lOndOn 23 May 2011 9 (166) free iSSn 1752-0339
czAS nA WySPie
»4-5
Podarujmy dzieciom dwujęzyczność Marzena Odzimek: Rolą rodziców jest wspieranie języka ojczystego dzieci, aby umożliwić im kontakt z rodziną, poznawanie własnej tradycji i kultury oraz budowanie tożsamości. Ofiarując dzieciom dar dwu- i wielojęzyczności, rodzice umożliwiają im w przyszłości wybór kraju i kultury, w których zechcą żyć.
»10
felietOny
Inwigilacja na nowo V. Valdi: Tak sobie myślę, że to wcale nie jest śmieszne. Ci, którzy teraz kontrolują służby w Polsce, kiedyś przez lata walczyli z podobnymi taktykami stosowanymi przez służby komunistyczne. Czyżby przez te wszystkie lata tak wiele się nauczyli? Czy władza w naszym kraju nawet krytyki się boi? A o wolności słowa za chwilę nasi rodacy będą się bali nawet rozmawiać.
AgendA
»13
All you need is love – ZAWSZE
Lang Lang, światowej sławy pianista, po swoim koncercie w Royal Festival Hall w niedzielę 22 maja, przyszedł pod pomnik Chopina złożyć kwiaty.
Spotkajmy się pod Fryderykiem Pomniki nie tylko upamiętniają wybitne osoby. Stają się częścią życia codziennego, wrastają w miejsce, gdzie je postawiono. „Spotkajmy się pod Adasiem” – to dla krakusów od lat czytelne określenie miejsca spotkania. Niczego nie trzeba tłumaczyć. Umówić się z kimś w Royal Festival Hall graniczyło z cudem. Na którym piętrze, przy którym wejściu? Tych dylematów już nie będzie, jeśli Polacy przeniosą swoje zwyczaje nad Tamizę. Spotkajmy się pod Fryderykiem, tym bardziej że jego powrót był iście Odysowy, a niejednemu Polakowi przypomni jego własny los na obcej ziemi. Wielki kompozytor, odlany w brązie, poznał gorycz odrzucenia, znajdując się w mieście dla bezdomnych – cardboard city. Teraz wrócił, ale czy w pełni chwały?
»3, 13
Wojciech A. Sobczyński: Nasuwa się pytanie, czy po to potrzebna była nam rewolucja obyczajowa, abyśmy teraz oglądali na wystawie gablotki ze zużytymi tamponami artystki? Na pewno nie. A jednak, pomimo wielu eksponatów całkowicie zbędnych, pomimo trywialnych fotografii i neonów, pojawia się wrażenie, że kompletnie obnażona artystka, która pozornie zburzyła wszystkie bariery godności, pozostaje jako rozbitek, jako wrak człowieka.
WĘdrÓWki PO ŚWiecie
»20-21
Viva Las Vegas! Jerzy Jacek Pilchowski: Nie jest przecież
przypadkiem, że Las Vegas znane jest jako Sin City. Najbardzej widoczną częścią tej lokalnej subkultury są „wizytówkowi” Meksykanie. Jest ich pełno i każdemu facetowi starają się wcisnąć do ręki wizytówki dziewczyn, z którymi można porozmawiać np. o… filozofii lub o literaturze.
2|
23 maja 2011 | nowy czas
” niedziela, 22 maja, Heleny, rity 1885
Zmarł Victor Hugo, francuski pisarz; przywódca i teoretyk romantyzmu. Autor dramatów „Cromwell”, „Hernani”, powieści „Katedra Marii Panny w Paryżu”, „Nędznicy”.
Poniedziałek, 23 maja, iwony, micHała 1984
W zaocznym procesie oskarżonego o zdradę płk. Ryszarda Kuklińskiego zapadł wyrok śmierci.
wtorek, 24 maja, joanny, zuzanny 1609
Zygmunt III Waza opuścił z rodziną Wawel. W ten sposób odbyło się nieformalne przeniesienie stolicy z Krakowa do Warszawy.
Środa, 25 maja, GrzeGorza, maGdy 1926
Urodził się Miles Davis, trębacz i kompozytor jazzowy, którego utwory zapoczątkowały nowy styl w muzyce improwizowanej – cool jazz.
czwartek, 26 maja, dzieŃ matki, Pauliny, eweliny 1894
Wystawienie pracy Wojciecha Kossaka i Jana Styki „Panorama Racławicka” podczas Powszechnej Wystawy Krajowej we Lwowie.
Piątek, 27 maja, jana, juliusza 1941
Okręty brytyjskie wraz z polskim niszczycielem ORP „Piorun” zatopiły dumę floty niemieckiej, pancernik „Bismarck”.
sobota, 28 maja, auGustyna, jaromira 1981
Zmarł Stefan Wyszyński, kardynał prymas Polski w latach 1948-1981.
niedziela, 29 maja, marii, maGdaleny, boGusławy 1932
W Warszawie został otwarty Instytut Radowy. W uroczystości wzięli udział Maria Skłodowska-Curie i prezydent Ignacy Mościcki.
Poniedziałek, 30 maja, Feliksa, Ferdynanda 1966
Start amerykańskiej sondy kosmicznej „Surveyor 1”, która przekazała zdjęcia z powierzchni Księżyca.
wtorek, 31 maja, anieli, Petroneli 1940
W Parku Łazienkowskim został wysadzony w powietrze przez okupantów niemieckich pomnik Fryderyka Chopina i wywieziony na złom. Odbudowano go wg modelu i fotografii i odsłonięto w 1958 r.
Środa, 1 czerwca, jakuba, Hortensjusza 1926
Urodziła się Marilyn Monroe (wł. Norma Jane Baker), amerykańska aktorka filmowa, symbol seksu, znana z filmów: „Mężczyźni wolą blondynki”, „Niagara”, „Pół żartem, pół serio”, „Słomiany wdowiec”.
czwartek, 2 czerwca, marianny, marzanny 1848
W Pradze rozpoczął się kongres słowiański, który został zwołany w wyniku wydarzeń w 1848 r., zwanych Wiosną Ludów.
Piątek, 3 czerwca, leszka, tamary 1906
Urodziła się Josephine Baker, piosenkarka, tancerka, aktorka. Zaadoptowała 12 dzieci różnych ras i religii w proteście przeciw rasizmowi.
sobota, 4 czerwca, karola, Franciszka 1989
Masakra studentów na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tienanmen) w Pekinie. Zginęło kilka tysięcy ludzi.
Prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę za pośrednictwem „rucH” s.a. www.ruch.pol.pl e-mail: prenumerataz@ruch.com.pl
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIETONY: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RYSUNKI: Andrzej Krauze; WSPÓŁPRACA: Maciej Będkowski, Małgorzata Białecka, Grzegorz Borkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Aleksandra Junga, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Michał Sędzikowski, Wojciech Sobczyński, Agnieszka Stando.
DZIAŁ MARKETINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk
Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.
Tales z Miletu
listy@nowyczas.co.uk Szanowna Redakcjo, ostatni numer Waszego pisma [NC nr 165, 7.05] pozwolił mi na miłą chwilę relaksu. Dziękuję pani Teresie Bazarnik za entuzjastyczną recenzję niezwykłej książki Beaty Zatorskiej „Rose Petal Jam”. Przeżyliśmy trudny i niespokojny, zwłaszcza dla niespokojnej polskiej duszy, kwiecień. My nadal odurzeni smutkami, a przyroda zajęta swoim corocznym misterium. Jest właśnie w „kwiecie wieku”, wszystko kwitnie a więc i wystylizowane róże ogrodowe i te skromne dzikie. Z nich konfitura różana. Piszecie dużo o ważnych sprawach politycznych i społecznych, bo tak trzeba. Dla równowagi ducha, a i zmysłów warto było udać się w sentymentalną podróż w krainę smaków, zapachów i kolorów. Dla mnie, a może i dla innych czytelników było to zachęcające przyzwolenie na radość z życia. Pani Bazarnik podzieliła się również z nami swoim przeżyciem królewskiego ślubu. Czemu nie, skoro mieszkamy w kraju, który umie tak pięknie celebrować tradycje. Ach te suknie, kapelusze i śliczna Młoda Para. W tym samym numerze ucieszył mnie artykuł Włodzimierza Fenrycha. Zawsze czytam jego ciekawe reportaże. Chiswick Park uważam za swój własny ogród, bo swojego nie mam. Zapewniam, że turyści tu przyjeżdżają podziwiać pałacyk, ogrody i cudowne cedry. W dniach wrześniowego celebrowania architektury zjawiają się tu tłumy, chociaż Chiswick House jest otwarty codziennie. Na koniec tych zasłużonych pochwał brawo dla pana Andrzeja Krauzego, którego rysunkowe komentarze uwielbiam. Wielkanocny (18 kwietnia) królik-olbrzym czyhający z ogromnym jajem na przechodniów znakomicie rozbawił. „Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną” napisał poeta Kazimierz Wierzyński w wierszu „Wiosna i wino”. Podpisuję się pod tym, bo kiedy mamy się tak, choćby cielęco, cieszyć? Z poważaniem LiLiANA KoWALeWSKA, Chiswick Droga Redakcjo, dziękuję, że wprowadzacie trochę normalności. Czytam Wasze wyważone artykuły – z jednymi się nie zgadzam, pod innymi podpisuję się obiema rękami. i lubię Was właśnie za to, że niczego nie narzucacie, nie budujecie czytelnikowi jedynego słusznego światopoglądu – chce go mieć, niech myśli. Tak jak w tym Waszym afiszu: „Myślisz, więc czytasz Nowy Czas”. Czytam i myślę! i pozdrawiam PAWeł GRuSZCZyńSKi
Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas
Największą mądrością jest czas, wszystko ujawni.
PS. Podoba mi się to, że w jednym numerze publikujecie piękną relację z uroczystości w Katedrze Westminster, a jednocześnie list oburzonych parafian przeciwko lansowaniu jednej opcji politycznej przez kościół na ealingu.
18 maja 2011 roku w Chislehurst pod Londynem w wieku 100 lat odeszła
Ś†P
włada majewska aktorka, pieśniarka, producentka radiowa legenda przedwojennej „Wesołej Lwowskiej Fali”, działaczka emigracyjna i wieloletnia pracowniczka Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa cześć jej pamięci!
redakcja „nowego czasu”
Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.
63 Kings Grove London SE15 2NA
|3
nowy czas | 23 maja 2011
czas na wyspie
Druga odsłona Grzegorz Małkiewicz
R
ok 1975, dokładnie 26 lutego. W londyńskim Southbank przed głównym wejściem do Royal Festival Hall ma się odbyć długo oczekiwana uroczystość odsłonięcia pomnika Fryderyka Chopina przez księżnę Alicję. Obecni są przedstawiciele brytyjskiego rządu, władz miejskich, ambasady PRL, świata sztuki, brytyjskich i polskich mediów. Na uroczystości nie ma profesor Stefanii Niekrasz, zmarła 26 września 1973 roku, ale to dzięki jej energii i uporowi Fryderyk Chopin w końcu się doczekał pomnika w stolicy Wielkiej Brytanii, którą odwiedził i w niej koncertował. Profesor Stefania Niekrasz, wybitna pianistka i pedagog, zabiegała o powstanie pomnika Chopina od 1969 roku. Od początku uważała, że autorem projektu powinien być Polak. W ogłoszonym konkursie wygrał projekt młodego absolwenta rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie Bronisława Kubicy. W relacjach zarówno „The Daily Telegraph”, jak i „The Times” abstrakcyjną rzeźbę Kubicy z wyłaniającym się profilem twarzy kompozytora recenzenci oceniali entuzjastycznie. Podkreślali trudne warunki betonowego otoczenia, w które rzeźbiarz musiał się wpisać. A zrobił to, ich zdaniem, po mistrzowsku. Rzeźba stanęła na granitowym cokole otoczonym niewielkim trawnikiem, w cieniu dwóch okazałych drzew. Uzupełnieniem pomnika, o czym informował w „The Daily Telegraph” Terrence Mullaly, była urna z ziemią z Żelazowej Woli. Sam pomnik również wywołał jego zachwyt („admirable example of contemporary craftsmanship” – pisał Mullaly). Estetycznych walorów odsłoniętego pomnika Chopina nikt wtedy nie kwestionował. To raczej miejsce, serce kulturalnego życia stolicy, budziło niepokój. Pomnik, zdaniem recenzentów, idealnie wpasował się w surowy pejzaż londyńskiego Southbank, wnosząc do brutalistycznej architektury element ludzki.
Pomnik Chopina w dniu ponownego odsłonięcia
Bezkompromisowa nowoczesność betonowych tarasów coraz nachalniej zaczęła zakłócać estetyczne poczucie londyńczyków. Eksperci radzili, co można zrobić, właściciele obiektu słuchali. Powstawały pomysły modernizacji, które doprowadziły między innymi do odzyskania labiryntów podziemnych przejść pod rondem niedaleko stacji kolejowej Waterloo. W środku ronda wyrosła szklana rotunda kina IMAX, otoczona zielenią. Była to najbardziej radykalna interwencja urbanistyczna w źle pojętą nowoczesność. Zniknęło złej sławy podziemne miasto bezdomnych, tzw. cardboard city, które powstało w tunelach łączących Waterloo z Southbank Centre. Przyszła też kolej na modernizację Royal Festival Hall. Początkowo nikogo to nie zdziwiło, że na czas remontu usunięto pomnik Fryderyka Chopina. Głównym zabiegiem modernizatorów było przeniesienie wejścia do Festival Hall. W nowym planie komuś przeszkadzały też drzewa, więc je po prostu ścięto. Zlikwidowano też trawnik. Zmieniła się sceneria, do której pomnik Chopina już nie wrócił. Pytanie, co się stało z pomnikiem Chopina, intrygowało wszystkich, którzy pamiętali rzeźbę stojącą przed wejściem do Royal Festival Hall. Marek Stella-Sawicki postanowił na to pytanie znaleźć odpowiedź, co wcale nie było łatwe. Liczył się z najgorszym, brąz to drogi materiał, można było sporo zarobić… Swoje prywatne śledztwo zaczął od złożenia formalnego podania z prośbą o udzielenie wyjaśnień, do czego upoważnia ustawa Freedom of Information Act. Kiedy czekał na odpowiedź, udało mu się nawiązać kontakt z lokalnymi pracownikami fizycznymi, którzy znali historię pomnika Chopina i obecne miejsce jego pobytu. Obiecali pomóc. 1 kwietnia ubiegłego roku rano odbyła się wizja lokalna. Fryderyk Chopin, co rusz przenoszony z miejsca na miejsce, znalazł się w końcu w rupieciarni będącej pozostałością nieistniejącej już podziemnej osady bezdomnych londyńczyków. – Widok przygnębiający – opowiada Marek Stella-Sawicki. – Chopin leżał na twarzy w cardboard city. Wymagał pilnej renowacji i przeniesienia we właściwe miejsce. Nie odnalazła się jednak urna z ziemią i cokół, na którym stał przed RFH. Cel osiągnięty, Chopin odnaleziony, ale jego stan nie
Uroczystość odsłonięcia pomnika: od lewej Marek Stella Sawicki, Greg Hands, ambasador Barbara Tuge Erecińska i Duke of Gloucester
zapowiadał łatwej drogi w III akcie. Jak zwykle, największym problemem było znalezienie funduszy. Southbank zgodził się sfinansować zrobienie nowego cokołu w miejsce zaginionego. Największym jednak wydatkiem była sama renowacja. Polish Heretige Society, czyli Towarzystwo Polskiego Dziedzictwa w Wielkiej Brytanii, powstałe roku temu, podjęło wyzwanie. Mieli już za sobą zrealizowanie pierwszego projektu – pomnika polskiego czynu zbrojnego w brytyjskim Arboretum. Towarzystwo Polskiego Dziedzictwa to nie tylko prezes Stella-Sawicki. Działają w nim: Małgosia Alterman, Philip Bujak, Andrzej Meeson, Christopher Marek Rencki, Jerzy Ścibor-Kamiński, Teresa Stella-Sawicka. Wszyscy razem realizują projekty, choć nie wszyscy są widoczni. Tak też było z pozyskiwaniem funduszy i sponsorów. Renowacja musiała się odbyć w Polsce, w końcu to polski prezent. W tym przypadku kalkulacji finansowej nie było – zapewnia prezes – a że było taniej, to już wartość dodana. Transportem zajął się PEKAES (bezpłatnie), renowacją artysta rzeźbiarz Robert Sobociński w stałej konsultacji z autorem rzeźby Bronisławem Kubicą. Po tej polskiej kwarantannie Chopin wrócił na obczyznę. A może nie, bo jak powiedziała słuszne pani ambasador Barbara Tuge-Erecińska na uroczystości odsłonięcia, „wielcy artyści należą do całego świata”. Uroczystość odbyła się przed – teraz bocznym – wejściem do Royal Festival Hall, 18 maja, czyli w rocznicę zwycięstwa 2 Korpusu na Monte Cassino. Przewrotna przypadkowość. Pomnik oryginalnie był bowiem „darem narodu polskiego w dowód wdzięczności narodowi brytyjskiemu za jego pomoc w czasie II wojny światowej”. Na Monte Cassino to raczej Polacy pomagali Brytyjczykom. O II wojnie było dużo w wygłoszonych przemówieniach. Chopin kojarzy się raczej z Romantyzmem, ale z drugiej strony w tym siła przekazu wielkich artystów, że wcielają się w nowe pokolenia i symbolizują ich walkę. W tym przypadku chodziło o Chopina polskiego, a nie uniwersalnego. Może małe nadużycie, skoro był uniwersalny, ale jednocześnie Chopin dał nam na to swoje przyzwolenie. Kiedy oburzył się na poniżanie Polaków w wiedeńskiej restauracji, jego przyjaciel arystokrata powiedział: – Artysta powinien być kosmopolitą. – Widocznie jestem marnym artystą – odpowiedział Chopin. Więc Chopin jest też nasz, polski. Jest symbolem polskości, ale też i europejskości, wolności i modernizacji kraju. Alan Bishop, dyrektor Southbank Centre, powiedział nawet, że pomnik Chopina jest „statuą wolności w Londynie”. To w nawiązaniu do walki polskiego żołnierza o wolność, naszą i waszą. Dzięki życzliwym wypowiedziom Brytyjczyków o wkładzie Polaków w zwycięstwo, o roli Polaków w Unii, o naszej obecności na Wyspach, każdy z Polaków obecnych na uroczystości ponownego odsłonięcia pomnika Chopina poczuł się częścią tego szerszego obrazu. Tylko na chwilę zebrani zapomnieli o tym, że Chopin to przede wszystkim muzyka – uniwersalna. Po dokonaniu odsłonięcia pomnika przez duke of Gloucester (rola, którą wypełniła w trakcie pierwszej ceremonii jego matka, księżna Alicja) partytura uroczystości odwróciła się na stronę z zapisem nutowym. Purcell Room miał pomieścić wszystkich, ale 400-osobowa sala wypełniła się i kilkanaście osób musiało odejść. Ballady, nokturny i polonezy zagrał wybitny pianista Alexander Ardakov. Cudzoziemcy są najlepszym uwiarygodnieniem dokonań Chopina. W ich interpretacji słychać, jak to, co partykularne, staje się ogólne. Czy w końcu przeżycie estetyczne przywróciło rzeczy miarę? W przypadku Polaków nie do końca, trudno nam bowiem zapomnieć o źródłach tej muzyki. – Jestem dumna z polskich korzeni – powiedziała, wychodząc z Purcell Room artystka, jak się okazało polskiego pochodzenia. Krysia Michna-Nowak jest malarką, przyjechała z Hertfordshire specjalnie na odsłonięcie pomnika Chopina. Jej rodzice, oboje Polacy, już nie żyją, a ona na co dzień nie mówi po polsku, ale czuje się przede wszystkim Polką. Kiedy dowiedziała się o odsłonięciu, musiała na nim być. Nostalgia tułacza, wiecznego emigranta, człowieka, od zawsze skazanego na samotność. Do zobaczenia pod Fryderykiem?
o
4|
23 maja 2011| nowy czas
czas na wyspie
Podarujmy dzieciom dwujęzyczność Marzena Odzimek Obecnie w Anglii niemal milion dzieci w wieku szkolnym nie posługuje się językiem angielskim w domu. W Londynie znajdują się rejony, gdzie koncentracja uczniów mówiących innymi językami waha się pomiędzy 69,5 proc. w Westminster do 77,7 proc. w Tower Hamlets. W wywiadzie opublikowanym przez „Daily Mail” 3 lutego 2011 roku premier David Cameron stwierdził, że rodziny emigrujące do Anglii mają obowiązek uczyć swoje dzieci języka angielskiego przed rozpoczęciem przez nie szkoły. Ministrowie uważają, że rodzice, którzy w dobrym stopniu posługują się językiem angielskim zwiększają szanse swoich dzieci na sukces w nowym kraju. Chociaż teoria ta wydaje się jak najbardziej zasadna, to warto zastanowić się, czy rodzice nie poczynią swym dzieciom więcej szkody niż korzyści, ucząc ich języka, którego sami zbyt dobrze nie znają.
Niemcem mieszka i wychowuje córki w Niemczech, jest germanistką i pedagogiem. Jej książka w bardzo przystępny sposób opisuje wszelkie aspekty wychowania dwujęzycznego, które nie tylko w opinii autorki, ale również innych pedagogów i rodziców jest darem. Przewodnią myślą książki, a także całego zagadnienia dotyczącego zarówno rodzin mieszanych, jak i polskich mieszkających zagranicą, jest obowiązek rodziców nauczenia dzieci ich ojczystego języka. Jak stwierdza Baumgartner, jest to naturalne, że rodzice chcą się zwracać do dzieci w języku, w którym wzrastali, przeżywali radości, w którym śnią, marzą i reagują spontanicznie w chwilach zagrożenia. Tylko język ojczysty najlepiej wyraża uczucia ze wszelkimi niuansami i odcieniami. Zwracając się do dziecka w obcym nam języku, ryzykujemy niepoprawne nauczanie go, a jednocześnie pozbawimy dziecko języka polskiego i tożsamości kulturowo-językowej, która nierozerwalnie łączy je z rodziną w kraju pochodzenia. Zachowanie to wynika z obawy wielu rodziców, że dziecko będzie zagubione przez zwracanie się do niego w różnych językach. Obserwacje dzieci, a także liczne wypowiedzi rodziców na forach internetowych potwierdzają jednak, że dzieci łatwo przechodzą z jednego języka na drugi, a problemy z mieszaniem języków są tylko przejściowe na początku edukacji szkolnej.
JęzyK OJczySty JeSt WAżNy
JeDNA OSOBA, JeDeN JęzyK
Pomocą w zgłębieniu zagadnienia dwujęzyczności jest opublikowana w 2008 roku przez Bogumiłę Baumgartner książka Przeżyć dwujęzyczność. Jak wychować dziecko dwujęzyczne (wyd. Harmonia 2008). Autorka, która wraz z mężem
W przypadku wychowywania dzieci w rodzinach dwujęzycznych lub jednojęzycznych mieszkających w innym kraju najważniejsza jest konsekwencja rodziców w przekazywaniu języka ojczystego. Powinna ona przejawiać się w tym, że w każdej sytuacji i otoczeniu należy rozmawiać z dzieckiem wyłącznie w swoim języku, nawet jeśli
zwraca to uwagę otoczenia na przykład u lekarza czy w sklepie. Rodzice nie powinni okazywać wstydu lub skrępowania podczas mówienia w swoim języku, ponieważ dzieci, które są bardzo wrażliwe, też zaczną się go wstydzić. Należy również zawsze tłumaczyć dziecku na język polski wszystkie wypowiadane przez niego obcojęzyczne słowa i zachęcać je do powtarzania i używania ich w odpowiednim kontekście. Kolejną bardzo ważną zasadą w przypadku dwujęzyczności jest rozwijanie świadomości językowej dziecka poprzez stosowanie reguły: jedna osoba, jeden język. Dziecko należy uczyć, że z określonymi osobami może mówić wyłącznie w jednym języku, w związku z czym rodzice powinni konsekwentnie reagować tylko na swój język i w nim rozmawiać. W ten sposób sygnalizują dziecku poprawny sposób komunikacji, co pomoże mu zarówno w kontaktach z rówieśnikami, jak i w szkole.
WPłyW JęzyKA OtOczeNiA Niemowlę przebywające w domu z matką ma kontakt wyłącznie z jej językiem. W tym czasie będzie biernie przyswajać ojczysty język, a później powoli zacznie nim mówić. Jeśli dziecko wcześnie trafi do żłobka, to naukę języka ojczystego należy wspierać w domu poprzez stałe mówienie do dziecka, zabawy, czytanie polskich bajek i słuchanie płyt z piosenkami. Dziecko będzie miało wystarczająco dużo kontaktu z językiem otoczenia w przedszkolu i szkole, aby się go perfekcyjnie nauczyć. Właśnie w okresie, gdy dziecko pójdzie do szkoły, zaczyna się trudna rola rodziców w podtrzymywaniu i rozwijaniu mowy ojczystej w domu. Dzieciom będzie zawsze łatwiej i szybciej opisywać rodzicom wydarzenia dnia w języku, którym posługują się w szkole. W takiej sytuacji
należy podpowiadać im brakujące wyrazy i tłumaczyć wszystkie obce wyrażenia. Można też dać dziecku znać, że nie należy się komunikować w obcym języku, nie reagując na to, co dziecko mówi, a potem tłumacząc mu wszystko na język polski i prosząc, aby powtórzyło. Często zdarza się, że dziecko miesza dwa języki. Przyczyną tego mogą tu być sami rodzice, którzy dla wygody używają słów zapożyczonych lub spolszczonych. Ważne jest więc, aby rodzice dbali o czystość języka polskiego w obecności dzieci. W sytuacji mieszania dwóch języków należy stale uczulać dziecko, że można posługiwać się tylko jednym albo drugim językiem. W ten sposób dziecko uniknie przykrych sytuacji bycia nierozumianym w przedszkolu lub szkole.
JęzyK SzKOLNy W chwili, gdy dziecko zaczyna uczęszczać do szkoły, poznaje dużo nowych słów związanych z tym środowiskiem. Część rodziców ma problemy z przetłumaczeniem ich na język polski, jednak warto spróbować pokonać tę trudność. Jest to ważne z punktu widzenia kontaktu z rodziną w Polsce, która nie będzie rozumiała w pełni opowieści dziecka o szkole, oraz ze względu na konieczność wspomagania dziecka w rozwijaniu słownictwa. Rodzice w miarę możliwości powinni pomagać dzieciom w odrabianiu lekcji, wyjaśniając im polecenia i tłumacząc po polsku nieznane zagadnienia. W sytuacji, gdy dziecko przygotowuje się do klasówek, zaleca się jednak robienie tego w języku szkolnym. Istnieje także przekonanie, że językiem matematycznym jest język używany w szkole, gdyż jest to język dominujący. Według Baumgartner wykonywanie tych samych zadań w drugim języku stanowi dla większości uczniów pewien problem.
Open Garden Squares Weekend W dniach 11 i 12 czerwca najpiękniejsze, najdziwniejsze lub na co dzień niedostępne ogrody Londynu staną przed nami otworem. Będzie to bowiem kolejny Open Garden Squares Weekend. Poczynając od tradycyjnych placów ogrodowych na Notting Hill, będziemy mogli zobaczyć ogrody na dachach, miejskie farmy, a także coś bardziej snobistycznego, jak np. ogród Hotelu Goring, w którym Kate Middleton zatrzymała się dzień wcześniej nim została księżną, oraz Apartament 1a w Pałacu Kensington, gdzie mieszkała m.in. księżna Diana. Będzie też coś dla tych, którzy wolą doznania wprowadzające w inny nastrój, czyli więzienne ogrody, do których dostęp mają tylko nieliczni... Nie można również pominąć takiej atrakcji, jak ogród na dachu supermarketu! Jest to doskonała możliwość wyboru spośród bogatej oferty, gdyż aż 117 spośród nich nie jest dostępnych dla oka zwykłego zjadacza chleba. Będą darmowe przejażdżki rowerowe, spacery oraz różnorakie gry i zabawy dla dzieci, w niektórych miejscach jest też możliwość organizowanie pikników. Aż ciśnie się na usta Rejowskie: „Używaj, miła duszo, masz wszystkiego dobrego dosyć!” Bilet kupiony do 6 czerwca kosztuje jedynie £7,5 (w dniu imprezy £10) i umożliwia zwiedzenie w ciągu dwóch dni, tak wielu ogrodów, ile tylko się człowiekowi żywnie się spodoba. Bilety można kupić telefonicznie: 020 8347 3230 (pon-pt 9.00-18.00); inernetowo: www.capitalgardens.co.uk Listownie: Capital Gardens, 1 Townsend Yard, Highgate Village, London, N6 5JF (czeki wystawione na Capital Gardens Ltd).
|5
nowy czas | 23 maja 2011
czas dla dziecka Jak zmotywować dziecko? Przed rozpoczęciem szóstego roku życia wykształca się u dzieci umiejętność posługiwania się drugim językiem. Mniej więcej w tym samym czasie należy zacząć naukę czytania i pisania języka polskiego równolegle z nauką w szkole. Zachęcenie dziecka do dodatkowej nauki jest trudnym wyzwaniem dla rodziców. Dziecko będzie bardziej zmotywowane, gdy rodzice ukażą mu wartość dobrej znajomości języka ojczystego oraz wprowadzą nagrody za postępy w nauce. Bogumiła Baumgartner w swojej książce poleca zastosowanie systemu punktacji, np. za napisanie dyktanda czy odrobienie pracy domowej. Dzieci będą także chętniej uczęszczać na polskie zajęcia, gdy zawiążą przyjaźnie z rówieśnikami. Wartość znajomości rodzimego języka można uświadomić dziecku poprzez stały kontakt z dziadkami, kuzynami i pozostałą rodziną w Polsce. Można także zachęcać dziecko do pisania listów lub e-maili do rodziny, robienia laurek oraz kupować starszym dzieciom polskie książki na tematy, którymi się interesują. Motywacja do nauki języka rodziców wzrasta znacznie w wyniku częstych wyjazdów do Polski, gdzie dziecko doświadcza żywego kontaktu językowego z bliskimi osobami i rówieśnikami, np. na podwórku podczas wakacji.
badania nad dwuJęzycznoŚciĄ W grudniu 2010 roku polski zespół badaczy z Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego rozpoczął międzynarodowy projekt badawczy nad poznaniem prawidłowości rozwoju językowego i poznawczego dzieci dwujęzycznych. Badane będą polskie dzieci wychowujące się w polskich rodzinach mieszkających w Anglii i Irlandii. Celem badań jest stwierdzenie, czy błędy językowe popełniane przez dzieci mające kontakt z drugim językiem są normalnym i przejściowym wynikiem dwujęzyczności, czy też dziecko cierpi na zaburzenia rozwoju językowego SLI. Typowe problemy z przyswojeniem mowy to na przykład nierozumienie konstrukcji gramatycznych lub trudności w zapamiętywaniu słów. Organizacja Bi-SLI Polska wciąż poszukuje rodziców dzieci w wieku 24–36 miesięcy zamieszkałych w Wielkiej Brytanii lub Irlandii zainteresowanych wzięciem udziału w projekcie. Informacje na ten temat dostępne są na stronie www.psychologia.pl/bi-sli-pl.
Podsumowanie Nawiązując do wypowiedzi Davida Camerona i obecnie ożywionej debaty na temat imigracji, należy zgodzić się z tym, że znajomość języka angielskiego przez rodziców nawet w stopniu podstawowym nie tylko pomaga w integracji w nowym kraju, ale też w przyszłości zwiększy szanse dzieci i całej rodziny na sukces. Błędem jest jednak myślenie, że to rodzice obcojęzyczni powinni uczyć swe dzieci języka nowego kraju, co do czego zgodni są pedagodzy i psychologowie. Dziecko spędza bowiem wystarczająco dużo czasu poza domem, aby poprawnie nauczyć się języka otoczenia. Rolą rodziców jest wspieranie języka ojczystego dzieci, aby umożliwić im kontakt z rodziną, poznawanie własnej tradycji i kultury oraz budowanie tożsamości. Ofiarując dzieciom dar dwu- i wielojęzyczności, rodzice umożliwiają im w przyszłości wybór kraju i kultury, w których zechcą żyć.
Przyjdźcie ze swoimi pociechami. Zbliża się Dzień Dziecka!!! Serdecznie zapraszamy wszystkie dzieci i ich rodziców na Artystyczny Dzień Dziecka. Będzie atrakcji co niemiara. WARSZTATY PLASTYCZNE dla dzieci prowadzone przez artystów malarzy; POKAZ MODY przygotowany przez projektantkę Paulinę Palian wraz z uczennicami szkoły w Greenwich – wspólne projektowanie i szycie fantazyjnych strojów. Paulina pokaże dzieciom i ich rodzicom, jak łatwo małym kosztem przerobić ubrania czy zrobić niepowtarzalny nadruk na koszulce. KONKURS PIOSENKI poprowadzi DJ Boro wraz z grupą wspaniałych artystów muzyków tworzących i występujących w Londynie. MALOWANIE TWARZY przez profesjonalnych wizażystów. FANTAZYJNE FRYZURY dla każdego, wyczaruje szalony fryzjera-stylistę. Będzie DYSKOTEKA, wspólne granie i śpiewanie oraz POCZĘSTUNEK – kawa, herbata, ciasta, owoce, czekoladki, ser i wspaniały chleb ufundowane przez sprzedawców z Borough Market. Brzmi ekscytująco? Zapraszają: Aga&Kamil, Paulina Palian, ARTeria, „Nowy Czas”, AmArtPhotography. Patroni medialni: Cooltura, Radio PRL, Londynek, TVPL.
6|
23 maja 2011| nowy czas
czas na wyspie
Żaden zmywak nie hańbi tym, co można znaleźć między śmieciami. – Na razie ani szkatułki z biżuterią, ani wypchanego gotówką portfela nie wygrzebałem. Są czasem rzeczy wystawione do zabrania, sprzęty domowe, elektronika, nieraz meble. Jednak bardzo rzadko trafiam na coś dla mnie przydatnego – dodaje.
Czarna rObOta – Czarny Pr? Pobrzmiewające fałszywym tonem biadolenia, jakich to podłych zajęć za psie pieniądze imają się Polacy na Wyspach, słychać nieomal na okrągło. Rzeczywiście, wielu rodaków z dyplomem w kieszeni wywija miotłą, ścierką, taszczy na plecach worki z cementem albo terminuje przy owym nieszczęsnym zmywaku. Taka dola emigranta – nie od dziś. Zazwyczaj większość trafia na nieciekawe zajęcia. Chyba że przyjeżdżają z USA, Australii albo z Kanady. Nie ma jednak powodu, żeby samemu wpędzać się w kompleksy i frustracje. Zmywanie, sprzątanie czy układanie pudełek w magazynie to nie żadna ujma dla honoru. Problem wielu naszych rodaków polega jednak na tym, że wykazują umiarkowany szacunek do wszelkich profesji, nawet tych uchodzących za prestiżowe. Lekarze – niedouczeni łapówkarze, nauczyciele – beznadziejne ciamajdy, prawnicy – wstrętne pijawki, urzędnicy – bezduszne biurokratyczne automaty, duchowni – wiadomo co, dziennikarze – szkoda gadać... Trudno więc oczekiwać, że będą odnosić się z szacunkiem do sprzątacza albo „zmywaka”. Dobrze by się jednak stało, żeby szacunek dla każdej uczciwej pracy był mimo wszystko promowany. Dotychczas bardzo niewiele zrobiono „w tym temacie”, a jeśli próbowano, to bez oszałamiających sukcesów. Zresztą, po latach czarnego PR-u, jaki miała (i nadal ma) w Polsce czarna robota, nie ma co liczyć na cuda.
O zmywaku wszyscy mówią, a mało kto go widział
Na polskich forach internetowych emigranci zarobkowi nazywani bywają pieszczotliwie „zmywakami”. Porzekadło, że żadna uczciwa praca nie hańbi, straciło widocznie termin ważności. Ale kiedy go miało? Robert Małolepszy
się, żartuje, a czasem wygłupia. Gdy jest bardzo busy, główny menedżer pomaga wszystkim, tym przy zmywaku też.
z Punktu widzenia śmieCiarki O pracy innych często rwą się wypowiadać ci, którzy sami nie mieli jeszcze okazji doświadczyć jej osobiście. A jeżeli mieli, to krótko i bez zawrotu głowy od sukcesów. Przez lata, właśnie tacy i im podobni nie szczędząc wysiłku wykuwali pogląd, że są zajęcia, których należy się wstydzić. I nie chodzi tu bynajmniej o bycie złodziejem, sutenerem albo dealerem narkotyków. Wstydzić się trzeba prostych, nisko płatnych prac fizycznych – przekonują. Nierzadko znajdują posłuch i wielu raczej gotowych będzie mówić, że tańczą przy rurze w klubie dla mniejszości, niż że są pomocnikami kucharzy, sprzątają ulice albo wywożą śmieci. – Gdy mówię komuś, że pracuję w kuchni przy robieniu deserów, to słyszę czasem: „E, tam… – na pewno na zmywaku”. Bardzo chętnie przeszedłbym na zmywak. Każdy kto pracował w restauracji, takiej z prawdziwego zdarzenia, z pewnością przyzna, że to najlepsza fucha – twierdzi Arek, w Londynie mieszkający od trzech lat. Wyjaśnia przy tym, iż praca obsługi zmywaka polega głównie na ułożeniu naczyń na odpowiednim stelażu i umieszczenia go w maszynie zmywającej. Przy deserach trzeba się więcej nagimnastykować, szczególnie gdy ruszy lawina zamówień, natomiast stawka za godzinę jest tylko o kilkadziesiąt pensów wyższa. Jednak desery to i tak mały pikuś w porównaniu z tym, co mają kucharze przygotowujący dania główne. Naraz potrafi spaść kilkanaście zamówień na jednego. – I choć czasem trudno wyrobić, nikt na nikogo nie warczy, nie rzuca mięsem, chyba że to mięso wołowe na steki – żartuje Marcin. Jak twierdzi, praca z ludźmi różnych narodowości pozwoliła mu zweryfikować wiele stereotypów. Chwali sobie zwłaszcza atmosferę pracy – większość koleżanek i kolegów uśmiecha
Przez lata w Polsce pokutował pogląd, że uliczni sprzątacze i w ogóle fizyczni pracownicy komunalki”, to poślednia kategoria obywateli, nieomal margines społeczny. Pewnie nie była to elita intelektualna, ale przy opróżnianiu kubłów ze śmieciami nie ma obowiązku recytowania Herberta. Tymczasem dla wielu emigrantów praca w firmach oczyszczania miasta była jedyną osiągalną od zaraz. Posiadacze dyplomów nie najbardziej prestiżowych uczelni i niekoniecznie najatrakcyjniejszych kierunków studiów rozpoczynali karierę na Wyspach w pomarańczowych kombinezonach z miotłą w ręku. – Jak to się mówi po warszawsku, zostałem cieciem. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą i modliłem się, żeby nie spotkali mnie podczas pracy jacyś znajomi – opowiada Kamil, na Wyspach niecałe dwa lata. Zaczynał od sprzątania ulic, po jakimś czasie awansował – jeździ śmieciarką i zbiera worki wystawione przed domy. – Nie powiem, żebym marzył o takiej pracy od dziecka, ale naprawdę wyobrażam sobie gorsze scenariusze. W końcu nie padam na nos ze zmęczenia, dostaję w terminie wynagrodzenie, mam opłacone ubezpieczenie, legalne zatrudnienie. Prawda, robota jest za minimalną stawkę godzinową. Jednak czasem pracujący w dużo trudniejszych warunkach i na czarno nie zarabiają nawet tyle – zauważa Kamil. Ma też sporo spostrzeżeń natury socjologicznej. „Pokaż mi swoje śmieci, a powiem ci kim jesteś” – można by streścić jego obserwacje w jednym zdaniu. Skrzynki do recyklingu puszek i butelek mówią wszystko o ilościowych i jakościowych preferencjach lokatorów. Makulatura, stare gazety i czasopisma to wizytówka intelektualnych potrzeb domowników. Kamil dementuje przy tym krążące legendy o
|7
nowy czas | 23 maja 2011
takie czasy
ORŁA fm: Za nami pięć lat! Minęło 5 lat od powstania radia ORŁA fm, które w zamierzeniu skierowane jest do angielsko-polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii. 18 maja 2006 roku radio zaczęło nadawać do setek tysięcy Polaków na Wyspach i tak jest do dziś.
Norfolkline jest teraz częścią DFDS Seaways
Płyń z Dover do Dunkierki 0871 574 7221 już od
Barbara Tuge-Erecińska, Ambasador RP w Londynie, i George Matlock, założyciel i dyrektor ORŁA fm
Pięć lat to długi dystans dla polonijnego radia, które zdołało ustabilizować swoją pozycję na rynku i zainteresować grono wiernych słuchaczy. Setki wydarzeń, spotkań i wywiadów z ludźmi świata kultury, polityki, życia społecznego, liczne rozmowy ze słuchaczami oraz wyjątkowy format muzyczny radia (pop, rock, jazz i chillout) to największe atuty ORŁA fm. Imponująca jest też lista osób związanych z radiem, które jest magnesem przyciągającym profesjonalistów, pasjonatów, artystów a przede wszystkim słuchaczy. Zaangażowanie w sprawy polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii jest na pierwszym planie codziennych działań redakcji. – Mówimy i piszemy o tym, co ważne dla Polaków na Wyspach. Jest wiele istotnych kwestii ponad podziałami politycznymi i społecznymi. Chcemy w tym uczestniczyć i rzetelnie relacjonować najistotniejsze wydarzenia. Rozrywka obok informacji jest bardzo ważna, a odpowiedni balans pomiędzy jednym i drugim zapewnia nam wiernych słuchaczy – mówi George Matlock, założyciel i dyrektor ORŁA fm, jedynej angielsko-polskiej rozgłośni w Wielkiej Brytanii, która po części kieruje swój program dla angielskojęzycznych odbiorców. – Poznałem wielu ludzi, którzy mają polskie korzenie czy interesują się Polską, ale niestety, ich znajomość języka polskiego sprowadza się do kilku słów. To jedna z przyczyn, dla których warto mówić o polskich sprawach po angielsku. Oczy-
wiście to działanie ma szersze znaczenie i jest związane z promocją polskiej kultury wśród Brytyjczyków – powiedział George Matlock. Łatwość dostępu do internetu i techniczna rewolucja w nadawaniu sygnału sprawiły, że radio cieszy się zainteresowaniem internautów na całym świecie. Wielu słuchaczy mieszka w Polsce i z chęcią wybiera radio zza granicy zamiast polskich stacji. – To jeszcze mocniej utwierdza nas w przekonaniu, że ludzie potrzebują tzw. pośrednika emocji i informacji, którym jesteśmy dla Polonii w Wielkiej Brytanii i Polaków w kraju. Uniwersalność internetowych mediów sprawia, że radio dociera w dalekie miejsca, o których jeszcze kilka lat temu mogliśmy pomarzyć – dodaje dyrektor ORŁA fm. Radio tworzone jest dzięki dobrej współpracy ludzi i zaprzyjaźnionych redakcji. – Myślę, że w grupie tkwi ogromna siła przekazu, która może służyć dobrym celom. W życiu trzeba być otwartym na ludzi i pomysły, ponieważ takie podejście stwarza ogromne możliwości – kończy George Matlock. ORŁA fm to wielka pasja, której nie można przecenić – twierdza ci, którzy byli i są związani z radiem. Nastaw sobie ORŁA fm i przekonaj się sam, czy mają rację. Radio nadaje poprzez stronę www.orla.fm.
25
funtów w jedną stronę
Redakcja ORŁA fm
Jest teraz częścią DFDS Seaways
8|
|11
23 maja 2011 | nowy czas
nowy czas | 14 marca 2011
fawley court
fawley court
Walka z krzyżem, Dokumenty zdrady – walka o krzyż uzupełnienie Czy historia się powtarza? Żądamy zwrotu WSZYSTKICH przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie by„No wy Czas” w(izwiąz ku ze sprzedamuzealnych) żą Fawley ją fundu KRZYŻY eksponatów zszeFawley Court ły one wpi sa ne w rozliczenie finansowe 2000 roku. Court opublikował 7 lipca 2010 roku artykuł pt. należących do Polonii. Re we la cje o spo rze rze ko mej właścicielki Fawley Court, pani „Dokumenty zdrady” (www.nowyczas.co.uk) , uzupełniany w kolejnych wydaniach gazety dalszymi wypowiedziami Fawley Court Old Boys. Zasadniczych pytań dotyczących sprzełk dypl. Antoni Szymański (mój dziadek), polski atdaży Fawley Court jest jednak coraz więcej. taché wojskowy, dziekan zespołu akredytowanych w Berlinie attaché wojskowych, morskich i lotniciężkim sercem Podczych, koniecz mi nionego rokuopuścił z biuranazistowską Attorney Geberlińską neral otrzymalisiedzibę Reichkanzlei. Tam, chwilę wce wielkiej śmy, na podstawie obowiązującego prawcześniej, wa dotyczą go jawsali ności gożyAdolf na jednym z rutynowych inforprzyjął macji w ciu puHitler blicznym (Freedom of Informaprotokolartion Act), donych obowiązywały polskiego przedstawiciela kumen tyspotkań, uzyskanejakie od Cha rity Commis sion. Zna lazł się tam dona terenie Rzeszy niemieckiej. Były to lata 1932-1939. kument kupna Fawley Court (conveyance), podpisany przez o. Opuściwszy Hitlera, tego „ponurego, Jarzębow skiego oraz deklara cja wyjątkowo z 8 paździer nika 1953 obcego (Deklaraśladudza uśmiechu, z manią nienawiści czyzo tostał z potwier jąca, że Faw ley Co urt kupiony tionczłowieka, od Trust),bez czy obcych”, udałma sięlido samochodu, przeswoich, znaczeniem na cele płk eduSzymański kacyjne. Otrzy śmy również zagdzie niego Glapis hi poteczekali ki Temna peran ce bliscy Permamu, nentpłk Budypl. ildingKazimierz Society, któ ry na chorąży siedbisz miu istro nach Jan obarPieprzyk. cza powierników fundacji wieloma ograCzęsto rozważali jakkąkuriozalną postacią dla Faw Hitleniczenia mi zwią zanymi oz tym, pożycz zaciągniętą na zakup ley ra, który pałał nienawiścią do Polaków (i do ludzi ogólnie) Court – z tego powodu postanowiono ją spłacić jak najszybciej musikębyć Szymański, katolik, któryKom jakobamłody żoł-Jak (pożycz spła ciło Stowagorliwy rzyszenie Polskich tantów). nierz zmuszony do służby w wojsku alejątuż dotąd niebyłma najważniej szego do kumenniemieckim, tu, potwierdza cego porzezakończeniu I wojny światowej siężeznów utwo nie trustu edu kacyjne go Koleznalazł gium Bo go Mi–łojak sierdzia przystało naCol patriotę – po polskiej, Poznaniu, (Devi ne Mercy lege Edu castronie tional Trust). Brawku je też wczemieśniejście, urodził 30 jąlipca szych dowkuktórym mentówsiępo twierdza cych1894 zbiórroku. ki naJako kupdwudzieno Fawley stoczteroletni komendant „Warta” przyjął Court wśród Polonii, o które grupy od dłuż szego cza su prokapitulację simy Kominiemieckiej milicji wojskowej w Poznaniu w grudniu tet Obrony Dziedzictwa Narodowego pod prze wodnic1918 twemro-dr ku. Hitler (Austriak) nigdy nie mógł przeżyć pokonania wojsk Bożeny Laskiewicz i Julity Nazdrowicz-Woodley. niemieckich. In formacje dotyczące lat osiemdziesiątych w Fawley Court płk.daw Szymańskiego z wojskowymi niemieckimi trzeba Spotkania uzupełnić nie nym odkryciem dotyczącym zniknięcia i nie ograniczały się do Hitlera. Kiedy 1 kwietnia 1932 roku sprzedaży bezcennych eksponatów z Muzeum o. Jarzę bow skiego. zająłniu miejsce Morawskiego, obowiązywały W grud 1985 płk. rokudypl. w doWitolda mu aukcyj nym Christies marianie wygoli dwie wytyczne z rozkazu marszałka stawi na sprze daż część ekspona tów z muPiłsudskiego: zeum, np. poprzekasąg bogizywać normalnie wiadomości z placówki i nie zdobywać inni greckiej został sprzedany za pół zarezerwo wanej ceny (World formacji drogą nielegalną. Szymański bywał na prywatnych Famous Fallen Giant disappears…, NC 20.11.10). Kolejność wyobiadach u gen. Ludwiga Becka, z żoną darzeń tego okre su (prze łożony mi w również tym czasie byli:Haliną o. DomańSiennicka, „enigmaski, a(babcia, późniejnée o. Pa pużyński)córka jest niesłynnego pokojąca.sędziego), Marianieuza trudniają tycznego”, wybitnego wojskowego i szefa wywiadu niemiecadwokata Richarda Parkesa, który pracuje nad prawną dokumentacjąkiej KoAbwehry, legium Boadmirała żego MiłoWilhelma sierdzia wCanarisa. celu rejestracji nowego truWilhelm i ukrywał dysydentów stu (zakoń czone Canaris w 1985).popierał W tym cza sie dyrek tor szkoły sprzecio. Janicki Watyjest wiających odwołanysię donazizmowi, parafii na sam Ealinprowadził gu. Na jenegocjacje go miejsce zma rianie kanem, by uniknąć wojny, a później koordynował zamach namianują nowego powiernika o. Gurgula, wystawiając jednocze Niskiego wzrostu, inteligentny, towarzyśnieHitlera. dokument z nową klauzuwyjątkowo lą upoważnia jącą powier ników do ski, biegły wielu językach, człowiek sprze dazżypoczuciem Fawley Cohumoru, urt. Wkrót ce zwnie jasnych powodów, zaraz o wybitnej odwadze, zmarł po straszliwych mękach nablicz roz-nie przed egzaminami GCE, marianie zamykają szkołę, pu kazcza Hitlera obozie 9 kwietzaprze jąc powgło skom koncentracyjnym o chęci sprzedaży Flossenburg, Fawley Court. nia 1945 Dzie ło o.roku. Jarzębowskiego, Kolegium Bożego Miłosierdzia, Podczas takich domu admirała kontynu owane jednego przez o.zJa nickieobiadów go, naglew ma swój koniec, ale po (1936), Halina Szymańska dyplomatycznie zwróciła dwóch latach o. Papużyński otwiera Dom Pielgrzymauwagę z deklana rakobiety wiszący nagościanie Canarisa. cją piękny stworzeportret nia Sank tuarium Boże Miłoza sierplecami dzia. Do dziś nie Wzruszony admirał obraz jegoramatki. wiemy, co się sta ło z anpowiedział, tyczną rzeźże bątoZeu sa, któ znikłaKonw tym wersacja nabrała ciekawszych, cieplejszych barw o hi- okresie. Dowiadujemy się natomiast, że Commodus polskiej został sprze storii, o tym, że Canaris był z pochodzenia Grekiem (katolik), dany przez „prywatnego kolekcjonera” w roku 2005 na aukcji w rozwoju Rzeszy… lecz I raptem sięjest rzecz Ca- Chriosties za £105,000, sumastała ta nie wyniesamowita. kazana w rachun ubolewając nadprzez bestialstwem nazistów kachnaris przed stawionych marianów Chazriwielkim ty Comspokomission. alewy i smutkiem, do HalinyzeSzymańskiej: Wie Takjem, że nie kazana jestpowiedział suma £400,000 sprzedaży w– 2005 ja jestem Niemcem, NIEścinazistą. Świat następrokupani, North Lodge, małej poale siadło przy bra mieprzez należą cej do latAkt nie wybaczy strasznych zbrodni, Fawne leytysiąc Court. sprzedażynazistom był podtych pisany przez dwóch księjaży: kich teraz dokonują i tych w przyszłości... Wojciecha Jasinskiego i Andrzeja Gowkielewicza, co jest tym …Ale widzimy?! 2011. bardziej dziwcóż ne, dzisiaj że stano wili oni Rok mniej szośćMinęło wobecledwo zarejepostronad pół wieku II ni wojny światowej wanych w tym czaod siezakończenia pięciu powier ków tru stu. i na nowo widzimy stosowanie taktyki opresji styluo nazistów! Tylko W związku z artykułem w „Pri vatewEye” brakującym dokutym razem w Polsce, i co jeszcze bardziej niewiarygodne, nada mencie Kolegium Bożego Miłosierdzia pan Władysław Du brytyjskim. todak walka z krzyżem i walka o krzyż. (jużterenie nie ksiądz) napisałJest do re cji list stwierdza jący, że nie niszna do Polaków. czyłPolacy żadnych kumentów, ale że sporządził katalog Muzeum i Był krzyż nachi Krakowskim Przedmieściu, upamiętniający że zabezpieczał ar wa i dokumen ty (The Return of Vlad, NC tragedię smoleńską z 10 kwietnia 2010. Zginęli 10.11.2010). List ten nie wyjaśnia wcale, dlaczegoprezydent – jako jeszcze Polski żonąnik (!),–mężowie stanu wysoko postawieni ksiądz i pozwier Władysław Dui da zareje strował wurzędni1999 rocy wy państwowi 96śla osób. uzasadnionym protestom ku no trust, wy–kre jąc zWbrew rejestru Charity Comiss sion trust czym zadecydował preNiekrzyż pokalausunięto nego Pow częsposób cia (nr.haniebny, 271717) ioco się sta ło z fundusza mi Komorowski. ze zniczami, przezydent znaczoPolski nymi Bronisław na Centrum Apostolatu,Za któwalkę re nigdy nie zostazamazywanie pamięci narodowej ło wy budowane. Cha rity Com missioni wydanie nie posiazezwolenia da już dokuna menkontrdemonstracje odpowiedzialna jest prezydent Warszawy tów trustu nr 251717. Natomiast niedawna korespon dencja Hanna osoba dobrze znana maria nów zGronkiewicz-Waltz, firmą Streeter wska zuje, bardzo że maria nie rze komoksięma-
P
FAFW L E Y C O U R T O L D B OY S AWLEY C OURT O LD B OYS 82 PO82 RTOBELLO ROAD, NO TTING HILL, LO NDON W11 2QD PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 0tel. 20020 777727 27 55025 025 Fax: Fax020 : 028896 0 882043 96 2043 ememail: ail: krkristof.j@btinternet.com istof.j@btinter net.com
Aidy Hersham z byłym wspólnikiem wykazały, że wartość posiadłości Fawley Court po usunięciu przeszkód (np. grobu o. Józe- li wspieranie szkół sobotnich i harcerstwa. Nie znaczy to jednak, Na kożeniec powie rządtem powi nienno wy conia faćnaj tenfa i prawa do swobodnego przechodzenia przez teren Fawley takoprze we mo funwy dusze madział: ją być„…mą uzyskadry ne kosz zmar wa dyk tat prze ciw krzy żom”. I tak się wkrót ce sta ło. Wzbu rzo ne su mie nie Court) wraz z zezwoleniem na nowe budownictwo wynosi około cenniejszego dorobku Polonii i zniszczenia katolickiego ośrodka zwycię żyło!ty z bezcennym Muzeum, ocenianym jako jeden z najważ£100 milionów. Uzyskana w tym kontekście kwota £13 milionów oświa podobzbio ny przy kinych o krzyż miał sie re woj za dorobek całej Polonii jest skandalicznie i bezprawnie zaniżona Dru niejgiszych rów kład histowal rycz poza gramiej nicasce mijuż Polwskicza(któ gony, 2 kwiet nia 1941 ku,wie kiezio dy no innydogau leiter, gner,wowy rozne kaz, (Komunikat FCOB, NC, 10.10.2010). część tylko ro prze Liche nia)Adolf i złaWa mania li dał wybit go w szkołach rozbow poczy nał W tym czasie FCOB otrzymało list od adwokatów pani Heraby - dzień Polaka o. Józefanie Jarzę skie go.się modlitwą, zalecił też, aby stopniowszyst kie krzy żeich w Ba Dyk tatwia tenry, spouczci tkał się z nie bydo wa-sham informujący, że nie jest ona właścicielką Fawley Court, miwo - usuwać O. Jó zef uczył swo wywa chorii! wan ków wości i ra łym opo bunCzę temsto kato lików. Donał, chodzi ło do szych demonlastra cji szko i proły, testów. mo że udzielała wywiadów prasie brytyjskiej za taką się podając. ści rem w żyiciu. przy pomi w pierw tach że W jedma nym bawar miana stecz ku gru 500 stujązcych przeJej nazwisko pojawiło się również w związku z planowanym przez riama niełym nie wie dząskim z dnia dzień jakpa zwią zaćpro koteniec końcem odżą bur krzyPan ży, któ re po onma ukrył Gdzie indziej nią kupnem Toad Hall i z próbą nabycia South Lodge, która zomo - cąi od zazy płaska cićłabie cemi rastrza chunset ki,kiale Bóg ga (!). i słu cha mo uwolnio no aresz towapo necząt go przez gesta po księ dza, walbył czyłobocią zwrot stała niedawno sprzedana za £700 000. dlitw. W tych kowych latach Faw leyktó Coryurt żony 28 sierp niapo1941 ku,łynie łe pięć miesię wpro niudytego Krzyż grobu Sprazwa beatyksiedza fikacji o. Jarzębowskiego Józefa Jarzębowskiego nie była porukrzy - ża. ogrom ną hi teką,roby poca waż ne trud nocy ścipo finan sowa we.dzeKie obu rza ją ce go za rzą dze nia, wy co fa no je. Wzbu rzo ne su mie nie zwy cię ży-ło! szana w „Dokumentach”. Pisała o tym przez wiele lat prasa po- jednak zabrakło o. Józefa Jarzębowskiego (i Jego następcy, o. Ja żom którzy bezdzie wiedzy parafian no go) się dzi siaj wić, niejuż któza rzybez uwa ją ny skan w Faw ley Co lonijmarianom, na, a w ostat nim sięcio leciu innaforEalingu macja zana temat Trud nickie Faw leydzi Co urtżebył pieżaczo nadalprzy szłość. Zeurt prosili ją „jako siostrę , nabyuroczystości jako ro botę kich „hochsz taplesprze rów w tanrze nach,” lubtym, „zdraj ratma kach”. zamierzonego procew suChrystusie” beatyfikacyj(!??) nego ła zamieszczona na wszyst zdrad, niesuwie nie się któców rzy w ufko nielopo 10-lecia grupy w Księży Duchu Ma Świętym. stronie powstania internetowej ZgroOdnowa madzenia rianów,Dzięskąd znik- gali i wierzyli marianom, wykonywali wolę i realizowali wizję o. OPRóCz zniK kinęprotestom grupy parafian, wizyta ła tuż przed sprze dażą Faw ley Conie urt.odbyła Ukazasię!!! ły sięOutrana ten temat JarzębowuSunięCiA skiego jest chybainaj gorszenię w caCiA łym skandalu otaczająKRzY ged conscience, wzburzone zwyciężyło! ostre komentarze w „Tygosumienie dniu Polskim”, generalnie przychylnnA - SzYCH cym Fawley Court.ŻY, CO Się dziEJE z nASzY PiEWy niędz Drugi krzyż to iten grobusprze księdza Jarzębowskiego emu maria nom sprzawie dażyJózefa Fawley Court („Świętość, KołoMi Byłych chowanMi? ków Kolegium Bożego Miłosierdzia –chwi z brzozy, tak jak sobie życzył, obok kościoła św. Anny w lowo nie na rękę”), ale poza tym, oprócz FCOB, nikt się o Fawley Court nadal walczy o odwrócenie haniebnego aktu sprzeFawley polecenia „Sprze North ge da w Faw leywie Codli urtwość przyzwy niosła tę spraCourt. wę nie Zupo mina. marianów wyrzucono ten krzyż dadaż” ży, ufa jąc żeLod praw i spra cię£400 żą. tys. – £690 tys. (przeciw trzeba – decyzji sędziego ka na Dom Apostolatu im. św. Faustyny Kowalskiej – blisko £325 Wizją– o. Józezaznaczyć fa Jarzębow skiego by ło stwoSilber), rzenie ioprowadzeZbiór dwie mile dalej, kąt nakacmentarzu Fairmile, Henley. Krzyż tys. Sprze danetof nieleJa galstrzęb nie, bez wie nie ka tolic kiegow ośrod oświaty dla nowych pokoleń Polaków Krzysz skidzy Polonii, eksponaty z Muzeum z ten dzisiaj tam gnije. Wstyd! Czas poruszyć sumienie – Faw ley Co urt przy nio sły £1mln, na Wyspach. Za Jego czasów, aż do lat dziewięćdziesiątych XX Sekretarz FCOB--- £2 mln, £3mln…? Podejrzana „sprzeoutraged daż” (TYMCZASOWA) samego Fawley Court przyniosła £13 czy £22,5 wieku, wconscience! hymnie Boże coś Polskę śpiewano „Ojczyznę wolną W nam Fawley mieścić – jak przez mln? Po usunięciu różnych przeszkód grunt ten wart jest £100 mln! racz wróCourt cić Papowinna nie”, niktnadal nie przy puszsię czał, że wy zwolimy się ponad pół wieku w muzeum im. ks. Józefa Jarzębowskigo – marianie zbie rają rocznie co najmniej £750 tys. spod sowieckiej dominacji i że w nowym milenium zjawią się na W parafii na Ealin Na gu wiecznej warcie niespoCo dzieje się z tymi pieniędzmi? Jaką naprawdę mają korzyść parafianie z Wyspie milionowe rzesze Polaków, które piękna tu załoiżą rodziny. To (Pamięci Ojca Józefa był czas, kiedy należało umacniać ośrodektykana oświatykolekcja w Fawley Cotych - olbrzymich funduszy otrzymywanych z ich rąk ?! Licho (a raczej Likrzyży tylko wie. Jarzębowskiego) urt, a nie planować spieniężenie tej instytu cji, jaki monto zrobili macheń) strancji poloNa koniec coś na pocieszenie. Władze brytyjskie powoli zaczynają rozurianie. Jak mówi poeta: „Zbrodnia to niesłychana…”. Mieściła W ostat nich dniach FCOB otrzymał list z Crown ProNapiętnując powierników mariańskich,wych. którzy doprowadzimieć li skalę nadużyć. Kiedy przechodzisz rano również wzglę dów legal nych nie możemy całej treści listu do sprzedaży Fawley Court, nie można zasię potam minać, że nie dziase- cution Service. Ze Obok namiotu kościoła kolekcja jubilerprzekazać czytelniMogiłę kom, alesamotną wystarczy zacytować niektóre zdania: I am łali oni w próżni, i tym samym pojęcie zdra dy się roz szerza. Kto uszanuj poaware of the very Przez significant and imczoła. portant background to this matter (inbył za sprzedażą Fawley Court, a kto przeskich ciw?krzyży Kto pro testował pochylenie ter alia, Fawley Court and Lower Bullingham), and hope not to offend by publicznie, a które organizacje milczały?darowanych Czy zaistniał konflikt przez pry- próba dealing very briefly the legal sition in THIS case, which I see is interesów na emigracji? Dobrym tu porów naosoby niem jest Wwith południe, gdyposłońce jesienne watne specjalnie HI GH LY im por tant to a LAR GE num ber of people… sprzedaży katolickiego St John & Elizabeth Hospial, którą unieOzłoci liście na grobie Co-Murphy …i dalej… concluO sion: I appreCzłowieku ciate how im portant this matter is to you, to możliwiła Charity Commission po interdla wenFawley cji kard. Dobrym pomyśl ręce księthose who you repre andmyślał to THEo WI DER POLISH COMMUNITY, O’Connor, zwierzchnika diecezji Westminurt, sterna i po arty kułach w Onsent, zawsze tobie. dza Józefa. and I am gra te ful to you for brin ging this mat ter to my attention. prasie („The Guardian” itd.). Polska Misja Katolicka podlega Kolekcja ta znikWzbu rzo ne su mie nie – outra ged con scien ce diecezji Westminster, ale widocznie jej były rektor, ks. Tadeusz A gdy wieczorem przyjdziecie– zwycięży!!!! nęła. Wiele Kukla nie zgłosił sprzeciwu, bo w korespon den cji FCOB abp. Po polsku wyszepczcie pacierze wskazuje na to, Mi rek Ma le vski Vincent Nichols (następca kard. O’Connor), twierdził, że nie ma Bo On tu na Wiecznej Warcie żew krzyże (jak i wszystkie inne eksponaty naszego muzeum) Cha ir man FCOB tej sprawie stanowiska (I have no standing in this matter). Z doSłowa polskiego strzeże. skradziono. Czas nado wzburzone outraged stępnych nam daznowu nych wia mo, że Polsumienie ska Misja–Ka tolicka zaofeconscience. I nocą, gdy strzechę wysoką rowała marianom £8 milionów, czego marainie nie przyjęli. W doku, grobu księdza Józefa dzisiaj dalej Kościoła mgłaisosnuwa Wdrodze 2008 ro po ogło szeniu intenpowinna cji sprzeda ży Faw ley CourtThe Polish Action Group campaigning for the return of our istnieć wzruszająca Droga Krzyżowa krzyży), za-głosy zFawley Court,Tutaj, nad Małą Polską and grounds from the było du żo protestów na łamach prasy,(czternaście ale także wy łoniły się its Church, Museum projektowana przez Magdalenę Sawicką i ufundowana Ten WielkiTrustees Polak czuwa. różnych źródeł popie rające sprze daż – mię dzy innymi przez z szeregówMarian Fathers whose are the Revs Jasinski, Towarzystwo Fawley Court 1964. Zrzeszenia NaPrzyjaciół uczycielstwa Polskie go zai Polonię Granicąwi wroku wypo wiedziachGowkielewicz, Naumowicz, Byczkowski and Nawalaniec, Na że Droga Krzyżowa z Fawley High Court W. Górski Szyszczęście mona Zawiemy, remby (pre zesa Pol skiej Funda cji Kulturalnej, wydaw-Trust no.1075608. We have issued a writ inJ.the Court nadal istnieje – go tylko że jest „wŻoł złym” miejscu. this action as 5.12.1972 cy „Dzien nika Polskie i Dzien nika nierza”) na zeCzas braniu z Ko-and if you have a claim you can be adjoined to znowu, byObro wzburzyło siędzic sumienie mitetem ny Dzie twa Na–rooutraged dowego. conscience. Niewyraźne jest teżit is open. There are different classes of claims, for instance if objects to the Museum, or money for specific Wróćmy na chwilę do tych ponurych dni przed wybustanowisko Zjednoczenia Polskiego. Natomiast PAFT (Polonia Aidyou donated TO WHOM IT MAY CONCERN purposes which were not carried out, or if you are young chem II wojny światowej. W tym samym czasie, kiedy admiFoundation Trust), którego powiernicy dysponują funduszami Re: FAWLEY COURT, HENLEY and so a beneficiary for whom the Trust was made. Parents rał Canaris ubolewał po nadprzekazaniu zbrodniamiinsygniów Hitlera i nazistów, skarbu narodowego Rządu Polskiego nacan claim for their children if they are resident in the UK. szalał terror przeciwko kapłanom i krzyżom katolickim. GeUchodźstwie, był od początku za sprzedażą. Sekretarz PAFT-u, panAny resident This notice is directed to any parties who may and Catholic can claim under rights to gather stapo kazało usuwać lubtzw. niszczyć w kościołach szkoconsider theyhere havecan a beneficial interest in of Ostoja -Koźniew ski po „ostatkrzyże niej mszy” w Fawleyi Co urt w za-worship. Polesthat resident claim for withdrawal łach. Nakoich miejsce niektórych wypadkach pojawiała Fawley Court, Henley.sector. They should note theif you krystii ścio ła św.wAn ny (6.12.09) powiedział protestusię jącym, żeservices in the educational You can alsothat claim nazistowska swastyka. symbol, też rodzaj krzyża, który of the the Marianby Fathers to the and spodziewa się milionaTen funtów. are asale tenant at aproperty property by administered the trustees new owners defective and that anyresident new at znaleźć można 250polatcząt przed Chrystusem w Chinach, a zesówpay excessive rent,may or ifbe you or your family were Znaczy to, już że od ku mu siała powstać kolejka pre title may be vulnerable to challenge. potem w Indiach, oznaczający przez wieki pokój, wytrzymaFawley Court and were made to move out kłaniających się marianom o zapomogi. Ogólny bilans jest barłość szczęście Goebbelsa zdewaluowany i lionowej dzolub smut ny i niezostał pokoprzez jący: tra cimy posiadłość o stumi Patrick Streeter and Co, contact: perfidnie wartości,zafałszowany. ale milion wpłynie na konto do podziału między spole- Please Chartered Accountants Polish Action Group 25 listopada 1936 roku, w niemieckim mieście Oldengliwymi polonijnymi organizacjami. Kwestie finansowe nie są 1 Watermans End, Patrick Streeter & Co. burg, gauleiter jednak sednem(okręgowy sprawy…przywódca NSDAP) przemawiał Matching, HARLOW, EssexHarlow, CM17 ORQ 1 Watermans End, Matching, Essex, CM17 0RQ do strasznie zaniepokojonego tłumu. Tłumaczył o „konieczOczywiste jest, że organizacje polonijne potrzebują fundu- Email: Tel: Sptstreeter@aol.com 01279 731 308 Tel. 01279 731308 ności” usunięcia krzyży katolickich. Wściekłość tłumu była szów na prowadzenie akcji społecznych, z których najważniejsze email: sptstreeter@aol.com taka, że gauleiter zrozumiał sytuacji. – z punk tu widzeszybko nia przy szłości – beznadziejność jest kształcenie mło dzieży, czy-
|9
nowy czas | 23 maja 2011
Europa chce zamykać się na obcych
na bieżąco
Na czerwcowym szczycie Unii Europejskiej poświęconym między innymi sprawie zalewu Europy przez nielegalnych imigrantów, głównie z Afryki Północnej, ostatnie słowo należeć będzie do prawników.
Decyzje jeszcze nie zapadły, Komisja Europejska zaproponuje jakieś zmiany legislacyjne w Schengen i na najbliższym szczycie można oczekiwać prawniczych popisów, bo sprawa nielegalnej fali jest tak nabrzmiała, że trzeba będzie jakoś jej zaradzić. W obecnym brzmieniu art. 23 kodeksu Schengen zezwala na czasowe, do 30 dni przywrócenie kontroli na wewnętrznych granicach w sytuacjach, kiedy zagrożony jest porządek publiczny lub bezpieczeństwo, na przykład podczas podczas dużych imprez sportowych. Poszczególne kraje podejmują te decyzje jednostronnie, jak to uczyniła Francja na części granicy z Włochami, nie wpuszczając pociągów z nielegalnymi imigrantami. – Jako ostateczność, w wyjątkowych okolicznościach możliwe będzie przywrócenie czasowych kontroli na granicy wewnętrznej UE, ale będzie musiało się to odbyć metodą wspólnotową – zapowiedziała jednak unijna komisarz ds. wewnętrznych Cecilia Malmstroem
Kontrole to ostateczność Bartosz Rutkowski
Schengen. Dlatego mam nadzieję, że to wpłynie na dalsze prace KE – mówi Miller.
Bruksela z jednej strony nie godzi się na oficjalne odejście od traktatu z Schengen, który gwarantuje bezproblemowy przepływ ludzi w ramach wspólnoty, z drugiej zaś naciski wielu krajów UE, by przywrócić kontrole na granicach jest tak duży, że trzeba będzie tę kwestię rozważyć na nowo.
Fundament można ruszyć
Kruche Filary unii Bez względu na to, jakie będą postanowienia szczytu, gołym okiem widać, że dwa główne unijne filary – wspólna waluta i traktat z Schengen nie wytrzymują próby czasu. I choć nikt jeszcze głośno nie mówi, że na horyzoncie widać kres Unii Europejskiej, to jednak z takiego obrotu sprawy korzystają skrajnie prawicowe i populistyczne partie w wielu krajach. Dania nie czeka na wyniki unijnego szczytu i zapowiada, że wzmocni kontrolę na swoich granicach. Taką decyzję ogłosił szef finansów Claus Hjort Frederiksen. To cena za poparcie, jakiego duńskiemu rządowi udziela populistyczna Duńska Partia Ludowa.
Ale wypadki mogą się potoczyć w całkiem innym kierunku, choć – jak przyznał polski minister – obszar Schengen i prawo do przemieszczania się na całym obszarze uczestnicy spotkania uznali za jedną z fundamentalnych zasad Unii Europejskiej. Nieoficjalnie mówi się, że tylko Austria i Dania poparły Francję i Włochy, które w związku z falą imigrantów z Afryki Północnej zwróciły się do KE o rozszerzenie możliwości wprowadzania kontroli na granicach wewnętrznych.
A sama Komisja Europejska podkreśla, że przywracanie kontroli może być tylko ostatecznością, w przypadku niespodziewanej i dużej fali imigrantów lub kiedy jakiś kraj nie radzi sobie z kontrolą zewnętrznej granicy strefy Schengen. Unijny politycy zdają sobie sprawę, że Europa się zmienia, zmieniają się poglądy mieszkańców Starego Kontynentu. Jak pokazują badania, Europejczycy coraz bardziej obawiają się
Stałe stawki połączeń 24/7
Dobra jakość
Polska 2p/min
imigrantów. Dziś połowa Europejczyków mówi, że w ich społeczeństwach jest za dużo imigrantów, a ludność miejscowa – jak pokazują wyniki wielu sondaży – powinni mieć pierwszeństwo na rynku pracy, islam zaś jest religią z definicji nietolerancyjną. Takie opinie, jak to wynika z raportu o nietolerancji i dyskryminacji z Instytutu Badań nad Konfliktami i Przemocą Uniwersytetu w Bielefeld wyrażają nie tylko ludzie mało wykształceni i gorzej sytuowani. – Wrogość do zdefiniowanych jako obce grup ludności jest w Europie bardzo rozpowszechniona – dodają autorzy raportu, którzy postawili trudne pytania mieszkańcom Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji , Portugalii, Polski, Węgier, Holandii i Włoch. Wyniki pokazują, że sukcesy prawicowych populistów w wielu europejskich krajach mają oparcie w opiniach dużej części obywateli. Bo, jak zauważono, Europa staje się coraz bardziej różnorodna i ten proces jest nie do zahamowania, a konflikty trzeba nauczyć się rozwiązywać. Kiedy media nagłaśniają sprawę fali uchodźców z Afryki Północnej, przekłada się to na odczucia mieszkańców Europy. Dziś w Niemczech połowa obywateli uważa, że imigrantów jest w ich kraju za dużo. Za nadmierne obciążenie, jakie stanowią dla budżetu państwa uważa ich aż 62 proc. Włochów, choć imigrantów jest w tym kraju tylko 4 proc. W Polsce – niecałe 2 proc., ale prawie co trzeci obywatel życzyłby sobie, by było ich jeszcze mniej. Widoczna jest nasilająca się radykalizacja nastrojów społecznych w krajach Unii Europejskiej.
Bez nowej kart SIM
Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + stand sms)
na razie mówią: nie Zdecydowana większość państw UE wypowiedziała się jednak przeciw zmianom w Schengen, które rozszerzałyby uprawnienia krajów do wprowadzania czasowych kontroli na granicach wewnętrznych strefy, o co do Komisji Europejskiej apelują Francja i Włochy. Między tymi dwoma krajami już był stan gorączki, kiedy Francuzi nie zgodzili się na przepuszczenie przez swoje terytorium pociągów z Włoch z nielegalnymi imigrantami. Były noty, spotkania prezydentów i obie strony uznały, że coś z tym trzeba zrobić. To coś, to dziesiątki tysięcy zdesperowanych ludzi uciekających z Maroka, Egiptu i Libii, którzy szukają raju w Europie. A Stary Kontynent nie chce ich przyjąć, nie ma mowy o solidarności w tej sprawie wśród członków Wspólnoty, a najsilniejsze uderzenie ze strony nielegalnych muszą przyjąć Włosi, Hiszpanie, Grecy oraz Francuzi. Po niedawnym nadzwyczajnym posiedzeniu ministrów spraw wewnętrznych, poświęconym układowi z Schengen, polski minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller powiedział, że zmiany wcale nie są przesądzone. – Większość państw wypowiedziała się sceptycznie w sprawie wprowadzenia dodatkowych regulacji ułatwiających wprowadzenie kontroli na wewnętrznych granicach
Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer docelowy np. 0048xxx i zakończ #. Proszę czekać na połączenie.
DARMO A Z u t y RA kred rkowy T X E % 15 komó owaniu) na tel. oład d rwszym ie p y z r (p
2p
Polska (tel. stacjonarny) Słowacja (tel. stacjonarny)
7p
Polska (tel. komórkowy)
1p
Niemcy (tel. stacjonarny) Irlandia (tel. stacjonarny) Czechy (tel. stacjonarny) USA
10|
23 maja 2011 | nowy czas
nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA
OBAMOMACHIA
2011
Do Europy przybywa z gospodarską wizytą prezydent USA Barack Obama. W ramach objazdu objedzie też i Polskę, którą właśnie objeżdżam i ja, tym razem głównie w wykonaniu obowiązków okołokomunijnych. Pilne sprawy nie pozwalają mi poczekać na prezydenta Obamę, więc tym razem nici ze spotkania. No hard feelings, Barack!
Niemniej, gdybym mógł pozostać, to zapewne byłoby o czym pogadać, a jeśli – z powodu moich ograniczeń czasowych, musiałbym się ograniczyć do kilku tylko tematów, to zapytałbym Baracka Obamę, jakie to tsunami wywróciło stosunki polsko-amerykańskie na przestrzeni lat 2008-2010? W ciągu ostatnich kilku lat relacje polsko-amerykańskie straciły na dynamice, a wiele wspólnych, planowanych projektów, zwłaszcza w sferze obronnej, zostało poniechanych bądź zmieniło projektowany kształt. Amerykańskie instalacje obronne planowane w ramach NATO w krajach członkowskich z Europy Środkowej ominęły Polskę. Również ze względu na sprzeciw Rosji, o czym otwarcie mówił minister Sikorski agencji Associated Press jeszcze w lutym 2008 roku. Odrzucenie przez Donalda Tuska amerykańskiej propozycji w dniu amerykańskiego święta 4 lipca trudno uznać za dyplomatyczną niefrasobliwość, podobnie jak późniejsze upublicznienie informacji o rezygnacji z budowy tarczy antyrakietowej na terytorium Polski 17 września. Dyplomacja składa się również z gestów i symboli. Te ułożyły się dla Polski w tragiczną, choć logiczną sekwencję, i po 17 września, tak jak 70 lat wcześniej, nastąpił 10 kwietnia.
Katastrofa smoleńska wykazała słabość polskiego państwa i jego służb, co stanowi dodatkowy przyczynek do dyskusji o możliwości wykonywania przez Polskę zadań obronnych kraju granicznego. Przypomnijmy, że budowany z trudem, przy pomocy sojuszników z NATO, korpus oficerski sił powietrznych praktycznie przestał istnieć, a na stanowiska sztabowe powoływani są oficerowie, którzy szlify i umiejętności nabywali w Moskwie, a nie w Waszyngtonie czy Londynie. Katastrofa smoleńska unaoczniła nam, ale również innym krajom regionu, że NATO graniczy w Europie z krajem nieprzewidywalnym, który nie zachowuje cywilizowanych standardów, nawet w sytuacji tak oczywistej jak katastrofa obcego samolotu na własnym terytorium. Wbrew prawu międzynarodowemu Rosja pułkownika Putina przetrzymuje i niszczy istotne dowody rzeczowe, ewidentnie mataczy w śledztwie manipulując zeznaniami i ekspertyzami. Paradoksalnie, świadomość wschodnich zagrożeń, przejawy ewidentnie złej woli w tej najważniejszej dla Polski sprawie, wpływa na zacieśnienie współpracy rządu polskiego i rosyjskiego, tak na polu dyplomacji jak i obronności. Ciekaw jestem, czy planowane przez generała Cieniucha wspólne
wymiany kadr i doświadczeń pomiędzy armiami Polski i Rosji są elementem strategii natowskiej? I jaki dokument taką wymianę doświadczeń przewiduje? „Polska w pełni popiera szukanie sposobu na współpracę z Rosją, to jest w interesie sojuszu jako całości i w interesie Polski. Współpraca polsko-rosyjska będzie elementem ułatwiającym lub nawet warunkującym współpracę NATO-Rosja, bo my jesteśmy w sojuszu, Rosja nie” – powiedział prezydent Komorowski po szczycie NATO w Lizbonie, stając się jednym z najgorętszych orędowników i adwokatów współpracy Rosja-NATO. Czy entuzjazm prezydenta Komorowskiego jest podzielany przez najważniejszy filar sojuszu – Stany Zjednoczone? Podobnego zdania na stosunki polsko-rosyjskie jest nowy szef Szabu Generalnego generał Cieniuch, który na 165 posiedzeniu Komitetu Wojskowego NATO w Brukseli zauważył, że jakość i zakres współpracy wojskowej NATO –Rosja na przestrzeni ostatniego roku znacząco się poprawiły. Jakie są istotne elementy tej poprawy w okresie od kwietnia 2010 – do kwietnia 2011 roku? Fachowcy w dziedzinie obronności zwracają uwagę na nierównomierne rozmieszczenie instalacji obronnych NATO na wschodnich granicach sojuszu. Na fiasku polsko-amerykań-
skich rozmów w sprawie instalacji wojskowych zyskała Rumunia, która podpisała porozumienia o obecności amerykańskich instalacji wojskowych i sił zbrojnych na swoim terytorium. Siły U.S. Army – Europe (USAREUR) dokonują w tym kraju regularnych, wspólnych ćwiczeń wojskowych, wymiany wiedzy i doświadczeń. W lutym 2010 roku prezydent Rumunii Traian Basescu oświadczył, że rumuńskie służby zaakceptowały zaproszenie złożone przez prezydenta Obamę do udziału w nowej wersji amerykańskiego systemu tarczy antyrakietowej. Prezydent Miedwiediew nazwał te plany „złą decyzją” i zagroził powrotem do stylu stosunków z lat zimnej wojny. Jak widzimy, w latach 2008-2011 nastąpiło istotne przeorientowanie polityki Polski wobec USA, Rosji i NATO oraz konsekwentna zmiany struktury obronnej sojuszu w Europie. Jakie były główne przyczyny tej zmiany? Prezydent Barack Obama zapewne nie dokona rewolucyjnego zwrotu w swojej europejskiej polityce podczas podróży do Polski. Tradycyjnie wykona kilka gestów i sądzę, że trzeba się tym gestom przyglądać. Zwróćmy szczególną uwagę na to, z kim Barack Obama się w Polsce spotka, a z kim nie. Pozdrawiam
Rolex, Salon24
Inwigilacja na nowo Z niepokojem i niedowierzaniem patrzę na to, co ostatnio się dzieje w Polsce. Oto kilka przykładów. Kilka dni temu do mieszkania Roberta Frycza zapukali uzbrojeni funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW), którzy w towarzystwie także uzbrojonych policjantów i informatyków przyszli z prokuratorskim nakazem zarekwirowania komputerów autora kontrowersyjnej strony AntyKomor.pl. Bartosz Kownacki, adwokat Roberta Frycza, zapowiada, że zwróci się do Prokuratora Generalnego oraz Rzecznika Praw Obywatelskich o zbadanie zajścia. Wyjaśnia: – Bardzo istotny w tej sprawie jest fakt, że Robert Frycz nie jest osobą podejrzaną. Prokurator wydał postanowienie o przeszukaniu mieszkania na podstawie informacji znajdujących się na stronie internetowej. Zadecydował o wkroczeniu do mieszkania przed postawieniem panu Robertowi jakichkolwiek zarzutów. Nie dokonał też kwalifikacji prawnej, czy w ogóle doszło do znieważenia prezydenta, a zdecydował się na podjęcie tak poważnych kroków. Co więcej – użyto do tego celu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, służby powołanej do czuwania nad bezpieczeństwem wewnętrznym państwa. Rozumiem, że ta satyryczna strona internetowa zagrażała bezpieczeństwu konstytucyjnych orga-
nów państwa, w tym wypadku – prezydentowi – ironizuje adwokat. W sobotę doszło do kolejnego incydentu. Dwóch mieszkańców Opola zostało wylegitymowanych i przewiezionych na posterunek w Leśnicy (woj. opolskie). Powód? Transparent o treści Przyszła pora na AntyKomora. Wolność słowa jest niezdrowa, z którym mężczyźni stali na trasie pochodu zmierzającego na uroczystości z udziałem prezydenta Komorowskiego. – Chodziło o to, żeby nie robić zamieszania wśród pielgrzymów – tłumaczyła się później rzeczniczka policji. Po zasięgnięciu opinii prokuratora zostali zwolnieni – czyli nie złamali prawa. Tym, co dzieje się w Polsce, zaniepokojona jest również Rada Adwokacka, która zorganizowała ostatnio konferencję na temat inwigilacji Polaków. Aż 327 policjantów ma bezpośredni dostęp internetowy do bilingów obywateli – ujawnił przedstawiciel Komendy Głównej Policji podczas konferencji na temat inwigilacji Polaków. Do tej pory liczba ta nie była znana. Tajemnicą nadal jednak pozostaje, ilu funkcjonariuszy służb specjalnych ma dostęp do danych abonentów. Z przedstawionego raportu wynika, że w Polsce operatorzy mają nakaz najdłuższego okresu przechowywania danych: przez dwa
lata, podczas gdy w większości krajów UE jest to pół roku. Rada postuluje skrócenie tego czasu do sześciu miesięcy, zmniejszenie kręgu służb uprawnionych do dostępu do danych i ograniczenie tylko do najpoważniejszych przestępstw katalogu przypadków, w których mogą być one wykorzystywane. Sprawa swobodnego dostępu służb do billingów stała się głośna w październiku 2010 roku, kiedy to jedna z gazet napisała, iż służby specjalne sięgały do operatorów po billingi i logowania telefonów, by ustalić źródła informacji dziennikarzy krytykujących ówczesne władze. To samo dzieje się także dziś. Media podkreślały, że swobodny wgląd służb czy prokuratury w billingi reporterów grozi ujawnieniem ich źródeł, które są prawnie chronione. Tak sobie myślę, że to wcale nie jest śmieszne. Ci, którzy teraz kontrolują służby w Polsce, kiedyś przez lata walczyli z podobnymi taktykami stosowanymi przez służby komunistyczne. Czyżby przez te wszystkie lata tak wiele się nauczyli? Czy władza w naszym kraju nawet krytyki się boi? A o wolności słowa za chwilę nasi rodacy będą się bali nawet rozmawiać. Witajcie stare czasy!?
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|13
nowy czas | 23 maja 2011
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Im częściej słyszę o tolerancji, tym więcej znajduję dowodów na brak tolerancji. Jeszcze trochę, a tak rozpowszechniona tolerancja doprowadzi do powstania ruchu społecznego z jego ideologami pracującymi na rzecz tolerancjonizmu. Moda na -izmy też wróci, bo życie wymaga uporządkowania, a społeczeństwo podporządkowania jedynie słusznej sprawie. Donosy medialne nie wystarczą, na jednowymiarowe szyderstwo „Szkła kontaktowego” widz zaczyna być odporny, zwłaszcza wtedy, kiedy nie żyje w tyglu polskiego politycznego i medialnego grajdołka. Nie żyje, bo z Polski wyjechał, mieszka na Wyspach i codziennie jest naocznym świadkiem, że demokracja tutaj – chociaż też ją trawi choroba tolerancji kneblująca usta niepoprawnych – jest mimo wszystko nadal czymś innym niż demokracja nad Wisłą. Za każdym razem, gdy słyszę albo czytam o procesach sądowych wytaczanych dziennikarzom (w czym przoduje Adam Michnik), zastanawiam się, dlaczego takich procesów nie ma tutaj. Wyższa kultura życia publicznego? Trochę tak. Z pewnością dłuższa tradycja, pewne niepisane reguły, których nie można łamać. A jeśli siłę argumentu zastąpi argument siły, możemy usłyszeć bardzo zdecydowane upomnienie. Tak jak na przykład w programie radiowym LBC Nicka Ferrari, do którego dzwonią słuchacze różnych opcji światopoglądowych (dlaczego do „Szkła kontaktowego” dzwonią zawsze ci sami?). Z Nickiem Ferrari rozmowy są ostre, ale utrzymane w granicach wzajemnego poszanowania. Raz było inaczej i wtedy Ferrari zwrócił uwagę swojemu rozmówcy. Nie była to nawet reprymenda, a bardziej zdecydowane przypomnienie, że rozmowa jest najwyższym dobrem, wartością, otwarciem na drugiego człowieka, czymś prawie świętym. Please observe dignity of the conversation. To wystarczyło i jegomość ze słyszalnym wysiłkiem przypominał sobie, że zna słowa bardziej stosowne. Drugą różnicę widać w proporcjach. Energia, z jaką zwalcza się w polskich mediach inaczej myślących, mogłaby posłużyć lepszej sprawie. Najwyższy czas, żeby inaczej myślący ogłosili, iż są mniejszością i w związku z tym przysługuje im prawo do obrony przed
dyskryminacją. Skoro istnieje taka obrona w przypadku inaczej kochających, dlaczego pozbawiać tego prawa inaczej myślących, zwłaszcza że jest to grupa na wymarciu, intelektualny skansen. Tym bardziej jako taki wymaga ochrony. Stać nas na ochronę zabytków, dlaczego nie uznać tej grupy jako zabytek i to najwyższej kategorii. Materia zabytkowa to nie tylko rzeczy martwe. Może jeszcze kiedyś myśl wolna znowu będzie w modzie, i co wtedy… Niech inaczej myślący na razie będą depozytariuszami wolnej myśli. Przynajmniej ten argument powinien być zrozumiały w przypadku satyryków, jest ich w końcu niewielu, a też trafiają na salę rozpraw, tak jak na przykład Andrzej Krauze. Jego rysunki to subtelność i wyrafinowanie w porównaniu z komentarzami Brookesa w „The Times”. Brookes od początku kadencji rządu premiera Camerona rysuje jego koalicjanta Clegga w roli lokaja albo wycieraczki. I nikt się nie oburza, nie pozywa do sądu, a redakcja drukuje. Podobno środowisko opiniotwórcze, które nie dopuszcza niezgody z produkowanymi przez siebie opiniami, zamierza poddać tej samej terapii Polaków, którzy mieszkają poza ich strefą wpływu. Rząd o wykształcenie polskich dzieci na Wyspach nie dba, ale zadba o ich rodziców nowo powstający „Tygodnik PL”, gdzie wybitni, sprawdzeni w bojach dziennikarskich i redaktorskich reporterzy, a także świetni, znani felietoniści piszący m.in. dla „Wprost”, „Polityki”, „Przekroju” i „Gazety Wyborczej” wskażą nam jedynie słuszną drogę. „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa” – śpiewał Andrzej Sikorowski. Do Londynu też nie!
kronika absurdu Hrabstwo Hampshire to spokojny zakątek Zjednoczonego Królestwa. Wiejską idyllę zakłócił dopiero tygrys. Doniesienie, że ten wielki kot znalazł się na wolności i zagraża życiu niczego nieświadomym mieszkańcom, postawił lokalną policję na nogi. Na rekonesans wyruszyli helikopterem uzbrojeni policjanci, ich koledzy zbliżali się do niebezpiecznego drapieżnika (też uzbrojeni) w terenowych autach. Na miejscu okazało się, że to tylko pluszowa podróbka. Kto ją podłożył? Dzieciaki? Baron de Kret
Wacław Lewandowski
A w głowach zielono! Kto miał przyjemność podróżować samochodem po Niemczech, wie dobrze, że jednym z niemieckich dóbr narodowych jest najlepsza w Europie sieć autostrad. Szybkie arterie gęstą siecią pokrywają ten duży kraj, umożliwiając wszelkie połączenia transportowe. Autostrady są bezpłatne, a na znacznych odcinkach nie spotyka się ograniczeń prędkości. Płynność ruchu jest regulowana – centrum monitoringu w Monachium natychmiast reaguje na ograniczenia przepustowości danego odcinka i zmienia oznakowanie na elektronicznych tablicach. Może w ten sposób np. wydzielić dodatkowy pas dla pojazdów ciężarowych, jeśli ich nagromadzenie w danym miejscu i czasie groziłoby spowolnieniem ruchu czy korkami. System działa sprawnie i elastycznie. Ograniczenia prędkości, gdy występują, najczęściej nie są stałe, lecz zmienne. Elektroniczny wyświetlacz dyktuje np. ograniczenie o poranku, w miejscach, w których pojawiają się mgły, ale gdy tylko mgła opadnie i widoczność poprawi się, znak ograniczenia prędkości znika z tablicy. Polacy znają niemieckie autostrady – znaczna część ruchu ciężarowego to transporty z Polski, której gospodarka najwięcej produkuje dla Niemiec, głównego odbiorcy naszego eksportu. Mój znajomy z Wrocławia,
gdy musi wyruszyć samochodem do Szczecina, natychmiast przekracza granicę i większość trasy pokonuje na terenie Niemiec. Nadkłada nieco kilometrów, ale do Szczecina dociera szybciej, niż gdyby jechał polskimi drogami. Podróżując po Niemczech człowiek zazdrości sąsiadom tych wspaniałych dróg i domyśla się, że przeciętny Niemiec musi być z nich dumny. Toteż ostatnim, w co mogłoby się uwierzyć, byłby pogląd, że są i tacy Niemcy, którzy chcieliby ów doskonały system drogowy zepsuć, ograniczyć jego działanie. A jednak! Oto szybko rosnąca w sondażową siłę niemiecka partia Zielonych, kiedyś niszowa, dziś ważny koalicjant, a w perspektywie następnych wyborów być może druga potęga parlamentarna (co czwarty sondażowany wyborca chce na Zielonych głosować) zapowiada, że będzie dążyć do wprowadzenia limitu prędkości na autostradach. Powód? Dość zaskakujący, bo nie chodzi o względy bezpieczeństwa, o minimalizację skutków kolizji i wypadków, lecz o hałas! Zieloni twierdzą, że pędzące po autostradach auta są zbyt głośne, co pogarsza komfort życia dzikiej zwierzyny. Jeśli pojadą wolniej, będzie ciszej, twierdzą. Przy niemieckich autostradach, wszędzie gdzie to potrzebne, stoją
antyhałasowe ekrany. Zwierzynie żyje się w pobliżu autostrad raczej dobrze, sądząc po tym, co można zobaczyć przez okno, jadąc przez Niemcy. Nad drogami i w pobliżu nich masa dzikiego ptactwa, nierzadki widok przeróżnych sów, jastrzębia, ba, nawet orła! Widać, po prostu, że dzisiejsze Niemcy są krajem bardzo „eco”, a przyrodniczemu bogactwu autostrady nie szkodzą. Nieważne jednak, jaka jest rzeczywistość. Ważne, że gromada lewackich eko-polityków chce się zapisać w historii. Najłatwiej zaś to uczynić psując coś, co działa świetnie i czego nie należałoby zmieniać. Bo taką zmianę wszyscy zauważą i zapamiętają! Bo taka zmiana tak odmieni kraj, że wszyscy zrozumieją, jaką siłą są Zieloni, jak bardzo ta partia może przeobrażać rzeczywistość! Jak kiedyś z woli Stalina odmieniały bieg rosyjskie rzeki, tak teraz z woli niemieckich Zielonych zmieni się cały kraj, gdy nie można go już będzie płynnie i szybko przemierzać samochodem. Publicznym dobrem Niemców są autostrady, będące też swoistym znakiem firmowym niemieckiego państwa. Polityczne doktrynerstwo chce i ma ambicję to dobro zniszczyć. To pierwszy krok. Potem mogą być kolejne – aż po nakaz jazdy rowerem.
12|
23 maja 2011 | nowy czas
drugi brzeg
W dniu 18 maja 2011 roku odeszła od nas wybitna osobistość Emigracji Niepodległościowej. Lwowianka, wielka polska patriotka
Ś†P
Włada Majewska-Budzyńska urodzona 19 marca 1911 aktorka, dziennikarka, producent i reżyser radiowy i teatralny, działaczka niepodległościowa, człowiek o niezwykle silnej osobowości i nienagannej postawie etyczno-moralnej, która swoim życiu kierowała się zasadami prawdy. Mgr prawa uniwersytetów we Lwowie i Edynburgu żołnierz I Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka aktorka teatru żołnierskiego, uwielbiana przez żołnierzy dzięki swemu wybitnemu talentowi aktorskiemu. Przeszła z I Dywizją Pancerną jej cały szlak bojowy. Korespondentka wojenna, aktorka słynnej Wesołej Lwowskiej Fali. Wieloletnia dziennikarka Sekcji Polskiej Radia Wolna Europa, aktorka teatrów emigracyjnych, wydawca dzieł Mariana Hemara, członek wielu organizacji niepodległościowych, za swoją pracę i postawę odznaczona wieloma orderami i medalami polskimi, brytyjskimi, francuskimi i belgijskimi. Swoje pracowite, piękne i długie życie zakończyła w polskim Domu Opieki Antokol, otoczona serdecznością i przyjaźnią. Pozostaniesz w naszych sercach i pamięci
Włada Majewska Kilka tygodni temu pisaliśmy o Władzie Majewskiej w związku z jej setną rocznicą urodzin. Jej osiągnięcia i długie, piękne, ale i dramatyczne życie wspominały polskie media, w tym Polskie Radio, którego była żywą historią. I w ten sposób nestorka Polskiego Radia do ostatniej chwili swojego życia była jego animatorką. Zapoznała się ze wspomnieniami i odeszła 18 maja 2011 roku w podlondyńskim Domu Polskim „Antokol” w Chislehurst. W dniu zwycięstwa na Monte Casssino, jakby nawet datę swego odjejścia zaplanowała. Była to data w jej życiorysie ważna. W czasie II wojny światowej wraz z zespołem „Lwowska Fala” występowała przed polskimi żołnierzami w Rumunii, Francji i Wielkiej Brytanii. Dała wówczas prawie tysiąc występów. Po wojnie zamieszkała w Londynie, została dziennikarką i kierowniczką londyńskiego biura Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Nagrała wszystkie audycje radiowe Mariana Hemara, była producentem kabaretów literackich tego znakomitego poety i satyryka oraz aktorką w jego teatrze w Londynie. Po jego śmierci opiekowała się dorobkiem twórczym Hemara. Włada Majewska urodziła się 19 marca 1911 roku we Lwowie. Ukończyła studia prawnicze na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie oraz wydział prawa administracyjnego Uniwersytetu w
Żegnamy Cię Droga i kochana Włado w wielkim bólu pogrożeni w głębokim smutku
JAninA KWiATKoWsKA i MirosłAW MisAyAT z roDzinAMi Data pogrzebu zostanie ogłoszona na łamach „Dziennika Polskiego” w terminie późniejszym. Zamiast kwiatów prosimy wystawiać czeki na Dom Opieki Antokol 46 Holbrook Lane, Chislehurst, BR7 6PW
Edynburgu. W 1930 roku podjęła pracę we lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia. Występowała jako piosenkarka i parodystka wraz z zespołem Szczepka i Tońka w audycji „Wesoła Lwowska Fala” Wiktora Budzyńskiego. Włada Majewska została odznaczona m.in.: Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Dyplomem-Odznaką 307. Nocnego Dyonu Myśliwskiego Lwowskiego, Złotym Krzyżem Zasługi, Honorową Złotą Odznaką Stowarzyszenia Polskich
Kombatantów, Honorową Złotą Odznaką Stowarzyszenia Lotników Polskich i Krzyżem Dywizji Pancernej. W 2005 roku za wkład w rozwój polskiej radiofonii Polskie Radio przyznało Władzie Majewskiej Diamentowy Mikrofon. Została też odznaczona odznaką honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej” oraz medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”. W 2006 roku ukazały się jej wspomnienia Z Lwowskiej Fali do Radia Wolna Europa.
Wspomnienie o Krystynie Bednarczyk Wraz z mężem Czesławem Bednarczykiem stworzyli w Londynie ważną instytucję emigracyjną – Oficynę Poetów i Malarzy. Krystyna Bednarczyk, poetka i wydawca, była aktywna i energiczna do ostatnich dni. Pełniła funkcję prezesa Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Pracowała przede wszystkim dla Polski. Autorzy, których drukowała, należą dzisiaj do grona najciekawszych i uznanych współczesnych postaci świata literackiego. Posiadała ogromne wyczucie słowa i poezji. Już po kilku wersach potrafiła ocenić utwór i autora. Kierowała się niezwykłym zmysłem i wyczuciem literackim. Oddała swe życie pracy wydawniczej. Cechowała się uczciwością, szczerością. Krystyna Bednarczyk, to już dzisiaj zapisana strona na kartach historii – nie tylko emigracyjnej – literatury polskiej. Książki wydawnictwa Oficyna Poetów i Malarzy docierały w trudnych dziejowych chwilach również do Polski, dzięki nim poznawaliśmy twórczość autorów odłączonych od Macierzy. Z opowieści, anegdot i wspomnień wyłania się portret kobiety nieprzeciętnej, budzącej respekt, o bardzo silnym charaterze. Postawa ta była potrzebna w zawodzie drukarza i wydawcy. Nie zawsze łatwo dogodzić autorom, trudno w tym fachu o łatwe kompromisy. Poznaliśmy osobiście Krystynę Bednarczyk w Londynie. Wykazywała duże zainteresowanie każdym napotkanym człowiekiem, a już podczas pierwszego spotkania nie wahała się,
by zadawać pytania wprost. Kiedy spotkaliśmy ją w salonie Magdy Czajkowskiej, na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy usłyszała, że pochodzimy z Warszawy, z dzielnicy Żoliborz. – Tyle tam przeszliśmy... – dodała ze smutkiem w oczach. Mieliśmy wrażenie, że rozumiemy się bez wielu słów. Tak jak Krystyna Bednarczyk, również członkowie naszej rodziny dzielili ten trudny czas okupacji, który pozostaje w przekazie rodzinnym i historycznym naszego rodzinnego miasta. Zawsze wspominała warszawską młodość z nostalgią i pewnym smutkiem. Potrafiła też jednak opowiadać o dramatycznych, warszawskich chwilach z tego okresu z humorem. Jednak tylko w sytuacjach prywatnych. Z dużą umiejetnością rozpoznawała w ludziach starszego, wojennego pokolenia nietypowe zachowania, które nie zawsze oceniane były przychylnie. Pani Krystyna kiwała wówczas głową ze zrozumieniem, mówiąc przyciszonym głosem: – To wojna, prawda? Spędziłam z Krystyną Bednarczyk kilka lat, przygotowując materiały do druku w redakcji „Pamiętnika Literackiego”. Gdy rozmawiałyśmy o poezji, literaturze i twórcach otaczający nas świat milkł. Oddzielone od zgiełku dotykałyśmy spraw zrozumiałych tylko dla wtajemniczonych. Pani Krystyna bardzo szybko identyfikowała dobrych poetów. Gdy w jej ręce trafiał utwór słaby, już po pierwszych strofach spogladała na mnie porozumiewawczo. Posiadała gust lite-
racki, a przy tym obiektywizm w sądach. Bardzo żałowałam, że nie zdążyłam wydać swych wierszy w Oficynie. W pamięci pozostaje również niecodzienna atmosfera domu Pani Krystyny, który urządzony był ręką artystki. Przypominał trochę eklektyczne muzeum. Uporządkowany, bogaty w pamiątki, z którymi nie mogła się rozstać. Stare maszyny typograficzne, książki, obrazy. Jednak nic nie opisze lepiej charakteru Pani Krystyny i jej upodobań, jak kuchnia, do której przez framugę okna – z ogrodu – wdzierał się bluszcz i od lat rozrastał na suficie. Pani Krystyna mówiła: – Wszedł i rośnie, wiedział, jak się tu dostać. W tym uporzadkowanym, eleganckim domu element zieleni wprowadzał życie i dynamizm, który tak dobrze odpowiadał sylwetce Pani Krystyny. Oby przychodzące pokolenie doceniło wysiłek i pracę twórczą Czesława i Krystyny Bednarczyków, która była tym cenniejsza, że przypadła na czasy dziejowo trudne. Polska kultura straciła jednego ze swych oddanych sprawie twórców. Jednak pozostaną z nami owoce wysiłku oraz bogatej pracy wydawniczej, który pozostawiła współzałożycielka Oficyny Poetów i Malarzy.
Anna Maria Mickiewicz Tomasz Mickiewicz
|13
nowy czas | 23 maja 2011
agenda Zdjęcia: Wojciech Sobczyński
Chopin zdetronizowany
Zaproszenie na wystawę Tracey Emin rzucone w kwiaty
All you need is love – ZAWSZE
Wojciech A. Sobczyński
T
ak kiedyś śpiewał John Lennon razem z niezapomnianym zespołem The Beatles. Lato 1968 było gorące. Był to przełomowy okres w niedawnej historii świata. W Polsce plaże nadbałtyckie zaroiły się ludźmi z całego kraju. Znalazłem się w gronie przyjaciół na wakacjach pod Kołobrzegiem. Słońce i woda to chyba bezsprzecznie jedne z najprzyjemniejszych wakacyjnych atrybutów. Ale nie wtedy. W pobliskiej bazie sowieckiego lotnictwa wrzało jak w ulu. Bojowe samoloty przelatywały nad plażą w formacjach czterech lub sześciu maszyn z przytłaczającym hałasem odrzutowych silników. Wieczorami hałas ten konkurował z moim malutkim radiem tranzystorowym, nastawionym na odbiór wiadomości z serwisu światowego BBC i Radia Wolna Europa. Pewnego wieczoru wszystko ucichło. W powietrzu nie było ani jednego samolotu. Następnego dnia też. W radiowym eterze większość stacji była nieosiągalna ze względu na wzmożone zagłuszenia. Zaintrygowany bez reszty, znalazłem Głos Ameryki w języku czeskim. Okazało się, że był to program retransmitujący wiadomości z podziemnej stacji Radio Praga.
Z trudem, ale skutecznie zrozumiałem, że zaczęła się inwazja Czechosłowacji, a samoloty z pobliskiej bazy ZSRR już są pod Pragą. All you need is love nadal rozbrzmiewało na falach radiowych, ale świat był już inny. Dla młodych w tym czasie miłość, do której nawoływał John Lennon i Bob Dylan była jedyną przeciwwagą wobec przemocy i militarystycznej polityki wielkich mocarstw. Młodzi ludzie służący w szeregach armii amerykańskiej w Wietnamie woleli wkładać kwiaty w lufy karabinów. Nie chcieli więcej strzelać. Nie chcieli więcej widzieć osieroconych dzieci i opłakujących matek. Na festiwalu w Woodstock samotny gitarzysta Richie Havens grał do słów freedom, freedom – freedom, freedom. Wolność od przemocy, której domagali się ówcześni artyści, przyniosła trwałe zmiany, zarówno polityczne jak i obyczajowe. Młodzież mówiła z żarliwym idealizmem o „uwolnieniu duszy”. Joni Mitchell śpiewała we are star dust, we are glory, we are golden. Rewolucja, o której mówił wtedy Richie Havens, nie zburzyła żadnej monarchii, nie budowała barykad. Podobnie jak głosił Mahatma Gandhi, nawoływała do poszanowania godności i praw człowieka. Młodzi domagali się równości wobec prawa, bez względu na kolor skóry, równouprawnienia dla kobiet, respektowania wszelkich mniejszości społecznych. Ta rewolucja obyczajowa zmieniła utarty porządek już wtedy i nadal trwa. Jej najnowszą manifestacją na londyńskim forum jest wystawa w Hayward Gallery, Southbank. Autorem pokazanych prac jest Tracey Emin, a tytułem wystawy jest Love is what you want – parafraza wcześniej wspomnianych słów Lennona. Przyznam, że do tej pory nie byłem entuzjastą sztuki Brit-Pop. Nie Tracey czy Damian, a Sarah Lucas trafiała bardziej do mojej wyobraźni. W dodatku ostrzegam z góry czytelników „Nowego Czasu”, żeby nie ryzykowali niedzielnej wyprawy na wystawę wraz z dziećmi czy nawet nastolatkami. Wystawa Emin jest przepełniona – delikatnie ujmując – erotyką bez ogródek, hamulców, konwencji czy ozdobników. Nazwałbym takie podejście ginekologicznym, ale nawet ten termin jest próbą obejścia tej kwestii bez przywoływania słownictwa pijanych hydraulików. Nasuwa się pytanie, czy po to potrzebna była nam rewolucja obyczajowa, abyśmy teraz oglądali na wystawie gablotki ze zużytymi tamponami artystki? Na pewno nie. A jednak, pomimo wielu eksponatów całkowicie zbędnych czy sentymentalnych, kartek z dzienniczków, opisujących sceny niekoniecznie kluczowe dla twórczego samookreślenia Emin, pomimo trywialnych fotografii i neonów, pojawia się wrażenie, że kompletnie obnażona artystka, która pozornie zburzyła wszystkie bariery godności, pozostaje jako rozbitek, jako wrak człowieka. Pozostaje jakoś dziwnie wbrew wszelkim pozorom stęskniona za uczuciem i ciepłem prawdziwej miłości, której jej brakuje i tytuł wystawy chyba to potwierdza. Więcej o Emin – http://www.youtube.com/watch?v=WOeL3l
Dla nas, Polaków, Fryder yk Chopin jest częścią narodowej tożsamości. Jego muzyka, podobnie jak poezja naszych największych wieszczów, Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, wpisana jest w nasze geny. Dla takich jak ja, którzy większość życia spędzili poza krajem, Chopin łączy się z całym szeregiem uczuć – poczynając od zwykłej tęsknoty za krajem po wysublimowane, ściskające za gardło wzruszenia, które czuję niezmiennie i za każdym razem, kiedy słyszę jego muzykę nadawaną przez mój ulubiony III Program Radia BBC. Wiele lat temu, w drodze na wystawę do Hayward Gallery przechodziłem obok bocznego wejścia do Royal Festiwal Hall. Na szerokim trotuarze, w perspektywicznym centr um prowadzącym w stronę dr ugiej sali koncertowej, Queen Elizabeth Hall, zobaczyłem nowoczesną rzeźbę w brązie, stojącą na wysokim postumencie. Spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie. Jako rzeźbiarz nigdy nie ignor uję takich okazji. Pomnik poświęcony wielkiemu Polakowi w sąsiedztwie największego centr um kultury w Wielkiej Br ytanii był powodem do dumy. Wprawdzie skala rzeźby w stosunku do otaczającej architektur y była raczej niewyważona, jednak sentymentalne względy powstrzymały mnie od dalszej krytyki. W pewnym momencie, prawdopodobnie po obaleniu Greater London Council przez Margaret Thatcher, gdy powstał projekt rewaloryzacji całego centr um Southbank, pomnik Chopina został usunięty. O dolach i niedolach pomnika donosił kilkakrotnie „Nowy Czas”. Teraz pomnik znów powrócił na Southbank. Patriotyczny tłum dopisał i kapryśna londyńska pogoda też, ale chyba sam duch Chopina, jeśli patrzył gdzieś tam z niebiańskich wysokości na zebranych ludzi, nie weselił się przy mazurku i nie tańczył dumnego poloneza. Raczej ronił łzy przy dźwiękach marsza żałobnego. Piszę te kr ytyczne słowa ze smutkiem, dlatego że poważne wysiłki wielu osób, a szczególnie pana Marka S tella-Sawickiego i Polish Heritage Society zasługują na słowa uznania i wdzięczności. Niestety, końcowy rezultat pozostawia wszystkich, którzy znają się choć trochę na pomnikowej rzeźbie oraz jej architektonicznych wymogach, w zdumieniu. Jak można było dopuścić, aby pomnik naszego największego kompozytora, dar Polski dla narodu br yty jskiego, eksponowany był w tak niestosowny sposób? Nie wiem, dlaczego pomnik stoi w innym miejscu niż kiedyś? Postawiony jest na tle nieatrakcyjnej ściany i wciśnięty w podrzędny zakątek. Nie rozumiem, dlaczego ustawiono go na niższym postumencie niż dawniej, skoro nawet poprzednia wysokość nie była wystarczająca w stosunku do proporcji otaczającej go architektur y. Na domiar złego nowy postument wykonany jest z bardzo pospolitego g ranitu, którego zastosowanie kojarzy się z parapetami okiennymi i ulicznymi krawężnikami lub cmentarnymi nag robkami. Kolejne fiasko to wybór liter i ich układ g raficzny. Autor niestet y nie wykazał się znajomością elementarnych zasad sztuki liternictwa i świadomości, że liternictwo może być piękne i podkreślać walor y obiektu. Mam nadzieje, że moje kr ytyczne słowa odebrane będą w pozytywny sposób, bo ten błąd należałoby naprawić. Mamy tu do czynienia z ważnymi symbolami o randze i charakterze narodowym. Tutaj chodzi o „sprawę Polską”, o którą Chopin dbał, myślał i w imię której tworzył. Powinniśmy poprawić to w imię przestrogi zawartej w słowach poet y. Mam na myśli słowa Adama Asnyka: Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy, Choć macie sami doskonalsze wznieść; Na nich się jeszcze święty ogień żarzy, I miłość ludzka stoi tam na straży, I wy winniście im cześć!
Wojciech Antoni Sobczyński
Samotny Chopin, bez fanfar i ozdobników
14|
23 maja 2011 | nowy czas
kultura
Czesława Miłosza nieustająca pogoń za rzeczywistością W Krakowie w dniach 9-15 maja odbył się FESTIWAL CZESŁAWA MIŁOSZA. W stulecie urodzin poety przedstwiono rozmaite punkty widzenia na jego twórczość. Odbyły się wieczory poetyckie, podczas których poeci: Adam Zagajewski, Julia Hartwig, Wisława Szymborska, Marcin Baran, Roman Honet rozmawiali o dorobku Miłosza, a także prezentowali własną twórczość. Były też sesje naukowe, w których zaprezentowano różne metodologie badawcze, dając świadectwo bogactwu twórczości i możliwości badawczych dla literaturoznawców, antropologów, religioznawców, badaczy kultury, filmoznawców. Michał Piętniewicz Myślę, że sposób na łamach gazety szczegółowo omówić życie i bogaty dorobek noblisty. Zasygnalizuję może jedynie, że twórczość ta doczekała się szeregu prac, opracowań, monografii, doktoratów, habilitacji, niezliczonych artykułów naukowych. Za najważniejszą monografię uznaje się książkę Aleksandra Fiuta Moment wieczny. Wymienić również trzeba książkę Jana Błońskiego Miłosz jak świat, w której ten błyskotliwy, wnikliwy badacz dokonuje interpretacji dzieł poety podług jednej, konsekwentnej linii, którą wyznacza Miłosza miłość do świata, rzeczywistości, tego co widzialne, do szczegółów, które tylko oko poety może wyłowić. Ciekawą pracą jest również doktorat młodego naukowca Łukasza Tischnera Sekrety manichejskich trucizn, w którym autor pochyla się z kolei nad obecnością zła w dziele Miłosza, odwiecznym pytaniem unde malum, a tym samym zmaganiem poety z Bogiem i pytaniem o teodyceę. W trakcie festiwalu została zaprezentowana na pewno bardzo ważna i niejako przełomowa książka w dziejach recepcji nad życiem Czesława Miłosza. Chodzi mianowicie o Biografię Miłosza pióra Andrzeja Franaszka. Dzieło to liczy przeszło tysiąc stron i jest jedyną jak dotąd tego rodzaju publikacją, która skrupulatnie i wnikliwie bada ten ogromny, bogaty życiorys. Przypomnijmy skrótowo, że Czesław Miłosz urodził się w 1911 roku w Szetejniach na Litwie. Że jego dzieciństwo i wiek dorastania stanowiły bardzo ważny punkt w biografii duchowej pisarza, czemu daje wyraz w książkach Dolina Issy i Rodzinna Europa. W 1921 zostaje uczniem wileńskiego Gimnazjum im. Zygmunta Augusta. W 1929 roku wstępuje na Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Stefana Batorego, potem trafia na Wydział Prawa i Nauk Społecznych. Działa w tamtejszej Sekcji Twórczości Oryginalnej studenckiego Koła Polonistów. W 1930 roku staje się członkiem grupy poetyckiej „Żagary”, zostając tym samym wliczony w nurt katastroficzny polskiej poezji. W latach wojennych Miłosz pracuje jako korespondent polskiego radia. Po wojnie znajduje zatrudnienie jako urzędnik w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Jest attaché kulturalnym PRL w Nowym Jorku, a potem w Paryżu. W 1960 roku Miłosz przyjmuje zaproszenie Uniwersytetu w Berkeley w Kalifornii na stanowisko profesora języków i literatur słowiańskich. W 1980 roku Czesław Miłosz otrzymuje literacką Nagrodę Nobla. W 1981 roku przyjeżdża na
chwilę do Polski, otrzymuje doktorat honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, po czym wraca do Berkeley. W 1989 roku znów odwiedza Polskę, tym razem otrzymuje doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagielońskiego. W 2004 roku Miłosz umiera w Krakowie. To są oczywiście fakty podane w nieprzyzwoitym skrócie, ale być może nie fakty są najważniejsze, ile pewien sposób myślenia poety o świecie, o poezji, któremu kilka zdań chciałbym poświęcić. Najważniejsza w dziele Miłosza zdaje się pewna konsekwentnie prowadzona linia światopoglądowa, której poeta dawał wyraz nie tylko w wierszach, lecz również w swojej eseistyce. Linię tę można by nazwać namiętną pogonią za rzeczywistością bądź też niestrudzonym badaniem świata. W szkicu Przeciw poezji niezrozumiałej Miłosz wyznaje, że nie rozumie współczesnej poezji, która zapatrzona jest tylko w język, w formę, dla której treść nie jest ważnym przedmiotem odniesienia – innymi słowy nie interesuje Miłosza poezja samozwrotna, istniejąca w obrębie osobnego świata wykreowanego w języku. Miłosza przede wszystkim interesuje byt, esse, i miłości do bytu jako takiego, do widzialnego szczegółu, któremu poświęcona jest właśnie poezja noblisty. Jednak sprawa nie kończy się na samej miłości do świata, do bytu – stawka jest o wiele ważniejsza, bardziej skomplikowana, gra nie toczy się tylko o świat. Stawką owej poetyckiej strategii jest również pragnienie doznania Boga. W jaki sposób można doznać Boga nie wykraczając poza świat? Otóż właśnie to wydaje się sednem poetyckiej linii Miłosza, który nade wszystko Boga widział w świecie, w widzialnym szczególe, w tym, co rzeczywiste i materialne. Albowiem właśnie to, co jest, jest równocześnie Boże, otwiera się na perspektywę transcendencji. Boga nie widać w nieosiągalnych, nieskończonych szczytach – Bóg jest obecny w tym, co jest – w szczególe, w zapachach, w owocach, w koszach oliwek i cytryn, w staruszku przewiązującym pomidory, w zwiewnych sukienkach panien, w ramiączkach bluzek, które dyskretnie obsuwają im się z ramion ( nawiązuję do wstępu do Rodzinnej Europy). Religijność Miłosza to doznanie Bytu poprzez kontakt ze światem, z rzeczą małą, ze sprawą banalną – ścieżki sacrum biegną bowiem w poezji Miłosza poprzez rzeczy małe, i z pozoru nieważne, do rzeczy wielkich – trudnych do pojęcia. Religijność Miłosza to także kontemplacyjny namysł nad światem, vita contemplativa, nieco na wzór religijności buddyjskiej, religijności Wschodu. Doznanie pustki może być bowiem również doznaniem Absolutu, który jednak nie jest Bogiem Osobowym, ale czymś na kształt nieogarnionej materii roztopionej w substancji duchowej świata. Właśnie o związkach Miłosza z buddyzmem mówił na krakowskiej sesji Ireneusz Kania. Religijność Miłosza to nie tylko chrześcijaństwo; to również pogranicza wielu religii, włączając w to ezoterykę, kabałę,
mistycyzm, manicheizm (dość przypomnieć Ziemię Ulro, w której poeta zdaje relację ze swoich wszechstronnych zainteresowań tak zwaną heretycką, nie uznawaną przez Kościół religijnością. Z tą niezwykłą otwartością umysłu Miłosza na świat wiąże się kwestia jego zapatrywań na tak zwane ścieżki twórczości osobnej, kreację światów, które uciekają od rzeczywistości w wyobrażenie czy marzenie. Stąd – wydaje się – niechęć Miłosza do Brunona Schulza, któremu w swojej Historii literatury polskiej poświęcił jedynie małą wzmiankę. O wiele bardziej interesującym przeciwnikiem jest dla niego Gombrowicz. W Prywatnych obowiązkach, w szkicu o Gombrowiczu, Miłosz anegdotycznie pisze o jabłku i stosunku do tego owocu Gombrowicza i swoim. Otóż dla Gombrowicza jabłko to fakt psychiczny, istniejący przede wszystkim w umyśle – it’s all in your mind, jak mawiają Amerykanie, z którym to zdaniem Miłosz będzie się anegdotyczne droczył przez całą twórczość eseistyczną i poetycką. Bo jabłko dla Miłosza to owoc, przedmiot pewnego nienasycenia światem. Miłosz jakby owo jabłko wchłania, dla niego jabłko jest częścią świata, który poprzez namacalność i widzialność jest równocześnie w pewien sposób „święty”, a jeśli nie święty, by nie używać dużych słów – to obdarzony pewną domeną religijności – która podobnież jak świat – jest otwarta, nieskończona (dość przypomnieć książkę Mariana Stali Trzy nieskończoności o Mickiewiczu, Leśmianie i Miłoszu jako przykłady trzech poetów, z których każdy na inny sposób doznawał wrażenia nieskończoności). U Miłosza owa nieskończoność ma swój punkt wyjścia i dojścia w świecie właśnie. Wspominał o tym podczas sesji krakowskiej Łukasz Tischner. Przy całej tej linii światopoglądowej na uwagę zasługuje otwartość Miłosza na tak zwanych pisarzy przeklętych – jak Dostojewski chociażby. Trzeba jednak równocześnie zaznaczyć, że zainteresowania Miłosza służą nade wszystko kreacji pewnej biografii symbolicznej – Dostojewski był potrzebny Miłoszowi ze względu na głębokie podejście do religijności (podobnież Simone Weil). Gombrowicz natomiast to była znamienna antyteza światopoglądu Miłosza, od której jednak poeta nie odcinał się – przyznawał jej wielkość, choć na osobnych zdecydowanie prawach. Dużo by jeszcze pisać o zainteresowaniach Miłosza, których sesja krakowska była przecież jedynie wycinkiem. Można jeszcze przypomnieć referat ojca profesora Andrzeja Kłoczowskiego o poezji jako ćwiczeniu duchowym – co zbliża z kolei Miłosza do mistyków czy też wyćwiczonych w treningu duchowym myślicieli chrześcijaństwa (jak Ignacy Loyola, św. Jan od Krzyża, mistrz Eckhart). Twórczość i życie Miłosza (dodajmy – bardzo długie), to jest materiał na wiele sesji i książek. I choć twórczość ta została obudowana niezwykle rozległym i bogatym komentarzem krytycznym, a życie doczekało się przeszło tysiącstronicowej biografii, trzeba ufać, że Miłosz wciąż będzie stawiał pytania nie tylko badaczom literatury, ale też zwykłym czytelnikom, którzy pewnie zamyślą się i odczują pewną przyjemność estetyczną czytając choćby takie słowa. DAR Dzień taki szczęśliwy. Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie. Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium. Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć. Co przydarzyło się złego, zapomniałem. Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem. Nie czułem w ciele żadnego bólu. Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle. Berkeley, 1971 Najlepszym bowiem sposobem na poznanie poety jest czytanie jego dzieł, a dzieło Czesława Miłosza jest imponujące, wielkie. Do Miłosza trzeba również dorosnąć, dlatego warto na pewno przeciw takiej wielkości się zbuntować w pewnym okresie poszukiwań literackich, by późnej znów móc docenić łagodne i mądre piękno tej poezji.
|15
nowy czas |23 maja 2011
kultura
Przenieście nam stolicę do... Przez wieki mianem stolicy naszego kraju cieszył się Kraków, potem zastąpiła go Warszawa. Czyżby przyszedł czas na zmiany, a polski rząd szykował nową reformę administracyjną, o której do Londynu wieści jeszcze nie dotarły? A może nasi politycy za przykładem swoich niemieckich kolegów chcą stworzyć dla siebie bardziej reprezentacyjne budynki rządowe w nowym otoczeniu? Nic z tych rzeczy. Sytuacja jest poważniejsza, a decyzje będą podejmowane o kilka szczebli wyżej. Za zmiany wzięła się bowiem Rada Unii Europejskiej.
Aleksandra Junga Co nas czeka? Specjalna międzynarodowa komisja selekcyjna wybierze – na podstawie określonych kryteriów – z pięciu kandydujących miast jednego zwycięzcę. W 2016 roku Gdańsk, Katowice, Lublin, Warszawa bądź Wrocław będzie się cieszyć tytułem ESK2016. Co kryje się za tajemniczo brzmiącą nazwą ESK2016? Mowa tu o Europejskiej Stolicy Kultury, czyli inicjatywie z 1985 roku, którą w trakcie spotkania Rady Unii Europejskiej przedstawiła Melina Mercouri, ówczesna minister kultury Grecji. Zakłada się, iż wybrane miasto w ciągu jednego roku będzie prezentowało życie kulturalne zarówno swojego regionu, jak i całego państwa na arenie europejskiej. Wyjątkowa szansa, która się trafia raz na kilkanaście lat. Sama idea jest o tyle fascynująca, iż jej sprawna realizacja może doprowadzić do kompletnej zmiany wizerunku miasta na arenie narodowej czy międzynarodowej. – Gdzie jedziecie? Do Zagłębia Ruhry? Do Essen, Dortmundu? Przecież to najbrzydsze miasta w całych Niemczech! Po co!? Takie pytania słyszałam często z ust znajomych Niemców, którym w tamtym roku przedstawiałam plan mojego wyjazdu do Zagłębia w ramach Ruhr2010, ówczesnej ESK. Zagłębie kojarzy się przeważnie ze słabo prosperującymi kopalniami, nieczynnymi koksowniami, wszechobecnym brakiem zieleni, bezrobociem. Kojarzy się. A jaka jest prawda? Otóż taka, że należy samemu się tam wybrać, by przekonać się, jak fascynująca pod względem oferty kulturalnej i kreatywnego wykorzystania poprzemysłowych zabudowań jest cała okolica. Pływaliście kiedyś w basenie lub jeździliście na łyżwach w kompleksie wpisanym na światową listę UNESCO? Oglądaliście wystawy fotograficzne w zachwycających budynkach byłych gazometrów? Uczestniczyliście w happeningach artystycznych w starych browarach? A może zdarzyło wam się szaleć do białego rana przy dźwiękach muzyki elektronicznej w zabudowaniach koksowni? Nie miałam wcześniej ku temu okazji i z zachwytem aktywnie przyglądałam się dokonaniom organizatorów Ruhr2010. Oni sami twierdzą, że projekt przerósł ich oczekiwania. Liczba turystów wzrosła parokrotnie (o ok. 14 proc.), wizerunek miasta znacznie się poprawił, powstały liczne nowe jednostki kulturalne, choćby takie jak centrum sztuki i kreatywności Dortmunder U. A może tak przykład z brytyjskiego podwórka? To był rok 2008. Liverpool – kojarzący się pozytywnie dzięki muzyce Beatlesów, ale i negatywnie, a to za sprawą najwyższego poziomu
bezrobocia na Wyspach po zamknięciu lokalnych miejsc pracy w latach osiemdziesiątych – prezentował Wielką Brytanię jako Europejska Stolica Kultury 2008. I ku zaskoczeniu samych mieszkańców Liverpool pokazał swoje nowe oblicze jako miasto, którego atrakcje nie ograniczają się tylko do muzyki i piłki nożnej. W badaniach przeprowadzonych przez uniwersytet w Liverpoolu 85 proc. mieszkańców miasta potwierdziło, iż po 2008 roku, w porównaniu z poprzednimi latami, Liverpool stał się dla nich ciekawszym, bardziej interesującym, inspirującym miejscem do życia. Historia ESK nie jest jednak pasmem samym sukcesów. Zdarzają się i niepowodzenia – projekty, które niewiele zmieniły, jeśli chodzi o odbiór miasta na arenie międzynarodowej, przeszły bez żadnego echa. Przykładem może być Wilno, które tytułem Europejskiej Stolicy Kultury cieszyło się w 2009 roku. Program może i interesujący, jednak dostęp do oferty dla turystów z zagranicy był ograniczony, gdyż akurat w tym roku jeden z głównych przewoźników tanich linii lotniczych zamknął większość tras do Wilna. Jeszcze jednym przykładem jest Istambuł, stolica z 2010 roku (razem z niemieckim Zagłębiem Ruhry i węgierskim Peczem). W tej ogromnej metropolii większość inicjatyw gdzieś się zagubiła, a pieniądze przeznaczone na cele kulturalne wykorzystano w znacznej części na poprawę infrastruktury miejskiej. Ciekawe, czy polskie miasto, które zostanie wybrane spośród czterech kandydatów, będzie potrafiło wykorzystać drzemiącą w tytule ESK szansę na rozwój i zachwyci międzynarodową publiczność swoim programem oraz entuzjazmem i zaangażowaniem w jego re-
Fot. Manfred Vollmer
Pływaliście kiedyś w basenie w kompleksie wpisanym na światową listę UNESCO?
alizację. Na to pytanie będzie można odpowiedzieć dopiero po 2016 roku, teraz przed nami oczekiwanie na decyzję komisji selekcyjnej dotyczącej wyboru samego miasta. Przypomnę jeszcze, że nie będzie to pierwsza polska Europejska Stolica Kultury. Już w 2000 roku Kraków uzyskał ten tytuł razem z ośmioma innymi miastami z całej Europy. Czemu aż dziewięć? Rada chciała w ten sposób podkreślić m.in. wyjątkowe i symboliczne znaczenie roku 2000, jako roku przełomu stuleci. Wracając do tegorocznych starań, mam swojego faworyta. Miasto, które jest od początku czarnym koniem konkursu. Nie będę jednak tego zdradzać na łamach gazety. Czytelnikom proponuję samodzielny wybór i oddanie głosu na stronie www.candidatecities.com. A na kogo można głosować? W kolejności alfabetycznej przedstawię skrócony, subiektywny opis kandydujących miast i ich programów. Gdańsk łączy w sobie historię ze współczesnością poprzez temat wolności. Katowice swoją słonecznikowo-ogrodową kampanią stara się obudzić w mieszkańcach poczucie kulturowej wspólnoty, odpowiedzialności za kreowanie świata wokół siebie. Lublin to tygiel kultur, gdzie Wschód spotyka się z Zachodem, realizując wspólnie inspirujące projekty. Warszawa to miejsce chaosu, stereotypowo postrzegane jako nieprzyjazne i zimne, które pragnie otworzyć się na swoich mieszkańców poprzez kulturę. Wrocław natomiast na skrzydłach motyla z logotypu zamierza opowiedzieć o budowaniu tożsamości kulturowej oraz zająć się tworzeniem przestrzeni dla piękna. Zapowiada się inspirująco, kreatywnie, artystycznie, aktywnie, intelektualnie, a przede wszystkim europejsko. I dobrze! Pokażmy w końcu zarówno Europie, jak i samym sobie, co drzemie w polskiej kulturze. Kibicujmy wybranym kandydatom i wspierajmy ich w działaniach. Miasta, które osiągnęły sukces, pamiętały o tym, że jednym z czołowych zamierzeń ESK jest nie tylko sprawna realizacja projektów artystycznych, budowanie sieci współpracy, ale przede wszystkim zwiększenie zaangażowania lokalnych odbiorców w przygotowanie wydarzeń i uczestnictwo w nich. Udało im się dzięki ogromnemu wsparciu wolontariuszy i społeczności lokalnych. Miejmy nadzieję, że dobry przykład płynący z zagranicy będzie wskazówką dla naszych kandydatów. Polsko, do boju!
16|
23 maja 2011 | nowy czas
kultura
Art Rock i trochę metalowej progresji
Sławomir Orwat
Byłem pod wrażeniem popularności grupy Riverside w Wielkiej Brytanii. Na sali przeważali widzowie angielscy w wieku pomiędzy 30 i 50 lat, którzy doskonale znali słowa utworów i śpiewali je razem z naszym wokalistą. Wielu z nich zamykając oczy smakowało solówki Piotra Grudzińskiego porównywane niekiedy do gitarowych popisów Davida Gilmoura oraz świetny warsztat grającego na syntezatorach Michała Łapaja. Doskonale zrealizowana akustyka dopełniła dzieła.
W
niedzielę 16 maja w londyńskim klubie Scala wystąpiła polska grupa Riverside – jeden z najlepszych europejskich zespołów zaliczanych do szeroko pojętego nurtu rocka progresywnego. Zespół obchodzi 10-lecie i londyński koncert był jednym z etapów jubileuszowej trasy obejmującej Czechy, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Niemcy, Francję, Wielką Brytanię, Belgię i Holandię. Tym, co pomogło zespołowi w zdobyciu tak ogromnej popularności poza granicami Polski, oprócz oczywiście świetnych kompozycji, to wyłącznie angielskie teksty Mariusza Dudy, także cenionego instrumentalisty, który w ubiegłorocznym plebiscycie magazynu „Metal Hammer” zdobył w tej kategorii miano najlepszego w Polsce. Mariusz Duda: – Chcieliśmy stworzyć dość ciekawą, jak nam się wydawało, mieszankę. Nie chcieliśmy grać polskich piosenek w stylu Pink Floyd, bo takich zespołów jest dosyć dużo, a my jesteśmy gdzieś pomiędzy rockiem a metalem. Kiedy trzeba, gramy metalowo, kiedy chcemy, to zwyczajnie śpiewamy piosenki. Dzięki temu, że zarówno Grudzień [Piotr Grudziński – gitarzysta] jak i Mitloff [Piotr Kozieradzki – perkusista] mają metalową przeszłość, to, co robimy jest szczere, nie jest robione na siłę i nie jest jakimś sztucznym tworem, chociaż paradoksalnie to właśnie oni chcą grać spokojniejsze rzeczy, a ja idę w stronę mocniejszego… Rock progresywny narodził się pod koniec lat 60., a Wielka Brytania wydała największych artystów związanych z tym nurtem. Takie zespoły jak King Crimson, Genesis czy Pink Floyd z czasem stały się muzycznymi gigantami, a kilkunastominutowe suity rockowe, pomimo że wymagały od słuchaczy szczególnej wrażliwości i muzycznego przygotowania, były dziełami powszechnie docenianymi i często porównywanymi do wybitnych kompozycji muzyki klasycznej. Polska także w tej dziedzinie nie pozostawała z tyłu, chociaż w PRL-owskiej rzeczywistości takim grupom jak SBB, Exodus czy ambitnym projektom Czesława Niemena trudniej było zaistnieć w świadomości słuchaczy Europy Zachodniej. Riverside nie pojawił się więc na muzycznym pustkowiu. Pojawił się jednak w czasie o wiele trudniejszym dla tego rodzaju muzyki, niż zespoły sprzed 30 i 40 lat. Spustoszenie, jakie przez ostatnie dwudziestolecie zrobiła w umysłach słuchaczy zalewająca media niskogatunkowa popowa produkcja, często podszywająca się pod rockowe granie, wykreowała odbiorców, którzy coraz rzadziej chcą smakować rozbudowane kompozycje. Riverside od początku istnienia nie zabiegał o masowego słuchacza i mimo że jest porównywany z grupą Pink Floyd, nagrywa i koncertuje w czasach, gdy tego typu muzyka przyciąga znacznie mniej słuchaczy niż miało to miejsce w złotej epoce lat siedemdziesiątych.
Zdjęcia. Sławomir Orwat
Mariusz Duda i Michał Łapaj Mariusz Duda: – Na jednym z koncertów w Niemczech znajomy dziennikarz przyniósł nam najnowszy numer magazynu „Eclipse”, gdzie pięknie rozrysowana była tabelka z różnymi stylami muzycznymi, jakie się narodziły. Było to delikatnie mówiąc trochę zwariowane, ale pocieszył mnie fakt, że zespół Riverside nie został zakwalifikowany do rocka neoprogresywnego, w którym znajdowały się Pendragon, IQ i inne tego typu zespoły, tylko nazwano nas „Art and Prog”. Gdzieś tam na górze tabeli był Pink Floyd i odniesienie, że to, co my gramy, ma także coś wspólnego z tym, co określono jako „Art”, czyli że jesteśmy postpinkfloydowi, że to, co gramy, to bardziej emocjonalne kompozycje… Siła tekstów Mariusza Dudy tkwi nie tylko w tym, że są napisane w języku angielskim. To przede wszystkim bardzo osobiste wypowiedzi wynikające z jego życiowych doświadczeń. Trudność w zachowaniu tożsamości z powodu podejmowania przełomowych dla życia decyzji, brak akceptacji czy kreowanie idealnego partnera, to tylko niektóre z tematów, jakie odnajdujemy w tekstach Riverside. Zwłaszcza płyta Second Life Syndrom dotyka – jak przyznał Mariusz – w dużym stopniu jego przeżyć osobistych. Piotr Grudziński: – Teksty Mariusza wspaniale pasują do naszej muzyki. Są trochę zawikłane, nie do końca dopowiedziane, a słuchacz ma wolność ich interpretacji. Nie dają one pełnego obrazu i każdy może sobie indywidualnie historię dopowiedzieć. Byłem pod wrażeniem popularności grupy Riverside w Wielkiej Brytanii. Na sali przeważali widzowie angielscy w wieku pomiędzy 30 i 50 lat, którzy doskonale znali słowa utworów i śpiewali je razem z naszym wokalistą. Wielu
z nich zamykając oczy smakowało solówki Piotra Grudzińskiego porównywane niekiedy do gitarowych popisów Davida Gilmoura oraz świetny warsztat grającego na syntezatorach Michała Łapaja. Doskonale zrealizowana akustyka dopełniła dzieła. Piotr Grudziński: – O to nam chodzi, żeby tutaj przychodzili na nasze koncerty także ludzie, którzy nie są Polakami. Nie jesteśmy zespołem, który wyjeżdża z kraju tylko po to, aby grać dla Polonii. Wiele polskich zespołów rockowych tak całe życie grało. Nowy Jork, Chicago, Londyn, bo jest tam duża populacja Polaków. Zdobywamy nowe kraje. W tym roku zagraliśmy pierwszy raz w Rumunii, gdzie było 400 osób na koncercie. Staramy się grać wszędzie dla wszystkich, którzy lubią taką muzykę. W Holandii, gdzie wkrótce zagramy, mamy już sprzedany koncert na 900 osób. Od jakiegoś czasu jesteśmy na dobrym poziomie międzynarodowym, który staramy się utrzymać. Spotkałem na widowni holenderskiego reżysera Johna Visa, który – jak mnie zapewniał – posiada w prywatnym archiwum ogromny materiał filmowy zarejestrowany podczas koncertów Riverside w wielu miastach Europy. Dzięki bogatym zasobom internetu mogłem obejrzeć zrealizowany przez niego koncertowy zapis piosenki Acronym Love. Najbardziej znana produkcja Johna Visa zatytułowana Behind the Curtain znajduje się w oficjalnym wydawnictwie grupy Riverside zatytułowanym Reality Dream. Holenderski filmowiec przez większą część koncertu stał z kamerą tuż obok mnie, dzięki czemu miałem okazję podziwiać nie tylko grę muzyków, lecz także być świadkiem powstawania filmowego dokumentu. Muzycy w dwugodzinnym widowisku zaprezentowali obok tak znanych hitów (pochodzący z albumu Second Life Syndrom” utwór Conceivig You oraz Left Out z longplaya Anno Domini High Definition) także najnowszą kompozycję, zatytułowaną Living In The Past. Grupa Riverside do udziału w jubileuszowym turnée zaprosiła istniejący dopiero od trzech lat zespół młodych polskich instrumentalistów Tides From Nebula. Jego nazwa pochodzi od jednej z mgławic, co podkreśla przestrzenny charakter ich kompozycji. Adam Weleszyński (Tides From Nebula): – To, co się wokół dzieje, to, że w ciągu trzech lat wylądowaliśmy w Londynie razem z zespołem Riverside, jest spełnieniem marzeń i totalnym szokiem, z którego do tej pory nie możemy wyjść. Można powiedzieć, że Riverside to nasi starsi bracia muzyczni. Na tej trasie tak nas traktują i dużo uczą, a my jesteśmy im bardzo wdzięczni. Mówią, że widzą w nas siebie sprzed dziesięciu lat. Koncert w Scali był jednym z najciekawszych, jakie miałem okazję oglądać. Światowy poziom widowiska zapewnili muzycy Riverside, ekipa techniczna, realizatorzy światła i dźwięku oraz spontaniczna publiczność. Doskonale z wyzwaniem poradziła sobie także supportująca naszą gwiazdę warszawska grupa Tides From Nebula, która umieściła na swoim albumie dedykację Czytelnikom „Nowego Czasu”.
|17
nowy czas | 23 maja 2011
kultura
JOAN MIRÓ Realne – nierealne
Agnieszka Stando Ja ki sens sta no wi pre zen to wa nie lub upra wia nie fo to gra fii czy ogól nie sztu ki tzw. kon cep tu al nej? Po co nam za sta na wiać się i od ga dy wać, co ar ty sta miał na my śli oraz co chciał przez „to” po wie dzieć. Sztu ka ta ani nie ra tu je świa ta przed glo bal nym ocie ple niem, ani nie wal czy z gło dem w kra jach Trze cie go Świa ta, ani nie jest w ża den kon kret ny spo sób spo łecz nie uży tecz na. Ja ka jest więc ro la ta kiej sztu ki? Czy je ste śmy w sta nie zna leźć tu coś dla sie bie? Mó wiąc o funk cji sztu ki kon cep tu al nej są dzę, że mo że my roz wa żyć in ny spo sób po dej ścia do rze czy i do my śle nia, wy zwo le nia u wi dza od mien ne go ro dza ju uczuć niż do tych czas do zna wa ne. Pa trząc na te dwie fo to gra fie za miesz czo ne wy żej za czy na my za sta na wiać się, co ta kie go mia ły by one wy ra żać. Nie któ rzy za sto su ją wła sną in ter pre ta cję, a in ni mo że na wet nie po dej mą tej pró by. Jed nak, co jest waż ne, to to, by śmy spró bo wa li zdo być się na wła sną in ter pre ta cję. Nie cho dzi tu o prze in te lek tu ali zo wa nie sztu ki, któ ra mo że na wet nie mieć głęb sze go zna cze nia, mo że być tak jak u Wit ka ce go tyl ko „czy stą for mą”, ale cho dzi wła śnie o pró bę pod ję cia dia lo gu z te ma tem przed sta wio nym. Dzię ki ta kiej wła śnie pró bie oka że się, że za cznie my my śleć tro chę ina czej. W mo jej fo to gra fii du żą ro lę ode grał przy pa dek (fot.II), a jesz cze więk szą stan emo cjo nal ny w pro ce sie twór czym. Kon cept two rzą abs trak cyj nie ze sta wio ne ze so bą ele men ty, któ re za my ka ją się w pew ną ca łość. Czy ma to w koń cu ja kieś zna cze nie? Otóż mo że mieć, lecz nie mu si. Waż ne, że by angażowało w nas od mien ne pro ce sy my ślo we in ne niż te, któ re wy ma ga od nas co dzien ne funk cjo no wa nie w spo łe czeń stwie.
Krystian Data W ramach ARTer ii w dniach 15-16 lipca odbędzie się wystawa fotograficzna Kr ystiana Daty, prezentująca polskich muzyków mieszkających i tworzących w Londynie, o czym szerzej poinformujemy w następnych wydaniach.
„GĄSKA NA ZAKĄSKĘ”
SCENA POETYCKA
W POLSKIM OŚRODKU SPOŁECZNO-KULTURALNYM W LONDYNIE
zaprasza na program:
kabaret oparty na twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
Udział biorą: Joanna Kańska, Helena Kaut-Howson, Magda Włodarczyk, Janusz Guttner, Konrad Łatacha, Wojtek Piekarski przy fortepianie – Daniel Łuszczki, skrzypce – Barbara Zdziarska Kierownictwo muzyczne – Maria Drue; Reżyseria – Helena Kaut-Howson
10 czerwca (piątek) godz. 19.00; 12 czerwca (niedziela) godz. 16.00
JAZZ CAFE
(238-246 King Street, W6 0RF, kolejka:Ravenscourt)
Bilety w cenie £8.00 do nabycia na dwie godziny przed spektaklem. Rezerwacja przez email: scenapoetycka@gmail.com
T
ak się złożyło, że w kwietniu tego roku po raz pierwszy byłam w Hiszpanii, znanej mi wcześniej tylko z filmów Almodovara i Buñuela. Aktualna wystawa w Tate Modern zatytułowana Joan Miró. The Ladder of Escape jest przedłużeniem mojej podróży. Wysiadając z samolotu na Costa del Sol mamy wrażenie, że znaleźliśmy się w biblijnym raju. Przed nami turkusowe morze, owocujące drzewa cytrusowe, pomiędzy białymi domami pasą się kozy. Z tylu za nimi góry pokryte śniegiem, a nad głową granatowe bezchmurne niebo. Nazwy okolicznych miast przypominają filmy przygodowe lub nazwy deserów. Rzeczywistość jednak nigdy nie była tu słodka. W takim otoczeniu, w stolicy Katalonii Barcelonie, w 1893 roku urodził się Joan Miró, jeden z najwybitniejszych malarzy współczesnych. Jego trwająca ponad sześćdziesiąt lat droga artystyczna jest przez krytyków określana jako najbardziej niesamowita i twórcza kariera XX wieku. André Breton, przywódca surrealistów, mówił o nim: „Najbardziej surrealistyczny z nas wszystkich” – mając na myśli nieokiełznaną i nieustannie aktywną wyobraźnię Miró. Zaczynając od liryczno-marzycielskich pejzaży w latach dwudziestych XX wieku, Joan Miró stworzył prace, które pobudzały wrażliwość młodych pisarzy, malarzy oraz zwykłych odbiorców. Pokazana w Tate Modern kolekcja najbardziej znaczących dzieł hiszpańskiego artysty odzwierciedla jego nastawienie do twórczości – nieustające poszukiwanie nowych form wyrazu. Przez lata zmieniają się rozmiary płócien, zmienia się podejście do kompozycji, zmienia się kreska, która wyzwala się z coraz większą siłą. Na wystawie możemy zobaczyć prace wykonane różnymi technikami: od rysunków przez prace olejne na blachach, akwarele, do wielkich płócien olejnych. Miró żył w niespokojnych czasach i nie pozostawał odporny na otaczającą go rzeczywistość. Jego określenie „drabina ucieczki”, które było jednym z najczęściej używanych tytułów jego prac, wydaje się oznaczać osaczenie rzeczywistością, które – poprzez silną wrażliwość i wyobraźnię prowadzi do wolności tworzenia. Miró twierdził, że nie ma dla niego wieży z kości słoniowej, w której mógłby się schronić. Nawet w czasie pobytu w Paryżu w latach dwudziestych XX wieku, gdzie poznał całą bohemę ówczesnego świata, czuł się związany z rodzinną Katalonią, choć niewątpliwie surrealistyczne wyzwolenie dawało mu
większą swobodę wypowiedzi malarskiej. Zachęcam do obejrzenia tej skrupulatnie opracowanej wystawy. Jej twórcy podjęli próbę zrozumienia, co się dzieje w umyśle artysty, który widzi powalające piękno swojego kraju i przeżywa razem ze swoimi rodakami tragedię bratobójczej wojny, niszczącej kraj moralnie i fizycznie. Często przy okazji wystaw sztuki współczesnej spotykam się z opiniami: „Nie rozumiem surrealizmu. Co tu jest namalowane? To tylko plamy i kreski”. Dzięki olbrzymiej ilości materiałów informacyjnych zgromadzonych na wystawie w Tate, można zbliżyć się do odpowiedzi na tego rodzaju wątpliwości. Jeżeli ktoś próbuje zrozumieć, powinien postawić sobie pytania pomocnicze: Jak narysować zło? Jak oddać kolorem rozpacz? Jaką formę nadać zachwytowi nad błękitem nieba? Dawni mistrzowie, oddający potęgę Sądu Ostatecznego lub męczeństwo Chrystusa także stali na granicy surrealizmu – wiele znajdziemy go u Goi (rysunki) i współczesnych mu malarzy. Dla artysty o temperamencie Miró surrealizm był najlepszą formą wyrażenia tego, co się działo się wokół niego i w nim samym. Czasem rozbieżność pomiędzy tym, co na zewnątrz i wewnątrz powoduje wrażenie nadrealności. Rzeczywistość bywa nie do przyjęcia, próbujemy więc ucieczki choćby w głąb siebie. Stąd drabina ucieczki. Joan Miró jest malarzem niezwykle wrażliwym i mistrzem obserwacji, oddającym istotę koloru. Jego wielkie płótna z lat sześćdziesiątych z niemalże jedną kreską i jedną plamą koloru – przez który emocje wyrażają się najmocniej – mają charakter kontemplacyjny. Można je studiować godzinami. Z twórczością Miró, podobnie jak Pabla Picassa pochodzącego z Malagi, wiąże się pewien paradoks. Wyszedłszy z tradycyjnych form malarskich poprzez uabstrakcyjnienie form i koloru stworzyli oni formułę estetyczną, która podbiła świat mody i projektowania – od materiału na sukienki w tzw. picassy, aż do ceramiki, przedmiotów gospodarstwa domowego i mebli. Dziś, kiedy Hiszpanie za grosze sprzedają starocie, wyprowadzają się ze starych domów, gdy mają dość rozpamiętywania przeszłości, dobrze jest czasem posłuchać flamenco lub zobaczyć wystawę taką jak ta – spory kawałek hiszpańskiej kultury XX wieku. Joan Miró, The Ladde r of Escape, Ta te Mo dern, do 14 wrze śnia 2011, Bank si de, SE1 9TG, tel. 020 7887 8888; www.ta te mo der n.org
18|
23 maja 2011 | nowy czas
spacer po londynie Zdjęcia: Krystian Data
Camden town Teoretycznie w Camden Town znajduje się sześć bazarów. Teoretycznie, bo w rzeczywistości cała okolica jest jednym wielkim targowiskiem, w dodatku bardzo nietypowym. zaopatruje się tu światowa awangarda. do Camden ściąga podziemie z całego świata. dziś zaglądamy do paru najdziwaczniejszych przybytków.
adam dąbrowski
„Wczoraj przedzierałem się dobre parę mil przez labirynt uliczek między stacją Camden Road i kanałem. Mgła, mżawka… Czarny kanał z pływającymi na powierzchni plastikowymi kubeczkami wraz z opakowaniami po chipsach, kubełkami z KFC i martwym kotem”. Tak okolice Camden Town opisywał niemal ćwierć wieku temu pisarz David Thomson. Co tu dużo ukrywać, nie jest to najszykowniejsza okolica w Londynie. Ale nie o szyk tu chodzi. „Domy w połowie drogi” – tak niegdyś nazywano dzisiejsze Camden Town. Słabo zaludniona okolica, własność Charlesa Pratta,znajdowała się dokładnie pomiędzy Hampstead a St. Giles’ Circus. Minęło trochę czasu, nim pojawił się tu bruk. Bardzo długo miejsce to miało zdecydowanie wiejską atmosferę. W latach sześćdziesiątych okolica ożywiła się. Zaczęli tu ściągać ludzie mediów i artyści. Camden Town powoli stawało się modne. Dziś znajdziemy tu szereg bazarów: Inverness Street, Buck Street Market, Canal Market, Electric Ballroom. Największe to Camden Lock Market i Stables Market, gdzie końmi handlowano już w 1791 roku. Handel wylał się jednak na całą okolicę. To jedno wielkie targowisko. A jego temat przewodni to muzyka.
od fortepiaNu po sitar Muzyka była częścią Camden Town niemal od początku. Zaczęło się od pianin, fortepianów i wszelakich wariacji na ich temat. Na przykład pianoforte, który stał się popularny pod koniec XVIII wieku dzięki zapomnianemu dziś muzykowi Johnowi Christianowi Bachowi. Na początku XVIII stulecia swoją fabrykę instrumentów klawiszowych umieścili tu Muzio Clementi i Frederick William Collard. Fantastyczny, owalny budynek ich kompanii stoi do dziś przy Oval Road. Wkrótce jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać konkurencyjne warsztaty. Niektóre z nich były wysoko wyspecjalizowane: na Bayham Street mieli siedzibę wytwórcy… młoteczków do fortepianów. A dlaczego akurat Camden Town? Kluczowa okazała się bliskość kanału, którym wygodnie można było transportować zarówno drewno, jak i gotowy produkt. Dziś „fortepianowe zagłębie” jest już przeszłością. Ale sklepy dla miłośników muzyki trzymają się mocno. Dan moi, tung xiao, agogo – to wszystko nazwy instrumentów. Zobaczymy je w legendarnym sklepie Ray Man na Chalk Farm Road. Na tle starych dziwacznych rzeczy sprowadzanych z Chin, Sri Lanki, Kazachstanu czy Tybetu poczciwy indyjski sitar wygląda mało egzotycznie. Wszystko można obejrzeć (i posłuchać) w sklepie, który Ray – z pochodzenia Chińczyk – prowadzi ze swoją żoną Man Yee. Jeśli będziemy mieli szczęście, można nam coś zagra – od najmłodszych lat był zapalonym muzykiem, a za swoją misję uważa szerzenie tradycyjnej chińskiej muzyki wśród ludzi Zachodu. W pewnym sensie mu się to udaje.
pewne w tłum). Do tych, którzy lubią błyszczeć, należy Madonna – stała klientka Spank. Fluorescencyjne ciuchy już mamy, teraz zróbmy coś z włosami. W okolicy jest mnóstwo „alternatywnych fryzjerów”, którzy popatrzą na nas z politowaniem, jeśli spytamy ich, czy mogą nas obciąć „na jeżyka”. W zamian zaproponują pomarańczowo-różowe dready, z wplecionymi metalowymi rurkami, szkiełkami i piórami. Nawet jeśli sami nie odważymy się na radykalną zmianę image’u, warto zaczaić się przy drzwiach do jednego z salonów (o ile to określenie tu pasuje…) i poobserwować „ofiary” szalonych fryzjerów. Najlepiej w tym celu odwiedzić kultowy gabinet Pepi’s na Stable Market.
Na piwo z tatuażem Na Chalk Farm Road robili zakupy między innymi Elton John, George Harrison i Björk.
od wampira do BarBie Mimo wszystko w Camden Town królują nieco inne brzmienia. To mekka gothów i punkowców. O ile w latach sześćdziesiątych okolica, zamieszkiwana dotąd przez imigrantów z Irlandii, przyciągała swoimi tanimi czynszami studentów i hippisów, o tyle później ustąpili oni miejsca ponurakom zasłuchanym w Sister of Mercy, Bauhaus i Fields of Nephilim. Nic dziwnego, że na każdym kroku znajdziemy tu sklepy, w których można nabyć gotyckie towary pierwszej potrzeby. Jeden z najbardziej znanych to Darkside of Camden (245 Camden High Street), który chwali się największym w Londynie wyborem alternatywnych ciuchów. Gorsety, łańcuchy, długie, czarne płaszcze, szaty à la tolkienowski Gandalf… nic, co dziwaczne, nie jest im obce! Podobnie jak niejakiemu Chico, który prowadzi sklep Pink Fluffy, gdzie sprzedaje własnoręcznie zaprojektowane, niepodrabialne gorsety. Ponieważ w Camden Town wszystko jest możliwe, wampiryczne tematy można połączyć z… różami à la Barbie. Mowa o sklepie Sai Sai, w którym sprzedaje się ciuchy dla „eleganckich, gotyckich lolitek”. Cokolwiek to znaczy. Jedna z klientek sklepu dzieli się wrażeniami na swojej stronie internetowej. Wygląda na to, że jest gotką konserwatywną, narzeka bowiem, że część kreacji jest… zbyt udziwniona. Ogólnie jednak sklep, ze swoimi różowymi parasolkami sąsiadującymi z przebraniami pokojówek, zasłużył sobie na uznanie naszej wybrednej klientki. A może coś jeszcze bardziej ekstremalnego? Sklep Spank (Stables Market) oferuje ciuchy… fluorescencyjne. Świetnie nadają się do klubu, ale co odważniejsi mogą też pokazać się w nich na ulicy (akurat na Camden Town wtopiliby się za-
Nie można też pominąć niezliczonych w tej okolicy salonów tatuaży i piercingu. Trupie czachy, biuściaste panie, ale też coś bardziej oryginalnego i artystycznego: jeśli zrobić sobie tatuaż, to tylko na Camden. Na przykład w Eclipse przy 204 Camden High Street, które chwali się przyjazną atmosferą (choć można sobie wyobrazić przyjaźniejsze rzeczy niż wbijanie igły w ciało…) i wysokim poziomem higieny. Jeśli jesteście fanami fantasy, powinniście zajrzeć na rubieże Camden – Flamin’ Eight (2 Castle Road) specjalizuje się w tatuażach utrzymanych w klimatach smoków, rycerzy i magów. Gorset jest, buty na platformach też. Szkiełka w zielone włosy wplecione, a na klacie pyszni się tatu-
aż. No to teraz trzeba tylko coś przekąsić. Wybór jest ogromny, a w okolicach Camden Lock w weekendy usadawiają się stragany z jedzeniem ze wszystkich zakątków świata, w tym także z Polski. A potem? Rajd po klubach i pubach, których – jak łatwo się domyślić – jest tu prawdziwe zatrzęsienie. Na koncert można się wybrać do kultowego KOKO, gdzie rodziły się nowa fala i punk. Pierwsze kroki stawiali tu The Boomtown Rats, The Clash i The Dickies. Ktoś, kto czuje sentyment do lat osiemdziesiątych, chętnie odwiedzi The Underworld, w każdy piątek stawiające na klimaty tego okresu. Jeden z najpopularniejszych klubów w okolicy organizuje też koncerty. Ściągają tu takie gwiazdy szeroko pojętego alternatywnego rocka, jak Placebo, Radiohead, Silverchair czy Smashing Pumpkins. Napijemy się czegoś w pubie The Hobgoblin – świątyni metalowców i gothów. Możemy spodziewać się bardzo głośnej i ekstremalnej oprawy muzycznej. Inną opcją jest The Bull & Gate z lokalną sceną, na której debiutują miejscowe niezależne kapele. Jest tu też chyba najsłynniejsza, obok Ronnie Scott’s na Soho, kawiarnia jazzowa nazwana odkrywczo Jazz Cafe. A to zaledwie namiastka. Nie sposób opisać wszystkiego, co oferuje Camden Town ze swoim kolorowym, zróżnicowanym tłumem, mieszaniną zapachów i klimatów i najróżniejszych ludzkich typów. Tak naprawdę Camden każdy musi dla siebie odkryć sam.
Camden Town i jego mieszkańCy Charles dickens miał do Camden słabość.
Żył w tym miejscu paru domach. Przy 48 Dought Street znajduje się dziś jego muzeum. W swoich powieściach autor często zabiera nas do północnego Londynu. Camden Town pojawia się między innymi w Małej Dorrit, Opowieści wigilijnej i Davidzie Copperfieldzie.
gadać. „To tu znajdziesz swoją rozpacz” – obiecuje nam wokalista. Miejscowe biura turystyczne nie zdecydowały się wykorzystać utworu w kampanii promocyjnej dzielnicy. noel gallagher. W latach dziewięćdziesią-
allen Bennet, aktor, scenarzysta i pisarz znany chociażby z Szaleństw króla Jerzego czy The History Boys, mieszka tu od niepamiętnych czasów. Osiadł przy Gloucester Crescent, dzieląc dom z dziennikarzem Rupertem Thomasem. To właśnie na Gloucester Crescent rozgrywa się akcja opowiadania The Lady in the Van.
tych północ Londynu była też idealnym miejscem gwiazd rockowych, które dopiero wschodziły. Należał do nich niegrzeczny chłopiec britpopu – Noel Gallagher. Noel mieszkał przez parę lat przy Albert Street (numer 83). Można go było spotkać w okolicznym Spread Eagle Pub. To właśnie w okresie camdenowskim muzyk napisał swoją chyba najsłynniejszą balladę „Wonderwall”.
morrissey, najsłynniejszy współczesny dan-
amy winehouse W przerwach między kolej-
dys Wielkiej Brytanii spędził na Camden Town lata dziewięćdziesiąte. Wspomina ten zakątek w swojej balladzie Come Back to Camden z wydanej w 2004 roku płyty You Are the Quarry. Camden jawi się tu jako miejsce, gdzie herbata smakuje Tamizą, niebo jest wciąż zachmurzone, a taksówkarze nigdy nie przestają
nymi terapiami odwykowymi Amy szaleje tu w okolicznych alternatywnych barach. Piosenkarka urodziła się w tej okolicy i tutaj spędziła dzieciństwo. Wciąż chętnie do niej wraca. Niedawno kupiła tu wielki, czteropiętrowy dom z epoki króla Jerzego. Okoliczni mieszkańcy wcale nie byli zachwyceni.
|19
nowy czas | 23 maja 2011 n
Funciarnie w Funciarnie w cenie cenie
takie czasy
Pogłębiająca się recesja i wszechobecna inflacja dają się we znaki także Recesja, którejNic końca nie widać i wzrastająca inflacja dają we znaki Brytyjczykom. dziwnego, że coraz popularniejsze są wśród nichsięzakupy większości mieszkańców Wysp. Nic dziwnego, że coraz popularniejsze w sklepach charytatywnych, dotąd odwiedzanych głównie przez przedstawicieli są zakupy w sklepach charytatywnych. Tzw. charity shops zarabiają dla mniejszości narodowych, zawrotne w tym Polaków. swoich stowarzyszeń sumy.Tzw. charity shops w południowej Anglii zarabiają dla swoich stowarzyszeń zawrotne pieniądze. Grzegorz Borkowski Chyba żaden inny naród nie kocha zakupów tak bardzo jak Anglicy. I chyba żaden inny tak łatwo i za bezcen nie pozbywa się dopiero co kupionych rzeczy. Ułatwiające im opróżnianie pękających w szwach garaży i szaf sunday markets, car boot sales i charity shops urosły wręcz do rangi instytucji narodowych.
CHARYTATYWNY, ALE CIUT INACZEJ Szczególnie sklepy charytatywne są miejscami ciekawymi. Pozornie robią wrażenie popularnych w Polsce lumpiarni, ale to wyłącznie powierzchowność. Rzeczy w charity shopach są przeważnie wyselekcjonowane, nierzadko prawie nowe lub nowe. Dodatkowo w tych miejscach można kupić bardzo tanio książki, płyty, oprogramowanie komputerowe, filmy na nośnikach VHS i DVD. Nie brak tam również pełnych uroku angielskich bibelotów i drobnych upominków. Wszystko to dotacje, przynoszone do sklepów przez opróżniających szafy
Anglików. Pozbywają sie tego, co im zbywa, a zarazem pomagają stowarzyszeniom zajmującym się opieką nad dziećmi niepełnosprawnymi, osobami starszymi i nieuleczalnie chorymi. Więc myli się ten kto myśli, że przymiotnik „charytatywny” oznacza sklep dla ubogich. Wręcz przeciwnie – wpływy z handlu idą na cele charytatywne. A życie pokazuje, że w sklepach tych robią zakupy nie tylko Polacy, Hindusi, Chińczycy, ale również Anglicy przypisani do klasy średniej.
ZNACZNIE TANIEJ NIŻ GDZIE INDZIEJ Anglicy są wolni od wielu stereotypów, którymi – niestety – obciążeni jesteśmy my. Nasze narodowe „zastaw się, a postaw się” – dotyczy wielu sfer życia. W Anglii wręcz przeciwnie. Powodem do dumy jest nieposiadanie nowego, supernowoczesnego auta, lecz fakt, że stare auto długo służy i nie sprawia kłopotów. Nie ma także blokady psychicznej przed korzystaniem z butów czy spodni, które wcześniej kupił w dobrym sklapie ktoś inny. – Rzeczy w charity sho-
pach są często naprawdę znakomitej jakości – zapewnia Magda z Shirley w Southampton. – Ja patrzę na ich stan i metki. Kupuję tylko rzeczy znanych marek. I co ciekawe, często mają jeszcze metki z ceną, bo rok czy dwa lata przeleżały w szafie, nawet nie przymierzone. Markowe spodnie za funta, porządna bluzka w tej samej cenie, torebka skórzana za dwa funty... Roi się od takich okazji. Na widok tych ciuchów koleżanki w Polsce bledną z zazdrości i nie podejrzewają nawet, że cała, od stóp po szyję, ubrana jestem za 10 funtów. Mało tego, wiele z tych rzeczy, kupowanych za grosze, trafia potem na aukcje na allegro czy ebayu, gdzie sprzedawane są za znacznie wyższe ceny.
DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO – Za dwa funty mam całą reklamówkę filmów – pokazuje Piotr z Red-
plamki na lewym ramieniu marynarki. – Pokazałem ją sprzedawczyni, starszej wolontariuszce i poprosiłem o discount – opowiada Piotr. – Obniżyła mi cenę o 50 pensów, ale w tym czasie jej koleżanka powiesiła mi na plecach wieszak, by pokazać, jaki ze mnie sknera. Dopiero gdy wychodziliśmy, żona wyjaśniła mi, że to sklep, gdzie zbierają na chore dzieci.
SAMOCHÓD DO CHARITY SHOP? bridge, spotkany przed charity shopem w Totton Shoping Centre. – Trochę Van Damme`a, jakiś Stallone, nic ambitnego, ale w sam raz na długie i ponure brytyjskie wieczory. Traktuję to jako najtańszą lekcję angielskiego. Muzykę też tu kupuję. Niedawno kupiłem samochód. Naprawdę, niezłe auto, ale ma fabryczny radioodtwarzacz z magnetofonem kasetowym. Byłby problem, gdzie kupić dziś kasety, gdyby nie ten sklep. Za funta kupuję każdorazowo dziesięć kaset. Przy okazji opowiada nam anegdotę o swojej pierwszej wizycie w sklepie charytatywnym. Żona chciała mu kupić marynarkę i znalazła jedną w znakomitym stanie. Jednak przyzwyczajony do tego, że zawsze i o wszystko w Anglii się targuje, Piotr dopatrzył się niewielkiej
Tzw. charity industry to dziś nawet 7,4 proc. obrotów gospodarczych Wielkiej Brytanii – oceniają statystyki. Roczne obroty większości krajowych i nawet dużych lokalnych organizacji charytatywnych przekraczają kwotę miliona funtów. Według lokalnej prasy w Południowej Anglii z usług tych sklepów korzysta już ponad jednak trzecia Brytyjczyków. Główną przyczyną jest aktualny kryzys. Lokalna gazeta „Daily Echo” z Southampton prowadzi wręcz akcję, w której zachęca mieszkańców miasta do wyszukiwania i zgłaszania do redakcji najciekawszych okazji. Jednak nie brak wciąż darczyńców oddających do funciarni nie tylko nienoszone ciuchy czy rzadko słuchane płyty, lecz także rzeczy znacznie cenniejsze. – Organizacja Oxfam już od dwóch
lat ma anonimowego darczyńcę, który w kolejnych transzach przekazał już 22 tys. 635 funtów – dowiadujemy się od Davida Moira, rzecznika Association of Charity Shops. – Organizacja Save the Children dostała Audi TT, które zostało sprzedane na aukcji za dwanaście i pół tysiąca funtów, a fundacja St. David’s obraz pędzla Juliana Trevelyana, który sprzedano za osiem tysięcy funtów. Co ciekawe, te szczególnie cenne datki pochodzą od osób fizycznych, które nie dość, że nie chcą odliczać darowizn od opodatkowania, wręcz jeszcze zależy im na anonimowości. Jednak rzeczywistość sklepów charytatywnych nie składa się jedynie z chwil słodkich. Niektóre sklepy z hrabstwa Hampshire mają poważne kłopoty z magistratami, które naliczają zbyt wysokie stawki za wywóz śmieci. – Obowiązujące przepisy dla nas są jasne. Sklep charytatywny można obciążać jedynie za odbiór śmieci na podobnych zasadach jak gospodarstwo domowe. Tymczasem samorządy lokalne hrabstwa Hampshire obciążają cztery sklepy charytatywne dodatkowymi opłatami wywozowymi, na podobnych zasadach jak firmy produkujące odpady. Według nas to nic innego jak próba ograbienia najbiedniejszych i najbardziej tych środków potrzebujących – informuje David Moir. Ale nie bierzmy przykładu z bezdusznych urzędów, pamiętajmy raczej, że charity shops to nie tylko okazja dla nas – to przede wszystkim pomoc najbardziej potrzebującym.
Viva Las Vegas 20|
23 maja 20110 | nowy czas
podróże po świecie
… These boots are made for walking, and that's just what they'll do one of these days these boots are gonna walk all over you. … (Nancy Sinatra)
Jerzy Jacek Pilchowski
L
ecimy. Przed nami siedzi Borg. Chłopak trzyma na kolanach laptop i zwołuje na swoją facebookową stronę innych członków kolektywu. Oskrzydlają go dziewczyny z iPhonami. Robią zdjęcia i ładują je do sieci, aby informować świat o tym, gdzie są i co robią. Widząc, że podglądam obcych, żona sztyletuje mnie wzrokiem. Moja intergalaktyczna ciekawość jest jednak silniejsza niż jej dobre wychowanie. W roku 1945 William Wilkerson rozpoczął budowę hotelu Flamingo. Wybór miejsca nie był przypadkiem. Flamingo budowano poza ówczesnymi granicami miasta, czyli w miejscu, w którym nie obowiązywały oparte o protestancką pruderię prawa. Podstawą biznesowego planu Wilkersona było bowiem założenie, że do miejsca, w którym królować będą tancerki, hazard i alkohol, faceci zlatywać się będą jak ćmy do ogniska. Na ukończenie budowy Wilkersonowi zabrakło jednak pieniędzy i Flamingo przejął żydowski bankster Benjamin „Bugsy” Sigel. Duże pieniądze i piękne kobiety to kolorowa, ale niezdrowa kombinacja – Bugsy został zastrzelony w czerwcu 1947 roku. Historia Flamingo nie jest jednak byle jaką tragikomedią w hollywoodzkim stylu. Flamingo to jedno z tych miejsc, w którym krystalizowała się amerykańska popkultura. Nie jest więc przypadkiem, że wybraliśmy właśnie ten hotel. Gdy zamknęliśmy za sobą drzwi hotelowego pokoju był późny wieczór, ale w Las Vegas zawsze jest jasno i przez odsłonięte okno widać pióropusze palm stojących... pod ścianą garażu. Na drugi dzień po śniadaniu wyszliśmy na Las Vegas Bulevard, czyli Strip. LV to wirtualny świat, w którym blisko siebie stoją egipska piramida, pałac Cezara, Paryż, Wenecja, super-duper-extra nowoczesny hotel Aria, itp., itd. A co w natłoku wrażeń utkwiło mi tego dnia w pamięci? W Caesars Palace jest starożytny żaglowiec (restauracja), którego galion to popiersie filmowej Kleopatry, czyli śp. Elizabeth Taylor. W Paris jest wieża Eiffla, pasaże, kawiarenki i sklepiki. W Venetian można pływać gondolą. W lobby Bellagio sufit to łąka ze szklanych kwiatów. Jest tam też płaczące drzewo, altanka, w której stoją doniczki ze storczykami oraz inne cuda i cudeńka. A przed w Bellagio jest sztuczne jezioro, na którym w południe tańczy ogromna fontanna. Jego brzeg oplatają połączone ze sobą wille. Jest w nich galeria handlowa, w której można bawić się w Śniadanie u Tiffany’ego lub kupić torebkę Coach, czyli niezbędne wyposażenie każdej szanującej się fashionistki. Upps! O mały włos zapomniałbym o kasynach: Przegraliśmy dla przyzwoitości trochę, ale były to tak małe sumy, że nie ma o czym pisać. Włóczęga po Las Vegas jest, sama w sobie, fascynującą przygodą. Każdy wakacyjny dzień powinien jednak mieć pewnego rodzaju climax. Pierwszego dnia, było to przedstawienie X Burlesque czyli sześć dziewczyn bez biustonoszy. Tańczyły tak, że długo jeszcze szumiało mi w głowie:
Po powrocie do hotelowego pokoju trzeba się jakoś wyciszyć. Żona czyta książkę, ja oglądam telewizję. Pstryk – Bernanke: W mojej głowie włącza się obraz fabryk, w których nikt już nie pracuje. Pstryk – Kristol: W mojej głowie włącza się obraz zabijanych ludzi. Pstryk – Blankfein: W mojej głowie włącza się obraz domów, w których nikt już nie mieszka. Pstryk – Geithner: W mojej głowie włącza się fear and loathing, czyli strach i obrzydzenie. To tutaj, we Flamingo, Raoul Duke, czyli alter ego autora książki Fear and Loathing in Las Vegas widział ludzi jako gady i plaży. Raoul (Hunter S. Thompson) był wtedy nawalony jak autobus. Ja niczego nie ćpam i niczego nie palę. Tego dnia nic nawet nie piłem. Patrząc na pokazywaną w telewizji amerykańską elitę też jednak widziałem gady i płazy. Od dawna fascynowało mnie ganzo journalism, ale dopiero w tym momencie, w historycznym Flamingo, zrozumiałem w pełni to co Thompson powiedział (w roku 1997) w wywiadzie dla pisma Atlantic: Objective journalism is one of main reasons American politics has been allowed to be so corrupt for so long. Dla tych, którzy lubią Cirque du Soleil, Las Vegas jest celem pielgrzymek. W różnych hotelach oglądać można różne przedstawienia. My wybraliśmy, pewnie z powodu siwych włosów w mojej brodzie, Love, czyli przedstawienie oparte na piosenkach Beatlesów. Do Mirage przyszliśmy godzinę wcześniej, aby mieć czas na dokładne spenetrowanie sklepu z pamiątkami. W efekcie nasz bagaż stał się cięższy o album i kilka psychodelicznych koszulek. Gdy zgasły światła, uszy wypełniły nam znajome dźwięki i słowa: I look at you all see the love there that's sleeping While my guitar gently weeps … All you need is love …
W lobby Bellagio sufit to łąka ze szklanych kwiatów
DeWizą herBoWą Las Vegas jest: WHAT HAPPENED IN VEGAS, STAY IN VEGAS, aLe LuDzie często o tym zapominają. ja przypomniałem to soBie patrząc na kapLiczki, W których Wziąć można śLuB W styLu emergency.
Hey Jude, don’t make it bad Take a sad song and make it better ... a w oczach migotała nam bajecznie kolorowa choreografia. Trudno nie kochać Beatlesów, ale trudno było nie zauważyć, że LV ma na CduS zły wpływ.
|21
nowy czas | 23 maja 2011
podróże po świecie Budzenie zamówiłem na szóstą, ale – jak zawsze gdy wiem, że dzień będzie ciekawy – obudziłem się wcześniej. Tego dnia polecimy obejrzeć Grand Canyon. O ósmej ruszamy w drogę. Na małym lotnisku w Boulder City wsiadamy do samolotu i lecimy na Grand Canyon National Park Airport. To lotnisko to tylko trochę asfaltu i dwa blaszane baraki. Lubię latać małymi samolotami. Ten, którym lecimy, zabiera maksymalnie dwunastu pasażerów. Po lewej stronie widać było zaporę Hoovera i jezioro Mead. Po prawej, pustynię Mojave. Pomyśli ktoś, że pustynie są nudne. To nieprawda! Gołe ciało Matki Ziemi jest tak fascynującym dziełem sztuki abstrakcyjnej, że Picasso, Dali a nawet Klimt mogą się schować. Lądujemy. Na widok czekającego na nas helikoptera skacze mi adrenalina. Helikopter to jeszcze lepsza zabawka niż mały samolot. Startujemy. Wolno do góry, a po chwili ruszamy ostro do przodu. Przyklejam nos do okna i widzę jak przelatujemy nad krawędzią kanionu. Przez chwilę spadamy. Po bokach mijają nas ściany kanionu, daleko pod nami płynie rzeka. Lot trwał 15 minut. Przeleciał jak 15 sekund. Teraz wsiadamy do pontonu i płyniemy w górę rzeki. Po około 20 minutach przewodnik gasi silnik i dookoła słychać już tylko szum wody i wiatru. Ponton wolno płynie w stronę przystani. Teraz już wiemy dlaczego w nazwie tego kanionu jest słowo GRAND. Wracamy na lotnisko. Od startu samolotu dzielą nas prawie cztery godziny. Nie będzie to jednak zmarnowany czas. Można pojechać jeżdżącym wahadłowo autobusem do dwóch punktów widokowych. Pierwszy z nich to Eagle Point. Tam jest słynny Skywalk, czyli wiszący nad przepaścią pomost w kształcie podkowy. Jego podłoga zrobiona jest ze szkła i patrząc pod nogi widzimy znajdujące się kilkaset metrów niżej dno kanionu. Tam właśnie wielu ludzi dowiaduje się, że ma lęk wysokości. Jest tam też indiańska wioska. Drugim jest Guano Point. To najciekawszy punkt widokowy w tej części kanionu. Siedzieliśmy nad krawędzią, patrząc na szybujące poniżej ptaki. Tego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. Gdy tylko zamykałem oczy, wracałem do Grand Canyon. Amerykańska konstytucja gwarantuje nam prawo do poszukiwania szczęścia. Jedziemy więc do Ethel M Chocolate Factory. Przed wejściem czeka na nas Botanical Cactus Gardens, czyli kaktusowe arboretum. Lubię kaktusy. Szliśmy więc przez ten wspaniały kaktusowy ogród bardzo wolnym krokiem. Poganiało nas tylko oparte na doświadczeniu przypuszczenie, że gdy już poznamy proces produkcji „szczęścia”, to trafimy do sklepu. Ciekawe, ile kalorii zawierała torba, z którą wyszliśmy z Ethel M? Kilka mil na północ Strip krzyżuje się z Fremont Street. To jest downtown, czyli Glitter Gulch. Będziemy chodzić śladami Rat Pack (Frank Sinatra, Dean Martin, Sammy Davis Jr., Peter Lawford i Joey Bishop.) Oni już nie żyją, ale w kultowej piosence Sinatry, zostawili nam nieśmiertelną radość życia; …I’ve lived a life that’s full. I’ve travelled each and every highway. And more, match more than this, I did it my way. … Jedziemy tam też, aby obejrzeć, w Golden Nugget, największy na świecie (waży przeszło 27 kg) złoty samorodek. Na Fremont Street można również zobaczyć legendarne dziewczyny z Golden Goose Gentleman’s Club. W piosence zatytułowanej Glitter Gulch (album King of America) Elvis Castello śpiewa o nich: we’ve got prizes if you can afford…
Hotel Flamingo to jedno z tych miejsc, w którym krystalizowała się amerykańska popkultura
Teraz już wiemy dlaczego w nazwie tego kanionu jest słowo GRAND
Nie jest przecież przypadkiem, że Las Vegas znane jest jako Sin City. Najbardziej widoczną częścią tej lokalnej subkultury są „wizytówkowi” Meksykanie. Jest ich pełno i każdemu facetowi starają się wcisnąć do ręki wizytówki dziewczyn, z którymi można porozmawiać np. o… filozofii lub o literaturze. W Glitter Gulch najbardziej interesowało mnie jednak muzeum neonów. Mogłem obejrzeć, a nawet dotknąć, „kieliszek do Martini” (reklama baru The Red Barn – rok 1960), The Hacienda Horseand Rider (reklama hotelu Hacienda – rok 1967) oraz lampę Aladyna (reklama hotelu Aladdin – rok 1968). Wszyscy, których interesuje amerykańska popkultura, zrozumieją z łatwością dlaczego czułem się tam jak w sanktuarium i w głowie szumiała mi piosenka; … And the people bowed and prayed To the neon god they made… (Simon and Garfunkel)
Część jeziora Lake Mead zobaczymy z pokładu Desert Princess. Jest to statek zbudowany na wzór pływających w XIX wieku po Missisipi parowców napędzanych kołem łopatkowym. Płyniemy. Otaczają nas majestatyczne góry. Bardzo trudno jest jednak oderwać wzrok od oplatającego jezioro pasa pomalowanych na biało skał. To osad wapienny, który pokazuje, jaki był kiedyś poziom wody w jeziorze. Wpływamy w Black Canyon i aby zobaczyć czarne skały, od których kanion ten wziął swoją nazwę, trzeba zadzierać głowę do góry. „Biała wstążka” ma bowiem około 40 metrów wysokości. Czas wracać do domu. W samolocie, gdy za nami zgasły już światła Las Vegas, myślałem o tym, czego nie zdążyliśmy zobaczyć. Za dzień lub dwa nadejdzie jednak czas,by zacząć myśleć o tym, co zobaczymy w trakcie następnego urlopu.
jacek.pilchowski@gmail.com
Przed powrotem wstąpiliśmy do indiańskiego trading post. Pośród standardowych rzeźb bizonów, wilków i orłów znalazłem pełną tajemniczego uroku Medicine Woman – odczynia teraz złe uroki w naszym domu. Następnego dnia, gdy przechodziliśmy na drugą stronę Tropican Avenue, w oczy wpada mi kratka ściekowa do kanalizacji burzowej. Wśród wielu ciekawych książek o Las Vegas, na szczególną uwagę zasługuje Beneath The Neon. Matthew O’Brien opisał w niej tajemniczy świat kanałów pod LV. Mieszka w nich podobno około 700 osób wymazanych z powierzchni ziemi przez hazard, narkotyki lub alkohol. Dewizą herbową Las Vegas jest What happened in Vegas, stay in Vegas, ale ludzie często o tym zapominają. Ja przypomniałem to sobie patrząc na kapliczki, w których wziąć można ślub w stylu emergency. Jedno jest pewne, bez pomieszania z poplątaniem, jakie często z takich ślubów wynika, hollywoodzcy scenarzyści mieliby dużo cięższe życie. Hotel Riviera. Teraz wydaje się mały, ale dawniej był wielki i ważny. Występował w nim bowiem Władziu (Władziu Valentino Liberace), czyli najsławniejszy amerykański pianista. Ostatni dzień. Jedziemy zobaczyć Hoover Dam i Like Mead. Ta zapora jest jednym z cudów świata. Ma przeszło 220 metrów wysokości. Aby ją wybudować, trzeba było zmusić Kolorado (to jest naprawdę duża rzeka) do tego, aby przez pewien czas płynęła inną drogą. W tym celu wykopano pod górami, w Black Canyon, dwa ogromne tunele. Budowa Hoover Dam trwała pięć lat – od 1931 do 1936 roku. Budowę finansował skarb państwa. Od tego czasu, elektrownia zaspokaja potrzeby miliona ludzi, a woda z jeziora służy wielu milionom. Wydane na jej budowę pieniądze bardzo dawno temu wróciły do budżetu. Nie można się więc dziwić, że wszelkie wzmianki o Hoover Dam powodują ataki wścieklizny u sierot po Miltonie Friedmanie.
22|
23 maja 2011 | nowy czas
co się dzieje
jacek ozaist
WYSPA [44] Aneta zamknęła się w ubikacji i nie wychodziła przez dwie godziny. Zapukałem nieśmiało, ale usłyszałem tylko deprymujące kopnięcie w drzwi. Poszedłem więc po piwo. Jestem cholernie ograniczony. Kiedy coś idzie nie tak, jedynie to przychodzi mi do głowy. Kolejka u „Turbana” składała się wyłącznie z lekko przepoconych rodaków, którzy potrzebowali odrobiny relaksu po ciężkim dniu w pracy. Szło w ruch wszystko, co miało w sobie dwutlenek węgla i jakieś procenty – puszki, butelki, plastik. Kto nie widział twarzy londyńskiego Polaka, idącego ulicą z czarną siateczką w ręce, ten nic nie wie o prawdziwym szczęściu. Tu nie ma z kim pogadać o dobrej książce, filmie, utworze muzycznym, ale napić się zawsze warto. W ogóle ta cała emigracja jest jednowymiarowa. Tylko kasa, liczby, rachunki. A najpopularniejsza wyliczanka to oczywiście six for five. Drzwi do toalety nadal były zamknięte, więc otworzyłem sobie piwo i usiadłem w ogrodzie z tyłu domu. „Moje” ptaki zawsze poprawiały mi nastrój. Odkąd dostałem pod choinkę karmnik, uzupełniałem go codzienne nasionami słonecznika i okruchami chleba. Przylatywały tak różne gatunki, że nie nadążałem z ich archiwizacją. Czasem w karmniku pojawiała się harcująca wiewiórka, raz wdrapał się tam nawet mały szczur. Kiedy Aneta wyszła z łazienki, jej oczy wciąż były wilgotne. Usiadła koło mnie z lampką wina w ręce i tak sobie siedzieliśmy w milczeniu. Ptaki śpiewały, samoloty przelatywały z hukiem nad naszymi głowami, a my sobie siedzieliśmy, obojętnie sącząc co kto tam miał. – Czy ty mnie jeszcze kochasz? – padło głuche pytanie, którego wcale się w tej chwili nie spodziewałem. – Ej, no. Znajdę ci fajny lokal. – Aha. – Znajdę. Zobaczysz. – Poszukaj sobie lepiej pracy. Zerknąłem na nią krzywo. Nie byłem pewien, czy mówi szczerze, czy się nabija. Brnąłem przez naprawdę bujne chaszcze, rozczłonkowywałem na malutkie kawałki wielkie drzewa, walczyłem z brudem w śmierdzących domach, odświeżałem nieludzko zapuszczone pokoje, kuchnie i toalety, grałem pijacką muzykę taneczną, chałturzyłem jako kelner-menadżer. Po pięciu latach takiej kariery zawodowej, ostatnią rzeczą, jaką chciałem usłyszeć było to, że mam sobie szukać pracy. Przemknęła mi przez głowę desperacka myśl, by zadzwonić do Marka i odwołać nasze honorowe opuszczenie restauracji. No, bo właściwie o co poszło? O puste obietnice, brak woli współpracy, marazm w biznesie. Gdyby się spokojnie zastanowić, nie są to grzechy śmiertelne, tylko słabości wynikające z różnicy charakterów. Nie! Zgiń, myśli nieczysta! Żadnych pojednań. Jestem aroganckim, zadufanym w sobie inteligencikiem i alergicznie nie lubię przegrywać. Podobno mam to po ojcu, który tak długo twierdził, że wie lepiej, aż stoczył się na samo dno i ze zgrozą stwierdził, że nie wie nic. Nazajutrz rano wsiadłem w samochód i ruszyłem na dalsze poszukiwania. Niczego ciekawego nie znalazłem. Dziwne uczucie. Mieliśmy oszczędności, kredyt w banku, pomysł na biznes, sprawdzone w boju menu oraz całkowite
wyposażenie kuchni i sali. Nie mieliśmy jednak dokąd z tym wszystkim pójść. Z ciężkim sercem przygotowywaliśmy produkcję na ostatni weekend w Duke’u. Klienci dopisali tłumnie. Kuchnia omal nie eksplodowała. Uwijaliśmy się z pomocą Asi, ledwo żywi ze zmęczenia i przygnębieni wizją nadchodzącego końca. Nasza knajpina nagle okazała się wszystkim potrzebna, a w sąsiedniej sali, w pubie, nie było nawet stałych bywalców. Pod koniec dnia nie mieliśmy już czym handlować. Ludzie dziwili się, że z liczącego dwadzieścia kilka pozycji menu, mogą wybrać tylko dwie, trzy rzeczy. – Dlaczego zamykacie? Przecież to bez sensu! – Nie nadajemy się do tego. Jedziemy do Australii – kłamałem bez mrugnięcia powieką. – Tam tyle nie pada. Mark nie pojawił się ani w sobotę, ani w niedzielę. Uznałem więc, że nie ma zamiaru pomachać mi chusteczką na do widzenia. Wspaniałomyślnie udzielił nam tygodnia na wyniesienie wszystkiego, co nasze, lecz pożegnać nas nie zamierzał. W poniedziałek, na obrzeżach Ealingu znalazłem lokal do wynajęcia. Zadzwoniłem pod numer podany na tablicy i okazało się, że agent jest akurat w okolicy. Obiecał podjechać za pół godziny. Poszedłem na tyły lokalu, by zorientować się, czy jest miejsce do zaparkowania samochodu i rozładunku towaru. Do wzięcia był cały budynek – powierzchnia handlowa na parterze oraz mieszkanie na piętrze. Lokal na dole miał dobre zabezpieczenia, ale drzwi do części mieszkalnej były wyrwane z zawiasów i porzucone gdzieś z boku. Ostrożnie wspiąłem się po stalowych schodach. Od środka dochodziło echo przytłumionych głosów. – Halo?! Zapadła pełna konsternacji cisza, po czym moim oczom ukazał się widok czyjejś bardzo zarośniętej twarzy. – Co jest, k...a!? – odezwał się gniewnie ten ktoś. Uff. Rodacy – odetchnąłem z ulgą i odparłem dziarsko: – Nic, k...a, nie jest! – Jak nie jest? Czego tu? Squatersi. Ludzie raczej szukający spokoju, niż wywołujący niepokoje. – Ten lokal będzie wynajęty. Poszukajcie sobie innego – wytłumaczyłem spokojnie. Trzech wyniszczonych długą zimą mężczyzn zgodnie pokiwało głowami i zaczęło pakować skromny dobytek. Wiosna była w pełni. Nie groziło im zamarznięcie ani nawet wychłodzenie organizmu. Ze smutkiem patrzyłem, jak znoszą po schodach swoje plecaki i torby. Nie odwrócili się. Agent pokazał mi lokal i uzgodniliśmy cenę. W jeden dzień znalazłem i przejąłem lokal, choć przed nami była jeszcze urzędowa procedura. Wpłaciłem zaliczkę. Dostałem klucze. Mogliśmy przewieźć rzeczy z Duka. Pub, w którym spędziłem tyle dobrych chwil, zdał mi się nagle ruderą bez duszy. Polacy tchnęli w jego mury tyle życia, ile zdołali. Całe uszło. Nie splunąłem za siebie, nie obejrzałem się. Było, minęło, nie ma.
cdn poprzednie odcinki
JACEK OZAIST Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK. ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ NIEREGULARNIE
I have an item to collect ‘I will be t here my darling…’ was the text message on my mobile last Sunday evening. It raised my eyebrows a bit since it came from a Brazilian builder-man-and-a-van booked to remove and clear all from my friend’s Gigi newly sold house. I couldn’t wait to see him. It began when I called an old friend. ‘You wouldn’t want two sofas, two beds, t hree wardrobes, two tables, a barbeque, garden furniture, a washing machine and a fridge-freezer by any chance, would you? Practically new...’ ‘No,
@
www.nowyczas.co.uk/wyspa
thanks’ said The Ver y Impor tant Chief Executive. ‘I’ll have the fridge-freezer’ said his wife. ‘We’ll be there tomorrow, you’d better not be late’ said the Chief. ‘I’ve booked the van and man for £60. His name is Br uno and he will text you. But I am only taking the fr idge’. Br uno, the Brazilian was already there, towering from behind the front hedge, when I arrived. The Chief Executive was just getting out of his Jaguar. We went inside. ‘This is all new?’ wondered Br uno. ‘Take it’ I said, ‘Take it all’.
The Chief Executive was shifting the fridge. ‘Are you sure the fridge is not in the sale pr ice? Make sure it is not, I am not bringing it back I crept out of t he house to phone the agent. The fr idge was to stay. ‘Bloody hell…’ roared the Chief Executive. ‘I’ll take the cur tains’ said his wife. ‘Sixty q uid for a pair of dirt y curtains…?’ Suddenly dumbstr uck I noticed Bruno str uggling with a wardrobe down the narrow staircase. I looked at the Chief‘s City suit (he was on his way to work) and pleaded weakly ‘Andrew… please, could you help Bruno… ’Bloody hell… sixty quid..’ Andrew the Chief was dragging the wardrobe down the path, his
kino
muzyka
Wa ter for Ele phants
Fle et Fo xes
Po dróż do Ame r y ki z cza sów de pre sji. Sty lo wy me lo dra mat bę dą cy ada pta cją po wie ści Sa r y Gru en. Wa ter for Ele phants to przede wszyst kim uczta wi zu al na: de ko ra cje po ra ża ją szcze gó ło wo ścią. Fa bu ła roz wi ja się po wo li, na cisk po ło żo no na kli mat. Jest też ak cent pol ski: nar ra tor, Ja kub, ma ro dzi ców po cho dzą cych znad Wi sły. W ro lach głów nych Re ese Wi ther spo on, Chri stoph Waltz oraz sło ni ca Tai.
Po cho dzą ca z Se at tle gru pa Fle et Fo xes od ja kie goś cza su chce przy wró cić mo dę na mu zy kę lat sześć dzie sią t ych: fol kroc ka w sty lu Bo ba Dy la na czy Ne ila Youn ga i sun shi ne pop á la The Zom bies i The Be ach Boys. Bar ko ko wy, pre cy zyj nie skon stru owa ny ba to que pop mie sza się tu z an giel ski mi aku stycz ny mi brzmie nia mi. Do Lon dy nu Fle et Fo xes przy jeż dża ją, by pro mo wać swój świe żo wy da ny, dru gi już al bum za ty tu ło wa ny Hel ple sness Blu es.
Fast and Fu rio us 5
Wto rek, 31 ma ja, godz. 19.00 Ham mer smith Apol lo
Pierw sza część Fast and Fu rio us opo wia da ła o praw dzi wych fa ce tach w bar dzo szyb kich sa mo cho dach. W dru giej zo ba czy li śmy jesz cze praw dziw szych fa ce tów i jesz cze szyb sze bry ki. W trze ciej wpro wa dzo no re wo lu cyj ne zmia ny: do da no więk szą liczbę twar dzie li i sa mo cho dów. A czym za sko czy nas pią ta od sło na se rii?
Rush Kla sy cy roc ka pro gre syw ne go w ostrzej szej od mia nie przy by wa ją do Sa li O2. Śro da, 25 ma ja, godz. 18.30 Ha la O2, Pe nin su la Squ are Gre en wich SE 10 0DX
The Zom bies Wie czór z brać mi Co en Ri ver si de Stu dios za pra sza na dwa po ka zy za ce nę jed ne go. Zo ba czy my dwa ostat nie ob ra zy bra ci Co en: lu dzi, któ rzy jak chy ba nikt po łą czy li tra dy cję eu ro pej skie go nie za leż ne go ki na z roz ma chem á la Hol ly wo od. Se rio us Man to Dzień Świ ra po ame r y kań sku, a wła ści wie po ame ry kań sko -ży dow sku. Ob ser wu je my Lar r y’ego, któ re go ży cie pew ne go dnia za czy na się roz pa dać. Jak zwy kle u Co enów, śmiech mie sza się z po waż ny mi py ta nia mi. Mo gli by śmy na zwać je „eg zy sten cjal ny mi”, ale wro dzo na iro nia bra ci nie po zwo li ła by im się w ten spo sób wy ra zić… Dru gi film, „True Grit”, to re ma ke we ster nu z Joh nem Way nem w ro li głów nej. Re ma ke nie co mniej na po waż nie. W ro lach głów nych Jeff Brid ges i Brad Pitt. Wto rek, 24 ma ja, godz.18.45 Ri ver si de Stu dios , Crisp Ro ad, Ham mer smith, W6 9 RL
Grat ka dla bar dziej no stal gicz nych mi ło śni ków mu zy ki. Wszy scy, któ rzy pa mię ta ją prze bo je She’s Not The re, Tell Her No czy – przede wszyst kim – Ti me of The Se ason, po cho dzą ca z St. Al bans gru pa pro po nu je po dróż w cza sie, ku la tom sześć dzie sią t ym. Choć dziś o ze spo le pa mię ta ją chy ba głów nie za pa leń cy tej de ka dy, przez krót ki czas uwa ża ny on był za głów nych kon ku ren tów sa mej Wiel kiej Czwór ki. Pią tek, 27 ma ja, godz. 19.00 She pherd’s Bush Em pi re, She pherd's Bush Gre en,W12 8TT
Ho use + Tech no + Dub So bot nie wie czo r y z DJem Cra igem Ri chard sem za wsze ofe ru ją ener ge tycz ną, za ska ku ją cą mie szan kę brzmień. Każ da so bo ta, godz. 23.00 Fa bric, 77a Char ter ho use Stre et, Lon don, EC1M 3HN
Ha -Ti cho na Trio Thor Wy re ży se ro wał Ham le ta i Jak wam się po do ba, te raz zmie nia nie co kli ma t y. Ken neth Bra nagh za bie ra nas w po droż do Skan dy na wii, re ży se ru jąc ekra ni za cję le gen dy o Tho rze zma ga ją cym się z Ody nem. Ko mik so wa opo wieść na pa ko wa na ak cją i fan ta stycz ny mi ak to ra mi (An tho ny Hop kins i Na ta lie Port man).
suit covered in cobwebs. The Tesco deliver yman was ar riving for next door. ‘Could you give us a hand?’ asked The Chief. ‘Sure’ said the Tesco man. He was from Croatia. ‘Are you getting r id of stuff?’ he asked.‘Take it’ I said. ‘Take anything you like’. Three wardrobes later The Chief Executive covered in dirt was departing. ‘Bloody hell. Sixty quid…’ I stood in t he now echoing living room, thank God, all done now. But I could still hear t he r umbling of Br uno’s van outside. And then it stopped. The doorbell r ung. Br uno was standing at the door with a young, black,
W Jazz Ca fe wy stą pi do sko na ły sak so fo ni sta Mi ko łaj Trza ska z no wym pro jek tem Ha -Ti cho na (heb. we wnętrz ne ucho), któ r y sta no wi po łą cze nie mu zy ki cha sydz kiej oraz swo bod nej im pro wi za cji jaz zo wej. So bo ta, 28 ma ja, godz. 19.30 Jazz Ca fe POSK, King Stre et, W6 0RF
handsome man and two motherly, older ladies. ‘Can we pray for you?’ He asked. They stood in a circle in the living room, closed their eyes, raised their arms and starting singing to the Lord. In Portuguese. The Chief Executive depar ted fr idge-less and furious. The house was empty but for one item nobody wanted. The washing machine. ‘We put it outside, yes? They come and take it’ said Br uno. ‘Who?’ What do you mean?’ ‘Them, they come and take it. Maybe half a day. Don’t worr y.’ Who are t hey? Robbers? Aliens? Half a day? I waved to depar ting Br uno and his singing troupe and looked at
|23
nowy czas | 23 maja 2011
co się dzieje In Harmony
This is Whitechapel
Ryszard Rybicki. Malarstwo
Wystawa obrazów mieszkającego w Londynie malarza Ryszarda Rybickiego
Brytyjski fotograf Ian Berry zaprasza nas w podróż do czasów, kiedy Whitechapel nie było jeszcze przyczółkiem artystów i intelektualistów. Ale już w latach siedemdziesiątych okolica tętniła życiem. Berry uchwycił ważny moment w historii Whitechapel: mieszkająca tu dotąd społeczność żydowska ustępowała przybyszom z Azji. Dlatego na tych zdjęciach widzimy często ostatnie ujęcia, skrawki świata, którego już nie ma.
Wystawa mieszkającego w Londynie malarza Ryszarda Rybickiego.
Wystawa malarstwa i fotografii artystów wywodzącycch się z lokalnych z licznie zamieszkałych Ealing i okolice mniejszości narodowych.
Whitechapel Gallery, Whitechapel St, E2 7JB
The Grove Gallery 65 The Grove, Ealing, W5 5LL
Joan Miro
IN FULL BLOOM
Chciał, by każdy, kto ogląda jego dzieła czegoś doznawał. Nieważne co to było za doznanie. Liczyło się to, że ludzie coś czuli. – wspomina Miro jego wnuk Joan Punyet. Rzeczywiście: z monumentalnych płócien barcelońskiego artysty wprost wylewają się emocje. Podobnie, jak z jego bardziej kameralnych dzieł. A Miro pozostawił po sobie wiele. Działał przez sześć dekad, był świadkiem hiszpańskiej wojny domowej, przeżył II Wojnę Światową i dodawał nieco koloru ponurym czasom Franco. W Tate Modern oglądać możemy ponad 150 dzieł Miro: obrazów, szkiców i rzeźb. Pierwsza od niemal pół wieku retrospektywa poświęcona artyście potrwa do września.
Wystwa obrazów Anny Pieniążek, artystki związanej z ARTerią.
Chris Webb i London Experiment Niedziel 5 czerwca, godz. 20 Servants Jazz Quarters 10A Bradbury Street Dalston, N16 8JN (tuż za rogiem od Vortex)
Max Klezmer Band Zespół Max Klezmer Band został założony w 1998 roku przez Maxa Kowalskiego. Od początku swojego działania zespół bazuje na muzyce żydowskiej. Efektem tego jest wytworzenie niepowtarzalnego własnego stylu. W utworach Max Klezmer Band można usłyszeć elementy muzyki klezmerskiej, bałkańskiej, hinduskiej i jazzu. Zespół koncertuje w Polsce i za granicą (Francja, Niemcy, Austria, Belgia, Szwecja, Węgry, Słowacja, Czechy, Łotwa, Białoruś, Luksemburg, Wielka Brytania, Jamajka). Zespół współpracuje z artystami sceny polskiej, jak i zagranicznej. Dorobek zespołu to kilka płyt (Czar Korzeni Katarzyny Gaertner, Aida i Max Klezmer Band, Aida Nagie Myśli, Aida Kolędy), w tym dwie autorskie: Nu Klezmer Project i Tsunami. Ostatnia plyta zespolu to album „HUSH HUSH” nagrana w nowym międzynarodowym składzie w Polskim Radio Gdańsk. Poniedziałek, 30 maja godz. 19.30 Jazz Cafe POSK, King Street, W6 0R
Moby Inteligentna i wrażliwa muzyka elektroniczna? To możliwe! Moby, urodzony w 1965 roku w nowojorskim Harlemie, popularny stał się w latach dziewięćdziesiątych. Za cel tawiał sobie robienie „techno z ludzką twarzą”. Anonimowy, niszowy gatunek zyskał pod jego palcami łatwo rozpoznawalny charakter. Moby uzupełnił typowe dla gatunku patenty przesterowanymi gitarami, punkowymi zagrywkami i chwytliwymi wokalizami. Do Londynu przyjeżdża, by promować swoją najnowszą płytę pod tytułem „Destroyed”. Piątek, 2 czerwca, godz. 19.30 Roundhouse Chalk Farm Road, NW1 8EH
the washing machine we managed to drag to the pavement outside. I’d better phone the Council. I went back inside. They took few minutes to answer press one, press three… ‘I have an item to collect. No? It shouldn’t be on the pavement? Somebody will be hur t? I will be SUED???’ I ran outside in a panic. The pavement was empt y. THEY’ve taken it. JC Erhardt P.S. ‘Mama, you attract weirdos’… But I am impressed with Andrew, I didn’t know he was such a grounded man…’ But where did Bruno keep his fr iends?
galerie/wystawy Hand-drawn London Nowa ekspozycja Museum of London przedstawia mapy miasta sporządzone nie przez zawodowych kartografów, a zwykłych mieszkańców oraz przyjezdnych. Jak przekonują organizatorzy, każdy z 11 przedstawionych tu planów pokazuje osobisty stosunek twórcy do portetowanego przez niego zakątka. Museum of London London Wall, EC2Y 5HN
The Cult of Beauty Leighton, Rosetti, Whistler i Burne-Jones: prace wszystkich zobaczymy w Victoria & Albert Museum. Łączy je przywiązanie do idei „sztuka dla sztuki”. Pełno tu erotyzmu, zmysłowości i nastroju. Wystawa Aesthetic Movement zabiera nas w podróż od czasów, gdy ruch się rodził – lat sześćdziesiątych XIX wieku – aż po chwile, gdy dogasał wraz z odchodzeniem kolejnych artystów. Ale Aesthetic Movemen” to nie tylko obrazy. Zobaczymy też bogato zdobione książki i meble. Victoria & Albert Museum Cromwell Road, SW7 2RL
Dutch Landscapes Czterdzieści dwa holenderskie i flamandzkie płótna pejzażowe obejrzeć można w galerii należącej do królowej Elżbiety. The Queen’s Gallery, Buckhingam Palace, Birdcage Walk SW1A 1AA
Tate Modern, Bankside SE1 9TG
Street Fighting Men Tytuł – zaczerpnięty ze słynnego utworu The Rolling Stones – nie pozostawia wątpliwości: wystawa pokazuje historię ulicznych protestów od początku lat sześćdziesiątych do dziś. A w tle muzyka rockowa. Flash Projects, Saville Row, W1S 3PD
Do 5 czerwca Gallery in the Crypt St Martin-in-the-Fields Trafalgar Square, WC2
Young Vic 66 The Cut, Waterloo, SE1 8LZ
WE WERE ALWAYS HERE
Real World Galery 65 Hanbury Street, London E1 5JP
POSK, 236 King Street, W6 0RF
London Road National Theatre stawia na eksperyment: przedstawienie niemal bez dekoracji (otoczenie przypomina nieco Dogville), oparte na faktach. Jesienią 2006 senne na co dzień miasteczko Ipswich zostało wstrząśnięte tragedią: odnaleziono tu zwłoki pięciu kobiet. Kim były? Jak zginęły? Kto jest mordercą? Jak poradzić sobie ze złem, które zupełnie niespodziewanie przybyło na ulice miasteczka? Spektakl powstał na bazie prawdziwych rozmów z mieszkańcami Ispwich. National Theatre, South Bank SE1 9PX
Wicked
teatry Pygmalion Słynna Sztuka Bernarda Shawa: nauczyciel wymowy profesor Higgins przygarnia prostą, uliczną kwiaciarkę z Covent Garden. Ma ją nauczyć „mówienia tak, jak przystało na damę z prawdziwej kwiaciarni”. Wkrótce jednak okazuje się, że na lekcjach akcentu nie można poprzestać. Higgins musi stworzyć z Elizy zupełnie nową osobę… W rolach głównych Rupert Everett i Kara Tionton. Garrick Theatre Charing Cross Road WC2H 0HH
APA: Wystawa wiosenna Wystawa Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków w Wielkiej Brytanii
ga się wiatr, na niebie pojawiają chmury. Nadchodzi burza. A przecież jeden z mężczyzn do niedawna planował wepchnąć swojego towarzysza do wody… Sztuka reżyserowana przez znanego francuskiego filmowca Patrice Chereau.
I Am the Wind Dwóch ludzi w łódce na pełnym oceanie żegluje w nieznane. Wzma-
Historia krainy Oz nie zaczęła się wraz z przybyciem do niej Dorotki i Toto. W Wicked poznajmy losy dwóch studentek czarnowidztwa, które szybko stają się przyjaciółkami. A jednak jedna z nich stanie się dobrą wróżką, która potem będzie wspierać Dorotkę. Druga – zostanie złą wiedźmą Wschodu i Zachodu… Apollo Victoria Theatre 17 Wilton Road, SW1V1LL
wykłady/odczyty Co to są pulsary? Na to pytanie odpowie jedna z największych specjalistek na świecie: Joelcyn Bell Burnell, badaczka należąca do grona pięciu osób uhonorowanych za odkrycie pulsarów Lagrodą Nobla. Środa, 25 maja, godz. 17.30 Lecture Theatre G16, Sir Alexander Fleming Building Imperial College South Kensington, SW7 2AZ
Miesiąc z teatreM (za darMo!) Od Szekspira przez „Odyseję” po interaktywne przedstawienie dla dzieciaków. Już wkrótce czeka nas miesiąc teatru w samym sercu Londynu – i to zupełnie za darmo. Nad Tamizą, tuż koło przeszkolnego, jajowatego ratusza znajduje się restauracja The Scoop. Oprócz jedzenia proponuje ona też strawę dla ducha: darmowy festiwal MORE LONDON poświęcony muzyce, filmowi i teatrowi. Na pierwszy ogień idzie ten ostatni. Czego możemy się spodziewać? Festiwal rozpocznie się 1 czerwca opowieścią o walce na śmierć i życie między dwiema… firmami turystycznymi oferującymi przejażdżki autobusami po Londynie. Wyścig o klienta nie jest jedynym, jaki będzie nam dane obserwować. Nieco znudzeni przewodnicy prześcigają się bowiem w wymyślaniu absurdalnych historii o mieście – wciskają biednym turystom alternatywną historię Londynu. W dodatku jeden z młodzieńców w sekrecie podkochuje się w dziewczynie pracującej dla konkurencji. Ale czy
taki związek pomiędzy podziałami jest możliwy? Romeo i Julia w piętrowych autobusach? To musi być przebój! Troy Boy to z kolei przeróbka opowieści o pięknej Helenie Trojańskiej. Tym razem zamieszkuje ona przedmieścia Londynu i jest naprawdę zmęczona swoim mężem-nudziarzem. Wszystko zmienia się, gdy w okolicznej restauracji (greckiej, a jakże!) spotyka pewnego przystojnego kelnera. Spektaklowi towarzyszyć będzie grana na żywo muzyka. Grupa The Pantaloons zdekonstruuje natomiast Chaucerowskie Opowieści Kantenberyjskie. Jak zapowiadają członkowie trupy, możemy spodziewać się muzyki, łez, śmiechu, heroicznych czynów bohaterów, śmierci, miłości grzechu i odkupienia. W dodatku spotkamy się twarzą w twarz z gadającymi kurczakami. Crime of the Century to współczesna sztuka poświęcona tematowi bardzo na czasie: pladze nastoletnich nożowników, z którą od dłuższego czasu zmaga się stolica Wielkiej Brytanii. Przedstawienie oparte jest na autentycznych wywiadach z poszkodowanymi, rodzinami ofiar, policjantami i
napastnikami. Krytycy nie szczędzą sztuce pochwał. „Jeśli XXI wiek zapamiętany zostanie jako czas, gdy nasze dzieci nawzajem się zabijały, trupa Chickenshed przejdzie do historii jako ta, która miała odwagę zapytać dlaczego? – pisze recenzent teatralny tygodnika „Time Out”. Chickenshed Theatre ma też propozycję dla najmłodszych. Teatralną część przeglądu zakończy ich przedstawienie zatytułowane Tales from the Shed. Aktorzy zasypią wyrwę między sceną a publicznością włączając dzieciaki w świat magii, muzyki i teatru. Jak zapowiadają, jako że przedstawienie ma charakter interaktywny, nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się stanie. Każdego wieczoru będzie więc nieco inaczej – najmłodsi będą odciskali na sztuce swoje piętno. A potem? Potem aktorzy ustąpią miejsca muzykom. Na koniec czeka nas jeszcze spotkanie z filmem. Niezwykle atrakcyjnna oferta na długie letnie wieczory. Szczegóły znaleźć można na stronie http://www.morelondon.co.uk/scoop.html.
Adam Dąbrowski
24 |
23 maja 2011 | nowy czas
czas na relaks
Jedzmy Szparagi póKi czaS
Czego nie widaĆ ludzKiM oKieM Pozytywne przekonania
» Maj już rozpoczął drugą połowę, a se-
mania gotoWania
zon na szparagi w pełni. Śpieszmy się też spożywać szparagi, póki na nie sezon, do końca czerwca. Są niskokaloryczne i zdrowe, zawierają sporą ilość kwasu foliowego, potasu, wapnia, magnezu, żelaza oraz większości witamin. mylondonchef@hotmail.co.uk
Mikołaj Hęciak Mogą być podawane na różne sposoby, w risotto (z ryżem arborio), zapiekane w kruchym cieście (asparagus flan) czy z szynką i grzybami (gratin). Mogą też być marynowane lub dodawane do potraw typu stir-fry. Choć najprostszy sposób – z wody, jako dodatek do drugiego dania, nigdy nie powinien się znudzić. jednak na ile sił starcza i fantazji, warto wynajdować nowe sposoby podawania szparagów. Dzisiaj z sosem vierge i świeżymi ziołami na dobry początek obiadu lub kolacji.
Szparagi z SoSem vierge Dla 4 osób potrzebujemy: około 700-900 g szparagów średniej wielkości; 2 pomidory (najlepiej plum tomato), 1 łyżkę stołową ziaren kolendry, 1 łyżkę ziaren kopru włoskiego, 2 duże gałązki świeżego tymianku, 2-3 ząbki czosnku, oliwę z oliwek w ilości wystarczającej, by zakryć czosnek, tymianek i nasiona; ocet balsamiczny i sól do smaku. Sos vierge przygotowujemy na bazie oliwy z oliwek. Ziarna kolendry i kopru włoskiego (fennel) prażymy na patelni uważając, by ich nie przypalić. Dodajemy tymianek i rozgniecione ząbki czosnku. Zalewamy oliwą i podgrzewamy, ale nie bardziej, niż do 500C. Trzymamy w ciepłym miejscu, by wszystkie aromaty przeszły łatwiej do oliwy. Pomidory sparzamy i obieramy ze skóry. Kroimy na ćwiartki i wycinamy gniazda nasienne. Kroimy w kwadraciki. Przecedzamy oliwę i dodajemy do niej pomidory, ocet balsamiczny i doprawiamy do smaku solą. Obłamujemy końcówki szparagów, potem za pomocą małego noża lub obieraczki obieramy dolną cześć i przycinamy, by miały jednakową długość. W dużym garnku zagotowujemy wodę z dodatkiem soli. Szparagi wkładamy do gotującej wody i obgotowujemy, aż warzywa będą jędrne. Czas gotowania zależy od grubości łodygi. Jeżeli nie podajemy ich od razu, należy gorące szparagi natychmiast włożyć do zimnej wody, najlepiej z lodem, by zatrzymać proces gotowania i zachować zielony kolor. Warzywa wyjmujemy na papierowy ręcznik, by osączyć je z wody i układamy po 5-6 na talerzu. Warzywa polewamy sosem vierge. Dekorujemy świeżymi ziołami i kiełkami. Kiełki nie są szeroko dostępne, ale można spotkać kiełki kolendry, pietruszki, czerwonego amarantusa czy klasyczną rzeżuchę, jaką znamy z Polski. Do dekoracji możemy użyć żółte listki selera naciowego (te zielone, bardziej dojrzałe zawierają więcej goryczki). Trochę z innej beczki, ale równie ciekawym produk-
tem, choć stanowczo mniej popularnym niż szparagi jest maślanka. Jest ona produktem ubocznym podczas wyrobu masła. Tutaj nie jest popularna i łatwo dostępna, ale można ją dostać w polskich sklepach. Dzisiaj przedstawiam maślankę jako składnik bardzo smacznego deseru.
maślana pannacotta z neKtarynKami Na 4 porcje potrzebujemy: żelatynę (ilość zależy od proporcji podanych przez producenta pomniejszonej o 35%, – chodzi o to, by deser miał konsystencje bardzo delikatnej galaretki, a nie solidnej galarety; 125 ml mleka, 125 ml śmietany (double cream), 1 laskę wanilii, 75g cukru caster i 250 ml maślanki, 2 nektarynki, 250 ml wody, 200g cukru, 1 pomarańczę. Żelatynę namaczamy w odrobinie zimnej wody. Mleko zagotowujemy razem ze śmietaną i nasionkami wanilii oraz cukrem. Zdejmujemy z ognia i dodajemy żelatynę. Studzimy całość do temperatury 360C i dodajemy maślankę. Wlewamy do indywidualnych kubeczków lub niewielkich naczyń natłuszczonych uprzednio. Przed podaniem należy zanurzyć foremki w gorącej wodzie przez chwilę. Serwujemy z kruchymi ciasteczkami, może być shortbread, i owocami. Owoce (w tym przypadku nektarynki) zalewamy gotującym syropem zrobionym z wody i cukru z dodatkiem drobno startej pomarańczy. Przykrywamy szczelnie i odstawiamy na pół godziny, aż owoce zmiękną pod wpływem ciepła. Dodatkowo, syrop możemy odsączyć i odparować połowę przez podgotowanie. Taki zagęszczony syrop przyda się do dekoracji owoców na talerzu. Smacznego!!!
Maciej Będkowski
Kilka prostych ćwiczeń Poprzedni artykuł o wyobraźni i jej mocy twórczej okazał się być interesujący i dotarł do mnie pozytywnym odzewem. W związku z tym postanowiłem rozszerzyć ten temat o kilka dodatkowych informacji i praktycznych ćwiczeń. Życie staje się przyjemniejsze, łatwiejsze, bardziej wesołe, gdy wiemy, w jaki sposób działają uniwersalne zasoby samokontroli umysłu. Zacznijmy od samoakceptacji, bo to fundament szczęśliwego życia. Dopiero po zaakceptowaniu swojej osoby można wznieść się na wyższy poziom. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdy człowiek jest młody, zdrowy i piękny, jest to łatwiejsze. Wystarczy się rozejrzeć, aby zobaczyć, jak będziemy wyglądali za 10, 20, 50 lat. Na zewnątrz otarci przez czas i i wszelkiego rodzaju przygody życia, nawyki, przyzwyczajenia. We wnętrzu wciąż my, ci sami , jednak bogatsi o doświadczenia i zdobytą wiedzę. Oto kilka praktycznych porad i ćwiczeń aby poprawić jakość teraźniejszości oraz najbliższej przyszłości: Polubić samego siebie
Polecam ćwiczenie z lustrem, najlepiej z samego rana, jak również w ciągu dnia. Gdy poczujesz uśmiech na twarzy, napływ łez, wiedz, że jesteś na właściwej drodze. Uwalniane emocje oczyszczają ze wszelkiego rodzaju blokad energetycznych, tworzą miejsce na pozytywne zmiany. Patrz w lustro i powtarzaj: w pełni siebie akceptuję, kocham siebie taką, jaka jestem, lubię siebie!!! Wczuj się w to co mówisz. Czy wierzysz osobie w lustrze, czy czujesz pozytywny dreszczyk wibracji na skórze? Tak, jesteś na dobrej drodze !!!
Poprzez zbudowanie w sobie przekonania, że wszystkie sprawy układają się dla nas korzystnie, nabieramy , co się nam przytrafia. Dla niektórych może się to wydawać z początku dziwne, ale z czasem nasza podświadomość przyjmie to za normalne i będziemy oczekiwali pozytywnych zmian. Nawet gdy przytrafi się coś, co może wydawać się obecnie niekorzystne, zaczniemy patrzeć na tę sprawę z szerszej perspektywy i widzieć w tej sytuacji szanse na pozytywne zmiany. Pozostawianie w teraźniejszości
Rozmyślanie o przeszłości nie wnosi do życia nic nowego, a wręcz zużywa naszą energię wysyłając ją w sytuacje, które już mamy za sobą i nic nie jest w stanie ich zmienić. Podobnie jest z przyszłością. Dobrze o niej myśleć, ale tylko pozytywnie i z umiarem. Kontrola słów
Postaraj się wsłuchać we własną konwersację i przeanalizować każdą wypowiedzianą sentencję. Czy jej brzmienie jest pozytywne? Czy używasz negatywnych zaprzeczeń, aby określić coś, co jest dobre? Jak odpowiadasz na pytanie, jak minął ci dzień? Nie najgorzej, po staremu, jakoś leci... itp. Jeśli tak, to stoi przed Tobą szerokie pole do popisu. Użyj swojej bogatej wyobraźni i stwórz nowe pozytywne określenia. Analizując to, w jaki sposób się wyrażasz, eliminując słowa o zabarwieniu negatywnym, zaczynasz wpływać na kreowanie lepszej karmy. Wymaga to czasu i spostrzegawczości, ale jestem pewien, że zajdziesz w tym ćwiczeniu sporo informacji na swój temat, jak również kreatywną, twórczą zabawę. Kontrola myśli
Polega na wyłapywaniu tego, o czym w danym momencie myślimy i jeśli jest to negatywne, szybkim zamienianiu na myśl pozytywną. Traktuj myśli negatywne jak intruzów. Akceptuj ich chwilową obecność, ale stanowczo eliminuj ze swojego umysłu. Ciągła afirmacja
Wsłuchaj się w siebie, znajdź to, co zostało tobie wpojone wraz z dorastaniem. To ważne, jeśli są tam stwierdzenia typu „pieniądze szczęścia nie dają”, lepiej jeśli szybko zastąpisz je silnymi stwierdzeniami o nasyceniu pozytywnym. Np: „wszystkie sprawy układają się coraz lepiej, coraz więcej zarabiam, mam wielu dobrych przyjaciół, jestem w stanie zrealizować każde swoje marzenie, jestem szczęśliwa, doznaję wszelkich życia dobrodziejstw, zasługuję na to, co najlepsze, jestem magnesem dla boskiego powodzenia, to kim jestem, jest piękne, z pomocą sił boskich wszystkie sprawy układają się korzystnie, potrafię cieszyć się tym, co mam, moje życie jest pełne miłych niespodzianek, wszystko mi sprzyja, moje życie jest pełne i radosne pod każdym względem, wierzę w to, że Bóg mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej. Je śli masz py ta nia, lub chcesz się spo tkać za pra szam na www.bed kow ski the ra py.com
|25
nowy czas | 23 maja 2011
czas na relaks
Na ławeczce graŻyNa Maxwell
Kiedy MiŁOŚĆ Żarty StrOi… Trzy miesiące temu stałem na ślubnym kobiercu. W moją stronę powoli, prowadzona przez wzruszonego ojca, szła panna młoda. Barokowa muzyka organowa i czysty wysoki sopran, biały długi welon, płatki róż, potem biały ryż na szczęście i zdjęcia pamiątkowe przy wiekowym zamku. Dziesięć tuzinów gości i niekończące się głośne toasty za długie życie i dużo potomstwa. Głośne okrzyki „gorzko, gorzko!” to jedyny smak, jaki pozostał mi z mojej weselnej uczty. Ożeniłem się nie z tą kobietą. Nie kocham swojej żony. Marzenie przemieniło się w koszmar. Nie znam nikogo, komu mógłbym się zwierzyć, może cudza mądrość ześle mi rozwiązanie i da odpowiedź na dręczące mnie pytanie: co mam robić. Stoję jak dekoracyjny ornament dobrze wkomponowany we wnętrze modnego stylowego apartamentu, w jakim mieszkamy z nieukrywanym błogosławieństwem rodziców. Ale męczę się i pocę ze strachu, że wkrótce wyda się, że jestem nieautentyczny, że nie mam nic wspólnego z pierwowzorem. Problem w tym, że ja nie wiem, kim jestem i co ja tu robię. Mam dopiero 26 lat, ale czy możliwy jest kryzys wieku młodego? Liczyłem na to, ze ukochana dziewczyna, moja towarzyszka,
aNia gaStOl
deliKatNy MaKijaŻ Na SŁONeCzNe dNi... Maj spędzam w Polsce, w uroczym Krakowie. Od kilku dni pogoda zaskakuje pięknym, niebieskim niebem i słonecznymi dniami. Siedząc na Plantach, wygrzewając się w słońcu, czułam jak moje zielone cienie na powiekach, zmieniają konsystencję... Przechodząc obok Uniwersytetu dostrzegłam kilka studentek z czerwonymi od słońca wypiekami – ach, krem z filtrem i lekki podkład na gorące dni w mieście... Czas na zmianę makijażu na letni – pomyślałam.
mój anioł i w końcu moja żona da mi nową wartość, coś, czego nie mam i nie nie umiem nazwać, wręczy mi ją jak prezent w symetrycznym pudełku z kokardą. Ona przychyliłaby mi nieba, gdyby wiedziała, jak się to robi i biegała nago przez ognie wesołych piekieł, by mnie uszczęśliwić. Ale ja nie chcę jej uczuć, nie chcę dzielić jej czasu i jej przestrzeni, nie chcę jej myśli i marzeń. Może wszystkiemu winna ta moda na śluby, na budowanie własnego gniazdka, ta towarzyska euforia na wzajemnie sprzężone życie w rodzinie i w ścisłym gronie przyjaciół. Dałem się ponieść wizji łatwiejszego życia we dwoje i za szybko wyhaftowałem sobie emblemat „urządzony”. Bo urządziłem samego siebie, jakbym był zaprzysiężonym wrogiem własnej osoby i własnego rodu. Widać z tego, że pochodzę z prostej linii mężczyzn biernych, otumanionych, niewyraźnych.Uzurpator bez docelowej stacji. Jeśli marzyciel buduje zamki na lodzie, to tylko taki fantasta jak ja w nich zamieszkuje. Nie jestem ani łajdakiem ani sadystą ani człowiekiem małego serca, chciałbym też wierzyć, że nie jestem oszustem. Ale znowu liczę, że ktoś mnie poprowadzi, wskaże kierunek. Na jak długo jednak? Moja młoda żona nie jest niczemu winna i żadna inna nie zawróciła mi w głowie. Tak zwyczajnie, nie mam w sobie żadnego szczerego zainteresowania kobietą, z którą się ożeniłem. Jestem nieszczęśliwy, szukam odwrotu, ale widzę, że dla zagubionego drzwi wyjściowe i wejściowe są tak samo niewidoczne.Nie wiem, jaki wiatr łapać w żagle, bo nie wiem, do jakiego portu mam płynąć. Budzę się spocony i w panicznym strachu, że wszystko się wyda i że ona zobaczy tę smutną pustkę. Widzę, że ostatnio obserwuje mnie dość intensywnie, chyba więcej z podejrzliwości niż adoracji. Godzinami biorę kąpiel i prysznic, wyskakuję wcześnie z łóżka śpiesząc się do pracy, wymyślam dyżury w biurze i narady. Nadużywam siłowni, walczę z maszynami i jogą, przemierzam kilometry basenu stylem motylkowym i wciągam suche powietrze fińskiej sauny do bólu. Uciekam, żeby tylko nie patrzeć jej w oczy. Czego ja się właściwie spodziewałem po życiu i z jakiej racji mogę mieć roszczenia do losu? W naszym luksusowym mieszkaniu pokazowa łazienka jest jak salon przyjęć,włoski ciemny marmur łapie światło luster z fantazyjnie szlifowanymi krawędziami. Gdziekolwiek stoję, widzę swoją twarz, z boku, z tylu, z przodu i z góry. W żadnym odbiciu nie mogę rozpoznać siebie. Nie wiem, co się ze mnę dzieje i dlaczego. Tonącemu rzuca się podobno koło ratunkowe. Ja tonę, a życie jakby ironicznie czy na złość opisuje mi kolor i mokrość wody.Pozostaje mi tylko wizyta w niebie. Chyba pójdę do Boga, ale nie wiem, kiedy on przyjmuje i gdzie dzwonić. Nie wiem też, czy z zażaleniem, czy z prośbą czy pytaniem. Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Chcę, żebyś kogoś poznał. Był sobie mały chłopiec, który marzył tylko o tym, żeby spotkać Boga i zobaczyć, jak on wygląda. Wiedział, że to daleka i żmudna droga, bo Bóg mieszkał w bardzo odległej i nieznanej krainie. Zapakował więc w swój podróżny
Każda z nas chce wyglądać uroczo bez makijażu, często jednak jest tak, że natura obdarzyła nas przebarwieniami czy wypryskami na twarzy, cieniami pod oczami lub krótkimi, rzadkimi rzęsami... I niestety, bez minimalnych poprawek z domu nie wyjdziemy... Zdarza się również przerzedzenie brwi, jak np. w moim przypadku, regulując je kilka lat temu usunęłam włoski wraz z ich cebulkami i teraz obsesyjnie uzupełniam prześwitujące braki ciemnym cieniem lub kredką do brwi. Tak czy siak, bez kredki i bez korektora światu się nie pokazuję... W piękne, gorące dni, chcemy wyglądać naturalnie, unikając mocnego makijażu, który pod wpływem słońca i wysokiej temperatury, może się rozpłynąć. Na szczęście jest kilka dobrych sposobów na to, by makijaż przetrwał promienie słoneczne i utrzymał się na twarzy dłużej, nawet w gorące dni. Oto kilka rad, jak wykonać taki makijaż:
•. Nieważne, jak bardzo spieszysz się rano, na umytą twarz wklep odpowiedni do swej cery krem z UVA i UVB (jeśli twój ulubiony nie posiada filtrów, zmieszaj go z kremem, który używasz na plażę). • Odczekaj aż krem wsiąknie w skórę (możesz w tym czasie uczesać włosy) i nałóż cienką warstwę bazy pod podkład, która pozwoli na to, by makijaż utrzymał się cały dzień. Polecam Bare Minerals Prime Time. • Jeżeli twoja cera ma jednolity kolor, wystarczy jeśli użyjesz tylko pudru sypkiego – rozprowadź go dużym pędzlem na całej twarzy, szyi i dekolcie. Najlepiej użyć pudru transparentnego, który dostosowuje się do kolorytu skóry. Do zamaskowania przebarwień skóry bądź sińców pod oczami użyj odrobiny korektora. Kiedy jednak puder sypki nie jest wystarczający, możesz użyć kremu tonującego – tinted moisturiser (sprawdzone firmy to Nivea, Clarins, Elizabeth Arden), możesz również zrobić własny krem tonujący, mieszając podkład mineralny w postaci pudru z
plecak bułeczki pękające od rodzynek, kanapki z serem, butelki cytrynowej lemoniady i wyruszył w podróż swojego młodego życia. Szedł i szedł, przez łąkę, minął wszystkie znajome drzewa i jeziorko ze złotymi rybkami aż zobaczył starszą kobietę. Siedziała na ławce w parku i patrzyła na gołębie. Chłopiec usiadł obok niej i zdjął swój plecak z ramion. Otworzył go i poczuł waniliowy zapach świeżych bułeczek. Właśnie miał otwierać butelkę lemoniady, kiedy zauważył, że starsza kobieta wyglądała na głodną. Podał jej jedną z pękających rodzynkami bułeczek. Ona wzięła ja z wdzięcznością. Popatrzyła na chłopca i uśmiechnęła się do niego. Jej uśmiech był tak promienny, że chłopiec chcącego jeszcze raz ujrzeć, zaofiarował kobiecie butelkę lemoniady. Raz jeszcze uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Chłopiec czuł się uszczęśliwiony. I tak siedzieli całe popołudnie, obserwując gołębie, jedząc aromatyczne bułeczki pękające od rodzynek i popijali je cytrynową lemoniadą. Patrzyli na siebie, uśmiechali się, nie zamieniając jednego słowa. Zaczęło się ściemniać, chłopiec poczuł się bardzo zmęczony i postanowił wracać do domu. Wstał i zanim uszedł parę kroków, odwrócił się i podbiegł do kobiety i objął ją swoimi małymi ramionami. Ona uśmiechnęła się raz jeszcze do niego najpromienniejszym z uśmiechów. Kiedy mały chłopiec wrócił do domu, jego matkę zdziwiła radość wypisana na twarzy chłopca. Nigdy nie widziała takiej radości. – Co cię tak uszczęśliwiło? – spytała. – Spędziłem całe popołudnie z Bogiem. Siedzieliśmy na ławce w parku, jedli bułeczki i pili lemoniadę – odpowiedział rozradowany. Zanim matka zdążyła zareagować, chłopiec dodał: – Wiesz co mamusiu, ona ma najpiękniejszy uśmiech na całym świecie! Tymczasem starsza kobieta podniosła się z ławki i udała się do swojego domu, promieniując radością. Przywitał ją syn, który nie mógł oderwać oczu od jej twarzy, na której malował się spokój i głębokie zadowolenie. Zaciekawiony spytał: – Co cię tak uszczęśliwiło dzisiaj, droga matko? – Jadłam podwieczorek z Bogiem na ławce w parku, bułeczki pękające od rodzynek popijałam cytrynową lemoniadą. Zanim syn zdążył zareagować, kobieta dodała: – Wiesz, on jest dużo młodszy niż myślałam. – Widzisz – zwróciłam się do autora smutnego listu. – Małżeństwo dało ci punkt widzenia, dzieli cię tylko jedna myśl od zmiany losów waszego związku. Nie szukaj źródła światła, sam stań się światłem. Nie oczekuj miłości od drugiego, sam stań się miłością. Nie myśl, co życie może ci dać, spytaj, co ty możesz zrobić dla tego świata. Słońce nigdy nie wypomina Ziemi, że jest mu dłużna!
PS. Jeśli ktoś z czytelników chciałby usiąść na ławce ze swoim problemem, proszę przysyłać listy lub e-maile na adres redakcji. Ławka jest cierpliwa, przyjazna i pełna niespodzianek.
uzyskać wrażenie gęstych rzęs. Jeśli chcesz, by kreska była mocniejsza, dobry do tego jest eyeliner w kamieniu, który trzyma się na oku znacznie dłużej niż kredka. Proponuję cake eyeliner firmy Kryolan. • Wytuszuj rzęsy, a wyregulowane brwi zaczesz przeznaczoną do tego szczoteczką (jeśli potrzeba, uzupełnij braki włosków cieniem do powiek tego samego koloru). • Na policzki nałóż tylko odrobinę różu (wystarczy lekkie muśnięcie pędzlem w okolicach kości policzkowych) • Na koniec nie zapomnij o błyszczyku (z filtrem UV!), polecam Green People Soft lips SPF Pamiętaj, że makijaż ma podkreślić kobiece piękno i zamaskować drobne niedoskonałości, zazwyczaj im mniej kremem do twarzy. • Na lekki, dzienny makijaż wystarczy makijażu, tym lepiej, by osiągnąć jeśli tylko pokryjesz powieki cieniem pożądany efekt... pudrowym (w jasnych kolorach beżu Jeśli jesteś zainteresowana lub brązu), uprzednio nakładając cienką warstwę bazy pod cienie (np, szczegółowym poznaniem tajników makijażu, zapraszam na prywatną Urban Decay eyeshadow primer). konsultację z poradami dotyczącymi • Możesz podkreślić oko kreską, zrób delikatną linię ciemnym cieniem doboru kosmetyków kolorowych http://makijazowesztuczki.blogspot.c do powiek, nakładając go cieniutkim pędzelkiem tuż nad rzęsami, by tylko omtel. 0799 9423 556.
26|
23 maja 2011 | nowy czas
czas na relaks
Homo-humor Brytyjczycy słyną ze specyficznego poczucia humoru. To nie sprawa genów czy klimatu, lecz języka obfitującego w homonimy, homofony i homografy. Homonimy (homonyms) są wyrazami, które brzmią i wyglądają tak samo, jednak ich znaczenie jest zupełnie różne. Polskim przykładem jest „siatkówka”, czyli: (ang. retina) – część oka, która jest wrażliwa na światło i umożliwia widzenie (ang. volleyball) – rodzaj gry zespołowej w piłkę. W języku angielskim za przykład posłuży wyraz company, który w zależności od kontekstu może mieć następujące znaczenia: company – towarzystwo, obecność company – spółka, firma. He: Do you like my company? She: I don’t know. What company do you work for? Bez znajomości obu znaczeń nie sposób dostrzec, na czym polegało nieporozumienie pomiędzy prowadzącymi rozmowę. Homofony (homophones) charakteryzują się takim samym albo bardzo zbliżonym brzmieniem, ale zapis graficzny i znaczenie wyrazów są inne. Brytyjskie komedie przepełnione są tego typu humorem. Przykład: scenka z serialu „Hotel Zacisze” (Fawlty Towers), kiedy kobieta w restauracji chce posolić swoje danie, fish and chips – jak na angielską restaurację przystało, okazuje się, że w solniczce był cukier, pomiędzy nią a kelnerem nawiązuje się rozmowa: Women: I've put it all over the plaice. Waiter: All over the place? What were you doing with it? Słowa plaice (flądra) i place (miejsce) brzmią tak samo [pleis], stąd pomyłka we wzajemnym zrozumieniu.
Inny przykładem jest tytuł książki, która w humorystyczny sposób przedstawia omawiane grupy wyrazów: How much can a bare bear bear? Występują tutaj homofony [beə] oraz homonim, a znaczenia słów to odpowiednio: bare – goły, bosy bear – niedźwiedź bear – znieść, wytrzymać Również w języku polskim homofony występują w licznych dowcipach, np.: Bajka o pociągu animatorów: jedzie pociąg, a ni ma torów. Bajka o Kronikach Galla Anonima: – Są kroniki Galla? – Ano ni ma. Kolejną grupą są homografy (homographs), czyli wyrazy, które mają taki sam zapis graficzny, ale czyta się je inaczej i posiadają różne znaczenia. Przykładami takich par są: lead [li:d] – prowadzić lead [led] – ołów wind [wind] – wiatr wind [waind] – wić się, kręcić W języku polskim również mamy homografy, chociaż nie są one tak liczne jak w angielskim. Jednym z nich jest wyraz „dania”, który w zależności od kontekstu przeczytamy na dwa różne sposoby: Dania obiadowe. Dania to monarchia konstytucyjna.
krzyżówka z czasem nr 26
Poziomo: 1) piosenkarka polska, („Mówiły mu”, „Jadą wozy kolorowe”), grała w serialu „Rodzina zastępcza”, 7) polski film muzyczny, w którym udział wzięli między innymi „Skaldowie” i „NiebieskoCzarni”; główną rolę zagrał Bogumił Kobiela, 8) najwyższy głos w zespole chóralnym w utworach dawnej muzyki (do końca XVI wieku), odpowiadający późniejszemu sopranowi, 9) nie śpi, 10) niszczący proces na powierzchni metali i ich stopów, 13) bezzwrotna pomoc finansowa dla organizacji, instytucji, 17) póty wodę nosi, póki się ucho nie urwie, 18) jedno ze zbóż, 19) plenarna… sejmu, 20) lekka, ozdobna szabla noszona przez szlachtę polską, głównie do paradnego stroju.
Pionowo: 1) piosenkarz polski, jeden z solistów „Tryptyku Świętokrzyskiego” Zbigniewa Książka i Piotra Rubika, zagrał rolę Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w fabularyzowanym dokumencie „Do potomnego”, 2) podawany na koniec obiadu, 3) lista, rejestr, 4) znawca, badacz twórczości Conrada, 5) skórka ziemniaka, 6) imię piosenkarza Burano, dawnego wokalisty między innymi „Czerwono-Czarnych”, 11) okrycia i ubiory, 12) w przysłowiu czyni złodzieja, 14) zżera debiutanta, 15) graniczy a Argentyną, 16) imię skrzypaczki Szymczewskiej. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr25: Jerzy Kawalerowicz
sudoku
Homonimy, homofony i homografy z jednej strony mogą wprowadzić nieco zamętu w codziennej komunikacji, z drugiej jednak są podstawą wielu dowcipów i gier słów (play on words). Ze względu na swój charakter często bywają udręką dla tłumaczy, ale też właśnie dlatego warto pamiętać o ich istnieniu, zgłębiając tajniki języka obcego. Autorem tekstu jest lektor ze szkoły języków obcych online Edoo.pl. Ta rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem „Język to podstawa. Zacznij od podstaw”. Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie: www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na Facebooku!
|27
nowy czas | 23 maja 2011
sport ŻUŻEL
Deszczowe Grand Prix Kamilla Krajniak Eddie Slater Goeteborg Australijczyk Chris Holder zwyciężył w Grand Prix Szwecji, choć tak naprawdę tryumfował deszcz, który wymusił przerwanie zawodów po 16 wyścigach.
Holder i amerykański weteran Greg Hancock zebrali po 10 punktów, kiedy zadecydowano o zaprzestaniu wyścigów ze względów bezpieczeństwa. Zwycięzcą ogłoszono Australijczyka, jako że pokonał on Hancocka w biegu jedenastym. Antonio Lindbaeck, który zdobył maksimum punktów z pierwszych trzech wyścigów i skończył bez punktu w ostatnim, stanął na najniższym stopniu podium. Szwed z Brazylii powiedział później, że pod koniec zawodów po prostu nie widział, gdzie jedzie. Deszcz, który powoli zamieniał stadion Ullevi w jezioro, sprawił, że o przebiegu wyścigów decydował start. Z czterech reprezentantów Polski, najlepiej startował Janusz Kołodziej i to jemu udało się zgromadzić najwięcej punktów – 9, co plasowało go na czwartej pozycji w zawodach. Tomasz Gollob miał problemy z dopasowaniem sprzętu i zdobył tylko punkt z pierwszych dwóch wyścigów, ale zmiana usta-
Działalność godna naśladowania Daniel Kowalski Zwycięzcą XVII Mistrzostw Polski Domów Dziecka w halowej piłce nożnej im. Kazimierza Deyny została drużyna z Daleszyc. Po raz kolejny imprezę wydatnie wsparła PLPP Sami Swoi w Londynie.
W tegorocznych mistrzostwach wzięło udział czternaście ekip, które reprezentowało 128 zawodników z trzynastu miejscowości. W pierwszym dniu turnieju wszystkie zespoły podzielono na trzy grupy, z których do dalszych gier awansowały po dwie najlepsze „piątki”. W ten sposób sześć czołowych drużyn utworzyło kolejne dwie grupy. Ostateczna kolejność w tabeli drugiego etapu decydowała w meczach o poszczególne pozycje. W finale Daleszyce rozgromiły Kłobuck aż 4:0. Trzecie miejsce przypadło reprezentantom Gorzowa Wielkopolskiego, po wyraźnym zwycięstwie nad zespołem Łodzi (3:0). W meczu o piąte miejsce Kołaczkowo wygrało z Zamościem 4:0.
Najlepszym strzelcem imprezy został Bartosz Smarąg z Kłobucka, który w całym turnieju aż jedenaście razy wpisał się na listę strzelców. Pierwsze trzy nagrody finansowe ufundowała Polska Liga Piątek Piłkarskich SAMI SWOI z Londynu. Zwycięska drużyna zainkasowała 3000 złotych, a dwie kolejne ekipy odpowiednio 2000 zł i 1000 zł. Kwoty te mają być spożytkowane na zakup sprzętu, obuwia i odzieży sportowej. Tradycyjnie już główny sponsor londyńskiej ligi firma „Sami Swoi – Przekazy Pieniężne” ufundował dodatkową nagrodę, kurs języka angielskiego wartości 3000 zł, która powędrowała do najlepszego zawodnika (Grzegorz Pyrek) i bramkarza mistrzostw (Dawid Piorun). Oprócz nagród rzeczowych z Londynu najlepsze drużyny nagrodzono również pucharami oraz dyplomami ufundowanymi przez Polski Związek Piłki Nożnej. W tym roku wyjątkowo przedstawiciele ligi z Londynu na mistrzostwach się nie pojawili, ale wszystkie nagrody dotarły do Polski na czas. Wręczali je Andrzej Strejlau oraz Lesław Ćmikiewicz.
wień przed dwunastym biegiem pomogła, a w trzynastym udało mu się wygrać z Holderem. Dzięki zgromadzonym w Goeteborgu 6 punktom Tomasz Gollob nadal prowadzi w klasyfikacji generalnej, choć tyle samo punktów co on, ma jego rówieśnik Greg Hancock. Jarek Hampel nie wygrał ani jednego wyścigu, ale kibice zapamiętają jego walkę z Emilem Sajfutdinowem w powtórce biegu dziesiątego – to był najbardziej emocjonujący moment tego wieczoru. Niestety po pierwszej odsłonie tego wyścigu Jasona Crumpa odwieziono do szpitala z wybitym barkiem. Jak na ironię, to właśnie trzykrotny mistrz świata, który wygrał pierwsze dwa wyścigi, protestował przeciw jeżdżeniu w tak trudnych warunkach już po biegu ósmym. Rune Holta wywiózł z Goeteborga tylko jeden punkt. Niestety Grand Prix w Goeteborgu ani zawodnicy, ani kibice nie mogą zaliczyć do udanych – może czas się zastanowić, czy stadion Ullevi jest odpowiednim miejscem dla tego typu imprezy. Pomimo szeroko zakrojonych przygotowań, tor w Goeteborgu nigdy nie był szczególnie bezpieczny, tylko garść wyścigów można uznać za interesującą, a kibiców przyjeżdża tam co roku mniej. Pozostaje tylko mieć nadzieje, że Grand Prix Czech za dwa tygodnie przyniesie więcej emocji, a mniej kontuzji.
1. Chris Holder (Australia)
10 pkt
4. Janusz Kołodziej
9 pkt
15. Rune Holta
1 pkt
Wyniki Grand Prix Szwecji: 2. Greg Hancock (USA)
3. Antonio Lindbaeck (Szwecja)
miejsca Polaków: 9. Tomasz Gollob
11. Jarosław Hampel
10 pkt 9 pkt
6 pkt
5 pkt
1. Tomasz Gollob
24 pkt
6. Jarosław Hampel
17 pkt
Klasyfikacja generalna SGP 2011: 2. Greg Hancock (USA)
3. Emil Sajfutdinow (Rosja)
24 pkt
22 pkt
miejsca pozostałych Polaków: 8. Janusz Kołodziej 13. Rune Holta
17 pkt
10 pkt
FIM Doodson British Speedway Grand Prix Zobacz na żywo najlepszych żużlowców świata! 25 czerwca 2011 – godz. 17:00 Millenium Stadium w Cardiff
Rywalizacja w tym roku będzie wyjątkowo ciekawa. Na torze w Cardiff zobaczymy aż czterech mistrzów świata (Tomasz Gollob, Jason Crump, Greg Hancock, Nicki Pederesen). To jedyna okazja w roku, aby zobaczyć światową czołówkę żużlu w Wielkiej Brytanii. Oprócz mistrza świata Tomasza Golloba nasz kraj reprezentować będą również: srebrny medalista Jarosław Hampel, Rune Holta oraz Janusz Kołodziej. Wraz z organizatorami FIM Doodson British Speedway Grand Prix, „Nowy Czas” przygotował pięć podwójnych wejściówek na to niepowtarzalne widowisko. Żeby spędzić to popołudnie przepełnione sportowymi emocjami w samym centrum akcji, wystarczy odpowiedzieć na pytanie: Kto zwyciężył w zeszłorocznej edycji SGP w Cardiff? Odpowiedzi prosimy nadsyłać drogą elektroniczną: sport@nowyczas.co.uk Bilety na Speedway Grand Prix 2011 w Cardiff można kupić on-line www.speedwaygp.com oraz telefonicznie 0871 230 7155
28|
23 maja 2011 | nowy czas
port
Redaguje Daniel Kowalski d.kowalski@nowyczas.co.uk d.kowalski@nowyczas.co.uk info@sportpress.pl
POLSKA LIGA PIĄTEK PIŁKARSKICH BIRMINGHAM LONDYN 1. Inko Team FC
24
67 213:51
3. Scyzoryk
24
53 122:48
4. White Wings Seniors 5. KS04 Ark
6. PCW Olimpia
7. You Can Dance 8. Motor
9. Janosiki
10. Inter Team 11. Jaga
12. Giants
24
24
24
24
24
24
24
24
24
24
13. Słomka Builders Team 24 14. Buduj.co.uk
24
61 118:48 41 93:63
41 81:62
40 93:88
40 108:122 33 97:102
31 101:89 24 73:93
23 75:131
16 67:123
14 49:120 0
41:185
Wyniki XXIV kolejki: You Can Dance – Inter Team 4:13 White Wings Seniors – Piątka Bronka 6:4 Janosiki – Scyzoryki 3:5 Jaga – Giants 6:3 Inko Team FC – PCW Olimpia 12:3 KS04 Ark – Buduj.co.uk 5:0 Motor – Słomka Builders 5:0 Zestaw par XV kolejki: You Can Dance – White Wings Seniors Piątka Bronka – Inko Team FC Giants – KS04 Ark PCW Olimpia – Janosiki Scyzoryki – Motor Inter Team – Buduj.co.uk Jaga – Słomka Builders Team
II LIGA 1. Kelmscott Rangers
24
68 163:32
3. North London Eagles
24
50 105:59
2. FC Cosmos 4. The Plough
5. Pretigekm.co.uk 6. Biała Wdowa
7. Czarny Kot FC
8. Made in Poland 9. KS Pyrlandia
10. Warriors of God 11. MK Seatbelt 12. Panorama 13. Somgorsi
14. Parszywa 13
17
46 106:26
3. FC Mazowsze
17
36 73:36
2. Szerszenie
I LIGA 2. Piątka Bronka
1. FC Revolution MOPS
24
24
24
24
24
24
24
24
24
24
24
24
57 131:63
47 103:57
42 103:64
41 100:88 39 115:87
25 77:114
25 80:121 22 65:119 21 66:88
18 51:95
17 66:127
15 51:142
Wyniki XIV kolejki: FC Cosmos – MK Seatbelt 6:0 North London Eagles – Biała Wdowa 4:6 Panorama – Made in Poland 0:5 Prestigekm.co.uk – The Plough 3:3 Warriors of God – Czarny Kot FC 4:3 Parszywa 13 – Kelmscott Rangers 5:5 Somgorsi – KS Pyrlandia 1:2 Zestaw par XXV kolejki: Parszywa 13 – MK Seatbelt North London Eagles – KS Pyrlandia FC Cosmos – Biała Wdowa Warriors of God – Prestigekm.co.uk Made in Poland – Kelmscott Rangers Somgorsi – The Plough Czarny Kot FC – Panorama
Bal Sportowca w Luton Już 4 czerwca o godzinie 20:00 w The Corner House w Luton odbędzie się Bal Sportowca. Podczas imprezy uhonorowani zostaną najlepsi polscy sportowcy roku 2010, pochodzący z Luton i okolic. Ważnym punktem programu będzie również ceremonia wręczenia nagród najlepszym piłkarzom Amatorskiej Ligi Piłkarskiej w Luton, którzy lada dzień zakończą kolejny sezon ligowych zmagań. Wszystkim gościom zabawę umili występ zespołu Twist oraz loteria z nagrodami. Organizatorami i pomysłodawcami balu są portal wizjer.co.uk oraz klub bokserski Strike 06 Luton, przy znacznym wsparciu finansowym kancelarii prawnej Levenes.
4. FC Polonia 5. PL Squad 6. No Name
7. The Patriots PL 8. Olimpia
9. Róg Waszyngtona 10. RKS Zbieranka
17
17
17
17
17
17
17
17
39 113:37 30 75:48
28 80:69
24 73:59
17 61:85
15 69:107 11 54:104 3
40:171
LUTON
19
38 60:45
3. Canarinhos
19
30 53:50
4. WRP
5. LSD Team
6. Jedenastka
Zestaw par XVIII kolejki: Róg Waszyngtona – Olimpia FC Revolution MOPS – FC Mazowsze FC Polonia – Szerszenie The Patriots PL – RKS Zbieranka No Name – PL Squad
COVENTRY
1. Promil Luton 2. KS Victoria
Wyniki XVII kolejki: FC Revolution MOPS – Róg Waszyngtona 7:2 PL Squad – RKS Zbieranka 10:1 The Patriots PL – FC Mazowsze 0:9 FC Polonia – Olimpia 9:7 No Name – Szerszenie 3:7
19
19
19
19
31 53:41
23 54:55
22 52:59
17 34:56
1. White Eagles
6
16 35:4
3. Black Horse
6
9 14:14
2. White Eagles II 4. FC Stoprocent 5. International 6. Gazmyas
6
6
6
6
9 17:11
9 14:24
7 13:13 3 7:34
Wyniki XIX kolejki: Jedenastka – Promil Luton 1:6 LSD Team – WRP 3:3 Canarinhos – KS Victoria 2:2
Wyniki VI kolejki: Gazmyas – White Eagles II 3:6 International – Black Horse 2:5 FC Stoprocent – White Eagles 2:8
Zestaw par XX kolejki: Jedenastka – LSD Team WRP – KS Victoria Promil Luton – Canarinhos
Zestaw par VII kolejki: Black Horse – FC Stoprocent White Eagles – Gazmyas White Eagles II – FC International
Chętnych więcej niż miejsc Przed nami kolejna edycja piłkarskiego turnieju o Puchar Generała Andersa. Na boiskach w Slough rywalizować będzie ponad trzydzieści polonijnych ekip z całej Anglii. – Tradycyjnie już wszystkie zespoły podzielimy na osiem grup – mówi Tadeusz Stenzel, sekretarz Związku Polskich Klubów Sportowych w Wielkiej Brytanii, który jest organizatorem imprezy. — Dwie najlepsze ekipy z każdej grupy awansują do fazy finałowej, a tam rywalizacja przebiegać będzie już systemem pucharowym. Dla zespołów, które w eliminacjach zajmą trzecie i czwarte miejsce zorganizujemy turniej o Puchar Pocieszenia. W najbardziej prestiżowej polonijnej imprezie
sportowej w Anglii swoich reprezentantów będą miały wszystkie polonijne ligi piłkarskie (Londyn, Luton, Birmingham, Coventry). Pojawią się też zespoły z Leeds, Brostol, York oraz Burton. – Przyszłoroczna edycja najprawdopodobniej wydłużona zostanie do dwóch dni, zagra też zdecydowanie więcej klubów — planuje Tadeusz Stenzel. – Zgłosiło się do mnie jeszcze dziewięć innych drużyn z całej Anglii, choć imprezy specjalnie nigdzie nie reklamowaliśmy. Musiałem niestety wszystkie odprawić z kwitkiem — kończy sekretarz ZPKS.
Daniel Kowalski