LONDON 7-21 June 2010 10 (146) FREE ISSN 1752-0339
ROzMOwa Na czaSIE
Przez trzy dni polska muzyka królowała nad Tamizą. Mistrzem ceremonii był Nigel Kennedy – największy ambasador polskiej kultury.
»4-5
»3
Rosyjskie śledztwo budzi wątpliwości Niedaleko miejsca, w którym rozmawiamy, mieści się Muzeum Szpiegostwa. Umieszczono w nim slogan: „nic nie jest takie, jakie się wydaje”. To ważne hasło, gdy ma się do czynienia z tego typu katastrofami. Wraz ze znajomymi zebraliśmy 44 pytania, na które mimo publikacji raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wciąż nie znamy odpowiedzi. Zaczęliśmy również gromadzić przypadki jawnych kłamstw. I mamy już 27 przykładów kłamstw, które trafiły do mediów i przez jakiś czas obowiązywały.
TaKIE czaSy
»6-7
Gry wyborcze Czyli relacja jak najbardziej subiektywna z jednodniowej wizyty marszałka Sejmu, p.o. prezydenta i kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego w Londynie. 20 czerwca Polacy wybiorą prezydenta RP. Czy gry wyborcze pomogą nam w tej decyzji?
»12
czaS Na wySPIE
Sentymentalna podróż po Londynie Londyn. Miasto Big Bena i London Eye. Miasto Tate Modern i Katedry św. Pawła. Ale też Beatlesów, Sex Pistols i Oasis. Nic więc dziwnego, że o stolicy Wielkiej Brytanii traktuje tak wiele piosenek. Nic też dziwnego, że tyle tu miejsc związanych z gigantami muzyki rockowej.
»14
FELIETIONy
Święte krowy Każdy naród ma swoje święte krowy. Stara emigracja londyńska też ma swoją. Profesora Władysława Bartoszewskiego. Sam się tak kiedyś nazwał. A było to w styczniu w 1997 roku. Stał profesor na podium w POSK-u i czarował publikę. Pewna leciwa emigrantka orzekła z uwielbieniem: – Ach, jego można słuchać bez końca. Na co jej towarzysz odparował, że na szczęście wszystko ma swój koniec. I wybył z sali.
»19
PyTaNIa ObIEŻyŚwIaTa
Dlaczego w parku przy Fanhams Hall rosną strzeliste sosny?
2|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
” Poniedziałek, 7 czerwca, roberta, wiesława 1793 1980
Obrady sejmu w Grodnie, ostatniego sejmu I Rzeczypospolitej, który pod przymusem uznał fakt II rozbioru Polski. Zmarł Henry Miller, pisarz amerykański; autor m.in.: „Zwrotnika Raka”, trylogii „Różoukrzyżowanie”, powieści „Noce miłości i śmiechu”.
wtorek, 8 czerwca, Medarda, seweryna 1937
We Frankfurcie nad Menem odbyła się premiera opery „Carmina Burana” Carla Orffa.
Środa, 9 czerwca, Felicjana, Pelagii 1916
Na zjeździe socjalistek rosyjskich w Moskwie ogłoszono dzień 8 marca Dniem Kobiet.
czwartek, 10 czerwca, boguMiła, Małgorzaty 1926
Zmarł Antonio Gaudi, architekt hiszpański. Jego dzieła można podziwiać w Barcelonie, m.in. kościół La Sagrada Familia.
Piątek, 11 czerwca, barnaby, Feliksa 1947
Pierwszy po wojnie międzynarodowy mecz piłkarski z udziałem reprezentacji Polski w Oslo. Polska przegrała z Norwegią 1:3.
sobota, 12 czerwca, jana, onuFrego 1965
Królowa brytyjska Elżbieta II uhonorowała członków zespołu The Beatles Orderem Imperium Brytyjskiego.
niedziela, 13 czerwca, antoniego, lucjana 1974
W Monachium otwarto X Piłkarskie Mistrzostwa Świata. Polska reprezentacja Kazimierza Górskiego zdobyła III miejsce.
Poniedziałek, 14 czerwca, elizy, bazylisa 1964
Zmarł Marek Hłasko, pisarz, autor m.in. „Ósmego dnia tygodnia”, „Pierwszego kroku w chmurach”, „Pięknych dwudziestoletnich”.
wtorek, 15 czerwca, jolanty, bernarda 1794
Prusacy zajęli Kraków i zrabowali z Wawelu polskie insygnia królewskie, które przetopiono na złoto.
Środa, 16 czerwca, aliny, justyny 1963
Walentyna Tierieszkowa jako pierwsza kobieta odbyła lot w kosmos.
czwartek, 17 czerwca, laury, Marcjana 1603
Urodził się Józef Deza, zwany Józefem z Kupertynu, mistyk obdarzony darem lewitacji. Wyniesiony na ołtarze. Uznawany za patrona przystępujących do egzaminów.
Piątek, 18 czerwca, elżbiety, Marka 1949
Urodzili się bliźniacy Jarosław i Lech Kaczyńscy, a dziesięć lat później na świat przyszedł Jan Maria Rokita.
sobota, 19 czerwca, gerwazego, Protazego 1967
Bezpardonowy atak na polskich Żydów przeprowadził Władysław Gomułka. W swoim wystąpieniu przyrównał Żydów mieszkających w Polsce do V kolumny.
Piątek, 20 czerwca, bogny, Florentyny 1566
1837
Urodził się Zygmunt III Waza, król Polski, przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy. Do niego należy kolumna na Placu Zamkowym w Warszawie. Wiktoria została królową Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii.
niedziela, 21 czerwca, alicji, alojzego 1908 1948
25 tysięcy sufrażystek demonstrowało w londyńskim Hyde Parku, żądały w ten sposób prawa głosu dla kobiet. Frederic Williams i Tom Kilburn z Uniwersytetu w Manchesterze zbudowali i opatentowali komputer.
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska
dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas
Nawet moralność jest kwestią czasu. Gabriel García Márquez
listy@nowyczas.co.uk Sza now ni Pań stwo, Jesz cze kil ka dni te mu roz sy ła li śmy e -ma ile prosząc o pomoc dla Ane ty Na szyń skiej. Otrzy ma li śmy do tej po ry nie mal 7000 fun tów, co po zwo li opła cić więk szość ra chun ków szpi tal nych w Chi le i po kryć część do dat ko wych kosz tów zwią za nych z ho spi ta li za cją Ane ty. Wie lu z Pań stwa zna ło Ane tę przede wszyst kim dzię ki dwóm fil mom, któ rych by ła współ au tor ką: „Za po mnia na Ody se ja” i „Dru ga praw da”. Oba fil my by ły zre ali zo wa ne przez Ane tę i Ja gnę Wri ght. Ja gna zmar ła na ra ka pier si trzy la ta te mu. Śmierć Ja gny po ło ży ła kres tak owoc nej współ pra cy obu świet nie uzu peł nia ją cych się twór czych osobowości. Po mi mo okrut ne go cio su Ane ta nie odło ży ła ka me ry fil mo wej. Przy bar dzo sze ro kim wa chla rzu jej za in te re so wań wszyst kie te ma ty, nad któ ry mi pra co wa ła, by ły ści śle zwią za ne z Pol ską i Po la ka mi. tak więc po wsta wa ły bo ga te ma te ria ły fil mo we z Mon te Cas si no, gdzie na miej scu prze pro wa dzi ła wy wia dy z by ły mi kom ba tan ta mi (rów nież z tra gicz nie zmar łym Pre zy den tem Ry szar dem Ka czo row skim), i z te re nu cmen ta rza -po mni ka w Ka ty niu (tam też roz ma wia ła z Pre zy den tem Ka czo row skim i z An drze jem Prze woź ni kiem, tak że ofia rą ka ta stro fy smo leń skiej). W War sza wie fil mo wa ła wy wia dy z uczest ni ka mi Po wsta nia War szaw skie go. Po dró żo wa ła do In dii, szu ka jąc śla dów bar dzo dla te go kra ju za słu żo nej Wan dy Dy now skiej Sri Uma de vi, współ pra cow nicz ki Ghan die go i Da laj la my, nie sły cha nie cie ka wej i barw nej po sta ci. Pla no wa ła rów nież roz mo wy z ży ją cy mi jesz cze lot ni ka mi pol ski mi wal czą cy mi w dy wi zjo nach RAf -u w cza sie II woj ny świa to wej. Przy świe ca ją cym jej wów czas ce lem by ło wy gra nie wal ki z cza sem, aby zdą żyć za pi sać na ta śmie fil mo wej hi sto rie i opo wie ści bo ha te rów przed ich nie unik nio nym odej ściem. Zu peł nie nie daw no uda ło jej się wy do być z ar chi wów bry tyj skich ma te ria ły fil mo we do ty czą ce uda nej pol skiej wy pra wy w Hi ma la je na Nan da De vi east w le cie 1939 ro ku. Mia ła na dzie ję zro bić film do ku men tal ny o tej wy pra wie. Mniej wię cej dwa la ta te mu Ane tę za fa scy no wa ła po stać Igna ce go Do mey ki. Wów czas kil ku ty go dnio wa wy pra wa do Chi le by ła te ma tycz nym re ko ne san sem, a w grud niu ubie głe go ro ku wró ci ła tam, aby kon ty nu ować pra ce nad hi sto rią te go Po la ka, któ re go moż na na zwać bo ha te rem na ro do wym Chi le. Za słu gi Igna ce go Do mey ki dla te go kra ju by ły ogrom ne. ta chi lij ska przy go da, po za pra cą, by ła rów nież mo men tem oso bi ste go szczę ścia Anetu u bo ku jej part ne ra ed gar do. Wszyst ko to okrut nie prze rwa ła cho ro ba. Pierw sze ob ja wy po ja wi ły się za raz po lu to wym trzę sie niu zie mi w Chi le. Wkrót ce na stą pi ły ko lej ne ata ki kon wul sji, po cząt ko wo myl nie roz po zna ne ja ko epi lep sja. Prze pi sa ne le cze nie far ma ko lo gicz ne nie przy nio s ło re zul ta tów. Ko lej ny atak na po cząt ku kwiet nia za koń czył się ho spi ta li za cją w Ca la mie, gdzie zdia gno zo wa no guz mó zgu i po sta no wio no prze trans por to wać Ane tę do du że go szpi ta la w An to fa ga ście, gdzie mia ła być pod da na ope ra cji. Jed nak przed ope ra cyj ny skan re zo nan so wy mó zgu wy ka zał bar dzo za awan so wa ne go ra ka mó zgu, sze ro ko roz la ne go i nie ope ra cyj ne go. W so bo tę 5 czerw ca Ane ta zmar ła. Jej ro dzi na oraz przy ja cie le w Pol sce, w Lon dy nie i na świe cie są zdru zgo ta ni. Wy da je się, że to kosz mar ny, okrut ny sen. He LA, MO NI KA, MA RyJ KA, JA NUSZ, WAN DA
PrenuMeratę można zamówić na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia, należy wypełnić i odesłać formularz na podany poniżej adres wraz z załączonym czekiem lub postal order na odpowiednią kwotę.
Sza now na Re dak cjo, 29 maja miałem zaszczyt być gościem promocji poruszają̨cego albumu „Hołd Katyński” w Świątyni Opatrznoś́ci Bożej w krakowskich Łagiewnikach. Kardynał Stanisław Nagy powiedział tam m.in.: „Zdaje się̨ nie ulegać wątpliwości, że to, co się stało 10 kwietnia, i to, co potem nastą̨piło w narodzie, zostawi ślad w jego dziejowym losie”. Spotkanie samorzutnie przerodziło się̨ w podniosłą, patriotyczną̨ uroczystość. Na koniec prowadzący zapytał, czy ktoś z obecnych na widowni chciałby zabrać głos. Wycią̨gnąłem nieśmiało rękę i podano mi mikrofon. Nie było łatwo, bo sala była wypełniona po brzegi. Zabrałem głos ad hoc, gdyż nadarzyła się okazja, by zaakcentować publicznie problem, który mnie od dawna nurtował. Oto, co powiedziałem: Szanowni Pań ́stwo. Nazywam się Krzysztof Pasierbiewicz. Jestem wieloletnim nauczycielem akademickim krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. W czasie żałoby narodowej ogłoszonej po tragedii smoleńskiej w moim rodzinnym Krakowie wydarzyło się̨ coś, co mnie głęboko zawstydziło. I tym zawstydzeniem chciałbym się̨ teraz z Państwem podzielić. [szmer skonsternowanej widowni] 16 kwietnia w studenckiej Kolegiacie im. św. Anny w Krakowie odbyła się̨ akademicka msza żałobna za ofiary smoleńskie. Uznałem, że skoro bę̨dą tam moi studenci, powinienem być razem z nimi. Ż ̇ akowska brać nie mieściła się nie tylko w kościele, ale także na Plantach. Niestety, nauczycieli akademickich moż̇na było policzyć na palcach. Wierzę, że chcieli tam być. Ale, niestety, nie przyszli z obawy, żeby się̨ w żaden sposób nie narazić sferom opiniotwórczym [na sali daje się wyczuć swoiste zakłopotanie]. Po mszy odprawionej przez kardynała Dziwisza przeszliśmy w powadze z kościoła pod Collegium Novum, gdzie na okrągłym skwerku studenci złożyli symboliczny wieniec i ułożyli skromny krzyż ze zniczy. Odmówiono w zadumie modlitwę̨ i dzień się̨ zakończył. Stałem jeszcze chwilę̨ przed Uniwersytetem, patrząc na płonące znicze. Nastę̨pnego dnia rano spotkałem się z moim przyjacielem z Poznania, którego córka studiuje na Uniwersytecie Jagiellon ́skim. Zaproponowałem: – Chodźmy pod Collegium Novum. Wczoraj studenci ułożyli tam krzyż ze zniczy w hołdzie dla poległych na służbie – Pana Prezydenta, Pierwszej Damy i towarzyszą̨cych im Urzędników Państwowych. Zapalimy znicze za ofiary tej strasznej tragedii. Chciałem się̨ przyjacielowi pochwalić postawą̨ krakowskiego środowiska. Był piękny, pogodny poranek. Ze zniczami w dłoniach doszliśmy na skwer przed Collegium Novum. Niestety, po wieńcu i zniczach nie było śladu. Ktoś skwapliwie posprzątał. [na sali zapada przejmująca cisza]. Po moim wystą̨pieniu podeszło do mnie kilka osób, wyrażając solidarność z tym, co powiedziałem. Czułem, że ich boli to samo co mnie. Zachowawcza postawa znakomitej większości ludzi nauki. KRZySZ tOf PA SIeR BIe WICZ Kra ḱow, 6 czerw ca We wou ld like to thank Mr Gerr y Reil ly and Mr P. A. Gibbs for t heir support of Nowy Czas. Editorial Team
Imię i nazwisko........................................................................... Rodzaj prenumeraty................................................................. Adres............................................................................................. ........................................................................................................
liczba wydań
uk
ue
12
£25
£40
26
£47
£77
52
£90
£140
czas Publishers ltd. 63 king’s grove london se15 2na
Kod pocztowy............................................................................ Tel................................................................................................. Prenumerata od numeru .................................. (włącznie)
|3
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
rozmowa na czasie
Rosyjskie śledztwo budzi wątpliwości Rozmowa z Andriejem Iłłarionowem, byłym doradcą Władimira Putina Był pan jednym z pięciu sygnatariuszy listu rosyjskich dysydentów wyrażającego zaniepokojenie przebiegiem śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dlaczego go państwo napisali?
– To zaszczyt być nazwanym dysydentem, ale ja formalnie nim nie jestem. Wiele lat pracowałem w rosyjskim rządzie. Byłem m.in. doradcą ówczesnego prezydenta, a obecnego premiera Władimira Putina. W niektórych sprawach popieram politykę rosyjskich władz, a w innych – jak stosunek do praw człowieka, demokracji i wolnych mediów – przyjmuję postawę krytyczną. Jeśli zaś chodzi o list otwarty, to napisaliśmy go, bo katastrofa w Smoleńsku była wielką tragedią, zarówno dla Polski, jak i Rosji. Sam byłem jednym z tych wielu Rosjan, którzy zapalili świeczki przed polskimi konsulatami i kładli kwiaty przed ambasadami.Katastrofa ta zdarzyła się przy okazji uroczystości upamiętniających ofiary Katynia. Historia zaś zna wiele przypadków tajemniczej śmierci osób, które próbowały się dowiedzieć, co się stało w Katyniu, i przekazać tę wiedzę światu. Katastrofa samolotu z Władysławem Sikorskim na pokładzie wydarzyła się wkrótce po tym, gdy poprosił on Międzynarodowy Czerwony Krzyż o śledztwo w sprawie Katynia. W 1946 roku podczas procesów norymberskich jeden z polskich prokuratorów, Roman Martini, został zamordowany, gdy przekonywał, że zbrodnia była dziełem NKWD. W maju 1946 jeden z członków rosyjskiej delegacji w Norymberdze – Nikołaj Zoria – wyrażał wątpliwości co do tego, że Niemcy byli sprawcami tej zbrodni. Następnego ranka znaleziono go martwego w pokoju hotelowym. Sugeruje pan, że na polskiego prezydenta dokonano zamachu?
– Tego nie wiemy. Wbrew obietnicom śledztwo w sprawie katastrofy nie jest ani transparentne, ani dynamiczne. Polska strona nie ma pełnego i swobodnego dostępu do dokumentów i zgromadzonych dowodów. Polakom późno udostępnia się czarne skrzynki, choć niemal od razu było wiadomo, że są one w dobrym stanie i można odczytać ich zapis. Obawiamy się więc, że śledztwo nie jest prowadzone we właściwy sposób i dlatego napisaliśmy list otwarty. A jak według pana powinno wyglądać śledztwo?
– Spójrzmy, jak badano sprawę katastrofy nad Lockerbie w 1988 roku. Nikt nie przeżył, a samolot rozpadł się na ogromną liczbę malutkich kawałków. Pozbieranie wszystkich dowodów, stwierdzenie, że na pokładzie doszło do eksplozji, ustalenie, gdzie umieszczona była bomba i kto ją tam umieścił, zajęło śledczym trzy lata. Gdy ginie tak wiele osób, trzeba dokładnie przeanalizować wszelkie możliwe hipotezy. Oczywiście, pod koniec może się okazać, że przyczyna była prozaiczna. Nie można jednak lekceważyć żadnego scenariusza. Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości. Po 11 września w USA nie badano jednak hipotezy zakładającej, że za atakiem na WTC stała tajna grupa amerykańskich oficjeli, choć niektórzy Amerykanie w taki spisek wierzą. Czy śledztwo, o którym pan mówi, nie tworzyłoby niepotrzebnie teorii spiskowych?
– Staram się unikać teorii spiskowych. I chciałbym myśleć, że to nie był spisek. Proszę mi jednak pozwolić przypomnieć śmierć Aleksandra Litwi nienki w Londynie. Wiele osób myślało, że to był przypadek, a pracownicy brytyjskiego Scotland Yardu – choć mają opinię najlepszych na świecie – przez ponad 20 dni nie byli w stanie dojść do prawdy. Sprawę udało się wyjaśnić dzięki próbce moczu, którą pobrano na krótko przed śmiercią Litwinienki. To wtedy się dowie-
dziano, że otruto go przy użyciu materiałów radioaktywnych. Gdyby nie pobrano tamtej próbki, do dziś nie wiedzielibyśmy, iż było to morderstwo wykonane z zimną krwią i przy dużym udzialeśrodków rządowych. Chciałbym być absolutnie pewny, że przy wyjaśnieniu katastrofy prezydenckiego samolotu zostaną użyte przynajmniej takie środki jak w przypadku sprawy Litwinienki. Po katastrofie rosyjskie władze wykonawały przyjazne gesty, które mogą świadczyć, że im też zależy na wyjaśnieniu sprawy.
– Szczerze powiedziawszy, miałem i mam wrażenie, że podejście członków rosyjskich władz do tej kwestii jest tylko formalne. Współczucie wyrażane przez Miedwiediewa czy Władimira Putina nie było szczere?
– Nie chcę mówić o konkretnych osobach. Przechodząc do samego śledztwa, to po pierwsze uważam, że sposób jego prowadzenia nie spełnia standardów badania tego typu katastrof. Po drugie przez ostatnie 45 dni nie spełniono obietnic dotyczących dostarczenia materiałów ze śledztwa i ujawnienia części z nich opinii publicznej. Po trzecie wreszcie obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy – błąd pilota. Bo takiego błędu nie można wykluczyć.
– I ja go nie wykluczam. Ale tego typu wnioski powinny być ogłaszane dopiero po zakończeniu śledztwa, przeanalizowaniu oraz odrzuceniu innych hipotez na podstawie jasnych dowodów. W przeciwnym razie twierdzenia o błędzie pilota są czystą spekulacją. W tym wypadku wygląda jednak na to, że nie mamy do czynienia ze spekulacją, lecz konsekwentną kampanią prowadzoną bez przerwy od 45 dni. Bardzo dużo uwagi poświęcono analizie czarnych skrzynek, co oczywiście jest postępowaniem właściwym i potrzebnym. Dotąd nie mamy za to wiarygodnych przekazów dotyczących informacji, jakie kontrolerzy lotów przekazywali pilotom. Wiemy, że pogoda zepsuła się tak bardzo, że żaden samolot nie mógł wylądować co najmniej 40 minut przed zaplanowanym czasem lądowania samolotu prezydenckiego. Jak ta informacja została przekazana? Jaka była reakcja załogi? Najważniejszą rzeczą jednak jest sprawa położenia samolotu. Dlaczego, gdy zaczął kosić czubki drzew, znajdował się co najmniej 100 metrów niżej, niż powinien? Dlaczego zboczył o 40 metrów na lewo od kursu, który powinien był przyjąć? Czy kontrolerzy lotów nie widzieli na radarach jego pozycji? A jeśli widzieli, to dlaczego nie ostrzegli pilotów? Dlaczego po prostu nie zabronili lądowania, do czego mieli prawo? Takie pytania padały już wiele razy. Wiemy, że kontroler lotu nie zachowywał się ściśle zgodnie z procedurami, a trzy dni po katastrofie odszedł na emeryturę. Dlaczego tak szybko? Zamiast rozwinięcia tego wątku słyszymy długie dyskusje na temat tego, kto poza załogą był w kokpicie. Początkowo miała to być kobieta, potem się okazało, że to jednak mężczyzna. Sugeruje pan, że polski rząd daje zbyt dużą wiarę w zapewnienia rosyjskich władz? Premier Donald Tusk wielokrotnie zapewniał, że ma zaufanie do rosyjskich śledczych.
– Jeżeli premier Tusk rzeczywiście tak mówił, to popełnił ogromny błąd. Niezależnie od osobistych relacji ostatnia rzecz, jaką może zrobić szef rządu, to zaufać komukolwiek spoza swojego kraju. To podstawy dyplomacji, które mają zastosowanie nawet do najbliższych sojuszników. Sam spędziłem trochę lat w rządzie i wiem, że w polityce zagranicznej nie można postępować w ten sposób. Jako osoba prywatna może pan wierzyć, komu
chce, bo jeśli się pan pomyli, to tylko pan poniesie odpowiedzialność za swój błąd. Ale urzędnik państwowy, premier, prezydent, nie mają do tego prawa. Stosunki międzynarodowe to branża, w której nie można poprzestać na zaufaniu. W Rosji mamy takie powiedzenie: „ufaj, ale sprawdzaj”. W Polsce też mamy. Władze w Warszawie szybko wykluczyły jednak hipotezę, że za katastrofą mogły stać władze rosyjskie.
– Każdy śledczy wie, że dopóki ostatecznie nie wyjaśni się danej sprawy, nie może wykluczać żadnej hipotezy. Historia zna wiele przykładów śledztw, w których scenariusz, choć początkowo wydawał się absolutnie niemożliwy i niewyobrażalny, ostatecznie okazywał się prawdziwy. Niedaleko miejsca, w którym rozmawiamy, mieści się Muzeum Szpiegostwa. Umieszczono w nim slogan: „nic nie jest takie, jakie się wydaje”. To ważne hasło, gdy ma się do czynienia z tego typu katastrofami. Wraz ze znajomymi zebraliśmy 44 pytania, na które mimo publikacji raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wciąż nie znamy odpowiedzi. Zaczęliśmy również gromadzić przypadki jawnych kłamstw. I mamy już 27 przykładów kłamstw, które trafiły do mediów i przez jakiś czas obowiązywały. Niby jakie?
– Tuż po katastrofie usłyszeliśmy, że pilot cztery razy podchodził do lądowania. Wszyscy na lotnisku wiedzieli, że była tylko jedna próba lądowania. Przez wiele dni powtarzano jednak kłamstwo
o czterech próbach. Potem zaczęto rozpowszechniać dezinformację, że polski pilot był niedoświadczony. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że miał wystarczające doświadczenie. Mówiono, że nie znał rosyjskiego i nie mógł się porozumieć z wieżą. To też było kłamstwo. Wreszcie nieprawdziwy okazał się czas katastrofy. W kabinie pilotów nie było też żadnej kobiety. Ponad 50 tysięcy Polaków żąda od premiera Tuska utworzenia międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy. Czy zdaniem pana jej powoływanie miałoby jeszcze jakiś sens?
– Międzynarodowa komisja powinna powstać tuż po katastrofie. Mówiło o tym wiele osób. Nienaciskanie w tej sprawie na rosyjskie władze było błędem polskiego rządu. Obecnie nie wiemy, jakie dowody zniszczono, a które przetworzono tak, by nic nie dało się już wykryć. Warto przy okazji przypomnieć inne śledztwo, prowadzone w 1944 roku pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki przez Radziecką Komisję Specjalną w Katyniu. Jego wyniki były jawną manipulacją, ale kłamstwo o niemieckiej odpowiedzialności obowiązywało przez 50 lat. Mimo że niszczono wiele dowodów, międzynarodowej komisji udało się jednak ustalić prawdę. Nie ulega więc wątpliwości, że prędzej czy później międzynarodowa komisja badająca katastrofę pod Smoleńskiem powinna powstać.
ciąg dalszy > 9
List otwarty rosyjskich dysydentów po katastrofie smoleńskiej Kilkaset tysięcy osób zna już z internetu orędzie do Rosjan, w którym kandydat na prezydenta Polski pan Jarosław Kaczyński potrafił wyrazić szczere i serdeczne podziękowania tym Rosjanom, którzy w najbardziej trudnym dla obu naszych narodów czasie okazywali Polakom współczucie i pomoc. Władze rosyjskie nie uznały za stosowne ani opublikować tekstu tego orędzia, ani na nie odpowiedzieć. Swoim milczeniem jeszcze raz udowodniły, że wszystkie ich oficjalne słowa i wyrazy współczucia z powodu tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób były jedynie pustą formalnością i brały się nie ze szczerego serca (jak niektórzy z nas chcieli wierzyć), lecz ze względów czysto koniunkturalnych. Niestety, nie ma się tutaj czemu dziwić. Natomiast jesteśmy zdziwieni i poważnie zaniepokojeni przebiegiem śledztwa, które miało wyjaśnić okoliczności i przyczyny katastrofy Tu-154 pod Smoleńskiem. Powstaje wrażenie, że władze rosyjskie nie są zainteresowane wyjaśnieniem wszystkich przyczyn katastrofy, zaś władze polskie powtarzają zapewnienia o „pełnej otwartości” strony rosyjskiej, niczego się od niej faktycznie nie domagając i tylko cierpliwie oczekują, aż z Moskwy nadejdą dawno obiecane im materiały. Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze, niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne. Jesteśmy zaniepokojeni tym, że w podobnej sytuacji niezależność Polski i dzisiaj, i jutro może się okazać poważnie zagrożona. Mamy nadzieję, że obywatele Polski ceniący swoją wolność potrafią ją obronić. Także przy urnach wyborczych. Aleksander Bondariew (dziennikarz, tłumacz, publikował w „Nowej Polszy”) Władimir Bukowski (dysydent w czasach komunistycznych, także obecnie krytyk polityki Kremla) Wiktor Fajnberg (dysydent, w 1968 r. razem z Natalią Gorbaniewską brał udział w demonstracji w Moskwie przeciwko inwazji na Czechosłowację) Natalia Gorbaniewska (działaczka demokratyczna, poetka, dziennikarka, tłumaczka literatury polskiej) Andriej Iłłarionow (ekonomista, były doradca Putina, obecnie krytyk polityki Kremla)
4|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
polski festiwal na southbank
My name is Nigel and I’m doing well Nieznośne dziecko wyrafinowanej kultury muzycznej, już po pięćdziesiątce, z czego nic sobie nie robi, a melomani, którzy niekonicznie identyfikują się z jego stylem bycia wszystko mu wybaczają. Wystarczy, że zagra, a potrafi to robić w każdym stylu. To słynny Duke Ellington miał powiedzieć, że muzyki nie dzieli się na klasyczną, jazzową itd, muzyka jest albo dobra albo zła. Duke powiedział, dla Nigela jest to jedynie obowiązująca prawda. W londyńskim Southbank zaprezentował muzykę tak różnorodną, że gdyby nie pomocne stwierdzenie Ellingtona, krytycy musieliby wyszukiwać w swoich szkolnych zasobach stosownych terminów do opisania tego niezwykłego zjawiska, bądź wymyślać nowe. Był Bach, Chopin, folk, jazz, rock – była muzyka dobra. Była wszechobecna radość ze wspólnego muzykowania. Tworzenia nastrojów i lokalnych klimatów.
Wydobywania z instrumentów ekstremalnych dźwięków: takich, które są prawie ciszą i takich, które bombardują decybelami, przechodzą w prowokacyjną kakofonię, by wydobyć z niej kojący i często nostalgiczny motyw. Prawdziwa uczta dla melomanów, którzy od lat podziwiają talent Kennedy’ego i takich, którzy go odkryli w trakcie festiwalu (tacy też byli). Dzięki Nigelowi słuchają dziś na pewno Bacha, tego mistrza kompozycji, które wystarczą, jak ktoś zauważył, za dowód na istnienie Boga. Podobno Brytyjczycy nie lubią muzyki. But we like the noise it makes – dodają sarkastycznie. Nigel stuprocentowym Brytyjczykiem nie jest – kocha muzykę i cały ten hałas. A swoją pasją potrafi zarazić innych. Dziękujemy. Man, you are doing very well, indeed.
Teresa Bazarnik
Jam sessions Mimo chęci, nie udało mi się zobaczyć ani wysłuchać żadnego z programowych koncertów artystycznej uczty, jaką niewątpliwie był muzyczny polski weekend Nigela Kennedy’ego w Southbank Centre. Udało mi się natomiast być na dwóch nocnych jam sessions, które prowadził znakomity trębacz Tomasz Nowak. Odebrałem jako pełnowartościowe wydarzenia artystyczne. Przez scenę przewinęła się plejada muzyków polskich i brytyjskich (chociaż niekoniecznie wszystkich podziwianych podczas wcześniejszych koncertów), atmosfera wspaniała, międzynarodowa publiczność zakochana w Nigelu (i w muzyce w ogóle) chłonęła każdy dźwięk i reagując entuzjastycznie na muzykę tudzież liczne żarty Nigela (muzyczne i pozamuzyczne) współtworzyła te wieczory wypełniając ciepłem mało przecież przytulny Froon Room.
Nigel Kennedy to muzyk totalny, dający z siebie wszystko geniusz, który na scenie staje się dźwiękiem, muzyką. Nocne sesje odebrałem jako wyjątkowo interesujące, dające możliwość wysłuchania wybitnego muzyka bawiącego się dźwiękiem, sytuacją, naturalnego do bólu, wyrażającego siebie dźwiękiem w każdej sytuacji mimo zmęczenia, braku snu czy nieskrywanego entuzjazmu dla Polish spirits. Bez wątpienia to on był najbardziej pożądanym muzykiem tych wieczorów i to jemu publiczność nie pozwoliła zejść ze sceny, niemalże natychmiast przywołując go z powrotem gromkim skandowaniem: Nigel, Nigel! NIGEL!!!
Tomasz Furmanek
Mela Piekacz: Bardzo chciałam opisać sama to co się wydarzyło w czasie długiego weekendu w Southbank, tę swoistą podróż w głąb siebie poprzez tego człowieka, poprzez jego muzykę, ale ciągle siedzi to we mnie bardziej w emocjach niż w słowach. Był ze mną Fińczyk Niko, który jeszcze chwilę wcześniej nie znał osobiście żadnego Polaka. Oto jego słowa, inny punkt widzenia, choć przecież taki sam.
Nigel z zespołem Kroke
Niko Alajoki: We were spending the three most breath-taking and groundshaking days at Nigel Kennedy's Polish Weekend. It was held at Queen Elizabeth Hall in London where this talent, prodigy, violinist mastermind called Nigel Kennedy – nowadays married with Polish woman and living in Krakow – had enormous amounts of feelings and hand shakes to be given for the audience. Shows were running the weekend from afternoon klezmer all the way to late evening jazz jams. Basically every band and single performing artists were from Poland, though it was more than welcome to see some foreign faces on the jazz stage at the midnight. Almost each of the acts were led by the event's artistic director, Kennedy himself. When he steps up to the stage with his instrument, you could notice how the audience right away react by calming down and going into some kind of musical tantra. Everybody loved his unique interaction with the violin, his open communication with people and especially how he just is. Music without thoughts or boundaries, more like through from your heart and somewhere Higher. We were also personally lucky to be invited for the after parties on few nights – in sweet, celebrating fellowship with him (& all those dear friends!) It was absolutely eye-opening to see how much these guys first of all have the passion for compassion and love – as much as desire to perform their gifts for the world.
|5
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
polski festiwal na southbank
Oj, strach pomyśleć Wyobraźcie sobie koncert symfoniczny, na który orkiestra wchodzi ubrana jak należy – panowie we frakach, panie w czarnych kreacjach – ale główny solista wparowuje w wymiętych portkach, roboczych buciorach i z irokezem na głowie. Dyrygenta nie ma, dyryguje solista-skrzypek. To nie żadna podpucha, solista-skrzypek z irokezem że – oj, strach pomyśleć, co taki zagra – wymiata na stradivarim nie gorzej niż sam Ojstrach. Ale wyobraźcie sobie, że znacie na pamięć Koncert skrzypcowy E Dur Bacha BWV 1042 (to nie takie trudne, jest to jeden z najpopularniejszych utworów orkiestrowych wielokrotnie nagrany przez Ojstracha i innych) i nagle w drugiej części – adaggio – słyszycie kilkuminutową solówkę, której Bach na pewno nie napisał. Wyobraźcie sobie, że nie słyszycie trzeciej części tego utworu – allegro assai – co was oczywiście dziwi, wobec czego nie dziwi was głos z sali: – A gdzie allegro assai?, na co solista-skrzypek-dyrygent odpowiada beztrosko: – Nie lubię go, zagram wam coś innego. Wyobraźcie sobie koncert symfoniczny, na którym solista-skrzypekdyrygent bierze mikrofon i przedstawia swoich muzyków w stylu: Orphy, duża kiełbasa dla konia, kaszana Robinson”. No i wyobraźcie sobie koncert symfoniczny, na którym przed przerwą jest Bach, a po przerwie Duke Ellington przerobiony na orkiestrę smyczkową, gdzie „Kiełbasa dla konia” ma solówkę na wibrafonie, solówka Tomasza Grzegorskiego na saksofonie jest nie gorsza niż pana dyrygenta na elektrycznych skrzypkach, a orkiestra smyczkowa radzi sobie nie gorzej niż big band Duka. Wyobrażcie sobie, że to wcale nie wszystko, bo po skończonym koncercie w Royal Festival Hall skrzypek-solista schodzi do lobby w Queen Elizabeth Hall i z muzykami jazzowymi gra jam session do wczesnych godzin rannych, a wymiata na swojej elektrycznej gęśli nie gorzej niż Jimi Hendrix na wiośle. Słowem – Nigel Kennedy is in town.
Włodzimierz Fenrych Z własną orkiestrą
Chopin na jazzowo Trudno byłoby wyobrazić sobie Polish Weekend Nigela Kennedy’ego bez Chopina, Chopina bez Janusza Olejniczaka, a wreszcie, biorąc pod uwagę zaproszonych przez Kennedy’ego polskich muzyków jazzowych, Chopina bez jego jazzowego opracowania. Choć dla wielu, także i klasycznie wykształconych muzyków, związek Chopina z jazzem jest wręcz nierozerwalny, zdania i oceny co do wartości artystycznej przeróbek, są podzielone. Dla jednych, jest to zubożenie oryginału, dla innych, wydobycie z niego nowych, nieodkrytych do tej pory pokładów artystycznej energii. Zgodne, co często podkreślają, z charakterem twórczości samego Chopina, który był przecież mistrzem improwizacji. Na pewno jednak jest to skuteczna droga dotarcia do coraz nowych rzesz odbiorców.
Łucja Piejko
Piotr Wyleżoł
Jarek Śmietana
Nigel obiecuje pomoc powodzianom, potwierził to na scenie, tysiąc funtów z każdego jego występu
6|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas2010
takie czasy
Gry wyborcze czyli relacja jak najbardziej subiektywna z jednodniowej wizyty marszałka Sejmu, p.o. prezydenta i kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego w Londynie Przyjechałem tu w kontekście wyborów. Londyn to nie jest kopalnia głosów. Przyjechałem z jednej strony zabiegać o poparcie, z drugiej zaś jestem tu po to, aby zebrać pewną wiedzę, opinie na temat tego, co można zrobić, by Polacy mieszkający poza granicami kraju mogli łatwiej i z korzyścią dla podtrzymania wspólnoty narodowej uczestniczyć w procedurach demokratycznych. Na zdjęciu od lewej: posłowie PE Krzysztof Lisek i Lena KolarskaBobińska, marszałek Bronisław Komorowski i minister finansów – londyńczyk, Jacek Rostowski
Grzegorz Małkiewicz Bronisław Komorowski pomimo wielu obowiązków wynikających z trzech sprawowanych obecnie funkcji poświęcił cały dzień (nie licząc nocy) na kampanię wyborczą w Londynie, chociaż – jak zaznaczył – głosów można tu zebrać niewiele. W wizycie tej chodziło o symbole związane z Londynem (o czym mówił) i znaczenie takiej wizyty na krajowym rynku wyborczym (o czym nie mówił). Należy docenić otwartość i poświęcenie polityka. W tym pracowitym dniu ani jedna minuta nie była pusta. Kiedy 2 czerwca o godz. 9.30 polska delegacja z marszałkiem na czele oraz z przysługującą mu z racji pełnienia obowiązków prezydenta obstawą agentów BOR wylądowała na Heathrow, w Londynie świeciło słońce, co już było nagrodą dla przybyłych z deszczowej Polski. Po drodze z lotniska delegacja zatrzymała się przed Pomnikiem Polskich Lotników w Northolt, gdzie złożyła wiązanki kwiatów. Następnym przystankiem był cmentarz Gunnersbury i również złożenie wiązanek kwiatów pod Pomnikiem Katyńskim. Wszystko po drodze do polskiej dzielnicy Hammersmith, gdzie marszałek miał spędzić większą część dnia. Najpierw wywiad w redakcji radia PRL, potem spotkanie z polonijnymi mediami, wizyta w polskiej piekarni, spotkanie z polskimi studentami w London School of Economics,
spotkanie z Polonią w POSK-u, a na koniec uroczysta kolacja w Ambasadzie RP z udziałem wybitnych działaczy emigracyjnych (kto dysponuje listą wybitnych działaczy z uwzględnieniem ich zasług i kto taką listę sporządza?). Tytaniczny wysiłek, który ostatnio podejmują wszyscy liczący się politycy. Fizyczną sprawność udowodnił w kampanii wyborczej Barack Obama, nie był gorszy od niego David Cameron, teraz przyszła kolej na Bronisława Komorowskiego. Skąd ta moda? Kto to wymyślił? Dlaczego politykom bardziej zależy na tym, żeby udowodnić sprawność fizyczną, a nie sprawność intelektualną, w tym przygotowanie merytoryczne? Przewaga ciała nad duchem ma swoje konsekwencje na tak zwanych spotkaniach wyborczych, niezależnie od opcji politycznych. Z tego powodu poniższe uwagi należy odczytać bardziej uniwersalnie. Spotkanie z dziennikarzami zaplanowano w restauracji „Łowiczanka”, mieszczącej się w POSK-u. W porze obiadowej, o godz 13.00, co jeszcze nie znaczy, że zaproszeni zjedzą, popiją i dostąpią zaszczytu obcowania z liczącym się politykiem, być może przyszłym prezydentem RP. Nie takie są przecież ich zawodowe zainteresowania. Dziennikarz reprezentuje przede wszystkim interes czytelnika (widza, słuchacza), czyli wyborcy. Jego rola w grze wyborczej polega na sprawdzaniu, zadawaniu często trudnych i kłopotliwych pytań, których nie sposób spodziewać
się na wyborczych wiecach, gdzie publiczność jest dobierana spośród twardego elektoratu. Organizatorzy jednak dokonali, zdawałoby się, niemożliwego, rozstawiając stoliki, wokół których rozsiedli się dziennikarze przed suto wypełnionymi talerzami, kieliszkiem wina i szklanką wody mineralnej. Jedno krzesło przy każdym stoliku, jak przy stole wigilijnym, było puste. I w to puste krzesło wpatrzeni czekaliśmy na podejście do naszego stolika kandydata na prezydenta.
Wsparcia Bronisławowi Komorowskiemu udzielił Włodzimierz Lubański – legenda futbolu, obecnie emigrant mieszkający na stałe w Belgii.
Na intymne spotkanie ze znaczącym politykiem nie byłem przygotowany. Kątem oka zauważyłem, że inni dziennikarze także. Było spokojnie. Mogłem przekonać się naocznie, że wyborczy slogan „zgoda buduje” sprawdza się. Zamiast ognia pytań, irytacji w głosie, frustracji, wybuchu śmiechu, narodzin nowych gaf zauważonych i niezauważonych było zgodnie. Ale mnie to nie zbudowało, dla mnie spotkanie z dziennikarzami to przede wszystkim konferencja z głównym bohaterem na scenie pod obstrzałem mediowych cyngli. W końcu krzesło przestało być puste, swoją obecnością zaszczycił nas marszałek, kandydat na prezydenta. Pytania wisiały w powietrzu. Nie zdążył nawet usiąść, gdy padło pierwsze. Krótki wywiad dla radia Zet i moja kolej, choć nie było łatwo przebić się przez pytania zadawane z pozycji stojącej, czyli przez osoby nieprzestrzegające zaaranżowanego planu: od stolika do stolika. Sytuacja kameralna, ale pytam głośno, tak żeby inne stoliki też słyszały, co powoduje, że ad hoc powstaje minikonferencja. – Panie marszałku, nawiązując do wyrażonej przez pana opinii (w odpowiedzi na pytanie dziennikarza radia Zet) o rozwoju gospodarczym Polski, dodatnim PKB w czasach światowego kryzysu, czy znane są panu dane potwierdzone przez Ministerstwo Finansów: transfery pieniędzy od Polaków pracujących za granicą stanowią 2,5 proc. PKB, w 2008 roku wpłynęło do
Polski 20,4 mld złotych, w 2009 trochę mniej (kryzys na Zachodzie i w związku z tym mniejsze zarobki) – 19,3 mld złotych? To duży wkład (największy udział mają Polacy na Wyspach: Wielka Brytania i Irlandia). Spowodował on, że Polska miała przyrost PKB. Te pieniądze są na rynku, a część z nich wpływa bezpośrednio do skarbu państwa. Marszałek potwierdził nasz wkład w rozwój gospodarczy Polski. Na pytanie, czy w związku z tym możemy oczekiwać konkretnej pomocy finansowej ze strony polskich władz (np. dofinansowanie społecznych szkół sobotnich), w odpowiedzi usłyszeliśmy o konieczności zmian obowiązującego prawa i większych trudnościach, z którymi borykają się nasi rodacy na Wschodzie. Pomocą finansową dla Polaków mieszkających poza granicami RP zajmuje się Senat i Wspólnota Polska, a prawo nie przewiduje dofinansowywania prywatnych inicjatyw, jakimi są szkoły społeczne. Z wypowiedzi marszałka wynikało również, że polskie władze nie mają wpływu na poziom nauczania w tych placówkach. Niestety, polskie prawo nie przewiduje wielu rzeczy i nikomu nie przyjdzie do głowy, że przepisy trzeba dostosować do potrzeb obywateli. W porównaniu ze szkołami społecznymi w szkołach – nazwijmy je „państwowych” (prowadzonych przez placówki konsularne) kształci się niewielki procent dzieci, a to właśnie te szkoły są utrzymywane przez rząd i dysponują
|13
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
takie czasy profesjonalną kadrą pedagogiczną sprowadzaną z kraju. Będą pieniądze, będzie poziom, a dostosowanie szkół społecznych do obowiązującego programu nauczania nie powinno być problemem. Temat ten z podobną odpowiedzią powrócił na spotkaniu ogólnym po odczytaniu listu podpisanego przez kierowników szkół sobotnich. Na inne pytania nie było już czasu. Pytania prawdopodobnie się powtarzały, czego można było uniknąć, organizując właściwą sesję konferencyjną. Ale taka sesja jest nieprzewidywalna. Rozmowy kawiarniane nie trafiają na czołówki gazet. Plus dla organizatorów, minus dla kandydata, który żegnając się niefrasobliwym pytaniem: – A czy Brytyjczycy interesują się Falklandami?, jednocześnie odpowiedział na pytanie, dlaczego politycy interesują się Polonią tylko w okresie wyborów. Naszego zdziwienia (panie marszałku, Brytyjczycy nawet umierali za Falklandy!) nie było już komu przekazać. Czas naglił, marszałek miał przed sobą wizytę w polskiej piekarni i spotkanie ze studentami, kolejne spotkania wyborcze z dokładnie opracowanym scenariuszem. To już przerabialiśmy. Inaczej zapowiadało się spotkanie wyborcze z Polonią w Sali Teatralnej POSK-u, bardziej masowe, a zatem wiec, który też musi być wyreżyserowany, choć nie sposób było wszystkiego przewidzieć. Godzinę przed powrotem Bronisława Komorowskiego do POSK-u ośrodek zamknęły służby porządkowe. Wejście do budynku tylko za okazaniem biletu. Nie wszystkie bilety zapewniały obecność na Sali Teatralnej, niektórzy otrzymali wejściówki do Sali Malinowej, skąd miała być przeprowadzona transmisja na żywo. Przed wejściem zbierało się coraz więcej ludzi. Byli też przeciwnicy marszałka z transparentami i policja brytyjska. Wszystko przewidziane, nikt nikogo nie zaskoczył, przynajmniej na tym etapie.
Na transparentach nic obraźliwego: rozczarowanie polityką PO i potwierdzenie zbliżenia z Kremlem. Marszałek wolał jednak uniknąć demonstrujących i do ośrodka wszedł nie tak jak wcześniej, czyli głównym wejściem, ale przez piwnicę (tak też i wyszedł). Demonstrujących nie bał się minister finansów Jacek Rostowski – był u siebie. Chętnie podejmował rozmowy na poskowych schodach. Prawdziwy polityk nie unika konfrontacji. W Sali Teatralnej nie było już tej temperatury, wszystko przebiegało zgodnie z planem. Ale pytania były jakieś takie zastępcze, a z odpowiedzi nie wyłaniał się żaden program wyborczy, bo trudno nazwać rozwijanie hasła „zgoda buduje” programem. Przyjechał główny kandydat na urząd prezydenta RP i na wiecu nikt nie zadawał pytań, które padają w rozmowach prywatnych. W tle została katastrofa smoleńska, a głównym do niej nawiązaniem
była minuta ciszy poświęcona pamięci prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Czy to ta programowa „zgoda” sparaliżowała uczestników? W końcu padło nieśmiałe pytanie, jak kandydat rozumie polską rację stanu. Bronisław Komorowski pośpiesznie odpowiedział, zanim osoba pytająca zdążyła dopowiedzieć kontekst tak postawionego pytania. – Nie ma jednej, prostej definicji polskiej racji stanu, każdy ma swoją definicję. Moim zdaniem to rozwój gospodarczy i bycie dobrym członkiem Unii Europejskiej i NATO. Racja stanu pojęciem subiektywnym? Moim zdaniem niebywałe, ale na wszelki wypadek sprawdzam ze źródłem, z którego – jak się okazuje – marszałek czerpie wiadomości. Otóż, jak podaje Wikipedia, „racja stanu to nadrzędny interes państwowy, wyższość interesu państwa nad innymi interesami i normami, wspólny dla większości Kameralne rozmowy w restauracji Łowiczanka
obywateli i organizacji działających w państwie. Charakterystyczne cechy racji stanu: suwerenność, niepodległość i integralność terytorialna, ochrona bezpieczeństwa państwa, narodowej tożsamości, możliwości rozwojowych kraju. W państwach demokratycznych racja stanu jest zazwyczaj kwestią pozadyskusyjną. Wokół niej skupiają się organizacje i partie polityczne bez względu na orientacje ideowe. Najczęściej jest to kwestia obrony suwerenności kraju. W państwach niedemokratycznych racja stanu bywa używana jako argument przeciwko opozycji”. Intencją osoby pytającej mogło być to, czy rząd kierował się polską racją stanu i jak ją definiował, godząc się na rosyjskie śledztwo wyjaśniające przyczyny polskiej katastrofy. Jak przystało na prawdziwy wiec, doszło też do incydentu. Podobno dziennikarz powinien znajdować się jak najbliżej wydarzeń. Tego dnia nie miałem z tym problemu, gdyż o głos poprosił ktoś, kto siedział obok mnie. Dostał mikrofon i wszedł z nim na scenę. Zażądał od kandydata zerwania z posłem Januszem Palikotem, który w debacie publicznej zastąpił argumenty atrybu-
tami, i żeby nie być gołosłownym atrybut męskości, palikotowy trademark, położył na stole prezydialnym. Po bezskutecznej interwencji funkcjonariusza BOR został wyprowadzony z sali przez policję brytyjską. – To skandal, mówiły potem na poskowych schodach starsze panie, żeby brytyjska policja wyprowadzała Polaka z polskiego domu. Do polskiego domu nie ma on już podobno wstępu, ale swojego wystąpienia nie żałuje i mówi: – Argumenty przestały się liczyć, programy też, to nie ja dokonałem takiego wyboru. Polityk odpowiada również za swoje sojusze. 20 czerwca Polacy dokonają wyboru prezydenta RP. Czy gry wyborcze pomogą nam w tej decyzji? Jaka będzie frekwencja tu, na Wyspach? Jedno jest pewne – będą krótsze kolejki dzięki zwiększonej liczbie lokali wyborczych. Warunkiem wzięcia udziału w głosowaniu jest rejestracja na liście wyborczej, najpóźniej 17 czerwca. Szczególy na stronie: www.london.polemb.net
Grzegorz Małkiewicz
komentarz >15
8|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
emigracja/kraj
Henley Standard pisze: Nowa właścicielka Fawley Court oznajmiła, że resztę swego życia poświęci na restaurację pałacu Aida Hersham stała się właścicielką historycznego budynku w kwietniu, dwa lata po swej pierwszej wizycie w Fawley Court. Sprzedaż nieruchomości, za którą chciano początkowo uzyskać 22 mln funtów, wzbudziła protesty ze strony społeczności polskich imigrantów oraz stowarzyszenia Fawley Court Old Boy’s Association. Pani Hersham, zamożna rozwódka opisywana jako filantropka, rozpoczęła już prace nad renowacją zarówno pałacu, jak i 27 akrów otaczających pałac gruntów, które zaczęły popadać w ruinę, będąc przez ponad pół wieku własnością polskich księży z zakonu marianów. W jednym z rzadko udzielanych wywiadów pani Hersham powiedziała „Henley Standard”, że dopóki
prace renowacyjne będą trwały, nadal będzie mieszkać w Londynie, jednak później chciałaby przeprowadzić się do Fawley Court ze swymi dziećmi i swoim partnerem Patrickiem Sieffem. W wywiadzie powiedziała: „Czujemy się bardzo szczęśliwi mogąc przywrócić Fawley Court – nawet jeśli nie jego wcześniejszy blask, to przynajmniej należne mu piękno. Fawley Court został wybudowany jako dom i – patrząc nań – łatwiej wyobrazić go sobie jako rezydencję mieszkalną, niż pełniącą dotychczasową funkcję. Czujemy wielką odpowiedzialność jeśli chodzi o ten budynek. Nie będziemy wahać się odbudować go, by był on częścią narodowego dziedzictwa, ale osiągnięcie tego celu może mi zająć resztę życia”.
SAVE FAWLEY COURT! SAVE HENLEY’S RIGHTS OF WAY! Our centur y old public rights of ways throug Fawley Court to our beloved river Thames, is threatened! The people of Henley, Bucks & Oxon say;
SAVE OUR RIGHTS OF WAY! Phone, fax, write, email your protest and objections to:
Gdzie się zgubiło dziewięć milionów? Z informacji, jakie dotarły do „Nowego Czasu” wiemy, że Fawley Court został sprzedany za 13 mln, czyli dużo poniżej ceny, za jaką marianie chcieli sprzedać posesję, przez ponad pięćdziesiąt lat służącą polskiej społeczności na Wyspach. Na zebraniu po uroczystościach zesłnia Ducha Świętego w maju 2008 roku prowincjał zakonu o. Naumowicz, na pytanie dlaczego nie można dać polskiej społeczności więcej czasu, by mogła wyjść z konkretną propozycją sfinansowania, zagospodarowania i zatrzymania tego miejsca w polskich rękach, powiedział, że marianie nie mogą sobie pozwolić na żadne cze-
kanie, bo tym samym transakcja może stracić sporo na wartości. Jak się okazuje, bez czekania straciła 9 mln funtów. Do chwili wysyłania numeru do druku nie została zarejestrowana w Land Registy z powodu ujawnienia nowych dokumentów, które budzą wątpliwości. Niejasna jest też sprawa kościoła św. Anny oraz wciąż pozostających na terenie Fawley Court grobów ks. Józefa Jarzębowskiego oraz fundatora kościoła księcia Radziwiłła. Z informacji, jakie uzyskał „Nowy Czas”, ojciec Paweł Jasiński przedstawi wkrótce pełną relację dotyczącą sytuacji Fawley Court.
POMÓŻ POWODZIANOM ! Komitet Pomocy Powodzianom przy Zjednoczeniu Polskim. „Wszyscy, wspólnymi silami – solidarni z powodzianami” Komitet Pomocy Powodzianom przy Zjednoczeniu Polskim w Wielkiej Brytanii pragnie serdecznie podziękować za odzew, z jakim spotyka się akcja zbierania funduszy na rzecz powodzian. Wśród wielu słów wsparcia i otwartości do współpracy, jakie otrzymaliśmy w ostatnich dniach, były również zapewnienia ze strony pracowników Ambasady RP o gotowości przyłączenia się do naszych działań. Akcję naszą poparł również skrzypek Nigel Kennedy, który podczas weekendowych koncertów apelował do publiczności o wsparcie dla powodzian. Współpraca i wysiłek, również ten twórczy, podjęty przy naszej akcji bardzo budują! W chwili obecnej trwają ostatnie ustalenia z Caritas Polska nad ostatecznym wyborem beneficjentów naszej akcji. O podjętych decyzjach niezwłocznie Państwa poinformujemy. Korzystając z okazji, dziękujemy za wszystkie złożone do tej pory datki. Jednocześnie informujemy, że w ubiegłą sobotę uruchomiliśmy numer telefonu, na który wysyłając sms o treści Poland przekazuje się 1 GBP na cel naszej akcji (szczegóły poniżej.) Będziemy Państwu wdzięczni za regularne przypominanie o akcji. Otwarci jesteśmy na Państwa sugestie i możliwość współpracy. Jednocześnie pragniemy zwrócić Państwa uwagę na fakt, iż zaistniałe w Polsce okoliczności i powstające (jak grzyby po deszczu) akcje pomocowe mogą stanowić pole do różnego typu nadużyć i oszustw. Prosimy o rozwagę w wspieraniu bliżej nieokreślonych inicjatyw. Komitet Pomocy Powodzianom przy Zjednoczeniu Polskim w Wielkiej Brytanii
Sue Burchill, Rights of Way/GIS Officer Bucks County Counsil Rights of Way & Access Hamden Hall, Bucks HP22 5TB EMAIL: tfb@buckscc.gov.uk www.buckscc.gov.uk Tel: 0845 2302882 Tel. 0845 370 8090
Beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki Ks. Jerzy Popiełuszko został w niedzielę 6 czerwca ogłoszony błogosławionym. Formułę beatyfikacyjną w postaci listu apostolskiego papieża Benedykta XVI przekazał w języku łacińskim prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp Angelo Amato, po polsku odczytał ją abp Kazimierz Nycz. ,,On zło dobrem zwyciężył, aż do przelania krwi” – mówił abp Amato, kreśląc w homilii sylwetkę nowego polskiego męczennika. Uroczystości na Placu Piłsudskiego w Warszawie zgromadziły ponad 150 tys. osób. Obecna była Marianna Popiełuszko, matka kapłana-męczennika. Mszę św. koncelebrował z prefektem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych Episkopat Polski i hierarchowie z zagranicy – w tym m.in. kard. Wiliam Levada, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Wśród koncelebransów, ubranych w złote ornaty, byli m.in. kardynałowie: Stanisław Dziwisz, Józef Glemp, Henryk Gulbinowicz, Franciszek Macharski, a także Adam Maida z Detroit (USA) oraz Kazimierz Świątek z Białorusi. Obecny był nuncjusz apostolski w Polsce abp Józef Kowalczyk, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik i sekretarz generalny bp Stanisław Budzik. W mszy św. uczestniczyli też m.in. przedstawiciele świata polityki, w tym premier Donald Tusk, przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek, b. prezydent Lech Wałęsa, prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, posłowie i senatorowie oraz kandydaci na urząd prezydenta RP Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. Po mszy do Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie ruszyła uroczysta procesja z relikwiami bł. ks. Jerzego Popiełuszki, które zostały złożone w Panteonie Wielkich Polaków. Ksiądz Jerzy Popiełuszko, kapelan warszawskiej „Solidarności”, zginął śmiercią męczeńską, zamordowany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa 19 października 1984 roku.
|9
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
rozmowa na czasie
Rosyjskie śledztwo budzi wątpliwości ciąg dalszy ze str. 3
dał prawdy. Dobrych relacji – niewaşne, jak piękne słowa i deklaracje padają – nie da się zbudować na kłamstwach.
Moşe ona jednak dojść do tych samych wniosków, co autorzy raportu MKL.
Dlaczego rosyjskim władzom miałoby zaleşeć na śmierci Lecha Kaczyńskiego?
– Byłaby to dobra wiadomość. Wszyscy mieliby wówczas pewność, şe dla wyjaśnienia tej sprawy zrobiono wszystko, co było moşna.
– Chcę myśleć, şe rosyjski rząd nie maczał palców w tej katastrofie. Nie moşna jednak zapominać o wydarzeniach, które doprowadziły do tego, şe Lech Kaczyński poleciał do Katynia 10 kwietnia, a nie 7. Najpierw prezydenckie zaproszenie do Auschwitz w upokarzający sposób odrzucił Dmitrij Miedwiediew. A po zaproszeniu przez Władimira Putina na uroczystości do Katynia Donalda Tuska robiono wszystko, by nie przyleciał na nie Lech Kaczyński. Te okoliczności pokazują, şe w najlepszym razie toczono z Polską grę, która miała upokorzyć jedną część polskiego społeczeństwa i ustanowić dobre, specjalne relacje z drugą. Działania rosyjskich władz moşna uznać za ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski. Taką politykę rosyjskie władze uprawiały od kilku lat, nie traktując polskiego prezydenta z szacunkiem, który naleşy się kaşdej głowie państwa.
Jak rosyjskie władze zareagowałyby na próbę stworzenia takiej komisji?
– Nie moşna wykluczyć negatywnej reakcji. Najpierw musielibyśmy jednak widzieć zainteresowanie tą kwestią polskiego rządu. Tymczasem w sprawie śledztwa zajmuje on bierną postawę. Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wraşenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę teş u Bronisława Komorowskiego. Po katastrofie władze Rosji wykonały wiele propolskich gestów. Polscy politycy mogli je wziąć za dobrą monetę.
– O tym właśnie pisaliśmy w liście otwartym. Wydaje się, şe dla polskiego rządu udawanie zblişenia z obecnymi władzami Rosji jest waşniejsze niş ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Tymczasem powołania międzynarodowej komisji z udziałem Czerwonego Krzyşa domagał się w Moskwie Władysław Sikorski, choć zdawał sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji dla siebie i dla jego rządu na uchodźstwie. W 1943 roku toczyła się krwawa wojna, a istnienie Polski stało pod znakiem zapytania. Mimo to Sikorski uznał, şe nie moşe zignorować losu polskich oficerów, i zaşą-
Czym naraził się Kaczyński?
Wojna o polskie mięso, opóźnienie porozumienia między Rosją a UE czy fakt, şe był on głównym sprawcą tego, iş Rosja nie zwycięşyła podczas ataku na Gruzję. Jeszcze waşniejszy był jednak jego udział w czyszczeniu wojskowych słuşb wywiadowczych z ludzi, którzy byli związani z rosyjskimi słuşbami. To była największa wina Kaczyńskiego i nie ma wątpliwości, şe w Rosji dla niektórych osób było to niewybaczalne. Czy chce pan powiedzieć, şe słuşby specjalne podjęłyby ryzyko organizacji zamachu na
prezydenta? Nie brzmi to wiarygodnie.
– Toteş ja wcale nie myślę, şe tak było. Ale gdy w 2004 roku w Katarze został zamordowany Zelimchan Jandarbijew [były prezydent Czeczenii – red.], wiele osób teş nie mogło uwierzyć, şe stały za tym rosyjskie władze. Równieş w 2004 roku mało kto myślał, şe kandydat na prezydenta Ukrainy Wiktor Juszczenko moşe zostać otruty. A w 2006 roku nikt sobie nie wyobraşał, şe ktoś mógłby zorganizować morderstwo w centrum Londynu z uşyciem radioaktywnego polonu. Dwa lata później nikt się nie spodziewał, şe rosyjskie wojska przekroczą uznawaną na całym świecie granicę niepodległego państwa, şe będą okupować znaczną część gruzińskiego terytorium i zdecydują się na bombardowania, w których zginęły setki ludzi. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Lech Kaczyński był jednak głową państwa, które jest członkiem NATO!
–No i? A co NATO mogłoby zrobić? Przecieş NATO wznowiło pełne stosunki z Moskwą zaledwie kilka miesięcy po agresji na Gruzję. Dlatego co najmniej dwa razy bym się zastanowił, zanim powiedziałbym, kto w tej grze jest twardszy. Z rosyjskimi władzami trzeba grać twardo?
– Nie mogę dawać rad rządom innych państw. Polska sama musi zdecydować, jaka polityka będzie dla niej najkorzystniejsza. A jeśli chodzi o dobro świata, to juş lata 30. XX wieku pokazały nam, şe jeśli agresor nie zostanie powstrzymany na samym początku, to rośnie w siłę tak bardzo, şe potem trudno go powstrzymać. W liście pojawiła się pozytywna ocena odezwy do Rosjan, jaką wygłosił Jarosław
< , 0 $ . â 6 / < 6 2 ( 3 * = 2 5 ' 3 ( = ' Ä&#x2021; , 1 ( , 3
7 8 1 , 0 :
KaczyĹ&#x201E;ski. RzeczywiĹ&#x203A;cie mu pan uwierzyĹ&#x201A;? PrzecieĹź JarosĹ&#x201A;aw i Lech KaczyĹ&#x201E;scy uchodzili za rusofobĂłw. A tu nagle apel do â&#x20AC;&#x17E;przyjaciĂłĹ&#x201A; Rosjanâ&#x20AC;?.
â&#x20AC;&#x201C; RzeczywiĹ&#x203A;cie, rosyjskie media nazywaĹ&#x201A;y ich rusofobami. Ale trzeba odróşniaÄ&#x2021; rzeczywistoĹ&#x203A;Ä&#x2021; od propagandy. PrzeczytaĹ&#x201A;em wystÄ&#x2026;pienia obu politykĂłw i nie znalazĹ&#x201A;em w nich nic, co Ĺ&#x203A;wiadczyĹ&#x201A;oby o rusofobii. Apel JarosĹ&#x201A;awa KaczyĹ&#x201E;skiego do narodu rosyjskiego brzmiaĹ&#x201A; dla mnie szczerze. Gdyby Donald Tusk czy BronisĹ&#x201A;aw Komorowski wygĹ&#x201A;osili podobne lub jeszcze lepsze apele do narodu rosyjskiego, to o nich teĹź wspomnielibyĹ&#x203A;my w liĹ&#x203A;cie. Niestety, Ĺźaden z nich tego nie zrobiĹ&#x201A;. A o co chodzi w paĹ&#x201E;stwa apelu wzywajÄ&#x2026;cym do obrony polskiej niepodlegĹ&#x201A;oĹ&#x203A;ci? Pana zdaniem jest ona zagroĹźona?
â&#x20AC;&#x201C; PatrzÄ&#x2026;c na to, jak przebiega Ĺ&#x203A;ledztwo w sprawie katastrofy, nie widzÄ&#x2122; Ĺźadnych prĂłb ratowania polskich interesĂłw. Nie mĂłwiÄ&#x2122;, Ĺźe Polska nie powinna mieÄ&#x2021; przyjaznych stosunkĂłw z innymi krajami, w tym z RosjÄ&#x2026;. W przeciwieĹ&#x201E;stwie do rosyjskich wĹ&#x201A;adz nie wskazujÄ&#x2122;, na kogo powinni gĹ&#x201A;osowaÄ&#x2021; Polacy. UwaĹźam tylko, Ĺźe niezaleĹźnie od tego, kto bÄ&#x2122;dzie u wĹ&#x201A;adzy, nie powinien rezygnowaÄ&#x2021; z obrony polskiego interesu narodowego. WĂłwczas relacje polsko-rosyjskie bÄ&#x2122;dÄ&#x2026; mogĹ&#x201A;y byÄ&#x2021; oparte na wzajemnym szacunku. Niestety, wyglÄ&#x2026;da na to, Ĺźe polskiemu rzÄ&#x2026;dowi bardziej zaleĹźy na udawaniu, Ĺźe ma dobre relacje z rosyjskimi wĹ&#x201A;adzami, niĹź na odkryciu prawdy. Tymczasem dobre stosunki moĹźna zbudowaÄ&#x2021; na prawdzie, nie na kĹ&#x201A;amstwie.
RozmawiaĹ&#x201A; Jacek Przybylski â&#x20AC;&#x17E;Rzeczpospolitaâ&#x20AC;?
: Ă&#x17D; 7 1 8 ) ÂŁ100 0 $ 7 ( = '275 ** 9 9 =$ ÂŁ5.
.$&+ Ä&#x2C6; 5 + & , : 7:2 7 6 ( R WYBĂ&#x201C; %H]SĂ DWQD LQIROLQLD: 00800 8971 8971 www.moneygram.com :<Ä&#x153;/,- =
ODBIERZ Z:
I gdziekolwiek zobaczysz znak MoneyGram : JRG]LQDFK SUDF\ DJHQWD L ] ]DVWU]HÄŠHQLHP ORNDOQ\FK SU]HSLVyZ 3R]D RGQRÄ?Q\PL RSĂ DWDPL WUDQVDNF\MQ\PL ]D SU]HOHZ VWRVXMH VLÄ&#x2030; NXUV Z\PLDQ\ XVWDORQ\ SU]H] žUPÄ&#x2030; 0RQH\*UDP OXE DJHQWD 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG MHVW žUPÄ&#x201E; DXWRU\]RZDQÄ&#x201E; L UHJXORZDQÄ&#x201E; SU]H] )LQDQFLDO 6HUYLFHV $XWKRULW\ 3RZ\ÄŠVL DJHQFL VÄ&#x201E; DJHQWDPL 0RQH\*UDP ,QWHUQDWLRQDO /LPLWHG Ä?ZLDGF]Ä&#x201E;F\P XVĂ XJL SU]HND]yZ SLHQLÄ&#x2030;ÄŠQ\FK Â&#x2039; 0RQH\*UDP :V]HONLH SUDZD ]DVWU]HÄŠRQH
10|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
czas na wyspie
pOrÓd na WyspaCh? Moi bliscy znajomi właśnie doczekali się w Anglii potomstwa. Wbrew opiniom, które słyszałem wcześniej, z poziomu opieki położniczej przed porodem i w jego trakcie byli bardzo zadowoleni. Co więcej, mówimy o podstawowym poziomie usług medycznych, bez jakichkolwiek dopłat. Jaka jest więc prawda: warto tutaj rodzić, czy może – jak wciąż sądzi spora grupa mieszkających tu Polek – trzeba na ten czas wrócić do kraju? Gdy opuścili szpital ze świeżo upieczonym potomkiem, niemal natychmiast odwiedziła ich przydzielona położna, by się upewnić, że dziecko ma właściwą opiekę, a także specjalna opiekunka społeczna, której zadaniem było nauczenie młodej mamy, jak karmić piersią.
Grzegorz Borkowski
obiegowa opinia o brytyJskieJ służbie zdrowia...
Jak to dawnieJ bywało
Obiegowa opinia o brytyjskiej służbie zdrowia nie jest wśród polskich imigrantów najlepsza. Sporo się słyszy o trudnościach w dostępie do lekarza, brudzie w szpitalach czy wreszcie o anegdotycznym wręcz zamiłowaniu brytyjskich lekarzy do paracetamolu, który w ich rękach zdaje się lekarstwem na wszelkie bolączki świata. Tym bardziej byłem zaskoczony, gdy odwiedziłem parę młodych Polaków z Southampton, którzy podzielili się ze mną bardzo pozytywną opinią o tutejszej opiece nad młodą mamą i jej dzieckiem. – Ciążę prowadzi położna, a nie, jak w Polsce, lekarz – opowiadają młodzi rodzice. Ale co z tego wynika? W Polsce przez lekarza pacjentka jest zbywana, a jeśli chce być potraktowana lepiej, musi zapłacić w jego prywatnym gabinecie. Nasza położna do swoich obowiązków przyłożyła się naprawdę solidnie. Do rodzicielstwa byliśmy przygotowani bardzo dobrze teoretycznie, a oprócz tego pomogła nam się zorientować w tutejszym systemie pomocy społecznej. Dzięki niej wiedzieliśmy, co się nam należy na dziecko, jak się starać o maternity, kiedy i gdzie wysyłać aplikacje... To bardzo dużo. Wreszcie sam poród: o warunkach w Polsce słyszałem od koleżanek. Dlatego byłem naprawdę zdziwiony, gdy się okazało, że w ramach podstawowego ubezpieczenia należy nam się osobna sala, a żona w każdej chwili porodu może poprosić o znieczulenie, bez żadnej dopłaty. Nie chciała go, więc do woli mogła korzystać z gazu znieczulającego.
Sam zostałem ojcem dwadzieścia z górą lat temu, jeszcze w końcówce PRL-u. O byciu przy narodzinach dziecka mogłem jedynie pomarzyć, a o panujących w szpitalu warunkach i nastawieniu do pacjentek słyszałem wiele opowieści od żony i jej koleżanek. I szczerze powiedziawszy – nie zachęcały one do macierzyństwa. Polki wówczas rodziły niemal taśmowo, na odgrodzonych zasłonami łóżkach w wielkiej wspólnej sali. O znieczuleniu mogły jedynie marzyć, podobnie o ciepłym słowie otuchy ze strony położnej. Odzywki typu: „Zamknij się, nie trzeba było się puszczać”, były na porządku dziennym. Jednak minęły dwie dekady. W poszukiwaniu aktualniejszych opinii zawędrowałem więc na fora internetowe młodych matek. Oto najciekawsze zdania: Agais: „To nie są mity. Nie wiem, jak w Anglii, ale ja mieszkam na Islandii i niedawno rodziłam w jednym z tutejszych szpitali. Mogę spokojnie zaręczyć, że żadna, nawet prywatna klinika w Polsce nie da kobiecie takiego komfortu, jak zwykły szpital na Zachodzie. Możliwość rodzenia w wannie, nawet w ostatniej chwili można sobie wybierać, czy sala zwykła (wyposażona w różne sprzęty relaksujące), czy wanna. Możliwość porodu w towarzystwie do dwóch osób; położne milutkie jak tylko własna mama może być. Ja sama rodziłam w wannie, przy zapalonych świeczkach i przygaszonym świetle; nie chciałam muzyki, chociaż mi proponowano. Wkurzałam się na położną, jak mnie prosiła, żebym się raczyła przekręcić do pozycji, w której ona może mnie zbadać, a ona dalej była milutka, chociaż darłam się wniebogłosy! Po porodzie
Child Trust Fund
Gdy tylko dziecko się urodzi, należy złożyć wniosek o Child Benefit, co automatycznie uruchamia proces wydawania vouchera CTF. Jeśli dziecko urodzi się 31 lipca 2010 lub wcześniej, do końca października zostanie przyznany voucher CTF w wysokości £250. Po tej dacie zostaje on zredukowany do £50.
24 maja rząd brytyjski ogłosił, że zamierza zredukować, a potem wycofać wszelki rządowy wkład, jakim dotychczas były długoterminowe konta oszczędnościowe lub inwestycyjne dla dzieci w UK – Child Trust Fund (CTF). Oto kilka istotnych pytań i odpowiedzi dotyczących funduszu finansowego, do którego uprawnione były dzieci urodzone i zamieszkałe w Wielkiej Brytanii. Jak i kiedy rząd zredukje CTF?
Rząd zamierza zredukować wysokość wpłat jeszcze w tym roku, wycofując CTF całkowicie z początkiem 2011 roku. Dla dzieci urodzonych po sierpniu 2010 wysokość CTF zostanie zmniejszona z: • £250 do £50 dla dzieci z zamożniejszych rodzin, • £500 do £100 dla dzieci z rodzin o mniejszym dochodzie.
Termin narodzin mojego dziecka jest przewidywany już na 2011 rok. Co mogę zrobić?
Family Investments (jeden z 15 firm zakładających konta zasiłkowe) jest w trakcie opracowywania nowej oferty dla dzieci, które nie zakwalifikują się do CTF. Jeśli zarejestrujesz się, by otrzymać pakiet informacyjny CTF, ale termin narodzin będzie na styczeń 2011 lub później, Family Investments wyśle odpowiednie informacje dotyczące nowej oferty. Rząd zamierza wstrzymać kolejny wkład finansowy dla dzieci, które ukończą siedem lat do końca sierpnia 2010, oraz wstrzymać wydawanie przez Her Majesty’s Revenue and Customs (HMRC) nowych voucherów CTF od stycznia 2011 (vouchery wydane przed tą datą pozostaną ważne). Jestem w ciąży. Czy otrzymam jeszcze voucher CTF, kiedy moje dziecko się narodzi?
Tak, o ile dziecko urodzi się, zanim ustawa
wstrzymująca wydawanie voucherów się uprawomocni. Poza kwestią daty urodzin muszą być także spełnione poniższe punkty: – dziecko musi mieszkać w UK, – trzeba być uprawnionym do zasiłku dla dziecka Child Benefit, który automatycznie uruchamia proces wydawania vouchera, więc należy postarać się o ten zasiłek jak najszybciej. Moje dziecko wkrótce się narodzi – co powinnam zrobić?
Otrzymałam voucher CTF dla mojego dziecka, jednak jeszcze go nie wykorzystałam – czy mogę to zrobić?
Tak. Można go wykorzystać do upływu daty ważności na voucherze. Zgodnie z zapowiedzianymi zmianami w CTF dobrym wyjściem byłaby inwestycja vouchera w firmie specjalizującej się w zasiłkach CTF na dłuższą metę, np. www.myfamilyfinances.co.uk/pl/fundusze-ctf/family-investments; www.myfamilyfinan-
|11
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
czas na wyspie wylądowałam w sali, gdzie, oczywiście, maleństwo było ze mną, ale w każdej chwili mogłam je oddać, żeby się wyspać czy wziąć prysznic. Ubranka, ręczniki, koszule dla mnie, pieluszki – wszystko bez ograniczeń można było używać i nie musiałam na nic uważać, czy np. nie poplamię czwartej sztuki z rzędu tego dnia. Oczywiście, telewizor w pokoju i wizyty dozwolone przez całą dobę. Mąż mógł nawet spać u mnie w pokoju, jeśli byśmy chcieli. To nie są mity, że w krajach lepiej rozwiniętych kobiety rodzące traktuje się o wiele lepiej”. Szaramysza: „Służba zdrowia w Anglii to tragedia. To nie Niemcy i nie Holandia. Wiem, bo widziałam. Syf gorszy niż w Polsce – chodzi mi o publiczną służbę zdrowia. Żaden Angol nie korzysta z tego przybytku, wszyscy płacą dodatkowe ubezpieczenia i chodzą prywatnie. Tylko azylanci i imigranci korzystają z państwowej, bo muszą”. Iwi30: „Te wszystkie słowa o darmowej, państwowej służbie zdrowia w Anglii to, niestety, prawda. Ja też mogę się pod wcześniejszymi wypowiedziami podpisać. No, może traktowanie pacjenta trochę lepsze i standardy na porodówkach trochę lepsze niż w Polsce, ale za to na jakiekolwiek badania to się wieki czeka, a w przychodniach zdrowia mają sprzęt przedpotopowy. Ale najbardziej to mnie śmieszy ich podejście. Ich lekarze wszystkie dolegliwości paracetamolem by leczyli. Jeśli chodzi o komunikowanie się w szpitalu, to można poprosić o tłumacza, z tym nie ma problemu”. Roxelka: „Jaka dzielnica, taka obsługa… niestety. Cztery lata mieszkałam w samym Londynie, a od roku
ces.co.uk/pl/fundusze-ctf/the-childrens-mutual. Jeśli voucher nie zostanie wykorzystany przed upływem ważności, konto dla dziecka założy HMRC. Kiedy kontrybucja rządowa zostanie wstrzymana, czy nadal będę mogła otworzyć konto CTF dla mojego dziecka (tj. bez vouchera)?
Kiedy wejdzie w życie właściwa ustawa, rząd zamierza zatrzymać wydawanie voucherów przez HMRC i nie będzie możliwe otworzenie konta CTF (z wyjątkiem tych, którzy otrzymali voucher przed tą datą). Moje dziecko ma już konto CTF – co się z nim stanie?
Jeśli dziecko jest posiadaczem Child Trust Fund, jego konto nadal będzie działało tak jak dotychczas. Jednak z chwilą wejścia w życie nowej ustawy dziecko nie otrzyma dalszych wpłat rządowych. Czy rodzina i przyjaciele wciąż będą mogli dokonywać wpłaty na konto CTF mojego dziecka?
Tak. Nie ma w planach żadnych zmian w tej dziedzinie – rodzina i przyjaciele wciąż będą mogli wpłacać do £1200 rocznie na konto oszczędnościowe dziecka. Należy jednak pamiętać, że pieniądze wpłacane na konto należą do dziecka. Tylko ono będzie miało do nich dostęp po ukończeniu 18 roku życia. A co z ulgą podatkową obejmują-
mieszkamy z mężem na peryferiach. Mam super przychodnię, wyposażoną w sprzęt najlepszej jakości, szpital, w którym za dwa dni będę miała cesarskie cięcie, jest czysty i zadbany. Obsługa bardzo miła i uprzejma. Nie straszcie ludzi dopiero co przyjeżdżających, bo jak czytam coś takiego, to sama w szoku jestem. Fakt, ciążę prowadzi położna (jeśli nie ma komplkacji). Ja latałam mimo to co miesiąc do Polski na badania (bo faktycznie mniej ich tutaj robią). Dopiero w 30 tygodniu ciąży właśnie w Anglii odkryli, że mam niskie łożysko i że nie dam rady urodzić naturalnie. Dodam, że badał mnie czarny lekarz, a konsultantem była Hinduska..., co za różnica, jaki kolor? Dla mnie ważne jest, że wykryli to, zanim mi się zaczął poród, bo mogłoby być źle. Jeżdżę do szpitala co dwa dni na kompleksowe badania i nikt nie robi problemów. Następny przykład to moja koleżanka, która rodziła cztery miesiące temu. Miała super obsługę (ale poród z dużymi komplikacjami). Ona też nie powie złego słowa na obsługę w czasie porodu. W Anglii kładą duży nacisk na badania już urodzonych dzieci, a czas ciąży traktują jako coś naturalnego”. Jak widać, stanowiska są skrajnie odmienne. Równie łatwo można natrafić na radę: „rodź w Anglii!”, jak i na całkiem przeciwną. Zwróćmy jednak uwagę na to, że zdania odradzające przeważnie są oparte na obiegowych opiniach typu: „w szpitalach większy syf niż w Polsce” lub „służba zdrowia w Anglii to tragedia”, a te przemawiające za porodem na Wyspach często poparte są własnymi doświadczeniami. To sugestia, którą warto wziąć sobie do serca.
cą konta CTF?
W tej kwestii rząd nie zapowiada żadnych zmian – istniejące konta oszczędnościowe CTF będą wciąż korzystały z wolnego od opodatkowania wzrostu oszczędności. Należy jednak pamiętać, że jeśli dziecko ma konto w funduszu inwestycyjnym, który inwestuje w akcje i udziały firm, wartość konta może się obniżyć, przez co dziecko może dostać mniej niż zostało wpłacone na konto. Jest to standardowe ryzyko związane z inwestycjami giełdowymi. Otworzyłam konto CTF, jednak nie wpłynęła żadna dodatkowa wpłata (£250 dla dzieci rodzin o mniejszym dochodzie) – czy ją dostanę?
Tak. Dodatkowe wpłaty dla dzieci, które otrzymały konto CTF przed uprawomocnieniem ustawy będą wpłacane na konto. Moje dziecko ma cztery lata. Czy otrzyma kolejne £250, kiedy będzie miało siedem lat?
Niestety, nie. Gdzie można uzyskać więcej informacji?
Można skontaktować się z rządową linią pomocy pod numerem 0845 302 1470 lub odwiedzić ich stronę internetową www.childtrustfund.gov.uk. W przypadku wątpliwości dotyczących Child Trust Fund należy skontaktować się z niezależnym doradcą finansowym. www.dzieciaki.co.uk
Trening, pseudotrening i suplementy dla sportowców a stan zdrowia i przemiana materii Cięż ko pra cu ją ce oso by, ko bie t y i męż czyź ni, w pew nym mo men cie de cy du ją się na tre nin gi w ce lu lep sze go sa mo po czu cia, zwięk sze nia ma sy cia ła (mię śni) i po zby cia się tłusz czu. Do bra de cy zja – ak t yw ność fi zycz na mi mo cięż kiej pra cy po zwa la na więk szą re ge ne ra cję or ga ni zmu niż bez czyn ne sie dze nie przed te le wi zo rem czy kom pu te rem. Mu si my wziąć pod uwa gę kil ka waż nych in for ma cji o swo im sta nie zdro wia – ja kie mo że my wy ko ny wać ćwi cze nia od po wied nie dla swo jej bu do wy cia ła i pre dys po zy cji do tre nin gu, tzn. ja ka jest kon dy cja ukła du kost ne go i mię śni, oraz ja kie su ple men t y dla spor tow ców moż na sto so wać (moż na upra wiać tre ning bez su ple men tów dla spor tow ców – jest bez piecz niej). Cho dząc na tre nin gi, ob ser wu je my in nych – to, jak wy glą da ją i ja kie wy ko nu ją ćwi cze nia, a nie jak się od ży wia ją, i to jest du ży błąd. Od żyw ki za wie ra ją biał ka o wy so kim stę że niu, naj czę ściej po cho dze nia zwie rzę ce go, z mle ka kro wie go, do dat ki skro bio we wraz z wi ta mi na mi i mi ne ra ła mi. Od żyw ki spor to we na le ży umie jęt nie do bie rać i sto so wać rów nież od po wied nią die tę od kwa sza ją cą, aby nie do pro wa dzić do aler gii po kar mo wej i sta nów za pal nych prze wo du po kar mo we go. Or ga nizm mu si być od po wied nio przy go to wa ny do sto so wa nia wy so ko stę żo ne go biał ka i wy czer pu ją cych ćwi czeń. Ar t y ku ły w ga ze tach spor to wych i in for ma cje na ulot kach pod kre śla ją zna ko mi te efek t y uzy ska nia tę ży zny fi zycz nej i ma sy mię śnio wej dzię ki sto so wa niu róż nych od ży wek biał ko wych. Pa cjen ci, któ rzy ko rzy sta ją z po mo cy MED CEN TRE, naj czę ściej sto so wa li od żyw ki dla spor tow ców we dług wła sne go uzna nia, co spo wo do wa ło bar dzo po waż ne pro ble my zdro wot ne. In for ma cje na opa ko wa niu za chę ca ją do sto so wa nia od ży wek, któ re ła two się przy rzą dza i każ dy so bie tłu ma czy, że to tyl ko biał ko z ser wat ki. Przy to czę kil ka in for ma cji za war t ych na ulot kach: „naj szyb ciej dzia ła ją cy pre pa rat po tre nin gu, za wie ra naj wyż szej ja ko ści izo lat biał ka ser wat ko we go ob f i tu ją cy w tzw. funk cjo nal ne biał ka ana bo licz ne oraz kom pleks naj wyż szych ami no kwa sów eg zo gen nych. Wchła nia się bły ska wicz nie, prze sta wia jąc zwrot ni ce prze mian ana bo licz nych na in ten syw ny wzrost włó kien mię śni”. W ulot ce in ne go pre pa ra tu czy ta my: „Ide al ny przy re duk cji tkan ki tłusz czo wej, jest do sko na łym roz wią za niem dla osób chcą cych uzy skać od tłusz czo ną i pięk nie za ry so wa ną syl wet kę. Je go skład to 100 proc. izo la tu biał ka ser wat ko we go”. Wy ni ki ba dań osób, któ re nie umie jęt nie sto so wa ły od żyw ki dla spor tow ców, wy ka za ły sil ne za kwa sze nie or ga ni zmu, za pa le nie dwu nast ni cy, nie żyt żo łąd ka, dys -
bak te rię je li to wą, ane mię i oste opo ro zę – brak biał ka i ko la ge nu – za pa le nie ka let ki ma zio wej. Wszyst kie zmia ny by ły spo wo do wa ne wy so ką ska zą biał ko wą – aler gią na pro duk t y z mle ka kro wie go. Na le ży pa mię tać, że or ga nizm, a do kład nie przy sad ka mó zgo wa za ko do wa ła, że pro duk t y biał ko we po cho dzą ce od zwie rząt ko pyt nych są „tru ci zną” dla or ga ni zmu i biał ko to nie jest wy ko rzy sty wa ne przez or ga nizm. Oczysz cze nie go ze ska zy biał ko wej przez od po wied nią die tę usta lo ną przez MED CEN TRE trwa co naj mniej dwa la ta. Po upew nie niu się – ska no wa niu or ga ni zmu w MED CEN TRE – że ska za biał ko wa już nie za gra ża i or ga nizm za czy na to le ro wać biał ko zwie rząt ko pyt nych, mo że my w nie du żych ilo ściach wpro wa dzać te pro duk t y do na szej die t y. Za chę cam wszyst kich, bez wzglę du na wiek i ro dzaj wy ko ny wa nej pra cy za wo do wej oraz sta nu zdro wia, do ćwi czeń. Sys te ma t ycz ność i do kład ność da je nie sa mo wi te re zul ta t y i jest pod sta wą do dal szych, bar dziej uroz ma ico nych tre nin gów. Po da ję wska zów ki, jak na le ży za cząć tre nin gi, aby nie spo wo do wa ły pro ble mów zdro wot nych. Przez czte ry ty go dnie ćwi czy my po 10 mi nut dzien nie: dzień pierwszy: rów no wa ga mię śni – kła dzie my się na ple cach na twar dym pod ło żu i wy ko nu je my ru chy pie sze go, tzn. le wą stro nę cia ła prze su wa my w dół, na to miast pra wa stro na cia ła nie zmie nia po zy cji, wra -
ca my do po zy cji wyj ścio wej i pra wą stro nę cia ła prze su wa my w dół, a le wa stro na cia ła nie zmie nia po zy cji, po czym wra ca my do po zy cji wyj ścio wej. Ćwi cze nie to wy ko nu je my po wo li przez kil ka dni, tak jak zo sta ły za le co ne. Re du ku je ono nie pra wi dło we na pię cia mię śnio we i ścię gna; dzień drugi: rów no wa ga mię śni – ćwi cze nie po wta rza my sześć ra zy, bieg – truch cik; dzień trzeci: rów no wa ga mię śni – ćwi cze nie po wta rza my sześć ra zy, bieg – truch cik, wy kro ki (no ga do przo du na prze mian – raz le wa, raz pra wa) – po wta rza my sześć ra zy; dzień czwarty: rów no wa ga mię śni – ćwi cze nie po wta rza my sześć ra zy, bieg, wy kro ki, sto jąc w lek kim roz kro ku, uno si my rę ce na wy so kość ra mion i wy ko nu je my krą że nia do przo du i do ty łu (sześć ra zy); dzień piąty: rów no wa ga mię śni – ćwi cze nie po wta rza my sześć ra zy, bieg, wy kro ki, krą że nie rę ka mi, bieg, skrę t y tu ło wiem. Wszyst kie ćwi cze nie wy ko nu je my po sześć ra zy. Ca ły ze staw po wta rza my przez na stęp ne 23 dni. Czte ro t y go dnio we ćwi cze nia pod sta wo we przy go to wa ły na sze mię śnie do trud niej sze go tre nin gu, któ r y moż na od by wać w klu bie pod kie run kiem tre ne ra. Waż na uwa ga dla wszyst kich ćwi czą cych i tre nu ją cych każ de ćwi cze nia wy ko nuj do kład nie i zde cy do wa nie, to twój or ga nizm sam bę dzie się do ma gał tre nin gu.
Urszula Reńska
12|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
Sentymentalna podróż po Londynie Londyn. Miasto Big Bena i London Eye. Miasto Tate Modern i Katedry św. Pawła. Ale też Beatlesów, Sex Pistols i Oasis. Nic więc dziwnego, że o stolicy Wielkiej Brytanii traktuje tak wiele piosenek. Nic też dziwnego, że tyle tu miejsc związanych z gigantami muzyki rockowej. Adam Dąbrowski
no McCartney dokonał swoistego autoplagiatu – dał minikoncert na dachu Old Vic Theatre.
Na soho z dire straits i oasis
M
uzyczną podróż po Londynie można zacząć na przykład od Waterloo. W 1967 roku okolica ta zainspirowała Raya Daviesa, lidera grupy The Kinks, do napisania sentymentalnej ballady Waterloo Sunset. Wybitny krytyk muzyczny Robert Christgau nazwał ją „najpiękniejszą piosenką napisaną kiedykolwiek po angielsku”. Jej powstawanie Davies wspominał w wywiadzie z tygodnikiem „Time Out”: „Każdego dnia przechodziłem przez Waterloo, jadąc do szkoły na Croydon […]. Moje pierwsze prawdziwe randki miały miejsce na brzegu Tamizy. Innym razem trafiłem do szpitala św. Tomasza, którego balkon wychodził na rzekę. Cała ta piosenka wyrasta z takich wspomnień […]. Gdy ją pisałem, przywołałem obraz Waterloo i tego, co dla mnie znaczy”. W równie sentymentalną podróż po Londynie zabiera nas Delan Macmanus, czyli Elvis Costello. W prześlicznej – choć, niestety, mało znanej – piosence London’s Brilliant Parade prowadzi nas ku miastu swego dzieciństwa. Wspomina trolejbusy na Fulham Broadway, zoo w Regent’s Park i puby, w których grywał, gdy sława była jeszcze odległym marzeniem. Swoje miejsce na muzycznej mapie Londynu ma też Battersea. A dokładniej – stara elektrownia nad brzegiem Tamizy. Widnieje ona na okładce albumu grupy Pink Floyd zatytułowanego Animals. Ale zdjęcie jest sławne także z innego powodu. Pomiędzy kominami power station unosi się gigantyczna nadmuchiwana świnia. To, co dziś załatwiłoby się kilkoma kliknięciami w photoshopie, w 1977 roku zainscenizowano naprawdę: muzycy zażyczyli sobie stworzenia gigantycznego balonu, który następnie został wypuszczony w powietrze. Animals jest bowiem albumem koncepcyjnym opartym na pomyśle podobnym do tego z Folwarku zwierzęcego Orwella. Tekściarz Roger Waters stara się przedstawić społeczeństwo jako grupę zwierząt. Wśród nich są też świnie. Nie obyło się bez problemów. Różowa świnia zerwała się bowiem z linki i poszybowała swoją drogą. Skierowała się – zresztą dosyć rozsądnie – ku… Heathrow, wprawiając w zdumienie pilotów i obsługę lotniska.
loNdyN wielkiej Czwórki Skąd rozciąga się najpiękniejszy widok na miasto? Oczywiście, z Primrose Hill. Dotarli tam też i muzycy. O wzgórzu w okolicach Regent’s Park śpiewali między innymi członkowie grupy Madness, Blur czy Marillion. Wspiął się na nie również Paul McCartney – podczas spaceru dyskutował z przyjacielem o tym, czy istnieje Bóg. Jak opowiada muzyk, dyskusję tę przerwało nagłe pojawienie się tajemniczego człowieka, który przez chwilę wpatrywał się w słynnego basistę, by potem błyskawicznie zniknąć. Tak powstała słynna ballada Fool On The Hill (wszelkie sugestie, że swój udział w całej historii miały jakieś niedozwolone substancje są, oczywiście, tylko pozbawionymi podstaw pomówieniami). Primrose Hill to nie jedyne miejsce, które mogą odwiedzić fani Johna, Paula, George’a i Ringo. Howard Cohen ze sklepu z beatlesowskimi pamiątkami przy Baker Street mówi, że na mapie Londynu można zaznaczyć wiele miejsc związanych z Wielką Czwórką. Bo przecież to tu nagrywali. – Weźmy na przykład Abbey Road uwiecznioną na słynnej okładce płyty. Albo jeszcze inne miejsce: Saville Row, gdzie grupa dała swój ostatni koncert, stojąc na dachu siedziby firmy nagraniowej Apple – opowiada Cohen. Do 1970 roku ulica ta była kojarzona przede wszystkim ze znakomitymi krawcami, którzy służyli swym kunsztem Churchillowi, lordowi Nelsonowi czy Napoleonowi III. Ale potem stała się miejscem pielgrzymek fanów Wielkiej Czwórki. Beatlesi wyszli na dach, by uczcić zakończenie sesji próbnych do płyty Let It Be. Grali przez 40 minut, sprawiając, że pod kamienicą (i na sąsiednich dachach) zebrał się pokaźny tłumek. Wagi historycznego momentu nie docenili jednak policjanci, którzy sprowadzili muzyków na ziemię. Pomysł znalazł wielu naśladowców, a całkiem niedaw-
Osobny temat to Soho. Zakamarki tej dzielnicy rockmani upodobali sobie szczególnie. Choć niektórzy przybywali tu z musu. Lider nowofalowego Boomtown Rats Bob Geldof sprzedawał hot dogi na rogu Old Compton i Dean Streat. Mimo że przyjechał nad Tamizę robić karierę, gdy pakował do bułek parówki nawet nie śniło mu się, że zorganizuje kiedyś monumentalne koncerty Live Aid. Geldof prawdopodobnie nieraz odwiedził kultowy klub „Marquee” na Wardour Street. Była to prawdziwa mekka dla fanów rocka. Lista artystów, którzy tu występowali jest oszałamiająca. Wielominutowe solówki odgrywał tu Jimi Hendrix. Psychodeliczne dźwięki wypróbowywał na swojej publiczności David Bowie. Pierwsze koncerty dawali Led Zeppelin i Genesis (jeszcze z Peterem Gabrielem przy mikrofonie). Potem nadeszły lata osiemdziesiąte i giganci poprzedniej dekady ustąpili miejsca punkowcom i nowofalowcom, takim jak The Clash (z ich jakże londyńskim przebojem London Calling) czy The Police. Niestety, podróż pod nr 24, gdzie klub znajdował się przez większość swego istnienia, będzie tylko sentymentalna – w latach dziewięćdziesiątych punkowe ideały przegrały z twardą kapitali-
Niedaleko zNajduje się CarNaby street – wepChNięta między oxford street i regeNt’s street. tu kwieCiste koszule kupowali sobie stoNesi. w swym hippisowskim wCieleNiu – obChodzi50 urodziNy styczną rzeczywistością i knajpa musiała zamknąć podwoje. Zachował się za to lokal „Angelucci’s” na Frith Street, w którym bohater Wild West End Dire Straits kupował kawę. Szyld kawiarni nie zmienił się od czasu, gdy Mark Knopfler opisywał ją w 1978 roku. Wciąż istnieje też najsłynniejszy londyński lokal jazzowy – „Ronnie Scott’s”. Mimo nazwy jego właściciele dalecy byli od ortodoksji (która w czasach przekraczającego granice między gatunkami Milesa Daviesa była już zresztą passé) i wpuszczali na scenę rockandrollowców. Wpuścili między innymi Jimmi Hendrixa, który w listopadzie 1970 roku dał tu swój ostatni koncert. Dwa dni później artystę znaleziono martwego w jego mieszkaniu. Przedawkował narkotyki. Gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych na scenę wkraczali młodzi gniewni Britpopu – Oasis – nieprzypadkowo skierowali swoje kroki właśnie do Soho. Do zdjęcia na okładce ich najsłynniejszego albumu – (What’s the Story) Morning Glory pozowali na Berwick Street słynącej z rynku owocowo-warzywnego. Potem lider grupy Noel Gallagher nazwał fotkę „dziadowską”, co akurat nie powinno nas dziwić. Od dawna używa on bowiem tego przymiotnika do opisywania większej części otaczającej go rzeczywistości.
uliCe hippisów i puNków „Starzy wyjadacze z Denmark Street zwijają się ze śmiechu, gdy widzą natchnione oczy pianisty” – skarżył się w autobiograficznej piosence Bitter Fingers Elton John. To właśnie w tej niewielkiej uliczce odchodzącej od Charing Cross Road rozpoczynał w połowie lat sześćdziesiątych swoją karierę. Nagrywał dla jednej z wielu znajdujących się tu maleńkich firm nagraniowych. Dziś po studiach pozostało wspomnienie, ale Denmark Street zachowała muzyczny charakter. Ulokowały się tam bowiem sklepy z instrumentami. Niedaleko znajduje się Carnaby Street – wepchnięta między Oxford Street i Regent’s Street. Wytyczono ją w XVII wieku, ale na epokę swojej świetności musiała czekać aż do lat sześćdziesiątych XX stulecia. Wtedy to opanowali ją hippisi. Carnaby stała się centrum niezależnej mody, muzyki i kultury. To tu mieszkał Pete Townshend z The Who. Tu kwieciste koszule kupowali sobie Stonesi. Tu wreszcie Paul McCartney spotkał swoją przyszłą żonę Lindę. W tym roku ulica – w swym hippisowskim wcieleniu
– obchodzi 50 urodziny. W sobotę 5 czerwca na dwudniowy minifestiwal przybyli DJ-e, młode zespoły rockowe i teatry uliczne. Przez cały czas natomiast można oglądać wystawę dokumentującą historię ulicy. Obejrzeć można między innymi prawdziwego białego kruka: pierwsze wydanie singla Dedicated Follower of Fashion Kinksów poświęconego temu kultowemu miejscu. Dzieci-kwiaty miały Carnaby Street, a punkowcy – King’s Road w Chelsea. Pod koniec lat siedemdziesiątych ulica przyciągała różnego rodzaju wykolejeńców i ekscentryków. Amerykański piosenkarz Tom Petty poświęcił jej nawet piosenkę. Wspominał wizytę w Chelsea tak: „Wokół pełno przechodniów w dziwacznych strojach; trochę dziewczyn, trochę chłopaków i paru ludzi gdzieś pomiędzy”. Projektantka mody Viviene Westwood otworzyła tu butik o nazwie SEX, świątynię punkowej mody na ćwieki i skóry. W sklepie dorabiała sobie między innymi Chrissie Hynde, wokalistka The Pretenders. Często wpadali tam członkowie kultowego Sex Pistols. To tu dołączył do nich wokalista Johhny Rotten. Kapela nie istniała długo, ale zdążyła odcisnąć swoje piętno na historii, obrażając w utworze God Save the Queen królową w roku jej srebrnego jubileuszu. Sklepik Westwood istnieje do dziś. Zmienił tylko nazwę na „World’s End”.
miasto wsChodząCyCh gwiazd Angielski to bardzo muzyczny język – rytmiczny i melodyjny. Łatwo się w nim pisze, a coraz większe rzesze posługujące się nim sprawiają, że to muzyka z Wysp dominuje na listach przebojów. Czy się to komuś podoba, czy nie, to Anglosasi mają niemal monopol na muzykę popularną. To Londyn jest mekką dla młodych artystów marzących o karierze. Tak było w czasach Micka Jaggera, w epoce Johnny Rottena i Noela Gallaghera. Tak jest i dziś. Warto o tym pamiętać, gdy następnym razem będziemy robić zakupy na zatłoczonych stołecznych ulicach. Może właśnie minęliśmy w metrze kolejnego Stinga? Lepiej też przyjrzeć się facetowi, od którego właśnie kupiliśmy hot doga. Bo za parę lat może dla nas grać na scenie w Hyde Parku.
|13
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
czas na wyspie
POLISH BIKE DAY
Dbałość o narodowe dziedzictwo Mieszkający w Londynie historyk i pisarz Adam Zamoyski wziął udział w spotkaniu zorganizowanym przez Polish City Club w Instytucie i Muzeum gen. Sikorskiego, w czwartek 27 maja.
Być mo że owe wy czy ny by ły efek tow ne, ale nie moż na za po mi nać, że uli ca przed Ace Ca fe jest nor mal ną dro gą pu blicz ną (i to dość ru chli wą), dla te go przed sta wi cie le Po lish Bi kers za każ dym ra zem bar dzo sta now czo re ago wa li i szyb ko usa dza li co bar dziej krew kich „za wod ni ków”. Jed nak mi mo tych drob nych in cy den tów im pre zę moż na uznać za bar dzo uda ną. Fre kwen cja do pi sa ła, at mos fe ra wy da rze nia rów nież, na wet po go da – jak że ka pry śna w tym ro ku – by ła wy śmie ni ta. Ra fał Da nil czuk nie zdra dził, na kie dy pla no wa ny jest ko lej ny zlot pol skich (i nie tyl ko) mo to cy kli stów. Jed nak wszy scy za in te re so wa ni im pre za mi or ga ni zo wa ny mi przez człon ków fo rum z pew no ścią znaj dą na ten te mat in for ma cje na stro nie Po lish Bi kers – www.po li sh bi kers.com.
Za ło żo ny w 2004 ro ku Po lish Ci ty Club to or ga ni za cja sku pia ją ca głów nie pro fe sjo na li stów w więk szo ści zwią za nych z lon dyń skim Ci ty. Jed nym z ce lów ich dzia ła nia jest sze rze nie wie dzy na te mat Pol ski w Wiel kiej Bry ta nii. Te mu też ce lo wi słu ży ło spo tka nie z Ada mem Za moy skim, któ ry w nie zwy kle barw ny, dow cip ny spo sób prze ka zał dość po nu ry ob raz pol skie go mu ze al nic twa na przy kła dzie naj star sze go pol skie go mu zeum, któ re po wsta ło dzię ki ak tyw nej dzia łal no ści je go przod ków ze stro ny mat ki, głów nie księż ny Iza bel li Czar to ry skiej. Mu zeum im. Czar to ry skich w Kra ko wie do tej po ry sły nę ło głów nie ze swego naj cen niej sze go eks po na tu – Da my z gro no sta jem Le onar da da Vin ci. Ma jed nak wspaniałą ko lek cję, któ ra – jak na zwał ją Za moy ski – po przez spo sób eks po zy cji przy po mi na junk shop. Na po twier dze nie swo ich słów za pre zen to wał slaj dy uka zu ją ce stan mu zeum tuż przed je go za mknię ciem pół ro ku te mu. Adam Za moy ski ja ko pre zes Fun da cji Czar to ry skich stał się praw nym i fak tycz nym opie ku nem te go cen ne go mu zeum, któ re przej dzie grun tow ną re no wa cję, by stać się eks po zy cją na mia rę XXI wie ku. Wiel kim pro ble mem jest też per so nel pol skich mu ze ów, ni sko opła ca ny, bez mo ty wa cji i za in te re so wa nia, z na wy ka mi z po przed niej epo ki, kie dy – jak w zna nym po wie dze niu – nie za leż nie, czy się sta ło czy le ża ło, ty le sa mo się na le ża ło… Na tle dy na micz nych, am bit nych mu ze al ni ków bry tyj skich po rów na nie z sy tu acją pol ską wy glą da dość przy gnę bia ją co. Ale trud no się z tym stwier dze niem nie zgo dzić – wy star czy wła snym okiem rzu cić, by do strzec, jak dzia ła więk szość pol skich mu ze ów w po ró wa niu z lon dyń ski mi (choć na pew no są wy jąt ki prze czą ce re gu le). Zda niem Ada ma Za moy skie go pol skie Mi ni ster stwo Kul tu ry bar dziej za in te re so wa ne jest ro bie niem wy sta wy sztu ki współ cze snej czy spon so ro wa niem bardziej atrak cyj nych form kul tu ry, np. ba le tu – fa jer wer ków przy cią ga ją cych uwa gę me diów i stwa rza ją cych zna ko mi te pho to op por tu ni ty dla spra wu ją ce go urząd mi ni stra. Ow szem, na to mo gą zna leźć się pie nią dze, a prze ko nać de cy den tów w sfe rze kul tu ry o przy zna nie od po wied nie go fun du szu na mo der ni za cję ist nie ją ce go mu zeum – zwłasz cza je śli nie jest to mu zeum mar ty ro lo gii na sze go na ro du, to już spra wa znacz nie trud niej sza, trze ba więc szu kać pry wat nych spon so rów. Oprócz cier pie nia i klęsk prze ży wa li śmy też la ta sła wy i chwa ły i je śli nie bę dzie my dbać o dzie dzic two na ro do we, pa mięć hi sto rycz na mło de go po ko le nia bę dzie ze ro wa. Nie po win ni śmy się zga dzać na to, by naj cen niej sze per ły na sze go przeszłości gi nę ły na na szych oczach – brzmia ła ogól na wy mo wa słów Ada ma Za moy skie go. W Lon dy nie wy kła du wy bit ne go hi sto ry ka wy słu cha li śmy w In sty tu cie i Mu zeum im. gen. Si kor skie go, gdzie tu i tam od pa da ją ta pe ty, a do to a le ty trud no przejść, nie strą ca jąc zma ga zy no wa nych tam róż nych róż no ści. Czy ta kie dba nie o na szą prze szłość to tyl ko spra wa spu ści zny po mi nio nej epo ce? A mo że jest to po pro stu rzecz pol ska? Czy człon ko wie Po lish Ci ty Club, mło dzi, wy kształ ce ni Eu ro pej czy cy, włą czą się ak tyw nie w ak cję po mo cy mo der ni za cji naj star sze go pol skie go mu zeum? Bę dzie my re la cjo no wać.
Tekst i fot.: Alex Sławiński
Teresa Bazarnik
Londyńscy fani motocykli dobrze znają Ace Cafe. Ta knajpka znajdująca się w północno-zachodniej części miasta od wielu lat przyciąga fanów dwóch kółek. Niedawno także Polacy mieli tam swoją imprezę. . Forum internetowe PolishBikers.com powstało w kwietniu 2008 roku. Oprócz integrowania polskiego środowiska motocyklistów w Wielkiej Brytanii postawiło sobie za cel promowanie bezpiecznej jazdy i zachęcanie właścicieli jednośladów do doskonalenia swych umiejętności. Jego członkowie organizują liczne zloty i grupowe wyjazdy. Niektóre z nich stały się wydarzeniami cyklicznymi. Forum było też inicjatorem Polish Bike Day. 5 czerwca na parkingu przy Ace Cafe miała miejsce kolejna edycja imprezy. Pisaliśmy już w „Nowym Czasie” o październikowym Polskim Dniu. Odbywał się on wówczas w ramach Red October Day – zlocie motocykli produkowanych w krajach dawnego bloku sowieckiego. Jak powiedział Rafał Danilczuk z Polish Bikers, dobra organizacja i spora frekwencja pozwoliły, by w tym roku Polish Bike Day miał w kalendarzu wydarzeń organizowanych w Ace Cafe osobne miejsce. Biorąc pod uwagę, że tamtejszy grafik imprez jest bardzo wypełniony, „wstrzelenie się” nie było łatwe. Ale – obserwując przebieg wydarzenia – można mieć pewność, że kolejne Dni Polskie będą odbywać się tam częściej. Dzięki pozyskaniu kolejnych sponsorów i promotorów, organizatorzy mogli sobie pozwolić na więcj atrakcji niż poprzednim razem. Największą (a w każdym razie najgłośniejszą) z nich był koncert zespołów Panic Disorder i Metasoma. Kapele te zdobywają coraz większą popularność, przyciągając kolejnych fanów. Ich ostra muzyka zaś znakomicie korespondowła z klimatem imprezy. Można było też przetestować swe umiejętności w jeździe na jednym kole, dzięki wheelie machine. A także sprawdzić stan
tech nicz ny swo jej ma szy ny oraz na być fir mo we ko szul ki i ga dże ty na sto isku Po lish Bi kers. Był rów nież kon kurs ze zna jo mo ści prze pi sów ru chu dro go we go. Mi mo że py ta nia do naj ła twiej szych nie na le ża ły, zna la zły się oso by, któ re po tra f i ły po praw nie od po wie dzieć na wszyst kie. Ra fał oso bi ście wrę czał zwy cięz com na gro dy ze sce ny. Od by ła się też lo te ria cha ry ta tyw na. Po lish Bi ke Day cie szył się ogrom ną po pu lar no ścią wśród przy by łych. Za bra kło miejsc par kin go wych przed re stau ra cją i ci, któ rzy do je cha li póź niej, mu sie li sta wać na par kin gu i tro tu arze po dru giej stro nie uli cy. Nie oby ło się też bez kil ku drob nych in cy den tów. Mi mo czę stych próśb ze stro ny or gni za to rów, by nie urzą dzać so bie raj dów i po ka zów „pa le nia gu my” na uli cy, zna la zło się kil ku ta kich, któ rzy moc ne wra że nia sta wia li so bie wy żej niż po rzą dek, bez pie czeń stwo na dro dze i proś by or ga ni za to rów.
14|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA
Święte krowy Krystyna Cywińska
2010
Każdy naród ma swoje święte krowy. Stara emigracja londyńska też ma swoją. Profesora Władysława Bartoszewskiego. Sam się tak kiedyś nazwał. A było to w styczniu w 1997 roku. Stał profesor na podium w POSK-u i czarował publikę. Pewna leciwa emigrantka orzekła z uwielbieniem: – Ach, jego można słuchać bez końca. Na co jej towarzysz odparował, że na szczęście wszystko ma swój koniec. I wybył z sali.
Jak na razie, końca jednak nie widać. Bo oto prof. Bartoszewski po raz kolejny (w sobotę, 29 maja) czarował w POSK-u publikę. Tym razem pewien młody człowiek orzekł: – Ale ma gadane! No, cóż. Profesor tak ma. Gadane. Anglicy nazywają to gift of the gab, czyli umiejętność mówienia z rękawa. Płynnie, potoczyście, poprawnym językiem, przekonująco. Tylko o czym? Bo potok słów czasem zalewa treść. Gift of the gab to także umiejętność postrzegania zjawisk i wydarzeń w perspektywie ich przemijania. To także dezynwoltura, lekko lekceważące postrzeganie ludzi i dezawuowanie ich praw. Na przykład prawa do posiadania kota przyjaciela. Jak w przypadku – że przypomnę – Jarosława Kaczyńskiego. Czy prawa do opłakiwania i honorowania zmarłych, co profesor uznał za polityczną nekrofilię. Za chorobliwe wykorzystywanie ofiar katastrofy smoleńskiej w rozgrywkach o prezydenturę. Czarny to humor? A może dostrzeganie komizmu sytuacyjnego? W czym profesor celuje. Chciałoby się wierzyć, choć trudno, że to takie przewrotne poczucie humoru. Że to pasja publicystyczna zapędziła świętą krowę na niestrawne manowce. Profesor zapewnia, że jest strzelcem z wolnej stopy. Że o nic nie zabiega. W zeszłym tygodniu w POSK-u zabiegał o schedę politycz-
no-patriotyczną po Janie Nowaku Jeziorańskim. Stara emigracja aż się pławiła w strumieniach jego słów. Klaskała, mlaskała, wzdychała z uwielbieniem dla ukochanego prelegenta. Ale przecież w podtekście była to wizyta i prelekcja wyborcza. I wyzwanie w podtekście: głosujcie na Komorowskiego! A w styczniu w 1997 roku profesor oświadczył: „Żebyście się położyli w poprzek, to i tak nic nie wskóracie, bo nic te wasze głosy nie znaczą w rozrachunku wyborczym” – co cytuję z zapisu na taśmie, nie z pamięci. Dziś te głosy może więcej znaczą, bo jest ich więcej. Zdaniem niektórych od profesora i byłego ministra można by oczekiwać więcej gravitas. Powagi i rozwagi politycznej. Jesteśmy przecież społeczeństwem żądnym ważkości słów. Wielkich, mocnych, patriotycznych. Nasi mówcy, nie tylko politycy, wszystko patriotyzują. Od chlorowanej wody w kranach do chlorku potasu w nawożeniu ziemi polskiej. Od ziemi przez nich obiecywanej do ziemi ognistej i przeklętej. Od przedmurza chrześcijaństwa do obalenia muru berlińskiego. Mówienie o polskich sprawach bez wytchnienia i bez patriotycznego natchnienia jest u nas rzadkością. Profesor Władysław Bartoszewski jest niejako wpisany w ten tok myślenia. Pięć lat temu, bo 10 maja 2005 roku, londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” opublikował rozmowę
Szymona Gurbina z profesorem Bartoszewskim. Rozmowa ta dotyczyła problemów krajowych i światowych. Profesor powiedział m.in., że podobnie jak jego zmarły przyjaciel Jan Nowak Jeziorański zagrożenie dla Polaków widzi w nas samych. I podobnie jak Jeziorański nie boi się rozwoju sytuacji międzynarodowej, ale naszych narodowych wad. I dodał: „Nieustannie widzę ogromną skłonność do polaryzacji, natomiast małą skłonność do działań w duchu koalicyjnym i chęci porozumienia się”. Czego, niestety, sam dał ostatnio dowody w niewyparzonym języku. Chodzącym samopas świętym krowom można jednak darować, kiedy czasem rykną od rzeczy. Pięć lat temu Władysław Bartoszewski mówił też o nadchodzących w kraju wyborach, także prezydenckich. Przypomniał, że kompetencje prezydenta RP nie są wielkie. Mniejsze od prezydenta Francji, ale większe od tych, którymi dysponują prezydenci Niemiec, Austrii czy Włoch. Nie jest więc obojętne, kto w Polsce obejmie to stanowisko. Stajemy wobec pewnych prób obywatelskich – powiedział profesor. Prób dojrzałości i nieulegania tendencjom populistycznym polityków z prawa i lewa, obiecujących gruszki na wierzbie. No, niestety, jak wiemy, wszyscy je obiecują. Jak dotąd, bodaj najmniej małomówny Jarosław Kaczyński. Może się okazać, że w tych wyborach
oszczędność słowa i milczenie okaże się złotem. A tymczasem w kraju lało jak z cebra. Powódź utopiła gorączkę wyborczą. A powodzian niefrasobliwie pocieszył marszałek Komorowski, stwierdzając autorytatywnie: „Woda ma to do siebie, że się zbiera, a potem odpływa”. No i oblał nas prysznicem banału. Anglicy rozróżniają między gift of the gab – cnotą złotoustą a gift of gabble – wadą mielenia ozorem. Kto ozorem miele, czasem popełnia gafy. Trzepiący językiem politycy i żurnaliści powinni o tym pamiętać. Nie celujemy w sztuce dorzecznego krasomówstwa. Celujemy za to w bezmyślnej paplaninie. Osobiście już wszystko w życiu słyszałam. I dlatego nie poszłam na spotkanie w POSK-u z profesorem Bartoszewskim. Byli i tacy, którzy w ubiegłym tygodniu także nie poszli do POSK-u słuchać oracji z owacjami, bo wybrali wielką ucztę kulturalną – koncerty Nigela Kennedy’ego z polskimi muzykami w Southbank. Nigel Kennedy, niczym czarodziejski skrzypek na dachu, sławi naszą wrażliwość, kulturę i nasz kunszt muzyczny. Mistrzowskim smaganiem skrzypiec smyczkiem więcej dla naszej kultury wygrał niż lata na ten temat nieustannej paplaniny. Słowa przemijają z wiatrem, wiatr roznosi echa muzyki. Ten jedyny język narodów. Mianuję Nigela Kennedy’ego naszą świętą krową.
Pokój z widokiem Chciałem mieć pokój z widokiem. I mam. Jestem na wakacjach, tak długo oczekiwanych, że nawet nie wiem, czy mam się z nich już cieszyć, czy jeszcze nie. Pokój z widokiem: w oddali nie tylko widać szerokie plaże Playa Del Ingles, ale również słychać szum Atlantyku, kojące bicie fal, które uspokaja i wycisza. Po codziennym pościgu za czasem w Londynie ze zdumieniem stwierdzam, że tu nikt się nie spieszy. Zupełnie tak, jakby czas nie uciekał, jakby nie było nic do załatwienia, jakby nie trzeba było zdążyć na czas gdziekolwiek. Tutaj czas się nie liczy – jest tylko słońce, plaża i chłodzące wody oceanu, który czas ma również serdecznie w nosie. Pokój z widokiem przypomina mi o tym, dlaczego tu jestem. Niby to takie proste: po miesiącach londyńskiej harówki wreszcie odrobina luksusu. Jestem na wakacjach, siedzę wygodnie na krześle na balkonie pokoju hotelowego i nawet nie przeszkadza mi to, że krzesło już niejedno widziało. Właściwie to nie przeszkadza mi nic, co niepokoi, bo przecież lubię od czasu do czasu ponarzekać, pomarudzić, pogrymasić. A tutaj nic! Popijam zimnego whiskacza, siedzę i patrzę. To nie jest mój pierwszy raz na Kanarach, nawet nie bardzo pamiętam, który z kolei. I za każdym razem wracam tutaj z przyjemnością, mimo iż od pierwszej wizyty na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stule-
cia wiele się zmieniło. Nie ma już pesety, którą płaciło się w sklepach znacznie mniej niż teraz euro. Nie widać już tak wielu niemieckich turystów, którzy kiedyś dosłownie oblegali tę wyspę. Jakby mniej zapijaczonych młodych Anglików, którzy potrafili nago paradować po nocy, z obowiązkową butelką piwa lub wódki w łapie. Nie ma też tłumów, bez których jeszcze niedawno trudno było sobie w ogóle wyobrazić Gran Canarie. Czuję, że na nowo odkrywam la dunes ogromne wydmy w południowej części wyspy, które nieustannie zmieniają swój kształt i wygląd. Ten park narodowy jest jedną z niewielu atrakcji, jakie można tu znaleźć. Pokój z widokiem opuszczam często. A to zajrzę do Kasbah, centrum handlowego tuż przy hotelu, by popatrzeć, jak spędzają tutaj czas emeryci. To oni upodobali sobie tę wyspę szczególnie, przenosząc się masowo z Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Skandynawii. Wieczorami zbierają się na wieczorki taneczne na jednym z dziedzińców... centrum handlowego. Jedni tylko się przypatrują, inni nie marnują czasu i, jak za dawnych lat, przebierają nogami w rytm tanga, walca czy jakiegoś fokstrota. Lubię się im przyglądać, zastanawiając się, jakie też będzie moje życie na emeryturze. Czy wystarczy mi tylko ciepły kąt, czy może zapragnę znowu spakować walizki i zacząć wszystko od nowa? Gran Canaria jest kuszącą ofertą. Ciągle to przecież Europa,
mimo że geograficznie już Afryka, ciągle blisko do domu. Lokalne media podają, że, co prawda, trzeba być rozważnym, kupując tutaj dom czy mieszkanie, bo cwaniaków na rynku nieruchomości w Hiszpanii nie brakuje, mimo to przeprowadza się tutaj coraz więcej ludzi z kontynentu. Może więc i ja? Pokój z widokiem kusi ogromnie. Czyste niebo i gorące powietrze bucha nawet w nocy. I ten uspokajający szum morza, którego tak bardzo brakuje mi w Londynie. I ta cisza. I ten luz – zresztą w takim ukropie trudno gdziekolwiek się spieszyć, trudno się zmobilizować do czegokolwiek. Trudno nawet tęsknić za domem. I gdy prawie podjąłem decyzję – tak, czas na zmiany, teraz Gran Canaria! – nachodzi mnie dziwne uczucie znudzenia. I refleksja: a cóż ja tutaj będę na Boga porabiał? Biegał codziennie na plażę? Wieczorem na jedno lub dwa piwa do pubu? Jak długo wytrzymam, zanim zwariuję? Nie mówię po hiszpańsku, oni też niespecjalnie po angielsku, o polskim nie wspominając. Czy naprawdę chce mi się uczyć nowego języka? A kto zapłaci rachunki? Pokój z widokiem cieszy. Przez tydzień. Dwa. A potem czas wracać do domu. Nie dlatego, że tęsknię. Dlatego, że chcę. Czy można być całe życie na wakacjach?
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|15
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Politycy PO nie zapomnieli o Londynie. Z wyborczą wizytą gościł nad Tamizą kandydujący na urząd prezydenta RP marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Nie namawiał już jednak, tak jak Donald Tusk w podobnej sytuacji w 2007 roku, do powrotów. Inaczej myśli, a może partia zmieniła swoje myślenie. Jeśli stratedzy partyjni rozumują logicznie, zmiana opinii na temat emigracji jest logiczna. „Powroty” były niewątpliwie chwytliwym hasłem propagandowym, zwłaszcza w okresie wyborczym. Oto pojawił się polityk, który niczym opiekuńczy ojciec zadba o swoje wszystkie dzieci – ślubne i nieślubne. Tym bardziej było to chwalebne, bo emigranci w kraju byli postrzegani jako obywatele gorszej kategorii – dzieci nieślubne. Dla polityków nie stanowili żadnej siły wyborczej, w wielu kręgach społeczeństwa i mediów wywoływali uczucia zazdrości, resentymentu, często pogardy. Może dlatego, że od 2004 roku byli największą grupą społeczną, która wymiernie wpływała na procesy ekonomiczne w Polsce, a wpływ ten kolejne rządy zaliczały sobie jako swoje zasługi. Zmniejszyliśmy bezrobocie – oświadczali politycy wtedy, kiedy bezrobotni po prostu masowo wyjechali, szczególnie z ubogich terenów Polski, tak zwanej ściany wschodniej. Donald Tusk obiecywał, że „już wkrótce Polacy będą wracać z emigracji, bo praca w kraju zacznie się opłacać”. Zanim rząd doprowadził do tego, by takie warunki zaistniały, specjalny komitet redakcyjny wyprodukował broszurę „Powrotnik”. Czy ktoś tę broszurę przeczytał poza autorami, czy komuś ona pomogła? Sądząc po nieodnotowanej przez nikogo fali powrotów, były to pieniądze źle wydane. Odwiedzający Londyn włodarze terenowi (w ramach projektu 12 miast) też namawiali do powrotów… specjalistów, którzy zwykle wyjeżdżają za granicę po rekrutacji, która odbywa się jeszcze w w Polsce. Zabawa w po-
wroty szybko znudziła jej uczestników. Nie wiem nawet, czy projekt 12 miast zorganizowany przez Stowarzyszenie Poland Street dotrwał do końca, zgubiłem się. Pierwsze trzy spotkania wyczerpały formułę, a potem przyszedł kryzys i politycy na wszelki wypadek nie mówili już głośno o drugiej Irlandii nad Wisłą. Polska, w przeciwieństwie do krajów bardziej rozwiniętych, obroniła się przed kryzysem. Podobnie jak ze zmniejszeniem bezrobocia rząd oświadczył, że to jego zasługa. Niewątpliwie decyzje rządu, a przede wszystkim ministra finansów Jacka Rostowskiego, który zachował zimną krew, sytuacji nie pogorszyły. I słusznie z tego powodu polskiego ministra obsypano międzynarodowymi nagrodami. Oficjalna wersja wzrostu i plusów, bardzo skądinąd medialna, wymaga jednak małej korekty. Chodzi o transfery pieniędzy z zagranicy, co stanowi 2,5 proc. PKB. Najpierw zmniejszyliśmy bezrobocie, teraz zwiększamy dochód narodowy. Gdyby nie Polacy pracujący za granicą i wysyłający pieniądze do kraju, Polska też byłaby na minusie. Czy w tej sytuacji polityk przy zdrowych zmysłach będzie namawiał rodaków do powrotów? Wręcz przeciwnie – usłyszałem ze źródła dobrze poinformowanego – powinien zrobić wszystko, żeby ten strumień przez dobrych kilka lat nie wysuszył się. Tym bardziej że relacje z krajem, z upływem lat na emigracji, mają tendencję do słabnięcia. Najwyższy czas, żeby w końcu ktoś publicznie docenił emigrantów.
kronika absurdu Okazuje się, że w kraju tak bardzo liberalnym jak Wielka Brytania w dalszym ciągu osoby życia publicznego uważają, że lepiej ukrywać swoją orientację seksualną. I płacą za to słoną cenę. Przekonał się o tym były już deputowany kanclerza, koalicjant konserwatystów David Laws z Partii Liberalnych Demokratów. Podał się do dymisji po tym, jak wścibscy dziennikarze ustalili, że od kilku lat podnajmował za pieniądze podatnika londyńskie mieszkanie od swojego partnera – praktyka zakazana w regulaminie poselskim, obowiązującym od 2006 roku. O swoim związku nie poinformował urzędników, ponieważ była to tajemnica. Obiecał zwrócić podatnikom 40 tys. funtów. Stać go na to, jest milionerem
Wacław Lewandowski
Żale po żałobie Okres żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej miał niewątpliwie także swój wymiar ekonomiczny. Nietrudno domyślić się, że był czasem żniw, np. dla producentów flag, sprzedawców kwiatów czy zniczy. Równie łatwo wyobrazić sobie, że dla innych branż, np. szeroko pojmowanej branży rozrywkowej, były to dni realnych strat finansowych. Spadek przychodów musiały też odnotować stacje telewizyjne, choćby dlatego, że podczas trwania żałoby nie nadawały reklam. Odwołano większość imprez masowych, których organizatorzy musieli pogodzić się z brakiem zaplanowanych korzyści z wpływów za bilety wstępu. Co z tego wynika? Wydawałoby się, że nic, ot – zwykła okoliczność obiektywna, która pokrzyżowała niektóre rachunki finansowe i plany gospodarcze. Takie rzeczy zdarzają się w ekonomii i trzeba je przyjąć, jak bez protestu przyjmuje się burzę czy gołoledź. Są obiektywne i przedsiębiorca nie ma na nie wpływu. Jeśli generują stratę, trzeba się z tym pogodzić i nie oczekiwać nadzwyczajnej rekompensaty, pamiętając, że każda działalność zarobkowa obarczona jest jakimś ryzykiem. Ta „oczywista oczywistość” nie jest jednak oczywista dla wszystkich. Oto pojawiły się żądania przedsię-
biorców, którzy chcą, by państwo zapłaciło im za żałobę, a ściślej – wypłaciło pieniądze na pokrycie strat żałobą spowodowanych! Gdy się człowiek o czymś takim dowie, ma przed oczyma wizerunek jakiegoś pazernego, bezwzględnego groszoroba, który poza stanem swego bankowego konta niewiele dostrzega w społeczeństwie, do którego należy, nie widzi wspólnoty, lecz tylko grupę docelową, z której można wyciągnąć pieniądze, kieruje się egoistycznymi pobudkami, racji wyższych nie pojmuje. Co najbardziej zdumiewa, to nieprawdziwość tego wyobrażenia. Bo nie tacy przedsiębiorcy żądają odszkodowań z kasy państwowej, lecz osoby, które przyzwyczaiły nas do tego, że są subtelnymi ludźmi kultury, nieprzyziemnymi, kierującymi się wyłącznie wskazaniami, które czerpią z głębi własnej, bogatej duchowości. Bo wizerunek egoistycznego groszoroba nie pasuje przecież do Krystyny Jandy, sławnej aktorki, obecnie prowadzącej teatr prywatny. Scena ta działa przy Marszałkowskiej 56 w Warszawie jako Teatr Polonia, prowadzony przez Fundację Krystyny Jandy na rzecz Kultury. I właśnie działaniem na rzecz kultury ma być rachunek wystawiony przez Jandę ministrowi Zdrojewskiemu. Janda twierdzi, że w wyniku żałoby naro-
dowej musiała odwołać spektakle, z których wpływy liczyłyby 130 tysięcy złotych, zatem tyle właśnie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego powinno jej zwrócić! Inna subtelna artystka, Małgorzata Potocka, straty swojego Teatru Sabat wyliczyła na 200 tysięcy i też oczekuje dofinansowania z budżetu. Obie panie najwyraźniej uważają, że mają specjalne prawa, inne niż wszyscy przedsiębiorcy, więc społeczeństwo powinno ubezpieczać je od biznesowego ryzyka. Zginął Prezydent RP? Ogłoszono żałobę narodową? No, jeśli tak, to niech rząd nam zapłaci, bo decyzją, by śmierć prezydenta i urzędników państwowych uczcić powszechną żałobą, naraził nas na straty! Bezczelność tych żądań zdumiewa i oburza, i nie warto byłoby o tym pisać, gdyby nie zdziwienie reakcją ministerstwa. Minister Zdrojewski, zamiast grzecznie odpowiedzieć obu paniom, że pomieszało im się w głowach, wyraził szczery żal, że „nie ma instrumentów prawnych”, by dofinansować prywatne firmy. Czyli: gdyby miał takowe instrumenty, ochoczo spełniłby żądania artystek? Tak to należy rozumieć? Jeśli tak, to mamy do czynienia z poważnym stanem chorobowym, nie tylko z szaleństwem artystek.
16|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
kultura
DISEGNO znaczy rysunek Agnieszka Stando
R
ysunek, ojciec naszych trzech sztuk pięknych; architektury, rzeźby i malarstwa. Ten cytat włoskiego artysty i biografa Giorgio Vasariego z jego dzieła Żywoty artystów z 1568 roku jest mottem wystawy rysunków wielkich mistrzów włoskiego Renesansu zorganizowanej w British Museum wspólnie z florencką galerią Uffizi. Wystawa w olbrzymiej, centralnie usytuowanej bibliotece wydaje się kameralna, nie szokuje rozmachem, liczbą dzieł i wyrafinowaną prezentacją, do której jesteśmy przyzwyczajeni w londyńskich muzeach. Jest jednak niezwykle ciekawa, kiedy zapoznamy się bliżej z prezentowanym tematem, ponieważ uwidacznia proces powstawania złożonego zjawiska społeczno-kulturowego o ogólnoeuropejskim zasięgu, jakim było Odrodzenie. Umiejscawia ten nurt geograficznie i czasowo, pokazuje jego źródła, zasięg i skalę zmian, jakie niosło ze sobą nowe widzenie świata. Na wystawie pokazano różnorodne prace włoskich artystów – od niewielkich formatowo rysunków z końca XIV wieku, np. Lorenzo Monaco, poprzez XV-wieczne prace, np. Jacopo Belliniego i Leonarda da Vinci, do większych kompozycji późniejszych twórców, takich jak Tycjan, Rafael, Michał Anioł. Większość z tych prac to szkice, które nigdy nie miały być pokazane publicznie poza pracowniami. Za miejsce narodzin Renesansu uważa się położoną wsród słonecznych wzgórz Toskanii, bogatą i silną politycznie XIV-wieczną Florencję. Miasto bankierów i marszandów, w którym władzę sprawowały rodziny Medici i Tornabuoni. W XV wieku Florencja stała się jednym z najbogatszych miast Europy. Była też ośrodkiem życia intelektualnego i naukowego. Potrzebowała więc wielu znakomitych rzemieślników i artystów, takich jak Andrea del Verrocchio, Filippino Lippi, Leonardo da Vinci, Filippo Brunelleschi i inni, którzy tworzyli dzieła świadczące o jego potędze oraz o statusie klasy posiadającej – nowego, zamożnego mieszczaństwa i arystokracji. Już nie tylko instytucja Kościoła potrzebowała blichtru, pojawiali się nowi fundatorzy, którzy chcieli nowych, bogatszych środków wyrazu i urozmaiconej tematyki. Zamawiali portrety, sceny batalistyczne, widoki rezydencji, sceny z życia sławnych przodków, koronacje, sceny z polowań i wreszcie (nieco później) służące czysto dekoracyjnym celom widoki i scenki mitologiczne. Te ostatnie, choć miały charakter pogański, nie były potępiane przez Kościół, a dla artystów stanowiły doskonały pretekst do studiowania scen grupowych oraz nagiego ludzkiego ciała. Cała włoska ziemia była wówczas ogromnie bogata w pozostałości kultury antycznej – architektura, posągi, rzeźba, pozostałości malowideł – które stały się świetnym wzorem dla wyrażenia etosu nowej władzy. Powstawały olbrzymie przedsięwzięcia architektoniczne, takie jak florencka katedra Santa Maria del Fiore z ogromną kopułą Filippo Brunelleschiego (jego rysunki też znajdziemy na wystawie). W rysunku, malarstwie i rzeźbie, również poza Florencją, rozpowszechniała się perspektywa linearna, której zasady po raz pierwszy opracował właśnie Brunelleschi. Perspektywa, oparta na regułach zapomnianej w średniowieczu geometrii, była stosowana już w rzymskim malarstwie iluzorycznym w celu nadania malowidłom głębi. Ćwiczenia perspektywy w architekturze i próby nadania rysunkowi trójwymiarowej głębi możemy zobaczyć w prezentowanych na wystawie pracach. Konkurencję i zagrożenie militarne dla Florencji stanowiła w XIV wieku równie bogata, będąca centrum handlu między Wschodem i Zachodem, Wenecja. Jej specyficzne położenie na lagunie „pomiędzy światłem i wodą” od zawsze inspirowało artystów. Mistrzowie weneccy, tacy jak np. Jacopo Bellini, stworzyli niepowtarzalny styl pełen lekkości, światła i powietrza, który szeroko oddziaływał na artystów z całego regionu Veneto, a także poza nim, docierajac do większych miast, takich jak Mediolan, Bolonia i Ferrara. Niezwykłe rysunki Vittore Carpaccio to studia postaci we wnętrzach lub w otoczeniu architektury noszącej już wyraźne znamiona powrotu ku wzorom klasycznym. W rysunkach ucznia Belliniego, Andrea Mantegni, widać śmiałe próby zastosowania perspektywy linearnej.
andrea del Verrocchio, głowa kobiety, ok 1475. © the trustees of the british museum
Renesansowi architekci, rzeźbiarze i malarze, którzy mieli wówczas status dobrze płatnych rzemieślników, musieli nieustannie doskonalić swoje umiejętności i szkolić pomocników – do tego służył im rysunek. Średniowieczni artyści pracujący w większości w klasztorach mieli do dyspozycji drogi i trudny do spreparowania materiał, jakim była wyprawiona, cienka skórka jagnięca, zwana vellum. Rysowano na niej tuszem przygotowanym głównie z krwi baraniej – po obu jej stronach, aby maksymalnie wykorzystać miejsce. Pięknym przykładem jest tu rysunek Fra Angelico z 1430 roku, wykonany brązowym tuszem. Rysownicy kopiowali księgi zwane wzornikami, aby nauczyć się schematycznego przedstawiania postaci, zwierząt i roślin. Taki wzornik, w którym obrazki malowane są farbami wodnymi, wraz z kilkoma unikatowymi rysunkami powstałymi przed 1300 rokiem możemy obejrzeć w British Museum. Zacytowany jest tu też fragment Traktatu o malarstwie Cennino Cenniniego (13901440), znanego teoretyka i przedstawiciela tradycyjnej szkoły rzemieślniczej: „Weź farbę i czerp przyjemność z nieustannego kopiowania rzeczy, które zostały wykonane rękoma wielkich mistrzów”. Prawdziwą rewolucję wprowadził więc pomysł rysowania z natury pozwalający studiować światło, przestrzeń i materię. To jednak było możliwe tylko dzięki dostępowi do tańszego materiału, jakim stał się papier, którego technologię wyrobu powstałą w Chinach przywieźli do Włoch kupcy weneccy. Na bardziej miękkim od skóry, bielszym, a przede wszystkim tańszym papierze rysowano sztyftami sepiowymi, węglowymi i srebrnymi. Bardziej miękkie narzędzie dawało możliwość zróżnicowania kreski, a przez rozcieranie jej powstawał światłocień, rysunki były przez to bardziej przestrzenne. Delikatne, wczesnorenesansowe, niewielkie studia twarzy, postaci, zwierząt przeobrażały się w światłocieniowe, pełne przestrzeni i żywej, ekspresyjnej kreski studia (np. Andrea del Verrocchio, Leonardo da Vinci, Luca Signorelli). Postaci, a wraz z nimi anioły i zwierzęta stawały się trójwymiarowe, realne. Przestały być dekoracyjnym znakiem, zbudowane z materii, światła i cienia stawały w realnej przestrzeni.
Re ne san so wi aR chi tek ci, Rzeź bia Rze i ma la Rze, któ Rzy mie li wów czas sta tus do bRze płat nych Rze mieśl ni kow, mu sie li nie ustan nie do sko na lić swo je umie jęt no ści i szko lić po moc ni ków – do te go słu żył im Ry su nek. W ostatniej sali zebrano prace o wspólnym mianowniku Nowa wizja artystyczna – Leonardo, Rafael, Michelangelo, Tycjan – twórców rysunku pełnego akcji, ekspresji, często wielkich formatów, kontynuatorów tradycji florenckiej dzięki zainteresowaniu perspektywą i sztuką klasyczną, tworzących coraz bardziej kompleksowe i dynamiczne kompozycje. Włoskie słowo disegno, czyli rysunek, jest również pojęciem, z którego wywodzi się wyraz projekt (ang. design). Oznacza więc jednocześnie czynności projektowania i rysowania, co było oczywiste dla artystów renesansowych, zanim rysunek stał się osobną, samodzielną dziedziną twórczości. Przy ogromnych przedsięwzięciach, przed rozpoczęciem prac malarskich, fundatorom pokazywano projekty rysowane na papierze. Niektórzy artyści, tacy jak Michał Anioł, lubili rozdawać swoje rysunki, inni – np. Andrea Mantegna wykorzystywali nowo powstające techniki graficzne do kopiowania swoich prac, aby je rozpowszechniać. Dziś nadal rysunek lub szkic jest podstawą większości sztuk wizualnych i wszelkiego rodzaju projektowania. Co się wydarzyło, kiedy w epoce Odrodzenia sztuka europejska przestała być rzemiosłem dekoracyjnym i zaczęła być (na początku zwłaszcza rysunek) wolnym i – jak pisał Oscar Wilde – bezinteresownym środkiem wypowiedzi, to już inna historia. Wystawa Drawings w British Museum czynna do 25 lipca, www.britishmuseum.org
|17
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
kultura
Chętnie znów wybrałabym się do Waszego kraju Chri sti ne To bin to ar tyst ka zna na i bar dzo ce nio na nie tyl ko na bry tyj skiej sce nie jaz zo wej, lau re at ka Na gro dy BBC dla Naj lep szej Bry tyj skiej Wo ka list ki Jaz zo wej 2008, jed nak dla pol skie go słu cha cza jej twór czość jest wciąż względ nie no wa… Z Chri sti ne To bin roz ma wia To masz Fur ma nek. Christine, byłaś w Polsce, występowałaś na Festiwalu Jazzowym w Kaliszu? Czy możesz podzielić się z czytelnikami „Nowego Czasu” swoimi wrażeniami z Polski?
– W Polsce jest spora publiczność, która słucha jazzu. Wydaje mi się, że ludzie w Waszym kraju naprawdę cenią muzykę, są otwarci na to co nowe, bardzo wrażliwi i jeśli śpiewasz prosto z serca, to twój śpiew zawsze do nich dotrze. Miałam wrażenie, że to, co przekazuję swoim śpiewem zostało doskonale odebrane. Graliśmy na jazzowym festiwalu pianistycznym (mam w swoim zespole wspaniałego pianistę – Liama Noble), ale z reguły organizatorzy zapraszają na ten festiwal również jednego lub dwóch wokalistów. Zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci, w trakcie koncertu czułam dużo ciepła ze strony publiczności. Ludzie w Polsce wydają się bardzo poważnie podchodzić do muzyki, do sztuki w ogóle – zrobiło to na mnie duże wrażenie. Publiczność była pełna entuzjazmu, a sala koncertowa wypełniona po brzegi. Wspomnienia mam naprawdę bardzo miłe – zadbano o nas świetnie, uwielbiałam wizyty w restauracjach, gdyż – mówiąc szczerze – smakowało mi absolutnie wszystko. Poznałam trochę polską kuchnię i jeśli miałabym wybrać ulubione danie, byłoby mi bardzo trudno – być może wspaniałe pierogi, bigos? Występowałaś również w klubach polonijnych w Wielkiej Brytanii.
– Tak, to był klub w Sheffield, publiczność
znów była po prostu wspaniała, bardzo życzliwa. Po koncercie ludzie podchodzili do mnie, szczerze komplementowali mój głos. Było to miłe, ale jednocześnie czułam, że bardzo szczere. Twój ostatni album Secret Life of The Girl” został entuzjastycznie przyjęty zarówno przez krytyków, jak i publiczność. Czym odróżnia się on od Twoich poprzednich płyt? – Jest to zbiór piosenek, których bohaterkami są różne postaci kobiece w rożnym wieku – od lat 10 do, powiedzmy, 20. Są to takie muzyczne opowiadania. Instrumentarium zostało wzbogacone o fortepian i wiolonczelę, co dodało muzyce wiele koloru, nowych barw. Myślę, że udało nam się stworzyć muzykę, która jest dość wyrafinowana, a równocześnie bardzo przystępna dla szerszej publiczności. Skąd czerpiesz inspiracje do swoich piosenek?
– Zazwyczaj z literatury, książek, które czytam. Ostatnio bardzo inspirują mnie opowiadania E. Annie Proulx. Najbardziej jednak inspiruje mnie chyba moja własna wyobraźnia. Natura niewątpliwie również – mieszkam nad morzem, inspiracją mogą być zachody słońca, linia horyzontu, piękno morza… Jak dokonujesz wyboru utworów innych autorów?
– Utwory te muszą coś dla mnie znaczyć, musi być w nich jakiś element, który mocno do mnie przemawia. Najczęściej słyszę w wyobraźni, w jaki
Fryderyk Rossakovsky-Lloyd
Wyławianie pereł Z urodzenia jestem artystą, taki też wykonuję zawód, ale w wolnym czasie, którego mam niemało, zajmuję się poszukiwaniem pereł kultury współczesnej i o moich znaleziskach chciałbym pisać. Wbrew pozorom moje hobby wcale nie jest łatwe. Często wrastam bowiem w fotel lub ukrywam ziewanie, modląc się o rychły koniec tego, co przedstawia się przede mną. Ostatnio jednak znalazłem skarb i choć spodziewałem się dobrego przedstawienia, nie wiedziałem, że poczuję motyle w duszy.
sposób mogę taki utwór zmienić na coś bliższego mi, dostosować do siebie, np. zmieniając akordy itd. Taki utwór pochłania mnie przez pewien czas.
dynie próbować do niej dążyć. A propos – Phil nie tak dawno został wyróżniony nagrodą Parlimentary Award dla najlepszego muzyka roku.
Masz duży szacunek dla Leonarda Cohena. Co najbardziej Cię w nim inspiruje, co najbardziej w nim cenisz?
Ile miałaś lat, kiedy opuściłaś Dublin i przeniosłaś się do Londynu?
– Jego głębia, głębia jego poezji i głębia, z jaką odbiera świat. Jego mądrość i mądrość zawarta w jego tekstach – pełna mocy. Jest to bardzo duchowa osoba. Kto jeszcze, poza Leonardem Cohenem, inspiruje Cię artystycznie?
– Joni Mitchell, z podobnych powodów jak Cohen, ponadto jej muzyka jest naprawdę wyrafinowana, zawsze muzycznie próbuje czegoś nowego, szuka nowych środków wyrazu dla swoich piosenek. Myślę, że przekroczyła wiele muzycznych granic. Betty Carter – miała na mnie również ogromny wpływ, ona wciąż próbowała czegoś nowego, naprawdę wyjątkowa w improwizacji, poszerzyła granice tego, co wokalista mógł robić w jazzie.
– Miałam niewiele ponad 20 lat i tak naprawdę nikogo tu nie znałam z wyjątkiem jednej cioci, u której zatrzymałam się przez pierwsze tygodnie. Dość szybko jednak znalazłam się na scenie jazzowej, pierwszy był klub 606 – w tamtym czasie bardzo mały, na Kings Road. Zaczęłam tam chodzić, potem śpiewać. Po moich występach ludzie przychodzili zamienić parę słów, poznałam innych muzyków. Jakiś czas temu przeprowadziłaś się z Londynu do Margate nad morzem. Czy wybrzeże, bycie z dala od miejskiego zgiełku daje Ci natchnienie?
Twój mąż, Phil Robson, jest również wielce cenionym i uznanym muzykiem sceny jazzowej. Jesteście razem, pracujecie razem, inspirujecie się nawzajem. Brzmi jak związek doskonały…
– Myślę, że to naprawdę dobre dla mnie, odprężam się tam, działa to na mnie oczyszczająco. Wyciszam tam swój umysł, medytuję lub rozmyślam spacerując bez pośpiechu brzegiem morza, przychodzą nowe pomysły… Wciąż jednak spędzam trochę czasu w Londynie, mam tu również swoje locum, więc mogę być tu w każdej chwili, spotykam się z ludźmi, załatwiam tzw. sprawy biznesowe.
– Cóż, myślę, że to duże szczęście być w związku, w którym jest zrozumienie dla istoty tego, co robisz. A jeżeli chodzi o doskonałość – uważam, że doskonałość nie istnieje – możemy je-
Polska p ub liczność w Londynie miała szansę usłyszeć Chr is tine Tobin w Jazz Cafe POSK. Jej nowa płyta Tapestr y Unravelled ukaże się w t ym miesiącu.
Na rogu Shaftesbury Avenue i Charing Cross Road znajduje się Palace Theatre, na którego froncie od ponad roku lśni kolorami wielka damska szpilka. Ktoś, kto dopiero wprowadził się do Londynu, mógłby pomyśleć, że grają tam Kopciuszka. I choć musical opowiada także o pragnieniu bycia księżniczką, zamiast pasierbicy zobaczymy historię trzech przyjaciół. Priscilla, królowa pustyni, bo o tym właśnie piszę, zaskoczy każdego, zaspokajając nawet najbardziej wybredne gusta. Musical oparty na doskonałym australijskim filmie muzycznym z 1994 roku w reżyserii Stephana Elliotta rozbawia i wzrusza każdego, co można z łatwością sprawdzić, obserwując roześmiane tłumy opuszczające teatr. Film był świetny i choć dostał Oscara za najlepsze kostiumy, nie był nawet w połowie tak dobry jak londyńskie przedstawienie. Dopracowana do perfekcji scenografia wprawia w zachwyt od pierwszej sceny. Najlepsza jest jednak muzyka, składająca się z ponadczasowych przebojów, które każdy zna i lubi, niezależnie od własnych gustów muzycznych. Trudno wymienić wszystkie szlagiery, bo miejsca by zabrakło. Napiszę o tych, które do tej pory same śpiewają mi się przy myciu zębów. Usłyszymy tam pierwszy solowy singiel znanej i osobliwej piosenkarki Cyndi Lauper Girls just want to have fun, którego sprzedaż w wielu krajach zdobyła status płyt platynowych i złotych. Nie mogę pominąć bodaj największego przeboju Donny
Summer Hot Stuff, który według magazynu „Rolling Stonne” znalazł się na 103 miejscu listy utworów wszech czasów, czy Go West wykonanej przez Village People, czego po prostu nie da się zapomnieć. Ale przejdźmy do fabuły, bo choć nie chcę zdradzić szczegółów, powinienem o niej napisać. Tytułowa Priscilla to nic innego jak stary autokar, którym trójka przyjaciół zamierza przemierzyć australijską pustynię. Jak różne są powody ich decyzji, tak różne charaktery. Gryzą się nieustannie i wpadają w niespodziewane tarapaty, spotykając po drodze niezwykłe osobliwości, choć można by z początku pomyśleć, że to właśnie oni są osobliwi. W roli głównej zobaczymy Jansona Donovana, który co wieczór wciela się w Ticka, organizatora dziwacznej wycieczki. Aby go zobaczyć, trzeba się pospieszyć, ponieważ niebawem zostanie zastąpiony przez Bena Richardsa. Rolę wyrafinowanej Bernadette otrzymał Don Gallagher, a złośliwego Adama gra Oliver Thornton. Musical został okrzykiwany wielokrotnie mianem najlepszego, a mój zachwyt nie jest niczym niezwykłym. Wielu przede mną i wielu po mnie zaśmieje się do łez i całymi tygodniami będzie śpiewać największe przeboje wszech czasów. Spektakl grany jest wieczorami od poniedziałku do czwartku, a w piątki i soboty dwa razy dziennie. Bilety można nabyć w samym teatrze lub w punktach na Leicester Square za pół ceny.
18|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
kultura
born2bcreative rzecz o Marku Borysiewiczu Marek Borysiewicz nie lubi koloru, stąd czarno-biała reprodukcja jego podobizny. Kolor jest drugorzędny. Co prawda, trudno tę hierarchię ustalić arbitralnie. Co było pierwsze czarno-biały rysunek czy kolor? Łatwiej jest rozstrzygnąć spór dotyczący kury i jajka. Skoro tak, to muszą istnieć dwie szkoły. Marek należy do pierwszej, która wyznaje wyższość czarno-białego rysunku nad kolorem i która uważa, że na początku był rysunek, a potem kolor. Takie preferencje nie powinny dziwić, w końcu w sztuce realizują się jedynie fundamentaliści. Opinie, że artyści są wolni, otwarci, liberalni, to mistyfikacja tworzona na potrzeby masowego odbiorcy. Prawdziwy artysta widzi tylko jedną rzecz, wokół której tworzy. Marek Borysiewicz widzi rysunek zwielokrotniony w architektonicznych bryłach. Monumentalne budowle wielkich metropolii. Różne w swoim kształcie, ale jednolite w estetycznej wrażliwości i estetycznym języku. Kiedy się wchodzi na wystawę CITY eksponowaną w nowoczesnej, estetycznie wysmakowanej przestrzeni Unit 24Gallery na tyłach Tate Modern, która jest na co dzień pralnią chemiczną, wydaje się, że są to fotografie z jednego miasta, dopiero podpisy wyprowadzają z błędu. Lizbona, Barcelona, Londyn, Paryż… Jakiekolwiek miasto na świecie… Są to jednak miejsca, do których trafił artysta i utrwalił na zdjęciu ostatnią powłokę żywego organizmu. Ta fascynacja rysunkiem i jego zwielokrotnieniem otwiera Markowi ścieżki do nowych dzielnic
wielkich miast, jak mówi, pomijanych w popularnych przewodnikach turystycznych. Może fotograficzny zapis fascynacji Marka Borysiewicza zmieni takie przyzwyczajenie, że zwiedzać można to, co stare, co jest świadectwem początku, ale nie rozwoju. Fotografie Marka Borysiewicza nie są jednak reporterskim zapisem przestrzeni urbanistycznej. Nawet jeśli znamy budynek czy miejsce, nie zlokalizujemy go odruchowo. Artysta robi krok do tyłu, kadruje fragment, przechodzi od bryły do szczegółu, szuka obiektywem tego miejsca, które projektanta doprowadziło do całości. Marek Borysiewicz fotografuje tak, jak rysował Picasso, który niewątpliwie należał do drugiej szkoły (pierwszeństwo koloru), ale nie zaniedbywał nauk opcji przeciwnej. Jego studia rysunków są maniakalnym poszukiwaniem formy, jej reguł, wręcz matematycznych. W kolejnych odsłonach widać, jak forma, znana z codziennego obcowania, redukowana jest do prostego wzoru, kilku kresek. Podobny wysiłek widać w fotografiach Marka. Zafascynowanie całością przechodzi w kadr, niewidoczny wcześniej detal, wyłania się kompozycja odkryta okiem fotografa.
Grzegorz Małkiewicz Unit 24Galler y 24 Great Guildford Street, SE1 0FD, Wys tawa czynna do 16 lipcaWięcej informacji: www.born2bcreative.com
Elżbieta Chojak-Myśko przy rzeźbie Carmen Zak
Do trzech razy sztuka? Mogę powiedzieć, że prawdziwą sztuką jest tak sztukę pokazać, by po kilku razach z rzędu nadal była interesująca, zaskakująca nowością i wspinała się na coraz wyższy poziom. Wygląda na to, że Elżbiecie Chojak-Myśko udało się to znakomicie.
Na wernisażu w Rickshaw House Gallery byłem już po raz trzeci. Gdy pół roku temu znalazłem się tam pierwszy raz, największe wrażenie zrobiło na mnie samo miejsce. Tam, gdzie na co dzień stoją riksze Tomka Myśko, powieszono obrazy, zaprezen-
towano rzeźby i instalacje. Widok raczej niecodzienny. Dopiero gdy wszedłem na górę i stanąłem oko w oko z pracami, dotarło do mnie, że oprócz zaskakującej oprawy, wystawa prezentuje również wysoki poziom artystyczny. To, co powinno stanowić o sensie każdej ekspozycji, dotarło do mnie na samym końcu. Dlatego trzy miesiące później, idąc tam ponownie, by obejrzeć kolejną odsłonę cyklu Cztery pory roku, nastawiałem się już tylko na oglądanie sztuki. Nie miałem jednak pewności, czy będzie to lepsze od tego, co już widziałem. Tym, co stanowi o sile ekspozycji prezentowanych w Rickshaw House, jest między innymi zróżnicowanie spojrzeń na sztukę twórców, którzy pokazują tam swoje prace. Wynika ono z różnic wieku, szkół i stylów, zainteresowań artystycznych, a także miejsca ich pochodzenia. Zróżnicowanie owo sprawia, że gdyby spotkania w Rickshaw House nazwać Cztery strony świata, byłby to równie adekwatny tytuł dla cyklu co Cztery pory roku (wystawy odbywają się co trzy miesiące). Tym razem najbardziej zainteresowały mnie ruchome instalacje, które zaprezentował Japończyk Yoshizen Kinetorori Mamura. Nim ujrzałem reagującego na ruch drucianego dinozaura, przed moimi oczami pojawił się metalowy tors strzelca Amora, który co jakiś czas napinał łuk, próbując wystrzelić strzałę zakończoną... nadmuchującą się prezerwatywą. Bezpieczna miłość na całego.
Nie tylko prace artysty robiły wrażenie. On sam również okazał się bardzo interesujący i rzucający w oczy. Jego świecąca kolorami, wirująca broszka pozwalała dostrzec go z daleka. Poproszony o powiedzenie kilku słów na otwarcie wystawy zrobił to... po japońsku. Kto nie zrozumiał, niech się uczy języka. Wszystko wskazuje na to, że przyszłość nowoczesnej sztuki może leżeć właśnie w Japonii. Kraju, który potrafi połączyć tradycję z nowoczesnością. A ostatnio nawet – to, co azjatyckie, z tym, co typowo europejskie.
Praca Kinetorori Mamura
Zresztą w Rickshaw House prezentowało się więcej artystów ze Wschodu, choć nie tylko Wschodu, ale też i tego bliższego nam kręgu kulturowego. Obrazy Aleksandra Vorobyeva, pełne technicznego pietyzmu, wykonane z dbałością o każdy detal, na wielu zwiedzających robiły wielkie wrażenie. Z kolei ich religijna (a może antyreligijna?) konotacja mogła prowokować do różnych domysłów.
Nie zabrakło też i polskich artystów. Wojciech Sobczyński to twórca bardzo aktywny. Które to już wydarzenie od czasów wielkanocnej Arterii, w jakim brałem udział, oglądając prace powstałe w jego pracowni? Trzecie? Czwarte? Trudno mi zliczyć. Pozostali również mieli sporo do zaprezentowania. Oglądając odważne abstrakcje wiszące w kącie sali, trudno było uwierzyć, że są wykonane przez bardzo młodą malarkę. Było również kilka prac twórców brytyjskich. Jednak wystawa to nie tylko sztuka. Ale też ludzie, którzy w niej uczestniczą. Zarówno tworząc ją, jak i odbierając. W Rickshaw House spotykam zawsze wiele interesujących osobowości. Miałem okazję porozmawiać nie tylko z artystami wystawiającymi swoje dzieła, ale również z tymi, którzy uczestniczyli we wcześniejszych odsłonach Czterech pór roku, a także z tymi, którzy dopiero chcieliby się tam wystawiać. Wygląda bowiem na to, że znajdująca się przy stacji Southwark galeria zaczyna stawać się bardzo atrakcyjnym miejscem dla wszelkiej maści twórców. Jestem więc przekonany, że gdy następnym razem tam zajrzę, znów powita mnie sztuka na najwyższym poziomie. Jeśli jesteście zainteresowani działalnością Rickshaw House Gallery, odwiedźcie jej stronę: www.ricksawhousegallery.com – kto wie, może i wam uda się w niej kiedyś przedstawić coś interesującego? Tekst i zdjęcia:
Alex Sławiński
|19
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
pytania obieżyświata
Dlaczego w parku przy Fanhams Hall rosną strzeliste sosny? Włodzimierz Fenrych
F
anhams Hall w hrabstwie Hertfordshire to uroczy pałacyk wykupiony od zubożałych arystokratów przez jakichś hotelarzy. Obecnie można tam urządzić konferencję albo i wesele, można także przyjechać na niedzielny obiad. Przechadzając się po parku, znalazłem coś, co zupełnie mnie zaskoczyło – idealną kopię japońskiego ogrodu jakby żywcem przeniesioną z Japonii, z jeziorkiem, latarniami, pawilonem herbacianym i nawet ukrytą pośród drzew udawaną toaletą. Po prostu cacuszko, na pierwszy rzut oka wszystko było tak samo jak w licznych ogrodach, które widziałem, podróżując kiedyś po tym odległym kraju. Na drugi rzut oka nie wszystko było tak samo. Trawniki wokół pawilonu są zdecydowanie niejapońskie. Podobnie strzeliste sosny. Skąd w japońskim ogrodzie strzeliste sosny? W Japonii ideałem piękna jest poskręcana sosenka rosnąca na urwisku. Każdy taką sosenkę chce mieć u siebie w ogródku, produkuje się je więc masowo i stanowią one w japońskich ogrodach normalny widok. No, ale park przy Fanhams Hall utrzymywany jest przez Anglików, trudno się więc dziwić. Zakładany był jednak przez sprowadzonych specjalnie z Japonii artystów ogrodników. Lady Brocket, ostatnia arystokratyczna właścicielka, w latach dwudziestych XX wieku postanowiła założyć tu japoński ogródek. I niewątpliwie stworzyła cacuszko – mimo trawników i mimo że w pawilonie zamiast papierowych ścian są dymne szyby. Mówiąc szczerze, dziwię się, że Fanhams Hall się tym cacuszkiem bardziej nie chwali i że znalazłem je przez przypadek. Sformułowania artyści ogrodnicy użyłem nieprzypadkowo – w Japonii ogrodnictwo należy do sztuk pięknych. Jest tak niemal od momentu, kiedy Japończycy postanowili się ucywilizować i w VII wieku wysłali poselstwo do Chin, by dowiedziało się, co się w cywilizowanym kraju robi. W Chinach panowała akurat dynastia Sui, której władca budował sobie właśnie ogromy ogród – z najdalszych zakątków cesarstwa importował stuletnie drzewa, by posadzić je na wyspach na jeziorze. W Chinach takie ogrody z wyspami na jeziorze budowane były od niepamiętnych czasów. Chińscy taoiści twierdzili, że na Wschodnim Oceanie pływają po morzu rajskie wyspy, na których mieszkają nieśmiertelni, a ponieważ nieśmiertelni podróżują po świecie, latając na żurawiach – można by ich skusić do odwiedzenia ogrodu, jeśli się dla nich zbuduje dostatecznie zachęcające wyspy na jeziorze. Japońska delegacja na chińskim dworze chłonęła wszystko. Przywiozła do Japonii chińskie pismo wraz ze sztuką kaligrafii, chińską sztukę malowania tuszem, a przy okazji także sztukę ogrodnictwa. Ogrodnictwo należałoby zapewne zaliczyć do sztuk plastycznych, ale jest ono sztuką bardzo specyficzną. Obraz, kaligrafię czy odlew z brązu wystarczy raz wykonać, a potem tylko starannie przechowy-
Japońska latarnia przy Fanhams Hall
Japoński pawilon w parku przy Fanhams Hall
wać, dlatego też dzieła tych sztuk wykonane w VII wieku mogły dotrwać do naszych czasów właściwie niezmienione. Ogrodu trzeba stale doglądać, gdyż pozostawiony odłogiem w ciągu kilku tygodni może się zmienić nie do poznania. Trudno się więc dziwić, że starożytne ogrody z VII wieku nie zachowały się do dziś. Jeśli już, to należy się dziwić, że zachowały się ogrody założone w średniowieczu, np. w XIV wieku. Takim ogrodem jest Jeleni Park wokół Złotego Pawilonu w Kyoto. Sam pawilon jest zupełnie nowiutki, bo ten stary nie tak dawno poszedł z dymem, ale ponieważ był główną atrakcją turystyczną Kyoto, więc natychmiast postawiono nowy. Otaczający ogród zaś założył w 1397 roku shogun Ashikaga Yoshimitsu i do dziś ktoś o niego dba. Jest tak zapewne dlatego, że shogun po swej śmierci przekazał pawilon wraz z ogrodem buddyjskim mnichom z zakonu zen. W regule tego zakonu jest obowiązek codziennej pracy fizycznej, a dbanie o ogródek znakomicie się do tego nadaje. Złoty Pawilon stoi nad brzegiem jeziorka, na którym znajduje się kilka małych wysepek porośnię-
tych poskręcanymi sosenkami. Jeziorko jest otoczone drzewami i osłonięte od wiatru, dlatego często jego powierzchnia stanowi lustrzaną taflę, w której malowniczo odbija się pawilon. Wyspy mają być wersją owych Wysp Szczęśliwości, na których mieliby zatrzymywać się nieśmiertelni. A sosenki na wyspach są poskręcane, ponieważ jak już wspomniałem taki jest w Japonii ideał piękna. Dawno zostało ustalone, że poskręcana sosenka jest piękna, dlatego dziś w ogrodach specjalnie się te drzewa hoduje, by krzywo rosły. Tymczasem w japońskim ogrodzie przy Fanhams Hall sosny są strzeliste. Dlaczego? Być może dlatego, że miał to być bardzo specyficzny ogród, zwany roji. Słowo to po japońsku znaczy ścieżka mokra od rosy, jest to japońska nazwa ogrodu herbacianego. W ogrodzie tym nie rośnie herbata, tylko stoi specjalny domek, w którym urządza się ceremonię podawania herbaty. Ceremonia ta uważana jest w Japonii za najwyższą sztukę. Nie kaligrafia, nie teatr kabuki, na pewno nie drzeworyt, który kiedyś stał się tak popularny w Europie – w
Japonii zwieńczeniem sztuk jest picie herbaty. Jej podawanie to cała ceremonia, do której buduje się pawilony, a wokół nich aranżuje ogrody. Już samo przejście przez ogród ma wprowadzić gości w specjalny nastrój. Ogród herbaciany rządzi się specjalnymi zasadami. Nie ma być spektakularny, nie ma zwracać uwagi na siebie, ma nakierowywać uwagę osoby przechodzącej na coś zupełnie innego. W ogóle cała ceremonia herbaty ma naprowadzać uczestnika na spostrzeżenie innej rzeczywistości. Jej powiązanie z buddyzmem nie jest przypadkowe. Dlatego w ogrodzie herbacianym nie ma miejsca na egzotyczne kwiaty i spektakularnie poskręcane drzewa, wszystko tu ma być naturalne. Bodaj najważniejszym elementem jest ścieżka ułożona z płaskich kamieni prowadząca do pawilonu przez pokrytą mchem ziemię (w Fanhams nieregularne płaskie kamienie ułożone są pośrodku żwirowej angielskiej ścieżki wiodącej przez trawnik). Obok ścieżki musi być kamienny pojemnik z wodą i czerpakiem, by goście, przechodząc, mogli przepłukać usta. Bardzo częstym elementem jest setsuin, czyli toaleta – mały budyneczek w pewnej odległości od pawilonu, częściowo osłonięty krzewami. Wskazuje to na zenistyczną proweniencję herbacianej ceremonii (setsuin to nazwa toalety używana tylko w buddyjskich klasztorach – zwykła japońska nazwa tego miejsca to tearai). W buddyzmie zen podkreśla, że wszystkie życiowe czynności są równie ważne. Przed wejściem do toalety w klasztorach stoi zawsze figurka bodhisattwy, któremu należy się pokłonić i wyrecytować odpowiednią sutrę. Co ciekawe, ten setsuin w herbacianym ogrodzie bardzo często jest udawany, to znaczy wewnątrz nic nie ma, jest to tylko dekoracja (tak właśnie jest w Fanhams). No i wreszcie charakterystyczną cechą herbacianego ogrodu są latarnie. To również jest element buddyjski, choć niekoniecznie zenistyczny – latarnie te są zazwyczaj w formie kamiennych pagód, w dodatku baza jest w kształcie stylizowanego kwiatu lotosu, takiego samego, na jakich zwykle siedzą buddowie. Ale być może powód, dla którego sosny w parku przy Fanhams Hall są strzeliste jest zupełnie inny, bardziej prozaiczny. Na oko mają one około 80 lat, a więc mniej więcej tyle samo co ogród. Może więc posadzili je japońscy ogrodnicy, którzy później nie mogli ich doglądać i dopilnować, by były należycie poskręcane? Niewątpliwie wiele szczegółów wskazuje na to, że ogród ów jest trochę jak egzotyczny bibelot, którego właściciel nie bardzo wie, co się z nim robi. Przy ścieżce wiodącej do pawilonu nie ma baseniku do płukania ust. Można by to uznać za drobnostkę, podobnie jak trawniki, żwirowe ścieżki i dymne szkło w ścianach budyneczku. Ale w tym pawilonie nie ma nawet mat tatami, na których można by usiąść. Wchodzi się do tego budynku w butach – rzecz w Japonii niesłychana. I jak tutaj odprawić ceremonie picia herbaty? Na stojąco?
20|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
agenda
The Bonds of Matrimony
Sophia Butler
A
s we enter summer, the glorious sunshine encourages people to tie the knot in inventive ways. I accepted a wonderful invitation recently, accompanying Ross to witness a couple declare their commitment to walking a shared path through this life. It was to be a spiritual ceremony conducted by a Hawaiian Shaman – the question of what to wear was quite a widespread concern! The weather was scorching in the verdant Derbyshire countryside and several ladies I bumped into at the B&B were eager to discuss outfits. I was sure that the outrageous option would have gone down well, but I decided to stick with a long classic silk dress, cut on a bias, which can never look out of place (thankyou Dariaux!). Ross looked dashing in a wellcut grey summer suit and we had matching favours which are the Scottish equivalent of a corsage –complete with thistles, tartan ribbon and a white rose for the lady. Whether we think of marriage as warfare
jacek ozaist
WYSPA [26] Nazajutrz Aneta przypomina mi, że za musi wracać do Polski. Odwiedzamy po kolei wszystkich niedawno nabytych klientów. Z udawanym żalem informujemy, że za dwa miesiące wróci, a ich domy znów będą lśniły czystością. Z dumą patrzę, jak ściskają ją, wręczają extra napiwki, zapewniają, że poczekają. Serdeczność tych uśmiechniętych ludzi wykracza daleko poza standardowe relacje pracodawca-pracownik. Sam nie wiem, jak to się stało, że w tak krótkim czasie nazbierało się tych klientów aż tylu. Jak po sznurku: jeden polecał ją drugiemu, drugi trzeciemu… Kiedy wróci, ma roboty po uszy. Jedziemy na Victorię metrem. Autem też można, ale trzeba zapłacić za wjazd do centrum. A poza tym pod ziemią korki są jakby mniejsze. – Grudzień w Mydlarni jakoś przebombię – opowiada Aneta, próbująć przekrzyczeć hałasujące wagony metra. – Z hotelu zwolnię się od razu. Mam dość pieniędzy, by przeżyć rok. Wielka koperta, ukryta na dnie jej walizki zawiera przeszło 6000 funtów. – Będzie więcej – mówię, uśmiechając się chytrze. – Wrócimy do kraju i kupimy sobie
or as a delightful experiment; it belongs to the category of the most dangerous and potentially expensive inventions! Isadora Duncan wrote that “Any woman who reads a marriage contract and then goes into it, deserves all the consequences”; I wonder how she would feel about the cult of the prenuptial agreement?! However, the most entertained dream of the majority of little girls still seems to be their wedding day. It certainly was not mine; I remember telling my Mama at the age of five that I hated boys – she sat down in front of me and said: “Darling, I know that there will come a day when you will not feel that way”. This memory often amuses me, as I realize that the anarchist inside me is slowly being eroded, by a more traditional woman who would like to stand against the world with the man of her choice. The guests were a mix of classic, smart and totally new-age ensembles. The ceremony followed a traditional style at first. The bride and groom both stood under a veranda in their glistening whites, as the first speaker delivered the legally binding: ‘for better or for worse, for richer, for poorer, in sickness and in health, to love and to cherish; until death do us part’ vows. It was unbearably hot; people were visibly burning and sheltering their faces under song sheets, when the Hawaiian Shaman took the stage in an embroidered, violet, velvet blazer. He announced that he liked to take a bit of Hawaii with him wherever he went! Suddenly, where we had struggled to hear the words before and sit still with the sweat beads trickling down our faces; it was as though the voltage had been turned up, everyone sat straighter; his voice boomed and held the energy of the clearing where we were seated. Plant spores started to drift down from the sky, creating the
surreal effect of a snowstorm in the heat. We recognized his words instinctively as the truth – he talked of the dark nights which are bound to face the couple at some point and about our duty as those gathered to witness their union, to help them in times of need, when the clarity of this decision may be obscured for a time. Tears began to trickle and couples embraced. The blessings of the four elements were invoked and honoured by sharing a little water, earth, lighting a candle and breathing on the couple (by the Shaman). Inhaling another’s breath is a symbol for sharing the spirit of life; the couple rubbed noses and blew on each other’s faces, according to the Hawaiian ritual, which was the greeting amongst all islanders in days gone by. When Captain Cook arrived with his handshake, the white man became known as the “Haole” or those who give no breath of life, (‘Ha’ is the breath of life and ‘Ole’ means no or none). Biblically speaking, God caused Adam to fall into a deep sleep and it took marriage to wake him; a man is incomplete until he is married... then he is finished! The words of American writer Helen Rowland are the most touching I have read on this subject: “Woman was taken out of man; not out of his head to top him, nor out of his feet to be trampled underfoot; but out of his side to be equal to him, under his arm to be protected, and near his heart to be loved”. Unfortunately, marriages are often miserable ghosts of their once romantic, affectionate, mutually supportive relationship-selves. I am in pursuit of a fairytale marriage – one that does not end at the close of the wedding party. I have already seen a few couples who have devoted themselves so completely to the big day, that in its passing they have experienced an anti-climax and no longer had much to talk about! The process has also been known to end
some marriages before they have even begun! The preoccupation of our culture with marriage is endless, the institution of wedding planners; specialists who help you create your dream day and dramatized films on the subject of cultural weddings, run away brides, wedding singers, party crashers, wedding dates for hire, drunken marriages in Las Vegas and the wedding blues abound! A sweet story on marriage is that of Muriel’s Wedding, about the long-harboured desire of an ordinary girl to walk down the altar – it was an Oscar winner of course! With at least half of traditional marriages ending in divorce, with spectacular and vulgar exposition of details if you are unfortunate enough to be a celebrity – why do we do it? The first time round we have the excuse of curiosity and naivety – what about the serial offenders? Zsa Zsa Gabor springs to mind, she used to say that she was the perfect housewife because she always kept the houses (after divorce that is) and never hated the man enough to throw the engagement ring back at him! Say you have landed yourself a dream man: he has chased you and presented you with a rock that made Alcatraz blush – the story is just beginning – you must work to become a fabulous bride! After weeks of day-dreaming the reality of organizing the actual wedding kicks in: the hen night, the dress, the venue – church or registry office? Should you exchange vows in the open air – in the park, cruising the Thames or go further afield? Then there is the guest-list, the date, the flowers, the hair, the cake, the bridesmaids, the music, the first dance, the honeymoon and then – the bill, it is like taking a dip in subzero water! The reality is that this is only the beginning. If you survived it, well done, now begins the rest of your life; you must become a wonderful spouse!
dom. Już możesz zacząć się rozglądać. Po wyjeździe Anety zabrałem się do pracy ze zdwojoną siłą. Zdawałem sobie sprawę, że gdy nadejdzie listopad, ogrody zapadną w zimowy sen, a ja stracę możliwość zarabiania pieniędzy. Brałem wszystkie zlecenia, i te duże, i te najmniejsze. Kiedy dzień później kończyłem strzyc kilkusetmetrowy żywopłot, usłyszałem największy komplement, jaki może paść z ust Anglika. – Brilliant! – wykrzyknął zachwycony klient. – Robi pan to najlepiej ze wszystkich ogrodników, którzy u mnie pracowali. Podziękowałem skromnym skinieniem głowy, schowałem pieniądze i przez całą drogę do domu podsycałem towarzyszący mi nastrój euforii. Pierwsze kroki w ogrodnictwie stawiałem u boku Arka, więc żadne ryzyko, że coś spapram, nie istniało. Dopiero gdy zacząłem pracować samodzielnie wyszło na jaw, ile pułapek na mnie czyha. Udając doświaczonego profesjonalistę, nie przypuszczałem, że praca ogrodnika w Anglii to nie tylko pielenie grządek i zamiatanie podwórek. Mój pierwszy raz z kosiarką wypadł bardzo żałośnie. Patrząc na koślawe pasma zapragnąłem uciec do najciemniejszej nory. Zdjęty paniką i oblany lodowatym potem zacząłem kombinować, jak wybrnąć z kłopotu. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby przyciąć trawnik prostopadle. Wyszło dużo lepiej, ale wciąż widać było niedociągnięcia. Przejechałem jeszcze po przekątnej i dopiero wówczas odetchnąłem z ulgą. Ta lekcja przydała się później niejeden raz. Podobnie było z krzaczkami, które ktoś zanie-
dbał, a potem zadzwonił do mnie, bym zrobił z nich piękne, okrągłe kopułki. Męczyłem się z jednym ponad godzinę, daremnie próbując nadać mu kształt choć troszkę przypominający kulę. Z drugim poszło odrobinę szybciej, po czym uznałem, że kolejny egzamin mam za sobą. Krok po kroku, uczyłem się, kiedy i jak sadzić rośliny, kiedy je przycinać i pielęgnować. Gdy w weekend przed wyjazdem do Polski, zadzwoniłem do Anety, szlag trafił mój świeżo nabyty „anglosaski” optymizm. Po raz kolejny okazało się, że Polska, nawet na odległość, nadal sprawia mi ból. Kolejni znajomi tracą pracę i zaczynają planować ucieczkę na Zachód. Mieszkania i domy drożeją w takim tempie, że nawet zarabiając sześć razy więcej mogę nie zdążyć kupić własnego kąta na czas. Wbrew marazmowi, jaki panuje w Polsce, kurs złotówki jest bardzo mocny. Przez to funt znacznie stracił na wartości i z pieniędzy, które wzięła Aneta ubyło blisko 20 procent. Postanowiliśmy nie wymieniać ich do czasu, aż któryś z ważniejszych polskich polityków nie wywoła kolejnego skandalu i związanej z tym paniki walutowej. Po telefonie do Anety przez pół godziny siedziałem bez ruchu, gapiąc się w ścianę. Postanowiłem coś z tym zrobić i staropolskim zwyczajem zalałem robaka. Parę piw i zrobiło mi się lekko i przyjemnie. Alkohol spłukał szlam z mojego mózgu, przywracając dobry humor. I znów byłem mistrzem ogrodnictwa oraz fachowcem od remontów. Miałem roboty po uszy, ba, ledwie mogłem podołać zgłoszeniom.
Nagle wyobraziłem sobie wielki skandal, jaki wybuchł z mojego powodu i głośny proces sądowy przeciwko mnie. Widziałem nagłówki w prasie: „Polski magister zdemaskowany”, „Wielka wpadka krakowskiego filmoznawcy”, „Niezdarny inteligent odpowiada za szkody”... I te fotografie. Oczywiście, najohydniejszą (wory pod oczami, trzydniowy zarost z celi) zamieszcza „The Sun”. Sąsiaduję na niej z maniakalnym mordercą dwóch szesnastolatek. Obaj wyglądamy jak kumple ze szkolnej ławy. Odpowiadam za niemoralne wykorzystanie wdów, rozwódek i żon ludzi niezaradnych, którym po pewnym czasie pousychały kwiaty, obumarły krzewy, zawaliły się płoty, odpadły tapety, złuszczyła się farba. Machina sądowa rozkręca się, zarzuty obejmują wiele woluminów, a mnie od tego wszystkiego zaczyna boleć głowa. Ubawiony tą wizją, rechoczę sam do siebie. Trochę mi już odbija. Z przepracowania, z powodu zarwanych nocy, z tęsknoty za krajem, w którym nie mam już czego szukać. Muszę wytrzymać jeszcze tydzień. Potem wsiadam w auto, zakładam lustrzanki, wystawiam łokieć za okno i ruszam do Polski. To będzie wydarzenie! Prawie czuję zapach naszych gór, smak potraw, atmosferę na ulicach. Londyn, choć jest moim naturalizowanym domem, nigdy nie będzie moim Bielskiem-Białą, Krakowem, Wadowicami. Raptem chwyta mnie za gardło lęk, że mieszkając w tylu różnych miejscach, stałem się człowiekiem znikąd. Rozmyślając o tym, zarywam kolejną noc.
|21
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
agenda
I AM IN PURSUIT OF A FAIRYTALE MARRIAGE – ONE THAT DOES NOT END AT THE CLOSE OF THE WEDDING PARTY.
According to Peter de Vries, the American novelist, ”The bonds of matrimony are like any other bonds – they mature slowly”, which leads us back to the crux of the issue – the whole process can be a travail, but it is only the beginning – those who imagine that marriage is the solution will have a rude awakening! The old Polish tradition of bramy or obstacles recognizes the partnership necessary in the face of life’s challenges. The young couple are set tasks like peeling potatoes and chopping wood, in order to prepare them for the road ahead. If we, as the Shaman said, keep
stepping towards our partner with love each day, our hearts will be opened and we will grow in spirit in the most rewarding union possible. If you, like me, find the til death do us part vows a little heavy handed, there are a multitude of interesting strands which can be incorporated into a declaration of commitment. Neale Donald Walsch designed a new marriage contract, in which the couples vow to support the other for their highest spiritual development: unconditionally. The beauty of this is the introduction of selflessness, of supporting and loving the other, however life
unfolds. With the current track record of tradition, spiritual ceremonies may be the way forward. I know that I would like a mix of cultural elements, some of my favourites are the Druid incantation: ‘We swear by peace and love to stand/ Heart to heart and hand to hand’. The Celtic version of til death do us part, which I much prefer: ‘I will cherish and honor you through this life and into the next’ and a vow from a spiritual ceremony: ‘I choose you as the soul with whom I will spend the rest of this life, I am honored to tell those present and the whole world, every living creature’. A
note of sweetness and freedom exists in the Celtic ceremonies: ‘I pledge to you that yours will be the name I cry aloud in the night and the eyes into which I smile in the morning’. Another source of inspiration are couples who renew their vows every year – naturally, this would be a private affair, bringing into consciousness the intent of standing together regularly. We all crave a happy ending and know at least one couple who inspire us; there is no reason why we cannot rebel against the statistics and invent new ways of making a commitment to one we love.
Ostatni dzień przed wyjazdem. Kipi we mnie energia, pulsuje radośnie, burzy krew. Robię najtrudniejsze rzeczy bez najmniejszego wysiłku. Gdybym tak mógł codziennie, zostałbym pewnie mistrzem w jakimś fachu. Około czwartej odbieram czterocyfrową wypłatę za ostatnią robotę i jadę do mechanika, by sprawdził stan samochodu przed tak długą podróżą. Spakowany jestem właściwie od kilku dni. Niczego specjalnego się nie dorobiłem, bo mieszkanie w wynajmowanym pokoiku nie sprzyja gromadzeniu dóbr osobistych. W bagażniku trzymam już większość rzeczy, które zamierzam zabrać, resztę Rick obiecał przechować, dopóki nie wrócę. Niepocieszony cieć Bobby zwraca mi depozyt. Liczył, że zapłacę z góry, byle tylko zatrzymać pokój, ale ja skalkulowałem, że kompletnie mi się to nie opłaca. Ustaliliśmy z Anetą, że kiedy wrócimy do Anglii, za miesiąc czy dwa, wynajmiemy całe mieszkanie. Przeznaczone na to pieniądze spokojnie leżały na koncie w Barclaysie. Wczesnym rankiem w bardzo romantycznym nastróju wyruszyłem w najdłuższą, samotną podróż mojego życia. Czułem się trochę, jak żeglarz, który zdecydował się opłynąć w pojedynkę świat. Była niedziela. Ruch na drogach praktycznie nie istniał. Do Dover dojechałem na godzinę przed odjazdem promu. Rick mi powiedział, że najtaniej i najszybciej dostanę się szybkim promem płynącym do Boulogne-Sur-Mer, kilka kilometrów od Calais. Tunel pod kanałem La Manche w ogóle nie wchodził w grę z powodu przerażających cen.
Rick miał absolutną rację. Za niecałe 25 funtów i w 50 minut szybki prom zawiózł mnie do Francji. Tam po raz pierwszy poczułem strach, że zapomniałem jeździć prawą stroną. Na całe szczęście inni wiedzieli jak jechać, więc po prostu trzymałem się za nimi. Wkrótce byłem już w Belgii. Punkt graniczny wyznaczał po prostu słup z napisem „Belgium”. Żadnych celników, budek, szlabanów. Unia, panie! To samo było na granicy z Holandią i Niemcami. Mijając Gelshenkirchen poczułem pierwsze oznaki zmęczenia, które bardzo szybko zmieniły się w poczucie wyczerpania. Nie pomagała muzyka ani radosne myśli, że jestem tak blisko. Powieki opadaly mi same, a ból pośladków stawał się trudny do zniesienia. Zjechałem na pierwszą lepszą stację benzynową i poszedłem do restauracji na kawę. Jak tam pachniało! Bez namysłu zamówiłem wielką sztukę mięsa w sosie, zapiekane ziemniaki i kapustę – coś w Anglii prawie nieosiągalnego. Ku uciesze kucharza zamówiłem drugi raz to samo, nie szczędząc facetowi pochwał. Nie za bardzo rozumiał po angielsku, ja nie znałem niemieckiego, ale i tak najważniejsze przekazałem na migi. Po tak obfitym posiłku nie było mowy o dalszej jeździe. Wziąłem kawę na wynos i ułożyłem się na tylnym siedzeniu samochodu. Kiedy się obudziłem, było już całkiem ciemno. Zrobiłem szybki rozruch, by rozprostować kości i ruszyłem w dalszą drogę. Nocą nie każdemu jeździ się łatwo. Zawodowi kierowcy tirów czy autobusów są zapewne przyzwyczajeni do monotonnego wpatrywania się w
oświetlane reflektorami linie na autostradzie, ze mną było odwrotnie. Po kilku godzinach takiej jazdy oczy paliły mnie do żywego. Zaraz za Hanoverem, tak dla rozrywki, sprawdziłem moc mojej carismy. 160,180, 200... Przy prędkości 220 kilometrów na godzinę wciąż miałem wrażenie, że może więcej, lecz niewielka nierówność na drodze błyskawicznie sprowadziła mnie na ziemię. Auto zadygotało, a ja poczułem, że tracę nad nim kontrolę. Zdjąłem nogę z gazu i wszystko wróciło do normy. Po raz pierwszy w życiu doznałem zabójczego dotknięcia szybkości, która pochłonęła już setki tysięcy nieostrożnych idiotów. Pod Berlinem zostało mi brutalnie przypomniane, że jest połowa grudnia. Zapomniałem o tym, bo w Londynie od miesiąca temperatury wahały się między 2 a 8 stopni. Byłem mile zaskoczony, gdy nagle zaczął padać gęsty śnieg, zaś droga zrobiła się mokra i śliska. Zwolniłem do 100 i trzymałem się tylnych świateł jakiejś ciężarówki. W pobliżu polskiej granicy rozszalała się prawdziwa zamieć. Do tego skończyła się autostrada, a droga do Zgorzelca była w przebudowie. Ukochany kraj nie witał mnie chlebem i solą. Witał mnie wiatrem, śniegiem i... strachem. Jakiś kilometr od granicy uświadomiłem sobie, że przecież mogę być poszukiwany. Przed wyjazdem zrobiłem bardzo dużo, by spłacić długi, rozwiązać umowy, zamknąć firmę, ale nie zrobiłem wszystkiego. Udało mi się zapłacić moje osobiste podatki, ale nie zapłaciłem VAT-u. Zabrakło kasy, bo na tyle mniej więcej oszukali mnie kontrahenci, którzy nie zapłacili za faktury.
Zalegałem też w ZUS-e. Pal licho mnie, ale zalegałem za pracowników. Bóg jeden wiedział, czy nie czeka mnie za to kara. Poza tym, mimo wielu próśb, nie udało mi się zwrócić modemu Tepsie ani dekodera Cyfrze+. Ze ściśniętym gardłem wręczyłem celnikowi swój paszport. – Pan skąd? – zapytał – Z Londynu. – Na długo. – Parę tygodni. – Witam w kraju. I tyle! Żadnego przeciągania przez skaner, sprawdzania w bazie itp. Mimo to przez blisko godzinę nie byłem w stanie prowadzić samochodu. Nogi mi drżały dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy wyjeżdżałem podczas egzaminu z placu do miasta. Zjechałem na kawę i postanowiłem zanocować w motelu.
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix
www.nowyczas.co.uk/wyspa JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN Z SERCA KRAKOWIANIN Z DESPERACJI LONDYŃCZYK ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
22|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
wędrówki po londynie
Garden Barges
EXCLUSIVE ACCESS More than 120 private gardens open their gates for Transport for London OPEN GARDEN SQUARES WEEKEND
L
ondon Parks & Gardens Trust is offering the opportunity to visit more than 120 private gardens and squares as part of Open Garden Squares Weekend, which will take place on June 12 & 13, 2010. Visitors from all over London and far beyond will have the rare chance to enter a vast array of inspirational gardens which are not usually open to the public – ranging from the historically memorable to the small and quirky; from the contemporary and eco-friendly to renowned roof gardens, cemeteries and working allotments. Over 200 gardens are participating in the weekend with 31 taking part for the first time. Twelve new and exciting gardens, which are not usually open to the public, will be allowing exclusive access to visitors over the weekend. The Zen Garden at the Hempel in Westminster, this treasure is usually solely for the private use of hotel guests. Enclosed by a six-foot hedge and beautiful trees, three squares of raked Italian marble pebbles surround three perfectly symmetrical slate-lined ponds, offering guests a peaceful green refuge in the heart of London. This will be open on the Saturday morning from 10am-1pm. Little Abbey, part of Peabody’s historic Abbey Orchard site, which stands near Westminster Abbey. The gardens and courtyards were refurbished to highlight their private, secluded nature in the heart of Westminster.
Hillview near Kings Cross is a Vic-
torian housing estate that has been transformed into a delightful green haven. Tea and cakes will be offered during the weekend. While Sir John Cass’s Foundation Primary School on the edge of Whitechapel will be inviting grow your own enthusiasts to be inspired by their containerised roof garden.
Hempel Aerial Garden
home of Princess Margaret for many years will be offering exclusive access on the morning of Saturday 12th only for guided tours, with tickets allocated in advance. The garden, with a stone terrace which she described as ‘my eighteen feet of Mustique’ was given to Princess Margaret soon after her marriage in
1960, and was shortly thereafter enclosed on the south and east sides by brick walls. The half-acre ground, which was laid out from the early 1970s by the Princess – sometimes in collaboration with Roddy Llewellyn - possesses a number of trees and shrubs planted by Princess Margaret (including a cluster of ca-
Further towards the east of the city is Zander Court Club House in Be-
thnal Green. This is an informal gated garden attached to community centre, looked after by the residents. Open on the Sunday, there will be refreshments and a plant sale. Even the faint hearted enjoy a visit to Victorian cemeteries now they have become havens not only for the deceased. Five of the Magnificent Seven Garden Cemeteries – Brompton, Nunhead; Kensal Green; West Norwood and Tower Hamlets plus the sixth Abney Park, which has now become a woodland memorial park and Local Nature Reserve, are all arranging tours for visitors over the weekend.
par ticipating gardens.
Also with an emphasis on nature and wildlife, Roots and Shoots in Lambeth will be opening during the weekend. A vocational training centre for young people with a famous half-acre wildlife garden, it will be open on the Sunday. They will be selling refreshments and plants as well as hosting children’s activities and storytelling. Finally, but not at all last, London Parks & Gardens Trust is very pleased that Apartment 1A at Kensington Palace, which was the
MaRococo
mellias), a white-painted wrought-iron screen made from components of a former grandstand from Ascot racecourse, a trellis screen, and a wall fountain. The garden still retains its informal character. Tour numbers will be strictly limited; please visit www.opensquares.org for details on how to apply for tickets. The tours will be given by Todd Longstaffe-Gowan and James Fox who are involved in the £12 million project to transform the (public) palace gardens and the visitor experience at Kensington Palace for HM The Queen’s Diamond Jubilee in 2012. Also open will be many of the much loved and popular gardens such as the Kensington Roof Gardens; Middle and Inner Temple; Park Square and Park Crescent; Branch Hill Allotments; Fulham Palace Meadows Allotments; Culpeper Community Garden; St Mary’s Secret Garden; The Community Garden at the Tate Modern; Bonnington Square; Eaton Square; Edwardes Square; Arundel and Elgin in Notting Hill; St Michael’s Convent and, by appointment, the prison gardens at HMP Wormwood Scrubs, Holloway and Wandsworth. TICKET DETAILS One ticket allows entr y to all venues over the entire weekend. Ticket prices will be £7.50 in advance nn person (until Friday 11 June at 6.30pm) from t he Br itain and London Visitor Centre on 1 Lower Regent Street, SW1Y 4XT, (where there will be the oppor tunit y to win a For tnum & Mason picnic hamper) and from all Capital Garden Centres. and £9 if bought during t he weekend. • • During the weekend tickets are available from t he Br itain and London Visitor Centre and selected
|23
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
co się dzieje wystawy
Bankside, SE1 9TG www.tate.org.uk
The Unit Gallery Freak Art Show W Unit 24 Gallery od 3 czerwca Marek Borysiewicz zaprezentuje swe fotografie na wystawie zatytułowanej City 4. Wystawa jest częścią projektu, który prezentuje 14 europejskich miast, wśród nich oczywiście Londyn. Od 4 do 16 czerwca Wstęp bezpłatny 24 Great Guildford Street SE1 0FD www.unit24.info From Angelico to Leonardo: Italian Renaissance Drawings Wystawa składa się z dzieł pochodzących z po raz pierwszy połączonych kolekcji British Museum oraz Uffizi Gallery – od naturalnych form, poprzez perspektywę, poruszenie, emocje, do oryginalnych dzieł udostępnionych dzięki podczerwieni. Określana jest jako największe grupowe zestawienie renesansowych rysunków, stworzonych przez mistrzów, takich jak Leonardo oraz Fra Angelico, Botticelli, Bellini, Rafael, Leonardo da Vinci, Michelangelo, w latach 1400-1510. Do 25 czerwca Bilety: £10, £12, dla członków wstęp bezpłatny British Museum 44 Great Russell St, WC1B 3DG www.britishmuseum.org Voyeurism, Surveillance and the Camera Tym razem Tate Modern przedstawia wystawę fotografii nieoficjalnej, zrobionej z ukrycia. W dzisiejszych czasach, żyjąc w metropolii, takiej jak Londyn, jesteśmy obserwowani 24 godziny na dobę. Gdziekolwiek się udamy, towarzyszą nam sztuczne oczy, które skrupulatnie kodują i zapisują każdy ruch. Wystawa Voyeurism, Surveillance and the Camera pokazuje 2500 zdjęć, tak zwanych nieoficjalnych, które z różnych przyczyn dotychczas nie były prezentowane. Od 28 maja do 3 października Bilety: £10 Tate Modern
Wystawa prac fotograficznych i malarskich połączona z pokazem mody. W show wezmą udział malarz Javier Pipueres, dwóch fotorgafików: Katarzyna Kuś oraz Tom Bra, wraz z Pauliną Palian projektantką mody. Całości będzie towarzyszyć oprawa muzyczno-wizualna, zaprezentowana przez Sirius, Boro Young, Pawel 24 oraz Bart Bartoss + Friends. Niedziela, 27 czerwca, Junction Room, Dalston 17:00 do późna. Mateusz Ocias Malarz Mateusz Ocias zaprasza na wernisaż swojej wysatwy pod tytułem Paintings From My Head’, który odbędzie się w Galerii POSK-u. Artysta specializuje się w rzeźbie oraz malarstwie i rysunku. Oprócz sztuki wizualnej można również będzie posłuchać znakomitej muzyki: Capelle, Vital Kovatch, Boro Young & Friends. 13 czerwca, godz. 18:00, POSK Gallery, 246 King Street, W6 0RF www.mateuszocias.com The Free Range Graduate Art & Design Show
n
Tuesday 22 June – Friday 9 July Each summer, the City of London Festival brings the City’s unique buildings and outdoor spaces to life with an extensive artistic programme ranging across many kinds of music, visual arts, film’s and walks and talks, much of it free to the public. Chopin’s last-ever public performance was in the Guildhall, at the heart of the City, and once again this historic venue will play host to his music, as the opening night of the City of London Festival celebrates Chopin’s birth with a special evening of music-making. Monday 21 June, 7:30pm Guildhall Old Library
Twenty-one upright pianos will be brought together for a one-off candlelit performance designed by the artist Luke Gerram. As darkness falls twenty-one students of the Guildhall School will give the world première of a new arrangement of the twenty-one nocturnes by Richard Causton specially commissioned by the festival. Monday 21 June, 10pm Guildhall Yard Play Me I’m Yours
muzyka Summer Festival Spitalfields Music Festival Muzyczny rozpocznie sie 11 czerwca, koncerty będą odbywać się aż do 26 czerwca. Oprócz muzy-
POSK, 240246 King Street, W6 0RF, www. jazzcafe.co.uk
The Street Pianos return by popular demand after the success of 2009. The twenty-one uprights will be placed in locations throughout the openspaces of the Square Mile. Tuesday 22 June to Friday 9 July. Opracowała
Joanna Buchta
brytyjskie życie jazzowe jest ogromny a dorobek płytowy sięga kilkanaście pozycji, z których ostatnia „Gilad with Strings” została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność i krytykę. Polecamy ten koncert tym wszystkim, którzy cenią sobie muzykę na wskroś oryginalną, zagraną przez muzyków światowego kalibru. www.myspace.com/giladatzmon Sobota 12 czerwca godz. 20.30, wstęp £5
Gilad Atzmon z zespołem The Orient House Richard Turner Round Trip Jazz Cafe POSK prezentuje wybitną osobistośc muzyczną – izraelskiego saksofonistę Gilada Atzmona i zespół The Orient House w skład, którego wchodzą międzynarodowi muzycy: Yaron Stavi na kontrabasie, Asaf Sirkis na perkusji i Frank Harrison na fortepianie. Mieszkający w Londynie od 1994 Gilad od zarania swej kariery muzycznej czerpał inspirację z muzyki Środkowego Wschodu, Północnej Afryki i Wschodniej Europy. Od momentu przyjazdu do Wielkiej Brytanii, Gilad niezmordowanie koncertuje, nagrywa plyty i tworzy projekty muzyczne wykraczajace poza jazzowy genre. Grał na wszystkich ważnych scenach brytyjskich i europejskich a w roku 2000 stworzył zespół The Orient Hoiuse, z którym objechał cały świat. Jego wkład w
zaprasza
City of London Festival 2010
Chopin Compete Nocturnes Jak każdego roku, od dziesięciu lat, w okolicach modnego i kreatywnego Brick Lane odbywa się The Free Range Graduate Art & Design Show, na którym młodzi artyści, absolwenci tutejszych szkół artystycznych zaprezentują swe dyplomowe prace. Jest to dobre miejsce na zapoznanie się z nową generacja artystów. TFR potrwa do 26 czerwca. Wstęp bezpłatny. Więcej informacji www.free-range.org.uk
e
d
ki klasycznej organizatorzy przygotowali również wiele atrakcji, takich jak muzyczno-interaktywny pawilon zainstalowany na Spitalfields Market, zainspirowany muzyką kompozytora Iannisa Xenakisa, będzie bezpłatną atrakcją. Będzie teżmożna skorzystać z historycznej przejażdżki starym londyńskim autobusem i wysłuchać lokalnej historii East Endu, w towarzystwie piosenkarki Amelia Robinson. Więcej szczegółów na stornie www.spitalfieldsfestival.org.uk
24-letni trębacz Richard Turner jest największą nadzieją brytyjskiego jazzu ostatnich lat. Będąc przede wszystkim muzykiem jazzowym, znakomicie porusza się wśród innych gatunków muzycznych, prezentując np. recitale na trąbkę i organy w dużych katedrach angielskich, a także nagrywając dla radia i telewizji BBC. Jego zespół Round Trip gra improwizowany jazz na najwyższym poziomie, czerpiąc wzorce z muzyki klasycznej. Richard jest nie tylko znakomitym muzykiem, ale także świetnym pedagogiem. W „The Guardian” napisano o nim: "nadzwyczajny trębacz [...], bogata inwencja melodyczna i dojrzałe frazowanie [...], muzyczna wyobraźnia". Sobota, 19 czerwca, godz. 20.30, wstęp £5
24 czerwca odbędzie się wieczór poetycki Fryderyka Rossakovsky-Lloyd’a, jednego z najbardziej interesujących malarzy i poetów swojego pokolenia. Wieczór ten będzie ciekawym wydarzeniem artystycznym ze względu na nowatorską formę. Artysta przygotował performans pełen niespodzianek. W trakcie wieczoru zaprezentuje multimedialny show pełen przekory i wysublimowanego humoru, w którym wystąpią z jednej strony gwiazdy polskiej sceny muzycznej, a z drugiej niezwykle barwne i intrygujące postaci londyńskie. Część wierszy z najnowszego tomiku Fryderyka została przetłumaczona na język angielski. Dodatkową atrakcją wieczoru będzie wystawa jego obrazów The Noughties. Ekshibicjonizm Emocjonalny jest piątym tomikiem tego poety. Wiersze pisane pod wpływem chwilowych emocji utrwalają momenty z życia Fredericka. Nie są ułożone chronologicznie, lecz przypadkowo, tak jak przypadkowo pojawiają się emocje wywołane różnymi zdarzeniami. Znajdziemy tutaj wiersze krótkie i długie, radosne i smutne, pełne nadziei i zwątpienia, które pod wpływem chwili zostały zapisane na skrawkach papieru. Ostatnie miesiące były bardzo pracowite dla Fryderyka, lecz jednocześnie pełne sukcesów. Jego ostatnia wystawa w The Hepsibah Gallery okazała się sukcesem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. W maju został zaproszony do wzięcia udziału w artystycznym projekcie fotograficznym Jarosława Baranika Business and Arts, którego założeniem jest zaprezentowanie zarówno polskiej, jak i brytyjskiej społeczności Polaków, którzy odnieśli sukces w Wielkiej Brytanii. Jak mówi autor projektu: „Chcę ukazać osoby nietuzinkowe, które inspirują innych do większej przedsiębiorczości”. Projekt będzie zrealizowany w postaci albumu fotograficznego oraz serii wystaw w UK. W sierpniu Rossakovsky-Lloyd zaprezentuje swoje obrazy polskiej publiczności w Gdańsku.
Czwartek, 24 czerwca, godz 19.00 Krypty kościoła St. George the Martyr Borough High Street (na przeciwko Borough Tube Station), London SE1 1JA. Wstęp wolny
24|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD
WYKŁADY
ABY ZAMIEśCIć OGŁOSZENIE RAMKOWE
ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD
TRANSPORT
Lecture in English – wykład po angielsku Polska Wszechnica w Wielkiej Brytanii (PWWB) in association with centralne Koło członków Indywidualnych Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii chair: dr Marek Laskiewicz, PWWB Head, and Mr Andrzej Tutkaj, Vice-chairman cKcZIZPwWB
ANTI-POLISH MEDIA BIAS IN UK Speaker: Jan Niechwiadowicz Moderator: Polish Media Issues Group sobota 12 czerwca godz. 17.00 Sala Brydżowa, POSK
prosimy o kontakt z
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340
WYWóZ śMIECI przeprowadzki, przewóz materiałów i narzędzi. Pomoc drogowa, auto-laweta, Złomowanie aut – free
SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjMIE
TRANSPOL Tel. 0786 227 8730 lub 29 ANDRZEj
238-246 King Street, W6 0RF WSTĘP WOLNY
Staááe stawki poáá ączeĔ Ĕ 24/7
ZDROWIE
Bez zakááadania konta
GABINET MASAżU poleca MASAżE LECZNICZE I REHABILITACYjNE MASAżE KAMIENIAMI • masaże solankowe stóp • zabiegi likwidujące celulit • zabiegi ujędrniające skórę REfLEKSjOLOGIĘ z zastosowaniem naturalnych produktów i kosmetyków z polskich uzdrowisk Adres: 252 Bethnal Green Road, London E2 Tel: 020 7729 1385 Elwira: 0795 799 9849 janusz: 0789 543 5476 Dojeżdżamy również do klienta
KUCHNIA DOMOWA
POLSKI KUCHARZ prywatne przyjęcia, domowe
LABORATORIUM MEDYCZNE: THE PATH LAB Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG. TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616
uroczystości, gotowanie na miejscu lub pomoc w gotowaniu, układanie menu. Kuchnia polska, kontynentalna i angielska. Przyjęcia duże i małe. TEL.: 0772 5742 312 www.mylondonchef.co.uk
DOMOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.
AGATA TEL. 0795 797 8398
25-27 Welbeck Street London W1G 8 EN
Polska
umer Wybierz n Ċpnie astĊ Ċpowy a n dostĊ elowy np. numer doc i ZakoĔcz # 0048xxx. . poáączenie a n j a k e z c po
Polska
2p/min
084 4831 4029
7p/min 087 1412 4029
Irlandia
Czechy
3p/min 084 4988 4029
2p/min 084 4831 4029
Sááowacja
Niemcy
2p/min 084 4831 4029
1p/min 084 4862 4029
Auracall wspiera: Polska Obsáuga Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute & include VAT. Charges apply from the moment of connection. One off 8p set-up fee by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Rates are subject to change without prior notice. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
nowy czas |
7-21 czerwca
|25
2010
ogłoszenia
job vacancies BEAUTICIAN Location: RAMSGATE, KENT CT11 Hours: 24 HRS 3 DAYS OUT OF 7 Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Comfort Inn Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for more information. We require a beautician to run salon located in Hotel. Duties will include taking bookings, carrying out treatments, marketing, ordering, helping out in other areas of the hotel when quiet. We are looking for minimum NVQ level II qualifications or equivalent. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Mr K Kanani at Comfort Inn, Victoria Parade, Ramsgate, Kent, CT11 8DT or to reservationsramsgate@yahoo.com. PRINT FINISHERS Location: Ipswich, Suffolk IP2 Hours: 36 HOURS OVER 3 DAYS/NIGHTS Wage: NEGOTIABLE Employer: Ancient House printing Group Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: We are looking for highly experienced staff to run our state of the art stitching lines, perfect binders, folders and guillotines. We produce top quality brochures, leaflets and magazines for a range of blue chip customers. Applicants must be used to working to the highest possible standards. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0147 3269628 ext 0 and asking for Paul Sadler. SENIOR CARE ASSISTANT Location: Newton Abbot, Devon TQ12 Hours: 37 OVER 5 DAYS Wage: £7.80 TO £7.80 PER HOUR Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: You must be aged 18 +. Must have previous experience, a minimum of NVQ Level 3 in Care or equivalent and have good communication skills. Duties will include caring for the elderly, dispensing drugs, writing care plans, communicating with doctors and flexible in other tasks as required. To be physically involved in the nursing care of the clients and to meet. all their individual needs, either personally or through delegation. To take responsibility for, and effectively supervise junior staff. Senior denotes the level of experience and not age. If the applicant leaves within the first 6 months they must fully reimburse the cost of the disclosure check to the employer. Exempted vacancy - Employment Equality Act (Age) Regulations 2006. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: For further details about job reference NET/53606, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local
Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. MARKETING ASSISTANT Location: NEWCASTLE UPON TYNE NE5 Hours: 40 HRS OVER 5 DAYS Wage: £6 TO £8 PER MONTH Employer: Cairn Group Hotel Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: Managing all third party extranets for 20 hotels. Ensuring each hotel has appropriate rates, rate parity and availability loaded on every site including own website. Keeping hotel information and images up to date on all websites.Developing relationships with third party booking agents to renew and negotiate rate contracts. Responsibility for adjusting rates. and availability depending on availability and demand. Training hotel managers to update rates using online extranets and channel manager to maximize revenue.Monitoring availability and adjusting rates on peak dates throughout the year.Producing hotel marketing material from sourcing quotes, amending mock ups to ensuring the final product is delivered. Examples include Christmas brochures, flyers, menus, loyalty cards, banners, business cards and letter heads. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Kyla Edwards at Cairn Group Hotel, kyla@shnl.co.uk. POLISH SPEAKING CALL CENTRE OPERATIVE Location: BELLSHILL, LANARKSHIRE ML4 Hours: 40 PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY BETWEEN 8.45AM-5PM Wage: £13,000 PER ANNUM Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description:This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus, for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for more information. Must be Polish speaking, as dealing with Polish merchants. Experience is essential. Must have a good telephone manner, be computer literate and have good customer service skills. . Duties to include telephone calls and order processing. Will also liaise with dispatch to arrange uplifts. Exempted vacancy Employment Equality Act (Race) Regulations 2006. How to apply: For further details about job reference BHL/11924, please tele-
phone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. Polish Speaking Production Team Lead Location: MANCHESTER M17 Wage: £16000 Per Annum Employer: Pinpoint Recruitment Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: This vacancy is being advertised on behalf of Pinpoint who are operating as an employment business. We are looking to recruit a number of production team leaders for our client in Manchester. Previous experience is supervising staff is essential and the ability to speak Polish. You will be well organised with excellent administrative skills. Previous. experience in the manufacturing industry essential. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Helen Jackson at Pinpoint Recruitment, helen.jackson@pin-point.co.uk.
FRONT DESK ASSISTANT MANAGER
NIGHT & WEEKEND CARE ASSISTANT
Location: NORWICH NR1 Hours: 37.5 HOURS PER WEEK, OVER 5 DAYS SHIFTS Wage: £14000 TO £15500 PER ANNUM Employer: Holiday Inn Norwich City (LEP employer) Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Location: BISHOPSTEIGNTON, DEVON TQ14 Hours: NIGHTS AND WEEKENDS Wage: MEETS NATIONAL MINIMUM WAGE Employer: Crocus Care Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for further information. An opportunity awaits a people person with excellent personal presentation, communication skills & action orientated to join our team. Key to this role will be the ability to multi. task, assist in leading, support & motivate others. A keen eye for detail, literacy & numeracy, are essential. You'll enjoy & take pleasure in serving others. Responsibilities will be Quality of Product and service delivered to our guests. Supervisory experience essential and Duty management experience would be advantage. Training in core skills is available. Job Description and Application form are available via email. Being part of this team has its rewards in incentives and recognition. How to apply: You can apply for this job by visiting lucy.rose@kewgreen.co.uk and following the instructions on the webpage.
HEAD HOUSEKEEPER Location: COLCHESTER, ESSEX CO1 Hours: 40 HOURS OVER 5 DAYS Wage: NEGOTIABLE Employer: Rose and Crown Hotel Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: Head Housekeeper vacancy to report to Front of House Manager. Duties include maintaining high standards of cleanliness in hotel rooms and associated areas. motivating staff within the housekeeping department, identifying training needs. Organise chambermaids to carry out all tasks required and ensure to hotel standards. Ensuring stock levels are . maintained and monitor levels of linen, ensuring plenty of stock for forthcoming business levels. Three hours of Head Housekeeping are allocated for checking, paper work and ordering. The remaining five hours are to be used cleaning rooms. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sue at Rose and Crown Hotel, East Street, Colchester, Essex, CO1 2TZ or to RSanta-Rita@rose-and-crown.com.
OFFICE/ WAREHOUSE SUPERVISOR Location: NORTHOLT, MIDDLESEX UB5 Hours: MON TO FRIDAY Wage: £15K PER ANNUM Employer: Raga Foods Ltd. Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for further information. You should have eligibility to work in UK, clean driving licence, numerate, attention to detail, hardworking as work involved in stock control and supervising deliveries. The office. duties will include handling telephone, new products mail shot to the customers, hence knowledge of computers is a must. You are expected to attend customer queries and take care of general office duties, work unsupervised. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Ganesh Bogadala at Raga Foods Ltd., jobs@ragafoods.com.
Description: This Local Employment Partnership employer shares information about new starters with Jobcentre Plus for statistical purposes only. See www.direct.gov.uk for further information.Moors Park House has night and weekend shifts available for people interested in providing first class care to our elderly residents. . We are looking for people with a genuine empathy and passion for caring for the elderly. No experience is necessary as full training will be provided. Duties to include all aspects of personal care and any other relevant duties as required by the home manager. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01626 775465 and asking for Debi Tilcock. HEAD RECEPTIONIST Location: COLCHESTER CO1 Hours: 5 DAYS OUT OF 7 Wage: NEGOTIABLE Employer: Rose and Crown Hotel Pension: No details held Duration: PERMAMENT ONLY
Description: Dear Candidate, If you are energetic, presentable, flexible and want to work for a high quality organization that encourages individual achievement please send in your CV or call us now. Salary is competitive, dependant upon experience. The Rose and Crown Hotel is a Three Star Hotel with 39 bedrooms. Also a popular wedding venue hosting over 40 per year The . ideal candidate will be able to demonstrate true leadership, the ability to stand out from the rest through evidence of a real passion and drive to motivate, train a small team, develop and implement procedures, report and maximize every sales opportunity whilst providing outstanding customer service.Excellent communications skills, the ability to anticipate guest and business needs, and in-depth understanding of PMS, of rates and revenue management, wholesale, corporate leisure and travel. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Sue at Rose and Crown Hotel, East Street, Colchester, Essex, CO1 2TZ or to RSanta-Rita@rose-and-crown.com.
26|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
czas na relaks sudoku
średnie
łatwe
8
3 7 5
6 4 9 2 5
9 6 1 5 4 9 8 1 7
7 3 5 6 1 4 7 9 2
8
7 6 4 8 7 2 6 3
trudne
9 4 5 3 7 5 8 7 6 6 3 4 9 7 3 9 3 9 1 2 2 5 6 5 1 4 8 4 6 9 1 2
4 3 6 1 2 8 7 4
9
4
5 1
6 1 3
2 8
2
9 3 5 8 6 5 9 4
2
8
krzyżówka z czasem nr 8
aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi
„I abyś, bracie, mnie zrozumiał”... Na temat zapożyczeń w języku polskim mówiono i pisano już wiele – również na łamach „Nowego Czasu”. To temat obszerny, lecz bardzo ważny ze względu na czystość rodzimej mowy, więc chciałabym wspomnieć jeszcze o kilku kwestiach. Nierzadko jest tak, że użytkownik polszczyzny nieświadomie powiela błędy językowe, nie mając pojęcia, iż niektóre wyrazy lub zwroty są kalkami, czyli bezpośrednimi tłumaczeniami z języka obcego. Tak więc często nadużywany w mediach rusycyzm póki co (np. Póki co mamy ostrą zimę) należałoby zastąpić rodzimym tymczasem lub na razie (Tymczasem / Na razie mamy ostrą zimę); zamiast germanizmu w pierwszym rzędzie (np. w błędnej konstrukcji: W pierwszym rzędzie trzeba rozwiązać ten problem) powinno się użyć przede wszystkim (Przede wszystkim trzeba rozwiązać ten problem), a w zwrocie wydaje się być, zdaje się być pochodzącym z języka angielskiego (np. Człowiek ten wydaje się być szczęśliwy), chcąc uniknąć błędu językowego, pomijamy bezokolicznik być (Człowiek ten wydaje się szczęśliwy). Na co dzień w potocznej polszczyźnie pojawia się o wiele więcej kalek lub za-
pożyczeń, z czego najczęściej nie zdajemy sobie sprawy. Ale są też i inne, których obca proweniencja jest wyraźna. Gdy odchodzą w zapomnienie rzeczy, zjawiska, przedmioty itp., ich los dzielą również ich nazwy. Przechodzą wówczas do naszego słownika biernego lub stają się po prostu archaizmami. Jednakże wraz z rozwojem – bardzo ogólnie rzecz biorąc – cywilizacji powstaje nowe i temu nowemu nadajemy miano. Kiedy dzieje się to na polskim gruncie, powstaje po prostu rodzima nazwa. Rzecz ma się nieco inaczej, gdy do języka ojczystego wraz z desygnatami przechodzą ich nazwy z innych języków – wtedy się trochę zżymamy i pomstujemy na te zanieczyszczenia. Słusznie i niesłusznie. Na przykład w dobie powszechnej komputeryzacji i telefonii komórkowej nasz polski język wzbogaca się o określenia związane z tym zjawiskiem – zatem korzystamy z Internetu, wysyłamy maile, pracujemy w Wordzie, spotykamy się na Facebooku, odbieramy SMS-y (lub nawet esemesy!), czytamy lub piszemy na blogu itp. Tak bardzo przyswajamy sobie nazwy angielskie, że nawet odmieniamy
je według rodzimych norm gramatycznych, dodając do nich polskie końcówki fleksyjne. W miarę upływu czasu i ich użytkowania pewnie staną się po prostu nasze. Podobnie było z wyrazami, a i z całymi zwrotami, francuskimi, niemieckimi, rosyjskimi (można tu wymienić całą listę języków obcych), o łacinie i grece nie wspomnę, które przyjęły się w polszyźnie tak dawno, że czasami przeciętny użytkownik języka polskiego nawet nie czuje ich obcego pochodzenia. Po prostu ich używa. I nie może być inaczej, bo przecież nie byłoby dobre dla języka wymyślanie na siłę polskich nazw (często musiałyby być to wielowyrazowe nazwy opisowe), które miałyby zastąpić np. techniczne określenia, jakimi posługuje się cały świat – wszak jesteśmy globalną wioską. Zresztą zjawisko to dotyczy niemal każdej dziedziny – nie tylko techniki – nawet życia codziennego, a wyrazów takich jest wiele i są tak powszechne, że powstrzymam się od ich przytaczania.
Lidia Krawiec-Aleksandrowicz
|27
nowy czas | 7-21 czerwca 2010
sport Piłka nożna
Puchar Andersa dla Inko Fot: Daniel Kowalski
Daniel Kowalski Slough Zwycięzcą 62 edycji najstarszego piłkarskiego turnieju polonijnego w Anglii została ekipa Inko Team FC. W finale podopieczni Krzysztofa Wiciaka pokonali Scyzoryki 3:0.
W tegorocznym Turnieju o Puchar Generała Andersa wzięły udział 32 ekipy, które w pierwszej fazie rozgrywek podzielono na osiem grup. Dwie najlepsze drużyny z każdej grupy awansowały do walki o główne trofeum, a zespoły zamykające eliminacyjne tabele walczyły o Puchar Pocieszenia. Poziom imprezy mógł zadowolić, a jej ton nadawały kluby z dwóch największych polonijnych lig minipiłkarskich w Anglii. Finał turnieju głównego był wewnętrzną sprawą ekip z Londynu, w finale pocieszenia zagrały natomiast „siódemki” z Birmingham. Organizatorem turnieju był Związek Polskich Klubów Sportowych w Wielkiej Brytanii. – Już po raz 10 z rzędu walczyliśmy w zespołach siedmioosobowych — mówi sekretarz ZPKS Tadeusz Stenzel. — Wcześniej rywalizowały „jedenastki”. Ciekawostką jest również fakt, iż po raz pierwszy w historii mecze sędziowała kobieta, radząc sobie całkiem nieźle. We wrześniu
planujemy zwołać Walne Zgromadzenie naszego związku. Chcemy, aby za rok w turnieju wzięło udział jeszcze więcej drużyn, może uda nam się również wznowić działalność sekcji siatkarskiej — kończy organizator turnieju. Nagrody oraz puchary wręczali: prezes Stowarzyszenia Polskiego w Slough Edward Jaśnikowski, skarbnik Związku Polskich Klubów Sportowych Piotr Cejer oraz wieloletni wiceprezes ZPKS Edmund Ogłaza. Wyniki. 1/8 finału: Wisła York − Gryf Slough 1:0; Jaga − White Wings 4:0; Inko Team − Błyskawica 2:0; Ambasada − Revolution MOPS Birmingham 0:2; Scyzoryki − KS04 2:0; PCW Olimpia − Błyskawica II 0:0, karne: 5:4; Szerszenie Birmingham − Żubry Leeds 1:1, karne: 5:4; Varsovia − Piątka Bronka 2:1. Ćwierćfinał: Wisła York − Revolution MOPS Birmingham 0:1; Jaga − Inko Team 0:0, karne: 4:5; Scyzoryki − Varsovia 2:1; PCW Olimpia − Szerszenie Birmingham 2:1. Półfinał: Revolution MOPS Birmingham − Inko Team 1:1, karne: 3:4; Scyzoryki − PCW Olimpia 1:0. Finał: Inko Team FC Londyn − Scyzoryki Londyn 3:0. W finale Pucharu Pocieszenia Bajany Birmingham pokonały Imrę Birmingham 10:9 (w karnych). Mecz w regulaminowym czasie gry zakończył się wynikiem bezbramkowym.
Wygraj bilety na największe żużlowe wydarzenie w Wielkiej Brytanii!ii Brytyjskie FIM Speedway Grand Prix w spektakularnym stylu powraca na stadion Millenium w Cardiff, a 10 rocznica imprezy będzie powodem do huczniejszego niż kiedykolwiek przedtem żużlowego święta. Szesnastu najlepszych zawodników na świecie, włącznie z Tomaszem Gollobem, Rune Holtą i Jarkiem Hampelem, da z siebie wszystko w walce o Indywidualne Mistrzostwo Świata. Będzie to noc pełna sportowych emocji jedyna okazja, żeby zobaczyć światową czołówkę żużla w Wielkiej Brytanii na 500cc motorach, bez hamulców, z przyspieszeniem większym niż samochody Formuły 1 i ty możesz tam być, dzielić te emocje i wspierać naszych zawodników! „Nowy Czas” wraz z organizatorami Grand Prix mają dla czytelników wspaniały prezent: 5 par biletów na 2010 FIM British Speedway Grand Prix, stadion Millenium w Cardiff, sobota, 10 lipca 2010, godz. 17.00. Jeden szczęśliwy zwycięzca może także wygrać zestaw płyt DVD z najważniejszymi momentami z Indywidualnych Mistrzostw Świata i Drużynowego Pucharu Świata wygranego przez Polaków w 2009 roku. Żeby wygrać, wystarczy podać nazwiska 3 reprezentatów Polski, którzy wezmą udział w 2010 cyklu FIM Speedway Grand Prix. Odpowiedzi proszę przysyłać na adres redakcja@nowyczas.co.uk wraz z adresem pocztowym i elektronicznym. Możesz również sprawić sobie prezent już teraz i zakupić bilety oraz DVD na stronie internetowej www.speedwaygp.com albo przez telefon: 0871 230 7155.
nowy czas &
28|
7-21 czerwca 2010 | nowy czas
port
Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl
Netsoccer
Netsoccer w Anglii promują Polacy! Netsoccer to dyscyplina, która choć liczy sobie blisko 100 lat, dopiero teraz tworzy swoją prawdziwą historię. W Anglii promuje ją dwóch naszych rodaków − Jarosław Dyląg oraz Tomasz Zięba.
Niewielu piłkarskich fanów wie, iż początki tej dyscypliny sięgają lat dwudziestych poprzedniego stulecia. Gra łączy elementy piłki nożnej, siatkówki oraz tenisa. Początkowo była popularyzowana zwłaszcza w Czechach. W Polsce pod nazwą siatkonoga przez wiele lat pełniła tylko funkcję rozgrzewki. Od kilku sezonów netsoccer jednak diametralnie zmienia swoje oblicze. Jest już pełnoprawną dyscypliną sportową posiadającą swoją międzynarodową federację o nazwie FIFTA (Federation International Footballtennis Association). Obecnie widowiskowa i szybka siatkonoga bije rekordy popularności, przede wszystkim w środkowej i zachodniej części Europy. Ze względu na swój charakter − ogromną dynamikę, widowiskowość, rozgrywanie zawodów w atrakcyjnych miejscach, żywiołowość kibiców oraz masowość (około 30 imprez w ciągu roku) − w Europie stała się dyscypliną medialną. Działacze istniejącej od 1987 roku FIFTA czynią starania, aby netsoccer w krótkim czasie stał
się dyscypliną olimpijską. Powstaje coraz więcej federacji narodowych (obecnie istnieje ponad 20, w tym m.in. polska). Począwszy od 1991 roku, co dwa lata odbywają się mistrzostwa Europy, a od 1994 mistrzostwa świata. Netsoccer został przypomniany kibicom piłkarskim przy okazji imprezy „Pepsi World Challange” w London Docklands Arena w 2000 roku. Do udziału w niej zaproszono wtedy największe gwiazdy światowego futbolu z Roberto Carlosem, Dwightem Yorkiem, Rivaldo, Davidem Beckhamem, Veronem, Rui Costą na czele. Nie zabrakło w niej ówczesnego reprezentanta Polski − Emanuela Olisadebe. Zawody sędziował Sir Alex Ferguson. Wiele federacji oraz klubów piłkarskich wydało pozytywne referencje, uważając tę dyscyplinę jako wspaniałe wsparcie w rozwoju indywidualnych umiejętności piłkarskich. Teraz dzięki dwóm naszym rodakom może się stać stylem życia i być jedną z najdynamiczniej rozwijających się dyscyplin sportowych w Anglii. Już w najbliższym numerze w rozmowie z Jarosławem Dylągiem przybliżymy plany i zamierzenia federacji, a także zapoznamy z przepisami netsoccera.
Daniel Kowalski