie, wspaniały hotel. I nagrody w loterii coraz lepsze. – Bawię sie na tym balu już po raz trzeci. Bardzo cieszy mnie fakt, iż przynajmniej raz do roku spotyka się tak duża grupa Polaków, aby wspólnie zasiąść do stołu, a potem zatańczyć walca. A jeśli jeszcze do tego można komuś pomóc, moja radość jest podwójna – skomentował Andrzej Malicki. W tym roku goście balu mogli wylicytować obrazy autorstwa Janiny Baranowskiej, Sylwestra Dawluda oraz Roksany Ciurysek, autorki pracy wydrukowanej na aluminiowej płycie wysadzanej kryształami Swarovskiego. Całkowity dochód z 39. Balu Polskiego zostanie przekazany na potrzeby Medical Aid for Poland Fund oraz Fundusz Pomocy Polakom w Potrzebie działający przy Zjednoczeniu Polskim w Wielkiej Brytanii. W tradycję balu oprócz aukcji wpisała się także loteria i drzewko szczęścia oraz kasyno. Uczestnicy mogli wygrać nagrody ufundowane zarówno przez polskich przedsiębiorców, jak i osoby indywidualne, między innymi słynnego projektanta mody Tomasza Starzewskiego. Zabawa trwała do drugiej w nocy.

Staááe stawki 24/7

Polska Obsááuga Klienta

Tekst: Natalia Guziak Zdjęcia: Aneta Grochowska

Polska

Polska

Irlandia

Niemcy

Czechy

Sááowacja

2p/min

1p/min

1p/min

o treĞci lij smsa a 81616 Ğ y W 1 ZAS n nd sms) NOWYt C * 5+ sta (kosz £ 4029 7 9 4 8 0 bierz 02 numer 2 Wy e i n p xx. a nastĊ y np. 0048xx a docelow # i poczekaj n ZakoĔcz ie. n poá ącze

7p/min

1p/min

2p/min

1TR5A k% redytu

EX

ych dla now ów ik n w uĪytko

Auracall wspiera: Polska Infolinia: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska

CALLING THE WORLD

*T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS rate. T-Talk account will be credited with £5. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Charges apply from the moment of connection. Calls billed per minute. Credit may expire 3 months from your first call. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


10|

14-28 lultego 2010 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

W realu Krystyna Cywińska

2010

Wszystkim, którzy piszą, albo chcą, żeby o nich pisano, polecam antyczne rzymskie porzekadło: słowa ulatują, pismo pozostanie. Zaczęło się od zapisywanych papirusów, potem pergaminów, później przeszło w druk na papierze. A teraz słowa wklepują do komputerów internauci. I blogerzy, wolni strzelcy słownej amunicji. Słowo stało się ciałem wirtualnym. Nie zawsze mającym swoje odbicie w tzw. realu.

I nie odwołasz ani silnie rzuconego kamienia, ani wypowiedzianego słowa, co z kolei napisał grecki komediopisarz Menandra, żyjący 300 lat p. Chr. Wiadomo, że zaprzeczanie czy odwoływanie słów wypowiedzianych lub wydrukowanych jest mało skuteczne. Bo wszystko wtedy obrasta w domysły i niedowierzania. Nigdy niczego nie odwoływałam z tego, co pisałam. Ani nie kwestionowałam tego, co mi przypisywano. Szczególnie wtedy, kiedy mi zarzucano, że kalam własne gniazdo. Jakie gniazdo? A jeśli gniazdo nie jest niepokalane, czy nie należy go lekko pokalać? Trzeba przyznać, że my, Polacy, jesteśmy jednak w tym kalaniu własnego gniazda bodaj niezrównani. Tak jak paradoksalnie jesteśmy chyba niezrównani jako obrońcy naszego narodowego honoru. Naszej urażonej krytyką narodowej dumy. Niedawnym tego przykładem w naszym polonijnym światku była i jest burza medialna wokół znanej aktorki Joanny Kańskiej. Burza medialna o to, co Kańska powiedziała, a co wydrukowało pismo The Sun. Co dokładnie powiedziała brytyjskiej dziennikarce, a co – jak twierdzi – niedokładnie wydrukował The Sun. Niedokładnie, tendencyjnie, dokonując manipulacji. Po co? Dlaczego? Podobno z powodu wzrastającej fali niechęci wobec imigrantów. W tym i Polaków. A cóż

takiego aktorka miała do powiedzenia o swoich rodakach? Podobno orzekła, że są leniwi i zrujnowali Wielką Brytanię – jak napisał The Sun. Trzeba wyjątkowej naiwności, żeby tak twierdzić. I braku odpowiedzialności redakcji, żeby takie brednie drukować. Czy statystyczna garstka tych rzekomo leniwych polskich imigrantów byłaby w stanie zrujnować Wielką Brytanię? Jak dotąd, nie udało się to jeszcze kolejnym najazdom azjatyckich hord ani unijnych Hunów. Ale Joanna Kańska słusznie twierdzi, że najazd imigrantów drastycznie zmienił ten kraj. Szczególnie jego większe i mniejsze miasta. Dawniej było tu spokojnie, bezpiecznie, przyjaźnie i czysto – powiada Kańska. No, a teraz nie jest. Chodniki są brudne, zaśmiecone, ludzie plują na ulicy. I wyciągają ręce po zasiłki, mieszkania itp. Trudno z tym polemizować. Jest to sytuacja częściowo wynikająca z polityki poprawności, tolerancji, praw człowieka i wymogów unijnych. Ale saldo strat i korzyści z powodu zalewu imigrantów jest nadal otwarte. Jest wciąż przedmiotem politycznych i statystycznych sporów. To kryzys powoduje, że szala przechyla się na niekorzyść imigrantów, w tym i Polaków. To nie ci rzekomo leniwi Polacy, obskurni w swoich wytartych dżinsach, często zapijaczeni, bluzgający wulgaryzmami, stanowią zagrożenie dla tutejszej cywilizacji. Rodowici obywatele

tego kraju sami masowo tego dokonują wieczór w wieczór na pijackich imprezach i ulicznych rozróbach. Plując, trując i sikając. Prawdziwym zagrożeniem dla tego kraju są radykalni muzułmanie. Religijni ekstremiści i terroryści. Brytyjskie media biją na spóźniony alarm. The Daily Telegraph napisał niedawno, że islamskie grupy terrorystyczne mają w tym kraju swoje bazy szkoleniowe. Wielka Brytania stała się wylęgarnią terrorystów zagrażających Europie i Stanom Zjednoczonym. Eksperci amerykańscy zarzucają władzom brytyjskim nieudolność w rozprawianiu się z tym alarmującym zjawiskiem. To z tego powodu najbardziej ta dawna Anglia może się jawić jako szczęśliwy kraj ładu porządku i poczucia bezpieczeństwa (najbardziej, choć nie tylko). Dlaczego pismo The Sun wybrało Polaków jako rzekomych niszczycieli tej wizji? Bo są łatwiejszym obiektem takich ataków od innych imigrantów. Są biali, bezbronni, źle zorganizowani i nie pochodzą z dawnych kolonii brytyjskich. Nie mają za sobą zaplecza antyrasistowskich wymogów prawnych ani poważnej osłony finansowej. A przypisywany przesadnie Polakom antysemityzm też tu mógł zaważyć. Nieważne. Wywiad z Joanną Kańska w piśmie The Sun, nawet przeinaczony, nie ma większego dla nas znaczenia. Mówiąc potocznie, należałoby go po prostu olać. Na szali nega-

tywnych i pozytywnych opinii o Polakach przeważa jednak, jak dotąd, opinia pozytywna. Są tego liczne przykłady. Były w mediach uniesienia zachwytu nad hydraulikami, budowlańcami, opiekunkami domowymi, kelnerkami itp. Były też wyrazy uznania dla polskich lotników i żołnierzy. Ostatnio Polakami zachwycił się proboszcz kościoła St George the Martyr w londyńskim Southwark wypowiadający się na łamach Nowego Czasu. Krypta jego kościoła ożyła dzięki kulturalnej inicjatywie grupy Polaków. A ojciec Ray Andrews pisze, jak kreatywni, serdeczni, inteligentni, dzielni i pełni humoru są nasi rodacy. W krypcie jego kościoła mury się trzęsą od planów i rozmachu polskiej grupy pod nazwą ARTeria. I echo się roznosi po okolicy i dalej. Cała ta typowa dla nas wirtualna zajawa z powodu tego, co The Sun wydrukował, czy Kańska powiedziała czy nie, jest tylko wirtualną pianą w kuflu piwa. W realu mało co tak się pieni. Joanna Kańska Polaków przeprasza, protestuje, żałuje, pomstuje, odwołuje się do własnych przekręconych słów. Niepotrzebnie, większość tego, co powiedziała, nie mija się z prawdą. Ale słowa ulatują, pismo pozostanie. I nie da się odwołać ani rzuconego kamienia, ani rzucanych na taśmę słów. Czasem lepiej, kiedy usta milczą, choć dusza śpiewa.

Konserwowa garsonka Przyglądam się ostatnio różnym sposobom, w jaki ludzie się ze sobą komunikują, i z przerażeniem stwierdzam, że coraz mniej rozumiem. Ale może to jest właśnie nowy sposób komunikowania się? Niby prosty i oczywisty, a jednak tak bardzo zagmatwany i skomplikowany, iż trudno się w tym wszystkim połapać. Przyznaję się, że jakoś przeszła mi koło nosa nowa rzeczywistość, która zupełnie niepostrzeżenie powstała... z niczego. Początkowo nikt sobie tym specjalnie głowy nie zawracał, teraz mówią o tym wszyscy: piszą gazety, pracodawcy śledzą skrupulatnie poczynania swoich pracowników, a znajomi co chwilę podsyłają zaproszenia. Któregoś wieczoru i ja uległem. Założyłem sobie profil (a może jest to tylko konto?) na Facebooku. Dziwnie się tam czuję. Po miesiącu w sieci mam ponad tysiąc znajomych, z których znam tylko trzy osoby. Z resztą nawet nigdy słowa nie zamieniłem. Obejrzałem zdjęcie, potwierdziłem request i już jestem friend. Na internetowej tablicy widnieją ładnie poukładani obok siebie: zdjęcie przy zdjęciu, nazwisko przy nazwisku, prawdziwa kolekcja piękności mniejszych lub większych z całego świata. Niektórzy nie piszą nic, inni podają, gdzie chodzili do szkoły, w jakiej firmie pracują, prawie dokładne cv. Wystarczy jedno kliknię-

cie myszką i już wiem o nich znacznie więcej: katalog zdjęć, który może przyprawić o zawrót głowy. Młodzieńcze lata, szkoła, praca, ale głównie ostatnia impreza, popijawa w metrze. Każdy na Facebooku ma swoją tablicę, na której może wypisywać, co chce, i każdy z długiej listy friends będzie mógł się z wypowiedzią zapoznać. – Potrzebna garsonka w kolorze ogórków małosolnych na piątek! – ogłasza się Lalka z Barcelony. Później pod ogłoszeniem pojawią się pytania od zaniepokojonych przyjaciół Lalki. Olga z Wrocławia pyta: A konserwowa może być? Lalka odpowiada, że jak nic nie znajdzie do piątku, to pomyśli. Angelo (z Miami) zamieszcza dramatyczny apel: – Jaki prezent na Walentynki może sprawić swojej baby? Następnego dnia czeka na niego z trzydzieści odpowiedzi i sugestii. Angelo nie jest zachwycony. – Chcę czegoś innego niż inni. Myślałem o tym, że może striptiz w zabawnych ciuchach, ale przecież jakiś prezent też muszę mieć, prawda? Zupełnie inny problem ma Kristine: If the heart is the strongest muscle, then why is it so easy to break? Zazdroszczę im tego, że mają tak dużo wolnego czasu, by godzinami siedzieć przed ekranem kompute-

ra i pielęgnować swoje wirtualne znajomości. Lalka chwaliła się ostatnio, że na Facebook poświęca ponad trzydzieści godzin w tygodniu. Półtora dnia? Może niewiele, a może ja po prostu robię się już stary? Dla mnie nadal ważniejsze są spotkania face to face, najlepiej przy piwie, w jednym z setek londyńskich pubów, które lubię coraz bardziej. W pubie też trzeba umieć się komunikować. Czasem jest to dziecinnie proste, bo ludzie sami podchodzą i zagadują, a czasem nie. Wówczas trzeba wiedzieć, gdzie być. I to wcale nie znaczy, w jakim pubie. Jest takie miejsce, w którym komunikować się jest znacznie łatwiej. Miejsce to nazywa się... palarnia. Jedni wychodzą na papierosa, bo lubią zapalić. Dla innych jest to okazja, by uciec od znajomych, dla jeszcze innych to prawdziwe pole do... manewrów. Z których może coś wyjść lub nie. W internecie trzeba umieć się komunikować, bo czy tego chcemy, czy nie, tam na zawsze pozostanie po nas ślad. I nawet po latach łatwo będzie sprawdzić, czy Lalce udało się znaleźć konserwową garsonkę. Tylko czy wtedy będzie z tego dumna? Uważajcie na siebie, a najlepiej idźcie na piwo.

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 14-28 lutego 2010

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

W polskich mediach zawrzało ponownie za sprawą generała Jaruzelskiego. Tym razem burzę wywołał film dokumentalny Grzegorza Brauna i Roberta Kaczmarka „Towarzysz generał”, pokazany w publicznej telewizji. Zdumiewa przede wszystkim temperatura tego sporu, wytaczanie najcięższych armat nie przez byłe zaplecze polityczne szefa WRON-y (co byłoby nawet zrozumiałe), a przez ludzi, którzy kiedyś stali po przeciwnej stronie barykady. Krytykom nie podoba się już tytuł filmu, a konkretnie umieszczony w nim „towarzysz”. A czy generał towarzyszem nie był? Wydaje się, że nasze tradycje romantyczne potrafią zatruć nawet debatę na temat niedawnej w końcu historii. Cała partyjność i służalczość generała, jak zdają się sugerować jego obrońcy, była tylko zabiegiem taktycznym pozwalającym służyć Polsce w trudnych warunkach geopolitycznych. Generał zrozumiał (nie przeszkodziła mu w tym nawet śmierć ojca na zesłaniu), że jedyne miejsce dla polskiego patrioty było w partii, skoro partia stanowiła przewodnią siłę narodu w bratnim sojuszu ze Związkiem Sowieckim. Polskie podziemie polityczne po zakończeniu wojny, rząd emigracyjny, a później opozycja w PRL tego nie zrozumiała. Prawdopodobnie z tego powodu, a nie za sprawą jakiegoś miłosierdzia, które nakazuje wyrozumiałość wobec dawnych wrogów, byli opozycjoniści prześladowani przez generała, stali się jego obrońcami. W ich obronie jest jednak pewna niekonsekwencja. Jeśli taktyka Jaruzelskiego była słuszna, dlaczego ją teraz przemilczać? Biografia generała okrojona o jego zaangażowanie w umacnianie wpływów sowieckich w Polsce będzie mało wyrazista, jego patriotyzm nieczytelny dla przyszłych pokoleń. Zadowolony niewątpliwie z powiększającej się armii obrońców, i przez nich zachęcony, generał wyko-

nuje jeszcze jeden ruch do przodu. To dzięki niemu Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Gdyby nie interwencja generała (jak niekiedy nazywa się wprowadzenie stanu wojennego), Polsce groziła anarchia, a może nawet samozagłada. Stan wojenny ocalił, co było do ocalenia – stworzył więc podstawę przyszłych negocjacji z Unią Europejską. Ten sam argument dotyczy naszego członkostwa w NATO, chociaż generał, jak dotąd, na ten temat jeszcze milczy. Jaruzelski jest zatem dumny ze swojej biografii, ma swoich zwolenników, w tym przede wszystkim redaktora Adama Michnika, który jako pierwszy zaliczył godo grona ludzi honoru oświadczając: „odp…cie się od generała”. W telewizji publicznej też obowiązywała ta maksyma. Jeszcze w 1989 roku pierwszy jej prezes z nadania społecznego, Andrzej Drawicz, w specjalnym okólniku zakazał redaktorom krytykowania generała. Dlatego emisja filmu „Towarzysz generał” wywołała tyle oburzenia, tym bardziej że obecne władze telewizji miały poparcie SLD. Towarzysz generał polaryzuje więc myśli i czyny Polaków. Jesteśmy na generała skazani, czy chcemy tego czy nie. A generał oczekuje jasnej, konkretnej, wojskowej deklaracji. – Jeśli pułkownik Kukliński był bohaterem, to ja byłem zdrajcą – powiedział generał. Półcieni nie ma, odpowiedź może być tylko jedna.

kronika absurdu W programie TVP Polonia „Z daleka a z bliska” gościli niedawno przedstawiciele młodych organizacji polonijnych z Belfastu (Maciej Bator – dyrektor Stowarzyszenia Polaków) i z Londynu (Joanna Bąk – rzecznik prasowy Stowarzyszenia Poland Street). Opowiadali o planach i stanie obecnym swoich organizacji. O przyszłość się nie martwią, ze stanu obecnego są zadowoleni. Nie ma więc powodu do krytyki. Ale jest taki jeden niedoinformowany malkontent, bo to jedna osoba – podkreśla Bator. Czekam na nazwisko. Nic z tego, zamiast nazwiska, zaimkowa odmiana: tej osoby, tę osobę, to jest jedna osoba. Ale kto? W jakiej gazecie? Co powiedziała ta osoba? Ostatnio czytałem dwa artykuły, dwóch różnych osób, ale Bator może wie lepiej (?). Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Przegrana? Gdy bokser Tomasz Adamek skutecznie obijał boksera Jasona Estradę, po każdej z dwunastu rund Estrada wznosił ręce w geście triumfu, podkreślając, że jest pewny zwycięstwa. Przewaga Adamka była ewidentna, mimo to Estrada nie zmienił zachowania do końca pojedynku. Gdy ogłoszono werdykt sędziów, Amerykanin w bardzo przekonujący sposób, jak dobry aktor, udawał całkowite zdziwienie i zaskoczenie. Można by myśleć, że to on częściej trafiał Adamka, nie odwrotnie, a sędziowie po prostu się pomylili i lada moment nieporozumienie się wyjaśni. Bardzo podobnie zachowuje się przegrywająca walkę o prezydenturę ukraińska premier Julia Tymoszenko. Jeszcze w trakcie głosowania, gdy otrzymała pierwsze szacunkowe prognozy, z których wynikało, że jej konkurent Wiktor Janukowycz zbiera więcej głosów, uznała doniesienia te za sprzeczne z rzeczywistością i zapowiedziała, iż jeśli komisja wyborcza ogłosi takie wyniki, ona uzna to za fałszerstwo i wyprowadzi swych zwolenników na ulicę. Zrobić tego nie mogła, gdyż przed ogłoszeniem werdyktu rozeszła się wieść, że międzynarodowi obserwatorzy uznali sposób przeprowadzenia wyborów za prawidłowy i zgodny z regułami demokracji. Nie wypadało więc

dłużej powtarzać hipotezy o fałszerstwie. Tymoszenko ogłosiła jednak, że przewaga Janukowycza mieści się w granicach „błędu statystycznego” i wynik jest niepewny, zapowiedziała też ewentualność podjęcia starań o sądowe unieważnienie wyborów. Nadal robi dobrą minę do złej gry i demonstruje przekonanie, że w istocie to ona jest zwyciężczynią i jej się należy prezydencki fotel. Jestem pewny, że zwycięstwo Janukowycza to początek końca politycznej kariery Julii Tymoszenko. Stoi ona wprawdzie nadal na czele ukraińskiego rządu, wolno jednak sądzić, że rząd ten niedługo już zachowa parlamentarną większość. W obozie „pomarańczowych” zanosi się na kolejne podziały, których wynikiem będzie przewaga Partii Regionów. Perspektywa ta wystraszyła niektórych europejskich komentatorów do tego stopnia, że wiele gazet w różnych krajach ogłosiło zwycięstwo Rosji na Ukrainie i koniec ukraińskich dążeń do europejskiej integracji. Nie sądzę, by te katastroficzne zapowiedzi miały jakieś pokrycie w rzeczywistości. Z tego, co się na Ukrainie wydarzyło od czasu pomarańczowej rewolucji po dzień dzisiejszy, wnoszę, że sympatia polityków zachodnich dla „pięknej Julii” była wielkim politycznym błędem i patologicznym zadurzeniem. Tymo-

szenko, zwalczając prezydenta Juszczenkę, doprowadziła do rozmontowania sił „pomarańczowych”. Jako urzędujący premier w czasie szczytu Ukraina – Unia wolała być w Moskwie niż w Brukseli. Jako przedsiębiorca ma interesy w Rosji, nie w Europie Zachodniej. Cokolwiek wmawiała nam prasa i stacje telewizyjne, Tymoszenko bardziej ciągnie do Rosji niż do UE, a z efektów jej politycznych działań korzyści miała wyłącznie Moskwa. Kto dobrze życzy Ukrainie, powinien więc marzyć, by kariera polityczna Tymoszenko zakończyła się jak najszybciej i definitywnie. A co z Wiktorem Janukowyczem? Jest on przede wszystkim zależny od ukraińskich przedsiębiorców, ci zaś widzą swój interes w zacieśnianiu kontaktów z Unią Europejską. Poza zwyczajną dyplomatyczną kurtuazją Janukowicz nie musi wykonywać żadnych gestów w stronę Kremla, bo nie mogą mu one przynieść żadnej politycznej korzyści. Kreml jawnie wspierał Partię Regionów w poprzednich wyborach i nie wypada mu teraz ogłosić nagle, że Janukowycz jest dla Rosji niewygodny czy niesympatyczny. Cokolwiek nowy ukraiński prezydent zrobi, Moskwa będzie musiała udawać zadowolenie lub choćby obojętność.


12|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

takie czasy

Państwo zakazów Jaki nakład pracy trzeba ponieść, by ułatwić dzisiaj w Polsce często banalne sprawy? Ogromny. A jaki nakład pracy jest niezbędny do wprowadzenia jakiegoś zakazu? Praktycznie żaden. Obserwując poczynania naszych parlamentarzystów i przedstawicieli rządu, odnoszę czasem wrażenie, że podejmowane są działania prowizoryczne, stanowiące zasłonę dymną dla własnej nieudolności bądź obawy przed stworzeniem rozwiązań wymagających ogromu pracy, dobrych pomysłów, jakiejś wizji rozwoju.

Przemysław Kobus

N

a łamach gazety Nowy Czas wielokrotnie pisałem o zjawiskach, które w krajach cywilizowanych są normą, czymś niezauważalnym, w Polsce natomiast stanowią gąszcz procedur zniechęcających najbardziej odważnych. Przyznam, że pokładałem nadzieje w sprawnej pracy sejmowej komisji „Przyjazne Państwo”, która do niedawna pod kierownictwem posła Janusza Palikota sprawiała wrażenie pewnej normalności w strukturach naszej władzy. Samo jej pojawienie się było swoistym przełomem w funkcjonowaniu państwa. Kto kiedykolwiek słyszał, by organ prawodawczy hodował na swoim grzbiecie istotę przeciwną kolejnym tomom nowych akt prawa często powstających tylko po to, by tłumaczyć i wyjaśniać sens wprowadzania wcześniejszych regulacji. Nowa sejmowa komisja już na starcie miała mnóstwo ujawnionych i ściśle określonych problemów do rozwiązania. Na razie jednak dużym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że działa prężnie, że efekty jej prac są porażające. Niestety, nie są. Owszem, projekty nowych rozwiązań są przedstawiane parlamentarzystom, jednak ci zdają się zapominać o niewygodnej strukturze, jaką sami sobie zafundowali. Projekty zmian trafiają jakby w czarną dziurę bądź, jak się kiedyś często mawiało, do szuflady marszałka. Szuflada ta musi być wyjątkowo pojemna. Komisja „Przyjazne Państwo” jest do dzisiaj autorką 129 inicjatyw ustawodawczych. Brawo! Jestem za tym, byśmy nie szukali

winnych uwikłania rodaków w gęstą siatkę przepisów prawa, ale zaczęli zgodnie funkcjonować w celu naprawy, a bardziej w celu oczyszczenia tego, co napaskudziliśmy przez lata „wolnej Polski”. Prawdziwy rozkwit legislacyjnej twórczości naszych rządzących to ostatnie dziesięć lat. Po pierwszej dekadzie ogarniania wolności następną poświęcono regulacjom. Wszelkim, różnorakim. Dzisiaj wiemy, że trochę się w tych procedurach zapędziliśmy.

procedUry UStawodawcZe Jedna z nadrzędnych zasad tworzenia prawa nakazuje jasne i wyraźne konstruowanie przepisów, tak by były zrozumiałe dla wszystkich trzeźwo myślących obywateli. Czy tak jest? No cóż, kodeks postępowania administracyjnego może zawierać jakieś sto kilka stron. Komentarz do niego – trzy, cztery razy tyle. Stanowimy prawo, gubiąc się w nim. Tymczasem nic tak bardzo nie raduje obywatela, jak proste, zrozumiałe podejście do wielu kwestii. Dzisiaj rozliczenie dochodów i wydatków (czyli PIT) za ubiegły rok jest zadaniem na miarę profesora matematyki. Nawiązanie dialogu przedsiębiorcy z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych wymaga skorzystania z porady fachowców (nie za darmo). Relacje na linii instytucja – obywatel są u nas zaburzone. Instytucje nie służą obywatelom, nie pomagają im. Przerażają. Który z polskich przedsiębiorców nie odbijał się od pokoju do pokoju w ZUS-ie, bo chciał coś załatwić, odnieść się do jakiegoś pisma, a w urzędzie nie można było znaleźć autora wezwania? O pomocną dłoń ciężko. Kto z nas nie przeżył horroru związanego ze zmianą mało istotnych – z naszego punktu widzenia – danych firmy? Kilkanaście druków,

przepisywanie, kilkanaście instytucji do zwiedzenia. W służbie zdrowia to samo. Na wizytę u specjalisty czekamy tygodniami, miesiącami. Narodowy Fundusz Zdrowia miast wyeliminować problem „kolejek”, wprowadza infolinię! Po co? By pacjent mógł się dowiedzieć od dyżurnych specjalistów, gdzie na zabieg czy wizytę poczeka najkrócej.

Który z polskich przedsiębiorców nie odbijał się od pokoju do pokoju w ZUS-ie, bo chciał coś załatwić, odnieść się do jakiegoś pisma, a w urzędzie nie można było znaleźć autora wezwania? Policja boryka się z problemem wypłat świadczeń socjalnych, a w branżowej gazetce władze policji chwalą się poczynionymi oszczędnościami. Pięknie, tylko jaką satysfakcję z tego odczuwa przeciętny funkcjonariusz, który musi korzystać ze starej maszyny do pisania czy też drukuje na dwóch stronach kartki różne treści, bo garnizon nie ma na papier i przybory do pisania. Szef policji drży z podniecenia na widok oszczędności, a lokalny garnizon żebrze u władz samorządowych o pieniądze na remont komisariatu. Absurdów z różnych dziedzin życia polskiego jest mnóstwo. Często to sprawy błahe, często poważne, ale zawsze w konsekwencji utrudniające normalne funkcjonowanie.

JaK nie Ułatwienia, to może… ZaKaZiK? Dlaczego nie. Taki wprowadzić najłatwiej. Rozbroiło mnie ostatnio kilka informacji. Pierwsza to zamiar wprowadzenia całkowitego zakazu palenia w większości miejsc publicznych. Wzorem innych krajów europejskich za papierosa w barze, lokalu rozrywkowym, na przystanku autobusowym, na dworcu, w jednostkach służby zdrowia, ośrodkach kulturalnych trzeba będzie ponosić karę. W tej sprawie potrafimy być naprawdę europejscy. Projekt ustawy zyskał akceptację sejmowej komisji zdrowia. Komisja, jak widać, nie skróci kolejek, nie znajdzie pieniędzy na zwiększenie świadczeń gwarantowanych, ale może zakazać palenia. Jakkolwiek na to spojrzeć, to krok w kierunku uzdrowienia… Polaków. Przyjmując kompletnie przewrotny tok rozumowania i bardzo abstrakcyjny, dla powagi działań komisji można znaleźć uzasadnienie. Zakaz palenia oznacza mniej palaczy, mniej palaczy to mniej potencjalnie chorych wymagających hospitalizacji, mniej hospitalizowanych to mniej wydanych przez państwo pieniędzy na leczenie. Czysto idealistyczne wytłumaczenie, ale da się obronić.

nadZieJa na lepSZe JUtro Z jaką radością, a zarazem niedowierzaniem zapoznałem się ostatnio z projektem zmian forsowanych przez rząd, zmierzających do zmniejszenia liczby obostrzeń w prowadzeniu działalności gospodarczej. O idiotyzmach PKD, a więc klasyfikacji prowadzonej działalności już rozprawiałem na łamach „Nowego Czasu” – opisana i sklasyfikowana została niemal każda czynność. Brakuje jeszcze tylko odrębnych punktów informujących – np. w przypadku sklepu warzywnego – o sprzedaży marchewki, ziemniaków,

pomidorów itd. Wszystko w odrębnych punktach. No chyba że już je wprowadzono. Projekt przewiduje likwidację wielu licencji i zezwoleń. Chodzi w nim o zachęcenie Polaków do prowadzenia działalności gospodarczej. By zostać dzisiaj np. taksówkarzem, nie wystarczy posiadanie własnego auta oraz aktualnych badań zdrowotnych i psychologicznych. Zgodę musi wydać Rada Miasta, która z roku na rok ustala liczbę licencji na taksówki. Na szczęście projekt zmian zakłada wyzbycie się tego reliktu przeszłości. Łatwiej ma być w pośrednictwie nieruchomości – dzisiaj funkcjonują pozwolenia, rejestry, specjalne uprawnienia itd. Z danych, jakie przedstawił niedawno Dziennik. Gazeta Prawna, Polska pod względem łatwości prowadzenia działalności gospodarczej znajduje się na 76 miejscu spośród 178 krajów (dane Banku Światowego). Wśród 43 krajów europejskich jesteśmy na 35 miejscu. Odnosząc się do tych danych, kpiną zdają się hasła rządzących o naszej atrakcyjności inwestycyjnej dla przedsiębiorców zza granicy. Skoro nie jesteśmy w stanie sami wygrzebać się z ograniczeń, to jak przez nie przepuścić biznesowego „turystę”. Pomysł Ministerstwa Gospodarki dotyczący właśnie ograniczenia reglamentacji działalności gospodarczej i zrezygnowania w wielu przypadkach z obowiązku wpisywania się do rejestru działalności regulowanej popierają środowiska biznesowe. Dodajmy, że projekt przeszedł już konsultacje społeczne i niebawem powinien trafić do Komitetu Stałego Rady Ministrów. Jeśli tak ma wyglądać kiełbasa wyborcza, to wydaje mi się, że wielu ją przełknie ze smakiem. O ile oczywiście kiełbaska ta zostanie nam w końcu podana do stołu. Pozwolę sobie dodać, że głód nam coraz bardziej doskwiera…


|13 nowy czas | 14-28 lutego 2010

czas pieniądz biznes media nieruchomości

Miliony, biliony, tryliony… Krzysztof Wach

Właśnie zakończyła się kolejna styczniowa gorączka składania deklaracji podatkowych za rok podatkowy 20082009. W końcu mogę odetchnąć i nawiązać do mojego ostatniego artykułu dotyczącego Pre Budget Speech kanclerza Darlinga, z grudnia 2009. Tak jak zapowiedziałem, chciałbym w skrócie przybliżyć Państwu kilka statystyk odnoszących się do zadłużenia Królestwa Brytyjskiego. Pracując tu i płacąc podatki, każdy emigrant zapewne jest ciekawy, na co część jego pieniędzy – w formie płaconych podatków – jest przez rząd wydawana.

Głównym problemem brytyjskiej gospodarki w obecnej chwili wydaje się zadłużenie netto sfery budżetowej, czyli ilość pieniędzy, którą władze – zarówno lokalne (Council), jak i państwowe (Government) – pożyczyły od sektora prywatnego i do tej pory go nie spłaciły. W skrócie to coś bardzo podobnego do dosyć standardowej sytuacji wielu podatników, którzy mają jakieś małe zadłużenie na swoich bieżących rachunkach bankowych, tzw. overdraft. Taki overdraft jest w swojej istocie dość podobny do deficytu budżetówki, z tą tylko różnicą, że na dużo mniejszą skalę. Historia zadłużenia państwowego sięga w Wielkiej Brytanii 1690 roku, kiedy to powstał Bank of England. Należy przyznać, że 320 lat to całkiem pokaźny staż!

Od XVII wieku do marca 2000 roku rząd brytyjski zakumulował dług w wysokości 340 bilionów funtów netto. Czyli średnio narastał on prawie że 1,1 biliona funtów na rok. W 2000 roku długoterminowe plany mówiły również, iż deficyt ten wzrośnie do około 365 bilionów funtów do końca marca 2006 roku. Należy przyznać, że planowany wzrost wyglądał dość rozsądnie – dodatkowe 25 bilionów zadłużenia w ciągu kolejnych sześciu lat. Jednakże zbliżając się do 2007 roku, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej niż prognozy. Dług publiczny w marcu 2007 osiągnął poziom 500 bilionów funtów, czyli pół tryliona. Na tym nie koniec, prognozy ustalone w tym samym czasie, czyli w 2007 roku, mówiły o wzroście deficytu do około 713 bilionów funtów do końca 2013 roku. Rzeczywistość jednak pokazała, że prognozy te były jednym wielkim nonsensem! Wielka Brytania dość znacząco przekroczyła poziom zadłużenia 713 bilionów funtów już w 2009 roku, czyli o cztery lata wcześniej niż planowano. Oznacza to, że dług sfery budżetowej podwoił się w trakcie niecałych dziesięciu lat! Prognozy na dzień dzisiejszy mówią, iż deficyt ten ma się znowu podwoić, ale tym razem nie w ciągu dziesięciu lat, ale pięciu! Statystyki mówią, że dług sfery budżetowej Wielkiej Brytanii zwiększy się do 1,5 tryliona funtów do końca 2015 roku. Patrząc wstecz, widzimy jednak, że prognozy takie nie zawsze się sprawdzają i kwota ta może być jeszcze wyższa. Miliony, biliony, tryliony itd. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć bez zastanawiania się, ile zer ma trylion? Dla ułatwienia powiem tylko, że jeden z posłów brytyjskich obliczył kiedyś, iż jeden trylion funtów w banknotach dziesięciofuntowych ułożonych w szeregu jeden po drugim byłby tak długi, że sięgnąłby z Ziemi do Księżyca 18 razy! Pomogło w liczeniu? Pewnie nie za bardzo. Podpowiem więc – jeden trylion to dwanaście zer (chociaż może się to różnić w zależności od kraju). Według zapowiedzi, jak wspomniałem w poprzednim paragrafie, zadłużenie sfery budżetowej wyniesie 1,5 tryliona funtów do końca 2015 roku. To więcej niż cała gospodarka brytyjska jest w stanie wyprodukować w kolejnych dwunastu miesiącach. Przedstawiłem w skrócie obraz całościowy – dług, który narastał przez wiele lat, i saldo, jakie pozostaje na dzień dzisiejszy do spłaty. Nasuwa się pytanie, jak wzrost tego zadłużenia kształtował się z roku na

rok? Otóż pożyczka netto sfery budżetowej w trakcie 2008-2009 roku podatkowego wyniosła 95,4 bilionów funtów (w uproszczeniu to kwota, która została dodana do całkowitego zadłużenia kraju). Prognoza na rok 2009-2010 (bieżący rok podatkowy) jest naprawdę oszałamiająca – zadłużenie ma wzrosnąć o około 177,6 biliona funtów. Czy zauważacie tu Państwo mały paradoks i coś raczej niespotykanego na taką skalę wśród najbardziej rozwiniętych gospodarek świata, jaką jest Wielka Brytania? Wzrost zadłużenia w trakcie tylko jednego roku (pomiędzy kwietniem 2009 a kwietniem 2010 roku) wyniesie tyle, ile połowa całkowitego deficytu do marca 2000 roku. Dla przypomnienia – w marcu 2000 całkowite zadłużenie sfery budżetowej wynosiło 340 bilionów funtów i narastało ono od 1690 roku, czyli w sumie w ciągu 310 lat! Powyższe statystyki powinny dać nam wiele do myślenia. Nie muszę chyba przypominać, że państwo też może zbankrutować. Wydaje się to trochę absurdalne, ale jest możliwe. Najlepszym tego przykładem jest Islandia i to, co się w niej wydarzyło całkiem niedawno, bo raptem w 2008 roku. Historia lubi, niestety, się powtarzać. Nawyków konsumpcyjnych społeczeństwa brytyjskiego, wykreowanych i rozbudzanych przez ponad dziesięć lat rządów Partii Pracy, nie będzie, niestety, tak łatwo wyleczyć. Prędzej czy później wszyscy będziemy musieli mocno zacisnąć pasa, no i wspomóc państwowy garnuszek. Wzrost podatków w nadchodzących

latach jest nieunikniony, którakolwiek partia wygra tegoroczne wybory. Bankructwo kraju trochę przypomina efekt domina. Może ono przynieść ze sobą kryzys gospodarczy, z czasem przerodzający się w gospodarczą depresję. Duże i średnie przedsiębiorstwa zaczną borykać się ze swoim cash flow, potrzebnym do codziennego prowadzenia biznesu, co w konsekwencji może doprowadzić do wielu bankructw przedsiębiorstw, które w normalnych okolicznościach napędzają gospodarkę i zasilają sferę budżetową poprzez płacone podatki. Interwencja państwa może być ograniczona bądź nawet niemożliwa ze względu na brak funduszy państwowych. Upadki dużych korporacji wiążą się z utratą pracy przez wielu obywateli i trudnością znalezienia nowej. Konsekwencją jest niewątpliwie

wzrost bezrobocia i borykanie się przeciętnych obywateli ze spłatami pożyczek, hipotek, a nawet z płaceniem za codzienne zakupy. Sytuacja taka może doprowadzić do strajków, manifestacji i psychologicznego załamania społeczeństwa. Ratunkiem jest z pewnością finansowa pomoc innych krajów lub międzynarodowych organizacji gospodarczych. Czytelników zainteresowanych tym tematem zachęcam do oglądania wiadomości o tym, co obecnie dzieje się w Grecji. Nie twierdzę, że państwo to zbankrutowało lub jest na krawędzi bankructwa, ale zdecydowanie ugięło się pod ciężarem własnego długu publicznego (wiele lat dużych publicznych wydatków i łatwego dostępu do kredytów – skąd my to znamy?), co w dłuższym okresie, bez interwencji innych krajów, może doprowadzić do bankructwa.

Praca od zaraz!!!

nowyczas poszukuje osób

do działu marketingu na stanowisko sprzedawca powierzchni reklamowej Wymagana: bardzo dobra znajomość języka angielskiego łatwość nawiązywnia kontaktów umiejętność kreatywnej prezentacji i prowadzenia negocjacji handlowych Dodatkowym atutem jest doświadczenie na podobnym stanowisku w mediach polonijnych Zainteresowane osoby prosimy o kontakt telefoniczny 07791582949 w godz. 10.00-17.00 lub mailowy: redakcja@nowyczas.co.uk


14|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

czas przeszły teraźniejszy

Przybrane matki robotników Jerzy Jacek Pilchowski korespondencja z USA

Męskie to były czasy, gdy na przełomie wieku XIX i XX walczono w Ameryce o chleb i godność. Działacze robotniczych związków zawodowych byli represjonowani, bici, a nawet zabijani przez Pinkertons (Pinkerton National Detective Agency), czyli ludzi wynajętych przez związki zawodowe kapitalistów. Najwspanialszą postacią tego okresu była Mother Jones (Mary Harris Jones). Pozbawiona nienawiści odwaga kobiet tworzy sytuacje, w których mężczyznom nie wypada się bać.

Mary Harris urodziła się w 1837 roku. W 1862 wyszła za mąż za działacza związkowego George’a Jonesa. Podczas epidemii żółtej febry, w 1867 roku, umiera jej mąż i czwórka dzieci. Mary Jones przeniosi się wtedy z Memphis do Chicago i otwiera zakład krawiecki. Podczas wielkiego pożaru w Chicago, w 1871 roku, Mary traci wszystko, co posiada. Postanawia wtedy resztę życia poświęcić na pomaganie innym. Działa w organizacji Knights of Labour (rycerze Pracy), która przekształca się przy jej dużym udziale w związek zawodowy industrial Workers of the World (Światowy Związek Pracowników Przemysłu). Następnym przełomowym momentem w życiu Mother Jones była zorganizowana w 1902 roku dziecięca krucjata. Mama Jones (właśnie wtedy zaczęto ją nazywać Mother Jones) poprowadziła, z Kensington w stanie Pensylwania do domu prezydenta Teodora roosvelta w Oyster Bay w stanie Nowy Jork, procesję kilkuset dzieci. Prezydent roosevelt nie przyjął przyniesionej przez Mother Jones i „jej” dzieci petycji, ale było to bez znaczenia. Opinia publiczna nie chciała już dłużej ignorować zmuszania dzieci do pracy – w nieludzkich często warunkach. Ogromna była również rola Mother Jones w czasie górniczych strajków w Zachodniej Wirgini i Kolorado. Nazy-

wano ją wtedy aniołem górników. aby rozumieć to, co się wtedy działo, trzeba pamiętać, że strajki przekształcały się często w regularne bitwy, podczas których strzelano w obie strony. specyfikę tamtych czasów dobrze obrazują wspomnienia Mother Jones ze strajku w kopalni Dietz. Na miejsce spotkania ze strajkującymi prowadził ją młody górnik. „Czy masz przy sobie pistolet? – zapytał. – Nie pozwolę na to, aby cię zabito. – synku, w tym kraju noszenie ukrytej broni jest sprzeczne z prawem, zostaw pistolet”. Po drodze zatrzymała ich grupa Pinkertons. Towarzyszący jej górnik nie był już jednak potencjalnym skrytobójcą, którego można bezkarnie zastrzelić, tylko człowiekiem, który odważnie demonstrował swoje niezbywalne prawo do nietykalności osobistej. To budziło respekt. Nie licząc obelg i grzywny za wejście na prywatny teren (całe miasteczko należało do właściciela kopalni), wszystko skończyło się wtedy dobrze. ale nie zawsze było tak łatwo. W krytycznym momencie strajku w Holly Grove na uwagę starego górnika, że chyba wszystko stracone, Mother Jones odpowiedziała: „Nic nie jest stracone, póki nie jest stracony nasz duch”, i choć była przeciwniczką przemocy, to zdarzały się i takie przypadki: „Podróżowałam wzdłuż rzeki, organizując zebrania, podnosząc ducha zmęczonych górników. Zebrałam trzy tysiące uzbrojonych górników i utrzymując nasze zamiary w tajemnicy, przeszliśmy przez góry do Charleston, gdzie odczytaliśmy deklarację wojny gubernatorowi Glasscocksowi, który – wystraszony jak zając – spotkał się z nami na schodach przed siedzibą władz stanu. Daliśmy mu dwadzieścia cztery godziny na to, aby usunął bojówki, obiecując, że zacznie się piekło, o ile tego nie zrobi. Zrobił. Wysłał gwardię stanową, która jest odpowiedzialna przed społeczeństwem, a nie tylko przez właścicielami”. strajk ten zakończył się zwycięstwem, ale Mother Jones została oskarżona o zamiar popełnienia morderstwa. skazano ją na dwadzieścia lat. Wywołało to tak dużą falę protestów w całej ameryce, że szybko została zwolniona. Mother Jones tak opowiadała o pobycie w wiezieniu: „Zapytałam spotkanego tam człowieka, za co siedzi. Powiedział, że za kradzież butów. Odpowiedziałam mu, że gdyby ukradł linię kolejową, to zostałby senatorem”. Najlepszym podsumowaniem życiowej filozofii Mother Jones jest chyba jednak opowieść o tym, jak w Kolorado postawiono ją przed sądem i rozkazano, aby do sędziego zwracała się słowami your Honor. Odpowiedziała: „Nie wiem, czy on ma honor”. Mother Jones zmarła 30 listopada 1930 roku. Jej prochy spoczęły na

cmentarzu Mount Olive w Virden, w stanie illinois. Leży wśród „jej chłopców” – górników poległych podczas strajku w 1898 roku. Jeśli będziesz tam kiedyś, to przypomnij sobie jej nieśmiertelne słowa: „Módl się za umarłych i jak diabeł walcz o żywych”. Męskie to były czasy, gdy w PRL-u walczono o chleb i godność. Działacze opozycji byli represjonowani, bici, a nawet zabijani przez SB-ków. Najwspanialszą postacią tego okresu była Anna Walentynowicz. Pozbawiona nienawiści odwaga kobiet tworzy sytuacje, w których mężczyznom nie wypada się bać.

aNNa WaLeNTyNOWiCZ urodziła się 1929 w roku. Osierocona w czasie wojny, aby jeść i mieć dach nad głową, mu-

si pracować u obcych ludzi. Dorosłe życie pani ani splata się z losem stoczni. W grudniu 1970 roku szła w pochodzie pod komitet PZPr. Tak wspomina tamte dni, gdy gotowała zupę dla 17 tys. „jej chłopców”: „Czuję, że dzieje się coś wielkiego, że i ja mam w tym swój udział, a więc staram się być tam, gdzie najbardziej mogę się przydać. Obrać ziemniaki, ugotować zupę, roznieść ją na wydziały. To umiałam”. Gdy zmarł na nowotwór jej mąż, a dorosły syn usamodzielnił się, anna Walentynowicz zostaje sama. Postanawia wtedy resztę życia poświecić pomaganiu innym. Zaczyna działać w Wolnych Związkach Zawodowych. Narastające szykany ze strony dyrekcji stoczni Gdańskiej i sB nie są w stanie zmusić jej do zejścia z raz wybranej drogi. Pani ania staje się dla stoczniowców wzorem człowieka, który nie umie kłamać i odwracać oczu, gdy innym dzieje się krzywda. Władze zdają sobie sprawę z tego, że rośnie jej autorytet i chcąc zastraszyć stoczniowców, zwalniają ją – 7 sierpnia 1980 roku – z pracy dyscyplinarnie. skutek jest odwrotny od zamierzonego. W stoczni wrze i 14 sierpnia wybucha strajk. Jednym z postulatów jest przywrócenie do pracy anny Walentynowicz. Przewodniczącym komitetu strajkowego zostaje Lech Wałęsa. Na wieść o strajku w stoczni zaczyna strajkować w Trójmieście wiele innych przedsiębiorstw. Bardzo szybko – już 16 sierpnia – władze ustępują i akceptują postulaty stoczniowców.

Lech Wałęsa ogłasza zakończenie strajku. Decyzja ta wywołała sprzeciw obecnych w stoczni przedstawicieli innych strajkujących zakładów. Decydujące jest ostre, apelujące o solidarność, przemówienie przedstawicielki tramwajarzy Henryki Krzywonos. Komitet strajkowy zmienia decyzję i ogłasza kontynuację strajku. stoczniowcy o tym jednak nie wiedzą i opuszczają zakład. strajk uratowała szybka reakcja czterech kobiet: anny Walentynowicz, Henryki Krzywonos, aliny Pińkowskiej i ewy Osowskiej. Pojechały one na bramę numer 3 i zatrzymały kilkuset stoczniowców. Powstał Międzyzakładowy Komitet strajkowy i, jak ładnie napisał Bartosz Gondek, „mężczyźni wiecowali, kobiety prowadziły modlitwy. Mężczyźni pisali manifesty, kobiety poprawiały w nich błędy. Gdy oni się załamywali, one podtrzymywały ich na duchu”. Tak powstała „solidarność”. Dalej było, niestety, tak jak było, gdyż Wałęsa jest taki, jaki jest. anna Walentynowicz została usunięta z MKZ. Było to jednak bez znaczenia. Historia nie ocenia ludzi w oparciu o to, jaką formalną funkcję pełnili. anna Walentynowicz była, jest i zawsze będzie matką „solidarności”. Pamiętajmy o annie Walentynowicz, tak jak amerykanie pamiętają o Mother Jones. Pamiętajmy też o tym, że refren hymnu amerykańskich związków zawodowych – napisany przez ralpha Chaplina po strajkach, w latach 19121915, w kopalniach Zachodniej Wirginii – to słowa: Solidarity forever, For the union makes us strong.


|15

nowy czas | 14-28 lutego 2010

podróże w czasie i przestrzeni

Skąd się wziął różaniec?

Włodzimierz Fenrych

Z

danie powtarzane w nieskończoność jako modlitwa? Owszem, zdanie wzięte jest z Ewangelii, ale w tejże Ewangelii można też znaleźć sugestię, że w modlitwie lepiej nie być wielosłownym. A skąd się wziął Anioł Pański – modlitwa w połowie dnia, kiedy na dźwięk kościelnych dzwonów trzeba zostawić wszystko i przystanąć, gdziekolwiek, choćby i na środku pola albo na rogu ulicy i odmówić pacierz? Przecież nic na ten temat nie ma w Piśmie Świętym. Jeśli coś o modlitwie jest w Ewangelii, to raczej sugestia, by modlić się w ukryciu, a nie na rogach ulic, gdzie wszyscy widzą. A skąd się wzięło maczanie palców w wodzie święconej przy wejściu do kościoła? Czy w Piśmie Świętym jest coś na temat święcenia wody? Może chodzi o symboliczne obmycie, ale czy w Biblii napisane jest coś na temat ablucji przed wejściem do kościoła? Jeśli już, to jest kontrowersja na temat mycia rąk po łokcie przed jedzeniem, co praktykowali faryzeusze, ale czego Jezus od swoich uczniów nie wymagał. Skąd się to wszystko wzięło? Nie prowadziłem na ten temat szczegółowych badań, ale mam swoje podejrzenia. Podejrzenia owe wyłuszczę poniżej, ale uprzednio muszę się zastrzec, że są to tylko podejrzenia. Uprasza się o nietraktowanie ich jako twierdzeń, na pewno nie pewników. Należy je potraktować jako początek przemyśleń raczej niż ich efekt. Tyle zastrzeżeń. Zazwyczaj przyjmuje się, że różaniec do katolickiej dewocji wprowadzili Dominikanie w XIII wieku. Podobno już sam święty Dominik modlił się powtarzając zdrowaśki, co wówczas było raczej oryginalną formą modlitwy. Skąd mu się to wzięło? Czy mogło to mieć związek z faktem, że Dominik był Hiszpanem? Hiszpania w owym czasie była miejscem, gdzie spotykały się cywilizacje. Chodzi konkretnie o dwa kręgi cywilizacyjne – świat islamu oraz Europę Zachodnią. Wtedy sytuacja była odwrotna od dzisiejszej – w świecie islamu nauki stały na nieporównanie wyższym poziomie niż w Europie. We wczesnym średniowieczu, kiedy Polski jeszcze nie było na mapie, w Bagdadzie dokonywano pomiarów promienia ziemi mierząc kąt padania promieni słonecznych w różnych miejscach na tym samym południku. Muzułmańscy alchemicy destylowali substancje chemiczne, takie jak alkohol, matematycy zajmowali się algebrą, a lekarze w swych księgach opisywali takie zabiegi jak cesarskie cięcie. Lingwiści tłumaczyli dzieła greckich filozofów, takich jak Arystoteles. Tłumaczyli na arabski, to był bowiem język zrozumiały przez uczonych w świecie islamu. Był to język funkcjonujący podobnie jak w ówczesnej Europie łacina, choć uczonymi bywali nierzadko Persowie. Albo Hiszpanie.

Zamek Alcazar w Sewilli, dolne pietro w stylu arabskim,gorne – renesansowym

Niekiedy można spotkać się z twierdzeniem, że arabskojęzyczna kultura wczesnego średniowiecza to kultura „arabska”. Nie jest to całkiem prawda. Przed swymi wielkimi podbojami Arabowie byli koczowniczym ludem pasącym wielbłądy na pustyni. W wyniku zbiegu okoliczności (albo – jak sami twierdzili – dlatego, że Allach był po ich stronie) podbili ówczesne ośrodki cywilizacji, ale to nie znaczy, że nagle stali się wielkimi uczonymi. To tylko władcy kazali tłumaczyć dzieła starożytnych filozofów na arabski, a uczeni z podbitych krajów zaczęli pisać księgi po arabsku, by zyskać patronat owych władców. Pamiętajmy – dziś Irak to kraj mówiący po arabsku, ale tuż po najeździe po arabsku mówiła tylko elita władzy.. Hiszpania w VIII wieku w wyniku dżihadu, czyli świętej wojny przeprowadzonej przez muzułmanów (ale Berberów, nie Arabów) została prawie cała podbita. Podbój Hiszpanii przeprowadzono błyskawicznie, było to coś w rodzaju blitzkriegu. Później jej muzułmańscy władcy byli patronami kultury, ośrodki takie jak Kordoba i Sevilla rywalizowały z Bagdadem. Słynni piszą-

cy po arabsku filozofowie Averroes i Ibn al-Arabi byli w rzeczywistości Hiszpanami. Jednakże muzułmański blitzkrieg nigdy nie opanował całej Hiszpanii, północna jej część pozostawała w rękach chrześcijańskich władców, którzy nigdy się nie pogodzili z utratą kraju i przez następne stulecia odbijali kawałek po kawałku. Św. Dominik urodził się właśnie na takim nowo odbitym terytorium. Muzułmański blitzkrieg nie oznaczał, że cała ludność podbitego kraju stawała się nagle muzułmanami ani że zaraz w całości zaczynała mówić po arabsku. Chrześcijanie przetrwali w muzułmańskiej Hiszpanii, a następnie włączyli się w pełni w intelektualne życie Europy. Wiadomo, że to właśnie za pośrednictwem muzułmańskiej Hiszpanii Europejczycy nauczyli się używać cyfr zwanych arabskimi, nauczyli się algebry, algorytmów i alchemii. Wiadomo też, że to właśnie za pośrednictwem muzułmańskiej Hiszpanii europejscy scholastycy odkryli dzieła Arystotelesa, dzięki czemu św. Tomasz mógł stworzyć swoją filozofię, na Arystotelesie opartą. Chrześcijanie w muzułmańskiej Hiszpanii mogli się też zetknąć z

innymi aspektami życia, o czym obecnie mniej wiadomo. Na przykład jest wysoce prawdopodobne, że zetknęli się z derwiszami. I że ci mogli mieć na nich pewien wpływ. Derwisze, czyli sufi, są mistrzami inkulturacji. Ich celem jest doprowadzenie do tego, by ludzie potrafili usłyszeć Głos Boży w swym sercu, natomiast w żadnym razie nie są zainteresowani indoktrynacją. Doktryny są dla nich mało istotne – w krajach sunnickich sufi są sunnitami, w krajach szyickich są szyitami. Sufi stosują różne metody nauczania, często wykorzystując muzykę. Na przykład w średniowieczu w Afryce Północnej rozpowszechniony był zakon derwiszów, którzy zwali się „mutrib”. Słowo to pochodzi od słowa „taraba”, oznaczającego pieśń, natomiast „mutrib” zgodnie z zasadami arabskiej gramatyki znaczy „pieśniarz” (podobnie jak od słowa „salam”, oznaczającego pokój pochodzi „muslim” – człowiek pokoju, a od słowa „dżihad” – święta wojna – pochodzi „mudżahid”, człowiek walczący o religię z bronią w ręku). Członkowie tego zakonu grali i śpiewali na ulicach miast, przy czym teksty były wcale niekoniecznie o Panu Bogu, a raczej o miłości i tęsknocie. Tematyka była trochę w rodzaju biblijnej „Pieśni nad Pieśniami”. Sam Ibn al-Arabi napisał kiedyś taki właśnie cykl wierszy o miłości i tęsknocie. Otóż dziwnym zbiegiem okoliczności jeśli weźmiemy słowo „taraba” i dodamy do niego hiszpańską końcówkę oznaczającą wykonawcę, to nam wyjdzie „tarabador”. Może to tylko zbieg okoliczności, ale południowofrancuscy trubadurzy robili właśnie to, co owi derwisze – śpiewali o miłości i tęsknocie. W dodatku używali oni instrumentu, który po arabsku nazywał się „al-udh”, a po francusku „luth” (po polsku lutnia). Praktyką derwiszów jest też nieustanne powtarzanie – zazwyczaj w myśli – pewnej formuły, która ma cały czas przypominać o Bogu. Często powtarza się tę formułę odliczając w palcach paciorki (to wcale nie jest przypadkowe słowo) nanizane na sznur. W krajach muzułmańskich osoba z takim sznurem paciorków to dziś normalny widok. Może to nie całkiem przypadek, że św. Dominik, urodzony w kraju zupełnie niedawno wyzwolonym spod władzy muzułmanów – wpadł na podobny pomysł? Chrześcijaństwo i islam to wprawdzie dwie religie monoteistyczne, ale w swych założeniach bardzo się różnią. Nowy Testament wielokrotnie podkreśla, że zewnętrzne obrzędy są rzeczą drugorzędną, a istotą religii jest miłość bliźniego, nawet nieprzyjaciela. Dzięki temu podejściu chrześcijaństwo pierwszych wieków bez oporów stosowało coś, co dziś by nazwano inkulturacją – przyjmowało rytuały i daty świąt podobne do istniejących w danym społeczeństwie, przystosowując je tylko do kultu Jezusa z Nazaretu. Natomiast przykazanie miłości nieprzyjaciół nie pozwalało na żadną zbrojną walkę, chrześcijanie pierwszych wieków woleli się dać lwom rzucić na pożarcie, niż wzniecić zbrojne powstanie. W islamie natomiast zewnętrzne obrzędy to „filary religii”, to one właśnie są najważniejsze, a nie żadne przykazania miłości (wyjątek stanowią tu może sufi, ale to jest jakby podziemny nurt tej religii). W islamie istotna jest codzienna modlitwa, pięć razy dziennie, aby nie zapomnieć o Bogu. Przed modlitwą należy umyć twarz, głowę, ręce do łokci, nogi do kolan – dlatego na dziedzińcach meczetów zwykle znajduje się fontanna lub sadzawka. Muzułmanin się modli na wezwanie muezzina dobiegające z minaretu. Nie trzeba koniecznie iść do meczetu, można się modlić nawet i na ulicy, ale trzeba przerwać wszystko co się w danej chwili robi i odmówić pacierz. A więc trochę jak Anioł Pański. Może to więc nie przypadek, że Anioł Pański wprowadzony został do praktyki zachodniego Kościoła mniej więcej w tym samym czasie co różaniec? A krucjata? Kto i kiedy wpadł na pomysł, że imienia Jezusa z Nazaretu należy bronić z bronią w ręku, obcinając głowy niewiernym?


16|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

świadkowie historii

Spotkania W oparach dymu papierosowego, który wypełniał izbę, dojrzałam wysoką postać w mundurze, opartą o kaflowy piec. Na futrzanej czapie srebrzył się polski orzełek! Serce zabiło szybciej ze wzruszenia. O Boże – pomyślałam – to przecież cud, że widzę tu przed sobą polskiego żołnierza. I nagle polski żołnierz przybliża się do mnie i słyszę: – A pani dlaczego nie przyszła wtedy do kawiarni?

Waleria Sawicka

R

ok 1938. Święta Bożego Narodzenia. Romcia Staniłkówna zaprosiła moją siostrę Helenkę i mnie oraz inne koleżanki z Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego w Święcianach Wileńskich na podwieczorek. Pierniczki, orzechy i cała masa łakoci, no i kakao z pianką. Gwar, śmiech i radosne plany na wakacje za pół roku. Zimowy dzień szybko minął. Zbliżała się godzina powrotu do domu. Gosposia, która miała przyjść po nas, spóźniała się. Tymczasem w obszernym domu rozpoczął się wielki ruch. Starsi bracia Romci, podchorąży, którzy przyjechali na święta, urządzali zabawę. Zaintrygowana odchyliłam bordową portierę osłaniającą drzwi salonu, gdzie kilka par tańczyło modne już tango. Nagle ktoś dotknął mego ramienia i usłyszałam: – Czy mogę panią prosić do tańca? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zostałam wyciągnięta przez wysokiego oficera na środek salonu. Zaniemówiłam zaskoczona, porwana i osaczona parą ramion. Jeszcze nigdy nie tańczyłam z oficerem. Na gimnazjalnych zabawach byli tylko koledzy sztubacy, a tu nagle – obejmuje mnie wysoki porucznik w całej swej krasie. Po chwili słyszę pytanie: – Ile ma pani lat? Wciąż onieśmielona, prawie szeptem odpowiedziałam: – Piętnaście. – Kiedy pani będzie miała osiemaście, ożenię się z panią. Pomyślałam, że oficer zwariował. Ktoś właśnie powiedział, że przyszła gosposia. Wysunęłam się z ramion porucznika, który jeszcze zdążył powiedzieć: – Czekam na panią jutro o jedenastej w kawiarni Łabędzia. Epizod z oficerem zagubił się w mocnym dziewczęcym śnie i nazajutrz już prawie o nim nie pamiętałam. Była niedziela i na jedenastą godzinę chodziło się do kościoła. Szybko minęła zima, potem wiosna i przyszły upragnione wakacje u kuzynów w majątku Niekrasze w powiecie brasławskim. Życie było piękne, lato cudownie słoneczne. Jeziora okolone masą zieleni chłodziły skwar dnia, a łódka, wciśnięta w gęstwinę szuwarów i pachnącego tataraku, na której spędzałam wiele godzin, izolowała mnie od ziemskich spraw, niemal przenosząc w sferę niebiańskiego spokoju. Po szaleństwie truskawkowym dojrzewały ciemne wiśnie i maliny kusiły swą słodyczą. Ogromny orzech włoski w środku gazonu przed werandą użyczał cienia w południe. Akompaniamentem wieczoru były żabie chóry oraz zapach maciejki i rezedy, unoszący się w powietrzu. Wsi spokojna, wsi szczęśliwa… Nic nie mąciło pogodnego nieba naszej młodości. 13 sierpnia. Dzień św. Hipolita. Imieniny pana domu, gwarne i huczne. Pozjeżdżali się sąsiedzi z klanu Bortkiewiczów, Ogińscy z Konstalina, a także goście z daleka. My, najmłodsi, zostaliśmy posadzeni przy osobnym stole, tzw. folwarku. Dostaliśmy jedną

butelkę jabłecznika. Mój kuzyn Kotuś (Konstanty Bortkiewicz), jak zawsze gościnny, zaopatrzył się w dodatkową flaszkę jabłecznika, ale o nieco zmienionej recepturze, gdyż łagodny smak zamienił się w ogień. Skutki nie kazały długo na siebie czekać. Po toastach imieninowych zaczęły się przemówienia przy głównym stole. Przyjaciel mego Ojca, Mieczysław Gintoft-Dziwiłł, na stałe mieszkający w Poznaniu, mówił właśnie o niezwykłej gościnności na wileńskiej ziemi, kiedy Michaś Ogiński (najstarszy z nas na „folwarku”, bo już student politechniki) nagle głośno przerwał: – A pan skąd, czy oby nie z Australii? Nasze coraz śmielsze okrzyki w końcu zwróciły uwagę starszyzny. Spirytus zrobił swoje. Nogi nam odmówiły posłuszeństwa, gdy poproszono nas o opuszczenie pokoju. Konsternacja. Kompromitacja. Wstyd okropny. Położono nam na głowy pęcherze zwierzęce wypełnione lodem, a litościwa Andzia uraczyła nas olbrzymimi porcjami śmietankowych lodów, co przywróciło nas do życia. Mogliśmy, aczkolwiek trochę niepewnie, potańczyć pod melodię modnego wtedy tanga „A mnie jest szkoda lata”. I jakaż szkoda… Nikt wtedy nie wiedział, że było to nasze ostatnie lato w Polsce. Wspaniałe wakacje dobiegały końca, zbliżała się złota jesień. Dopiero nasz przyjazd na stację zmącił nam beztroski nastrój.

nami paktem o nieagresji naruszyło wszelkie prawa międzynarodowej etyki i zademonstrowało swoistą moralność opartą na wiarołomstwie, podstępie i zdradzie. Mieliśmy teraz dwóch wrogów złączonych straszliwym łańcuchem zbrodni. Zaczęły się aresztowania, wyrzucanie z domów i w końcu deportacja na Syberię. Mój Ojciec, Władysław Luro, dyrektor Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego w Święcianach, został podstępnie wyprowadzony z domu pod pozorem odbycia rozmowy z komendantem miasta. Był koniec października, niedziela, właśnie wybieraliśmy się do kościoła. Dwóch oficerów sowieckich zapewniło moją Matkę, że Ojciec wróci za pół godziny. Już nigdy Go nie zobaczyłyśmy. Wkrótce wyrzucono nas z dyrektorskiego domu. Udało się znaleźć dwupokojowe mieszkanie, które Mama ładnie urządziła. Mimo surowej zimy – a dochodziło do 41 stopni mrozu – było ciepło i przytulnie. Któregoś wieczoru weszło trzech oficerów sowieckich i oznajmiło, że następnego dnia rekwirują nasze mieszkanie. – Wszystko zostaje. Tylko was ma tu nie być – usłyszałyśmy. Moja matka po długiej dyskusji wytargowała pozwolenie na zabranie mebli. Przeniosłyśmy się do byłego burmistrza Władysława Walusiewicza. Też nie na długo. 13 kwietnia w nocy, z bagnetami wymierzonymi w nasze plecy opuściłyśmy Święciany na zawsze. Przechodząc obok budynku więzienia, wstrzymywałyśmy łzy. Wiedziałyśmy, że za jego murami jest Ojciec. Wsadzono nas do wąskotorowego pociągu, pełnego znajomych. Było to wtedy wielką pociechą, że nie jesteśmy same. Dowieziono nas do stacji Łyntupy, tam przeładowano do wagonów towarowych pociągu szerokotorowego. Nazajutrz, stłoczeni, zastraszeni, zapłakani, rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w nieznane. Jedno było pewne, że jedziemy na wschód i że to jest rozstanie z naszą Ojczyzną – POLSKĄ. 15 kwietnia byłyśmy w Połocku, a wieczorem w Witebsku. Następnego dnia, we wtorek, przyjechałyśmy Wiaźmę. Duży dworzec, ale wszędzie brud i niechlujstwo. Nędza rzucała się w oczy. Przejechałyśmy przez Kaługę i w czwartek po południu byłyśmy w Penzie. Dostałyśmy nawet obiad i kawałeczek cukru. W moim pamiętniku odnotowałam z ironią: „Czyż można narzekać – bezpłatna jazda i wikt. Cudownie”. 19, w piątek, przejechałyśmy Wołgę i wieczorem byłyśmy w Kujbyszewie, dawnej Samarze. Już wiemy, że jedziemy w kierunku Uralu, a więc szlakiem naszych dziadów, na Sybir. 23 kwietnia byliśmy w Czelabińsku. Góry Uralu i geograficzna Europa pozostały za nami.

Na stacji Bułajewo, okręgu pietropawłowskiego (północny Kazachstan) kazano nam opuścić pociąg. Czekały już ciężarówki. Skośnoocy kierowcy przyglądali nam się z ciekawością. Wraz z innymi rodzinami zostaliśmy zawiezieni do kołchozu Nadiożka. Otoczyła nas tam masa ludzi. Patrzyli na nas w milczeniu, niektórzy dotykali naszych ubrań, bez przerwy gryząc pestki słonecznika. Siłą woli wstrzymywałyśmy łzy. Okolica była płaska, brzydka. Chaty po obu stronach bardzo ubogie i zaniedbane. Znaleźliśmy mieszkanie na końcu wsi. W dusznej izbie jedenaście osób. Można powiedzieć, że mieliśmy „złotą wolność”. Nikt się nami nie interesował. Zostaliśmy zdani na siebie i jakby zapomniani. Żyło się ze sprzedaży posiadanych rzeczy, głównie odzieży. Kierownik kołchozu, nagabywany o pracę i wynagrodzenie, odpowiadał, że nic nie może zrobić, gdyż jesteśmy uzależnieni od władz NKWD. Na pytanie Matki, jak mamy tu żyć, odpowiedział krótko: – Macie pod dostatkiem świeżego powietrza i to powinno wam wystarczyć. Ostatnie zdjęcie szczęśliwej rodziny. Waleria Sawicka druga od prawej

Pociągi były pełne młodych mężczyzn jadących do wojska. Mobilizacja. Czy to zapowiedź wojny? Niepokój wszędzie. W Święcianach wielkie podniecenie. 1 września uderzył grom. Zdruzgotał naszą wiarę w radosną przyszłość. Poważny głos prezydenta Mościckiego oznajmił przez radio, że Niemcy napadły na Polskę. Zimny dreszcz wstrząsnął nie tylko mną. Słuchało się komunikatów radiowych z bijącym sercem. Ale przekonanie o naszym zwycięstwie było niezachwiane. Lekcje w gimnazjum toczyły się normalnie. Raz tylko ogłoszono alarm lotniczy, ale żaden samolot nie pokazał się nad Święcianami. Wilno było już bombardowane. 17 września najmniej spodziewany cios – cios w plecy. Sowieckie czołgi przekroczyły granicę Polski. Państwo związane z

Gdzieś w połowie lipca przyjechał dyrektor elewatora zbożowego i zabrał większość z nas do Kara-Gugi. Jest to malutka stacyjka przy kolei transsyberyjskiej pomiędzy Pietropawłowskiem a Omskiem i swoje istnienie zawdzięcza chyba elewatorowi zbożowemu, wybudowanemu w latach trzydziestych przez niemieckich inżynierów. Umieszczono nas wszystkich w jednym pomieszczeniu. Znalazła się tam pani Pankiewicz z trójką synów, pani Sygendowa z synem i córką oraz kapitanowa Rekłatys z córką. Dojechała również rodzina Piwcewiczów. Nasze nowe mieszkanie oddalone było od elewatora o parę kilometrów. Pracę rozpoczęliśmy od rozładowywania węgla, a potem oczyszczania terenu pod budowę nowych składów na zboże. Kopałyśmy doły pod fundamenty, wywożąc taczki ze 120 kg


|17

nowy czas | 14-28 lutego 2010

świadkowie historii ziemi. Budowaliśmy również drogi do tych składów, tłukąc kamienie tak zwaną babą, naładowaną kamieniami do odpowiedniego ciężaru. Pracowaliśmy na trzy zmiany. Na jesień składy były skończone. Ziarno zmagazynowane w składach stale przesypywano, by uniknąć przegrzania. W zimie, w czasie nocnej zmiany nie raz rozładowywało się zboże przywożone ciężarówkami z kołchozów przy temperaturze 40 stopni poniżej zera. Wyselekcjonowane ziarno z rozkazu Stalina wysyłane było do drugiego zbrodniarza – Hitlera. W międzyczasie wydano nam paszporty sowieckie, zmuszające do podpisania deklaracji, że przybyliśmy tu z „dobrej i nieprzymuszonej woli” i że pragniemy zamieszkać na zawsze w Związku Radzieckim. Żadne protesty nie pomogły i tylko na zdjęciu paszportowym mam wysunięty język jako wyraz pogardy. Tak upływał czas: praca, potem stanie w kolejce po chleb, krótki odpoczynek i znowu elewator. Ale nigdy nie opuściła nas nadzieja na lepsze jutro. Już wiedzieliśmy o naszej armii powstałej we Francji. Wierzyliśmy, że nadejdzie dzień zwycięstwa i sprawiedliwości. Wybuch wojny w czerwcu 1941 roku między naszymi odwiecznymi wrogami dawał nadzieję ratunku tysiącom więźniów i rodzin polskich. Pakt Sikorski-Majski dla wielu wydawał się cudem. Zniewoleni i upokorzeni staliśmy się znowu wolni. Zaczęły dochodzić do nas wiadomości o tworzącej się Armii Polskiej w Buzułuku. Pracowaliśmy nadal, ale byliśmy już ludźmi wolnymi. Zwróciliśmy paszporty sowieckie. Moje próby wyjazdu z grupą kolegów-sztubkaów nie powiodły się. Placówka wojskowa w Czelabińsku odesłala nas do domu. Byliśmy tym zdruzgotani, gdyż z całego serca pragenęliśmy służyć naszej ukochanej Ojczyźnie. Żyliśmy teraz w gorączkowym oczekiwaniu na konkretne wiadomości i marzyliśmy o dostaniu się do wojska. Któregoś pochmurnego, jesiennego dnia zauważyłam ogromne podniecenie wśród naszej polskiej brygady właśnie kończącej zmianę. Okazało się, że przyjechał nasz żołnierz z Buzułuku i czeka na transport do kołchozu Nadiożka, gdzie byli jego rodzice. Ja, równie podniecona, weszłam do niedużego pomieszczenia, które było miejscem odpoczynku i rozgrzewki. W oparach dymu papierosowego, który wypełniał izbę, dojrzałam wysoką postać w mundurze, opartą o kaflowy piec. Na futrzanej czapie srebrzył się polski orzełek! Serce zabiło szybciej ze wzruszenia. O Boże – pomyślałam – to przecież cud, że widzę tu przed sobą polskiego żołnierza. I nagle polski żołnierz przybliża się do mnie i słyszę: – A pani dlaczego nie przyszła wtedy do kawiarni? Był to ten sam oficer, który zaprosił mnie do tańca w domu Romci w 1938 roku, a następnego dnia oczekiwał mnie w kawiarni. Teraz tutaj, między Pietropawłowskiem a Omskiem, na dalekiej Syberii, widzi mnie drugi raz w swoim życiu i pyta jak gdyby nigdy nic o tamto niedoszłe spotkanie. Okazało się, że pp. Jakubowiczowie, z którymi przywieziono nas do Nadiożki, to jego rodzice. Porucznik do nich nie pojechał, został z nami i poprosił mamę o moją rękę – nie dbając o to, co ja o tym myślę. Stwierdził bowiem, że przecież już podczas tamtego tańca powiedział, że się ze mną ożeni. A oficer słowa dotrzymuje. Po raz drugi spotkałam go, gdy przyjechał ponownie, by tym razem odwiedzić rodziców w kołchozie Nadiożka. Potem zaczęły przychodzić z Buzułuku listy i depesze pełne miłych i tęsknych słów. Wojsko polskie pod dowództwem gen. Władysława Andersa przeniosło się na południe Rosji, do Jangi-Julu, i mój oficer, teraz już kapitan, liczył na nasze spotkanie właśnie tam. Wysłany do nas telegram, podpisany przez szefa sztabu gen. Szyszko-Bohusza, żądający przyjazdu mojej Matki, siostry i mnie do Kermine, gdzie stacjonowała 7. Dywizja, nie odniósł żadnego skutku. Naczelnik NKWD, od którego zależało otrzymanie pozwolenia na kupienie biletów kolejowych, krótko powiedział: – Szyszka nie Szyszka, pozwolenia nie dam, bo wojsko nie jest miejscem dla kobiet. Wracałyśmy z matką z Bułajewa zupełnie załamane. W połowie kwietnia przyszła depesza od naszego kuzyna Władysława Bortkiewicza, który był mężem zaufania placówki polskiej w Tokmaku, niedaleko Frunzy. W depeszy domagano się naszego przyjazdu do pracy w ochronce dla dzieci. I o dziwo, tym razem enkawudzista stwierdził, że eto drugoje dieło, i wydał pozwolenie na kupienie biletów. I tak, z przesiadką w Nowosybirsku, dotarłyśmy do Kirgiskiego Kraju. Wreszcie kwiaty i drzewa owocowe. Wstawałam w nocy i wychodziłam do ogrodu, by się nacieszyć dotykiem i zapachem kwitnących jabłoni. Korespondencja z kapitanem urwała się nagle i dopiero w czerwcu przyszła kartka od płk. Świątkowskiego (szwagra kapitana) z wiadomością, że Wil musiał nagle wyjechać za granicę i prosi o powiadomienie o tym rodziców i czeka na nasze szybkie spotkanie. Pod koniec czerwca na skutek pewnych napięć z wła-

dzami sowieckimi musiałyśmy opuścić ochronkę i zaryzykowałyśmy wyjazd do Kermine, gdzie była 7. Dywizja. 20 lipca marzenia nasze spełniły się. Zostałyśmy z siostrą przyjęte jako świetliczarki do 23. Pułku Piechoty. Dowódcą był płk Kramczyński. Byłyśmy wzruszone i dumne. I nad wyraz szczęśliwe. 12 sierpnia załadowano nas w Krasnowodzku na sowiecki statek „Beria”. Warunki były okropne. Statek przeładowany. Chorzy żołnierze leżeli pokotem na pokładzie. Dyzenteria, osłabienie po przebytych chorobach i wycieńczenie przez ciężkie warunki życia zbierało swoje żniwo. Byłam świadkiem śmierci kilku młodych żołnierzy. Byli już tak blisko Persji, kraju wolnego – wreszcie przeklęta ziemia została poza nami – ale już nie starczyło sił.

Na pustynnych piaskach Bliskiego Wschodu

W Pahlevi, perskim porcie, nie byliśmy długo. Wkrótce zawieziono nas do Iraku. Kierowcy ciężarówek – Persowie, z akrobatyczną zręcznością przejeżdżali przez góry, choć nie raz skóra cierpła nam ze strachu, kiedy ciężarówka wisiała prawie nad przepaścią. Zatrzymaliśmy się niedaleko miasta Khanekin. Prawie pustynia. Jedyny widoczny punkt to wieża ciśnień. Ale niedaleko była wioska kurdyjska i duża rzeka. Tutaj 7. Dywizja Piechoty, której pierwszym dowódcą w Rosji był gen. Okulicki, rozbiła swoje namioty. Pracowałam jako świetliczarka. Było nas pięć. Moja siostra, Wanda Cybulska i Hanna Broncel, która wraz z Wandą Brzeską była później naszą profesorką w szkole Młodszych Ochotniczek w Palestynie. Do naszych obowiązków należało prowadzenie dziennika informacyjnego dla żołnierzy, przekazywanie aktualnych wiadomości i otrzymywanych z Kwatery Głównej Dywizji. Żołnierze poszukiwali swych rodzin i należało użyć wszelkich możliwych sposobów, by pomóc nawiązać zerwane kontakty. Wielu było załamanych, którzy po prostu potrzebowali słów pociechy i pokrzepienia. Nic o moim kapitanie nie wiedziałam. Aż któregoś dnia odna-

lazł mnie. Niestey, za późno. Byłam już zainteresowana kimś innym. Na początku 1943 roku wyjechałyśmy z siostrą przez Bagdad i Damaszek do Palestyny. Do Szkoły Młodszych Ochotniczek w Rehovot. Było to urocze miasteczko, pełne zieleni i prawie wszyscy mieszkańcy mówili po polsku. Szkoła Młodszych Ochotniczek początek swój brała jeszcze w Jangi-Julu jako Szkoła Junaczek. Utworzona została rozkazem gen. Andersa 20 maja 1943 roku, który zdając sobie sprawę z biologicznego wyniszczenia narodu polskiego w kraju i w Rosji, wszelkimi siłami i pod różnymi pozorami ochraniał tych najmłodszych, dając początki szkołom dla dziewcząt i chłopców. Byli oni jeszcze za młodzi, by formalnie zostać żołnierzami (ale to już osobny rozdział). W czerwcu nasza szkoła, w drodze do Jeninu przeniesiona została tymczasowo do Quastiny. I tam, w czerwcu 1943 roku, odbyła się przed gen. Sikorskim defilada wszystkich szkół wojskowych na Bliskim Wschodzie. Była to chyba jedna z ostatnich defilad, jakie gen. Sikokrski przyjął w swym życiu. Przemawiając, powiedział, iż pragnie, by jak największa liczba młodzieży dostała się na wyższe studia, bo przecież jesteśmy pokoleniem, które będzie budowało Polskę. Niestety, tragiczna śmierć gen. Sikorskiego sześć dni później zniweczyla realizację jego planów i życzeń. Później stało się jasne, że nie dane nam było budowanie Polski. Po zdaniu matury i nieudanej próbie dostania się na uniwersytet w Bejrucie skończyłam kurs radiotelegrafisty w Rehovot. W maju 1944 roku przypłynęłam statkiem „Batory” z Port Saidu do Taranto na południu Włoch. Miałam przydział do 390 Kompanii Łączności wchodzącej w skład wysuniętej polskiej bazy, której dowódcą był gen. Przewłocki. Miasteczko Mottola, gdzie mieściła się baza, położone było na górze między Taranto a Bari. Praca była pełna napięcia, przecież obok toczyła się wojna. Pracowałam dzień i noc. Najpierw na fulerfonie, potem radiostacji, a w końcu jako jedna z czterech kierowników w biurze Ośrodka Łączności. I któregoś dnia zjawił się mój kapitan. Zamiast w kawiarni Łabędzia w Święcianach – spotkaliśmy się w kasynie oficerskim w Bari. Na stole było pełno herbacianych róż, a zespół grał sentymentalną piosenkę mówiącą o szczęściu spotkania. Było naprawdę romantycznie, ale i… smutno. Wiedzieliśmy, że już nigdy nie wrócimy do Święcian. Dziwnym zrządzeniem losu jeszcze raz spotkaliśmy się w obozie wojskowym na północy mglistej Anglii, w przeddzień demobilizacji, w 1947 roku. Załamani, rozgoryczeni, oszukani, pozostawieni sami sobie, musieliśmy zacząć budować nasze życie w obcych warunkach, wśród obcych ludzi i w obcym kraju. Ojczyzna nasza nie była wolna. Kapitan z tym samym sentymentem próbował namówić mnie na wyjazd za ocean. Ja jednak zostałam w Anglii. I teraz, kiedy wspominam tę historię, myślę, a może trzeba było popłynąć…

Waleria Sawicka


18|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

reportaż

Kto nie śpi, ten… imprezuje Dwa duże miasta, dwie stolice. WarszaWa i LonDyn, bo o nich mowa, zawsze są gotowe na przyjęcie imprezowiczów. Mają bogate oferty klubów, pubów i innych lokali towarzyskich. Życie nocne toczy się siedem dni w tygodniu.

Dominika Brodowska

N

ajlepiej uderzyć w centrum miasta, wtedy mamy pewność, że klientela dopisze. Jeśli nie stali bywalcy, to może turyści. Bez względu na dzień tygodnia, bez względu na to, że następnego dnia trzeba rano wstać i iść do pracy. Może akurat ktoś ma następnego dnia wolne i może sobie pozwolić na naładowanie baterii, wpuszczenie kilku procentów w krwiobieg i zapomnienie o troskach i rutynie dnia codziennego. Minął już czas prywatek i zbiorowych imprez w halach sportowych czy remizach strażackich. Z Zachodu przyszło nowe: clubbing. Musisz mieć czas, pieniądze, przyda się też towarzystwo, jeśli nie lubisz wychodzić sam, a poznawanie nowych znajomych w lokalu nie leży w twojej naturze. Przyda się też plan, gdzie iść, aby dobra zabawa była zagwarantowana. Postanowiłam przetestować. W myśl zasady: Jeden tydzień dla jednej stolicy. Każdej poświęciłam siedem bezsennych nocy, by stworzyć Tydzień The Best Of, czyli dni tygodnia i najlepsza opcja na daną noc.

PonieDziałek. LonDyn – Nie zapomnij o payslipie! – krzyczy do mnie koleżanka. Nie chciałam afiszować się z moimi zarobkami przed obcymi ludźmi. – Dzięki temu do północy nie zapłacisz pięciu funtów za wstęp i starczy na kilka drinków – usłyszałam przekonujące wyjaśnienie. Haymarket. Sports Cafe. Tylko kilka kroków od Picadilly Circus. W kolejce do wejścia około dwadzieścia osób. Niezły tłum jak na poniedziałek i godzinę 23.40. Okazujesz payslip – wchodzisz bez dodatkowych opłat. Nie ważne, ile zarabiasz ani jak wyglądasz. Dziewczyny eleganckie lub w dresach. Mężczyźni również tak, jak najbardziej lubią. Nie ma tłoku, ale bar spójnie otoczony. Za

barem skromny, w okularkach, polski barman Wojtek. Od razu rozpoznaje moją koleżankę i pyta, czego się napijemy. Całkiem duży plastykowy kubek piwa dostajemy za funta. Pojedyncza whisky z colą za półtora. Płacimy jak za oranżadę, zważywszy na londyńskie ceny. Sports Cafe to bar głównie sportowy. W dzień przychodzą kibice i oglądają mecze różnych dyscyplin. Dwa piętra, duże okna z widokiem na pędzące, czerwone autobusy. DJ na stanowisku. Muzyka r’n’b, hip-hop i funky house, w większości z list przebojów i radia, ale także kilka klasycznych, niezapomnianych hitów na przykład 50 Centa. Mijamy stojących pod ścianą chłopaków obserwujących parkiet. Są Azjaci, Afrykańczycy i europejskie twarze. Tańczą grupkami, znają się. Ktoś mnie chwyta za rękę. Ledwo trzyma się na nogach. Wyrywam się i uciekam bliżej stanowiska DJ-a. Na parkiecie jest też podest. Ciemnoskórzy chłopcy, ubrani w kolorowe t-shirty i pasujące czapki z daszkiem, wykonują te same ruchy i znają słowa piosenki. Wymieniają z DJ-em porozumiewawcze uśmiechy. Na piętrze stoły bilardowe, gdyby ktoś znudził się już tańcem. Parkiet jednak wydaje się pełny aż do końca. O 3 rano ochrona kulturalnie zaprasza do szatni lub do wyjścia. Niektórzy mocniej pijani wszczynają bójki na zewnątrz. Pojawia się jednak kilkoro odważnych rozjemców i sytuacja zostaje opanowana. No cóż, energetyczna impreza. Każdy ma swój sposób, aby dać ujście tej energii. Okazuje się, że większość stałych bywalców kieruje się do klubu Heaven, nieopodal stacji Charing Cross. Lokal z natury gejowski, ale jak szaleć to szaleć. To także klub z długą tradycją istnienia, funkcjonuje bowiem od prawie trzydziestu lat. Znów kolejka mimo 3.30 w nocy. Studenci nie płacą wcale, reszta po północy musi wyłożyć 8 funtów. Poniedziałki w Heaven są najbardziej oblegane. Popcorn night uraczy klubowiczów muzyką pop i funky house. Na parkiecie nagie torsy, na scenie metalowa klatka z saksofonistą, ubranym w skąpe majtki i grającym do utworu Lady Gagi. Jest dosyć ciemno, zielone światło lasera odbija się od ścian i wyciągniętych w górę rąk. Idziemy do baru w pierwszej sali. Ceny mniej promocyjne niż wcześniej. Piwo w butelce to prawie 4 funty. Wra-

camy do drugiej sali tanecznej, a tam już na scenie trzech wydepilowanych, młodych mężczyzn w lateksowych, obcisłych spodniach. Towarzyszy im szczupła dziewczyna w czarnym bikini. Wszyscy wyginają ciała, porażeni energetyczną muzyką. Jest na co popatrzeć. Ludzie próbują naśladować, ale głównie krzyczą, wyrażając swój zachwyt. Impreza trwa do 6 rano. Jeśli zaczynasz pracę we wczesnych godzinach rannych, możesz zapomnieć o spaniu. W Londynie Red-Bull staje się twoim najlepszym przyjacielem, jeśli nie masz wolnych wtorków.

Wtorek. WarszaWa Ten dzień tygodnia wydaje się nie emanować klubowymi emocjami. Jednak nie w Enklawie na ulicy Mazowieckiej, gdzie co krok to klub. – Striptiz męski ci się spodoba? – słyszę od mojej towarzyszki, z którą szalejemy we wtorek. Na wejściu selekcja. Niezbyt surowa na szczęście. Dostajemy do wypełnienia karty umożliwiające wejście za darmo każdego dnia tygodnia. Z szatni, zwabione żeński piskami, spieszymy do przytulnej salki. Na malutkiej scenie kręci już biodrami mężczyzna około trzydziestki. Nie tylko jego ruchy wprawiają w zachwyt zgromadzone panie, ale także jego strój, na który składały się jaskrawe, zielone stringi i… okularki pływackie. Młodzieniec wygina ciało i pozwala dotykać swego wypracowanego na siłowni torsu. Wszystko w granicach dobrego smaku i w rytmie r’n’b oraz muzyki tanecznej z lat 80. i 90. Show kończy się po 23. Zamawiamy drinka, średnia cena to 14 złotych, piwo kosztuje 9. Po schodach wchodzimy na antresolę, gdzie usadawiamy się w wysokich krzesłach, aby ochłonąć z emocji i popatrzeć na parkiet z góry. Pod przeciwległą ścianą dostrzegamy jednego z braci Mroczków, bohatera popularnych seriali i telewizyjnych show. Być może również amatora męskiego striptizu albo miłośnika pięknych kobiet, na których brak Enklawa nie może narzekać. Aktor siedzi w towarzystwie znajomych, którzy zabawiają go rozmową. Noc przebiega spokojnie, bez skandali i zaczepek. No może nie do końca. Mimo że nie jesteśmy twarzami telewizji, to przy każdej przerwie w tańcu pojawia się ktoś, kto w trosce o nasze dobre

samopoczucie pyta, dlaczego nie tańczymy. Troska zbyteczna, zostajemy do końca, do 4 rano.

ŚroDa. WarszaWa Po raz Drugi Tym razem wybieram towarzysza płci męskiej, aby zniechęcić potencjalnych zatroskanych o moje samopoczucie i uchronić się od wywiadów. Wybieramy klub w sercu miasta – Underground. Na bramce trzech postawnych ochroniarzy od przeszukiwania torebek i witania gości. Wstęp darmowy. Uśmiechnięty i sympatyczny szatniarz zaopiekuje się płaszczami za jedyną złotówkę. Okazuje się, że dziś wieczór nie muszę martwić się o ceny, ale to nie znaczy, że ich nie poznam. – 34 złote za butelkowe piwo i sprite z wódką! – mój kolega nie kryje oburzenia. Przeliczam w myślach na funty, aby nie czuć wyrzutów sumienia, że ktoś za mnie płaci. Też wychodzi całkiem dużo. Z opresji myśli wyrywa mnie jednak rozpromieniona twarz kolegi. – Nie wierzę! Tamten barman lejący piwo to mój dobry kumpel ze studiów! – Mój towarzysz nie kryje radości ze spotkania kogoś drogiego w tak niesprzyjających, drogich nam okolicznościach. Zostawiam starych znajomych, aby mogli się przywitać, a sama penetruję klub. Muzyka czarna: r’n’b i hip-hop, którą gra DJ Paweł Bobrowski, dziennikarz Radia Dla Ciebie. Na kanapie dwóch czarnoskórych sączy drinki, ale nie tańczą. Pod barem dwóch Hindusów i dwóch chłopaków o południowej urodzie. Na parkiecie szaleją młode dziewczyny, za nimi powoli podrywają się faceci. Środowy parkiet jest pełny po północy. Dopisały też znane twarze. Aktorka Ola Szwed próbuje rozruszać wysokiego gościa. Mój kolega wypatruje więcej gwiazd szklanego ekranu. – Mama umarłaby ze szczęścia! – komentuje uzależnienie od seriali swojej rodzicielki. Znajdujemy miejsce na parkiecie i odwzajemniamy uśmiechy nieznajomych. Impreza trwa do 5. CzWartek. teraz… LonDyn Wyjście z dobrym znajomym barmana to nie zawsze dobry pomysł, gdy masz słabą głowę i nie jesteś zbyt asertywny, czyli masz trudności z


|19

nowy czas | 14-28 lutego 2010

reportaż odmawianiem. Po wtorkowej warszawskiej Ladies Night decyduję się na podobną w Londynie. Pada na bar Yates’s, serwujący w czwartki butelki wina za jedyne 5 funtów. I nie tylko dla kobiet. Jestem na Leicester Square, w Mecce kinomaniaków. Premiery filmowe przyciągają nie tylko hollywódzkich i europejskich aktorów pierwszej klasy, ale także rzesze fanów. Czerwony dywan przebiega wtedy pod progiem Yates’sa. Takie atrakcje odbywają się jednak wczesnym wieczorem. Do klubu docieram około 22 i mam jeszcze godzinę, aby nie płacić 3 funtów za wejście. Konieczne okazanie ID. Do wyboru dwa bary, wygodne i rozsiane po całym klubie siedziska, kilka luster i dwie srebrne rury na parkiecie. Pozdrawia nas szerokim uśmiechem siwiejący DJ, ale do emerytury mu jeszcze daleko. Muzyka jest bowiem bardzo młoda i świeża z list przebojów. Tłum wielokolorowy i wielonarodowy. Czwartek to tutaj już początek weekendu. Wyposażamy się w wino, zajmujemy stolik, sofy i wczuwamy się w klimat. Nad nami siedziba Capital Radio, jednego z najpopularniejszych w Londynie. Nagle mija nas jedna z gwiazd list przebojów i radiowych rozgłośni – jeden z członków, bijącego rekordy sprzedaży singli w Wielkiej Brytanii, boysbandu JLS. Czujemy powiew wielkiego świata i magię programu X-Factor, który wyłania takie talenty. Uśmiechnięty i skromny zgadza się na wspólne foto. Wino zaczyna działać, więc nie braknie odwagi, aby poprosić o wspólne foto z artystą i uderzyć na parkiet. Wszyscy wydają się bardzo przyjaźni. Z parkietu nie schodzimy do końca, który jednak jest bliski, bo Yates’s jest gościnny tylko do 1 w nocy. Nie idziemy już nigdzie, mimo że wczesna pora. Cena promocyjna wina dała nam się we znaki i zdrowy rozsądek nakazuje powrót do domu.

Piątek. Nie dla odmiaNy - loNdyN Zdaję się na znajomych. Wybór miejsca w weekend jest trudny. Z każdej strony podbiegają promotorzy zapewniający świetną zabawę i świetne ceny w klubie, dla którego pracują. A klubów bez liku. I wszystkie obok. Znów jestem na Haymarket, naprzeciwko Sports Cafe, w kolejce do Tiger Tiger. Przed 22 wejście gratis za okazaniem ID. Po dziesiątej – 10 funtów. Klub jest przestronny, zajmuje dwa piętra plus disco-sala w piwnicy. Duża część jadalna, gdyż w dzień to również restauracja. Mnóstwo sof i stolików oraz wielkie okna na ulicę. Srebrne kule u sufitu i ornamenty kwiatowe na ścianach podobnie jak w Yates’sie. Ceny standardowe, kieliszek wina od 4 funtów, a butelkowe piwo prawie 4. Muzyka typowo dyskotekowa do dobrej zabawy, znane hity. Średnia wieku około 28 lat. Przemykają Anglicy w garniturach. Prawdopodobnie wyszli z pracy do pubu i skończyli w klubie. Około północy robi się tłoczno, zaczyna brakować miejsca do swobodnego tańczenia kankana, jak ktoś lubi wymachiwać nogami. Czas na oddech i zmianę miejsca. Po pierwszej wybieramy się na nocną przekąskę do McDonald’s na Leicester Square. Sprytni spece od marketingu wykorzystują gest i głód imprezujących w okolicy klientów. Od 23 obowiązuje nocne menu – mniej dostępnych produktów za wyższe ceny. To nas jednak nie zniechęca. Chwytamy kanapki i frytki i jednocześnie spalamy kalorie, spacerując do kolejnego miejsca rozrywki – baru 101 w pobliżu stacji Tottenham Court Road. Mimo że dochodzi 2 w nocy za wejście płacimy tylko 3 funty i nikt nie wy-

maga ID. Bary są dwa na dwóch piętrach. Duże okna, aby podziwiać miasto. Stoliki i dookoła okrągłe sofy – w sam raz, gdy wybieramy się z grupką znajomych. W cenach nie dostrzegam żadnych promocji. W muzyce wyczuwam trochę reggae, trochę hip-hopu, r’n’b i czarnej muzyki z lat 80. Nieśmiertelna Whitney Houston, która chce z kimś zatańczyć. A w 101 tańczą wszystkie rasy, średnia wieku to około 24 lata i styl absolutnie dowolny. 3 rano i sofy zaczynają kusić, aby paść i usnąć. Nie daję się zmęczeniu, do 4, kiedy ochrona prosi do wyjścia, a barmani spieszą się z zamykaniem baru, aby jak najszybciej iść wreszcie do domu.

Sobota. Gorączka tej Nocy w warSzawie – Ależ oczywiście, że damy radę! Trzy kluby w sobotnią noc to jest dopiero prawdziwy clubbing! – moja koleżanka rozwiewa wszelkie wątpliwości. Zebraliśmy większą grupę znajomych i zaczynamy od Obiektu Znalezionego, który mieści się w galerii Zachęta. To był jej pomysł, na bramce stoi jej znajomy. Dajemy jej szansę pogadać na osobności, stojąc tylko kilka kroków w tyle. Uśmiechają się do siebie i rozmawiają. Koleżanka gestem ręki wskazuje na nas. Chłopak, chyba wciąż student, obdarza nas jednosekundowym spojrzeniem i zamienia jeszcze kilka słów z koleżanką. Kiwa głową i zaprasza gestem do środka. Kolej na nas. Zbliżamy się do kolesia, licząc na korzystny wpływ znajomości z naszą kumpelą. – 20 złotych od osoby – słyszymy poważny ton i pozbywamy się wszelkich złudzeń. Wnętrze, jak na galerię, jest dosyć proste. Ściany pokryte tynkiem i czerwone drewniane klatki na podłodze. Kilka foteli i małe stoliczki z Ikei. Muzyka jest jeszcze bardziej prosta. Bez słów. Jeden house’owy utwór przechodzi w drugi tak, że

trudno się zor i e n to wa ć . Klientela studencka. Piwo i wino 7 złotych, drinki kilkanaście. Muzyka staje się monotonna. Przed północą wyruszamy do Klubokawiarni na Mazowieckiej. Tu już nie mamy znajomych. Pani selekcjonuje i wygląda groźnie. Znów płacimy 20 złotych. Wygląd specyficzny, styl niedbały i rupieciarski, zero ekskluzywnych sof, żyrandoli i błyskotek. Klimat PRL-u. Plakaty i symbole z lat 80. Dwie sale, różna muzyka. Mieszanka. Mnóstwo staroci. Drink w cenie 25 złotych. Piwo za 10. Ludzie przeróżni, reprezentujący jakąś subkulturę lub jej brak. Zauważam koleżankę rozmawiającą z chłopakiem z włosami prawie do pasa, ubranym w czarną koszulkę. Zaczepił ją na drodze z toalety. Zbyła go po kilku minutach. Mnie zaczepia ktoś inny i proponuje wspólny powrót do domu. Dziękuję i wracam do koleżanki wyzwolonej od długowłosego. – Człowiek z lasu o ciebie pytał. Podobasz mu się – wybuchamy śmiechem w tym samym momencie. Tańczymy. Jest już po 1. SMS. Kolega gej czeka na nas pod Utopią o 1.30. Opuszczamy epokę lat osiemdziesiątych i zmieniamy bajkę. Utopia jest na Jasnej. Blisko. O północy jest tam jeszcze pusto. Nie jest łatwo tam wejść. Jeśli nie jesteś pięknym gejem, stałym bywalcem z kartą klubową lub celebrytą jak Doda, możesz nie spodobać się selekcjonero-

wi. Nie ryzykujemy i wykorzystujemy kontakty w postaci kumpla geja stałego bywalca, którego wszyscy znają i szanują, bo przychodzi od 3 lat co weekend. W środku jest cukierkowo. Króluje róż i biel. Telebimy z całującymi się chłopakami. Dyskotekowe, srebrne kule, nażelowani barmani. Muzyka sama porywa do tańca. Madonna, Britney i Michael Jackson. Jest też rock’n’roll i inne zagraniczne przeboje, które można usłyszeć na weselach. Osoby, które siedzą, policzę na palcach jednej ręki. Dziewczyn zdecydowanie mniej. – Masz chłopaka? – zagaduje mnie po angielsku dziewczyna z Cypru. Szukam nerwowym wzrokiem mojego kumpla geja i wskazuje na niego. – Fajną masz dziewczynę! – krzyczy do niego turystka. – Wiem – odpowiada bez chwili zawahania mój gej wybawca. Utopia jest znana z bycia elitarną, gości DJ-ów z całego świata. Piwo 10 złotych, drinki od kilkunastu w górę. Zabawa kończy się wraz z wyjściem ostatniego gościa, czyli różnie. Nie ryzykujemy i nie sprawdzamy tego, do 9 nie damy przecież rady.

Niedziela. koNiec tam, Gdzie Początek. loNdyN Koniec tygodnia, noc z niedzieli na poniedziałek powinna być cicha z uwagi na rozpoczęcie pracy następnego ranka. Nie w Rumbie. Jest północ na Shaftesbury Avenue przy styku z Piccadilly Circus. Nie ma tłumów, ale pusto też nie jest. Przed wejściem do klubu dwóch czarnych osiłków. Pytają o ID. Ciemne schody w dół prowadzą do sali z barkiem i miejscami do spoczynku. Na lewo sala taneczna. Czarne ściany i ogólnie ciemno. Większość klientów też czarna. Otyłe murzynki w krótkich połyskujących mini odbijają delikatne strumienie reflektorów świecących nad DJ-em. DJ miksuje większość utworów, nadaje im nowe brzmienie. Jest funky, reggae i hip-hop. Plakat informuje, że w soboty grają salsę. Jest nas czwórka, mieszane towarzystwo, nikt nas nie zaczepia. Kupujemy piwo w cenie 3,5 funta. Miła obsługa z szerokim uśmiechem. Liczba przybyłych zupełnie nie pozwala myśleć, że za kilka godzin miasto zacznie swój pracujący tydzień. Czuć atmosferę weekendu i leniwego poniedziałku. Bar stopniowo pustoszeje przed 3 rano, jednak na parkiecie wciąż miłośnicy tańca wyrażają swe poparcie dla kolejnego utworu DJ-a. Po jego twarzy widać, że ta praca sprawia mu radość. Pewnie cieszy go też myśl, że jest jednym ze szczęśliwców, których nie dotyczy gehenna rannego wstawania w poniedziałki…


20|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

agenda

A Lesson in Love from Ha

Sophia Butler

L

ove is defined as ‘an intense feeling of deep affection for someone’ in the Oxford Concise English dictionary. Something about this multifaceted emotional state makes us all crave to be in it or be the object of it. As young girls on lunch breaks, we used to sit on the grass, pulling out the petals of daisies: ‘does he love me, does he not?’ if we didn’t like the answer we started on the next one! If only the whole business of love were as simple as plucking daisies! If you live in India or the Middle Eastern countries, you will not be celebrating Valentine’s Day, because it has been banned by the authorities for sexual and Christian overtones. The Scots are a romantic bunch at heart and traditional Valentine’s celebrations were rather grand. An equal number of males and females would attend a party; all names would go into a hat, to be drawn in pairs. The couple chosen together would be each other’s companion for a

night of dancing and an exchange of gifts. In Japan, as a boyfriend or husband, you can expect home-made chocolate from the special ladies in your life, showing your appreciation on March 14th when men give women presents. Young Korean singles can be seen gathered together on April 14 Black Day, sharing the black Jajang noodles which give the day it’s name. On the subject of matrimony, tradition dictates that a woman can ask a man to marry her on February 29th, which occurs every four years. This practice is said to have originated in 5th century Ireland, when St. Bridget complained to St. Patrick about women’s extensive waiting for a man to propose. Once again we find the Scots to be romantic of heart, a law was supposedly passed in 1288 allowing women to propose. It details that if the man should decline, he must pay a fine; ranging between a kiss, a silk dress or a pair of gloves for the heartbroken maiden! Who said the law is devoid of feeling? Or humour for that matter; if you did not show up in the Liverpool courts, you can be expecting a Valentine from the Metropolitan Police: ‘Roses are red, violets are blue, you've got a warrant and we’d love to see you’! As a girl, Mama always used to write me cards with a little chocolate enclosed. Every Valentine’s Day, whether in a relationship or single, we focus on the concept of universal love. It is too easy for us to be seduced by Americanisms and think that this day actually symbolizes what card companies say – if he didn’t get you flowers then he doesn’t love you’. Come on, there are 365 days in the year when he can buy you flowers, take you for dinner and tell you he loves you! Do not misunderstand me – I am NOT making a case against roses and chocolate! I am simply a girl, afraid that the whole scenario will pass me by as I sit on my

‘worry bench’, wearing my inspirational orange beret and tons of anxiety whilst puffing on my rolled cigarette! I hear the gate lightly knock as it is pushed back into place. Since the dogs have not stopped

the intruder, it must a friend. Hamish soundlessly greets the dogs and sits next to me on my bench. No words are needed to convey my emotional state. “I just don’t see the point of the emotional rollercoaster of relationships, it’s so

narodówki czułem się trochę jak królik wyjęty z kapelusza. Zrozumiałem wreszcie, co to jest kosmopolityzm, i wiem, że mi się nie podoba. Jestem skromnym facetem z Polski, który lubi swój kraj i panujące w nim obyczaje, tylko ma nieustannego pecha i nie może zbudować sobie domu w górach, gdzie zmieści kupę dzieciaków, psów i kotów. Podobno mieszka tu siedemnaście osób, a ja poznałem zaledwie kilka. Jedni wychodzą bardzo wcześnie, inni wracają bardzo późno. Ktoś stale łazi po pokoju nade mną. Deski trzeszczą, słychać kroki tak dokładnie, jakby ten ktoś chodził mi po głowie. Nawet w krakowskim bloku nie miałem takich atrakcji. Do tego co chwila nad domem przelatuje samolot i to od szóstej rano do jedenastej w nocy. Nienawidzę tego miejsca. Marzę o powrocie na squat, do mojego pustego pokoju, do warkotu silników, nawet do puszczanego w kółko przez Waldka Hallelujah Cohena. Jedyną niewątpliwą korzyścią z mojego pobytu tutaj jest trening angielskiego. Już się nie jąkam, mówię prawie automatycznie, jakbym miał przygotowane odpowiednie zasoby leksykalne. Dzwoni telefon. Obcy numer. Naprawdę. Wyskakuję z łóżka i daję sobie kilka sekund na ochłonięcie. – Halo? – Czyści pan dywany?

– Co proszę? – Czy czyści pan dywany? – Eee, czy może pani powtórzyć? – CZY-ŚCI PAN DY-WA-NY??? – A, dywany. Niestety nie. – To przepraszam. Duma z posiadanych zdolności językowych mija, ale pozostaje nutka satysfakcji, że w końcu ktoś zadzwonił i przynajmniej o coś zapytał. Czyli znów jedna z moich ulotek nie trafiła do kosza ani do kominka, tylko do czyichś rąk. Powoli tracę kontakt ze światem. Czasem w środku nocy mam wrażenie, że wszyscy o mnie zapomnieli. Czas mija, dni zacierają się w mojej pamięci. Dzień w dzień biegam z kserowanymi ulotkami i wpatruję się w milczący telefon. Ani razu jednak nie przychodzi mi do głowy myśl, żeby spakować się i wracać. Pewnie dlatego, że nie mam dokąd. Mimo wszystko odłożyłem tyle pieniędzy, ile nie zarobiłbym w Polsce przez rok. Tylko to wciąż za mało na długi, na dom, na nowy początek. Cholera, co jest nie tak z tymi ulotkami?! Te, które odniosły największy sukces, były pełne błędów i podpisane: Jacek. Strasznie się wkurzałem, gdy ktoś zwracał się do mnie per Dżasek lub Dżejsik. Teraz mam poprawne, idealnie zredagowane i skrojone, a zadzwoniła ledwie jedna osoba. Nic nie rozumiem. Wszyscy wychodzą do pracy, ja siedzę w po-

koju i myślę. Nie sprawdziłem się, nie podzieliłem losu tysięcy innych uchodźców z Polski i nie urządziłem się samodzielnie. Wszystko zawdzięczam Archiemu. Gdyby nie on, nie zagrzałbym tu miejsca dłużej niż przez tydzień. Jedyna pociecha, że los zsyła nam czasem ludzi, którzy mogą coś dla nas zrobić. Londyn nie jest już bezpiecznym miastem. Siedzimy na bombie. Wiemy, że jest, jednak nie wiemy gdzie. Po raz drugi wojujące z własnym cieniem świry próbowały zaatakować metro, lecz eksplodowały jedynie zapalniki. Jeśli bogowie czasem się kłócą o kierunek przeznaczenia, tym razem Nasz był górą. Codziennie czytam Metro lub jakąś inną gazetę, którą ktoś uprzejmie zostawia dla mnie na murku lub ławce przed domem. Co dnia gazety meldują o jakimś morderstwie. Czasem spektakularnym, czy wręcz romantycznym, jak to, gdy pewien zakochany desperat nie mógł znieść myśli o rozstaniu i zastrzelił kochankę, a potem siebie; częściej o pospolitym mordzie na tle rabunkowym, seksualnym lub będącym skutkiem bójki. W jedno jest zamieszany nawet jakiś Polak, który zniknął, gdy w wynajmowanym przez niego mieszkaniu policja znalazła rozkładające się zwłoki mężczyzny ze Szczecina. W Polsce morderstwo czy napad to jednak medialna gratka dla Faktu czy Super Expressu, tutaj zwykła codzienność.

jacek ozaist

WYSPA [19] Na początku było całkiem miło. Zostałem przez nich zaproszony na kolację. Stół w living roomie aż uginał się pod ciężarem rozmaitych przystawek, zakąsek i potraw. Okazało się, że Rick trochę pracował jako kucharz, ale głównie zajmuje się przebywaniem na bezrobociu i dorabianiem na boku jako malarz, ogrodnik czy kierowca. Kiedy zapytałem, skąd jest, obruszył się i pokazał mi pępek z wytatuowanym napisem: Made in England. To po jaką cholerę wynajmujesz jakiś parszywy pokój, zamiast kupić dom?! – przemknęło mi przez myśl, ale zmilczałem. Sara pochodzi z RPA i też jest bezrobotna. Oboje pochwalili mój angielski, który po kilku godzinach intensywnej konwersacji, naprawdę prezentował się nieźle. Powoli schodzili się inni mieszkańcy tego wielkiego, trzypiętrowego domu. Francuzka Letitia, Holender Mark, Linda z Kamerunu, Kathy z Tajlandii, jakiś Albańczyk, którego imienia nie zrozumiałem, kolejna Angielka Kerry, Kall z Algierii... Wszyscy jedli i pogodnie mamrotali o niczym, a ja pośrodku tej między-


|21

nowy czas | 14-28 lutego 2010

agenda end up sitting at a tiny table in between two other couples, having to listen to their conversations while paying double for your dinner because it’s Valentine’s Day! I caught the end of an old Sex and the City episode the other night and found myself completely disillusioned – Samantha went from outrageous to pathetic and the pursuit of love through sex could be dismissed by nursery school children nowadays; “It’s not gonna work, even if you are decked out in Jimmy Choos or Manolo Blahniks!” Was it a fanciful escape into such frivolities that made the show appealing, or do we simply live in a grittier reality now with forensic shows like ‘Crime Scene Investigation’ as the champions of the channels? Hamish returns and plucks me from my maelstrom of thoughts, by presenting me with a bunch of twigs and mossy grasses, “Burn these in the house, they protect well against damp, you’ve some in the house,” I am distracted but he regains my attention with the second bundle; a leaf with something inside, tied in a ball with long strands of grass. “Now this is for your muffins, simmer them in water and then add them into the mix.” Our relationship with Hamish has mutual benefits, he gets fed and I am taught old knowledge. Whenever I am distressed, I bake my way through it, often the fruits of my nerves are so numerous that I take them along to the local pub where my friend and compatriot Marta works. The dogs sit patiently, waiting for the chance to lick up the ends of the mix and a warm fragrant muffin each, for keeping an eye on them so vigilantly! The milieu of the evening cannot but arrest my attention; the dogs are particularly sweet with each other, nuzzling ears, licking noses and singing little whiney numbers to one another, occasionally looking up to gaze at us adoringly. I notice that Ross is especially attentive, amorous and expressive. Ladyholm is a picture of calm and domestic harmony – perhaps the fragrant grasses and herbs burning in the front hall have created the ambience? Has Hamish initiated me into witchcraft?! I stop into to see a lonely Marta. There are enough muffins to go round and I offer them to everyone present, even the ‘let’s not mention the chickens’ neighbour. “You know you have this

image in your head of the perfect man?” I notice her English has become Scottish, “Yeah, I never thought my Braveheart wouldn’t have olive skin and curly black hair!” I reply. “Well exactly, I think it’s so funny because you can find yourself suddenly drawn to someone so different”; it occurs to me that she is running her finger around the edge of a glass suspended between the washer and the shelf whilst gazing across the room at a farmer of bear-like proportions. “Oh”, I giggle, “shot by Cupid are we?!” she knows I will tease her and turns red, silently resuming her work. It has to be said, ‘love is in the air’ in our hamlet! Hamish, the old devil has staged his own version of the film ‘Chocolat’ with Juliette Binoche seducing a whole town in her chocolaterie in the time of lent; changing the lives of people with an old aphrodisiac: chocolate. She works her magic and finds love with Johnny Depp – no girl in her right mind would say no to his gypsy charm! We are not quite as beautiful a cast, but the effect is the same; even the bully neighbour with a shotgun made an offering of some eggs by the front gate. The funny thing is, there is no way Hamish could have seen the film, he doesn’t own a television; perhaps the old devil is secretly working on a book ‘Eat your way to true love’ and we are the test subjects! For those of you out there who are looking for love, do not despair, say it with a bunch of herbs! Open your hearts and eat any muffins which find their way to you! Happy Valentine’s Day!

hard, how do people do it?” I explode. The silence descends as if I had not spoken and when Hamish speaks his voice sounds remote: “The path of true love is long and steep, so you had better get yourself some good shoes my girl.”

I can’t help but laugh at this as my eyes go straight to Hamish’s feet; barely covered by his home-made leather moccasins. So begins my first formal lesson in love: “In our culture people are starved of love. We watch endless films about happy and unhappy love, we listen to hundreds of trashy songs about it – yet hardly anyone thinks that there is anything to be learned about loving. Most people see the problem as one of being loved, rather than of one’s capacity to love. We aim to make ourselves ‘loveable’; by being popular, wealthy and having sex appeal. Just as living is an art, so is loving; we must proceed in the discipline as with any other such as music or carpentry. Despite the deep longing for love we all have, most people fail because almost everything else is considered more important than the art: success and so on. This practice requires discipline, concentration, patience, faith, courage, the ability to take risks and readiness to accept pain and disappointment.” With an air of authority, Hamish leaves the bench and traverses the hall; pinning some scraps of paper to it – here we go, I thought he’s turning preacher! Completely unfazed by my hostile attitude, Hamish pointed, as if a lecturer in an auditorium; packed to the brim with eager ears; “In the Book of Jonah, God explains that essence of love is labour; the two are inseparable.” The second battered piece of yellowed paper held the words of Saint Exupery’s Fox to the Little Prince: “It is the time you lavished on your rose that makes it so important”; if she doesn’t get the biblical she will get the modern parable – I am sure Hamish thought. Crafty old goat! He finished his lecture and disappeared; it worked for the Little Prince, but how am I going to translate that into the fast and often thoughtless pace of everyday life? I am thrown into thinking about the writings of Khalil Gibran; ‘even as love crowns you so shall he crucify you’; ‘Even as he is for your growth so is he for your pruning’. Is love synonymous with pain? The beautiful rose, our symbol of affection was born of Aphrodite’s woe when her tears mingled with blood from her lover’s wound. Gone is the old University ethos: the ‘antiValentine’ party, which was all about friends and nothing to do with couples or singles. We reasoned that on Valentine’s, you are likely to

Londyn przestał również być miejscem do zarobienia szybkich pieniędzy. Przybyło tu zbyt dużo taniej, dobrej siły roboczej, która psuje rynek, żądając niskich, nieraz absurdalnie niskich pieniędzy. Trzeba pracować dłużej, a zarabia się mniej. Polska prasa w stolicy Anglii daleka jest od euforii sprzed roku. Tytuły: „Nadzieja umiera na Wyspach”, „Londyński kierat” itp., mówią same za siebie. W Irlandii mnożą się samobójstwa wśród niemogących sobie poradzić Polaków, w Anglii wielu rodaków nadal toczy walkę o byt dzięki setkom agencji pracy, które nie wymagając znajomości języka, wysyłają „handymanów” do fabryk, na farmy i budowy poza Londynem. W samym Hounslow oraz dalej na zachód i południe jest ich kilkadziesiąt. Sam przez jakiś czas myślałem, żeby spróbować, ale sukces pierwszej partii ulotek, rozbestwił mnie na nowo. Siedzę i myślę, a silniki samolotów huczą mi nad głową. Nazajutrz znów telefon. Obcy numer. Skwapliwie odbieram, żartując w duchu, że to jakiś ankieter albo telefoniczny sprzedawca byle czego. – Jack? – Yes. – I give you Arthur. – Ok. Chwila złowrogiej ciszy. – Jacek? – głos Archiego lekko drży.

– Zgadnij, skąd dzwonię? Mówię, że nie wiem, choć gdzieś na dnie brzucha kłuje mnie szpila niepokoju. – Z aresztu dzwonię... Syczę przekleństwo, które ciśnie mi się na usta. Siadam ciężko i gapię się w róg ściany. – Jak to się stało? – Odpuściliśmy nasz squat, bo ten w centrum Ealingu wydał mi się ładniejszy. Weszliśmy z Waldkiem bez problemu. Kilka minut później przyjechała policja. – Tam musiał być alarm! – Też tak myślę. No nic. Teraz to i tak nie ma znaczenia. Dzwonię do ciebie, bo wydaje mi się, że kto jak kto, ale ty zachowasz spokój. Nic się nie dzieje. Mam prawnika i tłumaczkę. Dają nam jeść i tak dalej. Chodzi mi tylko o to, że musisz jakoś powiedzieć to Magdzie. Ona pewnie myśli, że weszliśmy i zaczęliśmy remont. – Pogadam z nią. Nic się nie martw. Co możemy zrobić, żeby cię wypuścili? – To już mój ból głowy. Gdybym nie wyszedł po trzech dniach, zacznijcie szukać po komisariatach. Ale sądzę, że po sporządzeniu aktu oskarżenia nas wypuszczą. Złowrogie słowa dźwięczą mi w głowie, a jednocześnie czuję uzasadnioną ulgę, że nie dałem się namówić na tę imprezę. – Zrobię co w mojej mocy. Trzymaj się! Miał możliwość wykonania tylko jednego te-

lefonu i zadzwonił do mnie. Jest chyba kimś więcej niż tylko moim kumplem. Archie rozłącza się. Siedzę bez ruchu w absolutnej ciszy. Niby zakładałem taką możliwość, a mimo to jestem zaskoczony i smutny. Przyjechaliśmy na tę „Wyspę obiecaną” uczciwie pracować, płacić podatki, żyć zgodnie z nakazami systemu. Niektórzy z nas zdołali już zabijać, gwałcić, kraść, oszukiwać. Teraz Archie dołączył do tego niechlubnego grona, choć przecież nic złego nie zrobił. Znowu telefon. I drugi. I jeszcze jeden. Najpierw jakiś starszy pan drżącym głosem wypytuje, kiedy mogę przyjechać obejrzeć dom i ogród do zrobienia, potem miła kobieta zapewnia, że potrzebuje ogrodnika na stałe, wreszcie przygłuchy Polak krzyczy mi do ucha, że mam poprawić tynk wokół okna i sprawdzić, czy rynny nie są zapchane. Wszystkich zapewniam o swojej rzetelności i umawiam się na kolejne dni. Ulotki naprawdę działają! Choćby były byle świstkami, pełnymi błędów, w Anglii zawsze znajdzie się ktoś, kto zadzwoni akurat do ciebie. Wieczorem spotykam się z Magdą w parku na Ealing Broadway. Jest spokojna, lecz zaciśnięte do białości usta sugerują, że to tylko maska. Rozmawiamy o czymkolwiek, byle tylko nie poruszyć bolesnej struny. Próbuję żartować, bagatelizować, być bardziej pewnym siebie, niż

sytuacja pozwala. Magda uśmiecha się coraz cześciej, w końcu mówi: – Niezły z ciebie uspokajacz. Po chwili dołącza do nas zdyszany Jerry. Koszula pod obcisłym garniturem jest mokra od potu. Jerry przypomina wieloryba, który w tajemnym szale wypezł na brzeg i już nie może wrócić do morza. – Wiadomo coś?! Kręcimy głowami. – Chodźmy na policję. Może nam powiedzą, gdzie ich trzymają i co im grozi. – Niezła myśl – kiwam głową.

Hamish

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE


22 |

14-28 lutego 2010 | nowy czas

podróże po świecie

Nieodkryte zakątki Europy Wschodniej Wycieczka na Białoruś w dzisiejszych czasach może wydawać się dość nietypowym pomysłem, ale jeśli ktoś interesuje się Europą Wschodnią albo ma sentyment do Kresów, na pewno nie będzie zawiedziony wybierając się w tę nietypową podróż. Stanisław Mickiewicz Wyjazdy na Białoruś można podzielić na dwie kategorie: zwiedzanie polskich zabytków i tropienie naszych śladów z okresu II Rzeczypospolitej lub odkrywanie prawdziwej białoruskiej kultury, dziedzictwa narodowego, natury oraz wszechobecnych pozostałości po czasach sowieckich. Miałem okazję dokładnie poznać ten region świata, który proponuje bardzo bogatą ofertę krajoznawczą. Niewątpliwie największą zaletą wyprawy na Białoruś jest mała liczba turystów, co znacznie ułatwia zwiedzanie i powoduje, że docieramy do autentycznego, ukrytego świata. Należy pamiętać, by przed wyjazdem posiąść podstawową znajomość języka rosyjskiego, który jest bardziej powszechny niż język białoruski. Jeżeli jest to wyjazd grupowy, z przewodnikiem, znajomość języka nie jest aż tak potrzebna. Warto również uregulować wszelkie formalności – konieczna jest na przykład wiza. Na pewno mniej utrudnień napotkamy w Polsce niż w Anglii. Wybierającym się w te rejony, zwolennikom silnych wrażeń polecam podróż pociągiem sypialnym z Warszawy, który jedzie całą noc. W Brześciu odbywa się zmiana torów – w Związku Ra-

dzieckim były szersze niż w Europie Zachodniej. Podróż uatrakcyjnią specjały, np. herbata z konfiturami podawana przez opiekunkę wagonu, czyli prawodnicę, która wita pasażerów w stolicy: Minsk – gorod gieroj (miasto-bohater, order za zasługi podczas II wojny światowej). Nad ranem pociąg dojeżdża do Mińska na nowoczesny dworzec Minsk Passazirski. Zwiedzanie miasta może zająć dwa lub trzy dni – propozycja turytyczna oferuje wiele atrakcji w sferze kulturalnej. Główne obiekty warte zobaczenia to centrum z powojenną neoklasycystyczną architekturą. Mińsk był bardzo zniszczony podczas wojny. W latach powojennych stworzono nowy układ miasta. Warto przejść się szerokimi bulwarami zwanymi prospektami, po drodze miniemy plac i Pomnik Zwycieństwa. Na rzece Świsłocz znajduje się Wyspa Płaczu z pomnikiem-kaplicą, dedykowaną poległym żołnierzom. Ciekawie rysuje się w panoramie wschodniej części miasta nowo zbudowana ze szkła Biblioteka Narodowa. Oczywiście nie można pominąć siedziby prezydenta… Poruszanie się po mieście jest łatwe, gdyż działają m.in. dwie linie metra. Mińsk to miasto paradoksów, choćby takich: na placu Lenina stoi

Tradycyjny piec do wypiekania chleba w skansenie Dudutki

budynek parlamentu – przykład monumentalnego sowieckiego art deco, a obok zabytkowy, zbudowany z czerwonej cegły polski kościół. Miasto to również zabawa dla każdego: cyrk, teatry, muzea, opera i galerie kuszą tanimi biletami. Natomiast w czystych i zadbanych parkach oraz ogrodzie botanicznym można odpocząć po trudach zwiedzania. Najlepszym sposobem na to, by zapoznać się z ludową kulturą białoruską, jest wizyta w skansenie Dudutki pod Mińskiem. Nie są to tylko stare drewniane chaty, ale starannie odtworzone obiekty ukazujące dawne życie

Niewątpliwie największą zaletą wyprawy na Białoruś jest mała liczba turystów, co znacznie ułatwia zwiedzanie i powoduje, że docieramy do autentycznego, ukrytego świata…

Kaplica na Wyspie Placzu

i tradycje białoruskiej wsi. Każdy dom to inny zakład, w jednym wypiekany jest chleb w ogromnym piecu, a kobiety ubrane w ludowe stroje odgrywają scenę związaną z tą czynnością. W pobliskiej restauracji można degustować tradycyjne potrawy. Białoruś ma też wymarzone miejsca dla miłośników przyrody. Puszcza Białowieska i poleskie bagna to tylko najbardziej znane przykłady. Warto zobaczyć też parki narodowe. Ogromną liczbę pozostałości dawnej Rzeczypospolitej znajdziemy w dzisiejszej zachodniej Białorusi, głównie na Grodzieńszczyźnie. Przed wyjazdem warto dokonać selekcji tego, co chcemy zobaczyć. Do najbardziej znanego miejsca, cieszącego się popularnością wśród polskich turystów należy zaliczyć Nowogródek. Mieści się tam dworek-muzeum Adama Mickiewicza. Warto też pojechać do miejsca urodzenia poety, Zaosia, gdzie Białorusini odbudowali rodzinną, drewnia-

ną posesję wieszcza. Nie należy też zapomnieć o mitycznym jeziorze Świteź. Podziw budzi piękny pałac Radziwiłłów w Nieświeżu, gdzie obecnie trwa intensywny remont. Największym zaskoczeniem jest obecność odrestaurowanych polskich orłów w koronach na bramie pałacu. Miastem z największą liczbą ludności polskiej jest Grodno. Nie dziwi więc to, że najłatwiej można tam porozumieć się w naszym języku, a nawet najbardziej surowy milicjant jest w stanie pozwolić rodakom zostawić samochód na placu przed dworcem kolejowym. W Grodnie godne uwagi są dwa zamki, polskie kościoły w centrum miasta, muzeum Orzeszkowej i promenada nad Niemnem. Najłatwiej dojedziemy tam pociągami z Białegostoku. Podczas wycieczki zawsze można liczyć na pomoc lokalnych mieszkańców, gdyż Białorusini są wyjątkowo gościnni i spokojni.

Nowo zbudowana Biblioteka Narodowa


|23

nowy czas | 14-28 lutego 2010

czas na relaks o zdrowiu z natury czerPanym

maNia gotowaNia

koNieC karNawału

Borowina

» Czas karnawału dobiega do końca, a

czarne złoto

my spędzamy go w Wenecji. Wrócimy jednak na krótko na Wyspy Brytyjskie, bo koniec karnawału wygląda tutaj bardzo interesująco. Polacy pielęgnują tradycję Tłustego Czwartku, a tu obchodzi się Shrove Tuesday – ostatni wtorek przed Środą Popielcową, czyli ostatni dzień karnawału.

mikołaj Hęciak

Przed wtorkiem jest jeszcze poniedziałek, zwany Shrove Monday, a także Collop Monday. Otóż collop czy collops odnosi się do potrawy lub potraw spożywanych w ten dzień. Chodzi o uroczystą kolację, podczas której podawano mięsa pokrojone w plastry, w niektórych domach był to krojony boczek. Miało to być niejako pożegnanie z daniami mięsnymi na czas postu. Jak pamiętamy, drzewiej tak to bywało, że ludzie powstrzymywali się od potraw mięsnych przez okres 40 dni, a nie tylko w piątki. Warto też dodać, że zwyczajowo na śniadanie w taki poniedziałek spożywano smażony boczek i jajka. Natomiast Shrove Tuesday znany też jest pod nazwą Pancake Tuesday. W tym dniu również dawano upust podniebieniu i pożytkowano cenniejsze wiktuały, które ograniczano potem w Wielkim Poście.

paNCakes

Jest jednym z »najcenniejszych darów chip’s shopu zawiera mniej kalorii niż kanapka z krewetkami i majonezem. Czy aby na pewno? Sprawdźmy sami. Karnawał trwa, a my spędzamy go w Wenecji. Właściwie to już ostatni tydzień karnawału, więc spędźmy go aktywnie – gotując. Ostatnio trochę się zamakaroniliśmy. Ale nie sposób pominąć makarony, będąc we Włoszech. Popijamy prosecco i wędrujemy wąskimi uliczkamy, pływamy gondolami po kanałch, zwiedzamy kościoły i słynne place tego miasta. Gdy zgłodniejemy, co jeszcze czeka nas w lokalnym menu? Po przeróżnych makaronach w weneckim menu należy się spodziewać dań z ryżem arborio, popularnie zwanych risotto. Możemy wybrać risotto z owocami morza, szparagami, karczochami, korżetką, groszkiem. Niech nie będzie dla nas zaskoczeniem risotto z dynią czy nawet z kapustą. Pewnie trochę to niecodzienne zestawienie, ale można spróbować, a do ryżu pasuje nawet czarna kapusta o długich wąskich liściach. Nie powinno zabraknąć też opcji z mięsem czy ziemniakami, czy w końcu czarnego risotto z atramentem z mątwy (risotto nero). Do ryżowych tematów jeszcze powrócimy, a teraz skierujmy nasze kroki w stronę innej alternatywy dla pasty.

kopytka z DyNi

Angielskie naleśniki są podobne do francuskich (crepes) i takich, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. Podstawowa proporcja na 1 jajko to: 100 g mąki (plain flour), 300 ml mleka, szczypta soli. Podajemy z cukrem (kryształ albo puder) i sokiem z cytryny, ale także z dżemem i marmoladą oraz świeżymi owocami i bitą śmietaną. Jeżeli nie dysponujemy blenderem lub robotem kuchennym, które wymieszają ciasto za nas tak, by nie było żadnych grudek, najpierw nasypmy przesianą mąkę do miski, następnie dodajmy jajko i delikatnie połączmy je razem. Potem stopniowo dodajmy mleko, ciągle mieszając. Na koniec odrobina soli i ciasto gotowe. Smażymy na rozgrzanej patelni. Niektóre szkoły gotowania mówią, że można dodać odrobinę oleju do ciasta lub część mleka zastąpić wodą gazowaną. Choć receptura na naleśniki jest znana na całym świecie, to i tak każda gospodyni ma swój sekretny sposób, jak zrobić je najlepiej.

Jakby tego było mało, w tym roku wypada 150 rocznica pojawienia się frytek na angielskich stołach. A dni 15-21 lutego obchodzone będą jako Narodowy Tydzień Frytek. Obecnie nie sposób wyobrazić sobie Anglii bez takiej formy podawania ziemniaków, choć te można przygotować na naprawdę wiele sposobów. Miłośnikom chipsów polecam stronę www.lovechips.co.uk. Można znaleźć tam takie ciekawostki, jak ta, że porcja frytek z

Zamiast makaronu spróbujmy kopytek. Polakowi nie trzeba ich przedstawiać. Prawie każdy umie je zrobić. Ziemniaki, mąka, jajka i gotowe. Ale nie każdy słyszał o kopytkach z dyni. Może to być niecodzienna odmiana dla ziemniaczanych. Ponieważ dynia ma inną strukturę niż ziemniaki (nie jest kleista), można spodziewać się, że ciasto wyjdzie nam trochę inne. Masa na kopytka z dyni jest bardziej rzadka i delikatna, więc trudno formować z nich tradycyjne kopytka. Dlatego, by je okiełznać, nabieramy je łyżką i wkładamy na wodę. Na 4 porcje potrzebujemy: trochę ponad kilogram dyni, 1 jajko, 200 g mąki, 125 g masła, 3 gałązki szałwii i mnóstwo tartego parmezanu. Dynię obieramy, kroimy w grubą kostkę, wykładamy na blachę wyłożoną folią aluminiową, doprawiamy solą oraz pieprzem i pieczemy w piekarniku średnio pół godziny, aż warzywko zmięknie. Potem postępujemy z dynią jak z ziemniakami, czyli urabiamy na gładką, jednolitą masę i studzimy. Dodajemy jajko i mąkę (jeżeli ciasto wydaje się nadal za luźne, dodajemy trochę więcej mąki, ale nie za dużo, by nie straciło na swojej lekkości). Doprawiamy do smaku. Łyżeczką nabieramy ciasto i pomagając sobie drugą, wkładamy do gotującej i osolonej wody. Odcedzamy, gdy wypłyną na powierzchnię. Proszę nie wkładać za dużo na raz, bo wtedy woda potrzebuje więcej czasu, by wrócić do stanu wrzenia, a kopytka mogą się zacząć rozklejać. Rozgrzewamy patelnię i na niej masło z listkami szałwi. Gdy zaczną pojawiać się pęcherzyki na powierzchni, dodajemy kopytka i przyrumieniamy. Wykładamy na talerze i posypujemy tartym parmezanem. Takie kopytka mogą być prostą przekąską, mogą również stanowić dodatek do innego dania, np. gulaszu mięsnego albo sosu z owocami morza.

Życzę pogody ducha w te ostatnie dni karnawału!

natury. Borowiną wspomaga się leczenie stanów zapalnych, schorzeń mięśni, kości i stawów, a nawet chorób kobiecych. Po zabiegu skóra jest gładka jak aksamit.

Janusz Frączek

Złoża, z których pochodzi borowina, zaczęły się formować około 10 tys. lat p.n.e., po ustąpieniu lodowca. Powstały z obumarłej roślinności bagiennej i występują w Europie Środkowo-Wschodniej. Nasze zasoby słyną z czystości i wysokiej jakości, dlatego określane są czarnym złotem Polski. Po raz pierwszy użyto borowiny do celów leczniczych w 1858 roku w Krynicy Górskiej. Lecznicze właściwości borowiny i samego uzdrowiska w Krynicy Górskiej szybko nabierały rozgłosu w XIX wieku w leczeniu bezpłodności u kobiet, które po rehabilitacji w Krynicy Górskiej zachodziły w ciążę. Nikt w tym czasie nie zastanawiał się, czy to było związane z leczniczymi właściwościami samego uzdrowiska w Krynicy czy też „częstych podmuchów wiatru halnego....”. Dziś zabiegi borowinowe wykonuje się w wielu uzdrowiskach. Najbardziej znane są borowiny z Iwonicza Zdroju. Ale z powodzeniem możne je także robić w domu.

Co takiego tkwi w torfowym mule? Przede wszystkim ogromne bogactwo cennych substancji organicznych: kwasy humusowe oraz fulwonowe, węglowodany, garbniki, bituminy, białka, żywice, mikroi makroelementy. Niezwykłym składnikiem są związki o działaniu estrogennym oddziałujące na korę nadnerczy i stymulujące czynności jajników, co wykorzystuje się w leczeniu chorób kobiecych. Borowina zawiera również bardzo dużo substancji nieorganicznych, przede wszystkim rozmaite sole (żelazowe, wapienne, glinkowe) i krzemionkę. Kwasy organiczne i sole nadają jej właściwości ściągające, przeciwzapalne, bakteriostatyczne i bakteriobójcze. Dlatego zabiegi z użyciem borowiny powodują regenerację naskórka i uszkodzonych tkanek, a także zwiększenie ukrwienia skóry.

Na Co pomaga? Wskazaniami do stosowania borowiny są przewlekłe i podostre (nie ostre!) stany zapalne narządów ruchu – tkanek miękkich, kości

i stawów – także choroby reumatyczne. Ma pozytywne działanie przy zesztywniającym zapaleniu stawów kręgosłupa, w zespołach bólowych szyjnych, barkowych i lędźwiowych, w obrzękach po stłuczeniach, złamaniach, zwichnięciach. Borowina pomaga w chorobach układu nerwowego (rwie kulszowej, porażeniach i niedowładach, uszkodzeniach nerwów obwodowych) oraz układu krążenia (np. przy miażdżycowym zwężeniu naczyń). Łagodzi dolegliwości układu pokarmowego: przewlekłe zapalenia jelit, chorobę wrzodową żołądka, stany kurczowe jelita grubego. Jest pomocna w leczeniu chorób kobiecych, np. stanów zapalnych pochwy i przydatków, nadżerek. Stosuje się ją po operacjach ginekologicznych, przy niedoczynności hormonalnej jajników i niedorozwoju narządu rodnego, a także w okresie menopauzy (łagodzi jej objawy, nawilża i regeneruje śluzówkę pochwy). Dostępna jest w formie tamponów dopochwowych. Borowina dobrze wpływa na skórę, dlatego wykorzystuje się ją w kosmetyce. Ujędrnia ciało, wygładza zmarszczki, regeneruje włosy. Warto wypróbować dostępne w aptekach preparaty borowinowe: szampony, płyny, sole do kąpieli i maseczki.

kąpiele i półkąpiele Najpopularniejsze, zwłaszcza w uzdrowiskach, są kąpiele borowinowe. Do przeprowadzenia jednej potrzeba około 150 kg torfowego mułu. Miesza się go w kadzi z wodą, by otrzymać gęstą papkę o temperaturze ok. 45°C. Borowina jest złym przewodnikiem i oddaje swoje ciepło powoli, dlatego nawet przy dość wysokiej temperaturze nie grozi nam poparzenie. Papka jest gęsta i ciężka, stąd jej właściwości termiczne i biochemiczne wzmocnione są jeszcze oddziaływaniem mechanicznym – ucisk i tarcie pobudzają receptory skóry. Pod wpływem ciepła organizm wydala zbędne produkty przemiany materii, które są przechwytywane i zatrzymywane przez borowinę mającą absorpcyjne właściwości. Ciepło pobudza krążenie i przyspiesza wchłanianie aktywnych składników torfu. Pełna kąpiel jest sporym obciążeniem dla organizmu, dlatego mogą z niej korzystać tylko kuracjusze, którzy nie mają problemów z układem krążenia. Łagodniejsze i bezpieczniejsze są półkąpiele (od pasa w dół) lub nasiadówki. W sanatoriach robi się też okłady borowinowe, np. na kark lub partie lędźwiowe.

Domowe okłaDy Kąpiel borowinową można zrobić w domu przy użyciu specjalnej, rozpuszczalnej w wodzie kostki torfowej. Wygodniejsze w użytku domowym są jednak pasty borowinowe (dostępne w aptece) do okładów miejscowych. Umieszczone w folii cienkie płaty torfu nagrzewa się w wodzie, następnie rozcina folię, przykłada do chorego miejsca, okrywa folią, ręcznikiem i kocem. Kompres trzymamy ok. 30 minut. By kuracja podziałała, zabiegi należy powtarzać w dziesięciodniowych cyklach (10 dni i przerwa). W niektórych sytuacjach, np. przy świeżych stłuczeniach czy w ostrych stanach zapalnych, na obolałe miejsca kładzie się zimne kompresy (schłodzone w lodówce).


24|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

KSIĘGOWOśĆ FINANSE

NAUKA POTRZEbNY NAUCZYCIEL JĘZYKA POLSKIEGO

PEŁNA KSIĘGOWOśĆ (rozliczenia przez internet) Zwrot podatku w ciągu 48h Virtual office NIN, CIS, CSCS, zasiłki i benefity ACTON Suite 16 Premier Business Centre 47-49 Park Royal London NW10 7LQ TEL: 0203 033 0079 0795 442 5707 CAMDEN Suite 26 63-65 Camden High Street London NW1 7JL TEL: 0207 388 0066 0787 767 4471 www.polonusaccountancy.co.uk office@polonusaccountancy.co.uk

ROZLICZENIA I bENEFITY szybko i skutecznie (przyjmuję również wieczorem i w weekendy) TEL: 077 9035 9181 020 8406 9341 www.polishinfooffice.co.uk

gotowy udzielać prywatnych lekcji raz w tygodniu. Wymagane kwalifikacje i dobra znajomość angielskiego.

Tel. 07522 397 120

JĘZYK ANGIELSKI KOREPETYCJE ORAZ PROFESJONALNE TŁUMACZENIA AbSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLACJI (UNIvERSITY OF WESTMINSTER)

TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk

TOWARZYSKIE WYKŁAD AKADEMICKI DR MAREK LASKIEWICZ ROSJA: NASTĘPNY KRYZYS niedziela, 28 lutego godz. 17.30 Sala Seledynowa POSK 238-246 King Street London W6 0RF WSTĘP WOLNY www.pwwb.co.uk

TRANSPORT

AbY ZAMIEśCIĆ OGŁOSZENIE RAMKOWE prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

We help people build significant incomes so that they can take control of their lives. We work with an ethical, solid, international company dedicated to helping people improve their financial situation whilst helping others improve their health. Do you know anyone who would like to get more out of life? We provide all the support and training needed – call me now for an informal chat Colette Long Home office: 01926 620124 Messaging (24hr): 01926 678603 Mobile: 07748 933098

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340

WYWóZ śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEJMIE

TRANSPOL Tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEJ

USŁUGI RóŻNE

ANTENY SATELITARNE Jan Wójtowicz

Staááe stawki poááączeĔĔ 24/7

Bez zakááadania konta

Profesjonalne ustawianie, usuwanie zakłóĶceń, systemy CCTV, sprzedaż polskich zestawów: 24h/24h, 7d/7d. Anteny telewizyjne. Polskie ceny Tel. 0751 526 8302

Polska

KUCHNIA DOMOWA POLSKI KUCHARZ

prywatne przyjęcia, domowe uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.polish-chef.co.uk

DOMOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

ARCHITEKT REJESTROWANY W ANGLII Wykonuje projekty: lofts extensions, pełen service – planning application, building control notice. TEL.: 0208 739 0036 MObILE: 0770 869 6377

ZDROWIE

LAbORATORIUM MEDYCZNE: THE PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616

AGATA TEL. 0795 797 8398

25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN

umer Wybierz n nastĊĊpnie a y w o p Ċ tĊ dos elowy np. numer doc oĔcz # i Zak 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po

Polska

2p/min 084 4831 4029

7p/min 087 1412 4029

Irlandia

Czechy

3p/min 084 4988 4029

2p/min 084 4831 4029

Sááowacja

Niemcy

2p/min 084 4831 4029

1p/min 084 4862 4029

Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


|25

nowy czas | 14-28 lutego 2010

ogłoszenia QUALIFIED HGV MECHANIC Location: TIVERTON, DEVON EX16 Hours: 40HRS OVER 5 DAYS Wage: £20K + PER ANNUM Closing Date: 31 March 2010 Employer: G R Pook Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

job vacancies FEMALE HOME CARE SUPPORT WORKER Location: LONDON, E6 Hours: 30+ PER WEEK, 5 OVER 7 DAYS, BETWEEN 9AM-8PM Wage: £6.50 PER HOUR Employer: Haven Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Applicants must be female as will be providing personal care. Previous experience is preferred. Applicants must be fluent Polish or Russian. Must be able to do personal care, shopping and housework. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. SDA ref. S7(2)(ba), S7(2)(b), S7(2)(e). How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 9118931 and asking for Lillian. HOME CARE ASSISTANT Location: E15, SW3, SW15, SW18 LONDON Hours: 7 DAYS Wage: 6.00 Employer: Aqua Flo Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employer Partnership shares information about new starters with JobcentrePlus for statistical purposes only. See http://www.dwp.gov.uk for more information. This contract is for 6 months with immediate start. Experience in this role is required along with relevant NVQ in Care or equivalent. Polish language would be an advantage but is not essential. Duties will involve working as a home carer in clients individual home and includes all aspects of personal care including assisting with dressing, bathing and at meal times. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0208 4342593 and asking for Recruitment Officer.

Description: HGV Mechanic Required to join small friendly workshop. Knowledge of various makes of HGV an advantage but not essential. Work involves maintenance of own fleet and local authority vehicles. Normal hours of work Mon-Fri 8.00am to 5.00pm Good rates of pay for right applicant. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01884 254331 and asking for G R Pook. WEB & DATABASE DEVELOPER Location: WOKINGHAM, BERKSHIRE RG40 Hours: 37 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £27,000 Closing Date: 17 February 2010 Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: We are looking to recruit an experienced web and database developer. Applicants will have previous experience as a web and database developer in an engineering/scientific environment. Practical development experience in SQL Server 2005/2008 is essential; whilst additional experience in other software languages/methodologies would be an advantage. Good team. working skills, together with the ability to work unsupervised are essential. The workload can be varied, so flexibility is important. The role will involve some degree of client liaison, so the ability to communicate effectively verbally and in writing is required. The appointment will initially be as a 12 month contract with a view to making it a permanent appointment in the future. Experience of working within a TickIT certification regime or similar is desirable. How to apply: For further details about job reference BKN/21335, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. FLORIST

PARALEGAL Location: STOCKPORT, CHESHIRE Hours: MONDAY TO FRIDAY 9AM-5.30PM Wage: NEGOTIABLE DEPENDING ON EXPERIENCE Employer: Henry and Co. Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Polish speaking Personal injury paralegal required for expanding solicitors practice. Will be dealing mainly with Polish clients, therefore excellent communication skills in Polish and English required. Duties include dealing with the claimant and RTA and EL for employer's Liability. Managing own caseload of Fasttrack claims. Handling initial instructions, investigating new claims and gaining evidence required to negotiate claims. Liaising with clients and insurers. Suitable candidate must have suitable standard of education, and good computer skills. Must be efficient, accurate, and able to work to deadlines, and under pressure. Should be able to work both in a team and independently. Previous experience in a similar role required. Work Trial Available. How to apply: : You can apply for this job by sending a CV/written application to Martin Durlak at Henry and Co., marcin.durlak@henrysolicitors.co.uk.

Location: LONDON E5 E5 Hours: 8 HOURS Wage: £10 PER HOUR Employer: Petal Flowers Ltd Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Experienced Florist needed for busy up-market business Must have experience in: All aspects of order

processing local & international, floral make up for all occasions: modern & traditional, weddings, funeral, contracts. Able to work on own initiative and be an active team member. Must be flexible as regards to work hours. Creativity and excellent customer. service a must. The vacancy is for part time hours to begin with. Excellent salary for the right candidate. Please only apply if you are experienced and with good verbal and written communication skills. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Odile Le Bris at Petal Flowers Ltd, petalflowers.ltd@googlemail.com.

Normal hours Mon-F rid 9am-5pm. Friendly working environment, permanent job with excellent salary prospects. How to apply: For further details about job reference PTK/19676, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.

LIVE IN CLEANER/ HOUSEKEEPER

BANK HOUSEKEEPING ASSISTANT

Location: GLASGOW, LANARKSHIRE G3 Hours: 35 OVER 5 DAYS Wage: £400 PER WEEK Closing Date: 28 February 2010 Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Location: LONDON SE1 Hours: BANK POSITION - AS AND WHEN REQUIRED Wage: BANK HOURLY RATES Closing Date: 26 February 2010 Employer: HCA International (Corporate Office) Pension: Pension available Duration: PERMAMENT ONLY

Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.dwp.gov.uk for further information. This Vacancy is being advertised on behalf of Scottish Property Jobs com who is operating as an employment agency. Live in Cleaner/Housekeeper required for busy household in Glasgow west end. Duties include: Hoovering rooms, dusting, polishing, cleaning toilets and any other task as required. Previous housekeeping and cleaning experience is essential together with excellent communication skills. This is a live in position with accommodation provided but evenings and weekends off.

Description: BANK POSITION - AS AND WHEN REQUIRED To assist in providing a high quality housekeeping service to all areas, ensuring standards of cleanliness and hygiene are achieved. General responsibility: To clean common areas, patient rooms and bathrooms to the required standards. To liaise with staff to ensure patients needs are met. To work with infection control. guidelines when involved with isolation/barrier nursing are met Check and report any equipment faults. Replenish linen, toiletries etc as directed. Maintain stocks of clean linen. Report any complaints from patients,

visitors and staff to supervisor. Follow and complete work sheets. Wear correct uniform ensuring a smart appearance at all times. To work safely, adhering to health and safety guidelines. Excellent communication skills. Significant experience working in a hotel or hospital essenti. How to apply: You can apply for this job by visiting www.hcarecruitment.com and following the instructions on the webpage. CLEANING OPERATIVE Location: Kingston, Surrey KT2 Hours: Evenings and Weekends Wage: £6-12.00 per hour Closing Date: 26 February 2010 Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY

Description: Do you want to run your own cleaning franchise? Do you want to work in a fair and rewarding company? At The Clean Space Partnership we are looking for Contract Cleaners with experience and drive to join our team. Interested? Visit www.thecleanspace.com to apply online. We have contracts that urgently need filling in your area. Ideally applicants will have. their own transport. How to apply: For further details about job reference KBS/20248, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255.


26|

14-28 lutego 2010 | nowy czas

czas na relaks sudoku

średnie

łatwe

7 5 4 1 6 3 8 4

5 9 6

2 1 2

3 2 6 7 4 2 4 3 5 8 9 4 2 6 7 8 3 9 8 9 1 4

trudne

5 6 7 4 8

2 9

3 1 8 3 9 9 7 2 1 7 9 6 5 2 1 3 7 6 8

2 6

3 7 8 4

1 3

5 6

6 4 6

9 8

1 9

5

5

2 4

8 1

1 9

2 7

8

1 3

8 4

8 9

krzyżówka z czasem nr 3 Poziomo: 1 – kotek człekożerny, 3 – ze sztaudyngerowskiej parafii, obok krytyka i eunucha, 9 – gadacz profesjonalny, 10 – sejfowe pokrętło odkwiatowe, 11 – w niegdysiejszej drukarni, 12 – okrycie mundurowego tchórza, 14 – twardziel, od rudy po żel, 17 – nie są nim wtrącone dwa grosze, 21 – wylewność żywiołowa, 23 – chwyt nie całkiem git, 25 – zmysłek towarzyski, 26 – łączy ziemię z finansami, 27 – miał go Sanok, ma i „Nowy Czas”, 28 – choroba ochotniczo-strażacka.

Poziomo: 1 – bohater, 5 – zapis, 8 – osa, 9 – kosiarz, 10 – manto, 11 – kosz, 12 – oszczep, 14 – tapeta, 16 – piórko, 19 – zapaska, 21 – koks, 24 – licho, 25 – chustka, 26 – maj, 27 – Agata, 28 – arteria. Pionowo: 1 – boks, 2 – hasło, 3 – tranzyt, 4 – roztop, 5 – zamsz, 6 – pinczer, 7 – skorpion, 13 – strzelba, 15 – papacha, 17 – inkaust, 18 – kaucja, 20 – słoma, 22 – Katar, 23 – łata.

Pionowo: 1 – dwójkowy bezruch, 2 – gdy nim spir zapaskudzić, to spir truje ludzi, 4 – właśnie ona winna witać euro, 5 – nie wzrusza utracjusza, 6 – używka z głębią, 7 – mama może ją mieć, córka w niej tkwić musi, 8 – w jaskiniowym przodku strzały, 13 – prawdziwy dusi, sztuczny może i grzeje, 15 – uczenie zaczyna samoluba, 16 – czwórka parzystokopytna, 18 – kuzyn geszeftu, 19 – łączy piasek z plecami, 20 – czytacz monitorowany, 21 – stacz kamienny, 22 – tracą ją ci, którzy mają ich kilka, 24 – czasy takie, że bywa kułakiem.

aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi

Igraszki z interpunkcją Interpunkcja – mnóstwo różnych znaków graficznych, które pomagają piszącemu nadać dodatkowe znaczenie czasami wyrazom, częściej jednak całym zdaniom. Wszyscy ich używamy, żeby zapytać (nawet retorycznie), aby wzmocnić naszą wypowiedź lub zawiesić ją tak, by czytający wiedział, że to nie koniec naszej myśli itp. itd. Słowem, różne znaki przestankowe pełnią rozmaite funkcje – o czym doskonale wiemy. Wśród nich żyje sobie – i to całkiem dobrze – przecinek. Taki mały, niby nieistotny, znak graficzny, wiele razy nieźle dający się we znaki piszącemu. Któż z nas nie pamięta siódmych potów (których właśnie przecinek był powodem) podczas pisania wypracowań na lekcjach języka polskiego – a pewnie i później. Albo ich wstawiamy za mało, albo za dużo – obojętnie, w którym miejscu. Myślimy sobie, czy to ważne, gdzie ten przecinek będzie, albo czy w ogóle go postawić? Przecież ten, kto przeczyta to, co napiszemy, i tak będzie wiedział, o co nam chodziło – wszak to słowa są ważne!

Otóż, drogi Czytelniku, przecinek i miejsce, w którym go wstawimy, są bardzo istotne! Dlaczego? Zamiast odpowiadać, opowiem krótkie historyjki. W czasach, których lepiej nie pamiętać, wielu dygnitarzy nawoływało do różnych inicjatyw – wyborców, by głosowali, rodaków, aby pomagali, rolników, żeby kontraktowali itp. itd. Z tego właśnie źródła pochodzi wypowiedź (będąca doskonałym przykładem wyjętym z podręcznika gramatyki) osoby zwracającej się właśnie do rolników. Uwaga, drogi Czytelniku, zaczyna się zabawa z przecinkiem, który może zupełnie zmienić treść zdania. Wersja bez jakichkolwiek znaków przestankowych brzmi: „Ludzie wy świnie kontraktujcie”. Chcąc przekazać pożądaną treść w taki sposób, aby została dobrze zrozumiana przez odbiorcę, tzn. żeby rolnik spełnił prośbę, należy postawić przecinek w odpowiednim miejscu, a zatem: „Ludzie, wy świnie kontraktujcie!”. Można jednak pobawić się interpunkcją i znaleźć dla przecinka inną pozycję, np.: „Ludzie, wy świ-

nie, kontraktujcie!”, lub też (co już jest niepoprawne interpunkcyjnie): „Ludzie wy świnie, kontraktujcie!”. I jeszcze jedna, anegdotyczna już, historyjka o tym, jak pewien więzień czekał w swej celi na wyrok. No i się doczekał. Do naczelnika więzienia nadeszło pismo o treści: „Powiesić nie można, uwolnić”. A co by było, gdyby przecinek spłatał figla i wyrok brzmiałby: „Powiesić, nie można uwolnić”. To niewiarygodne, ale życie skazańca zależało więc od… pozycji znaku interpunkcyjnego. Na szczęście, to tylko anegdota. Można jednak zadać pytanie: ważne czy nieważne jest, gdzie pojawi się przecinek w zdaniu? Czy ten mały znak przestankowy (lub też jego brak) może zmienić treść wypowiedzi i wprowadzić wiele zamieszania? Odpowiedź pozostawiam Czytelnikowi.

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz


|27

nowy czas | 14 – 28 lutego 2010

sport

Spotowcy z pomocą dla Haitii Czesław Ludwiczek Futbol haitański znajduje się w głębokiej żałobie po strasznym nieszczęściu, jakie nawiedziło ten kraj 12 stycznia br. Żałoba ta jest tym większa, że wśród 170 tys. ofiar tego katastroficznego trzęsienia ziemi znajduje się wielu graczy i działaczy.

Trzy tygodnie po tym wydarzeniu, bo 30 stycznia br., kierownictwo futbolu w tym najbiedniejszym kraju na kontynencie amerykańskim oświadczyło, że sport ten zawiesza swoją działalność. Informację tę podał do wiadomości publicznej wiceprezydent Federacji Piłkarskiej Haiti Gary Nicolas, stwierdzając równocześnie, że pierwsza liga piłkarska tego kraju, która zgodnie z kalendarzem miała wznowić rozgrywki w poprzednim tygodniu, została odwołana. Z kolei prezydent tamtejszej federacji Yves-Jean Bart oświadczył, że w katastrofie wywołanej trzęsieniem ziemi

zginęło około 30 współpracowników związku i trudna do ustalenia liczba zawodników, a ci, którzy przeżyli, stracili wszystko, włącznie z miejscami zamieszkania. Wśród zabitych znajduje się dyrektor techniczny reprezentacji, a zarazem trener Philogene Labaze, który w 2007 roku prowadził reprezentację Haiti w mistrzostwach świata do lat 17 w Seulu. Lokal Federacji Piłkarskiej Haiti został zupełnie zburzony. Główny stadion piłkarski w stolicy kraju Port au Prince oraz boiska w wielu innych miejscowościach przekształcono w obozowiska dla ludzi pozbawionych domów. – To jest prawdziwe nieszczęście nie tylko dla futbolu, ale także dla całego kraju. W tych okolicznościach przewidujemy – dodał prezes – że rozgrywki piłkarskie zostaną wznowione najwcześniej za sześć miesięcy. Zawieszony już futbol haitański do potęg nie należy, ale miał w swojej historii jeden jaśniejszy moment. Oto bowiem jego reprezentacja zakwalifikowała się do mistrzostw świata w 1974 roku w Niemczech i występowała w tej

samej grupie co Polska, przegrywając zresztą z naszą drużyną 1:7. W ubiegłym roku uczestniczyła w strefie CONCACAF w turnieju Gold Cup, przegrywając z Hondurasem 0:1, remisując ze Stanami Zjednoczonymi 2:2 i wygrywając z Grenadą 2:0. Dzięki tym wynikom awansowała do ćwierćfinału, przegrywając ostatecznie na Cowboys Stadium w Arlington w USA z Meksykiem 0:4. Reprezentacja Haiti ujęta jest w klasyfikacji FIFA i zajmuje w niej obecnie 90 miejsce. W kraju tym istniała 16-drużynowa pierwsza liga i podobna druga liga, choć bez statusu zawodowego. Teraz, kiedy kraj leży w gruzach i kiedy ludności brakuje podstawowych warunków życiowych, sport, w tym także piłka nożna, schodzi na dalszy plan. I trudno przypuszczać, że za pół roku sytuacja poprawi się na tyle, że piłkarze znów wybiegną na boiska. W każdym razie świat futbolowy, zwłaszcza jego część europejska, nie zapomina o nieszczęściu Haiti i stara się przychodzić mu z pomocą. W wielu krajach, szczególnie na zachodzie Sta-

rego Kontynentu, rodzą się inicjatywy, których realizacja ma przynieść pomoc finansową Haitańczykom, w tym także na odbudowę infrastruktury piłkarskiej. Oto np. pod koniec stycznia na stadionie La Luz w Lizbonie, w obecności 51 300 widzów, odbył się mecz charytatywny, z którego dochód zostanie przeznaczony na pomoc dla Haiti. Spotkały się tam dwie drużyny, pierwsza to Benfica All Stars i druga Ronaldo, Zidane i Przyjaciele. Wynik meczu 3:3, ale nie on był najważniejszy. W spotkaniu tym po obu stronach boiska wystąpiło 40 sławnych zawodników, wśród nich Zinedine Zidane, Fabien Barthez, Luis Figo, Pavel Nedved, Patrick Kluivert, Pauleta, Michael Laudrup, a także dwóch Haitańczyków grających w drużynach portugalskich: Jean Sony i Joseph Peterson. Zabrakło natomiast Ronaldo, ale podobno dlatego, że w tym samym dniu rozgrywał mecz w barwach Corinthians. Podobną mniej więcej imprezę przygotowuje się również w Niemczech. W Augsburgu zostanie rozegrany mecz, w

Polska Liga Piątek Piłkarskich SAMI SWOI

Wypadek przy pracy Daniel Kowalski Największą niespodzianką inauguracyjnej kolejki rundy rewanżowej była porażka zespołu Mleczki z Piątką Bronka. – To wypadek przy pracy – ocenia spotkanie zawodnik przegranej drużyny Krzysztof Woś.

Mecz od pierwszego gwizdka toczył się pod dyktando „Bronków”, którzy po dwóch bramkach Krzysztofa Jabłońskiego objęli wyraźne prowadzenie. Przy stanie 2:0 piłkarze Mleczki zdecydowali się wycofać bramkarza. Taktyka przyniosła oczekiwany skutek, bo na trzy minuty przed końcowym gwizdkiem arbitra — po golach Roberta Sztuby i Marcina Mazurka — był już remis 2:2! W ostatniej minucie strzałem z dystansu Marcin Florczak ustalił jednak wynik meczu, zapewniając swojej drużynie kolejne trzy punkty w ligowej tabeli. – Ten mecz za bardzo nam nie wyszedł, lecz uznajemy to jako wypadek przy pracy – mówił po meczu Krzysztof Woś z dryżyny Mleczki. – Mieliśmy sporo bramkowych sytuacji, ale nie potrafiliśmy ich wykorzystać i później się to na nas srodze zemściło. W końcówce spotkania troszkę „przycisnęliśmy”, doprowadzając do wyrówniania (2:2). Za bardzo się jednak otworzyliśmy i ostatecznie schodziliśmy z boiska pokonani. Sporo emocji było również w meczu na szczycie. Lider – Scyzoryki – wygrał z KS04 ARK 2:0 i utrzymał siedmiopunktową przewagę nad drugim w tabeli Inko Team FC.

I LIGA

Mleczko – Piątka Bronka 2:3 Bramki: Robert Sztuba, Marcin Mazurek (Mleczko); Krzysztof Jabłoński 2, Marcin Florczak (Piątka Bronka). Zółte kartki: Kamil Haldamowicz, Marcin Mazurek (Mleczko), Andrzej Kamiński, Janusz Rogowski. Mleczko: Robert Sztuba – Krzysztof Woś, Kamil Haldamowicz, Arek Jezierski, Marcin Mazurek, Rafał Bacior, Tomasz Muskus. Piątka Bronka: Tomasz Kaniewski – Adrian Nowowiejski, Rafał Siedlecki, Robert Nędza, Marcin Florczak, Krzysztof Jabłoński, Andrzej Kamiński, Janusz Rogowski, Filip Marzec. Kolejna runda spotkań w 14 lutego. niedzielę. Najciekawiej zapowiada się pojedynek Inko Team z Piątką Bronka, która uskrzydlona ostatnim zwycięstwem będzie chciała się pokusić o kolejną niespodziankę. Sporo emocji może być również w meczu lidera z Motorem. W drugiej lidze czeka nas pojedynek na szczycie You Can Dance – Jaga. Jeśli lider przegra to spotkanie, będzie miał już tylko jedno „oczko” przewagi w ligowej tabeli, co bez wątpienia wpłynie na atrakcyjność dalszej rywalizacji.

Wyniki XIV kolejki I ligi: Mleczko – Piątka Bronka 2:3, KS04 ARK – Scyzoryki 0:2, Inko Team FC – Giants 6:4, Katalonia – Somka Builders Team 3:7, PCW Olimpia — Motor Font 2:2, Anglopol – White Wings Seniors 0:5, Botafago – Kancelaria Tęcza 0:5. Zestaw par XV kolejki I ligi (14.02.2010): 12:30 Inko Team FC – Piątka Bronka, 12:30 Motor Font – Scyzoryki, 13:20 Katalonia – Kancelaria Tęcza, 13:20 Mleczko – White Wings Seniors, 14:10 PCW Olimpia – KS04 ARK. Słomka Builders Team oraz Giants pauzują. II LIGA Wyniki XIV kolejki II ligi: Biała Wdowa – Jaga 2:7, KS Ósemka – Czarny Kot FC 3:5, Buduj.co.uk – Polmar Team 6:0, Panorama – Inter Team 0:8, Laptopy Ruislip – North London Eagles 2:2, You Can Dance – MK Team 14:3, Eagle Express – Kelmscott Rangers 0:1. Zestaw par XV kolejki II ligi (14.02.2010): 10:00 Inter Team – Czarny Kot FC, 10:00 Eagle Express Team – Buduj.co.uk, 10:50 Biała Wdowa – Laptopy Ruislip, 10:50 Jaga — You Can Dance, 11:40 North London Eagles – MK Team, 11:40 Kelmscott Rangers – Polmar Team, 14:10 Panorama – KS Ósemka.

którym z jednej strony wystąpią byli znani zawodnicy niemieccy i obcokrajowcy, którzy występowali w tym kraju, a z drugiej – drużyna złożona z Haitańczyków, niezależnie od tego, gdzie mieszkają i gdzie grają. W przygotowanie spotkania zaangażowani są Lothar Matthaus i Brazylijczyk Giovane Elber. Dochód zostanie przeznaczony, oczywiście, na pomoc dla Haiti. Do akcji pomocy dla tego zniszczonego trzęsieniem ziemi kraju włączył się także Real Madryt, ale w nieco inny sposób. Otóż klub ten poprzez swoją fundację odbuduje jedną szkołę w Port au Prince, zniszczoną prawie całkowicie. Jak oświadczył prezes Realu Florentino Perez, będzie to szkoła imienia Świętego Gerarda, w której uczyło się 1200 dzieci i w której przeszło 300 dzieci i nauczycieli poległo pod gruzami. Podczas tego oświadczenia Perezowi towarzyszyła prawie cała drużyna Realu, a obrońca Sergio Ramos oświadczył w imieniu zespołu: - Zrobimy wszystko, co tylko będziemy mogli, aby pomóc Haiti.


28|

14 – 28 lutego 2010 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Losowanie ME 2012

Pierwszy test zaliczony W ubiegłą niedzielę 7 lutego odbyło się losowanie grup eliminacyjnych do Euro 2012. Uroczystość odbyła się w Sali Kongresowej w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki. Polska zdała pierwszy test organizacyjny - ceremonia przebiegła sprawnie i zgodnie z planem

Maciej Ciszek Warszawa Przez niespełna godzinę oczy piłkarskiej Europy skierowane były na Polskę. Z okazji losowania Euro 2012 w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie zgromadziła się cała śmietanka futbolowa ze Starego Kontynentu. W ceremonii wzięli udział przedstawiciele 51 federacji piłkarskich, trenerzy, działacze, władze UEFY oraz inne znakomitości. Przekaz telewizyjny dostępny był w ponad 100 krajach, a relacjonowało go ponad 600 dziennikarzy.

Galę poprowadziła polsko-ukraińska para reporterów: Piotr Sobczyński i piękna Maria Jefrosinina. Mistrzem ceremonii był jednak Gianni Infantino – sekretarz generalny UEFA. Przy losowaniu pomagali mu tzw. ambasadorzy Euro 2012. Mieli oni za zadanie wyciągnąć z koszyka kulki, w których ukryte były nazwy państw biorących udział w eliminacjach. Ambasadorami po stronie ukraińskiej zostali Oleg Błochin i Andrij Szewczenko (byłe oraz obecne gwiazdy reprezentacji Ukrainy), po stronie polskiej zaś Zbigniew Boniek i Andrzej Szarmach. 51 reprezentacji, które przystąpiły do eliminacji Euro 2012, podzielono na 6 koszyków. Ceremo-

nię losowania rozpoczęto od najsłabszego szóstego koszyka, tak aby dramaturgia rosła z minuty na minutę. W pierwszym najmocniejszym koszyku ulokowano: Hiszpanię, Niemcy, Holandię, Włochy, Anglię, Chorwację, Rosję, Portugalię i Francję. Losowanie przebiegło sprawnie i zgodnie z planem. Po około 30 minutach znaliśmy już skład wszystkich. Biorąc pod uwagę sportowy aspekt rywalizacji, rozlosowane grupy wydają się wyrównane. W finałach Euro 2012 weźmie udział 16 najlepszych reprezentacji Starego Kontynentu. Ze względu na organizację turnieju zapewniony start ma Polska i Ukraina, eliminacje wyłonią pozostałe 14 drużyn. Do finałów awansuje zwycięzca każdej z 9 grup oraz zwycięzcy spotkań barażowych. Początek eliminacji do polsko-ukraińskich mistrzostw zaplanowany jest na wrzesień bieżącego roku, ostatnie mecze odbędą się w październiku 2011 roku. Warto wspomnieć, że przed rozpoczęciem lo-

Fabio Capello (selekcjoner Anglii):

To nie będzie relaksi Szwajcaria, Bułgaria, Walia, Czarnogóra to chyba niezbyt wymagający rywale dla pana zespołu. Anglia może już rezerwować bilety na Euro 2012?

Losowanie eliminacyjnych grup ME 2012 nie wzbudziło w Anglii większego zainteresowania. Media odnotowały, oczywiście, sam fakt, ale o szczegółach zbytnio się nie rozpisywały.

Szwajcaria to dobry przeciwnik na początek eliminacji? Jako selekcjoner Anglii debiutował pan w meczu ze Szwajcarią!

A Bułgaria?

To też groźna drużyna. Ma wielu młodych, nieobliczalnych zawodników. Widziałem jej kilku 22-letnich piłkarzy w akcji. Są groźni.

Terry straci 20 milionów? Daniel Kowalski

O, nie! To nie będzie dla nas relaks. Wiem, że wielu pewnie już widzi nas w tym turnieju, lecz to wszystko trzeba udowodnić na boisku. Oczywiście, wierzę, że się tam znajdziemy, ale do tego daleka droga. Na miejsce trzeba zapracować. Poza tym wcześniej są mistrzostwa świata!

To będzie na pewno zupełnie inny mecz, zdecydowanie trudniejszy. Szwajcaria przecież grała na poprzednich mistrzostwach Europy.

sowania wyświetlono kilkuminutowy film, który upamiętniał 50 rocznicę organizacji ME oraz 200 rocznicę urodzin Fryderyka Chopina. Spot stanowił migawki z wszystkich dotychczasowych rozgrywek o Euro, a w tle mogliśmy usłyszeć balladę skomponowaną przez Chopina, w ten sposób do ceremonii losowania udało się wpleść polski wątek. Częścią artystyczną gali był występ zespołu „Audiofeels”. Krótkie przemówienie łamaną angielszczyzną wygłosił także polski premier – Donald Tusk. Ceremonię losowania można uznać za udaną i zorganizowaną na wysokim poziomie. Nie odbiegała ona niczym od uroczyści tego typu przeprowadzanych w pozostałych krajach europejskich. Duże wrażenie na wszystkich obecnych zrobiła też Sala Kongresowa. Nie ma jednak powodów do przedwczesnej radości, losowanie grup eliminacyjnych było dla Polski jedynie maleńkim testem w porównaniu z ogromem organizacji całego turnieju finałowego.

John Terry już nie jest kapitanem Anglii! Jak pan to skomentuje?

Nie chcę o tym mówić. Wszyscy wypowiadają się o losowaniu, więc ja nie będę od tego odbiegał. Czy jest pan zadowolony, że An-

glia trafiła do tej grupy?

To bardzo interesująca grupa. Nie można nikogo lekceważyć. Niby Czarnogóra jest teoretycznie najsłabsza z tej stawki, ale zespoły z dawnej Jugosławii potrafią grać w piłkę. Pokazały to już nie raz. Pana drużyna znalazła się w grupie pięciozespołowej. Zadowolony jest pan z tego?

Z pomocą dla Haiti Futbol haitański znajduje się w głębokiej żałobie po strasznym nieszczęściu, jakie nawiedziło ten kraj 12 stycznia br. Żałoba ta jest tym większa, że wśród 170 tys. ofiar tego katastroficznego trzęsienia ziemi znajduje się wielu graczy i działaczy. > 31

Od początku trzeba być skoncentrowanym, bo meczów jest mniej. Jak się straci punkty, to trudno będzie to nadrobić. Na pewno kluby są z tego zadowolone, bo częściej będą miały u siebie piłkarzy.

Rozmawiał: Jakub Zakrzewski

Wszyscy zgodnie oceniają grupę G jako bardzo łatwą i nie wyobrażają sobie, aby podopieczni Fabia Capello nie wywalczyli przepustek na polsko-ukraińskie stadiony. Sam trener o szansach awansu oraz rywalach wypowiada się bardzo ostrożnie, ale jest to tylko i wyłącznie czysta kurtuazja. Najbardziej interesująco zapowiadają się mecze ze Szwajcarią oraz lokalnym rywalem – Walią. Co ciekawe, najbliższy pojedynek Anglia-Walia będzie jubileuszowym 100. w historii występów między oboma krajami (64 spotkania wygrała Anglia, 21 zakończyło się remisem, a 14 triumfem Walijczyków). W niedzielno-poniedziałkowej prasie hitem nie jest również niedzielny mecz Chelsea - Arsenal, a ostatnie wydarzenia związane z pozaboiskowymi „występami” Johna Terry'ego. Nieodpowiedzialne zachowanie kosztowało go już utratę opaski kapitana reprezentacji, o czym przed kilkoma dniami zdecydował Fabio Capello, po konsultacji z szefostwem tamtejszej federacji. Włoski szkoleniowiec zaznacza jednak, że obrońca The Blues w dalszym ciągu jest dla niego kluczowym zawodnikiem kadry i nie zamie-

rza rezygnować z jego usług podczas czerwcowych mistrzostw świata w Republice Południowej Afryki. To jednak nie koniec problemów Terry'ego, bo już teraz przedstawiciele firm sponsorujących reprezentację oraz Chelsea zapowiadają zerwanie indywidualnych kontraktów. W najbardziej pesymistycznym wariancie zawodnik może stracić nawet dwadzieścia milionów funtów. Za piłkarzem murem stanęli fani Chelsea oraz jego trener Carlo Ancelotti, który w kilku wywiadach wyraźnie zaznacza, iż oddziela życie prywatne od sportowego. Na razie okazuje się to metoda skuteczna, bo Terry w roli kapiatna wywiązuje się wręcz wzorowo i w każdym z ostatnich spotkań należał do wyrówniających się postaci na boisku.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.