29 minute read

Wywiad z twórcą platformy Lekarze dla Ukrainy – str

„Od pomysłu do początku realizacji minęło 10 minut”

Witold Wydmański studiuje informatykę i pracuje jako asystent w Małopolskim Centrum Biotechnologii UJ. Oprócz pisania magisterki, pracy badawczej i udziału w hackathonach zajmuje się też tworzeniem własnych projektów. Jednym z nich jest portal lekarzedlaukrainy.pl, który pomaga łączyć uchodźców potrzebujących pomocy medycznej z lokalnymi specjalistami. O genezie, rozwoju i dalszych planach na stronę porozmawialiśmy z Witkiem w jego naturalnym środowisku pracy – na Wydziale Matematyki i Informatyki UJ.

Advertisement

Z Twojego profilu na LinkedInie wynika, że jesteś pasjonatem uczenia maszynowego. Skąd u Ciebie ta pasja?

Zajmuję się tym przez przypadek. Na początku studiów mieszkałem z człowiekiem, który pisał o tym inżynierkę, więc był to jeden z jego podstawowych tematów rozmów. Zaciekawiła mnie ta dziedzina, zacząłem o niej czytać coraz więcej i… oto jestem.

Przygodę ze studiami zaczyna‑ łeś na AGH, a potem trafiłeś na

UJ. Jak to się stało?

Na AGH robiłem inżynierkę z teleinformatyki, która dużo bardziej zajmuje się sieciami komputerowymi. Interesowałem się tym w liceum, więc był to dla mnie naturalny kierunek. Ale pod wpływem zainteresowania uczeniem maszynowym zacząłem robić własne badania. Przypadkiem zgadałem się ze znajomym, który trafił do Centrum Biotechnologii jako asystent i powiedział, że byłoby fajnie, gdybym do niego dołączył. Gdy już trafiłem do pracy na UJ, stwierdziłem, że równie dobrze mógłbym tu iść na studia, bo będę bliżej mojego zespołu badawczego.

Co robisz w Małopolskim Cen‑ trum Biotechnologii?

Zajmuję się wykorzystaniem metod uczenia maszynowego w badaniach metagenomicznych i ogółem mikrobiologicznych. Oprócz tego staram się też pomagać technicznie – projektuję systemy informatyczne, buduję aplikacje itp.

A jak zostałeś twórcą portalu

Lekarze dla Ukrainy?

Około półtora roku temu zacząłem pracować ze znajomym nad projektem FlatHub – aplikacją webową pomagającą w analityce nieruchomości. Wykorzystując rzeczy, które robiłem już do FlatHuba, byłem w stanie bardzo szybko postawić tę stronę. Miałem wszystko pod ręką, więc kiedy stwierdziłem, że fajnie byłoby zrobić coś takiego, mogłem po prostu usiąść i zacząć to robić.

Bardzo szybko, czyli jak? Ile czasu minęło od pomysłu do realizacji?

Od pomysłu do początku realizacji minęło jakieś 10 minut, a od początku realizacji do działającej wersji – około dwa dni. Zacząłem w niedzielę 27 lutego, a już we wtorek strona była online i lekarze mogli się na niej rejestrować.

Podobno pomysł na ten pro‑ jekt wziął się od taty‑lekarza… Tak. Tata wynajmuje mieszkanie człowiekowi z Ukrainy i rozmawiał z nim przez telefon o tym, że on mógłby pomóc jako onkolog, ale zapotrzebowanie będzie prawdopodobnie dużo większe, więc fajnie Witold Wydmański studiuje informatykę i pracuje jako asystent w Małopolskim Centrum Biotechnologii UJ. Jest autorem platformy Lekarze dla Ukrainy

byłoby, gdyby powstało coś takiego. Kiedy skończył rozmowę, podszedłem do niego i powiedziałem, że słyszałem, co mówił, i że chętnie bym się tym zajął. W ten sposób zaczęliśmy.

„Zaczęliśmy” – my, czyli kto jeszcze?

Kod na potrzeby tego projektu pisałem sam, ale korzystałem już ze wstępnego etapu, do którego doszedłem razem z kolegą na potrzeby FlatHubu, więc w dużej części wykorzystałem też jego kod. Jeśli jednak chodzi o bezpośrednią pracę nad Lekarzami dla Ukrainy, to ja siedziałem nad stroną techniczną, a tata starał się roznosić wieści wśród znajomych lekarzy. Potem do projektu dołączyła jeszcze moja kuzynka, która pomogła mi zrewidować stronę wizualną.

A jak to wygląda obecnie? Kto jest zaangażowany w projekt?

Tata nadal pomaga mi od strony koncepcyjnej, omawiamy razem pomysły dotyczące portalu; stroną techniczną zajmuję się ja sam. Natomiast jeśli chodzi o część funkcjonalną, obecnie zaangażowanych jest ok. 140 lekarzy i bodajże 60 tłumaczy.

Platformę można znaleźć pod adresem lekarzedlaukrainy.pl

W jaki sposób można dołączyć do tego grona?

Jeżeli ktoś chce pomóc, może wypełnić formularz na stronie. Tłumaczy przyjmujemy tak po prostu, ale lekarzy weryfikujemy ręcznie, zanim pojawią się na stronie. Z kolei ktoś, kto potrzebuje pomocy, może wybrać miasto, rodzaj pomocy, jakiej potrzebuje oraz język, w jakim mówi i w efekcie dostaje informację o dostępnych lekarzach.

Ilu osobom pomagają Lekarze dla Ukrainy?

Na stronie mamy prawie 1000 wyszukiwań dziennie. Raz zdarzyło się, że na przestrzeni trzech dni mieliśmy 22000 wyszukiwań – to dlatego, że odezwał się do mnie człowiek z Lifecell, operatora komórkowego w Ukrainie. Powiedział, że słyszał o stronie i że jeśli nie mam nic przeciwko, to chciałby, żeby Lifecell wysłał sms-y swoim abonentom. Zgodziłem się i dokładnie tak zrobili. To było bardzo fajne, że zaangażowali się w taki sposób.

Czy masz jakąś informację zwrotną od lekarzy lub samych pacjentów, którzy znaleźli po‑ moc dzięki portalowi?

Ponieważ stawiamy na bezpośrednią komunikację między pacjentem a lekarzem, nie mamy naszego rejestru, który bylibyśmy w stanie zapisywać. Mogę jedynie liczyć na to, że ktoś odezwie się do mnie. To nie miało miejsca, ale mój tata też jest zarejestrowany na tej stronie i wiem, że pozyskał przez nią chyba pięciu pacjentów. Oprócz tego jakiś czas temu komunikowała się ze mną dziennikarka „The British Medicine Journal” – skontaktowała się z jednym z lekarzy z portalu i okazało się, że miał już 20 pacjentów. Wygląda więc na to, że to działa i faktycznie udaje się w ten sposób pomagać ludziom.

Gdybyś nie założył tej strony, pewnie ktoś inny zrobiłby to za Ciebie. A jednak stwierdziłeś, że to musisz być Ty. Dlaczego? Problem z pomocą oddolną polega na tym, że ludzie podchodzą do tego sprintem – uznają, że zrobią coś teraz i że to już wystarczy. Spodziewałem się, że skończy się tak, że jakieś firmy zrobią jakieś akcje tego typu, może powstanie kilka takich inicjatyw oddolnych, ale to wszystko będzie takie porozbijane, nikt nie będzie chciał współpracować ze sobą nawzajem. Przez to nie będzie wspólnego frontu lekarzy ani korzyści dla uchodźców, bo nikt nie będzie wiedział, czemu jest tyle tego i gdzie się zgłaszać. Stwierdziłem, że jeżeli ja się tym zajmę, to mam tę unikalną dogodność, że mój tata jest lekarzem, w związku z czym ma szerokie znajomości w tym środowisku i będzie mógł roznosić wieść wśród znajomych. Znałem też siebie, więc wyszedłem z założenia, że współpraca jest tu nadrzędna – to, co zrobię, nie będzie istniało w próżni, bo powstanie dużo podobnych inicjatyw i trzeba będzie je jakoś skonsolidować. Poza tym uznałem, że jeszcze nie ma nic takiego i prawdopodobnie jestem w stanie postawić to dość szybko.

Jakie są twoje dalsze plany w związku z tą stroną? Czy w tym momencie jest już taka, jaka ma być, czy chcesz jesz‑ cze poszerzać jej działalność? Funkcjonalności strony wydają mi się już wystarczająco rozwinięte, ale jeżeli chodzi o aspekt merytoryczny, to dalej jest duży potencjał na rozwój. Firma Trustedoctor, która świadczy usługi telemedyczne, udostępniła nam swoją platformę do wideokonsultacji – to otwiera bardzo szerokie pole pod kątem jakiejkolwiek pomocy zdalnej, bo dzięki temu nie jesteśmy w ogóle ograniczeni do Polski. Liczę więc na to, że może uda się też zaangażować lekarzy z zagranicy. Polska i tak nie jest jedynym krajem, który przyjmuje uchodźców i świetnie byłoby, gdyby w innych państwach też mogła działać podobna inicjatywa. Druga rzecz, którą chcę rozwijać, to pomoc psychologiczna. To niełatwe, bo na razie mamy tylko kilku psychiatrów i terapeutów, a próbowaliśmy do nich dotrzeć różnymi sposobami. Trudno ich jednak winić, bo nawet nie wyobrażam sobie, jak niełatwa musi być pomoc ofiarom wojny. Ale liczę na to, że uda się znaleźć więcej psychologów i terapeutów, i pomóc ludziom także pod kątem psychicznym.

O Twoim projekcie dla Ukra‑ iny pisały nie tylko lokalne media, ale też prasa ogólno‑ krajowa i zagraniczna. Jak się z tym czujesz? Spodziewałeś się takiego rozgłosu?

Nie, kompletnie się tego nie spodziewałem, ale jestem bardzo zadowolony, że tak to wygląda. Gdy odzywają się do mnie jacyś ludzie w związku z tym projektem, nie czuję się, jakby odzywali się do mnie, tylko bardziej do samego projektu, którego jestem ludzkim interfejsem. Jestem w nim po to, żeby mu służyć. I to bardzo fajne uczucie, że coś, co robiłem, urosło na tyle, że mogę tak do tego podchodzić.

Rozmawiała: Ewa Zwolińska

Rozmowa z Jonathanem Verą Perez, Kolumbijczykiem i studentem biochemii na UJ

Polskiego trudno się nauczyć? To nieprawda!

– Owszem, polski jest trudny dla kogoś, kto nie jest Słowianinem, ale tak naprawdę jeśli pozna się kilka ogólnych schematów, to jest się w stanie już odmieniać wyrazy. Polski to bardzo piękny język. Co prawda nie mam ulubionego słowa, ale uwielbiam przedrostki i chciałbym, żeby hiszpański też miał takie bogate słownictwo – o tym, jak trudno jest nauczyć się języka polskiego studentowi zza granicy opowiada Jonathan Vera Perez, Kolumbijczyk z Bogoty studiujący na 2. roku biochemię na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Nie zaskoczyły Cię srogie zi‑ my po przyjeździe do Polski?

Myślałem, że jest tu tak zimno, że nie można wychodzić z domu! Kiedy już byłem w Polsce i pojawił się pierwszy mróz, to wyszedłem na balkon i poczułem, jakbym wszedł do zamrażarki. Kiedy spadł śnieg, to specjalnie stanąłem w otwartym oknie i chłonąłem to zimno. Od tamtego momentu moją ulubioną porą roku jest zima.

Jonathan: Chciałem studiować biochemię, ale nigdzie w Kolumbii nie ma takich studiów pierwszego stopnia. Pomysł o tym, żeby studiować na UJ, wyszedł od mojej mamy, która powiedziała, że skoro uczę się polskiego, to dlaczego by nie spróbować. Jonathan Vera Perez, Kolumbijczyk z Bogoty. Studiuje biochemię na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W Krakowie jesteś od września 2020 roku. Zacznijmy jednak od początku, czyli od momen‑ tu, w którym pojawiła się myśl o nauce jednego z najtrudniej‑ szych języków świata…

Z nauką polskiego to był właściwie przypadek. Kiedyś przeglądając internet, zobaczyłem jakiś tekst po polsku i zaciekawiło mnie to, że w polskim alfabecie są kreski, ogonki, dwuznaki czy litera „ł”. Chciałem usłyszeć wymowę i sam zacząłem się tego uczyć. Na samym początku używałem aplikacji Duolingo – na zasadzie, że spróbuję i jeśli mi się spodoba, to będę uczyć się dalej. To był styczeń 2018 roku. Nauka była intuicyjna – znaczenie słów próbowałem odgadywać z kontekstu. Postanowiłem, że zapiszę się na kurs języka polskiego w Kolumbii, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć, dlatego już w kwietniu 2018 roku napisałem maila do Ambasady RP w Kolumbii. Dostałem kontakt do nauczycielki uczącej polskie dzieci i przez dwa lata chodziłem na zajęcia raz lub dwa razy w miesiącu. Łącznie było nas trzy osoby, a gdy zostałem sam, ambasada zamknęła grupę, dlatego kontynuowałem naukę prywatnie w języku angielskim. Jednak w momencie myśli o studiach w Polsce zacząłem szukać innej nauczycielki i w grudniu 2019 roku napisałem w tej sprawie na grupie Polaków w Kolumbii na Facebooku. Mając zajęcia raz w tygodniu, uświadomiłem sobie różnicę między „ś” a „sz”, czy „ć” i „cz”. Dla Kolumbijczyków jest to niemal niesłyszalne, dlatego tym bardziej cieszę się, że trafiłem na właściwą osobę z pasją. Z nią też przygotowywałem się do rozmowy kwalifikacyjnej na uczelnię.

Studia w nowo poznawanym języku są wyzwaniem. Dlacze‑ go biochemia na UJ?

Chciałem studiować biochemię, ale nigdzie w Kolumbii nie ma takich studiów pierwszego stopnia. Pomysł wyszedł od mojej mamy, która powiedziała, że skoro uczę się polskiego, to dlaczego by nie spróbować. Umiałem wtedy podstawy, ale nie czułem się na siłach studiować w tym języku, mimo to sam poznawałem już polską kulturę, szczególnie muzykę, która mnie urzekła. Polska wydawała mi się krajem konserwatywnym i bardzo powiązanym z katolicyzmem, a ja chciałem ją zwiedzić i przekonać się, czy istnieje tu jeszcze cywilizacja łacińska. Wtedy z tego, co

widziałem, to tylko na UJ były studia pierwszego stopnia z biochemii. W liceum chemia była moim ulubionym przedmiotem. Dla mnie życie jest najlepszą reakcją chemiczną, jaka istnieje. Co więcej, okazało się, że na biochemii na UJ były tylko trzy miejsca dla obcokrajowców i prawie straciłem nadzieję. Dostałem się jednak wraz ze studentem z Litwy, który jest teraz moim bliskim kolegą.

Czym różni się nauka tutaj od tej w Kolumbii?

Po pierwsze w Kolumbii większość uczelni jest prywatna i żeby studiować, trzeba mieć dużo pieniędzy, dlatego ludzie specjalnie zakładają fundusze oszczędnościowe dla swoich dzieci, żeby je wykształcić. Na najlepszej uczelni w Kolumbii jeden semestr kosztuje średnio 20 tys. złotych, a na przeciętnych – ok. 6-7 tys. Szkoła średnia w Kolumbii trwa dwa lata i myślę, że nie jesteśmy aż tak bardzo przygotowani jak Polacy, gdy kończymy szkoły. Odczułem to na 1. roku studiów, gdy prowadzący twierdzili, że mówią o prostych rzeczach, które były w szkole średniej, a ja dopiero tutaj pierwszy raz pracowałem w laboratorium! Przeciętny Kolumbijczyk nie ma dostępu do takich rzeczy. Tam studia trwają pięć lat i to jest sam licencjat. Gdybym poszedł studiować tam chemię, to zajęłoby mi kolejne dwa lata, gdybym chciał pójść na studia drugiego stopnia z biochemii.

Z jakimi stereotypami doty‑ czącymi Kolumbii i Kolumbij‑ czyków się spotkałeś?

Miałem kilka takich ciekawych sytuacji! W Kolumbii młodzież męska wita się ze sobą za pomocą gestów przypominających dotknięcie dłoni i żółwika. Natomiast chłopak z dziewczyną poprzez całus w policzek, czasem się też przytula. Na początku pobytu w Polsce miałem sytuację, że żegnając się z grupą, odruchowo dałem koleżance całus w policzek i była zszokowana. Oczywiście szybko zrozumiałem swój błąd i wytłumaczyłem, że zadziałałem automatycznie. Z kolei będąc na imprezach, gdy mówiłem, skąd pochodzę, to niemal zawsze słyszałem od nowo poznanych osób dwa słowa: Escobar i kokaina. Nie ukrywam, że nie było to miłe. Potem się do tego przyzwyczaiłem, ale uważam, że to jest krzywdzące i zarazem przykre, że Kolumbia może kojarzyć się z kartelami… Polacy jednak są otwarci i gościnni, a ja doświadczam tego wielokrotnie, chociażby poprzez zaproszenia do wspólnego spędzenia świąt. Odnalazłem tu ciepło ludzi typowe dla Jonathan: „Kiedy już byłem w Polsce i pojawił się pierwszy mróz, to wyszedłem na balkon i poczułem, jakbym wszedł do zamrażarki. Kiedy spadł śnieg, to specjalnie stanąłem w otwartym oknie i chłonąłem to zimno. Od tamtego momentu moją ulubioną porą roku jest zima”.

,,Polska wydawała mi się krajem konserwatywnym i bardzo powiązanym z katolicyzmem, a ja chciałem ją zwiedzić i przekonać się, czy istnieje tu jeszcze cywilizacja łacińska”.

Latynosów, dlatego sądzę, że nasze kultury wcale tak się nie różnią.

Zdradź nam więc Twoje plany.

W przyszłym roku będę pisał już pracę licencjacką, więc zależy mi na doszlifowaniu języka naukowego. Pod koniec marca podchodzę do egzaminu państwowego z języka polskiego [w momencie ukazania się wywiadu Jonathan jest już po – przyp. red.]. Już w minutę po rozpoczęciu rejestracji w Krakowie nie było miejsc, dlatego jadę specjalnie do Bielska-Białej. W Polsce, żeby obcokrajowiec mógł studiować bezpłatnie, powinien posiadać certyfikat z języka polskiego na poziomie C1 lub wyżej. Dla mnie sam pobyt tutaj jest nauką, tym bardziej że chciałbym uzyskać polskie obywatelstwo.

Co chciałbyś przekazać student‑ kom i studentom uczącym się języka polskiego?

Po pierwsze to, że nieprawdą jest, że polski jest trudny. Owszem, jest trudniej, nie będąc Słowianinem, ale tak naprawdę jeśli pozna się kilka ogólnych schematów, to jest się w stanie już odmieniać wyrazy. Polski to bardzo piękny język. Co prawda nie mam ulubionego słowa, ale uwielbiam przedrostki i chciałbym, żeby hiszpański też miał takie bogate słownictwo. Gdy teraz mówię po hiszpańsku, to nie mogę odnaleźć tam odpowiednich słów! Starajcie się choćby słuchać muzyki czy oglądać filmy w danym języku, bo mimo że na początku niewiele się rozumie, to i tak coś z tego zostanie. Ja sam poświęcałem temu cały swój wolny czas i naprawdę nie żałuję. Rozmawiała: Olga Sochaczewska

„Szkoda byłoby przegapić coś podobnego”

Pandemia na długi czas zatrzymała wiele wydarzeń sportowych i kulturalnych, sprawiając, że zaczęliśmy tęsknić za wspólnym przeżywaniem czy to artystycznych, czy sportowych emocji. Jednym z takich przedsięwzięć jest Mecz Charytatywny UJ vs AGH, który niedawno świętował swój wielki powrót.

Jedno z największych halowych wydarzeń w polskim sporcie akademickim, organizowane przez Stowarzyszenie All In UJ we współpracy z AZS UJ, Uczelnianą Radą Samorządu Studentów AGH oraz Samorządem Studentów UJ, wróciło do Krakowa w marcu tego roku po dwóch latach pandemicznej przerwy. Trybuny znowu zapełniły się kibicami, którzy przekrzykując się, dopingowali swoje uczelniane zespoły. Nie brakowało kolorów, wielkich emocji, zdartych gardeł i wspólnego, szczytnego celu, jakim było wsparcie Ukrainy.

GOTOWI? DO STARTU… START! Już od samego rana w czwartek 31 marca organizatorzy krzątali się po Hali Wisły Kraków, przygotowując banery, stoiska, nagłośnienie i wszystko to, co niezbędne do przeprowadzenia sportowych rozgrywek. Tuż po godzinie 10:00 trybuny wypełniły się kibicami, a na parkiecie zaprezentowały się nie tylko kobiece drużyny siatkówki i koszykówki, ale też wielu innych gości. Wśród nich byli prorektorzy z obydwu uczelni, zespół Cheerleaders AZS AGH, a także przedstawiciele zespołów ludowych – Słowianek i Krakusa – oraz Krecik, maskotka trójkolorowej drużyny z AGH.

W trakcie uroczystej inauguracji meczu Orkiestra Reprezentacyjna AGH zagrała hymn Ukrainy, aby przypomnieć wszystkim, w jakim celu się zgromadzili. Po oficjalnym rozpoczęciu nadeszła pora na główny punkt całej akcji, czyli na sportową rywalizację na boisku. Siatkówka należała do pań z Akademii Górniczo-Hutniczej, które wygrały w setach 2:1. Natomiast koszykówka przysporzyła kibicom mnóstwa emocji, ponieważ mecz był bardzo wyrównany, pełen zwrotów akcji i doliczanego czasu. W końcu, po długiej dogrywce, z wynikiem 53:50 wygrały dziewczyny z naszej Alma Mater. Jednak zwycięzca 8. Meczu Charytatywnego UJ vs AGH mógł być tylko jeden, dlatego o tym, do kogo tym razem powędruje puchar, zadecydowały rzuty do kosza za 3 punkty. Po zaciętej walce między reprezentantką AZS UJ a koszykarką z AZS AGH ostateczne zwycięstwo odniosły trójkolorowe.

OBAWy Powrót do wydarzenia, które przez pandemię zdążyło się już nieco zakurzyć, nie był prosty. Wielu studentów w ogóle nie znało tej inicjatywy, mimo że to już 8. edycja. Trzeba więc było na nowo przyciągnąć ludzi, a niejasna sytuacja pandemiczna wcale tego nie ułatwiała. Regularna promocja w mediach społecznościowych czy stoiska na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej, zachęcające do przyjścia na mecz i wsparcia akcji sprawiły, że trybuny jednak nie były puste, a zawodnicy otrzymali solidne wsparcie od kibiców. – Największy problem sprawiała niepewność, czy przez sytuację covidową mecz w ogóle się odbędzie. Na szczęście wszystko poszło po naszej myśli – opowiada Michał Oronowicz, jeden z organizatorów.

Warto wspomnieć, że tuż przed wydarzeniem został zniesiony nakaz noszenia maseczek we wspólnych przestrzeniach, przez co kibice mogli w pełni cieszyć się sportową atmosferą. – Na początku meczu obawiałam się, że po stronie Uniwersytetu Jagiellońskiego nie przyjdzie wielu ludzi, czemu też nie sprzyjały warunki pogodowe. Na szczęście sytuacja się poprawiła, aczkolwiek wciąż dużym wyzwaniem pozostawało dopingowanie oraz zbieranie pieniędzy na cel charytatywny. Chociaż dalej trudno nam w to uwierzyć, daliśmy radę i zebraliśmy ponad 11 tys. złotych! – zaznacza Anastasiya Verbovetska z All In UJ.

PADł KOLEJNy REKORD! Najważniejszym osiągnięciem nie były jednak wyniki sportowe, a rekordowa w historii meczu suma, którą udało się zebrać do puszek w trakcie rozgrywek oraz przez zbiórkę internetową. Łącznie na szczytny cel zostanie przekazane 11 128 zł, które wesprą działania Stowarzyszenia Salam Lab, pomagającego potrzebującym z Ukrainy. Na taki sukces pracowało wielu ludzi, od tygodni zaangażowanych w planowanie każdego szczegółu tej akcji. – Mecz Charytatywny UJ vs AGH był genialnym wydarzeniem, sądzę, że takiej atmosfery studenckiej sportowej rywalizacji nie da się opisać słowami – trzeba to przeżyć. Jednak stoi za tym mnóstwo przygotowań, za które odpowiedzialne były osoby z różnych organizacji studenckich – tłumaczy Michał. – Mimo przeciwności daliśmy radę dopiąć wszystko na ostatni guzik. Moje największe obawy, czyli brak frekwencji, nie sprawdziły się i po obu stronach trybun była spora liczba ludzi, co miało wpływ na zrzutkę w tym roku – dopowiada Miłosz Wierzbiński, także jeden z organizatorów. – Mecz wrócił po ponad 2-letniej przerwie. Bardzo nas cieszy, że na trybunach pojawiło się sporo studentów, dzięki czemu udało nam się zebrać rekordową kwotę na Salam Lab. Dodatkowo byliśmy świadkami wielkich emocji i wysokiego poziomu sportowego. Tak więc można powiedzieć, że wydarzenie zakończyło się wielkim sukcesem – podsumowuje Szymon Szymański, koordynator meczu. działo na boisku – mówi Anastasiya. Ten smak zaciętej rywalizacji wraz z domieszką zjednoczenia się na rzecz wspólnej sprawy był niesamowity – dopowiada. – Warto było uczestniczyć w organizacji, pracując z naprawdę niezwykłymi ludźmi i przy okazji poczuć się częścią czegoś większego, zbierając jednocześnie pieniądze na uchodźców z Ukrainy – podkreśla Miłosz. – Było to ogromnie zabawnym, stresującym i jednocześnie pouczającym doświadczeniem. Kompletnie nie spodziewałem się takiej skali przygotowań do całego eventu – dopowiada. Warto pamiętać, że mimo różnych trudów logistycznych czy technicznych, z którymi musiały zmierzyć się osoby odpowiadające za przebieg imprezy, koniec końców liczyła się dobra zabawa i wypełnienie puszek, których zawartość zrobiła coś naprawdę dobrego. TAK SIę BAWIą, TAK SIę BAWIą, STU‑DEN‑CI! Atmosfera meczu nie byłaby taka sama, gdyby nie licznie obecni kibice-studenci, którzy wspierali swoje zespoły dopingiem, uczelnianymi barwami, głosem, szalikami i wszystkim, czym się dało. – Mecz był zdecydowanie niesamowitym przeżyciem. Pierwszy raz miałam okazję wziąć udział w takim wydarzeniu i zdecydowanie nie będzie to ostatni. Jestem pewna, że nie tylko ja skończyłam ze zdartym gardłem – wspomina Martyna Zacher, wolontariuszka wydarzenia z All In UJ. – Jeżeli chodzi o nastrój wśród kibiców, to można określić go jednym słowem – euforia, zwłaszcza w ostatnich sekundach meczu. Bębny, przyśpiewki, megafon, szaliki, wszystko to składało się na gorący support i tworzyło niesamowitą i zaraźliwą energię na trybunach – wspomina Maja. Pamiętajmy, że jednym z haseł krzyczanych na widowni, przypominającym o braterskim aspekcie rozgrywek, jest zawołanie „Wspólny cel, wspólna gra, łączy UJ z AGH”. Dlatego warto wspomnieć, co o meczu mówi druga strona trybun. – Dało się zauważyć, że ludzie świetnie się bawili. Kibicowali drużynom i zachowywali się bardzo kulturalnie. Nie było żadnej spiny, co doceniam (śmiech). Bawiłam się super, szczególnie na niezwykle emocjonującej końcówce. Wręczanie medali naszym wspaniałym drużynom – bezcenne. Radość i duma na ich twarzach były nie do opisania. Oczywiście i ja jestem dumna z tego, że to moja uczelnia wygrała, ale gratuluję również stronie UJ. Atmosfera na widowni była bardzo wspierająca dla obydwu drużyn – opowiada Natalia Hudzik, studentka AGH, członkini Uczelnianej Rady Samorządu Studentów. Na koniec przywołamy jeszcze zaproszenie od Anastasiyi: – Zwracam się do wszystkich studentek i studentów, by zachęcić Was do przychodzenia na podobne wydarzenia uniwersyteckie, zwłaszcza na mecz, ponieważ atmosfera na nim jest rewelacyjna i szkoda byłoby przegapić coś podobnego, skoro mamy tylko jedno życie – przekonuje. Justyna

Arlet-Głowacka

OKIEM ORGANIZATORóW Sukces zbiórki był możliwy dzięki zaangażowaniu wielu osób z różnych środowisk akademickich. Aktywna promocja, rozmowy z partnerami czy prowadzenie stoisk to tylko niektóre z zadań, przed którymi stanęli studenci. – Organizacja wydarzenia takiego jak mecz międzyuczelniany to zawsze szansa na rozwój i zdobycie cennego doświadczenia, zarówno jeśli chodzi o umiejętne rozporządzanie czasem, jak i współpracę – opowiada Maja Holik, jedna z organizatorek.

W ekipie ludzi zarządzających wydarzeniem znalazły się także osoby, które pierwszy raz były zaangażowane w akcję na taką skalę. – 8. Mecz Charytatywny był pierwszym w moim życiu dużym wydarzeniem, którego byłam współorganizatorką. Czułam się bardzo odpowiedzialna za to, co się

Mam kryzys (i to jest okej)

Na studiach z psychologii mieliśmy kiedyś taki cykl spotkań, „Porozmawiajmy o chorobie psychicznej”. Organizowała go Sekcja Psychologii Klinicznej lokalnego koła naukowego. Formuła była prosta – zaproszeni goście opowiadali o swoich trudnościach oraz drodze do zdrowia, prowadzący zadawali pytania, a my słuchaliśmy odpowiedzi. Najczęściej odwiedzali nas członkowie stowarzyszenia zrzeszającego osoby po kryzysach, ludzie zupełnie nam obcy. Pewnego dnia jednak na miejscu gościa zasiadła moja znajoma.

Nie spodziewałam się jej zobaczyć w tej roli. Oto ta energiczna, zabawna, odnosząca sukcesy naukowe dziewczyna otwarcie przyznawała się do problemów psychicznych. Mówiła o trudnych relacjach z rodziną, diagnozie borderline, depresji i uzależnieniu; o pobycie w szpitalu psychiatrycznym i pracy z psychoterapeutką, która pomaga jej uporządkować myśli i uczucia. Słuchając jej, byłam w szoku – moja dotychczasowa wizja koleżanki jako studentki idealnej okazała się fałszywa. Nie miałam pojęcia o przeszkodach, z którymi musiała się zmagać. „A jednak też jest tylko człowiekiem”, pomyślałam wtedy. To odkrycie przyniosło mi sporą ulgę.

JESTEśMy LUDźMI, NIE IDEAłAMI No właśnie – wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, choć często o tym zapominamy albo wstydzimy się do „Spotkanie z uczelnianym psychologiem był moim pierwszym krokiem na długiej i krętej drodze do zdrowia, którą wciąż idę z pomocą terapeutki, psychiatry i bliskich mi ludzi. Bywa, że się na niej potykam albo cofam. Na szczęście kryzysy w końcu mijają”.

tego przyznać. A przecież student też człowiek i może mu się przydarzyć kryzys.

Nic w tym dziwnego, bo studia to źródło różnych stresorów. Próbujemy pogodzić intensywną naukę z samodzielnym życiem i pracą, często zmieniamy miejsce zamieszkania i porzucamy dawnych znajomych. Co więcej, marzenie o nowym, lepszym życiu z dala od rodziców i szkolnego przymusu często nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. W pakiecie z upragnioną wolnością dostajemy dodatkowe obowiązki, chroniczny niedobór czasu i pieniędzy oraz poczucie osamotnienia. Pod ciężarem nowych wyzwań, oczekiwań rodziny, własnych ambicji i różnych zdarzeń losowych, które lubi fundować nam życie, łatwo się załamać. Wtedy naturalnym odruchem powinno być zauważenie problemu i szukanie pomocy. Powinno – ale, niestety, nie zawsze jest.

PRZESTAłAM SIę UKRyWAć Tak było w moim przypadku. Mimo że doświadczałam objawów depresji i lęku, które szczególnie nasiliły się na studiach, nie miałam odwagi mojej koleżanki. Bałam się pokazać innym prawdziwą siebie, bo nie chciałam psuć ich wyobrażenia o mnie. Obawiałam się, że niepotrzebnie zmartwię rodziców i nie chciałam wyjść na „słabeusza”, który nie radzi sobie w życiu; zawsze byłam przecież taka zdolna, pracowita, rozsądna i „bezproblemowa”. Jak ktoś taki ma nagle przyznać, że nie ma żadnych bliskich relacji i brakuje mu chęci do życia? W takim nastawieniu wytrwałam kilka lat. Doszło do tego, że mój pokój – do którego nikogo nie wpuszczałam – tonął w śmieciach i brudnych ubraniach, a ja całe dnie spędzałam na spaniu lub oglądaniu seriali. Nie miałam siły na naukę, zdrowe odżywianie czy nawet regularną higienę. Aż pewnego dnia uznałam, że dłużej tak nie wytrzymam i umówiłam się na spotkanie z uczelnianym psychologiem. To był mój pierwszy krok na długiej i krętej drodze do zdrowia, którą wciąż idę z pomocą terapeutki, psychiatry i bliskich mi ludzi. Bywa, że się na niej potykam albo cofam. Na szczęście kryzysy w końcu mijają, a dzięki specjalistom wiem, jak lepiej sobie z nimi radzić. Uczę się też komunikować i akceptować wszystkie emocje – także te, których wcześniej bałam się pokazać.

NIE BóJCIE SIę PROSIć O POMOC! Proszę, nie idźcie w moje ślady – nie czekajcie z wołaniem o pomoc do ostatniej chwili. Nie bagatelizujcie przeszkód, które utrudniają Wam naukę, psują Wasze relacje i odbierają radość życia. Powiedzcie bliskiej, zaufanej osobie o swoich problemach. Skorzystajcie z możliwości, jakie daje Wam uczelnia – możecie liczyć na pomoc Działu Osób Niepełnosprawnych UJ oraz Studenckiego Ośrodka Wsparcia i Adaptacji (SOWA). A przede wszystkim zaakceptujcie fakt, że kryzysy i zaburzenia to ludzka rzecz, która może dotknąć każdego (tak, Was też!), a o zdrowie psychiczne warto dbać tak samo, jak o to fizyczne. Pamiętajcie: psychiatrzy, psychoterapeuci i psychologowie są dla ludzi. Zwróćcie się do nich po pomoc, zanim będzie na to za późno. Ewa Zwolińska

Historia? To nasz konik

Czy ktoś nie słyszał o Wydziale Historycznym UJ? To właśnie tam, w Instytucie Historii, spotkacie niezwykle głodnych wiedzy ludzi zrzeszonych w prawdopodobnie największym kole historycznym w Polsce.

Koło Naukowe Historyków Studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego (KNHS UJ) zostało założone w 1892 roku jako korporacja studencka o charakterze naukowym, mająca za zadanie integrować środowisko studentów historii z Krakowa. Nosiło wówczas nazwę Kółko Historyczne Uczniów UJ. Wśród byłych prezesów koła można znaleźć tak wybitnych historyków jak Wacław Sobieski, Stanisław Kutrzeba czy Oskar Halecki.

Obecnie funkcję prezesa zarządu KNHS UJ pełni Maria Plata, a od 2009 roku kuratorem organizacji jest dr hab. Zenon Piech, prof. UJ. Istnieje też wiele innych funkcji organizacyjnych, które szczegółowo wymienione są w statucie koła. Pieczę nad wszystkimi sprawują Komisja Rewizyjna i Sąd Koleżeński. KNHS UJ dzieli się na 17 sekcji tematycznych. Dla pasjonatów historii dostępne są zarówno sekcje epokowe, terytorialne, jak i te zajmujące się konkretnymi działami. To w nich studenci mogą w sposób szczególny pogłębiać zainteresowania i rozwijać warsztat naukowy.

SIłA TKWI W DETALU Obecnie koło liczy 165 członków. Warto poświęcić uwagę licznym autorskim inicjatywom. Do stałych należą już: „Wieczornica Niepodległościowa”, podczas której członkowie wspólnie śpiewają pieśni patriotyczne, „Opłatek Historyka”, obejmujący całą społeczność akademicką Instytutu Historii UJ, oraz współorganizowanie obchodów Akademickiego Dnia Pamięci. Specjalnym wydarzeniem jest coroczny, tematyczny „Bal Historyka”, na którym obowiązują stroje z danej epoki. – W tym roku odbędzie się pod koniec maja jako uwieńczenie konferencji mediewistycznej. Motywem będą lata 20. – zdradza prezes Maria Plata.

Kolejnym ciekawym przedsięwzięciem jest „Herbatka Historyka”, czyli wieczór z zaproszonym gościem, najczęściej pracownikiem Instytutu, a także stosunkowo nowa inicjatywa – „Maraton Historyczny” – 5 wykładów eksperckich. Wydarzenia w jego ramach cieszą się bardzo dużą popularnością, na co dowodem może być wykład pt. ,,Słodycze w średniowiecznej rzeczywistości”, w którym uczestniczyło ponad dwustu słuchaczy. Do tak dużej aktywności zachęcają odznaki w postaci ,,Sówki” (godło koła) w jednym z 4 stopni: brązowym, srebrnym, złotym lub platynowym – w zależności od poziomu zaangażowania. Od tego roku koło posiada również własną maskotkę, którą nazwano na cześć opiekuna, dr. hab. Zenona Piecha, prof. UJ.

TAK TWORZy SIę PRZySZłOść Czas spędzany na przeróżnych aktywnościach, objazdach naukowych czy konferencjach z pewnością zaowocuje w dalszej karierze zawodowej członków KNHS UJ. Obecnie mogą oni poszczycić się nawiązaniem bliskiej współpracy z Polskim Towarzystwem Historycznym – Oddziałem w Krakowie, czego efektem jest planowana organizacja warsztatów powtórkowych dla maturzystów oraz współorganizacja IV Kongresu Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski. Ponadto, dzięki patronatowi portalu internetowego „Histamag”, młodzi historycy mają możliwość publikacji tam swoich prac.

Zdobywaniu specjalistycznej wiedzy sprzyja funkcjonowanie Biblioteki KNHS UJ, która powstała 2 lutego 1894 roku. Obecnie jej zasoby liczą ponad 2 tys. pozycji, w tym nawet te z początków XIX wieku.

Koło wydaje własne czasopismo o charakterze cyklicznym, „Sociestas Historicorum”, które w tym roku uzyskało numer ISSN. Jego redaktorem naczelnym jest Adrian Świerbutowski, student IV roku historii na UJ. – Artykuły nadsyłane przez autorów z całej Polski są recenzowane przez pracowników naukowych Instytutu Historii UJ. Efekty ich badań dostępne są bezpłatnie w wersji elektronicznej i papierowej, m.in. w Bibliotece Narodowej w Warszawie i na niektórych wydziałach UJ. W tym roku obchodzimy 15-lecie naszego kwartalnika – dodaje Adrian. Także w tym roku planowane jest wznowienie „Studenckich Zeszytów Historycznych”, niegdyś jednej z ważniejszych publikacji koła.

BO WAżNE JEST TEż TO, CO DZIś Od 2002 r. organizacja znajduje się w podziemiach budynku Collegium Witkowskiego. Niemal stale można tam znaleźć wielu (nawet byłych) studentów. Odbywają się tam głównie spotkania sekcji, a między zajęciami jest okazja, aby odpocząć, napić się kawy czy herbaty i zwyczajnie porozmawiać. Obecnie KNHS UJ angażuje się w zbiórki na rzecz Ukrainy oraz działania związane z rocznicą 130-lecia powstania koła. Obejmują one m.in. sporządzanie pełnej listy publikacji oraz wydanie wspomnień i sprawozdań byłych prezesów KNHS UJ. Nie zabraknie także miejsca dla chętnych studentów studiów I i II stopnia, którzy chcieliby dołączyć do pasjonatów historii – możliwe jest to w dowolnym czasie, za wyjątkiem okresów przed walnymi zgromadzeniami. Olga Sochaczewska

Strona internetowa: knhs.hist.uj.edu.pl Facebook: @KNHSUJ1892 Instagram: knhs_uj

Drzwi szeroko otwarte

Świat ciągle się rozwija, a wraz z nim pojawiają się kolejne możliwości, także dla młodych ludzi. Jeśli marzysz o podróżach, a przy okazji chcesz zdobyć doświadczenie zawodowe, być może zagraniczne praktyki z organizacją studencką AIESEC są właśnie dla Ciebie.

– Idea praktyk zagranicznych jest związana z misją AIESEC, czyli z budowaniem zrozumienia międzynarodowego i rozwijaniem w młodych ludziach cech liderskich – tłumaczy Justyna Piórko, wiceprezydentka ds. marketingu. Taki wyjazd jest wyjątkową szansą – z jednej strony czysto zawodową, związaną z nową pracą i atrakcyjnym wpisem do CV, z drugiej zaś jest to okazja do poznania od środka kultury innego państwa i zanurzenia się w niej nie tylko w roli turysty. Możliwości jest mnóstwo, wystarczy nieco odwagi i mobilizacji, by przeżyć wyjątkową przygodę, którą zapamiętacie do końca życia.

MIęDZyNARODOWE DOśWIADCZENIE ZAWODOWE Zagraniczne praktyki to jeden z filarów działalności wspomnianej organizacji studenckiej. – Wierzymy, że osoba wyjeżdżająca do innego kraju, w którym będzie żyła wśród mieszkańców, poznawała ich życie i kulturę, rozmawiała z nimi i pracowała, stanie się bardziej tolerancyjna i otwarta. Szanse wyjazdów z AIESEC istnieją od początków organizacji, czyli od 1948 roku – opowiada Justyna. Dzięki działalności krakowskiego komitetu zagraniczne praktyki zrealizowało tutaj już 418 osób. Aby być jedną z nich, należy spełnić kilka warunków. – Każda osoba w wieku od 19 do 30 lat może dostać się na wyjazd zagraniczny. Nie trzeba być członkiem AIESEC – bardzo dużo osób, które brały udział w wymianach, nigdy nie było w naszej organizacji. Podkreślamy też, że nie jest konieczne posiadanie statusu studenta czy absolwenta – tłumaczy Daria Stefanowicz, wiceprezydentka ds. praktyk i wolontariatów. – Na wyjazdy nie ma limitu miejsc. Obecnie jest dostępnych ok. 900 ofert, a niektóre filmy potrzebują kilku osób na różne stanowiska. Ciągle pojawiają się także nowe oferty – dodaje.

Czy jest się czego obawiać? – Stres jest naturalny, kiedy próbujemy nowych, nieznanych nam dotąd rzeczy. Jednak według nas nie ma powodu do dużych zmartwień. Właśnie dzięki temu, że stanowimy takie wsparcie dla uczestników wymian, bardzo im to pomaga w poczuciu się bezpiecznie, a my jesteśmy pewni, że proces toczy się bez żadnych problemów. W doborze projektów sugerujemy się bezpieczeństwem osób wyjeżdżających, dlatego wszystkie współprace z firmami są legalne i potwierdzone umowami – podkreśla Justyna.

OCZAMI UCZESTNIKóW O to, czy warto podjąć wyzwanie, najlepiej zapytać osoby, które zdecydowały się na taki wyjazd. Zacznijmy od tego, dlaczego postanowiły spróbować swoich sił w tym przedsięwzięciu. – Wziąłem udział w praktykach ze względu na moje zainteresowanie Japonią i chęcią poznania codziennego życia i pracy. Chciałem się przekonać, jak to jest żyć przez jakiś czas za granicą jako mieszkaniec, a nie turysta – opowiada Jakub Licak, absolwent informatyki na UJ. – A ja chciałem po prostu zrobić coś ciekawego w wakacje i zwiedzić kawałek świata – dopowiada Mateusz Karkoszka, absolwent chemii medycznej na UJ. Czego najbardziej się obawiali? – Przede wszystkim bariery językowej i kulturowej, a największą trudność sprawiało mi chyba zniesienie klimatu – wysokiej temperatury i wilgotności – wspomina Mateusz, który spędził kilka tygodni w Szanghaju. – Ja obawiałem się głównie problemów w komunikacji i tego, czy będę wystarczająco dobry w pracy w japońskiej firmie. Największy problem natomiast sprawiło mi przełamywanie się w kontakcie z japońskimi pracownikami firmy, ze względu na język – dodaje Kuba. Mimo pewnych trudności oboje zdecydowanie na plus oceniają swoje praktyki. – Polecam takie wyjazdy z kilku względów. Pomagają one

przełamać ograniczenia, ale także umożliwiają poznanie odmiennej kultury i zrozumienie, że mogą istnieć inne wzory działania niż te, z którymi stykamy się na co dzień – zachęca Kuba. – Wyjazd zdecydowanie pozwolił mi poprawić zdolności językowe i poznać Szanghaj z perspektywy osoby tam mieszkającej – podkreśla Mateusz.

SPRAWy FORMALNE Co zrobić, żeby wziąć udział w projekcie? Pierwszym krokiem jest zarejestrowanie się na stronie bit.ly/ aiesec_opportunity, dzięki czemu później, z pomocą konsultanta, będzie można przygotować odpowiednie CV i znaleźć oferty pracy. Oprócz z góry nałożonego przedziału wiekowego każdy musi zadbać także o wymagany poziom języka. Trzeba posługiwać się angielskim na poziomie minimum B2, jednak nie jest konieczne udokumentowanie tej umiejętności, sprawdzą to już bezpośrednio rekruterzy w trakcie rozmów kwalifikacyjnych.

AIESEC oferuje dwa programy w zakresie praktyk: Global Talent (praca w branżach takich jak marketing, finanse, HR, zarządzanie projektami czy IT) oraz Global Teacher (praktyki dla studentów kierunków pedagogicznych). W ramach tych sektorów wyjazdy trwają od 6 do aż 78 tygodni, w zależności od konkretnej oferty i możliwości osoby aplikującej. Wstępne koszty pokrycia takiego wyjazdu wahają się między 700 a 900 zł w zależności od długości pobytu. Warto wspomnieć, że przez cały proces rekrutacji (która prowadzona jest przez 12 miesięcy) AIESEC pomaga kandydatom od początku do końca. – W Polsce wspierają oddziały lokalne, natomiast w miejscu pracy również istnieje oddział AIESEC, który opiekuje się taką osobą. Pomagamy w stworzeniu CV, znalezieniu oferty i zaaplikowaniu na nią. Wspieramy również w nawiązaniu relacji z potencjalnym pracodawcą czy w zdobyciu odpowiednich dokumentów. Zawsze jesteśmy w kontakcie z osobą wyjeżdżającą i pilnujemy realizacji odpowiednich standardów wymiany – zapewnia Justyna.

Warto wykorzystać taką szansę i spróbować swoich sił na zagranicznych praktykach z pomocą AIESEC. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, odwiedźcie stronę internetową www.aiesec.org/global-talent lub www.aiesec.org/global-teacher, w zależności od preferowanej ścieżki kariery. Justyna Arlet-Głowacka

Jakub Licak, absolwent informatyki na UJ, skorzystał z oferty praktyk zagranicznych w AIESEC. Odbył je w Japonii Studencki festiwal kultury i mediów

Jubileusz Polikultury, czyli powrót do „realu”

Wiosenna aura i zniesienie pandemicznych obostrzeń sprzyjają rozkwitowi wydarzeń kulturalnych. Do Krakowa wraca właśnie studencka Polikultura, która przez dwa ostatnie lata obecna była w internetowej przestrzeni.

Przedsięwzięcie organizowane jest już po raz dziesiąty przez studentów I roku zarządzania kulturą i mediami na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ. W ramach przedmiotu „organizacja festiwalu” realizują oni kulturalne eventy dostępne dla szerszej publiczności. Czym to wydarzenie będzie się różniło od poprzednich? – Tegoroczna 10. edycja festiwalu kultury i mediów Polikultura jest wyjątkowa z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze to okrągłe urodziny wydarzenia, które trwale wpisało się w zajęcia prowadzone w Instytucie Kultury UJ, po drugie po dwóch latach działalności online wracamy do „realu” – opowiada Marta Kudelska, koordynatorka festiwalu.

Jakie idee przyświecały studentom w trakcie prac? – Na tej Polikulturze działają trzy grupy: edukacyjna, promocyjna i kuratorska. Studenci, zważywszy na okoliczności – trwająca wojna – stwierdzili, że chcą podjąć działania, które nie zamykają nas w jednej grupie odbiorczej, ale pozwalają wyjść z „baniek”, w których wszyscy żyjemy. Dlatego tegoroczna edycja opiera się przede wszystkim na relacjach – opowiada Marta Kudelska. Co to znaczy? – Wraz ze studentami krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych przygotowujemy wystawę, którą pokażemy na terenie naszego wydziału. Szykujemy też niewielki zbiór poezji autorstwa młodych poetów, który chcemy dystrybuować nie tylko na WZiKS. Kolejnym działaniem będą gry zespołowe, takie jak gra w klasy czy w gumę, których miniturniej chcemy zorganizować na terenie wydziału. Przeprowadzimy także kilka tematycznych spacerów po Krakowie. Nie są to wszystkie nasze wydarzenia, bo planujemy też kilka aktywności, które będą się działy poza uczelnią, a jeśli chcecie wiedzieć, co to takiego, koniecznie śledźcie media społecznościowe Polikultury – zachęca koordynatorka festiwalu.

POLIKULTURA 10.festiwal kultury i mediów

Justyna Arlet-Głowacka

Facebook: @polikulturafest Instagram: @polikultura TikTok: @polikultura

This article is from: