cud贸w
Henryk Bejda
cud贸w
IMPRIMATUR
Kuria Metropolitalna w Krakowie nr 3199/2005, 9 listopada 2005 r. bp Jan Szkodoń, wikariusz generalny ks. Kazimierz Moskała, wicekanclerz o. prof. dr hab. Tomasz Maria Dąbek OSB, cenzor
REDAKCJA I KOREKTA Agata Chadzińska Agata Pindel-Witek
OPRACOWANIE KOMPUTEROWE I SKŁAD Andrzej Witek
Projekt okładki Andrzej Witek
ISBN 83-89431-13-9 © 2005 Dom Wydawniczy „Rafael” ul. Grzegórzecka 69 31-559 Kraków 73 tel./fax: (0*12) 411 14 52 e-mail: rafael@rafael.pl www.rafael.pl Druk: Drukarnia PRINTGRAPH, tel. (14) 669 07 50
Rodzicom i teściom w podzięce za ich miłość i dobroć dedykuje autor
Przedmowa Cud – znak Bożej miłości Na kartach Ewangelii opisano wiele cudów i znaków zdziałanych przez Jezusa Chrystusa. Dzieje Apostolskie przynoszą informacje o nadzwyczajnych Bożych interwencjach dokonanych także za pośrednictwem apostołów. Cud zmartwychwstania stał się fundamentem wiary katolickiej. Cud przemiany wina w Krew Chrystusa, a chleba w Jego Ciało dokonuje się codziennie na ołtarzach całego świata. Do dziś cud jest nieodłącznym składnikiem wiary katolickiej. Stwierdzenie nadzwyczajnej ingerencji Boga – niewytłumaczalnej przez naukę – jest warunkiem koniecznym do dokonania beatyfikacji i kanonizacji ludzi pełnych cnót i heroizmu, uznawanych za sługi Boże.
Czym są cuda? Według klasycznej definicji św. Tomasza z Akwinu, cud to wydarzenie zdziałane przez Boga „poza porządkiem istniejącym w rzeczach”, to, „co Bóg czyni z pominięciem znanych nam przyczyn”1. Cuda są zna1
Por. „Skrót zarysu teologii (Sumy Teologicznej) św. Tomasza z Akwinu OP”, Wydawnictwo Antyk – Marcin Dybowski, Warszawa 2000, s. 139.
7
kami Bożymi dla ludzi, szczególnymi aktami Bożej woli i miłości. „Cud byłby więc znakiem Ducha dla ducha, przesłaniem Boga dla człowieka. Celem cudu byłoby przebudzenie człowieka i wprowadzenie go w całkiem nową sferę myślenia i życia, wyrwanie go z przyzwyczajenia, z «natury» i nawrócenie na wszechświat, którego sercem i celem jest Jezus. Zatem nierozumienie cudu jest tylko tymczasowe, wynika z naszej niedoskonałości. Cud wszakże, choć sam nie objaśniony, zawsze rozjaśnia i taki jest jego cel”2 – twierdził Jean Guitton, wybitny francuski pisarz i filozof. Cud wydarza się więc głównie po to, by „rozjaśnić”, „przebudzić” i „nawrócić” człowieka, by mógł on uwierzyć lub wzmocnić swoją wiarę. Z jednej strony jest on potrzebny, by wzmocnić wiarę tych, którzy mają z nim styczność, z drugiej wydarza się z reguły tym, którzy silnie wierzą lub są w sposób szczególny otwarci na Bożą łaskę. Specyficzną i kluczową cechą jest zaufanie człowieka do Boga.
Wiara w Bożą wszechmoc Wiara w cud jest nieodłącznie związana z wiarą w Boga. „Jeśli ktoś twierdzi, że cuda są w ogóle niemożliwe i stąd wszystkie o nich opowiadania, nawet zawarte w Piśmie św., trzeba uznać za baśnie i mity, albo że cudów nigdy nie można poznać w sposób pewny, ani że na ich podstawie nie da się należycie uzasadnić Bożego pochodzenia chrześcijańskiej religii – niech będzie wyklęty”3 – stanowi jeden z kanonów I Soboru Watykańskiego. 2
3
8
Jean Guitton, Jean-Jacques Antier, „Tajemne moce wiary. Znaki i cuda”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 1997, s. 34. „Breviarium fidei”, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1998, s. 25.
Cud wskazuje na Boga, uwierzytelnia wiarygodność Objawienia. Według Katechizmu Kościoła Katolickiego zdziałane przez Jezusa czyny, cuda i znaki były potwierdzeniem, że jest On zapowiedzianym Mesjaszem, a Królestwo jest w Nim obecne (por. KKK 547). „Czy chcemy tego czy nie, prawdziwe cuda należą do porządku religijnego, porządku więzi z Bogiem”4 – dowodzi Patrick Theillier, dyrektor Biura Medycznego w Lourdes, który sam zajmuje się badaniem cudownych uzdrowień. Cuda zawsze wskazują na Kogoś, kto stoi nad naturalnym porządkiem; Kogoś, kto może zgodnie ze swoją wolą zawieszać i przekraczać ustalone przez siebie prawa. „Wierzyć w cud, to z góry przyjmować, że porządek natury nie podlega matematycznej konieczności i że Bóg posiada wolność wkraczania w kosmos, by zrealizować najwyższe cele”5 – twierdził Jean Guitton.
Symbolika cudu Przyglądając się cudom i czytając ich opisy, dochodzimy do wniosku, że każdy cud coś znaczy, niejeden ma swoje dostrzegalne drugie znaczeniowe dno. Czytelną symbolikę mają np. uzdrowienia, które dokonały się za pośrednictwem wody, takie jak te w Lourdes. „Jest to zupełnie normalnym i nader pozytywnym zjawiskiem, że w Lourdes ludzie wciąż znajdują kontakt z tajemnicą Chrystusa. Uzdrawiająca woda ponownie wskazuje im na uzdrawiającą wodę chrztu, która jest właściwym, nowym źródłem, jakie podarował nam Chrystus”6 – mówił w jed4
5 6
Patrick Theillier, „Porozmawiajmy o cudach”, Wyd. Księży Marianów, Warszawa 2003, s. 25. Jean Guitton, Jean Jacques Antier, dz. cyt., s. 35. „Bóg i świat. Z kard. Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald”, SIW „Znak”, Kraków 2001, s. 288.
9
nym z wywiadów ks. kard. Joseph Ratzinger, obecny Ojciec Święty Benedykt XVI.
Cud a Kościół Kościół podchodzi do cudów z dużą rezerwą i ostrożnością. W przypadku objawień czy szczególnych charyzmatów w grę może przecież wchodzić działanie sił nieczystych, ingerencja wielkiego zwodziciela, jakim jest szatan. Dlatego Kościół przed uznaniem takich zjawisk za prawdziwe i Boże zawsze niezwykle pieczołowicie je bada – sprawdzana jest np. zgodność prywatnych objawień z prawdami wiary, pod lupę brane jest także życie i zdrowie psychiczne osoby, która doświadcza niezwykłych wydarzeń. Jednakże Kościół niezwykle rzadko wypowiada się w sprawie objawień prywatnych. Podobnie jest w przypadku uzdrowień przypisywanych wstawiennictwu kandydatów na ołtarze badanych podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Analizuje je dokładnie specjalna komisja lekarsko-teologiczna. Aby powrót do zdrowia został zakwalifikowany jako cud, musi być spełniony szereg warunków. Choroba, której dotyczy, nie może być w stadium zaniku (tak, że mogłaby się samoistnie cofnąć); nie mogą być podawane żadne lekarstwa lub – jeśli jakieś zostały już użyte – musi być stwierdzona ich nieskuteczność. Uzdrowienie musi być natychmiastowe i całkowite. Przed uzdrowieniem nie może mieć miejsca kryzys związany ze stosowaniem określonego środka, a po uzdrowieniu nie może nastąpić nawrót choroby. Wreszcie teologowie nie mogą mieć wątpliwości co do teologicznej warstwy uzdrowienia – odmawianych modlitw czy pośrednictwa konkretnego kandydata na ołtarze. Te surowe warunki najlepiej obrazują krytyczne podejście Kościoła do nadzwyczajnych zjawisk.
10
Czytając o cudach – uzdrowieniach, objawieniach, nawróceniach i niezwykłych charyzmatach – warto mieć w pamięci słowa Chrystusa: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie” (J 4,48), płynące z doskonałej znajomości natury ludzkiej, a przede wszystkim zdanie wypowiedziane przez Jezusa do apostołów, będące reakcją na postawę „niewiernego” Tomasza Apostoła zwanego Didymosem: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29).
*** W „Księdze 100 wielkich cudów” przedstawiamy cuda dokonane przez samego Chrystusa, cuda uczynione przez Boga za pośrednictwem Jego apostołów i najpopularniejszych świętych, jak i te, dzięki którym na ołtarze wyniesieni zostali współcześni święci, także ci mniej znani szerokiemu gronu. Opisano również specyficzne „cuda”, jakimi są tajemnicze charyzmaty i dary, którymi Bóg obdarzył swoich wybrańców, a także swoiste cuda wiary, czyli nawrócenia. Cudownymi ingerencjami Boga i Jego świętych w życie współczesnych są również objawienia. W książce przedstawiamy zarówno największe uznane przez Kościół objawienia maryjne, objawienia Pana Jezusa, jak i objawienia św. Michała Archanioła. Opisany został także fenomen płaczących Madonn. Wśród poruszanych tematów są również Boże ingerencje w bieg historii wyproszone przez wiernych gorącą modlitwą oraz cuda eucharystyczne. W publikacji znajdziemy też teksty dotyczące Polski i Polaków. Przeczytamy m.in. o dwóch cudach, które wydarzyły się na Jasnej Górze, cudzie kanonizacyjnym Brata Alberta, cudach beatyfikacyjnych M.M. Kolbe-
11
go, nadzwyczajnych łaskach przypisywanych wstawiennictwu Jana Pawła II, legendarnych cudach związanych z osobą św. Stanisława, przepowiedni zasłyszanej przez bł. ks. Bronisława Markiewicza. Książka z pewnością mile zaskoczy wielością i różnorodnością poruszanych tematów. A tytułowe „100 cudów” jest w zasadzie liczbą umowną. Uważny czytelnik znajdzie ich tu dużo, dużo więcej.
12
„Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”
Cuda Pana Jezusa Ziemia Święta lata działalności publicznej Jezusa Chrystusa Pierwszy cud – znak uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Wraz z uczniami i Matką był tam na weselu. Kiedy biesiadnikom zabrakło wina, Maryja poinformowała o tym Syna. Ten kazał napełnić wodą 6 kamiennych stągwi, a następnie zaczerpnąć znajdujący się w nich płyn i zanieść go staroście weselnemu. Woda okazała się być doskonałym winem. W ten sposób Jezus „objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (por. J 2,1-12).
*** Po zejściu z góry, z której przemawiał do tłumów, Jezus wszedł do jednego z miast. Zbliżył się wówczas do niego człowiek trędowaty. „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” – powiedział. Jezus zlitował się nad nim, wyciągnął rękę i dotykając go, powiedział: „Chcę, bądź oczyszczony”. W jednej chwili człowiek ten został uleczony z trądu. Jezus przykazał, żeby nie mówił nikomu o tym, co On mu uczynił, ale żeby poszedł do świątyni i złożył stosowną ofiarę za swe oczyszczenie. Jednak uzdrowiony nie posłuchał Go i rozpowiedział o tym, co zaszło. Sława Jezusa rozeszła się
13
wszędzie i zaczęły przychodzić do Niego tłumy ludzi (por. Mt 8,1-4; Mk 1,40-45; Łk 5,12-26).
*** Kiedy Jezus przebywał w Kafarnaum, zwrócił się do Niego pewien zasłużony dla miejscowej społeczności setnik, prosząc o uzdrowienie swojego sługi leżącego w domu, bliskiego śmierci, cierpiącego i sparaliżowanego. „Przyjdę i uzdrowię go” – zapewnił Jezus. Ale setnik stwierdził wówczas, że nie jest godzien przyjmować Jezusa w swym domu. „Powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie” – dodał. Jezusa zadziwiła wielka wiara setnika, pochwalił ją publicznie i powiedział: „Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś”. Kiedy to mówił, leżący w domu sługa odzyskał zdrowie (por. Mt 8,5-13; Łk 7,1-10).
*** Podczas pobytu w synagodze Jezus napotkał człowieka opętanego przez ducha nieczystego. „Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży” – krzyczał opętany. „Milcz i wyjdź z niego!” – surowo nakazał duchowi Jezus. Zły duch zaczął wówczas targać nieszczęśnikiem i wyszedł z niego z głośnym krzykiem. Obserwujący to ludzie byli bardzo zaskoczeni. „Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne” – mówili między sobą (por. Mk 1,21-28, Łk 4,31-37).
*** Pewnego dnia Jezus przyszedł do domu Szymona Piotra. Jego chora teściowa leżała trawiona gorączką. Jezus podszedł do niej, ujął ją za rękę i gorączka natychmiast ją opuściła. Kobieta wstała i usługiwała przybyłym (por. Mt 8,14-15; Mk 1,29-31; Łk 4,38-39).
14
*** Kiedy Jezus wraz z uczniami płynął łodzią na drugą stronę jeziora Genezaret, nagle zerwała się gwałtowna burza. Fale zaczęły zalewać łódź. Uczniowie bardzo się zlękli. Obudzili śpiącego w tyle łodzi Mistrza. „Panie, ratuj, giniemy!” – krzyczeli w strachu. „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?” – zapytał Jezus. Po chwili wstał i przemówił do wichru i jeziora: „Milcz, ucisz się!”. W jednej chwili wiatr ucichł, a fale uspokoiły się (por. Mt 8,23-27; Mk 4,35-41; Łk 8,22-25).
*** Po przybyciu do krainy znajdującej się po drugiej stronie jeziora Genezaret naprzeciwko Jezusa wybiegł dziki, opętany przez złego ducha człowiek bez ubrania, który od jakiegoś czasu mieszkał w znajdujących się w okolicy grobach. Człowiek ten był postrachem miejscowych – nikt nie mógł przejść spokojnie koło jego kryjówki. Kiedy go chwytano i wiązano, za pomocą nadludzkiej mocy zrywał pęta i uciekał. „Dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach”. Zobaczywszy Jezusa, opętany złożył Mu pokłon. „Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!” – przemówił przez niego zły duch. Jezus zapytał go o imię. „Na imię mi «Legion», bo nas jest wielu” – odparł. Zły duch prosił również Jezusa, by nie wypędzał ich z tej okolicy i nie kazał wracać do Czeluści; błagał, żeby wyrzucając ich, pozwolił im wejść w pasące się nieopodal wielkie stado świń. Jezus pozwolił im na to. Złe duchy weszły wówczas w liczące 2 tys. świń stado. Po chwili cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu i zginęła w falach jeziora. Pasterze, przerażeni tym, co się wydarzyło, pobiegli do miasta. Kiedy jego mieszkańcy
15
przyszli na miejsce zdarzenia, zastali opętanego przy zdrowych zmysłach, ubranego i siedzącego u stóp Jezusa. Przelękli się bardzo mocy posiadanej przez Jezusa i prosili Go, by opuścił ich miasto. Jezus z uczniami wsiedli zatem do łodzi i odpłynęli. Przed odjazdem człowiek, z którego wyszły złe duchy, prosił o możliwość pozostania z Jezusem. Pan nie zgodził się jednak. „Wracaj do domu, do swoich i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą” – nakazał mu. Mężczyzna posłuchał Jego polecenia (por. Mt 8,28-34; Mk 5,1-20; Łk 8,26-39).
*** Kiedy Jezus powrócił do Kafarnaum, do domu, w którym nauczał, czterech ludzi przyniosło na noszach paralityka. Tłum, który tłoczył się wokół Niego, był jednak tak wielki, że mężczyźni musieli spuścić chorego na linach przez dach. „Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy” – powiedział do chorego Jezus. Słysząc to, niektórzy uczeni w Piśmie pomyśleli, że bluźni, przypisując sobie władzę, jaką ma jedynie sam Bóg. Znając ich myśli, Jezus przemówił: „Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też: «Wstań i chodź». Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów”. I rzekł do paralityka: „Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!”. Paralityk wstał, wziął łoże i wyszedł na oczach zdumionych zgromadzonych (por. Mt 9,1-8; Mk 2,1-12, Łk 5,17-26).
*** Kiedy Jezus był nad jeziorem, przyszedł do Niego Jair – zwierzchnik synagogi. Pokłonił się przed Nim i poprosił: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce,
16
aby ocalała i żyła”. Kiedy to mówił, nadbiegli znajomi mężczyzny, mówiąc że nadaremno trudzi Nauczyciela, bo jego jedyna córka już umarła. Słysząc, co mówiono, Jezus zwrócił się do Jaira: „Nie bój się, wierz tylko!”, i z kilkoma uczniami podążył do jego domu. Zastali tam fletnistów, płacz i zawodzenia. „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi” – powiedział Jezus. Zgromadzeni skwitowali te słowa śmiechem, byli bowiem pewni, że dziecko zmarło. Jezus odsunął wtedy tłum i wraz z uczniami, matką i ojcem dziewczynki weszli do pokoju, gdzie leżały jej zwłoki. Wziął dziecko za rękę. „Talitha kum” (Dziewczynko, mówię ci, wstań!) – powiedział. Ta natychmiast wstała i chodziła. Zgromadzeni osłupieli ze zdumienia. Jezus polecił im, by dali dziecku jeść, i zakazał im mówić o tym, co się stało (por. Mt 9,18-19 i 9,23-26; Mk 5,21-24 i 5,35-43; Łk 8,40-42 i 49-56).
*** Kiedy Jezus z uczniami szedł do domu Jaira, podeszła do Niego pewna kobieta od 12 lat cierpiąca na krwotok. Leczyła się ona u wielu lekarzy i wydała na kurację cały majątek, ale nic jej nie pomagało. Wprost przeciwnie, czuła się coraz gorzej. Słysząc o Jezusie, zapragnęła Go dotknąć. „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa” – mówiła. Przecisnąwszy się przez tłum chora dotknęła frędzli szaty Jezusa. Od razu ustał jej krwotok i poczuła, że jest uzdrowiona. W tej samej chwili Jezus uświadomił sobie, że wyszła od Niego moc. „Kto się dotknął mojego płaszcza?” – zapytał, odwracając się. Uczniowie odpowiedzieli, że mógł to przecież zrobić każdy, bowiem otaczała Go wielka ciżba i nie sposób było przejść nie dotykając innych. Ale uzdrowiona kobieta wiedziała, że słowa Jezusa dotyczą właśnie jej. Zalękniona i drżąca upadła przed Panem i wyznała Mu całą prawdę.
17
„Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!” – odparł Jezus (por. Mt 9,20-22; Mk 5,25-35; Łk 8,43-48).
*** Przy drodze wiodącej do Jerycha Jezus uzdrowił trzech niewidomych. Jednym z nich był żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza. Wszyscy niewidomi zostali uzdrowieni dzięki swojej silnej wierze (por. Mt 9,27-31; Mk 10,46-52; Łk 18,35-43 i Mt 20,29-34).
*** Jezus wyrzucił złego ducha z opętanego niemowy, sprawiając jednocześnie, że ten odzyskał mowę (por. Mt 9,32-34).
*** Jezus – ku coraz większemu zgorszeniu Żydów – uzdrawiał również w szabat, udowadniając, że „wolno jest w szabat dobrze czynić”. W synagodze uzdrowił m.in. człowieka, który miał uschłą rękę. „Wyciągnij rękę!” – powiedział do niego. Człowiek posłuchał polecenia i wyciągnął rękę, która stała się tak zdrowa, jak druga. W szabat Jezus uzdrowił także kobietę, która od 18 lat „miała ducha niemocy” – była pochylona i nie mogła się wyprostować, jak również mężczyznę chorego na puchlinę wodną. Inny przypadek uzdrowienia w szabat miał miejsce w Jerozolimie. Jezus znajdował się obok sadzawki Owczej zwanej po hebrajsku Betesda. Leżało tam mnóstwo chorych, bowiem co jakiś czas zstępował nad sadzawkę anioł i poruszał wodą. Ten, kto wchodził pierwszy po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia. Jezus zauważył człowieka, który od 38 lat cierpiał, i poznał, że czeka on już
18
bardzo długi czas. Zwrócił się do niego z pytaniem: „Czy chcesz stać się zdrowym?”. „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną”. „Wstań, weź swoje łoże i chodź” – rozkazał Jezus. Człowiek chory natychmiast wyzdrowiał, a Żydzi zaczęli prześladować Jezusa, że uczynił to w szabat (por. Mt 12,9-14; Mk 3,1-5; Łk 6,6-11, 13,10-17, 14,1-6; J 5,1-18).
*** Jezus znajdował się na wzgórzu w okolicach Jeziora Galilejskiego. Choć było to miejsce pustynne i pora była już późna, zgromadziło się wokół Niego wiele tysięcy ludzi (samych mężczyzn było 5 tys.), którzy chcieli Go słuchać. Zbliżało się święto Paschy. Uczniowie prosili Jezusa, by nakazał tłumom iść do wsi i zakupić sobie trochę żywności. On jednak oświadczył im, że ludzie nie potrzebują odchodzić. „Wy dajcie im jeść” – powiedział. Uczniowie odparli wówczas, że nie są w stanie tego zrobić, bo mają jedynie 200 denarów, a za to nie kupią wiele pożywienia. Dodali, że mają jeszcze 5 chlebów jęczmiennych i 2 ryby. „Przynieście Mi je tutaj” – powiedział wówczas Jezus. Następnie polecił tłumom rozsiąść się gromadami na trawie, wziął chleby i ryby i spojrzał w niebo. Odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleb przekazał go swym uczniom, którzy rozdali go zgromadzonym. Każdy brał tyle, ile chciał. Wszyscy najedli się do syta, a po uczcie zebrano… 12 pełnych koszy ułomków. Nie było to jedyne rozmnożenie chleba dokonane przez Jezusa. Uczynił to jeszcze raz innego dnia, pomnażając 7 chlebów i kilka rybek i karmiąc nimi tłum złożony z kobiet, dzieci i 4 tys. mężczyzn. Po tym posiłku zebrano 7 koszy okruchów (por. Mt 14,13-21; Mk 6,34-44; Łk 9,12-17; J 6,1-15; Mt 15,32-39; Mk 8,1-9).
19
*** Przed odprawieniem tłumów Jezus wysłał uczniów, by wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go w drodze na drugi brzeg do Betsaidy. Sam wrócił na górę, żeby się jeszcze modlić. Wieczór zapadł, Jezus wciąż się modlił, a łódź oddaliła się już od brzegu o sporo stadiów. Chwiała się miotana przeciwnym wiatrem. Uczniowie mieli trudności z wiosłowaniem. Nagle siedzący w łodzi mężczyźni zauważyli jakąś postać, która szła do nich po falach. Przerazili się i krzyknęli ze strachu, myśląc że to zjawa. „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” – uspokoił ich Jezus. „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie” – powiedział Piotr, wciąż niepewny tego, co widział. „Przyjdź!” – odparł Jezus. Piotr wyszedł z łodzi i przeszedł po falach do Mistrza. W pewnym momencie zląkł się jednak na widok silnego wiatru i zaczął tonąć. „Panie, ratuj mnie!” – krzyknął do Jezusa. Ten podał mu swą pomocną dłoń, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”. Po chwili Jezus razem z Piotrem wsiedli do łodzi. Wiatr się uciszył, a uczniowie, którzy byli w łodzi, upadli przed Nauczycielem, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym” (por. Mt 14,22-33; Mk 6,45-52; J 6,16-21).
*** Jezus uzdrawiał nie tylko Izraelitów. Dzięki silnej wierze kobiety kananejskiej (Syrofenicjanki) uzdrowił jej dręczoną przez złego ducha córkę. Samarytaninem był natomiast jeden z dziesięciu trędowatych uzdrowionych przez Jezusa w pewnej wsi na pograniczu Samarii i Galilei. Kiedy trędowaci zostali oczyszczeni z trądu, tylko on jeden powrócił do Jezusa, dziękując Mu i chwaląc Boga. „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał
20
chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec” – powiedział wówczas Jezus i zwracając się do Samarytanina rzekł: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (por. Mt 15,21-28; Mk 7,24-30; Łk 17,11-19).
*** Pewnego razu przyprowadzono do Jezusa głuchoniemego. Jezus wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył mu palce w uszy i śliną dotknął języka. Spojrzawszy w niebo westchnął i powiedział: „Effatha” (Otwórz się). Po krótkiej chwili głuchoniemy zaczął słyszeć i prawidłowo mówić. W podobny sposób, za pomocą zwilżenia oczu śliną i położenia rąk, Jezus uzdrowił również pewnego niewidomego z Betsaidy (por. Mk 7,31-37; Mk 8,22-26).
*** Kiedyś przyszedł do Jezusa ojciec epileptyka. Prosił Go, by zlitował się nad jego synem jedynakiem, który często podczas ataku wpadał w ogień i wodę, rzucał się, toczył pianę z ust, zgrzytał zębami i drętwiał. Powiedział Jezusowi, że był z nim już u Jego uczniów, ale oni nie byli w stanie mu pomóc. Jezus kazał mu przyprowadzić syna. Kiedy to się stało, chłopiec miał napad w Jego obecności. Jezus uzdrowił chłopca, wyrzucając dręczącego go ducha, a na pytanie uczniów, którzy próbowali dociec, dlaczego oni nie byli w stanie pomóc choremu, odparł, że „ten rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem” (por. Mt 17,14-21; Mk 9,14-29; Łk 9,37-43).
*** Będąc w mieście Nain, Jezus napotkał na swej drodze kondukt żałobny. Wynoszono z miasta umarłego
21
młodzieńca, jedynego syna pewnej wdowy. Towarzyszyło im sporo ludzi. Jezus użalił się nad kobietą. „Nie płacz!” – rzekł. Potem podszedł do mar. Niosący je ludzie przystanęli. „Młodzieńcze, tobie mówię wstań!” – powiedział. Na te słowa zmarły usiadł i zaczął mówić. Jezus oddał go matce, a ludzie w bojaźni wielbili Boga (por. Łk 7,11-17).
*** W Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Poszedł on do Kany Galilejskiej, gdzie przebywał wówczas Jezus, i poprosił Go, by uzdrowił umierającego. Jezus odesłał go, mówiąc: „Idź, syn twój żyje”. Urzędnik uwierzył Jego słowom. A gdy następnego dnia wracał i był jeszcze w drodze, słudzy jego wyszli mu naprzeciw i donieśli, że syn jego żyje. Urzędnik zapytał ich, o której godzinie to się stało. Okazało się, że choroba i gorączka opuściły jego dziecko o tej samej godzinie, o której Jezus powiedział, że jego syn żyje (por. J 4,46-54).
*** Pewnego dnia Jezus ujrzał niewidomego od urodzenia. Uczniowie zapytali go wówczas o to, kto zgrzeszył, że człowiek ów urodził się niewidomy – on czy też jego rodzice. „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże”. Jezus splunął następnie na ziemię, zrobił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, każąc mu iść i obmyć się w sadzawce Siloam. Niewidomy posłuchał polecenia Chrystusa. Poszedł, obmył się i przejrzał. Zaprowadzono go wtedy do faryzeuszów, którzy nie chcieli mu uwierzyć, że nie widział od urodzenia. Niewidomy złożył wtedy wspaniałe świadectwo przed niechętnymi Jezusowi Żydami: „Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia.
22
Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić” – powiedział między innymi. Słysząc to, Żydzi wyrzucili go, nie chcieli bowiem „przejrzeć” (por. J 9,1-41).
*** Do Jezusa dotarła kiedyś wieść o chorobie Łazarza z Betanii, brata Marty i Marii, która namaściła Pana olejkiem i włosami wytarła Jego nogi. Usłyszawszy smutną wieść Jezus powiedział: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. Dopiero po dwóch kolejnych dniach wyruszył do Betanii. Wiedział już wtedy, że Łazarz umarł. Kiedy dotarł na miejsce, Łazarz już od czterech dni leżał w grobie. Marta i Maria zwróciły się doń ze swego rodzaju wyrzutem, że gdyby był na miejscu, ich brat by nie umarł. „Brat twój zmartwychwstanie” – powiedział Jezus, sprawdzając wiarę Marty. Kobieta zdała ten „egzamin”, mówiąc że wie, iż jej brat zmartwychwstanie w „czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”. Po chwili Marta kazała zawołać Marię. Jezus wzruszył się smutkiem Marii i Żydów, którzy razem z nią przyszli. Głęboko wzruszony poszedł z nimi do grobu. Kiedy tam dotarli, kazał odsunąć kamień. Marta chciała Go od tego odwieść, twierdząc że zwłoki jej brata „już cuchną”. „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? – zapytał ją wtedy Jezus. Kiedy usunięto kamień, Jezus wzniósł oczy ku niebu i powiedział: „Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał”. Po tych słowach zawołał w głąb grobu: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Po chwili z grobu wyłonił się zmarły, mający ręce i nogi powiązane opaskami i twarz zawiniętą chustą. „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!” – rzekł wówczas Jezus (por. J 11,1-44).
23
Przeistoczenie – cud nad cudami
Ustanowienie Eucharystii przez Chrystusa Wieczernik w Jerozolimie 33 r. Eucharystia jest wielkim cudem i wielką tajemnicą naszej wiary. Codziennie na ołtarzach całego świata w cudowny sposób dokonuje się niezwykła przemiana – wino zamienia się w Chrystusową Krew, a przaśny chleb w Jego święte Ciało. Jezus jest rzeczywiście obecny w każdej cząstce przemienionego Chleba i Wina. Każda Msza św., podczas której ma miejsce ta niezwykła przemiana zwana przeistoczeniem, jest zarówno pamiątką wieczerzy w Wieczerniku, jak i uobecnieniem ofiary, jaka dokonała się na krzyżu, gdzie Chrystus – Baranek Paschalny – został zabity za nasze grzechy. Eucharystię ustanowiono w jerozolimskim Wieczerniku. Przed świętem Paschy Jezus nakazał swoim uczniom zorganizowanie tam uroczystej wieczerzy. Wieczorem przyszedł z dwunastoma uczniami, obmył im nogi i zasiadł do uczty. „A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje» – opisuje św. Mateusz Ewangelista. – Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: «Pijcie z niego
24
wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. Lecz powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z tego owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę z wami nowy, w królestwie Ojca mojego». Po odśpiewaniu hymnu wyszli ku Górze Oliwnej” (26,26-30).
25
Zwyciężył śmierć i szatana
Zmartwychwstanie – fundament naszej wiary Jerozolima 33 r. Trzy dni po krzyżowej śmierci Pana Jezusa na Golgocie, w Jerozolimie wydarzył się cud – największy z wszystkich możliwych – który stał się fundamentem całej naszej chrześcijańskiej wiary. Zgodnie z zapowiedzią, Jezus Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał. „A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara...” – pisał św. Paweł (1 Kor 15,17). Był świt pierwszego dnia tygodnia. Kobiety nakupiły wonności i poszły do grobu Jezusa, żeby natrzeć Jego ciało. Martwiły się, kto odsunie im kamień zagradzający wejście do grobu. Ewangelista Mateusz wspomina, że powstało wówczas „wielkie trzęsienie ziemi”, „albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim”. Postać anioła w białych szatach jaśniała niezwykłym światłem. Na ten widok struchleli pilnujący grobu strażnicy. Przestraszyły się też przybyłe do grobu kobiety. Zauważyły odsunięty kamień, pusty grób i niezwykłą postać anioła (inni ewangeliści mówią o dwóch aniołach). „Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa
26
Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem” – powiedział anioł, zwracając się do nich. Kobiety „pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom”. Kiedy były jeszcze w pobliżu grobu, sam Jezus stanął przed nimi. „Witajcie!” – rzekł. Maria Magdalena i Maria, matka Jakuba (według innej wersji miało to miejsce nieco później i wydarzyło się samej Marii Magdalenie) „podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon”. „A Jezus rzekł do nich: «Nie bójcie się! Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą»”. Apostołowie nie uwierzyli kobietom. Poszli sami sprawdzić ich słowa. Jan wyprzedził Piotra i pierwszy dotarł do grobu, zajrzał, zobaczył leżące płótna, nie wchodził jednak do środka. Po chwili dotarł na miejsce także Piotr. Wszedł do grobu i „ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu”. Po chwili dołączył doń Jan. „Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, [które mówi], że On ma powstać z martwych”. Uczniowie zobaczyli, że Święte Ciało w tajemniczy sposób zniknęło z okrywającego je całunu. Jan i Piotr nie widzieli tego dnia ani anioła, ani zmartwychwstałego Pana. Zgodnie z zapowiedzią powstały z martwych Jezus ukazał się uczniom, „gdy siedzieli za stołem”. Przyszedł „mimo zamkniętych drzwi” i rozproszył ich wątpliwości. Ukazując się powtórnie po ośmiu dniach, pozwolił niewiernemu Tomaszowi zbadać autentyczność swoich
27
ran. „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” – zapewnił. Wcześniej zmartwychwstały Pan ukazał się również dwóm uczniom zmierzającym do niewielkiej wsi Emaus (por. Mt 28,1-20; Mk 16,1-20; Łk 24,1-53; J 20,1-31 i 21,1-25).
28
Zwierciadło Ewangelii
Tajemnice Całunu Turyńskiego Turyn (Włochy) badania naukowe od końca XIX w. Całun Turyński, lniane płótno o rozmiarach 4,36 m na 1,10 m, w które po śmierci – według wszelkiego prawdopodobieństwa – owinięte zostało ciało Jezusa, jest dziś najsłynniejszą relikwią chrześcijaństwa. Jest – jak powiedział Jan Paweł II – „wyzwaniem dla rozumu” i „jednym z najbardziej wstrząsających znaków pełnej cierpienia miłości Odkupiciela”. Od wieków wzbudza ogromne zainteresowanie naukowców usiłujących ustalić jego autentyczność. W XIV w. w tajemniczych okolicznościach grobowe płótno pojawiło się we Francji w małej miejscowości Lirey. Prawdopodobnie zostało ono przywiezione z Konstantynopola. Od XV w. całun był własnością książąt sabaudzkich, a w 1983 r. został przekazany w darze Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Płótno znajduje się dziś w kaplicy katedry w Turynie. W XVI w. całun został nieco nadpalony wskutek pożaru. Kolejny pożar wywołany przez nieznanego sprawcę wybuchł w 1997 r. Płótno jednak w porę uratowano. Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób na płótnie powstał obraz zamęczonego na krzyżu człowieka.
29
Najmniej prawdopodobną hipotezą jest ta, że został namalowany – nikt bowiem nie jest w stanie wyjaśnić, jak miałoby się to stać. Pojawiały się hipotezy waporografii, czyli powstania obrazu na skutek oparów unoszących się z ciała, promieniowania termicznego, użycia barwnika, bombardowania protonami. Do dziś nauka nie jest w stanie wyjaśnić mechanizmu powstania tego obrazu, a próby wytworzenia podobnych trójwymiarowych obrazów spełzły na niczym. Badanie pyłków znajdujących się na całunie dowiodło, że znajdował się on zarówno w okolicach Jerozolimy, jak i Turcji oraz w rejonie śródziemnomorskim. Stwierdzono brak pigmentów malarskich, a ujawnione na całunie proteiny znajdowały się w miejscach zabrudzeń, będących prawdopodobnie śladami krwi. Liczne badania medyczne i anatomiczne wykazały, że człowiekowi z całunu zadano wiele ran, został ukrzyżowany, a opis owych ran (śladów po biczowaniu, koronowaniu koroną cierniową, dźwiganiu krzyża, ukrzyżowaniu i przebiciu boku) zgadza się z opisem męki Pańskiej zawartym w Ewangelii. Badano też ślady po monetach ułożonych na powiekach zmarłego. Nieco zamieszania wprowadziły próby datowania płótna za pomocą węgla radioaktywnego C14 (badania z lat 80. XX w.). Według nich płótno miałoby pochodzić ze średniowiecza. Jednak sama metoda i jej wyniki są dziś dość powszechnie podważane i kwestionowane. W 1979 r. na całunie odkryto ślady pisma – po dokładnych analizach naukowcy doszli do wniosku, że prawdopodobnie znajdują się wśród nich słowa „Jezus” i „Nazarejczyk”. Andre Marion i Anne-Laure Courage, autorzy wydanej w 1997 r. książki „Całun Turyński. Nowe odkrycia nauki”, podsumowując wszelkie dokonywane dotychczas badania, piszą: „Wyniki większości ostatnio
30
przeprowadzonych prac przyczyniają się do zwiększenia prawdopodobieństwa tezy o autentyczności całunu, niemniej jednak liczne pytania dotyczące mechanizmu utworzenia się obrazu na całunie, ciągle jeszcze pozostają bez odpowiedzi”. Ojciec Święty Jan Paweł II w 1998 r. w Turynie stwierdził: „Dla wierzącego istotne jest przede wszystkim to, że Całun jest zwierciadłem Ewangelii. Refleksja nad Całunem każe bowiem uświadomić sobie, że widniejący na nim wizerunek jest tak ściśle związany z tym, co Ewangelie opowiadają o męce i śmierci Jezusa, że każdy człowiek wrażliwy kontemplując go, doznaje wewnętrznego poruszenia i wstrząsu”.
31
Dlaczego Mnie prześladujesz?
Nawrócenie Szawła okolice Damaszku ok. 35 r. Był okrutnym i bezwzględnym prześladowcą chrześcijan, dyszał żądzą mordu, siał grozę i zniszczenie. „Niszczył Kościół, wchodząc do domów porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia” (Dz 8,3). Bez zmrużenia oka przyglądał się kamienowaniu św. Szczepana. Takim człowiekiem był faryzeusz Szaweł, pochodzący z Tarsu wykształcony młody Żyd, uczeń słynnego Gamaliela i obywatel rzymski. Panu Bogu wystarczyła jednak chwila, by przemienić go w Pawła – najbardziej żarliwego apostoła chrześcijańskiej wiary. Najwierniejszą historię jego niezwykłego nawrócenia odnajdujemy w Dziejach Apostolskich: „Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł. Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» «Kto jesteś, Panie?» – powiedział. A On: «Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić».
32
Ludzie, którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił. W Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz. «Ananiaszu!» – przemówił do niego Pan w widzeniu. A on odrzekł: «Jestem, Panie!» A Pan do niego: «Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli». (I ujrzał w widzeniu, jak człowiek imieniem Ananiasz wszedł i położył na nim ręce, aby przejrzał). «Panie – odpowiedział Ananiasz – słyszałem z wielu stron, jak dużo złego wyrządził ten człowiek świętym Twoim w Jerozolimie. I ma on także władzę od arcykapłanów więzić tutaj wszystkich, którzy wzywają Twego imienia». «Idź – odpowiedział mu Pan – bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia». Wtedy Ananiasz poszedł. Wszedł do domu, położył na nim ręce i powiedział: «Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym». Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy go nakarmiono, odzyskał siły” (Dz 9,1-19).
33
Mocą Chrystusa
Cuda dokonywane przez apostołów Jerozolima – Lidda – Jafa – Listra – Troada 33-58 r. W Dziejach Apostolskich znajdujemy opisy uzdrowień i egzorcyzmów dokonywanych przez apostołów w imię Jezusa Chrystusa. Poniżej prezentujemy kilka z nich.
*** Pewnego chromego od urodzenia człowieka kładziono codziennie przy bramie świątyni, do której uczęszczali Piotr i Jan. Pewnego dnia człowiek ten poprosił ich o jałmużnę. Apostołowie przyjrzeli mu się uważnie. „Spójrz na nas” – powiedzieli. „Nie mam ani srebra, ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź” – powiedział Piotr. Potem podniósł go za prawą rękę, a chory „natychmiast odzyskał władzę w nogach i rękach”. Chodził, chwalił Boga i wszedł z apostołami do świątyni. Tych, którzy widzieli, co się stało, ogarnęło zdumienie i zachwyt (por. Dz 3,1-11).
*** Eneasz z Liddy był sparaliżowany i od 8 lat leżał w łóżku. Pewnego dnia odwiedził go Piotr. Uzdrowił go,
34
wypowiadając słowa: „Eneaszu, Jezus Chrystus cię uzdrawia, wstań i zaściel swoje łóżko!”. Uzdrowienie to doprowadziło do nawrócenia mieszkańców Liddy i Saronu. Innym cudem dokonanym przez Boga za pośrednictwem Piotra było wskrzeszenie Tabity (Gazeli), uczennicy z Jafy. Tabita była dobrą kobietą – „czyniła dużo dobrego i dawała hojne jałmużny”. Kiedy zachorowała i umarła, posłano po Piotra. Ten przyszedł i wszedł do izby na górze. Natychmiast otoczyły go wdowy. Pokazywały mu szaty, które zrobiła im Tabita. Apostoł odsunął wszystkich, upadł na kolana i gorąco się modlił. Po chwili wstał i zawołał: „Tabito, wstań!”. Na te słowa martwa kobieta „otwarła oczy i zobaczywszy Piotra, usiadła”. Wskrzeszenie Tabity również spowodowało falę nawróceń (por. Dz 9,32-43).
*** Apostołowie kilkakrotnie w cudowny sposób byli uwalniani z więzienia. Anioł uwolnił i wyprowadził zeń Piotra, który – skuty podwójnym łańcuchem – spał pomiędzy dwoma żołnierzami. Zakuci w dyby Paweł i Sylas stali się wolni, kiedy nagle posadami więzienia, w którym przebywali, wstrząsnęło silne trzęsienie ziemi, a z więźniów w przedziwny sposób opadły kajdany (por. Dz 12,5-17 i Dz 16,25-26).
*** W likaońskiej Listrze „mieszkał pewien człowiek o bezwładnych nogach, kaleka od urodzenia, który nigdy nie chodził. Słuchał on przemówienia Pawła; ten spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał głośno: «Stań prosto na nogach!» A on zerwał się i zaczął chodzić”.
35
Paweł wypędził także złego ducha z pewnej opętanej kobiety – niewolnicy. Dręczył ją duch, „który wróżył”, a jej panowie czerpali z tego spore zyski. Przez wiele dni opętana biegała za Pawłem i apostołami, krzycząc: „Ci ludzie są sługami Boga Najwyższego, oni wam głoszą drogę zbawienia”. Paweł miał już tego dość i pewnego dnia odwrócił się w stronę kobiety, mówiąc do ducha: „Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł”. Po tych słowach duch natychmiast opuścił udręczone ciało opętanej. Niezadowoleni byli tylko panowie niewolnicy. Stracili spore zyski i rozwścieczeni pochwycili Pawła i Sylasa, stawili przed pretorami, ubiczowali i wtrącili do więzienia (por. Dz 14,8-12 i 16,16-24).
*** Wielki cud wydarzył się również w Troadzie (dziś starożytne miasto w Turcji). W pierwszym dniu po szabacie apostołowie i wierni zgromadzili się na Eucharystii w pewnym domu. Była już późna noc, a Paweł wciąż przemawiał. Wówczas pewien młodzieniec – Eutych – siedzący na oknie, zmorzony snem wypadł z niego. Spadł z trzeciego piętra. Kiedy do niego dobiegnięto, był już martwy. Po chwili zszedł na dół również Paweł i wziął martwego w ramiona. „Nie trwóżcie się – powiedział – bo on żyje”. Powiedziawszy to wrócił na górę, by dalej mówić, „łamać chleb i spożywać”. Kiedy wyruszył w drogę, „chłopca przyprowadzono żywego ku niemałej radości [zebranych]” (por. Dz 20,7-12).
36
Mag, dworzanin, prokonsul i strażnik
Nawrócenia dokonane przez pierwszych apostołów Samaria, droga z Jerozolimy do Gazy, Pafos, Filippi 33 – ok. 52 r. Po wniebowstąpieniu Pana Jezusa Jego uczniowie zaczęli prowadzić bardzo ożywioną działalność apostolską. Prawie wszędzie, gdzie się udawali, nawracali setki, a nawet tysiące ludzi. Zdarzyło się, że pewnego dnia chrzest przyjęło nawet 3 tys. Żydów.
*** Św. Filip działał w Samarii. Wielkim poważaniem cieszył się tam pewien człowiek zwany Szymonem, który niegdyś zajmował się czarną magią. Wprawiał w zdumienie mieszkańców Samarii swoimi magicznymi sztuczkami i twierdził, że jest kimś niezwykłym. Szymon uwierzył naukom Filipa o królestwie Bożym oraz o Jezusie Chrystusie i wraz z pozostałymi Samarytami przyjął chrzest św. Towarzyszył później wszędzie Filipowi i „zdumiewał się bardzo na widok dokonywanych cudów i znaków” (por. Dz 8,9-13).
37
*** Podczas głoszenia Ewangelii w Samarii Filipowi ukazał się anioł Pański i kazał mu wyjść na drogę wiodącą z Jerozolimy do Gazy. Drogą tą wracał z Jerozolimy pewien Etiop, jeden z najważniejszych dworskich urzędników królowej etiopskiej. W Jerozolimie złożył on pokłon Bogu, a teraz jechał wozem zatopiony w lekturze proroctw proroka Izajasza. „Podejdź i przyłącz się do tego wozu!” – powiedział Duch do Filipa. Filip podbiegł do pojazdu i zauważył, że Etiop czyta proroka Izajasza. „Czy rozumiesz, co czytasz?” – zapytał. „Jakżeż mogę [rozumieć], jeśli mi nikt nie wyjaśni?”. Dostojnik zaprosił Filipa do swojego wozu. Okazało się że cudzoziemiec zastanawiał się nad fragmentem: „Prowadzą Go jak owcę na rzeź, / i jak baranek, który milczy, gdy go strzygą, / tak On nie otwiera ust swoich. / W Jego uniżeniu odmówiono Mu słuszności. / Któż zdoła opisać ród Jego? / Bo Jego życie zabiorą z ziemi”. Etiop poprosił Filipa o wyjaśnienie, o kim jest mowa w owym tekście. „Filip wychodząc z tego [tekstu] Pisma opowiedział mu Dobrą Nowinę o Jezusie”. Etiopski dworzanin przejął się jego wyjaśnieniami, a kiedy przejeżdżali koło jakiejś wody, poprosił o chrzest. Filip ochrzcił go, a „kiedy wyszli z wody, Duch Pański porwał Filipa i dworzanin już nigdy go nie widział. Jechał zaś z radością swoją drogą” (por. Dz 8,25-39).
*** Jedno z nawróceń wydarzyło się w Salaminie, do której przybyli Barnaba i Szaweł. Dotarłszy do Pafos, apostołowie napotkali „pewnego maga, fałszywego proroka żydowskiego, imieniem Bar-Jezus, który należał do otoczenia prokonsula Sergiusza Pawła, człowieka roz-
38
tropnego”. Sergiusz Paweł chciał słuchać słowa Bożego, ale mag – Elimas – gorąco go od tego odwodził. Paweł napełniony Duchem Świętym spojrzał wówczas na maga i rzekł: „O, synu diabelski, pełny wszelkiej zdrady i wszelkiej przewrotności, wrogu wszelkiej sprawiedliwości, czyż nie zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich? Teraz dotknie cię ręka Pańska: będziesz niewidomy i przez pewien czas nie będziesz widział słońca”. Po tych słowach w jednej chwili Elimas stracił wzrok i „chodząc wkoło, szukał kogoś, kto by go poprowadził za rękę”. Widząc, co stało się z magiem, prokonsul uwierzył (por. Dz 13,5-12).
*** Apostołowie nawracali również, siedząc w więzieniu. Zdarzyło się to w macedońskim Filippi. Do tamtejszego więzienia wtrąceni zostali Paweł i Sylas. „Około północy – gdy modlili się i śpiewali – powstało silne trzęsienie ziemi, tak że zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany”. Obudzony ze snu strażnik, widząc otwarte drzwi więzienia, chciał popełnić samobójstwo. Bał się konsekwencji związanych z ucieczką więźniów. Paweł odwiódł go od tego, krzycząc że nikt z uwięzionych nie uciekł. Wówczas strażnik wskoczył do lochu, przypadł do stóp apostołów, a potem wyprowadził ich na zewnątrz. „Panowie, co mam czynić, aby się zbawić?” – zapytał. „Uwierz w Pana Jezusa, a zbawisz siebie i swój dom” – odpowiedzieli mu Paweł i Sylas. Po poznaniu prawd wiary strażnik przyjął chrzest razem ze wszystkimi swoimi domownikami (por. Dz 16,25-34).
39
Uciszone morze i trzy złote kule
Cuda św. Mikołaja Patara – Myra – Bari przez całe życie świętego Biskup Myry Mikołaj (ok. 270-345/352) jest świętym, którego znają i cenią nie tylko chrześcijanie, ale nawet ludzie religijnie obojętni. Ci ostatni zamiast w mitrę biskupa przystrajają go często w szaty krasnala, ale i tak – mniej lub bardziej świadomie – rozdając prezenty, nawiązują do jego życia i działalności. Św. Mikołaj – jeśli wierzyć starożytnym legendom – był jednym z największych cudotwórców swojej epoki. Wiele cudów dokonywało się też w następnych wiekach u jego grobu we włoskim Bari. W swoim życiu realizował on głównie dwa cele – pomaganie biednym oraz nawracanie grzeszników. Jeden ze słynnych cudów św. Mikołaja wydarzył się podczas morskiej nawałnicy. Jednemu ze statków zagroziła wówczas zagłada. Strwożeni żeglarze zaczęli wzywać na pomoc biskupa z Myry. Nagle św. Mikołaj stanął przed nimi jak żywy i zaczął pomagać im w walce o przetrwanie. Na jego znak burza ucichła, a ocaleni żeglarze mogli szczęśliwie dopłynąć do portu. Inny cud wydarzył się podczas jednej z podróży św. Mikołaja – biskup Myry wskrzesił wówczas trzech młodzieńców, których potajemnie zamordowano i wrzucono
40
do beczki. Innym razem pomnożył ziarno, żeby ulżyć niedoli głodujących mieszkańców Myry. Najbardziej znaną legendą – a być może faktem – z jego życia pozostaje ta dotycząca pomocy, jakiej udzielił pewnemu zubożałemu obywatelowi z Patary. Człowiek ten miał trzy córki. Z powodu braku pieniędzy, zbyt dumny, żeby poprosić kogokolwiek o pomoc, zastanawiał się coraz poważniej nad skłonieniem ich do uprawiania nierządu. Św. Mikołaj dowiedział się o tym niegodziwym zamiarze i postanowił zapobiec zgorszeniu i nieszczęściu. Po kryjomu zakradł się pod okno domu mężczyzny i wrzucił do środka mieszek z pieniędzmi (inne wersje mówią o złotej kuli lub bryłce). Dzięki nieoczekiwanemu darowi ojciec mógł wydać za mąż najstarszą córkę. Niestety, pieniędzy zabrakło dla dwóch pozostałych. Św. Mikołaj po raz kolejny podrzucił ojcu dziewcząt pieniądze (złote kule). Uradowany człowiek mógł wydać za mąż kolejną córkę. Doskwierało mu jednak, że nie zna dobroczyńcy, któremu chciał podziękować za nieoczekiwaną pomoc. Postanowił zatem zaczaić się i jeśli tajemniczy dobrodziej podrzuci także coś na posag dla najmłodszej córki, schwytać go i wyrazić mu swoją wdzięczność. I tak się stało – kiedy tylko usłyszał charakterystyczny odgłos, ruszył w pogoń i schwytał... św. Mikołaja. Święty zakłopotany podziękowaniami mężczyzny polecił mu zachować całą sprawę w tajemnicy. W taki oto sposób wszystkie córki szlachcica wyszły za mąż, ich cześć została uratowana, a ojciec ustrzeżony przed popełnieniem grzechu. A św. Mikołaj jeszcze niejednemu ubogiemu podrzucił po kryjomu mniejszy lub większy podarunek. To właśnie ta historia – mniej lub bardziej świadomie – odtwarzana jest corocznie 6 grudnia we wszystkich chrześcijańskich i niechrześcijańskich rodzinach.
41
Pod tym znakiem zwyciężysz
Wizja Konstantyna Rzym (Włochy) 312 r. Po śmierci sympatyzującego z chrześcijanami rzymskiego cesarza Konstancjusza wierne mu oddziały woj skowe obwołały cesarzem jego syna Konstantyna (ur. między 275 a 288 r. – zm. 337 r.). W Rzymie nie uznano tego wyboru – władzę przejął tam uzurpator Maksencjusz, tyran i rozpustnik. Pięć lat później dwaj „cesarze” przystąpili do wojny. Konstantyn ruszył na Rzym ze swoją armią liczącą 25-100 tys. żołnierzy. Postanowił zmierzyć się z liczniejszą dwustutysięczną armią żołnierzy wiernych Maksencjuszowi. W drodze na Rzym Konstantyn ujrzał na niebie krzyż otoczony ognistą światłością. Na krzyżu widniała inskrypcja: „In Hoc Signo Vinces” – „Pod tym znakiem zwyciężysz”. Poruszony niezwykłą wizją Konstantyn polecił wykonać sztandary, na których obok krzyża znalazły się nałożone na siebie litery X i P (Chi i Rho) – greckie litery składające się na imię Chrystusa (litery te w alfabecie greckim są dwiema pierwszymi literami imienia Chrystusa). Sztandary te nieśli później nie tylko walczący w szeregach jego armii chrześcijanie, ale też poganie. Monogram „Chi Rho” widniał także na tarczach, w które wyposażeni byli cesarscy żołnierze.
42
Pewny zwycięstwa Konstantyn prawdopodobnie 28 października 312 r. starł się z Maksencjuszem przy Moście Mulwijskim. Zwyciężył, a sam Maksencjusz utonął tego dnia w nurtach Tybru. Zwycięstwo to stało się symbolem pokonania pogaństwa. Rok później Konstantyn wydał edykt mediolański – jeden z najważniejszych dokumentów w historii świata – kończący tragiczny dla chrześcijan okres prześladowań i w pełni uznający ich prawa. Jakiś czas później chrześcijaństwo uzyskało status religii państwowej. Według tradycji wizja Konstantyna spowodowała nawrócenie i przyjęcie chrztu św. przez jego matkę – Helenę, późniejszą świętą, znalazczynię relikwii Krzyża Świętego. Mimo otrzymanej wizji Konstantyn – choć sprzyjał wyznawcom Chrystusa – przyjął chrzest dopiero przed śmiercią, która nastąpiła w maju 337 r. Nie było w tym jednak nic specjalnie dziwnego – czynili tak często ludzie zaangażowani w działalność publiczną i notoryczni grzesznicy, podzielający dość powszechny wówczas pogląd, że jedyną drogą odpuszczenia grzechów jest chrzest.
43
Drzewo przenajszlachetniejsze
Odnalezienie relikwii Krzyża Świętego przez św. Helenę Jerozolima 326 r. W rzeczywistości nazywała się Flawia Julia Helena (ok. 255-328/330) i była córką karczmarza. Dziś znamy ją jako św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna Wielkiego i osobę, która odnalazła jedną z najświętszych relikwii – krzyż, na którym umarł Jezus Chrystus. Cesarzowa (Augusta) – bo tak kazał tytułować ją Konstantyn Wielki – przyjęła chrzest prawdopodobnie ok. 315 r., dwa lata po ogłoszeniu przez jej syna słynnego edyktu mediolańskiego. Właśnie pod wpływem matki Konstantyn wprowadził wiele unormowań wypływających wprost z wiary chrześcijańskiej i wybudował wiele wspaniałych bazylik. Św. Helena była kobietą wielkiej wiary, a jej cnotliwe życie stało się wzorem dla chrześcijan. W 326 r. cesarzowa pojechała z pielgrzymką do Ziemi Świętej. W Jerozolimie, jak wytrawny archeolog, zabrała się za poszukiwanie Krzyża Świętego. I go odnalazła. Pewien Żyd wskazał jej Golgotę jako miejsce, gdzie ukrzyżowano Jezusa. Św. Helena wynajęła
44
wówczas kopaczy i nakazała im kopać. Wkrótce ich łopaty natrafiły na trzy krzyże. Po ich wydobyciu i odczyszczeniu pozostała do ustalenia tylko jedna kwestia – na którym z nich skonał Chrystus. Cesarzowa wpadła wtedy na genia lny pomysł. O wskazanie właściwego krzyża poprosiła samego Boga. Na jej polecenie przyniesiono ciężko chorego i kolejno dotykano go wydobytymi krzyżami. Chory wyzdrowiał, kiedy dotknięto go krzyżem Chrystusa. Helena zabrała do Rzymu tylko część relikwii – resztę zostawiła w Jerozolimie. To jedna z wersji – ta bardziej legendarna – historii o odnalezieniu Krzyża Świętego. Być może jednak bliższa prawdy jest wersja św. Ambrożego, który w dziele „Na śmierć Teodozjusza” stwierdził, że Helena rozpoznała krzyż Chrystusa po słynnym „titulusie”, na którym wypisano Jego winę (Iesus Nasarenus, Rex Iudaeorum). Ambroży podaje również, że z jednego ze znalezionych przy krzyżu gwoździ cesarzowa nakazała zrobić wędzidło dla konia Konstantyna, a drugi umieścić w jego koronie. Dziś wiele kościołów w Europie i na świecie szczyci się posiadaniem relikwii Krzyża Świętego, odnalezionego przez św. Helenę.
45
Cud wypłakany
Nawrócenie św. Augustyna Mediolan (Włochy) 387 r. Nawrócenie św. Augustyna było jedną z najważniejszych i najbardziej znamiennych konwersji w historii chrześcijaństwa. Zostało wymodlone i dosłownie wypłakane przez jego matkę – św. Monikę. Monika (332-387) pochodziła z głęboko chrześcijańskiej rodziny. Mieszkała w Tagaście (płn. Afryka). Kiedy miała 39 lat, umarł jej mąż. Wtedy też zaczęły się jej największe problemy. Związane one były z Augustynem – jednym z trojga dzieci. Był to bardzo zdolny młodzieniec, ale – na wzór ojca będącego przez długie lata poganinem – prowadził rozrywkowe i rozpustne życie. W młodym wieku związał się z pewną kobietą, żył z nią bez ślubu, miał z nią dziecko. Jakby tego było mało, Augustyn łamał matczyne serce przekonaniami religijnymi – porzucił bowiem chrześcijaństwo, w jakim go wychowywała, i związał się z heretyckimi manichejczykami. Matka, płacząc i modląc się o przemianę dla syna – mimo jego niechęci – podążała za nim krok w krok. Bała się, że spuszczając Augustyna z oczu, bezpowrotnie go straci. Była z nim w Kartaginie, gdzie wykładał w szkole retoryki, pojechała za nim, kiedy w tajemnicy przed nią wyruszył do Rzymu, a potem do Mediolanu.
46
Biskupem Mediolanu był w tym czasie św. Ambroży. Monika nie omieszkała się z nim spotkać i wylać przed nim swe żale. „Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”– miał jej odpowiedzieć. Słowa te okazały się prorocze, bowiem to właśnie Mediolan okazał się miejscem, gdzie 16 lat matczynych zabiegów wreszcie uwieńczone zostało sukcesem. Kazania św. Ambrożego, którym się Augustyn przysłuchiwał, lektura autorów platońskich i neoplatońskich oraz Listów św. Pawła przywiodły go do Kościoła katolickiego. Po dwóch latach pobytu w Mediolanie – w 387 r. – 33-letni Augustyn przyjął chrzest św. i rozpoczął cnotliwe życie chrześcijanina. Wyrzekł się wówczas małżeństwa i świeckich ambicji, zrezygnował również z posady nauczyciela. Wkrótce świat poznał go jako jednego z najwybitniejszych filozofów i teologów chrześcijańskich, doktora Kościoła i świętego, którego sława do dziś nie została przyćmiona. Tego samego roku, kiedy syn przyjął chrzest św., jego szczęśliwa matka odeszła do domu Ojca. Stało się to w chwili, kiedy z Augustynem i drugim synem – Nawigiuszem wracali do rodzinnej Tagasty.
47
Strażnik Niebiańskiej Bazyliki
Objawienia św. Michała Archanioła Siponto – Monte Sant’Angelo (Włochy) 490 – 492 – 493 – 1656 r. Był rok 490. Stado bydła pewnego włościanina zamieszkałego w Siponto (być może był nim sam Elvio Emanuele, ówczesny dowódca tamtejszych wojsk) pasło się na zboczach trudno dostępnej góry Gargano. Wieczorem mężczyzna dowiedział się, że zaginął najpiękniejszy byk z całego stada. Natychmiast wszczęte zostały poszukiwania. Sam właściciel zajrzał we wszelkie możliwe zakątki, wreszcie postanowił wspiąć się na sam szczyt. Dobrze zrobił. Byk był na górze i klęczał u wejścia do znajdującej się tam groty. Wściekły mężczyzna postanowił dać mu nauczkę za trudy, jakie poniósł, żeby go odnaleźć. Chwycił za łuk, sięgnął do kołczanu i po chwili wypuścił strzałę z zamiarem uśmiercenia zwierzęcia. Jakież było jego zdziwienie, gdy strzała nagle zawróciła i... ugodziła w niego. Zdumiony tym przypadkiem mężczyzna udał się do biskupa. Pasterz Kościoła zarządził trzy dni modlitw i pokuty. W ostatni dzień triduum biskup doznał objawienia. Stanął przed nim przywódca hufców anielskich sam św. Michał Archanioł. „Ja jestem Archanioł Michał, stojący przed obliczem Boga – powiedział gość z nieba. – Grota jest mi poświęcona; ja sam jestem jej
48
strażnikiem... Tam, gdzie się otwiera skała, będą przebaczone grzechy ludzkie... Modlitwy, które będziecie tu zanosić do Boga, zostaną wysłuchane. Idź w góry i poświęć tę grotę dla kultu chrześcijańskiego”.
*** Dwa lata później – jak głosi tradycja – miało miejsce kolejne objawienie. Siponto było zagrożone przez nieprzyjacielskie oblężenie. Obrońcy miasta zastanawiali się już nad warunkami kapitulacji. Św. Wawrzyniec, który był wówczas biskupem Sipontu, poprosił wroga o trzy dni zawieszenia broni. Kiedy je uzyskał, zarządził trzy dni pokuty i modlitw, prosząc o pomoc samego św. Michała Archanioła. Po tym czasie biskupowi ukazał się św. Michał. Przepowiedział szybkie i całkowite zwycięstwo. Słysząc to, wycieńczeni obrońcy wyszli z miasta i ruszyli do walki. Zaciętej bitwie towarzyszyły grzmoty, błyskawice i trzęsienie ziemi. Sipontyjczycy odnieśli wielkie zwycięstwo. Nieprzyjaciel został odparty. Współcześni historycy zweryfikowali datę tego wydarzenia, przesuwając ją o ponad 150 lat w przyszłość. Ich zdaniem cud dotyczył bitwy, jaka rozegrała się w latach 662-663 pomiędzy longobardzkimi wojskami księcia Grimoaldo i greckimi najeźdźcami.
*** W 493 r. rozważny św. biskup Wawrzyniec – po konsultacji z Ojcem Świętym Gelazym I – postanowił wreszcie spełnić wyrażone 3 lata wcześniej życzenie św. Michała. Św. Wawrzyniec chciał poświęcić grotę. Ale wówczas po raz kolejny ukazał mu się archanioł, oznajmiając że sam poświęcił już to miejsce. Biskup zaprosił wówczas siedmiu innych biskupów i wraz z nimi oraz z księżmi i wiernymi
49
z Siponto 29 września 493 r. udał się z procesją do górskiej groty. Podczas drogi nad ich głowami pojawiły się wielkie orły, które rozpostartymi skrzydłami chroniły ich przed lejącym się z nieba słonecznym żarem. Kiedy procesja weszła do groty, napotkała w niej przykryty czer wonym suknem kamienny ołtarz, krzyż i niezwykły znak obecności św. Michała – odcisk stopy dziecka. Biskup – zgodnie z tym, co usłyszał – nie poświęcał już tej niezwykłej skalnej świątyni zwanej odtąd Niebiańską Bazyliką i będącej dziś jedynym na świecie kościołem nieświęconym ręką człowieka. Zamiast tego odprawił na tym miejscu pierwszą Mszę św.
*** Po raz czwarty św. Michał Archanioł objawił się 22 września 1656 r. We Włoszech szalała epidemia dżumy. Ludzie marli jak muchy. Miejscowy biskup Alfons Puccinelli postanowił poprosić o pomoc św. Michała Archanioła. W imieniu swoich wiernych napisał specjalną modlitwę i włożył ją w dłoń figury przedstawiającej archanioła. Nagle o świcie w pałacu biskupim w Monte Sant’Angelo rozległ się potworny hałas. Komnatę zalało oślepiające światło. Wyłonił się zeń św. Michał Archanioł. Polecił biskupowi zebrać w grocie małe kamyki, wyżłobić na nich znak krzyża i litery M.A. (Michał Archanioł), poświęcić je i rozdać ludziom. Niebiański gość wyjaśnił, że ten, kto będzie posiadał taki kamyk i z czcią go przechowywał, nie zarazi się dżumą. Biskup wykonał polecenie. Zaraza została pokonana. Do dziś na miejskim placu w Monte Sant’Angelo znajduje się pomnik ku czci św. Michała Archanioła, na którym wyryte zostało podziękowanie za uwolnienie od zarazy.
50
Czara i kruk
Cuda św. Benedykta okolice Subiaco (Włochy) VI w. W życiu św. Benedykta z Nursji (ok. 480-547), założyciela Zakonu Benedyktynów, patrona Europy, miało miejsce wiele niezwykłych wydarzeń. Najbardziej znane dotyczyły... trucizn. Niedaleko samotni, w której w pierwszych latach swojego zakonnego życia przebywał św. Benedykt, znajdował się pewien klasztor. Gdy opat tamtejszej wspólnoty zmarł, mnisi poprosili św. Benedykta, by go zastąpił. Benedykt długo się opierał, przewidując, że styl ich życia różni się znacznie od tego, jaki on prowadzi i jaki zaleca Reguła i że ciężko będzie to ze sobą pogodzić. W końcu jednak ustąpił, przyjmując funkcję opata. Jego przewidywania wkrótce okazały się trafne. Mnisi byli niezadowoleni z surowej dyscypliny, jaką im narzucił. Część z nich postanowiła się go pozbyć. Po naradzie do wina, które mu podali, dolali trucizny. Kiedy zasiedli do stołu, św. Benedykt – zgodnie z klasztornym zwyczajem – pobłogosławił szklaną czarę z napojem. Gdy tylko uczynił znak krzyża, stojąca dość daleko od niego czara rozprysła się na drobne kawałki. Benedykt pojął wymowę tego cudu. Zrozumiał, że naczynie zawierało „napój śmiertelny, skoro nie mogło znieść znaku życia”. Zwołał braci i powiedział: „Niech się
51
zmiłuje nad wami, bracia, Bóg wszechmogący. Dlaczego chcieliście mi to uczynić?”. Dodał z wyrzutem, że przecież uprzedzał ich, iż sposób postępowania ich i jego za bardzo różnią się od siebie. Nakazał im też, żeby poszukali sobie podobnego do nich ojca. Nie zostając ani chwili dłużej, odszedł od występnych mnichów do swojej samotni. Drugie wydarzenie miało miejsce, kiedy św. Benedykt wraz ze swoją wspólnotą zamieszkał w klasztorze w pobliżu Subiaco. W pobliskim kościele posługiwał wówczas kapłan o imieniu Florencjusz. Podkuszony przez szatana zaczął zazdrościć Benedyktowi sławy jego świętości i gorliwości. Ze wszystkich sił zaczął mu szkodzić. Zniesławiał go i powstrzymywał ludzi od odwiedzania go. Na nic zdały się jednak jego knowania. Do św. Benedykta garnęło się coraz więcej kandydatów do zakonu. Zżerany zawiścią Florencjusz wpadł wówczas na morderczy pomysł. Posłał Benedyktowi zatruty chleb, obłudnie prosząc go o błogosławieństwo. Święty wyczuł podstęp. Gdy zbliżała się godzina posiłku, jak zwykle do klasztoru przyleciał kruk, którego zawsze karmił. Św. Benedykt dał mu chleb i polecił: „W imię Pana naszego Jezusa Chrystusa zabierz ten chleb i rzuć go w takim miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie”. Kruk wziął chleb do dzioba i wypełnił rozkaz, a po trzech godzinach powrócił i otrzymał od świętego swój zwykły pokarm. Florencjusz, widząc że nie zdołał zgładzić Benedykta, przypuścił wówczas atak na dusze jego uczniów – do klasztornego ogrodu wprowadził siedem nagich dziewcząt, by wzbudziły żądze wśród młodych zakonników i odwiodły ich od cnotliwego życia. Św. Benedykt, zdając sobie sprawę, że Florencjuszowi chodzi tylko o szkodzenie jemu samemu, zabrał kilku mnichów i przeniósł się gdzie indziej, a na czele wspólnot ze wszystkich pozostałych klasztorów postawił nowego przeora.
52
Kiedy Florencjusz, zasłyszawszy o odejściu św. Benedykta, rozkoszował się swoim sukcesem, stojąc na tarasie swojego domu, dotknęła go straszna kara. Taras zawalił się i niegodziwy, omotany przez szatana kapłan zginął pod jego gruzami. Jeden z uczniów natychmiast pobiegł po Benedykta, który nie uszedł jeszcze nawet 10 mil. Słysząc wieść o śmierci nieprzyjaciela, św. Benedykt zganił radującego się z tego ucznia, a sam pogrążył się w wielkim żalu.
53
Prawdziwe Ciało – prawdziwa Krew
Cud eucharystyczny w Lanciano Lanciano (Włochy) ok. 750 r. W starym średniowiecznym kościele św. Franciszka zwanym kościołem Cudu Eucharystycznego w Lanciano znajduje się relikwiarz w kształcie monstrancji, w którym od wieków przechowywana jest otoczona wielką czcią wiernych Hostia, która podczas przeistoczenia zamieniła się w widzialne ludzkie ciało. W ozdobnej ampułce w dolnej części relikwiarza znajduje się natomiast pięć grudek krwi, które z niej ściekły. Wydarzyło się to bardzo dawno – ok. 750 r. W miejscowym kościele Mszę św. sprawował pewien bazylianin. Cierpiał na duszy, bowiem zżerały go wątpliwości co do realnej obecności Boga w eucharystycznych postaciach chleba i wina. Sam Bóg – jak się jednak okazało – postanowił utwierdzić go w wierze. Podczas Mszy św. zakonny kapłan podniósł w górę Hostię, wypowiadając formułę konsekracji. Kiedy to uczynił, z przerażeniem spostrzegł, że trzymany w dłoniach chleb zmienił się w prawdziwe Ciało, a wino w kielichu stało się prawdziwą Krwią. „Przez to niezwykłe wydarzenie trwał jakby w ekstazie przez dłuższy czas, ale w końcu jego przerażenie ustąpiło duchowemu szczęściu, które wypełniło jego duszę” – możemy przeczytać
54
w pochodzącym z 1631 r. opisie tego wielkiego cudu. „Odwrócił swoją twarz zalaną łzami do zgromadzonych tam i wykrzyknął: O szczęśliwi przyjaciele, którym nasz Pan Błogosławiony ujawnił się w tym Najświętszym Sakramencie i ażeby siebie objawić przed moim własnym niedowierzaniem. Podejdźcie bracia i spójrzcie na naszego Boga, który przybył do nas. Oto Ciało i Krew naszego ukochanego Chrystusa” – czytamy w starym dokumencie. Cud wstrząsnął miejscową społecznością. Ludzie masowo przystępowali do spowiedzi, zewsząd ściągały tłumy, by oglądać niezwykłą przemianę. Fragmenty Bożego Ciała i Krwi poddawano wielokrotnym badaniom. Próbki Ciała i Krwi – w latach 1970-1971 i 1981 – badał znakomity włoski naukowiec dr Odoardo Linoli. Stwierdził on ponad wszelką wątpliwość, że zamknięty w relikwiarzu ciemnożółtobrązowy fragment ciała – choć przez stulecia uległ stopniowemu wysuszeniu i zniszczeniu – jest przekrojem ludzkiego serca i można w nim dostrzec wyraźnie dwie jego komory. Dr Linoli uważa także za niemożliwe, żeby tak precyzyjnego cięcia – sekcji poprzecznej – dokonał jakiś ówczesny „chirurg”. Co więcej, sekcje anatomiczne zaczęto wykonywać dopiero po wieku XIV, a więc siedem stuleci po wydarzeniu się cudu. Potwierdza to tezę o nadprzyrodzoności zjawiska. „Histologiczna diagnoza tkanki mięśnia sercowego, oparta na obiektywnych elementach, wyklucza starożytne oszustwo” – podsumował włoski lekarz. Naukowiec dowiódł również, że zwapniała krew także pochodzi od człowieka i ma tę samą grupę krwi, co ciało – grupę AB (taką samą zatem, jak krew znajdująca się na Całunie Turyńskim!!!). Cyt. za: o. Nicola Nasuti OFMConv., „Cud Eucharystyczny w Lanciano”, ARKA, Wrocław 2001, s. 28 i s. 75.
55
Piotrowin wychodzi z grobu
Najsłynniejszy cud zdziałany za życia św. Stanisława Piotrowin (Polska) 1074 r. Przyszły męczennik i patron Polski, krakowski biskup Stanisław nabył pewnego razu wieś od rycerza zwanego Piotrem lub też Piotrowinem (Piotra z Janiszewa Strzemieńczyka). Rycerz ów otrzymał za nią zapłatę wypłaconą w srebrze. Kiedy niespodziewanie umarł, do biskupa udali się podburzeni przez króla Bolesława Śmiałego przyjaciele zmarłego. Zażądali zwrotu nieruchomości, twierdząc że Piotr nie otrzymał od kościelnego dostojnika żadnych pieniędzy. Sprawa trafiła przed królewski trybunał, który zorganizowano między Solcem a Piotrowinem, w miejscu, gdzie przebywał wówczas „sejmujący” król ze szlachtą. Na swoje nieszczęście bp Stanisław nie mógł w naturalny sposób dowieść swojej racji – nie miał świadków. Niechybnie przegrałby sprawę, gdyby nie powierzył jej samemu Bogu. Udał się do grobu rycerza Piotra i w czasie trwającego trzy dni postu prosił Boga o rzecz po ludzku niemożliwą – o wskrzeszenie zmarłego, by ten osobiście mógł zaświadczyć o prawdziwości jego słów. O modlitwę i post poprosił też towarzyszące mu duchowieństwo. Choć od śmierci Piotrowina minęły już 4 lata, ufny w Bożą pomoc hierarcha nakazał swoim sługom, by
56
wydobyli jego zwłoki z grobu. Wielu ludzi zbiegło się wówczas do kościoła św. Tomasza w Piotrowinie, aby obserwować to, co się działo. Kiedy grób otwarto, biskup stanął nad zwłokami, tknął je pastorałem, a następnie podał im rękę. „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Pietrze wstań, a rzecz sprawiedliwą zeznaj” – rzekł. Ku przerażeniu i zdziwieniu gawiedzi z grobu wyszedł przywrócony do życia zmarły szlachcic Piotr. Rycerz, który został przywiedziony następnie przed królewski sąd, zeznał, że biskup mówił prawdę. „Tamże karał przed królem przyjaciele słowy, iż się upominają tego, do czego im nic: a iż też temu świętemu mężowi trudności zadawają niewinne” – czytamy w „Podaniach i legendach polskich, ruskich i litewskich” Lucjana Siemieńskiego. Król nie miał innego wyjścia – musiał wydać wyrok uniewinniający pozwanego. Po procesie zapytano wskrzeszonego, czy chciałby jeszcze choć przez kilka lat pozostać wśród żywych. Ku zdziwieniu wszystkich, Piotrowin wolał wrócić do grobu i „mieć żywot wieczny”, poprosił tylko o modlitwę, gdyż – jak oświadczył – wkrótce czeka go koniec pobytu w czyśćcu. Piotrowin „wstąpił zasię w grób, oczy zawarł przysypan ziemią”. Trudno oddzielić dziś prawdę od legendy, wskrzeszenie Piotrowina pozostaje jednak najbardziej znanym cudem uczynionym za przyczyną polskiego świętego – Stanisława. Jest również częstym motywem na obrazach przedstawiających jego życie. Na miejscu niezwykłego wydarzenia w 1440 r. wzniesiono kościół ku czci św. Stanisława, który w 2001 r. ogłoszono sanktuarium.
57
Św. Stanisław i orły
Cudowne zrośnięcie się poćwiartowanego ciała kościół Na Skałce w Krakowie kwiecień 1079 r. Poćwiartowane zwłoki św. Stanisława, biskupa i męczennika, z rozkazu króla Bolesława Śmiałego miano pozostawić niepochowane. Nienawiść króla do biskupa była tak wielka, że pastwił się nawet nad martwym ciałem. Jak głosi legenda przytoczona w „Żywocie św. Stanisława” przez Jana Długosza, na Skałkę przyleciały wówczas cztery potężne orły, które nie dopuściły żadnych zwierząt mogących zbezcześcić poćwiartowane i rozrzucone szczątki biskupa. Z biskupich szczątków wydobywały się promienie – twierdził hagiograf św. Stanisława Wincenty z Kielczy. Po trzech dniach kapłani i wierni złamali zakaz króla i przybyli na Skałkę, by pochować swego zwierzchnika. Okazało się wówczas, że poćwiartowane zwłoki w cudowny sposób się zrosły, nie było też na nich żadnych śladów ran. Ciało biskupa pozbawione było jedynie palca wskazującego prawej ręki. Jak głosi tradycja, podczas mordu odcięty palec wpadł do pobliskiego stawu, a ryba, która go połknęła, zaczęła świecić niezwykłym blaskiem. Świecącą rybę wyłowiono i palec odzyskano. Po umieszczeniu go przy ciele i on zrósł się z całością.
58
W XIX w. w legendzie tej dopatrywano się proroctwa dla pozostającej pod zaborami Polski i znajdowano w niej nadzieję na lepszą przyszłość. Tak jak ciało św. Stanisława zrosło się w jeden organizm, tak podzielona Polska miała zrosnąć się w jedno państwo.
59
„Nawrócenie” brata wilka
Św. Franciszka rozmowy ze zwierzętami Gubbio (Włochy) XIII w. Św. Franciszek jest jednym z najbardziej znanych świętych. Temu jednemu ze swoich najpokorniejszych sług Bóg dał niezwykłą zdolność porozumiewania się ze zwierzętami. Możemy o tym przeczytać w na poły legendarnych, na poły opartych na faktach „Kwiatkach świętego Franciszka” – arcydziele średniowiecznej literatury. Najważniejszym z takich zdarzeń było „nawrócenie”... wilka z Gubbio. Kiedy św. Franciszek przebywał w Gubbio, całą okolicę terroryzował straszny i dziki wilk. Porywał nie tylko zwierzęta, lecz często i ludzi. Nikt nie śmiał zdobyć się na odwagę, żeby wyjść z miasta, bowiem wilk podchodził często pod jego mury. Franciszek zlitował się nad mieszkańcami Gubbio i poszedł w miejsce, gdzie straszny wilk miał swoje legowisko. Na jego widok zwierzę rozwarło swą przerażającą paszczę, zamknęło ją jednak i stanęło, gdy św. Franciszek uczynił znak krzyża. „Pójdź tu, bracie wilku – powiedział św. Franciszek. – Rozkazuję ci w imię Chrystusa nie czynić nic złego ni mnie, ni nikomu”. Straszliwy wilk spotulniał jak baranek i położył się u stóp świętego. „Bracie wilku – mówił dalej św. Franci-
60
szek. – Wyrządzasz wiele szkód w tej okolicy i popełniłeś moc złego, niszcząc i zabijając wiele stworzeń bez pozwolenia Boga. A zabijałeś i pożerałeś nie tylko zwierzęta, lecz śmiałeś zabijać i ludzi, stworzonych na podobieństwo Boskie. Przeto zasłużyłeś na stryczek, jako złodziej i zbójca najgorszy, i lud cały krzyczy i szemrze przeciw tobie i cała okolica jest tobie wroga. Lecz zawrę, bracie wilku, pokój między tobą a nimi, byś ich nie krzywdził więcej, a oni przebaczą ci wszelką urazę dawną i ani ludzie, ni psy nie będą cię już prześladować”. Wilk dał znak, że się z tym zgadza. Franciszek obiecał mu wówczas, że skłoni mieszkańców miasta, by go do śmierci żywili. „Wiem bowiem, że skutkiem głodu popełniłeś zło wszelkie” – powiedział. Ale za wyświadczenie tej łaski wymusił na srogiej bestii zgodę na zaniechanie szkodzenia ludziom i zwierzętom. Wilk skinął łbem i podał świętemu łapę na znak, że przystaje na te warunki. Św. Franciszek zawrócił wtedy do miasta. Wilk – ku zdziwieniu mieszkańców grodu – szedł za nim łagodny jak jagnię. Na głównym placu święty wygłosił do zebranych tłumów kazanie, mówiąc że „skutkiem grzechów Bóg dopuszcza takie rzeczy i zarazy, i że ogień piekielny, który ma trwać wiecznie dla potępionych, jest daleko straszniejszy niż wściekłość wilka, który tylko ciało zabić może”. „Jakże więc bać się należy paszczy piekła, skoro paszcza małego zwierzęcia przejmuje strachem i drżeniem takie mnóstwo! – przekonywał. – Powróćcie więc, najdrożsi, do Boga i czyńcie winną pokutę za grzechy wasze: a Bóg was uwolni od wilka w tym życiu, a w przyszłym od ognia piekielnego”. Po kazaniu Franciszek powiedział mieszkańcom o układzie, jaki zawarł ze zwierzęciem. Mieszczanie i wilk potwierdzili warunki pokoju. Wilk, żywiony przez mieszkańców Gubbio, żył z nimi w przyjaźni i 2 lata później umarł ze starości.
61
Oprócz „nawrócenia” wilka, św. Franciszek przeżył jeszcze inne przygody z ukochanymi przez siebie zwierzętami – pobudował gniazda i oswoił dzikie turkawki oraz wygłosił kazanie do „braci ptaków”. Cyt. za: „Kwiatki świętego Franciszka”, tłum. L. Staff, Wydawnictwo „Sara”, Warszawa 2000, s. 61-63.
62
„Młot na heretyków”
Cuda św. Antoniego z Padwy Włochy – Portugalia – Francja XIII w. Żyjący w latach 1195-1231 św. Antoni z Padwy, doktor Kościoła, był jednym z największych cudotwórców w historii Kościoła katolickiego. Jakkolwiek większość z przypisywanych mu cudów ma charakter legendarny, pewne jest to, że wywarły one wielki wpływ na wiarę i postawy wiernych w średniowieczu, a i dziś mogą utwierdzać nas w wierze. Bezsprzecznie najgłośniejsze cuda dokonane za wstawiennictwem św. Antoniego związane są z jego teologicznymi zmaganiami z heretykami – katarami i albigensami. Dzięki licznym nawróceniom odstępców na prawdziwą wiarę średniowieczni kronikarze nadali mu miano „młota na heretyków”. Św. Antoni był niezwykle cenionym kaznodzieją (to właśnie dlatego jego język i struny głosowe umieszczone w specjalnym relikwiarzu nadal czczą miliony wiernych nawiedzających padewską bazylikę). Bywało, że słuchały go 30-tysięczne tłumy. Pewnego roku święty przyjechał do Rimini, które było wtedy centrum kataryzmu. Kiedy żaden z mieszkańców nie chciał słuchać głoszonego przez niego Słowa Bożego,
63
a niektórzy zaczęli go nawet wyśmiewać, stanął nad brzegiem morza i wygłosił mowę do... ryb. „Słuchajcie Słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać” – zaczął. Na te słowa tysiące rybich pyszczków wychyliło się z morza, by słuchać mówcy. Zwierzęta morskie do końca wysłuchały kazania świętego i oddaliły się dopiero po udzielonym im błogosławieństwie. Katarzy zostali sromotnie zawstydzeni. Za pomocą drugiego cudu św. Antoni unaocznił heretykom dogmat o realnej obecności Chrystusa w konsekrowanej Hostii. Jeden z heretyków wyzwał Antoniego na swoisty pojedynek. „Teologiczną” kwestię rozstrzygnąć miała... klacz. Przez trzy dni zwierzę głodzono. Św. Antoni również pościł, modlił się i pokutował. Kiedy nadszedł czas próby, przyprowadzono klacz i ustawiono ją pomiędzy pełnym owsa żłobem i św. Antonim, dzierżącym w dłoni Najświętszy Sakrament. Padewski święty przemówił wówczas do zwierzęcia, nakazując mu oddać cześć Zbawicielowi. W ten sposób chciał przekonać heretyków, że wszelkie stworzenie podlega swemu Stwórcy. I wtedy stał się cud – wygłodniałe zwierzę nie rzuciło się wcale do żłoba, ale zwróciło się w stronę św. Antoniego. Podeszło, skłoniło łeb i... uklękło. Jak przekazują hagiografowie – heretyk uznał zwycięstwo doktora Kościoła i nawrócił się, uwierzywszy w realną obecność Chrystusa w eucharystycznym Chlebie. Inne słynne cuda, jakie uczynił Bóg za pośrednictwem św. Antoniego, dotyczyły m.in. przyrośnięcia obciętej stopy, wskrzeszenia utopionej w beczce dziewczynki i chłopca zmarłego podczas snu oraz uzdrowienia paralityka. Opisywano też wydarzenie z umarłym zeznającym w sprawie fałszywie oskarżonego i z niemowlęciem, które w cudowny sposób przemówiło, wskazując kto jest jego
64
ojcem. Św. Antoniemu przypisywano także zdolność bilokacji (jednoczesnej obecności w dwóch różnych miejscach) i obserwowano go podczas mistycznych wizji „trzymającego w rękach małego Chrystusa”. Wszystkie te na pół legendarne opowieści znajdują odzwierciedlenie w bogatej ikonografii dotyczącej postaci świętego cudotwórcy z Padwy.
65
Chrystusowe rany
Stygmatyzacja św. Franciszka góra La Verna (Włochy) 1224 r. Otrzymanie stygmatów przez św. Franciszka (Giovanniego Bernardone) odbiło się donośnym echem w całym katolickim świecie. Po raz pierwszy w historii Bóg obdarował człowieka znakami męki swego Syna. Działo się to w połowie września 1224 r., dwa lata przed śmiercią Biedaczyny z Asyżu. Franciszek – jak co roku – odprawiał wówczas 40-dniowy post ku czci św. Michała Archanioła. Razem z br. Leonem przebywał w tym celu na górze La Verna (Alwernia). Pewnego dnia (prawdopodobnie 14 września), podczas modlitwy odprawianej na zboczu góry, św. Franciszek miał niezwykłe widzenie. Ukazał mu się anioł – Serafin, którego ręce, nogi i bok były przebite na wzór ran Chrystusa. Pod koniec kontemplacji podobne znaki pojawiły się także na jego ciele. W „Traktacie o cudach św. Franciszka” br. Tomasz z Celano opisał całe to wydarzenie. Św. Franciszek „ujrzał w widzeniu rozciągniętego nad sobą Serafina, wiszącego na krzyżu, mającego sześć skrzydeł, za ręce i nogi przybitego do krzyża. Dwa skrzydła unosiły się mu nad głową, dwa wyciągały do lotu, a dwa okrywały całe ciało. Widząc to, Franciszek zdumiał się gwałtownie, a gdy nie umiał wytłumaczyć, co by znaczyło to widzenie, wtargnęła
66
mu w serce radość pomieszana z żałością. Cieszył się z łaskawego wejrzenia, jakim Serafin patrzył na niego, ale przybicie do krzyża przeraziło go. Natężył umysł, by pojąć, co mogłaby znaczyć ta wróżba, i duch jego silił się trwożnie nad jakimś jej zrozumieniem. Otóż, podczas gdy szukając wyjaśnienia na zewnątrz, poza sobą, nie znalazł rozwiązania, nagle objawiło mu je w nim samym odczucie bólu. Natychmiast bowiem na jego rękach i nogach zaczęły jawić się znaki gwoździ, jak to na krótko przedtem widział u Męża ukrzyżowanego, ponad sobą w powietrzu. Jego ręce i nogi wyglądały [niby] przebite gwoździami w samym środku; główki gwoździ były widoczne na wewnętrznej stronie rąk i na wierzchniej stronie nóg, a ich ostre końce były na stronie odwrotnej. Główki gwoździ na rękach i nogach były okrągłe i czarne, a ich ostre końce podłużne i zagięte, przy czym wychodziły z ciała i wystawały ponad resztę ciała”. Prawy bok świętego był „jakby przebity lancą, miał na sobie czerwoną bliznę, która często broczyła i spryskiwała tunikę oraz spodnie świętą krwią”. Opisując bliżej wygląd niezwykłych ran widocznych po śmierci świętego, br. Tomasz z Celano pisał nie o „przebiciach”, ale o „samych gwoździach”, które zostały „mocą boską cudownie utworzone z jego ciała, owszem wrośnięte w samoż ciało”. I dodawał: „Gdy się je nacisnęło z jednej strony, to natychmiast wychodziły po stronie przeciwnej jako tkanka ciągła”. Świadkami stygmatów św. Franciszka byli m.in. bracia: Eliasz, Rufin, Pacyfik, a także ówczesny papież Aleksander IV. Wiele osób widziało je po jego zgonie.
67
Krew, światło i kryształ
Cud eucharystyczny w Santarem Santarem (Portugalia) XIII w. Santarem leży pół godziny drogi od Fatimy. W mieście tym w XIII w. żyła kobieta, która bardzo cierpiała, znosząc niewierność swego męża. Wypróbowała wszystkich już sposobów, żeby na powrót zdobyć jego serce. W desperacji poszła do wróżki, a ta obiecała jej pomóc w zamian za przyniesienie konsekrowanej Hostii. Kobieta wiedziała, że czyn, o którego dokonanie prosi ją czarownica, jest świętokradztwem. Jej miłość do męża okazała się jednak większa niż miłość do Boga. Prawdopodobnie 16 lutego 1247 r. (niektóre źródła podają okres od 1225-1247) kobieta poszła do kościoła św. Stefana. Udając chorą, przyjęła Komunię św. (był dzień powszedni, a w średniowieczu Msza św. odprawiana była w parafiach tylko w niedzielę i w zasadzie tylko wtedy można było przyjąć Komunię św.), a potem ukradkiem wyjęła ją z ust i owinęła w welon. Po wyjściu z kościoła chciała jak najszybciej zanieść Hostię do wróżki. Przelękła się bardzo, gdy nagle zobaczyła krew przeciekającą przez welon. Krew obfitą strugą płynęła po jej ręce i ściekała na ziemię. Jacyś przechodnie chcieli jej pomóc, myśląc że jest ranna. Uciekła im, ściskając coraz mocniej krwawiącą Hostię.
68
Zamiast do wróżki przerażona kobieta pobiegła do domu. Nie chcąc, żeby mąż dowiedział się o wszystkim, zakrwawioną Hostię i welon ukryła w drewnianej skrzyni. Na nic się to zdało. W nocy ze skrzyni zaczęło wydobywać się niezwykłe światło. W domu zrobiło się jasno, jak w dzień. Kobieta musiała powiedzieć mężowi, co zrobiła. Oboje padli na kolana. Rano pobiegli po kapłana. Hostię w uroczystej procesji przeniesiono do kościoła św. Stefana, a wieść o niezwykłym wydarzeniu rozeszła się po okolicy, przyciągając tłumy wiernych. Aby przerwać krwawienie, Ciało Chrystusa zamknięto w woskowej kuli i umieszczono w tabernakulum. Kiedy po 19 latach – podczas kościelnego badania – ponownie chciano tam zajrzeć, wydarzył się następny cud. Wosk rozpadł się na maleńkie kawałeczki i okazało się, że Hostia leży w kryształowej ampułce. Sporządzono wówczas specjalny relikwiarz do przechowywania cudownej Hostii. Pod widoczną w nim Hostią w postaci ciała znajduje się niewielka ilość skrzepłej krwi. Od średniowiecza cudowną Hostię z kościoła Świętego Cudu (bo po tym wydarzeniu nazwę świątyni zmieniono) wierni otaczają wielkim kultem. Adorowali ją królowie, królowe i święci. Dom, w którym wydarzył się cud, w 1684 r. zamieniono na kaplicę. Co roku w drugą niedzielę kwietnia lokalni aktorzy odgrywają świętokradcze wydarzenie, a z domu-kaplicy do kościoła wyrusza procesja eucharystyczna. Wskutek nieostrożnego obchodzenia się z relikwiarzem ampułka została rozbita, a narażona na kontakt z powietrzem Hostia zmieniła nieco swą postać. W 1997 r. relikwie poddano badaniom naukowym, które potwierdziły jej prawdziwość i nadprzyrodzone pochodzenie.
69
Oto znak zbawienia
Wizja szkaplerzna św. Szymona Stocka Aylesford w Kencie (Anglia) 1251 r. W średniowieczu żyjącym na Górze Karmel karmelitom groziły prześladowania. Opuścili oni więc uświęcone tradycją miejsce i udali się do Europy z myślą o założeniu tam nowych klasztorów. Dotarli na Sycylię, a następnie do Francji i Anglii. Jednak wydane w owym czasie nowe rozporządzenia kościelne (a zwłaszcza jeden z dekretów IV Soboru Laterańskiego) zagroziły bytowi zakonu. Nad karmelitami zawisła groźba kasacji. O. Szymon Stock był wówczas szóstym z kolei generałem zakonu. Znalazłszy się z całym zgromadzeniem w niezwykle trudnej sytuacji, poprosił o pomoc samą Najświętszą Pannę. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. modlił się do Niej ułożoną przez siebie antyfoną „Flos Karmeli”: „Kwiecie Karmelu, Płodna winnico, Ozdobo niebios, Matko Dziewico, O Najwybrańsza, czysta i wierna, dzieciom Karmelu bądź miłosierna, O Gwiazdo morza”. Odmawiając tę modlitwę, generał zakonu dostąpił łaski objawienia. Stanęła przed nim Matka Boża i wyciągnęła doń rękę z kawałkiem brązowego materiału. Był to szkaplerz. Podając go zakonnikowi, Maryja powiedziała: „Przyjmij, najmilszy synu, Szkaplerz twego zakonu, jako
70
znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich Karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”. Dzięki nadprzyrodzonej interwencji Maryi karmelici nie tylko przetrwali trudny czas, ale także mogli bez przeszkód zakładać nowe klasztory w całej Europie. Ze szkaplerzem karmelitańskim związana jest też druga obietnica. W kolejnej wizji szkaplerznej w XIV w. otrzymał ją papież Jan XXII. Temu, kto nosi szkaplerz, prowadzi przykładny żywot, nie grzeszy nieczystością, recytuje wyznaczone modlitwy i zachowuje posty (pierwotnie chodziło o powstrzymanie się od spożywania mięsa w środy i soboty) Matka Boża obiecała, że w pierwszą sobotę po swojej śmierci zostanie wyzwolony z czyśćca i zaprowadzony „na górę życia wiecznego”.
71
Skrwawiony korporał
Cud eucharystyczny w Bolsenie Bolsena (Włochy) 1263 r. Bolsena i Orvieto to dwa niewielkie włoskie miasteczka oddalone od siebie o 22 km. W 1263 r. do Bolseny przybył ks. Piotr z Pragi. Podążający z pielgrzymką do Rzymu kapłan od lat zmagał się z brakiem wiary w realną obecność Chrystusa w konsekrowanej Hostii. Jego wątpliwości wzmogły się jeszcze bardziej na skutek szerzącej się w owym czasie herezji dotyczącej tego teologicznego problemu. W sercu praskiego kapłana tliła się pewnie iskra nadziei, że odzyska tę wiarę w Rzymie, sercu katolickiego świata, przy grobie św. Piotra. Wracając, ks. Piotr zatrzymał się w Bolsenie, gdzie przystąpił do składania Najświętszej Ofiary w miejscowym kościele przy relikwiach męczennicy św. Krystyny. Podniósł chleb eucharystyczny i wypowiadał właśnie słowa konsekracji, kiedy nagle z trzymanej w dłoniach Hostii wyciekła Krew. Sama Hostia nie zmieniła swojej postaci i – choć po konsekracji była już Ciałem Chrystusa – pozostała nadal w formie białego opłatka. Krople Krwi spłynęły po rękach księdza, rozpryskując się na leżącym na ołtarzu korporale i tworząc na nim wizerunek Ukrzyżowanego. Kilka kro-
72
pli świętej Krwi skapnęło na posadzkę. Ks. Piotr stracił przytomność i nie był już w stanie dokończyć odprawiania Mszy św. Wieść o niezwykłym cudzie rozprzestrzeniła się lotem błyskawicy. Dowiedział się o nim również papież Urban IV przebywający wówczas w pobliskim Orvieto. Ojciec Święty wysłał do Bolseny swoich teologów. Uczeni mężowie potwierdzili prawdziwość cudu. Hostię i pokryty krwią korporał w uroczystej procesji przeniesiono do Orvieto. Dziś umieszczony w ozdobnym relikwiarzu pokrwawiony korporał można oglądać we wspaniałej gotyckiej katedrze w Orvieto. W Bolsenie zachowano natomiast ołtarz, przy którym zdarzył się cud, i zabezpieczono ślady świętej Krwi, której krople upadły na posadzkę świątyni. Niecodziennym upamiętnieniem cudu i uroczystego przeniesienia korporału i Ciała Chrystusa z Bolseny do Orvieto stało się wprowadzone przez Urbana IV święto Bożego Ciała i praktyka odbywania w tym dniu procesji eucharystycznej. Do powstania tego święta przyczyniły się także w dużym stopniu mające miejsce nieco wcześniej widzenia belgijskiej augustianki bł. Julianny z Cornillon.
73
Krew w brewiarzu
Cud eucharystyczny w Sienie Siena (Włochy) 1330 r. W 1330 r. na przedmieściach Sieny zachorował pewien wieśniak. Ciężko chory człowiek potrzebował kapłana, który przygotowałby go na ostatnią drogę – udzieliłby wiatyku i namaszczenia chorych. Ksiądz był w mieście, więc niezwłocznie po niego posłano. Ponaglany kapłan – nie przywiązując zbyt wielkiej wagi do właściwych zachowań dotyczących obchodzenia się z rzeczami świętymi – wyjął konsekrowaną Hostię z tabernakulum i zamiast do specjalnego pojemniczka, wsunął ją pomiędzy kartki własnego brewiarza. Do chorego dotarł na czas. Wyspowiadał go, namaścił olejami i sięgnął do brewiarza, by udzielić umierającemu Komunii św. Otworzył modlitewnik i... oniemiał. W miejscu, gdzie spoczywało Ciało Chrystusa, utworzyła się krwawa plama. Wstrząśnięty i przerażony ksiądz zrozumiał, że zawinił, gdyż nie podszedł do Najświętszego Sakramentu z właściwym szacunkiem. Skruszony udał się do powszechnie szanowanego, uważanego za świętego augustianina Szymona Fidatiego (dziś błogosławionego), wyznał mu swój grzech, otrzymał rozgrzeszenie i stosowną pokutę, a także przekazał mu zakrwawiony brewiarz. Jedną z dwóch
74
kart modlitewnika zobaczyć można do dziś w kaplicy sanktuarium św. Rity w Casci, w mieście, w którym urodził się bł. Szymon Fidati. Relikwia od wieków otoczona jest wielką czcią – od stuleci w święto Bożego Ciała obnoszona jest w specjalnej procesji. W 1996 r. krwawą plamę o średnicy 4 cm poddano naukowym badaniom. Okazało się wówczas, że cząstki skrzepłej krwi tworzą na papierze obraz zasmuconego brodatego mężczyzny.
75
„Rzeczniczka” samego Chrystusa
Objawienia św. Brygidy Szwedzkiej Szwecja – Włochy – Ziemia Święta XIV w. Urodziła się w Szwecji na początku XIV w. Była córką jednego z najważniejszych dostojników państwowych. Zanim została założycielką Zgromadzenia Najświętszego Zbawiciela, przez 27 lat była przykładną żoną i matką. Urodziła ośmioro dzieci, zadziwiając wszystkich swoim cnotliwym i pobożnym życiem. Po śmierci męża doznała wielu objawień, za pomocą których Bóg wpływał na losy ludzi i całych państw. Brygida Szwedzka pierwsze widzenia Matki Bożej i Chrystusa miała będąc dzieckiem. Jednak najważniejsze przesłania otrzymała jako wdowa. Chrystus i Matka Boża przekazywali jej pouczenia dotyczące życia i spełniania obowiązków religijnych, dawali wskazówki nie tylko jej samej, ale i najwyższym dostojnikom ówczesnego Kościoła, królom i królowym, a nawet samemu papieżowi. Jezus wybrał ją na swoją „rzeczniczkę” i poruczył spełnianie specjalnych zadań. W Jego imieniu miała prośbą, groźbą i napomnieniami powstrzymywać rozprzestrzeniające się zło, otwierać ludziom oczy na bezmiar Bożej miłości, skłonić ich do doceniania Jego odkupieńczej męki i uratować od potępienia. Za pośrednictwem św. Brygidy wskazówki co do postępowania otrzymała również szwedzka szlachta
76
i duchowieństwo, a nawet król szwedzki Magnus II. Chrystus polecił mu odprawić doradców, którzy kierowali się prywatą, a nie dobrem poddanych i miłością Bożą, przekazał także rady co do sposobu rządzenia. Szwedzka arystokratka miała też objawienia dotyczące m.in. papieży, wojny stuletniej, przepowiedziała śmierć papieża Urbana V. Widziany podczas wizji Jezus objaśniał jej szczegółowo prawdy wiary, dawał odpowiedzi na pytania dotyczące życia chrześcijańskiego. Brygida uzyskała w ten sposób wiedzę m.in. na temat Trójcy Świętej, aniołów, diabłów, dusz czyśćcowych, Bożych wybrańców. Objawiali się jej również anioł i święci: św. Jan Ewangelista, św. Piotr, a w Mediolanie – św. Ambroży. W jednym z widzeń Chrystus polecił Brygidzie założyć nowy zakon dla kobiet, podyktował jej treść reguły i wskazał miejsce, gdzie powinien zostać wybudowany klasztor. Regułę Zakonu Brygidek zatwierdzono jednak dopiero trzy lata przed śmiercią wizjonerki. Wielu wizji Brygida doświadczyła w Rzymie, dokąd przeniosła się w piątym roku wdowieństwa. Kontaktowała się wówczas z papieżem, a potem dwoma kolejnymi (nakłaniając każdego do powrotu z Awinionu do Rzymu), cesarzem Karolem IV, głowami koronowanymi i najważniejszymi ówczesnymi dostojnikami. Piętnowała rozprzężenie moralne i duchowe panujące w Rzymie i Neapolu. Wyjątkowego widzenia doznała w Ziemi Świętej, dokąd udała się już jako 70-letnia kobieta. W miejscu śmierci Chrystusa Bóg ukazał jej wydarzenia Wielkiego Piątku. W Betlejem dostąpiła wizji dotyczących życia Matki Bożej i narodzenia Jezusa. Zmarła w Rzymie w 1373 r., w przedśmiertnej wizji otrzymując od Chrystusa przyrzeczenie, że będzie pochowana w habicie założonego przez siebie zakonu. Została kanonizowana w 1391 r. Dziś św. Brygida Szwedzka jest jedną z patronek Europy.
77
Cierń i róże
Niezwykłe życie i cuda św. Rity Cascia (Włochy) 1381-1457 We Włoszech św. Rita jest dziś jedną z najpopularniejszych świętych. Co więcej, jako niezwykle skuteczna orędowniczka w sprawach trudnych i beznadziejnych podbija serca wiernych na całym świecie, a jej kult wciąż się rozszerza. Św. Rita, żyjąca na przełomie XIV i XV w. ciężko doświadczona przez życie wdowa (przez 18 lat maltretował ją mąż, straciła też dwóch synów, chroniąc ich jednak przed popełnieniem śmiertelnego grzechu), przez ostatnie 44 lata życia mieszkała w klasztorze Augustianek w małej miejscowości Cascia. Przeżywała mistyczne ekstazy i została naznaczona przedziwnym stygmatem. Pewnego dnia rozważała mękę Pańską, klęcząc przed znajdującym się w kaplicy krucyfiksem. W modlitwie prosiła Boga, by choć w niewielkiej mierze mogła uczestniczyć w Jego męce. Wtedy to jeden z cierni tworzących cierniową koronę na wizerunku Chrystusa urwał się od niej i wbił w czoło rozmodlonej zakonnicy. Od tego czasu na czole powstała rana wydzielająca cuchnący odór. Zakonne współtowarzyszki odwróciły się od niej – musiała przebywać i jadać w odosobnieniu.
78
Jeszcze za życia świętej działy się wokół niej niezwykłe wydarzenia, np. nagle w cudowny sposób gałązki i listki wypuściła całkowicie uschnięta winorośl, suchy patyk, który w duchu posłuszeństwa przez wiele lat podlewała. Tuż przed jej śmiercią zdarzył się natomiast słynny cud róż. Augustianka – leżąc już na łożu śmierci – poprosiła kuzynkę o przyniesienie róży, która miała rosnąć na krzaku w ogrodzie znajdującym się w miejscu jej urodzenia w pobliskiej miejscowości Roccaporena. I nie byłoby w tej prośbie nic dziwnego, gdyby nie to, że prosiła o to w styczniu, w środku zimy, kiedy śnieg pokrywał Cascię i całą najbliższą okolicę. Kuzynka zdumiała się, ale poszła. Jeszcze bardziej zdziwiła się, kiedy weszła do dawnego ogrodu Rity i zobaczyła, że na pokrytym śniegiem krzewie, wśród zwiędłych gałęzi i zeschniętych liści i kolców czerwieni się... piękna róża. Nie mniej zdziwione były też siostry, kiedy Catalina przyniosła różę do łoża umierającej. Drugim życzeniem żegnającej się z życiem zakonnicy było przyniesienie fig z jej dawnego sadu. Jak można się domyśleć, i to życzenie okazało się wykonalne. Na drzewach figowych w sadzie Rity znaleziono dorodne, dojrzałe owoce. Po śmierci niezwykłej augustianki w przedziwny sposób przez setki lat jej ciało nie ulegało rozkładowi. Co więcej, tuż po zgonie cuchnąca rana na czole zasklepiła się, a zwłoki zamiast odoru zaczęły wydzielać bardzo przyjemną woń. Ciało świętej do dziś można oglądać, gdyż umieszczono je w szklanej trumnie.
79
Niezwykła krew
„Cud krwi” św. Januarego Neapol (Włochy) od 1389 r. do naszych czasów Św. January był biskupem Benewentu. Żył w czasach prześladowań chrześcijan rozpętanych przez cesarza Dioklecjana. Kiedy uwięziony został diakon Sossusa, January otwarcie przeciwko temu zaprotestował. W odwecie jego samego skazano na śmierć i ścięto w Pozzuoli 19 września 305 r. Miał wówczas zaledwie 30 lat. Po jego ścięciu jedna z obecnych na egzekucji kobiet zebrała nieco krwi męczennika. Krew ta stała się powszechnie czczoną relikwią. Był 1389 r., kiedy po raz pierwszy zaobserwowano jedno z najbardziej spektakularnych zjawisk uznanych przez ludzi za cud – krwawy skrzep zmienił swój stan skupienia ze stałego na ciekły. Podczas publicznego wystawienia relikwii krew męczennika nagle „ożyła”. Od tej pory zjawisko to ma miejsce kilka razy w roku w katedrze pod wezwaniem świętego w Neapolu, gdzie w specjalnym relikwiarzu, w dwóch ampułkach (pierwsza wypełniona jest krwią w ok. 1/3 objętości, a druga zawiera jedynie kilka kropli) przechowywana jest dziś ta relikwia. Dzieje się tak zarówno w rocznicę męczeństwa świętego 19 września, jak i w święto przeniesienia jego relikwii (sobota przed pierwszą niedzielą maja), a czasami także 16 grudnia, w rocznicę uchronienia Neapolu w czasie erupcji Wezuwiusza w 1631 r.
80
Od stuleci cud ten obserwuje tysiące osób zgromadzonych w katedrze, by modlić się i czcić świętego. Na ich oczach krew w ampułkach zmienia się w płyn niezależnie od temperatury otoczenia i innych zewnętrznych czynników, niezależnie również od ich modlitw. Stan skupienia krwi zmienia się w najróżniejszy sposób – w jednej chwili, a także podczas długotrwałego procesu, burząc się i zajmując cały pojemnik lub spokojnie w formie płynnej zalegając na jego dnie. Bywa, że ciecz zmienia nie tylko swą objętość, ale również ciężar i kolor (przybierając różne odcienie czerwieni). W stanie płynnym krew św. Januarego pozostaje najczęściej ok. 8 dni. Naukowcy do dziś nie są w stanie w sposób zadowalający i niepozostawiający wątpliwości wyjaśnić zjawiska, które przeczy nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale i łamie wszelkie prawa fizyki. Na pewno badań nie ułatwia im fakt, że nie są w stanie pobrać próbki cieczy z hermetycznie zamkniętego przed wiekami pojemniczka. Żeby to zrobić, ampułkę trzeba by rozbić, a na to przecież nikt się nie zgodzi. Pozostają metody nieinwazyjne, np. analiza spektralna, lecz w ten sposób nie można ustalić zbyt wiele faktów i stosujący je naukowcy pozostają bezsilni wobec tego nadzwyczajnego koloidu. Na podstawie analizy spektralnej udało się ocenić jednak, że znajdująca się w pojemniku ciecz jest na pewno ludzką krwią niezawierającą żadnych dodatkowych domieszek. Ale dziwne pozostaje przecież i to, jak to się dzieje, że licząca 1700 lat krew w ogóle jeszcze się nie zepsuła i nie rozpadła. Ostatnio rozważana jest przez wielu naukowców hipoteza tiksotropowa – pewne substancje bowiem pod wpływem oddziaływań mechanicznych, np. poruszania, zamieniają się ze stałych w ciekłe. Dlaczego tak miało by się dziać ze zwykłą krwią – nie wiadomo. Także ta hipoteza ma więc poważne braki.
81
Dopóki naukowcy nie wyjaśnią tego zjawiska – które sam Kościół, zgadzając się na kult tej niezwykłej relikwii, de facto nie uznał nigdy oficjalnie za cudowne – pozostaje nam przyjąć wytłumaczenie badającego je prof. Gastone Lambertiniego, który stwierdził, że krew św. Januarego „rzuca wyzwanie każdemu prawu przyrody i każdemu tłumaczeniu, które nie odwołuje się do tego, co nadprzyrodzone”. A dla wierzących krew włoskiego męczennika sprzed wieków pozostaje nadal „znakiem życia wiecznego i zmartwychwstania” – znakiem i zapowiedzią, że kiedyś również nasze ciała z martwych powrócą do życia.
82
Odzyskany wzrok
Uzdrowienie Jakuba Wężyka – cud Jasnogórskiej Pani Częstochowa – Jasna Góra (Polska) 1392 r. Uzdrowienie Jakuba Wężyka to pierwszy udokumentowany cud Jasnogórskiej Pani. Był on nadwornym malarzem króla Władysława Jagiełły. Dotknęło go jedno z największych nieszczęść, jakie może doświadczyć malarza – stracił wzrok. Artysta zamieszkał wówczas w Wilnie i zrezygnowany czekał na śmierć. W 1392 r. dowiedział się o już wówczas słynącym cudami i łaskami, znajdującym się od dziesięciu zaledwie lat w jasnogórskim klasztorze obrazie Matki Bożej, namalowanym – jak głosi tradycja – przez samego św. Łukasza. Ociemniały mężczyzna podjął decyzję, że wyruszy na pieszą pielgrzymkę, aby wyprosić uzdrowienie. Jak zadecydował, tak zrobił. Przemierzył pieszo ok. tysiąc kilometrów. Podczas drogi korzystał z pomocy wielu ludzi, przechodził przez miasta, wioski, lasy „pełne dzikiego zwierza”, knieje i leśne ostępy zamieszkałe przez „pogańskich Litwinów”. Podczas drogi narażony był na wiele niebezpieczeństw. Po ciężkiej i długiej pielgrzymce Jakub Wężyk dotarł wreszcie do cudownej kaplicy i – nie widząc cudownego obrazu – upadł twarzą na posadzkę. Zaczął się modlić, a z ociemniałych oczu popłynęły mu łzy. Nagle królewski
83
malarz usłyszał wewnętrzny głos nakłaniający go, by podniósł swe oczy w górę – tam, gdzie powinien znajdować się cudowny obraz. Wężyk podniósł twarz i krzyknął. Nagle i niespodziewanie odzyskał wzrok. Zobaczył wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. Wydawało mu się, że to nie obraz, ale sama Maryja, która zeszła z nieba. Od chwili cudownego uzdrowienia Wężyk nie skarżył się już na oczy. Widział dobrze i z wdzięczności malował wizerunki swojej Uzdrowicielki. Cud odzyskania przez niego wzroku został potwierdzony przez naocznego świadka tego wydarzenia – bp. Marcina Szyszkowskiego.
84
Pasterka, która oswobodziła Francję
Tajemnicze wydarzenia w życiu św. Joanny d’Arc Francja 1425-1431 „Słyszałam głos dobiegający z prawej strony, od strony kościoła, głosowi temu zwykle towarzyszyło światło. Światło docierało z tej samej strony, skąd dochodził głos. Głos wydawał się wartościowym i wierzę że był przysłany mi przez Boga; po usłyszeniu go po raz trzeci, wiedziałam już, że należy on do anioła” – mówiła Joanna d’Arc podczas procesu inkwizycyjnego. Joanna urodziła się w 1412 r. w Domremy. Była zwykłą niepiśmienną, choć bardzo pobożną wiejską dziewczyną, której Bóg za pośrednictwem swoich posłańców zlecił nieprawdopodobne zadanie – misję wyzwolenia Francji spod angielsko-burgundzkiej okupacji, mającej miejsce podczas wojny stuletniej. O tej przedziwnej misji Joanna dowiedziała się z objawień, których zaczęła doznawać mając 13 lat. Archanioł Michał, którego podczas jednego z objawień zobaczyła w towarzystwie innych aniołów z nieba, powiedział jej, że musi udać się do Francji (tj. na terytorium lojalne w stosunku do delfina – następcy tronu). Nakaz ten słyszała kilka razy w tygodniu. Dziewczyna dowiedziała się też, że ma wyzwolić Orlean, przerywając jego oblężenie. „Głos
85
powiedział mi też, że mam udać się do Roberta de Baudricourt do Vaucouleurs, który był kasztelanem tego miasta, a on da mi ludzi, którzy ze mną pojadą. Odpowiedziałam wówczas, że jestem tylko biedną dziewczyną, która nie ma pojęcia ani o jeździe konnej, ani o wojaczce” – opowiadała Joanna. Podczas pierwszych objawień Michał Archanioł powiedział jej również, że wkrótce objawią się jej dwie dziewice-męczennice – św. Katarzyna Aleksandryjska i św. Małgorzata Antiocheńska, które będą jej doradzać, instruować ją, jak ma się zachowywać i co robić. Wysłannik z niebios dodał, że Joanna powinna wierzyć temu, co one jej powiedzą, bowiem dzieje się tak na rozkaz samego Boga. Joanna nie wyruszyła od razu. Czekała jeszcze 4 lata – tak często jak tylko to było możliwe, uczestnicząc we Mszach św., przystępując do spowiedzi i Komunii św., modląc się przed Najświętszym Sakramentem i rezygnując z dziewczęcych zabaw i uciech. Wzrastała natomiast w cnotach. Głosy anioła i dwóch świętych nakazywały jej bowiem bycie dobrą i regularne chodzenie do kościoła. Joanna ślubowała też życie w czystości. Kiedy skończyła 16 lat, posłuszna głosom przebrała się za mężczyznę i wyruszyła do Vaucouleurs, a następnie z otrzymaną eskortą do Chinon, gdzie przebywał następca tronu francuskiego Karol VII. Delfin zdziwił się jej przybyciem i tym, co miała mu do przekazania. Zdziwił się po raz drugi, kiedy nie udała mu się próba oszukania Joanny, że to nie on jest następcą tronu. Dziewczyna kierowana głosami z nieba nie dała się zwieść. Podczas pobytu na dworze w Chinon Joanna przekonywała delfina, że – zgodnie z tym, co powiedziały jej głosy – jest on prawowitym dziedzicem Francji i powinien koronować się na króla. Następca tronu poddał ją
86
kolejnym próbom i w końcu uwierzył. Uwierzył, a jednocześnie – podejrzewając jakąś szatańską sztuczkę – polecił zbadać dziewczynę teologom z Poitiers. Uczeni, po trzytygodniowych przesłuchaniach, nie stwierdzili jednak żadnych teologicznych nieścisłości w tym, co mówiła. W tym czasie głosy przekazały Joannie informację, że za ołtarzem św. Katarzyny w kościele w Fierbois ukryty jest miecz, który ma wydobyć. Okazało się to prawdą. Odkopana z ziemi broń naznaczona pięcioma krzyżami była ponoć własnością Karola Wielkiego. Co więcej – głosy kazały Joannie zaopatrzyć się również w sztandar – biały z liliami, postacią Boga, aniołami i imionami „Jezus” i „Maryja”. Karol VII, ostatecznie przekonany, wysłał ją na czele oddziału do oblężonego Orleanu. Joanna zdyscyplinowała upadłą moralnie armię obrońców i prowadząc ją do boju, zapewniła Orleanowi wolność (w 1429 r.). W przeddzień zwycięstwa – zgodnie z tym, co zapowiedziały jej głosy – została ranna. Umacniana codzienną Mszą i Komunią św. Joanna poprowadziła jednak Francuzów do wielu wspaniałych zwycięstw. 17 lipca 1429 r. spełniła się druga część jej misji – doprowadziła do koronacji Karola VII w katedrze w Reims. „Najjaśniejszy Panie, teraz spełniła się wola Boża” – powiedziała, klęcząc przed królem. Król był jednak człowiekiem słabym. Mimo nacisków ze strony Joanny długo ociągał się z wysłaniem wojska w celu zdobycia Paryża. Szturm się nie udał, a Joanna została ranna w udo. Podczas kolejnej bitwy – zgodnie z tym, co powiedziały jej głosy – Dziewica Orleańska została schwytana, uwięziona, a następnie przekazana przez Burgundczyków Anglikom. Przetransportowano ją następnie do zamku w Rouen, gdzie stanęła przed trybunałem inkwizycyjnym. Oskarżono ją o czary i odstępstwo od wiary. Żaden z inkwizytorów
87
nie był jednak w stanie wykazać jej tego. Co więcej – jej odpowiedzi zadziwiały najtęższe umysły. Do historii przeszła odpowiedź, jakiej udzieliła na pytanie: „Czy sądzisz, że jesteś w stanie łaski?”. Zarówno odpowiedź „tak”, jak i „nie” byłaby błędna, bowiem wg teologii człowiek nie może tego wiedzieć. „Jeśli nie jestem, oby Bóg zechciał mnie do niego wprowadzić; jeśli jestem, oby Bóg zechciał mnie w nim zachować” – powiedziała Joanna. Z powodów czysto politycznych (nikt nie był bowiem w stanie wykazać jej jakiejkolwiek herezji) Dziewicę Orleańską skazano na śmierć i spalono na stosie 30 maja 1431 r. Joanna d’Arc umierała z imieniem „Jezus” na ustach. 25 lat po jej śmierci zrewidowano i cofnięto niesprawiedliwy wyrok, dokonując pełnej rehabilitacji bohaterskiej dziewczyny. W 1909 r. Joanna d’Arc została beatyfikowana, a w 1920 kanonizowana. Cyt. za: www.stjoan-center.com
88
Opiekunka obu Ameryk
Objawienie Matki Bożej z Guadalupe bł. Juanowi Diego góra Tepeyac (Meksyk) 9 grudnia 1531 r. To, co wydarzyło się ponad 470 lat temu w Meksyku, na zawsze zmieniło oblicze obu Ameryk. Dziś Matka Boża z Guadalupe, która objawiła się 9 grudnia 1531 r. biednemu Indianinowi Juanowi Diego, jest dla katolickich mieszkańców kontynentu amerykańskiego najukochańszą matką i opiekunką. Potomek Azteków, Indianin Juan Diego był prostym, ale bardzo pobożnym człowiekiem. Mieszkał w Tolpetlac. Uprawiał tam pole i wyplatał maty. Wieczorem 8 grudnia wybrał się na bosaka w dziewięciomilową drogę, by zdążyć na czas na niedzielną Mszę św. do kościoła w Tlaltelolco. Po forsownym marszu znalazł się w pobliżu wierzchołka góry Tepeyac. Świtało, wokół śpiewały ptaki. Po chwili śpiew ptaków ustał. „Juanito, Juan Dieguito” – ktoś zawołał na niego ze wzgórza. Mimo, że wokół nie było żywej duszy, Juan nie przestraszył się. Ba!, poczuł niewytłumaczalną radość. Kobiecy głos był przecież tak miły i łagodny. Poszedł w stronę, skąd dobiegał. Na szczycie zobaczył Piękną Panią odzianą w lśniącą jak
89
słońce szatę. „Juanito, najpokorniejszy z moich synów, dokąd idziesz?” – zapytała Pani. Odpowiedział. „Wiedz i zrozum to dobrze, najpokorniejszy z moich synów, że ja jestem Świętą Maryją zawsze dziewicą, Matką prawdziwego Boga, dla którego żyjemy, Stworzyciela wszystkich rzeczy, Pana nieba i ziemi. Chcę, żeby prędko wzniesiono w tym miejscu świątynię, abym mogła w niej obdarzać wszystkich całą moją miłością, współczuciem, pomocą i opieką, bo ja jestem twoją litościwą matką, twoją i wszystkich mieszkańców tej ziemi, a także wszystkich tych, którzy mnie kochają, wzywają i pokładają we mnie ufność; chcę wysłuchiwać tu ich żalów i leczyć wszystkie ich cierpienia, utrapienia i smutki” – powiedziała Maryja. Juan Diego otrzymał od Matki Bożej misję do wykonania. Miał pójść do biskupa w Mexico i poprosić go o wybudowanie kościoła we wskazanym przez Nią miejscu. Juan poszedł. Biskup przyjął go przyjaźnie, ale nie uwierzył temu, co mówił. Indianin powrócił na wzgórze i poskarżył się Matce Bożej. Piękna Pani kazała mu jednak wrócić i jeszcze raz powiedzieć biskupowi, że posyła go Święta Maryja zawsze dziewica, Matka Boga. Biskup, choć szczegółowo Juana o wszystko wypytał, po raz kolejny nie uwierzył. Zażądał znaku – dowodu. Kiedy Juan Diego odszedł, polecił go śledzić swoim sługom. Ci po jakimś czasie stracili mężczyznę z oczu. Wrócili wściekli, informując biskupa, że objawienia były tylko rojeniami chorej wyobraźni. Ale to nie była prawda. Po wyjściu od biskupa Juan kolejny raz rozmawiał z Matką Bożą. Najświętsza Dziewica zapewniła go, że następnego dnia otrzyma stosowny znak. W poniedziałek Juan Diego nie poszedł jednak na spotkanie z Maryją. Kiedy wrócił do domu, zastał w nim śmiertelnie chorego wuja Juana Bernardino. Inne sprawy zaprzątnęły mu więc głowę. Musiał spieszyć po księdza.
90
Wyruszył we wtorek przed świtem. Okrążając wzgórze, chciał ukryć się przed wzrokiem Matki Bożej. Obawiał się Jej gniewu. Nie zdołał jednak Jej umknąć. Maryja stanęła nagle przed nim i zapytała, dokąd idzie. Juan opowiedział Jej o wuju i prosił o przebaczenie. Obiecał, że kiedy tylko sprowadzi księdza, wróci, by spełnić Jej życzenie. Ale Maryja nie gniewała się. Pocieszyła go i powiedziała, że wuj wyzdrowiał i nie potrzebuje już pomocy. Nie musiał Juan już się więc spieszyć. Matka Boża poleciła mu wówczas, żeby wszedł na szczyt wzgórza i nazrywał kwiatów, które tam znajdzie. Juan zdziwił się – w porze zimowej nie można było nawet myśleć o kwiatach, a na tak kamienistym wzgórzu i tak nigdy ich nie było. Posłusznie jednak poszedł. Zdziwił się niepomiernie, kiedy znalazł na szczycie wspaniałe kwitnące pachnące róże. Pościnał je i włożył do tilmy – indiańskiej peleryny, w którą był ubrany. Wrócił do Maryi i rozłożył róże u Jej stóp. Matka Boża ułożyła je w jego tilmie, zawinęła i zapewniła, że teraz będzie miał niepodważalny dowód swej prawdomówności. Dodała, że to, co ma w tilmie, może pokazać jedynie w obecności biskupa. Wczesnym rankiem Juan Diego po raz kolejny zapukał do drzwi kościelnego dostojnika. Słudzy biskupa nie chcieli go jednak wpuścić i dopiero po jakimś czasie mógł stanąć przed jego obliczem. Kiedy wreszcie to się stało, Juan rozwinął przed nim swą tilmę. Róże upadły na ziemię, a oczom biskupa i zgromadzonych ukazał się niezwykły obraz. Na tilmie znajdował się przepiękny wizerunek Najświętszej Panny. Zgromadzeni padli na kolana, a biskup ze łzami w oczach przeprosił za swą nieufność i zapewnił, że spełni życzenie Bożej Matki. Tilmę z cudownym obrazem umieszczono w kaplicy. Kiedy Juan wrócił do domu, okazało się, że zgodnie ze słowami Maryi po chorobie wuja nie było śladu, a nawet
91
okazało się, że także on doznał objawienia. Matka Boża stanęła przed nim i powiedziała mu, że wysłała Juana do biskupa z niezwykłym darem – swoim wizerunkiem. Rzekła też, żeby nazywać Ją Najświętszą Maryją Panną z Guadalupe. Życzenie Maryi zostało spełnione – w 1533 r. na wzgórzu stanęła świątynia, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek. W kwietniu 1990 r. Ojciec Święty Jan Paweł II wpisał Juana Diego w poczet błogosławionych, a nowa bazylika z cudownym wizerunkiem – nawiedzana dorocznie przez ok. 10 mln osób – jest obecnie najpopularniejszym sanktuarium maryjnym na świecie. Cyt. za: www.sancta.org
92
Odparte zagrożenie
Cud różańcowy Lepanto (Grecja) 7 października 1571 r. W II połowie XVI w. muzułmanie po raz kolejny zagrozili Europie. Sułtan turecki wybrał doskonały moment – światem chrześcijańskim wstrząsnęła reformacja, a władcy poszczególnych krajów nie mogli dojść ze sobą do porozumienia. Protestanci odwrócili się od katolików i bardziej skłonni byli zawrzeć rozejm z samym sułtanem niż walczyć ramię w ramię ze zwolennikami papieża. Strategia muzułmanów była prosta – zdobyć europejskie porty, a potem uderzyć na Rzym. Sułtan zapowiadał butnie, że bazylikę św. Piotra przerobi na stajnie dla swoich koni. Europejscy władcy przelękli się nie na żarty. Za lękiem nie szło jednak działanie – niewielu chciało podjąć otwartą walkę z wrogiem. Papież Pius V doszedł wówczas do wniosku, że ludzkimi siłami Europejczycy nie będą w stanie pokonać potężnej tureckiej armii. Wezwał wszystkich chrześcijan do podjęcia postów, odmawiania różańca i proszenia o pomoc Boga za pośrednictwem Matki Bożej Różańcowej. Zawierzył też Maryi chrześcijańskie wojska i uroczyście wezwał Ją na pomoc. Także Polacy modlili się gorąco o zwycięstwo. Kiedy flota Turków wyruszyła z portów Konstantynopola, w Messynie przygotowywano do wypłynięcia 200 okrętów chrześcijan. Na wezwanie papieża na
93
wszystkich statkach codziennie odmawiano różaniec, modlono się, spowiadano, uczestniczono w Mszach św. Wyruszających w bój marynarzy błogosławił nuncjusz papieski. Bitwa morska, która miała rozstrzygnąć o losach chrześcijańskiej Europy, rozegrała się 7 października 1571 r. u wejścia do Zatoki Korynckiej pod Lepanto. Po jednej stronie stanęły okręty i wojska utworzonej przez Piusa V Świętej Ligi (Wenecjanie, Genueńczycy, Hiszpanie, zbrojny Zakon Kawalerów Maltańskich) pod dowództwem Jana Austriackiego, syna Karola V, który okazał się doskonałym wodzem i strategiem. Po drugiej stronie było ponad 200 okrętów wroga. Chrześcijanie walczyli pod banderą przedstawiającą ukrzyżowanego Chrystusa. Nad głowami muzułmanów powiewał półksiężyc. Rozpoczęła się jedna z największych bitew morskich w historii świata. Na samym jej początku zginął wódz Turków – Ali Pasza. Flocie chrześcijańskiej sprzyjała również nieoczekiwana zmiana kierunku wiatru. Gdy bój jeszcze trwał, w Rzymie w uroczystej procesji członkowie bractwa różańcowego nieśli obraz Matki Bożej z bazyliki Matki Bożej Większej. Trwająca cztery i pół godziny bitwa zakończyła się wielkim zwycięstwem chrześcijan – zatopiono 15 tureckich galer, zdobyto 177, przywrócono wolność ok. 12-15 tys. (!) chrześcijan przykutych do galerniczych wioseł. Z pola bitwy udało się uciec jedynie 30 okrętom tureckim. W walce Turcy stracili 30 tys. osób, 3 tys. trafiło do niewoli. Chrześcijanie stracili 10 okrętów, 8 tys. osób zginęło, a 21 tys. odniosło rany. Tego samego dnia wieczorem – jak podają kronikarze – papież Pius V podszedł do okna, wyjrzał i z uśmiechem zakomunikował wszystkim zwycięstwo. Było to o tyle dziwne, że wieść o wiktorii – z powodu znacznej
94
odległości od miejsca bitwy i braku szybkich środków łączności – dotarła do Rzymu dopiero dwa tygodnie później. Podobno papież miał wówczas wizję – zobaczył bitwę i flotę chrześcijan, nad którą Maryja rozpostarła swój opiekuńczy płaszcz. Pius V nie krył radości. Ogłosił święto Matki Bożej Różańcowej zwane także świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Wenecjanie – główni „aktorzy” morskiej batalii – ufundowali Maryi niezwykłe wotum. W swoim rodzinnym mieście wybudowali kaplicę Matki Bożej Różańcowej, pokryli ściany malowidłami przedstawiającymi bitwę i powiesili na nich przywiezione spod Lepanto pamiątki. Na ścianie namalowano również wiele mówiące słowa: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja Różańcowa dała nam zwycięstwo”. Zwycięstwo pod Lepanto nie zostało jednak właściwie wykorzystane. Turecką potęgę morską odbudowano, a wkrótce Turcy także na lądzie zagrozili Europie. 100 lat później musiał się z nimi zmagać polski król Jan III Sobieski.
95
Święty wysokich lotów
Niezwykłe zdolności św. Józefa z Kupertynu Grotella – Rzym – Asyż ok. 1611-1663 Nazywał się Giuseppe Desa i żył w latach 1603-1663. Bardziej znany jest jako św. Józef z Kupertynu. Franciszkanin ten zadziwił świat swoimi niezwykłymi zdolnościami lewitacji. W wieku 8 lat przeżył pierwszą ekstazę i od tej pory stał się mistykiem. Trwał w stanie niemal nieprzerwanej kontemplacji. Umartwiał się i praktykował surowe posty. Jego dziwne loty rozpoczęły się kiedy został kapłanem i zamieszkał w klasztorze w Grotelli. Dochodziło do nich prawie zawsze podczas ekstaz. W Grotelli zaobserwowano ok. 70 przypadków lewitacji św. Józefa (a do śmierci podobnych wydarzeń było ponad 100). Choć działo się to 400 lat temu, nie ma najmniejszych podstaw, żeby kwestionować wiarygodność doniesień o „cudownych lotach” świętego. Jedno z pierwszych dotyczyło pomocy przy podniesieniu wielkiego 12-metrowego krzyża podczas budowy grotelliańskiej drogi krzyżowej. Józef znajdował się wówczas ok. 60 metrów od miejsca, gdzie grupa zakonników zmagała się z ciężarem. „Nagle – jak pisze jego biograf Pestrovicchi – wzleciał w powietrze, chwycił krzyż, jakby ten nic nie ważył
96
i umieścił go w przygotowanym dla niego wgłębieniu; potem wzniósł się ku jednemu z ramion krzyża i adorował Zbawiciela”. Powtarzające się przypadki „latania” zaniepokoiły przełożonego klasztoru. Nie wiedział, czy to działanie Boże, czy może sprawka szatana. Przekazał dziwnego zakonnika w ręce Inkwizycji. Sędziowie Świętego Oficjum nie znaleźli jednak w jego poglądach i życiu niczego niepokojącego. Zwątpiliby nawet w niezwykłe zdolności przypisywane mu przez zakonnych współbraci, gdyby nie zobaczyli ich w końcu na własne oczy. Józef odprawiał Mszę św. w kaplicy Świętego Oficjum, gdy nagle wydał okrzyk, rozkrzyżował ramiona, uniósł się w górę i opadł na ołtarz. Po chwili adoracji krzyknął po raz kolejny, uniósł się w górę, a następnie opadł w kościelnej nawie i zaczął obracać się w pozycji na kolanach. „O błogosławiona dziewico Maryjo!” – powtarzał, kręcąc „młynka”. Uczeni mężowie przelękli się, widząc takie cuda. Wysłali wtedy Józefa do Rzymu pod opiekę generała Franciszkanów. Zakonny przełożony postanowił przedstawić go papieżowi Urbanowi VIII, który nie należał do ludzi łatwowiernych. Stojąc przed Ojcem Świętym, Józef doznał kolejnej ekstazy i... uniósł się w górę. Papież był niesamowicie zaskoczony. „W imię świętego posłuszeństwa zejdź na dół” – rozkazał. Rozkaz dotarł w jakiś sposób do uszu Józefa i zakonnik posłusznie opadł na posadzkę. Kolejne lewitacje zdarzały się św. Józefowi już w Asyżu, gdzie zakonnicy chcieli ukryć go przed światem. Przez dwa lata nic się tam nie działo, gdy nagle – w uroczystość św. Józefa – po kolejnej ekstazie na oczach wielu wiernych zakonnik wzniósł się na wysokość ok. 17 metrów, by ucałować umieszczony nad loggią ponad ołtarzem wizerunek Matki Bożej. Świadkiem kolejnego lotu był kastylijski książę Juan de Cabrera, admirał i ambasador Hiszpanii przy papieżu
97
Innocentym III. Gdy franciszkanin w jego obecności wydał okrzyk, wzniósł się nad wiernymi 4 metry do góry, by po ponad 12-metrowym locie ucałować figurę Niepokalanej, małżonka admirała zemdlała, a on sam o mało nie doznał zawału. Świadkami lewitacji św. Józefa byli nawet luteranie, nieskorzy do wiary w „katolickie cuda”. Widząc unoszącego się nad ziemią zakonnika, książę Saksonii J.F. Brunswick i szlachcic Heinrich Blum nawrócili się na katolicyzm. Loty Giuseppe Desy dokładnie opisano i zbadano. Podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych przesłuchano wielu świadków o nieposzlakowanej opinii, słynących z prawdomówności i uczciwości. Nadzwyczajne zdolności zakonnika uznano za udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Ustalono też, że żadną miarą nie mogły być one sprawką szatana. Józef z Kupertynu został beatyfikowany w 1753 r., a kanonizowany 14 lat później. Cyt. za: Jean Guitton, Jean-Jacques Antier, „Tajemne moce wiary. Znaki i cuda”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 1997, s. 105.
98
Przywrócona noga
Jeden z największych cudów za wstawiennictwem Matki Bożej Calanda (Hiszpania) 29 marca 1640 r. W 1640 r. w małym hiszpańskim miasteczku Calanda (Aragonia) wydarzył się jeden z najbardziej zdumiewających i spektakularnych cudów przypisywanych wstawiennictwu Matki Bożej. Hiszpanie nazwali go cudem cudów. Młodemu wieśniakowi Miguelowi Juanowi Pellicerowi koło wozu pogruchotało prawą nogę. Zmiażdżoną kończynę zaatakowała gangrena. Nie było wyjścia – trzeba było ją amputować. Operację przeprowadzono w szpitalu w Saragossie pod koniec października 1637 r. Chirurdzy dokonali wówczas amputacji i kauteryzacji, czyli zabiegu przyżegania kikuta gorącym żelazem, by zamknąć otwarte naczynia krwionośne i zapobiec ewentualnemu zakażeniu. Odciętą tuż pod kolanem nogę zakopano na szpitalnym cmentarzu. Miguel Juan Pellicer, który wyszedł ze szpitala z drewnianą nogą i dwiema kulami – jako żebrak z oficjalnymi uprawnieniami – kręcił się od tej pory po sanktuarium Matki Bożej z Pilar, prosząc przechodniów i pielgrzymów
99
o jałmużnę. Matkę Bożą z Pilar od lat czcił w sposób szczególny, powierzał Jej swoje życie, a kiedy został kaleką, jeszcze ściślej związał z Nią swe losy. Od chwili opuszczenia szpitala codziennie namaszczał swój kikut oliwą z lamp palących się przed świętą figurą. 29 marca 1640 r. 23-letni mężczyzna przebywał u swoich rodziców w Calandzie, oddalonej o 100 km od Saragossy. Była 22.00, kiedy poszedł spać. O 22.30 został obudzony przez rodziców. Wstał i oniemiał... Miał dwie zdrowe nogi. Odcięta kończyna w cudowny sposób została mu przywrócona i nie różniła się – poza tym, że była cała i zdrowa – od tej, która została zakopana dwa lata wcześniej na szpitalnym cmentarzu. Cud był niebywały i ewidentny. Badano go z całym pietyzmem przez wiele miesięcy. Miejscowy arcybiskup i 10 sędziów zaprzysięgli i przesłuchali bardzo wielu naocznych świadków. Nie znaleziono żadnych argumentów, które mogłyby podważać prawdziwość tego, co się stało. Wielu ludzi znało Pellicera, wiedziało i widziało, że nie ma nogi, a to, że od wspomnianej nocy znowu ma dwie, było również dla nich ogromnym zaskoczeniem. Po zakończonym pozytywnym rezultatem dochodzeniu sam król Hiszpanii Filip IV wezwał Miguela Juana Pellicera do swojego pałacu w Madrycie i klękając przed nim, ucałował jego cudownie przywróconą nogę. W czasach współczesnych cud w Calandzie gruntownie zbadał włoski pisarz i publicysta Vittorio Messori. Opisał to później w książce pt. „Cud”. Także on nie znalazł nic, co podważałoby wiarygodność zaistniałych faktów.
100
Gorejące Serce
Objawienia Serca Jezusowego św. Małgorzacie Alacoque Paray-le-Monial (Francja) 1673-1675 Francuzka Małgorzata Maria Alacoque, piękna, pełna życia córka królewskiego sędziego i notariusza, jako niespełna 24-letnia dziewczyna w 1671 r. wstąpiła do klasztoru sióstr Wizytek w Paray-le-Monial. Wkrótce cały świat miał poznać niezwykłe objawienia, jakich doznawała w klasztornej kaplicy podczas adoracji Najświętszego Sakramentu lub po przyjęciu Komunii św. Wizytka i wizjonerka z Paray-le-Monial jest dziś znana jako najważniejsza spośród wszystkich krzewicieli kultu Serca Jezusowego. To właśnie przed nią Pan Jezus odsłonił najskrytsze tajemnice swego Serca.
*** Podczas pierwszego z serii czterech wielkich objawień, które miało miejsce 27 grudnia 1673 r., kiedy Kościół wspomina św. Jana Ewangelistę, s. Alacoque poznała miłość Najświętszego Serca Jezusowego do ludzi. „Moje Boskie Serce goreje tak wielką miłością ku ludziom, a zwłaszcza ku tobie, że nie może już powstrzymać w sobie płomieni tej gorącej miłości. Musi je rozlać za twoim
101
pośrednictwem i ukazać się ludziom, by ich ubogacić drogocennymi skarbami, które ci odsłaniam, a które zawierają łaski uświęcające i zbawienne, konieczne, by ich wydobyć z przepaści zatracenia” – powiedział Chrystus. Wizytka usłyszała wezwanie do szerzenia Jego kultu w duchu zadośćuczynienia. Jezus ukazał jej swoje bijące Serce i zażądał oddania Mu jej serca. Kiedy to uczyniła, zanurzył je w swoim, a po chwili oddał „jako płomień gorejący w kształcie serca”, stwierdzając jednocześnie, że to drogocenny zadatek Jego miłości, która trawić ją będzie do ostatniej chwili. Od tego mistycznego wydarzenia s. Małgorzaty nie opuszczał nieustanny ból serca, który stawał się szczególnie dotkliwy w każdy pierwszy piątek miesiąca.
*** Kolejne objawienie wydarzyło się w 1674 r. S. Małgorzata ujrzała wówczas Serce Jezusa „jakby na tronie całkowicie z ognia i płomieni jaśniejących bardziej niż słońce, z raną i otoczone koroną cierniową, z krzyżem na szczycie”. Jezus zażądał, by przyprowadziła ludzi do Jego Serca, opowiedziała im także, że On ich kocha i czeka na ich miłość. Jezus otworzył przed nią swe Serce, aby ludzie czerpali zeń bogactwo miłości i miłosierdzia oraz łaski uświęcenia potrzebne w drodze do Odkupiciela. „To nabożeństwo jest ostatnim wysiłkiem mojej miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w tych ostatnich czasach” – powiedział.
*** Po raz trzeci – 2 lipca 1674 r. – s. Małgorzata zobaczyła Jezusa jaśniejącego chwałą, „ze stygmatami pięciu
102
ran, błyszczącymi jak słońce (...). Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe miłujące i najbardziej uwielbienia godne Serce, które było źródłem tych promieni”. Jezus zażądał od s. Małgorzaty, aby w duchu zadośćuczynienia za ludzką niewdzięczność przystępowała do Komunii św. tak często, jak tylko może, a zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek miesiąca między godz. 23.00 a 24.00 uczestniczyła w Jego konaniu w Ogrójcu.
*** 16 czerwca 1675 r., podczas oktawy Bożego Ciała, s. Małgorzata dostąpiła największego z objawień. Usłyszała wówczas słowa: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że niczego nie szczędziło aż do wyczerpania i wykończenia się, by im dać dowody swej miłości. A w zamian od większości ludzi doznaje tylko niewdzięczności przez ich nieuszanowania i świętokradztwa, przez oziębłość i pogardę, z jaką się odnoszą do Mnie w tym sakramencie miłości. Ale o wiele większą boleść sprawia mi to, że nawet serca Mnie poświęcone tak ze Mną postępują. Dlatego żądam od ciebie, żeby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był poświęcony na szczególną uroczystość ku uczczeniu mojego Serca, przez to, że w tym dniu wierni przystępować będą do Komunii św., że będą składać uroczyste wynagrodzenia przez publiczne wyznawanie win, ażeby naprawić zniewagi, jakich to Serce doznało podczas wystawienia na ołtarzach. Obiecuję ci również, że moje Serce rozszerzy się, by roztaczać obficie wpływy swej Boskiej miłości na tych, którzy Mu dodawać będą tę cześć i którzy starać się będą, by Mu była oddawana”.
103
Najważniejsze życzenie Zbawiciela zostało spełnione 90 lat później. W 1765 r. papież Klemens XIII ustanowił święto Najświętszego Serca Pana Jezusa. S. Małgorzata zmarła w 1690 r. W 1864 r. Pius IX ogłosił ją błogosławioną, a Benedykt XV w 1920 r. świętą.
Obietnice dane przez Chrystusa czcicielom Jego Serca za pośrednictwem św. s. Małgorzaty Marii Alacoque: 1.
Wskażę im w życiu powołania drogę, a nią idących swą łaską wspomogę.
2.
W rodzinach pokój i zgoda zagości, bo złączę wszystkich związkiem mej miłości.
3.
Gdy ból i smutek zadadzą im ranę, Ja sam balsamem pociechy się stanę.
4.
Pod moim skrzydłem grot złego ich minie, Jam im ucieczką w każdej godzinie.
5.
Stąd wzrok mój na nich odpocznie łaskawy, pobłogosławię codzienne ich sprawy.
6.
W Sercu mym źródło grzesznikom otworzę, z którego płynie miłosierdzia morze.
7.
Od mego Serca ognistych płomieni, serce oziębłe w gorące się zmieni.
8.
Serca, co dotąd służą Mi gorliwie, jeszcze gorętszą miłością ożywię.
104
9.
Dom, gdzie czcić będą obraz Serca mego, z błogosławieństwa zasłynie Bożego.
10. Pracy kapłańskiej dam błogosławieństwo, że z serc najtwardszych odniesie zwycięstwo. 11. Czci mojej szerzeniu gorliwie oddani, w tym Sercu będą na wieki wpisani. 12. Kto dziewięć piątków odprawi jak trzeba, nie umrze w grzechu, lecz pójdzie do nieba. Cyt. za: www.krakow.sercanie.pl; ks. Jan Hojnowski SCJ, „Słownik kultu Serca Jezusowego”, Wydawnictwo „M”, Kraków 2000, s. 141.
105
Tajemnicze wizyty
Dwa objawienia św. Andrzeja Boboli Pińsk – Wilno 1702-1819 O. Andrzej Bobola, polski jezuita, w odwecie za dokonanie licznych nawróceń wśród prawosławnych, w 1668 r. został w okrutny sposób zamęczony przez Kozaków w Pińsku, miasteczku na wschodnich rubieżach Polski. Zmasakrowane ciało kapłana włożono do trumny, pochowano w podziemiach miejscowego kościoła i zupełnie o nim zapomniano. 34 lata później – w obliczu zagrożeń związanych z wojną północną – Marcin Godebski, rektor pińskiego kolegium Jezuitów, rozpaczliwie poszukiwał patrona, któremu chciał powierzyć opiekę nad swoimi podopiecznymi. Był niedzielny wieczór 16 lipca 1702 r. Przed oczyma znajdującego się w swojej celi Godebskiego ukazał się nagle jakiś nieznany jezuita odziany w czarną sutannę. Duch zapytał rektora, czy szuka patrona, który ochroni kolegium, i nie czekając na odpowiedź, stwierdził, że on – jego współbrat – Andrzej Bobola, zabity przez Kozaków w obronie wiary – może nim być. Polecił również Godebskiemu odszukać swoje ciało, bowiem – jak stwierdził – wolą Bożą było, by został oddzielony od innych.
106
Przez dwa dni bezskutecznie przetrząsano wnętrze wilgotnej krypty. Wtedy Andrzej Bobola objawił się zakrystianowi Prokopowi Łukaszewiczowi i dokładnie wskazał miejsce swojego pochówku. Znaleziono również kartkę z opisem tego miejsca. Trumnę odszukano i ku wielkiemu zdziwieniu odkryto w niej doskonale zachowane zwłoki jezuity. Krew zachowała czerwony kolor, a ciało wyglądało tak, jakby dopiero co zostało pochowane. Uznano to za cud, Andrzeja Bobolę otoczono kultem i rozpoczęto starania o beatyfikację. Za wstawiennictwem jezuity wyproszono wiele łask. 117 lat po objawieniu „pińskim” podobne wydarzenie miało miejsce w Wilnie. Dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, fizyk i kaznodzieja, przebywał wówczas w wileńskim klasztorze swojego zgromadzenia. Prześladowany przez carat Korzeniewski właśnie miał położyć się spać, kiedy nagle ujrzał przed sobą Andrzeja Bobolę, do którego przed chwilą zwracał się podczas modlitwy, powierzając mu sprawę odzyskania niepodległości przez Polskę. Czarna zjawa poleciła mu otworzyć okno. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, zamiast klasztornego wirydarza dominikanin ujrzał przed swoimi oczyma rozległą pińską równinę, a następnie wielką wojnę, podczas której wiele narodów walczyło ze sobą z niespotykaną zawziętością. Duch wyjaśnił mu wówczas, że kiedy oglądana przez niego wojna zakończy się pokojem, Polska będzie odbudowana, a on – Andrzej Bobola – zostanie jej głównym patronem. O. Andrzej Bobola został beatyfikowany w 1853 r., kanonizowany w 1938, a w 2002 r. otrzymał tytuł drugorzędnego patrona Polski.
107
Niezniszczalne Ciało Chrystusa
Cud eucharystyczny w Sienie Siena – Provenzano (Włochy) 1730 r. do dziś Czy zrobiona z pszenicznej mąki Hostia jest w stanie przetrwać w całości ponad 275 lat? Okazuje się że tak, jeśli zostanie konsekrowana i nie będzie już zwykłym kawałkiem pszenicznego opłatka, ale prawdziwym Ciałem Chrystusa. Równo 400 lat po słynnym cudzie, gdy konsekrowana Hostia pokrwawiła kartki brewiarza, w Sienie doszło do kolejnego niezwykłego zdarzenia. W wigilię Wniebowzięcia NMP 1730 r. grupa złodziei wtargnęła do miejscowego kościoła św. Franciszka. Po włamaniu się do tabernakulum, świętokradcy ukradli cyborium, w którym znajdowały się konsekrowane Hostie. Kradzież i świętokradztwo spostrzeżono dopiero następnego dnia, kiedy pewien Sieneńczyk znalazł na ulicy pokrywkę od cyborium. Zamiast świętować w maryjną uroczystość, mieszkańcy Sieny rzucili się na kolana, by przepraszać Boga za wyrządzoną Mu zniewagę. Na szczęście Hostie odnaleziono kilka dni później w kościele pw. Matki Bożej w miejscowości Provenzano. Złodziej wrzucił je do puszki na ofiary zamontowanej przy klęczniku. Były zabrudzone i pokryte pajęczynami. Na szczęście nie brakowało żadnej – było ich 348 i sześć połówek. Hostie oczyszczono z brudu i w uroczystej procesji przeniesiono do kościoła
108
św. Franciszka w Sienie. Nie wiadomo, dlaczego większości z nich nie spożyto, ale pozostawiono, by doznały naturalnego rozpadu. Po kilku latach Hostie wciąż wyglądały jak nowe. Minęło lat kilkanaście i zakonnicy nieśmiało zaczęli mówić o cudzie – Hostie nadal nie ulegały rozkładowi. Nie wiedziano, czy jest to proces naturalny, czy też wchodzą w grę czynniki nadprzyrodzone. Postanowiono wówczas wykonać swego rodzaju eksperyment. W zapieczętowanej puszce w podobnych warunkach zaczęto przechowywać hostie, które nie zostały konsekrowane. Po 61 latach kawałki pszenicznego opłatka zamieniły się w ciemnożółty pył. W 1914 r. niezwykłe zjawisko zbadała specjalna komisja złożona z naukowców. Badacze doszli do zaskakujących wniosków – uznano, że znakomity stan niemal dwóchsetletnich Hostii jest czymś niewytłumaczalnym i absolutnie niezwykłym. Co więcej – w warunkach, w jakich je przechowywano, opłatki z pszenicznej mąki powinny rozłożyć się nie po dziesiątkach lat, ale już po zaledwie kilku. W 1950 r. w Sienie powtórzyła się historia sprzed 220 lat. Złodzieje dokonali kolejnej profanacji. Tym razem ukradli ozdobne cyborium, w którym umieszczono niezwykłe Hostie. Na dnie tabernakulum odnaleziono wówczas 133 rozrzucone Hostie. Zebrano je i zapieczętowano w nowym naczyniu. Do dziś można je oglądać – pozostają jasne, lśniące i nienaruszone, jak przed 275 laty.
109
Na pożytek Kościołowi
Wizje bł. Katarzyny Emmerick Flamschen, Duelmen (Niemcy) od ok. 1779 do 1824 r. Widziała ze szczegółami całe życie, mękę, śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa, opisała dokładnie każdy Jego krok i każde słowo. Tak niezwykły dar otrzymała od Boga niemiecka augustianka – bł. Katarzyna Emmerick. Ujęte w formie książki objawienia, jakich doznała – w pełni zgodne z nauką Kościoła – także dziś są dla katolików doskonałą lekturą, która pozwala na lepsze zrozumienie Chrystusowego przesłania zawartego w Ewangelii. Katarzyna Emmerick przyszła na świat w 1774 r. Po wielu trudach udało jej się wstąpić do klasztoru sióstr Augustianek w Duelmen. Jeszcze przed rozpoczęciem nowicjatu, jako 24-letnia dziewczyna, podczas jednej z wizji została naznaczona stygmatami. Po wstąpieniu do klasztoru otrzymała kolejne „znaki ukrzyżowanej miłości”. Na głowie nosiła „krwawy wieniec” śladów po cierniowej koronie, na piersi – odciśnięty znak krzyża, rany na rękach, nogach i boku. Mając 37 lat, zakonnica ciężko zachorowała i od tej pory pozostawała przykuta do łóżka. Od końca 1812 r. żywiła się jedynie Eucharystią. Wkrótce stała się powszechnie znana jako stygmatyczka i wizjonerka. Posiadała dar
110
prorokowania, czytania w ludzkich sercach i myślach, widziała i przepowiadała przyszłość. Zmarła w 1824 r. Wizji i objawień doznawała już od najmłodszych lat w najprzeróżniejszym czasie i miejscach – w polu, w domu, przy pracy, w nocy i za dnia. Mając 5 czy 6 lat, widziała stworzenie świata, upadek aniołów i inne wydarzenia z Księgi Rodzaju. Myślała wówczas, że podobne wizje miewa każdy człowiek, i dlatego nie wahała się opowiadać o nich wszystkim wokoło. Kiedy zaczęto się z niej śmiać, przekonała się, że wcale tak nie jest. Pytano ją, czy ma książkę, w której to, o czym mówi, zostało opisane. Kiedy pewnego razu opowiedziała w szkole o widzianym przez siebie zmartwychwstaniu, nauczyciel zganił ją za „urojenia”. Z upływem lat obrazy starotestamentalne zostały wyparte przez wizje dotyczące Nowego Testamentu. Bł. Katarzyna widziała Pana Jezusa, Maryję, jak również wielu męczenników i świętych – Jana Chrzciciela, Augustyna, a także tych, których relikwie posiadała. To właśnie za pośrednictwem relikwii – na skutek ich dotykania – pojawiały się przed jej oczyma obrazy z ich życia, działalności i śmierci. Augustianka miewała również objawienia dotyczące przyszłości Kościoła i własnego życia, a także biegu historii – przepowiedziała np. upadek Napoleona. Przenosząc się w świat wizji, zawsze czuła przy sobie obecność Anioła Stróża. Augustianka nigdy nie twierdziła, że to, co widzi, to, co zapamiętała i przekazała, w stu procentach zgodne jest z prawdą. Obawiała się, że mogła coś źle zrozumieć lub źle opisać z powodu niezrozumienia Bożych tajemnic. Teologowie i naukowcy nawet dziś podkreślają zadziwiającą zgodność objawień i wizji z ustaleniami teologii, historii, archeologii i topografii, choć wiele szczegółów objawień różni się od realiów życia w Palestynie w czasach Chrystusa.
111
Początkowo bł. Katarzyna Emmerick nie chciała również, by spisywano jej wizje. Zgodziła się na to dopiero po otrzymaniu polecenia od Boga. Bóg objawił jej, że to jest jej zadanie. Rozpowszechniając swoje wizje wśród ludzi, a tym samym „ożywiając wiarę i w sercach wzbudzając pobożność”, pokorna augustianka „miała całemu Kościołowi przynieść pożytek”. Bóg w przedziwny sposób wybrał i wskazał jej także człowieka, który miał być jej „sekretarzem” – niemieckiego poetę i literata nawróconego na skutek jej modlitw Klemensa Brentano. Przez 5 lat współpracy z zakonnicą Brentano zapisał 16 tys. stron tekstu, a dzięki temu, że opracował i przygotował do druku wszystkie opisy jej widzeń, do dziś możemy cieszyć się z niezwykłych owoców jego mrówczej pracy.
112
Lubię udzielać łask
Objawienia Matki Bożej św. Katarzynie Laboure – Cudowny Medalik Paryż (Francja) 1830 r. Kiedy prosta, wiejska dziewczyna Katarzyna Laboure (1806-1876) zobaczyła we śnie założyciela Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego á Paulo, postanowiła poświęcić się służbie Bożej. Wstąpiła do klasztoru, mając 24 lata. Była jeszcze nowicjuszką w paryskim domu macierzystym Szarytek przy ul. du Bac, kiedy doznała dwóch objawień. Był 18 lipca 1830 r. – wigilia dnia, w którym szarytki obchodziły święto założyciela zgromadzenia – św. Wincentego á Paulo. „W wigilię nasza dobra siostra Marta skierowała do nas pouczenie o nabożeństwie do Świętych, zwłaszcza do Najświętszej Maryi Panny – relacjonowała Katarzyna Laboure. – Już od dawna chciałam Ją zobaczyć. Zasnęłam, myśląc że Święty Wincenty uprosi mi tą łaskę. Około wpół do dwunastej w nocy usłyszałam jak ktoś mnie wołał po imieniu. Było to 4- lub 5-letnie dziecko w bieli i mówiło do mnie: «Chodź do kaplicy, Najświętsza Panna czeka na ciebie». Natychmiast pomyślałam, że ktoś mnie usłyszy. Wówczas dziecko mi odpowiada: «Nie bój
113
się, jest wpół do dwunastej, wszyscy dobrze śpią. Chodź, czekam na ciebie». Ubrałam się szybko i poszłam w stronę dziecka. Poszłam za nim. Wszędzie paliły się światła. Gdy weszłam do kaplicy, drzwi otwarły się, ledwo dziecko dotknęło ich palcem. Świeczniki były zapalone jak na pasterkę. Nie widziałam jednak Najświętszej Maryi Panny. Dziecko zaprowadziło mnie do prezbiterium, tam uklękłam. Około północy dziecko powiedziało: «Oto Najświętsza Panna. Oto Ona». Usłyszałam szmer, jakby szelest jedwabnej sukienki. Piękna Pani usiadła w fotelu księdza Dyrektora. Wówczas jednym skokiem znalazłam się przy Niej, u Jej stóp na stopniach ołtarza, opierając ręce na Jej kolanach. Trwałam tak, nie wiem jak długo” – opisywała Katarzyna. Pierwsze objawienie trwało ok. dwie godziny. Nadszedł dzień 27 listopada 1830 r. Podczas kolejnego objawienia Matka Boża poleciła Katarzynie podjęcie starań o wybicie specjalnego medalika. Oto opowieść nowicjuszki, opublikowana w 1922 r. w „Rycerzu Niepokalnej”: „Dnia 27 listopada, w sobotę przed pierwszą niedzielą adwentu, gdym odprawiała wieczorem wśród głębokiej ciszy rozmyślanie, zdawało mi się, że słyszę jakby szelest sukni jedwabnej, od prawej strony sanktuarium mnie dochodzący i ujrzałam Najświętszą Dziewicę obok obrazu św. Józefa; była wzrostu średniego, a tak nadzwyczajnej piękności, że Jej opisać niepodobna. W postawie stojącej, odziana była w czerwonawo połyskującą białą szatę, taką jaką zwykle noszą dziewice, tj. zapiętą u szyi i mającą wąskie rękawy. Głowę Jej okrywał biały welon, spadający aż do stóp po obu stronach. Czoło Jej zdobiła obszyta drobną koronką opaska, ściśle do włosów przylegająca. Twarz miała dosyć odsłonioną, pod nogami zaś Jej była kula ziemska, a raczej pół kuli, bo widziałam tylko jej połowę. Ręce Jej, aż
114
do pasa podniesione, trzymały lekko drugą kulę ziemską (symbol całego wszechświata), oczy wzniosła ku niebu składając jakby w ofierze cały wszechświat Panu Bogu, twarz Jej coraz więcej jasnością promieniała. Nagle zjawiły się na Jej palcach kosztowne pierścienie wysadzane drogimi kamieniami, z tych wychodziły na wszystkie strony jasne promienie, które Ją taką jasnością otoczyły, że twarz Jej i szata stały się niewidzialne. Drogie kamienie były różnej wielkości, promienie z nich wychodzące stosunkowo więcej albo mniej jaśniejące. Nie mogę wyrazić tego wszystkiego, com wtedy uczuła i czego w tym krótkim czasie doznawałam. Gdym olśniona widokiem Najświętszej Maryi Panny wpatrywała się w Jej majestat, zwróciła Najświętsza Panna swój łaskawy wzrok na mnie, a głos wewnętrzny mówił mi: kula ziemska, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę w szczególności. Tu już nie mogę opisać wrażenia, jakiego doznawałam na widok cudownie jaśniejących promieni. Wtenczas Najświętsza Panna rzekła do mnie: «Promienie, które widzisz spływające z mych dłoni, są symbolem łask, jakie zlewam na tych, którzy Mnie o nie proszą» – i dała mi przez to do zrozumienia, jak hojna jest dla tych, którzy się do Niej uciekają... Ileż to łask wyświadcza tym wszystkim, którzy Jej wzywają... W tej chwili straciłam już świadomość siebie, cała zatopiona w szczęściu... Następnie otoczył Najświętszą Pannę, która miała ręce zwrócone ku ziemi, podłóżno okrągły pas, a na nim znajdował się napis złotymi literami: «O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy». Potem usłyszałam głos mówiący do mnie: «Postaraj się o wybicie medalika według tego wzoru: wszyscy, którzy go będą nosili, dostąpią wielkich łask, szczególnie jeśli go będą nosili na szyi. Tych, którzy we Mnie ufają, wieloma łaskami obdarzę». W tej chwili – tak dalej opowiada siostra – zdawało
115
mi się, że obraz się obraca. Potem ujrzałam na drugiej stronie literę M z wyrastającym ze środka krzyżem, a poniżej monogramu Najświętszej Maryi Panny – Serce Jezusa otoczone cierniową koroną i Serce Maryi przeszyte mieczem”. Objawienie przez Maryję prawdy o swoim niepokalanym poczęciu poprzedziło o 24 lata ogłoszenie stosownego dogmatu. Pierwsze Cudowne Medaliki – mimo znacznych trudności – udało się wybić już dwa lata po objawieniu. W ciągu pierwszych 10 lat do ludzi trafiło 100 mln egzemplarzy. Dzięki nim wiele osób doświadczyło nawróceń, cudów i łask. Katarzyna Laboure do końca życia pozostała anonimowa – nikt nie wiedział, że to ona doznała objawień. Ujawniła to dopiero na łożu śmierci. Większą część zakonnego życia spędziła, opiekując się starszymi ludźmi w przytułku Enghien. Została kanonizowana przez Piusa XII 27 lipca 1947 r. Cyt. za: pawlowski.dk/swieci/sw_katarzyna_laboure.htm
116
Widziałem Ją! Widziałem Ją!
Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne – cud Cudownego Medalika Rzym (Włochy) 20 stycznia 1842 r. To było jedno z najbardziej spektakularnych nawróceń, jakie wydarzyły się w XIX w. Dotyczyło Alfonsa Marii Ratisbonne – strasburczyka pochodzącego z bogatej żydowskiej rodziny. W styczniu 1842 r. 28-letni Alfons Ratisbonne przebywał w Rzymie. Oczekiwał na ślub z 17-letnią bratanicą. Życzeniem rodziny było, żeby – zanim to nastąpi – podreperował nieco swoje słabe zdrowie. Miał wprawdzie w tym celu płynąć na Sycylię, zmienił jednak zdanie i zatrzymał się na dłużej w Wiecznym Mieście. Przez 10 dni zwiedzał rzymskie zabytki, a kiedy pewnego razu przechodził przez żydowskie getto – jak później relacjonowano – ten „widok (...) obudził w jego sercu uczucie sympatii dla żydów, a nienawiści dla katolików”. Podczas pobytu w Rzymie Ratisbonne zapragnął odwiedzić swego przyjaciela protestanta Gustawa de Bussière. Zamiast niego w zajmowanym przezeń mieszkaniu zastał jego brata Teodora, który był katolikiem. Spotkanie z Teodorem miało się okazać przełomowym
117
momentem w jego duchowym rozwoju. Na początku jednak nic na to nie wskazywało. Dwaj mężczyźni rozmawiali wprawdzie o wierze, lecz Alfons zdecydowanie upierał się przy przekonaniu, że nie tylko wiara, ale i honor każe mu być żydem. „Ponieważ ma Pan tak mocne i pewne przekonanie o swojej postawie, proszę, by Pan nosił przy sobie to, co Panu dam” – powiedział Teodor de Bussière, wręczając zaskoczonemu Alfonsowi Cudowny Medalik. W końcu młody Żyd, nie bez złośliwych komentarzy i żartów na temat „katolickich zabobonów”, dla świętego spokoju pozwolił zawiesić go sobie na szyi. Teodor w jakiś sposób wymusił na nim również przepisanie i odmówienie znanej modlitwy św. Bernarda: „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo...”. Francuski katolik nakłonił także kilku swoich znajomych, by modlili się o nawrócenie Żyda (jeden z nich – bardzo pobożny Albert de La Ferronays – w ciągu kilku dni zmarł). Przez kilka kolejnych dni Teodor de Bussière spotykał się z Alfonsem Ratisbonne. Razem przechadzali się po mieście, rozmawiali i zwiedzali rzymskie kościoły. Nic nie wskazywało jednak na to, żeby Ratisbonne przejmował się zawieszonym na szyi medalikiem lub zwracał jakąkolwiek uwagę na słowa usiłującego go nawrócić kolegi. Kpił, żartował i zapewniał, że „czuje się żydem bardziej niż kiedykolwiek”. 20 stycznia 1842 r. młodzi mężczyźni znów się spotkali. Teodor zabrał Alfonsa do kościoła St. Andrea delle Fratte, gdzie miał do załatwienia formalności związane z pogrzebem swojego zmarłego przyjaciela. Poprosił Ratisbonne, żeby na niego zaczekał. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po załatwieniu spraw ujrzał swojego żydowskiego kompana klęczącego przed kaplicą Anioła Stróża. „Widziałem Ją, widziałem Ją” – wykrzyknął Ratisbonne, podnosząc do ust i z radością całując Cudowny
118
Medalik. Oto jak sam relacjonował swoją duchową przemianę: „Byłem już chwilę w kościele, kiedy nagle poczułem się pełen niewytłumaczalnego lęku. Podniosłem oczy. Wnętrze całej świątyni jakby zniknęło. W jednej tylko kaplicy (...) skoncentrowało się całe światło i w środku tego promieniowania stała na ołtarzu wielka, błyszcząca, pełna majestatu i słodyczy Matka Boża, taka, jaka jest na moim medaliku. Uczyniła mi znak ręką, bym uklęknął. Jakaś nieodparta siła pchnęła mnie ku Niej. Dziewica wydawała się mówić: dobrze. Nic więcej mi nie powiedziała, ale wszystko zrozumiałem”. Ratisbonne przypisał później swoje nawrócenie głównie wstawiennictwu i modlitwom zmarłego Alberta de La Ferronays i arcybractwa Notre-Dame-des-Victoires. Przez kilka kolejnych dni Ratisbonne „duchowo dojrzewał” i modlił się. Rozpoczął też rekolekcje. 31 stycznia 1842 r. przyjął chrzest i został włączony do Kościoła katolickiego. Pod wpływem tego spektakularnego objawienia i nawrócenia brat Alfonsa – Teodor, który wcześniej niż on przeszedł na katolicyzm, założył w 1843 r. Zgromadzenie Notre Dame de Sion, dzięki któremu przyprowadził do Chrystusa wielu swoich żydowskich ziomków. Cyt. wg pierwszej relacji o nawróceniu Alfonsa Ratisbonne zredagowanej przez Teodora de Bussière 30 stycznia 1842 r. [w:] ks. Teofil Herrmann CM, „Promienie Pośredniczki Łask”, wyd. ITKM, Kraków 2002.
119
Szatan odesłany do piekła
Egzorcyzmy w Luksemburgu Luksemburg 1842 r. Jezus w czasie swojego ziemskiego pielgrzymowania dokonywał cudownych uzdrowień i uwalniał od złego ducha ludzi przez niego opętanych. Dziś moc uwalniania spod władzy złego mają egzorcyści, dokonujący tego w imieniu Chrystusa. Także wypędzenie złego ducha jest swego rodzaju „cudem”, potwierdzeniem niezwykłej mocy Jezusowego imienia, na dźwięk którego, jak pisze św. Paweł w Liście do Filipian, „zegnie się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych” (2,10). Spośród wielu przypadków wypędzenia szatana przytoczymy jeden, co do którego – z uwagi na to, że egzorcyzmu dokonywał sam biskup – nie powinno być najmniejszych doktrynalnych wątpliwości. Działo się to w połowie XIX w. 16-letnia Maria Anna Katarzyna Pfefferkorn od 3 lat pracowała jako służąca u gospodarzy w wiosce Viller koło miasta Metz w niemieckiej Lotaryngii. Pewnego dnia, wyglądając przez okno, zauważyła żebraka zbliżającego się do domu. Była sama i bardzo się przelękła, zwłaszcza że człowiek ten miał bardzo nieprzyjemny wygląd. Dziewczyna zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Żebrak wściekł się i zaczął złorzeczyć. „Niech diabeł weźmie tę dziewczynę” – powiedział i po chwili zniknął. Kiedy to mówił, młodej
120
dziewczynie wydawało się, że przez usta i nos wdarła jej się do gardła chmara komarów. W ten właśnie sposób doszło do opętania. Od feralnego dnia Maria nie miała ani chwili spokoju. Dręczona przez szatana wyła dniami i nocami, kaleczyła się, przejawiała nadludzką siłę, zaczęła mówić po łacinie. Tym, z którymi się stykała, wyjawiała ich najtajniejsze grzechy. Dwie siostry opętanej postanowiły zaprowadzić nieszczęsną do sanktuarium Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych w Luksemburgu. Miejscowy biskup Jan Teodor Laurent zgodził się osobiście przeprowadzić egzorcyzmy, zwłaszcza że lekarze z Metz orzekli, iż dziewczyna nie jest psychicznie chora. Podczas pierwszego egzorcyzmu dziewczyna uniosła się do góry i błyskawicznie doskoczyła do kapłana. Na jej twarzy pojawiły się szatańskie grymasy, a z ust dobiegł przerażający niski głos. Kiedy biskup – śmiertelnie przestraszony tym, co zobaczył – uczynił znak krzyża, szatan cisnął dziewczyną o ziemię i wprawił ją w drgawki. Bp Laurent nie wytrzymał nerwowo i uciekł. Po chwili powrócił z drugim kapłanem. Rozpoczęli egzorcyzmowanie. Trwało ono dwie godziny. W tym czasie szatan rzucał ciałem opętanej jak szmacianą lalką. Dziewczyna uspokoiła się nieco dopiero po odmówieniu przez egzorcystów litanii do Matki Bożej. Kilka dni później odbyła się kolejna próba wypędzenia szatana. Biskup był tego dnia zajęty, zlecił więc jej przeprowadzenie sześciu innym duchownym oraz pobożnym wiernym. Kiedy wrócił po dopełnieniu swoich obowiązków, dowiedział się, że egzorcyzmujący przez trzy godziny nie byli w stanie nic wskórać. Z wnętrza katedry nadal dobiegały wycia i krzyki. Biskup poszedł na pomoc. Okazało się, że szatan przerzucił dziewczynę przez
121
balustradę, ryczał, naśladując dzikie zwierzęta, mówił różnymi językami. Kiedy biskup pojawił się w kościele, szatan zapowiedział, że sprawi mu kłopoty, zaczął też wymieniać jego błędy i niedoskonałości. Hierarcha kazał mu jednak odzywać się tylko na rozkaz. Opętana próbowała rzucić się na niego, ale położył jej stułę na głowie. Podczas egzorcyzmów szatan wył, jęczał i straszliwie przeklinał. Nie wymieniał przy tym imienia Boga, a o Chrystusie mówił: „ten Żyd”. Biskup trzymał go w ryzach za pomocą stuły. Tego dnia szatan nie opuścił jednak ciała udręczonej dziewczyny. Bardzo wstrząśnięty i przerażony hierarcha przystąpił do egzorcyzmowania następnego dnia o godz. 18.00. Pierwsza seria modlitw spotkała się z gwałtownymi wybuchami wściekłości szatana. Szczególne męki sprawiało mu tego dnia przywoływanie Ducha Świętego. Dziewczynie udało się wymówić kilka razy słowa: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”. Zły duch został zmuszony do wyjawienia egzorcyście swojego imienia (brzmiało „Erroro” – duch błędu) i wyjawił, że kiedy wtargnęli do wnętrza dziewczyny, było ich dziesięciu. Podczas ezgorcyzmów Maria miotała się, wysuwała język, szczerzyła zęby i kopała. Kapłan polecił następnie szatanowi, by okazał Bogu cześć i zgiął kolana przed Najświętszym Sakramentem, a także żeby zbliżył do niego twarz dziewczyny, by mógł uczynić na jej czole znak krzyża. Szatan był coraz pokorniejszy. Wykonywał polecenia, ale z oporami, krzycząc i bluźniąc, usiłując również zrzucić stułę, którą była obwiązana głowa dziewczyny. Skamlał prosząc o litość – błagał, by nie wyrzucać go do piekła, ale pozwolić mu wejść przynajmniej „w jakiegoś Żyda”. Po wielogodzinnej walce wyczerpany i zmęczony biskup powierzył egzorcyzmowanie innemu kapłanowi. Szatan jednak drwił z niego. Po chwili odpoczynku bp Laurent
122
ponownie przystąpił do egorcyzmów, odmawiając nad biedną dziewczyną modlitwę: „Święty, święty, święty”. W tym czasie siostrze Marii wydawało się, że ogromny pająk wyszedł z ciała opętanej i szybko uciekł. Odmówiono następnie m.in. radosne tajemnice różańca. Początkowo dziewczyna odmawiała je spokojnie, a potem znów rozpoczęła się w niej walka. O 20.30 biskup polecił kościelnemu iść na wieżę katedry i zadzwonić na wieczorny „Anioł Pański”. Biskup rozkazał wtedy szatanowi, by przy dźwięku dzwonu, podczas odmawiania „Pozdrowienia Anielskiego” uszedł do piekła. Polecił również Marii, by uklękła. Dziewczynę otoczyli klęczący wokół niej egzorcyści. Po modlitwie biskup z drżącym sercem zapytał dziewczynę, czy wierzy, że przez wstawiennictwo Maryi została uwolniona od złego ducha. Wreszcie wszyscy zgromadzeni usłyszeli upragnione: Tak! Maria była wolna. Egzorcyści i ich pomocnicy odśpiewali wówczas „Te Deum”, a Maria odmówiła na głos dziękczynny różaniec. Kiedy wyszła z kościoła z pobożnym pozdrowieniem na ustach, setki osób zgromadzonych przed świątynią z radością odprowadziły ją do domu. Następnego dnia dziewczyna wyspowiadała się i przyjęła Komunię św.
123
Z żelazną konsekwencją
Nawrócenie pastora Johna H. Newmana Anglia 9 października 1845 r. Nawrócenie anglikańskiego pastora, późniejszego katolickiego kardynała, Johna Henry’ego Newmana nie miało w sobie nic nadzwyczajnego. A jednak takie stopniowe dochodzenie do prawdy, z jakim mamy do czynienia w jego przypadku, też jest swego rodzaju cudem. Bóg wybrał bowiem Johna Henry’ego Newmana, aby wskazać drogę innym, aby pokazać, że konsekwentne, rozumowe poszukiwanie źródeł chrześcijańskiej wiary oraz Kościoła, w którym wciąż przechowywany jest skarb pełni objawionej prawdy, prowadzi do Kościoła powszechnego – Kościoła katolickiego. Poszukiwał prawdy od 15. roku życia. W młodym wieku został pastorem, bardzo popularnym kaznodzieją na uniwersytecie w Oksfordzie i liderem wpływowego oksfordzkiego ruchu „traktarian”, dążącego do odnowy anglikanizmu, przeciwstawiającego się jego protestantyzacji oraz przeciwdziałającego narastającemu racjonalizmowi i liberalizmowi. Jako anglikanin był wówczas przekonany, że to kościół anglikański jest najwierniejszym depozytariuszem Objawienia. Rzymski katolicyzm, jak większość anglikanów i protestantów, uważał
124
za „babilońską wszetecznicę”, a Rzym – za „stolicę Antychrysta”. Lata filozoficzno-teologicznych dociekań zbliżały go jednak coraz bardziej do Kościoła katolickiego. Ze zdziwieniem odkrył, że Kościołem najbliższym tradycji apostolskiej, „nieruchomym i twardym, stanowczym, wyniosłym i nieugiętym”, nieulegającym jak heretycy władzy świeckiej, jest właśnie Kościół katolicki. Newman znacznie zbliżył się do katolicyzmu, zwłaszcza podczas pisania traktatu „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej”. Ogromnym zaskoczeniem dla niego samego było dojście do przekonania, że dokonywana przez niego obrona zasad, na których opiera się anglikanizm i potępienie katolicyzmu, opiera się na... heretyckich fundamentach, a wszystkie historyczne i dogmatyczne racje są po stronie Rzymu. „Doszedłem do wniosku, że nie ma nic pośredniego, w prawdziwej filozofii, między ateizmem a katolicyzmem, i że doskonale konsekwentny umysł, w tych warunkach w jakich znajduje się tu na ziemi, musi przyjąć jedno lub drugie” – pisał w późniejszym czasie kard. Newman. Co więcej, „(...) istnieją tylko dwie alternatywy, droga do Rzymu i droga do ateizmu; Anglikanizm jest przystankiem w połowie drogi po jednej stronie, a liberalizm jest przystankiem w połowie drogi po drugiej stronie” – pisał w „Apologia pro vita sua”, wspaniałym dziele dokumentującym jego duchowe zmagania, przyrównywanym do słynnych „Wyznań” św. Augustyna. Wnioski, do jakich doszedł pastor Newman, nie mogły pozostać bez konsekwencji. Oliwy do ognia dolała narastająca w owym czasie protestantyzacja anglikanizmu. W 1943 roku Newman dokonał kroku formalnego – „formalnego odwołania wszystkich przykrych rzeczy, powiedzianych przeciw Kościołowi Rzymskiemu”. Zrezygnował następnie z anglikańskiego probostwa i kariery,
125
jaka się przed nim rysowała, i wierny poznanej prawdzie wyrzekł się błędu, zostając „papistą”, czyli katolikiem. 9 października 1845 r. Włoch o. Dominik Barberi (obecnie błogosławiony), superior domu Pasjonistów w Aston, przyjął Newmana na łono Kościoła katolickiego – „jedyne Łono Chrystusa”. Od tej pory były pastor niestrudzenie głosił, że tylko Kościół katolicki jest tym Kościołem, który pochodzi od samego Boga, a jego podstawową misją, której od wieków pozostaje wierny, jest zbawienie każdego człowieka. Po swoim chrzcie John Henry Newman usunął się w cień, ale nie dane mu było pozostawać w nim do końca życia. I choć przez 32 lata był zwykłym księdzem, w końcu został mianowany kardynałem (przez Leona XIII w 1879 r.). Jego wybitne zdolności umysłowe zostały wreszcie docenione. Spod pióra kard. Newmana wyszło wiele wybitnych dzieł: „Logika wiary”, „Idea uniwersytetu” czy „Gramatyka przeświadczenia”. Zmarł w 1890 r. Obecnie trwa proces beatyfikacyjny angielskiego kardynała.
126
Piękna Pani
Objawienia w La Salette La Salette (Francja) 19 września 1846 r. Był 19 września 1846 r. Świat zanurzał się coraz głębiej w odmętach niewiary. Górskie stoki Alp Izerskich tonęły w blaskach poranka, kiedy dwoje dzieci: 11-letni chłopiec Maksymin Giraud i 15-letnia pasterka Melania Calvat, pędząc przed sobą osiem krów, wspinało się na trawiastą halę góry Les Baisses, która leżała powyżej maleńkiej, nikomu nieznanej wioski La Salette. Maksyminowi towarzyszyła koza i pies Loulou. Kiedy dzwony w kościele obwieściły „Anioł Pański”, dzieci popędziły krowy do wodopoju znajdującego się w małej kotlinie. Po napojeniu bydła chłopiec i dziewczyna pognali je na łąkę, na zbocza góry Gargas. Zostawili tam krowy i poszli do „źródła dla ludzi”. Spotkali przy nim innych pasterzy, a potem oddalili się i – po spożyciu skromnego posiłku – zapadli w sen. Melania obudziła się nagle pełna niepokoju o pozostawione samopas bydło. Pobiegli na miejsce, gdzie je zostawili, i odetchnęli z ulgą – krowy nadal się tam pasły. Nagle obok źródełka dzieci zobaczyły wielką jasność – „jakby słońce tam spadło”. Z ognistej kuli wyłoniła się postać młodej kobiety ubranej jak miejscowe gospodynie, w czepku na głowie, zwieńczonym świetlistym diademem i w białych szatach ozdobionych kwiatami róż. Na szyi Pięknej Pani
127
wisiał złoty krucyfiks z młotkiem i obcęgami – narzędziami męki Jezusa Chrystusa. Młoda kobieta siedziała i płakała, zakrywając twarz dłońmi. Po chwili wstała i zwróciła się do dzieci po francusku: „Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tutaj, aby wam opowiedzieć wielką nowinę!”. Posłuchały. Płacząc przez cały czas, Maryja rozmawiała z nimi. Opowiadała o czekających ludzi strasznych wojnach, głodzie i epidemiach, błagała o nawrócenie. Oto co mówiła: „Jeżeli mój lud nie będzie chciał się podporządkować, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie zdołam go dłużej powstrzymywać. Od jak dawna cierpię za was! Jeśli chcę, aby mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie prosić za was, a wy z tego sobie nic nie robicie. Choćbyście nie wiem jak się modlili, nie wiem co czynili, nigdy nie będziecie mogli wynagrodzić Mi trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, a siódmy zarezerwowałam dla siebie, a nie chcą mi go przyznać! (Maryja mówi tak w imieniu swego Syna i Jego Ojca). To obciąża tak bardzo ramię mojego Syna. A także ci, którzy powożą wozami, przeklinają i wkładają pomiędzy przekleństwa Imię mego Syna. To są właśnie dwie rzeczy, które tak bardzo obciążają ramię mojego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam w zeszłym roku na ziemniakach: ale wy sobie z tego nic nie robiliście. Przeciwnie, znajdując ziemniaki zepsute, przeklinaliście, i wkładaliście pomiędzy przekleństwa Imię mojego Syna. Będą się one psuły nadal i tego roku, na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”. Wypowiedziane przez Płaczącą Panią słowo „pommes de terre” (ziemniaki) zaciekawiło Melanię. Miejscowi mówili na ziemniaki „las truffas”, a słowo „pomme” oznaczało jabłko. Melania nie mogła zrozumieć czym są
128
owe „jabłka ziemi”. Chciała zatem poprosić Maksymina, który nie pochodził z tego regionu, aby wyjaśnił jej znaczenie tego wyrażenia. Piękna Pani uprzedziła ją, wyjaśniając: „Wy nie rozumiecie, moje dzieci? Powiem wam to inaczej”. Zwracając się do nich w miejscowej gwarze, powtórzyła fragment swojej wypowiedzi od słów: „Jeżeli zbiory się psują...”. Mówiła, nadal posługując się gwarą: „Jeżeli macie zboże, nie trzeba go zasiewać. Wszystko, co posiejecie, zjedzą robaki, a wszystko, co wzejdzie, stanie się prochem przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim to nastąpi, dzieci poniżej lat siedmiu dostaną gorączki i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować przez głód. Orzechy staną się puste, a winogrona się zepsują”. Kolejne słowa Pięknej Pani usłyszał jedynie Maksymin. Melania widziała jedynie, że Piękna Pani porusza wargami. Po chwili Melania słyszała słowa, które nie dotarły do uszu Maksymina. Chłopiec spędził tę krótką chwilę, bawiąc się kapeluszem i przesuwając końcem kija leżące przed nim kamyczki. Dalszą część orędzia znów mogli usłyszeć obydwoje. „Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie moje dzieci?” – zapytała Maryja. „Nie proszę pani, nie bardzo” – odparły. „Ach, moje dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem. Jeżeli nie macie czasu, odmawiajcie przynajmniej «Ojcze nasz» i «Zdrowaś Maryjo», a jeżeli będziecie mogły, módlcie się więcej. Latem tylko kilka starszych kobiet chodzi na Mszę św. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. Zimą, kiedy nie wiedzą, czym się zająć, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W wielkim poście idą do rzeźnika jak psy. Moje dzieci, czy widziałyście kiedyś zepsute zboże?”.
129
„Nie, proszę pani” – powiedziały bez namysłu. „Lecz ty, moje dziecko, musiałeś przecież je widzieć z twoim ojcem jednego razu w okolicy Coin. Właściciel pola powiedział do twojego ojca, aby zobaczył jego zepsute zboże. Poszliście tam. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w rękę, roztarł je, i wszystko obróciło się w proch. Wracając, kiedy byliście około pół godziny drogi od Corps, twój ojciec dał ci kawałek chleba mówiąc: «Masz dziecko, jedz jeszcze chleb tego roku, bo nie wiem, kto będzie go jadł w przyszłym roku, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło»”. „Rzeczywiście tak było, proszę Pani. Przypominam sobie. Przed chwilą o tym nie pamiętałem” – odpowiedział Maksymin. Na koniec Piękna Pani znów przemówiła po francusku: „A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Po chwili Piękna Pani zrobiła krok w lewo i podążyła w stronę wzniesienia, z którego przed chwilą zbiegły dzieci. Dzieci przesunęły się, żeby zrobić Jej przejście. Płacząca Pani przeszła przez potok i nie odwracając się, powtórzyła jeszcze raz: „A więc, moje dzieci, przekażcie to całemu mojemu ludowi”. Potem nieznajoma Pani poszła stromą i kretą ścieżką, a po dotarciu do wierzchołka wzgórza, uniosła się prawie półtora metra w górę. Po chwili rozpłynęła się w świetle. Dzieci nie wiedziały, kim była napotkana na górze Pani. „Może to była wielka święta?” – zastanawiała się Melania. Wieczorem Maksymin i Melania zeszli do Ablandins i opowiedzieli o niezwykłym spotkaniu swoim gospodarzom. Jedna z kobiet uznała wówczas, że dzieci widziały „Najświętsza Dziewicę”, bo „tylko Ona ma w niebie Syna, który rządzi”. Wieść o maryjnym objawieniu szybko rozeszła się po okolicznych miejscowościach. Do głębi wstrząśnięty był
130
miejscowy proboszcz. Wójt groził, nakłaniał, a ostatecznie chciał przekupić Melanię, by milczała. „Pani kazała mi mówić i będę mówiła” – odparła hardo dziewczyna. Jeszcze tego samego wieczora spisano objawienie. Wydarzenie w La Salette wstrząsnęło ówczesnym światem – do małej wioski przybywać zaczęli dziennikarze, pielgrzymi, ciekawscy. Pięć lat po objawieniu biskup diecezji Grenoble, w której się ono wydarzyło, uznał jego prawdziwość. Uznano, że nawet gdyby dzieci chciały oszukać, nie były w stanie tego wszystkiego wymyślić. Na miejscu objawień wzniesiono sanktuarium (konsekrowane w 1879 r.). Płacząca Pani, jak nazywana jest tu Matka Boża, czczona jest w tym miejscu głównie jako pojednawczyni grzeszników, a w La Salette po dzień dzisiejszy dokonuje się wiele uzdrowień i nawróceń. Cyt. za: „Łaska La Salette”, Wydawnictwo „La Salette” , Kraków 2002, s. 15-19.
131
Źródło zdrowia i wiary
Nawrócenie Germaina Giraud – rezultat objawienia w La Salette La Salette (Francja) 1846 r. Germain Giraud – ojciec Maksymina Giraud, jednego z dzieci, które w La Salette dostąpiło objawienia Matki Bożej – był człowiekiem religijnie obojętnym. Kiedy zmarła matka Maksymina, pan Giraud ożenił się po raz drugi. Nie był dobrym ojcem i nie dbał o wychowanie dzieci z pierwszego małżeństwa – ani starszej córki Angeliki, ani małego Maksymina. Swoje życie dzielił pomiędzy warsztat kołodziejski a karczmę. Od kościoła trzymał się z daleka. Nie przerywał pracy nawet w niedzielę i święta. Kiedy syn opowiedział mu o objawieniach, jakich doznał, nie chciał uwierzyć w jego słowa. Kierowany ciekawością udał się jednak wraz z nim w miejsce, gdzie się to wydarzyło. Stało się z nim wówczas coś dziwnego i niewytłumaczalnego – w jednej chwili z ateisty stał się człowiekiem wierzącym. Płacząc, upadł na kolana i próbował wyszeptać zatarte w pamięci słowa modlitwy. Potem podszedł do cudownego źródełka, przy którym objawiała się
132
Maryja, i napił się tryskającej zeń krystalicznej wody. Do uzdrowienia duchowego dołączyło się wówczas uzdrowienie cielesne. Germain Giraud pozbył się męczących go od wielu lat objawów astmy. Schodząc z góry, był już innym człowiekiem. Następnego dnia poszedł do kościoła, przystąpił do spowiedzi i przyjął Komunię św. Wkrótce okazało się, że prawie w ostatniej chwili zdążył uratować swoją duszę – zmarł bowiem niedługo potem. Do dziś w miejscu objawienia Matki Bożej na wzgórzu w La Salette stoi krzyż – wotum Germaina Giraud za dar nawrócenia i uzdrowienia.
133
Czułem, że mi przebaczy
Nawrócenie Hermana Cohena Paryż (Francja) 1847 r. Żył w XIX w. i był żydowskim cudownym dzieckiem – wirtuozem gry na fortepianie. Występował w domach arystokracji, wzbudzając powszechny zachwyt. Pod swoją pieczę wziął go sam Franciszek Liszt, był ulubieńcem związanej z Chopinem skandalistki George Sand. Wielka sława i duże pieniądze zawróciły w głowie młodemu Hermanowi Cohenowi. Stał się wyniosłym i zmanierowanym młodzieńcem. Prowadził hulaszcze życie, uprawiał hazard, a jedynym jego życiowym celem stało się czerpanie przyjemności. Stracił wszelkie związki z religią. Bawiąc się i hulając, marnował swój talent, a poza tym coraz częściej zaczynało mu brakować pieniędzy. Aby je zdobyć, musiał przyjmować coraz dziwniejsze zlecenia. Jedno z nich miało na zawsze odmienić jego życie. Młody, niewierzący 26-letni Żyd przyjął bowiem posadę dyrygenta chóru przy... katolickim kościele św. Walerii w Paryżu. Dostał pierwsze zadanie. Miał zająć się przygotowaniem oprawy muzycznej do piątkowego nabożeństwa ku czci Matki Bożej połączonego z adoracją Najświętszego Sakramentu. Zadanie wykonał. W piątek pojawił się w kościele i przyglądał się „dziwnym”, jeszcze nigdy przez siebie nie
134
oglądanym, ceremoniom. Nie wiedział, co to za złoty przedmiot z białym krążkiem w środku, przed którym korzy się na kolanach tak wielu ludzi. Kiedy kapłan podniósł ten przedmiot w górę i błogosławił nim wiernych, Cohen poczuł w sobie jakiś dziwny niepokój. Wydawało mu się, że to błogosławieństwo nie jest dla niego. W kolejną konfuzję wprowadziły go słowa, które usłyszał podczas nabożeństwa. „Błogosławieni czystego serca...” – mówił kapłan. Cohen poczuł, że nie o nim mowa. Z kościoła wyszedł odmieniony. W jego duszy zaszły ogromne zmiany. Powrócił w kolejny piątek i... rozpłakał się podczas błogosławieństwa. Poczuł w sercu bezmiar Bożej miłości i przymus ciągłego wracania do kościoła przed oblicze jedynego prawdziwego Boga. Chciał się modlić, ale nie umiał. Znalazł wówczas modlitewnik w biblioteczce człowieka, u którego mieszkał. Po jakimś czasie poprosił znajomą księżną, która była katoliczką, o zorganizowanie mu spotkania z księdzem. Zaczął czytać podsunięte mu książki. Krok za krokiem odkrywał Boga i sens własnego życia. Wprost nieziemskim przeżyciem stała się dla niego obecność na Mszy św. Wstrząsnęły nim śpiewy i „obecność nadludzkiej mocy”. W momencie przeistoczenia rozpłakał się jak dziecko. Poczuł, jakby spływała na niego Boża łaska. Ogarnęła go nagła skrucha za przeszłość. Błędy rozpustnego życia stanęły mu przed oczyma – „szkaradne, odrażające i domagające się Bożego gniewu”. Wyspowiadał się Bogu ze wszystkich grzechów i poczuł nagły pokój i radość, płynące z przeświadczenia, że miłosierny Bóg przebaczy mu wszystko i okaże litość. Nawrócił się. 28 sierpnia 1847 r. przyjął chrzest, a trzy lata później był już... karmelitą o. Augustynem Marią od Najświętszego Sakramentu. W 1851 r. przyjął święcenia kapłańskie i do końca życia pracował niezwykle gorliwie w „winnicy Pańskiej”, nawracając wielu ludzi do Boga. Herman Cohen jest dziś kandydatem na ołtarze.
135
Niezwykły proboszcz
Nadzwyczajne zdolności św. ks. Jana Marii Vianneya Ars (Francja) poł. XIX w. Proboszcz z Ars św. Jan Maria Vianney był człowiekiem wątłego zdrowia, ale wielkiego ducha. Jego ofiarna praca dla Chrystusa, a zwłaszcza wielogodzinna posługa w konfesjonale sprawiły, że stał się wzorem dla wszystkich kapłanów. Wśród wielu niezwykłych zdolności, jakimi obdarzył go Bóg, była m.in. umiejętność czytania w ludzkich sercach i bezbłędnego przewidywania przyszłości. Baronowa de Lacomble – wdowa, matka dwóch synów, pojechała do ks. Vianneya zasięgnąć rady w pewnej prywatnej sprawie. Jej 18-letni syn zakochał się bowiem w 15-letniej panience i poprosił matkę o zgodę na zawarcie małżeństwa. Zastrzegł również przy tym, że ze wszystkich sił dążyć będzie do realizacji tego zamiaru. Matka nie wiedziała, co ma robić. Dowiedziała się wówczas o świętości ks. Vianneya i po gorącej modlitwie postanowiła poprosić o radę właśnie jego. Po trzech dniach podróży dotarła do Ars, miała jednak zaledwie kilka godzin, by rozmówić się ze słynnym proboszczem. Bardzo posmutniała, kiedy dowiedziała się, że na skontaktowanie się z nim trzeba czekać nieokreślony bliżej czas, a na pewno kilka godzin to zdecydowanie za mało. Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, kiedy
136
weszła do kościoła, a od wejścia aż do konfesjonału, w którym spowiadał ks. Vianney, nie było ani jednego wolnego miejsca. Strapiona baronowa Lacomble siadła w ostatnim rzędzie i widząc, że nie ma najmniejszych szans na zobaczenie się z ks. Vianneyem, zaczęła się modlić, spoglądając ze smutkiem w stronę kaplicy. Nagle zauważyła siwowłosego księdza, który wyszedł z kaplicy i najwyraźniej szedł w jej kierunku. Patrząc na nią przyjaźnie, żwawym krokiem podszedł właśnie do niej, nachylił się do jej ucha i wyszeptał zaledwie jedno zdanie: „Proszę dać im się pobrać; będą bardzo szczęśliwi”. Po tych słowach zawrócił do konfesjonału. Struchlała, zadziwiona i wzruszona kobieta do końca życia zapamiętała to niezwykłe wydarzenie – przecież proboszcz z Ars nie mógł nic wiedzieć ani o jej przyjeździe, ani o jej problemie, a co więcej, nigdy jej nie widział. Inne znamienne wydarzenie miało miejsce pewnego letniego dnia 1857 r., ok. godz. 11.00. Na wykładzie katechizmu, który prowadził ks. Vianney, obecne były dwie młode trzpiotki, przygnane do Ars raczej ciekawością niźli pobożnością. Widząc mizerną posturę i prostotę wykładowcy, jedna z nich nachyliła się do ucha drugiej i szepnęła: „Cóż za karykatura! Warto było z tak daleka przyjeżdżać!”. Ks. Vianney żadną miarą nie był w stanie usłyszeć tych słów i panny oniemiały, kiedy nagle przerwał swój wykład i powiedział: „Czyż nieprawda, panienko, że wcale nie warto było przyjeżdżać z tak daleka, by ujrzeć karykaturę?”. Po skończonej nauce zaskoczona i zażenowana dziewczyna ze łzami w oczach przeprosiła ks. Vianneya za swoje nieodpowiedzialne i głupie zachowanie. On nie gniewał się, ale nadał im specyficzną pokutę – obie musiały przystąpić do spowiedzi i Komunii św. Po chwili ks. Vianney odciągnął na bok przyjaciółkę lekkomyślnej dziewczyny, by
137
porozmawiać z nią na osobności. Oznajmił jej wówczas, żeby czuwała nad towarzyszką, którą w drodze powrotnej spotka nieszczęście. Zapewnił jednak, że jej zbawienie nie zostanie wystawione na szwank, bowiem wcześniej przyjmie Komunię św., która stanie się dla niej wiatykiem. Dziewczyna zlękła się w chwili, kiedy święty skierował do niej te słowa, ale gdy wraz z przyjaciółką wyjeżdżały z Ars, już o nich nie myślała. Słowa czcigodnego proboszcza okazały się jednak prorocze. Podczas podróży jej koleżankę ukąsiła w nogę żmija. Dziewczyna zmarła.
138
„Jestem Niepokalane Poczęcie”
Objawienia w Lourdes Lourdes (Francja) 1858 r. Objawienia, jakie miały miejsce w tym miasteczku, przyczyniły się do powstania jednego z największych sanktuariów świata, w którym dzięki Bożej łaskawości wielu chorych w niewytłumaczalny sposób odzyskuje zdrowie. Naukowo zbadano, udokumentowano i uznano za cudowne ok. 70 uzdrowień, które się tam wydarzyły. Wiele podobnych cudów nie zostało jednak nawet zgłoszonych. Zanim na życzenie samej Matki Bożej wokół massabielskiej groty powstało miejsce kultu, w 1858 r. Lourdes było zagubionym wśród gór małym miasteczkiem we francuskich Pirenejach. Mieszkało tu zaledwie 4 tys. ludzi. 11 lutego 13-letnia Bernadetta Soubirous z siostrą Toinette i starszą koleżanką Jeanne Abadie, na którą mówiono Baloum, wybrały się do lasu po chrust. Bernadetta została nieco w tyle. Towarzyszące jej dziewczynki przekroczyły już płynącą doliną rzeczkę i zaczęły wspinać się na przeciwległe wzgórze. Trzynastolatka przechodziła właśnie obok 27-metrowej skały zwanej Massabiele (Stara skała), u której podnóża znajdowała się niewielka grota, kiedy usłyszała łagodny dźwięk – niczym szum wiatru w listowiach. Po chwili we wnęce groty zobaczyła rozbłyskującą światłość, z której wyłoniła się jakaś postać. Młoda świetlista Pani uśmiechnęła się. Bernadettcie wydawało się, że ją do siebie przywołuje. „Na ten widok
139
przetarłam oczy, sądziłam bowiem, że to przywidzenie. Sięgnęłam ręką do kieszeni; natrafiłam na różaniec. Chciałam zrobić znak krzyża, nie mogam podnieść ręki do czoła i opadła mi. Wizja zrobiła znak krzyża. Wtedy drżącą ręką spróbowałam jeszcze raz i udało się. Odmówiam różaniec; wizja przesuwała paciorki swego różańca, ale jej usta nie poruszały się. Kiedy skończyłam, wizja nagle znikła” – opowiadała później Bernadetta. Dziesięć dni później, kiedy przesłuchiwano ją na policji, dokładnie opisała Panią, którą wówczas widziała: „Miała białą suknię przewiązaną niebieską wstęgą, biały welon na głowie i złocistą różę na każdej stopie. Na ramieniu trzymała różaniec. Była bardzo piękna, najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie do tej pory poznałam. Była bardzo młoda. Nie była starsza ode mnie”. Tuż po pierwszym objawieniu dziewczyna myślała, że jej koleżanki widziały to samo co ona, ale one nic nie spostrzegły, a jej opowieść wzięły za żart. Kiedy Bernadetta opowiedziała o tym w domu, mama zakazała jej zbliżać się do groty. Podejrzewała, że córka miała jakieś halucynacje. Jej opowieścią przejął się natomiast spowiednik dziewczynki. Znał ją i nie podejrzewał, żeby miała jakieś omamy albo po prostu zmyślała.
*** Trzy dni później, 14 lutego po niedzielnej Mszy św. do groty w towarzystwie Bernadetty udała się większa grupa ludzi. Tego dnia dziewczynka stanęła przed grotą, wyciągnęła różaniec i zaczęła się modlić. Kiedy nagle pojawiła się Piękna Pani... skropiła ją wodą święconą, aby sprawdzić, czy wizja nie jest dziełem szatana. Im więcej kropiła, tym bardziej promienny uśmiech pojawiał się na twarzy Matki Bożej. Po jakimś czasie Bernadetta wpadła w ekstazę, stała się niewrażliwa na jakiekolwiek bodźce i nieprawdopodobnie ciężka.
140
*** 18 lutego miało miejsce trzecie objawienie. Bernadetta poszła do groty z dwiema damami z Lourdes. Zabrały ze sobą papier i pióro. Piękna Pani powiedziała jednak: „Tego co mam do powiedzenia, nie potrzeba pisać. Czy możecie wyświadczyć mi łaskę i przychodzić tutaj przez 15 dni?”. Zapowiedziała też Bernadetcie: „Nie obiecuję Ci szczęścia na tym świecie, lecz w innym”.
*** Kolejne objawienia wydarzyły się 19, 20, 21, 23 lutego. Bernadetta chodziła do groty z wieloma innymi osobami (m.in. z Pierre-Romainem Dozous, lekarzem, który był sceptykiem), przynosiła zapaloną świecę, odmawiała różaniec i doznawała ekstaz. Od tej chwili zaczęła prawie codziennie widywać się z ks. Pierre-Jean-Bertrandem Pene, wikariuszem z Lourdes.
*** Podczas ósmego objawienia, 24 lutego Piękna Pani wypowiedziała słowo „pokuta” i – jak relacjonowała Bernadetta – „dodała: Módlcie się do Boga o nawrócenie grzeszników. A ja odpowiedziałam: Tak (...) Prosiła mnie, bym na klęczkach poszła w głąb groty i bym ucałowała ziemię na znak pokuty za grzeszników”.
*** Następnego dnia Piękna Pani dłużej rozmawiała z Bernadettą. Zgromadzeni przed grotą ludzie widzieli ruch warg wizjonerki, ale nie słyszeli jej słów. Wskazała jej też miejsce skąd wytrysnęło cudowne źródełko. „Powiedziała, że powinnam napić się wody ze źródełka. Nie widząc źró-
141
dełka poszłam pić wodę z potoku. Rzekła mi, że nie z tego miejsca; palcem wskazała mi źródełko. Poszłam tam i ujrzałam tylko trochę brudnej wody; sięgnęłam ręką i nie mogłam jej nabrać; zaczęłam drążyć i w końcu mogłam jej trochę nabrać. Trzy razy odrzucałam ją, a za czwartym mogłam się napić”.
*** Podczas kolejnego objawienia, 25 lutego Pani prosiła o spełnianie praktyk pokutnych i modlitwę za grzeszników. Tego samego dnia Bernadetta stanęła przed prokuratorem, który groził jej więzieniem i chciał wymóc na niej przyrzeczenie, że nie będzie chodzić do groty. Bernadetta nie uległa presji. Trzy dni później jej sprawą zajął się sędzia śledczy. Jednak mimo kolejnego zastraszania nie miał podstaw do zatrzymania dziewczyny. Bernadetta była przesłuchiwana także w marcu.
*** Kolejne objawienia (dziesiąte i jedenaste) wydarzyły się 27 i 28 lutego, a 1 marca podczas dwunastego przed grotą pojawiło się już ok. 2500 osób. Na życzenie pewnej kobiety Bernadetta modliła się na jej różańcu. Piękna Pani zapytała ją jednak, co zrobiła ze swoim różańcem. Zażenowana dziewczyna wyciągnęła go z kieszeni i kontynuowała modlitwę. Tego dnia na oczach wszystkich uzdrowienia doznała Catherine Latapie-Chouat, cierpiąca na paraliż ramienia.
*** 2 marca Piękna Pani prosi Bernadettę, by powiedziała księżom, że na miejscu objawień ma stanąć kaplica i ma tu przychodzić procesja. Księża nie chcą o tym słyszeć.
142
A kiedy Piękna Pani następnego dnia ponawia swą prośbę, księża każą Jej przekazać, że zbudują kaplicę, jeśli Ona „wyjawi swe imię i sprawi, by zakwitł krzew dzikiej róży rosnący przy grocie”. Objawienie z 4 marca jest ostatnim z zapowiadanych piętnastu. Bernadetta doznała wówczas objawienia, ale nie otrzymała żadnych wieści do przekazania. Ludzie byli rozczarowani, a wrogo nastawiona prasa triumfowała. Od 5 do 24 marca dziewczynka nie powróciła ani razu do groty – chodziła wtedy do szkoły w Nevers i przygotowywała się do Pierwszej Komunii Świętej.
*** 25 marca miało miejsce szesnaste objawienie. Czując nieodparte pragnienie, Bernadetta poszła do groty już o 5 rano. Zobaczyła Piękną Panią i, chcąc spełnić życzenie księży, zapytała Ją cztery razy jak się nazywa. „Mając ręce opuszczone, wzniosła oczy ku niebu i powiedziała mi, że jest Niepokalane Poczęcie”. Nie rozumiejąc tych słów, Bernadetta pobiegła do proboszcza Peyramale. Zdziwiony ksiądz uznał, że tajemniczą Panią jest sama Matka Boża. Władze podjęły kolejną próbę zdyskredytowania Bernadetty – posyłają ją do psychiatrów. Lekarze, którzy zbadali Bernadettę, nie stwierdzili u niej najmniejszego śladu choroby umysłowej.
*** Prawie dwa tygodnie później, 7 kwietnia wydarzył się tzw. cud świecy. Gdy Bernadetta popadła w ekstazę, płomienie dopalającej się świecy przez 10 minut „lizały” jej dłonie. Mimo to dziewczyna nie doznała poparzeń. Obserwował to dr Dozous, nie znajdując na nie naukowego wyjaśnienia. Lekarz uznał to zjawisko za nadprzyrodzone i nawrócił się.
143
*** Bernadetta nie pojawiała się w grocie przez bardzo długi czas. Ponownie „ciągnęło” ją w to miejsce 16 lipca. Poszła tam o zmierzchu, zakapturzona, by nie zostać rozpoznaną. Przeżyła wtedy osiemnaste, ostatnie, spotkanie z Matką Bożą. Objawienia zostały zatwierdzone jako prawdziwe 18 stycznia 1862 r. przez biskupa diecezji Tarbes, Bertranda Laurence’a. Cyt. za: Joachim Bouflet, Philippe Boutry, „Znak na niebie. Objawienia Matki Bożej”, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2000, s. 99.
144
Odzyskany wzrok
Cudowne uzdrowienie Louisa Bouriette Lourdes (Francja) 27 lutego 1858 r. W sanktuarium w Lourdes zgłoszono prawie 7 tys. uzdrowień. Oficjalnie za cudowne uznano prawie 70. Za pierwsze cudowne uzdrowienie uważany jest powrót do zdrowia, którego doświadczył 54-letni kamieniarz Louis Bouriette (nie jest jednak wykluczone, że był to drugi, a nie pierwszy cud, bowiem nie ma pewności co do daty całkowitego uzdrowienia z choroby). Wydarzyło się ono jeszcze podczas trwania objawień. Przed 19 laty Louis Bouriette stracił wzrok w prawym oku, a zdolność widzenia lewym okiem coraz bardziej się pogarszała. Przyczyną tego był wybuch w kopalni, w którym życie stracił jego brat. Po wypadku Bouriette pracował razem z ojcem Bernadetty Soubirous na poczcie ekspresowej w Cazenave. To prawdopodobnie od niego usłyszał o odkryciu 25 lutego 1858 r. źródełka w grocie massabielskiej. Słysząc ponadto o innych tajemniczych wydarzeniach związanych z objawieniami otrzymywanymi przez córkę kolegi z pracy, chciał sprawdzić, czy woda ze źródła pomoże mu w odzyskaniu wzroku. Poprosił więc swoją 6-letnią wnuczkę przyjaźniącą się z Bernadettą, by przyniosła mu trochę błota, którym wizjonerka
145
obmyła swą twarz na polecenie Maryi. Kiedy dziewczynka spełniła jego prośbę, ociemniały mężczyzna poszedł do stajni. Usiadł, a na oczy położył sobie chustkę z nałożonym na nią błotem. Przez pewien czas trwał zatopiony w modlitwie. Prosił Maryję, by przy nim była i by mu pomogła. Gdy wychodził potem z ciemnego pomieszczenia na zewnątrz, nagle oślepiła go jasność. Jego gorąca modlitwa została wysłuchana. Widział także prawym okiem, całkowicie dotychczas niewidzącym. Były to wówczas jeszcze tylko kontury przedmiotów. Stało się to 27 lutego 1858 r. Po kolejnych przemyciach oczu Louis Bouriette zaczynał coraz lepiej widzieć, aż do całkowitego odzyskania ostrości wzroku. Pierwszym lekarzem, który potwierdził ten cud, był dr Dozous. Stwierdził, że ślepota Louisa Bouriette nabyta na skutek eksplozji była nieuleczalna, a uzdrowienia nie da się wytłumaczyć na podstawie wiedzy medycznej. Opinię tę potwierdził prof. Henri Vergez. „Ten przypadek (uzdrowienie) posiada nadprzyrodzony charakter” – stwierdził. Po badaniach przeprowadzonych przez specjalnie do tego celu utworzoną komisję, 18 stycznia 1862 r. ks. bp Laurence z Tarbes uznał to wydarzenie za potwierdzony powagą Kościoła cud.
146
Dwie kolumny
Najważniejszy sen św. Jana Bosko Włochy 30 maja 1862 r. Jednym z niezwykłych charyzmatów, jakimi Bóg obdarował założyciela Zgromadzenia Salezjanów, były prorocze sny. W ciągu całego życia zanotował ich ponad 100. Św. Jan Bosko otrzymywał w nich informacje na temat swojego życia, losu Kościoła, Salezjanów, założonego przez siebie oratorium, poznawał przyszłość, a nawet stan sumienia swoich wychowanków. Najsłynniejszym snem pozostaje ten o dwóch kolumnach. Przyśnił się on ks. Bosko 30 maja 1862 r., gdy miał 46 lat. Kapłan zobaczył we śnie wielką bitwę na morzu. Ogromna liczba małych i dużych statków walczyła przeciwko jednemu dostojnemu okrętowi. Za wielkim okrętem kryły się małe łódeczki odbierające polecenia wysyłane z niego i próbujące za pomocą tysięcy manewrów obronić się przed wrogimi atakami. Okręt atakowany był za pomocą najróżniejszej broni (armat, rusznic, materiałów wybuchowych, a nawet książek). Przeciwny wiatr i wzburzone morze wydawały się być przychylne wrogom. Pośrodku wód wznosiły się dwie grube i bardzo wysokie kolumny. Na szczycie pierwszej znajdowała się
147
świetlista Hostia i tablica z napisem: „Salus credentium” („Zbawienie wierzących”). Na drugiej, niższej, noszącej napis: „Auxilium Christianorum” („Wspomożycielka chrześcijan”), stała figura Niepokalanej Dziewicy. Okazało się, że za sterem dużego atakowanego okrętu stał sam „rzymski namiestnik”, czyli Ojciec Święty. Widząc furię wroga i ciężką sytuację wiernych, zwołał on na naradę dowódców pozostałych okrętów. Burza powróciła jednak i dowódcy po jakimś czasie zostali odesłani. Potem przywołano ich ponownie. Nawałnica po raz kolejny się wzmogła i jeszcze raz statki przeciwnika ruszyły do gwałtownego ataku. Papież, sterując okrętem, podejmował heroiczne wysiłki, by wpłynąć między dwie kolumny i przywiązać statek do zwisających z nich lin i kotwic. Co jakiś czas w burcie wielkiego okrętu pojawiała się szczelina spowodowana przez wroga, ale zasklepiał ją wtedy wiejący od kolumn wiatr. Wysiłki atakujących spełzły na niczym. Stracili armaty oraz inną broń i przystąpili do walki wręcz. Silnie uderzony papież dwukrotnie upadł, a po drugim upadku umarł. Na okrętach wroga widać było wówczas wielką radość. Ale miejsce pierwszego papieża bardzo szybko zajął drugi. Wrogowie stracili zapał. Nowy namiestnik, pokonując przeszkody, wpłynął dużym okrętem pomiędzy dwie kolumny i udało mu się zakotwiczyć go pomiędzy nimi. Kiedy to się stało, okręty wroga nagle pierzchły, uciekając w panice, wpadały na siebie, wzajemnie się niszcząc. Wiele utonęło. Do kolumn podpłynęły w tym czasie mniejsze stateczki, którym również udało się tam zakotwiczyć. Jako pierwszy zinterpretował ten sen ks. Rua. Według niego statek papieża to Kościół, okręty to ludzie, a morze – świat. Bronią Kościoła ludzie dobrzy, walczą z nim wrogowie. Dwie zbawcze kolumny to „oddanie się Przenajświętszej Pannie i Przenajświętszemu Sakramentowi
148
Eucharystii”. Ks. Bosko doprecyzował wówczas, że okręty wrogów to prześladowania, a od wielkiego zamętu można uratować się na dwa sposoby: „oddać się Przenajświętszej Pannie i często przystępować do Komunii św.”. Jednym z interpretatorów tej niezwykłej wizji był również (w 1953 r.) bł. ks. kard. Alfred Ildefonso Schuster, arcybiskup Mediolanu. Według niego pierwszym papieżem z wizji był Pius IX, a drugim Pius X (który w herbie miał kotwicę!), zwołana narada – I Soborem Watykańskim. Swoistym zakotwiczeniem Kościoła przy dwóch kolumnach mogły być niezwykle uroczyste obchody 50-lecia ustanowienia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi i oddanie pod Jej opiekę całej wspólnoty wiernych, a także szerzenie nowych form pobożności eucharystycznej, m.in. wprowadzenie tzw. wczesnej Komunii św. dzieci.
149
Dacie światu wielkiego papieża
Przepowiednia usłyszana przez bł. ks. Bronisława Markiewicza Przemyśl (Polska) 3 maja 1863 r. 3 maja 1863 r. w czasie powstania styczniowego w Kongresówce, na ulicach galicyjskiego Przemyśla pojawił się nieznany, po wiejsku ubrany 16-letni chłopiec z różańcem w ręku i w „zachwyceniu nadprzyrodzonym” wygłosił szereg przepowiedni. Ks. Bronisław Markiewicz, który jako uczeń gimnazjum prawdopodobnie na własne uszy słyszał słowa młodzieńca (nazwał go potem Aniołem Polski), opowiadał o tym wydarzeniu swoim wychowankom w Miejscu Piastowym 3 maja 1900 r. Założyciel Zgromadzeń św. Michała Archanioła powiedział m.in.: „Rano wpadł młodzieniec ten jakby w zachwycenie, twarz jego zajaśniała nadziemskim światłem i w tym stanie zaczął przepowiadać różne rzeczy, które miały nastąpić w przyszłości. Wiele z tych przepowiadanych rzeczy już się spełniło, inne się spełniąją albo niezadługo spełnią. Przepowiedział ów niezwykły młodzieniaszek wojnę francusko-niemiecką w roku 1871, twarde rządy Bismarcka, prześladowanie Kościoła w Niemczech i w in-
150
nych krajach. Mówił o wielkiej wojnie, która wybuchnie z początkiem dwudziestego wieku... Przepowiedział, że Polska doczeka się lepszej przyszłości, odzyska swój byt polityczny, że Bóg da narodowi naszemu wielkich i świętych mężów, przez których oczy całego świata zwrócą się na nas, a języka polskiego uczyć się będą najprzedniejsze narody i wykładać go będą na swoich uniwersytetach. A co najważniejsze, że Polska da światu wielkiego papieża... Mówił także ten młodzieniaszek o pewnym kapłanie, o miejscu jego urodzenia i święceń, o jego pracy wśród ludu, więźniów i dziatwy. Przepowiedział, że ten kapłan uda się na południe do wielkiego Męża Bożego, a gdy stamtąd powróci, osiądzie na parafii pod Karpatami, zgromadzi naokoło siebie młodzież z różnych stron Polski, pobuduje domy, założy stowarzyszenie, które następnie przeobrazi się w zgromadzenie zakonne i rozszerzy swą działalność w Polsce i poza Polską. Kapłani zaś tego zgromadzenia zdziałają dużo dobrego dla ludzkości i odznaczać się będą szczególniejszym nabożeństwem do Przenajświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny”. „Nie przychodziło mi wtenczas nawet na myśl, by ta przepowiednia w czymkolwiek mnie się tyczyła – mówił dalej ks. Markiewicz. – Byłem jednak całym tym widzeniem tak głęboko przejęty, że w tej samej chwili postanowiłem wstąpić do seminarium duchownego, aby wziąć udział w przygotowaniu ludzi na te wielkie wypadki dziejowe”. Przepowiednia tajemniczego chłopca dotycząca przyszłości bł. ks. Markiewicza i jego zgromadzenia spełniła się co do joty (dla nieznających dobrze biografii błogosławionego: wspomniany mąż Boży to ks. Jan Bosko), spełnienie pozostałych części upatrywano natomiast w wybuchu I wojny światowej, odzyskaniu niepodległości przez Polskę i wyborze na Stolicę Piotrową ks. kard. Karola Wojtyły.
151
Warto przytoczyć również bardziej szczegółowy fragment przepowiedni „niezwykłego młodzieniaszka”, który bł. ks. Markiewicz umieścił w swoim dramacie „Bój bezkrwawy”. Oto te słowa: „Pokój wam, słudzy i służebnice Pańscy! Ponieważ Pan was więcej umiłował, aniżeli inne narody, dopuścił na was ten ucisk, abyście oczyściwszy się z grzechów waszych, stali się wzorem dla innych narodów i ludów, które niebawem odbiorą karę sroższą od waszej, w zupełności grzechów swoich. Oto już stoją zbrojne miliony wojsk z bronią w ręku straszliwie morderczą. Wojna będzie powszechna na całej kuli ziemskiej i tak krwawa, że naród położony na południu Polski wyginie w niej zupełnie. Groza jej będzie tak wielka, iż wielu ze strachu rozum postrada. Za nią przyjdą następstwa jej: głód, mór na bydło i duże zarazy na ludzi, które więcej ludzi pochłoną, aniżeli wojna sama. Ujrzycie zgliszcza, gruzy naokół i tysiące dzieci opuszczonych, wołających chleba. W końcu wojna stanie się religijną. Walczyć będą dwa przeciwne obozy: obóz ludzi wierzących w Boga i obóz niewierzących w Niego. Nastąpi wreszcie bankructwo powszechne i nędza, jakiej świat nie widział, do tego stopnia, że wojna sama ustanie z braku środków i sił. Zwycięzcy i zwyciężeni znajdą się w równej niedoli i wtedy niewierni uznają, że Bóg rządzi światem, i nawrócą się i pomiędzy nimi wielu Żydów. Wojnę powszechną poprzedzą wynalazki zdumiewające i straszliwe zbrodnie, popełniane na całym świecie. Wy, Polacy, przez ucisk niniejszy oczyszczeni i miłością wspólną silni, nie tylko będziecie się wzajem wspomagali, ale nadto poniesiecie ratunek innym narodom i ludom, nawet wam niegdyś wrogim. I tym sposobem wprowadzicie dotąd niewidziane braterstwo ludów. Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary, wzbudzi między wami ludzi świętych i mądrych, i wielkich mistrzów, którzy zajmą
152
poczytne stanowiska na kuli ziemskiej, języka waszego będą się uczyć w uczelniach na całym świecie. Szczególniej przez Polaków Austria podniesie się i stanie się federacją ludów. A potem na wzór Austrii ukształtują się inne państwa. Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego papieża. Ufajcie przeto Panu, bo dobry, miłosierny i nieskończenie sprawiedliwy jest...”. Cyt. za: ks. Walenty Michułka, „Błogosławiony ks. Bronisław Markiewicz”, Michalineum, Marki 2005, s. 25-27.
153
Odmawiajcie gorliwie różaniec!
Objawienia w Gietrzwałdzie Gietrzwałd (Polska) 27 czerwca – 16 września 1877 r. Dochodziła godz. 21.00 27 czerwca 1877 r., kiedy 13-letnia Justynka Szafryńska, córka pomocnika młynarskiego, wychodziła z mamą z kościoła w Gietrzwałdzie, kierując się do domu w Nowym Młynie. Dziewczynka była bardzo zadowolona. Nie była specjalnie zdolna, a właśnie zdała ostatni egzamin z katechizmu i została dopuszczona do Pierwszej Komunii Świętej. Matka z córką znajdowały się jeszcze w pobliżu kościoła, kiedy Justynka została nieco w tyle, pilnie się czemuś przypatrując. Mama ponaglała ją jednak do drogi – do domu trzeba było bowiem iść około godziny. Justynka poprosiła ją, żeby trochę poczekała, bo chce zobaczyć, „co to takiego białego jest na drzewie”. Powiedziała też mamie, że widzi wielką jasność i jakąś jasną postać. Ks. Augustyn Weichsel, miejscowy proboszcz, który przypadkowo nadszedł, kazał dziecku podejść bliżej drzewa rosnącego w ogrodzie plebanii. Dziewczynka spełniła to polecenie, a stojąc 5 metrów od klonu opowiedziała, że widzi jakąś Piękną Panią z długimi włosami siedzącą na żółtym krześle. Ks. proboszcz kazał wówczas Justynce odmówić „Zdrowaś Maryjo” i pójść do domu. Ale wizja nie skończyła się jeszcze. Dziewczynka twierdziła, że widzi zstępujące z nieba dzieciątko ubrane w sukienkę, ze
154
złotymi skrzydełkami i wiankiem na głowie. Mały aniołek miał ukłonić się przed Piękną Panią, która po tym ukłonie wstała i uniosła się do nieba. Opowieść dziecka wywarła duże wrażenie na proboszczu – ani on, ani matka Justynki nic nie widzieli. Dziewczynka nie była jednak kłamczuchą i proboszcz bardzo zdziwił się tym, co mówiła. Kiedy wizja znikła i Justynka ruszała z mamą w dalszą drogę, ks. Weichsel powiedział jej, żeby następnego dnia przyszła w to samo miejsce o tym samym czasie i odmawiała różaniec. Posłuszna dziewczynka wróciła nazajutrz – w wigilię uroczystości świętych Piotra i Pawła, patronów miejscowej parafii. Zabrała ze sobą kilka koleżanek. Wszystkie uklękły przed klonem i zaczęły odmawiać różaniec. Kiedy dzwon zadzwonił na wieczorny „Anioł Pański”, drzewo nagle zajaśniało. Justynka znów zobaczyła zstępującą z nieba Panią zasiadającą na żółtym krześle. Towarzyszyli Jej dwaj aniołowie, którzy po pewnym czasie unieśli się do nieba i zstąpili ponownie, trzymając promieniste Dziecko ubrane w wyszywaną złotem szatę, które w lewej ręce trzymało złotą kulę z krzyżem. Tym razem obraz ten widziała nie tylko ona, ale także jedna z jej koleżanek – 12-letnia Basia Samulowska. Od tej pory większość objawień wydarzała się w obecności obu widzących. 30 czerwca 1877 r. proboszcz polecił dzieciom zapytać Piękną Panią, czego od nich żąda. Justynka wypeniła polecenie i wraz z Basią usłyszały wypowiedziane po polsku słowa: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec”. Dziewczynki sądziły, że słowa te słyszą wszyscy licznie zgromadzeni wokół klonu ludzie, i były zdziwione, kiedy dowiedziały się, że tak wcale nie jest. W niedzielę 1 lipca Justynka po raz pierwszy miała przyjąć do swego serca Ciało Chrystusa. Tego dnia pod klonem zgromadziły się już tłumy wiernych. Ks. Weichsel polecił dziewczynce zapytać, kim jest objawiająca się Pani, jak
155
również, czy do Gietrzwałdu mogą przybywać chorzy, prosząc o uzdrowienie. Kiedy Justynka zadała to pytanie, usłyszała: „Jam jest Najświętsza Maryja Panna, Niepokalanie Poczęta”. Na drugie pytanie Maryja nie odpowiedziała i znikła. W wieczornej modlitwie nie uczestniczyła tego dnia Basia Samulowska. Spóźniła się i zobaczyła tylko samą jasność. Zakłopotana tym faktem dziewczynka doznała jednak nocnego objawienia – Matka Boża miała także jej powiedzieć: „Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Podczas trwających objawień ks. Weichsel przez cały czas skrupulatnie badał ich prawdziwość. Na przykład, aby móc porównać wizje obu dziewczynek, kazał im klęczeć tak, aby się wzajemnie nie widziały i nie mogły się ze sobą porozumiewać. Również w takich przypadkach relacje dzieci pokrywały się, a jedyna niewielka nieścisłość, która spowodowała, że kapłan na moment zwątpił w prawdziwość widzeń, została szybko wyjaśniona. Podczas kolejnych widzeń Niepokalana zapewniła dzieci, że będzie się objawiać „jeszcze dwa miesiące”. Początkowo nie chciała też powiedzieć, czy chorzy doznawać będą w Gietrzwałdzie uzdrowień. Jej jedyną odpowiedzią było: „Później”. W jednym z następnych widzeń Matka Boża obiecała uzdrowienie chorym („Stanie się cud, później chorzy zostaną uzdrowieni”), powiedziała jednak, że powinni oni odmawiać różaniec. 6 lipca ks. Weichsel polecił dzieciom zapytać Maryję, czego sobie jeszcze życzy. Usłyszały: „Ma tu być wystawiona murowana Męka Boża i umieszczona figura Niepokalanego Poczęcia. Potem można płótno dla uleczenia chorych kłaść u stóp figury”. Dzieci prosiły Matkę Bożą o rozstrzygnięcie pewnych kwestii. Pytały np., czy Ojciec Święty w trudnych dla Kościoła ówczesnych czasach doczeka się jego triumfu. Maryja odpowiedziała, że tak.
156
Justynka i Basia zadawały również szczegółowe pytania związane z życiem poszczególnych osób. Odpowiedzi Niepokalanej były wtedy zazwyczaj, choć nie zawsze, ogólnikowe. Na niektóre z pytań Maryja w ogóle nie udzielała odpowiedzi. Niepokalana wielokrotnie nakazywała też, by ludzie byli posłuszni kapłanom. Rozsądzając kwestię kłamstwa i składania fałszywych przysiąg, stwierdziła, że ktoś „taki nie jest godny wejść do nieba, on jest do tego namówiony przez szatana, który teraz przed końcem świata” „obchodzi ziemię jak zgłodniały pies, aby pożreć ludzi”. Nadszedł wreszcie 8 września – uroczystość Narodzin NMP – dzień mający być ostatnim dniem objawień. Dziewczynki usłyszały wtedy od Matki Bożej pocieszenie: „Nie smućcie się, bo Ja będę zawsze przy was”. Tego dnia ludzie byli także świadkami dziwnych zjawisk atmosferycznych, słyszeli dziwne głosy. Mimo wcześniejszej zapowiedzi Maryja pojawiła się jednak 12, 15 i 16 września – w dniu poświęcenia sprowadzonej z Niemiec figury. W uroczystości tej uczestniczyło 15 tys. wiernych i dopiero ten dzień zakończył okres objawień. Dziewczynki usłyszały wtedy, że mają iść do klasztoru, a ostatnimi słowami Matki Bożej było zalecenie: „Odmawiajcie gorliwie różaniec”. W trakcie i po zakończeniu serii objawień (naliczono ich w sumie 160, bo w niektóre dni było ich nawet kilka) władze kościelne dokładnie je przeanalizowały i zbadały, nie doszukano się jednak najmniejszych śladów oszustwa. To, co mówiły nastoletnie dziewczynki, nie było kłamstwem. Objawienia w Gietrzwałdzie uznano za prawdziwe. Cyt. za: ks. Jan Rosłan, „Sanktuarium Matki Bożej w Gietrzwałdzie”, Gietrzwałd 1994, s. 5nn.
157
Mogła podjąć pracę
Pierwsze uzdrowienie w Gietrzwałdzie Gietrzwałd – Mądłki (Polska) koniec XIX w. Podczas objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie dwie wizjonerki: 13-letnia Justyna Szafryńska i 12-letnia Barbara Samulowska, usłyszały zapowiedź mających się tam zdarzać uzdrowień. Na pierwszy cud nie trzeba było długo czekać. Dokonał się on jeszcze za życia świadka objawienia – ówczesnego gietrzwałdzkiego proboszcza ks. Augustyna Weichsla. Kapłan skrzętnie go opisał i potwierdził własnoręcznym podpisem. Do ks. Weichsla zgłosił się nauczyciel Józef Paulina z Mądłek. Jego żona, Maria z domu Stanig, cierpiała na niebezpieczną chorobę oczu. Musiała stale przebywać w ciemnym pokoju. Lekarze, m.in. „lekarz specjalista dr Katernaum z Olsztyna i prof. Jakobson z Królewca, oświadczyli, że ta choroba, choć uleczalna, wymaga jednak długiego czasu”. Prof. Jakobson przepisał chorej lekarstwo, które zmniejszyło ból, ale nie spowodowało poprawy stanu oczu. Józef Paulina wystarał się wówczas o wodę i płótno z Gietrzwałdu. Przyłożono je do chorych oczu kobiety i nie tylko ustąpił ból, ale „po pięciu dniach mogła zupełnie dobrze znosić światło słoneczne, mogła podjąć pracę, pleść, szyć i spełniać inne zajęcia, czego
158
przedtem nie była w stanie robić”. Nauczyciel, przekonany o cudownym uzdrowieniu, zgłosił się do księdza, by złożyć świadectwo, nadmieniając w nim również, że „wiarygodni świadkowie, którzy znają żonę i wielokrotnie mogli przekonać się o jej chorobie, mogą w każdej chwili na żądanie to potwierdzić”. Gietrzwałd – z racji mających tu miejsce objawień i licznych uzdrowień – nazywany jest dziś „polskim Lourdes”. Cyt. za: ks. Jan Rosłan, „Sanktuarium Matki Bożej w Gietrzwałdzie”, Gietrzwałd 1994, s. 35.
159
Jak najlepszy przyjaciel
Anioł Stróż w życiu św. Gemmy Galgani Lucca (Włochy) koniec XIX w. Wielu świętych Kościoła kontaktowało się ze swoim Aniołem Stróżem. Nieliczni jednak żyli z nim w takiej zażyłości, jak włoska stygmatyczka i mistyczka św. Gemma Galgani (1878-1903). Młoda dziewczyna rozmawiała ze swoim Aniołem Stróżem tak, jak rozmawia się z najlepszym przyjacielem. Jedną z takich rozmów, podczas której Gemma o coś się z aniołem głośno spierała, słyszał jej spowiednik o. Germano. Kapłan zgorszony był swobodnymi słowami, jakie dziewczyna kierowała do niebieskiego posłańca. Skarcił ją zatem przy najbliższej sposobności, mówiąc żeby miała na uwadze, że rozmawia ze stojącym blisko Boga błogosławionym duchem, któremu mimo wszystko winna jest okazać szacunek. Niebieski posłaniec nie tylko chronił świętą przed niebezpieczeństwami (zdarzało się, że „sypiał” nad jej łóżkiem, by chronić ją przed napastliwością szatana), ale był również jej najważniejszym duchowym przewodnikiem, udzielając jej rad i ganiąc dostrzeżone w jej zachowaniu wady i niedoskonałości.
160
Tak było na przykład wtedy, kiedy Gemma po raz pierwszy zobaczyła swego Anioła Stróża. Dostała wówczas złoty zegarek i bardzo cieszyła się z tej ozdoby. Anioł Stróż łagodnie zganił ją jednak za jej próżność i duchową niedoskonałość, mówiąc że jedynymi ozdobami oblubienicy przywdziewanymi dla ukrzyżowanego Króla mogą być tylko ciernie i krzyż. Anioł Stróż towarzyszył Gemmie także w czasie modlitw. Klęczał obok niej lub stał z rozpostartymi skrzydłami, gdy na zmianę recytowali modlitwy i psalmy. Podczas medytacji męki Pańskiej, jakim oddawała się Gemma, podsuwał jej szereg cennych inspiracji i wskazówek pozwalających jej głębiej wniknąć w to misterium. Zdarzało się również często, że święta, która mieszkała w miasteczku Lucca, wysyłała Anioła Stróża jako posłańca do Rzymu, gdzie przebywał o. Germano. Aniołowi powierzała wówczas jakiś list lub ustne przesłanie. Zwrotną „pocztę” odnosił często... Anioł Stróż o. Germano. Zakonnik zakłopotany był jednak taką formą kontaktu ze swoją podopieczną. Prosił zatem Boga o znak, że nie ma w tym nic „diabelskiego” i że jest to zgodne z Jego wolą. „Iluż próbom nie poddawałem tego fenomenu, by się upewnić, że mam do czynienia z nadnaturalną interwencją! – pisał po śmierci Gemmy. – A jednak żadna z moich prób nie dała wyniku negatywnego. Coraz bardziej nabierałem przekonania, że to, jak i wiele innych nadzwyczajnych zjawisk związanych z jej życiem, dowodziło, iż niebu sprawia radość zabawa z tą niewinną i wspaniałą panną”. Św. Gemma widywała także samego Jezusa i Matkę Bożą, miała dar prorokowania i została naznaczona stygmatami, a jej krótkie życie było pasmem cierpień. Cyt. za: Ann Ball, „Współcześni święci. Żywoty i oblicza”, Exter, Gdańsk 1994, s. 216.
161
Wbrew prawom natury
Fenomen nierozkładającego się ciała św. Bernadetty Soubirous Nevers (Francja) od 1879 r. do dziś Po śmierci, która nastąpiła 16 kwietnia 1879 r., zwłoki 35-letniej wizjonerki z Lourdes s. Marii-Bernardy Bernadetty Soubirous przez trzy dni były wystawione w kaplicy. Przewijały się tam tłumy ludzi pragnących pomodlić się przy niej, złożyć jej swój ostatni hołd i otrzymać relikwię. 19 kwietnia ciało zakonnicy umieszczono w dębowej trumnie, którą włożono następnie do trumny cynkowej. Trumny zapieczętowano, aby mieć pewność, że nikt nie będzie ich otwierał. Siostry nie dokonały przed pochówkiem żadnego balsamowania. Obydwie trumny umieszczono w krypcie małej kaplicy św. Józefa. Kiedy po 30 latach, 22 września 1909 r., po raz pierwszy otwarto jej trumnę, by dokonać „kanonicznego rozpoznania ciała”, oczom zgromadzonych ukazał się niecodzienny widok. Ciało Bernadetty wyglądało tak, jakby zmarła nie 30 lat temu, ale zaledwie poprzedniego dnia. Zwłoki były idealnie zachowane i elastyczne. Nie nosiły żadnych oznak rozkładu ani na zewnątrz, ani wewnątrz. Nie dochodził od nich żaden zapach. Na pięknej, przechylonej w lewo twa-
162
rzy dziewczyny, o lekko zapadniętych oczach, malował się nieziemski spokój. Nieubłagane procesy rozkładu nie dotknęły ciała, a jedynie rzeczy, które wraz z nim znajdowały się w trumnie. Habit zakonnicy był zmurszały i mokry, łańcuszek łączący paciorki owijającego dłonie różańca zardzewiały, a krzyż profesyjny zaśniedział. W trumnie znaleziono również pył z węgla drzewnego. Ciału Bernadetty nie stało się nic – nawet skóra była gładka, zachowała naturalny kolor, nie zwiotczała i przylegała ściśle do rysujących się pod nią mięśni, a te z kolei do kości. W doskonałym stanie były paznokcie, pod skórą widać było także zarys żył. Włosy przylegały ściśle do głowy, zachowane były zęby, w doskonałym stanie były uszy, choć lekko zniszczony okazał się być nos. Ciało było nieco wymizerowane, ale nie było to dziwne z uwagi na bardzo słaby stan zdrowia wizjonerki. Lewe kolano było również znacznie mniejsze od prawego, które za życia wizjonerki zostało zaatakowane przez gruźlicę kości. Doskonały stan ciała był o tyle dziwny, że w grobie panowała wilgoć, która z reguły przyspiesza rozkład zwłok. Po dokonaniu szczegółowych oględzin, siostry obmyły ciało, osuszyły i ułożyły je w nowej dębowo-cynkowej opieczętowanej trumnie, którą włożono do tego samego grobowca, z którego wyjęto starą trumnę. Dziesięć lat później, 3 kwietnia 1919 r. po raz kolejny wydobyto trumnę z grobu. Okazało się wówczas, że znajdujące się w niej zwłoki są w podobnym stanie, jak 10 lat wcześniej. Szkielet był kompletny, a całe ciało z łatwością można było przenieść na stół. Nie wydzielało żadnych nieprzyjemnych zapachów. Jedyną różnicą były pokrywające niektóre części ciała pasemka pleśni i soli wapiennej, niewielkie ubytki skóry, a także odbarwienia na twarzy. Zdaniem badających zwłoki lekarzy zmiany te nastąpiły na skutek umycia ciała w 1909 r.
163
Trumnę otwierano również w 1925 r. – 46 lat po śmierci Bernadetty – po raz kolejny nie stwierdzając większych zmian w wyglądzie doskonale zachowanego ciała. W czasie tej ekshumacji z ciała Bernadetty wycięto kilka relikwii. Dokonujący tych zabiegów i oglądający ciało dr Comte opisał to, co zobaczył, w Biuletynie Stowarzyszenia Medycznego Matki Bożej z Lourdes. Dr Comte był zdziwiony faktem, że martwe, leżące od 46 lat w grobie ciało Bernadetty było nienaruszone i samoistnie zmumifikowane, posiadało doskonale zachowany szkielet, wszystkie ścięgna i doskonale zachowane mięśnie. Z powodu wilgoci ucierpiała jednak nieco skóra. Najbardziej zdziwiła lekarza elastyczność wątroby, która jako organ bardzo delikatny po śmierci bardzo szybko ulega rozkładowi albo zwapnieniu i stwardnieniu. To, że w tym przypadku stało się inaczej – wątroba była elastyczna prawie tak, jak u żywego człowieka – lekarz uznał za fakt nadprzyrodzony. Po beatyfikacji ciało Bernadetty Soubirous odziano w habit i wystawiono na widok publiczny, umieszczając je w trumnie ze złota i szkła. Z uwagi na to, że twarz błogosławionej była nieco poczerniała, oczy zapadnięte, a nos uszkodzony, poproszono rzeźbiarza o wykonanie woskowych masek na twarz i ręce. Dziś, po 126 latach od śmierci niepoddające się działaniu czasu ciało świętej (Bernadetta została kanonizowana w 1933 r. przez papieża Piusa XI) nadal można oglądać w kaplicy domu macierzystego Saint-Gildard w Nevers.
164
Stygmaty, bilokacja, hipertermia
Niezwykłe dary i charyzmaty św. Ojca Pio Pietrelcina – San Giovanni Rotondo (Włochy) 1887-1968 Przez całe życie o. Pio ludzie z jego otoczenia mogli obserwować niezwykłe zjawiska związane z jego osobą. Oprócz nadzwyczajnych charyzmatów dokonywania nawróceń i uzdrowień otrzymał on od Boga wiele innych nadnaturalnych zdolności i darów. Najbardziej rzucającym się w oczy Bożym darem były stygmaty. Widzialnymi stygmatami (bo od 1910 r., zakonnik z Pietrelciny cierpiał na skutek niewidzialnych stygmatów) o. Pio został naznaczony 20 września 1918 r. podczas wizji tajemniczej osoby (Chrystusa), której doznał, klęcząc przed figurą Ukrzyżowanego na chórze kościoła klasztoru oo. Kapucynów w San Giovanni Rotondo. Rany na dłoniach, stopach i na boku, jakie wówczas otrzymał, były bardzo bolesne i obficie krwawiły. Dziennie wypływało z nich niemal pół szklanki krwi. Jeszcze przed stygmatyzacją o. Pio doznał transwerberacji – „ataku serafickiego”, podczas którego w mistyczny sposób „niebiańska osoba” (Jezus) przebiła jego duszę niewidzialnym rozpalonym sztyletem. O. Pio przez dwa dni odczuwał ogromny ból, a na jego boku pojawiła się krwawa rana. Jego rany pachniały. Wielu ludzi czuło kwiatowy lub kadzidlany aromat nie tylko wówczas, gdy znajdowali się
165
przy nim, ale także, gdy przebywając na drugim krańcu świata, pomyśleli o zakonniku. Najsłynniejszy zakonnik świata potrafił czytać w ludzkich sercach. Zdarzało się, że podczas spowiedzi wymieniał zatajone lub zapomniane przez penitenta grzechy. Wielu osobom przepowiedział przyszłość lub ostrzegł przez zbliżającym się niebezpieczeństwem. Dzięki darowi bilokacji o. Pio mógł znajdować się w dwóch różnych bardzo od siebie oddalonych miejscach jednocześnie. Pojawiając się, dzięki bilokacji, na polu walki w czasie klęski wojsk włoskich pod Caporetto w czasie I wojny światowej, odwiódł gen. Luigiego Cadornę od popełnienia samobójstwa. „Generale, ciężko przeżyliśmy tamtą noc” – powiedział zakonnik, kiedy Cadorna odwiedził go kilka lat później. Zaskoczony wojskowy rozpoznał w nim zakonnika, który powstrzymał go od popełnienia desperackiego czynu. Donoszono również o zdolności lewitacji o. Pio. Ludzie widzieli go unoszącego się nad ziemią. Organizm zakonnika znosił temperaturę ciała dla innych ludzi śmiertelną. Bywało, że jego ciało rozgrzewało się – prawdopodobnie na skutek mistycznego fenomenu zwanego pożarem miłości – do temperatury 48, a nawet 52 stopni C. Zakonnik z Pietrelciny doświadczał na własnej skórze działania szatana. Miał także wizje, w których pojawiali się przed nim Jezus, Matka Boża, aniołowie stróżowie, kontaktował się z duszami czyśćcowymi. W 1959 r. o. Pio sam doświadczył również uzdrowienia. Prawie umierający, obserwował odlatującą z klasztoru peregrynującą po Włoszech figurę Matki Bożej Fatimskiej. Na krótką chwilę pilot zatrzymał się z figurą nad celą zakonnika. O. Pio westchnął do Matki Bożej. W tym samym momencie odzyskał zdrowie, wstał i zaczął chodzić. Lekarze, którzy go zbadali, stwierdzili ustąpienie objawów chorobowych.
166
Cudotwórca Bogiem upojony
Niezwykłe zjawiska po śmierci św. Charbela Makhloufa Annaya (Liban) 1898-1965 Jeszcze za życia mówiono o nim: „Święty Bogiem upojony”. „Z uwagi na to, czego dokona po śmierci, nie potrzebuję szczegółowo opisywać jego życia. Wierny swym ślubom i nieprzeciętnie posłuszny, więcej miał w sobie z anioła niż z człowieka” – zapisał w klasztornym dzienniku przełożony maronickiego* pustelnika św. Charbela Makhloufa. Ale niewytłumaczalne zjawiska działy się także jeszcze przed śmiercią Charbela. Abdullah Józef Makhlouf urodził się w Beqa’kafra, najwyżej położonej miejscowości Libanu, w 1828 r. W wieku 23 lat wstąpił do klasztoru, a w 1875 r. został pustelnikiem. W pustelni położonej w pobliżu klasztoru w Annaya (zwanym dziś „libańskim Lourdes”) przebywał przez 23 lata. Sypiał mało – całymi dniami modlił się i pracował, umartwiał i praktykował surowe posty. Zmarł w 1898 r. Po pogrzebie przez 45 dni ludzie widzieli niezwykłą smugę światła nad katafalkiem, na którym leżało jego ciało tuż po śmierci, jak również nad grobowcem, w którym go pochowano. Zakonnicy z Annaya przestraszyli
167
się wówczas, że ludzie – widząc niezwykłe zjawiska i za wszelką cenę pragnąc zdobyć relikwie świątobliwego pustelnika – dopuszczą się profanacji zwłok. Postanowili przenieść je w bezpieczniejsze miejsce. Po otwarciu grobu, które nastąpiło po czterech miesiącach od śmierci, okazało się, że leżące bez trumny, w błocie i wodzie ciało nadal było giętkie, jak za życia, i nie nosiło żadnych oznak rozkładu – skóra oddychała i sączył się zeń pot i krew. Podobne niewytłumaczalne zjawiska tzw. transpiracji zaobserwowano 52 lata później – w 1950 r. – podczas kolejnego otwarcia drugiego grobu pustelnika. Po usunięciu białawej pleśni, zebrano wówczas pokrywającą ciało przyjemnie pachnącą oleistą maź stanowiącą mieszaninę potu i krwi. Wielu ludzi traktowało ją jako lekarstwo. Ciało długo opierało się nieubłaganemu działaniu czasu, nie ulegało żadnym zmianom i pociło się aż do czasu beatyfikacji pustelnika w 1965 r. Po tym wydarzeniu uległo rozkładowi. Kiedy otwarto grobowiec po raz kolejny – w 1975 r. – pozostawał już w nim jedynie szkielet. * Maronici – wierni jednego ze wschodnich obrządków Kościoła katolickiego.
168
Pierwsze „róże” wielkiego deszczu
Uzdrowienia Karola Anne i s. Luizy – cuda beatyfikacyjne św. Teresy z Lisieux Francja 1906 i 1916 r. „Tak, spuszczę deszcz róż” – zapewniała przed śmiercią Teresa od Dzieciątka Jezus. Obiecany „deszcz róż” to nic innego, jak łaski, które – będąc w niebie – wyjedna u Boga ludziom proszącym ją o wstawiennictwo. Słowa dotrzymała. Wkrótce po jej śmierci wierni zaczęli donosić o wielu cudach i łaskach, które otrzymali za jej przyczyną. W ciągu zaledwie kilku lat po „powrocie do domu Ojca” młodziutka karmelitanka stała się jedną z najpopularniejszych świętych Kościoła katolickiego, a niedawno również – z uwagi na teologiczną głębię pism i wypowiedzi – najmłodszym doktorem Kościoła. Zanim skromna francuska zakonnica dostąpiła chwały ołtarzy, potrzebne były dwa cuda potwierdzające jej świętość i umożliwiające beatyfikację. Pierwszy z nich wydarzył się 9 lat po śmierci „Małej Tereski”, w 1906 r.
169
Karol Anne, kleryk z seminarium w Bayeux, cierpiał z powodu zaawansowanej gruźlicy. We wrześniu 1906 r. jego stan był już bardzo ciężki. Młody człowiek był umierający – w obu płucach miał rozległe patologiczne zmiany. Pewnego dnia w akcie desperacji owinął sobie wokół szyi torebkę zawierającą pukiel włosów s. Teresy z Lisieux i po straszliwym krwotoku, który wtedy nastąpił, krzyknął do niej: „Nie przyszedłem do seminarium, żeby umierać! Przyszedłem pracować dla Boga! Musisz mnie uzdrowić!”. Po chwili zasnął, kurczowo ściskając w dłoni relikwię. Kiedy się obudził, był już całkowicie zdrowy. Jego płuca były pozbawione jakichkolwiek zmian chorobowych. Lekarze zaniemówili. To był wielki cud, zupełnie nadzwyczajny i absolutnie niewytłumaczalny z naukowego punktu widzenia. Uzdrowiony Karol Anne spełnił swoje pragnienie – został księdzem, by pracować dla Boga. Wziął udział w ceremonii beatyfikacji swojej dobrodziejki, która odbyła się w Rzymie 29 kwietnia 1923 r. Kolejną uzdrowioną była zakonnica – s. Luiza. W 1915 r. już myślała, że umiera – przyjęła nawet wiatyk i sakrament namaszczenia chorych. Od dwóch lat cierpiała na wrzód żołądka i stan jej zdrowia z roku na rok ulegał pogorszeniu. Nie umarła wtedy, ale nadal nie czuła się dobrze. Rok później ponowiła odmawianie nowenny do służebnicy Bożej s. Teresy z Lisieux. W nocy 10 września doznała niezwykłej wizji. Zobaczyła przed sobą „Małą Tereskę”. Przyszła święta obiecała jej wówczas, że wkrótce będzie uzdrowiona. Kiedy następnego dnia rano s. Luiza obudziła się, podłoga wokół jej łóżka usłana była płatkami róż. Nikt w klasztorze nie był w stanie wyjaśnić, skąd one się tam wzięły. Siostra nie poczuła się jednak wcale lepiej. Ba! Było z nią coraz gorzej. W nocy 25 września spokojnie zasnęła. Kiedy wstała następnego ranka, poczuła, że jest całkowicie zdrowa i nic ją już nie
170
boli. Mogła natychmiast dołączyć do pozostałych sióstr i uczestniczyć we wszystkich pracach podejmowanych przez wspólnotę. Prześwietlenie, jakiemu się poddała, potwierdziło fakt uzdrowienia. Obydwa przypadki zostały zbadane przez Świętą Kongregację Rytów w Rzymie i sześciu specjalistów z zakresu medycyny, którzy potwierdzili niewytłumaczalny, cudowny charakter uzdrowień.
171
Krzyż w ziemi niewiernych
Nawrócenie Eskimosów za przyczyną św. Teresy z Lisieux Chesterfield (Kanada) 1916 r. „Mała Tereska” nie była jeszcze świętą ani nawet błogosławioną, kiedy za jej przyczyną dokonało się jedno z najdziwniejszych nawróceń w dziejach świata. To właśnie dzięki temu wydarzeniu skromna zakonnica, która niemal całe życie spędziła za murami klasztoru, obwołana została patronką misji. Arsene Turquetil, francuski ksiądz ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, od 1900 r. był misjonarzem w północnej części Kanady zamieszkałej przez Eskimosów. 12 lat później do tej jednej z najtrudniejszych placówek (w Chesterfield) przyjechał również o. Leblanc. Praca szła im jak po grudzie. Eskimosi okazali się nie tylko ludem „nienawracalnym” i obojętnym na wiarę, ale także dzikim i wrogim. Misjonarze nie czuli się dobrze wśród ludzi o zimnych sercach, którzy wyśmiewali Chrystusa i przeszkadzali im w modlitwie. I tak cud, że nie spotkał ich los dwóch misjonarzy pracujących w innej części eskimoskiego terytorium. Eskimoscy poganie zamordowali ich w okrutny sposób – odrąbując głowy, ręce i nogi i... zjadając wątroby.
172
O. Leblanc nie wytrzymał trudów misji. Zmarł trzy lata po przyjeździe. O. Turquetil znowu został sam. Był 1915 r. Przełożony francuskiego misjonarza oświadczył mu wówczas, że jeżeli przez kolejny rok nie nawróci ani jednego Eskimosa, misja zostanie zamknięta. Była późna jesień 1916 r. – kończył się okres wyznaczony przez przełożonego – kiedy do misji w Chesterfield przybył pewien myśliwy. Odszukał o. Turquetila i wręczył mu dwie koperty. Ich nadawca był nieznany. Po otwarciu kopert okazało się, że w jednej znajduje się książeczka o Teresie z Lisieux „Mały kwiatek z Lisieux”, a w drugiej trochę ziemi z jej grobu. O. Turquetil przystąpił do działania. Przespacerował się po obszarze misji i po kryjomu rozrzucił na niej ziemię z grobu przyszłej świętej (według innych źródeł niepostrzeżenie posypał nią długie włosy Eskimosów). Nadeszła niedziela. O. Turquetil sądził, że tego dnia – jak w każdą niedzielę – będzie na Mszy św. zupełnie sam, tymczasem nagle do kaplicy wkroczyła... cała gromada Eskimosów. Najważniejsi w grupie w imieniu pozostałych oświadczyli osłupiałemu misjonarzowi, że od dawna wiedzieli, że to, co mówi, jest prawdą, a teraz przyszli, żeby... zabrał im grzechy. O. Turquetil oświadczył im wówczas, że chętnie to zrobi, ale pod jednym warunkiem: że się ochrzczą. Eskimosi nie mieli wyjścia – musieli się na to zgodzić. Poprosili o. Turquetila, żeby wyjaśnił im prawdy wiary i wskazał drogę do nieba. Po długotrwałej codziennej nauce o. Turquetil ochrzcił 50 Eskimosów. W tak przedziwny sposób spełniło się wielkie pragnienie św. Tereski, która chciała „umieszczać w ziemi niewiernych chwalebny krzyż Chrystusa”.
173
Módlcie się i czyńcie ofiary
Objawienia fatimskie Loca do Cabeco i Cova da Iria – Fatima (Portugalia) 1916 r. i od 13 maja do 13 października 1917 r. Najpierw zobaczyły anioła. Trzy razy. Wiosną, latem i jesienią. Za trzecim razem widziały go, jak trzymał w ręku kielich, a nad nim unosiła się święta Hostia. Z Chrystusowego Ciała skapywały do kielicha krople Krwi. Anioł udzielił im Komunii św. Niebieski posłaniec, który przedstawił się jako Anioł Pokoju i Anioł Portugalii, modlił się z nimi i nakłaniał do modlitwy, umartwienia oraz wynagradzania za grzechy niewdzięcznych ludzi znieważających Jezusa. Objawień tych doznała w 1916 r. trójka biednych portugalskich pastuszków: 8-letni Franciszek Marto i jego 6-letnia siostra Hiacynta, a także ich 9-letnia kuzynka Łucja dos Santos, którzy paśli owce w Loca do Cabeco. Właśnie tam oraz przy studni na ziemi należącej do rodziców Łucji miały miejsce trzy anielskie wizje, które stały się zapowiedzią jednego z najsłynniejszych objawień maryjnych w dziejach świata. Dzieci modliły się codziennie, ale od chwili, gdy spotkały anioła, zaczęły to czynić jeszcze gorliwiej. Franciszek przez długie godziny klęczał przed tabernakulum.
*** 174
13 maja 1917 r. dzieci pasły owce na pastwisku w Cova da Iria, kiedy nagle po dwóch błyskawicach kilka kroków od siebie na młodym dębie zobaczyły stojącą Piękną Panią. Błyszczała mocniej od słońca i była cała w bieli. „Nie bójcie się. Nic złego wam nie zrobię” – usłyszały dzieci. Piękna Pani wyznała, że jest „z nieba” i przyszła prosić, by przychodzili w to samo miejsce „przez sześć kolejnych miesięcy, dnia trzynastego, o tej samej godzinie”. „Potem powiem, kim jestem i czego chcę. Następnie wrócę jeszcze siódmy raz” – dodała. Łucja otrzymała również zapewnienie, że ona i Hiacynta pójdą do nieba. Franciszek miał tam trafić, ale zdaniem Pięknej Pani „musi odmówić jeszcze wiele różańców”. Potem pytanie zadała Maryja: „Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle, jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i jako prośbę o nawrócenie grzeszników?”. Kiedy dzieci oświadczyły, że chcą, dodała: „Będziecie więc musiały wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą siłą”. Podczas wymawiania tych słów Maryja rozłożyła ręce i przekazała im spływające ze swych dłoni światło. Dotarło ono do ich wnętrza. Dzieci zobaczyły siebie samych jak w zwierciadle. Padły na kolana i zaczęły wielbić Boga. „Trójco Przenajświętsza, uwielbiam Cię. Mój Boże, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie” – mówiły. Przed odejściem Maryja powiedziała jeszcze: „Odmawiajcie codziennie różaniec, aby uprosić pokój dla świata i zakończenie wojny”. Następnie uniosła się i podążając na wschód zniknęła w oddali.
*** Dzieci nie zostały zobowiązane do utrzymania objawienia w sekrecie, zwierzyły się zatem bliskim. Wieść
175
o cudzie szybko rozniosła się po okolicy. 13 czerwca w dolinie, gdzie miało dojść do kolejnego objawienia, zgromadziło się ok. 50 tys. osób. Tego dnia Matka Boża powiedziała dzieciom, że chce, aby „przyszli tutaj dnia 13 przyszłego miesiąca”, by „codziennie odmawiali różaniec i nauczyli się czytać”. Zapewniła, że wtedy powie im, czego chce. Łucja poprosiła o uzdrowienie kilku osób. Maryja stwierdziła wówczas, że „jeżeli się nawrócą, wyzdrowieją w ciągu roku”. Dzieci dowiedziały się także, że Hiacynta i Franciszek zostaną niedługo zabrani do nieba. Łucja miała zostać „przez jakiś czas”. „Pan Jezus chce posłużyć się tobą, aby ludzie mnie poznali i pokochali. Pragnie ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca” – powiedziała do niej Piękna Pani. Zapewniła również Łucję, że nigdy jej nie opuści. „Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która cię zaprowadzi do Boga” – dodała. Potem, tak jak podczas pierwszego objawienia, Matka Boża otworzyła swe dłonie, z których spłynęło światło. Dzieci ujrzały siebie tak, jak gdyby pogrążone były w Bogu. Promienie otaczające Hiacyntę i Franciszka wznosiły się do nieba, a te otaczające Łucję spływały w dół. Maryja ukazała im również trzymane w prawej dłoni serce z powbijanymi weń cierniami. Dzieci zrozumiały ten symbol – to Niepokalane Serce Maryi znieważane przez grzechy ludzkości i żądające zadośćuczynienia.
*** 13 lipca miało miejsce trzecie objawienie. Niektórzy z obecnych spostrzegli wówczas mały obłoczek nad dębem i usłyszeli delikatne brzęczenie. Pojawienie się Matki Bożej poprzedziła błyskawica. „Chcę, żebyście przyszli tutaj trzynastego dnia przyszłego miesiąca, żebyście nadal codziennie odmawiali różaniec na cześć Matki Boskiej
176
Różańcowej dla uproszenia pokoju na świecie i w intencji zakończenia wojny, bo tylko Ona może te łaski dla ludzi uzyskać” – usłyszały dzieci. Łucja poprosiła wówczas, by Pani powiedziała, kim jest, i uczyniła cud, żeby wszyscy uwierzyli, że naprawdę im się ukazuje. Otrzymała zapewnienie, że Matka Boża spełni te prośby w październiku. Łucja przekazała Maryi kilka próśb, które powierzyli jej ludzie. Matka Boża powiedziała, że aby te łaski otrzymać, trzeba odmawiać różaniec. Dodała: „Ofiarujcie się za grzeszników i mówcie często, zwłaszcza gdy będziecie ponosić ofiary: «O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi»”. Po tych słowach dzieci doświadczyły niesamowitych wizji. Matka Boża powierzyła im też wtedy słynną tajemnicę. Następnie powiedziała: „Kiedy odmawiacie różaniec, po każdym dziesiątku mówcie: «O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia»”.
*** Kolejnego 13 dnia miesiąca dzieci nie dotarły na miejsce spotkania z Maryją. Uprowadził je burmistrz Ourem i wtrącił do więzienia. Męczył je psychicznie, straszył smażeniem w oleju, chcąc za wszelką cenę wydusić od nich powierzoną im tajemnicę. Trudził się na próżno. Dzieci nie poddały się i po dwóch dniach musiano wypuścić je do domu. Tymczasem ludzie, którzy zgromadzili się 13 sierpnia na miejscu objawień, zobaczyli błyskawicę, a wielu z nich również mały obłoczek, który szybko zniknął. Matka Boża nie zapomniała jednak o swoich pastuszkach. Przecież to nie była ich wina, że nie przyszli. Objawiła
177
się 15 sierpnia w Valinhos, gdzie Łucja z przyjaciółmi po wyjściu z więzienia poszła paść owce. Maryja zażyczyła sobie, żeby dzieci nadal przychodziły do Cova da Iria trzynastego dnia miesiąca i odmawiały codziennie różaniec. Zapewniła, że w ostatnim miesiącu uczyni cud, aby wszyscy uwierzyli. Pieniądze, które ludzie zostawiają w Cova da Iria, Piękna Pani kazała przeznaczyć na święto Matki Bożej Różańcowej oraz budowę kaplicy. Prosząc o uzdrowienie kilku chorych, Łucja usłyszała: „Tak, niektórych uleczę w ciągu roku. Módlcie, módlcie się wiele i czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, gdyż nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarowywał i modlił”.
*** We wrześniu nastąpiło przedostatnie objawienie. W Cova da Iria zgromadziły się dziesiątki tysięcy ludzi. Niektórzy widzieli jakby „świetlisty globus” unoszący się nad ziemią i spadające płatki róż albo śniegu, które znikały zanim dotknęły ziemi. Maryja powiedziała wówczas do dzieci: „Odmawiajcie w dalszym ciągu różaniec, żeby uprosić koniec wojny. (...) Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, żebyście w łóżku miały na sobie sznur pokutny. Noście go tylko w ciągu dnia”.
*** 13 października na miejsce objawień przybyło blisko 100 tys. ludzi. Czekali na zapowiadany cud. Padał ulewny deszcz. Kiedy dzieci przybyły na miejsce, Łucja poprosiła o zamknięcie parasoli i odmówienie różańca. Niedługo potem ukazała się Maryja. Na pytanie Łucji, czego od nich żąda, oświadczyła: „Chcę, aby zbudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Bożą Różańcową. Trzeba
178
w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec. Wojna się skończy i wkrótce żołnierze powrócą do domu”. Gdy Łucja prosiła m.in. o uzdrowienie kilku chorych i o nawrócenie grzeszników, usłyszała: „Jednych uzdrowię, innych nie. Muszą się poprawić. Niech proszą Boga o przebaczenie swoich grzechów”. Potem ze smutkiem malującym się na twarzy Maryja dodała: „Niech ludzie już dłużej nie obrażają Boga grzechami, już i tak został bardzo obrażony”. Po chwili Matka Boża rozchyliła ręce i zaczęła unosić się do nieba. Dzieci zobaczyły wówczas Matkę Bożą jako Matkę Bożą Różańcową i Matkę Bożą z góry Karmel oraz Pana Jezusa jako Dzieciątko na ręku św. Józefa i jako dorosłego człowieka. Kiedy dzieci oglądały te wizje, wszyscy obecni otrzymali zapowiedziany znak. Doświadczyli cudu „tańczącego słońca”, który zakończył serię objawień fatimskich. Cyt. za: www.smbf.pl
179
Wielka tajemnica
Orędzie fatimskie Cova da Iria – Fatima (Portugalia) 13 lipca 1917 r. 13 lipca 1917 r. ukazująca się w Fatimie Matka Boża powierzyła trzem małym pastuszkom wielką tajemnicę dotyczącą losów całego świata. Zakazała jednak komukolwiek ją wyjawiać bez uprzedniego Jej pozwolenia. Mimo, że prośbą i groźbą chciano wydobyć z dzieci powierzone im sekrety (np. próbę taką podjął 13 sierpnia burmistrz okręgu Vila Nova de Ourem), przez wiele lat posłusznie milczały. Dwoje – Hiacynta i Franciszek – zabrało tę tajemnicę do grobu. Dopiero Łucja – już jako zakonnica – w 1941 r. spisała dwie pierwsze części tajemnicy na polecenie biskupa Leirii, uzyskując na to wcześniej pozwolenie samej Maryi. Trzecia część tajemnicy została spisana również „na polecenie Jego Ekscelencji biskupa Leirii i Matki Najświętszej” 3 stycznia 1944 r. O ile treść pierwszych dwóch części ujawniono, co do trzeciej s. Łucja zastrzegła, że można ją odtajnić dopiero po 1960 r. W 1957 r., dla lepszej ochrony, trzecia część została przekazana do Tajnego Archiwum Świętego Oficjum. Z jej treścią zapoznawali się: Jan XXIII i Paweł VI. Jan Paweł II przeczytał ją w szpitalu po zamachu z 13 maja 1981 r., ale dopiero w 2000 r. nakazał ujawnić jej treść.
180
Oto treść dwóch pierwszych tajemnic: „(...) Pierwszą więc była wizja piekła – czytamy w tzw. trzecim wspomnieniu spisanym przez s. Łucję 31 sierpnia 1941 r. – Pani nasza pokazała nam morze ognia, które wydawało się znajdować w głębi ziemi, widzieliśmy w tym morzu demony i dusze jakby były przezroczystymi czarami lub brunatnymi żarzącymi się węgielkami w ludzkiej postaci. Unosiły się w pożarze, unoszone przez płomienie, które z nich wydobywały się wraz z kłębami dymu. Padały na wszystkie strony jak iskry w czasie wielkich pożarów, bez wagi, w stanie nieważkości, wśród bolesnego wycia i rozpaczliwego krzyku. Na ich widok można by ogłupieć i umrzeć ze strachu. Demony miały straszne i obrzydliwe kształty wstrętnych, nieznanych zwierząt. Lecz i one były przejrzyste i czarne. Ten widok trwał tylko chwilę. Dzięki niech będą Matce Najświętszej, która nas przedtem uspokoiła obietnicą, że nas zabierze do nieba (w pierwszym widzeniu). Bo gdyby tak nie było, sądzę, że bylibyśmy umarli z lęku i przerażenia. Następnie podnieśliśmy oczy ku naszej Pani, która nam powiedziała z dobrocią i ze smutkiem: «Widzieliście piekło, dokąd idą dusze biednych grzeszników. Aby ich ratować, Bóg chce ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeśli zrobi się to, co Ja wam mówię, wiele dusz zostanie uratowanych, nastanie pokój na świecie. Wojna się skończy. Ale jeżeli się nie przestanie obrażać Boga, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się druga, gorsza. Kiedy ujrzycie noc oświetloną przez nieznane światło, wiedzcie, że to jest wielki znak, który wam Bóg daje, że ukarze świat za jego zbrodnie przez wojnę, głód i prześladowania Kościoła i Ojca Św. Żeby temu zapobiec, przyjdę, by żądać poświęcenia Rosji memu Niepokalanemu Sercu i ofiarowania Komunii św. w pierwsze soboty na zadośćuczynienie. Jeżeli ludzie me życzenia
181
spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Sprawiedliwi będą męczeni, Ojciec Św. będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych, na koniec zatryumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec Św. poświęci Mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju”. Trzecia część tajemnicy objawionej 13 lipca 1917 r. w Cova da Iria – Fatima brzmiała: „Piszę w duchu posłuszeństwa Tobie, mój Boże, który mi to nakazujesz poprzez Jego Ekscelencję Czcigodnego Biskupa Leirii i Twoją i moją Najświętszą Matkę. Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta! I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: ‘coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim’ Biskupa odzianego w Biel ‘mieliśmy przeczucie, że to jest Ojciec Święty’. Wielu innych Biskupów, Kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób
182
zginęli jeden po drugim inni Biskupi Kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręce konewkę z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga. Tuy, 3-1-1944”. Według oficjalnego wyjaśnienia cała wizja fatimska dotyczy głównie walki ateistycznego komunizmu z chrześcijaństwem i Kościołem, a także cierpień ludzi prześladowanych za wiarę w XX w. Podejmując w 2000 r. próbę wytłumaczenia trzeciej części, ks. kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, powiązał osobę „biskupa odzianego w biel” z osobą papieża Jana Pawła II, a cierpienia, jakie miały stać się jego udziałem, z nieudanym zamachem 13 maja 1981 r., kiedy – jak stwierdził sam Ojciec Święty – „macierzyńska dłoń kierowała biegiem kuli i papież (...) w agonii (...) zatrzymał się na progu śmierci”. „Fakt, iż «macierzyńska dłoń» zmieniła bieg śmiercionośnego pocisku, jest tylko jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa to potężne siły, które mogą oddziaływać na historię, i że ostatecznie modlitwa okazuje się potężniejsza od pocisków, a wiara od dywizji” – stwierdził kard. Ratzinger w swoim „Komentarzu teologicznym”. Wypełnieniem zawartej w tajemnicy prośby Matki Bożej stał się natomiast dokonany uroczyście przez Jana Pawła II w Fatimie w 1983 r. akt zawierzenia Rosji i świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Cyt. za: Kongregacja Nauki Wiary, „Orędzie fatimskie”, Pallottinum, Poznań 2000, s. 15-16 i 21.
183
Niezwykłe zjawisko na niebie
Cud tańczącego słońca Cova da Iria – Fatima (Portugalia) 13 października 1917 r. Choć w Fatimie samą Matkę Bożą widziało tylko troje małych pastuszków, wydarzyło się tam także coś, co mogły oglądać całe tłumy. W czasie jednego z objawień na niebie ukazało się przedziwne zjawisko. Określamy je dziś najczęściej jako „cud tańczącego słońca”. Wydarzył się on 13 października 1917 r. i obserwowało go ok. 100 tys. ludzi. Tego dnia od rana padał ulewny deszcz. Niebo zaciągnęły ciemne chmury. Na pełnym błota fatimskim polu stały tłumy – jedni klęczeli i modlili się, inni śpiewali. Chronili się pod parasolami, które nie zapewniały jednak należytej ochrony. Kiedy trójce pastuszków udało się dotrzeć do miejsca, gdzie doznawali objawień, Łucja poprosiła ludzi o zamknięcie parasoli... Deszcz przestał padać, a za kilka sekund ukazało się słońce. Wyglądało jak srebrny dysk, nie raziło w oczy i można było na nie patrzeć. Porównywano je potem do śnieżnej kuli. Po chwili brzeg słońca zajaśniał różnymi kolorami (krwistoczerwonymi, żółtymi, purpurowymi), a ono samo zaczęło się kręcić wokół własnej osi. W kolejnym momencie, wciąż bardzo szybko wirując, jakby oderwało się od nieba, a ludzie odnieśli wrażenie, że – wykonując spiralny taniec – zaczyna pędzić w stronę ziemi. Byli przerażeni, krzyczeli, sądząc,
184
że zbliża się koniec świata. Błagali o przebaczenie grzechów, niektórzy doznawali uzdrowień, a niedowiarkowie uwierzyli, nie mogąc wyjść ze zdumienia. Po chwili niezwykłe zjawisko ustało, a słońce wróciło na swoje miejsce na niebie. Kiedy ludzie oglądali tańczące słońce, Hiacynta, Łucja i Franciszek widzieli Matkę Bożą, która pojawiła się następnie wraz ze św. Józefem trzymającym Dzieciątko Jezus. Wydawało im się wówczas, że św. Józef z Dzieciątkiem błogosławi świat znakiem krzyża. Po chwili dzieci zobaczyły Pana Jezusa z Matką Najświętszą, a potem Matkę Bożą jako Matkę Bożą Karmelitańską. Kiedy cud tańczącego słońca się zakończył, mali wizjonerzy nakazali ludziom codzienne odmawianie różańca. Zapowiedzieli, że w przeciwnym razie na świecie wybuchnie wielka wojna i wszyscy będą bardzo cierpieć.
185
Zajaśniał w tajemnicy krzyża
Nawrócenie Edyty Stein Wrocław – Bergzaben 1917 i lato 1921 r. W 1921 r. wrocławianka Edyta Stein miała 30 lat i od pięciu lat była już doktorem filozofii. Miała za sobą kilka lat współpracy z największymi filozofami ówczesnej epoki – Edmundem Husserlem i Martinem Heideggerem, przeżyła dwa zawody miłosne. Pochodziła z żydowskiej rodziny, ale nie praktykowała judaizmu. Straciła wiarę już w wieku 14 lat. Czuła się naznaczona „grzechem radykalnego ateizmu”. Przyjaźniła się z nawróconym na katolicyzm filozofem Maxem Schelerem, a także nawróconymi na protestantyzm Hedwig Conrad-Martius i Adolfem Reinachem. Kiedy ten ostatni poległ podczas I wojny światowej, Edyta Stein nie mogła wyjść z podziwu, obserwując duchową siłę, jaką w tak trudnej chwili emanowała jego żona Anna. Śmierć, która dla Stein była największą katastrofą i definitywnym kresem życia, dla chrześcijanki Anny Reinach była tylko etapem przejściowym w drodze do Boga. „Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Boską siłą, jaka udziela się tym, którzy go noszą. Po raz pierwszy Kościół, zrodzony ze zbawczego cierpienia Chrystusa i przezwyciężający śmierć, pojawił się przede mną niby na wyciągnięcie ręki. W tamtej właśnie chwili moja niewiara się załamała (...), a Chrystus
186
zajaśniał: Chrystus w tajemnicy krzyża” – opisywała później. To było jej pierwsze spotkanie z Jezusem i pierwsze „dotknięcie”. Drugie, ostateczne, nastąpiło latem wspomnianego 1921 r. Edyta Stein przebywała wówczas w Bergzaben, w domu swojej najlepszej przyjaciółki Hedwig Conrad-Martius. Jej przyjaciółka na jakiś czas wyjechała z mężem, a Edyta zaczęła buszować w jej biblioteczce. Jej wzrok spoczął nagle na „Księdze życia”, autobiografii św. Teresy z Avilla. Otworzyła ją i zaczęła wertować. Czytała całą noc, dopóki nie skończyła. „Oto jest prawda” – zawołała o świcie, wstrząśnięta do głębi niezwykłą lekturą. Św. Teresa z Avilla doprowadziła ją do Chrystusa. Późniejsze wypadki potoczyły się bardzo szybko. 1 stycznia 1922 r. Edyta Stein przyjęła chrzest. Potem chciała wstąpić do Zakonu Karmelitanek Bosych, ale odwiedli ją od tego jej duchowi opiekunowie. Stwierdzili, że powinna służyć Bogu, wykorzystując swe niezwykłe zdolności umysłowe. Edyta Stein nie wróciła jednak do pracy naukowej i została nauczycielką w Zakładzie im. św. Magdaleny prowadzonym przez ss. dominikanki w Spirze. Zaprzyjaźniła się wówczas z benedyktynami z klasztoru w Beuron. W 1932 r. została docentem w Niemieckim Instytucie Pedagogiki Naukowej w Munster. Po roku pracy wstąpiła jednak do karmelitanek, otrzymując imię Teresa Benedykta od Krzyża. Śluby wieczyste złożyła 21 kwietnia 1938 r., a 2 sierpnia 1942 r. trafiła do niemieckiego obozu koncentracyjnego. Wraz z s. Różą zostały zagazowane prawdopodobnie zaraz po przybyciu transportu do Oświęcimia 9 sierpnia 1942 r. W 1987 r. Edytę Stein beatyfikowano. Została kanonizowana w 1998 r., a rok później Jan Paweł II ogłosił ją patronką Europy. Cyt. za: Waltraud Herbstrith, „Edyta Stein. Ofiara naszego czasu”, Verbinum, Warszawa 1998, s.16.
187
Jezus w agonii
Tajemnicze zjawiska związane z krucyfiksem „Santo Christo” Limpias (Hiszpania) 1919-1920 Limpias to niewielka miejscowość w północnej Hiszpanii nieopodal Zatoki Biskajskiej, na pozór niczym się niewyróżniająca. A jednak to właśnie tam, a nie w Madrycie czy Barcelonie wydarzyła się cała seria cudów związanych z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa. Niezwykłymi cudami zasłynął znajdujący się w miejscowym XVI-wiecznym kościele parafialnym pw. św. Piotra naturalnej wielkości krucyfiks zwany przez miejscowych „Santo Christo”. W XVII w. wyrzeźbił go Pedro de Mena (lub Juan Martinez Montanes). Krucyfiks trafił tam z Kadyksu, gdzie – jak głosi tradycja – w 1755 r. uratował miasto przed zalaniem przez falę tsunami. W 1919 r., aby przyciągnąć ludzi do świecącego coraz większymi pustkami kościoła, miejscowy proboszcz zaprosił do parafii na nauki misyjne dwóch kapucynów – o. Anselmo de Jalona i o. Agatangelo de San Miguela. Zakonnicy głosili kazania między 22 a 30 marca. W niedzielę odprawiano Mszę św. i spowiadano. W pewnym momencie do konfesjonału podeszła 12-letnia
188
dziewczynka. „Ojcze Jalon, chodź, zobacz, Chrystus zamknął oczy!” – powiedziała. Kapucyn uznał, że dziecko żartuje, i nie ruszył się z konfesjonału. Wkrótce to samo powtórzyły kolejne dziewczynki. Po kazaniu spowiednik podszedł do odprawiającego Mszę św. kapłana i wspólnie spojrzeli na krucyfiks. Nie zauważyli jednak niczego wyjątkowego. O. Jalon już miał utwierdzić się w przekonaniu, że dziewczynki zmyślają, gdy zobaczył nagłe poruszenie w ławkach zajmowanych przez dorosłych. Oni zauważyli to samo, co dziewczynki, a nawet coś więcej – pot na obnażonym ciele Chrystusa. O. Jalon przystawił wtedy drabinę do figury, wspiął się na nią i stwierdził, że istotnie z szyi i piersi Ukrzyżowanego ścieka pot. Wieść o niezwykłych wydarzeniach w Limpias rozniosła się po okolicy. Poruszające się oczy i wargi widziano w Niedzielę Palmową i Niedzielę Wielkanocną. Przez ponad rok wyrzeźbiony Chrystus zachowywał się, jakby naprawdę był żywy i właśnie doznawał cierpień agonii. W tym czasie przewinęło się przed nim ok. 15 tys. ludzi. Co ciekawe, prawie każdy z tych, którzy coś widzieli, spostrzegł co innego. Duża grupa oglądała ruszające się gałki oczne, ale na jednych – jak później relacjonowali – Chrystus spoglądał oczyma pełnymi miłości, inni widzieli w Jego spojrzeniu ból, smutek, a nawet gniew. Byli tacy, którzy spostrzegli ruchy ust, jakby Jezus szeptał lub łapał powietrze, inni widzieli zamykające się powieki, jeszcze inni obserwowali długie sceny agonii, poruszanie się, drgawki i oddychanie zawieszonego na krzyżu ciała, poruszanie rękami, spływającą po ciele lub spod korony cierniowej krew lub pot, zmiany koloru skóry czy pianę w ustach. Byli jednak też i tacy, którym nie dane było nic zobaczyć. Jeden z wielu lekarzy, którzy obserwowali te niezwykłe zjawiska – Pedro Cuesta – wpatrując się w figurę
189
spostrzegł, że ciało przemienia się w szkielet, potem przekształca się w mumię, a na koniec znowu staje się rzeźbą. Widząc to, mężczyzna omal nie doznał zawału i z krzykiem uciekł z kościoła. Inny lekarz – dr Penamaria – z początku zobaczył poruszające się oczy. Podejrzewając, że to tylko złudzenie optyczne, zaczął przemieszczać się po świątyni, spoglądając na rzeźbę to z jednej, to znów z drugiej strony. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że Chrystus wciąż na niego patrzy, obracając gałki oczne w jego kierunku. Dr Penamaria upadł wtedy na kolana i wciąż nie dowierzając temu, co widzi, zaczął prosić Jezusa o jakiś solidniejszy dowód. Otrzymał w końcu to, o co prosił. Przez dwie godziny miał okazję obserwować agonię Chrystusa – widzieć Jego ciało poruszające się i drgające w konwulsjach. Jako lekarz zdawał sobie pewnie sprawę, że tak właśnie mogły wyglądać ostatnie chwile życia Boga-Człowieka. Po wydarzeniach z lat 1919 i 1920 okazało się, że był ktoś, kto podobne zjawisko obserwował już w 1914 r., tyle że jego pisemne świadectwo – napisane na żądanie przełożonego – utrzymywane było w tajemnicy. Tym kimś był o. Antonio Lopez z Limpas. W sierpniu 1914 r., kiedy zabrał się do czyszczenia figury, a jego twarz znalazła się naprzeciwko głowy Chrystusa, zauważył, że oczy Pana Jezusa stopniowo się zamykają i pozostają w takim położeniu przez dłuższy czas. Zakonnik przestraszył się tak bardzo, że spadł z drabiny i dotkliwie się potłukł. Razem z zakrystianem doszli wtedy do wniosku, że w figurze musi być jakiś ukryty mechanizm. Ale to nie była prawda. O. Antonio – jak sam wyznał – wielokrotnie potem czyścił krucyfiks i sam sprawdził, że oczy były na trwałe połączone z figurą i nikt i nic nie było w stanie ich poruszyć. Do dziś jedynym wytłumaczeniem zjawisk w Limpias jest działanie samego Boga. Badacze wykluczyli
190
bowiem możliwość wystąpienia sugestii czy zbiorowej histerii i nie są również w stanie wyjaśnić tego, co się działo z pomocą nauki. W latach 1919-1920 i w 1921 r. przed Chrystusem w Limpias przewinęli się królowie, kościelni dostojnicy, profesorowie wyższych uczelni, osoby duchowne i świeckie, wierzący i ateiści. Przyjeżdżali ludzie z całego świata, aby choć przez krótką chwilkę stać się świadkami niezwykłego wydarzenia. Kościół w Limpias wreszcie zapełnił się ludźmi. W sumie w kościelnym archiwum zgromadzono ok. 8 tys. (w tym 2500 złożonych pod przysięgą) pisemnych świadectw, w których ludzie zaświadczają, że widzieli tajemnicze zjawiska związane z cudownym krucyfiksem. W 1921 r. zanotowano również ogromną liczbę nawróceń, a także uzdrowień mających bezpośredni lub pośredni (np. poprzez przedmiot, który dotknął krucyfiksu) związek z wydarzeniami w Limpias.
191
Z pomocą Matki Bożej Królowej Polski
Cud nad Wisłą okolice Warszawy – Radzymin 15 sierpnia 1920 r. W czerwcu 1920 r. tocząca się od ponad roku wojna polsko-bolszewicka przybrała bardzo zły obrót. Granice Polski przekroczyły wrogie bolszewickie armie. Nad naszym krajem zawisła groźba kolejnej niewoli. Dla Lenina Polska miała być łatwym łupem na drodze do przejęcia władzy nad całą Europą i światem oraz zaprowadzenia nowych, komunistycznych porządków, w których nie było miejsca dla Boga. „Ponad martwym ciałem Białej Polski jaśnieje droga ku światowej pożodze” – zagrzewał bolszewików do walki marszałek Michaił Tuchaczewski. Cały naród poprosił wówczas o pomoc swoją umiłowaną Matkę. Pod koniec lipca biskupi ponowili na Jasnej Górze akt obrania Matki Bożej na Królową Polski. 7 sierpnia, kiedy bolszewicy zbliżali się do Warszawy, a polska armia pierzchała przed nimi w rozsypce, rozpoczęła się błagalno-pokutna nowenna. 12 i 13 sierpnia bolszewicy podeszli pod Radzymin i rozpoczęli atak. Nieprzyjacielskie pociski spadły na warszawską Pragę. Tysiące ludzi legło krzyżem na placu pod jasnogórskim szczytem. Gen. Józef Haller zainicjował nowennę przy ołtarzu Matki Bożej Częstochowskiej w warszawskim kościele Zbawiciela i stanął na czele obrońców stolicy. W swoich „Pamiętnikach” pisał: „Noc z 12/13 VIII (1920) spędziłem
192
w rektoracie Politechniki Warszawskiej. Po przeczytaniu raportów wieczornych zasnąłem z modlitwą na ustach, z wiarą w pomoc Bożą i wizją obrony Częstochowy z Jasnogórską Królową Polski, Matką Bożą, której Wniebowzięcie się zbliżało. (...) Dnia 14 sierpnia, jak dotąd każdego dnia, byłem obecny wczesnym rankiem na Mszy św. w kościele Zbawiciela, gdzie się rozpoczynała nowenna o uproszenie zwycięstwa. Podniosły i rozczulający był widok ołtarza Matki Boskiej (...) otoczonego sztandarami, w głębokim skupieniu modlącymi się żołnierzami i cisnącymi się do ołtarza wiernymi z wszystkich sfer dla przyjęcia Komunii św. Wielu w kościele leżało krzyżem”. Podczas specjalnych procesji ulicami Warszawy niesiono relikwie bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa. 14 sierpnia rozpoczął się polski kontratak. Jego plany nakreślił gen. Tadeusz Rozwadowski. Wojska gen. Hallera po ciężkich walkach odbiły Radzymin i zmusiły bolszewików do odwrotu. Armia gen. Sikorskiego zajęła Ciechanów. Polakom pomagali Francuzi pod wodzą gen. Maxime Weyganda. 15 sierpnia, w dzień Wniebowzięcia NMP, na zakończenie nowenny wróg został odparty. Dzięki heroicznemu kontrnatarciu polskiej armii i niespodziewanemu zwycięstwu okrzykniętemu „cudem nad Wisłą” bolszewicki marsz na polską stolicę został zatrzymany, a potężna wroga armia zmuszona do natychmiastowego odwrotu. „Bolszewiki uciekały w bezładzie i popłochu w różne strony” – wspominali zachwyceni ludzie. Podczas podjętej kontrofensywy polskie oddziały zatrzymały się na linii Tarnopol – Dubno – Mińsk – Dryssa. „Dnia 16 sierpnia – pisał gen. Haller w swoich pamiętnikach – w kościele w Radzyminie odbyło się
193
dziękczynne nabożeństwo uroczyste w obecności kardynała Kakowskiego, arcybiskupa Warszawy, który po Mszy św. udzielił wszystkim obecnym i całemu narodowi Błogosławieństwa Apostolskiego, które przywiózł ze sobą z Rzymu, a mnie wręczył z błogosławieństwem Ojca Świętego Benedykta XV medal św. Joanny d’Arc, niedawno kanonizowanej. Potem dekorowałem oficerów, podoficerów i szeregowych krzyżem «Virtuti Militari»”. Świadkiem wojny z bolszewikami był nuncjusz apostolski, wielki przyjaciel Polski i Polaków – Achille Ratti. Zostając papieżem Piusem XI, na ścianie letniej rezydencji w Castel Gandolfo polecił namalować obraz przedstawiający „cud nad Wisłą”. Dzieło Jana Henryka Rosena przedstawia bohatera walk pod Radzyminem ks. Ignacego Skorupkę prowadzącego do walki oddział polskich żołnierzy. Cyt. za: Józef Haller, „Pamiętniki. Z wyborem dokumentów i zdjęć”, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”, Londyn 1964.
194
Z loży do tercjarzy
Nawrócenie Cesare Festy dokonane przez o. Pio za jego życia San Giovanni Rotondo (Włochy) 1921 r. Największymi cudami, jakich dokonał o. Pio, były nawrócenia – powiedział jeden z biografów niezwykłego zakonnika z Pietrelciny. Oto jedno z najbardziej znanych i najbardziej spektakularnych. Genueński adwokat, burmistrz miasteczka Arenzano – Cesare Festa był wybitnym prawnikiem, prezesem stowarzyszenia kombatantów włoskich, doradcą króla Wiktora Emanuela III, masonem, i to nie byle jakim, bo szefem jednej z lóż wolnomularskich, a co za tym idzie – wojującym ateistą. Jego kuzyn Giorgio Festa, przyjaciel o. Pio i pierwszy lekarz, któremu dane było naukowo zbadać jego stygmaty, często opowiadał mu o cudach i niezwykłych wydarzeniach związanych z osobą słynnego kapucyna. Cesare kwitował jednak jego słowa ironicznym uśmiechem, uważając te opowieści za wierutne bzdury. Giorgio nie dawał za wygraną. „Nie wierzysz? Zobacz sam!” – nakłaniał adwokata. Cesare nie wierzył w Boga i zwalczał Kościół, ale nadal w głębi serca pozostawał uczciwym człowiekiem.
195
Lubił też wyrobić sobie własne zdanie na różne sprawy. Pojechał i stanął w tłumie kłębiącym się w San Giovanni Rotondo. To wystarczyło. O. Pio rozmawiał wtedy z grupą osób, ale odwrócił się i... wystarczyła mu jedna chwila. Przecież jednym z darów, jakie otrzymał od Boga, była zdolność czytania w ludzkich sercach. Jak wytrawny „rybak ludzi”, wyłowił adwokata. „Pan tutaj? Przecież jest pan masonem!” – zapytał. Adwokat przytaknął zakłopotany. „Co pan robi, działając w masonerii?” – drążył temat o. Pio. „Zwalczam Kościół” – odparł szczerze adwokat. O. Pio odciągnął go wtedy na bok i łagodnie spoglądając w oczy opowiedział historię o synu marnotrawnym. Mecenas nie wiedział, co się z nim dzieje. Pod spojrzeniem o. Pio jego buta stopniała jak wosk, a opowiadana przez zakonnika historia wywołała wstrząs. Poczuł, że Jezus, którego prześladował, nadal go kocha. Wielki pan mecenas, który przyjechał do San Giovanni Rotondo, żeby zdemaskować „oszustwa kleru”, w ciągu krótkiego czasu przeżył nawrócenie i poprosił o... spowiedź. Ale o. Pio uważał, że jest na to jeszcze za wcześnie. Odesłał prawnika, zapewniając go jednocześnie, że Bóg da mu znak, kiedy ma powrócić. Cesare Festa ze zdziwieniem stwierdził, że to nie on, ale jego kuzyn miał rację. „Powracam z wielką słodyczą w duszy – głęboko wzruszony – z pragnieniem ciszy, aby nic nie mąciło spokoju mego ducha. Odczułem, prawie widziałem to, co z pewnością jest ponad normalnością” – napisał w liście do niego 19 marca 1921 r. Nawrócenie masona było jak najbardziej szczere i głębokie. Z niecierpliwością czekał na znak. Po tygodniu stwierdził, że musi wrócić do San Giovanni Rotondo. Wyspowiadał się. Po powrocie pojechał do Lourdes. W środowiskach masońsko-ateistycznych zawrzało. Po powrocie Festy z Francji jego dawni kompani przypuścili
196
nań frontalny atak. Ale w Lourdes Festa jeszcze bardziej dojrzał. Zaatakowany przez socliberalne pismo „Avanti”, które wielkimi literami opisało jego podróż w artykule „Mason w pielgrzymce do Lourdes”, spokojnie ripostował, że w Lourdes był świadkiem nie tylko cudów uzdrowień, ale także i przede wszystkim cudów wiary. Jego własna loża wezwała go wówczas na „rozprawę”, oskarżając o zdradę. Festa nie stchórzył i dzielnie stawił czoło wyzwaniu. Kiedy wchodził na zebranie, przekazano mu liścik od... o. Pio, który dzięki darowi jasnowidzenia wiedział wszystko o tym ściśle tajnym zebraniu. „Nie rumień się ze wstydu z powodu Chrystusa. Czas walczyć z odsłoniętą piersią” – napisał zakonnik. Słowa te dodały otuchy adwokatowi. Wszedł do loży i wobec wolnomularskiej braci, która oczekiwała raczej pokajania i samokrytyki... odważnie wyznał swą wiarę w Boga. Jako wielki apostoł wiary został później franciszkańskim tercjarzem. 27 grudnia 1921 r. spotkał się z Ojcem Świętym Benedyktem XV. Papież powiedział mu wówczas, że „ojciec Pio jest naprawdę świętym człowiekiem” i że adwokat „przyczyni się do rozpowszechnienia prawdy o nim”. Cyt. za: o. Gerardo Di Flumeri, „Kapłańska posługa o. Pio z Pietrelciny” [w:] „Przesłanie Ojca Pio z Pietrelciny dla ludzi naszych czasów”, wyd. „Głos Ojca Pio”, Kraków 2004.
197
Jestem uzdrowiona!
Uzdrowienie s. Gabrieli Trimusi i Marii Pellmans – cuda kanonizacyjne św. Teresy od Dzieciątka Jezus Parma (Włochy) i Lisieux (Francja) 1923 r. Na początku XX w. do kanonizacji błogosławionego potrzeba było dwóch cudów. W przypadku bł. Teresy od Dzieciątka Jezus nie było z tym większych problemów – z całej gamy cudów otrzymanych za jej wstawiennictwem wybrano dwa. Oto one. Włoszka Gabriela Trimusi miała 23 lata, kiedy wstąpiła do Zgromadzenia Małych Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Parmie. W 1913 r. zaczęła odczuwać bóle w lewym kolanie. Bóle nie były przypadkowe. Dziewczyna miała bowiem zwyczaj łamania na kolanie przeznaczonych na ognisko patyków. Spowodowało to uszkodzenie stawu, w które wdała się następnie infekcja natury gruźlicowej. Początkowo siostra zaczęła odczuwać tępy ból, a po jakimś czasie kolano zaczęło puchnąć. Potem straciła apetyt i była coraz słabsza. Choć leczyło ją w Parmie dwóch lekarzy, choroba nie ustępowała. Trzy lata później wysłano ją na kurację do
198
Mediolanu. Zastrzyki, kąpiele słoneczne ani żadne inne lekarstwa nie przynosiły poprawy. Cztery lata później było jeszcze gorzej – gruźlica kości objęła również kręgosłup. Siostra wróciła do Parmy, gdzie po kolejnych badaniach stwierdzono, że choroba jest wynikiem uszkodzeń natury gruźlicowej i przepisano jej jedynie zwykłe lekarstwa. Jeden z lekarzy, biorąc pod uwagę coraz gorszy stan chorej, poradził wysłać ją ostatecznie do publicznego szpitala. Przedtem wykonano jednak prześwietlenie kolana, które wykazało istnienie zapalenia okostnej na główce goleni. W szpitalu młoda siostra została poddana kolejnemu prześwietleniu, a grypa hiszpanka, którą się wówczas zaraziła, wyzwoliła narastający ból w kręgosłupie. Kiedy wszystkie leki zawiodły, 13 czerwca 1923 r. jeden z księży poradził jej, by włączyła się w odmawianie publicznej nowenny ku czci bł. Teresy od Dzieciątka Jezus. S. Gabriela chętnie na to przystała, bardziej mając jednak na uwadze zdrowie innych sióstr niż swoje własne. Zakończenie nowenny zbiegło się wtedy z zakończeniem triduum odprawianego w sąsiednim kościele Karmelitów. Kilka sióstr – w tym s. Trimusi – uzyskało pozwolenie, aby uczestniczyć w kończącym triduum nabożeństwie. Po powrocie siostra, wciąż czując bóle, weszła do kaplicy, gdzie zgromadzone były pozostałe siostry. Przełożona nakazała jej pomodlić się i odejść na swoje miejsce. Chora klęknęła (!!!) bez zastanowienia, nie odczuwając najmniejszego bólu w kolanie. Nie zdawała sobie jednak wtedy sprawy z tego, co się stało, z powodu silnego, narastającego bólu w kręgosłupie. Po kolacji czekała ją kolejna miła niespodzianka – przestała cierpieć z powodu kręgosłupa. Wolno wspięła się na schody, przeszła przez pokój, a następnie zdjęła aparat usztywniający kręgosłup. „Jestem uzdrowiona! Jestem uzdrowiona!” – krzyknęła.
199
S. Gabriela Trimusi niezwłocznie wróciła do pracy i ćwiczeń duchowych, nie czując ani bólu, ani zmęczenia, i dziękując Bogu za cud, jakiego dostąpiła za wstawiennictwem bł. Teresy z Lisieux. Lekarze badający tę sprawę ustalili, że ból w kolanie był spowodowany chronicznym zapaleniem błony maziowej stawu (arthrosynovitis), a kłopoty z kręgosłupem – chronicznym zapaleniem stawów kręgosłupa (spondylitis). Te dwie choroby były medycznie nieuleczalne. Jedynym lekarzem, który mógł definitywnie wyleczyć s. Gabrielę, był sam Bóg. Drugi cud dotyczył Marii Pellmans i wydarzył się w 1923 r. W październiku 1919 r. kobieta ta zachorowała na gruźlicę płuc, do której dołączyło się zapalenie żołądka i zapalenie jelit natury gruźlicowej. Kobieta leczyła się początkowo w domu, a potem w sanatorium La Hulpe. W marcu 1923 r. przybyła z pielgrzymką do grobu bł. Teresy w Lisieux i po wezwaniu jej na pomoc została całkowicie uzdrowiona.
200
Ujrzałam Pana Jezusa
Objawienia dotyczące obrazu Jezusa Miłosiernego i nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego św. Siostrze Faustynie Łódź – Płock – Kraków Łagiewniki od 1924 r. do śmierci Pierwszego z serii objawień doznała w młodości, kiedy nie była jeszcze zakonnicą. Pracując w Łodzi jako służąca, wybrała się na zabawę taneczną do miejscowego parku „Wenecja” . W czasie zabawy ujrzała obok siebie cierpiącego Jezusa, a w swojej duszy usłyszała Jego głos. „Dokąd cierpiał będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz?” – zapytał Jezus. Dziewczyna czym prędzej wyszła z potańcówki i poszła do pobliskiej katedry. Tam po raz kolejny przemówił do niej Chrystus. „Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru” – powiedział Pan. Najważniejszych objawień dostąpiła już jako zakonnica m.in. w klasztorach w Płocku i Krakowie. „Wieczorem, kiedy byłam w celi – pisze w „Dzienniczku” – ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach
201
wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady”. Jezus polecił jej wtedy namalować obraz na podstawie oglądanej wizji. „Dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie” – zapewnił. Podczas kolejnej wizji Chrystus objawił jej słynną koronkę – „modlitwę na uśmierzenie swojego gniewu”. „Przez nią uprosisz wszystko, jeżeli to, o co prosisz, będzie zgodne z wolą moją” – powiedział. Chrystus wskazał s. Faustynie godz. 15.00 – moment swojej śmierci na krzyżu – jako czas łaski, który w sposób szczególny powinien być poświęcony rozważaniu Jego męki i modlitwie wstawienniczej, a także polecił ustanowić Święto Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Objawień i mistycznych doznań w życiu skromnej polskiej siostry było dużo więcej. S. Faustyna cierpiała na skutek niewidzialnych stygmatów, była napastowana przez szatana, kontaktowała się z duszami czyśćcowymi, dostrzegała Pana Jezusa (także jako Dzieciątko) w adorowanym Najświętszym Sakramencie, widziała Trójcę Świętą i Matkę Bożą. Anioł Stróż pokazał jej również niebo, czyściec i piekło. Ponadto usłyszała proroctwo związane z Polską i ujrzała wizję końca świata. Spisany przez nią „Dzienniczek” to świadectwo niemal nieprzerwanego kontaktu z Bogiem.
202
Powyciągaj ciernie!
Objawienie dotyczące nabożeństwa pierwszych sobót Pontevedra (Portugalia) 10 grudnia 1925 r. Był 1925 r. Zaledwie 8 lat po objawieniach fatimskich z trojga małych pastuszków żyła już tylko Łucja. Franciszek umarł w 1919 r., a Hiacynta rok później. Matka Boża zapowiedziała, że Łucja pozostanie na ziemi jeszcze jakiś czas, m.in. po to, by zaprowadzić na świecie nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Podczas jednego z objawień powiedziała: „Bóg chce wprowadzić na świecie cześć mego Niepokalanego Serca – tym, którzy przyjmą to nabożeństwo, obiecuję zbawienie. Te dusze będą przez Boga kochane jak kwiaty postawione przeze Mnie dla ozdoby Jego tronu”. Łucja, której jako jedynej dane było dożyć późnej starości, w 1925 r. była nowicjuszką w klasztorze w Pontevedra. 10 grudnia doznała kolejnego objawienia. Zobaczyła Najświętszą Pannę z Dzieciątkiem u boku. Matka Boża położyła swą dłoń na jej ramieniu i ukazała trzymane w drugiej ręce otoczone cierniami serce. „Miej współczucie z sercem twej Najświętszej Matki, otoczonym cierniami, którymi niewdzięczni ludzie je wciąż na nowo ranią, a nie ma nikogo, kto by przez akt wynagrodzenia te ciernie powyciągał” – powiedziało
203
Dzieciątko. Matka Najświętsza dodała: „Córko moja, spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewierności stale ranią. Przynajmniej ty staraj się nieść Mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię Świętą, odmówią jeden Różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”. Objawienie w Pontevedra – choć nie zostało uznane oficjalnie przez Kościół – przyczyniło się do rozszerzenia nabożeństwa pierwszych sobót i zwróciło na siebie uwagę Jana Pawła II. Cyt. za: www.smbf.pl
204
Prawdziwy pokarm z nieba
Stygmaty i życie samą Eucharystią – przypadek Teresy Neumann Konnersreuth (Niemcy) 1926-1962 Słowa Chrystusa: „Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mt 20,16), wielokrotnie znajdowały już odzwierciedlenie w naszych czasach. Pan Bóg wiele razy dawał nam poznać, jak bardzo miłuje dusze ewangelicznych „prostaczków” – prostych i ubogich ludzi, „żywych kamieni” odrzuconych przez budowniczych tego świata, które stają się kamieniami węgielnymi Bożej budowli, jaką jest Kościół. Na początku XX w. uwaga całego katolickiego świata zwrócona była w stronę niewielkiej bawarskiej miejscowości Konnersreuth, gdzie mieszkała prosta bawarska kobieta Teresa Neumann. Była zwykłą chłopką, którą Pan Bóg obdarzył niezwykłymi, choć w większości bardzo bolesnymi i uciążliwymi darami. Teresa Neumann przyszła na świat w 1898 r. Na skutek kilku nieszczęśliwych wypadków, jako 20-letnia dziewczyna doznała paraliżu, utraty wzroku, a po pewnym czasie także słuchu, doznawała trudności podczas przełykania pokarmów, miewała napady padaczkowe.
205
Od 1918 r. stopniowo przestawała jeść. Pięć lat później za przyczyną św. Teresy z Lisieux doznała uzdrowienia – nagle i niespodziewanie odzyskała wzrok, pozbyła się padaczki, paraliżu i fizycznej słabości. Trzy lata po tym zdarzeniu – w nocy z 4 na 5 maja 1926 r. – młoda wieśniaczka doznała po raz pierwszy wizji męki Pańskiej, a na jej ciele pojawiły się stygmaty. Od tej pory obficie krwawiąc, wielokrotnie – podczas niezwykłych wizji, w czasie których przenosiła się w czasy ewangeliczne – przeżywała mękę i śmierć Chrystusa. W 1926 r. przestała również całkowicie jeść, odżywiając się samą Eucharystią. Przez pewien czas próbowała przyjmować pokarmy płynne, ale nie była w stanie. Sceptycy nie chcieli w to uwierzyć i wielokrotnie poddawali kobietę różnorodnym badaniom, pilnując, by – jak twierdzili – nie podjadała po kryjomu. Ale życie samą Eucharystią, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku Teresy Neumann, było prawdą. Sama stygmatyczka zeznała pod przysięgą w 1953 r., że od Bożego Narodzenia 1926 r. żyła bez przyjmowania pożywienia, nie odczuwając nawet potrzeby jedzenia i picia, a w czasie pomiędzy Bożym Narodzeniem 1926 r. a wrześniem 1927 r. przyjmowała tylko łyżeczkę wody z Komunią św. Dodała również, że po tym czasie obywała się już nawet bez tej łyżeczki wody. Potwierdziła także, że od sierpnia 1926 r. czuła wstręt do jedzenia. Teresa Naumann uważała, że żyje dzięki „Sakramentalnemu Zbawicielowi”. Czuła, że jest On w niej aż do „krótkiego czasu przed przyjęciem następnej Komunii św.”. Z chwilą rozpuszczenia się w jej ciele Najświętszego Sakramentu, kobieta słabła i odczuwała silną „fizyczną i duchową” tęsknotę za następną Komunią św. Wszystko, co mówiła ta prosta kobieta, okazywało się prawdą. Ludzie na własne oczy widzieli fizyczną słabość, w jakiej się pogrążała, kiedy z różnych przyczyn
206
nie otrzymała na czas Ciała Chrystusa. Sceptycyzm niedowiarków rozwiała również specjalna komisja lekarska zwołana w 1927 r. przez biskupa Regensburga Antoniusza von Henle. Teresa przez dwa tygodnie, przez 24 godziny na dobę znajdowała się pod ścisłą obserwacją. Po zakończeniu badania prof. Ewald i władze kościelne potwierdziły swym autorytetem, że kobieta – oprócz Eucharystii – nie przyjmuje żadnych innych pokarmów. W 1940 r. Teresa Neumann doznała udaru, w wyniku którego została połowicznie sparaliżowana. Zmarła w 1962 r. Obok zdolności odżywiania się samym Chlebem eucharystycznym w życiu Teresy Neumann występowały też inne niewytłumaczalne fenomeny – wypowiadanie słów, które słyszała podczas wizji, w ich oryginalnych językach czy zdolność duchowego kierownictwa i udzielania niezwykle trafnych rad.
207
Malowany pędzlami nie z tego świata
Niezwykły wizerunek Matki Bożej Guadalupe (Meksyk) badania naukowe od 1929 r. Utworzony na tilmie – indiańskiej pelerynie – Juana Diego wizerunek Matki Bożej z Guadalupe w XX w. poddany został intensywnym badaniom naukowym. W 1929 r. Alfonso Marcue, oficjalny fotograf bazyliki, dokładnie obfotografował obraz. Wywołane i powiększone zdjęcia bardzo go zaskoczyły. W prawym oku Maryi dostrzegł zarysy postaci brodatego mężczyzny. W 1951 r. tilmę z wizerunkiem badał inny fotograf. Wykrył, że ten sam obraz znajduje się także w drugim oku Matki Bożej. Oczy Maryi wzbudziły wówczas ogromne zainteresowanie naukowców. Po kolejnych badaniach przeprowadzonych w 1956 r. okazało się, że obraz widoczny w oczach Maryi z wizerunku podlega charakterystycznym dla żywego ludzkiego oka efektom optycznym i m.in. zakrzywia się zgodnie z krzywizną rogówki. Jeden z okulistów podkreślił również dziwną „żywość” poddanych badaniom oczu Bożej Matki. W 1979 r. dokonano kolejnego odkrycia. Fotografie w podczerwieni wykonał wówczas dr Jose Aste Tonsmann. Zdjęcia poddane zostały cyfrowej obróbce i w oczach Maryi dostrzeżono nie jedną, ale więcej ludz-
208
kich postaci. Po analizie historycznych źródeł uważa się dziś, że w oczach Madonny utrwalił się obraz, który „widziała” 470 lat temu. Przed oczyma Matki Bożej z rozwiniętej tilmy znalazł się wówczas m.in. klęczący Juan Diego i miejscowy biskup. Do dziś nikt nie jest również w stanie wyjaśnić, w jaki sposób powstał obraz na tilmie. Badający wizerunek naukowcy zauważyli, że na materiale nie ma żadnych śladów szkicowań, cztery rodzaje farb nałożone zostały bez użycia pędzla, kolory nie blakną, a szczegóły przedstawione na wizerunku, w przeciwieństwie do większości zwykłych obrazów, widoczne są ostrzej z daleka niż z bliska. Sama tilma – utkana z włókien kaktusa – w normalnych warunkach jest w stanie przetrwać nie więcej niż 30 lat, tymczasem tkanina z cudownym wizerunkiem ma już ponad 470 lat!!! Co więcej, przez ten czas wcale nie była trzymana „pod kloszem” – paliły się przed nią świece, dotykali ją wierni, rozlano na niej nawet kwas, a w 1921 r. w cudowny sposób uniknęła zniszczenia, kiedy wybuchła pod nią bomba. Choć żyjemy dziś w świecie komputerów i mikroskopów elektronowych, jedynym rozsądnym wyjaśnieniem jest to, że wizerunek został namalowany – jak stwierdził papież Pius XII – „pędzlami nie z tego świata”, ręką samego Boga! Trzeba dodać również, że autorstwo i nadzwyczajna trwałość tego niezwykłego dzieła to nie jedyne z zagadek związanych z cudownym obrazem na indiańskiej tilmie, które do dziś nie znalazły jeszcze rozwiązania. Językoznawcy i historycy nadal głowią się np., skąd wzięła się zagadkowa nazwa Guadalupe, którą kazała określać się Maryja.
209
„Ciało moje jest prawdziwym pokarmem...”
Stygmaty i życie samą Eucharystią – przypadek Marty Robin Châteauneuf-de-Galaure (Francja) 1929-1981 Marta Robin urodziła się w 1902 r. we francuskiej miejscowości Châteauneuf-de-Galaure. Pochodziła z prostej, chłopskiej rodziny. W wieku 16 lat zaczęła zdradzać objawy nagminnego zapalenia mózgu. Wskutek postępów tej choroby w wieku 27 lat straciła władzę we wszystkich czterech kończynach, przestała sypiać, a po jakimś czasie utraciła również wzrok. Od 1929 r. pozostawała przykuta do łóżka. Przez 50 lat, co tydzień Marta Robin doświadczała mistycznie, duchowo i fizycznie wszelkich udręk związanych z męką Jezusa Chrystusa, a jej wątłe ciało naznaczane było stygmatami. Przez cały ten czas odżywiała się też jedynie samą Eucharystią. Odczuwała pragnienie picia, ale nie była w stanie nic przełykać. W cudowny sposób wchłaniała tylko do organizmu kładzioną na jej języku co tydzień w czwartek konsekrowaną Hostię. Kapłani, którzy ją komunikowali, stwierdzali też, że Hostia, którą trzymali, samodzielnie w jakiś przedziwny sposób „wyrywa im się z rąk”. Obserwowali także, jak niepodtrzymywana przez nikogo Hostia prze-
210
mierza odległość ok. 20 cm pomiędzy dłonią kapłana a ustami Marty Robin. O życiu podtrzymywanym jedynie poprzez przyjmowanie Ciała Chrystusa Marta Robin tak mówiła podczas rozmowy ze znanym francuskim filozofem i pisarzem Jeanem Guittonem: „Tak, to jest cały mój pokarm. Zwilżają mi usta, ale niczego nie mogę przełknąć. Hostia wnika we mnie, lecz ja sama nie wiem jak. Eucharystia nie jest zwykłym pokarmem. Za każdym razem nowe życie we mnie się wlewa. Jezus jest w całym moim ciele, jakbym zmartwychwstawała. Komunia jest czymś więcej niż zjednoczeniem: jest stopieniem się w jedno. (...) Mam ochotę wołać do tych, którzy ciągle mnie pytają, czy naprawdę nie jem, że ja jem więcej niż oni, ponieważ karmię się eucharystycznym Ciałem i Krwią Jezusa. Chciałabym im powiedzieć, że to oni sami powstrzymują w sobie efekty tego pokarmu”. U Marty Robin zaobserwowano również zdolność bilokacji (przebywania w dwóch różnych miejscach naraz) oraz dar czytania w ludzkich sercach. Kobieta była także wielokrotnie dręczona przez szatana. Mimo, że z uwagi na paraliż nigdy nie wychodziła z domu, stała się założycielką katolickiej szkoły i wspólnot zwanych Ogniskami Światła i Miłości. Cyt. za: ks. Andrzej Trojanowski TChr, „Przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła”, „Miłujcie się”, nr 1-2/2000.
211
Z niej wyjdzie iskra
Proroctwo dla Polski i wizja końca świata objawione św. siostrze Faustynie Kraków Łagiewniki 1934 i 1938 r. W 1938 r. Pan Jezus skierował do s. Faustyny słowa, które – choć dotyczyły Polski – wpłynęły na losy całego świata. „Gdy się modliłam za Polskę, usłyszałam te słowa: «Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje»” – napisała (Dz. 1732). Znacznie wcześniej s. Faustyna doznała objawienia na temat tego właśnie ostatecznego przyjścia Pana. Stało się to jeszcze przed 1934 r. Św. Faustyna usłyszała wówczas w swojej duszy nakaz Chrystusa: „Napisz to: Nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzę wpierw jako Król miłosierdzia. Nim nadejdzie dzień sprawiedliwy, będzie dany ludziom znak na niebie taki. Zgaśnie wszelkie światło na niebie i będzie wielka ciemność po całej ziemi. Wtenczas ukaże się znak krzyża na niebie, a z otworów, gdzie były ręce i nogi przebite Zbawiciela,
212
[będą] wychodziły wielkie światła, które przez jakiś czas będą oświecać ziemię. Będzie to na krótki czas przed dniem ostatecznym” (Dz. 83). Specyficznym wypełnieniem proroctw zawartych w „Dzienniczku” było dokonane przez Jana Pawła II w 2002 r. w Krakowie Łagiewnikach zawierzenie świata Bożemu Miłosierdziu. Właśnie rozprzestrzeniające się po całym świecie, a mające swe źródło w Polsce orędzie Bożego Miłosierdzia uznał Ojciec Święty za ową „iskrę”. W łagiewnickim sanktuarium Jan Paweł II mówił: „Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat. Niech spełnia się zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść «iskra», która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście”.
213
Bóg istnieje
Nawrócenie ateisty Andre Frossarda Paryż (Francja) 8 lipca 1935 r. W 1935 r. Andre Frossard, reporter miejski jednego z paryskich dzienników, miał 20 lat. Jego rodzice byli ateistami – ojciec przez pewien czas pełnił funkcję pierwszego sekretarza Francuskiej Partii Komunistycznej. Frossard od maleńkości wychowywany był bez Boga, a jedną z jego pierwszych dziecięcych lektur była książka... „Piotruś będzie socjalistą”. Od pewnego czasu bezskuteczne próby odciągnięcia go od ateistycznego socjalizmu podejmował zatrudniony w tej samej redakcji jego przyjaciel Andre Willemin. 8 lipca 1935 r., po zakończeniu pracy, dwaj przyjaciele wsiedli razem do auta i jechali na obiad. O godz. 17.10 zatrzymali się w Dzielnicy Łacińskiej na ulicy d’Ulm. Willemin wysiadł, żeby coś załatwić. Zapewnił, że zajmie mu to jedynie kilka minut. Frossard zauważył, że jego kolega wszedł do szarego, niepozornego budynku. Była to kaplica pw. Najświętszego Sakramentu, należąca do Zgromadzenia Sióstr Adoracji Wynagradzającej. Znudzony czekaniem Frossard postanowił obejrzeć to miejsce i zobaczyć, co robi jego przyjaciel. Wszedł i... oniemiał. W głębi kaplicy, nad ołtarzem, zobaczył „duży
214
krzyż z obrobionego metalu, mający w środku białą matową tarczę”, coś, co wyglądało jak „odległe słońce”. Nie wiedział wówczas, że jest to monstrancja z Najświętszym Sakramentem. Rozglądał się za przyjacielem, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się – jak pisał po latach – „na drugiej z rzędu świecy palącej się na lewo od krzyża”. „I wtedy właśnie następuje nagle i kolejno szereg przedziwnych zjawisk, których nieubłagana gwałtowność zniweczy w jednej chwili absurdalną istotę, jaką jestem, i wyprowadzi na światło dzienne olśnione dziecko, jakim nigdy nie byłem – opisywał w «Spotkałem Boga». – Najpierw narzucają mi się słowa: «życie duchowe». Nikt ich nie wypowiedział, sam ich nie sformułowałem, słyszę jakby wymówił je ktoś obok mnie szeptem i to ktoś, który widzi rzeczy, jakich ja jeszcze nie widzę. W chwili gdy ostatnia sylaba tego wyszeptanego wstępu dociera zaledwie do progu mej świadomości, zaczyna nagle toczyć się wstecz jakaś lawina. Trudno mi powiedzieć, że otwiera się niebo; nie otwiera się, lecz rusza z miejsca, wznosi się nagle, jak niemy płomień, z tej kaplicy, gdzie nic go nie zapowiadało i gdzie tkwiło w sposób tajemniczy”. Frossard zobaczył „inny świat”, niebo, poczuł oczywistość Boga i obecność Jego osoby. Poczuł, że Bóg istnieje i jest dobry. Ogarnęła go niewypowiedziana radość. Jego życie uległo diametralnej przemianie. Czuł się „uniesiony ku zbawieniu”, „bardziej sobą”, odczuwał radość, że jest „dzieckiem, któremu przebaczono wszystko i które budzi się, by poznać, że wszystko jest darem”, „szczęście uratowanego (...) topielca wyciągniętego z wody”. W jednej chwili z lekkoducha i ateisty przemienił się w głęboko wierzącego katolika. „Wyszedłem stamtąd po dziesięciu minutach, tak bardzo zaskoczony tym, iż stałem się niespodziewanie katolikiem, jak byłbym
215
zdumiony odkrywając, iż jestem żyrafą lub zebrą po wyjściu z ogrodu zoologicznego” – wyznał w rozmowie z włoskim dzienikarzem i publicystą Vittorio Messorim. „Jestem katolikiem, katolikiem apostolskim, rzymskim. Bóg istnieje i wszystko jest prawdą” – oświadczył po wyjściu z kościoła zdumionemu przyjacielowi. Przykład gorącej wiary młodego Frossarda skłonił wkrótce do przyjęcia katolicyzmu jego siostrę, a po latach także matkę. Po wojnie Andre Frossard stał się jednym z najsłynniejszych francuskich pisarzy i publicystów. Światową sławę przyniósł mu pierwszy w historii wywiad z papieżem – Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Zmarł w 1995 r.
216
Byłam w przepaściach piekła
Wizja piekła św. siostry Faustyny Kraków Łagiewniki 1936 r. Wielu świętych i wizjonerów doznawało objawień, w czasie których ukazana została im przerażająca tajemnica piekła. Piekielne czeluście oglądali Łucja, Hiacynta i Franciszek podczas objawień w Fatimie. Ale jednym z najbliższych naszym czasom objawień dotyczących stanu wiecznych kaźni jest to, które otrzymała w 1936 r. w Krakowie Łagiewnikach s. Faustyna Kowalska. Oto co zapisała w swoim „Dzienniczku”: „Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne towarzystwo
217
szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest. Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego musieli mi być posłuszni. To com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem” (Dz. 741). S. Faustyna widziała nie tylko piekło. Podczas innych wizji Anioł Stróż pokazał jej również czyściec i niebo. W niebie św. Faustyna oglądała „niepojęte piękności”, wielkie szczęście dusz „wchodzących w głębie Boże” i „kontemplujących Jego życie wewnętrzne”, poznała wielką „miłość Bożą” (por. Dz. 777, 778). Czyściec opisywała natomiast jako „więzienie cierpiące”, „miejsce mgliste,
218
napełnione ogniem”. Wizjonerka zobaczyła w nim dusze palone płomieniami, dla których największym cierpieniem była „tęsknota za Bogiem”. Ujrzała także przynoszącą im ochłodę Matką Bożą – „Gwiazdę Morza”. „Te dusze modlą się gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą” – napisała. Podczas tej wizji św. Faustyna usłyszała również głos wewnętrzny, który powiedział: „Miłosierdzie moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe” (por. Dz. 20). Cyt. za: „Dzienniczek” św. Siostry M. Faustyny Kowalskiej, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2001.
219
Usłyszał głos Boga
Nawrócenie naczelnego rabina Rzymu Rzym (Włochy) chrzest: 13 lutego 1945 r. Pisząc o swoim nawróceniu, porównał je do wzrastającego ziarnka gorczycy. Jego wiara rozwijała się stopniowo – małe ziarnko tak długo pęczniało, aż zakiełkowało. Był to jego zdaniem naturalny, nieunikniony proces. „Zacząłem po prostu słyszeć głos Chrystusa przemawiający głośniej i bardziej wyraźnie z kart Ewangelii. Bóg nie objawił się w mojej duszy w burzy ani w ogniu, ale w szmerze łagodnego powiewu” – pisał w autobiografii „Przed świtem” Eugenio Zolli. Zanim 13 lutego 1945 r. razem z żoną przyjął chrzest św. i imię Eugenio, naprawdę nazywał się Izrael Zoller (choć będąc we Włoszech musiał nosić nazwisko Italo Zolli); zanim złożył dymisję, był naczelnym rabinem Rzymu. Choć do przyjęcia wiary katolickiej dochodził wolno i stopniowo, jego konwersja była wielkim zaskoczeniem dla członków rzymskiej gminy żydowskiej i spowodowała niemałe zamieszanie. Społeczność żydowska ogłosiła go odstępcą i obłożyła klątwą, musiał znosić wiele przykrości i wyprowadzić się z zajmowanego mieszkania. Ugruntowany w wierze Zolli pod koniec życia został wykładowcą w Instytucie Biblijnym, opublikował liczne
220
książki (m.in. „Christus”) i artykuły, założył Stowarzyszenie Matki Bożej z Syjonu, którego celem było pomaganie nawróconym Żydom. Zmarł w 1956 r. Jak dochodził do wiary katolickiej? Urodził się w 1888 r. w polskich Brodach. Żyjąc w społeczności żydowsko-katolickiej, od najmłodszych lat interesował się postacią Chrystusa, zaczął czytać Nowy Testament. Studiował we Lwowie, Wiedniu i Florencji. W 1920 r. został naczelnym rabinem Triestu. Pełnił tę funkcję przez 20 lat. Był również kierownikiem katedry języka i literatury hebrajskiej na uniwersytecie w Padwie. Długi okres poszukiwań, dogłębne studia Starego i Nowego Testamentu jeszcze podczas pobytu w Trieście doprowadziły go do kluczowego dla jego duchowego rozwoju odkrycia, że proroctwa Izajasza spełniają się w osobie ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa – to właśnie wtedy poczuł, że stał się chrześcijaninem. Chrześcijaństwo nie było dlań bowiem zaprzeczeniem judaizmu, ale jego wypełnieniem. Bóg św. Pawła – jak podkreślał – jest przecież tym samym Bogiem, co Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Rewolucyjne jak na Żyda rozważania na temat Chrystusa zawarł Zolli w dziele „Il Nazareno” – „Nazarejczyk”. W 1940 r. został naczelnym rabinem Rzymu. Przewodniczył rzymskim Żydom w najtrudniejszym okresie hitlerowskiej okupacji. We wrześniu 1943 r. hitlerowcy zażądali od rzymskich Żydów, w zamian za pozostawienie ich w spokoju, 50 kg złota. Zollemu udało się zebrać jedynie 35 kg. Brakowało 15. W krytycznym momencie zwrócił się o pomoc do papieża Piusa XII. Otrzymał wówczas natychmiastowe zapewnienie pomocy, jednak okazało się, że złoto zebrali już katolicy rzymscy i Zolli poinformował administrację watykańską, że już ma potrzebną ilość.
221
Mimo złożenia okupu, hitlerowcy aresztowali i wywieźli do obozów zagłady przeszło 2 tys. Żydów, a ci, którym udało się uniknąć nocnej łapanki, musieli się ukrywać. Należał do nich również sam Zolli, który wraz z żoną i córką ukrywał się do końca wojny w pewnej katolickiej rodzinie. Po wojnie Zolli – jeszcze jako rabin – wielokrotnie dziękował Piusowi XII i katolikom za pomoc udzielaną Żydom podczas II wojny światowej, a wyrazem jego osobistego hołdu było przyjęcie na chrzcie imienia Eugenio (Ojciec Święty Pius XII nazywał się bowiem Eugenio Pacelli). Po wojnie wielki wpływ na podjęcie ostatecznej decyzji w sprawie przejścia na katolicyzm miała wizja Chrystusa, jakiej doznał Zolli podczas przewodniczenia modlitwom w rzymskiej synagodze. Tak opisywał to zdarzenie: „(...) Zobaczyłem oczami duszy wznoszącą się ku górze łąkę, pokrytą jasną trawą, ale bez kwiatów. Na tej łące ujrzałem Jezusa Chrystusa w białym płaszczu, za Jego głową lśniło niebieskie niebo. Doświadczyłem ogromnego wewnętrznego pokoju. (...) W moim sercu rozbrzmiewały słowa: «Jesteś tu po raz ostatni»”. Co ciekawe, postać widziała także jego żona, a poprzedniej nocy we śnie – córka Miriam. Słowa Chrystusa wkrótce wcielone zostały w czyn. Cyt. za: Eugenio Zolli, „Przed świtem”, Fronda – Księgarnia św. Jacka, Warszawa – Katowice 1999, s. 209 i 213.
222
Wyratowani z piekła
Cud św. Józefa Dachau (Niemcy) 29 kwietnia 1945 r. Po wybuchu II wojny światowej 1775 polskich księży jako więźniów politycznych umieszczono w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Dachau pod Monachium. Kapłani trafiali tam za obronę polskości, ukrywanie osób poszukiwanych przez gestapo, odmowę podpisania volkslisty, antyniemieckie kazania. Warunki, w jakich przyszło im wegetować, były koszmarne. Głodowe porcje cienkiej zupy z brukwi, kapusty lub innego zielska i niewielki kawałeczek chleba dziennie zmieniały najtęższych mężczyzn w żywe kościotrupy. Obozowe ubranie składało się z pasiaka i cienkiej bielizny. Mężczyźni marzli w nim zmuszani do wielogodzinnego stania w deszczu i mrozie na placu apelowym. Wielu umierało, nie będąc w stanie wytrzymać takich warunków. Obozowi oprawcy wyładowywali na księżach swoją nienawiść w stosunku do wiary. Duchowni byli dotkliwie bici, poniżani i upokarzani. Jednemu z nich esesmani kazali nosić cierniową koronę, innych zmuszali do deptania różańca. Za najdrobniejsze przewinienia groziły surowe kary – całodniowa stójka na placu albo chłosta. Część księży poddano pseudomedycznym eksperymentom. Więźniów zarażano malarią, by badać możliwość leczenia tej choroby u zainfekowanych nią niemieckich żołnierzy, eksperymentowano z niskimi
223
temperaturami i niskim ciśnieniem, by sprawdzić, jak wysoko latać mogą niemieccy lotnicy. Eksperymentom takim poddano m.in. ówczesnego kleryka – dziś biskupa – Kazimierza Majdańskiego. Zrobiono mu zastrzyk w nogę, zarażając groźną chorobą – ropowicą. Nieleczona ropowica prowadziła do gangreny lub wprost do śmierci. Bp Kazimierz Majdański przeżył, ale większość przypłaciła takie eksperymenty śmiercią lub trwałym kalectwem. Najgorszy los spotkał księży niepełnosprawnych – Niemcy tuż po przybyciu transportu kierowali ich do komór gazowych. Tysiące ofiar pochłonął również szalejący w obozie tyfus plamisty. Mimo nieludzkich warunków bytowania księża zachowywali swoją godność, solidarnie pomagali sobie nawzajem, udzielali duchowego wsparcia, dawali wspaniałe przykłady miłości do Boga i ludzi. Starali się – jeśli tylko było to możliwe – odprawiać Msze św. i sprawować kapłańską posługę. Modlili się gorąco o ratunek dla siebie i miłosierdzie... dla oprawców. Później beatyfikowanych zostało kilkudziesięciu z nich – więźniów Dachau, m.in. bp Michał Kozal, ks. Wincenty Frelichowski. Na ołtarze wyniesiono również kilku księży z innych krajów. W 1940 r. – jeszcze podczas pobytu w obozie w Sachsenhausen – grupa księży z diecezji włocławskiej zawierzyła swoje życie św. Józefowi przedstawionemu w cudownym wizerunku w kaliskiej farze. Wkrótce księża ci trafili do Dachau. W kwietniu 1945 r. wszyscy już wiedzieli, że Niemcy przegrają wojnę. Więźniowie Dachau obawiali się, że czeka ich zagłada. 22 kwietnia 1945 r. włocławscy księża zainicjowali nowennę do św. Józefa, a wszyscy duchowni i wiele osób świeckich odmó wiło akt zawierzenia, powierzając się opiece świętego, który uchronił małego Jezusa przed gniewem Heroda.
224
Nadeszła niedziela 29 kwietnia 1945 r. Słysząc o zbliżaniu się Amerykanów, Niemcy postanowili poddać obóz. Na głównej bramie wywiesili białą flagę, a więźniów spędzili do baraków. Uwięzieni liczyli się z utratą życia. O godz. 17.00 w obozie rozległ się okrzyk: „Amerikaner sind da” (Są tu Amerykanie). Okrzyk radości wyrwał się z gardeł 32 tys. więźniów. Do obozu wkroczył niewielki, zaledwie kilkunastoosobowy oddział żołnierzy armii gen. Pattona. Widząc, że przeciwników jest niewielu, jeden ze strażników zaczął strzelać. W odwecie Amerykanie pochwycili i rozstrzelali wszystkich oprawców. Następnie amerykańscy żołnierze odmówili z uratowanymi „Ojcze nasz” i z przerażeniem oglądali leżące tu i ówdzie stosy trupów. Osoby przeglądające później archiwa obozowej kancelarii znalazły dokument, świadczący że na 29 kwietnia zaplanowano zniszczenie obozu. O godz. 21.00 w obozie miał wybuchnąć pożar – sygnał dla stacjonującej w pobliżu dywizji SS „Wiking”, która miała wkroczyć i zrównać go z ziemią, mordując przy okazji wszystkich więźniów. Do spełnienia się tego upiornego scenariusza zabrakło zaledwie... 4 godzin. Wyzwoleni księża są przekonani, że to Pan Bóg za przyczyną św. Józefa wysłuchał ich modlitw i pokrzyżował mordercze plany Niemców. Koszmar obozu przeżyło niespełna 900 polskich duchownych. 29 kwietnia każdego roku grupa żyjących „dachauczyków” (a większa ich liczba co 5 lat) pielgrzymuje do sanktuarium św. Józefa w Kaliszu, by w ten sposób podziękować swojemu niebiańskiemu wybawcy. Wotum za cudowne ocalenie jest również Instytut Studiów nad Rodziną w Łomiankach i kaplica Męczeństwa i Wdzięczności utworzona w podziemiach kaliskiego sanktuarium.
225
Oczy bez źrenic
Uzdrowienie – cud za przyczyną o. Pio San Giovanni Rotondo (Włochy) 1947 r. W noc Bożego Narodzenia 1939 r. we Włoszech, na Sycylii urodziła się Anna-Gemma di Giorgi. Radość z narodzin szybko przemieniła się w bezgraniczny smutek. Niemal natychmiast mama dziewczynki zauważyła, że z oczami dziecka jest coś nie tak. Jednak dopiero po trzech miesiącach doszła do wniosku, że jej córeczka może być niewidoma. Miejscowy lekarz nie był w stanie postawić dokładnej diagnozy i skierował matkę z dzieckiem do dr. Cucco i dr. Contino – okulistów z Palermo. Diagnoza dwóch oftalmologów była porażająca – mała Gemma nie widzi i nigdy widzieć nie będzie, bowiem jej oczy pozbawione są źrenic, a w świetle nauki bez źrenic widzieć po prostu się nie da. Rodzina była zrozpaczona. Rodzice liczyli już tylko na cud. Często modlili się za dziecko przed ołtarzem Matki Boskiej w swoim kościele. Pewnego razu, gdy Gemma miała już 7 lat, w odwiedziny do rodziny przyjechała krewna – zakonnica. Poradziła, by poprosili o pomoc o. Pio. Babcia dziewczynki uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Odtąd wszystkie swe modlitwy kierowała do Boga za pośrednictwem o. Pio. Poprosiła też zakonnicę, by napisała do niego
226
list. Siostra zakonna napisała go, wysłała, lecz nie dostała żadnej odpowiedzi. Pewnego dnia miała dziwny sen. Zobaczyła w nim o. Pio. „Gdzie jest ta Gemma, przez którą tyloma modlitwami mieszacie mi w głowie?” – zapytał kapucyn. Śniąca przedstawiła mu wówczas swą niewidomą krewną. O. Pio zbliżył swe dłonie do oczu dziewczynki i po chwili zniknął. Zakonnica była jeszcze bardziej zdziwiona, kiedy następnego dnia w swojej skrzynce pocztowej znalazła list... od o. Pio. Kapucyn zapewniał w nim, że będzie się modlił za niewidome dziecko. Zakonnica poruszona do głębi tym „zbiegiem okoliczności” poradziła rodzinie Gemmy, by zabrała ją do San Giovanni Rotondo. Gemma pojechała tam z babcią. Pociąg jechał nad brzegiem morza. Babcia dziecka gorąco modliła się o cud, gdy przed oczyma dziewczynki nagle zamajaczyły jakieś cienie. „Widzę łódź” – wykrzyknęła nagle. Babcia bardzo się zdziwiła. Spojrzała wnuczce w oczy. Były takie same jak zawsze – bez źrenic. Uznała, że dziecko zmyśla. Po dotarciu do San Giovanni Rotondo kobieta z dziewczynką poszły do spowiedzi. Jeszcze w czasie podróży babcia do znudzenia powtarzała wnuczce, by poprosiła o. Pio o łaskę. Dziewczynka klękła, wyspowiadała się i... zapomniała o to poprosić. Pamięta jednak, że kiedy tylko uklękła, o. Pio dotknął jej oczu swoją naznaczoną stygmatami dłonią i uczynił znak krzyża. Babcia rozpłakała się, kiedy wnuczka powiedziała jej, że zapomniała o prośbie. Starsza pani poszła zatem do spowiedzi i poprosiła o to sama. „Nie trać wiary, moja córko – usłyszała. – Gemma widzi, i ty dobrze o tym wiesz”. Babcia z dziewczynką przystąpiły potem do Komunii św. Gemma przyjęła ją z rąk samego o. Pio. Po podaniu jej Hostii kapucyn jeszcze raz zrobił znak krzyża na jej oczach.
227
W drodze powrotnej dostrzegane przez dziewczynkę cienie zaczęły się ukonkretniać. Gemma zaczęła rozróżniać kształty. Niewidome dziecko coraz lepiej widziało. Podczas podróży babcia dziewczynki zachorowała i musiały zatrzymać się w Cosenzy. Starsza pani trafiła do szpitala. Przed jego opuszczeniem poprosiła tamtejszych lekarzy o zbadanie oczu wnuczki. Lekarz wzbraniał się – przecież bez źrenic jakiekolwiek widzenie było wykluczone. Poddał jednak dziewczynkę rutynowym badaniom i... oniemiał, mając do czynienia z rzeczą całkowicie niewytłumaczalną. „Nie pojmuję, w jaki sposób ta dziewczynka jest w stanie cokolwiek widzieć” – powiedział. Cztery miesiące później równie zdziwiony był prof. Caramazza z Perugii. Gemma zaczęła widzieć oczyma bez źrenic. Poszła do szkoły, nauczyła się czytać i pisać, mogła wreszcie normalnie żyć. W czasie kanonizacji o. Pio uzdrowiona kobieta gościła w studio włoskiej telewizji.
228
Gdy Matka Boża płacze
Cud w archikatedrze Lublin (Polska) 3 lipca 1949 r. Rok 1949 był dla Polski kolejnym rokiem rządów komunisty Bolesława Bieruta. Walka z Kościołem wciąż przybierała na sile. Władze robiły wszystko, żeby odciągnąć młodzież od praktyk religijnych. Z działaniami tymi w przedziwny sposób zbiegła się decyzja Świętego Oficjum, które 1 lipca 1949 r. wydało dekret obkładający ekskomuniką ludzi zaangażowanych w działalność komunistyczną. 3 lipca w lubelskiej katedrze świętowano trzecią rocznicę poświęcenia parafii Niepokalanemu Sercu Maryi. Po uroczystej sumie grupa ludzi modliła się przed umieszczoną w bocznym ołtarzu kopią wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. Przed godz. 16.00 57-letnia szarytka s. Barbara – Stanisława Sadkowska zauważyła krwawą łzę spływającą z prawego oka Matki Bożej. Zaintrygowana pobiegła do zakrystii. Kościelny Józef Wójtowicz sądził, że to wynik „kobiecej histerii”, i nie chciał wierzyć słowom zakonnicy. Udał się jednak do kościoła i na własne oczy przekonał się, że mówiła prawdę. Z oka Matki Bożej płynęła „ciemnoczerwona «łza», która miała ok. 3 cm długości i 1,5 cm szerokości”. Powiadomiono wikarego – ks. Tadeusza Malca. „Około godziny 16 (...) przebywałem w zakrystii i szykowałem się do odprawienia nieszporów. Do zakrystii wbiegł zakrystian Józef Wójtowicz i oświadczył, że coś niezwykłego dzieje się z ob-
229
razem Matki Boskiej Częstochowskiej (...). Udałem się tam natychmiast i zauważyłem tłum ludzi wpatrzonych w obraz. Spojrzałem na obraz i dostrzegłem posuwające się z prawego oka czarne krople spływające po policzku ku bliznom szwedzkim. Uniesienie ludzi, jęk, płacz były tak potężne, że i ja rzuciłem się na kolana i razem z ludźmi dałem się unieść wielkiemu wzruszeniu aż do łez. Ludzi zbierało się coraz więcej i nastrój stawał się coraz bardziej gorący. Ludzie modlili się, wołali: «Matko Najświętsza płaczesz», słychać było jęk, szloch i wołanie. (...) Mnie osobiście wydało się, że obraz był ożywiony, twarz uśmiechnięta i jakaś jasność biła z ołtarza. Krople rozlały się po policzku” – opisywał ks. Malec. Łzy na obrazie Matki Bożej osobiście badał ówczesny proboszcz – ks. bp Zdzisław Goliński. Widziały je setki tysięcy ludzi, które pojawiły się przed obrazem, pomimo zmasowanej, niewybrednej propagandy prasowej, trudności i prowokacji czynionych ze strony komunistycznych władz. W samą niedzielę 10 lipca przed obrazem przeszło ok. 100 tys. osób. Mimo podjętych badań nie zdołano ustalić składu chemicznego tajemniczej cieczy ani przyczyny powstania zjawiska. Płacz Matki Bożej z lubelskiej katedry obserwowano do 8 sierpnia, kiedy katedrę zamknięto. Po jej ponownym otwarciu zjawisko przestało być zauważalne i ruch pielgrzymkowy stopniowo zamarł. „Cud lubelski” spowodował falę nawróceń. Przed obrazem Matki Bożej dokonało się wiele niewytłumaczalnych uzdrowień. Wiele osób przypłaciło przekonanie o prawdziwości cudu i obronę katolickiej wiary wyrokami wielu lat ciężkiego więzienia. Liczbę osób aresztowanych w związku z cudem lubelskim tylko w okresie 10-17 lipca szacuje się na ponad 500 osób. Jedynie nielicznym udało się wyjść na wolność po kilkumiesięcznym pobycie w areszcie w Lubelskim Zamku. Cyt. za: ks. Andrzej Jabłoński, „Sanktuarium Matki Bożej w Katedrze Lubelskiej” mps (na prawach rękopisu), Lublin 1965, s.13-14.
230
Z obrazkiem pod poduszką
Uzdrowienie Angeliny Testoni – cud beatyfikacyjny o. Maksymiliana Kolbego Sassari (Włochy) 1949 r. O. Maksymilian Maria Kolbe został kanonizowany jako męczennik. W takich przypadkach Kościół nie wymaga potwierdzenia świętości kandydata przez zdziałane za jego wstawiennictwem cuda. Jednak beatyfikacja o. Kolbe przebiegała normalnym trybem i była możliwa dopiero po zaistnieniu przypadków uzdrowień zakwalifikowanych przez specjalną komisję jako „naukowo niewytłumaczalne, trwałe i całkowite”. Jeden z dwóch cudów, który przyczynił się do beatyfikacji polskiego franciszkanina, wydarzył się w Sassari na Sardynii i dotyczył Angeliny Testoni (ur. w 1913 r.). Jej dzieciństwo nie opływało w dostatki. Dziewczyna w młodym wieku musiała pójść do pracy. Praca krawcowej spowodowała pogorszenie jej i tak słabego zdrowia. Kiedy miała niespełna 30 lat, zaczęła uskarżać się na powtarzające się bóle brzucha, często wymiotowała. Wzbraniała się jednak przed pójściem do lekarza. Poszła do niego
231
dopiero półtora roku później, kiedy bóle jeszcze bardziej się nasiliły. Lekarz stwierdził zapalenie otrzewnej, nie była to jednak jego ostateczna diagnoza. Zapisał kobiecie lekarstwa, ale nie poskutkowały. Ból stawał się nie do wytrzymania. Tuż po wojnie, w 1946 r. Angelina wybierała się na wczasy nad morze. Przed wyjazdem poddała się badaniom. Wykryto u niej wówczas nie tylko zapalenie otrzewnej, ale także gruźlicę lewego płuca. Musiała zrezygnować z wyjazdu i udać się do szpitala w Sassari, a potem do sanatorium w Bonorva. Po 2 latach stan jej zdrowia znowu się pogorszył. Po kolejnym prześwietleniu okazało się, że gruźlicą objęte są również jelita. Angelina Testoni ciężko znosiła trwające niekiedy cały dzień torsje. W połowie 1949 r. nie była już w stanie ani jeść, ani pić. Ona sama, a także lekarze, którzy nie wiedzieli, jak mogą jej pomóc i zapisywali już tylko środki łagodzące cierpienia, spodziewali się jej rychłej śmierci. Uznano, że na leczenie jest już za późno. Co dla człowieka jest niemożliwe, nie jest takim dla Boga. Pomoc nadeszła bowiem z innego źródła. Spowiednik kobiety, o. Agostino Picchedda, który znał stan jej zdrowia, polecił jej modlić się do sługi Bożego Maksymiliana Marii Kolbego. Oto jak Angelina Testoni opisywała dalszy rozwój wypadków: „Od dłuższego czasu trzymałam obrazek Sługi Bożego pod poduszką. Zaczęłam co jakiś czas wzywać Sługę Bożego, również dlatego, żeby być posłuszną o. Augustynowi (...), 24 lipca 1949 r. około południa, o. Picchedda, który w poprzednich dniach zachęcał mnie usilniej do odmawiania modlitwy z obrazka trzymanego pod poduszką, położył go na moim brzuchu i udzielił mi błogosławieństwa. Tego samego popołudnia uczułam, że bóle brzuszne ustąpiły i zaczęłam się upewniać, że mogę jeść bez trudności. Rzeczywiście,
232
następnego dnia jadłam kilkakrotnie. W pierwszych dniach, kierowana roztropnością, przestrzegałam diety, ale po tygodniu jadłam już wszystko. W nocy 24 lipca po raz pierwszy spokojnie spałam, a po trzech czy czterech dniach wstałam z łóżka. 2 sierpnia, w dniu swoich imienin, zaczęłam pomagać domownikom, również w kuchni, a w święto Wniebowzięcia NMP udałam się do kościoła na Mszę św. Odtąd czułam się zawsze dobrze”. Cud był niepodważalny. Za taki też uznała go specjalna komisja lekarsko-teologiczna. 36-letnia kobieta, której nie dawano już żadnych szans na przeżycie, dożyła sędziwego wieku 83 lat. Zginęła w wypadku samochodowym, wracając do domu po Mszy św. z kościoła Santa Maria di Betlem w Sassari. Cyt. za: o. Gabriel Bartoszewski OFM Cap, Stefan Budzyński, Czesław Ryszka, „Życie i cuda polskich świętych kanonizowanych i beatyfikowanych za pontyfikatu Jana Pawła II”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 2001, s. 52.
233
Uratowane oko
Uzdrowienie Iskandara Oubeida – cud beatyfikacyjny pustelnika Charbela Makhloufa Baabdat (Liban) 1950 r. Drugi z dwóch spektakularnych uzdrowień, które wykorzystano w procesie beatyfikacyjnym Charbela Makhloufa, pustelnika z Annaya, wydarzył się w libańskim mieście Baabdat. Kowal Iskandar Oubeid w 1937 r. wskutek wypadku oślepł na jedno oko. Przez jakiś czas przebywał w szpitalu w Bejrucie, ale lekarze z uwagi na zniszczenie, jakiemu uległo oko, nie dawali mu żadnych szans na jego wyleczenie, a po kolejnym badaniu stwierdzili, że trzeba je usunąć, żeby nie zainfekowało się drugie – zdrowe. Kowala uratowała wiara – od lat często się modlił i codziennie przystępował do Komunii św. Pewnej nocy w 1950 r. przyśnił mu się maronicki mnich. „Idź do klasztoru, a będziesz uleczony” – powiedział mu we śnie. Iskandar Oubeid obudził się i poszedł do klasztoru w Annaya. Tego samego dnia modlił się w pobliżu grobu Charbela Makhloufa, a następnego poszedł na Mszę św. i przystąpił do Komunii św. Po powrocie do domu poczuł potworny ból w chorym oku. Ból wciąż narastał, a po 2 dniach
234
stał się wprost nie do wytrzymania. Kowal nabrał jednak wielkiej wiary w to, że zostanie uzdrowiony. Mówił o tym swoim przyjaciołom i rodzinie, namawiającej go, żeby poszedł do lekarza. „Teraz Charbel jest moim jedynym doktorem” – powtarzał, łkając jak dziecko. Kiedy o czwartej nad ranem kowalowi wreszcie udało się zasnąć, przyśniło mu się, że zostaje przeniesiony do jednego z maronickich klasztorów i rozładowuje jakiś samochód. Wydawało mu się, że kierowca ciężarówki wkłada żelazną sztabę w jego oko, wyłupuje je i rzuca na ziemię. Zawył ze straszliwego bólu. „Wyłupiłeś mi oko, Michale!” – krzyknął i nagle się obudził. Żona przeraziła się, widząc go roztrzęsionego. „Dlaczego tak krzyczysz?” – zapytała. „To nic – odparł. – Przykryj mnie, bo mi zimno” – dodał. Kiedy znowu zasnął, przyśniło mu się, że stoi przed tym samym klasztorem. Pojawił się mnich i zapytał go, czym się tak martwi. „Bardzo boli mnie oko” – oświadczył Iskandar. „Od dawna tu jesteś?”– spytał mnich. „Od rana” – odpowiedział Iskandar. „Dlaczego nas nie zawiadomiłeś. Przyszlibyśmy wcześniej, żeby cię uzdrowić” – powiedział zakonnik i gdzieś odszedł. Wrócił po kilku minutach i sypnął mu w oko jakiś proszek, zapewniając że choć poczuje ból nie do wytrzymania, to to go uzdrowi. Kiedy zniknął, śniący kowal zobaczył imię o. Charbela wyryte na asfalcie obok klasztoru. Zapłakał i obudził się. Na jego prośbę żona przyniosła mu czym prędzej obrazek z wizerunkiem Charbela Makhloufa. Kowal zasłonił chusteczką do nosa zdrowe oko i spojrzał na obrazek. Zrobił znak krzyża. „Widzę. Jestem uzdrowiony!” – wykrzyknął. „Iskandar Oubeid, który trzynaście lat temu stracił wzrok w jednym oku, widzi obecnie normalnie obydwoma oczyma. Zniszczona tęczówka, która nie przepuszczała już światła, jest teraz całkowicie zdrowa” – zaświadczyli lekarze.
235
Krople z grobowca
Uzdrowienie Marie Abel Kamarie – cud beatyfikacyjny pustelnika Charbela Makhloufa Annaya (Liban) 3 lipca 1950 r. Pustelnik Charbel Makhlouf jest dziś uznawany nie tylko za najważniejszego współczesnego świętego Kościoła katolickiego obrządku maronickiego, ale także za jednego z największych „cudotwórców” XX w. Po umożliwieniu dostępu do jego grobu w 1950 r., tylko przez dwa kolejne lata zebrano 1200 świadectw nadzwyczajnych łask. Do dziś ludzie, którzy modlą się za wstawiennictwem Charbela Makhloufa, doznają cudownych uzdrowień. Co jakiś czas do długiej listy dopisywane są kolejne przypadki. Marie Abel Kamarie miała zaledwie 16 lat, kiedy – w 1929 r. – wstąpiła do Zgromadzenia Dwóch Świętych Serc w libańskim mieście Bickfaya. Choć zawsze cieszyła się dobrym zdrowiem, zaczęło się ono pogarszać w 1936 r. Często bolał ją brzuch i nie mogła jeść, przez kilka miesięcy wciąż wymiotowała. Lekarze nie potrafili jej pomóc. W lecie 1936 r. jej stan się pogorszył. Leczyła się wtedy w Hamman, a jej lekarzem był Egipcjanin specjalizujący
236
się w dolegliwościach brzusznych. Dr. Majarel stwierdził, że siostra cierpi prawdopodobnie na skutek wrzodu, i skierował ją na prześwietlenie, żeby potwierdzić tę diagnozę. Leki, które zaordynował, nie przyniosły żadnej poprawy. S. Marie skonsultowała się wówczas ze znanym chirurgiem Eliasem Ba’aklini. Kilka razy przepłukał on chory żołądek, ale jego pacjentka nie odczuła żadnej ulgi. Ostatecznie podjął się wykonania operacji. Trwała kilka godzin. Okazało się, że w żołądku kobiety znajduje się duży wrzód, a wątroba, drogi żółciowe ani nerki nie pracują normalnie. Przez jakiś czas rozcięcie na brzuchu siostry pozostawało otwarte, aby umożliwić drenaż i pozwolić na leczenie wrzodu. Po zagojeniu się rany nudności powróciły, a stan chorej uległ dalszemu pogorszeniu. Po jakimś czasie zakonnicę poddano kolejnej operacji. Chirurdzy zauważyli wówczas, że wnętrzności i żołądek kobiety zbiły się w niefunkcjonalną masę, robiąc miejsce rozrastającym się polipom. Nie byli w stanie zbyt wielu ich usunąć, żeby nie doprowadzić do zagrożenia życia pacjentki. Odkryto również przyczynę ciągłych nudności – powodował je płyn produkowany w drogach żółciowych. Przez kolejne 14 lat zakonnica coraz bardziej cierpiała. Przez pierwsze 4 lata mogła jeszcze o własnych siłach poruszać się w obrębie klasztoru, ale jadła bardzo mało, a nadto zwracała praktycznie każdy zjedzony posiłek. Z dnia na dzień stawała się coraz słabsza i zaczęła odczuwać bóle w prawie każdej części ciała. Jakby tego było mało, w 1942 r. do dręczących siostrę dolegliwości brzusznych dołączył się paraliż prawej ręki, zaczęły jej też wypadać zęby. Była prawie przykuta do łóżka. Miała niespełna 30 lat, a od dwóch lat była w stanie chodzić jedynie z pomocą laski. Potrzebowała pomocy drugiej siostry, żeby dojść na Mszę św. do kościoła
237
oddalonego zaledwie o kilka metrów. W końcu s. Marie uznała, że pewnie długo już nie pożyje i poprosiła o udzielenie jej sakramentu namaszczenia chorych. Właśnie w tym czasie usłyszała jednak o o. Charbelu. Zaczęła błagać go w swych modlitwach, by wstawił się za nią u Boga. „Jeśli chcesz mnie uzdrowić, ukaż mi się we śnie” – poprosiła pewnego dnia. I właśnie wtedy go zobaczyła. Jego ramiona były rozpostarte, tak jak na przedstawiającym go obrazku. Śniąca siostra zobaczyła też samą siebie – klęczącą i modlącą się w małej kaplicy, na świecących jasno dywanach. Widziała klęczącego o. Charbela, który pobłogosławił ją rozpostartymi ramionami. To był znak z nieba, o który tak długo i gorąco prosiła. Natychmiast po tym śnie – 2 lipca 1950 r. o godz. 9.40 trzy siostry zabrały ją z Bikfaya do klasztoru w Annaya. Do samochodu przetransportowały ją na krześle. Kiedy po wyczerpującej podróży wreszcie dojechały, niezwłocznie zaniosły ją do grobu świątobliwego pustelnika. Wokół grobowca znajdowało się już wielu chorych. Pomogli oni unieść krzesło tak, by chora siostra mogła dotknąć i ucałować kamienną pokrywę grobowca. W momencie, kiedy usta s. Marie dotknęły kamienia, chora poczuła, jakby jakiś elektryczny wstrząs przebiegł jej po kręgosłupie. Siostry odniosły ją potem na chwilę odpoczynku do małego pokoiku z łóżkiem. Po jakimś czasie zakonnice przeniosły chorą na chwilę modlitwy przed starą trumnę, w której znajdowały się wcześniej zwłoki Charbela. Po ponownym odniesieniu jej do pokoju, s. Kamarie zapytała swoją przełożoną, czy mogłaby spędzić noc przed grobowcem. Ale s. Izabela nie pozwoliła jej na to. Chciała, by chora dobrze się wyspała. Pozwoliła jej jednak zostać w Annaya przez cały następny dzień. Następnego ranka zaniesiono siostrę do oratorium, gdzie uczestniczyła w trzech Mszach św. odprawianych
238
przez grobowcem. Modliła się i przyjęła Komunię św. Kiedy odmawiała modlitwę za chorych, jej oczy spoczęły na miejscu, gdzie na grobowcu wygrawerowano nazwisko o. Charbela. Zauważyła, że miejsce to pokrywają krople błyszczącego potu. Przemieściła się na krześle, żeby zobaczyć to z bliska. Nie uległa złudzeniu. To była prawda. „Te krople to prezent od Ojca Charbela” – pomyślała siostra. Wyjęła chusteczkę, podniosła się, starła krople i natychmiast dotknęła nimi chorych miejsc. Kiedy tylko to zrobiła, nagle wstąpiła w nią nowa siła. Podniosła się i zaczęła chodzić na oczach wszystkich. Była całkowicie zdrowa – od tej chwili mogła chodzić i normalnie jeść. Ludzie, którzy obserwowali ten cud, nie mogli wyjść z podziwu. Na wieść o cudownym uzdrowieniu uderzono w dzwony, tłum otoczył siostrę, by chwalić wielkie dzieła Boga. Świadków tego niezwykłego uzdrowienia było bardzo wielu. Lekarze, którzy leczyli s. Kamarie (dr Ibrahim Abi Haidar i dr Albert Farhat z Hammana), złożyli oświadczenia, że „niespodziewany powrót do zdrowia” nie da się wyjaśnić w świetle nauki i oni sami uważają go za cudowny. Podobnego zdania byli duchowni dobrze znający s. Kamarie, a także specjalna komisja, która zebrała się wkrótce, by dokonać dokładnego sprawdzenia prawdziwości tego wydarzenia.
239
Ktoś bardzo potężny
Uzdrowienie Francesco Luciani Raniera – cud beatyfikacyjny o. Maksymiliana Kolbego Porto San Giorgio (Włochy) 5 sierpnia 1950 r. Trzy lata po zakończeniu II wojny światowej – w 1948 r. – 50-letni włoski arystokrata, markiz Francesco Luciani Ranier, zaczął uskarżać się na bóle w nogach. To był jednak dopiero początek jego gehenny. Dwa lata później nie miał już prawej nogi – zdiagnozowany początkowo artretyzm „przemienił się” w martwicę i zgorzel, następstwa postępujących zmian miażdżycowych. Wkrótce także amputacja drugiej kończyny stała się koniecznością. Kilka dni po drugim zabiegu Ranier dostał wysokiej gorączki, skarżył się, że traci czucie w lewej ręce, majaczył i tracił przytomność. Lekarze zdiagnozowali ogólne zatrucie organizmu (sepsę) i nie dawali rodzinie nadziei na dłuższe niż tygodniowe zachowanie chorego przy życiu. Markiz umierał. Pozostała wówczas tylko jedna droga – zwrócenie się do Boga. Do akcji wkroczył o. Angelo Fiori, przeor wspólnoty franciszkańskiej z klasztoru w Penne. Jeszcze przed
240
operacją przesłał on żonie chorego obrazek z wizerunkiem sługi Bożego Maksymiliana Marii Kolbego i poprosił, by cała rodzina modliła się za jego wstawiennictwem. Modlitwę odmawiano, a po jej zakończeniu obrazek wędrował pod poduszkę markiza. W pokoju umierającego każdego wieczoru odmawiano również różaniec. Po otrzymaniu informacji, że stan chorego znacznie się pogorszył, o. Fiori zainicjował w klasztorze triduum modlitw w intencji jego uzdrowienia. Modlili się, ale stan chorego przez kilka dni nie uległ poprawie. Przewieźli wówczas markiza do Porto San Giorgio, miejscowości, gdzie znajdował się rodzinny grobowiec. Wieczorem 4 sierpnia 1950 r. opiekujący się chorym lekarze stwierdzili, że może nie dożyć następnego dnia. Rodzina była na to przygotowana. Mimo to, jak co dzień, znów zgromadzili się przy markizie, by odmówić różaniec, a jego żona, jak co wieczór, po raz kolejny odczytała modlitwę do o. Maksymiliana i włożyła ją pod poduszkę umierającego. Ok. 21.30 dzieci poszły spać, a przy chorym została tylko jego żona. Lekarze pomylili się jednak w swoich przewidywaniach. Minęło wiele godzin, a organizm chorego nadal się nie poddawał. Ponieważ markiz czuł się bardzo źle, dostał zastrzyk uspokajający. Zapadł po nim w spokojny i głęboki sen. Noc okazała się być przełomową, bowiem rano Francesco Ranier był już... zdrowy. Przytomny i spokojny usiadł na łóżku i ze smakiem spałaszował podane mu śniadanie. Stwierdził następnie, że czuje się dobrze, i poprosił, by posadzono go w fotelu. Wszyscy byli niepomiernie zaskoczeni tak gwałtowną przemianą. Dwaj opiekujący się markizem lekarze – ateiści – przyznali, że „uzdrowienie wydaje się być cudem”. „Ja mało wierzę w świętych, ale w tym wypadku
241
musiał interweniować ktoś bardzo potężny” – powiedział jeden z nich. Ta diagnoza okazała się trafna – konsultacja lekarska i komisja teologiczna zgodnie uznały, że uzdrowienie markiza Francesco Raniera było cudem zdziałanym przez Boga za wstawiennictwem Jego wiernego sługi o. Maksymiliana Marii Kolbego. Podczas procesu w 1964 r. głos zabrał sam Francesco Ranier – dziś już nieżyjący. „Uważam od tej pory (od chwili uzdrowienia), że otrzymałem cud za wstawiennictwem Sługi Bożego Maksymiliana Kolbego, dlatego zaraz na drugi dzień przyjąłem Komunię św. dziękczynną. Obecnie mój stan jest jak najbardziej normalny, śpię dobrze, trawię lepiej, nie skarżę się na żadną niedyspozycję” – powiedział. W 1971 r. papież Paweł VI dokonał beatyfikacji o. Maksymiliana Marii Kolbego. Cyt. za: o. Gabriel Bartoszewski OFMCap, Stefan Budzyński, Czesław Ryszka, „Życie i cuda polskich świętych kanonizowanych i beatyfikowanych za pontyfikatu Jana Pawła II”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 2001, s. 56-57.
242
Łzy Niepokalanego Serca
Płacząca Matka Boża z Syrakuz Syrakuzy (Włochy) 29 sierpnia – 1 września 1953 r. Ta płaskorzeźba była taka, jakich wiele – pochodziła z seryjnej produkcji. Nie wyróżniała się niczym szczególnym – ot, zwykły gipsowy odlew pokryty pokostem, kilkoma warstwami farby oraz lakierem, przytwierdzony do szklanej podstawy. Prości, niezbyt głęboko wierzący robotnicy – państwo Angelo i Antonina Iannuso z d. Giusto z Syrakuz na Sycylii dostali ją w marcu 1953 r. w prezencie ślubnym od matki panny młodej. Płaskorzeźbę Niepokalanego Serca Maryi zawiesili nad łóżkiem. I na tym właściwie jej historia by się zakończyła, gdyby... w tym właśnie miejscu nie zaczął się jeden z najbardziej niezwykłych i tajemniczych, a zarazem jeden z najlepiej zbadanych cudów, jakie kiedykolwiek wydarzyły się we Włoszech. Była noc 28 sierpnia 1953 r. W mieszkaniu przy ulicy Orti di San Giorgio 11, na łóżku pod wspomnianym wizerunkiem leżała ciężko chora brzemienna Antonina. Cierpiała na skutek ciężkiego zatrucia ciążowego i jej życie wisiało na włosku. Była sobota – jej przygnębiony mąż Angelo wyszedł właśnie do pracy. Przy kobiecie została doglądająca jej jego siostra Gracja. Antonina od
243
czasu do czasu traciła przytomność, miała tzw. rzucawki, przestawała widzieć. Była godzina 8.30. Antonina na chwilę znów zaczęła dobrze widzieć. Spojrzała wówczas na wizerunek. To, co zobaczyła, wprawiło ją w osłupienie. Wyraźnie widziała łzy ściekające po twarzy gipsowej Madonny. Ciecz gromadziła się w oczodołach, a potem ściekała w dół, odrywała się od płaskorzeźby i skapywała na poduszki. Chora wezwała Grację i swoją ciotkę Antoninę Sgarlata. Obydwie kobiety myślały początkowo, że chora ma halucynacje, jednak kiedy same przyjrzały się wizerunkowi, natychmiast zmieniły zdanie. Po chwili wszystkie trzy z ogromnym zdumieniem przyglądały się tajemniczemu zjawisku. Wieść o cudzie szybko rozniosła się po okolicy. Do mieszkania skromnych robotników ściągały tłumy ciekawskich. Kiedy Angelo wracał wieczorem do domu, przed drzwiami wejściowymi i w samym mieszkaniu kłębił się tłum. Wkrótce autentyczność cudu potwierdziła... wezwana policja. Wizerunek oglądano z odwrotnej strony. Usunięto nawet na chwilę szklaną podstawę, ale i wtedy okazało się, że od tyłu gipsowa ścianka odlewu była sucha. Poszukiwano ukrytych kanalików, ale ich nie znaleziono. Łzy ścierano, by po chwili oglądać, jak znów się pojawiają. Płaskorzeźbę kilkakrotnie przenoszono w inne miejsca. Fenomen pojawiał się także w trakcie przenoszenia. Matka Boża płakała wiele razy przez cztery dni – w mieszkaniu i na ulicy, na ścianie domu, na jego drzwiach i na prowizorycznym ołtarzu przed przyglądającymi się temu ludźmi. Sceptycy dotykali łez, niektórzy sprawdzali nawet ich smak, zbierali je na dłonie i na chusteczki. 1 września o godz. 11.00 na prośbę miejscowego biskupa specjalna komisja złożona z lekarzy i chemików
244
pobrała próbkę do analizy. Ponad wszelką wątpliwość ustalono wówczas, że ciecz spływająca po twarzy Maryi to ludzkie łzy. Tego samego dnia, kiedy dokonano analizy łez, wizerunek przestał je ronić. W badaniach wykorzystano także możliwości współczesnej techniki. Spływające po twarzy Matki Bożej łzy zostały nawet sfilmowane przez włoskiego filmowca Nicolę Guarino. Na 300 klatkach filmu wyraźnie widać formujące się i ściekające łzy. Niezwykłe wydarzenie nagłośniły media i bardzo szybko dowiedział się o nich cały świat. Podczas pamiętnych wydarzeń w 1953 r. wielu ludzi, którzy mieli styczność z wizerunkiem lub łzami, zostało uzdrowionych. Do połowy listopada 1953 r. specjalna komisja medyczna zarejestrowała 300 nadzwyczajnych uzdrowień. Wiele było uzdrowień duchowych i nawróceń (m.in. nawrócił się jeden z lekarzy analityków). Jednego z pierwszych uzdrowień doznała sama Antonina Iannuso, u której w chwili, gdy zauważono łzy Matki Bożej, zniknęło zatrucie ciążowe i bez problemów urodziła zdrowego synka. Po dogłębnym i gruntownym badaniu już w grudniu 1953 r. Episkopat Sycylii uznał autentyczność wydarzenia, stwierdzając że „nie można poddać w wątpliwość rzeczywistości płaczu Matki Bożej”. Dziś o cudzie, jaki wydarzył się w Syrakuzach, przypomina nowoczesne sanktuarium wybudowane na jego pamiątkę, znajdujący się w nim wizerunek Maryi oraz relikwiarz z Jej łzami. Do dziś nie rozstrzygnięto dogłębnie sensu łez Madonny z Syrakuz. Być może odkryli go twórcy napisu u podstaw relikwiarza, który głosi: „Płacząca Madonno, dobądź z naszych zatwardziałych serc łzy pokuty”. Jedną z wykładni wymowy maryjnych łez zawarł również w swoim przemówieniu radiowym wygłoszonym 17 października 1954 r. Ojciec Święty Pius XII:
245
„Nie bez żywego wzruszenia jesteśmy świadomi jednogłośnego uznania przez Episkopat Sycylii rzeczywistości tego wydarzenia. Bez wątpienia Maryja jest w niebie wieczyście szczęśliwa i nie cierpi. Jednak nie jest nieczuła, przeciwnie otacza miłością i współczuciem nędzny ród ludzki, którego jest Matką. Dowodem tego jest Krzyż Jej Syna, pod którym stała zbolała i zapłakana. Zrozumieją ludzie wymowę tych łez? O, łzy Maryi! Były to na Golgocie łzy współczucia Jezusowi i smutku z powodu grzechów świata. Ona płacze jeszcze z powodu odnawiających się ran zadanych Mistycznemu Ciału Jezusa? Albo płacze z powodu wielu synów, których błędy i winy zgasiły życie łaski, i którzy ciężko obrażają Boski Majestat? Są to łzy oczekiwania za opóźnionym powrotem dzieci, wcześniej wiernych, a teraz pociągniętych przez fałszywe miraże?” – pytał Pius XII. Cyt. za: www.madonnadellelacrime.it
246
Dziękujemy Ci, Maryjo!
Cud różańcowy – zakończenie okupacji Austrii Austria 1955 r. Po zakończeniu II wojny światowej Austria została podzielona na cztery strefy okupacyjne. Najżyźniejsze tereny kraju wpadły w ręce Sowietów. Austriaccy politycy ponad 300 razy negocjowali z nimi warunki opuszczenia przez ich wojska okupowanej ojczyzny. Niestety, jedyną odpowiedzią komunistycznego okupanta były słowa: „Nie, nie wyjdziemy”. Podczas trwania okupacji wielki czciciel Matki Bożej Fatimskiej, franciszkanin o. Petrus Pavlicek doszedł do wniosku, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest poproszenie o pomoc samej Maryi. Stało się to po jego wizycie w sanktuarium w Mariazell, kiedy klęcząc przed słynnym wizerunkiem Matki Bożej – Wielkiej Matki Austriaków usłyszał: „Czyńcie, co wam mówię, a będzie wam dany pokój”. W 1947 r. franciszkanin założył Pokutną Krucjatę Różańcową i zmobilizował setki tysięcy Austriaków, by nawrócili się i odmawiali różaniec w celu wyproszenia wolności dla kraju. O. Pavlicek organizował również w Wiedniu (m.in. w 1950 r.) nocne Procesje Światła w intencji wycofania wojsk okupacyjnych. Brały w nich udział dziesiątki
247
tysięcy ludzi, a na ich czele szli austriaccy politycy: kanclerz Leopold Figl oraz Julius Raab, przywódcy Austriackiej Partii Ludowej (OVP). W 1954 r. Sowieci wciąż okupowali Austrię. Podobnie czyniły także trzy inne państwa, ale ich okupacja nie była tak wyniszczająca i uciążliwa, a ich rządy dawno już zgłosiły gotowość opuszczenia zajmowanych terenów. O. Pavlicek, wspomagany przez 500 tys. odmawiających różaniec członków krucjaty, przekonał wówczas rząd, by uczynić dniem wolnym od pracy 8 grudnia, czyli święto Niepokalanego Poczęcia NMP. Miało to być szczególne wotum ofiarowane Maryi w 100. rocznicę ogłoszenia dogmatu o Jej Niepokalanym Poczęciu. „Możemy przejść od «nie» do «tak» tylko przez Maryję” – zapewniał kanclerza Raaba. Po Wielkanocy w 1955 r. politycy austriaccy po raz kolejny udali się na rozmowy do Moskwy. Kanclerz Julius Raab i szef austriackiego MSZ Leopold Figl poprosili wówczas o. Pavlicka i wszystkich członków krucjaty o modlitwę. I wtedy stał się cud. 13 kwietnia Sowieci nagle i niespodziewanie zmienili zdanie. W zamian za sowite odszkodowanie zgodzili się opuścić Austrię. W maju podpisano układ o wycofaniu wszystkich wojsk okupacyjnych z Austrii, a w październiku z Austrii wyjechał ostatni żołnierz Armii Czerwonej. 12 września 1955 r. w Wiedniu, w uroczystość Najświętszego Imienia Maryi, kanclerz Raab poprowadził dziękczynną modlitwę. „Jesteśmy wolni! Dziękujemy Ci za to, Maryjo!” – powiedział na koniec. „To Matka Boża pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego” – stwierdził później w innej wypowiedzi. Kanclerz przewidział, że po latach „światli ludzie” nie będą chcieli uznać, że za odzyskaniem niepodległości stała sama Maryja, i z całą mocą podkreślił, że dokonało się to dzięki sile wiary, która dała Austriakom moralną moc potrzebną do przetrwania w trudnych czasach. Dodał również, że największą bronią i mocą Austriaków w walce o niepodległość była modlitwa.
248
Berło Najświętszej Matki
Przedziwny znak zwiastujący przyszłość bp. Karola Wojtyły Ludźmierz (Polska) 15 sierpnia 1963 r. Czy to był cud? Nie wiadomo. Wielu ludzi odczytało jednak to wydarzenie jako cudowny znak od Boga i Najświętszej Matki zapowiadający dalsze losy ks. bp. Karola Wojtyły. Był dzień 15 sierpnia 1963 r. W Ludźmierzu odbywała się koronacja słynącej łaskami figury Gaździny Podhala – Matki Bożej Ludźmierskiej. Uroczystościom przewodniczył ówczesny prymas Polski ks. kard. Stefan Wyszyński. Gospodarzem tego modlitewnego spotkania, na które zjechali tłumnie górale z całego Podhala, był – jeszcze wtedy nie arcybiskup, ale tymczasowy administrator archidiecezji krakowskiej – ks. bp Karol Wojtyła. Ceremonia koronacji, której dokonał ksiądz prymas, przebiegała bez przeszkód. Po jej zakończeniu figura została zdjęta ze specjalnego postumentu. Czterech księży biskupów podjęło feretron i uroczysta procesja miała ruszyć w stronę kościoła. Właśnie wtedy z rąk Matki Najświętszej wysunęło się berło. Nie upadło jednak na ziemię, bowiem błyskawicznie schwycił je ks. bp Karol Wojtyła. Wielu ludzi
249
odczytało to wydarzenie jako nadzwyczajny znak dany ludziom od Boga. Przekazując berło, symbol swojej władzy, Maryja w sposób symboliczny, aczkolwiek bardzo czytelny, wskazała, że krakowski biskup jest „wybrańcem”, któremu powierzona zostanie władza nad wiernymi – nad całym Kościołem katolickim. Tak właśnie odczytali ten przedziwny znak wszyscy obecni na uroczystości. „Karolu, Matka Boża oddała ci władzę nad Kościołem” – miał zażartować wówczas ksiądz prymas. Znak ten urzeczywistnił się w całej pełni 15 lat później, kiedy z loggi bazyliki św. Piotra padły znamienne słowa: „Habemus Papam... Carolum cardinalem Wojtyła...”.
250
Spełniona obietnica
Uzdrowienie Mariam Awad – cud kanonizacyjny pustelnika bł. Charbela Makhloufa Hammana (Liban) po 1965 r. Mariam Assaf Awad urodziła się w syryjskiej Shakrze, mieszkała jednak w pięknej libańskiej wiosce Hammana. Od 19 lat była wdową. Jej jedyny syn Georgios należał do Kościoła rzymskokatolickiego. W latach 1963-1965 z powodu choroby nowotworowej Mariam poddała się trzem operacjom. Zoperowano jej żołądek, jelita, prawą stronę szyi (rak zaatakował bowiem migdałki). Po ostatniej operacji prześwietlona została cała jama ustna i pobrano wycinek tkanki do biopsji. Kobiecie nie przepisano żadnych leków. Mariam spodziewała się jednak najgorszego. Zaczęła się modlić o zdrowie za przyczyną bł. Charbela. Obydwa migdałki kobiety były zaatakowane przez raka. Mariam Awad odczuwała nieznośny ból, miała trudności przy przełykaniu. Przestawała mówić. Migdałki, które powiększyły się do rozmiarów orzechów włoskich, były zaczerwienione. Mimo to Mariam nie chciała
251
poddać się radioterapii ani żadnemu innemu leczeniu. Jedynym jej lekarzem stał się... bł. Charbel. Prosiła, by uleczył ją z choroby lub dał jej siłę, by ją dzielnie znosić. Pewnego dnia, siedząc wieczorem w łóżku, po raz kolejny modliła się do bł. Charbela. Obiecała mu, że po uzdrowieniu specjalnie mu podziękuje, udając się w pielgrzymce do jego sanktuarium. Wkrótce zasnęła, a następnego dnia obudziła się zupełnie zdrowa. Znikły zmiany chorobowe i przestała odczuwać jakikolwiek ból. Tak jak obiecała, Mariam poszła na grób św. Charbela do klasztoru w Annaya podziękować mu za cudowne uzdrowienie. Na podstawie tego cudu, który został gruntownie teologicznie i naukowo przebadany, w 1977 r. papież Paweł VI kanonizował bł. Charbela Makhloufa.
252
Święty Mugg
Nawrócenie Malcolma Muggeridge Londyn (Anglia) 1969-1982 Przystępując do realizacji telewizyjnego programu z Matką Teresą z Kalkuty, najwybitniejszy angielski dziennikarz BBC Malcolm Muggeridge był wciąż jeszcze sceptycznym bezwyznaniowcem. Z niechęcią angażował się w tak „niemedialny” temat, wietrzył klapę. Tymczasem rozmowy z przyszłą błogosławioną ostatecznie odmieniły jego serce i umysł. Zainteresowany fenomenem misjonarek miłosierdzia odkrył, że ich ofiarna służba wśród najbiedniejszych nie wypływa jedynie z litości i współczucia i że za ich postawą kryje się coś więcej – gorąca miłość do Boga. W 1969 r. telewidzowie mogli zobaczyć znakomity program dokumentalny „Coś pięknego dla Boga” („Something Beautiful for God”) o Matce Teresie i misjonarkach miłosierdzia. Zafascynowanie, jakiego doznał Muggeridge, przerodziło się w przyjaźń. Listy, modlitwy i przykład ofiarnego życia „niemedialnej” misjonarki przemieniły dumnego ateistycznego prześmiewcę w apologetę chrześcijaństwa. Muggeridge urodził się w 1903 r. w Londynie. Wychowywał się w ateistycznym domu, a jego ojciec był socjalistą. Studiował w Cambridge, a następnie pracował
253
jako nauczyciel w Indiach. W wieku 22 lat ożenił się i wraz z żoną wyjechał do Egiptu. Wkrótce całkowicie pochłonęła go praca dziennikarza. W 1935 r. „Manchester Guardian”, lewicowa gazeta, w której podjął pracę, wysłała go do bolszewickiej Rosji. Miał napisać reportaż o tym, jak wciela się w życie teorie komunizmu. Muggeridge, sam uważający się wówczas za komunistę, nie wyrzekł się jednak prawdy i wiernie opisał to, co zobaczył – „kułaków” żebrzących o kromkę chleba, więźniów traktowanych gorzej niż bydło. Pisał o ludziach ginących za bramą więzienia na Łubiance i o ludobójczym głodzie panującym w niegdysiejszym spichlerzu Europy – na Ukrainie. To, co napisał, nie spodobało się przełożonym, którzy oczekiwali peanów na cześć rewolucji. Uznano, że kłamie. Muggeridge musiał poszukać sobie innej pracy. Został dziennikarzem w „Calcutta Statesman”. Podczas wojny pracował w angielskim wywiadzie, służąc we Włoszech, Mozambiku i Francji. Duchowa pustka, w jakiej się wtedy znalazł, doprowadziła go w 1942 r. do nieudanej próby samobójczej. Powojenne etapy jego kariery wyznaczyła praca w „Daily Telegraph”, a następnie szefowanie angielskiemu pismu satyrycznemu „Punch” (1953-1957). Rozpoczął współpracę z radiem i telewizją. Dzięki inteligencji i ciętemu językowi stał się jednym z najlepszych dziennikarzy. Rozmawiał z najsławniejszymi osobistościami ówczesnego świata – Gandhim, Nixonem, Eisenhoverem, Kennedym, De Gaullem czy Chruszczowem. W ciągu wielu lat pracy zdążył poznać wszelkie panujące na świecie ideologie – imperializm, komunizm, socjalizm, narodowy socjalizm, teorie państwa opiekuńczego i liberalizm. Doszedł do wniosku, że wszystkie wizje utworzenia ziemskiego raju opierające się na błędnych wizjach człowieka, czynią życie ludzkie koszmarem. Za
254
największych burzycieli chrześcijańskiej cywilizacji zachodniej uznał Marksa i Freuda – „pierwszego z nich za zastąpienie ewangelii miłości ewangelią nienawiści, drugiego – za podważenie podstawowej zasady odpowiedzialności człowieka”. Krok po kroku zbliżał się do chrześcijaństwa. Duże wrażenie wywarły na nim książki Gilberta Keith Chestertona oraz „Mere Christianity” („Zwykłe chrześcijaństwo”) Cliva S. Lewisa. Korzystna dla jego duchowego rozwoju okazała się również służbowa podróż do Ziemi Świętej w 1967 r. To właśnie wtedy owładnęła nim – jak pisał później w „Jesus Rediscovered” – „niezwykła, niemalże magiczna pewność dotycząca narodzenia Jezusa, Jego nauczania i ukrzyżowania”. Poczuł obecność Jezusa – człowieka i Boga, odkrył prawdę o Jego śmierci i zmartwychwstaniu, usłyszał w swojej duszy Jego zbawcze słowa. Zauroczony Chrystusem i osobą Matki Teresy, stawiając sobie za wzór Chestertona, św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna, zaczął pisać książki przesiąknięte wartościami chrześcijańskimi. Jedną z ciekawszych była jego duchowa autobiografia „Confessions of a 20th Century Pilgrim” z 1988 r. O 180 stopni zmieniło się także jego życie: przestał zdradzać żonę i uganiać się za kolejnymi kobietami, zaczął unikać alkoholu i papierosów. Przeistoczył się w ortodoksyjnego chrześcijanina, surowego krytyka moralnego permisywizmu, przeciwnika antykoncepcji i zagorzałego obrońcę świętości życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Seks uznał za „mistycyzm społeczeństwa materialistycznego”, największe źródło pokus, większe od pieniędzy i władzy – za „prawdziwego asa w rękawie szatana”. Podstawowy problem naszych czasów widział w konflikcie wizji chrześcijańskiej, która mówi o świętości
255
życia, i wizji materialistycznej, która szermuje pojęciem jakości życia, stanowiącym uzasadnienie dla stosowania antykoncepcji, eutanazji i aborcji. Idee mają jednak swoje konsekwencje. Wierny do końca swoim przekonaniom Muggeridge demonstracyjnie zrezygnował z posady rektora uniwersytetu w Edynburgu, kiedy na fali kontestacji 1968 r. studenci próbowali wymusić na nim zgodę na rozprowadzanie środków antykoncepcyjnych i legalizację narkotyków. Uczestniczył również w wielu protestach i demonstracjach na rzecz moralnej odnowy, protestował przeciwko prześladowaniu Kościoła w Polsce. Media przezwały go „św. Muggiem”. Angażował się w pomoc niepełnosprawnym umysłowo i nakręcił film o słynnej „Arce” i jej twórcy – Jeanie Vanier. Bardzo cenił Jana Pawła II. O ostatecznym przyjęciu katolicyzmu zadecydowała, jak tłumaczył, „całkowicie słuszna”, „niewzruszona postawa Kościoła Katolickiego przeciwna antykoncepcji i aborcji”. Stało się to 27 listopada 1982 r. w kaplicy Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych w niewielkiej wiosce Hurst Green. Pod koniec życia Muggeridge został publicystą katolickiego czasopisma „New Oxford Review”. Zmarł 14 listopada 1990 r.
256
Pokutujcie!
Objawienia i niezwykłe zjawiska w Akita Akita (Japonia) 1973, 1975-1981 Objawienia Matki Bożej, do jakich doszło w latach 70. XX w. w japońskiej miejscowości Akita, uważane są za dopełnienie objawień fatimskich. Matka Boga zapowiedziała w nich straszne kary, jeśli ludzkość nadal tonąć będzie w grzechach. 12 czerwca 1973 r. s. Agnieszka Sasagawa Katsuko, niesłysząca nowicjuszka z Instytutu Sióstr Służebniczek Najświętszej Eucharystii, weszła do kaplicy na adorację Najświętszego Sakramentu. Nagle poraziło ją intensywne światło. Padła na kolana. Następnego dnia zjawisko powtórzyło się. Dzień później, kiedy na adorację udały się wszystkie siostry, s. Katsuko znów zobaczyła tajemnicze światło, które otoczyło tabernakulum. Ponieważ inne siostry tego nie widziały, zakonnica zastanawiała się, czy nie ulega jakimś psychicznym zaburzeniom. Nadszedł 5 lipca. Siostra spostrzegła na wewnętrznej stronie lewej dłoni krwawiącą rankę w kształcie krzyża. W nocy odczuwała taki ból, że nie była w stanie zmrużyć oka. Ok. godz. 3.00 przed jej oczyma pojawiła się jakaś postać. „Nie lękaj się, módl się nie tylko za siebie, ale i za całą ludzkość. Dziś świat bardzo rani Serce Pana. Rana
257
Maryi jest o wiele głębsza niż twoja. Chodźmy razem do kaplicy” – powiedziała. Okazało się, że to przybył do niej jej Anioł Stróż. Nowicjuszka posłuchała jego wezwania i poszła do kaplicy. Chcąc sprawdzić słowa anioła, podeszła do stojącej w kaplicy 70-centymetrowej figury Maryi. Już miała spojrzeć na Jej dłonie, kiedy nagle poczuła, że ta drewniana figura ożyła i zaraz do niej przemówi... Była cała skąpana w świetle... W tej samej chwili do jej głuchych uszu dotarł głos o niewysłowionym pięknie. Matka Boża zapewniła nowicjuszkę, że jej głuchota zostanie uzdrowiona. Poleciła jej modlić się, aby wynagradzać za grzechy wszystkich ludzi, i odmówiła razem z nią specjalną modlitwę ułożoną dla zakonnic z Instytutu przez miejscowego biskupa. Potem tajemniczy głos polecił jej modlić się za papieża, biskupów i kapłanów. Była 5.10 i s. Katsuko nie obejrzała już dłoni Maryi. Rano za bardzo się bała i poprosiła o to współsiostrę. Okazało się, że na dłoni drewnianej figury znajduje się rana, z której płynie krew. Siostry były bardzo poruszone. Krwawienie powtórzyło się 12 lipca, a później 26 lipca w obecności ordynariusza diecezji ks. bp. Ito. 27 lipca rana na dłoni s. Katsuko zaczęła obficie krwawić i bardzo boleć. Tego samego dnia po wizycie anioła rana znikła. Anioł wyjaśnił siostrze też sens krwawienia dłoni Maryi: „Ta wylana krew ma głębokie znaczenie; jest to drogocenna krew, która została wylana dla waszego nawrócenia, w intencji pokoju i zadośćuczynienia za niewdzięczność i obelgi wyrządzane Bogu”. „Módl się szczególnie o nawrócenie grzeszników, uwielbiając Najświętsze Serce Jezusa i Jego Przenajświętszą Krew” – dodał anioł. 3 sierpnia po południu, podczas pobytu w kaplicy s. Katsuko znów usłyszała słowa dobiegające od strony figury: „(...) Wielu ludzi zasmuca Pana. Oczekuję dusz, które
258
by Go chciały pocieszyć. Wraz z Synem oczekuję dusz, które dla uśmierzenia gniewu Ojca niebieskiego chciałyby cierpieć zamiast grzeszników i niewdzięcznych i przez swe ofiary czyniły pokutę. Aby objawić swój gniew przeciw światu, Ojciec niebieski zamierza wymierzyć całej ludzkości karę. Już kilkakrotnie próbowałam wraz z Synem złagodzić Jego gniew. Zapobiegłam nieszczęściu przedstawiając Mu heroiczne dusze ofiarne, które pocieszają Pana. Przedstawiłam Mu cierpienia Jego Syna na krzyżu, Jego krew i różne Jego ofiary: modlitwę, pokutę, ubóstwo, mężne ofiary, które są w stanie uśmierzyć «gniew» Ojca. Życzę sobie, by wasz Instytut w tej myśli działał, tzn. by cenił sobie ubóstwo, by się nawracał i modlił, by zadośćuczynić za niewdzięczność i obelgi wielu ludzi. Praktykujcie modlitwę Instytutu w poczuciu świadomości jej wartości. Wcielajcie ją w czyn i składajcie ją w ofierze jako zadośćuczynienie za grzechy. Niech każda z was poświęca się całkowicie Panu, stosownie do swych zdolności i urzędu! Także w Instytucie świeckim modlitwa jest konieczna. Dusze gotowe do modlitwy są już zjednoczone. Nie troszcząc się nazbyt o formę, bądźcie wierni i gorliwi w modlitwie, aby pocieszać Mistrza”. Potem Matka Boża skierowała kilka słów bezpośrednio do s. Katsuko, rozmawiając z nią o jej powołaniu i złożonych ślubach. Do niezwykłych wydarzeń doszło również 29 września. Na dłoni figury nie było już rany, ale siostry zauważyły inne zjawisko – niezwykłe światło, jakim jaśniała statua, a potem pot o „rajskim” aromacie róż i lilii, który obficie zrosił jej czoło i kark. S. Katsuko i inne siostry osuszały go bandażami, a on wciąż się pojawiał. Wieczorem udało się go zatamować. Ostatnie objawienie miało miejsce 13 października. Maryja powiedziała wówczas do s. Katsuko: „Moja
259
umiłowana córko, słuchaj dobrze tego, co mam ci do powiedzenia. Powinnaś to przekazać twemu przełożonemu. (...) Jeśli ludzie nie okażą skruchy przez żal i nie poprawią się, Bóg wymierzy całej ludzkości okropną karę, karę, która będzie straszniejsza od potopu; karę, jakiej ludzkość nigdy jeszcze nie przeżywała. Ogień spadnie z nieba i zniszczy większą część ludzkości, nie oszczędzając ani kapłanów, ani świeckich. Pozostali przy życiu będą tak bardzo cierpieć, że będą zazdrościć zmarłym. Jedyną bronią, jaka wam pozostanie do dyspozycji, będzie różaniec i znak, jaki wam pozostawił Syn. Odmawiajcie codziennie różaniec za papieża, biskupów i kapłanów. Szatańskie siły zajmą miejsce nawet w Kościele; kardynałowie będą przeciwstawiać się kardynałom, biskupi biskupom. W Kościele będzie pełno ludzi, którzy pójdą na kompromisy. Kapłani, którzy Mnie czczą, będą pogardzani i wyśmiewani przez swych kolegów, ołtarze i kościoły opustoszeją. Wielu kapłanów i zakonników, uwiedzionych przez szatana, porzuci służbę Panu. Szatan zajmie się w szczególny sposób duszami poświęconymi Bogu. Utrata wielu dusz zasmuca Mnie. Miara już się przelewa. Jeśli ludzie będą coraz więcej grzeszyć, to nie będzie też miłosierdzia. Mów odważnie o tym swemu przełożonemu. On będzie każdą z was wzywał do modlitwy i do zadośćuczynienia!”. Po przekazaniu tego orędzia w Akicie zapanował pozorny spokój. Pozorny, bo 2 lata później – 4 stycznia 1975 r. – znów pojawiło się niezwykle tajemnicze zjawisko. Z oczu figury popłynęły łzy. Obserwowało je ok. 500 osób. Zarejestrowano to zjawisko na taśmę filmową i sfotografowano, bowiem płacz powtórzył się 101 razy i ustał dopiero po ponad 6 latach – 15 września 1981 r. „Maryja ukazuje swój ból, by ożywić słabnącą wiarę” – wyjaśnił s. Katsuko anioł. W 1982 r. s. Katsuko odzyskała słuch.
260
Objawienia w Akita poddano teologicznym, a krew, pot i łzy płynące z figury naukowym badaniom. Badacze stwierdzili, że wydzieliny pochodziły od istoty ludzkiej. Teologowie nie dostrzegli w przekazanym orędziu doktrynalnych niezgodności i wykluczyli „szatańskie machinacje”. W 1984 r. cudowność wydarzenia potwierdził, obserwujący je na własne oczy, miejscowy biskup Jan Shojiro Ito, a w 1988 r. uczyniła to watykańska Kongregacja Nauki Wiary. Cyt. za: Shimura Tatsuya, „Cud, który wstrząsnął światem”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 1997, s. 12nn.
261
Ze śmierci do życia
Nawrócenie Bernarda Nathansona Nowy Jork (USA) od 1973 r., chrzest: 9 grudnia 1996 r. To jedno z największych nawróceń XX w. Najzagorzalszy zwolennik aborcji na świecie, szef największej kliniki aborcyjnej w USA, który przyznał się do odpowiedzialności za zabicie 75 tys. dzieci, przeszedł na stronę obrońców życia, a po latach został katolikiem. Bernard Nathanson pochodził z rodziny zeświecczonych Żydów. Od młodości był ateistą. Studiował medycynę na uniwersytecie McGilla. Wielkie wrażenie wywarł na nim wówczas żydowski psychiatra Karl Stern, który od dwóch lat był już wówczas katolikiem. Podziwiał jego fachowość i duchowy spokój. Jako młody student po raz pierwszy zetknął się ze światem aborcjonistów. Miał dziewczynę – Ruth, która zaszła w ciążę. Zaskoczeni tym faktem młodzi postanowili „usunąć” dziecko. Zrobili to w prywatnym gabinecie, pokątnie, bowiem proceder ów był wówczas w USA nielegalny. Choć wcześniej planowali ślub, Bernard nie ożenił się z Ruth. Nie przeżywał też żadnych dylematów moralnych. W wieku 42 lat Nathanson był już profesorem, miał za sobą dwa nieudane małżeństwa i był założycielem
262
(w 1968 r.) słynnej National Abortion Rights Action League – NARAL (Narodowa Liga Walki o Prawo do Aborcji). Związał się wówczas z kobietą, która bardzo go kochała. Kiedy zaszła w ciążę, Bernard kazał jej ją usunąć. Kobieta błagała, by pozwolił jej urodzić dziecko, ale on był nieugięty. Zagroził, że jeśli nie podda się aborcji, to się z nią nie ożeni. Uległa. Nathanson własnymi rękami zabił swoje własne dziecko. Zrobił to fachowo, bez skrupułów i wyrzutów sumienia. Mordował także dzieci swoich przyjaciółek, koleżanek i przypadkowych znajomych, a nawet swoich... nauczycielek. Na całym świecie nie było wówczas większego od niego propagatora zabijania dzieci. Kiedy skończył 44 lata, został szefem największej na świecie kliniki aborcyjnej. Rok 1973 r. okazał się być dla Nathansona przełomowy – został ordynatorem wydziału położniczego w dużym szpitalu św. Łukasza w Nowym Jorku. Miał zorganizować tam oddział badań prenatalnych. Po raz pierwszy zetknął się wówczas z ultrasonografem, dzięki któremu można obserwować rozwój dziecka w łonie matki. Był zszokowany tym, co zobaczył. Zauważył, że płód jest normalnie funkcjonującym organizmem, ssie kciuk, porusza się, oddycha, oddaje mocz, śpi i czuwa. Jego silne przekonanie o słuszności aborcji na życzenie zostało zachwiane. Drastycznie ograniczył wówczas liczbę dokonywanych zabiegów (ostatniego dokonał w 1979 r.) Ultrasonograf obudził w nim naukowca i zrodził wątpliwości co do etyczności aborcji. Równie istotny był drugi krok. Nathanson – dokonujący wcześniej przerywania ciąży za pomocą mechanicznej pompy – zapragnął dowiedzieć się, co dzieje się podczas zabiegu. Poprosił przyjaciela, by podłączył do USG kamerę i nagrał na niej przebieg zabiegu. Lekarze byli zszokowani filmem, który później obejrzeli. Tak
263
powstał „Niemy krzyk” – autentyczny zapis makabrycznej zbrodni dokonywanej na niewinnych dzieciach. Niemym aktorem było 12-tygodniowe dziecko w łonie matki, podejmujące heroiczny bój o życie ze śmiercionośnymi urządzeniami, którymi je zaatakowano. Zobaczono, że płód to nie tylko zespół tkanek, ale żywa istota, która czuje, broni swego życia i cierpi. Film zaprezentowany szerszej publiczności spowodował wielkie poruszenie. Proaborcyjni liberałowie za wszelką cenę próbowali zablokować jego rozpowszechnianie. Dzięki USG i filmowi Nathanson poznał prawdę, która nim wstrząsnęła. Ze zwolennika aborcji przeistoczył się w jej zdecydowanego przeciwnika – w obrońcę życia. Nadal pozostał jednak ateistą, a jego nawrócenie miało ściśle „naukowy” charakter. Po swoim „naukowym nawróceniu” Nathanson ujawnił duchową i moralną pustkę, potworny cynizm i płynącą z chciwości (ponad 1,5 mln aborcji rocznie przynosiło dochód rzędu 500 mln dolarów) motywację aborcjonistów, a przede wszystkim morze kłamstw kampanii reklamowej, za pomocą której „rewolucyjni” zwolennicy aborcji okłamywali amerykańskie społeczeństwo, dążąc do liberalizacji przepisów antyaborcyjnych (udało się to już w 1970 r., a w 1973 r., po ogłoszeniu wyroku w słynnej sprawie Roe v. Wade, zalegalizowano w USA aborcję na żądanie i bez ograniczeń). Aborcjoniści ukrywali przed kobietami niebezpieczne następstwa przerywania ciąży, fałszowali statystyki (twierdząc np., że rocznie dokonuje się w USA ok. 1 mln nielegalnych aborcji, podczas gdy faktyczna liczba wynosiła ok. 150 tys.), podawali wyniki spreparowanych badań opinii publicznej, przekonywali, że zaaprobowanie aborcji na życzenie jest oznaką oświeconego liberalizmu, a niezgoda na nią objawem fanatycznego zacofania, szkalowali przeciwny aborcji Kościół
264
katolicki za „społecznie wsteczne idee”. Skutecznie blokowali również rozpowszechnianie informacji, że życie ludzkie zaczyna się już od poczęcia. Twierdzili, że rozważania na temat początku ludzkiego życia to nie sprawa nauki, ale filozofii i teologii. Za wstrząsem poznawczym, jakiego doznał Nathanson, przyszedł wstrząs duchowy. Naukowe odkrycia skłoniły go do wszczęcia poszukiwań natury religijnej. Nie miał w tym zbyt dużej praktyki – religię już dawno zepchnął na boczny tor. Dla niego liczył się głównie pieniądz i dobrobyt. Po obejrzeniu niezwykłego filmu Nathanson zrozumiał, że nie był dobroczyńcą ludzkości, ale seryjnym mordercą. Budził się w nocy i z niepokojem wertował książki z zakresu duchowości. Nachodziły go myśli samobójcze. Szukał ukojenia w alkoholu i gabinecie psychiatry. Świadomość tysięcy popełnionych zbrodni coraz bardziej go przytłaczała. Pojął, że to, co robił, było wielkim grzechem. W tym czasie rozpoczął aktywną działalność w ruchu obrońców życia. Większość z jego członków była religijna. Nathanson początkowo odżegnywał się od wiary, ale stopniowo poznawał wartość wspólnoty, prawdziwą bezinteresowną miłość i siłę modlitwy. Zaczął dopuszczać myśl o istnieniu Boga. Próbował wrócić do judaizmu, ale religia ta nie dała mu odpowiedzi na jego pytania. Potrzebował oczyszczenia z grzechów. Co więcej, do judaizmu zrażała go znaczna liczba Żydów zaangażowanych w ruch i „przemysł proaborcyjny”. Nathanson zaczął gorączkowo zapoznawać się wówczas z biografiami wielkich katolickich konwertytów. Do przejścia na katolicyzm przyczyniła się zwłaszcza lektura książki jego byłego profesora Karla Sterna „Słup ognia”, w którym żydowski psychiatra opisał swoją drogę do Kościoła katolickiego.
265
Wielkie znaczenie dla jego duchowego rozwoju miały także cotygodniowe kontakty z dwa razy młodszym od Nathansona księdzem Johnem Mc Closkey z Opus Dei. Duże wrażenie zrobiła na żydowskim lekarzu lektura Ewangelii św. Łukasza (lekarza) i Dziejów Apostolskich. Po kilku latach przygotowań, 9 grudnia 1996 r., w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, w krypcie kaplicy katedry św. Patryka w Nowym Jorku Nathanson przyjął chrzest, bierzmowanie i Komunię św. i odrodził się do nowego życia – życia w prawdzie i Chrystusie. „Teraz jesteś takim samym katolikiem, jak ja” – powiedział Nathansonowi ks. kard. John O’Connor.
266
Guzy zniknęły
Uzdrowienie s. Concepcion Boullon Rubio – cud beatyfikacyjny ks. Josemarii Escrivy de Balaguera klasztor San Lorenzo de El Escorial k. Madrytu (Hiszpania) czerwiec 1976 r. Bóle żołądka, anemia, chroniczne zmęczenie i utrata wagi były pierwszymi dolegliwościami, na jakie zaczęła uskarżać się 66-letnia s. Concepcion Boullon Rubio z podmadryckiego klasztoru San Lorenzo de El Escorial. Dwa lata później na ciele zakonnicy – lewym ramieniu, lewej stopie i kciuku prawej dłoni – pojawiły się bardzo bolesne guzy. Narośl na ramieniu rozrosła się w ciągu kolejnych 3 lat do wielkości pomarańczy i bardzo bolała. Aby złagodzić nieco ból, zakonnica chodziła z przechyloną na bok głową. Całe dnie s. Concepcion spędzała, siedząc na fotelu obłożona poduszkami. Lekarz, który badał guzy, nie pobrał ich wycinków, nie można było zatem stwierdzić, czy są złośliwe. Uczynił tak, bowiem ogólny stan zdrowia chorej był bardzo zły. Równocześnie nasiliły
267
się problemy związane z żołądkiem: m.in. badania wykazały, że na żołądku znajduje się krwawiący wrzód, a w woreczku żółciowym – kamienie. Stan zdrowia zakonnicy pogarszał się z dnia na dzień. „Wyglądała jak trup” – dosadnie określiła jej wygląd siostra przełożona. Zakonnice myślały, że chora już umiera. Lekarze podzielali ich przekonanie: podejrzewali raka układu pokarmowego, a guzy uważali za jego przerzuty. Przewidując rychły koniec, przepisywano chorej jedynie środki przeciwbólowe. Zakonnica nie skarżyła się. Cierpiała w milczeniu, w pełni godząc się z wolą Boga. Przygotowywała się na śmierć. Chora nie prosiła o uzdrowienie, także jej współsiostry nie modliły się o to. „Zostałam uzdrowiona z guzów (...) w czerwcu 1976 r. – relacjonowała później hiszpańska zakonnica. – Nie mogę podać dokładniejszej daty. Pamiętam, że tej nocy, kiedy poczułam się uzdrowiona, poczułam szczególne bóle i dokuczliwe pieczenie w lewym ramieniu i stopie. Nie zauważyłam (wtedy), że doszło do jakiegokolwiek wyleczenia guzów. Tamtej nocy spałam godzinę lub półtorej godziny. (...) Wstałam i kiedy byłam pod prysznicem, zauważyłam, że nie mam obrzęku na lewym ramieniu. Zdziwiłam się i poszłam sprawdzić do łóżka, czy została jakaś plama; ale nic nie zobaczyłam. Później się ubrałam i wkładając buty spostrzegłam, że nic nie zostało też z obrzęku na lewej stopie. Szybko poszłam do przełożonej, żeby oznajmić jej, co się ze mną stało”. W dniu uzdrowienia s. Conception po raz pierwszy od dłuższego czasu była w stanie wziąć udział we Mszy św. Choć choroba znikła bez śladu, a siostra poczuła się dobrze, nie uważała ona za stosowne rozgłaszać to całemu światu. Do lekarza poszła dopiero dwa tygodnie albo miesiąc później. Lekarze byli zdziwieni nagłym zniknięciem guzów i ustąpieniem dolegliwości związanych z układem
268
pokarmowym. Chcąc zbadać prawdziwą przyczynę choroby, pobrano niewielkie wycinki tkanki z maleńkiego zgrubienia na dłoni, które pozostało po narośli. Okazało się, że przyczyną powstania nowotworów, jakimi były guzy, było „odkładanie się w skórze zwapniałych guzków tłuszczowych”. Choroba ta, choć nie jest śmiertelna, nie nadaje się do leczenia ani nie ustępuje samoistnie. W każdym takim przypadku konieczna staje się interwencja chirurgiczna. Co więcej, zdziwienie wywołało równoczesne ustąpienie dolegliwości żołądkowych. Tak nagłego powrotu do zdrowia nie dało się wytłumaczyć na podstawie wiedzy medycznej. Uznano go za cud. Po uzdrowieniu s. Conception żyła jeszcze 12 lat i cieszyła się dobrym, jak na swój wiek, zdrowiem. Jej uzdrowienie przypisane zostało wstawiennictwu sługi Bożego Josemarii Escrivy de Balaguera – założyciela jednej z największych katolickich organizacji Opus Dei. Okazało się, że codzienne gorące modlitwy o uzdrowienie s. Conception zanosiły za jego przyczyną dwie rodzone siostry zakonnicy – Josefina i Felisa Boullon. Wyszło również na jaw, że zintensyfikowanie modlitw przypadło na okres, w którym ustąpiły uciążliwe dolegliwości. Kiedy zakonnica dowiedziała się wreszcie, komu zawdzięcza swoje zdrowie, wyznała, że od lat 40. na prośbę pewnego krewnego często modliła się za Opus Dei. Kandydat na ołtarze w pewnym sensie „odwdzięczył się” w ten sposób za modły zanoszone w intencji jego umiłowanego dzieła. Ceremonia beatyfikacyjna sługi Bożego Josemarii Escrivy, która stała się możliwa po uznaniu tego cudu, ściągnęła do Rzymu aż 300 tys. wiernych. Cyt. za: Flavio Capucci, „Tak, dziś również dzieją się cuda. Łaski za przyczyną bł. Josemarii Escrivy”, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 2002, s. 16.
269
Uratowana protestantka
Uzdrowienie Łucji Silvy Cirilo – cud beatyfikacyjny Joanny Beretty Molli Grajau (Brazylia) listopad 1977 r. 21 grudnia 1992 r. Ojciec Święty Jan Paweł II podpisał dekret stwierdzający cud uzdrowienia za przyczyną bohaterskiej włoskiej matki, służebnicy Bożej Joanny Beretty Molli. Interesujące w tym zdarzeniu było to, że cudu dostąpiła... protestantka. W listopadzie 1977 r. w niewielkim brazylijskim miasteczku Grajau (stan Maranao), w szpitalu założonym przez brata Joanny kapucyna o. Alberta Berettę, leżała 28-letnia Łucja Silva Cirilo. Młoda kobieta była już matką trojga dzieci i czekała obecnie na poród czwartego. Dziecko nie mogło urodzić się siłami natury, podjęto zatem decyzję o wykonaniu cesarskiego cięcia. Niestety – okazało się, że dziecko jest martwe. Co więcej, doszło do powikłań. Wywiązała się poważna infekcja zagrażająca życiu kobiety. Jej przyczyną była przetoka jelitowo-pochwowa. Zdrowie nieszczęśliwej matki pogarszało się z minuty na minutę. Podjęto decyzję o przewiezieniu jej
270
do innego szpitala, gdzie miała zostać poddana skomplikowanej operacji. Najbliższy szpital, w którym można było ją wykonać, znajdował się jednak w odległości ponad 600 km. Ciężki stan kobiety nie pozwalał na jej przetransportowanie. Umierającą kobietą zainteresowała się wówczas pielęgniarka – kapucynka s. Bernardyna de Manaus, która zaczęła modlić się sama, a także poprosiła inne siostry i znajome osoby, by one również modliły się o zdrowie dla Łucji za wstawiennictwem „siostry Ojca Alberta” – służebnicy Bożej Joanny Beretty Molli. We trójkę zebrały się przy niewielkim obrazeczku przedstawiającym służebnicę Bożą i zaczęły prosić Boga o uzdrowienie chorej pacjentki. Pomimo bardzo złych rokowań, następnego dnia zaskoczony lekarz spostrzegł, że kobieta jest już całkowicie zdrowa, a przetoka znikła w niewytłumaczalny sposób. Zagrożenie minęło. Nie trzeba było przewozić jej do innego szpitala i mogła prawie natychmiast wrócić do domu.
271
Santo subito!
Niezwykłe łaski za wstawiennictwem Jana Pawła II za jego życia Watykan – Castel Gandolfo – Meksyk 1978-2005 Jan Paweł II był człowiekiem ze wszech miar wielkim. Gołym okiem dostrzegalna była silna modlitewna i duchowa więź, która łączyła go z Bogiem i Matką Najświętszą. Jeszcze za jego życia wielu ludzi zgłosiło szereg niewytłumaczalnych naukowo uzdrowień przypisywanych jego wstawiennictwu u Boga. Papieski sekretarz, obecnie metropolita krakowski ks. abp Stanisław Dziwisz, rozmawiając z przedstawcielami włoskich gazet, mówił o uzdrowieniu pewnego bogatego Amerykanina pochodzenia żydowskiego cierpiącego na nieuleczalnego guza mózgu. Amerykanin chciał przed śmiercią widzieć się z papieżem, uczestniczył w 1998 r. w prywatnej Mszy św. celebrowanej przez Ojca Świętego w Castel Gandolfo i mimo, że był wyznania mojżeszowego – prawdopodobnie nieświadomy tego, co czyni – przyjął Komunię św. Kilka godzin poźniej okazało się, że guz nagle zniknął. W 1985 r. na prywatnej audiencji gościły u Jana Pawła II Danuta Sz. z 3-letnią Wiktorią – Polki zamieszkałe
272
wraz z rodziną w Toronto. Wiktoria była ciężko chora, miała guza nowotworowego. Po powrocie z Rzymu, niespodziewanie dla wszystkich z uwagi na bardzo złe rokowania, choroba zaczęła się cofać. Dziewczynka wyzdrowiała. 19-letni dziś Heron Badillo z Meksyku również nie zapomni nigdy spotkania z Ojcem Świętym. Państwo Badillo z cierpiącym na białaczkę Heronem witali papieża na lotnisku w Zacatecas podczas jego pielgrzymki do Meksyku w 1990 r. Papież przytulił wówczas do siebie chorego czterolatka, który trzymał w rękach gołąbka, i ucałował go w pozbawioną włosów głowę. „Niech gołąb leci!” – powiedział do niego, pomagając mu wypuścić ptaka. Po powrocie z lotniska Heron, któremu dawano zaledwie kilka dni życia, wrócił całkowicie do zdrowia. Ojciec Herona Felipe de Jesus Badillo jest przekonany, że jego syn żyje dzięki niezwykłemu wstawiennictwu samego papieża. Niewytłumaczalnych uzdrowień związanych z osobą Jana Pawła II doznawali też duchowni. Podczas jednej z Mszy św. odprawianej w kilka dni po śmierci papieża za jego duszę swoje świadectwo złożył ks. kard. Francesco Marchisano z Włoch. Pięć lat wcześniej, po operacji tętnicy szyjnej, kardynał doznał paraliżu struny głosowej i nie mógł mówić. Pewnego dnia został zaproszony na obiad do Pałacu Apostolskiego. Podczas posiłku – jak relacjonował Marchisano – „Ojciec Święty dotknął mojego gardła w miejscu, w którym było ono operowane i powiedział, że będzie się za mnie modlił do Boga”. Jan Paweł II zapewnił, że „głos powróci”. „Odwagi!” – dodał i jak dobry ojciec głaskał kardynała przez kolejne pięć minut. „Po jakimś czasie znowu mogłem mówić” – stwierdził kard. Marchisano. Media donosiły też o uzdrowieniu z choroby nowotworowej, jakiego doznała pewna Angielka, uzdrowieniu
273
małego Giuseppe urodzonego z defektem immunologicznym oraz s. Józefy K. cierpiącej z powodu nieustalonej choroby głowy i ucha. W Watykanie znajdują się również opisy podobnych przypadków, które zdarzyły się w Indiach, Rumunii i Meksyku. Niezwykłe owoce wydały też rekolekcje, jakie przeżyli ludzie w ostatnich chwilach przed odejściem umiłowanego papieża „do domu Ojca”. Wiele osób doznało wówczas duchowego wstrząsu i nawróciło się ze złej drogi.
274
Upuszczone kule
Uzdrowienie Janiny Lach Częstochowa – Jasna Góra (Polska) 28 stycznia 1979 r. W 1976 r. łodziance Janinie Lach, 26-letniej matce dwójki małych dzieci, z uwagi na trwałe kalectwo przyznano pierwszą grupę inwalidzką. Od 1969 r. kobieta miała bezwładne nogi i niedowład w prawej ręce. Aby móc się poruszać, potrzebowała dwóch kul i aparatu ortopedycznego. Leczyła się w wielu szpitalach i lekarze stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że cierpi na stwardnienie rozsiane. Choroba wciąż postępowała i młodej matce groził całkowity paraliż, utrata wzroku i władz umysłowych. Na dodatek porzucił ją mąż poślubiony w 1969 r. Załamana modliła się gorąco do Matki Bożej, by zaopiekowała się dziećmi i dała jej szybką śmierć. W nocy z 26 na 27 stycznia 1979 r. Janina Lach miała dziwny sen. Przyśnił jej się jakiś ogromny kościół i kaplica. Pośrodku kaplicy dostrzegła jakąś postać. Okazało się, że jest nią Matka Boża. Najświętsza Panna przemawiała do ludzi wersami z litanii, a w pewnej chwili obróciła się do niej i powiedziała: „A ty przybądź do mnie na Jasną Górę. Tu otrzymasz łaski”. Po chwili zdumiona kobieta usłyszała grzmoty, zobaczyła niesamowity blask i przed jej oczyma pojawił się cudowny obraz Jasnogórskiej Pani. Obudziła się o 4.00. Kilka godzin później poszła do spowiedzi i Komunii św., zabrała ze sobą 7-letnią
275
córeczkę Ewę i wsiadła do pociągu. Po męczącej podróży o północy dotarły do Częstochowy. Noc spędziły w hotelu. Rano taksówką podjechały pod klasztor. Janina Lach spostrzegła, że to świątynia, którą widziała we śnie. Chora wzięła udział we Mszy św. o godz. 11.00. Potem podeszły z córką do kaplicy. Janina Lach doznała wtedy zachwycenia. Zobaczyła jasność, a zamiast obrazu... żywą Matkę Bożą. Odniosła wrażenie, że Najświętsza Matka przemawia do niej, zapraszając ją, by podeszła bliżej. Uczyniła to. Nawet nie zauważyła, kiedy upuściła kule. Była bardzo zdziwiona, że mogła samodzielnie stać i chodzić. W jednej chwili odzyskała władzę w nogach. Bezpowrotnie minęły też silne bóle głowy, których co jakiś czas doznawała. Wśród świadków tego niezwykłego wydarzenia były: s. Rafaela Marek i Wanda K. z Głuchołaz. Obie widziały moment upuszczenia kul. Zakonnica rozmawiała z uzdrowioną i – nie bez oporów z jej strony – zaprowadziła ją do zakrystii, by złożyła świadectwo o cudzie. Po uzdrowieniu kobietę badało wielu lekarzy. Stwierdzili, że jest zupełnie zdrowa. Po stwardnieniu rozsianym i innych dolegliwościach nie było śladu. Z wdzięczności Matce Bożej Janina Lach wielokrotnie brała udział w pieszej pielgrzymce warszawskiej na Jasną Górę. Bez trudu przemierzała prawie 250-kilometrową trasę. Kule, których używała przez 5 lat, wiszą dziś jako wotum na ścianie prawej nawy kaplicy Cudownego Obrazu. Odzyskanie zdrowia przez Janinę Lach jest jedną z ponad 1400 nadzwyczajnych łask otrzymanych za wstawiennictwem Matki Bożej Częstochowskiej zanotowanych w sanktuaryjnej księdze cudów. Z uwagi na to, że nie było takiej potrzeby, uzdrowienie to nie było nigdy badane przez komisję kościelną i nie zostało oficjalnie uznane za cud.
276
Poproś mnie o pomoc
Uzdrowienie Maureen Digan – cud beatyfikacyjny s. Faustyny Kowalskiej Kraków Łagiewniki 28 marca 1981 r. Amerykanka Maureen Digan, zamieszkała w stanie Massachusetts, chorowała od wczesnej młodości. Od 15 do 25 roku życia była stałą rezydentką szpitala – przebyła 50 operacji. Jej przypadek, opisany jako limphedema (słoniowacizna), uznano za nieuleczalny. Jednym z głównych objawów tej choroby była znaczna opuchlizna kończyn. Dziewczynie zoperowano kręgosłup, przez dwa lata była sparaliżowana, a po pewnym czasie lekarze byli zmuszeni amputować jej nogę. Maureen nie była w stanie pojąć, dlaczego Pan Bóg zesłał na nią tak wielkie cierpienie. „Obraziła się” na Niego – przestała chodzić na Mszę św. i do spowiedzi. Kiedy zawisła nad nią groźba amputacji drugiej nogi, jej mąż Bob Digan, który był człowiekiem silnej wiary i gorącej modlitwy, nakłonił ją do wyjazdu do Łagiewnik, do grobu służebnicy Bożej s. Faustyny Kowalskiej, nie znanej jeszcze wtedy tak szeroko jak dzisiaj. Lecąc do Polski, Maureen nie wierzyła, że może wyzdrowieć. Nie wierzyła w cuda.
277
Do kaplicy w Łagiewnikach dotarli 28 marca 1981 r. Maureen Digan po raz pierwszy od czasów młodości poszła do spowiedzi. Zdumiała się, kiedy stojąc przy grobie s. Faustyny usłyszała w sercu głos: „Poproś mnie o pomoc, a ja ci pomogę”. „Siostro Faustyno, przebyłam długą drogę, proszę, zrób coś!” – odpowiedziała. Nagle poczuła, że noga przestała ją boleć, a opuchlizna znikła. Nie wierzyła, że to może być prawda. Okazało się jednak, że od tej pory noga była już zdrowa. But, który na niej nosiła, musiała wypchać papierem, by nie spadał jej ze stopy. Na krótki czas poprawił się też stan zdrowia Bobbiego – synka państwa Digan, który urodził się z uszkodzeniem mózgu i którego również zabrali ze sobą do Polski (zmarł w 1991 r.). Uzdrowienie Maureen Digan okazało się całkowite i trwałe. Lekarze nie byli w stanie wytłumaczyć go na podstawie swojej medycznej wiedzy, teologowie mogli zatem uznać je za cud za wstawiennictwem służebnicy Bożej Faustyny Kowalskiej. Na jego podstawie Ojciec Święty Jan Paweł II mógł dokonać beatyfikacji „sekretarki Bożego Miłosierdzia”. Ceremonia ta odbyła się w Rzymie 18 kwietnia 1993 r.
278
„Nie krzywdźcie moich dzieci!”
Cud różańcowy na Filipinach Manila (Filipiny) 22-25 lutego 1986 r. 22 lutego 1986 r. na Filipinach wybuchła rewolucja. Rządzący krajem od 14 lat dyktator Ferdynand Marcos, bezwzględnie tępiący wszelkie działania zagrażające jego władzy, polecił aresztować ministra obrony gen. Juana Ponce Enrile i kilka osób z jego otoczenia. Na wieść o tym generał wraz z dowódcą sił zbrojnych gen. Ramosem i 300-osobową grupą żołnierzy zabarykadowali się w koszarach leżących przy manilskiej Alei Objawienia się Świętych (EDSA). Wojskowi, pragnąc uniknąć rozlewu krwi, zwrócili się o pomoc do cieszącego się wielkim społecznym szacunkiem ks. kard. Jaime L. Sina. Kardynał porozmawiał z nimi, a potem udał się do swojej kaplicy. Po półtoragodzinnej modlitwie wyszedł i wygłosił rozpowszechnione przez radio orędzie do Filipińczyków. Wezwał wiernych, by wzięli różańce, wyszli na Aleję EDSA i utworzyli żywy kordon oddzielający zabarykadowanych rebeliantów od zbliżających się do nich wojsk żołnierzy wiernych dyktatorowi. Apelu kardynała posłuchały 2 mln osób. Ludzie wyszli na główną arterię Manili i przebywali na niej
279
przez 4 dni, uczestnicząc w wielkim narodowym nabożeństwie różańcowym. Biedni i bogaci Filipińczycy modlili się, śpiewali maryjne pieśni, brali udział w odprawianych przy polowych ołtarzach Mszach św. Zakonnice z trzech klasztorów kontemplacyjnych przez 4 dni trwały na modlitwie i pościły. Najtrudniejsze, pełne niepewności i strachu były pierwsze dni, kiedy naprzeciw tłumu dyktator wysłał armię złożoną z 25 czołgów i 6 tys. żołnierzy. Ludzie uklękli wówczas przed nadciągającym wojskiem, podnieśli w górę trzymane w dłoniach różańce i zaczęli się modlić. Czołgi zbliżyły się, próbując wjechać w tłum, i nagle... zatrzymały się, a żołnierze zamiast zaatakować, przyłączyli się do modlitwy. Jak się później okazało, skłoniło ich do tego objawienie, którego byli świadkami. „Ukazała im się przepiękna Niewiasta... – opowiadał w jednym z wywiadów kard. Sin. – Była piękna, a Jej oczy błyszczały. I ta piękna Niewiasta przemówiła do żołnierzy tymi słowami: «Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci». Kiedy żołnierze to usłyszeli, zostawili wszystko, wyszli z czołgów i przyłączyli się do ludu”. Widząc fiasko działań pacyfikacyjnych, wściekły dyktator nakazał rozpędzić tłum za pomocą pocisków z gazem. Pojemniki wrzucono w tłum, ale wtedy... wiatr zmienił nagle kierunek i ci, którzy je wrzucali, sami zmuszeni zostali do ucieczki. Marcos polecił następnie ostrzelać koszary z moździerzy. Morderczego rozkazu nie wykonano, bo nie znaleziono „odpowiedniego celu”, a co więcej, żołnierze nie chcieli strzelać, żeby nie pozabijać cywilów. Kiedy „cel” wreszcie odnaleziono, odpalone pociski okazały się być... niewypałami. Także wysłane do boju załogi śmigłowców przyłączyły się do buntowników.
280
Marcos zrozumiał wreszcie, że nie ma szans wygrać ze zbuntowanym narodem i nie ma już czego szukać na Filipinach. 25 lutego uciekł z kraju. Nowym prezydentem wybrana została Corazon Aquino, wdowa po zgładzonym przez dyktatora polityku Benigno Aquino. Bezkrwawa rewolucja uznana została za cud.
281
Wyrwany z objęć śmierci
Uzdrowienie Alberta Szułczyńskiego – cud kanonizacyjny bł. Brata Alberta Chmielowskiego Warszawa (Polska) 3 maja 1986 r. Najmłodsze z ośmiorga dzieci Barbary i Waleriana Szułczyńskich przyszło na świat 19 marca 1986 r. w warszawskim szpitalu przy ul. Szaserów. Miesiąc po urodzeniu stan zdrowia chłopca nagle zaczął się pogarszać. Miał żółtaczkę (inną niż fizjologiczna), pleśniawki jamy ustnej, dużą niedowagę. Trafił do szpitala. Leczenie nie skutkowało, było coraz gorzej. Wywiązało się ogólne zakażenie organizmu (sepsa – trudna do zwalczenia w takich przypadkach i prowadząca często do śmierci), a także mocznica zatruwająca mózg. Dopuszczalny poziom bilirubiny był ośmiokrotnie przekroczony, co również mogło w znacznym stopniu uszkodzić mózg. Rodzice podejrzewali, że może to mieć związek z mającą miejsce w tym czasie awarią elektrowni atomowej w Czarnobylu. Narządy dziecka przestawały funkcjonować. Państwo Szułczyńscy nie tracili jednak nadziei. Z prośbą o pomoc zwrócili się do s. Marii Klaudii Niklewicz – zaprzyjaźnionej z rodziną przełożonej warszawskiego
282
klasztoru Wizytek. Matka Klaudia, która w młodości studiowała medycynę, była wielką orędowniczką bł. Brata Alberta. Poradziła państwu Szułczyńskim, by modlili się o cud za jego wstawiennictwem. Modlitewne wsparcie dały rodzinie także siostry albertynki w Krakowie. W tym czasie sytuacja pogorszyła się na tyle, że już tylko cud mógł uratować dziecko. 29 kwietnia przeprowadzono kolejne badanie. Chłopiec miał niewydolność nerek, wątroby i układu krążenia, ropomocz. Prześwietlenie klatki piersiowej wykazało rozwijające się zapalenie płuc z niewydolnością oddechową. Sytuacja stała się beznadziejna. Umieszczone pod namiotem tlenowym umierające niemowlę trzeba było czym prędzej ochrzcić. Chrzest św. odbył się w nocy z 2 na 3 maja 1986 r. Dziecko otrzymało imię Albert. Walerian Szułczyński zauważył, że już w czasie tej ceremonii kolor skóry dziecka zaczął się zmieniać – ziemista twarz pojaśniała. Okazało się, że niemal od razu po chrzcie wszystkie narządy zaczęły poprawnie funkcjonować. Następnego dnia do szpitala przyszła matka dziecka. Osłupiała. Miejsce, gdzie pod namiotem tlenowym dotychczas leżał jej syn, było puste. Pomyślała o najgorszym. Na korytarzu spotkała jednak ordynatora, który z radością oznajmił jej, że mały Albert nagle wyzdrowiał. Lekarze nie potrafili, bazując na wiedzy medycznej, wytłumaczyć tego, co się stało. Po przesłuchaniu wielu świadków i wysłuchaniu opinii komisji lekarskich nagłe, całkowite i trwałe uzdrowienie Alberta Szułczyńskiego uznano za cud. W listopadzie 1989 r. państwo Szułczyńscy udali się do Rzymu, by uczestniczyć w uroczystości kanonizacji swojego dobroczyńcy – bł. Brata Alberta. Ciężka choroba nie wywarła żadnego wpływu na rozwój dziecka. Albert Szułczyński jest dziś zdolnym, utalentowanym muzycznie młodym człowiekiem, silnie związanym z Kościołem katolickim.
283
By ręce nadal leczyły
Uzdrowienie dr. Manuela Nevado Reya – cud kanonizacyjny bł. Josemarii Escrivy de Balaguera diec. Badajoz (Hiszpania) 1992 r. Od 1955 r. hiszpański lekarz dr Manuel Nevado Rey pracował jako chirurg. W swojej pracy prawie bez przerwy posługiwał się aparatem rentgenowskim, ze względu na kształt i nazwę producenta zwanym „kulą Siemensa”. W tamtych czasach lekarze obsługujący przyrządy emitujące promienie X nie mieli tak dobrego jak dziś zabezpieczenia przed szkodliwym promieniowaniem. Większość cierpiała później na chorobę zawodową – radiodermitis, charakteryzującą się zmianami skórnymi o różnym stopniu zaawansowania. Nie inaczej było z dr. Nevado. Jako chirurg nastawiał kilka złamań dziennie, robiąc to własnymi dłońmi pod działającą „kulą”. W 1962 r. na zewnętrznej części dłoni dr. Nevado zaczęły pojawiać się zmiany świadczące o zapaleniu skóry: wypadły rosnące na grzbietach palców włosy, na niektórych palcach pojawił się rumień. Lekarz nie zaprzestał
284
jednak pracy w szkodliwych warunkach i – co było do przewidzenia zmiany skórne, jakich doznał, pogłębiały się. Na dłoniach dały się zauważyć odbarwienia, owrzodzenia, brodawki – choroba weszła w drugą fazę. W latach 80. choroba osiągnęła trzecie stadium. Praca zaczęła sprawiać dr. Nevado coraz większe trudności. Przed wykonaniem każdego zabiegu lekarze dokładnie szorują dłonie i nakładają na nie lateksowe rękawiczki z talkiem w środku. Z powodu odczuwania dużego bólu, dr Nevado nie był już w stanie postępować jak jego koledzy po fachu. Pod rękawiczki z lateksu zakładał wysterylizowane rękawiczki z lnu. Dolegliwości nie ustępowały i lekarz przed listopadem 1992 r. musiał zrezygnować z przeprowadzania zabiegów. Na palcach pojawiły się nietypowe wrzody, guzy i rany skóry. Chirurg był zmartwiony, że nie będzie mógł powrócić do pracy. Znajomi lekarze uważali bowiem, że guzy brodawkowate to rak naskórka (biopsji jednak nie wykonano). Proponowali mu wykonanie przeszczepów skóry i przestrzegali, że być może trzeba będzie dokonać amputacji. Byli przekonani o nieodwracalności zmian. Przypadek sprawił, że na początku listopada 1992 r. w ręce dr. Nevado wpadł obrazek bł. Josemarii Escrivy de Balaguera – hiszpańskiego księdza, założyciela jednej z największych na świecie organizacji katolickich Opus Dei. Stało się to podczas wizyty lekarza w Ministerstwie Rolnictwa w Madrycie, dokąd się udał, by dowiedzieć się czegoś na temat unormowań Unii Europejskiej dotyczących uprawy winorośli. Jeden z urzędników zwrócił wtedy uwagę na jego chore dłonie, podarował mu obrazek i polecił modlić się o uzdrowienie do bł. Escrivy. Mężczyźni wymienili się wizytówkami. Dr Nevado przyjął ten dar z wdzięcznością, zaczął się nawet modlić, ale bez przekonania. Jego modlitwy stały się bardziej intensyw-
285
ne, kiedy 2 tygodnie później podczas wyjazdu naukowego do Wiednia i odwiedzania tamtejszych kościołów prawie w każdym z nich dostrzegał obrazki i foldery z wizerunkiem bł. Escrivy. Hiszpański lekarz uznał, że to wstyd, że jego ziomek bardziej czczony i doceniany jest w innych krajach niż w swojej własnej ojczyźnie. W miarę, jak dr Nevado się modlił, zmiany na jego dłoniach stopniowo zanikały. Znikły całkowicie po dwóch tygodniach od powrotu z Austrii. Skóra dłoni całkowicie się zregenerowała. W styczniu 1993 r. chirurg mógł wrócić do intensywnej pracy. Dr Nevado nigdy nie obnosił się ze swoją chorobą. Mało kto wiedział również, że został uzdrowiony. Uzdrowienie nie uszło jednak uwagi osób, z którymi stale pracował. Do Wicepostulacji Opus Dei, zajmującej się procesem kanonizacyjnym bł. Josemarii Escrivy, zgłosił je urzędnik, do którego dr Nevado zadzwonił kilka dni przez Bożym Narodzeniem w 1992 r., przy okazji wyrażając mu swą radość z poprawy stanu chorych dłoni. Przeprowadzone później badania wykazały, że tuż przed uzdrowieniem lekarz cierpiał na „zrakowacenie ciężkiego przewlekłego porentgenowskiego zapalenia skóry w III stadium, w fazie nieodwracalnej” – chorobę prowadzącą do śmierci! Lekarze stwierdzili również „bardzo szybkie, całkowite i trwałe, naukowo niewytłumaczalne” uzdrowienie. Uznano je za cud konieczny do zakończenia procesu kanonizacyjnego bł. Escrivy. Dr Nevado jest przekonany, że Bóg uzdrowił go za przyczyną św. Josemarii Escrivy po to, by dalej ofiarnie wykonywał swoją pracę.
286
Twoje serce jest zdrowe
Uzdrowienie ks. Ronalda Pytla – cud kanonizacyjny bł. Siostry Faustyny Baltimore (USA) październik 1995 r. „Wiem, że to Ona [bł. Siostra Faustyna] wstawiła się za mną u Jezusa i że Jego miłość płynąca z serca dotknęła mnie i uzdrowiła” – stwierdził ks. Ronald Pytel. Podobnego zdania była grupa teologów i naukowców, która badała niewytłumaczalne i nagłe uzdrowienie księdza i uznała je za cud. Ks. Ronald Pytel, Amerykanin polskiego pochodzenia, od 1991 r. był proboszczem polsko-amerykańskiej parafii MB Różańcowej w Baltimore (USA). Właśnie on zapoczątkował w parafii kult Miłosierdzia Bożego. Zimą i wiosną 1995 r. ks. Pytel zaczął uskarżać się na trudne do wyleczenia przeziębienie i kaszel. Badający go lekarz stwierdził alergiczne zapalenie oskrzeli, zaniepokoił się jednak dużo bardziej czym innym – szmerami w jego sercu. Ks. Pytel skonsultował się wówczas ze znanym kardiologiem dr. Nicholasem Fortuinem, który zdiagnozował zwężenie zastawki aorty – chorobę grożącą nagłą śmiercią. Specjalista kazał księdzu przyjmować leki i leżeć w łóżku aż do czasu
287
wszczepienia sztucznej zastawki. Po przebyciu operacji ks. Pytel powrócił do domu. Nie na długo, bowiem niespełna miesiąc później zachorował na zapalenie opłucnej – w płucu zgromadziła się ciecz i znowu trafił do szpitala. Schudł wtedy tak, że wyglądał jak więzień obozu koncentracyjnego. Po wyjściu ze szpitala przebył kolejne badania. Jego serce było wówczas w opłakanym stanie – lewa komora była bardzo zniszczona. Lekarze przewidywali, że nigdy nie będzie już normalnie funkcjonować. 5 października 1995 r., w rocznicę śmierci bł. Siostry Faustyny, ks. Pytel przewodniczył całodniowemu nabożeństwu do Miłosierdzia Bożego. Dzień zakończył się Mszą św., podczas której grupa parafian modliła się o zdrowie dla swojego proboszcza. „Wezwano wstawiennictwa bł. Siostry Faustyny w modlitwie, a ja oddałem cześć jej relikwiom” – opisywał ks. Pytel. W czasie tej modlitwy ksiądz upadł i przez 15 minut nie mógł podnieść się z posadzki – nie był w stanie się ruszyć. Wieczorem przypomniał sobie, że nie wziął lekarstwa. Przyjął je o północy. Przez kolejne dni czuł jednak silny ból w okolicy serca. Zapytał wówczas lekarza, czy może zmniejszyć dawkę przyjmowanego leku. Lekarz zgodził się. W listopadzie 1995 r. ks. Pytel po raz kolejny poddał się badaniom. Lekarz przejrzał wyniki i bardzo zdumiony tym, co zobaczył, powiedział: „Ron, ktoś interweniował za ciebie. Twoje serce jest zupełnie zdrowe. Nie mogę wytłumaczyć co się stało”. Niezwykłe uzdrowienie zbadał cały sztab naukowców. Zebrano pokaźną dokumentację. Dr Valentin Fuster, kardiolog ze szpitala Mt. Sinai w Nowym Jorku. napisał: „Przekonałem się, że nastąpiła zmiana w objawach, jakie istniały przed Healing Mass [uzdrawiającą Mszą św.] do całkowitego usunięcia objawów choroby w przeciągu następnych trzech dni”. Ks. Pytel nie miał później większych problemów z sercem. Zmarł w listopadzie 2003 r. na raka nerki.
288
Niewidzialna dłoń
Uzdrowienie Consigli de Martino – cud beatyfikacyjny o. Pio Salerno (Włochy) listopad 1995 r. W dzień Wszystkich Świętych w 1995 r. 45-letnia Consiglia de Martino nagle bardzo źle się poczuła. Na jej lewym barku pojawiła się opuchlizna wielkości pomarańczy. W szpitalu w Salerno, gdzie niezwłocznie została hospitalizowana, zdiagnozowano przerwanie piersiowego kanału limfatycznego i obfity wyciek limfy do płuc. Płuca kobiety przestały normalnie funkcjonować i De Martino zaczęła się dusić. Jedynie operacja mogła uratować jej życie. Consiglia de Martino oraz jej córka zaczęły gorąco modlić się o zdrowie za przyczyną o. Pio. O cud uzdrowienia modlili się również przyjaciele rodziny oraz zakonnicy z macierzystego klasztoru o. Pio w San Giovanni Rotondo. Kobieta leżąca na szpitalnym łóżku trzy razy zwracała się z westchnieniem o pomoc do zakonnika z Pietrelciny. Wieczorne badania potwierdziły postawioną wcześniej diagnozę. Operację zaplanowano na następny dzień. Rano, wsłuchując się w słowa informującego ją o konieczności wykonania zabiegu lekarza, Consiglia de Martino
289
nie ustawała w kierowaniu próśb do świętego kapucyna. „Ty bądź moim chirurgiem. Ty mnie zoperuj” – prosiła w myślach. Nagle poczuła coś dziwnego. Jakaś niewidzialna dłoń rozwiązała tasiemkę jej koszuli. Miała wrażenie, że ktoś przecina jej szyję i zszywa przerwany kanał limfatyczny. Po chwili ból minął i kobieta poczuła się dobrze. Nagle i niespodziewanie wyzdrowiała. Zaintrygowani nagłą poprawą zdrowia pacjentki lekarze postanowili zawiesić decyzję o operacji i po raz kolejny ją zbadać. Badanie komputerowe wykazało wówczas, że wysięk płynu do płuc osuszył się samoistnie, a kanał limfatyczny nie jest już przerwany. Z medycznego punktu widzenia niemożliwe było, żeby stało się to bez interwencji chirurgicznej i to w czasie krótszym niż 24 godziny. Kiedy Włoszka dowiedziała się, że jest już zdrowa, chciała natychmiast opuścić szpital. Lekarze zatrzymali ją jednak, chcąc przeprowadzić dokładniejsze badania. Kolejne prześwietlenie potwierdziło fakt nadzwyczajnego uzdrowienia. Po dokładnym lekarskim i teologicznym dochodzeniu stwierdzono, że zaistniała wcześniej choroba narządu była rzeczywista, nie zastosowano żadnej terapii, uzdrowienie miało charakter natychmiastowy, całkowity oraz trwały i nastąpiło dzięki wstawiennictwu sługi Bożego o. Pio. Cud uzdrowienia Consigli de Martino pozwolił na beatyfikację największego „cudotwórcy” XX w.
290
Zostałam uleczona
Uzdrowienie Moniki Besra – cud beatyfikacyjny Matki Teresy z Kalkuty Potiram (Indie) wrzesień 1998 r. To był jeden z najszybszych procesów beatyfikacyjnych w historii Kościoła. W rok po śmierci Matki Teresy wydarzył się cud przypisywany jej wstawiennictwu, a po kolejnych pięciu latach Ojciec Święty dokonał beatyfikacji kalkuckiej zakonnicy. Cud dotyczył uzdrowienia z ogromnego guza, który mógł być nowotworem złośliwym. 32-letnia Monika Besra, matka pięciorga dzieci, była mieszkanką wsi Dangram w Zachodnim Bengalu (Indie), leżącej ponad 700 km na północ od Kalkuty. W 1998 r. kobieta była leczona w kilku indyjskich szpitalach. Miała guza w brzuchu (na jajniku) i gruźlicę. Jej stan był zły, a brzuch był tak rozdęty, że kobieta wyglądała, jakby znajdowała się w 6. miesiącu ciąży. Guz ważył ok. 5 kg. „Lekarze obawiali się mnie operować” – opowiadała Monika Besra. Widząc pogarszający się stan zdrowia kobiety, medycy byli przekonani, że czeka ją rychła śmierć. Monika Besra trafiła ostatecznie do ośrodka Sióstr Misjonarek Miłości w Potiram. Kiedy tam przybyła, od
291
2 miesięcy odczuwała już bardzo silne bóle, ciągle płakała i nie była w stanie spać. Prawa strona ciała bolała ją tak, że nie mogła na niej leżeć. Mimo podawanych lekarstw ból nie znikał. Chora zaczęła zatem intensywnie modlić się do Matki Teresy, której wizerunek wisiał na ścianie naprzeciwko jej łóżka. Uzdrowienie nastąpiło nagle pewnej nocy we wrześniu 1998 r. Po modlitwie do Matki Teresy ból minął, a guz zniknął. Monika Besra była głęboko przekonana, że swoje wyzdrowienie zawdzięcza Matce Teresie.
292
Niesamowita moc modlitwy
Uzdrowienie Mateusza Pio Collela – cud kanonizacyjny bł. Ojca Pio San Giovanni Rotondo (Włochy) styczeń 2000 r. To dziecko było już jedną nogą w grobie. U cierpiącego na ostre zapalenie opon mózgowych 8-letniego Mateusza Pio Collela przestało pracować już dziewięć organów, m.in. nerki, płuca i serce. Mimo to jego matka nie dała za wygraną. Zorganizowała wielką modlitewną krucjatę, otępiała z bólu sama gorąco modliła się o cud za wstawiennictwem bł. Ojca Pio. Jej determinacja została nagrodzona – Mateusz nagle i niespodziewanie powrócił do życia. Zachorował 20 stycznia 2000 r. Zaczął odczuwać bóle głowy, a po jakimś czasie pojawiły się drgawki i wysoka gorączka. Chłopiec zaczął tracić przytomność, a na jego ciele pojawiły się plamy. Ojciec, który był lekarzem, zawiózł go wówczas do Domu Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo. Dziecko trafiło na oddział intensywnej terapii. Jego stan gwałtownie się pogarszał i mimo intensywnych działań medycznych rano nie pracowało już dziewięć organów. Lekarze spodziewali się rychłej śmierci, a w przypadku,
293
gdyby jednak udało się jakimś cudem uratować chłopca, przewidywali, że będzie miał bardzo uszkodzony mózg. Uporczywa i uznawana za beznadziejną walka o życie Mateusza trwała jeszcze kilka godzin. Nagle stało się coś niewytłumaczalnego. W jednej chwili wszystkie organy chłopca zaczęły prawidłowo funkcjonować – serce zaczęło bić, ciśnienie i wszystkie inne parametry wróciły do normy. Natychmiast zbadano mózg chłopca. Badanie nie wykazało najmniejszych uszkodzeń. Lekarze nie byli w stanie znaleźć dla tego, co się stało, medycznego uzasadnienia. To był cud. 31 stycznia 2000 r. Mateusz obudził się ze śpiączki i poprosił o... czekoladę i grę telewizyjną. Pytał też o o. Pio. Okazało się, że miał sen, w którym go spotkał i kapucyn zapytał go, czy chce zostać uzdrowiony. Po 26 dniach całkowicie zdrowy chłopiec mógł już powrócić do domu. Nie było najmniejszego problemu z przypisaniem cudu bł. Ojcu Pio. Matka chłopca, Maria Lucia Ippolito od najmłodszych lat była jego czcicielką, a gdy Mateusz zachorował, natychmiast zwróciła się do niego o pomoc. Modliła się też do Jezusa Miłosiernego. Kobieta zmobilizowała do modlitwy swoich znajomych – utworzyła wielką modlitewną krucjatę, prosiła wierzących o przyjmowanie Komunii św. w intencji Mateusza. Zdesperowana przez kilka dni niemal bez przerwy klęczała albo przy grobie kapucyna w San Giovanni Rotondo, albo na klasztornym chórze przed ukrzyżowanym Chrystusem, przed którym o. Pio otrzymał stygmaty. Kobieta modliła się nawet wtedy, kiedy serce jej syna przestało bić, a zrozpaczony mąż powiedział, że – jego lekarskim zdaniem – nie ma już najmniejszych szans na to, by utrzymać Mateusza przy życiu. Na szczęście okazało się jednak, że to nie on, ale ona miała rację. „Z naszej historii płynie przesłanie, że modlitwa ma niesamowitą moc i że trzeba być świadkami nadziei, która rodzi się z modlitwy” – mówiła, składając swoje świadectwo, szczęśliwa matka uzdrowionego chłopca.
294
Gdy niemożliwe staje się możliwe
Narodziny Joanny Arcolino – cud kanonizacyjny bł. Joanny Beretty Molli San Sebastian (Brazylia) 2000 r. Jak można było przypuszczać, Joanna Beretta Molla, bohaterska matka, która mimo zagrożenia własnego życia nie zgodziła się na uśmiercenie noszonego pod sercem dziecka, stała się skuteczną orędowniczką w przypadkach trudności związanych z ciążą i porodem. Jeden z takich przypadków wydarzył się w San Sebastian w Brazylii. W połowie listopada 1999 r. 35-letnia Elżbieta Comparini Arcolino spodziewała się czwartego dziecka. Wykonane pod koniec listopada USG wykazało jednak, że dziecko rozwija się w bardzo małym worku płodowym. Potem ujawniły się jeszcze inne komplikacje, m.in. krwawienie i poważne problemy związane z łożyskiem. Prognozy lekarzy były pesymistyczne. Już wtedy przewidywano samoistne poronienie, a gdyby ono nie nastąpiło, zaczęto mówić o potrzebie aborcji. W lutym 2000 r. Elżbieta poczuła, że dzieje się z nią coś niedobrego. USG wykazało wówczas, że błona płodowa jest pęknięta, a dziecko rozwija się w środowisku całkowicie pozbawionym wód płodowych, co sprawia, że
295
jest narażone na rozmaite szkodliwe czynniki. Co więcej, uszkodzenie błony płodowej i odejście wód narażało zarówno matkę, jak i dziecko na ryzyko poważnej infekcji. Lekarze nie mieli już teraz żadnych wątpliwości – dziecko i tak nie przeżyje, nie ma na to żadnych (!) szans (na świecie nie zanotowano bowiem jeszcze przypadku, żeby przy takich uszkodzeniach błony płodowej i braku wód dziecko zdołało przyjść na świat żywe). Kobieta, jak przekonywali, dla własnego dobra powinna poddać się aborcji, bo w przeciwnym wypadku naraża się na bardzo duże ryzyko śmierci. W szpitalu organizm Elżbiety intensywnie nawadniano, ale nie wpłynęło to na przywrócenie płynu owodniowego. Tymczasem dziecko wciąż żyło i normalnie się rozwijało. Elżbieta była wierząca i nie chciała nawet myśleć o aborcji. Kiedy lekarka, która się nią opiekowała, po raz kolejny przyniosła stosowne dokumenty i nakłaniała ją, żeby je podpisała, Karol Cezary, mąż Elżbiety, poprosił, by dała im jeszcze trochę czasu do namysłu i poszedł po księdza z sąsiedniej parafii. W czasie wizyty lekarki na sali obecna była również przyjaciółka Elżbiety – Izabela. Słyszała wszystko i poszła do kaplicy pomodlić się w intencji rozgoryczonej matki. Kiedy wstała z klęczek, dostrzegła za drzwiami bp. Diogenesa Silvę Matthesa, który przyszedł do szpitala odwiedzić kogoś znajomego. Pobiegła za nim i poprosiła go o podejście do łóżka przyjaciółki. Bp Silva jeszcze jako ksiądz dawał ślub Elżbiecie i Karolowi. Przyszedł do sali Elżbiety i wysłuchał jej opowieści. „Betina, módlmy się, a Pan Bóg nam pomoże” – powiedział i poprosił, żeby poczekali jeszcze trochę z decyzją. Wkrótce po jego wyjściu na sali pojawił się ksiądz, który udzielił Elżbiecie sakramentu namaszczenia chorych. Kiedy to robił, powrócił biskup. Przyniósł ze sobą biografię bł. Joanny Beretty Molli. „Zrób to, co ona, a jeśli
296
będzie to konieczne, oddaj życie za dziecko. Modliłem się w domu, prosząc Błogosławioną o wstawienie się za tobą przed Panem, wyjednanie łaski cudu i zachowanie życia tego małego dziecka” – powiedział. Elżbieta znała już jednak wcześniej historię bł. Joanny. Z jej niezwykłą biografią zapoznała się, kiedy spodziewała się trzeciego dziecka. Zdecydowała się na nie świadomie, mimo tego, że dwa poprzednie porody wymagały cesarskiego cięcia. Wtedy też była przerażona i również prosiła bł. Joannę o pomoc. I pomoc nadeszła, a ona urodziła dziecko ważące ponad 5 kg. Obrazek z wizerunkiem błogosławionej dał jej w tamtych krytycznych chwilach ten sam bp Silva. Przypominając sobie poprzednie doświadczenia i mając na uwadze duchowe wsparcie, jakie zapewnił jej ks. biskup, Elżbieta zdecydowała, że nie zgodzi się na aborcję, ale będzie nosiła dziecko tak długo, jak jego serce będzie bić. Lekarze po raz ostatni próbowali ją przekonać – perswadowali, że to, co robi, jest czystym szaleństwem. Odwaga Elżbiety dała jednak do myślenia lekarce. Pani doktor postanowiła nie namawiać jej więcej na aborcję i, skrycie podziwiając determinację swojej pacjentki, wraz z nią poczekać, aż płód sam umrze. Elżbieta wyszła ze szpitala do domu. Lekarka wypożyczyła rodzinie aparat do USG. Co sześć godzin mieli sprawdzać, czy dziecko jeszcze żyje. Tymczasem Elżbieta przeżywała jeden z najgorszych okresów w swoim życiu – bała się, że umrze razem z dzieckiem, czuła się opuszczona przez Boga i samotna. Lękała się, co stanie się z pozostałą trójką dzieci, kiedy jej już nie będzie. Kiedy w domu kobiety toczyła się walka o życie dziecka i matki, ksiądz z miejscowej parafii zorganizował modlitwy w intencji Elżbiety. Za przyczyną bł. Joanny modliły się również karmelitanki w całej Brazylii. Pani
297
doktor śledziła rozwój ciąży i zauważyła, że wód płodowych w dalszym ciągu nie było prawie wcale. Intensywne „nawadnianie” organizmu nie poprawiało sytuacji. 31 maja 2000 r., kiedy kobieta była w 32. tygodniu ciąży, a dziecko ważyło 1800 g, podjęto decyzję o cesarskim cięciu. Córeczka przyszła na świat w dobrym stanie, miała tylko niewielki problem ze skręconą lewą stopą. Stan Elżbiety po porodzie był jednak dużo, dużo gorszy. Z porodówki trafiła na oddział intensywnej terapii – miała duży krwotok, pojawiły się problemy z płucami. Po trzech dniach poczuła się jednak lepiej i po jakimś czasie mogła opuścić szpital. Małą... Joannę wypuszczono do domu 17 czerwca. Ważyła prawie 2 kg. Dzięki przeprowadzonej później operacji i rehabilitacji stopa dziecka wróciła do stanu prawidłowego. W 2001 i 2002 r. badający Joannę pediatrzy stwierdzili, że jest ona całkowicie zdrowa. Ani lekarze ze szpitala w San Sebastian, ani członkowie konsulty medycznej, która z ramienia Watykanu badała tę sprawę, ani nikt inny nie miał wątpliwości – narodziny Joanny i fakt przeżycia jej matki były najprawdziwszym cudem. Na podstawie tego cudu Jan Paweł II kanonizował bł. Joannę Berettę Mollę 16 maja 2004 r.
298
Wybrana bibliografia Augustyn św., „Wyznania”, IW PAX, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 1992. Allegri Renzo, „Cuda Ojca Pio”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003. Ball Ann, „Współcześni święci. Żywoty i oblicza”, t. I i II, Exter, Gdańsk 1994. Banaszak Marian, „Historia Kościoła Katolickiego”, t. I-III, ATK, Warszawa 1986. Bartoszewski Gabriel o. OFMCap, Budzyński Stefan, Ryszka Czesław, „Życie i cuda polskich świętych kanonizowanych i beatyfikowanych za pontyfikatu Jana Pawła II”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „ADAM”, Warszawa 2001. Beevers John, „The Storm of Glory. The story of St. Therese of Lisieux”, Image Books, 1977. Benedykt z Nursji św., „Reguła. Żywot. Komentarz”, nakładem Opactwa Benedyktynów Tynieckich, Tyniec 1979. Bierbaum Athanasius o. OFM, „Gibt’s Teufel”, Franziskus-Druckerei, Werl i W., 1936. Bogacki Jan ks., „Przewodnik po Sanktuarium św. Michała na Górze Gargano”, Wydawnictwo „Michael”, 2001. Bouflet Joachim, Boutry Philippe, „Znak na niebie. Objawienia Matki Bożej”, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2000. „Bóg i świat. Z kard. Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald”, SIW „Znak”, Kraków 2001. „Breviarium fidei”, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1998. Brygida Wielka św., „Objawienia i inne dzieła”, Wydawnictwo „M”, Kraków 2004. Bull of Canonization of St. Thérèse of the Child Jesus and the Holy Face (Vehementer exultamus hodie) Pius XI. Burchacka Irena (oprac.), „Ojciec Pio. Osobowość i posługa w relacjach współczesnych”, Instytut Prasy i Wydawnictw „Novum”, Warszawa 1988. Cabaud Judith, „Eugenio Zolli – prorok nowego świata”, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2003.
299
Capucci Flavio, „Tak, dziś również dzieją się cuda. Łaski za przyczyną bł. Josemarii Escrivy”, Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań 2002. Cruz Joan Carroll, „Cuda eucharystyczne i eucharystyczne zjawiska w życiu świętych”, Exter, Gdańsk 2000. Cruz Joan Carroll, „Cudowne wizerunki Najświętszej Maryi Panny. Sto sławnych figur i obrazów”, Exter, Gdańsk 2000. Cruz Joan Carroll, „Cudowne wizerunki naszego Pana. Sławne katolickie figury, obrazy i krucyfiksy”, Exter, Gdańsk 1997. Cruz Joan Carroll, „Niezniszczalni. Studium o ciałach Świętych i Błogosławionych Kościoła Katolickiego, które nie uległy rozkładowi”, Exter, Gdańsk 1997. „Cuda i łaski zdziałane za przyczyną Jasnogórskiej Matki Bożej dawniej i dziś”, Wydawnictwo Zakonu Paulinów „Paulinianum”, Jasna Góra – Częstochowa 1997. Duin Julia, „Bernard Nathanson’s conversion”, „Crisis”, June 1996. Flumeri Gerardo Di, „Kapłańska posługa o. Pio z Pietrelciny” [w:] „Przesłanie Ojca Pio z Pietrelciny dla ludzi naszych czasów”, Wyd. „Głos Ojca Pio”, Kraków 2004. Forstner Dorothea OSB, „Świat symboliki chrześcijańskiej”, IW PAX, Warszawa 1990. Frossard Andre, „Istnieje inny świat”, Wyd. WKA, Wrocław 1988. Frossard Andre, „Spotkałem Boga”, Editions du Dialogue, Paryż 1972. Guitton Jean, Antier Jean-Jacques, „Tajemne moce wiary. Znaki i cuda”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 1997. Haller Józef, „Pamiętniki. Z wyborem dokumentów i zdjęć”, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”, Londyn 1964. Hebert Albert J., „Przywróceni życiu. Wiarygodna opowieść o czterystu wskrzeszeniach”, Exter, Gdańsk 1995. Herbstrith Waltraud, „Edyta Stein. Ofiara naszego czasu”, Verbinum, Warszawa 1998. Herrmann Teofil ks. CM, „Promienie Pośredniczki Łask”, wyd. ITKM, Kraków 2002. Hojnowski Jan SCJ, „Słownik kultu Serca Jezusowego”, Wydawnictwo „M”, Kraków 2000. Ippolito Maria Lucia, „Cud kanonizacyjny Ojca Pio. Uzdrowienie Matteo – relacja matki”, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2003. Jabłoński Andrzej ks., „Sanktuarium Matki Bożej w Katedrze Lubelskiej”, Lublin 1965 (mps). Jackowski Antoni, Sołjan Izabela (red.), „Leksykon szlaki pielgrzymkowe Europy”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000.
300
Johnson Paul, „Historia chrześcijaństwa”, Wydawnictwo ATEXT, Gdańsk 1995. Jongen H., „Tajemnica Fatimy”, Wydawnictwo Michalineum, Warszawa (Struga) 2002. Kałdon Stanisław Maria o. OP, „Prawda o Niepokalanym Sercu Maryi w pobożności i nauczaniu Kościoła”, Wydawnictwo „M”, Kraków 2000. Katechizm Kościoła Katolickiego, Pallotinum 1994. Kobielus Stanisław ks., „Krzyż Chrystusa. Od znaku i figury do symbolu i metafory”, IW PAX, Warszawa 2000. Kongregacja Nauki Wiary, „Orędzie Fatimskie”, Pallotinum, Poznań 2000. Kowalska M. Faustyna św. s., „Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2001. „Kwiatki św. Franciszka”, tłum. L. Staff, Wydawnictwo „Sara”, Warszawa 2000. Laepple Alfred, „Cudowne uzdrowienia w Lourdes. Sprawozdania-fakty-dowody”, Semen, Wrocław 2001. „Łaska La Salette”, Wydawnictwo „La Salette”, Kraków 2002. Łaszewski Wincenty, „Świat maryjnych objawień. Duchowy przewodnik po objawieniach Matki Bożej”, Fons Omnis, 2003. Majdański Kazimierz ks. abp., „Będziecie Moimi świadkami”, Fundacja „Pomoc Rodzinie”, Łomianki 1999. Malatesta Enrico, „Świadectwa o cudach Ojca Pio”, Wydawnictwo „M”, Kraków 2001. Marion Andre, Courage Anne-Laure, „Całun Turyński – nowe odkrycia nauki”, SIW „Znak”, Kraków 2000. Matt Leonard von, Bosco Henri, „Ksiądz Bosko”, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 2000. Messori Vittorio, „Cud. Hiszpania, 1640: dochodzenie w sprawie najbardziej wstrząsającego cudu maryjnego”, Księgarnia św. Jacka, Katowice 2000. Messori Vittorio, „Pytania o chrześcijaństwo. Mówią: Andre Frossard, Karl Rahner, Max Thurian, Umberto Eco, Gulio Andreotti, Jean-Marie Lustiger, Joseph Ratzinger”, Wydawnictwo „M”, Kraków 1997. Michułka Walenty ks., „Błogosławiony ks. Bronisław Markiewicz”, Michalineum, Marki 2005. Nasuti Nicola OFMConv., „Cud Eucharystyczny w Lanciano. Historyczne, teologiczne, naukowe oraz fotograficzne dowody”, Wyd. „Arka”, Wrocław 2001. „Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (Biblia tysiąclecia), wyd. trzecie poprawione, Pallottinum, Poznań-Warszawa 1980.
301
Ratzinger Joseph kard., „Bóg i świat. Wiara i życie w dzisiejszych czasach. Z kard. Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald”, SIW „Znak”, Kraków 2001. Ravier Andre SJ, „The body of Saint Bernadette of Lourdes”, ze strony internetowej www.ewtn.com. Rosłan Jan ks., „Sanktuarium Matki Bożej w Gietrzwałdzie”, Gietrzwałd 1994. Rusecki Marian ks., „Funkcje cudu”, Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz, Sandomierz-Lublin 1997. Siemieński Lucjan (oprac.), „Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie”, Poznań 1845. „Skrót zarysu teologii (Sumy Teologicznej) św. Tomasza z Akwinu OP”, Wydawnictwo Antyk – Marcin Dybowski, Warszawa 2000. Tatsuya Shimura, „Cud, który wstrząsnął światem. Najświętsza Maryja Panna płacze w Japonii”, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 1997. Theillier Patrick, „Porozmawiajmy o cudach”, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2003. Treece Patricia, „Ciała uświęcone”, Exter, Gdańsk 1994. Trochu Francis, „Proboszcz z Ars. Święty Jan Maria Vianney 1786-1859”, Wydawnictwo Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Poznań 2004. „Wspomnienia s. Łucji z Fatimy”, t. I i II, Secretariado dos Pastorinhos, Fatima-Portugal 2002-2003. Voragine Jakub de, „Złota legenda. Wybór”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2000. Zerbino Pietro (red.), „Sny Księdza Bosko”, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 2004. Zolli Eugenio, „Przed świtem. Naczelny rabin Rzymu: dlaczego zostałem katolikiem”, Fronda – Księgarnia św. Jacka, Warszawa – Katowice 1999.
302
Ważniejsze strony internetowe www.saintcharbel-annaya.com www.santaritadacascia.org www.sancta.org (o Matce Bożej z Guadalupe) www.kirchensite.de/index.php?myELEMENT=63342 (o Katarzynie Emmerick) www.lourdes-france.com www.gietrzwald.3c.pl www.santuario-fatima.pt/portal/ www.smbf.pl www.thereseneumann.de/ www.madonnadellelacrime.it www.muggeridge.org/ www.opusdei.org/ www.strachocina.przemysl.opoka.org.pl www.newmanreader.org/ www.stgemma.com/ www.stjoan-center.com/ www.calun.org/ www.sindone.org (o Całunie Turyńskim)
303
304
Spis treści Przedmowa _________________________________
7
Cuda Pana Jezusa ____________________________
13
Ustanowienie Eucharystii przez Chrystusa _________
24
Zmartwychwstanie – fundament naszej wiary ______
26
Tajemnice Całunu Turyńskiego _________________
29
Nawrócenie Szawła ___________________________
32
Cuda dokonywane przez apostołów ______________
34
Nawrócenia dokonane przez pierwszych apostołów __
37
Cuda św. Mikołaja ____________________________
40
Wizja Konstantyna ___________________________
42
Odnalezienie relikwii Krzyża Świętego przez św. Helenę __ 44 Nawrócenie św. Augustyna _____________________
46
Objawienia św. Michała Archanioła ______________
48
Cuda św. Benedykta __________________________
51
Cud eucharystyczny w Lanciano _________________
54
Najsłynniejszy cud zdziałany za życia św. Stanisława ___ 56 Cudowne zrośnięcie się poćwiartowanego ciała _____
58
Św. Franciszka rozmowy ze zwierzętami ___________
60
Cuda św. Antoniego z Padwy ___________________
63
Stygmatyzacja św. Franciszka ___________________
66
305
Cud eucharystyczny w Santarem_________________
68
Wizja szkaplerzna św. Szymona Stocka ____________
70
Cud eucharystyczny w Bolsenie _________________
72
Cud eucharystyczny w Sienie ___________________
74
Objawienia św. Brygidy Szwedzkiej ______________
76
Niezwykłe życie i cuda św. Rity __________________
78
„Cud krwi” św. Januarego ______________________
80
Uzdrowienie Jakuba Wężyka– cud Jasnogórskiej Pani___ 83 Tajemnicze wydarzenia w życiu św. Joanny d’Arc ____
85
Objawienie Matki Bożej z Guadalupe bł. Juanowi Diego__ 89 Cud różańcowy ______________________________
93
Niezwykłe zdolności św. Józefa z Kupertynu________
96
Jeden z największych cudów za wstawiennictwem Matki Bożej _________________________________
99
Objawienia Serca Jezusowego św. Małgorzacie Alacoque ___ 101 Dwa objawienia św. Andrzeja Boboli _____________ 106 Cud eucharystyczny w Sienie ___________________ 108 Wizje bł. Katarzyny Emmerick __________________ 110 Objawienia Matki Bożej św. Katarzynie Laboure – Cudowny Medalik __________________________ 113 Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne – cud Cudownego Medalika ___________________________________ 117 Egzorcyzmy w Luksemburgu ______________________ 120
306
Nawrócenie pastora Johna H. Newmana __________ 124 Objawienia w La Salette _______________________ 127 Nawrócenie Germaina Giraud – rezultat objawienia w La Salette _________________________________ 132 Nawrócenie Hermana Cohena __________________ 134 Nadzwyczajne zdolności św. ks. Jana Marii Vianneya __ 136 Objawienia w Lourdes _________________________ 139 Cudowne uzdrowienie Louisa Bouriette ___________ 145 Najważniejszy sen św. Jana Bosko ________________ 147 Przepowiednia usłyszana przez bł. ks. Bronisława Markiewicza ________________________________ 150 Objawienia w Gietrzwałdzie ____________________ 154 Pierwsze uzdrowienie w Gietrzwałdzie ____________ 158 Anioł Stróż w życiu św. Gemmy Galgani __________ 160 Fenomen nierozkładającego się ciała św. Bernadetty Soubirous __________________________________ 162 Niezwykłe dary i charyzmaty św. Ojca Pio _________ 165 Niezwykłe zjawiska po śmierci św. Charbela Makhloufa __________________________________ 167 Uzdrowienia Karola Anne i s. Luizy – cuda beatyfikacyjne św. Teresy z Lisieux _______________ 169 Nawrócenie Eskimosów za przyczyną św. Teresy z Lisieux ___________________________________ 172 Objawienia fatimskie __________________________ 174
307
Orędzie fatimskie ____________________________ 180 Cud tańczącego słońca ________________________ 184 Nawrócenie Edyty Stein _______________________ 186 Tajemnicze zjawiska związane z krucyfiksem „Santo Christo” ______________________________ 188 Cud nad Wisłą ______________________________ 192 Nawrócenie Cesare Festy dokonane przez o. Pio za jego życia_________________________________ 195 Uzdrowienie s. Gabrieli Trimusi i Marii Pellmans – cuda kanonizacyjne św. Teresy od Dzieciątka Jezus __ 198 Objawienia dotyczące obrazu Jezusa Miłosiernego i nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego św. Siostrze Faustynie _________________________ 201 Objawienie dotyczące nabożeństwa pierwszych sobót 203 Stygmaty i życie samą Eucharystią – przypadek Teresy Neumann____________________ 205 Niezwykły wizerunek Matki Bożej _______________ 208 Stygmaty i życie samą Eucharystią – przypadek Marty Robin ______________________ 210 Proroctwo dla Polski i wizja końca świata objawione św. siostrze Faustynie _________________ 212 Nawrócenie ateisty Andre Frossarda ______________ 214 Wizja piekła św. siostry Faustyny ________________ 217 Nawrócenie naczelnego rabina Rzymu ____________ 220 Cud św. Józefa _______________________________ 223
308
Uzdrowienie – cud za przyczyną o. Pio ____________ 226 Cud w archikatedrze __________________________ 229 Uzdrowienie Angeliny Testoni – cud beatyfikacyjny o. Maksymiliana Kolbego ______________________ 231 Uzdrowienie Iskandara Oubeida – cud beatyfikacyjnypustelnika Charbela Makhloufa _____ 234 Uzdrowienie Marie Abel Kamarie – cud beatyfikacyjny pustelnika Charbela Makhloufa _________________ 236 Uzdrowienie Francesco Luciani Raniera – cud beatyfikacyjny o. Maksymiliana Kolbego _____ 240 Płacząca Matka Boża z Syrakuz __________________ 243 Cud różańcowy – zakończenie okupacji Austrii _____ 247 Przedziwny znak zwiastujący przyszłość bp. Karola Wojtyły ____________________________ 249 Uzdrowienie Mariam Awad – cud kanonizacyjny pustelnika bł. Charbela Makhloufa _______________ 251 Nawrócenie Malcolma Muggeridge ______________ 253 Objawienia i niezwykłe zjawiska w Akita __________ 257 Nawrócenie Bernarda Nathansona _______________ 262 Uzdrowienie s. Concepcion Boullon Rubio – cud beatyfikacyjny ks. Josemarii Escrivy de Balaguera ___ 267 Uzdrowienie Łucji Silvy Cirilo – cud beatyfikacyjny Joanny Beretty Molli __________________________ 270 Niezwykłe łaski za wstawiennictwem Jana Pawła II za jego życia_________________________________ 272
309
Uzdrowienie Janiny Lach ______________________ 275 Uzdrowienie Maureen Digan – cud beatyfikacyjny s. Faustyny Kowalskiej _________________________ 277 Cud różańcowy na Filipinach ___________________ 279 Uzdrowienie Alberta Szułczyńskiego – cud kanonizacyjny bł. Brata Alberta Chmielowskiego____ 282 Uzdrowienie dr. Manuela Nevado Reya – cud kanonizacyjny bł. Josemarii Escrivy de Balaguera ___ 284 Uzdrowienie ks. Ronalda Pytla – cud kanonizacyjny bł. Siostry Faustyny __________________________ 287 Uzdrowienie Consigli de Martino – cud beatyfikacyjny o. Pio ______________________________________ 289 Uzdrowienie Moniki Besra – cud beatyfikacyjny Matki Teresy z Kalkuty ________________________ 291 Uzdrowienie Mateusza Pio Collela – cud kanonizacyjny bł. Ojca Pio _________________________________ 293 Narodziny Joanny Arcolino – cud kanonizacyjny bł. Joanny Beretty Molli________________________ 295 Wybrana bibliografia __________________________ 299 Ważniejsze strony internetowe __________________ 303