ONBS nr 3

Page 1

O N BS

Magazyn IV Pracowni Interdycyplinarnej −

obrazy

niemal

bez

słów

NR 3 2020/2021


Spis treści: Zdjęcie na okładce: Anna Zuzela 1-3 : Anna Zuzela | III r. | Malarstwo 4-7 : PRZECIWCIAŁA nie tylko PANNY MŁODEJ oraz pocztowa gra w kolory | Bogumił Książek 8-11 : Jan Wolski | V r. | Malarstwo 12-13 : Katarzyna Wyszkowska | V r. | Malarstwo 14-17 : Julia Szczerbowska | III r. | Malarstwo 18-21 : Filip Leoniak | V r. | Malarstwo 22-23 : Piotr Sułek | IV r. | Malarstwo 24-25 : Julia Kwatro | V r. | Malarstwo 26-29 : Katarzyna Piwowarczyk | I r. II st. | Edukacja Artystyczna 30-31 : Aleksandra Brodzińska | V r. | Malarstwo 32-33 : Małgorzata Marczewska | IV r. | Scenografia 34-35 : Michał Żądło | IV r. | Malarstwo 36-39: widok wystawy 38 : Ilona Karp | III r. | Malarstwo 39 : Justyna Barzowska | III r. | Malarstwo 40-41 : Julia Kwatro o Julii Szczerbowskiej 42-47 : Katarzyna Wyszkowska o Annie Zuzeli 48-49 : Do łezki łezka, czyli pandemia z happy endem — Filip Leoniak o działaniu artystycznym Julii Kwatro 50-51 : Jan Wolski o Piotrze Sułku 52-53 : Małgorzata Marczewska o Miłoszu Nowakowskim 54-55 : Anna Zuzela o Aleksandrze Brodzińskiej 56-57 : Piotr Sułek o Małgorzacie Marczewskiej 58-59 : Ilona Karp o Michale Żądło 60-61 : Justyna Barzowska o Ilonie Karp 62-63 : Michał Żądło o Justynie Barzowskiej 64-65 : Ślimak szuka skorupy - Aleksandra Brodzińska o Katarzynie Piwowarczyk 66-67: Katarzyna Piwowarczyk o Janie Wolskim 68-69 : Miłosz Nowakowski o Filipie Leoniaku 70-73 : Julia Szczerbowska o Katarzynie Wyszkowskiej

projekt Magazynu: Katarzyna Jarząb


1

Anna Zuzela


2


3

Anna Zuzela


PRZECIWCIAŁA nie tylko PANNY MŁODEJ oraz pocztowa gra w kolory Barwa w praktyce malarskiej istnieje dzięki barwnikowi. (Łac. color, niem. farben – oba źródłosłowy oznaczają w swoich językach każde to samo, tzn. i barwnik i barwę, a w języku polskim mają zawężone różnorakie znaczenia.) Kolor zatem przywoływany jest przez malarza dzięki farbie. Pandemia okazała być złym czasem dla farby, lepszym dla koloru, gdyż dystrybucja dorobku malarskiego przeniosła się do internetu, gdzie farba zamieniła się na emitowaną przez ekran barwę; a to już inna rzecz. Obrazy zastąpiły podobne im widma. Łatwo to przyszło światowi epoki Instagrama, stanowi jednakże pewne zagrożenie. By zaradzić takiej redukcji sztuki uznałem, iż czas nadszedł wykorzystać zjawisko boomu na rynku dostawczym, będące również wyrazem pandemii, a dokładniej odpowiedzią świata na ograniczenia sanitarne. Skoro kurier stał się zawodem zaufania społecznego, niczym kelner dostarczający nam przed kowidem nienaruszone danie z restauracyjnej kuchni do stolika. A zatem czemu poprzestawać tylko na transferze wirtualnych plików, gdy można wpisać się w ogólny trend, popłynąć z nurtem. Niech kowidowy kurier dostarczy nie tylko grę w chińczyka, wegańskie steki czy wełniane skarpetki. Pocztą Polską, kurierem, pozostawianiem w ustalonych miejscach docierać zaczęły do redakcji ONBS paczki i listy ze sztuką. Rzeczywistość niechybnie by zatriumfowała nad wirtualiami, gdyby nie fakt, że nie mogliśmy sobie odpuścić okazji do unboxingu paczek.

4

I tak nasza Poczta Polska okazała się najciekawszym z dostarczycieli. Naturalnie z punku widzenia wyzwań względem vintage’owego mailartu. List Jana Wolskiego nadawany w listopadzie’20 z Krakowa dotarł do mego domu w... Krakowie po 6 tygodniach peregrynacji. Z troską otwierałem solidnie wymiętoloną przez pocztowców kopertę. Jej stan okazał się korespondować z treścią. Nadawca postanowił siegnąć do cytatu z pocztowego konceptualizmu sprzed 40 lat, a dzięki sumiennym maceratom wykonanym w sortowniach Polskiej Poczty efekt był mrożący - listu zza grobu. Z okładki 3 numeru Obrazów Niemal Bez Słów spogląda na nas matka Anny Zuzeli. Fotografowana przez własną córkę, przyjęła pozę dumnych Indianek. Zastygła w cienistym pokoju, wśród licznych roślin, ubrana w zieleń; jej uważne spojrzenie krzyżuje się w soczewkach obiektywu ze spojrzeniem fotografującej córki. Anna, samodzielna, podążająca własną drogą zaprasza matkę do artystycznego przedsięwzięcia, a ta pozując stara się odnaleźć w sytuacji o wyjątkowej charakterze – poddaje się reżyserii, w której córka może w niespodziewany dla niej sposób przejąć kontrolę, zatem pozuje z odwagą, ale i ostrożnością. Zdjęcie stanowi element cyklu, który podobnie jak i inne powstające w naszej pracowni tej zimy prace, nawiązuje do zjawiska barwy. U Zuzeli kolory przedstawione są w serii personifikacji, gdzie kolejne jej bliskie osoby dają się wciągnąć przez artystkę w grę w kolory. Sama Zuzela, choć w innym cyklu przywdziewa się w nieskalaną biel panny młodej, obciągniętą w białą pończochę stopą meandruje w rosole, pochłania z gracją rosiczki białego beza. W mrocznym czasie pandemii kolory stały się egzemplifikacją życia. Również jego najdziwniejszych i niejednoznacznych odmian. Dla Aleksandry Brodzińskiej barwy materializują się w odciśniętych w utrwalonej tkaninie fragmentach jej własnego ciała. W kolejno, tydzień po tygodniu nadawanych przez autorkę z dalekiego Pomorza paczkach znajdowaliśmy kolejne elementy eterycznej instalacji. Pustka, przezroczystość, nieobecność uwidaczniają się w pełni dzięki czule przylegającej doń purpurze atłasu. Kształt pozostawiony po dłoni, dosłownie pusty gest, zwodzi niejednoznaczną grą.


5


Z kolei ten sam kolor, czerwień i taka sama materia, ale malowana przez tenebrystę Michała Żądło, na razie cierpliwie wyleguje swe fałdy na niewielkich formatach. Jakby czekała na szarpnięcie, skurcz i przyjęcie formy, co zapewne prędzej, czy później nastąpi. Oko drugiego w naszym zespole tenebrysty, Miłosza Nowakowskiego wyrusza w podróż po powierzchni własnych zdjęć, tych wykorzystywanych do malowania obrazów. Wyławia te miejsca, gdzie forma mniej się burzy i miesza, a w zamian przyjmuje jednostajne fragmenty o spójnym kolorze. Następnie autor na tej podstawie, jak zawsze z pędzlem w ręku, wymalowuje swoiste ekstrakty barwy z pejzażu. Ilona Karp, tenebrystką i ona... przedstawia nam kolor jako wyraz zepsucia i pokusy, wyciągając symbol tychże z zakurzonej rekwizytorni sprzed stuleci. Jak na tak stary temat, jej jabłka trzymają się całkiem nieźle... Niegdyś, skoro kolor kusił, to musiał być kosztowny. Zarezerwowany dla oczu bogaczy, dla wiernych w kościołach. Ubogi mógł nacieszyć się pięknem polnych kwiatów, barwnością targów warzywnych. Tą ścieżką podąża Julia Szerbowska prezentująca antynomiczne zjawisko współczesności – barwną urodę byle czego, co gorsza, czegoś godnego potępienia. Czegoś, co od pierwszej sekundy niechcianego istnienia zmierza na śmietnik. Barwne jednorazowe siatki na zdjęciach młodej artystki kładą się niczym jedwabie w sklepie bławatnym. Być może, gdyby były brzydsze już dawno byśmy ich nie chcieli i wylądowałyby na śmietniku – tyle że historii. 6

Podobnie Małgorzata Marczewska, studentka scenografii, czerpie z ubogiego ni to lamusa, ni to śmietnika. To prastare źródła, z których scenografia korzysta od Ajschylosa. Z niczego oko i dłoń scenografa powołuje do życia coś. Magia teatru, ta sama, dzięki której, gdy aktor zwyczajnie sapnie, my słyszymy ostatnie tchnienie. I tak stosując techniki kolażu artystka buduje ni-to-kapliczki o intensywnych fioletach, złotocieniach i czerwieniach, a następnie rozstawia je w instagramie. Dla Justyny Barzowskiej, autorki cyklu mikro-albumów kolor staje się medium dostępnym pod lupą. Na mikroskopijnych skrawkach papieru składanych w harmonijkę podziwiamy ponaklejane niby nieudane zdjęcia z minionych wakacji. Zdjęcia wielkości małego paznokcia. Niewiele tu nostalgii, i to nie tylko z powodu skali, ale za to dużo melancholii, a nawet patosu – co wydać się może dziwne – ale autorka im bardziej zdaje się być niewidoczna, tym bardziej wsłuchujemy się w jej opowieść. Tym większą zachowujemy powagę. Powiadają, że sny nie mają kolorów. Trudno jakoś mi się z tym zgodzić. A już na pewno kolorowe są poduszki. Te tradycyjne, napełnione pierzem mają zwyczajowo kolor ciemno-różowy. Poduszka uszyta przez Piotra Sułka jest natomiast błękitna. Wynika to z zastosowanego materiału - zużytych maseczek jednorazowych. Nawet jeśli nie będzie można zasnąć, z powodu słyszanych tych wszystkich oddechów byłych właścicieli pozszywanych maseczek, to docenimy ich miękkość i sprężystość oraz właściwości pochłaniające pot i łzy zastosowanych w produkcji materiałów celulozy i polipropylenu. A jeśli jednak zaśniemy, to czymże będzie taki sen - młodszym bratem śmierci.


Barwa w najczystrzej postaci ujawnia się w trakcie rozszczepienia światła. Julia Kwatro, operując wielokształtnymi cieniami rzutowanymi na ścianę, posługuje się antycznym urządzeniem z ubiegłego wieku. Zjawisko aberacji chromatycznej, występujące w optyce jej rzutnika wybarwia krawędzie cieni, objawia się w okalającej pole projekcji tęczowej obwódce. W ten sposób autorka oddaje się malarstwu czystej barwy, z pominięciem pigmentu, tradycyjnego pośrednika w praktyce malarskiej. W swej pracy cofa się ku samym początkom malarstwa, tym opisanym przez Pliniusza w antycznym micie o cieniu i o narodzinach malarstwa. Czy można uznać piksel za punkt w rozumieniu Kandinskiego? Naturalnie. Ale w czasie pandemii warto raczej zapytać czy piksel moze zarażać? Są przepadki, które zdają się o tym świadczyć. Filip Leoniak z całą brutalnością, na jaką pozwala narzędzie fotoszopa, stara się rugować przemoc na kolejnych zdjęciach. Mimo to powywracane przez program do obróbki zdjęć piksele zdają się zachowywać swoją chorą proweniencje. Widać, iż mimo eksterminacji formy przemoc wyobrażeń utrzymuje się w powstałych tak abstrakcjach. To właśnie kolor u Leoniaka jest symptomatyczny. Świadczy o toczącej abstrakcje złej treści minionych wyobrażeń. Katarzyna Wyszkowska wykorzystuje barwy z determinacją kolorofilki. W pięknych pryzmatycznych gradacjach, tych aspirujących do absolutu, opowiada o pozostawiającej coraz więcej do życzenia rzeczywistości. Tak się stało, iż nasz człowieczy zmysł krytyczny rozwija się i subtelnieje przeciwstawnie do praktyk ludzkości względem otaczającego nas świata. Kontrast narasta. Artystka dostrzega to i piętnuje przewrotną barwą, migotaniem i zmysłowymi kształtami ceramik. Podobno różnorakie byty i te cielesne, i te eteryczne emanują zjawiskiem kolorowej aury. Katarzyna Piwowarczyk z pomocą jeszcze starszego rozwiązania niż Julia Kwatro, miniaturowej camera obscura przeszukuje stare opuszczone domostwo swego dziadka. Wywołane fotografie ujawniają zaskakujące obecności w skierowanym do rozbiórki domu. Czy autorce udało się rownież uchwycić kolory odkrytych fenomenów? Zainteresowanych odsyłam do publikowanych na kolejnych stronach ONBS rezultatów badań pani Piwowarczyk.

Bogumił Książek

7


14 8

Jan Wolski


9


20


11


12

Katarzyna Wyszkowska


13


14

Julia Szczerbowska


15


16


17


18

Filip Leoniak


19 11


20

Filip Leoniak


21


22 4

Piotr Sułek


23


24

Julia Kwatro



26

Katarzyna Piwowarczyk


27


28


29

Katarzyna Piwowarczyk


30


31

Aleksandra Brodzińska


Małgorzata Marczewska



34


35

Michał Żądło


36 32


37


38

Ilona Karp


39

Justyna Barzowska


40


Julia Kwatro o Julii Szczerbowskiej Ma przyjemną gamę barwną. Zamiast farb/ palety wykorzystała plastikowe siatki. Zaczynam rozumieć dlaczego Julia taki materiał wybrała. Julia umieściła kadry z dokumentacji performencu, który jest o jej (?) relacji ja - ziemia. Obrazy Julii Szczerbowskiej są przede wszystkim dobre. Mają w sobie to „coś”. Wieża jest świetna w swojej syntezie. Ma moc. Julia kreuje pejzaże, w których czuć niepokój. Nie są to klasyczne pejzaże a wymyślone światy Julii. Kojarzą mi się z futurystycznym księżycowym krajobrazem – nie ma tam grawitacji. Lewitujące kamienie nie wyglądają tak jakby były w ruchu/locie, raczej jak zastygnięte w stopklatce po wybuchu bomby, ale równie dobrze te elementy, przypominające kamienie, mogą leniwie dryfować w przestrzeni. W jej obrazach czuć atmosferę niepokoju, katastrofy, która nie wiadomo czy nastąpiła, dzieje się teraz, czy jest dopiero zapowiedzią tego, co nadejdzie. Julia wychodzi z przestrzeni malarskiej i zaczyna w prawdziwej przestrzeni kreować swoje światy. Moim pierwszym skojarzeniem Jej prac plastycznych było ze Stanisławem Lemem, czy książką Syreny z Tytana Kurta Vonneguta. W jej pracach przeplatają się takie tematy jak ziemia, ja, antropocen, rytuał, a więc też horoskopy, wróżby przyszłości. Uważam, że obrazy Julii są bardzo współczesne, dotykają tematów które są tu i teraz.

41


42

Katarzyna Wyszkowska o Annie Zuzeli Na pierwszy rzut oka twórczość Ani Zuzeli zdaje się być chaotycznie wielowątkowa, jednak przy uważniejszej analizie z łatwością zdołamy wychwycić podstawowe obszary problemowe, do których Ania konsekwentnie powraca. Większość prac dotyka kwestii związanych z normatywnością wokół cielesności, przede wszystkim cielesności kobiecej. Pomimo niekwestionowanej estetyzacji większości przedstawień, artystka wybiera ujęcia czy motywy idące pod prąd klasycznym regułom określającym, w jaki sposób kobiece ciało powinno się zachowywać i jak ma wyglądać. Na poziomie formalnym mamy więc intrygujące zderzenie pewnej naturalizacji bez owijania w bawełnę z bardzo mimo wszystko smacznym potraktowaniem cielesnej materii, dalekim od brutalizmu. W tych pracach pobrzmiewają dalekie echa feministycznych klasyczek, nie tracąc jednak swego aktualnego charakteru, uzyskanego po części dzięki graficznemu wyrafinowaniu, a także - co jest ogromnym atutem - dzięki odczuwalnie osobistemu charakterowi tej twórczości. Kawałki ciała, przedstawione w rozmaitych wariantach i konfiguracjach są tu nieustannie ciałem funkcjonującym w przestrzeni społecznej, niepoddającym się redukcji do wymiaru fizycznego, konsekwentnie przeciwstawiając się opresji kulturowych norm. Bodajże jedyną sytuacją, w jakiej Ania zrezygnowała ze swojej podstawowej linii tematycznej jest semestralny cykl poświęcony kolorom. Odbieram te prace jako nastawione na generowanie wrażeń o charakterze przede wszystkim estetycznych, jako swoistą wizualną ucztę, której uczestniczy mogli zanurzyć się w swoim ulubionym kolorze. Jedną z najbardziej przemawiających do mnie realizacji jest “sesja ślubna”, wyjątkowo trafnie moim zdaniem ujmująca specyfikę społecznych oczekiwań wobec kobiet. Bardzo podoba mi się w tym cyklu również to, że Ani udało się uzyskać złudzenie autentyczności na poziomie formalnym - zdjęcia sprawiają wrażenie, jakby ich obróbką faktycznie zajął się prowincjonalny, ślubny fotograf :), co jest bez wątpienia ich dużym atutem. Gest wlania rosołu do ślubnych bucików jest moim zdaniem naprawdę mocną wypowiedzią artystyczną.


43


44


45


46


47


48


Do łezki łezka, czyli pandemia z happy endem — Filip Leoniak o działaniu artystycznym Julii Kwatro W ostatnich dniach miałem możność zapoznania się z projektem Julii Kwatro składającym się z wieloelementowej instalacji oraz swego rodzaju teatrzyku cieni. Instalacja pt. “Ściana płaczu” jej autorstwa złożona jest z wielu prac malarskich w odcieniach błękitu. Przedstawiają one chmury, krople deszczu, ptaka w klatce, szklaną kopułę z zamkniętymi w środku niebem oraz taflę jeziora, o którą rozbijają się krople wody oraz tworzą kompozycję przypominającą deszczowy pejzaż. W moim odczuciu wyraża ona smutek, który być może spowodowany jest utratą wolności, ale być może tylko niesprzyjającą aurą. Treść tej kompozycji kłóci się jednak z jej tytułem, który nasuwa zupełnie inne, znacznie bardziej tragiczne skojarzenia. Gdy patrzyłem na tę pracę, przypomniały mi się słowa piosenki Maryli Rodowicz “Do łezki łezka”, które w tym miejscu pozwolę sobie zacytować:

Do łezki łezka, aż będę niebieska w smutnym kolorze blue, jak chłodny jedwab, w kolorze nieba, zaśpiewam kolor blue. Kolejnym elementem projektu, który przedstawiła Julia Kwatro, składającym się z dwóch, całkowicie różnych i niezależnych części, są cienie powstałe z rzutowania wyciętych z papieru postaci, przedmiotów oraz roślin i zwierząt. Jedna z nich przedstawia wizję tancerki w pozie V tańca klasycznego, w nocnej scenerii, wśród roślin, zwierząt oraz istot przypominających ptaki lub anioły. Natomiast druga, dla której inspiracją był, jak sądzę, obraz Henri Matisse’a “Taniec” przedstawia zabawę grupy dziewcząt i chłopców wśród fantazyjnych kwiatów. Nastrój towarzyszący tej zabawie jest radosny i beztroski, przypominający Noc Kupały bądź noc świętojańską, a sceneria, w której postacie te się znajdują, jest magiczna, wręcz można rzec, bajkowa. Cienie się przesuwają, taneczny krąg zmniejsza

się, odchodzą z niego kolejne postacie i znikają, pozostaje tylko samotna dziewczyna. Zabawa kończy się, ale po pewnym czasie jej uczestnicy spotykają się ponownie rozpoczynając nową, fantastyczną przygodę. W tym cyklu można zauważyć inspiracje teatrem cieni, powstałym w starożytnej Azji, prawdopodobnie w Chinach lub Indiach, a w Europie znanym od XVII wieku pod kilkoma nazwami, w tym francuskiej ombres chinoises (chińskie cienie) czy latarnią czarnoksięską. “Aktorami” w tych przedstawieniach są marionetki wykonane z różnych materiałów np. kartonu, skóry czy metalu. Projekt przedstawiony przez Julię Kwatro skłania do refleksji nad ulotnością uczuć, aktualną sytuacją, a zwłaszcza pandemią COVID-19, która zburzyła dotychczasowy porządek i zmusiła miliony ludzi do izolacji, samotności, rezygnacji z codziennych zwykłych zajęć i kontaktów z przyjaciółmi. W moim odczuciu jest on też wyrazem rozdarcia wewnętrznego artystki. Z jednej strony wyraża jej niepokój, niepewność i lęk oraz bunt i protest przeciwko rzeczywistości, w której się znalazła, a z drugiej strony, budzącą się nadzieję, że przeciwności losu wkrótce się skończą, pandemia zniknie i życie znów będzie piękne. Uważam, że w tej instalacji najmocniejszym elementem jest teatrzyk cieni oraz opowiedziana przy jego pomocy krótka, ale pełna ekspresji historia, gdyż z prostotą, rzec można dziecięcą, artystka stworzyła niezwykły nastrój - poetycki i pełen fantazji. Chociaż projekt obecnie jest w fazie prób jak wynika to z wypowiedzi autorki - bez wątpienia można go uznać za niezmiernie interesującą formą wypowiedzi artystycznej. Na koniec chciałbym tylko stwierdzić, że zapoznanie się z tą pracą, świadczącą o ogromnej wrażliwości autorki, sprawiło mi prawdziwą przyjemność.

49


50

Jan Wolski o Piotrze Sułku Niezatytułowany zestaw fotografii Piotra Sułka to jakby wycinek z metonimicznego ciągu w którym podmieniane są coraz to kolejne obiekty częściowe. Zestaw charakteryzuje niesłychana spójność, wręcz organiczna. Osiągnięta z jednej strony podobieństwem kolorystycznym (zdjęcia są zestawione tak że wszystkie zdają się posiadać pewną aurę, złotawą poświatę; kolejnym niesłychanie mocnym akcentem jest ostra cytrynowa żółcień, która wyróżnia „podmioty” zestawu), z drugiej zestawianiem przedmiotów i osób. Odwrócona jest jednak klasyczna hierarchia, przedmioty zawsze umieszczone w centralnej pozycji zdają się być bardziej żywotne niż np. fragmenty kobiecego ciała, samochód oznaczony jako KO CHANY, bardziej niż anonimowy odwrócony tyłem a na dodatek zlewający się kolorystycznie z otoczeniem, ochroniarz. Zdjęcia Piotra Sułka to sytuacje niezaaranżowane, złapane na żywo, głównie w przestrzeni miejskiej. Sprawiają jednak wrażenie jakby były „nie z tego świata” jakby pochodziły z jakiejś dziwnej, alternatywnej rzeczywistości, w której z pozoru wszystko wygląda tak samo ale d z i a ł a inaczej. Trochę jak w filmie si-fi Andrieja Tarkowskiego Stalker, w którym bohaterowie chodzą po krzakach i ruinach jakich wiele w całej Europie, jednak świat ten rządzi się innymi, niepokojącymi prawami. To świat w którym wszystko zdaje się mieć swoje miejsce i swoją osobliwą funkcję. Jest to kolejny łącznik z twórczością Piotra Sułka, który w swoim zestawie zdaje się oferować nam alternatywny, zamknięty ciąg przyczynowo-skutkowy, obiekt pożądania w rządzonej przypadkiem, chaotycznej rzeczywistości globalnego kapitalizmu, doświadczanego na dodatek z pozycji było nie było lekko peryferyjnej, bo w twórczości Piotra Sułka, sportretowana jest przecież szara (choć momentami jaskrawa) rzeczywistość polskiego miasta.


51


52


53

Małgorzata Marczewska o Miłoszu Nowakowskim Tradycyjnej technice towarzyszy realistyczny sposób malowania, ukierunkowany na rzetelne, iluzjonistyczne studium martwej natury oraz aktu. Patrząc na szerszy kontekst pracowniany, czyli przestrzeń, w której artysta tworzy, widzimy prawdziwy gabinet osobliwości – oprócz samych obrazów i szybkich szkiców malarskich, na ścianach porozwieszane są puste krosna, zwierzęce skóry, zasuszone rośliny, na białej ścianie widzimy metalowy czajnik, lampę naftową czy pokrywkę od garnka… Przyrządy malarskie i nie tylko znajdują swoje miejsce w drewnianych, skrzypiących szafkach, a cała podłoga nosi ślady działalności malarskiej nie tylko Miłosza Nowakowskiego, ale też rzeszy jego poprzedników. Niefiguratywne, poetyckie kompozycje są wygranym zadaniem formalnym, rozwiązaną łamigłówką kolorystyczną oraz kompozycyjną, osiągniętą bez wsparcia w naturze.


Anna Zuzela o Aleksandrze Brodzińskiej

54

Siedząc w domach, zabunkrowani w swoich bezpiecznych przestrzeniach próbujmy odnaleźć strzępki poprzedniego ja, zmęczeni redukcją życia społecznego do minimum, przecieramy zmęczone oczy po kolejnych rozmowach online. Doskwierąca wszystkim ekstrawertykom I zmęczonym introwertykom potrzeba funcjonowania w ucywilizowanym stadzie, każe nam sięgnać do źródła, do fundamentalnych potrzeb. Pracę Oli Brodzińskiej, zgodnie z duchem edukacji zdalnej, miałam przyjemność zobaczyć tylko dzięki dokumentacji fotograficznej. Instalacja ,, Dotknij człowieku” została stworzona na potrzeby opracowania semestralnego tematu ,, Barwa”, dla mnie jednak przede wszystkim jest studium wrażliwości. Autorka wybrała do realizacji dobrze nam znany z innych jej prac aksamit. Na postumencie okrytym naturalnym zielonym aksamitem zostały umieszczone trzy fragmenty czerwonego aksamitu, będące odciskami, wyciskami istnienia, odczuwania zamknięte w przyjaznym w dotyku materiałem. Właśnie dotyk jest tutaj dla autorki najważniejszy. Człowiek obcujący z przyjemnymi powierzchniami ma ochotę je poczuć, może to dziecięcy odruch czystej ciekawości, a może właśnie pozostałość po pierwotnej chęci współodczuwania. Estetyczną przyjemność dla oka stanowi zmysłowa czerwień obiektów, jednocześnie kontrastująca z ciemnozielonym podłożem, wyostrza naszą ciekawość, niczym egzotyczna roślina, odciski ciała autorki kuszą odbiorcę organicznym kształtem I formą. Wykorzystanie przez Ole swojego ciała, łączy intymność z tęsknotą I potrzebą dotyku, którego w obecnych czasach łakniemy I staramy się unikać. Potrzeba zwykłej pierwotnej bliskość została wypreparowana I ubrana w gumowe rękawiczki I ochronne maseczki. Warto zwrócić uwagę również na istotną formę prezentacji dzieła. Czerwona pierś, stopa, dłoń i kostka usytuowane są na postumecie, przywodzącym na myśl muzelaną ekspozycję najcenniejszych kruchych I delikatnych eksponatów. Każda recenzja to próba obiektywnego przeniknięcia do innego świata- świata autora, mam jednak wrażenie, że świat autora jest mi obecnie bardzo bliski, a recenzja subiektywna.


55


56


Piotr Sułek o Małgorzacie Marczewskiej Prace Małgorzaty Marczewskiej nawiązują w pewien sposób do ołtarzy lub witraży w katedrach. Oczywiste nawiązanie do religii chrześcijańskiej po przez użycie wizerunku Matki boskiej, czy Chrystusa w swojej estetyce, przywodzą mi na myśl film „ święta góra. Psychodeliczny krzyż od którego zaczynam oglądanie, w kontekście innych prac artystki, kojarzy mi się z iluzja LSD, lub innych substancji psychoaktywnych. Postać leżąca w abstrakcyjnej przestrzeni, daje mi podobne odczucia, nirvana lub przeniesienie umysłu w inne sfery. Przestrzenie które tworzy są oczywiste a zarazem chaotyczne. Czerwony salon z niebieska łuska węża wzbudza we mnie myślenie o marzycielskiej, luksusowej przestrzeni, konsumpcyjnej, osoby która sama może toczyć ze sobą wewnętrzny konflikt, zmagać się z problemami cywilizacyjnymi na co mogą wskazywać znaki drug store, what the fuck did you done. Reasumując uważam ze prace nawiązują do społecznych problemów 21 wieku, naszych marzeń i sekretów.

57


Ilona Karp o Michale Żądło Kolejny rodu Żądłów zjawił się w Akademii. Codzienne wspólne modlitwy w skrajnie religijnym domu rodzinnym oraz służba ministrancka odbiła się na późniejszej karierze. Zrzucenie komży i opuszczenie gniazda na rzecz nauki w katolickim liceum plastycznym, zwiastowało nowe życie. Początkujący artysta otrzymał tam gruntowne wykształcenie. Michał Żądło rozpiął skrzydła, a ich cień padł na nasze twarze.

58

Zdaje się, że już w szkole średniej Michał zarysował swoją przyszłość, kopiując z Velasqueza portret papieża Innocentego X. Teraz powraca do tego tematu, usuwając postać, zbędne rekwizyty i pozostawiając samą czerwoną pelerynę. Wybrał pracownię tenebrystów i miłośników malarstwa hiszpańskiego, pracownię, która świeci własnym mistycznym światłem. Po pewnym czasie zaczął skłaniać się do własnych tematów. Między pracą z modelem a wieczornym rysunkiem oddawał się namiętnie malowaniu białej tkaniny. Nadawanie i zmienianie kształtu z pozoru tak banalnego przedmiotu dawało nieskończoną wolność. Poznajemy istotę przedmiotu, widzimy rodzaj materiału, a przede wszystkim czujemy patos przedstawienia. Białe tkaniny zajmują centrum obrazów, są odseparowane od otoczenia lub lewitują w ciemności. Zdają się być relikwiami, chustą, którą Weronika wycierała twarz Chrystusowi lub całunami, które widziały zmartwychwstanie. Po niemal dwóch latach dziewicza, niewinna biel przeinacza się w krew. Lniane szaty zmieniają się w jedwab. To tym większa i zaskakująca zmiana przy tak długotrwałym zachowaniu tematu. Nasycone czerwienią tkaniny, choć lądują bezładnie na ziemi, są czyste, wyidealizowane. Jakby przez lata zdążyły nabrać dumy i pewności. Są coraz większe, coraz bardziej lśniące, odgrodzone ostrą linią od jednolitego tła. Między ognistymi barwami czasem nieśmiało pojawiały się niebieskości, ale one zdawały się nie wybrzmiewać tak mocno w porównaniu z absorbującą czerwienią i czystą bielą. Życie nabiera intensywności gdy Michał chwyta za czerwoną tubę. Jego malarstwo zawżało, kiedy sięgnął po duży format. Mieniące się w świetle kształty wielkiej czerwonej tkaniny zdają się nas atakować z obrazu. Każdy motyw malowany jest przez Michała z precyzją ikony, przedmioty codziennego użytku zyskują sakralny wydźwięk. Oby tylko czerwony okres nie trwał dłużej niż trzy lata.


59


60


Justyna Barzowska o Ilonie Karp Cykl obrazów autorstwa Ilony Karp, dziewięć niewielkich płócien z jabłkami. Jedno wyróżnione, wybrane do wystawy, zawisło nad grzejnikiem. Cztery kwadraty wypełniają po brzegi jabłka leżące na trawie, w naturalnie zastanej rzeczywistości, poddane procesowi gnicia. Pozostałe pięć płócien przedstawia gnijące jabłka pozbawione zastanego w obserwacji kontekstu, owoce zostają umiejscowione na aplach koloru. Wybierzmy się, biorąc przykład z mieszkańca wsi, na pielgrzymkę, do świętego miejsca na podwórzu. Tętniąca życiem i wysmakowaną kolorystyką świątynia wiejskiego gospodarstwa, kompost tuż obok ruchliwego kurnika. Kontemplacja tego miejsca dostarczy nam silnych doznań estetycznych, wzbudzające podziw procesy rozkładu są niekończącą się kolorystyczną inspiracją. Spacerujmy jesienią i przedzimiem szlakiem wiekowych, beskidzkich jabłoni. Przy każdej zatrzymajmy się by wznieść modlitwę, ku błekitowi, zachwytem nad ferią barw rozkładających się owoców. Wspomnijmy łemkowskie domostwa niegdyś stojące przy sędziwych jabłonkach, im nie pozwolono doczekać starości. Westchnijmy do pni już zabliźnionych, po ściętych owocujących drzewach. Przy nich już nie doznamy radości obcowania z rozkładem. Lapidarne przedstawienia napotkanych na drodze, pod drzewem-matką, gnijących jabłek. Odważne przeniesienie ich na płaski, dźwięczny kolor. Swobodna struktura malarska, zauważalna lekkość. Uważność obserwacji wyczuwalna w pracach Ilony przywodzi mi na myśl malarstwo Ellen Altfest, choć struktura malarska prac Altfest jest zupełnie różna, można zauważyć więź wrażliwości i czułości w podejściu do widzenia materii świata, która łączy artystki. Dzięki malarstwu Ilony wybrałam się w intrygującą podróż, polecam ją każdemu napotkanemu.

61


Michał Żądło o Justynie Barzowskiej Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem morze. Nie pamiętam też, szczegółów moich kolejnych wizyt. Mimo to wiem, że nad morzem bywałem. Czasem wspominam wędrówki brzegiem Bałtyku, piasek lepiący się do bosych stóp, zimne podmuchy wiatru i żar promieni słonecznych. Te wspomnienia tworzą szczęśliwy obraz, który jest zarazem bardzo szczegółowy i wybiórczy. Myślę, że praca Pani Barzowskiej poza zagadnieniem koloru, zgłębia temat pamięci właśnie. Justyna Barzowska jest niezwykłą artystką. Najczęściej tworzy prace o kameralnym charakterze. Lubuje się w technice tempery jajowej. Jej wyjątkowość objawia się w osobliwym podejściu do każdej realizacji. Miniaturowa książeczka leporello wymaga czułego podejścia, już na etapie tworzenia. Ta „czułość”, wraca do odbiorcy, gdy ten pochyla się nad rękodziełem. Justyna lubi przechadzać się brzegiem morza, o poranku. Zachwyca się barwnością marynistycznego pejzażu. Ten zmienia się gwałtownie. Codziennym spacerom, towarzyszą inne kolory, inna paleta barw. To wprawia autorkę w zachwyt. Robi zdjęcia, które potem staną się inspiracją do omawianej pracy. 62


63


64


Aleksandra Brodzińska o Katarzynie Piwowarczyk Ślimak szuka skorupy Dużo intymności – nożyce, papierośnica, miś, łyżeczka, podkowa, fajka, zegarek, stare pudełko, głowa figury Matki Boskiej. Stare graty, przedmioty, każdy inny, nie widać związku ze sobą. Aspektem który je łączy jest dom dziadka. Bo te graty, to strzępki po dziadku, to jego intymność, ślady które odkrywa Kasia. Odkrywa i porządkuje, ale co? Porządkuje dom, aby nie przepadł w otchłani czasu. Kasia w swojej twórczości przedstawia proces wchodzenia do głębi siebie. Od 10 lat pisze pamiętniki, przeżywa siebie świadomie. W jej twórczości pojawia się symbol ślimaka bez skorupy. Pytam artystki co oznacza dla niej ten symbol, odpowiada że ślimaki bez domku obrzydzają, są niechciane tak jak osoby przechodzące psychoterapię lub leczenie psychiatryczne. Artystka opowiada mi o domu dziadka, do którego zawsze się bała wejść bo wszystko w tym domu nie miało porządku, było dużo starych przedmiotów, ciężki zapach starości. Rodzina która przebywała w tym domu, również wzbudzała lęk, gdy Kasia była dzieckiem. Kiedy dom został całkowicie opuszczony, rodzice Kasi zdecydowali się go wyremontować od podstaw. Kasia zdecydowała że trzeba uchronić to co zostało, a co może zniknąć w procesie zmiany podczas remontu. Chodzi po każdym z pomieszczeń, myszkuje, wyciąga resztki po dziadku. Mierzy się z tym, co w dzieciństwie przerażało, mierzy się z lękiem przed domem. Dom zostaje oswojony. Ślimak zaprzyjaźnia się ze skorupą. W okolicach domu dziadka stoi opuszczony bus z napisem „Polizei”. Artystka interesuje się tym obiektem, bo intryguje ją również otoczenie domu bo jak sama mówi – może mieć to jakąś wartość. Tę wartość chce uchronić przed zagubieniem, zapomnieniem. Nie chce aby kawałek przeszłości przepadł. Kasia maluje, szybko, szkicowo krajobraz z busem. Obraz skleja z fotomontażami na których są rzeczy z domu dziadka i jego listy. Wszystko to przypomina makietę śladów czyjegoś życia, układankę poszukującą W całym tym twórczym procesie skupionym na pamięci, jest skonfrontowanie się z lękiem, poprzez kolekcjonowanie śladów przeszłości. To wszystko buduje „Ja” artystki, wewnętrzny, osobisty dom. Ślimak nauczył się skorupy

65


Katarzyna Piwowarczyk o Janie Wolskim

66

Kolory mają ogromny wpływ na nasz stan psychiczny, chociaż do końca nie jesteśmy tego świadomi. Mogą wzbudzać niepokój, a jednocześnie pewną ekscytacje z tym związaną. Często odczuwa się potrzebę oswajania, powolnego wnikania w dane barwy – tego właśnie doświadczyłam zatapiając się w twórczość Jana Eustachego Wolskiego. Dosłownie, i w przenośni. Ekspozycje dostępne w postaci cyfrowej – zważając na światową sytuację – przedstawiały głównie obrazy, które wydawać by się mogło wystają poza świat wirtualny, wychodzą na zewnątrz. Pośród wielu dzieł rzucało się w oczy głównie jedno, przedstawiające Geralta z Riwii, znanego z cyklu książek Andrzeja Sapkowskiego, gier stworzonych na jej podstawie, oraz produkcji emitowanej na popularnej dla naszych czasów platformie. W serialu występują aktorzy czarnoskórzy – zabieg ten nie obył się bez krytyki. Istotne jest tu założenie, że jakoby akcja opowieści toczy się według fanów w średniowiecznej Polsce. Nagle postać ta stała się bohaterem kulturowym, walczącym o konserwatywną tożsamość. Geralt jest przedstawicielem fikcyjnego zawodu i mieszkańcem wyimaginowanego kontynentu. To nie jest średniowieczna Polska, ani polski bohater, jednak zważając na narodowość autora, wydawać mogłoby się inaczej. Bunt powstały z powodów dla niektórych kontrowersyjnych zainteresował artystę. W Sali 310 znalazł się również pewien obiekt w postaci listowej. Forma dzieła jest nawiązaniem do popularnej w latach 70. Działalności artystycznej zwanej mail artem. Podłużny format obklejony folią z dołączoną wyraźną instrukcją „zrób coś z tym” pozwala ingerować w dzieło nie tylko twórcy, ale i obiorcy – zgadza się na wykorzystanie własnego tworu do dalszej modyfikacji. Odczuwałam pewną trudność, niezrozumienie i niepokój podczas pierwszego spotkania z twórczością Jana Wolskiego. Jednak przy bliższym zapoznaniu się z dziełami zamieniło się to w pewną fascynacje i zachwyt. Obrazy, mimo, iż nierealistyczne, sprawiają wrażenie żywych. Uzależniają i hipnotyzują.


67


68


Miłosz Nowakowski o Filipie Leoniaku Igrzyska w antyku wyznawały wartości bardzo odmienne od tych uznawanych współcześnie. Jedną z trzech dyscyplin była walka dwóch atletów – zapasy. Dzisiejsza forma tego sportu jest całkowicie odmienna, od tego, co odbywało się w Olimpii. Nie było kategorii wagowych, więc ambitny, ale niewymiarowy zawodnik po prostu ryzykował przeciwko większym rywalom. Mimo potrzeby opanowania przez zawodników technik zapaśniczych sport ten wciąż opierał się na brutalnej sile i fizyczności. W przypadku nierównej walki lepszy atleta raczej nie okazywał litości. Niektórzy walczący byli tak przerażający, że ich przeciwnicy po prostu rezygnowali, co pozwoliło rozstrzygać pojedynki bez konieczności brudzenia się kurzem i piachem. Grecki zapaśnik musiał powalić przeciwnika na ziemię, sprawiając, by jego plecy lub ramiona dotnęły podłoża, lub rozciągnąc drugiego na leżąco. Aby wygrać zawody były konieczne trzy upadki . Stawy mogły być naciągane wbrew ich normalnemu zakresowi ruchu. Wykorzystywano chwyty na ramiona i blokady barków, które są nielegalne we współczesnych zapasach olimpijskich. Walka była prawdopodobnie gorzka i intensywna, niezależnie od tego, jak wyszukana była taktyka. Greckie źródła nie pozostawiają wątpliwości, że duszenie przeciwnika do poddania się, mogło skutkować utratą przytomności. W przypadku zawziętej walki -zgonem. W pracach Filipa Leoniaka nie odnajduję nawiązań do historii sztuki. Konstruowanie wypowiedzi na temat kompozycji, środkach wyrazu czy zagadnień technologicznych sprawia mi problem, jednak przeczuwam, że w tym przypadku nie są to istotne aspekty prac. To, co uderzą nas w konfrontacji to seria ciosów zestawień kolorystycznych i chwytów. Przytłaczająca forma obezwładnia i skraca oddech.

69


Julia Szczerbowska o Katarzynie Wyszkowskiej Twórczość Katarzyny Wyszkowskiej to swoisty komentarz rzeczywistości - zarówno tej ogólnoświatowej, jak i małej, lokalnej. Tematy wynikają z uważnej obserwacji. Inspiracje wydają się być przypadkowe i stanowią zbiór zagadnień poruszających autorkę emocjonalnie. Główną formą wyrazu staje się kicz. Zbiór śmieci, brokatu, a to wszystko połączone gorącym klejem stają się wyrazistym komentarzem. Każą odbiorcy podejść bliżej, dokładnie się przyjrzeć i zrozumieć, bo z pozoru nieczytelne formy po dłuższym przestudiowaniu zaczynają mówić same za siebie. 70



72


73


74

W następnym numerze ONBS: Zdalny i niewidzialny dyplom Aleksandry Brodzińskiej oraz dwa oddechy Anny Zuzeli. Wszystkie ręce Tenebrysty, wymowne skarpetki Ormianki, malarz w malowanej ramie, bliscy na dłoni córki. Justyna i jej małe. Mnemo-walk domatorki. Oko opatrzności, Polizei i listy do rozbiórki. A nad tym wszystkim unosi się pytanie: Czy to już koniec pandemii? Oby! Oby kolejne fale to były te na Wiśle. Małe, nieśpieszne i mile bujające nas w stronę Tyńca...



Kraków 2021


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.