6 minute read

Nadzwyczajnie zwyczajny cud

Dla wielu taka sytuacja wydaje się niemożliwa, ale dla niej potrafi być codziennością, o ile pisze kolejną świąteczną powieść. Nawet, gdy wokół szumią drzewa i słychać śpiew ptaków przenosi się do rzeczywistości pełnej klimatycznych drobiazgów z Frankiem Sinatrą i kolędami w tle. Pisanie tworzy przestrzeń, w której, jeśli tylko zapragniemy może wydarzyć się magia. Dla Sylwii Trojanowskiej pisarki, autorki sztuk teatralnych, trenera biznesu i coacha bożonarodzeniowy cud pachnie nadzwyczajnie zwyczajnie – piękną tradycją, pomarańczami i makiem.

Podobno dzielimy się na dwie grupy. Tych, którzy nie mogą się wręcz doczekać świątecznej gorączki oraz pozornych sceptyków w ostatnim momencie strojących choinkę. Jak to z panią jest?

Advertisement

Ja uwielbiam, kocham Boże Narodzenie! Jest najbardziej przeze mnie wyczekiwanym czasem w roku.

Kiedy zaczyna pani przygotowania?

Zwyczajowo jesienią, chyba że piszę powieść świąteczną. Wtedy moje prywatne Boże Narodzenie zaczyna się wiosną, a kończy latem (śmiech).

Dobrze rozumiem, że przenosi się pani wraz z bohaterami do zimowej scenerii, pomimo że wokół wszystko kwitnie?

Tak! I wcale nie jest to łatwe, bo wtedy za oknem wszystko rozkwita, słychać śpiew ptaków. Mam na tę równoległą rzeczywistość wypracowane sposoby – miejsce pracy ozdabiam świątecznymi drobiazgami, słucham bożonarodzeniowych przebojów. Numerem jeden jest klimatyczna płyta Franka Sinatry i kolędy. Niestety śniegu wyczarować nie potrafię, ale atmosferę jak najbardziej.

Czyli jest pani szczęściarą, która obchodzi Boże Narodzenie dwa razy do roku?

Pod warunkiem, że piszę świąteczną powieść (śmiech). Dotychczas napisałam dwie: „Wigilijną przystań” i „Wzgórze Świątecznych Życzeń”, ale nie wykluczam napisania kolejnych, bo naprawdę uwielbiam święta i ich wyczekuję. To dla mnie podniosły czas, więc możliwość obchodzenia ich dwukrotnie jest szalenie przyjemna.

Dlaczego akurat podniosły czas?

Bo kojarzy mi się z bardzo ważnymi emocjami. Celebruję wigilię w rodzinnym gronie. W trudnej, pandemicznej rzeczywistości świętowanie stało się zupełnie inne, jednakże w normalnych warunkach zawsze gromadziliśmy się licznie. Inicjatorką rodzinnego świętowania jest moja siostra, Renata, która 15 lat temu zapoczątkowała tę tradycję. Siadaliśmy przy odświętnie ozdobionym stole, z cudowną zastawą i własnoręcznie przygotowanym stroikiem. Zawsze było sianko, jemioła, kolędy, 12 potraw i choinka z prezentami, na które wszyscy czekaliśmy. Dbamy o kultywowanie tych obyczajów, jakby odrobinę wbrew coraz bardziej nowoczesnym sposobom świętowania Bożego Narodzenia.

W takim razie jak przy takim przywiązaniu do tradycji radzi sobie pani z wszechotaczającą komercjalizacją tego czasu?

Choinki wyeksponowane w listopadzie i świąteczne ozdoby nie powodują zgrzytu, ponieważ z moją miłością do tych świąt mogę je bez problemu obchodzić już od wczesnej jesieni. To, że „Last Christmas” słychać na antenie radia już w październiku, stanowi dla mnie znak, że tęsknota za świętami dotyczy wielu osób. Zdaję sobie sprawę, że część społeczeństwa chce pozostawić całą otoczkę na grudzień, jednak dla mnie pewne wyprzedzenie nie godzi w mój ukłon w stronę tradycji.

Życie kiedykolwiek napisało dla pani „Opowieść wigilijną”? Bywały świąteczne przełomy i nieoczekiwane zwroty akcji?

Najbardziej przełomowe święta miały miejsce równo 20 lat temu, kiedy po raz pierwszy spędzaliśmy je z niespełna miesięcznym synem, Alanem. Samo doświadczenie cudu narodzin było dla nas absolutnie niezwykłe, a pierwsze święta z maleństwem czasem absolutnie wyjątkowym.

Kiedy pani królestwem staje się kuchnia? Gotuje pani chętnie?

Jeżeli pytanie brzmiałoby, czy lubię gotować, odpowiedziałabym: niekoniecznie (śmiech). Ale tak, gotuję. Na szczęście znacznie lepszym kucharzem jest syn – wyczarowuje dla nas niesamowite potrawy, do tego chętnie piecze i sprawia mu to przyjemność.

Świąteczny klimat wpisuje się w pani zobowiązania zawodowe? Jak łączy pani oba tematy?

Pracę pisarza można wykonywać wszędzie, o każdej porze, przynajmniej w moim postrzeganiu zawodu. Ja dostosowuję się z pisaniem do kalendarza życia naszej rodziny, tworząc w bardzo różnych okolicznościach – zdarzyło mi się pisać na lotnisku, podczas wakacji czy podróży samochodem. Jeśli więcej czasu, niż zakładałam, poświęcam przygotowaniom, robieniu zakupów, gotowaniu, nawet nastrajaniu się na święta, to zaległości nadrabiam później. Wtedy piszę nawet i nocami.

Co spowodowało, że zaczęła pani pisać zawodowo?

Niektóre moje koleżanki mówią, że od kiedy pamiętają, marzyły o pisaniu. W moim przypadku tak nie było. Zaczęłam myśleć o karierze

pisarskiej, kiedy mój syn miał jakieś 4 lata. Czytywałam mu na dobranoc bajki. Pewnego wieczoru poprosił o opowieść, w której głównym bohaterem byłby chłopiec o identycznym imieniu jak jego. Znalezienie 16 lat temu na kartach dziecięcych książek bohatera o imieniu Alan graniczyło z cudem, więc sama zaczęłam wymyślać historię o Alanie, który przeżywał niezwykłe przygody w równoległym świecie. Obojgu nam się to bardzo podobało i sprawiło, że zapragnęłam je spisać – powstała sporych rozmiarów powieść, do tej pory niewydana. Ta historia stała się katalizatorem do rozpoczęcia moich działań literackich. Po niej napisałam sztuki teatralne, a w późniejszym czasie powstała moja pierwsza powieść „Szkoła latania”. Tak to się zaczęło.

Przeniesienie literackiej wizji na deski teatru jest trudne? Jak wygląda przygotowanie scenariusza?

Pisanie zarówno sztuki teatralnej, jak i powieści to wymagająca praca. Znam autorów, którzy mówią, że podczas pisania doskonale się bawią, że to takie lekkie, że słowa z nich wręcz wylatują. Odrobinę im zazdroszczę, bo moje pisanie zdecydowanie takie nie jest. Przygotowanie oraz czas po jego zakończeniu, i owszem, wiążą się z wielką radością, z ekscytacją, ale sam zapis to udręka. Jestem z moimi bohaterami całodobowo, myślę o nich, zastanawiam się nad ich losami, kłócę się z nimi, czasem smucę. Łączę i plączę, po prostu żyję ich życiem. To głębokie wchodzenie w bohatera sprawia, że ciągle dopadają mnie dylematy, zadaję sobie dziesiątki pytań, mam wątpliwości względem tego, jak poprowadziłam określone wątki. Zapis historii zmienia się wiele, naprawdę wiele razy, a wszystko po to, by stworzyć, niezależnie od formy, najlepszą możliwą opowieść.

Przy takiej skali zaangażowania krytyka bywa kubłem lodowatej

wody? Konstruktywna krytyka jest ważna i jako taką zawsze przyjmuję ją z pokorą. Wiem, że dzięki niej zyskuję możliwość rozwoju, a kolejne książki mogą być doskonalsze, lepiej przygotowane. Jeśli spotykam się z typowym hejtem, akceptuję go, bo ten zawsze był, jest i będzie, ale nie poświęcam mu zbyt wielkiej uwagi, bo po prostu szkoda na niego energii.

Rynek wydawniczy był od początku otwarty na pani twórczość?

Rozesłałam propozycję do kilkunastu wydawnictw i dosyć szybko dostałam odpowiedź. Po kilku miesiącach podpisałam umowę, a chwilę później została wydana pierwsza powieść. Istnieje punkt, w którym pisarz sam upewnia się, że jest pisarzem?

Ile książek musi upłynąć?

W moim przypadku to tak nie działa, ale faktycznie spotkałam się z podejściem, że potrzeba kilku powieści, aby uznać się za pisarza. Ale czy na pewno o liczbę chodzi? Wydałam 11 powieści, a za pisarkę uważam się od początku, bo taki wykonuję zawód. Piszę, a czytelnicy czekają na moje historie. Czuję, że płynie we mnie pisarska krew i to mi wystarcza, by nazywać się pisarką.

Gdzie w życiu pisarki pogrążonej w świecie fantazji miejsce na biznes? Przecież, aby realizować się jako trener biznesu i coach trzeba twardo stać na nogach.

Mam szczęście, że robię to, co kocham. Kiedy ponad 20 lat temu rozpoczynałam karierę trenera biznesu, czułam, że to praca dla mnie. Zawsze lubiłam być blisko ludzi, wspierać ich w rozwoju, doradzać w trudnych chwilach. Pisząc, robię to samo, tylko przybiera to nieco inną formę. Tu staram się być blisko ludzi poprzez historie oraz bohaterów, których kreuję, i przede wszystkim poprzez próby, jakim ich poddaję.

Co najbardziej inspiruje do tworzenia tych rzeczywistości?

Życie. Myślę, że zawód trenera biznesu i coacha nauczył mnie bycia wprawnym obserwatorem. Jestem osobą, która przygląda się światu z ogromną wnikliwością. Równie uważnie i na dodatek z przyjemnością słucham tego, co mówią ludzie, jak to robią, jak reagują na pewne gesty czy słowa. Wydaje mi się, że dzięki temu potrafię tworzyć historie wiarygodne i bardzo dobrze osadzone w rzeczywistości.

Zdarza się, że na kartach powieści cechy bohaterów czy splot akcji są odzwierciedleniem tego, co panią spotyka?

Oczywiście, i robię to z pełną świadomością. Kiedy w fabułę wprowadzam sceny, które widziałam i słyszałam, jestem w stanie jeszcze wiarygodniej przedstawić i uwikłać moich bohaterów w określone sytuacje, gdyż byłam ich świadkiem. Na pewno post factum pojawia się refleksja, ale najbardziej istotne dla mnie jest to, że jestem dobrym obserwatorem i zapamiętuję sceny z ich zapachami, muzyką, charakterystycznymi słowami, a później wiarygodnie odtwarzam je w moich powieściach.

Jaki jest w takim razie pani zapach świąt?

Moje Boże Narodzenie pachnie makiem. Uwielbiam makowce różnego rodzaju: babkę makową, struclę, tradycyjny zawijany makowiec, bez którego nie wyobrażam sobie świąt. I zapach pomarańczy! Tak właśnie pachną moje idealne święta. rozmawiała: Dagmara Rybicka / foto: Łukasz Wit

This article is from: