40
design
ARTYSTY C Z N A
LE W ITA C JA
Balansujące rzeźby Jerzego Kędziory Autor: szymon kamiński | FOTO: Arch. pryw. Jerzy Kędziora
Jerzy Kędziora znany jest w Polsce i na świecie jako artysta tworzący balansujące rzeźby, które zadziwiają widzów tym, że zdają się przeczyć zasadom fizyki. Również w Trójmieście możemy oglądać jedną z prac artysty – jest nim „Mały rybak z siecią”, ustawiony naprzeciwko Krzywego Domku w Sopocie. W rozmowie z Szymonem Kamińskim opowiada m.in. o jednej z wystaw w Dubaju, artystycznym balansie oraz o tym, dlaczego postanowił zakotwiczyć bryły w nieboskłonie.
Rzeźb jest wiele, ale tych wiszących, a jednocześnie przeczących prawom fizyki już znacznie mniej. Skąd pomysł, by oderwać je od ziemi? Większość twórców pragnie stworzyć coś nowego, oryginalnego i własnego. Mając dość przekorną i pokrętną naturę zastanawiałem się, czy idee serwowane mi przez moich mentorów i profesorów o stabilności i ciężarze gatunkowym oraz materialnym tego medium, to jedyne, słuszne środki wyrazu. Czy mocne związanie jej ze stabilnym podłożem to najsłuszniejszy wariant rozstrzygania i rozwiązywania problemu? To takie przyziemne, ziemskie nawet - myślałem. Może warto by spróbować poruszyć bryłę i myśl z nią powiązaną i zakotwiczyć w nieboskłonie. Mało cieszy mnie również sformułowanie „rzeźby wiszące”, szczególnie gdy przeszedłem do tworzenia figur postaci ludzkich o realnym modelunku. Nie są to wisielcy - to balansujące rzeźby. Ja te postaci ustawiam na specyficznych, chwiejnych, niepewnych i nieoczywistych, najczęściej linowych cokołach. Jest to jednym z ich wyróżnikowych walorów i cech charakterystycznych. Przy tym warto zaznaczyć, że ustawiane są przecząc chociażby prawom ciążenia i grawitacji. Bawią tym i wprawiają w zadumę… Bardzo szybko za autorskim pomysłem przyszedł także sukces… W moim odczuciu to raczej sukces permanentny, pełzający, a zapewne i wznoszący się. Ważne, że rzeźby powstały, a ludzie chcą je oglądać i pragną je pokazy-
wać. Cieszy mnie, że nie jest to wystrzałowy fajerwerk, ale ewoluująca i rozwijająca się formacja artystyczna, ciągle jeszcze zaskakująca obserwatorów, ale i mnie samego w różnych sferach rozwiązań formalnych i konstrukcyjnych, jak i nowymi środkami wyrazu. A który sukces jest dla Pana najbardziej znaczący? Trudno byłoby mi wyznaczyć, który sukces byłby momentem zwrotnym. Było kilka takich zdarzeń, które przekierunkowały moje poczynania. Gdyby nie ustrojowe „pierepałki” zapewne byłbym zupełnie innym rzeźbiarzem. Wygrałem lub byłem laureatem kilku poważnych konkursów na duże założenia pomnikowe, nawet o światowym zasięgu. Ale w tamtym okresie tylko „zdecydowanie określeni” mogli dostąpić zaszczytu realizacji takich przedsięwzięć. Mnie maluczkiemu z prowincji pozostawała jedynie satysfakcja z wygranych i przedstawienia się „środowisku” ze swoim sposobem myślenia. Na szersze wody on nie wypłynął, a i nie bardzo była szansa go forować. Ze zrębów materiału na monumentalnego twórcę, wykwitły drobne odnogi twórcy balansującego i jego m.in. balansujące utwory. „Maluczki z prowincji”, a jednak rzeźby wystawiane były niemal na całym świecie. Trochę się tego nazbierało. Swych balansjerów pokazywałem szeroko na północnej półkuli od Tajpej i Singapuru, poprzez Półwysep Arabski, wiele miejsc w Europie aż po Florydę i Kalifornię, Columbus, Nowy Jork i Waszyngton.