Leigh Bardugo – Szturm i grom trylogia Grisza tom II fragment
Widok naszej gospody niespecjalnie poprawił mi humor. Budynek miał dwie kondygnacje i wniebogłosy wołał o świeże malowanie. W oknie wisiała tabliczka, na której w pięciu językach reklamowano gorące kąpiele i łóżka bez pluskiew. Zaznałam wanny oraz łóżka i mogłam stwierdzić, że tabliczka kłamała w każdej wersji językowej. Ale i tak z Malem przy moim boku nie było tam tak źle. Weszliśmy po schodach na zapadający się ganek, a stamtąd do karczmy, która zajmowała większość parteru. Po kurzu oraz jazgocie ulicy wnętrze wydawało się chłodne i ciche. O tej porze przy poplamionych stolikach siedziało zazwyczaj kilku robotników, którzy przepijali bieżący zarobek, dzisiaj jednak było pusto. Tylko gburowaty gospodarz stał za barem. Był imigrantem z Kerczu i odniosłam silne wrażenie, że nie lubił Ravczan. A może po prostu miał nas za złodziei. Pojawiliśmy się dwa tygodnie wcześniej brudni i obdarci, bez bagażu i środków na zapłacenie za nocleg – poza złotą wsuwką, którą zapewne jego zdaniem ukradliśmy. Ale i tak ją zabrał w zamian za dwa łóżka w pomieszczeniu, które dzieliliśmy z sześciorgiem innych lokatorów. Kiedy zbliżyliśmy się do baru, z własnej inicjatywy walnął klucz na ladę i pchnął go w naszą stronę. Do klucza przywiązany był kawałek kurzej kości. Kolejny czarujący drobiażdżek. Sztywnym kerczańskim, który podłapał na pokładzie „Verrhadera”, Mal poprosił o dzbanek gorącej wody do mycia. – Ekstra – bąknął gospodarz. Był to przysadzisty mężczyzna o rzadkich włosach i poplamionych na pomarańczowo zębach – efekt żucia jurdy. Zauważyłam, że się