LONDON 23 October – 5 November 2010 16 (152) FREE ISSN 1752-0339
50 lat minęło… »4-5
czaS Na wySpIE
»7
Census 2011 Po co przeprowadza się SPIS POWSZECHNY? Rząd, władze lokalne, służba zdrowia, edukacja, eksperci z różnych dziedzin muszą poznać i zrozumieć strukturę społeczeństwa, by zaplanować usugi odzwierciedlające potrzeby populacji. Wiele z usług, do których jesteśmy przyzwyczajeni w codziennym życiu, uzależnionych jest właśnie od wyników Spisu Powszechnego. Liczą się potrzeby każdego z nas: bez względu na to, kim jesteśmy i gdzie mieszkamy.
FawLEy cOuRt
»10
Zapalmy znicze na polskich grobach Im więcej wolontariuszy weźmie udział w akcji „Zapalmy znicz na polskim grobie” , tym większe szanse na pomnożenie liczby grobów, na których będzie płonął polski znicz w Dzień Zaduszny. www.polish-heritage.co.uk
czaS Na ROzmOwĘ
»15
Minister z Londynu Jacek Rostowski, minister finansów RP, urodził się w 1951 roku w Londynie, w polskiej rodzinie emigrantów, którzy nie uznali przejęcia władzy w kraju przez komunistów. Londyn był wtedy drugą stolicą Polski. Tu działał rząd na uchodźstwie, funkcjonowały wszystkie struktury życia społecznopolitycznego Polski przedwojennej. W takim Londynie wychował się Jacek Rostowski.
»20
»22-23
SpacER pO LONDyNIE
agENDa
Mayfair
Viva Bavaria od 200 lat!
Żeby przekonać się, że mieszkańcy tego zakątka Londynu żyją nieco innym życiem niż „szarzy londyńczycy”, wystarczy wziąć do ręki parę numerów wydawanej tu lokalnej gazetki. Redaktorzy zachęcają w niej do wizyty w hotelu Ritz („przyzwoite jedzenie”), spryskania się nowymi perfumami (tylko „110 funtów za 100 ml!”) i kupienia dwupokojowego mieszkanka za cztery miliony funtów (jest jednak jeden haczyk: właścicielowi przysługuje miejsce parkingowe zaledwie na cztery samochody).
Na suficie wisi tradycyjnie ogromy anioł Aloisius, traktowany haniebnie – upojeni turyści ściągają z siebie różne części ubioru, wycierają nimi spocone twarze lub moczą je w rozlanym piwie, po czym obrzucają nimi biednego anioła. Kto dopiero co wejdzie do namiotu i nieświadom zagrożenia wybierze akurat jeden ze stolików pod aniołem, może skończyć z mokrymi gaciami na głowie lub koronkowym biustonoszem w kuflu.
2|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
” Sobota, 23 października, Marleny, Seweryna 1950 1956
Po raz pierwszy na warszawskie ulice wyjechała miejska taksówka. Wybuch powstania na Węgrzech przeciw rządowi komunistycznemu. 4 listopada wkroczyły na Węgry wojska sowieckie, by pomóc w stłumieniu powstania.
niedziela, 24 października, Marcina, rafała 1938
Niemcy zgłosiły roszczenia do Gdańska i zażądały eksterytorialnego połączenia z Prusami Wschodnimi. W zamian Niemcy zaproponowały przedłużenie paktu o nieagresji.
poniedziałek, 25 października, darii, wilhelMiny 1951 2001
Wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii wygrała partia konserwatywna. Premierem został po raz trzeci Winston Churchill. Światowa premiera Windows XP, systemu operacyjnego firmy Microsoft Corporation.
listy@nowyczas.co.uk kochani
Mój list dotyczy artykułu V.Valdiego „rozmowa o pracę” – bardzo dobry tekst, ale ten język! (NC 15/151, 9.10) Po co to „kurde” – i to dwa razy? Nie mieszajcie języka potocznego z jego wulgaryzmami z językiem pisanym w takiej dobrej gazecie. Nie podoba mi się to, a pismo świetne, więc szkoda tak obniżać poziom. Będę was nadal czytać, mimo wszystko. Pozdrawiam, powodzenia ANNA KOSSOWSKA
wtorek, 26 października, ewarySta, łucjana 1909
Z inicjatywy Mariusza Zaruskiego powstało Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (TOPR). W rocznicę wydarzenia ratownicy górscy obchodzą swoje święto.
Środa, 27 października, iwony, Sabiny 1782
Urodził się Niccolo Paganini, włoski skrzypek i kompozytor, cudowne dziecko – wirtuoz gry na skrzypcach. Otoczony atmosferą skandali, odnosił jednak ogromne sukcesy, koncertując w całej Europie.
czwartek, 28 października, SzyMona, tadeuSza 1886
Uroczyste odsłonięcie pomnika Statui Wolności, symbolu USA. Dar od narodu francuskiego dla amerykańskiego. Autorem pomnika jest francuski rzeźbiarz Frederic Bartholdi.
piątek, 29 października, wioletty, narcyza 1977
Po 20 latach przerwy w rozmowach między komunistycznym rządem a głową Kościoła katolickiego w Polsce nastąpił przełom. Odbyło się spotkanie I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka i prymasa Polski ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Sobota, 30 października, przeMySława, edMunda 1938
Prowadzone przez Orsona Wellesa słuchowisko „Wojna światów” według powieści H.G. Wellsa wywołało w USA panikę. Słuchacze uwierzyli, że Ziemia jest zaatakowana przez mieszkańców Marsa.
niedziela, 31 października, alfonSa, łukaSza 1984
W zamachu zginęła Indira Gandhi, premier Indii. Na terenie jej własnej posiadłości zastrzelili ją ochroniarze Beanta Singh i Satwanta Sigh.
poniedziałek, 1 liStopada, juliana, Marii 1908
Słynny konstruktor samolotów Henri Farman pobił francuski rekord wysokości, osiągając pułap 25 m.
wtorek, 2 liStopada, bohdana, toMaSza 1920
W Pittsburghu w USA uruchomiono pierwszą publiczną, komercyjną rozgłośnię radiową. W tym samym czasie pojawiły się pierwsze produkowane masowo radioodbiorniki.
Środa, 3 liStopada, huberta, Sylwii 1957
Związek Radziecki wystrzelił sztucznego satelitę Sputnik 2 z psem Łajką na pokładzie.
czwartek, 4 liStopada, karola, olgierda 1979 1956
Irańscy studenci wkroczyli na teren ambasady Stanów Zjednoczonych w Teheranie i zatrzymali jej pracowników jako zakładników. Armia Czerwona przystąpiła do generalnego szturmu na Budapeszt w celu zdławienia antykomunistycznego powstania.
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando
dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk) WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas
Wydanie dofinansowane w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2010 roku.
Duch Czasu straszy nawet ateistów. Stanisław Jerzy Lec
kobietach. Niestety, dla mnie jest to typowe feministyczne krzywe zwierciadło. Czy naprawdę autorka sądzi, że tylko kobiety cierpią z tego powodu, że nie znają swojego przyszłego współmałżonka? Albo że tylko kobiety nie mogą robić w życiu tego, co by chciały, bo rodzice mają inne plany? Znakomity obraz tego świata widzianego z obu stron jest w książce, którą czytałem po angielsku „City of Joy”. Jest tam znakomita scena, gdzie rikszarz, aby zdobyć pieniądze na posag dla córki, sprzedaje swój własny szkielet. WłOdZiMierZ FeNryCh
kilka słów krytyki
Mam parę słów krytycznych na temat ostatniego numeru „Nowego Czasu” (15/151, 9.10). Głównie na temat trzech tekstów, ale za to długich i w zasadzie dominujących. dwa są o przestępstwach. Wiem, że taki jest trend, bo sensacja dobrze się sprzedaje, ale ja jestem wobec tego trendu krytyczny. Tak naprawdę nie są to istotne wiadomości, nie przynoszą nic nowego, bo jakieś przestępstwa gdzieś się dzieją zawsze. To trochę jak sport – zawsze gdzieś ktoś coś wygrywa. Oczywiście, informacje ze sportu też się dobrze sprzedają i dlatego wszystkie gazety mają dział sportu na końcu. Sądzę, że dział przestępstw też powinien być wydzielony, raczej przy końcu numeru i ograniczony objętościowo. Na pewno kogoś to będzie interesowało, ale niedobrze, jeśli przestępstwa to najważniejsze wiadomości gazety. To znaczy mogą być najważniejsze dla „Faktu” albo „The Sun”, ale dla „Nowego Czasu” chyba nie. Oczywiście, o przypadku pobicia Polki w Luton trzeba poinformować, ale pierwsza strona oraz rozdęcie tematu przypomina wszystkie inne polskie tytuły w Londynie. „Polish express”, „Cooltura” itd. dużo piszą o krzywdach, jakich doznają Polacy w Anglii. Czytając to, można odnieść wrażenie, że Polacy są tu prześladowani. doświadczenie moje oraz większości moich znajomych jest dokładnie odwrotne. Większość moich znajomych uważa, że „Nowy Czas” się z tego trendu pisania o wyimaginowanej polskiej krzywdzie wyłamuje. Sądzę, że warto utrzymywać ten charakter pisma. Moje doświadczenie jako tłumacza dla policji i sądów daje mi wgląd w drugą stronę medalu. Zawodowo spotykam często polskich rzezimieszków. Jako tłumacza obowiązuje mnie poufność, więc nie ma mowy, żebym o tych sprawach pisał, ale jest tego sporo. dobrze by było dział przestępstw zbalansować, czyli obok pobicia Polki dać tekścik o tym, że Polak napadł na komisariat policji w Southend (zdarzyło się to w styczniu). W sądzie w Luton również nie tak dawno była sprawa trzech Polaków, którzy kogoś zamordowali (nie tłumaczyłem tam, tylko o tym słyszałem). i jeszcze jedna sprawa – całkiem zgrabnie napisany artykuł o indyjskich
pimlico School
śmietniku” o zburzeniu Pimlico School chciałbym dołączyć swe słowa krytyki dotyczące marnotrawstwa i wręcz idiotyzmu władz. W tablicach ligowych szkolnictwa europejskiego Anglia znajduje się prawie na samym końcu, a prasa ciągle donosi o rozterkach rodziców, których dzieci nie mogą dostać miejsca w dobrych szkołach, o pomyłkach w wynikach egzaminów maturalnych, o obniżaniu poziomu nauczania (np. zaprzestanie nauczania algebry na 10 lat, którą teraz znów wprowadzono). Więc czego możemy się spodziewać od Ministerstwa Oświaty (najchętniej nazwałbym je Ministerstwem Ogłupiania).
W związku z doskonałym artykułem Wojciecha Sobczyńskiego (NC 15/151, 9.10) pt. „Współczesność na
ciąg dalszy > 3
s a z C na prenumeratę Imię i Nazwisko.......................................................................................
Adres.......................................................................................................
................................................................................................................
Kod pocztowy..........................................................................................
Tel...........................................................................................................
Liczba wydań..........................................................................................
Prenumerata od numeru..............................(włącznie)
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.
liczba wydań
UK
UE
12
£25
£40
24
£40
£70
Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD
63 Kings Grove London SE15 2NA
|3
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
czas na wyspie listy@nowyczas.co.uk Mieszkam od lat w Pimlico i przechodząc obok tego „śmietnika historii”, przypominam sobie, jak tam pracowałem jako początkujący nauczyciel w 1985 roku. Szkoła była świetnie wyposażona, przestrzenna i miała – jeszcze wtedy – dobre rezultaty. W przerwach obiadowych korzystałem z Media resources office – olbrzymiej sali pełnej drukarek, kopiarek i komputerów. Można tam było książki drukować! Kolegowałem się z matematykami, którzy musieli się uczyć systemu SMIle – każdy uczeń miał swój własny, odrębny kurs matematyki. Teoretycznie dobry pomysł, ale w praktyce wymagający dwóch nauczycieli i jednego technika na jedną klasę. Pimlico School miała wystarczająco dużo nauczycieli i techników, bo była szkołą wzorcową, ale w większości placówek nauczycieli brakowało i po latach system ten zlikwidowano. Wnętrze szkoły składało się z olbrzymiego hallu otoczonego salami lekcyjnymi i laboratoriami. Na górze było coś w rodzaju mostku kapitana. Nazywaliśmy tę przestrzeń lotniskowcem, bo wielki hall przypominał pokład statku. Na mostku często stawała dyrekcja, obserwując z góry tłumy podczas przerw – około tysiąc uczniów. W tym czasie szkoła miała dużo oficjalnych wizyt. Dostawałem wtedy sporo zastępczych lekcji, jedna z nich została mi w pamięci. Była to podwójna lekcja sztuki. Nauczyciel ustawił martwą naturę, a uczniowie mieli za zadane uwiecznić but i koszyk z bananami na płótnach. Nagle otwierają się drzwi i wchodzi pani dyrektor Gittins, a za nią około 20 mężczyzn. Byli to ministrowie szkolnictwa z krajów Commonwealth, którzy przyjechali na wizytację. Stoi ta gromada koło mojego biurka, więc im poradziłem, by oglądnęli prace młodych artystów. Zaczynają chodzić po sali, paru zainteresowało się jednym z uczniów, który nieźle malował. Prawią mu komplementy o „strong style”, podchodzi dyrektorka, a uczeń zwraca się do ministra: – Czy chciałby pan minister oglądnąć moje prywatne dzieła? Minister owszem, prosi o pokazanie, więc ten wyciąga olbrzymią szufladę , a tam płótna pornograficzne! Minister na to: – oh, very strong. Uczniowie w śmiech, zażenowanie, tłumaczę się, że to nie moja klasa, minister mówi: – Don’t worry. Pimlico School, jak ją pamiętam, miała dobre i pracowite grono nauczycielskie. Słynął w londynie ich wydział muzyczny, mieli młodą orkiestrę i doskonały sprzęt. Szkołę opuściłem z żalem, bo zostałem przeniesiony na południe. Słyszałem, że w późniejszych latach podupadła nieco, pewnie zabrakło tam anne Gittins. W latach 90. spotkałem paru nauczycieli tej szkoły na SMIle conference. opowiadali mi o problemach z budżetem i zmianie rejonizacji. Nie mieści mi się w głowie, że zburzono taką szkołę! Z poważaniem KrZySZTof JaSTrZęBSKI Polskie dzieci
Wypadki w szkole w luton opisane w ostatnim numerze „Nowego Czasu” (NC 15/151, 9.10) są skrajne. Na mniejszą skalę jest to nagminne, że dzieci dokuczają wszystkim rówieśnikom, którzy pod jakimś względem są inni. Widzieliśmy to na przykładzie pierwszych ciemnoskórych dzieci z Wysp Karaibskich, Indii, afryki. Trudno teraz w to uwierzyć, ale kiedy moje pokolenie znalazło się w angli po wojnie, w 1947 roku, my byliśmy pierwszą znaczną grupą „bloody foreigners” – nie było tu
Pakistańczyków ani innych „blacks”. Zaczęli dopiero nadciągać w małych grupach w połowie lat pięćdziesiątych, a na większą skalę w siedemdziesiątych. My, nie znając angielskiego, musieliśmy nadrabiać zaległości w przyspieszonym tempie, zdawać egzaminy, które, na szczęście, tutaj są pisemne (oprócz języków obcych). Większości udało się ukończyć studia. Natomiast kiedy zaczęła się praca zawodowa, nasze dzieci były wychowywane przez babcie. Zresztą w domach mówiło się po polsku, więc nasze pociechy, idąc do angielskich szkół w wieku pięciu lat, były bardzo nieszczęśliwe. Pomimo że sama uczyłam w angielskim gimnazjum, wyjaśniłam mojej córce, kiedy szła do szkoły, co to znaczy „what is your name” i „line up at the end of the lesson”. Była jedynym polskim dzieckiem w całej szkole. W klasie jakoś dawała sobie radę, obserwując i naśladując to, co robiły inne dzieci. Najgorzej było na przerwach i w czasie godziny obiadowej. Przytulała się do ściany w kącie boiska i broniła przed innymi, którzy, nawet bez złych zamiarów, czegoś od niej chcieli – może po prostu bawić się razem? Dzieci nie lubią być inne od rówieśników, a myśmy w zimie ubierali ją w rajstopy, zamiast w przepisowe krótkie, białe skarpetki. Inne polskie mamy upierały się przy warkoczykach, tutaj nieznanych. Pod koniec roku, na „Sports Day”, kiedy już rozumiała, co ma robić (przebiec 20 metrów, wyjąć z torby blezer, ubrać go i wrócić do startu), dobiegła pierwsza na swoich długich nogach, założyła blezer i… rozglądała się, co robią jej koleżanki i koledzy, zanim zaczęła biec z powrotem. Tak się bała, żeby nie zrobić czegoś innego niż wszyscy. Mój mąż nie mógł jej tego darować. – Przecież mogłaś wygrać ten wyścig – powtarzał. Teraz przynajmniej polskie dzieci są w grupach, a to już raźniej. TereSa GlaZer
Czy musimy być dumni z każdego, kto ma polskie korzenie?
artykuł o edzie Milibandzie przypomina o polskich korzeniach nowego lidera laburzystów. ale zanim będziemy o tym wszystkim przypominać, warto zapoznać się, co on sobą reprezentuje. ed Miliband to osoba, która bije rekord w głosowaniu przeciw życiu. Gdy został posłem w Doncaster North, najbardziej wspierał aborcje, klonowanie i inne eksperymenty dotyczące ludzkiego życia, takie jak np. eksperymenty na ludzkim embrionie. Popiera również tzw. anti-hate speech, które to rozporządzenie umożliwia aresztowanie osób wyrażających chrześcijański pogląd na homoseksualizm. Głosował za tym, tak samo zresztą jak David Cameron, aby uniemożliwić Kościołowi katolickiemu prowadzenie agencji adopcyjnych. W wywiadzie dla gazety gejowskiej powiedział, że będzie zabiegał o to, aby doprowadzić do legalizacji małżeństw gejowskich. Jeśli chodzi o jego życie osobiste, to stwierdził, że był zbyt zajęty, aby poślubić swoją partnerkę życiową, która spodziewa się ich drugiego dziecka. Pan Miliband nie podał również swojego nazwiska na metryce urodzenia swojego pierwszego dziecka. Jeśli mamy taki punkt widzenia jak ed Miliband, to, oczywiście, prawo wyboru. ale podkreślanie wszędzie, że ed też ma polskie korzenie, może doprowadzić do momentów żenujących. BeaTa HoWe
O dj e c h a ł d o Po l s k i , ale wróci… Teresa Bazarnik Długie lata leżał w zagraconym magazynie. Odnaleziono go dzięki prywatnemu śledztwu. Marek Stella-Sawicki, zaprawiony w bojach o zrealizowanie pomnika w Arboretum, upamiętniającego tu, na Wyspach Brytyjskich, wkład polskich żołnierzy w zwycięstwo w II wojnie światowej, miał plan upamiętnienia – również pomnikiem – naszego wielkiego kompozytora, którego dwusetną rocznicę urodzin obchodzimy właśnie w tym roku. Wybudujemy pomnik Chopinowi – taki był plan. – Ale po co? Przecież pomnik Chopina stoi na Southbank. – Nie pamiętam, kto to powiedział, ale w ten sposób dowiedzieliśmy się o pomniku, którego na Southbank niestety już nie było – wspomina dr Meeson-Kielanowski, który przybył przed Royal Festival Hall, by w południe 14 października uczestniczyć w pożegnaniu Chopina przed wyprawą do Polski, gdzie zostanie odrestaurowany. Rzeźbiarz Bronisław Kubica odnowi pomnik za darmo, PKS – również bez opłaty – przewiezie go do Polski i z powrotem, a cokół, na którym pomnik będzie ustawiony, ufunduje Southbank. Nad wszystkim czuwa Wydział Ekonomiczny Ambasady RP z jego szefową Iwoną Woicka-Żuławską. Przypomnijmy w skrócie historię pomnika, o której już pisaliśmy. Profesor Niekrasz, wybitna pianistka i pedagog zabiegała o powstanie pomnika Chopina od 1969 roku. Od początku uważała, że autorem projektu powinien być Polak. W ogłoszonym konkursie wygrał projekt młodego absolwenta rzeźby ASP w Warszawie Bronisława Kubicy. Rzeźba stanęła na granitowym cokole otoczonym niewielkim trawnikiem. Ale przyszła kolej na modernizację Royal Festival Hall. Początkowo nikogo to nie zdziwiło, że na czas remontu zabezpieczono pomnik Fryderyka Chopina. Przeszkadzały też drzewa, więc je po prostu ścięto. Zlikwidowano także trawnik. Zmieniła się sceneria, do której pomnik Chopina już nie wrócił. Pytanie, co się stało z pomnikiem Chopina intrygowało wszystkich, którzy pamiętali rzeźbę stojącą przed wejściem do Royal Festival Hall. Marek Stella-Sawicki postanowił na to pytanie znaleźć odpowiedź, co wcale nie było łatwe. Liczył się z najgorszym, brąz to drogi materiał, można było sporo
zarobić… Swoje prywatne śledztwo zaczął od złożenia formalnego podania z prośbą o udzielenie wyjaśnień, do czego upoważnia ustawa Freedom of Information Act. W trakcie czekania na odpowiedź udało mu się nawiązać kontakt z lokalnymi pracownikami fizycznymi, którzy znali historię pomnika Chopina i obecne miejsce jego pobytu. Obiecali pomóc. 1 kwietnia rano odbyła się wizja lokalna. Fryderyk Chopin, co rusz przenoszony z miejsca na miejsce, znalazł się w końcu w rupieciarni będącej pozostałością nieistniejącej już podziemnej osady bezdomnych londyńczyków. – Widok przygnębiający – opowiada Marek Stella Sawicki. – Chopin leżał na twarzy w cardboard city. Wymaga pilnej renowacji i przeniesienia we właściwe miejsce. Nie odnalazła się jednak urna z ziemią i cokół, na którym stał przed RFH. Szukamy dalej i czekamy na odpowiedź urzędników – dodaje zdeterminowany śledczy. Pomnik ma powrócić do Londynu w lutym, by na urodziny naszego wielkiego kompozytora znów stanąć na Southbank, wyznaczając kolejny polski punkt w tej części Londynu (działa tam już wyremontowana pracownia Feliksa Topolskiego)
4|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
czas na wyspie
Polska szkoła w Putney
50 lat minęło… Grzegorz Małkiewicz Nie lubię akademii, zwłaszcza tych rocznicowych, ale to zaproszenie na 50-lecie polskiej szkoły w Putney przyjąłem z dużą ciekawością. O polskich szkołach słyszałem niejedną pochlebną opinię zarówno od znajomych rodziców, jak i nauczycieli. Z dzieciakami bywa różnie – jedne narzekają, inne chwalą. Normalna rzecz, w ich środowisku temat szkoły, nie tylko sobotniej, wzbudza emocje i często kontrowersyjne opinie. To duże poświęcenie uczęszczać w weekend do szkoły, kiedy angielscy koledzy grają w piłkę albo w gry komputerowe. Kiedy polskie szkoły powstawały zaraz po zakończeniu II wojny światowej, wszędzie tam, gdzie byli Polacy, był to niejako proces naturalny. Przerwaną naukę w czasie wojny należało kontynuować, nadrobić straty. Dzieci trzeba było uczyć języka i polskich tradycji. Dorastających uczniów tych placówek wymieniali ich młodsi koledzy i koleżanki. Oprócz szkół powstawały też polskie wydziały na brytyjskich uniwersytetach. Polskie szkoły były z definicji pozarządowe. Komunistyczny rząd w Warszawie, zwalczany przez emigrantów, nie był potencjalnym partnerem w kształceniu młodego pokolenia, które poznawało tradycję i najnowszą historię w opozycji do sprawujących w kraju władzę. Od początku więc były to szkoły społeczne, borykające się z ogromnymi trudnościami finansowymi. Tylko dzięki niezwykłemu oddaniu nauczycieli i poświęceniu rodziców udawało się w tych warunkach kontynuować pracę pe-
Julia Konieczny – szkolny talent wyłoniony drogą konkursu
dagogiczną i wychować kilka pokoleń Polaków. Nawet jeśli wychowankowie tych szkół kontestowali w czasach swojej młodości przymus nauki przedmiotów ojczystych, to z upływem czasu z wdzięcznością wspominają swoich szkolnych „prześladowców”. Sam w dzieciństwie prowadziłem otwartą wojnę ze słowem drukowanym i prawie bezradnymi rodzicami, którzy wymyślali różne kary i nagrody, żeby tylko dziecko zainteresowało się nauką. I nie była to szkoła sobotnia. Doskonale więc rozumiem cierpienia swoich rówieśników, którzy z dala od kraju, nie znając go z własnego doświadczenia, byli zmuszani do poznawania języka i kultury niejako tylko dla siebie, dla podtrzymania tradycji, bez żadnego widocznego zastosowania. Tych swoich rówieśników spotkałem na uroczystościach w Putney. Z uśmiechem opowiadali o niechęci, poświęceniu i wyrzeczeniach. Opowiadali po polsku i przyszli na jubileusz swojej szkoły. To największa nagroda dla pedagogów, również tych, których już nie ma. Refleksje i wspomnienia zderzyły się ze współczesnością widoczną na każdym kroku. Szkoła Przedmiotów Ojczystych im. Marii Skłodowskiej-Curie to już nie kameralna szkoła sprzed 50 laty. W tłumie uczestników uroczystości jubileuszowych byli obecni: babcie, dziadkowie, absolwenci, dzieci, młodzież i dostojni goście. Szkoła nadal jest społeczna, ale w jej murach kształci się obecnie 400 uczniów i uczennic (zaczynano od 40). A w wolnej Polsce rządzi przyjazny emigrantom – przynajmniej w deklaracjach – rząd z ministrem finansów pochodzącym z Londynu i związanym rodzinnie z polską szkołą w Putney. Zna jej problemy z własnego doświadczenia. Prezydent RP Bronisław Komorowski, jeszcze jako kandydat, w trakcie swojego wyborczego pobytu w Londynie oświadczył, że „państwo polskie powinno inwestować w utrzymanie kontaktów z językiem Polaków mieszkających poza granicami kraju, kontaktów z kulturą polską. Przed przylotem do Londynu rozmawiałem z panią minister edukacji narodowej, ona przyspieszy konsultacje z organizacjami zajmującymi się edukacją na emigracji i w moim przekonaniu znajdziemy pieniądze na pomoc finansową szkołom. W Anglii chyba jest 110 szkół, w których jest 10 tys. polskich dzieci. Znajdziemy te pieniądze”. Taka była deklaracja kandydata na prezydenta. Bronisław Komorowski zaznaczył jednak, że „rząd nie może kontrolować społecznej szkoły, nie ma więc wpływu na ich poziom”. Co, w domyśle, decyduje o wykładaniu funduszy. Jeśli nie mam wpływu, nie płacę. Proste. „Jest problem jakości i poziomu nauczania – podkreślił. Oraz kompatybilności tego nauczania z naszym systemem. Państwo polskie musi uszanować niezależność tych organizacji i nie może ich
Od lewej: Violetta Ramnarace (prezes szkoły), ks. Stanisław Kowalski (proboszcz parafii św. Jana Ewangelisty w Putney), abp Szczepan Wesoły oraz Mayor of Wandsworth, Cllr Piers McCausland
Goście honorowi jubieluszowej akademii, która odbyły się auli szkoły po mszy św. w niedzielę 10.10. Od lewej: H. Kościa, I. Grocholewska, G. Chorąży z MEN, ks. S. Kowalskiks. ks. J. Gula, abp S. Wesoły, min. J.Rostowski, M. Zajączkowska, M. Lasocka
Na rozkrojenie czeka wspaniały urodzinowy tort przygotowany przez Krystynę Matejuk
|5
nowy czas |23 października – 5 listopada 2010
czas na wyspie kontrolować” – oświadczył Bronisław Komorowski. Nie będąc jeszcze prezydentem, deklarował jednak, że: „w okresie wakacyjnym zostanie wypracowany mechanizm pomocy finansowej szkołom tego typu”. W tym celu – dodał wtedy jeszcze kandydat na prezydenta – trzeba będzie zmienić ustawę pozwalającą na pomoc państwa organizacjom i stowarzyszeniom pozarządowym”. Taka deklaracja zobowiązuje, wakacje się skończyły. Jest jeszcze jeden ważny fakt: Polacy mieszkający za granicą wpłacają rocznie do polskiego budżetu około 20 mld złotych, co stanowi 2,5 procent PKB. Chociażby zatem z tego tytułu mają prawo oczekiwać jakiegoś wsparcia. W dniu jubileuszowym nikt o problemach nie myślał. Wyłonione w szkolnym konkursie talenty były przejęte swoim występem przed tak licznym audytorium, rodzice przejęci dziećmi, a dziadkowie z pełną satysfakcją i ukrywaną wyższością uśmiechali się w ich kierunku. Chociaż w dużym przedsięwzięciu scenicznym były wpadki, nikt się tym nie przejmował. Z wpadki można płynnie wyjść, tym bardziej w atmosferze zabawy, a nie w sztywnym scenariuszu z rolami podzielonymi rampą. Było uroczyście, tłumnie, ale i kameralnie. Prawdziwa wielka rodzina, w której zmieniają się pokolenia, ale tworzą razem stałą wartość. Miałem wrażenie, że wszyscy się znają. I, co najważniejsze, nie było pompy i rutyny. Z moich szkolnych dni pamiętam, jak co roku w drodze do szkoły deklamowałem mojemu ojcu przemówienie dyrektora na rozpoczęcie roku, które za kilka minut miał wygłosić. – Wy, dzieci, jak ten rolnik, który ziarno sieje… – grzmiał dyrektor, a my kurczyliśmy się ze śmiechu, bo twarz trzeba było zachować. W Putney zaskoczenie – tak ważna uroczystość i brak pompy. Obecna dyrektor szkoły Małgorzata Lasocka (obdarzona niekończącymi się brawami – niepisanymi wyrazami uznania po uroczystej mszy) powitała zaproszonych gości na jubileuszowej akademii i przedstawiła w skrócie (w końcu to 50 lat) historię szkoły. Warto się z nią zapoznać. 50 lat temu, dokładnie 10 października 1960 roku, z inicjatywy grupy rodziców zamieszkujących okolice Wimbledon Park, po raz pierwszy otwarto bramy naszej szkoły. Rodzice przyprowadzili wówczas 40 dzieci. Chłopców i dziewczynki, podzielono na dwie klasy, a do prowadzenia szkoły rodzice zaprosili panią Marię Dżawachiszwili, której pomagała pani Elżbieta Surawa. Trzeba także wspomnieć, że zalążki szkoły kształtowały się już w latach 1956–1958, ale potem działalność placówki zawieszono, a lekcje odbywały się w prywatnych domach. Dzisiaj przywołujemy pamięcią osoby, które w zupełnie innych warunkach, udzielając się społecznie z potrzeby serca i patriotycznego obowiązku, zainicjowały działalność naszej szkoły, budując od podstaw jej fundamenty. Mam na myśli prekursorów szkoły: panów Stanisława Sawicza i Tadeusza Sulatyckiego, którym w dużej mierze szkoła zawdzięcza swoje powstanie. W ciągu ostatniego 50-lecia bardzo wiele się zmieniło: liczba uczniów szkoły wzrosła dziesięciokrotnie, szkoła
zmieniała dwukrotnie swoją lokalizację, aż przeniosła się do obecnego budynku i związała z dzielnicą Putney. Zmieniały się struktury szkoły i metody nauczania, ale jej cele i założenia pozostały niezmienne. Podobnie jak 50 lat temu również dzisiaj wychowujemy kolejne pokolenia dzieci żyjące, poza granicami kraju, w poczuciu przywiązania do Polski, podtrzymując tradycje narodowe, dbając o poprawność języka polskiego, promując kulturę, ucząc historii i przekazując wiedzę o współczesności kraju ojczystego. Dbamy o to, aby formy przekazywania wiedzy były zróżnicowane. Organizujemy konkursy, wycieczki oraz występy z okazji świąt narodowych. Jednocześnie uczymy szacunku do Wielkiej Brytanii, kraju, w którym mieszkamy, jako obywatele lub chwilowi goście. Choć nauka w dzisiejszej szkole powinna się wydawać prostsza, bo dzieci i młodzież na co dzień mają bliższy kontakt z ojczyzną niż 50 lat temu, to jednak trzeba przyznać, że różnice językowe i intelektualne między uczniami pogłębiły się, co dla pedagogów stanowi nie lada wyzwanie. Innym elementem, który różni dzisiejszych uczniów od tych sprzed 50 lat, jest tęsknota za Polską. Obecni uczniowie znają kraj, w którym wielu z nich się urodziło i mieszkało, gdzie żyją ich bliscy: dziadkowie, rodzina, koleżanki. Ówczesna szkolna młodzież znała Polskę tylko z opowiadań rodziców i dziadków, ale łączność z krajem była niemożliwa albo bardzo rzadka.
Dzisiaj uczniami naszej szkoły są dzieci, które urodziły się w Wielkiej Brytanii, lub których rodzice urodzili się w Anglii, a także dzieci, których rodzice wyjechali z Polski w późniejszym okresie, np. po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. W szkole jest miejsce dla wszystkich, którzy mimo oddalenia od ojczyzny chcą pielęgnować polskie korzenie i troszczą się o zachowanie języka polskiego, ale przede wszystkim dla tych, którzy pragną być obecnie i w przyszłości prawdziwymi ambasadorami Polski w świecie. To dla mnie wielki zaszczyt kierować szkołą o tak bogatej historii i o takich tradycjach. Szkołą, z którą jest związanych tak wiele zacnych rodzin. Pragnę w tym szczególnym dniu podziękować wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób, podczas tej 50-letniej działalności szkoły, przyczynili się do jej rozwoju i tworzyli jej historię. Nie mogę nie wymienić tu moich poprzedników, czyli dawnych kierowników szkoły (dziś dyrektorów): śp. Marii Dżawachiszwili, Mariana Bulicza, Olgi Wajdowej i Marii Chmielewskiej oraz osoby, która zaufała mi i 16 lat temu przekazała pałeczkę prowadzenia szkoły – pani Hanny Kościa. Za ich wielki trud w budowę szkoły bardzo dziękuję. Dziękuję również kolejnym prezesom, z których każdy wnosił w życie szkoły coś nowego, i członkom zarządu bacznie czuwającym nad administracyjną stroną naszej placówki. Dziękuję, oczywiście, gronu pedagogicznemu. Patrząc w przyszłość, liczę, że dzięki
Dyrektor Małgorzata Lasocka oprowadza abp. Szczepana Wesołego po wystawie pokazującej historię szkoły
nowo przybyłym z Polski, wykształconym nauczycielom oraz naszym doświadczeniom szkoła będzie trwała, dalej się rozwijała i służyła kolejnym pokoleniom Polaków. Redakcja „Nowego Czasu” życzy Szkole Przedmiotów Ojczystych im.
Marii Skłodowskiej-Curie samych sukcesów i porządnego dofinansowania. O poziom nie boję się, tym bardziej o kompatybilność.
Tekst: Grzegorz Małkiewicz Zdjęcia: Ludomir Lasocki
The Institution of Polish Engineers in Great Britain POSK, 238-246 King Street, London W6 0RF Stowarzyszenie Techników Polskich (STP) w Wielkiej Brytanii założone w 1940 roku już od kilku lat w ramach Akademii Technicznej prowadzi kursy Auto Cad na kilku poziomach. Liczba ponad 200 dyplomantów tych kursów wskazuje na to, że tensposób podnoszenia kwalifikacji jest potrzebny w zawodach technicznoinżynieryjnych lub pozwala uzyskać dodatkowe umiejętności/kwalifikacje dla tych, którzy planują zmianę kariery zawodowej.
Prosimy o zgłaszanie się na weekendowe kursy AutoCad na stronie internetowej: Sekretariat Kursów i Stowarzyszenia Techników Polskich Agnieszka Stefanek, email: akademia.techniczna@gmail.com Weronika Hajduk, email: akademia.techniczna@gmail.com Zapisy na kursy rozpoczynające się w roku 2010/211 realizowane są poprzez stronę internetową: www.stpuk.org/42D6C/KONTAKT.aspx Aby wziąć udział w wybranym kursie, należy pobrać formularz zgłoszeniowy z adresu: www.stpuk.org/CobraManagedFiles/Formularz_zgloszeniowy_2.pdf i wysłać email na adres: akademia.techniczna@gmail.com Zapraszamy do Akademii STP
6|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
czas na wyspie
Narodowy Spis Powszechny 2011 1. Po co przeprowadza się Spis Powszechny? Przed przyszłorocznym marcowym Spisem Powszechnym w Wielkiej Brytanii Główny Urząd Statystyczny oraz lokalne władze rozpoczęły kampanię zachęcającą lokalne społeczności do wzięcia udziału w nim udziału. Narodowy Spis Powszechny odbędzie się w marcu 2011 roku. Jedną z organizacji zaangażowanych w będącą już w toku kampanię jest Community Action Southwark (CAS). Poprzez tę inicjatywę CAS chce włączyć najbardziej odizolowane i niezaangażowane społeczności mniejszościowe w dyskusję dotyczącą związku i bezpośredniego wpływu Spisu Powszechnego na jakość codziennych usług w danej dzielnicy. Kampania nie tylko wyjaśnia, dlaczego wzięcie udziału w Spisie Powszechnym jest tak ważne dla każdego mieszkańca Southwark, lecz także wskazuje na długoterminowe skutki i korzyści z tego płynące. – Podkreślamy potrzebę zarejestrowania się i wzięcia udziału w referendum. Rozpoczęliśmy tę akcję, by poinformować ludzi o ważności tego narodowego programu – powiedział Juma Bah, Community Development Officer z CAS.
Rząd, władze lokalne, służba zdrowia, edukacja, eksperci z różnych dziedzin, branża handlowa i organizacje pozarządowe muszą poznać i zrozumieć strukturę społeczeństwa, by zaplanować usługi odzwierciedlające potrzeby danej populacji. Wiele z usług, do których jesteśmy przyzwyczajeni w codziennym życiu, jest uzależnionych właśnie od Spisu Powszechnego. Dlatego tak ważna jest pewność, że liczą się potrzeby każdego z nas: bez względu na to, kim jesteśmy i gdzie mieszkamy. 2. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu lat od ostatniego Spisu Powszechnego z 2001. Ale co dokładnie?
populacji w chwili przeprowadzania Spisu Powszechnego.. 4. Co trzeba zrobić? To proste. Wystarczy odpowiedzieć na pytania. W przypadku większości z nich wystarczy zaznaczyć odpowiednie okienko lub wpisać swoją odpowiedź w przygotowanym do tego miejscu (okienku). W finansowaniu lokalnych usług chodzi o cyfry. Jeśli więc rachunek jest zły, niektóre społeczności mogą na tym stracić. Dlatego tak ważne jest, by każdy wziął w tym udział. Dlatego też każde gospodarstwo domowe musi – zgodnie z prawem – wypełnić kwestionariusz Spisu Powszechnego 2011. 5. Ochrona danych osobowych.
Najlepszym sposobem, by się tego dowiedzieć, jest policzenie ludności i zapytanie bezpośrednio, jak zmieniło się ich życie i ich potrzeby, tak by rząd i władze lokalne mogły zaplanować, finansować i dostarczać usługi, na które jest największe zapotrzebowanie. 3. Jakie są pytania Spisu Powszechnego? Jest 56 pytań, na które należy odpowiedzieć: 14 dotyczy gospodarstwa domowego, a 42 – osób mieszkających pod tym samym adresem. Pytania są związane z pracą, zdrowiem, tożsamością narodową, obywatelstwem, pochodzeniem, wykształceniem, posiadaniem drugiej nieruchomości, językiem, religią, stanem cywilnym itd. To wszystko jest niezwykle istotne w uchwyceniu prawdziwego obrazu danej
Polska
Wszelkie informacje zawarte w kwestionariuszu zostaną wykorzystane do stworzenia statystyk i nie będą przekazane do innych departamentów rządowych czy firm marketingowych. W celu zapewnienia poufności personalnych informacji systemy i programy Głównego Urzędu Statystycznego, a także pracownicy i podwykonawcy są zobowiązani do zachowania tajemnicy zgodnie z Data Protection Act, 1920 Census Act oraz Statistics and Registration Service Act 2007 (SRSA).
p 2
/min
Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616
(koszt £5 + stand sms) Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę nie wybierać ponownie po numerze docelowym.
1TR5A k% redytu
EX O ZA DpiAerRwM szym (przy iu) doładowan
2p
Polska tel. stacjonarny Słowacja tel. stacjonarny
7p
Polska tel. komórkowy
1p
Stałe stawki 24/7
Niemcy tel. stacjonarny Irlandia tel. stacjonarny Czechy tel. stacjonarny USA Dobra jakość
Bez nowej karty SIM
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 www.auracall.com/polska T&Cs: Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 + std SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 020 number cost std rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, required please call 084 4545 3788.
Przy organizacji Spisu Powszechnego 2011 powstanie 35 tys. tymczasowych miejsc pracy na terenie Anglii i Walii. Kampania ruszyła 7 października. Listę miejsc pracy na pół i cały etat, a także zasady ubiegania się o nią można znaleźć pod adresem www.censusjobs.co.uk oraz w lokalnych urzędach pracy. Współpracując z lokalnymi społecznościami, pracownicy Spisu Powszechnego będą docierać do szerokiej rzeszy mieszkańców i organizacji. Będą dostarczać niezbędnych informacji i wsparcia, dbając o to, by każdy mieszkaniec danego rejonu wypełnił i odesłał kwestionariusz. Dostępne pozycje to: koordynatorzy spisu, zarządzający lokalnymi grupami, osoby odpowiedzialne za udzielanie informacji, a także osoby odpowiedzialne za nawiązanie kontaktu z domami opieki społecznej, hotelami czy akademikami. – Z radością ogłaszam kampanię mającą na celu rekrutację 35 tys. osób na terenie Anglii i Walii do pomocy przy Spisie Powszechnym 2011 – powiedział Glen Watson, dyrektor zarządzający kampanią Census 2011. – Spis Powszechny nie polega tylko na liczeniu ludności. Informacje, które uzyskamy, są niezbędne do zaplanowania charakteru tak istotnych społecznie usług, jak szkoły, szpitale, budownictwo mieszkalne, drogi czy służby ratownicze. W ramach Spisu Powszechnego 2011 został zorganizowany także konkurs mający na celu zachęcenie mniejszości narodowych do wzięcia w nim udziału. Konkurs pod nazwą „Wtedy i dziś: historie rodzinne” to szansa dla rodzin z Anglii i Walii na zaprezentowanie swojej ulubionej, wzruszającej historii opowiadanej z pokolenia na pokolenie. Uczestnicy konkursu będą musieli wybrać dwa najlepsze ich zdaniem zdjęcia, a także opisać swoją historię w 200–500 słowach. Do wygrania są wysokiej klasy aparaty fotograficzne marki Olympus, a także nagroda w postaci prezentacji zdjęć swojej rodziny na najbardziej znanych budynkach w głównych miastach Zjednoczonego Królestwa. Propozycje konkursowe należy składać do północy 3 grudnia. Więcej informacji na temat konkursu można znaleźć na www.census.gov.uk/2011thenandnow, a także poprzez kontakt z Bieneosa Ebite lub Jay McGregor pod numerem 0207 089 2090, 0207 089 2088 lub przez kontakt mailowy bieneosa@linstockcommunications.com jay@linstockcommunications.com
Od redakcji: Spis Powszechny jest też dużą szansą dla polskiej społeczności. Środki będące w dyspozycji władz i samorządów lokalnych mogą być przeznaczone również dla nas, pod warunkiem że będziemy policzalną, widoczną grupą społeczną. Mieszkający na Wyspach Polacy powinni w Spisie Powszechnym wziąć udział, jest on obowiązkowy!
|7
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
czas na wyspie
POLAND: Return Migration Polska – nowy kierunek w rozwoju kariery zawodowej? (powrotna migracja zarobkowa Polaków) to tytuł seminarium, zorganizowanego przez AER International Ltd przy współpracy Ambasady RP w Wielkiej Brytanii i Polish Professionals, które odbędzie się 4 listopada w londyńskiej siedzibie polskie placówki dyplomatycznej.
AER International Ltd jest firmą rekrutacyjną, która zajmuje się pozyskiwaniem wysokiej klasy polskich specjalistów pracujących na emigracji (głównie w Wielkiej Brytanii i Irlandii) i ułatwianiem ich transferu na wysokie stanowiska w firmach na terenie Polski. Firma powstała w 2007 roku i obecnie współpracuje z wieloma międzynarodowymi korporacjami w Polsce, ze szczególnym naciskiem na branże finansową, FMCG (Fast Moving Consumption Goods, czyli branże produktów codziennego użytku) oraz firmy technologiczne. Polish Professionals in London (PPL) to organizacja pozarządowa założona w 2006 roku, która skupia polskich profesjonalistów z wielu branż, umożliwiając im nie tylko rozwój kariery zawodowej, ale także integrację z lokalnym ́srodowiskiem biznesu i polityki.
Projekt
LOKOMOTYWA Jesteś w wieku 13-19 lat? Zapraszamy Cię do projektu "Lokomotywa". Dołącz do naszej grupy i stwórz książkę, która pomoże polskim maluchom trafiającym do brytyjskich szkół bez znajomości języka.
Najpierw własnoręcznie skonstruujemy aparaty fotograficzne. Potem przy ich użyciu wykonamy serię zdjęć, które posłużą jako ilustracje do wiersza Juliana Tuwima „Lokomotywa". Profesjonalnie wydrukowana książkę w wersji dwujęzycznej, rozprowadzimy nieodpłatnie w londyńskich szkołach i bibliotekach. W końcowym etapie przygotujemy i poprowadzimy spotkanie promocyjne i szkoleniowoinformacyjne wśród dzieci, młodzieży, rodziców i nauczycieli. Nasza „Lokomotywa” to wspaniała okazja, by pokazać i rozwinąć talent artystyczny. Zapraszamy szczególnie tych, którzy łączą swoją przyszłość ze sztuką, edukacją lub pracą z dziećmi. Także tych, którzy chcą rozwijać zdolności menedżerskie lub zdobyć prawdziwe doświadczenie zawodowe. Albo zwyczajnie – wszystkich, którzy pragną pochwalić się polskim dorobkiem kulturowym i pomóc polskim maluchom w londyńskich szkołach. Zapraszamy w dniach 24-31 października (podczas przerwy półsemestralnej, tzw. halfterm) w Szkole Polskiej im Lotników, 13 Lancaster Grove, NW3 3EU (stacja metra Swiss Cottage). Udział całkowicie bezpłatny, a jedzenie zapewnione dla uczestników projektu. Zajęcia odbywać się będą w godzinach pozaszkolnych. Aby się zapisać na zajęcia, skontaktuj się z: Martą Kotlarską email: mkotlarska@clickacademy.co.uk, tel: 07789813378 lub Olgą Glazik email: olga.glazik@clickacademy.co.uk, tel: 07840058183
Z doświadczenia ekspertów AER International wynika, iż wraz z rozwojem polskiej gospodarki rośnie zapotrzebowanie na pracowników, którzy posiadają takie umiejętności jak znajomość i rozumienie międzynarodowych praktyk biznesowych oraz łatwość komunikowania się w języku angielskim. Dlatego międzynarodowe firmy obecne w Polsce coraz cześciej nad pracowników lokalnych wybierają Polaków z doświadczeniem w pracy za granicą̨. – Od stycznia tego roku zauważyliśmy u naszych polskich partnerów trzykrotny wzrost ofert pracy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Przed emigantami, którzy pracują na profesjonalnych stanowiskach w Wielkiej Brytanii, otwiera się więc szeroki wachlarz możliwości zdobycia ekscytującej i świetnie
Od stycznia tego roku zauwaz ̇yliśmy u naszych polskich partnerów trzykrotny wzrost ofert pracy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów – mówi Christopher Hume
płatnej pracy w kraju, głównie w takich sektorach jak bankowość, finanse, FMCG oraz nowe technologie. Wiele osób wciąż nie wie, że transfer do Polski nie tylko przekłada się na tak samo dobre warunki płacowe jak na Wyspach, ale coraz częściej Polacy mogą liczyć na awans w hierarchii firmy. Londyn jako globalna stolica talentów jest dużo trudniejszym rynkiem pracy niż Warszawa – tłumaczy Christopher, dyrektor zarządzający firmy AER International Ltd oraz jeden z prelegentów seminarium. Głos zabiorą również Maciej Szczepański – koordynator projektu Powroty.gov.pl, Monique Frugier – dyrektor finansowy HSBC Polska w Krakowie, Adam Komarnicki, przewodniczący Polish Professionals, Sylwia Kujawa, dyrektor audytu wewnętrznego rynków kapitałowych i bankowości korporacyjnej w Banku Zachodnim w Warszawie. (tb) Czwartek 4 listopada, godz. 18.30 Ambasada RP, Portland Place, London W1B 1JH
UWAGA!!! POLSKA RESTARUACJA PRZENIESIONA Z HOUNSLOW EAST DO GREENFORD!!! Znów serwujemy Wasze ulubione dania: Pierś z Kurczaka pieczarkami i serem, Placek po zbójnicku, Rolada z kluskami. oferujemy pizzę ze smakowitymi dodatkami oraz tanie, pożywne obiady abonamentowe!
XXL 4 Ruislip Road UB6 9QN 07882366755
8|
23 października – 5 listopadaa 2010 | nowy czas
czas na wyspie
Witamy w Anglii „B” potocznego – osikało zatoczkę z wózkami na towary. Całkiem spory strumyk pociekł aż na ulicę. Przed sklepem było wielu dorosłych. Zajście to – zapewne – obserwowali ochroniarze marketu przez CCTV. A jednak nikt nie wezwał policji ani nikt nie interweniował. Jak widać, antyalkoholowe przepisy są tu traktowane co najmniej wybiórczo. Czemu więc miała służyć odmowa sprzedaży wina, jeśli nie upokorzeniu obcokrajowca?
Studiuj, ale w getcie i za pieniądze
prowincjonalność nie jest bynajmniej naszym wynalazkiem. na głęboką prowincję, zwłaszcza tę mentalną, można trafić wszędzie, także i w anglii. wyraża się ona zaściankowym myśleniem, rasistowskimi i nacjonalistycznymi fobiami, sobkostwem, wyizolowaniem.
Grzegorz Borkowski
Totton dla mieszkańców Southampton jest niemalże dzielnicą miasta, no najwyżej bliskim przedmieściem. Jednak dla jego mieszkańców to hermetycznie zamknięty, wyizolowany świat, który – chociaż trudno uwierzyć – pod wieloma względami zatrzymał się u schyłku XIX wieku. Zapewne nie bez znaczenia są tutejsze rządy konserwatystów. Rządzą w magistracie oraz samorządzie i, jak życie pokazuje, mają wiele do powiedzenia w sprawie rekrutacji pracowników, przyjmowania studentów do college’u , warunków wynajmu mieszkań itp.
witamy w totton Pierwsza impresja jest zazwyczaj bardzo ważna. Miasteczko robi znakomite wrażenie, zwłaszcza jeśli ktoś chce uciec od gwaru i zgiełku Southampton. Sporo tu zieleni, parków i miejsc do spacerowania. Malownicze uliczki złożone z niemal bliźniaczych domków z czerwonej cegły nadają mu coś z sielankowego charakteru. Psuje go nieco wyryty nożem na płocie dworca kolejowego napis Totton SS. Zabawne, bo według polskich
mieszkańców miasteczka (jest tu nas około setki) faszystowskie, a przynajmniej nacjonalistyczne sympatie są bliskie części tubylców. Nikt nie reaguje, kiedy angielska młodzież zaczepia wyróżniających się wschodnim akcentem przechodniów, którzy muszą się liczyć z wieloma niemiłymi sytuacjami.
alkohol nie dla polaka – Było piątkowe popołudnie – wspomina Andrzej. – Wraz z pełnoletnim synem i żoną wybraliśmy się na zakupy do pobliskiego hipermarketu ASDA. Przy okazji naszła nas ochota na butelkę wina do niedzielnego obiadu, więc dorzuciliśmy ją do koszyka. W kolejce do kasy żartowaliśmy, śmialiśmy się, nasze zachowanie było dość swobodne, ale bardzo grzeczne. Nie spodobało się jednak pani kasjerce, że mówiliśmy w języku, którego nie rozumie, i gdy przyszła nasza kolej, nie kryła zdegustowania naszą obecnością. Kiedy przyszło do skasowania butelki wina, poprosiła o dowód osobisty syna. Odparliśmy, że jest pełnoletni, a my jesteśmy jego rodzicami. Zresztą wino było dla nas, a nie dla niego. Odmówiła sprzedaży. Poprosiliśmy kogoś z działu obsługi klienta i wyjaśniliśmy, że sytuacja jest nonsensowna, ponownie odmówiono,
tłumacząc, że decyzja należy do sprzedawcy. Wreszcie odprowadziłem żonę i syna, a sam wróciłem do sklepu, by kupić wino, wybierając jedną z kilkunastu dostępnych kas. I tu przeżyłem szok. Kiedy stanąłem przed kasą, podbiegła do niej pracownica działu obsługi klienta i powiedziała, że przed chwilą odmówiono mi sprzedaży alkoholu i nie mam co próbować, bo go nie dostanę. Spytałem o powód. – Bo mamy podejrzenie, że będzie go pić nieletni – padła odpowiedź. Wskazałem wówczas sąsiedni ogonek, w którym stała angielska para z około pięcioletnim dzieckiem. Ojciec miał w wózku zgrzewkę piwa. Spytałem, czy jemu także odmówią, bo przecież jest podejrzenie, że napoją nieletniego. Usłyszałem, że to sprawa sprzedawcy, a nie moja. W międzyczasie do kasy podszedł policjant. Nie interweniował, ale pokazał, że do tej interwencji jest gotowy. Całą sytuację można by było potraktować w kategoriach absurdalnej anegdoty, gdyby nie fakt, że jakiś czas później, także w weekendowy wieczór, nasz bohater przed tym samym marketem widział grupę kilkunastu angielskich nastolatków z puszkami piwa w dłoniach, zachowujących się przynajmniej wyzywająco. Nagle około 10 chłopców, w wieku może 13-14 lat, rozpięło rozporki i – używając tu języka
Swojej przygody z college’em w Totton Małgorzata nie zapomni nigdy, podobnie jak jej syn, Eryk, którego tottońska polakofobia kosztowała co najmniej rok życia. Rodzice przyjechali do pracy do Totton i po roku zdecydowali się ściągnąć jedynaka, aby rodzina mogła być razem, choćby kosztem trudniejszego startu. – Eryk przerwał naukę w polskim liceum po pierwszej klasie – opowiada Małgorzata. – Polska jest już członkiem Unii Europejskiej, więc byliśmy pewni, że sprawę edukacji jakoś można załatwić. Okazało się, że to jednak nie jest takie proste. Po napisaniu próbnego testu Eryk został zaklasyfikowany do rocznego, językowego kursu wyrównawczego, płatnego (ok. 250 funtów – dop. red.). Kurs odbywa się w osobnym, ciasnym budynku, w innej części miasta. W zasadzie obiekt jest przeznaczony na potrzeby kursów zawodowych dla dorosłych i takie się tu odbywają. – Ale okazało się, że do tego getta wypychani są na odpłatne kursy wszyscy studenci zagraniczni – opowiada dalej Małgorzata. – Nie bardzo mi się to podobało, chciałam, by syn uczył się w głównym, pięknym gmachu uczelni. Minął rok. Eryk zdał egzamin państwowy z języka angielskiego na poziomie ESQL Advanced 1 (przez większość emigrantów robiony dopiero w czwartym roku nauki; jest tylko jeszcze jeden wyższy poziom – Advanced 2). Z dokumentami i rodzicami udał się do college’u – tuż pod koniec wakacji (kiedy dostał wszystkie certyfikaty). I tu – ku radości wszystkich – usłyszeli, że oceny Eryka z Polski są znakomite, a do tego skończył kurs angielskiego na wysokim poziomie. Pozwoli to mu zacząć kurs w pełnym wymiarze godzin na wymarzonym wydziale informatyki. Dziekan wydziału w obecności mówiących po angielsku rodziców zapewnił dziecko, że nauka będzie nieodpłatna, wśród angielskich rówieśników. Wręczył aplikację i poinformował o nowym uczniu szefa odpowiedzialnego za nauczanie obcokrajowców. – Aplikacje odnieśliśmy następnego dnia. Mieliśmy czekać na telefon z informacją o terminie rozpoczęcia zajęć. Minął tydzień i nikt się nie odezwał. Nieco zaniepokojeni wróciliśmy do szkoły z pytaniem, co dalej? Tym razem dziekan informatyki nie był już taki pewny siebie. Przeprosił, że jest bardzo zajęty i skierował nas do osoby odpowiedzialnej za
edukację studentów zagranicznych. Tu usłyszeliśmy, że... podanie zostało odrzucone, gdyż Eryk nie zjawił się w szkole, by załatwić formalności. Tłumaczenie, że kazano mu przecież czekać na telefon, było jak rzucanie grochem o ścianę. Skierowano go ponownie do płatnego getta, na następny rok nauki angielskiego. Zaoferowano dodatkowo kurs informatyki, zawodowy, dla dorosłych. I oto nastąpił przełom, zniecierpliwieni i rozczarowani rodzice skierowali dziecko do miejskiego college’u w pobliskim Southampton. Miasto oddalone zaledwie o kilka kilometrów, ale myślenie zupełnie inne. Roi się tu od studentów z całej Europy, w tym także z Polski. Nie trzeba dodawać, iż – jako że zgodnie z angielskim prawem poziom nauczania A levels (matura), także unijnym imigrantom, należy się za darmo – Eryk kończy tu dzienny, darmowy kurs. Dwa światy oddzielone zaledwie o miedzę. Szef ds. studentów zagranicznych wyjaśniał nam sprawę bardzo mgliście. Usłyszeliśmy, że: – Podanie wpłynęło za późno, poza tym uznaliśmy, że poziom angielskiego tego studenta nie jest jeszcze wystarczający, by uczył się z uczniami angielskimi – mówi mama Eryka. – Jakoś poziom angielskiego był wystarczający dla bardziej renomowanego college’u w Southampton, a do tego Eryk jest tam jednym z najlepszych studentów w grupie.
gdzie moje pieniądze? Jeszcze bardziej zaszokowała nas historia innego mieszkańca Totton, Marka. Pracuje w jednej z tutejszych fabryk już od dwóch lat. Uznał, że to dobry moment, by poprawić swój angielski, więc zapisał się na kurs językowy dla dorosłych, na poziomie ESQL Entry 1 (podstawowy, poziom pierwszy). – Kosztowało to masę pieniędzy – opowiada. ‒ Zajęcia, oczywiście, były ulokowane w getcie dla cudzoziemców. Odbyły się planowo tylko kilka razy, potem coraz częściej je odwoływano, mnożyły się problemy, więc część uczniów zrezygnowała. W tym momencie grupa została rozwiązana. I tu, uwaga... Marek został automatycznie przeniesiony do grupy... zaawansowanej. – Na zajęciach niczego nie rozumiałem. Stwierdziłem, że to strata czasu i zażądałem zwrotu pieniędzy. Odmówili, twierdząc, że mogę przecież wciąż uczęszczać na kurs dla zaawansowanych. Szarpanina trwała kilka tygodni, wreszcie Marek zwrócił się o pomoc do CAB (odpowiednik polskiej federacji konsumentów) i po ich interwencji odzyskał wprawdzie, ale jedynie część pieniędzy. Pozostał niesmak i przekonanie, że podobnie jak w Polsce nie brak zaścianków, w których namówieni przez proboszcza parafianie są gotowi obrzucić kamieniami ośrodek dla chorych na AIDS, tak i w Anglii jest wiele miejsc, gdzie słowa Unia Europejska są traktowane jak nic nieznaczący i znienawidzony slogan.
|9
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
czas na wyspie
Brytyjskie fair play „Wielka Brytania jest dziś spraWiedliWszym krajem niż kiedykolWiek” – doWiedzieliśmy się W tym miesiącu. mimo to koBiety Wciąż zaraBiają mniej od mężczyzn, a imigranci ciągle spotykają się z rasizmem.
Adam Dąbrowski
Bashir Ahmed nie może narzekać. Przybył na Wyspy z Bangladeszu, gdy miał 12 lat. W szkole na 600 uczniów było tylko czterech pochodzących z mniejszości etnicznych. – Byłem bity w szatni. Gdy wracałem do domu, za plecami miałem członków lokalnych gangów. Krzyczeli na mnie Paki i próbowali uderzyć – opowiada po latach Bashir. Teraz na wielu swoich prześladowców może patrzeć z góry. Mimo że zmuszony był rzucić szkołę w wieku 14 lat i rozpocząć pracę w restauracji, dziś powodzi mu się świetnie. Założył własną knajpkę i poszedł do college’u. Ale nie ma wątpliwości: jest raczej wyjątkiem niż regułą. – Członkowie mniejszości etnicznych często docierają do szklanego sufitu – mówi. I dodaje, że mimo iż od jego szkolnych lat wiele się zmieniło, na brytyjskim rynku pracy wciąż można się spotkać z rasizmem. Dlatego właśnie założył organizację, która ma pomagać jego rodakom w przezwyciężeniu związanych z nim barier. A barier jest na Wyspach jeszcze sporo, o czym przekonuje opublikowany właśnie raport Komisji ds. Równości i Praw Człowieka pt. „Czy Wielka Brytania jest sprawiedliwa?”.
Jedne stereotypy umieraJą… Pod wieloma względami odpowiedź jest twierdząca. Autorzy podkreślają, że „Brytyjczycy stają się coraz bardziej tolerancyjni i przychylniej patrzą na różnorodność”. Przykład? Postawa wobec mniejszości seksualnych. Jeszcze w 1993 roku piosenkarz Elton John – homoseksualista – śpiewał w utworze „Made in England”: „Jeśli jesteś z Anglii, łatwo się nie zmieniasz. Wystarczy powiedzieć »homo« i wszyscy ryczą ze śmiechu”. Dwie trzecie ankietowanych przyznało, że w ciągu ostatnich trzech lat przynajmniej raz „padło ofiarą przestępstwa lub incydentu” o podłożu homofobicznym. Ale – jak wynika z raportu – słowa Eltona z roku na rok tracą aktualność. Wyspy są dziś dla gejów, lesbijek i biseksualistów gościnne jak nigdy dotąd, choć w niektórych regionach – na przykład Walii – mniejszości wciąż czują się niepewnie. Wygasają też stare stereotypy na temat płci. „Miejsce kobiety jest w domu, przy dzieciach i piecu”. Tego typu opinie Brytyjczycy wygłaszają coraz rzadziej. Ideał domowego anioła z czasów królowej Wiktorii przeszedł do historii. Policja w Anglii i Walii lepiej sobie radzi też z przypadkami przemocy domowej, której ofiarami zwykle są kobiety. Od 2005 roku udało się zmniejszyć ich liczbę aż o 20 procent. Dzieje się tak między innymi dlatego, że coraz prężniej funkcjonują na Wyspach organizacje chroniące kobiety przed maltretowaniem.
Członkowie mniejszości etnicznych częściej niż rodowici Brytyjczycy angażują się w działalność samorządową
Jedna z nich, o nazwie Haven, uratowała Sukhvinder Kaur, która – jako młoda mężatka – przybyła z Indii do Wielkiej Brytanii w wieku 17 lat. I od razu dostała się w sam środek spirali przemocy. – Zaczął mnie bić już dwa dni po ślubie. Po raz pierwszy uderzył mnie w drodze na lotnisko – opowiadała autorom raportu Kaur. Po szkole W obcym kraju, bez znajomości jęśredniej kobiety zyka wydawało się jej, że jest zupełczęściej niż nie sama. Dzięki pomocy z mężczyźni trafiają na zewnątrz udało się jej wyrwać z douniwersytet. Stanowią mowego piekła. Dziś ma swoje niemal 60 proc. mieszkanie i chce się dalej uczyć. wszystkich Choć Kaur stanęła wreszcie na nostudentów. gach, minie jeszcze dużo czasu nim poskłada na nowo porozbijane życie.
…a inne Wciąż się trzymaJą
Mężczyźni na
Wyspach trzy razy Przeszłością nie są jednak wciąż różnice w wynagrodzeniach. O ile w sektorze puczęściej niż kobiety blicznym wyrwę między pensją kobiet i Wyspa szklapopełniają samobójmężczyzn w dużym stopniu udało się zanych sufitóW stwo. Życie odbierają Dlaczego nie mogę być sypać, to w przedsiębiorstwach prywatsobie częściej lesbijki elektrykiem, dlaczego munych czterdziestoletni mężczyzna zarabia i geje niż heterosek- szę zostać akurat kelnerką średnio o 27 proc. więcej niż kobieta w albo pracować w salonie tym samym wieku i o podobnych kwalifisualiści. piękności? – pewnego dnia zakacjach. Różnice sięgają nierzadko nawet dała sobie pytanie Jessica Taylor. 55 proc. Choć od czasu, gdy Bashir Bardzo często słyszała, że to przecież Ahmed chodził do szkoły, w Tamimęskie zajęcie. Ale się uparła i – wbrew zie upłynęło wiele wody, a spowszystkiemu – dostała pracę w samołeczeństwo na Wyspach jest Coraz więcej rządzie Doncaster. Jak opowiada, dziś bardziej otwarte, zaczepki i kobiet trafia do ma za sobą kilometry przeciskania się ataki na tle rasowym oraz religijnym wciąż są poważnym więzień. Od 1995 roku przez kanały wentylacyjne i poddasza. ich liczba w Anglii Choć określenie szklany sufit zwyproblemem. Pod rządami lei Szkocji zwiększyła kle kojarzy nam się z zawodami wymagawicy ogólny poziom przestępsię dwukrotnie. jącymi wysokich kwalifikacji, Taylor czości znacznie się zmniejszył, musiała się natrudzić, by go przebić również ale liczby incydentów rasistowi w tym przypadku. – To wymaga skich nie udało się zniwelować. wiele pracy – ostrzega. NieDodajmy, że statystyki i tak nie są dostety, podobnych barier na kładne, bo wielu z tych, którzy padają ofiaW angielskich Wyspach jest jeszcze rą dyskryminacji, wstydzi się zgłosić to szkołach najlepiej wiele. W raporcie czypolicji, lub – co gorsza – jest przekonana, że radzą sobie chińskie tamy, że zauważyć tu funkcjonariusze stoją po stronie rasistów. dziewczynki. Analiza można „wysoki poTak dzieje się zwłaszcza w przypadku wyników egzaminów ziom segregacji zauchodźców i ludzi ubiegających się o azyl. GCSE pokazuje wodowej”. I tak: co Poruszająca jest sytuacja Romów. Co drugi członek tej społeczności zadeklarował, natomiast, że najwięcej czwarty (!) mężczyzna pochodzenia pakiże spotkał się ze skierowanym przeciwko sopomocy potrzebują bie rasizmem. Zwykle nie zgłaszał tego na stańskiego pracuje jako dzieci romskie. policję, czując, że „prześladowań i rasizmu kierowca taksówki, a w nie da się uniknąć” – czytamy w raporcie. sektorze publicznym zatrudInnym problemem są natomiast uprzenionych jest niemal trzy razy więdzenia na tle religijnym. Sporadycznie pocej kobiet niż mężczyzn. Autorzy licja notuje dyskryminację anglikanów czy analizy ostrzegają, że cięcia wykatolików, ale dziesięć razy częściej jej datków na szkoły, samorządy Szkocja wciąż ofiarą padają wyznawcy religii niechrzeczy służbę zdrowia najbarzmaga się z ścijańskich. Najczęściej z uprzedzeniadziej uderzą właśnie w nie. najwyższym odsetkiem mi stykają się muzułmanie. Gorzej na rynku pracy ludzi umierających na O Polakach raport właściwie nie odnajdują się też mamy. wspomina. Naszych rodaków mieszkaJak wynika ze statystyk, co choroby serca. Tak jących w Szkocji może jednak zaintereczwarta kobieta mająca jest od ponad sować informacja, że zdecydowanie dziecko nie jest aktywna zadwudziestu lat. wzrosła tu liczba napaści na ludzi, dla któwodowo. W przypadku ojców rych angielski nie jest pierwszym językiem. ten współczynnik wynosi zaledwie sześć procent. I choć autorzy
raportu nie wspominają, że w niektórych wypadach może to wynikać z decyzji matki, różnica i tak jest bardzo wyraźna. Pod tym względem lepiej jest w takich krajach, jak Belgia czy Portugalia, a nawet Słowenia. W Danii natomiast mamy mają trochę większą szansę na znalezienie pracy niż kobiety bez dzieci. Inny szklany sufit wyrasta nad głowami przybyszów z Bangladeszu i Pakistanu. Pracę ma tylko co czwarta kobieta pochodząca z tych krajów!
spraWiedliWość W czasach kryzysu „Sprawiedliwość jest tak brytyjska, jak ryba z frytkami” – chwali się na swojej stronie internetowej Komisja ds. Równości i Praw Człowieka. I przypomina, że określenie fair play powstało właśnie na Wyspach i stąd rozprzestrzeniło się na cały świat. Autorzy liczącego ponad 700 stron dokumentu malują obraz Wielkiej Brytanii jako miejsca, które pod względem równości, walki z dyskryminacją i sprawiedliwości jest oddalone o lata świetlne od Wysp sprzed 20 lat, gdzie wciąż na przykład obowiązywały przepisy dyskryminujące homoseksualistów. Ale George Osborne ogłosił właśnie plan drakońskich cięć. Seumas Mile nazwał je w „Guardianie” „barbarzyństwem” i „rodzajem politycznego zamachu”. Historia wiele razy pokazała, że gdy w gospodarce nadchodzą ciężkie czasy, społeczne nastroje kierują się przeciwko imigrantom, ludziom innej rasy, orientacji czy religii. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Po drugiej stronie kanału La Manche Nicholas Sarkozy rozprawia się z Romami, a nieco dalej na wschód Angela Merkel ogłasza koniec niemieckiego multikulturalizmu. Czy Wielkiej Brytanii uda się tego wszystkiego uniknąć? Przekonamy się za trzy lata, kiedy ukaże się następna edycja raportu.
10|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
fawley court
Extracts from the FCOB newsletter by Zygmunt Suzin exhumation of Wituś orłowski Last week was the exhumation and subsequent burial of Wituś Orłowski, the son of Mrs Zofia Orłowska who looked after us boys in Fawley Court for many years, which was attended by several local officers, dwo journalists from London's Nowy Czas and one from Polityka, a Warsaw weekly.
POLONIA NEEDS YOU! ANNOUCEMENT by the FCOB The Polish Community in the UK stands to loose £90 million’s worth of assets if the irregular and scandalous sale of Fawley Court is not reversed. We ask all members of the Polish Community resident in the UK to help us recover what is ours and what was taken from us by force and treachery. In the aftermath of the falling-out of the so-called purchasers it emerged that they are expecting a huge profit simply by closing the gates and sitting there while our rights to the property, to worship at the Church, to gather during Feasts, and to walk unhindered, dwindle away. According to latest figures www.nowyczas.co.uk no:15 9 Oct), the loss is estimated at £90-125 million, given the readiness of Wycombe District Council to grant planning permissions, who have already allowed the “Belsen Gates” to be put up against huge opposition. The FCOB initiated a mass lobby of Parliament this summer. We ask you to support this by writing to your MP and call upon those resident in the Wycombe area to contact us urgently on fawleyoldboys@yahoo.co.uk . We have also called for the resignation of Andrew Hind, Chief Executive of the Charity Commission by reason of negligence in allowing this murky transaction to go ahead, who has now been replaced by Sam Younger MP. We send our solidarity message to Catholic
Care, closed down by Andrew Hind despite High Court directions, which closure is defended in the Catholic Herald (no: 6477 15 Oct) by letter to the editor from Sam Younger MP, who finds their reasons “unconvincing”. We deplore the actions (or lack of them) of Thames Valley Police and Hereford Police in their so-called investigations including the case of Witus Orlowski’s illegal exhumation, which has recently been misreported by the Henley Standard (see www.tutkajnews.co.uk 19 Oct and below). The FCOB has recently contacted the Papal Nuncio in London to find out what happened to the Appeal to Pope Benedict XVI to Save Fawley Court, of 22Oct 09, accompanied by a huge petition, as no answer was ever received by the signatories. We also ask anyone who has any documentation from the period before the purchase of Fawley Court (8 Oct 1953) of public appeals for money to set up a School, and any documentation for the proposed beatification of Father Josef Jarzębowski, (which vanished from the Marian website at the start of sale proceedings), and any other relevant evidence relating to the removal of our assets, to contact us on fawleyoldboys@yahoo.co.uk krzysztof Jastrzębski Secretary FcoB
The Burial Act is very old. That it has withstood the test of time is a tribute to human decency and moral values. It says nothing about the Afterlife but exists to protect relatives of the deceased from unnecessary grief and to guarantee undisturbed rest for the dead. Rev. Jasinski is referred to in Polish circles as a "graverobber". Although he did not take valuables from the grave, he and his associates have put the grounds on the market as reported in the press and stand to gain from the removal of the remains. There is no doubt that he has broken the law of the land, by the evidence of the exhumation and by his own public admission in the press. The question is being asked why did the Police not arrest him as was their duty in relation to a criminal offence, and why the Police did not pursue this investigation, placing the burden of investigative exhumation on the family of the deceased. The request is to ring DC Bentley and voice your concerns that the guilty party i.e. Fr. Jasinski has not been charged even though he has admitted the illegal transfer of bodies and raise the issue of the possible perversion of justice. The contact details are given below: Crime No: 22AE/9192Q/10 Telephone No: West Mercia Police 0300 333 3000 Person responsible for the case: DC Bentley
This figure of £69.5M does not include increase of value if planning permission is obtained for building on the land. Given the behaviour of Sarah Nicholson who granted permission for the security gates despite hundreds of objections and without referral to Councillors, it is likely that this could be made available in which case this figure should be doubled at least as it is prime land. Given sale at £13M a conservative estimate of loss to the Polish Community is in the region of £90M to £125M. • why sold at all by marians as it was not theirs – bought with funds solicited from The Polish community in the UK for the sole purpose of an educational cultural centre - so breach of trust •abrogation of human rights as enshrined in documents of title to land and church – the right of way, the right to gather and worship, right to visit listed buildings, right to maintain and pay respects at graves; right to attend church • the role of the Charity Commission who did nothing despite being provided with evidence of: abuse; misapplied and missing funds; harassment of the elderly, the frail and the vulnerable; illegal removal of human remains for mercenary reasons; missing documentation; tampering with legal documents; breach of s36 Charities Act; breach of Cy-Pres legislation • protests from the Polish Community – dwo years of outrage, appeals, mass actions, statements in the press, letters to the charity commission; letters to government institutions • removal of assets such as money or the fabulous museum from the UK
Letters to MPs It would be best if the writer made some personal comment about FC first. Then he/she can choose some or all from the following bullet points, in his/her own words, prioritised as below: • the corrected estimate of FC value: why sold to the lowest bidder and not to the Polish Community (using figures from current Nowy Czas) £22.5 M – market value with obstacles (graves, rights of way, easements etc) £32 M – expected profit after removal of obstacles and development £15+M – value of Museum £69.5 – total value
• role of local government who aided and abetted vested interests of vendors in conflict with the interests of the local and nationwide Anglo-Polish community. (Remember Sarah Nicholson?) • role of Labour's appointees (Baroness Scotland at AGO, Dame Leather at Charity Commission, Jack Straw at MOJ, John Denham at Ministry for Local Government) – in turning a blind eye to an unlawful transaction • other (including injunction/judicial review in the matter of Fr.Josef Jarzębowski) If you wish further information or want to help with our website which is being set up please contact fawleyoldboys@yahoo.co.uk
Z a p a l my z n i c z e n a p o l s k i c h g r o b a c h W Wielkiej Brytanii jest ponad 45 tys. polskich grobów, sporo z nich zaniedbanych. Do zapoczątkowanej trzy lata temu akcji sprzątania polskich grobów przed Dniem Zadusznym przez członków Stowarzyszenia Poland Street w tym roku włączyły się inne organizacje polonijne i Konsulat RP w Londynie. Do akcji może przyłączyć się każdy, kto chciałby zapalić znicz na polskim grobie w tym tak ważnym w naszym kalendarzu dniu. W tym roku koordynacją akcji zajmuje się stowarzyszenie Polish Heritage Society. Dzięki inicjatywie tej organizacji i pomocy Konsulatu RP do Londynu zostaną sprowadzone zakupione w Polsce znicze. Nie sposób zadbać o wszystkie groby, nie mówiąc o trudnościach w ich zlokalizowaniu. Dlatego im więcej wolontariuszy weźmie udział w akcji, tym większe szanse na pomnożenie liczby grobów, na których będzie płonął polski znicz. Więcej informacji na temat akcji „Zapalmy znicz na polskim grobie” można uzyskać na stronie: polish-heritage.co.uk W najbardziej skandalicznym stanie znajduje się grób założyciela szkoły w Fawley Court o. Józefa Jarzębowskiego. Grób przygotowany do zatrzymanej decyzją sędziego ekshumacji (zdjęcia obok) nie ma płyty ani krzyża, które leżą porzucone na cmentarzu komunalnym Fairmile w Henley. Miejmy nadzieję, że zarówno płyta nagrobna, jak i krzyż powrócą na miejsce wiecznego spoczynku tego niezwykle zasłużonego, otaczanego wielką czcią za życia i po śmierci Polaka, ojca duchowego nie tylko wychowanków Fawley Court. Na jego zrujnowanym grobie– za zgodą nowych właścicieli – 1 listopada zapali znicz Filip Bujak, współzałożyciel Polish Heritage Society.
grzegorz Małkiewicz
Mr PhiliP Bujak, of the Polish heritage society, will light a candle on father josef jarzęBowski's grave at fawley court , on 1 noveMBer at aBout 10 aM, By kind PerMission of the owner.
Mocking a HigH court order? Father Jarzembowski's headstone should shield his grave, and not be still lying around Fairmile cemetery six months after Justice Silbar suspended the license. the FcoB are sending this picure to the Judge.
|11
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
czas na wyspie
Spoczywaj w spokoju… O Witku Orłowskim pisaliśmy w nr 5/141 „Nowego Czasu”. Wtedy właśnie jego mieszkający w Polsce kuzyn pan Zbigniew Mantorski odkrył, że nie ma grobu Witusia w Hereford. Po wizycie w lokalnym urzędzie okazało się, że nikt nie zgłaszał się o zezwolenie na przeniesienie grobu, żadna licencja nie została wydana. Zaniepokojony tym faktem Zbigniew Mantorski udał się do księży marianów, przez wiele lat właścicieli posesji w Hereford, na terenie której matka Witka Barbara Orłowska pochowała jego szczątki przywiezione przez nią z Meksyku. Krótkie życie Witka to historia tułaczki. Po zajęciu wschodniej Polski przez Sowietów rodzina Witka zesłana jest w głąb Rosji. W trakcie zsyłki umiera Witka ojciec i młodsza siostra Basia. Tułaczkę na nieludzkiej ziemi przeżyła tylko matka Zofia i jej 12-letni synek Wituś. Przedostają się do Iranu, a stamtąd do Meksyku. Daleko od zawieruchy wojennej, w słonecznym kraju, mogli liczyć na odmianę losu, na wyleczenie bolesnych ran, które ze sobą przywieźli. W Meksyku wszystko układa się lepiej. Poznają księdza Józefa Jarzębowskiego, którego Wituś uwielbia. Ksiądz Jarzębowski, marianin, późniejszy założyciel Fawley Court, jest duchową opoką dla polskich rozbitków. Ma podobne doświadczenia i niezłomną wolę ratowania okaleczonej wspólnoty. Pewnego dnia ciężko zachorował, jego życie było zagrożone. Wituś nie może się z tym pogodzić. Modli się o uzdrowienie księdza ofiarowując w zamian własne życie. Modlitwa została wysłuchana. Wituś umiera mając14 lat. Ksiądz Jarzębowski pokonuje chorobę. W kilka lat później przyjeżdża do Anglii. Zakłada pierwszą szkołę dla chłopców w Hereford. Do Hereford przyjeżdża też Zofia Orłowska ze szczątkami swojego syna. Straciła wszystkich najbliższych. Szczątki syna składa do grobu na przykościelnym cmentarzu w Hereford. Przez lata współpracuje z księdzem Jarzębowskim jako nauczycielka. Umiera w 1995 roku i zostaje pochowana na cmentarzu w Henley. Pan Zbigniew Mantorski (Zofia była siostrą jego ojca) dowiedział się od pracownika ośrodka w dalszym ciągu zarządzanego przez księży marianów, że na ich polecenie wykopał on szczątki Witusia i przewiózł je na cmentarz w Henley bez wymaganej w takim przypadku licencji brytyjskich władz.
Księża marianie potwierdzili tę wersję, dodając, że szczątki zostały złożone w grobie matki przez ks. Jasińskiego. Bez pozwolenia? No cóż, ks. Jasiński tłumaczył się, że nie wiedział, że takie pozwolenie jest potrzebne, choć w tym czasie ubiegał się już o pozwolenie na ekshumację grobu o. Jarzębowskiego. Administracja cmentarza nie otrzymała podania ani nie wydała stosownego zezwolenia. Nikt grobu matki nie otwierał. Po kilku dniach na grobie pojawiła się oryginalna płyta z grobu Witusia. W tej sytuacji Zbigniew Mantorski zwrócił się do władz brytyjskich z prośbą o zezwolenie na otwarcie grobu Barbary Orłowskiej. Jest chłodny październikowy poranek, ósma rano. Na cmentarzu jest już grupa ludzi, w tym przedstawiciele zakładu pogrzebowego, lokalnych władz, jest też policja. Otwarcie grobu odbędzie się z zachowaniem całej stosowanej w takich przypadkach procedury. W kilka minut pracownicy cmentarza podnoszą nagrobek, bez żadnych uszkodzeń. Nie miał fundamentów. Na krawędzi grobu, bez kopania, widoczna jest drewniana skrzynia. Dlaczego drewniana? Oryginalna była metalowa. W wywiadzie udzielonym „The Catolic Herald” ks. Wojciech Jasiński przyznał, że sam umieścił szczątki zmarłego chłopca w grobie matki, zgodnie z jej wolą. Przyznał też, że tym samym złamał obowiązujące prawo. W związku z tym był przesłuchiwany przez policję. Zdaniem grabarzy skrzynka ze szczątkami trafiła do grobu przez wykopany z boku tunel. Czy to ksiądz nazywa godnym pochówkiem? Ksiądz Jasiński twierdził też, że nic nie wiedział o żyjących krewnych (marianie kilka lat temu kontaktowali się z panem Mantorskim w sprawie praw autorskich na książkę napisaną przez Barbarę Orłowską). Po ekshumacji szczątki Witka Orłowskiego zostały umieszczone w białej trumnie, którą włożono na właściwą głębokość do grobu matki. Jeszcze raz Witek usłyszał od obecnego na cmentarzu księdza: „Spoczywaj w spokoju”. W ten sposób skończyła się jego tułaczka. O dalszym ciągu tej smutnej historii zdecyduje prokurator, który otrzymał od policji dokumentację przeprowadzonego śledztwa.
Grzegorz Małkiewicz
Witek w Meksyku, na krótko przed śmiercią
Ten dokument, zamknięty w butelkę, znajdował się w skrzynce ze szczątkami. Nie zachowało się odręczne pismo, ale druk wskazuje na legalne zezwolenie na przewóz szczątków. Marianie twierdzili, że zostały przywiezione do Anglii nielegalnie.
12|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA
Politycy i psychole Krystyna Cywińska
2010
Ludzie wszędzie się mordują. Z namiętności. Z zawiści. Z zachłanności. Z religijnych i politycznych pobudek. Żaden kraj ani żadna nacja nie jest bez morderczej skazy. W Niemczech były zamachy na polityków. We Francji. W Holandii też. W Hiszpanii to nic nadzwyczajnego. W Stanach także. A w tzw. Trzecim Świecie mordowanie bywa sposobem na życie.
Dlaczego Polska miałaby być krajem bez tej patologicznej przywary? Bez genu morderczego? Bez szaleńców, wariatów, psychopatów celujących w ludzkie życie z broni palnej czy sztyletu? Przecież cała nasza historia dawna i niedawna jest usłana ciałami pomordowanych. A morderstwo jest morderstwem, niezależnie od przyczyn. Jaka jest różnica między zabiciem człowieka z zachłanności czy nienawiści osobistej, a tzw. politycznej? Jak rozróżnić przyczyny takiej zbrodni? Psycholodzy i socjolodzy badają, rozbierają człowieka i jego życie na czynniki pierwsze i drugie, i trzecie. Piszą prace naukowe, dysertacje i dywagacje. I leje się potok słów i argumentów. I przypadków z przypadłościami. Zamordował, bo mamusia się puszczała, a tatuś popijał i ją bijał. Bo w szkole ją czy jego prześladowano, wyśmiewano i kopano. Bo ciało rodzinne i nauczycielskie było nieczułe i zmurszałe. Bo życie uczuciowe i erotyczne zawiodło. Bo żona czy mąż zdradzali i odzierali z mienia. Bo szef w pracy takiej czy innej sekował i nie dofinansował. Bo wreszcie politycy, psychole, obiecywali dostatek i sute dożywocie, a okazali się łajdakami i fałszywymi prorokami. Więc chwytasz za nóż człowieku i mordujesz. W gorączce fali nienawiści, wrzasków i obelg, politycznych szkalowań, którym wtórują i podsycają media. Czy rozkład cienkiej warstwy
polityczno-publicystycznej może być bezpośrednią przyczyną morderstwa? Czy miotanie obelgami, wzajemne szkalowanie politycznych przeciwników i ich medialnych akolitów może być bezpośrednią przyczyną napaści na życie ludzkie, jak twierdzą niektórzy polscy politycy w przypadku szaleńca z Łodzi? Tego, który chciał zabić Jarosław Kaczyńskiego czy podobno Millera czy innego polityka. A zabił i ciężko ranił funkcjonariuszy PiS-u. Ile razy jeszcze usłyszymy i przeczytamy w niektórych pismach, że tak, tak właśnie! Że to oni są winni tej zbrodni. Że to ich nieokiełznane wzajemne oskarżenia i zarzuty kierowały ręką mordercy. A ty w to masz uwierzyć, przeciętny, spokojny człowieku, któremu te polityczne potyczki raczej są obojętne, a ta polityczna walka psycholi wisi mu i powiewa, jak powiada nasz hydraulik, którego nic już nie dziwi ani nie przejmuje. Co się w tej górnej warstwie dzieje i rozziewa. Czy ten rozziew naprawdę ogarnął cały kraj? Dzwonię do przyjaciół w Polsce i pytam: – Co myślicie o zbrodni w Łodzi? – No cóż – słyszę – zbrodnia jest zbrodnią. Współczujemy rodzinie ofiar. I tyle. – I tyle? – No tyle, bo życie idzie dalej. Dalej się toczy utartym dniem i nocą. I ani ta, ani inne doraźne zbrodnie biegu naszego życia nie zmienią. A żyje się coraz lepiej. Tu pogrzeby, a tam kabarety pełne, kina pełne, teatry peł-
ne i dyskoteki też. A my się właśnie wybieramy do Egiptu. A jak się żyje poza krajem, dystans do tego, co się w kraju dzieje jest znacznie większy. Ogólne wzruszenie ramion na tamten świat polityczny. I wzruszający sentyment do ojczystej ziemi. Rozwydrzenie polityczne i medialne, brutalny język i obyczaje mogą być zapalnikiem zabójstwa. Tak jak wiele innych okoliczności i przyczyn. Ale z premedytacją mordują tylko psychopaci. Tylko ludzie obciążeni mentalną czy psychiczną przypadłością. Nawoływania o słowa przeprosin czy przebaczenia za atmosferę politycznej hańby niczego nie zmienią. Zmienna w swoich poglądach prof. Jadwiga Staniszkis romantycznie i naiwnie do tego nawołująca nie chodzi po ziemi. Ziemi, która rodzi infantylnych psycholi polityków, przewrotnych publicystów i psychopatów. Tak jak inne ziemie na świecie. To już problem dla moralistów czy filozofów, nawet tych, którym się takie scenariusze nie śniły. Problem problematyczny. Antropologiczny i genetyczny. Może kiedyś nauka genetycznej inżynierii wyruguje psychopatów w zarodku. Ale co na to powie Kościół, matka nasza? Kwadratura poglądowo-wyznaniowa i społeczna skazuje nas na razie na psychopatyczne schorzenia. To widać gołym okiem na twarzach niektórych pieniących się zajadłością polityków. A cała normalna reszta to dziwuje się
i wzrusza ramionami. Ale przyjdzie czas na następne wybory. I kto wie, na następne walki na noże. Do każdego morderstwa tzw. politycznego dorabia się mity i legendy. Na różny i różnych użytek. Kiedy w Chile lata temu zginął od kuli socjalistyczny prezydent Salvatore Allende, europejscy socjaliści zrobili z niego ofiarę CIA. Potrzebowali wtedy męczennika za komunizm. Bohatera lewicy zamordowanego przez podłych amerykańskich kapitalistów. A tymczasem wdowa po Allende, Hortensja, zapewniła ówczesnego polskiego ambasadora w Chile, prof. Ryna, że było inaczej. Że to sam Allende palnął sobie w głowę w prezydenckim pałacu. Zastrzelił się kulą z rewolweru srebrem inkrustowanego. Dostał go od Fidela Castro. Nie musiał, mógł odlecieć samolotem podstawionym przez CIA oraz jego przeciwnika i następcę gen. Pinocheta. Samolot czekał na niego i jego lewicowy rząd na lotnisku przez trzy dni. Ale Allende wolał się zabić i zostać bohaterem na złość CIA i Pinochetowi. Tak pisze o tym w swoim pamiętniku „Choroba dyplomatyczna” były ambasador w Chile Daniel Passent. Żadne to porównanie z wydarzeniem w Łodzi. Ale niepoprawność polityczna może z przypadkowych ofiar w Łodzi zrobić bohaterów PiS-u. Męczenników wojny nienawiści. Ofiar blogerów i blagierów politycznych. I ty w to uwierzysz, czytelniku?
Nowy czas Zupełnie niezauważony został przez „Nowy Czas” mały jubileusz pisma, o którym chciałbym dzisiaj trochę powiedzieć. Bo jeśli nie ja, to nikt w redakcji tego nie zrobi, a szkoda, bo jubileusz zasługuje przynajmniej na odnotowanie. Na łamach, oczywiście. Jubileusz? No, może nie całkiem jubileusz, za to mała okazja do tego, aby w gazecie napisać o... gazecie. Czymś takim według mnie jest bowiem wydanie 150 numeru „Nowego Czasu”. Zauważyliście? Założę się, że nie. Wcale się zresztą nie dziwię. Gazetę tę bierze się, żeby ją czytać („Nowy Czas” is the only Polish paper here which is read – usłyszałem, jak zadzwoniła do redakcji Polka tutaj urodzona, która woli mówić po angielsku, ale chętnie czyta po polsku), a nie przyglądać się numerom wydrukowanym na winiecie gazety. A numery te kryją w sobie dość niesamowitą historię pisma, którego właściwie już dawno miało nie być na rynku. Z różnych powodów, o których można rozprawiać w nieskończoność, a o których dzisiaj pisać nie będę. Bo jubilatowi nie wypomina się wad, wpadek czy niepowodzeń, lecz chwali się go, głaszcze lekko po głowie i dodaje mu otuchy. Obchodzi się z nim jak z małym dzieckiem, które jest zupełnie nieświadome
tego, że niebawem dorośnie i cały świat zmieni się w okamgnieniu. Na lepsze, oczywiście! „Nowy Czas” jest pismem, które – jak każde – raz jest lepsze, raz gorsze. Ale jest to tytuł, który zasługuje na podziw choćby z jednego powodu: jest bodaj jedynym na świecie regularnie ukazującym się pismem darmowym bez reklamowego zaplecza, redagowanym przez dwie osoby, dla których gazeta jest początkiem i końcem, a także tym wszystkim, co pomiędzy. Grzegorz z Teresą każdego dnia udowadniają z uporem, że jednak się da, chociaż nie mam zielonego pojęcia o tym, jakim cudem im się to udaje. Owszem, przekonują przy winie jednym i drugim, ale przekonać do końca nie potrafią. I kiedy już zupełnie nie wierzę w to, co mówią, wychodzi kolejny numer, który zamyka mi usta i już pyskować nie mogę. Jest co poczytać. Znowu jestem grzeczny i przynajmniej przez chwilę nie marudzę i nie dokuczam. 150 numerów to szmat czasu. Tysiące przeczytanych stron maszynopisu, setki tekstów i fotografii, tysiące telefonów mniej lub bardziej ważnych. Godziny spędzone w rozjazdach. Nieprzespane noce. I ten dreszcz emocji, kiedy drukarnia dzwoni i pyta, kiedy wyślą numer, który jeszcze nie ma swojego końca. Czas leci. Presja rośnie. Deadline’u w mediach oszukać się nie
da. Gazetę przecież trzeba wydrukować, tak by rano była tam, gdzie wy. Nasi czytelnicy. Założę się, że czytając gazetę, mało kiedy zastanawiacie się nad tym, jak się ją właściwie robi. Kto ją redaguje? Kto łamie? Kto dobierze zdjęcia? Nikogo to nie obchodzi. I pewnie słusznie. I pewnie niedobrze, bo opowieść o tym, jak powstaje gazeta, to opowieść równie ciekawa, jak każdy jej kolejny numer. A może nawet ciekawsza. Bo to historia ludzi, którzy gdzieś pojechali, coś opisali, czegoś doświadczyli. To zapach papierosów wypalonych w trakcie pisania tekstu. Trunków wypitych przy zbieraniu materiału. Kawy rozlanej na klawiaturę. To niekończąca się przygoda, którą powtarza się każdego dnia, z numeru na numer. To historia ukryta w farbie, którą wydrukowane jest nazwisko autora. Trudna do odkrycia. I kiedy już przeczytacie ten numer „Nowego Czasu” , zanim wyrzucicie go do kosza, uśmiechnijcie się na chwilę w duszy lub wypijcie za tych, którzy dla Was ten numer przygotowali. Teresa? Grzegorz? Na zdrowie! No, balowanie się skończyło. Czas wrócić do roboty!
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|13
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Za wszelką cenę trzeba znaleźć odpowiedzialnego. Tyle pracy włożonej w przygotowanie sprzyjającego klimatu, w odkurzenie starych teatralnych atrap poszło na marne. Była nawet już zapowiedź ostatniego aktu z oczywistym finałem. Miał zginąć prezydent z ręki obłąkanego, fanatycznego osobnika o proweniencji faszyzującej (scenariusz sprawdzony). Widzieliśmy go wielokrotnie w centrum naszej stolicy. I ktoś to położył, finał jest inny. Napastnik jest ofiarą. Co robić? Do znudzenia pewni publicyści z inspiracji głównie Adama Michnika porównywali to, co jest teraz, z tym, co było kiedyś, przed wojną. W imię walki z ciemnogrodem, z endecją przypominali tragiczną śmierć prezydenta Narutowicza. Zrobił to również zaniepokojony eskalacją nastrojów społecznych obecny doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. historii i dziedzictwa narodowego, z zawodu historyk, prof. Tomasz Nałęcz. W końcu PiS porównano z Komunistyczną Partią Polski. Skądinąd ciekawe porównanie, bo środowisko, które je zaproponowało wcześniej, gloryfikowało KPP, wspomagając się nawet niezależnym wyrokiem niezawisłego sądu. Ale był to ważny krok pokazujący PiS jako partię antysystemową, czyli destrukcyjną dla polskiej demokracji. Taką partią była też wcześniej PO, która razem z PiS głosiła konieczność reformy III RP – to w jej środowisku powstało hasło IV RP. Mówienie o środowiskach prawicowych (czy rzeczywiście prawicowych?) w kontekście przedwojennej sceny politycznej stało się prawomocne. Mówienie o rozwadze i wstrzemięźliwości w stosunkach z Rosją stało się anachroniczną polityką historyczną. Gdyby nie kolory polityczne w tragicznym morderstwie w Łodzi walka z językiem nienawiści byłaby prostsza. Elektorat był już urobiony i przygotowany do takiej walki. Głównym pogromcą byłby Adam Michnik. Można sobie wyobrazić powszechne protesty i domaganie się zdelegalizowania partii odpowiedzialnej za brutalizację życia politycznego.
W sytuacji, jaka zaistniała, Adam Michnik milczy, a z boku rodzą się upiory. Premier odrzucił kicz pojednania, ale zaapelował do wszystkich o przestrzeganie norm życia publicznego, o powściągliwość. Rzucił hasło walki z nienawiścią i agresją. Hasło podjęli liczni publicyści i politycy różnych formacji językiem… nienawiści przy jednoczesnej relatywizacji zdarzeń. Bezpośrednio po zamachu słyszeliśmy, że morderca chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego. Tyle zdążył wykrzyczeć. Po upływie kilku godzin w mediach pojawiły się kolejne rewelacje, a nawet zdjęcie zamachowca. Skąd? Od zaprzyjaźnionych z mediami policjantów i śledczych? Policjanci bezkarnie pozwalają sobie na przecieki? Na tym polega demokracja i wolność słowa? Wydaje się, że w Polsce jest to praktyka przyjęta i nikogo to nie dziwi. Dzięki temu obywatel czuje się poinformowany i zwolniony z własnych spekulacji. Po tragedii smoleńskiej jeszcze nie znaliśmy dokładnej godziny katastrofy, a już dzięki sprawnym dziennikarzom wiedzieliśmy, kto jest winny. Kilka godzin po tragedii łódzkiej okazało się, że zamachowiec miał na swojej liście również byłego premiera Leszka Millera. Po takiej informacji Jarosław Kaczyński już nie powinien twierdzić, że to on był celem zamachowca. A jeśli tak mówi, to potwierdza tym samym powszechne przekonanie o odpowiedzialności swojej formacji za stan polskiej sceny politycznej. Nauka myślenia dialektycznego zrobiła swoje. Może to właśnie w niej jest kicz. Ktoś tu kogoś bałamuci.
kronika absurdu Rabin Owadia Josef, duchowy przywódca partii Szas wchodzącej w skład koalicji rządzącej Izraelem, oznajmił, że „goje rodzą się po to, by służyć Żydom”. – Po co goje są tak naprawdę potrzebni? Będą pracować, będą orać, będą zbierać plony. My zaś będziemy tylko siedzieć i jeść jak panowie – zapowiedział rabin podczas przemówienia w synagodze. Nieortodoksyjne wystąpienie ortodoksyjnego przywódcy spotkało się z potępieniem niektórych organizacji żydowskich w USA. Goje nie mają organizacji, więc protestu nie było. Baron de Kret
Wacław Lewandowski
„Dorżnąć watahę!” Myśliwska metafora Radosława Sikorskiego stała się rzeczywistością. Przyszedł człowiek z bronią do biura poselskiego PiS w centrum Łodzi, zamordował asystenta posła, drugiego z pracowników poranił nożem. Jak zeznał, liczył na to, że w związku z samorządowymi wyborami pojawi się w Łodzi prezes PiS Jarosław Kaczyński, bo właściwie to jego pragnął zabić. Nie ma prawa, które zakazywałoby wariatom, obsesjonatom wszelkiej maści i innym psychicznie chorym oglądać telewizji. Politycy powinni mieć tę świadomość. Może i mają, ale ważniejsze dla nich jest oddziaływanie mediów na wyborców, margines obsesjonatów nie zaprząta ich myśli. Tymczasem jeśli pół roku trąbi się we wszystkich telewizyjnych stacjach, że Jarosław Kaczyński jest zagrożeniem dla demokracji, że PiS rozsadza państwo, że obrońcy krzyża z Krakowskiego Przedmieścia narobili Polsce wstydu na cały świat (!), trzeba by się liczyć z konsekwencjami tego rodzaju, iż jakiś mniej odporny umysł zbuduje sobie poczucie misji i zechce ojczyznę ratować, usuwając to zło, czyli likwidując posłów i działaczy PiS z jego prezesem na czele. To nie od dziennikarzy (też nie niewinnych w tej sprawie), ale od
osób ze świecznika, takich jak premier, minister spraw zagranicznych czy marszałek sejmu, sprawca łódzkiej zbrodni słyszał, że Kaczyński szkodzi Polsce, że watahę trzeba dorżnąć, że czas zapobiegać zagrożeniom. Reżyser Popiołu i diamentu – panegiryku na cześć nastania komunistycznej władzy w Polsce powojennej, reżyser Pokolenia według „dzieła” Bohdana Czeszki, Andrzej Wajda, dziś w Polsce fetowany jako „moralny autorytet”, mówił przed ostatnimi prezydenckimi wyborami, że to nie są zwykłe wybory, ale wojna, wojna o kształt Polski i o sens jej istnienia. Skoro wojnę ogłoszono, znalazł się też „żołnierz” ochotnik, gotów czynić sprawiedliwość. Młodszy od Władysława Bartoszewskiego, więc jeszcze zdolny nie tylko pluć i charczeć nienawistne słowa, ale i dobyć pistoletu, załadować i wystrzelić magazynek w pierwszego pracownika biura, jaki mu stanął na drodze. Czytam na portalu „Gazety Wyborczej”, że ponad 70 procent czytelników uważa, iż zdarzeniu temu jest winien Jarosław Kaczyński! Bo prowokował! Czytam i myślę, że to niesamowite, jak prasa lewicowa zatruwa dziś ludzkie umysły, równie silnie, jak przed wojną czyniła to prasa faszyzująca. Przypominam, był ta-
ki prezydent-elekt, nazywał się Gabriel Narutowicz. I był malarz, polityczny fanatyk, Eligiusz Niewiadomski. Po wyborze Narutowicza Niewiadomski czytał w gazetach, jakim to zagrożeniem dla Polski jest prezydent wybrany głosami mniejszości narodowych, czyli przede wszystkim Żydów. Czytał, czytał, aż doszedł do wniosku, że czas się poświęcić, ojczyznę ratować, więc wziął rewolwer w kieszeń i poszedł do „Zachęty”. „Krzyż mieliście w ręku, a browning w kieszeni” – pisał wtedy Tuwim. O tych, na których spada moralna odpowiedzialność za zbrodnię dokonaną w Łodzi, nikt nie napisze, że mieli krzyż w ręku. To oczywiste, krzyż jest dla nich gadżetem wstydliwym. Najchętniej usunęliby go z przestrzeni publicznej. Nie ma więc takiego dysonansu moralnego, że tu krzyż, a tu zbrodnia. Raczej: w ręku kasa i przywileje, a na ustach wezwanie do mordu. Bo przecież, gdy się wygrało jedne i drugie wybory, trzeba „dorżnąć watahę”. Żeby się nie odrodziła. Mówi Jarosław Kaczyński o zamordowanym asystencie Rosiaku: „zginął za mnie”. I już czytam w dziennikach, że to demagogia i nieodpowiedzialne wypowiedzi prezesa PiS. Nie są nieodpowiedzialne, skoro w Polsce do opozycji się strzela!
14|
23 października - 5 listopada 2010 | nowy czas
czas pieniądz biznes media nieruchomości
Zaciskanie pasa Krzysztof Wach
Podatki, podatki i jeszcze raz podatki. Dla większości podatników to zło konieczne, dla innych to abstrakcja, a dla pozostałej mniejszości to przysłowiowy bread and butter. Patrząc na poczynania koalicji w ostatnich kilku miesiącach, okazuje się, iż podatki zrobiły się obecnie bardzo sexy!
Dla rządzącej koalicji zaś to najważniejsza sprawa w planie jej reform, które mają na celu fundamentalne zmiany w publicznych finansach Wielkiej Brytanii. Zrozumiałe, iż deficyt przejęty po laburzystach należy jakoś załatać, ale łamanie przedwyborczych obietnic, co stało się chlebem powszednim Partii Konserwatywnej i Liberalnych Demokratów, to już dirty business. Przypomnę, że partie te przejęły władze raptem kilka miesięcy temu, więc aż strach pomyśleć, co się jeszcze wydarzy, zanim kadencja obecnej koalicji dobiegnie końca. Największe zmiany ogłoszone przez aktualny rząd dotyczyły redukcji zasiłków. Choć nie zapominajmy też o nadchodzącym wzroście stawek National Insurance, wzroście VAT, wprowadzonej już 50-procentowej stawce podatku dochodowego oraz ogromnych zmianach w inwestycjach w prywatne fundusze emerytalne, które mają przysporzyć budżetówce ogromne wpływy. Do pełnego obrazu zmian dodam również ogromne cięcia w sektorze publicznym, nie wyłączając armii, NHS oraz HM Revenue and Customs. W środę, 20 października, obecny kanclerz George Osborne ogłosił cięcia w publicznych finansach w wysokości 7 mld funtów. Wśród największych poszkodowanych znalazły się rodziny, w których dochód chociaż jednej osoby przekroczy 44 tysiące funtów rocznie. Zabrane będą im Child Benefits. Working Tax Credits mają zostać znacząco zredukowane, co do 2014/2015 roku ma przynieść 1,4 mld funtów oszczędności. Cięcia będą również dotyczyły Council Benefits oraz Disability Living Allowance. Employment Support Allowance, jeden z głównych zasiłków, zostanie ograniczony tylko do 12 miesięcy. Cięć, oczywiście, nie zabrakło także w wydziałach rządowych. Największe będą w Ministerstwie Sprawiedliwości i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Ich budżety zmniejsza się o 23 proc. Aż strach pomyśleć, jaki będzie to miało wpływ na więziennictwo. Przypomnę, że Tax Credit system został wprowadzony przez New Labour niedawno, bo w 1998 roku. Gordon Brown i Tony Blair byli z tego systemu bardzo dumni, mimo że przez ponad 10 lat wzbudzał on wiele kontrowersji. Najważniejsza z nich, według mnie,
dotyczyła milionowych nadpłat zasiłków oraz bezsilności księgowych w zbilansowaniu ksiąg całego systemu Tax Credits w ciągu wielu lat. Jako ciekawostkę podam, iż National Audit Office, który z roku na rok weryfikował księgi wydziału Tax Credits, nie mógł się doliczyć milionów źle wypłaconych zasiłków. Nie wspomnę o tym, jak system ten wpłynął na życie podatników, którzy otrzymali złe stawki Tax Credits, a później pieniądze te musieli zwrócić do skarbówki. To nie żarty! Wiele rodzin przez to zbankrutowało. Sporo spraw znalazło się w sądzie. Wygląda na to, że cały Tax Credit system nie do końca się sprawdził. Jego nadużycia przez wielu nieuczciwych podatników były i są
George Osborn, nowy kanclerz skarbu, do roku fiskalnego 2014/15 obiecał cięcia finansowe w wysokości 11 mld funtów
na porządku dziennym, często widzimy lub słyszymy bowiem o ludziach, którzy nie pracują, siedzą całymi dniami w domu i dzięki zasiłkom mają na utrzymanie tyle pieniędzy, ile pracujący na pełny etat i zarabiający podstawową krajową pensję, tzn. 5,93 funtów za godzinę. Gdzie tu sprawiedliwość? A ci, którzy pobierają zasiłki w UK, a mieszkają w innych krajach Unii Europejskiej? To już pozostawiam Państwu do oceny. System ten wymaga fundamentalnej reformy i to natychmiast. Im szybciej, tym lepiej dla przyszłości całego kraju i jego obywateli. Chwała panom Davidowi Cameronowi i Nickowi Cleggowi, że temu zadaniu nie boją się stawić czoła. Tak więc reforma systemu zasiłków to nie problem, ale obowiązek rządzącej koalicji. W dłuższym okresie wszyscy na tym skorzystamy. Problemem są natomiast cięcia w budżetówce, a zwłaszcza w NHS, armii, no i urzędzie skarbowym – HM Revenue and Customs (HMRC). Ograniczenia finansowe w NHS czy armii pozostawię do oceny innym ekspertom. Najbardziej martwi mnie sytuacja HM Revenue and Customs. W tym departamencie cięcia oznaczają mniejszą liczbę
urzędników, którzy zajmują się pobieraniem pieniędzy od podatników. W końcu to z tych pieniędzy utrzymywane jest całe państwo, więc zmiany takie nie mają moim zdaniem większego sensu. Wręcz przeciwnie, tutaj są potrzebne dodatkowe inwestycje. Wydanie około 700 milionów funtów rocznie na rekrutacje nowych urzędników w HM Revenue and Customs może przynieść około 7 mld funtów dodatkowych pieniędzy z podatków. Rachunek jest prosty. Pamiętać należy, że HMRC działa w gospodarce jak każda inna firma. Jego klientami są głównie podatnicy, a zatem jego pracownicy (urzędnicy HMRC) powinni traktować podatników z szacunkiem. Rzecz ma się podobnie jak podczas zakupów w Tesco. Customer service to podstawa – pracownicy powinni być zawsze uśmiechnięci i uprzejmi dla klientów. HMRC funkcjonuje na takie samej zasadzie. Proszę sprawdzić Your Charter na stronie internetowej hmrc.gov.uk/charter/index Wszystko jest tam dokładnie opisane. W rzeczywistości jednak jest zupełnie inaczej. Na grzeczność urzędników HMRC nie można narzekać. Tutaj jest pełen profesjonalizm, z którego wiele innych krajów może brać przykład. Problem jednak w tym, że w HMRC brakuje rąk do pracy. Średni czas oczekiwania na odpowiedź na list to około trzech miesięcy. Czasami nawet dłużej. Telefony w większości przypadków są odbierane po 10–15 minutach. Zdarza się, że w ogóle nikt nie podnosi słuchawki. To typowa oznaka zbyt małej liczby pracowników. Dodatkowe cięcia
ogłoszone przez rząd nie wróżą więc nic dobrego. A co na to HMRC? Decyzje podejmowane przez kierownictwo HMRC pozostawia też wiele do życzenia. Problem komunikacji z podatnikami można by próbować rozwiązać na przykład przez przeniesienie pracowników do innych wydziałów urzędu, jednak zamiast tego tworzą oni nowy wydział, który będzie się zajmował kontrolą 150 tys. najbogatszych Brytyjczyków, aby się upewnić, że płacą oni odpowiednie podatki. To na prawdę dobre! Żeby tego dokonać, trzeba będzie bardzo dużo wysiłku, pieniędzy, czasu i rąk do pracy, którymi HMRC obecnie nie dysponuje. A co z resztą podatników, grupą prawie 60-milionową? Czy koncentrowanie się na tych najbogatszych nie oznacza, że będzie mniej czasu i środków na kontrolę tych mniejszych, drobnych firm? Czy nie spowoduje to wzrostu przestępczości podatkowej? Czy ludzie nie zaczną nagle myśleć, że ze względu na trudny kontakt z HMRC i brak ich zainteresowania przeciętnym podatnikiem płacenie podatków stało się dobrowolne? Aż ciarki mi po plecach przechodzą, gdy o tym pomyślę. Krzysztof Wach MSc ACCA Kancelaria Księgowości i Doradztwa Podatkowego KJW Accountancy Services Ltd Chartered Certified Accountants kjwach@kjwaccountants.co.uk Tel.: 079600 39267 Tel.: 016898 09551 (Author takes no responsibility for any loss occasioned to any person acting as a result of material contained in this article)
|15
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
czas na rozmowę
Minister z Londynu rozmowa niepolityczna Jacek Rostowski, minister finansów RP, urodził się w 1951 roku w Londynie, w polskiej rodzinie emigrantów, którzy nie uznali przejęcia władzy w kraju przez komunistów. Londyn był wtedy drugą stolicą Polski. Tu działał rząd na uchodźstwie, funkcjonowały wszystkie struktury życia społeczno-politycznego Polski przedwojennej. W takim Londynie wychował się Jacek Rostowski. Z ministrem finansów Jackiem Rostowskim o polskich korzeniach, tradycji, jego drodze z Londynu do Warszawy rozmawia Grzegorz Małkiewicz. Spotykamy się na jubileuszu 50-lecia polskiej szkoły sobotniej w Putney. Obecność ministra Rostowskiego na tej uroczystości nie jest przypadkowa. Wieloletnią dyrektorką szkoły była jego teściowa pani Hanna Kościa, do szkoły uczęszczała żona Wanda i jej rodzeństwo, a całkiem niedawno jego dzieci – Maja i Adam. – Ja do polskiej szkoły nie chodziłem. W wieku szkolnym mieszkałem poza Anglią, w Afryce, gdzie mój ojciec był brytyjskim urzędnikiem – wraca do młodych lat Jacek Rostowski. Dziwię się głośno, skąd więc u niego tak doskonała znajomość języka polskiego. Po raz pierwszy spotkaliśmy się 30 lat temu, więc wiem, że nie jest to znajomość świeżo nabyta, kiedy jego kontakty z Polską stały się bliższe. – Chyba nie jest najgorsza jak na Polaka tutaj urodzonego – przyznaje z niepewnym (moim zdaniem nieuzasadnionym) uśmiechem minister i dodaje: – Mam wrażenie, że czeka nas dłuższa rozmowa. – Kiedy miałem siedem lat moja rodzina przeniosła się do Kenii, gdzie ojciec, jako urzędnik państwowy, został oddelegowany do pracy w tamtejszej administracji kolonialnej. Potem mieszkaliśmy na Mauritiusie i na Seszelach. Do Anglii wróciłem po 10 latach. Rodzice nadal przebywali za granicą, a ja zamieszkałem w szkolnym internacie. Wcześniej, w wieku 13-14 lat też sam mieszkałem w Londynie. W Kenii oczywiście polskiej szkoły nie było. Polski był jednak językiem mojego dzieciństwa. Do piątego roku życia nie mówiłem po angielsku. Zanim poszedłem do angielskiej szkoły, mama wysłała mnie do pani mieszkającej nad morzem i tam byłem sześć tygodni, może pięć i nauczyłem się angielskiego. Dzieci bardzo szybko się uczą. Czy był taki okres w pana życiu, że przestał pan mówić po polsku? Z tego, co zaobserwowałem, jest to dosyć powszechne zjawisko. W dzieciństwie po polsku, a kiedy rozpoczyna się szkoła angielska następuje bunt, dzieci nie chcą już mówić po polsku. – W moim przypadku nie, nigdy po polsku nie przestałem mówić. Mój ojciec był brutalny, oczywiście żartuję, brutalny w pozytywnym znaczeniu. To było zabawne w przypadku wysokiej rangi urzędnika brytyjskiego, który kategorycznie nie zgadzał się na mówienie po angielsku w domu. Sam mówił perfekcyjnie po angielsku, ale pamiętam jak kiedyś na mnie się żachnął: – Nie mów tym bełkotem saskim. W Kenii polski był naszym językiem rodzinnym, nawet nie środowiskowym, jak w Londynie, tam Polaków było bardzo mało, może 300. Z tego doświadczenia korzystałem wychowując swoje dzieci. Maja mówiła pięknie po polsku, chociaż chodziła do
liceum francuskiego, trochę potem jej polski się pogorszył, ale nadal mówi bardzo dobrze. Gorzej z Adamem, był bardziej niezależny i buntował się, nie chciał chodzić do polskiej szkoły i upierał się, że będzie mówił w domu po angielsku. Z nim przegraliśmy w pewnym sensie, ale nie tak, żeby nie mówił – mówi całkiem nieźle. To krótkie uczniowskie przedstawienie, które zobaczyliśmy w trakcie akademii [w niedzielę 10 października], jest bardzo prawdziwe. Dzieci, szczególnie w czasach mojej młodości, kiedy kontakt z Polską był utrudniony, nie rozumiały dlaczego mają uczyć się języka, z którego mogą korzystać tylko w domu. Dopiero z czasem docenili, że warto było. Tak też jest i teraz, chociaż sytuacja jest inna i trochę inne motywy buntu. W jaki sposób pana rodzina znalazła się w Wielkiej Brytanii, a ojciec został wysokim urzędnikiem brytyjskim. Skąd znał tak dobrze język? Był też sekretarzem premiera Arciszewskiego, jeśli się nie mylę? – Ojciec był tłumaczem premiera Arciszewskiego. Przedostał się wpierw do Francji w 1939 roku, a potem do Anglii w 1940 roku, gdzie moja mama już była (z jej pierwszym mężem). Ojciec mówił świetnie po angielsku i francusku (studiował w Paryżu) już przed wojną (także po włosku i niemiecku). Urzędnikiem brytyjskim został po wojnie i zwyczajnie awansował. Rozmawiamy o wychowaniu w polskiej rodzinie, o nauce języka ojczystego – temat z pozoru apolityczny, a jednak nie sposób przy tej okazji uniknąć akcentów politycznych. Panie ministrze, chyba zgodzi się pan z taką oto refleksją: nauka języka ojczystego dla pokolenia pana rodziców była częścią ich politycznego, niepodległościowego zaangażowania. Pokole-
Historia ministra Jacka Rostowskiego jest dobrym przykładem jak być Europejczykiem, nie przestając być Polakiem. Ale przykład nie wystarczy, każdy z nas musi znaleźć własną formułę. nie waszych rodziców dokonało wielkiej rzeczy przechowując tradycję, tworząc polskie szkoły, organizacje, kościoły, utrzymując polski rząd na emigracji. Przekazanie w 1990 roku urzędu i insygniów władzy przez tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej ostatniego prezydenta II RP Ryszarda Kaczorowskiego było aktem symbolicznym. – Z tym się zgadzam, to był bardzo ważny moment. Pokazał ciągłość naszej państwowości. A ja ten moment postrzegam jako znaczący jeśli chodzi o pana obecności w polskich strukturach władzy. Minister z Londynu, z polskiej emigracji niepodległościowej, to realne osiągnięcie, zrealizowanie przesłania, dowód na to, że ciągłość tradycji i państwowości nie była tylko deklarowanym ideałem. Niczym będą wspomnienia, medale, pamiątki, jeśli nie będzie ciągłości ideowej, czyli kolejnego pokolenia identyfikującego się z tradycją (historia, język) i wartościami swoich ojców. Biologiczna ciągłość to za mało. Pan jest ministrem rządu RP, wychowanym na emigracji Polakiem, w rodzinie, która dbała o to, żeby Polska przetrwała. Może właśnie takie osiągnięcia mają większe znaczenie niż przekazanie insygniów? To są mocne słowa, ale chyba prawdziwe. Minister przyznał mi rację i podziękował, unikając porównania z insygniami, po czym dodał: – Moment przekazania insygniów był dużo ważniejszy niż wtedy wielu osobom się wydawało, i wydaje obecnie. Dla mnie osobiście był to bardzo ważny moment. Myślę, że
Urząd i insygnia władzy Ryszard Kaczorowski ostatni prezydent II RP przekazał Lechowi Wałęsie
powiedzieliśmy wtedy, że te 45 lat to nie była Polska. Owszem, to była Polska, bo tam Polacy żyli, ale to nie była część tej historii, tej tradycji. I to było bardzo ważne, to był ten moment, kiedy mentalnej gnuśności PRL-u powiedziano nie. Oczywiście pozostały zobowiązania prawne, ale w sferze tożsamości wprowadzono jak gdyby taki „bypass”. Dla mnie osobiście smutną i zaszczytną zarazem chwilą w perspektywie tego, co pan powiedział było moje pożegnanie podczas pogrzebu tragicznie zmarłego prezydenta II RP Ryszarda Kaczorowskiego – mojego prezydenta. A co dalej z wartościami, patriotyzmem, Polską? – Musimy znaleźć jakiś sposób bycia Polakami w Europie. W zjednoczonej Europie liczba Polaków mieszkających poza granicami kraju będzie się zwiększać, tak jak liczba Anglików, Francuzów czy Niemców. My będziemy mieszkać w Londynie, Paryżu, Frankfurcie, oni w Warszawie czy Krakowie. Pytanie więc, jak być Europejczykiem nie przestając być Polakiem. Ja tutaj zagrożenia nie widzę. Na przykładzie dzieci emigracyjnych, trzeciego już czy czwartego pokolenia można powiedzieć, że one skorzystały z kontaktu z dziećmi niedawno przybyłymi do Wielkiej Brytanii. Ja też skorzystałem językowo ze znajomości z dziewczyną z Polski, którą poznałem w 1973 roku. Dzięki niej zacząłem mówić po polsku płynnie, to znaczy zacząłem czuć się swobodnie w tym języku. Pana historia jest dobrym przykładem jak być Europejczykiem nie przestając być Polakiem. Ale przykład nie wystarczy, każdy z nas musi znaleźć własną formułę. Dziękuję za rozmowę.
presents
Your Country LIVE 2010
11 Nov
16 Nov
O2 Shepherd’s Bush Empire Text YC4 to 66102
O2 Academy Birmingham Text YC6 to 66102
14 Nov
18 Nov
O2 Academy Liverpool Text YC5 to 66102
O2 ABC Glasgow Text YC7 to 66102
If you’re on O2 text for a chance to get your 2 free tickets Visit o2yourcountrylive.co.uk for terms and conditions and more info
We’re better, connected
|17
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
rozmowa na czasie szą kreację aktorską, nominacje MTV Music Awards dla artysty lokalnego, nagroda Radia Eska w kategorii „Indywidualność roku”, Złoty Słowik za całokształt twórczości czy wreszcie SUPER Superjedynka za zdobycie największej liczby Superjedynek w historii tego konkursu. A to nie wszystko... Kayah to znaczy przepis na sukces?
– Przy po mnia ła mi pa ni o nie któ rych, a o jed nej to na wet nie wie dzia łam. Jed nak że to nie na gro dy są przy sło wio wą mar chew ką na pa ty ku. To we wnętrz na po trze ba wy po wie dzi i świa do mość, że je śli te go gło śno nie wy ra żę, to chy ba pęk nę... Na gro dy są mi łym do dat kiem, czymś, czym po la tach moż na się po chwa lić na pół ce w biu rze, po ma chać tym przed no sem sno bi stycz ne mu kon tra hen to wi, któ ry oce nia two ją war tość ryn ko wą po sta tu et kach i ty tu łach. Ale naj więk szą na gro dą są spo tka nia z pu blicz no ścią oraz fakt, że ko muś chce się wyjść z do mu i wy dać te pa rę gro szy na le gal ną pły tę czy bi let na kon cert. Jest pani pierwszą artystką z Europy Środkowo-Wschodniej, która została zaproszona do nagrania koncertu z serii MTV Unplugged. To bez wątpienia ogromne wyróżnienie...
– Ow szem, ale każ dy kij ma dwa koń ce. Splen do rem by ła pro po zy cja na gra nia ta kie go kon cer tu w pierw szej ko lej no ści. Nie zna czy to bo wiem nic in ne go, jak wy raz naj więk sze go za ufa nia, ja kie moż na mieć do mnie ja ko ar tyst ki i po zio mu jej twór czo ści. Jed nak roz po czy na nie no we go pro jek tu słu ży też roz po zna wa niu grun tu i czę sto jest ska za ne na za po mnie nie lub za gu bie nie w ogól nym roz ra chun ku. Mo ja pły ta MTV Unplug ged zo sta ła uzna na za krą żek, któ ry nie mo że się zna leźć na li ście płyt pre ten du ją cych do na gro dy Fry de ry ka, ale już na stęp ne go ro ku ze spół Hey do stał za ten sam pro jekt kil ka na gród, co, oczy wi ście, roz pro pa go wa ło ich do ko na nia. To pew na nie spra wie dli wość, któ ra – my ślę – jest wła śnie wy ni kiem roz po czy na nia no wych pro jek tów. Bardzo często zaprasza pani do współpracy innych artystów. Goran Bregovic, Cesaria Evora. Chętnie występuje też pani gościnnie w projektach innych artystów. Czym jest takie doświadczenie?
– Za wsze faj nie jest współ two rzyć coś z in ny mi. Mam wie lo let nie do świad cze nia z dru gie go pla nu, kie dy śpie wa łam w chór kach w naj po pu lar niej szych i naj cie kaw szych ze spo łach w Pol sce. Ni gdy nie mia łam pro ble mu z tym, że sto ję nie na pierw szej li nii fron tu, bo ta, po za splen do rem, jest też, nie ste ty, ogrom ną od po wie dzial no ścią, a i ry zy kiem ode bra nia pierw sze go po mi do ra le cą ce go na sce nę... Ale cu dow nie jest two rzyć więk szy or ga nizm, bę dąc kół kiem zę ba tym świet nie dzia ła ją cej ma chi ny. To uczu cie od ży wa za wsze, kie dy pra cu ję z cie ka wy mi ar ty sta mi i sil ny mi oso bo wo ścia mi.
N i e ka l k u l uj ę Z Kayah, piosenkarką, kompozytorką i autorką tekstów o muzyce, inspiracjach, wyławianiu pereł, poprawianiu świata i przepisie na sukces, rozmawia Łucja Piejko Karierę rozpoczęła pani od współpracy z zespołami grającymi reggae. Potem był soul, R&B, jazz, pop, disco, folklor bałkański i polski. Najnowszy projekt to przygoda z klasycznym kwartetem smyczkowym. Skąd ten pomysł?
– Po róż ne ga tun ki mu zycz ne się ga łam z prze ko na niem, że mu zy ka to mu zy ka, a ta za wsze by ła mo ją pa sją. Za wsze chcia łam też spraw dzać się na róż nych grun tach. Do brze czu ję się w róż nych sty lach, a ob co wa nie z ni mi tyl ko mnie roz wi ja. Je śli cho dzi o mój ro mans z mu zy ką kla sycz ną, wy znam, że nie jest to mo je pierw sze z nią ze tknię cie. Bra łam już udział w na gra niach mu zy ki fil mo wej, za pra szał mnie Mi chał Lo renc do wo ka liz ilu stru ją cych ta kie fil my, jak „Ta to” czy „Ban dy ta”. Mia łam wte dy oka zję śpie wać do akom pa nia men tu wiel kiej or kie stry sym fo nicz nej i by ło to fa scy nu ją ce prze ży cie. Mo ja ostat nia pły ta z kwar te tem smycz ko wym Roy al Qu ar tet po wsta ła zu peł nie nie za mie rze nie. Dwa la ta te mu kwar tet zgło sił się do mnie z po my słem za gra nia pod czas ich fe sti wa lu „Kwar te sen cja” wspól ne go kon cer tu, na któ ry skła da ły by się mo je pio sen ki w no wych, kla sycz nych aran ża cjach. Mia ła to być jed no ra zo wa przy go da, ale nasz wy stęp stał się le gen dą. Wkrót ce po wta rza li śmy go na wie lu kon cer tach w róż nych mia stach. Ob ser wu jąc, jak du żo do star cza wzru szeń i pu blicz no ści, i nam sa mym, po sta no wi li śmy wejść do stu dia i uwiecz nić to na pły cie. Jest pani kompozytorką i autorką tekstów. Jakie są pani muzyczne i pozamuzyczne inspiracje?
– Świat jest nie koń czą cym się źró dłem in spi ra cji. Sta ram się chło nąć wszyst ko, co mnie ota cza, prze by wam z kre atyw ny mi i
od waż ny mi ludź mi, du żo po dró żu ję, zwie dzam, po zna ję in ne kul tu ry, tak że te eg zo tycz ne. Cią gle się uczę – rów nież na błę dach. Przede wszyst kim jed nak pi szę o ży ciu i to ono mi do star cza te ma tów. Roz ma wiam z ludź mi, mam dar słu cha nia, a in ni to wy czu wa ją, dla te go nie raz zwie rza ją mi się, opo wia da ją swo je hi sto rie ży cio we, a te słu żą mi za kan wę no we go tek stu. A po nie waż mam też po czu cie ogrom nej em pa tii, umiem ubrać to w sło wa tak, jak bym sa ma to prze ży ła. Już pierwszy solowy album „Kamień”, wydany w 1995 roku, uzyskał status złotej płyty. Kolejne płyty cieszyły się niesłabnącą popularnością aż do siedmiokrotnej platyny albumu „Kayah i Bregovic". Pani twórczość jest znakomicie odbierana zarówno przez krytyków oraz całą branżę muzyczną, jak i publiczność. Jak to się robi?
– Z pew no ścią się nie kal ku lu je. A przy naj mniej ja te go nie ro bię. Mu zy ku ję z po trze by ser ca przede wszyst kim, dla te go wie rzę w szcze rość w mu zy ce. To ona de cy du je o praw dzi wo ści każ de go dźwię ku i si le emo cji. Kie dy pra co wa łam z Go ra nem nad tą pły tą, mia łam wąt pli wo ści, czy ktoś się tym za in te re su je. Po la kom jed nak bli skie są ryt my bał kań skie. Zwy czaj nie, nie ma ją te go we krwi, ani w lo kal nej kul tu rze, ale ma ją po trze bę sil nej eks pre sji, ja ko Sło wia nie utoż sa mia ją się więc po nie kąd z tam tą ener gią. Lista pani nagród i wyróżnień jest niewyobrażalnie długa. Paszport „Polityki”, Fryderyki dla kompozytorki, autorki, albumu roku pop, wokalistki roku, nagroda Yach za najlep-
Wytwórnia płytowa Kayax Production & Publishing, którą założyła pani ze swoim menedżerem Tomkiem Grewińskim, może pochwalić się znakomitą liczbą niezwykłych debiutów. To przecież dzięki wam polska scena muzyczna wzbogaciła się o takich artystów, jak Krzysztof Kiljański, Zakopower, Sofa, Maria Peszek czy Smolik. Wydaje się, że ma pani szczególny dar do wyławiania muzycznych pereł...
– To ra czej oni mnie znaj du ją. Do sta je my mnó stwo de mó wek, a na szym za da niem jest je dy nie od dzie lić ziar no od plew. W grun cie rze czy to nie jest ta kie trud ne. Od ra zu czuć, kto ma po ten cjał i wi zję. Trud ność po ja wia się do pie ro wte dy, kie dy sta ra my się wy dać wspa nia ły pro jekt, któ ry z nie zro zu mia łe go dla nas po wo du nie od naj du je od bior cy czy za in te re so wa nia me diów. Te ostat nie, nie ste ty, nie sprzy ja ją pro mo cji pol skiej kul tu ry, a już z pew no ścią nie tej am bit nej i war to ścio wej. Czy czeski Toxique, z którym wystąpi pani z serią koncertów o2 Your Country Live 2010, to pani kolejne odkrycie?
– Nie, to pro po zy cja, któ rą do sta li śmy z An glii. Od kry łam ich na YouTu be, gdy chcia łam spraw dzić, kto przed na mi wy stę pu je. To faj na for ma cja, bar dzo cha ry zma tycz na wo ka list ka, cie ka wy styl, choć nie umiem go okre ślić, tro chę zwa rio wa ne, ale z pew no ścią nie tok sycz ne, więc po le cam... My ślę, że wspól ne po dró żo wa nie i gra nie z ni mi bę dzie tzw. fun! Kayah to jednak nie tylko kompozytorka, autorka tekstów, łowca talentów i producentka muzyczna. Angażuje się pani w wiele ruchów społecznych. Zasiadła też pani w kapitule honorowej Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Co najbardziej w otaczającej rzeczywistości chciałaby pani zmienić?
– Mniej cza su za bra ło by wy mie nie nie li sty rze czy, któ re są OK. Tak dłu go, jak bę dą łzy, nie spra wie dli wość, głód, zbrod nie czy zwy kła za zdrość i nie życz li wość, tak dłu go rę ce bę dą peł ne ro bo ty. Sta ram się w swo ich pio sen kach prze my cać po zy tyw ne war to ści, ale i nie chcę mar no wać po ten cja łu, ja ki da je mi mo ja po pu lar ność. Dzię ki niej mój głos ma szan sę być gło śniej szy, do trzeć do więk szo ści, więc sta ram się uży wać go w słusz nych spra wach. Nie ukry wam, że ro bię to tak że z czy stych ego istycz nych po bu dek. Każ dy z nas lu bi się czuć po ży tecz ny i lep szy, praw da?
18|
23 pażdziernika – 5 listopada 2010 | nowy czas
pytania obieżyświata
Budda z wystającym kłem? Włodzimierz Fenrych
W
British Museum w salach poświęconych kulturze Japonii można znaleźć rzeźbę przedstawiającą niejakiego Fudo Myoo – postać otoczoną płomieniami, z mieczem w jednym ręku, sznurem zaś w drugim i z jednym kłem wystającym z ust. Podobno jest to postać z panteonu buddyjskiego. Że jak? Jaki to może mieć związek z mistrzem pielgrzymującym po równinie nad Gangesem i głoszącym pochwałę prostoty i ubóstwa? Ano taki, że czasy się zmieniają. Mistrz Śakyamuni zwany Buddą pielgrzymował po równinie nad Gangesem w VI wieku przed naszą erą. Tysiąc lat później na tej samej równinie jego nauka nadal rozkwitała, ale sytuacja w kraju była zupełnie inna niż wtedy, kiedy ów mistrz chodził po ziemi. W tym czasie powstały i upadły imperia, zostały nawiązane kontakty z krajami na krańcach znanego świata, inaczej wyglądały instytucje państwa, inny był język. Zakon buddyjskich mnichów również się zmienił. Na równinie Gangesu powstawały wielkie klasztory, które z biegiem czasu stawały się wielkimi ośrodkami nauki, prawdziwymi uniwersytetami. Najstarszy i najsławniejszy z nich to ufundowany przez cesarzy z dynastii Gupta uniwersytet w Nalandzie. Wykładane tam nauki zawsze miały jeden cel – doprowadzenie człowieka do spostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości. Studiowano w tym celu filologię, logikę, a także filozofię i medycynę. Filozofia zdaje się oczywista w tym zestawie. Logika chyba też – nikt przecież nie zrozumie rzeczywistości, również tej niewidzialnej, jeśli nie potrafi logicznie myśleć. Ale filologia? W Indiach nie była to nauka języków obcych, lecz badanie i analiza jednego używanego wówczas języka – sanskrytu. Buddyjskich uczonych fascynowało, jak to jest, że dźwięk działa na umysł, wywołuje w nim obraz lub uczucie. Badano znaczenia i zestawy znaczeń, analizowano, w jaki sposób sekwencje znaczeń wywołują uczucia i inne stany umysłu. I wyciągano wnioski, powstawały teksty – sutry i mantry – które miały pomóc w osiągnięciu przebudzenia. Ich funkcją miało być odpędzanie demonów, czyli niepożądanych stanów umysłu, natrętnych myśli itd. Nikt jednak działania sutr i dharani nie uważał za automatyczne. Uniwersytecki buddyzm bynajmniej nie odrzucił wcześniejszej nauki o tym, że czyny człowieka mają wpływ na późniejszy stan jego umysłu. Recytacja sutr i dharani jest techniką pomocną w zmianie kursu, tak że nowe czyny mogą mieć pozytywny skutek, nie jest natomiast mechanicznym działaniem mającym zawsze ten sam efekt. Ten nurt buddyzmu – bardzo intelektualny, ale wiodący w kierunku niezrozumiałym dla
Fudo Myoo i Mandala Lotosu w British Museum
intelektualistów z Zachodu – zwykle zwie się tantryzmem, a to dlatego, że niektóre powstałe na owych uniwersytetach teksty nosiły miano tantra. Były one pozornie opisem niewidzialnej rzeczywistości, ale tylko pozornie, nikt nie wątpił bowiem, że tej rzeczywistości opisać się nie da. Na indyjskich uniwersytetach wykładano różne systemy filozofii i traktowano je jak ćwiczenia umysłowe pozwalające tę rzeczywistość dostrzec. Niemniej jednak (a może właśnie dlatego) powstały wówczas bardzo ciekawe obrazy świata. Rozszerzyło się przede wszystkim znaczenie słowa budda (czyli Obudzony) oraz uważanego za jednoznaczne z nim wyrażenia tathagata (Takprzeszedł). Obudzony, czyli Takprzeszedł, to nie tylko mędrzec Śiakyów, który nauczał kiedyś nad Gangesem, a potem zmarł. Takprzeszedł istnieje zawsze i wszędzie, nie ma początku ani końca, a jedynie objawia się. Jego ciało prawdziwe jest nieobejmowalne nawet umysłem, jego ciało szczęśliwe natomiast może być dostrzeżone umysłem, a tylko jego ciało materialne jest widzialne dla oka. Dodać należy, że może być więcej Takprzeszłych, z których każdy jest emanacją prowadzącą w kierunku tego najgłębszego, niczym Wielkie Słońce rozświetlającego całą niewidzialną rzeczywistość. Cztery jego emanacje tak jak przewodnicy prowadzą ku
Wielkiemu Słońcu przez cztery bramy – bramę dawania, bramę świadczenia prawdzie, bramę przyjaźni i współczucia oraz bramę słuchania ciszy w skupieniu. Ale łudzi się ten, kto sądzi, że do owego Świata Prawdy wejdzie ktoś niepożądany. Przed każdą bramą stoi bowiem emanacja wściekła z wielkimi kłami i głową w płomieniach, wymachująca bronią białą i gotowa na kawałki rozszarpać każdego demona – czyli niepożądany stan umysłu. Na przykład nieszczerość. Jedną z tych emanacji jest wła-
śnie postać zwana po japońsku Fudo Myoo. Tantryczny buddyzm zawsze utrzymywał, że osiągnięcie przebudzenia w tym życiu jest możliwe, ale trzeba prowadzić adepta przez kolejne stopnie. Tak więc kto nie nauczy się bezinteresownego dawania, ten nie będzie w stanie odrzucić chciwości, kto nie nauczy się bezinteresownego przyjmowania darów, ten nigdy nie osiągnie prawdziwej pokory, kto nie odrzuci chciwości i nie nauczy się pokory, ten z pewnością nie przejdzie przez Bramę Nicości, czyli nie będzie w stanie pojąć, że nic na tym świecie tak naprawdę nie jest istotne. Kto przez tę bramę nie przejdzie, temu dalej nic nie można wyjaśniać, gdyż arogancja i chciwość zawsze będą wracać i wszystko zniekształcać . I jeśli ów ktoś czegoś się nauczy, to będzie się uważać za lepszego od innych, a jeżeli jakiegoś wtajemniczenia mu się odmówi, to stwierdzi, że chciwy mistrz chce zachować tajemnice dla siebie. Kto jednak przejdzie przez Bramę Nicości, ten może stać się Bojownikiem o Obudzenie (czyli bodhisattvą). Główną praktyką buddyzmu zawsze jest słuchanie ciszy w skupieniu, czyli medytacja. Różne szkoły mają różne metody medytacji – tantryzm uczy metody wizualizacji. Adept usiłuje wyobrazić sobie jak najdokładniej, na przykład na otwartym lotosie tuż nad głową, odpowiednią do swego stanu umysłu emanację z tantrycznego panteonu. W celu ułatwienia takiej wizualizacji powstała sztuka tantryzmu, setki rzeźb i malowideł ze ścisłą ikonografią. Powstały też całe obrazowe wykresy świata niewidzialnego, jakby obrazowe przedstawienie tantrycznej filozofii. Wykresy te, zwane mandalami, prezentują Buddę Wielkie Słońce w otoczeniu czterech jego emanacji wprowadzających do jego świata przez cztery bramy, a przed bramami oczywiście stoją emanacje wściekłe. Powstawały różne wersje takich mandal, często bardzo rozbudowane. W VIII wieku ten nurt buddyzmu rozpowszechniał się w całej Azji Wschodniej. Podczas gdy indyjski guru Padmasambhava głosił tajemną naukę w Tybecie, inny mnich, imieniem Vajrabodhi, drogą morską przez Indonezję dotarł do Chin. Japoński mnich Kukai studiował w Chinach w klasztorze założonym przez Vajrabodhi i potem jego naukę przywiózł do swego kraju. Od tego czasu wiele się zmieniło. W Indiach i Indonezji buddystów przepędzili muzułmanie. W Chinach nurt zwany chan zdominował buddyzm i praktyki tantryczne raczej poszły w zapomnienie. Są one jednak dalej żywe w Tybecie oraz Japonii. Założony przez Kukai zakon Shingon istnieje nadal i tam jeszcze można w niektórych świątyniach znaleźć figurę Fudo Myoo – groźnego strażnika Prawdziwej Nauki. I w Tybecie, i Japonii takie figury są traktowane jak ikony w cerkwi – prowadzą w kierunku Niewidzialnej Rzeczywistości, zatem otacza się je najwyższym szacunkiem i pada przed nimi na twarz. W XIX wieku bogaci podróżnicy przywozili sobie z egzotycznych krajów figurki buddyjskich emanacji, które potem stawiali w szafkach z bibelotami. Tak powstawały kolekcje egzotycznej sztuki, a z czasem rozrastały się do takich rozmiarów jak ta w British Museum, gdzie dziś można zobaczyć otoczonego płomieniami Strażnika Prawdziwej Nauki. W British Museum jednak niczego on już nie strzeże. Nikogo nie prowadzi w kierunku Niewidzialnej Rzeczywistości, nikt go nie otacza szacunkiem, nie pada przed nim na twarz. W British Museum tak naprawdę jest on jednym bibelotem więcej.
|19
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
sylwetki świecie i u najlepszego mistrza. Nauczyciel, którego miałem w Berlinie – Rainer Zepperitz – grał w orkiestrze Filharmoników Berlińskich jako naczelny kontrabasista przez około 40 lat. Nieprawdopodobny nauczyciel i niezwykła postać, bardzo wiele się od niego nauczyłem. W Berlinie grałem w orkiestrze, ale po pięciu, sześciu latach zaczęło mi brakować kreatywności jazzu, rocka, granie w orkiestrze przestało mi wystarczać. W tym samym czasie Gilad dał mi znać, że szuka basisty do swojego zespołu Orient House Ensemble, więc zdecydowałem – przenoszę się do Londynu. Nagroda BBC dla najlepszej jazzowej płyty roku dla albumu EXILE nagranej z Orient House Ensemble, a w następnym roku nominacje do tej samej nagrody w kategoriach Najlepszy zespół i Najlepszy album (ponownie) – to tylko niektóre z osiągnięć zespołu, którego wciąż jesteś członkiem.
– To był mój pierwszy album z tym zespołem i pozostaje nadal naszym największym sukcesem płytowym, to nasz najlepiej sprzedający się album. Sama nagroda to wielki komplement, prestiż i wspaniale uczucie, byliśmy zachwyceni... To wielki zaszczyt, ale nie coś, co by wpłynęło na nas czy zmieniło zespół w jakiś szczególny sposób... Oczywiście, więcej osób wie o tobie, co jest bardzo pomocne. Jednak przecież cały czas chcemy się doskonalić, tworzyć coś nowego...
Jeden z najbardziej utalentowanych i uznanych muzyków zarówno w Londynie, jak i na świecie. Grywa z największymi gwiazdami jazzu. Niezwykle wszechstronny kontrabasista i gitarzystą basowy grający równie doskonale jazz, jak i muzykę klasyczną, rocka, tango czy tzw. world music... Zagra z Jarkiem Śmietaną w Pizza Express na Soho, a z Januszem Kohutem, Tomkiem Nowakiem i Janem Budziaszkiem w Jazz Cafe POSK
YARON STAVI Jak to się więc zaczęło?
– Zawsze byłem pochłonięty muzyką, która jest moją prawdziwą, największą miłością – uwielbiałem muzykę już jako niemowlak. Dzięki moim rodzicom w domu było dużo muzyki klasycznej. Pierwszym instrumentem, na którym grałem, były skrzypce – miałem wtedy około sześciu lat. Grałem na nich przez dwa lata, ale instrument ten do końca mi nie odpowiadał, więc zamieniłem go na gitarę – najpierw klasyczną, a następnie elektryczną. Po jakimś czasie jednak bas zaczął pochłaniać mnie coraz bardziej i okazał się instrumentem dla mnie. W wieku 17 lat miałem już swój pierwszy kontrabas i niewiele później zacząłem grać pierwsze profesjonalne koncerty w Izraelu z Giladem Atzmonem. Poznałeś Gilada Atzmona, równie utalentowanego i twórczego muzyka, w 1993 roku, a wasza muzyczna przyjaźń przetrwała lata i zaowocowała licznymi muzycznymi sukcesami, artystycznymi projektami i nagraniami.
– Gdy grałem swój egzaminacyjny koncert na wydziale jazzu szkoły artystycznej w Izraelu, jednym z oceniających pozaszkolnych gości był gitarzysta, który w tamtym czasie grał w zespole Gilada. Musiało mu się podobać to, co usłyszał, gdyż kilka miesięcy później zadzwonił do mnie sam Gilad i zaproponował mi granie w jego zespole. Było to dosłownie jakieś dwa lub trzy tygodnie przed Red Sea Jazz Festival, najważniejszym jazzowym festiwalem w Izraelu. Oczekiwał, że zagram tam z jego zespołem. Grywaliśmy razem aż do momentu, kiedy wyjechałem do Berlina, a Gilad przeprowadził się do Londynu. Dlaczego do Berlina?
– Studiowałem grę klasyczną na kontrabasie w Izraelu pod okiem Eliego Magena, który jest kontrabasistą Izraelskiej Orkiestry Symfonicznej i fantastycznym muzykiem. Uwielbiałem grać klasykę na kontrabasie, w tamtym okresie głównie w orkiestrze. Myślałem wtedy, że tym, co naprawdę chciałbym robić, jest studiowanie muzyki klasycznej w najlepszym miejscu na
Pora na polskie koneksje... Wydaje się, że współpracujesz lub współpracowałeś niemalże z wszystkimi najlepszymi polskimi muzykami... Gdzie jest początek tych powiązań?
– Przede wszystkim w połowie jestem Polakiem. Moi dziadkowie, rodzice mojej mamy, urodzili się w Warszawie i spędzili tam jakieś 20 lat swojego życia. Drudzy dziadkowie pochodzą z Ukrainy. Kiedy byłem pierwszy raz w Polsce, w Krakowie, bardzo mi się podobało! Jedzenie smakowało jak u mojej babci, poczułem się jak w domu... Później zaś, w 1997 roku podczas festiwalu w Szwajcarii, poznałem Nigela Kennedy’ego, który jest moim przyjacielem. Było to jeszcze zanim Nigel poznał Agnieszkę, obecnie swoją żonę i zanim zaczął grać z polskimi muzykami. Nigel uwielbia jammować i bawić się, więc było tak, że przez trzy noce podczas wspomnianego festiwalu jammowaliśmy od 11 w nocy do 7 rano – Nigel, Lalo Schiffrin i ja. Siedem, osiem godzin grania jazzu, potem dwie godziny snu i musiałem zaczynać próby. Nigel mógł spać przez cały dzień, gdyż był na wakacjach. Często też spotykaliśmy się w Berlinie, gdzie przyjeżdżał, żeby grać z orkiestrą. Jarka Śmietanę i Adama Czerwińskiego po raz pierwszy spotkałem w domu Nigela w Londynie, gdzie odbywały się próby do kilku koncertów, które zagraliśmy później razem w Wielkiej Brytanii. Kiedy trasa się skończyła, Jarek powiedział mi, że musimy kontynuować wspólne granie. Od tamtej pory regularnie zapraszał mnie na wspólne koncerty do Polski. Graliśmy również w wielu innych krajach. Jarek to wielki muzyk, wspaniały przyjaciel. Wiele różnych projektów, zespołów, nagrań... Jak określiłbyś siebie samego jako muzyka, basistę?
– Staram się być otwarty na różne rodzaje muzyki, jednocześnie próbując grać dość prosto i wspierać grę pozostałych muzyków. Myślę, że jestem dość uniwersalny, gram muzykę klasyczną, rocka, jazz... wszystkie te wpływy odbijają się w moim sposobie grania. Miałem też szczęście pracować z wielkimi ludźmi rocka, takimi jak Phil Manzanera (członek zespołu Roxy Music), który jest fantastycznym facetem. Poznałem
go przez Roberta Wyatta. Brałem udział w nagraniach do albumu Roberta, które odbywały się w studiu Phila i w efekcie Phil poprosił mnie, żebym zagrał na jego albumach. Również w tym studiu poznałem Leszka Możdżera – podczas nagrań do instrumentalnego albumu Phila. Niezwykłym przeżyciem było też granie z Davidem Gilmourem... Zbliżających się dwóch koncertów Tria Jarka Śmietany w Pizza Express nie można przeoczyć, gdyż bez wątpienia będą one wielką muzyczną ucztą dla każdego, kto kocha jazz w najlepszym wydaniu. Jakiego repertuaru możemy się spodziewać podczas tego wieczoru?
– Jestem bardzo podekscytowany tymi koncertami, gdyż będzie to pierwszy raz, kiedy The Jarek Śmietana Trio zagra złożony z dwóch setów klubowy koncert w Londynie. Pizza Express zdecydowanie należy do moich ulubionych klubów jazzowych w Londynie. Miejsce to ma fantastyczną atmosferę i akustykę. Zagramy muzykę z naszego albumu „The Good Life” – będzie to muzyka Ornette Colemana, kilka kompozycji Jarka, jeden lub dwa utwory Jimmy’ego Hendrixa, prawdopodobnie coś Keitha Jarretta oraz coś zupełnie specjalnego – jazzowe wersje dwóch kompozycji Chopina!
Rozmawiał Tomasz Furmanek Pizza Express Jazz Club Soho 10 Dean Street, W1D 3RW 30 paźd zier nika: godz. 19.30, drugi set godz. 22:30
Adam Bałdych i jego zespół Niedziela, 24.10, godz. 19.00 Bilety: £6 Adam to jeden z najbardziej interesujących polskich skrzypków jazzowych młodego pokolenia.
Nada Knezevic i Willie Garnett Big Band Piątek, 22.10, godz. 20.30 Bilety: £7 Jedna z najbardziej popularnych wokalistek jazzowych w dawnej Jugosławii. Z towarzyszeniem 20-osobowej orkiestry Willie Garnetta Nada zaśpiewa znane i lubiane standardy jazzowe.
Zespół Janusza Kohuta i Leszek Możdżer Sobota, 30.10, godz. 19.30 Bilety: £10, £12, £15 Główny koncert festiwalowy nawiązujący do 200 rocznicy urodzin Chopina. W pierwszej części zespół Janusza Kohuta zaprezentuje impresje szopenowskie oraz fragment swej najnowszej płyty „Krajobrazy”, w drugiej części koncertu słynny polski pianista jazzowy Leszek Możdżer wykona swój recital „Szopen” będący autorską impresją na temat muzyki wielkiego mistrza fortepianu.
„Zaduszki jazzowe” Zespół Janusza Kohuta Niedziela, 31.10, godz. 19.00 Bilety: £8 „Zaduszki” to jeden z najważniejszych dni w polskim kalendarzu jazzowym. Najsłynniejsze są „Zaduszki krakowskie” połączone z mszą za zmarłych muzyków, której tradycja została wprowadzona przez Jana Budziaszka – perkusistę zespołu „Skaldowie”, który wystąpi w grupie Janusza Kohuta wraz z Tomaszem Nowakiem – trąbka i Yaronem Stavi – kontrabas.
20|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
spacer po londynie
Mayfair Trzypokojowe mieszkanie może tu kosztować nawet 10 milionów funtów. Butelka wina – 11 tysięcy. Nieprzypadkowo na planszy do angielskiej wersji „Monopoly” to właśnie pole z napisem „Mayfair” jest najdroższe.
Adam Dąbrowski
Żeby przekonać się, że mieszkańcy tego zakątka Londynu – wciśniętego między monumentalną Regent’s Street, zatłoczoną Oxford Street, Piccadilly i Hyde Park – żyją nieco innym życiem niż „szarzy londyńczycy”, wystarczy wziąć do ręki parę numerów wydawanej tu lokalnej gazetki. Redaktorzy zachęcają nas w niej do wizyty w hotelu Ritz („przyzwoite jedzenie”), spryskania się nowymi perfumami (tylko „110 funtów za 100 ml!”) i kupienia dwupokojowego mieszkanka za cztery miliony funtów (jest jednak jeden haczyk: właścicielowi przysługuje miejsce parkingowe zaledwie na cztery samochody). W sierpniu 2009 roku kryzys na Wyspach był już w pełni. Ale najwyraźniej nie dotarł do Mayfair. Na stronach „Mayfair Times” wciąż w najlepsze trwało bowiem luksusowe przyjęcie żywcem wyjęte z powieści Francisa Scotta Fitzgeralda. To jedna z tych dzielnic, w których przyjęcia nie kończą się nigdy. Początki były jednak skromne. Nazwa okolicy wzięła się od sięgającej XVII wieku tradycji organizowania tu targu majowego. Przez ponad dwa tygodnie na Mayfair handlowano bydłem. Ale na miejsce – zwane wówczas Brookfield Market – przybywali również muzykanci, akrobaci i prostytutki. Można też było za niewielką opłatą dostać całusa od lokalnej piękności. Pisarz Ned Ward wcale nie był zachwycony, gdy w XVII wieku notował swoje wrażenia: „były tu okropne pijalnie, w których żołnierze ze swymi panienkami podskakiwali i tańczyli do strasznej muzyki wygrywanej na zniszczonych skrzypcach przez ślepego muzykanta”.
niezBędnik dżentelMena Czasy zgorszenia Mayfair ma już jednak za sobą. Teraz to miejsce dla arystokracji. Jeszcze dziś można tu zadbać o siebie jak za starych, dobrych czasów. Oczywiście, jeśli w kieszeni mamy parę zbędnych funtów. Zacząć można od wizyty u fryzjera. Tu instytucją jest Geo Trumper reklamujące się jako „najlepszy tradycyjny salon dla dżentelmenów w Londynie”. Po przekroczeniu progu trafiamy do świata, w którym Imperium Brytyjskie trwa w najlepsze, a arystokracja wciąż trzęsie Wielką Brytanią. Świata gorących ręczników i starannie podkręconych wąsów. Tutejsi fryzjerzy gardzą maszynkami –
golą, używając brzytwy. Jak za starych, dobrych czasów króla Jerzego. Włosy przycięte? No to trzeba się ładnie ubrać. Oznacza to spacer ku Saville Row. To tu w latach sześćdziesiątych XX wieku spotykały się ze sobą dwa światy: długowłose „dzikusy” z The Beatles założyły w okolicy swą wytwórnię „Apple”, na której dachu dały ostatni koncert, wprawiając w zdumienie eleganckich panów w kapelusikach niepodzielnie dotąd rządzących dzielnicą. Na Saville Row zaglądali do ekskluzywnych salonów krawieckich. To w zakładzie „Davies & Son” wymyślono i uszyto słynne mundury policyjne dla XIX-wiecznych bobbies. Na ulicę zaglądali Winston Churchill, admirał Nelson i Charlie Chaplin. Garnitury na miarę wciąż odbierają tu David Beckham i Kelvin Claine. Po stroje zaglądała też służba jej królewskiej mości Elżbiety II. Jeśli dojdziemy do wniosku, że w szafie mamy wystarczająco dużo szytych na miarę garniturów, to i tak istnieje dobry powód do przynajmniej jednego z zakładów. „Gieves & Hawkes” dysponuje bowiem imponującym, liczącym niemal 150 lat pokojem map. Po porcelanę można się natomiast wybrać do sklepu Thomasa Goode przy South Aldwych Street. Należy się nam ta odrobina luksusu, prawda? Powstały w 1827 roku sklep do dziś pozostaje synonimem dobrego, choć nieco staromodnego smaku. Do dziś dostarcza też naczynia na dwory królewskie całego świata. Część z nich można oglądać w znajdującej się tu niewielkiej salce muzealnej. Nienagannie obcięci i ubrani, obładowani najwyższej klasy porcelaną prędzej czy później będziemy musieli pomyśleć o powrocie do domu. Na szczęście, na Berkeley Square sprzedają bentleye i rolls-royce’y! Nie
obok: Burlington arcades, poniżej kadry z Mayfair: zdjęcia: andrzej Łodziński
kwintnych makaroników. To specjalność cukierni „Laduree”, która jest rozpoznawalna z jeszcze jednego powodu: wyjątkowo złego smaku. Całe wnętrze jest wyłożone materiałem, który ma przypominać pozłacaną tkaninę. Efekt jest co najmniej kiczowaty. Na koniec jedno ostrzeżenie: przechadzając się pasażem, należy się pilnować. Czujnym okiem obserwują nas bowiem strażnicy, którzy mają pilnować przestrzegania surowego regulaminu obowiązującego we wnętrzu. A ten pozostaje niezmieniony od czasów królowej Wiktorii: absolutnie zabronione jest bieganie (zaleca się krok stateczny i dystyngowany), krzyczenie (nawet z zachwytu nad kaszmirowym szalem) i wchodzenie do środka z otwartym parasolem. Kłopoty możemy też mieć, jeśli zagwiżdżemy. Ale tak prostacki pomysł chyba nie przyszedłby nam do głowy, prawda?
Betonowa twierdza
zapomnijmy tylko karty kredytowej: ceny zaczynają się od około 200 tysięcy funtów.
Burlington arcadeS Zanim odjedziemy z piskiem opon, powinniśmy jednak zahaczyć o Burlington Arcade – imponujący, wiktoriański pasaż handlowy łączący Mayfair z Piccadilly. Powstał w 1819 roku i już wtedy był synonimem luksusu. Co dziś znajdziemy w arkadach? Jest to przede wszystkim królestwo kaszmiru. Na wystawach pysznią się szale, swetry, pulowery i rękawiczki zrobione z tego materiału. Naprzeciwko – jubiler „Hancock”, który dostarczał swoje wyroby na dwory królowej Wiktorii, króla Jerzego i Elżbiety II. Jest też „Church’s Shoes” – uroczy sklep z butami wyjęty jakby z pochodzącej z początku ubiegłego wieku pocztówki. A na koniec można spróbować wy-
Niedaleko znajduje się prawdziwa twierdza, zupełnie niepasująca do wyrafinowanego otoczenia pamiętających jeszcze XVIII wiek kamienic. Kolczatki, wysoki mur, wieże strażnicze i wszechobecni ochroniarze pilnują amerykańskiej ambasady na Grosvenor Square. Ci ostatni są przyzwyczajeni do kłopotów, bo przez lata placówka była świadkiem wielu demonstracji: antyglobalistów, przeciwników wojny w Iraku, wcześniej w Wietnamie. Najgoręcej było w 1968 roku, gdy kilka tysięcy demonstrantów starło się z policją otaczającą ambasadę szczelnym kordonem. To ostatnie chwile, by zobaczyć gwiaździstą flagę powiewającą nad Mayfair. Amerykanie stawiają już sobie bowiem nową ambasadę – w Wandsworth. Plotki głoszą, że na początku chcieli się przenieść do Kensington Palace, ale podobno pomysł ten nie spodobał się królowej, ponieważ w pałacu wciąż bawi często kilkoro członków rodziny królewskiej. Dyplomaci przeniosą się więc do południowego Londynu. Nowy budynek ma być nowoczesny, funkcjonalny i przestronny.
To zapewne ucieszy pracowników ambasady. Zatrudnionych jest tu bowiem ponad 100 osób – tymczasem placówka na Grosvenor Square była projektowana z myślą o 750 ludziach. Mniej szczęśliwi są natomiast niektórzy antyamerykańscy aktywiści. Tariq Ali, weteran demonstracji, który pierwsze szlify zdobywał jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku, na wieść o przeprowadzce ambasady zareagował z rozżaleniem. – Dotychczas mogliśmy się spotykać w środku miasta i wszyscy byli zadowoleni. Długi marsz do południowego Londynu nie wygląda już tak zachęcająco – opowiadał w BBC.
Sekrety Mayfair Bogate dzielnice mają to do siebie, że niezbyt chętnie ujawniają przybyszom z zewnątrz swoje tajemnice. To zwykle miejsca hermetyczne, zazdrośnie strzegące swej prywatności. Dlatego przez przewodniki Mayfair często jest traktowane po macoszemu. Warto jednak wybrać się tu któregoś popołudnia choćby po to, by obejrzeć… podziemną rzekę. Tiburn River była kiedyś dużym dopływem Tamizy. Dziś, skurczona do niewielkiej strużki, która wybija na powierzchnię dopiero na Hampstead, przepływa przez elegancki sklep z antykami „Grays” przy Davies Mews. Po zejściu do piwnicy budynku znajdziemy rynienkę, w której pluskają się ryby. Rynienka znika w ścianie, transportując rzeczkę niespodziankę ku północy miasta. Znajdująca się tuż obok tabliczka ostrzega nas, byśmy po zanurzeniu w wodzie ręki dobrze ją umyli, bo mamy do czynienia z „prawdziwą rzeką”. Świat wokoło zmieniał się wiele razy: handlarzy wyparli bogaci arystokraci, a pijalnie piwa zastąpiły eleganckie restauracje. Potem arystokracja ustąpiła projektantom mody, biznesmenom i architektom, przybyli tam też nowyje Ruskije. Ale Tiburn River dalej płynie sobie przez ten wyjątkowy zakątek Londynu. Trzeba tylko trochę cierpliwości, by wydrzeć Mayfair takie sekrety, jak ten.
|21
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
podróże po świecie
Rosyjska enklawa w sercu Europy Podczas wizyty premiera Rosji Władimira Putina w Polsce, we wrześniu zeszłego roku, pojawiła się szansa uproszczenia ruchu morskiego przez Zalew Wiślany między Obwodem Kaliningradzkim a Polską. Na początku lat 90. można było bez problemu popłynąć wodolotem z Krynicy Morskiej do Kaliningradu. Jeśli zostaną wznowione połączenia, będzie to nie tylko korzystne dla lokalnej ekonomii, ale też turystyki, ponieważ Obwód Kaliningradzki to wyjątkowe miejsce. Stanisław Mickiewicz
Już sam lot z Londynu do Kaliningradu dobrze odzwierciedla obecne realia rosyjskie. Samolot kaliningradzkich linii lotniczych KD Avia (niestety obecnie zamkniętej z powodu kryzysu ekonomicznego) przewoził pasażerów, którzy przyjeżdżają do Londynu na zakupy i odwiedzają najdroższe salony mody. To nowyje ruskije, czyli milionerzy, których finansowe kariery rozpoczęły się podczas chaotycznych rządów Jelcyna. Są w Rosji wszechobecni, także w Kaliningradzie. Niemniej jednak miasto i obwód nadal pozostają w tyle za innymi regionami Rosji jeśli chodzi o rozwój ekonomiczny. Co prawda poziom życia jest i tak o wiele wyższy niż w latach 90., kiedy to obszar został odcięty od reszty kraju po rozpadzie Związku Radzieckiego. Za czasów sowieckich obwód posiadał szczególne znaczenie z powodu dostępu do morza, przygranicznego położenia oraz integralności etnicznej. W tym czasie obcokrajowcy nie mieli prawa wjazdu do Obwodu Kaliningradzkiego, władze sowieckie umieściły tam strategiczne bazy militarne. Żartobliwie mówiono, że co trzeci mieszkaniec obwodu to mundurowy. Losy Kaliningradu chyba najjaskrawiej ukazują skomplikowane dzieje Europy Wschodniej. Dawniej znany jako Königsberg – stolica Prus Wschodnich, a wcześniej lenno polskie – Królewiec. Miasto niestety zostało całkowicie zniszczone podczas II wojny światowej, a właściwie pod jej koniec, kiedy Niemcy desperacko bronili się przed posuwającą się na zachód Armią Czerwoną. Oczywiście nowi władcy nie pozwolili, żeby lokalni Niemcy zostali obywatelami Związku Radzieckiego – region został zasiedlony przez przybyszy z obszaru ZSRR, głównie Białorusi, Ukrainy i Rosji. Najczęściej były to osoby, które wszystko
straciły podczas wojny. Miasto zostało nazwane na cześć jednego z głównych towarzyszy Stalina, Michaiła Kalinina. Oprócz tego wszystkie miejscowości w regionie oraz ulice miast otrzymały nowe, sowieckie nazwy. Dlatego dzisiaj nadal jeździ się po Prospekcie Mira czy ulicy Październikowej w przeciwieństwie do innych miast rosyjskich, gdzie przywrócono nazwy carskie. Kaliningrad musiałby powrócić do nazw niemieckich. Obecnie głównym zabytkiem miasta jest średniowieczna katedra, w której znajduje się mogiła Kanta – słynny filozof spędził całe życie w Królewcu. Odbywają się w niej koncerty organowe, a w wieżach mieści się muzeum z płakorzeźbą nagrobną, wizerunkiem ukazujacym twarz Kanta. Katedra leży na wyspie, gdzie
››
Symbol nowych czasów, katedra prawoslawna w centrum Kaliningradu; u góry: widok na mierzeje; poniżej: najstarszy zabytek w mieście – katedra niemiecka
kiedyś znajdowało się Stare Miasto, ze starych zdjęć widać, że podobne do tego w Gdańsku. Niestety po wojnie Sowieci zniszczyli ruiny zamku i zbudowali na jego miejscu nowy symbol władzy – Dom Sowietów, betonowy blok, który nigdy nie został ukończony. W efekcie w centrum miasta stoi wielki sarkofag, ostatnio odremontowany. Trzeba jednak przyznać, że obecne ścisłe centrum prezentuje się ładnie, trochę starych budowli przetrwało wojnę, poza tym jest teraz mnóstwo inwestycji. Nie tylko zbudowano szklane centra handlowe, ale np. skonstruowano ogromną nowoczesną cerkiew ze złotymi kopułami. Zachował się zabytkowy dworzec kolejowy z końca lat 20. ubiegłego wieku, przykład niemieckiego monumentalnego art nouveau. Istnieje też sporo starych domów niemieckich w innych dzielnicach miasta. Obecne władze zbudowały też tzw. wioskę rybacką, która oddaje stary charakter miasta. Aby zobaczyć prawdziwy układ grodów pruskich trzeba jednak wyjechać poza Kaliningrad. Przykładem jest miasto położone na wschód od stolicy regionu, Czerniachowsk (dawniej Insterburg). Tam, w zabytkowych kościołach protestanckich znajdują się dzisiaj cerkwie i kościoły katolickie. Chyba jednak największym atutem regionu jest przyroda. Nieskażone wybrzeże Bałtyku to idealne miejsce do wypoczynku. Można pojechać do lśniącego kurortu Swietłogorsk, ale także zwiedzić park narodowy – Mierzeję Kurońską (nazwa nie ma nic wspólnego ze słynnym rodakiem), której połowa należy do Litwy, a połowa do Rosji. Litewska część została uprzemysłowiona dla potrzeb turystów, natomiast część rosyjska jest nadal w całkowicie naturalnym stanie. Znana jest głównie z obszernych wydm i mieszkajacych tam rozmaitych gatunków ptaków. Niestety, aby odwiedzić Obwód Kaliningradzki potrzebna jest wiza, ale jeśli kogoś interesują prawdziwe paradoksy historii lub pragnie poodychać nieskażonym bałtyckim powietrzem, region ten jest naprawdę warty poznania.
22|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
agenda
VIVA BAVARIA od 200 lat! sta. Kronika policyjna, o dziwo, nie notuje wielu przypadków złego zachowania biesiadników, choć wspomina o kilku rozebranych do naga czeladnikach, pijanych chłopach trzeźwiejących na komisariacie dwa dni oraz o jednej wytwornej damie, która po wyjściu chwiejnym krokiem z opery usnęła na ulicy. Książęcy ślub i trwające kilka dni wesele zapoczątkowały miły zwyczaj, który przekształcił się we wspaniałą tradycję. Z czasem zaczęto sprzedawać na straganach wyroby regionalne, organizować festyny, ustawiać karuzele, a w 1818 roku po raz pierwszy sprzedawać piwo. Dziś na Theresienwiese są ustawiane dziesiątki budek z przekąskami i bibelotami, jest budowane ogromne wesołe miasteczko, ale, oczywiście, najważniejsze są namioty (14 dużych i 19 małych), w których rozlewa się piwo i podaje tradycyjne smakołyki. Mylna może się wydawać nazwa Oktoberfest, która dosłownie oznacza święto październikowe, a jak wiemy,
Aleksandra Ptasińska
P
rzed dwoma tygodniami zakończył się jubileuszowy 177 Oktoberfest! Po raz kolejny zostały pobite rekordy z ubiegłych lat – m.in. w ilości wypitego piwa (ok. 7 mln litrowych kufli!), liczbie odwiedzających z całego świata (6,4 mln – w tym wypadku nie był to rekord, pobito go w 1985 roku, kiedy w festiwalu uczestniczyło ponad 7 mln osób) oraz spożytego jedzenia (117 wołów, 59 jagniąt, kilkaset tysięcy pieczonych kurczaków, tony precli, prażonych orzechów i owoców w czekoladzie). Namnożyło się też bijatyk, skradzionych kufli oraz zgubionych rzeczy. Jak podaje „Süddeutsche Zeitung”, goście pozostawili 1450 różnych części garderoby, 770 dowodów osobistych, 420 portfeli i tyle samo telefonów komórkowych, a ponadto jednego psa rasy mops, jednego królika, rakietę do tenisa, skórzany pejcz, tubę, aparat słuchowy i sztuczną szczękę. Rekordowa okazała się także cena litra piwa (tzw. Mass) – 8,90 euro. Piękna pogoda przyczyniła się do tego, że również właściciele diabelskich młynów, karuzeli i strzelnic mogli zacierać ręce z zadowolenia. A zamożna Bawaria stała się bogatsza o kolejny miliard euro. Uważni czytelnicy pewnie zauważyli różnicę cyfr w tytule oraz pierwszym zdaniu i pomyśleli: jak to? Błąd w druku czy autorka jeszcze pod wpływem piwa? Zapewniam, że ani jedno, ani drugie! Co prawda w tym roku świętowaliśmy jubileusz 200-lecia Oktoberfestu, ale impreza odbyła się jedynie 177 razy. 24 razy zrezygnowano natomiast z uroczystych obchodów z powodu wojny, epidemii cholery, inflacji czy ciężkich lat powojennych.
jacek ozaist
WYSPA [31] Taki już jestem, że ciągle mi mało. Wrażeń, dynamiki życia, chęci do spełniania zachcianek i marzeń. To mnie napędza, oddala od myśli o emeryturze i śmierci, daje złudną nadzieję, że wiem, dokąd zmierzam i mam nad tym kontrolę. Pewnego piątkowego wieczoru Mark oświadczył mi, żebym już zostawił imprezy i zaczął realizować kolejny ambitny projekt – zaadaptowanie Duke’a na restaurację. Sala, w której w weekendy szalały hordy roztańczonych gości, przez resztę tygodnia stała pusta. Od dawna rozmyślałem nad sposobami jej zagospodarowania, jednak żadna z opcji nie wydała mi się godna wcielenia myśli w czyn. Przeżyłem przy okazji kilka burz mózgu z Anetą. Była, delikatnie mówiąc, przeciwna i pełna niewiary, że z pubem Marka można jeszcze coś dobrego zrobić. – Przecież ludzie nazywają to miejsce meliną. Jak zamierzasz nakłonić kogokolwiek do zmiany przekonania? Tam się pije i bije, a nie chadza na kolację! – Są różne grupy docelowe wśród potencjalnych klientów. Jedni chcą się zabawić, inni obejrzeć mecz w większej grupie, jeszcze inni mogą tęsknić za naszą kuchnią. Mark nam kupił telewizor. Sprawdzimy, jak Polacy zareagują na propozycję wspólnego obejrzenia eliminacji do Mistrzostw Europy. – Rób, jak uważasz, ale to ciemna, zatęchła
Ale dość statystyk. Warto przybliżyć historię narodzin Oktoberfestu, ponieważ jest bardzo ciekawa i romantyczna. Jest 12 października 1810 roku, dzień, w którym książę Ludwik I (późniejszy król) poślubia ukochaną księżniczkę Teresę von Hildburghausen, urządzając pięciodniowe uroczystości. Zaproszeni są nie tylko najważniejsi goście, ale też zwykli mieszczanie i wieśniacy. Do Monachium ściągają tłumy uradowane zarówno uroczystą okazją, jak i darmowym jedzeniem i napitkiem. Arystokracja bawi się w operze i na dworze, lud zapełnia podmiejskie łąki (dzisiejsza Theresienwiese, nazwana tak na cześć nowej księżnej), a wieczorami zalewa centralne ulice mia-
nora i nigdy nie nakłonisz normalnych ludzi do bywania tam. – Zobaczymy... Pomysł z meczami na żywo szybko okazał się strzałem w dziesiątkę. Na mniej atrakcyjne spotkania – z Kazachstanem czy Azerbejdżanem przychodziło średnio 10, 15 osób, ale już na Belgię sala była zapchana po brzegi. Miło jest popatrzeć, jak od 6.30 pub powoli wypełnia się ludźmi. Znajome i nieznajome gęby zajmują strategiczne miejsca naprzeciw wielkiego plazmowego ekranu. Szaliki, barwy narodowe wymalowane na policzkach i czołach, w oczach absolutna wiara w końcowy sukces. Patrzę na to, nie mogąc ukryć wzruszenia. Pospolite ruszenie w ważnych momentach to nasza narodowa specjalność. Nie ma PiS-u ani PO, nas ani ich, jest tylko wszechogarniająca duma z powodu bycia Polakiem. To krótki i złudny stan, ale z pewnością najpiękniejszy ze wszystkich. Ze spotkaniami środowymi nie ma najmniejszego problemu, ale sobotnie przysparzają wszystkim kłopotów. Ilekroć Polska gra mecz w sobotę wieczorem, mam zatargi z obsługą angielskiej rockoteki. To ludzie mało elastyczni i czasami wydaje mi się, że ich niechęć zahacza wręcz o rasizm. Mark też chodzi wściekły, bo musi się handryczyć z Nickiem, heavymetalowym didżejem, organizatorem bardzo udanych i tłumnych sobotnich imprez. Nick podnosi prestiż jego pubu, przynosząc Markowi niezły dochód, ale kasa od Polaków też jest nie do pogardzenia. O ile się orientuję, nasze piątki przynoszą 800 funtów, a dobry mecz nawet około 1000. Najwięcej zamieszania mieliśmy z meczem w Lizbonie, który Portugalczycy postanowili rozegrać o dziewiątej wieczorem. W Anglii była ósma, ale i tak Nick kategorycznie
odmówił jakiejkolwiek współpracy. Padł na mnie blady strach, że wszystko, co osiągnąłem z Polakami w Hounslow, szlag trafi. Ludzie mi nie wybaczą, że pocałowali klamkę podczas najważniejszego (jak mi się wtedy wydawało) meczu roku. Obrażą się, odwrócą od jedynego polskiego pubu w dzielnicy, a mnie pewnie przytrafi się coś złego któregoś wieczoru w ciemnym zaułku. Łaziłem za Markiem, jęczałem, błagałem, snułem wizje typu – sto osób razy sześć, osiem piw, parę flaszek wódki itp. Urabiałem go, niczym ciasto na pierogi, odgrażając się, że poszukam sobie pubu sam i zabiorę wszystkich klientów ze sobą. Był w kropce. Nicka nie mógł przekonać, lecz mógł zorganizować polskie święto na zewnątrz. I okazało się, że miałem rację. Mało tego, frekwencja przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Na małym parkingu z tyłu pubu w nieludzkim ścisku zmieściłem z 200 osób. Pan Bóg też okazał się fanem polskiej piłki, bo zadbał o ciepły, bezdeszczowy wieczór. Atmosfera była podniosła, duch w narodzie zwarty i szczery, jak rzadko. Ręce mi mdlały od wyciągania piwa z lodówek, zdarłem gardło i prawie się poryczałem, gdy po cudownej bramce Krzynówka ludzie zaczęli mnie ściskać i dziękować za superwydarzenie. To był mój największy sukces jako organizatora eventów dla rozpierzchniętej, zapatrzonej w wizerunek królowej na banknotach Polonii. Nigdy potem czegoś takiego nie zrobiłem, choć ostatni mecz tych eliminacji – z Belgią – też się nam udał. Znów ten magiczny tłok. Nikt już nie wejdzie. Reszta będzie musiała podglądać z ulicy. Wyłączam na chwilę dźwięk, by objaśnić zasady. Bar zamykamy o 8.50, by każdy mógł spokojnie dopić ostatnie piwo, a tuż po meczu opuszczamy pub. Paru gości w mało wybredny sposób wyraża niezadowolenie, reszta wydaje
się rozumieć moje położenie. Cały pub jest nasz. Lokalni Anglicy rozeszli się do innych pubów, by trzymać kciuki za Izrael w meczu z Rosją. Jeśli Izrael wygra, Anglia będzie musiała pokonać rewelacyjną Chorwację. Nam wystarczy dzisiaj 1:0. Hymn. Wszyscy zaczynają śpiewać. Czapki z głów, ręce na piersiach, uniesienie. Druga zwrotka. Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę... Z głupia frant układam szybko tekst. Przejdziem Dunaj, przejdziem Alpy, na EURO zagramy... Śpiewamy, komentujemy, pijemy. W ten wieczór każdy zapomniał, że ma czynsz do zapłacenia, a żonie trzeba posłać trochę funtów na życie. Barmanki uwijają się za barem, jak ja podczas meczu z Portugalią. Kiedy Smolarek strzela Belgom bramkę do szatni, któryś z chłopaków zaczyna: EURO jest nasze, EURO nam się należy, nie damy, nie damy, nie damy nikomu, bo EURO do nas należy!!! Dla takich chwil warto żyć. W Melbourne, Dublinie, Toronto, Londynie. Każdy z nas ma Polskę w sercu, bez względu na to, gdzie żyje. 2:0 i Belgom już dziękujemy. Razem z ochroniarzami, którzy obsługują piątkowe imprezy, delikatnie wypraszamy ludzi na pustą ulicę. Jest mi głupio, że nie zobaczą polskich piłkarzy cieszących się z fanami w Chorzowie. Po minucie pub pustoszeje. Podchodzi do mnie uśmiechnięty od ucha do ucha Mark. Też bym się tak śmiał, gdyby mi skapnęło z 1000 funciaków ekstra. On jednak cieszy się z innego powodu. Izrael pokonał Rosję. Przybijamy piątkę i zaczynamy sprzątać. Wtedy dociera do mnie, że jest duże prawdopodobieństwo, iż Anglia może trafić do jednej grupy z Polską. O ile wcześniej pokona Chorwację i w ogóle na EURO 2008 awansuje. Odkąd Mark oświadczył, że lepiej, abym zajął się organizowaniem restauracji, a ja trzasnąłem drzwiami i poszedłem w noc,
|23
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
agenda impreza rozpoczyna się już około 20 września. Wytłumaczenie jest bardzo proste – październik bywa w Bawarii bardzo chłodny i deszczowy, więc już w 1828 roku, kiedy padało każdego dnia uroczystości, wnioskowano wcześniejsze jej rozpoczęcie. Sytuacja pogorszyła się rok później, gdy Theriesienwiese pokryła kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Jednak dopiero w 1874 roku – kiedy łąki znalazły się we własności miasta (dotychczas były to pola uprawne i nie zawsze prace udało się zakończyć do połowy września) – Oktoberfest mógł rozpocząć się wcześniej. Dzięki temu goście najczęściej cieszą się z pięknej pogody i babiego lata (najcieplej było w 1993 roku – prawie 30 stopni), choć nie brakowało nieprzyjemnych niespodzianek – w 1883 roku łąka zamieniła się w bagno od ulewnego deszczu, w 1936 temperatura spadła do 2,5 stopnia, w 2002 zaś po raz kolejny prószył śnieg! Nie dziwi więc, że prognoza pogody na połowę września jest najbardziej wyczekiwaną informacją. Niecierpliwie oczekuje się także oficjalnego ogłoszenia ceny piwa, co następuje w maju. Niejednemu amatorowi złocistego płynu grozi wówczas stan przedzawałowy, ale na szczęście do września pozostaje sporo czasu na uzbieranie pokaźnego kieszonkowego. W 1949 roku, po wprowadzeniu w Niemczech Zachodnich marki (Deutsche Mark ‒ DM), cena 1litra piwa wynosiła 1,70 DM i w ciągu ponad 50 lat urosła do 12,80 DM. W 2002 roku piwo kosztowało już 6,80 euro, a w tym – jak już wspomniałam – 8,90 euro! Doliczając do tego (niemalże obowiązkowy) napiwek, za jeden kufel piwa trzeba dać 9 euro, czyli tyle, ile przeciętny Bawarczyk zarabia w godzinę. Nic dziwnego, że najlepsi zawodnicy wypijają od pięciu do dziewięciu Mass! Narzekanie na spustoszenie w portfelu po Oktoberfeście nie ma końca, ale i tak każdy z niecierpliwością czeka na kolejny. Oktoberfest co roku otwiera uroczyste wkroczenie gospodarzy i browarników, co odbywa się zawsze w sobotę. Właściciele namiotów wraz z całymi rodzinami zasiadają na ukwieconych wozach i wjeżdżają wśród muzyki i oklasków na Theresienwiese. Następnie burmistrz Monachium otwiera pierwszą beczkę piwa i radosnym okrzykiem O’zapft is! daje znak do rozpoczęcia święta. Od tego momentu, a jest to zawsze 12.00 w południe, we wszystkich namiotach wolno rozlewać piwo. W niedzielę natomiast odbywa się uroczysty pochód orkiestr, strzelców i zespołów regionalnych, oczywiście, w tradycyjnych strojach. Namiotów jest bardzo wiele, ale atmosfera w każdym z nich jest inna. W mniejszych, typu Schützen-Festzelt, spotyka się zwykle
polskie imprezy przeszły w nowe ręce. Czasem zaglądałem, częściej nie, lecz i tak rzeczywistość zweryfikowała, kto w tej sprawie zawalił. Było gorzej, potem gorzej, a potem było dno. Dno tak głębokie, że pewnego piątku na imprezę nie przyszedł nikt. Nie wiem, czy istnieje na świecie drugi taki klub, który nie ma ani jednego członka, ale do Duke’a nie zajrzał wtedy nawet pijany włóczęga. Wściekły Mark rozgonił towarzystwo i kazał pogasić światła. I moje dzieło umarło. W piątki znów było głucho, ciemno, nijako. – Z meczami mi wyszło – mówię do Anety podczas kolejnej kłótni o emigranckie imponderabilia. – Andrzejki i Halloween też nie były złe. Tłum dopisał. – Rób, jak chcesz, ale ja do tego ręki nie przyłożę... Jak powiedziała, tak zrobiła. Miała swoją pracę i na moje plany nie musiała zważać. Pilnowała domu nad Tamizą w nadrzecznej części Chiswicku. Dbała o syjamskie koty, egzotyczne żółwie, papugi i kwiaty. Właścicieli prawie nie było. Pracowali jako architekci w różnych częściach świata, zaglądając do Londynu ledwie kilka razy w miesiącu. Reprezentowali tajemniczy, wielki świat, ja zaś lgnąłem do maleńkiego, polskiego światka emigrantów zarobkowych. Aneta nie musiała mnie rozumieć. Ważne, że ja wiedziałem, czego chcę. Musiałem otworzyć w Duke’u knajpę. Wiedziałem, że dam radę. I że rynek odpowie na moje wyzwanie.
cdn
@
xxpoprzednie odcinkix www.nowyczas.co.uk/wyspa
JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
zamknięte towarzystwo (które po wypiciu kufla piwa robi się natychmiast otwarte na wszystko) – różne związki i grupy, pracownicy firm itp. Zabawa w takim namiocie nie ustępuje tej w kolosach typu Augustiner-Festhalle, ale jest bardziej kameralnie, tradycyjnie i bawarsko. Wspaniałym, również bardzo oryginalnym namiotem, z najpiękniejszym wnętrzem i najlepszą atmosferą jest mieszczący 7 tys. osób Hacker-Festzelt. Turyści zwykle wybierają Hofbräu-Festzelt, który stali bywalcy omijają szerokim łukiem. Aby pomieścić maksymalną liczbę gości w namiocie ustawiono wysokie stoliki, przy których można tylko stać. Po kilku godzinach zabawy pod te stoliki wysypuje się trociny, aby zasypać pojawiające się bajorka rozlanego piwa. Na suficie wisi tradycyjnie ogromy anioł Aloisius, traktowany haniebnie – upojeni turyści ściągają z siebie różne części ubioru, wycierają nimi spocone twarze lub moczą je w rozlanym piwie, po czym obrzucają nimi biednego
anioła. Kto dopiero co wejdzie do namiotu i nieświadom zagrożenia wybierze akurat jeden ze stolików pod aniołem, może skończyć z mokrymi gaciami na głowie lub koronkowym biustonoszem w kuflu piwa. Około godz. 23.00, kiedy zamyka się namioty, a do pracy rusza cały sztab sprzątaczy, zamiataczy i innych speców od tej mniej przyjemnej roboty, kolorowy tłum biesiadników wylewa się na deptaki i wszelkie przejścia dla pieszych i co chwilę wybuchając śmiechem lub intonując jedną z bawarskich przyśpiewek, opanowuje pobliskie stacje metra. Nie muszę chyba wspominać o tym, że większość nie ma ważnego biletu. Następnego dnia historia się powtarza i tak te dwa tygodnie ciągną się dla Bawarczyka jak piękny, złocisty sen... Bo Oktoberfest, nazywany potocznie świętem piwa, tak naprawdę jest przede wszystkim świętem radości i wspólnego biesiadowania. Piwo ma za zadanie łączyć ludzi i jest obdarzane w Bawarii prawdziwym kultem. Najwspanialsze jest to, że świętuje się wspólnie z rodziną i przyjaciółmi, że spotykają się całe grupy znajomych, że nawet szef potrafi przymknąć oko na niewyspanego pracownika, bo sam ma też ciężką głowę po wczorajszej zabawie. Wydaje się, że fenomen Oktoberfestu leży przede wszystkim w tym, że przełamuje on stereotyp poważnego, gburowatego Niemca bez dystansu do samego siebie, stawiającego na pierwszym miejscu pracę i porządek. Uczestniczenie w Oktoberfeście to dla każdego szanującego się Bawarczyka obowiązek, a poza tym również wspaniała okazja do oderwania się od codzienności, dla turystów zaś to przede wszystkim możliwość poznania mało znanego oblicza Niemiec i może wyzbycia się wielu uprzedzeń. Wszystkich, którzy dotychczas nie zdołali odwiedzić Monachium i napić się wspaniałego, niemieckiego piwa, pragnę pocieszyć jednym – na oficjalnej stronie Oktoberfestu (www.oktoberfest.de) rozpoczęło się już odliczanie do następnej imprezy. 178 Oktoberfest rozpocznie się 17 września 2011 – w momencie pisania tego artykułu pozostało jeszcze 332 dni, 1 godzina i 25 minut. Państwo, czytając, będą już nieco bliżej. Prost!
Tekst: Aleksandra Ptasińska Zdjęcia: Franz Straube
Dzwoń do Polski za mniej niż 1p Bez przedpłat i abonamentu
Bez kontraktu
Bezpłatny wykaz połączeń online
Zadzwoń do nas na 0800 651 0055 lub zarejestruj się przez internet ZA DARMO! Twoja linia telefoniczna, abonament i numer telefonu pozostaje bez zmian. www.cheapcall1689.co.uk/polska
Polska 0.8p Polska tel. komórkowy Orange, Plus GSM 5p USA 0.8p Kanada 0.8p Czechy tel. stacjonarny 2p Irlandia tel. stacjonarny 1p
24|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
co się dzieje kino
British Film Institute South Bank, SE1 8XT
…Nigel Kennedy Vivaldiego
Suzzane Vega
Noc i miasto
Środa, 3 listopada, godz. 19.30 Royal Albert Hall Kensington Gore, SW7 2 AP
Artystka, znana przede wszystkim z wielkiego przeboju „Luka” będzie promować swój nowy album „Close Up”.
Tomasz Żyrmont i Groove Razors w The Roof Gardens
Wtorek, 2 listopada, godz. 19.30 Cadogan Hall Sloane Terrace, SWDX 9DQ
Made in Dagenham Dość! – powiedziały sobie pewnego dnia kobiety pracujące w zakładach Forda w londyńskim Dagenham. I solidarnie zastrajkowały. Chodziło o powszechną w owych czasach praktykę: mimo podobnych kwalifikacji panie zawsze dostawały mniej pieniędzy od mężczyzn. Film w lekkiej formie opowiada, jak kobiety z dalekiego przedmieścia stolicy Anglii zbuntowały się i wymusiły na rządzie, by w 1970 roku zakazał dyskryminacji. Krytykom się podoba: recenzent „Daily Telegraph” napisał o „Made in Dagenham”, że wpisuje się w najlepszą tradycję brytyjskiej komedii. W roli głównej Sally Hawkins, którą mogliśmy już poznać jako nieuleczalną optymistkę Poppy w bardzo popularnym filmie „Happy Go Lucky” Mike’a Leigh. Ostatni władca wiatru Wschodnie sztuki walki, magia, tempo i mnóstwo efektów specjalnych – wszystko to w najnowszym filmie M. Night Shyamalana („Szósty zmysł”, „Osada”). Tym razem głównym adresatem są dzieci.
Film noir mógł być specjalnością amerykańską: w końcu to za Atlantykiem powstały „Żegnaj, laleczko”, „Kobieta w oknie” i „Podwójne ubezpieczenie”. Ale „Noc i miasto” pokazało, że Brytyjczycy też potrafią! Przyznać trzeba jednak, że Amerykanie dołożyli się do kosztów produkcji. Mimo to nie ma wątpliwości: obraz perfekcyjnie przenosi klimat czarnego kina z ulic Chicago do zbombardowanego Londynu. Riverside Studios Crisp Road, W6 9 RL
E.T. Niedrogie kino w samym sercu Londynu – przy Leicester Square – zaprasza na spotkanie z niezapomnianym bohaterem kultowego filmu Stevena Spielberga z 1982. Efekty specjalne wywołują dziś uśmiech, ale całość wciąż wzrusza. Prince Charles Cinema Leicester Place, WC2
Jak brzmi „Elanor Rigby” w wersji na orkiestrę? Co się stanie, jeśli do „The Long and Winding Road” dodamy dźwięk kotłów? Odpowiedzi na te pytania można poznać podczas koncertu Royal Philarmonic Orchestra.
Sobota, 30 października, godz. 20.00 99 Kensington High St W8 5SA
Czwartek, 28 października, godz. 20.00 Royal Albert Hall Kensington Gore, SW7 2AP
Niedziela, 7 listopada, godz. 19.00, Scala 275 Pentoville Road, N1 9NL
Leszek Możdżer gra Szopena…
It Happened One Night
Wybitny pianista Leszek Możdżer – przy wsparciu Janusz Kohut Group – interpretuje Szopena na jazzowo.
Nieco zapomniany klasyk Franka Capry. Część retrospektywy reżysera.
Sobota, 30 października POSK, King Street, W6 0RF
Do 30 października, godz. 19.30 Od 1 do 6 listopada, godz. 21.00 Soho Theatre Dean Street, W1D 3NE
Faust Koncert legendarnego bluesowego gitarzysty. Wtorek, 26 października, środa, 27 października, godz. 19.30 Royal Albert Hall Kensington Gore, SW7 2AP
Londyńska Jesień św. Cecylii Czesław Śpiewa i Raz Dwa Trzy
Beatlesi na orkiestrę
Jeff Beck
muzyka
The Social Network David Fincher, człowiek, który dał nam thriller „Seven” zabiera się tym razem za biografię twórcy Facebooka. Historia cichego, trochę dziwacznego chłopaka, który w wieku 26 lat jest milionerem.
Jazz FM Presents… Live at The Roof Gardens. Ciekawie rozwija się kariera funkwego zespołu Groove Razors założonego przez mieszkającego od kilku lat w Londynie Tomasza Żyrmonta. Wystąpią w prestiożowym klubie The Roof Gardens na zaproszenie Jazz FM. Warto ich śledzić!
dwa lata. Przygarniają go żyjące tu dziko psy. Człowiek i zwierzęta uczą się siebie nawzajem i wspierają w walce o życie na ulicach rosyjskiej ulicy. „Ivan and the Dogs” to czarowna opowieść o przetrwaniu i współzależności we wrogim środowisku; w świecie, w którym niegodziwości gotowane człowiekowi przez człowieka kontrastują z niewinnością i przywiązaniem dziecka do swoich futerkowych obrońców. Ivan i jego psy znajdują się na zewnątrz, żyją odcięci od cywilizacji, polegając tylko na wzajemnej przyjaźni i pomocy” – czytamy w programie spektaklu. Główną rolę gra polski aktor Rad Kaim.
Chór im. Jana Pawla II działajacy przy parafii Chrystusa Króla na Balham już po raz trzeci będzie gospodarzem Festiwalu Chorów LONDYŃSKA JESIEŃ ŚW CECYLII. Festiwal odbywa się przy serdecznym poparciu ks. prałata Władysława Wyszowadzkiego. Honorowy patronat objeła Misja Katolicka w Angli i Walii.
Czas, w którym Kosciól katolicki i Prawosławny wspomina Św. Cecylię, patronkę muzyki sakralnej, to czas świętowania i wymiany doświadczeń chorów działających przy lokalnych parafiach. Wielokulturowość Londynu stwarza niepowtarzalną szansę na to, by ta piękna incjatywa wspólnego muzykowania, nadała Festiwalowi prawdziwie ekumeniczną wymowę zbliżając narody, kultury, języki. Wszak orędownikiem tego był Jan Pawel II, którego imię przybrali organizatorzy Festiwalu. Jedna z finałowych pieśni tegorocznego koncertu – „Modlitwa o pokój” Norberta Blachy, wykonana w języku polskim i angielskim, z całą pewnością podkresli piękną ideę Festiwalu. Serdecznie zapraszamy na Festiwal, który odbędzie się 14 listopada o godz. 16.00 w Kościele Chrystusa Króla na Balham (234 Balham High Road, SW17 7AW). W tegorocznym festiwalu wezmą udział: Ave Verum (Croydon), Coro Dell’ Angelo (Angel), Chór im Jana Pawła II (Balham), Schola Cantorum (Ealing Brodway), Schola Gregoriańska (Balham), St. Ignatius Choir (Seven Sisters), The Beechcroft Chapel (Tooting Bec). W tym roku do udziału zaprosiliśmy również soilstów : Wiktoria Szyrocka – Sopran, Violeta Gawara – mezzosopran, Maciek O’Shea – baryton, Marcin Gęśla – bas.
teatr Shrek: musical Jeśli twoje dziecko przepada za zielonym ogrem o złotym sercu, musisz go zabrać na wersję musicalową. Dla tatusiów jest dodatkowy argument: w Londynie Fionę gra Amanda Holden. Theatre Royal Drury Lane Catherine St, WC2B 5JF
Ivan and the Dogs Moskwa, początek lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Na ulicach ubóstwo i niepewność. Czteroletni Ivan Mishkuv wychodzi pewnego dnia i znika na
Young Vic – młodszy brat konserwatywnego Old Vic nie stroni od eksperymentów. Dlatego warto zobaczyć, jak reżyser i aktorzy zdekonstruowali „Fausta”. To ostatnia szansa, bo spektakl grany jest tylko do końca października. Young Vic Theatre The Cut, SE 8LZ
Książę Danii „Książę Danii” to, oczywiście, „Hamlet”. National Theatre wprowadza na swoje deski… prequel do dramatu Shakespeare’a. Premiera 25 października National Theatre Southbank, SE1 9PX
|25
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
co się dzieje Over Gardens Out Komedia z domieszką dramatu: opowieść o tym, jak przeszłość i więzy rodzinne krępują czasem życie młodych ludzi. Codziennie do 6 listopada, z wyjątkiem 1 listopada Riverside Studios Crisp Road, W6 9RL
wystawy/pokazy Wymyślanie 21 wieku Wystawa poświęcona 15 brytyjskim wynalazkom, które mają zmienić oblicze naszego stulecia. British Library Euston Rd, NW1
Wielcy kompozytorzy Wielkiej Brytanii Portrety można obejrzeć w National Portrait Gallery. National Portait Gallery St. Martin’s Place, WC2
Przyszłość japońskiej mody W co będzie się ubierał najbardziej zakochany w gadżetach naród świata? A może inaczej: w co chcieliby
go ubrać awangardowi projektanci mody z kraju kwitnącej wiśni? Odpowiedź w Barbican Centre. Barbican Centre Silk Street, EC2Y 8DS
Nie tylko książki… ze zbiorów Biblioteki Polskiej POSK Biblioteka chwali się skarbami, które zbierała od swego powstania w1942 roku. Na stronie internetowej czytamy, że „zbiory Biblioteki, oprócz książek i broszur, tworzą także kolekcje czasopism, rękopisów, nut, fotografii, exlibrisów, map i atlasów, dokumentów życia społecznego Emigracji (ulotki, plakaty, programy teatralne itp.), grafik i obrazów. W zbiorach Biblioteki znajdują się archiwa osób prywatnych oraz organizacji i instytucji emigracyjnych. Biblioteka posiada jeden z większych, poza Krajem, zbiór krajowych wydawnictw niezależnych tzw. drugiego obiegu. Osobną kolekcję tworzą Conradiana”. Uwaga! Wystawa czynna tylko do 29 października, godz. 10.00-21.00 Galeria POSK 236-242 King Street, W6 0RF
Przemoc i Pamięć Inspirowała Szekspira do napisania „Hamleta” czy „Henryka VI”, Ford Madox Ford poświęcił jej cztery powieści. Ale przyniosła nam też dwie wojny światowe i strach przed bombą atomową. Przemoc będzie tematem Tygodnia Sztuki i Humanistyki w londyńskim King’s College.
„Przemoc jest w samym centrum naszej kultury, ale jej upamiętnianie zawsze stanowiło problem” – piszą organizatorzy w programie imprezy. Przez sześć dni będziemy mogli uczestniczyć w poświęconych jej wykładach, dyskusjach panelowych i warsztatach. Czekają na nas wystawy i wyprawa po Londynie śladem kolonialnej przeszłości. Większość z tych wydarzeń jest darmowa. Wszystko się zacznie w poniedziałek, 25 października, od otwartej dyskusji o przemocy w dzisiejszym społeczeństwie. Czy nie mamy przypadkiem obsesji na punkcie zabijania i krwi? Jak – i czy w ogóle – można przekuć przemoc w dzieło artystyczne: opowiadanie, obraz czy utwór muzyczny? Takie pytania padną w głównym budynku szkoły przy londyńskim Strandzie. „Wojny na świecie zawsze wywoływane są przez mężczyzn” – taką opinię można usłyszeć często, nie tylko od wojujących feministek. Czy jest prawdziwa? Dowiemy się z tego z dyskusji o związkach przemocy i męskości. Towarzyszyć jej będzie wystawa „Me maskuline”. Jak in-
formuje kurator, znajdziemy na niej „zdjęcia i projekcje wideo skupione na podrabianiu męskości – fałszerstwie, które bardzo często prowadzi do erupcji przemocy”. O tym, jak film przyczynił się
do spowszednienia przemocy w naszych domach, opowie profesor
Patrick French. Dwa dni później przekonamy się, w jaki sposób film, fotografia, kartki pocztowe czy osobiste pamiątki przechowują pamięć o I wojnie światowej. Jak wspomnienia o Ver-
dun czy Sommie żyją dzięki sztuce wizualnej, będą rozmawiać akademicy King’s College, artyści i pisarze. Międzynarodowe prawo humanitarne splecie się natomiast z literaturą i filozofią podczas wykładu Raimonda Gaity, który zastanowi się nad rolą, jaką literatura czy sztuka powinny odgrywać w… prawniczych dyskusjach na temat Holocaustu. Brytyjscy historycy od dawna zmagają się z tematem kolonizacji. Z jednej strony to ona przyniosła Londynowi status stolicy światowego imperium. Z drugiej – wplątała Wielką Brytanię w serię brutalnych, zwykle otwarcie rasistowskich konfliktów z Burami czy Hindusami. W sobotę historyk Indii dr Jon Wilson zaprosi nas na podróż po londyńskim City w poszukiwaniu śladów po kolonialnej przeszłości. Dotkniemy też wydarzeń całkiem niedawnych. Artysta Michael Takeo Magruder zaprezentuje swoją instalację poświęconą ofiarom madryckiego zamachu terrorystycznego z 11 marca 2004 roku. Magrudera szczególnie interesuje to, jak na nasze postrzeganie tej tragedii wpłynęły relacje medialne. Tydzień Sztuki i Humanistyki w King’s College potrwa od 25 do 30 października. Szczegółowy program można znaleźć na stronie www.kcl.ac.uk/hums/week
Nagroda Turnera Przegląd prac artystów nominowanych do tegorocznej Nagrody Turnera. Jak zawsze, można się spodziewać kontrowersyjnych dzieł sprawiających, że coraz więcej ludzi pyta: czy to jeszcze jest sztuka? Zdanie można sobie wyrobić do końca tego roku. Tate Britain, Millbank, SW1
wykłady/odczyty Miniwykład o trzech formach
Czarne dziury? Nie ma się czego bać!
zupełnie niezasłużenie. A poza tym… wcale nie są do końca czarne!
Profesor Ian Morrison będzie mówić o czarnych dziurach i o tym, że swoją przerażającą reputację zyskały
Środa, 27 października, godz. 13.00 Museum of London London Wall, EC2Y 5HN
Nagroda Literacka za rok 2010 Jury Nagrody Literackiej Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą (w składzie: Marek Baterowicz – Sydney, Krystyna Kulej – Slough, przewodnicząca Jury Alina Siomkajło – Londyn) uprzejmie informuje, że w roku 2010 nagroda za całokształt twórczości dla polskiego pisarza stale mieszkającego poza granicami Kraju – ufundowana przez Stowarzyszenie Polskich Kombatantów w Wielkiej Brytanii przyznana została pisarzowi z Londynu,
ROMUALDOWI WERNIKOWI. Historycy sztuki pracujący w Tate Britain będą opowiadać o „Trzech formach”, jednym z najsłynniejszych dzieł brytyjskiej rzeźbiarki Barbary Hepworth. Wtorek, 2 listopada i 9 listopada, godz. 13.15–13.30 Sobota, 6 i 13 listopada, godz. 14.30–14.45 Tate Britain, Millbank, SW1
Wręczenie Nagrody nastąpi 7 listopada 2010 (niedziela, godz. 18:00) podczas Wieczoru Laureata w Sali Malinowej POSK-u. Uroczystość dopełni część artystyczna: „Poeci są wśród nas”. Lampka wina. Wstęp – wolny. Zapraszamy! (238-246 King Street, metro: Ravenscourt Park, London W6 0RF). Niedziela, 21 listopada, godz. 19.30
26 |
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
czas na relaks
NIEMIECKIE BEAUJOLAIS Powszechnie znana jest nazwa beaujolais. Odnosi się »zarówno do regionu w Burgundii, jak i bezpośrednio do
mANIA
czerwonego wina pochodzącego z tego regionu środkowej Francji. Mam na myśli zwłaszcza Beaujolais Primeur, które wypija się jak najszybciej po wyprodukowaniu, a sprzedawać je można tylko przez kilka miesięcy. Ale nie każdy słyszał o białym winie rodem z Niemiec.
GOTOWANIA Mikołaj Hęciak
Nawet nie każdy podręcznik o winach o tym trunku wspomina. To młode wino nazywa się Federweißer. Do zamknięcia butelek używa się metalowych nakrętek. Dzieje się tak dlatego, że wino ciągle fermentuje i próba zakorkowania go na tym etapie zakończyłaby się szampańsko. Federweißer musi być spożyty w krótkim terminie po zabutelkowaniu. Ciekawostką jest, że w tym czasie wino to zmienia smak i zawartość alkoholu każdego dnia – jednego przypomina raczej podpiwek, a następnego szampana. Zawartość alkoholu maksymalnie dochodzi do 11 procent. Jest dostępne na rynku tylko przez sześć tygodni w ciągu roku. Trunek ten jest produkowany w trzech regionach: Badischer, Rhein-Hessen (największy obszar winnic w Niemczech) i Pfälzer Federweißer. Tradycyjnie świętując nowe zbiory winogron w tej części Niemiec, ludzie spotykają się na degustacje wina i zagryzanie go cebularzem, czyli plackiem z cebulą. Zapytałem znajomą Niemkę, skąd taka tradycja. Odpowiedziała: – Nigdy jej nie kwestionowałam ani nie zadawałam sobie pytania: dlaczego? No wiesz, to jest tradycja…
Do świąt Bożego Narodzenia zostało jeszcze trochę czasu – tyle, że sprzedawcy jeszcze nie zaczęli nękać nas przedświątecznymi reklamami, zajęci sprzedawaniem gadżetów na Halloween. Pragnę dzisiaj wyprzedzić wszystkich speców od sprzedaży i przedstawić państwu przepis typowo świąteczny i bardzo brytyjski. Chodzi o pyszne ciasteczka zwane mince pies. Gdy się jest miłośnikiem domowych wypieków, warto już pomyśleć o tym smakołyku, jako że nadzienie należy przygotować z wyprzedzeniem. Wprawdzie dwa tygodnie na zamarynowanie farszu wystarczy, ale ta pyszna mieszanka może znacznie dłużej postać na półce. Drzewiej do nadzienia oprócz bakalii używano też mięsa, zwłaszcza wołowiny, i było tak jeszcze w czasach wiktoriańskich. Dzisiaj przepis na farsz nie zawiera nie tylko mięsa, ale także słoniny czy łoju, dawniej bardzo popularnego, wręcz nieodzownego. Tak więc przepis ten jak najbardziej nadaje się również dla jaroszy. W języku angielskim ciasto służące za podstawę nazywa się shortcrust pastry, a jest to bardzo po-
pularny również w Polsce rodzaj ciasta, czyli kruche lub półkruche. Można bez problemu kupić gotowe ciasto w supermarkecie, co pozwoli zaoszczędzić trochę czasu, ale zagniecenie własnego nie potrwa długo i można przygotować je nawet kilka dni wcześniej, przechowując w lodówce. A jeszcze gdy zaangażujemy do pomocy dzieci, możemy miło spędzić wspólnie popołudnie, jako że przepis zarówno na ciasto, jak i nadzienie (mincemeat) można przygotować nawet z małymi dziećmi. Z braku miejsca przedstawię tylko przepis na słodkie ciasto, a przepis na farsz można zdobyć, pisząc bezpośrednio na mój adres mailowy: info@mylondonchef.co.uk.
SŁODKIE KRUCHE CIASTO NA MINCE PIES Ilość ta wystarcza na 330 g ciasta i ok. 24 mince pies o średnicy 6–7,5 cm. Potrzebujemy: 120 g masła pokrojonego w kostkę, 200 g mąki (plain flour), szczyptę soli, 2 łyżki cukru pudru, 1 jajko (najlepiej free-range), lekko ubite. Potrzebne nam będą dwie 12-dołkowe blachy do pieczenia, krążki do cięcia
Stałe stawki połączeń 24/7
ciasta, zwykłe lub karbowane o średnicy 7,5 cm (3 cale) i 6 cm (2,5 cala) oraz wałek. Jeśli korzystamy z robota kuchennego, mieszamy razem masło, mąkę, sól i inne składniki, takie jak zmielone migdały i skórkę z owoców cytrusowych. Kiedy ciasto ma konsystencję jak piasek, dodajemy jajko i 2–3 łyżki wody. Dobrze mieszamy, ale nie za długo. Wyjęte ciasto zawijamy w folię i pozostawiamy w lodówce na ok. 30 minut lub dłużej (można przygotować ciasto dzień lub dwa wcześniej). Rozgrzewamy piekarnik do 180°C. Rozwałkowujemy ciasto na 3 mm na lekko oprószonej mąką powierzchni. Wycinamy 24 mniejsze i 24 większe krążki. W razie potrzeby wykorzystaj-
Dobra jakość
Polska 2p/min
Bez nowej kart SIM
Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + stand sms)
CEBULARZ PO NIEMIECKU Na 1 dużą blachę ciasta potrzebne jest: 400 g mąki, 8 g suchych drożdży, 1 łyżeczka cukru, 1 płaska łyżeczka soli, 6 łyżek oliwy, 250 ml mleka. Na farsz: 1,5 kg cebuli, 400 g boczku, 4 łyżki oliwy, 200 g sera ementaler, 4 jajka, 150 ml creme fraiche. Mleko podgrzewamy w rondelku. Mąkę przesiewamy i mieszamy z drożdżami, solą, cukrem, mlekiem i oliwą. Ciasto wyrabiamy przez 5 minut i odstawiamy, by wyrosło. Tymczasem obraną cebulę kroimy w piórka i podsmażamy na oliwie. Następnie dodajemy drobno pokrojony boczek. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem, odstawiamy na chwilę do ostudzenia. Na tarce o grubych oczkach ścieramy ser i mieszamy razem z jajkami, creme fraiche i przestudzoną cebulą. Na nasmarowanej tłuszczem blaszce układamy uprzednio rozwałkowane ciasto. Wykładamy farsz i pozostawiamy, by całość wyraźnie wyrosła. Pieczemy przez 35 minut w temperaturze 200°C.
my skrawki do ponownego rozwałkowania. Foremki smarujemy tłuszczem. Na większe krążki nakładamy farsz do 2/3 objętości. Mniejszy krążek układamy na górze i zalepiamy całość (można brzegi ciasta zwilżyć wodą). Nakłuwamy środek widelcem lub wykałaczką, chyba że zamiast okrągłych wierzchów wytniemy je w kształcie gwiazdek. Smarujemy po wierzchu jajkiem lub mlekiem. Pieczemy ok. 20–30 minut na złoty kolor. Schładzamy na metalowej kratce. Można przechowywać nawet tydzień w szczelnie zamkniętym pojemniku, chociaż jeżeli ktoś lubi łakocie, to może się okazać, że ciasteczka nigdy nie dotrą do tego pojemnika. Smacznego!
Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.
MO A DAR Z u t y d y TRA kre 15% EX tel. komórkow aniu) na adow ym doł ier (przy p
wsz
2p
Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)
7p
Polska (tel. komórkowy)
1p
Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA
|27
nowy czas | 33 października – 5 listopada 2010
twoje zdrowie Na kontakt z wirusami narażeni jesteśmy praktycznie wszędzie. Mniej lub bardziej groźne, znane i zbadane lub te zupełnie nowe, stanowią zawsze poważne zagrożenie dla prawidłowego funkcjonowania ludzkiego organizmu. O tym, na co warto się szczepić i dlaczego lepiej zrobić to właśnie na Wyspach, wyjaśnia dr. Beata Szymczyk-Hałas, z Polskiego Centrum Medycznego MEDYK w Londynie.
Bo licho nie śpi Z dr Beatą Szymczyk-Hałas z Centum StomatologicznoMedycznego Medyk w Londynie rozmawia Łucja Piejko Dlaczego należy szczepić małe dzieci?
– Dzieci rodzą się nieskażone kontaktem z drobnoustrojami. Dwumiesięczny maluch jest już jednak zupełnie gotowy do pierwszego kontaktu z wirusem. Poprzez kontrolowane wystawienie organizmu dziecka na działanie wirusa i bakterii, o których wszystko wiemy, jesteśmy w stanie przewidzieć każdą reakcję. Jest to więc znacznie bezpieczniejsze od niespodziewanego zetknięcia młodego organizmu z dzikim wirusem (bakterią), którego reakcji nie znamy i który może poczynić ogromne spustoszenie w organizmie. Szczepionki to nasza możliwość kontroli nad chorobami zakaźnymi. Polski i angielski kalendarz szczepień jednak nieco się różnią...
– Polski i angielski kalendarz szczepień różnią się dość znacznie. Wiele z brytyjskich szczepień obowiązkowych nie jest wymaganych w Polsce i na odwrót. Brytyjski kalendarz szczepień jest od naszego znacznie bogatszy. Gorąco namawiam więc wszystkich rodziców, by bez wahania udali się do swojego GP i wykorzystali szansę, jaką daje nam i naszym dzieciom angielski system. Dlaczego oba kalendarze tak bardzo się różnią?
– Podam jeden z wielu przykładów. Szczepionki przeciwko pneumokokom i meningokokom nie są w Polsce obowiązkowe. Każda z nich kosztuje około 300 złotych. Dla przeciętnego rodzica jest to więc nie lada wydatek. Tutaj obie szczepionki mieszczą się w pakiecie szczepionek obowiązkowych. Wydaje się więc, że jest to przede wszystkim kwestia finansowa. Istotny wpływ na kształt pakietu szczepień może mieć również specyfika środowiska, z częstotliwością występowania poszczególnych zagrożeń na czele...
– To prawda. Dobrym przykładem może być chociażby gruźlica, która w Polsce w dalszym ciągu jest dużym problemem. Szczepionkę przeciw tej chorobie podajemy dziecku już w pierwszej dobie, by możliwie jak najwcześniej skontaktowało się ono z groźnymi bakteriami. W naszym kraju jest to zatem bardzo uzasadnione szczepienie. Tutaj, jako że choroba pojawia się dość rzadko, nie ma takiej potrzeby. Podobna sytuacja dotyczy też wirusowego zapalenia wątroby (WZW) typu B?
– Szczepienia przeciw WZW B są w Polsce niezwykle uzasadnione. Szacuje się, że liczba osób zakażonych waha się pomiędzy 500 a 600 tysięcy! Warto tutaj wspomnieć, że duży procent zakażonych o obecności wirusa nawet nie wie. Wirus WZW typu B przez wiele lat może przebywać bowiem w organizmie (w tzw. uśpieniu), powodując powolną degradację
wątroby aż do marskości, a na raku wątroby kończąc. Wirusowe zapalenie wątroby typu B jest niezwykle groźne, gdyż całkowita eliminacja wirusa poprzez leczenie jest niemożliwa. Raz nabyty wirus zostaje z nami przez całe życie. Dlatego szczepienia przeciw WZW typu B są tak ważne. A jak to wygląda na Wyspach?
– W Polsce szczepionka ta jest obowiązkowa. W Anglii są szczepione tylko osoby z tzw. grupy ryzyka, a więc dzieci, których matki są już zakażone, dzieci zarażone wirusem HIV, a także dzieci z chorobami wątroby. Pozostałym pacjentom tej szczepionki się nie proponuje. Jedynie jeszcze osoby wyjeżdżające za granicę do krajów o wysokiej zachorowlności powinny również poddać się temu szczepieniu. Jakie są najczęstsze drogi zakażenia?
– Można się zarazić głównie przez kontakt z zakażoną krwią znajdującą się chociażby na niesterylnym narzędziu. I wcale nie musi to być wielki zabieg usunięcia śledziony, przy którym leje się krew. To mogą być nawet drobne, pozornie niegroźne zabiegi. Największym zagrożeniem obecnie są gabinety tatuażu czy nawet salony kosmetyczne. Zarazić się można także poprzez kontakt seksualny z osobą zarażoną. Niezwykle groźne jest również wirusowe zapalenie wątroby typu C.
– Szacuje się, że na świecie zarażonych jest blisko 400 mln ludzi. Objawy choroby są bardzo podobne do zapalenia typu B. Podstępność wirusa typu C jest większa niż wirusa typu B (jednak typ C znacznie szybciej prowadzi do degradacji wątroby). Zakażenie może przebiegać bezobjawowo.Ojawy mogą być niecharakterystyczne:dyskomfort w jamie brzusznej,okresowe osłabienie.Po 10 -20 latach utajonego procesu chorobowego u ok 40 % zakażonych rozwija się marskość wątroby.Nierozpoznana i nie leczona może prowadzić do szybkiej progresji choroby.Czasami ratunkiem jest przeszczep
Dr Beata Szymczyk-Hałas z Centrum Stomatologiczno-Medycznego MEDYK w Londynie
wątroby .Tym smutniejsza jest więc informacja, że na ten typ zapalenia wątroby nie ma jeszcze szczepionki. A co z tzw. chorobą brudnych rąk?
– Wirusowe zapalenie wątroby typu A jest przenoszone drogą fekalno-oralną. Głównym objawem jest żółtaczka, biegunka, bóle brzucha, wysoka temperatura. 93% dzieci do 15 r. ż. nie ma przeciwciał chroniących przed tą chorobą, co oznacza, że prawie każde dziecko może na nią zachorować. Przebieg choroby może mieć różne nasilenie,od łagodnego do cieżkiego z wystapieniem powikłań: nawrót choroby, żółtaczka cholestatyczna, aplazja szpiku, małopłytkowość czy nadostre zapalenie wątroby . Szczepienie to
najskuteczniejszy sposób ochrony przed wzw typu A. ( jednak na ogół wirus nie powoduje trwałego uszkodzenia wątroby. WZW typu A to choroba najczęściej samowyleczalna.) Szczepionka jest szczególnie zalecana, gdy planujemy wyjazd do Grecji, Turcji, Tunezji , Egiptu, Indii. Czyli warto się szczepić?
– Licho nie śpi i tak naprawdę nigdy do końca nie wiemy, czym i kiedy się zarazimy. A bezsensowne narażanie się na chorobę raczej nie jest nam potrzebne. Jako pediatra zakaźnik uważam, że szczepienia powodują zmniejszenie zachorowań na choroby zakaźne i eliminują groźne powikłania. W końcu lepiej zapobiegać niż leczyć.
28|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
czas na relaks aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi
Już niepotrzebne nam ogonki? Lidia Krawiec-Aleksandrowicz W bardzo wielu systemach językowych, w ich wersji pisanej, występują znaki diakrytyczne – nad literami, pod nimi, obok nich czy też w ich środku. Zaznacza się w ten sposób akcenty, miękkości, długości, a także po prostu tworzy litery – oddające różne głoski w języku mówionym – za pomocą kresek, kółek, kropek, ogonków i różnych innych znaków. Mamy je również w języku polskim. Mamy, ale z wielu względów często traktujemy je po macoszemu. Kiedyś, gdy rozmaite teksty pisało się odręcznie, a później na maszynie do pisania, było to nie do pomyślenia. Dzisiaj – i owszem, nawet częsta to praktyka. I nie dzieje się tak tylko z powodu wygody, ignorancji lub też pospiechu przy pisaniu. Czasami jest to konieczność, bo piszemy albo maile na klawiaturze komputerowej, nie mając na niej odpowiednich fontów, albo SMS-y telefonem komórkowym, w którym brakuje polskich liter. Zdarza się również, że to odbiorca naszych informacji nie ma takich możliwości, a wtedy na jego telefonowym wyświetlaczu czy komputerowym ekranie pojawiają się krzaczki, robaczki czy też in-
ne ptaszki. Musimy więc mu tego oszczędzić. Ktoś mógłby mi zarzucić, że jestem drobiazgowa, że nawet jeśli litery są pozbawione znaków diakrytycznych, to i tak będą sensownie odebrane. Czytamy przecież globalnie (i – ogólnie rzecz biorąc – ze zrozumieniem), więc nawet jeśli poprzestawiamy kolejność liter w wyrazie, nie mamy problemu (albo niewielki) z jego odbiorem. No tak, ale czy nie byłoby milej urok myśli oddać w pięknej formie? Wszak i człowiek w ładny ubiór się przyodziewa, choć nie szata go zdobi… Nie tylko jednak o urodę języka chodzi. Czasem pominięcie znaków diakrytycznych przypisanych danym literom wprowadza do przekazywanego komunikatu zupełnie inną treść. Możemy, oczywiście, odczytać sens z kontekstu, ale nie zawsze jest to możliwe. Czasami nie wiemy (nawet owym kontekstem się posiłkując), czy ktoś mówi na przykład o złocie czy też o jakimś zlocie, o płotach czy o plotach, o łasce czy o lasce – bo nie użył polskiej litery ł. W błąd mogą wprowadzać również: wątki i watki, nić i nic, tuz i tuż lub posadzenie i posądzenie (jeśli nie ma ogonka, kreski lub kropki pod odpowiednią literą bądź nad nią), zwłaszcza gdy sytuacja temu sprzyja. Czy chodzi komuś o rzeczowniki odpowiedź i wyraz czy też może o czasowniki (i to w trybie rozkazującym) odpowiedz i wyraź? Kontekst czasami i tu bywa niewyraźny. Wiadomość o treści: Był tam wiec… – może również być mało komunikatywna, bo o wiecu tu mowa czy może nadawca, nie stawiając przecinka przed spójnikiem więc (ani odpowiedniego znaku pod literą e), zawiesił głos, co zasygnalizował wielokropkiem. Jeśli zaś przeczytamy: To
jest moje zadanie! – nasuwają się wątpliwości (gdy jeszcze oprócz tego kontekst jest dwuznaczny!), czy to jest czyjeś żądanie, a może ktoś nas tylko informuje, że wykonanie jakiejś czynności jest jego zadaniem. W takich sytuacjach dobrze byłoby, gdyby dwuznaczność owa okazała się zabawna. Nierzadko też SMS-owe komunikaty są krótkie, a ich kontekst słabo zarysowany lub pozostający w domyśle, czasami zaś nie tylko dwu-, ale także wieloznaczny. Zdarzyć się może i tak. Pewna pani, odchudzająca się drastyczną, prawie głodówkową dietą, po wyjściu z pracy napisała do swego męża SMS: Jadę do domu, ale po tym jednym jabłku jestem głodna jak wilk! Mąż jej zaś odpowiedział krótko: Jedz kochanie jedz. I pani owej zrobiło się trochę przykro, bo posądziła męża o bezduszność i brak zrozumienia dla niej, wręcz gruboskórność! To ona biedna, głodna, bo na diecie, a on zamiast ją wesprzeć, podtrzymać na duchu, napisać coś budującego, po prostu namawia ją do jedzenia! Tymczasem stęskniony mąż chciał tylko, aby żona jechała i już była w domu. Zapomniał jedynie o niewinnej kreseczce nad z… Takich przykładów pewnie znalazłoby się więcej. Może zatem warto by było zadbać nie tylko o elegancką formę naszych myśli wyrażanych w piśmie, ale także o ich komunikatywność. Z powodu brakującego znaku przypisanego danej literze – niczym pominiętego przecinka lub postawionego w nieodpowiednim miejscu – może dojść bowiem do nieporozumień. Czasami wręcz trzeba postawić kropkę nad i.
krzyżówka z czasem nr 14
Poziomo: 1) Polacy zamieszkali za granicą ojczyzny, 7) odpadek przy młóceniu, 8) głos kukułki, 9) najbardziej pracowita z żon królewskich, 12) hala widowiskowo-sportowa w Katowicach, 15) obszar, 16) chwast zbożowy, 19) dramat Juliusza Słowackiego, 20) beczka na wino, piwo, 23) lubi przebywać w jakimś miejscu, 24) prymas Polski w XVI w., 25) teatr w Warszawie.
Pionowo: 1) stosowany do impregnacji i gruntowania drewna, 2) nauczyciel języka obcego na wyższej uczelni, 3) norweski badacz polarny, 4) wezwanie, 5) czapka wojskowa w kształcie ściętego stożka, 6) c-dur, 10) drzewo liściaste, 11) zatyczka beczki, 13) pieśń pochwalna albo dziękczynna, 14) słynny polski chirurg ortopeda, 16) dzielnica Władysławowa, 17) astronom niemiecki, 18) mały nóż chirurgiczny, 20) imię piosenkarki Pugaczowej, 21) prysznic, 22) słynny przed laty kajakarz polski.
sudoku
łatwe
8
średnie
3 7 5
6 4 9 2 5
9 6 1 5 4 9 8 1 7
7 3 5 6 1 4 7 9 2
8
7 6 4 8 7 2 6 3
9 4 5 3 7 8 5 7 6 6 3 4 9 7 3 9 3 9 1 2 2 5 6 5 1 4 8 4 6 9 1 2
trudne
4 3 6 1 2 8 7 4
9
4
5 1
6
8
2
2
1 3
2
9 3 5 8 6 5 9 4
8
|29
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
ogłoszenia
job vacancies
demonstrate this throughout all aspects of practice. Able to demonstrate excellent childcare practice. The ability to work in partnership with parentscarers. Ability to use own initiative and take responsibility where appropriate. To be able to work as an effective member of the staff team. his position will require an enhanced CRB. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Faria Zahid at 1st Choice Recruitment and Training Ltd, United House,, 41 North Road, LONDON, N7 9DP or to faria@1stcrt.com.
COACH FITTER
RESTAURANT MANAGER
Location: VICTORIA, LONDON SW1W Hours: OVER 5 DAYS Wage: ÂŁ10.86 TO ÂŁ13.45 PER HOUR Employer: Bliss Travel Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Location: LONDON N19 Hours: 5 DAYS A WEEK Wage: ÂŁ20,000 TO ÂŁ26,000 PER ANNUM Closing Date: 30 November 2010 Employer: Visa Link Limited Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Coach fitter required for a busy coach station environment. Duties include minor repairs, jump starts, fuelling coaches, six weekly vehicle inspections and MOT preps. Roadside assistance qualification and pcv lisence a plus. Must have good self motivation and good communication skills. Good spoken and written english a must. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Andrew Bliss at Bliss Travel Ltd, andrew@coachcentre.co.uk. NURSERY OFFICER Location: LONDON SE5 Hours: 36 HOURS OVER FIVE DAYS Wage: ÂŁ7 TO ÂŁ10 PER HOUR Closing Date: 05 November 2010 Employer: 1st Choice Recruitment and Training Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Qualifications NNEB, CACHE, B-Tech 3, NVQ 3 or equivalent. Experience of working in a childcare setting throughout the 0-5 years range. Local Authority day nursery experience desirable but not essential. Thorough knowledge of all aspects of childrens' developmental needs from 0-5 years. Ability to communicate effectively and fluently using appropriate style. both verbally and in writing. Understanding of Child Protection and relevant legislation. Knowledge of social diversity and equal opportunities and the ability to
Description: This Vacancy is being advertised on behalf of Visa Link Limited who is operating as an employment agency. We are looking for a Restaurant Manager with experiences or a qualification at NVQ or SVQ Level 3 or above to work for Muffin Break. The roles involved verifies the quality of food, beverages and waiting service as required and that kitchen and dining. area are kept clean in compliance with statutory requirements. Plans and arranges food preparation in collaboration with other staff and organises the provision of counter staff. Purchases or directs the purchasing of supplies and arranges for preparation of account. Check that supplies are properly used and accounted for to prevent wastage and loss and to keep within budget limit. Health and Safety Risk Assessment, Hygiene and Management. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Elaine McFarlane at Visa Link Limited, Regus House, Herons Way, Chester Business Park, CHESTER, CH4 9QR.
job reference PLA/19719, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am - 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearing-impaired people is 0845 6055 255. CLINICAL ASSISTANT HAEMATOLOGY Location: LONDON W1G Hours: MONDAY-FRIDAY Wage: UP TO ÂŁ60000 PER ANNUM Closing Date: 11 November 2010 Employer: London Clinic Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: The vacancy within the Haematology Unit offers an opportunity for you to work within our newly opened state of the art cancer centre, which provides cutting edge technology with a progressive approach to cancer care. You will work with leading Consultants in the fields of Haematology and Medical Oncology that will enhance your existing clinical knowledge. base and develop your clinical skills.Working as a Haematology Clinical Assistant within our centre will offer you the opportunity to administer and supervise clinical care of a wide variety of patients undergoing stem cell transplant , intrathecal chemotherapy, bone marrow transplant and patients receiving Medical and Clinical Oncology treatments that include advanced technologies such as the GammaKnife and CyberKnife System. How to apply: You can apply for this job by obtaining the employer's application form from and returning it to RECRUITMENT at London Clinic, jobs@thelondonclinic.co.uk. DOMESTIC SERIVCE ENGINEER
CLEANER-HOME HELPER Location: LONDON E13 Hours: 2 hours per day Wage: Meets National Minimum Wage Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: generally helping in a house and cleaning-hours are flexible. How to apply: For further details about
Location: WOODFORD GREEN, ESSEX IG8 Hours: 9.00 - 5.00 Wage: ÂŁ25000.00 PER ANNUM PRO RATA Employer: A.N.D. Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Domestic Appliance Engineer, White Goods Engineer:working a basic 39 hours per week a salary bonus package of over 25k per annum, holidays, company vehicle. We cover areas around Woodford, Romford, East London, Enfield, Essex, Docklands etc. Technical repair ability with proven experience on white goods necessary. Someone who is a full service engineer . with good diagnosis
skills is vital. However, some training will be given. A candidate who is an experienced service engineer in a couple or all of the following-Laundry, Dishwashers, washing machines, Refrigerators Basic and or Systems - Ovens Electrical or Gas, though you must be Gas Safe for gas appliances if you want to do gas appliances, but not necessary.We are a family run business in Woodford. Our focus is on giving customers a fast and reliable service from our service engineers. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Kevin Holley at A.N.D., eileen.holley@sky.com.
POLISH SPEAKER Location: STOCKPORT, CHESHIRE SK7 Hours: BETWEEN 8AM-4PM Wage: ÂŁ7 Per Hour Closing Date: 12 October 2010 Employer: Custom Recruitment Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Office based language speakers needed for global market research assignments, you need to be fluent in Polish. Based in Hazel Grove, Stockport you will be required to contact major business clients to conduct market research. If you have call centre or telephone based experience then that would be an advantage, full training is provided. You need only . to have a confident and polite telephone manner. Students welcome to apply. The role is temp up to 35 hrs pweek. Please send your CV to simon@customrecruitment.co.uk . How to apply: You can apply for this job by telephoning 01625 873166 and asking for Simon Anderson. TV, DVD, HOME CINEMA TECHNICIAN Location: ST. ALBANS, HERTFORDSHIRE Hours: FLEXIBLE IF YOU WANT TO WORK DAYS/NIGHTS Wage: ÂŁ7 TO ÂŁ10 PER HOUR Employer: Technobras Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: This is a self employed vacancy. WE ARE A COMPANY LOOKING FOR A QUALIFIED ELECTRONICS TECHNICIAN Your duties will include repairing high end audio visual products such as dvd playerrecorders, blu ray systems, home cinemas, tvs, monitors, etc. The position is part time, hopefully progressing to more daysfull time as christmas season is coming demand can. fluctuate depending on stock levels, therefore
flexibilty is great. The Company has given an assurance that this vacancy enables workers to achieve a wage equivalent to the National Minimum Wage rate. Selfemployed people are responsible for paying their own National Insurance contributions and Tax. For information on how benefits are affected, and whether entitlement may be lost, speak to a Jobcentre Plus Adviser. Alternatively, please ring 07985 328078 How to apply: You can apply for this job by telephoning 0172 7827385 ext 0 or 0798 5328078 ext 0 and asking for Rahma Yarob. SALES ASSISTANT / WEBSITE MANAGEMENT Location: SOUTHALL, MIDDLESEX UB1 Hours: 45 HOURS SPLIT OVER 6 DAYS INCLUDING ALTERNATIVE WEEKENDS Wage: ÂŁ250 TO ÂŁ300 P/W Employer: Queenstyle Furniture Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Previous furniture sales experience required. To deal with retail customers to sell, order and deal with customer complaints for a furniture retail outlet. In addition the applicant has to update and maintain the retail website, therefore basic computer skills will be required. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Bill Chard at Queenstyle Furniture, billchard@btinternet.com. RESTAURANT WAITER/WAITRESS Location: BRENTFORD, Middlesex TW8 Hours: 5 days
Wage: Meets National Minimum Wage Closing Date: 08 November 2010 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY Description: Premier Inn Kew based in Brentford High Street is currently looking for extremely friendly, presentable, hardworking people with good communication skills and who would like to work for breakfast and dinner shifts in the restaurant. Experience not required, but what is essential is a desire and committment to work hard and interact with customers. Duties include. taking orders with a smile and clearing plates and dirties and ensuring the restaurant environment is kept extremely clean at all times.Breakfast timings 6-11am, dinner timings 4pm-1am. How to apply: Please send your applications to sanjayfern.fernandes@gmail.com or an_j@rediffmail.com. Wages are set at national minimum limits but there is ample opportunities to make tips.Please provide 2 references if selected.
Niech się Wam przelewa! Przekazy pienięşne juş za £1 *
Wprowadzenie do coachingu kariery
13
listopada, 2010
.LQJ 6W 326. /RQGRQ : 5) 6DOD 3UŮŒE 5HMHVWUDFMD RUD] ZLÄ•FHM LQIRUPDFML SRG DOHNVDQGHU#YLVLRQVHHGFRDFKLQJ FRP $JDWD ² 7HO Organizatorzy:
Patronat medialny:
S treatham: am: 262 Str eatham H igh RRoad, oad, LLondon ondon don SW16 1HS Streatham: Streatham High Ealing: 48 Haven Ealing: Haven Green, Grreen, Ealing Br Broadway, oadway, LLondon ondon W5 2NX S Seven even Sist Sisters: ers: 252 H High igh RRoad, oad, TTottenham, ottenham, LLondon ondon N15 4A 4AJJ Acton: High 9BYY George Street, A cton: 245 H igh Street, Street, Acton, Acton, LLondon ondon W3 9B LLuton: uton: 23 2 G eorrge Str reet, LLuton uton LLU1 U1 2AF * PPromocja romocja dost dostępna ępna ttylko ylko w w wybranych ybranych punktach. IInfolinia: nffolinia: a: 0845 868 2201 lub 0207 099 2441
30|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
ogłoszenia jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?
KUcHNIA DOmOWA I WANT TO DO YOUR KITcHEN WORK…
ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD
AbY ZAmIEścIć OgłOSZENIE RAmKOWE prosimy o kontakt z
Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340 SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE
…while you play with the kids, curl up with a good book or spend time with your friends. Your time is precious. Let me take care of cooking in the comfort of your home. chef mikolaj Heciak tel.: 07725742312 www.mylondonchef.co.uk
POLIgRAfIA
WYSOKIEj jAKOścI ULOTKI W KUSZĄcO NISKIEj cENIE!
SZYbKO, TANIO, RZETELNIE!
ZDROWIE
LAbORATORIUm mEDYcZNE: THE PATH LAb Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.
...fOR ENVIRONmENT fRIENDLY DUST fREE ALLERgY DESIgN ŻYj I mIESZKAj ZDROWO... Polecamy usługi w zakresie: •malowanie i odnawianie wnętrz •montaż nowych podłóg, w tym parkietów •bezpyłowe cyklinowanie podłóg •renowacja schodów (remont i odnawianie) •woskowanie, olejowanie desek podłogowych... •montaż ogrodzeń w ogrodach (pielęgnacja ogrodów) ARANŻAcjA WNĘTRZ Z ZASTOSOWANIEm NATURALNYcH SKAł SOLNYcH 0789 543 5476
A6 5000 – £75 A5 5000 – £130 AS Imaging LTD 21 Wadsworth Road, Unit 23 Perivale UB6 7LQ asimaging@easynet.co.uk
www.fromax.co.uk
p a1
Polsk Bez zakładania konta
24/7 Stałe stawki połączeń
Polska Obsługa Klienta
/min
Z tel stacjonarnego wybierz 084 4862 4029 a następnie numer docelowy np.: 0048xxx. Zakończ # i poczekaj na połączenie.
TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1g 8 EN
1p
Wybierz 084 4862 4029
5p
Wybierz 084 4545 4029 Polska tel. komórkowy
Polska tel. stacjonarny USA Niemcy tel. stacjonarny
Orange, Plus GSM
NAUKA
6p jĘZYK ANgIELSKI
www.auracall.com/polska
Wybierz 087 1518 4029 Polska tel. komórkowy Era
KOREPETYcjE ORAZ PROfESjONALNE TłUmAcZENIA Absolwentka anglistyki oraz translacji (University of Westminster)
TEL.: 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk
ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.
job vacancies bEAUTY THERAPIST LEVEL 2 TO 3 OR EQU Location: LONDON E1 Hours: 30 TO 40HRS ON SHIFT WORK Wage: £60.00 TO £150.00 PER DAY Closing Date: 15 November 2010 Employer: Basicsalon Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY
Description: Must be qualified with relevant experience. Presentable, reliable, professional with excellent work initiative. Able to work under pressure both independently and as part of a team. Skills required: Full body Waxing including brazilian-hollywood wax, Full body massage, facials, manicure, pedicure, eyebrow shape, eyelash tint Perm. Hopi Ear Candle and . Threading a plus. Provide further skill training where require. Duties include the above therapies, occasional reception work, cleaning and tidying. 34 days work per week equavalent to 30 to 40hrs per wk on shift work. Rates depends on qualifcations and experience, plus great commission and fantastic benefits. Potential earnings from 60-150 per day. We are a team of multi-nationalities hair beauty practitioners, easy going, friendly and hard working. Email Cv to recruitment@basicsalon.com. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Yanchen Ng at Basicsalon, basicsalon ltd, 18 Cambridge Heath Road., London, E1 5QH or to recruitment@basicsalon.com.
|31
nowy czas | 23 października – 5 listopada 2010
sport Dave Bailey:
Jesteście na świeczniku – wykorzystajcie to! Długofalowa strategia klubu to według trenera Międzynarodowej Szkoły Futbolu angielskiego Bolton Wanderers jedna z ważniejszych kwestii dla budowy klubu piłkarskiego. Bolton opiera swój klub na trzech wartościach w odpowiedniej kolejności: wiara, rodzina, piłka nożna. Angielskie wzorce Bolton stara się wdrażać w Polsce, dzięki obozom piłkarskim dla dzieci, a jeden z nich odbył się niedawno we Wronkach. Właśnie przy tej okazji porozmawialiśmy z jednym z trenerów pracujących w Boltonie. Dave Bailey opowiada o różnicach w futbolu w Polsce i Anglii, dlaczego Polacy nie mogą dostać się na Wyspy i na temat szkolenia młodzieży w Premiership. Na czym polegają zasadnicze różnice w szkoleniu młodzieży w Polsce i Anglii?
– Na sukces zawsze trzeba długo pracować. Żeby osiągnąć taki poziom szkolenia jak Bolton, przede wszystkim musicie zainwestować w kadrę trenerską. Poza tym w naszym klubie staramy się stosować do czterech zasad: nastawienie, przygotowanie fizyczne, umiejętności, ambicja [zasada czterech A – w jęz. ang. wszystkie te cechy to wyrazy rozpoczynające się na literę a – przyp. red.]. Tylko zawodnicy spełniający te wymogi mogą grać w Premier League. Jak uchronić młodych zawodników od pokus czyhających na nich u progu wielkiej kariery sportowej?
– Nie tylko atrybuty fizyczne robią z zawodnika gwiazdę, ale także motywacja. Na takim poziomie, jak liga angielska, jest to łatwiejsze. Wiadomo, że nigdy zupełnie nie wyeliminuje się imprez, alkoholu, ale jest to kwestia indywidualna. Każdy zawodnik musi sam o siebie dbać i być profesjonalistą. Styl życia jest tak samo ważny jak trening sportowy. Wiele mówi się o przygotowaniu fizycznym w Premier League. Jak to wygląda w praktyce?
– To nie mit. Od początku przykładamy olbrzymią uwagę do sprawności fizycznej naszych chłopców. Przyjmujemy do naszej akademii chłopców w wieku 9–10 lat i cztery razy w roku robimy im testy sprawnościowe, które mają pokazać, w jakiej są formie. Jeśli ktoś odstaje od grupy, nie może u nas trenować, niestety. Testy dotyczą biegu na 10, 30 metrach, slalomy z piłką itd. Sprawdzamy szybkość, opanowanie piłki, drybling, zwrotność… Są to bardzo proste ćwiczenia, ale trzeba je opanować do perfekcji. Czasem trenerzy wymyślają różne dziwne ćwiczenia, których zawodnicy nie są w stanie spamiętać, a co dopiero powtórzyć. Lepiej więc nauczyć się kilku teoretycznie łatwych, ale wyśrubować dobre rekordy. Spróbujcie prze-
prowadzić takie testy waszym 16- czy 17-latkom. Jestem przekonany, że biegają wolniej niż nasi 9-latkowie. Przejdźmy do spraw związanych z dorosłym futbolem. Jak takie przygotowanie wygląda w późniejszych etapach kariery zawodnika Premier League?
– To nie przypadek, że w ostatnich kilkunastu latach wydolność i siła zawodników wzrosła o 50 procent i nadal będzie rosła! Przewiduje się, że do 2025 wzrośnie jeszcze o 20–25 procent. Dlatego też dokładnie badamy start do piłki, szybkość, siłę itd., ale już przy pomocy najnowocześniejszej techniki. Gracze, którzy dostają się do naszych lig, prezentują najwyższy poziom, wystarczy przytoczyć kilka danych. Średni czas kontaktu zawodnika z piłką na poziomie Mistrzostw Świata w 2010 roku wynosi 2,94 sekundy, w Premiera Division – 2,74, tymczasem w Premier League – 2,67 sekundy. Wniosek jest bardzo prosty. Dlaczego Ebi Smolarek, który przebywał w waszym klubie, nie został na dobre? Czy Polacy w ogóle mają szansę, by zaistnieć w waszej lidze?
– Cóż, nie grał zbyt wiele w naszym zespole, to wszystko tłumaczy. Kiedy patrzysz na zawodników, takich jak Smolarek, wydaje się, że może spokojnie sobie poradzić w naszej lidze, potrafi grać w piłkę, dysponuje przecież niezłą techniką. Ale Smolarek po prostu odstawał od reszty pod względem fizycznym: siły, dynamiki itd. To, że trafił do nas, było raczej kwestią przypadku. Kiedy jeździ się po świecie i obserwuje zawodników, to po prostu zdarza się, że transfery nie wypalają. Wasi piłkarze może i są nieźli pod względem technicznym, ale to dziś nie wystarcza. Wszyscy pytają, czy Okocha mieścił się w ramach czasowych naszych testów, bo sprawiał wrażenie powolnego. Tymczasem Jay-Jay był w takiej formie, że bez problemu wykonywał wszystkie ćwiczenia w czasie. Jakie zmiany taktyczne w ciągu ostatnich lat można zauważyć w piłce nożnej?
– Olbrzymie, dziś potrzebujemy do gry 11 technicznych piłkarzy, pomimo przygotowania fizycznego, o którym mówiłem. Przykładowo obrońcy muszą uczestniczyć w ataku pozycyjnym, a bramkarz wymaga niemal takiego treningu jak gracze z pola, ponieważ w czasie meczu siedem razy częściej używa nóg niż rąk! Podobnie kiedyś było nie do pomyślenia ustawienie na prawym skrzydle zawodnika lepiej grającego lewą nogą – dziś to standard. Dzięki temu dośrodkowania i strzały są jeszcze groźniejsze. Mamy zdecydowanie więcej podań w obrębie pola karnego, kie-
dyś tylko piłkę tam wrzucano. Teraz wiele akcji rozgrywa się środkiem, zawodnicy szybko wymieniają piłkę między sobą, mniej jest ataków skrzydłami. Poza tym więcej wariantów taktycznych powoduje, że gra jest bardziej skomplikowana. Cały czas trzeba ją analizować. To kolejny aspekt, który dopracowaliśmy do perfekcji, odkąd jesteśmy w Premier League, czyli od 10 lat. Mamy zespół analityków, który może w krótkim czasie na podstawie zapisów wideo meczów innych drużyn uzyskać niezbędne informacje, wybrać fragmenty spotkań wraz z komentarzem i przesłać je na telefony naszych piłkarzy! Dzięki temu możemy na przykład na temat polskiej drużyny wiedzieć wszystko w ciągu kilku dni. Czy w przyszłości Premier League będzie korzystał raczej z wychowanków czy gwiazd zza granicy? Jak znaleźć równowagę między piłkarzami rodzimymi a obcokrajowcami w lidze?
– Chcielibyśmy opierać się w dużej mierze na chłopcach wychowanych w naszym kraju i jedynie uzupełniać składy obcokrajowcami. Na najwyższym poziomie piłki nożnej trzeba sięgać po najlepszych, stąd też transfery i duża liczba obcokrajowców w Premier League. Jednak priorytetem jest rozwój naszych zawodników.
Smolarek potrafi grać w piłkę, ale odstawał od reszty pod względem fizycznym: siły, dynamiki itd.
Oprócz Lecha Poznań niewiele polskich zespołów potrafi zaistnieć na arenie międzynarodowej. Z czego to wynika?
– Być może z tego, że u was popularne są też inne sporty, takie jak koszykówka czy siatkówka. Piłka wciąż jest sportem narodowym, mieliście przecież wiele sukcesów w przeszłości, teraz jakoś wam idzie gorzej. Nie macie trenerów młodzieży, brakuje wam też choćby nie-
zbędnej infrastruktury, ale to na szczęście już się zmienia. Euro 2012 pozwoli wam być na świeczniku, oczy całej piłkarskiej Europy będą zwrócone na Polskę. Dzięki temu będziecie mogli podnieść poziom, ale żeby go utrzymać, musicie stale grać na europejskim poziomie, w pucharach, bo tam są rozgrywane najbardziej prestiżowe mecze. Rozmawiał Karol Maćkowiak
Euro 2012
Wybrano bazy treningowe Polscy organizatorzy Euro 2012 zaprezentowali w ubiegłym tygodniu 21 centrów pobytowych dla uczestników piłkarskich mistrzostw Europy, jakie odbędą się w naszym kraju i na Ukrainie. Dyrektor turnieju w Polsce, wiceprezes PZPN Adam Olkowicz, poinformował, że selekcji wybranych ośrodków sportowo-turystycznych dokonano spośród blisko 160 zgłoszeń.
– Mieliśmy poważne zadanie przed sobą, jako że wymagania UEFA dla centrów pobytowych, w których będą zakwaterowani uczestnicy i goście Euro 2012, są bardzo wysokie. W specjalnym dossier precyzującym wymagania wyraźnie określa się między innymi standardy hotelowe ośrodków, ich infrastrukturę i wyposażenie, powierzchnię, a także drogi dojazdowe, odległość od lotniska i głównych arterii komunikacyjnych, zaplecze handlowe itp. Wziąwszy wszystkie punkty pod uwagę, zdecydowaliśmy się na przesłanie do UEFA 21 kandydatur – z tych będą mogli korzystać uczestnicy turnieju, zarówno reprezentacje narodowe, jak i oficjalni goście – powiedział Adam Olkowicz. Jak wyglądał wybór miejsca zakwaterowania dla uczestników, ujawnił menedżer Euro 2012 ds. centrów pobytowych Tomasz Szulc: – Przygotowaliśmy wielopłaszczyznową prezentację dokumentacyjno-elektroniczną wszystkich 21 ośrodków hotelowo-turystycznych, do każdego z nich są przypisane ośrodki treningowe. Prezentacje elektroniczne
są wykonane w zaawansowanej technologii, wykorzystano m.in. obraz elektroniczny w obrocie 360 stopni. Dla nas przy wyborze centrów pobytowych znaczenie miało to, które ośrodki hotelowe już dysponują bazą sportową, czyli stadionem o ściśle określonych wymaganiach. To w gestii właścicieli hoteli leżało nawiązanie współpracy z operatorami ośrodków sportowych i stadionów – my akceptowaliśmy tylko takie dwustronne kandydatury. Tomasz Szulc dodał, że jeszcze przed rozpoczęciem turnieju, a na pewno przed losowaniem grup turnieju Euro 2012 (12 grudnia 2011) można się spodziewać delegacji federacji piłkarskich, które będą chciały odpowiednio wcześniej dokonać rezerwacji najbardziej atrakcyjnych centrów pobytowych: – Spodziewamy się, że mniej więcej pół roku przed losowaniem związki piłkarskie czołowych reprezentacji europejskich przyślą do Polski swoich przedstawicieli. Wiadomo też, że kadra biało-czerwonych podczas Euro 2012 będzie miała bazę w ośrodku w Grodzisku Wielkopolskim: – PZPN otrzymał od właścicieli ośrodka w Grodzisku korzystną ofertę. Dla nas, a przede wszystkim dla kierownictwa reprezentacji najbardziej liczyło się to, że wyposażenie centrum sportowo-turystycznego w Grodzisku jest wszechstronne, to znaczy, że jest tam wszystko, czego kadra narodowa podczas turnieju będzie potrzebowała. Co więcej, to ośrodek już sprawdzony przy okazji kilku zgrupowań drużyny narodowej – ujawnił Adam Olkowicz.
Michał Wykrętowicz
32|
23 października – 5 listopada 2010 | nowy czas
port
Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl
Polska Liga Piłki Nożnej ADSUM 6-a-side
Black Horse w mistrzowskiej koronie Zakończył się pierwszy sezon ligowych zmagań minipiłkarskiej ligi w Coventry. O tytuł mistrza Polskiej Ligi Piłki Nożnej ADSUM 6-a-side rywalizowały cztery ekipy. Daniel Kowalski Drużyny współzawodniczyły w systemie każdy z każdym, mecz i rewanż, a rywalizacja była niezwykle wyrównana, o czym świadczy końcowa tabela. Zarówno mistrz, jak i zdobywca drugiego miejsca zgromadzili po tyle samo punktów, o kolejności w tabeli musiał więc zdecydować lepszy bilans bramkowy. Wyniki szóstej kolejki:
Black Horse Hinckley – Coventry Sharks 0:4, FC Krówka – Vitamin Leamington Spa – Coventry International 0:6. – Na brak emocji nie mogliśmy narzekać, do ostatniej minuty sezonu nie było wiadomo bowiem, kto zostanie mistrzem – mówi główny organizator rozgrywek Mariusz Tomoń. Szansę na tytuł miały aż trzy drużyny, ostatecznie jednak szczęście uśmiechnęło się do Black Horse Hinckle, którzy pomimo porażki w ostatniej kolejce utrzymali pozycję lidera. – Jestem zadowolony z poziomu sportowego rozgrywek i mam nadzieję, że w kolejnym sezonie dzięki temu przyłączą się do nas kolejne ekipy z Coventry i okolic. Obecnie szukamy sponsora rozgrywek, a tymczasem dziękujemy za pomoc i wsparcie pani Ewie Kowalczyk z Polskiego Domu Kultury ADSUM – podsumowuje Tomoń.
Team FC, który z siedmiu meczów wygrał aż sześć, remisując jedynie w trzeciej kolejce z White Wings Seniors 3:3. Tuż za liderem plasuje się duet Scyzoryki – Piątka Bronka. Obie ekipy tracą do Inko zaledwie jeden punkt, co oznacza, iż walka o mistrzowski tytuł będzie zacięta i wyrównana aż do końca rozgrywek. Na słowa uznania zasługują Bronki, którzy przed sezonem nie byli stawiani w roli faworytów. Wyniki siódmej kolejki:
Jaga – Scyzoryki 1:4, Inko Team FC – Mleczko 10:2, White Wings Seniors – Giants 9:2, Inter Team – Słomka Builders Team 1:2, You Can Dance – Piątka Bronka 0:11, Buduj.co.uk – PCW Olimpia 3:10, KS04 – Motor Font 4:2. Zestaw par ósmej kolejki:
12:30 You Can Dance – KS04 Ark, 13:20 Inter Team – Mleczko, 13:20 Buduj.co.uk – Piątka Bronka, 14:10 Giants – Motor Font 14:10, Inko Team FC – Słomka Builders Team, 15:00 Jaga – PCW Olimpia, 15:00 Scyzoryki – White Wings Seniors. W drugiej lidze na górze tabeli panuje podobny ścisk jak w ekstraklasie. Stawce przewodzą Kelmscott Rangers oraz North London Eagles, którzy zgromadzili po 19 punktów. Dwa oczka mniej ma na swoim koncie FC Cosmos, a cztery The Plough. Wyniki siódmej kolejki:
LONDYN
Na półmetku pierwszej rundy są rozgrywki największej polonijnej ligi w Londynie. Po siedmiu kolejkach na prowadzeniu jest obecny mistrz Inko
Panorama – KS Pyrlandia 4:1, MK Seatbelts – Czarny Kot FC 2:3, Parszywa 13 – Biała Wdowa 3:1, FC Cosmos – Made in Poland 5:3, Warriors of God – The Plough 0:12,
Black Horse
Eagle Express – Kelmscott Rangers 2:2, Uprawnienia.co.uk – North London Eagles 0:5. Zestaw par ósmej kolejki:
10:00 Panorama – The Plough, 10:00 Parszywa 13 – KS Pyrlandia, 10:50 Eagle Express – Biała Wdowa, 10:50 Warriors of God – Made in Poland, 11:40 FC Cosmos – Kelmscott Rangers, 11:40 North London Eagles – Czarny Kot FC, 12:30 Uprawnienia.co.uk – MK Seatbelts. BIRMINGHAM
Bez większych niespodzianek przebiegają rozgrywki w Birmingham. O mi-
strzowski tytuł walczy dziesięć ekip z West Middlands. Po pięciu kolejkach na prowadzeniu jest FC Revolution MOPS, który zgromadził komplet punktów. Dwa oczka mniej zanotowała piątka Szerszeni. Tuż za prowadzącym duetem plasują się trzy ekipy: No Name, FC Polonia oraz PL Squad. Każda z nich zgromadziła po dziewięć punktów i ma realne szanse na końcowe zwycięstwo. W ostatnich dniach Zarząd Ligi podał szczegóły dotyczące tegorocznej edycji Pucharu Ligi. Impreza odbędzie się pod koniec listopada z udziałem wszystkich drużyn grających w lidze. 21 listopada odbędzie się pierwsza faza, w której zespoły będą
rywalizować w grupach, tydzień później najlepsi przystąpią do fazy pucharowej. Wyniki piątej kolejki:
FC Mazowsze – Olimpia 5:3, FC Revolution MOPS – Róg Waszyngtona 5:1, RKS Zbieranka – FC Polonia 0:8, No Name – Szerszenie 1:3, PL Squad – The Patriots PL 6:0. Zestaw par szóstej kolejki:
14:00 No Name – FC Polonia, 14:00 RKS Zbieranka – Olimpia, 15:00 The Patriots PL – Róg Waszyngtona, 15:00 PL Squad – FC Revolution MOPS, 16:00 Szerszenie – FC Mazowsze.
Ambitne plany bokserskiej szkółki Nie tylko futbolem żyje polonijne środowisko sportowe w Wielkiej Brytanii. Od 2006 roku w Luton działa bokserska szkółka STRIKE 06, która z roku na rok przyciąga coraz większą rzeszę sympatyków tej dyscypliny. Początki klubu sięgają 2004 roku, kiedy to w Luton pojawił się Paweł Adamczak, w przeszłości pięściarz amator. Adamczak ma na swoim koncie ponad 100 walk, jest również absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu.
Na początku były nieformalne treningi w garażach i ogródkach. Wśród lokalnej społeczności Adamczak zaczął szukać miłośników pięściarstwa i choć początki nie były łatwe, dziś śmiało można stwierdzić, że trud się opłacił. Po kilku miesiącach udało się wynająć salę treningową w siłowni przy Maple Road, która zresztą służy klubowi do dzisiaj. W zeszłym roku STRIKE 06 został zarejestrowany w ABA (Amateur Boxing Association), a Paweł Adam-
czak oraz Paweł Zych ukończyli specjalne kursy, po których otrzymali angielską licencję uprawniającą do prowadzenia zajęć. W tym czasie uprawnienia sędziowskie zdobyli Mariusz Koniakowski oraz Hubert Ławski. Ten pierwszy zajmuje się w STRIKE 06 sprawami organizacyjnymi, pełniąc funkcję sekretarza klubu. – W tej chwili trenuje około 40 zawodników, z czego zdecydowana większość to Polacy – mówi Koniakowski. – Spotykamy się cztery razy
w tygodniu, a wśród trenujących są zarówno dzieci, jak i dorośli. STRIKE 06 jest pierwszym i jedynym polskim klubem bokserskim w Wielkiej Brytanii. Jego działacze i szkoleniowcy mają wiele ciekawych planów. Przeszkodą w ich realizacji jest jednak brak odpowiednich środków finansowych. Klub szuka sponsorów, liczy również na wsparcie Polskiego Związku Bokserskiego, Polskiego Komitetu Olimpijskiego oraz organizacji SOS, która od pewnego
czasu wspiera nowe przedsięwzięcia bokserskie. – Jeszcze w tym roku chcemy zorganizować w Luton turniej z udziałem innych klubów z Anglii – informuje Koniakowski. – Kończymy załatwiać sprawy organizacyjne i już w najbliższym czasie będziemy mogli poinformować opinię publiczną o szczegółach tej imprezy – kończy sekretarz klubu. . Daniel Kowalski