8 minute read
PORADNIK
from OSOZ Polska
by OSOZ Polska
Tesserakt, czyli czy cyfryzacja medycyny w Polsce idzie w dobrym kierunku
Tesserakt, inaczej zwany hipersześcianem, jest figurą geometryczną czterowymiarową. W popkulturze wprowadzono go do wielu dzieł science-fiction, zarówno literackich jak i filmowych. Na czym polega fenomen tesseraktu?
Advertisement
Wojciech Zawalski
Najprościej ujmując jest on większy w środku, niż na zewnątrz, przy założeniu, że czas w środku biegnie inaczej. A tak naprawdę to my, wchodząc do tesseraktu, inaczej odczuwamy upływ czasu. Mamy wrażenie bezgraniczności jego objętości ponieważ zbudowany jest w czterech wymiarach, a nie jak klasyczny sześcian, tylko w trzech.
Tesserakt – dla osoby przechodzącej z przestrzeni trójwymiarowej do jego wnętrza, do przestrzeni czterowymiaro-
wej – ukazuje się jako miejsce magiczne, z inną fizyką i geometrią. Wchodząc do miejsca, gdzie panują nieznane nam prawa fizyki, łatwo jest ulec chęci dostosowywania naszych, nie znających czterowymiarowej przestrzeni zmysłów, do tego co znamy. Osoba zanurzająca się w tej figurze ulega mirażowi. To, czego nie rozumie, stara się uprościć i zastosować „kalki” z przestrzeni trójwymiarowej.
Niestety, ulega również samoograniczeniom, zamiast używać możliwości ja
kie daje nieograniczona trzema wymiarami przestrzeń, osoba we wnętrzu zaczyna budować most nieprzydatny w przestrzeni czterowymiarowej, zamiast korzystać z możliwości podróży w czasie. Ulega przerażeniu na widok bezkresu przestrzeni wnętrza tesseraktu. Przestrzeń czterowymiarowa jest niezrozumiała dla człowieka żyjącego na co dzień w przestrzeni trójwymiarowej. Zresztą nie jesteśmy osamotnieni. Każda, oczywiście teoretycznie, żyjąca istota w środowisku o mniejszej liczbie wymiarów ma kło
pot z akceptacją i zrozumieniem większej ilości wymiarów od tych, w której przyszło jej żyć.
Najlepszym przykładem, który pozwala nam zrozumieć problem z wejściem do przestrzeni o większej ilości wymiarów jest wyobrażenie sobie istoty żyjącej w mniejszej liczbie wymiarów niż my. Można to zobrazować z pomocą płaszczaka. Płaszczaka poznałem na lekcji fizyki i jego wspomnienie jest wciąż we mnie żywe. Płaszczak jest istotą żyjącą w przestrzeni dwuwymiarowej. Ma jedynie szerokość i długość, ma obwód i powierzchnie. Nie ma wysokości. Z przyczyn oczywistych, płaszczak żyje na kartce papieru nie wystając ponad nią, ani nie zagłębiając się w nią. Może się swobodnie poruszać po kartce, ale nie może nad nią podskoczyć, ani z niej zeskoczyć. Wyobraźmy sobie pasek kartki długości 10 cm, szerokości 1 cm, na którego powierzchni żyje płaszczak i porusza się po niej swobodnie. Skręćmy jeden koniec paska o 180° i sklejmy z drugim. Otrzymamy wstęgę Möbiusa. Płaszczak ruszając wzdłuż wstęgi po 20 cm dojdzie do miejsca z którego wyszedł, ale nie będzie miał tego świadomości ponieważ porusza się cały czas do przodu. Ale to nic niezwykłego, poruszając się po obwodzie kuli doznałby takiego samego doświadczenia. Najciekawsze spotyka płaszczaka po przejściu 10 cm. Z jego dwuwymiarowej perspektywy będzie wciąż w drodze na wprost, ale z punktu widzenia obserwatora żyjącego w trzech wymiarach będzie znajdował się dokładnie po przeciwnej stronie wstęgi. Ale tego płaszczak nie zrozumie i będzie nadal dążył do przodu, nie wiedząc, że jego pozornie dwuwymiarowa powierzchnia zyskała trzeci wymiar.
Podobnie my, zagłębiając się tesserakt, jeżeli nie dostrzeżemy jego odmiennej fizyki, nie wykorzystamy jego możliwości, nie zaczniemy się poruszać po czterowymiarowej strukturze, staniemy się takimi płaszczakami idącymi do przodu nie zauważając ogromu możliwości jakie daje nam czwarty wymiar.
Medycyna z natury rzeczy jest bardzo konserwatywna. Zmiany zachodzą powoli w przyzwyczajeniach, sposobach diagnozy i leczenia. Studenci wciąż uczą się o odkryciach datowanych w średniowieczu, a nawet starszych. Standardy zmieniają się wolno, badania naukowe wymagają wielokrotnych powtórzeń, nowe odkrycia zdarzają się często, ale niewiele z nich można nazwać rewolucyjnymi. Nadal, od kilku wieków stan
dardem badania jest oglądanie, opukiwanie, osłuchiwanie i badanie palpacyjne. Wiedza medyczna przekazywana jest nadal na zasadach „szkoły mistrzów”. Lekarze uczą się od swoich mentorów, swoją wiedzę przekazując uczniom, i tak już od pokoleń. Wiedzę medyczną od stuleci zdobywamy czytając książki, a obserwacje medyczne zapisujemy piórem lub długopisem na papierze. Świat się rozwija, rozwija się transport, lekarz już nie jedzie konno do pacjenta, teraz może jechać samochodem, metrem lub nawet lecieć śmigłowcem. Rozwija się chemia, farmacja, pojawiają się nowe cząsteczki, nowe sposoby podawania leków. Ale dla lekarza nadal najważniejszymi narzędziami jest stetoskop, ciśnieniomierz oraz długopis.
Jest, a właściwie był. Ponieważ kilkadziesiąt lat temu, czyli z poziomu kilku tysięcy lat rozwoju medycyny, całkiem niedawno, pojawił się PC, czyli komputer osobisty. Pojawił się i gwałtownie przyśpieszył rozwój wszystkich dziedzin naszego życia. Rozwój komputerów, gwałtowny wzrost mocy obliczeniowej i miniaturyzacja spowodowała to, co niektórzy nazywają rozpoczęciem wieku cyfrowego.
Zmiany dotknęły również medycynę. Medycyna stanęła przed wrotami tesseraktu. Mikroprocesory włączono w skład urządzeń medycznych, na biurku lekarza obok stetoskopu i długopisu pojawił się komputer. Stetoskopy przechodzą w wersję cyfrową, klisze RTG odeszły do lamusa zastąpione cyfrowym obrazowaniem. Najdłużej przed odejściem do archiwum historii bronił się długopis. Ale i on powoli przegrywa walkę z komputerem, zastępowany przez klawiaturę, a nawet systemy rozpoznawania głosu. Dokumentacja medyczna prowadzona jest w komputerach. Ostatnie kilka lat to ogromny rozwój technologii. Pojawiły się rejestry rozproszone, technologia blockchain. Nauczyliśmy się programować sieci neuronowe, algorytmy sztucznej inteligencji AI. Wszechobecny rozwój Internetu – obecnie stoimy u progu ogromnego skoku w postaci technologii 5G – spowodował, że urządzenia same mogą komunikować się, zbierać dane, analizować i podejmować dzięki algorytmom AI decyzje. Mówimy o Internecie rzeczy (IoT).
Przełom, jaki dokonuje się na naszych oczach w rozwoju technologii informatycznych, można przyrównać do przejścia człowieka z trzech wymiarów do tesseraktu.
Zmiany dotknęły również polską medycynę. O ucyfrowieniu medycyny mówimy od kilkudziesięciu lat, ale tak naprawdę dla mnie początkiem skoku, otwarciem tesseraktu, stał się rok 2015 i zmiany w prawie dopuszczające technologię telemedyczną do stosowania w medycynie. Wkrótce po tym nastąpiło znaczące przyśpieszenie w zakresie ucyfrowienia dokumentacji medycznej, pojawiły się zmiany w prawie umożliwiające stworzenie dokumentacji cyfrowej. Jako pierwsze wdrożono e-zwolnienie, wkrótce po nim e-receptę. W planach jest e-skierowanie. Wydawało się, że zrozumieliśmy czym jest czwarty wymiar informatyki medycznej. Zaczęliśmy odkrywać i korzystać z praw tesseraktu. Ale zderzenie z konserwatywną medycyną było i jest trudne. Entuzjazm i chęć badania tesseraktu, zmiany mentalności i przyzwyczajeń gwałtownie wyhamowały. Okazało się, że szeroko rozumiani organizatorzy opieki zdrowotnej nie zadbali o narzędzia eksploracji tesseraktu. Te, tworzone w polskich realiach wielokrotnie studziły entuzjazm fascynatów. Zarzucano lekarzom niechęć do cyfryzacji, konserwatyzm. Tyle, że wina leżała nie po stronie lekarzy. Trudno się spodziewać entuzjastycznego podejścia do cyfryzacji jeżeli w polskich szpitalach dominują komputery sprzed kilkunastu lat, a na dodatek w niewystarczającej ilości. Brak jest rozwiązań mobilnych. Oprogramowanie stosowane do prowadzenia dokumentacji medycznej często powstawało ponad 10 lat temu jako nakładki do systemów sprawozdawczych. Interfejs do wprowadzania danych przy
pomina tabele z pierwszych Exceli. Wszystko jest przeładowane okienkami, listami rozwijanymi i wszechobecną potrzebą klikania. Od wejścia do wyjścia pacjenta z gabinetu liczba kliknięć wykonywanych myszką przy obsłudze aplikacji sięga kilkudziesięciu. Cała uwaga lekarza skupia się na monitorze. Umykają ważne elementy badania, obserwacja. Wystartowaliśmy rewelacyjnie. E-zwolnienie jest jedynym od początku do końca przemyślanym systemem e-zdrowia. Obsługa jest intuicyjna, lekarz otrzymuje całą historię zwolnień i wszystkie dane pacjenta on-line. Po początkowym oporze, a każda zmiana przechodzi przez ten etap, dziś z e-zwolnienia korzystają wszyscy i nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał powrotu do papieru. Niestety, inaczej ma się sprawa z innymi elementami e-dokumentacji. Od ponad roku, zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia, powinniśmy dostawać kartę wypisową ze szpitala w postaci cyfrowej, podobnie jak i informację dla lekarza kierującego oraz odmowę. Powinniśmy, ale ile osób taki cyfrowy dokument otrzymało?
Od tego roku przyszedł czas na kolejny e-dokument – e-receptę. Tutaj trzeba przyznać, że zadanie zostało wykonane jeżeli chodzi o masowość. Natomiast zmarnowano szansę stworzenia nie tylko narzędzia będącego tak naprawdę wyższą formą wydruku komputerowego. Zamiast wydruku recepty otrzymujemy kod.
W wielu krajach lekarz otrzymuje w systemie e-recepty wszystkie dane o poprzednich receptach pacjenta, a także o ich realizacji. Wypisując lek, system podpowiada interakcje, a u nas cyfryzacja medycyny to wciąż ucyfrowienie papieru. Ucyfrowieniem papieru i to do granic biurokracji okazało się również e-zlecenie. Weszliśmy w cudowny świat możliwości, a tworzymy „produkty zastępcze”. Podobnie jest z telemedycyną. Technologie dziś dostępne umożliwiają wsparcie nawet na stacji kosmicznej, a my wciąż stoimy w miejscu. Nierozwiązany problem wystawiania zwolnień na e-wizycie to tylko czubek góry lodowej problemów. Przez cztery lata Narodowy Fundusz Zdrowia, pomimo zalegalizowania w 2015 telemedycyny, nie umożliwił, poza marginalnymi telekonsyliami i telerehabilitacją hybrydową, jej rozliczania. Celowo piszę rozliczania, a nie finansowania, ponieważ tak naprawdę finansujemy np. poradę endokrynologiczną, ale pozwalamy tylko na rozliczenie tradycyjnej wizyty. Byłoby szybciej dla pacjenta, taniej dla płatnika, a kolejki w gabinecie skróciłyby się. Przecież wiele wizyt polega jedynie na analizie wyników badań i np. zmianie schematu leczenia. To można wykonać telemedycznie! Wystarczyłoby dopisać prosty komunikat o możliwości wykonywania i wykazywania do rozliczenia świadczeń telemedycznych tam, gdzie istnieje taka możliwość. Do tego nie trzeba zmieniać rozporządzeń koszykowych. Wystarczy Zarządzenie Prezesa NFZ. Odrobinę nadziei wiążę z deklarowaną przez Ministerstwo Zdrowia chę
cią uporządkowania e-dokumentacji medycznej w postaci jednej ustawy. Trzymam kciuki.
Reasumując, cyfryzacja medycyny to w Polsce „ucyfrowienie papieru”. Niestety zachowujemy się jak omówiony we wstępie człowiek, który wszedł do tesseraktu. Nie wolno traktować cyfryzacji medycyny jak to robimy w tej chwili. Cyfryzacja, owszem, może iść ścieżką wyznaczaną obecnie, zamieniając papier na dokument cyfrowy. Tak, to jest postęp. Tak, zrobiliśmy ogromny krok do przodu. Po latach zastoju cyfryzacja ruszyła. Ale inni idą znacznie szybciej i znacznie nowocześniej. E-recepta nie powinna być tylko receptą zdigitalizowaną, ale zupełnie inną filozofią. Powinna być pomocą dla lekarza w poprawianiu bezpieczeństwa pacjenta. Telemedycyna to Internet Rzeczy, algorytmy sztucznej inteligencji czy nawet możliwość wsparcia każdej praktyki lekarskiej. Powinna byś powszechna, dostępna i tania. No i olbrzymie możliwości technologii blockchain wprowadzające bezpieczne zapisywanie, autoryzację i ochronę dokumentacji medycznej. Kraje takie jak Estonia czy Dubaj oparły dokumentację medyczną na tej technologii. Jest tania i łatwa w implementacji, a co najważniejsze – gwarantuje ochronę danych. Blockchain to prawdziwy tesserakt, a my mając go w zasięgu, wykorzystujemy komputery do drukowania e-kuponów zwanych e-receptą. Szkoda.