kultura, sztuka i rozrywka
GEORGE
T C HIT C HI N ADZE
Pomiędzy Tbilisi, a Gdańskiem AutorKA: Joanna Bieńkowska
Od początku między mną, a orkiestrą pojawiło się coś wielkiego i na tyle ważnego, że nawet moi bliscy w Tbilisi wiedzą, że w Gdańsku mam nie tylko pracę, ale drugą rodzinę – mówi George Tchitchinadze, dyrygent i dyrektor artystyczny Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku. Joanna Bieńkowska: Miał pan okazję dyrygować wieloma państwowymi orkiestrami, m.in. w Gruzji, Azerbejdżanie czy nawet Syrii. Czy dostrzega pan różnice w sposobie pracy, rodzaju ekspresji w poszczególnych zespołach orkiestrowych? Czy istnieją jakieś cechy charakterystyczne dla danej narodowości, które wpływają na sposób wykonywania muzyki? George Tchitchinazde: Myślę, że różnice nie wynikają z geopolitycznego położenia czy narodowości. Wynikają raczej z faktu, jak duży i intensywny poziom tej wschodniej europejskości jest w tamtejszych ludziach. Wymienione kraje posiadają niezwykle bogatą kulturę o długiej historii, są natomiast w pewnym stopniu nieco oddalone od kultury europejskiej sensu stricte. Muzyka klasyczna w naszym rozumieniu oznacza tam coś zupełnie innego, pojęcie to dotyczy raczej muzyki folkowej. Wracając ściśle do pytania, nie ma na przykład różnicy między orkiestrą polską i hiszpańską, na pewno nie w kontekście emocji. Naturalnie mogą się różnić chociażby jakością wykonawstwa, ale nie ma na pewno znaczących różnic. Inaczej rzecz ma się w przypadku orkiestr japońskich, które charakteryzują się niewiarygodną wręcz dyscypliną i dokładnością, większą nawet niż słynące z tych cech orkiestry niemieckie. Czasem jest tej dyscypliny wręcz za dużo… Czy jest miejsce, które upodobał pan sobie szczególnie, w którym lubi pan pracować najbardziej? Tak. I to jest…? Polska. Naprawdę? Dlaczego właśnie Polska? Nie wiem, po prostu kocham ten kraj.
Miałam okazję odwiedzić Gruzję kilka lat temu i byłam pod ogromnym wrażeniem gościnności, jaką Gruzini okazują Polakom. Są zawsze szczęśliwi mogąc nas ugościć, wręcz podzielić się swoim domem. To prawda, nie wiem, czemu tak jest, ale Gruzini uwielbiają Polaków, nie da się chyba tego wytłumaczyć, nawet chyba nie powinno się próbować, to po prostu rodzaj niewiarygodnej chemii. Mieszkańcy Tbilisi zawsze entuzjastycznie reagują, słysząc polski język wśród mijających ich turystów. Swoją drogą, wspaniały rosyjski poeta Boris Pasternak napisał kiedyś wiersz, w którym porównywał Polaków i Gruzinów, uwypuklając ogromną liczbę podobieństw między naszymi narodowościami. Niestety nie pamiętam tytułu, ale mam go z pewnością gdzieś w swoich zbiorach. W każdym razie, łączą nas też z pewnością wspólne tragedie, podobieństwa w historii. Czy doświadczył pan podobnej gościnności tutaj, w Polsce? Co sprawia, że tak bardzo lubi pan tutaj przebywać? Myślę, że o wiele łatwiej byłoby mi wymienić to, czego nie lubię. Dorastając w Gruzji w czasach istnienia ZSRR, chłonąłem wszystko, co działo się w moim domu. Nasza rodzina była bardzo otwarta, rodzice zapraszali wielu przedstawicieli gruzińskiej inteligencji, rozmawiało się na różne tematy, dużo czytało. Polska była zawsze obecna w naszym domu, była częścią naszej kultury. Od utworów Mickiewicza, przez filmy Kieślowskiego czy Wajdy - wszyscy oni byli obecni w naszym życiu. Polska muzyka była również czymś niesamowitym, zachwycaliśmy się Warszawską Jesienią, w domu mieliśmy też zbiory Polskich Nagrań na płytach winylowych. Kiedy pierwszy raz przyjechałem tutaj, jakieś 10-12 lat temu, nie miałem wrażenia, że jestem w nowym miejscu. To było raczej jak rozpoznanie czegoś, co dobrze znałem od dawna.
83