2 minute read

Recenzje teatralne

Daniel Źródlewski

Kulturoznawca, animator i menedżer kultury, dziennikarz prasowy oraz telewizyjny, konferansjer, PR-owiec. Rzecznik prasowy Muzeum Narodowego w Szczecinie, związany także z Przeglądem Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie oraz świnoujskim Grechuta Festival. Założyciel i reżyser niezależnego Teatru Karton.

Advertisement

„Król Potworów” Michał Kmiecik „Król Potworów”, reż. Marcin Liber Teatr Współczesny w Szczecinie

Rzecz dzieje się w dwóch przestrzeniach czasowych. Pierwsza to podróż do lat ’70 XX wieku, którą oglądamy na znakomicie zrealizowanym filmie (Roman Przylipiak, Błażej Kanclerz + brawa dla Grupy Mikser za mistrzowskie przywołanie atmosfery poprzez kostium i stylizacje). W bufecie teatralnym na popremierowym bankiecie toczą się coraz bardziej pijane rozmowy o życiu i sztuce. Puste, naiwne, proste, ale jakże prawdziwe… Dla mnie było to zderzenie – nie mylić ze zdarzeniem – filologiczne. Zestawienie ówczesnego foto: Piotr Nykowski języka, albo wręcz nomenklatury, ze współczesnym bełkotem wielbiącym skrótowce i uproszczenia. Soczyste dialogi. Dla twórców spektaklu przywołanie lat ’70 było miało jednak inny cel. To wejrzenie w jedyny moment współczesności, kiedy na chwilę zatrzymał się „zegar zagłady”. To krótki czas, w którym wiara w postęp i pokój zapowiadała ziemski raj. Dziś wiemy, że to mrzonki… Druga przestrzeń czasowa (już na scenie) to rok 2050, w którym spełnia się sen obecnego Prezydenta Szczecina i miasto jest wreszcie pływającym ogrodem: zmiany klimatyczne doprowadziły do wdarcia się morza w głąb lądu. Na plażę można dojechać tramwajem. Ale nie o plażowaniu to rzecz. Tu zaczyna się narracyjne sedno widowiska: spotkanie establishmentu na polowaniu, które zmienia się w manifest post apokaliptycznego społeczeństwa, a w finale rozliczenie na zasadach brutalnego samosądu (porażająco bezwzględna Beata Zygarlicka). Polska odbudowuje się po sromotnie przegranej wojnie ze Stanami Zjednoczonymi (fenomenalna Maria Dąbrowska jako Ambasador Wszechświatowej Potęgi), wszędzie zgliszcza fizyczne i mentalne. Mało tego, nagle coś „popierdoliło” bażanty, a z morskiej otchłani (gdzieś na Niebuszewie?) wyłoniła się… Nie powiem! Wspomnę tylko ekscentryczny aktorski popis (!) Konrada Bety. Okazuje się, że jest w świecie jedna stała. O ile wszystko inne podlega zmianie, ewolucji (czasami rewolucji) to ludzka natura, ze szczególnym uwzględnieniem jej ciemnych stron, nie zmieni się nigdy. Ludzki egoizm (rozumiany gatunkowo, jednostkowo czy narodowo) zawsze bierze górę. Wymowa tekstu w okresie pandemii, podczas której przez wszystkie przypadki odmieniamy pojęcie „nowej rzeczywistości” i planujemy „nowy ład”, wprost poraża. Dupa. Nic się nie zmieni. Zakład? Nie uwierzymy nikomu, kto nas ostrzega, nawet Mężczyźnie którego popierdoliło (pyszny Arkadiusz Buszko). A już pod żadnym pozorem władzy – tu brawurowy duet Macieja Litkowskiego i Magdaleny Wrani-Stachowskiej jako Premiera i Kobiety, która świdruje premiera wzrokiem. Marcin Liber i Michał Kmiecik (dramaturg) stworzyli pełnowymiarowe widowisko, nie tylko w rozumieniu formalnym, ale przede wszystkim merytorycznym. Sięgają do światowych zasobów popkultury, często tzw. klasy B. Żonglują cytatami i odniesieniami na potęgę. Pojęciu rozmachu można tu także przyporządkować atmosferę, gęstą, czasami organiczną, jakby lepką (także politycznie). Warto zaznaczyć, że tekst powstawał na zasadach „work in progress”, czyli tworzony był podczas pracy nad spektaklem. Autor skorzystał ze znajomości potencjału zespołu, tworząc postaci idealnie dopasowane do emploi poszczególnych aktorów. Ci zaś skrzętnie to wykorzystali, tworząc bez wyjątku kreacje wybitne. Mało tego, czas między pandemiczną premierą bez udziału publiczności, a tą faktyczną (wczesną jesienią) wykorzystali do perfekcyjnej konstrukcji psychologicznej postaci. Jeśli dodać do tego monumentalną scenografię (Mirek Kaczmarek) i adekwatne opracowanie muzyczne i dźwiękowe (Filip Kaniecki/MNSL) to… absolutnie pewne prestiżowe 6/6.

This article is from: