Wsiądę na konika W karuzeli bryka Mocno się pochylę Przebiegniemy z milę
Będę wielkim panem Wodzem i rycerzem Mama mi uwierzy Miecz tuż obok leży
W głowie mi zaszumi Podskakuje rumak Chwycę mocniej grzywę Siedzę trochę krzywo
Wsiądę na konika Cichnie już muzyka Konik jest zmęczony Przejazd zakończony
Duch podaje mi bilecik Czapka mało mi nie zleci Sam wypuszczam mamy rękę Z dumy chyba zaraz pęknę Wchodzę w zamek ze strachami Czemu nie słuchałem mamy? Ktoś przygląda mi się skrycie Ja się boję – nie widzicie? Coraz ciemniej coraz straszniej Pewnie wcale dziś nie zasnę Jakieś bardzo zimne dłonie Przytrzymały moje skronie Idę dalej nie chcę patrzeć Zaraz się poskarżą tacie Po co te zielone szpony Wyciągają do mnie gnomy? Kto to szepce mi do ucha „A czy się nie boisz ducha?” Chcę do mamy taty babci I do moich z pieskiem kapci Wreszcie koniec tej udręki Duchy jadły mi już z ręki Mamo jestem bohaterem Mogę jeździć sam rowerem!
Wiatr mi wepchnął włosy w usta Mamie odfrunęła chustka Siostra krzyczy jak szalona Taty twarz już jest zielona W dół i w górę tysiąc zwrotów Zjazdów, spadków i wykrotów Wagonikiem rzuca, trzęsie Mało z torów go nie zniesie Coraz wyżej, mocniej, zjazd Świat nam przed oczami zgasł Koniec jazdy, czas wysiadać Nie mam nawet siły gadać
Jestem gruba jak balonik Toczę się jak mały słonik Robię krok i me odbicie Odmienia się całkowicie Staję się strzelistą wieżą Ciekawe gdzie ręce leżą Teraz mam jamnicze nogi
Śmiechem parskam Z śmiechu konam Nawet tato się uśmiecha To radości czystej rzeka. Wychodzimy roześmiani Wprost w odbicie cioci Hani
Wagoniki jak guziki Giną hen w przestworzach Zaplątani w ten wir dziki W wyobraźni morzach Wielkie koło zatoczyły Malutkie gondole Czułe oczy wypatrzyły Kiedy będę w dole Maleńka ziemia maleńcy ludzie Wszystko jak na obrazku Utonę zaraz w takiej ułudzie W mamy ramionach i słońca blasku
Czy to cukier czy to wata? Oko puszcza do mnie tata Miodna przędza się wyłania Słodka chmura mi się kłania Rajski zapach głaszcze nos Nawiń jeszcze waty włos… Lepkie palce, słodkie usta Brzuszek pełny, kieszeń pusta Pora wracać, biegnie zmrok „Nie wyjdziemy stąd na krok! Mamo, tato ja zostaję, w domu waty nie dostaję i nie jeżdżę w karuzeli” "Musisz czekać do niedzieli"
Z góry patrzy na mnie ktoś Nagle zjeżył mi się włos Na pajęczych tyczkach nóg Zbliża się po cichu wróg „Hej dziecięta” słychać z nieba Bać szczudlarza się nie trzeba Choć to ciężko jest wymówić I przy nauce się natrudzić Czy po ziemi chcecie twardo Stąpać w rano, wieczór, noc? Czy oderwać się w przestworza Poczuć magii tyczek moc!
Balonik czy wiatraczek? Chcę jedno i drugie! Ktoś pcha się w kolejkę Mamo, co za ludzie Czerwony balonik Wiatraczek tęczowy, Od kształtów i kolorów Mam już zawrót głowy Ślimaczo pełznie kolejka Dość mam tego stania Nie wraca się jednak przecież Bez łupów z polowania
Przepraszam bardzo Czy panu tam nie gorąco? To musi być straszne - cały dzień W przebraniu, na stojąco… A czy nie można by czasem Montować klimatyzacji W środku Donalda czy Mikki Chociaż na czas wakacji? Smutny wzrok stwora Spotkałem w odpowiedzi „W tym stroju jest gorąco Czy się stoi czy siedzi…”
Powolutku precyzyjnie Zaraz chwycę Cię za szyję I tym razem już zdobędę Do kolekcji mojej będziesz Jeszcze moment i chwytakiem Jak mackami Cię obejmę Tylko jeszcze troszkę w górę Smak zwycięstwa czuję wreszcie Chwila, drgnienie, oka mgnienie Pot na czole, szybki spad, Bęc - maskotka znów na dole A ja jestem znów nierad
Grosz do grosza Bilon w garść Wrzut i szybko wciskam start Wio koniku plastikowy Biegnij w prerii płaski step Mamy tylko krótką chwilę Zanim mamie zamkną sklep Biegnij, biegnij, by w pół drogi Nie zatrzymał nas zły los Trzy minuty szybko miną A ja mam już pusty trzos
Jestem prawie jak rajdowiec Nie dorówna mi Kubica To nie żadna obietnica Kółkiem kręci zawodowiec Janek mi zajeżdża drogę Taranuje bok bolida W mojej maski wjeżdża środek Nie ustąpię mu – nie mogę Ryczy głośno silnik fury Serpentyna pnie się w górę Chyba tacie zrobię burę Muszę jeździć ze dwie tury
Tata się nie ugiął wcale Mama Janka upomina Jazda była miód – malina Niepotrzebne nasze żale
Tato, tato chcę kaczuszkę Tę żółciutką kosmaciuszkę Ty potrafisz wszystko tato Kiedy chcesz to robisz lato Strzelasz prawie jak Chuck Norris Złego wilka się nie boisz To dla ciebie żadna sprawa Na strzelnicy zebrać brawa A kaczuszka-kosmaciuszka Tak pasuje mi do łóżka Do pokoju na pięterku Może pływać tam w wiaderku
Nad głowami się kołyszą koń i pies i kotek z myszą A księżniczki i krasnale Z wiatrem urządzają bale
A za bramą czarna rozpacz Zosi małej słychać płacz Zaginęła ciocia Hania Nie pomogą kołysania
Na błękitnym nieboskłonie W baloników wielkim gronie Wypatrzyłem samochodzik Trudno bez niego wychodzić
Nad głowami jakiś cień Chociaż mamy biały dzień Czy to wielki dumny ptak Porozkładał skrzydła tak? Na błękitnym niebie Na długaśnym sznurku Samochodzik się kołysze Nie płacz już Zosiulku.
Tęskne rzucam mu spojrzenia Lecz bez wątpliwości cienia Nie mam już odwagi prosić