nowyczas2010/156_157/20-21

Page 1

LONDON 18 December 2010 14 January 2011 20/21 (156/157) FREE ISSN 1752-0339 @ Justyna Niedzińska

CZAS NA WYSPIE

Radosnych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku 2011 Czytelnikom i Ogłoszeniodawcom „Nowego Czasu” życzy Redakcja

»3

Boże Narodzenie w wielkim mieście Zza wystaw, zza towarów, zza rumieńca, którym świat podniecony świątecznie oblany, majaczy róg stajenki, w tym teatrze kąt – słabo oświetlany. SYMBOL dziś kołysany, jutro krzyżowany. Jakieś dziecko krzyczy: – Nie widzę! Odsłoń mamo kurtynę! Czy dostrzeże DZIECINĘ? Lulajże Jezuniu...

TAKIE CZASY

»9

Zima ludów Europy To już nie jest zwyczajna fala protestów niezadowolonych, to bunt przeciwko tak zarządzanej Europie, twierdzi wielu publicystów, przerażonych – podobnie jak rządy Grecji, Francji, Wielkiej Brytanii czy Włoch – nie tylko skalą, ale i zaciętością tych, którzy wyszli na ulice.

ROZMOWA NA CZASIE

»20-21

Basia

O świętach, rodzinie, muzycznych pasjach, miejscach powrotów, o swojej ostatniej płycie opowiada „Nowemu Czasowi” Basia Trzetrzelewska – pierwsza polska piosenkarka jazzowo-popowa, której jak nikomu wcześniej spośród naszych wykonawców, udało się podbić świat.

KULTURA

»23

Na światowym poziomie

Sylwester na Canary Wharf » 7 Dla czytelników „Nowego Czasu” czekają trzy podwójne bilety. Prosimy dzwonić: 0779 158 2949

Kariera pianistyczna Piotra Anderszewskiego osiągnęła tak wysoki poziom, że trudno byłoby wymienić listę światowej czołówki bez tego muzyka.


2|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

” Sobota, 18 gRudnia, boguSława, MiRoSława 1865 1958

Została uchwalona 13 poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych, która znosiła niewolnictwo. Pierwszy przekaz przez satelitę głosu ludzkiego. Z kosmosu nadano życzenia świąteczne prezydenta USA Dwighta Eisenhowera.

niedziela, 19 gRudnia, daRiuSza, gabRieli 1899 1915

Szwedzki rentgenolog Tage Sjogren zaprezentował wyniki wyleczenia raka podstawnokomórkowego promieniami Rentgena. Urodziła się Edith Piaf, francuska piosenkarka, której znakiem rozpoznawczym była ekspresja i charyzmatyczny głęboki głos. Żyła 47 lat.

Poniedziałek, 20 gRudnia, doMinika, wincentego 1879 1968

Amerykański wynalazca Thomas A. Edison zademonstrował na pokazie w laboratorium Menlo Park nowe urządzenie elektryczne – żarówkę. Zmarł John Steinbeck, amerykański pisarz, autor takich powieści jak „Myszy i ludzie", „Grona gniewu", „Na wschód od Edenu". Laureat literackiej Nagrody Nobla w 1962.

wtoRek, 21 gRudnia, PiotRa, toMaSza 1988

1925

W wyniku zamachu bombowego przeprowadzonego przez terrorystów libijskich, na miasteczko Lockerbie w Szkocji spadł amerykański samolot pasażerski Boeing 747. W katastrofie zginęło 270 osób. Moskiewska prapremiera słynnego filmu Siergieja Eisensteina „Pancernik Potiomkin", obrazującego wydarzenia rewolucji październikowej w Rosji.

ŚRoda,, 22 gRudnia, beaty, Judyty 1990 2001

Ostatni prezydent RP na Uchodźstwie, Ryszard Kaczorowski, przekazał Lechowi Wałęsie insygnia władzy prezydenckiej. Zmarł Grzegorz Ciechowski, kompozytor, pianista, wokalista, aranżer, producent muzyczny, lider zespołu rockowego Republika. W 1988 roku rozpoczął solową karierę jako Obywatel GC.

czwaRtek, 23 gRudnia, iwony, SławoMiRa 1784 1937

Decyzją Kongresu Kontynentalnego stolicą Stanów Zjednoczonych został wybrany Nowy Jork (do 1790 roku). Urodziła się Maja Komorowska, aktorka filmowa i teatralna. Zagrała m.in. w „Życiu rodzinnym", „Cwale", „Roku spokojnego słońca". Występuje głównie w filmach Krzysztofa Zanussiego.

PiĄtek, 24 gRudnia, adaMa, ewy 1883

1986

Urodził się Stefan Jaracz, wybitny aktor teatralny, reżyser, dyrektor warszawskiego teatru Ateneum. Zagrał m.in. w „Judaszu" Kazimierza Przerwy Tetmajera, zasłynął jako Szwejk z adaptacji powieści Jaroslava Haška, zagrał też m.in. w „Przedwiośniu", „Panu Tadeuszu" Po raz pierwszy w polskiej telewizji nadano transmisję nabożeństwo pasterki z Watykanu.

Sobota, 25 gRudnia, boŻe naRodzenie 1989 1954 1977

Rozstrzelano rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceauşescu i jego żonę Elenę. Urodziła się Annie Lennox, brytyjska wokalistka zespołu Eurythmics Zmarł Charles (Charlie) Spencer Chaplin, brytyjski aktor, reżyser i producent filmowy. Jego charakterystyczna drobna sylwetka z melonikiem i laseczką bawiła i wzruszała widzów w każdym wieku. Twórca wielu znanych niemych filmów m.in. „Światła miasta", „Brzdąc", „Monsieur Verdoux".

niedziela, 26 gRudnia, SzczePana, dionizego 1655 1820 1893 1979

Potop szwedzki: zakończyło się oblężenie Jasnej Góry. Adam Mickiewicz napisał Odę do młodości. Urodził się Mao Tse-tung, chiński przywódca, twórca osławionej rewolucji kulturalnej w Chinach. Wojska radzieckkie wkroczyły na teran Afganistanu.

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Anna Maria Grabania, Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Przemysław Kobus, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Łucja Piejko (l.piejko@nowyczas.co.uk); Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

Wydanie dofinansowane w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2010 roku.

listy@nowyczas.co.uk Szanowny Panie Redaktorze

jako dobra znajoma Jana Rostworowskiego pragnę nawiązać do felietonu pana Wacława Lewandowskiego (NC, nr 19/155). Otóż, pierwszy wyjazd Rostworowskiego do Polski nie był taką fantazją, jak się zdaje. Dostał pilną wiadomość, że jego matka w Krakowie jest ciężko chora i pognał do ambasady PRL z podaniem o wizę. Oczywiście, komunistyczne urzędy kazały na nią bardzo długo czekać i pouczyły go, że jedynym sposobem na szybki wyjazd jest paszport konsularny. Był w rozterce i radził się przyjaciół. Powiedziałam mu, że do chorej matki jechałabym nawet na diabelskich papierach. A czas naglił, więc wziął ten paszport. Przybywszy na miejsce, zastał jeszcze matkę przy życiu, wkrótce zmarła. W międzyczasie w Krakowie na jego cześć wystawiono na scenie „Opatową Annę” (rodzina blisko związana z tym miastem). Ta niespodzianka bardzo go wzruszyła. Resztę wiadomo. Pozostaję z poważaniem HANNA ŚWiDeRSKA nadużycia interpretacyjne

W numerze 18/154 „Nowego Czasu” przeczytałam ciekawy i dość wyważony esej Reginy Wasiak-Taylor napisany po premierze „Opatowej Anny” Jana Marii Rostworowskiego, którą i ja oglądałam zaproszona przez zespół Sceny Poetyckiej w POSK-u. W ostatnim wydaniu „Nowego Czasu” (nr 19/155) stały felietonista pisma, Wacław Lewandowski, czyni autorce tego artykułu zarzuty, które mnie bardzo zdziwiły, bo nie mają potwierdzenia w jej tekście, a mogą świadczyć jedynie o nadużyciach interpretacyjnych krajowego dziennikarza. Bałamutny to felieton i pełen błędów. Nie znalazłam we wspomnianym eseju stwierdzenia, że „ballady o Opatowej Annie były największym osiągnięciem Rostworowskiego”, ani tego, że „emigracja była chora”, ani że autorka wmawiała czytelnikowi, iż „Jana Rostworowskiego wykluczyli ze społeczności Drugiej emigracji jacyś szaleńcy, polityczne ‘oszołomy’” – gdyby tak istotnie napisała, byłabym pierwszą osobą składającą sprostowanie. Dzisiaj jestem zmuszona napisać list do Redakcji „Nowego Czasu”, ponieważ należałam do bliskich przyjaciół Rostworowskiego, jego życie i twórczość są mi dobrze znane. Już od dłuższego czasu obserwuję, z jaką beztroską i łatwością krajowi dziennikarze (a przecież wychowani i wykształceni przez reżimowe uniwersytety i za komunistyczne pieniądze!) rozliczają z politycznych i niepolitycznych posunięć eMiGRANTÓW i eMiGRACJĘ. Wacław Lewandowski uważa, że autorka eseju „Włość poetycka Abbotts Ann” pisze „ahistorycznie, pomijając to, co było dla tamtej, politycznej i niepodległościowej emigracji najważniejsze”. Obawiam się, że wpadł we własne sidła, bo jakże niewiele wie o agonii emigracyjnego poety, którego polszczyzna obumiera bez kontaktu z żywym językiem, bez wrażliwego odbiorcy i rozumnego krytyka. Pamiętam

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni.

niejedną rozmowę z Janem Rostworowskim na temat powrotu do kraju, a wiedząc, że jest przede wszystkim poetą i jeszcze raz poetą, rozumiałam w pełni jego decyzję. Poza tym poeta wrócił do ojczyzny również z tego powodu, że miał tam dwóch ukochanych braci oraz rodzinną kamienicę w samym sercu Krakowa. Czy w kraju „zaznałby sławy”? – to jest już czysta spekulacja. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jako obywatel PRL-u przeżył tam tylko trzy lata, ale chyba najpiękniejsze wiersze napisał właśnie w Polsce. Był tam też drukowany za jego życia i po śmierci (w sumie opublikowano mu osiem książek), tak więc przytoczony przez Wacława Lewandowskiego przykład Jerzego Sity jest tutaj chybiony. Nie mogę jednak czytać bez oburzenia takich mocnych słów tego felietonisty nazywającego przyjęcie przez Rostworowskiego paszportu komunistycznego „łajdactwem” oraz oskarżenie go o współpracę z SB. Zastanawiam się przy tym, czy przyjęcie nagrody literackiej w PRL-u, odznaczenia państwowego, stypendium naukowego, wreszcie czy przynależność do PZPR nie powinny być uznane za łajdactwo? A powrót poety do kraju został potępiony przez emigrację, co było oczywiste i oczekiwane. Naturalnie, nie ubolewam nad faktem, że twórczość Jana Marii Rostworowskiego daleka jest od upodobań Wacława Lewandowskiego, ale nad tym, że została tak tendencyjnie i pokrętnie ujęta. Na zakończenie chciałabym podkreślić, jak przystało na wielbicielkę poezji Rostworowskiego, że program „Opatowa Anna”, w doskonałym przygotowaniu teatru Scena Poetycka, pokazał widzom, że napisane 50 lat temu ballady w dalszym ciągu nas emocjonalnie i intelektualnie poruszają, przekazując uniwersalną prawdę o życiu i człowieku, jego niezmienną walkę ze złem, pokusami duszy i ciała. Z pozdrowieniami dla Redakcji „Nowego Czasu”. Życzę zespołowi na 2011 rok, aby nadal wydawał ambitne pismo. JOLANTA LANe Szanowna Redakcjo

Słowo pisane, książka, prasa etc. „żyje, o ile potrafi wywołać poruszenie czy też inną reakcję” – usłyszałem. Takie poruszenie, graniczące z oburzeniem, wywołał artykuł-wywiad z panem drem Michałem Garapichem pt. „Niechciani na naszych ulicach” (NC, nr 19/155). Mam nadzieję, że pan Michał Garapich nie bronił pracy doktorskiej z tematu dotyczącego bezdomnych. Jako wolontariusz PeeC Family Centre w Haringey odwiedzam wiele placówek, które pomagają bezdomnym, i proszę mi wierzyć Panie doktorze, że nie spotykam tam ludzi bezdomnych, o których Pan pisze: „To ludzie, których na ulicy, w pobliżu miejsca pracy czy w sklepie od razu się zauważa, bo inaczej się zachowują, często są pijani, brudni, śmierdzący”. Te właśnie słowa oburzyły tych bezdomnych, z którymi mam styczność, a którym staramy się pomóc w PeeC Family Centre w Haringey.

Tales z Miletu

Jednostkowe przypadki, tak charakterystyczne dla opisu Pana doktora Garapicha, w ogóle tam nie występują. Wręcz przeciwnie, są to ludzie dbający o higienę, bo o tę mają gdzie zadbać. W wielu ośrodkach pomocy, które w określone dni wydają posiłki, jest też zaplecze socjalne, gdzie można dostać ręcznik, mydło, podstawowe przybory toaletowe, tak by skorzystać z prysznica i ogolić się. Większość bezdomnych to faktycznie mężczyźni, chociaż w placówkach wydających posiłki są i kobiety, ale te, jak zauważa Pan doktor, raczej nie są przyjmowane do męskiego grona. Bezdomni, na tyle, na ile im pozwalają warunki, w większości dbają o swoją higienę i wygląd, a są i tacy, którzy dbają o niego niemal do przesady, co wynika chyba z psychicznej, wewnętrznej walki czy rozdarcia wynikającego z bezdomności, braku pracy. Bezdomność to nic innego przecież jak brak środków na wynajęcie własnego kąta do mieszkania. Stan bezdomności, ale nie takiej, jak ją drastycznie opisał ją Pan doktor, czasem jest traktowana jak przygoda, która przeradza się w błogi stan „trwania w bezdomności”, bo oto jest gdzie się schronić, jeżeli nie jest się pijanym, bo to warunek przyjęcia na nocleg przez placówki prowadzone przez kościoły, głównie przez kościoły protestanckie, anglikańskie. Nie spotkałem placówek dla bezdomnych prowadzonych przez kościoły katolickie, a nawet próba zwrócenia się o pomoc do proboszczów takich kościołów to tylko milcząca odpowiedź, czyli brak odpowiedzi, lub „porozmawiamy później na ten temat”. Doktor Garapich z typową dla polskiej mentalności nonszalancją podaje skrajne opisy bezdomnych i tym samym niemal uwłacza tym, którzy nie odpowiadają jego opisowi „pijanych, brudnych i śmierdzących”, czyli nic niewartych ludzi... Jedyne, z czym można się zgodzić z drem Garapichem, to indywidualność niemal każdego bezdomnego, zarówno co do formy, jak i sposobu pomocy, ale niekoniecznie pomocy wynikającej z alkoholizmu. Warto też zastanowić się, czy dla takich ludzi nie znalazłaby się jakaś praca, na przykład przy oczyszczaniu miasta, bo jej brak jest główną przyczyną bezdomności, która prowadzi do rozleniwienia, gdyż przy dobrej organizacji bezdomni nie chodzą głodni i mają dach nad głową ze śpiworami. Warto też wspomnieć o tym, że o Polakach na emigracji pamiętają przed wyborami na stanowiska premierów, prezydentów, a po wyborach wybrani premierzy, prezydenci milczą i nie odpowiadają na listy z prośbą o pomoc dla bezdomnych Polaków. Zwróciłem się z takimi listami do prezydenta Komorowskiego, premiera Tuska i do metropolity krakowskiego abpa Stanisława Dziwisza, którego znałem jeszcze w czasach oazowych. Listy pozostały bez odpowiedzi. Wdzięczność wybranych przez nas rządzących nawet nie przejawia się tym, by w POSK-u zainstalować dla Polonii darmowy dostęp do internetu, a co tu dopiero mówić o pomocy dla bezdomnych. Z poważaniem JANuSZ FRąCZeK


|3

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

czas na wyspie

Ś w i ą t e c z ny c z a s @ Justyna Niedzińska

N

adchodzą święta Bożego Narodzenia. Już w starożytności był to czas szczególny – w Rzymie w tym okresie odbywały się Saturnalia na cześć Saturna – boga rolnictwa i zasiewów, a w Persji czczono Mitrę – bóstwo słońca. Dla nas również jest to czas niezwykły. Czas, aby zatrzymać się na chwilę w tej codziennej gonitwie. Czas spokoju, przemyśleń i przebaczania. Czas pełen ciepła, refleksji i magii. Czas Narodzenia Pańskiego. Jak mówi przysłowie, na Boże Narodzenie weseli się wszystko stworzenie. Zewsząd uśmiecha się święty Mikołaj, wokół nas migocą świąteczne światełka i cieszą oko kolorowe ozdoby zawieszone na drzewkach. Wkrótce i w naszych domach będziemy przyozdabiać choinki. Pojawiły się one w bożonarodzeniowej tradycji – o czym traktuje jedna z wielu anegdot – dzięki św. Bonifacemu, który w VIII wieku nawracał na chrześcijaństwo Franków. Poganie ci oddawali cześć ogromnemu dębowi, więc święty nakazał owego olbrzyma ściąć. Runął dąb na ziemię, ale zniszczył przy tym wszystkie rosnące wokół niego drzewa. Ocalała jedynie mała sosenka, która odtąd została uznana za symbol chrześcijaństwa, dla św. Bonifacego był to bowiem znak z nieba. Jednakże zwyczaj świątecznego przybrania choinki dotarł do nas z Niemiec znacznie później, bo na przełomie XVIII i XIX wieku. Wszystkim ozdobom wieszanym na bożonarodzeniowym drzewku też przypisywano jakieś znaczenie, ale i w tym przypadku jest wiele różnych interpretacji. Tak więc orzechy zawijane w złotko miały zapewnić dobrobyt i siły witalne, jabłka – zdrowie i urodę, miodowe pierniki – dostatek, dzwonki – dobre nowiny i radosne wydarzenia, światełka i bombki chroniły domowników przed nieżyczliwością, a aniołki opiekowały się domem. Boże Narodzenie to również czas pełen symboli. W Wigilię (z łac. oznaczającą czuwanie), aby zasiąść do uroczystej wieczerzy, czekamy na pierwszą gwiazdę, która zalśni na niebie – na pamiątkę gwiazdy prowadzącej Trzech Króli do stajenki, w której narodził się Jezus. Pamiętamy także o pustym miejscu przy stole dla kogoś z drogi lub dla naszych bliskich, którzy już odeszli... Przed kolacją dzielimy się opłatkiem (z łac. oblatum – dar ofiarny) na znak przyjaźni i miłości, wybaczania i pojednania. W dzień Adama i Ewy daruj bliźniemu gniewy – poucza nas inne bożonarodzeniowe przysłowie. Składamy sobie również wiele świątecznych życzeń zdrowia, szczęścia, pomyślności i śpiewamy kolędy (łac. calendae). Notabene, pierwotnie wyraz ten oznaczał pierwszy dzień miesiąca, a Słowianie nazywali tak pierwszy dzień roku oraz prezent na Nowy Rok. Z czasem upominkami obdarowywano się jedynie na święta Bożego Narodzenia, a wyrazem kolęda zaczęto określać i pieśń bożonarodzeniową, i wizytę w świąteczny czas księdza, i wywodzący się z folkloru obrzęd związany z chodzeniem od domu do domu kolędników. Kiedyś jeszcze w Wigilię winszowano sobie: Do siego roku!, to znaczy, aby pozostać w zdrowiu do nadchodzącego roku. Były to bowiem życzenia nie noworoczne, lecz właśnie wigilijne. Si, sia, sio to staropolski zaimek wskazujący, oznaczający dzisiejsze ten, ta, to. Jeszcze w Kalendarzu polskim z 1714 roku pojawił się zapis: „Ażeby Bóg dozwolił doczekać do siego roku!”. Potem już noworocznie życzono sobie: Od siego do siego roku! Dziś zostało nam już tylko: Do siego roku!, jako forma życzeń na Nowy Rok. Krąży, co prawda, anegdota o Dorocie Trajtlesównie (zdrobniale – Dosi), która w dobrym zdrowiu dożyła sędziwych lat, a zmarła

Boże Narodzenie w wielkim mieście Emigrantom

Czekając podniesienia kurtyny, włóczę się po sezonowym teatrze; wspominam, słucham, patrzę. Uwertura. Ptaki ledwie do odlotu się zbierają. Wrzesień. Świątecznych kartek przedwczesne pienia zasmucają. Antrakt. Kilka rocznic, kilka skromnych świąt. Ziąb. Przygasają na cmentarzach znicze... Pierwszy akt nie wytrzymał, pierwszych widzów wygnał na ulice. Pierwsza choinka ubrana, debiutantka – deszcz jej niszczy dekoracje. Na składach sklepów rosną zapasy. Obwieszczono pierwszą przecenę. Skończyły się wakacje. Grudzień. Do Głównego aktu blisko. Światła. Muzyka. Pompa. Gala. Igrzyska czy corrida? Sterowani reklamami przeszukują sklepy z upominkami, nabywają, co się jutro nikomu nie przyda. Czas fiesty. Indyki jak opasłe barany. Już zarżnięte. Na węgielkach nostalgicznie pachną kasztany.

właśnie w Wigilię. Wieść o jej śmierci szybko rozniosła się po Krakowie. Wtedy też ponoć ktoś składający życzenia powiedział: – Abyśmy dożyli Dosiego roku! Ale to tylko anegdota, zresztą jedna z wielu. Boże Narodzenie to czas radości – cieszmy się jego czarem. Każdą radosną chwilą spędzoną w gronie najbliższych. Składamy życzenia wszystkiego, co najlepsze – i świątecznie, i noworocznie! Tego też Państwu i sobie życzy zespół redakcyjny „Nowego Czasu”. Do siego roku! Do siego Czasu!

Lidia Krawiec-Aleksandrowicz

Zza wystaw, zza towarów, zza rumieńca, którym świat podniecony świątecznie oblany, majaczy róg stajenki, w tym teatrze kąt – słabo oświetlany. SYMBOL dziś kołysany, jutro krzyżowany. Jakieś dziecko krzyczy: – Nie widzę! Odsłoń mamo kurtynę! Czy dostrzeże DZIECINĘ? Lulajże Jezuniu...

Liliana Kowalewska


4|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

światecznie

Kiermasz jak się święci Grzegorz Borkowski Moda to może wśród mieszkańców Wysp nie najnowsza, ale za to coraz popularniejsza. Świąteczny wyjazd do Wiednia, Paryża, Berlina może już nie dziwi, wszak święta Bożego Narodzenia powoli przestają być wyłącznie domeną domowego zacisza, a coraz częściej są okazją do złapania głębszego oddechu i przerwy w codziennym biegu. Ale wyjazd specjalnie na świąteczne zakupy? A jednak taka ekstrawagancja ma coraz szersze rzesze zwolenników. Europejskie świąteczne kiermasze cieszą się coraz większą popularnością, na co, wreszcie, ręce zacierają właściciele agencji turystycznych. Z budżetem wysokości około 500 funtów można już się pokusić na trzydniową imprezę (oczywiście, nie licząc kosztów samych zakupów). A oto najpopularniejsze w tym roku kierunki.

auStria, cZyli Wiedeń, GraZ i iNNSBruck Kiermasz przed wiedeńskim magistratem jest otwarty już od połowy listopada. Z daleka kuszą gości zapachy kandyzowanych owoców, waty cukrowej, smażonych orzeszków i innych smakołyków. To świetne miejsce na kupienie prezentów – kapeluszy, czapek, galanterii skórzanej... Niemniej popularny jest kiermasz na starym mieście w Innsbrucku, gdzie władze miasta szczególną uwagę poświęcają efektom oświetleniowym. W tym roku obiecały turystom niezapomniany blask nowych, kryształowych lamp, które ponoć rzucają fantastyczny blask na średniowieczne fasady starówki. To znakomite miejsce na zakup pamiątek, zwłaszcza rękodzieł. Niezapomniane wrażenia czekają odwiedzających na chyba najstarszym austriackim świątecznym kiermaszu w Graz, ulokowanym przed bajecznie oświetlonym ratuszem. Tradycyjnie kupimy tam pamiątki, rękodzieła, jednak największe tłumy turystów ściągają coroczne wystawy rzeźb lodowych. Wystarczy wspomnieć, że na stawiane na rynku w Graz rzeźby lokalni artyści zużywają co roku ponad... 50 ton lodu. Ci, którzy już planowali takie podróże, wiedzą, że – nieprzypadkowo – właśnie okres przedświąteczny jest najdroższy. Emma, pracownik społeczny z Southampton, jest wielbicielką austriackich kiermaszów. – Ceny lotów koszmarnie idą w górę już w połowie grudnia. Warto korzystać z ofert last minute biur podróży lub promocji linii lotniczych. Cena biletu dla dwóch osób między na przykład piątkiem i poniedziałkiem może różnić się o... ponad 200 funtów. Jednak organizując wylot samemu, trzeba liczyć się z wydaniem co najmniej 300 funtów na bilety lotnicze, a dodatkowo 50–80 funtów od osoby na każdy nocleg. No i oczywiście żywność i zakupy. A jednak wrażenia są niezapomniane. Nie wyobrażam sobie świątecznych zakupów bez austriackiej kapeli i oświetlonych tysiącami lampek średniowiecznych murów. Tego naprawdę nie znajdziemy w Anglii.

Niemcy, cZyli kOlONia, FraNkFurt, Brema, BerliN Kolonia słynie ze swoich siedmiu ogromnych świątecznych kiermaszów, z których największy jest ulokowany przy katedrze. Corocznie kiermasze te odwiedzają ponad dwa miliony gości. Warto zaznaczyć, że tradycja nakazuje gościnnym Niemcom, by w cenie noclegu (od 65 euro za noc

od osoby) był już świąteczny upominek. Warto jednak zabrać ze sobą drobne na zakupy. Frankfurt może się poszczycić najstarszym kiermaszem w Niemczech. Po raz pierwszy wielkimi zakupami Niemcy uczcili Boże Narodzenie w... 1393 roku. Tak, tak – 17 lat przed Grunwaldem! Tysiące świateł odbijających się w oknach domów starówki, stragany z półsurowej tarcicy, pieczone jabłka, kandyzowane orzechy, pierniki świąteczne – czego można więcej pragnąć do szczęścia? Chyba tylko szklaneczki wina jabłkowego na rozgrzewkę i tradycyjnego niemieckiego marcepana na przekąskę. A dla ducha: koncert muzyki z dzwonnic 10 kościołów ulokowanych w centrum miasta. O godz. 4.30 melodię wydzwaniają różniące się wysokością dźwięku i tonami dzwony – a dokładniej – 50 dzwonów! Niemieckie kiermasze świąteczne można wymieniać w nieskończoność. Dość wspomnieć jeszcze Bremę, gdzie dodatkową atrakcją jest żywy adwentowy kalendarz ulokowany wzdłuż nadrzecznej promenady. W czasie adwentu z każdym kolejnym zbliżającym nas do świąt dniem otwarte są drzwi następnego nadrzecznego domu, a w nim... niespodzianki dla gości. No i nie zapomnijmy o Berlinie z jego... 50 kiermaszami. Najsłynniejszy z nich, przy pomniku Cesarza Wilhelma, jest znakomitym miejscem na zakup zabawek, rozgrzewkę winną nalewką czy przekąszenie piernikowej gwiazdy.

Niemcy prZeSkOcZyli kaNał Jeśli jednak szkoda nam ciężko zarobionych funtów na zamorską wyprawę li tylko po świąteczne zakupy, namiastkę germańskiej tradycji świątecznej można znaleźć w Southampton (Hampshire). Od kilku lat tradycyjnie już niemieccy kupcy otwierają tam bajecznie kolorowe świąteczne miasteczko przy ulicy Above Bar (w sąsiedztwie Bargate). Kiermasz nie jest tak wielki jak jego szwajcarskie czy niemieckie odpowiedniki, niemniej można tu skosztować tradycyjnych niemieckich wędlin i świątecznych potraw, kupić bożonarodzeniowe pierniki czy tradycyjne słodycze. Wszyscy sprzedawcy obowiązkowo są przebrani za Mikołajów, a domki z tarcicy świątecznie przystrojone. Codziennie przetaczają się tamtędy tysiące turystów czy zwykłych spacerowiczów. Trzeba jednak przyznać, że przyzwyczajeni do specyficznej, angielskiej kuchni tubylcy traktują mocno wędzone niemieckie kiełbasy czy bekony ze sporą nieufnością. – Wielu chce spróbować, śmieją się jednak, że za słone i nie kupują za dużo – skarży się, mrużąc oko, jeden z Mikołajów.

Jeśli jednak szkoda nam ciężko zarobionych funtów na zamorską wyprawę li tylko po świąteczne zakupy, namiastkę germańskiej tradycji świątecznej można znaleźć w Southampton. Od kilku lat tradycyjnie już niemieccy kupcy otwierają tam bajecznie kolorowe świąteczne miasteczko. Zdjęcia: Grzegorz Borkowski


|5

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

światecznie

Prezentowe laST minuTe co mu kupić? z czego ona się ucieszy? Jeżeli te pytania wciąż spędzają ci sen z oczu, nie panikuj! możesz liczyć na „nowy czas”. Sklepy zachęcają nas do świątecznych zakupów już od dawna. ale wiadomo, jak to jest: praca, obowiązki…, a na końcu okazuje się, że Boże narodzenie za pasem! Jeśli w tym roku brakuje ci pomysłów, wybierz się z nami na przegląd prezentowych propozycji . nie musisz się nawet ruszać z fotela.

DO POCZYTANIA wojciech mann, rock-mann

DO POSŁUCHANIA Bruce Springsteen, The Promise: Darkness at the end of Town

Fantastycznie wydany boks zawiera trzy kompakty i trzy DVD, a także oferuje nam półtoragodzinny film dokumentujący powstawanie jednego z najważniejszych albumów Bossa. Ale przede wszystkim przynosi prawdziwą powódź niepublikowanych utworów. Bruce planował początkowo wydanie podwójnej płyty. W końcu z pomysłu zrezygnował, a niektóre niewykorzystane kawałki wypłynęły potem na następnych płytach. Większość z nich słyszymy jednak po raz pierwszy. I nie są to szkice czy odrzuty. Dostajemy zupełnie nowy album od Bruce’a w szczytowej formie.

Sympatyczny prezenter radiowej Trójki napisał właśnie swoją biografię. Jak zwykle, z przymrużeniem oka i zdrowym dystansem. Pełno tu zabawnych anegdot. To opowieść o tym, jak fani rocka musieli sobie radzić w zgrzebnym, peerelowskim świecie, gdzie na winylu zamiast Stonesów można było dostać najwyżej Urszulę Sipińską, a na koncertach gitary do wzmacniaczy podłączało się za pomocą zapałek.

Grzegorz Turnau, FaBryka klamek

norman Davies, zaGinione króleSTwa

michael Jackson, michael

To podróż do światów, których już nie ma. Prusy, Galicja, królestwa Burgundii i Aragonii ożywają na kartach najnowszej książki walijskiego historyka na jeszcze jedną, krótką chwilkę. Davies zabiera nas w wędrówkę po śladach mieszkańców martwych ziem, które w podręcznikach historii często nie zasługują na niewiele więcej niż krótką wzmiankę. A przecież ci ludzie, te miasta, te domy kiedyś istniały – pisze historyk. I pokazuje, że ten świat, w którym żyjemy dziś, wcale nie jest taki trwały, jak czasami się nam wydaje.

To już ostatnia płyta króla popu, który umarł niespodziewanie tuż przed planowanym na lato zeszłego roku powrotem na scenę w londyńskim 02. Na płycie znajdziemy utwory, nad którymi wokalista pracował przez ostatnie osiem lat. Są też goście: między innymi Will.I.Am, Akon, Lenny Kravitz i RedOne.

Od czasu, gdy krakowski artysta wydał swój ostatni album z premierowym materiałem minęło pięć lat. Teraz powraca „Fabryką klamek”. – Płyta jest wyborem utworów, jak to u mnie zwykle bywa, z kilku lat działalności na różnych polach. Nie jestem w stanie oderwać siebie od siebie, rozwiązać zespołu, którym nie jestem. Jestem na siebie skazany – mówi artysta w wywiadzie z Onetem. I zabiera nas w fascynującą podróż do miejsc wyczarowanych przez Jana Kanta Pawluśkiewicza, Michała Zabłockiego i Leszka Aleksandra Moczulskiego. Akurat na święta.

lukrowanych wersjach Boyle obie piosenki nadają się doskonale na prezent urodzinowy dla babci.

DO OBEJRZENIA incePcJa

Czy chciałbyś zamienić swoje życie na przyjemny, ale nieprawdziwy sen? Być może nie, bo najbardziej liczy się dla ciebie autentyczność doznań. Ale co, jeśli to, którym żyjesz teraz, przynosi ci tylko cierpienie? Fascynujący i bardzo inteligentny film science fiction doczekał się swego wydania na DVD. Christopher Nolan (który wyreżyserował między innymi „Bezsenność”) zapewnia nam dużo akcji i emocji. Ale w tle pozostają pytania o naturę rzeczywistości. roBin hooD

Jeden z najbardziej widowiskowych filmów zeszłego roku doczekał się właśnie wydania de luxe – wersji reżyserskiej w ozdobnym, metalowym pudełku.

robert makłowicz, caFe muSeum

Książka kucharska? Nie do końca. Książka podróżnicza? Też nie. Robert Makłowicz zabiera nas w wyjątkową wędrówkę, którą trudno zaklasyfikować. „Podejmowałem nieraz wyprawy bez konkretnie określonego celu, byle tylko usłyszeć inny język, zjeść inny rodzaj zupy, spróbować innego alkoholu, zobaczyć inny krajobraz. By zobaczyć własne odbicie w innym lustrze. To konieczne, gdyż lustra potrafią kłamać, więc jeśli całe życie przeglądasz się w jednym, możesz do końca nie wiedzieć, jak naprawdę wyglądasz” – pisze Makłowicz.

Aż trudno uwierzyć, że sympatyczną grupę przyjaciół z Nowego Jorku po raz pierwszy poznaliśmy aż 15 lat temu. Fani Moniki, Joey’ego i spółki mogą wrócić do dawnych żartów i przygód. Jakiś czas temu na rynku ukazał się bowiem elegancki, urodzinowy boks zwierający wszystkie sezony serialu.

wojciech cejrowski, PoDróżnik wc

Specjalnie na święta wydawnictwo Bernardinium przygotowało wznowienie jednej z najpopularniejszych książek Wojciecha Cejrowskiego. Autor długo wahał się, czy po 13 latach zgodzić się na dodruk, uważał bowiem, że w książce za dużo jest bufonady (a jak wiadomo nie od dziś, słynie ze skromności i umiarkowanych poglądów). W końcu jednak dał się przekonać. czytniki

To prawda: nie można go używać w wannie. Nie szeleści przyjemnie kartkami. Ale czytnik ma wiele zalet. Można go zabrać w podróż (waży mniej niż przeciętny paperback), a pomieści nawet 3000 książek! Niektóre z urządzeń pozwalają też na korzystanie z internetu. Mobilnemu bibliofilowi sprawić można na przykład najnowszy model Kindle’a.

Coś dla fanów talentu Eastwooda. Box zawiera wszystkie filmy aktora od początku jego współpracy z Warner Brothers. Jest „Brudny Harry”, „Co wydarzyło się w Madison County” i „Mystic River”.

raz Dwa Trzy, raz, Dwa, Trzy – Dwadzieścia

Susan Boyle, The GiFT

To naprawdę rzadkie, by brytyjski artysta miał dwa przeboje numer jeden na amerykańskiej liście przebojów. Susan Boyle się udało. Drugi w jej karierze album zawiera świąteczne standardy oraz nowe wersje „Halleluhah” Leonarda Cohena i „Perfect Day” Lou Reeda. Co ciekawe, oryginalna wersja piosenki kanadyjskiego barda opowiada o jego przygodach erotycznych , a ballada „Perfect Day” traktuje o urokach heroiny. Nic to. W

FiFa 11

Od czasu, gdy w 1995 roku ukazała się pierwsza część FIFY (z piłkarzami składającymi się z kilku pikseli i nieruchomą, izometryczną kamerą), seria zmieniła się nie do poznania. Dziś oferuje nam powalający realizm: bez trudu możemy rozpoznać poszczególnych zawodników po fryzurach czy sposobie poruszania się po boisku. Do dyspozycji mamy kilkanaście kamer i trybów rozgrywek. Oczywiście, gra posiada wszelkie licencje, dlatego poprowadzimy rzeczywiste drużyny z Roonyem, Messim, Ronaldinho czy Błaszczykowskim w składzie.

FrienDS: edycja specjalna

clinT eaSTwooD: 35 Filmów, 35 laT

Zespół Adama Nowaka jest już z nami od dwóch dekad. Z tej okazji panowie wydali album koncertowy. Usłyszymy na nim utwory z całej kariery grupy spięte jednym wspólnym tematem: podróży w sensie dosłownym i metaforycznym. Piosenki nabierają nowego wymiaru w nowych aranżacjach stworzonych z pomocą Orkiestry Kameralnej Hanseatica.

Zasiadasz przed komputerem na chwilkę, „tylko, żeby zbudować pierwsze dwa miasta”. Piętnaście miast i trzy godziny później mówisz sobie: „No dobra, czas już spać. Jeszcze tylko jedna tura”. Ale przecież Napoleon właśnie zbliża się do twoich granic, a za moment uda ci się wybudować piramidy! Grasz więc jeszcze jedną turę. I jeszcze jedną. Aż w końcu wita cię świt. W tym roku zarazę roznosi najnowsza, piąta już część kultowej serii Sida Meiera.

PacyFik

„Szeregowiec Ryan” i „Lista Schindlera” udowodniły, że filmy wojenne wychodzą Spielbergowi świetnie. Nic więc dziwnego, że wielu kinomaniaków nie mogło powstrzymać entuzjazmu, gdy dowiedzieli się, że legendarny reżyser planuje stworzenie dziesięcioodcinkowego miniserialu dla HBO. Budżet wyniósł 150 mln dolarów. Przy realizacji pracowało cztery tysiące osób. Fani się nie zawiedli. Jeśli masz któregoś z nich w rodzinie – sprawisz mu tym boksem przyjemność.

DO POGRANIA civilizaTion v

SJJT – „Syndrom Jeszcze Jednej Tury”. Każdy fan cywilizacji zna objawy. Zaczyna się niewinnie.

ALBO… Ty w wersji popartowej

Przepis jest prosty: najpierw musisz wybrać swoje ulubione zdjęcie (to możesz być ty, twój partner albo ulubiony zwierzak). Zgrywasz je na CD, wysyłasz i po 14 dniach otrzymujesz dużą ramkę (rozmiar A3) zawierającą fotkę przerobioną w stylu Andy’ego Warhola. To prawda. Teraz każdy może liczyć na swoje 15 minut sławy. Informacje na stronie www.find-me-a-gift.co.uk/personalised-pop-art-prints.html. odrobina luksusu

Jeśli szukasz prezentu dla smakosza, na pewno sprawisz mu przyjemność koszem delikatesowym. Słynie z nich Fortnum and Mason (www.fortnumandmason.com). Możesz też zamówić zestaw najlepszych ostryg i prawdziwego szampana od braci Wright z Borough Market (www.wrightbros.eu.com). Bilet na lodowisko

Bigos, pierogi, makowiec… przydałoby się spalić nadmiar kalorii, prawda? Pierwszym krokiem może być sprezentowanie komuś wejściówki na jedno z brytyjskich lodowisk. Do wyboru między innymi to w Somerset House (www.somerset-house.org.uk) czy Eye of York (www.icefactor.co.uk).


6|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

czas na wyspie

W oczekiwaniu na św. Mikołaja O sobotnich szkołach pisaliśmy ostatnio w „Nowym Czasie”. Były to jednak szkoły z ogromną tradycją, które na Wyspach działają od 50., 60 lat, a teraz znów przeżywają swój renesans. Wciąż jednak powstają nowe – tak duże jest zapotrzebowanie. Szkoła w Streatham ma krótką i dość burzliwą historię (protest rodziców i zmiana na stanowisku dyrektora), ale za to świetnie sobie radzi. Rada Rodziców oraz dyrekcja szkoły nie miała nic przeciwko obecności dziennikarza na zebraniu z rodzicami, gdzie przedstawiono budżet za mijający rok. Mają prawo być dumni, bo na koncie bankowym jest plus (mimo braku dotacji), co pozwoli na minimalnie podniesienie wynagrodzenia nauczycielom. W polskich szkołach sobotnich nauczyciele pracują właściwie charytatywnie, bo trudno stawkę 30 funtów za dzień traktować jako wynagrodzenie pedagoga spędzającego w szkole co najmniej sześć godzin. – Robią to dlatego, że lubią tę pracę bądź nie chcą tracić doświadczenia – mówi dyrektor szkoły sobotniej w Streatheam Joanna Szwej-Hawkin. – Kiedy ogłaszamy nabór, nigdy nie mamy problemów, kandydatów jest zawsze wielu. Nim jednak trafię na podsumowujące rok zabranie Rady Rodziców, odwiedzam pokój nauczycielski. Siedzi tam pod okiem opiekunów mała Oliwia. Ma pecha, nie będzie uczestniczyć w dzisiejszej uroczystości, rozbolał ją ząb i czeka na rodziców. Jest

bardzo dzielna, prawie nic nie mówi, ale pozwala się sfotografować. Na szczęście rodzice Oliwii nie zabronili fotografować swojego dziecka. Może to będzie mała rekompensata za nieobecność na spotkaniu z Mikołajem. Z pokoju nauczycielskiego wędruję z panią dyrektor korytarzami szkoły zaglądając przez częściowo oszklone drzwi do klas, gdzie wciąż odbywają się lekcje. – W tę sobotę jest znacznie mniej dzieci. Pewnie już niektóre wyjechały do Polski na święta, choć nie powinny, bo lekcje dzisiaj odbywają się jeszcze normalnie – wyjaśnia. Niby normalnie, a jednak nie – bo właśnie dziś (jest sobota 11 grudnia) do uczniów szkoły w Streatham przyjdzie św. Mikołaj. Nim dochodzimy do szkolnej świetlicy, zbliża się właśnie pora z niecierpliwością oczekiwanej wizyty. Powoli klasy szkolne pustoszeją, a dzieci wypełniają ogromną salę. Są bardzo podekscytowane. Mikołaj jednak nie zamierza rozdawać prezentów ot, tak. Jest wymagającym św. Mikołajem i mówi dzieciom, że chciałby coś dostać w zamian – na przykład usłyszeć piosenkę. No więc wyrywają się pierwsi chętni. Mikołaj jest coraz bardziej zadowolony i widać, że jeszcze chwila i prezenty trafią do zniecierpliwionych oczekiwaniem dzieci. Radość jest ogromna. Maluchy kładą się na podłogę i dobierają się do wielkich toreb z prezentami. – Otworzysz mi? – pyta mała Julia, podając zapakowaną laskę cukrową. Są gwizdki, ogromne długopisy, widać, że dzieciom prezenty – choć drobne – sprawiają wielką radość. Te najmniejsze uwielbiają polską szkołę. Jedne, bo mają tu dużo koleżanek, inne, bo lubią panią, a jeszcze inne, bo wszystko rozumieją. Gorzej z nastolatkami. – Nienawidzę – mówi przez zęby jeden zbuntowany. – To dlaczego chodzisz? – pytam. – Bo mama każe. No, może jest z tego jedna korzyść – nie muszę się przynajmniej bać egzaminu. Wybrałem polski na GCSE. Są więc jak widać jakieś korzyści ze zrywania się w sobotę rano z łóżka i pędzenia na zajęcia do polskiej szkoły. Do szkoły na Streatham jeszcze powrócimy, przyglądniemy się, jak wygląda pospolity dzień zajęć, któremu nie towarzyszą tak szczególne emocje, jak te w ostatnim dniu przed świątecznymi wakacjami. Tekst i fot. Teresa Bazarnik

Stałe stawki połączeń 24/7

Dobra jakość

Polska 2p/min

Bez nowej kart SIM

Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616

s a z C na prenumeratę

(koszt £5 + stand sms)

Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.

2p

DARMO

ZA kredytu wy A R T X o 15% E komórk owaniu) na tel. oład md ierwszy (przy p

Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)

7p

Polska (tel. komórkowy)

1p

Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA

Imię i Nazwisko.......................................................................................

Adres.......................................................................................................

................................................................................................................

Kod pocztowy..........................................................................................

Tel...........................................................................................................

Liczba wydań..........................................................................................

Prenumerata od numeru..............................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonać zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order.

liczba wydań

UK

UE

12

£25

£40

24

£40

£70

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD

63 Kings Grove London SE15 2NA


|7

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

czas na wyspie

Przed świętami dla Jasia Czy jesteśmy li tylko społecznością dorobkiewiczów? My, Polacy na Wyspach? W kraju, zgodnie z ostatnimi wynikami OBOP-u, aż 41 proc. Polaków angażuje się w okolicach świąt w akcje charytatywne. My, tu w Londynie, też mieliśmy taką szansę. Małą. Zorganizowaną przez dwójkę zapaleńców, którzy dla innych mają mnóstwo czasu. Dla siebie trochę mniej. Agnieszka Czarnota i Kamil Borowczyk przygotowali świąteczną imprezę dla dzieci, z której dochód chcieli przeznaczyć na pomoc małemu Jasiowi (www.jankowalik.pl), choremu na raka. Ojciec Ray z St George the Martyr bezpłatnie użyczył na ten cel krypt swojego kościoła. I przyszli rodzice z dziećmi. Ci, którzy nie musieli pędzić w zadyszce po ostatnie prezenty, polerować szyb w samochodach, lepić zawczasu wigilijnych uszek, jeździć po świąteczne produkty do polskich sklepów. Którym nie było za zimno, za daleko, za drogo, za… zawsze można powód znaleźć. A ci, którzy przyszli wraz ze swoimi dziećmi, mogli oglądnąć pokaz mody przygotowany dzięki inicjatywie Dominiki, bardzo energicznej 13-latki, która zaangażowała w to swoje brytyjskie koleżanki. – W szkole mama jednej z naszych koleżanek też choruje na raka, więc wiem, że tacy ludzie bardzo potrzebują naszej pomocy – mówi „Nowemu Czasowi” Dominika. Były warsztaty malarskie dla dzieci prowadzone przez Marię Kaletę i Mariusza Czajkowskiego. Były występy muzyków, którzy tak się rozkręcili, że długo

jeszcze po oficjalnym zakończeniu imprezy radosnym graniem towarzyszyli nam podczas sprzątania krypt. Z biletów wstępu (dzieci płaciły pięć funtów, rodzice wchodzili za darmo) oraz z aukcji dzieł sztuki zebrano 530 funtów, które zasilą fundusz pomocowy dla Jasia. Szczęśliwcy wygrali talony do wykorzystania na niektórych stoiskach Borough Market, skąd pochodziły smakołyki przekazane na imprezę. Wylosowano też kolację w restauracji „Knajpa”, sesję fotograficzną dla całej rodziny oraz bilety do Tate Modern. Odbyła się licytacja dzieł sztuki, m.in. obraz gruzińskiego malarza Gulbatiego Shvelidze i Mariusza Czajkowskiego, grafiki, oraz adapter do odtwarzania płyt winylowych. Twarze malowano nie tylko dzieciom, bo na tej

SYLWESTER 2010na

imprezie bawili się wszyscy tak samo – zarówno duzi, jak i mniejsi. – Chcemy więcej takich imprez. Pamiętajcie o rodzicach z dziećmi – powiedziała Gosia, jedna z wolontariuszek, kiedy opuszczała lśniące czystością krypty (wielkie podziękowania dla Sebastiana i Pawła, którzy cały wieczór spędzili w kuchni i nic a nic nie narzekali, wręcz przeciwnie).

Sylwestrowe S ylwestrowe P Party arty na Canary Canary Wharf Wharf Wywiad W ywiad z or organizatorem ganizaatorem K Katarzyną atarzyną Jab Jabrocką brocką z „Gr „GreatPL” eatPLL”

07597667880 0w www.sylwester2010.co.uk ww.sylwester2010.c e o.uk Bar38”” to to wymarzone wymar y zone miejsca do udanej zaba awy. D wie duż e sale z zabawy. Dwie duże ttelebimami, elebimami, or az doświadcz ony oraz doświadczony polsk omasz om masz Kor ona są gwarancją gwarancją polskii dj TTomasz Korona w ysokiego po p ziomu. Jest eśmy wysokiego poziomu. Jesteśmy pewni, żże e hit ty lat lat 70,80,90ch nie hity 70,80,90-ch po zostawią nikogo obojętn ym na pozostawią obojętnym taniec taniec..

CANARY WHARF

“Niezapomniane polskie Party Sylwestrowe 2010 odbędzie się w londyńskim centrum finansowym.”

Prestiżowy lokal Największe hity muzyczne lat: 70,80,90-tych Doborowe towarzystwo Przepyszne potrawy Dj: Tomasz Korona Strój wieczorowy lub przebranie Bilety: 30£,50£ Godz: 20:30-do rana Tak więc nie czekaj! KUP BILET ! I pamiętaj: Na przełomie DEKAD POLACY BAWIĄ SIĘ na CANARY WHARF!

“Bar38” West India Quay, Canary Wharf E14 4AX London Organizator: GreatPL

Partnerzy:

Bilety i info: 07597667880 www.sylwester2010.co.uk

Teresa Bazarnik

Skąd pomysł Skąd pomysł zorganizowania zorganizowania a polskiego p olskiego Sylwestra Sylwestra na Canary Canar a y Wharf? W harf? C anary Wharf Wharf to to słynna na ccałym Canary świecie londyńsk wa. londyńskaa dzielnicaa finanso finansowa. N iedługo minie 7 la elkiej fali Niedługo latt od wie wielkiej pr zyjazdów P olaków do Wielkiej Wielkiej przyjazdów Polaków Br ytanii. Najwyższa Najwyższa por a, ab by P olacy Brytanii. pora, aby Polacy zaznaczali sw oją obecność takż e w tak swoją także pr estiżowych miejscach. C z zas prestiżowych Czas zapr zeczyć st ereotypom po olskich zaprzeczyć stereotypom polskich impr ez. Nasz e sylw estrowe par ty tto o imprez. Nasze sylwestrowe party of ferta ot warta na LLondyn. ondyn. oferta otwarta T o tteraz eraz coś coś więcej więcej jeszcze jeszcze może może o To sam ym Sylwestrze? Sylwestrze? samym M alownicza zatoka zatoka W est IIndia ndia Q uay Malownicza West Quay poło żona blisko metr a, jak rrównież ównież położona metra,

T o dla ducha, ha, a dla ciała? To P ołączenie d dań kkuchni uchni polskiej polskiej i Połączenie ang ielskiej. W ykwintne dr inki, pięknie pięknie angielskiej. Wykwintne drinki, udekor owan ne sale, sale, wygodne wygodne sofy. sofy. udekorowane FFunkcjonalne unkcjonalne ne dw órych dwaa bar baryy w kt których znajdą się takż akże polskie polskie alkohole. alkohole. także Liczna obsłu uga. Nic Nic tylko tylko założyć założyć strój strój obsługa. wiecz orowy i oddać się sylwesylwewieczorowy str owym szaleństwom. szaaleństwom. strowym C zy pr zewid dujecie jak ieś sp ecjalne Czy przewidujecie jakieś specjalne a trakccje. atrakcje. TTak. ak. Opr ócz konk ursu z nag rodami Oprócz konkursu nagrodami pr zewidujem my rrównież ównież super przewidujemy niespodziankę nkę. N ie mo żemy jej niespodziankę. Nie możemy ocz ywiście u uja wnić, ale ciek awskim oczywiście ujawnić, ciekawskim podpo wiem my, iż sięgam gwiazd….!!! podpowiemy, sięgamyy gwiazd….!!!


8|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

debata europejska

Jedność w wielości czyli jak być Polakiem i Europejczykiem jednocześnie Grzegorz Małkiewicz

Z

inicjatywy Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii przebywający w Londynie przewodniczący Parlamentu Europejskiego, były premier RP, Jerzy Buzek wziął udział w spotkaniu, które odbyło się 6 grudnia w Sali Teatralnej POSK. Tematem było kontrowersyjnie postawione pytanie: Polak czy Europejczyk? Jak na nie odpowiedzieć? Czy Europejczyk w pytaniu określa nas geograficznie, kulturowo czy może mówi o zjawisku stosunkowo nowym, czyli polskim członkostwie w strukturach Unii Europejskiej? Nieprecyzyjnie postawione pytanie dało się we znaki wszystkim uczestnikom dyskusji panelowej, którą, niestety, zastąpiły luźne wypowiedzi, osobiste impresje wokół głównych pojęć zawartych w pytaniu. A mogło być gorąco. W końcu pojęcia te zahaczają o główny spór toczący się w kraju na temat historii, tożsamości narodowej, patriotyzmu, chrześcijańskich korzeni. Spór o to, jak być Polakiem nowoczesnym, otwartym (tutaj często zwolennicy cywilizacyjnego przyspieszenia dodają: otwartym na Europę). Zamiast dyskusji padały frazesy, jak choćby ten, że Polska od zawsze była częścią Europy. Europy tak, ale nie Unii Europejskiej. W tej strukturze gospodarczo-politycznej jesteśmy zaledwie od sześciu lat. I chyba o przynależność do tej struktury i o to, co z tego faktu wynika dla nas, Polaków, chodziło autorom pytania, wokół którego toczyło się spotkanie. Jedynie dr Kazimierz Nowak usiłował metodologicznie uporządkować niefortunne pytanie. – Słowo „czy” może implikować alternatywę, wybór. Ale tego wyboru nie ma i nie ma takiej potrzeby – zaznaczył. To, co powiedział mieszkający od lat sześćdziesiątych na Wyspach doktor medycyny, można przełożyć na wzór metafizyczny, na byt pierwszy i byty wtórne w wymiarze, oczywiście, antropologicznym. Tym bytem pierwszym jest polskość, bytem wtórnym europejskość. W naszej sytuacji warunkiem bycia Europejczykiem jest bycie Polakiem. – Polskość jest aksjomatycznie oczywista, jest tak wpleciona w stan osobowości, że jest dla nas czymś naturalnym, czymś niezmiennym i niezbędnym. Polskość jest czymś, z czym się rodzimy, w co się wradzamy, co wzbogacamy i z czego czerpiemy własne bogactwo. Polskość to ja w skromnym małym wymiarze, to błogosławieństwo, które daje nam rację bytu – mówił dr Nowak. Taka hierarchiczność pozwoliła zadać bardziej precyzyjne pytanie: Dlaczego jestem Europejczykiem? Nietrudno było domyśleć się odpowiedzi. – Tylko dlatego, że jestem Polakiem. Z czego wynika końcowe przesłanie. – Im lepszymi jesteśmy Polakami, tym lepiej dla Europy. Zamiast alternatywy, hierarchia. Należy jednak pamiętać, jak niebezpieczne bywają hierarchie w komunikacji społecznej, dążącej do równania wszystkiego i wszystkich. Przekonała się o tym Margaret Thatcher, kiedy

uznała jednostkę za byt pierwszy, a społeczeństwo za wtórny. Dla krytyków była to negacja bytu społecznego. Z wypowiedzi bohatera spotkania, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka odniosłem wrażenie, że Europejczyk w zadanym pytaniu to członek Unii Europejskiej. Nie obyło się też bez kurtuazyjnego podkreślenia zasług emigracji niepodległościowej w odzyskaniu przez Polskę niepodległości. – Polska przybliżyła się do was – oświadczył Jerzy Buzek. Żeby nie być gołosłownym, przywołał wystąpienie Pawła Włodkowica na soborze w Konstancji w 1414 roku usprawiedliwiające przymierze polskiego króla z poganami przeciwko chrześcijańskim najeźdźcom w imię praw człowieka. Po tym przykładzie naszego aktywnego udziału w tworzeniu historii Europy były już tylko przypisy z historii najnowszej – „Solidarność” i Jan Paweł II. Dla emigracji niepodległościowej europejskość była chyba sprawą dosyć drugorzędną. Uważali się za polskich emigrantów, bez specjalnych nawet związków z krajem osiedlenia. Polska poza Polską to było największe osiągnięcie, duma i siła emigracji niepodległościowej. Duży jej procent nie posługiwał się nawet lokalnym językiem, nie miał takiej potrzeby. Jedynym celem był powrót do wolnej Polski. Niewielu do wolnej Polski wróciło. Ale teraz, po przystąpieniu Polski do Unii, jak sugerował Jerzy Buzek, nie żyją na obczyźnie. – Wy jesteście niemal u siebie, w domu. Ta deklaracja wynikająca z unijnego prawa do swobody podróżowania i osiedlenia chwilę potem natrafia na sprzeczność w pytaniu, czy wracamy do kraju. Czyli jednak stare schematy i podziały są silniejsze nawet w przypadku polityka zajmującego ważne stanowisko w Unii Europejskiej. Jest to podstawowa sprzeczność również w środowiskach opiniotwórczych w kraju. Z jednej strony Europa, z drugiej strony Polak w Londynie to Polak na wygnaniu, gorszej kategorii. Sentymenty wygrywają z powszechną już wiedzą, że Polak w Londynie jest cenniejszy dla państwa niż Polak w Warszawie, przynosi większy dochód. Ma też mniej problemów z europejskością, dobrze sobie radzi w środowisku brytyjskim, bardziej uczestniczy w procesach integracyjnych niż niejeden polityk, któremu jedynie przychodzi do głowy pytanie: Kiedy wracacie do kraju? Dlaczego niby mamy wracać? W ramach współtworzenia Unii Europejskiej to właśnie Polak w Londynie kreuje powstającą wspólnotę europejską. Polak w Londynie jest też dowodem na to, jak ważna jest dla niego tożsamość narodowa, coraz częściej wyszydzana przez postępowych Polaków, którzy władają jedynie rodzimym językiem, a z Europy importują mydlaną popkulturę. To w Londynie widać wyraźniej, co nas kształtowało, jakie są nasze korzenie. Słowami: – Mam wielkie przekonanie, że znaleźliśmy właściwe miejsce po kilkuset latach tułania się w niepewnej rzeczywistości – zakończył swoje wystąpienie Jerzy Buzek. Szkoda, że tej rzeczywistości nie potrafimy jeszcze opisać. Wystąpienia panelistów ze starej i nowej emigracji trwały prawie godzinę, na pytania z sali (przewidziane w programie) zostało niewiele czasu. Pierwsze padło z galerii, bez nagłośnienia, dlatego część sali była skazana na

Spotkanie w London School of Economics Tego samsego dnia w London School of Economics poza przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Jerzym Buzkiem w spotkaniu ze studentami udział wziął profesor Norman Davis. Pytanie było bardziej precyzyjne: Czym dla mnie jest Europa? Profesorowi nie brakowało argumentów, które przedstawiał z żarliwością godną przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. W spotkaniu, w którym uczestniczyło około 300 studentów i pracowników naukowych (w tym spora grupa studentów polskich) Jerzy Buzek mówił o Unii Europejskiej w kontekście jego własnych doświadczeń z czasów Europy podzielonej żelazną kurtyną. Jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego ubolewał nad faktem, że bardzo dużo ludzi mieszkających w państwach członkowskich Unii nie jest zainteresowanych tym, czym zajmuje się Parlament Europejski. Niewielu zdaje sobie sprawę, że w 60 proc. parlament kontroluje prawa ustawodawcze państw członkowskich. (eż)

domysły. Z docierających fragmentów jednak można było odtworzyć zawartą w nich troskę spowodowaną dominacją chińskiej produkcji na europejskich rynkach, zaniedbaniami w promowaniu przemysłu europejskiego, życiu na kredyt. – Dają nam 100 proc. wszystkiego na kredyt, ale karta kredytowa się kończy. Jaka to jest przyszłość dla moich dzieci? – pytał uczestnik spotkania. Zakłócił tym samym panujący na sali, a zwłaszcza za stołem prezydialnym optymizm. Interwencja profesora Buzka była zdecydowana i, niestety, standardowa w takich sytuacjach. – Przez pana przemawia gorycz, każdy ma prawo do goryczy, bo żyjemy w demokracji – skarcił pesymistę profesor. Poradził spojrzeć na dostępne liczby, z których wynika, że w Polsce mamy wzrost gospodar-

czy i radzimy sobie bardzo dobrze w Unii Europejskiej, z czego powinniśmy być dumni i czego nam wszyscy zazdroszczą. Jerzy Buzek podkreślił też w swojej odpowiedzi europejską wyższość cywilizacyjną. Wskazywał na to, że obecna ekspansja chińska dokonuje się kosztem standardu życia chińskiego społeczeństwa. Czyli jest dobrze, a jak będzie w przyszłości, tego profesor nie wie, ale zachęcał wszystkich do mobilizacji i walki. – Europa może wygrać, jak będziemy razem, wspólnie – przekonywał. Pytającego chyba nie przekonał. Byłoby naiwnością liczyć na soki „Kubuś” w zrównaniu bilansu handlowego z Chinami. Wyższość cywilizacyjna też tu niczego nie zmieni. Po takim wystąpieniu z poczuciem goryczy wychodziła spora grupa uczestników.


|9

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

takie czasy

Zima ludów zagraża zjednoczonej Europie Bartosz Rutkowski

To już nie jest zwyczajna fala protestów niezadowolonych, to bunt przeciwko tak zarządzanej Europie, twierdzi wielu publicystów przerażonych – podobnie jak rządy Grecji, Francji, Wielkiej Brytanii czy Włoch – nie tylko skalą, ale i zaciętością tych, którzy wyszli na ulice.

ZAmIESZkI w RZymIE Coraz częściej słychać głosy, że ta zima ludów, która może przeciągnąć się do wiosny, będzie oznaczała koniec nie tylko strefy euro, ale całej zjednoczonej Europy. Ludziom wystarczy dziś niewielki zapalnik, by wyjść na ulice. W Rzymie eksplozja nastąpiła wtedy, kiedy anarchiści dowiedzieli się, że skandalista Silvio Berlusconi jakimś cudem jednak nie został utrącony przez parlament. Na kilka godzin centrum Rzymu zmieniło się w pole bitwy z siłami porządkowymi. Straty oceniono na 20 mln euro, a burmistrz Wiecznego Miasta Gianni Alemanno określił te rozruchy jako najgwałtowniejsze od kilku dekad. Centrum włoskiej stolicy przypominało krajobraz po bitwie: wraki spalonych samochodów i motocykli, osmalone zabytkowe budynki, setki wybitych witryn, zniszczone sklepy i pojazdy zakładu oczyszczania miasta, powyrywane płyty chodnikowe. Dwa tysiące anarchistów, zwolenników ruchów lewackich i zwykłych wandali przyłączyło się do uczestników kilku demonstracji, między innymi studentów, zwolenników lewicy i mieszkańców dotkniętego trzęsieniem ziemi miasta L’Aquila. Zamieszki objęły ogromny obszar ścisłego centrum miasta, od Placu Weneckiego do Piazza del Popolo, gdzie zniszczenia są największe. Rzym wyglądał jak po serii zamachów i pożarów. Na ulicach leżały buty zgubione przez ludzi w panicznej ucieczce. Minister spraw wewnętrznych Roberto Maroni powiedział tylko, że siły bezpieczeństwa zapobiegły jeszcze gorszemu scenariuszowi.

NIECH ZA kRyZyS PŁACĄ CI, kTÓRZy GO wywOŁALI Podobnie było w Grecji, gdzie słowa „złodzieje” i „bandyci” pod adresem rządzących należały do najłagodniejszych. Bo to rządzących zwykli ludzie oskarżają o dramatyczną sytuację gospodarczą w kraju. Grecja jest teraz na garnuszku Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w ciągu trzech lat dostanie 110 mld euro, pod warunkiem że sama zacznie oszczędzać, a to się nie podoba centralom związkowym, które w tym roku zorganizowały już siedem strajków generalnych. Polityka tamtejszych związkowców, po-

Dwa tysiące anarchistów, zwolenników ruchów lewackich i zwykłych wandali przyłączyło się do kilku demonstracji w Rzymie

dobnie jak ich kolegów w Hiszpanii czy Francji, sprowadza się do tego: niech za kryzys płacą ci, którzy do niego doprowadzili i najwięcej na nim zarobili, czyli bankowcy. Te protesty mają nie tylko lokalny wymiar, one zagrażają całej wspólnocie europejskiej, jeśli padnie jedna kostka domina, jeśli ze strefy euro wypadnie jeden element, na przykład Grecja, zaczną padać kolejne. O ile jeszcze wspomniane 110 mld euro być może, przy odpowiedniej polityce Aten, wyprowadzi kraj z zapaści, o tyle Hiszpanii takie pieniądze już nie wystarczą, a większych międzynarodowe instytucje finansowe nie wyłożą.

STOLICA NIEmIEC w wIELkIm STRACHU Upadek euro to strata dla banków takich krajów, jak Niemcy czy Wielka Brytania, stąd dramatyczne kroki, by ratować, co się da, by nie stracić wszystkiego. Dlatego z taką determinacją przekonywano, wręcz naciskano na Irlandię, by przyjęła pakiet pomocowy, bo okazuje się, że w tym kraju banki niemieckie i brytyjskie mają ulokowane prawie 300 mld euro. Gdyby zbankrutowała Zielona Wyspa, straciliby też bankowcy, zrobili więc wszystko, by podać finansową kroplówkę Irlandii i ta się wreszcie na taki krok zgodziła.

blicznego straci pracę, płace zostaną obniżone, podatki pójdą w górę i Celtycki Tygrys ma dziś nie tylko przetrącane łapy, ale cały kręgosłup. Jeszcze nie powstała międzynarodówka protestacyjna, ale jej początki już widać, kiedy nie tak dawno ulicami europejskiej stolicy Brukseli przetoczyło się ponad 100 tysięcy manifestantów z wielu krajów Europy, z Polski też. Wykrzyczeli pod oknami komisarzy unijnych, że zwykli ludzie nie chcą zaciskać pasa, nie chcą płacić, jak przekonują, za grzechy i błędy innych.

NAJGORSZE NADCHODZI Najgorsze Europę dopiero czeka, kiedy zaczną działać programy oszczędnościowe. A takie już ogłoszono w wielu stolicach zachodniej Europy. I kiedy okazało się, że Berlusconi ocalał, to złość Włochów skupiła się nie na człowieku, który opływa w dostatki, kocha skandale – bo to mu przeciętny mieszkaniec tego kraju wybaczy. Ale nie wybaczy mu, że zabiera mu się z kieszeni kolejne euro. Pakiet

oszczędnościowy Berlusconiego na przyszły rok zakłada oszczędności 24 mld euro. Myliłby się ten, kto sądzi, że Polska na europejskiej mapie jest wolna od tych problemów. Polskę też czekają cięcia wydatków, Polacy mogą jednak mówić o szczęściu – rok 2011 to czas wyborów parlamentarnych i każdemu rządzącemu zadrży ręka, nim sięgnie obywatelom do kieszeni, bo ceną, jaką by za to zapłacił, byłyby przegrane wybory. Ale już na taki ruch mógł sobie pozwolić rząd Davida Camerona, on dopiero rozpoczyna kierowanie krajem, choć ministrowie jego gabinetu byli zszokowani skalą i zaciętością protestów studentów w Londynie, którzy nie godzą się na podniesienie opłat czesnego. Największa orędowniczka utrzymania euro, niemiecka kanclerz Angela Merkel powtarza, że upadek euro byłby pogrzebaniem idei zjednoczonej Europy. Odpowiadają jej złośliwe komentarze, nie tylko miejscowej prasy, że obliczane na istnienie 1000 lat projekty też padały i to po kilku latach.

Do siego Czasu

BURZĄ SIĘ ZwykLI LUDZIE Ale po nowym roku można i tam oczekiwać protestów, bo rząd w Dublinie zapowiedział, że kilkadziesiąt tysięcy pracowników sektora pu-

następne wydanie 15 stycznia 2011


10|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011| nowy czas

in focus

Julian Assange of WikiLeaks is FREE ! London It has been next to impossible for anyone to remain unaware of the WikiLeaks affair. WikiLeaks has exercised a number of governments and state agencies on a global scale. At the core of this commotion is the freedom of information legislation of the United States, much envied by the civil liberties pressure groups all over the world. As it happens such freedoms, much fought over and cherished by the western democracies run contrary to the will of the establishment and are the source of irritation to the agencies that thrive on secrecy. The recent revelations of the US State Department (equivalent of the British Foreign Office) dealings with the rest of the world were very informative if not downright embarrassing for all parties concerned. The question remains in many minds – should it or should it not had been done? In reply one should ask – is there a half freedom or quarter freedom when it comes to the truths? All of the sudden, the founder of WikiLeaks is

being pursued by the Swedish law enforcement agencies. It brings a bitter taste in my mouth and reminds me of the dark days of Nixon, when anything went for the temporary political advantage. The official faxes and emails are probably well guarded now. The officialdom had closed ranks. Would it be reasonable to think that something fishy is going on behind the scenes. The media scrum outside the Court in London testifies to an enduring interest. Mr Assange was jailed last week, to be released after two Court hearings, with another date in front of a Judge scheduled for the 11th of January. The Judge confirmed by his verdict the judicial independence from any quarters that might have tried to influence the outcome. Long may it continue! The Swedish authorities charge has a sexual nature. Well, it seems we are going to have a close examination of the Swedish Sex Laws if not practices for sometimes to come. Perhaps politicians hope that sex topic is going to drown down the bad smell of great affairs of state.

"Pro Memoria" medal for Feliks Keidrowski Stoke on Trent

Wojciech Antoni Sobczyński

KONKURS!!!!!!! Kiedy Wielka Brytania przystąpiła do II wojny światowej? Czytelnicy, którzy nadeślą prawidłową odpowiedź wezmą udział w losowaniu dziesięciu książek „First to Fight”. Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres redakcji lub na email: redakcja@nowyczas.co.uk

Feliks Keidrowski the last known Polish sailor from "BLYSKAWICA" (Polish WW2 famous battle ship) had been admitted to hospital in Stoke on Trent, following a serious accident. "Blyskawica" defended the town of Cowes in the UK during the war and the ship's war record is second to none. Currently this famous ship, now museum, is permanently based in Gdynia, Poland. During the war Feliks was badly burnt on "Blyskawica", off the coast of Africa by Italian aircraft anti-naval bombs. He was then sent to military hospital in Scotland to recover, but discharged himself and travelled on his own initiative to the Polish 2nd Corps in Italy to help "to finish off the War and… Mr Hitler !!"! Prior to serving with the "Blyskawica" he was with the Brygada Karpacka, which he joined whilst in Syria ! Feliks Kendrick Keidrowski is aged 91. He worked with our Arboretum team on construction of the Polish Armed Forces Memorial in National Memorial Arboretum for almost 3 years, as his home is "next door" to NMA in Alrewas. Untill recently he was actively caring for his wife Joan, age 92, but due to his unfortunate accident he is practically paralysed and needs vital 24/7 medical help now. Our misson was supported by the Minister dr. Stanislaw Ciechanowski in Warsaw who arraged for the official decoration of the "Pro Memoria" medal for Feliks, which was presented to him by consul from Manchester Mr Szymon Bialek during our visit. Both the London and Manchester Polish consulate officials, Mr Jakub Zaborowski and Mr Piotr Nowotniak, respectively, worked very hard for this to be possible. Last week we learnt that all Feliks's WW2 British and Polish decorations went missing from his house in Alrewas along with his wife's Joan gold ring, whilst he was in hospital. The local Police are now formally involved. Prior to the presentation we visited numerous antique shops in London, the

POSK bookshop and other interesting places to try and purchase replacement medals. In fact all five of them: Star of Italy, Star of Africa, Star of 1939-45 War, Medals for Defence and Medal for 1939-45 War, with some help from Dr. Krasnodebski and others we managed to buy these and susequently mounted them together, ready to take them to hospital and give to Feliks Keidrowski, who naturally was heart broken by the loss, having had these medals for the last 70 years. This whole sad episode was making him in fact quite upset. On the day of the presentation, he had all his medals "back" again. (Unfortunately, the Polish medals are still missing and I am trying to source them with some degree of difficulty: Odznaka Karpacka, 2nd Corps etc). Any ideas or help? It was amazing visit to the hospital in Stoke, meeting all nursing staff who were also present. We visited Feliks with Joan (his wife) and a wonderful couple – John Fennigan and his wife Pam, who now care for Joan and Feliks in Alrewas as their house is next door to the Keidrowski's.

Marek Stella-Sawicki


|11

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

drugi brzeg

Bolesław Taborski Poeta, tłumacz, teatrolog, dziennikarz i krytyk literacki. Warszawiak urodzony w Toruniu. Mieszkał w Londynie. Poeci znaczą swój czas i miejsce ziemskiej pielgrzymki w sposób szczególny. Zmarł w Londynie 6 grudnia, zabrała go śmierć przebrana za św. Mikołaja. Miał 83 lata. Bolesław Taborski należał do rzadkiego już gatunku twórców renesansowych. Pozostawił po sobie pokaźny dorobek poetycki, translatorski i krytycznoliteracki, w tym programy radiowe „Sztuka nad Tamizą” zrealizowane dla Polskiej Sekcji BBC. Bolesław Taborski urodził się 7 maja 1927 roku w Toruniu. Okupację spędził w Warszawie i Krakowie. Był żołnierzem Armii Krajowej i uczestnikiem Powstania Warszawskiego, walczył w pułku „Baszta”. Koniec wojny zastał go w obozie jenieckim. Po wojnie zdecydował się pozostać na Zachodzie. Zamieszkał w Londynie. W Anglii studiował teatrologię i filologię angielską. Wojna była więc najważniejszym i najbardziej dramatycznym epizodem jego życia. Wielokrotnie w jego pokoleniu prowadziła do nihilizmu, nie tylko deklarowanego. Bolesław Taborski szuka drogi pośród zgliszcz losu i rzeczy, pośród zniszczonego życia i świata. To poszukiwanie będzie sensem jego twórczości, dopiero w 1998 roku odważy się zmierzyć ze swoją wojenną biografią w książce „Moje Powstanie – wtedy i teraz”. Debiutuje w Londynie w 1957 roku tomikiem „Czasy mijania”. Rok później wydaje kolejny tomik „Ziarna nocy”. Debiut literacki zbliża go do grupy rówieśników podobnie myślących, których łączy wiek, doświadczenie i niezgoda na wydawałoby się logiczną konsekwencję losu emigranta doświadczonego przez okrutną wojnę. Odrzucają główny nurt życia emigracyjnego i na jego obrzeżach tworzą grupę poetycką niejako w opozycji do nostalgicznych kanonów świata przeszłego, który zastygł w zgliszczach wojennych. Młodzi niepokorni: Bogdan Czaykowski, Adam Czerniawski, Zygmunt Ławrynowicz, Bolesław Taborski postanawiają wydawać własny miesięcznik kulturalno-literacki „Merkuriusz Polski Nowy, ale Dawnemu Wielce Podobny” nawiązując tym samym do pierwszej polskiej gazety. Miesięcznik ukazuje się w latach 1955-1958. „Wiadomości” Mieczysława Grydzewskiego miały dla nich zbyt ciasną formułę. Nie chcieli też, jak ich starsi koledzy, zamykać się na kraj. Takie deklaracje i obecność na krajowym rynku wydawniczym (po tzw. polskiej odwilży w 1956 roku) wzbudzały największe kontrowersje w polskim Londynie.

Po „Merkuriuszu” młodzi poeci podejmują kolejną inicjatywę. W zwiększonym składzie (Florian Śmieja, Andrzej Busza, Bogdan Czaykowski, Adam Czerniawski, Jan Darowski, Janusz Ihnatowicz, Zygmunt Ławrynowicz, Bolesław Taborski, Jerzy Stanisław Sito) powołują grupę literacką Kontynenty, która wydaje pismo „Kontynenty-Nowy Merkuriusz” w latach 1959-1964. Niezależnie jednak od tej poetyckiej wspólnoty Bolesław Taborski szuka własnej drogi, podobnie jak jego koledzy. Pracuje w BBC i wydaje kolejne tomiki: „Ziarna nocy” (1958), „Przestępując granicę” (1962), „Lekcja trwająca” (1967), „Głos milczenia” (1969), „Wybór wierszy” (1973), „Sieć Słów” (1976), „For the Witnesses” (1978), „Obserwator cieni” (1979), „Miłość” (1980), „Cudza teraźniejszość” (1983), „Sztuka” (1985), „Cisza traw” (1986), „Życie i śmierć” (1988). Zmiany polityczne w Polsce to kolejny etap w życiu poety. Od 1989 roku Bolesław Taborski mieszka w Londynie, żyje w Warszawie. W Polsce wydaje kolejne tomiki: „Dobranoc bezsensie” (1991), „Przetrwanie” (1998), „Poezje wybrane” (1999), „Drzwi gnieźnieńskie/Gniezno Door” (2000), „Ułamek istnienia” (2002), „Nowa Era Big Brothera i inne wiersze” (2004), „Plan B.” (2007), „Mój przyjaciel Szekspir” (2007). Bolesław Taborski był też autorem kilku książek o teatrze: „Nowy teatr elżbietański” (1967), „Polish Plays in English Translations – a bibliography” (1968), „Byron and the theatre” (1972), „Karola Wojtyły dramaturgia wnętrza (1989); „Wprost w moje serce uderza droga wszystkich: o Karolu Wojtyle Janie Pawle II – szkice, wspomnienia, wiersze” (2005). Przetłumaczył na język polski utwory: Grahama Greena, Roberta Gravesa, Harolda Pintera, późniejszego laureata literackiej nagrody Nobla (2005). Na język angielski przełożył dramaty Jana Pawła II i Stanisława Przybyszewskiego. Największą pasją Taborskiego był teatr. To właśnie w teatrze wszystkie formy twórczości artystycznej znajdowały wspólny przekaz. Takiej artystycznej fuzji poszukiwał w swojej poezji, gdzie inspiracja muzyką, architekturą, malarstwem była obecna już w debiutanckich utworach, której pozostał wierny do końca. Imponujący dorobek jednego życia. Bolesław Taborski zapytany w redakcji BBC skąd bierze tyle energii odpowiedział przewrotnie – z lenistwa. Grzegorz Małkiewicz

Głos milczenia to sztuczny świat wtórność alfonsów nawet rzęsy dziwek wzruszenia nieprawdziwe orgazmy zmyślone i tylko jedno mijające życie wyprute z metafizycznych obaw i znaczeń a tylko biologiczny strach przed końcem sztucznych dodatków do prawdziwego ciała w cierpieniu

mrącego i jeszcze to: gdy w gruzy padają kraje wtedy wstaje poezja jak miłość nagły błysk na nowo i zostanie – jedyny autentyk po odpadnięciu pozorów po końcu wzruszeń rozwianych w opadaniu liści na sztuczną murawę z nieprawdziwych traw

Pożegnanie Ireny Anders Uroczystą mszę żałobną za zmarłą 29 listopada Irenę Anders – wdowę po generalne Władysławie Andersie – odprawiono 8 grudnia w kościele garnizonowym pw. św. Andrzeja Boboli w Londynie. W sanktuarium Matki Boskiej Kozielskiej zebrało się ok. 300 kombatantów polskich Sił Zbrojnych, była obecna ambasador RP w Londynie Barbara Tuge-Erecińska, przedstawiciele duchowieństwa, rodzina zmarłej z córką Anną-Marią, przyjaciele, żona prezydenta RP Anna Komorowska. Mszę koncelebrował rektor Polskiej Misji Katolickiej ks. Stefan Wylężek, który modlił się też w intencji generała Władysława Andersa i jego żołnierzy poległych za ojczyznę. Zmarłą pożegnali także: wicemarszałek Senatu Grażyna Sztark, przedstawiciel prezydenta RP Waldemar Strzałkowski, kierownik Urzędu ds. Kombatantów Jan Ciechanowski oraz prezes Zrzeszenia Artystów Scen Polskich w Londynie Irena Delmar. Odczytano listy od prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz od arcybiskupa Szczepana Wesołego, dawnego duszpasterza emigracji. „Była niestrudzona w swej aktywności na rzecz wolnej, demokratycznej i suwerennej Polski” – napisał w swym liście prezydent Bronisław Komorowski. Uroczystą oprawę mszy świętej zapewniła Kompania Reprezentacyjna WP. Po mszy nastąpiło spopielenie zwłok. Pożegnanie zmarłej w wieku 90 lat Ireny Anders odbyło się w Ambasadzie RP z udziałem córki Anny Marii, na stałe mieszkającej w Bostonie. Prochy Ireny Anders zostaną złożone na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino między 12 a 23 maja 2011 roku – powiedział mecenas Maciej Kielanowski, pełnomocnik rodziny zmarłej. (as)

Irena Anders z domu Iryna Jarosiewicz (pseudonim artystyczny: Renata Bogdańska) urodziła się w 1920 roku, w czeskiej miejscowości Bruntál. Ojciec Ireny Anders, Mikołaj, podkreślający, że jest Rusinem, nie Ukraińcem, był księdzem unickim. Matka, Polka, pochodziła z rodziny ziemiańskiej. W 1926 roku rodzina Jarosiewiczów przeprowadziła się do Lwowa. Rozpoczętą w domu naukę śpiewu i gry na pianinie kontynuowała w Lwowskim Instytucie Muzyki. Od 1939 roku występowała w zespołach Henryka Warsa i Feliksa Konarskiego (słynny Ref-Ren), z którym dotarła do formującego się w ZSSR polskiego wojska. Z 2. Korpusem Polskim przeszła cały szlak bojowy. Z ówczesnym mężem Gwidonem Boruckim byli pierwszymi wykonawcami „Czerwonych maków na Monte Cassino”. W 1948 roku Renata Bogdańska wyszła za mąż za o 28 lat starszego generała Andersa. Po wojnie kontynowała karierę artystyczną. Nagrywała piosenki dla Radia Wolna Europa i BBC, zagrała w dwóch filmach, występowała w teatrze Mariana Hemara w Londynie. W 2007 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył Irenę Anders Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.


12|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Na psa urok Krystyna Cywińska

2010

Przyszła wczoraj kartka z życzeniami od nieznajomej. Nieznajoma życzy wszystkiego dobrego i pyta: – A ten Kajtek, z którym kładzie się pani do łóżka, jak czytam, to kto? Mąż, kochanek czy przyjaciel? Przyjaciel, nieznajoma Czytelniczko. A z okazji świąt życzę pani podobnego. Takiego, który nie zdradza. Który uważnie słucha, jak ględzisz, marudzisz i narzekasz. Takiego, który wita cię radośnie i żegna żałośnie. Który bez ciebie czuje się opuszczony, tęskni i czeka.

Któremu wszystko smakuje, co mu podasz. Na nic się nie wybrzydza. Nie powie ci, że zupa była przesolona. Kartofle niedogotowane, a pierogi przypalone. I nie zapyta cię, jak mu podasz kawałek mięsa, czy to podeszwa? A jak leży przy tobie w łóżku, nie syczy, że ciągniesz kołdrę w swoją stronę, a on na mrozie świeci gołym tyłkiem. I nie wyrywa ci jaśka spod głowy ani ci snu nie przerywa, bo siusiu musi. Przyjaciel ułoży się w łóżku dyskretnie, ogrzeje ci nogi, przytuli się do ciebie i czuwa nad twoim snem. Do pełni szczęścia potrzebny jest mu spacer z tobą po zadrzewionych uliczkach. Po parkach pełnych soczystej trawy. I kolesiów, przyjaciół naszych przyjaciół. Bo to on ci ich przysparza. Jak spacerujesz samotnie, pies z kulawą nogą nie zwróci na ciebie uwagi. A jak z przyjacielem, to ludzie przystają, pytają, skąd pochodzi, ile ma lat, jak się nazywa. – Kajtuś – odpowiadam. – Dziwne to jakieś imię – dziwią się tubylcy. Ale chłopaki na budowach gwiżdżą i wołają: – Jak się masz, Kajtuś. Ale fajny, kurde, pies. A piwa byś sobie chlapnął? Wolisz Lecha czy Tyskie? Owszem, Kajtuś by sobie chlapnął, ale nie jest piwoszem. Takim, jak na przykład Bob, przyjaciel sąsiadów. Znany w okolicy piwosz. Wychodzi z domu w południe, siada na przystanku autobusowym i czeka. Kiedy autobus nadjeżdża, wskakuje do niego, za pozwoleniem

kierowcy. – In you go, Bob – wołają. Na trzecim przystanku Bob wysiada i idzie do pubu. Czeka go tam miska pełna piwa z pianą. Chlapnie sobie raz i drugi, przeciągnie kości przed kominkiem. Chrapnie sobie raz i drugi, i spod przymkniętych powiek lustruje gości. A kiedy zapada zmrok, Bob wsiada do autobusu i wraca do domu, lekko się zataczając. A w domu jego przyjaciółka, Irlandka, już czeka z kolacją. – Byś się wstydził – Bob – mówi. – Ty stary pijaku. Człowiek ma pieskie życie, a ten w barach sobie przesiaduje. A Bob ziewa i tylko czeka, żeby do łóżka wskoczyć. Jak ci zimno – powiada angielskie porzekadło – dołóż sobie psa albo dwa do łóżka. Idą święta. Mówi się, że psie głosy nie idą pod niebiosa. Nieprawda. W niebie też aniołowie i wszyscy święci wysłuchują wszelkich stworzeń. A psy za swoje zasługi dla człowieka, a jest ich wiele, też mają swoich niebieskich patronów. I proszę mi nie mówić, że wypisuje brednie. A zresztą, pies szczeka, a karawana idzie dalej. Psy szczekają, a księżyc świeci. Marcel Proust nawet napisał, że wolno psu na Pan Boga szczekać? Za co dodatkowo raz po raz z hukiem spadał z ambony. Ale jakoś psim swędem dostał się na parnas literatury. I jakoś nikt już na nim psów nie wiesza. Pies jest najstarszym domowym zwierzęciem. Pochodzi podobno od wilka, a może od szakala.

Zjawia się już w Mezopotamii w napisach klinowych cztery tysiące lat przed Chrystusem. Jest w tych zapisach uwieczniony jako towarzysz, obrońca i pomocnik człowieka. Nawet jaskiniowego. Aleksander Wielki miał nazwać jedno z założonych przez siebie miast, Peritas, imieniem swego ukochanego psa. A wizerunek psa na sztandarach krzyżowców oznaczał, że podążają ze sztandarami Boga. Tak jak pies podąża za swoim panem. A było to tak: W dzień wigilijny mój kolega z pracy w BBC wybrał się na ostatnie zakupy. Od sklepu do sklepu. Najpierw na Ealing, potem na Oxford Street, po czym spoczął w barze z kuflem w pobliżu Trafalgar Square. Mrok już zapadał, kiedy się ocknął, że trzeba do domu wracać. Pierwsze gwiazdy już były na sinym niebie. Wyszedł z pubu, a tu patrzy, przed drzwiami siedzi skulona psina. Zmarznięta, zmęczona, z łapkami w bąblach. Jezus Maria! – krzyknął. – To Smyk, Smyk, nasz ukochany kundelek. – Skąd się tu wziąłeś, Smyku? A Smyk łapkę wyciągnął i aż zaskowytał ze szczęścia. A pan go chwycił w ramiona, tulił i głaskał. I całował po łebku. I szczęśliwie wrócili do domu na wigilijną wieczerzę. A był to dla pana i przyjaciela widomy znak, że Anioł Stróż nad nimi czuwa. Choć co ten mój kolega usłyszał od żony i synów, że Smyka nie dopatrzył, że na takie

naraził go niebezpieczeństwa, tego już nie opowiem. Pochowany właśnie, kiedy piszę ten felieton [15 grudnia – red.], mój serdeczny kolega z AK i z pracy, poeta, eseista, tłumacz, teatrolog, znawca muzyki oraz przyjaciel ludzi i zwierząt śp. Bolesław Taborski tak napisał w wierszu pod tytułem „Wierność”: Przed z górą stu laty żył w Szkocji człowiek, który miał pieska. Po śmierci pana Bobby był wśród żałobników. I został już przy grobie, miał wtedy dwa lata. Czternaście lat na cmentarzu Grey Friars czekał na swego pana. Ludzie go żywili. Zmarł, mając lat szesnaście. I to był początek jego sławy. A wiersz tak się kończy: Jego małe kosteczki leżą w ziemi, a dusza z Panem w raju. Nagroda za psią wierność. Czy ludzie potrafią być aż tak wierni? Nawet tak pięknym duszom, jak dusza Bolka, który tak nas swoim życiem pracowitym wzbogacił? I odszedł. Ale wkrótce będziemy śpiewali „Bóg się rodzi”. Bo wszystko się odradza. Bo taka jest prosta kolej rzeczy. A w noc wigilijną Kajtek i kotka Kiki, przemówią do nas ludzkim głosem. Najpierw ja powiem: – Kto mnie kocha, ten kocha i mojego psa. Na co Kajtek odpowie: – A kto kocha mnie, musi kochać ciebie. A przekorna kotka zazdrośnica syknie: – Pies ci mordę lizał. Wesołych świąt i na psa urok!

Pożegnania nadszedł czas Nie lubię pożegnań. Tych nagłych szczególnie. Nie łatwiej jest z tymi planowanymi, o których wiemy, że nadchodzą i któregoś dnia trzeba będzie się z nimi zmierzyć. Czy jednak można zaplanować pożegnanie? Nie łatwo jest i tym razem. Od roku wiedziałem, że któregoś dnia przyjdzie mi napisać ostatni felieton, że 2010 się skończy i już. Tylko o czym tym razem? Mógłbym się pokusić o nostalgiczne podsumowanie mijającego roku, ale jak opisać cały rok w kilku zdaniach? Które wydarzenie zasługuje na uwagę, a które już nie? 2010 był rokiem burzliwym: w polityce wrzało jak nigdy, katastrofy nas przygniotły, gospodarka dostała zadyszki, a nam pewnie czkawką będzie się odbijać jeszcze przez lata. Przekonaliśmy się na własnej skórze o tym, jak bardzo nasze codzienne życie od tych wszystkich zawirowań jest uzależnione. My? No, przynajmniej ci, którzy zakotwiczyli w Londynie. Tak jak ja. Szczęściarze… Szczęściarze! Okazuje się bowiem, że wcale nie jest tak łatwo zostać mieszkańcem Londynu, jak by się nam to mogło wydawać. Moja koleżanka z Nowego Jorku o tym, by pomieszkać w Europie, mówiła od lat, ale dopiero w tym roku udało się jej

ten plan zrealizować. Długo dojrzewała do tego, by uzmysłowić sobie, że amerykański sen o potędze już jej się nie przyśni i trzeba wsiąść sprawy we własne ręce. W lutym przyleciała do Londynu. Oficjalnie w odwiedziny do koleżanki, która wcale nie musiała jej przekonywać, że Londyn to jest to – zakochała się w mieście natychmiast. Znalazła też nowego chłopaka, na imię ma Jurgen i mieszka w Londynie od lat. Decyzja była prosta: ona też zostaje. I wtedy zaczęły się schody. Londyn nie jest najtańszym miejscem, pieniądze znikają tutaj bardzo szybko. Maria musiała znaleźć pracę, by przeżyć. Nie wiedziała tylko, że jako obywatelka USA potrzebuje wizy, inaczej nikt nie będzie się ważył zatrudnić jej legalnie. – Jak to wizy? Przez długi czas nie potrafiła zrozumieć, że nie jest obywatelką Europy, że my Amerykanów zaczynamy w Europie traktować tak, jak oni nas – Europejczyków – u siebie. Wizy, zezwolenia o pracę, prawo pobytu – wszystko to doskonale znamy. Jest tylko jeden mały problem: Amerykanie nie potrafią uwierzyć, że ktoś może tego od nich wymagać. Moja koleżanka też. Jedna wizyta w amerykańskiej ambasadzie, kilka w

Home Office, w końcu musiała pojechać do Nowego Jorku i tam starać się o wymagane papiery. Wypełniła wnioski, wpłaciła i... wizy nie dostała. Okazuje się, że jej kwalifikacje zawodowe nie dały jej odpowiedniej liczby punktów, mimo iż w Nowym Jorku zarabiała doskonale. Dlaczego o tym piszę? To proste: historia mojej koleżanki z USA uzmysłowiła mi, jak czasem nie doceniamy tego, co mamy. Gdzie żyjemy, co robimy, w kim się kochamy. Zabiegani, zapominamy o tych drobiazgach, z których składa się nasze życie. Drobiazgach, które dodają temu życiu kolorów, sprawiają, że chce się nam wstać następnego dnia i żyć na całego. Nie cenimy tego, co jest nam dane. Nie boję się tego pożegnania. 2010 to był trudny rok, ale tuż za rogiem jest następny, być może nawet trudniejszy. Więc gdy już otworzymy tego zimnego szampana – zamiast biadolić, może po prostu cieszmy się z tego, co mamy. I z nadzieją patrzmy w przyszłość. 2011 już w kolejnym numerze. Wszystkiego najlepszego. Bardzo dziękuję!

V. Valdi

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Święta Bożego Narodzenia to czas szczególny, czas wygaszenia, czas refleksji. Nawet w najtrudniejszych momentach historii ten czas dawał człowiekowi chwilę wytchnienia i duchową siłę, by sprostać wyzwaniom przekraczającym jego możliwości. Czas Bożego Narodzenia to też klamra łącząca dwa źródła naszego dziedzictwa, naszej kultury. W Betlejem poprzez narodzenie Bogaczłowieka spotkały się dwa nurty – zapoczątkowane jeden w Atenach, drugi w Rzymie – i nabrały nowego sensu. Bez względu na religijne zaangażowanie każdy z nas ma świadomość niezwykłości tego święta. Narzekamy na komercjalizację, ale w dużym stopniu sami się jej poddajemy. Zapominamy o adwencie, nie potrafimy wyciszyć naszego skomercjalizowanego życia i z jeszcze większym pośpiechem troszczymy się głównie o jak najwspanialsze opakowanie. Choinki, bombki, migocące światełka, tu zamówisz karpia, a tam karpia kupisz bez zamawiania. Świąteczne przyjęcia przed świętami, przedwczesne opłatki, kolędy chwalące Narodzenie Pańskie przed narodzeniem. Wertujemy kalendarze, sortujemy zaproszenia w pośpiechu, zgiełku, żeby tylko być wszędzie, skorzystać z tej świątecznej atmosfery. Jak co roku, bierzemy udział w tej irracjonalnej gonitwie. Jeszcze tylko prezenty dla najbliższych, zostawione na ostatnią chwilę, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje. A kiedy prezenty otworzymy, spojrzymy na rosnącą stertę opakowań piętrzącą się nieopodal choinki, na chwilę zostajemy sami. Tej chwili, jak dotąd, komercjalizacja nie zniszczyła. Każdy ją przeżywa na swój sposób. Ta chwila tryumfuje nad stertą niepotrzebnych już opakowań. I tryumfuje nad banalnym stwierdzeniem: święta, święta i po świętach… Jesteśmy sami, z najbliższymi, z którymi często spotykamy się raz do roku, właśnie w tym świątecznym czasie. A ten czas, w którym żyjemy na co dzień,

na kilka godzin zatrzymuje się, traci znaczenie. To najcenniejsze doświadczenie, chociaż krótkie, dane każdemu, doświadczenie odnowy w domowym zaciszu. Dom ponownie zyskuje rangę najważniejszą, naszego początku, naszych korzeni. Dlatego święto Bożego Narodzenia są nazywane też świętem rodziny. Dla nas taką rodziną jest też „Nowy Czas”, ostatnio częściej trudny niż nowy. Ale właśnie trudności, jak to zwykle bywa, nauczyły nas pokory i pozwoliły doświadczyć tego niezwykłego uczucia rodzinnego. Dzięki Państwa wsparciu nauczyliśmy się trudności pokonywać. Zrozumieliśmy, że opakowanie jest drugorzędne, że w opakowanie wpisany jest koniec, opakowanie ma krótki żywot. Ten ostatni już tegoroczny numer „Nowego Czasu” jest jednocześnie numerem otwierającym Nowy Rok 2011, który, jak wszystko, niestety, na to wskazuje, będzie rokiem na rozdrożu, rokiem być może decydującym o przyszłości Europy, Polski i wielu innych krajów. Będzie rokiem trudnym dla wielu rodzin, które będą się zmagać z trudnościami finansowymi, bezrobociem, brakiem poczucia bezpieczeństwa. Dlatego tym bardziej potrzebujemy pogłębionej refleksji w spokoju i zaciszu domowym. Takiego wytchnienia i zadumy w te nadchodzące święta Państwu życzę. I tradycyjnie szczęśliwego Nowego Roku, bo w gruncie rzeczy naprawdę dużo zależy od nas samych. Do siego roku! Do siego Czasu!

kronika absurdu W ramach zaciskania pasa brytyjski kanclerz George Osborne spojrzał na rachunki, które z punktu widzenia ministerstwa skarbu można uznać za drobne. Okazało się, że ministerstwo płaciło od lat firmie zewnętrznej Exchequer Partnership 875 funtów za bożonarodzeniową choinkę. Kanclerz był oburzony i postanowił z tym procederem skończyć. Identyczna choinka w sieci B&Q kosztuje 40 funtów. Wysoki urzędnik zwrócił ministrowi uwagę na piętrzące się przeszkody: wymagane zaświadczenie dotyczące bezpieczeństwa i higieny, brak samochodu dostawczego, drabiny i dekoracji. I sprawa najważniejsza: kto z ministerstwa ma pojechać do B&Q? Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Sojusznik Doszedłem do wniosku, że polityka w III RP nie jest tak zmienna, jak lubią ją postrzegać dziennikarze i różnego pokroju komentatorzy. Niby co zmiana ekipy rządzącej to nowe hasła-slogany, nowe priorytety i stanowcze odcięcie się od poprzedników. Niby. A jednak jest coś, co dzieje się niezmiennie, zawsze gdy nowi lokatorzy zagoszczą w Urzędzie Rady Ministrów czy w Pałacu Prezydenckim. Rozpoczyna się to od gwałtownych zabiegów dyplomatycznych, by jak najszybciej nowy dygnitarz mógł w Warszawie podjąć kogoś ważnego z USA, a najlepiej – by mógł sam do Waszyngtonu pojechać i porozmawiać z prezydentem tego kraju lub choćby z sekretarzem stanu. Każda ekipa przy tej okazji deklaruje, że doprowadzi do zniesienia wiz dla Polaków chcących wjechać do Ameryki; każda zapowiada przełom w istotny sposób zacieśniający nasz strategiczny sojusz. I, oczywiście, każda mówi o konkretnych korzyściach, jakie dla Polski w wyniku właśnie zacieśnienia sojuszu od USA pozyska. Mniej więcej taka sama jest zawsze reakcja prasy i komentatorów w naszym kraju. Przez kilka tygodni drukuje się spekulacje na temat możliwości zniesienia wiz, omawia się perspektywę obecności wojsk i sprzętu

amerykańskiego w Polsce oraz mówi o dozbrojeniu przez Amerykanów naszej armii. Potem dygnitarz wraca zza oceanu, szum cichnie i wszystko powraca do normy, czyli do stanu poprzedniego. Schemat zawsze ten sam: najpierw dyskusje, gdzie to ulokujemy elementy tarczy antyrakietowej i gdzie rozlokują się żołnierze amerykańscy urządzenia te obsługujący, potem wiadomość, że tarczy nie będzie, a w zamian przyjadą dwie baterie rakiet „Patriot”, tzn. może nie do końca przyjadą, ale będą rotacyjnie do Polski zajeżdżać. Mija czas i okazuje się, że to nie rakiety, a atrapy rakiet, wyrzutnie nieuzbrojone w pociski, ale to nic, wystarczy, żeby się nasze wojsko szkoliło, do czasu, gdy dostaniemy prawdziwe. Potem wiadomość, że i tak nic z tego, nawet atrapy nie przyjadą, ale za to będą amerykańscy lotnicy ze swymi F-16 oraz jakaś eskadra ciężkich samolotów transportowych. Nie mija wiele dni i rozchodzą się głosy, że i te F-16 jeśli będą, to bez uzbrojenia, więc także atrapy… Podobnie z wizami – zawsze zapowiedzi, że tuż-tuż, że właśnie ta ekipa już z Amerykanami negocjuje, że już wkrótce. Potem – że siła wyższa, bo nadal zbyt dużo rodaków dostaje odmowy wizy i nie ma sposobu, by Polskę zaliczyć do grona państw uprzywilejowanych… (Podobno da-

ne za zeszły rok wskazują, że odsetek odmów zmniejszył się wystarczająco, co by znaczyło, że Amerykanie zniosą wizy za rok, co zapewne będzie ogłoszone epokowym sukcesem obecnego rządu). Co ciekawe – niezależnie od tego, jaka ekipa Polską rządzi, Amerykanie dostają od Polski, co zechcą, bez żadnych oporów czy warunków i bez respektowania zasady wzajemności. Nikt też specjalnie w Polsce nie podkreśla, że wizyty naszych dygnitarzy w Stanach Zjednoczonych nie są nawet odnotowywane w tamtejszej prasie i nie są bynajmniej według tamtejszej opinii żadnym wydarzeniem. Każdy z polskich polityków usiłuje przekonać rodaków, że właśnie on i jego ekipa mają dla USA znaczenie, stawiają twarde warunki i uzyskują korzyści wzmacniające bezpieczeństwo Polski. I każdy, wybierając się za ocean, grzecznie wypełnia kwestionariusz wizowy, z którego możemy dowiedzieć się, że „nie brał udziału w ludobójstwie” oraz że „nie zamierza w USA podejmować działalności terrorystycznej”. I te właśnie, poświadczone przez amerykańską ambasadę w Warszawie, krzepiące wiadomości są, jak dotąd, jedyną realną korzyścią z wizyt polskich przywódców państwowych w Stanach Zjednoczonych.


14|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

fawley court

WHERE’S THE RESOLUTION? FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S n Sunday, May 11th, 2008, Fawley Court was host to a typical, traditional Zielone Swiatki (Whitsun) gathering. The mood whil festive was mindful of the religious occassion. The food stalls sprinkled amidst the lush grounds were serving beer, bigos, barbecues and other Polish culinar delights – all doing brisk business. The gathered thousands in relaxed and temperate mood were as always – as if on cue and to order – enjoying a virtually cloudless blue sky, hot sun, and a gentle cooling breeze ushered in from the river Thames. But hey, something nasty was looming on the horizon. Yes, it was unfortunately a man-made Marian dark cloud. It made its appearance at 3pm sharp. This dark cloud was in fact a ‘meeting to discuss’ the wholly needless and it would now appear illegitimate, but likely reversible sale of Fawley Court. It was ‘orchestrated’ by Marian trustee-in-chief Pawel Naumowicz, (over from Warsaw to England on a very rare weekend visit), accompanied on the podium by his trustee henchman, and side-kick the hapless Wojciech Jasinski.

O

hings got off to a sorry start, if only because the meeting was poorly advertised, poorly signposted, and as if on purpose, its 3pm start clashed head-on with the Divine Mercy mass and service in St Anne’s Church. Pawel Naumowicz’s opening salvo, a sarcastic, inflammatory comment that he was expecting “thousands to attend” did not go down well at all. The twenty minute droning about the “removal” (or as many see it “ransacking”) of Fawley Court’s Father Jarzembowski Museum, served only to further inflame tempers. From the outset, the gathering – set in the large sports hall by the wartime huts – was a raucous and nervous affair. The hall was packed with some three hundred, and more people, from all over the United Kingdom. By all accounts Pawel Naumowicz was displaying a pompous and insensitive air; deaf to both the general pleas to call off the sale, or indeed the individual noble pleading of Juliusz Englert who sought to stay matters for a year, until a proper financial solution and economic programme was instigated to put this unique monument and sanctuary on a sound footing. (Fawley Court was in fact at this time solvent, with surplus cash fund! It seems however, that the current Marians having wilfully reduced Fawley Court, its beautiful building, museum, and grounds to a pitiful state, could then not stomach the notion of energetic business minded Poles,with sound ideas, ever resurrecting this special place). Bozena Karol waved the Marian Trust’s accounts for 2006-2007 from the floor, demonstrating there was no need for the sale. Another, Hanna McCluskey asked whether the Vatican had given its written approval for a sale. Both quite legitimate enquiries were met with abject, dismissive and hollow responses.

T

atters went from bad to worse, with the two Marian trustees “visibly shocked and shaken” by the ominous dark deed they were hellbent on pursuing and vainly trying to enact, and sell to an unforgiving audience, its ire being tested to boiling point, with people shouting at the Marians, something hitherto unheard of. Indeed it seemed that a lynching was on the cards when from the back of the hall a knight in shining armour emerged saying he was ready to buy Fawley Court, (in private for £7million), and all its ills would be resolved in a flash! A collective gasp, and then hush gripped the meeting. Well that’s it then. Fawley Court was being saved. The owner of the voice making this generous intervention was Jan Zylinski, son of the lawyer Mr Zylinski who had overseen Fawley Court’s acquisition from the Mackenzie’s in 1953/54. Sadly, the junior Jan Zylinski’s offer – one among a near hundred sound tenders made – was not taken up by the Marians…

M

The above debacle was filmed by TV Polonia, and others, it was tape recorded by many, and an excellent letter from Maria Bourne describing the proceedings and the “heartless” Naumowicz was published in Nowy Czas. The said debacle/meeting begs one very basic legal question. Where is the written Resolution from the Marian Trust to the Charity Commission outlining in clear terms its reasons for wanting to sell Fawley Court? And if indeed the Resolution exists, as it should, what was the Charity Commission’s response? This Resolution is required by law, under the Charities Acts 1993 and 2006. Given the level of protest – vocal and in writing – against the ‘sale’, many if not all of the three hundred and fifty present were all beneficiaries representing Polonia, in turn a body of people numbering tens if not hundreds of thousands of people with a legal, financial, and vested interests in the continued future of Fawley Court. iven also the clearly controversial and as Private Eye puts it “murky” nature of the (temporary) Fawley Court disposal, (a paltry £13 million instead of a promised £22.5 million, for a priceless object !) there is every reason to demand sight of the Resolution from the Charity Commission under the Freedom of Information Act. Under the CY-PRES DOCTRINE, and its original charitable objectives i.e. an educational, religious (Catholic) and cultural centre, Fawley Court had many donors – individual and institutional – who made substantial financial contributions to Fawley Court’s purchase and upkeep. It just will not do for the Marian Trust or the Charity Commission to turn a contemptible blind eye, or deaf ear to the ignominious plight of Fawley Court, thinking that by ignoring or fobbing off Fawley Court’s beneficiaries and (recorded) donors that the issue will simply melt away. It won’t.

G

hose three hundred and fifty persons who bravely put up with Naumowicz’s and Jasinski’s risible nonsense at Fawley Court on Sunday 11th May 2008, should write forthwith to both the Marian Trust and the Charity Commission demanding sight of the legally required Resolution (from 2007/2008) under the Freedom of Information Act. Its absence could spell big trouble for them.

T

Mirek Malevski, Chairman FCOB PS. Meanwhile, the Marian Trust (No. 1075608) may think they’ve hit a lottery jackpot .They should think again. Their trustees are hereby put on notice to place the said £13,000,000 (thirteen million pounds) on deposit in an interest bearing suspense account (Credit Suisse?), as the funds may well be required not only in reversing the Fawley Court ‘sale’, but also for other compensatory (legal) actions.

TO WHOM IT MAY CONCERN Re: FAWLEY COURT, HENLEY This notice is directed to any parties who may consider that they have a beneficial interest in Fawley Court, Henley. They should note that the sale of the property by the Marian Fathers to the new owners may be defective and that any new title may be vulnerable to challenge. Patrick Streeter and Co, Chartered Accountants 1 Watermans End, Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ Tel: 01279 731 308 email: sptstreeter@aol.com

82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: kristof@talktalk.net

KOMUNIKAT FCOB DECEMBER 2010 WE WILL TAKE BACK WHAT WAS FORCED FROM US Since 2008 the amount of articles and letters regarding the sale of Fawley Court is impressive and could fill a book. The major Polish publications, Dziennik, Nowy Czas, Goniec, Cooltura, Tygodnik Mleczko, Panorama – all run reportage which begins with expressions of shock, feedback from the stormy meeting at Fawley Court, appeals to the Marians to reconsider, projects for saving the Sanctuary, arguments ranging from the worship of The Virgin Mary to considerations of ethical behaviour and abiding by the law. The list of writers includes donors and founders, representatives of Polish organisations in the UK, members of the Writers Association, and ordinary citizens who all, without exception, oppose the sale. In late 2009, Nowy Czas begins a regular page featuring material from Divine Mercy College old boys, teachers and former administrators. It becomes known as the FCOB page, as by then, public debate has fallen on deaf ears and the sale is going ahead. The FCOB explores avenues of preventing the sale and compiles evidence and archives, joining other groups in their various battles – against the “Belsen” gate, the exhumation, the abrogation of the rights of way, and also campaigns with government agencies such as the Charity Commission to stop the sale. After Fawley Court is sold, it is the FCOB that continues to fight and publish. The Land Registry is put on notice of defective title; despite this they register the sale. More recently, the Charity Commission has been put on notice of negligence. The recently published evidence of sale of Museum artefacts in 1985 points to the sale project having been put in place a long time ago and not, as is generally supposed, in 2007. In December1985 items from the Museum and from Fawley Court were auctioned at Christies. A number of items were sold, raising approximately £35 000, of these a statue of a Greek Goddess, which was sold for £14 000, about half of its reserve price. Of the major items not sold, the Fallen Giant is still missing but the Commodus, beloved by Father Jarzembowski, was sold in 2005 for over £105 000 by a private collector – a matter still under investigation. However it is not the details of the sale that are important, but the sequence of events. It was in 1985 that Divine Mercy College was registered with the land Registry for the first time. This was followed by the sale of Museum artefacts. In early January 1986, The Rev W. Gurgul was appointed as a new trustee, with a special deed which included a sale clause. Shortly afterwards, the School is closed down, just before GCE exams. The FCOB believe that these events point to the preparations for an eventual sale being put in place at that time.

Krzysztof Jastrzębski Secretary FCOB

NOTHING IS AS POWERFUL AS AN IDEA WHOSE TIME HAS COME We call for reversal of “sale” and a public inquiry. We intend to restore Fawley Court as a Roman Catholic spiritual and educational centre for the Anglo-Polish UK Community, in accordance with the wishes of the Founder and Donors. FCOB has put the Marians and their associates on notice of legal action. Proceedings are expected to start in the New Year. If you have donated for a specific purpose and are dissatisfied, please contact us. Documents and other names of donors are needed, contact fawleyoldboys@yahoo.co.uk. We are preparing a website for the New Year. We will publish other Donors lists who contributed for a specific purpose, such as the purchase, or development of the School, or the later Apostolate Building, which was never built.


|15

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

czas przeszły teraźniejszy

Są tacy księża… Gabriel Maciejewski

K

ażdy, kto podróżuje samochodem z Warszawy do Katowic trasą szybkiego ruchu zwaną gierkówką, musi zwrócić uwagę na stojący po prawej stronie pałac. Rezydencja ta, według opracowań historyków sztuki, zwiastowała przełom w sztuce budowania, była bowiem pierwszą na terenie Polski budowlą wzniesioną w formach nawiązujących do klasycyzmu. Miejscowość, w której znajduje się ów pałac, to Wolbórz, sama zaś budowla to rezydencja biskupów kujawskich. Wielu turystów i przypadkowych gości zatrzymuje się tutaj zaskoczonych urodą i wielkością obiektu. Mało kto jednak zwraca uwagę na rozciągający się na tyłach rezydencji zdziczały park. Niewiele już zeń zostało i nieuporządkowana gęstwina nie robi dziś na nikim wrażenia. Nikt także nie pamięta, kto był projektantem tego, dawniej wspaniałego ogrodu, obsadzonego ze znawstwem sprowadzanymi z zagranicy roślinami. A był nim jeden z najwybitniejszych polskich uczonych doby zwanej oświeceniem ksiądz Jan Krzysztof Kluk, proboszcz parafii w malutkim Ciechanowcu na pograniczu Mazowsza i Podlasia. Nie był, jak na swoje czasy, ksiądz proboszcz z Ciechanowca osobą jakoś szczególnie nadzwyczajną. Jego kariera zaś układała się w sposób typowy w owych czasach dla synów zubożałej szlachty, którzy mieli przed sobą dwie drogi

Ksiądz Jan Krzysztof Kluk był badaczem skromnym

Radosnych świąt Bożego Narodzenia oraz wszelkiej pomyślności w Nowym Roku Redakcji oraz Czytelnikom „Nowego Czasu” składają Fawley Court Old Boys FCOB wishes all our fantastic supporters and readers happy Christmas and all the best for the New Year... See you at Fawley Court!

do sukcesu – wojskową lub duchowną. Zastanawiające nie jest wcale to, w jaki sposób ksiądz proboszcz opracował swoje dzieło pod tytułem „Roślin potrzebnych i pożytecznych opisanie”. W badawczej pracy księdza Kluka ciekawa jest inna kwestia, a mianowicie, w jaki sposób proboszcz z jakiegoś tam Ciechanowca mógł zajmować się opisywaniem organizmów żyjących w odległych od tego miejsca obszarach. Takich, jak choćby motyle z rodzaju Heliconiinae żyjące w Ameryce Południowej. Odpowiedź nie jest trudna. Ksiądz proboszcz korzystał z księgozbioru księżnej Jabłonowskiej z Siemiatycz będącego jedną z najlepszych wówczas bibliotek w kraju. W odróżnieniu od takiego księdza Jundziłła, który współpracował w Grodnie z wybitnym francuskim akademikiem Janem Emanuelem Gilibertem i uratował przez zniszczeniem jego wspaniałe dzieło „Flora Lithuanica” opisujące i przedstawiające na rycinach rośliny Wielkiego Księstwa Litewskiego, ksiądz Kluk był badaczem skromnym i można by rzec – ludowym. Od niego jednak, a nie od grodzieńskich i wileńskich akademików, zaczyna się w Polsce nauka o przyrodzie. To on pierwszy wyszedł bowiem na nadbużańskie i nadnarwiańskie łąki, by przyglądać się kwiatom Campanula sarmatica i motylom z rodzaju modraszkowatych. Ksiądz Wacław Bliziński ma dziś w Liskowie pomnik. Wszyscy zaś mieszkańcy, czują się niejako zobligowani do tego, by swoją postawą dawać świadectwo temu, co dla Liskowa i tutejszych mieszkańców robił przez 25 lat proboszcz miejscowej parafii. Sam bywałem w Liskowie kilkakrotnie i mogę potwierdzić, że jest to niezwykłe miejsce, a swoją niezwykłość zawdzięcza właśnie temu, że żył tu niegdyś ksiądz prałat Bliziński, a dziś mieszkają tam ludzie, którzy o nim pamiętają. Początki administrowania parafią w Liskowie nie były jednak dla księdza obiecujące. Przybył tu jako trzydziestolatek w 1900 roku. Wieś miała opinię najgorszą z możliwych – pijacy, złodzieje i awanturnicy. Nowego proboszcza przywitano bardzo chłodno. Mówiono, że jest młody, że nie poradzi sobie z nadmiarem obowiązków, że nie jest swój. Wszystko to zmieniało się, ale bardzo powoli. We wspomnieniach księdza prałata znajduje się mnóstwo opisów sytuacji konfliktowych, kłótni z mieszkańcami, bójek wręcz, do których dochodziło, gdy ksiądz próbował

forsować swoje idee i pomysły. Cóż to były za pomysły? Otóż ksiądz Bliziński był zwolennikiem, powiedzieć by można – fanatykiem idei spółdzielczości. W Kongresówce zarządzanej knutem kozaka i ukazem czynownika było to hobby oryginalne i odosobnione. Nie zrażało to wcale księdza. Właśnie w Liskowie, znanym od Kalisza po Turek z rozrabiaków i bandziorów, ksiądz realizował swoje pomysły. Rozpoczął od rzeczy podstawowej i najważniejszej – od tajnych kursów nauczania. Jak sam napisał w swoich pamiętnikach jedynie 13 procent liskowian posiadło trudną sztukę czytania, a z pisaniem było jeszcze gorzej. Na początek nauczanie odbywało się na plebani, a w 1905 roku w parafii Lisków istniała już sieć tajnych szkół kształcących dzieci i dorosłych. Potem przyszła kolej na sklep spółdzielczy, który powstał po zrzeszeniu się 30 osób w spółdzielnie na wzór angielskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwych Pionierów. Sklep – oprócz tego, że zaczął przynosić zyski – był także przykrywką dla działalności edukacyjnej księdza. Następnie była spółka rolniczo-handlowa „Gospodarz”, a później towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych, w którym zrzeszyli się liskowscy rolnicy po to, by pomagać sobie w razie jakichś kataklizmów niszczących zbiory. I tak, na przykład, kiedy któremuś ze spółdzielców spłonęło siano na łące, pozostali wspomagali go swoim sianem. To działało, choć – wedle rosyjskiego prawa – było nielegalne. Jeszcze przed I wojną ksiądz proboszcz wysyłał Liskowian na kursy dokształcające do Warszawy. Od 1910 roku działała w Liskowie mleczarnia, a rok później ksiądz uruchomił kasę zapomogowo-pożyczkową. W dwudziestoleciu Lisków był już zupełnie inną miejscowością. Stał się wsią wzorcową, do której przywoziło się gości zagranicznych, by pokazać im, jak można gospodarować w Polsce. Co roku do Liskowa ściągały także delegacje z wiosek z głębi raju, żeby podpatrzyć, które z działających w Liskowie przedsiębiorstw można by przenieść na własny grunt. Jedyne, co księdzu Blizińskiemu nie wychodziło, to polityka. Choć działał w kilku komisjach senackich, zraził się w końcu do niej i powrócił do Liskowa, do swoich parafian. Lisków przeżywał okres prosperity aż do września 1939 roku. Po wkroczeniu Niemców ksiądz prałat opuścił parafian, ponieważ znalazł się na liście osób przeznaczonych do likwidacji w ramach nadzorowanej przez Heydricha operacji Tannenberg. Zmarł w Częstochowie w 1944 roku. 23 września 1944 roku, przy tylnej ścianie magazynu położonego przy ulicy Solec, Niemcy zamontowali prowizoryczną szubienicę. Była to szubienica przeznaczona dla jednego tylko człowieka, którego zresztą przyprowadzono wkrótce, przepychając go przez ciągnący ulicą szereg jeńców i cywili wypędzonych ze swoich domów. Mężczyzna był pobity. Zanim go powieszono, stał chwilę i patrzył na przechodzący tłum. Kiedy zaczął się modlić i błogosławić przechodzących, podoficer pełniący rolę kata kopnął stołek, na którym stał skazany. Ludzie płakali, ale nikt nie odwracał wzroku w drugą stronę. Powieszonym był kapelan Józef Stanek, pseudonim Rudy. Ksiądz towarzyszył powstańcom przez cały czas trwania walk, doglądał rannych, odprawiał nabożeństwa, niósł pociechę. Jednym słowem, nie robił niczego nadzwyczajnego, a jedynie to, co należało do jego duszpasterskich obowiązków. W nocy poprzedzającej dzień śmierci proponowano Rudemu, by przeprawił się wraz z ewakuującymi się rannymi na drugi brzeg Wisły – do berlingowców. Odmówił. Odstąpił swoje miejsce w pontonie jakiemuś rannemu chłopakowi i pozostał na Czerniakowie. Niemcy postanowili go powiesić nie dlatego, że z nimi walczył, zrobili to, ponieważ był katolickim księdzem, który w czasie, kiedy ludzie zamieniali się w bestie, robił po prostu to, co do niego należało – modlił się i niósł pociechę.


16|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

czas pieniądz biznes podatki nieruchomości

Czy emerytura to rzecz nowa? Jeszcze w 1958 roku ekonomista, laureat nagrody Nobla Paul Samuelson przewidywał, że dzięki wzrostowi wydajności pracy i liczby ludności możliwe będzie wypłacanie coraz wyższych uposażeń kolejnym pokoleniom emerytów. Przewidywania te okazały się nadmiernie optymistyczne... Jak powstawały i rozwijały się systemy emerytalne na świecie? Jakie państwo jako pierwsze zdecydowało się zadbać o swoich obywateli? Na co mogli liczyć nasi przodkowie, czego możemy oczekiwać my? Jaka jest obecna sytuacja emerytów w Polsce, jaki obraz rysuje się przed brytyjskimi emerytami? Jakich zmian możemy się spodziewać? Jak będzie wyglądała NASZA emerytura?

Jest to pierwszy z serii artykułów poświeconych temu tematowi. W kilku kolejnych wydaniach „Nowego Czasu” opowiemy Państwu historię, omówimy teraźniejszość i zastanowimy się nad przyszłością emerytur w Wielkiej Brytanii, Polsce i na świecie. Jedenaście lat temu w Polsce doszło do radykalnej zmiany systemu emerytalnego. Nic jednak nie dzieje się przypadkiem. Na całym świecie sposób finansowania emerytur się zmienia. Parlamentarzyści, rządy, dysydenci nieprzerwanie debatują w poszukiwaniu nowych optymalnych rozwiązań. Emerytury od stosunkowo niedawna są czymś powszechnym, do XIX wieku otrzymywali je bowiem głównie żołnierze po odejściu od służby czynnej, jednak już cesarz Oktawian August i kanclerz Bismarck poświęcali wiele uwagi temu zagadnieniu.

po raz pierwszy Opieka socjalna ze strony państwa w formie świadczeń pieniężnych po raz pierwszy wprowadzona została w starożytnym Rzymie. Na pomoc państwa mogli liczyć weterani oraz wyjątkowo zasłużeni. W republice rzymskiej legioniści po odbyciu szesnastu lat czynnej służby oraz czterech lat rezerwowej otrzymywali odprawę lub ziemię odebraną podbitym ludom. Jakkolwiek była to powszechnie stosowana praktyka, nie była usankcjonowana prawnie, często wynikała z woli ambitnych polityków szukających poparcia dla swoich idei. W 13 roku n.e. cesarz Oktawian, aby ograniczyć tę formę pozyskiwania elektoratu, wprowadził regularny system emerytalny. Od tej pory każdy legionista mógł liczyć na jednorazową odprawę w wysokości 3 tys. denarów. Co ciekawe, mógł też otrzymane w tej formie świadczenie zainwestować. Pozwalało to zdaniem historyków na życie z odsetek odpowiadające 66–75 proc. średniego wynagrodzenia robotnika. Wraz z upadkiem Imperium Rzymskiego zniknęły również emerytury.

czasy nowożytne Po upadku Imperium emerytury dla wojska wprowadzono powtórnie dopiero w czasach nowożytnych, kiedy feudalne armie zostały zastąpione przez żołnierzy najemnych i poborowych. Na początku wypłaty dostawali niezdolni do służby z powodu nabytego na polu chwały kalectwa. Świadczenia takie, wprowadzone pod koniec XVI wieku w Anglii, były raczej rentami inwalidzkimi niż prawdziwymi emeryturami. Te ostatnie wprowadzano stopniowo od XVIII wieku. Na początku XIX stulecia brytyjscy, francuscy, hiszpańscy i pruscy weterani mogli liczyć na regularne wypłaty

po zakończeniu służby. Najwyższe emerytury dostawali wiarusi w służbie Wielkiej Brytanii – w wysokości 50 proc. ostatniego żołdu. Powszechny dostęp do świadczeń pojawił się dopiero w XIX wieku. Zaczęły powstawać robotnicze kasy zapomogowe, które gwarantowały swoim członkom niewielkie wypłaty w przypadku wystąpienia choroby lub kalectwa czy też na starość. Nadal jednak ci, którzy nie zadbali o swoją przyszłość, sami musieli liczyć na pomoc dzieci i opiekę organizacji charytatywnych.

niżej pewnego, ustalonego poziomu. W 1942 roku Beveridge zaproponował kompleksowy plan ubezpieczeń emerytalnych. Podstawową różnicą w stosunku do modelu Bismarckowskiego było to, że wysokość państwowej emerytury ustalono na stałym poziomie umożliwiającym zaspokojenie jedynie podstawowych potrzeb. Była ona dostępna dla wszystkich. System Beveridge’a był finansowany z podatków. Interesujące jest że, pracownicy, którzy chcieli utrzymać swój poziom życia po zakończeniu aktywności zawodowej, mogli oszczędzać w prywatnych funduszach emerytalnych.

system niemiecki Przełom nastąpił w 1880 roku i miał podłoże polityczne. Niemiecki kanclerz Otto von Bismarck, chcąc zyskać głosy robotników, wprowadził wówczas gwarantowaną przez państwo emeryturę dla wszystkich ubezpieczonych pracowników, którzy ukończyli 70 rok życia. Źródłem finansowania systemu były składki potrącane z pensji. Reforma Bismarcka miała ogromne znaczenie dla gospodarki niemieckiej. Przede wszystkim przemysł zyskał nowych pracowników – chłopów, którzy skuszeni świadczeniami porzucili karłowate gospodarstwa na rzecz pracy w fabrykach. Jednocześnie koszt był znikomy, gdyż średnia długość życia wynosiła wtedy 45 lat, a pracę zawodową rozpoczynało się w wieku kilkunastu lat. Wprowadzone przez Bismarcka ubezpieczenia emerytalne razem z ubezpieczeniami od trwałego kalectwa i choroby stały się podstawą niemieckiego państwa dobrobytu. W założeniu system ten miał umożliwić emerytowi utrzymanie takiego samego poziomu życia, do jakiego przywykł w okresie aktywności zawodowej. Początkowo miały być finansowane całkowicie z budżetu, żelazny kanclerz chciał w tym celu podnieść akcyzę na tytoń. Parlament nie wyraził na to zgody, system emerytalny musiał być więc oparty na składkach zatrudnionych. Zakładano, że nie będą one miały nic wspólnego z finansami państwa. Obecnie ok. 30 proc. budżetu niemieckiego systemu emerytalnego pochodzi z budżetu państwa. Do momentu wybuchu II wojny światowej państwowy system emerytalny wprowadzono w większości krajów europejskich. Najczęściej powielano rozwiązanie niemieckie, tzw. model solidarnościowy.

system brytyjski Alternatywny system opracował w Wielkiej Brytanii polityk Partii Liberalnej William Beveridge. Wprowadzony 1908 roku system zapewniał niewielką emeryturę ludziom, którzy ukończyli 70 lat i osiągali dochody po-

Do roku 1982 poDatek socjalny, czyli skłaDka finansująca wszystkie ubezpieczenia społeczne wynosił w polsce 15,5 proc. w 1998 roku było to już 45 proc. W latach siedemdziesiątych XX wieku niemal stuletni system niemiecki, funkcjonujący w owym czasie w znakomitej większości krajów europejskich, w tym w Polsce, zaczął ujawniać swoje słabe strony. W krajach rozwiniętych rodziło się coraz mniej dzieci, a średnia długość życia wydłużyła się. Wieku emerytalnego nie podniesiono, a w niektórych państwach nawet obniżono.

zmiany Demograficzne W czasach Bismarcka statystycznie do emerytury dożywał co dziesiąty obywatel, więc system ten działał bez zarzutu. W XX wieku długość życia na emeryturze zaczęła się wydłużać. Liczba osób wpłacających do systemu stopniowo malała, przy jednoczesnym wzroście liczby tych, którzy świadczenia pobierali. Początkowo ratunkiem wydawało się podnoszenie składek. Do 1982 roku podatek socjalny, czyli składka finansująca wszystkie ubezpieczenia społeczne, wynosił w Polsce 15,5 proc., w 1998 roku zaś – już 45 proc. W innych krajach było podobnie. Sumy, które system emerytalny zabiera płacącym składki pracownikom, a które powinny do nich wrócić jako emerytury, tworzą zadłużenie systemu emerytalnego. Obliczono, że w niektórych krajach dług systemu emerytalnego kilkakrotnie przekracza PKB. Zadłużenie emerytalne często jest większe niż dług publiczny. Koszty obsługi zadłużenia emerytalnego ponosi budżet, staje się więc on coraz większym ciężarem dla gospodarki. Składki emerytalne osiągnęły taki po-

ziom, że nie można już ich zwiększać. Problemy dotknęły też systemów emerytalnych wzorowanych na brytyjskim. System ten był jednak bardziej elastyczny i reformowalny. Jak wiemy, każdy pracownik w Wielkiej Brytanii miał zagwarantowaną niewielką emeryturę od państwa. Ponadto miał jednak obowiązek sam oszczędzać na starość. Prawo dawało mu wybór – zakładowe programy emerytalne prowadzone przez pracodawców, indywidualne oszczędzanie na indywidualnym koncie w wybranym funduszu emerytalnym lub wpłacanie składek do SERPS. Reformy przeprowadzone przez rząd Margaret Thatcher w latach osiemdziesiątych XX wieku polegały głównie na zmniejszeniu roli gwarantowanej emerytury przy jednoczesnym rozwoju prywatnych instytucji emerytalnych. Wyliczenia aktuariuszy, czyli osób zajmujących się matematyczną stroną ubezpieczeń, nie pozostawiają wątpliwości. System emerytalny stworzony przez Bismarcka prędzej czy później musi upaść. Na radykalne kroki zdecydowali się w 1980 roku Chilijczycy. Jako pierwsi w Ameryce Południowej wprowadzili emerytury wzorowane na niemieckich. Pierwsi też je zreformowali. Obecnie chilijski system emerytalny przypomina trochę brytyjski. Tworząc go, zerwano z zasadą finansowania dochodów emerytów przez pracujących. Każdy ma sam oszczędzać na własną emeryturę na indywidualnym koncie. Przyszła emerytura ma zależeć od tego, ile ubezpieczony zgromadzi na koncie, czyli pośrednio od tego, jak długo pracował i ile zarabiał. Pieniądze zgromadzone na koncie są inwestowane pod ścisłym nadzorem państwa, co w konsekwencji ma przynieść korzyści, kiedy zakończy się okres wpłat, a rozpocznie czas wypłat zgromadzonych środków. Chilijskie reformy naśladowano w wielu krajach, także w Polsce. Zmiany w systemie emerytalnym wymuszają trendy demograficzne. System stworzony przez Bismarcka świetnie sprawdzał się w realiach XIX i pierwszej połowy XX wieku. Nie szedł jednak z duchem czasu. XX wiek i jego postęp technologiczny zmienił bardzo wiele, także sposób, w jaki państwa zabezpieczają dochód leciwym obywatelom. ••• W następnym artykule, który ukaże się 15 stycznia 2011, skupimy się na obecnej sytuacji systemów emerytalnych w Wielkiej Brytanii oraz Polsce. Omówimy strukturę, wydajność, a także zasady ich działania. Zapraszamy!

Profit Tree


|17

nowy czas | 18 grudnia 2010– 14 stycznia 2011

takie czasy

Polsko-niemiecka przyszłość... Rok 2011 może być dla Polski wyjątkowy... choć nie wiemy jeszcze dokładnie dlaczego. Niezwykłych zdarzeń przecież w naszym kraju nie brakuje. Takim wydarzeniem może być otwarcie dla Polaków niemieckiego rynku pracy. W mediach pojawiają się pierwsze jaskółki na ten temat. Podobno niemiecki rząd szykuje specjalne fundusze, które mają wspomóc relokację. Czy czeka nas taka fala emigracji, jak ta do Irlandii i Wielkiej Brytanii? To się okaże. O wypowiedź na temat Polski, Polaków i współczesnych Niemiec poprosiłam ludzi tam urodzonych, mieszkających, a jednocześnie znających nasze realia. Swoimi poglądami podzielili się ze mną Axel – nauczyciel, Natalia – germanistka, i Christian – inżynier. Axel (lat 50) pochodzi z Zachodniego Berlina, w Polsce mieszka od 10 lat. Nie mówi po polsku. Jest nauczycielem języka angielskiego: –

Przeprowadziłem się do Polski z powodu żony. Ona jest Polką. Nie jesteśmy już razem, ale zostałem w tym kraju. Udzielam prywatnych lekcji języka angielskiego. Uwielbiam ten kraj! Moja praca jest bardzo satysfakcjonująca, ludzie tutaj bardzo chcą uczyć się angielskiego. Wiedzą, że angielski jest językiem numer 1 na świecie i mają ogromny głód nauki. Nie sądzę, bym mógł to powiedzieć o języku niemieckim. Nie jest tak popularny wśród uczniów i nie przypuszczam, by ta sytuacja się zmieniła w roku, kiedy Polacy będą mogli pracować w Niemczech legalnie. To właśnie w Polsce znalazłem prawdziwych przyjaciół. W Niemczech miałem może jednego tak dobrego przyjaciela, jak ci, których spotkałem tutaj. Niemcy zawsze trzymają się na dystans. Pracowałem w Niemczech w wielu dziedzinach. Zajmowałem się rysunkiem technicznym, zanim pojawiły się komputery. Pracowałem też w reklamie i administracji. Mieszkałem tam w wielu miejscach. Jakieś 10 lat temu poczuliśmy z żoną, że mamy dość Niemiec i przyjechaliśmy do Polski. Współczesne Niemcy to nie jest kraj, do którego chciałbym wrócić: z powodu mentalności, której nie lubię; trudnej sytuacji ekonomicznej i braku tolerancji u zwykłych ludzi... Weźmy na przykład to legendarne podejście do czystości. W Polsce ludzie utrzymują czystość w granicach rozsądku, w takim stopniu, w jakim jest to potrzebne do normalnego funkcjonowania. W Niemczech utrzymuje się czystość i porządek dla samego porządku – czasami wbrew logice. Co powinniście wiedzieć, zanim ruszycie do pracy w Niemczech...? Uważam, że pozwolenie na pracę, które wejdzie w życie w maju, nic nie zmieni. Nie jedźcie tam! Znam tu wielu świetnie wykształconych i ambitnych ludzi, nie sądzę jednak, by Niemcy pozwolili im pracować zgodnie z ich wysokimi kwalifikacjami i aspiracjami. Popadną jedynie w ogromną frustrację. To prawda, że polityka kraju jest otwarta na cudzoziemców, ale zwykli ludzie wcale nie są tolerancyjni... Miałem taką sytuację w Niemczech: pojechałem tam moim samochodem na polskich tablicach rejestracyjnych i po zaparkowaniu na ulicy od razu usłyszałem, że to nie jest parking dla Polaków. Innym razem, kiedy z polskim znajomym byliśmy w sklepie, ekspedientka nie chciała odpowiedzieć na jego pytanie, kwitując je niegrzecznie: – Naucz się najpierw niemieckiego. Takie są współczesne

Niemcy. Politycznie Niemcy uważają się za tolerancyjne państwo, ale mimo że na ulicach widać wielu cudzoziemców, społeczeństwo takie nie jest – moim zdaniem. Nawet jeśli uważasz, że w Polsce wszystko w życiu publicznym jest tak upolitycznione i media wprost kipią od polityki – wpływa to na fakt, że ludzie są świetnie poinformowani. Ludzie w Niemczech nie mają takich informacji na temat własnego kraju. Szkolnictwo jest na niskim poziomie, a młodzież nadużywa alkoholu. Urodziłem się w Berlinie, w amerykańskiej strefie, ale nigdy nie czułem się Niemcem, choć przeżyłem tam 40 lat. Nigdy nie chciałem być uważany za Niemca. Nie znajduję w Niemczech nic pozytywnego, pewnie dlatego jestem tak szczęśliwy tutaj. Mam wybór, więc wybrałem życie i mentalność Polaków. Tutaj czuję się wolnym człowiekiem, nigdy tak się nie czułem w Niemczech. W Polsce możesz robić wszystko, co nie jest zakazane. W Niemczech wszystko, co nie jest opisane przez prawo, jest zakazane... Kiedy chciałem tutaj w moim ogródku postawić altanę, zapytałem sąsiada, jakie są przepisy dotyczące takiej zabudowy. A on odpowiedział: – Jesteś w Polsce, nie pytaj, po prostu buduj! (śmiech). W Niemczech zawsze najpierw zapytają cię o dokumenty, później dopiero o to, jaki masz problem. Życzę Polakom w Nowym Roku 2011 wszystkiego najlepszego, nawet mimo możliwości podjęcia legalnej pracy w Niemczech, że tak dodam sarkastycznie!

Natalia (lat 28), z pochodzenia Polka, w Niemczech mieszka od ponad 20 lat. Lektorka, germanistka.

– Przyjechałam do Polski dzięki wymianie uniwersyteckiej między pracownikami naukowymi. Zawsze chciałam połączyć znajomość obu języków w wykonywanym zawodzie. Kiedy przyjechałam pierwszy raz do Poznania, już jako dorosła osoba, poczułam się bardzo zaskoczona tym,

jak wygląda ten kraj teraz. Przepiękna architektura, gospodarność. Pyta pani, jakie widzę różnice między pracą w Niemczech i Polsce? Niemcy planują skrupulatnie na wiele miesięcy do przodu. Polacy często spontanicznie podchodzą do życia i pracy. W Polsce ludzie w pracy sobie bardzo pomagają. W Niemczech system działa tak, że pomoc nie jest wymagana. W Niemczech ludzie cenią sobie indywidualizm. Każdy może żyć tak jak chce, z kim chce. Cenię w Niemczech, że mieszka tam w zgodzie tak wielu ludzi różnych kultur. Niemcy obecnie dość dużo debatują na temat imigrantów. Nie można już powiedzieć, że w społeczeństwie niemieckim funkcjonuje obraz stereotypowego Niemca. Dzisiejszy obraz Niemiec jest różnorodny. To kraj, w którym każdy sobie może znaleźć miejsce. Jeśli ktoś myśli o pracy w Niemczech, powinien nauczyć się planować na przyszłość, podążać za przyjętymi standardami i przygotować się, że nie zawsze w pracy bywa elastycznie. Niemcy to kraj, w którym można się zintegrować z tamtym społeczeństwem i wyciągnąć z własnej kultury i tamtej to, co najlepsze. Młodzi Niemcy podchodzą do życia dość optymistycznie. Nie kierują się obawami, czy znajdą odpowiednią pracę, czy nie. Dużo podróżują. Kwestie historyczne są nadal ważne i młodzi Niemcy są ich świadomi. Życzenie dla Polaków: Bardzo im (i sobie) życzę, aby kultura (kino, teatr, muzyka...) nadal tak kwitła i nie przestała się rozwijać!

od 1 styczNia 2011 Roku polacy będą mogli w NiektóRych bRaNżach pRacować w Niemczech sezoNowo bez zezwoleNia Na pRacę. chodzi o RolNictwo, leśNictwo, hotelaRstwo, gastRoNomię, pRzetwóRstwo owocowo-waRzywNe i pRace w taRtakach. z takiej samej możliwości od Nowego Roku skoRzystają też obywatele czech, estoNii, litwy, łotwy, słowacji, słoweNii i węgieR. od 1 maja Nastąpi całkowite otwaRcie RyNku pRacy dla polaków we wszystkich bRaNżach.

Niemiecka izba RzemieślNicza iNfoRmuje, że Niemieckie szkoły zawodowe w pRzyszłym Roku będą ściągać do siebie gimNazjalistów z kRajów ościeNNych, w tym z polski. Niemcy ofeRują polskim uczNiom daRmową Naukę w szkołach, zakwateRowaNie i wyżywieNie oRaz stypeNdium w wysokości od 750 euRo (Na pieRwszym Roku) do 1,5 tys. euRo (Na tRzecim). zNajomość języka Nie jest wymagaNa. i tego będzie możNa się Nauczyć Na miejscu

Christian (lat 28), pochodzi z Jeny (dawniej Niemcy Wschodnie), jest inżynierem, pracuje w Polsce od kilku lat w biurze rozwoju autobusów Solaris. Świetnie mówi po polsku, choć języka uczy się dopiero od paru lat. Mieszka pod Poznaniem z synkiem Milanem i Agnieszką:

– Miłość do autobusów odziedziczyłem po ojcu. Przyjechałem do Polski przez przypadek. Pisałem pracę dyplomową na temat produkcji autobusów i firma Solaris odpowiedziała bardzo pozytywnie i otwarcie na moją ofertę. Jednak zanim trafiłem tu do pracy, podróżowałem po Polsce przez dwa tygodnie. Wschodnia Europa zawsze w jakiś sposób mnie fascynowała. Moje doświadczenie w pracy w Polsce jest dość zabawne. Nie czułem się tutaj prowadzony za rękę, koledzy – głównie Polacy – żartowali sobie z mojego pochodzenia. Miło zaskoczyło mnie to, że moja narodowość nie była odbierana negatywnie. Fascynuje mnie egzotyka tego kraju i ogromna spontaniczność Polaków. Mam wybór i mogę pracować wszędzie na świecie, ale w Polsce mi się podoba – ludzie mają inne podejście do życia, są kreatywni i elastyczni. Weźmy choćby takie zaspy śniegu: Polacy biorą łopaty i odśnieżają sami, jeśli nie mogą przejechać samochodem. W Niemczech czekają, aż odpowiednie służby to za nich zrobią. Tutaj ludzie mają ogromną motywację. W Niemczech nie wychylają się poza to, co mają do zrobienia. Życie w Polsce stało się dla mnie ogromną przygodą. Oczywiście, tęsknię za moim krajem. Najbardziej za niemieckim chlebem na zakwasie. Mam też dużo większe poczucie bezpieczeństwa w Niemczech. W Polsce nigdy nie wiem, jakie są procedury i zasady. W Niemczech, w związku z tym, że wszystko ma swoje procedury, wiem, jak się za-

chować i gdzie szukać pomocy, a co więcej, wiem, jaki będzie rezultat. W Niemczech podoba mi się też, że urząd czy instytucja jest dla człowieka, a nie człowiek dla urzędu – mówiąc w skrócie. Ludzie poza pracą dużo czasu spędzają z rodziną – w Niemczech jest krótszy tydzień pracy. Jakie są współczesne Niemcy? Mogę powiedzieć tylko o tej części, z której pochodzę. Myślę, że wy społecznie lepiej wykorzystaliście ten czas, który my liczymy od obalenia muru berlińskiego. Państwo zapewniło finansowanie wielu rzeczy we Wschodnich Niemczech, remonty wielu budynków. To bardzo rozleniwiło mieszkańców i nie doceniają oni tego, jak się nasz kraj zmienił w ciągu zaledwie 20 lat. Mają przez to często postawę roszczeniową wobec instytucji publicznych. W Polsce obserwuję z kolei to, że ludzie nie dostrzegają zmian, których dokonali sami. Obserwują jednak dokładnie inne kraje pod względem komfortu życia i oceniają dystans, jaki Polskę od nich dzieli. To powoduje w Polakach frustrację. Tego nie spotkałem w żadnym innym kraju, a byłem w kilku. Słyszałem, że od maja 2011 otwiera się w Niemczech rynek pracy dla Polaków. To zabawne, ale w naszych mediach wcale o tym się nie mówi. Jakieś sześć lat temu, gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, był to dość głośny temat, taka trochę polityczna prowokacja. Obecnie nic się nie mówi. Myślę, że niewiele się zmieni. Ci Polacy, którzy chcieli wyjechać, już wyjechali, choćby do Anglii. Możliwość legalnej pracy może uratować naszych emerytów – w Niemczech jest ogromny popyt na opiekunki. Poza tą branżą jednak chyba niewiele mamy do zaoferowania. Na Nowy Rok życzę Polakom tego, aby zaczęli doceniać zmiany, których dokonali, żeby zaakceptowali i polubili swój kraj. Jest tego wart.

Małgorzata Białecka


18|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

reportaż

Kochał muzykę Gdy dzień pracy miał się ku końcowi, zdejmował swój biały kitel, siadał przy fortepianie i przez godzinę grał Szopena. doktor Leon Surzyński, kardiolog i ostatni wicemarszałek sejmu ii RP, do 1967 roku przewodził polskim lekarzom i wszystkim polskim chórom w Wielkiej Brytanii.

Aleksandra Solarewicz O tym, że w XVII wieku przywędrowali do Wielkopolski z Półwyspu Iberyjskiego, przypomina jeszcze południowa uroda Barbary Surzyńskiej-Zakrzewskiej, starszej córki doktora. Polskie nazwisko, przybrane z czasem przez hiszpańską rodzinę, stało się nazwiskiem zasłużonych dla kraju muzyków, pedagogów i społeczników. Losy Leona Surzyńskiego, lekarza, wielkopolskiego powstańca i piłsudczyka zapisały się na kartach archiwów od rodzinnego Inowrocławia po Johannesburg.

muZycZnA dynAStiA Szczególnie upodobali sobie mroczne wnętrza kościołów. Dziadkiem Leona Surzyńskiego był Franciszek, organista, dyrygent chórów i nauczyciel muzyki. Ojciec, Piotr, to znany dyrygent i organista w inowrocławskich kościołach. Brat Piotra, ks. dr Józef Surzyński, zasłynął odnalezieniem w archiwach wawelskich kompozycji dawnych polskich twórców i ich publikacją. Przeszedł do historii jako założyciel chóru, wiele lat później znanego jako chór Stuligrosza. Drugi brat Piotra, Mieczysław, stworzył improwizację na tle pieśni „Święty Boże”. Dyrygent i profesor konserwatorium warszawskiego został nazwany polskim Bachem. Trzeci brat Piotra, Stefan, był tarnowskim organistą katedralnym i autorem „Katechizmu pierwszych zasad muzyki” służącego uczniom szkół muzycznych. Siostra Leona, Maria, ukończyła konserwatorium i dyrygowała chórem gimnazjalnym oraz grała na organach. Tradycję tę dr Surzyński przeniósł do swego własnego domu w Poznaniu, gdzie osiadł po I wojnie. – Mój ojciec codziennie grał na fortepianie, a w niedzielę grywał na organach kościołów w Poznaniu – wylicza Zakrzewska.– A co miesiąc, w sobotę, odbywały się u nas kwartety muzyczne. Przychodziły takie osobistości, jak zaprzyjaźniony Feliks Nowowiejski, prof. Zdzisław Jahnke oraz Wacław Rozmarynowicz. Był znany i szanowany jako prezes Słowiańskiego Związku Śpiewaczego, wiceprezes Naczelnej Rady Zjednoczenia Polskich Zespołów Śpiewaczych i Instrumentalnych, zasiadał w radzie opery. Na to wszystko znajdował czas, prowadząc jednocześnie praktykę prywatną, będąc również rajcą miejskim, a wreszcie posłem na Sejm.

Z AfRyKi dO AnGLii W domu zawsze był samochód i Surzyńscy chętnie podróżowali nim całą rodziną. 31 sierpnia 1939 samochodem tym gnali z Zakopanego do

Warszawy, do schronu w Hotelu Sejmowym. Tymczasem w ich poznańskim mieszkaniu, które zajął generał hitlerowski, przepadła cenna kolekcja kompozycji, listy księżny Czartoryskiej (ukochanej uczennicy Szopena) i współczesnych kompozytorów niemieckich, odziedziczone po księdzu Józefie. Leon Surzyński wierzył, że ofensywa aliantów szybko zmiecie siły Hitlera, ale nie wiedział o jego układzie ze Stalinem. Po ucieczce z Warszawy Helena Surzyńska z córkami, 14-letnią Marylą i 17-letnią Basią, schroniła się na Lubelszczyźnie, a Leon przeszedł do Rumunii. Stamtąd, przez Cypr (gdzie założył polski chór), dotarł do Palestyny. W Palestynie wstąpił do Brygady Strzelców Karpackich, z którą zawędrował do Związku Afryki Południowej, by tam – jako lekarz w stopniu kapitana – opiekować się polskimi żołnierzami i uchodźcami. Pani Zakrzewska pokazuje fotografię, na której jej ojciec stoi obok premiera ówczesnego Związku Południowej Afryki Jana Smutsa. Było to 10 stycznia 1944 roku. Doktor Surzyński wręcza właśnie marszałkowi pięknie rzeźbione szachy, których figury są podobiznami postaci z historii Polski (szachy te, wykonane przez polskiego artystę i żołnierza Szczepańskiego, dziś zdobią Muzeum Historii Wojska RPA w Johannesburgu). Gdy wojna się skończyła, kpt. dr Leon Surzyński wraz z ewakuowanymi oddziałami polskiego wojska przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Zastał tu już swoje znajome z Poznania, lektorki języka angielskiego, siostry Carrie i Elsie Sovazoglou. To one pomogły mu odnaleźć się w Londynie, gdzie były już zresztą znane jako te, które pomagają polskim żołnierzom (np. kontaktowały ich z księżmi katolickimi). Niestety, polskie władze komunistyczne pozwoliły, by z czasem ich nazwisko zostało zapomniane.

KRóLOWA BRytyJSKA cHROni Się u PORtieRA Tymczasem żona z córkami po wojennej tułaczce, przez Lublin i Częstochowę, wróciły do rodzinnego Poznania. Mieszkanie przy placu Wolności 18 już nie istniało, bo je zburzyła bomba pod koniec wojny, a willę na Sołaczu zajęli uchodźcy. Żadna z pań nie dostała pozwolenia na wyjazd do Londynu, miały też problemy ze znalezieniem pracy. Pani Zakrzewska pamięta jednak pewną komiczną w swym smutku scenę. W 1946 roku z budynków anglistyki w całej Polsce ostentacyjnie wyrzucano portrety monarchów brytyjskich. Ta symboliczna czystka dotknęła też wizerunku, któ-

Bal Lekarzy Polskich w Royal Garden Hotel, Kensington. Od lewej: Helena Surzyńska, gen. Władysław Anders, pani Buttöwna (sekretarka Związku Lekarzy Polskich), dr Leon Surzyński (stoi), Anna Andersówna, hr Popiel. Luty 1966

ry wisiał dotąd na uniwersytecie poznańskim. Ale tu portier Szyperski uparł się, że nie wyrzuci obrazu na śmietnik. Zabrał go do swojego mieszkania i powiesił na ścianie. – A potem – parska śmiechem Zakrzewska – przychodziły tam całe pielgrzymki. W mieszkaniu portiera gapie oglądali przyszłą królową brytyjską.

SPOtKAnie Z Zięciem Aż do 1956 roku w domach Zakrzewskich i Surzyńskich święta były smutne. W 1947 roku ojciec nie mógł być na ślubie swojej córki, a zięcia Bogdana Zakrzewskiego, pracownika UAM, znał tylko z listów. Ale jesienią 1956 roku umówił się z nim w Danii, bo prof. Zakrzewski miał tam przybyć do Kopenhagi w ramach polskiej delegacji kulturalnej. Oczywiście, sam profesor musiał wyspowiadać się ze swych planów w polskiej ambasadzie. – Spotkam się także z Leonem Surzyńskim – poinformował. – Surzyński? Odradzam oficjalnych kontaktów! – odparł urzędnik. – To jest mój teść – przekonywał, lecz bezskutecznie (żona w Polsce czekała: „Już jeden został za granicą, a teraz następny nie wróci”). Tymczasem na drugi dzień w Warszawie doszedł do władzy Gomułka. – W ciągu paru dni – mówi z naciskiem Barbara Surzyńska-Zakrzewska – obsada ambasady została odesłana do Polski. Gdy mąż pojawił się tam znowu, nowy, uprzejmy funkcjonariusz nie miał żadnych zastrzeżeń. Teść z zięciem mogli się spotykać bez obaw. Z radości od razu zrobili sobie wspólne zdjęcie w ulicznym atelier.

HeLu, ZRóB mi POLSKi OBiAd Po wielu latach małżeńskiej rozłąki do Leona Surzyńskiego dołączyła Helena, która w końcu dostała paszport i stosowne zezwolenie na wyjazd. – Przedstawiam państwu moją pierwszą i ostatnią żonę – mawiał, zwracając się do znajomych. Razem już przyjmowali gości i składali wizyty w innych domach. Z tego właśnie czasu pochodzi zdjęcie z balu sylwestrowego lekarzy z udziałem gen. Andersa. Doktor nie gustował w angielskim menu. Gdy któregoś dnia w południe, w pewnym bogatym domu podjęto ich tylko herbatą ze śmietaną i ciasteczkiem jak paznokieć, Surzyński grzecznie skosztował, a potem z ulgą opuścił mieszkanie. – Helu, chodźmy do domu. Zrób dla mnie polski obiad – jęknął.

JAK tAKi ZdOLny, tO i KOtA WyLecZy Praktyka prywatna, a właściwie spółka, którą prowadził z innym lekarzem, mieściła się w Maida Vale. – Ojciec miał pod opieką pięć tysięcy pacjentów. – Ale! – wzdycha Surzyńska-Zakrzewska. – Oni wszyscy mieścili się w dwóch drapaczach chmur. Ojciec tylko jeździł do nich windą: w górę i w dół. Troskliwą opieką otaczał polskich uchodź-

Helena i Leon Surzyńscy. Londyn, listopad 1958

ców i weteranów w Chislehurst. Do mieszczącego się tam Domu Opieki „Antokol”, nazwanego tak przez wileńskich pensjonariuszy, jeździł na każde wezwanie. Charytatywnie. Ze swojej jedynej wizyty tam, którą odbyła wraz z ojcem, Barbara Zakrzewska pamięta pokoiczek należący do wybitnej etnograf i pani rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, prof. Cezarii Jędrzejewiczowej, żony przedwojennego ministra oświaty. Doktor, by dotrzeć do swej chorej, leżącej w łóżku pod oknem, musiał ostrożnie lawirować między stertami książek wznoszącymi się po sam sufit. Świetny specjalista i uroczy człowiek. „Jego pacjenci – wspominał angielski publicysta – witani byli zawsze ciepło, przyjazną rozmową”. Byli to głównie Polacy oraz polscy Żydzi. – Wszyscy oni mówili – uśmiecha się Barbara Surzyńska-Zakrzewska – że wolą poskarżyć się le-


|19

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

reportaż

i leczył serca kliczne koncerty kolęd. Brali w nich udział nie tylko Polacy, ale także wygnańcy z innych krajów zniewolonych przez Rosję, takich jak Węgry, Czechy, Bułgaria i Rumunia. Gdy wieczorami w alei wiodącej do pałacu Buckingham śpiewały polskie chóry, dyrygował nimi ostatni wicemarszałek sejmu II Rzeczpospolitej.

EPitAfium BEZ cEnZury

Delegacja rządu londyńskiego. Leon Surzyński przekazuje premierowi Związku Afryki Południowej Janowi Smutsowi szachy. Johannesburg, 10 stycznia 1944

karzowi w języku ojczystym, bo po angielsku brzmiało im to jakoś sztywno. Pewnego dnia przyszła kulturalna, wykształcona Żydówka, która w Londynie była wziętą kapeluszniczką. Po skończonej wizycie wyjęła nagle z torby kapelusz w odcieniu krwistej czerwieni: – To dla żony pana

chora, ma gorączkę i dreszcze! Surzyńska była bardzo zaskoczona. I wtedy usłyszała, że Lolusia to kotka. Angielka miała 4 psy i 13 kotów. Żona doktora próbowała wyprowadzić ją z błędu: – Mąż nie jest weterynarzem. Jest kardiologiem, znaczy pomaga ludziom. – On taki zdolny, że i kota wyleczy! – odparła Angielka z przekonaniem.

WiZytA W krAJu

Barbara Surzyńska-Zakrzewska

doktora! – oznajmiła serdecznie. Doktor zdumiał się, ale zabrał to cudo do domu. Wspomniana żona, która znana była z elegancji, a teraz miała już 60 lat, zakrzyknęła: – Ależ ja nie jestem torreadorem! I kapelusz powędrował na dno szafy. Innym razem ta sama pacjentka przyszła do gabinetu ze swoimi kiepskimi, trzeba przyznać, wynikami. – A ta moja mocz to jak Wisła po burzy! – westchnęła z nostalgią. Doktor Surzyński przytulił staruszkę, wysłuchał westchnień emigrantki, pomógł weteranowi. Pacjenci byli weń zapatrzeni. Któregoś dnia, pod jego nieobecność w domu zadzwoniła bogata arystokratka, córka sędziego Sądu Najwyższego, która wynajmowała Surzyńskim mieszkanie. Starsza już, samotna osoba. – Niech doktor do mnie przyjedzie. Niezwłocznie! – prosiła. – Moja 4-letnia Lolusia jest ciężko

Był czas, gdy wielu rodaków w Anglii pozbawionych polskiego obywatelstwa nie chciało przyjąć obywatelstwa brytyjskiego. Także doktor Surzyński długo traktował je jako dyshonor i zadowalał się paszportem nansenowskim. Dopiero trzy lata przed śmiercią tak bardzo zatęsknił za krajem, że przyjął paszport brytyjski i wraz z żoną mógł pojechać do Polski. Oprócz wizyt rodzinnych, we Wrocławiu, w Inowrocławiu i Poznaniu, doszło do spotkania z ówczesnym ministrem zdrowia. Ten słyszał już wcześniej o doktorze Surzyńskim, który pomagał lekarzom w kraju, załatwiając im praktyki w Wielkiej Brytanii. Teraz dr Surzyński osobiście przekonywał ministra Sztachelskiego do produkowania w Polsce strzykawek jednorazówek, „by ograniczyć zakażenia wirusowym zapaleniem wątroby”. I udało mu się. Ale cenzura zadbała, by wiadomość o tej zasłudze nie doszła do uszu rodaków.

„Bóg Się roDZi” PrZy DroDZE Do PAłAcu Londyńskie mieszkanie Surzyńskich – podobnie jak niegdyś ich poznański dom – było salonem kulturalnym. – Śpiewali tu dla rodziców polscy artyści, w tym kilku solistów „Śląska”, przybyłych w towarzystwie Stanisława Hadyny – mówi Barbara Surzyńska-Zakrzewska. – Z literatów bywał u nich Stefan Kisielewski, pozostawiając dedykacje w swoich książkach. Sam prezes polskich chórów wydobył z mroku dziejów zapomniany „Katechizm” stryja Stefana i jego fotokopia stała się podręcznikiem dla polskich śpiewaków. W wolnych chwilach wracał do gry, a grał doskonale na organach, fortepianie i wiolonczeli. – W grudniu – wspomina pani Surzyńska-Zakrzewska – ojciec organizował cy-

Dużo pracował społecznie, to wszak leżało w jego naturze. Aż do śmierci był prezesem współzałożonego przez siebie Związku Lekarzy Polskich na Uchodźstwie, prowadzącego m.in. prężną działalność dydaktyczną (w którą włączała się także Wanda Piłsudska, lekarz psychiatra). Do końca kierował też założonym przez siebie Związkiem Chórów Polskich. Został obrany prezesem Głównej Komisji Rewizyjnej Narodowego Skarbu Polskiego. Wreszcie powrócił do polityki, zostając członkiem Ligi Niepodległości Polski. Odszedł nagle, jesienią 1967 roku. Nazajutrz do mieszkania Surzyńskich przybył lekarz – wspólnik, wezwany przez panią Helenę i wnuczkę Elę (spędzała wtedy wakacje u dziadków). Potwierdził zgon. A potem nagle odezwał się do obecnych płynną polszczyzną. Helena Surzyńska zaniemówi-

ła. Lata całe rozmawiała z nim tylko po angielsku i była pewna, że jest on autochtonem. Teraz dowiedziała się, że to Żyd z kresów, który po strasznych przeżyciach w okupowanej Polsce chciał zapomnieć nawet to, skąd pochodzi. Próbował bezskutecznie przez 20 lat. W kościele, obok żony i wnuczki, żegnał Leona Surzyńskiego były ambasador RP Edward Raczyński, polskie chóry, z których za życia doktor był taki dumny, oraz pacjenci. Jego śmierć uczciły liczne wspomnienia w prasie polskiej i brytyjskiej, a w Polsce nekrologi starannie ocenzurowane przez Urząd Kontroli Prasy. Pochowany został na cmentarzu w poznańskim Junikowie, kilka lat później spoczęła tam jego żona. Pani Barbara Surzyńska-Zakrzewska pieczołowicie przechowuje pożółkłe wycinki z czasopism. We wspomnieniach i w listach powtarzają się pochwały: „świetny lekarz”, „wybitny muzyk”, „gorący patriota”, odznaczony Krzyżem Walecznych i orderem Polonia Restituta. To właśnie ten sześćdziesięcioletni mężczyzna w białym kitlu, ze stetoskopem na szyi. „To był dobry człowiek” – pisze o nim po prostu oficer z Johannesburga.

Aleksandra Solarewicz


20|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

rozmowa na czasie

Miejsce, gdzie śmieję się do łez O świętach, rodzinie, muzycznych pasjach, miejscach powrotów o swojej ostatniej płycie opowiada „Nowemu Czasowi” Basia Trzetrzelewska – pierwsza polska piosenkarka jazzowo-popowa, której jak nikomu wcześniej spośród naszych wykonawców, udało się podbić świat. Spotykamy się w północnym Londynie. Przy ozdobionej choince w zacisznym i urokliwym domu jej wieloletniego przyjaciela Danny'ego White’a, kompozytora i współautora jej płyt. Z Basią, która właśnie wróciła z tournée po Stanach Zjednoczonych rozmawia Danka Dubow.

Twoje powroty do Stanów muszą być chyba bardzo emocjonalnymi momentami. Tam przecież zaczynałaś swoją wielką karierę...

– Tak. 1979?

– Nie. 1989. Nawet wcześniej, bo przyjechaliśmy tam po raz pierwszy w 1988 roku na pierwszą małą trasę. Co czułaś, wiedząc, że jesteś gwiazdą światowego formatu?

– Nigdy nie masz takiego uczucia. Nie, nie. Nigdy się tego nie czuje. Zawsze ci się wydaje, że nie jesteś zbyt dobra. Teraz wydaje mi się to wszystko niepoważne. Dlaczego?

– Bo to nie jest poważne. Co to znaczy: zrobić karierę? Że się często występuje w telewizji? W Stanach byłam bardzo często w telewizji. I przez to ludzie mnie znali. Radio, które mnie nadawało moje utwory, miało tylko zasięg jazzowo-popowy, więc nie było bardzo popularne. Twój wizerunek sceniczny od początku był wyszukany i bardzo prosty.

– Bardzo się cieszę, bo akurat to rzadko słyszę. Wiem, kiedy nie jestem sobą. Uciekam – wydaje mi się – w bezpieczne rejony estetyczne. Wielu ludzi uważa, że jestem za skromnie ubrana. Kiedyś któraś z gazet mnie podsumowała: „Basia wyszła skromnie ubrana – w czerni i szarości”, a ja wtedy pomyślałam: „Boże, ile ja pieniędzy na to wydałam. A tu przeszło bez echa”... Elegancja – według mnie – bierze się z tego, że jest dyskretna. Nie było w pierwszej podróży za Ocean troszeczkę szaleństwa? Ryzyka?

– Wtedy to w zasadzie wytwórnia płytowa ryzykowała. To były zupełnie inne czasy. Wytwórnia płytowa stawała po stronie artystów i próbowała ich promować. Przylatywaliśmy do Stanów na wywiady. Tylko. Teraz to się w głowie nie mieści. Mieszkaliśmy w pięknych hotelach i ciągle chodziło się na obiady z różnymi ludźmi. Cały muzyczny biznes padł wraz z rozwojem internetu. Ludzie po prostu nie kupują płyt. Jeszcze nasza generacja i starsza kupuje, ale młodsza kompletnie przestała. A jak wygląda współpraca z ITunes?

– Ludzie kupują po jednej piosence. Dochód dzielony jest między tych, którzy ją napisali, występują, i ITunes. Wytwórnie płytowe nie dostają z tego nic. Zamykają się jedna po drugiej. Czyli promocja i wszelkie koszty z nią związane spadły na barki artysty.

– Niestety. Pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych wytwórnie ciągle były obecne na naszej trasie. Teraz nie widzieliśmy przez cały rok ani jednej osoby stamtąd. Nigdzie. Nie dostaliśmy żadnych kwiatów, kartek, nic (śmiech). Dawniej, jeżeli zarobiliśmy dla nich pieniądze – to świetnie, ale jeżeli nie – to

było ich ryzyko. W tej chwili wszystko jest na naszej głowie. Artyści płacą za wszystko. Ale masz przecież fantastycznie zorganizowane biuro...

– Tak? Mam bardzo dobrego menedżera, który rozumie specyfikę występowania na żywo. Jesteśmy w dobrych rękach. Znamy go od wielu lat. On jest naszym... nie wiem jak to nazwać... dobrym duchem...

– (śmiech) Dobrym duchem, ojcem, dba o nas. I rzeczywiście ma świetne biuro, składające się z osób, które prowadzą każdą dziedzinę jego działalności. Kilka słów o nowej płycie. Jest na niej utwór wykonywany po polsku... Myślisz o nagraniu płyty po polsku?

– Od czasu do czasu. Zwłaszcza kiedy usłyszę jakąś znakomitą piosenkę, gdy ktoś napisze bardzo dobry tekst. Mam wielki szacunek do tego języka. Nie chcę pisać byle czego. Dlaczego zakładasz, że twoje teksty będą kiepskie?

– Nie mam po prostu doświadczenia. Piosenka, którą napisałam na ostatnią płytę „Amelki śmiech”, była dla mojej rodziny. Zwłaszcza dla mojej siostry, która zbytnio się wszystkim przejmuje. Ma wspaniałą wnuczkę – właśnie Amelkę. To była bardzo prywatna piosenka. Chciałam uświadomić im, że są rzeczy ważniejsze od codziennych problemów: nasze dzieci, zdrowie. Jest w naturze ludzkiej ta ciągła żądza posiadania więcej i łatwiejszego życia. Postanowiliśmy ją dać na tę płytę, choć były zdania podzielone. Dlaczego?

– Bo, po pierwsze, to piosenka po polsku. Większość świata nie rozumie, o co chodzi. Dlatego zamieściłam tłumaczenie na naszej stronie internetowej. Poza tym wcale nie jest prosta. Chórki do tej piosenki zostały nagrane przez moich przyjaciół i rodzinę u mnie w domu. Kto mówi: „Kiedy będziemy jeść”?

– (śmiech) Dobrze, że to usłyszałaś. To moja kuzynka, która


|21

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

rozmowa na czasie – powiedzmy – docenia dobrą ucztę. Jak wszyscy zresztą w tamtym towarzystwie. Było nas w sumie dwanaścioro: brat, siostra, kuzynki, przyjaciółki. Postawiliśmy dwa mikrofony. Myślałam, że ich nauczę. Zaśpiewałam pierwszy raz tę melodię. Wglądali na przerażonych. Więc dużo alkoholu wypito w trakcie samego nagrania. Ale jakoś daliśmy radę. Po czym było niesamowicie wielkie żarcie. To miała być rzeczywiście taka rodzinna, polska piosenka... A poza tym moja mama zawsze chciała, żebym nagrała coś na trzy. To ku jej pamięci nagrałam tę piosenkę w rytmie walca, mimo że to nie jest taki typowy walczyk. Ktoś nam powiedział, że brzmi jak po arabsku! (śmiech) Dlatego że bardzo często w arabskiej muzyce smyczki grają w unisonie z wokalem. Tutaj to był po prostu przypadek. Okładka do płyty...

– To był mój pomysł. Wiedziałam, że ta płyta będzie się nazywała „It’s That Girl Again”. W piosence są słowa: „She welcomes bad weather”. Powiedziałam fotografowi – Paulowi Coxowi, żeby padał deszcz. Powiedział mi, że to niemożliwe, bo nie może lać wody w studio. Więc ja przez większość dnia występowałam z wyrazem twarzy, który jest na płycie, a Gronia wpadła na pomysł sfotografowania kałuży w swojej umywalce. A kto to jest Gronia?

– Gronia to jest żona Danny’ego. Zaprojektowała okładkę. Czego słuchacie?

– Ja słucham wszystkiego. Danny nie słucha niczego. W ten sposób się uzupełniamy. Czasami go przekupuję: muszę nagrać i zmusić go, żeby w samochodzie coś puścił. Ja słucham naprawdę wszystkiego: popu z każdego kraju i wszystkich nowości. Śledzę je i jeżeli usłyszę kilka razy, w końcu ryzykuję i kupuję płytę. I tak się zdarzyło z zespołem Everything, Everything. Chłopcy z Manchesteru mają po 25 lat. Rewelacyjna płyta! Ktoś, kto jest w połowie mojego wieku i nie ma żadnych granic muzycznych. Robią, co chcą. Oczywiście, nikt ich nie zna. Trzymam za nich kciuki, za to, że w końcu zrobią karierę, bo zasługują. A jest ktoś ciekawy w Polsce?

– Odkryłam zespół, który się nazywa Poluzjanci. Uwielbiam. Ostatnio pojechałam na ich koncert w tajemnicy. Ktoś mnie zauważył, ale ja absolutnie nie chciałam wyjść na scenę. Śpiewałam każdą piosenkę z nimi. Jestem ich wielką fanką. Jeśli ktoś mnie zaskoczy dobrym poziomem śpiewu, grania czy komponowania, to jestem ich (śmiech). To dla mnie bardzo inspirujące, bo dopiero wtedy mam ochotę śpiewać dalej. Ale Londyn chyba jest bardziej przyjaznym miejscem dla muzyków niż Polska?

– Wcale nie jestem tego pewna. W Polsce ciągle słyszę w radio coś, czego nie znam. Nie rozpoznaję nazwisk. Nie wszystko mi się podoba, powiedzmy. Ale tu jest to samo – też nie wszystko mi się podoba. Tu jest bardzo dużo przeciętnej muzyki. Oprócz Everything, Everything nie pamiętam, kto by mną wstrząsnął. Naprawdę. To jest dla mnie szok – ten zespół. I polecam... Udzielałam wywiadu w College Radio w Stanach. Chyba z 15 minut na ich temat mówiłam... 31 lat na emigracji.

– Nie. Dopiero od 1981 roku. 29. (śmiech) Przyjechałam tutaj 8 stycznia 1981. Mówią, że to zawsze bilet w jedną stronę... – Ale mieszkając w Anglii, jestem co miesiąc w kraju. Jestem tutaj, bo muszę tu pracować. W domu w Polsce nie mogłabym. Dlaczego?

– Tam jest za dużo różnych rozrywek, przyjaciół, rodziny. Za dużo się dzieje. Muszę wyrzucić wszystkich z domu, żeby się skoncentrować. Tutaj czasami udaję, że mnie nie ma w domu. Po prostu zamykam drzwi. Czasem moi sąsiedzi mówią: zamykasz się jak w fortecy (śmiech). Mam studio na górnym piętrze. Okna wychodzą z drugiej strony domu. Tak więc kompletnie nie wiem, co się dzieje. Ptaszki śpiewają. Życie w Anglii dla mnie to

właściwie praca. Nic więcej. Całe moje życie emocjonalne jest w Polsce. Moi rodzice nie żyją i przejęłam pieczę nad całym domem. Żeby się nie rozwalił, nie wybuchł, żeby się nie pozabijali czasami (śmiech). Bardzo potrzebuję rodziny – nie wiem, czy oni mnie potrzebują, ale ja ich tak. Utrzymujesz kontakt z przyjaciółmi z dawnych lat?

– Tak. Tak. Niektórzy śpiewają na tej płycie. Mam niewielu przyjaciół. Dużo znajomych, z którymi grzecznie wymieniam kartki na święta. Najbliższe osoby to bardzo babskie towarzystwo – znajomości ze szkoły, z dzieciństwa. Kiedy organizujemy party, zbiera się około 20–25 osób. Choć najbliżsi to może grono 6-7 osób. Wyjeżdżamy razem na wczasy. One przyjeżdżają do mnie. Bez przerwy gramy w remika. To musi być głupia gra, żeby nie przeszkadzała w rozmowie (śmiech). Tęsknimy za sobą bardzo. Inny świat...

– To jest moja nagroda. Do Jaworzna przyjeżdżam odpocząć. To jedyne miejsce, gdzie śmieję się do łez. A tutaj nigdy... Tam się śpiewa przy ucztach. Tu nie. Tam się tańczy. Tu nie. Jest inaczej. Czasami Anglia też mi odpowiada. Wszystko razem jak gdyby zaspokajało różne strony mojego charakteru. Moja rodzina i moi przyjaciele w Polsce nawet sobie nie zdają z tego sprawy, co ja muszę robić zawodowo. Nigdy nie widzieli mnie w Stanach na koncercie. Czekamy. Może kiedyś te wizy zniosą. Tak bym chciała, żeby przyjechali chociaż do Nowego Jorku. A twoja mama? Pytam w kontekście twoich sukcesów.

gich. Oczywiście, kiedy zmarła – to było tuż przed świętami – żałowałam, że nie mogłam być wtedy na święta. Święta są dla Ciebie bardzo szczególnym czasem?

Albo też patrzymy na święta oczami naszych dzieci, dla których to jest przecież wielkie wydarzenie. Dla nich to robimy. I choinka, i prezenty, i to całe zamieszanie. Kto gotuje w Jaworznie?

– No tak. Choć nie zawsze udaje mi się spędzać święta w Polsce. Czasami spędzam je z rodziną mojego partnera Kevina. Staram się dzielić mój czas pomiędzy oba kraje. Choć najlepiej czuję się w święta w Polsce. Jestem bardzo tradycyjna pod tym względem.

– Wszyscy. Mój brat jest świetnym kucharzem. Moja siostra znakomicie gotuje. Ja się czuję trochę gorszą kucharką, choć wykombinujemy coś w pierwszy dzień świąt. Tym bardziej że Kevin wyspecjalizował się w kilku daniach...

A czy święta mają dla Ciebie również charakter religijny?

Kevin lubi kapustę kwaszoną?

– Dla mojej rodziny bardziej niż dla mnie. Moja siostra jest bardzo religijna. Jeśli człowiek jest wychowany jako katolik, to gdzieś to zostaje. Nie

– Nie. On nienawidzi kapusty pod każdą postacią. Tylko surową, zieloną, poszatkowaną w sałatce jeszcze zje. Nienawidzi naszego bigosu. Nie przepada za karpiem, ale oprócz tego lubi polską kuchnię. Ach, i ogórków kiszonych nie lubi. Wybieracie się na pasterkę?

– Jest to świąteczny zwyczaj, ale ja nigdy nie chodzę. Nie wiem, czy ja w ogóle powinnam się przyznawać do swoich pogańskich poglądów. Ale dwunasta – to dla mnie jest jakoś za późno. Mamy znajomych w Zakopanem, z nimi często chodzę do kościoła, bo jak się grupą idzie, jest zupełnie inaczej, ale na pasterkę nie chodzę. Muszę przyznać, że nie pamiętam, kiedy byłam ostatnio.

– Bardzo często o niej myślę. Bo wczoraj... Po pierwsze muszę wytłumaczyć, że teraz obchodzimy 10 rocznicę jej śmierci. Zmarła w 2000 roku, w grudniu. Wtedy nie mogłam zorganizować A gdzie zamierzacie pogrzebin. Byłam w takiej histerii... Zresztą cała spędzić sylwestra w moja rodzina, ale ja chyba najbardziej. Oni tym roku? mieszkali z nią, spotykali się z nią codziennie. – Mamy wielki dom w Moja siostra się nią zajmowała. Jaworznie. Cztery rodziPomagała jej w codziennym żyOna żyła mOimi ny tam mieszkają. Są ciu. A ja przyjeżdżałam tylko sukcesami. Była tam więc i wspólne pood czasu do czasu i udawałam koje, gdzie można urzągwiazdę. Chciałam ją podnieść niesamOwitą fandzić party. Poza tym na duchu. Ona żyła moimi sukką i dOradcą. ale Kevin zawsze przywozi cesami. Była niesamowitą fanką też pOtrafiła Być trąbkę. Gra „Auld Lang i doradcą. Ale też potrafiła być Bar dzO krytyczSyne” o północy. Nie bardzo krytyczna. Kiedyś wyna. kie dyś mogłabym iść na zorgastąpiłam w telewizji, prezentunizowane party, bo mując Fryderyki, a potem też wystąpiłam szę mieć możliwość zrobiłam coś takiego niemuw telewizji, położenia się do łóżka alzycznego, i ona mówi tak: prezentując frybo zdjęcia butów, kiedy „Wiesz, bo wszyscy zapomną, deryki, a pOtem zechcę. Wszyscy przyże ty śpiewasz” (śmiech). A poteż zrOBiłam pO chodzą do nas. Muzyki za tym była nieprawdopodobjest wystarczająco, a każnie szczera i uczciwa. Dopiero tym cOś takiegO da para przynosi jakieś teraz postanowiłam, że najwyżniemuzycznegO, danie. I jedzenia mamy szy czas zrobić jakieś wielkie i Ona mówi tak: zawsze za dużo. przyjęcie ku jej czci. Poprosiłam „wiesz, BO wszyWracając do płyty – osoby, które ją blisko znały, o scy zapOmną, że która piosenka jest ci takie małe wspomnienia. Chcę Ba sia w stro ju lu do wym z ro dzeń najbliższa? to wydrukować ze zdjęciami. ty śpie wasz”. stwem; u góry z uko cha ną ma mą – Cała filozofia tej płyty Żeby każdy dostał taką ksiąto przesłanie, że ktoś znowu jest nastawiony do żeczkę. Wczoraj w nocy robiłam edycję. I musiażycia pozytywnie. To jest niebezpieczne terymożna się od tego odciąć, mimo że się człowiek łam dodać swoją część. To było trudne. Nie torium – zaraz się wzruszę. Każda z nich jest często złości na Boga. Wyobraź sobie, że ja bymogę przestać o niej myśleć, bo to się stało wczoważna. „It’s That Girl Again” – podsumowuje łam bierzmowana przez naszego Papieża. raj w nocy. A jak znosiła rozłąkę? Jak wyglądają Twoje święta tutaj? całą pytę, dlatego też znalazła się na samym – No, moja mama jest... przepraszam – była – Nie ma karpia. końcu, ale był moment, kiedy chciałam zatyspod znaku Koziorożca. To nie są zbyt wylewne Nie lubisz karpia? tułować płytę „Two Islands”. Mówi o bardzo charaktery. Nigdy nie mówiła, że nas kocha. To – Ja bardzo lubię! Urządziłam święta parę rabliskich ludziach, których straciłam. Ale wszybyło oczywiste, ale jednak nigdy tego nie mówiła. zy u siebie w domu. Trochę dla Polaków, troscy mnie przegłosowali. Dałam się przekonać, Ona była bardzo powściągliwa w okazywaniu chę dla Anglików. Wigilię organizowałam ale nie wiem, czy to słuszna decyzja. swoich uczuć. Zaczęłam o niej myśleć coraz czędzień wcześniej, bezmięsną. Zamiast karpia – Nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć ściej i przypominają mi się niesamowite historie o łosoś. Strasznie dużo wysiłku w to wkładałam, ci udanego i pełnego sukcesów następneniej. Ale zaraz... O co pytałaś? a w pierwszy dzień świąt zapraszałam zawsze go roku. rodzinę mojego chłopaka. Nie za każdym raO rozłąki. – Jestem zmobilizowana przez tę trasę i niesa– Ona chyba rozumiała naturę mojej pracy. zem moje wysiłki były przejmowane z entuzja- mowitą serdeczność ludzi. Obiecuję, że naŚciągałam ją tu, do Anglii, dopóki mogła przyzmem, jakiego się spodziewałam. Każdy stępna płyta ukaże się bardzo szybko – może jeżdżać. W wieku po siedemdziesiątce. Do tego chyba woli własne tradycyjne święta. W Polsce nawet w przyszłym roku. Jakieś trzy piosenki czasu chciałam z nią być jak najwięcej, pokazyprzypominały mi szczęśliwe dzieciństwo, kiedy nam się smażą. Właśnie dzisiaj będziemy prawać jej świat, ile mogłam. Rozmawiałyśmy też byłam w domu, jeszcze z rodzicami. Skromne cować nad następną. przez telefon. Nie było tych rozłąk bardzo dłuDziękuję za rozmowę. prezenty. Teraz prezenty są takie wariackie...


22|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

rozmowa na czasie

Fotografie takich ikon popkultury, jak Syd Barrett, David Bowie i Debbie Harry, można oglądać w Londynie na wystawie autorstwa Micka Rocka – legendarnego fotografa, który z niezawodną dozą humoru i niezwykłą wyobraźnią uchwycił ekstrawagancję i pazur muzyki rockowej lat siedemdziesiątych.

Prowokator Jesteśmy w Idea Generation Gallery. Przed rozpoczęciem wywiadu Mick Rock niespodziewanie pstryka mi kilka zdjęć. Zmieszana tą nonszalancją szybko zadaję pierwsze pytanie. Zamiast odpowiedzi słyszę komentarz wypowiedziany kokieteryjnym, nieco kapryśnym głosem: – Jest miła, ma ładne ramiona. Mick chce wiedzieć, czy widziałam jego najnowszy album. Odpowiadam, że słyszałam o nim. – Musisz go zobaczyć, jest dobry – mówi przekonująco. Po chwili wraca ze swoim najnowszym dziełem, Exposed – Faces of Rock’n’Roll. Siada, kładzie nogi na stole. Przewracając grube strony kroniki, Mick zabiera mnie w podróż po historii rockandrolla; historii jakże mocno naznaczonej jego artystyczną wizją. twoje wcześniejsze fotografie Sydda Barretta czy Davida Bowie mają w sobie wiele z dokumentu; późniejsze to głównie portrety studyjne. Jak podchodzisz do fotografowania swoich modeli?

– Fotografia ma w sobie coś z gotowania. To jak bycie kucharzem – przygotowujesz składniki, mieszasz je. Pamiętaj jednak, aby pozwolić magii wejść do studia, tchnij powietrze w modela. Lubię kontrolować sytuacje i trzymać energię, aby osiągnąć większy efekt. Pif-paf! Świetnie pracowało mi się z Debbie Harry. Była nadzwyczajna, zawsze wyprzedzała moje pomysły. Prowokator czy bajkopisarz?

– Podejrzewam, że jestem prowokatorem. Chrzanić historie. Fotografie nie muszą opowiadać historii. Zdjęcie to zdjęcie. Weźmy na przykład zdjęcie, na którym Sid Viscious z Sex Pistols ma hot doga rozgniecionego na twarzy, a musztarda ścieka mu po brodzie. Co za kwintesencja

łem ich po raz pierwszy. Moje fotografie pokazują, jak zareagowałem na ten nowy talent. W porównaniu do Bowiego czy Iggego Poppa jestem mały, cieszę się jednak znaczącą pozycją w świecie fotografii. Oczywiście, im też pomogłem. Mam nosa do epiki. Popatrz na wcześniejsze zdjęcia Bowiego.

w sobie erotykę i androgeniczność. Był androgenicznym fenomenem. W którym kierunku poszedł? Nie nasz biznes, jeśli mam być szczery. Przyciągał jak magnez. Zawsze kręciło się wokół niego wiele młodych osób.

opowiedz, proszę, o sesjach zdjęciowych z Davidem Bowie w okresie, kiedy znany był jako Ziggy Stardust.

– Lubię mocne osobowości, silny image. Jeśli zdołam go ogarnąć, to stworzę kultowy portret. Popatrz na to zdjęcie Bowiego [Bowie with Black Scarf 2002 – red.]. To była okazja, aby zmieść image Ziggy’ego Stardust. Owszem, rezonans jest inny, bo czasy są inne.

– To były niesamowite czasy. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem Davida na „Hunky Dory”, który nie był przecież albumem ponadczasowym, szczęka mi opadła. Obserwowałem go podczas kręcenia teledysków – „Space Oddity”, „Life on Mars” – tworzyłem plakaty, robiłem zdjęcia, pisałem krótkie teksty o nim. Byłem częścią całej maszyny propagującej Bowiego. (Mick wskazuje na zdjęcie Bowiego i Micka Ronsona jedzących tradycyjny English breakfast, które zrobił jako oficjalny fotograf Bowiego w 1972 r.). – Nie uwierzysz, ile kopii tego zdjęcia sprzedałem. To jest tak przyziemne, co oni robią. Takie brytyjskie. I ten drań nie miał nawet brwi. Śmieszy mnie, że wszyscy pytają się o zdjęcia Bowiego i Barretta. Dlaczego? Obaj są sexy. Iggy też jest sexy, ale w przeciwieństwie do nich uosabnia tę pierwotną dziką seksualność. No i jest jeszcze Debbie Harry. Dzięki Bogu za nią! [...] Gdyby Bowie zaczynał w ówczesnych czasach, odcisnąłby większe piętno. Wtedy nie było tak wiele mediów. Fotografowałem Lady Gaga. Oj, tak, my nie jesteśmy wczorajszymi chłopcami. Nie, kochana! Fotografowałem ją, kiedy powiedziała, że będzie wielka. Pół roku później, stała się wielka! w którymś z wywiadów Bowie powiedział, że byłeś pierwszym, który zobaczył w nim osobę, jaką on sam w sobie widział.

– Przypadek. Nie próbowałem. Rozumiałem go jako artystę od samego początku, co z pewnością pokrywało się ze sposobem, z jakim Bowie na siebie patrzył. On nie tylko był artystą rockandrollowym. Był inny – chodzący teatr, łączący w sobie przeszłość, teraźniejszość i „Odyseję kosmiczną”. Poza tym, wyglądał jak przybysz z innej planety, łączył

amerykanizmu! Co za efekt! Jeśli w tym nie siedzisz, nie uchwycisz tego. Gdzie szukasz inspiracji?

– Wpatruję się w mojego modela. Jeśli nie jest inspirujący, po prostu nie znajdę inspiracji. Nie możesz kontrolować rezonansu fotografii, ale możesz kontrolować energię modela. Jeśli wydobędziesz ją z niego energię, twój model napisze własną historię. Owszem, zdarzały się też nieprzyzwoite historie. „Playboy” ostatnio napisał o mnie, że sławę zdobyłem dzięki wyuzdanym zdjęciom. Bzdura! Przyznaję, byłem niegrzecznym chłopcem, ale kto w tamtych czasach nie był?! Byłem częścią ich i po drodze nazbierałem trochę mchu. Płynąłem z falą i jakoś ją uchwyciłem. Sesja zdjęciowa z Davidem Bowie [1972 r. – red.] była momentem przełomowym w mojej karierze, choć już wcześniej byłem znany z sesji z Sydem Barrettem. Nigdy nie miałem agenta, ludzi od public relations, choć jestem reprezentowany w różnych krajach. To nazwisko jest jednak odpowiedzialne za moje złe zachowanie. Wina nie leży po mojej stronie. Tak, jestem kłamcą (śmiech). Znany jesteś jako ten, który sfotografował lata siedemdziesiąte. Gdy patrzysz wstecz, czy mówisz sobie: – Nie mogę w to uwierzyć?

– Wierzę, oj, wierzę! Prawie umarłem za fotografię, więc wierzę. W tamtych czasach wiele udało się sfotografować przez przypadek. Uchwyciłem rąbek tamtej kultury; coś, co było poza zasięgiem, brzydkie i nieprzyzwoite. Wtedy pieniądze nie grały dużej roli. Liczyli się młodzi artyści, tamte czasy, a ja miałem na tyle odwagi, aby to wszystko wydobyć. Byłem pełen podziwu dla młodych talentów, nawet jeśli nie byli znani, kiedy spotka-

U gór y: David Bowie with Black Scar f, 2002. Obok: Debbie Har r y, 1978. © Mick Rock Wyst awa The Mick Rock czynna do 16 s tycznia. Idea Generation Gallery. 11 Chance Street, London, E2 7J Wstęp wolny

Czy podczas sesji zdajesz sobie sprawę, że tworzysz kultowy portret?

Co zmieniło się w branży od czasów, kiedy ty zaczynałeś?

– Polska dziennikarka nie rozmawiałaby wtedy ze mną. To pewne. Owszem, było kilku artystów fotografów, ale większość ludzi nie interesowała się fotografią. Potem przyszły nowe media i teraz każdy jest fotografem. a jaką radę dałbyś młodym fotografom?

– Nie zaczynaj. To jak zaraza, zrujnuje twoją duszę (śmiech). Jednakże najtrudniejsze nie jest robienie zdjęć, ale zdolność ukazania postaci w odlotowy sposób. Jeśli się tego nauczysz, to możesz zarobić dużo pieniędzy i nie będziesz musiał pracować. Buduj portfolio. Dla mnie fotografia to rock and roll, ale jeśli chcesz fotografować motyle, pamiętaj, że zbiór fotografii jest ważniejszy niż jedno zdjęcie. Słuchaj swoich obsesji – tak osiągniesz najlepszy efekt. Obsesja jest wszystkim. Czy uważasz się za dobrego psychologa?

– Na pewno wiele rozumiem. Uprawiam jogę od 1970 roku, zawsze medytowałem, chodziłem na masaże, co w połączeniu z narkotykami może przenieść cię w niezwykle interesujące stany i sytuacje – duchowe, kreatywne, erotyczne. Zrujnuje cię jednak na koniec, jeśli nie będziesz uważać. Żyłem na granicy, 24 godziny na dobę. Jestem dumny, że byłem częścią tamtych czasów. Urodziłem się pod niezwykle szczęśliwą gwiazdą. Miałem szczęście. Niebywałe szczęście, że mogłem wyeksponować unikatową charyzmę swoich modeli. rozmawiała anna Gałandzij


|23

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

kultura

Światowy poziom Wojciech A. Sobczyński Kariera pianistyczna Piotra Anderszewskiego osiągnęła tak wysoki poziom, że trudno byłoby wymienić listę światowej czołówki bez tego muzyka. Wtorkowy koncert (14 grudnia) w Barbican Hall był zapowiadany nie tylko w publikacjach programowych Barbican Centre, lecz także w BBC Radio 3 i zajmował poczesne miejsce na internetowych stronach Instytutu Kultury Polskiej. Piotr Anderszewski zaczął swój występ co najmniej 15 minut wcześniej, zanim usłyszeliśmy pierwsze dźwięki muzyki. Widok pianisty, który jak mistrz ceremonii, siedział na wygodnej sofie z książką w ręku, popijając herbatę, zerkając na gromadzącą się publiczność, sprawiał niezwykłe wrażenie. Jak się później dowiedziałem, ten sposób kontaktu ze słuchaczami Anderszewski zastosował już po raz czwarty. – Chciałbym stworzyć takie warunki, jakbym przyjmował we własnym domu moich znajomych, których zaprosiłem na ten wieczór – powiedział po koncercie pianista. W pewnej chwili światła na widowni przygasły. Powitalne oklaski natychmiast ucichły, dając pierwszeństwo pierwszym dźwiękom fortepianu. Muzyka Jana Sebastiana Bacha jest niezwykła – wystarczy usłyszeć dwa akordy i nie ma jakichkolwiek wątpliwości co do autorstwa tych dźwięków. Pierwszym utworem była „Suita angielska” nr 5, e-moll, BWV810. Cykl „Suit angielskich” Bacha jest przepiękny, a Anderszewski wybrał chyba jedną z najpiękniejszych na otwarcie wieczoru. Suita za życia Bacha była formą odzwierciedlającą popularną muzykę tamtych czasów. Składała się z żywych rytmicznie popularnych tańców przedzielanych wolniejszymi partiami. Tańce, takie jak allemande, courante, sarabanda czy gigue,

są częściami składowymi tego gatunku. Anderszewski przygotował ten muzyczny materiał w związku z nagraną dla Virgin Classics płytą ze „Suitami angielskimi”, która wkrótce ukaże się na rynku, a także promując niedawno wydany album poświęcony twórczości Roberta Schumana. Postawa pianisty przy klawiaturze była powściągliwa i pozbawiona teatralności, ale to zapewne zewnętrzne pozory. Niektóre gesty, np. dyrygowanie wolną ręką lub ekspresyjna mimika, świadczą o głębokim zaangażowaniu artysty podczas gry. Jego perfekcjonizm jest już słynny. Jako młody muzyk zdobył antysławę, co jest pozorną sprzecznością. W 1990 zrezygnował z dalszego uczestnictwa w półfinale prestiżowego konkursu pianistycznego w Leeds, niezadowolony ze swojej gry w drugiej z rzędu kompozycji. Wcześniej Anderszewski zagrał Beethovena „Diabelli Variations” w wykonaniu bez precedensu jak na tak młodego pianistę. To monumentalne dzieło wykonane było tak wspaniale i z tak młodzieńczą odwagą, że otworzyło mu drzwi do wielkiej światowej kariery i wyróżnień licznymi prestiżowymi nagrodami, choćby takimi jak np. Nagroda Gilmora przyznawana co cztery lata jednemu wybitnie utalentowanemu pianiście. Program koncertu w Barbican Hall był świet-

nie ułożony. Dwa dzieła J. S. Bacha, a w środku tej symetrii dwa utwory Schumana, z których Six Canonic Etudes, Op. 56 zamknęło pierwszą część koncertu. Po przerwie pianista utrzymywał delikatny nastrój pięcioczęściowym utworem zwanym „Gesänge der Frühe” (Morning Songs) Op. 133. Cykl ten, pochodzący z późnego okresu twórczości Schumana, był skomponowany na trzy miesiące przed nieudaną próbą samobójstwa kompozytora. Sam Schuman opisał ten cykl jako metaforę zbliżającego się świtu. Części liryczne dobrze oddają stan psychiki Schumana i kontrastują z dynamicznymi pasażami, w których kompozytor demonstruje swój kompozytorski kunszt. Dynamika utworu niekiedy była niesłusznie interpretowana przez krytyków jako objaw nadchodzącego szaleństwa. Muzyka ta zmusza jej interpretatorów do równie wysokiego lotu. Piotr Anderszawski nie zawiódł wypełnionej po brzegi sali w Barbican Centre. Jego gra tego wieczoru była bardzo delikatna. Może dominował ją niespokojny duch Schumana, który wkradał się nawet w pewne fragmenty Bacha, jak twierdzili niektórzy z moich rozmówców po koncercie. Wirtuozeria artysty była mistrzowska i zaczarowała słuchaczy do końca i bez

reszty. Anderszewski, ku zaskoczeniu wielu, przeszedł z finałowej części Schumana prosto do ostatniej kompozycji programu, będącej kolejną Suitą J.S. Bacha – nr 6, d-moll. Na koniec wielka owacja i dwa bisy, w narastającym aplauzie publiczności. Gorący odbiór słuchaczy najlepiej oddaje jakość wieczoru. To także bardzo pożądana nagroda dla artysty, który czasami zwykł cytować ulubionego Richtera, że „koncert jest przygodą”. Nie wszystko musi posuwać się według zaplanowanej marszruty – i dla słuchaczy, i wykonawcy. Chętnie powtórzę tę „przygodę”. 14 kwietnia w Barbican Hall będziemy mieli ponowną okazję podziwiać grę Piotra Anderszewskiego, ale tym razem wespół ze światowej sławy niemieckim skrzypkiem Hansem Peterem Zimmermannem. W programie planowane są „Mity” Szymanowskiego, oraz Sonata fortepianowa nr 5 Beethovena na skrzypce i fortepian. Obydwie kompozycje potwierdzają głębię zainteresowań Anderszewskiego, którego repertuar plasuje go w samym centrum najważniejszych muzycznych osiągnięć ostatnich dwóch stuleci. Na koniec krótkiej rozmowy zapytałem artystę, kto jest jego ulubionym kompozytorem. Piotr Anderszewski odpowiedział zdecydowanie – Wolfgang Amadeus Mozart.

Ze wschodu, zachodu, południa i północy Alex Sławiński

To już bodajże piąta wystawa, jaką miałem okazję oglądać w Rickshaw House, a że galeria prezentuje dzieła twórców z całego świata, po pewnym czasie cykl zmienił nazwę. Four Corners of the Earth – jeszcze bardziej niż we wcześniejszych odsłonach – nie tylko nawiązuje do światowości pojawiających się tam prac, ale także podkreśla ich różnorodność stylistyczną i warsztatową. Dobór prac, zarówno jeśli chodzi o zróżnicowanie, jak i poziom, sprawia, że nawet wybredny i zmanierowany londyński koneser sztuki znajdzie tutaj dla siebie coś ciekawego, nowatorskiego i niecodziennego. Tym razem duże zainteresowanie wzbudziły prace Joanny Ciechanowskiej. Zostały zainspirowane wyprawą do odległej Arktyki i zamieszaniem wokół global warming. Trochę kubistyczne, trochę odrealnione, dużo na nich bieli i błękitów. Z kolei zabawkowa instalacja, zrobiona z metalu i plastikowych postaci rodem z Toy Story, jako żywo mogła przypominać ready mades Marcela Duchampa. Jednak w ich surrealistycznej formie można znaleźć więcej humoru i dziecięcej radości życia niż u francuskiego mistrza. Chociaż może błędnie odebrałem prze-

Elżbieta Chojak-Myśko i Tomasz Myśko otwierają kolejną wystawę w Rickshaw House

kaz owych prac… Może twórcy chodziło o coś zupełnie innego, niż podpowiadała mi moja wyobraźnia. Jednak, na dobrą sprawę, czy to takie ważne? W dzisiejszych czasach już mało kto próbuje zrozumieć sztukę. Wchodzącym do galerii najbardziej rzucała się w oczy wielka paralotnia autorstwa Tomka Myśko. Kolorowa, nadmuchana niczym bouncy castle, cieszyła oko i przykuwała uwagę.

Tomek wraz ze swoją mamą – Elżbietą Chojak-Myśko – otworzył wystawę i chwilę później oddał pole performerom. Na dobrą sprawę nie do końca wiem, jak zakwalifikować to, co widziałem. Owa ruchoma sztuka, istniejąca tu i teraz, na bieżąco artykułowana przez tworzących ją artystów, bywa bardzo trudna do zdefiniowania. Czym jest taniec na sznurkach, na których

zawieszono kawałki aluminiowej płachty? Czym jest przepuszczana przez maszynkę do mięsa gęsta farba, spływająca długim jęzorem wzdłuż trzymetrowej deski? W swojej reporterskiej pracy często mam do czynienia z różnymi wysoko wyedukowanymi twórcami, cmokającymi z zachwytu nad rzeczami, których moje – niewyrobione artystycznie – oko nie potrafi do końca ogarnąć. Czasem zdarza mi się cmokać razem z nimi. Jednak w innych przypadkach stoję, wpatrzony jak sroka w gnat, nie wiedząc, z której strony ugryźć to, co mnie właśnie zaatakowało. Przyznam, że tak było i tym razem. Po prostu nie wiedziałem, jak mam się spod tego wszystkiego wygrzebać. Na szczęście jednak, performance nie trwały zbyt długo. Bo cóż to za performance, który – zajmując dłużej niż pięć minut – zaczyna bardziej nużyć, niż ciekawić i zaskakiwać? Międzynarodowe towarzystwo, odwiedzające rowerowy garaż-galerię, po raz kolejny pozytywnie oceniło poziom artystyczny wystawy, który za każdym razem jest coraz wyższy. Czym więc zaskoczy nas pani Elżbieta podczas następnej odsłony? RICKSHAW HOUSE GALLERY Blackfriars Road SE1 8AA, London www.r ickshawhousegaller y.com


24|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

podróże literackie Literackie Buenos Aires, które otaczało Borgesa za życia, zniknęło już bezpowrotnie. Miasto zmodernizowało się i na miejscu starych kamienic (takich jak ta, w której znajdował się Aleph) wyrosły nowoczesne wieżowce. Dzielnica Palermo, gdzie pisarz spędził dzieciństwo, jest nie do poznania. Ślady Borgesa czas zaciera nieubłaganie, choć ulice i przybytki są nazwane jego imieniem. W Baires są jednak wspaniałe biblioteki i księgarnie urzekające każdego czytelnika. Nowy budynek Biblioteki Narodowej to prawdziwe miasto w mieście – jest tu co robić przez całe dnie. W księgarni Ateneum można szperać w niezliczonej wielości tytułów na półkach i w katalogach, czytać książki przy kawie, zanim się je kupi, i rozmawiać o nich z nieznajomymi.

BIBLIOTEKA BABEL wersytecie La Sapienza. Mieszkanie profesora Salas było jedną wielką biblioteką – do ścian zostały przymocowane białe półki, na których w nienagannym porządku zostały ułożone stare, interesujące książki. Kiedy mój rozmówca pokazywał mi wielki album o historii argentyńskiej Biblioteki Narodowej, którego był współautorem, moja ciekawość przerwała tamę. – Zszedł pan kiedyś do podziemi starej biblioteki przy ulicy Mexico, aby w jej wilgotnych suterenach poszukać miejsca, w którym mogła być ukryta Borgesowska Księga Piasku? – zapytałam. – Sutereny nie były wilgotne, były zapchlone – odpowiedział Horacio Salas. – Borges wymyślił sobie wszystko, tak jak wymyślił sobie Księgę Piasku, Aleph i dom, w jakim ten miał się znajdować. Miał niesamowitą wyobraźnię. Tłumaczył: „Czytelnik wierzy w Aleph, bo najpierw zostały mu opowiedziane rzeczy prawdopodobne”. Rozmawialiśmy długo o Borgesie o literaturze i o Buenos Aires. Do tematu Księgi Piasku już nie powróciliśmy. Ja jednak nie mogłam uwierzyć i pogodzić się z tym, że była to fikcja wielkiego argentyńskiego pisarza, która w młodości tak podnieciła moją wyobraźnię, że postanowiłam pisać i podróźować, a gdy dorosnę, poszukać zniszczonego tomu in octavo, oprawnego w materiał, na drugim końcu świata, w Argentynie. Były dyrektor Biblioteki Narodowej był bardzo uprzejmy, jak zresztą wszyscy Argentyńczycy – umówił mnie ze swoją znajomą w nowym budynku biblioteki i odprowadził mnie aż do windy.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Zakrzewicz

BUENOS AIRES Do Baires pojechałem poszukać Księgi Piasku. Fascynacja młodzieńcza. Chciałam odwiedzić Bibliotekę Narodową przy ulicy Mexico 564, zobaczyć krzywe schodki prowadzące do mrocznych suteren, gdzie Borges ukrył koszmarną książkę. Baires było piękne, tętniące życiem i pełne sprzeczności. Ludzie szli do kina o drugiej w nocy, tańczyli tango na ulicach i w „tangeryjach”, fascynowali się futbolem, przesiadywali w kawiarniach, oglądali spektakle uliczne, a w niedzielę chodzili do ogrodu zoologicznego i do parków miejskich. W luksusowej dzielnicy Recoleta opiekunowie psów, zwani dog-sitter, ciągnęli za sobą zgraje rasowych zwierząt na smyczach. Na Placu Majowym protestowały matki desaparecidos domagające się prawdy o swoich dzieciach i sprawiedliwości już od 30 lat. Ruch w zatłoczonej metropolii porteńskiej często był sparaliżowany, bo pod Obeliskiem protestowali bezrobotni. W neoklasycznym budynku z tympanonem przy ulicy Mexico 564, w którym z woli Paula Groussac przez lata mieściła się legendarna argentyńska Biblioteka Narodowa, dziś znajduje się Dom Muzyki. Borges był jej dyrektorem w latach 1955-1973. W 1992 roku zbiory zostały przeniesione do nowej siedziby. To, co miało być przyzwoicie zrobione przez lata, po argentyńsku, w wielkiej konfuzji, powstało w ciągu kilku dni. Ciężarówki wojskowe przewiozły tony książek, większość z nich nie została skatalogowana. Być może wśród nich była „Księga Piasku” – stary zniszczony tom in octavo, oprawny w materiał. Wesoła dzielnica San Telmo, pełna barów i antykwariatów, z dala od szlaku turystycznego ukazuje prawdziwe oblicze Argentyny. Dzieci bawią się na ulicach, w oknach suszy się pranie, a obdrapane mury domów noszą jeszcze

BORGESOWSKI LABIRYNT ślady dawnej świetności, co tylko podkreśla dekadencję. Swojski klimat Ameryki Łacińskiej, gdzie bieda staje się folklorem. Nie miałam czego szukać w San Telmo, bo wielkie, drewniane drzwi byłej Biblioteki, bohaterki Borgesowskiego opowiadania, były zamknięte. Pojechałam na ulicę Maipu 994, gdzie przez lata mieszkał Borges. W apartamencie z widokiem panoramicznym na porośnięty palmami plac San Martin były zasłonięte żaluzje. – Mieszkanie Borgesa zostało sprzedane po śmierci jego matki i teraz nikt tam nie mieszka – powiedział mi portier. Zapytałam go, gdzie jest tawerna Cantina Norte, do jakiej Borges chodził na obiady. Uprzejmie wskazał mi kierunek. Jednak na ulicy Alvear znalazłam sklep z damskim obuwiem, tam gdzie kiedyś była restauracyjka, w której stołował się wielki pisarz argentyński – prowadziło ją dwóch rozmownych wspólników, opowiadających o nim najlepsze anegdoty. Gdzie jest słynna księgarnia „La Ciudad”, w jakiej ślepy Borges podpisywał swoje książki, gdy stał się sławny – nikt nie umiał mi odpowiedzieć. – Jest tu tyle księgarni, przez pół wieku wiele się zmieniło – poinformował mnie kioskarz.

BIOGRAF BORGESA – Jorge Luis Borg jest pisarzem najchętniej czytanym na całym świecie i na jego temat pisze się najwięcej prac magisterskich. Cieszy się niezwykłym powodzeniem wśród młodych czytelników – zapewnił mnie Horacio Salas, były dyrektor Biblioteki Narodowej, z którym umówiła mnie moja dobra znajoma wykładająca literaturę iberoamerykańską na rzymskim Uni-

Budynek argentyńskiej Biblioteki Narodowej wygląda rzeczywiście jak uniwersum z Borgesowskiego opowiadania Biblioteka Babel. Co prawda, nie ma w nim sześciokątnych galerii, ale w jego podziemiach jest ukryty skarb – 3 miliony książek i 500 tysięcy czasopism. Niesamowita konstrukcja architektoniczna, uznana za arcydzieło brutalizmu, znajduje się u zbiegu czterech ważnych ulic Buenos Aires. Wyrasta niczym grzyb na zielonym trawniku pośród eleganckich wieżowców. Przeszklony sześciokąt stoi na czterech wielkich słupach betonowych. Z szóstego piętra, gdzie znajduje się sala nauki dla studentów, roztacza się niesamowita panorama na cztery strony miasta. Widać słodkie morze – brunatną i rozległą deltę rzeki La Plata. Osoby, które oczekują na zamówione książki, mogą nacieszyć oczy. Po bibliotece oprowadza mnie pani Laura. W brzydkim grzybie znajdują się: czytelnia, depozyt książek, administracja, sale wystawowe, audytorium, mapoteka, hemeroteka, kawiarenka i szkoła dziennikarstwa. Pod ziemią, na przestrzeni trzech hektarów, w całym kwadracie czterech ulic (Libertador General San Martin, Las Heras, Aguero, Avenida 9 de Julio), są jeszcze trzy kondygnacje, gdzie mieści się depozyt książek, czytelnia prasowa i szkoła bibliotekarstwa. To prawdziwy Borgesowski labirynt. – Biblioteka ta wiele zawdzięcza Borgesowi, bo on chciał, aby zbiór narodowy został przeniesiony z budynku przy ulicy Mexico 564 do nowego miejsca specjalnie zaprojektowanego dla książek. Książki chronione przed słońcem, w podziemiach, zachowują się lepiej. W skarbcu mamy cenne oryginały. To najważniejsza biblioteka w Ameryce Południowej i jedna z ważniejszych na świe-


|25

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

podróże literackie

LEoNId ARoNZoN

gwiazda leningradzkiego samizdatu Włodzimierz Fenrych

Nie byłam z nim wtedty, ale czułam piorun toczący się nad górami, księżyc pociemnial,a aniołowie – jego przyjaciele – płakali w niebie. Pojęłam wszystko od razu, choć byłam o sto kilometrów od niego. (Rita Puruszinskaja)

L

eningrad lat sześćdziesiątych, kwitnące życie poetyckie, Achmatowa, Brodski. „Epoka przedgutenbergowska” (według określenia Achmatowej), nigdzie niepublikowana poezja rozchodziła się błyskawicznie po mieście w maszynopisach. To była prawdziwa poezja radziecka. Czy może coś dobrego wyjść z Leningradu? Brodski, oczywiście, ale nie tylko. Z Leningradu był również Lonia Aronzon, który przed śmiercią nie opublikował ani jednego wiersza.

cie. Biblioteka ma kartotekę komputerową i książki z podziemi jadą windą do czytelni – tłumaczy mi pani Laura. – Kamień węgielny położono w 1971 roku. Niestety, budowa biblioteki trwała aż 30 lat i na koniec, w ramach kampanii przedwyborczej, wojsko przeniosło cały depozyt w ciągu kilku dni. Wiele książek nie było skatalogowanych i nie udało nam się tego zrobić do dziś. W Argentynie zawsze panuje straszny bałagan...

Przed śmiercią. Ta śmierć fascynuje potomnych bardziej niż jego życie. Owo życie było dość typowe dla leningradzkiej bohemy tego czasu. Urodził się w 1939 roku. W 1958 roku ożenił się z Ritą Puruszinską, którą – jak zgodnie twierdzą wszyscy ich znajomi – bardzo kochał i której dedykował wszystkie swoje erotyki. Pracował, ucząc rosyjskiego w wieczorowej szkole, pisząc scenariusze do filmów popularnonaukowych, biorąc udział w wyprawach geologicznych w góry Azji Środkowej. W czasie jednej z tych wypraw w rejonie Taszkientu, w październiku 1970 roku, w pasterskim szałasie znalazł strzelbę, wyszedł w rozgwieżdżoną noc i strzelił sobie w głowę. Nie było to samobójstwo w stylu Wojaczka. Tak naprawdę jego najbliżsi przyjaciele w ogóle wykluczają samobójstwo. Lonia Aronzon był człowiekiem szczęśliwym i wesołym, a jego wiersze są świadectwem radości życia. Niektórzy przypuszczają, że był to nieszczęśliwy wypadek, chociaż ktoś wysunął tezę, że Lonia był tak szczęśliwy, że nie mógł tego znieść, albo że zastrzelił się, bo chciał odejść w momencie szczęścia. Odszedł. Zostawił wiersze krążące w maszynopisach, które jego przyjaciele później zaczęli wydawać. Dostał je również Richard McKane, angielski tłumacz Achmatowej, i w latach dziewięćdziesiątych wydał dwujęzyczny zbiór zatytułowany „Śmierć motyla”. W 2002 roku dostałem egzemplarz tej książki od tłumacza i od tego czasu raz po raz wertuję ją zafascynowany, tłumacząc jakieś wiersze na polski. Czy moja fascynacja jest uzasadniona? Zamieszczam jeden z nich – idealnie pasuje bowiem do gwiazdkowego numeru „Nowego Czasu” – w oryginale i w moim tłumaczeniu

Na dom z apartamentem Borgesa; stary budynek Biblioteki Narodowej.

Благодарю Тебя за снег

Благодарю Тебя за снег, за солнце на Твоем снегу, за то, что весь мне данный век благодарить Тебя могу.

Передо мной не куст, а храм, храм Твоего КУСТА В СНЕГУ, и в нем, припав к Твоим ногам, я быть счастливей не могу. *** Dzięki Ci składam za śnieg, Panie Oraz że na tym śniegu słońce,

Kiedy zeszłam do podziemi, aby rzucić okiem na depozyt, zdałam sobie sprawę, że mam przed sobą prawdziwą Bibliotekę Babel, podziemne, legendarne miasto Nieśmiertelnych, mitologiczny labirynt... Na parterze, przed wyjściem, przeszłam przez elektroniczną bramkę wykrywającą złodziei książek i strażnik skontrolował mi torbę. *** Gdy później siedziałam w kawiarni obok biblioteki, zobaczyłam podejrzaną scenę. Przez wyjście awaryjne, z podziemi, gdzie znajdują się depozyty książek, wyszedł człowiek. Miałam wrażenie, jakbym go znała. Był wysoki, ubrany w szarości, miał włosy jasne jak słoma spalona słońcem, w lewym ręku miał walizkę, a w prawym stary, zniszczony tom in octavo, oprawny w materiał... Kiedy opowiadam tę historię, ludzie śmieją się i nie chcą mi wierzyć. Mówią: – Ależ nie istnieje Księga Piasku, tak jak nie istnieje Aleph – punkt, w którym zbiega się nieskończona liczba punktów i z którego można zobaczyć wszystkie miejsca świata, jednocześnie z każdej perspektywy. Borges wymyślił sobie to wszystko... Wierzę jednak, że któregoś dnia o zmroku, wysoki mężczyzna o włosach jasnych jak słoma spalona słońcem, zapuka raz jeszcze do czyichś drzwi...

AGNIESZKA ZAKRZEWICZ

Za to że lata mi są dane W których dziękować Tobie mogę. Ten krzak przede mną to świątynia Obecność w Krzaku Ośnieżonym. Tej Obecności do stóp padłszy Bardziej szczęśliwym być nie mogę.


26|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

spacer po londynie

Marylebone Podczas gdy inne zakątki West Endu krzyczą, Marylebone zachowuje wyniosłe milczenie.

Adam Dąbrowski

kryminalne zagadki. Tu zaczyna się większość powieści o Holmesie.

…i WielKiej cZWórce W XII wieku ziemie dziś składające się na tę dzielnicę były własnością Zakonu Templariuszy, którzy w przerwach między bronieniem wiary zbijali całkiem niezłe pieniądze na nieruchomościach. Wkrótce ziemie te stały się własnością Thomasa Hobsona, urzędnika Henryka VIII. Król wykorzystywał je jako swoje tereny łowieckie. W XVIII wieku za okolicę zabrał się architekt James Gibbs (znany najbardziej z kościoła St Martin-inthe Fields na Trafalgar Square). Dziś dzielnica jest o wiele spokojniejsza od pozostałych części West Endu.

Ślady po sherlocKu…

Wędrówkę można zacząć od Orchard Street – mało ciekawej uliczki wciśniętej między Selfridges i flagowy sklep Marksa i Spencera. Po pięciu minutach marszu na północ docieramy do Portman Square. Plac swoje lata świetności przeżywał w XIX wieku. Oprócz Mayfair, po którym wędrowaliśmy już w jednym z poprzednich numerów, był uważany wtedy za najelegantsze miejsce Londynu. Mieszkali tu William Thackeray (ale swojej ulicy doczekał się daleko stąd – na Kensington) i Anthony Trollope. Dom miała tu też niejaka Elizabeth Montagu, która co roku organizowała przyjęcie dla czyścicieli kominów. Jeden z dzieciaków odwdzięczył się jej wiele lat później. Został budowniczym i nazwał jeden z placów jej imieniem (na zachód od Gloucester Place). Kilka kroków dalej jesteśmy już na Baker Street. Wbrew popularnej opinii nie ma ona nic wspólnego z piekarzami. Nazwę bierze od nazwiska budowniczego Williama Bakera, który wytyczył ją w XVIII wieku. Dziś na Baker Street dominują nieciekawe, nowoczesne budynki. Ale mimo to pielgrzymki turystów ściągają tu w poszukiwaniu śladów po najsławniejszym detektywie świata. Arthur Conan Doyle stworzył mieszkanie dla Sherlocka Holmesa pod fikcyjnym numerem 221B. To właśnie tu mistrz dedukcji rozwiązywał swoje

„Przyszedł do nas księgowy i powiedział: mamy tyle i tyle pieniędzy. Chcecie je oddać rządowi, czy zrobić coś z nimi? Więc postanowiliśmy zabawić się w biznesmenów. Założyliśmy więc Apple – miejsce dla nagrań, filmów i elektroniki – bo przecież to wszystko się ze sobą łączy” – opowiadał John Lennon w 1968 roku. Pod numerem 94 można znaleźć byłą siedzibę wytwórni nagraniowej Beatlesów – Apple. Beatlesi wielkimi biznesmenami nie zostali. Bardzo szybko firma popadła w długi. Miało to zapewne związek ze specyficznym sposobem jej prowadzenia. „Będziemy nią zarządzać zgodnie z zasadami zachodniego komunizmu” – zapowiadał Paul McCartney. Jak się okazało, był on wart tyle, co wschodni. Ślad po Beatlesach pozostał w postaci Beatle Store – przybytku wyładowanego kalendarzami, podkładkami pod myszki i kubkami. Wszystko to z wizerunkiem Fab Four. Można też tu znaleźć płyty. Limitowane edycje, eksporty z Japonii i winylowe single osiągają zawrotne ceny.

polsKa success story

Zdecydowanie lepiej niż Wielkiej Czwórce szło założycielowi innej firmy, która ma swoją siedzibę pod numerem 47. Michał Marks urodził się w Słonimie w 1863 roku. Bardzo

szybko wyjechał do przeżywającej w owym czasie gospodarczy boom Wielkiej Brytanii. Osiadł w Leeds, gdzie znalazł zatrudnienie w firmie Barran. Gdy stanął na nogi, dogadał się z właścicielem jednego z magazynów. Marks kupował od niego różne dobra i z zyskiem sprzedawał w okolicznych wioskach, do których wcześniej artykuły te nie docierały. Po jakimś czasie było go już stać na własny stragan w nowo otwartym, przypominającym nieco londyńskie Covent Garden, krytym targu w centrum Leeds. Potem doszły kolejne. Marks był pionierem pound shopów, które dziś – w dobie kryzysu – święcą triumfy. Jeden z jego straganów sprzedawał bowiem tylko artykuły kosztujące… jednego pensa. Później przyszedł czas na ekspansję i Marks zaczął poszukiwać partnera handlowego. Znalazł go w Thomasie Spencerze. Kapitał założycielski dwóch panów wyniósł… 600 funtów. Wkrótce jednak szyld „Marks & Spencer” pojawił się w Londynie, Manchesterze, Liverpoolu i Birmingham. Dziś sieć liczy niemal 900 sklepów na całym świecie.

Okolicę tę najwyraźniej upodobali sobie prorocy, bo kilka przecznic dalej mieszkał „prorok z Paddington Street”, jak nazwał go „The Times”. Richard Brothers ogłosił się królem Żydów i zapowiedział, że poprowadzi naród wybrany ku Jerozolimie. Wydał nawet książkę. Okazała się tak przekonująca, że z każdym dniem grono jego zwolenników się powiększało. W końcu władze położyły temu kres i usunęły zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego, umieszczając pana Brothersa w szpitalu dla psychicznie chorych na Islington.

Wallace collection

ZaKąteK fałsZyWych proroKóW Ucieknijmy teraz z Baker Street i nie dajmy się zaprowadzić ku ruchliwej Marylebone Street. Skręćmy w urokliwą Dorset Street. Zaledwie parę kroków od pozbawionej charakteru Baker Street znajduje się jeden z najbardziej klimatycznych zakątków miasta, rzadko wspominany przez przewodniki. Koniecznie trzeba tu przyjść wieczorem. Czerwone mury kamienic przy Chiltern Street i eleganckie, staromodne latarnie na Manchester Street zabierają nas w podróż do XIX wieku. Nietrudno sobie wyobrazić, że zza rogu wyjdzie zaraz w oparach fajki Sherlock Holmes. Brakuje tylko mgły, której, niestety, ostatnimi czasy w Londynie jest jak na lekarstwo. Przy Manchester Street, pod numerem 38, mieszkała Joanna Southcott, osiemnastowieczna prorokini. Pani Southcott ogłosiła, że jest wybranką Boga. Podobno przewidziała wojnę z Francją i fatalne zbiory w 1794 roku. Jej wyznawcy wierzyli, że w wyniku niepokalanego poczęcia pani Southcott urodzi Sziloha, tajemniczą postać, której nadejście zapowiada biblijna Księga Rodzaju. W 1814 roku 12 lekarzy potwierdziło, że prorokini jest w ciąży. Do jej domu zaczęły napływać podarki. Wkrótce okazało się, że ciąży jednak nie ma. Tego samego roku Joanna umarła. Jej wyznawcy przez jakiś czas starali się podtrzymywać temperaturę jej ciała w nadziei na zmartwychwstanie lub narodziny Shiloha.

Nieopodal, na Manchester Square, znajduje się Wallace Collection – jedna z mniej znanych londyńskich galerii. Znajdziemy tu dzieła sztuki zebrane w XVIII i XIX wieku przez markizów Hertford i syna czwartego z nich, sir Richarda Wallace’a. Panowie gustowali przede wszystkim w obrazach lekkich, łatwych i przyjemnych. Takie w owym czasie powstawały zwłaszcza we Francji. Dużo tu ładnych, zwiewnych dziewczyn i pastelowych kolorów. Sercem kolekcji jest słynny obraz Fragonarda. Roześmiana dama cieszy się urokami huśtawki. Rozmową zabawia ją kawaler. Ale jego wzrok skierowany jest ku sukni dziewczyny, podrywanej do góry ruchami powietrza. Jedno jest pewne: obserwujący te scenę z boku kamienny amorek nie wyda młodzieńca. Zachowuje dyskretne milczenie, kładąc na ustach palec. Oprócz francuskich obrazów, nazywanych złośliwie przez niektórych krytyków soft porn, w Wallace Collection znajdziemy też imponujące, pochodzące z drugiej strony kanału La Manche, zabytkowe meble, porcelanę, a nawet wiekowe zbroje. Na koniec pożegna nas tajemniczy uśmiech flamandzkiego kawalera na słynnym obrazie Fransa Halsa.

KaWa na Marylebone Nie można też zapomnieć o najelegantszej ulicy. Na Marylebone High

Street znajdziemy mnóstwo czarujących kawiarni, delikatesów i restauracji. Kuszą owoce morza i ciastka w licznych cukierniach. W weekendy, na dziedzińcu tutejszego kościoła, gdzie w XIX wieku wzięli ślub Robert Browning i Elizabeth Barret, odbywa się jarmark. Koniecznie trzeba wpaść do księgarni Daunt Books (pod numerem 83). Jej wystrój nie zmienił się od czasów Edwardiańskich: wciąż spacerujemy wśród drewnianych półek, a do środka wpada światło przez przeszklony sufit. Teraz na południe: docieramy do Wigmore Street. Znajduje się tu imponująca Wigmore Hall uważana przez melomanów za jedną z najlepszych sal koncertowych, w której jest wykonywana muzyka kameralna. Mijamy Wimpole Street, gdzie profesor Higgins uczył Elizę Doolitle poprawnej wymowy w „Pigmalionie”. Potem zerknięcie na ogromny, osiemnastowieczny Cavendish Square i oto docieramy do ostatniego ważnego miejsca Marylebone: Langham Place. Niedaleko polskiej ambasady usadowiła się siedziba BBC. Kamienny, surowy budynek wzbogacony tu i ówdzie o akcenty art deco nie służył jednak korporacji długo. Wkrótce przeniosła ona większość swej działalności w inne miejsca (zwłaszcza White City). Dziś nadają stąd stacje radiowe. Warto zwrócić uwagę na ozdabiające budynek rzeźby bohaterów szekspirowskiej „Burzy”. Nieopodal znajduje się też charakterystyczna rotunda kościoła Wszystkich Świętych zaprojektowana przez Johna Nasha. A po tym wszystkim należy się nam dobry obiad albo kawa, prawda? Idealnym miejscem jest czarowny zakątek o nazwie St. Christopher Place (uliczka odchodząca od Wigmore Street). Ledwie kilka kroków od ruchliwej Oxford Street znajdziemy mnóstwo sympatycznych knajpek. Na sąsiedniej James Street rozsiadły się lokale tureckie oferujące wypalenie fajki wodnej.


|27

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

podróże po świecie

Przystanek

Lille Łucja Piejko

P

obudka. 5.30. Poniedziałek. Dzień zaczął się wcześnie. W Dover jeszcze ciemno, choć mewy już obudzone. Poprzedniego wieczoru mżyło niemiłosiernie. Zasypiałam z obawą, że i jutro będzie padać. Tymczasem poranek przywitał mnie bezchmurnym uśmiechem. Z minuty na minutę promienie słońca coraz odważniej i silniej muskały morskie przestrzenie. Wiatr ucichł, na horyzoncie nieskazitelna turkusowa tafla wody zlała się z błękitem nieba. Przejasne świetlne promienie z dziką rozkoszą skrzyły się na jej powierzchni. Niczym iskry trzaskającego ogniska tańczyły na powiekach, falach, sztućcach i kwiatach. I jak one dawały światło i ciepło. Dopijam szklankę soku z pomarańczy i promieni zimowego słońca. Na horyzoncie portowe żurawie i kominy Dunkierki. Prom DFDS Seaways powoli dobija do brzegu. Dochodzi dziesiąta. Wysiadamy. Francja. Podróż busem do Lille nie trwa długo. Godzina z kawałkiem, którą mimo woli przesypiam. Co kilkanaście minut przebudzam się, sprawdzam, czy w krajobrazie coś się zmieniło. Jednak niewiele się zmienia. Autostrada otoczona polami, lasami, gdzieniegdzie z oddali wieża kościoła. Czasem przydrożny budynek przemysłowy, czasem kilka drzew. A czasem zupełnie nic. Krajobraz jednak jakiś znajomy. Jak podróż autostradą z Legnicy do Wrocławia. Nawet czasowo jest podobnie. Zasypiam znowu. Wreszcie budzę się na dobre. Jesteśmy na miejscu. Przystanek Lille. Lille to miejsce wyjątkowe. Lokalizacja w sercu trójkąta Paryż–Londyn–Bruksela, znakomicie rozwinięta sieć dróg i autostrad, szybkie pociągi TGV, tunel pod kanałem La Manche, promy DFDS Seaways DoverDunkierka. Zaledwie godzina drogi pociągiem z Paryża, pół godziny z Brukseli, dwie i pół z Amsterdamu. Z Londynu nieco dłużej, ale przeprawa promowa warta zachodu. Jest i Aeroport de Lille – lotnisko międzynarodowe łączące francuską stolicę regionu Nord-Pas de Calais z Europą Wschodnią i Zachodnią, Bliskim Wschodem i Afryką Północną. Urzeka architektura, scalająca style i epoki. Hospice de Comtesse, Cytadela, Rynek Główny, Stara Bursa, Brama Roubaix i Brama Paryża, przez którą Ludwik XIV wjechał triumfalnie do Lille. Jest Muzeum Charles de Gaule, w jego rodzinnym domu w sercu Starego Miasta, na ulicy Princesse. Jest i tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, Miasta Sztuki i Historii z 2004. Lille to miejsce magiczne. Wolno i z pewnym namaszczeniem wędruję

brukowanymi uliczkami Starego Miasta. Powietrze pachnie historią. Chłonę ją wszelkimi zmysłami. Początki osady sięgają VIII stulecia. Lille znajdowało się wówczas pod panowaniem flamandzkim, następnie burgundzkim, hiszpańskim i, wreszcie, francuskim. Dziedzictwo architektoniczne to fuzja rozmaitości. Wpływy średniowieczne, renesansowe, klasyczne i art nouveau, wreszcie, ślady dziewiętnastowiecznej rewolucji przemysłowej, harmonijnie współgrające z najnowszymi trendami. To silne estetyczne przeżycie. Wbrew pozorom nie odczuwam eklektycznego bałaganu. W jakiś sekretny sposób wszystkie elementy tworzą perfekcyjną całość. Bez rys i uszczerbków. Bez znaków zapytania. Przy Rynku Głównym mały plac. Na placu bożonarodzeniowy market. Tłum mieszkańców przeplatany garstką turystów. Grzane wino, francuskie sery i przetwory, biżuteria, choinki, Mikołaje, maluteńkie figurki postaci Betlejemskiej Szopki. Są i wielkie, oblane migdałowym lukrem pączki. Jest gwar i szum. Na horyzoncie, w niedalekiej odległości Placu Głównego, dumne Lille Eye – karuzela, z wagoników, z której roztacza się widok na całe miasto. Tak mi się przynajmniej wydaje. Mroźne, północnofrancuskie powietrze zatrzymuje mnie przy gruncie. Stoję na dole i

›› Lille Eye na rynku starego miasta; obok: feeria świątecznych pyszności; na dole: przeprawa przez Kanał – poranek na pokładzie promu; zimowy spacer po mieście

wyobrażam sobie, co widzą ci na górze. A z głośników znowu „White Christmas”. Nie po raz pierwszy i nie ostatni tego wieczoru. Ostatni akcent przystanku Lille. Kierowca busa czekał na umówionym miejscu o umówionej godzinie. Ciepło i francuskie wino pomagają zasnąć. Droga mija błyskawicznie. Jeszcze tyko rejs niespokojną wodą Kanału, lampka wina i wykwintna kolacja na pokładzie, pożegnanie i uściski. Szybki pociąg, chwila snu. Otwieram oczy. Jestem na miejscu. Przystanek Londyn.


28|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [35] Przez czarne chmury na chwilę przedarł się promyk nadziei, gdy barmanka zadurzyła się bez pamięci w poznanym podczas sobotnich zmagań heavymetalowych młodym Angliku. Zakochana jak nastolatka zaczęła zaniedbywać swoje obowiązki, co pociągnęło za sobą lawinę skarg. Jeden ze stałych bywalców postawił sobie za punkt honoru, by Mark odpowiednio zareagował, ale skończyło się na mało przekonującej reprymendzie. Klient zmienił pub. Bylejakość zwyciężała. Mark z każdym dniem wyglądał na bardziej załamanego. Próbował ciągnąć trzy sroki za ogon, nie mogąc zatrzymać nawet jednej. Postanowiłem złożyć mu propozycję odkupienia umowy leasingowej na Duke’a. Ciężko zapracowane przez nas pieniądze mogłyby wreszcie zaprocentować i wynieść nas nieco ponad szarą, emigrancką przeciętność. Na jego życzenie spotkaliśmy się w kawiarni daleko od pubu. Nie chciał widać wzbudzać niepotrzebnych spekulacji wśród personelu oraz kilkunastu osób mieszkających na piętrze Duke’a. Po raz ostatni pogadaliśmy jak przyjaciele i partnerzy w biznesie. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Nigdy nie będziesz równy Angolowi. Możesz być jego ogrodnikiem, wyremontować mu dom, naprawić auto, ale nie dopuści cię wyżej”. Rzeczywiście ilekroć próbowałem ingerować w sprawy biznesów Marka, delikatnie, acz stanowczo dawał mi po łapach. Ja do wszystkiego dorabiałem ideologię, on liczył tylko i wyłącznie na kasę. Najlepiej łatwą i przyjemną. I żeby nie bolało. Ale już na zawsze Duke of Cambridge był naznaczony nami, Polakami. Jedna ze stron internetowych poświęconych pubom w Anglii lakonicznie stwierdza: „turned to Polish”. Nie bardzo wiadomo, czy to zachęta, czy ostrzeżenie, ale rozsądek nakazuje przyjąć, że raczej to drugie. Duke nigdy nie miał charakteru, dlatego tak bardzo mi zależało, by eksponował naszą polskość i to w najlepszym wydaniu. Nie udało się. Nikomu nie zależało nawet na tym, by włączyć do prądu wiszący na oknie wystawowym neon piwa Tyskie. Imprezy upadły, na mecze przychodziło coraz mniej osób, jedynie kuchnia jakoś trzymała charakter. – Zainwestowałem w ten pub dużo pieniędzy – oświadczył na wstępie Mark. – To był prawdziwy wrzód na dupie. Zrobiłem generalny remont. Zainstalowałem system nagłośnieniowy. Wyremontowałem oba bary. Kupiłem lodówki, nalewaki, meble. Kiwałem głową, lecz myślami byłem gdzie indziej. Od środka rozsadzała mnie euforia, że skoro gość wylicza swoje zasługi, na koniec poda cenę. Boże, wspomóż! Zrobię z tej budy Hiltona!!! Całe piętro zaadoptuję na hotelik, na dole zorganizuję nowoczesny gastropub na wzór Wetherspoona. To wstyd i obciach, żeby pub ulokowany przy głównej ulicy, między ruchliwą stacją metra a dworcem autobusowym, całymi dniami zionął pustką. – Także dzięki tobie udało nam się przetrwać kryzys – ciągnął Mark. – Szkoda, że już nie robisz imprez. – Sam mi powiedziałeś, bym zajął się restauracją. Widać uznałeś, że moi następcy zrobią to lepiej. – OK, to był błąd. Gdybym zdecydował się odstąpić ci umowę najmu, będę żądał odstępnego oraz zabiorę część wyposażenia ze sobą. Jezu, on naprawdę o tym myśli!!! Starałem się nie wiercić, ale bulgotał we mnie prawdziwy wulkan energii. Nagle zaczęły boleć mnie palce obu dłoni. Ściskałem pod stołem pięści tak mocno, że kości omal nie przebiły się przez skórę. Miałem na tacy pub, w którym krótki koncert zagrał sam Jimmy Hendrix. Mick Jagger mógł sobie chadzać na piwo do Yatesa po drugiej stronie High Street. Hendrix był mój. Dla kurażu siorbnąłem kawy i czekałem, co się wydarzy. Posępna twarz Marka zdawała się potwierdzać jego zamiary uwolnienia się od kłopotu. Wyglądał na człowieka, który zagalopował się w inwestycjach i teraz gwałtownie próbuje ograniczyć straty. – Ola nie jest tą samą osobą, którą przyjmowałem do pracy – stwierdził po chwili. – Nie dam rady pracować na tylu frontach. Kiedyś mogłem na niej polegać. Była naprawdę dobra.

Nie zamierzałem rozmawiać o superlatywach kogoś, kto nie miał ich za grosz. Machnąłem ręką, by rozproszyć niechciany temat. – Zapłacę odstępne. Nie ma sprawy. Musisz mi tylko powiedzieć, ile chcesz. – Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Mam mętlik w głowie. Poczułem niemiłe ukłucie na sercu. Moje szczęście zaczęło ulatniać się wcześniej, nim zdążyłem uwierzyć w jego istnienie. – A co będzie z lokatorami? A metalowe soboty? – zapytał bystro Mark. Próbowałem nie odwracać wzroku i nie skłamać. – Nie mam pojęcia. Chciałbym jednak wszystko zmienić. – Dużo Oli zawdzięczam... – Gówno jej zawdzięczasz – syknąłem w myślach. – Znalazłeś pracownika, który przy odrobinie wysiłku zrobił w syfie porządek i trzyma poziom minimum powyżej zera. Dają za to medale, czy co? Kwiaty uschły, w kiblach nie było papieru toaletowego, klienci dostawali białej gorączki, ale miłość kwitła pełną parą. Interes szedł Markowi za dobrze. Mnie, siłą rzeczy, też. W pewnym momencie klienci restauracji zaczęli przynosić swoje własne napoje, byle tylko nie musieć zamawiać ich w pubie. – Nie wiem. Pomyślę i dam ci znać, co postanowiłem – stwierdził na koniec spotkania Mark. – Ciężko mi z tym. Pokiwałem smętnie głową. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwałem. Myślałem, że dobijemy targu, tymczasem Mark, jak zwykle, zagrał na zwłokę. W tym momencie już wiedziałem, że blefował. Chciał jedynie wybadać nastroje, sprawdzić, na co mnie stać. Uścisnąłem mu rękę – lekko, nieco zbyt lekceważąco. Nigdy nie byłem dla niego kimś istotnym. Dostarczałem kasę i świeże pomysły. Dopóki system działał, wszyscy byli zadowoleni. Kiedy przyszedł czas, by coś zmienić, nie było woli walki ani współpracy. – Dobra. Zaczekam na odpowiedź – mruknąłem i poszedłem w swoją stronę. Wędrowałem po Hounslow do późnej nocy. Zapomniałem na śmierć, jaka to frajda iść przed siebie i o nic się nie martwić, rozmyślać i obserwować. Kiedyś takie spacery były dla mnie normą, potem utknąłem w knajpie, wożąc tyłek do kuchni i z powrotem samochodem. Boże mój, ile przez ostatni rok upadło tutaj pubów!!! The Rifleman, White Bear, Shannon’s, Jolly Farmer, Rose & Crown, Larkin Inn, Lord Palmerston. W tym ostatnim jakiś sprytny Polak zrobił sklep o niewdzięcznej nazwie „Krystynka”. Piękny, stary budynek o bardzo gustownej architekturze stał się karykaturą na miarę nowych czasów i obyczajów. Paliłem papierosa za papierosem, aż zrobiło mi się od tego niedobrze. Wypalałem już po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt dziennie. Jak na trzydziestokilkulatka, neurotycznie za dużo. Tyle powinni wypalać będący u kresu życia pacjenci podczas refleksyjnych spacerów pod kliniką onkologiczną. W każdym razie nie liczyłem na to, że umrę zdrowy. Postanowiłem, że wstąpię gdzieś na piwo i spłukam całe to nikotynowe błoto. W pubie The Bulstrode przy stacji Hounslow Central było pełno ludzi. I mieli tam polskie piwo oraz polskie imprezy. Naprzeciw pubu otwierano nową polską restaurację w stylu Cepelii, a nawet polskiego takeawaya. Kilka lat temu zacząłem rozkręcać dzielnicę, ale inni też nie spali. I trafili na bardziej żyzny grunt. Na mądrzejszych biznesmenów, na lepsze warunki, na możliwość porozumienia i rozwoju. Nie mieli nad sobą chimerycznych szefów w stylu Marka, który tylko patrzył, jak nie nadwerężyć instytucji ryzyka. Wypiłem dwa piwa i uznałem moją misję w Hounslow za zakończoną. Wziąłem taksówkę i kazałem się wieźć do domu.

cdn

@

xxpoprzednie odcinkix

www.nowyczas.co.uk/wyspa

kino True Grit Bracia Cohen powracają! Po komediach „Poważny człowiek” i „Tajne przez poufne” zabierają się za… western. W głównej roli zobaczymy Jeffa Bridgesa, którego bracia bardzo cenią. To on w końcu wcielił się w głównego bohatera ich kultowego „Big Lebowskiego”. Potwory Niskobudżetowy film science – fiction. Nawet bardzo niskobudżetowy. Jest tu tylko dwóch profesjonalnych aktorów. Reszta to naturszczykowie. Gareth Edwards zabiera nas w podróż do Meksyku niedalekiej przeszłości. Wygląda na to, że Meksykanie nie mają szczęścia: już niedługo do karteli narkotykowych i klęsk żywiołowych dojdzie jeszcze jedno zmartwienie: inwazja kosmitów przypominających ośmiornice. Dwójka bohaterów przedziera się przez dżunglę pełną obcych. Należy się spodziewać kilkukrotnego podskoczenia ze strachu na siedzeniu.

Środa, 2 stycznia, godz.19.00 Barbican Centre, Silk St, London, EC2Y 8DS

Kings of Leon Poprockowa kapela z Tennesse przyjeżdza do Londynu, by promować swój najnowszy, piąty już album „Come Around Sundown”. Wtorek, 23 grudnia, godz. 18.30 O2, Penisula Square, SE10 0DX

Jay Phelps Quintet Sposób na wyciszenie się przed świętami: trębacz i kompozytor debiutuje ze swoim nowym zespołem. Wtorek, 21 grudnia, godz. 20.30 Hot Dog Jazz, 4 Denmark Street, WC2H 8LP

Muzyczny sylwester Londyńska scena muzyczna nie śpi, szczególnie w Sylwestra. Oto kilka propozycji powitania nowego roku przy dźwiękach muzyki. Bellowhedisom

The Kids Are Alright Co się stanie, gdy dwoje poczętych z próbówki dzieci lesbijek odszukuje biologicznego ojca i przyprowadza go do domu? Wszystko wymyka się spod kontroli. Sympatyczna komedia z doborową obsadą. Święta z przymrużeniem oka Jeśli ktoś jest zmęczony wszechobecnym świątecznym lukrem może wybrać się na dwa filmy (za cenę jednego): z przesytu świątecznego wyleczy go komedia sensacyjna „Zabójcza Broń” i „Bad Santa” – komedia o bardzo niegrzecznym Mikołaju, który zdecydowanie nadużywa alkoholu i brzydkich słów. Czwartek, 23 grudnia, godz. 15.30 Prince Charles Cinema, Leicester Place, WC2,

39 Steps Kultowy film Hitchocka. W jednym z londyńskich teatrów można teraz oglądać wersję “na wesoło”. BFI postanowiło przed świętami przypomnieć oryginał. Poniedziałek, 20 grudnia, godz. 20.45 BFI, Belvedere Road, SE1 8XT

Folk- rockowa kapela promuje swój album “Hedonism”. Plus szampan i sylwestrowe fajerweki. Piątek, 31 grudnia, godz.19.30 Royal Festival Hall, Belvedere Rd, South Bank, SE1, 8XX Sylwester po… niemiecku

Będą skoczne melodie i dźwięki harmonii. Ale poszaleć na parkiecie będzie można również przy nowocześniejszych dźwiękach. Do tego dochodzi zimne, niemieckie piwo i sylwester na modłę Oktoberfest gotowy. Piątek, 31 grudnia, godz.18.00 The Fest, 678-680 Fulham Road,SW6 5SA Sylwester w The Egg

Kultowy klub zaprasza na sylwestra w rytmie samby. W tym roku panują tu klimaty rodem z gorącej Brazylii. Piątek, 31 grudnia, godz.20.00 The Egg, 200 York Way, N7 9AP Moondance

Trzy parkiety, lasery, światła i mnóstwo DJów – wszystko to proponuje klub Moondance w Borough. Piątek, 31 grudnia, godz.21.00 Moondance, 29 Great Suffolk Street, SE1 0NS

Dziewczyna, która zrzuciła gniazdo szerszeni

wystawy/galerie

Ekranizacja ostatniej części trylogii Seiga Larssona. Lisbeth jest w szpitalu. Oczekuje na rozprawę, podczas której sądzona ma być za potrójne morderstwo. Mikeal wie, że dziewczyna jest niewinna. Ale jak to udowonić? Środa, 29 grudnia, godz. 19.30 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL

Od Poussina do Seurata

JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

muzyka

Mahler i Mozart w Barbican BBC Symphonic Orchestra zaprasza na podróż w świat Mahlera (6 symfonia, „Tragiczna”) i Mozarta (16 koncert fortepianowy). Gra Lars Voigt.

Francuskie rysunki z kolekcji National Gallery of Scotland Wallace Collection, Manchester Square W1U 3BN

Zwierzaki w obiektywie Seria zdjęć zwierząt autorstwa Rogera Hoppera Hopper’s Gallery, 15 Clerkenwell Close, EC1R 0AA

Nowa twarz Iranu Obrazy przedstawiające współczesny Iran


|29

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

co się dzieje Janet Rady Fine art, 20 buckle Street, e1 8eH

Wystawa Świąteczna Na święta galeria w Chelsea przygotowała dla nas przegląd brytyjskiego malarstwa od XVII wieku do współczesności. Wystawa trwa do 21 grudnia. James Harvey brithish art, 15 langton Street, SW10 oJl

Skarby z Węgier Jedna z ostatnich szans, by zobaczyć dzieła, które nad Tamizę przyjechały z Budapesztu. Zobaczymy ponad 200 prac: obrazów, rzeźb, szkiców i rysunków. Organizatorzy zabierają nas w podróż przez historię sztuki. Na ścianach Royal Academy of Arts wiszą między innymi prace Leonarda, Schielego, Rafaela, Moneta i Rembrandta. burlington House Piccadilly, london W1J 0bd

Możemy się do nich przyłączyć. Organizatorzy zapowiadają pantomimę pełną śmiechu i muzyki granej na żywo lyric theatre, King Street, W6 0Ql

Szklana menażeria Jedna z najsłynniejszych sztuk Tennessee Williamsa. Jak zwykle u dramatopisarza dużo to napięć psychologicznych, emocji, niepewności, ale też nadziei. Bohaterem jest Tom, który ciężko pracuje, by zapewnić utrzymanie ochronę matce i nadwrażliwej siostrze. Przedstawienie cieszy się wielką popularnością. Miało zejść z afisza wcześniej, ale pod wpływem publiczności szturmującej kasy, teatr postanowił, że „Szklaną menażerię” będziemy mogli oglądać do połowy stycznia. young Vic, 66 the cut, Waterloo, london Se1 8lZ

wykłady/odczyty emilia Maryniak Prace artystki pod wspólnym tytułem „Pomiędzy” oglądać można w POSK-u. Wystawa potrwa do Wigilii. Galeria PoSK, 238-246 King Street, W6 0RF, godz. 11.00-21.00

teatry Flea in Her Hair Piękna pani Chandebise ma pewne zmartwienie: podejrzewa, że jej mąż nie jest jej wierny. Prosi więc przyjaciela, by ten pomógł jej zastawić na małżonka pułapkę. Misterny plan – jak to zwykle ma miejsce w przypadku misternych planów – nie wypala. Efekt? Totalny chaos. Dynamiczna komedia pomyłek w reżyserii Eicharda Eyre’a. old Vic theatre the cut, Se1 8nb

Piękna i bestia Bajka w świątecznym klimacie w reżyserii Katie Mitchel, znanej już z przedstawienia „The Cat in the Hat”

Historia sztuki w pigułce Od średniowiecznego ołtarza, przez harmonijny pejzaż Tycjana po mroczne portrety Rembrandta i świat roztopiony światłem u Moneta. W National Gallery jest niemal wszystko. Podczas godzinnych sesji przewodnicy związani z galerią poprowadzą nas przez historię sztuki. codziennie, godz. 11.30 i 14.30 national Gallery, trafalgar Square, Wc2n 5dn

londyńskie tragedie John Whithington opowiadał będzie o wszystkich albo przynajmniej o większośći plag, jakie dotknęły Londyn na przestrzeni dziejów. Definicja „plagi” jest szeroka: obejmuje spalenie miasta w 61 roku naszej ery przez powstanie Boadicei, zarazę z XIV wieku i… niedawny kryzys finansowy. Wtorek, 4 stycznia, godz. 12.30 Shoe lane library, 1 little new Street ec4a 3JR

national theatre, South bank, london. Se1 9PX

Fela! Prowokująca mieszanka tańca, teatru i musicalu – tak to przedstawienie opisuje strona National Theatre. Sztuka opowiada o życiu kontrowersyjnego, ekstrawaganckiego artysty Feli Anikulapo- Kuti. Na Broadway to był hit. „Absolutna ekstaza” – zachwycał się tamtejszy „Time Out”. Wersja londyńska dostaje mieszane recenzje, więc najlepiej przekonać się samemu. national theatre, South bank, london. Se1 9PX

Mamma Mia Beztroska komedia w rytmie przebojów legendarnej szwedzkiej grupy popowej. Była inspiracją dla filmu z Meryl Streep i Piercem Brosnanem. Prince of Wales theatre, coventry Street, W1d 4HS

dick Whittington i jego kot Dick Whittington i jego kot razem wyruszają w podróż do Londynu.

Świąteczne koncerty w Londynie od „White christmas”, przez „cichą noc” po bacha – w te święta londyn zabrzmi przeróżnymi dźwiękami. Wybór świątecznych koncertów jak zawsze jest gigantyczny. Sporo atrakcji przygotował baRbican. 22 grudnia zaprasza na świąteczne spotkanie z Hayley Westenrą i jej zespołem. Towarzyszyć im będzie kwartet smyczkowy. Dzień później w głównym holu wspólnie pośpiewać będziemy mogli kolędy i Christmas Carrols. Pięć dni później centrum kultury na obrzeżach City zaprasza natomiast na wyjątkowy koncert: usłyszymy „Cztery pory roku” Verdiego w kameralnej, bardzo świątecznej atmosferze: przy świecach. Bożonarodzeniową atmosferę podtrzyma też zapewne koncert musicalowych szlagierów 28 grudnia.

Wybrać można się również do Royal albeRt Hall. 20 grudnia swój świąteczny koncert dadzą tu dzieci z King’s College w Cambridge. Na muzyczne spotkanie z Mikołajem Royal Albert Hall zaprasza natomiast trzy dni później. Tego samego dnia, wieczorem, posłuchać będzie można koncertu świątecznych piosenek i kolęd. Chórzyści, muzycy i dyrygent będą ubrani w osiemnastowieczne kostiumy. Fantastyczna atmosfera panuje na darmowych koncertach na Trafalgar Square. Przy ustawionej na placu choince występy dają przeróżne zespoły wykonujące świąteczną muzykę a capella. Klimat – mroźne powietrze, majestatyczna National Gallery, ogromna norweska choinka, a w oddali Big Ben – wrażenia niezapomniane. W dodatku wszystkiemu temu towarzyszy zbiórka pieniędzy na cele dobroczynne. Na główny plac miasta wpadać można do 22 grudnia. Znajdujący się nieopodal St MaRtin-in-tHeFieldS, jeden z najbardziej klimatycznych londyńskich kościołów, z znakomitą akustyką, proponuje spotkanie ze swoim chórem na dzień przed Wigilią. W drugi dzień świąt można tu przyjść na koncert barokowej muzyki klasycznej. Lżejszy będzie

natomiast koncert noworoczny przy świecach. W Wigilię dla miłośników tradycyjnych Christmas Carols otwarte będą drzwi katedry św. Pawła. Piosenki towarzyszyć nam będą również podczas pasterki. W tyle nie pozostaje Londyn południowy. Chór Southwark Cathedral zaśpiewa we środę 22 grudnia. W Wigilię muzyka towarzyszyć też będzie uroczystemu dekorowaniu żłóbka. Chór uświetni tutejszą pasterkę, która rozpocznie się nieco wcześniej niż te polskie: o 23.30. Wreszcie, jeśli ktoś lubi święta z rozmachem, może się wybrać do hali o2 wGreenwich. Na dzień przed Wigilią odbędzie się tu gala bożonarodzeniowa prowadzona przez Ruthie Henshall. Usłyszymy między innymi „White Christmas, „Frosty the Snowman” i „Rudolph the Red-nosed Reindeer”. Na specjalny, świąteczny pokaz „Cyganerii” Pucciniego zaprosi nas natomiast w drugi dzień Świąt Opera Narodowa. Ale, rzecz jasna, możliwości dla melomanów jest o wiele więcej. Nie sposób ich wymienić – jak to w Londynie.

adam dąbrowski


30 |

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

czas na relaks

SzyNka z dzika » Nowo poznany znajomy zapytany o

maNia GotowaNia Mikołaj Hęciak Tym razem wybrałem raczej mało świąteczny temat. Dziś poruszę temat dziczyzny. Czas jesienno-zimowy to pora, gdy na rynku pojawia się mięso zwierząt łownych (game) w większej ilości. Można tu zaliczyć niektóre gatunki dziko żyjące, zarówno opierzone, jak i futrzaki. Nieustannie dokłada się starań, by gatunki te hodować na farmach, aby dzięki temu zwiększyć podaż mięsa na rynek. Jak na razie, dziczyzna najbardziej cieszy się popularnością w kołach łowieckich (dość hermetycznych ) i wśród smakoszy. Niewątpliwą zaletą dziczyzny jest niska zawartość tłuszczu oraz walory smakowe. Fakt, że mięso zwierząt łownych nie jest łatwo dostępne, podnosi jego cenę. Najczęściej popełnianym błędem kulinarnym jest niepotrzebne przegotowywanie takiego mięsa (chude mięso potrzebuje mniej czasu na obróbkę termiczną). Oprócz tradycyjnych gatunków, takich jak jelenie, dziki czy zające, coraz częściej można znaleźć egzotyczne gatunki mięsa w ofercie różnych sklepów, nie mówiąc o całej gamie innych pośredników. Niedawno mój dobry mój kolega zamarzył sobie spróbować, jak smakuje mięso z kangura. Marzenie jego zaowocowało wspólną kolacją. Kangura akurat nie było w sklepie, ale z powodzeniem zastąpił go struś i bizon. W obydwu przypadkach mięso było czerwone i mało kaloryczne. Mięso bizona odznaczało się ciemniejszą karnacją i bardziej zwięzłą konsystencją, a w smaku przypominało wątróbkę. Natomiast mięso strusia smakowało bardziej jak kurze żołądki (jeżeli jeszcze ktoś pamięta, jak smakują kurze żołądki) i aż rozpływało się w ustach. Warto wspomnieć, że strusinę można spróbować także w Polsce. Pierwsza farma strusi afrykańskich została założona w Polsce w 1993 roku w Garczynie koło Kościerzyny na Kaszubach. W 2002 roku odnotowano już 590 miejsc hodowli tych ptaków w naszym kraju, a liczbę pogłowia szacowano na 19 tys. sztuk. W czasie kryzysu liczba farm spadła drastycznie, pozostali na rynku hodowcy-właściciele większych stad, dla których tego typu hodowla to przedsięwzięcie na dłuższy okres, a nie sposób na szybkie wzbogacenie. Obecnie w Europie pomimo rosnącego zainteresowania mięsem strusim nadal podaż nie nadąża za popytem.

to, co jadł na śniadanie, rzucił żart o szynce z dzika kupionej na allegro. Żart przyjąłem całkowicie poważnie, ku jego uciesze. Potem sprawdziłem, i rzeczywiście można dostać szynkę z dzika na allegro. Mówisz i masz. Może to dziwić, że afrykańskie strusie dobrze znoszą polski klimat. Hodowcy muszą zapewnić im pomieszczenia chroniące przed temperaturą poniżej 0°C i wystarczająco dużo miejsca na wybiegu, a także zapewnić bezstresowe życie, bo stres ma niszczycielski wpływ na te ptaki. W Polsce strusie kwalifikuje się jako drób użytkowy. Mięso ich jest koloru czerwonego, naprawdę bardzo pyszne i niespodziewanie delikatne. Podobnie rzecz ma się ze strusimi jajami. Pomijając ich wielkość, ich konsystencja i smak są bardzo wyszukane. W Anglii natomiast będzie nam łatwiej niż w Polsce sięgnąć po mięso nie tylko już strusia czy nawet kangura, ale także antylop, zebr czy krokodyli. Poniżej podaje link do strony, gdzie można wybrać swój upragniony kawałek mięsa, nie wychodząc z domu, gdyż zostanie on dostarczony nam pod same drzwi. A jest w czym wybierać. www.keziefoods.co.uk/products/alternativemeats. Pozostając przy strusinie, w zależności od tego, jaką część mięsa uda nam się dostać, możemy liczyć na steki, burgery czy kiełbaski. Dalej przedstawiam przepis na stir-fry z mięsem strusia.

Struś po chińSku Potrzebujemy 600 g steków ze strusia, 100 ml sosu sojowego, 2 ząbki czosnku, 1 cytrynę, zieloną pietruszkę do smaku, 2 cebule, 2 kolorowe papryki, 2 łyżki oliwy. Mięso kroimy na cieniutkie paski. Podobnie traktujemy cebulę i papryki. Mięso marynujemy w sosie sojowym doprawionym sokiem z cytryny, czosnkiem i posiekaną natką pietruszki przez 12 godzin w lodówce. Najpierw smażymy krótko cebulę i paprykę. Dodajemy mięso i szybko podsmażamy wszystko razem. W miarę potrzeby możemy dodać troszeczkę wody. Po odstawieniu z ognia sprawdzamy smak i doprawiamy solą oraz pieprzem czarny. Podajemy z ryżem lub chińskim makaronem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by oprócz cebuli i papryki dodać więcej warzyw, np. małą kolbę kukurydzy, kiełki sojowe i inne, albo po prostu użyć gotową mieszankę do stir-fry. Równie dobrze możemy pominąć etap marynowania przez całą noc i wszystkie elementy marynaty dodać podczas smażenia. Najpierw czosnek podsmażyć razem z cebulą, sos sojowy dodać, gdy mięso już będzie obsmażone, a sok z cytryny i zieloną pietruszkę na koniec przy doprawianiu.

Stek ze StruSia w SoSie pieprzowym Potrzebujemy 2 steki (ok. 170 g każdy), świeżo wyciśnięty sok z 2–3 pomarańczy i starta skórka z 1 pomarańczy, ćwierć szklanki wody, 1 kostka bulionu z kurczaka, 8 czarnych oliwek bez pestek, mały pęczek zielonej pietruszki, sól i pieprz do smaku. Na rozgrzanym oleju smażymy przyprawione solą i pieprzem steki. Najlepszy efekt osiągniemy, jeżeli poprzestaniemy na rare albo medium rare stopniu wysmażenia. Wiem, że może być to trudne do zaakceptowania, jeżeli jesteśmy przyzwyczajeni do wypieczonych kawałków mięsa. Oczywiście, możemy bardziej wypiec steki, ale powyżej stopnia medium stracimy raczej na jakości i smaczności, jak przestrzegają znawcy. Odstawiamy z patelni i trzymamy w ciepłym miejscu, gdy przygotowujemy sos. Zatrzymując jakiekolwiek soki ze smażenia, dodajemy sok z pomarańczy, wodę i kostkę rosołową, a po jej rozpuszczeniu całość zagotowujemy. Dodajemy skórkę z pomarańczy i gotujemy około 4–5 minut. Na koniec dajemy oliwki i posiekaną natkę. Doprawiamy do smaku i polewamy mięso na talerzu. Swoje doświadczenia z mniej popularnymi rodzajami mięsa proszę opisać i przesyłać bądź na adres redakcji, bądź bezpośrednio na moją skrzynkę info@mylondonchef.co.uk, a w miarę możliwości zamieścimy w następnych numerach gazety. Na zbliżające się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok 2011 proszę przyjąć najlepsze życzenia wszelkiej pomyślności i obfitości, żeby na naszych stołach nie brakowało nie tylko chleba, ale też i czegoś do chleba. Do siego roku!!!


|31

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

czas na relaks

Imaginarium ObrAzek DruGI.

Zaprosiła mnie do siebie na wychwalany bigos. Nie znając dobrze ani kucharza, ani jego kuchni, zaproponowałam neutralne miejsce. Ona sama wybrała restaurację: mroczną, o ciężkich tapetach i żyrandolach połyskujących żółtawym światłem. Weszła stękając, pod pachą miała wielką księgę, a do ramienia przytroczony łuk i kołczan pełen strzał. Jak w imieniu – myślę – tak i w akcesoriach musi tkwić jakaś wróżba! Po rytualnym przywitaniu obrzuciła salę rentgenowskim spojrzeniem pełnym podejrzliwości, zajrzała nawet do sąsiedniego pomieszczenia. Usadowiła się wreszcie plecami do ściany. Zamówiła śledzia po japońsku i bigos, a ja sałatkę po żydowsku i pierogi. Zrobiło się ciepło i przyjemnie. – Widzę, że ma pani sportowe zainteresowania? – rozpoczynam towarzyską rozmowę. Kiedy zaczyna mówić, słychać zgrzyt i skrzek. Jest pąsowa na policzkach, zniża głos do szeptu i robi się jeszcze bardziej pąsowa. Włosy odgniecione beretem sterczą na bokach jak dwie elektrody. Całość jakby sfastrygowana niedbałym szwem. – Lubię sport – odpowiada na moje pytanie. – W dzieciństwie rzucałam kamieniami w żaby, niby tak dla żartu, ale żaby ginęły na serio. Teraz uprawiam dorosły sport, trochę boksu, trochę jazdy konnej, no i to łucznictwo. To są świetnie uzupełniające się sporty, jak przeciwnika nie zacwałuję na śmierć, to go zmasakruję ciosami i dopadnę strzałą. To chyba jednak nie typ hałaśliwej sufrażystki walczącej o prawo do głosu, myślę, to raczej typ amazonki. Szukam widomego znaku na klatce piersiowej, ale warstwa swetrów formuje jedną linię od ramion do kolan. Moja towarzyszka układa usta w grymas i zaczyna coś żuć. – Guma do żucia czy tytoń? – pytam. – Nie, to liście piołunu – objaśnia. Każdy organizm wytwarza zarówno soki żywotne, jak i

ANIA GASTOL

MAkIJAŻe ŚwIĄTeCzNe Jak ukryć zmęczenie po bieganiu po gwiazdkowe prezenty i spędzeniu licznych godzin w kuchni, gotując i wypiekając świąteczne smakołyki? Jak zabłysnąć na świątecznej kolacji i wyczarować wypoczęty, olśniewający wygląd? Żadna z nas przed świętami nie ma zbyt wiele czasu, dlatego zdradzę wam przepis na błyskawiczną metamorfozę i świetny wygląd.

soki goryczy. Oba są konieczne do fizjologicznej kompozycji człowieka. Ja mam ogólnie niedobór goryczy i jak cukrzyk regularnie ją sobie wstrzykuję. Niemal słyszę, jak metalowa sprężyna w jej brzuchu powoli zaczyna się nakręcać. Wyciąga na stół wielką szarą księgę z wytłoczonym tytułem „Księga rodzajowa” i gładzi ją delikatnie. Zapewnia mnie z przymilnym uśmiechem, że znajdzie dla mnie odpowiednią stronę na moje członkostwo. Księga otworzyła się na stronie „Rozczarowania”. Czytam z niej głośno: „Jest to uczucie, które ma krótki okres wegetacji i przeradza się w rozgoryczenie. Jedyna szansa, to rozprawić się z nim za młodu i wziąć odpowiedzialność za własne niedołęstwo czy głupotę. W przeciwnym razie, rozgoryczenie tak zapamiętuje się w swojej goryczy, że rozpoczyna krucjatę przeciwko swojej grupie społecznej, a ta zaczyna być wszystkiemu winna i...”. – Ach! – przerywa – to są tylko cytaty z różnych publikacji i mocno tendencyjne. Otwiera inną stronę i sama czyta: „Zarygluj drzwi swojego domu ilekroć dowiesz się, że na ulice wyległa niegodziwość ze swoim dworem zawiści, złości, mściwości i niechęci”. To są jakieś porady dla gospodyń domowych, chyba tych z kosmosu – oznajmia sucho. To nie ta strona. – Ja to chyba się nie nadaję do tej książki – rozpoczynam powoli swój odwrót. – Dziękuję za zaproszenie, ale ja bardziej jestem za życiem przypominającym figlarne tańce niż karkołomne zapasy. Lubię towarzystwo życzliwości, rozkoszne i hojne dusze, miłe w obejściu. – Nic o tym nie wiem, ale słyszałam, mówiono mi, podobno… Dorodna kelnerka wniosła dymiący bigos i pierogi oblane tłuszczem i skwarkami. – Czy to jest seksodajnia czy restauracja? – rzuca głośne pytanie. – Te krótkie spódniczki, długie włosy, głębokie dekolty... i nachyla się nad talerzem bigosu.

Na opuchliznę pod oczami spróbujcie ciepłych okładów z herbaty lub rumianku w torebkach (uważajcie, by się nie poparzyć!), dobrze też działają na opuchliznę mrożone okularki (w których wygląda się kosmicznie!). Na sińce pod oczami dobrze działa krem ze świetlikiem. Najlepiej, jeżeli jest trzymany w lodówce (chłodny krem powoduje obkurczenie naczyń krwionośnych i zmniejsza obrzęk). Z małymi przebarwieniami w tym miejscu poradzi sobie podkład – ten sam, który nakładacie na całą twarz. Jeśli mimo to sińce dalej są widoczne, użyjcie korektora, by zamaskować te niedoskonałości. Do wygładzenia skóry twarzy i szyi używajcie peelingu. Mając cerę normalną, tłustą lub mieszaną, róbcie peeling dwa razy w tygodniu. W przypadku skóry wrażliwej lub suchej wystarczy tylko raz. Używajcie także specjalnej szczoteczki do mycia twarzy, która pomaga w ukrwieniu i nadaje skórze świeżego, zdrowego koloru. Pomóżcie zmęczonej twarzy maseczkami i nawilżającymi kremami! Zanim wyjdziecie z domu w mroźną pogodę, zawsze nałóżcie krem ochronny przed aplikacją podkładu. Pamiętajcie o tym, by używać filtrów przeciwsłonecznych na wyprawy w góry, zwłaszcza jeśli jeździcie na nartach! Nadajcie swym oczom blasku! Zanim użyjecie cieni do powiek, nałóżcie pod nie specjalną bazę. Wygładza ona skórę powiek i delikatnie ją rozjaśnia, np. Urban Decay – Eyeshadow Primer. Kosmetyk ten trzeba rozsmarować palcem na powiece i poczekać, aż wyschnie. Świąteczną twarz doskonale rozświetlą złote, srebrne i zielone cienie do powiek. Proponuję L’Oreal

– Ciężkostrawny – wyrokuje. – Tylko białe rodzynki, nie śliwki, są wyróżnikiem dobrego bigosu, wprowadzają do niego element niespodzianki. Prostuje szyję i dryluje moją twarz. – Proszę tak pochopnie nie odrzucać mojej propozycji – mówi – gorycz to nuklearna siła, króluje i w gastronomii, i w filozofii, zdominuje i stół biesiadny, i salę wykładową. Wystawia na niebezpieczeństwo wszystkie cnoty. Moja zaalarmowana głowa zaczyna podpowiadać mi różne warianty wyjścia z osaczenia. – Kocham przyjemność rozmowy. Lubię harmonię i spokój otoczenia – rozwijam swój epicki wątek. W łagodnym winie wszystko można rozpuścić, prawda? – Wszystko, ale nie gorycz – przeczy – i dlatego ja profilaktycznie żuję ten piołun. Człowiek kocha szkodzić drugiemu człowiekowi. Zazdrość krzewi się tak obficie jak zielsko – i tu wskazuje na swoje zatrute strzały. – Dźwigam je zawsze ze sobą, bo mam ciągły brak pewności... Zaczęła teatralnie gestykulować i używać poetyckich metafor. To już nie rozmowa a prawdziwa udręka – pomyślałam z przestrachem. – Nie ma groźniejszego potwora niż człowiek – gnębi mnie dalej. – Najniebezpieczniejsze ze zwierząt oswojonych to oszczerca i pochlebca. – Ale mamy przecież jakąś umowę społeczną, by zapewnić harmonię życia – wchodzę jej szybko w słowo. – Ze mną się nikt nie umawiał. Jeszcze mi tu wybuchnie – myślę nie wiem już o czym. Ona mówi, tak się śpieszy, coś inicjuje, gada o jakiejś winie, a na dodatek grzebie przy tych strzałach. Jeszcze mnie namierzy i postrzeli! Zaczęłam też nakręcać niewidzialną sprężynę w swoim brzuchu. Jak się tu wycofać? Zaniepokoiłam się na myśl o kolektywnej odpowiedzialności, grzech jest wprawdzie osobistym aktem i każdy odpowiada za swój,

ale niech ktoś przypadkiem wyskoczy z pomysłem grzechu zbiorowego i jedzenie bigosu z nią policzy mi za uczestnictwo, to skończę jak te śledzie! Zebrałam się w sobie, bo kto to widział, żeby jakaś chmura chciała uchodzić na moim niebie za słońce? Zaczęłam walić widelcem w sernik na talerzu aż całkiem go zmieszałam z czekoladową polewą. Z chytrością obmyślam mały fortelik w stylu Zagłoby. Otwieram z rozmachem księgę na pustej stronie. Zaczynam poufnie: – Znam szybki i pewny sposób na znalezienie osób, które mogą nam sprzyjać – sojuszników i sympatyków, niezdecydowanych i niedoinformowanych. Zastosujemy prosty test na poziom goryczy w organizmie. Wpisuję do księgi: „Teoria pożytku i nieużyteczności”, a w nawiasie „Gorzki smak życia”. Czuję, że siedzę w siodle. Kontynuuję pewniej: – Jest takie miasto na wybrzeżu Włoch, które ma policję od piękna. Jeśli ktoś nie wygląda dobrze w bikini, to nie wolno mu nosić tego stroju na plaży. We Francji jest policja od czystości języka. A my, proszę pani, będziemy mieli policję od goryczy. Żadne tam dmuchanie w balonik, ale wypicie kieliszka szampana. Mój boski napój ma robić za papierek lakmusowy. Na tę porę roku wybierzemy Laurent Perrier Rose, słynny z kremowego smaku i dobrych proporcji kwasu i słodyczy. – Czy pani wie, jak on smakuje? – pytam. Usta mojej towarzyszki układają się w znajomy cienki łuk niesmaku. – Z cierpkich winogron jest tłoczony – odpowiada. Nadeszła kelnerka i położyła przed nią rachunek. – To wy za to pieniądze bierzecie? – wyrzuciła z siebie jak z katapulty. Zamknęła z hukiem księgę, poderwała się od stołu i ruszyła w stronę drzwi. Nikt nie próbował jej zatrzymać. A ja podnosząc do ust kieliszek niebiańskiego nektaru, piję za radość życia, która jak miłość, zawsze zwycięża.

Grażyna Maxwell

liczkowe i nałóżcie odrobinę różu na policzki, by dodać twarzy zdrowego wyglądu – polecam firmę Max Factor. Podczas świątecznych spotkań z pewnością często będziecie się fotografować, warto więc poświęcić trochę czasu, by pięknie wyglądać. Po świątecznym czasie zaś pora na wystrzałowy makijaż na sylwestrową zabawę! Co dominuje w sylwestrowych makijażach?

Color Appeal (lub Quad) Trio Pro lub jeden z odcieni L’Oreal Studio Secrets. Kolejną świetną sztuczką, by ukryć zmęczenie, jest narysowanie linii białą konturówką na wewnętrznej krawędzi dolnej powieki. Zabieg ten także optycznie powiększa oczy – do moich ulubionych należy Rimmel Soft Kohl white eye pencil. Na spierzchnięte usta nałóżcie trochę miodu i zostawcie na 10-15 minut. Na świąteczną galę proponuję błyszczyk, jako że zostaje on dłużej na ustach i nie trzeba go będzie poprawiać po każdym posiłku. Nowością na rynku jest błyszczyk firmy Bourjois Rose Exclusif, który swą barwę dostosowuje do każdego koloru ust dzięki unikatowej mieszance pigmentów. Nie klei się, reaguje z pH waszych ust, nawilża je, a także zawiera witaminy C i E. Lekkim bronzerem delikatnie podkreślcie kości po-

Makijaż musi stanowić część stroju, pasować do sylwestrowej sukni oraz naszej twarzy i włosów oraz rodzaju sylwestrowej zabawy. Na bal przebierańców lub imprezę w klubie można zaszaleć. Sylwestrowy makijaż zależy od nas i naszej wyobraźni oraz pomysłowości. Przydymione oczy, wyraziste brwi, czerwone szminki. Trendy z lat osiemdziesiątych, kreski na górnej powiecie w stylu pin-up, sztuczne rzęsy. No i brokatowe szaleństwo! Brokat towarzyszył sylwestrowi od zawsze. Im mniej konwencjonalnie, tym lepiej. Nałóżcie go nad brwiami, dodajcie do cieni na powiekach, połóżcie na usta, na włosy – co tylko przyjdzie wam do głowy. Noc sylwestrowa jest wyjątkowa, więc powinnyśmy błyszczeć, dlatego dozwolone jest używanie brokatu w wielu różnych kolorach. Nie od dziś wiadomo, że makijaż wygląda najlepiej na wyspanej i wypoczętej twarzy. Dlatego po świątecznym szale przygotowań, gotowania i biesiadowania warto się wyspać i nieco odpocząć przed całonocną zabawą. Życząc udanej zabawy zapraszam do odwiedze nia mojej strony internetowej www.charismaticmakeup.com oraz blogu makijazowesztuczki.blogspot.com


32|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

czas na relaks krzyżówka z czasem nr 18

Poziomo: 1) odtwarzała rolę Krysi w filmie „Pułkownik Kwiatkowski”, 7) miejsce narodzin św. Franciszka i św. Klary, 8) człowiek wykazujący w czymś wielką lub zbytnią pilność i żarliwość, 9) grzyb pasożytujący na drzewach, 10) cesarz rzymski, 13) polski generał, który w roku 1944 został naczelnym wodzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, 17) przykład do naśladowania, 19) sztuczne zachowanie się; udawanie, 20) zawsze modny taniec, 21) człowiek skłonny do wywoływania awantur; zabijaka.

Pionowo: 1) autor powieści „Jezioro Bodeńskie” i „Pożegnania”, mąż aktorki Kaliny Jędrusik, 2) filtr organizmu, 3) imię autorki powieści „Nad Niemnem”, 4) Helena, 5) po przeciwległej stronie wschodu, 6) Filip, polski reżyser filmowy („Pożegnanie z Marią”, „Przystań”), 11) rozdział w partii, stronnictwie, 12) Stefan, jeden z najwybitniejszych w historii polskich aktorów, 14) nacja, narodowość, 15) dawne zakłady radiowe w Bydgoszczy, 16) prowizoryczny budynek drewniany, 18) małe jezioro. Rozwiązanie krzyżówki nr17: Tadeusz Łomnicki

sudoku

łatwe

1

średnie

3 5

9

3 6 5 3 2 6 7 1 3 5 8 6 1 8 6 5 6 7 5 4 6 4 9 1 2 2 4 6 5 1 6 2

trudne

7 8 4 6 7 3

4

6 7 1 8 9 6

2

9 7 8 1 7 1

8 7

3

9

8

2 5 8 1 7 4 8 9 3 4 5 6 4 7 5 8 9 7 6 4 5

9

1

9

4 8

3

1

6

7 4 1 3 8

3

4 7


|33

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

ogłoszenia

job vacancies TRANSIT DRIVER Location: LONDON SE18 Hours: 40 HRS Wage: £12500.00 TO £14000.00 PER ANNUM Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: 1. Ensure all drops and parcels are collected and delivered on time on the provision that customer service and the warehouse have fulfilled the order on time in line with the set delivery schedules.2. Make every possible effort to obtain proof of delivery for all drops. If this is not possible, then ensure that you record time and reason for non POD.3. For. any delays or expected non-deliveries whilst in transit to be immediately reported to the Goods In Transport Manager who will decide the appropriate action to be taken.4. All paperwork to be returned to the transport office for processing as soon as you return to Co..5. Ensure the Co. van is well maintained and kept clean.6. Ensure all failed deliveries are removed from the van before you leave for the evening and placed in the admin office.7. Adhere to co. HS Policies How to apply: For further details about job reference WLC/10226, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255.

installing a range of audio visual equipment in either the leisure or corporate industry. Your practical experience should include . extensive knowledge of the full range of audio visual equipment and be fully conversant with the use of audio visual technology typically used for such systems. The role is a varied one and will require you to travel internationally on projects that may last several months at a time. Please include your desired salary with your CV. How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Ross Magri at Sarner Ltd, jobs@sarner.com. DRIVER SUPPORT WORKER Location: HAMSTEAD - BIRMINGHAM B42 Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS Wage: £12187.50 Per Annum Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: FULL CLEAN UK DRIVING LICENCE ESSENTIAL. 12,187.50 per annum. You will be required to work 37.5 hours per week and you will support our service users with Learning Disabilites on indoor and outdoor activities. Experience is welcome although not essential as full training will be provided. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. Please collect an application pack from Riverside, Unit-K, Austin Way, Hamstead Industrial Estate, B'ham, B42 1DU or send your postal address to selectlifestyles@email.com How to apply: For further details about job reference AST/31803, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. LIVE-IN CARE WORKER

AV Technician Location: KINGSTON UPON THAMES, Surrey KT1 Hours: 9-6 Mon to Fri Wage: Negotiable Closing Date: 02 January 2011 Employer: Sarner Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: A unique opportunity has arisen for a senior audio visual technician to design and install audio visual systems in the corporate, museum and leisure industry. To be considered for the position you must have experience in

Location: NORWICH NR6 Hours: Live-in work on a 2-week on, 2-week off basis Wage: £400 Per Week Closing Date: 03 January 2011 Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: To provide care and support for elderly or disabled people in their own homes, on a live-in basis in the Norwich South Norfolk areas.We provide services to people with a range of conditions and illnesses from people who are physically fit, but have early stages of dementia, to people who are

severely disabled and need full personal care and use of special. equipment, as well as people who are terminally ill.Duties will include support with all aspects of daily living such as helping people to wash and dress, toileting, bathing, meal preparation, prompting medication, taking part in community and social activities.You will have sole responsibility, so previous care or nursing experience is essential. Ability to drive preferred as many of our clients are in rural areas. Work is usually on a 2week on, 2-week off basis. How to apply: For further details about job reference NOS/129982, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255.

individualised person centred support to service users with learning disabilities to enable them to enjoy varied activities and opportunities for personal development. We need people with a wide range of interests and personal qualities. We can offer 2, 3 or 4 nights per week. You will undertake NVQ2 and LDQ award with our support. Successful applicants are required to provide an enhanced disclosure. Disclosure expense will be met by employer. To apply ring 0161 237 1014, email recruitment@creativesupport.co.uk or visit www.creativesupport.co.uk. When applying quote ref 2868JCP. How to apply: You can apply for this job by telephoning 0161 2371014 and asking for Recruitment Line.

CATERING SUPERVISOR

Description: Welder required in commercial trailer manufacturing facility. Must be a qualified MIG welder who is able to use overhead cranes, experience preferable, must be someone who is hard working with a positive attitude and able to work effectively as part of a busy team in a factory environment. . How to apply: You can apply for this job by sending a CV/written application to Jane Dennison at Dennison Trailers, Caton Road, Lancaster, Lancashire, LA1 3PE or to recruit@dennisontrailers.com.

Location: WORTHING, WEST SUSSEX BN14 Hours: 40 HOURS PER WEEK. Wage: Negotiable Employer: West Cornwall Pasty Company Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Catering Supervisor required for work in Worthing town centre, in a busy food store/restaurant. Must have good customer service & care skills. Also must be able to work under pressure. Daytime work only-no evenings involved, to work 5 days out of 7, including weekends. How to apply: You can apply for this job by visiting westcornwall1@btinternet.com and following instructions on the web page. MECHANICAL FITTER Location: SALFORD M6 Hours: 8HRS PER DAY Wage: NEGOTIABLE Employer: Sterling Engineering Services Ltd Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Your duties will include the installation of new machinery into blue chip companys throught the uk.Ideally you will be able to weld mma,mig and tig, pipe fit and be and be a good all round mechanical engineer.Training may be available.It is essential that you have your own transportation and hand tools.Wage dependant on experience. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 0161 7377001 and asking for Angelo Shanahan. FEMALE WAKING NIGHT SUPPORT WORKERS Location: NEWBURY, BERKSHIRE RG14 Hours: 2, 3 OR 4 NIGHTS PER WEEK Wage: £8.55 TO £9.30 PER HOUR Closing Date: 03 March 2011 Employer: Creative Support Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: We require warm, flexible and motivated individuals to provide

NEW BEAUTY SALON IN STRATFORDIS LOOKING FOR A HAIRDRESSER AND A MANICURIST

WELDER (MIG) Location: LANCASTER LA1 Hours: Mon to Thurs 8am-5.30pm, Fri 8am4pm; possiblity of overtime Wage: £7.50 Per Hour Closing Date: 03 January 2011 Employer: Dennison Trailers Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

LGV C DRIVER/LOADER Location: CHERTSEY KT16 Hours: 40HOURS OVER 5 DAYS Wage: £8.75 to £10.00 Per Hour Closing Date: 31 January 2011 Employer: First Call Contract Services Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: Working on Recycling 'KERBSIDE' Trucks as a DriverLoader. Duties include all pre vehicle checks, vehicle safety and normal driving duties associated with Council Working. You'll be in a small team on designated routes. You must have a minimum of HGV C category, held your licence for 2-years and be able to work on early starts 5 days a week. All applicants. will have to satisfy a Health Safety induction and driving assessments as part of the recruitment process. How to apply: You can apply for this job by telephoning 01784 464464 and asking for Paul Greenslade. CARE WORKER Location: PETERBOROUGH PE3 Hours: 20/40 HOURS OVER 7 DAYS Wage: £6.50 to £11.25 Per Hour Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: ComForcare Senior Services provides high quality care to people in their on homes, operating under the concept of going the extra mile to meet the needs of its clients. Our aim is to

PLEASE CALL: 0782 610 0568 improve the quality of life and level of independence for every client and family receiving our services.We are recruiting Care Workers in the Peterborough area. Services . provided include companionship and other community initiatives. We offer a full induction programme and encourage all staff to pursue NVQ training and our own unique Advanced Proficiency training. If you can demonstrate compassion, have a caring personality and want to be part of an organisation which places high value on both its service users and its staff we would like to hear from you. Excellent rates of pay Access to a vehicle and full driving licence is essential An Enhanced CRB is requir How to apply: For further details about job reference PCH/35751, please telephone Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are charged at local rate. Call charges may be different if you call from a mobile phone. Alternatively, visit your local Jobcentre Plus Office and use the customer access phones provided to call Jobseeker Direct. The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255. SHOP AND SALES ASSISTANT Location: Broxbourne, Hertfordshire EN10 Hours: 4/5 days per week with occasional Saturday cover Wage: Exceeds National Minimum Wage Closing Date: 31 December 2010 Employer: Bread Bin Pension: No details held Duration: PERMANENT ONLY

Description: We are looking for two responsible and enthusiastic individuals to join our team.Duties will include, serving customers, cash handling, merchandising and general housekeeping.Working pattern will be Monday to Friday with possibility of 1 day off through the week with some occasional Saturday cover.Experience is not essential as full training will be given. . How to apply: You can apply for this job by telephoning 01992 466300 and asking for Mrs Vicki Vega.


34|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

ogłoszenia jak zamieszczać ogłoszenia ramkowe?

USUgI FINANSOWE

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

AbY ZAmIEścIć OgłOSZENIE RAmKOWE prosimy o kontakt z

Działem Sprzedaży pod numerem 0207 358 8406 ogłoszenia komercyjne

komercyjne z logo

do 20 słów

£15

£25

do 40 słów

£20

£30

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340 SPRZEDAm

ROZLIcZENIA PODATKOWE Od £50 cardinal & co 26a, 271-273 King Street, London W6 LZ

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE

mob: 07970908462 tel: 0208 233 2889 www.cardinal-co.co.uk

KUcHNIA DOmOWA I WANT TO DO YOUR KITcHEN WORK…

...FOR ENVIRONmENT FRIENDLY DUST FREE ALLERgY DESIgN ŻYj I mIESZKAj ZDROWO... Polecamy usługi w zakresie: •malowanie i odnawianie wnętrz •montaż nowych podłóg, w tym parkietów •bezpyłowe cyklinowanie podłóg •renowacja schodów (remont i odnawianie) •woskowanie, olejowanie desek podłogowych... •montaż ogrodzeń w ogrodach (pielęgnacja ogrodów) ARANŻAcjA WNĘTRZ Z ZASTOSOWANIEm NATURALNYcH SKAł SOLNYcH 0789 543 5476

…while you play with the kids, curl up with a good book or spend time with your friends. Your time is precious. Let me take care of cooking in the comfort of your home. chef mikolaj Heciak tel.: 07725742312 www.mylondonchef.co.uk

DOmOWE WYPIEKI na każdą okazję. Gwarancja jakości i niskie ceny.

www.fromax.co.uk

p a1

Polsk Bez zakładania konta

24/7 Stałe stawki połączeń

Polska Obsługa Klienta

/min

AgATA TEL. 0795 797 8398

1p

Wybierz 084 4862 4029

5p

Wybierz 084 4545 4029 Polska tel. komórkowy

ZDROWIE

LAbORATORIUm mEDYcZNE: THE PATH LAb

TEL: 020 7935 6650 lub po polsku: Iwona – 0797 704 1616 25-27 Welbeck Street London W1g 8 EN

Polska tel. stacjonarny USA Niemcy tel. stacjonarny

Orange, Plus GSM

6p www.auracall.com/polska

DO SPRZEDANIA mIESZKANIE W cALAbRII WE WłOSZEcH 10 min. od Soverato 100 metrów od plaży nad Morzem Jońskim. Dalsze informacje Tel. 07948285701

POLIgRAFIA

WYSOKIEj jAKOścI ULOTKI W KUSZĄcO NISKIEj cENIE! A6 5000 – £75 A5 5000 – £130 AS Imaging LTD 21 Wadsworth Road, Unit 23 Perivale UB6 7LQ asimaging@easynet.co.uk

SZYbKO, TANIO, RZETELNIE!

Z tel stacjonarnego wybierz 084 4862 4029 a następnie numer docelowy np.: 0048xxx. Zakończ # i poczekaj na połączenie.

Kompleksowe badania krwi, badania hormonalne, nasienia oraz na choroby przenoszone drogą płciową (HIV – wyniki tego samego dnia), EKG, USG.

ia Ogłoszen ramkowe ! już od £15 TANIO NIE! I W YGOD

Wybierz 087 1518 4029 Polska tel. komórkowy Era

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

bIURA PODRÓŻY


|35

nowy czas | 18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011

sport

Smuda gra na alibi Dariusz Jan Mikus W piłkarstwie powszechnie znany jest termin zagranie na alibi. To rodzaj zagrywki, która w kontekście gry całej drużyny nic nie wnosi i nie ma żadnych szans powodzenia, ale stanowi kunktatorskie usprawiedliwienie dla gracza, który może potem powiedzieć: przecież próbowałem. Podobnie robi Smuda, bawiąc się ze składem personalnym naszej narodowej kadry. Franz zdaje się zapominać (?), że ilość wcale nie przechodzi w jakość. A właściwie to wcale nie zapomina, lecz wyrabia sobie usprawiedliwienie na przyszłość. Wtedy będzie mógł rozłożyć ręce i powiedzieć: przecież szukałem, przetestowałem aż tak wielu graczy. Ale czy taki rodzaj selekcji ma sens? Smudzie po prostu brakuje wizji. Chaotyczne, a czasem wręcz bezsensowne testowanie krajowych średniaków nie pozwoli na stworzenie stabilnej kadry z ambicjami na międzynarodowe sukcesy. Zawsze bę-

dzie mógł znaleźć kolejnych kilkunastu pseudokandydatów do gry w finałach Mistrzostw Europy – dżentelmenów grających równie słabo jak jego obecni podopieczni. Dowodzi tego właściwie cała myśl szkoleniowa, która mogła być lepiej zrealizowana podczas poważnego sparingu z Cracovią czy Widzewem – nic tym drużynom nie ujmując. Zresztą czy faktycznie był to mecz międzypaństwowy...? Bo przeciwnicy też wystawili swój kolejny garnitur i to zdjęty ze starszego brata, nałożony na nieopierzonych w potyczkach międzynarodowych graczy. Nasze mnożenie średniaków, którzy dostąpili zaszczytu bycia reprezentantem, jest zupełnie pozbawione sensu. To, jak gra Wołąkiewicz, Celeban czy Kupisz, powinien pan trener widzieć na krajowych boiskach – i zupełnie wystarczy! Granie takim składem meczów międzypaństwowych powinno się odbywać co najwyżej na poziomie drugich reprezentacji. Bo jeśli ma być usprawiedliwieniem dla konieczności urządzenia obozu treningowego w Turcji, to jest to czysta kpina! Kogo tam Smuda ma zgrywać ze sobą do reprezentacyjnych występów? Szeregowych

grajków balansujących na poziomie średniactwa słabej polskiej ligi? Zapewne tak, skoro selekcjoner jest zadowolony. A ile wykonano podczas tej atrakcyjnej wycieczki (delegacji) wspaniałej pracy trenerskiej i owocnego udziału ważnych działaczy oraz pracowników piłkarskiej centrali – tego nikt nie doceni. Po co nam posezonowe zgrupowania z udziałem graczy, z których wielu nie ma nawet najmniejszej szansy na powąchanie mistrzowskiej imprezy? Są na to po prostu za słabi... Kolejne mutacje kadry to nic innego jak chwytanie garści przypadkowych kawałków puzzli i publiczne pokazywanie, jak pieczołowicie się je układa. Szkopuł w tym, że nie idzie o namolne pokazywanie usilnego układania sukcesu, lecz o jego finalne UŁOŻENIE! Bo kto rzeczywiście ma zagrać w finałach ME 2012? Tak bardzo chwaleni przez Smudę po meczu z Bośnią i Hercegowiną Plizga i Pawłowski...? Paranoja zaszła tak daleko, że już niedługo asystent trenera reprezentacji Tomasz Frankowski wystawi w kolejnym sparingu obiecującego obrońcę Franciszka Smudę. Połowę tego układu już zrealizowano.

Premier League robi wrażenie Na początku grudnia do Londynu przyleciał Robert Kołdys. Mecz klubu Łukasza Fabiańskiego i Wojciecha Szczęsnego w rozgrywkach Premier League był główną nagrodą piątej edycji jednego z najlepszych serwisów typerskich w internecie. Jak wspomina pan pobyt w Londynie, a przede wszystkim wizytę na Emirates Stadium?

– W stolicy Anglii spędziłem w sumie pięć dni, tak więc miałem sporo czasu na zwiedzanie i poznanie najciekawszych miejsc tego miasta. Najwięcej wrażeń przyniósł, oczywiście, mecz Premier League Arsenal – Fulham i możliwość zwiedzenia nowego stadionu Kanonierów. Jeśli ktoś nie był w podobnym miejscu, to zapewniam każdego kibica piłkarskiego – robi to niesamowite wrażenie.

– Moim zdaniem sezon powinien zaczynać się zawsze w pierwszy weekend września, natomiast kończyć z chwilą zakończenia rozgrywek głównych lig europejskich, z finałem Ligi Mistrzów oraz Ligi Europejskiej włącznie. Aby nagroda była adekwatna do włożonego wysiłku rywalizacja powinna trwać minimum dziewięć miesięcy. Szkoda, że tym razem sezon zaczyna się dopiero w styczniu. Myślę, iż nawet bez nagród zabawa również byłaby przednia.

Czy od początku podchodził pan do typowań na poważnie?

Sporo kontrowersji wywołuje zdaniem niektórych graczy funkcja asystenta. Co na ten temat myśli obecny mistrz?

– W żadnym wypadku. Grę traktowałem jako dobrą i emocjonującą zabawę. Tak jest zresztą do dziś.

– Asystent jest bardzo potrzebny, bo trudno wymagać od graczy stuprocentowej dyspozycyjności, zwłaszcza przy

Jakimi źródłami posiłkuje się pan przy typowaniu?

– Ogólnie rzecz biorąc, typuję według własnej wiedzy oraz intuicji. Rzadko posiłkuję się innymi źródłami, co nie znaczy, że nigdy. Wszystko zależy od aktualnej pozycji w rankingu oraz od stawki o jaką gramy. Przed nami kolejny sezon zabawy. Ile według pana powinien trwać sezon?

tak długich rozgrywkach jak odbywały się w minionym sezonie. Dlatego uważam, że korzystanie z asystenta powinno pozostać w niezmienionym kształcie. W końcu każdy z graczy ma wolny wybór i równe szanse, aby osiągnąć jak najlepszy wynik. Co w związku z tym zmieniłby pan w typerfanie?

– Uważam, że serwis jest świetnie zorganizowany, co nie znaczy, że nie musi się nadal rozwijać czy udoskonalać. W Londynie poznałem osoby kierujące typerfanem. Dowiedziałem się, że planowane są kolejne zmiany. Jestem przekonany, że uatrakcyjnią rozgrywki i spowodują dalszy rozwój portalu. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować organizatorom za ciepłe przyjęcie w Londynie, a wszystkim graczom życzę dobrej i emocjonującej zabawy w kolejnej edycji typerfana.

Rozmawiał: Robert Wójcik


36|

18 grudnia 2010 – 14 stycznia 2011 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

Nasza kadra nie ma lidera aspekcie tematu – kadra to szczyt jakiejś góry. Arboleda czy Perquis mogą kadrze pomóc, ale na rodzimy system szkolenia nie wpłyną. Ich debiut w drużynie narodowej nie spowoduje większego dopływu talentów z dołu. Jeśli w naszej kadrze zagra kilku naturalizowanych graczy, to nic złego się nie stanie. Ale jakbym się miał po meczu napić piwa z grupą reprezentantów, w której żaden nie mówi po polsku, to pewnie czułbym się trochę dziwnie. À propos alkoholu. Odsunięcie od kadry Artura Boruca było rozsądnym posunięciem? Trudno uwierzyć, że w reprezentacji zagra dopiero za kadencji na przykład Probierza.

– Dla mnie ten temat jest w zasadzie skończony. Trener Smuda powiedział wyraźnie, że Boruca już nie powoła, a będzie konsekwentnie stawiał na Łukasza Fabiańskiego. I ma do tego prawo. Marcelo Lippi na ostatni mundial też nie wziął Antonio Cassano, mimo wielu protestów. Mógł sobie na to pozwolić, bo był selekcjonerem. Czy Franz zmieni zdanie w sprawie obsady bramki? Nie podejrzewam. W życiu trzeba się posuwać do przodu, nie do tyłu. Z drugiej strony wiadomo, że tylko krowy nie zmieniają poglądów, więc dzisiaj niczego nie można wykluczyć. Nowe okoliczności mogą spowodować zmianę obecnego układu. To kwestia argumentacji, jaką będzie dysponował Boruc. Wszyscy wiemy, że to klasowy bramkarz – na ten temat nie musimy dyskutować.

Michał Probierz namaszczony na selekcjonera? Na pewno nie. Gdyby w tej plotce było chociaż trochę prawdy, na pewno bym o tym wiedział – zapewnia Zbigniew Boniek. Najpierw był boiskową gwiazdą, potem selekcjonerem. Dzisiaj jest tylko kibicem reprezentacji Polski. Ale takim, którego wszyscy uważnie słuchają. Bo Zbigniew Boniek to w medialnym pejzażu postać opiniotwórcza. Katalizator pustych półprawd, zbyt głośnych lamentów i tanich podniet.

Nie sądzi pan jednak, że obecny selekcjoner czasem szybciej mówi niż myśli? W drużynie narodowej miała grać tylko młodzież, tymczasem Michał Żewłakow pożegnał się z kadrą całkiem niedawno i to niekoniecznie ze względu na zaawansowany wiek.

– Nie będę tego oceniał. Kadra zaliczyła krótki rekonesans na tureckiej ziemi. Wierzył pan, że ktoś zachwyci selekcjonera tuż po zakończeniu rozgrywek ligowych?

– Sezon jest zamknięty. Taka eskapada do ciepłego kraju reprezentacji ani nie zaszkodzi, ani nie pomoże. To w ogóle jakiś temat zastępczy. Jest okres świąteczny, czas rozejrzeć się za prezentami. Z tej odpowiedzi trudno wywnioskować, czy zalicza się pan do grona krytyków, czy popleczników obecnego szefa kadry.

– Ani tu, ani tu. Zaliczam się do tej trzeciej grupy – do grona sympatyków drużyny narodowej. Kibicuję reprezentacji zawsze i wszędzie. Jeśli kiedyś Biało-czerwoni mieli w światowym rankingu nieco mocniejszą pozycję niż dzisiaj, to mam nadzieję, że również ja dołożyłem do tego jakąś cegiełkę. Teraz kadra jest w trakcie budowy i bardzo chciałbym, żeby Frankowi się udało. Jak się nie uda, to mamy już wariant zastępczy. Jeśli wierzyć przeciekom z PZPN, po obecnym selekcjonerze kadrę przejmie Michał Probierz...

– Przecieki? To tylko plotka. Gdyby było w tym chociaż trochę prawdy, na pewno bym o tym wiedział. Co nie znaczy, że kiedyś w przyszłości Michał Probierz kadry nie obejmie. Na razie świetnie mu idzie w roli trenera klubowego. Reprezentację kraju powinien obejmować ktoś, kto powoli kończy szkoleniową karierę i ma bardzo bogaty bagaż doświadczeń. Probierz nie jest taki, że ktoś mu coś zaproponuje, a on od razu podskakuje i

klaszcze z radości. Jestem pewien, że podchodzi do tematu z dystansem.

Spytam w takim razie inaczej. Zgodzi się pan, że obecny selekcjoner ma spore rezerwy, jeśli chodzi o tzw. politykę medialną?

Ale o dystans trenerom kadry, ogólnie rzecz biorąc, trudno. W 2001 roku, tuż po wygranych eliminacjach mundialu, Jerzy Engel powiedział, że selekcja została zakończona. Teraz, kilkanaście miesięcy przed Euro 2012, Franciszek Smuda twierdzi, iż formacje pomocy i ataku ma już gotowe.

– W Polsce nie ma czegoś takiego, jak polityka medialna. Bo jakkolwiek Franek by się starał, to większość dziennikarzy i tak pisze to, co chce. Byłem selekcjonerem przez pięć miesięcy, zrezygnowałem z posady wyłącznie ze względów prywatnych. Ale w tym czasie zdążyłem się prze-

– Nie będę rozstrzygał, czy takie wypowiedzi, udzielone publicznie, można kwalifikować jako błędy. Selekcjoner ma zaufanie do konkretnej grupy piłkarzy, na nich stawia i nikt mu tego nie zabroni. Czy ma rację? To zawsze wychodzi w praniu. Jeśli ktoś jest pewny miejsca w drużynie, zawsze niesie to za sobą konsekwencje złe i dobre. Bo z jednej strony piłkarz czuje się mocno dowartościowany, ale z drugiej – łatwiej takiemu pewniakowi spuścić z tonu i osiąść na laurach. Nie każdy jest tak samo odporny na komplementy. Na razie nie mają z tym problemu nasi obrońcy, którzy zawodzą notorycznie. Lekarstwem na dziurawą defensywę ma być naturalizowanie obcokrajowców. Taki zamysł budzi jednak spore kontrowersje.

– Jeśli Arboleda chce zostać Polakiem, to pewnie złoży odpowiednie papiery i dopnie celu. Ale trzeba na ten problem spojrzeć inaczej. Czy on chce mieć polski paszport dlatego, że jest w naszym kraju pięć lat, czy dlatego, że chce grać w piłkę z białym orłem na piersi? Tego pytania tak naprawdę nikt mu jeszcze nie zadał. Pamiętajmy też o innym

konać, że to, jak szef kadry żyje z mediami, nie ma wielkiego wpływu na jego pracę. Nie trzeba być jednak ekspertem, by wiedzieć, że gdyby Mistrzostwa Europy zaczynały się za tydzień, mielibyśmy uzasadnione powody do lęku.

– Trudno jednoznacznie się do takiej tezy odnieść. Przecież półtora roku, które nam zostało, to tak naprawdę wieczność. W tym czasie do kadry mogą wskoczyć dwa lub trzy talenty, które akurat eksplodują. Ale i ci, którzy do tej pory nadawali zespołowi ton, mogą popaść w kłopoty zdrowotne. I wtedy wszystko stanie na głowie. To prawda, że tegoroczne wyniki reprezentacji przesadnym optymizmem nie napawają. Ale ogólnie zalecam dystans – bo ani nie było tak tragicznie w meczach przegranych, ani nie było się czym zachwycać, gdy okazywaliśmy się lepsi od rywala. Zachwytów nikt nie szczędził, kiedy kadra miała dwóch liderów: Zbigniewa Bońka i Kazimierza Deynę. Jeśli wierzyć historykom i gawędziarzom, niespecjalnie za sobą przepadaliście. Dzisiaj chcielibyśmy mieć takie problemy.

– Myśmy za sobą nie przepadali? Kto tak twierdzi? Wie pan, kiedyś była namalowana na płocie d…, ktoś chciał pogłaskać i wbił sobie drzazgę. Prawda jest taka, że byliśmy bardzo dobrymi kumplami. W tamtych czasach reprezentacja liderów miała wielu. Nawet jeśli ktoś nie był najlepszy na boisku, to nie znaczyło, że nie ma predyspozycji do liderowania drużynie. Dzisiaj w Polsce lubimy model sportowca skromnego i tylko takich wynosimy pod niebiosa. Może dlatego, że ktoś myli pewność siebie z zarozumiałością. A ja cały czas twierdzę, że jak ktoś jest przesadnie skromny, to zawsze musi być tego jakaś przyczyna. W kadrze nie mamy dzisiaj lidera z prawdziwego zdarzenia?

– Słuchając i obserwując, co obecni reprezentanci mówią i jak się zachowują, to ja takiego lidera nie widzę. Ale – jak to się mówi – sytuacja może dojrzeć. Półtora roku, czyli wieczność.

Rozmawiał: Łukasz Żurek

Będą szlifować piłkarskie diamenty Prywatna Szkółka Piłkarska FC Diamonds organizuje nabór dla dzieci z roczników 1999–2005. Zajęcia będzie prowadzić były reprezentant Polski Michał Janicki.

FC Diamonds to kolejne ciekawe przedsięwzięcie w polonijnym środowisku piłkarskim. Głównym celem organizatorów jest oderwanie dzieci od nagminnego korzystania z komputera i zainteresowanie ich nauką sztuki piłkarskiej. Dzieci będą uczestniczyć w treningach ogólnorozwojowych oraz grach i zabawach związanych z futbolem. W późniejszym etapie będą wprowadzane stopniowo treningi typowo piłkarskie, budujące odpowiednią koordynację, technikę oraz kondycję. Szkółka zapewnia swoim młodym piłkarzom profesjonalne treningi pod okiem bylego reprezentanta Polski Michała Janickiego. FC Diamond stawia przede wszystkim na wychowanie, radość, zabawę, aktywne spędzanie wolnego czasu, a następnie szkolenie i zdobywanie umiejętności piłkarskich. Zajęcia będa odbywały się na terenie Harringay Council. Oferta Szkółki obejmuje profesjonalne treningi ogólnorozwojowe, udział w turniejach piłkarskich, naukę piłki nożnej u doświadczonych trenerów, przyjazną atmosferę, naukę odpowiedzialności, współpracy z innymi, zasad fair play oraz szkolenie dzieci bez przynależności klubowej. Wszelkie informacje można uzyskać telefonicznie pod numerami 07534933556 i 07950992608 oraz za pomocą poczty elektronicznej: fcdiamonds2010@yahoo.co.uk


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.