lonDon 3 november 2011 17 (174) free issn 1752-0339
Czas na wyspie
»3
Sir Leszek z Cambridge University Jest Polakiem zajmującym jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk na Wyspiach Brytyjskich. Ostatnio został odznaczony przez polskie władze medalem Bene Merito.
Czas na wyspie
»8
Squatersi – za i przeciw Z jednej strony trudno odmówić ochrony prawnej właścicielom nieruchomości, z drugiej należy brać pod uwagę dramatyczną sytuację osób zmuszonych sytuacją życiową do squattingu w zagrażających zdrowiu i życiu budynkach.
fawley Court
»12
Reductio ad absurdum Well, we’re all still here. What a mess. Who would have thought that The Fawley Court Affair would today be such a bigos (stew)? As the saying goes: it would be easier nailing a jelly to the ceiling. We still do not know who really owns Fawley Court.
kultura
»17
O czym to… w Londynie Związek – a co za tym idzie jego wystawy i znaczenie w świecie sztuki – potrzebuje nowej krwi. Bez tych zmian APA nie ma szans, by w poczet członków tego związku, działającego tu od ponad pół wieku mieli ochotę wchodzić młodzi, zdolni artyści.
Czasoprzestrzeń
»21
Cień Osamy Kierowca uśmiechnął się szeroko, pokazując żółtawe zęby. – Pan wybaczy. Miałem modlitwę. – Nie ma sprawy. – A ten drugi? – Boi się, że pan się wysadzi. – Rozumiem – kierowca roześmiał się hałaśliwie i zamknął drzwi. Pojechali.
2|
3 listopada 2011 | nowy czas
” Czwartek, 3 listopada, Huberta, sylwii 1957
Związek Radziecki wystrzelił sztucznego satelitę Sputnik 2 z psem Łajką na pokładzie.
piątek, 4 listopada, karola, olgierda 1956
Armia Czerwona przystąpiła do generalnego szturmu na Budapeszt w celu zdławienia antykomunistycznego powstania.
sobota, 5 listopada, elżbiety, sławomira 1922
Jedno z największych odkryć archeologicznych. Brytyjski archeolog Howard Carter odkrył w pobliżu Luksoru grobowiec faraona Tutenchamona.
Niedziela, 6 listopada, Feliksa, leoNarda 1950
Premierowy spektakl Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze” pod kierownictwem Tadeusza Sygietyńskiego i Miry Zimińskiej.
poNiedziałek, 7 listopada, marzeNy, kariNy 1939
Generał Władysław Sikorski został mianowany Naczelnym Wodzem i Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych.
wtorek, 8 listopada, bogdaNa, bożydara 1939
Nieudany zamach na Hitlera w monachijskiej piwiarni, w której wygłaszał przemówienie z okazji kolejnej rocznicy puczu NSDAP.
Środa, 9 listopada, aleksaNdra, elżbiety 1989
Rozpoczęło się burzenie muru berlińskiego. Był to symboliczny dzień końca podziału Europy na blok wschodni i zachodni.
Czwartek, 10 listopada, aNdrzeja, leoNa 1980
Zarejestrowany został Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność", jeden z głównych ośrodków masowego ruchu oporu przeciw komunistycznym rządom Polski Ludowej.
piątek, 11 listopada, aliCji, marCiNa 1940
Emigracyjne rządy Polski i Czechosłowacji ogłosiły w Londynie deklarację o zaprzestaniu sporów zachodzących w przeszłości i o podjęciu ścisłej współpracy po zakończeniu wojny.
sobota, 12 listopada, gabriela, reNaty 1919
Bracia Smith rozpoczęli pierwszy w historii lotnictwa lot z Anglii do Australii. Trasa przelotu wynosiła ponad 18 tys. kilometrów.
Niedziela, 13 listopada, arkadiusza, staNisława 1924
Władysław Reymont otrzymał Nagrodę Nobla za powieść „Chłopi”.
poNiedziałek, 14 listopada, agaty, steFaNa 1926
W Parku Łazienkowskim w Warszawie odsłonięto pomnik Fryderyka Chopina projektu Wacława Szymanowskiego. W maju 1940 roku pomnik został wysadzony w powietrze i wywieziony na złom.
wtorek, 15 listopada, artura, leopolda 1988
Palestyński przywódca Organizacji Wyzwolenia Palestyny Jaser Arafat ogłosił niepodległość tego kraju.
Środa, 16 listopada, edmuNda, łuCji 1849
Fiodor Dostojewski został skazany na śmierć za przynależność do tzw. Koła Pietraszewskiego, prozachodnie poglądy oraz krytykę zacofania kulturowego, społecznego i ekonomicznego Rosji. Wyrok tuż przed egzekucją zmieniono na zesłanie i służbę wojskową w stopniu szeregowca.
Czwartek, 17 listopada, wiktorii, roCHa 1989
Wyemitowano ostatnie wydanie Dziennika Telewizyjnego, głównego programu informacyjnego TVP w czasach PRL, nadawanego od 1958 roku. prosimy o przebaczenie".
63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk ReDAktoR NACZelNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); ReDAkCjA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska (nowyczas@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetoNy: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUNkI: Andrzej Krauze; ZDJĘCIA: Monika S. Jakubowska; WSPółPRACA: Maciej Będkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.
listy@nowyczas.co.uk szanowni Państwo! Czy polskość to nienormalność? Tak twierdzi premier Donald Tusk. zastanówmy się czy ma rację. Gdyby jakiś Francuz ogłosił, że francuskość, to nienormalność, nie miałby czego w polityce szukać. a czy wyobrażacie sobie Państwo kanclerza Niemiec wygłaszającego podobne herezje skierowane do Niemców? Nie. Żaden szanujący się naród nie pozwoliłby się obrażać w taki sposób. Jeśli nawet nie honor, to instynkt samozachowawczy nie pozwoliłby nikomu innemu w Europie, lub poza nią, na to, żeby taki człowiek reprezentował jego interesy. Może więc rzeczywiście z tą naszą normalnością jest coś nie tak? serdecznie pozdrawiam MałGorzaTa ToDD www.mtodd.pl o spopielaniu Ukazuje się coraz więcej nekrologów w polskiej prasie emigracyjnej, szczególnie w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”, które często kończą się zdaniem: „Po mszy żałobnej nastąpi spopielenie zwłok w krematorium”. W „Nowym Czasie”, z dnia 20 października [NC 16/173] ukazał się artykuł pt. „i w proch się (nie) obrócisz”. W tym artykule podane jest, że Kościół katolicki chce praktyki spopielania ograniczyć. Były bowiem decyzje, że bliscy zmarłego zlecali zakładowi pogrzebowemu przewiezienie ciała do spalarni i dostarczenie urny z prochami do kościoła na mszę żałobną. arcybiskup Gądecki zaś wyraził się nawet, że spopielanie zwłok i pochówek urnowy jest pozostałością po czasach pogańskich. Trzeba też pamiętać, że metoda spopielania zwłok w krematoriach była szeroko stosowana przez hitlerowców po unicestwianiu ludzi w obozach śmierci. Dopiero po ii wojnie Kościół katolicki pozwolił, ze względu na brak miejsca, szczególnie w dużych miastach, na spopielanie zwłok. Wyżej wspomniany artykuł w „Nowym Czasie” informuje, że teraz nie będzie się odprawiać mszy żałobnej nad urną z prochami, a wyłącznie nad trumną z ciałem. zupełnie słusznie, bo nie ma pewności, jaki procent prochów zmarłego znajduje się w urnie. Podczas spopielania bowiem nikt z rodziny zmarłego nie ma prawa być obecny w krematorium. religia Hindu nakazuje spopielenie zwłok, ale przynajmniej jeden członek z rodziny zmarłego musi być obecny przy spopieleniu. roMaN M. KoszUTa
Czas jest zawsze aktualny Sławomir Mrożek
Szanowni Państwo, zwracam się do Państwa o wsparcie w prowadzonej przez nas oŁaj z Wy SPy. na terenie UK akcji charytatywnej MiK Wraz z Ry szardem Pie cu chem i or ga ni za cją in ter na tio nal Com mu ni ty or ga ni za tion of Sun der land co ro ku gro ma dzi my pie nią dze, któ re w cało ści, bez kosz tow wła snych, prze zna cza my na za kup pre zen tów no wo rocz nych dla wy cho wan ków jed ne go z Do mów Dziec ka w Pol sce. Tym ra zem na szym ce lem jest za kup bu tów i ubrań dla dzie ci z Do mu Dziec ka im. Ewy Szel burg -za rem bi ny w Lu bli nie. Be dziemy bar dzo wdzięcz ni za wspar cie. je śli by li by Pań stwo za in te re so wa ni wspar ciem fi nan so wym ak cji, pro po nu jemy kup no mi ko ła jo wej gwiazd ki, dzię ki któ rej lo go Pan stwa fir my lub nazwisko osoby prywatnej zo sta nie Mi KoŁaja z Wy SPy i bę dzie umiesz czo ne na stro nie głów nej M tam wid nia ło aż do cza su roz po czę cia na stęp nej ak cji. ofe ru je my trzy ro dza je gwiaz dek w ce nie £25, £50 i £100 (szcze góły na www.mi ko laj zwy spy.pl) Wszel kie in for ma cje na te mat ak cji znaj dzie cie Pań stwo na stronie www.mi ko laj zwy spy.pl. in for ma cje o pla ców ce, któ rej chce my po móc, mo żna zna leźć na www.do mdziec ka.lu blin.pl z gó ry dzię ku je my za każ dą for mę wspar cia. agniesz ka or licz Błoń ska Ry szard Pie cuch in ter na tio nal Com mu ni ty or ga ni za tion of Sun der land
radość w oczach
Na początku lat 90. kilka razy zawoziłam do Polski 100 funtów przekazywane przez pana doktora Emila Dąbrowickiego z Bourmouth na rzecz dzieci z domu dziecka. Przekazywałam je do Domu Dziecka przy ul. Krupniczej w Krakowie.
Była to indywidualna pomoc jednego człowieka, ale nigdy nie zapomnę radości w oczach kierownictwa domu, z jakim przyjmowali ten – wydawaloby się – skromny dar i robienia natychmiastowych planów co do spożytkowania tych pieniędzy. TErEsa BazarNiK
Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)
DZIAł MARketINGU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WyDAWCA: CZAS Publishers Ltd. © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.
Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.
Od redakcji: W poprzednim numerze „Nowego Czasu” w podpisie pod zdjęciem Andrzeja Dobosza wkradł się błąd. Nagroda literacka została przyznana przez powstałe w 2010 roku Stowarzyszenie Pisarzy Polskich za Granicą, a nie przez Związek Pisarzy, jak błędnie podaliśmy. Za pomyłkę przepraszamy.
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD.
63 Kings Grove London SE15 2NA
|3
nowy czas | 3 listopada 2011
czas na wyspie
Sir Leszek z Cambridge University Zdjęcia: Monika S. Jakubowska
Jest Polakiem zajmującym jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk na Wyspiach Brytyjskich. Profesor Leszek Borysiewicz, rektor Uniwersytetu w Cambridge, jednego z najstarszych i najlepszych uniwersytetów na świecie, został 31 października odznaczony przez ministra Radosława Sikorskiego medalem Bene Merito w Ambasadzie RP w Londynie.
Teresa Bazarnik
Profesor Leszek Borysiewicz jest w zasadzie prorektorem, ale w Cambridge, podobnie jak w Oksfordzie, to właśnie prorektor sprawuje niepodzielną władzę. Rektor Uniwersytetu Cambridge, którym obecnie został lord Sainsbury, pełni funkcję reprezentacyjną. Urodził się w Walii, w polskiej rodzinie emigrantów wojennych i do piątego roku życia mówił tylko po polsku. Jego rodzice, jak wielu Polaków, którzy po wojnie znaleźli się w Wielkiej Brytanii, w czasie II wojny światowej przeżyli zsyłkę na Sybir i wyjście z nieliudzkiej ziemi z armią gen. Andersa. Studiował medycynę na walijskiej akademii medycznej, gdzie obronił doktorat. Z Walią, podobnie jak z Polską związany jest do dziś. Ale to właśnie na Uniwersytecie w Cambridge rozpoczynał swoją karierę naukową. Przez jakiś czas był konsultantem w Hammersmith Hospital, po czym na krótko wrócił do Walii, gdzie był szefem wydziału lekarskiego na University of Wales. Po kilku
latach znalazł się ponownie w Londynie, gdzie objął stanowisko zastępcy rektora do spraw planowania akademickiego i naukowego w Imperial College. W czasie swojej kariery akademickiej pisze liczne prace podsumowujące przełomowe w medycynie badania dotyczące immunologii wirusów, chorób zakaźnych i nowotworów złośliwych wywołanych wirusami. Największą sławę profesorowi Borysiewiczowi przynosi odkrycie szczepionki pozwalającej zwalczać wirus powodujący raka macicy. Opatentowana szczepionka jest już powszechnie stosowana w wielu krajach. W dowód uznania za osiągnięcia naukowe królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki. Z żartów, które profesor opowiadał w Ambasadzie RP można by sądzić, że chodziło o uproszczenie procedury towarzyskiej. Ser pozwala omijać trudne dla Brytyjczyków nazwisko rodowe. Dopuszczalna forma sir Leszek nie stanowi już takich problemów językowych. – Córka nawet proponowała, żeby nazwisko zmienić na angielskie – żartował profesor, otoczony gronem polskich studentów z Cambridge. Profesor Borysiewicz nie zmienił jednak nazwiska, a zwiększył liczbę studentów, którzy z jego nazwiskiem problemu nie mają. Obecnie w Cambridge studiuje ponad 160 Polaków. Anglicy ułatwiali sobie zadanie nazywając profesora po prostu Borysem. – Jednak przestało to być takie proste
Do Ambasady RP w Londynie na uroczystość wręczenia profesorowi Borysiewiczowi medalu Bene Merio przyjechała grupa polskich studentów z Cambridge. – Przyjechalibyśmy tu dużą grupą, bo jesteśmy bardzo dumni, że rektorem tej tak bardzo prestiżowej uczelni jest ten wybitny Polak, gdybyśmy dowiedzieli się o tej uroczystości trochę wcześniej. Niestety, poinformowano nas dwa dni przed wydarzeniem – powiedzieli studenci.
tu, w Londynie, od kiedy burmistrzem jest Boris Johnson, to może się trochę ludziom mylić – żartował sir Leszek. Profesor Borysiewicz jest zwolennikiem stworzenia polskiej katedry w Cambridge, za co szczególnie podziękował mu minister Radosław Sikorski. To właśnie obecny szef MSZ dwa lata temu ustanowił to odznaczenie dla osób szczególnie zasłużonych w podnoszeniu prestiżu Polski na arenie międzynarodowej. – Czy polska katedra znajdzie wystarczająco dużo zwolenników? – pytamy profesora. – Polska jako największy kraj Europy ŚrodkowoWschodniej utożsamiana jest jako reprezentant tego regionu. Zainteresowanie naszym krajem jest duże– opowiedział profesor. Ważnym etapem w naukowej karierze profesora Borysiewicza była praca w Medical Research Council – instytucji rządowej do spraw badań medycznych – w której był dyrektorem w czasie ostatniej kadencji rządu laburzystowskiego. Trudno o większe sukcesy, a w przekonaniu profesora są to sukcesy Polaka. – Czuję się zaszczycony, międzynarodowe sukcesy Polaków są wizytówką naszego kraju – powiedział profesor Borysiewicz dziękując za odznaczenie. Ostrzegał też przed eurosceptykami: – Te tendencje nasilają się, dlatego tak ważne jest pokazywanie wkładu Polski w budowę Europy. Musimy o tym przypominać, pamiętając o naszych korzeniach.
11 LiStoPAdA w 1918 roku o godz. 5.00 w Compiegne, w północnej Francji, podpisane zostało zawieszenie broni. Sześć godzin później ustały wszelkie walki i wojny światowej. Co roku tego dnia – Remembrance day (dzień Pamięci) – gdy zbiegną się wszystkie jedynki (godz. 11.00, 11.11) Wielka Brytania zamiera na dwie minuty, by w ciszy uczcić pamięć weteranów oraz poległych na wszystkich frontach i we wszystkich wojnach. Często też po dwuminutowej ciszy samotny trębacz odgrywa the Last Post (ostatni capstrzyk) – melodię przypominającą o czasach, gdy trąbka była równie ważnym elementem bitwy, co bagnety. Niedziela najbliższa dacie 11 listopada (w tymroku 13.11), zwana jest Remembrance Sunday, podczas której w niemal wszystkich kościołach odprawiane są msze upamiętniające poległych. Remembrance day zwany jest też Poppy day (dzień Maku). Już od kilku tygodni przed 11 listopada wiele osób nosi wpięty w ubranie sztuczny kwiat maku polnego. Sprzedaje je Brytyjska Legia Królewska, a dochód ze sprzedaży przeznaczony jest na rzecz weteranów. dlaczego mak? Jak wieść niesie, ziemia, gdzie przebiegał front zachodni i wojny światowej pełna była uśpionych od lat nasion maku polnego. Bitwy toczone na tych terenach wzruszyły glebę tak bardzo, że maki zaczęły rozkwitać jak nigdy dotąd.
4|
3 listopada 2011 | nowy czas
czas na wyspie
Jak spożytkować ten spadek? Fot. Robert Małolepszy
było ich setki, tysiące. Pisarze, malarze, muzycy, śpiewacy, myśliciele. sławni za życia, albo niedoceniani. Czasem sami nie zabiegali o poklask i uznanie. Ich dorobek twórczy i intelektualny, ten cenny spadek, który zostawili tu, na Wyspach, bywa nierzadko zaprzepaszczany.
K
siądz Jan Twardowski uczył nas śpieszyć się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą. Gdy jednak odejdą, nadal trzeba się śpieszyć – aby uchronić od zniszczenia i zapomnienia to, co po nich zostało. Artystów, intelektualistów, ludzi wybitnych w różnych dziedzinach twórczości, albo na tak zwanej niwie społecznej, zawsze mieliśmy pod dostatkiem. Zawodowcy i pasjonaci – sławni już za życia, odkryci dopiero po śmierci, albo nie odkryci wcale. Ich spuściznę też spotykają bardzo różne losy. Po jednych zostały pokaźne archiwa, po innych wyłącznie wspomnienia. Archiwa trafiały lepiej albo gorzej. Czasem na śmietnik, a czasem do piwnicznych składów jakiejś bardzo ważnej instytucji – co nieomal na jedno wychodzi. Też nikt już do tego nie zajrzy. Wspomnienia odchodzą wraz z ich depozytariuszami. Czasami zostaje tylko krótka wzmianka na Wikipedii. Dobrze, jeśli chociaż wzmianka zostanie… Jak uchronić ten dorobek i jak sprawić, aby kolejne pokolenia chciały się nim zainteresować i z niego korzystać? To jest proste pytanie, na które niełatwo znaleźć prostą odpowiedź. Z pewnością jednak, nie ma jednej, uniwersalnej, odpowiedzi.
DzIesIęCIu z KIlKuseT Tych odpowiedzi szuka m.in. dr Dobrosława Platt, dyrektor Biblioteki Polskiej w POSK-u. Właśnie w tej instytucji została zdeponowana spuścizna wielu wielkich ludzi Emigracji. Nie ulega wątpliwości, że trzeba ją propagować, promować, czasem odkrywać na nowo. Jedną z pierwszych inicjatyw nowej pani dyrektor była prezentowana niedawno w Galerii POSK wystawa pt. Pisarze wygnani. Pokazane zostały na niej cenne materiały ze spuścizny dziesięciu autorów, znajdujące się w zbiorach Biblioteki. Autorów nagrodzonych przez Związek Pisarzy na Obczyźnie i jednego nigdy nie nagrodzonego – Kazimierza Wierzyńskiego. Ponadto przypomniane zostały postacie Herminii Naglerowej, Jana Lechonia, Tymona Terleckiego, Stefanii Zahorskiej, Józefa Wittlina, Mariana Hemara, Ferdynanda Goetla, Wita Tarnawskiego i Stanisława Balińskiego. Jak wyglądało dawne życie literackie w polskim Londynie obrazują plakaty z wieczorów autorskich, bywało, że z udziałem kilkunastu pisarzy i poetów jednocześnie. Dobrze przygotowana wystawa z dobrym katalogiem na pewno przyczyniła się do przypomnienia kilku nazwisk z co najmniej kilkuset. Szkoda tylko, że wśród zwiedzających ekspozycję nie zauważono na przykład grup młodzieży z polskich szkół sobotnich. Dr Platt przyznaje, że obecnie trudno jest promować rodzimych pisarzy, zwłaszcza tych sprzed lat, gdy Polacy czytają coraz mniej. A jeśli już, to wybierają coś „lekkiego i przyjemnego”. – Oczywiście trzeba to robić i z pewnością ma to sens. W polskiej literaturze jest wciąż wiele do odkrycia. W najbliższym czasie zamierzam zorganizować spotkanie z tłumaczką utworów Zygmunta Krzyżanowskiego – to taki polski Józef Conrad w Rosji. Polski emigrant piszący po rosyjsku, z tym że głównie do szuflady. Jego utwory, w tym satyry i groteski, znane są polskiemu czytelnikowi dopiero od niedawna – dodaje pani dyrektor. Nie tylko jednak ludzie pióra i ich dorobek potrzebują miejsca w pamięci potomnych. Ci, którzy tworzyli przy pomocy nut, pędzla i dłuta również. A także ci z nieodłącznym aparatem fotograficznym w dłoni.
O Janie Stanisławie Markiewiczu też bym pewnie nigdy nie usłyszał, gdyby przyjaciel Nicole Tettersall (po matce pół-Polki) nie znalazł na ulicy porzuconego kartonowego pudła pełnego zdjęć (zabranego z ulicy na chwilę przed przyjazdem śmieciarzy), wykonanych przez kolejnego „fotografa Emigracji”. Nicole zorganizowała wystawę w Instytucie i Muzeum im. gen. Sikorskiego oraz w POSK-u. Bez nadzwyczajnego entuzjazmu polskiego środowiska. Nie ekscytowały się też specjalnie tym wydarzeniem polonijne media. Duże relacje publikował jedynie „Nowy Czas”, który śledził losy tej kolekcji od chwili jej odnalezienia i zidentyfikowania, oraz autor tego artykułu. Niewykluczone więc, że pamięć o wielkich ludziach Emigracji leży właśnie w rękach pasjonatów.
Dr Dobrosława Platt prezentuje plakat z wystawy Pisarze wygnani
lepszych. Te zdjęcia to historia polskiej Emigracji Niepodległościowej w Londynie w obrazkach. A jedna fotografia mówi ponoć więcej niż tysiąc słów. Czy jednak zobaczymy jeszcze kiedyś wystawę zdjęć Pana Juliusza w Londynie? Tym polskim Londynie, oczywiście. Obawą, że nikt nie zada sobie trudu jej zorganizowania podzieliłem się ostatnio z Krystyną Cywińską. Felietonistka „Nowego Czasu” jest realistką: – Bardzo możliwe panie Robercie, że już nie zobaczymy zdjęć Juliusza. Podobnie, jak nie mieliśmy okazji zobaczyć fotogramów Władysława Bednarskiego, który niegdyś też był wszędzie z aparatem – tak jak teraz pan, a niedawno jeszcze Juliusz. Był też Edmund Wojtczak, słyszał pan to nazwisko? Wydawał nawet periodyk ilustrowany własnymi fotografiami. Proszę sprawdzić w Bibliotece Polskiej w POSK-u, może mają przynajmniej kilka numerów tego pisma – doradza pani Krystyna. Sprawdziłem – nie mają. Fot. Teresa Bazarnik
Tę WysTAWę TrzebA Tu PoKAzAć Należy do nich profesor Aleksander B. Skotnicki, kierownik Katedry Hematologii Collegium Medicum w Krakowie, a prywatnie badacz historii polskich Żydów. Od lat organizuje wystawy, wydaje publikacje poświęcone tej tematyce. W utworzonym przez niego Stradomskim Centrum Dialogu do końca października czynna była wystawa prac Artura Szyka. Ten jeden z największych twórców miniatur XX wieku, a także niezwykły karykaturzysta – walczący z nazizmem (a także stalinizmem) ostrzem swego piórka i wielki polski patriota został niemalże całkowicie zapomniany. – A przecież przez kilka lat tworzył także w Londynie. To właśnie tutaj powstały jego prace ukazujące bohaterstwo polskiego żołnierza i dramat polskich Żydów zaraz po wybuchu wojny – mówi Lili Pohlmann, zaprzyjaźniona od lat i współpracująca przy wielu projektach z profesorem Skotnickim. Pani Lili prezentuje liczący 125 stron katalog wypełniony barwnymi ilustracjami, a także wiadomościami o autorze, jego twórczości i czasach, w których żył. dokończenie na str. 6 Fot. Stanisław Mickiewicz
PAN JulIusz I INNI Jeszcze dwa lata temu był na każdym emigracyjnym wydarzeniu. Był po prostu wszędzie. Zawsze z gotowym do „strzału” małym, kompaktowym aparatem fotograficznym. Juliusz Englert zmarł w styczniu 2010 roku. Pozostało po nim ogromne archiwum – na wiele lat przed śmiercią starał się je uporządkować. W pewnym zakresie z sukcesem. Część zgromadzonych przez niego dokumentów, wydawnictw i najróżniejszych poloników trafiła do instytucji archiwalnych w Polsce. Także zdjęcia i negatywy. Robił ich tysiące. Widziałem wiele fotek Pana Juliusza, których nigdy nie opublikował. Nie dlatego, że były złe. Czasem, z różnych powodów, nie pokazuje się tych naj-
Członkowie redakcji „Nowego Czasu” odwiedzili grób Josepha Conrada w Canterbury. Wielkiego Polaka, klasyka literatury angielskiej, który w kolejnych odsłonach swojego tułaczego losu zachował polskość, wyrytą na Jego grobie.
Anna Mickiewicz przy tablicy nagrobnejKazimierza Wierzyńskiego
Polska olska a stacjonarne stacjonar stacjonarn tacjonarne tacjonarne n
Polska lska a Komórki mórki
Tel. Stacjonarne
Tel. Komórkowe
DARMOWE minuty i SMSy w sieci Lycamobile Top-up
£30
Top-up
2000
£20
Top-up
500
£10
Top-up
250
£5
100
Po %(=3â$71ć NDUWč Lycamobile SIM odwiedĮ www.lycamobile.co.uk lub zadzwoę 020 7132 0322 Buy and top up online or in over 115,000 stores
Customers may not be able to use Electr Electronic ronic nic T Top-Up op-Up at all locations wher where re the top-up logo appears
Poland Landline 1p/min & Mobile e 3p/min 3p/min p pr promotion omotion is valid fr from om 01/11/2011 and valid until 30/11/2011. V Visit isit www www.lycamobile.co.uk .lycamobile.co.uk uk for full terms and conditions and participating g countries. *Fr *Free ee minutes and texts in the table e ar are e valid during the pr promotional omotional period free are expired, and only applied to the first 3 top ups ps in any calendar month. The fr ee minutes and d texts ar e valid for 30 days from from the date of top-up. op-up. Once the free free minutes and the free free textss have been used or if all the free free minutes and texts have expir ed, calls to Lycamobile Lycamobile Lycamobile www.lycamobile.co.uk Free Top-up offer from PLUS will be charged at 7p/min and d texts to L ycamobile PLUS will be charged att 9p per SMS. This offer offfer is valid for a limited period eriod of time. Any changes or withdrawal will be e notified at www .lycamobile.co.uk Fr ee online eT op-up of ffer valid fr om 10.09.2011 to are correct 30.11.2011. Prices ar e corr ect at the e time of going to print 01.11.2011
6|
3 listopada 2011 | nowy czas
czas na wyspie
Jak spożytkować ten spadek? dokończenie ze str. 4
– Ta wystawa powinna być pokazana również tutaj, w Londynie. Zarówno ze względu na jej wartość artystyczną, jak również samą postać Artura Szyka. Rozmawiam w tej sprawie z różnymi instytucjami – dodaje Lili Pohlmann.
ZakąTek polSkich poeTów Nierzadko w zapomnienie popada nie tylko dorobek artysty, ale też miejsce jego doczesnego spoczynku. Przed Świętem Zmarłych Polish Heritage Society już po raz drugi prowadziło akcję Polski znicz na polskim grobie. Dzięki niej trafiono m.in. na Polish Poets’ Corner na cmentarzu na Hampstead. Jak mówi Małgorzata Alterman z Polish Heritage Society do oczyszczenia zaniedbanych od lat grobów trzeba było używać niemalże ciężkiego sprzętu. Na cmentarzu w Hampstead pochowano wielu twórców mieszkających po wojnie w polskim Domu Literata przy Finchley Road. Odwiedzająca często to miejsce Anna Maria Mickiewicz z Zarządu Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie informuje, że są tam mogiły Teodozji Lisiewicz, Zygmunta Tempki Nowakowskiego, Adama Pragiera, Tadeusza Sułkowskiego, Stefanii Zahorskiej, a także tablica nad dawnym grobem (przeniesionym do
Polski w 1978 roku) Kazimierza Wierzyńskiego. – Nie mam wątpliwości, że popularyzacja dorobku ludzi kultury i sztuki, w tym naszych emigracyjnych literatów, jest najskuteczniejsza poprzez media, a także najnowsze sposoby komunikacji, jakimi są portale społecznościowe i blogi. Informację o naszym Zakątku Poetów w Hampstead umieściłam na jednym z popularnych blogów literackich w USA i otrzymałam wiele zapytań zarówno od Polaków, jak obcokrajowców – opowiada pani Anna. Jak mówi, ocalenie i propagowanie dorobku ludzi świata kultury, sztuki i nauki to jedno z ważniejszych wyzwań dla naszej społeczności na obczyźnie. To zadanie instytucji i organizacji, ale też osób indywidualnych. Wszyscy rozmówcy przyznawali zarazem, że nie jest to wyzwanie łatwe. Wystarczy tylko wspomnieć, że nawet utwory tak popularnego twórcy jak Marian Hemar nie pojawiają się właściwie w tutejszym repertuarze skromnej emigracyjnej sceny. Gdy jakiś czas temu Ewa Becla sprowadziła z Polski przedstawienie z utworami Hemara, też nadkompletu widzów na sali nie było. A przecież ludzi, którzy znali Go osobiście, albo przynajmniej oglądali na scenie jest tu wciąż tylu, że kilkakrotnie zapełniliby Salę Teatralną w POSK-u.
Robert Małolepszy
członkowie zespołu „Mazury” przed popiersiem Fryderyka chopina w ratuszu dzielnicy ealing
TRZY RAZY CHOPIN W ciągu ostatnich kilku miesięcy The Polish Heritage Society odsłoniło na Wyspach Brytyjskich trzy pomniki Fryderyka Chopina. Najważniejsza uroczystość (choć była to druga odsłona – pierwsza 26 lutego 1975 roku) miała miejsce na londyńskim Southbank, gdzie dokonano odsłony pomnika, który przeszedł gruntowną renowację, po prawie trzydziestu latach niebytu – w czasie modernizacji Royal Festival Hall usunięto pomnik do przechowalni, w której przebywał do wiosny ubiegłego roku [NC 9/166, 23.05.11]. Pomnik Chopina, co rusz przenoszony z miejsca na miejsce, znalazł się w końcu w rupieciarni będącej pozostałością nieistniejącej już podziemnej osady bezdomnych londyńczyków). Odnaleziony, wyremontowany, dzięki staraniom dr Marka Stelli-Sawickiego wrócił na swe dawne miejsce przy wejściu do Royal Festival Hall. Druga uroczystość miała miejsce 16 sierpnia w Manchesterze, a ostatnia 25 października na Ealingu, w zachodnim Londynie. Pomnik w Manchesterze wykonany został przez polskiego rzeźbiarza Roberta Sobocińskiego. Dwu i półmetrowa statua, wykonana z brązu przedstawia kompozytora przy fortepianie, w trakcie tworzenia Etiudy Rewolucyjnej. U stóp fortepianu siedzi uczennica kompozytora, jego szkocka muza, Jane Sterling. To największy pomnik Chopina znajdujący się poza granicami kraju. Na uroczystościach w Manchesterze obecna była ambasador RP w Londynie Barbara Tuge-Erecińska, przedstawiciele lokalnych władz oraz polskiej społeczności. Natomiast na Ealingu popiersie Fryderyka Chopina odsłonili burmistrz Ealingu, John Gallagher i zastępca burmistrza dzielnicy Bielan Warszawskich, Kacper Piotrusiński. Uroczystość odbyła się w 10. rocznicę podpisania umowy o współpracy londyńskiej dzielnicy Ealing i warszawskich Bielan. W ramach uroczystości wystąpił zespół „Mazury”. Na zakończenie w Victoria Hall odbył się koncert pianisty Viv McLean. (aj)
Generał Tadeusz Sawicz W kanadyjskiej prowincji Ontario w wieku 97 lat zmarł 19 pździernika Tadeusz Sawicz – ostatni polski pilot, który uczestniczył w Bitwie o Anglię. Był absolwentem Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Walczył we wrześniu 1939 roku, był ostatnim żyjącym oficerem, pilotem Brygady Pościgowej broniącej Warszawy. 14 września 1939 roku wykonał brawurowy przelot z Kresów do oblężonej stolicy. Przywiózł rozkazy Naczelnego Wodza dla dowódcy obrony stolicy i dowódcy Armii Poznań. Przedostał się do Rumunii i następnie do Francji. Po kapitulacji Francji przedostał się do Anglii, gdzie walczył w polskich dywizjonach do końca wojny. Został odznaczony Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari, oraz – jako jedyny Polak – brytyjskim, amerykańskim i holenderskim Krzyżem za Wybitną Służbę w Powietrzu. W 2006 roku otrzymał od prezydenta Lecha Kaczyńskiego stopień generała brygady. „The Times” w artykule poświęconym gen. Sawiczowi cytuje naczelnego marszałka lotnictwa sir Hugh Dowdinga, dowodzącego obroną powietrzną, który powiedział, że „nie mógłby zagwarantować zwycięskiego wyniku Bitwy o Anglię, gdyby nie wkład polskich lotników”.
Mr Tadeusz Sawicz Early Day Motions, House of Commons, number 2303 in 2010-11, proposed by Karl McCartney on 25/10/2011. That this House expresses its condolences to the family of Mr Tadeusz Sawicz, one of the last surviving Polish pilots to take part in the Battle of Britain, who passed away on 19 October 2011, in Toronto, Canada; further expresses its profound appreciation for his commitment to the defence of the UK; and pays tribute to all pilots and aircrew from Poland and other nations who were prepared to fight for a free Europe during World War Two.
|7
nowy czas | 3 listopada 2011
czas na wyspie
Niech Polacy za granicą nie wtrącają się i radzą sobie sami Aleksandra Junga
Zwiedzamy, podróżujemy, osiedlamy się za granicami kraju. Stajemy się mobilnymi kosmopolitami. W Polsce coraz trudniej jest znaleźć osobę, której bliższy bądź dalszy krewny nie przebywa na stałe za granicą. Zdaje się jednak, że w Polsce problemy Polaków za granicą to temat traktowany po macoszemu, nawet drażliwy. Tak jest np. w czasie wyborów. Polacy w Polsce zadają pytania: dlaczego Polacy za granicą mają decydować o losach kraju? Wyjechali, zostawili, już nie wrócą. Zrobili to dla lepszego życia, dla wyższych zarobków, żeby zapomnieć. Co oni wiedzą o naszych problemach? Po co się wtrącają? W Polsce wiemy, iż taki twór jak Polonia istnieje. Nie znamy jednak polonijnych problemów, mało wiemy na temat polskiego dorobku kulturalnego za granicą. Skąd wynika ta niewiedza? Gdzie to brakujące ogniwo? Czy to szkoła, która przekazuje skąpą wiedzę o rządzie na uchodźctwie, bitwie pod Monte Cassino, gdyż na więcej nie ma czasu? Czy media, które interesują się głównie polskimi hydraulikami, polskimi truskawkami bądź naszą wołowiną? Czy może winna jest sama Polonia, kisząca się we własnym sosie? Koło wzajemnej adoracji, ktoś powie. Z pewnością wsparcie dla Polonii to nie zadanie dla przeciętnego Kowalskiego, ale dla przeciętnego polityka tak. Nasi politycy w pierwszym rzędzie powinni sobie zdawać sprawę ze znaczenia i możliwości, jakie daje docenienie działalności Polonii, tej historycznie ważnej i tej współczesnej. To oni z urzędu powinni zająć się kreowaniem wizerunku Polski za granicą. Do Londynu w związku z wyborami przyjeżdżali reprezentanci różnych partii. Przyjeżdżali, i jak to politycy, spotykali się z wyborcami, próbowali przekonać do swoich racji. Ze skutkiem czy bez, w tej chwili to mało ważne. Gdyż tak naprawdę zdaje się, iż losy Polaków za granicą to kropla w morzu problemów, z jakimi boryka się państwo polskie. Kropla w morzu, której nie warto poświęcać zbytniej uwagi. Może to jednak szukanie dziury w całym. Istnieją przecież programy opracowane specjalnie z myślą o Polonii, o wspaniale brzmiących tytułach, jak Rządowy Program Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą. Ministerstwo Spraw Zagranicznych przygotowuje specjalne biuletyny informujące o tym, co dzieje się za granicami kraju. Cóż mówi strategia? Mówi pięknie i roztacza cudowne wizje. Że będzie wspierać organizacje polonijne, działające na polu edukacji i kultury. Że będzie promować dorobek artystyczny polonijnych twórców. Że będzie się starać integrować ze sobą organizacje polskiej emigracji zarobkowej z organizacjami tzw. starej emigracji. Dalej mówi jeszcze piękniej. Roztacza wizje, które wprawiają w zachwyt. Co z tego, gdy strategia swoim torem, działania swoim. Po wyborach zjawił się w Londynie minister Maciej Klimczak, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, zajmujący się sprawami twórczości, dziedzictwa i kultury. Odwiedził kilka instytucji polonijnych, takich jak POSK, Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego, Ognisko Polskie, redakcję „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”. Oglądam zdjęcia, czytam reportaż z wizyty i pytam sama siebie, gdzie pochowała się młoda Polonia, gdzie organizacje polonijne wspierające młodych polskich artystów. A może urzędnicy zauważają tych, których od dawna mają w swoim rejestrze? Przeglądam biuletyn MSZ i widzę tylko sprawozdania z działalności konsulatów, ambasad, czasami Instytutów Kultury Polskiej. Skąd Polska ma się dowiedzieć, że w Londynie walczy się o sprzedane bezprawnie dobro polskie? Skąd ma się dowiedzieć, że mamy tu twórców, którzy
odnoszą sukcesy na tym trudnym rynku artystycznym? Skąd ma wiedzieć, że nie jest tylko tak jak śpiewa kabaret Kwartet Okazjonalny, zadając pytanie: Gdzie jesteś Polaku? W Londynie na zmywaku. Znamy nasze narodowe wady. Jesteśmy kłótliwi, nie potrafimy ze sobą współpracować. Patrzymy w przy-
zdaje się, iż losy Polaków za granicą to kroPla w morzu Problemów, z jakimi boryka się Państwo Polskie. kroPla w morzu, której nie warto Poświęcać zbytniej uwagi. szłość bardzo krótkowzrocznie. Walka o byt, o tu i teraz, przyćmiewa wizjonerskie myślenie. Wiemy też, że tu, w Londynie, mieszka obok nas masa Polaków, którzy chcą poświęcać swój czas dla ratowania polonijnych dóbr, którzy budują swoją karierę bez zbędnych kompleksów. Czego więc brakuje? Skoro my to wiemy, jak przekazać tę naszą wiedzę innym? Tak, by nie tylko tu na Wyspach, ale i w Polsce świadomość o znaczeniu Polonii dla kształtowania pozytywnego wizerunku kraju rosła? W Berlinie od dziesięciu lat istnieje Klub Polskich Nieudaczników. Miejsce kultowe, nieporównywalne do żadnego innego klubu w niemieckiej stolicy. Rekomendują go innym nie Polacy, ale głównie Niemcy. Przychodzą tam jednak też Polacy i prowadzą nocne rozmowy o wizjach, strategiach, planach. W ich głowach masa szalonych pomysłów, które dochodzą do skutku bądź nie. Ale oni o nich rozmawiają. Czy w Londynie mamy takie miejsce? Czy w ogóle chcemy takie miejsce mieć?
Każdy ma swoją… Jacek Ozaist
Zostałem zaproszony do dyskusji na temat, który – delikatnie mówiąc – mi nie leży. No, bo o czym właściwie mowa? O wizji? Ale wizji czego? Polskiej kultury w Londynie, polskiej zdolności do organizowania się w grupy i stowarzyszenia, polskich dążeń do bycia lepszym i bardziej szanowanym w oczach Anglików? Warto byłoby to sprecyzować, by nie brnąć w kolejne ślepe zaułki. Czasem trudno znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia między ludźmi z Kielc i Krakowa, a co dopiero znaleźć punkt styczny dla trzech pokoleń polskich emigrantów w Londynie. Pytanie o wizję wydaje mi się ważne, lecz z perspektywy czwartej czy piątej strefy londyńskiego metra, w których się poruszam, odpowiedzieć na nie jest mi niezwykle trudno. To, co obserwuję na co dzień, nie nastraja optymistycznie. Każdy tu ciągnie w swoją stronę, zaś jedyną słuszną perspektywą robienia planów jest funt brytyjski, ewentualnie jego przelicznik w złotówkach. Tych ludzi żadna wizja nie interesuje. No chyba że chodzi o wizję budowy własnego domu, kupna mieszkania, zakupu fajnej bryki itp. Niewygodnie ocenia się rzeczy oraz procesy w chwili, gdy zachodzą. Łatwo wtedy o błąd czy nadużycie, wydaje mi się jednak, że na komfort posiadania szerszej wizji pokusić będą się mogli nasi następcy – dzieci emigrantów, uczniowie, studenci i, generalnie, ludzie mieszkający w Wielkiej Brytanii na stałe. Dziś wielu Polaków w Londynie nie zna dnia ani godziny, kiedy spakują manatki i nawet nie obejrzą się za siebie. Jak oczekiwać od nich brania udziału w szerzej pojętej społeczności, która ma świadome plany i cele? Dopóki ich
życiem rządzi pieniądz, perspektywa zarobkowania i oszczędzania, kształtująca i warunkująca tymczasowość emigracyjną, żadna – nawet najlepsza – wizja nie znajdzie wśród nich racji bytu. Polacy w Polsce chodzą do kina, na kolację, na koncerty, na wernisaże, do opery i do muzeum. Polacy, których tu obserwuję, chodzą głównie do pracy, czasem do POSK-u, ale najczęściej na dyskotekę. I to najlepiej nie polską, bo polska muzyka taneczna to obciach. Ich zaangażowanie w odbiór kultury polega głównie na ściąganiu z internetu komercyjnych filmów oraz utworów w formacie MP3. Raz do roku pójdą na koncert „Kultu”. Zdążyłem poznać jednak kilku ciekawych ludzi, którzy mieli coś do zapro ponowania i próbowali stworzyć grupę, ale nie było z kogo. Po jednym, dwóch spotkaniach inicjator rezygnował i odchodził w nieznane. Tak samo w przepadają rozmaite wizje. Jest pomysł i kreatywność, lecz nie ma odbiorcy, kompletnie brakuje widza. Wizjonerzy staczają samotne boje na swoje wizje i mało kogo to, w gruncie rzeczy, obchodzi. I tak będzie, dopóki nie znajdą się na te wizje odbiorcy. Reżyser musi mieć widzów, pisarz czytelników, malarz uczestników wystawy, mówca słuchaczy, polityk wyborców. Inaczej idea daleko nie poniesie. Satyryk Krzysztof Daukszewicz zwykł mawiać, że prawda jest jak dupa, każdy ma swoją. To samo można powiedzieć o tzw. „wizji” w Londynie. Przynajmniej na razie. Stare struktury polskości w Londynie kruszeją, a nowych jeszcze nie umocniono. Ten stan zawieszenia stwarza spore możliwości. Kto i jak je wykorzysta z pożytkiem dla polskiej społeczności w Londynie, może pokazać tylko czas. Z natury jestem pesymistą, choć lubię się czasem pozytywnie rozczarować.
8|
3 listopada 2011 | nowy czas
czas na wyspie
SquaterSi, pomagać czy delegalizować? Jedenastoosobowa grupa zajęła latem dom w West Hampstead podczas krótkiej nieobecności właścicieli. Nowi lokatorzy składający się głównie z Brytyjczyków i dwojga Nowozelandczyków poruszeni apelem małżeństwa właścicieli, którzy niebawem spodzie wali się swojego pierwszego dziecka postanowili opuścić dom zanim sprawa trafiła przed sąd celem uzyskania wyroku o eksmisji.
Czy takie znaki przestaną się pojawiać na angielskich drogach?
Tylko po angielsku? Marzena Odzimek
Squatersi dostali się do domu bez śladów wandalizmu, wymienili zamki i zanim sprawa trafiła do sądu i gazet, zażądali od właścicieli za opuszczenie domu więcej pieniędzy niż zaoferowane im 500 funtów. Policja nie mogła pomóc właścicielom w usunięciu dzikich lokatorów, ponieważ nie było śladów włamania ani świadków. W sierpniu rumuńska rodzina zajęła dom dwóch sióstr w New Southgate podczas ich pobytu za granicą twierdząc, że dom został im wynajęty. Zaniepokojeni sąsiedzi podjęli się próby odebrania domu squotującej rodzinie kontaktując się z policją. Niestety, także w tym przypadku policja była bezsilna, gdyż nie było śladów włamania. Właścicielki będą musiały ponieść koszty sądowe uzyskania wyroku o eksmisji w sądzie cywilnym, które mogą wynieść nawet kilka tysięcy funtów. Rząd obiecał pomoc prawowitym właścicielom poprzez penalizację squatersów. W październiku zakończyła się publiczna konsultacja nad zmianą obecnego prawa, która ma oszczędzić właścicielom kosztownych procesów sądowych i przyznać policji prawo aresztowania squatersów. Jak wielki jest to problem i jakie mogą być potencjalne konsekwencje delegalizacji squattingu?
Podstawa Prawna W obecnym prawie squotowanie nie jest przestępstwem, jest nim włamanie się do nieruchomości i wandalizm. Termin ten nie posiada definicji prawnej, w związku z czym formalnie nie istnieją prawa squatersów. Paragraf 6 ustawy Criminal Act Law 1977 stwierdza, że przestępstwem jest użycie lub groźba użycia przemocy w celu wkroczenia do nieruchomości, jeżeli osoba w niej przebywająca tego sobie nie życzy. Przepis ten nabrał powszechnie definicji „praw squatersów”, chociaż został powołany do życia w celu ochrony lokatorów przed nieuczciwymi właścicielami. Inne przepisy ustaw Criminal Justice and Public Order Act 1994 i Criminal Damage Law Act 1971 formułują podstawę prawną do usunięcia niepożądanych lokatorów po ustaleniu kto jest prawowitym właścicielem oraz definiują, że przestępstwem jest zniszczenie nieruchomości w celu dostania się do środka lub w trakcie przebywania w niej. Praktyką jest, iż osoby, które dostały się do pustostanu bez śladów włamania umieszczają na drzwiach Legal Warning odwołujący się do paragrafu 6 i tym samym nabywają tymczasową ochronę prawną jako lokatorzy. Obowiązek udowodnienia praw do lokalu spoczywa na prawowitym właścicielu. Przyjmuje się, że obecnie istnieje w Anglii około 20 tys. squatersów i ze względu na skalę tego zjawiska funkcjonuje nawet organizacja ASS, czyli Advisory Service for Squatters, zajmująca się bezpłatnie doradztwem w tej dziedzinie.
kto i dlaCzego squatuje Rząd w swojej konsultacji nie podjął się zbadania przyczyn squottingu, a jedynie ograniczył się do określenia negatywnego wpływu nowego prawa na inne dziedziny działalności państwa, jak walka z bezdomnością. Własne dochodzenie przeprowadzili dziennikarze Inside Housing, z którego wyłania się złożony profil dzikich lokatorów i osobistych powodów, które doprowadziły ich do wyboru takiego stylu życia.
W squatach żyją studenci, artyści i osoby, które opuściły dom i nie są w stanie ponosić kosztów wynajmu. Squatersami stają się również przybysze z innych krajów, głównie z Europy Wschodniej, którzy nie posiadają stałych źródeł dochodu i prawa do zasiłków oraz inne osoby bezdomne. Sami squatersi uważają się technicznie za osoby bezdomne, które nie ubiegają się o pomoc państwa lub nie stanowią priorytetu na liście oczekujących na mieszkanie socjalne. Ich zdaniem rząd chce dokonać zmian prawnych ze względu na obawę o wzrost liczby nielegalnych lokatorów w obliczu zmian w zasiłkach mieszkaniowych, rosnącej liczby osób bezdomnych i słabej sytuacji ekonomicznej. O ile warunki osobiste squatersów są trudne i wiele budynków stoi pustych latami, o tyle ochrony prawnej słusznie domagają się właściciele lokali, którzy opuszczają je jedynie w celu podróżowania lub remontu.
Brak mieszkaŃ soCjalnyCh i Pustostany Obecnie na listach ubiegających się o mieszkania socjalne w Anglii znajduje się około 1,75 mln osób, podczas gdy ponad 737 tys. lokali mieszkalnych pozostaje pustych. Wynika to często z braku funduszy na remonty lub prężnych przepisów regulujących zarządzanie pustymi lokalami. W obliczu takiego stanu rzeczy squatersi uważają za uzasadnione zajmowanie pustych budynków, czasami za nieformalnym porozumieniem z właścicielem. Rząd rozpoznaje ryzyko, że nawet jeśli część z szacowanych 20 tys. squatersów zadeklaruje bezdomność w swoim okręgu wywoła to poważny nacisk na już przepełnione listy oczekujących na państwowe lokale socjalne. W przypadku właścicieli prywatnych i spółdzielni mieszkaniowych problemem są koszty postępowań sądowych o eksmisję, które wynoszą od 1500 do 2000 funtów, a także utracony czynsz i koszty napraw. Do tego dochodzi ogromny stres osobisty związany z utratą całego dobytku podczas krótkiej nieobecności w domu.
W Polsce nie chcą rejestrować samochodów z kierownicą po lewej stronie, Wielkiej Brytanii nie chcą się godzić na egzamin prawa jazdy w obcych językach. Konserwatywni ministrowie biją na alarm w związku z szokującymi danymi. Zgodnie z królującą w tym kraju poprawnością polityczną egzaminy z teorii prawa jazdy można zdawać we własnym języku – aktualnie w… 19 różnych językach (najwięcej: 18,927 – w urdu, 12,905 – po polsku, 298 – po albańsku). Natomiast 230 Rosjan, 452 Rumunów i 21 Bułgarów skorzystało z pomocy tłumacza podczas egzaminu praktycznego. Minister transportu Mike Panning powiedział, że jest to wręcz niewiarygodne, że 93 tys. 407 osób zdawało egzamin z prawa jazdy w obcym języku. Opracowanie testów w wielu języka to kolosalne obciążenie dla budżetu państwa. Jednocześnie statystyki dotyczące wypadków drogowych coraz częściej potwierdzają, że osoby, które nie znają angielskiego popełniają ich więcej. W skali ogólnej około 7 proc. testów zdawanych jest w obcym języku. Tłumaczenia testów pokrywane są z budżetu państwa, za tłumacza zdający egzamin płaci sam. Minister Penning, który zamierza wprowadzić zmiany w tej dziedzinie, powiedział, że jest rzeczą niewiarygodną, że poprzedni laburzystowski rząd nie widział w tym nic zdrożnego, że ludzie bez podstawowej znajomości języka dostają prawo jazdy. Rzeczą pierwszoplanową powinno być bezpieczeństwo na drogach, a nie polityczna poprawność. Zamiast wydawać publiczne pieniądze na tłumaczenie testów i tłumaczy, można by się zastanowić czy nie lepiej wydać te pieniądze na darmowe kursy języka angielskiego. Jednak wprowadzenie testów jedynie w języku angielskim może okazać się niezgodne z antydyskryminacyjnymi przepisami Unii Europejskiej.
teresa Bazarnik
Co dalej Głosy w debacie o delegalizację squatów, oznaczającą aresztowania osób odmawiających opuszczenia lokali, są zdecydowanie podzielone. Z jednej strony trudno odmówić ochrony prawnej właścicielom nieruchomości, z drugiej należy brać pod uwagę dramatyczną sytuację osób zmuszonych sytuacją życiową do squattingu w zagrażających zdrowiu i życiu budynkach. Przebywają tam osoby zarówno uzależnione od alkoholu i narkotyków, jak i nielegalni emigranci lub osoby oczekujące na azyl. Takie realia znacznie odbiegają od stereotypu squatów zrodzonych z ideologii anarchistycznej, które także spełniają funkcje artystyczne, edukacyjne i kulturalne. Organizacje społeczne zajmujące się bezdomnością apelują o to, aby w przyszłości zamykanie squatów powiązane było z programami pomocy osobom tam przebywającym oraz przywracaniem pustostanów do użytku.
C^]sb^ls sZ `kZgb\ŋ gZ ĭpbŋmZ b Ghpr Khd8 IksrcZ\b^e^ en[ kh]sbgZ iksrc^ĸ]ĸZcĵ s pbsrmĵ8 GZce^ib^c s L^Z?kZg\^% \^gr cnĸ h] +, { p c^]gĵ lmkhgŋ !]eZ cZ]ĵ\r\a s =ho^k" b h] +2 € w c^]gĵ lmkhgŋ !]eZ cZ]ĵ\r\a s <ZeZbl"' :nmh $ 2 hl·[% ]hphegr hdk^l% =ho^k <ZeZbl p * lmkhgŋ h]
23 { 29 € *
:nmh $ 2 hl·[% ]hphegr hdk^l% <ZeZbl =ho^k p * lmkhgŋ h]
*
seafrance.com
0871 221 6557 ** =hdhgncĵ\ k^s^kpZ\cb ih]Zc dh] <S:L* Ihõĵ\s^gbZ s sZ`kZgb\r 0845 458 0666 ##Khsfhpr dhlsmncĵ *) i sZ fbgnmŋ s m^e^_hg·p lmZ\chgZkgr\a ;M% dhlsmr khsf·p s bggr\a lb^\b% dkZc·p b m^e^_hg·p dhf·kdhpr\a fh`ĵ [ră bgg^'
#<^gZ [be^mn ]hmr\sr pr[kZgr\a ihõĵ\s^ŏ ikhfhpr\a' H_^kmZ pZĸgZ ih] pZkngdb^f ]hlmŋighİ\b% fhĸ^ shlmZă pr\h_ZgZ [^s niks^]gb^`h sZpbZ]hfb^gbZ' =hmr\sr prõĵ\sgb^ ghpr\a k^s^kpZ\cb =hiõZmZ sZ k^s^kpZ\cŋ iks^s \^gmknf h[lõn`b p dZĸ]ĵ lmkhgŋ + {' S h`·egrfb pZkngdZfb fhĸgZ lbŋ sZihsgZă gZ pbmkrgb^ bgm^kg^mhp^c'
10|
3 listopada 2011 | nowy czas
polska
Powyborcza układanka Po nudnej kampanii wyborczej na polskiej scenie politycznej nagle zrobiło się ciekawie, a największe emocje – jak twierdzą politolodzy – dopiero przed nami.
wrócić do partii Kaczyńskiego, a przykład ugrupowania Polska Jest Najważniejsza pokazał jasno i dobitnie, że nie ma na prawicy miejsca na kolejne ugrupowanie. To prawda, że Ziobro jest bardziej rozpoznawalny niż Joanna Kluzik-Rostkowska, która zakładała PJN, a teraz grzeje się w ciepełku Platformy. To prawda, że ojciec Tadeusz widziałby Ziobrę jako przyszłego prezydenta, ale nie ma pewności, że nowe ugrupowanie zyskałoby w kolejnej kampanii kilkanaście procent poparcia, bo o tym mówią ludzie z otoczenia byłego ministra sprawiedliwości.
Bartosz Rutkowski
tusk układa puzzle Choć wielki wygrany tej kampanii premier Donald Tusk droczy się z Polskim Stronnictwem Ludowym, to jest więcej niż pewne, że właśnie z tą partią stworzy nowy rząd. Będzie miał jednak bardzo małą przewagę ponad ustawową większość 231 głosów w parlamencie i wystarczy niedyspozycja posła, wyjazd drugiego poza granice Polski i problem w przepchnięciem ustawy murowany.
oko do lewicy Dlatego Tusk puszcza oko do lewicy – największego przegranego ostatniej kampanii. Liderem ugrupowania został były premier Leszek Miller, postkomunista, ale 27 szabli, jakie ma Miller w parlamencie mogą być bezcennym skarbem dla Tuska podczas głosowania nad niektórymi ustawami. Jednak nie ma nic za nic – Miller pomoże, jak pomoże Tusk Millerowi. I już coraz głośniej mówi się, że na początek przepchnięta zostanie ustawa o depenalizacji za posiadanie niewielkiej ilości narkotyków. Oficjalnie Platformie Obywatelskiej nie wypada takiego projektu poprzeć, sam Tusk w kampanii mówił, że co prawda za młodu zażywał narkotyki, ale teraz nie zgodzi się na ich legalizację. Chodzi oczywiście o tzw. miękkie narkotyki. Wystarczy jednak, że da się wolną rękę posłom Platformy Obywatelskie i na pewno część ludzi z tego ugrupowania poprze pomysł lewicy, która tak naprawdę podpięła się do inicjatywy Ruchu Palikota, bo to on forsuje pomysł, by można było legalnie posiadać na własny użytek niewielkie ilości narkotyków. Skoro o Ruchu Palikota mowa, to jest to największa niewiadoma w tym parlamencie i – dodajmy – największy wygrany, Pierwsze podejście w wyborach i od razu dziesięć procent poparcia. Jak na razie były kolega Palikota, premier Tusk nie raczył go nawet przyjąć na kurtuazyjnej audiencji, ale Palikot wie, że razem z Millerem będą mieli Tuska w garści, gdy będzie potrzebował ich wsparcia.
Jak nic, wisi w powietrzu rozłam, a sprawcą Jest eurodeputowany zbigniew ziobro, który Już oficJalnie rozpoczął w partii dyskusJę o koniecznych rozliczeniach za przegraną i nieuniknionych zmianach. bo – Jak się wyraził – partia pod wodzą kaczyńskiego koleJnych wyborów nie wygra.
T-TALK Międzynarodowe Rozmowy z komórki
2
p
Polska tel. stacjonarny
wielkie trzaski w pis Na pewno na takie wsparcie w jakiejkolwiek dziedzinie nie będzie mógł Tusk liczyć ze strony Prawa i Sprawiedliwości. Partia Jarosława Kaczyńskiego ma zresztą teraz swoje wewnętrzne problemy. Jak nic, wisi w powietrzu rozłam, a sprawcą jest eurodeputowany Zbigniew Ziobro, który już oficjalnie rozpoczął w partii dyskusję o koniecznych rozliczeniach za przegraną i nieuniknionych zmianach. Bo – jak się wyraził – partia pod wodzą Kaczyńskiego przegrała kolejne wybory. Ziobro może liczyć na około 30 szabel, może też liczyć na poparcie ojca Tadeusza Rydzyka, który niejednokrotnie ciepło wyrażał się o byłym szefie resortu sprawiedliwości. Ziobro wie, że jeśli ma dojść do rozłamu w PiS i do wyjścia jego ludzi z tego ugrupowania to jest to najlepszy moment. Wszyscy jego poplecznicy zachowaliby przez kolejne cztery lata pracę w sejmie, poza tym byliby – jak to w przypadku rozłamowców – pupilkami mediów, tym samym nie musieliby się martwić o promocję swojego ugrupowania. Problemy pojawiają się, kiedy pada pytanie, czym by się różniło ugrupowanie Ziobry od tego, co w tej chwili prezentuje Kaczyński? Jeden z bliskich współpracowników Ziobry mówi tak: – Bylibyśmy centrową prawicą. Ludziom Kaczyńskiego pozostawilibyśmy sprawy katastrofy smoleńskiej, spiskowych teorii o zamachu na prezydencką maszynę. Jeśli chodzi o gospodarkę, bylibyśmy w większej kontrze do Platformy niż stara się to robić teraz Kaczyński. A szef PiS-u przyjął już dawno taką oto zasadę: po każdych wyborach – dodajmy przegranych – lecą głowy jego najbliższych współpracowników, tych, którzy nie dość entuzjastycznie wyrażali się o partii i jej prezesie. Ujazdowski, Sellin – Dorn, takich nazwisk można by wymienić wiele. Efekt był taki, że to ci, który wyszli z PiS, czy zostali wyrzuceni, kajali się potem, starali się
Dla Tuska taki rozkład sił jest wręcz idealny. Premier robi wszystko, by przed zaprzysiężeniem swego gabinetu – a stanie się to dopiero w drugiej dekadzie listopada – tak poukładać elementy układanki, by móc przepychać w sejmie kolejne projekty. Pod warunkiem, że te projekty są przygotowane… Bo jak na razie z ust prominentnych polityków Platformy padają takie słowa, że trzeba w pewnych dziedzinach dokonać audytu, rozpoznania, tak jakby to nie Platforma przez ostatnie cztery lata rządziła, lecz przejmowała władzę od konkurencji. Tusk na razie upaja się władzą i odstawia na boczny tor tych, którzy starali się być dla niego partyjną opozycją. Grzegorz Schetyna, marszałek sejmu, na własnej skórze odczuł, co znaczy stawiać się Tuskowi. Miał usłyszeć od tego ostatniego: nie będziesz marszałkiem, nie wiem, kim będziesz? Schetyna pokornie znosi te razy, może liczy – podobnie jak Kaczyński – że druga faza kryzysu dotrze do Polski i wtedy zaczną się schody dla rządzących. Cięcia, ograniczanie pensji, być może zmniejszanie emerytur. To jednak by oznaczało, że obaj ci politycy myślą tylko o jednym: by w Polsce działo się jak najgorzej. A przecież jeden, i drugi na każdym kroku powtarza, że jest patriotą i dobro Polski najbardziej leży mu na sercu.
Bez nowej karty SIM
/min
7
p
Polska tel. komórkowy
/min
KONKUR S NA POWITA NIE LATA !
Stałe stawki 24/7
Każdy TopUp bierze udział w losowaniu! Im więcej doładujesz, tym większa szansa na wygraną!
I WIELE
INNYCH NAGRÓD !
Aby wzi ąć udział w konkur doładuj si konto pr zed 30.0 e, 6.11
Kredyt £5 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 81616 (koszt £5 + std. sms) Kredyt £10 - Wyślij smsa o treści NOWYCZAS na 65656 (koszt £10 + std. sms) Wybierz 0370 041 0039*, a nastĊpnie numer docelowy (np. 0048xxx) i zakoĔcz #. ProszĊ nie wybieraü po numerze docelowym. WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska
* Koszt poáączenia z numerem 0370 to standardowa opáata za poáączenie z numerem stacjonarnym w UK, naliczana wedáug aktualnych stawek Twojego operatora; poáączenie moĪe byü równieĪ wliczone w pakiet darmowych minut.
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Entry given to all customers, who TopUp the minimum of £5 before 30.06.2011, unless otherwise stated. Every top-up counts as an entry. The Draw is open to England, Wales and Scotland residents only. Winners will be chosen at random from all valid entries and notified via telephone. The prizes are not transferable and cannot be exchanged for cash. Winners will participate in all required publicity and Auracall reserves the right to publish the name and picture of the winners in all publicity media. By entering the competition participants consent to receive relevant promotional material via SMS. The draw is provided by Auracall Ltd. Ask bill payer’s permission. SMS costs £5 or £10+standard SMS. Calls charged per minute & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 1.5p & 20p. Calls to the 03 number cost standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Text AUTOOFF to 81616 (standard SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. Calls made to mobiles may cost more. Credit expires 90 days from last top-up. Prices correct at 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.
12|
3 listopada 2011 | nowy czas
|11
nowy czas | 14 marca 2011
fawley court jest naszym dziedzictwem!!!
fawley court
FAWLEY COURTzdrady – Dokumenty – REDUCTIO AD ABSURDUM... uzupełnienie THE BIZARRE, THE MACABRE... AND THE SAD
„Nowy Czas” w związku ze sprzedażą Fawley Court opublikował 7 lipca 2010 roku artykuł pt. „Dokumenty zdrady” (www.nowyczas.co.uk) , uzupełniany w kolejnych wydaniach gazety dalszymi wypowiedziami Fawley Court Old Boys. Zasadniczych pytań dotyczących sprzedaży Fawley Court jest jednak coraz więcej.
ją fundusze przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie były one wpisane w rozliczenie finansowe 2000 roku. Rewelacje o sporze rzekomej właścicielki Fawley Court, pani Aidy Hersham z byłym wspólnikiem wykazały, że wartość posiadłości Fawley Court po usunięciu przeszkód (np. grobu o. Józefa i prawa do swobodnego przechodzenia przez teren Fawley Court) wraz z zezwoleniem na nowe budownictwo wynosi około £100 milionów. Uzyskana w tym kontekście kwota £13 milionów za dorobek całej Polonii jest skandalicznie i bezprawnie zaniżona (Komunikat FCOB, NC, 10.10.2010). W tym czasie FCOB otrzymało list od adwokatów pani Hersham informujący, że nie jest ona właścicielką Fawley Court, mimo że udzielała wywiadów prasie brytyjskiej za taką się podając. Jej nazwisko pojawiło się również w związku z planowanym przez nią kupnem Toad Hall i z próbą nabycia South Lodge, która została niedawno sprzedana za £700 000. Sprawa beatyfikacji o. Józefa Jarzębowskiego nie była poruszana w „Dokumentach”. Pisała o tym przez wiele lat prasa polonijna, a w ostatnim dziesięcioleciu informacja na temat zamierzonego procesu beatyfikacyjnego była zamieszczona na stronie internetowej Zgromadzenia Księży Marianów, skąd zniknęła tuż przed sprzedażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat ostre komentarze w „Tygodniu Polskim”, generalnie przychylnemu marianom i sprawie sprzedaży Fawley Court („Świętość, chwilowo nie na rękę”), ale poza tym, oprócz FCOB, nikt się o tę sprawę nie upomina. Wizją o. Józefa Jarzębowskiego było stworzenie i prowadzenie katolickiego ośrodka oświaty dla nowych pokoleń Polaków na Wyspach. Za Jego czasów, aż do lat dziewięćdziesiątych XX wieku, w hymnie Boże coś Polskę śpiewano „Ojczyznę wolną PRINCE STANISLAV racz nam wró cić Panie”, nikt nieRADZIWILL przypuszczał, że wyzwolimy się spod soSTAY wieckiej do mina cji ANN’S, i że w nowym milenium zjawią się na CAN AT ST FAWLEY Wy spie mi lio no we rze sze Po la ków, któ re tu założą rodziny. To COURT, FATHER JOZEF był czas, kiedy należało umacniać ośrodek oświaty w Fawley CoJARZEBOWSKI TO urt, a nie planować spieWANTS niężenie tej in stytuSTAY cji, jak to zrobili maAT FAWLEY rianie. Jak mówi poCOURT! eta: „Zbrodnia to niesłychana…”. Napiętnując powierników mariańskich, którzy doprowadzili do sprzedaży Fawley Court, nie można zapominać, że nie działali oni w próżni, i tym samym pojęcie zdrady się rozszerza. Kto był za sprzedażą Fawley Court, a kto przeciw? Kto protestował publicznie, a które organizacje milczały? Czy zaistniał konflikt interesów na emigracji? Dobrym tu porównaniem jest próba sprzedaży katolickiego St John & Elizabeth Hospial, którą uniemożliwiła Charity Commission po interwencji kard. Murphy O’Connor, zwierzchnika diecezji Westminster i po artykułach w prasie („The Guardian” itd.). Polska Misja Katolicka podlega diecezji Westminster, ale widocznie jej były rektor, ks. Tadeusz Kukla nie zgłosił sprzeciwu, bo w korespondencji FCOB abp. Vincent Nichols (następca kard. O’Connor), twierdził, że nie ma w tej sprawie stanowiska (I have no standing in this matter). Z dostępnych nam danych wiadomo, że Polska Misja Katolicka zaoferowała marianom £8 milionów, czego marainie nie przyjęli. W 2008 roku, po ogłoszeniu intencji sprzedaży Fawley Court było dużo protestów na łamach prasy, ale także wyłoniły się głosy z różnych źródeł popierające sprzedaż – między innymi z szeregów Zrzeszenia uczyciel skiego za an Graextraordinarily nicą i w wypowiedziach allegedly let Na through a stwa deal Pol containing Szy mo na Za rem by (pre ze sa Pol skiej Fun da cji Kulmillion turalnej, wydawharsh Penalty Clause. From the supposed £16.5 cy „Dzien nika‘sale’, Polskie go imillion Dzienniwas ka Żoł nieback. rza”) na zebraniu z KoFawley Court £3.5 held Thus mitetem ny Dzie twa Naat rodo go. Niewyraźne jest też ONLY £13Obro million was dzic registered thewe(naughty stanowisko Zjednoczethem nia Pol?)skie go. Na tomiastThe PAFT (Polonia Aid Leicester – remember Land Registry. Fo un da tion Trust), któ re go po wier ni cy dys po demand by Cherrilow Ltd was four-pronged: nują funduszami skarbu po in przekazaniu insygniów Rządu Polskiego na • get narodowego rid of the urns the crypt St Anne’s Church; Uchodźs twie, był od po cząt ku za sprze da żą. Se kre tarz PAFT-u, pan • get rid of the tombs and remains of Prince Stanislaw Osto ja -Koź niew ski po tzw. „ostat niej mszy” w Faw ley Court w zaRadziwill, and his son Albrecht; kry św. An ny (6.12.09) powie dział protestującym, że • stii get ko ridścio of łaFather Jozef Jarzebowski with grave; spo wa się milio na fun tów. • dzie get rid of the sixty year old Public Rights of Way. Znaczy to, że od po cząt ku musiałaAbatements powstać kolejbyka prezesów All this is sweetly called Obstructive kła nia ją cych się ma ria nom o za po mo gi. Ogólny bilans jest barour learned lawyer friends. dzo smutny i niepokojący: tracimy posiadłość o stumilionowej warthe tości, ale milion wpły niedeliver. na konSo to do podzia łu między spoleWell Marians’ could not what happens, gli wy mi po lo nij ny mi or ga ni za cja mi. Kwe stie fi even after an extended completion date? They losenansowe nie są jednak sed nem wy… £600,000 just likespra that! They could not meet the first part ste it jest, organi cje po lonijnebusiness potrzebują funduof theOczy deal.wiBut getsżeworse forzaour Marian szów na pro wa dze nie ak cji spo łecz nych, z któ rych spivs. They are now haemorrhaging (OUR) moneynaj at waż the niejsze – z punktu widzenia przyszłości – jest kształcenie młodzieży, czy-
Well, we’re all still here. What a mess. Who would have thought that The Fawley Court Affair would today be such a bigos (stew)? As the saying goes: it would be easier jelly the Podnailing koniec minionea go ro ku z biurato Attor ney Geceiling. neral otrzymali-
śmy, na podstawie obowiązującego prawa dotyczącego jawności informacji w życiu publicznym (Freedom of Information Act), dokumenty uzyskane od Charity Commission. Znalazł się tam dokument kupna Fawley Court (conveyance), podpisany przez o. Jarzębowskiego oraz deklaracja z 8do paźnot dzier nikawho 1953really (Deklarae still know że Faw ley Co urt kuHowever, piony został z tion od Trust), potwierdzająca, owns Fawley Court. przeznaczeniem na cele eduka cyjne.Suisse OtrzyBank, maliśmy również Credit which has azapis hipoteki Temperance Perfirst manent Bu il ding So cie ty, któ charge on the property, isry na siedmiu stronach obarcza powe wierunderstand ników funda cji wiedecidedly loma ogragetting nicze niami We zwiąalso zanyunderstand mi z pożyczthat ką zathe ciąlist gnięoftąanxious na zakup Fawley twitchy. Cocreditors, urt – z tego stanowio no ją spłacić jak najszybciej andpowodu indeed po debtors is growing. (pożycz kę spła ci ło Sto wa rzy sze nie Pol skichCourt Komba tantów). Jak First there is the extraordinary High spat dotąd nie ma najoffshore ważniejsze go dokuCherrilow mentu, poLtd twier dzającego between Jersey company (the utwo rze nie tru stu edu ka cyj ne go Ko le gium Bo że go Mi registered title holders?) and Richard Butler-Creagh.łosier Notdzia (Deonly vinedid MerCreagh cy Collelose ge Edu ca tio nal Trust). Bra ku je też wcze śniejhis £5m claim, but now, he has had szych dokumentóworder potwier jących zbiór ki na in kuphis noface Fawley a costs/damages of dza £7.4 million slapped Coby urtJustice wśród Eady. Polonii, o które od dłuższego czasu prosimy Komitet Obro ny Dzie twa insult Narodo go pod przewodnictwem dr Talk about dzic adding towe injury. Meanwhile, BoCherrilow żeny LaskieLtd; wiczrepresentatives, i Julity Nazdrowicz-Woodley. directors, agents, ‘feeInformasettlors, cje dotyczą ce lat osiem dziesiątych w Faw ley Court earners’ beneficiaries – heaven (or hell), only trzeknows, ba uzuwho pełnićREALLY niedawnym od kry ciem do ty czą cym znik nięcia i is who – are circling the hallowed, sprze da ży bez cen nych eks po na tów z Mu zeum o. Ja rzę bow dingy Victorian corridors of the Royal High Courts ofskiego. W Justice, grudniuall 1985 roku w their domu‘loss’, aukcyj nym Christies maria nie wybewailing like a circus of lost ghosts stain wilithe naeerie sprzenight: daż część eksWANT ponatówOUR z muMONEY zeum, np.BACK... posąg bogi”WE ni WHO'S greckiej zo stał sprze dany zaOUR pół zaCOSTS... rezerwowaTHE nej ceFEES ny (World GOING TO PAY Famo us Fal len Giant di sap pe ars …, NC 20.11.10). Ko lej ność wyARE EXTORTIONATE... MOVE YOUR CHURCH... darzeń tego okre su (prze łożonymi w tym czasie byli: o. DomańREMOVE YOUR DEAD... WE OVERPAID FOR ski,FAWLEY a później o. Papużyński) jest niepokojąca. Marianie zatrudniają COURT...” adwoka ta Ri char Parkesa, który(and pracu je nad prawbegin, ną doku menAnd so theda recriminations heartaches) and tacją Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia w ce lu re je stra cji no we go truthe whinging goes on. stu (zaFawley kończone w 1985). W tymand czaPOLONIA, sie dyrektor szko Janicki Court Old Boys, will ły of o. course jestquite odwohappily łany dotake paraback fii natheEalin gu.pay Nathe jego miejscerates, marianie keys, building miamow nująthe nowe go po wier ni ka o. Gur gu la, wy sta wia jąc jed lawns, tend the graves, and water the flowersno ! cześnie do kumentofzthe nową zulą upoważ niającą powier ników Talking £7.4klau MILLION costs/damages order, thatdo sprze daży Faw Court. Wkrót ce PRICE z niejasnych poshould, wodów,and zaraz bizarrely IS ley PRECISELY THE Polonia przed eg za mi na mi GCE, ma ria nie za my ka ją szko łę, pu blicz could have got Fawley Court back at. Not that we should nie zaprze jącgiven pogłothose skom nasty o chęci sprzeda ży Faw ley Co evercza have Marian spivs a penny forurt. Dzieło o. that Jarzęwas/is bowskie go, Ko legium żegofor! Miłosierdzia, something already ours – andBo PAID kontynu owadid ne przez nicbehind kiego, na gle ma swójatkoThe niec, ale po What reallyo.goJaon closed doors dwóch la tach o. Pa pu żyń ski otwie ra Dom Piel grzy ma z deklaraPolska Misja Katolicka under the rectorship of cjąRev. stwoTadeusz rzenia Sank tuarium go Miłosier dzia. Do dziś nie Kukla, whenBo theżebartering over Fawley wieCourt my, cotook się sta ło z an tyczną rzeźThe bą Zeu sa, któ ra zni kła w tym place? Apparently Fawley Court Affair okre sie. Do wia du je my się na to miast, że Com mo dus zo stał sprzeand Justice Eady's £7.4m costs/damages award against dany przez „pry wat ne go ko lek cjo ne ra” w ro ku 2005 na aukcji w Richard Butler-Creagh, is currently one of the Chri sties za £105,000, lecz ma tawebsite. nie jest At wyka na wwe’ll rachunHOTTEST topics on thesulegal thiszarate kach przed sta wio nych przez ma ria nów Cha ri ty Com mis soon have to call in the fire brigade! Also, there may wellsion. Takbeżeanie wyhere kazafor na some jest suforensic ma £400,000 ze sprzedaży w 2005 role accountants. roku North Lodge, małej posiadłości przy bramie należącej do Fawley Court. Akt sprzedaży był podpisany przez dwóch księży: Wojciecha Jasinskiego i Andrzeja Gowkielewicza, co jest tym bardziej dziwne,ow żeinstaheaven’s nowili oni mniej szość bec zaspivs rejestroname have thewo Marian wanych w tym cza sie pięciuended powierup ników trustu. themselves in such a stew (bigos), W związku z with artyku łeman w „Pri vate Eye” kującym dokusuch onerous, awful,o bra (suspiciously men cie Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia pan Wła sław Duda unlawful), macabre deal? A number of oddities dy transpire (jużfrom nie ksiądz) napisał doofreJustice dakcjiHallett list stwier dzaJustice jący, że nie niszthe conclusions and czyłMcCombe żadnych do kumen tów,atalethe żeJudicial sporządził katalog Muzeum i when ruling Review on 18th że October zabezpieczał ar chi wa i do ku men ty (The Re turn of Vlad, NC on the controversial exhumation issue of Father 10.11.2010). List ten nie wy ja śnia wca le, dla cze go – ja ko jeszcze Joseph (upholding the Ministry of Justce issue of licence). ksiądz i pothis wierifnik – Wła sławMarians, Duda za(‘vendor’) rejestrował w 1999 Believe you will.dy The may well roku end nowy wythe kre'buyer', ślając z Cherrilow rejestru Cha rityfor Co'selling' misssion trust uptrust, paying Ltd, NieFawley pokalaCourt nego Po czę cia (nr. 271717) i co się sta ło z funduszami to them !! przezna nymi CenSolicitors trum ApoPothecary stolatu, któWitham re nigdyWeld, nie zostaIt czo works likenathis. ło wy dowane.trust Chariand ty Com mission nie po da już doku thebu Marians’ charity lawyers, forsiafifty years (!),mentównow trupossibly stu nr 251717. Na to miast nie daw na ko re spon indulging in a little property speculation,dencja marianów z firmą Streeter wskazuje, że marianie rzekomo ma-
W
H
FAFW OLD B OY S LEY C U RT O L DB OYS COOURT AWLEY 82 PORTOBELLOW W11 2QD ROAD OTTING aresHILL W, LINONDON HO, NC S tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: kristof.j@btinternet.com
82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 li wspieranie szkół emso aibot l: mnich malei vhar skcer i@hstwa. otmaNie il.cozna .ukczy to jednak,
że takowe fundusze mają być uzyskane kosztem zmarnowania najcenniejszego dorobku Polonii i zniszczenia katolickiego ośrodka oświaty z bezcennym Muzeum, ocenianym jako jeden z najważniejszych zbiorówper histo rycznych za grani camiisPol (któthroat, rego rate of £100,000 month. Thepo penalty clause at ski their część tyl ko prze wie zio no do Li che nia) i zła ma nia wo li wy bit ne go suffocating them with a vengeance. Pola ka o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go. You can understand now their perverse persistence in digging up O. Jó zefall uczył ich wy cho wanków wiary, uczci wości i there rado-is graves, and andswo sundry that stands in their way. At present ści w£1.6 życiu. Często przy£3.5 pomimillion nał, wleft pierw szych latach szkoły, the że only million of the in the kitty. Apparently ma ria nie nie wie dzą z dnia na dzień jak zwią zać ko niec z koń cem Marians’ got two tranches of £500,000 (£1 million) up front. This i zapłabe cićon bieażą ce rachuninterest ki, ale Pan BógCLIENT pomaga account i słuchawith moshould nominated, bearing dlitw.lawyers’ W tychPothecary początkoWitham wych latach leysame Court był obhave ciążony their Weld.Faw The lawyers ogromnągot hipo teką, były ważne trudasno ści of finan we. Kie dy doubtless their claws intopothese funds part theirsofees'. Anyone, jednak za bra kło o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go (i Je go na stęp cy, o. Ja beneficiary or donor, who is worried where else this money has nickiego) Faw Courtcontact był jużthezaSOLICITORS bezpieczony naREGULATORY przyszłość. Ze wandered off toleyshould wszystkich zdrad, sprze niewie rzenie się tym, którzy ufnie pomaAUTHORITY at the LAW SOCIETY. gali i wierzyli marianom, wykonywali wolę i realizowali wizję o. Jarzębowskiego jest chyba najgorsze w całym skandalu otaczającym Fawley Court. Koło Byłych Wychowan ków Ko gium Boof żeJustice go Miłorefused sierdziato eanwhile, because theleMinistry Fawley Court na dal wal czy o od wró ce nie ha nieb ne go ak tu sprze issue the greedy Marians’ a licence to exhume thedaży, ufając żePrince prawda i sprawieand dliwość zwyAlbrect, ciężą. (more on that Radziwill, his son later), one of THE FOUR penalty clause' conditions has failed, Krzysztof Jastrzęb ski triggering Cherrilow Ltd to continue knocking off £100,000 a Se kre tarz FCOB--month from the now paltry £1.6 million. The Marians could end up in deficit – now we know why they are known as the desperadoes – paying Cherrilow Ltd compensation! One rather warcie feels howeverNa thatwiecznej even the useless Charity Commission may wake (Pamięci Ojca Józefa up by then and call in something called a fraud squad. Anyhow, the further sad news is that the Judicial Review found for Jarzębowskiego) exhuming Father Jozef. More sadly, despite a lot of earnest efforts to find out, it is impossible to gauge whether our reliable The Save przechodzisz rano Fawley CourtKiedy Committee is actually now going to appeal? More Obok namiotushould kościoła alarmingly, the authorities establish whether Cherrilow Ltd. Mogiłę uszanuj fee (now at £1.6 million). have the funds to paysamotną the exhumation Przez pochylenie czoła. In any event the new FATHER JOZEF JARZEBOWSKI INSUTUTE (details soon to be announced) will – it is hoped – bring Wtopołudnie, gdyBritish słońceand jesienne much pressure bear on the Polish Governments to Ozłoci liście na grobie intervene in this heinous, bizarre and macabre affair. O Dobrym Człowieku pomyśl On zawsze myślał o tobie. n a lighter note, at least Prince Stanislaw Radziwill, and A gdy his son wieczorem Albrecht areprzyjdziecie staying put in St Anne’s Church at Po polsku wyszepczcie pacierze Fawley Court, where it should be stressed the public, Bo On tu na Wiecznej Warcie worshippers’, have and particularly Christian/Roman Catholic Słowa polskiego strzeże.a restrictive covenant, a trust rights of access in perpetuity,under deed of 1971, and another covenant entered currently at the Land I nocą, gdyAnne’ strzechę wysoką Registry to the said St Church. Kościoła mgła osnuwa The above raises one of the most bizarre, macabre paradoxes of nad Małą law ever seenTutaj, in Britain. The Polską Ministry of Justice refuses an Wielki Polak czuwa. exhumation Ten licence for Prince Stanislaw Radziwill, and son Albrecht – quite rightly – because of the Radziwill family’s refusal J. W. Górski of consent, yet another family wishing to do the same thing, 5.12.1972at his preserve their family member Father Jozef Jarzebowski, chosen place of burial of fifty seven years, and just fifty yards away from resting tomb of theCONCERN Radziwill’s, are bluntly told: ”He has TOthe WHOM IT MAY COURT, HENLEY– a false premiss, with to Re: go”. FAWLEY REDUCTIO AD ABSURDUM totally (dangerous) illogical consequences...
M
O
This notice is directed to any parties who may consider that they have a beneficial interest in Mirek Malevski Fawley Court, Henley. They should note that the Chairman FCOB sale of the property by the Marian Fathers to the new owners may be defective and that any new title may be vulnerable to challenge.
A petition to Parliament on the Patrick Streeter and Co, FChartered awley C ourt Affair seeking 100 000+ Accountants 1 Watermans sMatching, ignaturHARLOW, esEnd, is beEssex i ng p repared. CM17 ORQ W a t c h t h i s s p a c e ! Tel: 01279 731 308 email: sptstreeter@aol.com
|13
nowy czas | 3 listopada 2011
polska
Jakim prawem nie chcą z prawej? Polska to taki dzielny kraj, mężnie stawiający czoło problemom, które... sama sobie stwarza. Dotyczy to również sprawy „angielskich” samochodów z kierownicą po prawej stronie. Robert Małolepszy
Komisja Europejska zmuszona została do pozwania Polski przed unijny Trybunał Sprawiedliwości za odmowę rejestracji pojazdów przystosowanych do ruchu lewostronnego, czyli z kierownicą po stronie prawej. Wcześniejsze działania Brukseli nie przyniosły skutku. Podobnie, jak sprawy sądowe wytaczane w Polsce administracji rządowej przez posiadaczy „angielskich” samochodów. Brak zgody na rejestrację polscy biurokraci uzasadniają niezmiennie troską o bezpieczeństwo w ruchu drogowym. – Czy Polska jest niekwestionowanym liderem jeśli chodzi o liczbę wypadków komunikacyjnych i „mistrzem Europy” w skutkach śmiertelnych tych wypadków za sprawą aut z „prawą” kierownicą? A może z powodu szalejących po drogach staruszków, bo ostatnio czytałem, że jest pomysł wprowadzenia dodatkowych badań dla starszych osób kierujących pojazdami – pyta Artur z Londynu. Sam ma dwa samochody – z kierownicami po prawej i po lewej stronie. Jak twierdzi, „polskim” audi jeździ mu się po Londynie równie dobrze, jak „angielskim” volkswagenem vanem: – To kwestia dwóch, trzech tygodni wprawy i... kultury jazdy. Tu jednak wchodzimy na śliski grunt – zauważa Artur.
Łatwiej pogonić „anglika” Powszechnie wiadomo, jakimi jesteśmy „królami szos” – zwłaszcza po dyskotece w wiejskiej remizie, gdy towarzystwo odwozi ten, który zdoła trafić kluczykiem w stacyjkę. Co drugi szczęśliwy posiadacz 15-letniego golfa ściągniętego z Niemiec, to trzech Hołowczyców w jednym. Właściciel wypasionej fury uważa, że dla takich bryczek są osobne przepisy, znoszące wszelkie ograniczenia prędkości oraz dające zawsze pierwszeństwo na drodze. Brawura, chamstwo i zwyczajna głupota, podobnie jak dziury i wyboje (również te „w budowie”) to wciąż standard polskich szos.
Nikt sobie z tym nie radzi, więc lepiej dbać o bezpieczeństwo tam, gdzie... bezpieczniej. Nie narażając się na zarzut kwestionowania kultury jazdy Polaków. Ministerstwo Infrastruktury z uporem godnym lepszej sprawy broni polskich dróg przed zagrożeniem, jakie może stanowić garstka aut z kierownicą z prawej strony. Oczywiście argument bezpieczeństwa jest wyjątkowo trudny do przeskoczenia. Formalnie „anglika” w Polsce zarejestrować można. To odpowiedź na wcześniejsze monity Brukseli. Tyle tylko, że to jest fikcja, blaga, albo jeszcze coś gorszego...
DOVER Płyń do Francji jeszcze taniej
DUNKIERKA
Chyba że pomoże ZbyChu Otóż – jak to ujęto w uzasadnieniu orzeczenia jednej ze spraw sądowych – Ministerstwo Infrastruktury może w indywidualnych przypadkach wyrazić zgodę na rejestrację w Polsce pojazdów z kierownicą po prawej stronie. Jak wiadomo, w Polsce urzędnicy nie są bezduszni, jak np. na Wyspach Brytyjskich, i chcą do każdego przypadku podejść indywidualnie. Niestety, ministerstwo nie określiło precyzyjnych kryteriów tego „podejścia” do aut sprowadzanych z Wielkiej Brytanii. Nie wiadomo więc, jakie wymogi powinien spełniać posiadacz, aby ubiegać się o rejestrację. Niewykluczone, iż do bardziej przekonujących atutów petenta można by zaliczyć posiadanie w ministerstwie zaprzyjaźnionego Rycha albo Zbycha. Rzecz jasna, taka ewentualność, że kierowca może być osobą odpowiedzialną, która potrafi dostosować się do ograniczeń stwarzanych przez konstrukcję pojazdu i zadbać o bezpieczeństwo swoje oraz innych, w ministerstwie absolutnie brana pod uwagę być nie może. Polska to taki dzielny kraj, który mężnie stawia czoło problemom, które... sama sobie stwarza. Problemom, których inne kraje nie znają i znać nie zamierzają. W przypadku „angielskich” aut staniemy w poprzek całej Europie i przed każdym trybunałem, ale nie popuścimy. Oczywiście, wyłącznie dla dobra bezpieczeństwa obywateli.
SAMCHÓD + 4 W JEDNĄ STRONĘ JUŻ OD
29
£
Wizowy System Informacyjny W nocy z 3 na 4 listopada zostanie wprowadzony system informatyczny VIS, czyli Wizowy System Informacyjny. Dostęp do niego otrzymają między innymi: Straż Graniczna, Policja, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, Ministerstwo Spraw Zagranicznych (w tym konsulaty i ambasady) oraz Urzędy Spraw Cywilnych. System ten będzie w początkowym etapie funkcjonowania wykorzystywany przez Węgry, Słowenię i Polskę. Ppłk SG Marek Jarosiński, rzecznik prasowy komendanta Karpackiego Oddziału Straży Granicznej w Nowym Sączu powiedział: – Straż Graniczna będzie ten system użytkowała w lądowych, morskich i lotniczych przejściach granicznych, na granicy zewnętrznej Unii Europejskiej, wykorzystując przy tym czytniki linii papilarnych, a więc pobierając odciski palców cudzoziemców z państw trzecich, od których wymagana jest wiza na wjazd do Polski.
Straż Graniczna przeprowadzi kampanię informacyjną dotyczącą VIS, będzie ona prowadzona w przejściach granicznych przy wykorzystaniu ulotek dla podróżnych, dotyczących pobierania odcisków palca, broszur i plakatów, zawierających informacje o VIS. Wprowadzanie systemu VIS może spowodować utrudnienia w działaniu systemu do odprawy podróżnych w przejściach granicznych, także w lotniczych. Utrudnienia te mogą spowodować wydłużony czas odprawy granicznej, niezależny od działania Straży Granicznej.
DOVER-DUNKIERKA DFDS.PL 0871 574 7221
14|
3 listopada 2011 | nowy czas
nowy czas
felietony opinie
redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA
Wieczność bez gwarancji Krystyna Cywińska
2011
Tak się złożyło, że rozłożyłam poprzedni numer „Nowego Czasu” dopiero w Zaduszki. I przeczytałam artykuł Roberta Małolepszego. Coraz lepszy ten Małolepszy. Za skojarzenie przepraszam. Artykuł też się zaczyna od przeproszenia, w tytule. „Przepraszam, czy jest tu jakaś wizja?” – pyta autor. Choć odnoszę wrażenie, że mógłby zapytać, czy tu jednak biją. Chodzi o wizję organizacyjną czy funkcyjną Polonii w przyszłości. Błyskotliwy to artykuł.
Trochę w nim sarkazmu. Trochę pretensji. I co nieco prowokacji z dobrej – jak mniemam – woli. Sarkazm i lekka pretensja dotyczy – jak rozumiem – tej starej emigracji. Zadufanej w sobie. Starczo zarozumiałej. Uważającej każdego kto przeczy emigracyjnemu samozaparciu i szlachetnym pobudkom za zwykłe świnie. Sama za taką mogłabym uchodzić, zważywszy na niektóre z moich dawnych felietonów. Ale z kim to miał nieprzyjemność rozmawiać pan Robert – nie wiem. I nawet się nie domyślam, który czy która emigracyjno-organizacyjna weteranka – bo weteranów jak na lekarstwo – podsunęła mu taki temat. Prawdziwi twórcy sporego spadku emigracyjnego spacerują dziś po Polach Elizejskich. Skłóceni często za życia, zjednoczeni po śmierci, choć za to głowy nie dam. Przepraszam, ale pytanie o wizje na przyszłość jest ryzykowne. Nie chcę powiedzieć bezcelowe. Z prostej przyczyny. Przyszłość w ogóle trudno przewidzieć. A emigracyjno-polonijną jeszcze trudniej. Jesteśmy przecież w oku cyklonu globalizacji. A co Polonię łączy? Pierogi, kiełbasa i bigos. Na pewien czas łączy ją język. Na dłużej tak zwane korzenie. Na krócej – mimo wszelkich wysiłków – narodowe rocznice. A w znacznym stopniu łączy Polonię wiara i Kościół. Jeśli każdy z tych składników czy elementów wykrzesa
z siebie zbiorową wolę organizacyjną, to już dobrze. Potrzebni są do tego indywidualni organizatorzy, a nie bezwładna polonijna masa. Osoby gotowe poświęcić swój czas, pomysłowość i energię na zmontowanie zespołów, pieśni i tańca, chórów, niekoniecznie anielskich, czy wieczorów poezji lub teatrów amatorskich. Na nic więcej liczyć nie można. I na nic więcej nie ma chyba większej potrzeby. Zadanie, jakie miała emigracja powojenna, spełniło się nawet mimo niej. Emigracja powojenna ma za zadanie teraz tylko by przeżyć. W dobrej kondycji zawodowej, w jakim takim dobrobycie i w szczęśliwym życiu rodzinnym. I to wszystko. Przepraszam, ale tu żadna inna wizja – w moim zrozumieniu – nie jest realna. A poza tym nikt z nas nie ma gwarancji na wieczność. W czasach, kiedy społeczeństwa pochłonięte są zagadnieniem dobrobytu i długiego życia, czyjaś śmierć jest funkcją, o której trzeba szybko zapomnieć. A żałoba jest funkcją nawet drażliwą, żałoby już się nie nosi, ani z nią nie obnosi, bo to w złym stylu. Wyszła z mody razem z akcesoriami gromnic, palmowych liści u wezgłowia, masek pośmiertnych i welonów. Nawet wdówki w średnim wieku przestały być wesołe, bo konkurencja jest zbyt silna. Ataki serca koszą mężczyzn w
sile wieku. – Mniejsza, że jej dał serce – twierdzi pewna teściowa – ważne, co jej oddał w testamencie. Cywilizowane społeczeństwa chowają swoich zmarłych w higienicznym, nature friendly cramatorium. High speed gas – zachęca ogłoszenie w angielskiej prasie specjalistycznej. Sprawnie załatwią pogrzeb i wszystko z nim związane. Brytyjczyków się już nie grzebie, ich się spopiela. Można im za to przyznać gromnicę pierwszeństwa. W Polsce mówi się o kremowaniu, choć mnie się to kojarzy z kremówkami Ojca Świętego. Planiści postępu technologicznego wymyślą zapewne metody atomowego rozkładu ciał. Ceremonie w krematorium obetnie się do pięciu minut. A w drodze z krematorium zdąży się jeszcze wpaść na zakupy i wypić toast w barze za skremowanego. W wielu wypadkach, szczególnie osób samotnych, jedynym człowiekiem, od którego można oczekiwać zainteresowania zmarłym jest przedsiębiorca pogrzebowy. Ostatecznie z tego żyje. Tu, w Wielkiej Brytanii, wolno wprawdzie umierać w czasie weekendów, ale gorzej w czasie weekendów z pochówkiem. Związek zawodowy grabarzy i niektórzy księża tego nie lubią. A poza tym ostrożnie z kwiatami, którymi się obrzuca zmarłego. Kwiaty więdną, rozkładają się. Trzeba je usuwać. A palić je trudno. Okazuje się, że kwiaty są od ciała bardziej odporne na ogień.
Nie ma się też łudzić, że twoje kości złożone w ziemi, spoczną tam na wieki. Cmentarną darninę sprzedaje się najwyżej – i to słono – na pięćdziesiąt lat. I w końcu zniknie miły zwyczaj epitafiów na nagrobkach w rodzaju: Tu leży Herman Schmidt, opłakująca go wdowa mieszka pod numerem 9 na Waldstrasse i czeka na pocieszenie. To z nagrobka pod Berlinem. Albo angielskie napisy, jakie widziałam, w rodzaju: My Dearest Husband, your are not forgotten. I miss you something rotten. Czy takie poetycko-towarzyskie epitafium: Tu leży dama, po raz pierwszy sama. W przyszłości damie dorzucą jakieś inne ciało i napis się zdezaktualizuje. Pewien mąż pewnej żony hetery kazał sobie podobno wyryć na nagrobku: Jestem u Ali, o trzy groby dalej. Na co żona po śmierci orzekła, że cudzołożył za życia i cudzołoży po śmierci. I tak mogłabym jeszcze dłużej nudzić czytelników, ale zakończę na pozytywną nutę. Nowoczesny człowiek skoncentrował całą swoją wiedzę i talenty na walce z śmiercią. Na procesie przedłużania życia. Czego wszystkim życzę oczekując na kolejne dziady. A cały ten dziadowski wywód po to, żeby uprzytomnić sobie i innym, że żadna wizja nie jest do zrealizowania poza wizją śmierci i testamentów – chociaż to już nie jest takie pewne.
Udawać Greka! Z pewnym przerażeniem, ale i zaciekawieniem przyglądam się temu, co dzieje się w Grecji i jaki może to mieć wpływ na nasze życie tutaj, w Londynie. I czym dłużej to robię, tym natarczywiej przypomina mi się powiedzenie: Nie udawaj Greka! W Grecji byłem tylko raz i chociaż bardzo mi się tam podobało, jakoś nigdy później nie miałem przekonania co do tego, by tam znowu pojechać. Przynajmniej na wakacje. Bo – proszę nie udawać Greka! – za pierwszym razem aż tak cudownie nie było. Owszem, dobrze się czułem w Atenach i nawet prawie dwugodzinne dojeżdżanie miejskim autobusem na plażę specjalnie mnie nie irytowało. Wręcz przeciwnie – miało w sobie coś uroczego, czego w taki sposób nie odbierałbym na pewno we własnym kraju. Na wakacjach przeważnie robi się dziwne rzeczy. Co innego, gdy trzeba było się zadawać z samymi Grekami, albo – jak kto woli – z miejscową ludnością. Już pierwszego dnia zaczęły się – proszę naprawdę nie udawać Greka! – kłopoty, które odbiły się czkawką na całym pobycie. I na całym moim podejściu do Greków. Otóż meldując się w hotelu przedstawiliśmy potwierdzenie o opłaceniu trzyoso-
bowego apartamentu. Wszystko czarno na białym, zapłacone w Berlinie, wówczas jeszcze w markach, czyli cacy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po wejściu do pokoju okazało się, że trzech dorosłych chłopów próbowano wcisnąć do pokoju dwuosobowego z łazienką – a w przejściu z pokoju do łazienki ustawiono rozkładane łóżko polowe dla trzeciego z nas. Do dzisiaj pamiętam nasze przerażenie, i szok! Co zrobić? Dzwonić do biura podróży, czy wracać do recepcji? Tylko jak im wytłumaczymy pomyłkę, skoro zabrali nam jedyną kopię potwierdzenia rezerwacji? W recepcji pan uśmiechnął się grzecznie i powiedział, że to jest właśnie trzyosobowy pokój, za który zapłaciliśmy. Tłumaczymy, że nie. Że inny opis i zdjęcie było w katalogu. Recepcjonista, jak katarynka, powtarza swoje. Przez dziesięć, potem dwadzieścia, już prawie trzydzieści minut. Zmęczeni długim lotem powoli ulegaliśmy. Straciliśmy wiarę, że cokolwiek można jeszcze w tej sprawie zrobić. Za późno już było, by dzwonić do Berlina, trzeba było podjąć decyzję – przenocujemy jedną noc i z samego rana skontaktujemy się z biurem w Niemczech. I gdy już wgramoliliśmy się z bagażami do
pokoju, zamykając drzwi wejściowe doznaliśmy olśnienia. Na drzwiach, od wewnątrz, wisiała licencja turystyczna, w której pokój, jaki nam przydzielono, wyraźnie przeznaczony był dla dwóch osób! Więc znowu do recepcji. A tam pan zaczyna swoje na nowo – udajemy Greka! – że to właśnie pokój, za który zapłaciliśmy. Gdy już prawie znów chcieliśmy skapitulować, jeden z nas zagroził, że zadzwoni na policję i oskarży hotel o nieprzestrzeganie warunków licencji turystycznej. No i podziałało. Grek recepcjonista niby coś pogrzebał w komputerze i jak gdyby nigdy nic zapewnił, że jest mu przykro z powodu pomyłki, oczywiście nie jest to ten pokój. Ktoś niepoprawnie wpisał dane go komputera. Dwie godziny stracone, ale nowy pokój był prawdziwym apartamentem. Gdy teraz przyglądam się temu, co wyprawiają Grecy, nic mnie nie dziwi. Oni potrafią każdemu zrobić wodę z mózgu. Ja już raz tego doświadczyłem. Niestety, wygląda na to, że teraz nam wszystkim się to przydarzy, i to bez przyjemności zwiedzania Akropolu.
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|15
nowy czas | 3 listopada 2011
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Rzadko kiedy w brytyjskiej prasie tyle materiałów na tematy europejskie. Tym razem w związku z kryzysem euro i antyeuropejskim głosowaniem w Izbie Gmin. Głosowanie nic formalnie nie zmieniło, potwierdziło jedynie europejski scpetycyzm konserwatywnych posłów, co zmniejsza nieco pole manewru premiera. W czasie europejskiego kryzysu walutowego sceptycyzm jednak nie wystarczy. Dlatego Wielka Brytania, chociaż formalnie poza strefą euro, śledzi z zapartym tchem zmieniający się z dnia na dzień kontynentalny dramat. Dużo w brytyjskich mediach o nadzwyczajnych szczytach, targach między Merkel i Sarkozym, niezdecydowaniu w sprawie Grecji i o najmniej spodziewanym ruchu niedoszłego bankruta, który zamiast poddać się z trudem uzgodnionej terapii, postanowił zasięgnąć opinii społeczeństwa. W polskich mediach o kryzysie europejskim prawie się nie debatuje. Z tematyki europejskiej przeważają artykuły o naszej prezydencji. Może dlatego, że naszą prezydencją – poza Polską – nikt się nie interesuje. Poza Polską zbierają się czarne chmury (w wypowiedziach kanclerz Merkel porównywalne z kolejną wojną). Woda kryzysowa zaleje także Polskę. Parasola polskiego na horyzoncie nie widać. Jesteśmy w Unii, w której walutą jest euro, a nie złotówka. Wielka Brytania – w porównaniu z Grecją i Polską – kraj stabilny finansowo i ekonomicznie, choć spełniał wszystkie warunki, zachował funta. Brytyjczycy już liczą straty z powodu kryzysu i dokonują w postaci kolejnego dofinansowania rynków, ruchu wyprzedzającego. W Polsce beztroska i – zrozumiały skądinąd – tryumfalizm z powodu wygranych wyborów przez obecny rząd. Rząd wprawdzie przestał śpieszyć się do strefy euro, ale strefa nas dogoniła. I z pewnością mamy mniejsze możliwości niż Brytyjczycy, żeby z tej konfrontacji wyjść obronną ręką. A polski stary-nowy rząd nic nie
robi, co nie jest tak całkiem sprawiedliwe, no bo w końcu przewodniczy Unii Europejskiej, chociaż jest nieobecny tam, gdzie decydują się losy europejskiego projektu. A może prezyduje (?), sprawuje przecież prezydencję. (Spotkałem profesora Jerzego Bralczyka w POSK-u, wybornego językoznawcę, zostałem przedstawiony, wymieniliśmy ukłony, mogłem zapytać i wyjaśnić, ale POSK to strefa działaczy, a spotkanie niespodziewane, więc nic z tego nie wyszło). Bankructwo europejskiego kraju, naszej cywilizacyjnej kolebki – tyle zostało z ambitnych planów Stanów Zjednoczonych Europy. W Ameryce udało się wprowadzić system wymyślony w Europie, a tu, na miejscu, wychodzi z tego parodia. Europie nie grozi zjednoczenie na wzór amerykański. Europie grozi brak koordynacji w planie makro. W planie mikro odnosimy same sukcesy. Zakazy, nakazy, okólniki rozsyłane z Brukseli i egzekwowane przez gigantyczną machinę biurokratyczną. Na tym poziomie znamy smak zjednoczenia. Co dalej z Europą? Co dalej z Polską? Słyszę, że banki w Polsce są pod polską kontrolą i kryzys na Zachodzie nie stanowi żadnego zagrożenia dla naszego kraju. Tak mówił w wywiadzie telewizyjnym minister Radosław Sikorski. Póki co, można się jeszcze oszukiwać. Mamy sporo tematów zastępczych: Palikot, SLD, Ziobro, przecieki ze spotkań koalicyjnych, wewnętrzne kłótnie w partiach. A przede wszystkim uniknęliśmy losu Grecji, bo przewidujący rząd nie wprowadził Polski do strefy euro.
kronika absurdu Rosyjscy oligarchowie: Berezowski i Abramowicz postanowili rozstrzygnąć przed brytyjską Temidą kto komu, i ile jest dłużny. Chodzi o miliardy, a przy okazji procesu jedni z najbogatszych ludzi świata, którzy dorobili się fortuny na gruzach Związku Sowieckiego, stworzyli niezły spektakl. Nigdy wcześniej rozprawa sądowa dotycząca finansów nie cieszyła się tak dużym zainteresowaniem – tylko nieliczni dostają się na salę rozpraw. Jak dotąd w opinii obserwatorów wygrywa Abramowicz. Właściciel Chelsea FC z rozbrajającą szczerością odpowiedział pod przysięgą: „Trudno mi ocenić czy ktoś jest, czy nie jest bogaty”. W chwilę po tym zaznaczył, że dysponuje niewielką wiedzą na temat prawa handlowego. Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Zwykle bywa inaczej… Zastanawiające jest, dlaczego większość prognoz rozwoju wypadków politycznych oraz ekonomicznych przewidywań wzrostu gospodarczego z czasem okazuje się nietrafna, chybiona lub skrajnie oddalona od rzeczywistości. Nie chodzi tu chyba o przyjmowanie przez analityków i prognostów fałszywych przesłanek. Sekret tkwi raczej w tym, że prognozy opiera się na rachunku racjonalnym, gdy tymczasem ludzie, państwa i międzynarodowe organizacje często działają nieracjonalnie, wbrew swoim łatwym do skalkulowania interesom. Weźmy prosty przykład z ostatniego czasu. Wobec nieprzyjęcia Autonomii Palestyńskiej do grona Narodów Zjednoczonych jej przywódcy przyjęli taktykę aplikowania do agend UNO, by dostać się do ONZ niejako kuchennymi drzwiami. Pierwszy z wniosków został przyjęty i Autonomię dopuszczono do UNESCO, co oznacza, że Stany Zjednoczone muszą – zgodnie z obowiązującym tam prawem – powstrzymać się od płacenia składki członkowskiej na rzecz tej organizacji oraz zaprzestać dofinansowywania Palestyńczyków. Nie jest tajemnicą, że Autonomia pod względem ekonomicznym jest bezproduktywna i żyje przede wszystkim ze wsparcia międzynarodowego, w tym amerykańskiego. Decyzja o przyjęciu
do UNESCO oznacza, że ktoś będzie musiał zwiększyć wpłacane tam składki, by wypełnić lukę po Amerykanach. Prawdopodobnie zrobi to Rosja, tak jak kiedyś robiły Sowiety, gdy Ronald Reagan zawiesił amerykańskie płatności na rzecz tej agendy UNO. Ktoś będzie też musiał zwiększyć dotacje dla Autonomii Palestyńskiej, by jej budżet się „domknął”. Najpewniej zrobi to UE, już obecnie największy z darczyńców na ten cel. Tymczasem najgorliwszymi entuzjastami dopuszczenia Palestyńczyków do UNESCO okazały się Rosja i Francja. Racjonalne? – Raczej nie! Rosja ma swoje kłopoty finansowe i szuka oszczędności, prezydent Francji jest jednym z najważniejszych propagatorów europejskich programów antykryzysowych i ratowania strefy euro. Inny przykład, grecki. Tuż po tym, kiedy liderzy „eurolandu” uzgodnili plan ratunkowy dla Grecji, polegający z grubsza rzecz biorąc na łagodnej, częściowej upadłości, amortyzowanej poprzez gwarancje finansowe i wynegocjowaną z bankami redukcję greckiego długu, Papandreu, lewicowy premier tego kraju, ogłosił, że ten projekt należy przegłosować w referendum. Grecy mają się zatem w głosowaniu powszechnym wypowiedzieć, czy w obliczu ruiny finansów swego państwa chcieliby oszczędzać,
czy też nie. Wynik, rzecz jasna, jest łatwy do przewidzenia. Skutki trudno przewidzieć. Na razie wiadomo o jednym – wstrzymaniu przez Unię Euroepjską kolejnej wpłaty ratunkowej dla Greków. Co dalej? Bankructwo niekontrolowane, wyjście Grecji z UE, a może rozpad „eurolandu”? Papandreu liczył pewnie na jakieś dodatkowe propozycje, atrakcyjniejsze niż dotychczasowe, stąd pomysł odwołania się do referendum. Racjonalny? – Nie sądzę. Niech te dwa przykłady wystarczą na potwierdzenie tezy o racjonalnych rachunkach prognostów i irracjonalnych poczynaniach polityków. Osobną sprawą jest to, że rzeczy uznawane w danym czasie i miejscu za realne, nie zawsze takimi są. Większość polskich mediów przedstawia obecnie polską prezydencję w UE jako rzeczywiste przewodniczenie wspólnocie w trudnym dla niej momencie, zaś premiera Tuska przedstawia się jako inicjatora antykryzysowych poczynań Wspólnoty. Tyle przekaz. A rzeczywistość? Rzeczywistość jest taka, że z chwilą ogłoszenia pomysłu na greckie referendum Merkel zatelefonowała do Sarcozy’ego, po czym umówili się na spotkanie w Cannes, gdzie zamierzają szukać wyjścia z nowych trudności. Szefa prezydencji na rozmowy nie zaproszono.
16|
3 listopada 2011 | nowy czas
takie czasy
Koniec euro, czyli koniec wspólnej Europy? Godziny negocjacji, hektoliry wypitej kawy i niezliczone spotkania europejskich przywódców. Cel? Wynegocjowanie kolejnego planu ratunkowego dla Grecji. Być może cały wysiłek pójdzie na marne. Wszystko przez jeden pomysł greckiego premiera, czyli: „Zróbmy referendum!”.
Adam Dąbrowski
Światowe rynki przeżywały ostatnio prawdziwą huśtawkę. Jest plan dla strefy euro, rynki w górę – donosiły agencje. Unijni liderzy uzgodnili szczegóły pomocy dla Grecji. Ma ona sprawić, że kraj utrzyma się na powierzchni, wspólna waluta zostanie uratowana, a w strefie euro nie zadziała efekt domina i Ateny nie pociągną za sobą na dno Lizbony czy Madrytu. Najgorsze za nami? Nie, już wtedy eksperci kręcili głowami odpowiadając, że pokonany został dopiero pierwszy płotek. Nie zdawali sobie sprawy, że chwilę później okaże się, że nawet ten płotek się chwieje. ufamy oBywatelom” Pomoc dla Grecji nie jest bowiem bezwarunkowa. Ateny musiałyby przeprowadzić szereg bolesnych reform. A przecież już teraz ateńska ulica wrze od niepokoju. Wprowadzony niedawno drakoński podatek od nieruchomości pozwoli choć trochę zasypać dziurę budżetową, ale popularności rządowi nie przyniesie. Grecki premier ogłosił więc, że zorganizuje referendum. – Ufamy obywatelom, wierzymy w ich osąd i decyzję – ogłosił socjalistyczny premier Jeorjos Papandreu. A – jak pokazują sondaże – większość mieszkańców Hellady powiedziałaby nowemu pakietowi „nie”. Jeśli do głosowania dojdzie, przed Grecją będą dwie drogi. Albo ogłosi ona niewypłacalność (europejscy liderzy usłyszą wtedy huk spadającego domina), albo wykorzysta ona referendum jako straszak i dostanie pieniądze „na gębę” – nie musząc spełniać żadnych warunków. Wtedy do uszu Merkel i Sarkozy’ego dojdzie z pewnością łomot spadającego na łeb na szyję poparcia dla ich partii. między młotem a kowadłem Rozpętała się burza. Europejscy liderzy stracili cierpliwość, podobnie jak część partii Papandreu. Następnego dnia premier uderzył już w inne tony, sugerując, że jeśli uda mu się zmontować wystarczające poparcie w parlamencie, pomysł referendum będzie można odłożyć na półkę.
Grecka historia to oczywiście stary, unijny dylemat deficytu demokracji, który dziś ujawnia się w wyjątkowo niepokojącej formie. – Co złego w pytaniu ludzi o ich opinię? To przecież istota demokracji? – można by zapytać. Ale wielu komentatorów uważa, że w ten sposób składającą się z 27 państw Unią nie da się po prostu zarządzać. Należy do nich nowy zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Andrzej Talaga. „Nie wolno zapominać, że narody mogą wybrać źle, a koszty ich błędu często pokrywają inni” – pisze Talaga, dodając, że „głosowanie powszechne – czy to w wyborach, czy referendum – ma sens tylko na poziomie państw, na poziomie Wspólnoty bywa destrukcyjne”. Wniosek? Unia siłą rzeczy musi być elitarna. Współczesna zglobalizowana gospodarka jest przecież tak złożona, że mało kto jest w stanie ogarnąć cały obraz. Nagromadzenie skomplikowanych instrumentów wtórnych, często wytwarzających dodatkowy, większy od pierwotnego sektor sprawiło, że mało kto tak naprawdę w pełni orientuje się w kształcie współczesnej ekonomii. Czy w takiej sytuacji zwracanie się do ludu ma sens ? Wątpliwe, by Luigi z farmy w Toskanii czy Georgios, rybak z Cyklad, dysponowali wystarczającą wiedzą, by podjąć decyzję na temat ekonomicznej przyszłości Wspólnoty. Drugą stroną dylematu jest oczywiście odwieczna wątłość legitymizacji, z jaką zmagają się unijne instytucje. Wspólna Europa – w zamierzeniu jej Ojców Założycieli – zawsze była projektem duchowym: miała przełamać tysiąclecia wojen i wzajemną wrogość, i wydobyć z wolnych państw Starego Kontynentu wspólnotę doświadczeń, na której można by było zbudować coś trwałego. Nad wszystkim unosił się uniwersalistyczny duch etyki chrześcijańskiej odczytanej przez pryzmat Kantowskiego Wiecznego pokoju i liberalnej Deklaracji praw człowieka. Z drugiej strony, jeśli decyzje podejmowane są ponad głowami Luigiego i Georgiosa – jak sprawić, by naprawdę przejęli się oni losem wspólnej Europy? Jak podtrzymać ducha integracji, skoro planowana jest ona za żaluzjami gabinetów biurokratów? To nie nowe pytania. Obecny kryzys zaznacza je po prostu jeszcze wyraźniej niż dotychczas. Ale unijni przywódcy nie mają teraz czasu, by na nie odpowiadać. Teraz trzeba gasić pożar. Grecki dramat Nad przyczynami obecnego kryzysu wylano już hektolitry atramentu. Dyskusja wciąż trwa, ale jedno jest pewne: euro zostało potężnie osłabione przez nieodpowiedzialną politykę greckiego rządu. Opierała się ona na gigantycznych pożyczkach i hojnych podwyżkach świadczeń socjalnych oraz wynagrodzeń w sferze budżetowej. W dodatku w kraju tym od zawsze panuje specyficzna kultura sprawiająca, że unikanie płacenia podatku jest sportem narodowym. Wielu ekonomistów miało wątpliwości, gdy Ateny przystępowały do strefy euro. Ostrzegali przed korupcją, biurokracją i nieskutecznością w ściąganiu podatków. Jakiś czas potem okazało się, że przystępując do strefy euro grecki rząd nagiął nieco dane gospodarcze, wprowadzając w błąd Komisję Europejską. Życie na kredyt trwało przez jakiś czas, ale potem kryzys powiedział: „sprawdzam”. Kraj pogrążył się w potężnej recesji. Ledwo zi-
pią właściwie wszystkie sektory oprócz turystyki. Ona jednak kraju nie uratuje. Długi się piętrzą, a brak zaufania na rynkach finansowych sprawił, że pożyczanie pieniędzy na ich spłatę na rynku komercyjnym nagle stało się zbyt drogie. Ateny zwróciły się więc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Brukseli. Dostały pieniądze, ale to nie rozwiązało sprawy. Grecy mieli nadzieję, że konkurencja ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego i UE zbije ceny pożyczek komercyjnych. Przeliczyli się. Koszty ani drgnęły, a większość długów pozostała. Teraz czeka nas więc powtórka z rozrywki – druga unijna pomoc za cenę dalszych, bolesnych reform. Czy może raczej: czekałaby nas, gdyby nie pomysł referendum. A przecież Grecja to nie jedyny niepewny element całej układanki? co teraz, panie Berlusconi? Gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych na Starym Kontynencie swoją złotą erę przeżywała europejska lewica, a Tony Blair pisał z Georgiem Schroederem manifest Trzeciej drogi, Silvio Berlusconi postrzegany był przez wielu jako „ostatnia nadzieja prawicy”. Te czasy dawno już minęły. Reputację premiera Włoch jako obrońcy tradycyjnych wartości nadwerężyły nieco przyjęcia z serii „Bunga – Bunga”, a tezy o „zdrowym podejściu do gospodarki” rozbiły się o mur faktów: potężny deficyt i niemal kompletny brak niezbędnych reform strukturalnych. Dziś Berlusconi, pomiędzy wizytami w sądzie związanymi z oskarżeniami o molestowanie, zmaga się z czarnymi chmurami nadciągającymi nad włoską gospodarkę. W sierpniu zgodził się na odważne reformy gospodarcze. Tylko że Włochami nie rządzi on sam. Populistyczna prawicowa Liga Północna powiedziała zmianom wyraźne „nie”. Wprawdzie włoskiemu premierowi udało się przepchnąć przez parlament pakiet reform, ale w stosunku do oryginału jest on wyraźnie rozcieńczony. – Nie jestem upoważniony do udzielania lekcji swoim partnerom – rozłożył ręce włoski premier. Po zakończeniu rozmów kryzysowych zaproszono do Brukseli premierów wszystkich krajów członkowskich. Donald Tusk, robiąc dobrą minę do złej gry zapewnił dziennikarzy, że Berlusconi przedstawił podczas szczytu dobry plan wyjścia z kryzysu i nie musimy niczego się obawiać. Inne zdanie ma na ten temat wielu ekspertów. Komentarz redakcyjny „The Times” nie zostawia na włoskim przywódcy suchej nitki. „Musi odejść i to zaraz” – pisze dziennik, gromiąc premiera za to, że – by ratować swoją pozycję – zawarł pakt z przywódcą Ligi Północnej Umberto Bossim. W zamian za przyjęcie wyraźnie odchudzonego pakietu reform miał obiecać, że wkrótce poda się do dymisji. Efekt? Według „The Times”, „zamiast uczciwie pokazać obywatelom Włoch fatalną sytuację, w jaką wpędził ich obecny rząd, [Berlusconi] odwrócił ich uwagę przedwyborczymi starciami i zrzucił winę na unijnych partnerów za to, czego sam naważył”. A kryzys w strefie euro – mimo zaklęć naszego premiera i innych europejskich przywódców – jak trwał, tak trwać będzie. – Nikt nie powinien zakładać, że kolejne półwiecze pokoju i prosperity w Europie to oczywistość. Jeśli euro upadnie, upadnie też Europa – ostrzegła niedawno kanclerz Angela Merkel. Te słowa wystarczyły, by przekonać do planu ratunkowego Bundestag. Ale Georgios i Luigi mogą jednak pozostać niewzruszeni.
|17
nowy czas | 3 listopada 2011
kultura Fot.: Paweł Kordaczka
Wystawa APA w Galerii POSK
O CZYM TO… W LONDYNIE? Wojciech A. Sobczyński
O tem że dumać na paryskim bruku, Przynosząc z miasta uszy pełne stuku, Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, Za poznych żalów, potępieńczych swarów! Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy Lękliwe nieśli za granicę głowy! Bo gdzie stąpili, szła przed nimi trwoga, W każdym sąsiedzi znajdowali wroga, Aż nas objęto w ciasny krąg łańcucha I każą oddać co najprędzej ducha.
T
ak pisał Adam Mickiewicz w Epilogu Pana Tadeusza, dając w nim upust uczuciom, które dzielił z większością Polaków rozrzuconych po świecie. Smutek i utrata nadziei na wskrzeszenie suwerennego państwa, tęsknota za rodzinnymi stronami, wspomnienia dzieciństwa i przestrogi zawarte w podtekście wypełniały zwrotkę po zwrotce. Epilog Mickiewicza brzmi jak testament, dokument podsumowujący jego dzieło, a jednocześnie rozdział w historii. Mickiewicz nie miał kryształowej kuli przepowiadającej przyszłość. Nie wiedział, ile wzlotów i upadków napotka naród na przestrzeni pokoleń. Nie mógł przewidzieć także jak wielkie znaczenie dla podtrzymania narodowego ducha odegra kultura. To poeci, pisarze, kompozytorzy i artyści sztuk pięknych wytyczali drogę najważniejszych wartości. Dopiero teraz, po blisko jednej czwartej milenium, nasz naród zajmuje poczesne miejsce wśród swoich europejskich sąsiadów, jak i w szerszym świecie. Odczuwam to na płaszczyźnie szeroko pojętej kultury ze szczególną jaskrawością teraz, kiedy Polska sprawuje urząd prezydentury europejskiej. W miniony wtorek dokonano otwarcia wystawy Sławy Harasymowicz w salach 12 Star Gallery, Europe House. Artystka pokazuje prace graficzne, rysunki i fotografie. Tytuł wystawy Despatches jest raczej trudny do przekładu na język polski. Znaczenie związane jest z przekazywaniem wiadomości czy rozkazów, najczęściej w militarnym kontekście. W przeszłości despatch riders, czyli konni posłańcy przemykali się przez tereny okupowane przez wroga, dostarczając rozkazy i polecenia niejednokrotnie po-
konując z narażeniem życia ogromne dystanse. I tak przywykło się nazywać raporty dyplomatyczne, czy korespondencje dziennikarzy, otrzymywane z dalekich zakątków świata. Sława (jakże piękne jest to imię) Harasymowicz wysyła do nas, widzów, swoisty raport, dotyczący jej myśli na temat otaczającego nas świata, wspomnień bliżej nie zdefiniowanej przeszłości. Jest tam człowiek w mundurze, jest postać martwa leżąca w podobny sposób jak ofiary z Pompei i Herkulanum, jest mozaika odbitek rysunku telegrafisty uzbrojonego w słuchawki, w których może właśnie słyszy sygnały depeszy przesyłanej kodem Morsa. Są też zdjęcia, robione i w Anglii, i w Polsce, pokazujące anonimowe obiekty przypominające opustoszałe bunkry obserwacyjne, które kojarzą się z instalacjami w Normandii z czasów II wojny światowej. Pod tym względem wyczuwam, słusznie czy nie, klimat, który zauważam w pracach wideo Mirosława Bałki. Są to niełatwe tematy dotyczące niedawno minionej historii, gdzie ból wydarzeń, ciągle żywy w pamięci starszych pokoleń, przyprósza pył czasu, zmuszając nowe pokolenia do refleksji podobnych do tych, które sam wyniosłem z wystawy. Obok prac Sławy, w tym samym pomieszczeniu zauważam zdjęcie Jean Monnet ( 18881979 ) współtwórcy Unii Europejskiej, który poświęcił całe swoje życie idei pokoju i zjednoczenia Europy jako najważniejszego instrumentu zapobiegającego wojnie. Obok zdjęcia jest notatka pisana przez
nia wychodzące poza utarte schematy. Ostatnia wystawa pod hasłem Perspektywy spotkała się z niespotykaną aprobatą ze strony widzów. Najczęstsze komentarze usłyszane w rozmowach w czasie wernisażu to: „ pięknie powieszone”, „powiało nowością” „ciekawe prace”, „ile nowych nazwisk?”. Sądzę, że wynikało to głównie z mniejszej liczby prac reprezentujących konwencjonalne malarstwo sztalugowe, co sprawiło, że punkt ciężkości przesunął się w stronę poszukiwań współczesnych rozwiązań, nacisku na grafikę, często komputerową, choć nie brakowało też klasycznych technik. Chciałbym wymienić parę wyróżniających się prac, ale jest to trudne. Jako członek związku i biorący udział w wystawie naraziłbym siebie i „Nowy Czas” na stronniczość, której wolałbym uniknąć. Wszyscy dobrze znają moje modernizacyjne podejście do wielu piętrzących się spraw. Jak to bywa w polonijnych strukturach – i nie da się tego nie zauważyć – związek jest dość podzielony na tych, którzy woleliby pozostawać przy starych schematach działania, przy wystawach o charakterze przypominającym XIX-wieczne salony, w przeciwieństwie do tych, którzy postulują szeroko rozumiane włączanie się w nurty współczesności. Związek – a co za tym idzie jego wystawy i znaczenie w świecie sztuki – potrzebuje nowej krwi. Bez tych zmian APA nie ma szans, by w poczet członków tego związku, działającego tu od ponad pół wieku, mieli ochotę wchodzić tacy młodzi, jak niedawno wystawiający w POSK Gallery, utalentowani polscy absolwenci brytyjskich szkół artystycznych, a młodych polskich artystów jest tu naprawdę wielu . 12 Star Galler y, Europe House, 32 Smit h Sq uare, London, SW1P 3EU, tel.: 020 7973 1992. Website: ec.europa.eu/unitedkingdom Fot.: Wojciech A. Sobczyński
Fot.: Wojciech A. Sobczyński
Monneta w 1943 roku, którą cytuję w przekładzie: Nie będzie pokoju w Europie jeśli poszczególne państwa będą wyłącznie wskrzeszone na podstawach narodowej suwerenności.... Kraje Europy są za małe, by gwarantować swym narodom poziom ekonomiczno-społeczny konieczny dla jakości ich rozwoju. Kraje europejskie muszą się zjednoczyć... Polskie wystawy prezentowane w związku z naszą prezydencją w UE demonstrują i podkreślają nasze kulturowe związki z Europą. Instytut Kultury Polskiej w Londynie wspólnie z Instytutem Adama Mickiewicza steruje bardzo zręcznie programem ogromnej liczby imprez, o których jak już donosiłem poprzednio można przeczytać na stronach www.culture.pl/I-culture. Instytut Kultury Polskiej zaczyna też dostrzegać wystawy APA (Association of Polish Artists), związku artystów plastyków mieszkających i tworzących w Wielkiej Brytanii. APA organizuje swoje wystawy dwa razy do roku, wiosną i jesienią w Galerii POSK. Wspólnym mianownikiem jesiennych wystaw jest demokratycznie wybrany temat, którego celem jest zachęta do twórczego rozwoju, stymulującego zainteresowa-
Sława Harasymowicz obok swojej pracy w 12 Star Gallery
|19
nowy czas | 3 listopada 2011
kultura
WSZELKIE DZIWY KONKURS LITERACKI ZWIĄZKU PISARZY POLSKICH NA OBCZYŹNIE Zaroiło się w sadach od tęcz i zawieruch; Z drogi! – Idzie poeta – niebieski wycieruch! Zbój obłoczny, co z światem jest – wspak i na noże! Baczność! – Nic się przed takim uchronić nie może! Słońce – w cebrze, dal – w szybie, świt – w studni, a zwłaszcza Wszelkie dziwy zza jarów – prawem snu przywłaszcza. Bolesław Leśmian
2 października br. podczas uroczystości Jubileuszu 60-lecia Nagrody Literackiej Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie odbyło się uroczyste rozstrzygnięcie pierwszego konkursu internetowo-blogowego Wszelkie Dziwy. Pomysł urodził się pod koniec ubiegłego roku pośród wspólnych rozmów o różnorodności życia kulturalnego współczesnej emigracji oraz refleksji nad nowoczesnymi środkami komunikacji. Za sprawą namowy i z inspiracji Anny Marii Mickiewicz, Urszula Chowaniec, dr nauk filologicznych, nauczyciel literatury i języka polskiego jako obcego, opracowała zasady konkursu. Główną platformą prezentacji i wymiany opinii stał się blog - Literackie Emigracje (www.literackieemigracje.blogspot.com). Jury Konkursu: dr Urszula Chowaniec (literaturoznawca i kulturoznawca, pracownik KA AFM, School of Slavonic and East European Studies UCL); dr Anna Marchewka (krytyk literacki, Uniwersytet Jagielloński) oraz poetka Anna Maria Mickiewicz. Konkurs był zaproszeniem do konfrontacji swoich słów z innym słowem. Gdy słowa tworzą nasz świat, pośredniczą w nazywaniu uczuć i doświadczeń, stają się niemal intymne. Stąd też wystawiać je na oko krytyki, czy krytyczek literackich nie jest gestem łatwym, gdyż wyraża zgodę na ocenę, na sąd. Pozostaje tylko utwór, który oznacza dla czytelnika coś innego niż znaczył dla Autorki, czy Autora. Opinia krytyczna, to symboliczne podporządkowanie tekstu regułom, gustom, wyznacznikom. Członkinie Jury starały się przeczytać utwory z uwagą, posłuchać wszystkich historii, by wybrać te, które w sposób najciekawszy starają się opisać to, co chcemy nazywać rzeczywistością. Za udział w naszym Konkursie bardzo dziękujemy. Wybór, jak to wybór, nie był łatwy, dlatego poza pierwszym, drugim miejscem, przyznałyśmy również wyróżnienia. • Pierwsze miejsce zajął Grzegorz Spis (za trafne przebudzenia, kiedy to w upale upadającego dnia Autor otwiera się, budzi się na zestaw poetycki, który staje mu przed oczyma!) • Drugie miejsce przypada Mirosławie Kruszewskiej (za liryczne obłaskawianie niesamowitego) • Dwa wyróżnienia: dla Jacka Wąsowicza (za czułą kartkę z podróży, w której każdy po trosze może się odnaleźć) i Ryszarda Grajka (za odwagę tekstu melancholijnego) Obok nagrodzone utwory:
Więc jak? Jak to jest ze Starym Dobrym Małżeństwem? Że przetrwało, i nadal trwa? Mnie się wydaje, że odpowiedź leży w prawdzie, w prostocie, czystych intencjach i nienarzucającym się stylu ich muzykowania. W codziennym zgiełku, zmaganiu i szaleńczym pędzie każdy z nas szuka przestrzeni, w której mógłby się na chwilę zatrzymać, wyciszyć. I to nam daje Stare Dobre Małżeństwo. Wachlarz emocji i pozytywne wibracje. Wielu z nas przy dźwiękach ich piosenek przeżywało pierwsze miłości, pierwsze rozczarowania, ogniska palone do świtu hojnie podlewane chmielem. Więc taki jest chyba klucz do ich sukcesu – przez uszy dotarli do serc, a skoro weszli tam raz – zostają tam na zawsze. Stare Dobre Małżeństwo jest jak stary dobry przyjaciel, który choć dawno niewidziany, zawsze znajdzie dla nas czas, a rozmowa nie zacznie się od wyrzutów czy niepotrzebnych pytań. I za to kocha się Stare Dobre Małżeństwo, że wyciskają z nas wzruszenie jak sok z cytryny, no i że „nie omamiła ich forsa ni sławy pusty dźwięk”. W podziękowaniu za chwile wytchnienia, nostalgii i pięknych wzruszeń.
Mo ni ka S. Ja ku bow ska
GrzeGorz spis Katowice, lato’99, sobota, godz. 19.26
MirosłaWa kruszeWska Sen
...siedząc przy stoliku na wolnym powietrzu pod parasolem, na przeciwko żabki, w restauracji Bodega, na Stawowej, piłem piwo i... dwóch wlepionych w brud muru ćpunów unosiło w dłoniach białe płomienie lodów jak tryumfalne znicze w kruchych kubkach czasu z wafli ich ciała z waf li wchłaniają chłodny żar ogień wycieka szybko przez palce pali dłonie wypala myśli w waflach jak krótkometrażowe tatuaże zanim przestanie płonąć razem z nimi i pozostawi lepki ślad na murku który łapczywie zliże deszcz
Ktoś mnie przebudził – z ostatnim krzykiem lęku pośród nocy słyszę swój głos Tak, pamiętam – ktoś był tu ktoś płakał z twarzą w dłoniach i tylko gdzieś w agonii snu urywa się ślad a dalej próżnia, kryształowa kula po nieskończoność łza? jeszcze czuję nierozpoznanej dłoni dotyk chłodny, spłoszony moją trwogą w mroźnym śnie słyszę jak ciemność nade mną się zrasta kropla po kropli w głąb serca przenika jeden akord i dreszcz kostniejący to jedna z tych chwil – – Już nie zasnę.
Jacek WąsoWicz Talerz Zabłąkanego Wędrowca Zaczęło się od tego, że bagażowi ze Stansted pogięli mi opakowanie od AjPada dla Michasia. Albo ci z Rębiechowa; w sumie, to nie wiem. Totalnie pogięli. Jak ja się pokażę w Koszalinie z pomiętolonym na amen prezentem pod choinkę – zachodziłem w głowę, klnąc świat na czym świat stał. W duchu tylko oczywiście, bo pociąg był zapchany. Choć kłamię Was – tak naprawdę, to zaczęło się od zniszczenia sobie torby podróżnej: dokładnie siedem godzin przed porannym lotem na Święta ściągałem ciężkie ścierwo ze stryszku i noga mi się omsknęła na drabince. Lecąc w dół, zahaczyłem rogiem o wystające z izolacyjnego panelu gwoździe i srru – rozdarła się tak, że pół nogi by weszło. Nic wystarczająco dużego w zastępstwie nie miałem, po marketach lecieć było za późno, wszyscy Polacy z chaty jak jeden mąż już dawno w kraju, bo tylko ja zostałem w robocie do ostatniego dnia, a cerować nie umiałem i nigdy się nie naumiem. Na moje szczęście, od Hindusa z chaty obok wyżebrałem plecak na stelażu. Dlatego nie dziwcie się, że spakowany był bez krzty pomyślunku. Co do tego zwlekania z wyjazdem do ostatniej chwili, to pewnie spytacie się dlaczego tak. Ale nie wy jedni – teściowa również suszyła o to Ance głowę i niewiele pomogły tłumaczenia, że „szef Artura wymyślił Xmas close-off”, takie mama wie, podliczenie rocznych wyników, więc musi być pod ręką, żeby przypilnować awansu na z-cę menadżera działu, bo jak nie, to wezmą rudego Briana, a on wszędzie się wciśnie (...) [fragment]
niedziela, 20 listopada, godz. 16.00 Jazz Cafe POSK 38-246 King Street, W6 0RF Wypominki i wspominki to wewnętrzny świat art ysty. Będziemy świadkami ponad dwustuletniej historii jego rodziny, spojrzymy na Polskę oczami osób ówcześnie żyjących. To nie tylko poezja, ale także opowiadania i fotografie. z jednej strony jest to próba zmierzenia się z upływem czasu, z dr ugiej zaś dojrzały wewnętrzny dialog i próba pogodzenia się z duchami przeszłości. Polecam! Adam Grobelny
|19
nowy czas | 3 listopada 2011
kultura
WSZELKIE DZIWY KONKURS LITERACKI ZWIĄZKU PISARZY POLSKICH NA OBCZYŹNIE Zaroiło się w sadach od tęcz i zawieruch; Z drogi! – Idzie poeta – niebieski wycieruch! Zbój obłoczny, co z światem jest – wspak i na noże! Baczność! – Nic się przed takim uchronić nie może! Słońce – w cebrze, dal – w szybie, świt – w studni, a zwłaszcza Wszelkie dziwy zza jarów – prawem snu przywłaszcza. Bolesław Leśmian
2 października br. podczas uroczystości Jubileuszu 60-lecia Nagrody Literackiej Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie odbyło się uroczyste rozstrzygnięcie pierwszego konkursu internetowo-blogowego Wszelkie Dziwy. Pomysł urodził się pod koniec ubiegłego roku pośród wspólnych rozmów o różnorodności życia kulturalnego współczesnej emigracji oraz refleksji nad nowoczesnymi środkami komunikacji. Za sprawą namowy i z inspiracji Anny Marii Mickiewicz, Urszula Chowaniec, dr nauk filologicznych, nauczyciel literatury i języka polskiego jako obcego, opracowała zasady konkursu. Główną platformą prezentacji i wymiany opinii stał się blog - Literackie Emigracje (www.literackieemigracje.blogspot.com). Jury Konkursu: dr Urszula Chowaniec (literaturoznawca i kulturoznawca, pracownik KA AFM, School of Slavonic and East European Studies UCL); dr Anna Marchewka (krytyk literacki, Uniwersytet Jagielloński) oraz poetka Anna Maria Mickiewicz. Konkurs był zaproszeniem do konfrontacji swoich słów z innym słowem. Gdy słowa tworzą nasz świat, pośredniczą w nazywaniu uczuć i doświadczeń, stają się niemal intymne. Stąd też wystawiać je na oko krytyki, czy krytyczek literackich nie jest gestem łatwym, gdyż wyraża zgodę na ocenę, na sąd. Pozostaje tylko utwór, który oznacza dla czytelnika coś innego niż znaczył dla Autorki, czy Autora. Opinia krytyczna, to symboliczne podporządkowanie tekstu regułom, gustom, wyznacznikom. Członkinie Jury starały się przeczytać utwory z uwagą, posłuchać wszystkich historii, by wybrać te, które w sposób najciekawszy starają się opisać to, co chcemy nazywać rzeczywistością. Za udział w naszym Konkursie bardzo dziękujemy. Wybór, jak to wybór, nie był łatwy, dlatego poza pierwszym, drugim miejscem, przyznałyśmy również wyróżnienia. • Pierwsze miejsce zajął Grzegorz Spis (za trafne przebudzenia, kiedy to w upale upadającego dnia Autor otwiera się, budzi się na zestaw poetycki, który staje mu przed oczyma!) • Drugie miejsce przypada Mirosławie Kruszewskiej (za liryczne obłaskawianie niesamowitego) • Dwa wyróżnienia: dla Jacka Wąsowicza (za czułą kartkę z podróży, w której każdy po trosze może się odnaleźć) i Ryszarda Grajka (za odwagę tekstu melancholijnego) Obok nagrodzone utwory:
Więc jak? Jak to jest ze Starym Dobrym Małżeństwem? Że przetrwało, i nadal trwa? Mnie się wydaje, że odpowiedź leży w prawdzie, w prostocie, czystych intencjach i nienarzucającym się stylu ich muzykowania. W codziennym zgiełku, zmaganiu i szaleńczym pędzie każdy z nas szuka przestrzeni, w której mógłby się na chwilę zatrzymać, wyciszyć. I to nam daje Stare Dobre Małżeństwo. Wachlarz emocji i pozytywne wibracje. Wielu z nas przy dźwiękach ich piosenek przeżywało pierwsze miłości, pierwsze rozczarowania, ogniska palone do świtu hojnie podlewane chmielem. Więc taki jest chyba klucz do ich sukcesu – przez uszy dotarli do serc, a skoro weszli tam raz – zostają tam na zawsze. Stare Dobre Małżeństwo jest jak stary dobry przyjaciel, który choć dawno niewidziany, zawsze znajdzie dla nas czas, a rozmowa nie zacznie się od wyrzutów czy niepotrzebnych pytań. I za to kocha się Stare Dobre Małżeństwo, że wyciskają z nas wzruszenie jak sok z cytryny, no i że „nie omamiła ich forsa ni sławy pusty dźwięk”. W podziękowaniu za chwile wytchnienia, nostalgii i pięknych wzruszeń.
Mo ni ka S. Ja ku bow ska
GrzeGorz spis Katowice, lato’99, sobota, godz. 19.26
MirosłaWa kruszeWska Sen
...siedząc przy stoliku na wolnym powietrzu pod parasolem, na przeciwko żabki, w restauracji Bodega, na Stawowej, piłem piwo i... dwóch wlepionych w brud muru ćpunów unosiło w dłoniach białe płomienie lodów jak tryumfalne znicze w kruchych kubkach czasu z wafli ich ciała z waf li wchłaniają chłodny żar ogień wycieka szybko przez palce pali dłonie wypala myśli w waflach jak krótkometrażowe tatuaże zanim przestanie płonąć razem z nimi i pozostawi lepki ślad na murku który łapczywie zliże deszcz
Ktoś mnie przebudził – z ostatnim krzykiem lęku pośród nocy słyszę swój głos Tak, pamiętam – ktoś był tu ktoś płakał z twarzą w dłoniach i tylko gdzieś w agonii snu urywa się ślad a dalej próżnia, kryształowa kula po nieskończoność łza? jeszcze czuję nierozpoznanej dłoni dotyk chłodny, spłoszony moją trwogą w mroźnym śnie słyszę jak ciemność nade mną się zrasta kropla po kropli w głąb serca przenika jeden akord i dreszcz kostniejący to jedna z tych chwil – – Już nie zasnę.
Jacek WąsoWicz Talerz Zabłąkanego Wędrowca Zaczęło się od tego, że bagażowi ze Stansted pogięli mi opakowanie od AjPada dla Michasia. Albo ci z Rębiechowa; w sumie, to nie wiem. Totalnie pogięli. Jak ja się pokażę w Koszalinie z pomiętolonym na amen prezentem pod choinkę – zachodziłem w głowę, klnąc świat na czym świat stał. W duchu tylko oczywiście, bo pociąg był zapchany. Choć kłamię Was – tak naprawdę, to zaczęło się od zniszczenia sobie torby podróżnej: dokładnie siedem godzin przed porannym lotem na Święta ściągałem ciężkie ścierwo ze stryszku i noga mi się omsknęła na drabince. Lecąc w dół, zahaczyłem rogiem o wystające z izolacyjnego panelu gwoździe i srru – rozdarła się tak, że pół nogi by weszło. Nic wystarczająco dużego w zastępstwie nie miałem, po marketach lecieć było za późno, wszyscy Polacy z chaty jak jeden mąż już dawno w kraju, bo tylko ja zostałem w robocie do ostatniego dnia, a cerować nie umiałem i nigdy się nie naumiem. Na moje szczęście, od Hindusa z chaty obok wyżebrałem plecak na stelażu. Dlatego nie dziwcie się, że spakowany był bez krzty pomyślunku. Co do tego zwlekania z wyjazdem do ostatniej chwili, to pewnie spytacie się dlaczego tak. Ale nie wy jedni – teściowa również suszyła o to Ance głowę i niewiele pomogły tłumaczenia, że „szef Artura wymyślił Xmas close-off”, takie mama wie, podliczenie rocznych wyników, więc musi być pod ręką, żeby przypilnować awansu na z-cę menadżera działu, bo jak nie, to wezmą rudego Briana, a on wszędzie się wciśnie (...) [fragment]
niedziela, 20 listopada, godz. 16.00 Jazz Cafe POSK 38-246 King Street, W6 0RF Wypominki i wspominki to wewnętrzny świat art ysty. Będziemy świadkami ponad dwustuletniej historii jego rodziny, spojrzymy na Polskę oczami osób ówcześnie żyjących. To nie tylko poezja, ale także opowiadania i fotografie. z jednej strony jest to próba zmierzenia się z upływem czasu, z dr ugiej zaś dojrzały wewnętrzny dialog i próba pogodzenia się z duchami przeszłości. Polecam! Adam Grobelny
20|
3 listopada 2011 | nowy czas
pytania obieżyświata
Gdzie się podziali Majowie? Włodzimierz Fenrych
W
spaniałe są starożytne ruiny Majów! Piramidy w Tikal wznoszące się nad najwyższymi drzewami dżungli. Podziemne korytarze w Palenque wiodące do królewskich grobowców. Tysiącletnie malowidła na ścianach komnat ukrytych w tropikalnym lesie świątyń w Bonampak. Pomiędzy tymi ruinami chodzą obwieszeni kamerami turyści i raz po raz zaglądają do trzymanych w ręce książeczek albo zgromadzeni w grupkach słuchają słowotoku przewodnika opowiadającego o tym, jacy wspaniali i mądrzy byli starożytni Majowie. Ale Majów wśród tych ruin nie ma. Gdzie się podziali? Wymarli? Miasteczko zwane dziś Felipe Carillo Puerto, położone w samym środku dzisiejszego meksykańskiego stanu Quintana Roo, nie jest wspaniałe. Robi wrażenie sennego i prowincjonalnego. Przy rynku stoi kościół zbudowany z bardzo grubego kamiennego muru. Mieszkańcy są niziutcy, mają oliwkową cerę i rozmawiają w niezrozumiałym języku, choć do przybysza zwracają się po hiszpańsku. – Jaki to język? – pytam kierowcę na postoju mikrobusów. – Maja – odpowiada. – Wszyscy tu tak mówią. Majowie nie wymarli. Żyli nie z tego, co upolowali w lesie, tylko z kukurydzy, którą uprawiali od niepamiętnych czasów. Uprawiali kilka jej odmian, w czterech kolorach: żółtą, czerwoną, czarną i białą. Kukurydza była dla nich, i nadal jest, rośliną świętą, darem bogów, sama była bogiem. Kukurydza jest dawcą życia i to dzięki niej Majowie przeżyli. Hiszpańscy konkwistadorzy, którzy podbili kraj, nie mieli zamiaru wybijać jego mieszkańców. Chcieli być panami, a żeby być panem – trzeba mieć chłopów. Majowie znakomicie się na chłopów nadawali. Wymarła dawna elita intelektualna, ci wszyscy, którzy znali starożytne pismo i potrafili czytać księgi, spalone przez najeźdźców. Zostali jednak Majowie-chłopi. Zostali i odprawiali pańszczyznę. Potem przyszła niepodległość. Dla Majów nic ona nie znaczyła. Ogłosili ją ci potomkowie Hiszpanów, którzy po kilku stuleciach mieszkania w Ameryce nie identyfikowali się już z Hiszpanią. Przy czym półwysep Jukatan to wcale wówczas nie był Meksyk. Hiszpańskojęzyczni mieszkańcy półwyspu ogłosili niepodległość jako Republika Jukatanu, a kiedy Meksyk (też świeżo niepodległy) z tą decyzją nie zgodził się i wysłał armię w celu pacyfikacji rebeliantów – rząd Jukatanu postanowił stawić opór. Meksykańska armia była dużo liczniejsza, wobec czego rząd Jukatanu postanowił wezwać pod broń swoich pańszczyźnianych chłopów. Zostali oni przeszkoleni i wysłani na front, najeźdźczą meksykańską armię pokonano, po czym Indian odesłano do domu. Do domu – czyli do pańszczyzny.
We wsi Señor kobiety chodzą w tradycyjnych huipilach – białych, bogato haftowanych sukienkach
Zapewne biali mieszkańcy Jukatanu sądzili, że wszystko będzie jak dawniej. Majowie byli jednak świeżo przeszkoleni w nowoczesnych sposobach prowadzenia wojny, wobec czego błyskawicznie zorganizowali się w oddziały i po kolei zajmowali miasta Jukatanu. Gniew, który wzbierał przez pokolenia, teraz się wyładował. Majowie chcieli się pozbyć białych najeźdźców, więc jeśli biali mieszkańcy zdobywanych miast nie zdążyli uciec – szli pod nóż. Wśród białych wybuchła panika, były nawet plany ewakuacji półwyspu, ale wezwano na pomoc armię Meksyku, dzięki czemu udało się odepchnąć powstańców do granicy mniej więcej dzisiejszego stanu Quintana Roo. Poza tą granicą Majowie aż do początku XX wieku mieli niepodległe państwo. Stolicą państwa było miast Chan Santa Cruz – tak się kiedyś nazywało dzisiejsze Carillo Puerto. Do zwycięstwa Majów przyczynił się w dużej mierze proch kupowany w sąsiedniej brytyjskiej kolonii Belize, ale oprócz tego, choć w zupełnie inny sposób, przyczynił się Mówiący Krzyż – Cruz Parlante. W 1850 roku niejaki Juan de la Cruz miał wizję – wydawało mu się, że mówi do niego krzyż i przekazuje przesłanie od Boga. Indianie mieli się nie poddawać, bo Bóg miał im pomóc zwyciężyć. Nikt inny tego głosu nie słyszał, ale to nie miało znaczenia. Dla tego krzyża zbudowano wielki kościół z grubego muru w Carillo Puerto. Żeby nie było niejasności, że to świątynie Mówiącego Krzyża – za prezbiterium zbudowano specjalne pomieszczenie, gdzie ktoś mógł się ukryć i odgrywać rolę głosu Krzyża. Niewątpliwie tłumy Indian otaczały Mówiący Krzyż czcią taką jak cudami słynącą figurę, tyle że obrzędy tam odprawiane wywodziły się z antycznej tradycji Majów. A ów kościół, zwany Balam Na, jest ostatnią wielką świątynią wzniesioną przez Majów. Powstał około 1850 roku. Do początków XX wieku Majów bronił po części proch z Belize, a po części moczary i dżungla. Co jakiś czas oddział wojska z Jukatanu przedzierał się przez puszczę i czasem nawet docierał do indiańskiej stolicy, zastawał puste miasto i wchodził, ale potem się okazywało, że Indianie są wokół w lesie, a oddział jest tak naprawdę w oblężonym mieście, w którym nie ma jedzenia. Po jakimś czasie tylko niedobitki wracały do domu. Jednakże w 1901 roku armia meksykańska użyła karabinów maszynowych oraz zaczęła budować kolej. Tego już Indianie nie wytrzymali i Meksyk ostatecznie zajął tę część kraju.
Nie znaczy to, że Majowie zniknęli. Oni nadal tam są i uprawiają kukurydzę. Nie zanikł też wcale kult Mówiącego Krzyża – w Felipe Carillo Puerto stoi do dziś jego sanktuarium. Byłem, widziałem, mogę opowiedzieć. Felipe Carillo Puerto robi wrażenie sennego, prowincjonalnego miasteczka, ale to jest właśnie Chan Santa Cruz – stolica ostatniego niepodległego państwa Majów. Świątynia Balam Na zamieniona została na kościół katolicki, ale nowe sanktuarium Mówiącego Krzyża stoi o cztery ulice dalej. Napis przy wejściu głosi, że nie wolno doń wchodzić w butach ani w kapeluszu. Wnętrze przypomina kościół, prezbiterium oddzielone jest niskim murkiem, pośrodku którego jest przejście dla kapłanów. Nad ołtarzem jest murowany łuk z takiego samego kamienia co mur Balam Na, a na ołtarzu stoi zgromadzenie figur katolickich świętych. Zaprowadził mnie tam Jorge, młody Indianin, aktywny we wspólnocie Xiaat. Carillo Puerto nie ma wspaniałych atrakcji turystycznych, bo turystów nie ma wielu, przyjeżdżają zapewne tylko ci, którzy chcą się zetknąć z żywą kulturą Indian. Xiaat (czytaj Szijat) to organizacja, która takie spotkania umożliwia. Nie jest to jednak organizacja bogata, nie ma biura w mieście, można się z nimi skontaktować za pośrednictwem obsługi w kafejce internetowej o nazwie Balam Na Computation. W zasadzie jest to kilku chłopaków z pobliskiej wsi Señor. Warto to zrobić, jest to żywa kultura, we wsi Señor wszyscy szwargocą po majsku, niektórzy w ogóle nie znają hiszpańskiego. Kobiety chodzą w tradycyjnych huipilach – białych, bogato haftowanych sukienkach. Większość zabudowań we wsi to tradycyjne chaty kryte strzechą, z cienkimi ścianami, z wnętrzem niepodzielonym na pokoje. Ale warto pamiętać, to jest Meksyk, mañana znaczy tu mañana, a aorita (zaraz) może oznaczać trzy godziny później. Koordynatorem programu jest Marcus. Umawiam się z nim, że przyjadę do Señor następnego dnia o ósmej rano. O siódmej wychodzę na postój colectivos (taksówek, które zabierają więcej pasażerów), kierowca taksówki z napisem Señor mówi: – Aorita vamos (zaraz jedziemy). I rusza po trzech godzinach. Ale Marcus jest w porządku. Prowadzi mnie do dziadka, który opowiada, co mu jego ojciec opowiadał o wojnie z Meksykiem. Trochę się to opowiadanie różni od spisanej po hiszpańsku historii, pełno w nim cudów, w których Bóg walczy po stronie Majów. Brzmi to wszystko trochę jak opowiadanie Sabały o Janosiku. Potem prowadzi mnie do znachorki, która mówi o leczniczych właściwościach różnych roślin w dżungli. To mi się akurat na wiele nie przyda, bo u nas te rośliny nie rosną. Potem wysyła mnie z Jorgem, żebym zobaczył Sanktuarium Mówiącego Krzyża. Pytam, czy mógłbym być obecny na ceremonii w sanktuarium. – Nie powinno być problemu – mówi Jorge – ale lepiej, żebyś pojechał do Tixcacal Guardia, tam jest jeszcze starsze sanktuarium, a to tylko pięć kilometrów od Señor. Nazajutrz jadę z Marcusem do Tixcacal Guardia dowiedzieć się czy to jest możliwe. Świątynia jest znacznie prostsza niż Sanctuario de la Cruz Parlante, wygląda jak zwykła wiejska chata pod strzechą, tyle że ściany solidniejsze. Jest zamknięta, otwierana jest tylko na nabożeństwa, a te są o czwartej i o piątej rano. Kapłani mieszkają w sąsiedniej, tak samo krytej strzechą, typowej wiejskiej chacie Majów. Drzemią w hamakach. Są to zwykli wieśniacy, którzy mają tygodniowe dyżury służby w świątyni. Jednego z nich spotkaliśmy we wsi, jest rikszarzem z zawodu. Kapłani nie mają nic przeciw temu, żebym był rano na nabożeństwie. Przyjeżdżamy następnego dnia o świcie. Główny kapłan wraz z kilkoma innymi mężczyznami siedzi przed świątynią. Podają nam krzesełka, rozmawiamy. Wewnątrz świątyni słychać jakieś śpiewy. Marcus mówi, że to staroświecki język Majów i on nie wszystko rozumie. Po jakimś czasie zapraszają do środka. Jeden z kapłanów wynosi z sanktuarium naczynie z napojem oraz kosz świeżo ugotowanej, parującej kukurydzy. Napój też jest sporządzony z kukurydzy. Każdy dostaje miskę napoju oraz jeden kaczan. Ziarna kukurydzy są bielusieńkie, jak opłatek.
|21
nowy czas | 3 listopada 2011
czasoprzestrzeń
Cień Osamy
Jacek Ozaist
T
o był kolejny długi dzień, jak każdy zresztą z sześciu dni roboczych pomocnika budowlanego w Londynie. Zmęczony Sylwek siedział na przystanku autobusowym z puszką piwa w ręce; w drugiej dogasał cienki, emigrancki skręt. Zbliżał się pierwszy listopada, a wszędzie wokól niemal bez przerwy wybuchały fajerwerki. Krótki świst, rozbłysk, ciemność. W londyńskim tyglu kulturowym niespodziewanie zbiegły się ze sobą: hinduskie święto Divali, koniec muzułmańskiego Ramadanu Halloween. Wszyscy strzelali za wszystkich. Do upadłego. Sylwek wziął łyk piwa i pokręcił z dezaprobatą głową. Nie czuł się w Londynie dobrze. Jeszcze rok, dwa i wracam – pomyślał o naszych polskich Zaduszkach. Planował zarobić tyle, by wystarczyło na budowę domu i ogromne, huczne wesele. Ewa akurat ukończy studium kosmetyczne i w suterenie ich nowego domu urządzą dla niej gabinet i solarium. Co on będzie tam robił, jeszcze nie wiedział. Pewnie to samo, co w Anglii, bo sporo ludzi w Polsce poszukiwało malarzy-dekoratorów. Słyszał, że do tych, którzy nie wyjechali za chlebem, a coś potrafili, zaczęły ustawiać się kolejki. Nadjechał autobus, tak pełny, że kierowca nawet nie spojrzał na samotnego pasażera. Nawykły do londyńskich problemów komunikacyjnych, Sylwek wzruszył ramionami i usiadł z powrotem na przystankowej ławce. Pociągnął kolejny łyk. Smak ciepławego już piwa wywołał cierpki uśmiech na jego twarzy. Natychmiast zatęsknił za zimnym, beczkowym, lanym w gospodzie „U Macieja”. Dosłownie parę kroków od domu rodziców. Chodził tam z dziadkiem w każdą niedzielę po mszy. Tam wreszcie poznał Ewę. Rozejrzał się po pustawej ulicy. Od strony ustawionych w jednym rzędzie hinduskich sklepików ktoś nadchodził. Sylwek szybko zgniótł puszkę i odkopnął ją kilka metrów od siebie. Nie chciał uchodzić za kogoś popijającego piwo na przystanku autobusowym, tym bardziej że nieznajomy wyglądał na Polaka. Rodacy w Londynie rozpoznawali się bez mrugnięcia powieką, choć pewnie żaden nie umiałby do końca wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. – Witam, witam – powiedział nieznajomy, jakby na potwierdzenie tej tezy. – Jak leci? Sylwek uśmiechnął się krzywo. Nie lubił tej powszechnej rozpoznawalności. – Daję rady. A u ciebie? – zapytał. Tamten odruchowo poprawił krawat. – Spoko. Pracuję w City. Wpadłem w te strony na imprezę, ale mi nie podeszła. Sama wóda i piwsko. Nic do zajarania czy wciągnięcia. Nudy. I panienki jakieś drętwe. Mieszkasz tu?
– Niedaleko. – Czym się zajmujesz? – Dłubię w remontach. – No tak. Nieznajomy rozejrzał się nerwowo. – Którędy do metra? Nie wziąłem auta, bo nie lubię jeździć po pijaku. Już mam wbite sześć punktów. Po sądach mnie ciągali, bo mam polskie prawo jazdy. Starczy mi tych przygód. – Do metra jest parę przystanków. Piechotą możesz pójść. – Super – ucieszył się. – Pieprzone Hindusowo. Jak ty tu wytrzymujesz? – Radzę sobie. Minęła ich, podśpiewująca pod nosem, stara Murzynka. Tamten chciał to skomentować, ale tylko wykrzywił pogardliwie usta. – Wybierasz się z powrotem? – spytał Sylwek. – Do Polski? Po co? Tu mam wszystko. Pracę, auto, dom. Niedługo ściągam żonę i córkę. Niech zobaczą wielki świat. Spodziewam się awansu. – Ja wracam – odparł Sylwek bardziej do siebie, niż do tego bubka. – A jedź. Ja sobie zostanę... Nadjechał autobus. Tym razem zupełnie pusty. Ot, kolejne londyńskie dziwactwo. Kierowca zatrzymał się na przystanku i włączył światła awaryjne. – Co jest, k...a! – mruknął nieznajomy – Nie będzie jazdy? – Pewnie jest za wcześnie – odpowiedział Sylwek. – Poprzedni pozbierał wszystkich desperatów. Długobrody kierowca w zwiewnej szacie wyszedł z boksu z jakimś dywanikiem w ręce. Przeszedł z nim na środek autobusu, po czym rozłożył go na podłodze i uklęknął. – Ty, to samobójca jakiś – szepnął tamten. Tym razem Sylwek nie odpowiedział. Sytuacja była tyleż zabawna, co intrygująca. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Muzułmański kierowca zaczął modlić się, kiwając się do przodu i w tył. Trwało to kilka minut. Potem wstał zwinął dywanik i wrócił do szoferki. Od razu otworzył drzwi. Sylwek chciał wejść do środka, ale nowo poznany ziomek zatrzymał go ręką. – Nie wsiadaj. On się wysadzi! – W pustym autobusie? – Poczeka aż nazbiera pasażerów i bum! – O tej porze? Daj spokój. Jadę do domu. – Jak chcesz. Ja poczekam na następny. – To na razie. Sylwek wskoczył do autobusu i przystawił kartę do czytnika. Kierowca uśmiechnął się szeroko, pokazując żółtawe zęby. – Pan wybaczy. Miałem modlitwę. – Nie ma sprawy. – A ten drugi? – Boi się, że pan się wysadzi. – Rozumiem – kierowca roześmiał się hałaśliwie i zamknął drzwi. Pojechali.
londyn w subiektywie Wigilia Wszystkich Świętych w Londynie błyszczy szkarłatem i sztucznymi szczękami. Na ulice wylegają tłumy wampirów, czarownic, zakrwawionych nieszczęśników z nożami i toporkami wbitymi w głowy. Dla tych najbardziej zapracowanych bądź mniej kreatywnych pozostają fiolki czerwonej farby, które wylane na siebie rozwiązują sprawę kostiumowych braków. Halloween to huczna maskarada i aż trudno uwierzyć, że tak samo jak polskie Zaduszki pochodzą od dawnego celtyckiego obrządku Samhain. Wierzono, że w ten dzień zacierała się granica między zaświatami a światem żywych; przebierano się by odstraszać demony i rozpalano ogniska, by ogrzać zbłąkane dusze. W Londynie zabłąkanych dusz nie brakuje. Dziś jednak nikt ognisk nie rozpala, bo dusze z ogrzewaniem radzą sobie same. Niektóre, te bardziej zapobiegliwe, wyposażone są w naczynia z płynem – niczym gaśnice przy boku – na wypadek, gdyby zaiskrzyło. Wszak historia uczy, że raz już Londyn spłonął... Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska
22|
3 listopada 2011 | nowy czas
czas na relaks
W stolicy Holandii Roman Waldca
– Uważaj na swój portfel – uśmiecha się sarkastycznie urzędnik imigracyjny na lotnisku i oddaje mi paszport. Jestem w Amsterdamie. Miasto kusi mnie od dawna, a szczególnie miejsca, w których bez problemu, zupełnie legalnie i w cywilizowany sposób można zapalić marihuanę. Poczuć się tak, jak dorosły facet powinien się poczuć, robiąc to, na co ma ochotę. Ale miasto ma do zaoferowania znacznie więcej, niż tylko relaksujące skręty. Wyjazd do Amsterdamu wcale nie musi być drogi. Można się tam wybrać na weekend bez obawy, że po powrocie poczujemy się bankrutami. Wystarczy się tylko trochę do tego wyjazdu przygotować. Przelot lub przejazd do jedna z najniższych pozycji w budżecie. Za sto funtów można polecieć British Airways, KLM, mniej więcej tyle samo wyniesie nasz lot Easy Jetem, jeśli oczywiście mamy ochotę na tanie linie. Do Amsterdamu można też dojechać autobusem. Z noclegiem może być już znacznie gorzej. Jeśli chcemy zatrzymać się w centrum miasta, ceny hoteli przyprawiają o ból głowy, nawet w zwykłych hostelach. Im dalej od centrum, tym oczywiście taniej. W centrum nie ma nowych budynków, a istniejące tam hotele, hostele czy inne przybytki przeważne mieszczą się w starym, by nie powiedzieć bardzo starym budownictwie. I ma to swoje uroki. Muszę się przyznać, że trochę zaskoczyło mnie amsterdamskie lotnisko. Po wyjściu z terminalu wchodzi się w drugi, będący dworcem kolejowym, na którym panuje dość duży ruch przez cały dzień. Nie byłem przygotowany na coś takiego, ale z przyjemnością przyglądałem się tłumom – lubię obserwować innych, szczególnie w obcych miejscach. Do centrum dostaniemy się jednym z wielu pociągów w ciągu 15 minut! Kiedy przyjechałem do holenderskiej stolicy po raz pierwszy, wydałem prawie 30 euro na kilkudniowy bilet tramwajowy, z którego prawie w ogóle nie korzystałem. Mieszkając w centrum wszędzie można dość piechotą. Zresztą przecież o to chodzi: by pochodzić, zobaczyć na własne oczy, zajrzeć z tę czy inną ulicę, poczuć zapachy miasta. Osobiście więc odradzam kupowanie trawelki na kilka dni, zawsze można kupić bilet jedno- lub dwudniowy. Amsterdam żyje spokojnie. Nikt tam się nie śpieszy, tak jak w Lon-
dynie. Nie pędzi, nie goni. Mieszkańcy holenderskiej stolicy generalnie są ludźmi spokojnymi i dość tolerancyjnymi, pod warunkiem że nikt ich gościnności nie nadużywa. Warto o tym pamiętać, szczególnie w czasie zwiedzania miasta. Są takie miejsca, w których obowiązują niepisane zasady zachowania. Szczególnie w Red District, słynnej dzielnicy, w której witryny okupowane są przez kobiety zajmujące się najstarszym zawodem świata. Warto się tam przejść. A czego robić nie wolno? Zdjęć! Dziewczyny nie lubią być fotografowane. Przyznam się, że byłem trochę rozczarowany moją wizytą tam. Patrząc na panienki stojące w oknach miałem wrażenie, że albo cała reszta wyjechała na wakacje, albo te, które wówczas pracowały, dorabiały do emerytury. Ale to było wczesne popołudnie. Być może wieczorami jest tam inaczej. Nie wiem, byłem w innym świecie wieczorami… Wieczorami, po dniu spędzonym na zwiedzaniu miasta, spacerach między kanałami (warto, naprawdę warto chodzić tymi małymi, ale barwnymi uliczkami, każda z nich ma w sobie coś innego: inny klimat, inne budownictwo, inny zapach wydobywający się z lokalnych barów czy restauracji...) zachodziłem do coffee shopów. Na skręta. Nigdy nie czułem się lepiej. Podchodzisz do lady, prosisz o menu albo i nie (jeśli wiesz, co chcesz) i już. Bez oglądania się za siebie, czy ktoś patrzy, czy ktoś cię przyłapie. Jestem w stanie długo się kłócić z każdym, kto będzie próbował mi powiedzieć, że to nie prawda, iż Amsterdam marihuaną stoi. To prawda. Tylko że tego nie widać. Fakt, iż palenie marihuany jest legalne sprawia, że nie stanowi to specjalnie dużego problemu dla nikogo. Bo w coffee shopach spotkać można dosłownie każdego. Nigdy nie zapomnę pewnego popłudnia, kiedy siędząc wygodnie w fotelu i sącząc zieloną herbatę (nie podają tam alkoholu) paliłem swojego drugiego tego dnia skręta i do lokalu weszła rodzinka. Dosłownie. Rodzice i dwójka nastolatków. Dziewczyna i chłopak. Może mieli jakieś dwadzieścia lat. Zamówili coś przy kasie i usiedli na drugim końcu sali – mogłem się im przyglądać do woli. Obładowani torbami z zakupami, uśmiechnięci, spokojnie zabrali się do robienia skręta. Co ciekawe, córka i ojciec nie palili wcale, tylko matka i syn. Ale siedzieli razem, opowiadali dowcipy, śmiali się, zupełnie tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Dla nich pewnie była. Zaglądając do coffee shopów warto pamiętać, iż nie wolno tam pić alkoholu. Można natomiast – przeważnie – palić papierosy w barach sprzedających alkohol – którym z kolei nie wolno sprzedawać trawy.
Po wyjściu z coffee shopu warto pamiętać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Jeśli masz portfel wyładowany gotówką lub kartami kredytowymi, bądź pewnien, że jest dobrze schowany i trudno się do niego dostać. Palenie spowalnia reakcje, a na to tylko czekają lokalne typy. Sprzedaż marihuany na ulicy jest zabroniona. Wbrew prawu jest też palenie na ulicy, po to są właśnie coffee shopy, z których każdy ma swoją własną, niepowtarzalną atmosferę. W wielu z nich pracuje polska obsługa, warto czsasami trochę sobie z dziewczynami pogawędzić, by dowiedzieć się czegoś więcej o życiu w tym mieście. Polaków zresztą w Amsterdamie nie brakuje. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Tych, którch widziałem na ulicy, nie zaprosiłbym na kawę czy piwo. Trochę smutne. Co więc jest takiego w tym mieście, że lubię tam wracać? To, co stanowi o uroku tego miesta, to wszechobecna historia. Całe centrum Amsterdamu zbudowane zostało przez wiekami i często widzimy na własne oczy, jak budynki chwieją się na swoich fundamentach, przechylają to w jedną, to w drugą stronę. Warto tutaj dodać, że całe miasto położone jest poniżej poziomu morza. Przed wiekami, stawiając dom budowniczy musieli wpierw wbijać w podłoże długie drewniane pale, często wysokości całego budynku tylko po to, by zachować poziom i mieć pewność, że fundamenty nie ugną się pod ciężarem całej budowli. Dzisiaj te stare zabezpieczenia często ulegają korozji i budynki po prostu zapadają się w podłoże. O ile jest to pewnego rodzaju atrakcja turystyczna, o tyle stanowi poważny problem dla samego miasta. Dam Square to jeden z głównych placów miasta – Pałac Królewski z jednej strony, muzeum figur woskowych z drugiej, zabytkowy kościół z trzeciej i luksusowy hotel z czwartej. Plac ten stanowi dobry punkt wyjścia do pieszych wędrówek, wiele miejsc wartych zoabczenia znajduje się w bliskiej odległości i bez problemu wszędzie dojdziemy pieszo. Wybierając się do jednego z wielu amsterdamskich muzeów warto pamiętać o tym, by pójść tam zaraz po otwarciu. Unikniemy tłumów i… stania w długich kolejkach. Byłem w Amsterdamie dwukrotnie w tym roku i wiem, że zajrzę tam ponownie. Można tam naprawdę zwolnić tempo po wyczerpującym rytmie Londynu. Trzeba jednak uważać nie tylko na kieszonkowców, ale i na rowery, bo jest ich tam po prostu mnóstwo. Stanowią jedną z wielu atrakcji tego miasta, które nie kusi lolalnymi barami (przeważnie pustymi), gdzie pije się heinnekena w ćwiartkowych szklanach. Piwo zdecydowanie lepiej smakuje w Londynie.
w londynie za sprawĄ borysa Johnsona rowerów coraz więceJ. ale czy kiedykolwiek będziemy mogli konkurowaĆ z amsterdamem?
|23
nowy czas | 3 listopada 2011
czas na relaks
Na ławeczce GRAŻYNA MAxwELL
KIEdY PISZESZ hISTORIE CIAŁ MAŁO SUbTELNYCh
Życie, jakby ładnie powiedzieć, jest przedsięwzięciem twórczym. Jest wobec tego wiele poziomów twórczości i wiele możliwych poziomów mistrzostwa. Ja jestem kolekcjonerem seksu. Nie kopię przepaści między miłością a seksem, jednak odczuwam przyciąganie seksu jako jedną z najważniejszych sił napędowych mojego życia. Mam dużo seksu, a jednak nie mam z tego żadnego pożytku! Piszę ten list do nieznajomej w gazecie, bo boję się, że nie tylko się zgubiłem, ale że jestem ofiarą jakiegoś genetycznego spisku.
Wiem, że Ławeczka nie będzie czynić z mojej historii żadnego popisowego numeru moralnego, ale mam głęboką nadzieję, że wyprowadzi mnie z tej ciemnej strony seksu na tę jasną. Mój ojciec szukał interpretacji własnego życia przez seks. Nie udało mu się jednak zbudować głębokich relacji z kobietami. Nie umiał spożytkować swojej miłości. Zapadł w późniejszym okresie swojego życia na chorobę psychiczną i popełnił samobójstwo. Był jak Narcyz. Zginął, bo nie czuł się kochanym i prawdopodobnie był ofiarą braku zainteresowania. Niezrealizowana miłość doprowadziła go do choroby. Ja jestem jak mój ojciec. Teraz panicznie się boję, że powtórzę dokładnie jego los i dlatego błagam o pomoc. Bez ubierania pokutnego worka czy odświętnej szaty, stałem się surowym sędzią własnego życia. Widzę wszystko w kategoriach dobra i zła, zamiast zaakceptować sytuacje, które po prostu są. Moim najbardziej strzeżonym uczuciem jest świadomość bycia niekochanym. Tylko seks blokuje mi ośrodki w moim mózgu odpowiedzialne za ból i stres, oddala na chwilę lęk przed samotnością. W seksualności odnajduję odurzenie i zniewolenie. Jestem uzależniony jak alkoholik czy narkoman. Dręczą mnie te same objawy narkotycznego głodu: bezsenność, bóle mięśni, ataki paniki, rozdrażnienie, depresja, myśli samobójcze. Przeszukuję jak maniak zakamarki swojej seksualności w nadziei, że któregoś dnia natknę się na duchowość, a ta mnie wyzwoli. Ten wewnętrzny dualizm zabija mnie. Na ile moje myśli są naprawdę moje, a na ile są zaprogramowane przez mojego ojca? Tragiczny przebieg jego życia bardzo rzutuje na mój stan świadomości i wydaje mi się, że jestem już przegrany i wkrótce wkroczę na ścieżkę, którą mój ojciec wybrał. Przecież seks przyciąga każdego zdrowego człowieka. Jeśli jest sam w sobie tak uzdrawiającą energią, to dlaczego nie nabiera mocy leczniczej w sto-
CLASSIC Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego
Polska
sunku do mojej osoby i nie ułagodzi tych bolesnych tęsknot i zneutralizuje lęku? Potrzebuję kobiet, ale – jak ojciec – nie umiem stworzyć głębokich osobistych więzi z nimi. Wracam z aktów seksualnych niczym z podroży z innego świata. Czy okazuję za mało uwielbienia i dziękczynienia? Każdego dnia trapią mnie myśli niechętne własnej osobie. W swojej podświadomości sadzę chwasty samokrytyki, a mój umysł jest jak zdarta katarynka. Nie mogę już dłużej pozwolić sobie na życie z tak toksycznym umysłem. Boję się, że po prostu zwariuję. Moje myśli nie podnoszą mnie na duchu, a jeszcze bardziej utwierdzają w poczuciu własnej bezwartościowości. Czy ktoś mógłby zlitować się nade mną i mnie odhipnotyzować od myślenia, że los ojca był jego własnym indywidualnym losem, a nie moim? Był Jego wyborem. Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści.
W wiosce Indian plemienia Nawaho stary Indianin spędzał wiele czasu ze swoim wnukiem. Uczył go jak strzelać z łuku, jak rzucić pętlę na szyję galopującego rumaka, jak podejść zwierzynę do upolowania. Mały chłopiec uczył się praktycznych umiejętności, bo wiedział, że jego dzień inicjacji na wojownika się zbliża. Jednak umysł jego szybował często z orłami, to znowu płynął gdzieś z szybkim nurtem rzeki. Patrzył na swojego dziadka z wielką uwagą, bo w starcu widział wielkiego wodza swojego plemienia, okrutnego i sprawiedliwego, który wzbudzał i strach, i podziw pośród wszystkich innych plemion wokoło. Nie darmo nosił imię Stojącego Bizona. I jak bizon przemierzał przestrzenie i trząsł całą ziemią. Był symbolem i esencją życia. Gdy stary wódz przymierzał się do podróży w krainę przodków, postanowił wyjawić chłopcu tajemnicę swojego istnienia. Powiedział swojemu wnukowi, że zawsze czuł, jakby wewnątrz niego rozgrywała się codzienna walka. – Kto się odważył walczyć w tobie? – z niedowierzaniem spytał chłopiec. – Było to starcie między dwoma wilkami – odpowiedział Stojący Bizon. Jeden z nich jest zły. To wilk gniewu, zawiści, smutku, żalu, chciwości, arogancji, poczucia winy, lęku, litości nad sobą, strachu, nieumiejętności wybaczenia sobie i innym. Drugi wilk jest dobry. To wilk radości, pokoju, miłości, nadziei, łagodności, pokory, życzliwości, współczucia, troski o innych, wybaczenia sobie i innym, i świadomości, że mój los jest w moich rekach. Wnuk głęboko i długo przemyślał słowa Wielkiego Wodza i spytał: – Ale Dziadku, który wilk zwyciężył? – Ten wilk, którego postanawiałem w danym momencie karmić – odpowiedział stary indiański wódz. Spojrzał z miłością na chłopca i ostatnim oddechem wymówił: – Pamiętaj, abyś karmił właściwego wilka w samym sobie. Spojrzałam na autora listu. Zrozumiał i poczuł walkę, jaka w nim się toczy. Tylko ty możesz otworzyć i zamknąć swoje serce. Seks jest tylko witrażem, mówiącym coś o świetle, które jest za nim. Chodzi o to, by doświadczyć tego światła i włączyć je do życia. Światło dzienne, które wpada do pokoju dwoma oddzielnymi oknami, jest przecież tą samą światłością.
Bez kontraktu
Stałe stawki połączeń 24/7
Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.
Polska tel. stacjonarny
1p/min - 084 4862 4029
komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM
WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.
JĘZYK ANGIELSKI KOREPETYCJE PROFESJONALNE TŁUMACZENIA ABSOLWENTKA ANGLISTYKI ORAZ TRANSLACJI (WESTMINSTER UNIVERSITY) TE. 0785 396 4594 ewelinaboczkowska@yahoo.co.uk
24|
3 listopada 2011 | nowy czas
co się dzieje kino
WOJTEK – the Bear that Went to War Opowieść o gigantycznym niedźwiedziu walczącym po polskiej stronie podczas II wojny światowej. Uwielbiał jeździć na pace wojskowych ciężarówek, pomagał nosić amunicję. Traktowany był przez żołnierzy jako członek oddziału i przyjaciel, Wojtek przeżył wojnę i doczekał sędziwego wieku w Edynburgu. Nadmieńmy, że 27 października podczas uroczystej ceremonii w Weelsby Wood w Lincolnshire zostala odsłonięta pamiatkowa tablica razem z naturalnej wielkości drewnianą rzeźba niedźwiadka Wojtka. Wtorek, 15 listopada, godz. 18.30 Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL
UK Jewish Film Festival Filmy składające się na piętnsastą już edycję Jewish Film Festival pochodzą z całego świata. Łączy je jedno: tematyka żydowska. Opowiadają o Zagładzie, konflikcie palestyńsko- izraelskim, w programie znalazło się też miejsce dla sześciu polskich produkcji. – Dla mnie jedną z najważniejszych pozycji jest Joanna Feliksa Falka – mówi jedna z organizatorek, Daniela Boban. – To opowieść o małej, żydowskiej dziewczynce uratowanej z Zagłady przez chrześcijankę. Interesująca jest też koprodukcja izraelskopolska zatytułowana Moja Australia. To historia grupy młodych ludzi z powojennej Polski, którzy odkrywają, że są Żydami, przenoszą się do Izraela i próbują dostosować do nowych warunków. Znalazło się też miejsce na dokument Księżyc jest żydowski Michała Tkaczyńskiego. Bohaterem jest piłkarski chuligan, który odkrywa swoje korzenie i zostaje ortodoksyjnym Żydem. Oprócz tego w programie są też trzy filmy krótkometrażowe autorstwa Ivo Krankowskiego, Edyty Wróblewskiej i Pawła Łozińskiego. Szczegóły na stronie: www.ukjewishfilm.org/. Ides of March Intrygujący, gęsty, klimatyczny – taki jest najnowszy obraz George’a Clooneya. To mocno szekspirowska, gęsta opowieść o świecie polityki. – Zawsze podobał nam się pomysł, że twój przyjaciel decyduje się na współpracę z twoim wrogiem, by cię pokonać – opowiadał Clooney podczas londyńśkiej premiery filmu. – Postanowiliśmy, że pozwolimy, by
widz sam zdecydował, kto w tej historii jest Cezarem – dodał reżyser. W roli głównej, obok samego Clooneya, rozrywany ostatnio Ryan Gosling. A do tego Paul Giamati. Chyba najbardziej błyszczy jednak Philip Seymour Hoffman w roli szefa kampanii, który ponad wszystko stawia lojalność.
do iskrzenia. Wspólna muzyczna historia obu panów – z którymi grali też w swoim czasie Neil Young i Stephen Stills – była dość burzliwa. Dziś jednak emocje opadły, a Crosby i Nash nagrali nową płytę. Podczas koncertu usłyszymy z niej parę kawałków. Wtorek, 8 listopada, godz. 20.00
interpretację tak zwanego jazzu bałkańskiego, z jego pulsującym rytmem i naciskiem na sekcję instrumentów dętych.
Royal Albert Hall Kensington Gore, SW7 2AP
Monika Lidke W Ronnie's Bar
Sleeping Beauty Trochę współczesnego australijskiego kina: kameralna, zaskakująco chłodna opowieść o młodej dziewczynie próbującej związać koniec z końcem na szereg niekonwencjonalnych sposobów. Jej uroda szybko sprawia, że trafia do eleganckiej rezydencji, gdzie półnaga serwuje kolację. Ale – jak informuje ją szefowa – „jest przestrzeń na awans”. Tyle że na wyższym szczeblu wszystko staje się nieco dziwaczne… Lion King Uważany do dziś za jeden z najlepszych Disneyowskich filmów wszechczasów Król Lew powraca – tym razem w nowej, dostosowanej do wymogów nowych czasów wersji. Szekspirowska niemal opowieść o podróży w głąb siebie, o władzy i dorastaniu zyskała właśnie trzeci wymiar. Ale Hakuna Matata wciąż tu jest! Don’t Be Afraid of the Dark Staromodny horror o duchach i zjawach. Jest to przeróbka popularnego w latach siedemdziesiątych filmu telewizyjnego. Reżyserem jest Troy Nixey, ale pieczę nad projektem sprawował Guillermo del Toro, człowiek odpowiedzialny między innymi za Labirynt Fauna i Hellboya. W efekcie nad Don’t Be Afraid of the Dark unosi się duch meksykańskiego twórcy. O niebo subtelniejsze i bardziej satysfakcjonujące od pięćdziesiątej części Piły.
muzyka I Culture Orchestra Jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń organizowanych w ramach obchodów polskiej prezyydencji w UE. I, Culture Orchestra składa się z ponad stu młodych muzyków z Polski i takich krajów, jak Azerbejdżan, Białoruś, Gruzja, Mołdawia i Ukraina. Ma być mostem między naszym krajem – na peryferiach Unii, a państwami spoza Wspólnoty. W ten sposób Polacy pragną podkreślić, że nasza europejska tożsamość trwale naznaczona jest wpływami ze Wschodu. W programie koncertu dzieła Prokofiewa, Szymanowskiego i Czajkowskiego. Niedziela, 6 listopada, godz. 19.30 Royal Festival Hall Southbank Centre Belvedere Road SE1 8XX
Crosby & Nash Legendarne harmonie dwóch folkrockowych artystów usłyszymy w Royal Albert Hall 8 października. Dwie mocne osobowości, liderzy The Byrds i The Hollies, często się ze sobą w przeszłości ścierały. Dochodziło wtedy
Rihanna Obdarzona mocnym, charakterystycznym głosem Rihanna pochodzi z Barbados. Niedawno magazyn „Esquire” nazwał ją najseksowniejszą kobietą świata, ale jej śpiew też zbiera niezłe recenzje. Podczas londyńskich koncertów usłyszymy mieszankę popu i soulu i zobaczymy to, z czego koncerty Rihanny słyną – imponującą oprawę wizualną. Wokalistka uwielbia też zmieniać stroje sceniczne. Pomysł ten cieszy się dużą sympatią szczególnie męskiej części publiczności. Niedziela - wtorek 13-15 listopada, godz.18.30 O2 ARENA, Penisula Square, SE10 0DX
Balkanatics Koncert finałowy ICV Festiwalu Jazzu Wschodnieuropejskiego w Jazz Cafe POSK na Hammersmith. Usłyszymy mieszankę brzmień brytyjskich i bałkańskich. Zespół tworzą profesjonalni brytyjscy i wschodnioeuropejscy muzycy, którzy zaprezentują nam swoją
Sobota, 5 listopada, godz.20.30 Jazz Cafe Posk, King Street, W6 0RF
Popularna na londyńskiej scenie polska wokalistka wystąpi tym razem w prestiżowym Ronnie’s Bar na londyńskim Soho. Zaprezentuje nam połączenie jazzu i folku, w których usłyszeć można zarówno akcenty polskie, jak i francuskie. Wszystko to podlane jest latynoamerykańskim sosem. Obecnie Monika Lidke pracuje nad swoim drugim albumem studyjnym. Poniedziaełek, 21 listopada, godz.20.00 Ronnie's Bar 47 Frith Street W1D 4HT
Elvis Costello Wprawdzie Costello przyjeżdza nad Tamizę dopiero w maju, ale bilety na jego obecne tournee cieszą się tak wielką popularnością, że warto się o nie postarać już teraz. Szczególnie, że artysta daje w Londynie tylko jeden jedyny koncert – w szacownej Royal Albert Hall. Występy składające się na tę trasę trwają około trzech godzin. Główna atrakcja to ustawione na środku sceny „koło fortuny”, na którym – zamiast sum pieniędzy – widnieją tytuły utworów.
|25
nowy czas | 3 listopada 2011
co się dzieje Wybrani losowo przedstawiciele publiczności wkraczają na scenę, kręcą kołem i w ten sposób ustalają kolejne kompozycje, jakie Elvis i jego zespół wykonają. Potem prowadzeni są doustawionego z boku sceny baru , gdzie popijając drinka mogą obserwować akcję z bliska. Co odważniejsi mogą też wkroczyć do specjalnej, woodewilowej klatki i zatańczyć przy rytmie „Watching the Detectives” czy „Oliver’s Army”. Środa, 23 listopada, godz. 19.00 Royal Albert Hall, Kensington Gore, SW7 2AP
Jazz Singers Sumit
jest po przebudowie i na scenę wchodzi się teraz zupełnie inaczej, niż dotychczas. Young Vic, 66 The Cut, Waterloo, SE1 8LZ
Danny and the Deep Blue Sea Danny, kierowca ciężarówki, plus klepiąca biedę matka z nastoletnim synem. Czy cokolwiek może wyniknąć z takiego połączenia? Uznany scenarzysta John Patrick Shanley (zdobywca Oskara za czarowny Wpływ księżyca z Cher w roli głównej) chce nas przekonać, ze odpowiedź na to pytanie brzmi „tak”. Opowieść o nieco dziwacznej i trudnej miłości.
zmaga się z codziennością i próbuje zapanować nad relacjami z córką, która coraz częściej okazuje jej otwarcie wrogość. „Leigh sprawia, że człowiek nie może się przestać śmiać” – napisał recenzent „Time Out”. Ale, jak to zwykle u tego twórcy bywa, śmiech miesza się tu ze łzami. National Theatre, South Bank SE1 9PX
wystawy Wilhelm Sasnal
Czwartek, 17 listopada 224A Tower Bridge Road SE1
BRODKA – Granda Tour Live Monika Brodka - laureatka programu Idol, zdobywczyni takich nagród jak Fryderyki czy Superjedynki, nominowana do tegorocznych MTV Europe Awards – pojawi się w grudniu w Londynie. Bogatsza o życiowe doświadczenia, pewna siebie i gotowa na artystyczne eksperymenty, artystka wraca z bezkompromisowym materiałem, z którym utożsamia się od początku do końca. Jej najnowsza płyta Granda to muzyczny eklektyzm. To album, który trudno zaszufladkować i na tym, między innymi, polega jego siła. Niedziela, 4 grudnia Klub Cargo 83 Rivington St, EC2A 3AY
teatry Hamlet Zagrał w Królowej, i Frost/Nixon, teraz pora na marzenie każdego aktora: rola Hamleta. Michael Sheen w pierwszoplanowej kreacji w przedstawieniu Iana Ricksona, którego pamiętamy z inscenizacji Jerusalem. Organizatorzy zapowiadają też niespodziankę. Teatr
Duke of York’s Theatre St Martin's Lane WC2N 4BG
Grief Nowa sztuka legendarnego brytyjskiego reżysera Mike’a Leigh. Zaglądamy do domu wdowy wojennej Dorothy mieszkającej wraz z nastoletnią córką pod Londynem. Obserwujemy, jak
Nowa londyńska galeria, otwarta w zeszłym miesiącu, już teraz wzbudziła wielkie zainteresowanie publiczności, sadowiąc się w uroczym, chyba troszkę zbyt często pomojanym Bermondsey.Na pierwszy ogień poszła wystawa „Structure & Absence”. Temat przewodni: nieobecność. Wśród artystów między innymi Gary Hume, Robert Ryman, Gabriel Orozco i Damien Hirst.
The Limits of Investigative Journalism
White Cube Bermondsey 144-152 Bermondsey Street SE1 3TQ
Peter Preston, zasłużony komentator „Guardiana” i „Observera” spotka się ze studentami LSE, oraz szerszą publicznością, by porozmawiać o pułapkach dziennikarstwa śledczego, rzecz jasna skupiając się szczególnie na niedawnej aferze w „News of The World”. Old Theatre, LSE Old Building WC2A 2AE
wieczory poezji Od serca do serca
Legendarne angielskie pismo satyryczne kończy w tym roku pięćdzięsiąt lat . Jego znak rozpoznawczy? Prześmieszne okładki, nabijające się z osobistości publicznych przy pomocy fotomontaży i komiksowych dymków, które wkładają im w usta słowa, jakich z pewnością nigdy nie wypowiedzieli by publicznie.
Backbeat
Znana czytelnikom „Nowego Czasu” jazzowa piosenkarak Dominika Zachman wystąpi w Jazz Blues Fusion Club wraz z Illeana Di Camillo i Antonio De Lillis.
wykłady/odczyty
Private Eye
Southwark Playhouse Shipwright Yard, London, SE1 2TF
John, Paul, George i… Pete. Tak wyglądał pierwotny skład The Beatles. To razem z Petem Bestem Wielka Czwórka zdobywała pierwsze szlify. To z nim pojechała do Hamburgu, by w zabójczym tempie dać serię koncertów, o których Harrison, Lennon i McCartney mówili potem, że pozwoliła im się rozwinąć muzycznie. „To były nasze najlepsze koncerty” – wspominał ohn. Jak wyglądały początki Wielkiej Czwórki? Dlaczego z zespołu odszedł – u progu sławy – Best? Na te pytania, w akompaniamencie niezliczonych rock’n rollowych standardów, odpowie nowy musical w Duke of York’s Theatre.
Structure & Absence
Tak wielkiej retrospektywy polscy artyści na Wyspach nie mają zbyt często. Zaszczyt ten spotkał Wilhelma Sasnala – jednego z najbardziej rozchwytywanych obecnie twórców znad Wisły. Są obrazy, zdjęcia i filmy. I dwa główne tematy, które przewijają się u Sasnala nieustanie: stosunek sztuki do wielkich wydarzeń historycznych oraz sposób, w jaki ta ostatnia zapośrednicza rzeczywistość. W Whitechapel Gallery intymne portrety sąsiadują z dziełami poświęconym historycznym losom Polski i pop-artową wariacją na temat komiksu Arta Spiegelmana o Holocauście.
Victoria & Albert Museum Cromwell Road, SW7 2RL
Whitechapel Gallery Whitechapel Road, E2 7JB
Klub literacko-artystyczny KaMPe zaprasza na wieczór poezji i piosenki miłosnej Od serca do serca w oparciu o wiersze i piosenki Dany Parys-White i Aleksego Wróbla. Jak mówią organizatorzy będzie to liryczno-satyryczny program autorski, interpretujący to, co jest motorem i misterium naszego życia czyli Miłość. Na pierwsze sześć osób będzie czekał darmowy egzemplarz książki z dedykacją od autora. Niedziela, 13 listopada, godz. 17.00 Jazz cafe POSK 238-246 King Street, W6 0RF
Jana Lechonia życie po życiu Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie zaprasza na wykład (z przeźroczami) dr Beaty Dorosz z Warszawy poświęcony poecie Janowi Lechoniowi Wtorek, 15 listopada, godz. 18.00 POSK, sala wykładowa PUNO, 3 p. 236-242 King Street, W6 0RF Wstęp wolny. Po odczycie zapraszamy na lampkę wina.
LEONARDO DA VINCI W NATIONAL GALLERY Przed nami jedna z największych atrakcji jesiennego sezonu kulturalnego. Do londyńskiej National Gallery ściągają z całego świata – w tym z Polski – obrazy włoskiego mistrza Leonarda da Vinci. Leonardo da Vinci urodził się w 1452 roku. Był synem z nieprawego łoża, ale jego ojciec – Piero – nie wyrzekł się go. Niewiele wiemy o dzieciństwie artysty. Pierwsze zapisy dotyczą podróży, jaką odbył, by zostać uczniem malarza Andrei del Verrochio. Jego mistrz wywarł na niego duży wpływ. Leonardo utrzymywał z nim kontakt nawet wtedy, gdy jego talent rozpoznała już prestiżowa Gildia św. Łukasza. W 1476 gubimy ślad malarza na dwa lata. Wiemy tylko, że sąd we Florencji skazał go, oraz trzech jego przyjaciół, za sodomię. Artysta prawdopodobnie opuścił po jakimś czasie miasto. W 1478 Da Vinci powraca na karty historii dzięki pierwszemu zamówieniu komercyjnemu. – ołtarzowi w Palazzo Vecchio. Lata 1482-1499 to tak zwany okres mediolański. W tym czasie powstaje między innymi Madonna wśród skał, którą na co dzień obejrzeć można w National Gallery i... paryskim Luwrze. Oba muzea do dziś spierają się, kto jest w posiadaniu oryginału. Wystawa w National Gallery skupia się przede wszystkim na tym właśnie okresie w twórczości artysty. Ponadto, kładzie nacisk na jego twórczość malarską. Organizatorzy zapowiadają, że wezmą
pod lupę technikę Leonarda i postarają się rozłożyć na czynniki pierwsze portrety, które do dziś robią na odwiedzających takie wrażenie. Okres mediolański przez wielu historyków sztuki uważany jest za złotą erę da Vinciego.To wtedy artysta bardzo rozwinął się pod względem zarówno warsztatu malarskiego, jak i w sensie intelektualnym. Jego ręka, a także jego umysł dojrzały i nabrały pewności. Już wtedy znany był z niebywałego wręcz uporu i ambicji. To między innymi one sprawiły, ze zainteresował się nim potężny Ludovico Sforza, uważany w owym czasie za wyrocznię w kwestii smaku. W ten sposób młody artysta otrzymał safety net w postaci zabezpieczenia materialnego, które pozwoliło mu na odważniejsze eksplorowanie świata sztuki. W eksplorowaniu tym był jednak kapryśny. Wielu ludzi narzekało, że artysta potrafił się w połowie wycofać z realizacji zamówienia. Nie przypadkowo wiele jego prac pozostaje niedokończonych. Efekty tych poszukiwań zobaczymy w galerii przy Trafalgar Square. Wśród eksponatów są między innymi szkic Człowiek oszukany przez Cyganów”, przybyły z Sankt Petersburga obraz Madonna z dzieciątkiem, słynny Portret młodego człowieka z mediolańskiej Pinakoteki a także wizerunek Cecilii Galleriani czyli po prostu Dama z łasiczką wypożyczona z krakowskiego Muzeum Książąt Czartoryskich. Z Luwru nad Tamizę przyjedzie natomiast La Belle Ferronière. Wielką popularnością będzie się zapewne cieszyć wczesna kopia Ostatniej wieczerzy, która na co dzień pozostaje w
zbiorach Royal Academy. Wystawa potrwa do lutego przyszłego roku. Szczegółowe informacje znaleźć można na oficjalnej stronie galerii: http://www.nationalgallery.org.uk/
Adam Dąbrowski
24|| 26
20 listopada 3 – listopada 3 grudnia 2011 2010 || nowy nowy czas czas
czas na relaks aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi
Mieć forsy jak lodu Perełki z… lapsusa Któż by nie chciał opływać w dostatek (to be made of money)? Niestety, jak mawiają Brytyjczycy, money doesn’t grow on trees (co jest odpowiednikiem polskiego powiedzenia – „pieniądze nie leżą na ziemi”). Ponieważ jednak wiedza to też bogactwo, poznamy dziś angielskie zwroty dotyczące finansów. Na co dzień, w banku, w pracy czy podczas rozmowy ze znajomymi, z reguły potrzebne jest nam kilka słów związanych z fiLidia Krawiec-Aleksandrowicz nansami osobistymi (personal finance). Niemal każdy z nas posiada konto w banku (a bank account), a na nim pewne Być może wiele osób pamięta stary dowcip tym, jak to do oszczędności (savings), które pobardzo wielu latach staną sięo oszczędnozwierzchnika pewnej firmy żepracy jeden możemy z jego pracowniściami życia (life savings). Podoszły długimsłuchy, okresie otrzyków w rozmowie z klientami nieodpowiednich słów, bo mać „wysoka odprawę” czyliczęsto goldenużywa handshake. Niektórzy mogą nie rozumie ich znaczenia. Dyrektor dbający o wizerunek firmy nie starać się o dofinansowanie danego przedsięwzięcia. Taki zastrzyk wiedział, jak powiedzieć o tym wprost drażliwemu podwładnemu. finansowy określany jest jako endowment. Zwołał więc zebranie, na którym zwrócił płaci się dosię wszystkich W dzisiejszych czasach coraz rzadziej gotówką z(toprośbą, pay aby zapanowali nad swym językiem. karty Na cokredytowe Iksiński, podejrzewając, cash, to pay in cash), którą wypierają i debetowe że o nim – Szefie, to by alibi do mnie?klasycz(credit andmowa, debit wykrzyczał: cards). Należy uważać, nietopopełnić ktoś może powiedzieć, że toOtóż tylkomówimy: dowcip, to a wpay rzenegoOczywiście, błędu związanego z użyciem zaimka. czywistości nie zdarza. Oj, zdarza, zdarza… – i to nieIN cash ale nic – totakiego pay BYsięcard. Równolegle z rozpowszechnieniem rzadko. Najczęściej są mylone które mają podobne brzmienie, kart płatniczych wzrosła liczbasłowa, oszustw i nadużyć (credit card ale innedlatego znaczenia. Mówiący, upiększyć swój język, nieświadofraud), niektórzy boją chcąc się pobierać gotówkę z bankomatu miewithdraw stwarza sytuacje rodem z kabaretu. Czasami słysząc takie dialo(to money from a cash maschine). gi, Przysłowie własnym uszom nieżewierzę. Niedawno siedziałam w pociągu obok mówi, „raz na wozie, raz pod wozem” wracających z pracy na Tak budowie panów. (Win some, lose some). też bywa TakDobiegały też bywa do w mnie skrawki ich rozmowy: – Urobiony jestem. Robimy teraz kontekście finansów. Raz jesteśmy bez grosza (tonabebudynku, broke) i co pil-ma cholernie dużo kondycji. Chybafor kondygnacji?! myślę. nie potrzebujemy gotówkiKondycji? (to be strapped cash), innym–raMożeniejednak jest nam w tympieniędzy jakiś sens(to – przecież biegając zem brakuje be rolling in it): po tych kondyA: – Last month she was broke and asked me to lend her so-
me cash. („W zeszłym miesiącu była bez grosza i prosiła mnie, żesię gotówki”.) kondycję. Fizyczną jedynie, bo językowa nadal bygnacjach, pożyczyćwyrabia jej trochę B:pozostaje – Really?słaba. Now she’s rolling in it. She must have received some czas temu rozmawiały również mnie panie. Jedna cashJakiś injection. („Naprawdę? W tej chwiliprzy dobrze jejdwie się wiedzie. z nich była w ciąży i opowiadała Musiała dostać zastrzyk gotówki”.)drugiej, jak to jej mąż identyfikuje jej stanem: – Wiesz, mążshe czuje się źle, bo ma symptom kuwety. A:się–zWhat a surprise! Usually hardly makes ends meet. („Co nie parsknęłam śmiechem. zdarza się, że niektórzy zaOmal niespodzianka! Zazwyczaj ledwoOwszem, wiąże koniec z końcem”.) mężczyźni odczuwają fizyczne dolegliwości w czasie ciąży żony i naZe słowem money wiąże się również szereg wyrażeń niekozywa siędotyczących to syndromem kuwady.Przykładowo W tym momencie jedniecznie finansów. not forpomyślałam love nor monaktoze„za współczuciem o nieznanym mi panu – rzeczywiście ney żadne skarby”, a to put one’s money where one’skażdy na jego miejscu czułby się źle, mając – cokolwiek to możesię, znaczyć mouth is znaczy „poprzeć słowa czynami”. Jeśli zdarzy że po- – symptommniejszą kuwety.lub większą stratę, ktoś może nam zalecić niesiemy W innejmówiąc: zaś rozmowie dziewczyna, która właśnie zmieniała pracę ostrożność, – Don’t throw good money after bad! – co i kompletowała potrzebne zwierzała swojej koleżanoznacza tyle co „Nie narażajdokumenty, się na jeszcze większesię straty!”. ce:Niektórzy –Teraz chodzi tylkożeo to, żeby mój poprzedni szef wystawił uważają, pieniądze otwierają wszystkie drzwi mi odpowiednie preferencje. śmiem tegopamiętać, komentować. Będąc (moneyNawet talks),nie należy jednak że „piejednak w takiej sytuacji, dostaćale odpowiednie referencje. niądzwolałabym to dobry sługa, zły pan” (Money is Podobna pomyłka zdarzyła sięservant też innejbut dziewczynie, która podirytoa good a bad master). wana opowiadała koledze o wyjeżdżającym na urlop zwierzchniku: – Cwaniak sam będzie się kąpał w oceanie, a nam zostawił całą listę swoich predyspozycji. No i skąd ta złość? Wszak podwładni znający predyspozycje szefa mogą spać spokojnie. Co innego, gdyby o dyspoAu to rem tek stu jest zycje chodziło… Ju sty nA Ku łA Kow sKA, Poezji w słowach pewnego fi lo logpana an gienie l skidopatrzyła . Ja ko lek torsię an– gico el skrównież ie go pra cu je ogdy d 200 5 ro kudo , wniej Edooowiośnie .pl od 20w 10jego zasłyszałam – jego rozmówczyni, mówił ro ku wśród sw–owyjaśniał, ich pa sji wmyśląc y mie niazapewne ję zy ki o sercu. – To tylko taka metamorfoza ob ce oraz li te ra tu rę – szcze gól nie współ cze metaforze, czyli przenośni. Może jednak się mylę. Może jego serce sną pol ską, ame ry kań ską i skan dy naw ską.
ciągle jest lodowate, więc ta wiosna zaiste byłaby metamorfozą. Z wypowiedzi chłopaka, który opowiadał swojemu znajomemu o wybrance swego serca, nie wiało natomiast chłodem. Zwłaszcza gdy mówił: – Od niej zawsze epatuje takie ciepło i szczęście… Należałoby powiedzieć raczej, że emanuje, a nie epatuje, ale można wybaczyć błąd zakochanemu w swojej dziewczynie młodzieńcowi, który chciał powiedzieć o niej nadzwyczaj ładnie. Nad zwyczaj językowy wzniósł się również… W zasłyszanych przeze mnie rozmowach bardzo często, niestety, pojawia się też słowo bynajmniej w znaczeniu innego, choć brzmiąRupodobnie br yka jestprzynajmniej, częścią kampaanprzecież ii edukacto yjnnie ej Esą njosynonimy! y English, Według cego Enjoy Livingwyjaśnień , która odbwyraz ywa sbynajmniej ię pod hasłewzmacnia m Język toprzeczenie podstawa. lub słownikowych Zacznij od podstaw. Patronem mer ytor ycznym kampanii jest samszjest zupełnie, a słokołaprzeczeniem, języków obcyznaczy ch onlinteż: e Edwcale, oo.pl. G łówny paani trontrochę, at wo m przynajmniej edialny objęliokreśla : „Polish minimalny Express”, „Pzakres anoramtego, a”, Poolacczym y.co.umówimy. k, Ang.pl, patrwszystko onat wspjest ierajw ącporządku y: „Praca i Żwycdialogu: ie za Gra–niJesteś cą”, głodny? Znaczeniowo „Nowy Czas–”, To Linprzynajmniej k Polska Exprewypij ss, Goherbatę niec.com , Polnews.costraciła.uk – Bynajmniej! (wypowiedź oraz Myplymouth.eu. by sens, gdyby oba te słowa zostały użyte w odwrotnej kolejności). JeWięcej na temat kampanii w ser wisie www.edoo.pl/enjoy śli jednak oraz nana fanpytanie page prmęża: ojektu–naKochanie, facebookuczy !! jesteś szczęśliwa?, żona odpowiada: – Bynajmniej z tobą, to on raczej nie ma powodu do radości. Chyba że są to dla niego wyrazy bliskoznaczne. Ciekawe, czy owa pani też je tak traktuje? Podróże kształcą, to pewne! Wielokrotnie mogłam się o tym przekonać. W czasie swoich krótkich lub dłuższych wojaży (choć nie tylko) często słyszę różne rozmowy, rozmaite słowa – mądre, interesujące, smutne, komiczne, żenujące… Szkoda, że nie zawsze są to perły. Choćby wzięte z lamusa.
krzyżówka z czasem nr 16 krzyżówka z czasem nr 34
Poziomo: Poziomo: 1) Władysław, biskup, twórca pierwszej pisarz powieści polskiej „Mikołaja 1) polski publicysta, i historyk, współtwórca Doświadczyńskiego 7) bogini, która ma pomnik Rady Pomocy Żydom;przypadki”, 7) marynowany filet śledziowy, zwiniętyw w rulonik; 8)8)ludowy śląski, tańczony trzy Warszawie, powróttaniec do przestępstwa, 9) … przez Bridges to osoby tytułowa (tancerza i dwie tancerki); 9) wierszowana rozrywka postać amerykańskiego serialu kryminalnego; rolę tę odtwarzał umysłowa; 13) lotnik; 17) czas wyznaczony wykonanie Don Johnson, 11) czworokąt o równych na bokach i równych jakiejś 18)zawierający wynik mnożenia; się kątach,czynności; 15) nawóz azot, 19) 19) zakład skóra zajmujący do podszycia hodowlą płaszcza,bażantów. 21) 1 048 576 bajtów, 22) zawarcie związku małżeńskiego, 23) odtwarzała rolę Basi w filmie „Pan Wołodyjowski” i serialu „Przygody pana Michała”.
Pionowo: Pionowo: 1) Stan..., wykonawca piosenki Jaskółka uwięziona; 2) rulon; 3) łysa, jeżeli ze starym bieżnikiem; 4) zbiór, komplet; 5) 1) zatyczka do butelki, 2) przebiega planowo, 3) indyk-samiec, komfort; 6) część nogi; 10) nasza planeta; 11) przedwojenny 4) płaskie dopolski obróbki chemicznej materiałów polski przebój;naczynie 12) Marcin, satyryk i artysta kabaretowy; fotograficznych, 5) drzewowKochanowskiego, klub sportowy 14) księżniczka Burgunda dramacie Witolda 6) Gombrowicza; w Poznaniu, 9) właściciel arki,wodę 10) ementaler, 15) 12 sztuk; 16) odprowadza z dachu. 12) nie pasuje do karety, 13) polski serial z Haliną Rowicką i Tomaszem Borkowym, 14) umartwia się, 16) huśtawka małpy, 17) wytwórca tkanin, 18) silne napady duszności, 19) zzapoprzedniego siedmioma górami, Rozwiązanie krzyżówki z czasem numeru:za siedmioma lasami…, 20) dekoracyjny układ otworów. Paweł Wawrzecki Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr15: Tadeusz Konwicki
sudoku
łatwe
średnie
3
2
1 4
5
6 5 9 6 2 1 4 3 1 7 5 6 3 2 5 4 7 1 8 3 2 9 8 2 7 8 4 1 1 7 5
1 9 2 3 5 6 8 6 5 2 1 8 1 5 8 6 9 5 2 8 7 7 9 4 1 1 3 7 4 9 8 1
trudne
8 6
2 4
5
7 3
2
7 1 6
3 5 7 1 7 5 8 3
3 7
4 2 4 2 3
6 9
|27
nowy czas | 3 listopada 2011
Piłkarskie święto w Poznaniu Paweł Rosolski
Jeśli po 90 minutach na tablicy wyników widnieje rezultat 0:0 z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że mecz nie należał do najatrakcyjniejszych. Nic bardziej mylnego – elektryzujące spotkanie Lecha z Legią było piłkarską ucztą, w której zabrakło tylko goli i zdecydowanie należy zgodzić się z pomeczową opinią trenera gości Macieja Skorży, który stwierdził, że „nikt kto był na stadionie, nie może powiedzieć, że się nudził”.
Kiedy w połowie 2010 roku klub z ulicy Łazienkowskiej opuszczał słowacki bramkarz Jan Mucha (transfer do Evertonu Liverpool) wydawało się, że ciężko będzie znaleźć jego następcę. I rzeczywiście – ostatni rok to ciągłe zmiany na tej pozycji, a gorycz spotęgowana została zupełnie nietrafionym transferem Chorwata Marijana Antolovića. W niedzielny wieczór przy Bułgarskiej w Poznaniu kapitalne spotkanie rozegrał jednak Słowak Dusan Kuciak, który zatrzymał ofensywnie usposobionych piłkarzy Lecha Poznań i to najprawdopodobniej on na długie miesiące zajmie miejsce mię-
dzy słupkami stołecznej drużyny. Lech od pierwszych minut spotkania dominował nad piłkarzami Legii. Swoje szanse na zdobycie bramki miał zarówno strzelający z dystansu Rafał Murawski jak i próbujący zaskoczyć słowackiego bramkarza Legii strzałem głową Ivan Djurdiević. Legia właściwie tylko po jednym z kontrataków mogła strzelić bramkę, ale sytuację sam na sam z Jasminem Burićem zmarnował Janusz Gol. Tuż przed przerwą znakomitą sytuację na strzelenie bramki miał pomocnik Lecha Semir Stilić, ale z kilku metrów posłał piłkę obok prawego słupka Dusana Kuciaka. W drugiej połowie ataki Lecha nie słabły – rewelacyjną partię rozgrywał reprezentacyjny pomocnik Lecha Rafał Murawski, a po lewej stronie dwoił się i troił Bułgar Aleksander Tonew. Swoje okazje miał również Artjom Rudniew, ale tym razem trafił na przeszkodę nie do pokonania – zarówno po błędzie Michała Żewłakowa (były reprezentant Polski o mały włos zaliczyłby asystę) w sytuacji sam na sam jak i po przepięknym strzale z woleja w końcówce meczu górą znów był Kuciak. Paradoksalnie to gracze Legii mogli wywieźć z Poznania trzy punkty, gdyby Ivica Vrodljak z niewiele ponad trzech metrów nie przeniósł piłki nad poprzeczką praktycznie pustej bramki Lecha.
Po meczu obaj trenerzy byli zadowoleni z postawy swoich zawodników, a Trener Bakero gratulował także kibicom, którzy po kilku kolejkach „ciszy” przywrócili dopingiem atmosferę na poznańskim stadionie.
Mecz Lecha z Legią w Poznaniu obejrzało ponad 33 tysiące kibiców co w połączeniu z frekwencją na nowo otwartym stadionie we Wrocławiu (blisko 43 tysiące widzów) i innymi meczami 12 kolejki T-Mobile ekstra-
klasy sprawiło, że padł rekord frekwencji na polskich stadionach – po raz pierwszy bowiem kolejkę ligową oglądało na żywo ponad 100 tysięcy fanów futbolu. To dobry sygnał przed zbliżającymi się mistrzostwami.
LONDYN
Grad bramek w Londynie Kamil Biegniewski
Aż sześćdziesiąt pięć bramek padło w dziewiątej kolejce ligi w Londynie. Prawie jedną trzecią z tego zobaczyli kibice w meczu Piątka Bronka – FC Cosmos 16:3.
Po kilku rundach spotkań w których zanotowaliśmy niespodzianki tym razem cała pierwszoligowa czołówka wygrała swoje mecze, tak więc na czele tabeli nie nastąpiły istotne zmiany. Nie oznacza to jednak, że punkty przyszły tym zespołom łatwo. Najdobitniej przekonali się o tym futboliści Scyzoryków, którzy po kilkunastu minutach meczu przegrywali w meczu z Kelmscott Rangers już 0:2. Kontaktowa bramka tuż przed przerwą oraz skuteczna gra w drugiej odsłonie dała jednak wiceliderowi kolejne trzy punkty.
Podobny scenariusz miał mecz lidera z White Wings Seniors. Po kilkunastu minutach WWS prowadził aż 4:1, kibice węszyli więc sporą niespodziankę. Później do głosu doszli już Niepokonani, którzy zaaplikowali rywalowi aż jedenaście goli, wygrywając ostatecznie 12:5. Na uwagę zasługuje wysokie zwycięstwo Piątki Bronka z FC Cosmos. W ostatnich tygodniach ekipa Piotra Zacharskiego grała w kratkę, dobry mecz przeplatając słabym. Efektem tego jest dopiero piąte miejsce w ligowej tabeli, co dla zespołu mającego mistrzowskie aspiracje, jest sportową porażką. W minioną niedzielę „Bronki” rozgromiły rywala aż 16:3, a osiem razy na listę strzelców wpisał się Adrian Żelazny, który dzięki temu wyczynowi awansował do dziesiątki najlepszych strzelców ligi. Wyniki 9. kolejki pierwszej ligi: Piątka Bronka – FC Cosmos 16:3, KS04 Ark – TBS Janosiki 2:1, Kelmscott Rangers – Scyzoryki 2:4,
Niepokonani Porażka – White Wings Seniors 12:5, Inter Team – Biała Wdowa 3:5, PCW Olimpia – Giants 8:4. Zestaw par 10. kolejki pierwszej ligi: 12:30 TBS Janosiki – PCW Olimpia, 12:30 Kelmscott Rangers – FC Cosmos, 13:20 Inter Team – Giants, 13:20 KS04 Ark – Scyzoryki, 14:10 Piątka Bronka – White Wings Seniors, 14:10 Niepokonani Porażka – Biała Wdowa Najlepsi strzelcy pierwszej ligi: 26 bramek – Paweł Kieltyka, 23 – Adrian Hermaszuk, 20 – Bartosz Zulawski, 18 – Marcin Nowak, 18 – Dariusz Medrek, 13 – Dawid Bobek, 12 – Andrzej Rzepecki, 10 – Krzysztof Wos, 9 – Adrian Żelazny, 9 – Adam Zyletewski.
Wyniki 9. kolejki drugiej ligi: FC Przyszlim Pograć – The Plough 3:5, Czarny Kot FC – Made in Poland 13:5, KS Pyrlandia – Prestigekm.co.uk 5:1, FC Polska – Finansiści 10:1, FC Falcon - Milioner Club 4:6. Zestaw par 10. kolejki drugiej ligi: 10:00 Czarny Kot FC – MK Team, 10:00 FC Przyszlim Pograć – Prestigekm.co.uk, 10:50 KS Pyrlandia – Finansiści, 10:50 Warriors of God – The Plough, 11:40 FC Polska – Milioner Club, 11:40 FC Falcon – Made in Poland. Najlepsi strzelcy drugiej ligi: 19 bramek – Andrzej Sykut, 16 – Karol Turkosz, 15 – Pawel zoldak, 12 – Roman Kowalczyk, 12 – Kamil Kwiatkowski, 11 – Paweł Gawronski, 9 – Franciszek Dudziak, 8 – Robert Nedza, 8 – Sławomir Kossakowski,
Najepszą drużyną października została ekipa KS04, która wygrała wszystkie swoje mecze w minionym miesiącu (Inter 4:2, White Wings Seniors 2:1, Kelmscott Rangers 5:1, Piątka Bronka 3:2, Janosiki 2:1). KS04 zajmuje obecnie wysokie czwarte miejsce w tabeli z pięciopunktową stratą do lidera. Komplet punktów w październiku zdobyła też Pyrlandia, która po ostatnim tryumfie nad Prestigekm wskoczyła na fotel lidera. Pyrlandia w ostatnich tygodniach wygrywała kolejno: 10:3 z Made in Polska, 5:1 z FC Polska, 3:2 z The Plough , 5:1 z FC Falcon oraz 5:1 z Prestigekm.co.uk. Największym rozczarowaniem ostatniego miesiąca jest postawa Janosików, którzy odnieśli wprawdzie dwa cenne remisy z czołowymi drużynami ligi, ale w pozostałych spotkaniach grali bardzo słabo. W drugiej lidze najsłabiej spisywała się „piątka” FC Polska, która przegrała prawie wszystkie swoje mecze, choć rywale byli teoretycznie słabsi.