nie sŁÓDŹ

Page 1


nie sŁÓDŹ

nie sŁÓDŹ.indd 1

2015-11-15 15:49:00


Copyright © 2015 by Autorzy Redakcja Izabella Adamczewska Projekt okładki Małgorzata Pawlak Zdjęcie w kolażu na okładce Mateusz Dziworski Fotografie Michalina Rojewska Projekt typograficzny, skład i łamanie Mariusz Bartosiak Patronat Polskie Stowarzyszenie Strategii Twórczych ISBN 978-83-65237-03-3 Łódź 2015 Wydawnictwo Primum Verbum 90-508 Łódź, ul. Gdańska 112 www.primumverbum.pl wydawnictwo@primumverbum.pl

nie sŁÓDŹ.indd 2

2015-11-15 15:49:00


nie sŁÓDŹ

Primum Verbum Łódź 2015

nie sŁÓDŹ.indd 3

2015-11-15 15:49:00


nie sŁÓDŹ.indd 4

2015-11-15 15:49:00


Spis treści

Małgorzata Pawlak

Substancje smoliste  ����������������������������������������������������������������������� 7 Marta Chylińska

Dziś możliwe smoki nad Pogonowskiego  ������������������������������������� 21 Anna Maria Guziewska

Ławka  �������������������������������������������������������������������������������������� 33 Edyta Zajdlic .

Babka na zimno  ������������������������������������������������������������������������ 47 Magdalena Rumieniecka

Pojęcie względne  ������������������������������������������������������������������������ 63 Paulina Bochen

Nikt  ������������������������������������������������������������������������������������������ 73 Roksana Milczarska

Janka  ���������������������������������������������������������������������������������������� 85 Natalia Wolska

Nie rozglądaj się  ������������������������������������������������������������������������ 95 Kamil Mazerant

Należy spożyć przed  ����������������������������������������������������������������� 109 Olga Kuropatwa

Krótka historia rozpadu  �����������������������������������������������������������  119 Sara Malong ..

W centrum uwagi  �������������������������������������������������������������������� 137 Adam Buczyński

Nieuchwytność snów  ����������������������������������������������������������������  155 Aleksandra Jaworska

W ich oczach  ���������������������������������������������������������������������������  165 Michalina Rojewska

Warunki biometeo  ������������������������������������������������������������������� 177

nie sŁÓDŹ.indd 5

2015-11-15 15:49:01


nie sŁÓDŹ.indd 6

2015-11-15 15:49:01


Małgorzata Pawlak

Substancje smoliste

W tym mieście najwspanialsze jest to, co powszechnie budzi wstręt. Właśnie dlatego z Łodzią rozumiesz się tak dobrze. Pozwala ci się w sobie przejrzeć. Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najgorszym człowiekiem na świecie – możesz pytać i wiesz, że zawsze dostaniesz satysfakcjonującą odpowiedź. To miasto jest makietą twojego wnętrza, każdy mięsień pokrywa się z siatką tutejszych ulic, każda blizna spogląda na ciebie z wybitych szyb. Odbijasz się w kałużach jak w starych zwierciadłach znalezionych na śmietniku. Tkanki miejskie naznaczone są odmiennymi śladami zębów, ale w gruncie rzeczy wszystkie wyglądają podobnie. W każdym mieście znajdziesz miejsca oblewające pogruchotane serca miodem i okolice, które swą brzydotą podbiją ci oczy. Tylko parę kluczowych budynków pozwala określić, gdzie jesteś, gdy wyrzucą cię którejś nocy z pędzącego samochodu. Jeśli wyjść poza obszar znaczony tymi architektonicznymi pinezkami, żadne wskazówki nie zaprowadzą cię do domu. Możesz go sobie co najwyżej narysować długopisem na wymiętym paragonie, który znajdziesz w kieszeni. Możesz zadzwonić do mamy, ale telefon odpowie ci tylko głuchym piskiem. W Łodzi szlaki wyznaczają ekskrementy i uryna. Trajektorie ruchu kreślone są brudem: uliczki najbardziej zasrane zaprowadzą cię do domu. Tutaj jak Jaś lub Małgosia znakuje się ścieżki, tylko zamiast okruszkami – niedopałkami papierosów. Tu znakuje się teren jak robią to psy i koty – dlatego nad miastem pulsuje żółta poświata blasku. 7 nie sŁÓDŹ.indd 7

2015-11-15 15:49:01


Marta Chylińska

Dziś możliwe smoki nad Pogonowskiego

Obudził ją płacz Poli. Sylwia dźwignęła się z kanapy. Znów przysnęła z policzkiem w pustym talerzu, czekając, aż mąż wróci z dyżuru. Spojrzała na zegarek – druga dwanaście. Miał być o pierwszej. Strzepnęła z twarzy resztkę sałaty i ospale ruszyła w kierunku sypialni. Zapaliła światło w przedpokoju i oniemiała. Drzwi do mieszkania były otwarte na oścież. Zniknęła szafka z butami, na której leżały kluczyki do auta. Chciała pobiec do okna i zobaczyć, czy samochód jeszcze stoi na podjeździe, ale przypomniała sobie o dziecku. Drzwi do garderoby, które jednocześnie prowadziły do sypialni, były uchylone. Płacz Poli ustał. Sylwia chwyciła figurkę z mosiądzu i zanurzyła się w ciemność korytarza. Nie zdążyła zrobić dwóch kroków, kiedy poczuła uderzenie w twarz. Upadła na plecy. Jej usta w sekundę wypełniły się krwią. Krztusząc się, ze zgrozą odkryła, że połyka własne zęby. Od nadmiaru przełkniętej krwi zemdliło ją. Chciała przekręcić się na bok, aby zwymiotować, ale nie mogła się ruszyć. Poczuła przeszywający ból w kostce. Ktoś łamał jej nogi metalowym prętem. Sylwii łzy napłynęły do oczu. Było jej żal. Ogromnie żal, że nie uratuje swojej córeczki. Wydawało się jej, że znowu usłyszała płacz dziecka. A może to ona tak głośno płakała? Ale jęk zaczął przeradzać się w rechot. Przed utratą świadomości Sylwia zdążyła jeszcze pomyśleć, jak to bardzo nie w porządku, że jej śmierć zasługuje tylko na śmiech. Na pograniczu światów usłyszała, jak jej mąż parzy sobie kawę. Ocknęła się. W kuchni krzątał się Dawid, słuchając porannej audycji Wojciecha Manna. Tradycyjnie leciało Soul Dracula. A więc już po szóstej w piątek. 21 nie sŁÓDŹ.indd 21

2015-11-15 15:49:02


Anna Maria Guziewska

Ławka

Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko, Miejscowy idiota z tutejszą kretynką. Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym. Julian Tuwim

Jestem twarda, mocna i zielona. Wzdłuż nie obejmiesz mnie ramionami. Stojąc, mierzę osiemdziesiąt centymetrów. Mam kilka zardzewiałych gwoździ, wbijających się we mnie podczas każdego mocniejszego uścisku, przysiadu, skoku. Chciałabym kiedyś zobaczyć, jak to jest się wyprostować – stanąć na nogach. Mam jednak tylko zagięte kolanka, stare i prążkowane. Drętwo stoję na boisku. Na boisku w lecie jest zielono. W zimie szaro. Zawsze głośno, chyba że nocą. Wtedy bywa głucho. Tylko wtedy mogę opowiadać. Boisko przy szkole przy ulicy Wróbla to nie jest mój rodzinny dom. Kiedyś stałam na Piotrkowskiej, w sercu miasta, które brzmiało głośną muzyką i świeciło precyzją neonu. Obserwowałam tętent młodości. Uwielbiałam, kiedy bruk dygotał pod stopami tańczących łodzian, przyglądałam się z zaciekawieniem, gdy zwiedzali miasto turyści. Bywały też dzieci, zatrzymujące się na mnie, gdy tylko zabrakło im tchu albo niezręcznie zawiązywały sznurówki. W lipcu Piotrkowską przykrywała brutalna czerwień flag i kwiatów, a ludzie, choć nieświąteczni, z wymuszonymi uśmiechami brali szturmem ulicę w pochodach. Obok mnie stał sklep, stary poczciwy sklep spożywczo-przemysłowy. W kolejkach

33 nie sŁÓDŹ.indd 33

2015-11-15 15:49:03


Edyta Zajdlic

Babka na zimno

Dzisiejszy poranek początkowo nie różnił się wcale od poprzednich. Kolejny dzień, kolejny zlepek mdłych godzin, tym razem zanurzonych w zawiesinie niedzielnej ciszy. Przywitały mnie milutkie promienie słońca, które zupełnie nieproszone pieściły moje zwiotczałe ramiona przez szpary w żaluzjach. Gdy próbowałam wstać, oślepiona potknęłam się o zakurzoną fiolkę leków, które odstąpiłam mojemu psu, bo osobiście to ja wolę Xanax, który przyjemnie łączy się z procentami. Upadłam i uderzyłam się w podbródek. Ale to nic, bo mam jeszcze drugi. Przytyło mi się przez te białe pudrowe cukierki, które wmuszały we mnie pielęgniarki. W końcu wstałam, przytrzymując się ściany, bo w głowie szumiało mi jeszcze od wczorajszej szkockiej. Pośpiesznie nałożyłam szlafrok i wyszłam na balkon, by jak co dzień zapalić papierosa na śniadanie. Niby miałam to rzucić w cholerę, ale do pewnych nałogów po prostu się wraca. Niektórzy wracają do kościoła, a ja codziennie do kiosku na Gdańskiej. Wolę wykładać pieniądze na bilownicę sprzedawczyni, niż księdzu na tacę. Poza tym paląc, powoli i bezboleśnie skracam sobie życie. Łączę przyjemne z pożytecznym. Miło mi było tak truć się na dzień dobry, ale chwilowa błogość niestety poszła z dymem, gdy zakłóciły ją hałasy z podwórza. Jacyś dwaj chłopcy (na oko piękni dwudziestoletni) kręcili się pod moimi oknami i znosili mnóstwo wielkich kartonowych pudeł, zagradzając miejsca na parkingu aż do samej bramy kamienicy. Obydwaj byli dość wysocy, jeden szczupły, drugi grubszy i silniejszy. Obydwaj tak samo głośni. Darli się jeden do drugiego, mimo, że byli dwa metry od siebie. Bez namysłu zgasiłam żar swoich nerwów w popielniczce i zawołałam 47 nie sŁÓDŹ.indd 47

2015-11-15 15:49:05


Magdalena Rumieniecka

Pojęcie względne

– Przysięgam mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. … – Wysoki sądzie, nasze dzieci trzy razy wróciły zatrute z przedszkola! Mój syn czasami mówił, że mają niedobre jedzenie i że go boli brzuch. Dwa razy dostał wysokiej gorączki. Ja jestem tu dziś i mówię również w imieniu innych rodziców. Mój syn nie był jedyną ofiarą przedszkola. Biegła, by zdążyć na czas. Nie miała innej możliwości, ta sprawa musiała zostać wygrana. Sprawiedliwość istnieje, a sąd nie jest ślepy. Od początku coś śmierdziało oszustwem. To przedszkole było najbliżej, dlaczego nie posłała Krystiana gdzieś indziej – gdziekolwiek, byle dalej? Pluła sobie w brodę dzień za dniem, oszukując własne demony, że przecież jutro go stamtąd zabierze. Miała wyjechać na wieś. Poczuć względny spokój, spuścić z tonu, spowolnić huraganowe tętno. Zacząć się w końcu interesować czymś innym niż nudną pracą w banku w dziale informatycznym. – Nie, wysoki sądzie, nie byłyśmy świadome, że dzieciom coś zagraża. To oskarżenie jest oszczerstwem i pomówieniem. Kolejny tramwaj nie przyjechał. Pozostała jej jedenastka oraz długi przemarsz do Sądu Okręgowego na placu Dąbrowskiego. Nigdy nie przepadała za polskim wymiarem sprawiedliwości. Kojarzył jej się z opowieściami babci o PRL-owskich gilotynach. Zero sprawiedliwości dla szarych obywateli bez grosza na łapówki.

63 nie sŁÓDŹ.indd 63

2015-11-15 15:49:07


Paulina Bochen

Nikt

Jestem wszystkimi imionami a zarazem żadnym. Każde imię to ja, a wszystkie imiona to nikt. Mój nikt. Ja nikt. On nikt. Niezauważalnie poruszam się po ulicach tego zrujnowanego miasta, które jak ja próbuje nie przeszkadzać swoim mieszkańcom. Wtapiam się w szaro-amoniakowe mury, bezszelestnie mijam twoje ciało, a ty jesteś w stanie zauważyć jedynie mój, znikający za rogiem cień, który powoduje u ciebie ciarki na plecach i nerwowe drżenie. Żyję, umierając i umieram, żyjąc.

73 nie sŁÓDŹ.indd 73

2015-11-15 15:49:07


Roksana Milczarska

Janka

Środa W wiosenny, ciepły dzień Chuda Szkapa stała pod szpitalem, tracąc z każdym oddechem odrobinę zdrowia. Dym otulał jej nieco zwiędłe policzki, które jednak odzyskiwały blask w promieniach słońca. Strzepywała nerwowo popiół z papierosa i myślała o dzisiejszym dniu, który z pewnością dostarczy wielu emocji, nerwów i zmarszczek. Każdego mógłby dotyczyć ten problem. Wszystkich ludzi na świecie łączy fakt posiadania matki. Matka Chudej Szkapy po operacji usuwania żylaków zażyczyła sobie podwózkę do domu, ze stawieniem się pod same drzwi sali szpitalnej. Chciała się pochwalić kochającą córką. Chuda Szkapa, którą nazwano Janka, wetknęła do ust miętówkę i ruszyła w kierunku budynku. Z wymuszonym uśmiechem wtargnęła w nieprzyjemną woń szpitalnych labiryntów, aby odnaleźć matkę i zabrać ją do domu. Drzwi otworzyły się, kiedy Ksymena kończyła właśnie wyskubywać brwi. Współlokatorki wiedziały, kim jest odwiedzająca. Janka z uśmiechem przywitała panie, wzięła rzeczy matki i delikatnie ucałowała ją w policzek. Zarzuciła na ramię torbę wypełnioną satynowymi piżamami, papilotami i magazynami dla kobiet. Ksymena z zamaskowanym pod podkładem bólem pooperacyjnym opuściła szpital na własne życzenie, musi przecież zdążyć na ślub. –To co, mamusiu, teraz będziesz musiała posiedzieć w domu. Skończą się wieczorne nordic walking z kumpelami i sobotnie wyjścia na wino.

85 nie sŁÓDŹ.indd 85

2015-11-15 15:49:08


Natalia Wolska

Nie rozglądaj się

Tylko poranek zatrzymuje zakorkowane ulice. Tylko o świcie jest cicho i spokojnie. Tylko tam – małe osiedle niedaleko centrum, a jednak jakby od niego oddalone, otulone mgłą, budzi się do życia później niż każde inne. Szare, przedwojenne kamienice tworzą mur, oddzielając od tętniącego życiem miasta. Wystarczy jednak jeden krok poza jego granicę, by znaleźć się w centrum wrzawy i pędu. Zaspane oczy schowane za ciemnymi okularami, chociaż słońce ledwo wychyla się zza horyzontu, pośpiech pomimo rutyny. Jak każdego dnia ktoś, rozglądając się, szybko dopala papierosa. Zdążył. W przeciwieństwie do mężczyzny dopijającego wczorajsze piwo. Bezpiecznie opiera się o tył zardzewiałego przystanku autobusowego, stopą wystukując nierówny rytm. Skrzypiące kości, szeleszczące torby poukładane równo, jedna za drugą na popękanych deskach. Tłum zupełnie obcych sobie ludzi. Na tyle obcych, by nie wydusić z siebie słowa, na tyle odważnych, aby łokciami pozbyć się przeszkód na drodze do podjeżdżającego autobusu. Wyścig jęczących wcześniej z niewyspania… Znowu. I ona, stojąca gdzieś z boku. Jest jakby w środku zgiełku, a jednak na zewnątrz. Odwrócona plecami do rozgrywającego się przedstawienia, ucieka wzrokiem w kierunku dziurawego chodnika pod stopami. Uspokój się. Nie jest tak źle. Nie jest. Nie… Przestań. Wyobraź sobie. Jesteś sama. Tak. Sama. Mówili, żeby uciekać gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, 95 nie sŁÓDŹ.indd 95

2015-11-15 15:49:09


Kamil Mazerant

Należy spożyć przed

Przez spuchnięte wargi możesz mówić tylko krótkimi zdaniami bez polskich znaków. Przez podbite oczy widzisz buty stających nad tobą osób. Jedynie sygnał karetki może przebić nieustający gwizd w uszach. Twoje kubki smakowe rozpoznają rozkoszną słodycz. Przeważnie się uśmiechasz. Jeżeli potrzebujesz szybko wystawić mięso, które ma na sobie lekko fioletowy nalot, wystarczy namoczyć je w garnku z olejem rzepakowym w proporcjach ⅓ wody do ⅔ oleju. Na mojej plakietce służbowej widnieje napis „Adam K. – starszy asystent kontroli jakości”. Codziennie przez osiem godzin staram się, aby końcowy produkt, który trafia do rąk naszego klienta, zaspokajał wszystkie jego potrzeby organoleptyczne. Pracuję tylko nocami, żeby nie narazić się na kontrolę sanepidu albo innych służb porządkowych. Z mojego zakładu pracy poznałem tylko szefa. Widzieliśmy się raz, żeby uzgodnić warunki zatrudnienia, oczywiście poza hurtownią. Nasza relacja jest raczej poufna, ale zgodnie z podpisanymi dokumentami pracuję zupełnie legalnie. Nigdy nie spotkałem żadnego z współpracowników. Przychodzę dokładnie godzinę po zamknięciu. Nigdy z nikim nie rozmawiam. Zdarza mi się obserwować ich z daleka, kiedy siedzę na ławce na wprost od budynku. Jednak gdyby ktoś postawił mnie

109 nie sŁÓDŹ.indd 109

2015-11-15 15:49:10


Olga Kuropatwa

Krótka historia rozpadu

– Pawlik, masz widzenie. Nadeszła ta koszmarna chwila. Strażnik odprowadził go do drzwi, przez szklaną szybę widział dwie dobrze znane sylwetki. Ostatnim razem rozstali się w nieprzyjemnej atmosferze kłótni i sporów o błahostki. Nie mówił im, że spędzi resztę życia w więzieniu, zwyczajnie się tego wstydził. Przeszedł przez salę do ostatniego stolika, przy którym siedzieli, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Przez chwilę przyglądał się ojcu. Postarzał się, na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, głowę w znacznej części pokrywały siwe włosy. Wzrok przeskoczył na mamę. Wyglądała nieco lepiej, pulchna, zadbana kobieta w średnim wieku i w okularach, o lekko pomarszczonej cerze. – Witajcie – tylko tyle mógł z siebie wydusić. Był skrępowany. Matka wstała z krzesła, aby go przytulić. W tym geście był wyraźny dystans. Tak samo jak on nie wie, jak ma się zachować. Ojciec również wstał, podał mu dłoń. – Jak się masz, synu? – W porządku, dziękuję. Co was tutaj sprowadza? – nie widział ich od pięciu lat, zupełnie nie wiedział, jak z nimi rozmawiać. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. W ciągu tych dwóch lat również Igor się zmienił. – Rozmawialiśmy z Magdą. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić, myślałam, że zmieniłeś numer. Kiedy do niej zadzwoniłam, dowiedziałam się, że... – popatrzyła zmieszana na ojca, widział, jak wiele cierpienia sprawia jej wypowiedzenie tych kilku słów.

119 nie sŁÓDŹ.indd 119

2015-11-15 15:49:11


Sara Malong

W centrum uwagi

Matylda przez ostatnie tygodnie miała problemy z zasypianiem. Niemal każdej nocy wierciła się i przewracała z boku na bok. Dręczyły ją koszmary. A to stres przed kolokwium z kryminologii, a to pełnia księżyca i tak w kółko. Półprzytomna dreptała do kuchni i pogrążona w myślach siedziała do świtu przy kubku ciepłego mleka. Dzisiejszy wschód słońca będzie wyjątkowy. Bynajmniej nie dlatego, że słońce, wyczołgawszy się spod nocnej skorupy, namalowało piękny, pomarańczowo-fioletowy pejzaż ostemplowany niewyraźnymi obłokami. *** Koguty zapiały, syreny zawyły. Mogłyby obudzić każdego. No, może nie do końca, bo Aleks właśnie leżał jak trup po wczorajszej, mocno zakrapianej imprezie w akademiku. Zresztą Baśka to samo. Czy oni w ogóle kiedyś się uczą? „Jak trup” – to określenie było trochę nie na miejscu. Pod blok zajechały kolejno: karetka, dwa radiowozy i paru dziennikarzy. Sygnał pogotowia zawsze przyprawiał Matyldę o dreszcze. Zaraz pojawiały się myśli: kto jest ranny, czy przeżył, a jeśli nie, to jak zginął? Mało kto w pierwszej chwili zastanawia się nad przyczyną zgonu jakiegoś tam,nieznanego mu człowieka. Z klatki wybiegła jak zwykle wścibska pani Antczakowa, a zaraz po niej jej przyjaciółka, Pirania. Straszne zołzy. Tej pierwszej, od kiedy zmarł mąż, czyli jakieś sto lat temu, coś odbiło i ciągle wszędzie węszy, robi zamieszanie, zna na pamięć wszystkie nekrologi i jest pierwsza tam,

137 nie sŁÓDŹ.indd 137

2015-11-15 15:49:12


Adam Buczyński

Nieuchwytność snów

Najgorszy zawsze był moment przebudzenia. Moment nieprzytomności zmysłów. Moment, w którym jeszcze nie zna się miejsca ani czasu i niemożliwe staje się uświadomienie sobie, że jest szósta rano i trzeba wstać. I wstaje się, by dotrzeć do jedynego miejsca ratunku. Do prysznica, do zimnej wody. Z większą już przytomnością przygotowuję się do wyjścia, ale nigdy nie wystarcza mi chwili na wysuszenie włosów. I zawsze, niezależnie od tego, czy na zewnątrz pada, śnieży czy świeci słońce, zawsze przez te pół godziny idę na stację z mokrą głową. Teraz zimno dodaje świeżości powietrzu. Nie będę mógł cieszyć się nią zbyt długo. Tak jak zawsze – od poniedziałku do piątku, czasami w weekendy – muszę pojechać do Łodzi. W pociągach nie jest jeszcze tak duszno, tak nieznośnie. Co innego w autobusach. Nie ma nic gorszego, niż codzienna jazda w zawsze podskakującym, ciasnym, wypełnionym spalinami i często też ludźmi autobusie. Szczególnie jeśli cierpi się na chorobę lokomocyjną. A na zewnątrz blokowiska, brzydkie kamienice, smutne bezlistne drzewa. Przykry to widok, ale i nudny, gdy staje się powtarzalny. Kiedy wracam, nocne powietrze i ciemność, którą bezradnie próbują rozświetlić światła latarni i samochodów, wywołują we mnie uczucie tym większego smutku, a może nawet niepokoju? Tej nocy śnię i wiele teraz z tego snu pamiętam. Śnię o Łodzi. O Łodzi odmienionej, o Łodzi stworzonej przeze mnie, o Łodzi ze snu. Jeśli ją opisać, byłaby to Łódź inna od Łodzi, którą znam. Ciepła i barwna, gotowa przyjąć każdego, kto zapragnąłby w niej zamieszkać.

155 nie sŁÓDŹ.indd 155

2015-11-15 15:49:15


Aleksandra Jaworska

W ich oczach

Zawsze zastanawiałam się, jakby to było, gdybym widziała świat tak, jak inni. Wiedziała, jak wygląda trawa. Czym różni się wschód od zachodu słońca… I dlaczego tak wiele osób sądzi, że tęcza to jeden z najpiękniejszych widoków. Zmieniłabym się? Jak bardzo? Czy zaczęłabym przypominać innych ludzi? Hipokrytów, których nienawidzę, ale nie potrafię bez nich żyć? Chciałabym być jedną z nich. Zanurzyć się w tłumie bezimiennych ludzi i nie czuć się obco. Byłabym szczęśliwsza? Tak. Może. Nie. Tak. Nie wiem! Wciąż ich spotykam. Mogłabym zostać w domu, na zawsze. Szczelnie zamknąć wszystkie okna i odgrodzić się od kłamstw. Próbowałam, ale to boli bardziej, niż zderzenie ze ścianą fałszu. Ludzie są okrutni, ale nie chcę ich unikać. Kocham chwile, kiedy mogę ich dotknąć i nacieszyć się ciepłem drugiego ciała. Większość ucieka. Zbyt szybko. Nie rozumieją. Tylko udają troskę i chęć pomocy. Dobrze zrobiłam, przeprowadzając się do Łodzi. Tutaj zaczęłam wszystko od nowa. Bez nadopiekuńczej matki, której zawsze wydawało się, że wie najlepiej, czego potrzebuję. Bez „przyjaciółki” z dzieciństwa próbującej zyskać przychylność wszystkich dookoła przez utrzymywanie bliskich kontaktów z niepełnosprawną. Bez ciotek i sąsiadów ubolewających nad moim biednym losem. Bo jestem takim pokrzywdzonym dzieckiem. Wytrzymałam z nimi dziewiętnaście lat. O dziewiętnaście lat za dużo. W końcu wyprowadziłam się z Brzezin. Nie trafiłam do raju. Fałsz na fałszu. Egoizm poganiający egoizm… Świat pełen okrucieństwa, walki i ciągłego lawirowania między

165 nie sŁÓDŹ.indd 165

2015-11-15 15:49:15


Michalina Rojewska

Warunki biometeo

Wszyscy tutaj jesteście, w pewnym sensie, zrodzeni z chaosu. Z tych konających, kaszlących krwią bram i kamienic bliskich delirium. Z tych zapomnianych form stojących pod sklepami monopolowymi, blokowisk nieszczęść na Bałutach. Jesteście dziećmi biegu przez Gdańską, bezmiarem smutku i wyrachowania. Włosem na języku, którego nie można znaleźć, kłującą rzęsą w oku, skrajnym swędzeniem pośrodku pleców. Przybieracie kształt gęstej flegmy, astygmatyzmu z ulicy Wschodniej. W zależności od humoru stajecie się bezsenną nocą albo ciężką iluzją o poranku. Piosenkami O.S.T.R, sukienkami z H&M, kolekcjonerami klęsk, napuchniętą sobotą i sflaczałą niedzielą. Wszyscy jesteście mną zainfekowani i spienieni syndromem sztokholmskim jak zlewozmywaki w szkołach. „A jam jest cesarstwo u schyłku wielkiego konania”. W lśniącej, złotej koronie, odziana w krwistoczerwoną szatę, taplam się w błocie. Na antypodach radości dłubię wam palcem w duszy, jednocześnie gasząc skwierczące papierosy na skórze. Całuję was w dłonie, by za chwilę z całej siły podeptać po butach. Jestem anonimowym skurwysynem, seryjnym samobójcą, cieniem waszych konwulsji i skrajnych weekendowych histerii. Słyszałam to już wszędzie. W autobusach, tramwajach, sklepach z tanią odzieżą, sklepach z drogą odzieżą, na rondach, skrzyżowaniach, w barach i knajpach. Z ust wąskich, mocno zaciśniętych, tych nabrzmiałych od alkoholu i pomalowanych drogą szminką. W telewizji, radio, w gazetach – wiecznie obelgi, narzekania, pretensje, dymanie w dupę. Dosłownie i w przenośni. Bo jestem kurwą, którą się pieprzy,

177 nie sŁÓDŹ.indd 177

2015-11-15 15:49:16


nie sŁÓDŹ.indd 186

2015-11-15 15:49:17


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.