C y b u l s k i ,
K o b i e l a
i
Fot. udostępnione dzięki Muzeum Jazzu Oprac. Andrzej Rumianowski, Fot. Archiwum Zofii Komedowej
1956 I Festiwal Jazzowy w Sopocie
j a z z
Jedna impreza , k tór a odmie ni ł a świat AUTOR: Bartosz Gondek
Wyobraźcie sobie, że stoicie tuż przy krawężniku chodnika. Z góry, z hałaśliwym brzękiem dwusuwów, zjeżdżają szaleńczo dwie Jawy. To Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela. Nagle hamują, zatrzymując się przy stojących tuż obok nas Romanie Polańskim i Jacku Fedorowiczu. Za wchodzącą do kawiarni Kaliną Jędrusik snuje się zaś jazz…
Położony tuż nad morzem, ekskluzywny hotel, zarządzany przez znamienite linie żeglugowe, stał się miejscem niezwykłych koncertów i spektakularnych wyborów miss. W mieście zainstalowała się Filharmonia i Instytut Muzyczny. Do jedynej księgarni, prowadzonej przez Roberta Daszkiewicza, masowo zgłaszali się chętni do zakupu nut. Życie literackie animowali m.in.: Marian Brandys i Zbigniew Herbert, a do Domu Literatów przyjeżdżały z odczytami takie nazwiska jak: Ewa Szelburg Zarębina, Magdalena Samozwaniec, czy Jan Parandowski… Sławny przedwojenny dyrektor, Iwo Gall jednoczył okoliczne teatry, a w centrum miasta działał lokal „Cyganeria”, będący przytuliskiem dla pięknoduchów i artystów. Kto planował po zjedzeniu posiłku i większej ilości alkoholu, pozostać bardziej niezauważonym w wybranym przez siebie, wykwintnym towarzystwie, mógł skorzystać z oferty kawiarni „Lwowianka”, która do menu dopisała także „pokoje aż do śniadania”. Amatorów włoskich lodów kusiła lodziarnia „Capri”, a za najwytworniejszy lokal w mieście uważano położony nieco na uboczu, „Bungalow”. W kinach grano amerykańskie
produkcje, a w kościele św. Andrzeja Boboli wzięli ślub prawdziwi jankesi. Pani Peggy Bradley pokonała z tej okazji ocean, na pokładzie M.S. Batory. Temu wszystkiemu towarzyszył zaś jazz. Grały go lokalne big bandy. Grali też egzotyczni artyści, tacy jak dopiero co zdemobilizowana z RAF angielka Jeanne Johnstone, czy mulatka Elizabeth Charles. O jakim miejscu mowa? Co to miasto? To Sopot! Pierwsze dwa i pół roku po wojnie. Jeszcze zrujnowany, z porządkującymi ulice Niemcami, a już nabierający dawnego, kosmopolitycznego rozpędu. Niestety nie na długo… ponieważ już w 1948 roku amerykańskie produkcje zastąpił radziecki socrealizm. „Bungalow” przekazano inwalidom, a z podestów i lokali nieodwołalnie zniknął dekadencki i kapitalistycznie szkodliwy jazz. Rok później miasto rozbrzmiewało już dźwiękami „międzynarodówki”, granej przy okazji organizowanych co chwilę akademii ku czci, w Teatrze Kameralnym grali radziecką sztukę „Tu Mówi Tajmyr”. W ciągu paru miesięcy rozprawiono się też z prywatnymi sklepami i punktami usługowymi. Z 289 zostało ich w połowie 1949 roku już tylko 39.