6 minute read

PRZECIWCIAŁA nie tylko PANNY MŁODEJ oraz pocztowa gra w kolory | Bogumił Książek

PRZECIWCIAŁA nie tylko PANNY MŁODEJ oraz pocztowa gra w kolory

Barwa w praktyce malarskiej istnieje dzięki barwnikowi. (Łac. color, niem. farben – oba źródłosłowy oznaczają w swoich językach każde to samo, tzn. i barwnik i barwę, a w języku polskim mają zawężone różnorakie znaczenia.) Kolor zatem przywoływany jest przez malarza dzięki farbie. Pandemia okazała być złym czasem dla farby, lepszym dla koloru, gdyż dystrybucja dorobku malarskiego przeniosła się do internetu, gdzie farba zamieniła się na emitowaną przez ekran barwę; a to już inna rzecz. Obrazy zastąpiły podobne im widma. Łatwo to przyszło światowi epoki Instagrama, stanowi jednakże pewne zagrożenie. By zaradzić takiej redukcji sztuki uznałem, iż czas nadszedł wykorzystać zjawisko boomu na rynku dostawczym, będące również wyrazem pandemii, a dokładniej odpowiedzią świata na ograniczenia sanitarne. Skoro kurier stał się zawodem zaufania społecznego, niczym kelner dostarczający nam przed kowidem nienaruszone danie z restauracyjnej kuchni do stolika. A zatem czemu poprzestawać tylko na transferze wirtualnych plików, gdy można wpisać się w ogólny trend, popłynąć z nurtem. Niech kowidowy kurier dostarczy nie tylko grę w chińczyka, wegańskie steki czy wełniane skarpetki. Pocztą Polską, kurierem, pozostawianiem w ustalonych miejscach docierać zaczęły do redakcji ONBS paczki i listy ze sztuką. Rzeczywistość niechybnie by zatriumfowała nad wirtualiami, gdyby nie fakt, że nie mogliśmy sobie odpuścić okazji do unboxingu paczek.

Advertisement

I tak nasza Poczta Polska okazała się najciekawszym z dostarczycieli. Naturalnie z punku widzenia wyzwań względem vintage’owego mailartu. List Jana Wolskiego nadawany w listopadzie’20 z Krakowa dotarł do mego domu w... Krakowie po 6 tygodniach peregrynacji. Z troską otwierałem solidnie wymiętoloną przez pocztowców kopertę. Jej stan okazał się korespondować z treścią. Nadawca postanowił siegnąć do cytatu z pocztowego konceptualizmu sprzed 40 lat, a dzięki sumiennym maceratom wykonanym w sortowniach Polskiej Poczty efekt był mrożący - listu zza grobu.

Z okładki 3 numeru Obrazów Niemal Bez Słów spogląda na nas matka Anny Zuzeli. Fotografowana przez własną córkę, przyjęła pozę dumnych Indianek. Zastygła w cienistym pokoju, wśród licznych roślin, ubrana w zieleń; jej uważne spojrzenie krzyżuje się w soczewkach obiektywu ze spojrzeniem fotografującej córki. Anna, samodzielna, podążająca własną drogą zaprasza matkę do artystycznego przedsięwzięcia, a ta pozując stara się odnaleźć w sytuacji o wyjątkowej charakterze – poddaje się reżyserii, w której córka może w niespodziewany dla niej sposób przejąć kontrolę, zatem pozuje z odwagą, ale i ostrożnością. Zdjęcie stanowi element cyklu, który podobnie jak i inne powstające w naszej pracowni tej zimy prace, nawiązuje do zjawiska barwy. U Zuzeli kolory przedstawione są w serii personifikacji, gdzie kolejne jej bliskie osoby dają się wciągnąć przez artystkę w grę w kolory. Sama Zuzela, choć w innym cyklu przywdziewa się w nieskalaną biel panny młodej, obciągniętą w białą pończochę stopą meandruje w rosole, pochłania z gracją rosiczki białego beza.

W mrocznym czasie pandemii kolory stały się egzemplifikacją życia. Również jego najdziwniejszych i niejednoznacznych odmian. Dla Aleksandry Brodzińskiej barwy materializują się w odciśniętych w utrwalonej tkaninie fragmentach jej własnego ciała. W kolejno, tydzień po tygodniu nadawanych przez autorkę z dalekiego Pomorza paczkach znajdowaliśmy kolejne elementy eterycznej instalacji. Pustka, przezroczystość, nieobecność uwidaczniają się w pełni dzięki czule przylegającej doń purpurze atłasu. Kształt pozostawiony po dłoni, dosłownie pusty gest, zwodzi niejednoznaczną grą.

Z kolei ten sam kolor, czerwień i taka sama materia, ale malowana przez tenebrystę Michała Żądło, na razie cierpliwie wyleguje swe fałdy na niewielkich formatach. Jakby czekała na szarpnięcie, skurcz i przyjęcie formy, co zapewne prędzej, czy później nastąpi.

Oko drugiego w naszym zespole tenebrysty, Miłosza Nowakowskiego wyrusza w podróż po powierzchni własnych zdjęć, tych wykorzystywanych do malowania obrazów. Wyławia te miejsca, gdzie forma mniej się burzy i miesza, a w zamian przyjmuje jednostajne fragmenty o spójnym kolorze. Następnie autor na tej podstawie, jak zawsze z pędzlem w ręku, wymalowuje swoiste ekstrakty barwy z pejzażu.

Ilona Karp, tenebrystką i ona... przedstawia nam kolor jako wyraz zepsucia i pokusy, wyciągając symbol tychże z zakurzonej rekwizytorni sprzed stuleci. Jak na tak stary temat, jej jabłka trzymają się całkiem nieźle...

Niegdyś, skoro kolor kusił, to musiał być kosztowny. Zarezerwowany dla oczu bogaczy, dla wiernych w kościołach. Ubogi mógł nacieszyć się pięknem polnych kwiatów, barwnością targów warzywnych. Tą ścieżką podąża Julia Szerbowska prezentująca antynomiczne zjawisko współczesności – barwną urodę byle czego, co gorsza, czegoś godnego potępienia. Czegoś, co od pierwszej sekundy niechcianego istnienia zmierza na śmietnik. Barwne jednorazowe siatki na zdjęciach młodej artystki kładą się niczym jedwabie w sklepie bławatnym. Być może, gdyby były brzydsze już dawno byśmy ich nie chcieli i wylądowałyby na śmietniku – tyle że historii.

Podobnie Małgorzata Marczewska, studentka scenografii, czerpie z ubogiego ni to lamusa, ni to śmietnika. To prastare źródła, z których scenografia korzysta od Ajschylosa. Z niczego oko i dłoń scenografa powołuje do życia coś. Magia teatru, ta sama, dzięki której, gdy aktor zwyczajnie sapnie, my słyszymy ostatnie tchnienie. I tak stosując techniki kolażu artystka buduje ni-to-kapliczki o intensywnych fioletach, złotocieniach i czerwieniach, a następnie rozstawia je w instagramie.

Dla Justyny Barzowskiej, autorki cyklu mikro-albumów kolor staje się medium dostępnym pod lupą. Na mikroskopijnych skrawkach papieru składanych w harmonijkę podziwiamy ponaklejane niby nieudane zdjęcia z minionych wakacji. Zdjęcia wielkości małego paznokcia. Niewiele tu nostalgii, i to nie tylko z powodu skali, ale za to dużo melancholii, a nawet patosu – co wydać się może dziwne – ale autorka im bardziej zdaje się być niewidoczna, tym bardziej wsłuchujemy się w jej opowieść. Tym większą zachowujemy powagę.

Powiadają, że sny nie mają kolorów. Trudno jakoś mi się z tym zgodzić. A już na pewno kolorowe są poduszki. Te tradycyjne, napełnione pierzem mają zwyczajowo kolor ciemno-różowy. Poduszka uszyta przez Piotra Sułka jest natomiast błękitna. Wynika to z zastosowanego materiału - zużytych maseczek jednorazowych. Nawet jeśli nie będzie można zasnąć, z powodu słyszanych tych wszystkich oddechów byłych właścicieli pozszywanych maseczek, to docenimy ich miękkość i sprężystość oraz właściwości pochłaniające pot i łzy zastosowanych w produkcji materiałów - celulozy i polipropylenu. A jeśli jednak zaśniemy, to czymże będzie taki sen - młodszym bratem śmierci.

Barwa w najczystrzej postaci ujawnia się w trakcie rozszczepienia światła. Julia Kwatro, operując wielokształtnymi cieniami rzutowanymi na ścianę, posługuje się antycznym urządzeniem z ubiegłego wieku. Zjawisko aberacji chromatycznej, występujące w optyce jej rzutnika wybarwia krawędzie cieni, objawia się w okalającej pole projekcji tęczowej obwódce. W ten sposób autorka oddaje się malarstwu czystej barwy, z pominięciem pigmentu, tradycyjnego pośrednika w praktyce malarskiej. W swej pracy cofa się ku samym początkom malarstwa, tym opisanym przez Pliniusza w antycznym micie o cieniu i o narodzinach malarstwa.

Czy można uznać piksel za punkt w rozumieniu Kandinskiego? Naturalnie. Ale w czasie pandemii warto raczej zapytać czy piksel moze zarażać? Są przepadki, które zdają się o tym świadczyć. Filip Leoniak z całą brutalnością, na jaką pozwala narzędzie fotoszopa, stara się rugować przemoc na kolejnych zdjęciach. Mimo to powywracane przez program do obróbki zdjęć piksele zdają się zachowywać swoją chorą proweniencje. Widać, iż mimo eksterminacji formy przemoc wyobrażeń utrzymuje się w powstałych tak abstrakcjach. To właśnie kolor u Leoniaka jest symptomatyczny. Świadczy o toczącej abstrakcje złej treści minionych wyobrażeń.

Katarzyna Wyszkowska wykorzystuje barwy z determinacją kolorofilki. W pięknych pryzmatycznych gradacjach, tych aspirujących do absolutu, opowiada o pozostawiającej coraz więcej do życzenia rzeczywistości. Tak się stało, iż nasz człowieczy zmysł krytyczny rozwija się i subtelnieje przeciwstawnie do praktyk ludzkości względem otaczającego nas świata. Kontrast narasta. Artystka dostrzega to i piętnuje przewrotną barwą, migotaniem i zmysłowymi kształtami ceramik.

Podobno różnorakie byty i te cielesne, i te eteryczne emanują zjawiskiem kolorowej aury. Katarzyna Piwowarczyk z pomocą jeszcze starszego rozwiązania niż Julia Kwatro, miniaturowej camera obscura przeszukuje stare opuszczone domostwo swego dziadka. Wywołane fotografie ujawniają zaskakujące obecności w skierowanym do rozbiórki domu. Czy autorce udało się rownież uchwycić kolory odkrytych fenomenów? Zainteresowanych odsyłam do publikowanych na kolejnych stronach ONBS rezultatów badań pani Piwowarczyk.

This article is from: