Jak dawniej godzono opiekę nad dziećmi z innymi obowiązkami? Jak rodzice i dzieci wspólnie spędzali czas? Jakie sprzęty i przedmioty towarzyszyły dzieciństwu? I w końcu: co interesującego w doświadczeniach starszych pokoleń mogą znaleźć dla siebie współcześni rodzice? Te i inne pytania towarzyszyły nam, gdy rozpoczynaliśmy badania w ramach projektu „Między pokoleniami: etnografia i dziedzictwo”. Ich rezultatem była wystawa, którą teraz prezentujemy w formie katalogu.
Badania terenowe Odwiedziliśmy Podlasie w lipcu i sierpniu 2017 roku. We wsiach gmin Gródek i Michałowo szukaliśmy osób, które chciałyby podzielić się z nami opowieściami o swoim dzieciństwie i o tym, jak dawniej wyglądała opieka nad dziećmi. Pytaliśmy zarówno o czasy sprzed II wojny światowej, o lata wojenne, jak i o życie w PRL-u. Etnografia Nasza metoda poznawania świata to etnografia. Jej podstawą jest spotkanie z drugim człowiekiem i uważne słuchanie tego, co ma on do powiedzenia. Każda rozmowa wyglądała inaczej. Każda była wyjątkowym spotkaniem z osobami, które wnosiły w nią swoje doświadczenia, historie, zainteresowania. Wystawa Na kilkunastu planszach nie da się zmieścić bogactwa treści, które udało nam się zgromadzić w notatkach i nagraniach z rozmów. Wybraliśmy wątki, które były dla nas poruszające, najczęściej się powtarzały, a przede wszystkim skłaniały do refleksji. Wystawa nie ma na celu wiernego odtworzenia przeszłości. Warto pamiętać, że nasi rozmówcy i rozmówczynie to osoby w różnym wieku: od około 60 lat po ponad 90, a ich dzieciństwo i rodzicielstwo przypadały na różne czasy. Wystawa pokazuje, że zastanawiając się nad tym, jak wychowywać dzieci, warto sięgać do wiedzy i pamięci babć i dziadków. Mamy nadzieję, że stanie się ona punktem wyjścia do kolejnych pytań, spotkań i rozmów.
1
Zrób to sam
Fot. K. Chojnacki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
Tak to nie było zabawek dla dzieci, to mamusia uszyła mi lalkę. Ze szmat, trocinami ją wypchała, włosy z lnu czesanego, sukieneczkę uszyła ręcznie i my tę lalkę tak szanowaliśmy... Z siostrą młodszą o 2 lata żeśmy się nią bawiły. Koleżanki przychodziły się bawić. Mama była, tata, dziecko była ta lala, śpiewali, kołysali tę lalkę. Ręcznie wykonane przedmioty były powszechne. Samodzielnie robiło się ubrania, tkaniny, sprzęty codziennego użytku, meble. Nie inaczej było z zabawkami: mamy lub starsze siostry mogły pomóc w uszyciu szmacianej lalki, ojcowie lub dziadkowie w zrobieniu huśtawki, łyżew czy drewnianego samolotu. Sztuką, przez wielu opanowaną do perfekcji, było twórcze przetworzenie tego, co się miało pod ręką. Rysowanie na piasku, robienie piłek z krowiej sierści, wykorzystywanie starych talerzy czy kubków i innych skarbów znalezionych na śmietniku – oto wspomnienia dziecięcych zabaw. Choć zabawki były zwykle bardzo proste, dziś zaskakują różnorodnością rozwiązań, a niekiedy niezwykłą pomysłowością twórców. W dzisiejszych czasach poważnym problemem staje się nadmiar przedmiotów, a w związku z tym śmieci. Z drugiej strony często podkreśla się konieczność rozwijania kreatywności i samodzielności dziecka i daje mu się zabawki, które mają temu służyć. Podpowiedzi, jak wykorzystać najprostsze, być może już niepotrzebne przedmioty, możemy znaleźć u babć i dziadków. Dziadek dla niego to zrobił samolot, z wózka. Śmigła zrobił i jak stawiał w przeciągu, to śmigło się kręciło i on siedział w tym samolocie. Śmigło zrobili elegancko, łożysko wstawili na ośce od roweru. Wielki był. Taki duży, jak do tego stołu, siedzenie było i on sobie siadał. Żeby zajęcie było, jak my tam jedziemy na pole czy czego.
3
Czy rzeczy są ważne?
Fot. Piotr Szacki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
Dziś towarzyszy nam wiele przedmiotów, które dawniej nie były osiągalne, i nie wynika to wyłącznie ze zmian technologicznych. Wielu rzeczy nie dało się kupić, gdyż były niedostępne w sklepach, ale równie często ograniczeniem był brak środków. Niektóre we wspomnieniach z dzieciństwa pozostały jako niespełnione marzenia. Pamiętam odpusty. Jak się jechało do cerkwi, to były stragany. W dzieciństwie moim marzeniem była taka taczka, takie kółeczko na tym. I pamiętam, jaka ja byłam nieszczęśliwa, że wszystkim moim koleżankom kupili na tym odpuście, a mi nie kupili. Ja pamiętam, że to było moje marzenie i nigdy mi nie kupili tego. Czasem dostawało się prezent – wyczekaną zabawkę lub ubranie, coś wyjątkowego. Zdarzało się, że prawdziwą piłkę, lalkę lub wózek miała jedna osoba w miejscowości, a wszyscy z okolicy przychodzili, by się nią bawić. A jak byłam w drugiej klasie, to strasznie ładnie pisałam, kaligraficznie. I nauczycielka dała mi plastikową lalkę. Taka byłam szczęśliwa, wszyscy chcieli do mnie przyjść i się nią bawić. A ja już byłam taka pani domu, gospodyni. I ta lalka była lalką całej wsi. Cała plastikowa, malowana, włosków nie miała, nieduża. To była dla nas wielka uciecha. W pamięci wielu osób został nie tylko sam przedmiot – lalka trzymana w domu aż do dorosłości, świąteczna sukienka – ale czasem też jego utrata: przypadkowe zniszczenie spowodowane chwilą nieuwagi lub zużyciem materiału. Jednak nawet to nie musiało oznaczać końca życia danej rzeczy: ubrania nosiło się najpierw za duże (by na dłużej starczyły), a potem aż do zupełnego wytarcia, ze znoszonych można było utkać chodnik. Przedmiot jako pamiątka przeszłości bywa obdarzany ciepłymi
5
uczuciami, ale jego ponowne wykorzystanie z innym przeznaczeniem może prowadzić do nieporozumień. Mojej córce, jak miała 2 lata, matka chrzestna kupiła misia. Bawili się, a później ja go wrzuciłam na strych. A w tamtym roku dużo wiśni było, ja wlazłam na strych i tam widzę miś leży, ja mówię do swego: „Ty, weź tego misia, powieś na tej wiśni, żeby wróble nie obgryzły”. On wziął kołka, za szyję tego misia przywiązał. I córka przyjechała, a ja mówię: „Tak fajnie, dużo wiśni, ale te wróble objadają, to baćko wziął misia”. „A skąd on wziął?”. Ja mówię: „A ja ze strychu wzięłam”, ona mówi: „Nie, to mój miś!”. Ona poszła, tego misia z drzewa ściągnęła i zabrała do Białegostoku. Ja mówię: „Twój miś, zabieraj!”. No zabrała. I mówi: „To dla mnie chrzestna kupiła, jak ja miałam 2 lata. I tyle lat przeleżał, a ty jego na drzewo wsadziła!”.
Fot. K. Chojnacki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
6
Razem raźniej! Dzieci bawiły się głównie na dworze, z rówieśnikami z sąsiedztwa. Kiedy potrzebowały więcej miejsca, bawiły się na ulicy, czasem placem zabaw stawała się cała wieś. W chowanego. Nazbiera się tych dzieci. Po stodołach, po mieszkaniach, u starszych ludzi. Jedna pani pozwalała się schować do szafy nawet. Pikar, zwany też knypą, to gra zespołowa, bardzo popularna na tych terenach. Jak się okazuje, knypa (klippa) to bardzo stara, mająca ponad 2500 lat gra pochodząca ze starożytnych Indii, znana pod nazwą Gillidanda. Do zabawy były potrzebne dwa kije: dłuższy (około metra) i krótszy. Krótszy wbijało się w ziemię. 7
Znaczyło się: jedna meta, druga meta, pośrodku kreska i takie kółko. I tu robiło się taką kupkę, jak kretowisko. W to się wbijało taki krótki patyk. I stawało się, jedna drużyna, dwóch, trzech, zależy, ile było. I z drugiej strony. I takie kije. Z tej mety trzeba było rzucić kijem, trafić, żeby wybić ten kijek. Jak się przewróciło tego kijka, to się przebiegało na drugą stronę. Mniejsze dzieci bawiły się w kaczanie fajerki. Brały fajerkę, najlepiej jak największą (mniejsza była niestabilna), z grubego drutu robiły rączkę do prowadzenia jej i urządzały wyścigi. Kto dalej, kto szybciej pobiegnie tocząc fajerkę. Czasem do prowadzenia fajerki używało się kruczka, czyli pogrzebacza. Innym kołem, które kaczano za pomocą patyka, było stare koło od roweru, bez opony. Właściciel takiego „urządzenia” był bohaterem ulicy. Wiele opowieści dotyczyło piłek. Piłką grano w palanta, rzucano do siebie, odbijano od ściany. Dzieci rzadko miały piłki ze sklepu, najczęściej robiły je same – ze sfilcowanej krowiej sierści, ze szmat i kawałka skóry, z kłębka włóczki, ale nie tylko.
Fot. ze zbiorów Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii w Michałowie
8
(Nie)bezpieczeństwo Była wisząca kołyska i nieraz mama musiała iść do obrządku, a dziecko płakało, to ja musiałam zabawiać to dziecko, tego brata. Jak on się urodził, to ja 7 lat miałam. Jego kołyska wisiała tu, na haku, była z materiału utkanego własnoręcznie, no i ja go kołyszę, ale mi się znudziło siedzieć i ja na tę kołyskę tak się położyłam, na tego brata, w nogi. I kołyska się urwała. I to dziecko wypadło na podłogę i nakryło się kołyską. Ja go nie ratowałam, tylko pobiegłam po mamę. „Mamo, Roman nie żyje! Roman nie żyje!”. Mama biegła i krzyczała: „Zabiłaś dzieciaka! Zabiłaś dzieciaka!”. Przybiegła, kołyskę odwróciła, a to dziecko prawie sine. No ale nic się nie stało, tylko krew mu z nosa poleciała. Ale ja już więcej go nie kołysałam. 9
Bezpieczeństwo dziecka to jedna z większych trosk rodziców. Przed kilkudziesięciu laty zagrożenia były liczniejsze niż obecnie: częste choroby, problemy z higieną, brak wystarczającej opieki. Niemal każda rodzina doświadczała straty, jaką jest śmierć dziecka. Od najstarszych mieszkańców Podlasia można usłyszeć przejmujące historie dotyczące niebezpieczeństw związanych z działaniami wojennymi czy powojennymi niewypałami. Na dzieci czyhały również inne niebezpieczeństwa. Tutaj kiedyś za wsią wyrzucali śmieci. Ja pamiętam, że ja z moimi koleżankami chodziłyśmy tam, szperałyśmy, tam wszystko było bardzo ciekawe, co ludzie wyrzucali. I wiecie co? Zbierałyśmy tabletki. Ja nie wiem, to nie była tylko witamina C, ale były różne. Te, które były słodkie, to obsmoktywałyśmy tę słodką polewę. Boże, jak ja teraz sobie pomyślę... Niebezpieczeństwa są jednak pamiętane dwojako: jako element trudnych czasów i przykre, nieraz dojmujące doświadczenie, ale także jako przygoda i cena wolności. Część wydarzeń zostawiła ślady na ciele – blizny przywołujące wspomnienia, zarówno dobre, jak i złe. Nie zawsze łatwo jest rozstrzygnąć, czy lepiej jest teraz, gdy dzieci są starannie pilnowane, czy lepiej było, gdy miały dużo samodzielności. Być może trudno porównywać dawne i obecne czasy, lecz na pewno warto wracać do pytania o zakres wolności dziecka w kontekście jego bezpieczeństwa. Moi chłopcy często wspominają: świnie w zagrodzie chodzą, a jeden mówi: „Chłopcy, chodźcie, będziemy jeździć, nikogo w domu nie ma”. Oni przychodzą, siadają na te świnie. A jak on rozgonił się na tej świni, a ta świnia jak podskoczyła, a ten w to całe gówno. I wychodzi taki o...
Fot. ze zbiorów Katarzyny Kardasz
10
Macierzyństwo Dawniej ciążę traktowano inaczej niż dziś. Ciężarne kobiety pracowały niemal do samego porodu, a także niedługo po nim. Niektóre twierdzą, że dzięki temu lekko było rodzić. – Ja w ciąży chodziłam, 21 lipca urodziłam, ja wiem, ile ja ton siana na furę podałam. Wszystkie siano przerzucałam, w pół godziny urodziłam i wsio. – Ja kartofle kopałam we wrześniu, a w grudniu urodziłam. – No to wszyscy kiedyś tak. Ja do roboty do Gródka jeździłam 6 kilometrów i do ostatniego dnia się pracowało, niestety taka prawda. Dzieci rodziły się głównie w domu, przy porodzie pomagała babka – wiejska akuszerka – niekiedy też położna. Zdarzało się, że kobieta rodziła w polu albo nawet w lesie. Później porody odbywały się w szpitalu. 11
Tego mojego syna odbierała babka. Było tak, że był marzec, wtedy bardzo sroga zima była, a drogi byli jeszcze nie bardzo przejezdne, nie tak jak teraz. Ja tylko zdążyłam przyjść, zrzucić z siebie, co tam było, i teściowa pobiegła po tę babkę, niedaleko mieszkała. I ten syn tak się urodził. Bo duży był, 5 kilo chłopa, a tak szybko to stało się.
Moja siostra miała skazę mleczną, nie wolno jej było dawać mleka, ale w tym czasie nikt tego nie rozumiał. Nazywali to załatucha – wyskakiwały takie bąble uczuleniowe, pryszcze, to pękało, ciekło, dziecko się drapało, wiązali rączki jakimiś szmatami. Nikt nie wiedział, że to skaza. Ale jak się dowiedzieli, że jest lekarz tam u nas na górce, to zawieźli i on zabronił mleka. Kobiety karmiły w domu, ale także w czasie pracy na polu. Syna urodziłam w maju, a w lipcu owsiane żniwo, to na polu stał. Toż w wózku, ja podbierałam, te snopki wiązałam, cycka wytrzesz, nakarmisz i dalej poszła. Pojawienie się nowego mieszkańca wsi nie było sprawą wyłącznie jego najbliższych. Po porodzie matkę odwiedzały inne kobiety: sąsiadki, koleżanki i krewne. To był bal tylko babski. Sąsiadki się zbierały, z całej wioski kobiety szły na odwietki, a facetów nie można było. Dla facetów to portki ściągali. Na odwietkach zazwyczaj było bardzo wesoło, kobiety przynosiły drobne podarki, jedzenie, niekiedy piły alkohol, śpiewały. Organizacja takiej imprezy tuż po porodzie nie była jednak obciążeniem dla kobiety w połogu – uznawano to za bardzo miły zwyczaj. 12
Fot. K. Chojnacki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
Małe dzieci karmiono piersią, czasem mlekiem krowim wymieszanym z wodą – zdarzało się jednak, że wtedy chorowały.
Od najmłodszych lat
Fot. M. Cholewa, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
Dawniej na mające się narodzić dziecko nie czekało tak wiele sprzętów jak obecnie. Nie było wózków (upowszechniły się w latach ‘60–’70), karuzel, wanienek, przewijaków, leżaczków, poduszek do karmienia… Rodzice przygotowywali miejsce do spania – kosz podwieszany na haku pod sufitem (była pleciona kołyska i na sznurkach i na belce doczepiona i kołysali w niej), kołyskę z tkaniny, czasem drewniane łóżeczko na biegunach, zrobione przez ojca, wuja, dziadka czy sąsiada. Często jednak dziecko karmione piersią po prostu spało z matką – tak było najcieplej i najwygodniej. W większości rodzin codziennym obowiązkiem, wymagającym zaangażowania wszystkich ich członków, była praca w polu. Matki z niemowlęciem nie pomijano. Rodzice zazwyczaj starali się zostawiać dzieci w domu pod opieką babci, dziadka, czasem starszego rodzeństwa, niekiedy, choć rzadko, niemowlę zostawało samo. Czasem matka pracowała bliżej domu. Kiedy jednak nie było takiej możliwości, brano dziecko w pole – wioząc furą, niosąc na rękach lub w kawałku tkaniny. O tak, przewiąże ręcznika, tuda i siuda, położy dzieciaka i tak idzie. Moja teściowa to jeszcze krowy pasła z dziećmi. Przewiąże i tak chodzi z dzieckiem. Na polu najczęściej niemowlę leżało w zawieszonej na trójnogu kołysce (wiklinowej, słomianej lub materiałowej), zwanej też kołysanką, katajką. Nawet na pole brali, jak trzeba było grykę rwać. Takie były 3 kołki, a w tych kołkach z materiału kołyska, taka jak i w domu była, ze szmat zrobiona. I brało się ją, dzieciaka tam położysz, kołki trzymały, obwiesi się kocem nad ziemią, że można było kołysać. A potem na plecy to wszystko się brało albo na furę i rwali grykę czy żyto kosili. 15
Większość kobiet musiała łączyć opiekę nad dzieckiem z codzienną pracą – z karmieniem świń, dojeniem krów, pracą w ogrodzie, praniem i gotowaniem dla całej rodziny, a wieczorami tkaniem czy przędzeniem. Nie było przecież urlopów macierzyńskich od pracy na gospodarce. A potem to już łóżeczka były. […] I to, choć ja tak nie robiłam, jak kołowrotek, to jedną nogą kołysze się kołyskę, a drugą nogą kołowrotek, prząść trzeba było. No tak, trzeba pracować i dziecko usypiać. Jak ja doiła krowy, a dziecko małe, to wsadziła go do takiego cebra, co krowę karmili, i położę tam poduszkę, żeby nie upadło. I krowę doiła. A krowę uwiążę.
Fot. P. Szacki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
16
Bliskość różnych pokoleń Pamiętam, jak babcia żyła, to opiekowała się mną, bo rodzice byli w polu ze starszym rodzeństwem, a ja byłam z babcią. Babcie i dziadkowie nieraz przejmowali część obowiązków opiekuńczych i wychowawczych, odciążając w ten sposób zajętych pracą rodziców. Tam było wiele dzieci i dziadek był w domu, bo był mało sprawny. I dziadek, jak one chciały jeść, to im rozkładał po łyżce takich wcześniej ugotowanych
17
ziemniaków na ławie, to się nazywa słon. Starsze miało chyba łyżeczkę, reszta łapkami. A potem wytarł tę ławę ścierką i już. Babcie i dziadkowie dbali o wychowanie moralne i religijne oraz utrzymywanie dyscypliny, uczyli wykonywania prac w domu i gospodarstwie. Byli skarbnicą wiedzy i umiejętności: babcie umiały zrobić lalkę z kawałka szmatki, dziadkowie potrafili wystrugać zabawkę z drewna. Mieli też czas na opowieści, jak było dawniej, i na zabawę z wnukami. Obecnie babcie i dziadkowie o swojej roli mówią: Rodzice są do wychowania, babcie są do rozpuszczania. Na pokolenie wnuków przelewają całą miłość, na której okazywanie brakowało czasu w okresie wychowywania własnych dzieci. Relacja między odległymi pokoleniami, choć nie zawsze łatwa, jest szczególna, a obie strony mają sobie wiele do zaoferowania. Babcie i dziadkowie służą czasem radą, pomocą czy nauką zapomnianych, a modnych obecnie umiejętności, jak szycie, szydełkowanie, robienie domowych przetworów czy nalewek, tworzenie rzeczy z drewna. Wnuki – choć może nie zawsze skore do pomocy w obejściu – są znakomitymi przewodnikami po szybko zmieniającym się świecie i nowoczesnych technologiach. Mój wnuk to nie bardzo chce przyjeżdżać, bo u babci dużo roboty. Trzeba rąbać drzewo, składać, pozagrabiać, żeby czysto było na podwórku, a to śmieci niewywiezione, to on nie chce tu przyjeżdżać. Ale rozumie się na komputerze i jak komuś trzeba coś zrobić, to zrobi, pomoże. I jest dobry chłopak.
Fot. ze zbiorów Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii w Michałowie
18
Wyzwanie: wychowanie
Fot. ze zbiorów Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii w Michałowie
Całą drogę ojciec z nimi coś rozmawia, pokazuje. To pole, to żyto, to owies. Tak więcej się rozmawiało, bardziej, lepiej. Z opowieści wyłaniają się dwa sposoby wychowywania dzieci. Jeden bazuje na surowej dyscyplinie, w tym karach cielesnych, posłuszeństwie, przestrzeganiu zakazów i nakazów. W drugim na pierwszy plan wysuwa się rozmowa, uważne słuchanie dzieci, cierpliwe tłumaczenie świata, wspólne spędzanie czasu i wykonywanie codziennych obowiązków. W tym ujęciu zwykły dzień wykorzystywano do przekazywania dzieciom wiedzy i umiejętności. Praca w polu stawała się okazją do nauki matematyki, przyrody czy układania piosenek, a wydarzenia we wsi – punktem wyjścia do wpajania systemu wartości. W wychowaniu dzieci szczególną uwagę zwracano na uczciwość, grzeczność, szacunek dla innych osób i pracy, przykładanie się do nauki i wykonywania obowiązków. Uczono, że trzeba żyć w zgodzie i harmonii z innymi, nie działać na cudzą szkodę, nie niszczyć, nie kraść i nie być ordynarnym. Starano się dodawać dzieciom odwagi, wspierać ich wiarę we własne możliwości, uczyć samodzielności. Ojciec mój był odważnym człowiekiem i chyba ja troszkę mam to z ojca, tej odwagi. Pamiętam, kiedyś mamy brat, mój wujek, przyjechał. Jak granicę wyprostowali, to w Krynkach byli krawcy, szewcy, fabryka, była też garbarnia, skóry garbowali. I wujek przyjechał z Kętrzyna i zamówił buty z cholewami do spodni. Buty prawie po kolana i ojciec odebrał te buty i ja właśnie, nie wiem, ile miałam lat, 15-16, powiozłam do Kętrzyna te buty. Ojciec wyprawił mnie z tymi butami. A na tamte czasy to dopiero człowiek świat poznawał. Pierwszy raz jechałam pociągiem i poradziłam sobie. Zawiozłam, jak trzeba. Mama może troszkę obawiała się, że sobie nie poradzę, że coś się przydarzy, a ojciec nie. Ojciec mówi: „Pojedzie i już”. Wspierał. I tak myślę, że tej odwagi to po ojcu.
21
Dziecięce obowiązki
Fot. ze zbiorów Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii w Michałowie
Dzieci od najmłodszych lat pomagały przy pracach gospodarskich i polowych. Każdy miał obowiązki na miarę swoich możliwości. Nieraz nawet trzyletnie dziecko pomagało wyrywać chwasty z pola lub zbierać jagody. Starsze dzieci zajmowały się wypasem krów – często musiały wstawać wcześnie rano, jeszcze przed wyjściem do szkoły, aby wyprowadzić krowy na pastwisko. Młodzież potrafiła korzystać z narzędzi i maszyn rolniczych, pomagała w cięższych pracach polowych, na przykład w orce czy sianokosach. Jeśli dziecko nie było zabierane w pole, pilnowało obejścia i zwierząt. Do częstych obowiązków dzieci należało pilnowanie kurcząt, aby nie porwały ich drapieżne ptaki. Moje obowiązki to było zmiatanie w kuchni tego, co się nakruszyło ze stołu, i czasem zmywanie talerzy. I – największą taką moją zmorą było – na wiosnę, jak lęgły się kurczaki, to ja miałam ich pilnować od jastrzębia, żeby nie pokradł, i karmić. Była taka deseczka i te młode kurczaki, żółte takie, to się karmiło kaszą i gotowanym jajkiem. Rozkładałam to na desce i kurczaki jadły. A kwoka broniła kurcząt i mnie czasem dziobała, to jej się bałam. W tak intensywnym i wymagającym grafiku dnia codziennego dzieci nie miały wiele czasu na zabawę. Z dzieciństwem starszym ludziom raczej kojarzy się praca, zabawa była możliwa między obowiązkami w polu lub na podwórku, w trakcie wypasu krów, podczas pielenia. Było nas więcej. Tam miałam koleżankę po sąsiedzku. Najczęściej z tą koleżanka żeśmy widywały się, bo blisko było. Spotkania były krótkie, bo obie miałyśmy obowiązki. Rodzice mówili: siedź w domu, nie wałęsaj się, to się pamiętało. 23
Pomagając rodzicom w gospodarstwie, dzieci zdobywały wiedzę przez doświadczenie, uczyły się zaradności, ale także na przykład liczenia, szycia, rozpoznawania roślin, opieki nad zwierzętami. Dzięki pracy dzieci od małego uczyły się odpowiedzialności, samodzielności, ale i współpracy. W rodzinie wiejskiej każde ręce do pracy były cenne. Trzeba było zielsko rozmaite dla świń zrywać i nawóz trzeba było roztrząsać. A jeszcze ja, że nie miałam brata, to byłam wprawiona i do ciężkich polowych prac. Czasami kosiłam i kosą, i sierpem, jak trzeba było, to końmi bronowałam. Tylko orać mi nie wychodziło, szczerze przyznaję, że orka nie. A poza tym wszystko.
Fot. Bohdan Czarnecki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
24
24
Zimowe hulanki Dawniej zimy w tych stronach były długie, mroźne i śnieżne. Jedna zima była, co przez płot myśmy jeździli po drzewo. Cieplej zrobiło się troszkę, to zaczęły sztachety się pokazywać. Takie tunele były pokopane. Bywały też chwile niesamowite i groźne.
Fot. K.Chojnacki, ze zbiorów Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie
Zimą brat przyszedł wieczorem tutaj, do domu: „Chodź, coś ci pokażę”. A tu zaraz za płotem wilk siedział sobie. Zimą dzieci miały mniej obowiązków, a więcej czasu na zabawy, zwłaszcza na dworze. Zjeżdżały na sankach, butach, nartach z desek, w kucki, lepiły bałwana. Kiedy zamarzały rozlewiska nieopodal wsi, dzieci chodziły się tam ślizgać. Ślizgały się na butach, ale wolały na łyżwach. Najprostsze łyżwy robiło się samemu: do ostrej krawędzi polana przyczepiało się drut lub na przykład pałąk od wiadra i w taki sposób powstawała krawędź. Jednak furorę robiły przykręcane do buta kupione łyżwy, tzw. stalanki, z ząbkami, którymi można było hamować i odpychać się. Niestety, jazda na takich łyżwach niszczyła buty. Do gry w hokeja konieczny był kij, najczęściej samodzielnie wystrugany z odpowiednio zakrzywionej gałęzi. Grano nawet bez łyżew, chociaż zawodnik na łyżwach ze sklepu miał przewagę nad rywalami, ponieważ mógł zahamować – inni kończyli w zaspie. Czasem jeżdżono na dużych saniach, do których zwykle wprzęgano konie (zajdki), czasem na mniejszych, zwykle wykorzystywanych do zwożenia drewna z lasu (suczki).
27
U nas tylko tak po wiosce chodziliśmy, patrzyliśmy, u kogo sanie stoją pod stodołą. Pamiętam, tam taka dziewczyna była. Mówi: „Ty, mój ojciec jedzie do młyna, ale już położył zboże na sanie. Ale to nic, idziemy, pozdejmujemy”. My te sanie wzięli, wjechali na tę górę, nie wykierowali i w stodołę wjechali. I dobrze, że zdążyli skoczyć. I te sanie w tę stodołę: rozwaliły się. No co? Ojciec rano do młyna jedzie. My te sanie takimi sznurkami, gwoździami pozbijali. Zaciągnęli do tej stodoły, wciągnęli te zboże, położyli. Ten wyjechał za wioskę i sanie się rozwaliły. I mówi tak: „No, nie wiem, co się stało! Dobre sanie, niepołamane. Raptem sanie się rozwaliły”. I nikt nie przyznał się, że tego...
Fot. ze zbiorów Wiery Tarasewicz
Lodowa karuzela Do popularnych wśród dzieci i młodzieży zabaw zimowych należała karuzela, zwana też kołowrotkiem, stawiana na zamarzających rozlewiskach. Jej konstrukcja zależała od wyobraźni twórców i dostępności materiałów. Zimą była również karuzela z sankami. Wbijało się pal, na górę kładło się drewniane koło od wozu. Do koła przyczepiało się drąg za pomocą sznurka lub drutu. Na drugiej stronie drąga były sanki, podobnie zamontowane. Drugi drąg służył do kręcenia karuzelą. Kręciło nim kilka starszych osób – osiągało się taką prędkość, że nikt nie mógł się utrzymać na sankach. Im dłuższy drąg, tym szybciej jedzie. I w paru kręcą to koło, a ktoś usiądzie... A u nas tam granica blisko i rzeka. To ja pamiętam, kiedyś, jak oberwały się te sanki, to my myśleliśmy, że tam na Białoruś zajadą.
Il. M. Korolczuk 29
Podziękowania Realizacja projektu nie byłaby możliwa bez wsparcia wielu osób. W pierwszej kolejności jesteśmy wdzięczni wszystkim naszym rozmówczyniom i rozmówcom za otwartość oraz poświęcony czas. To dla nas bardzo cenne. Podziękowania należą się również osobom, które wspierały nas w poszukiwaniach: w archiwach, w literaturze, w terenie.
30
Jeśli mają Państwo jakieś komentarze, zapraszamy do kontaktu: pracownia@etnograficzna.pl, www.etnograficzna.pl
Autorzy i autorki projektu „Między pokoleniami: etnografia i dziedzictwo”
Zespół badawczy: Anna Bińka, Michał Demski, Kaja Kojder, Joanna Kościańska, Justyna Orlikowska
Zespół projektancki: Kamil Korolczuk, Kaja Nosal, Alena Trafimava, Anna Wręga
Skład: Pola Białkowska
ISBN 978-83-947847-0-6
Organizator:
Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Wystawa powstała w 2017 roku w ramach pierwszej edycji projektu „Między pokoleniami: etnografia i dziedzictwo”
Partnerzy:
Patronat:
www.
9 788394 784706
ISBN 978-83-947847-0-6
.org.pl