3 minute read

Urlop ze szkrabem. Jak nie oszaleć ze szczętem – pisze Anna Ołów-Wachowicz

Anna Ołów - Wachowicz

Pijarowiec z zawodu, polonistka z wykształcenia, szczecinianka z wyboru. Autorka fejsbukowego bloga „Jest Sprawa”. Mama Filipa i Antosi. Ogrodniczka, bibliofilka, kinomanka. Swoją pierwszą książkę pisze właśnie teraz. „Mamo, kiedy idziemy na plac zabaw/ morze/spacer/jezioro/plażę/lody/fryt ki/koniki/karuzelę?” – kiedy, kiedy i kiedy i czemu nie teraz.

Advertisement

Urlop ze szkrabem

JAK NIE OSZALEĆ ZE SZCZĘTEM

W wakacje jakoś bardziej człowieka boli, że ma dzieci. Nie no poważnie. Kocha się, wiadomo. Ale zdarzają się kilkusekundowe przerwy w tym kochaniu, powodowane doprowadzaniem do kresu. I niech mi pierwsza rzuci kamieniem ta, która na swojej szlachetnej drodze macierzyństwa nigdy nie natrafiła na wybój. Na pięciominutowy okres niepoczytalności i chęci mordu. Jakoś jednak oddycha się w torbę i nie dusi małej gadziny. Jesteś matką – jesteś hardkorem. Tyle umiesz, że niewiele Cię zaskoczy. Kiedy wyszarpiesz wreszcie urlop, czując, że jeszcze 45 sekund w pracy, a strzelałabyś, więc lepiej, że idziesz na wolne. Kiedy już wmówisz sobie, że pod Twoją nieobecność nic się nie wywali i nie ściągną Cię telefonem ze środka wywczasu. Kiedy spakujesz ten majdan przepotworny, namnożony, zbędny i jak się potem okaże, kompletnie nieprzemyślany – bagaż. Kiedy już dotrzesz, po upiornej podróży z miejsca A do miejsca B. Kiedy już się nacieszysz widokiem gór, morza i lasu. Kiedy Twoje potomstwo nacieszy się już atrakcyjną nowością otoczenia. Wtedy się zacznie. „Maaamoo! Wstałem!” – rano, czyli około dziewiątej trzydzieści, kiedy masz tę błogą świadomość, że nie idziesz do roboty, można spać i byś spała, oj jak byś spała. „Mamo, kiedy idziemy na plac zabaw/morze/spacer/jezioro/plażę/lody/ frytki/koniki/karuzelę?”– kiedy, kiedy i kiedy i czemu nie teraz. „Mamo, głodny jestem” – w siedemnaście minut po nietkniętym jednym mleczakiem obiedzie z dwóch dań, po którym jeszcze swędzi Cię paragon. „Mamo, jeszcze nie!” – kiedy po sześciu godzinach w skwarze i ścisku na piachu w Dąbkach padnięta jesteś jak konie w Janowie, a szczękająca zębami mała flądra nie daje się wyłowić z wody i wyprowadzić z plaży. „Mamo kupę!” – kiedy już, już jesteś druga w kolejce przy okienku do najlepszych gofrów w kurorcie. Z wiaderkiem w jednej ręce, parasolem w drugiej, hulajnogą przewieszoną przez plecy i koszem kremów, żarcia i ręczników suwanych nogą w miarę przesuwania się kolejki. Zmieść się z tym teraz w jakiejkolwiek kabinie, bo już TERAZ ZARAZ NATYCHMIAST, krecik już wystawia łebek. Swoją drogą, jak to jest możliwe, że ojciec tego dziecka spędza długie trudne godziny na toalecie, kiedy planuje dwójeczkę, a potomek gotów jest w ułamku sekundy, że chce kakać, zamierza i będzie kakał JUŻ. I to nie żarty, o czym się w jednej modnej restauracji wegańskiej przekonaliśmy my, obsługa i całość gości, a także spory areał lewobrzeża. „Mamo, nudzę się” – kiedy w błogiej ciszy, po miłym spacerze, który miał gadzinę zmordować, a Ciebie dotlenić, po dwugodzinnej hulance ze smykiem w piłeczkę, huśtaweczkę, rowerek, po wielogodzinnej kąpieli, kiedy to ono się pluska, a ty na stendbaju łowisz, wyławiasz, otrzepujesz, ratujesz, czuwasz – walisz się w końcu na kanapę i chcesz nacieszyć się kawą, do książki zajrzeć, gazetę otworzyć. Nie, kur..ka. Bawmy się. „Mamo, kup to! – przy każdym straganie z pamiątkami i chińszczyzną. Mijasz budę z potwornie brzydkimi fioletowymi pudelkami na baterię, a podstępny sprzedawca właśnie uruchamia jednego z nich. Jaf jaf jaf! Idzie, szczeka i ma lasery w oczach. No i nie kup z laserami! Nie kupiłaś, dzieciństwo zrujnowane tym brakiem jazgotliwego pudla, któremu chiński silniczek chodzi głośniej niż bydlak dziamgocze ryjem, a nóżki się zacinają z takim upiornym krrrrr. Szloch i niedowierzanie, krzywda i trauma. No czemu nie kupiłaś?! Takiego cuda. „Mamo otwórz/zamknij/pomóż/zapnij/wypnij/zabierz/daj” – a do wyboru i do usranej śmierci. Żeby nie było: nieważne, czy partner na urlopie jest czy nie, ani czy umie dziecku zorganizować rzeczywistość. W życiu każdego dziecka jest taki moment, że absolutnie nieważne, kto tam jeszcze został wrobiony w urlop. Najważniejsza i niezbędna jest Mamo. Maaaamoooo! Nosisz więc w torbie na wszelki wypadek pakiet prowiantowy, na którym żołnierz polski przeżyłby tydzień w dżungli amazońskiej. Nosisz ciuchy na zmianę, plastry na nogę i czapki na głowę. Nauczyłaś się korzystać z toalet dla niepełnosprawnych, bo szersze są i nie trzeba połowy noszonego majdanu zostawiać przed drzwiami – spoko wchodzi torba, wiaderka i dymany delfin. Znasz dziesięć alternatywnych tras na plażę, pozwalających ominąć stragany z badziewiem. Przebijasz Teslę, Newtona, Gatesa i Marię Curie w pomysłowości i patentach, żeby zająć choć przez godzinę tego małego kleszcza na Twoim tyłku. I leżeć. Oddychać. Wrócić opalona do roboty. Jak było? No fantastycznie. #maaamooo

This article is from: