ONBS nr 2

Page 1

Magazyn IV Pracowni Interdycyplinarnej −

O N BS obrazy

NR 2 2019/2020

niemal

bez

słów


Spis treści: Zdjęcie na okładce: Jan Eustachy Wolski 1 : PALETA W KORONIE | Bogumił Książek 2 : OŁTARZ MOPSICY, gnoza w czasach zarazy | Bogumił Książek

Instalacje: 3-5 : Katarzyna Wyszkowska | IV r. | Malarstwo 6-7 : Filip Leoniak | IV r. | Malarstwo 8-9 : Adrianna Legutko | II r. | Edukacja Artystyczna 10-14 : Aleksandra Brodzińska | IV r. | Malarstwo 15-16 : Zoe Lawrence | III r. | ERASMUS - Anglia 17-18 : Lucia Gonzalez Sicilia | III r. | ERASMUS - Hiszpania 19 : Ruth Anderton | III r. | ERASMUS - Anglia 20 : Rodrigo de Canas | III r. | ERASMUS - Hiszpania 21-22 : Piotr Sułek | III r. | Malarstwo 23-24 : Julia Kwatro | IV r. | Malarstwo 25-26 : Jan Eustachy Wolski | IV r. | Malarstwo

Teksty, ilustracje: 27-28 : Egzystencjalizm czy dekoracja? — o działaniu artystycznym

Jana Wolskiego | Filip Leoniak

29-30 : NIE LUBIĘ NIEDZIEL | Adrianna Legutko 31-32 : Wypadkowa. Kozubata w pandemii. | Piotr Sułek 33-34 : Recenzja „Męskich Fantazji” | Katarzyna Wyszkowska 35-36 : PODRÓŻE MAŁE I DUŻE | Julia Kwatro 37-38 : PŁODOZMIAN | Aleksandra Brodzińska 39-40 : Manifest: Ornamentyzujcie! | Jan Eustachy Wolski 41-44 : Nowa codzienność | Filip Leoniak

projekt Magazynu: Katarzyna Jarząb


PALETA W KORONIE

Chwała niech będzie palecie za rozkosze, jakich dostarcza, sama jest „dziełem”, piękniejszym w swej istocie od wielu dzieł. W. Kandinsky

Kawałek owalnej spękanej deski, a na niej sczerniałe i pomarszczone wyciśnięte dwieście lat temu glizdowate resztki po czymś, co nie zdążyło być obrazem. Relikt, niegdyś przedmiot salonowego kultu. Obiekt wyuczonych egzaltacji – muzealnych pracowników niższego stopnia w domach-muzeach niegdyś sławnych malarzy. Pewnego upalnego lata, gdy plac Wolnica po prostu na co dzień wyglądał tak, jakby w trakcie lock-downu, Wiesław Obrzydowski rozparty za knajpianym stolikiem opowiadał jedną za drugą swoje pikantne historie. Któż ich nie słyszał, kto nie znał Obrzydowskiego? Zbereźnika, mitomana - geniusza. Gęsta atmosfera tamtych historii pomieszała je w jedne duszne wspomnienie, ale przy okazji, niejako na marginesie tamtych opowiastek malarz chwilę poświęcił też malarstwu: - Stary (bo tak nazywał swojego profesora, Wacława Taranczewskiego) zalecał trzy godziny przygotowywać paletę, 45 minut malować obraz. Oczywiście nie chodziło tu o pielęgnację kawałka owalnej deski, bo taka paleta od czasów wyśmiewającego artystów-malarzy Picassa stała się wraz z beretem i szalikiem atrybutem pretensji i śmieszności... Paleta, nieodzowny element gablotki z pamiątkami po Turnerze, paleta Boznańskiej, paleta po Cezannie; po Janie Matejce. Sławne palety krążyły po XIX wiecznym Paryżu tymi samymi kanałami, co słynne rękopisy stając się atrakcją spotkań i przyjęć; z herbatki na herbatę, wzbudzającą emocję, jak jakiś skandalizujący wiersz porzuconego słynnego poety z plamą po łzie- autora? A może po łzie madamme X, która ten wiersz na jeden wieczór nam udostępniła, a sama dostała od swojej kuzynki? Krążyły też po domach stolicy światowej sztuki wyimki z palet Delacroix, w postaci słynnych pasków - próbek zmieszanych kolorów na kawałku gruntowanego płótna. Miał taką kolekcję Degas i korzystał z niej malując jeszcze 50 lat po śmierci autora. Delacroix o palecie powiedział, że sam jej widok „dodaje mu pewności siebie i śmiałości”, widząc w niej instrument zwycięskich zmagań, a może nawet broń. Kazał też sobie przynieść z pracowni, gdy już zmagała go ostatnia choroba jedną z palet i do końca mieszał na niej kolory. Znalazłszy tę paletę suchą, wierny Pierre Andrieau, asystent Delacroix, poznał, że schorowany mistrz nie żyje. Jan Wolski, podobnie jak i Jan Matejko ma swoją paletę, tę z okładki 2 numeru ONBS. Zdaje się być ta paleta bardziej utuczona, żywotniejsza od tej z muzeum przy Floriańskiej, zmarniałej i pokrytej kożuchem niegdysiejszego brudu. Gdybyśmy na przykład wyszarpnęli z gablotki w muzeum starą paletę mistrza Jana i zaczęli na niej szybko wyciskać farbę; groziłby nam, co najwyżej histeryczny atak pani pilnującej, głośna sprawa sądowa i „zawiasy”... no i chyba relegacja z Akademii. Inaczej ma się sprawa z paletą Jana - studenta... jej nie radzę dotykać z innych powodów; to Coś żywego, na kształt Potwornej Księgi Potworów z Harrego Pottera. Wykarmiona kadmem, tlenkami ziemi, różem i seledynem i innymi pożywnymi składnikami farb olejnych, przyczajona jak jakiś stwór, mami owszem kolorem, i zapachem terpentyny niczym rosiczka, ale… czy nie odgryzie natrętnemu śmiałkowi kciuka? A jej pan, młody malarz, czy nie jest dla niego za ciężka, by ją utrzymać przy malowaniu? Choć obrazy Wolskiego lekkie i ulotne… Może w ręce swego pana paleta unosi podobnie jak to czynią uskrzydlone palety Anselma Kiefera? Dla Kiefera palta to niezbywalny element dzieła, alchemiczny tygiel z którego wyradzają się poprzez obraz idee. A może dla Wolskiego jest na odwrót? Lubię wywracać wszystko na wspak, i tak sobie myślę, patrząc na paletę Jana Wolskiego, że może najpierw istnieją idee, że malarz łapie je w pajęczynę swych kolejnych płócien, a następnie skrawa po kawałku i umieszcza na palecie, i tak osadzają tam się wszystkie - zjawy, zombie, dym z fajeczki; szmatki i obłoki, kładą się tam warstwa po warstwie jak zmarli na starym przykościelnym cmentarzu. Kolorowym, kwitnącym, pięknym.

Bogumił Książek

1


OŁTARZ MOPSICY, gnoza w czasach zarazy. Wiosna 2020. Zapewne: zamknięte w mieszkaniach, zamknięci w mieszkaniach, skazani na oczekiwanie, pozbawione pracowni, pogrążeni w internecie, zaczytane w książkach odłożonych na nigdy ( które jednak nadeszło), oglądający nowe, a już wyświechtane albumy, odwiedzający panoramiczne widma odwołanych wystaw. W tych oto warunkach autorzy ONBS podejmowali trud przygotowania kolejnego, 2 numeru magazynu. Redukując pole percepcji – przekazujemy porzucone tereny władztwu wyobraźni. Gdy lockdownem pozbawiono nas tego świata na zewnątrz, jego rolę w symboliczny sposób przybrały mieszkania, pokoje, najbliższe meble. Kuchnie stały się polami bitwy Ragnarök, czy też kuźniami Hefajstosa, dywany trójkątami/prostokątami bermudzkimi, wanny stały się Mekkami (tylko na boso!), rozkładane laptopy rozłożystymi drzewami wiadomości dobrego i złego. Tym z nas, u których nie nastąpiła ta przemiana najbliższego otoczenia w zastępczy model niedostępnego świata groziło, iż ich mieszkania zamienią się w platońskie pieczary, a ich mieszkańcy, jak platońscy kajdaniarze będą mogli jedynie błąkać się od ściany do ściany, w nadziei odkrycia na niej choćby ulotnego mignięcia cienia zza okna, znaku niedostępnego świata. Jedni i drudzy zrozumieliśmy więźniów, gnębionych od czasów Nabuchodonozora, przez czasy Machiavellego, przez klasztor Bazylianów w Wilnie, przez cele przy ul. Pomorskiej, po ADX Florence czasów Donalda Trumpa. Tam w tych celach, odkąd istnieją najstarsze alfabety były i napisy, od zawsze były rysunki. Wyskrobane znalezioną pestką, wyplutą przez kucharza do więziennej zupy, własnym wybitym zębem, szczapką wydłubaną z pryczy, największym skarbem - gwoździem ukrywanym w... Te rysunki i napisy pokrywające cele po sufit - to swoiste kotwice, które miały uchronić więźniów w nawałnicy szaleństwa-odosobnienia. Listy Robinsona Cruzoe, modlitwy. Talizmany, wydrapane ołtarze. Taki właśnie jawił się redakcji stan duchowy i fizyczny jej zespołu. Dlatego też redakcja ONBS, rozpoczęła kolektywny wgląd w poszczególne miejsca odosobnienia kolejnych autorów i autorek. Wszędobylstwo to choroba, którą może pochwalić się każdy szanujący się redaktor. A zatem: cóż tam w naszych mieszkaniach, w czasach lockdownu powstało?

2

Artystki-kapłanki, Katarzyna Wyszkowska i Aleksandra Brodzińska tworzą ołtarze. Ta pierwsza konstruuje różową piramidę, posługując się materią pozyskaną z codzienności: ręczniki, jedwabie, kryształy, świeczka zapachowa i czosnek, gumowe rękawice skierowane ku niebu, cytryny. Miejscem powstania jest kuchnia - ostatni przetrwały warsztat w domostwie człowieka; tam autorka-kapłanka zdaje się kumulować swe żeńskie moce. Aleksandra Brodzińska wypełnia cienisty zielony ołtarz-bodeon mnemo-preparatami, gdzie w zioła i rośliny zaklina ludzkie dusze (?) i rozkłada te pozostałości osobistej historii uczuć, wspomnień relacji w malownicze układy. Czy są to trofea? preparaty? - w pierwszym momencie moje maskulistyczne ja, profana podglądającego kobiece rytuały brnie w takie zaułki. Taka rola profana; gubić się, mamiąc siebie i innych… Filip Leoniak poddaje się mitycznej roli Syzyfa, konstruując z mozołem profetyczną instalację w zaciszu krakowskiego podwórka. Dzięki jego logos-aisthetikos przypadkowe porzucone przedmioty, śmieci itp zaczynają nabierać sensu istnienia. Niestety co świt nadciąga sprzątaczka, by z bezwzględną konsekwencją rozbierać to, co zostało stworzone/odtworzone i przywracać z powrotem śmieciom ich mizerny status. Adrianna Legutko relacjonuje i memuje. O czasie deseru w sennym kurorcie, w epoce covidu. O śnieżnobiałych rajtuzach małej dziewczynki i o jej dziewczęcych zobowiązaniach względem bieli tychże rajtuz. W międzyczasie tych rozważań artystka konstruuje białą instalację… Piotr Sułek staje w oknie, tym oczodole domu, o jeden krok od świata, odgrodzony jednak odeń twardą i zimną szybą. Jedno jest pewne, przekraczając niewidzialną zaporę i wychodząc w świat robimy to na własne ryzyko, co opisuje też na stronach ONBS sam autor w tekście o wsi Kozubata. Zoe Lawrence zabiera nas hen za kanał La Manche, gdzie trwa od tygodni jej weekendowy wypad do rodziców. Każdy dzień tam spędzony owocuje kolejnymi zmianami w jej pokoju. Autorka relacjonuje ten proces w kolejnych fotografiach. Jan Eustachy Wolski zamknięty w małym domku na skraju ogrodu, [petite maison ;-)] manifestuje z paletą w ręce, tą z naszej okładki. Więcej o tej niebywałej palecie w moim tekście na pierwszej stronie magazynu, więcej o manifestowaniu ad 2020 w manifeście artysty - na kolejnych stronach ONBS. Julia Kwatro w swej recenzji przywołuje z wyrazistością VR wojenne historie, serie karabinowe, krew i chamskie bluzgi oprawców… szaleńcze tempo odmierzane w hercach i bitach zaczyna być niebezpieczne; a wszystko to tylko wspomnienia autorki, zamkniętej w mieszkaniu i kontemplującej migoczący cień papierowej baletnicy tańczącej na gramofonie.

Bogumił Książek


Katarzyna Wyszkowska


4

Katarzyna Wyszkowska


5


6

Filip Leoniak


7


8

Adrianna Legutko


9


10

Aleksandra Brodzińska


11



11

Adrianna Legutko


14

Zoe Lawrence


15


16

Lucia Gonzalez Sicilia


17


18

Ruth Anderton


19

Rodrigo de Canas


20

Piotr Sułek


21


22

Julia Kwatro


23


24

Jan Eustachy Wolski



Egzystencjalizm czy dekoracja? — o działaniu artystycznym Jana Wolskiego

26

W ostatnich dniach miałem możność zapoznania się z projektem autorstwa Jana Wolskiego składającym się z wieloelementowej instalacji oraz niewielkich rozmiarów malowidła ściennego określonego przez autora jako fresk. Niestety nie mogłem zobaczyć tej pracy bezpośrednio, a jedynie na zdjęciach przekazanych mi za pośrednictwem Internetu, w związku z czym odczuwam pewien niedosyt i jednocześnie obawiam się, że ta okoliczność może negatywnie wpłynąć na interpretację wymowy tego dzieła. Jana Wolskiego znam od kilku lat. Jest on studentem IV roku Wydziału Malarstwa ASP w Krakowie w pracowni prof. Andrzeja Bednarczyka. Jego ostatnie prace charakteryzują się swoistą tajemniczością. Wiem, że inspiracją w twórczości artystycznej są dla niego między innymi nastrojowe obrazy Amelie von Wulffen. Przechodząc do opisu projektu, który Jan Wolski przedstawił tym razem, przede wszystkim pragnę zwrócić uwagę na fakt, iż złożony jest on z dwóch fragmentów — instalacji oraz fresku, umieszczonych w dwóch oddzielnych miejscach o całkowicie odmiennym charakterze. Tak więc, w nieco zniszczonym i zaniedbanym pomieszczeniu gospodarczym artysta rozmieścił elementy instalacji, natomiast w pokoju mieszkalnym jej kontynuację, to jest wspomniany już fresk. Instalacja złożona jest z wielu elementów, przy czym, a przynajmniej odniosłem takie wrażenie, widoczny jest jej podział na sześć niezależnych części, które chciałbym pokrótce opisać zaznaczając przy tym, że ich kolejność nie jest wskazana przez autora, lecz wybrana przeze mnie dowolnie na podstawie okazanych zdjęć. Pierwsza z nich, to upięte na ścianie cztery tkaniny w różnych kolorach i rozmiarach, na których namalowane zostały rozmaite przedmioty i zjawiska, a w szczególności: fragment ludzkiego szkieletu, serce, czarne bezlistne gałęzie na tle ciemnego nieba i poświaty księżyca, postacie ludzkie, twarze, usta, paląca się świeca, klucz i świecąca się latarnia. Druga, to leżące na podłodze: czaszka zwierzęcia z porożem, uschnięta roślina w doniczce wypełnionej ziemią, szklanka pobrudzona białą farbą, w której znajdują się dwa pędzle, folia, deski, czarna taśma. Trzecia, to oparty o kran nad zlewem obraz zatytułowany „Wychodzenie z siebie” (odwołuję się do Instagrama autora, na którym go znalazłem), a przedstawiający postać ubraną na czarno, której poza i gesty wskazują na znaczne pobudzenie emocjonalne, a w oddali drugą, będącą jak gdyby projekcją jej emocji. Znajdują się one w pustej przestrzeni, na tle ciemnego nieba pomalowanego w faliste linie. Czwarta, to leżące na podłodze poroże, doniczka z usychającą rośliną stojąca wewnątrz czaszki zwierzęcia, kawałki folii i tkaniny. Piąta, to umieszczone na znajdującym się na ścianie gniazdku elektryczny czarno-białe zdjęcie przedstawiające wnętrze galerii sztuki oraz prezentowaną tam instalację artystyczną. Wreszcie szósta, to dwie skrzynki z roślinami oraz leżące na jednej z nich kolorowe zdjęcie przedstawiające nagie pośladki i trzymające je dłonie. W pokoju mieszkalnym, na tle okien usytuowanych na ścianie mającej kształt łuku, ustawione jest biurko, po jego lewej stronie — duża doniczka z zieloną rośliną, a po prawej stronie — metalowa drabina. Ściany są białe, a po obu stronach okien wiszą szare zasłony przypięte do karnisza. W pomieszczeniu tym panowałby nastrój harmonii i spokoju, gdyby nie został on zakłócony wprowadzeniem dodatkowych elementów. Nad każdym z trzech okien, na wąskim pasie ściany pomiędzy oknem a sufitem, umieszczone zostały bowiem jednakowe ornamenty w postaci wychodzących ze wspólnego punktu i rozchodzących się w przeciwne strony pęków falistych linii w różnych odcieniach czerwieni i zieleni, jaskrawo odbijające się od bieli ściany. Metalowa drabina, która także jest elementem zaburzającym porządek panujący w tym pomieszczeniu, jednocześnie wskazuje, że malowidło to nie było stałym fragmentem wystroju wnętrza, lecz zostało wykonane po to, żeby zakłócić jego dotychczasowy spokój i harmonię. Praca, którą przedstawił Jan Wolski nie posiada tytułu, ale w moim przekonaniu, kluczem


do jej odczytania jest mroczny obraz tego artysty „Wychodzenie z siebie”, który nawiasem mówiąc, bardzo silnie nawiązuje do „Krzyku” Edvarda Muncha, w którym także otoczenie bohatera jest ekspozycją jego stanu ducha, a efekt ten został osiągnięty poprzez zastosowanie falistych linii przypominających fale dźwięku. Zarówno Instalacja, jak i fresk zaprezentowane przez Jana Wolskiego budzą szereg skojarzeń oraz zmuszają do zastanowienia nad symboliką i wymową ukazanych przedmiotów, jak również przesłaniem, które w dziele tym jest zawarte. Nagromadzone przedmioty i rysunki mówią o miłości i śmierci, mijającym czasie oraz poszukiwaniu prawdy. Skłaniają do refleksji nad przemijaniem, nieuchronnością śmierci, ulotnością uczuć, jak również zmuszają do zastanowienia nad aktualną sytuacją, która zburzyła dotychczasowy porządek i zmusiła miliony ludzi do izolacji, rezygnacji z codziennych zwykłych zajęć i ulubionych rzeczy, kontaktów z osobami bliskimi i przyjaciółmi, porzucenia planów oraz marzeń o spokojnej przyszłości, a także do określenia, jakie wartości w życiu są najważniejsze. Znaczna ilość oraz różnorodność tych przedmiotów, sposób ich rozmieszczenia, jaskrawe barwy, rodzaj i usytuowanie fresku, są wyrazem głębokich, ale i sprzecznych emocji, wprowadzają bowiem z jednej strony atmosferę smutku, przygnębienia, niepokoju, tęsknoty za przeszłością i obawy przed przyszłością, a z drugiej strony — nieporządku, zamieszania, pobudzenia, gwałtowności, czy wręcz chaosu. W moim odczuciu, dzieło to jest wyrazem rozdarcia wewnętrznego artysty, niepokoju, niepewności i lęku oraz buntu i protestu autora przeciwko nowej rzeczywistości. Wolność stanowienia o sobie, dokonywanie niezależnych wyborów, to główna oznaka człowieczeństwa i fundamentalny problem egzystencjalny oraz główny motyw dzieła Jana Wolskiego. Uważam, że w instalacji tej najmocniejszymi elementami są: po pierwsze, wspomniany już wyżej obraz, który ułatwia zrozumienie dzieła, po drugie, czaszki i poroża zwierząt oraz zwiędłe rośliny, które mówią wprost o kruchości życia, znikomości dóbr doczesnych i nieuchronności śmierci, po trzecie, fotografia przedstawiająca postać z nagimi pośladkami wypiętymi w kierunku widza, gdyż pojawia się pytanie, czy autor chciał w ten sposób wyrazić swój stosunek do odbiorcy lub do rzeczywistości, w której się znalazł, czy też zasygnalizować, iż instalacja to tylko żart i nie należy całej sprawy traktować poważnie, a po czwarte, fotografia przedstawiająca wnętrze galerii sztuki wraz z ekspozycją, ponieważ wyraża tęsknotę za normalnością i pragnienie powrotu do dawnego życia oraz uczestniczenia w życiu kulturalnym. Najsłabszym jej elementem, moim zdaniem, jest natomiast fresk, umieszczony nad oknami w pokoju mieszkalnym. Abstrahując od kwestii, czy rzeczywiście malowidło to jest freskiem, chociaż być może autor miał na myśli potoczne znaczenie tego słowa, należy zauważyć, że niewiele mówi ono o idei, jaka przyświecała jego twórcy i tylko w nieznac nym stopniu przyczynia się do zrozumienia wymowy dzieła, a w moim odczuciu kojarzy się raczej ze zwykłą dekoracją ścienną której celem jest ożywienie, uatrakcyjnienie i ocieplenie wnętrza w smutnych czasach pandemii i trwającej izolacji. Powtarzające się bowiem nad poszczególnymi oknami ornamenty, robią wrażenie zbyt starannych i przemyślanych, aby mogły być uznane za wyraz wybuchu niekontrolowanych emocji, chociaż ich związek z obrazem stanowiącym część składową instalacji, wydaje się niewątpliwy. Trzeba jednak przyznać, że poprzez ukazanie pracy , której treść jest niejednoznaczna, zagadkowa i niełatwa do odczytania, autor zaprosił nas do wspólnej, niezwykle interesującej podróży intelektualnej, a jednocześnie pozostawił odbiorcy ogromne pole do samodzielnej eksploracji.”

Filip Leoniak


NIE LUBIĘ NIEDZIEL

28

Piękna, ciepła niedziela w Krynicy morskiej, miejscu, gdzie czas poza sezonem letnim toczy się powoli. Tutaj, nad morzem, wszystko jest takie jak przed czasem pandemii. Dzieci biegają w niedzielnych, odświętnych ubraniach po podwórkach. Wielopokoleniowe rodziny siedzące na tarasach jedzą niedzielne obiady. Nikt nie kosi trawy, nie przycina krzaków, nie czyści kostki. Wszystko to zostało zrobione w dniach poprzednich. Przechodząc obok ich domów myślałam jak jako mała dziewczynka nienawidziłam kościoła, kotletów, sernika z rodzynkami i białych rajtuz. Nienawidziłam niedziel. Teraz czułam, że cieszy mnie ten niedzielny spokój. Zaczęłam zazdrościć ich beztroskich chwil. Tylko dlaczego? Nie lubiłam i nie lubię niedziel. Próbowałam znaleźć w pamięci coś dobrego, przekonać się, że niedziele były i są w porządku. Przecież ubieranie się w odświętne sukienki było takie wyjątkowe. Rodzice byli w domu, spędzaliśmy razem czas, a w telewizji leciał mój ulubiony program” Szansa na sukces”. Mimo usilnych prób znalezienia dobrych, gorzkie wspomnienia bardzo szybko wypełniały moją pamięć. Po ”Szansie na sukces” nadchodził czas gorączkowych przygotowań na mszę świętą. Szczęśliwie, w cieplejsze dni mogłam wyjść przed blok, kupić sobie loda i czekać na przyszykowaną rodzinę. Tak też było pewnej niedzieli, kiedy miałam 5 lat. Opierałam się o kolorowy płotek i jadłam czekoladę z loda, obserwując sąsiadów - bliźniaków z trzeciego piętra. Oni, również w niedzielnych ubraniach, walczyli podczas zabawy w wojnę na trawniku. Byli brudni i ja też, bo czekolada spadła mi na białe rajtuzy. Nie przejmowałam się tym, dopóki nie usłyszałam zezłoszczonego głosu kobiety. Stała niedaleko, wraz ze swoja małą córką, tłumacząc jej, że ma się nie pobrudzić. Chłopcy mogą bo są chłopcami ale ona ma być czystą i ładną dziewczynką. Oburzyło mnie to, chciałam pożalić się mamie, ale ona była dorosła i pewnie też myślała tak jak ta Pani. Dorośli zawsze wiedzą jak ma być. Dlatego podciągnęłam rajtuzy tak by zakryć plamę falbaną od sukienki. Znów byłam ładną dziewczynką - taką jaką powinnam być.

Adrianna Legutko


29


30

Piotr Sułek


W y p Kozubata w pandemii.

a

d

k

o

w

a

Kozubata - wieś położona na granicy parku poleskiego. Nazwa oznacza tyle co „ zakrzywiony” czy wypukły. Lata temu rodzice kupili tu dom, w którym ostatecznie nigdy nie zamieszkaliśmy. Miejsce jest dzikie, dalekie od miasta, pełne bagnistych terenów, szerokich łąk i pól. Wszystko to wyczula zmysły na naturę. W czasach kwarantanny te tereny są zbawienne, tu resetuję problemy dnia codziennego. Za każdym razem gdy tu zawitam, udaję się w małą podróż w nieznane. Każde wejście w okoliczny las kończy się odnalezieniem czegoś nowego. Teraz były to dzikie stawy ( zaledwie 200 metrów od domu ). Było by to wszystko sielanką, gdyby nie mało przyjemne kleszcze; spokojnie przechodząc przez pola spotykam dużą ilość jeży, przebiegają koło mnie sarny. Reasumując: świetne miejsce by uzyskać spokojny, niczego nieświadomy stan - zapomnienie. Człowieka w taki dzień na tych terenach próżno szukać. Starsi rolnicy z tych paru domów w dni jak ten prędzej oddają się w ręce Dionizosa niż Demeter… I w tym stanie, wszechobecnego spokoju, pomyślcie jak absurdalnym było pojawienie się na jedynym zakręcie w Kozubatej rozpędzonego samochodu, tracącego kontrolę i na dwóch kołach kierującego się prosto w nas. Czołowo. W takich chwilach cała bańka sielanki pryska, a Twoja świadomość zmienia się diametralnie w stan, którego w codziennym życiu nie doświadczysz. Automatycznie odskoczyliśmy z siostrą przed pędzącym pojazdem, by zaraz zobaczyć jak taranuje drzewa, oraz żeliwną bramę sąsiada. Trwało to pewnie 2 sekundy, lecz dla mojej percepcji czas wtedy zawiesił się i rozciągnął. Przejechało parę kolejnych samochodów, lecz dym i kurz który uniósł się w powietrzu nie wskazywał jednoznacznie na wypadek, a bardziej na kolejne sobotnie grillowanie na słabej podpałce i tanim węglu. A czas w takiej sytuacji jak wiemy gra najważniejszą rolę. W jednym momencie zdajesz sobie sprawę, że uniknąłeś śmierci, a w drugim już biegniesz w stronę dymiącego pojazdu z którego osówa się na ziemie ciało mężczyzny. Wydawało mi się że nie słyszę nic, nie czuje ani nie widzę, chociaż było zupełnie odwrotnie. Ofiara wydała z siebie prosty komunikat „gdzie jest mój brat?”. Intuicyjnie pobiegłem za ogrodzenie, gdzie zwijał się na ziemi zakrwawiony człowiek. Przeleciał tam, wypadając przez przednią szybę, nad typowym ogrodzeniem z parometrowymi tujami. Odruchowo ująłem w ręce jego krwawiąca głowę. Nie pamiętam jego rysów twarzy. Jedyne co pamiętam to jakby szum, jego bełkot i krzyki mojej siostry dzwoniącej po pomoc. Zbiegła się garstka mieszkańców Kozubatej. Przybiegł nastoletni chłopiec z miednicą pełną wody, młoda para z ochotniczej straży pożarnej, starsza kobieta która opłakiwała żeliwną bramę i skonstatowała, że moja siostra zmieniła kolor włosów, oraz paru innych gapiów-ekspertów skłonnych do pomocnych rad. Patrzyli jak ja i moja choleryczna siostra staramy się opanować sytuację, powstrzymując pasażera numer jeden który pod wpływem emocji chyba nie czuł bólu i z łatwością wyrywał się, by przebiec za ogrodzenie i zobaczyć swojego ledwo już żywego brata. Nie mam pojęcia czy chłopak, któremu ściskałem uszkodzoną głowę przeżył; chyba w najlepszym razie skończy na wózku. Nie zastanawiam się nad tym. Ratowałem go z wewnętrznego impulsu, on wcześniej mógł nas niechcący pozbawić życia. Pierwsze co zapytał mój ojciec po zdarzeniu - czy byli pijani? Nie czułeś alkoholu? Nie. Zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób mój mózg zareagował i jak moje pozornie otępiałe zmysły przejęły kontrolę nad ciałem. Jak słyszałem naraz wszystko i nic, jak widziałem szeroko- lecz tylko jeden punkt. Jak sielanka, w której jedynym problemem było kroczenie w trawie pełnej kleszczy, zmieniła się w plan filmu dramatycznego. Nigdy nie byłem przygotowany na sytuacje gdzie w jednej sekundzie będę ściskać zakrwawioną twarz, starać mówić się do niej tak, by ten pozwijany człowiek zachował świadomość i nie umarł na moich kolanach. Co ciekawe, w tym całym szoku, gdy przyjechała policja, karetka i straż pożarna, zacząłem niepokoić się, czy dostanę mandat za brak maseczki.


32

“Męskie fantazje” autorstwa Klausa Theweleita to książka dotycząca kulturowej, społecznej i psychologicznej genezy faszyzmu, w której autor szczególnie dużo uwagi poświęca relacjom między płciami. Theweleit posługuje się metodologią psychoanalityczną, analizując ogrom materiału źródłowego - pamiętniki, powieści czy prywatną korespondencję żołnierzy freikorpsów, z których później rekrutowano pierwsze oddziały SS. Autor próbuje nakreślić kulturowe czynniki ze szczególnym uwzględnieniem specyfiki relacji międzyludzkich, które umożliwiły pojawienie się i rozwój nazizmu. Theweleit wskazuje, że poza kwestiami gospodarczymi je nym z fundamentów sukcesu nazizmu był funkcjonujący w epoce wilhelmińskiej (lecz nie tylko) wzorzec mężczyzny, niezdolny do wytworzenia z otoczeniem innych relacji niż bazujących na dominacji i podporządkowaniu, któremu, według theweleitowskiej metaforyki, skórę zastąpił sztywny pancerz. Tłumione i nieuświadamiane potrzeby cielesne czy emocjonalne wytwarzały permanentny brak, kompensowany silnymi wrażeniami, jakich dostarczały męskie zbiorowiska, pielęgnujące silne uczucia wobec abstrakcyjnych wartości, takich jak naród. Jedna z bardziej uderzających obserwacji podczas tej lektury jest związana z licznymi podobieństwami, jakie można wskazać między np. niektórymi współczesnymi poglądami dotyczącymi kobiet, wych wywania dzieci czy politycznymi narracjami a stanowiskami charakterystycznymi dla wilhelmińskich Niemiec, które dostarczyły kulturowych i społecznych warunków dla zaistnienia nazizmu. Uważam, że jest to zaskakująco aktualna książka, a dzięki uważnemu przyjrzeniu się realiom psychologicznym tamtego społeczeństwa można wychwycić pewne początkowe symptomy postawy faszystowskiej przejawiającej się współcześnie w różnych sferach życia i grupach społecznych. Zwłaszcza, że w ostatnich czasach takie tendencje zdają się nasilać (wzrost popularności forów incelskich czy strefy wolne do LGBT+). Moim zdaniem wyraźne analogie pomiędzy analizami Theweleita a współczesnością widoczne są choćby w różnicach w wychowywaniu chłopców i dziewczynek oraz fantazjami, jak się przed nimi roztacza: “Wszystko to, cała ta niesamowita tajemnica, jaką robi się z drugiej płci, ustanawianie kobiety jako tajemnicy bynajmniej nie odwodzi chłopięcych pragnień od kobiety. Owo rzekome wychowanie do czystości jest raczej, przeciwnie, wychowaniem do wzmożonego i jednocześnie zablokowanego podniecenia, wprowadza niedające się uciszyć pożądanie jako stan permanentny”. Rezonuje to z toczącymi się obecnie dyskusjami dotyczącymi zakazu edukacji seksualnej, oraz prowadzonej w szkołach naukę religii proponujący interpretację kobiety oraz mężczyzny poprzez esencjalistyczne i opresyjne fantazje. “Gdyby jej (kobiety) pragnienie od samego początku było nakierowane na życie społeczne, na sferę produkcji w najszerszym sensie, wówczas pode mowane przez jej późniejszego męża próby uczynienia z niej całego świata musiałyby wydawać się jej śmieszne i małostkowe ( i nie traktowałaby tego jako komplementu). (...) osiąga się to przez skłonienie kobiety, by zamiast coś zrobić, stawiała wymagania, i to nie społeczeństwu czy życiu, tylko właśnie mężczyźnie.(...) Podwójne wiązanie najsilniej działa jednak w niej samej: układna żona nie wychodzi poza swoją definicję robotnicy/ towaru/ obiektu reprezentacyjnego, a zarazem wymaga, by kochano ją jako człowieka”. Wyobrażenia dotyczące płci proponowane przez konserwatywną prawicę nie odbiegają moim zdaniem zbyt daleko do opisywanego przez Theweleita stanu rzeczy; ścisłe przyporządkowanie obu płciom konkretnych roli społecznych nadal jest praktykowane w szkołach, czego dowodzą treści szkolnych podręczników i piosenek (“Bez powodu można płakać tym za serce chłopców łapać Można stroić się do woli, co chłopakom nie przystoi. Można wzdychać godzinami, można płacić uśmiechami Serca podbić słodką minką... Tylko trzeba być dziewczynką”), szkolnych spektakli, osobne zabawy i zabawki dla chłopców i dziewczynek.

Katarzyna Wyszkowska


33


34

Julia Kwatro


PODRÓŻE MAŁE I DUŻE Najbardziej lubię pisać w pociągu (jako francuski piesek, w czasie podróży moje pierwsze kroki zawsze kierują się w stronę wagonu restauracyjnego). Virginia Woolf zanotowała w swoim dzienniku, że bogate tygodnie zazwyczaj mijają bez zapisków. Ta podróż będzie krótka. Kilka przystanków w przeszłość. 1 Leżałam. Wokół mnie stało kilka osób. Nade mną pochylała się młoda dziewczyna i z troskliwym uśmiechem na twarzy mówiła, że wszystko będzie dobrze. Sanitariuszka. Rozejrzałam się wokół. Było ciemno i brudno. Inni szeptem mówili miedzy sobą, że straciłam przytomność przez wybuch bomby, ale raczej powinnam przeżyć. Szliśmy gęsiego wzdłuż kanału. Natknęliśmy się na trupa, który leżał w rogu. Nie dało się już pomóc temu mężczyźnie, wyminęliśmy go. Znaleźliśmy drabinkę, która prowadziła na powierzchnię i zdecydowaliśmy się wyjść. Fuck! Nad głową przejechał mi czołg! Coś mi się przekręciło w żołądku. Wychynęłam jeszcze raz i rozejrzałam się. Wokół mnie wszędzie były rozwalone budynki, szaro, dym. Nim przyzwyczaiłam się do jasności, ktoś walnął mnie karabinem w głowę i straciłam przytomność. Odzyskałam świadomość, siedziałam obok moich towarzyszy. Byli z nami jeszcze inni ludzie, którzy również zostali schwytani. Nasi oprawcy byli w pysznych humorach, chlali i zanosząc się rechotem, machali bronią. Sprawiali wrażenie totalnie nieobliczalnych... 2 Stałam na łące. Wszędzie wokół mnie zieleń trawy i odległy horyzont. Wiedziałam co zaraz nastąpi. Sekundy się wlokły, najgorsze jest czekanie. Krótki, głośny dźwięk, z tyłu. Na moment straciłam równowagę. Dalej patrzyłam na łąkę. Przed moimi oczami zaczęły rosnąć małe, czerwone żyłki, robiły się coraz większe, szybko puchły, jednocześnie z dołu rósł poziom czerwonej cieczy. Zielona łąka nabierała krwistego odcienia. Bach! Nastała ciemność. Umarłam. 3 To było przyjemne. Jak we śnie: latanie między chmurami bez użycia skrzydeł czy w samolocie, sunąc w przestrzeni, nad rzekami, nad górami, nad lasami.. lub w drugą stronę tzn. pływając pomiędzy gigantycznymi, świecącymi meduzami, skurczenie się tak, że trawa jest jak drzewo i czujesz się niczym Calineczka w ogrodzie, czy stanie na pięknej łące w czasie burzy i podziwianie z bliska piorunów, samemu będąc bezpiecznym. itd. itd. *** Opisuję te wspomnienia, jak własne doświadczenia. Ale nimi nie są. Pomimo tego, że są bardzo realistyczne, wręcz hiperrealistyczne. FESTIWAL FILMOWY NOWE HORYZONTY 2019 W kinie, na ostatnim piętrze, stało z boku stoisko z VR-ami. Nawet nie przypuszczałam jakie perełki tam mi się trafią. Jedną z nich jest film Kartka z powstania w reżyserii Tomasza Dobosza. Dlaczego jest tak wyjątkowy? To pierwszy film fabularny kręcony w technice VR, jest przełomowy tak jak Katedra Bagińskiego w 3D. Sam proces jego powstawania jest bardzo ciekawy! Występują prawdziwi aktorzy. Ponieważ film miał być przeznaczony do oglądania jako VR, a nie na płaski ekran, to oni odgrywali swoje role, otoczeni przez około 30 kamer. Nikt, ani reżyser, ani aktorzy nie mieli wcześniej doświadczenia/pojęcia, jak pracować w taki sposób! Przestrzeń była perfekcyjnie odtworzona, nie było żadnych przeskoków/niedociągnięć, po kilku sekundach człowiek wsiąkał w świat, którego już nie ma. Fabuła została tak skonstruowana, że widz jest aktywnym uczestnikiem wydarzeń, aktorzy zwracają się bezpośrednio do niego, utrzymują kontakt wzrokowy itd. Po drugie, pomijając walory wizualne, historia sama w sobie jest ciekawa, scenariusz został napisany na podstawie prawdziwych zdarzeń. Szczerze mówiąc wszystkie ‚Pianisty’, ‚Schindlery’ itp. - filmy o tematyce wojennej, jak dla mnie mogą się schować, bo nie ma porównania kiedy NAPRAWDĘ jest się w zbombardowanej Warszawie (nawiasem mówiąc jak montowali materiał, to nawiązali współprace ze studio, które miało najlepszy sprzęt w Polsce i podczas renderowania wywaliło korki w całym wieżowcu). Twórcy na pierwsze pokazy zaprosili starsze osoby, które przeżyły Powstanie Warszawskie i po seansie powiedziały, że to dokładnie tak było, udało się osiągnąć efekt. W przyszłości planują odtworzyć rzeczywistość dworu Ludwika XVI. Piszą nowy alfabet języka filmowego. Są pionierami.

35


PŁODOZMIAN

36

Trawa, dla mnie to struktura drgająca. Jest ekspansywna. Tworzy wielkie skupiska, społeczność składającą się z mniejszych ździebełek. Powiązane są ze sobą korzeniami. Stają się nierozłączne Wymieniają się materiałem biologicznym. Łąka jest agresywna. Walczy o swoje istnienie. Istnieją gatunki traw jak „Alang Alang”, które lubią wzniecać pożar. Ogień zabiera potężne drzewa, a Alang wyrasta po pożarze jako pierwsza. Rośnie gęsta, i nie chce wpuszczać do siebie intruzów. Próba przedarcia się przez jej gęstwinie może skończyć się bolączką. Jej krzemionkowe ostrza tną skórę jak brzytwa. Nikomu nie pozwoli odkryć tajemnicy którą skrywa. Łąki mnie fascynowały od dziecka. Miałam do nich łatwy dostęp, iż wychowywałam się na plantacji roślin. Działo się to na Pomorzu. Na ziemi „po Niemcu”. Moja matka tę ziemię uprawiała. Przejęła ją, wyciągnęła z niej piękny profit. To nas przesiedleńców łączy z Prusakami, że dbamy i szanujemy ziemię, las, każdą łąkę i stare drzewo. Przedzierając przez pola spotykałam tam szczątki byłych mieszkańców. Fundamenty domów lub zachowane w całości pałace, fragmenty przedmiotów codziennego użytku, groby, wielkie cmentarze, które zjada las. Trawa porastała ostatnie tchnienia społeczności Prusaków. Oddychała nią, żywiła się Prusowymi szczątkami. Dziś zawiera cząstki przesiedleńców i Prus. Aby lepiej rozwijać cykl dotyczący przesiedleń, zaczęłam eksperymenty z trawą. Zbieram ją, wyciskam z niej sok, i na białym aksamicie robię próbne autoportrety. W niedalekiej przyszłości chciałabym takim sokiem malować przesiedleńców, ich dzieci, wnuki. Wszystkich tych, którzy niosą autentyczną problematykę przesiedleń. Lecz nie chcę aby trawa była zebrana z jakiegokolwiek miejsca. Pragnę ją wyhodować, na ziemi z Pomorza i nawozić ją materiałem biologicznym portretowanych osób. Sokiem z tak przygotowanej trawy, namaluję członków mojej rodziny (i nie tylko), na białym aksamicie. Jest on w jakiś sposób symbolem arystokracji Pruskiej, ziemi niegdyś do niej należącej. Aksamit tworzy podłoże dla twarzy przesiedlonych i ich cząstek w chlorofilu. Dzięki temu mogę przedstawić tę całą strukturę płodozmianu, jaki nastąpił na Pomorzu pod względem społecznym. Płodozmian w tej sytuacji polega na tym, iż zmieniła się charakterystyka społeczeństwa. Przesiedleńcy, przez doświadczenia wojenne nie przejmowali się zbytnio dziedzictwem czy sztuką. Chcieli zacząć normalnie żyć. Wojna też zniszczyła ich umiejętność budowania relacji. Doszło do oziębłości, skupiono się na pracy, miłość zgasła, a emocje zostały na wodzy. Te zmiany idą w pokolenia. Nie wiadomo czy kiedykolwiek się zatrzymają.

Aleksandra Brodzińska


37


38

Jan Eustachy Wolski


I Ornament i represja Zawsze ornamentyzujcie! Wpaja się nam od najmłodszych lat, nienawiść do wszelkiego rodzaju formy dekoracyjnej, tym samym umacniając już i tak hegemoniczną pozycję, purystycznej, (i powiedzmy to sobie jasno!) moralistycznej estetyki minimalistycznej. Skończmy ze straszącymi nas wyrzutami sumienia, zabijmy po raz kolejny (lecz tym razem oby dobrze) tego wiecznie powracającego trupa, praojca, faszystę, minimalistę! Mówi się nam: ornament to uleganie dziecinnym zachciankom, brak dyscypliny, aberracja linii, degeneracja gustu, nieumiejętność powściągnięcia prymitywnej żądzy, formalizm, ukłon w stronę wrażliwości pospolitej, niewyrafinowanej, tym samym nie zdolnej zrozumieć (bo na pewno nie poczuć) eleganckiej prostoty minimalizmu. Mówi się: wszelka sztuka nie wywierająca realnego wpływu na rzeczywistość to tylko dekoracja, ale dlaczego uważa się że ornament nie może odcisnąć swojego piętna na rzeczywistości? Dlaczego stawia się jeszcze ciągle tego typu binarne opozycje? Dlaczego albo dekoracyjność, albo polityczność? Dlaczego jeszcze tak gorliwie, dokonuje się represji pragnienia w imię źle rozumianego puryzmu i chyba jeszcze gorzej rozumianej polityczności? Bo czym w istocie jest ta nienawiść do ornamentu, dekoracji jeśli nie fundamentalną represją pragnienia? Trzeba jednak być może już teraz zaznaczyć, że ornamentem nie jest jedynie pewna bujność, nieokiełznanie linii, jest nim przede wszystkim nieokiełznanie myśli pragnącej. Myśli pragnącej, która zerwana z łańcucha, zapuszcza się na obszary być może inaczej niedostępne, aby zebrać z nich łupy najdziwniejszych kształtów. Tak więc teraz widzimy, że ktoś kto zabrania nam podążania tymi bocznymi czy tylnymi drogami, mówiąc „tak nieładnie” dokonuje represji na naszym żywym pragnieniu. Czy w istocie osoba, która tak mówi nie jest faszystą? Bo jak inaczej odczytywać idee takie jak: „czystość” formy, jeśli nie jako wynikające bezpośrednio z „czystości” ciała, ducha itd.? Sami widzimy na tym etapie jak brzemienne w skutki może być takie myślenie. Z resztą związki pragnienia z polityką są kwestią już dawno dobrze rozpoznaną i ogólnie znaną. A zatem, ornamentyzujcie! Bądźcie perwersyjni i ulegajcie pragnieniu! Bo polityczna siła pragnienia ujawnia się nie wtedy, kiedy zakumulowane najpierw, zostaje następnie przeniesione i skanalizowane w jeden konkretny obszar, lecz kiedy pozwala się pragnieniu płynąć swobodnie, kiedy pozwala się mu przyjmować najdziwniejsze meandryczne, ornamentalne formy. II DIY: niebinarna dialektyka reprezentacji 1. Należy sięgnąć po motyw reprezentujący estetykę: statyczną w swoim znaczeniu, związaną szeregiem odniesień historycznych, konserwatywną. Sam gest wyjścia poza oryginalny kontekst (jeszcze przed nadaniem nowego znaczenia), wykadrowania; nie zmienia pierwotnego sensu (choć jest gestem z pewnością brutalnym). 2. Należy znaleźć motyw, który będzie funkcjonował jako opozycja do motywu z punktu pierwszego. W tym celu należy poszukać motywu należącego do możliwie skrajnie przeciwnej estetyki. Motywy te mogą należeć do szeroko rozumianej kultury niskiej, popularnej, kontestującej umowne pojęcia piękna czy wzniosłości. Motywy uznawane za kiczowate. Motywy które tu uznamy za ornamentalne. 3. Należy dokonać pseudodialektycznego zderzenia form z 1. i 2. Ich synteza nigdy nie będzie jednak „czysta”, ponieważ nie da się w istocie znaleźć form mających względem siebie absolutną opozycję. Operacja zawsze będzie posiadała wewnętrzne zaburzenie, zboczenie, integralną perwersję. Ten perwersyjny charakter syntezy da nam formę to jest reprezentację niebinarną. 4. Co więcej, poza perwersyjnością integr alną, wpisaną w samą strukturę nowej formy, odnajdziemy perwersyjność wytworzoną poprzez zboczenie, profanacje estetyki z 1. poprzez motyw z 2. W efekcie otrzymamy nowy obszar wizualny, gotowy do nowego/innego obsadzenia znaczeniowego.

39


Nowa codzienność

40

Szukając historii wartej opisania, pomyślałem: po co marnować czas na minione wydarzenia czy wytwory kultury (też) masowej, jeżeli można poświęcić go na opisanie obecnej sytuacji. Przez wybuch pandemii, zostaliśmy skazani na izolację. Kuriozalne, że takie zdarzenie w historii cywilizacji ludzkiej, może doprowadzić do wywrócenia naszego życia do góry nogami. Na pozór błahe czynności z przed kwarantanny, stały się ciężarem i/lub (niekiedy) zbawieniem. Samoizolacja stała się nową codziennością. Całe życie zostało przeniesione do mieszkań. Tam pracujemy, a także zajmujemy się innymi sprawami, jak np. nadrabianiem zaległości w czytaniu. Choć przychodzi mi to powiedzieć z niepokojem, w izolacji od społeczeństwa znajduję same plusy, wygląda na to, że siedząc w zamknięciu ma się więcej czasu. Jest to raj dla introwertyka. Trzeba to zmienić, to znaczy znaleźć negatywne strony tej sytuacji. Od przebywania w domu można zwariować, zwłaszcza kiedy się jest pozbawionym możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym. Kwarantanna pokazała, że nasze państwo uwielbia karać obywateli za nie przestrzeganie obowiązujących przepisów poprzez nakładanie mandatów, niekiedy na sumę kilku tysięcy złotych oraz zmusza do zakupu często przepłaconych mi niskiej jakości środków zabezpieczających. Czy naprawdę nie można wprowadzić porządku, jaki panuje w Niemczech? Przez obecną sytuację przestałem śledzić co się dzieje w polityce, gdyż uznałem, że jest to marnowanie czasu. Ale nie o tym była mowa. Obowiązkowe noszenie maski zmieniło przyjemność wyjścia z domu, w walkę o każdy oddech, ale nie jest najgorszą rzeczą, jeżeli ma uchronić mnie i innych przed utratą życia, bądź zdrowia. Pogłoski o prawdopodobnym zakończeniu kwarantanny, przyjmuję ze strachem. COVID19 jest porównywalny do pandemii ​hiszpanki​, która wybuchła ponad 100 lat temu, pochłonęła miliony istnień, w szczególności w drugiej fali. Lekceważenie tak poważnej choroby, jak można to zaobserwować między innymi w Stanach Zjednoczonych, przyniesie okropne skutki dla populacji ludzkiej. Zastanawia mnie, czy wtedy też Donald Trump będzie zalecał picie czy wstrzykiwanie środków do dezynfekcji, bądź wybielacza? Na zakończenie powiem, że ta nowa rzeczywistość nie jest znowu taka straszna. Chociaż nie motywuje mnie tak bardzo do pracy twórczej, to dała mi możliwość rozwoju w innych dziedzinach, jak chociażby w gotowaniu. Wymyślam nowe przepisy inspirowane m.in. kuchnią meksykańską czy japońską, a także piekę ciasta, jak chociażby tartę z kremem i owocami oraz testuję je na członkach rodziny. Stanie przy garach sprawia mi dużą przyjemność. Interesuje mnie fakt, jak będzie wyglądał świat po pandemii: Czy się zmieni? Jeżeli tak, to w jakim kierunku? Wątpliwe jest usunięcie z życia publicznego celebrytów czy uszczuplenie wynagrodzeń dla sportowców gdyż, jak pokazuje historia, epidemia nie wystarcza do całkowitej zmiany naszych wartości. Miło by było, gdyby chociaż usunięto z ramówki reality show czy paradokumenty, albo poprawiono poziom propagandy, którą karmią nas media - niestety jest to marzenie ściętej głowy.

Filip Leoniak


41


42


43


44

W następnym numerze ONBS: Nasza paleta niczym strzelba Czechowa musi wystrzelić. A zatem wystrzelą kolory. Emocje i spektra, alchemia i synestezja, czerwonka i ciemnota, tynktury i gradienty. Światło! Apelles, Grunevald, Goethe, Turner, Monet, Itten, Rothko, Newman, Matlęga...



Krakรณw 2020


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.