Fot. Vilnius Lithuania
Czym jest NLP ? Najtrafniejszą definicją NLP jest cytat Joseph’a O‘Connora:_„Programowanie_Neurolingwistyczne jest sztuką i nauką tworzenia indywidualnej doskonałości”. Nauka ta skupia w sobie kilka przeróżnych dziedzin. Sporo jest w niej marketingu, technik
negocjacji, psychologii, fizjologii, neurologii, wiedzy na temat wpływu społecznego oraz innych elementów zarówno ze świata nauki jak i tych „modelowanych” prosto z życia. Pierwsze wzmianki o powstawaniu nowego nurtu w nauce zaczęły się pojawiać w latach siedemdziesiątych XX wieku w Santa Cruz w Kalifornii. Obserwowano sukcesy trójki ludzi, którzy w ówczesnych czasach odnosili w swojej pracy zaskakująco dobre rezultaty, a byli_nimi: • Milton Erickson - genialny hipnoterapeuta, ojciec hipnozy niedyrektywnej, • Fritz Perls - twórca terapii Gestalt; • Virginia Satir - terapeutka zajmująca się terapią rodzinną. Naukowcy szukali sposobów pracy z pacjentem, które czyniły ją szalenie efektywną. W wyniku badań doszli do wniosku, że do sukcesu przyczynia się nie tylko "magia terapeutyczna", ale również każdy z możliwych sposobów porozumiewania się ze sobą . Dla owych naukowców nie to było jednak najbardziej fascynujące. Zrozumieli oni bowiem, że poprzez NLP można odzwierciedlić wszystkie formy zachowań człowieka, jego wad i zalet oraz umiejętności. Od tej pory NLP zaczęło się sukcesywnie rozwijać. Obecnie jest coraz bardziej popularną i coraz częściej wybieraną ścieżką rozwoju osobistego i zawodowego.
Techniki Wzorce, umiejętności i techniki odkrywane w procesie NLP mogą być stosowane w poradnictwie, edukacji, sporcie, polityce, prawie i biznesie. Najnowsze modele i procedury uczą umiejętności budowania własnej motywacji, kontrolowania własnych procesów emocjonalnych i myślowych oraz wywierania wpływu na innych. Kluczem do tego, aby odnieść sukces z większością technik NLP jest umiejętność robienia dobrej wizualizacji – takiej, w której wyobrażane obrazy będą duże, wyraźne, kolorowe i intensywne. Najbardziej znane techniki : -metafory – które pomagają spojrzeć na rzeczywistość z innego punktu widzenia, Kotwiczenie stwarzanie odruchowych, emocjonalnych powiązań przyczynowo skutkowych z bodźcem, którym może być dotyk, obraz, dźwięk. – linia czasu - linia, na której umysł człowieka organizuje w przestrzeni przeszłość oraz przyszłość. Z Linii Czasu korzysta wiele technik, takich jak zmiana historii osobistej, wzmacnianie zasobów, projektowanie przyszłości, future-pacing i inne, które dzięki zmienianiu subiektywnego odczucia czasu, pozwalają dotrzeć do swoich osobistych zasobów (doświadczeń i stanów emocjonalnych) oraz przenieść je w przyszłość. - Swish pattern – metoda tworzenia skojarzeń pomiędzy sytuacją odbieraną negatywnie, a sytuacją, w której ma się poczucie komfortu za pomocą szybkiego przeskakiwania w myślach pomiędzy wyobrażeniami dwóch sytuacji. Skąd popyt na takie usługi ? Głównie bierze się stąd, że dzisiejsze społeczeństwo jest uprzedzone do psychologów ,czy psychiatrów. Kojarzeni są przede wszystkim jako pomagający chorym psychicznie, nałogowcom, czy traumatykom. Wstydliwym więc jest przyznanie się do korzystania z ich usług. Trener mentalny – to brzmi o wiele lepiej. Zadaniem trenera
mentalnego jest spowodowanie by osoba dobra była jeszcze lepsza, albo by ktoś wrócił do swojej dawnej formy . Trener nie zakłada, że przychodzi do niego wrak człowieka, jest on indywidualnie nastawiony do swojego pacjenta. W istocie stara się odzwierciedlić spojrzenie pojedynczego człowieka na otaczającą go rzeczywistość, konkretne podejście do życia, styl, sposób radzenia sobie z pewnymi sprawami. Niektóre słowa mogą dla nas oznaczać to samo, na przykład będąc rodzeństwem , jeżeli oboje powiemy słowo „pies”, to przyjdzie nam na myśl nasz piesek. Ale już dwaj obcy ludzie zapytani o psa pomyślą najprawdopodobniej o zupełnie innym psie. Ta teoria sprawdza się przy osobach, rzeczach, a także pojęciach abstrakcyjnych takich jak miłość czy przyjaźń. Zrozumienie tego założenia NLP pozwala mieć szerszą perspektywę na to, że świat może być odbierany inaczej, a dokładnie w zależności od doświadczeń, wiedzy i przekonań odbiorcy. Przykłady i efekty I SPORT : sportowcy, których trenerom udało się odkryć, że to właśnie umysł ma wpływ na wyniki , odnoszą największe sukcesy. Idealnym przykładem jest tutaj film dokumentalny o Jose Mourinho . Jedną z metod Portugalczyka jest nastawianie piłkarzy na każdą sytuację. Wiedzą, co mają zrobić, gdy stracą bramkę, strzelą, gdy ktoś dostanie czerwoną kartkę lub gdy będą grali z przewagą. To jest taktyka, która działa na strach w sytuacjach niespodziewanych. Kluczowe jest to, by nasz stan się nie zmieniał, niezależnie od okoliczności. Kolejnym przykładem może być Muhammad Ali, bokser, który w 1964 roku walczył o mistrzostwo świata z Sonnym Listonem. Konkurent Aliego swoją wcześniejszą walkę o tytuł wygrał bezproblemowo w pierwszej rundzie. Spytano o prognozy 46 ekspertów z których 43 stwierdziło, że Liston wygra przed czasem. Wtedy Muhammad Ali zaczął swoją „grę” . Przed rozpoczęciem walki zaprezentował on konkurentowi swoją wyższość, używając umiejętnie złożonych zdań . Swoją pewnością siebie wytrącił z równowagi Listona, który poddał się w siódmej rundzie.
Ali po raz pierwszy zdobył tytuł mistrza świata, udowadniając tym samym, jak wiele zależy od psychiki zawodnika. II PSYCHIATRIA I PSYCHOLOGIA: O ile w psychiatrii NLP uratował wielu ludzi przed zesłaniem do szpitala psychiatrycznego i dożywotnim stosowaniem leków, to w psychoterapii metody NLP zastąpiły nieskuteczne rozmowy o problemach i przeszłości u ludzi cierpiących na fobie. W publikacji „Theorie und Praxis der NeuroLinguistischen Psychotherapie” jest przytoczonych ponad 80 prac z wynikami badań potwierdzających efektywności technik NLP. III ŻYCIE OSOBISTE I ZAWODOWE: Techniki uczące budowania kontaktu i tzw. "kotwiczenia" w rozmowie handlowej zamieniły tysiące "opornych" sceptyków w wiernych, zadowolonych i lojalnych klientów. Kolejne badania dotyczą grupy kobiet w wieku od 35-40 lat, które potrzebowały motywacji do ćwiczeń gimnastycznych. Ich zadaniem było znalezienie sobie autorytetu, osoby ,którą w pewien sposób podziwiały. Przez siedem dni kobiety musiały dowiedzieć się o swojej idolce wszystkiego, jak motywuje się do działania, skąd czerpie siły, co mówi i myśli. Następnym zadaniem była próba naśladowania tejże osoby, kopiowania i zapamiętywania jej czynności. Po tygodniu ćwiczeń kobiety nie miały najmniejszych problemów z motywacją. Sceptycy Głównym zarzutem pod adresem NLP, jest brak konkretnych dowodów potwierdzających jego skuteczność. Sama nauka skupia się na odczuciach subiektywnych, dlatego też tak trudno jest osobie nie mającej styczności z NLP poznać jego fenomen. Często pojawia się pytanie czy NLP faktycznie jest "lekarstwem na wszystkie problemy?". Takie
uogólnienie najczęściej powstaje, gdy ktoś dowiaduje się, że NLP jest stosowane i dostarcza skutecznych rozwiązań w tak różnych dziedzinach wiedzy jak medycyna, psychoterapia, sprzedaż, sport ekstremalny i rozwój osobistego potencjału. Przecież nie jest możliwe, by coś sprawdzało się w tak wielu różnych dziedzinach, każda z nich jest inna przez co wymaga innych narzędzi. Lekarz używa leków, marketing ulotek, sprzedaż sklepowej lady, wyczynowy sport drogiego sprzętu. Obrońcy NLP twierdzą, że jednak zawsze znajdzie się coś, co łączy te dziedziny razem, dzięki czemu można uzyskać wyczekiwane rezultaty. Kolejnym pytaniem ,które automatycznie nasuwa się na myśl jest: „Co wspólnego ma lekarz z marketingiem, a sklepowa lada z wyczynowym sportem?”. Odpowiedź trenerów mentalnych jest prosta, sądzą oni, że we wszystkich dziedzinach najważniejszym z elementów jest ludzki umysł, a konkretnie sposób jego używania. Przykładowo, gdy dowiemy się jak skutecznie wyzwalać w sobie potężną motywację to będziemy w stanie użyć jej zarówno do tego, aby wykonać zaległe zadania w pracy, jak też uczyć się słówek w obcym języku, regularnie uprawiać ćwiczenia gimnastyczne, przejść na zdrową dietę, ot tak dla lepszej kondycji. NLP jak każda dziedzina wiedzy ma zarówno przeciwników jak i zwolenników, swoje dobre i złe strony. Nie możemy traktować jej jako magii, światopoglądu, czy filozofii życia. Jest to głównie zbiór technik i metod komunikacyjnych, skutecznych na tyle, że mogą uczynić nasze życie lepszym. Pozwala między innymi na przekazywanie w sposób korzystny swoich myśli i komunikatów, a także na ustalenie celów i planowanie przyszłości. Często pomaga w sytuacjach, gdy potrzebne jest kontrolowanie własnych emocji i redukcja stresu. W NLP jak we wszystkim konieczne jest zachowanie umiaru, ale warto pamiętać, że żyjąc w szalonych realiach XXI wieku potrzebujemy wskazówek, rad jakie daje nam ta dziedzina wiedzy.
niespotykaną dotąd stylistykę filmu, która Gatunek filmowy jakim jest horror narodził
stała
się już w epoce kina niemego, a to przede
późniejszego
wszystkim za sprawą mistrza niemieckiego
stanowi nie tylko
ekspresjonizmu –
Friedricha Wilhelma
gatunku, ale też przede wszystkim jest
Murnaua. Jego reżyserii Gabinet doktora
ogromną inspiracją dla twórców utworów
Caligari oraz Nosferatu, Symfonia Grozy
o podobnej tematyce. Jednocześnie ciągła
uznawane są za pierwsze znaczące filmy
ciekawość
grozy. Nosferatu to powstała w 1922 roku
mrocznymi motywami powoduje, że film
posępna
ten
adaptacja
powieści
Brama
się
można
początkiem kina
i
dla
grozy.
rozwoju Nosferatu
pierwowzór tego
zainteresowanie
traktować
widza
ponadczasowo
Stokera Dracula, opowiadająca historię
i nawet u dzisiejszego odbiorcy powinien
agenta nieruchomości Huttera oraz jego
wywoływać dreszczyk emocji.
żony Ellen, których losy zetkną się z postacią
transylwańskiego
hrabiego,
będącego w rzeczywistości wampirem Nosferatu.
Murnau
odstępuje
od
popularnej wówczas ekspresjonistycznej formy, co powoduje jednak, że tworzy
Jednak w dobie kina nowych możliwości, które dzięki rozmaitym technologicznym rozwiązaniom, z niesamowitymi efektami potrafi wspomagać efekt grozy, Nosferatu, Symfonia grozy może tracić dla kogoś na
znaczeniu. Istnieje na to jednak recepta.
ukazujące, że to, czego się najbardziej
Teatr Barakah w Krakowie prezentuje
boimy, nie możemy wcale ujrzeć ludzkim
jedyną w swoim rodzaju projekcję tego
wzrokiem,
filmu. Legendarne już losy hrabiego Orloka
zakorzenione w
możemy oglądać w towarzystwie zespołu
W Barakah na pewno przejdzie przez nas
Cinema Paradiso. Muzyka na żywo przy
dreszcz niepokoju, jednak jego powodem
projekcji niemego filmu jest nie tylko
nie musi być wcale widok mrocznego
odwołaniem do tradycji z przed przełomu
Nosferatu.
dźwiękowego, ale w wykonaniu właśnie tego zespołu pozwala na zupełnie nowy, uwspółcześniony
odbiór
Nosferatu.
Przychodząc do Barakah
widz może
spodziewać się cichej muzyki w tle filmu, lecz nic bardziej mylnego. Cinema Paradiso jest głośne, ekspresyjne i wywołujące napięcie,
co
wcale
nie
przeszkadza
w odbiorze filmu Murnaua. Wykorzystując rozmaite instrumenty, od wiolonczeli po dźwięki
pochodzące
z
muzyka
dopełnia
film,
kompozycję
syntezatorów,
pozwalającą
tworząc na
jego
postrzeganie w nowej perspektywie. Teatr Barakah nie tylko odświeża jeden z najsłynniejszych i prezentuje
filmów
imponujące
grozy możliwości
zespołu Cinema Paradiso. To przede wszystkim próba poruszenia odbiorcy, zagrania
na
jego
emocjach
i
chęć
wywołania w nim napięcia, poprzez pobudzenie różnych zmysłów. Jest to więc swego rodzaju sprytne doświadczenie,
lecz
jest
głęboko
naszym
umyśle.
.
Słyszysz pierwsze kilka nut. Piano, bez zbędnych ozdobników,
całkowicie
bez
dbania
się w filmie sprzedały się w zatrważającej ilości
ani
sztuk… sześciu.
o konkretny styl, ani o barwę, ani o czystość dźwięku, ale po tych paru sekundach, nie znając
Nieświadom
historii, nie znając dat, faktów, tytułów wiesz,
swojego talentu, rozczarowany
brakiem zrozumienia, popełnia samobójstwo
że to będzie cos wielkiego. Że tych parę słów
podpalając się na scenie podczas swojego
i parę dźwięków gitary ma moc sprawczą.
koncertu.
A potem docierają do ciebie fakty. Sixto
Tymczasem
Rodriguez - właściciel tego głosu i twórca tych
w Republice
słów wcale nie jeździ mercedesem klasy S,
po
drugiej
stronie
oceanu,
Afryki,
władza
Południowej
nakazuje zarysowywać płyty winylowe z muzyką
a jego podobizna nie zdobi podkoszulków,
Rodrigueza. Muzyk traktowany jest jak guru
kubków i ścian nastolatek. Jego płyty wydane
pobudzający społeczeństwo do rewolucyjnych
w Stanach Zjednoczonych przeszły niemalże bez
zmian.
echa, a według producenta wypowiadającego
Jego
piosenki
są
wyzwoleniem,
pierwszym głosem sprzeciwu, religią tłumu i koszmarem rządzących. W tym samym czasie 12
on – kompletnie nieświadomy – pracuje jako
przez większość współczesnych producentów
robotnik na budowie oraz czyści ludziom
muzycznych – najbardziej oddziałuje na nas to,
trawniki i piwnice.
co najprostsze (trudno, bardzo trudno znaleźć u popowych „supergwiazd” piosenki opierające
Jeśli chodzi o sam film – świetnie zrobiony dokument,
idealnie
dobranie
się na więcej niż pięciu różnych funkcjach). Ale
osób
tym razem ta prostota nie razi. Śpiewanie, które
wypowiadających się na temat. Trzymający
jest momentami bardziej melorecytacją, zwraca
w napięciu, z nieoczekiwanym rozwinięciem
całą
zdarzeń. Niesamowite animacje „przenoszące” widzów
podczas
kilku
taktów
naszą
uwagę
na
tekst.
Warstwa
instrumentalna, w oryginalnym założeniu, to
piosenek
tylko i wyłącznie dźwięki gitary. Sporne jest
Rodrigueza z Detroit dzisiejszych czasów -
dodanie perkusji i partii smyczków na płycie.
w którym wypowiadają się bohaterowie - do
Wzbogaca
„jego” Detroit. Zmiany tempa akcji -przeplatanie
ją
czy
sprawia,
że
materiał
dźwiękowy odbiega od pierwotnego zamysłu
wypowiedzi osób, które kiedykolwiek miały coś
artysty?
wspólnego z Rodriguezem z fragmentami jego
Takie to wszystko proste, że aż
magiczne.
piosenek ilustrowanych tylko pokazem starych zdjęć czy animowanych sekwencji – idealne.
Można
Krótkie, nie rzucające się w oczy triki graficzne
naprawdę jest dokument „Sugar Man” poprzez
powodujące, że, pomimo nie występującej tu –
streszczenie fabuły albo wymienienie nagród,
z racji gatunku – fabuły trzymającej w napięciu,
które zdobył (z Oscarem na czele). Ale tym co
nie można oderwać oczu od ekranu.
tak naprawdę wynosimy wychodząc z sali
Oczywiście filmu,
najmocniejszym
powodem
i prawdopodobnie
dla
atutem
powstał
czynnikiem,
który
zdefiniować
czym
tak
kinowej jest muzyka i setki przemyśleń. Legenda
całego
którego
próbować
człowieka, odebrana mu zanim dane mu było dowiedzieć się, że takowa w ogóle istnieje. I pytanie – na czym to tak właściwie polega? Czy
spowoduje, że nie zostanie zapomniany przez
w odniesieniu sukcesu na rynku muzycznym
widzów po wyjściu z kina jest sama muzyka
talent
Rodrigueza. Po raz kolejny sprawdza się tu
nie
jest
już
naprawdę
wyznacznikiem i drogowskazem?
prawidło znane i (aż do bólu) wykorzystywane
13
żadnym
utworu Eier pojawiają się okrzyki zadowolenia. Oprócz znanych piosenek opinii publiczności poddawane są nowe kompozycje, które mają pojawić się na drugim albumie zespołu. Jest to m.in. Cyjanek, który został dobrze przyjęty przez widownię. Po około półgodzinnej dawce mocnego rocka Eier pożegnał krakowską publiczność, oddając scenę w ręce Kaatakilli – męskiemu sekstetowi z Łodzi. Muzycy bez dłuższej zwłoki zaczęli swoją część koncertu od utworu Nic. Nie chcąc tracić cennego czasu na przerwy między piosenkami sprawnie przechodzili do kolejnych kompozycji. Łukasz Pietrzyk - wokalista i frontman grupy - próbował na powrót ożywić publiczność, której zapał przygasiła krótka przerwa. Utwór Aerials, cover zespołu System of a Down, wywołał wielką euforię. W stronę sufitu wystrzeliły dłonie, tłum pod samą sceną szalał. Kaatakilla zaprezentowała krakowskiej publice siedem utworów, składających się na ponadpółgodzinną setlistę. Na zakończenie występu muzycy nagrodzili najbardziej zainteresowaną i zaangażowaną dziewczynę z publiczności swoją płytą. Kaatakillę odprowadziły na tyły sceny okrzyki i oklaski. Mimo, że tłum wzywał wykonawców z powrotem, zespół już nie bisował.
Obiecał on uczestnikom koncertu wszystkie utwory z promowanej przez trasę płyty Królestwo. Większość z nich jest już szczęśliwymi posiadaczami biletów, a nawet jeżeli nie, to tuż za rogiem mogą nabyć jeden z nich od brodatego mężczyzny, który handluje pokątnie różnorakimi wejściówkami. Kolejka szybko przesuwa się do środka – wprost w objęcia kordonu ochroniarzy, a następnie – do wąskiego i zapchanego już przedsionka. W tymże miejscu rozłożył swoje towary mały sklepik, podróżujący wraz zespołami po trasie. W obecności (standardowo) płyt, koszulek i bluz, na stole leżą także ankiety, gorliwie rozchwytywane przez ludzi. Przyczyną tak dużego zainteresowania jest możliwość otrzymania darmowego plakatu, promującego trasę. Ankieta dotyczy kanałów informacji o koncertach, kabaretach, częstotliwości chodzenia na wymienione imprezy, preferowanej stacji radiowej itp.
Rozpoczęło się oczekiwanie na występ głównego zespołu trasy – Huntera. Publiczność musiała jednak poczekać na grupę trochę dłużej, gdyż pomocnicy techniczni składali perkusję, na której grały supporty i rozstawiali bardziej rozbudowany zestaw Dariusza Brzozowskiego. Po krótkiej próbie dźwięku widownia zaczęła wywoływać zespół do gry. Kiedy z głośników popłynęło tło muzyczne, zapowiadające wejście zespołu, a na całkowicie zagaszonej scenie rozświetliło się logo Huntera, przez salę przemknął pomruk napięcia. Na scenie pojawia się wokalista Paweł Grzegorczyk w swoim charakterystycznym cylindrze i jednocześnie rozlegają się pierwsze takty utworu RnR z promowanej przez trasę płyty Królestwo. Tuż po chwili po obu stronach leadera wybuchają
Wśród obecnych ludzi trudno jest odnaleźć osoby starsze bądź w średnim wieku – właściwie lwią część stanowią osoby młode. Po półgodzinie wyczekiwania wewnątrz wciąż zapełniającego się holu zostają otwarte właściwe drzwi do sali scenicznej. Organizatorzy nie opóźniają już dłużej koncertu– raptem po kilku minutach na scenie pojawia się leaderka hardrockowego zespołu Eier i rozbrzmiewa pierwszy utwór tego wieczoru. Wyraźnie można zauważyć podział na osoby zorientowane w twórczości supportu i tych, którzy prawdopodobnie słuchają artystów po raz pierwszy. Tuż pod sceną mała grupka fanów próbuje zarazić swoim entuzjazmem pozostałą część widowni. Na pierwsze nuty Sobótki – najbardziej rozpoznawalnego i sztandarowego 14
oślepiające snopy światła – fajerwerki, przygotowane specjalnie na ten moment. Hunter rozpoczyna swoją setlistę od razu zdobywając sympatię widzów. Poszczególne piosenki przerywane są przygrywkami Michała Jelonka, który bawi się z publicznością, grając krakowiaczka na skrzypcach. Przy utworze Arges frontman zespołu, nawiązując do tekstu piosenki, wyjmuje z kieszeni wahadełko i zaczyna hipnotyzować widzów, zgromadzonych pod sceną. Zespół na swojej setliście umieścił głównie utwory z najnowszej płyty, lecz pojawiły się także kompozycje z albumu Hellwood (Śmierci Śmiech, Strasznik, Labirynt Fauna), Medeis (Fantasmagoria), czy nawet z debiutanckiego Requiem (Freedom). Pojawiła się także piosenka Kiedy Umieram, która została wybrana przez publiczność w specjalnej sondzie, przygotowanej przed
trasą. Gorączkowe pogo, obecne prawie bez przerwy na środku sali przerywa jedynie spokojny, miarowy utwór Inni. Po zagraniu całej przygotowanej setlisty na wieczór (18 utworów), zespół żegna się z widzami i w ciemności schodzi na tyły sceny. Jednak przywoływany wciąż przez skandującą publiczność wraca z piosenką Samael, podczas to której na scenie rozlega się pozorowana walka na miecze. Ostatnim bisem jest ballada O Wolności, kiedy zespół siada na głośnikach odsłuchowych, a publiczność w geście solidarności zajmuje miejsce na całym parkiecie. Z ostatnimi taktami spokojnej piosenki kończy się koncert Huntera. Zespół z wolna schodzi na tyły sceny, natomiast publiczność na powrót wylewa się pod rozgwieżdżone niebo Krakowa.
15
w książce tej nie brakuje dowcipu i humoru, który możemy zauważyć chociażby w kreacji uroczej, starszej pani, Doris. Natomiast klimat zaściankowej mieściny, gdzie wszyscy się znają, jest wręcz genialnie oddany i może być tożsamy z atmosferą wielu polskich miasteczek czy wiosek. Na uwagę zasługuje również skrupulatne przywiązanie do szczegółów pracy dziennikarza naukowo- śledczego. Oczywiście też każda wielbicielka szczęśliwych zakończeń znajdzie tu coś dla siebie. Jednakże z drugiej strony nie mogę oprzeć się wrażeniu, że powieść ta jest banalna i oderwana od rzeczywistości. Spójrzmy chociażby na fabułę - wolno się rozkręca i bądźmy szczerzy, zdecydowanie nie jest porywająca. Z kolei zakończenie, mimo happy endu jest przewidywalne - im dalej brniesz w lekturę, tym bardziej ono staje się klarowne. Niestety też, w tej powieści, pisarz ma tendencje do popełniania harlequinowej tandety, co wcześniej np. w „Ostatniej piosence” nie było tak jaskrawe. Jaki więc jest wniosek? Drogie Panie, jeśli chcecie się zrelaksować, poczytać coś lekkiego przy świeczkach, z kocem i gorącą czekoladą w ręku, to jak najbardziej polecam powieść Nicolasa Sparska pt. Prawdziwy cud. Jednakże, gdy macie ochotę zagłębić się w coś naprawdę porywającego, to uwierzcie mi, nawet nie patrzcie na tą pozycję. Mam tylko nadzieję, że autor znajdzie inspiracje i kolejny raz zaszczyci nas książką na miarę swego debiutu.
Gdy kobieta wybiera książkę na chłodny, samotny wieczór kieruje się subiektywnym gustem bądź też rekomendacjami z różnych źródeł. Zgodnie z panującymi trendami to właśnie Nicholas Sparks, amerykański pisarz i scenarzysta, jest mistrzem romantycznych powieści, po które kobiety sięgają najczęściej. Podbił on serca czytelniczek w 1997 r. wzruszającym utworem, pt. Pamiętnik, by potem na stałe zagościć na listach światowych bestsellerów. Zastanówmy się jednak, czy każda jego książka jest na miarę debiutu i czy zagłębianie się w jej kolejne stronnice sprawia nam tak ogromną przyjemność. Spójrzmy chociażby na Prawdziwy cud. Powieść ta opowiada o losach utalentowanego, nowojorskiego dziennikarza, Jeremy’ego Marsha, przybyłego do małego miasteczka Boon Creek w Południowej Karolinie. Celem mężczyzny jest rozwikłanie zagadki tajemniczych świateł, pojawiających się na cmentarzu i uważanych przez część miejscowych, za duchy przodków. W czasie pogoni za prawdą, dziennikarz poznaje młodą bibliotekarkę, Lexie Doernell, dzięki której staje twarzą twarz ze swoim przeznaczeniem i ma szansę przeżyć tytułowy, prawdziwy cud. Tyle, co do fabuły, skupmy się jednak na mocnych i słabych stronach książki. Bez wątpienia w swej tonacji Prawdziwy cud, nawiązuje do innych pozycji tego autora. Romantyzm, sekret, burza emocji, studium ludzkiej psychiki, dylematy życia- to wszystko składa się na mozaikę dzieł Sparksa. Podobnie tutaj, niektóre fragmenty bez wątpienia skłaniają nas do refleksji i zmuszają do odpowiedzi na pytanie, jak ja zachowam się w takiej sytuacji? Wybiorę karierę czy spełnienie osobiste? Ponadto 16
17
Żołnierze Wyklęci - terminem tym określani są żołnierze i działacze podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego. Usiłowali oni stawiać opór sowietyzacji Polski w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Określenie to po raz pierwszy zostało użyte dwadzieścia lat temu, w tytule wystawy "Żołnierze Wyklęci - antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r., organizowanej przez Ligę Republikańską na Uniwersytecie Warszawskim.
W piątek – 1 marca - wszystkie te sprawy zostały przyćmione uroczystościami poświęconymi pamięci wyklętych. W całej Polsce miały miejsce obchody mające na celu przywrócenie ich w polskiej świadomości. W Krakowie odbyła się msza w Kościele Mariackim następnie marsz pod hasłem „Waszej pamięci, żołnierze wyklęci”, który zakończył się w Parku Jordana apelem poległych. W Warszawie prezydent Komorowski złożył wieniec pod tablicą na gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości, upamiętniającą ofiary zbrodni komunistycznych. Odwiedził również miejscowość Ryki, gdzie złożył wieniec przy wspólnej mogile „Żołnierzy Wyklętych” na cmentarzu parafialnym. W przeddzień święta Rada Miasta Ostrołęka podjęła uchwałę o utworzeniu muzeum Żołnierzy Wyklętych.
Istnienie tych ludzi przez wiele lat było skutecznie tuszowane przez władze komunistyczne poprzez internowania, represje, wywózki. Dziś wiemy, że są oni ważnym elementem powojennej historii Polski - czynnie angażowali się w walki zbrojne czy akcje przeciwko szerzącemu się komunizmowi. Historia jednak jest bezlitosna, i wraz z chwalebnymi czynami żołnierzy ujawniono te haniebne. Poszczególnym oddziałom przypisuje się zbrodnie mające znamiona ludobójstwa -seria zbrodni na ludności białoruskiej na Podlasiu, zbrodnia w Piskorowicach dokonana na ludności ukraińskiej, czy wreszcie ataki na ludność żydowską.
Włodawa, Jaworzno, Rzeszów, Szczecin, Lublin, Gdańsk… Wszędzie tam, i nie tylko tam, został oddany hołd pamięci żołnierzom zapomnianym, wymazanym z historii Polski. Wszystko po to, by przetrwać mogło jedyne, co wciąż trzyma ich przy życiu – pamięć.
18
Miłośnicy poezji gromadzą się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w niedzielne południe. Słuchają wierszy polskich poetów czytanych przez aktorów teatralnych i filmowych. Wydawałoby się, że zobojętniałe społeczeństwo nie ma nic do powiedzenia w temacie sztuk wyższych? Nic bardziej mylnego. Zainteresowanie Krakowskim Salonem Poezji stale rośnie. Dlaczego? Oto gwóźdź programu. -Ludzie chcą usłyszeć język, jakim, niestety, nie mówi się na co dzień. Myślę, że chcą odkryć słowa naszych wielkich poetów, które są nieraz zapomniane. Salony poezji to niecodzienne spotkanie. Publiczność przyciągają też aktorzy, którzy potrafią pięknie przekazać treści ukryte w tych niezwykłych słowach. – mówi aktorka Katarzyna Zawiślak-Dolny. Na niedzielne spotkanie przyjść może każdy – wstęp jest wolny, nie ma ograniczeń wiekowych. Co więcej Salony Poezji powstały też w innych miastach Polski oraz Europy, m.in. w Kielcach, Częstochowie, Gdańsku, Lublinie, Oświęcimiu, Warszawie, Sztokholmie, Dublinie, Wiedniu i Montrealu. Na coniedzielne wydarzenie zapraszają: Anna Dymna, Anna Burzyńska, Józef Opalski, Bronisław Maj, a także dyrektor teatru – Krzysztof Orzechowski. W niedzielę 10 marca utwory Stanisława Stabro przeczyta Krzysztof Globisz, a gościem specjalnym będzie Krzysztof Lisowski – poeta i krytyk literacki.
19
20
razy przegrać, by raz wygrać – cytował swojego ojca i dziękował mu szczęśliwy ze zdobycia złotego medalu Kamil Stoch. Po dziesięciu latach mistrzostwo wróciło do Polski. Skocznia w Predazzo znów okazała się szczęśliwa.
Sto(ch) procent normy To nie był fuks, to nie był przypadek, to nie było zrządzenie losu. Mistrzostwo świata Kamila Stocha, wywalczone w ubiegły czwartek na dużej skoczni w Predazzo, to efekt wieloletniej pracy, treningów i pokonywania rywali, ale również zmagań z samym sobą. To presja, nerwy i stres pozbawiły go podium już w konkursie na normalnej skoczni. – Tak, to był mój błąd, zawaliłem ten skok. Jest mi głupio, źle i jestem tak zły, że zaraz... nie wiem. Coś nie wyszło, nie wiem co – mówił łamiącym się głosem po nieudanym skoku. Ostatecznie zajął wtedy 8 miejsce. Konkurs na dużej skoczni od początku układał się po myśli polskiej ekipy. Świetne skoki na treningach, wysokie lokaty w seriach próbnych i pozytywne nastawianie miały być receptą na sukces czwórki Kot, Kubacki, Żyła i Stoch. Rolę amuletu przypisywano, obserwującemu zawody Adamowi Małyszowi, mistrzowi świata z Predazzo z roku 2003. O ile po pierwszej serii wyniki trójki naszych skoczków były średnio zadawalające, o tyle Kamil Stoch wykonał plan maksimum skacząc 131,5m. Prowadził pięcioma punktami przed Słoweńcem Peterem Prevcem i Norwegiem Andersem Jacobsenem. Drugi skok Polaka na 130 m dopełnił sukcesu i nikt nie odebrał mu zwycięstwa. – Trzeba sto
Srebro na finiszu Jedno jest pewne. To nie były mistrzostwa świata Justyny Kowalczyk. „Żelazna Dama” z Polski nie porażała swoją siłą, nie fascynowała techniką i nie zachwycała posunięciami taktycznymi. Nie można jej jednak odmówić walki. Wszystko zaczęło się zgodnie z planem. W sprincie techniką klasyczną Polka uzyskiwała najlepsze czasy od kwalifikacji, aż po półfinał. Upadek w finale rozwiał niestety marzenia o medalu. Na metę dobiegła ostatnia. O tym, że chcieć, a móc to dwie różne sprawy przekonała się w biegu łączonym na 15 km. Osamotniona Kowalczyk o podium musiała walczyć z czterema świetnie przygotowanymi i współpracującymi ze sobą Norweżkami. Nie dopuszczona do głosu znów musiała obejść się smakiem zwycięstwa. Rozdrażniona i bezsilna zrezygnowała z rywalizacji na 10 km techniką dowolną, by z bojowym nastawieniem ruszyć na trasę 30 21
km techniką klasyczną. Ulubiona konkurencja, świetnie przygotowany sprzęt i topniejący śnieg to czynniki, które miały zagwarantować sukces. Emocje towarzyszyły od startu do samej mety sobotniego biegu. Tempa narzuconego przez Justynę oraz Norweżki Bjoergen i Johaug nie wytrzymały pozostałe zawodniczki. Już po połowie dystansu wiadomo było, że Polka zdobędzie medal. Do ataku na złoto doszło na ostatnim kilometrze. Johaug niespodziewanie osłabła i to z Bjoergen rozegrał się sprinterski pojedynek, z którego zwycięsko wyszła Norweżka. Srebro dla Kowalczyk.
wymieniali się pozycją lidera, a podopieczni Łukasza Kruczka walczyli o trzecie miejsce z Niemcami. Wspaniały skok mistrza świata Kamila Stocha nie wystarczał jednak na podium. W drugiej serii pozostali skoczkowie musieli poprawić swoje rezultaty, by móc myśleć o medalu. Pierwsze trzy kolejki, w których Polacy Kot, Żyła i Kubacki skoczyli dalej niż w pierwszych próbach, nadal nie rozstrzygały zawodów. Pozostały skoki liderów drużyn. Wtedy nie liczyły się już tylko odległość, czy siła wiatru. Zaczęła się walka taktyczna, przesuwanie belek startowych, matematyczne wyliczenia. To okazało się jednak za mało i Polakom do medalu zabrakło 0,8 punktu! Komunikat brzmiał: złoto dla Austrii, srebro dla Norwegii i brąz dla Niemiec. Kiedy pod skocznią radość medalistów mieszała się z przygnębieniem przegranych, na wieży sędziowskiej trwało ponowne przeliczanie not. W obliczenia wkradł się błąd, który diametralnie zmienił wyniki zawodów. Po korekcie srebro zdobyli Niemcy, Polacy wskoczyli na trzecie miejsce, a Norwegowie zostali z niczym. Niezmiennie mistrzami pozostali Austriacy. Włoska skocznia znów dostarczyła kibicom wielu emocji, a drużynie Łukasza Kruczka historyczny i w pełni zasłużony medal.
Drużyna „cud malina” Rosnące napięcie - jak u Hitchcocka z trzęsieniem ziemi na końcu. Tak w skrócie można opisać sobotni drużynowy konkurs skoków narciarskich rozgrywany na dużej skoczni w Predazzo. Już przed zawodami w gronie pretendentów do mistrzostwa widziano Austriaków i Norwegów. Trzeci medalista miał zostać wyłoniony spośród drużyny Niemców, Japończyków, Słoweńców i Polaków. Już po pierwszej serii w grze o medale przestali się liczyć skoczkowie z Japonii i Słowenii. Austriacy z Norwegami
22
fot. Norbert Barczyk
23
Zanim przejdziemy do teraźniejszości, to cofnijmy się do 1985 roku, a dokładnie 11 maja. Ostatni mecz w sezonie tej drużyny z Lincoln City. Gospodarze mają już zapewniony awans do 2 ligi. Nagle pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy na stadionie Valley Parade wybucha pożar. Ogień całą główną trybunę. W katastrofie ginie 56 kibiców, a 265 zostaje rannych. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Dym dusił. Nie dało się oddychać - powie później Geoffrey Mitchell, kibic który przeżył. Tragedia, która wstrząsa całą Wielką Brytanią, wydaje się początkiem końca klubu. Za 4 lata na Hillsborough zginie 96 osób.
2000/01 spadają do Championship. Potem drużyna spada coraz niżej, aż w 2013 roku znajduje się w League Two (czwarta liga angielska). Skoro nie można pokazać się w rozgrywkach ligowych, to doskonała sytuacja nadarza się w pucharach, a konkretnie w Pucharze Ligi Angielskiej. 11 sierpnia rozpoczyna się droga FC Bradford do historii. Na wyjeździe pokonują Notts County (trzecia liga) 1:0. Dwa tygodnie później na podopiecznych Phila Parkinsona czeka już znacznie silniejszy przeciwnik – Watford (czołowa drużyna drugiej ligi). Z tą przeszkodą „The Bantams” również sobie radzą, wygrywając 2:1 i strzelając zwycięskiego gola w doliczonym czasie gry. 25 września w trzeciej rundzie pucharu pokonują czwartoligowe Burton i już mogą się szykować do pierwszego starcia z klubem Premier League. Na pierwszy ogień idzie drużyna Roberta Martineza – Wigan. Po 120 minutach mamy wynik 0:0. O awansie decydują rzuty karne i tutaj po raz pierwszy bohaterem zostaje bramkarz
Klub jednak dalej funkcjonuje, a gra drużyny jest mocno przeciętna. Piłkarze balansują na pograniczu drugiej i trzeciej ligi. Raz udaje im się awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii – Premier League. Czynią to w sezonie 1998/99. Na przełomie tysiąclecia ratują się przed spadkiem, jednak zgodnie z odwiecznym prawem, że dla beniaminka drugi sezon jest najcięższy, to w sezonie 24
Matt Duke, który broni strzały Maloney’a i Gomeza. Tymi interwencjami zapewnia swoim kolegom ćwierćfinał. Tam czeka już gigant – Arsenal Londyn. Gospodarze z Coral Window Stadium (bo tak teraz nazywa się Valley Parade) od początku pokazali, że nie zamierzają się w tym meczu bronić i po strzale Garry’ego Thompsona wyszli na prowadzenie. Ich obrona grała bardzo dobrze, ale w 88. minucie została zmuszona do kapitulacji. Bramkę dla Kanonierów zdobył Thomas Vermaelen. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i znowu doszło do konkursu jedenastek. Mimo, że Wojciech Szczęsny obronił dwa strzały, to jego koledzy z drużyny trzykrotnie przestrzelili i gospodarze mogli się cieszyć z sensacyjnego awansu do półfinału.
porażkę. 24 lutego 2013 roku w finale Pucharu Anglii FC Bradford ulegli Swansey City aż 5:0. Wyraźnie odstawali poziomem od graczy z Premier League. Nie przypominali drużyny, która pokonała Arsenal, Aston Villę, czy Wigan. Kto jednak stoi za tymi sukcesami? Wiele osób. Przede wszystkim dość anonimowi piłkarze, którzy razem stworzyli zgrany zespół. Młody szkocki trener Phil Parkinson. Przede wszystkim należy wyróżnić prezesa Marka Lawna. Zbił fortunę w biznesie przewozowym i postanowił zainwestować w swój ukochany klub. Obniżył ceny biletów, sprowadził kilku ciekawych zawodników. Inwestycja momentalnie się zwróciła. O jego drużynie zrobiło się głośno, a za awans do finału Pucharu Ligi zainkasował okrągły milion funtów.
Ósmego stycznia chłopcy Phila Parkinsona rozegrali pierwszy półfinał z pogrążoną w kryzysie Aston Villą. „The Parade” wykorzystali to znakomicie – wygrali 3:1. Mimo porażki na Villa Park 1:2, to popularne „Koguciki” jechały na Wembley. Jesteśmy w krainie snów – powiedział przed finałem menadżer FC Bradford. Byli. Ostatni awans czwartoligowej drużyny do finału krajowego pucharu miał miejsce w 1964 roku.
Choć poza Pucharem Anglii zdobytym w 1911 roku klubowa gablota nie powiększyła się o kolejne trofeum, to piłkarze AFC Bradford City mogą się czuć bohaterami. Kiedyś z dumą pokażą swoim wnukom zdjęcia i powiedzą: Patrz, Twój dziadek grał na Wembley.
Każda romantyczne historia kończy się happy endem. Ta u swego końca ma
25
Fot. Patryk Ptak
Ekipa ze stolicy Gór Świętokrzyskich dawno nie miała tak udanego sezonu. Podopieczni Bogdana Wenty wygrywają wszystko, co można, pokonując każdą drużynę, która stanie im na drodze. Wszędzie. W ekstraklasie, rozgrywkach Pucharu Polski, w Lidze Mistrzów. Po większości śmiałków, którzy odważą się rzucić Vive Targom rękawicę (lub raczej są do tego heroicznego czynu zmuszeni zasadami zawodów) nie ma czego zbierać. Rozpędzona kielecka machina prze do przodu pomimo tego, iż w trakcie sezonu uszkodzeniu uległo kilka istotnych trybików i by utrzymać dotychczasową wydajność, obciążenie pozostałych jej części mocno wzrosło. Również szeregi zespołu z Płocka zostały ostatnio nieco przerzedzone, jednak
ekipa Larsa Walthera zdaje się te braki odczuwać dużo bardziej, bowiem od pewnego czasu „Nafciarze” trochę zwolnili tempa i nie mogą odzyskać właściwego rytmu. Wprawdzie wciąż odnotowują wysokie zwycięstwa w lidze (aczkolwiek w przypadku specyficznej struktury polskiej ekstraklasy, opartej na zasadzie „Vive, Wisła, a potem długo, długo nic” nie można tego faktu zaliczyć do szczególnie okazałych sukcesów), ale już w Pucharze EHF na pewno nie pokazują tego, na co ich stać. Czyżby wicemistrzów kraju tak bardzo wytrącił z równowagi kuriozalny walkower, o którego gorzkim smaku przez długi czas nie pozwalały płocczanom zapomnieć media, kibice i cała reszta handballowego środowiska (przypomnijmy, że na początku lutego Płock utracił dwa punkty na rzecz 26
zespołu z Piotrkowa ze względu na niestawienie się na czas ekipy medycznej)? Po tym incydencie Wiślacy z jeszcze większą determinacją, niż zwykle (o ile to w ogóle możliwe) zapowiadali powszechną mobilizację sił na pojedynek w Kielcach. Tymczasem w Hali Legionów gościom ani razu nie udało się zdominować rywali, ba, „Nafciarze” nie doprowadzili nawet do jednego remisu. Żółta zapora, na którą systematycznie natrafiali, konstruując wymyślne akcje ofensywne, okazała się istną ścianą płaczu, której głównym filarem okazał się ten, którego sens sprowadzenia do Kielc jeszcze do niedawna podważało wielu sceptyków. Venio Losert na parkiecie grał od początku do końca (nie licząc zmiany na jeden rzut karny), broniąc przestrzeni między słupkami ze zwinnością pantery i nie dając się zaskoczyć najbardziej wymyślnym rzutom przeciwników. Tak więc, mobilizowani postawą swojego bramkarza i niesieni dopingiem kibiców, gospodarze bez większych problemów pokonali najbardziej wystającą przeszkodę na drodze do kolejnego mistrzowskiego tytułu. W świętej wojnie 1:1. Oczywiście emocje sportowe to zawsze tylko ułamek (choć o stosunkowo wysokim liczniku) konfrontacji najlepszych zespołów polskiego szczypiorniaka. Na te kilka meczów w sezonie kibice obu ekip tworzą niesamowity anturaż, który przyprawić może o gęsią skórkę (i bolące uszy, jeśli ktoś nie przepada za dosadną wymianą poglądów sympatyków tych drużyn). Atmosfera na długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra gęstnieje z minuty na minutę, gwizdy stają się co raz głośniejsze, a okrzyki co raz bardziej soczyste. Z jednej strony o to właśnie chodzi, ale z drugiej: po co przy tym wszystkim tyle napastliwości? Tyle gestów i wycieczek słownych pod adresem zarówno przyjezdnych kibiców jak i zawodników?
Muszę przyznać, że z roku na rok sytuacja ulega poprawie. Pamiętam, jak jeszcze jakiś czas temu, rodzice zatykali mi uszy, gdy na trybuny, w szczelnej obstawie ochroniarzy, wprowadzano gości z Płocka. Gdy na parkiet, wśród nawału wyzwisk, wybiegali zawodnicy odziani w biało-niebieskie pasiaki. Myślałam sobie wtedy: „Jak to? Jeszcze kilka tygodni temu oklaskiwaliście ich, gdy grali z orzełkami na piersi, a teraz rzucacie w nich mięsem?”. Obecnie już czegoś takiego nie ma, a przynajmniej nie na taką skalę. W minioną sobotę doszło nawet do pewnego epizodu, który wywołał w oczach co wrażliwszych obserwatorów łzy wzruszenia. Na jedną z trybun w Kielcach przed rozpoczęciem spotkania wciągnięto płachtę przedstawiającą pysk wilka. Siedzący wokół niej kibice podnieśli wówczas nad głowy białe i czerwone kartoniki, które utworzyły polską flagę. Po chwili w hali rozbrzmiał hymn. Śpiewali wszyscy. Duzi i mali, starzy i młodzi, a co najważniejsze: i żółci i niebiescy. Na chwilę zapomniano o tym, kto jest z Kielc, a kto z Płocka. Kibiców obu zespołów połączyła melodia „Mazurka Dąbrowskiego”, wydobywająca się z ich gardeł. Pod płachtą pojawił się napis: „Ponieważ żyli prawem wilka, historia o nich głucho milczy”. Ku pamięci „Żołnierzy wyklętych”.
To piękne, że w takich chwilach ponad podziałami jesteśmy przede wszystkim Polakami. Zapominamy o barwach, które nas dzielą, a uświadamiamy sobie, że przecież są też takie dwa kolory, które nas łączą. Wszędzie i zawsze. Bez względu na szerokość geograficzną, poglądy, wiek, miasto pochodzenia i ulubioną drużynę sportową. O tym świadczy te kilka minut w Kielcach. Oczywiście potem wszystko zaczęło się od nowa, ale to jest przecież „święta wojna”. To jest sport. Na tym to polega.
27
Real mierzył się z Barceloną najpierw w półfinale Pucharu Króla, a później w spotkaniu ligowym. Najbardziej bolesną lekcję futbolu „Blaugrana” otrzymała od rywala w rozgrywkach Copa del Rey. Katalończycy przegrali 1:3 na własnym stadionie i aż do 87. minuty meczu ich konto bramkowe było puste. Na boisku niewidoczne były największe gwiazdy Barcelony, jak Messi, czy Xavi. W ekipie z Madrytu błyszczał natomiast Cristiano Ronaldo. Portugalczyk aż dwa razy wpisał się na listę strzelców. Trzeciego gola dla „Królewskich” dołożył, będący odkryciem pierwszej potyczki w CDR, młodziutki Raphael Varane. Honorowe trafienie dla „Barcy” zaliczył natomiast Jordi Alba.
później Barcelona odpowiedziała bramką Messiego i do 82. minuty w Madrycie mieliśmy remis. Wtedy do gry wkroczył Sergio Ramos, który ładnym strzałem z główki pokonał Victora Valdesa. Kiedy wydawało się już, że wynik tego spotkania jest przesądzony, „Barca” wykreowała sobie bardzo dobrą sytuację. Adriano ruszył w pole karne rywala, ale upadł jak kłoda w „szesnastce” gospodarzy, po ewidentnym faulu Ramosa. Tego przewinienia nie dopatrzył się jednak sędzia główny tego meczu, pan Perez Lasa. Na murawie zawrzało i chociaż usłyszeliśmy ostatni gwizdek, to z niektórych emocje nadal nie opadły. Wściekły golkiper Barcelony już po zakończeniu meczu rzucił się z pretensjami do arbitra, za co otrzymał żółty, a następnie czerwony kartonik. Chociaż wielu fanów „Blaugrany” do dzisiaj zapewne czuje niesmak po tym spotkaniu, to faktem stało się jednak drugie zwycięstwo Realu nad Barceloną. Katalończycy mają o czym myśleć i muszą zregenerować siły przed kluczowym dla nich spotkaniem w Lidze Mistrzów (rewanżowym mecz z Milanem). Real w tych rozgrywkach będzie natomiast podejmował wielki Manchester United.
Szansę na rewanż i pomszczenie wyniku na Camp Nou podopieczni Tito Vilanovy mieli już cztery dni później. W Madrycie, późnym popołudniem odbyło się kolejne starcie gigantów z Hiszpanii. Chociaż temu spotkaniu nie nadawano większej rangi ze względu na nikłą szansę obrony mistrzostwa przez „Królewskich”, to emocji znowu nie brakowało. Tym razem nie były one jednak w większej mierze spowodowane grą, ale ilością fauli i podejmowanymi przez arbitra głównego decyzjami. Real już w szóstej minucie wyszedł na prowadzenie, ale kilka minut 28
Pierwszą tercję spotkania rozgrywanego w Arenie Sanok lepiej rozpoczęli goście. Podopieczni Rudolfa Rohačka szybko przeszli do ataku i w siódmej minucie po trafieniu Josefa Fojtika prowadzili 1:0. Po niespełna 10 minutach krążek do bramki gospodarzy wpakował natomiast Jarosław Kłys. W drugiej części meczu obie drużyny miały szanse na zdobycie bramki, jednak kibice musieli czekać aż do 38. minuty, by krążek, za sprawą Zoltana Kubata, wylądował w „okienku” krakowskiej drużyny.
Trzecią tercję skuteczniej rozpoczęli hokeiści Sanoka. W 41. minucie spotkania akcję zakończoną bramką przeprowadził Marcin Kolusz. Zawodnicy Cracovii jednak szybko zareagowali na to, że przeciwnik doprowadził do remisu i trzy minuty później Josef Fojtik zapisał na swoim koncie drugie trafienie. Na 10 sekund przed zakończeniem spotkania do kolejnej równowagi doprowadził napastnik z Sanoka – Krystian Dziubiński. O ostatecznym wyniku pierwszego meczu półfinałowego zadecydowała dogrywka, w której hokeiści z Krakowa po strzale Adriana Kowalówki jako pierwsi ulokowali krążek w bramce przeciwnika.
29
30
o
o
o
o
o
o
31
Prezes Kaczyński w towarzystwie Profesora vel Premiera Piotra Glińskiego wkroczył do specjalnie przygotowanej sali, w której wkrótce ma odbyć się kolejne posiedzenie gabinetu cieni. Prezes ze zmrużonymi oczami dokładnie obejrzał pomieszczenie, po czym skinął na stojących cicho pod ścianą Mariusza Błaszczaka, Adama Hofmana i Beatę Szydło. - Jesteśmy tutaj po to – rzekł po chwili Prezes – aby wspomóc naszego niezależnego kandydata na premiera rządu technicznego! - Tak – potwierdził Gliński. - Musimy zmobilizować media, aby zaczęły informować społeczeństwo o planach, opiniach i pomysłach, jakie ma on do przedstawienia obywatelom! - Tak – kiwnął głową Gliński. - Sam sobie nie poradzi! - Nie… - mruknął prapremier. - Proszę was teraz – zwrócił się Prezes do swoich posłów – o przedstawienie propozycji, co należy zrobić, żeby o Premierze Glińskim mówiły wszystkie media, publiczne i komercyjne! Nie tylko, jako o wielkim pechowcu, któremu w prezentowaniu siebie przeszkadzają wydarzenia misternie opracowane przez rząd Tuska! Kto pierwszy? Mariusz Błaszczak kątem oka spojrzał na Adama Hofmana, a ten na Beatę Szydło. - Czekamy, czekamy… - ponaglał Prezes. Pierwszy odważył się poseł Błaszczak. - Panowie Premierowie! Oto biała szata, rozmiar uniwersalny! Dodatkowo piuska i czerwone buty! – wykrzywiał twarz w uśmiechu poseł – proszę przywdziać to na siebie – na pewno nie pozostanie pan niezauważonym! - Buty? CZERWONE??? – Prezes zrobił srogą minę – na to nie pozwolę. Następny. - Oto kombinezon w kolorze buraczkowym. Do tego kask, buty z zapięciami i narty… Niestety w piwnicy znalazłem tylko biegówki – styl nowego Premiera będzie połączeniem wytrzymałości Justyny Kowalczyk i umiejętności Kamila Stocha! - Odejdź – rzekł Prezes – Premier Gliński owszem biega, ale nie w nartach. Nie poradzi sobie. Media nas wyśmieją! A nie o to nam chodzi! - Panie Prezesie, o Palikocie trąbiły wszystkie media, kiedy przyniósł do studia świński ryj! Może to poskutkuje i tym razem! - NIE – Prezes był stanowczy. - To może sztuczny… - DOŚĆ! Zdezorientowani Hofman i Błaszczak z nadzieją popatrzyli na Beatę Szydło: - Panie Prezesie.. Eee… Premierze… Prezesie.. Panowie! Widzę tylko jedno rozwiązanie w tej sytuacji… - Czekamy… - Pozwólmy mediom mówić, że o nim nie mówią… 32
Na jakich trasach do tej pory podróżowałaś? Z Sopotu do Dubrownika, oraz z Sopotu do Amsterdamu. Czy myślisz, że każdy może wziąć udział w wyścigu? Jest to kwestia zdrowego rozsądku i umiejętności odnalezienia się w nowej sytuacji. Przydają się też rozwaga i łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi. Osoby jeżdżące autostopem musza także liczyć się z tym, że czasem trzeba spać w trudnych warunkach, lub nawet nie spać w ogóle! Co masz na myśli mówiąc „trudne warunki”? Głównie chodzi o to, że zazwyczaj nocuje się „na dziko”. W moim przypadku, najbardziej ekstremalnym, był nocleg na pewnej stacji benzynowej, w miejscu, w którym teoretycznie nie mogło nas być. W ciemności i przez zmęczenie nie byłyśmy w stanie nawet rozbić namiotu. Było nam szkoda czasu, bo dotarłyśmy wtedy na miejsce o 3 nad ranem, a o 6 już zaczynałyśmy podróż. KRAKOSTOP to obowiązek podróży w parach? Po raz pierwszy spotykam się z taką zasadą. Owszem, było to preferowane, ale nie było zasadą. Uważam jednak, że jest to na pewno bezpieczne rozwiązanie. W tego typu wyścigach biorą udział 33
zazwyczaj dwie osoby, które potrafią się uzupełniać. Takie pary na pewno sobie poradzą w KRAKOSTOPIE. Ja już trzeci raz pojadę z tą samą koleżanką. Kiedyś nawet usłyszałyśmy, że jesteśmy „dobrym teamem”. Inną kwestią jest to, że jeśli wszyscy podróżują w parach, mają równe szanse. Wiadomo, ze jednej osobie łatwiej jest „złapać okazję”. Jakich rad udzieliłabyś osobom, które po raz pierwszy wezmą udział w wyścigu autostopowym? Jeśli chodzi o sprawy techniczne, to podstawą jest dobra mapa i wygodny plecak. Trzeba wziąć pod uwagę, że często jest on ciężki i ma się go na plecach kilkanaście godzin dziennie. Poza tym, konieczne są kamizelki odblaskowe, gdyż niejednokrotnie trzeba podróżować jeszcze po zmroku. Z innych spraw, dobrze jest znać chociaż podstawowe zwroty w języku kraju, do którego się udajemy oraz zwyczaje, jakie tam panują. Dodam jeszcze, że dużo lepiej jest jechać z osobą, którą dobrze znamy i na którą możemy liczyć w stu procentach. Dziękuję za rozmowę i życzę zwycięstwa w KRAKOSTOPIE.
34
35
Fan(atyk) „Star Treka”?
na Uniwersytet Kalifornijski. Nie zapomnij o czerwonej (ew. czarnej) pelerynie!
Pamiętaj: jeśli tylko zechcesz możesz śmiało kroczyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek, a żeby odkryć cel wędrówki zaprzyjaźnij się z filozofią. Odłóż Platona! Przestudiuj „Star Treka”. Uniwersytet Georgetown zaprasza.
Ja! Książki! I trochę inteligencji! Są ważniejsze rzeczy... Ale studiować nie zaszkodzi... Zwłaszcza, gdy uczymy się o Harrym Potterze, co można robić na Durham University lub Frostburg University (dodatkowa atrakcja: profesor George Plitnik prowadzi zajęcia w stroju czarodzieja, enjoy!). Do wyboru mamy także studia poświęcone „Gwiezdnym Wojnom”, „Matrixowi” i „Władcy Pierścieni” oraz popularnym w ostatnich latach wampirom czy zombie.
Olej studia, zostań ninja! Albo olej to wyświechtane hasło i zostań Jedi. Queen's University Belfast chętnie cię wyszkoli. Ale-ale-jandro! Nie, nie chodzi o kurs poświęcony Lady Gadze (patrz: Uniwersytet Południowej Karoliny). Za to latynoskim amantom jak najbardziej - „Macho. Formy latynoamerykańskiej męskości”. Aby poszerzyć perspektywę zawsze można zacząć studiować problem rodziny i ról społecznych w telenowelach na Uniwersytecie Wisconsin.
Dla wyjątkowo ambitnych Jeśli jednak mierzysz wyżej, zawsze możesz jechać do Pizy i studiować „Naukę o pokoju”. Nie jesteś pokojowo nastawiony? To może dowiedz się „Jak wyreżyserować rewolucję” na Massachusetts Institute of Technology. Jeszcze wyżej? Uniwersytet w Melbourne, ufologia. Kto wie, może wystartują z międzygalaktycznym Erasmusem?
Odpowiedzi na życiowe problemy nie znajdują się na dnie butelki, tylko w TV Można ich poszukać również na studiach poświęconych filozofii objawionej w serialu „Simpsonowie”. Rice University czeka. Wielbiciel literatury i/lub kinomaniak Jeśli kochasz fizykę, ale nużą cię poważne wykłady, możesz poznać jej tajemnice na przykładzie superbohaterów. Wystarczy udać się 36
Notorycznie powtarzane słowa WZIĄŚĆ, zrobiłem coś SE albo POSZŁEM to prawdziwa katorga dla uszu. Staram się zrozumieć ludzi starszych, którzy przyzwyczajeni do dawnej mowy, nie potrafią nagle zmienić swojego słownictwa. Ale gdy wśród młodzieży słyszę, że coś WŁANCZAJĄ nie mogę powstrzymać się od dyskretnego poprawienia, że przecież tak się nie mówi. Młody człowiek cmoknie, odburknie, że czepiam się o szczegóły i za chwilę znów z premedytacją zaczyna WŁANCZAĆ. Prawie wszyscy z dumą mogą pochwalić się znajomością języka obcego. Angielski zna już ok. 20% Polaków. Rzadko teraz można spotkać młodego człowieka, który nie może powiedzieć o komunikatywnej znajomości tego języka. A co z naszym językiem ojczystym?
Porozumiewając się nim na co dzień, nawet nie zwracamy uwagi na to, jak bardzo go kaleczymy. To wspaniałe, że tak łatwo przychodzi nam nauka innych języków, ale szkoda, że przy tym nasz ojczysty zostaje tak zaniedbany. Aż wstyd przyznać, że nawet w najlepszych polskich uczelniach profesor na coś PATRZAŁ lub też coś WŁANCZAŁ. WŁANCZANIE to ostatnio prawdziwy hit polskich błędów. Już nie mówiąc o zaimkach TĘ i TĄ, które zestawiamy bardzo często ze złymi rzeczownikami. Np. mówimy „Weź tĄ książkĘ”, a powinno być „Weź tĘ książkĘ”. Na ten błąd nikt już nie zwraca uwagi. Pozostaje tylko nadzieja, że ludzie zaczną przejmować się tym, jak mówią i wymienią w końcu swoje niechlujne WŁANCZNIKI na bezbłędne WŁĄCZNIKI.
1% mogą przekazać podatnicy podatku dochodowego od osób fizycznych, podatnicy opodatkowani ryczałtem od przychodów ewidencjonowanych, osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą i korzystający z liniowej, 19-procentowej stawki podatku. Emeryci i osoby rozliczane przez pracodawcę mogą przekazać swój 1 % pod warunkiem, że samodzielnie wypełnią PIT-37. Od 2004r. coraz więcej osób decyduje się na przekazanie procenta podatku. Podatnicy nie tracą a mogą pomóc. Organizacje pozarządowe utrzymujące się z przekazanych pieniędzy działają na rzecz pomocy społecznej, ekologii, nauki i oświaty lub pomocy ofiarom klęsk żywiołowych. Wspierając takie instytucje możemy zdecydować o tym komu pomagamy.
37
Nikt w Polsce nie zrobił rzetelnych badań o tym, ile wśród nas jest homoseksualistów. Mówi się, że to 5%. Czyli, jak rozumiem, dla 5% mamy zmieniać naszą Konstytucję i odmieniać przez wszystkie możliwe przypadki wyrażenie „związek partnerski”? W każdej demokracji decyduje większość. U nas chce się na siłę narzucić prawo krzykliwej mniejszości. Gdzie tu logika?
prokreacja. Jestem bardzo ciekawy jak z prokreacją poradzi sobie homoseksualny związek partnerski. Wielkim zagrożeniem jest to, że następnym krokiem będzie adopcja dzieci przez pary homoseksualne. Mówi się, że ta ustawa jest dla par, które od lat żyją razem, wychowują dzieci i tworzą rodzinę. Nie zwraca się jednak uwagi, że jeżeli te osoby pozostają w ważnym związku małżeńskim to w związku partnerskim być nie mogą. To po co jest ta ustawa? Prosta droga do adopcji dzieci przez gejów i lesbijki.
Żadne ustawy o związkach partnerskich nie są zgodne z Konstytucją. Artykuł 18 mówi o szczególnej ochronie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Projekt posłów PO zawiera też zapis o zmianie Kodeksu Rodzinnego, który wyłącza możliwość zawarcia związku małżeńskiego, jeżeli dana osoba pozostaje w związku partnerskim. Tutaj już mamy ewidentne zrównanie w prawie małżeństwa i związku partnerskiego. Zanika owa „szczególna ochrona” zapisana w Konstytucji. Czyż to nie jest niezgodne z prawem?
Zarzuca się Kościołowi, że w tej debacie miesza się do polityki. Pomieszanie z poplątaniem. Przecież nad tą ustawą nie głosował żaden ksiądz, tylko posłowie wybrani przez wyborców. Nie ma w Polsce partii chrześcijańskiej, w Sejmie nie mamy żadnego duchownego. To głosowanie było odwzorowaniem poglądów ludzi. A co jest źródłem poglądów każdego człowieka, to tylko jego prywatna sprawa.
W Niemczech od ponad 10 lat istnieje zapis pozwalający na zawarcie związku partnerskiego. Ze wszystkich związków partnerskich, homoseksualiści stanową tam 0,05%. Tylko pół promila. Jaki jest sens ustanawiać nowe prawo, dla tak małej grupy osób?
I na koniec – umówmy się. Gdyby Wasi rodzice byli homoseksualistami, to by Was dzisiaj na świecie nie było. Nie moglibyście uczestniczyć w tej pozbawionej jakiegokolwiek sensu dyskusji.
Stoimy na skraju katastrofy demograficznej. Społeczeństwo polskie się starzeje. Trzeba wspierać rodzinę, propagować wielodzietność, a nie zajmować się projektami ustaw uderzającymi w tradycyjny model rodziny. Podstawowym celem małżeństwa jest 38
Gwoli wyjaśnienia - adresatami ustawy o związkach partnerskich są nie tylko geje i lesbijki. Ze zmiany prawa, będzie mogła skorzystać każda para, pragnąca jasno określić swoje prawa i obowiązki jako wspólnoty, bez konieczności zawierania małżeństwa. Ustawa wychodzi więc naprzeciw nabrzmiałemu problemowi społecznemu, jakim jest nieunormowana sytuacja coraz większej ilości relacji (w których często pojawiają się dzieci) na "kocią łapę".
tym, jak WHO wykreśliło je z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, w warunkach, gdzie zjawisko to występuje w przyrodzie u ponad 1500 (!) gatunków zwierząt, jest zwyczajną ignorancją, która powinna być piętnowana wszelkimi dostępnymi środkami. Często wynika to z mieszania definicji "naturalnych" praw religijnych, z "naturalnymi" prawami biologicznymi. Idąc w parze z uprzedzeniami i strachem przed tym co na co dzień nam "nieznane" prowadzi do dyskryminacji i szerzenia stereotypowych przeświadczeń.
Głównym argumentem przeciwników ustawy, jest wynikające z niej zagrożenie dla uprzywilejowanej roli rodziny, ciążące nad nami chmury niżu demograficznego, jak i obawa, przed otwarciem furtki do adopcji dzieci przez pary homoseksualne. A teraz tak na poważnie -czy ktokolwiek naprawdę wierzy, że brak regulacji prawnych skłoni osoby homoseksualne do wewnętrznej przemiany i w imię solidarności z państwem oraz dla dobra społeczeństwa geje i lesbijki przemieszają szeregi, aby się rozmnożyć?
Co na ustawę mówi prawo? Na to pytanie daje odpowiedź Konstytucja i art. 32, zakazujący dyskryminacji człowieka z jakiejkolwiek przyczyny oraz zasada społecznej równości jako podstawowego statusu każdej jednostki. Jest ona odpowiedzią na stanowisko Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie poszanowania życia rodzinnego i prywatnego par jednopłciowych - Polskę wiąże w tym wypadku Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności oraz jej interpretacja właśnie przez Trybunał.
Przerażającym jest dla mnie sama idea sprowadzania związku między dwojgiem ludzi do instytucji koni rozpłodowych, których jedynym celem wspólnego pożycia, ma być powielenie gatunku. Nie wyobrażam sobie dalekosiężnych skutków społecznych takiego pomysłu, a tym bardziej prawa jakiegokolwiek demokratycznego państwa, które temu sprzyja.
I wreszcie najważniejsze pytanie - czy prawo pomijające mniejszości, jest sprawiedliwe i demokratyczne? Brak uregulowań państwowych dla określonej grupy społecznej, skazuje ją na egzystowanie w niebycie -jak mają szanować państwo, które pomija i lekceważy, skazuje na wykluczenie i margines? To daje również szerokie pole do
Debatowanie nad homoseksualizmem jako zjawiskiem patologicznym, ponad 20 lat po 39
popisu dla wesołej twórczości interpretacyjnej samego zjawiska -państwo odcinając się, pogłębi jedynie podział na "my i oni", uniemożliwiając gejom i lesbijkom normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, zjednoczenie się, zwalczenie krzywd językowych ("pedały") i zwykłego niedouczenia. Osoby homoseksualne powinny dostać szansę rozwinięcia skrzydeł, nie tylko przez pryzmat swoich upodobań seksualnych, które z gruntu skazują je na noszenie określonej w dzisiejszej Polsce etykietki.
Ustawę o związkach partnerskich wprowadziły już 32 państwa, w tym większość członków UE. Czy za kilka lat, Polska ze swoim skrajnie konserwatywnym prawem, będzie postrzegana w sposób, w jaki my dzisiaj patrzymy na Wschód? Ważniejszym jest jednak: gdzie kończy się realna obrona starego porządku, troska o społeczeństwo (nawet źle rozumiana), a zaczyna jawna dyskryminacja i strach przed wszystkim co inne, obce i niezależne od nas? Czy częścią takiego społeczeństwa pragniemy być i chcemy, aby właśnie w taki sposób postrzegano nas -Polaków -na świecie?
40
Przykładów można by podawać mnóstwo, bo z podobnymi sytuacjami spotykamy się co najmniej trzy razy w tygodniu. Sedno sprawy jest jednak widoczne na pierwszy rzut oka – starsze osoby zmonopolizowały sobie przyzwolenie na zajmowanie wolnych miejsc w komunikacji miejskiej. Owszem, kultura osobista młodzieży wymaga, by starszym ustępować. Warto jednak zastanowić się nad tym, że ten młody człowiek również ma prawo być zmęczony, jest od rana do wieczora na uczelni, zdarza mu się być chorym, ale też – najzwyczajniej w świecie! – ma takie samo prawo do siedzenia w autobusie, jak każdy inny, niezależnie od wieku. Mimo tego, taka młoda osoba, mająca już za sobą kilka wojen na znaczące spojrzenia pt. „Ty sobie siedzisz, a starszy człowiek musi postać” woli zająć bezpieczne, stojące miejsce i nie przysparzać sobie problemu. Przykro jest patrzeć na awantury przy takowych zderzeniach pokoleń, kiedy starsi ludzie chcą wyegzekwować w takiej dyskusji coś tak prozaicznego, jak plastikowe krzesło w tramwaju. Pewne jest, że gdyby starsze osoby zmieniły swoje podejście, przestając uważać, że z racji wieku mają immunitet na wyrzucanie młodych z siedzeń (spotkałam się również z i tak brutalnymi przypadkami), zachowałyby spokój przy wchodzeniu do pojazdu komunikacji miejskiej i zrezygnowały ze spojrzeń bazyliszka szykującego się na pożarcie niewinnego studenta, wtedy większość młodych ludzi nie podchodziłaby do tego problemu z taką przekorą, jak się to często zdarza. Obserwując takie sytuacje, nasuwa się wniosek, że nie sztuką jest być młodą osobą z wrażliwym sumieniem i kulturą osobistą na właściwym miejscu, ale sztuką jest być starszym człowiekiem pełnym klasy i zwykłej, ludzkiej wyrozumiałości.
Również zajęłam strategiczne miejsce, gdzie zazwyczaj zatrzymuje się pierwszy wagon. Miałam szczęście ustawić się naprzeciw drzwi. Otworzyły się, a ja, wykorzystując podstawowe zasady dobrego wychowania, poczekałam, aż ludzie wysiądą. Starsza kobieta stojąca obok, w beżowym berecie wciśniętym na wyraźnie namalowane niewprawną ręką brwi, złapała się poręczy i, zupełnie nie zważając na to, że na tym przystanku ludzie zazwyczaj wysiadają z tramwaju z walizkami, przepchnęła się raźno przez tłum. Dziwiąc się oczywiście spojrzeniom pełnym dezaprobaty. Trzeba jednak przyznać, że determinacja starszej pani była opłacalna. Nagroda miała postać wolnego miejsca naprzeciwko drzwi, które zajęła z miną pełną wyższości, ale też wyraźnej ulgi. Do tramwaju wsiadła również młoda dziewczyna, na oko - studentka koło dwudziestki. Stanęła niedaleko drzwi, obciążona dużą torbą zwisającą z ramienia, dźwigając jednocześnie w obu rękach dwie reklamówki pełne zakupów, ściskając w zgięciu łokcia butelkę wody mineralnej. W końcu zwolniło się miejsce koło dziewczyny, na co podniosła z ziemi swoje reklamówki i już-już miała siadać, kiedy kolejna sympatyczna starsza kobieta złapała ją za ramię, zatrzymując siłą w połowie ruchu. - Pani jest młoda, pani może postać. Proszę nie zajmować miejsca. I zajęła wolne miejsce obok bezradnej i wyraźnie zszokowanej dziewczyny, która była zmuszona dalej uporać się z zakupami w pozycji stojącej. 41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51