nowyczas2011/162/005

Page 1

lonDon 14 march 2011 5 (162) free Issn 1752-0339

Daj się policzyć

»4-5 CzAs nA wYspIe

»6-7

Census 2011 Po co przeprowadza się spis powszechny? Rząd, władze lokalne, służba zdrowia, edukacja, eksperci z różnych dziedzin muszą poznać i zrozumieć strukturę społeczeństwa, by zaplanować usugi odzwierciedlające potrzeby populacji. Liczą się potrzeby każdego z nas: bez względu na to, kim jesteśmy i gdzie mieszkamy.

felIetonY

»13

CzAs nA rozmowĘ

»14

»15

AnkIetA

BIG Dziesięć Kobieta, która Drogi centymetrów nie boi się Czytelniku! CYC! Gdzieś głęboko pod dnem Pacyfiku o pająków Ty nas już znasz, dłużej lub krócej, my Do wygrania 18 metrów przesunęły się dwie też pragniemy poznać Ciebie. ogromne płyty tektoniczne. Niby nic Chcielibyśmy znaleźć odpowiedzi na Mini koncerty w BBC są niezwykle wielkiego. A jednak. Od piątku Zieważne dla nas pytania – kto jest ważne, bo artysta jest oceniany przez 10 biletów! ludzi z branży muzycznej. To wielki mia obraca się teraz wokół osi odlenaszym odbiorcą, dlaczego nas czyta, głej o 10 cm od tej, wokół której obracała się tuż przed trzęsieniem.

zaszczyt tam się znaleźć, ale też spory stres – mówi Tatiana Okupnik.

co w nas ceni i co chciałby zmienić? Prosimy, wypełnij ankietę!

»18


2|

14 marca 2011| nowy czas

” Poniedziałek, 14 marca, ewy, Leona 1980

Samolot PLO IŁ-62, lecąc z Nowego Jorku do Warszawy, rozbił się pod Warszawą, w Lesie Kabackim. W katastrofie zginęło 87 osób, w tym popularna polska piosenkarka Anna Jantar.

wtorek, 15 marca, Luizy, kLemensa 1987

Japońska firma Fuji zaprezentowała jednorazowy aparat fotograficzny.

Środa, 16 marca, izabeLi, JuLiana 1941

Urodził się Bernardo Bertolucci, włoski reżyser, twórca m.in. skandalizującego filmu obyczajowego „Ostatnie tango w Paryżu" oraz nagrodzonej Oscarem trylogii orientalnej „Ostatni cesarz".

czwartek, 17 marca, Jana, Patryka 1953

Stany Zjednoczone przeprowadziły próbę z bronią jądrową na pustyni w Nevadzie, niedaleko Las Vegas.

Piątek, 18 marca, marty, krystiana 1996

Odbyło się pierwsze losowanie Multi Lotka i jednocześnie pierwsza transmisja losowań gier Totalizatora Sportowego, nadawana w telewizji Polsat.

sobota, 19 marca, marka, bogdana 1951

Podpisanie przez kraje Europy Zachodniej umowy o powstaniu najstarszej z trzech Wspólnot Europejskich: Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali.

niedzieLa, 20 marca, aLeksandry, rafała 1978

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz zakończyła samotny rejs dookoła świata. Była pierwszą kobietą, która dokonała takiego wyczynu. Rejs trwał dwa lata.

Poniedziałek, 21 marca, mikołaJa, benedykta 1828

Urodził się Henrik Ibsen, najwybitniejszy dramatopisarz norweski, autor takich dzieł jak: „Nora", „Dom lalki", „Upiory", „Dzika kaczka".

wtorek, 22 marca, augusta, katarzyny 1925

1943

Otwarto skocznię narciarską Wielka Krokiew w Zakopanem. Inicjatorem budowy ośrodka sportowego u północnych podnóży i na stokach Krokwi był architekt i działacz społeczny Karol Stryjeński. W Warszawie przeprowadzono akcję odbicia więźniów pod Arsenałem.

Środa, 23 marca, feLiksa, Piotra 1994

2001

Zmarła Giulietta Masina, włoska aktorka filmowa, żona Federico Felliniego. Zagrała w takich filmach, jak: „La strada”, „Noce Cabirii”, „Ginger i Fred”. Sowiecka stacja MIR zakończyła swoją działalność. Jej upadek na Ziemię transmitowały wszystkie stacje telewizyjne na świecie.

czwartek, 24 marca, marka, oLiwii 1794

1920

Tadeusz Kościuszko złożył przysięgę na krakowskim Rynku, rozpoczynając insurekcję. Hasłami powstania zostały: wolność, całość, niepodległość. Sejm uchwalił ustawę o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców – jeden z najstarszych, obowiązujących do dziś aktów prawnych.

Piątek, 25 marca, marioLi, ireneusza 1947

1957

Urodził się Elton John (wł. Reginald Kenneth Dwight), brytyski piosenkarz rockandrollowy, kompozytor i pianista (m.in. „Blue Eyes", „Candle In The Wind"). Polska zawarła umowę z ZSRR o repatriacji Polaków z terenów Związku Sowieckiego.

listy@nowyczas.co.uk szanowny Panie redaktorze Nieustannie podejmuje Pan nieaktualny i mało nośny społecznie temat lustracji. Pozwolę sobie dorzucić „trzy grosze” w nadziei, że da to Panu do myślenia. Jak powszechnie wiadomo, osoby współpracujące z Prl-owską bezpieką nikomu nie szkodziły. O czym tam kapusie mogli opowiadać esbekom? Co kolega jadł w niedzielę na obiad, albo jaki lubi kolor krawatów? Nic więcej. zresztą absolutna większość podejmujących współpracę wyraźnie podkreślała, że nie życzyła sobie, aby z powodu ich donosów ktokolwiek miał przykrości. No, tośmy sobie pożartowali, a teraz ciut bardziej serio. Jest więcej niż pewne, iż nawet obecnie wielu Polaków roni szczerą łezkę żalu za taką instytucją jak bezpieka, gdzie można było podłożyć rodakowi świnię i przy okazji samemu coś na tym skorzystać. do tego w majestacie prawa, a co bardziej wrażliwi mogli rozgrzeszyć się „wyższą koniecznością”. teraz rzesze „niezłomnych”, którzy marzą o tym, aby ktoś złamał ich charakter i pozwolił pogrążyć bliźniego, muszą wykazać się większą inicjatywą. Jednak chęć zrobienia świństwa wyzwala zawsze pokłady inwencji oraz energii, więc niektórzy również bez sB świetnie sobie radzą. Nie trzeba się natomiast dziwić, że tutejsze środowisko tak zwanej emigracji niepodległościowej jest tak bardzo ostrożne (że użyję tylko takiego delikatnego określenia) wobec lustracji. Historia tej emigracji tak naprawdę nie została jeszcze napisana. Na razie, sama emigracja napisała sobie mocno lukrowaną laurkę. Nierzadko mając świadomość, iż nie wszystko pokrywa się z prawdą, ale komu potrzebna nieprzyjemna prawda? lepiej nie wyciągać na światło dzienne większych i mniejszych brudów. szczególnie przed tymi „Polakami z Polski”, bo we własnym gronie zdarzają się porywy szczerości. Gdy kiedyś wyjdzie na jaw ta mniej chwalebna historia emigracji, to będzie płacz i zgrzytanie zębów... rOBert MaŁOlePszy

Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni.

tor naczelny „Nowego Czasu” widzi dalej i głębiej niż wielu z jego otoczenia, zarówno na emigracji jak i Polsce. Potrafi przy tym wyraźnie i mądrze wyrazić swoje poglądy. Przepraszam za opóźniony komentarz, ale to powodu tego, iż mieszkam w Polsce i „Nowy Czas” dochodzi do mnie z pewnym opóźnieniem. Łączę wyrazy poważania UrszUla BUtterfield droga redakcjo, chciałabym zamieścić apel. Nieśmiały apel żółtodzioba, jako odpowiedź na toczącą się polemikę pani Krystyny Cywińskiej z redaktorem Grzegorzem Małkiewiczem. Najpierw chcę jednak opowiedzieć o tym, czego nie nauczyli mnie na lekcji historii. Mam 25 lat. Niedawno ktoś zapytał mnie, czy jestem patriotką, nie wiedziałam, co odpowiedzieć... Jasne, że jestem – pomyślałam w pierwszej

Tales z Miletu

chwili. ale czy rzeczywiście? Nadszedł moment zastanowienia. Patriotyzm – postawa umiłowania i szacunku wobec ojczyzny, gotowość poświęcania się dla niej oraz przedkładanie celów narodu nad cele osobiste. Pamiętam jeszcze ze szkoły podstawowej, uczyli nas na historii i języku polskim. Ku chwale Ojczyzny organizowaliśmy akademie, w białych, odprasowanych bluzkach śpiewaliśmy „rotę” i „legiony”. raz w roku szliśmy na wycieczkę pod pomnik i Brygady z kwiatami, na kóre rodzice niechętnie składali się po 10 złotych, a my biliśmy się o to, kto będzie niósł flagę. Na tym chyba koniec. W liceum woleliśmy robić kabarety i chodzić do kina. za żadne skarby nie chcieliśmy śpiewać hymnów, a na ważne uroczystości chodziły delegacje klasowe za karę. Nie interesowało nas zupełnie to, co „było”. Poza tym panią od historii ciągle bolała głowa.

Imię i Nazwisko........................................................................................

63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); Redakcja: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Alex Sławiński; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota; zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Mikołaj Hęciak, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Aleksandra Ptasińska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd, Michał Sędzikowski, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando.

dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWca: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas

szanowna redakcjo, Pragnę wyrazić szczere poparcie dla poglądów pana Grzegorza Małkiewicza, zawartych w jego felietonie „Na Czasie” (NC 4/161, 28.02), w którym sprzeciwia się relatywizowaniu współczesnej historii w życiu Polaków. Pan redaktor Małkiewicz bardzo delikatnie podchodzi do powierzchownych wywodów pani Krystyny Cywińskiej, w których oprócz błyskotliwości, dodam jeszcze od siebie – istnieje poplątanie z pogmatwaniem. takie płytkie podejście do spraw, jak u pani Cywińskiej jest, niestety, także często firmowane w Polsce, zarówno przez wielu obecnych przedstawicieli polskich władz jak i sprzedajnych im mass-mediów. Cieszę się bardzo, że pan redak-

Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Prenumeratę

zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.

63 Kings Grove London SE15 2NA


|3

nowy czas | 14 marca 2011

opinie czytelników Jak zmierzyć w dzisiejszych czasach patriotyzm? Czy do bycia patriotą konieczna jest znajomość historii? Teraz ubolewam nad tym, jak słabo ją znam. Szczególnie tę współczesną, bo rzeczywiście – o legionach rzymskich mogę więcej powiedzieć niż o armii Andersa. W szkole wałkowaliśmy historię mniej więcej do wybuchu ii wojny światowej. Na resztę zabrakło czasu, a może chęci osób odpowiedzialnych za wychowywanie młodego pokolenia. Spotkałam niedawno straszą panią, zaczęła opowiadać mi o Syberii, pożyczyła książki. Słuchałam jej opowieści ze zdumieniem. Dopiero teraz odrabiam zaległą lekcję historii. A to dopiero jej początek... Nie mogę polemizować z kimś, kto ma nade mną przewagę wieku i doświadczenia. Ale wiem jedno – starsze (ode mnie) pokolenie powinno być bardzo ostrożne w słowach i czynach; nie dla siebie, oni już swoje przeżyli, swoje wiedzą. Nie z obawy przed redaktorem Małkiewiczem, że spełni groźbę i dobędzie szabelki. Ale dla nas, prawdziwych żółtodziobów, zaniedbanych w nauczaniu współczesnych dziejów własnej ojczyzny, nieosmaganych wiatrem historii, mylących Andersa z Andersenem. Wśród dzisiejszych dwudziestoparolatków nastąpiło ukultowienie PRL-u. Powstały modne bary, gdzie serwuje się lemoniadę, DJ siedzi w trabancie przerobionym na konsolę, a na bawiące się dziewczyny w krótkich spódnicach patrzą ze ścian wysmagane wiatrem i słońcem kobiety z grabiami w ręku. Nie twierdzę, że to nie jest fajne, ale robienie z PRL-u mitycznej krainy, gdzie jeździło się śmiesznymi autami, a zamiast pieniędzy płaciło się zadrukowanymi kartkami nie może być podstawą do zrozumienia historii własnego kraju. Taka jej reglamentacja i zrewidowanie mogą mieć skutki fatalne dla poczucia własnej tożsamości. Musimy mieć jakieś silne, jasne podstawy, żeby wyrobić sobie opinię. bo my jesteśmy tym pokoleniem, które może mieć jedynie opinię. Nie mamy przecież doświadczeń. Ale jak tu sobie wyrobić opinię, jak być patriotą, nie wiedząc za bardzo, czego mamy bronić, czego się wstydzić, a z czego być dumnymi? Starszemu (od nas) pokoleniu przypadło najpierw walczyć o ojczyznę z wrogiem zewnętrznym, a teraz jeszcze walczyć z wrogami wewnętrznymi – zapomnieniem, przekręcaniem i przewartościowywaniem naszej historii.

Krystyna Prońko w Jazz Cafe »17

Bilet na koncert wylosowali : Marcin Kramarski, Ewa Król, Witold Saramowicz i Celina Winiarska. Gratulujemy!

Wiele osób w moim wieku mówi – po co ta cała lustracja, to wyciąganie brudów, te niekończące się kłótnie, lepiej zajmijmy się budową stadionów na Euro 2012 albo reformą szkolnictwa wyższego. Tak, oczywiście, ale czy nie można zająć się i tym, i tym? A może nidgy nie zrobimy niczego porządnie, jeśli nie oczyścimy brudów z przeszłości? Nie wolno wciąż zamiatać pod kanapę, bo utoniemy w brudzie. Może więc odsuąć wreszcie tę narodową kanapę i raz a porządnie wymieść spod niej wszystko, co zgromadziło się tam przez kilkadziesiąt lat? MONiKA JASKÓLSKA Młoda poezja na kawałku podłogi

Pragnę zauważyć, że „Nowy Czas’’, pismo polskiego Londynu przeznaczone dla szerokiego kręgu inteligencji, jest chętnie czytane przez ludzi w różnym wieku. Rzeczywiście można w nim znaleźć rzeczowe artykuły o sztuce, literaturze, kwestiach politycznych, relacje „obieżyświata’’ i „czas na relaks’’. Można zawierzyć opiniom wyważonym i przemyślanym. Nieuleganie medialnej propagandzie łączone jest w piśmie z zachęcaniem czytelnika do samodzielnego myślenia i wnioskowania, co zapewnia zaufanie do Redakcji pisma. Pojawiająca się od

pewnego czasu autoreklama: „Myślisz, więc czytasz <Nowy Czas>’’, wydaje się w pełni uzasadniona. Zgoda, ale zawodzi jeszcze niekiedy kultura pióra „świeżych” autorów młodszego pokolenia i nad tym Naczelny również powinien czuwać. Szkoda, że pan Alex Sławiński w sprawozdaniu z poetyckiego wieczoru z hasłem: „Mój JESTEM kawałek podłogi” zamieścił taki oto wizerunek poetów i literatów starszego pokolenia: W betonowej siedzibie mieszczą się różne Stowarzyszenia, Związki i Koła, rządzące się układami, zależnościami, sympatiami i antypatiami. Jest to rodzaj sadzawki artystycznej, zabagnionej, prawie wyschłej, w której tylko kilka starych żab czuje się jeszcze w miarę komfortowo. Oni resztkami sił organizują strupieszałe i nudne wieczorki autorskie. To są epitety z artykułu. Temu staremu światu autor przeciwstawia, niczym Adam Mickiewicz w „Odzie do młodości”, świat ludzi silnych i entuzjastycznych, którzy wnoszą powiew nowego i mają przekonanie o mocy swojej PoEzji. To jest nazwa grupy poetyckiej, założonej zaledwie kilka miesięcy temu. Autor sprawozdania niechcący wyznaje, że nowi nie znają jeszcze polonijnych układów i lokalnej bohemy artystycznej, czyli obraźliwe epitety i niemiłe słowa pod jej adresem

tworzy z własnej inicjatywy. Trzeba przyznać, że młodzi ludzie umieją dotrzeć do polskich i brytyjskich mediów, wiedzą jak zorganizować brawurowy tłum i wywołać propagandowy hałas, jak za pomocą kolażowych efektów słowno-muzycznych reklamować się w internecie. Zaprosili więc na wieczór znanego poetę i wydawcę magazynu „Poezja Dzisiaj’”, Aleksandra Nawrockiego. Doprawdy, ich siła przebicia i tupet niekiedy zdumiewają. A sama poezja w opinii Alexa Sławińskiego przedstawia się doskonale: były w niej różne trendy i style, od klasyki, wierszy lirycznych, egzystencjalnych, aż po rozrywkowe. Sukcesem miała się okazać twórczość debiutanta, zafascynowanego hip-hopowym budowaniem rymu. Wieczór „Mój JESTEM kawałek podłogi”, jak można z artykułu Sławińskiego wnosić, zorganizowany był nie tyle z rozmachem, co z artystycznym galopem i samochwalstwem. Duża frekwencja, szum działania ludzi nowych, słowem poetycki sukces. W efekcie jednak, zmęczenie publiczności tym hałaśliwym maratonem poetycko-muzycznym stało się widoczne. Sam autor przyznaje, że poezję lepiej odbiera się w warunkach kameralnych. Czyżby jednak miękkie krzesła, wyciszony nastrój, „błogosławieństwa ministrów od kultury” w czasie wieczorów

Jestem żabą… Stosunkowo nieświeżą, bo dość już dawno w Londynie. Gdzie ponoć dosycha „polonijna sadzawka artystyczna”. Oraz prawdopodobnie inne sadzawki polonijne. Na przykład organizacje pomocy społecznej? Te stosunkowo nieświeże, bo założone po wprowadzeniu stanu wojennego (13 grudnia 1981) i te bardzo nieświeże, powstałe po II wojnie światowej? Nie jestem artystą, jestem miłośnikiem szuki, muzyki i dobrego rzemiosła. Parałam się zawodowo psychoterapią, która jest też swoistą sztuką. Sztuką empatycznego słuchania. Więc to już drugi powód, bo pierwszym jest długi staż na emigracji, by kwalifikować się do sadzawki. Poczułam się jak żaba i dobrze mi z tym. Jak dotąd żaden bocian nie zdołał tych stosunkowo nieświeżych i tych bardzo nieświeżych załatwić swym długim dziobem. Próbowały, jak dotąd, bezskutecznie. Więc jestem żabą w wysychajacej sadzawce. Jak dotąd bagnem nie cuchnę. Ale komfortowo raczej nie czuję się, o czym za chwilę. Czytam polską i polonijną prasę. W „Przekroju” (8.02.2011) rozmowa z reżyserem nowego filmu, Antonim Krauze. Film Czarny Czwartek o Grudniu 1970 w Trójmieście. Swoją drogą, ilu tych zdolnych Krauzów mamy! Pytany o to, jaki sukces film osiągnie, Krauze odpowiedział: „Będzie trudno, bo to film o Grudniu 1970, co dla 20-latków brzmi jak powstanie styczniowe”. W polonijnym „Nowym Czasie” z zapałem zabrałam się za arykuł Kawałek podłogi dla... poezji (28.02.2011). Zapał wkrótce ustąpił zdumieniu. Jak mawiano w moich, stosunkowo „nieświeżych” czasach studenckich – wbiło mnie. Nie byłam na tej wieczerzy, za póżno znalazłam ogłoszenie. Wierzę, że artyści byli świetni. Przynajmniej wielu z nich. Natomiast reportaż – oszałamiający. Czyżby autor reportażu pisał to w oszołomieniu uderzeniową dawką poezji? A może pisał pod wpływem rewolucji dziejącej się na naszych oczach w Północnej Afryce, zwłaszcza w Libii? Mieszkańcy tamtych krajów podjęli walkę z ustrojem dyktatorów i tyranów. Na przed-

wiośniu tego roku ocknęli się z uśpienia, które jest zrozumiałe. Kto by podniósł rękę na władzę, temu kula w łeb. Znamy to z własnej, niedawnej historii. Pamiętam słowa jednego z przywódców „Solidarności”: „Nie mozemy już dłużej żyć na kolanach”. Zbierałam się do napisania o losach pewnej grupy rodaków, którzy znaleźli się tu w czasach stanu wojennego. Byłoby jednak wielkim nietaktem pisać o tej stosunkowo „nieświeżej” historii teraz, gdy giną przeciwnicy tyranów w Libanie. Gadaffi powstrzymał mnie od pisania, za co go osobiście oskarżam. Nie oskarżam natomiast nikogo i niczego na naszym tu podwórku, sadzawce, betonie. Mieszkamy w kraju demokratycznym i każdy może pisać o tym, co go uwiera. Jednakowoż szczęka mi opadła po przeczytaniu wyżej wspomnianego artykułu. Różne rzeczy widziałam i czytałam żyjąc na emigracji. Zwłaszcza po maju 2004. Były zdjęcia z ziemnakiem w upapranej ziemią dłoni oskarżające o „brytyjskie gułagi”, był murarz z kielnią oznajmujący, że my (robotnicy polscy po maju 2004) budujemy Wielką Brytanię. Były ataki na monarchię brytyjską oraz nawoływanie do uczestnictwa w wyborach lokalnych, bo „głos nalezy do nas!”. Były, minęły... pies szczeka, a karawana jedzie dalej. Jak dotąd nie bylo tak rewolucyjnie, by kilkoma epitetami potępić wszystko w czambuł. Jeszcze chwila, a ktoś rzuci hasło, by z tego „betonu” wyrywać kawały i co? Zarzucić ową „wysychajaca sadzawkę”? Ukamienować półżywe już żaby ich własnym betonem? Czytam i oczom nie wierzę. Jeszcze chwila i zabrzmi Międzynarodówka, wzywając na barykady. Przed oczami staje scena z filmu Dzień świra. „Moja jest Polska, a właśnie moja” i flaga narodowa rozerwana. Artykuł wali prosto z mostu. Walenie prosto z mostu, bo po co owijać w bawełnę – tak. Palenie mostów – nie! Mosty łączą pokolenia. Pokolenia przychodzą jedne po drugich i tworzą historię. Wiele lat minęło nim Polska uwolniła się od komunistycznej dyktatury. A to, że tam nad Wisłą nadal wrze, szu-

autorskich, tak wyśmianych na początku artykułu? Cóż za niekonsekwencja! Może z czasem zrozumieją, że poezję lepiej odbiera się w wyciszeniu i zadumie, niż z akompaniamentem hałaśliwej muzyki. Mimo wszystko cieszy, że młodzi poeci i muzycy czują się w POSK-u jak u siebie w domu, a kawałek podłogi w Jazz Cafe uznali za własny. Może jednak byłoby grzeczniej, gdyby pamiętali, dzięki komu mogą na tym kawałku podłogi występować i żeby tak pochopnie nie zatapiali artystów innych generacji w błotnistych sadzawkach. Lepiej też brzmiałoby hasło wieczoru: „Nasz JESTEŚMY kawałek podłogi’”, bo POSK jest nasz i wszyscy czujemy się tam dobrze. ELżbiETA LEWANDOWSKA

mi, kotłuje się, to dla historyków zrozumiałe. To się kiedyś wyklaruje tak czy inaczej. Tam też są betony, przyczółki, sadzawki. A tu, nad Tamizę przybyły i przybywają ludzie z pokolenia tzw. 89, ich rodzice, krewni i znajomi. Do tego tematu konfliktu pokoleń wrócę we właściwym czasie. A może nie zdążę. Jestem żabą. Kilka lat temu opublikowano raport z badań Polscy migranci w Londynie – klasa społeczna i etniczność, CRONEM grudzień 2006. Raport ten rozróżnia cztery podstawowe typy migrantów. Pierwsi to Bociany. Ja, żaba, przestraszyłam się. Oj, to niebezpieczne dla żab, również tych w „wysychających sadzawkach”. Zajrzałam do atlasu ptaków żyjących tu lub zjawiających się tu sezonowo. W Anglii bocianów nie ma! Ulga. Są jednak czaple. Co robić, jaką podjąć decyzje? Ten niepokój, po emigrancku jaskółczy, złagodził mi stary (ale jary) dowcip. W sam raz na dzisiejsze dni i zbulwersowanie w sadzawkach. Otóż król zwierząt lew zgromadził po dyktatorsku wszystkie zwierzęta, gady i płazy. Rozkazał, by te mądre przeszły na prawo, a te piękne na lewo. A żaba siedzi na środku, nieulękniona rozkazem: – Przecież się nie rozdwoję. Ja też. A Wy? Zaczyna się Wielki Post. Po szaleństwach karnawałowych, w okresie rewolucji w krajach afrykańskich czas odpowiedni na zajęcie się sprawami duszy i rozumu. Nim i nas, i Was, i każde pokolenie zasypie popiół zapomnienia. A symbolicznego „kawałka podłogi” wystarczy dla wszystkich. Nie ma potrzeby na podłogę pluć! Ponieważ, jak powiadają starzy górale i uczy historia: każde zgrupowanie, organizacja jeśli będzie trwać i rozrastać się, z biegiem czasu będzie musiała dorobić się własnej administracji, a więc sekretarki, skarbnika, pomieszczenia i wyposażenia w telefony, komputery inne gadżety, fundusze oraz oczywiście prezesa. A władza, wiadomo, korumpuje. O czym my, bagienkowe żaby, dobrze wiemy. Powodzenia poezjo i sztuko! I proszę nie daj się gderliwości wszelkiej, bo jak powiedział świetny fraszkopisarz Jan Sztaudynger (bardzo nieświeży i nieżyjący już) „Są ludzie z duszą zrzędną, przy takich kwiaty więdną”. Kocham kwiaty, idzie wiosna!

Liliana Kowalewska Popielec 2011 w Londynie


4|

14 marca 2011 | nowy czas

kinoteka

Od „Hydrozagadki” przez „Wenecję”, „Chrzest”, Erratum” po „Essential Killing” – już po raz dziewiąty, za sprawą festiwalu KINOTEKA, polskie kino wchodzi na brytyjskie salony. O tegorocznym programie opowiada koordynator ANNA GruszKA z Instytutu Kultury Polskiej.

Polskie kino na Wyspach Do adresowana jest KINOTEKA?

– Projekty Instytutu Kultury Polskiej w Londynie są przygotowywane przede wszystkim z myślą o odbiorcy brytyjskim. Festiwal Polskich Filmów KINOTEKA jest wydarzeniem o tyle szczególnym, że gromadzi wśród publiczności zarówno Brytyjczyków, jak i Polonię, która odwiedza festiwal bardzo licznie i niezwykle się z tego cieszymy. Zależy nam jednak głównie na tym, by zainteresować polskimi produkcjami tutejszych krytyków, dystrybutorów i organizatorów festiwali. Chcemy sprawić, by nasi twórcy zaistnieli w świadomości Brytyjczyków. Udaje się?

– Tak. Festiwalem zainteresowani są już dziennikarze z BBC, „Time Out”, „Sight & Sound”. W tym ostatnim piśmie ukaże się niedługo duży wywiad z Jerzym Skolimowskim, a także artykuł o twórczości Janusza Kondratiuka. Czym w tym roku przyciągacie do kin?

– Nacisk kładziemy na najnowsze polskie kino. Staramy się wybrać najważniejsze produkcje ostatniego roku. KINOTEKĘ otworzy przedpremierowy pokaz Essential Killing Jerzego Skolimowskiego. To najmocniejszy punkt całego festiwalu, film wielokrotnie nagradzany, choćby na festiwalu w Wenecji. Dosłownie parę dni temu zdobył też najważniejsze Orły 2011, zwane polskimi Oscarami, w kategoriach najlepszy film i reżyseria. Sam Skolimowski jest poza tym na Wyspach bardzo ceniony jako czołowy przedstawiciel polskiej szkoły filmowej, więc jego obecność na gali otwarcia KINOTEKI na pewno przyciągnie sporą publiczność. Hasło festiwalu to „Inteligentne kino dla wolnomyślicieli”. Czyli celujecie w filmy z wyższej półki?

– Rzeczywiście, to w większości filmy dla widza, który nie boi się wyzwań i obrazów, stawiających trudne pytania na temat otaczającej rzeczywistości. Filmy takie jak Matka Teresa od Kotów, Made in Poland, Dwa ognie czy Ewa to obrazy silnie zaangażowane społecznie, a często też politycznie. To zresztą chyba cecha polskiego kina, które bardzo odważnie podejmuje tematy ciężkie i zmuszające do myślenia. Ale w ramach KINOTEKI jest też miejsce na filmy nieco lżejsze, czego dowodem jest retrospektywa Andrzeja i Janusza Kondratiuków. Właśnie, dlaczego Kondratiukowie?

– To po prostu klasycy polskiego kina, trochę chyba zapomniani i niedoceniani. W latach siedemdziesiątych kręcili filmy, które nadal ogląda się płacząc ze śmiechu. Dwa lata temu pokazywaliśmy już Hydrozagadkę, która bardzo się spodobała, mimo że jest przecież zanurzona w specyficznych realiach

komunistycznej Polski. Myślę, że do Brytyjczyków przemawia ten rodzaj poczucia humoru, nieco Monty-Pythonowskiego, opartego na grotesce i absurdzie. To kino operuje na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony komentuje polską rzeczywistość lat siedemdziesiątych, z drugiej mówi bardzo uniwersalnym językiem o nas – o naszych problemach, nadziejach i rozczarowaniach. Widzowie zobaczą też „Wenecję” Jana Jakuba Kolskiego…

– Moim zdaniem „Wenecja” jest absolutnie przepięknym filmem. Nawiązuje do motywu często pojawiającego się w historii filmu, Wenecji jako miasta umierania i kochania. Kolski próbuje przenieść ten archetyp na grunt polski. Akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej. Oglądamy świat oczami małego chłopca zafascynowanego Wenecją, dokąd jego rodzina podróżuje regularnie od pokoleń. Plany wyjazdu do ukochanego miasta krzyżuje wybuch wojny. Marek postanawia więc stworzyć sobie swoją własną Wenecję w piwnicy wiejskiego domu, w którym on i jego rodzina przeczekują konflikt. Kolski mierzy się tu z dramatem drugiej wojny światowej i bezradnością dziecka wobec jej horroru. Ale opowiada o tym w konwencji baśni, onirycznej przypowieści.

na ten świat spadają bomby, magiczny realizm wciąż trwa. Wenecja pozostaje nieuchwytnym, cudownym archetypem uosabiającym marzenie, które pozostaje człowiekowi, gdy musi zmierzyć się z przerażającą rzeczywistością. Bardzo żałuję, że „Wenecja” nie została doceniona w Gdyni. Z tego co wiem, twórcy wrócili z tego festiwalu trochę rozgoryczeni. Na szczęście na rozdaniu tegorocznych Orłów otrzymali aż cztery statuetki. Swoje okienko ma też szkoła filmowa Wajdy.

– Ten rok jest wyjątkowy. Obchodzimy 85. urodziny słynnego reżysera, a jego szkoła świętuje dziesięć lat istnienia. Filmy tamtejszych studentów objeżdżają festiwale na całym świecie i są świetnie przyjmowane, dlatego na KINOTECE chcieliśmy ich przeglądem podkreślić obecność szkoły na mapie polskiej kinematografii. Czy nad tymi filmami unosi się cień Wajdy, czy też twórcom udaje się „wybić na niepodległość”?

Magiczny realizm w wersji polskiej?

– Zdecydowanie to drugie. Gdy Wajda zakładał swoją szkołę, nie miał zamiaru zrobić z niej fabryki swoich naśladowców. Uczy tam ogromne grono profesorów – wybitnych filmowców operujących bardzo zróżnicowanymi językami filmowymi, więc produkcje, które powstają w szkole, szukają swojej własnej estetyki.

– O, tak! I nawet, jeśli w pewnym momencie

Jest też miejsce na pochodzące znad Wisły

filmy jidysz.

– To bardzo intrygujące kino, osadzone w polskich realiach, ale operujące językiem jidysz. Dwa filmy, które obejrzeć będzie można w West London Synagogue, opowiadają o polskich Żydach żyjących nad Wisłą w późnych latach trzydziestych. Zabierają nas do zaginionego świata, po którym dziś w polskim krajobrazie pozostała wyrwa. Staramy się przypomnieć obecność żydowskiej kultury w naszym kraju. Ale KINOTEKA to nie tylko film.

– Rzeczywiście, co roku zabramy widzów w miejsca, gdzie kino styka się z innymi dziedzinami sztuki: z muzyką czy sztukami wizualnymi. Tak jest również w tym roku. W Riverside Studios i Barbicanie będzie można oglądać wystawę plakatów filmowych i teatralnych autorstwa Franciszka Starowieyskiego, wybitnego twórcy polskiej sztuki plakatu, która na Wyspach jest bardzo ceniona. Pokażemy około trzydziestu prac. Warto je obejrzeć, bo są piękne wizualnie, a zarazem bardzo niepokojące, zanurzone w surrealistycznej wyobraźni. Również tegoroczny plakat KINOTEKI, zaprojektowany przez międzynarodową grupę Abake, podążając za aktualnymi trendami w designie, stara się nawiązywać do owej estetyki Starowieyskiego. Będzie można także odwiedzić Tate Modern, która od 26 marca zaprezentuje pracę polskiego duetu KwieKulik pt. Shapes of Red and A Path of Edward Gierek. Z tej okazji w ramach KINOTEKI pokażemy również inny projekt tego duetu artystycznego, Activities with Dobromierz. To rodzaj filmu eksperymentalnego opartego na zdjęciach, które para artystów wykonywała swojemu synowi Dobromierzowi. Fotografie potrafią zaskakiwać: na jednym niemowlę leży otoczone pomarańczami – w Polsce w latach siedemdziesiątych symbolizujących dobrobyt Zachodu, na innym dziecko wygląda z metalowego wiadra. Prace dają do myślenia, a jednocześnie – poprzez takie zabawne zestawienia – sprawiają po prostu przyjemność oglądania. A na koniec podróż do zaginionego świata…

– Tak. Chodzi o film Mocny człowiek Henryka Szaro. Reżyser nakręcił go w 1929 roku i przez wiele dekad film ten uważany był za zaginiony, tak jak wiele obrazów z tego okresu. W nie do końca jasnych okolicznościach, pod koniec lat dziewięćdziesiątych taśma odnalazła się w… Brukseli. Film został niedawno odnowiony przez Filmotekę Narodową i wydany na DVD z muzyką Maćka Maleńczuka. Ale my zdecydowaliśmy się pójść jeszcze w innym kierunku i zaprosiliśmy zespół Pink Freud. To


|5

nowy czas | 14 marca 2011

kinoteka

Polecamy…

Czwartek, 24 marca Renoir Cinema, godz. 18.30

Poniedziałek, 28 marca Riverside Studios, godz. 20.30 NOWE POLSKIE KINO

ESSENTIAL KILLING

ESSENTIAL KILLING reż. Jerzy Skolimowski

Opowieść o talibie (Vincent Gallo), który zabija dwóch amerykańskich żołnierzy. Amerykanie zaczynają za nim pościg. Afgańczyk wkrótce zostaje poddany torturom i odesłany do więzienia śledczego .Udaje mu się jednak uciec w nieprzyjazną, milczącą, przykrytą śniegiem krainę. Nie wie, gdzie jest, ani czy kiedykolwiek wróci jeszcze do domu. Najnowszy film weterana polskiego kina to opowieść o zmaganiu się człowieka z obcym, wrogim światem. Nie usłyszymy tu niemal dialogów, przez bliżej nieokreślony kraj bohater przedziera się bowiem samotnie. Podczas rozdania Orłów film Skolimowskiego zdobył nagrody w kategoriach: najlepszy film i najlepsza reżyseria.

to 1939 roku. Duch historii ma inne plany. Rodzina Marka wywozi chłopca do wiejskiej posiadłości rodzinnej. Marek jest uwięziony w Arkadii nad Sanem, Arkadii, w której dusi się, marząc wciąż o włoskich placach. Wkrótce postanawia więc wybudować swoją własną Wenecję…

BRACIA KONDRATIUKOWIE: Retrospektywa

Ponury thriller, w którym morderstwo z zimną krwią miesza się z korupcją i zepsuciem świata politycznego. Film Wojciecha Smarzowskiego – reżysera drugiej serii Londyńczyków – zaciera granice między fikcją i rzeczywistością, podejmuje z widzem grę na miarę czarnych kryminałów czy filmów Martina Scorsese. Mocne, męskie kino, które zachwyciło między innymi krytyków na zeszłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Największą atrakcją przeglądu twórczości Kondratiuków będą zapewne dwie kultowe komedie: Wniebowzięci (popisowe role duetu Himilsbach – Maklakiewicz), oraz Hydrozagadka z Igą Cembrzyńską, Wiesławem Gołasem i Wiesławem Michnikowskim. Pierwszy film to opowieść o dwóch przeciętniakach żyjących w zgrzebnej, PRL-owskiej rzeczywistości. Pewnego dnia los sprawia im niespodziankę: wygrywają na loterii. Postanawiają wydać nagrodę na swój pierwszy w życiu lot samolotem… Hydrozagadka natomiast to absurdalna opowieść o supermanie na miarę naszych socjalistycznych możliwości – próbującym rozwikłać tajemnicę braku wody w pewnym dużym mieście. A przecież to środek lata! Ślady prowadzą między innymi do… Kabulu. Po pokazie kolejnego z filmów, Dziewczyny do wzięcia, widzowie będą mogli spotkać się z Januszem Kondratiukiem. Kinoteka proponuje też najnowsze dzieło reżysera – Milion dolarów, z Kingą Preis w roli głównej.

WENECJA

CHRZEST

reż. Jan Jakub Kolski

reż. Marcin Wrona

Fani Jasminum nie zawiodą się. Jan Jakub Kolski znów proponuje nam trochę „polskiego magicznego realizmu”. Wenecja – na podstawie opowiadań Włodzimierza Odojewskiego – to opowieść o dorastaniu w cieniu wojny, dziecięcych marzeniach i trzech silnych, diametralnie od siebie różnych kobietach, granych przez Magdalenę Cielecką, Grażynę Błęcką-Kolską i Agnieszkę Grochowską. Główny bohater to Marek, jedenastoletni chłopiec zakochany w tytułowym mieście. Zna Wenecję na pamięć z map i książek, ale nigdy jeszcze nie postawił w tym mieście stopy. Ma się to zmienić tego lata. Niestety, jest to la-

Opowieść o ludziach w sytuacji bez wyjścia. Bohaterowie filmu Marcina Wrony – znanego z obrazu Moja krew – niczym postaci z greckiego dramatu zdają sobie sprawę z tego, że wisi nad nimi piętno nieodwracalnego Losu. Narasta w nich bunt i niezgoda na nieuchronność wydarzeń. Są jednak zbyt słabi, by im zapobiec. Krytycy byli zachwyceni filmem. Chwalili szczególnie aktora Tomasza Schuchardta. „Chyba od czasu pojawienia się Lindy w Gorączce Agnieszki Holland nie mieliśmy tak imponującego debiutu filmowego” – napisał recenzent „Polityki”.

DOM ZŁY reż. Wojciech Smarzowski

reż. Jerzy Skolimowski Po projekcji spotkanie z Jerzym Skolimowskim.

POZA ZASIĘGIEM reż. Paweł Stożek

Piątek, 25 marca Riverside Studios, godz. 19.00 NEW POLISH CINEMA Double Bill

EWA reż. Adam Sikora, Imgmar Villqist

DANNY BOY reż. Marek Skrobecki MADE IN POLAND reż. Przemysław Wojcieszek Po projekcji spotkanie z Przemysławem Wojcieszekiem Sobota, 26 marca Riverside Studios, godz. 14.00 BRACIA KONDRATIUKOWIE: RETROSPEKTYWA WNIEBOWZIĘCI reż. Andrzej Kondratiuk HYDROZAGADKA reż. Andrzej Kondratiuk Sobota, 26 marca Riverside Studios, godz. 16.15 DZIESIĘCIOLECIE SZKOŁY ANDRZEJA WAJDY

TELEfONO I CHRZEST

Fot. Aleksandra Junga

reż. Marcin Wrona Po projekcji spotkanie z reżyserem Marcinem Wroną. Riverside Studios, godz. 18.30 NOWE POLSKIE KINO ERRATUM reż. Marek Lechki Riverside Studios, godz. 20.30 NOWE POLSKIE KINO MATKA TERESA OD KOTóW reż. Paweł Sala Po spotkaniu rozmowa z Pawłem Salą. Niedziela, 27 marca Riverside Studios, godz. 15.00 BRACIA KONDRATIUKOWIE: PRZEGLĄD JAK ZDOBYć PIENIĄDZE, KOBIETY I SŁAWĘ

DZIEWCZYNY DO WZIĘCIA

Wtorek, 29 marca Prince Charles Cinema, godz. 20.30 NOWE POLSKIE KINO DWA OGNIE reż. Agnieszka Łukasiak Czwartek, 31 marca Prince Charles Cinema, godz. 20.30 NOWE POLSKIE KINO DOM ZŁY reż. Wojciech Smażowski Czwartek, 31 marca London film Academy, godz. 18.30 10 ROCZNICA POWSTANIA SZKOŁY ANDRZEJA WAJDY Filmy fabularne Baden Powell House, godz. 18.30 Polskie filmy krótkometrażowe Kazik i Kommandera samochód reż. Hannah Lovell Po projekcji koncert Katy Carr Roxy Bar and Screen, godz. 20.00 Polskie filmy krótkometrażowe Wtorek, 5 kwietnia Prince Charles Cinema, godz. 20.30 Kondratiukowie: Przegląd MILION DOLARóW reż. Janusz Kondratiuk Wtorek, 5 kwietnia Tate Modern, godz. 19.00 DZIAŁANIA Z DOBROMIERZEM projekt grupy KWIEKULIK Wtorek, 5 kwietnia West London Synagogue, godz. 19.00 Polskie filmy w jidysz DYBBUK reż. Michał Waszyński Czwartek, 7 kwietnia Prince Charles Cinema, godz. 20.30 NOWE POLSKIE KINO

reż. Janusz Kondratiuk Po spotkaniu rozmowa z reżyserem.

CUDOWNE LATO reż. Ryszard Brylski

Niedziela, 27 marca Riverside Studios, godz. 17.20 DZIESIĘCIOLECIE SZKOŁY ANDRZEJA WAJDY Filmy dokumentalne

Czwartek, 7 kwietnia Roxy Bar and Screen, godz. 20.00 Polskie filmy krótkometrażowe

godz. 20.00 NOWE POLSKIE KINO INWENTARYZACJA reż. Paweł Łoziński WENECJA reż. Jan Jakub Kolski

London film Academy, godz. 18.30 10 ROCZNICA SZKOŁY ANDRZEJA WAJDY Kino dokumentalne Wtorek, 12 kwietnia West London Synagogue, godz.19.00 Polskie filmy jidysz

ŚLUBOWANIE reż. Henryk Szaro

Poniedziałek, 28 marca Riverside Studios, godz. 18,00 NOWE POLSKIE KINO

Od prawej: Roland Chojnacki – dyrektor IKP, Anna Gruszka, Piotr Szewcow – przedstawiciel głównego sponsora DFDS Seways podczas inauguracji KINOTEKI KI NO TE KA 9. Fe sti wal Pol skich Fil mów jest or ga ni zo wa ny przez In st y tut Kul tu ry Pol skiej w dniach 24.03.2011-13.04.2011 w Lon dy nie, Bel fa ście, Edyn bur gu, Exe ter i Glas gow przy wspar ciu DFDS Se aways i Pol skie go In st y tu tu Sztu ki F il mo wej. Wię cej in for ma cji na stro nie www.ki no te ka.org.uk.

Środa, 13 kwietnia Barbican Centre, godz. 18.30 Gala zamykająca KINOTEKĘ

CIEMNEGO POKOJU NIE TRZEBA SIĘ BAć reż. Kuba Czekaj

MOCNY CZŁOWIEK reż. Henryk Szaro

NIC OSOBISTEGO reż. Urszula Antoniak

KONCERT GRUPY PINK fREUD


6|

14 marca 2011| nowy czas

czas na wyspie

Narodowy Spis Powszechny 2011 Przed Narodowym Spisem Powszechnym, który odbędzie się w Wielkiej Brytanii 27 marca br., Główny Urząd Statystyczny oraz władze dzielnicowe rozpoczęły kampanię zachęcającą lokalne społeczności do wzięcia w nim udziału. Jedną z organizacji zaangażowanych w będącą już w toku kampanię jest Community Action Southwark (CAS). Poprzez tę inicjatywę CAS chce włączyć najbardziej odizolowane i niezaangażowane społeczności mniejszościowe w dyskusję dotyczącą związku i bezpośredniego wpływu Spisu Powszechnego na jakość codziennych usług w danej dzielnicy. Kampania nie tylko wyjaśnia dlaczego wzięcie udziału w Spisie Powszechnym jest tak ważne dla każdego mieszkańca Southwark, lecz także wskazuje na długoterminowe skutki i korzyści z tego płynące. – Podkreślamy potrzebę zarejestrowania się i wzięcia udziału w Narodowym Spisie Powszechnym. Rozpoczęliśmy tę akcję, by poinformować o ważności tego programu – powiedział Juma Bah, Community Development Officer z CAS.

1. Po co przeprowadza się Spis Powszechny? Rząd, władze lokalne, służba zdrowia, edukacja, eksperci z różnych dziedzin, branża handlowa i organizacje pozarządowe muszą poznać i zrozumieć strukturę społeczeństwa, by zaplanować usługi odzwierciedlające potrzeby danej populacji. Wiele z usług, do których jesteśmy przyzwyczajeni w codziennym życiu, jest uzależnionych właśnie od Spisu Powszechnego. Dlatego tak ważna jest pewność, że liczą się potrzeby każdego z nas: bez względu na to, kim jesteśmy i gdzie mieszkamy.

nieruchomości, językiem, religią, stanem cywilnym itp. To wszystko jest niezwykle istotne w uchwyceniu prawdziwego obrazu danej populacji w chwili przeprowadzania Spisu Powszechnego.

5. Ochrona danych osobowych. Wszelkie informacje zawarte w kwestionariuszu zostaną wykorzystane do stworzenia statystyk i nie będą przekazane do innych departamentów rządowych czy firm marketingowych. W celu zapewnienia poufności danych osobowych systemy i programy Głównego Urzędu Statystycznego, a także pracownicy i podwykonawcy są zobowiązani do zachowania tajemnicy zgodnie z Data Protection Act, 1920 Census Act oraz Statistics and Registration Service Act 2007 (SRSA).

2. Dużo się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu lat od ostatniego Spisu Powszechnego w 2001. Ale co dokładnie? Najlepszym sposobem, by się tego dowiedzieć, jest policzenie ludności i zapytanie bezpośrednio, jak zmieniło się ich życie i ich potrzeby, tak by rząd oraz władze lokalne mogły zaplanować, finansować i dostarczać usługi, na które jest największe zapotrzebowanie.

3. Jakie są pytania Spisu Powszechnego? Jest 56 pytań, na które należy odpowiedzieć: 14 dotyczy gospodarstwa domowego, a 42 – osób mieszkających pod tym samym adresem. Pytania są związane z pracą, zdrowiem, tożsamością narodową, obywatelstwem, pochodzeniem, wykształceniem, posiadaniem drugiej

społeczności mogą na tym stracić. Dlatego tak ważne jest, by każdy wziął w tym udział. Dlatego też każde gospodarstwo domowe musi – zgodnie z prawem – wypełnić kwestionariusz Narodowego Spisu Powszechnego 2011.

4. Co trzeba zrobić? To proste. Wystarczy odpowiedzieć na pytania. W przypadku większości z nich wystarczy zaznaczyć odpowiednie okienko lub wpisać swoją odpowiedź w przygotowanym do tego miejscu (okienku). W finansowaniu lokalnych usług chodzi o cyfry. Jeśli więc wyniki nie są zadowalające, niektóre

Udział w spisie powszechnym jest

OBOWIĄZKOWY! Kwestionariusz można wypełnić na stronie internetowej www.census.gov.uk albo w wersji papierowej, która będzie dostarczona do każdego domu.

Niedziela 27 marca 2011!

Setne urodziny Włady Majewskiej Ludzie z dużym dorobkiem artystycznym w sposób naturalny stają się instytucją, pomnikiem. O wywiad z nimi, nawet krótką rozmowę zabiegają młodzi. Artysta z dorobkiem chętnie opowiada o swojej przeszłości, gloryfikuje ją. Włada Majewska, kiedy jeszcze uczestniczyła w spotkaniach, była zupełnie inna, a przecież swoją biografią mogłaby obdzielić niejedną osobę. Żyjąca historia Polskiego Radia, współkreatorka zjawiska estradowego, jakim była w Polsce międzywojennej Lwowska Fala – niewielka grupa dziennikarzy radiowych, którzy w prowincjonalnej w końcu rozgłośni stworzyli artystyczny zespół. Do wybuchu II wojny światowej byli artystycznym fenomenem, podbijali sceny w całej Polsce, a Władę Majewską sam Marian Hemar próbował, bezskutecznie, zatrudnić na scenie w stolicy. „Może kiedyś, innym razem, dziś na razie nie” – wykorzystała w odpowiedzi słowa piosenki Hemara młoda artystka. Hemar, wtedy już bardzo sławny, musiał tę nonszalancką odmowę przyjąć ze zdumieniem. To „kiedyś” nastąpiło później, po wojnie, w Londynie, bez splendoru krajowych scen, w obecności znacznie skromniejszej publiczności. Włada Majewska chętnie opowiadała o swojej przeszłości, ale robiła to w sposób niezwykle teatralny. Były to mini przedstawienia kabaretowe, przeplatane piosenka-

mi specjalnie dla niej napisanymi przez Mariana Hemara. Przeszłość ożywiała, na scenę wprowadzała kolejne ważne w jej karierze osoby dzięki zdolnościom parodystycznym, z których słynęła we Lwowskiej Fali. Raz głosem piskliwym, raz tubalnym, ochrypłym, przywoływała sceny z przeszłości, które w jej wykonaniu przestawały być przeszłością. Nawet w późnym wieku pozostała kobietą z charakterem. Taką ją zapamiętałem z kilku spotkań. Do pierwszego miało dojść, jeśli dobrze pamiętam, w 1988 roku, kiedy zacząłem współpracować jako korespondent londyński z Radiem Wolna Europa. To właśnie Włada Majewska była sercem i mózgiem studia tej rozgłośni w Londynie. Była korespondentem i producentem, w tym cotygodniowych audycji Mariana Hemara. Ja poniekąd miałem zastąpić jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów polskiego radia na emigracji, czego świadomość nie ułatwiała zadania stawiającemu pierwsze kroki w eterze dziennikarzowi. W tym czasie do spotkania nie doszło, zresztą radio przestało wkrótce istnieć, a Włada Majewska osobiście zamykała rozdział RWE w Londynie. Pierwszy raz spotkaliśmy się kilka lat później, kiedy podjęła się interwencji w redakcji „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” w imieniu swojej znajomej,

skrzywdzonej przez jednego z dziennikarzy, który podobno nieobiektywnie przedstawił jej zasługi. Sytuacja dosyć niezręczna dla obu stron, ale interwencja przeprowadzona z klasą. Nie nalegała, nie

prosiła, nie groziła (co często się zdarzało). – Niech pan to zrobi dla mnie – poprosiła. Nie powiedziała, co powinienem zrobić, jakby wiedziała, że ja wiem, jakie są jej oczekiwania. Tę interwencję z czasów redagowania „Dziennika” wspominam z dużym sentymentem i estymą dla jej doświadczenia i charakteru. Od kilku lat Włada Majewska mieszka pod Londynem, w polskim ośrodku Antokol. Jak powiedział jej były dyrektor Jan Nowak-Jeziorański – jest jedynym żywym symbolem Polskiego Radia. Niech nim pozostanie jak najdłużej. Szacownej Jubilatce redakcja „Nowego Czasu” składa najserdeczniejsze życzenia.

Grzegorz Małkiewicz Włada Majewska i Wiktor Budzyński, 1942 rok, Gdy w ogrodzie botanicznym


The census in England and Wales is run by the Office for National Statistics (ONS)

Š Crown Copyright 2011 PR09


8|

14 marca 2011| nowy czas

drugi brzeg

Psy są wierne aż po grób Bartosz Rutkowski

B

rytyjski żołnierz, poległy w Afganistanie oraz jego wierny pies, Theo, którego serce nie wytrzymało straty pana, zostali pochowani w Wielkiej Brytanii. Wszyscy są pod wrażeniem wielkiej miłości i wierności psa do swojego właściciela, aż do samego końca.

Jak psy potrafią kochać Ta niezwykła historia poruszyła wszystkich i pokazała jak bardzo nasi mniejsi bracia, jak nazywa się psy, przeżywają stratę swoich najbliższych ludzi. Liam Tasker i jego pies Theo są teraz bohaterami nie tylko Wysp Brytyjskich. Powtarzane są dzisiaj historie psów, które wiernie, niekiedy tygodniami, ba, nawet miesiącami i latami całymi czuwały przy grobach swoich właścicieli. Znana jest wspaniała historia legendarnego Skye terriera, Greyfriarsa Bobby, który stworzył niecodzienne relacje ze swoim właścicielem Johnem Grayem, nocnym strażnikiem miejskiej policji w XIX-wiecznym Edynburgu. Po dwóch latach wspólnego przebywania niespodziewanie John Gray zmarł na gruźlicę i został pochowany w Greyfriars Kirk na edynburskiej starówce. Bobby, który przeżył swojego pana o całe 14 lat spędził – jak wspominali potem świadkowie – cały ten czas siedząc koło grobu Johna. Z pobliskiej restauracji życzliwi pracownicy donosili mu wodę do picia i jedzenie. Pisano o nim książki, powstały dwa filmy, ma nawet w tym mieście swój pomnik. Zaczęło się od tego, że John Grey wraz z żoną i synem przeniósł się do Edynburgu, gdzie wstąpił do policji jako nocny stróż.

pies na patrolu Patrolował ulice w nocy i zabierał na nie swojego psa. 15 lutego 1858 John zmarł na gruźlicę i został pochowany na cmentarzu przy kościele Greyfriars. Bobby przez swój ogromny smutek szybko stał się lokalnym bohaterem, ponieważ nie chciał opuścić grobu swego pana. A był tam bez względu na pogodę, w deszczu, śniegu czy słonecznym skwarze. Przez czternaście lat wierny pies był strażnikiem grobu, aż do swojej śmierci w 1872 roku. Jedna z miejscowych osobistości, Angelia Georgina Burdett-Coutts, była tak tym poruszona, że zwróciła się do Rady Miasta o zgodę na wzniesienie granitowej fontanny z posągiem Bobby’ego, umieszczonym na szczycie. I tak się też stało.

czuwał przy swoim panu Współczesna historia pełna jest takich opowieści, jak choćby o pewnym psie o imieniu Leao, którego zdjęcia, pokazujące go jak czuwa przy grobie swojego pana, obiegły cały świat. Jego pan stał się jedną z ponad 600 śmiertelnych ofiar powodzi, jaka nawiedziła południowo-wschodnie rejony Brazylii. Nikt go nie był w stanie oderwać od czuwania. Nie wiadomo, jakie są jego obecne losy. Równie wielkim przywiązaniem wykazał się też 14-letni pies nazywany Squeak, który przez długi czas nie dawał się odciągnąć od zwłok swojego pana, Terry Forda, zamordowanego w roku 2002 w Zimbabwe. Dopiero po jakimś czasie udało się zabrać psa do schroniska, gdzie ponoć czuje się fatalnie, nie chce jeść, jakby szykował się na śmierć. Niektóre zwierzęta, a psy w szczególności, odczuwają autentyczny żal po stracie swoich właścicieli. Niektóre są tak przywiązane, że czuwają przy ich grobach aż do końca swoich dni.

Zwierzęcy psycholog Roger Mugford, który osobiście doradzał brytyjskiej królowej Elżbiecie II, by wybrała jako swoje kolejne pieski z rasy corgis, twierdzi, iż zna wiele takich przypadków, kiedy zwierzęta konały z żalu po stracie swoich właścicieli. – Znam historię pewnego spaniela, który był w idealnym stanie zdrowia, ale kiedy jego właściciel, starszy już mężczyzna zmarł, pies nie wytrzymał tej straty, przeżył go tylko trzy tygodnie. Jako najbardziej sensowne wytłumaczenie takiej reakcji – jak twierdzi dr Mugford – jest to, że psy jako bardzo towarzyskie stworzenia doznają rodzaju depresji, która sprawia, że tracą wtedy nie tylko apetyt, ale także osłabia się i to znacznie ich system odpornościowy. I w takiej sytuacji wystarczy tylko niewielka nawet infekcja i los psa jest przesądzony. – To jest niezwykłe – mówi dr Mugford. Psy mają niesamowity instynkt przeżycia, ale – choć wielu w to nie wierzy – one bardzo szybko przystosowują się do swoich właścicieli, konsekwencje tego są takie, że śmierć pana oznacza ruinę dla psa. Takie relacje na pewno były między wspomnianym Theo a jego właścicielem, żołnierzem, który zginął w Afganistanie. Pies i jego pan byli nierozdzielni.

silnieJsze od instynktu Naukowcy od jakiegoś czasu studiują miłość, czy jak wielu to nazywa – przywiązanie psów do swoich właścicieli. Są to specjalne testy nazywane procedurami Ainsworth Strange Situation. Wzorowane są na badaniach małych dzieci. Otóż sprawdzano, jak zachowują się małe dzieci, kiedy odbierano je na jakiś czas od ich matek, potem testowano ich zachowanie po ponownym połączeniu. Potem znów je rozdzielano i znów badano reakcję po złączeniu. Wiadomo na przykład, że słonie odczuwają emocjonalny ból. Kiedy pada jeden osobnik ze stada, reszta gromadzi się przy jego ciele, otaczają go, trąbami trącają jego ciało i tak oddają mu cześć i szacunek. Włoscy badacze zastosowali te badania do prześledzenia reakcji psa w przypadku, gdy jest on oddzielany od swojego właściciela. Okazało się, że opuszczone psy szalały po pokojach, starały się wykopać dziurę w podłodze, nie mówiąc już o szczekaniu czy nawet takim drapaniu ścian, że miały całe pokrwawione pazury. Japonia ma wzruszającą historię pewnego psa, który latami przychodził na dworzec kolejowy, by przywitać swojego pana, profesora jednej ze szkół. Działo się to w latach dwudziestych ubiegłego wieku, ale do dziś powtarzana jest ta opowieść jako historia niesamowitego przywiązania psa do właściciela. Pies przychodził tak całe dziesięć lat, nie mógł wiedzieć, że jego pan zmarł podczas zajęć. I na nic zdawały się wysiłki rodziny profesora, by zabrać psa ze stacji kolejowej, gdzie ostatni raz widział swojego pana. Kiedy go zabrano, on znów tam wracał. Któregoś dnia pies padł, znaleźli go przypadkowi ludzie. Pies Hachiko ma pomnik na tym dworcu kolejowym, jest to dziś bardzo popularne miejsce spotkań młodzieży, bo wszyscy sobie mówią, że możemy się spotkać przy posągu Hachiko! – Naszym w problemem w badaniu tych relacji jest to, iż nadal jest wielu niedowiarków, którzy nie wierzą w te szczególne emocjonalne więzi psa z właścicielem, stąd problemy ze znalezieniem odpowiednich funduszy na dokładniejsze badania – przyznaje jeden ze znanych badaczy tego problemu, profesor Jaak Panksepp. Już dziś wielu naukowców twierdzi, że gdyby nawet wspomniany pies Theo, który został powalony atakiem serca po stracie swojego pana w Afganistanie został umieszczony w schronisku, nie pożyłby tam długo, też by odszedł, a powodem byłby stres związany ze stratą bliskiej mu istoty.

Irena Kwiatkowska

3 marca 2011 roku w Domu Aktora w Skolimowie zmarła wybitna aktorka teatralna i filmowa Irena Kwiatkowska. Urodziła się 17 września 1912 roku w Warszawie. Była absolwentką IX LO im. Klementyny Hoffmanowej w Warszawie. W 1935 roku ukończyła studia na Wydziale Aktorskim Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, pod kierunkiem m.in. Aleksandra Zelwerowicza. Zadebiutowała w teatrze Cyrulik Warszawski, gdzie została zaproszona przez Fryderyka Jarossy’ego. Do wybuchu wojny grała w teatrach: Powszechnym w Warszawie, Nowym w Poznaniu i Polskim w Katowicach. W czasie wojny była

żołnierzem AK, uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie talent aktorski Ireny Kwiatkowskiej docenił Konstanty Ildefons Gałczyński. Na jego prośbę przeniosła się do Krakowa, gdzie występowała w kabarecie Siedem Kotów, wykonując specjalnie dla niej napisane przez Gałczyńskiego wiersze, piosenki oraz skecze. W Teatrzyku Zielona Gęś specjalnie dla Ireny Kwiatkowskiej Gałczyński stworzył postać Hermenegildy Kociubińskiej, poetki hermetyczno-sympatycznej. Do Warszawy wróciła w 1948 roku. Zagrała ponad sto ról teatralnych, 20 filmowych i telewizyjnych (m.in. jako matka Pawła w „Wojnie domowej”, kobieta pracująca w „Czterdziestolatku”). Występowała w Kabarecie Dudek oraz Kabarecie Starszych Panów. Jej prawdziwą pasją aktorską była ponad 60-letnia współpraca z Polskim Radiem, gdzie również pracował mąż Ireny Kwiatkowskiej Bolesław Kielski. Recytowała wiersze Jana Brzechwy dla dzieci, ale słuchali jej wszyscy. Do niezapomnianych należy jej interpretacja „Ptasiego radia”. W 1994 roku – w wieku 82 lat – Irena Kwiatkowska przeszła na emeryturę, która była bardzo niska i nestorka polskiej sceny musiała podejmować pracę na umowę-zlecenie. Irena Kwiatkowska została pochowana na Powązkach, miała 99 lat.

Komitet Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court zaprasza na spotkanie 20 marca 2011 (niedziela) godz. 18.00 Sala Malinowa, POSK . W programie: • Sprawozdanie z działalności Komitetu, • Filmy o ks. Jozefie Jarzebowskim i Muzeum w Fawley Court, • omówienie możliwości ustanowienia Right of Way.


|9

nowy czas | 14 marca 2011

z Polski

Gwiazdy odwracają się od Donalda Tuska Bartosz Rutkowski

strofalne błędy w swojej pracy zostanę z niej wyrzucony”. Ministrowie są nawet nagradzani.

Był wielkim fanem Platformy Obywatelskiej, dziś mówi: – Dość! Nie będę już popierał ekipy Donalda Tuska. Takiej mniej więcej treści oświadczenie zamieścił Marcin Meller, redaktor naczelny polskiej edycji „Playboya”. A w trakcie wyborów w 2007 roku aktywnie popierał Platformę. Po ponad trzech latach szef „Playboya” jest głęboko zawiedziony rządami Donalda Tuska. Do tego stopnia, że postanowił na swoim profilu na Facebooku zamieścić odezwę do polityków i zwolenników Platformy Obywatelskiej. „Szanowna Platformo, drodzy znajomi i przyjaciele działający w tej partii. Jak może wiecie, albo nie, w 2007 roku byłem w holu Focusa, gdzie czekaliście na wyniki wyborów. Cieszyłem się tak jak Wy z odsunięcia PiS-u od władzy” – zaczyna Meller w tonie zawiedzionego młodego działacza. „Niestety, muszę Was poinformować, że moja cierpliwość się wyczerpała i w najbliższych wyborach na Was nie zagłosuję. Nawet straszak w postaci powrotu PiS-u do władzy już na mnie nie działa.” Nawiązując do powszechnej praktyki „nierozliczania”, Marcin Meller zauważa: „Za kata-

Mellerów jest więcej A takich jak Meller jest coraz więcej, aktorów, pisarzy, znanych sportowców, którzy teraz pospuszczali głowy, zażenowani tym, jak Donald Tusk i jego ekipa rządzą Polską. Nie chcą dawać Tuskowi kolejnego kredytu, bo oni mu już nie wierzą. Marcin Meller wylicza swoje pretensje pod adresem ekipy Tuska: nie zrobiliście nic z aferą hazardową, a co więcej, słychać, że Miro jak gdyby nigdy nic kandyduje z waszych list do Sejmu. No to dajcie jeszcze Rycha, Zbycha czy jak się ci panowie nazywają. Mają dość PlatforMy Znani ludzie przypominają to, co gołym okiem i to już od dłuższego czasu widzieli zwykli Polacy – minister Grabarczyk za totalny bałagan na kolei dostaje w nagrodę kwiaty, a minister Klich nie ponosi odpowiedzialności za Casę i za Smoleńsk. I kolejna sprawa: przez trzy lata Tuska karmił Polaków wizją Zielonej Wyspy w Europie, a teraz robi skok na emerytury. Dostaje się też dziennikarzom. Meller przypomina, że gdyby tragicznie zmarły prezydent Lech Kaczyński popełnił choć jedną taką gafę, jaka nie-

DOM RODZIN RODZINNY? NNY? DZIUPLA NA RKOTYKOWA? NARKOTYKOWA? KOMÓRKA TERRORYST TYCZNA? TERRORYSTYCZNA?

mal co tydzień jest udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, zostałby zniszczony przez media. Komorowskiemu wszystko uchodzi na sucho. Uchodzi, bo publiczna telewizja jest już w rękach ludzi Platformy i lewicy. W tej telewizji nie ma tam materiałów, że w terenie Polaków przyciska bieda, że rozpada się służba zdrowia, coraz ciszej o Smoleńsku, jednym słowem trzymanie się z dala od krytyki rządzących.

Byli ślePi, teraz widzą Coraz więcej polskich celebrytów podziela poglądy naczelnego redaktora „Playboya”, choć nie brakuje i takich głosów – już spoza grupy sympatyków Platformy – że trzeba było być kompletnie ślepym, aby w ciemno dawać taki kredyt zaufania Tuskowi. Po ponad trzech latach klapki z oczu spadają osobom najbardziej zafascynowanym postacią Tuska ludziom. Można uznać, że wrażliwość aktorów, piosenkarzy sprawia, że co jakiś czas inwestują wielkie emocje i nadzieje w kolejne partie polityczne, a potem przeżywają życiowe zawody. Takie autorytety, jak na przykład reżyser Kazimierz Kutz, który chwalił premiera Tuska, z tej partii odszedł i dziś na pytanie, czy wystartowałby z list tej partii do sejmu mówi: nie. Choć oficjalnie jeszcze nie krytykuje Tuska, to jednak woli

o premierze i jego dokonaniach nic nie mówić. Reżyser tradycyjnie ogranicza się do krytyki Prawa i Sprawiedliwości.

PostęPujący odwrót Wypowiedź Mellera stała się początkiem odwrotu polskich gwiazd i elit od popierania rządu. Do grona niezadowolonych dołączyli: Tomasz Lipiński, Kazik Staszewski, Tomasz Karolak, Paweł Kukiz – wszyscy niegdyś popierali Platformę Obywatelską. W każdym kraju tacy ludzie odgrywają ogromną rolę opiniotwórczą, to oni pociągają za sobą swoich fanów, oni wskazują na kogo głosować, kogo w wyborach odrzucić. I teraz te elity decydują się na krok drastyczny, zaczynają odmawiać pomocy premierowi Donaldowi Tuskowi. Sam Tusk wcześniej chętnie pokazywał się na różnych spotkaniach z ludźmi świata kultury i nauki, wygłaszał długie przemowy na uniwersytetach. Dziś nie widać go w tych środowiskach, wygląda na to, że miłość wygasa po obu stronach. Jeśli jednak tacy ludzie powiedzą, że w październikowych wyborach nie oddadzą głosu na partię Tuska, tylko zostaną w domu, to zachęcą do takiego samego działania swoich zwolenników. I przy niskiej frekwencji Platforma Obywatelska znajdzie się w nie lada opałach.

Terroryści p Terroryści planujący lanujący swoje swoje ataki ataki żyją żyją pośród Będą p ośród nas. nas. B ędą zzatem atem próbowali próbowali u kryć swoje swoje działania. działania. Jednak Jednak czasami czasami ukryć zostawiają z ostawiają znaki znaki mogące mogące wzbudzać wzbudzać podejrzenia. p odejrzenia. Znaki, Znaki, które które Ty Ty możesz możesz nam pomóc n am p omóc zzauważyć. auważyć. B yć m oże będą będą starali starali się się u trzymać to to Być może utrzymać c o rrobią obią w tajemnicy tajemnicy zzakrywając akrywając okna. okna. co J eśli m asz p odejrzenia co co do do domu, domu, Jeśli masz podejrzenia w którym którym d zieją ssię ię rzeczy rzeczy odbiegające odbiegające dzieją od normalnego codziennego o dn ormalnego c odziennego życia życia – anonimowo. zzadzwoń adzwoń do do nas nas a nonimowo. Twój Twój może ttelefon elefon m oże uratować uratować życie życie innych. innych.

JEŚLI MASZ PODEJRZENIA JRZENIA – ZGŁOŚ JE ZADZWOŃ NA POUFNĄ POUFNĄ INFOLINIĘ ANTYTERRORYSTYCZNĄ ANTYTERRORYSTY YCZNĄ POD NUMER 0800 789 321 21


10|

14 marca 2011| nowy czas

tragedia smoleńska

Czarne skrzynki Tu-154M i tajemnice autopilota Kajetan Marzec Z danych zawartych w raporcie MAK wynika, że dowódca Tu-154 musiał wyłączyć autopilota znacznie wcześniej i wyżej, niż jest to zaznaczone w stenogramach rozmów w kokpicie i opisane w raporcie końcowym. Zmieniałoby to całkowicie obraz ostatnich sekund lotu. Jest to jeden z powodów decyzji członków komisji przy MSWiA i polskiej prokuratury wojskowej przeprowadzenia niebezpiecznego eksperymentu na drugim polskim Tu-154M, gdyż istnieje podejrzenie, że nawet polski rejestrator lotu QAR polskiej firmy ATM może nie przedstawiać prawdziwego zapisu a Rosjanie zignorowali kilkakrotne oficjalne prośby polskiej komisji o choć czasowe udostępnienie czarnych skrzynek do badań.

czarne skrzynki W samolocie Tu-154M zamontowanych było kilka urządzeń nazywanych czarnymi skrzynkami. Skrzynka FDR (Flight Data Recorder – rejestrator parametrów lotu), CVR (Cockpit Voice Recorder – rejestrator rozmów załogi), polskie urządzenie ATM Quick Access Recorder ATM-QAR zainstalowane przez kontrwywiad RP oraz podobne rosyjskie urządzenie QAR KBN-1-2. FDR zbiera dane z kilkunastu czujników umieszczonych w różnych częściach samolotu. Są to różne parametry związane z lotem – np. przyspieszenie samolotu, prędkość, temperatura wewnątrz i na zewnątrz, ciśnienie, działanie silnika, ustawienia steru i klap, wysokość lotu, kurs i czas. CVR to urządzenie, które służy do nagrywania dźwięków z kilku mikrofonów umieszczonych w kabinie pilotów. QAR to urządzenia zapisujące dane podobne do FDR, jednak o znacznie prostszej konstrukcji, zapewniającej szybki dostęp do zawartości pamięci elektronicznej. co raport Mak Mówi o tych urządzeniach? CVR (Cockpit Voice Recorder) MARS-BM Rejestrator został odnaleziony 10.04, zbadany 11.04 (raport końcowy) lub 15.04 (prasa), stan zachowania taśmy oceniono na dobry. W raporcie MAK pojawia się stwierdzenie: „system był mechanicznie uszkodzony, kable porwane” i dalej „brak podstawy i numeru seryjnego”. Co ciekawe, Rosjanie w raporcie końcowym przyznają, że czas zapisu skrzynki CVR wynosi ok. 30 minut podczas gdy stenogramy z tego zapisu przekazane polskiej stronie w czerwcu 2010 wynosiły ku zaskoczeniu wielu ekspertów ponad 38 minut. Tak jak wspomnieliśmy we wcześniejszym artykule, Rosjanie tłumaczyli się zamontowaniem w Tu-154M, cieńszej – niestandardowej taśmy, ale nigdzie nie ma dokumentu potwierdzającego taką wymianę w czasie remontów w Rosji lub Polsce. MSRP-64M-6 FDR (Flight Data Recorder) Rejestrator został znaleziony 10.04, zbadany 11.04. Podczas odczytu komisja MAK stwierdziła, że występuje duża liczba błędów, jakość zarejestrowanych danych jest niezadowalająca. Opis z raportu końcowego MAK: „posiadała znaczące uszkodzenia mechaniczne, nie było podstawy montażowej i pokrywy zamka obudowy, złącza elektryczne oberwane. Miejsce zamka zamykającego obudowę było zapchane ziemią”.

KBN-1-2 (rosyjski) (Quick Access Recorder) Do laboratorium MAK rejestrator został dostarczony 14.04 i 14.04 został skopiowany z niego zapis. Obudowa była pogięta, kaseta otwarta. Odczytane z niego dane uznano za zadowalające. To jest tzw. eksploatacyjny rejestrator parametrów lotu. Rejestruje te same parametry lotu co FDR, ale dzięki wyciąganej kasecie jest możliwy szybki dostęp do zarejestrowanych na nim danych. ATM-QAR (polski) (Quick Access Recorder) Raport MAK nie podaje kiedy znaleziono go na miejscu katastrofy i w jakim był stanie. 15.04 dostarczono go do Instytutu Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie, gdzie go otworzono i zgrano z niego dane. Polski rejestrator ocalał, choć był o wiele mniej odporny na zniszczenie i znajdował się w przedniej części samolotu której nie ma. Skrzynka z nagraniem rozmów z kabiny pilotów (CVR) nie miała numeru seryjnego. Druga czarna skrzynka (FDR), zbudowana tak, aby przetrwać katastrofę, uszkodziła się na tyle, że uniemożliwiła poprawny odczyt zapisanych w niej parametrów lotu. Nie miała zamka obudowy, a w jego miejscu była ziemia. Nie ma żadnych danych na temat, jakie to błędy wykluczały poprawne odczytanie danych. Zaginął uznawany za „niezniszczalny” pancerny zasobnik z zapisem piątego rejestratora, choć umieszczony był w miejscu najmniej narażonym na zniszczenie, bo pod podłogą, a przecież samolot podobno uderzył o ziemię grzbietem. Niestety, Rosjanie mają od początku oba rejestratory pokładowe (FDR i CVR), rosyjski QAR – KBN 1-2, oraz polską skrzynkę – cyfrowy rejestrator szybkiego dostępu QAR produkcji warszawskiej firmy ATM PP, typu ATM-QAR/R128ENC. Polskie czarne skrzynki zostały zamontowane w tupolewach należących do różnych linii lotniczych na początku lat 90. Dane w rejestratorze nie są zapisywane, jak w standardowych czarnych skrzynkach na taśmie magnetycznej, ale w elektronicznej pamięci wymiennej kasety. Dane z tej czarnej skrzynki są widoczne praktycznie natychmiast po podłączeniu do komputera ze specjalnym oprogramowaniem służącym do analizy i wizualizacji zapisanych w jego pamięci parametrów. W połowie kwietnia 2010 roku Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) oraz Edmund Klich, wówczas przewodniczący polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, twierdzili, że tzw. polska czarna skrzynka może być odczytana tylko w Polsce. Tę informację można znaleźć w archiwach prasowych. Tymczasem okazuje się, że zapisy rejestratora naszej produkcji Rosjanie odczytali już w 1994 roku, po katastrofie tupolewa należącego do chińskich linii lotniczych. W 2009 roku rządowy Tu-154M nr. 101 poleciał do zakładów remontowych w Samarze w Rosji na generalny remont z pełnym wyposażeniem. Przed odlotem maszyny w Polsce nie wymontowano polskiej czarnej skrzynki – zabrano jedynie kasetę, na której są rejestrowane zapisy lotu. Wszystkie pozostałe części elektroniczne znajdujące się w rejestratorze polskiej produkcji poleciały do Samary. Część z nich podczas katastrofy uległa całkowitemu zniszczeniu. Rosjanie

mieli dostęp do polskiego rejestratora podczas remontu, w którym nie uczestniczył nikt ze strony polskiej. Polski rejestrator znalazł się w ITWL 15.04, a więc pięć dni po katastrofie. Był on w Polsce bardzo krótko i został natychmiast zwrócony stronie rosyjskiej.

kiedy został wyłączony autopilot? Według raportu MAK, obniżający się z prędkością 8 m/s Tu-154 po wyłączeniu autopilota (czyli po podciągnięciu sterów przez dowódcę samolotu) powinien opaść przynajmniej 30 metrów, zanim podniósłby się w górę i odzyskałby utraconą wysokość. Instrukcja użytkowania Tu-154 mówi, że utrata wysokości przy takiej prędkości zniżania wyniosłaby nawet 50 metrów. Tymczasem z tego samego raportu MAK, a także ze stenogramów zapisu CVR tupolewa wynika, że kiedy kpt. Arkadiusz Protasiuk wyłączył autopilota, samolot obniżył się ledwie 8 metrów, po czym... uniósł się w górę. Następnie miało dojść do uderzenia w brzozę, które zapoczątkowało ostatni etap tragedii. Wygląda na to, że zmieniono albo wartość prędkości zniżania, albo umiejscowienie momentu podciągnięcia sterów i wyłączenia kanału autopilota w zapisie dźwiękowym i w zapisach parametru lotu. Tak czy inaczej, w obu przypadkach mogło dojść do ingerencji w dane na nośnikach będących własnością rządu RP. Niestety polska strona ma tylko stenogramy oraz tylko kopię zapisu CVR. dwie wersje rosjan Przypomnijmy, że przed publikacją raportu końcowego komisji MAK polski akredytowany Edmund Klich twierdził, że załoga wyłączyła autopilota i podciągnęła stery na wysokości ok. 19 metrów nad ziemią – już po komunikacie nawigatora „20 metrów”. Wypowiedź ta była zgodna z opublikowanymi w czerwcu 2010 roku stenogramami rozmów z kokpitu. Sygnał wyłączenia autopilota pojawia się tam o godz. 10:40:56. Oficjalna wersja Rosjan jest jednak nieco inna. W raporcie końcowym początek opisywanych przez MAK działań załogi związanych z podciągnięciem za stery i wyłączeniem kanału podłużnego autopilota odpowiada godzinie 10:40:55 i wysokości (według wskazań radiowysokościomierza) około 30 m. Według MAK dowódca Tu-154 pociągnął w tej sekundzie wolant „na siebie” i tym samym odłączył kanał podłużny autopilota. Sekundę później odłączono kolejne kanały autopilota i dźwignie sterowania silnikami zostały przesunięte w pozycję odpowiadającą zakresowi startowemu. Komisja MAK twierdzi, że po tym nastąpiło błyskawiczne wychylenie kolumny wolantu „od siebie” (ster wysokości powrócił praktycznie w położenie wyważone), a po 1,5 s nastąpiło pełne ściągnięcie wolantu „na siebie” (siła 25 kg), które trwało do chwili początku niszczenia konstrukcji samolotu. Niezależnie od tego, którą z tych rosyjskich wersji przyjmiemy za obowiązującą, i tak nie będzie ona zgodna z innymi danymi zawartymi w końcowym raporcie MAK. Na stronie 99 raportu końcowego (angielska wersja) komisja MAK twierdzi, że samolot w ostatnich kilkunastu sekundach lotu obniżał się z prędkością 8 m/s. Na tej samej stronie raportu znajdujemy inny kluczowy fragment: „Utrata wysokości przy wyprowadzaniu samolotu Tu-154 ze

zniżania, przy parametrach lotu odpowiadających lotowi krytycznemu (V=280km/h, Vy=7,58m/s), z przeciążeniem pionowym Ny=1,3, przy prawidłowych działaniach wykonywanych w odpowiednim czasie, wynosi około 30 m”. Ponadto przypomnijmy raz jeszcze, że instrukcja użytkowania samolotu Tu-154M stwierdza, iż przy tej prędkości zniżania samolot Tu-154M opadłby aż o 50 m. Tymczasem z informacji zawartych na innych stronach rosyjskiego raportu wprost wynika, że polski tupolew po wyłączeniu autopilota opadł nie 30-50 m, lecz 8 m. Gdyby wersja rosyjska była prawdziwa i samolot utraciłby 30 m wysokości po podciągnięciu sterów, to ze względu na topografię terenu rozbiłby się już 1,1 km od lotniska. W tym wypadku można z całą pewnością stwierdzić, że podciągnięcie sterów nastąpiło o wiele wcześniej, prawdopodobnie ok. 4-6 s przed momentem podanym przez MAK, na wysokości przynajmniej 80 m nad ziemią, czyli 275 m npm. Zapisy rejestratorów musiały więc zostać zmanipulowane. Jedynym innym wytłumaczeniem jest podanie przez MAK błędnej prędkości zniżania, co jednak także wiązałoby się ze sfałszowaniem zapisów rejestratorów, a więc np. przesunięciem komunikatów nawigatora dotyczących wysokości, jak i fałszerstwem opublikowanych w raporcie końcowym danych dotyczących parametrów lotu polskiego Tu-154M. Warto zwrócić uwagę, że zapis o wyłączeniu kanałów autopilota pojawia się w stenogramach w tym samym miejscu, co równie kontrowersyjny zapis dotyczący odebrania – rzekomo na wysokości 10 m nad ziemią – sygnału markera NDB. Sygnał ten trwał aż 2,5 s, co gdy weźmiemy pod uwagę kształt pola sygnału (odwrócony stożek), daje w przybliżeniu szacunkową wysokość 100-120 m na jakiej samolot mógł odebrać sygnał o takiej długości (a nie sugerowaną przez MAK wysokość 10 m). Wysokość 100-120 m, samolot osiągnął zaś ok. 1,9-2,2 km od lotniska. Nieprawidłowy sygnał markera NDB, nieprawidłowe czasy wyłączenia kanałów autopilota i zarejestrowanie wcześniejszego niż sugeruje komisja MAK podciągnięcia sterów wskazują na manipulację zapisami, mającą uzasadnić oficjalną wersję katastrofy i ukryć prawdziwy przebieg zdarzeń. Niejasności związane z czasem wyłączenia autopilota i markerem to oczywiście nie jedyne argumenty przemawiające za odrzuceniem raportu MAK jako zupełnie niewiarygodnego dokumentu. Wiemy już m.in., że Rosjanie wstawili do stenogramów rozmów z kokpitu oraz do raportu końcowego komisji MAK zmyślone – nieistniejące wypowiedzi, zdania i słowa mające świadczyć o presji, jakiej rzekomo poddani byli piloci tupolewa. Zostały sfałszowane także dane i informacje dotyczące gen. Andrzeja Błasika, które nie mają żadnego pokrycia w materiale dowodowym i analizach specjalistów z polskiej prokuratury. Opisane zostało to w artykule „Naciski wyparowały wraz ze smoleńską mgłą” (NC 3/160, 14.02). O innych nieprawdziwych informacjach w raporcie MAK w następnym artykule.

English translation & previous articles @ www.nowyczas.co.uk


|11

nowy czas | 14 marca 2011

fawley court

Dokumenty zdrady – uzupełnienie FAW L E Y C O U RT O L D B OY S 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD „Nowy Czas” w związku ze sprzedażą Fawley ją fun du sze przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie by tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 Court opublikował 7 lipca 2010 roku artykuł pt. ły one wpi sa ne w rozliczenie fi nan so we 2000 ro ku. email: kristof.j@btinternet.com Re w e l a c je o spo r ze rze k o m ej wła ś ci c iel k i Faw l ey Co u rt, pa n i „Dokumenty zdrady” (www.nowyczas.co.uk) , uzupełniany w kolejnych wydaniach gazety Aidy Her sham z by łym wspól ni kiem wy ka za ły, że war tość po sia dalszymi wypowiedziami Fawley Court Old dło ści Faw ley Co urt po usu nię ciu prze szkód (np. gro bu o. Jó ze - li wspie ra nie szkół so bot nich i har cer stwa. Nie zna czy to jed nak, Boys. Zasadniczych pytań dotyczących sprze- fa i pra wa do swo bod ne go prze cho dze nia przez te ren Faw ley że ta ko we fun du sze ma ją być uzy ska ne kosz tem zmar no wa nia naj Co urt) wraz z ze zwo le niem na no we bu dow nic two wy no si oko ło cen niej sze go do rob ku Po lo nii i znisz cze nia ka to lic kie go ośrod ka daży Fawley Court jest jednak coraz więcej. £100 mi lio nów. Uzy ska na w tym kon tek ście kwo ta £13 mi lio nów oświa ty z bez cen nym Mu zeum, oce nia nym ja ko je den z naj waż za do ro bek ca łej Po lo nii jest skan da licz nie i bezprawnie za ni żo na niej szych zbio rów hi sto r ycz nych po za gra ni ca mi Pol ski (któ re go Pod ko niec mi nio ne go ro ku z biu ra At tor ney Ge ne ral otrzy ma li - (Ko mu ni kat FCOB, NC, 10.10.2010). część tyl ko prze wie zio no do Li che nia) i zła ma nia wo li wy bit ne go śmy, na pod sta wie obo wią zu ją ce go pra wa do ty czą ce go jaw no ści W tym cza sie FCOB otrzy ma ło list od ad wo ka tów pa ni Her - Po la ka o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go. in for ma cji w ży ciu pu blicz nym (Fre edom of In for ma tion Act), do - sham in for mu ją cy, że nie jest ona wła ści ciel ką Faw ley Co urt, mi O. Jó zef uczył swo ich wy cho wan ków wia r y, uczci wo ści i ra do ku men ty uzy ska ne od Cha ri ty Com mis sion. Zna lazł się tam do - mo że udzie la ła wy wia dów pra sie brytyjskiej za ta ką się po da jąc. ści w ży ciu. Czę sto przy po mi nał, w pierw szych la tach szko ły, że ku ment kup na Faw ley Co urt (co nvey an ce), pod pi sa ny przez o. Jej na zwi sko po ja wi ło się rów nież w związ ku z pla no wa nym przez ma ria nie nie wie dzą z dnia na dzień jak zwią zać ko niec z koń cem Ja rzę bow skie go oraz de kla ra cja z 8 paź dzier ni ka 1953 (De cla ra - nią kup nem To ad Hall i z pró bą na by cia So uth Lod ge, któ ra zo - i za pła cić bie żą ce ra chun ki, ale Pan Bóg po ma ga i słu cha mo tion ofTrust), po twier dza ją ca, że Faw ley Co urt ku pio ny zo stał z sta ła nie daw no sprze da na za £700 000. dlitw. W tych po cząt ko wych la tach Faw ley Co urt był ob cią żo ny prze zna cze niem na ce le edu ka cyj ne. Otrzy ma li śmy rów nież za Spra wa be aty f i ka cji o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go nie by ła po ru - ogrom ną hi po te ką, by ły po waż ne trud no ści fi nan so we. Kie dy pis hi po te ki Tem pe ran ce Per ma nent Bu il ding So cie ty, któ ry na sza na w „Do ku men tach”. Pi sa ła o tym przez wie le lat pra sa po - jednak za bra kło o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go (i Je go na stęp cy, o. Ja sied miu stro nach obar cza po wier ni ków fun da cji wie lo ma ogra - lo nij na, a w ostat nim dzie się cio le ciu in for ma cja na te mat nic kie go) Faw ley Co urt był już za bez pie czo ny na przy szłość. Ze ni cze nia mi zwią za ny mi z po życz ką za cią gnię tą na za kup Faw ley zamierzonego pro ce su be aty f i ka cyj ne go by ła za miesz czo na na wszyst kich zdrad, sprze nie wie rze nie się tym, któ rzy uf nie po ma Co urt – z tego powodu po sta no wio no ją spła cić jak naj szyb ciej stro nie in ter ne to wej Zgro ma dze nia Księży Ma ria nów, skąd znik - ga li i wie rzy li ma ria nom, wy ko ny wa li wo lę i re ali zo wa li wi zję o. (po życz kę spła ci ło Sto wa rzy sze nie Pol skich Kom ba tan tów). Jak nę ła tuż przed sprze da żą Faw ley Co urt. Uka za ły się na ten te mat Ja rzę bow skie go jest chy ba naj gor sze w ca łym skan da lu ota cza ją do tąd nie ma naj waż niej sze go do ku men tu, po twier dza ją ce go ostre ko men ta rze w „Ty go dniu Pol skim”, ge ne ral nie przy chyl n - cym Faw ley Co urt. utwo rze nie tru stu edu ka cyj ne go Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia emu ma r ia nom i spr awie sprze da ży Faw ley Co urt („Świę tość, Ko ło By łych Wy cho wan ków Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia (De vi ne Mer cy Col le ge Edu ca tio nal Trust). Bra ku je też wcze śniej - chwi lo wo nie na rę kę”), ale po za tym, oprócz FCOB, nikt się o Faw ley Co urt na dal wal czy o od wró ce nie ha nieb ne go ak tu sprze szych do ku men tów po twier dza ją cych zbiór ki na kup no Faw ley tę spra wę nie upo mi na. da ży, ufa jąc że praw da i spra wie dli wość zwy cię żą. Co urt wśród Polonii, o któ re od dłuż sze go cza su pro si my Ko mi Wi zją o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go by ło stwo rze nie i pro wa dze tet Obro ny Dzie dzic twa Na ro do we go pod prze wod nic twem dr nie ka to lic kie go ośrod ka oświa t y dla no wych po ko leń Po la ków Krzysztof Jastrzębski Bo że ny La skie wicz i Ju li ty Na zdro wicz-Woodley. na Wy spach. Za Je go cza sów, aż do lat dzie więć dzie sią tych XX Sekretarz FCOB In for ma cje do ty czą ce lat osiem dzie sią tych w Faw ley Co urt wieku, w hym nie Bo że coś Pol skę śpie wa no „Oj czy znę wol ną trze ba uzu peł nić nie daw nym od kry ciem do ty czą cym znik nię cia i racz nam wró cić Pa nie”, nikt nie przy pusz czał, że wy zwo li my się sprze da ży bez cen nych eks po na tów z Mu zeum o. Ja rzę bow skie go. spod so wiec kiej do mi na cji i że w no wym mi le nium zja wią się na Na wiecznej warcie W grud niu 1985 ro ku w do mu au kcyj nym Chri sties ma ria nie wy - Wy spie mi lio no we rze sze Po la ków, któ re tu za ło żą ro dzi ny. To (Pamięci Ojca Józefa sta wi li na sprze daż część eks po na tów z mu zeum, np. po sąg bo gi - był czas, kie dy na le ża ło umac niać ośro dek oświa ty w Faw ley Co Jarzębowskiego) ni grec kiej zo stał sprze da ny za pół za re zer wo wa nej ce ny (World urt, a nie pla no wać spie nię że nie tej in sty tu cji, jak to zro bi li ma Fa mo us Fal len Giant di sap pe ars…, NC 20.11.10). Ko lej ność wy - ria nie. Jak mó wi po eta: „Zbrod nia to nie sły cha na…”. Kiedy przechodzisz rano da rzeń te go okre su (prze ło żo ny mi w tym cza sie by li: o. Do mań Na pięt nu jąc po wier ni ków ma riań skich, któ rzy do pro wa dzi li Obok namiotu kościoła ski, a póź niej o. Pa pu żyń ski) jest nie po ko ją ca. Ma ria nie za trud nia ją do sprze da ży Faw ley Co urt, nie moż na za po mi nać, że nie dzia Mogiłę samotną uszanuj ad wo ka ta Ri char da Par ke sa, któ ry pra cu je nad praw ną do ku men - ła li oni w próż ni, i tym sa mym po ję cie zdra dy się roz sze rza. Kto Przez pochylenie czoła. ta cją Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia w ce lu re je stra cji no we go tru - był za sprze da żą Faw ley Co urt, a kto prze ciw? Kto pro te sto wał stu (za koń czo ne w 1985). W tym cza sie dy rek tor szko ły o. Ja nic ki pu blicz nie, a któ re or ga ni za cje mil cza ły? Czy za ist niał kon f likt W południe, gdy słońce jesienne jest od wo ła ny do pa ra f ii na Ealin gu. Na je go miej sce ma ria nie in te re sów na emi g ra cji? Do brym tu po rów na niem jest pró ba Ozłoci liście na grobie mia nu ją no we go po wier ni ka o. Gur gu la, wy sta wia jąc jed no cze - sprze da ży ka to lic kie go St John & Elizabeth Ho spital, któ rą unie O Dobrym Człowieku pomyśl śnie do ku ment z no wą klau zu lą upo waż nia ją cą po wier ni ków do moż li wi ła Cha r i t y Com mis sion po in ter wen cji kard. Mur phy On zawsze myślał o tobie. sprze da ży Faw ley Co urt. Wkrót ce z nie ja snych po wo dów, za raz O’Con nor, zwierzch ni ka die ce zji West min ster i po ar ty ku łach w przed eg za mi na mi GCE, ma ria nie za my ka ją szko łę, pu blicz nie pra sie („The Gu ar dian” itd.). Pol ska Mi sja Ka to lic ka pod le ga A gdy wieczorem przyjdziecie za prze cza jąc po gło skom o chę ci sprze da ży Faw ley Co urt. die ce zji West min ste r, ale wi docz nie jej by ły rek tor, ks. Ta de usz Po polsku wyszepczcie pacierze Dzie ło o. Ja rzę bow skie go, Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia, Ku kla nie zgło sił sprze ci wu, bo w ko re spon den cji FCOB abp. Bo On tu na Wiecznej Warcie kon ty nu owa ne przez o. Ja nic kie go, na gle ma swój ko niec, ale po Vin cent Ni chols (na stęp ca kard. O’Con nor), twier dził, że nie ma Słowa polskiego strzeże. dwóch la tach o. Pa pu żyń ski otwie ra Dom Piel grzy ma z de kla ra - w tej spra wie sta no wi ska ( I ha ve no stan ding in this mat ter). Z do cją stwo rze nia Sank tu arium Bo że go Mi ło sier dzia. Do dziś nie stęp nych nam da nych wia do mo, że Pol ska Mi sja Ka to lic ka za ofe I nocą, gdy strzechę wysoką wie my, co się sta ło z an tycz ną rzeź bą Zeu sa, któ ra zni kła w tym ro wa ła ma ria nom £8 mi lio nów, cze go ma r ianie nie przy ję li. W 2008 ro ku, po ogło sze niu in ten cji sprze da ży Faw ley Co urt Kościoła mgła osnuwa okre sie. Do wia du je my się na to miast, że Com mo dus zo stał sprze Tutaj, nad Małą Polską da ny przez „pry wat ne go ko lek cjo ne ra” w ro ku 2005 na au kcji w by ło du żo pro te stów na ła mach pra sy, ale tak że wy ło ni ły się gło sy z Ten Wielki Polak czuwa. Chri sties za £105,000, lecz su ma ta nie jest wy ka za na w ra chun - róż nych źró deł po pie ra ją ce sprze daż – mię dzy in ny mi z sze re gów kach przed sta wio nych przez ma r ia nów Cha r i t y Com mis sion. Zrze sze nia Na uczy ciel stwa Pol skie go za Gra ni cą i w wy po wie dziach J. W. Górski Tak że nie wy ka za na jest su ma £400,000 ze sprze da ży w 2005 Szy mo na Za rem by (pre ze sa Pol skiej Fun da cji Kul tu ral nej, wy daw 5.12.1972 ro ku North Lod ge, ma łej po sia dło ści przy bra mie na le żą cej do cy „Dzien ni ka Pol skie go i Dzien ni ka Żoł nie rza”) na ze bra niu z Ko Faw ley Co urt. Akt sprze da ży był pod pi sa ny przez dwóch księ ży: mi te tem Obro ny Dzie dzic twa Na ro do we go. Nie wy raź ne jest też Woj cie cha Ja sin skie go i An drze ja Gow kie le wi cza, co jest tym sta no wi sko Zjed no cze nia Pol skie go. Na to miast PAFT (Po lo nia Aid TO WHOM IT MAY CONCERN bar dziej dziw ne, że sta no wi li oni mniej szość wo bec za re je stro - Fo un da tion Trust), któ re go po wier ni cy dys po nu ją fun du sza mi Re: FAWLEY COURT, HENLEY skarbu narodowego po przekazaniu insygniów Rzą du Pol skie go na wa nych w tym cza sie pię ciu po wier ni ków tru stu. W związ ku z ar ty ku łem w „Pri va te Eye” o bra ku ją cym do ku - Uchodźs twie, był od po cząt ku za sprze da żą. Se kre tarz PA FT-u, pan This notice is directed to any parties who may consider that they have a beneficial interest in men cie Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia pan Wła dy sław Du da Osto ja -Koź niew ski po tzw. „ostat niej mszy” w Faw ley Co urt w za Fawley Court, Henley. They should note that the (już nie ksiądz) na pi sał do re dak cji list stwier dza ją cy, że nie nisz - kry stii ko ścio ła św. An ny (6.12.09) po wie dział pro te stu ją cym, że sale of the property by the Marian Fathers to the czył żad nych do ku men tów, ale że spo rzą dził ka ta log Mu zeum i spo dzie wa się mi lio na fun tów. new owners may be defective and that any new Znaczy to, że od po cząt ku mu sia ła po wstać ko lej ka pre ze sów że za bez pie czał ar chi wa i do ku men ty (The Re turn of Vlad, NC title may be vulnerable to challenge. 10.11.2010). List ten nie wy ja śnia wca le, dla cze go – ja ko jesz cze kła nia ją cych się ma ria nom o za po mo gi. Ogól ny bi lans jest bar ksiądz i po wier nik – Wła dy sław Du da za re je stro wał w 1999 ro - dzo smut ny i nie po ko ją cy: tra ci my posiadłość o stu mi lio no wej Patrick Streeter and Co, ku no wy trust, wy kre śla jąc z re je stru Cha ri ty Co miss sion trust war to ści, ale mi lion wpły nie na kon to do po dzia łu mię dzy spo le Chartered Accountants Nie po ka la ne go Po czę cia (nr. 271717) i co się sta ło z fun du sza mi gli wy mi po lo nij ny mi or ga ni za cja mi. Kwe stie fi nan so we nie są 1 Watermans End, prze zna czo ny mi na Cen trum Apo sto la tu, któ re ni gdy nie zo sta - jed nak sed nem spra wy… Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ ło wy bu do wa ne. Cha ri ty Com mis sion nie po sia da już do ku men Oczy wi ste jest, że or ga ni za cje po lo nij ne po trze bu ją fun du Tel: 01279 731 308 tów tru stu nr 251717. Na to miast nie daw na ko re spon den cja szów na pro wa dze nie ak cji spo łecz nych, z któ r ych naj waż niej sze email: sptstreeter@aol.com ma ria nów z fir mą Stre eter wska zu je, że ma ria nie rze ko mo ma - – z punk tu wi dze nia przy szło ści – jest kształ ce nie mło dzie ży, czy -


12|

14 marca 2011 | nowy czas

felietony opinie

redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA

Warcholenie Krystyna Cywińska

2011

Właśnie wyłączyłam telewizor. Wkurzyło mnie wzajemne łajanie się, przerywanie sobie i pomawianie się polityków. Zasiedli w studiu TVN24 i dawali sobie upust wzajemnym wymyślaniom i zarzutom. Jeszcze jedna porcja politycznego krytykanctwa. Paplaniny i połajanek. No i bajerowania publiki. – A ja to pierniczę – orzekł nasz młody gość z kraju. Funta kłaków nie warta ta gadanina.

– Połykamy dziennie różne polityczne papki, podlewane sosem pseudopatriotycznym. Jesteśmy rządzeni przez grupy ludzi często nieporadnych i nieprzewidywalnych. Urabiają nas na dodatek rozmaite media kierujące się różnymi interesami – dodał. Można by z tych wypowiedzi wysnuć ponury obraz naszej, pożal się Boże, demokracji. Tego słowa-zaklęcia dającego dziś prawo do przeklinania rzeczywistości. Smutna wizja naszego kraju pojawia się w programach telewizyjnych. Prawie nikt nie jest zadowolony ani dumny z własnej ojczyzny. Prawie każdy ma jej coś do zarzucenia, wypomnienia i prawie każdy za coś ją gani. Stare porzekadło powiada, że zły to ptak, co własne gniazdo kala. Najbardziej zresztą kalają je kury. Czy jesteśmy więc kurzym narodem, skoro wszystko w naszym kraju nas wkurza? Tak było zawsze i od zawsze – sami siebie przed sobą oczerniamy. Okropna wokół stęchlizna, przeczytałam w pamiętnikach Paska czy Kadłubka. Powszechne wiarołomstwo, warcholstwo, chamstwo i chuligaństwo. A to przeczytałam już we współczesnej prasie. Nic nowego. Przed wojną Antoni Słonimski, wybitny pisarz, satyryk i poeta, napisał: „Rozwiązać Sejm, rozpędzić na cztery wiatry tę grupę pseudoautorytetów, bo nic tylko pyskują”.Tak z kolei przeczytałam w Kronikach tygodniowych pisarza, pisanych między 1927 a 1939 rokiem. Ach, to nasze war-

cholstwo – jęczano. A kilka lat temu ówczesny premier Jarosław Kaczyński zapowiedział: „Nie będziemy tolerowali warchołów”. Miał wtedy na uwadze Andrzeja Leppera i paru jego akolitów. Gdyby jednak nie to warcholstwo wpisane w nasze geny, może byśmy przepadli z kretesem jako wolny naród? Bo warcholstwem nazywano sprzeciw wobec władzy zaborców po rozbiorach Polski. W niektórych mieszczańskich i arystokratycznych dobrze usadowionych kręgach za warchołów uważano spiskowców, rewolucjonistów i opozycjonistów. Warchołami nazywano nawet w tych kręgach powstańców styczniowych i listopadowych. W PRL-u władza komunistyczna warchołami nazywała przeciwników jej dyktatury. A „Solidarność” – nie tylko w zrozumieniu ówczesnej władzy, ale także uległych jej ludzi – rekrutowała się rzekomo z warchołów i chuliganów. Warchoł Wałęsa! Nasze liberum veto uchwalone w 1632 roku, zwane „źrenicą wolności”, też zostało uznane za objaw warcholstwa. Bo każdy poseł mógł wtedy jednym wrzaskiem: „Nie pozwalam, veto!”, zerwać sejm. Mógł unieważnić wszystkie jego uchwały i nie musiał uzasadniać dlaczego. To szlacheckie liberum veto zlikwidowała dopiero Konstytucja 3 Maja w 1791 roku. Może by się dziś przydało? Któryś z posłów by krzyknął: ‒ Protestuję, nic o nas bez nas! – i już by można było bez polemiki

rozpisać wybory. I zacząć to samo od nowa. Zachowałam numer „Polityki” z 2 listopada 2002 roku, bo przedstawiał poczet warchołów Polski. Warchoł – czytam – czyli awanturnik. Warchoł to też demon, oszczerca, diabelski bezwstydnik. Nazwa ponoć pochodzi od warchlaka. Młodego, rozjuszonego dzika. Słynnym warchołem był polityczny awanturnik Samuel Zborowski. Skazano go na banicję, ścigano, pojmano, ścięto mu głowę toporem na placu przy Wawelu. Sienkiewiczowski Kmicic jest podobną postacią, opartą na wyczynach niejakiego Samuela Łaszcza. Miał on 236 wyroków banicji i 37 infamii. Ale jego warcholstwo tak było powiązane z patriotyzmem, że król go ułaskawił i odznaczył. Innym potężnym awanturnikiem politycznym był książę Karol Radziwiłł, zwany „Panie Kochanku”. Tak go nazwano, bo lubił powtarzać: ach, panie kochanku i w łeb gościa przy waszmościach. Był nieukiem, obżartuchem, pijakiem i dziwkarzem. Strzelał z bandoletu gdzie popadło. Publicznie się obnażał i najeżdżał ze swoją bandą na sąsiadów. Ale był uwielbiany przez szlachtę i pospólstwo. Historyk Jerzy Bosala pisze w „Polityce”, że dopiero rozbiory Polski sprawiły, iż warchołów, kiedyś uwielbianych, uznano za sprawców podziału Polski. A szlachecką złotą wolność za główną przyczynę ojczyzny nieszczęść. Pogląd w PRL-u lansowany, nauczany, dziś raczej

kwestionowany. Józef Piłsudski przypisywał warcholstwu sejmową anarchię, wichrzycielstwo i publiczne kradzieże. Żeby temu położyć kres, dokonał przewrotu w maju 1926 roku. A to z kolei niektórzy historycy uznali za objaw warcholstwa. Warchoł Piłsudski. A w PRL-u przywódcy partyjni krzyczeli, że to opozycyjne warchoły doprowadziły do chaosu w kraju, zapaści gospodarczej, groźby sowieckiej inwazji, że przypomnę. Granica między awanturnictwem politycznym, przypisywanym PiS-owi przez jego przeciwników, a walką polityczną jest cienka. Bronią w tej walce jest głównie słowo. Czy demokracja w naszym kraju służy kulturze słowa? Czy słownemu warcholstwu? I jakie z tego możemy wyciągnąć wnioski? A poza tym, jak pisał Freud, tolerancja sprzyja barbarzyństwu, a rozwój technologii zawarł z barbarzyństwem przymierze. I dlatego mamy upiora politycznego w kanałach telewizyjnych. Włączam TVN24 i znów się wkurzam kolejnym politycznym pojedynkiem. Ale – pocieszam się – czy można jeszcze powiedzieć coś niedorzecznego, czego by już jakiś polityk wcześniej nie powiedział? I zadowolona zasypiam w stanie politycznego warcholstwa.

Dodaj swój komentarz na www.nowyczas.co.uk

Dziesięć centymetrów Świat się zmienił. Nagle. Stało się to w ubiegły piątek wczesnym rankiem, kiedy większość z nas była jeszcze w głębokim porannym śnie. W Japonii była wtedy 14.46 i nikt nie przewidywał nadchodzącej tragedii. Gdzieś głęboko pod dnem Pacyfiku o 18 metrów przesunęły się dwie ogromne płyty tektoniczne: 400 kilometrów długości, ponad 160 kilometrów szerokości. W następstwie tego, największa wyspa Japonii Honsiu zmienia swoje położenie o 2,4 metra, oś Ziemi przesuwa się o 10 cm, a dzień stał się krótszy o 1,6 mikrosekudny. Niby nic wielkiego. A jednak. Od piątku Ziemia obraca się teraz wokół osi odległej o 10 cm od tej, wokół której obracała się tuż przed trzęsieniem. Naukowcy uspokajają, że to w takich sytuacjach wydarzenie jak najbardziej normalne. Czy na pewno mają rację? Komu w takich sytuacjach należy wierzyć? Tym, co uspokajają zapewniając, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje? Czy może tym, według których to dopiero początek całej serii nieszczęść, mających nawiedzić Ziemię w najbliższych miesiącach. Astrolog Richard Nolle ostrzega przed pełnią Księżyca 19 marca, kiedy to będzie on oświetlał Ziemię z odległości jedynie 356 tys. kilometrów.

Znajdzie się wówczas najbliżej naszej planety od 18 lat. Według astrologa może to spowodować splot nieszczęść: trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów, potężne sztormy i ulewy. Zupełnie wiarygodnie brzmią ostrzeżenia przed kometą Apophis, mającą co prawda jedynie niecałe 2,7 km szerokości i która przeleci w pobliżu Ziemi w 2029 roku, by potem znowu zajrzeć w nasze strony w 2036. Wtedy to, jak przestrzegają badacze, możliwe jest zderzenie Ziemi z kometą, w wyniku której możemy w jednej sekundzie powrócić do czasów, kiedy wszystko się podobno zaczęło, czyli do epoki lodowcowej. A może wierzyć trzeba tym, którzy twierdzą, że tak naprawdę największe naturalne nieszczęście wydarzy się w 2012 roku, kiedy to 21 grudnia dojdzie do przebiegunowania Ziemi – wszystko za sprawą dziwnego układu planet, który zdarza się raz na ponad 21 tys. lat. Jeszcze więcej strachu napędzą nam wszelkiej maści jasnowidze i spece od pseudoreligii. Na stronie religioustolerance.org znajdziemy zestaw co najmniej setki różnych przepowiedni o końcu świata, różnych kataklizmach mających nawiedzić Ziemię w ciągu najbliższych lat i dziesięcioleci.

Wszystko oczywiście doskonale poparte cytatami z Biblii, rachunkami matematycznymi, których nie powstydziliby się laureaci Nagrody Nobla. Wszystko ładnie wytłumaczone i prosto wyłożone. Dla tysięcy Japończyków, których nie mogą doszukać się ich bliscy, nie ma to żadnego znaczenia. W piątkowe popołudnie zatrzęsła się ziemia pod ich stopami. Domy zalało tsunami. Świat, jaki znali, przestał istnieć. Dzięki niesamowitemu rozwojowi technologii możemy ich tragedię śledzić na bieżąco, w zaciszu domowego ogniska, z przerwą na kawę czy papierosa. Świadomie lub nie, stajemy się cichymi świadkami tragedii, która – rozgrywając się tysiące kilometrów od nas – nie robi na nas większego wrażenia. Za chwilę wydarzy się coś innego, bardziej spektakularnego, o Japonii zapomnimy. I, jak gdyby nigdy nic się nie stało, wrócimy do naszych codziennych zajęć, zmartwień i radości. Wrócimy do życia. Tylko czy będzie ono takie samo? Ziemia, na której mieszkamy, od piątku nie jest już taką samą planetą. Wszystko, przez te dziesięć centymetrów.

V. Valdi Dodaj swój komentarz na www.nowyczas.co.uk

nowyczas.co.uk


|13

nowy czas | 14 marca 2011

felietony i opinie

Na czasie

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Grzegorz Małkiewicz

Przeprowadzany w tym miesiącu spis powszechny (obowiązujący również Polaków mieszkających na Wyspach) skłania do refleksji, podsumowania tych niezwykłych sześciu lat niespotykanej wcześniej fali imigracyjnej. Jak wypadliśmy? Czy gospodarze, zaskoczeni rozmiarem fali, którą spowodowali, nie zastanawiają się nad słusznością podjętej decyzji? Ostatnio przeczytałem komentarz, z którego wynika, że nasz Polish honeymoon na Wyspach bezpowrotnie się skończył. Mają o tym świadczyć incydenty z udziałem Polaków: kłótnia w sklepie, awantura w szkole, zorganizowana przestępczość. W tym ostatnim przypadku nie przez Polaków, jak podkreśla autor, tylko Romów polskiego pochodzenia. A jakie to ma znaczenie? Wszyscy jesteśmy obywatelami Polski. Incydenty były zawsze. Trudno zresztą w milionowej grupie społecznej spodziewać się samych aniołów. Czy jednak istnieje jakieś potwierdzenie w faktach, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej? Odnoszę wrażenie, że jest to obserwacja bardziej podręcznikowa niż poparta faktami. Odwracam się i nie widzę za mną Anglika z nożem. Nie widziałem ani jednego antypolskiego sloganu na tutejszych murach. Ale paradygmat recesyjny, nawet wbrew doświadczeniu, aż prosi się o zastosowanie. W kryzysie rodzą się upiory. Obcy staje się synonimem zła i wszystkich nieszczęść. Zaczyna dźwigać stygmat i odpowiadać za sytuację, której nie spowodował. Na szczęście, Brytyjczycy nie poddają się tak łatwo próbom teoretycznego uporządkowania świata. Zresztą próby te, w zależności od wyznawanego światopoglądu, wyglądają różnie. Niechęć Anglików do nas może budzić zarówno decyzja pozostania, jak i powrotu (uciekają jak szczury z tonącego statku – powiedział jeden z felietonistów). A jak jest naprawdę? Ogólnie rzecz biorąc, jest zdecydowanie gorzej, wszyscy to odczuwają. Mniej pracy, niższe stawki, często ko-

nieczność korzystania z przysługującej pomocy socjalnej. Ale pogorszenie sytuacji ekonomicznej, co zresztą występuje co parę lat i traktowane jest przez społeczeństwo jako korekta wzrostu gospodarczego, nie spowodowało masowej fali powrotów przybyszy z Europy Środkowo-Wschodniej, bo przecież nie tylko Polacy tutaj przejechali. O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że statystyczny Polak nie myśli i nie reaguje tak katastroficznie, jak niektórzy felietoniści, których głównym celem jest obrona dobrego imienia Polaków. Chwała im za to, ale znowu aż tak często nie czujemy się tu pokrzywdzeni. Znajoma Polka, odwiedzająca Londyn co jakiś czas, zauważyła nawet, że nigdy wcześniej na londyńskiej ulicy, w metrze, autobusach, sklepach nie spotykała się z tak przyjaznym przyjęciem. Brytyjczycy tworzą specyficzne społeczeństwo, w którym od lat funkcjonują nieznane gdzie indziej mechanizmy, odporne na społeczną manipulację. Choćby na przykład rozmowy o pogodzie. Wbrew pozorom nie wynikają one z zainteresowania pogodą, lecz są codziennym potwierdzaniem elementarnej ugody społecznej. Trudno nie zgodzić się bowiem, że słońce świeci czy deszcz pada, kiedy świeci i pada. Ten banalny dyskurs jest elementem zgody między rozmawiającymi, co niewątpliwie ułatwia różnienie się na inne tematy. Różnice zdań poprzedza zgoda, nie tylko poprzedza, ale także jest jej warunkiem: We agree to disagree. Czego nam wszystkim życzę.

kronika absurdu – Wie pan, że Grzegorz Napieralski wykupił miejsce na polskim satelicie, żeby umieścić tam logo SLD? – zapytała „Rzeczpospolita” Józefa Oleksego. Były premier odpowiedział: – A po co? Co to za promowanie partii w kosmosie? Gdzie tam są wyborcy? Róźnica pokoleniowa. Pragmatyczny Grzegorz Napieralski zrozumiał, że do socjalizmu można jeszcze spróbować przekonać kosmitów. Na Ziemi promocja też przekracza granice. W Londynie firma budowlana reklamuje się takim oto sloganem: English Style – German Performance – Polish Price. Autorowi chodziło chyba bardziej o niemiecką precyzję, niemniej slogan chwytliwy. Baron de Kret

Wacław Lewandowski

Kapituła jak knajpa? Cóż byśmy zrobili bez Władysława Bartoszewskiego? Bez niego tzw. życie publiczne byłoby nudne jak flaki z olejem. Nikt jak on nie potrafi zaskoczyć kolejnym wcieleniem, natychmiastowym przeobrażeniem, nieprzewidywalną reakcją. Dostojny starzec-mędrzec, który pierś wypręża do dekoracji jakimś orderem czy tytułem honorowym, po czym przemawia z zadumą i rozwagą, jako ten, kto z niejednego pieca chleb jadł, niejedno widział, niejednego doświadczył. Uosobienie rozsądku i rozwagi; żywa karta historii. Aż nagle coś w niego wstąpi, z dostojnika przemieni się w strasznego dziadunia, gniewem zakipi, grubym słowem rzuci, jakichś dyplomatów z wrażego politycznego obozu „dyplomatołkami” nazwie, zarzuci oponentom brak rozumu, honoru i krztyny przyzwoitości. Pokaże przy tym, że ma gdzieś zaszczyty, jakich dostąpił i potrafi z nich zrezygnować. Na przykład z zasiadania w kapitule Orderu Orła Białego. Onegdaj Bartoszewskiemu nie podobał się Prezydent RP, więc kapitułę porzucił, wymówił swój w niej udział. Gdy zmienił się lokator Pałacu Namiestnikowskiego, Bartoszewski znów jest w kapitule orderu, co ma oznaczać, że historia zatoczyła koło i świat wrócił do normy. Wychodzi więc na

to, że szacowna kapituła została tu potraktowana jak podrzędna knajpa. Można w niej narozrabiać, wszcząć awanturę i z hukiem opuścić lokal, ale po kilku dniach można jak gdyby nigdy nic wrócić, bo szynkarz złego słowa nie powie – i tak nie znajdzie lepszych klientów… O Władysławie Bartoszewskim znów jest głośno, gdyż chyba ponownie się przeobraził i zaprezentował kolejne swoje wcielenie. Głośno mianowicie o wywiadzie dla „Die Welt”, w którym to Bartoszewski zwierzył się niemieckim czytelnikom, że podczas okupacji nie miał powodu obawiać się hitlerowskiego oficera, lękał się zaś rodaków-donosicieli. Głośno także o wypowiedzi Marty Kaczyńskiej, która zganiła Bartoszewskiego, zwracając uwagę, że pełni on teraz funkcję publiczną (ministra w kancelarii premiera) i nie powinien w taki sposób wypowiadać się za granicą. Odpór słowom Kaczyńskiej dał ochoczo Tomasz Nałęcz, obecnie doradca Bronisława Komorowskiego. Przypomniał bogactwo doświadczeń pana Władysława, a pani Marcie zarzucił historyczną ignorancję, czyli, po prostu, brak rozumu. Nie wydaje mi się, żeby wobec zjawiska donosicielstwa w społeczeń-

stwie polskim lat okupacji należało przyznać żołnierzom-okupantom szczególne poczucie prawości. Można tak myśleć, zwłaszcza jeśli jest się boleśnie poruszonym faktem, że w społeczeństwie polskim donosiciele się jednak znaleźli. Mało to jednak polityczne biec z taką refleksją do niemieckiej gazety, gdy się występuje w roli członka ekipy rządzącej Polską. Stwierdzenie, że „oficer niemiecki” bez rozkazu nic nie mógł Bartoszewskiemu zrobić, więc nie stanowił zagrożenia, zaś Polak-donosiciel mógł zrobić rzeczy straszne bez żadnego urzędowego upoważnienia musi być przecież zrozumiane z całkowitym zachwianiem proporcji. Bo wyjdzie na to, że okupanci kierowali się prawem (surowym, ale prawem!), zaś okupowani – żądzą zaszkodzenia rodakom. Oby w kolejnym zaskakującym wcieleniu prof. Bartoszewski nie doszedł do wniosku, że wobec ogromu zła drzemiącego w społeczeństwie polskim okupacja miała także pozytywny wymiar. Powie ktoś, że przesadzam, krzywdzę weterana i pluję na moralny autorytet. Cóż robić, skoro Władysław Bartoszewski ma taką zdolność przeobrażeń i zaskakiwania, że kiedyś może przecież zaskoczyć samego siebie…


14|

14 marca 2011 | nowy czas

rozmowa na czasie

Kobieta, która nie boi się pająków Z TATIANĄ OKUPNIK o przeprowadzce do Londynu, nowej płycie i angielskich dżentelmenach rozmawiają Aleksandra Junga i Aleksandra Ptasińska Spotykamy się w kawiarni Hotelu K-West w Notting Hill, Tatiana wygląda świetnie – nienaganna sylwetka, twarzowa fryzura oraz charakterystyczny promienny uśmiech, który wita nas już z daleka. Entuzjazm Tatiany i jej pozytywny stosunek do otoczenia sprawiają, że od razu zaczynamy rozmawiać, jakbyśmy się znały od dawna. Siedzące w kawiarni osoby ciągle na nas zerkają, ponieważ co chwilę wybuchamy śmiechem. AJ: – Po nagraniu płyty w Stanach dużo koncertowałaś, prowadziłaś show w polskiej telewizji, a potem zniknęłaś z życia publicznego na długi czas, ukrywałaś się przed prasą... Tatiana: – Wyznaję taką zasadę, że żeby być, nie trzeba być. Nie trzeba pojawiać się na salonach, w telewizji, udzielać wywiadów, jeżeli nie ma się nic ciekawego do powiedzenia. Nie lubię takiego wszędobylstwa. W spokoju przygotowywałam się do realizacji nowych pomysłów, a potem zadziało się parę rzeczy, które spowodowały, że moja ścieżka przekierowana została na Wielką Brytanię. AP: – Przypadek czy przeznaczenie? Tatiana: – Nie ma na świecie przypadków! Wszystko zaczęło się od koncertu w Jaśle w 2009 roku. Strasznie się bałam, bo to był koncert na boisku rugby... Jasło, rugby, kto by pomyślał?! A może to był taki przedsionek do Wielkiej Brytanii...? Była straszna ulewa, nasze auto zapadło się w błocie, jeden głośnik wysiadł i byłam pewna, że ludzie pójdą do domu. Oni stali jednak z parasolkami w strugach deszczu i jeszcze chcieli bis! Wtedy podszedł do mnie Dave Fawler, zaproszony na koncert przez wspólnych znajomych i powiedział, że jest gotowy rzucić wszystko, czym do tej pory się zajmował. Pomyślałam wtedy: coś z nim jest nie tak, skoro tak od razu proponuje mi współpracę... Ale miałam wtedy takie kobiece przeczucie, że to jest fajna osoba. Nie myliłam się. O wilku mowa! You're always coming in, when I’m talking about you!

Dołącza do nas Dave (obecny manager Tatiany) i patrzy na nas ze zdumieniem. Dave: – You came earlier?! You’re not supposed to come earlier, you are journalists! AP: – Yes, but we are good journalists! Dave: – Ok, that’s the difference! Nice to meet you! Tatiana: – Dave to mój osobisty charger, on mi dał taki zastrzyk pozytywnej energii! Pracował wiele lat w show-biznesie, organizował koncerty największych gwiazd. Ma ogromne doświadczenie i znajomość branży. A co najważniejsze – no, może nie najważniejsze, ale ważne – Dave jest puzonistą. Teraz nie gra czynnie, ale kiedyś był muzykiem sesyjnym, więc doskonale zna się na kwestiach dźwiękowych i czasem kiwnie palcem na kogoś z zespołu. Świetnie się dogadujemy. Dave jest osobą cierpliwą, ja nie, uczę się ciągle od niego, ale za to jestem wytrzymała. Zawsze miałam poczucie, że jak ci się coś nie podoba, to warto to zmienić, nawet jeśli nie będzie łatwo. Postawiliśmy więc wszystko na jedną kartę. Przeprowadziłam się do Londynu, zaczęliśmy powoli przecierać ścieżki. Na naszej drodze pojawił się Tim Hutton. Kiedy usłyszałam jego utwory, od razu wiedziałam, że będzie dobrze! Tim powoli zbierał mój team i zaczęliśmy pisać utwory. On jest świetnym kompozytorem i producentem, poza tym w życiu nie spotkałam osoby, która jest tak multiinstrumentalna – gra na trąbce, na puzonie, na perkusji, na basie, na instrumentach klawiszowych, na gitarze, więc tak nagrywaliśmy demówki. Tim sprawował pieczę nad muzyką i ostatecznym brzmieniem. Było bardo kameralnie, mieliśmy taki trójkącik muzyczny, bardzo spokojny, z przerwami na jedzenie, które uwielbiałam. To było prawdziwe laboratorium dźwięku, skupiliśmy się na tym, co chcemy osiągnąć, a dopiero potem zaczęły dochodzić kolejne osoby. Miło jest być tutaj i pracować z ludźmi, którzy odbierają cię na takiej płaszczyźnie, na jakiej jesteś, tzn. nie oceniają cię za to,

co zrobiłaś albo co ewentualnie mogłaś była zrobić, tylko skupiają się na dobrej współpracy tu i teraz. Potem pojawił się – oczywiście też dzięki Dave’owi – Denis Ingoldsby. To jest niesamowita postać, człowiek, który uśmiecha się od dzień dobry do dobranoc. To on stoi za sukcesem Tatu, Nelly Furtado czy kiedyś Stevie Wondera. Kiedy Denis usłyszał cały materiał, postanowił, że sprezentuje mi jeden utwór, że wejdę sobie do studia i nagram jeszcze jedną piosenkę. To był właśnie Spider Web, który jest pierwszym singlem z nowej płyty. To nie może być przypadek, że spotkałam na swojej drodze tyle niezwykłych osób, które – choć mnie wcześniej nie znały – stanęły za mną murem i we mnie uwierzyły. AP: Pracowałaś w Polsce przez kilka lat, potem w Nowym Jorku, a obecnie w Londynie. Gdzie czujesz się wolna jako artystka? Tatiana: – Wydaje mi się, że niektóre rzeczy przychodzą z wiekiem. Jak człowiek jest młodszy i obowiązkowy tak jak ja, zodiakalna Panna, to często przedkłada obowiązek nad to, co mu w duszy gra. Pojawiają się sytuacje konfliktowe, ale nie myślimy o nich i koncentrujemy się na zrobieniu materiału. Dzisiaj mogę z przekonaniem powiedzieć, że nie można pracować w atmosferze, kiedy nie ma wzajemnego zaufania, nie ma porozumienia, nie ma iskry, nie ma chemii. To jest niezależne od miejsca, tu chodzi o ludzi, jakich spotykasz na swojej drodze. Czasem są to osoby takie, jak Dave czy Lenny White z Nowego Jorku, z którym nagrałam płytę On My Own i utzymuję kontakt do dziś. Albo osoba, którą kocham, która jest moim wzorem i idolem, która jest otwarta na nowości i eksperymenty muzyczne – Michał Urbaniak. Jeśli chodzi o miejsce – tęsknię za Polską, ale z powodów bardziej osobistych. W Stanach czułam się dobrze muzycznie, Nowy Jork jako miasto bardzo mi się podobał, ale muszę przyznać, że jednak brakowało mi starego kontynentu, naszego poczucia humoru, naszej historii,

którą widać na każdym kroku. Londyn jest takim miastem, gdzie niemal każda cegła pachnie historią. No i te muzea! Kocham Victoria&Albert, mogłabym tam chodzić codziennie, za każdym razem rzuca mi się w oko coś innego. Jest coś takiego w atmosferze Londynu, że bardzo dobrze się tu czuję. AP: To świadczy o tym, że znalazłaś się na właściwym miejscu we właściwym czasie! Ale to prawda, Londyn to fascynujące miasto, jedyne w swoim rodzaju. Nawet ludzie są jakby z innej epoki, widać to w ich manierach. Opowiem wam zabawną historię, która zdarzyła mi się dzisiaj rano w autobusie, kiedy jechałam na spotkanie z tobą... Tatiana: – Nie jeździsz metrem? AP: – W ogóle! Traci się za dużo miasta, poruszając się pod ziemią. Czasem jeszcze stoję na jakimś ogromnym rondzie i zastanawiam się, gdzie ja się mam teraz przesiąść, ale dzięki temu uczę się miasta. Tatiana: – Świetna sprawa! Ja, łodzianka, która non-stop siedziała za kierownicą, odkrywam znowu siłę nóg. Większość Brytyjek nosi płaskie buty i pokonuje codziennie spore trasy w drodze do pracy czy na zakupy. Ale opowiedz, co zdarzyło się w autobusie! AP: – Na jednym z przystanków wsiadł bezdomny z wielką torbą, stanął w przejściu i zaczął się rozglądać. Obok mnie było wolne miejsce, więc podszedł nieśmiało, usiadł jednym pośladkiem, obrócił się do mnie i powiedział: – I'’m very sorry! I’ll only bother you till Victoria. Uśmiechnęłam i dalej czytałam książkę. Tak kulturalnego bezdomnego nie spotkałam jeszcze nigdy! Tatiana: – Anglicy są uroczy! W Polsce uważa się ich za ponuraków. Ale oni starają się być na początku bardzo correct wobec każdej nowo poznanej osoby. Natomiast jak się rozkręcą, to widać, że jest w nich i Szekspir, i Monty Python. Podoba mi się również to, że ludzie raczej nie wchodzą z butami w czyjeś życie. Widać to doskonale po wywiadach, jakich tu udzielałam. U nas panuje niestety przekonanie, że osoba publiczna musi się wszystkim dzielić. Jak nie chce rozmawiać o życiu prywatnym, to na pewno coś ukrywa! A tu nie chodzi o ukrywanie, tylko o zachowanie pewnych granic. Stało się normą, że media zaczęły przekraczać granice moralne i prawne. Kiedy opowiadałam Dave’owi, jak wyglądały niektóre wywiady „muzyczne” w moim kraju, to nie mógł uwierzyć, że ktoś mnie pytał o narzeczonego czy narzeczoną, co kiedy robię, kogo znam... Tutaj rzeczywiście pytają o muzykę, o warsztat. Nigdy nie zdarzyło się, że ktoś zaczął wypytywać mnie: a gdzie teraz mieszkasz, a dom duży, mały? AJ: Spokojnie, my nie zamierzamy pytać o rzeczy osobiste! Ale o najnowszą płytę jak najbardziej. Wyczytałam, że do teledysku, który już nakręciliście do Spider Web wykorzystano pajęczą sieć z diamentów! Tatiana: – Spider Web to tytuł pierwszego singla, którym będziemy promować płytę i tytuł całego albumu. Chciałabym wypuścić do stacji radiowych moje pozytywne, tresowane pająki. AJ: – Ale pająk nie zawsze dobrze się kojarzy... Tatiana: – Tak, ale ten muzyczny pająk będzie bardzo sympatyczny, mam nadzieję. Pierwsze skojarzenia były dość śmieszne: dziewczyna, która chce mieć coś wspólnego z pająkami? Ale skoro taki był tytuł singla, to stwierdziliśmy, że warto pójść za ciosem. Jeśli chodzi o teledysk, to znowu miałam ogromne szczęście do ludzi. Z reżyserem klipu Stephenem Lally od razu zgodziliśmy się co do klimatu teledysku, który miał odrobinę nawiązywać do filmu Cela z Jennifer Lopez. Na planie świetnie się bawiłam i – po chyba 20 latach – założyłam puenty! AP: – Często podkreślasz, że dla ciebie najważniejsze są występy na żywo. Tatiana: – Tak, uwielbiam zabawę z publicznością! To, jak artysta wypada na koncercie,


nowy czas | 14 marca 2011

świadczy o jego klasie. W studio można bardzo dużo poprawić dzięki cyfrowej obróbce dźwięku. Każdy z nas tego używa, nie ma się czego wstydzić, technika naprawdę skraca czas i ułatwia pracę. Michał Urbaniak na przykład jest taką osobą, która śledzi wszystkie nowinki techniczne i chodzi obwieszony różnymi gadżetami. Zawsze jednak najważniejszy będzie koncert. To jest zdecydowanie najprzyjemniejsze w moim zawodzie – nie studio, nie sesje zdjęciowe, nie wywiady... O, przepraszam! (wszystkie wybuchamy śmiechem) AP.: Nie boisz się brytyjskiej publiczności, która jest bardzo rozpieszczona? Przecież dla niej grają największe gwiazdy muzyki! Tatiana: – Zgadzam się, ale nie trzeba mieć kompleksów. Z każdą publicznością można nawiązać nić porozumienia. Oczywiście nie wszystkim musi się podobać to, co robisz, ale to jest naturalne i tego się nie boję. Zauważyłam, że lubię ten dreszczyk emocji... Rzucą we mnie pomidorem, czy nie? Ludzie o wiele lepiej do ciebie podchodzą, jeśli się nie wstydzisz. Na przykład zupełnie nie czułam się onieśmielona studiem Sarm, w którym nagrywałam. To studio ma niesamowitą historię, ono wręcz pachnie muzyką! Tam Led Zeppelin nagrywali Stairway to Heaven, a na tym samym fortepianie, który my używaliśmy w nagraniach, the Queen swoją legendarną Bohemian Rhapsody! Drugie miejsce, gdzie pisaliśmy cały materiał, to Air w północnym Londynie – kościół przerobiony na ogromne studio! Tam nagrywali na przykład muzykę do Jamesa Bonda, a na ścianie wiszą orginalne nuty do Yesterday. Ale nie trzeba czuć się w związku z tym onieśmielonym. Trzeba wierzyć w siebie, w to co się robi, nawet jak nie gwarancji, że się uda. Gdybym nie spróbowała, później

miałabym na pewno wyrzuty sumienia. Siedziałabym w fotelu bujanym, robiła na drutach i wypominała sobie: dlaczego ty wtedy nie spróbowałaś? AJ: – To też kwestia mentalności. Polacy chyba za mało wierzą w siebie... Tatiana: – Zdecydowanie, a przecież mamy dużo do zaoferowania! Spotkałam tu tylu Polaków, którzy zaczynali od zera, ale mieli odwagę zaryzykować. Każdy powoli musi przecierać sobie ścieżki, co wcale nie jest takie złe. Trudności zawsze hartują i nie ma branży, w której byłoby łatwo. Słyszę często uwagę: tobie było łatwo. Ludzie myślą, że jak byłam gwiazdą w Polsce, to tutaj też będzie mi szło jak po maśle. Niestety – to, że byłam znana kilku milionom Polakom nie ma tutaj żadnego znaczenia, każdy musi tak samo ciężko pracować, bez względu na to, czy tworzy muzykę, układa cegły czy przekłada papierki. AJ: – Zdradź jeszcze, jakie masz plany na najbliższe tygodnie do wydania twojej płyty. Wybierasz się do Polski? Tatiana: – Teraz to przede wszystkim wizyty w stacjach radiowych i udzielanie wywiadów. Poza tym koncerty w Leeds, Londynie, Manchesterze, Glasgow... Będzie muzycznie! Nie wiem, kiedy zawitam do Polski. Marzy mi się trasa po największych miastach, szczególnie chciałabym zagrać w mojej ukochanej Łodzi. Z wpisuów na mojej stronie internetowej lub na facebooku wiem, że polscy fani nadal są ze mną i czuję ich ogromne wsparcie. Teraz jestem bardzo ciekawa, jak polska publiczność zareaguje na moje angielskie dokonania. AJ: – Życzymy ci wielu sukcesów i trzymamy kciuki! Tatiana: – A ja wam życzę, żeby Londyn was wciągnął tak mocno, jak mnie wciągnął. I żebyście się nie bały ryzykownych decyzji!

TATIANA OKUPNIK POdczAs KONcerTU BBc LIve, 9 mArcA

ANKIETA Drogi Czytelniku! Ty nas już znasz, dłużej lub krócej, my też pragniemy poznać Ciebie. Oto ankieta, za pomocą której chcielibyśmy znaleźć odpowiedzi na ważne dla nas pytania – kto jest naszym odbiorcą, dlaczego nas czyta, co w nas ceni i co chciałby zmienić? Będziemy bardzo wdzięczni za poświęcony czas na „Nowy Czas”. 1. W jaki sposób trafił/-a Pan/-i na „Nowy Czas”? skrzynka w mieście polski sklep polski kościół POSK polecenie znajomych/rodziny uczestnictwo w ARTerii inne jakie?................................................................................................................................. 2. Z której formy wydania „Nowego Czasu” korzysta Pan/-i częściej? wersja papierowa wersja elektroniczna 3. Czy ma Pan/-i trudności w zdobyciu papierowego wydania „Nowego Czasu”? NIE TAK (proszę podać powód ………………………………….................................................) 4. Jak często sięga Pan/-i po „Nowy Czas” lub zagląda na naszą stronę internetową? regularnie często sporadycznie

5. Jakie rubryki „Nowego Czasu” lubi Pan/-i czytać najbardziej? (maks. 3) wiadomości z kraju i ze świata reportaż felietony i opinie kultura gospodarka czas na relaks podróże ogłoszenia sport listy do redakcji

6. Co Pan/-i ceni w „Nowym Czasie”? poziom artykułów różnorodność tematyczną rzetelność i profesjonalizm publicystów wiarygodność i obiektywność przydatność informacji inne ................................................................................................................................. 7. Czy ma Pan/-i ulubionego autora „Nowego Czasu”? Jeśli tak, proszę podać nazwisko………......................................................................................................... 8. Co możemy zrobić, by „Nowy Czas” był Pana/-i zdaniem lepszą gazetą? zmiana szaty graficznej dodanie nowej rubryki tematycznej (jakiej?)............................................................................................................................. więcej artykułów o lekkiej tematyce więcej reklam i ogłoszeń inne (jakie?).................................................................................................................... 9. Czy byłby/-aby Pan/-i gotów/-owa regularnie płacić funta za „Nowy Czas”, gdyby stał się gazetą płatną? TAK NIE 10. Jeśli odpowiedź na poprzednie pytanie brzmi „tak”, czy: zamówiłby/-aby Pan/-i prenumeratę? kupowałby/-aby Pan/-i gazetę w sklepie, supermarkecie?

W trakcie rozmowy pytałyśmy Tatianę o nastroje przed koncertem BBc Live w Londynie. Wtedy powiedziała nam: – mini koncerty w BBc są niezwykle ważne, bo artysta jest oceniany przez ludzi z branży muzycznej. są one swoistym papierkiem lakmusowym, czy artysta wypada dobrze na żywo. To wielki zaszczyt tam się znaleźć, ale też spory stres. Tatiana doskonale poradziła sobie z tym trudnym zadaniem. zaśpiewała pięć utworów z nowej płyty, wspierana przez znakomitych muzyków. ze sceny emanowała energia, a na twarzach gości było widać zachwyt, który po występie objawił się burzą oklasków. Każdy z utworów ma szansę stać się wielkim przebojem, nie tylko na listach brytyjskich czy poskich, ale całej europy. „Nowy czas” życzy Tatianie, żeby pozytywnie wytresowane pająki dotarły do wielu miłośników muzyki! Wszystkich czytelników natomiast zapraszamy na oficjalną stronę artystki (www.tatianaofficial.com), na której można posłuchać utworów z nowej płyty oraz obejrzeć teledysk do singla spider Web, który ukaże się już 18 kwietnia.

Informacje o uczestniku ankiety: Płeć: K M Wiek: do 25 lat 26-35 36-45 46-55 56 i powyżej Wykształcenie: …………………………........................................................................................ Wykonywany zawód: …………………………............................................................................ Czas pobytu w UK: ……………………...................................................................................... Dane kontaktowe (dobrowolnie): …………………….............................................................

Wśród osób, które podadzą swoje dane kontaktowe, rozlosujemy nagrody w postaci kolacji dla dwóch osób w restauracji Tatra oraz Daquise. Ankietę prosimy odesłać na adres: „Nowy Czas”, 63 King's Grove, London SE15 2NA lub wypełnić na stronie internetowej: www.nowyczas.co.uk


16|

14 marca 2011 | nowy czas

takie czasy

Od gwiazd do ziemskiego padołu i trochę nadziei po drodze… Wojciech A. Sobczyński

W

zakolu Tamizy, tak charakterystycznie widocznym dla każdego przybysza studiującego skomplikowaną mapę tego gigantycznego miasta, znajduje się obelisk wyznaczający dystans jednej mili od Pałacu Westminsterskiego, dawnej siedziby angielskich królów, a obecnie parlamentu. Obelisk stoi na St. George’s Circus, czyli na placu pod wezwaniem św. Jerzego, patrona Anglii. Stąd rozchodzą się gwiaździście drogi prowadzące do prawie wszystkich mostów związanych z historyczną zabudową Londynu. Do niedawna ten rejon miasta, choć centralnie położony, miał bardzo złą opinię – do tego stopnia, że szanujący się londyńczycy szyderczo żartowali, że potrzebny jest paszport, by przekroczyć granicę Tamizy przez most Waterloo. Ta niechęć ma swoje historyczne korzenie. Kiedyś był to teren bagienny, dokąd wywoziło się tony śmieci z dobrze prosperującego północnego brzegu rzeki. Na osuszonych terenach wypełnionych odpadkami stawiano fundamenty manufaktur, fabryk, a później elektrowni. Odwiedzający Londyn francuscy impresjoniści patrzyli na południowy brzeg Tamizy z okien hotelu Savoy. Dymiące kominy fabryk, parowce płynące po rzece, urządzenia portowe napędzane węglem stanowiły inspirację dla ich płócien. Dzisiaj te obrazy można podziwiać w jednym z takich dymiących miejsc, w byłej elektrowni, a obecnie muzeum sztuki współczesnej Tate Modern. Południowy brzeg Tamizy zmienił się radykalnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat i proces ten jest nadal bardzo intensywny. Nowe domy mieszkalne, niebotyczne biurowce ze stali i szkła, hotele, sklepy i restauracje wyrastają jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Motorem tych zmian jest parę miejsc związanych z emisją kultury nowej i dawnej. Znajdują się tutaj: Southbank Centre z trzema salami koncertowymi, galeriami i czterema scenami teatralnymi, Narodowy Instytut Filmowy (NFT), siedziba stacji telewizyjnej ITV, kino IMax, Szekspirowski teatr Globe, wspomniana już Tate Modern oraz tuziny mniejszych i większych galerii sztuki. Listę zamyka katedra Southwark, wypełniająca się często nie tyle wiernymi, co słuchaczami muzyki klasycznej i wykładów, na przykład o nowej architekturze, literaturze lub sztuce. Tuż obok katedry znajduje się Borough Market, czyli tradycyjna hala targowa, w której dawniej handlowano ziemniakami, warzywami i mięsem, gdzie przyziemna praca wykonywana była przez lokalną ludność. Ale nie teraz. Borough Market stał się modny zarówno dla sprzedawców, jak i klientów. Towar jest tam lepszy niż w niejednych delikatesach, a ceny proporcjonalne do jakości i nieprzystępne dla dawnych mieszkańców dzielnicy, których liczebność jest nadal znaczna. Opór i niezadowolenie tych ludzi przeradza się czasami w akty wandalizmu. W proteście prze-

Różne bywają stacje docelowe…

ciwko zmianom, dobrym czy złym, chcieliby wstrzymać czas i zmusić miasto do powrotu w przeszłość. Przykładem takiego protestu jest plac przy samym Obelisku, skolonizowany do niedawna przez bezdomnych, a obecnie opustoszały. Pozostał po nich jedynie wypalony autobus, rozbita przyczepa kempingowa i stosy śmieci. Trudno sobie wyobrazić większy kontrast do prosperującego brzegu rzeki, oddalonego tylko nieco ponad kilometr. Czarny piętrowiec, zagospodarowany przez bezdomnych jako schron przed surową angielską pogodą, wkrótce odbędzie swój ostatni, martwy kurs na złomowisko. A ludzkie złomowisko, które tak często nas otacza, nie dociera do nowoczesnych szklanych świątyń.

Namalowany został w 1932 roku. Nosi tytuł Nue, feullie vertes et buste, co w luźnym tłumaczeniu znaczy Akt, zielone liście i popiersie (w tym przypadku rzeźba głowy). Obraz ten ma dodatkowy atrybut, wspomniany też w komunikacie prasowym, który wpisuje go w moje dzisiejsze rozważania na temat kontrastów i relacji społecznych w tym zakątku Londynu. Atrybutem tym jest jego rekordowa cena, wynosząca ponad sto milionów dolarów, uzyskana podczas niedawnej nowojorskiej aukcji. Czy cena ma cokolwiek wspólnego z tym obrazem? Oczywiście że nie. Jego kompozycja, kolor i intymność

N

a trzecim poziomie Tate Modern znajdują się galerie z dziełami sztuki, które poprzednio stanowiły główną atrakcję tzw. starej Tate (Tate Britain). Takie nazwiska jak Hans Arp, Max Ernst, Alberto Giacometti, Alexander Calder i wielu innych artystów XX wieku przyciągały tłumy z całego świata, wyrabiając w ten sposób zasłużoną rangę Tate jako przodującego muzeum sztuki współczesnej. Ja także, jako student i przybysz zza żelaznej kurtyny, fascynowałem się oglądaniem prac, które dotychczas znane mi były tylko z publikacji książkowych. Z przyjemnością oglądam po raz kolejny tę twórczość, która kiedyś kształtowała moje poglądy, a teraz wracam do niej jak pielgrzym, poszukujący odnowy i skutecznego lekarstwa na bolączki codziennego życia. Tym razem magnesem przyciągającym zarówno mnie, jak i znaczny tłum zgromadzony na trzeciej kondygnacji Tate Modern jest obraz szczególny – widoczny z daleka na samym końcu amfilady sal w nowo mianowanym Pablo Picasso Room, w skrzydle pod nazwą Poezja i Sen. 7 marca dyrektor Tate Nicholas Serota oznajmił na konferencji prasowej, że obraz Picassa, udostępniony przez anonimowego prywatnego kolekcjonera, oglądać będzie można po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii. Jest to dzieło ważne z wielu względów. Pochodzi z bardzo bujnego okresu w życiu artysty zarówno pod względem twórczym jak i osobistym. Nie będę opisywał historii i walorów tego oleju, bo informacja ta jest dostępna dla wszystkich w internecie, ale zachęcam czytelników „Nowego Czasu” do zobaczenia tego dzieła.

pokazania ciała nowej miłości w życiu artysty, jego nowej muzy i inspiracji, jest taka sama teraz jak i wtedy, kiedy Picasso zdejmował obraz ze sztalugi czekając, aż farba wyschnie i zapewne śpiesząc do następnego zadania. Czy rekordowa cena ma jakieś znaczenie dla ludzi schronionych przed zimowym wiatrem w starym wypalonym autobusie, mogę tylko spekulować. Za wypalonym autobusem widać coś


|17

nowy czas | 14 marca 2011

kultura

CzWArTe urodziny JAZZ CAFE POSK Tomasz Furmanek

W

ydawałoby się, że tak niewiele czasu minęło od kiedy Marek Greliak (nazywany też niekiedy człowiekiem-orkiestrą polskiej sceny jazzowej w Londynie) otworzył po raz pierwszy dla publiczności drzwi tego jedynego polskiego klubu jazzowego w Wielkiej Brytanii – a to już cztery lata. W ciągu tego nie tak długiego czasu Jazz Cafe POSK awansowała do grona liczących się jazzowych miejsc na mapie Londynu i zdołała przyciągnąć oprócz wiernej polskiej, liczną międzynarodową publiczność – co jest sukcesem nie lada. Na scenie klubu pojawiło się już wiele liczących się nazwisk jazzu polskiego, brytyjskiego i międzynarodowego. Wymieńmy tu chociażby brytyjskie wokalistki Anitę Wardell i Christine Tobin – obydwie będące laureatkami prestiżowej brytyjskiej nagrody BBC Jazz Awards w kategorii Jazz Vocalist of the Year. Grali tu tak znani i cenieni muzycy jak Asaf Sirkis czy Yaron Stavi, zawsze mile widziany jest na scenie klubu młody muzyk Yuri Galkin, lider własnego big-bandu, który zdobył chyba wszystkie możliwe liczące się nagrody w Wielkiej Brytanii jako kompozytor... Gościły tu gwiazdy folk-jazzu, jak chociażby Dunajska Kapelje czy Max Klezmer. To tylko kilka przykładów z bogatego katalogu koncertowego tego klubu. Jazz Cafe POSK powołana do życia w marcu 2007 roku jako kawiarnia jazzowa Polskiego Ośrodka SpołecznoKulturalnego, prowadzona przez Marka Greliaka z pomocą Jana Serafina (jeszcze jednego fanatyka jazzu), prezentuje na cotygodniowych koncertach zarówno polskich, jak i zagranicznych wykonawców jazzowych. Dowodem popularności klubu jest fakt, że w chwili obecnej na koncert na scenie Jazz Cafe czeka ponad 30 zespołów, a program jest już zamknięty do stycznia przyszłego roku.

Szcze gól ną po pu lar ność wśród mię dzy na ro do wej lon dyń skiej pu blicz no ści zy skał paź dzier ni ko wy Fe sti wal Jaz zu Wschod nio eu ro pej skie go, któ ry w tym ro ku od bę dzie się po raz czwar ty. Ubie gło rocz ny fe sti wal, odbywający się pod ha słem In spi ra cje Szo pe na w mu zy ce jaz zo wej był wiel kim suk ce sem ar ty stycz nym i fre kwen cyj nym, gro ma dząc po nad dwa na ście ze spo łów z Li twy, Ma ce do nii, Ser bii, Węgier i Pol ski. Kul mi na cyj ny kon cert z udzia łem Lesz ka Moż dże ra i gru py Ja nu sza Ko hu ta po bił wszel kie re kor dy po pu lar no ści, a wie le za wie dzio nych fa nów jaz zu nie ste ty nie by ło w sta nie zo ba czyć wspa nia łe go Możdżera, któ ry w bra wu ro wy spo sób za grał pro gram ze swo jej pły ty Szo pen. Oprócz tych wy bit nych pia ni stów w Jazz Ca fe POSK go ści ły, przy róż nych oka zjach, tak zna ne i uzna ne gwiaz dy z Pol ski, jak chociażby Kry sty na Proń ko, Ja rek Śmie ta na czy Woj ciech Ka ro lak. Jazz Ca fe przy gar nę ła też pod swój dach pol skich mu zy ków stu diu ją cych bądź miesz ka ją cych w Lon dy nie, z któ rych mię dzy na ro do wy ze spół Gro ove Ra zors, kie ro wa ny przez pia ni stę To ma sza Żyr mon ta zdo by wa co raz większą po pu lar ność na jaz zo wych sce nach w Lon dy nie. Ze spół nagrał nie daw no swo ją pierw szą pły tę, czę ścio wo sfi nan so wa ną przez Jazz Ca fe POSK, któ ra mia ła swo ją pre mie rę zarówno na sce nie pol skie go klu bu, jak i w in nych klu bach jaz zo wych (m.in słyn nym The Ro of Gar dens) oraz na an te nie po pu lar nej lon dyń skiej sta cji ra dio wej Jazz FM, któ ra rów nież prze pro wa dzi ła krót ki wy wiad z To ma szem Żyrmontem. In ni zwią za ni z Jazz Ca fe POSK mło dzi wy ko naw cy pol scy, co raz śmie lej po czy na ją cy so bie na lon dyń skich sce nach jaz zo wych to Mo ni ka Lid ke (na gry wa ją ca obec nie swój dru gi al bum), Do mi ni ka Za chman czy nie zwy kle uta len to wa ny mło dy gi ta rzy sta Ma ciek Pysz. W tegorocznych urodzinowych koncertach Jazz Cafe POSK weźmie udział Krystyna Prońko, która wystąpi ze swoim zespołem. Poprzedni koncert wybitnej wokalistki, w ramach trzeciej edycji Festiwalu Jazzu Wschodnioeuropejskiego w 2009 roku, uwieńczony został spektakularnym sukcesem artystycznym oraz przyciągnął liczną publiczność. Wielu niepocieszonych wielbicieli artystki musiało odejść z tzw. kwitkiem z powodu braku miejsc.

Budynek, w któ®ym kiedyś mieściła się biblioteka

in ne go, co już w XIX wie ku in spi ro wa ło an giel ską myśl. Jest to pięk ny bu dy nek w sty lu Arts & Cra fts, czy li luź no mó wiąc, an giel skiej se ce sji. Bu dy nek by łej lo kal nej bi blio te ki pu blicz nej a obec nie przed szko le, ozdo bio ny jest cha rak te ry stycz ny mi mo ty wa mi, mie sza jąc czer wo ną ce głę i ja sny ka mień. Ar chi tek to nicz ną ca łość zwień cza ale go rycz na rzeź ba przed sta wia ją ca na uczy cie la i dzie ci z wkom po no wa nym na pi sem The Truth (praw da). Fi lan tro pia jest za ko rze nio na w dzia ła niach an giel skie go spo łe czeń stwa i jej XIX -wiecz ny roz kwit nie wy gasł do dzi siaj. O trzy sta me trów od wspo mnia ne go Obe li sku w stro nę sta cji me tra Lam beth North, znaj du je się ta ki ośro dek fi lan tro pii – Mor ley Col le ge. Tam, za sto sun ko wo nie wiel ką opła tą, przy by sze z Pol ski i wszyst kich in nych kra jów mo gą po pra wić swój an giel ski, po znać in ne ję zy ki, uzy skać upraw nie nia za wo do we, po znać hi sto rię sztu ki czy za spo ko ić

po trze bę fi lo zo fo wa nia. Są tam kur sy kom pu te ro we, fo to gra ficz ne, mu zycz ne, na uka ka li gra f ii i prak tycz ne warsz ta ty gra f i ki ar ty stycz nej. Ale w Mor ley Col le ge spo ty ka ją się przede wszyst kim lu dzie, zma ga ją cy się jak my wszy scy z pro ble ma mi co dzien no ści i ten kon takt jest bez cen ny. Ro dzi na Mor ley, świa do ma po trzeb spo łecz nych, w 1880 ro ku ufun do wa ła ten in sty tut. Te sa me, je śli nie więk sze po trze by ist nie ją w na szych cza sach, a ano ni mo wy do bro czyń ca, któ ry udo stęp nił nam wszyst kim ob raz Pi cas sa do po dzi wia nia, zro bił to za pew ne z po dob nych, god nych po chwa ły po bu dek.

Woj ciech A. Sob czyń ski In for ma cje o kur sach w Mor ley Col le ge do stęp ne są na stro nie in ter ne to wej: www.mor ley col le ge.ac.uk/co ur ses/


18|

14 marca 2011 | nowy czas

kultura

Po co czytać Dzienniki Sławomira Mrożka? Michał Piętniewicz

Sławomir Mrożek, wybitny dramaturg, autor genialnego Tanga, postanowił po ponad czterdziestu latach opublikować swoje Dzienniki z lat 1962-1989 (w Wydawnictwie Literackim ukazał się pierwszy tom, a w przygotowaniu są kolejne: z lat 1970-1979, 1980-1989). Zastanawia ten krok u autora, który swoje „ja” zręcznie chronił, opowiadając raczej o świecie, aniżeli spowiadając się z własnego powikłanego wnętrza. Zechciał, by widzowie poznali Sławomira Mrożka, który jest. To znaczy, aby weszli na chwilę (długą – Dzienniki liczą 700 stron w kontakt z żywym człowiekiem, spowiadającym się ze swojej codzienności. Dziennik Mrożka nie był pisany z myślą o publikacji, co widać: czyta się go ciężko, zdania są chropawe, niezbyt błyskotliwe niekiedy myśli pojawiają się nagle i nad całym pisaniem unosi się jakaś aura ciężkości, niedosytu, niespełnienia i nostalgii. Poznajemy żywego Sławomira Mrożka z jego słabościami, próbami określenia się jako artysty, niedomaganiem intelektualnym (pomimo ciężaru gatunkowego lektur, które przytacza: Sartre, Nietzsche, Jung, Brzozowski), całą tą „żywą bolesność”, z której składa się codzienne życie. Dziennik prowadzony jest w krótkich odstępach czasu. Dzień, dwa, tydzień, czasem więcej, ale jest to diariusz, którego cechą jest regularność, konsekwencja. Widać, że autor miał niesłychaną potrzebę zapisywania, jako sposobu na uporządkowanie życia, wprowadzenie ładu w wewnętrzny chaos i powikłania, które w Dzienniku znajdują ujście. Portret, który wyłania się z kart lektury przedstawia człowieka refleksyjnego, rozmyślającego nad swoim życiem i próbującego temu życiu nadać narracyjne ramy, scalić je w spójną opowieść, która byłaby sumą fragmentów, odprysków, ułamków myśli, spostrzeżeń, wspomnień, obrazów i wydarzeń. Jest to portret człowieka głęboko wątpiącego w siebie (być może na zasadzie wyrafinowanej artystycznej kokieterii i przekory), który na kartach Dziennika stwierdza na przykład: Skorupą jestem, którą co chwila co innego wypełnia, a przeważnie jest to skorupa wypchana nijakością. Wszystko umiem uwzględnić, niczego nie umiem do końca opanować… Ujawnia się nam człowiek (przypomnijmy: nie piszący dla czytelnika, a więc de facto nie uprawiający literatury), który ma głębokie wątpliwości co do swojej misji w świecie czy też posłannictwa – jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało. Mrożek nazywa to (czyli literaturę, pisanie) sposobem na życie i zarabianie pieniędzy. A zatem nie chodzi powołanie czy dawanie upustu talentowi, ale o zwykłą, rutyniarską robotę, opartą na poznanych wcześniej tak zwanych mechanizmach tworzenia literatury, która ani to szczęścia, ani przyjemności, ani satysfakcji szczególnej nie przynosi. Strasznie mnie nudzi ten dzienniczek obłudny, grzeczny, kłamliwy dzienniczek człowieka dorosłego. Trzydzieści cztery lata, tak samo jak kiedyś 24 lata, nie pamiętam, mogę pamiętać, jeżeliby mi się chciało, nie bardzo mi się chce (...) Ciekawe, że jednak bez publiczności pisze się gorzej. Dopiero teraz zro-

zumiałem jak strasznie mnie nudzi literatura, jak strasznie chciałbym od niej albo zostać uwolnionym, albo żeby zmieniła się jej zasada. Taka, jaka jest, już dla mnie spełniła swoją rolę, przez nią trochę zrobiłem karierę. Teraz co najwyżej przez nią mogę jeszcze zarabiać na życie. Ale to już nie jest żaden powrót przyjemności w moim wieku. Ciekawe, że pomimo takiego zapisu (i szeregu podobnych w treści), Mrożek usilnie stara siebie określić jako pisarza. Mówi do siebie, przed sobą się spowiada – stwarza swojego przyjaciela, alter ego i z nim prowadzi dialog. Czasem beznadziejny, czasem pełen rozpaczy, rozterek, wątpliwości, jakby nadrzędne, natrętne i nieustannie wyłaniające się z kart Dziennika było pytanie: kim jestem? Mimo że ani razu nie występuje ono w tekście, to obudować można wokół tego pytania całą tak zwaną mitologię artysty. Dla Sławomira Mrożka nie istnieje podział na życie i sztukę. Na artystę i człowieka. Ciekawe to o tyle, że z poprzedniego zapisu wyłania się Mrożek rzemieślnik, co prawidła fachu zna i to mu umożliwia bytowanie. Inny fragment jest logicznie sprzeczny. Chyba że? Chyba że Sławomir Mrożek w skromności swojej i zdrowym rozsądku za żadnego tam panie artystę się nie uważał. Nie zgadzam się, przynajmniej nie zgadzam się do końca z tezą, żem najpierw człowiek, a potem artysta. Istnieje fenomen artysty i wszystkie banalne, ośmieszone prawdy o artyście mają swoje podstawy. Układają się w pary: hasło „człowiek” – odpowiada na odzew „życie”; hasło „artysta”– odpowiada mu odzew „sztuka”. Ponieważ dla artysty życiem jest sztuka, pojęcie „sztuka” jest pojęciem krytyków, krytycznym, które dla artysty nie istnieje, nie tworzy „sztuki”, bo to, co się sztuką nazywa, jest dla niego właśnie życiem. Dla artysty nie istnieje ten podział na „sztukę” i „życie”. Jest śmieszny. Pojęcie tak drogie dyskutantom. Owszem, można tym pojęciem operować i tworzyć wielkie ciągi dyskusyjne na ten temat, ale po co. To rzecz dla artysty naturalna i nie ma on potrzeby nad tym się zastanawiać ani przeprowadzać tych rozróżnień. Te wszystkie sprzeczności łagodzone są przez prowadzony konsekwentnie nurt reflek-

sji. Mrożek przede wszystkim myśli. Czyta trudnych autorów. Wiele uwagi poświęca dziełu Sartre’a Bycie i nicość, analizuje Junga i próbuje sprowadzić jego psychologię głębi do własnego życia. Jak każdy człowiek myślący szuka zwierciadła w przemyśleniach innych ludzi, szczególnie tych największych. Jak każdy artysta próbuje przez te myśli siebie określić – bo są one potrzebne przede wszystkim jemu; myśl jako czysta abstrakcja, oderwana od konkretnego życia w ogóle Mrożka nie interesuje. To, co ma przełożenie na konkretną, indywidualną egzystencję, ma jednocześnie i wartość. Rozmyślania a priori, kontemplacja czystej myśli, rozkoszowanie się abstrakcją – jest ścieżką filozofów, i to bynajmniej nie wszystkich – jako pisarz potrzebuje Mrożek konkretnych, namacalnych znaków egzystencji, śladów, które mają prowadzić ku jakiemuś określeniu. Owszem, niesprecyzowanemu, nieokreślonemu bliżej, ale jednak określeniu. Kim jestem? Pisarzem, artystą, człowiekiem, Mrożkiem, autorem Tanga, które uzyskało światowy rozgłos, genialnym dramaturgiem? Te pytania zdają się promieniować z tekstu Dziennika, płyną w utajonym nurcie, bo Dziennik to jest wielki dokument życia refleksyjnego, intelektualnego. Czy jest to jednocześnie literatura? I tak i nie. Tak – bo Dzienniki pisane są przez Sławomira Mrożka, posiadającego warsztat, znającego tajniki rzemiosła. Nie – bo nie zostały pomyślane jako literatura, czyli dziedzina wydarzenia się jakiegoś artefaktu pomiędzy pisarzem a czytelnikiem. Brakuje pewnej intersubiektywności w tym, choć Dzienniki wychodzą zdecydowanie na zewnątrz, na przykład w rozważaniach o Polsce, których jest wiele, z których jednocześnie wynika przywiązanie, tęsknota oraz ambiwalentne stany niechęci, odrzucenia. Mrożek wiele czasu poświęca rozmyślaniom o polityce, o ustrojach poszczególnych państw, o filozofii, w której autor szuka podobieństwa do własnego tworzywa artystycznego, próbując na własną rękę trochę filozofować. Ciekawy jest również opis relacji z Gombrowiczem, o którym Mrożek pisze kornie, z szacunkiem, jakby chciał brać przykład ze starszego od siebie mistrza. Dzienniki same w sobie, śmiem twierdzić, nie przedstawiają większej wartości literackiej, ale niewątpliwie jest to ciekawa lektura dla tych, którzy chcą poznać Sławomira Mrożka jako człowieka i których interesuje jego „życie wewnętrzne” czy też materia jego przemyśleń, bo z tego przede wszystkim składa się człowiek i dzięki temu komunikuje się z innymi. Po lekturze Dzienników stwierdzam, że warto było poznać Sławomira Mrożka. Jawi mi się on jako smutny, zamyślony, trochę melancholijny, poważny pan, którego rolą życiową było (jest) pisać „śmieszne” (w znaczeniu zabawne) sztuki i opowiadania. Przypomina mi się anegdotka, którą wybitny serbski eseista Sreten Marić przytacza w swojej książce Jeźdźcy Apokalipsy: Kiedy Neapol trząsł się ze śmiechu na występach komika Carliniego, pewien człowiek odwiedził w tym mieście słynnego lekarza, żeby poszukać lekarstwa na rujnującą jego zdrowie ciężką melancholię. Lekarz radził mu znaleźć sobie rozrywkę: – Niech pan pójdzie na występy Carliniego, panu potrzeba radości, śmiechu. Chory odpowiedział: –To ja jestem Carlini.

Słuchaj z Nowym Czasem

SORRY BOYS: HARD WORKING CLASSES Hard Working Classes to tytuł debiutanckiej, ale bardzo dojrzałej płyty zespołu Sorry Boys. Siłą ich muzyki są hipnotyzujące gitary, wyjątkowo bogate brzmienie, a także zjawiskowy głos Izy Komoszyńskiej. Jak mówią członkowie zespołu, ich album jest pełen miłosnej pasji. To opowieść o ciężkiej emocjonalnej pracy wkładanej w budowanie relacji. Warto wspomnieć, że Iza nie tylko śpiewa, ale jest autorką wszystkich tekstów oraz współautorką wszystkich kompozycji. Zagrała także na instrumentach klawiszowych, perkusyjnych oraz na harmonijce ustnej. Zespół Sorry Boys powstał w 2006 roku w Warszawie. Grupa została już doceniona zarówno w Polsce, jak i za granicą. W 2008 roku utwór Winter znalazł się na kompilacji „Minimax” Piotra Kaczkowskiego. W tym samym roku zespół został wyłoniony przez brytyjskiego organizatora jako polski reprezentant na Global Battle of the Bands (GBOB) 2008, w którym wzięły udział zespoły z 30 krajów świata. Zespół zdobył statuetkę Best New Band Poland. W 2009 roku decyzją kapituły Polskiej Akademii Muzycznej w Londynie (PAM London), Sorry Boys otrzymali nagrodę Największa Nadzieja 2009 w ramach PAM London Awards. Michał Wardzała, szef wytwórni Mystic Production, tak powiedział o podpisaniu kontraktu z Sorry Boys: – Takie debiuty i takie talenty, jak Sorry Boys zdarzają się raz na dekadę. Jeśli możemy mówić o magii muzyki, to właśnie dźwięki wykreowane przez ten zespół czarują i tworzą nowe wszechświaty. Talent wokalny Izy, jej wrażliwość i intensywność przekazywanych emocji zachwycają i wzruszają. Cieszę się, że zespół swoją przyszłość związał z Mystic Production.

Wytórnia Mystic Production ufundowała dla czytelników „Nowego Czasu” trzy płyty CD Sorry Boys Hard working Classes. Aby wziąć udział w losowaniu prosimy wysłać email z imieniem i nazwiskiem oraz adresem i numerem telefonu do 24 marca na adres: redakcja@nowyczas.co.uk z dopiskiem „Sorry Boys”.

BIG CYC! O2 Shepherd's Bush Empire sobota, 26 marca, godz. 19.30

Do wygrania 10 biletów! Skąd pochodzi Makumba? Odpowiedź na pytanie prosimy przesyłać na adres: redakcja@nowyczas.co.uk do 21 marca z dopiskiem „Big Cyc”


|19

nowy czas | 14 marca 2011

the world of science

A Plague of Infinities Summary of the critical review Krzysztof Jastrzembski Stephen Hawking and Leonard Mlodinov are brave souls, venturing into unchartered territory. In particular, Steven Hawking is brave enough to co-publish a book which undermines the Standard Model (the big bang theory and its associated technology) of which he is considered the founder together with Roger Penrose, through their early work on black holes. This controversial book is essentially philosophical. It begins with the statement that “philosophy is dead” – effectively replacing it by science – and features Stephen Hawking’s talent in presenting difficult ideas with clarity, humour and lavish illustrations. After a review of Greek and modern philosophers, the authors explore quantum theory, the wave/particle duality, the Uncertainty Principle, the Feynman sum-over histories method, with a brilliant exposition of the unification theories of Maxwell, Einstein’s Relativity and quantum electrodynamics and chromodynamics, prior to the new ideas such as M-theory, the focus of their work. The central thesis of this book is that” there is no theory-independent concept of reality”. The authors propose “model-dependent realism” and assert that it short-circuits the age-old discussion between the realist and the anti-realist: “it is pointless to ask whether a model is real, only

whether it agrees with observation”. In this view, the Ptolemaic and the Copernican systems are equivalent (although the latter is evidently simpler).The authors define a good model by 4 criteria, of which the first is “elegance”, thus bridging the gap between science and art by introducing aesthetics as a first requirement. They also assert the existence of scientific laws, such as the law of gravity. In their tour-de-force the authors do not refer to any world religions apart from Catholicism, which seems unbalanced, particularly as Buddhist philosophy (of the radiant void) is a natural candidate for a linguistic description of quantum theory. They assert the impossibility of miracles as exceptions to scientific laws, yet state elsewhere that the deterministic description (based on the laws of nature) is incomplete. Further they state, with reference to M-theory, that “because there is a law like gravity, the universe can and will create itself from nothing”. It is with reference to the criteria of testability and elegance that logical contradictions arise in the conclusions of this otherwise magnificent work. The authors argue from M-theory for the existence of many parallel universes. This is pure metaphysics and not philosophy as, by definition, the existence of another universe apart from ours is not testable in principle. Further, they posit universes in which different physical laws may exist, for instance where there

is no law of gravity, thus contradicting their own argument based on the laws of nature. It should be noted that M-theory, although exciting, is speculative. It is the requirement of elegance that is most problematic. With reference to a process called renormalisation, the authors admit that attempts to unify current theories lead to infinities in the equations, which are then got rid of (renormalized) by using fuzzy mathematics.

Further they admit that certain theories such as quantum gravity cannot be renormalized at all. From a mathematical standpoint, equations plagued by infinities are certainly not elegant! As for M-theory, the criterion of elegance cannot be applied as the equations are yet to be written down; elsewhere the authors refer to it as a “candidate” for a final theory. Spontaneous creation is limited by the anthropic principle because, looking back, the initial conditions must be unique, unless we argue for an infinity of universes, which would not be elegant. It should be mentioned that there is a little-known calculation by Roger Penrose (The Emperor’s New Mind, OUP, ’89) where an attempt is made to calculate the odds for a universe to arise by itself, based on Hawking’s formula for the black hole. Penrose ends up with supra-astronomical odds against, and an extension of the calculation can show a zero probability for such an event. The Grand Design is a landmark, pointing to the future, yet should be read critically, together with Lisa Randall’s published work such as “Warped Passages” (2005) and the current research in the field. The Grand Design by Stephen Hawking and Leonard Mlodinow, Bantam Press 2010 the critical review at www.nowyczas.co.uk


20|

14 marca 2011 | nowy czas

spacery po londynie

Strand & Fleet Street Strand i Fleet Street mają razem niewiele ponad milę długości. Ale atrakcjami, jakie oferują, można by obdzielić kilka ulic.

Adam Dąbrowski Strand odchodzi na wschód od Trafalgar Square. Do lat sześćdziesiątych XIX wieku był ciemnawą, wąską uliczką. Wszystko zmieniło się, gdy wzdłuż rzeki wybudowano Victoria Embankment. Nabrzeże oddzieliło od rzeki domy stojące po południowej stronie Strandu, ale mieszkańcy chyba nie mogli narzekać. Przy okazji ich ulica załapała się bowiem na renowację. Strand mógł teraz ogrzać się w blasku Nabrzeża Wiktorii.

NieCh żyJą lody! Jedną z pierwszych rzeczy, które zobaczymy zostawiając za sobą główny plac miasta, jest stacja Charing Cross wybudowana w 1864 roku. Niegdyś odchodziły stąd łodzie na kontynent. Przechodząc obok stacji wszystkie łasuchy powinny zdjąć nabożnie czapki. Kiedyś istniał tu bowiem targ, na którym po raz pierwszy w historii sprzedawano publicznie… lody. Przez długi czas były one bardzo rzadkim, kosztownym, przyrządzanym wyłącznie w domu specjałem. Świat stał się lepszym miejscem dzięki szwajcarskiemu przedsiębiorcy Carlo Gattiemu. Sprzedawał on lody za pensa, serwując je w muszelkach. W ten sposób słodycze te trafiły pod strzechy, a Gatti – co niewątpliwie należy uznać za akt sprawiedliwości dziejowej – stał się milionerem.

przez Goyę. Jest nawet słynny Autoportet z odciętym uchem van Gogha! Latem na dziedzińcu migoczą fantazyjnie nowoczesne fontanny, a zimą miejsce to zamienia się w uroklilwe lodowisko. Wędrując Strandem w kierunku Fleet Street, nie można nie zauważyć imponującego neogotyckiego budynku Royal Courts of Justice, gdzie prowadzone są sprawy w kilku mających tam siedzibę sądach. Łatwo zgubić się wśród jego korytarzy, których długość wynosi w sumie ponad trzy mile. Publiczność może obserwować toczące się rozprawy we wszystkich 88 salach sądowych, choć zdarzają się przypadki reprymend od surowych sędziów w stosunku do tych, którzy zakłócają powagę aktu wymierzania sprawiedliwości.

sztuki. W głębi sali znajdziemy czekające na zmielenie kawy z całego świata. Z umieszczonych na ścianach portretów spoglądają na nas srogim wzrokiem członkowie rodziny Twining. – Cytryna? W herbacie?! Cóż za kontynentalne barbarzyństwo! – zdają się mówić.

dRoga do iNdii Dalej jest już Aldwych, zakątek, którego nazwa pochodzi od angielskiego wyrażenia eald wic, oznaczającego starą osadę. Aldwych łączy Strand z Covent Garden. Znajdziemy tu budynek High Commission (odpowiednik ambasady) Indii z 1920 roku. Warto się zatrzymać, by podziwiać serię fresków zdobiących wnętrze budynku. W głównym holu zobaczymy sześć indyjskich pór roku. W podróż przez ludzkie życie zabierze nas natomiast artysta D. K. Barma, który ozdobił salę oktagonową (I piętro) freskami przedstawiającymi fazy ludzkiego życia od narodzin, przez edukację, pierwszą miłość aż po śmierć i – jakżeby inaczej – Nirvanę. Największe wrażenie robi chyba jednak bogato zdobiona kopuła centralna (Central Dome), przedstawiająca cztery epoki indyjskiej historii.

someRset house i Royal CouRts oF JustiCe Warto też zajrzeć do znajdującego się nieopodal eksluzywnego Hotelu Wal-

Republika pRasowa

pozostałości republiki prasowej na Fleet street

dorf (oczywiście jeśli gotowi jesteśmy znieść pełne wyrzutu spojrzenie portiera) i do urokliwego kościółka St Mary le Strand, wciśniętego jakby na siłę między dwie ruchliwe ulice. W przeciwieństwie do niego, Somerset House rozpycha się bez skrupułów. Pamiętający czasy średniowiecza, choć wielokrotnie przebudowywany pałac, mieści imponujący dziedziniec efektow-

peRełki w betoNoweJ dżuNgli Nie da się ukryć, że duża część ulicy nie powala wizualnie. Dominują tu nowoczesne, pozbawione wyrazu budynki. Ale i tak można wypatrzyć parę perełek. Urokliwa jest na przykład siedziba optyka Dollond&Atchison, od lat dzielnie broniąca się przed ściśnięciem przez dwa betonowe potwory, które napierają na nią z obu stron. Interesujący jest też teatr Adelphi po tej samej stronie ulicy. Wybudowany w 1936 roku budynek to jeden z przykładów surowej, modernistycznej architektury owego czasu. Wyraźnie kontrastuje z balkonikami klasycyzujących kamienic, z którymi sąsiaduje. Nieopodal znajduje się jedyna w swoim rodzaju uliczka na Wyspach. Na niewielkiej dojazdówce do hotelu Savoy obowiązuje ruch prawostronny. Wszystko po to, by goście, zmierzający do znajdującego się po zachodniej stronie ulicy wejścia, nie musieli zadawać sobie trudu przechodzenia przez ulicę. W pobliżu znajdziemy sklepik Twiningsa, obecny na Strandzie od 1706 roku. A w środku – oszałamiający wybór herbat. Można nawet stworzyć swój własny zestaw, kupując torebki na

Fleet street jest również siedzibą wymiaru sprawiedliwości, tu mieści się neogotycki budynek Royal Court of Justice

nie oświetlany po zmroku. Znajdziemy tu też jedno z najlepszych muzeów w mieście. Kolekcja Cortauld Institute zabierze nas w eteryczny świat Moneta, wraz z Degas pozwoli zajrzeć za kulisy teatru baletowego i sprawi, że staniemy twarzą w twarz z uroczą kelnerką z Folies-Bergere Maneta. Znajdziemy tu genialne Zdjęcie z krzyża Rubensa i jedyny na Wyspach portret stworzony

Strand przechodzi we Fleet Street, ulicę-symbol. Jeszcze dziś, mówiąc o brytyjskim światku dziennikarskim, mieszkańcy Wysp używają określenia Fleet Street. Historia ulicy jako zagłębia dziennikarskiego sięga 1702 roku, gdy spod prasy wyszedł pierwszy na Wyspach dziennik – Daily Courant, wydawany przez Edwarda Malleta w niewielkim mieszkanku nad dzisiejszym pubem White Hart. Dziennikarz Andrew Marr nazywa Fleet Street z jej złotego wieku Republiką Prasową. Rzeczywiście, przez dekady ściągali tu dziennikarze z całej Wielkiej Brytanii. Swoje siedziby miały tutaj między innymi redakcje Daily Mirror, Daily Express, Daily Telegraph i Reutersa. Niedaleko, na Tudor Street, usadowił się najstarszy brytyjski tygodnik – The Observer. To tu odbywała się codzienna walka o „newsa”. W swojej książce My Trade Marr przytacza opowieść obrazującą bezwzględność dziennikarskiego świata z połowy XX wieku. Artur Christiansen, redaktor Daily Express wspominał, że zwalnianie ludzi było dla niego chlebem powszednim – w niekończącym się wyścigu o czytelnika przetrwać mogli tylko najlepsi. „Jeden z pracowników zagroził, że rzuci się z Blackfriars Bridge. Musiałem być twardy i powiedzieć mu, że dam mu piątaka, jeśli poda mi dokładny termin, bym mógł zrobić dobrę zdjęcie na pierwszą stronę” – opowiadał Christiansen. Gdy popołudniowy deadline minął, dziennikarze wychodzili na ulicę by się zrelaksować. Nic dziwnego, że wkrótce na ulicy jak grzyby po deszczu zaczęły wyłaniać się puby i bary. Nie wszystkie przetrwały do dziś, ale wciąż odwiedzać można jeden z najsłynniejszych – El Vino. Teraz kroki zabieganych dziennikarzy już ucichły. Atmosfera podniecenia i ciągłego wyścigu uleciała z Fleet Street wraz z kolejnymi redakcjami, które zamykały swoje podwoje, przenosząc się w inne części Londynu, szczególnie w okolice Canary Wharf i Canada Water. Ale legenda o złotej erze brytyjskiego dziennikarstwa pozostała.


|21

nowy czas | 14 marca 2011

reportaż Zdjęcia: Robert Małolepszy

Jak w kufRze babuni o srebra i dobrą porcelanę coraz trudniej. mniej jest także markowych, nieznoszonych ciuchów. Klientela tymczasem grymasi i targuje się o każdego pensa. zaglądamy dziś do Charity shop polskiej organizacji medical aid For Poland Fund w south Ealing. Ewa Kołodziejska pracuje w sklepie od początku

nia ce na u nas to czte ry fun ty, jak mó wi my „moc na czwór ka”, bo du żo to wa ru ty le wła śnie kosz tu je – do da je kie row nicz ka. Ale na przy kład ostat nio to reb ka Lo uis Vu it ton sprze da ła się od rę ki za 40 fun tów. Pew nie klient ka wie dzia ła, że no wa kosz tu je co naj mniej dziesięć ra zy wię cej. Jak świe że bu łecz ki roz cho dzą się na tu ral ne fu tra. To ra czej nie ucie szy ra dy kal nych eko lo gów, ale po mi mo in ten syw nych kam pa nii wie le pań wciąż lu bi otu lić się li sem al bo in nym fu trza kiem. Za ten luk sus chęt nie za pła cą 80 do 100 fun tów. Wła śnie fu tra, o ile są, osią ga ją w skle pie re kor do we ce ny. Ewa Ko ło dziej ska twier dzi jed nak, że i tak w So uth Ealing jest co naj mniej o po ło wę ta niej niż w skle pach Cha ri ty w Chi swick, nie mó wiąc już o cen trum Lon dy nu.

Robert Małolepszy

Mło dy męż czy zna oglą da ko szu lę T.M. Le win. No wa, z met ką. W fir mo wym skle pie kosz tu je co naj mniej 45 fun tów. Ob słu ga Cha ri ty Shop wy ce ni ła ją na czte ry. – No, nie wiem. Ko lor ta ki nie bar dzo. A za dwa fun ty nie pój dzie? – do py tu je się ro dak. Co raz wię cej ku pu ją cych pró bu je zbi jać ce nę. Na wet je śli rzecz kosz tu je tyl ko... 20 pen sów. Klien ci ma ją też cza sem nie stan dar do we ocze ki wa nia. Sym pa tycz ny, po staw ny pan szu kał dam skich bu tów na nie du żym ob ca sie, w roz mia rze 45. Nie by ło. Ró żo wych po ran nych pan to fel ków z pom po ni kiem, w po dob nym roz mia rze, rów nież. Za in te re so wał się jed nak je dwab ną noc ną ko szu lą na ra miącz kach. Per so nel skle pu ma oka zję do licz nych ob ser wa cji na tu ry so cjo lo gicz no-oby cza jo wej.

TaKiE rzECzy róWNiEż Me di cal Aid For Po land Fund to pol ska or ga ni za cja cha ry ta tyw na nio są ca po moc me dycz ną kra jo wi, któ ra dzia ła od 1981 ro ku. Sklep z uży wa ną odzie żą, pły ta mi, książ ka mi, drob nym sprzę tem do mo wym i upo min ka mi otwarto pod egi dą MAPF 14 lat te mu. Me ne dżer Ewa Ko ło dziej ska przy zna je, że wie le się przez ten czas zmie ni ło. – Pod wie lo ma wzglę da mi te raz jest trud niej. W mi nio nym ro ku mie li śmy naj niż sze ob ro ty od kie dy dzia ła my, za le d wie 61 ty s. fun tów. Z dru giej stro ny, wciąż jest wie le za pa łu i ja koś da je my ra dę – mó wi. Z nie ukry wa ną tę sk no tą wspo mi na cza sy, gdy dar czyń cy przy no si li srebr ne sztuć ce, sta rą an giel ską por ce la nę, pra wie no we kre acje zna nych dyk ta to rów mo dy. Wte dy był ob rót na wet do 700 fun tów dzien nie. Dziś znacz nie trud niej o ład ne „sko ru py”, czy li za sta wę sto ło wą, fla ko ny, ozdob ne fi gur ki. Odzież co raz mniej mar ko wa, za to bar dziej zu ży ta. Część w ogó le nie na da je się do wy sta wie nia na sprze daż. Nie któ rym my li się Cha ri ty Shop z ku błem na śmie ci. Do brze, że jest fir ma od bie ra ją ca szma ty. Jesz cze pła cą – cztery fun ty za wo rek. By wa ją jed nak tak że war to ścio we da ro wi zny i rze czy w bar dzo do brym sta nie al bo cał kiem no we. Są i bar dzo ory gi nal ne do na cje. Na le żą do nich mię dzy in ny mi ga dże ty i ak ce so ria ero tycz ne. – Otwie ra my pu deł ko, a tu wy ska ku je... – pa ni Ewa nie koń czy zda nia, ale ła two się do my ślić, co wy sko czy ło z pu deł ka. W każ dym ra zie, ten asor ty ment nie jest w skle pie wy sta wia ny. Do pol skie go Cha ri ty Shop tra f ia nie raz to war z li kwi do wa nych w oko li cy skle pów, cie ka we przed mio ty przy no szą krew ni po zmar łych. Nie bra ku je „sta łych do staw ców”, któ rzy ofia ro wu ją tu plon do rocz nych wio sen nych al bo świą tecz nych po rząd ków w sza fach. Jest tak że sta ła klien te la.

zaWodoWCy i PasjoNaCi Cha ri ty Shop przy po mi na sta ry ku fer ba bu ni. Na wet za pach tro chę po dob ny. Szu ka się cza sem nie wia do mo cze go, ale za wsze coś się znaj dzie. Do ni cze go nie po trzeb ny, ale cu dow ny dro biazg lub wy ma rzo ny, a nie osią gal ny ciu szek, bi be lot, ga dżet, ozdo ba. Do ta kich skle pów sys te ma tycz nie za glą da ją pro fe sjo nal ni po szu ki wa cze skar bów, czy li an ti qu es de alers. Ci na wet nie spoj rzą na szmat ki, od ra zu ich wzrok wę dru je w stro nę ga blo ty. Gdy trze ba, wzmac nia ją wzrok szkłem po więk sza ją cym. Oni nie tar gu ją się pra wie ni gdy. – Mie li śmy kie dyś ma łe por ce la no we fi gur ki wy ce nio ne po kil ka fun tów za sztu kę. Klient, gdy tyl ko spoj rzał, od ra zu wziął wszyst kie i bez mru gnię cia okiem za pła cił. Do pie ro póź niej do wie dzia ły śmy się, że by ło to po szu ki wa ne przez ko lek cjo ne rów fi gur ki zna nej fir my We dgwo od – opo wia da pa ni Ela, jed na z dwudziestu pięciu wo lon ta riu szek pra cu ją cych na rzecz skle pu. Te raz bar dziej intrygujące przed mio ty spraw dza się w ka ta lo gu an ty ków al bo w in ter ne cie. Czę sty mi go ść mi są tak że zbie ra cze mo net, sta rych apa ra tów fo to gra f icz nych i płyt gra mo fo no wych. Ostat nio wró ci ła mo da na wi ny lo we czar ne krąż ki. Wy bór jest im po nu ją cy, płyt kom pak to wych tak że. Książ ki po 50 pen sów od sztu ki, ale

WoloNTariuszE milE WidziaNi

Na pewno wielu Polaków zna to miejsce

po pyt nie du ży. Spo ro osób chce się na to miast po zbyć księ go zbio rów. Wła śnie stu dent ka przy nio sła słow ni ki po praw nej pol sz czy zny, kil ka po zy cji li te ra tu ry emi gra cyj nej oraz ma ły to mik po ezji księ dza Ja na Twar dow skie go. – Szko da nie wziąć, bo ktoś wy rzu ci na śmiet nik. Jed nak książ ki nie ma ją wzię cia – tłu ma czy pa ni Ewa.

TaNio, TaNiEj, za darmo

Sklep dzia ła dzię ki spo łecz nej pra cy 25 wo lon ta riu szek. Każ da ma je den dy żur w ty go dniu. Naj star sza ukoń czy ła 83 la ta, ale zdro wie i si ły do pi su ją. – Trak tu je my to miej sce pra wie jak dru gi dom. Gdy któ raś nie mo że przyjść, nie bra ku je chęt nych na za stęp stwo – mó wią zgod nie pa nie. Pla ców ka pro mu je się m.in. or ga ni zu jąc co pe wien czas po ka zy mo dy – w Ogni sku Pol skim al bo w POSK -u. Do brym du chem tych po ka zów jest Ur szu la Ja rosz. Po przez stro nę in ter ne to wą (www.mapf.org.uk) oraz przy róż nych oka zjach Fun da cja za chę ca do współ pra cy wszyst kich za in te re so wa nych wo lon ta ria tem, a tak że za pra sza do przy no sze nia rze czy, któ re in nym mo gą jesz cze po słu żyć. Do chód ze skle pu za si la sta tu to wą dzia łal ność Fun da cji, czy li fi nan so wa nie za ku pu wy po sa że nia me dycz ne go dla pol skich szpi ta li. Wcze śniej MAPF or ga ni zo wał trans por ty sprzę tu oraz me dy ka men tów z An glii. Od 1981 do 1999 ro ku by ło tych trans por tów 335. W każ dym oko ło 30 ton ła dun ku. Pre ze sem Fun da cji jest zna na pol ska le kar ka dr Bo że na La skie wicz.

Moż na się tu ubrać cał kiem ele ganc ko od stóp do głów za 30 fun tów. Spodnie 5 fun tów, ko szu la 4, ma ry nar ka 8, kra wat 50 pen sów, ty le sa mo pa sek do spodni, a bu ty 10 fun tów. Po mi mo sym bo licz nych cen i tak nie któ rzy wo lą ukraść. Sta le zni ka coś z wy sta wio ne go przed sklep ko szy ka z dro bia zga mi za 20 pen sów. Zło dzie je, w tym nie ste ty spo ro ro da ków, pró bu ją wy no sić to war na róż ne spo so by, np. „na pod mian kę”. W przy mie rzal ni ubie ra ją rzecz z wie sza ka, a zo sta wia ją co mie li na so bie. Per so ne lo wi zna ne są rów nież dwie pa nie, któ re już kil ka krot nie pod jeż dża ły przed sklep gdy był za mknię ty i za bie ra ły rze czy po zo sta wio ne pod drzwia mi przez dar czyń ców. Uczci wi na to miast na uczy li się tar go wać al bo pro szą, że by dać im za dar mo. -– Cie ka we, że naj czę ściej cho dzi o rze czy naj tań sze, za Chwila oddechu na zapleczu 20 al bo 50 pen sów. Zresz tą śred -


22|

14 marca 2011 | nowy czas

co się dzieje

jacek ozaist

WYSPA [40] Wyszedłem przed Duke’a, przedostałem się na drugą stronę ulicy i obejrzałem się za siebie. Wyglądał inaczej, niż cztery lata temu, gdy zaczynałem moją tutaj przygodę: smutniej jakoś i mniej okazale. Jeden z mieszkających nad pubem polskich majstrów ciągle przy nim grzebał, próbując odrobić kolejny zaległy czynsz, lecz jego wysiłki niespecjalnie mi imponowały. Wydawało się nawet, że specjalnie robi to byle jak, by wkrótce znów mieć czynsz do odrobienia. Ktoś, nieoczekiwanie, położył mi dłoń na ramieniu. Habba, jeden ze stałych bywalców Duke’a, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. – Ciężko pracujesz. Kiedyś będziesz milionerem – powiedział całkiem poważnie. Machnąłem ręką, odwzajemniając uśmiech. – Chodź, postawię ci piwo – dodał Habba i pociągnął mnie w stronę pubu. Ola kręciła się za barem, spisując dla Marka listę zakupów. Czułem do niej taką samą niechęć, jak kiedyś do Evy, którą pewnego wieczoru pomogłem pozbawić pracy za barem. Ola była nie do ruszenia. To ja musiałem się wynosić. – Co u Grzesia? Jakieś wieści? Habba był jednym z pubowych kolegów Grzesia. Dużo czasu ze sobą spędzili, wypijając przy tym morze piwa. Przy okazjonalnych spotkaniach jeden pytał mnie, co u drugiego. Habba, czarnoskóry mężczyzna drobnej budowy o rzadkich włosach i zmęczonych oczach, postawił przede mną oszronioną butelkę Żywca. Nawet nie wiedziałem skąd pochodzi, czy urodził się tu, czy „przyemigrował”. Nigdy go o to nie zapytałem. Pytanie o czyjeś pochodzenie zawsze uważałem za niegrzeczne, bo zawierało w sobie tezę, że ten ktoś jest kimś z zewnątrz, że coś z nim nie tak. Mnie bardzo często pytano, skąd jestem i nie powiem, abym odczuwał z tego powodu jakąś frajdę. – Nic ostatnio nie słyszałem – przyznałem – Wiem tyle, że spotkał dawną miłość i chyba z nią zamieszkał. Samotność nigdy mu nie doskwierała. – Pozdrów go. Mam nadzieję, że sobie radzi. Skinąłem w milczeniu głową. Habba spędzał w Duke’u większość swojego życia. Tu przychodziła w odwiedziny jego najstarsza córka, tu też żona przywoziła mu w wózku najmłodszą, niczym na więzienne widzenie. Grześ mógłby sobie gawędzić z nim przy piwku, ale choroba alkoholowa nie pozwalała mu usiedzieć na miejscu. Poza tym, picie kosztuje. Habba zapewne korzystał z dobrodziejstw angielskiego systemu opieki socjalnej, a Grześ musiał zarabiać.

– Wynoszę się stąd za miesiąc – zwierzyłem się Habbie – Zostawiam Marka z całym tym bajzlem i próbuję sił gdzie indziej. – Ciężki typ. Dla niego liczy się tylko kasa. – Ale moją pogardził... Wypiliśmy resztę piwa w milczeniu. Postawiłem Habbie jego ulubionego Lecha i poczłapałem do kuchni. Biznes bujał nam się, niczym stara łajba na wzburzonym morzu. Jednego dnia nie zaglądał prawie nikt, nazajutrz ledwie wyrabialiśmy z realizacją zamówień. W gorsze dni zacierałem ręce, że już niedługo pójdę stąd precz, w lepsze trawiłem wątpliwości, dzieląc każdy włos na czworo. Coraz częściej musiałem obsługiwać ludzi sam, bo żal mi było kasy na personel. Miałem chodzić z rękami założonymi do tyłu i udawać wielkiego szefa, a potem nie mieć na czyjąś wypłatę? Wolne żarty. Poza tym zbieraliśmy na nową knajpę, więc liczył się każdy pens. Zbieraliśmy, choć widoków na przeprowadzkę wciąż nie było. Jeździłem, jak wariat – samochodem, autobusami, metrem, przemierzając Londyn wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu nowej szansy. Widywałem straszne rudery, których czas dawno przeminął, i nowiutkie, pachnące świeżym tynkiem, dopiero co wyremontowane cacka. Najlepszy lokal trafił mi się w Fiztrovii, eleganckim zakątku leżącym między Oxford Street a Marylebone. Od razu było wiadomo, że to za wysokie progi, ale byłem odważny niczym polski piłkarz ligowy, który ma stawić czoło Realowi albo Milanowi i na pocieszenie opowiada w prasie, że jak spadać, to z wysokiego konia. Piękny, nowoczesny pub o nazwie Tower Tavern pozwolił mi poczuć swój kuszący zapach, po czym złośliwie trzasnął mi przed nosem drzwiami. Dwupokojowy apartament z dużym, niezagospodarowanym ogrodem na dachu, własny garaż i magazyn, przestronna piwnica – to wszystko uszczęśliwiło mnie na tylko na chwilę, niczym podrobiony kupon Lotto. Owszem, pozwolono mi złożyć ofertę, owszem przyjęto biznesplan i zwodzono przez kilka tygodni, lecz od początku Tower Tavern nie była sądzona komuś takiemu, jak ja. Po tej porażce zawęziłem krąg poszukiwań i szukałem czegoś bliżej domu. Miałem na oku dwupoziomową knajpkę na Acton, duży lokal w zachodnim Ealingu i opuszczoną kawiarenkę na Greenford. Sprawy były w toku. Habbę wyraźnie tego dnia nosiło, bo przeszedł na polską stronę Duke’a z kolejnym piwem dla mnie. – Twoje zdrowie, młody człowieku – poklepał mnie po ramieniu, zataczając się lekko – Na mnie już czas. Do jutra. – Dzięki za piwo. Do jutra, Habba. Za barem pojawił się Mark ze zgrzewką taniej wódki w rękach. Nigdy nie lubiłem tego momentu. Wiedziałem, że teraz będzie przez pół godziny wnosił towar, po czym przyjdzie do mnie z jakąś duperelowatą pretensją. Kiedyś chętnie pomagałem mu nosić, ostatnio już tylko podpatrywałem, jak się męczy. W końcu, po nim, choćby potop. Nagle przystanął i poszukał mnie wzrokiem. Złamał wszystkie procedury, by zadać mi pytanie: – Jack, kiedy się wyprowadzacie? – Czemu pytasz? – Mam oferty... – Daj mi tydzień albo dwa. – Dobra, ale nie dłużej. Pokiwałem smętnie głową, choć we mnie wrzało. Gnoju niewdzięczny, gnido kasolubna, cieciu pospolity! Z tak krótką pamięcią o ludziach, którzy coś dla ciebie zrobili, doczekasz się tego samego – pomyślałem złośliwie i poszedłem zapalić.

cdn poprzednie odcinki

@

kino Biutiful Wstrząsający i poruszający film o umieraniu i nie zawsze udanych, desperackich próbach sklecenia życia, które w pewnym momencie rozpadło się na drobne kawałeczki. Nie ma tu łatwych odpowiedzi ani hollywoodzkiego happy endu. Zaglądamy do takiej Hiszpanii, której na próżno szukać w turystycznych katalogach. Lata świetlne od sentymentalnych, słonecznych pocztówek z Madrytu. Kolejna – po „Vicki Cristina Barcelona” i „To nie jest kraj dla starych ludzi” genialna kreacja Javiera Bardema. Howl „Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne nagie, włóczące się o świcie po murzyńskich dzielnicach w poszukiwaniu wściekłej dawki haszu, anielogłowych hipstersów spragnionych pradawnego niebiańskiego podłączenia do gwiezdnej prądnicy w maszynerii nocy”. Tymi słowami rozpoczyna się jeden z najsłynniejszych wierszy beatnickiego poety Allena Ginsberga. Film Roberta Epsteina i Jeffreya Friedmana próbuje przelać „Skowyt” na taśmę. Punkt wyjściowy to opowieść o młodości poety. Autorzy zabierają nas potem w podróż metafizyczną do samego jądra Ginsbergowskiej poezji. Dokument miesza się tu z animacją, a dramat obyczajowy z metafizyczną medytacją. Mean Streets W latach siedemdziesiątych amerykańskie kino wydostało się na dobre z kaftanu, jaki nałożył na nie powstały w latach czterdziestych system studyjny. Reżyserzy zaczęli się baczniej przyglądać temu, co działo się na Starym Kontynencie. We Francji na drobne kawałki rozpadała się narracja, a twórcy Nowej Fali kierowali kamerę na samych siebie. W Niemczech w metafizyczne podróże zabierali widzów Herzog i Schloendorf. Młody Copolla, Allen, Kubrick czy Malick pełnymi garśćmi czerpali z kina niezależnego. Poza tym wojna w Wietnamie, afera Watergate i kryzys paliwowy miały na Amerykę otrzeźwiający efekt. Przebudzenie ze snu było bolesne. To dlatego filmy w Stanach stały się mroczniejsze i brutalniejsze niż kiedykolwiek. Przykładem jest „Mean Streets”, klasyk kina gangsterskiego i nieupiększony fresk prezentujący Amerykę. Wielkie role Roberta De Niro i Harvey Keitela. Sobota, 26 marca, godz. 20.00 Prince Charles Cinema, Leicester Place, WC2

muzyka

www.nowyczas.co.uk/wyspa Australian Pink Floyd Show JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE

Chłodna atmosfera między Davidem Gilmourem i Rogerem Watersem oraz niedawna śmierć Nicka Masona sprawiają, że na reaktywację Pink Floyd raczej nie mamy co liczyć. W marcu na Wyspy przybywa substytut – ale wysokiej jakości. Australian

Pink Floyd Show stara się jak najwierniej odtworzyć różowe brzmienie, a do tego twórczo rozwija to, z czego zespół zawsze słynął – oprawę wizualną. Możemy spodziewać się laserów, projekcji multimedialnych i efektów pirotechnicznych. Niedziela, 20 marca, godz.20.00 HMV Appolo Hammersmith, 45 Queen Caroline St, W6 9QH Marika Pochodząca z Białegostoku wokalistka zadebiutowała trzy lata temu albumem „Plenty”. Ma na koncie współpracę z czołowymi „młodymi” stacjami w Polsce: Czwórką i Roxy FM. W czerwcu minionego roku wydała drugą płytę pt. „Put Your Shoes On/Off”. Jej muzyka to połączenie reggae, hiphopu, soulu i funku. Sobota, 19 marca, godz.21.00

Rhythm Factory, 16-18 Whitechapel Road E11 W Requiem Mozarta Requiem, które słynny austriacki kompozytor pisał dla siebie samego, zabrzmi w jednym z najbardziej uroczych londyńskich kościołów. Dyryguje Mark Shepherd. Sobota, 19 marca, godz.19.30 St. Martin’s Place, St. Martin’s Place WC2

Peter Gabriel Zaczynał jako lider Genesis – czołowego zespołu rocka progresywnego. Jeden z intelektualistów rockowych: sięgał po staroangielską poezję, celtyckie legendy, wiersze Thomasa Sterna Eliota. Wszystko to w specyfincznej, teatralnej otoczce typowej dla brytyjskiego rocka symfonicznego. Dziś Peter śpiewa niższym głosem, przyprawionym charakterystyczną chrypką. To jeden z tych wokalistów, którym upływ czasu dobrze posłużył. Muzyka Petera Gabriela jest dziś bardziej kameralna i osobista. Ale wciąż magiczna. 23 i 24 marca (środa i czwartek), godz. 19.00 HMV Appolo Hammersmith, 45 Queen Caroline St, W6 9QH Roger Daltrey Wokalista jednego z najgłośniejszych zespołów koncertowych świata tym razem wystąpi solo. Zagra utwory solowe, ale odkurzy też piosenki pochodzące z repertuaru


|23

nowy czas | 14 marca 2011

co się dzieje The Who. Czwartek, 24 marca, godz. 19.30 Royal Albert Hall, Kensington Gore, SW7 2 AP Krystyna Prońko

teatry Frankenstein Oryginalne odczytanie słynnej powieści Mary Shelley. Reżyser Nick Dear pozwala nam spojrzeć na historię stwarzania sztucznego człowieka oczami samego potwora. Jak można się domyśleć, bardzo szybko widzowie nabierają wątpliwości, kto w całej tej historii jest bardziej ludzki. National Theatre, South Bank SE1 9PX Niezwykłe przygody pana Kleksa

Kariera Krystyny Prońko trwa nieprzerwanie od 1973 roku. Absolwentka Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach, ma na swoim koncie występy na najbardziej prestiżowych scenach w kraju i za granicą. W Jazz Cafe POSK artystka wystąpi z Pawłem Serafińskim (fortepian) i Kubą Raczyńskim (saksofon). Sobota, 19 marca, godz. 20.30 Niedziela, 20 marca, godz. 19.30 Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Zespół Przemysława Strączka Zespół prowadzony przez wybitnego polskiego gitarzystę Przemysława Strączka – absolwenta Wydziału Jazzowego Akademi Muzycznej w Katowicach. Przemysław jest dwukrotnym laureatem konkursu Mistrza Gitary im. Marka Blizińskiego, a od roku 2006 realizuje własny program muzyczny ze swym zespołem, rezultatem czego było nagranie dwóch płyt: „Ziemny pokój” i „Światło i cień”. W Jazz Cafe POSK wystąpi w towarzystwie Piotra Szmidta (trąbka), Francesco Angiuli (kontrabas) i Flavio Li Vigni (perkusja). Sobota, 26 marca, godz. 20.30 Jazz Cafe POSK King Street, W6 0RF Van der Graaf Generator Atonalne, awangardowe brzmienia, imponująca erudycja muzyczna i poetycka – to znaki rozpoznawcze grupy Van der Graaf Generator. Zespół Petera Hamilla nigdy nie przebił się do głównego nurtu, nawet w czasach, gdy gatunek jaki reprezentował – rock progresywny – przeżywał złote lata. Pewnie dlatego, że – obok Emerson, Lake and Palmer czy Gentle Giant – to najbardziej bezkompromisowi przedstawiciele nurtu. W Polsce, głównie dzięki trójkowym audycjom Tomasz Beksińskiego, zespół ma grupę oddanych fanów. To muzyka hermetyczna, trudna, ale absolutnie fascynująca. No i ten niesamowity głos Hamilla! Niedziela, 27 marca, godz. 20:00 Barbican Centre Silk Street EC2Y 8DS

Teatr „Syrena” zaprasza na wiosenne przedstawienie dla dzieci. Reżyseria: Sławomir Gaudyn. Scenografia i kostiumy: Grzegorz Janiszewski. Udział biorą dorośli aktorzy i dzieci Szkół Polskich. Sobota, 18 marca, godz.16.00 i niedziela, 20 marca godz. 13.00 i 16.00 POSK, King Street, W6 0RF Irish Blood, English Heart Niewielki teatr na Southwark wystawia sztukę o mieszkańcach tej dzielnicy. To opowieść o dwóch Irlandczykach mieszkających na południu Londynu i zmagających się z pamięcią o swoim ojcu. Atmosfera już jest napięta, a to dopiero początek. Bo już wkrótce na scenę wkroczy śmierć… Czarna komedia Caitrony McLaughlin. Union Theatre, 204 Union Street, SE1 0LX Vernon God Little Piętnastoletni chłopak z małej mieścinki w środku Teksasu musi pewnego dnia spakować swoje rzeczy i uciekać. Padło na niego straszne podejrzenie. Jego najlepszy przyjaciel niedawno zabił kilkunastu łobuzów, którzy prześladowali go w szkole, po czym popełnił samobójstwo. Ludzie zaczynają szeptać, że swój udział w tym wszystkim miał też Vernon. Chłopak jest więc zmuszony uciekać do Meksyku. Inscenizacja obsypanej nagrodami satyry DBC Pierre’a. Young Vic, 66 The Cut, Waterloo, SE1 8LZ

Lot nad kukułczym gniazdem Inscenizacja słynnej powieści Kena Kesseya. Teatro Technis, 26 Crowndale Road, London, NW1 1TT

galerie/wystawy Watercoulour Od mglistych, „prześwietlonych” pejzaży Turnera, przez malarstwo architektoniczne Thomasa Gritina, aż po dzieła artystów współczesnych, takich jak Tracy Emin czy Anish Kapoor. Tate Britain poleca wystawę, która skupia się na „bardzo brytyjskiej” technice malowania: akwarelach. Tate Britain, Millbank, SW1

szczególnie Alberta Duerera. National Gallery, Trafalgar Square, WC2N 5DN Byliśmy tu od poczatku Tim Beckerley Rdzenni Amerykanie są ofiarami falszywego stereotypu – prace Beckerleya starają się odwrócić ten trend. Projekt jest kulminacją 20 lat badań i podróży oraz spotkań z rdzenną populacją Ameryki. Poprzez fotomontaż i otwartą manipulację amerykańskich ikon, obrazy te mówią o zdradzie, segregacji społeczności i tradycji, duchu i nadziei, proteście i przetrwaniu… THE GROVE GALLERY 65 The Grove, Ealing, London W5 5LL

wykłady/odczyty Jan Paweł II o miłości i odpowiedzialności Wykład o. Nikodema Brzózy. Niedziela, 20 marca, godz. 20.00 Parafia Devonia 2 Devonia Road, Nq8JJ Izraelska polityka od A do Z Hagai Segal z londyńskiego Centrum Kultury Żydowskiej opowiada o izraelskim systemie politycznym, priorytetach polityki zagranicznej i specyficznej kulturze politycznej tego maleńkiego kraju. Czwartek, 17 marca, godz. 19.00 London Jewish Cultural Centre, 9496 North End Road, NW11 7SX

London Street Photography Od najstarszych, pożółkłych, dokumentujących świat, którego już nie ma, po zrobione całkiem niedawno – Museum of London chwali się swoją kolekcją fotografii. Jest ich ponad dwieście, ale wszystkie mają wspólny temat: Londyn. Museum of London London Wall EC2Y 8DS Laurie Anderson, Trisha Brown, Gordon Matta-Clark Wystawa zabiera nas do Nowego Jorku lat siedemdziesiątych. Trójka artystów robiła wtedy wszystko, by upłynnić granice między performancem, a sztukami wizualnymi. Muzyka łączy się tu z fotografią, rysunkiem i teatrem. Barbican Centre Silk Street EC2Y 8DS Jan Gossart Artysta, który jako pierwszy zaimportował styl włoskiego renesansu do sztuki niderlandzkiej. Brakujące ogniwo między Janem van Eyckiem i Peterem Paulem Rubensem. Na wystawie w National Gallery zobaczymy przede wszystkim jego specjalność – malarstwo portetowe. Ekspozycja osadza też sztukę Gossarta w kontekście historycznym i zestawia obrazy niderlandzkiego mistrza z dziełami, które go zainspirowały –

WOODY ALLEN: YOU WILL MEET A TALL DARK STRANGER Ma 75 lat, stworzył ponad pięćdziesiąt filmów i zdobył cztery Oscary. Na jego miejscu wielu spędzałoby czas na sączeniu koktajli nad basenem. Ale on niezmordowanie tworzy jeden film rocznie. Na szczęście. Bo bez kolejnych filmów Woody’ego Allena świat byłby o wiele nudniejszy.

Woody Allen – naprawdę Allen Stewart Konigsberg – urodził się w nowojorskim Brooklynie 1 grudnia 1935 roku. Jeszcze jako nastolatek zaczął występować w barach jako komik. W wieku 17 lat przyjął swój słynny sceniczny przydomek. Próbował studiować produkcję filmową, ale bardzo szybko rzucił uniwersytet by pisać teksty dla komika Davida Albera. Przez pewien okres w życiu dzielił swój czas między reżyserowanie (za-

debiutował „What’s Up Tiger Lilly” w 1966 roku) i aktorstwo (między innymi słynna rola w „Zagraj to jeszcze raz, Sam” Herberta Rossa). Wkrótce ograniczył się do robienia własnych filmów, w których jednak zwykle grał główną rolę. Z biegiem czasu Allenowskie obrazy stawał się coraz bardziej skomplikowane. W 1975 Woody wyreżyserował „Miłość i śmierć” – jeden ze swoich najbardziej niedocenionych filmów. To satyra na dziewiętnastowieczną Rosję i zafascynowanie zachodnich intelektualistów rosyjską kulturą. Ze slapstickowymi, niemal pozbawionymi fabuły wygłupami sprzed dekady nie łączyło jej już niemal nic. Przełomem okazała się „Annie Hall” z 1977 roku – film, który na parę lat wyznaczył styl filmów Allena. To zaskakująco szczere, właściwie wiwisekcyjne komedie, w których za-

wsze jeden z bohaterów jest alter ego reżysera. Nieprzypadkowo główny bohater „Annie” – grany rzecz jasna przez samego Allena – kilkakrotnie zwraca się do kamery, prosto do widzów. „Hannah i jej siostry”, „Manhattan” czy „Przejrzeć Harry’ego” to rodzaj psychoterapii. Tyle, że jest ona publiczna, bo gdy Allen kładzie się na kozetce, wysłuchuje go całe kino. Tak jest nawet dziś, choć Woody właściwie już nie występuje; wycofał się za kamerę. Ale łatwo rozpoznamy jego neurotyczne obsesje i rozterki w bohaterach takich filmów, jak „Whatever Works” czy „Życie i cała reszta”. Woody ma żelazną zasadę: robić jeden film rocznie. I choć w ostatnich latach czasem odbija się to na jakości obrazów (krytycy coraz częściej kręcą nosem), to i tak co jakiś czas dostajemy od mistrza dzieło zbliżone poziomem do

filmów z jego „złotego okresu” z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nawet jeśli prasa ostro krytykowała „Koniec z Hollywood” czy „Klątwę skorpiona”, w kilka lat później rozpływała się w zachwytach nad „Vicki Critistina Barcelona” czy „Co nas kręci, co nas podnieca”. W swoim najnowszym filmie Allen zabiera nas do Londynu, gdzie poznajemy dwie pary zmagające się ze stresem i niepewnością współczesnego świata. Uciekają w romanse i przygodny seks. Jedna z pań buntuje się przeciwko racjonalizmowi, angażując się w dziwaczny związek z tajemniczym przepowiadaczem przyszłości… Obsada jak zwykle imponująca: Anthony Hopkins, Antonio Banderas, Naomi Watts i Josh Brolin.

Adam Dąbrowski


24 |

14 marca 2011 | nowy czas

czas na relaks

FroM CaMeroon » I met Fils Toonga from Cameroon at

manIa

an evening preparation course for CAE. Fils came to London 10 years ago. He works as a postman in Central London. Recently he has been spending evenings to achieve his next personal goal - being fluent in French, he wants to get recognition in English..

GoToWanIa mikołaj Hęciak

Thank you for sparing some time to talk to Nowy Czas about your life in London and your passion for cooking. After ten years in London, can you call yourself a Londoner?

– Despite all these years I have spent in London, I see myself as a Cameroonian. I was born in a city called Douala, the biggest city in Cameroon.

– Ndole – stew made of meat or fish with nuts and special kind of leaves with bitter-sweet taste (from species like Vernonieae amygdalina). Is there any traditional dish easy to find ingredients for and prepare in London that you could share with Nowy Czas readers?

– I would suggest peanut soup served with rice. Fils, it was a pleasure to hear about Cameroon and its cuisine. I wish you good luck with your exams.

– Thank you.

What do you like the most in London?

– I like the fact that London is a cosmopolitan city where you are free to express yourself within the law. Apart from a good football team, what is your country famous for?

PRZEPROWADZKI • PRZEWOZY TEL. 0797 396 1340

– Tourism is one of the many famous activities in Cameroon, especially the park of Waza, located in the northern part of the country where you can see exotic animals. According to the government, Cameroon tackled leprosy very well. What other achievements of your country can you name?

SPRAWNIE • RZETELNIE • UPRZEjmIE

– I believe the biggest achievement by the state is to maintain peace and harmony among the different tribes and ethnic minorities living in Cameroon. Cameroon won independence in 1960. What do independence and freedom mean for the native people?

– They meant a lot for the native people as they wanted to be ruled by their own people, also to avoid expropriation of their lands by foreigners. The name Cameroon means the river of prawns. Are they popular in the local diet?

Mikołaj Hęciak i Fils Toonga

– As food, prawns are very popular despite the fact they only appear once a year at the height of the rainy season in August.

PeanuT souP FroM CaMeroon

How could you briefly describe the food resources in Cameroon?

– Cameroon has a variety of food due to its humid and wet climate in the southern part of the country whereas the northern part is arid. You mentioned crops like coffee, tea, bananas, palm oil. They are so exotic for Eastern Europeans. In Poland we cannot grow them at all. What about typical food then?

– We grow food like cassavas, plantains, bananas and many other tropical foods. Have you ever tried some unusual food like for example alligator meat or a snake?

– I am afraid of them, so I do not like wild animals. The French and the British occupied Cameroon for long time. Can you spot their influence on local food?

– They had such an influence that the new generation is leaving behind their own traditions in favour of the western one. Can you find some products from your country here in England?

– Yes, we have many shops specialising in African food. Living in London for so long, do you miss your traditional food?

– I do not miss the food, because it is not easy to cook and finding the right ingredients could be challenging. What is your favourite dish?

Serving 2 people we nned 3 cups of chicken broth or stock 1 minced onion, 1 small sweet green pepper minced, 1 clove of garlic crushed, salt, black pepper and red pepper (to taste), ½ chilly, minced, 2 tomatoes, chopped (fresh or canned), 1 cup of natural unsweetened peanut butter Combine all ingredients except the peanut butter. Simmer over medium heat until everything is tender. Reduce heat, add the peanut butter and simmer for a few minutes more. Stir often. Soup should be thick and smooth. You can serve it with rice.


|25

nowy czas | 14 marca 2011

czas na relaks

W pułapce feromonów ObrAzeK SIódMy

Mój osobisty magazyn komplementów i adoracji trochę się uszczuplił, więc nadszedł czas, by uzupełnić zapasy. Przyjęłam zaproszenie na kolację. Mówił, że został wysłany przez bogów, by oddać mi hołd. Bycie kobietą to zawód, sztuka czy dar? Jeśli tak, to nie wiadomo, gdzie go uczą. Restauracja, jaką wybrał była romantyczna, jak cała zapowiedź. Buduar, gdzie mogę się dąsać i kaprysić, pomyślałam. Lustra, świece, obicia ścian i krzeseł współgrały kolorami aleksandrytu, mieniły się to zielono, to czerwono. W takim wnętrzu każda kobieta może grać piękną. Wszedł. Miał wszystkie przymioty złodzieja drogich klejnotów. Jak big tall Martini. Ani manieryczny, ani sztuczny, ani pretensjonalny. Eterycznie męski. Jego naturalny i żywy puls uwodziciela wytworzył intensywne pole magnetyczne. Żadna tam subtelna erotyka, ale jaskrawa seksualność. Wokół niego się pali, pożar za pożarem. Wciąga mnie. Łapie w kosmiczną siatkę śmiejącej się twarzy. Wykorzystuje z wdziękiem to, że go cała chłonę. Mierzy mnie od stóp do głów, czuję, że jego wzrok dotyka mnie na odległość. – Nie ma nic piękniejszego, niż piękny umysł zamknięty w pięknym ciele – mówi i całuje moją rękę. Bezwstydnie perfumuje moją wyobraźnię. Dzieje się coś dziwnego, a właściwie niby nic się nie dzieje. Zstąpiło na mnie jakieś nieokiełznane urzeczenie jego męskością. Żadna kobieta nie jest odpowiednio wyposażona, by obronić się przed takim atakiem romantycznych sztuczek. Nie będę go analizować, będę go podziwiać. – Szampan to napój na dwoje – uśmiecha się całym sobą i zamawia Veuve Clicquot (ale omen, myślę, nie jestem jeszcze żoną, a już oswajam się z wdową!). Umeblowaliśmy swoją obecność na tej scenie, która wydaje się być pozbawiona wszelkich dekoracji. Widowisko niekulturalne. Zapiąć pasy! Siedzę jak kobieta gotowa coś przeżyć, a On

ANIA GASTOL

KOLOrOWy zAWróT GłOWy! sezon w modzie nasycony jest rzucającymi się w oczy, jaskrawymi barwami, zarówno w ubiorze, jak i w makijażu. Najmodniejsze tej wiosny będą fiolet, czerwień i pomarańcz.

gra na mojej rozgorączkowanej wyobraźni. Półsłowa, półspojrzenia, półoddechy i senne marzenie, aby to trwało. – Niezaspokojone potrzeby ciała wywołują napięcia psychiczne – bez zażenowania zaczyna On. – Moja pogoń za przyjemnościami nie jest bynajmniej ślepa. Ty masz coś, czego ja potrzebuję i pragnę. Chcę mieć luksus twoich uczuć. Mądry Eros – rozkoszuję się myślą – nie marnował strzału. Moje wszystkie zmysły stanęły na baczność. Mężczyźni są na ogół albo czarujący, albo nudni. Cały ten podział na złych i dobrych wcale się nie liczy. – Chcę, żebyś została moją kochanką – wyrecytował aktorsko i przyjął swoją zapewne wyćwiczoną pozę. – Tak, dobrze usłyszałaś, jeśli wolisz semantyczne zabawy, to kurtyzaną lub luksusową utrzymanką. Są takie momenty w życiu, że tylko szampan może być ich świadkiem. Ani pilot, ani ptak nie mogą latać na jednym skrzydle – przytomnie komentuje i na stole pojawia się następna butelka z milionami pereł. – To kiedy mam zacząć? – pytam zawodowo i wytrzymuję jego spojrzenie sondujace moją wolę. W głowie wybuchają mi fajerwerki jak na wschodnim bazarze. – Ożeniłem się po to, by kochać wiele kobiet! Greckie muzy też lubiły śpiew urozmaicony! Właśnie wykluczył wszelką dwuznaczność sytuacji, ale też otworzył tamę mojej wyobraźni. – Odkąd Fenicjanie wynaleźli pieniądz, wszystko ma swoją cenę. Jestem realistą, chcę ciebie i chcę za to płacić. Jego szczerość jest raczej stanem oświecenia niż wulgarności. Czy dam schronienie tej erotycznej półsierocie? – staram się zbagatelizować wagę nagłej propozycji. Niskie tony, niskie instynkty, wyuzdane obyczaje. Myślę, że jesteśmy sobie równi w kunszcie bezwstydu. Nie wiem, co odpowiedzieć, ale wiem, że muszę to uczynić w sposób czarujący. Dalej myślę, że to tylko jakaś jego wyrafinowana gra wstępna, by wciągnąć mnie w rozważania o

Projektanci zwariowali na punkcie kolorów! Wiosenne pokazy mody oszałamiały paletą barw. Możemy nosić jaskrawe kolory dowolnie je ze sobą łącząc. Żółte powieki, ostra fuksja na ustach i purpurowa sukienka – wszystkie chwyty dozwolone! Jeśli twoja cera po zimie nie wygląda promiennie, wypróbuj kosmetyki, które rozświetlają i optycznie wygładzają skórę, najlepiej lekkie emulsje rozjaśniające koloryt, jak np. Artificial Light marki Smashbox. Żeby uzyskać mocny i wyrazisty kolor cieni do powiek, nakładaj ich grubą warstwę. Proponuję dodatkowo podkreślić linię oka czarną kreską wzdłuż górnej powieki. Dzięki temu makijaż będzie wyglądał staranniej, a kolor cieni wyda się intensywniejszy. Na wybiegach mogliśmy zobaczyć wiele wariantów fioletowego makijażu oczu – grube fioletowe kreski, fioletowe „oko pandy” lub lekko opalizujący cień w tym kolorze na ruchomej części powieki. Polecam Luminizing Satin Bouquet marki Shiseido. Również czerwony makijaż (mocne czerwone cienie do powiek lub

moralności. – Jak patrzę na ciebie, to mam apetyt na grzech – uśmiecha się czarująco i ja mu wierzę! – Dostałem dyspenzę od wiejskiego proboszcza. – Na grzeszenie? – pytam. – Nie, na pożądanie ciebie. – Ale pożądanie to przecież tylko namiastka uczuć! – walczę dalej. – Kochanie – mówi pieszczotliwie i patrzy głęboko w mój dekolt. – Nie wiesz, że miłość wyszła już z mody? Uśmiercili ją drugorzędni poeci! Życie kobiety było zawsze polowaniem na męża albo ucieczką od niego. Uśmiecham się bez powodu, więc chyba jestem jeszcze młoda. Wciąga mnie ten parujący psychodramat. Gdybym tak znała jeszcze alchemiczne czary i mogła zmienić ten nieszlachetny kamień w złoto! – To nie jest rozwodniona koncepcja moralności – kontynuuje mój mistrz nierządu – jestem w przyjaźni z cnotami. Katolicyzm może być wybiórczy. Przestrzegam sześciu przykazań, jak wielogwiazdkowy koniak. Skoro jesteśmy oficjalnie uznane za „zaprzeczenie zdrowego rozsądku”, to daję sobie prawo bycia słodką idiotką. Mam więc być gorącą bajką, która go grzeje w zimne dni? Czymkolwiek nie zostałabym: damą czy trampem, On i tak będzie jak frachtowy statek nieregularnie kursowal między dwoma portami. – Aniele mój – poufnie zwraca się do mnie – wierność to albo tępota przyzwyczajenia, albo brak wyobraźni. Grzech to tylko koncept. Dla filozofa jest to występek przeciw rozumowi, a dla chrześcijanina przeciw wierze. Zmysły to nie kajdany, to kraina wolnego piękna. Bądź niekonsekwentna i wtedy tylko będziesz wierna sobie. – Czy możemy medytować – pytam – tu i teraz? Kontemplacja poszerza punkt widzenia. Może rytualna kąpiel w Gangesie? Jak tu ratować romantykę podróży w męską duszę? – rozmawiam sama ze sobą. Czy on

kreski) jest bardzo modną propozycją w światowych trendach. Taki makijaż dobrze wygląda u kobiet o zielonych bądź niebieskich tęczówkach. Należy jednak uważać z czerwieniami na oku, gdyż podkreślając je czarną kreską, możemy uzyskać efekt zbyt dramatyczny – lepiej wygląda brązowa kreska, delikatnie roztarta na powiece. Możemy również pomieszać czerwony cień z odrobiną rudego, by nieco stonować ostrość koloru. Przy brązowych oczach czerwone odcienie nie prezentują się najlepiej, oczy mogą wyglądać na zmęczone. Lepiej użyć np. ostrej zieleni. Jeśli nie jesteś przekonana do tak intensywnych barw, alternatywą będą dla ciebie opalizujące smoky eyes. Zamiast czarnej kredki użyj jednak takiej w kolorze ciemnej zieleni lub grafitu. Nadal panuje moda na szerokie brwi, ale niezbyt ciemne. Uporządkuj ich łuk cieniem lub kredką tego samego koloru. Użyj szczoteczki do rozczesywania, by starannie rozprowadzić kolor. Zachęcam was do używania kolorowych szminek! Te bajeczne

fałszuje świat? On to nie szaleniec, to mężczyzna prawdziwej wiary w rządy nierządów. Natarczywa chęć grzeszenia i seks występny – to są czynniki postępu w jego świecie. A w moim świecie szatan właśnie układa grzeszny miraż skrojony specjalnie dla mnie. Mój amant skorumpował moje zmysły, poczułam smak pożądania... Jak bohaterka filmu Batman i Robin o zachwycająco złym charakterze i trującym imieniu Poison Ivy, tak i ja dmucham „miłosnym pyłem” z różowej puderniczki na salę. Mężczyźni omdlewają z miłości do mnie i wpadają w potrzask śmiertelnie uwodzicielskiej gry, bowiem gdyby tylko dotknęli moich ust, to umrą. Będę ich trzymać w haremie, jak kolekcję cennych obrazów. Przejdę do historii, jak cesarzowe chińskie. Upajam się tłumem zakochanych mężczyzn... Moje nadzieje i złudzenia jednak odleciały w kosmos. – Nikt nie uniknie swojego przeznaczenia – On zwraca sie do mnie – niezależnie czy jest cnotliwy, czy nie. Buntuję się przeciwko jego wytartym mądrościom. Mogę panować krótko, ale niepodzielnie i jak bogacz lubię jeść, kiedy chcę, a nie kiedy muszę! Tak jak nieokreśloność czasu prowokuje, by go mierzyć, tak i ja muszę przystawić miarę do mojego półboga. – Absynt – wołam do barmana, aby wykonał obrzęd wody, powietrza i ognia. Rytualnie, przez kostkę cukru na ażurowej łyżeczce sączy „zieloną wróżkę” i zapala. Pijemy halucynogenny napój i jak w wolnym kontredansie podziwiamy piękno partnera. Nagle płomień z ażurowej łyżeczki przeszedł na niego. Żar jego zmysłów jeszcze dolewał oliwy do ognia. Płomienie muskają jego ciało, liżą i pieszczą, a piekielny ogień pożera go powoli... Mimo że księga natury napisana jest językiem matematyki, to tylko intuicyjnie możemy poznać mroki cudzego świata. Porządek serca i porządek rozumu są tarczą, za którą może się schować i mędrzec, i szaleniec.

odcienie, królujące w ciepłym sezonie sprawiły, że i ja wypróbowuję przeróżne kolory na sobie. Intensywne szminki świetnie prezentują się nawet przy minimalnym makijażu, więc jeśli nie masz czasu na staranne malowanie, wystarczy delikatny podkład, by wyrównać tonację skóry, zalotny tusz na rzęsach, odrobina rozpromieniającego twarz różu i do tego neonowa szminka! Gotowe! Pamiętaj, by w tym sezonie używać matowych pomadek, te błyszczące wymagają zmatowienia za pomocą

Grażyna Maxwell

chusteczki (przyłóż ją do ust, zdejmując z nich połysk, potem lekko przypudruj). Przywołaj wiosenną pogodę kolorami! Jeśli jesteś zainteresowana szczegółowym poznaniem świata barw, zapraszam na prywatną konsultację dobierania makijażu lub naukę makijażu krok po kroku, indywidualnie lub w grupie. www.charismaticmakeup.com 07999 423 556


26|

14 marca 2011 | nowy czas

czas na relaks krzyżówka z czasem nr 22

Poziomo: 1) Julian, poeta polski, współtwórca Awangardy Krakowskiej, autor antologii ludowych pieśni „Jabłoneczka”, 8) wolna przestrzeń, którą można zająć, zapełnić czymś, 9) polski reżyser filmowy („Matka Królów”, „Szczęśliwego Nowego Jorku”), 10) miejsce występów piosenkarzy, 11) parkan, 13) nikczemnik, łajdak, 14) filozof holenderski, o którym śpiewano w Kabarecie Starszych Panów, 16) okres spadku i zastoju w rozwoju gospodarczym, 17) kosz ze stalowych prętów wypełniony rozżarzonym koksem, ustawiany zimą na ulicy; inaczej koksownik, 18) przerwa w przedstawieniu teatralnym.

Pionowo: 1) dokument zezwalający na wejście do jakiejś instytucji, jakiegoś zakładu, 2) miejsce składowania i przerabiania złomu, 3) mieszkaniec Bilbao i San Sebastián, 4) zamknięty samochód specjalnej konstrukcji przeznaczony do wywozu śmieci, 5) obszar u ujścia rzeki do morza lub jeziora pocięty jej rozgałęzieniami, 6) Dominika, aktorka, odtwórczyni roli Marty Mostowiak w serialu „M jak miłość”, 7) osoba powracająca do kraju po długim pobycie na obczyźnie, 12) Jarosław, polityk Platformy Obywatelskiej, poseł na sejm, 15) płynna przyprawa do potraw.

sudoku

Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr 21: Grzegorz Turnau

łatwe

średnie

3 6 9 8 5 7 1 6

4

6 1 9 1 4 3 2

1 2

9 4

1 5 2 6 8 6 9 8

trudne

2

9

1 9 5 1 4

6 7

7 3

1 9

8 2 3 8 1 9 4

5 4

6 5

7

8

1 6

9 5 8 2 1

9 5 7 7

3 1

8 4

2

1 9 5

2 6

4 9 5

5 6

8

5

7

3

4 6 9

1 5

8

4

3

5 6 8

9


|27

nowy czas | 14 marca 2011

sport

Adam Małysz kończy karierę Daniel Kowalski Dziennikarze spekulowali o tym fakcie już od wielu tygodni. Podawano różne daty, jednak chyba nikt nie spodziewał się, że nastąpi to jeszcze w tym sezonie. Nasz najlepszy skoczek narciarski w historii kończy swoją bogatą karierę w najlepszym momencie, kiedy jest na szczycie. Oficjalnie pożegna się z kibicami podczas marcowego turnieju „Skok do celu”, który dwudziestego szóstego marca rozegrany zostanie Pod Wielką Krokwią w Zakopanem. – Decyzję o końcu mojej kariery podjąłem już po Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver – mówił Małysz w Oslo, gdzie zdobył brązowy medal mistrzostw świata. – Nie jestem już młody, więc każdy kolejny sukces przychodził mi z wielkim trudem. Zawsze marzyłem, żeby odejść, kiedy będę w formie. – Wyczuwałem, że Adam jest bliski tej decyzji – komentuje trener Małysza, Hannu Lepiostoe. – To jego

p a1

Polsk Bez zakładania konta

suwerenna decyzja i trzeba ją uszanować – dodaje fiński szkoleniowiec. Lepiostoe przez dwa lata prowadził polską kadrę, a od 2008 roku był indywidualnym trenerem naszego mistrza. Na decyzji Małysza sporo straci Polski Związek Narciarski, bo dzięki jego sukcesom PZN mógł podpisywać lukratywne kontrakty sponsorskie. Teraz będzie o nie bardzo ciężkio, bo Kamil Stoch i reszta spółki nie przyciągną zapewnę na skocznie i przed telewizory tylu widzów, na ilu mógł liczyć „Orzeł z Wisły”. O wyczynach Małysza można pisać bez końca. To czterokrotny medalista olimpijski, czterokrotny indywidualny mistrz świata i czterokrotny zdobywca Pucharu Świata. Oprócz tego triumfował w Turnieju Czterech Skoczni, Turnieju Nordyckim, Letnim Grand Prix, Turnieju Czterech Narodów, czy w Pucharze KOP. Dwadzieścia jeden razy zdobywał zimowe mistrzostwo Polski, osiemnaście razy triumfował w MP latem. Jest pierwszym w historii skoków narciarskich zawodnikiem, który oddał sto skoków na odległość powyżej 200 metrów.

24/7 Stałe stawki połączeń

Polska Obsługa Klienta

/min

Z tel stacjonarnego wybierz 084 4862 4029 a następnie numer docelowy np.: 0048xxx. Zakończ # i poczekaj na połączenie.

1p

Wybierz 084 4862 4029

5p

Wybierz 084 4545 4029 Polska tel. komórkowy

Polska tel. stacjonarny USA Niemcy tel. stacjonarny

Orange, Plus GSM

6p www.auracall.com/polska

Wybierz 087 1518 4029 Polska tel. komórkowy Era

Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

Milionerzy Aż dwadzieścia pięć milionów złotych zarobił w zeszłym roku Robert Kubica na torach Formuły 1. W tym sezonie z powodu wypadku rekordu zapewne nie pobije, nawet gdyby jednak zakończył karierę, zarobione dotychczas pieniądze pozwolą mu na godne życie. Drugi w klasyfikacji przedstawionej na łamach „Super Expressu” jest Marcin Gortat. W 2010 roku zarobił blisko sześć i pół miliona dolarów, co oznacza, że za każdy rozegrany mecz zgarnął blisko milion złotych! Trzeci w klasyfikacji jest Sebastian Janikowski. Konto zawodnika Oakland Raiders (futbol amerykański) wzbogaciło się o dwanaście milionów złotych. Kolejne sześć pozycji w klasyfikacji SE zajmują piłkarze. Dziesięć milionów złotych to dorobek Tomasza Kuszczaka (Manchester United), czterysta tysięcy mniej zarobił często kontuzjowany Ireneusz Jeleń (Auxerre). Na zarobki narzekać nie muszą też: Jakub Błaszczykowski (Borussia Dortmund), Artur Boruc (Fiorentina), Łukasz Fabiański (Arsenal Londyn) oraz Jerzy Dudek (Real Madryt). Każdy z nich wzbogacił się o minimum sześć milionów złotych. Co ciekawe, jedynie Błaszczykowski może liczyć na regularne występy w pierwszym składzie swojego klubu. Pozostali przeważnie grzeją ławkę rezerwową. Pierwszą dziesiątkę zamyka najlepszy żużlowiec minionego roku, Tomasz Gollob. Dwie nasze eksportowe gwiazdy sportów zimowych: Adam Małysz oraz Justyna Kowalczyk zajmują odpowiednio dwunaste i trzynaste miejsce, jednak ich apanaże nie przekraczają pięciu milionów złotych. Zaskoczeniem dla niektórych może być też fakt, iż Albert Sosnowski znajduje się aż osiem pozycji wyżej niż 22-gi Tomasz Adamek (3.5 mln

i

zł). Nie zapominajmy jednak o tym, że minionym roku „Smok” stoczył walkę o pas mistrza świata z Witalijem Kliczko. Jak ubogi krewny wygląda na tym tle znany wszystkim Mariusz Pudzianowski. Swoje najlepsze lata zdaje się mieć za sobą, choć półtora miliona złotych zarobionych m.in. na ringach MMA to również kwota godna pozazdroszczenia. Oto czołowa dziesiątka najlepiej zarabiających sportowców z Polski w roku 2010 wg. dziennika Super Express: 1. Robert Kubica (Formuła 1, Renault) 25 milionów zlotych, 2. Marcin Gortat (koszykówka, Phoenix Suns) 17.8 mln zł, 3. Sebastian Janikowski (futbol amerykański, Oakland Raiders) 12 mln zł, 4. Tomasz Kuszczak (piłka nożna, Manchester United) 10 mln zł, 5. Ireneusz Jeleń (piłka nożna, AJ Auxerre) 9.6 mln zł, 6. Jakub Błaszczykowski (piłka nożna, Borussia Dortmund) 7.2 mln zł, 7. Artur Boruc (piłka nożna, Fiorentina) 6.5 mln zł, 8. Łukasz Fabiański (piłka nożna, Arsenal Londyn) 6.2 mln zł, 9. Jerzy Dudek (piłka nożna, Real Madryt) 6 mln zł, 10. Tomasz Gollob (żużel, Stal Gorzów) 5.9 mln zł. Zarobki polskich sportowców wydają się śmieszne wobec tych, które opublikował magazyn „Forbes”. W zaprezentowanej liście najlepiej zarabiających sportowców świata w 2010 roku pierwsze miejsce zajął golfista, Tiger Woods, który pomimo seksafery zarobił 105 milionów dolarów! Ponad połowę tej kwoty zainkasował pięściarz Floyd Mayweather Jr. Trzeci na liście jest koszykarz Kobe Bryant. Najlepszy z piłkarzy – David Beckahm – z dorobkiem 43 milionów dolarów zajął piąte miejsce, a tuż za nim uplasował się tenisista Roger Federer.

Daniel Kowalski


28|

14 marca 2011 | nowy czas

port

Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl

POLSKA LIGA PIĄTeK PIŁKARSKICH

Kto zagrozi mistrzowi? Zespół Inko Team zdaje się być już niezagrożony w batalii o mistrzowską koronę. Wprawdzie pozostaje jeszcze bezpośredni mecz z wiceliderem, jednak nawet porażka nie pozbawia go pozycji lidera. Daniel Kowalski Aby Piątka Bronka miała szansę zdetronizować lidera, Inko musi zanotować przynajmniej jeden remis, co w chwili obecnej dla jakiejkolwiek drużyny zdaje się być poza zasięgiem. W minioną niedzielę mistrzowi punkty chciał urwać Inter Team, sił starczyło mu jednak tylko na kilkanaście minut. Już na początku spotkania Inter objął prowadzenie, później do głosu doszła ekipa Krzysztofa Wiciaka, która najpierw doprowadziła do remisu, a następnie nie bez problemów doprowadziła do końcowego zwycięstwa. Trzeba przyznać, iż na tle innych ekip, które wcześniej grały z liderem, Inter prezentował się ponadprzeciętnie. Podobny przebieg miał też pojedynek Piątki Bronka z Giants. Tu również faworyt jako pierwszy stracił gola, z biegiem czasu

pozycja obu drużyn w tabeli znalazła jednak odzwierciedlenie w boiskowej rzeczywistości. Bronki ograły rywala 5:3, ale myli się ten, kto myśli, że trzy punkty zdobyli bez wysiłku. Zabójcze tempo narzuciła „piątka” Janosików, która w rundzie wiosennej wygrywa mecz za meczem. Tym razem ich ofiarą został wyżej notowany White Wings Seniors, który przegrał aż 0:4. Na drugim froncie wielka niespodzianka. Ostatni w tabeli Warriors of God ogrywa wicelidera 4:2! To bez wątpienia uatrakcyjni batalię o awans, bo trzeci w tabeli North London Eagles rozgromił Prestigekm.co.uk 6:1 i traci do drugiego miejsca już zaledwie jeden punkt. Tylko kataklizm może pozbawić awansu zespół Kelmscot Rangers, który po zwycięstwie nad The Plough 6:2 ma już trzynaście punktów przewagi nad FC Cosmos.

I LIGA 1

Inko Team FC

16

46 160-26

Scyzoryki

16

34

2

Piątka Bronka

4

You Can Dance

3 5

White Wings Seniors

7

PCW Olimpia

9 10 11 12 13

Motor Jaga Słomka Builders Inter Team Giants

6 8

14

KS04 Ark Janosiki

Buduj.co.uk

16 16 16 16 16 16 16 16 16 16 16 16

42

81-34

31

77-69

29 29 26 18 18 18 14 12 9 0

78-35 57-38 50-37 59-55 54-61 58-70 52-93 49-85 37-73 43-81

37-135

Wyniki 16. kolejki: KS04 Ark – PCW Olimpia 1:4, White Wings Seniors – Janosiki 0:4, Słomka Builders – Scyzoryki 0:5, Jaga – Buduj.co.uk 9:6, Giants – Piątka Bronka 3:5, You Can Dance – Motor 7:3, Inko Team FC – Inter Team 7:2. Zestaw par 17. kolejki: Inko Team FC – You Can Dance, PCW Olimpia – Inter Team, Słomka Builders Team – Piątka Bronka, Jaga – Motor, Scyzoryki – Giants, Buduj.co.uk – White Wings Seniors, Janosiki – KS04 Ark.

II LIGA 1

Kelmscott Rangers

17

49 123-37

3

North London Eagles

16

35

5

Czarny Kot FC

2 4

FC Cosmos

The Plough

6

Prestigekm.co.uk

8

Biała Wdowa

7

Panorama

9 Made in Poland 10 KS Pyrlandia 11 Somgorsi 12 MK Seatbelt 13 Parszywa Trzynastka 14

Warriors of God

16 16 16 16 16 16 16 16 16 17 16 16

36

71-45

28

65-44

27 27 27 25 15 15 13 12 10 9

66-34 83-48 76-44 65-46 62-63 50-73 47-91 43-89 40-61 24-88 35-87

Wyniki 16. kolejki: Parszywa 13 – Panorama 1:6, Made in Poland – KS Pyrlandia 5:6, MK SEatbelt – Biała Wdowa 3:5, Warriors of God – FC Cosmos 4:2, Somgorsi – Czarny Kot FC 3:10, Kelmscott Rangers – the Plough 6:2, Prestigekm.co.uk – London Eagles 1:6. Zestaw par 17. kolejki: MK Seatbelt – The Plough, KS Pyrlandia – Czarny Kot FC, Parszywa 13 – FC Cosmos, North London Eagles – Made in Poland, Biała Wdowa – Kelmscott Rangers, Panorama – Prestigekm.co.uk, Somgorsi – Warriors of God.

POZIOM SIĘ WYRÓWNAŁ Z PIOTReM ZACHARSKIM (na zdjęciu), członkiem Zarządu Polskiej Ligi Piłki Nożnej Sami Swoi w Londynie, rozmawia Daniel Kowalski. Historia londyńskiej ligi sięga już ponad sześciu lat. Jak z tej perspektywy ocenia pan poziom sportowy rozgrywek?

– Według mnie poziom z każdym kolejnym sezonem się podnosi, a zarazem wyrównuje. Jeszcze kilka sezonów temu ton rozgrywkom nadawały maksymalnie dwie drużyny, teraz bardzo często dochodzi do niespodzianek, a szansę na mistrzowski tytuł mają trzy-cztery „piątki”. Jest kilka ekip, które ostatnio bardzo obniżyły swoje loty jak na przykład Buduj.co.uk, inne prezentują dobrą formę, aczkolwiek nierówną (You Can Dance, Janosiki).

przyp. red.). Najlepszy zespół to bez wątpienia Kelmscott Rangers, który jeszcze nie zaznał smaku porażki. Jego awans do ekstraklasy jest już praktycznie przesądzony. Każdego roku londyńskie „piątki” rywalizują również w innych turniejach. Jest Puchar Ligi, czy też chyba najbardziej prestiżowy Turniej o Puchar Generała Andersa.

– Na chwilę obecną nie mamy jeszcze konkretnych informacji o dodatkowych turniejach. Pod koniec marca odbędzie się pierwsza runda Pucharu Ligi.

W tym sezonie tytuł mistrzowski nie już wewnętrzną sprawą duetu Inko-Scyzoryki...

Czy coś się zmieniło w waszej działalności charytatywnej?

– Bez wątpienia niespodzianką in plus jest postawa Piątki Bronka. Dla mnie to tym bardziej przyjemna informacja, bo jestem związany z tym zespołem od sześciu lat, czyli początku jego istnienia. Aż czternaście z szesnastu spotkań zakończyliśmy zwycięstwem. Pod tym względem ustępujemy jedynie liderowi, który ma ich na koncie piętnaście. Scyzoryki oraz KS04 w rundzie rewanżowej zagrały trochę gorzej, z drugiej strony gwarantuje to nam wielkie emocje w walce o miejsce „na pudle”.

– Od 2008 roku w mistrzostwach Polski Domów Dziecka fundujemy główne nagrody dla zwycięskich drużyn oraz wyróżniających się zawodników. W tym roku również wybieramy się do Warszawy, by wręczyć puchary oraz nagrody finansowe. Ta pomoc jest w moim przekonaniu wspaniałą inicjatywą i mamy nadzieję, że będziemy mogli ją kontynuować również w przyszłości.

A jak wygląda sytuacja w w drugiej lidze?

– Sprawa mistrza rozstrzygnie się między Inko, Piątką Bronka i Scyzorykami, natomiast do drugiej ligi spadną moim zdaniem Buduj.co.uk oraz Słomka Builders.

– Tu poziom wyrównał się jeszcze bardziej. Każdy może wygrać z każdym, jak na przykład ostatnio Warriors of God z FC Cosmos (4:2 –

Na koniec proszę podać swoich kandydatów do mistrzowskiej korony oraz spadku.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.