2 minute read

Felieton – pisze Szymon Kaczmarek Zapiski podróżne

Dziennikarz, filozof robotniczo-chłopski. Czasami myślę, że nam dojrzałym jak truskawki (choć o wiele tańszym niż te na ryneczku) pozostało już tylko poszukać drogi na Fujiyamę by rzucić się ze stromych stoków świętej góry.

Zapiski podróżne

Advertisement

Przepraszam Cię. Nie będę kolejnym fotografującym Cię bucem. Choć tyle mogę zrobić. Chciałbym Cię przytulić, poczochrać złote futerko, poszeptać delikatnie, by ukoić Twoje myśli. Chciałbym widzieć Cię szczęśliwym. Wpatrując się smutnymi oczami także we mnie, stojącego wśród tłumu, nauczyłeś mnie więcej niż wiele szkolnych lat i całe życiowe doświadczenie. Oczywiście, że rozumiem konieczność naukowych badań, pożytek płynący z prób rozmnażania zagrożonych gatunków, czy nawet radość dzieciarni z bliskiego spotkania z hipopotamem, lub lamą. Jednak od chwili naszego spotkania, myślę, że to moja ostatnia wizyta w Zoo. Nawet tak pięknym jak to wrocławskie. Stojąc pod klatką samotnego gibbona białorękiego, patrząc w jego nieruchome, pozbawione emocji, zrezygnowane ślepia, doznałem przejmującego poczucia winy. Wobec niego i wszystkich pozostałych rezydentów ogrodu. Do tego stanu moich uczuć przyczynili się również ci, którzy stali po drugiej stronie krat, ludzie. Nie chce mi się opisywać naszego zachowania ze wszystkimi wstydliwymi szczegółami. Szkoda czasu. Wrocławski ogród zoologiczny ma i swoją jasną stronę. To nowe Afrykanarium. Nowoczesne, interesujące, zarówno pod względem architektonicznym, jak i samej ekspozycji afrykańskich zwierząt lądowych i wodnych. Chodzi sobie człowiek swobodnie, a wokół niego pływają rekiny, płaszczki, foki i pingwiny. Po wyrazie pyska ryby trudno poznać, czy pływają sobie radośnie, czy smutniej bardziej. Załóżmy, że pobyt we Wrocławiu sprawia im radość. Mnie sprawił, w końcu to miasto moich narodzin. Co prawda w miejscu starego, poniemieckiego domu, w którym przyszedłem na świat stoi nowoczesna plomba, ale i tak ucieszyła mnie wizyta na ulicy Kurkowej. Dziś ulica pachnie inaczej niż w ubiegłym wieku. Inaczej wyglądają ludzie, śpiewają inne ptaki. Ale też i inny Szymon szedł ulicą… Wrocław przyspieszył przed laty i choć dziś tempo rozwoju tego miasta nieco opadło, wyniki dobrego zarządzania widoczne są na każdym kroku. Oferta kierowana wobec odwiedzających ten nadodrzański, piastowski gród jest przebogata. Ciekaw jestem, czy tak samo cieszą się mieszkający w nim na stałe wrocławianie? Wydawało mi się, że w centrum niewiele sklepów, w których robi się codzienne zakupy. Natomiast restauracji, pubów, fast food’ów… więcej niż możesz przejeść. Wielu też turystów. A ci z całego świata i okolicy. Jednej z atrakcji Wrocławia nie przebiją żadne próby innych miast. Wrocławskie Krasnale! Zabawa w ich wyłapywanie w staromiejskich zaułkach, nie ma sobie równej. Podczas kilkudniowego pobytu w rodzinnych pieleszach, wciąż nieuchronnie porównywałem oba nadodrzańskie miasta. Wyszło na to, że nie jest tak źle. Miasto, które wybrałem by w nim żyć, nie ustępuje temu drugiemu, w którym żyć rozpocząłem. Szczecin mozolnie, ale idzie naprzód. Siłą Ludzi Miłych, którzy swoim uporem, talentami, kreatywnością i pozytywnym nastawieniem do świata, na przekór przeciwnościom, na pohybel smutasom, tworzą nowe oblicze naszego Miasta. Miałem niedawno olbrzymi zaszczyt i radość zaprezentować na Łasztowni Muzyków ze Szczecina. Różnorodność brzmień i stylów, rozpiętość wiekowa i różnice kulturowe zachwyciły mnie nie mniej, niż kosmiczny poziom występów. Przez trzy dni koncertowania NIE BYŁO SŁABEGO PUNKTU! Napiszę jeszcze o tym z pewnością. Napiszę o zjawisku kulturowym, które nazywa się: „Szczecińska scena muzyczna”. Bo nie można przejść obojętnie wobec znakomitego gitarzysty, rewelacyjnie śpiewającego wokalisty lub smutnego gibbona złotorękiego w klatce wrocławskiego ZOO. Nie można przejść obojętnie, wobec tego wszystkiego co nas otacza i czego jesteśmy świadkami, podczas króciutkiej podróży zwanej życiem.

This article is from: